Mojejcudownejrodzinie,którazawszemniewspierała
Rozdział1
J
eślichciałbyśzałożyćrodzinęzastępczą,powinieneśuświadomićsobiejedno:zawsze
spodziewaj się niespodziewanego. Oczywiście doskonale o tym wiedziałam, bo od lat
prowadzę rodzinę zastępczą, a moje wcześniejsze zajęcie było równie wymagające,
kiedy kierowałam placówką do spraw trudnej młodzieży w dużej państwowej szkole
średniej.WłaśnietostarałamsięuświadomićmojejcórceRiley,kiedyonaijejpartner
Davidpostanowilizaryzykowaćizgłosilisięjakotymczasowarodzinazastępcza.Riley
była bardzo podekscytowana, kiedy dostała pocztą pakiet dokumentów. Natychmiast
przyszładonasinieprzestawałaotymopowiadać.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, jeszcze tego samego popołudnia miała okazję
poznaćnawłasnejskórzedziałanietejzasady.Dodzisiajuśmiechamsię,kiedyotym
myślę.
Było piękne popołudnie w połowie czerwca; zwyczajny czwartek, tak ciepły, że nie
tylkospędziliśmygowogrodzie,alenawetzamierzaliśmywypićnazewnątrzherbatę.
Dla Riley była to też jedna z nielicznych chwil wytchnienia, ponieważ David wziął
wolne popołudnie w pracy, żeby moje małe wnuki mogły odwiedzić jego mamę. Mój
mąż Mike także wrócił przed chwilą z pracy i brał prysznic na piętrze, więc my dwie
zajęłyśmy się przygotowywaniem pieczonego kurczaka i sałatki, żeby wyjść na obiad
doogrodu.
– Myślę, że widziałam dosyć, kiedy ty i tata opiekowaliście się dzieciakami, więc
wiem, czego się spodziewać – roześmiała się Riley na moje przestrogi. – Może nawet
więcejniżdosyć.Założęsię,żewięcejniżktokolwiekinny.
Miała rację. Dopiero co pożegnaliśmy się ze wspaniałą małą dziewczynką, Abby, z
którąnaprawdęniełatwobyłonamsobieporadzić.Naszczęściejednakopuściłanasw
najlepszej z możliwych okoliczności: mogła wrócić do swojej mamy. Tak szczęśliwe
zakończeniazdarzałysięjednakrzadkownaszejpracy,ponieważmójmążMikeijanie
zajmowaliśmy się zwyczajnymi przypadkami. Przyjmowaliśmy dzieci ze szczególnie
trudną historią – i w konsekwencji z niełatwym zachowaniem. By nauczyć się radzić
sobie z tym, przeszliśmy specjalny program szkoleniowy, z nadzieją, że takie
zachowania – smutny efekt wieloletnich urazów psychicznych – można
zminimalizować na tyle, by dzieci te mogły prowadzić spokojniejsze i bardziej
satysfakcjonująceżycie.Jeżelinawetnieuwolniąsięzupełnieodswoichdemonów,to
przynajmniejznajdąsposób,bynadnimizapanować.
Jednak powrót do szczęśliwej rodziny dla większości tych dzieci był niestety tylko
marzeniem.Naszdombyłwichprzypadkuostatniąpróbą,wnadziei,żewnajlepszym
razieudaimsięznaleźćstałąrodzinęzastępczą.
–Wiem–powiedziałam.–Aleoglądaćtojedno,ażyćztymtozupełnieinnasprawa.
Musisz do tego podejść w pełni świadomie. I dlatego uważam, że byłoby dobrze,
gdybyścienajpierwzostalipogotowiemrodzinnym.
Riley bardzo chciała rzucić się od razu na głęboką wodę i aplikować o zostanie
pełnowymiarowąrodzinązastępczą,alejawciążniebyłamprzekonana,czypowinnato
robićjużteraz.Aleto,żemiałapewnedoświadczenie(chociażniebezpośrednie),było
istotne–właśniedlategoradziłam,żebynajpierwpogłębiłaje,zajmującsiętymczasową
opieką.Czasamitakapracawywierawpływrównieżnatwojeemocje,aLeviiJackson
byli jeszcze bardzo mali, nie wspominając już o tym, że David pracował do późna,
starającsięrozwinąćswojąfirmę,więcniechciałam,żebyzałamałasiępodpresją.
Uśmiechnęłasię.
–Mówiłaśmitojużosiemmilionówrazy,mamo,jeśliniepamiętasz.Niemartwsię–
zatrzepotałarzęsami.–Widzisz?Jestemwpełniświadoma.Pozatym,będęmiałaciebie
w pobliżu, a ty będziesz mogła mi pomóc, prawda? – roześmiała się. – Wpiszę twój
numerdoszybkiegowybierania.Zastępczababcianatelefon!
–Bezczelnakoza!–odparłam,chociażijaniemogłampowstrzymaćuśmiechu.
Dobrzeznałamswojącórkę.Acoważniejsze,onaznałamnie.Niezależnieodtego,że
miałam pełne ręce roboty z dziećmi, którymi się opiekowałam, moimi własnymi
wnukami i dwójką dorosłych dzieci, doskonale wiedziałam, że Riley ma rację. Gdyby
zaszła potrzeba, natychmiast byłabym na miejscu. Po prostu nie potrafiłabym się
powstrzymać.Podobnowiedzieć,wczymjesteśdobry,tosekretszczęśliwegożycia–a
ja wiedziałam. Wiedziałam od pierwszego dnia, w którym podpisałam umowę z
agencją opiekuńczą. Kochałam dzieci, uwielbiałam się nimi zajmować, opiekować,
uczyć je i patrzeć, jak dorastają. A kiedy moja własna dwójka dorosła, przeżywałam
prawdziwysyndrompustegogniazda.ChociażmójsynKieronjeszczeniewieleponad
roktemumieszkałrazemznami,kiedystałsiędorosły,ogarnęłomnietoprzejmujące
uczucie:„Czytojestwłaśnieto?”.Jaktomożliwe,żeczasminąłtakszybko?Otak–w
moimżyciuziaławielkadziuraokształciedziecka,amając…hm…czterdzieścikilkalat
byłam jeszcze stanowczo zbyt młoda, by poświęcić się robieniu na drutach i grze w
kręgle.Zastępczababcianatelefon?Ależoczywiście.
Riley i David byliby świetnymi zastępczymi rodzicami. Nie miałam co do tego
wątpliwości. Choć byli jeszcze bardzo młodzi – oboje mieli po dwadzieścia kilka lat –
dostrzegli miejsce dla siebie na rynku. Było wprawdzie kilka młodszych rodzin
zastępczych, lecz niewiele, ponieważ – jak zauważyła Riley – większość ludzi woli
zaczynaćkarieręjakorodzicezastępczynapóźniejszymetapieżycia,kiedyichwłasne
dzieci dorastają lub wylatują z gniazda. I właśnie dlatego ona i David chcieli się tym
zająć.Uważali,żewartozachęcaćdowybraniatakiegozawodumłodychludzi,których
wtymwiekuwręczrozpieraenergia.
Jaosobiścieniemiałamnajmniejszychwątpliwościcodotego,żesobieporadzą.To
jednak nie znaczy, że oni nie powinni mieć wątpliwości; to była poważna decyzja i
zawód,któregoniktniepowinientraktowaćlekko.
– No więc o co chodzi? – spytała Riley, kiedy kończyłyśmy robić sałatkę i
zaczynałyśmyukładaćwszystkonatacach,żebywyjśćdoogrodu.–Oj,tato,nieruszaj
niczego, dopóki ci nie pozwolę – skarciła Mike’a, który właśnie zszedł na dół,
wygłodniałyjakzwykle.
Był potężnym mężczyzną – ponad metr dziewięćdziesiąt – miał męczące fizycznie
zajęcie i nigdy nie dbał o to, by porządnie zjeść w pracy. Dlatego nie było łatwo
powstrzymać go przed podjadaniem, zanim jeszcze zaczęłam nakładać na półmiski.
Właśnieterazpróbowałdopaśćkurzeudko.
–Wsprawiedzieci?–spytałam,stawiająctalerzenastole.
–Tak.Johnsięodzywał?
John Fulshaw był naszym koordynatorem w agencji opiekuńczej. Pracował z nami
odpierwszegodniaiterazuważaliśmygowłaściwiezaprzyjaciela.Niemniejjednakbył
profesjonalistą i zawsze dbał o dobro dzieci. Zwykle nalegał, żebyśmy po każdym
zadaniurobilisobieprzerwęnanaładowaniefizycznychiemocjonalnychbaterii.
–Jeszczenic–odparłam.–Aleminęłodopierokilkatygodni,odkądAbbyodeszła…
– Wiem – powiedziała Riley. – Ale zawsze odnosiłam wrażenie, że on ma z góry
przygotowanedzieciakidlawas.Żetaktodziała.
– I prawdopodobnie tak działa. Dlaczego nie? To smutne, ale zapotrzebowanie jest
całyczas.Itak,zapewnemajużkogośdlanas–przyznałam.
–Wkażdymrazieprawdopodobniesięstara–roześmiałsięMike,siadając.–Myślę,
że obawia się, że jeśli zostawiłby mnie i mamę zbyt długo samych, moglibyśmy
przywyknąć do ciszy i spokoju i dojść do wniosku, że nie chcemy się już nikim
opiekować.
–Akurat!–parsknęłaRiley.
–Właśnie–powiedziałMike.
– Prawdę mówiąc – powiedziałam, również siadając – chyba zadzwonię do niego w
przyszłymtygodniu,jeślisamwcześniejsięnieodezwie.–SpojrzałamnaRiley.–Tata
matydzieńurlopu,którymusiwykorzystać.Prawda,kochanie?Możetoniebyłbyzły
pomysł,żebycośzaplanować?Zwłaszcza,żewyglądanato,jakbyładnapogodamiała
sięutrzymać…
Iwtedy–właśniewtedy–rozległsiędzwonekudrzwi.
Wpierwszejchwilipomyślałam,żetoKieron.Nasznajmłodszysynczęstowpadałna
herbatę bez zapowiedzi. Czasami zastanawiałam się, czy może jest obdarzony
nadludzkimwęchemipotrafiwyczućpieczonegokurczakazodległościkilkumil.Miał
jużdwadzieściatrzylataimieszkałzeswojądziewczyną,Lauren,wdomujejrodziców.
Mielitammieszkaniezosobnymwejściem,codawałoimrozsądnądozęniezależności,
lecz nie na tyle, bym musiała się o niego cały czas martwić. Kieron ma syndrom
Aspergera, łagodną formę autyzmu, co znaczy, że jest nieco inny niż większość ludzi.
Myśli w sposób wyjątkowo konkretny i bardzo nie lubi niespodzianek. I jest bardzo
ufny–wnikimniepotrafidostrzeczła.
Kieronrównieżpostanowiłzajmowaćsięczymś,cobędziemiałozwiązekzdziećmi.
Studiowałprodukcjędźwiękuwcollege’uiregularniepracowałjakoDJ,leczwzeszłym
rokuzacząłpracowaćzmłodzieżąwymagającąpomocy,dlaośrodka,zktórymniegdyś
sam był związany. Założył dla nich nawet młodzieżową drużynę piłkarską, żeby
dzieciakiztrudnąprzeszłościąmogłyodnaleźćpoczucieprzynależnościizdobyćjakieś
umiejętności.Uczyłysięteżpracywzespoleimiałyokazjędoćwiczeńfizycznych,co
jestjednymznajlepszychsposobównaodreagowaniefrustracji.
LecztonieKieronstałzadrzwiami.Zorientowałamsię,kiedytylkoweszłamdoholu.
Sylwetka–awłaściwiesylwetki–widoczneprzezmatowąszybęwdrzwiachstanowiły
dowód,żesięmyliłam.
Więcmożektóryśzsąsiadów,pomyślałam,podchodzącdodrzwi.AlboŚwiadkowie
Jehowy…Alenielistonosz.Nieotejporze.
Jednak i tu nie miałam racji. Otworzywszy drzwi, zobaczyłam stojącego na progu
JohnaFulshawaipomyślałam,żepewniemiałczkawkę.
– Cześć, Casey – powiedział z lekkim zażenowaniem, kiedy nasze spojrzenia się
spotkały. Muszę przyznać, że nie przyglądałam mu się uważnie, ponieważ mój wzrok
powędrował niemal natychmiast w stronę małego chłopca, który stał obok niego i
niechętnie trzymał za rękę trzecią osobę – wysoką, rudowłosą kobietę z
jaskrawozieloną torbą. Mogłabym się założyć o sporą sumę, że kobieta jest
pracownikiemspołecznym.Polatachwspółpracyzopiekąspołecznąnabierasięnosa
do tych rzeczy, a przypuszczam, że wielu ludzi powiedziałoby, że ja wyglądam w
każdym calu jak matka zastępcza. Chłopiec miał niemal czarne włosy, dość długie i
opadające; wyglądał na osiem lub dziewięć lat, a na jego twarzy malował się wyraz,
który widziałam już wielokrotnie. Sprawiał wrażenie najbardziej niechętnego członka
tej małej grupki. Przyjrzałam mu się uważniej. Szare szkolne spodnie z dziurami na
kolanach,kremowoszara–niegdyśbiała–koszulkaiprzewiązanywpasieburgundowy
szkolnysweter,któregowystrzępionerękawyzwisałysmętnie.
–John–powiedziałam.–Niespodziewałamsięciebie!Powinnam?Zwyklenajpierw
dzwoniłeś…
–Wiem.Terazniezadzwoniłemiprzepraszam.
– Wejdźcie – powiedziałam. Co mogłam powiedzieć innego? – Ale musicie mi
wybaczyćbałagan.Gdybymwiedziała,żeprzyjdziecie…
Urwałam,zachowującdalszączęśćzdaniadlasiebie.Mówisię,żewdomujestzawsze
najczyściejnadziesięćminutprzedprzyjściemgości,aletoniesprawdzasięwmoim
przypadku.Mamlekkąobsesjęnapunkcieczystości,podobniejakniegdyśmojamama,
więctoniebyłabykwestiadziesięciuminutprzedprzyjściemgości–spędziłabymcałe
godziny, żeby wszystko było jak należy. Dlatego nieco rozpaczliwie rozglądałam się,
próbujączobaczyćjakiekolwiekoznakibałaganu.
Przepraszający wyraz twarzy Johna natychmiast zamienił się w szeroki uśmiech.
Dobrze znał mnie i moje obsesje. Wszedł do holu – kobieta i chłopiec tuż za nim – i
powiedział:
– Uwierz mi, słowo „bałagan” nie ma zastosowania w tym domu. Marie…
Przepraszam, Casey, to Marie. Marie, to Casey. Właśnie wchodzisz do najczystszego
domunaświecie.
Jeżelipróbowałmniezmiękczyćwobliczutejniezapowiedzianejwizyty,toudałomu
się. Nie sposób długo złościć się na Johna. Ale wciąż byłam zdezorientowana. Prawdę
mówiąc,miałamzamętwgłowie.Spojrzałamnamałegochłopca(prawdęmówiąc,nie
aż tak małego: ja mam zaledwie metr pięćdziesiąt wzrostu) i zauważyłam, że sprawia
wrażenie nie mniej zdezorientowanego i zagubionego niż ja. Uśmiechnęłam się do
niego.
–Atyjesteś…?
Wcisnął wolną rękę do kieszeni spodni i zerknął na Marie. Skinieniem głowy
zachęciłago,żebyodpowiedział.
–Jenson–rzekłwkońcu,przyglądającmisięnieufnie.
–Witaj,Jenson–powiedziałam.–JestemCasey.Wejdźciedalej.
Machnęłam ręką, zapraszając ich do kuchni, skąd przez okno w głębi widzieliśmy
RileyiMike’asiedzącychnadtalerzamiwpromieniachsłońca.Zapewneprzypuszczali,
żewrócęladachwila,kiedysprawdzę,ktodzwoniłdodrzwi.Atejtrójkinapewnosię
niespodziewali,uśmiechnęłamsięwduchu.
– Jak widzicie – zwróciłam się do Johna – właśnie siadaliśmy do jedzenia. To może
poczekać–dodałampospieszniewidzącjegozażenowanie.–Totylkosałatka.
Irzeczywiście,jedzeniemogłopoczekać.Pieczonykurczaknazimnoteżjestdobry.
Jakzwyklewtakichsytuacjach,czułamdreszczpodniecenia.Tobyłonaprawdędziwne,
żeJohnniezadzwoniłwcześniej,awiedziałam,żeniepostąpiłbytakbezpowodu.
–Czychcesz,żebymzawołałaMike’a?–spytałam.
Johnskinąłgłową.
– Tak. Tak myślę – spojrzał na Marie. – A może zabrałabyś Jensona do ogrodu? Ta
dziewczynatoRiley,córkaCasey.Napewnochciałabyciępoznać,Jenson.Niemasznic
przeciwkotemu?
– Oczywiście – powiedziałam. – Jenson, może chciałbyś poskakać na naszej
trampolinie?
Oczy chłopca rozbłysły, a promienny uśmiech całkowicie odmienił jego ubrudzoną
twarz.Czyistniejedziecko,którenielubiłobyskakaćnatrampolinie?
Tymczasem Mike i Riley zauważyli nasze małe zgromadzenie i kiedy Marie z
Jensonem wyszli do ogrodu, ja przywołałam Mike’a. Napotkałam spojrzenie Riley i
uśmiechnęłamsiędoniej.
Widzisz?–pomyślałam.Spodziewajsięniespodziewanego…
Rozdział2
P
rzepraszam was oboje – powiedział John, kiedy Jenson z Marie wyszli do ogrodu i
zostaliśmywetrojewkuchni.–Powinienembyłzadzwonić…zrobiłbymto…iczujęsię
okropnie,przeszkadzającwamwrodzinnymobiedzie,ale,prawdęmówiąc,towszystko
działosiętakszybko…
–Niemusiszprzepraszać,John–odparłam.
Widziałam, że Mike – podobnie jak ja – nie może się doczekać, kiedy usłyszy coś
więcej.
–Napijeszsiękawyalboczegośinnego?–spytałam.
Johnpokręciłgłową.
–Nie,dziękuję–odparł.–Wypiłemjużkawę.Awkażdymraziepół;resztazostałana
moim biurku – uśmiechnął się cierpko. – Nie spodziewałem się, że będę musiał
wychodzićwtakimpośpiechu.
– To nie brzmi dobrze – stwierdził Mike. – Co się stało? To była kradzież albo coś w
tymrodzaju?
–Przepraszam–powiedziałJohn.–Zabrzmiałochybabardziejdramatycznie,niżbyło
wrzeczywistości.Niezadzwoniłemzdrogi,boniechciałemniepokoićJensenabardziej,
niżtobyłokonieczne.Niedawnozabraliśmygozeszkoły;zajęlisięnimtam,dopókija
niedotarłeminiespotkałemsięzMarie.I,szczerzemówiąc,napomysłprzywiezienia
gotutajwpadłemwostatniejchwili.Inaczejoczywiściezadzwoniłbymdowas.
Wszystko,comówił,równieżniewielewyjaśniało.
–Awięccosięstało?–spytałam.–Dlaczegotrzebasiębyłonimzająć?
–Samwdomu–wyjaśnił.–Przypuszczam,żeznacietenfilm?
Obojeprzytaknęliśmy.
–AwięcmamytuMacaulayaCulkina?–zauważyłMike.
– Mniej więcej – odparł John. – Chociaż nie był całkiem sam. Jest jeszcze starsza
siostra,imieniemCarley.Matrzynaścielat.Cidwojebylisamiwdomujużprawieod
tygodnia. Ich mama podobno pojechała na wakacje ze swoim chłopakiem, gdzieś do
Hiszpanii.
– Niewiarygodne! – wyjąkałam, unosząc brwi. Moje zdumienie jednak nie trwało
długo, ponieważ, kiedy się nad tym zastanowiłam, jakkolwiek zachowanie ich matki
byłoszokujące,tonieażtakniewiarygodne.Przezlatawidziałamdość,bydobrzeotym
wiedzieć. Mike, który stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi, wyglądał, jakby myślał
podobnie.Pokręciłtylkonieznaczniegłowąiprzewróciłoczami.
– Wiem – powiedział John. – Poinformowała nas ich sąsiadka, podobno po jakiejś
nocnejimprezce.Jaktwierdzi,wiedziała,żezostalisami,alenieuważała,żepowinnaz
tymcokolwiekrobić.Amożeniechciała,mniejszaztym.Mariemówi,żechodziłojejo
to, żeby nie wpakować ich matki w jakieś kłopoty. Ale po imprezie, całonocnej i
zakrapianej alkoholem, zmieniła zdanie. Zaczęła się martwić, że jeśli stałoby się
cokolwiekzłego,towinamogłabyspaśćnanią,bonieinterweniowałainicniezrobiła.
–Awięcgdziejestcórka…gdziejestCarley?Znalazłeśdlaniejjakieśmiejsce?
Johnpokręciłgłową.
–Nieja.Wywiezionojąztejokolicy.Służbyspołeczneuznały,żetakbędzienajlepiej.
Obawiali się, że gdyby zostawili ją tutaj, mogłaby po prostu zniknąć pewnego dnia i
zaszyćsięukogośznajomego.Awtedyoczywiściestracilibyjązoczu.Ijejmatkatakże.
–Acozjejmatką?
–Marienieudałosięzniąskontaktować.Dzieciomzresztątakże.
NastępnieJohnwyjaśnił,żezdaniemcórkiniemaocorobićhałasu.Mielijedzenie,
mieli pieniądze i oboje obiecali chodzić do szkoły. Jej zdaniem nie było żadnego
powodu, by interesowała się nimi opieka społeczna. Może gdyby mieli jakichś
krewnych, do których mogliby pójść, nie byłoby problemu, gdyby nie jeden istotny
drobiazg. Ich matka najwyraźniej wyłączyła telefon, więc dzieci, podobnie jak służby
społeczne, nie miały się jak z nią skontaktować. A tego, według wszelkich możliwych
standardów,niemożnanazwaćodpowiedzialnymrodzicielstwem.Prawdęmówiąc,to
po prostu zaniedbywanie dzieci. I kiedy służby społeczne dowiedziały się o tym, po
prostumusiaływkroczyćidziałać.
–Towprostniewiarygodne–powiedziałMikeipokręciłgłową.
– Rzeczywiście – przyznał John. – W każdym razie, tak właśnie wygląda sytuacja. I
dlatego trafiłem z małym Jensonem do was. A nie zadzwoniłem wcześniej, bo
początkowoplanowałemsprawdzić,czynieudamisięgoumieścićujednejznaszych
tymczasowych opiekunek; w końcu to powinno potrwać tylko kilka dni. Ale właśnie
wtedy,kiedyponiegojechałem,onaoddzwoniłaiodmówiła.Rozmyśliłasię,ponieważ
za tydzień wyjeżdża na zarezerwowane wakacje za granicą, a gdyby to się
przeciągnęło…
Mikeijawymieniliśmyspojrzenia.
–Hm…przecieżniechcielibyśmyprzerzucaćJensonazmiejscanamiejsce,prawda?
Wtedypomyślałemowas…
Myoczywiściebyliśmywolni.Przynajmniejteoretycznie.
–Niemaszżadnegodzieckaczekającegonaprogram?–spytałam.
Wnormalnejsytuacjidostalibyśmykonkretnedzieckoitonadłuższyczas,ponieważ
całyprogramtrwaokołodziewięciumiesięcy.
– I tak, i nie – odparł John. – Kilka przypadków będzie omawianych w przyszłym
tygodniu, wśród nich dzieci, które prawdopodobnie mogłyby trafić do was, ale
ponieważtosięzapewneprzeciągnieokolejnytydzień…biorącpoduwagę,żenajpierw
musibyć podjęta decyzja, potemwstępna wizyta i takdalej… No cóż, właśnie dlatego
olśniłomnieitakwylądowaliśmytutaj.Botonapewnoniepotrwadługo.
Roześmiałamsię.
–Och,John,jesteśniesamowity!Ilerazyjużtosłyszeliśmy?
Johnprzestąpiłznoginanogę,jakniegrzecznychłopiec,któryzostałzaprowadzony
dodyrektoraszkoły.Prawdęmówiąc,to,czychodziokilkadni,czyodłuższyczas,nie
miało dla nas większego znaczenia. Dziecko potrzebujące domu to dziecko
potrzebujące domu. Jeśli zaś okaże się, że jest jakieś dziecko, dla którego nasz
specjalistycznyprogrambyłbykorzystny,alewtakiejsytuacjiniemożetrafićdonas–
trudno.Sąprzecieżinniwyspecjalizowaniopiekunowie.Tosprawaagencji,nienasza.
–Trafnauwaga–powiedziałJohn.–Ale,jakjużmówiłem,tymrazemmyślałem,żeto
będzie… Posłuchajcie, wiem, że takie przypadki bywają bardzo trudne… wszystko
zależy od sędziego… ale biorąc pod uwagę to, co mówiła sąsiadka, nie widzę żadnego
powodu,żebyniemogliwrócićodrazudomatki.Wystarczyjąprzywołaćdoporządku,
wyznaczyć kuratora i tak dalej. Sprawa zamknięta. Ale nawet w najgorszym
scenariuszu,ojakimterazwogóleniemyślimy…nocóż,prawdopodobnietrafilibydo
normalnejrodzinyzastępczej,nadłuższyczas.Awprzypadkutakichdzieciakówtonie
powinno być problemem. Jeśli wierzyć sąsiadce, dzieciaki są w porządku, oboje.
Chociaż muszę przyznać – dodał po chwili namysłu – że szkoła jest nieco mniej
zachwycona tym chłopakiem – spojrzał za okno, gdzie Jenson skakał na trampolinie.
Mówią,żemaskłonnośćdowagarowaniaijesttrochęniesforny.Towłaściwiewszystko,
comogęwampowiedzieć.Byliśmytamtylkoparęminut.
Zerkałtonamnie,tonaMike’a.
– A więc? Co wy na to? Oczywiście możecie odmówić, bo nie mam prawa zrzucać
tegonawastakbezostrzeżenia.Noimożeciemiećjużjakieśplanynawakacje…
Oczywiścienajłatwiejbyłobytakpowiedzieć;ibyłobytodopewnegostopniaprawdą.
Ale nie widziałam żadnego powodu, by się nie zająć tym chłopcem, i wiedziałam, że
Mike jest tego samego zdania. Tym się właśnie zajmowaliśmy – braliśmy do siebie
dzieci, które potrzebują życzliwego domu na jakiś czas. A my niewątpliwie mogliśmy
im taki dom zapewnić. Co więcej – dom, w którym obowiązują zasady i gdzie mają
nadzór.Toprawda,niewielemożnaosiągnąćwkilkatygodni,alezawszetocoś.
– Cóż – zaczęłam, spoglądając na Mike’a. – Ja się zgadzam, jeśli ty nie masz nic
przeciwko.
Ledwie to powiedziałam, z ogrodu dobiegł nas głośny wybuch śmiechu Riley.
Wszyscywyjrzeliśmyprzezokno.
Mariestałanapatio,Rileysiedziałaprzystole,aobiezwijałysięześmiechu.Patrzyły
naJensona,którynajwyraźniejznudziłsięskakaniemnatrampolinieizaprezentował
doskonałą w każdym szczególe parodię moonwalku Michaela Jacksona, łącznie z
przechylaniem nieistniejącego kapelusza. Uśmiechał się promiennie, a ja poczułam
znajomydreszcznakarku.
–Jeszczejedno–dodałJohn.–Zanimwrócą.Postanowiliśmynarazieniemówićnic
dzieciakom…wiecie,otym,jaktosięmożerozwinąć.JeśliidzieoJensona,poprostu
zostajeuwas,dopókijegomamaniewrócizwakacji.Niemapotrzebydodatkowogo
stresować.
–Oczywiście–powiedziałamipomachałamdocałejtrójki,zapraszającichdośrodka.
Biedne dziecko. Biedne dzieci. Jak matka mogła zrobić coś takiego? – Trzymajmy
kciuki,żebywszystkodobrzesięskończyło–dodałam.
WtedywdrzwiachstanęłarozbawionaRiley,azniąMarieiJenson.
–Możebyć–mówiłdoMarie,kiedywchodzili.–Mogętrochęzostać.Abędziecośdo
herbaty?–zwróciłsiędomnie.–JestemHankMarvin.
Uśmiechnąłsięszeroko(najwyraźniejnieśmiałośćniebyłajegoproblemem).
–Toznaczy„umieramzgłodu”–wytłumaczyłżyczliwie.
Odpowiedziałamnajegouśmiech.
–Myślę,żecośudasięnamznaleźć,skoroumieraszzgłodu.–Byłamporuszonajego
wyraźnie udawaną nonszalancją. Nie wątpiłam, że w głębi duszy, mimo pozorów
beztroski i pewności siebie, przynajmniej jakaś jego część jest wystraszona i
zaniepokojona.
–Nodobrze,totrochęzostanę–potwierdził.
Ityle.Żadnejbiurokracji,pakowania,długichwstępów.Tylkochłopieczzielonątorbą
izapewnienieMarie,żebędzienasnabieżącoinformowaćorozwojusytuacji.Takwięc,
podczas gdy jego mama wygrzewała się w jakimś Costa-del-Wstydźsię ze swoim
chłopakiem,naszbłękitnypokójdostałnowegomieszkańca.
Rozdział3
W
naszym zawodzie nie zdarzają się dwa identyczne przypadki – to po prostu
niemożliwe. Nie ma dwojga takich samych dzieci. Ale z czasem nabierasz
doświadczenia i wyczucia, a chociaż w przypadku Jensona ominęła nas normalna
procedurawstępnychspotkańirozmów,jegosprawawydawałasięnamraczejprosta:
mały chłopiec, wychowywany przez najwyraźniej zaniedbującą swoje obowiązki
matkę. Może nie należała do najgorszych rodziców na świecie – a mieliśmy do
czynienia z kilkoma przypadkami tej kategorii – ale z tego, czego się dowiedzieliśmy,
wynikało,żewychowywaniedzieciniebyłodlaniejpriorytetem.Stałosiętooczywiste
wchwili,kiedyJohniMariewyszli.
Mieliśmy przed sobą dziecko przywykłe do dużej dozy niezależności, do
samodzielnegorozwiązywaniaswoichproblemów,podczasgdyjegomamazajmowała
się innymi rzeczami. W efekcie dwie rzeczy nie miały dla niego wielkiego znaczenia:
czystośćidobreobyczaje.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek tu wchodził, jeśli ja nie pozwolę – oznajmił, kiedy
poszliśmydobłękitnegopokoju,żebymógłsięrozejrzećwnowymmiejscu.
Dla podkreślenia wagi swoich słów wycelował we mnie dziewięcioletnim palcem i
wtedyzauważyłamjegobrudnepaznokcie.Czyczęstomiałkontaktzmydłemiwodą,
odkąd jego mama wyjechała? Przypuszczałam, że raczej nie. Strzyżenie i odrobina
szamponurównieżbymuniezaszkodziły.
Riley stała obok mnie, a ja starałam się na nią nie patrzeć. Trudno byłoby mi
zachowaćpowagę.ZMikiembyłopodobnie;widziałam,żeusiłujenadsobąpanować.
–Och,otoniemusiszsięmartwić–zwróciłsiędoJensona.–Mamytuzasady,które
mówiąowchodzeniudocudzychpokojów.Wieszco?Możezejdziemynadół,napijesz
sięczegoś,zjeszciastko,apotemusiądziemyipogadamyotym,jaksprawywyglądają.
Cotynato?
– Chyba może być – pociągnął nosem Jenson, wsadzając ręce do kieszeni spodni i
podciągającje.Zauważyłam,żeniemaprzynichżadnegoguzika.
–Powinnamjużwracać–powiedziałaRiley,kiedyschodziliśmynadół.Zerknęłana
zegarek. – Pora położyć moją dwójkę spać. A więc być może do zobaczenia, Jenson –
wzięłaswojątorebkę.Jensonznowugłośnopociągnąłnosem,ajazapamiętałam,żeby
wrócićdosprawyczyszczenianosa.
–Eee,wątpię–odparł.–Niedługowracamdodomu.Aha,Mike–dodał,kierującsięza
nimdokuchni.–Taknawszelkiwypadek:niechodzęspaćożadnejstałejporze.
Miło było pozwolić Mike’owi przedstawić zasady obowiązujące w naszym domu.
Najczęściejjasiętymzajmowałam,ponieważMikezwyklebyłwpracy.Przezwiększą
część zawodowego życia był kierownikiem magazynu, co oznaczało wczesne
wstawanie i więcej sobotnich poranków spędzonych w pracy, niżbym sobie życzyła.
Miałam też przeczucie, że dobrze to zrobi Jensonowi, który w rodzinnym domu
najwyraźniejniezaznałdyscypliny.
Wyszłamztacądoogrodu,żebyposprzątaćpopodwieczorku,ipozwoliłammuzająć
się chłopcem. Miałam nadzieję, że Mike’owi uda się porozumieć z Jensonem, który
musiał podjąć negocjacje. Było jasne, że mały nie szanuje zasad i najwyraźniej
przywykł do stawiania na swoim. Nie było to dla nas nic nowego – zajmowaliśmy się
dziećmi już od jakiegoś czasu, więc zdążyliśmy się przyzwyczaić – ale w myślach
dodałamtęsprawędolistypriorytetów.
Nazewnątrzbyłochłodnoizerwałsięwiatr;wyglądałonato,żeładniejszączęśćdnia
mamy już za sobą. Wróciłam do domu, przygotowałam talerz ciasteczek i szklankę
soku dla Jensona, złożyłam brudne naczynia na stos, żeby później je pozmywać, i
dołączyłamdoMike’aiJensona.
– Dobrze – mówił Mike. – A teraz zobacz, jak to załatwiamy. – Zauważyłam, że
przyniósł już nasz kwestionariusz z rzeczami, które lubimy i których nie lubimy.
Stosowaliśmy tę metodę, zapożyczoną ze szkolenia, od samego początku. Zawsze
łatwiej jest dziecku przyzwyczaić się do nowych warunków, jeśli ma możliwość
zajmowaćsięczymś,cosprawiamuprzyjemność,oglądaćswojeulubioneprogramyw
telewizji i jeść to, co lubi. Mike wyjaśnił, że najpierw porozmawiają o tym, co lubi, a
czegonielubiJenson,potemzaśprzejdądorzeczy,naktóreniepozwalamywnaszym
domu.
Jenson sprawiał wrażenie nieco nieufnego, kiedy wziął ciasteczko i zaczął je jeść z
apetytem.
– Okej – powiedział z pełnymi ustami. – Ale wiecie, nie jestem dzieckiem. Jak
mówiłem,niechodzęwcześniespaćitakdalej.Wystarczy,żebędzieciemniekarmilii
prali mi ubrania, kiedy będą brudne. A, i budzili mnie rano do szkoły, bo to mi
gównianie wychodzi – uśmiechnął się szeroko. – Mojej mamie też. Co drugi dzień
zapominamnieobudzićimamprzerąbaneunauczycieli.
–Ojej–odezwałamsię.–Wyglądanato,żepowinienwystarczyćbudzik.
–Wporządku–odparł.–Tonietakieważne.Jeślisięmnieczepiają,mamapoprostu
idzieirobiimpiekło.
ZnowumusiałamunikaćspojrzeniaMike’a,żebynieparsknąćśmiechem.
–Okej–odezwałsięMike.–Niemartwsię,poradzimysobie.Alewłaśnieotochodzi.
Tak załatwia się sprawy w twoim domu, jednak u nas postępujemy nieco inaczej. Na
początek–mówiłłagodnie–nielubimyprzeklinania,nawettakiegojak„gówniany”,i
chodzimy spać o ustalonych porach. – Spojrzał na mnie. – Jak myślisz, Casey, jaka
godzinabyłabyodpowiedniadlachłopcawwiekuJensona?Zacznijmyodtego.
WymagałotopółgodzinnychnegocjacjiwstyluCIA,alewkońcusporządziliśmylistę,
którą Jenson niechętnie zaakceptował. Ustaliliśmy, że będzie chodził spać o 7.30, jeśli
następnego dnia idzie do szkoły, a o 8.30 w weekendy; wyjaśniliśmy sobie zasady
dotycząceoglądaniatelewizjiisporządziliśmylistępotraw,któreJensonlubiiktórych
nielubi.Napierwszejznalazłysięuśmiechniętebuźkizziemniaków,pizzapepperonii
lody czekoladowe, na drugiej zaś kraby. Jak powiedział, pewnego razu musiał zjeść
krabairozchorowałsiętak,żenatydzieńwylądowałwszpitalu.
–Tostrasznegówno–powiedziałzprzejęcieminaglezdałsobiesprawę,żewłaśnie
złamałpierwszązzasadnaliście.Zawstydzonyspuściłwzrok.
–Och,niemartwsię–pocieszyłamgo.–Niebędziemyciękarmićkrabami.Zresztą
mysamiteżichniejadamyzbytczęsto.
– A więc załatwione? – spytał spoglądając to na mnie, to na Mike’a. – Mogę iść i
rozpakowaćswojerzeczywpokoju?
–Jasne–odparłMike.–Myślę,żewszystkojużomówiliśmy.Jesteśwolny.
Jensonpodreptałdosiebie.
–Pójdęnastawićczajnik–powiedziałam,podnoszącsięzfotelaikierującdokuchniz
pustąszklankąitalerzempociasteczkach.
Kiedywróciłam,Mikeuśmiechałsiędosiebie.
–Ocochodzi?–spytałam.
–Niesłyszałaś?–odparł.–Możepowinnaśdaćsobieprzeczyścićuszy.MłodyJenson,
kiedyszedłnagórę,mruczałdosiebie.
–Icomówił?
–Mówił:„Cozagówno.Aletotylkoparęcholernychdni”.Awkażdymraziecośw
tymstylu.
Ale choć uśmiechaliśmy się mówiąc o tym na pozór nieskomplikowanym chłopcu,
gdzieśwgłębiduszyszykowałamsięnacośbardziejmrocznego.Bardzoprzypominał
mi Spencera, chłopca mniej więcej w wieku Jensona, którym zajmowaliśmy się rok
wcześniej. Chłopca tak zdziczałego – z najróżniejszych, skomplikowanych powodów –
że utrzymanie go pod naszym dachem i zapewnienie mu bezpieczeństwa było
prawdziwym wyzwaniem. Przez większość czasu – a spędził z nami kilka miesięcy –
musieliśmy trzymać go niemal w areszcie domowym. Kiedy zaś się wyrwał… no cóż,
dość powiedzieć, że w naszym obecnym domu mieszkamy dopiero pół roku, a
przyczyna naszej przeprowadzki (na co nie narzekamy – lubimy nasz obecny dom i
okolicę) była bezpośrednio związana z małym Spencerem. Nie kazano nam się
wyprowadzić–właścicieldomubyłbardzowyrozumiały,alepoponaddziesięciulatach
naszego mieszkania sąsiedzi napisali petycję, abyśmy się wynieśli, tylu przypadków
kradzieży, wandalizmu i zastraszania dopuszczał się wyglądający jak aniołek Spencer.
Nazwaliśmygo„jednoosobowąchodzącąfaląprzestępstw”ibyłototrafneokreślenie.
Uważaliśmy za jedno z największych osiągnięć w naszej krótkiej karierze rodziny
zastępczej, kiedy udało się rozwiązać jego niemałe problemy rodzinne, a wraz z nimi
problemy z jego zachowaniem. Dziś jest znowu ze swoją mamą i na razie wszystko
idziedobrze…
Nie,pomyślałam,JensonniemożebyćażtakimwyzwaniemjakSpencer.
Ale na pewno czeka nas poważne zadanie – tego powinniśmy się spodziewać siłą
rzeczy. Biorąc pod uwagę ostrzeżenia płynące ze szkoły, jego skłonność do
wagarowania, o której już wiedzieliśmy, i fakt, że – podobnie jak siostra – uważał, iż
powinienwciążbyćwdomu,bylibyśmynaiwniniedostrzegajączagrożenia.
A do szkoły musiał chodzić. Marie zadzwoniła do nas wieczorem, kiedy Jenson
poszedłjużspać,ipotwierdziłato,copowiedziała,zanimodnaswyszła:żeichzdaniem
byłoby najlepiej, gdyby Jenson trzymał się swojego planu zajęć, to zaś oznaczało
chodzeniedoszkoły.Niestanowiłotowielkiegoproblemu,ponieważJensonmieszkał
zaledwiekilkamilodnas,więcjegoszkołaznajdowałasiębliskonaszegostaregodomu.
Ibyłatoszkoładobrzemiznana.
Mariepoinformowałamnie,żenauczycieleznająsytuacjęJensonaispodziewająsię
gowszkole–wpewnymsensie,ponieważpojawiałsięwniejdośćnieregularnie.
Tak nie będzie, póki jest pod naszą opieką, pomyślałam, idąc następnego ranka
zapukaćdodrzwijegopokojutużpotym,jakMikezjadłśniadanieiwyszedłdopracy.
–Dzieńdobry,śpiochu!–zawołałamradośnie,kiedy,zapukawszy,otworzyłamdrzwi.
–Pobudka!Porawstawaćdoszkoły.
Patrzyłam, jak Jenson przeciera oczy i rozgląda się po obcym jeszcze otoczeniu.
Zrobiło mi się go żal, jak zwykle, kiedy widziałam małe dziecko, oszołomione, w
nieznanym miejscu. Podniósł się i usiadł na łóżku. Włosy sterczały mu na wszystkie
strony,ajazastanawiałamsię,czyzgodzisięjeobciąć.
Niewszystkonaraz,Case,pomyślałam,kiedymójwzrokpadłnajegootwartątorbę.
Poprzedniego wieczoru sam poszedł do łazienki, żeby się umyć, ja zaś – poza tym, że
dałammuręcznik,boniemiałwłasnego,ipokazałam,jakdziałaprysznic–pozwoliłam
mu na samodzielność. W końcu to była jego pierwsza noc, a nie chciałam mu się
narzucać.Niesłyszałamprysznica,alepostanowiłamnienalegać.Jeżeliniewyszoruje
się dokładnie w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin, to być może trzeba
będzie zarządzić nieco surowszy nadzór w dziedzinie higieny, ale na razie dam mu
szansępokazać,żepotrafisamosiebiezadbać.
Najwyraźniejwyjąłpiżamę,aleraczejniezrobiłnicwięcej.Torbależaławkącie,zaś
wokół niej poniewierały się trudne do zidentyfikowania elementy odzieży. Było
oczywiste, że nie została rozpakowana. Rozejrzałam się po pokoju i doszłam do
wniosku,żepewnerzeczytrzebabędziezmienić.Jensonadzieliłycałelataświetlneod
naszej ostatniej podopiecznej – Abigail, dziewczynki cierpiącej na zaburzenie
obsesyjno-kompulsyjne,niesłychanieprzywiązanejdoczystościiporządku.Oczywiście
wynikałotozzupełnieodmiennychokoliczności–Abigailmusiałasięzajmowaćswoją
poważnie niepełnosprawną matką, Jenson natomiast najwyraźniej nie musiał
zajmowaćsięnikim–włączającwtosamegosiebie.
Spojrzałnamnie,jużprzytomniejszy–dopieroterazdotarłodoniegosłowo„szkoła”.
– Nie chce mi się dzisiaj iść do szkoły – oznajmił, wsuwając się z powrotem pod
kołdrę.–Chcętylkozostaćsam–dodałniecoteatralnie.
–Obawiamsię,żetoniepodlegadyskusji,kochanie–odparłamstanowczo.–Aledziś
jest piątek, ostatni dzień przed weekendem – dodałam. – Potem będziesz miał dwa
wolnedni,prawda?Awięcdalej,umyjsięiubierz,proszę.Czymożechcesz,żebymci
pomogła?
Todałopożądanyefekt.Poniósłsięnatychmiast.
– Nie jestem jakimś cholernym dzieckiem! – parsknął urażony. – Dobra, ubiorę się.
Zejdęzaminutę,okej?
– Oki doki – uśmiechnęłam się do niego, wychodząc. – Aha, tylko bez tego
„cholernego”,jeśliłaska.Takiesąnaszezasady,pamiętasz?
Zeszłam na dół i zajęłam się przygotowywaniem śniadania: płatki, mleko, cukier,
dzbanek soku. Jenson dotrzymał słowa i zszedł kilka minut później. Chociaż
najwyraźniej nie zdążył się umyć, również tym razem nie naciskałam. Zmuszenie go
doprysznica,bezmożliwościodmowy,będziezadaniemnawieczór.
Jenson,wyglądający,jakbyspałwtym,comiałnasobie,usiadłinalałsobieszklankę
sokupomarańczowego.
–Dlaczegomasztrzyrodzajepłatków?–spytałzniedowierzaniem,popijającsok.Ale
zanim zdążyłam odpowiedzieć, spojrzał na zegar kuchenny. – Na miłość boską! –
parsknął,niemalpozbywającsiętego,comiałwustach.–Ósma!Czemuobudziłaśmnie
otejporze?
Stłumiłamuśmiech–zareagowałtak,jakbybyłatrzeciarano.
– Szkoła zaczyna się o 8.45, kochanie – powiedziałam łagodnie. – A ty musisz mieć
czas,żebysięumyćizjeśćśniadanie.Więcpospieszsię;musiszjeszczewrócićnagórę,
umyćzębyigłowę.Niemożemycięprzecieżwypuścićwtakimstanie,prawda?
Jenson wyglądał, jakby pomysł wyglądania inaczej wydał mu się bardzo dziwny.
Nasypałsobietrochępłatkówczekoladowychiwzruszyłramionami.
–Aleja–odezwałsię,jakbykontynuującrozmowę,którązacząłzsamymsobą–nie
mam szczoteczki do zębów. Zostawiłem w domu. Poza tym i tak myję zęby co drugi
dzień.
–Jenson–oznajmiłam–Powinieneśmyćzębycodziennie.Napewnootymwiesz.A
mówiącdokładniej,dwarazydziennie.Ranoiwieczorem.Więcdokończśniadanie,aja
pójdę na górę i znajdę ci zapasową szczoteczkę. Na pewno jakąś mamy. – Na tym
zakończyłamrozmowęiwyszłam.
Na górze przejrzałam też torbę Jensona, w daremnej nadziei znalezienia jakiegoś
mniejznoszonegomundurka.Aletonaprawdębyłapróżnanadzieja.Torbazawierała
przypadkowyzbiórtegoiowego:trochębielizny,kilkaskarpetekniedopary,wytartei
brudnedżinsyorazparętiszertów,którenawetjeśliwidziałykiedyślepszeczasy,toz
pewnością zdążyły o tym dawno zapomnieć. Przyjrzałam się też dokładniej jego
trampkom,którebyłystareibrudne.Podniosłamjeizauważyłamwjednymdziuręw
podeszwie;pozatymwidaćbyło,żesąjużnaniegozamałe.Zapamiętałamichrozmiar
–byćmożemojasiostraDonnaznajdziejakąśniecowiększąparę,zktórejjejsynjuż
wyrósł.
Zabrałam trampki na dół, ogarnięta współczuciem. Za pieniądze nie można kupić
szczęścia; wiedziałam o tym. Ale taki rodzaj ubóstwa (albo zaniedbania – jego mama
najwyraźniej miała pieniądze na wakacje za granicą, ale nie na nowe trampki)
rozdzierałmiserceiżałowałam,żenieprzyszłomidogłowypoprzedniegowieczoruby
wyprać jego rzeczy. Albo jeszcze lepiej, powinnam była wsiąść do samochodu i
pojechaćdocałodobowegosupermarketuwmieście.Mogłabymgoprzyzwoicieubrać–
włączającwtotrampki–zaniecałeczterdzieścifuntów.
Zeszłam na dół, niosąc nową szczoteczkę do zębów i jedną z moich szczotek do
włosów.
–Proszę–powiedziałam,kładącjeprzednim.–Spróbuj,czybędądobre.Chodzimio
to,żebyśichnaprawdęużył.
– Teraz dobrze, wasza królewska mość? – spytał z ukłonem Jenson, kiedy zszedł na
dół kilka minut później. Wyglądał, jakby tylko zamoczył ręce, zamiast umyć, i
przejechał nimi po włosach. Tworzyły na jego głowie coś w rodzaju grzebienia, jak u
Irokeza.Tylkobrudnemokrewłosydadząsiętakułożyć.
– Bardzo elegancko – uśmiechnęłam się do niego, doceniając to, że przynajmniej
spróbował. – A teraz trzeba się pospieszyć. Po całej tej ciężkiej pracy nie chcemy się
spóźnić,prawda?Awięcrzeczydoszkoły.Torba?
Jensonwyjąłzkieszenidługopis.
–Niepotrzebujętorby–oznajmił.–Todobredlageeków.
Podobnie jak czyste ubranie, czyste włosy i czyste paznokcie, pomyślałam kilka
minut później, patrząc z niepokojem, jak Jenson pakuje się na tylne siedzenie
samochodu,ponieważjegokolanamiałyniemaltensamkolorcospodnie,przezktóre
byływidoczne.Zdarzałomisięjużwcześniejzawozićdoszkołybrudnedzieci,aleonbił
wszelkierekordy.Dotegostopnia,żebyłomiwstyd.Awięcprzygotujsięnazostanie
geekiem,pomyślałam,zamykającdrzwi.
Nie żebym miała powody do zmartwienia. Choć marne to było pocieszenie, kilku
nauczycieliznałomniejużwystarczającopotym,jakprzezlataprzyprowadzałamtam
dzieci(mojewłasneite,którymisięopiekowaliśmy),żebywiedzieć,żetoniesąmoje
standardy.Pozatym,wtakichsytuacjachsąrzeczyważniejszeniżczystymundurek,o
czymprzekonałamsię,kiedy–pozaprowadzeniuJensonadowłaściwegonauczyciela–
weszłam porozmawiać z wicedyrektorką, Andreą Cappleman. To była bardzo krótka
rozmowa, ponieważ obie się spieszyłyśmy. Nie znałam jej wcześniej – pracowała w
szkole dopiero od niedawna; ale najwyraźniej wystarczająco długo, by dokładnie
poznaćswoichpodopiecznych.
– Proszę się nie dać nabrać – ostrzegła, wskazując mi krzesło naprzeciwko swojego
biurka.–Bardzołatwomożnauwierzyćwtęjegominkęuroczorezolutnegochłopaka.
Wiem, że potrafi być czarujący na zawołanie. Ale Jenson ma też drugie oblicze.
Obawiam się, że zdarza mu się terroryzować innych i zakłócać spokój. Poza tym ma
skłonnośćdozabieraniarzeczy,któredoniegonienależą…
– Domyślam się, że brakuje mu dyscypliny – przyznałam ostrożnie, nie chcąc
wypowiadaćsiępochopnieochłopcu,któregoznałamodniecałychosiemnastugodzin.
–Chociaż,biorącpoduwagę,czegosiędotąddowiedziałam,niezaskakujemnieto.
Nie chciałam, żeby pomyślała, że wtrącam się w jej sprawy. Zresztą nie miała mi
wielewięcejdoopowiedzenia.
–Niezbytdobrzeznamjegomatkę–powiedziała.–Podobniejakjegowychowawca.
Niepojawiłasięnaostatnimzebraniu…inicdziwnego,zważywszy,cowydarzyłosięw
zeszłym tygodniu. Ale, jak pani zauważyła, zdecydowanie brakuje mu nadzoru.
Odrobina dyscypliny niewątpliwie dobrze by mu zrobiła. Wskazanie granic. Kilka
praktycznychlekcjipokazującychkonsekwencjejegodziałań.
Skinęłamgłową.
–Zgadzasię.Iwłaśnietakijestplan.Chociażobawiamsię,żezdążymytylkodotknąć
problemów.Zgaduję,żepodkoniecprzyszłegotygodniabędziezpowrotemwdomu.
–Tymbardziejszkoda–zauważyłaAndreaCapplemanichoćmówiłazuśmiechem,
poruszyło mnie to. Prawdopodobnie nie taki był jej zamiar; miała niewątpliwie pełne
ręce roboty w dużej i bardzo zróżnicowanej szkole podstawowej, ale odniosłam
wrażenie,żeJensonzostałjużspisanynastraty,cobyłoprzykre.
Tak, tym bardziej szkoda, myślałam, wracając do samochodu. Naprawdę szkoda.
Szkoda, że opuści nas równie szybko, jak się pojawił, chociaż bardzo wyczekiwał
spotkaniazeswojąsiostrąoraznieobecnąinajwyraźniejnieodpowiedzialnąmamą.
Tyle, że – jak często bywa, kiedy snuję plany na przyszłość – w przypadku Jensona
miałosięokazać,żesięmyliłam.
Rozdział4
K
iedy wróciłam do domu i nie zastałam żadnej wiadomości od Marie Bateman,
postanowiłamsamadoniejzadzwonić.
– Co za zbieg okoliczności, że właśnie teraz dzwonisz – powiedziała, kiedy się już
przywitałyśmy.–WłaśnieskończyłamrozmawiaćzopiekunemCarleyJarvis.
–I?–spytałam.
– Obawiam się, że niewiele. Wciąż nie udało się znaleźć ich mamy, ale Carley
podobnopotwierdza,żewyjechałanadwatygodnie.
–Atoznaczy,żezatrzymamyJensonanapewnodokońcaprzyszłegotygodnia?
–Natowygląda–przyznałaMarie.–Chybażeichmamapojawisięwcześniej.Alenie
sądzę, żeby tak się stało. A nawet jeżeli, nie dostanie dzieci z powrotem, dopóki
przynajmniejniespotkasięinieporozmawiaznami.
– A co ze wszystkimi rzeczami dzieciaków? Z ubraniami, mundurkami szkolnymi,
zabawkamiitakdalej?Czyktośprzywiezieimtozdomu?
– Nie sądzę – odparła Marie. – Prawdę mówiąc, nie przypuszczam, żeby było tego
dużowięcej.Mogęzałatwić,żebyktośpojechałdoichdomu,jeślichcesz,aleprosiłam
Jensona,żebyspakowałwszystko,cochciałbyzabraćzesobąiwidziałam,żetozrobił.
To załatwiało sprawę. Zdecydowanie nadeszła pora by wyjąć kartę kredytową.
Wracałamzeszkołydodomuwrefleksyjnymnastroju.Pierwszewrażeniejestważne;
zawszebyłoizawszebędzie.Takajużjestludzkanatura.Dumateżsięliczy.Iszacunek
do samego siebie, i tego rodzaju sprawy. Może jeśli uda się zaopatrzyć Jensena we
wszystko, czego potrzeba, żeby wyglądał przyzwoicie, zacznie się też przyzwoicie
zachowywać.Iwcaleniebyłytobezpodstawnerozważania.Widziałamcośpodobnego
wielokrotnie w mojej ostatniej pracy w szkole publicznej. Jeśli traktuje się dzieci z
szacunkiem, one także są bardziej skłonne okazywać szacunek. Kiedy zaś dziecko
poczujeszacunekdosamegosiebie,jesttopierwszykroknadobrejdrodze.
Poza tym, ja sama nie mogłabym posyłać jakiegokolwiek dziecka do szkoły w tak
zniszczonym mundurku. Po prostu nie mogłabym. Pożegnałam się z Marie – która
obiecała informować mnie na bieżąco o wszystkim, co się wydarzy – i jeszcze raz
wyszłamzdomu,żebyudaćsięnazakupy.
Niepowinnamtegorobić–awkażdymrazieniebezaprobatyJohnaFulshawa.Taka
była normalna procedura, zwłaszcza w przypadku dziecka, które miało być u nas tak
krótko. W podobnych okolicznościach nikt nie oczekuje od opiekunów ponoszenia
większych wydatków. Ale równie dobrze mogłam zignorować głos rozsądku i
postanowić,żebędęsięmartwiłapóźniej.
Zdecydowałamsięnatodrugierozwiązanie,ponieważgóręwzięłomojezamiłowanie
doschludności.Niezajęłomitodużoczasu.Pokilkugodzinachwróciłamdodomuz
zakupami: nowym szkolnym mundurkiem, trampkami, kilkoma tiszertami i paczką
jakżepotrzebnychskarpetekimajtek.Pozatymtrochęnarozrabiałam.Podwrażeniem
słów Marie, która wspomniała, jak niewielki dobytek miał Jensen, zajrzałam do kilku
sklepówzużywanymirzeczami,żebysprawdzić,czynieudamisięznaleźćtamczegoś
dlaniego.
Jak każda matka, dobrze znam wartość pieniędzy, a jako matka zastępcza – tym
bardziej.Jakżeczęstodzieci,którymisięopiekowaliśmy,niemiałyniemalnicichoćnie
mogliśmy sobie pozwolić na kupowanie im wielu nowych rzeczy – mieliśmy na to
wyznaczony budżet, który często przekraczaliśmy – dobrze było móc im dać trochę
ubrań i zabawek, które może nie byłyby niczym nadzwyczajnym dla większości
dzieciaków,aletedziecinigdyniemiałynawettyle.
Niektóre z nich naprawdę nie miały prawie nic. Dobrze zapamiętałam dwójkę
rodzeństwa, która przyszła do nas w zeszłym roku z bardzo biednej rodziny. To
otworzyło nam oczy na skalę ubóstwa, w jakim żyją niektóre dzieci. Ashton i Olivia
(którzy nieco przypominali sieroty z epoki wiktoriańskiej) stanęli na naszym progu z
podartymworkiemnaśmieci,wktórymbyłotylkokilkabrudnych,podartychubrańi
łysa, naga, pokryta brudem lalka Olivii. Olivia nazywała ją Polly i bardzo kochała,
zupełniejakbytobyłanajpiękniejszalalkazdziałuzabawekuHarrodsa,weleganckim
ubraniu i z pięknymi, złotymi włosami. Ten widok rozdzierał serce – mówiąc
delikatnie.
Część dzieci, oczywiście, przebywała pod opieką już od jakiegoś czasu, a ponieważ
byłyjużwcześniejwinnychrodzinachzastępczych,zwyklemiałytrochęprzyzwoitych
ubrańizabawek.Jensonjednaknienależałdotejkategoriii–sądzącztego,comówiła
Marie–nieposiadałwieluwłasnychrzeczy.
Teraz już miał. Oprócz ubrań kupiłam dla niego nową piłkę, torbę do szkoły i – co
najlepsze – prawie nową konsolę do gier. Miałam trochę wyrzutów sumienia – sama
myślotym,jakpowiemMike’owionieprzewidzianychwydatkachprzyprawiałamnie
odreszcz–alezrobiłonamnieprzykrewrażenieto,żeszkoławłaściwiespisałaJensona
nastraty.Wprawdziejakdotądudawałomusięutrzymaćpancerznonszalancji,alejak
naprawdę musiał się czuć ze świadomością, że jego mama tak po prostu wyjechała i
zostawiłago?Przypuszczałam,żebyłomusmutno.Wkońcumiałdopierodziewięćlat.
Nie wiedziałam, czy Mike wyczuł, że o nim myślę, ale zadzwonił do mnie w chwili,
gdy wkładałam nowe ubrania Jensona do jego szuflady. To oznaczało, że ma przerwę
nalunch.
–Jakciminęłoprzedpołudnie?–spytał.
–Och,nocóż…–odparłamradośnie.–Byłydrobneproblemy,kiedymusiałwstawać
doszkoły.Niczaskakującego…aleostateczniewszystkoposzłodobrze.Chociażtrochę
sięoniegomartwię–dodałam,sprytnieprzygotowującgruntpodnastępnąinformację.
– Szkoda, że nie widziałeś, w jakim stanie jest jego mundurek! Pamiętasz te szmaty,
któremiałnasobiewczoraj?Nocóż,towłaśniejestjegomundurekszkolny!Możeszw
touwierzyć?Niemazupełnienicinnego.Idotegotoobrzydliwe.Bógjedenwie,kiedy
tosięostatniowidziałozproszkiemdoprania.Wyobraźsobie,jaksięczułam,wysyłając
godoszkoływtakimstanie…
–Niechzgadnę–powiedziałMike,ajamogłabymprzysiąc,żesłyszęśmiechwjego
głosie.Wkażdymrazietakąmiałamnadzieję.–Wróciłaśzeszkołyiodrazuwybrałaś
siękupićmunowerzeczy.Mamrację?
Na tym właśnie polega problem z moim mężem. Zna mnie zbyt dobrze, ale na
szczęściedobrzetoznosi.Ichoćprzejawiłmniejzrozumienia,kiedyusłyszałokonsoli,
doszłamdowniosku,żerówniedobrzemogępowiedziećmuotymteraz,anieczekać
dowieczora,boprzynajmniejzdążymuprzejśćwściekłość(abyłwściekły).Wkońcu
mogłobyćgorzej.Prawiekupiłamkorkidopiłkinożnej.
Choć,biorącpoduwagękrótkiczas,jakimiałznamispędzić,nieczułamsięwpełni
usprawiedliwiona, wszystko wynagrodził mi wyraz twarzy Jensona, kiedy wrócił ze
szkoły i otworzył torbę. Był wystarczająco podekscytowany na widok piłki, ale kiedy
zobaczył konsolę, na jego twarzy odmalował się czysty zachwyt i oszołomienie.
Wydawałosię,jakbyniepotrafiłtegowszystkiegopojąć.
–Zaraz,tojestdlamnie?
–Tak–odparłam.
–Naprawdędlamnie?
–Naprawdędlaciebie,kochanie.
–Aletylkodlamnie?–Zupełniejakbyniemógłwtouwierzyć.
–Tylkodlaciebie–zapewniłamgo.–Toprezentdlaciebie,odemnieiMike’a.Podoba
cisię?
–Podoba?–omalsięniezakrztusił.–Jestświetna!Super!
–Wtorbiejestteżkilkagier–dodałam.–Mamnadzieję,żejelubisz.Toznaczy,jeśli
kiedyśwniegrałeś…
–Otaaak–zawołał,wyjmującgryztorbyioglądającje.–Awtejjestemnaprawdę
dobry.Carleyjąmiała…
–O,miałakonsolę?–spytałamzaskoczona.
– Tak, miała. Dopóki jej nie sprzedała na eBayu, żeby kupić jakieś głupie rzeczy dla
dziewczyn.Inigdymijejniedawała.Mogłemgraćtylko,kiedyjejniebyłowdomui
zakradłemsiędojejpokoju.Och,Casey,jestsuper!Mogęterazzagrać?
– Jeszcze nie – odparłam z uśmiechem. – Mam dla ciebie trochę innych rzeczy. Na
górzemasznowymundurekikilkanowychtiszertów,alezanimpobiegniesz–wyjęłam
zszafkipudełko–zdejmijbuty,proszę,iprzymierzte.
Jensonznowusięrozpromienił,alenaglejegoentuzjazmprzygasł.
– Są takie… czyste – powiedział niepewnie, odsuwając się od swoich znoszonych
trampek.Przyjrzałimsięuważnie,niczymprzyrodnikwdżunglinowonapotkanemu,
dziwnemugatunkowiżuka.Podszedłostrożnie,jakbymogłyugryźć.Potemspojrzałna
mnie z niepokojem. – To znaczy… to bardzo miło z twojej strony, ale nie muszę ich
nosić do szkoły albo na podwórku? Wiesz, miałbym piekło, gdybym w nich chodził.
Czystetrampkisądobredlapalantów.
Postawiłam nowe buty na podłodze przed nim i zachęciłam, żeby je przymierzył.
Przytrzymujączajęzyk,założyłnajpierwjeden,potemdrugi.
–Pasują?–spytałam.
Skinąłgłową.
–Chybatak,ale…
– To świetnie. I nie martw się. Jestem pewna, że nim minie weekend, będą
dostateczniebrudne,żebynadawałysiędoszkoływponiedziałek…
– Mam nadzieję – powiedział z powątpiewaniem. – Inaczej chłopaki na pewno nie
dadząmispokoju.
Inaglespojrzałnamnieznadswoichnowychbutów.
–Alewtedymogęjużbyćwdomu,prawda?
Być może dzięki cudownie odwracającym uwagę właściwościom konsoli (co działa
zwłaszczanachłopcówwpewnymwieku–sprytneposunięcie,Casey!)Jensonzniósłw
miarę dobrze, kiedy wyjaśniłam mu, że to może nastąpić dopiero za tydzień. Tym
bardziej,kiedyzapewniłamgo(znowu),żekonsolajestprezentemimożezniązrobić,
cotylkozechce–awięcrównieżzabraćdodomu,kiedybędziedoniegowracał.
TakżeMikezrozumiał,żemojaekstrawagancjaniebyłacałkiempozbawionasensu;a
nawetjeśliniebyłdokońcaprzekonany,toprzynajmniejpodzielałmojeodczucia,że
tenbiednychłopakniemiałzbytdobregostartuwżyciuinawetjeślinigdywięcejgo
niezobaczymy,to–choćdlanasbyłatoniewielkasprawa–dlaniegotakiprezentmógł
znaczyć bardzo dużo. Nietrudno było zauważyć, że niezależnie od tego, czego nie
wiedzieliśmyojegorodzinie,to,cowiedzieliśmy,byłodostatecznieprzygnębiające.
Po wczesnym podwieczorku złożonym z pizzy i ziemniaczanych uśmiechniętych
buziek („Hm, to jest… interesujące”, zauważył cierpko Mike) zapytałam Jensona, czy
majakieślekcjedoodrobienia,akiedyodparł,żewpiątki„nigdy,przenigdy”niemanic
zadane,pozwoliłammuiśćnagóręipograćjeszczeprzezpółgodziny.
–Potem–dodałam–myślę,żepowinieneśwypróbowaćswojąnowąpiłkę.Prawda,
Mike?–spytałam,kiedyrazemsprzątaliśmyzestołu.–Mamytakiepiękne,słoneczne
popołudnie.
Byliśmywłaśniewogrodzieićwiczyliśmydryblowanie,kiedyzadzwoniłtelefon.
–AndreaCappleman–przedstawiłasię,cospowodowało,żezerknęłamnazegarek.
Minęłasiódma.Raczejdośćpóźnojaknatelefonzeszkoły.
–Och,dlamnietocałkiemnormalne,żepracujęwpiątekotejporze–wyjaśniła.–
Wychodzę z założenia, że im dłużej siedzę tutaj w piątek, tym dłużej mogę pospać w
sobotęiniedzielę.
–Tobrzmirozsądnie–przyznałam.–Aleocochodzi?Czycośsięstało?–Przezgłowę
przemknęła mi wizja mamy Jensona, która wróciła z wakacji, nie znalazła w domu
dzieciizaczęłasiędobijaćdoszkoły.Amożenie?Odniosłamwrażenie,żetoniebyłoby
wjejstylu.
– Nic takiego – odparła. – Po prostu myślę, że powinna pani wiedzieć. Zdarzył się
drobny incydent z udziałem Jensona… wdał się w bójkę z innym chłopcem.
Zadzwoniłabymwcześniej,aledzisiajbyłnaprawdęciężkidzień.Jakmówiłam,niema
się czym przejmować; staram się tylko, żeby rodzice… hm, oczywiście w tym
przypadkurodzinazastępcza…wiedzieliowszystkim,cosiędzieje.Abiorącpoduwagę
nasząporannąrozmowęodyscyplinie…
–Naturalnie,dziękuję.Zapytamgooto.Cowłaściwiezrobił?
–Tobyłatylkosprzeczkazinnymchłopcem…Takmiędzynami,wszyscysązgodni
codotego,żetamtenchłopiecgosprowokował.AleJenson,jaktoJenson;omałonie
przesadził, a w obliczu tego, co dzieje się u niego w domu, nauczyciel doszedł do
wniosku, że najlepiej będzie usunąć z lekcji właśnie jego, żeby nie wpakował się w
jeszczewiększekłopoty.
–Rozumiem…
–Totakżebypaniwiedziała.Wtakimrazieniebędędłużejprzeszkadzać.
I tyle. Nic wielkiego, ale i tak nie dawało mi spokoju. Rozumiałam wprawdzie
podejście nauczyciela – ponieważ mama Jensona zniknęła, a on sam miał bogatą
historię zakłócania porządku, może istotnie takie rozwiązanie było najlepsze w tej
sytuacji.Aleczynapewno?Możetotamtendrugichłopiecpowinienopuścićlekcję?
Ta sprawa nie dawała mi spokoju, kiedy kładłam Jensona do łóżka. Czułam, że
powinnam wspomnieć o tym zdarzeniu, choćby po to, żeby usłyszeć, co ma do
powiedzenia.Zastanawiałamsięteż,czydojegomatkiteżtelefonowanozeszkoły,żeby
informowaćojegopodobnoregularnychwykroczeniach.
– To nie była moja wina! – zaprotestował, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Ledwieskończyłammówić,żedzwoniłapannaCappleman.
–Wiem–odparłam.
–Wiesz?Onacipowiedziała?
–PannaCappleman,niemówimy„ona”.Powiedziała,żetamtenchłopieccidokuczał.
–Dokuczał!Janicniezrobiłem.Topalant.Należymusięnauczka.
–Iwłaśniedlategonauczycielkadoszładowniosku,żepowinnacięusunąćzlekcji.
–Aletoniebyłamojawina.
– Ale powinieneś nauczyć się panować nad sobą, Jenson. Inaczej to zawsze ty
będzieszsiępakowałwkłopoty,niezależnieodtego,ktozacznie.
Jensonspuściłwzrok.
– I tak zawsze się pakuję w kłopoty – burknął. – To zawsze jest – pokazał palcami
cudzysłów–„winaJensona”.
Nie byłoby to wcale niezwykłe tłumaczenie w ustach skarconego dziewięciolatka,
gdyby nie pewien drobiazg. Jakiś błysk w oczach Jensona, który wydawał się mówić
znaczniewięcej.
Nie wiedziałam, co to takiego, ale z drugiej strony, mój wewnętrzny radar zawsze
działał bezbłędnie w takich sprawach. To było coś więcej niż zwyczajne „to nie ja”
niesfornegochłopca.Możeiniebędzieznamidługo,alezaintrygowałomnieto.Oco
chodzi?
Rozdział5
N
adszedłsobotniporanek,awrazznimporanafutbol.Piłkazawszezajmowaławażne
miejsce w rodzinie Watsonów. Tak zawsze było i zapewne będzie. Nasz syn Kieron
uwielbiałgraćwpiłkęibyłwtymdobry.Kiedydorastał,mogłabymchybapoliczyćna
palcachsoboty,wktóreMikeniechodziłmukibicować.Nawetjeśliniegrał,futbolunie
mogło zabraknąć – Mike i Kieron po prostu razem oglądali mecz. A odkąd Kieron
przeprowadziłsiędoswojejdziewczynyLauren,tenrytuałzmieniłsiętylkootyle,że
terazprzychodziłpotatę,zamiastzbiegaćzgóry,przecierajączaspanejeszczeoczy.
ObecnieKierongrałwewłasnejdrużynie.Byłatotasamadrużyna,którązałożyłdla
młodzieży z ośrodka, w którym pracował; dla nastolatków, którzy w innym wypadku
błąkalibysiępoulicach.Nietrzebadodawać,żebyliśmyrówniedumniztego,corobił
(zwłaszczabiorącpoduwagęwyzwania,jakieniósłjegosyndromAspergera),jakonz
chłopakówgrającychwjegodrużynie.
LaurenzwyklenieprzychodziłazKieronem–najczęściejwybierałasięnazakupyze
swojąmamą–aleponieważmieliśmypodopiekąnowedziecko,chciałanasodwiedzići
poznać Jensona. Podobnie jak Kieron, miała słabość do naszych „biednych,
porzuconychdzieciaków”.Wprawdziejejstudiabyłyzwiązaneztańcemiteatrem,ale
wydawałasiętakżelubićpracęzmłodzieżą.Skończyłastudialatemijużzdobyłapracę
wmiejscowymklubietanecznym,gdziemiałauczyćdziewczynkitańca.
–Cześć–powiedziałJenson,uderzającpięściąwwyciągniętąpięśćKierona.
–Cześć–odpowiedziałKieron,kumojemurozbawieniu.Doszłamdowniosku,żenie
jestemnabieżącozmowąciaładzisiejszychchłopców.Najwyraźniejbyłotowłaściwe
powitanie.
– Ty musisz być Jenson, prawda? – mówił dalej Kieron. – Ja jestem Kieron, a to
Lauren.Którejdrużyniekibicujesz?
– Nie wiem – odparł natychmiast Jenson. – Mama mówi, że powinienem kibicować
własnymnogom,bomniepodtrzymują.
– O, lubisz żartować, co? – zaśmiał się Kieron, choć nie udało mu się ukryć lekkiej
dezaprobaty.–Wiesz,wtymdomuuwielbiamypiłkęiwłaśniedlategozachwilęmuszę
lecieć.Mammecz.Zobaczymysiępóźniej,dobrze?
Jenson posmutniał, Nie bardzo, ale wystarczająco, żebym to zauważyła.
Zastanawiałamsię,czyniechciałbypójśćrazemzKieronem.
– Gram całkiem nieźle – powiedział. – I mam nową piłkę. Może trochę pokopiemy,
kiedywrócisz?
Kieronzerknąłnazegarek,potemnarozentuzjazmowanątwarzJensona.
–Mamjeszczedwadzieściaminut.Możewoliszterazpokopać?
UśmiechJensonawystarczyłmuzaodpowiedź.Jatakżeuśmiechnęłamsięwduchu.
Oto chłopiec, który umie podejść tatę lub starszego brata. Zastanawiałam się, czy
chłopakjegomamynależałdotejsamejkategorii.
–Pójdępopiłkę–odwróciłsięipobiegł.Kieronposzedłzanim.
–Umieszmoonwalk?–usłyszałamjeszcze,jakpyta,kiedysięoddalali.
–Zabawnychłopak,prawda?–spytałaLauren,kiedyMikezająłsiętelewizjąigazetą,
achłopcygraliwpiłkęwogrodzie.Wporządku:mającdwóchpełnychenergiiwnuków,
ograniczyłamswojeogrodniczeaspiracjedoogródkaprzeddomem.
–Chodzimioto,żewesoły,anieśmieszny–dodała.
Siedziałyśmy przy drzwiach na patio, sącząc kawę i obserwując ich. Kieron zdjął
sweter,żebyzrobićprowizorycznąbramkę;zadrugąposłużyłabluzaJensona.Jenson
tymczasem bardzo się starał zabrudzić nowe trampki. Zmarszczyłam brwi, ale tylko
nieznacznie.Byłchłopcemwtakim,anieinnymwiekuisytuacji.Musiałzrobićto,co
należało.
– To prawda – przyznałam. – Chociaż z tego, co słyszałam, ma dość porywcze
usposobienie.Samajeszczesięotymnieprzekonałamibyćmożenigdyniebędęmiała
okazji.Prawdopodobniezostanieunastylkojakieśdziesięćdni.–Opisałamjejpokrótce
sytuacjęizauważyłam,żeskrzywiłasię,słuchając.
–Jakietoniewiarygodnieegoistyczne–zauważyłairoześmiałasię.
–Co?–spytałam,podążajączajejwzrokiem,aleniezrozumiałam,zczegosięśmieje.
–Zobacz,coonrobi–powiedziała,wskazującnaJensona.
–Cotakiego?–spytałamponownie.
–Zobacz.Obserwowałamgo.Zrobiłtojużdwarazy.Widzisz,jakKieronwyrównuje
swójsweter?O,tam.Ipoczekajchwilę.Założęsię,żezrobitoznowu…Widzisz?
Zauważyłam, że podczas gdy Kieron pochylał się po piłkę, Jenson podbiegł do jego
staranniezłożonegoswetraikopnąłgo.Nieagresywnie;tylkotyle,żebygoprzesunąć.
Oczywiście kiedy Kieron to zobaczył, podszedł, żeby znowu ułożyć sweter równo,
ponieważporządekmiałdlaniegoogromneznaczenie.Tyle,żeterazrobiłtojużporaz
trzeciiwkońcudotarłodoniego,żetoniemożebyćprzypadek.
–Hej–usłyszałyśmy.–Przestańtorobić,dobrze?
Jensontylkouśmiechnąłsięnatoigralidalej.
Laurenijawymieniłyśmyuśmiechy.TobyłozachowanietypowedlaKierona.Przy
jego zamiłowaniu do porządku takie rzeczy mogły go naprawdę wyprowadzić z
równowagi. Ale najbardziej interesująca była spostrzegawczość Jensona; zaczęłam się
zastanawiać, czy już wcześniej widywał podobne zachowania. Może nie; może po
prostubyłbystry.Aletakżezuchwały.Będęmusiałamiećnaniegooko.
Kiedy Lauren poszła zobaczyć się ze swoją mamą, a chłopcy na mecz, ja
zastanawiałam się, jak spędzić dzień z naszym intrygującym nowym podopiecznym.
Naprawdę był intrygujący; każde nowe dziecko, które się u nas pojawiało, było
intrygujące.Właśniedlategotakbardzokochałamto,corobiłam.Wciążcośnowegoi
wciążnowewyzwania.Tobyłanietylkopraca,aleiprzywilej,przyjmowaćdodomute
dzieci. Nawet bardziej przywilej niż cokolwiek innego, ponieważ mogłam się tyle
nauczyć i czuć się związana z większym światem. Nigdy nie zapomniałam, co
powiedział mi ojciec koleżanki ze szkoły, kiedy mówił, dlaczego postanowił zostać
lekarzem. Przypuszczałam – zapewne jak wszyscy – że chodziło o wykorzystanie
swojego talentu, żeby ludziom było lepiej. Jednak, jak wyjaśnił, choć to też miało
znaczenie, było coś jeszcze. Pierwszy raz uświadomił sobie, co chce robić, kiedy
obserwowałmłodegolekarzawszpitalu.Doznałwtedyniezwykłegopoczuciaekscytacji
– i oczywiście wyróżnienia – wywołanego tym, że towarzyszył ludziom w chwilach,
kiedybylinajbardziejprzerażeniibezbronni.Jakpowiedział,poczułwówczas,żeczuł
siębardziejżywyniżkiedykolwiek.
Nigdy nie ośmieliłabym się powiedzieć, że to, co my robiliśmy, można mierzyć tą
miarą. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to uczucie, uratować kogoś
umierającego,aletowspomnieniezawszemitowarzyszyło,aterazprzeżywałamjew
swojej własnej wersji. Każde dziecko, które do nas przychodziło, było na swój sposób
bezbronne i przerażone. A wydobywanie z nich wszystkich „po co” i „dlaczego”, aby
spróbowaćimpomóc,byłozajęciem,którenigdymnieniemęczyło.
Itakototerazmiałamsięzająćpełnymenergiidziewięciolatkiem,asesjadelikatnego
wypytywaniebyłachybaostatniąrzeczą,najakąmiałochotę.Przezchwilęrozważałam
możliwośćwysłaniagorazemzMikiemiKieronem,aleostateczniepostanowiłamtego
nierobić.Wprawdzieprzypuszczałam,żeJensonzprzyjemnościąobejrzałbymecz,ale
uznałam, że byłoby nie w porządku zmuszać Mike’a do zabrania go. Miał za sobą
tydzieńciężkiejpracyiwyczekiwałchwiliodpoczynkuzKieronem.Niewiedzieliśmy,
czego się spodziewać po Jensonie, ale byliśmy za niego odpowiedzialni, więc to
zdecydowanieniebyłbydobrypomysł.
Poza tym cieszyłam się, że będę miała okazję z nim przebywać, ponieważ wciąż
intrygowałmniecień,któryprzemknąłprzezjegotwarzpoprzedniegowieczora.Może
nie zostanie z nami na długo, ale nie potrafiłam uwolnić się od chęci zbadania, co
wywołałownimtakąreakcję.
KiedywięciLaurenwyszła,poprosiłam,żebyodłożyłkonsolę(grałnaniejspokojnie,
odkądwyszliMikeiKieron)iprzyszedłdokuchninapogawędkę.
–Awięc–zaczęłam–cochciałbyśdzisiajrobić?Iśćnaspacerdomiasta?Powłóczyć
sięgdzieśtutaj?Mamytukawałeklasu,terazjużpowinnybyćmałeżaby…
Jensonwzruszyłramionami.
–Wszystkojedno.Casey,cojestztwoimKieronem?
–Przepraszam?–Byłamzaskoczonatympytaniem.
–No,wiesz…Onjesttrochę…no,trochędziwny.
Mimowolniesięroześmiałam.
– Naprawdę? Nie, kochanie. Nie jest „dziwny”, jak to ująłeś. Ale dlaczego pytasz? –
spytałam,wracającmyślamidomojejrozmowyzLauren.
Jensonnajwyraźniejtakżewspominałtamtąchwilę.
–Chodzimioto,jaksięwkurzałzakażdymrazem,kiedyruszyłemjegosweter.
– Cóż, może po prostu przywiązuje wagę do tego, że wszystko powinno być
poukładane i uporządkowane. Nie ma w tym nic złego, Jenson. Prawdę mówiąc, to
nawyk,któryitypowinieneśsobiewyrobić.
–Taaa,wiem–odparłJenson,zastanawiającsięnadtym,copowiedziałam.–Aletoi
takjesttrochędziwne…
–Ipewniewłaśniedlategowciążtorobiłeś?
Jenson spojrzał na mnie zaskoczony. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że
widziałyśmy,corobił.
–Żebygozirytować?–dodałamłagodnie.
–Wkażdymrazie–zmieniłnagletemat–możemypójśćdolasu?Niecierpięchodzić
posklepach.Chodzenieposklepachjestdobredladziewczyn.
Wcalesięniedziwię,żetegoniecierpisz,pomyślałam.Ipewnienietylkodlatego,że
tozajęciedladziewczyn.Jakmożnalubićchodzićnazakupy,niemającpieniędzy,żeby
cokolwiekkupić?Askorodorastałtylkozmamąisiostrą,domyślałamsię,żespędzałw
tensposóbwięcejczasu,niżbysobieżyczył.
– I myślę, że urządzimy sobie piknik – oznajmiłam, nie widząc na niebie żadnych
oznakzbliżającegosiędeszczu.–Lubiszpikniki?
– Uwielbiam pikniki – odparł radośnie Jenson, co i mnie sprawiło przyjemność. – I
możezłapiemykilkażab?
Uśmiechnęłamsię.
–Zobaczymy.Ależadnychkrabów.
–Absolutnieżadnychkrabów–potwierdził.
Ponieważ biologia nie jest moją mocną stroną, nie byłam pewna, czy możemy się
spodziewać spotkania z jakimikolwiek krabami – one najczęściej żyją na wybrzeżu,
prawda? W każdym razie nie spotkaliśmy żadnych, czy to jadalnych, czy nie. I nie
złapaliśmyżab,poprzestającnapotrzymaniuichprzezchwilęwdłoni.Rozumiałam,że
Jenson miałby ochotę zatrzymać jedną z nich, ale udało mi się go przekonać, że nie
mampodrękąpustegoakwarium,apozatymonitakniedługowracadodomu,więc
niemiałobytosensu.
Nim nasz spacer nad stawem i piknik dobiegły końca, jego trampki były już
porządnie wybrudzone i choć wiedziałam, że właśnie na tym mu zależało,
postanowiłam na przyszłość zaopatrzyć się w kalosze dla dzieci, którymi będę się
zajmować, ponieważ tak blisko lasu i rzeki na pewno będą potrzebne. To wspaniałe,
miećtakiemiejscabliskodomu;przypuszczałam,żebędziemytamspędzaćmnóstwo
czasu.
Dzieńminąłspokojniejakkażdainnasobota;wieczórtakże.Laurenwróciłaiwrazz
Kieronem zostali na kolacji, a kiedy poszli i Jenson położył się do łóżka ze swoją
konsolą, zaczęłam się zastanawiać, czy tak właśnie wygląda życie normalnej rodziny
zastępczej.Spokojne,miłe,bezproblemowe.
PowiedziałamotymMike’owi.
– Byłoby zupełnie inaczej, prawda? Mieć w domu kolejnych radosnych małych
lokatorów. Wtedy moglibyśmy przyjąć więcej niż jedno dziecko równocześnie. Co o
tymsądzisz?
– Kochanie, znowu oglądałaś Dźwiękimuzyki na DVD? – roześmiał się Mike. – Mali
lokatorzy?Dobrzesięczujesz?
Trzepnęłamgogazetą.
–Bezczelnytyp!
–Dajspokój,Casey–nieustępował.–Toniedlaciebie.Znamcię.Zawszetakabyłaś.
Tenbłyskwokuijesteśgotowa…
–Corozumieszprzez„gotowa”?
–Ruszaszratowaćświat.Kochanie,jeśliniemaszdzieckazproblemami,któretrzeba
rozwiązać,zaczynaszsięnudzić.
I oczywiście miał rację. Kiedy jesteś młody, nie zawsze wiesz, jaki zawód będzie ci
najbardziej odpowiadał. Ale kiedy skończyłam trzydziestkę i zaczęłam kierować
„jednostką”wszkolepodstawowej,tobyłozupełnietak,jakbywgłowiezapaliłamisię
lampka. Wieczorami wracałam do domu i nie dawałam biednemu Mike’owi dojść do
słowa. Zawsze było jakieś: „Nie uwierzysz, co zdarzyło się z tym dzieciakiem” albo
„Własna matka jej to zrobiła – Boże, jestem wstrząśnięta”, albo „I wtedy to dziecko
powiedziało… a tamto zrobiło to i to…”. Tak, jeśli się zastanowić, myślę, że Mike miał
rację.
Ajednakczasamicałaresztawszystkowynagradzałaitakbyłotymrazem;jakdotąd
weekendupływałbardzomiło.
Niedziela przebiegała podobnie. Tym razem Riley i David wpadli z dziećmi i
cieszyliśmy się wielkim rodzinnym obiadem z pieczenią – i, oczywiście, specjalnym
sosemMike’a–cowydawałosięsprawiaćprzyjemnośćJensonowi.
– Lubię maluchy – odparł, kiedy zauważyłam, jak cierpliwie obchodzi się z Levim i
Jacksonem.
Po posiłku zebraliśmy się w salonie, gdzie przez dłuższy czas starał się nauczyć
Leviegomoonwalku.
– Widzę, że to lubisz – powiedziałam. – Masz to we krwi, Jenson. Byłbyś świetnym
nauczycielem.Bomaszcierpliwość,atobardzoważne.
Duma go rozpierała. Dosłownie. Wypiął pierś i uniósł głowę. Potem zastanawiał się
przez chwilę, patrząc, jak wyjmuję papierosa. Pierwszego tego dnia. Długo
wyczekiwanego.
– Wiesz… – powiedział, wskazując na niego. – Jeśli chciałabyś, żebym ich za ciebie
popilnował…wiesz,kiedypójdzieszzapalić…
Roześmiałamsię.Jakdziwnieiuroczotoujął,pomyślałam.
–Niemapotrzeby–odparłam.–Toniejestprawdziwypapieros,widzisz?
Podałam mu. To był plastikowy papieros – inhalator do nikotyny. Tylko takie
„paliłam”, odkąd podjęłam nagłą decyzję, żeby stanowczo, zdecydowanie i całkowicie
rzucić palenie. Jak dotąd, szło mi całkiem nieźle i trzymałam kciuki, żeby wytrwać w
postanowieniu.
Jensonoglądałgoprzezchwilę,zanimmioddał.
–Onjestdziwny–stwierdził.
–Tak,aledziwnywdobrysposób.Wręczwspaniały.Iposłuchaj,niechnigdynawet
nie przyjdzie ci do głowy, że paląc, stajesz się dorosły i mądry. Kiedy zaczniesz, jest
bardzo,bardzotrudnoprzestać.Wkażdymrazie–dodałam–chybajużporanatwoją
kąpiel.Ranoidzieszdoszkoły…
Posmutniał.
–Muszę?
– Tak, Jenson, zdecydowanie musisz. – Odłożyłam mój „papieros” na stolik. –
Ponieważwtymdomuobowiązujątakiezasady.Pójdęztobą,jeślichcesz.Położętwoją
piżamęprzygrzejniku,żebybyłaciepłaimiła.
–Nodooobra–powiedział.Awjegouśmiechubyłocoś,copowiedziałomi,żemimo
wszystkolubiłmiećzasady.Zwłaszczakiedyuwzględniałyciepłąpiżamę.
Biorąc piżamę, kiedy Jenson niechętnie wybrał się do łazienki, zastanawiałam się
przez chwilę. Czy kiedykolwiek ktoś podgrzewał mu piżamę? I co jego matka robiła
właśniewtymmomencie?Piłapierwszykoktajltegowieczoru?Wciążjeszczeleżałana
plaży? Przytulała się ze swoim chłopakiem? Dzwonek telefonu wyrwał mnie z
zamyślenia.
– Możesz odebrać? – zawołałam do Mike’a, przypuszczając, że to moja mama.
Właściwie tylko ona i tata dzwonili na domowy telefon. W każdym razie spośród
przyjaciółirodziny.Aktoinnydzwoniłbywniedzielnywieczór?
O,janaiwna.Jakmogłamniespodziewaćsięczegośniespodziewanego?Toniebyła
mama,którachciałabyposłuchaćonaszymnajnowszymgościuwdomu.TobyłJohn,
którymiałnamcośdopowiedzenia.
–Proszę–powiedziałMike,oddającmisłuchawkę,kiedyzeszłamnadół.–Posłuchaj
sama.
Wzięłamsłuchawkę,uśmiechającsiędosiebie.Mikeoglądałwtelewizjicoś,czegonie
chciałstracić.
–John–powiedziałam.–Czemuzawdzięczamytęprzyjemność?
–Super–usłyszałam.–Jesteśwdobrymhumorze.Todobrze.
– Wiem, że powtarzałam to wielokrotnie, John, ale to zabrzmiało złowieszczo –
odparłam.
–Och,tylkotroszkę–zapewnił.–Właściwietotylkodrobnanowina.Wyglądanato,
żemłodaCarleymydliłanamwszystkimoczy.
–Och.Atowjakisposób?
–Ipróbujenaswyprowadzićwpole,szelma.Zdajesię,żewcałejtejsprawienicnie
jesttakie,jaksięwydaje.
–Mówdalej.–Zaintrygowałmnie.
– Hm, właściwie wszystko zawdzięczamy refleksowi tej drugiej rodziny zastępczej.
Nazwij to, jak chcesz: naruszeniem prywatności, wścibstwem albo bezwstydnym
szpiegowaniem,alekiedyCarleyzostawiławczorajbezopiekiswójlaptop,pomyśleli,że
todobraokazja,żebysięczegośdowiedzieć.
Janazwałabymtoprzezornością.Mądrzyludzie.
–I…?–spytałam.
–Dopisałoimszczęście.Pobiegłanapiętro,żebyodebraćtelefon,któryzostawiław
swoimpokoju…
– Chcesz powiedzieć, że nie nosi go cały czas przy sobie? – spytałam z
niedowierzaniem.–Cóżtozadziwnatrzynastolatka!?
Johnroześmiałsię.
–Nocóż,poprostumieliszczęście.Jejtelefonwymagałładowania,więctymrazem
zostawiłagowpokoju.Acowięcej,byłazalogowananaswojejstronienaFacebooku.
–Prawdziwydarniebios!
– Właśnie. A więc opiekunka… szkoda, że nie jest stąd; myślę, że moglibyśmy się
świetnie dogadać… szybko sprawdziła i przekonała się, że Carley wymieniała
wiadomościzmamą…
–I…
–Najważniejszabyłata,wkażdymrazieznaszegopunktuwidzenia,wktórejpisała:
„Wracam w niedzielę, z nową opalenizną z Malagi. Ląduję w Manchesterze około
siódmej”.
– Zaraz, jaki dziś dzień? To dzisiaj? To znaczy, że ona… – zerknęłam na zegarek –
przedchwiląwylądowała?
–Właśnietak.Wysłaławiadomośćdzieńpotym,jakzabraliśmydzieciaki.
Zastanawiałamsięprzezchwilę.
– Ale w takim razie dlaczego powiedziała, że wraca w przyszłym tygodniu? –
spytałam.–Toniemasensu.
– My także nie rozumiemy. – przyznał John. – Ale wtedy Marie pomyślała, że ona
prawdopodobnie nie wie, co robić. Przypuszczalnie wpadła w panikę. A może wręcz
przeciwnie.Możekalkulujezupełnienazimnoidoszładowniosku,żenajlepiejbędzie
przechwycić matkę, zanim zdąży z nią porozmawiać opieka społeczna, co nie byłoby
pozbawione sensu. W ten sposób miałyby czas, żeby opowiedzieć jej o wszystkim i
razemwymyślićjakąśhistoryjkę.Albomożekontaktowałysięzesobąprzezcałyczasi
ichmatkaskróciłaswojedwutygodniowewakacje.Jakkolwiekbyło–dodał–niesądzę,
żebyudałonamsięprześledzićtokrozumowanianastolatki.Aleniedługowszystkiego
siędowiemy,ponieważMariebędzienalotnisku,żebysięzniąspotkać–zawiesiłgłos.–
Ioczywiściearesztować.
Procedura w takich sytuacjach jest dość prosta. Zakładając, że wszystko pójdzie
zgodniezplanem,nalotniskubędzieczekaćpolicjaiwtejsamejchwili,kiedyJenson
będzie się szykował do spania, jego mama Karen zostanie aresztowana –
najprawdopodobniejzaświadomezaniedbaniedzieci.Następniezostaniewypuszczona
zakaucją–cojestnormalnewtakichokolicznościach–ibędziemusiałastawićsięw
sądzienaprzesłuchanie,którenajpewniejodbędziesięnastępnegodnia.Dowiesięteż,
że jej dzieci zostały zabrane przez służby społeczne, chociaż nie pozna miejsca ich
pobytu.Iniebędziemogłasięznimikontaktować,aledostaniezgodęnaspotkaniepod
nadzorem,conastąpizadzieńlubdwa.
–Okej–powiedziałam.–WięccoterazbędziezJensonem?
John namyślał się przez chwilę, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam
powiedziećotymwszystkimchłopcu.Jensonwiedział,żejegomamawrócidopierow
następny weekend. Czy mówienie mu o tym dzisiaj przyniesie cokolwiek dobrego?
Moim zdaniem nie. Najlepiej będzie poczekać i zobaczyć, jak sytuacja się rozwinie.
PowiedziałamtoJohnowi.
– Prawdę mówiąc – odparł – sądzę, że powinnaś mu powiedzieć. Lepiej być z nim
szczerym. Po prostu powiedz, że wróciła nieco wcześniej i że będzie mógł się z nią
zobaczyćzadzieńlubdwa.
Obiecałam, że tak zrobię. Ale jeśli powrót mamy był niespodzianką dla Jensona, to
byłaonaniczymwporównaniuzniespodzianką,któraczekałamnie.
Rozdział6
N
owiny, które tego wieczoru przekazał John, zaskoczyły mnie i Mike’a, lecz
najwyraźniejnikogooprócznas.
KiedypokrótceopowiedziałamwszystkoMike’owi(wcześniejpozwalającmunagrać
końcówkę programu, który oglądał), poprosiłam go, żeby wywołał Jensona z kąpieli i
położył go spać, podczas gdy ja przygotuję coś do przegryzienia i zastanowię się, jak
najlepiejzmierzyćsięzproblemem.
Przezcaływeekendwydawałosię,żeJensonpogodziłsięzsytuacją–wkażdymrazie,
nailemogliśmyocenićjegonastrój.Prawieniepytałnasoto,cosięstałoicogodalej
czeka,isprawiałwrażenienajwyżejlekkozaniepokojonego.Składałamtopoczęścina
karb brawury, po części – okoliczności. Jeśli ten wyjazd na wakacje był typowy dla
sposobu, w jaki jego mama postępowała z rodziną, to być może zdążył już się
przyzwyczaićdojejnieobecności.Ajeżelizabraniezdomuiumieszczeniegouobcych
ludziniebyłodlaniegoczymśnormalnym,tochybanowezabawkizrekompensowały
mutoipozwoliłyzachowaćrównowagę.
Opowiem mu o tym jak najprościej, postanowiłam, kiedy usłyszałam, że zbiega po
schodach, zapewne za sugestią Mike’a. Po prostu przedstawię fakty i postaram się
potraktowaćtolekko.Powiem,żejużniedługozobaczysięzmamą.
–Usiądźprzystole–powiedziałam,wkładającdwaracuszkidotostera.Racuszkistały
się tradycją w naszym domu. Uwielbiał je Justin, pierwsze dziecko, którym się
opiekowaliśmy,apotemtakjużzostało.–Muszęztobąporozmawiać–dodałam.
Jenson usiadł i patrzył na mnie wyczekująco; sprawiał wrażenie nieco
zaniepokojonego.
–Cośzrobiłem?–spytał.
Pokręciłamgłową.
–Nie,zupełnienic.Niemaszsięczymmartwić.
– Hmm – powiedział Mike, właśnie w tej chwili wchodząc do kuchni. – Pachną
wspaniale.Mamnadzieję,żeidlamniewystarczy.
– Jeśli będziesz grzeczny, może wystarczyć – odparłam, wyjmując pierwsze dwa.
Smarującjemasłem,odwróciłamsiędoJensona.–PrzedchwilązadzwoniłdonasJohn.
Pamiętaszgo? Przywiózł cię tutaj.– Podałam mu racuszkai włożyłam do tostera dwa
następne.
–Taaak,pamiętam–odparłJenson,biorącodemnietalerz.–Czegochciał?
– Cóż, nie wiem, czy o tym wiedziałeś – zaczęłam, obserwując, jak zareaguje – ale
twojamamawróciładzisiajzwakacji…
Wyraz twarzy Jensona zmienił się w jednej chwili – na taki, który bardzo dobrze
znałam,zajmującsiędziećmioddłuższegojużczasu.Aha,pomyślałam.Aha.
–Wiedziałeśotym?–spytałamłagodnie.
Ugryzłkawałekipokręciłprzeczącogłową,przeżuwając.
–Niewiedziałeś?–spytałMike.
–Nie–odparłJensonzpełnymiustami.Przełknął.–Nie–powtórzył.
Jego reakcja mówiła jednak, że wiedział. Byłam tego pewna, ponieważ policzki mu
płonęły.
– Jenson – powiedziałam. – Pamiętasz zasady obowiązujące w tym domu. Mówimy
prawdę.Zawsze.–Nieodrywałamodniegowzroku.
–Janie…–zaczął.
–Jenson–odezwałsięMike.–Powiedzprawdę.
To zadziałało. Wyraz jego twarzy znowu się zmienił, tym razem przechodząc w
rezygnację.
–Niewiedziałem,żemawrócić,naprawdęniewiedziałem!Miałemtylkospotkaćsię
zCarley.Nicwięcejminiepowiedziała.
–Spotkaćsię?–spytałamzdezorientowana.–Kiedy?Gdzie?
–Jutronaostatniejprzerwie–powiedział.–Miałapomnieprzyjść–przyznał.
–Zabraćcięzeszkoły?–spytałMike.
–Nie,niezeszkoły.Miałemspotkaćsięzniązarogiem.
–Alewyjśćzeszkoły?Wczasielekcji?
Jensonskinąłgłową.
Wyjęłam z tostera drugą parę racuchów. Mike już czekał z talerzem, zanim jeszcze
zdążyłamposmarowaćjemasłem.
–Icopotem?–spytałMike,starającsięzachowaćspokojny,beztroskiton.
Jensonwruszyłramionami.
–Potem…niewiem.
–Mieliściespotkaćsięzmamą?
Znowuwzruszyłramionami.
–Niewiem.
–Kiedytozorganizowaliście?–spytałam.
Wpatrywał się w ostatni kawałek racuszka, jakby nie był pewien, czy może go
dokończyć.
– Kochanie, zjedz, zanim wystygnie – powiedziałam. – Mówiłam ci, że o nic się na
ciebieniegniewamy.Chcemytylkowiedzieć,cosiędzieje,towszystko.
Jensonprzeżuwał,kiedyjapodałamMike’owijegoporcję.
– To było w zeszłym tygodniu? – spytałam. – Zanim przyszła Marie… pamiętasz tę
kobietęzopiekispołecznej?
Jenson skinął głową. A więc najwyraźniej już dawno zaplanowali spotkanie! Nic
dziwnego,żebyłtakispokojny.Pobytunasmiałbyćdlaniegotylkoczymśwrodzaju
weekendowychwakacji!
–CozamierzaliściezrobićjutrozCarley?
Usiadłamzwielkimkubkiemgorącej,parującejkawy.Awięcwiedział,żejegomama
wraca.Całyczaswiedział.
–Aleobawiamsię,kochanie,żetymrazemtosięnieuda–powiedziałamłagodnie.–
Waszasąsiadka…
–Wścibskastarawiedźma–rzuciłJensonzpasją.
–Posłuchaj,wiem,żetotrudne–Mikepoklepałgoporamieniu.–Alesprawaniejest
prosta. Wasza sąsiadka zadzwoniła do opieki społecznej, nie dlatego że jest wścibska,
aledlatego,żemartwiłasięowas.Atooznacza,żebędąmusielinajpierwporozmawiać
zwasząmamą.Niemożeszpoprostuwrócićdodomu,jakbynicsięniestało…
– Ale nic się nie stało! – zaprotestował Jenson. – Nie zrobiłem nic złego. Byłem
grzecznycałyczas,kiedyjestemtuzwami,prawda?
Czy nie na tym właśnie polegał problem? Ten biedny dzieciak myślał, że wszystko
zależy od tego, czy on zrobił coś złego. Nie jego mama, która ponosiła winę za to
wszystko. Nie, on martwił się, że nie będzie mógł wrócić do domu, jeśli nie będzie
grzecznyunas.Tobyłosmutne.Poprostusmutne.
– Tak, byłeś grzeczny – zapewnił go Mike. – Bardzo grzeczny. Ale nie o to chodzi,
Jenson.Musząporozmawiaćztwojąmamą,żebysięupewnić,że…żewie,jaknależy
się wami zajmować. Muszą mieć pewność, że nigdy więcej nie wyjedzie na wakacje,
zostawiającciebieisiostręsamych.Właśniedlatego…
–Więctoznaczy,żeniemogęwrócićdodomu?–Widziałam,żeJensonowizaczynają
drżeć wargi, kiedy dotarła do niego powaga sytuacji. Nie powinien przechodzić przez
cośtakiego;miałprzecieżdopierodziewięćlat.
– To nie jest tak, że nie możesz – pocieszyłam go. – Po prostu jeszcze nie jutro. Ale
będziesz mógł zobaczyć się z mamą. Zadzwonią do nas rano i prawdopodobnie
będzieszmógłconajmniejspotkaćsięzniąwewtorek,apotem…
–Aleoniniemogątegozrobić–przerwałmiJenson,energicznieodsuwająckrzesło.
Miałłzywoczachistarałsięnierozpłakać.–Oniniemogąmówićmojejmamie,coma
robić!Iwyteżnie!
–Jenson,uspokójsię…–zacząłMike.
–Niemożecie!–krzyknął.–Aniżadengównianysędzia!Jutrowracamdodomuinie
zatrzymaciemnie!
– Jenson. – Ja także wstałam. – Uspokój się, kochanie. Zobaczysz się z mamą już
niedługo.Tak,jakpowiedziałMike…
– Odpieprzcie się! – krzyknął. Teraz już łzy płynęły mu po twarzy. – Po prostu
pilnujcie swoich spraw, okej? Wracam do domu, a jeżeli mi nie pozwolicie, to moja
mamatuprzyjdzieirozwalidrzwi!Wiecie,żetozrobi!–dodał.–Niemyślcie,żenie!
Rozwaliwaszepieprzonedrzwi!
Wybiegł z kuchni i popędził po schodach na górę. Chwilę później usłyszeliśmy
trzaśnięcie drzwi do jego pokoju. Mike podniósł niedojedzonego racuszka i przyjrzał
musięuważnie.
–Cóż,mogłobyćgorzej,prawda?–zauważyłcierpko.
Nazajutrzobudziłamsięoświcieinatychmiastpomyślałamzniepokojem,żeJenson
mógł czmychnąć, kiedy spałam. Jeśli kiedyś miałeś do czynienia z uciekającym
dzieckiem–takjakmy–niesposóbotymniemyśleć.Alekiedyweszłamnapiętroi
zajrzałam przez uchylone drzwi, Jenson wciąż spał głęboko, skulony na łóżku, więc
cichutkozamknęłamjeizeszłamzaparzyćkawę.
Nie żeby problem przestał istnieć. Byłam pewna, że Jenson wciąż był tutaj tylko
dlatego, że zamierzał dalej realizować plan A – spotkać się z Carley tak, jak byli
umówieni. A więc przede wszystkim po zawiezieniu go do szkoły powinnam pójść za
nimispotkaćsięzAndreąCappleman.
Poprzedniego dnia wieczorem postanowiliśmy zostawić Jensona na pewien czas w
spokoju, żeby ochłonął, a kiedy w końcu poszliśmy do niego, zdążył już zasnąć. Co
oznaczało, że kiedy poszłam go obudzić, jakieś półtorej godziny później, przespałby
ponaddwanaściegodzin.
Aleniespałtakdługo.Kiedyweszłamdoniego,byłjużumytyiubrany–coprawdaw
swój stary, podarty mundurek. Ale umył się, co zauważyłam z zadowoleniem – na
karkumiałkosmykimokrychwłosów.Niewielewięcejzobaczyłam.Coprawdamusiał
słyszeć, jak pukałam, ale nie odwrócił się, kiedy weszłam. Stał plecami do mnie,
wyglądając(zapewneponuro)przezoknosypialninaulicę.
–Jaksięmasz,kochanie?–spytałam.
Zignorowałmnie.
–Rozumiem,żejesteśwzburzony–powiedziałam.–Tooczywiste.Aleobiecujęci,że
ze wszystkim sobie poradzimy. – Wiedziałam, że muszę bardzo starannie dobierać
słowa i nie składać żadnych obietnic co do jego powrotu do domu, ponieważ nie
miałampojęcia,kiedytomożenastąpić.Prawdęmówiąc,niebyłamnawetpewna,czy
to w ogóle nastąpi. Taka smutna możliwość istniała i nie dawała mi spokoju. Nie
wiedziałam nic o tej rodzinie ani o tym, co się działo z nimi wcześniej. Podobnie jak
służbyspołeczne.Ateraz,kiedybadanoichsytuację,niktniewiedział,cojeszczemoże
wyjść na jaw. Nie wyglądało na to, by Jenson był maltretowanym dzieckiem (nie
zdradzałżadnychcharakterystycznychobjawów),alenawetztakąmożliwościątrzeba
siębyłoliczyć.
Cieńmożliwości,tylkotyle.Muszęzachowaćoptymizm,podobniejakon.
– Prawdę mówiąc, pierwsze, co zamierzam zrobić, kiedy zawiozę cię do szkoły, to
zadzwonić do Marie i dowiedzieć się, kiedy, możliwie najszybciej, będziesz mógł się
zobaczyćzmamą,dobrze?Itak,jakmówiłam,jeśliniedzisiaj,to…
–Alezadzwonisz?–spytał,odwracającsięwkońcu.–Naprawdęzadzwonisz?
W jego głosie zabrzmiał taki smutek i znużenie, jakby przez całe życie dorośli
zawodzili jego zaufanie. Może tak było. Skąd mogłam wiedzieć? Przecież nie
wiedziałamonimprawienic.
– Oczywiście, że tak – zapewniłam, przykładając rękę do serca. – Przysięgam na
wszystko. – To chyba go przekonało. – Ale, Jenson, czy możesz coś dla mnie zrobić?
Włóżnowymundurek.Wyglądaszowielelepiej…
–Muszę?–westchnął.–Wyglądamwnimjakpalant.Idrapie.Wmoichrzeczachjest
miwygodniej.
Te argumenty po części mogłam zrozumieć, ponieważ sama wolałam chodzić w
luźnej bluzie i legginsach, niż w czymś sztywnym, odświętnym i zapiętym pod szyję.
Niemniej jednak nalegałam, jako że szkolny mundurek jest po prostu częścią
rzeczywistości. A dorastanie polega na godzeniu się z rzeczywistością, zaś bycie
rodzicem–napomaganiuwtymdziecku.
– Zmięknie – zapewniłam – kiedy zaczniesz go nosić. Poza tym – dodałam pod
wpływemnagłegoolśnienia–pomyśl,jakpiękniebędzieszwyglądał,kiedyspotkaszsię
zmamą.Będziezciebiebardzodumna.
Zastanawiałsięnadtymprzezchwilę.
–Okej–burknął.Inaglesięożywił.–Acozmojąkonsolą?Mogęjązabraćdoszkoły?
Jeślibędęjąmiałzesobą,będęmógłpokazaćmamie…
Pokręciłamgłową.
–Nie,kochanie.Znaszzasady.
–Aleniebędęjejwyjmowałnalekcji,czycoś…–nalegał.–Poprostubędęjąmiałw
torbie,dopókiniespotkamsięzmamą.
Jeszczerazpokręciłamgłową.
– Kochanie, takich rzeczy nie wolno zabierać do szkoły, prawda? Wiesz o tym. Ale
mampomysł.Zabiorękonsolędomojejtorbyikiedypociebieprzyjadę,jeślisięokaże,
żemożeszdzisiajzobaczyćsięzmamą,tobędziemyprzygotowani.Możebyć?
Potwierdził,żetakbędziedobrze.
A kiedy zszedł na dół na śniadanie, wydawał się całkiem zadowolony ze swojego
nowegowyglądu.Poznałamtopopewnymkroku,jakimwszedłdokuchni,wcześniej
poprawiającwłosyprzedlustrem,kiedymyślał,żegoniewidzę.
– Wyglądasz zabójczo – zauważyłam, kiedy wszedł. Widziałam, że jest nieco
zawstydzony.
– Wcale nie – powiedział. – Na pewno wyglądam jak spice boy. Tak powiedziałby
Gary,chłopakmojejmamy,gdybymniewtymwszystkimzobaczył.Acotojestspice
boy,Casey?Wiesz,cotoznaczy?
Omalnieparsknęłamśmiechem.
–Niemampojęcia.Alebrzminieźle.
ChociażnawszelkiwypadekpostanowiłamzapytaćKierona.Trudnozrozumiećjęzyk
chłopców.
Spiceboyczynie,Jensonposzedłdoszkołyraczejzadowolonyiobiecałmisolennie,
że nie zrobi niczego głupiego. Oczywiście, nie wiedziałam, czy mogę mu zaufać, i
prawdopodobnie–biorącpoduwagęokoliczności–niepowinnam,alespotkałamsięz
wicedyrektorkąiopowiedziałamjejowszystkim,więcbyłamspokojnaprzynajmniejo
tyle,żenauczycielezachowajączujność,gdybyjednakzamierzałcośzrobić.
Następnie doszłam do wniosku, że powinnam zobaczyć się z wnukami, więc zanim
wróciłamdodomu,zajrzałamdoRiley.Podrodzewstąpiłamdosklepuzesłodyczamii
uzbroiłamsięwzapasłakoci,którychmojacórkaniepochwali,alewnukizpewnością
docenią.
WkażdymrazieJacksondoceni–Levibyłwżłobku,więcdostanieswojączęśćnieco
później.Tymczasemmiłobyłoposiedziećchwilęprzykawie,pogawędzićizaciągnąćsię
plastikowympapierosemprzedpowrotemdoponiedziałkowejrutynysprzątania.
KiedywychodziłamodRiley,wciążniemiałamżadnejwiadomościodMarie;czułam
się winna, bo nie dotrzymałam obietnicy, i zatelefonowałam do niej natychmiast po
wejściudodomu.Niezaskoczyłomnie,kiedyodpowiedziałaautomatycznasekretarka
– być może Marie była właśnie na przesłuchaniu. Dlatego, gdy parę godzin później
zadzwoniłtelefon,pomyślałam,żetomożeonaoddzwania.
Byłamwtedynapiętrzeisprzątałampobojowiskowłazience,zastanawiającsię,jak
jedenmałychłopiec(przytymnajwyraźniejniebardzopedantyczny)możezrobićtak
niebywały bałagan w tak niewielkim pomieszczeniu. Zdjęłam rękawiczki, odstawiłam
mokrymopipobiegłamdotelefonu.
–Halo–odezwałamsiędosłuchawki.–Marie?
Usłyszałamchrząknięcieiznanymikobiecygłos.
– Hm, nie. Tu Andrea Cappleman ze szkoły. Przepraszam, że panią niepokoję. I
proszęniewpadaćwpanikę.Obawiamsię,żemamytumałyproblem.
–Problem?–powtórzyłam.–Jakiproblem?Cotakiegozrobił?
Znowuchrząknęłaiwtedyzrozumiałam.Możepowinnamzapytaćnie„cozrobił”,a
raczej„gdziejest”.Iokazałosię,żewłaśnieotochodzi.
– Obawiam się, że opuścił budynek szkoły – przyznała. – Jakieś pół godziny temu.
Przynajmniejtaknamsięwydaje.Spytałnauczyciela,czymożeiśćdotoaletyi…hm,
wyglądanato–znowuodchrząknęłazzakłopotaniem–żeniewrócił.Przykromi.
Przykro? pomyślałam z niedowierzaniem. Co za nieudolność! Jakim trzeba być
idiotą, żeby dać się nabrać na ten stary numer z „wyjściem do toalety”? I co miało w
tymprzypadkuoznaczać„proszęniewpadaćwpanikę”?Onmadziewięćlatiuciekłze
szkoły.Oczywiście,żewpadłamwpanikę.
– Ale przecież wszyscy wiedzieli, że to się może zdarzyć… – zaczęłam, może nieco
zbytostro.
–NauczycielkaJensonawiedziała–przerwałamiAndreaCappleman,stanowczymi
tylkoodrobinęprzepraszającymtonem.–Alezostałaodwołanadowypadkuwholu.To
musiała być ona, ponieważ jest naszą pielęgniarką, i inna nauczycielka ją zastąpiła.
Jesteśmydużąszkołąiobawiamsię,żeJensonniejestjedynymuczniem,októrym…
Teraz to ja musiałam jej przerwać. Naskoczyłam na nią zbyt ostro i teraz tego
żałowałam.Miałamkutemupowody–sporolatspędziłampotamtejstronie.
– Nie, nie – powiedziałam. – Oczywiście, że nie jest. Doskonale to rozumiem.
Natychmiastskontaktujęsięzjegokuratorem.Domyślamsię,żeposzedłnaspotkaniez
siostrą,jakplanował.Dziękuję,żedałamipaniznać.
Odłożyłamsłuchawkę,czującwyrzutysumieniazpowodumojejzbytostrejreakcji.
To nie była jej wina. Ani nauczycielki. Prawdę mówiąc, to nie było niczyją winą.
Powinnam się spodziewać, że jeśli Jenson postanowił spotkać się z siostrą, to
niezależnie od sytuacji znajdzie sposób, żeby to zrobić. I oczywiście był
zdeterminowany. Chciał zobaczyć się z mamą. A Mike i ja – dwie zupełnie obce mu
osoby,doktórychtrafiłnakilkadni–niemogliśmyzrobićnic,żebygopowstrzymać.
Ichoćbyłamtrochęzła,żeniedotrzymałobietnicy,poczęścirozumiałambiednego
chłopca.Poprosturobiłto,couważałzasłuszne.To,copoleciłamusiostrai–byćmoże
–mama.Jeszczejednoprzyszłomidogłowy:nicdziwnego,żetakbardzochciałzabrać
doszkołyswojąkonsolę.Zakładał,żejeślijejnieweźmie,nigdywięcejjejniezobaczy.
OdszukałamswojąkomórkęizadzwoniłamjeszczerazdoMarie.Liczyłamnato,że
udało się jej ubiec Carley, a może nawet przechwycić oboje. I miałam nadzieję, że
przesłuchanie już się odbyło i przebiegło pomyślnie. A być może nawet – choć
zdawałam sobie sprawę, że szanse na to są niewielkie – ich matka na tyle rozsądnie
wyjaśniłaswojepostępowanie,żebędziemogłaodzyskaćdzieci.
Chociaż,słuchającsygnałuwsłuchawce,niepotrafiłamprzestaćotymmyśleć.Jakto
sięczasemmówi,kiedyludzierozwodząsię,apotemznowupobierają?Triumfnadziei
naddoświadczeniem–właśnietak.
Doświadczenia mi nie brakowało, więc może – biorąc pod uwagę okoliczności –
miałamniecozbytdużenadzieje.
Rozdział7
U
dałomisiępołączyćzMarieniemalodrazu.
–Przepraszam,żedotejporyniezadzwoniłam–zaczęła.–Wiem,żeJohnprzedstawił
ciostatniewydarzenia…wkażdymraziemamnadzieję,żetozrobił?
–Tak,tak–odparłam.–Powiedziałmi.
–Chodzioto,żeprzesłuchaniezostałowyznaczonenapopołudnie,anierano,więc
narazieniemamyżadnychwieścii…
Terazjamusiałamjejprzerwać.
–Alejamam–przeszłamodrazudorzeczy.Niebyłoczasunapogawędki.–Jenson
uciekłzeszkoły.
Mariejęknęła.
–Czemumnietoniedziwi?
– No właśnie. Przypuszczam, że zrobił dokładnie to, co miał zrobić: spotkał się z
siostrąiobojeposzlizobaczyćsięzmamą.
– A ona może teraz już wracać do domu z przesłuchania. Muszę tam pojechać.
Musimytampojechać…
–Koniecznie.Możeszmipodaćadres?
Niemusiałamgozapisywać.Tobyłobardzoblisko,wiedziałam,gdzie–wystarczyło
zapamiętaćnumerdomu.
–Okej–powiedziałam,zdejmującfartuszek.–Dziękuję.Jużjadę.Miejmynadzieję,że
niebędzienieprzyjemnie.Comampowiedzieć,jeślidotręprzedtobą?
– Na pewno dotrzesz wcześniej, bo ja pewnie utknę gdzieś w korku. Po prostu
zachowaj spokój. Powiedz, kim jesteś, i że martwisz się jego ucieczką. Powiedz jej, że
nicwięcejniewiesz.Myślę,żetakbędzienajlepiej.
I to będzie prawda, pomyślałam, wskakując do samochodu i ruszając spod domu.
Marie nie wiedziała wiele więcej, ponieważ jeszcze nie znała wyniku przesłuchania.
Całkiemmożliwe,żesędziapozwoliłdzieciomwrócićdodomu.Takczyinaczej,Marie
obiecała,żedowiesiętego,zanimdotrzenamiejsce.
Osiedle Jensona było rozległe, ale zbudowane w latach pięćdziesiątych lub
sześćdziesiątych–zpewnościąwczasach,kiedyjeszczeniewszyscymielisamochody.
Po obu stronach każdej ulicy, którą jechałam, stały rzędy zaparkowanych aut, każde
nieco pochylone, niczym wielkie, śpiące zwierzęta – pół na jezdni, pół na chodniku,
więc zostawał tylko wąski pasek drogi, którym można się było przecisnąć. Musiałam
zaparkowaćdalejoddomu,wktórymniebyłowidaćżadnychoznakżycia,comożenie
powinno mnie dziwić w słoneczne, letnie popołudnie. Podeszłam pospiesznie do
pomalowanychnaniebieskodrzwi–furtkatakżebyłaniecokrzywa–izapukałam,ale
odpowiedziało mi tylko echo w pustym korytarzu, który widziałam przez matową
szybę.
Oczywiścietoniemusiałonicznaczyć.Przecieżitaknieotworzyłbydrzwi,prawda?
Jeśli był sprytny, a moim zdaniem był, to pilnowałby domu. Sprawdziłby, kto puka,
zanim zdecydowałby się otworzyć drzwi. A gdyby nie spodobało mu się to, co by
zobaczył–poprostuschowałbysię,zestarsząsiostrączybezniej.
Niewiele mogłam zrobić poza czekaniem na Marie. Potem zaś zapewne na Karen.
Odeszłamoddrzwiirozejrzałamsiępoulicy.Jensonmógłbyćwszędzie.Zpewnością
miał dziesiątki kolegów, do których mógł pójść. To było duże osiedle, które dobrze
znałamzczasów,kiedypracowałamwszkole.Regularnieodwiedzałammieszkającetu
rodziny, ponieważ do moich obowiązków należały spotkania ze sprawiającymi
problemydziećmiwichśrodowiskuorazrozmawianiezrodzinamiotym,jaknajlepiej
możnaimpomóc.Omawiałamstrategie,mówiłamowyznaczaniugranicidyscyplinie,
potempomagałamukładaćtabelenagród–zawszenosiłamzesobąnaklejkiigwiazdki
– żeby pomóc im jakoś zapanować nad nie całkiem wzorowym zachowaniem
nastolatków.
Wydawałosię,żetobyłocałewiekitemu–iwpewnymsensiebyło.Byliśmyrodziną
zastępcząjużodprawiepięciulatibyłytobardzoburzliwelata.
Właśnierozmyślałamotym,jakzmieniłosięmojeżycie,odkądodpowiedziałamna
ogłoszenie agencji, gdy nagle usłyszałam ciche „pssst!”. Odwróciłam się i zobaczyłam
jakąś kobietę na progu sąsiedniego domu. Machała ręką, zapraszając, abym podeszła
bliżej.
Miała na sobie staroświecki fartuch, który wyglądał niemal jak sukienka. Kiedy
podeszłambliżej,przyłożyłapalecdoust.
–Panijestzopiekispołecznej?–spytała.
Pokręciłamgłowąirównieższeptemwyjaśniłam,żeopiekujęsięJensonem.
–MamnaimięCasey–dodałam.–Wiepanimoże,gdzieonjest?
Kiwnęłagłową,wskazujączasiebie.
–Chłopakjestwogrodzie–powiedziała.–Czekanaswojąmamęibawisięzmoim
psem.UwielbiamojegoSabre’a.Myślę,żezanimtęsknił.
Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt lat i sprawiała wrażenie rzeczowej, wciąż
krzątającej się przy czymś kobiety, która przywykła do tego, by dbać sama o siebie.
Pomyślałam, że jej motto powinno brzmieć: „Mówię, co myślę”, a Sabre to zapewne
potężnyowczarek.
–Proszęwejśćdopokoju–powiedziała,kierującsiędoholuidającmiznak,żebym
szłazanią.Wdomupachniałolawendą,zlekkąnutącebuli.Najwyraźniejcośgotowała.
Bezwątpieniacośpożywnego,pomyślałam.
–Niebędziechciałsięzpaniązobaczyć–wyjaśniła.–Chociażniemampojęcia,coz
nimzrobicie.Napewnoodrazuucieknie,kiedysięzorientuje,żegopaniznalazła.
–Czywiepani,cosięstało?–spytałam,wciąższeptem.–Widziałapanijegomatkę?
– O, tak – odparła. – Niecałe pół godziny temu. Wróciła i od razu wyszła. I jest
wściekła. Podobno powiedzieli jej, że będą musieli ją zgłosić, czy coś podobnego. W
każdym razie poszła zabrać Carley od swojego chłopaka, a przynajmniej tak mi
powiedziała. A może tylko poszła się napić. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Chłopak
przyszedłparęminutpóźniejioczywiścieniemógłwejśćdośrodka,więcpowiedziałam
mu, żeby poczekał tutaj. Ale nie jestem tym zachwycona. Wcale nie. Jeśli Karen się
dowie,żetojazadzwoniłamdoopiekispołecznej,zrobimipiekło…
–WięcJensonjeszczeniewie,żejegomamawróciła?Cosięzdarzyłoanicobędzie
dalej?Powiedziałamupani?
– Wielkie nieba, nie! – odparła. – Zostawię to wam, skoro już tu pani jest. –
Zastanawiałasięprzezchwilę.–Acoztąkobietązopiekispołecznej?Możegopanipo
prostuzabrać?Toznaczy,oileonzpaniąpójdzie.Bezurazy,alewątpię,żebyposzedł.
Wkażdymrazieniepodobroci.
– Opiekunka społeczna jest już w drodze – zapewniłam. – I proszę się nie martwić,
wszystkim się zajmie. Jestem pewna, że wspólnie uda się nam przemówić mu do
rozumu. Przynajmniej taką mam nadzieję. Ostatnie, czego byśmy chcieli, to zabierać
gosiłą.
Wyraztwarzysąsiadkizmieniłsięnieco.
–Biednychłopak–zasępiłasię.–Tourwis,wiepani.Aletoniewporządku,prawda?
Pokręciłamgłową,wiedząc,żepowinnamzachowaćpowściągliwość.
–Napewnoniedobrze.
– Ale wie pani – powiedziała, zapraszając mnie do kolejnego pokoju – to nie jego
wina.Naprawdę nie. Czasami, kiedywidzę ich razem, ażchce mi się płakać. Wszyscy
widzą, że ona zupełnie inaczej traktuje córkę. Wcale się z tym nie kryje. Ale tak było
zawsze, od tamtej sprawy z małą… na pewno pani powiedzieli… – pokręciła ze
smutkiemgłową.–Nocóż,nieobchodzimnie,jakiebyłyokoliczności,aletopoprostu
niesprawiedliwe.Wszyscytowidzą.Możefiliżankęherbaty,mojadroga?
Nastawiającczułki,poszłamzaniądoniewielkiej,nieskazitelnieczystejkuchniijuż
miałamspytać,cotoza„tamtasprawazmałą”,kiedydrzwikuchenneotworzyłysięz
trzaskiemiwpadłprzeznieJenson,atużzanimkudłaty„wielorasowy”pies.
Piesskoczyłnamniezwielkimentuzjazmem–niemiałwsobienicowczarkowatego
–aleJensonzamarł.Nicdziwnego.Zapewnebyłamostatniąosobą,którąspodziewałsię
zobaczyć.Jednakszybkowziąłsięwgarść.
– Tracisz czas – powiedział, patrząc na mnie ponuro. – Czekam na mamę, a potem
wracam do domu i nie zatrzymasz mnie – spojrzał na sąsiadkę, jakby oczekiwał, że
potwierdzijegosłowa.
Nic nie powiedziała, ponieważ rozległ się dzwonek do drzwi i pospiesznie poszła
otworzyć.
– Nigdzie nie idę – oznajmił Jenson. – Nie ma mowy. Nie zmusisz mnie. – Nagle
posmutniał.–OBoże–powiedziałzeznużeniemnawidokMarieidącejkorytarzem.–
Coonaturobi?
Mariezaimponowałami.Podczasgdyjaisąsiadka–paniClark–wymieniałyśmysię
numeramitelefonównawypadek,gdybysytuacjasiępowtórzyła,Mariespokojnie,jak
prawdziwa profesjonalistka, opanowała sytuację. W kilka minut Jenson zmienił się z
uosobienia furii w jeśli nie zadowolonego, to przynajmniej spokojnego i posłusznego
króliczka,gotowegopogodzićsię(choćniechętnie)ztym,conieuniknione.
–Alekiedybędęmógłsięzniązobaczyć?–spytałżałośnieinatychmiastzrobiłomi
sięgożal.Zadałsobietyletrudu(aprzyokazji,costałosięzjegosiostrą?),aminąłsięz
mamązaledwieokilkaminut.Iterazdowiadujesię,żemusiiśćzemną.Myślę,żejaw
takiejsytuacjibyłabymwściekła.
–Cóż–powiedziałaMarie–oczywiściebędęmusiałatosprawdzić,alejeżelipójdziesz
terazzCasey–zerknęłanamnie–tomogęciobiecać,żezobaczyszsięzmamąjutropo
szkole. Naturalnie jeżeli pójdziesz do szkoły. I jeżeli w niej zostaniesz. Żadnych
ucieczek,bowpakujeszmamęwjeszczewiększekłopoty.Rozumiesz?
Jenson wyglądał na zdruzgotanego, a ja żałowałam, że Marie tak podkreśliła słowa
„jeszczewiększe”.Ponieważsłyszącto,Jensondrgnąłnerwowoiłzynapłynęłymudo
oczu.
–Więctomojawina?–spytałłamiącymsięgłosem.–Makłopoty,bouciekłemdzisiaj
zeszkoły?Tak?
–Wielkienieba,nie!–zapewniłagoMarie.–Absolutnienie,Jenson.–Wzięłagoza
rękę.–Oczywiścieniepowinieneśuciekać.Wieszotym,prawda?
Jensonskinąłgłową.
–Powinieneśzrobićtak,jakmówiliciCaseyiMike,prawda?
Jensonznowuprzytaknął.
–Alesędziapodjąłdecyzję,zanimjeszczesięotymdowiedział.Toniejesttwojawina,
Jenson.Chodzioto,żetwojamamapojechałanawakacje,towszystko.Jesteściejeszcze
oboje za młodzi, żeby zostawać sami. Ty i Carley jesteście za młodzi, a wasza mama
powinnawiedzieć,żeniemożezostawiaćwassamych,ityle.
Jenson spojrzał na mnie, ocierając nos rękawem; widać było, że bardzo nie chce
wpakowaćanisiebie,aniswojejmamywżadnekłopoty.
–Przepraszam,żeuciekłem,Casey–powiedziałtakżałośnie,żeogarnęłamnienagła
chęćprzytuleniagoipocieszenia,alesiępowstrzymałam.Przypuszczałam,żemógłby
sięcałkiemrozkleić.
–Wporządku,kochanie–odpowiedziałamtylko.–Poprostuwszystkichnastrochę
wystraszyłeś, jednak nic się nie stało. – Pogładziłam go po głowie. – Ale nie rób tego
więcej,dobrze?Teraznapijemysięczegoś,apotemwrócimydonas.Prawdęmówiąc,
nierozumiem,jakmogłeśnasporzucićbezswojejnowejkonsoli.
Towkońcuskłoniłogodouśmiechu.
W drodze do naszego domu humor wydawał się poprawiać Jensonowi, który z
entuzjazmemopowiadałmi,jakobmyśliłswójplanucieczki.
– Wiem, że główna brama jest zamykana – mówił. – Muszą zamykać z powodu
pedofilów, seryjnych morderców i innych takich… Więc na przerwie na lunch
poszedłem wzdłuż ogrodzenia wokół boiska. To bardzo długie ogrodzenie i zawsze
znajdąsięwnimjakieśdziury.Iprzezwiększośćznichmożnawyjśćnadrogęztyłu;to
dobrze, bo biura są po drugiej stronie, więc nie można cię tam zobaczyć. Znalazłem
miejsce,gdzienaprawdęłatwoprzejść,więcztymniebyłoproblemu…
–Itakwyszedłeś.
– Nie, wtedy jeszcze nie mogłem wyjść, bo po południu jest sprawdzana obecność.
Więcmusiałempoczekać,ażbędzieokazja…
–Iwyglądanato,żeokazjasięnadarzyła.
Sprawiałwrażeniezawstydzonego.
– No, taaak… więc z niej skorzystałem, nie? Potem po prostu przebiegłem przez
boisko, zdjąłem szkolną bluzę, żeby nikt się nie domyślił, że chodzę do szkoły, i
pobiegłemdodomu.
Dużo mnie kosztowało, żeby nie parsknąć śmiechem na wzmiankę o „pedofilach,
seryjnychmordercachiinnychtakich”;sporymwyzwaniembyłateżopowieśćotym,
jak zdjął bluzę, żeby nie wyglądać na ucznia. Wyobraziłam sobie alternatywny
wszechświat, w którym żyły dwie kategorie dzieci – normalne, chodzące do szkoły, i
takie, które w tym czasie zajmowały się czym innym. Mali kominiarze, włóczędzy i
urwisyjakzDickensa,wałęsającesiępoulicach.
–Acoztwojąsiostrą?–spytałam.–CozCarley?
Skrzywiłsięgniewnie.
–Onaimamajużsobieposzły.Wiedziałem,żetakbędzie.Poprostuwiedziałem.
–Dokądposzły?
Jensonwzruszyłramionami.
–PewniedoGary’ego.Założęsię,żeCarleymyślała,żetegoniezrobię.Alezrobiłem!
Postanowiłam nie zagłębiać się bardziej w machinacje rodziny Jensona. Lepiej nie
drążyćtematu,boprzypominającsobie,będziesięjeszczebardziejnakręcał.Alejedno
nie ulegało wątpliwości – wszystko to niezbyt dobrze wróżyło rychłemu powrotowi
Jensona do domu. Jak dotąd, o jego mamie mogłam powiedzieć tylko tyle, że jest
nieodpowiedzialna.Jestnieodpowiedzialnaizaniedbujeswojeobowiązki.Alecotoza
„sprawaztąmałą”?
Zaparkowałam przed domem i zapytałam Jensona, co chciałby na podwieczorek.
Niedługonapewnowszystkiegosiędowiemy.Amożenie.Comabyć,tobędzie.
Ponieważniespodziewałamsiężadnychwiadomościdonastępnegoranka,kiedyw
domuzadzwoniłtelefon,pomyślałam,żetymrazemtonapewnomojamama.Prawdę
mówiąc, nawet nie usłyszałam dzwonka, ponieważ sprzątałam po obiedzie, słuchając
mojejulubionejstacjiradiowejzprzebojamizlatpięćdziesiątychisześćdziesiątych.To
zwykle sprawiało, że wszyscy uciekali z domu, więc mogłam nastawić radio głośno i
śpiewaćrazemznim.
Dlategozorientowałamsię,żedzwonitelefon,dopierowtedy,gdywdrzwiachkuchni
stanąłJenson–wsamąporę,żebyusłyszećmojąwersjęzawadiackiegokawałkaSandie
Shaw.
– Och! – Zauważyłam go i wyłączyłam radio. Na jego twarzy malowało się coś w
rodzaju przerażenia, więc zawstydziłam się, przyłapana na wygłupach w kuchni. I
sądzącztego,jaknamniepatrzył,ontakże.
– Przepraszam, kochanie – wytarłam ręce i wzięłam od niego telefon. Potrząsnął
głowąiwróciłoglądaćtelewizjęzMikiem.
–Casey?–Toniebyłamojamama.TobyłJohnFulshaw.–Wybacz,żedzwonięotej
godzinie–powiedział.–Wyglądanato,żezacząłemnabieraćzwyczajuniepokojeniacię
o późnych porach. Właśnie miałem ci wysłać wiadomość na komórkę, ale potem
zdałemsobiesprawę,żejutroażdolunchubędęnaspotkaniach,anaprawdęmuszęto
ztobąpilnieomówić.
Nadstawiłamuszu.Czytoznaczyło,żeJensonniedługonasopuści?Amożesytuacja
jeszczebardziejsiępogorszyła?AlezdrugiejstronyJohnpowiedział,żemusizemną
coś„pilnieomówić”,cobyłointrygujące.
–Cosięstało?–spytałamzaciekawiona.
–Właściwienicsięniestało.Chodzioto,żemammaleńkidylemat.Widzisz,mamy
tegochłopca,Georgiego…
–Jakiegośinnegochłopca?–Terazjużnicnierozumiałam.Przyszłomidogłowy,że
tomożemiećcośwspólnegozrodzinąJensona.Możeztąsprawą,októrejwspominała
sąsiadka?
– Innego chłopca – potwierdził. – Prawdę mówiąc, już od jakiegoś czasu myślimy o
umieszczeniugouciebieiMike’a.
– Och – powiedziałam. Sytuacja zaczęła się wyjaśniać. Oczywiście; inny chłopiec. –
Jednoztychdzieci,októrychkiedyśwspominałeś?
– Właśnie – potwierdził John. – Ale wygląda na to, że będziemy musieli znaleźć dla
niego miejsce wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Chłopak ma swoje problemy, Casey,
dlawasteżbędzietocośzupełnieinnego.
–Comasznamyśli?–spytałam.Terazbyłamjużnaprawdęzaintrygowana.
–Mówiącściśle,maautyzm.Itodośćgłęboki.Cosamowsobiestanowiwyzwanie,o
czymdoskonalewiesz.
Naturalniewiedziałam.Alewyglądałonato,żetoniejedynyproblem;bardzomnie
ciekawiło,dlaczegochłopiecznalazłsiępodnadzoremsłużbspołecznych.
–Jakajestjegosytuacjarodzinna?
–Żadna.Niemarodziny.Całedotychczasoweżyciespędziłwdomachdziecka.Jego
matkabyłabardzomłodziutka,jeszczenastolatka.Poprostuniebyławstaniesobiedać
rady. A z tego, co widziałem w aktach… chociaż tylko pobieżnie je przejrzałem…
rodzina niezbyt jej pomagała. No cóż, możesz sobie wyobrazić, jak to wyglądało,
prawda? Bez żadnej pomocy to musiało być dla niej bardzo trudne. Więc, niestety,
dziewczynasamaoddałagododomudziecka.
Zastanawiałam się przez chwilę nad tym, jak musiała się czuć. Co za tragedia – dla
wszystkich,którychtodotyczyło.
–Och,John,totakieprzykre…
–Właśnie.Ale,niestety,takierzeczysięzdarzają.Coniezmieniafaktu,żeGeorgieto
chłopiec ze sporym bagażem. Odkąd skończył dwa lata, był w tym samym domu
dzieckainieznażadnegoinnegożycia.Ipodobnojestzniegocałkiemzadowolony.A
właściwie był. Ten szczęśliwy stan rzeczy nie mógł dłużej trwać. Jak mówiłem, dom
dzieckazostaniezamkniętyimusimyjaknajszybciejznaleźćGeorgiemunowemiejsce.
Jużoddłuższegoczasuszukamydlaniegorodzinyzastępczej.
–Naprzykładnas?
Długoterminowa opieka nie była naszą specjalnością; zwykle opiekowaliśmy się
dziećmi z problemami behawioralnymi przez stosunkowo krótki czas – najwyżej
dziewięćmiesięcy–przygotowującjedodłuższegopobytuwrodziniezastępczej.
– Nie, nie – odparł John. – Tego oczywiście nie braliśmy pod uwagę. Georgie ma
dziewięć lat, tak samo jak Jenson, i potrzebuje miejsca, w którym mógłby zostać do
osiągnięcia pełnoletności. Ale pomyśleliśmy, że mógłby zaczekać u was, dopóki nie
znajdziemy takiego miejsca. A ponieważ macie doświadczenie z syndromem
Aspergera… wiem, że to absolutnie nie to samo… pomyśleliśmy, że właśnie wy
będzieciemoglinajlepiejsięnimzająć.Aconajważniejsze,onjeststąd,awolelibyśmy
nieprzenosićgogdzieśdaleko,jeślitotylkomożliwe.Jużopuszczenieobecnegodomu
będziedlaniegowystarczającymwstrząsem,acodopierozmianacałegośrodowiska…
–Iniesądzisz,żedrugiedzieckowdomujestprzeszkodą?
– Wcale nie! On jest doskonale przystosowany. Dziwne, prawda? Przez te same
rzeczy, które sprawiają, że domy dziecka nie są idealnym miejscem dla większości
innych, dzieci takie jak Georgie czują się tam wprost doskonale. On uwielbia rutynę,
prywatnośćizinstytucjonalizowanycharaktertegowszystkiego.Iniecierpizmian.Ale
ponieważterazmamytendencjędoprzenoszeniadzieciakówdorodzinzastępczych…
To brzmi dziwnie, ale domy dziecka stają się rzadkością. W każdym razie te, które
mogąprzyjmowaćdziecitakiejakGeorgie.
Toprawda.Wostatnichlatachdomydzieckastałysiębardzoniepopularne.Iniebez
powodu – statystyki mówiące o szansach życiowych dzieci, które się w nich
wychowywały, są skrajnie przygnębiające. Ale John miał rację – takie dzieci, o jakich
rozmawialiśmy, z ich skomplikowanymi potrzebami i brakiem emocjonalnych
wyzwań, mogą się czuć doskonale w zinstytucjonalizowanym otoczeniu. Poza tym,
Georgienajwyraźniejnigdynieznałwłasnejrodziny.
–Awięc–zapytałam–dlaczegototakiepilne?
– Dom dziecka ma zostać zamknięty natychmiast; termin został przyspieszony o
kilkatygodni.Atoznaczy,żepowinniśmyznaleźćdlaniegonowemiejscejużteraz,w
tejchwili.Jestostatnimdzieckiem,jakietamzostało,Casey.
Kiedy to usłyszałam, serce mi zmiękło. Biedne dziecko. Musi być przerażony i
bezradnywobliczucałegotegozamieszaniawokółniego.Izostałsam–tomusibyćdla
niegostraszne.OczywiścienatychmiastpomyślałamoKieronie.
–Jakgłębokijestjegoautyzm?–spytałam.–Jaktowyglądawpraktyce?
–Cóż,czytałem,żechodzidonormalnejszkoły,alemawsparciewyspecjalizowanego
asystenta, co wiele o nim mówi. A znając ciebie i Mike’a, jestem pewien, że nie ma
takiej rzeczy, z którą byście sobie nie poradzili. Mogę wpaść do was jutro, jeśli
zechcecie,iprzejrzymydokładniewszystkiepapiery,alepomyślałem,żeskoroJenson
wciągutygodniapowinienwasopuścić,todałobysiętozrobić.Poprostuprzezkrótki
czasbylibyobajrazem…
–Okej–powiedziałam.–Niemusiszsięażtakstarać.Oczywiście,żegoweźmiemy,
John.
Parsknąłśmiechem.
–MożepowinnaśnajpierwporozmawiaćzMikiem?
A więc porozmawiałam z Mikiem, który – oczywiście – zachował się tak jak zwykle
Mike.
– Jesteś pewna, że poradzimy sobie z nimi dwoma? – spytał. – To może się okazać
dużymwyzwaniem.Jeślitendzieciakprzywykłdotego,żejestsamwdomu,niebędzie
mułatwo.
– Owszem – odparłam. – Ale jestem pewna, że nie wydarzy się nic, czemu nie
dałabymrady.Nieprzydwóchdziewięciolatkach.
Mikeposłałmijednozeswoichstaroświeckichspojrzeń.Wiedziałrówniedobrzejak
ja, że co najmniej dwaj chłopcy, którymi się opiekowaliśmy – nie, trzej, jeśli się
zastanowić–stawialimniewsytuacjach,zktórymitrudnobyłomisięuporać.
–Ipamiętaj–dodał,wracającdoswojejulubionejroligłosurozsądku–autyzmtonie
tosamocoAsperger,Case.
–Wiemotym!
–Acobędzie,jeślisięniedogadają?Brałaśpoduwagętakąmożliwość?
– Oczywiście – odparłam. – I jeśli tak się zdarzy, poradzimy sobie. Ale dlaczego
zawszemusiszmyślećonajgorszym?
– Cieszę się, że o tym wspomniałaś – powiedział Mike. – Bo być może będziemy
musieli sobie z tym poradzić. Załóżmy, że Jenson będzie z nami dłużej, niż
zakładaliśmy.Staramsiętylko,żebyśspojrzałanasprawępodróżnymikątami.
I bardzo dobrze. To było jego zadanie i cieszyłam się, że mam go przy sobie. Ale z
drugiej strony moim zadaniem było widzieć zawsze dobre strony. A mając już
doświadczeniewtakichsytuacjach,byłam przygotowanadoodpowiedzina wszystkie
jegododatkowepytania.
– A poza tym – powiedziałam radośnie, kiedy już Mike pozwolił mi oddzwonić do
Johna–jakietrudnościmogąsprawiaćdwajmalichłopcy?
Rozdział8
Z
gódźsię,aszczegółamibędzieszsięmartwićpóźniej–topewniedośćdobrażyciowa
mantra. Ale raczej nie w każdym przypadku. Może czasami głupio jest się zanadto
spieszyć.Czyprzypadkiemtymrazemniewyrwałamsiępochopnie?Bochoćcieszyłam
się, że mogę pomóc Johnowi, niemal natychmiast, gdy zaczęłam rozmawiać z nim o
Georgiem,poczułamrównieżniepokój.
John wyjaśnił, że w tym przypadku wstępna wizyta dałaby efekt odwrotny do
zamierzonego, nie tylko dlatego, że trudno byłoby ją zorganizować w tak krótkim
czasie,aleteżponieważwszelkiezmianywprawiałychłopcawtakwielkiniepokój,że
najlepiejdlaniegobędzieodłożyćwszystkoażdoostatniejchwili.
– Zastanawiam się – mówił John – czy mogłabyś przesłać mi kilka zdjęć rodziny.
Najlepiej zrobionych w domu, żeby mógł zerknąć także na otoczenie. Oczywiście
mamygdzieśwpapierachfotografietwojeiMike’a,aleparęrodzinnychfotek,najlepiej
całego klanu, wszystkich, z którymi może się zetknąć, pozwoliłoby go łagodniej
wprowadzić.
Przyznałam,żetodobrypomysł.
–Ajawtymczasiewyślęwamjakieśinformacje–powiedział.–Trochęnotatekmam
już przygotowanych i z przyjemnością mogę zapewnić, że chłopiec trafi do was z
gotowymprogramemopieki.
Zachichotał, mówiąc to, a ja usłyszałam ironię w jego głosie, ponieważ byłaby to
bardzo miła odmiana. Ile już razy przyjmowaliśmy dzieci, nie dostając zupełnie
żadnych informacji o ich przeszłości, na których moglibyśmy się oprzeć? Och,
dokumenty były zawsze „w drodze” albo „właśnie przygotowywane”, ale najczęściej
nigdy do nas nie docierały, a jeżeli nawet je dostawaliśmy, były tak niekompletne, że
okazywały się już właściwie niepotrzebne, ponieważ wszystko, co zawierały,
zdążyliśmypoznaćwpraktyce.
Alechociażcieszyłamsię,żetymrazembędziemymielicoświęcejniżkilkamarnych
kartek A4, zaczynało do mnie docierać, że być może podjęliśmy się zbyt trudnego
zadania. Na początku biedne dziecko będzie na pewno przerażone. Czy moje
umiejętności wystarczą, żeby go uspokoić? Czy w ogóle uda mi się zrozumieć jego
potrzeby?
Otrząsnęłam się w duchu. Oczywiście, że mi się uda. A jeśli nie – będę się uczyć.
Dobrze,mogęsięczućniedokońcaprzygotowana,alejakiejestinnewyjście?Georgie
może trafić do kogoś przeżywającego podobne do moich rozterki, ale ten ktoś nie
będzie mieszkał tak blisko jego szkoły. Albo – jeszcze gorzej – będzie co chwilę
przenoszonyzjednejrodzinyzastępczejdodrugiej.
Nie,wszystkobędziedobrze,powiedziałamsobieitosamopowtórzyłamJohnowi.
–AcozJensonem?–spytałamnakoniec.–Jakmamtoznimzałatwić?
Johnwydawałsięzaskoczony.
–Och,niemartwsiętym–odparł.–Najprawdopodobniejnajwyżejotrąsięosiebie.
Podobniejakja,niezdawałsobiesprawyzironiitychsłów.Otrąsię–czylipowstanie
tarcie.
Kiedy opowiadałam o tym wszystkim Mike’owi po położeniu Jensona spać, z
przyjemnością uświadomiłam sobie, że zaczynam podchodzić do tego równie
spokojniejakJohn.
– Nie zamierzam z tego robić wielkiej sprawy – zapewniłam, kładąc się do łóżka. –
Myślę,żepoprostupowiemmuprzyśniadaniu.Niewykluczone,żenawetuznatoza
miłąodmianę.Wiesz,tomożemupomócprzestaćmyślećomamie.
Ztakimwłaśnienastawieniemzaczęłamnastępnyporanek,któryzapowiadałpiękny
wiosenny dzień. Na tyle piękny, że postanowiłam zabrać śniadanie na patio. Właśnie
stawiałamnastolejajkanamiękko,kiedypojawiłsięJenson.
– O – powiedział, zaintrygowany widokiem przygotowanego stołu. – Będziemy jedli
nazewnątrz?
– Właśnie tak – odparłam, nalewając mu szklankę soku pomarańczowego. – To się
nazywaalfresco.
–Alco?
–Alfresco–powtórzyłam.–Topowłosku.Oznaczajedzenienaświeżympowietrzu.
Wcinajjuż–dodałam,kiedysięgałpołyżeczkę.–Przyniosęsobiekawęitosty,atobie
wytnęparużołnierzy.
Jensonuśmiechnąłsięszeroko.
–Super–powiedział.–Mamazawszewycinanamżołnierzy.Aleniezapomniałaś,że
maszdzisiajzadzwonić,prawda?
–Nie!–zawołałam,idącpotosty.–Zadzwonię,kiedytylkocięzawiozę,niemartwsię.
Zanim wróciłam, zdążył odciąć czubek jajka i cierpliwie czekał na chleb. Wycinając
tosty,pomyślałam,żezadawałamsobieprzynajmniejtyletrudu,byprzygotowywaćmu
kanapki.
–Och,przyokazji–powiedziałam,podającmugrzankę.–Mamnowinę.
–Jaką?
–Nieotobie.Chodziocośinnego.Wiesz,żebędzieszznamidośćkrótko?
Jensonskinąłgłowąibyłnatylemiły,żeniedodał„dziękiBogu”.
–Awięcrozmawiałamprzeztelefonznaszymszefem,Johnem.Zapytał,czymożemy
trochęwcześniejwziąćnastępnegopodopiecznego.
Jenson wydawał się zdezorientowany. Oczywiście, pomyślałam. Przecież nie musi
wiedzieć,ocochodzi.
–Następnedziecko–wyjaśniłam–którebędzieunasprzezjakiśczas.Pamiętasz,jak
ci mówiłam, że zwykle tym się zajmujemy? Opiekujemy się dziećmi przez kilka
miesięcy i prowadzimy nasz specjalny program. Właśnie tego potrzebuje następne
dziecko, a ponieważ przyjdzie do nas nieco wcześniej, niż planowano, przez kilka dni
będziecieznamimieszkaćrazem.
Jensonrozważałtozpełnymiustami.
–Tochłopak?
–Tak.
–Ilemalat?
–Jestwtymsamymwiekucoty.
–Starszyczymłodszy?
–Niewiem.Wiemtylko,żemadziewięćlat.
Jensonzastanawiałsięnadtym,cousłyszał.
–Będziemymieszkaliwtymsamympokoju?
–Nie,nie.Będziemiałswójwłasnypokój.Niezmuszalibyśmycię,żebyściemieszkali
razem.
Spojrzałnamnienieufnie.
–Alebędęmusiałsięznimdzielićkonsolą?
–Wielkienieba,nie!Konsolajesttwoja.Chybażesamzechceszdaćmupograć.Ale
przypuszczam,żebędziemiałswojewłasnezabawki.
Jensonzanurzyłtostwjajku.
–Jakmanaimię?
–Georgie.
–Georgie?Naprawdę?
–Wiem,tobrzmitrochęjakimiędziewczyny.Alenie…
Jensonzamarłzociekającymżółtkiemkawałkiemtostawpołowiedrogidoust.
–Uważaj–powiedziałam.–Niepobrudźsobiespodni.
Alezupełnieniezwracałnatouwagi.
–Georgie?–powtórzył.–JakiGeorgie?Jakmananazwisko?
–Hmm–próbowałamsobieprzypomnieć.–ChybaGeorgieSmart,takmisięwydaje.
–GeorgieSmart?–parsknął,odkładająctostnatalerz.–GeorgieSmart?
–Tak–odparłamzaskoczona.–Ocochodzi?Znaszgo?
– Czy go znam? – jęknął z udręką. – Oczywiście, że go znam! Wszyscy go znają! To
głupek!
Cóż,tegosięniespodziewałam.
–Jenson,czyGeorgiechodzidotwojejszko…
Aleonniesłuchał.Byłzbytpochłoniętymartwieniemsię.
–Chceszpowiedzieć,żeonbędzietutajmieszkał?Tutaj,wtymdomu?
Skinęłamgłową.
–Tak,będzietumieszkał.Awięcchodzidotwojejszkoły?
Jensonjęknął.
–Aletotakidebil!Wszystkiedzieciakibędąsięnabijać.Onniemożetumieszkać!
Musiałamtozatrzymać.
–Jenson,toniejestkwestiatego,czymoże.Poprostumusi.Ibyłabymciwdzięczna,
gdybyśniemówiłonimtakichniemiłychrzeczy.
–Aleontakijest.Naprawdęstraszny.Mówiwszystkietedziwacznegówna…
–Jenson!
–Alenaprawdę.Toczubek.Niemożetuprzyjść.
Wstałodstołuipotrząsnąłgłowązniedowierzaniem.
–Jenson…–zaczęłam.
–Niemogęuwierzyć,żerobiszmicośtakiego–jęknąłipobiegłdodomu.
Świetnie,pomyślałam,wstająciidączanim.CzyJohnniepowinienwiedziećoczymś
takim? Dobrze, może nie. Nie mogę oczekiwać, że będzie znał wszystkie szczegóły
dotyczącekażdegodziecka,prawda?Pewnienawetnieprzyszłobymudogłowy,żeby
się nad czymś takim zastanawiać. Chłopiec mógł chodzić do którejkolwiek ze szkół w
okolicy.Tosporadzielnicaimieszkatudużoludzi.Jakiebyłyszanse,żechodzidotej
samejszkoły,doktórejchodziJenson?Alejateżotymniepomyślałam–aszkoda.
Terazjednakusłyszałam,jakJensonwbiegaposchodachnapiętroiprzyszłomido
głowy,żechybamamyproblem.Zachwilępójdziedoszkoły–szkołyGeorgiego.Mogą
się tam spotkać. Jenson może mu coś powiedzieć. Komplikacje zaczęły się nagle
mnożyć.
–Jenson–powiedziałamzpoważnąminą,kiedyzszedłnadół.–Posłuchaj,wiem,że
to nie jest dla ciebie idealna sytuacja… i pewnie dla Georgiego również. Ale tak się
złożyłoiwierzę,żepotrafiszbyćdostateczniedojrzały,bywszystkodobrzesięułożyło.
Kto wie, może jeśli go lepiej poznasz, znajdziesz w nim coś pozytywnego? I oboje
wiemy,żechodzitylkookilkadni.Okej?
Jensonspojrzałnamnieponuro,aleprzynajmniejzdobyłsięnaskinieniegłową,choć
znowuzaczęłamsięobawiać,czytoprzypadkiemniedlatego,żeznowuspróbujeuciec
dodomu.
– W każdym razie – kontynuowałam dziarsko – najprawdopodobniej będziesz mógł
się już dzisiaj zobaczyć z mamą, a to dobra wiadomość, prawda? Więc przygotuj się,
kiedy po ciebie przyjadę po południu, bo jeśli będziesz mógł się z nią zobaczyć, to od
razucięzawiozę.Gdzieśdocentrum–podkreśliłamtesłowa,mającnadzieję,żetogo
odwiedzieodewentualnejmyślioucieczce.
– A jeśli idzie o Georgiego – zakończyłam, podając mu jego torbę – byłabym
wdzięczna,gdybyśniewspominałmuotym,cosiędzieje.Onjeszczenicniewie,ajeśli
siędowie,możegotobardzozdenerwować,rozumiesz?
Jenson zarzucił torbę na ramię i obdarzył mnie jednym ze swoich uroczych
uśmiechów.
–Och,niemusiszsięmartwić–powiedział.–Napewnoniebędęznimrozmawiał,bo
todziwoląg!
Świetnie,pomyślałamporazdrugi.Imiłegoponiedziałkuwszystkim.
OdrobinępodniosłamnienaduchurozmowazAndreąCappleman.Niewiem,czyto
miało jakikolwiek związek z piątkową ucieczką Jensona ze szkoły, ale kiedy obiecała
mi,żedopilnuje,byJensoniGeorgieniespotkalisiędokońcatygodnia,wiedziałam,że
mogęjejzaufać.Jednaknaglezaczęłomnieniepokoićcośinnego.JeżeliGeorgiejestaż
tak nielubiany, to istnieje spora szansa, że może się o wszystkim dowiedzieć. Choć
wolałabym, żeby było inaczej, moje doświadczenie z dziećmi mówiło mi, że Jenson
niemal na pewno nie oprze się pokusie podzielenia się nowiną z kolegami – to zaś
znaczy,żedoprzerwynalunchbędzieowszystkimwiedziałacałaszkoła.
Aleniemogłamtracićczasunarozmyślania;późniejzmierzęsięzkonsekwencjami.
Tymczasemmaminnesprawydozałatwienia.
John przepraszał, że nie dowiedział się o szkole. Ja jednak nie czepiałam się go za
bardzo, ponieważ to i tak niczego by nie zmieniło. A właściwie, pomyślałam, kiedy
skończyłam z nim rozmawiać, być może bliższy kontakt z Georgiem okaże się
pożyteczną lekcją dla Jensona. Często wielkie uprzedzenia wynikają ze strachu. To
dobrze znany fakt. Kto wie? Może poznanie „innego” dziecka, takiego jak Georgie,
dobrzewpłynienarozwójjegoosobowości.
Nawet jeśli będzie to trwało bardzo krótko. Następną rozmowę odbyłam z Marie
Batemanizprzyjemnościąusłyszałam,żeJensonrzeczywiściebędziemógłspotkaćsię
zmamą.
–Aleobawiamsię,żeniedzisiaj–powiedziała.–Wiem,żebędzierozczarowany.Po
prostuniedamradywcisnąćtegospotkaniawdzisiejszepopołudnie.Naprawdę,bardzo
bym chciała, ale doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, o czym chyba obie
doskonalewiemy!Jutronapewno.Jutroposzkole.
–Awięccomamzrobić?–Domyśliłamsię,kuczemuzmierzała.Rozumiałamją.Ja
przynajmniejniemusiałamjużspędzaćdninaniekończącychsięspotkaniach.
– Och, nic. Zupełnie nic – odparła. – Przyjadę i zabiorę go prosto ze szkoły, jeśli nie
masznicprzeciwko.
–Och–powiedziałam.–Jesteśpewna?Byłobyświetnie.Mogłabymchwilęposiedzieć
nadzaległymipapierami.Niewspominającoprzygotowaniudodatkowegopokojudla
Georgiego.
– Oczywiście – odparła. – dopóki wszystko się nie wyjaśni, mogą się spotykać tylko
pod nadzorem. Wyszło na jaw kilka spraw, które trzeba dokładniej sprawdzić. No i
przyjrzećsięiKaren,ijejchłopakowi.
–Czyjestcoś,oczympowinnamwiedzieć?–spytałam,natychmiastprzypominając
sobie„sprawęztąmałą”.Przywykłamjużdosposobupostępowaniaopiekispołeczneji
tego, że przekazują nam tylko niezbędne informacje, ale często zdarzało się, że jeden
pracownikzakładał,żewiemycośodinnegoirozmawiałznamiotym.
–Narazieniemaoczymmówić–odparłaostrożnie.–Musimydokładniejsprawdzić
kilkarzeczy,żebyodpowiedziećnapytaniasądu,zanimodeślemydzieciakidodomu.
Oczywiściebędziemywasinformowaćnabieżąco.
–Alewciążzakładacie,żewrócądodomu?–spytałam.
–Niesłyszałam,żebymiałobyćinaczej–odparładośćniejasno.
Cóż,todobrze,pomyślałam,odkładającsłuchawkę.Miejmynadzieję,żerozwiążąto
raczejwcześniejniżpóźniej.Atymczasempowinnamsięzająćkłodami,którerzucami
podnoginowasytuacja,prawda?
Miałamtylkonadzieję,żesięoktórąśznichniepotknę…
Rozdział9
N
astępnego popołudnia Jenson czekał jak na szpilkach. Był do tego stopnia
podekscytowany myślą o spotkaniu z mamą, że zaczął mi barwnie opowiadać, jak
bardzobyłgrzeczny,niemówiącniczegoGeorgiemu.
–Widziałemgodzisiajznowu–mówił.–Przyszedłdostołówkiztąswojąspecjalną
nauczycielką i nie powiedziałem do niego ani słowa, Casey. Ani słowa. Po prostu
odwróciłemgłowęizignorowałemgo.
Choć zauważyłam, że udało mu się powiedzieć „specjalna” w taki sposób, że
zabrzmiałojakbrzydkiesłowo,byłamnaprawdęzadowolona,słyszącto.Najwyraźniej
umiał być grzecznym chłopcem; ale nie mogłam nie wspomnieć, że specjalna
nauczycielka Georgiego to asystentka dydaktyczna i że wiele dzieci korzysta z tego
rodzaju pomocy, aby jak najlepiej skorzystać z tego, co przekazują im zwykli
nauczyciele.
Kiedy samochód Marie zatrzymał się przed domem, ledwie udało mi się
powstrzymaćJensonaprzedwybiegnięciemnatychmiastzdomu.
– Boże! – jęknął, gdy położyłam mu rękę na ramieniu. – Spóźnimy się, jeśli ona
zacznieztobągadać,Casey!
–Niemówtak–upomniałamgo,witającsięzMarie.–Wszystkogotowe?–spytałam.
–Znamkogoś,ktonapewnojestjużgotów.
Marieprzytaknęła.
–Przywiozęgozpowrotemzakilkagodzin–zapewniła.–Możetakbyć?
Oczywiście, że mogło tak być. Było już wtorkowe popołudnie, a ja wciąż nie
przygotowałam niczego na przyjazd Georgiego. Miał być u nas w czwartek w porze
podwieczorku, ale nawet nie zaczęłam szykować dla niego pokoju. Zadzwoniłam do
Mike’a i poprosiłam, żeby przywiózł rybę z frytkami, po czym założyłam gumowe
rękawiczkiiruszyłamnagórę.
Różowypokójniebyłidealny,ale–jakjużwytłumaczyłamJohnowi–miałmusłużyć
tylko przez jakiś czas. Kiedy Jenson nas opuści, po prostu przeniosę Georgiego do
błękitnego pokoju. Mimo to pomyślałam, że mogłam bardziej przemyśleć dobór
kolorów. Kiedyś wydawało mi się, że to bardzo sprytne; w końcu zawsze
opiekowaliśmysięjednymdzieckiem:chłopcem–którydostawałbłękitnypokój,albo
dziewczynką–różowy,więcwszystkodziałałodoskonale.Dlaczegonigdynieprzyszło
mi do głowy, że może do nas trafić dwóch braci albo dwie siostry? Przecież już
miewaliśmyrodzeństwa.
Mniejszaztym,pomyślałam,wchodzącposchodachzekwipunkiemdosprzątania.
Przez jakiś czas będzie dobrze, a może nawet Georgie zechce zostać w tym pokoju?
Biorąc pod uwagę to, jak działa jego umysł, może się w ogóle nie przejmować takimi
rzeczami.
Kiedyjednakpopatrzyłamnajaskraworóżowykolorścian,przezchwilęmyślałamo
przygotowaniu drugiego gościnnego pokoju. Ale to nie miałoby sensu; przede
wszystkimwtamtympokojubyłopodwójnełóżko,cobyłowygodne,kiedyodwiedzała
nasrodzina,więcszkodabyłobypozbawiaćsiętakiejmożliwości,apozatymsprawiał
nieco staroświeckie wrażenie, zdominowany przez wielką dębową szafę, którą
odziedziczyłampobabci.Moirodziceprzechowywalijądlanasprzezkilkalat(podobno
była zbyt cenną pamiątką rodzinną, żeby ją sprzedać na eBayu), ale kiedy
przeprowadziliśmysiępółrokutemu,doszlidowniosku,żeskoromamywolnypokój,
mogąsięjejwkońcupozbyćizrobićmiejscenacośbardziejnowoczesnego.
Nie,tomusiałbyćróżowypokój,więczajęłamsięprzygotowaniemłóżkaiwymianą
kołdrywmotylkiistokrotkinacośbardziejneutralnego.
Kiedyskończyłam,wybrałamkilkazabawek,książekigieriwytarłszyostatniepyłki,
zeszłamnadół,żebywydrukowaćwszystkieinformacjeoGeorgiem,jakiedostałamod
Johna.Zamierzałampoczytaćjewspokojuprzykawie.
Wprawdzie nie istnieje jedno zachowanie, które byłoby „typowe” dla autyzmu, lecz
kilka spotyka się częściej niż inne. I najwyraźniej Georgie przejawiał część z nich. Na
przykład tak zwaną echolalię. Mówiąc najprościej, oznacza to powtarzanie niczym
papugasłówizwrotów,któreusłyszy.Możetobyćnaprzykładciągzdańzprogramu
telewizyjnego lub coś, co powiedział nauczyciel albo jedno z rodziców. Ponadto takie
wypowiedzisąniemalzawszepozbawionekontekstu,coznaczy,żemogąpaśćzupełnie
przypadkowo, często bez związku z sytuacją, w jakiej zostały usłyszane. Właśnie
dlatego – co potwierdzało moje doświadczenie z dziećmi autystycznymi w szkole –
dzieciakitakiejakGeorgieczęstobywająprześladowaneprzezkolegów.
OprócztegoGeorgie–równieżjakwieleinnychdziecizautyzmem–wykazywałsię
podobno wyraźnym brakiem empatii. Z trudem przychodziło mu odbieranie stanów
emocjonalnychinnychosób,cododatkowoutrudniałokontaktyzrówieśnikami.
Inneaspektywyglądaływzasadzietak,jaksiętegospodziewałam.Długalistatego,co
lubił,ijeszczedłuższa–czegonielubił.Ajeśliidzieotodrugie,niebyłatotylkokwestia
nielubienia–jeślizdarzyłosięcoś,cobudziłojegoniechęć,mogłotowywołaćbardzo
gwałtownąreakcjęemocjonalną.
Czułam się nieco pewniej na gruncie wszystkich jego rytuałów – ponieważ, w
mniejszym stopniu, było to coś ważnego również dla mojego Kierona – ale aż
westchnęłam, czytając, jak bardzo nieprzyjemny był dla niego kontakt z drugim
człowiekiem. To dziecko źle reaguje na najbardziej podstawowe ludzkie odruchy –
przytulanie,trzymaniezaręce,pocałunkinapocieszenie.
Wszystko to dało mi do myślenia. W przeszłości pracowałam z dziećmi takimi jak
Georgie, ale zawsze w środowisku szkolnym – w miejscu mającym swoje własne
ustalone rytuały, zasady i porządek. Dzięki temu było łatwiej, a także – jeśli idzie o
zwykłemiędzyludzkiekontakty–mniejstresująco;szkołazapewniaładystansisporo
osobistej przestrzeni. Ale w domu – miejscu ciepła, spontaniczności i uczuć – takie
granicebędąsięwydawałyczymśdziwnym.
Na samym końcu notatek znalazłam kontakt do koordynatora Georgiego – pana
Harry’ego Birda. A także informację, że zadzwoni w czwartek rano, żeby omówić
ostatnie szczegóły, odpowiedzieć na moje pytania i wyjaśnić, czego mogę się
spodziewać,kiedyGeorgieprzyjedzie.
– To wszystko brzmi niesamowicie poważnie – powiedziałam godzinę później do
Mike’a przy rybie z frytkami. – Zupełnie jakbyśmy mieli być odpowiedzialni za jakiś
rzadkigatunekzwierzęciaalbonajważniejszączęśćrakietykosmicznej.
– To tylko dziecko, Case – roześmiał się Mike. – Jeszcze jedno dziecko. Wszystko
będziedobrze…
– Nie jestem tego taka pewna – powiedziałam polewając frytki octem. – Myślę, że
będzie o wiele trudniej, niż przypuszczaliśmy. I na pewno będzie potrzeba mnóstwa
cierpliwości.
–Spokój–powiedziałMike.
–Spokój?
– Spokój. To było nasze hasło, pamiętasz? Kiedy Kieron był mały. Pamiętasz, jak
powtarzaliśmy to cały czas? Jak nam powiedział pediatra? – zaśmiał się znowu. –
Chociaż masz rację: trzeba wziąć pod uwagę również małego Jensona. Nie jestem
pewien,czyJensonrozumieznaczeniesłowa„spokój”.
Przyznałam mu rację, marszcząc brwi. Oczywiście Jenson miał z tym problem.
Odniosłam wrażenie, że spokój jest czymś rzadkim i cennym w jego życiu. Jeśli
miałabymwskazaćlepszeokreślenie,byłbyto„chaos”.
–Toniemożliwe–powiedziałam.
–Nie–odparłMike.–Nieniemożliwe,kochanie.Niedlatakiejsupermamyjakty.To
poprostujeszczejednowyzwanie.Ailerazymówiłaśmi,jakbardzolubiszwyzwania?
Uśmiechnąłsięszeroko.
–Och,zamknijsię–rzuciłam.
KiedyJensonwróciłdodomu,byłcaływuśmiechach.Ażmiłobyłopopatrzeć.Jeśli
idzie o nadzorowane spotkania z rodzicami, nie sposób przewidzieć, jak będą
przebiegać. Czasami wszystko idzie znakomicie, ale bardzo często kończy się
katastrofą. A biorąc pod uwagę, że wciąż nie został ustalony termin, kiedy on i jego
siostrabędąmogliwrócićdodomu,spotkaniezmamąmogłobyćdlaniegonaprawdę
stresujące.
Aletaksięnajwyraźniejniestało.Jensonwydawałsięautentyczniepodekscytowany
spotkaniemznią.
– Jest porządnie opalona, Casey. Powinnaś ją zobaczyć! I wiesz co? Ona i Gary
zaręczylisię,kiedybyliwHiszpanii.Powiedziała,żezłapałsię…jaktobyło,Marie?
–Złapałsięnajejprzynętę–dokończyłaMarieispojrzałanamnie.–Awięcwkrainie
Karenwszystkowporządku.
–WkrainieKaren–roześmiałsięJenson.–Tofajne.Muszęzapamiętaćnanastępny
raz.
SpojrzałampytająconaMarie.
– W sobotę – wyjaśniła. – Jeśli tobie to odpowiada. Zabiorę go około wpół do
dziesiątej.Narazieplanujemyiśćnakręgle,apotemnalunch.Chybazdecydowaliśmy
się na pizzę, prawda, Jenson? – Jenson przytaknął. – I powinniśmy wrócić około
trzeciej.
Zgodziłamsię,żebyłobytodlanasdobre–przedewszystkimbędęmiałasporoczasu,
który będę mogła spędzić z Georgiem – a kiedy Jenson poszedł na górę zdjąć szkolny
mundurek,skorzystałamzokazji,byzapytaćMarie,czywspominałcokolwiekotym,
żeGeorgiedonasprzyjeżdża.
–Anisłowem–odparła.–Szczerzemówiąc,niemiałokazji.Takobietamożemówić
bez końca. I oczywiście tylko o sobie. Jak świetnie było na wakacjach, jak jest
podniecona zaręczynami… I szkoda, że jej nie widziałaś. Odstawiona, jakby miała iść
prosto do nocnego klubu. Spódniczka dotąd, tapeta, jakby zużyła całą drogerię…
Szczerze mówiąc, wiem, że to nieprofesjonalne oceniać po wyglądzie, ale tak między
nami, nie podobało mi się to. Ani słowa o tym, co z dzieciakami, żadnej skruchy z
powoducałejtejsytuacji–westchnęła.Aja,wduchu,westchnęłamwrazznią.
–Tosmutne,prawda?–powiedziałam.
Można by sądzić, biorąc pod uwagę, jak mało czasu mogła spędzić z synem, że
przynajmniejbędziepróbowałasięawanturować.
–Wiem–przyznałaMarie.–Alenajbardziejmniezaskoczyło,żeJensonwydawałsię
tymzupełnienieprzejmować.Poprosturozpływałsięzeszczęścia,bomógłbyćznią.
Cobyłocałkiemnaturalne,aletymbardziejsmutne.Żadnedzieckoniepowinnoaż
tak odczuwać braku matczynej miłości, by chwytać się nawet najbardziej żałosnych
ochłapów,któremurzucano.
Alezarównowmojejobecnej,jakipoprzedniejpracyzetknęłamsięzprzygnębiająco
liczną reprezentacją matek, które były tak pochłonięte własnymi sprawami, że nie
dostrzegały problemów swoich dzieci. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że
dzieciniesąniegrzecznebezpowodu.
A jednak, pomyślałam, z Jensonem na razie nie było źle. Miałam tylko nadzieję, że
takbędziedalej.
Mike wrócił z pracy wcześniej, żeby pomóc w przygotowaniach przed przybyciem
Georgiego,zacobyłammuwdzięczna.Odlatpracowałwtejsamejfirmieizawszebył
lojalnym i sumiennym pracownikiem, więc kiedy zaczęliśmy się opiekować dziećmi,
zawsze zachowywali się wspaniale, kiedy potrzebował nieco elastyczności. A czasem
potrzebował, bo wiedział, że choćby w domu panował idealny porządek, ja zawsze
znajdę jeszcze coś, co trzeba posprzątać w ostatniej chwili. Jednak kiedy stanął w
drzwiach,zauważyłam,żeczegośbrakuje.
–Mike–jęknęłam.–Niemówmi,żezapomniałeśokwiatach.
Wysłałammuwcześniejwiadomość,prosząc,żebykupiłkwiatywsupermarkecie,ale
najwyraźniejotymzapomniał.
– Kochanie, to jest dziewięciolatek – tłumaczył. – Sądzisz, że zwróci uwagę, czy w
domusąkwiaty?
–Aledziękikwiatomwdomuładniepachnie–narzekałam,idączanimdokuchni.–
Apozatymnieznamjeszczetegopracownikasocjalnego.
WtedyMikesięroześmiał.
– Ach, oczywiście – powiedział. – To o to chodzi, prawda? – Zerknął na patio. – No,
dobrze–westchnął.–Nastawczajnik.Pójdędoogroduizobaczę,coudamisięznaleźć.
Podtymwzględemmieliśmyszczęście.Wprowadziliśmysiędotegodomutużprzed
świętami, nie mając pojęcia, jakie niespodzianki czekają na nas pod ziemią. To było
przyjemnezaskoczenie–najpierwkrokusy,żonkileitulipany,apotemcałemnóstwo
wieloletnich kwiatów, takich jak peonie i łubiny, a co najlepsze – kilka starych, ale
zdrowych krzewów różanych, które jakimś cudem uniknęły zniszczenia przez nisko
przelatującepiłki.
Ledwie zdążyłam przygotować wazon na pół tuzina cytrynowych róż, które ściął
Mike, kiedy zauważyłam jakiegoś mężczyznę z chłopcem, idących ścieżką przed
domem.Mężczyzna–HaryBird,jakprzypuszczałam–wyglądałdokładnietak,jakgo
sobie wyobrażałam: po pięćdziesiątce, siwiejące włosy, proste okulary, znoszony
garnitur. Zadzwonił do mnie rano, jak obiecał, z krzepiącą wiadomością, że Georgie
przyjął ze względnym zrozumieniem wszystko, co się działo, i podobno bardzo
zainteresował się zdjęciami. Szczególnie zafascynowały go, jak powiedział pan Bird,
mojeczarnewłosy.Chłopiec,którymiałnasobietakisammundurek,jakinosiłJenson,
ściskałwrękachokrągłąsrebrnąpuszkę.Był,jaknaswójwiek,przeciętnegowzrostui
budowy – może nieco mocniej zbudowany niż Jenson – jednak nie widziałam jego
twarzy, ponieważ miał spuszczoną głowę. Ale nie mogłam nie zwrócić uwagi na jego
włosy.Miałpiękne,gęsteblondloki,sięgającedoramion.Nigdyniewidziałamniczego
podobnego–możenieliczącgwiazdrocka.Oszałamiające.
Wciążtrzymającwrękachwazon,otworzyłamdrzwi,żebyichprzywitać.HarryBird
uśmiechnąłsięiwyciągnąłrękęnapowitanie.Pospiesznieprzełożyłamwazonzprawej
dolewejręki.
–CaseyWatson–powiedziałam.–Przepraszamzaróże.
Aż do tej chwili chłopiec stał ze wzrokiem wbitym w ziemię, sprawiając wrażenie,
jakby uważnie oglądał żwir, którym było wysypane podwórko. Teraz jednak uniósł
głowęi,niepatrzącnanikogo,powiedział:
–RoseMarionTyler,gatunek:człowiek,planeta:Ziemia,48BucknallHouse,osiedle
Powell,SE157GOLondyn.
Uśmiechnęłam się do Georgiego, zadowolona, że przygotowałam się na to. I
pamiętałam, żeby go nie dotknąć, kiedy zaprosiłam ich obu do domu. Żadnego
poklepywaniaporamieniu.Żadnegogłaskaniapotycholśniewającychwłosach.
Hmm,pomyślałam,kiedyMikeprowadziłichdojadalni.RoseMarionTyler.Gdzieja
towcześniejsłyszałam?
Rozdział10
H
arryBirdodpowiedziałnamojeniewypowiedzianenagłospytanie.
–DoktorWho – wyjaśnił, odkładając swoją podniszczoną teczkę. – Georgie jest jego
wielkimfanem,prawda?
Zauważyłam, że musiała ich łączyć bliska zażyłość, ponieważ nachylił się ku
Georgiemuidoskonalenaśladującsłynnemaszynydozabijania,uniósłrękęiwarknął:
–Ex-ter-mi-nate!
Georgiespojrzałnaniegoizarazpotemnaswojedłonie,którezłożył,jakbytrzymał
szklanąkulę.
– Dalek – powiedział. – Zmutowany organizm z poliwęglanowym mechanicznym
pancerzem.Dążydodominacjinadświatem.Ex-ter-mi-nate.
– No, no – zauważył Mike, włączając czajnik. – Imponujące. Ja też lubiłem Doktora
Who,kiedybyłemdzieckiem.Chceszzdjąćkurtkę,Georgie?
Georgie skinął głową, chociaż – czego się już spodziewaliśmy – unikał kontaktu
wzrokowegozMikiem,gdyzdejmowałkurtkę.Potemstaranniejązłożyłirozejrzałsię
popokojuwposzukiwaniumiejsca,gdziemógłbyjąpołożyć.
–Tutaj,kochanie–powiedziałam,wskazującwąskąszafkęwkuchni.–Tutrzymamy
naszekurtkiibuty.Włóżswoje,ajatymczasemnalejęciszklankęsoku,dobrze?
ItymrazemGeorgienieodpowiedziałwprost,alekiedypodszedłzkurtkądoszafki,
zacząłpotrząsaćgłową.
– Dla Georgiego poprosimy mleko – przetłumaczył szybko Harry. – Jeśli można…
Georgie lubi mleko. Nie lubi soku. Prawdę mówiąc, on… cóż, będzie łatwiej, jeśli
wszyscyusiądziemyiporozmawiamy.Możemy?
–Oczywiście–odparłam,zadowolona,żepracowniksocjalnytakdobrzeznaswojego
podopiecznego. Możliwe, że zajmował się nim od samego początku – to bardzo
prawdopodobne.Ibardzodobrze,boterazjużczułamsięoszołomiona.Dlategobyłoby
dla nas ogromnie pomocne, gdybyśmy mieli kogoś, kto wie, co może rozdrażnić
Georgiego.
–Wyglądanato,żebardzodobrzegoznasz–zauważyłam.–Świetnie,żejestktoś,kto
orientujesięwjegoupodobaniach.Prawdęmówiąc,tomiłaodmiana.
– Ale obawiam się, że nie na długo – westchnął Harry. – Niebawem przechodzę na
emeryturę, a Georgie jest moim ostatnim podopiecznym. Tak między nami,
odszedłbymjużwcześniej,alezgodziłemsiępoczekać,dopókinieznajdziemydlaniego
stałegomiejsca.
I tak pękła bańka mydlana. Harry wyjaśnił, że zostanie wyznaczony nowy
pracownik, ale to zajmie jakiś czas, ponieważ trzeba znaleźć odpowiednią osobę.
Naturalniemusiałtobyćktoś,ktoporadzisobieztakimiproblemami,jakiemaGeorgie,
atoniebędzienajłatwiejszarzecznaświecie.
Alewtymmomencieniebyłosensuzastanawiaćsięnadprzyszłością;najważniejsze
było to, co miało dziać się teraz. To zaś oznaczało wszystkie problemy, jakie mogły
wyniknąćztego,żeGeorgiebędziemieszkałzemną,MikiemiJensonem,którywłaśnie
wtejchwiliwszedłdopokoju.Przywitałnaspotężnymbeknięciem.
–Jenson!–skarciłamgozawstydzona.
–Przepraszam!–uśmiechnąłsięszeroko.–Jaktam,GeorgiePorgie?Widziałeśmnie
wszkole?Jacięwidziałem.Widziałem,jakwychodziszzeswojegospecjalnegopokoju.
Udałomusięnasączyćsłowo„specjalny”całymzapasemsarkazmu,najakibyłogo
stać.Zmarszczyłambrwi.
–Jenson–powiedziałam.–Jeślipamiętasz,prosiłamcię,żebyśzostawiłnasnachwilę
samych, dopóki wszystkiego nie załatwimy. Więc proszę, idź na górę do swojego
pokojualbodosalonu.Zawołamcię,kiedyskończymy,dobrze?
Ale zanim zdążył odpowiedzieć, Georgie – który tymczasem wrócił i stanął obok
Harry’ego–złożyłręceiznowupotrząsnąłgłową.
–Tooncałowałdziewczynyidoprowadzałjedopłaczu–powiedział.–NieGeorgie.
Georgietegoniezrobił.
Spojrzałam potępiająco na Jensona, który czym prędzej czmychnął, zadowolony ze
swojejpsoty,aMiketymczasempostawiłnastolekubekmlekadlaGeorgiego.
–Przepraszamzato–zwróciłsiędoHarry’ego,podającnamwszystkimkawę.–Znają
się ze szkoły, o czym pan pewnie wie. – Harry przytaknął. – Więc oczywiście to była
takademonstracjanatemat:„Jaturządzę,bobyłemtupierwszy”.Aleniemasięczym
martwić. Poradzimy sobie z tym. Wszystko będzie w porządku, kolego – zakończył,
spoglądającnaGeorgiego.
– Wcale się nie martwię – powiedział beztrosko Harry, wskazując Georgiemu jego
napój. – Właściwie, jeśli wam to nie przeszkadza, to myślę, że nadeszła pora, żeby
posadzić Georgiego przed telewizorem. Niedługo zacznie się teleturniej, który bardzo
lubi, Countdown. Prawda, kolego? I sam jest w tym naprawdę niezły. Myślę, że
pokonałbywiększośćuczestników.Szczególnieszybkijestwzagadkach.
ZnowuspojrzałnaGeorgiego,któryniemalsięuśmiechnął.Amożetylkozobaczyłam
to, co chciałam zobaczyć? Ten chłopiec stanowił zagadkę. Najwyraźniej był świadom
swojego otoczenia; zauważał, co się wokół niego dzieje, i reagował na to, ale liczył, że
inni przejmą kontrolę. Zdałam sobie sprawę, że próbując dowiedzieć się czegoś o
autyzmie, zaledwie dotknęłam powierzchni. I jeszcze jedno – że naprawdę polubiłam
Harry’ego Birda. Polubiłam tego miłego, rzeczowego człowieka, który kierował się
autentycznąmiłościądodzieciikiedytrzebabyłodziałać,poprostubrałsiędoroboty.
Tym bardziej smutne było to, że tak szybko odchodzi na emeryturę. Ale nie aż tak
szokujące,jeślisięnadtymzastanowić.Takityppracownikasocjalnegobyłprawdziwą
rzadkością. A dzisiaj… cóż, ginącym gatunkiem. Ilość spraw, jakimi muszą się dzisiaj
zajmować pracownicy socjalni, jest tak ogromna, że naprawdę trudno im poznać
wszystkiedzieci,któremająpodswojąpieczą.Oczywiścieznająjepowierzchownie–co
być może wystarcza, żeby pomóc większości z nich – ale taka więź, jaka łączyła
Harry’egozGeorgiem,zdarzałasiębardzorzadko.Corazrzadziej.
Jednak nie mogliśmy nic na to poradzić, więc w tym wypadku sentymentalizm nie
miał sensu. A skoro obaj chłopcy byli czymś zajęci, Mike, Harry i ja wróciliśmy do
kuchni,żebyomówićwszystko,cobyłodoomówienia.Podniszczonaaktówka(kolejne
świadectwo długiej kariery pracownika socjalnego) zawierała najgrubszą tekturową
teczkęznotatkami,jakąkiedykolwiekwidziałam.Niebyłotoażtakwielkieosiągnięcie,
ponieważ bardzo często nie dostawaliśmy niemal żadnych dokumentów naszych
podopiecznych.Alemimoto,jaknadziecko,którewiększośćżyciaspędziłowjednym
domudziecka,notatekbyłowyjątkowodużo.
A ja wyprodukowałam ich jeszcze więcej, zapisując kolejne strony w moim
notatniku,kiedyHarryopowiadałszczegółowoozwyczajachGeorgiego.Postępowanie
zgodnieznimi,jakpowiedział,makluczoweznaczenie,ponieważdziękitemuGeorgie
nie będzie się „wkurzał” zbyt często. Interesujące – i niezwykłe u chłopca, który
przebywałwdomudziecka–byłoteżto,żeGeorgieniemiałprawienic.
–Nielubimiećzbytdużegowyboru–wyjaśniłHarry,ajanatychmiastpomyślałamo
Kieronie, który także się „wkurzał”, choć niemal w milczeniu, jeśli miał zbyt wiele
możliwości do wyboru. – Przez lata nauczyliśmy się, że najlepiej nie komplikować
zanadto spraw. Na przykład Georgie ma tylko siedem zestawów zimowych ubrań i
siedemzestawówletnich.Kiedybyłoichwięcej,poprostuniechciałsięubrać.Tosamo
dotyczy butów; jedna para do chodzenia w domu, jedna na zewnątrz i jedna na
specjalneokazje.Aniwięcej,animniej.
– A co z zabawkami? – spytałam. – Czy ma jakieś ulubione? Czy lubi grać w jakieś
konkretnegry?
Harrypokręciłgłową.
– Georgie raczej nie lubi zabawek, Casey. Nigdy nie lubił. Ale zdarza się, że się
przywiązuje do przedmiotów. To może być cokolwiek, zwykle coś zupełnie
przypadkowego i dziwnego. A kiedy tak się zdarzy, to go całkowicie pochłania. W tej
chwilitosąkamienie.
–Kamienie?–powtórzyłMike.
– Kamienie – potwierdził Harry. – Różnego rodzaju kamienie. Otoczaki, kawałki
cegieł,gładkie,nierówne,jakiekolwiek.Niepotrafimyzrozumieć,cogownichpociąga,
bo jego kolekcja jest bardzo zróżnicowana. Błyszczące, gładkie, kanciaste, odłupki…
Najróżniejszekoloryifaktury…Ktotozrozumie?
–Makolekcję?–spytałam,przypominającsobiesrebrnąpuszkę,którąGeorgiezabrał
zesobądosalonu.
Alepuszkaniezawierałajegokolekcji;tamtrzymałtylkospecjalneokazy,całareszta
byłajeszczewsamochodzie.
–Możepójdziemypojegorzeczy?–zaproponowałHarry.–Mike,mógłbyśmipomóc
zwalizkami?Ajapokażęwampudełkozjegokolekcją.
Wyszliśmynazewnątrz.
–Jakmówiłem–powiedział,otwierającbagażnikswojegosamochodu–wtejchwili
sąkamienie,aletosięmożezmienićwkażdejchwili.Wzeszłymrokutobyłyetykietki
zkonserw.Miałsetkitegocholerstwa–roześmiałsię.–Możeciesobiewyobrazić,jakto
wyglądało. Wchodził do spiżarni i zdejmował etykietki ze wszystkich puszek. Biedna
kucharkanigdyniewiedziała,copodanapodwieczorek,dopókinieotworzyłapuszki…
Oboje się roześmialiśmy, ale kiedy Mike pomagał Harry’emu zabrać rzeczy
Georgiego, ja uświadomiłam sobie, co nas czeka. Wróciły do mnie wspomnienia z
dzieciństwa Kierona – wszystkie te drobiazgi, o których zdążyłam zapomnieć; na
przykład to, jak się denerwował, kiedy wchodziliśmy do sklepu, a on chciał wydać
swoje kieszonkowe, ale paraliżowało go niezdecydowanie i stres. Zazwyczaj w końcu
naśladowałRileyikupowałtosamocoona,niezależnieodtego,czymusiętopodobało.
Ileżmusieliśmysięwtedynauczyć!Oiletrudniejbędzieteraz?Znowupoczułamulgę
namyślotym,żemamykogośtakiegojakHarry,ktobędziemógłnamdoradzić,ale
mimowszystkoczułamsięjakprzedpodróżąwnieznane.
PuszkazkolekcjąGeorgiegobyładuża,srebrna,wytłaczanawmotywliści–taka,w
jakich można przed świętami kupić ciasteczka; nie zdziwiło mnie, że spodobała się
chłopcu. Harry otworzył pokrywkę i pokazał nam jej zawartość, którą była – jak
powiedział–stertaprzypadkowychkamieni.
–Oczywiścieniewolnoichdotykać–powiedział,zamykającstaranniepokrywkę.–W
tymnapozórbezładnymstosiejestjakiśbardzoistotnyporządekijeśliktośgonaruszy,
Georgieniebędziezadowolony…
Skinęłamgłową,przypominającsobieKieronaito,jaknikomuniebyłowolnoruszać
jegodziecięcychkolekcji.Todoskonalerozumiałam.
– Och, i właśnie tłumaczyłem Mike’owi – dodał Harry – że musimy jeszcze omówić
kwestięjedzenia.Botujestszczególniewybredny.
Znowuchwyciłamdługopis.
– Żadnych soków – powiedział, a ja zaczęłam notować. – I to jest tylko wierzchołek
górylodowej.Obecnie,itakjestodjakiegośroku,Georgiejetylkobiałejedzenie.
–Naprawdę?–Mikeijazdziwiliśmysięrównocześnie.
Harryzpowagąskinąłgłową.
–Obawiamsię,żetak.
–Toznaczybiałegokoloru?–upewniłsięMike.Niemalsłyszałamtrybikipracującew
jegogłowie.
– Na przykład ryż? – spytałam. – To jedyne białe jedzenie, jakie przychodzi mi do
głowy. – Zauważyłam, że mój głos zabrzmiał jak żałosny skrzek. Wielkie nieba, jak
mamsobieporadzićzczymśtakim?
– Nie jest aż tak źle – pocieszył nas Harry. – On to nazywa „białe”, ale ściślej rzecz
ujmując,chodzio„jasne”.Onogólnielubi„jasne”rzeczy.Ajeśliidzieoposiłki,tomoże
byćnaprzykładmakaronwsosieserowym.Pozatympłatki,grzankizserem,makaron
z serem… ale to już mówiłem, prawda? Nie bądźcie tacy przerażeni – roześmiał się –
Kucharka zrobiła dla was listę „bezpiecznych” potraw; wcale nie jest tak krótka, jak
moglibyście przypuszczać. Poza tym Georgie radzi sobie jakoś w szkole, więc na jego
liściemusibyćsporonormalnychrzeczy…
Boże, pomyślałam. Robi się coraz lepiej. I jakby na potwierdzenie, właśnie w tym
momencieznowupojawiłsięJenson.
– Czy już mogę zejść? – spytał, stając w drzwiach. – Nie zdążyłem się wysikać,
naprawdę.AgdziejestGeorgie?Chcecie,żebymmupokazałjegonowypokój?
Świetnie,pomyślałampamiętając,żeHarrysiedziznami.Cosobiepomyśli?
– Język, chłopcze – upomniał go Mike. – Znasz zasady. Ale to dobry pomysł.
Zaprowadźmygowszyscynagórę.
Tak też zrobiliśmy, ruszając rządkiem na piętro, z oficjalnym „przewodnikiem” na
czele.Jensonmiałkutemuswojepowody,czegowłaściwiepowinniśmysiędomyślić.
– Ta-dam! – zawołał, otwierając z rozmachem drzwi. – Georgie ma dziewczyński
pokój!
Skarciłamgowzrokiemiodciągnęłamoddrzwi.
– Przestań się wygłupiać, Jenson. I nie przejmuj się, Georgie – dodałam, odsuwając
się, żeby sam mógł zajrzeć do pokoju. – To tylko na kilka dni, kochanie, potem
dostanieszinnypokój,dobrze?
Chociażniepowiedziałam,oiledokładniednichodzi–tonaturalniebędziezależało
odtego,jakdalejpotocząsięlosyJensona–alewyglądałonato,żenawetkilkaminut
może być za dużo, ponieważ Georgie wyglądał, jakby zobaczył śmierć. I nagle, bez
żadnego ostrzeżenia, wydał z siebie krzyk tak przeszywający, że aż zakryłam uszy
rękoma.
Harrynatychmiastzacząłgouspokajać–chociażzwróciłamuwagę,żenieposunąłsię
dofizycznegokontaktu.
– Cśśś, kolego – pocieszał go. – Już dobrze, w porządku, okej… Casey po prostu nie
wiedziała…Niewiedziała,jużwszystkowporządku…
LeczGeorgiewciążkrzyczał,ażnagleprzestałiprzemówił:
– Wyobraź sobie, jak ty dla nich wyglądasz – wyrzucił z siebie jak karabin
maszynowy.–Całaróżowaiżółta.Odcinekdrugi.Wyobraźsobie.Całaróżowaiżółta.
Mike i ja wymieniliśmy zdumione spojrzenia, aż w końcu dotarło do mnie – jak
mogłambyćażtaknieprzytomna?–żepowinnamzamknąćdrzwidopokoju.Akiedy
jezamknęłam,Georgieucichłwjednejchwili,choćzauważyłam,żecałyjeszczedrżał.
– To moja wina – powiedział Harry. – Przepraszam, zupełnie o tym zapomniałem.
Chodzi o kolor różowy. Georgie nie cierpi różowego. Mówiąc ściśle, różowego i
czerwonaworóżowego.Jakmogłemotymzapomnieć?–spojrzałnamniezewstydem.
–Przypuszczam,żeniemacieinnegowolnegopokoju,prawda?
Zaczynało się robić surrealistycznie; teraz wszyscy patrzyli na mnie, jakbym mogła
pstryknąć palcami i wyczarować dodatkowy pokój. Zwłaszcza Jenson miał ten
charakterystycznywyraztwarzy,którymówił:„Mamnadziejężeniemyśliszotym,o
czym sądzę, że możesz myśleć”. Ale nie musiał się martwić. Jakkolwiek Georgie miał
liczne i bardzo wyraziste potrzeby, lecz pod żadnym pozorem nie zamierzałam
powiększać bardziej subtelnych problemów Jensona, mimo że to on wyprowadził
Georgiegozrównowagi.
Oczywiściemiałaminnypokój.Wprawdzieniedoskonały,alefunkcjonalny.
–Czymożebyćbeżowyizpodwójnymłóżkiem?–spytałamHarry’ego.
Wyglądało na to, że nie był zachwycony, choć tym razem udało się nam uniknąć
„wkurzenia”.Dwieścianybyłybeżowe,leczdwiepozostałeMikezdążyłwytapetować–
delikatne czekoladowe kwiaty na tle w kolorze kawy. Sama wybrałam ten wzór na
styczniowejwyprzedażyiwtedywydawałomisię,żetodobrypomysł.
Możepowinnamtojeszczerazprzemyśleć.
– Chodzi o kontrast – wyjaśnił Harry, kiedy Georgie stał obok niego, mamrocząc do
siebie. – Przypuszczam, że to tapeta na ścianie. Przyzwyczaił się, że jego pokój jest
raczejnijaki,caływjednymkolorze.Alemożeudanamsięgoprzekonać–powiedziałz
nadzieją.–Wkażdymraziedajmymutrochęczasu.
Zaczęłamsięzastanawiać,októrejgodziniezwyklekończyłpracę.Jużminęłaszósta.
Poza tym jego niepewny wyraz twarzy mówił aż nadto wyraźnie, jak słabo jest
przekonany,że„możesięuda”.
Miketakżetozauważył.
– Nie martwcie się – powiedział dziarsko. – Jenson, chłopcze, załóż trampki.
Skoczymydosklepuikupimypuszkęfarby.Zagodzinęwszystkobędziewporządku–
roześmiałsięispojrzałnaGeorgiego.–Cotynato?
Coonnato?,pomyślałam.Acozmojątapetą?
Rozdział11
Z
godnie z obietnicą Mike’a i z entuzjastyczną pomocą Jensona, dodatkowy pokój
został przygotowany w mgnieniu oka. I choć w powietrzu jeszcze unosił się zapach
farby,kiedydoniegoweszliśmy,Georgiewydawałsięzadowolony–wszedłiuważnie
wszystkoobejrzał,nieznajdującniczego,cobygoniepotrzebniepobudzało.
Cowięcej,kiedyzabraliśmynagóręwszystkiejegorzeczy,sprawiałwrażenie,jakby
miałjużochotęsiępołożyć.
–Georgieziewa–oznajmił,kiedywróciliśmydokuchniipożegnaliśmyHarry’ego.–
Chodzęspaćdokładnieosiódmej.
Następnieodwróciłsięi,zanimzdążyłamcokolwiekodpowiedzieć,pomaszerowałna
górę.
Jenson,którypomagałMike’owiczyścićwałekdomalowania,roześmiałsię.
–Onjesttaki…
–Jenson!–skarciłamgo,odprowadzającwzrokiemGeorgiego.
–Dalej,chłopcze–ponagliłgoMike.–Umówiliśmysięcodotelewizji,prawda?Ajeśli
tegoniedokończysz,niezdążysznapoczątekswojegoprogramu.
Ja tymczasem poszłam za Georgiem na piętro. Ale kiedy dotarłam na górę, okazało
się,żeGeorgiewcaleniejestwswojejsypialni,leczstoicierpliwieprzedzamkniętymi
drzwiamidołazienki.
Nie byłam pewna, co zamierza ani czego mógłby oczekiwać ode mnie, otworzyłam
więc drzwi – może potrzebował do toalety? – a równocześnie wskazałam mu jego
pokój.
– Wszystkie twoje rzeczy są już tam – powiedziałam. – I przygotowałam dla ciebie
kilka szuflad. Możesz przełożyć do nich swoje ubrania, jeśli chcesz. Piżamę i
szczoteczkędozębówmaszwwalizce,prawda?Chętniecipomogę,jeżelizechcesz.
Georgieuśmiechnąłsię–tobyłjegopierwszyprawdziwyuśmiech,jakiwidziałamdo
tej pory – odgarnął kosmyk blond włosów za ucho, podreptał do pokoju i otworzył
walizkę.
Niepewna, czy powinnam mu pomagać, zdecydowałam się na razie tego nie robić.
Stanęłamwdrzwiachipatrzyłam,jakwyjmujepiżamęikosmetyczkę.
Wyprostowałsięioznajmił:
–Georgieziewa.Jutro.
Skierował się wprost do łazienki. Tym razem wszedł do środka i zamknął za sobą
drzwi.
Postanowiłam na niego poczekać; po kilku minutach wyszedł w piżamie, trzymając
podpachąstaranniezłożonyszkolnymundurek.Widziałamteż,żeumyłtwarz–miał
mokre włosy na skroniach – i pomyślałam, że choć mogą mnie czekać przy tym
chłopculicznewyzwania,higienaosobistaraczejniebędziedonichnależeć.Atobędzie
miłaodmiana.
Tymrazemjednakzachowałsię,jakbymniewogóleniewidział;nawetnamnienie
spojrzał,leczwróciłdopokojuistarannieułożyłubranie.Potembezsłowapodszedłdo
drzwiizamknąłje.
–Wszystkozałatwione?–spytałMike,kiedyzeszłamnadół.
–Chybatak–wzruszyłamramionami.–Poszedłdoswojegopokojuizamknąłdrzwi,
więcprzypuszczam,żechcespać.
– Jak małe dziecko! – zauważył Jenson z pogardliwą miną. – Kto chodzi spać o
siódmej?
– Hm… ty, młody człowieku, jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać – powiedział
łagodnieMike.–Georgiejestnaszymgościem,podobniejakty,więcpowstrzymajsię,
dobrze?
Jenson coś burknął, ale z przyjemnością zauważyłam cień skruchy na jego twarzy.
Zwróciłamteżuwagę,żeMikeniemusiałprzynimpodnosićgłosu.Mikejestpotężnym
mężczyzną;zastanawiałamsię,czytodlategoJensongosłuchał.Czykiedykolwiekznał
swojegoojca?
Zostawiłam ich i poszłam do kuchni przygotować kolację. Oczywiście nie powinien
nabijaćsięzGeorgiego,alemiałrację.Porabyładośćwczesnajaknadziewięciolatka.
Aleprawdopodobnietobyłodlaniegodobre;skorozawszemieszkałwdomudziecka;
atmosfera w takich miejscach bywa chaotyczna, więc może unikał stresu, idąc do
swojegopokoju.
Przypomniałam też sobie, że dzieci autystyczne często bywają zmęczone, ponieważ
tracą mnóstwo energii, próbując zrozumieć otoczenie, które jest dla nich tak bardzo
obce. I zdziwiło mnie nieco, czemu czasem mówi o sobie w pierwszej, a czasem w
trzeciejosobie.
Przetrząsnęłam szafkę z warzywami i wyjęłam trochę ziemniaków; zauważyłam w
zlewie wałek do malowania, ociekający jeszcze beżową wodą po niespodziewanym
użyciu.Aleprzynajmniej,pomyślałam,Georgieszybkosięuspokoiłpotymwybuchu.
Może jednak te „wkurzenia” nie będą aż tak przerażające, jak mi się początkowo
wydawało.
Alelepiejniecieszyćsięzawcześnie.Jeszczenieteraz.
Mikebyłumytyiubrany,zanimwstałamnastępnegoranka.Niespałamjuż,alekiedy
zszedłnadółizajrzałdosypialni,jeszczechwilęsięwylegiwałam.
–Kawadlaciebie,kochanie–powiedział.–Alemyślę,żeitakmożeszchciećwstać–
mówił półgłosem, stawiając kubek z kawą na nocnym stoliku. – Młody George stoi w
korytarzu,zeszczoteczkądozębówwręce–dodał.
Porzuciłampróbydosypianiaiprzetarłamoczy.
–Stoi?
–Poprostustoi.Zeszczoteczkąimundurkiemwrękach.Przywitałemsięznim,ale
wydawałsięzbytzajęty,żebymnieusłyszeć.
–Zajętyczym?
–Zajętywpatrywaniemsięwdrzwiłazienki,jaksądzę.
Odrzuciłamkołdrę.
– No, dobrze – powiedziałam. – Idź i zacznij śniadanie, ja się tym zajmę. Pewnie
czeka,ażJensonwyjdziezłazienki.
Alenie.ZałożyłambluzęoddresuilegginsyizajrzałamdopokojuJensona.
Zamknęłam drzwi – Jenson może pospać jeszcze dziesięć minut – i podeszłam do
Georgiego,którystał,wpatrującsięobojętnymwzrokiemwśrodekdrzwi.Otworzyłam
jeikucnęłamobokniego.
–Dzieńdobry,kochanie–powiedziałamradośnie,wostatniejchwilipowstrzymując
naturalnyodruchnawiązaniafizycznegokontaktuprzezpogładzeniegopogłowiealbo
przyjazneuściśnięcie.Spojrzałnamnie.Doszłamdowniosku,żetobyłdobrypomysł,
kucnąć przy nim. Kiedy znalazłam się na jego poziomie, mogłam się wydawać mniej
niebezpieczna.
Popatrzyłnamnie,potemznowunadrzwi,apotemuniósłrękęiwskazałpalcem.
–NiemaGeorgiego–powiedział.–TamniemaJensona.AniGeorgiego.
Wstałamigestamipróbowałamzachęcićgodowejściadołazienki.
–Tak,Georgie–powiedziałam.–TeraztojesttakżełazienkaGeorgiego.Łazienkadla
wszystkich. Dla Jensona, dla mnie i Mike’a. I dla Georgiego. Wszyscy możemy z niej
korzystać,kiedychcemy,widzisz?
Przezchwilęzastanawiałsięnadtym,poczymwróciłdopokoju.Sprawiałwrażenie
wciąż nie do końca przekonanego, a nagle odwrócił się i zamknął mi drzwi przed
nosem.
Uśmiechnęłam się w duchu, postanawiając zadzwonić do kobiety z domu dziecka,
zdaje się Sylvii. Może powinnam dowiedzieć się czegoś więcej o jego porannych
rytuałach.
Zanim zeszłam na dół, zajrzałam jeszcze do jego pokoju i zobaczyłam ze
zdziwieniem, że ułożył na dywanie linię ze swoich specjalnych kamieni. Dziesięć
kamieniwrównymrzędzieoddrzwi,comniejwięcejpiętnaściecentymetrów.Zostały
też starannie dobrane; kiedy przez moment miałam okazję zerknąć na jego kolekcję,
widziałam, że ma kamienie najróżniejszych kształtów i kolorów. Ale te były podobne
dosiebie,cozapewnemiałojakieśznaczenie.Przyglądałamsięimprzezkilkasekund.
Nie. Nie mam pojęcia, o co chodzi! Nie uda mi się przeniknąć myśli tego dziecka,
pomyślałam,schodzącdokuchni.
Większość zbóż, jak powiedział Harry, znajdowała się na „bezpiecznej” liście
Georgiego,więconiJensonmoglizjeśćnaśniadaniechrupkiryżowe.
–Acozkanapkamidoszkoły?–spytałMike,nalewającsobiedrugąkawę.
Pokręciłamgłową.
–Nietrzeba.Podobnojeobiadywszkole.Niewiem,jakimsiętoudaje,alebardzosię
cieszę.TazmianaprzerażamnieniemaltaksamojakGeorgiego.
–CoGeorgie?–spytałczyjśgłos.OdwróciliśmysięizobaczyliśmyJensona,gotowego
jużdoszkoły,awkażdymrazie„gotowego”wjegopojęciu,toznaczyrozczochranegoi
wyglądającego,jakbyspałwmundurku.Dotegomaprawdziwytalent.
– Georgie nic – odparłam, chcąc skierować rozmowę na jakikolwiek inny temat. –
Chodź,siadaj,zjedzśniadanie,apotemzrobimycośztwoimiwłosami.
MikewstałipoczochrałniesfornewłosyJensona.
–NieprzejmujsięCasey–roześmiałsię.–Twojewłosywyglądającałkiemdobrze.Ale
bądźdlaniejgrzeczny,dobrze?Terazmusimyślećowasobu,aniechciałbymwrócić
dodomuiusłyszeć,żektóryśzwasdałsięjejweznaki.
Jensonskinąłgłową.Alenaglenajwyraźniejcośsobieprzypomniałiskrzywiłsię.
–Aleniemuszęwchodzićrazemznimdoszkoły?
Mikeroześmiałsięznowu.
– Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić, kolego. Przecież śmigniesz, kiedy tylko
otworząsiędrzwisamochodu.Nie,oczywiście,żeniemusisz.Wszystkobędziedobrze.
Posłałam Mike’owi potępiające spojrzenie. A mieliśmy pracować nad kontaktami
między nimi!, pomyślałam. Ja staram się ich nakłonić do budowania mostu, a mój
własnymążpogłębiaprzepaśćmiędzynimi!
–Cozłegobysięstało,gdybyweszlirazemdoszkoły?–spytałam.
– Nic złego, kochanie – odparł łagodnie Mike. – Mówię tylko, że nie wszystkie
dzieciakichcąwchodzićdoszkołyrazem.Zwłaszczarodzeństwa–dodał.–Nawetjeśli
świetniedogadująsięwdomu.
I oczywiście na swój spokojny sposób miał rację. Pamiętałam, że Riley i Kieron
woleliby chodzić boso po tłuczonym szkle niż wejść razem do szkoły. I każde z nich
miało swoich przyjaciół, podobnie jak Jenson i Georgie. Nie, Mike miał rację. Nie
powinnamnanichnaciskać.
–Racja,kochanie–przyznałam.–Dobrze,Jenson.Możeszpobiecdoswoichkolegów.
JazaprowadzęGeorgiegodoklasy.
WtymmomenciepojawiłsięsamGeorgie;mimoniesfornychblondlokówwyglądał
równieschludnie,jakJensonniechlujnie.
Wydawało się, że Georgie wszystko robi z taką samą dbałością o szczegóły. Kiedy
Mike wyszedł – na co Georgie nie zwrócił najmniejszej uwagi – odsunął starannie
krzesło,usiadłisiedziałwmilczeniu,zrękomanakolanach,kiedyjanalewałammleko
dojegomiseczki.
–Chrupkisądobre–powiedziałwkońcu.
–Tak,sądobre–przyznałam,zdającsobiesprawę,żemuszęuprzedzićgo,cobędzie
się dalej działo. – A kiedy zjesz, będzie akurat odpowiednia pora, żeby wychodzić do
szkoły.Pojedziemymoimsamochodem,pamiętasz?Tak,jakcimówiłHarry.
Georgieskinąłgłową.
–Mojanowarodzina.Innysamochód.
–Taaa–wtrąciłsięJenson.–Botyniemaszżadnejrodziny,prawda?
Zanimzdążyłamsięodezwać,Georgiesamodpowiedział.
–LizpowiedziałaBrygadierowi,żeDoktorjestcałkiemsamnaświecie.Niemażadnej
rodzinynaziemi.
Co skutecznie uciszyło Jensona, ale także zaskoczyło mnie. Wiedziałam, że to jakiś
przypadkowy cytat z Doktora Who, ale wydawał się tak bardzo na miejscu, tak
związany z tym, co powiedział Jenson, że – choć wiedziałam, iż najprawdopodobniej
określone słowa wywołały określoną reakcję – zrobiło mi się smutno. Z powodu obu
chłopców. Ponieważ to poruszyło czułą strunę i w duszy Jensona, który nagle
posmutniał, wstał od stołu i wyszedł z pokoju, podczas gdy Georgie siedział
niewzruszony,zzadowoleniempochłaniającswojechrupki.
Drogadoszkołyminęłabezżadnychincydentów,alekiedyspotkałamsięzRoweną,
asystentką dydaktyczną Georgiego, i wróciłam do domu, refleksyjny – i z jakiegoś
powoduposępny–nastrójwciążmnienieopuszczał.
Możewywołałgoniezwykłysposób,wjakiGeorgiekomunikowałsięzeświatem,ale
budziłwemniesmuteksamfakt,żesąwogólepotrzebniludzietacyjakjaiMike,żena
świeciejesttylemaleńkich,zagubionychisamotnychdusz,któretrzebapoprowadzić
przezżycie.
Postanowiłamwstrzymaćsięprzezjakiśczaszpracamidomowymiizatelefonować
do Sylvii, dyrektorki domu dziecka Georgiego (teraz zapewne przeniesionej na inne
stanowisko). Okazała się energiczna, życzliwa i wesoła, jak się spodziewałam, a przy
tym mówiła ze specyficznym zaśpiewem, którego aż miło było słuchać. Nie
wiedziałam,czyjesttojejnaturalnydar,czyteżcoś,cowyrobiłasobieprzezlatapracy
zdziećmitakimijakGeorgie,aletakczyinaczej,jejpodejściepodziałałojakbalsamna
mójponurynastrój.
–Och,topewniedlatego,żeniebyłofotografii–wyjaśniła,kiedyopowiedziałamjej,
jakGeorgieczekałpoddrzwiamiłazienki,amyniemieliśmypojęcia,anidlaczego,ani
jakgoprzesunąć,niedotykająciniewyprowadzajączrównowagi.
–Rozwiązaniejestnaprawdębardzoproste–mówiładalej.–Onniejestpewien,czy
to jego łazienka, czy nie. W naszym domu były cztery, więc przy tak wielu dzieciach
doszliśmy do wniosku, że najwygodniej będzie, jeśli każdemu przydzielimy jedną
konkretną. Stąd obrazki. Poprzyklejaliśmy na drzwiach fotografie z imionami, więc
Georgiemógłszukaćswoichdrzwi.
– Świetny pomysł – powiedziałam. – Właśnie tak zrobię. Jeszcze jakieś praktyczne
rady?Chciałabym,żebyjaknajszybciejsięzadomowił.
Jakmożnabyłooczekiwać,Sylviamiałacałyszeregdobrychrad.
– Obrazki to najważniejsza rzecz, więc jeśli możesz pooklejać nimi dom, codzienne
życie z Georgiem będzie znacznie łatwiejsze. Przyklej obrazek z butami na szafce na
buty,kurtkinagarderobie…tominaprawdębardzopomaga.Innarzecz,którąmożesz
zrobić,jeśliczujeszsięnasiłach,tonarysowaćtrzywielkiezegary.
–Zegary?Mamyichkilkawdomu.Mamichużyć?
– Tak – odparła. – Możesz ich użyć do pokazania pory śniadania, lunchu i kolacji. I
tutajteżużyjobrazków.Naprzykładnaśniadaniowymmożesznakleićzdjęciaczegoś,
colubijeśćnaśniadanie,powiedzmytostalbomiseczkapłatków,rozumiesz?
Rozumiałam.Cóżzaprostyigenialnypomysł!
– Właściwie nie ma żadnych ograniczeń w stosowaniu takich oznaczeń – dodała na
koniec. – Wszystko zależy od tego, na ile jesteś gotowa ozdobić swój dom jak klasę w
szkole.Alewszystkietakiedrobiazgi,łączniezezdjęciemszklankimlekanalodówce…
wszystko,coułatwiakomunikację,możepomóc.Ludzieczęstoniedoceniajątego,jak
trudnojestchłopcutakiemujakGeorgieprzekazaćcośtakprostego,jakto,żechcemu
siępić.Adziękiobrazkommożetopoprostupokazać.Tojestdlaniegoowielemniej
stresujące.
W ustach Sylvii wszystko to brzmiało jak coś łatwego i oczywistego. Nagle
przypomniałamsobiedwojedzieci,zktórymipracowałamwszkole.Obojezgłębokim
autyzmem, nosili specjalne tabliczki z obrazkami, które nauczyciele wymieniali
każdego dnia, zależnie od planu lekcji. Na przykład jeśli miała być chemia, obrazek
przedstawiałpalnikBunsena,ajeślibiologia–częścikwiatu.
–Alemuszęcięostrzeccodojednejsprawy–dodałaSylvianakoniec.–Georgienie
odczuwabólutaksamojakinnedzieci,więcpowinnaśpilnować,żebyniezrobiłsobie
krzywdy.
–Toznaczy,żefizycznienieczujebólu?–Trudnobyłotosobiewyobrazić.
–Cóż,powiedzmy,żenieartykułujetego,żeczujeból.Możewybuchnąć,jeśliczuje
się emocjonalnie wyprowadzony z równowagi, ale jeśli idzie o ból fizyczny, stanowi
prawdziwązagadkę.Nieznamsięnafizjologiizbytdobrze,aletoniejestdziecko,które
rozpłaczesię,kiedysięzraniwkolano.
Opowiedziała mi, że kilka lat temu, kiedy sfrustrowany Georgie skoczył z muru,
złamałsobierękę.
– Ale dowiedzieliśmy się o tym tylko dlatego – dodała – że parę godzin później
zrobiliśmymuprześwietlenie.Ktośzauważył,żetrzymarękęwdziwnejpozycji.Nawet
nieskrzywiłsięzbólu.Wiem,towręczniewiarygodne,aleprawdziwe.
To była bardzo istotna informacja i kiedy odłożyłam słuchawkę, pomyślałam, że w
czasie jednej dwudziestominutowej rozmowy dowiedziałam się więcej o specyfice
autyzmuGeorgiegoniżprzezkilkagodzinmoichwłasnychposzukiwań.Przypomniało
mito,żekażdedzieckojestinne,maswojecharakterystycznepotrzebyiskłonności–
włączającwtodzieciautystyczne.
Cieszyłam się też, że mogę w każdej chwili zasięgnąć rady Sylvii. Uświadomiłam
sobie, jak bardzo się przejmowała; nalegała, bym zawsze dzwoniła, o dowolnej porze,
jeślibędęmiałapytania,jeślicośmniezaniepokoialbopowstanieproblem.
Późniejspędziłammiłeprzedpołudniedziękiinternetowiikatalogomwysyłkowym,
wycinając i przyklejając w całym domu obrazki. A potem jeszcze przyjemniejsze
popołudnie z Riley, ponieważ przypomniałam sobie, że ma laminator. Razem
zrobiłyśmy ścieralne, wodoodporne karty do różnych celów, od szafki z kubkami po
szufladęzDVDpodtelewizorem,którebędęprzyczepiaćzchłopcami,kiedywrócąze
szkoły.
Ale powinnam była się spodziewać że nie ma rzeczy idealnych. Właśnie gdy
wsiadałam do samochodu, żeby pojechać po chłopców, zadzwonił telefon. To była
MarieBateman,któramiałazłewieści.
– Wiem, że jest jedenasta – powiedziała – ale dopiero co wróciłam z zebrania.
JutrzejszespotkanieJensonazmamązostałoodwołane.
– Dlaczego? – wyjąkałam, już sobie wyobrażając, jak wytrąci to z równowagi
biednegoJensona,awkonsekwencjicałynaszdom.
–ChłopakKaren,Gary…przepraszam,jejnarzeczony,wprowadziłsiędoniej.
– I co? – spytałam, domyślając się, że to nie wszystko. Nie odwołuje się spotkania
dzieckazmatkąbezpoważnegopowodu.Och,biednyJenson.
– No cóż, są co do niego pewne wątpliwości – wyjaśniła Marie. – To nie całkiem
grzeczny chłopiec. Nie ma potrzeby wdawać się w szczegóły, ale ma dość nieciekawą
przeszłość. Nic związanego z dziećmi, o ile mi wiadomo, ale jest pod nadzorem
policyjnym.Wiesz,jaktodziała.
Rzeczywiście,wiedziałam.
– Ale czy Karen nie może spotkać się z Jensonem w jakimś innym miejscu, jak
ostatnio?
–Teoretycznietak.Itakibyłplan.Aleonajesttakwrogonastawiona,żezaniepokoiło
nasto.Sądzimy,żetopodwpływemGary’ego,aleuparłasię,żejeśliGaryniemożebyć
naspotkaniuzJensonem,toonanieprzyjdzie.Stądtakadecyzja.Wiem,żetobardzo
zmartwi Jensona, ale mam nadzieję, że uda się wszystko przenieść na początek
przyszłegotygodnia.Przykromi–dodałapochwilimilczenia.–Wiem,żetotybędziesz
musiałastawićczołoskutkom.
Ibezwątpieniawkurzeniuchłopca.Cudownie.
Rozdział12
B
ałamsięprzekazaćtęnowinęJensonowi.Takbardzowyczekiwałspotkaniazmamą,
ajaniepotrafiłamjejnieprzeklinaćzato,żeokazałatakibrakserca.Toniewiarygodne,
żewolałazrobićnazłośćpracownikomsocjalnymniżokazaćciepłoimiłośćswojemu
biednemudziecku.Niepokoiłymnieteżmożliwewnioskipłynąceztego,cozrobiła.Na
miłośćboską,byłajegomatką–czynaprawdęniechciałasięznimzobaczyć?
Postanowiłam nie przekazywać mu nowiny od razu po szkole, lecz dopiero po
podwieczorku.Mojedoświadczeniewskazywało,żegłodnedzieciłatwiejwyprowadzić
zrównowaginiżdziecinajedzone.
– Mam nadzieję, że obaj jesteście głodni, chłopcy! – powiedziałam wesoło, kiedy
ruszaliśmyspodszkoły.–Czekananaspysznaryba,ziemniakiisospietruszkowy.
Sos pietruszkowy, czyli sos z bardzo, bardzo małymi kawałeczkami pietruszki.
Zerknęłam w lusterko i zauważyłam leciutki uśmiech zadowolenia na twarzy
Georgiego. Wpatrywał się w swoje dłonie z takim napięciem, jakby widział je po raz
pierwszy w życiu. Nie byłam nawet pewna, czy mnie słuchał, ale mniejsza z tym,
słuchałJenson.
–Niemapureezgroszku?–spytał.–Dorybymusibyćpuréezgroszku.
–Pureezgroszkujestdlanas,niemartwsiękochanie.AleniedlaGeorgiego.Myślę,
żeontegonielubi,prawda,Georgie?
JensonspojrzałnaGeorgiego.
– To dlatego, że ma straszny kolor, co, Georgie? Przerażająco zielony. Mmmm.
Mniam,mniam.Pysznyizieloooony.
–Jenson,przestań,proszę–powiedziałam.–Niezachowujsiętak…
– Gigantyczne robaki – krzyknął nagle Georgie. – Z zielonym śluzem, wypuszczone
przezBOSS,BiomorphicOrganisationalSystemsSupervisor.Zabiłygórnika.–Zamilkłi
odwróciłgłowę.–Zielonaśmierć.
Zobaczyłam w lusterku, że Jensonowi opadła szczęka. Georgie spokojnie zajął się
znowu oglądaniem swoich dłoni, podczas gdy jego mały dręczyciel postanowił dać
spokójofierzeizacząłwyglądaćprzezokno.
Uśmiechnęłam się w duchu. To, że dzieci boją się rzeczy, których nie rozumieją,
stanowczomapewnezalety.Ajakoobronaprzeddokuczaniemjestwprostbezcenne.
Kiedy wróciliśmy do domu, Georgie natychmiast zauważył efekty mojej
przedpołudniowejpracy.Powolichodziłodpokojudopokoju,uważnieoglądająckażdy
obrazek. Oczy mu rozbłysły, kiedy zauważył zegary z zaznaczonymi godzinami
posiłków.Odwróciłsiędomnieiuśmiechnął,przezułameksekundynawetpatrzącmi
woczy.
–Tojestdobre–powiedział.–Dobre,Casey.TodomGeorgiego.
Poczułamuciskwgardlenamyślotym,cojawiedziałam,aonnie–żetojestjego
dom tylko tymczasowo. Że najprawdopodobniej wtedy, gdy się tu zadomowi, znajdą
dlaniegostałemiejsce,cobędzieoznaczałokolejnątraumęprzeprowadzki.Inieporaz
pierwszy–takajużbyłanaturamojejpracy–poczułamsięztymźle.Jakoszustka.
Ajednakuśmiechnęłamsię.
–Oczywiście,kochanie.Teraz,kiedyjużwiesz,cogdziejest,możeszmipomóclepiej
zająćsiętobą,prawda?
NaszczęścieJensonniesłyszałtejrozmowy,gdyżpobiegłprostodoswojegopokoju,
żebyzdjąćmundurek.Miałamprzeczucie,żejużczułsięniecozepchniętynabokprzez
Georgiego,jakkażdedzieckowpodobnejsytuacji.Towłaśniedlategowpodręcznikach
wychowaniatakbardzosiępodkreśla,jaknależyprzygotowaćsprowadzeniedodomu
nowegodziecka.
Odniosłamteżwrażenie,żeczujesięniecozazdrosnyoto,żeGeorgiezostanieunas
dłużej niż on. To głupie, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego rozpaczliwe pragnienie
powrotudodomu,aleludzkieemocjeniezawszesąlogiczne.
Postanowiłam zjeść z chłopcami zamiast poczekać na Mike’a, ponieważ czułam, że
mojaobecnośćprzystole,przywspólnymrodzinnymposiłku,możebyćważna.Kiedy
zaniosłam ich talerze i kubki z mlekiem do jadalni, z przyjemnością zauważyłam, że
panuje tam przyjazna atmosfera. Owszem, Jenson robił trochę zamieszania wokół
purée z groszku – oblizywał wargi, wymachiwał widelcem i wygłupiał się – żeby
dokuczyć Georgiemu, ale doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli to zignoruję,
tymbardziej,żeGeorgienajwyraźniejzupełniesięnieprzejmował.
Poza tym miałam coś do załatwienia i choć wahałam się – może lepiej będzie
porozmawiaćzJensonemnaosobnościpoposiłku?–cośmimówiło,żewszystkowyda
sięmniejpoważne,jeśliniebędęztegorobiławielkiejsprawy.
I wyglądało na to, że że nadeszła odpowiednia pora. Georgie patrzył na mnie,
wskazującpustykubek.Najwyraźniejchciałsięjeszczenapić.
–Bądźtakmiły,kochanie–zwróciłamsiędoJensona,któryskończyłjużjeść.–Chodź
ze mną do kuchni i pomóż mi przy deserze, dobrze? I nalejemy mleka Georgiemu –
dodałam. – Proszę, kochanie. A przy okazji – powiedziałam beztrosko, kiedy
znaleźliśmysięjużwkuchni.–Wiem,żetocięrozczaruje,aleniestetytwojejutrzejsze
spotkaniezmamąmusiałozostaćprzełożone.Zorganizująjenajszybciej,jaktobędzie
możliwe, ale po prostu nie jutro. Przykro mi, kochanie – zakończyłam, podając mu
kubekmleka.
Widziałam,żetwarzJensonazamieniasięwmaskęwściekłości.
–Ktotakpowiedział?–spytał.–Opiekaspołecznajeodwołałaczyona?
–Twójpracowniksocjalny–odparłamostrożnie.–Marie.
Niebyłopotrzebywyjawiaćmucałejprawdy.Szczerzemówiąc,miałamnadzieję,że
nigdyjejniepozna.
– Bardzo mi przykro – powtórzyłam. – Wiem, że zorganizuje spotkanie możliwie
najszybciej.
–Aledlaczego?–dopytywałsię,kiedyjaszukałamjogurtówwlodówce.–Czyktośna
mnienaskarżył?Założęsię,żetak.Założęsięocokolwiek,żetotastara…
– Jenson – powiedziałam spokojnie. – Przysięgam, że nic podobnego nie miało
miejsca. To nie ma związku z niczym, co zrobiłeś albo nie zrobiłeś. To dorośli muszą
rozwiązaćparęspraw.Tyniezrobiłeśniczłego.Absolutnieniczłego–powtórzyłamz
naciskiem. – I jestem pewna, że Marie skontaktuje się z nami jak najszybciej, a
tymczasemmoże…
– Odpieprz się! – rzucił Jenson, energicznie odstawiając kubek z taką siłą, że mleko
prysnęłonablat;naszczęściewzięłamplastikowy.–Odpieprzsię!
Obróciłsięnapięcieipobiegłdojadalni.
–Ityteżsięodpieprz!Zwłaszczatysięodpieprz,typieprzonydebilu!
– Jenson! – powiedziałam stanowczo. – To w niczym nie pomaga. Teraz usiądź,
proszę,uspokójsięidokończjedzenie.Wiem,żejesteśwzburzony,aleniezgadzamsię
namówienietakichbzdurwtymdomu,słyszysz?
AleJensonbyłzbytwściekły,żebymojesłowaodniosłyjakikolwiekskutek.
– Odpieprz się! – krzyknął znowu, biegnąc do drzwi. – I tak, słyszę. Tak samo jak
słyszęwszystko,comówiszdoniego!–ZmierzyłwściekłymspojrzeniemGeorgiego.–
Tewszystkietwojegłupieobrazki.Pieprzonydebil!Możeszsobiewsadzićteobrazkiw
dupę!
Jenson pobiegł na górę; Georgie i ja patrzyliśmy na siebie. Nagle zdałam sobie
sprawę,żeGeorgienietylkopatrzy–zacząłsiękiwać.Zasłoniłrękomauszyikołysałsię
rytmicznie.Wprzódiwtył,wprzódiwtył,wpatrzonygdzieśwprzestrzeńszklistym,
niesamowitym,pełnymcierpieniawzrokiem.
Podeszłamdoniego,starającsięgonieprzestraszyćnagłymruchem.
– Wszystko w porządku, kochanie – powiedziałam łagodnie. – Jenson jest trochę
zdenerwowany.Jestzły,ponieważniemiałdobregodnia.
ByłamjużbliskoGeorgiegoiwłaśniezastanawiałamsię,czypowinnamgodotknąć,
kiedy nagle wydał z siebie przenikliwy krzyk. Był tak przeszywający i tak głośny, że
odruchowo cofnęłam się o krok. I chyba dobrze, ponieważ Georgie najwyraźniej nie
chciał, żebym była blisko niego. Ale kiedy się odsunęłam, intensywność jego krzyku
jeszczesięzwiększyła.Comamterazzrobić,dodiabła?
To mogło trwać kilka sekund albo kilka minut, a ja wciąż tam stałam, wahając się i
próbując zdecydować, co robić, kiedy nadeszło zbawienie w osobie Mike’a, który
właśniewróciłzpracy.
–Co,co…–zaczął,aleuciszyłamgogestemiwypchnęłamdoprzedpokoju.
– Nie wiem, co robić! – szepnęłam bezradnie, zerkając za siebie, gdzie Georgie, z
falującymiblondlokami,nieprzestawałkrzyczeć.
–Jensonsięwściekł–wyjaśniłamszeptem.–Odtegowszystkosięzaczęło.Iniemam
zielonegopojęcia,jaktozatrzymać!
Mike zajrzał obok mnie do kuchni, gdzie Georgie wciąż krzyczał. Jeśli to potrwa
dłużej,stracigłos.JawciążpamiętałamostrzeżenieHarry’ego,jakostrożniepowinnam
znimpostępować.Mikejednaknajwyraźniejpostanowiłdziałaćostroizdecydowanie.
–Georgie?–warknąłswoimnajbardziejwładczymtonem.–Jużwporządku,chłopie.
Niktsięjużniezłości.Niemasięczegobać.Uspokójsię.Jużjestdobrze.
Nagle zauważyłam, że poziom decybeli znacząco się obniżył, co było dobrym
znakiem.Być może to znaczyło,że słucha. Wyglądało nato, że dobrze zareagował na
tongłosuMike’a.
–Jużdobrze–powtórzyłMike,roztropnietrzymającsięopółmetraodniego.–Nie
masięczegobać.Wszystkowporządku.
Krzyk powoli zaczął przechodzić w kwilenie i chociaż Georgie wciąż się kołysał,
przyciskającręcedouszu,dałosięodczuć,żenajgorszafalatsunamijużminęła.Powoli
zaczynałsięuspokajać.
Lecz był to bardzo kruchy spokój; Georgie wciąż wydawał się spięty i nie do końca
obecny,asytuacjinieułatwiłniespodziewanypowrótJensona,którypłakałnapiętrze,
zmagając się ze swoimi własnymi demonami. Twarz miał mokrą od łez i brudną. A
widzącnastroje,natychmiastznowuzalałsięłzami.
–Przepraszam–łkał.–Przepraszam,Casey.
Przełknąłślinę,otarłoczyrękawemispojrzałnaGeorgiego.
– I ciebie też przepraszam – pociągnął nosem, podszedł do niego i powtórzył
przeprosiny.
Miałam wrażenie, jakby to, co wydarzyło się potem, rozgrywało się w zwolnionym
tempie,jakczęstobywa,kiedycośdziejesięzupełnieniespodziewanie.Georgieopuścił
ręceizgrymasem,któremutowarzyszyłonieludzkiewarczenie,zerwałsięzkrzesłai
dosłownieskoczyłnaJensona.Tobyłoniesamowite;poprosturzuciłsięnaniego,jakby
walczyłzwygłodniałymniedźwiedziem.Bardziejdramatycznego,zaciekłegoatakunie
zobaczycienawetwkreskówkachzTomemiJerrym.
Aletoniebyłośmieszne;tobyłaokropna,prawdziwaprzemoc.Takierzeczyzdarzają
się, kiedy dochodzi do sprzeczki między dwoma dziewięciolatkami, ale Georgie
oczywiścieniebyłtakisam,jakwiększośćdziewięciolatków.Czytałamotym,słyszałam
i wydawało mi się, że zrozumiałam, ale wszystko to było niczym w porównaniu z
oglądaniem takiej akcji na własne oczy. I jeszcze jedno było jasne: Georgie mógł nie
odczuwaćbólu,alebyłpiekielniedobrywjegozadawaniu.
– Aaach! – wrzasnął Jenson, dorównując wcześniejszemu krzykowi Georgiego. –
Mike,zabierzgoodemnie!–krzyczał.–Zabierzgoodemnie!Topieprzonywariat!
Szamocząc się, poprzewracali krzesła, które upadły z łoskotem na podłogę. Mike
zapewnerozdzieliłbyichwmgnieniuoka,aleprzypuszczam,żeczegośtakiegonawet
on się nie spodziewał. Kiedy w końcu zostali rozdzieleni, z przerażeniem oglądałam
skutki. Na policzku Jensona nabrzmiewał potężny siniak, a Georgie zaciskał w garści
wstrząsającowielkikłąbwłosówprzeciwnika.
AJenson,oczywiściewściekły,bardzochciałsięzemścićiterazzacząłsięwyrywaćz
uściskuMike’a.
–Puśćmnie!–wrzasnął.–Zabijęgo,naprawdę!Zabiję!
–Nie,niezabijesz–odparłstanowczoMike.–Obajsięuspokoicie.
Georgiejużtowgruncierzeczyzrobił.Najwyraźniejzużyłcałąenergięnaprzemianę
wdiabłatasmańskiegoikiedyMikewydobyłJensonazjegouścisku,poprostuoklapł.A
mówiąc ściślej, oklapł na mnie. Chociaż „oklapł” nie jest dobrym słowem. Oparł się o
mnietak,jakmożnabyoprzećdrabinę:całkiemsztywny,stopamizaparłsięopodłogę,
agłową–stałtyłemdomnie–omojąpierś.
Jensonnadalsięwyrywał,leczjużzniecomniejszymprzekonaniem.
–Puśćmniedomojegopokoju–poprosił,łkając.–Wypuśćmniestąd,proszę.
Mikepowolirozluźniłuścisk.Widziałam,żewciążjestgotówpodjąćdalsząakcję,ale
wkrótceupewniliśmysię,żeJensonniemajużochotynabójkę.Trzymającsięzagłowę
–któramusiałabiedakapiekielnieboleć–odwróciłsięipobiegłdoswojegopokoju.
Czekałamnatrzaśnięciedrzwiiniezawiodłamsię.WtedyspojrzałamnaMike’aznad
opartegoomnieGeorgiego.
–Noicoteraz?–szepnęłambezradnie.
Wkońcu,stosującpołączeniełagodnejperswazjiidelikatnegopopychania,udałomi
się„zapędzić”terazcałkowiciemilczącegoGeorgiegodopokoju.Spojrzeniewciążmiał
szkliste,alenadźwięksłowaCountdowncośwnimzaskoczyło;pozwoliłsięposadzićna
sofie i potulnie czekał z pilotem, aż włączę telewizor. Dzięki niech będą niebiosom za
telewizjęsatelitarną,pomyślałam,przeglądającprogram.
Wróciłamdokuchni,gdziezastałamMike’anapełniającegoczajnik.
–Cóż,byłozabawnie–westchnęłam,wkładającbrudnenaczyniadozlewu.Byłomi
żalmojegobiednegomęża:takieprzeżyciapociężkimdniupracy!–Bógjedenwie,coz
tymzrobić–dodałam.MiejscepowyrwanychwłosachnagłowieJensonabędziesięna
pewnorzucaćwoczy.–Mamnadzieję,żecośtakiegoniebędziesiępowtarzaćczęściej!
Mikepokręciłgłową,nasypująckawędokubków.
–Jateż–powiedział.–TooczywiścieniejestwinabiednegoJensona,alemożebyłoby
najlepiejdlaniego,gdybyniedługowróciłdosiebie?Mamprzeczucie,żeonidwajnie
dogadająsiępodjednymdachem.
Przytaknęłam.
–Chybamaszrację.Alejeśliotoidzie,mamnowewiadomości.
Opowiedziałammuoodwołaniuspotkaniazmatkąidlaczegotonastąpiło.
–Ojej–westchnął.–Toniebrzmizbytdobrze,prawda?
Przyznałammurację.Samamiałampodobneprzemyślenia.
–Aleniewyciągajmypochopnychwniosków,dobrze?Acoztwojąkolacją?Dokończę
sprzątanieipodgrzejęcicoś.
– Nie jestem pewien, czy mam ochotę jeść po tym wszystkim – uśmiechnął się
smutno.–Zawszemogęsobieodgrzaćpóźniej,jeślizgłodnieję.
Zdobyłamsięnauśmiech,kiedyMikenalewałwrzątekdonaszychkubków.
–Alematoidobrąstronę–powiedziałam–bojateżstraciłamapetyt.Wtensposób,
zanimktóryśznichnasopuści,stracimypoparękilogramów,prawda?
Oboje roześmialiśmy się, a śmiech – o czym wszyscy wiedzą – jest najlepszym
lekarstwem. Jednak trudno zapomnieć o przemocy, niezależnie od tego, ile lat mają
walczący,więcniepotrafiłamprzestaćmyślećotym,żeniedługochybajabędęsobie
rwaćwłosyzgłowy.
Rozdział13
J
akikolormatęcza,Casey?
Niejesttopierwszepytanie,jakiegosięspodziewaszoporanku,zwłaszczawtejsamej
chwili, gdy otwierasz drzwi sypialni. A jednak to właśnie tego Georgie koniecznie
musiałsiędowiedzieć.Stałtużzadrzwiami,dosłowniedotykającichnosem.Omalnie
wyskoczyłamzeskóry.
–Och,wystraszyłeśmnie,Georgie!–powiedziałam,dlalepszegoefektukładącrękę
na sercu i jednocześnie próbując sobie przypomnieć ten wierszyk. Czemu patrzysz
żabkozielonanagłupiegofanfarona;tak,tobyłoto.Alezanimzdążyłamwyrecytować
kolory,Georgiemiałjużnastępnepytanie.
–Jakiegokolorujestkameleon,jeśliwejdzienatęczę?
Inistąd,nizowąd:
–CzyAztekowiejedząmięso?
Tocośnowego,pomyślałam,starającsięznaleźćjakąśodpowiedź,lecznaglezdałam
sobie sprawę, że Georgie wcale ich nie chce. Kiedy mówiłam, zauważyłam, że nie
słucha,leczznowujestpogrążonywewłasnychmyślach.Możewymyślaniepytańjest
dla niego sposobem na rozładowanie stresu, a po wczorajszym wieczorze na pewno
miałcorozładowywać.
–Mampomysł–powiedziałam.–Cotynato,żebyzejśćnadółnaśniadanie?Wejdę
tylkonamomentdołazienkiizarazteżprzyjdę.
Skrzywiłam się lekko na widok mojej fotografii przyklejonej na drzwiach łazienki i
pomyślałam, że dzisiejszy dzień także może być stresujący. Wprawdzie chłopcy
uspokoilisiępowalce–anawetusiedliznaminaprzeciwległychkrańcachsofy,żeby
pooglądaćtelewizję–leczniebyłamnatylenaiwna,bysądzić,żezostaliprzyjaciółmi.
Po pierwsze, Georgie nie nawiązywał przyjaźni, a w każdym razie nie tak jak inne
dzieci, a Jenson, mając na głowie łysy placek, przypominający, co Georgie potrafi
zrobić,napewnobędziechciałmuodpłacić.
Zeszłam na dół i zastałam obu chłopców cierpliwie siedzących w jadalni, na
miejscach,zktórychprzezdrzwimogliwidziećtelewizorwsalonie.
–Dzieńdobry!–powiedziałamradośnie,wzięłamkrispiesdlaGeorgiegoinasypałam
mujedomiseczkizmlekiem.NastępniepodeszłamdoJensona.
–Czymogędostaćchocopops?–spytał.
– Czy mogę dostać choco pops, proszę, Jenson? Tak, oczywiście, że możesz. Zaraz
przyniosę.
Wiedziałam,dlaczegoJensontozrobił;chciałdokuczyćbiednemuGeorgiemu.Skoro
już znalazł sobie cel w postaci „białego jedzenia”, zamierzał wykorzystywać to przy
każdej możliwej okazji. Postanowiłam jednak to ignorować, ponieważ Georgie
najwyraźniejsięnieprzejmował.Dopókisamdostawałto,czegochciał,nieobchodziło
go,cojedząinni.
OczywiścieJensonprędzejczypóźniejteżnatowpadnieiniewątpię,żewtedybędzie
sięstarałwymyślićcośinnego.Pytanietylkocoijakszybko.
–Corobimydzisiaj?–spytałJenson,kiedynasypywałammupłatki.–Skoroitaknie
zobaczęsięzmamąiCarley…–zastanawiałsięprzezchwilę.–ChybażeCarleysięznią
zobaczy.Zobaczysię?Założęsię,żetak.
–Nie,kochanie.Żadnezwassięzniądzisiajniespotka.WkażdymrazieMikemusiał
pójśćranodopracynakilkagodzin,więczastanówmysię,cobędziemyrobić,dobrze?
Jensonzmarszczyłbrwi.
– Założę się, że ona kłamie. Bardziej lubi Carley niż mnie. Założę się, że idą na
dziewczyńskiezakupyiniechcąmnietam.
–Kochanie,wcalenie,przysięgam.
–Założęsię,żetak.
Najwyraźniej nie mogłam powiedzieć nic, co by go przekonało. Chyba, że
wyjawiłabymprawdziwąprzyczynęodwołaniaspotkania,atobyłaostatniarzecz,którą
chciałabym zrobić. A może miał powody, by tak myśleć? Może coś takiego już się
zdarzało – skąd mogłam wiedzieć? Znowu ogarnęło mnie to dziwne uczucie, że źle
działo się w tej rodzinie; że choć Jenson bardzo potrzebował swojej matki, to jednak
żywiłdoniejurazę.
Robiącsobiekawę,wróciłammyślamidotego,cosąsiadkapowiedziałao„sprawiez
tą małą”. W gruncie rzeczy nie miało to nic wspólnego ze mną – opieka społeczna
oczywiście wyciągnie swoje własne wnioski – ale biorąc pod uwagę, że mają
zastrzeżeniacodonarzeczonego,możepowinnamsiędowiedzieć,ocochodzi.
Wkrótce śniadanie było zjedzone, a Mike miał za chwilę wrócić z pracy, więc
powiedziałamchłopcom,żebysięumyliiubrali.
– A kiedy skończycie, możecie posprzątać w swoich pokojach – powiedziałam. –
Poradziciesobie?–SpojrzałamnaGeorgiego,żebysprawdzić,czymniezrozumiał.–Co
otymmyślisz,Georgie?Umieszposprzątaćswójpokój,prawda?
Ignorując parsknięcie Jensona, skupiłam się na Georgiem i z przyjemnością
zobaczyłam lekki uśmiech na jego twarzy. Ponieważ tak często wpatrywał się w
przestrzeńzobojętnąminą,doszłamdowniosku,żetomusimiećjakieśznaczenie.Na
przykład,żezrozumiałalbożejestztegozadowolony.Kierowałamsięinstynktem,ale
nie miałam innego wyjścia. Dopóki nie poznam go lepiej, to będzie jedyny sposób na
zrozumienie tego chłopca. Plus doświadczenie, które zdobyłam przy moim własnym
synu.
Oczywiście gdyby Georgie był choć trochę podobny do Kierona, nie miałabym się
czymmartwić.Kieronmógłfunkcjonowaćtylkowpokoju,wktórympanowałidealny
porządek. Wszystko musiało mieć swoje miejsce, a on nie zniósłby nawet myśli o
bałaganie.Icośmimówiło,żeterazmiałamdoczynieniazpodobnympodejściem.W
odróżnieniu od większości chłopców w jego wieku, ale tak samo jak Kieronowi,
Georgiemuprawdopodobnienawetnieprzyszłobydogłowyzostawićbrudneubrania
na podłodze albo porozrzucane zabawki. Doszłam do wniosku, że dzieci o takim
usposobieniu jak Georgie – a także nasza ostatnia podopieczna, Abigail – mają swoje
zalety.
Kiedy chłopcy poszli na górę, wróciłam do kuchni pozmywać naczynia. Niestety,
zaczęło padać. Włączyłam radio i ustawiłam je na tyle głośno, żeby zagłuszyło hałas.
Jeślimiałabymwskazaćcoś,czegonienawidzę,byłbytodeszcz.Lubięmróz,lubięupał,
bardzo lubię śnieg, ale deszcz sprawia, że wszystko traci urok. A co najbardziej
irytujące, ma wyjątkową właściwość udaremniania planów. Jeśli pada śnieg, można
zaplanowaćcośnowegoijeszczebardziejekscytującego,alewczasiedeszczuniewiele
dasięzrobić.
Azamierzałamzabraćchłopcówdolasu.Bardzopodobałomisięto,żemamkawałek
lasu zaledwie kilka kroków od domu. To był jeden z nieoczekiwanych bonusów
przeprowadzkiwnowemiejsce.Awtymlesienietylkorosłydzwonkiipierwiosnki,ale
–conajlepsze–płynąłszemrzącystrumyk,zżabamiikijankami.
Naturalnie były tam też kamienie. Ale jeśli deszcz nie ustanie, będziemy musieli
przełożyć spacer na inny dzień. Właśnie próbowałam wymyślić, czym innym
moglibyśmysięzająć,kiedyusłyszałam,żeotwierająsięfrontowedrzwi.Mikewróciłz
pracy.
– Cześć, kochanie. Wróciłem! – zawołał jak zwykle z holu. Uśmiechnęłam się,
nastawiającczajnik,żebyzrobićkawę.
–Strasznietucicho–powiedziałobejmującmnie.–Przyznajsię,kobieto.Coznimi
zrobiłaś?
– Z moimi aniołkami? – roześmiałam się. – Obaj są na górze i sprzątają. Staram się
ukształtować ich na moje podobieństwo. A przy okazji, jak myślisz, co mogłabym z
nimidzisiajrobić?Byłobymiłozabraćichdolasu,żebysięzmęczyli.Alepada.
Mikewyjrzałprzezokno.
–Nieażtakbardzo.Iwyglądanato,żezaczęłoprzechodzić,więcwydajemisię,żeto
możebyćniezłypomysł.Aczywcześniejjestjakaśszansanajajkaitosty?
–Dużedziecko–skarciłamgożartobliwie,klepiącporannągazetą.–Dobrze,aletylko
jeśliobiecasz,żezabierzeszichwtobłotnistemiejscenadrzeką.Tyichzapoznajzdziką
przyrodą,ajazostanęnatrawie,bojeślisięzabłocę,będzieciemielipiekło.
–Wiedźma!–odparł.
Zrobiłam mu śniadanie i poszłam na górę, żeby przygotować ubranie na wszelkie
wariantypogody,cojestjedynymmądrymrozwiązaniemprzyletnichwycieczkachw
Brytanii: stare bojówki, lekki, powyciągany sweter i niezbyt modne kalosze. Bardzo
szykownie,pomyślałamzdejmującpiżamę,gotowawziąćprysznic.
Właśnie pod nim stałam, kiedy powietrze przeszył znajomy już przenikliwy krzyk.
Zamarłam.TobyłniewątpliwieGeorgie,znowuczymśzdenerwowany.
Pospiesznie naciągnęłam spodnie i kamizelkę, po czym wypadłam z sypialni, żeby
ujrzeć Georgiego stojącego w drzwiach pokoju Jensona i krzyczącego. Ale tym razem
cośpokazywał.WtedyusłyszałamzwnętrzapokojugłosJensona.
–Spadaj,głupku!–krzyknął.–Przestańwrzeszczeć!
Tymczasem dołączył do nas Mike. Podeszliśmy do drzwi, żeby zajrzeć do pokoju
Jensona.Siedziałnałóżkuiwyglądałnawściekłego.
MikeominąłGeorgiego,starającsięgoniedotknąć.
–Cosiędzieje,Jenson?
– O. Mój. Boże – warknął Jenson. – Czego ode mnie chcecie? Ten głupek po prostu
przyszedł tutaj i zaczął na mnie wrzeszczeć. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi.
Popatrzcietylkonaniego.
–Oniccięnieobwiniamy–wyjaśniłspokojnieMike.–Pytamciebie,ponieważwidać,
żeGeorgiejestzbytzdenerwowany,żebycokolwiekpowiedzieć.
NadźwiękjegoimieniakrzykGeorgiegoprzybrałnasile.Boże,przyszłomidogłowy,
cosobiepomyśląsąsiedzi?
JensonskrzyżowałręcenapiersiispojrzałwyzywająconaMike’a.
–Niewiem,comujest–powiedział.–Skądmiałbymwiedzieć?
–Alejakmyślisz,cogomogłozdenerwować?–nalegałMike.
Jensonrozłożyłręce.
–Mówiłemjuż:niewiem!
UklękłamobokGeorgiego.
– Kochanie – powiedziałam. – Widzę, że coś cię zdenerwowało, ale musisz nam
powiedziećco.Albopokazać.Inaczejniemożemycipomóc,prawda?
Krzyk ucichł równie nagle, jak się zaczął, i choć nadal nie miałam pojęcia, co go
wywołało,wduchupogratulowałamsobietego,żeudałomisiędotrzećdoGeorgiego.
Wtedy Georgie pomaszerował prosto do drzwi swojej sypialni i pokazał – bardzo
znacząco–liniękamienitużzadrzwiami.
Spojrzałam na nie, dochodząc do wniosku, że musiał to być rodzaj fosy, blokującej
wejście. Czyżby Jenson ją przekroczył? I wtedy sobie przypomniałam. Policzyłam.
Dziewięćkamieni.Wcześniejbyłoichdziesięć.
–Czyktościzabrałkamień,kochanie?–spytałam,choćjużznałamodpowiedź.
Nie mówiąc ani słowa, Georgie podszedł przygarbiony do drzwi łazienki, gdzie
wskazałzdjęcieJensona.
–CzytoJensonzabrałtwójkamień,kochanie?
–Jensonzły–powiedziałGeorgie,poczymspuściłgłowęipodszedłdodrzwipokoju
Jensona. Tam spojrzał prosto w oczy swojemu dręczycielowi i natychmiast znowu
zacząłkrzyczeć.
– Jenson – zawołałam, przekrzykując Georgiego. – Brakuje jednego z kamieni
Georgiego.Onmówi,żetygozabrałeś.Proszę,oddajmu.Dobrzewiedziałeś,żetogo
zdenerwuje,więcjeśliniechceszmiećprzechlapane,toradzę,żebyśnatychmiastzrobił
to,ocoproszę.
Mike,którysiedziałnałóżkuobokJensona,klepnąłgoporamieniu.
– No dobrze, chłopie, to nie jest zabawne. Nie kiedy robisz to komuś takiemu jak
Georgie.Topoprostupodłe.Wieszotym…
–Acoonzrobiłzmoimipieprzonymiwłosami?–najeżyłsięJenson.
–Wiem,chłopcze,aleniemożesz…
Wtedy Jenson zerwał się na równe nogi. Sięgnął pod poduszkę, wydobył spod niej
przedmiotsporuipomachałnimnadgłową,krzycząc:
–Tujest,tydebilu!Takbardzogochcesz?Notomasz!
Iwtedyrzuciłnim,zprzerażającądokładnością,prostowczołoGeorgiego.
Znowu!, pomyślałam, kiedy Georgie złapał się za czoło. Jenson tymczasem,
zawstydzony – najwyraźniej nie spodziewał się aż tak celnego trafienia – próbował
czmychnąćprzezdrzwi.Mikezłapałgo,jazaś(zapominającowszelkichprotokołach)
chwyciłamGeorgiegoiobjęłamgomocno.Cosprawiło,żeprzestałkrzyczeć,alezaczął
się wyrywać i ku mojemu zaskoczeniu strącił mnie z siebie tak łatwo, jakby zrzucał
kurtkę.Niestawiałamoporu.Byłwszoku,aledopierokiedysięuwolnił,zobaczyłam,
dojakiegostopnia,ponieważnatychmiastprzebiegłprzezpokójicałymciałemuderzył
ościanę.
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Powtórzył to trzy razy – za każdym razem
mocniej niż poprzednio – zanim Mike chwycił go od tyłu i delikatnie, lecz stanowczo
przytrzymał.
Stali tak przez kilka minut, kołysząc się na boki – Mike, obejmując ramionami tors
Georgiego,niczymwtańcujakzhorroru.
Jenson stał sparaliżowany i podobnie jak ja; nawet nie drgnął, najwyraźniej
zapomniawszy o ucieczce. To zupełnie inna kategoria dziecięcego wkurzenia,
pomyślałamzroztargnieniem.Miałamjużdoczynieniazwściekłymi,nienawidzącymi
samych siebie, wykazującymi skrajne zachowania dziećmi, ale nigdy dotąd nie
widziałam czegoś takiego jak to – a z pewnością nie w moim własnym domu. I
przypuszczałam, że Jenson także nie. Łzy płynęły mu po policzkach i cały drżał.
Wyglądałnaprzerażonegoiwstrząśniętego.
Poszłamzajegospojrzeniem.
–Zobacz,Casey–powiedziałcichutko.–Popatrznajegogłowę.
Popatrzyłam i zobaczyłam na szyi Georgiego szeroką strużkę krwi, ktora zaczynała
jużwsiąkaćwjegowłosy.Toniebyłoodkamienia;nicniewskazywało,żebyuderzenie
zrobiłomujakąkolwiekkrzywdę,akrewwydawałasiępłynąćgdzieśztyługłowy.Co
niebyłodziwne,jeśliwziąćpoduwagę,jakdzikorzuciłsięnaścianę.
Znowu odezwał się we mnie instynkt. Nie wolno mi zaniepokoić Georgiego.
Właściwie nie mogę zaniepokoić żadnego z chłopców. Ścisnęłam rękę Jensona, żeby
dodać mu otuchy i samymi wargami powiedziałam do Mike’a słowo „krew”.
Zapomnijmyolesie.Musimyjechaćodszpitala.
Rozdział14
N
aszczęście,mimoobfitegokrwawienia,nietrzebabyłoGeorgiemuzakładaćszwów.
– To typowe przy takich urazach głowy – wyjaśniła uprzejma i bardzo cierpliwa
pielęgniarkawszpitalu.–Silniekrwawią,więcwyglądająnaznaczniepoważniejsze,niż
są naprawdę – uśmiechnęła się do Georgiego, który cały czas sprawiał wrażenie
oszołomionego.–Alestraciszkępkętychpięknychwłosów.
Obawiałam się, że Jenson może się roześmiać lub wydać triumfalny okrzyk albo
zrobićcośpodobnego,aleon–podobniejakmywszyscy–byłoszołomionyitylkostał,
wyglądającżałośnie.
Do domu wracaliśmy w milczeniu; Georgie przyciskał mocno do siebie garść
zakrwawionychwłosów.Pielęgniarka,choćrozbawionajegouporem,byjezatrzymać,
uprzejmie włożyła obcięte włosy do torebki. Kiedy wróciliśmy do domu i dałam
chłopcomposzklancemlekaiciastku,wszyscyzulgązakończyliśmydzień.
–Jutrozaczniemyodnowa,dobrze,chłopcy?–powiedziałam,prowadzącichobuna
piętro.–Jutrobędzienowydzień.Wtymdomunieprzekładamyniczegonajutro,więc
niebędziemywięcejotymrozmawiać,dobrze?
–Niemogęuwierzyć,żetosięwydarzyło–powiedziałMike,kiedywróciłamnadół.
Poklepał siedzenie sofy, zapraszając, bym usiadła obok niego. – Po prostu nie mogę
uwierzyć–powtórzył.–Myślisz,żeonikiedykolwieksiędogadają?
– Nie mam pojęcia, kochanie – odparłam szczerze. – Ale wiesz co? Jestem zbyt
zmęczona,żebysięnadtymzastanawiać.Chybamaszrację.BiednyGeorgie.Zupełnie
jakby Jenson go nienawidził. On naprawdę postawił sobie za cel dręczyć biedaka cały
czas.
–Spokojnie,kochanie–powiedziałłagodnieMike.–Niesądzę,żebybyłoażtakźle.
Myślę, że chodzi raczej o to, że Jenson go nie rozumie. A to zupełnie inna sprawa. I
naciska różne guziki, żeby sprawdzić, co się stanie. Jak zwykle między dzieciakami,
moimzdaniem.
SpojrzałamnaMike’azaskoczona.
– Chcesz powiedzieć, że on tylko przejawia zdrowe zainteresowanie objawami
autyzmu?Dajspokój!Naprawdęuważasz,żewtym,corobiJenson,niemazłośliwości?
Mike zastanawiał się przez chwilę, zanim odpowiedział, i widziałam, że stara się
dobrać odpowiednie słowa. Zirytowało mnie to. Czyżby stawał po stronie Jensona?
Szczerzemówiąc,jateż,ocosamabyłamnasiebiezła.Podobniejakwszystkiedzieci,
któredonastrafiały,Jensonmiałswojeproblemy,azłezachowanienieoznacza,żejest
złym człowiekiem. Po prostu przeżywa trudności, i wiedziałam, że powinnam to brać
poduwagę.Ale,codziwne,tymrazemprzychodziłomitoztrudem.Wydawałosię,że
Jensonmaniezwykłytalentdowkurzaniamnie.
– Mówię tylko – kontynuował Mike – że Georgie musi być dla niego zagadką,
podobnie jak dla każdego dzieciaka w ich wieku. Nie pamiętasz, jak inne dzieci
traktowały Kierona, kiedy był mały? Że nigdy nie był zapraszany na imprezy, a inne
dzieciuważały,żejestdziwny?
– Oczywiście, że pamiętam. – Znowu przeszłam do defensywy. – Ale nigdy nie były
dlaniegopoprostupodłe.Niezniosłabymtego!
Wróciłammyślamidotamtychczasówiwtedycośprzyszłomidogłowy.
–PozatymKieronniemiałnawetpołowytychproblemów,któremaGeorgie.
Zobaczyłam,żeMikeskupiłsięjużnatelewizji,copotwierdził,biorącdorękipilota.I
zapewne miał rację. Dalsza dyskusja na ten temat nie miała sensu, dopóki oboje
byliśmy zdenerwowani. A wprowadzenie do równania Kierona dało tylko tyle, że
stałam się bardziej drażliwa. Doskonale pamiętam, jakie napięcie emocjonalne
pociągało za sobą obserwowanie Kierona, próbującego przejść meandry kontaktów
międzyludzkich. Nic w tej dziedzinie nie było dla niego proste. Niektóre dzieci
reagowałynadmiernąopiekuńczością,alewiększość–jużodprzedszkola–traktowała
dokuczaniemujakosport:schowaniejegoulubionegoołówkaalbozabawki,zburzenie
starannieułożonejwieżyzklocków.Itak,możeMikemiałrację–topoczęściwynikało
z ciekawości, z chęci sprawdzenia, co się stanie, jeśli zrobię to czy tamto. Może Mike
miałrację;powinnamokazaćJensonowiwięcejcierpliwości.Aleniebyłomiłatwo,bo
widziałamjegozłośliwość.
Niemniejjednakpostanowiłamspróbowaćichoćprzezkilkanastępnychdnibyłam
poddawanaciężkimpróbom,starałamsięedukowaćJensonaipomócmuchoćtrochę
zrozumiećGeorgiego.
PowiedziałamnawetotymKieronowi,choćniezareagowałtak,jaknatoliczyłam.
–Mamo,onmadziewięćlat!–roześmiałsię.–Czegoinnegosięspodziewałaś?
Zmarszczyłam brwi. Czyżby on i jego ojciec – który był teraz w kuchni i
przygotowywałwarzywazJensonem–byliwzmowie?
–Więccomamrobić?–żachnęłamsię.–Poprostupozwolićmurobićtosamodalej?
Pozwolić,żebydoprowadzałGeorgiegodotakiegostanu,żekrzyczynacałydom?
– Nie, mamo – powiedział cierpliwie Kieron. – Ale za dużo oczekujesz. Nie możesz
wymusić przyjaźni. Tylko pogarszasz sprawę. Nikt nie lubi, kiedy mu się mówi, kogo
malubić,akogonie,ajeślibędziemógłsamdecydować,JensonpolubiGeorgiegoalbo
nie.Taktodziała–powiedziałstanowczo–inicniemożeszztymzrobić.
Typowy Kieron, pomyślałam. Wszystko upraszcza. Dla niego wszystko jest albo
czarne, albo białe – cokolwiek pośredniego tylko przeszkadza. I być może ma rację,
pomyślałam, patrząc na Mike’a i Jensona zajętych w kuchni, podczas gdy Georgie,
lekkosiękołysząc,oglądałtelewizję.Możepowinnamprzestaćpopychaćichkusobie,a
zamiast tego spróbować rozdzielić. Dać każdemu z nich czas. Dlaczego, na miłość
boską,nieprzyszłomitowcześniejdogłowy?
–Kieron–powiedziałam,przychodzącpomócprzykolacji.–Jesteśgeniuszem.
– Naprawdę? – spytał rozbawiony. – Oczywiście, że jestem. Wiem o tym. A więc
jestem?
–Tak,panieskromny.Jesteś.
Uzbrojona w nowe spojrzenie, obmyśliłam zupełnie inny plan działania i zaczęłam
wprowadzać zmiany w codziennej rutynie. Nie mając pojęcia, kiedy sytuacja Jensona
możeuleczmianie,postanowiłamzałożyć,żebędzieznamijeszczeprzezkilkatygodni
i zachowywać się tak, jakby chłopcy byli u nas osobno, a przestać traktować ich jak
rodzeństwo.Ichociażtooznaczałoniecododatkowejpracydlamnie,wkrótcezaczęło
przynosićkorzyści.
Zaczęłam wstawać pół godziny wcześniej i budzić Georgiego, żeby mógł zjeść
śniadanie w ciszy i spokoju. Potem, gdy najedzony i zadowolony siedział przed
telewizorem, budziłam Jensona i podawałam mu śniadanie. W drodze do szkoły
pozwalałam Jensonowi grać na konsoli, żeby miał zajęcie i nie czuł potrzeby
dokuczania Georgiemu. Po szkole Georgie mógł oglądać przez pół godziny Doktora
Who,podczasgdyJensonpomagałmiprzygotowaćpodwieczorek.
Do następnego czwartku zdążyłam poczuć się całkiem zadowolona z siebie. Kłótnie
międzychłopcamiwłaściwiesięniezdarzałyiwdomupanowałaprzeważniespokojna
atmosfera. Zamierzałam nawet wybrać się do szkoły z Riley i maluchami na zawody
sportowe, w których Jenson miał brać udział w wyścigu, czym był naprawdę
podekscytowany. Lecz, jak wiemy, duma zwykle kroczy przed upadkiem, o czym
miałamsięwkrótceprzekonać.
Byłotużpojedenastej–okolicedługiejprzerwy–kiedywmojejtorbieodezwałasię
komórka.
TobyłaAndreaCappleman.
–Chcielibyśmy,żebypaniprzyjechałapoJensona–powiedziała.
–Dlaczego?–spytałam,zgóryobawiającsięodpowiedzi.
–Pobiłsię–odparła.
–ZGeorgiem?
– Z Georgiem? – W jej głosie zabrzmiało autentyczne zdziwienie. – Nie, o ile mi
wiadomo. Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów, ale w bójce brało udział trzech
chłopców, z których jednym był Jenson, a ponieważ mamy dzisiaj zawody,
postanowiliśmyzakaręwykluczyćichwszystkich…
–Wykluczyć?–spytałamwstrząśnięta
–Tak,aletylkonaresztędnia.Żadenznichniechciałwyjaśnić,cosięwydarzyło,to
typowe u dziewięciolatków, a ponieważ każdy zrzuca winę na pozostałych,
postanowiliśmyodesłaćwszystkichdodomu,żebytoprzemyśleli.Mamynadzieję,że
jutrosięwytłumaczą.Możepanibędziemiaławięcejszczęścia…trochęnatoliczę.
Doszkołydojechałamwściekła.Georgieniebrałudziałuwzawodach–takiegłośne,
chaotycznewydarzeniemogłobygotylkowytrącićzrównowagi–więcniemartwiłam
się, że ominie mnie coś, co będzie robił. Ale byłam wkurzona na Jensona. Doskonale
rozumiałam, że zmaga się ze swoimi demonami, a racjonalna część mojego umysłu
przyznawała, że jego zachowanie jest tego naturalnym rezultatem. A jednocześnie
byłam wściekła, że nim nadeszło południe, udało mu się samemu sobie zepsuć cały
dzień.
Kiedyposzłamzabraćgozeszkoły,wyrazjegotwarzywkazywał,żedotarłodoniego
wykluczenie z zawodów. Nachmurzył się, gdy do niego podeszłam, ale widziałam, że
płakał,akiedysekretarkaotworzyłanamdrzwi,żebyśmymogliwyjść,niepodziękował
jej.
–Jenson!–skarciłamgo.–CosięmówipaniMason?
Ale on już maszerował przez boisko, nie zwracając na mnie uwagi. Skrzywiłam się
przepraszająco.
Ledwiewsiedliśmydosamochodu,zacząłjakzwykleod„toniebyłamojawina”.
–Tonigdyniejesttwojawina!–warknęłamzezłością,wpychająckluczykdostacyjki.
–Zawszewinnyjestktośinny,anigdyty,prawdaJenson?
–Alenaprawdę!–powiedział,zapinającenergiczniepas.–MówiłempaniCappleman
iwszystkim,alemnieniesłuchali!Onamnienigdyniesłucha!
– A więc powiedz mi teraz – poprosiłam. – Co się wydarzyło? I proszę, żadnych
kłamstw.
Odwróciłsiędooknaimilczał,kiedyruszałamspodszkoły.
–Ico?–spytałam.–Zamierzaszmicośpowiedzieć?Bowyglądanato,żejedyne,co
udało ci się do tej pory osiągnąć, to to, że całkowicie zepsułeś sobie popołudnie. Nie
wspominającotym,żemnietakże.Niewydajemisiętobardzomądre!
Napotkałam jego spojrzenie we wstecznym lusterku. Na jego twarzy malowała się
wściekłość.
–Apoco?–spytał.–Jesteśtakasamajakmojamatka…wszyscyjesteścietacysami!
Zawieźmniedodomu.Chcęiśćspać!
Rozdział15
K
iedyJensonzamknąłsięwswoimpokoju–spałczynie,chętniezostawiłamgotam,
żebytrochęochłonął–zadzwoniłamdoRiley,żebypowiedziećjejozmianieplanów.
– W porządku – powiedziała. – Zabiorę Leviego ze żłobka i przeniesiemy się z
piknikiem do was. Chłopcom jest wszystko jedno, gdzie będą się bawić. Prawdę
mówiąc,przypuszczam,żenawetwolelibyuwas,zwłaszczajeśliprzygotujeszbasen.A
więcnafroncieGeorgie–Jensonbezzmian?
–WkażdymraziebezzmianpostronieJensona–potwierdziłamzwestchnieniem,na
któreRileynatychmiastzwróciłauwagę.
–Takipesymizmjestdociebieniepodobny,mamo–zauważyła.–Boże,myślałam,że
poAshtonieiOliviiporadziszsobiezewszystkim.Dlaczegoażtakbardzoprzejmujesz
siętymdzieciakiem?
Westchnęłam. Pobyt Ashtona i Olivii zdążył się już zatrzeć w mojej pamięci i w
porównaniuztym,coprzeżywaliśmyteraz,wcaleniewydawałsięażtakkłopotliwy.
– Nie wiem. Myślę, że chodzi głównie o to, że mamy ich obu naraz. Georgie jest
skomplikowany, ale właściwie nie sprawia kłopotów, jednak obaj razem… Nie wiem.
Wydaje mi się, że nie mogę nawiązać żadnego porozumienia z Jensonem… Cały czas
drzemykoty…
–Chceszpowiedzieć,żewgruncierzeczygonielubisz.
–Boże,nie!
– Mamo, nie jesteś aniołem. To całkiem możliwe, chociaż rzadko się zdarza, że
dostajesz dziecko, z którym trudno ci się jest związać. Prawdę mówiąc, to jedna z
rzeczy,którezostałyporuszonenaostatnimspotkaniuzemnąiDavidem.Powiedzieli,
żeniemogąoczekiwać,żebędziemykochaćkażdedziecko,któreznajdziesiępodnaszą
opieką.–Rileyzamilkła,żebydaćmiprzemyślećto,copowiedziała.–Wkażdymrazie–
dodaławkońcu–damcijużspokój.Muszęjeszczezałatwićparęspraw,zanimdociebie
przyjdę.Potrzebujeszczegośzesklepów?Skrzynkęvalium?Skrzynkędżinu?
Oczywiścieroześmiałamsię,alesłowaRileymniedotknęły.Marację,tak,ale…janie
lubię dziecka, które wychowuję? Coś takiego nigdy się nie zdarzyło. Nie mogło się
zdarzyć.Nieprzyjmowałamtegodowiadomości.Miałamdoczynienia–ijakomatka
zastępcza, i pracując w szkole – z dziećmi o wiele trudniejszymi niż Jenson. Nie,
wydawało mi się, że to on nie może się związać ze mną. Ale ta wersja także
wywoływaławemniepoczuciewinyiprzypominała,żemusiistniećjakaśprzyczyna,
która sprawiła, że Jenson założył ten pancerz. A ja jeszcze jej nie znalazłam. Odkąd
dołączyłdonasGeorgie,nawetbardzosięniestarałam.Iztymteżźlesięczułam.
Aleniesposóbdługoczućsięźle,kiedymasiędwójkęuroczychwnuków,igodzinaw
ichtowarzystwiepodziałałazbawiennie.Gdynadeszłapora,żebypojechaćdoszkołypo
Georgiego,optymizmnasyciłmojąduszętak,jakwodazbasenumojeubranie.
IGeorgietakżewydawałsięszczęśliwy,kiedydomniepodszedł.Spędziłpopołudnie
ze swoją asystentką dydaktyczną w położonej na uboczu cichej klasie, budując
kolorową twierdzę z klocków Lego. Ostatnio dowiedziałam się, że bardzo lubi lego i
puzzle,comnieucieszyło–jeszczejednarzecz,którąmożnagozająćwczasiezmagańz
Jensonem.
Terazonrozejrzałsiędookoła,wyglądającnalekkozdziwionego.
–Dobrydzień–odpowiedziałnamojepytanie.–AgdziejestJenson?Czemugotunie
ma?
–Jestwdomu–wyjaśniłam.–Niemaszsięczymmartwić,kochanie.Obawiamsię,że
byłdzisiajniegrzeczny,więcpaniCapplemanodesłałagododomu.
Szliśmydosamochodu,aleGeorgienaglesięzatrzymał.
–Jensonniegrzeczny?–spytał.Potrząsnąłgłową.–Nie.Jensongrzeczny.Jensonbył
dzisiajgrzecznymchłopcem.
Spuścił wzrok i zmarszczył brwi, a ja zdałam sobie sprawę, że doszliśmy do
krawężnika i odruchowo wyciągnęłam do niego rękę, żeby przejść na drugą stronę
ulicy.
Uśmiechnęłam się z rozbawieniem. Jak dziwna musi mu się wydawać cała reszta
świata. Ludzie próbują go dotykać, obejmować i naruszać jego przestrzeń. Opuściłam
rękę,alewtedyGeorgiemniezaskoczył.
–Niedzisiaj–powiedział.–Możejutropotrzymam.
Zerknąłnamniegniewnie.
–JordanGatestoskurwysyn.
–Georgie!–jęknęłam.–Tobardzobrzydkiesłowo.Gdziejesłyszałeś?Niepowtarzaj
tegowięcej,dobrze?
–JordanGatestoskurwysyn–powtórzyłmimoto.–PierwszyodcinekDoktoraWho
nazywałsięNieziemskiedziecko.Susanmiaławyższąinteligencję.
Hmm,pomyślałam.Podpewnymiwzględamitytakże…
Chociaż, pod pewnymi względami, umysłowo był czystą kartą, jak dziecko.
Zastanawiałamsię,ktouważałzazabawne,bynauczyćgotegosłowa.Niewątpiłam,że
ktośzbardzobliskiegootoczenia.
Głównykandydatzszedłzpiętra,kiedywróciliśmydodomu,ikiedyGeorgieposzedł
doswojegopokojuzdjąćmundurek,japrzezoknowkuchniobserwowałamsytuacjęw
ogrodzie.Tobyłonaprawdęfascynujące,jaknaturalnyiszczęśliwywydawałsięJenson
z maluchami – bawił się z nimi radośnie, ostrożnie i troskliwie. Prawdę mówiąc, jak
zupełnie inne dziecko. Był dla mnie prawdziwą zagadką. Do tego stopnia, że kiedy
przyszedłnapełnićdzbaneksokiem,zapytałuprzejmie,czyLeviiJacksonmogązostać
napodwieczorek.
– Oczywiście, że mogą – odparłam. – Naturalnie, jeśli to odpowiada Riley. I dopóki
grzeczniesiębawicie.Ale,Jenson–dodałam,wyjmującbutelkęsoku–Nieuczwięcej
Georgiegoprzeklinać,dobrze?
Ucieszyłam się, że tym razem się nie wypierał, jak oczekiwałam. Prawdę mówiąc,
miałnawetdośćprzyzwoitości,żebysięzawstydzić.
–Aha,Jenson–przypomniałomisię.–Wieszmoże,ktotojestJordanGates?
Sprawiałwrażeniejeszczebardziejzawstydzonego.
–Towielkiłobuz.Jedenztychchłopaków,zktórymisiębiłem.
A kiedy skończył się z nimi bić, zapewne opisał ich, używając swojego barwnego
języka.IGeorgieoczywiścietopodchwycił.Aleniedrążyłamtegotematu,boitaknie
byłoby z tego żadnego pożytku. Lepiej cieszyć się miłym popołudniem z maluchami.
Może wieczorem Jenson bardziej się otworzy i opowie, co wydarzyło się w szkole. A
możenie.Takczyinaczej,teraznajlepiejdaćspokój.Wszystkozpewnościąwyjdziew
praniu.
Jednak nie wyszło. Kiedy następnego ranka wiozłam Jensona do szkoły, nie byłam
anitrochęmądrzejsza,jeśliidzieopowódbójki,ponieważchłopiecpoprostuodmawiał
jakiejkolwiekrozmowynatentemat,ajazastanawiałamsię,czyktośmuniedokuczał
z powodu sytuacji w domu. W końcu sam powiedział, że przynajmniej jeden z
pozostałychuczestnikówbójkijestłobuzem.Możewicedyrektorkamnieoświeci.
Lecz Andrea Cappleman najwyraźniej nie wiedziała nic więcej, ponieważ dwaj
pozostalichłopcybylitaksamotajemniczyimówilitylko,żeJensonichzdenerwował.
– Będę miała oko na tę sprawę – zapewniła mnie – chociaż nie wątpię, że to
przycichnie.Zawsze tak jest. Pozatym pamiętajmy, że sytuacjaJensona nie jest w tej
chwilinajlepsza,przezcooczywiściełatwiejwpadawzłość.
Alenajwyraźniejniebyłnatyleprzygnębiony,bynieznaleźćczasunapsoty.Jeszcze
tego samego popołudnia, kiedy szłam z Georgiem przez boisko po odebraniu go ze
szkoły, zaczepiła mnie kobieta, którą rozpoznałam. Była to pani ze stołówki, a także
babciajednegozuczniów,któregowłaśnieprzyszłaodebrać.
– Cześć, Georgie – powiedziała, gdy spotkaliśmy się pośrodku boiska. Spojrzała na
mnie znacząco i mówiła dalej: – Cieszę się, że panią spotkałam, ponieważ Georgie i ja
rozmawialiśmysobiewczasielunchu,prawda,Georgie?IGeorgiezapytał,czemumam
wąsy.
Nawet gdyby to nas nie wprawiło w zakłopotanie – a wprawiło – z pewnością
zrobiłybytojejnastępnesłowa.
–Akiedypowiedziałammu,żenieuprzejmiejestmówićcośtakiego,Georgieodparł:
„Spieprzajciewąsy!”.
Choćsłuchałamjejzewstydemiskruchą,współczułamteżGeorgiemu.Wkońcuion,
ipanizestołówkisąwszkolewystarczającodługo,bywiedziała,żeGeorgiepoprostu
powtarzacoś,cousłyszał.Iniemiałamwątpliwości,gdzietousłyszał.
Jednak kiedy wsiadłam do samochodu, gdzie już czekał Jenson, moje współczucie
nieco osłabło, ponieważ zauważyłam, że Jenson słyszał naszą rozmowę i teraz obaj z
tego chichoczą. Oczywiście skarciłam ich. Obu za wyśmiewanie, a Georgiego
dodatkowo za nieuprzejme odzywanie się do pani ze stołówki. Ale równocześnie
zwróciłam uwagę, że nastąpił pewien przełom: nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby
Georgiesięśmiał.Anirazu.
Nieoczekiwany śmiech Georgiego towarzyszył mi przez resztę dnia. Jakkolwiek to
było niewłaściwe, że Jenson wykorzystywał Georgiego w ten sposób dla własnej
rozrywki, byłam wstrząśnięta, że najwyraźniej nawiązali – przynajmniej na razie –
emocjonalną więź. To prawda, że bardzo kruchą i wciąż wątpiłam w szczerość
motywówJensona,alekiedywniedzielnepopołudniezapytałmnie,czymogąwyjśćdo
ogrodu na „polowanie na kamienie”, byłam gotowa rozstrzygnąć wątpliwości na jego
korzyść.MożejednakzacząłakceptowaćGeorgiego.
–Oczywiście,żemożecie–odparłam.–Świetnypomysł.Możejateżdowasdołączę,
kiedyskończęobieraćtewszystkiewarzywa.
–Możeszuwierzyć–zwróciłamsiędoMike’a,kiedyobserwowaliśmyichprzezokno
–żecidwajtakładniebawiąsięrazem?
–Tobyłakwestiaczasu,kochanie–odparłMike.–Przecieżtotylkodzieci.Myślę,że
tu chodziło też o walkę o terytorium. Chociaż na twoim miejscu jeszcze bym się nie
cieszył.Wkażdejchwilimogąsięznowuzacząćbić.
Uśmiechnęłamsiępatrząc,jakJensonpodnosizziemikamieńiwycieragoodżinsy,
poczympodajeGeorgiemu.Georgiewziąłgodoręki,obejrzałuważnie,pokręciłgłowąi
oddał Jensonowi, który wzruszył ramionami, rzucił kamień za siebie i zaczął szukać
następnego.
Mikemiałzapewnerację.Jensonprzyszedłdonassiłązabranyzeswojegodomu,w
ciągu kilku tygodni został przytłoczony przez inne dziecko i musiał walczyć o
utrzymanie swojego miejsca w hierarchii dziobania. Ale może to już minęło; może
dotarlisięnatyle,żeterazsytuacjamiędzynimisięunormuje.Jeślizaśidzieonawroty
–cóż,myślę,żesobieporadzę,jeśliodczasudoczasudojdziemiędzynimidosprzeczki.
Czegośtakiegozawszemożnasięspodziewaćwśróddzieciaków.
SkończyłamzwarzywamiiusmażyłamjajkanabekoniedlaMike’a.Tegodniamógł
wyjątkowo dłużej pospać, kiedy ja jadłam z chłopcami śniadanie, a do lunchu zostało
jeszczeconajmniejczterylubpięćgodzin.Dopierogdyskończyłamimyłamręceprzy
zlewie,uświadomiłamsobie,żeJensonjestzajętykopaniemdziurwziemi,alenigdzie
niewidaćGeorgiego.
Zawołałam przez okno. Może poszedł gdzieś, gdzie go nie widać, albo wszedł do
toalety,ajategoniezauważyłam.
–GdziejestGeorgie,kochanie?–spytałamJensona.Popatrzyłnamnieirozejrzałsię
dookoła.
–Niewiem–wzruszyłramionami.–Byłtujeszczeprzedchwilą.
Wstałzkolanipodszedłdopłotu,gdziedoniegodołączyłam.Zauważyłam,żefurtka
jest przymknięta, ale nie zamknięta na zasuwę. Poczułam, że ogarnia mnie panika.
Georgie nie jest dzieckiem, które poradzi sobie samo na ulicy. I sam nie otworzyłby
zasuwy.Zresztązapewnenawetnieprzyszłobymutodogłowy,gdyby…
–Czytotyotworzyłeś?–spytałamostroJensona.
–Nie!–powiedział.–Nigdy!Mówiłemci,niewidziałemgo!
–Niemagowdomu–powiedziałMike,którywłaśniedonasdoszedł.–Sprawdziłem
napiętrze.
–Awięcwyszedłnaulicę–powiedziałam,otwierającfurtkęiwybiegającprzeznią.W
okolicy, w której mieszkaliśmy, nie było dużego ruchu, poza tym było niedzielne
popołudnie, ale nie mogłam przestać myśleć o tym, że od głównej drogi dzieli nas
zaledwiekilkaprzecznic,aGeorgiebardzołatwomożewpaśćwpanikę,gdybłąkającsię
poulicach,znajdziesięwnieznajomymotoczeniu.
Georgiegojednaknigdzieniebyłowidać.
–Dobrze,młodyczłowieku–zwróciłamsiędoJensona.–Tyzostajeszwogrodzie,a
Mikeijapójdziemydrogąwobiestrony.
–Janicniezrobiłem–jęknąłznowu.–Onzniknął,kiedyniepatrzyłem!
– Wiem, kolego. Po prostu utrzymaj twierdzę przez trzydzieści sekund. Casey,
kochanie–zwróciłsiędomnieMike.–Pójdędoskrzyżowania,atywprzeciwnąstronę.
Jestempewien,żeniemógłodejśćdaleko.
Lecz nasze poszukiwania nie dały efektu i kiedy spotkaliśmy się minutę później,
miałam złe przeczucia. Przerabialiśmy już coś takiego – mieliśmy podopiecznego,
Spencera,któryuciekałzdomu,nawetprzezokienkodachowewsypialni,apotempo
dachach.AletobyłGeorgie.Czyonumiałbyprzejśćprzezulicębezpomocy?Wszędzie
ktoś go prowadził – do szkoły i z powrotem, nawet w szkole… A teraz nie mieliśmy
pojęcia,gdziemożebyć.
–Pójdępokluczykidosamochodu–powiedziałMike,ściskającmniezarękę.–Inie
wpadajwpanikę,kochanie.Znajdziemygo.Tokwestiakilkuminut.Nieodszedłdaleko.
–Acozlasem?–spytałam.–MożepójdęzJensonemdolasu,jakmyślisz?
– Daj mi najpierw przejechać się po okolicy… – zamilkł i spojrzał ponad moim
ramieniem.–Zobacz,tamsąStanleyowie.Zapytajmy,czygoniewidzieli.
Stanleyowie byli naszymi najbliższymi sąsiadami; właśnie szli chodnikiem,
najpewniej wracając z kościoła. Ale nie widzieli Georgiego; kiedy weszli do domu, a
Mikewskoczyłdosamochodu,żebypojechaćgoszukać,janaglenabrałampewności,
żeposzedłdolasu.Rozmawialiśmyprzecieżowycieczceiotym,żemożeznajdzietam
jakieśkamieniedoswojejkolekcji.
–Skupsię–powiedziałamdoJensona,zastanawiającsię,czyniemógłwłaśnieczegoś
takiegozasugerowaćGeorgiemu.–Czypowiedziałeśmucoś,comogłospowodować,że
taknagleodszedł?
–Nic!–zapewnił.–Mówięprawdę,Casey.Nicmuniepowiedziałem.Anisłowa!
Właśnieszukałamkluczyoddomu,postanowiwszymimowszystkopójśćsprawdzić
w parku, kiedy ciszę niedzielnego popołudnia rozdarł przenikliwy krzyk. Krzyk
Georgiego,itonajwyraźniejbardzoblisko.Poczułamogromnąulgę.Alegdzieonbył?
Gdzieśpolewej.Wyszłamnachodnikprzeddomemikiedyspojrzałamwzdłużścieżki
rozdzielającej nasze domy, zobaczyłam pana Stanleya, który ciągnął przerażonego
Georgiegozarękę.
– Och, proszę go puścić! – krzyknęłam, wprawiając pana Stanleya w wyraźne
zdumienie.–Onwłaśniedlategokrzyczy.Niemożnagodotykać.Nielubitego…
Wydawałosię,żepanStanleypuściłgobardzochętnie.WtedyGeorgiezatrzymałsię,
odgarnąłgrzywkęzoczui–jaktoczęstorobił–wbiłwzrokwswojedłonie,wktórych
trzymał coś, co wyglądało jak garść najzwyklejszych kamyków. Jednak najwyraźniej
miały one dla niego wielkie znaczenie, ponieważ kiedy pan Stanley pochylił się, żeby
zobaczyć,comawrękach,Georgiezacisnąłpalceinatychmiastzacząłznowukrzyczeć.
– Georgie, chodź – powiedziałam, odzyskując panowanie nad sobą. Puszka z jego
kolekcją leży chyba na naszym patio. – Chodźmy. To jest na pewno bardzo ważny
kamieńdotwojejkolekcji,więcpowinniśmyjaknajszybciejwrócićdoogroduiwłożyć
godotwojejpuszki.
To chyba zadziałało. Wyciągając ręce przed sobą, przemaszerował obok mnie i
Jensona,prostodonaszegoogrodu,niosącswójnowyskarb.
– Nie zrobiłem mu nic złego! – Pan Stanley był wyraźnie oszołomiony. – Jestem
pewien,żenie.Martwiłemsięjedynie,żemożeuciec.
Miałam tylko parę chwil, żeby przedstawić sytuację naszym biednym sąsiadom.
Wyglądałonato,żeGeorgiecałyczasbyłwichogrodzie.Wrócilidodomuiomalnie
wyskoczylizeskóry,kiedyzobaczyliwswoimogrodziemałegochłopca,któryklęczał
przyichskalnymogródku,wktórymzdążyłwygrzebaćsporądziurę.
–Nicsięniestało–zapewniłmniepanStanley,kiedyopowiedziałammuokolekcji
„bezcennych” kamieni Georgiego i wyjaśniłam, jakie są dla niego ważne. – Proszę się
nieprzejmować.Najważniejsze,żechłopiecsięznalazł.Naprawdęcieszęsię,żejestcały
izdrowy.
Nietylkoonsięztegocieszył.Minąłdobrykwadrans,nimwróciłMike.Togłupie,ale
żadnemuznasnieprzyszłodogłowy,żepowinienwziąćzesobątelefon.
–Aledobrze,żenicsięniestało–stwierdziliśmyoboje,kiedyMikedołączyłdonasw
ogrodzie, gdzie Georgie przegrupowywał nowy rządek swoich kamieni. Kiedy pojawił
się Mike, spojrzał na niego, po czym wybrał jeden z nowych kamieni i wskazał na
Jensona.
–Skalniak.Szarozielony.Dlaciebie–powiedział.
Mikeijarównocześniespojrzeliśmynaobdarowanego.
– Szarozielony dla Jensona – powtórzył Georgie. – Kremowobiały dla Georgiego.
Georgietomądrychłopiec–zakończył.
Jensonowiopadłaszczęka.
–Janicniemówiłem!–powiedział.–Niepowiedziałemmu,żebytamszedł!
–Więcdlaczegotozrobił?–spytałam.
–Niekazałemmu!Naprawdę!
WtymmomencieGeorgiezacząłodnowa.
– Jenson powiedział! Jenson powiedział! Georgie mądry! – powtarzał, przerywając
krzyk.
ZmierzyłamwzrokiemJensona,zdającsobiesprawę,jakiharmiderrobimy.
–Idźnagórę–powiedziałam–amytymczasemspróbujemygouspokoić.
GdyJensonmniemijał,najegotwarzymalowałosięgłębokieoburzenie;prawdziwy
cud,iżniepadłamtrupemnamiejscu.
Jakmożnabyłooczekiwać,kiedyJensonposzedł,Georgieucichł.Iznowustałosięto
równie szybko, jak się zaczęło. Odłożył kamienie na stolik – jeden na koniec rzędu,
któryukładał,drugi–tendlaJensona–niecozboku.Następniezacząłjezbierać,jeden
po drugim, i układać w na pozór przypadkowym, ale zapewne dla niego znaczącym
porządkuwswojejpuszce.
– Kochanie, nie możesz sam wychodzić z ogrodu – powiedziałam. – Rozumiesz? To
niebezpieczne,jeśliGeorgiewychodzisam.
– Niebezpieczne – potwierdził Georgie i skinął głową, wciąż pochłonięty swoimi
kamieniami.–Skalniakniebezpieczny.Georgierozumie.
–Mniejszaztym–zakończyłMike.–Wszystkodobre,cosiędobrzekończy.Zanieś
swojąkolekcjęnagóręimożewszyscywybierzemysięnaprzyjemnyspacerdolasu.
Patrzyłam, jak Georgie podreptał na górę, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z
emocjonalnejburzy,którąwywołał.Alboraczej–którarozpętałasięwokółniego.
–Przyjemnyspacerdolasu?–powtórzyłam.–Przyjemny?Wieszco?Jawiedziałam.
Wiedziałam,żetojestzbytpiękne,żebybyłoprawdziwe.Przecieżoncelowowysłałgo
doogrodusąsiadów,żeby…
–On?
–Jenson–wyjaśniłam.–Toprzecieżongopodpuścił,niesądzisz?
Zamilkłam,ponieważMikepatrzyłnamniebardzodziwnie.
–Kochanie,czytysłyszyszsamasiebie?–spytał.–Słyszysz,comówisz?Jensonma
dziewięćlat.Jakmożezrozumieć,dlaczegoGeorgieniepowiniensamwychodzić?
Zastanawiałamsięnadtym,wstrząśnięta.
–Chwileczkę.Myślisz,żeJensonnienamówiłgodotego?
–Nie.Niewiem,czytozrobił,czynie.Tegoniewiemy.Chodzimitylkooto,żenie
mógł zrozumieć konsekwencji. I niebezpieczeństwa. I wydaje mi się, że trochę
pochopniegoobwiniasz.
–Wcalenie–zaprotestowałam,zaskoczona.–Poprostuniejestemnaiwna.Igdybyś
mniespytał,totylkoutwierdzamniewmojejopinii.NiebędęmogłazająćsięGeorgiem
jaknależy,dopókibędzieznamimieszkałJenson.
NatwarzyMike’apojawiłsięwyraz,którywidziałamjużwielokrotnie.
– Kochanie – zaczął. – Nie zrozum mnie źle, ale czy nie wydaje ci się, że trochę za
mocnoodreagowujesz?
–Odreagowuję?
–Tak.Kierona.
–Namiłośćboską,comaztymwspólnegoKieron?
– Chcę tylko powiedzieć, że być może jesteś trochę nadopiekuńcza w stosunku do
Georgiego,ponieważmartwiszsię,żeniewszystkorobiłaś,jakpowinnaś,kiedyKieron
byłwjegowieku…
– Mike, to kompletna bzdura! Jestem po prostu realistką. Georgie ma szczególne
potrzeby,ajastaramsięusilniewszystkiejeogarnąć…
Znowuspojrzałnamniewsposób,którysprawił,żepoczułamsię,jakbymdostaław
twarzmokrąflanelą.
–Ico,kochanie?Jensonciprzeszkadza?
Rozdział16
P
otym,copowiedziałmiMike,przezcałąnocprzewracałamsięzbokunabok.Czy
byłamzbytsurowadlaJensona?Rozumpodpowiadał,żenie.Wyraźniebrakowałomu
dyscypliny i chociaż był w trudnej sytuacji – która oczywiście wpływała na jego
zachowanie – uprzedziłam go, że nie będzie miał taryfy ulgowej, jeśli nie
podporządkuje się zasadom. Na tym przecież polega nasze zadanie jako rodziny
zastępczej,prawda?
Ale uwaga Mike’a, że faworyzuję Georgiego, a Jenson mi „przeszkadza”, zabolała.
Rzeczywiście,jestemtylkoczłowiekiemimamsłabośćdobiednegoGeorgiego,więcto
chybanormalne,żedenerwujęsię,kiedyJensonmudokucza.Alemożezabardzosię
denerwuję? Postanowiłam przestać prosić Johna, żeby go zabrał; nie zniosłabym
podejrzeńoto,żefaworyzujęjednegozchłopców.
Było zupełnie jasne, że Jenson tak właśnie myślał. Kiedy następnego ranka
zawiozłamchłopcówdoszkoły,niepożegnałsięzemną.Właściwieniemusiał.To,jak
trzasnął drzwiami samochodu i pomaszerował chodnikiem do szkoły, powiedziało mi
wszystko, co powinnam wiedzieć. A co gorsza, teraz także Georgie wydawał się ode
mnie stronić. Oczywiście musiał iść ze mną – zawsze prowadziłam go do szkoły i
oddawałam w ręce asystentki dydaktycznej – ale tym razem postanowił iść przodem,
jakbyodsuwającsięodemnie,chciałdołączyćdoJensona.
Bycie rodzicem zastępczym – w ogóle bycie rodzicem – nie polega na zdobywaniu
popularności,aletasytuacjawprawiałamniewprzygnębienie.Popowrociedodomu
postanowiłam jednak zadzwonić do Johna, choć wiedziałam, że to może przygnębić
mniejeszczebardziej.Pomijającwszystkieinneaspekty,wciążniemieliśmypojęcia,do
kiedypotrwatonaszespecjalne,„kilkudniowe”(choćtrwałojużkilkatygodni)zadanie.
Wcaleniechodziłooto–powtarzałamsobie–żechcemysiępozbyćJensona,aleoto,
żeonchcewrócićdodomu.
AleJohnniemiałdobrychwiadomości.
–Naprawdęmiprzykro,Casey–powiedział–alesprawasięprzeciąga.Ajakciidzie?
Przypuszczam,żeopiekanadtakimchłopcemjakGeorgiemusibyćwyzwaniem,nawet
dlatakichekspertówjakwy.Czyradziciesobiejakośznim?
Słysząc to, przygryzłam wargę, żeby nie przyjąć pouczającego tonu. Naprawdę
lubiłamiszanowałamJohna,aledlaczegomiałtakiezdanieoGeorgiem?Owszem,jest
dzieckiem autystycznym, opieka nad nim to wyzwanie, ale kiedy zastanawiałam się
nad tym, ogarnął mnie gniew. Czy on nie rozumie? Przecież to Jenson sprawia
problemy!
Milczałamprzezchwilę,żebytowyjaśnićbardziejracjonalnie.
– Och, nie jest tak źle – odparłam beztrosko. – Biorąc pod uwagę, jaką mamy
mieszankę.Możeszsobiewyobrazić,żeczasemzdarzająsiętrudnechwile.
– O tak, mogę – odparł John. – To wspaniałe, że przyjęłaś ich obu. Wiem, że Marie
robi, co w jej mocy, żeby rozwiązać tę sprawę, a przynajmniej umówić kolejne
spotkanie.Totakiewkurzające;gdybyjejnarzeczonysięniewprowadził,dziecibyłyby
zmamąjużoddwóchtygodni.
Zabrzmiałotoprzygnębiającoznajomo.
–Wiemyonimcoświęcej?
–Janie–odparłJohn.–Alezdajesię,żeróżnerzeczywyszłynajaw,kiedypolicjago
sprawdzała.Cośzwiązanegozprzemocą.Atooczywiściestanowiproblem–westchnął.
–Jakzwykle,trzebaocenić,naileprawdopodobnejest,żeznowusiędopuści…
–Ajeślidojdądowniosku,żeryzykojestzaduże?
– Wtedy decyzja będzie oczywiście należała do Karen. Ale miejmy nadzieję, że do
tegoniedojdzie…
Awięcznowutensamscenariusz.Częstotakbywało.JakądecyzjępodejmieKaren?
Czy wybierze narzeczonego, rezygnując z odzyskania dzieci? Większość ludzi nie
zastanawiałaby się ani chwili. Ale, niestety, zbyt dobrze wiedziałam, jak działa ten
świat.Sątakiekobiety,którewybrałybynarzeczonego.
Po rozmowie z Johnem odłożyłam słuchawkę, przygnębiona. Był na to tylko jeden
sposób:trochęposprzątać.Ktośmógłbytouznaćzaszaleństwoobłąkanejkobiety,ale
dla mnie najlepszym antidotum na niesprecyzowanie ponury nastrój jest założenie
gumowych rękawiczek, posmarowanie łokci kremem i szczypiący w nosie zapach
płynówdoczyszczenia.
W poniedziałek po południu mój dom był już tak czysty, że niemal lśnił; do tego
stopnia, że w środę, kiedy Kieron przyszedł na podwieczorek przynosząc „wielkie,
wielkie” nowiny (jak się mawiało w naszym domu), w powietrzu jeszcze unosił się
zapachrozpuszczalników.
–Wiesz,mamo–zauważył–kiedyludzierozmawiająozapachu,któryprzypomina
imrodzinnydom,większośćznichmówioaromacieparzonejkawy,pieczonegociasta
albo obiadu w piekarniku, ale dla mnie to zawsze będzie Mr Muscle. – Teatralnym
gestemprzyłożyłręcedopiersi.–Ach,rodzinnydom,gdziedziałającanawyobraźnię
wońodkażaczadotoaletmieszasiętakpiękniezesłodkimzapachempłynudomycia
szyb,złamanymdelikatnąnutąpiankidoczyszczeniawanny.
Pacnęłamgożartobliwie.
–Okej,awięcjakiesątetwojewielkie,wielkienowiny?ZdobyłeśmiejscewRADA?
Przestańsięzemnądrażnić,paskudo!Mówwreszcie.Cotozanowiny?
Okazałosię,żenaprawdęwielkie.Prawdęmówiąc,bardzowielkie.Kieron–kumojej
ogromnej dumie – zgłosił się na praktykę jako asystent dydaktyczny w miejscowej
szkole podstawowej. Do tego szkoła będzie opłacać jego czesne za college, żeby mógł
zdobyćoficjalneuprawnieniaasystentadydaktycznego.
–Ipowiedzieli,żepotembędąmielidlamnieetat–mówiłzentuzjazmem.–Płatny.
Czytoniewspaniale?
–Absolutnieświetnie–przyznałam.Jednocześnieniebyłamnaiwna.Wiedziałam,że
tobędziedlaniegobardzotrudne.Byłamdumnazeswojegosynaiztego,jakpokonuje
swoje słabości, ale też martwiłam się, żeby przez nadmiar entuzjazmu nie wziął na
siebiezadużo.
–Przestańsięmartwić,mamo.Jużtowszystkoprzemyślałem.Rozmawiałemzciocią
Donną,którapowiedziała,żeprzestawimojezmianytak,żebyjedopasowaćdoplanu
zajęćwszkoleifutbolupopołudniu,więcniebędzieztymproblemu.
Już miałam mu przypomnieć, że nie powinien łapać kilku srok za ogon – po latach
spędzonychwszkoledobrzewiedziałam,jakwyczerpującypotrafibyć„krótki”szkolny
dzień–kiedyprzerwałonamjakieśzamieszaniewsalonie.
Zajrzeliśmy tam oboje i zobaczyliśmy Georgiego, który kiwał się na sofie, na
przemian krzycząc i wołając: „Nie, Jenson, nie, Jenson” i wymachując przy tym
rękoma.
– Naprawdę, brak mi już sił – powiedziałam do Kierona, wchodząc do salonu. – Nie
mogęzostawićichsamychnapięćminut,boJensonnatychmiastzaczynadenerwować
Georgiego!
Inajwyraźniejwłaśnietoterazrobił.Dopierokiedyweszłamdopokoju,zobaczyłam
Jensona,którymiałdziwnąminę.
–Jenson!–warknęłam.–Skończztym!
– Ale to on – odparł Jenson, jak zwykle z wyzywającym wyrazem twarzy. – Znowu
zachowujesiędziwacznie,gapisięnamnieiśmiejebezpowodu!
–Och,namiłośćboską!–powiedziałam.–Iletymaszlat?Jesteśjużdośćduży,żeby
umiećzignorowaćcośtakgłupiego.Apozatym–wzięłamsiępodboki–wtakimrazie
dlaczego on krzyczy „nie”? Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie doprowadzał go do
takiegostanu,Jenson?Namiłośćboską,chcesz,żebysięwkurzył?Otocichodzi?
–Aletodziwak!Iprzerażamnie!Powtarza„nie”,bojamumówię,żebyprzestałidał
mispokój.
Spojrzałam na Georgiego, który – teraz już spokojny – wydawał się śledzić rozwój
wydarzeń.Irzeczywiście,patrzyłnaJensona.Alekiedytylkozauważył,żejananiego
patrzę,zacząłznowukrzyczeć,machaćrękomaipowtarzać:„Nie,Jenson”.
– Ćśśś, Georgie – powiedziałam łagodnie. – Przestań już. Dość tego hałasu. A ty –
zwróciłamsięzirytacjądoJensona–namiłośćboską,poprostuniezwracajnaniego
uwagi.Muszęprzygotowaćpodwieczorekibyłabymwdzięcznazachwilęspokoju.
Odwróciłamsię,żebypójśćdokuchni.
– A co z nim? – wyrzucił z siebie Jenson. – Dlaczego jemu nie każesz przestać?
Dlaczegoniepowieszmu,żebyprzestałsięnamniegapićizachowywaćdziwacznie?
–Właśnietozrobiłam–odparłam.–Ja…
–Nie,niezrobiłaś.Jegonieobwiniasz,tylkomnie!
–Jenson…–zaczęłaminaglezastanowiłamsię.Kwestiawinybyłaogromnieważna
dla Jensona; zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w niedzielę. Rozdrapywanie tej rany
nieprzyniesienicdobrego.
– I ty też, Georgie – zwróciłam się do niego, grożąc mu lekko palcem. – Żadnego
wpatrywaniasięwJensona,rozumiemysię,proszępana?
Georgie spojrzał na mnie. Nie miałam zielonego pojęcia, czy cokolwiek do niego
dotarło, ale nie to było istotne. Najważniejsze, że Jenson to usłyszał, więc mógł
zrównoważyćrachunekkarcenia.
– Dobrze – powiedziałam do Kierona, zamykając drzwi do salonu. – Na czym
skończyliśmy?
–Szczerzemówiąc,mamo–parsknąłśmiechem–wściekłaśsięozupełnegłupstwo.
– Co? – najeżyłam się. – Powinieneś spróbować pomieszkać w tym domu wariatów,
uwierzmi!Mniejszaztym.Towcaleniejestgłupstwo.Niemanicmiłegoanimądrego
wnazywaniukogośdziwakiem,Kieron.Akurattypowinieneśdoskonaletorozumieć.
Toniejestmiłe,aja,szczerzemówiąc,mamjużtegonaprawdędosyć.
– Mówię poważnie, mamo. Jesteś przewrażliwiona. Dzieciaki nazywały mnie tak w
szkolecałyczas.
–Niewiedziałam!
–Właśnie.Iotochodzi.Tybyśsiędenerwowała,alejasięnieprzejmowałem.Byłem
dziwakiemwporównaniuznimi.Aonimniewydawalisiędziwni.
–Kieron,wcaleniejesteś„dziwny”.
– Ależ jestem, mamo. Oczywiście, że jestem. – Spojrzał na mnie, jakby mi rozum
odebrało. – Nie pamiętasz, co powiedział lekarz? Wtedy, w szpitalu? To, że jestem
wyjątkowy,ponieważmójmózgpracujeinaczejniżmózgiinnychdzieci?Iżewłaśnie
stąd biorą się te wszystkie moje drobne dziwactwa? – Kieron wyszczerzył zęby. – Był
fajny,tendoktor.Naprawdępodobałomisięto,cowtedypowiedział.
Słuchałam w osłupieniu wspomnień Kierona. Właśnie tak powiedział doktor. I
podczas gdy ja siedziałam, słuchając tych wszystkich łagodnych eufemizmów, ale
widząc tylko wyzwania, próby i potencjalne problemy piętrzące się przed moim
kochanymsynkiem,Kieronodbierałtozupełnieinaczej:czułsięwyjątkowyiwreszcie
rozumiany.
– Nie powinnaś się tym tak przejmować, mamo – zakończył. – Wiem, że dzieci nie
powinny się przezywać, ale dla Jensona Georgie jest dziwny. Dziwny i przerażający;
bardziej dziwny i przerażający, niż byłem ja. I uwierz mi, kiedy tak patrzy, mnie też
przeraża!Alenieprzejmujesiętym.Mogęsięzałożyć,żewogólesięnieprzejmuje.Ja
sięnigdynieprzejmowałem.Tyowszem,alenieja.
Boże,pamiętałam.Pamiętałam,jakbytobyłowczoraj.Jakdocierałodomnie,żeinne
mamyszepcząonim;jakbardzobolało,kiedyniezaproszonogonakolejneprzyjęcie;
jak odbierałam spojrzenia, chichoty albo po prostu odrzucenie. Mój syn, ten dziwny.
Wyrzutek. Ten, z którym nikt nie chce się bawić. Ale Kieron miał rację. To ja się
przejmowałam,onnie.Onitakniechciałsiębawićzinnymidziećmi,ponieważonenie
chciałybawićsięwto,wcoonchciał;inietak,jakonchciał.Zawszewolałbawićsię
sam,zewszystkimiswoimi„małymidziwactwami”.
I był szczęśliwy. Prawdę mówiąc, nic się nie zmieniło. Przebył taką długą drogę,
dorósł, zdobył piękny zestaw umiejętności społecznych. Dopóki nikt nie ingerował w
jegozwyczajeinieruszałjegorzeczy,Kieronbyłszczęśliwy.
I miał rację. Życie z Jensonem i Georgiem razem było jak drapanie strupa, który
dawno się zagoił – tak dawno, że zdążyłam zapomnieć o bliźnie. Patrzyłam na
GeorgiegoicałyczaswidziałamKierona.
Amójsynjeszczenieskończyłswojegokazania.
–Prawdopodobnietylkopogarszaszsytuację,mamo,mówiępoważnie.Założęsię,że
Georgie się nie przejmuje. Ale Jenson tak. Przypuszczalnie myśli, że lubisz bardziej
Georgiegoniżjego.Iprzeztozachowujesięgorzej.
Sięgnęłampoczajnik.Potrzebowałamkofeiny.Ikogoś,ktootworzyłbymioczy.
– Wiesz co? – powiedziałam do mojego irytująco przenikliwego syna. – Masz rację.
Niełatwomitoprzyznać,aletrafiłeśwsedno.
Wydawało mi się niemal niewiarygodne, że dziesięć minut z Kieronem może tak
dramatyczniezmienićmojąperspektywę,chociażkiedytojużnastąpiło,poczułamsię
znacznie lepiej. I zaczęłam zupełnie inaczej myśleć o naszej małej, niedopasowanej
rodzinie,aprzedewszystkimobiednym,udręczonymJensonie.
Kieron trafił w sedno – dokuczanie nie „krzywdziło” Georgiego. Georgie czuł się
skrzywdzonytylkowtedy,gdyktośnaruszałjegoprzestrzeńosobistą,kiedypróbował
nawiązać z nim kontakt wzrokowy, albo ingerował w jego przyzwyczajenia. Słowo
„dziwak” spływało po nim jak deszcz po szybie. Po prostu nie docierało do niego. Nie
miał inteligencji emocjonalnej. Prawdę mówiąc, był ucieleśnieniem frazy: „Kije i
kamieniemogąpołamaćmikości,alesłowanigdymnieniezranią”.
A Kieron, ze swoim łagodnym Aspergerem, był taki sam, nawet jeśli w nieco
mniejszymstopniu(naprzykładniewątpiłam,żemógłmiećzłamaneserce).Widziałw
ludziach tylko dobro; mając bardzo mgliste pojęcie o emocjonalnej złożoności, nie
widziałpowodu,bycokolwiekpostrzegaćinaczejniżjakokonkrety.Jeśliktośnazwałgo
„dziwnym”,byłotodlaniegotylkosłowo,stwierdzeniefaktu.Cowięcej,stwierdzenie,z
którymsięzgadzał–nieobciążonypojęciem„bycianieuprzejmym”.Onbyłdziwnyna
swójsposób,oni–inaczej.Onistanowiliwiększość,więctoonbyłdziwny.
AGeorgie,którymieściłsięnaskaliznaczniedalejniżKieron,nawetnieużywałsłów
w taki sposób, jak „normalni” ludzie. Pod tym i każdym innym względem warunki,
któremusiałyzostaćspełnione,żebyczułsięszczęśliwy,byłybardzoproste:poczucie
bezpieczeństwa,zaspokojonepotrzeby,nienaruszaniejegoprzestrzeniosobistej.Nigdy
nie poznał życia rodzinnego, więc nie mógł za nim tęsknić – natomiast Jenson, jak
bardzonieodpowiedzialnabyłabyjegorodzina,znałjedoskonale,tęskniłzanimiczuł
sięsamotny.
Wiedziałamotymwszystkim,alezapomniałam.Nachwilę.
W piątek Mike miał urodziny. Rozumiejąc teraz znacznie lepiej obu chłopców,
postanowiłam zatrudnić dla nich opiekunkę i zaplanować jakże nam potrzebny
wspólny wieczór poza domem. Ponieważ nasze własne dzieci wybierały się z nami, a
nie chciałam prosić nikogo obcego, zapytałam moją siostrę, czy nie posiedziałaby z
nimi kilka godzin. Podobnie jak Kieron i Riley, została sprawdzona przez policję na
wypadektakiejwłaśniesytuacji,awiedziałam,żejeśliktokolwiekporadzisobiezmoją
parąniesfornychdziewięciolatków,totymkimśjestwłaśniemojarozsądnairzeczowa
siostra.
Dlatego byłam zaskoczona, widząc wyraz jej twarzy, kiedy wróciliśmy do domu.
Spędziliśmy kilka wspaniałych godzin opychając się tortillami, enchiladami i – jak
przystałonamęskieurodziny–stekiemwielkościpółmiska.Jednakwesołaatmosfera
nie miała się długo utrzymać. Donna wyglądała przez okno salonu i przyjęła nasz
powrótzwyraźnąulgą.Tobyłozupełniedoniejniepodobne.
–Niedzwoniłam–szepnęła,wpuszczającnas,zanimMikezdążyłwyjąćklucze–bo
nie chciałam wam psuć wieczoru. Ale… – machnęła głową w stronę salonu. – Cóż,
mieliśmyznimdzisiajprzejścia.
Zerknęłam na Jensona, który spał zwinięty w kłębek na sofie, w ubraniu i z
zapuchniętymioczami.
– Nie było z nim dobrze – wyjaśniła Donna, kiedy zamknęliśmy się w kuchni,
upewniwszy się wcześniej, że Georgie smacznie śpi. – Zaczęło się krótko po tym, jak
wyszliście.Usłyszałamjakieśhałasynagórze…alenicniepokojącego.Myślałam,żepo
prostu się bawią, ale oczywiście poszłam sprawdzić. W każdym razie Georgie był w
pokoju Jensona. Siedział w drzwiach i układał te kamienie, o których wspominałaś…
wiesz,tezpuszki.Nierobiłnicspecjalnego,aleJensonnajwyraźniejniechciałgotami
zacząłsięwściekać.
–Och,siostrzyczko,takmiprzykro…–zaczęłam,aleDonnapokręciłagłową.
– Nie, to nie to. Nie złościł się na Georgiego ani nic w tym rodzaju. Po prostu był
zdenerwowany. Dopytywał się, dokąd poszliście i kiedy wrócicie. I właściwie nie
przestał,dopókiniezasnął.Wciążpytał,kiedywróciciedodomu.
Mike i ja wymieniliśmy spojrzenia. To było naprawdę dziwne. Nigdy nie
spodziewalibyśmy się, że akurat Jenson przejmie się tym, że został sam w domu.
PowiedziałamotymDonnie.Towszystkoniemiałosensu.
–AcozGeorgiem?–spytałMike.–Teżsięwkurzał?
Donnapokręciłagłową.
– Zupełnie nie. Był w swoim własnym, małym świecie. Kiedy przyszłam i
próbowałamuspokoićJensona,poprostuzabrałswojekamienieiposzedłdołóżka.Toz
Jensonembyłproblem.Kiedypowiedziałammu,samajużniewiemktóryraz,żenie
zadzwonięiniesprowadzęwaswcześniejdodomu,ubrałsię,łączniezkurtkąibutami,
a kiedy chciałam zamknąć drzwi, próbował przez nie uciec z domowym telefonem,
żebyzadzwonićdowasnakomórkę,chociażniewiem,skądzamierzałwziąćnumer!
–Och,biedactwo–zmartwiłamsię.–Wyglądanato,żemiałaśkoszmarnywieczór.
Donnapokręciłagłową.
–Bywałogorzej.Pozatym,niemogłamtegoniezrobićdlamojegouroczegoszwagra,
prawda?Awkońcuudałomisięgouspokoićczekoladowymiciasteczkami.Obawiam
się,żezjadłpółtorejpaczki.
– Och, tym raczej nie będziemy się przejmować – powiedziałam. Pamiętając naszą
ostatniąwizytęwszpitalu,czułamulgę,żeniestałosięnicgorszego.
– A tak na poważnie, pozwoliłam mu posiedzieć pół godziny przy laptopie.
Wiedzieliścieojegoobsesjinapunkciesłużbyzdrowia?
–Czego?–spytałMike.
– Wygląda na to, że ma jakieś zamiłowanie do dziwnych stron internetowych. NHS
Direct. Coś o masażu serca. Pogotowie ratunkowe. Może chce zostać ratownikiem
medycznym,kiedydorośnie?
Kiedy Donna wyszła, Mike zaniósł pogrążonego we śnie Jensona do jego pokoju. Ja
szłam za nimi z butami w ręce. Razem przebraliśmy go w piżamę i położyliśmy do
łóżka. Donna miała rację. Jego pokój wyglądał jak coś w rodzaju „gwiazda rocka w
pięciogwiazdkowym hotelu”. Ponieważ jednak nie miał telewizora, który mógłby
wyrzucić przez okno, nie było poważniejszych zniszczeń – nic, czego nie dałoby się
naprawićrano.
Zostawiliśmymulekkouchylonedrzwiiposzliśmyprzygotowywaćsiędosnu–było
już dość późno – ale kiedy miałam zejść na dół i zrobić nam coś ciepłego do picia,
usłyszałam,jakcichutkoszepczedomniezeswojegopokoju.
–Cześć,kochanie–powiedziałam,otwierającszerzejdrzwiizaglądającdośrodka.–
Jesteśmyjużwdomu.Idźspać.Możemyporozmawiaćrano.
–Niewychodzicieznowu?
Opółnocy?Jeszczeczego,pomyślałam.Ale,zdrugiejstrony,ktowie,ojakichporach
wychodziłaiwracałamatkaJensona.
–Nie–odparłam.–Idziemyspać.Ityteżpowinieneś.
–Niemogę–powiedziałżałośnie.–Mójmózgterazniezaśnie.
Weszłamdoniegoiusiadłamnałóżku.Jensonnatychmiastsiępodniósł.
– Hej – wyciągnęłam do niego ręce. Ku mojemu zaskoczeniu, natychmiast mnie
objął. Od pojawienia się Georgiego był pod tym względem bardzo powściągliwy.
Przytuliłamgo,ogarniętawyrzutamisumienia.
–Cosięstało,kochanie?–spytałamłagodnie.–Ocochodziłowieczorem?
–Zostawiłaśmnie–powiedział.–Wyszłaśizostawiłaśmnie.
–Tylkonakolację,kochanie–odparłam.–IDonnabyłatutaj,prawda?
–Alezwyklemnieniezostawiasz–nieodpuszczał.
– Wiem – przyznałam. – Ponieważ w ogóle rzadko gdzieś wychodzimy. I wcale nie
chcę,żebybyłoinaczej–dodałam.–Tylkoodczasudoczasu,naspecjalneokazje.
Objęłamgomocniejiprzypomniałamsobie,jakszukałwsieciinformacjiopierwszej
pomocy.Tobyłodziwne,alemożenaprawdębałsię,żezostaniesam.
–Gdybymwiedziała,żebędzieszsiębał…–zaczęłam.
– Nie bałem się! – odparł natychmiast z wielkim przejęciem. – Ale nie powinnaś
zostawiać Georgiego tylko pod moją opieką. To nie fair! A co będzie, jeśli opieka
społecznasiędowie?Gdybyprzyszliizobaczyli?
Odsunęłamsięnieco,żebynaniegospojrzeć.
– Wielkie nieba, po co mieliby to robić, kochanie? Mieliście opiekunkę. Była tutaj,
żebyzajmowaćsiętobąiGeorgiem…
– A wtedy znowu by mnie zabrali – powiedział, najwyraźniej wcale mnie nie
słuchając.–Imusiałbymiśćmieszkaćgdzieindziej,bopowiedzieliby,żetomojawina!
–Ależ,kochanie…
–Niepowinnaśzostawiaćgopodmojąopieką.
– Przecież nie zrobiłam tego, Jenson. Nigdy byśmy czegoś takiego nie zrobili. To
byłobynieodpowiedzialne.Tobyłobyniefair.
–Nieważne–powiedział.–Gdybycokolwieksięstało,itaktobyłabymojawina.
–Oczywiście,żenietwoja,kochanie.To…
–Właśnieżebybyła–upierałsię.–TaksamojakznasząSammy.
Spojrzałamnaniegouważnie.Tomusicośznaczyć.Sammy?
–KtotojestSammy,Jenson?–spytałam.–KtotojestSammy?
Spojrzałnamnieizobaczyłampanikęmalującąsięnajegotwarzy.
–Jenson,ktotojestSammy?–spytałamponownie.
Wpokojubyłociemno,alenienatyle,żebymniewidziałastrachuwjegooczach.
–Nikt–odparł,odsuwającsię.–Nikt!
Rozdział17
J
eśli się mówi, że ktoś inny to „nikt”, a zwłaszcza jeśli tak mówi dziecko, to istnieje
bardzodużaszansa,żechodziokogośważnego–ipostawiłabymostatniepieniądzena
to,żetakjestwtymprzypadku.
Obudziłamsięizapuchniętymioczamispojrzałamnatarczęzegara.Pokazywał9:51.
Prawie dziesiąta! Ale nie byłam zaskoczona. Kiedy spędza się pół nocy na nogach,
rozmyślając,nicdziwnego,żenastępnegorankamożnazaspać.
Przewróciłam się na drugi bok. Po stronie Mike’a łóżko było puste, jak się
spodziewałam. Ponieważ była sobota, Mike zdążył już być w magazynie, a o ile węch
mnieniemylił–pociągnęłamnosem;nie,niemylił–przygotowywałwłaśnieśniadanie.
Awięcporawstawać.Spuściłamnogizłóżkaiwsunęłamstopywkapcie.Wyglądało
nato,żezapowiadasiępiękny,słonecznydzień.Iktowie?Możebezżadnychkryzysów
idramatów?Cudaprzecieżczasamisięzdarzają.
Kiedyzeszłamnadół,sytuacjabudziłanadzieje.Stółwjadalnibyłjużprzygotowany,
łączniezporannągazetąimoimulubionymbrązowymsosem,zaśsamMike,zpomocą
JensonaiGeorgiego,napełniałtalerzebekonemijajecznicą.Zauważyłam,żeJensonma
lekko zapuchnięte oczy. Może nie mógł zasnąć w nocy. Zerknął na mnie i posłał mi
bladyuśmiech.
– To mi się podoba – odpowiedziałam uśmiechem, zajmując miejsce przy stole. –
Mężczyźniprzypracy!Boże,jakpiękniepachnie.
– Georgie idzie dzisiaj na mecz – oznajmił Georgie, zajmując miejsce obok mnie i
starannieustawiającswójtalerzzjajecznicąiledwiepodpieczonymtostem.
ZerknęłamnaMike’a,kiedyJensonprzyszedłdostołuzeswoimśniadaniem.Tobyło
cośnowego.
Mikeskinąłgłową.
– Wszyscy idziemy dziś kibicować Kieronowi, prawda, chłopaki? To znaczy, jeśli nie
masz dla nich żadnych innych planów. Kieron gra dzisiaj bardzo blisko stąd, więc
pomyślałem,żemożemysiętamprzespacerować.Mamytakipięknydzień.Alewcinaj
już.
Podobało mi się, że Mike zajął się nimi tak energicznie, chociaż, prawdę mówiąc,
miałam pewne plany. A dokładnie jeden plan. Znaleźć jakiś sposób, żeby wydobyć z
Jensona, kto to jest „Sammy”. Nie trzeba być geniuszem, żeby dojść do wniosku, że
imięSammymożemiećcośwspólnegoz„całąsprawąztąmałą”,októrejwspominała
sąsiadka.Alecodokładnie?Otojestpytanie.
–Świetnypomysł–przyznałam,wyciskającsobienatalerzsporyklekssosu.–Aco
więcej, to mi da trochę czasu, żeby uzupełnić opaleniznę. Ale przedtem… – dodałam
pod wpływem natchnienia – muszę wyskoczyć do miasta, kupić kilka drobiazgów dla
Riley i miałam nadzieję, że pójdziesz ze mną, Jenson. Obiecałam Leviemu, że
poszukamy klocków Lego ze statkiem piratów i pomyślałam, że pomożesz mi je
wybrać.Apozatym,majątamtęgręnakonsolę,któracisiępodobała,pamiętasz?Ta
z…
–Zpingwinami!–Jensonowirozbłysłyoczy.–Mogęjądostać?
Skinęłam głową, zadowolona z tego, jak nieskomplikowany jest umysł małego
chłopca.
– Nie widzę powodu, żeby nie. I kupimy coś dla Georgiego, skoro obaj pomogliście
zrobić tak pyszne śniadanie. Kiedy skończymy, zaprowadzę cię na boisko do Mike’a i
Georgiego,żebyściemoglirazemobejrzećmecz.Cowynato?–spytałam.
Mikepuściłdomnieoko.Zrozumiałmójplan.
Moje doświadczenie wskazuje, że podróż samochodem stwarza dobre warunki do
rozmowy.Zwłaszczarozmowynatrudnetematy.Izwłaszczarozmowyzdziećmi.Nie
wiem dlaczego, ale zawsze tak było. Być może otoczenie działa uspokajająco. Może
chodzioto,żenietrzebanawiązywaćkontaktuwzrokowego.Amożeoto,żeżadnaze
stronniemamożliwościodwrócićsięiodejść,jeślidyskusjastaniesięzbytgorącalub
niewygodna. To zawsze działało przy moich dzieciach – zwłaszcza wtedy, kiedy były
kłótliwymi nastolatkami. Owszem, kończyło się tym, że któreś z nich trzaskało
drzwiamiiodchodziłoobrażone,alewcześniejwysłuchałokazanianatematodrabiania
lekcji, prac domowych, pory powrotu do domu – czy cokolwiek było akurat w planie
tegodnia.
Jenson nie był nastolatkiem, kłótliwym czy nie, ale widząc jego reakcję na moje
pytaniepoprzedniejnocy,niesądziłam,żebyłatwosięotworzyłipowiedział,kimjest
owa„Sammy”.Miałamteżprzeczucie–itutajtakżenietrzebabyłogeniusza–żejestto
coś, co bardzo go gnębi. Co się wydarzyło? Co to za „sprawa”? Czy skrzywdził jakieś
dziecko? Może był uwikłany w jakieś przestępstwo? Czy ta „Sammy” była jego
wspólniczką?Byłotakwieleróżnychmożliwości.Alejednobyłopewne:tomuciążyło.
Postanowiłam poruszyć ten temat, wracając, a nie w drodze do sklepu.
Podekscytowanyswojąnowągrą(takwłaśniebyło:siedziałnatylnymsiedzeniuiczytał
napisynaopakowaniu)możebędziebardziejskorydorozmowy.Podstępnataktyka–
tym razem postanowiłam być jak porucznik Columbo – ale miałam nadzieję, że
usprawiedliwiona i da pożądany efekt. Naprawdę chciałam wiedzieć, co gnębi to
skomplikowanedziecko–bocośniewątpliwiegnębiło.Imiałamprzeczucie,żechodzio
coświęcejniżnieodpowiedzialnamatka.
–Jenson–zapytałamjakgdybynigdynic,kiedywyjeżdżaliśmyzwielopoziomowego
parkingu.–Pamiętasz,oczymrozmawialiśmywczorajwnocy?
Spojrzałnamnienieufnieznadswojejlektury.
– Wiesz, kochanie, nie daje mi to spokoju. Nie mogę przestać o tym myśleć. O co
chodzi?KtotojestSammy?
Wewstecznymlusterkuwidziałam,jakzmieniłsięwyrazjegotwarzy.
–Nikt.Mówiłemci–odparł,wpatrującsięwpudełkozgrą.
– Kochanie, każdy jest kimś. Nie można być nikim. To twoja koleżanka? Ktoś, kogo
znasz?Kogoznałeś?
–Mówiłemcijuż–powtórzył.–Nikt!
Wpatrywał się teraz w moje odbicie w lusterku, jakby chciał siłą spojrzenia zmusić
mnie, bym zostawiła ten temat w spokoju. To zaś tylko utwierdziło mnie w
przekonaniu,żeniepowinnamgozostawiaćwspokoju.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, kochanie? – spytałam łagodnie. – Jeśli jest ci
trudno…
–Niemogę!–powiedział,terazjużzirytowany.–Niewolnomi.
– Ale dlaczego? – spytałam. – Kochanie, o cokolwiek chodzi, jestem przekonana, że
poczujeszsięlepiej,jeżelitozsiebiewyrzucisz.
–Aletotajemnica…–Jegotonstałsiębłagalny.–Proszę,Casey.Niepowinienemw
ogóleotymmówić.Niepowinienemnawetwspominaćjejimienia!
Choć bardzo chciałam rozwiązać tę zagadkę, wiedziałam, że muszę postępować
bardzo ostrożnie. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że poznanie prawdy jest
jednym z najlepszych sposobów, żeby pomóc dziecku przeżywającemu trudności, ale
byłamteżczęściąsystemuopiekispołecznej,którymawyraźnieokreśloneproceduryi
granice. Co jest wskazane – przestrzeganie procedur chroni nas przed krytyką i
procesami–alemożebyćteżfrustrujące,zwłaszczakiedyuniemożliwiamicoś,czego
zawszepragnęłam:nawiązaniepełnegokontaktuzdzieckiem,któremampodopieką.
A w dodatku, całkiem niedawno, stało się dla mnie przyczyną kłopotów. Matka
ostatniego dziecka, którym się zajmowaliśmy, skrywała pewien wielki sekret; kiedy
dowiedziałamsięotymiwydobyłamzniejinformację,nieliczyłosięanitrochę,żeto
zmieniło sytuację na lepsze – i tak dostałam po łapach za to, że nie przestrzegałam
procedur. Według przepisów nie powinnam była tego zrobić, tylko pójść ze swoimi
wątpliwościami do pracownika socjalnego i jemu zostawić rozwiązanie problemu,
zamiastbraćsięzatosamej.
Takwięcbyłatodelikatnasprawa.Gdziesąsekrety,tamzwyklebywająikłamstwa.
Czymkolwiekjestówsekret,napewnoniebędzietonicmiłego.
–Tajemnica?–spytałambeztrosko.–Czyjatajemnica?
Togojakbyspeszyło.
–Chodzimioto,ktokazałcitrzymaćtowtajemnicy?Sammy?Bojeślitoonazrobiła
coś,cocięniepokoi,ipoprosiła,żebyśotymniemówił,toniejestwporządku,prawda?
Zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, więc odwróciłam się, żeby na niego
spojrzeć.Zauważyłam,żeoczymapełnełez.Tojużzabardzozaczynałoprzypominać
przesłuchanie–ategoniechciałam.SkoroJensonuważa,żeniepowiniennicmówić,
byłobybłędemnaciskaćnaniego.Aletobyłofrustrujące.Jeśliażtakgoniepokoiło,to
znaczy, że chodzi o coś naprawdę ważnego. Coś wielkiego, a on dźwigał ten ciężar
całkiemsam.
Alewłaśniekiedypostanowiłamodpuścić–ijednakporozmawiaćzMarie–Jenson
przemówił.
–ToniebyłaSammy–powiedziałzełzami.–JaktomogłabyćSammy?Byłaprzecież
całkiem malutka! – Wziął głęboki oddech. – Ona nic nie zrobiła! I nie żyje! A ty nie
powinnaśmniewypytywać,Casey.Mamasięwścieknie!Itobędzietwojawina!
Znalezieniemiejscadozaparkowaniazajęłomidobrepięćminut.Jensonprzezcały
ten czas siedział z tyłu i płakał, przyciskając do piersi swoją grę z pingwinami i
daremniestarającsiępowstrzymaćłzy.
Wkońcuudałomisięzaparkować.Odwróciłamsięnaswoimsiedzeniu,aledoszłam
do wniosku, że to nie wystarczy. Wysiadłam z samochodu i przesiadłam się na tylne
siedzenie,obokniego.
–Kochanie–odezwałamsięłagodnie.–Niemogępatrzeć,jaksięmartwisz…
–Wcalesięniemartwię–odparłnatychmiast.–Jestemwściekły!Niepowinnaśmnie
ciągnąćzajęzyk.Wpakujeszmniewkłopoty.Niewolnomiotymmówić!
–Oczym?
–Omojejsiostrze!
–Carley?
–Nie,Sammy!
–Sammyjesttwojąsiostrą?
Nie.Wróć.Byłajegosiostrą.
–Sammybyłatwojąsiostrą?Młodsząsiostrą?Iumarła?
Jensonżałośnieskinąłgłową.
– Casey, proszę, nie mów nikomu. Mama dostanie szału. Na pewno. Wścieknie się,
jeślisiędowie,żekomuśpowiedziałem.Obiecujesz,żeniepowiesz?Przysięgasz?
Mój mózg działał na najwyższych obrotach. Nic dziwnego, że to było dla niego coś
wielkiego–niezależnieodtego,cosięwłaściwiewydarzyło.Aleteraznicniezyskam,
drążąc temat. W tej chwili Jenson potrzebuje zapewnienia, że nie wpakował się w
kłopoty.
–Kochanie,oczywiście,żenicniepowiemtwojejmamie.Nawetnieprzyszłomitodo
głowy.Idlaczegomiałbyśmiećkłopoty?Nicjejniepowiem,obiecuję.Anisłowa.
–Przysięgasz?
–Przysięgam–położyłamrękęnasercu.
Po chwili Jenson przestał płakać i otarł twarz. Uderzyło mnie, że raczej bał się, niż
cierpiałzpowodustraty.Przedewszystkimbyłprzerażony,żewydamgoprzedmatkąi
będziemiałkłopoty.Pytanie„dlaczego”nasuwałosięsamo.
Próbowałamprzypomniećsobie,codokładniepowiedziałwnocy.Wina…Mówił,że
zawszejestowszystkoobwiniany.Niesprawiedliwie.Izawszemiałotocośwspólnegoz
jegomamą.Aleznowu–dlaczego?Jakawielkatajemnicawiązałasięześmierciąjego
siostry?Dlaczegomamazabroniłamucokolwiekmówić?
Jenson zajął się znowu swoją grą, a w mojej głowie kłębiły się pytania. Pytania
niczymklockiLego–porozrzucanebezładnie,któretrzebazłożyćwlogicznącałość.Ale
jakatocałość?Byłamgotowasięzałożyć,żepaskudna.
Jakieś pół godziny później, wraz z kawą, nadeszło olśnienie. Kiedy dotarliśmy na
boisko, Jenson wydawał się znacznie spokojniejszy. Na tyle spokojny, by wysiąść z
samochoduipobiecdoMike’aiGeorgiego,bykibicowaćKieronowi.Domyślałamsię,że
głównie dlatego, iż nie będę go już dłużej wypytywać. Przyjęłam to nie bez ulgi,
ponieważostatnie,czegochciałam,toprzyczyniaćmuwięcejzmartwień.
Ale wciąż pragnęłam poznać odpowiedzi. A dokładnie: co tak bardzo próbowała
utrzymaćwtajemnicymatkaJensona?I–ażmnieciarkiprzeszły–czytojestsprawa
dla policji? Aż nazbyt dobrze pamiętałam, że policja interesuje się jej obecnym
narzeczonym. Czy to ma z nim coś wspólnego? I kiedy to wszystko się działo? Czy
przypadkiemniechodziłoomorderstwo?
Byćmożezaczęłabymwpadaćwpanikę,alejednaklogikawzięłagórę.Cokolwiekto
było,wydarzyłosiętam.Niemalnapewnotam.To,copowiedziałasąsiadka,paniClark,
wydawałosiętopotwierdzać.Mówiłacośopaskudnejsprawiez„tąmałą”,czyżnie?W
każdym razie coś w tym rodzaju, pomyślałam, sącząc kawę. I nagle przypomniałam
sobie,żeprzecieżdałamiswójnumertelefonu.Czemuniemiałabymdoniejpoprostu
zadzwonić?
Wygrzebującztorbytelefon,powtórzyłamsobiewmyślachobowiązująceprzepisy.
Czyzłamięktórąkolwiekzzasad,jeślizniąporozmawiam?Wydawałomisię,żenie.W
końcuwymieniłyśmysięnumeramiiniebyłowtymniczłego.Zaczęłamiwtedycoś
opowiadać,ateraztylkochciałamusłyszećdalszyciąg.
Nie,pomyślałam,naciskającprzyciskzzielonąsłuchawką.Wszystkobędziedobrze.
Na szczęście była w domu i chciała ze mną rozmawiać. Nawet bardzo chciała.
Odniosłamnieodpartewrażenie,żepaniClarknietylkolubiplotkować,alewdodatku
trafiłamnajejulubionytemat.
– Och, biedny robaczek – powiedziała, kiedy wyjaśniłam, że dzwonię w sprawie
Jensonaiprzypomniałam,żenapomknęłaośmiercijegosiostry.–Biednakruszynka–
powtórzyła. – To taka straszna sprawa. Dziwię się, że pani nic o tym nie wie. Ta
dziewczyna z opieki nic pani nie powiedziała? W końcu to nie jest żadna tajemnica.
Pisaliotymwgazetach.Imówiliwtelewizji.
A więc jedno zmartwienie mniej. Nie mam do czynienia z żadnym zatajonym
morderstwem.Aleto,comiałamidoopowiedzeniapaniClark,takżebyłostraszne.
–Utonęła,biedactwo,małaSammy.Miaławtedydopierodwalatka.Zapamiętałamto
doskonale,wgazetachwtedypisali,żedostałatenbasennadrugieurodziny.
–Utonęła?
– Tak powiedział koroner. Przypadkowa śmierć przez utonięcie. Jakoś wpadła do
basenu,kiedyJensonposzedłdodomupolizaki.Nieznamwszystkichszczegółów,ale
tak to mniej więcej wyglądało – westchnęła. – Dokładnie tak, jak się często ostrzega,
prawda? Małe dziecko może utonąć nawet w kilku calach wody. Myślę, że mogła się
poślizgnąć i uderzyć główką… Jak mówiłam, nie znam wszystkich szczegółów. Ale
znalazłają,kiedywróciłazesklepu.
Byłamwstrząśnięta.
–Ktowrócił?MatkaJensona?Karen?
– Ależ tak, moja droga. Właśnie na tym polega problem. Nie było jej w domu.
Zostawiła ich samych. To naprawdę skandal; zostawiła biednego Jensona, miał wtedy
nie więcej niż pięć lat, i kazała mu się nią opiekować. Carley była u swojej koleżanki,
nikogo innego nie było. Zostawiła takiego brzdąca pod opieką pięciolatka, żeby kupić
papierosy w sklepie na rogu. Jak ją znam, po prostu nie chciało jej się wyjmować
wózka. Może pani w to uwierzyć? Ja nie. Nie mieści mi się w głowie. Och, żeby pani
słyszaławtedyjejwrzaski.Ażumniebyłosłychać.
– O mój Boże – jęknęłam, próbując sobie to wyobrazić. Nie potrafiłam. I miałam
nadzieję,żenigdyniebędęmusiała.Cozastraszna,bezsensownaśmierć.Jakatragedia.
Ijakiestrasznebrzemię,zktórymmusiałżyćJenson.
OpowiedziałampaniClark,jakprzerażonybyłJensontym,żemogłabympowiedzieć
jegomatceotym,coodniegousłyszałam.ŻeKarenzabroniłamuotymmówić,kazała
zachowaćwtajemnicy.Żeniewolnomunawetwspominaćimieniasiostrzyczki.
PaniClarkażparsknęła,słyszącto.Naprawdęparsknęła.
–Wtajemnicy?Jakonasobietowyobraża?Proszęmnienierozśmieszać.Aletomnie
nie dziwi. To jasne, że nie chce, żeby mały o tym rozmawiał z obcymi, bo źle by
wyglądała w oczach ludzi. Ależ, wielkie nieba, ta dziewczyna jest naiwna. Chce to
zamieśćpoddywan?Niemaszans.Alepowiempanijeszczejedno.Onazawszegooto
obwiniała. To jasne jak słońce, wszyscy to wiedzą. A to po prostu zbrodnia, zrzucać
winę na pięciolatka! Może pani uwierzyć? Na swoje własne dziecko. Jak mówiłam, to
jasnejaksłońce.Odtamtejporynigdydobrzegonietraktowała.ZawszetylkoCarleyto,
Carley tamto, jakby nie mogła na niego patrzeć. Ona myśli, że tego nie widać, ale
oczywiście wszyscy widzą, jak jest. Wszyscy, od samego początku. Zupełnie jakby
żałowała, że to nie on nie żyje. Więc nic dziwnego, że jest trochę niesforny, prawda?
Taki urwis. Pakuje się w kłopoty i w ogóle. Nie ma się kto nim zaopiekować, ot co.
Brakujemuopieki.
–Ionsamsiebieteżobwinia,towyraźniewidać.
–Oczywiście,żetak,mojadroga.Zrobiłamupraniemózgu,właśnietak.Awiepani,
cojestwtymnajgorsze?Żeonnajbardziejnaświeciechciałby,żebymatkagokochała.
Alemyślipani,żetakbędzie?Prędzejkaktusminadłoniwyrośnie.
Po skończeniu tej rozmowy siedziałam przez chwilę, rozmyślając. A właściwie nie
tyle rozmyślając, ile odczuwając; starając się pojąć to, co przed chwilą usłyszałam,
ogarnąć wszystkie konsekwencje. Bo, z psychologicznego punktu widzenia były
ogromne. Tak wiele rzeczy się wyjaśniło; oczywiście, że to ukształtowało osobowość
Jensona.Inicdziwnego,żetakbardzozależałomunadochowaniutajemnicy;jużjego
matkasięotopostarała.
Poczucie winy to straszna rzecz. A zwłaszcza bezpodstawne poczucie winy.
Bezpodstawnepoczuciewinywpojonebiednemu,niewinnemudziecku.Dokończyłam
zimną kawę i w duchu zakasałam rękawy. Nagle zobaczyłam Jensona w zupełnie
innymświetle.
Rozdział18
J
enson znowu się ode mnie odsunął – tak jak się spodziewałam – ale postanowiłam
nie naciskać na niego. Rozumiałam dlaczego – zapewne bał się, że zacznę zadawać
pytania, na które nie chciał odpowiadać. Dobrze. Było mi go tak ogromnie żal. Nie
mogłam przestać myśleć o tym, jaki ciężar musi dźwigać i jak bardzo (jeśli to, co
mówiła pani Clark, jest prawdą, a nie wątpiłam, że jest) musi się obwiniać, a może
nawetnienawidzićsamegosiebie.
To tragiczne, ale takie rzeczy zdarzają się aż nazbyt często. Wychowywałam pół
tuzinadzieci,azeznaczniewiększąliczbązetknęłamsięwmojejpoprzedniejpracy,iu
wszystkichdziecizproblemamipowtarzałosiętosamozjawisko:nienawiśćdosamego
siebie,rozpaczliwieniskasamoocena.Jesttocoś,oczymdzieciwdobrejsytuacjinawet
niepomyślą,alete,którezostałyemocjonalnieskrzywdzoneprzezto,żeopiekowalisię
nimi skrzywdzeni rodzice, niemal zawsze – tak wskazywało moje doświadczenie –
obwiniały się o to. Niezależnie od tego, czy były wykorzystywane seksualnie, bite,
zaniedbywane, czy źle traktowane w jakikolwiek inny sposób. Skrzywdzeni rodzice
mogą krzywdzić swoje dzieci na tysiące sposobów, ale wynik jest zawsze ten sam –
dzieckozaczynawierzyć,żenatowszystkozasłużyło.
Właśnie to najlepiej wychodzi dysfunkcyjnym rodzicom: przenoszą swoje własne
problemy na dzieci, powielając ten sam cykl. Dobrze wiadomo, że jeśli problemy
wykorzystywanego dziecka nie zostaną rozwiązane, często samo zaczyna dopuszczać
się tego samego. Życiowe szanse dzieci maltretowanych, zaniedbywanych, dzieci
narkomanów, alkoholików, są stopniowo, dzień po dniu, rok po roku, nieodwracalnie
niszczone.Iniektóreztychdzieci–przypuszczalnieznacznaichczęść–samezczasem
zostają dysfunkcyjnymi rodzicami. Tak to działa. To prawdziwa tragedia. Jenson ma
teraz dziewięć lat. Niedługo to dziecko z problemami stanie się nastolatkiem z
problemami. A wtedy – zakładając, że wróci do domu, a jego matka nadal będzie go
obwiniać–możebyćjużzapóźno,żebygowyprostować.
–Dodiabła,Case–powiedziałMike,kiedyznalazłamchwilę,żebymuopowiedzieć,
czegodowiedziałamsięodpaniClark.–Dlaczegoniepowiedzielinamotymnasamym
początku?
Niechętnie wtajemniczyłam we wszystko Mike’a. Wrócili po meczu radośni i
uśmiechnięci.GeorgieiJensonścigalisięnawetwdrodzedodomu.Aterazzepsułam
mu nastrój – wyraźnie posmutniał, kiedy zaczął sobie uświadamiać wszystkie
implikacje tego, co powiedziała sąsiadka. Podobnie jak ja, Mike zobaczył szerszy
kontekst sprawy. Jenson nagle przestał być zwyczajnym dzieciakiem, tylko na krótki
czas umieszczonym w rodzinie zastępczej, i jego przyszłość zaczęła się rysować w
znaczniebardziejponurychbarwach.
– Nie rozumiem tego – powiedziałam. – Chcę powiedzieć, że to może przecież mieć
kluczoweznaczenie,prawda?Więcprzypuszczam,żepracownicysocjalnioniczymnie
wiedzieli. I jeśli się zastanowić, nic dziwnego. Nigdy wcześniej się tą sprawą nie
zajmowali.
– Ale przecież chyba powinni? Zostawiła pod opieką pięciolatka dwuletnie dziecko,
które utonęło. Musieli o tym wiedzieć. Powinno być dochodzenie, prawda? Kogoś
powinno to zaniepokoić. – Pokręcił głową. – Ech! Nic dziwnego, że jej dzieciaki mają
problemy. Boże, co za tragedia. Przecież to musiało się położyć cieniem na całej
rodzinie.Jaktybyśsobieporadziłazczymśtakim?
–Wątpię,czybymsobiewogóleporadziła–odparłam.–Itowszystkowielemówio
samej Karen. Oczywiście nie chcę tłumaczyć jej podejścia do biednego Jensona. Ale…
cóż,możnasobiewyobrazić,jaksięczuje,prawda?Niepowinnabyłazrzucaćwinyna
niego,jasne,alenapewnomawyrzutysumienia,niesądzisz?Tozpewnościącałyczas
jągryzie.
Mnie w każdym razie gryzło przez resztę weekendu. Ale ta sytuacja miała również
swoje zalety. Poznanie dziecka jest kluczem do tego, by mu pomóc, i choć smuciło
mnieto,czegosiędowiedziałam,czułamsięnasiłachpomócJensonowi.Niejesteśmy
w stanie zmienić przeszłości, ale możemy wpływać na przyszłość. Teraz, kiedy
zrozumiałam przyczyny jego zachowania, mogliśmy zacząć nad nim pracować – i
właśnietozamierzałamzrobić.
Z niedzielnej nocy wyniknęła jeszcze jedna pozytywna rzecz. Kiedy położyłam
chłopców do łóżek, wyprasowałam ich mundurki i pomogłam Mike’owi dokończyć
sprzątanie po podwieczorku, wyjęłam laptop, żeby przeczytać zaległe maile. Nie
ruszałam go od piątku. Wśród mnóstwa spamu znalazłam dwa interesujące listy z
opiekispołecznej.PierwszywysłałakobietaimieniemMandy,któranajwyraźniejbyła
nową asystentką Georgiego. Odkąd opuścił dom dziecka, plany wobec niego uległy
zmianieiMandychciałasięspotkać,żebyomówićdalszepostępowanie.
Drugi zawierał doskonałą wiadomość od Marie Bateman: zdecydowano, że Jenson
możerozmawiaćzKarenprzeztelefon.Nie,niebędziemógłsięzniąspotkać,dopóki
nie zakończy się sprawdzanie jej narzeczonego, ale to już było coś i wiedziałam, że
Jenson się naprawdę ucieszy. Pierwszą rozmowę – o ile mi to pasuje – wyznaczono
wstępnienaponiedziałkowepopołudnie.
– To świetnie – powiedział Mike, kiedy w końcu oboje usiedliśmy na sofie. –
Przynajmniej nie będzie czuł się porzucony. – Przewrócił oczami i cmoknął z
niezadowoleniem.–Oczywiściejeślionaznajdzieczas,żebyznimporozmawiać,anie
będzieznowuględziłaoswoimnarzeczonym.
Wzięłamdorękipilota.
–Boże,chybastajemysięparąstarychcyników.
Mikeparsknąłśmiechem.
–PaństwoOburzenizTunbridgeWells,towłaśniemy.Dziwicięto?
Zaczęłam zmieniać kanały, szukając czegoś do oglądania. Lewis. Albo Morse. Albo
MorderstwawMidsommer.Samebrutalnezabójstwa,żebypodnieśćnasnaduchu.
–Wiesz–zaczęłam.–Zastanawiamsię,cootymmyśląludziezTunbridgeWells.
–Oczym?–spytałMike.
–Otym,żewszyscyuważająichzaoburzonych.
–Ajakmyślisz?Oczywiściesąoburzeni.
Bardzo się cieszyłam, mogąc przekazać Jensonowi dobrą wiadomość o rozmowie
przeztelefon,kiedyprzyszedłdokuchniwponiedziałkowyporanek.
–Taak!–Podskoczyłzradościtakenergicznie,żebiednyGeorgie,któryodstawiałdo
zlewuswojąmiseczkępopłatkach,omalniewyskoczyłzeskóry.Może,skoromiałam
takiedobrenowiny,wybaczyminiedzielneprzesłuchanie.
– Mogę jej opowiedzieć o grze i o tym, że w przyszłym tygodniu może zagram z
Kieronemwprawdziwejdrużynie,prawda?Będziezemniedumna.Naprawdędumna.
Uśmiechnęłamsię,widząc,jakekscytujegotaperspektywa.Alejednocześniezrobiło
misięsmutno.Tobyłtakidrobiazg,alenajwyraźniejmożliwośćzagraniazKieronemw
„prawdziwej”drużynie–oczympowiedziałmi,kiedywrócilizmeczu–miaładlaniego
ogromneznaczenie.Niewątpiłam,żewjegodzielnicyjestjakaśdziecięcadrużyna.Ale
udział w czymś takim wymagał choćby minimalnego zaangażowania ze strony
rodziców.Karenmusiałabygozapisać,prowadzićnatreningiiodbierać.Płacićskładki,
kupićstrójdogryitakdalej.Aniektórymrodzicom–mówiącbezogródek–poprostu
sięniechce.
Zauważyłam,żeJensonnaglepomyślałoczymśinnymispochmurniał.
–Casey,nicjejniepowiesz,prawda?Niepowieszjej,cocipowiedziałem?
–Oczywiście,żenie–pokręciłamgłową.–Jużcimówiłam,nawetnieprzyszłobymi
todogłowy.Niemartwsię.Wszystkojestwporządku.
Wcalewszystkoniebyłowporządku–iniebędzie,dopókiniewrócidotegotematui
niezacznieonimrozmawiać.Aletonienastąpidzisiajiprzypuszczałam,żektoinny
będziesięjużtymzajmował.TuiterazJenson,uspokojony,znowusięuśmiechał–to
wystarczy.
Takjakprzypuszczałam,JohnnicniewiedziałoSammy.
–CzemuniezadzwoniszdoMarie?–zaproponował.–Niechsprawdzi,czymającośw
dokumentach.Aleprzypuszczam,podobniejakty,żenicotymniewiedzą.Wkońcuto
niejestszczegół,który,gdybyśonimwiedziała,mógłbyciwypaśćzgłowy.
KiedyjużdodzwoniłamsiędoMarie,okazałosię,żejednakwie,chociażdopieroco
siędowiedziała,podobniejakja.
– Czy to nie dziwne? – powiedziała. – Odkryłam to dopiero w piątek. I to całkiem
przypadkowo. Byłam na ostatniej wizycie u Karen i Gary’ego, żeby uporządkować
wszystkiepapiery,kiedyzobaczyłamzdjęcie.Dzieciakibyłynanimznaczniemłodszei
zapytałam,kimjesttenmałybrzdąc,aonaoczywiściemipowiedziała.Muszęprzyznać,
że mnie zatkało. Coś takiego robi wrażenie, prawda? Wiesz, mimo że Karen jest tak
nieodpowiedzialna,zrobiłomisięjejżal,biedactwa.
–Wiem–potwierdziłam.–Najgorszykoszmarkażdegorodzica.Imoimzdaniemto
stawia Jensona w zupełnie nowym świetle; naprawdę dużo tłumaczy. Wiesz, że ona
jego o to obwinia? A w każdym razie odniosłam takie wrażenie. On ma bardzo silne
poczuciewiny,comusimiećprzecieżjakiśpowód.Itotłumaczyłoby,dlaczegoKaren
tak nisko ceni Jensona w porównaniu z Carley. Wiesz, co działo się potem? Czy było
prowadzonedochodzenie?
–Wyglądanato,żenie–odparłaMarie.–Onamówiotymcałkiemotwarcie.Prawdę
mówiąc, myślała, że o wszystkim wiemy. Nie wniesiono żadnych zarzutów. Podjęła
głupieryzykoizapłaciłazatostrasznącenę.Wyszładosłownienakilkaminut.Tobyło
głupie, nieodpowiedzialne i naganne, bez wątpienia. Ale to nie przestępstwo. I
przypuszczam,żewtedyuznanotozatragicznywypadek,zakładając,żenigdywięcej
nie zachowa się tak głupio. Powiedzmy sobie szczerze: żaden sąd nie mógłby jej
wymierzyćkarybardziejdotkliwejniżta,którąjużponiosła.
Wszystkotobyłooczywiścieprawdą.Alenicniezmieniałofaktu,żepięćlatpóźniej
Karen znowu wyszła i zostawiła dzieci same. I tym razem wyszła trochę dalej niż do
sklepunarogu.
Ale ja patrzyłam na to wszystko z obecnej perspektywy. Konsekwencje tamtej
tragediisięgałybardzodaleko.Mogłybyć–iprawdopodobniebyły–początkiemrówni
pochyłej. Rodzina Karen nie była pod tym względem wyjątkowa. Śmierć dziecka
wpływa na każdego, choć na różne sposoby. Rodzeństwo zmarłego dziecka – którego
rodzice szaleją z rozpaczy – często zdradza najróżniejsze objawy emocjonalnego
cierpienia.Tozaśprowadzidozłegozachowania,przezcostająsiętrudnymidziećmi,a
topowoduje,żecoraztrudniejimprzychodzinawiązywanierelacjizinnymiludźmi–
koło się zamyka i bardzo ciężko jest się z niego wyrwać. Nie miałam wątpliwości, że
właśnie tak było w przypadku Jensona. To straszne wydarzenie zawsze stało między
nimi.Nicdziwnego,żebiednychłopiecwściekłsięnamyśl,żebędziemusiałopiekować
sięGeorgiem.
Na szczęście rozmowa z nową asystentką Georgiego, Mandy, okazała się bardziej
pozytywna.Przezcałytydzieńczytałaojegoprzyzwyczajeniachipotrzebach,ichciała
sięspotkaćznamiwszystkimiwprzyszłymtygodniu.Kiedyodłożyłamsłuchawkęijuż
miałam się zabrać do zwykłej poniedziałkowej krzątaniny w domu, przyszło mi do
głowy,żeGeorgie–choćnapozórznacznietrudniejszy–wcaleniesprawiaproblemów.
Jego świat – jeśli wszystkie potrzeby zostaną zaspokojone – jest bardzo spokojnym
miejscem,ajegodrogaprzezżycie,oiletrafidorodziny,którabędzieumiałasięnim
zaopiekować,powinnabyćspokojnaibezpieczna.
I miałam nadzieję, że podobnie będzie z nami. Ale, jak zwykle bywa w takich
sytuacjach,niemieliśmytyleszczęścia.
ByłamwdrodzedoRiley,kiedyzadzwoniłtelefon.Niemogłamsiędoczekać,kiedyz
nią porozmawiam i opowiem o wszystkich nowinach. Kiedy my mieliśmy pełne ręce
roboty z dwoma dziewięciolatkami, ona i David podejmowali własne wyzwania.
Sobotnieprzedpołudniespędzilinatreningudlaprzyszłychrodzinzastępczychibardzo
chciałamusłyszeć,jakimposzło.Bylijużdośćzaawansowaniwszkoleniu,ajadobrze
pamiętałamtenetap.Byłatojednazsesji,naktórychtrzebaodgrywaćróżnerole,aja
celowoniepowiedziałamim,czegosięmogąspodziewać.
Niebyłatozmojejstronyzłośliwość;niechciałamniepotrzebniestresowaćDavida.
Kiedymyprzechodziliśmytenetap,Mikeczułsięzażenowanyigdybywiedział,cogo
czeka,mógłbychciećsięwykręcić.Choćwcodziennymżyciubyłpewnysiebie,zadanie
zodgrywaniemrólbyłodlaniegoprawdziwymkoszmarem.
Zwłaszcza jeden scenariusz męczył go tak bardzo, że – gdyby mógł – zapewne
uciekłby gdzie pieprz rośnie. Miał odegrać zastępczego ojca próbującego zażegnać
trudnąsytuację–obronićsięprzedseksualnymnapastowaniemzestronynastolatki.
Był wstrząśnięty samą perspektywą, a co dopiero odgrywaniem scenki z godną
Oscara trenerką. Ale to było ważne, a wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak bardzo.
Zaledwie kilka lat później przydała mu się ta umiejętność przy naszej drugiej
podopiecznej, Sophii – to była jedna z najtrudniejszych i najbardziej ryzykownych
sytuacji,zjakimisięzmierzył.
Prawdę mówiąc, kiedy teraz o tym myślałam, miałam lekkie wyrzuty sumienia.
Może jednak powinnam ich na to przygotować. Byłam pewna, że dostanę burę od
córki. Jednak kiedy wyjęłam telefon, okazało się, że być może w ogóle nie dotrę do
Riley.Nawyświetlaczupokazałsięnumerszkoły.
TobyłaAndreaCappleman.
– Na pewno masz już powyżej uszu moich telefonów, Casey – powiedziała. – Ale
obawiam się, że mieliśmy kolejny incydent z udziałem chłopców i chciałabym, żebyś
przyjechałapoJensona.
–Wiedziałam,żetoniepotrwadługo–westchnęłam.–Nodobrze.Comuzrobiłtym
razem?
– Georgiemu? Nie, nie, nic. Wręcz przeciwnie. To trochę bardziej skomplikowane.
Dopierocopoznałamwszystkieszczegółyibyłabymwdzięczna,gdybyśmogłazabrać
Jensona. Jest trochę zdenerwowany i naprawdę nie ma sensu, żeby wracał do klasy,
tymbardziej,żejużjestpolunchu.
Oczywiście,zrobiłosięjużtakpóźno.
–Niemartwsię–powiedziałam.–Jużjadę.
Powinnam się tego spodziewać. Po tym, co działo się w weekend, nic dziwnego, że
Jenson był pobudzony i wytrącony z równowagi. Ale byłam zniecierpliwiona. Z tym
naprawdę trzeba coś zrobić. Jenson musiał brać pod uwagę możliwe konsekwencje
swojegopostępowania.Czekałagorozmowazmamą.Wprzyszłymtygodniumiałgrać
zKieronemwpiłkę.Dostałnowągrę.Gdybybrałudziałwnaszymprogramie,mógłby
stracićwszystkieteprzywileje.Taktodziałało.Właśniedlategozachowaniedzieciulega
poprawie.Wtensposóbodzyskująkontrolęnadswojąsamooceną.Stanowczomuszę
zastosowaćtereguływobecJensona,postanowiłam,skręcającdoszkoły.
Sam Jenson był pierwszą osobą, którą spotkałam po wejściu do szkoły; został
wezwany przez szkolną sekretarkę. Jak się spodziewałam, siedział na krześle dla
przestępców,tużobokbiuraAndreiCappleman.Jejdrzwibyłylekkouchylone.
– Masz wejść razem ze mną – powiedział ponurym tonem, podnosząc się z krzesła.
Wciążjeszczepłakałiwidaćponimbyłozmęczenieirezygnację.Przypomniałamsobie
zawadiackiego chłopaka, którego poznałam tamtego dnia w ogrodzie, zabawiającego
nas naśladowaniem Michaela Jacksona; teraz bardziej przypominał Herkulesa –
chłopcadźwigającegonabarkachcałyciężarświata.
–Jużdobrze,Jenson–powiedziałaAndreaCappleman,kiedyusiedliśmywjejbiurze.
–Wytrzyjoczyiweźsięwgarść.Porozmawialiśmysobieitowystarczy.Proszę–wyjęła
chusteczkęzpudełkanabiurku.–Wytrzyjtwarziwydmuchajnos.
Jensonwziąłchusteczkęizacząłniątrzećpoliczki.
–Awięccosięstało?–spytałam.–Zgaduję,żeznowusiębił?
– Obawiam się, że tak – odparła Andrea Cappleman. – Powiedziałam wyraźnie
Jensonowi, że to naprawdę musi się skończyć. Niedługo rozstajemy się na wakacje i
ostatnie,czegobymsobieżyczyła,towykluczyćktóregośzmoichdużychchłopcówze
wszystkichmiłychrzeczy,którezaplanowaliśmy.Co,Jenson?
Jensonpotulnieskinąłgłową.
–Aleocoposzło?–tymrazemzwróciłamsiędoJensona.
–Oto,żeJensonuważasięzajednoosobowąstrażobywatelską–powiedziałaAndrea
Cappleman, a kiedy Jenson wycierał oczy, posłała mi szybki uśmiech. – A czegoś
takiegonierobimywtejszkole.
–Strażyobywatelskiej?–spytałamzdezorientowana.
Skinęłagłową.
– Tak, i całkowicie rozumiem, dlaczego uważa, że powinien się tak zachować.
Naprawdę,Jenson.Idoceniamtwojepoczuciesprawiedliwości.Aletakichproblemów
nie rozwiązuje się, biorąc sprawy w swoje ręce i bijąc się z kolegami na boisku. –
Spojrzałanamnie.–Zawarliśmypakt.Jensondoskonalewie,comazrobićzakażdym
razem,kiedyzobaczy,żektośdokuczaGeorgiemu,prawda?
–Powiedziećnauczycielowi–burknąłJenson.
–Właśnie–potwierdziłaAndrea.–I…
Uniosłamrękę.
–Zaczekajciechwilę.Chybanienadążam.Ktokomudokuczałiktosięzkimbił?Nic
nierozumiem.
Westchnęła.
– Chodzi szczególnie o jednego chłopca, tego, z którym Jenson dzisiaj się pobił,
oczywiście, ale prawdę mówiąc, mamy problem z całą grupką. To chłopcy z szóstej
klasy;wtymwiekuczęstotakbywa.Jużzachwilęskończąszkołęirozpieraichenergia.
Teraz rozstawiają wszystkich po kątach, ale we wrześniu to oni zostaną tymi
najmłodszymi w nowej szkole. Dlatego musimy być wyjątkowo czujni. Georgiego
najczęściejzostawiająwspokoju,aleakurattenchłopiecupatrzyłgosobiejakoofiarę.
Niestety, są pewne sprawy… – zawiesiła głos i spojrzała na mnie znacząco, dając do
zrozumienia, że nie chce mówić więcej, ale domyśliłam się, o co chodzi. Jak w
przypadkuwiększościłobuzów,zapewneupodstawleżałajakaśkonkretnaprzyczyna,
jakieśzaburzeniawdomu,któreodreagowywałwszkole.
WgruncierzeczypodobniejakJenson,pomyślałam.
– I oczywiście Jenson – powiedziała Andrea Cappleman – który jest najlepszym
przyjacielemilojalnymobrońcąGeorgiego,widziałtoigotowałosięwnimjużodkilku
tygodni.Rozmawialiśmyotymjużwcześniejizgodziliśmysię,żebójkaniejestżadnym
rozwiązaniem,aledzisiajpoprostuniewytrzymał.Aletosięniemożepowtórzyć.
Wywnioskowałamzjejtonu,żestarasiębyćsprawiedliwa.Owszem,Jensonatrzeba
zdyscyplinować, ale jednocześnie musi wiedzieć, że pochwala jego postawę moralną.
Niełatwo było zachować tę równowagę, ale udało się jej. Niemal widziałam zmianę w
postawie Jensona, kiedy tłumaczyła mi, że tamten chłopiec i jego gang dokuczali
Georgiemu w jadalni, wyśmiewając się z niego tylko dlatego, że zawsze je na lunch
quiche, ryż i kukurydzę. Poza tym dręczyli go fizycznie, ciągnąc za włosy, nazywając
dziewczynąirzucającwniegokukurydzązjegotalerza.
Tymczasem asystentka dydaktyczna zauważyła, że coś się dzieje, i interweniowała,
każąc im zabrać swoje tace i usiąść gdzie indziej, sama zaś usiadła razem z
przerażonymGeorgiem.Jensonbyłwściekły,alewiedział,żeniemożewpakowaćsięw
kłopoty; obserwował wszystko i czekał, aż tamten chłopiec i jego banda wyjdą na
boisko.Oburzonytym,żedręczycieleniezostalinależycieukarani(aniezostali,bow
tamtym momencie jeszcze nie wyszło na jaw, do jakiego stopnia znęcali się nad
Georgiem),postanowiłwziąćsprawywswojeręceidaćchłopakowinauczkę.
Oczywiście pani ze stołówki, nie znając tła całej sprawy, natychmiast zaciągnęła
Jensonadodyrektoraiopowiedziałato,cozobaczyła:żeniesprowokowanyrzuciłsięna
tamtegochłopca.
– I tak jest zawsze! – zawołał Jenson, nagle ożywiony. – Tak jak ostatnim razem i
poprzednio, kiedy powiedział, że wsadzi Georgiemu głowę do śmietnika, i za każdym
razem!Ajajużmamtegodosyć.–Odwróciłsiędomnie.–Ityteż,Casey!–dorzucił.–
Niekazałemmuiśćpotekamienie!Nigdy!
– Już dobrze, Jenson. Wystarczy – powiedziała Andrea Cappleman, podsuwając mu
pudełko z chusteczkami. – Nie nakręcaj się znowu. Przecież nikt cię nie obwinia. A
Casey jest na pewno bardzo dumna, że stanąłeś w obronie Georgiego. Ale, jak się
umówiliśmy, nie może być więcej bójek. Nie tędy droga – uśmiechnęła się. – Dobrze,
konieckazania.
– No cóż – powiedziałam, wstając, gotowa zabrać Jensona do domu. – Muszę
przyznać, że to mi otworzyło oczy. I myślę, że powinnam cię przeprosić, Jenson. Nie
miałam pojęcia, że tak dobrze opiekujesz się Georgiem. Pani Cappleman ma rację.
Jestemzciebiebardzo,bardzodumna.IMiketeżbędzie,kiedymuotymopowiem.
Otworzyłam ramiona, a Jenson zaskoczył mnie, rzucając się w moje objęcia. Kiedy
pocałowałam go w czubek głowy, omal nie pękłam, tak mocno mnie ściskał. Chyba
nadmiaremocjijaknajedenponiedziałek,pomyślałam.Owielezadużo.
– Ale już żadnych więcej bójek, dobrze? Obiecujesz? – Andrea Cappleman i ja
uśmiechnęłyśmysiędosiebie.
–Wporządku–powiedziaładoJensona.–Ajutrobędzienowydzień.Nowydzieńi
nowastrategia,boniechcęodsyłaćcięznowudodomu.Bowieszco?–Jensonspojrzał
naniązaskoczony.–Będziemyzatobątęsknić!
–Chodź,dzieciaku–powiedziałam,otwierającdrzwisamochodu,żebyJensonmógł
wskoczyć do środka. – Jedziemy do domu, żeby sobie poprawić humor. Pamiętaj, że
mama będzie dzwoniła po południu, a nie chcemy, żebyś wydawał się ponury, kiedy
będzieszzniąrozmawiał,prawda?Jeszczepomyśli,żećwiczyłamnatobiemojeciosy
karatealbocośpodobnego.
Togorozśmieszyło.
– Nie ma szans, Casey – odparł, zapinając pas. – Jesteś za mała, żeby kogokolwiek
powalić.
–O,czyżbyśmyznowumówiliobójce?–spytałam,odpalającsilnik.–Pożałujesztego,
mójchłopcze,obiecuję.
Obojeśmialiśmysięiżartowaliprzezcałądrogędodomu,ajednocześnieczułamsię
wręczokropnie.
Wciąż rozpamiętywałam to, jak bardzo pomyliłam się w przypadku Jensona. To
prawda,żeniemogłamwiedzieć,conaprawdędziałosięwszkole.Nibyskąd?Niktmi
niepowiedział.Alenigdyniemiałamwzwyczajuusprawiedliwiaćswoichbłędówinie
zamierzałamtegorobićteraz.
Kiedy tuż po szóstej zadzwoniła Karen, zaproponowałam Jensonowi, żeby wyszedł
porozmawiać z nią do ogrodu. Mike był zajęty kasowaniem obejrzanych odcinków
Countdown, Georgie właśnie skończył oglądać następny i szedł na górę ze swoją
bezcenną puszką kamieni. Poszłam za nim z koszem świeżego prania, który
postawiłam przy bieliźniarce, kiedy zauważyłam, że Georgie mruczy coś do siebie i
wyglądaprzezoknowswoimpokoju.
Włosy rosły mu jak wściekłe – były już o kilka cali dłuższe niż wtedy, kiedy do nas
przyszedł i kiedy weszłam do pokoju, przestępując ostrożnie rząd kamieni przy
drzwiach, zastanawiałam się, jak sobie z tym radzili w domu dziecka. Może zakradali
sięistrzygligo,kiedyspał?
Odwróciłsię,kiedypodeszłam,izaskoczyłmnie,patrzącmiprostowoczy.
–Casey–powiedział.–KochamyJensona,prawda?
Bardzo, bardzo rzadko zdarzało się, żeby Georgie nawiązywał kontakt wzrokowy,
więcdomyśliłamsię,żetomusibyćważne.
– Tak – potwierdziłam, kiedy odwrócił wzrok. – Kochamy Jensona i kochamy
Georgiego.
– Jenson to dobry chłopiec. Lubi zieleń i jest dobrym chłopcem – powiedział,
odwracając się znowu do okna. – Jenson lubi zielone kamienie, a Georgie lubi białe
kamienie. Jenson musi dostać dzisiaj prezent. Jenson nie jest zły. Jenson jest dobrym
chłopcem.
Podążyłam za spojrzeniem Georgiego i wtedy mnie olśniło. Okna jego pokoju
wychodziłynaogrody.Naszi–Boże,oczywiście!–naszychsąsiadów.Atam,tużprzed
naszymi oczami, pysznił się ich wypielęgnowany skalny ogródek, z alpejskimi
roślinami, skałkami i staranie ułożonymi kolorowymi kamykami. Tyle kamyków, tak
równopoukładanych!Takkuszących!
Niemogłambyćtegopewna,aletoniemiałoznaczenia.Byłodlamnieoczywiste,że
gdybym tylko miała dodatkową nogę, powinnam się nią kopnąć w tyłek, i to mocno.
JensonniekazałGeorgiemutampójść.Niktmuniekazał.Zrobiłtowyłączniezwłasnej
woli.
Zostawiłam więc Georgiego i wróciłam do łazienki. Byłam wstrząśnięta własną
głupotą, brakiem domyślności i tym, że cecha, która zawsze była dla mnie czymś
naturalnym–umiejętnośćrozumieniadzieci–całkowiciezawiodłamniewprzypadku
Jensona. Słyszałam go, jak rozmawia w ogrodzie z mamą i śmieje się. Słyszałam
odgłosyprzestawianychkrzeseł–toMikekrzątałsięnapatio.Zostałamsamazmoimi
myślami – jak mogłam aż tak bardzo go zawieść? Usiadłam na brzegu wanny i
rozpłakałamsię.
Rozdział19
K
iedy obudziłam się następnego ranka, czułam się znacznie lepiej i rozpierała mnie
energia. Skoro na nowo określiłam swoją rolę w opiece nad Jensonem i Georgiem,
wszystkonaglewydałosięowielełatwiejsze.Toniesamowite,pomyślałam,jakdziała
ludzki umysł. Wmówiłam sobie, że Jenson jest określonym typem dziecka i
dopuszczałam tylko jedną drogę postępowania z nim. Wystarczyła niewielka zmiana
perspektywy i jakby otworzył się przede mną zupełnie nowy świat; dopiero teraz
zaczęłamwidziećwiększyobraz.Tobyładlamniebolesnalekcjaipostanowiłamsobie,
żenigdyjejniezapomnę.
Reszta tygodnia minęła bez żadnych incydentów. W znacznej mierze dlatego, że w
Jensoniezaszławyraźnazmiana.Niepadłyżadnesłowa.Nierozmawialiśmyośmierci
jegosiostryaniojegoodczuciachwzwiązkuztym,cosięwydarzyło(wiedziałam,żedo
tegoniepowinnamgozmuszać),alewydawałosię,jakbywiedział,żezmieniłosięmoje
podejściedoniego,żelepiejgorozumiem–cobyłoprawdą.
Niemogłamsiędoczekaćnastępnegoweekendu.Prognozybyływspaniałe,zarówno
dla pogody, jak i sytuacji w domu – bez ciągłego lęku przed możliwymi konfliktami
międzychłopcami.
Ale konflikty się zdarzały, niezależnie od tego, czy byłam na nie przygotowana, czy
nie.Miałamsięotymprzekonaćwsobotniporanek.
– Mamo – powiedziała Riley, kiedy zadzwoniła do mnie wcześnie rano – nastaw
czajnik.JesteśmywłaśniewdrodzezJacksonem.DavidzabrałLeviegodoswojegotaty,
żebyzająćsięjakimiśmęskimisprawami,więcpomyślałam,żeprzyjedziemydociebie
trochęwcześniej.
Uśmiechającsię,przygotowywałamkawęikubki.Nawetbardzomiłydzieńmożebyć
jeszcze milszy dzięki mojej córce i wnukowi. A dzisiejszy dzień zapowiadał się
naprawdęświetnie.Mikeposzedłnakilkagodzindopracyiobiecałchłopcom,żekiedy
wróci, zabierze ich do Kierona na mecz, a może sami też trochę pokopią, ja zaś
wybierałamsiędomiastazRileyiJacksonem.Wiedziałam,żeJensonjestszczególnie
podekscytowanyperspektywąspotkaniazKieronem,którypowiedziałmu,żeświetnie
grawpiłkęimożebędziemógłdołączyćdodrużyny.
Właśnie teraz wszedł z hukiem do kuchni – dosłownie z hukiem, ponieważ był już
przygotowany i odpowiednio ubrany na mecz, łącznie z nowymi butami, które kupił
dlaniegoMike.
–Trochęzawcześnie,kochanie–roześmiałamsię.–Mikewrócidopierozagodzinę!
–Dobrzewyglądam,Casey?–spytał,uśmiechającsięszerokoipozując,poczymdla
lepszego efektu wykonał moonwalk. Aż miło było popatrzeć. Chociaż może nie tak
bardzomiło,pomyślałam,przypominającsobiejegopodkutebuty.
– Znacznie lepiej, niż będzie wyglądała moja podłoga w kuchni, kolego, kiedy już
skończysz ją drapać tymi ćwiekami – zauważyłam z uśmiechem. Kiedy był taki jak
teraz, nie sposób było się nie uśmiechać. – Wiesz, jak wyglądasz? Jak mały Kenny
Dalglish!
–JakiKenny?Ktotojest,dodiabła?
– Troszkę mniej tych diabłów, jeśli łaska, mój drogi. To słynny piłkarz. Grał w
Liverpoolu, w… – potrząsnęłam głową, widząc obojętne spojrzenie Jensona. – Och,
mniejszaztym.Starzejęsię.Niemogłeśonimsłyszeć.Cześć,kochanie–dodałamna
widokwchodzącegoGeorgiego.–Jaksięmasz?
Georgiewskazałszafkęzkubkami.
– Chce ci się pić? – spytałam, powoli wypowiadając słowa. Postawiłam sobie za cel
doprowadzić do tego, żeby z czasem naprawdę mówił, czego chce. Na pewno znał
potrzebnesłowa.Byłampewna,żewskazywałobrazkidlatego,żeprzyzwyczaiłsiętak
robić,zarównowszkole,jakiwdomudziecka.
Skinąłgłową.
–Georgiechcepić–potwierdził.–Poproszęmleko.
– Dobry chłopiec – powiedziałam, nalewając mu mleka. – A co sądzisz dzisiaj o
Jensonie?
Georgie spojrzał na Jensona, który znowu zaczął pozować w swoim stroju
futbolowym.
– Jenson to dobry chłopiec – powiedział. – I Jenson ma dzisiaj bardzo błyszczące
włosy.
Roześmiałam się, a Jenson, także chichocząc, przeczesał palcami czuprynę, jakby
występowałwreklamieszamponu.Poczymwskazałnadrzwidoogrodu.
–Chceszwyjść–spytałGeorgiego–ipokopaćzemnąpiłkę?
Kumojemuzaskoczeniu,Georgieuśmiechnąłsiędoniegoiskinąłgłową.
Przez kilka minut patrzyłam na nich i słuchałam z rozbawieniem przez otwarte
drzwi,jakJensonpróbujemuwytłumaczyćkwestięblokowaniainnychgraczyito,że
dopókicelujeszwpiłkę,aniewczłowieka,niemaniczłegowkopnięciuprzeciwnika.
Jensonrozumiał,podobniejakMikeija,żenależyrozważnieużywaćsłówwrozmowie
zGeorgiem,któryzpowoduswojegoautyzmuwszystkorozumiedosłownie.Zaledwie
parę dni wcześniej mieliśmy istny festiwal krzyków, tylko dlatego, że Jenson
opowiedziałdowcipwsamochodzie,wdrodzezeszkoły.Niechodziłoosamdowcip,ale
oto,żenakoniecdodał,żeMike„pęknieześmiechu”,kiedymugopóźniejpowtórzy.
Oczywiścienawetnieprzyszłomidogłowy,żeGeorgietozapamiętał,ikiedyJenson
powtórzył dowcip przy podwieczorku, Mike rzeczywiście zaczął się śmiać, a Georgie
natychmiastzatkałsobieuszyizalałsięłzami.
Dopieropodłuższejchwilizrozumieliśmy,ocochodzi.Olśniłonas,ponieważwciąż
wskazywałnaMike’aizawodził.Wtedy,ostrożniewypytywany,przyznałwkońcu,że
naprawdęspodziewałsię,żeMikemożepęknąć.
Przez kilka następnych dni bardzo się starałam wytłumaczyć Georgiemu znaczenie
takichsformułowań.Próbowałammuwyjaśnić,żekiedyktośmówi,żejesttakgłodny,
że mógłby zjeść konia z kopytami, w rzeczywistości nie ma zamiaru pożerać konia –
wystarczypodwieczorek.Tłumaczyłam,żekiedymówisię,żezniebarzucażabami,to
nie znaczy, że z góry spadają zwierzaki, tylko że pada ulewny deszcz. Ale im więcej
przykładów znajdowałam, tym bardziej śmieszne i nielogiczne się wydawały – nawet
mnie! Jak to możliwe, że nasz język stał się aż tak dziwaczny? A skoro wydawał się
dziwaczny mnie, to jak musiał go odbierać ktoś taki jak Georgie, którego język jest
konkretny i dosłowny? Świat i ludzie muszą być dla niego czymś niewyobrażalnie
obcymistrasznym.Ichociażnieudałomisięskłonićgodowyjściapozadosłowność,
patrząc jego oczami, sama czegoś się nauczyłam. A wkrótce miałam zobaczyć bardzo
wyrazistyprzykładtego,jakGeorgiepostrzegaświat.
Parę minut później pojawiła się Riley; wysiadła z taksówki i dała mi znak, że chce,
żebym wyszła i jej pomogła. Trzymała na rękach Jacksona i potrzebowała mojej
pomocywwyjęciuwózkazbagażnikaiustawieniugo.
–Ojej…–zaczęłam.
– Ćśś – położyła palec na ustach, kiedy do niej podeszłam. – Dopiero co zasnął –
wyjaśniła, kiedy ustawiłam wózek, żeby mogła w nim położyć dziecko. – Nie spał
dobrze w nocy i był bardzo marudny, odkąd wstał. Jestem pewna, że jeśli prześpi się
godzinkę,będziewlepszymhumorze.Ijateż–dodała,krzywiącsięlekko.–Jateż.
Zapłaciłataksówkarzowiiruszyłazwózkiemścieżką,ajazanią.
–Chciałampowiedzieć–zaczęłamznowu–żetwojewłosywyglądają…hm,ładnie…
Bardziej trafne byłoby określenie „wstrząsająco”. Ufarbowała je – a może najpierw
rozjaśniła, a potem ufarbowała – więc zamiast jak zwykle czarne, podobnie jak moje,
byłyterazogniścieczerwone.
Odwróciła się i zrobiła minę, przejeżdżając przodem wózka przez próg, po czym
delikatniezaparkowałaśpiącegoJacksonawprzedpokoju.
–Dziękizakomplement,mamo–uśmiechnęłasięszeroko.–Niespodziewałamsię.
–Podobamisię!–zapewniłamjąpospiesznie.–Byłamtylkoodrobinęzaskoczona,to
wszystko.Napewnosięprzyzwyczaję.Jesteśzadowolona?Wyglądająbardzoładnieisą
takie…lśniące.
– Jestem zachwycona – odparła. – Miałam już dość ciemnych włosów. Nabrałam
ochotynazmianę.–Przygładziłafryzurę.–Więcposzłamizmieniłamkolor.
Jużmiałamprzyznaćjejrację–rzeczywiście,zaczęłamsięprzyzwyczajać–kiedyw
holupojawiłsięGeorgie,zarumienionyposzaleństwachzJensonem.Iwłaśniemiałam
zapytać,jakimszło,kiedyzdałamsobiesprawę,żecośgozaniepokoiło–rozpłaszczył
sięprzyścianieizesztywniał,wpatrzonywsufit.
– Dobrze się czujesz, kochanie? – spytałam, nie rozumiejąc, co się z nim dzieje. –
Zobacz,jesttuJackson,przyszedłnasodwiedzić.Terazśpi,alenapewnobędziechciał
sięztobąpobawić.Zarazwyjmęklocki,żebyściemoglipobudowaćwieże,dobrze?
Georgie,cobyło–jakprzypuszczam–całkiemnaturalne,uwielbiałbudowaćwieże.
Układał klocki tak dokładnie, że można by je sprawdzać poziomicą i wszystkie kąty
byłyby proste. Co dziwne, naprawdę był zagadką – wydawało się, że wcale mu nie
przeszkadza, że potem maluchy rozrzucały jego budowle po całej podłodze Po prostu
zbierałklocki,jedenpodrugim,wmałekupkiizaczynałbudowaćodnowa.
Aletymrazemnieokazałzainteresowania,ajanagleuświadomiłamsobiemójbłąd.
O czym ja myślałam? Powinnam była mu powiedzieć, że Riley przyjdzie. Idiotka ze
mnie!Gdybympamiętałaotejjednejprostejrzeczy,terazniebyłobyproblemu.Tylko
tyletrzebabyłozrobić:uprzedzić,żebyprzybycieRileyniezaskoczyłogo.
Dałam znak Riley, żeby poszła do kuchni. Zauważyłam, że kiedy przechodziła obok
niego,Georgiesięskrzywił.
– Wszystko w porządku, kochanie – zapewniłam go. – Powinnam cię uprzedzić, że
przyjdą, tak? Ale teraz idziemy do kuchni. Może wrócisz do ogrodu pobawić się z
Jensonem?Albodosalonu.WłączyćciCountdown?
Żadnaztychmożliwościnieprzypadłamudogustu–naobiepropozycjepotrząsnął
gwałtownie głową – więc w końcu doszłam do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli po
prostuzejdziemymuzoczu.Niewyglądałonato,żebymiałsię„wkurzyć”,poprostu
byłzaniepokojonynieoczekiwanymzdarzeniem.Byłampewna,żejeślizostawięgona
pięć minut, uspokoi się. Potrzebował chwili, żeby oswoić się z rzeczywistością.
Przynajmniej pozwolił się delikatnie pokierować do salonu, gdzie go zostawiłam,
bezpiecznieusadzonegonasofie,żebypoczekałnapowrótMike’aiwspólnewyjściena
mecz.
–Czasamimusibyćznimniełatwo–zauważyłacichoRiley,kiedyobieznalazłyśmy
sięwkuchni.–Aleprzypuszczam,żeitysporosięprzynimuczysz.
–Codziennieczegośnowego–przyznałam.Dosłownie,każdegodnia.Bojeśliidzieo
spektrum zaburzeń autystycznych, nie istnieje żaden określony zespół „reguł”. Każde
dzieckojestniesłychanieskomplikowaneiinne.
Właśnie tłumaczyłam Riley, dlaczego ich widok tak bardzo zaniepokoił Georgiego,
kiedyusłyszałyśmypłacz.
–Słyszałaśto?–spytałaRiley.
Skinęłamgłową.
–BrzmiałojakJackson.
Alejednocześniebardzodziwnie.Obiewyjrzałyśmyzkuchni.
Dopieropochwili–ponieważwózekstałodwróconydonastyłem–zdałyśmysobie
sprawę,żejestpusty,copotwierdziłnastępnyodgłospłaczu,tymrazemdobiegającyz
góry. I krzyk. To był Jackson. Obie spojrzałyśmy w stronę schodów, po czym,
dochodzącjednocześniedotegosamegowniosku,popędziłyśmynapiętro.
– Co się dzieje? – spytał Jenson, który najwyraźniej też usłyszał płacz Jacksona i
przyszedłzanami.
–O,mójBoże–jęknęłaRiley.–Coonznimzrobił?Jeśligoskrzywdził…
Sercepodeszłomidogardła.Mieliśmyjużpodobnedoświadczeniaiażnazbytdobrze
byłam świadoma niebezpieczeństwa. Już wcześniej baliśmy się o maluchy przy
dzieciach, którymi się opiekowaliśmy. Co mnie opętało, żeby myśleć, że możemy
całkiem bezpiecznie zostawić Jacksona w wózku, tak blisko wyraźnie zestresowanego
Georgiego?Cojasobiemyślałam?
Przed oczami stanął mi, nieproszony, potworny obraz. Tamten dzień, na samym
początku, kiedy Georgie zaatakował Jensona. Boże… Ale przecież nie zrobiłby czegoś
takiego. Nie mógłby – czemu miałby skrzywdzić Jacksona? A poza tym, pomyślałam,
biegnącdojegopokoju,gdziejestJackson,dodiabła?DokądGeorgiegozabrał?
Zostawiliśmy ich tylko na parę minut, nie więcej. I obie byłyśmy kilka metrów od
nich.Alegdziesąteraz?WidziałamtylkoGeorgiego,którysiedziałpotureckunaswoim
łóżku,przyciskającdopiersipuszkęzeswojąkolekcjąikołyszącsięgwałtownie.
Widziałam,żeRileystarasięzachowaćspokój,coudawałosięjejwspaniale.
– Georgie – powiedziała łagodnie. – Gdzie jest mały Jackson? Gdzie jest dziecko,
kochanie?Możeszmipowiedzieć?
Georgiewzdrygałsięprzykażdymjejsłowieizaciskałzęby.Zdałamsobiesprawę,że
jestbliskiataku.
Podeszłam bliżej i już miałam się do niego odezwać, kiedy usłyszałam ciche, lecz
wyraźne kwilenie. Nie potrzebowałyśmy nawet sekundy, żeby się zorientować, skąd
dobiega.
– Szafa! – krzyknęła Riley. – Zamknął Jacksona w szafie! Boże! – Podbiegła, żeby ją
otworzyć.
Ale nie udało się jej. Nie trzeba było geniusza, żeby zgadnąć dlaczego. Georgie
zamknąłdrzwiizabrałklucz.
Znowu przeklęłam się w duchu. Klucz! Cholerny klucz do szafy! Czemu nie
pomyślałam,żebygowyjąć,kiedywprowadzaliśmytuGeorgiego?
–Georgie–powiedziałam,silącsięnaspokój,ponieważkwilenieJacksonastawałosię
corazgłośniejszeibardziejżałosne.–Gdziejestklucz,kochanie?Musiszmipowiedzieć,
gdziejestkluczdoszafy…
Rileywciążpróbowałaotworzyćdrzwi,corazbardziejzdenerwowana.
–Wszystkodobrze,malutki–starałasięuspokoićwyraźnieprzerażonegoJacksona.–
Wszystko w porządku. Mamusia zaraz znajdzie klucz. Wszystko będzie dobrze…
Georgie!–warknęła,odwracającsiędoGeorgiego.–Musiszpowiedzieć,gdziejestklucz!
MusimywyjąćJacksona.Słyszyszgo?Posłuchaj.Widzisz?Boisię!
Ale Georgie niczego nie słyszał. To było oczywiste. Kołysał się tylko, zaciskał zęby i
drgałnerwowonawidokRiley.Zupełnietegonierozumiałam.Comusięstało?
Alewpokojuznamibyłktoś,ktonajwyraźniejdostrzegłto,czegojaniewidziałam.
Jenson,októrymniemalzapomniałam,terazprzecisnąłsięobokmnieiusiadłnałóżku
obokGeorgiego.Niezablisko–nienatyle,żebygojeszczebardziejzdenerwować,ale
dosyć,żebyzwrócićjegouwagę.
– Georgie, chłopie – powiedział, wskazując na moją bliską już płaczu córkę. – Jesteś
taki mądry. Naprawdę. Dobry chłopiec – dodał. – Georgie dobrze postąpił. Dobry
chłopiecobroniłdzieckoRiley.
Nie rozumiałam nic z tego, co mówił, i widziałam, że Riley także jest
zdezorientowana.Ocotuchodzi?AleJensonbyłzbytzajęty,żebysięnamiinteresować.
CałajegouwagabyłaskupionanaGeorgiem;patrzyłnaniegobezpośrednioiżyczliwie.
–Dobrychłopiec–powtórzył,zerkającteraznamnie.–Dobrychłopiec,byłeśbardzo
czujny.Tomógłbyćktośobcy.Aleniebył.
ZaryzykowałilekkodotknąłramieniaGeorgiego.Nieodsunąłsię.
–Tomógłbyćktośobcy,aletonaprawdęjestRiley.Matylkodziwacznemalowidłona
włosach. Dlatego są czerwone. Ale to naprawdę Riley, mówię prawdę, chłopie. Byłeś
bardzodobrymchłopcem,bogdybytobyłktośobcy,uratowałbyśdziecko.Todobrze,
prawda,Casey?UratowałbyJacksona,prawda,Casey?
Skinęłamenergiczniegłową,zbytoszołomiona,bycokolwiekpowiedzieć.
–Więcterazpotrzebujemyklucza,okej?–zakończyłiwskazałnapuszkęGeorgiego.–
Maszgotutaj?
Zatkałomnie.Apowszystkim,cowidziałam,niezdarzamisiętoczęsto.Naszmały
bohater!Skąduniego,naBoga,tyleprzenikliwości,byrozegraćtotaksprytnie?
–Maszgo,Georgie?–spytałam.–Jesttutaj,wtwojejpuszce?
Georgie nie odpowiedział wprost, ale przez chwilę poruszał dłońmi po pokrywce
puszki. W końcu, za delikatną namową Jensona, otworzył ją. Potem wyjął z wnętrza
ciężki,starykluczzprzewieszkąi,przyjrzawszysięuważnieRiley,podałjej.
– Mądry chłopiec, Georgie – powiedziała, pojmując, o co chodzi. Wzięła klucz i
wydobyłazszafybardzoniezadowolonegoberbecia.–Alezciebiespryciarz,Jenson!–
dodała, podnosząc Jacksona ze sterty wypranej bielizny, na której siedział. – Gdybym
nie miała zajętych rąk, nie wyrwałbyś się z moich objęć, wierz mi. Masz u mnie
potężnyuścisk.
I chociaż Jenson przybrał stosowną minę dziewięciolatka przerażonego taką
perspektywą,obiewidziałyśmy,żepromieniałzdumy.
–Orety!Uczymysięcałeżycie,prawda?–skomentowałMike,kiedywróciłzpracy
półgodzinypóźniej,aRileyijaopowiedziałyśmymucałąhistorię.Georgie,całkiemjuż
spokojny, siedział w salonie i oglądał Countdown, czekając na wyjście na mecz, a
Jacksonbrylowałwcentrumuwagiprzykuchennymstole.
–Jaknatowpadłeś,kolego?–spytałMike.–Tobyłobardzomądre!
– Po prostu przypomniałem sobie, że Casey mówiła, jak Georgie rozumie różne
rzeczy – odparł. – I o jego obrazkach. Że patrzy na rzeczy, żeby wiedzieć, czym są. I
jeszczewłosy.Pamiętam,żekiedyśmamarozjaśniławłosyikiedywróciłemzeszkoły,
ona stała z Carley w ogródku, a ja jej nie poznałem. Naprawdę, myślałem, że to ktoś
inny–wzruszyłskromnieramionami.–Poprostuprzypomniałemsobietowszystko.
– No cóż, to było świetne – orzekła Riley. – Świetne. Należy ci się medal. I mogę ci
nawetwybaczyćdziwacznemalowidło.Janiewpadłabymnatonawetzamiliardlat.
Miała rację. A ja byłam z niego taka dumna. Tak miło było widzieć, że czuje się
kochany i doceniony. Ale jednocześnie było mi smutno, bo przypomniałam sobie o
jegorzeczywistości.Wjegoświecie,wjegorodzinie–doktórejniedługowróci–było,
niestety,zupełnieinaczej.
Rozdział20
D
zieńczerwonychwłosówRiley(araczej–jakprzeszedłdonaszejhistorii–dzieńjej
dziwacznego malowidła) okazał się dla nas pamiętnym dniem, ponieważ był
przełomowy. Zdaliśmy sobie z tego sprawę dopiero później, że wtedy na wszystko
zaczęliśmypatrzećzupełnieinaczej.
Inaczej w dobry sposób. Ostatnie tygodnie minęły błyskawicznie. Nie było żadnych
bójek, sporów, żadnych incydentów – ani w szkole, ani poza nią – i podobnie jak dni,
ciepłe, suche i słoneczne, życie płynęło miło i spokojnie. Oczywiście wciąż nie
wiedzieliśmy,kiedyJensonwrócidodomu,alerozmowyzmamądwarazywtygodniu
pomagały mu przetrwać. Przestał nawet pytać, kiedy będzie mógł do niej wrócić i w
pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy nie zadomowił się na tyle, by
właściwie być zadowolonym ze swojego losu. Naturalnie tęsknił za mamą i siostrą –
byłoby dość dziwne, gdyby nie tęsknił – ale dzieciaki w szkołach z internatem znoszą
dłuższe okresy rozłąki, prawda? A w Ameryce dzieci w wieku Jensona wyjeżdżają na
całe tygodnie na letnie obozy. Może więc Jenson właśnie tak to widział? Jak coś w
rodzajuprzedłużonychwakacji?
Zpewnościązadomowiłsięjużunas.Ibardzodobrze,ponieważzaledwietydzieńpo
tym, jak zaczęły się letnie wakacje, zadzwoniła do mnie Marie, żeby powiedzieć, że
najbliższespotkaniewsprawieKarenzostałoodwołane.Właśnienanimmiałazostać
podjętaostatecznadecyzjacodopowrotudziecidodomu,leczsamaKarenodwołałaje
wostatniejchwili.Byćmożeobawiającsię,żemożeichnieodzyskać,amożedlatego,
że naprawdę się wahała, oznajmiła, że ma wątpliwości co do tego, czy Gary będzie z
nimi dalej mieszkał, ponieważ nie jest całkowicie pewna, czy za niego wyjdzie. To
oczywiście radykalnie zmieniało sytuację – na lepsze. Dopóki jednak nie podejmie
decyzji,czyodprawiGary’ego,niemożnazadecydowaćolosiedzieci.
Wprawdziewszystkotobrzmiałobardzoszlachetnie–zakładając,żejejtłumaczenia
sąprawdziwe,wcochciałamwierzyć–leczwciążniepotrafiłamsiępozbyćwątpliwości
co do niej. A jeżeli tylko gra na zwłokę, ponieważ spodobała jej się wolność od
macierzyńskich obowiązków? Takie myślenie jest cyniczne, ale nie mogłam
zapomnieć, że dzieciaki są teraz dodatkowo obciążone – świadomością, że matka
niezbytzacieklewalczyoichodzyskanie.
AJensontoczuł,niemiałamwątpliwości.
– Co będzie, jeśli ktoś spróbuje mnie zabrać od ciebie i Mike’a, Casey? – spytał
pewnego dnia po podwieczorku. – Walczyłabyś jak ninja, żeby mnie zatrzymać,
prawda?
– Jasne – odparłam i zażartowałam, że użyłabym mojego specjalnego ciosu karate,
gdyby ktokolwiek ośmielił się spróbować. Ale to nie był żart, nie do końca. Jenson
bardzopotrzebowałpoczuć,żejestkimś,okogowartowalczyć.
W następny czwartek dostaliśmy dobre wieści. Wprawdzie nie o Karen, ale coś, co
zainteresujeJensona.WieczoremMikewróciłdodomuzbutelkączerwonegowinaipo
kolacjiprzyniósłjądosalonuwrazzkieliszkami.
– Cóż to za okazja? – spytałam zdumiona. Naprawdę nieczęsto pijaliśmy alkohol w
domu i tylko na specjalne okazje zdarzało się nam otwierać wino. Poza tym był
czwartek–poktórymczekałnaspracowitypiątek.
– Mam miłą niespodziankę – powiedział Mike, nalewając wino. – W każdym razie
mamnadzieję,żetobędziemiłaniespodzianka.Pamiętasz,jakpożyczyłemodmojego
szefawózkempingowynawakacje?
Oczywiście, że pamiętałam. To były niezapomniane wakacje. Zabraliśmy Ashtona i
Olivię, dzieciaki, które miały najsmutniejszy z możliwych start w życiu. Nigdy nie
widziałymorza,nieczułypiaskupodstopami,niebudowałyzamkówzpiaskuaninie
zbierałykamieninaplaży–wszystkotowielemówioichżyciu.Zapamiętałamtamte
wakacje również dlatego, że właśnie wtedy Ashton wyjawił mi, jak strasznie był
maltretowany.
–Awięc…–mówiłdalejMike…–copowiesznato,żebyznowusiętamwybrać?Szef
dałmikluczei…
–Dałciklucze?Nakiedy?
–Naprzyszłytydzień.Bocałyprzyszłytydzieńmamwolny!
–Naprawdę?–spojrzałamnaniegozaskoczona.–Jakcisiętoudało?
– To dlatego, że będziemy mieć bardzo dużo pracy we wrześniu i obiecałem brać
nadgodziny, a prognoza pogody jest świetna, w dodatku powiedziałem mu, gdzie są
zakopane ciała, i… no cóż, chyba dlatego, że uważa, że jestem wspaniały – parsknął
śmiechem.–Aległówniedlatego,żerozmawialiśmyodzieciakachiszefpowiedział,że
przyszły tydzień będzie spokojniejszy i mam sporo urlopu do wykorzystania przed
końcemroku,więc…
Odstawiłamszklankę,którąmiwłaśniepodał,iobjęłamgo.
–Wieszco?–powiedziałam.–Myślę,żebędęmusiałazaciebiewyjść.
Taktobyło.Byłamzachwycona,ponieważniespodziewałamsięwyjazdunawakacje.
Niemogliśmyniczegoplanować,dopókitakwielesprawpozostawałowzawieszeniu,i
zadowalałam się myślą o kilku słonecznych dniach, kiedy mieliśmy kilka tygodni
przerwy przed pojawieniem się Jensona i Georgiego. Wyjazdy za granicę z dziećmi,
które mieliśmy pod opieką, najczęściej nie wchodziły w grę, ponieważ te dzieciaki
częstoniemiałypaszportów.
Aleskorosytuacjabyła,jakabyła,ktowie,comogłosiędalejwydarzyć?Awięctobył
dar;prawdziwydar.Oczywiścieniemogliśmytakpoprostuspakowaćsięiwyjechaćw
następnąsobotęrano.MusiałamwziąćpoduwagęGeorgiegoizastanowićsię,jaksobie
z nim radzić. Prawdę mówiąc, początkowo zaczęłam nieco panikować. Czy w ogóle
możemyjechać?CzyGeorgieporadzisobiepozadomem?NaszKieronzwiekiemcoraz
mniejlubiłwakacje,akiedypodrósł,wolałzostawaćwdomuzmoimirodzicami–po
prostunieznosiłkoniecznościoderwaniasięodswoichrzeczyiprzyzwyczajeń.
JednakrozmowazSylviązdawnegodomudzieckaGeorgiegododałamiotuchy.
–Och,będziedobrze–zapewniłamnie,kiedyzadzwoniłamdoniejwpiątekrano.–
Bardzo często wyjeżdżał na wakacje. Gdzieś w swoich rzeczach ma albumy ze
zdjęciami,pamiętam,żejepakowałam.Znajdzieszjewktórymśkartonie.
Coniebyłotrudne,ponieważcałyskromnydobytekGeorgiego–pomijająckolekcję
kamieni–mieściłsięwdwóchkartonach.
–Wyjmijjeipooglądajrazemznim–poradziła.–Matamnajróżniejszezdjęcia;na
plaży, na jarmarku, z lodami. Obejrzyjcie je razem i powiedz mu, że będziecie robić
podobnerzeczy.
Metoda okazała się skuteczna. Usiadłam razem z Georgiem nad zdjęciami,
wyjaśniłam,żejedziemynawakacje,ibyłamzaskoczona,jakszybkopojął,ocochodzi.
–GeorgieiJenson,iCasey,iMikejadąnawakacje.NieSylvia,nieFranklyn,nieJenny
inieAlistair.GeorgieiJenson,iCasey,iMike–podśpiewywałprzezcałydzień.
Jenson natomiast nigdy nie był na wakacjach. Czasami bywał na plaży i kiedyś
odwiedził obóz letni, na którym przebywał jego kolega, lecz nigdy nie spędził nocy
gdzieś nad morzem. Poczułam autentyczny gniew na myśl o jego matce, która jak
gdyby nigdy nic pojechała sobie z chłopakiem na wakacje, zostawiając dzieci same w
domu.
Ale,jakzwykle,szerokiuśmiechJensonaodpędziłodemnieponuremyśli.Dzieciak
wprostwychodziłzeskóryzentuzjazmu.
– A będzie tam Simon Cowell? – pytał. – Bo jeśli tak, to pokażę mu mój moonwalk.
Boże,możebędęwMamtalent!
Parsknęłamśmiechem,alejednocześniebyłamniecozdezorientowana.
– Dlaczego miałby tam być Simon Cowell? – wyjąkałam, kiedy Jenson tańczył po
kuchni,ćwicząckrok.–Zjakiegopowodusądzisz,żemógłbysiętampojawić?
Podpowiedziałamutologika.Coprawdaniecoprzewrotnalogika.OglądałXFactor,
gdzie kandydaci odwiedzili domy sędziów, i wbił sobie do głowy, że nadmorski dom
SimonaCowellajestczęściąośrodkawypoczynkowego.
–IjestwWalii–zakończyłzgłębokimprzekonaniem.
–NaBarbados–poprawiłam.–Myślę,żejegodomjestnaBarbados.
–Wiem–cmoknąłzezniecierpliwieniem.–TowWalii.
Ale nie miałam czasu, żeby wyjąć atlas i zrobić mu porządną lekcję geografii,
ponieważ–poprzygotowaniuchłopcówiskończeniusprzątania–trzebabyłozacząćsię
pakować.Wyjechaliśmywcześnierano,alemusieliśmysięjeszczecofnąćdodomupo
kilkazapomnianychrzeczy,idotarliśmydoośrodkawypoczynkowegotużpolunchuw
sobotę.
Kiedy oglądaliśmy ośrodek i jego atrakcje, moje przeczucie okazało się trafne.
Dokładnie tak, jak wydawało mi się, że pamiętam z poprzedniej wizyty, wyglądało na
to,żeJensonbędziemiałjednakokazjęzaprezentowaćswójmoonwalk.
– Zobaczcie – powiedział Mike, pokazując chłopcom klub. – Tutaj pewnie będziemy
spędzać większość wieczorów. Urządzają tu co wieczór dyskotekę dla młodzieży i
codziennieprowadzijąktośinny.
Już teraz podobało mi się to, co mówił. Cały tydzień bez codziennej rutyny przed
telewizorem,adotegosłońce,morze,plażairozrywka.Cóżzarozkosz!
–Aspójrznato,Jenson–dodałMike,pokazującjakiśplakat.
– Umiesz śpiewać jak Rihanna? – przeczytałam. „Umiesz tańczyć jak Michael
Jackson? Jeśli tak, to zapraszamy cię do Hippo’s Den w czwartek o 17. Próba przed
talentshowdlajuniorówwpiąteko18.Zaproszenisędziowieiwielkienagrody!”
–Widzisz?–zawołałtriumfalnieJenson.–MożeprzyjedzieSimonCowell!
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparłam ze śmiechem. – Ale ktoś musiał się
dowiedzieć, że przyjeżdżasz. Kto by pomyślał, że będą szukać akurat naśladowców
MichaelaJacksona?
–Kochanie–odezwałsięMike.–Byłaśkiedyśwośrodkuwypoczynkowym,tutajalbo
gdziekolwiekindziej,gdzieniebyłoczegośzwiązanegozMichaelemJacksonem?
– Ale muszę mieć muzykę i kapelusz! – oznajmił Jenson, zdając sobie sprawę, że te
rekwizytybędąniezbędne.
–Niemartwsię,kolego–pocieszyłgoMike.–Jestempewien,żetutajbędąmoglici
zapewnić podkład muzyczny. A kiedy wyskoczymy do Swansea kupić to i owo,
obiecuję,żeposzukamydlaciebieodpowiedniegokapelusza.
Pokilkudniachwypoczywania,chodzenianaplażęijedzenialodówwybraliśmysię
do Swansea. W ośrodku wypoczynkowym był większy ruch, niż zapamiętaliśmy, ale
tego chyba należało oczekiwać. Trafiliśmy w sam środek wakacji i wydawało się, że
wszystkimprzyszłodogłowytosamo,conam–żetrzebasięnacieszyćpięknąpogodą,
nim lato dobiegnie końca i przyjdzie czas na kupowanie zeszytów, kredek i
mundurków.
Cieszyłamsięteż,widząc,żeiGeorgiedobrzesiębawi.Choćodsamegopoczątkubyło
wiadomo,żeJensonbędziewswoimżywiole,zdawałamsobiesprawę,żetłumyludzi,
zgiełkizamieszaniemogąstanowićdużyproblem.
Ale najwyraźniej to dźwięki najbardziej go stresowały, o czym przekonałam się
pewnego dnia, gdy zastałam Georgiego na krześle ogrodowym wystawionym przed
przyczepę.Siedziałikołysałsięenergicznie,zasłaniającuszyrękoma.
Jużmiałamzapytać,ocochodzi,alesięzreflektowałam.Możepowinnamspróbować
sobie wyobrazić, co go zdenerwowało? I kiedy tak patrzyłam i słuchałam, powoli
zaczęłam rozumieć. Przez otwarte drzwi klubu słyszałam coś, co brzmiało jak
ćwiczenie młodego naśladowcy Elvisa; z basenu dobiegały wesołe krzyki i regularne,
głośne pluski; słychać było krzyki i wybuchy śmiechu z placu zabaw – wszelkie
możliwe odgłosy, jakich można oczekiwać, kiedy dzieci się bawią. Oczywiście było to
najzupełniejnormalne,aletrudnedozniesieniadlazmysłówGeorgiego.Właśniewtedy
przypomniałamsobiecoś,coczytałamodzieciachautystycznychiotym,żedźwięki–
określonedźwięki–mogąsprawiaćimból.
Czując znowu wyrzuty sumienia, że nie przypomniałam sobie o tym wcześniej,
delikatnienamówiłamGeorgiego,żebywróciłdoprzyczepy,zamknęłamdrzwiioknai
włączyłam wentylator. Wtedy natychmiast się odprężył i sięgnął po domino; jak
zwykle,wolałsięczymśzajmowaćsamotnie.
Mike zabrał akurat Jensona na basen, już po raz trzeci w ciągu tygodnia. Dla
Georgiego było tam naturalnie zbyt tłoczno i głośno, ale kiedy Jenson powiedział, że
nigdy nie miał okazji nauczyć się pływać, Mike wziął sobie za punkt honoru
nadrobienietychzaległościprzedkońcemtygodnia.
Okazało się, że było to bardzo pouczające zajęcie. Poprzedniej nocy, kiedy chłopcy
położyli się już spać, Mike powiedział mi, że po drugiej lekcji Jenson urządził scenę.
Zawstydzony tym, że jako jedyny dziewięciolatek pływał w nadmuchiwanych
rękawkach,uparłsię,żejezdejmie,aponieważmuniewychodziło,wyszedłzbasenui
oznajmił,żeniechcesięwogóleuczyć.
Próbując go uspokoić obietnicą napoju i pizzy, Mike tłumaczył, że tak samo, jak
trzeba się najpierw nauczyć chodzić, a dopiero potem biegać, pływania też trzeba się
uczyć etapami, co wymaga czasu. Wtedy Jenson wybuchnął płaczem i choć nie było
mu łatwo, w końcu wyjaśnił, że przypomniał sobie, jak zginęła jego młodsza
siostrzyczkaichociażniebałsięwody–tonieulegałowątpliwości–czuł,jakbyucząc
siępływać,sprzeciwiałsięswojejmamie,którazabroniłamukiedykolwiekpływać.
– Boże… – westchnął Mike. – Jakie to skomplikowane! Musiał pomyśleć, że
próbujemygozmusić,żebystawiłczołoswoimlękomalbocośwtymrodzaju.Biedny
chłopak.Cośtakiegonigdynieprzyszłobymidogłowy.
Obojezgodziliśmysięjednak,żeniepowinienrezygnować.DopókiJensonmaochotę
sięuczyć,niepowinniprzerywaćlekcji,ponieważwtensposóbnietylkostawiaczoło
własnym lękom, ale też wzmacnia więź między nim a Mikiem. Dzięki grze w piłkę, a
teraztakżepływaniu,naprawdęzbliżylisiędosiebie,anawiązywaniewięzimożewyjść
tylko na dobre takiemu dziecku jak Jenson. Może mu pomóc w utrzymaniu
psychicznejrównowagi,kiedyjużgoznaminiebędzie.
NaraziejednaktoprzedewszystkimkonkurstalentówpochłaniałuwagęJensona;w
czwartkowe popołudnie można było pomyśleć, że ma mrówki w spodniach, tak się
wierciłiniemógłsobieznaleźćmiejsca.Mike,jakobiecał,znalazłdlaniegoodpowiedni
kapelusz. Ozdobiony czarnym brokatem, który wkrótce mieliśmy na wszystkich
rzeczach, miał dokładnie taki kształt jak kapelusz, którego używał Michael Jackson.
Udoskonalił swój układ choreograficzny – który ćwiczył przy Billie Jean –
doprowadzającgodoperfekcji.Byłnaprawdędobry,ajaprzeżywałamtoniemniejniż
on.
–Onie,Casey!–powiedział,kiedyzaproponowałam,żepójdęznimnapróbę.–Nie
narobiszmiwstydu.Rodzicenieprzychodzą!–SpojrzałnaGeorgiego.–Tymożesziść–
dodał. – Ale Mike i Casey nie. Zostańcie w klubie i poczekajcie. Wszystko zobaczycie
jutro.
Awięczostaliśmywyproszeni.Oczywiścienawetnieprzyszłobynamdogłowy,żeby
mu narobić wstydu. Muszę przyznać, że mile mnie połechtało zaliczenie do kategorii
rodziców i cieszyłam się, że to on musiał hamować nasz entuzjazm. W końcu żeby
powiedzieć rodzicom, że nie mogą przyjść na występ, oni muszą tego rozpaczliwie
chcieć. A dla niektórych dzieci – nie wątpiłam, że należał do nich Jenson – takie
poczuciebyłorzadkimluksusem.
Byłam też zadowolona, że Georgie przystał na plan Jensona. Ponieważ zaś Hippo’s
Den przylegał bezpośrednio do klubu i można tam było wejść tylko przez klub, nie
musiałamsięmartwić–przynajmniejjeślizajmiemymiejscaprzygłównychdrzwiach
–żezdenerwujesięiwyjdzieniezauważony.
Tak nam się przynajmniej wydawało. Przy kawie i odrobinie spokoju we względnie
opróżnionym z dzieci klubie czas mijał nam błyskawicznie. Martwiłam się przede
wszystkimoto–wiedząc,jakwieledziecibędziebrałoudziałwkonkursie–żeJenson
przeżyjeciężkierozczarowanie,jeśliniewygra.
Mikeniezgadzałsięzemną.
–Wiesz,myślę,żeztymniebędzieproblemu.Niesądzę,żebysięprzejmowałtym,
któremiejscezajmie,jeżelibędziemiałswojąchwilęwświetlereflektorówibrawa.On
poprostupotrzebujedocenienia.
Mimo to trzymałam kciuki, żeby podbił publiczność, okazał się najlepszy i zdobył
pierwszą nagrodę. Wciąż myślałam jak typowa mama na szkolnym przedstawieniu
(wyobrażałamsobieJensonakłaniającegosięprzedwiwatującąpublicznością),kiedyz
zamyślenia wyrwała mnie jakaś dziewczynka, która ciągnęła mnie za rękaw. To była
Ruby,którazaprzyjaźniłasięzJensonemimieszkaławprzyczepienaprzeciwkonas.
–Casey–powiedziała.–Chodźszybko.Georgiewyszedłnadachimożezginąć!–Była
wyraźniewystraszona.
–Nadach?–spytałam,zdumionaiprzerażonajednocześnie.–Jakidach?Jakdostał
sięnadach?
Mike zerwał się, równie zdezorientowany jak ja. Nie mogliśmy zrozumieć, jakim
sposobemchłopiecprzemknąłsięoboknas.Alenajwyraźniejmyliliśmysię,myśląc,że
z Hippo’s Den jest tylko jedno wyjście. Z tyłu znajdowały się drzwi przeciwpożarowe.
Zwykle były zamknięte, ale teraz ktoś postanowił je uchylić, żeby wpuścić trochę
świeżegopowietrzadoszczelniewypełnionejsali.
Prowadzącnasprzezdrzwiprzeciwpożarowenazewnątrz,Rubyopowiedziała,cosię
wydarzyło.Jensonpostanowił–zprzyczyn,którewydawałysiędoskonalepasowaćdo
tegomałego nicponia – wejśćna dach sąsiedniego budynkuz prysznicami i dać mały
występdlagrupkidzieciakówzgromadzonychnadole.
Nie żeby wciąż był na dachu. Nie, teraz był tam Georgie. Wyglądał na absolutnie
przerażonego, jęczał i kołysał się, zaś poniżej, na murze przylegającym do budynku,
balansowałJenson,wyraźniepróbującnakłonićgodozejścia.
– Jenson, co się dzieje? – spytałam, podczas gdy Mike zaczął wspinać się na dach tą
samądrogą,którejzapewneużylichłopcy:pomurzeiokienkujednejzłazienek.
– Och, Casey, przepraszam! – powiedział natychmiast. – To moja wina, że on tam
wlazł. Chciałem tylko tam wejść zatańczyć dla wszystkich, a on poszedł za mną. Nie
mówiłemmu,żebytozrobił.Odwróciłemsię,aGeorgiejużtambył!
–Zatańczyć?–wyjąkałam.–Zatańczyćnadachu?Jenson,czyśtyoszalał?
– Przepraszam – powtórzył. – Naprawdę przepraszam. Ja… ja nie pomyślałem. Nie
przyszłomidogłowy,żezamnąpójdzie.Pocomiałbytorobić?
– Kochanie – powiedziałam zniecierpliwiona. – Nie o to chodzi. Nie chodzi o
Georgiego,aleociebie!Mogłeśspaśćizrobićsobiekrzywdę!Cośtysobiemyślał?
–Niewiem–wymamrotał.–Jatylko…jatylko…
–Chciałemsiępopisać–dokończyłam,patrzącmuprostowoczyimarszczącbrwi.–
Cobardzołatwomogłoskończyćsięnieszczęściem,prawda?–dodałam,widzączulgą,
żeMikezłapałGeorgiego.
Jensonprzynajmniejbyłuprzejmysięzaczerwienić.
Tymczasem Mike przytrzymywał Georgiego i pomagał mu zejść do mnie. Kiedy
chwyciłam go za rękę, byłam wdzięczna – biorąc pod uwagę tłumek, który zebrał się
wokółnas–żechłopiecmocnooszołomiony,nawetniepomyślałowkurzeniusię.
W takiej sytuacji, a także ponieważ budynek był stosunkowo niski, a Jenson okazał
takgłębokąskruchę,postanowiłam–kiedyjużuspokoiłamprzerażonegopracownika
ośrodka (który cały ten czas spędził w toalecie) – przyjąć postawę mojej mamy i nie
rozmawiaćwięcejotymincydencie.Jensonsolidniesięwystraszył,cobędziedlaniego
dobrąnauczką.Iprzeprosił,atowielemówiłoozmianiejegopostawy.
Chociażzapewnepowinnamokazaćniecobardziejzdecydowanądezaprobatęwobec
szybkorosnącejgrupyfanów,którązdobyłdziękiswojemuwystępowi.
–Hej,Jenson–powiedziałjedenznich,kiedypóźniejszliśmydoklubu.–Rządzisz!
Jensonjużmiałwykonaćtriumfalnygest,alezrezygnował.
Każde dziecko, którym się opiekowaliśmy, było wyjątkowe i z każdym mamy
związane miłe wspomnienia, ale tamten piątkowy konkurs talentów – z udziałem
naszego małego Michaela Jacksona – należy bez wątpienia do mojej ulubionej
dziesiątki.
Jenson nie był naszym dzieckiem, ale nie przypuszczam, żeby którekolwiek z nas
mogłoodczuwaćwiększąrodzicielskądumę,kiedy–pobezbłędnymwystępie–wrocił
donas,żebyusiąśćiczekaćnawerdykt.
–Natrzecimmiejscu…–zawołałaprowadząca.NieJenson.Skrzywiłsię.
–Drugiemiejsce…–znowunieJenson.Zasłoniłuszyrękoma.
– A pierwsze miejsce zajmuje… – chyba każde z nas wstrzymało w tym momencie
oddech,łączniezGeorgiem–naszwłasnyTarzan…
Tuwrzasnęliśmytakgłośno,żepodającjegoimięmusiałanasprzekrzykiwać.
Aplauz, jaki się wtedy rozległ, nie mógłby sprawić nam większej przyjemności;
oklaskibyłyrównieszczere,coogłuszające.Iniemilkły,kiedyJansonpobiegłodebrać
nagrodę, zaprezentował moonwalk na scenie i wracał na miejsce, triumfujący i
rozpromieniony, niosąc swój dyplom i dziesięciofuntowy voucher do wydania w
sklepie.
Brawawciążdźwięczałymiwuszach,kiedyusiadłprzynas,apotemzastanowiłsię
chwilę, wstał i objął mocno nas wszystkich. I Georgie mu na to pozwolił. Byłam tak
wstrząśnięta,żeażodebrałomimowę.
Rozdział21
P
rzypuszczałam, że po powrocie z wakacji może na nas czekać wiadomość od Marie
BatemanalboJohna,informująca,żewsprawieKarennastąpiłpostęp.Niebyłojednak
nicizbiegiemczasucorazbardziejsięniepokoiłam,ponieważJohnzapewniałmnie,że
wszystko zostanie załatwione przed początkiem roku szkolnego. Co ważniejsze, tego
oczekiwał Jenson. Nic więc dziwnego, że zaczynał się już niecierpliwić. Już od kilku
tygodniniewidziałanimamy,anisiostry.
–Coonarobi,Casey?–spytałpewnegodnia.–Opowiedziałemjejomoimdyplomiei
żekupiłemdlaniejramkęnazdjęciezamójvoucher,aonaprzysięgała,żezakilkadni
wrócędodomu.
Dobrzeprzynajmniej,żedwarazywtygodniurozmawialiprzeztelefoni–oilebyło
mi wiadomo – dogadywali się całkiem dobrze. Ale było mi go żal. Kiedy wróciliśmy,
rozpierałagoduma,alekażdegodniatraciłodrobinęentuzjazmu.Wszyscyczuliśmysię
nieco oklapnięci – jak zwykle bywa po dobrych wakacjach – ale dla Jensona to był
naprawdęgwałtownypowrótnaziemię.Nawszelkiwypadekzadzwoniłamjednakdo
Marie i dowiedziałam się, że następne zebranie może się odbyć lada dzień. Wtedy
powinniśmymiećjakieświeści–trzymajmykciuki,żebydobre–ponieważwyglądana
to, że Karen postanowiła jednak odprawić „miłość swojego życia”, Gary’ego. Jednak
wiedząc, jak jest zmienna w sprawach sercowych, wolałam nie kusić losu i nie
rozbudzaćwJensoniezłudnychnadziei.
–Jestemprzekonana,żedużodziejesięzakulisami–zapewniłamgo.–Takierzeczy
musząbyćzałatwianedokładnie.
–Alejakierzeczymusząbyćzałatwione?–narzekał.–Cojeszczemajązrobić?Mama
powiedziała,żejestjejprzykroiżewięcejtegoniezrobi.Czegojeszczechcą?
Trudnobyłomiznaleźćodpowiedź,którabygousatysfakcjonowała.
I rozumiałam jego niecierpliwość. Sama zachowywałabym się tak samo. Dlatego
starałamsięgoczymśzająć,wymyślającmnóstworzeczy,zktórychnajważniejszebyło
pływanie,odkądposiadłpodstawowąumiejętność pływaniapieskiem.Doszłamteż do
wniosku,żebyłobydobrzeodesłaćgododomuznowąumiejętnością,zktórejmógłby
byćdumny.Izapamiętałam,żebyopowiedziećMarieoproblemachzwiązanychzjego
nauką. Jeśli Karen dostanie wsparcie pracownika socjalnego, to jedną z rzeczy, od
którychpowinnizacząć,będzienapięciewstosunkachmiędzyJensonemijegomatką.
Byłoby zapewne nazbyt optymistyczne oczekiwać, że sama będzie zabierać go na
basen, ale może przynajmniej uda się stworzyć linię porozumienia, żeby Karen także
spróbowałazmierzyćsięzeswoimilękami.
Tymczasemchciałamjaknajlepiejwykorzystaćto,coudałosięMike’owiosiągnąćw
Walii, zabierając Jensona jak najczęściej na basen. A on to lubił – do tego stopnia, że
kiedywnastępnąsobotęwspomniałam,żewybieramsięzRileyimaluchaminabasen,
postanowiłpójśćznamizamiastnamecz.
–TylkopowiedzKieronowi,żegoprzepraszam–poinstruowałMike’a.–Chodzitylko
oto,żeteraz,kiedyniepotrzebujęrękawków,muszęćwiczyć,ażbędęmógłprzepłynąć
cały basen. – Zastanowił się przez chwilę i dodał z szerokim uśmiechem: – I powiedz
mu,żebędęmiałsilniejszenogi,atomisięprzydawpiłce,więctodobrze.Będęjeszcze
lepszy.
Jenson był w siódmym niebie, kiedy mu powiedziałam, że po pływaniu wszyscy
pójdziemynahotdogiilody.
Spędziliśmy miło czas, jak zwykle bywa, kiedy wiesz, że efektem twoich wysiłków
będzietrójkazmęczonychiszczęśliwychdzieciaków.Pospędzeniupółtorejgodzinyna
baseniezostawiłamsamochódnaparkinguiposzliśmyspaceremdomiastanalunch.
To była jedna z tych kawiarni, które mają wydzielony obszar dla dzieci, więc kiedy
posadziłyśmy Jensona i Leviego przy stoliku z kredkami i książeczkami do
kolorowania,usiadłyśmywkońcuzRileyiJacksonem,któryzasnąłwswoimwózku.
Dopierowtedyzauważyłam,żemamnieodebranepołączenie.
– O, cholera – powiedziałam. – John Fulshaw próbował się do mnie dodzwonić.
Ciekawe,czegomógłchciećwsobotę.
Naprawdęmnietozdziwiło.Johnzwykledzwoniłwweekendytylkowtedy,jeżelija
alboonmusieliśmysięczymśzająć.
– A więc oddzwoń do niego – powiedziała Riley, widząc mój zaniepokojony wyraz
twarzy.–Chłopcysąitakzajęci.Będęmiałaokonawszystko.Idź.
Wzięłam telefon i wyszłam na ulicę. Czy to będą nowiny dotyczące Jensona,
Georgiego,czyobu?
– O, cześć, Casey – odebrał niemal natychmiast. – Dziękuję, że tak szybko się
odezwałaś. Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli zadzwonię natychmiast, jak tylko się o
tymdowiedziałem.
–Oczymsiędowiedziałeś?–spytałam.
– O wyniku rozmowy z Karen. Nie mogłem zadzwonić wczoraj, bo spotkanie
zakończyłosiębardzopóźno.Pozatymbyłempozadomem…
–Ajakijestwynik?
–Taki,żedziecidoniejwracają.Zarzuconojejzaniedbanie,alezgodzilisięcodotego,
żemożnajejoddaćdzieciaki,podwarunkiem,żeprzyjmiewsparcieopiekispołecznej.
A więc było mniej więcej tak, jak przypuszczałam. Dostała po łapach, chociaż
najwyraźniej wytłumaczyła się dostatecznie przekonująco, mówiąc, że jej zdaniem
córka jest wystarczająco odpowiedzialna i że, pomijając sprawę tej nieszczęsnej
imprezki,doskonaleopiekowałasięJensonem.
Alewświetletaklicznychostatnioprzypadkówzdziećmipozbawionymiopieki,sąd
musiałbyćstanowczy.Byłamztegozadowolona.Wporównaniuzwiększościąrodzin,
zktórymimiałamkontaktnagrunciezawodowym,taniebyłaażtakzła;ajeślito,co
sięwydarzyło,pomożenaprawićrelacjewichrodzinie,tocałasprawawyjdzietylkona
dobrewszystkimzainteresowanym.
–Kiedytomanastąpić?–spytałam.
–Najszybciej,jaktomożliwe–odparłJohn.–Sugerowanoniedzielę…
–Jutro?–Zrobiłomisięprawieniedobrze.
–Alejapowiedziałem,żenie.Doznałemprawdziwegoolśnienia.Wziąłempoduwagę
Georgiegoiprzypomniałemsobie,coonimsłyszałem.Ainstynktpodpowiedziałmi,że
nie miałabyś czasu, żeby przygotować go na tak radykalną zmianę. Więc
zaproponowałemponiedziałek,niewcześniej.Dobrzezrobiłem,proszępani?
Starałamsięroześmiać,alejednocześnieogarnąłmniesmutek.CotamGeorgie–to
za mało czasu, żeby przygotować mnie! Próbowałam przełknąć ślinę, żeby pozbyć się
uciskuwgardleimócodpowiedzieć.Johnmusiałwyczuć,żeniezniosłamtegodobrze.
– Wszystko w porządku, Casey? – odezwał się w końcu. – Domyślam się, że to dla
ciebie szok. Zawsze tak bywa w takich przypadkach, prawda? Chociaż, jeśli się
zastanowić, przypuszczam, że teraz jest trochę inaczej niż zwykle. Nagle przyszedł i
równienagleodchodzi.Niestety,albonaszczęście,taksięczasemzdarza.Pojawiająsię
niespodziewanie, ledwie się rozpakują i już znikają, zanim zdążysz powiedzieć… ja
wiem?„Programmodyfikacjibehawioralnej”.
Tomnierozśmieszyło.Johnmiałdotegotalent,czasami.Alenieśmiałamsiędługo.
–Boże–westchnęłam.–Naprawdębędęzanimtęsknić.Jeszczekilkatygodnitemu
nieprzypuszczałam,żemogłabymtokiedykolwiekpowiedzieć.
– Wiem. Musi ci być ciężko. Jenson zdążył się zadomowić, prawda? Dam ci teraz
spokój, żebyś mogła to przemyśleć i zawiadomić wszystkich. Wiem, że jutro jest
niedziela, ale poprosiłem Marie, żeby zadzwoniła do ciebie rano i o wszystkim
opowiedziała.Odziesiątejbędziedobrze?Mogłabyśdaćmiznać,żebymjateżzdążyłz
przygotowaniami?
Odparłam, że tak, że dobrze i że dam znać, a potem się pożegnałam, wciąż nieco
oszołomionanagłościątegowszystkiego.Wygrzebałamzdnatorbymojegofałszywego
papierosa.Wchwilachtakichjaktacieszyłamsię,żezawszenoszęgozesobą;inaczej
napewnoposzłabymprostodonajbliższegosklepu,żebykupićprawdziwepapierosy.A
choć sytuacja była nerwowa, nie chciałam tego robić. Weź się w garść, Casey,
powiedziałam sobie. To właśnie tak działa. Dzieci przychodzą i odchodzą. Czy nie
powinnamsięjużdotegoprzyzwyczaić?
Widziałam, że Riley przygląda mi się, siedząc przy stoliku, więc wróciłam i
przekazałam jej nowiny. Obie zerknęłyśmy na Jensona. Widząc, jak naturalnie i
przyjaźnie bawi się z Levim, zrobiło mi się smutno z powodu jego siostrzyczki. Był
takim wspaniałym starszym bratem, takim czułym i troskliwym. Cóż, jeśli patrzę na
niego przez filtr sentymentalizmu, niech tak będzie. Właśnie wtedy uświadomiłam
sobie,żeniechodzitylkooto,żeniemożnasięprzyzwyczaićdoodchodzeniadzieci;tu
byłajeszczejedna,głębszawarstwauczuć.Możeszok,bonigdyniespodziewałamsię,
żepoczujęcośtakiego?Amożeteżkompensowałamsobieto,jakmałorozumiałamgo
na samym początku? Nie potrafiłam tego określić. Zawsze było ciężko, kiedy dziecko
opuszczałonaszdom,alenaprawdęnieprzypuszczałam,żeażtakprzywiązałamsiędo
Jensona. W końcu był z nami tylko kilka tygodni, a nie miesięcy. A jednak czułam
pustkę.Niedobrze.
Jeśli użalałam się nad sobą, to może powinnam pomyśleć o tym, jak przyjmie tę
nowinę Georgie. Kiedy po południu usiedliśmy przy podwieczorku, powiedziałam im
obu.Biednychłopiecsprawiałwrażeniekompletniezagubionego.Wiedziałam,żegoto
zaniepokoi,aleniemiałampojęcia,jaktrudnomubędzietopojąć.Niewkurzyłsię;był
tylko… bardzo zmartwiony. Jenson oczywiście nie posiadał się z radości, że w końcu
zobaczy się z mamą, lecz Georgie przez resztę weekendu wykręcał ręce i chodził po
domuzespuszczonągłową,mrucząc:
–Jensonidziedodomu.Jensonodchodzi.
CojakiśczasszedłnagóręiwpatrywałsięwfotografięJensonanadrzwiachłazienki.
Zakażdymrazem,kiedyktóreśznaszbliżyłosiędoniego,patrzyłnanaszagubiony.
–TutajjestJenson–powtarzał.–Tojestjegozdjęcie.
Chciałomisiępłakać,kiedywidziałamgowtymstanie;choćbardzosięstaraliśmy,
niepotrafiliśmymutegowytłumaczyć.Późnymwieczoremwsobotę,kiedyniemógł
zasnąć, zastanawiałam się, czy nie poprosić, by na kilka dni umieszczono go w
pogotowiuopiekuńczym,żebyoszczędzićmumomenturozstania.
Ale kiedy zadzwoniłam do mojej pierwszej pomocy w sprawach Georgiego, Sylvii,
poradziłami,żebytegonierobić.
– Takie jest życie, Casey – powiedziała. – Nigdy nie chcieliśmy, żeby Georgie
wychowywałsięwinstytucji.Doskonalewiem,żebyłwdomudziecka,więcmożesię
wydawać, że to sprzeczność, ale zawsze wiedzieliśmy, że nie będzie mu łatwo, kiedy
będziemusiałnasopuścić,więckiedytylkobyłomożliwe,niestaraliśmysięchronićgo
przed kontaktem z rzeczywistością. Musi poznać poczucie straty tak samo jak
wszystkie inne dzieci. Wiem, że chciałabyś go uchronić, ale to jest nieuniknione,
prawda?
Oczywiście miała rację i dodała mi otuchy. Postanowiłam pójść za jej radą. Cóż,
będziemymusielizmierzyćsięzeskutkami.Georgiemusinauczyćsiędorastaćnatyle
normalnie,nailetomożliwe–wkońcukiedynasopuści,niewrócidodomudziecka.
Zamieszka u zwyczajnej rodziny zastępczej. Może to ja powinnam nabrać odwagi i
pozwolićmuzebraćkilkasiniakówwdrodzeprzezżycie?
Marie zadzwoniła w niedzielę o dziesiątej rano, jak obiecała, i powiedziała mi, że
nazajutrzprzywieziedonasKaren,żebyzabrałaJensona.
– Około jedenastej, jeśli nie masz nic przeciwko, żeby w południe wrócili do domu.
Rodzina,uktórejjestCarley,przywieziejąpolunchu.
Potem zadzwoniłam do Kierona i Riley; zaprosiłam ich do nas na niedzielny lunch,
żebydzieciakimogłyspędzićostatnidzieńzJensonem.Itobyłdobryplan:popołudnie
minęło miło i spokojnie, a dzieci nawet kupiły Jensonowi pożegnalne prezenty. Od
Riley i Davida dostał nową grę na swoją ukochaną konsolę, a od Kierona i Lauren
koszulkępiłkarskązimieniemwypisanymnaplecach.
Niemógłbybyćbardziejzachwycony.
– Jest genialna! – zawołał, po czym pobiegł na górę i wrócił w pełnym piłkarskim
rynsztunku,łączniezzabójczymidlapodłogibutami.
Ale nie chciałam psuć nastroju, narzekając na to. Doszłam do wniosku, że moje
podłogi zniosą kilka rys więcej. Oczywiście takie myśli nieczęsto przychodzą mi do
głowy.
–Dzięki,Kieron–powiedziałnieśmiałoJenson,kiedyjużuściskałwszystkich.–Tak
sobie myślałem… wiesz, nie mieszkam daleko… więc jeśli nie miałbyś nic przeciwko,
chciałbym naprawdę grać w twojej drużynie. Wiesz, co tydzień. Jesteś najlepszym
treneremnaświecie,ajazdobędędlanasmasęgoli,obiecuję.
Zapamiętałam, żeby przekazać tę informację opiekunce Karen. Właśnie taki rodzaj
zaangażowaniarodzicówsłużbysocjalnesągotowewspierać.Kieronocierałukradkiem
oczy–rozkleiłsięzupełnie.
– Jasne, że możesz, kolego – odparł lekko zachrypniętym głosem. – Już teraz
przynosisz nam szczęście. A jeśli będziesz dalej ćwiczył, możesz zostać naszym
pierwszymnapastnikiem!
Nawet pośród takiego zamieszania Georgie wydawał się uspokajać. Nie chcąc, żeby
poczułsięodsunięty,RileykupiłamukilkafigurekzDoktoraWho;pokilkuminutach
był nimi całkowicie pochłonięty – ustawił scenkę na stoliku do kawy i przemawiał w
imieniu każdej z nich, a nawet zrobił coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam: gonił
maluchy dookoła stołu ze srebrną figurką Daleka i wołał „Exterminate!” swoim
najstraszniejszymgłosem.
Niedasięjednakpowstrzymaćtego,conieuniknione,izanimsięobejrzałam,byłjuż
poniedziałkowy poranek. Jenson jadł śniadanie w milczeniu, a kiedy chwilę później
poszłam na górę, by pomóc mu w pakowaniu, zastałam go wpatrzonego w okno.
Odwróciłsię,kiedyusłyszał,żewchodzę,izobaczyłam,żepłakał.
–Pożegnaniasąsmutne,prawda,kochanie?–powiedziałam,siadającnajegołóżku.
Poklepałammiejsceobokmnie,aonpodszedłiusiadł,przysuwającsiębliżej,kiedygo
objęłam.
– Wydaje mi się, jakby to nie było naprawdę – powiedział. – Jakbym był tutaj cały
czas,odzawsze.Ibędziemitegobrakować.Będętęskniłzawamiwszystkimi.
–Myteżbędziemyzatobątęsknić–odparłam,starającsięnierozkleić.–Najbardziej
naświecie.Tobyłofantastyczne,miećciętutaj.Poprostugenialne.
Wyczułam,żesięuśmiecha.
–Casey,powieszmamieomoimpływaniu?Bardzochciałbymdalejpływać,alegdyby
onamiałasiędenerwować…
–Obiecuję–zapewniłam.–Powiemjej,kochanie.Iopiłcenożnejteż.Założęsię,że
będziezciebiedumna.Prawdęmówiąc,wiem,żejestdumna.
Spojrzałnamnie.
–Skądwiesz?
– Bo też jestem mamą – odparłam. – A mamy wiedzą, że są takie rzeczy, z których
wszystkiemamysądumne.Zaufajmi,dobrze?
Wiedziałam,żetofrazes,alechybawtymwypadkudopuszczalny,prawda?
–Taaa…–powiedział.–Okej,ale…–zawahałsię.–WieszoSammy?
Przytaknęłam.
– Nie mogłem nic poradzić na to, co stało się z naszą Sammy – wyszeptał. –
Przysięgam. Nie wiedziałem… Nawet nie potrafię sobie przypomnieć, jak to się stało.
Zupełniejakby…
–Wiesz,Jenson–wzięłamgozarękę–to,cosięwtedyzdarzyło…cokolwiektobyło…
to absolutnie nie była twoja wina. Sam byłeś jeszcze dzieckiem; miałeś przecież tylko
pięć lat. I tyle lat minęło od tamtej pory. Takie sprawy wymagają czasu, ale jestem
pewna, że twoja mama zdaje sobie sprawę, że to nie była twoja wina. A jeśli jest
niemiła, to pamiętaj, że nie złości się na ciebie. Boli ją to, że straciła dziecko, to
wszystko.Niechodziociebie,przysięgam.Będzieszotympamiętał?
Cóż,obypracownikomsocjalnymniezabrakłoenergii.Teraz,kiedyjużwiedzą,gdzie
leżyproblem,mogąsięzająćjegorozwiązywaniem.
Kiedy samochód zatrzymał się przed naszym domem, Jenson czekał już przy
drzwiachzeswojąnowiutkąwalizką,dumnieściskającwdłonibezcennydyplom.
–Jużsą!Jużsą!–zawołał.
– Chodź, kochanie – powiedziałam do Georgiego, który siedział w salonie, oglądając
swójukochanyCountdown.Jeślikiedyśzdejmątenprogramzanteny,tobędziespory
problem.
– Pożegnajmy się z Jensonem, dobrze? – przypomniałam. – On wraca do domu ze
swojąmamą.Pamiętasz,żeopowiadałamci,cosiędzieje,prawda?
Mikewziąłwolneprzedpołudnieiterazobojepatrzyliśmyprzezokno,jakdźwigado
furtkiciężkąwalizkęJensona.NagleGeorgiepoderwałsięipobiegłdoschodów.No,cóż,
pomyślałam.Niemogęgozmuszać,żebysięztymzmierzył,jeśliniechce.Dałammu
więcspokójiprzykleiwszydotwarzymiłyuśmiech,wyszłamdoogrodu,żebydołączyć
doJensonaiMike’a.
Jakczęstonamsięzdarza,stworzyłamsobiewwyobraźniwizerunekKaren,ale–jak
bywa równie często – obraz ten legł w gruzach przy spotkaniu z prawdziwą osobą.
Chyba nie byłam przygotowana na to, jak bardzo jest podobna do Jensona, jaka
młodziutka i jak się wydaje bezbronna. Ale przede wszystkim na to, że nagle
przypomnęsobieojejzmarłymdzieckuiogarniemniefalawspółczucia.
Była bardzo zdenerwowana, do tego stopnia, że drżały jej ręce, kiedy się z nami
witała.
–Takbardzowamdziękuję–powiedziałanieśmiało–zato,codlaniegozrobiliście,i
zawszystko.Onbardzowasceni,więc…dziękuję.
– Nie ma za co – odparłam życzliwie. – Naprawdę. To była prawdziwa przyjemność
gościćgotutaj.Niejestmożeaniołem,aletouroczydzieciak.
Uśmiechnęłam się do Jensona, który stał przy samochodzie z Mikiem i Marie,
pomagającimpakowaćswojerzeczy.Patrzyłam,jakwrzucazielonątorbę,zktórąsięu
nas pojawił, do miejsca na bagaż za tylnymi siedzeniami. Jak szybko ten czas minął.
Wydajesię,jakbytobyłowczoraj.
–Posłuchaj–dodałam.–Niewiem,czyotymwiedziałaś,alekiedyzabraliśmygona
wakacje do Walii, Mike nauczył go pływać. Jest w tym naprawdę dobry, ale chciałby
wiedzieć,czybędziemógłdalejćwiczyć.
A więc powiedziałam to. I wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt. Nie miałam
wątpliwości.Karenspojrzałamiwoczy.
–Przypuszczam,żewiesz,costałosięzmojącóreczką,prawda?
Przytaknęłam.
– Więc możesz sobie… hm… – wzdrygnęła się. – Na pewno rozumiesz, dlaczego
nigdy…
– Oczywiście – powiedziałam pospiesznie. – Oczywiście rozumiem. Ale on to
uwielbia.–Teraztojaspojrzałamjejwoczy.–Itomuwspanialedodajepewnościsiebie
inaprawdęchciałbydalejpływać.Możetyteżmogłabyś…Samaniewiem…
–Wiem–skinęłagłową.–Ipostaramsię.Naprawdęsiępostaram.
Tomusiałowystarczyć;resztązajmiesiępracowniksocjalny.Tymczasemmusielijuż
jechać.Widziałam,żeMariezerkanazegarek.
AleJensonszedłwstronędomu.
–Jenson,kochanie–zawołałamdoniego.–Robisięjuż…
Odwróciłsię.
–AlegdziejestGeorgie?Muszęsięznimpożegnać.
–Georgiejesttutaj–rozległsięgłoszzafrontowychdrzwi.
–Nowięcchodźdomnie!–roześmiałsięJenson.–Bojawłaśnieodjeżdżam.Musisz
wyjść,pomachaćmiiwogóle–powiedział,wyciągającGeorgiegozzadrzwi.
–Jest–powiedziałGeorgieiwpierwszejchwilipomyślałam,żemanamyślisiebie.
Ale nie, trzymał w dłoni swój własny prezent dla Jensona. To był srebrzystoszary,
bardzogładkikamień.
–KamieńnazawszedlaJensona,brataGeorgiegonazawsze–powiedziałuroczyście.
Widziałam,żeKarenobserwujetęrozmowęzdezorientowana.Doszłamdowniosku,
żetoświadczy,jakdługądrogęprzebyłJenson.Terazbyłwłaśnietakiinapewnonie
było w tym nic złego. Podobnie jak w tym, co zrobił potem: objął zaskoczonego
Georgiegoipodczasgdyjego„bratnazawsze”zesztywniałniczymdeska,obdarzyłgo
niedźwiedzim uściskiem. Kiedy zaś go puścił, zdawało mi się, że zobaczyłam łzy w
oczachGeorgiego.
–Dzięki,brachu–powiedział,poklepującgo.–Zobaczymysięwszkole,okej?
Po czym – zauważyłam, że nie chce dłużej przeciągać przykrej chwili – pobiegł do
samochodu,wskoczyłdośrodkaizatrzasnąłdrzwi.
Kilkasekundpóźniejsamochódruszył,ajaniemogłamsięuwolnićodwspomnienia
tej paskudnej, jaskrawozielonej torby. Przełknęłam ślinę i odruchowo objęłam
ramieniem Georgiego. Ale on wyraźnie miał już dość – wystarczyło mu dotykania na
jeden dzień. Kiedy więc wrócił do domu, Mike i ja zostaliśmy jako mały komitet
pożegnalny.Machaliśmyiuśmiechaliśmysię,gdysamochódzniknąłzazakrętem.
– Przykro mi, kochanie – pociągnęłam nosem. – Jestem emocjonalnym wrakiem,
słowo.Niewiem,cosiędzisiajzemnądzieje.
– Cóż, lepiej weź się w garść – poradził Mike, gdy szliśmy za Georgiem do domu. –
Jedenzgłowy,alejeszczezostałdrugi.
Rozdział22
J
akkolwiek, jako rodzic zastępczy, powinieneś zawsze oczekiwać nieoczekiwanego,
czasami powinieneś przygotować się również na to, czego się spodziewasz. Dom
wydawał się o wiele za cichy, jakby miał o jeden pokój za dużo, a dni wlokły się w
nieskończoność.Alewłaśnietegopowinniśmyoczekiwać.Poprostumusimyprzetrwać
tenokres.
Ale z jakiegoś powodu, zwłaszcza że był z nami stosunkowo krótko, okazało się, że
trudnonamsięcałkiempożegnaćzJensonem.Odczasudoczasuznajdowałamcoś,co
należało do niego – starą skarpetkę na dnie kosza z praniem albo ogryziony szkolny
ołówek – lub patrzyłam na jego uśmiechniętą fotografię, która teraz zdobiła ścianę w
moim pokoju, wśród zdjęć innych dzieci. W takich chwilach musiałam się bardzo
starać,żebyniepłakać.Myślałam,żeprzechodzęmenopauzę,takbyłamuczuciowa.
Ale,jakzauważyłaRiley,kiedyjejsięnatoskarżyłam,Jensonróżniłsięodwszystkich
innych dzieci, którymi się opiekowaliśmy. Przyszedł do nas z dużym bagażem
emocjonalnymicałyczaswiedzieliśmy,dokądwróci.Dlatego–tłumaczyłaRiley–nie
uważaliśmygozadziecko,którymsięopiekujemy.Przyjęliśmygodonaszejrodzinyi
do naszych serc jak siostrzeńca albo bratanka i właśnie dlatego było nam tak trudno.
Nie wiedziałam, czy przyznać jej rację, ale na swój sposób miało to sens, więc
zaakceptowałamtowyjaśnienie.Lepszetakieniżinne.
Reakcja Georgiego po odejściu Jensona także mnie zdumiała. Mimo emocjonalnej
sceny w drzwiach, dziesięć minut później, kiedy weszliśmy do domu, żeby pokrzepić
siękubkiemkawy,wydawałosię,żezupełnieowszystkimzapomniał.
– Proszę, Casey – powiedział kilka dni później. – Georgie to dobry chłopiec. Georgie
pomagawdomu.
Uśmiechnęłam się, kiedy podał mi kłąb pomiętego papieru. Rozwinęłam go i
zobaczyłam,żetodwiefotografieJensona–jednazdrzwiłazienki,drugazjegopokoju.
–Och,dziękujęci,kochanie.–Niemiałampojęcia,cojeszczemogłabympowiedzieć.
–Aniechciałbyśichzachowaćwswoimspecjalnympudełku?
Georgiespojrzałnamnieobojętnymwzrokiem.
–Sąstałepunktywczasie,wktórychrzeczymusząpozostaćdokładnietakie,jakiesą
–odparł.–Toniejestjedenznich.Jedenastydoktor.
Spuściłgłowę,założyłręcezaplecyiodszedł,zostawiającmnieosłupiałą.
Odprowadziłam go wzrokiem. Czy ten dzieciak zdaje sobie sprawę, co mówi? Czy
próbujeznaleźćcytatodpowiednidosytuacji,czytotylkoprzypadek?Jakkolwiekbyło,
tenbyłzadziwiającotrafny.
Z powodu naszych nieprzewidzianych wakacji jeszcze nie spotkałam się z
koordynatorkąGeorgiego,MandyHeseltine.Rozmawiałyśmykilkarazyprzeztelefoni
zrobiła na mnie wrażenie bardzo miłej osoby, a co najważniejsze – entuzjastycznie
podchodzącej do pracy z Georgiem. Byłam więc bardzo zadowolona, kiedy w końcu
udałosięnamumówićnaspotkanie.
Miałyśmy się zobaczyć w następny wtorek, zaledwie tydzień przed rozpoczęciem
szkoły. Nie sposób było nie zauważyć, że zbliża się początek roku szkolnego; sklepy
zakończyłyjużletniewyprzedaże,terazwyglądałybardzojesiennieiprzypominały,że
wkrótce pora zabrać się znowu do pracy – na wystawach i regałach leżały piórniki,
zeszyty,swetryibluzy,tornistry,pudełkaśniadanioweibuty.
–Proszęwejść–zaprosiłamMandy.–OpowiedziałamGeorgiemu,cosiędzieje.Czeka
wpokojuimyślę,żejesttrochęzdenerwowany.Chodzitamizpowrotem.
Mandy–bardzowysoka,jasnablondynkaokołotrzydziestki–roześmiałasięiposzła
zamną.
– W takim razie jest nas dwoje! – wyznała i natychmiast ją polubiłam. –
Pomyślałam… czy będzie dobrze, jeśli tylko przywitam się z Georgiem, a potem my
dwiezamienimykilkasłów,zanimdłużejznimporozmawiam?
– Oczywiście – odparłam, rozumiejąc, że może woleć taki dwuetapowy proces.
Wprawdzie rozmawiałyśmy o Georgiem przez telefon, ale takie rozwiązanie miało
sens:mogłanajpierwdokładniemnieowszystkowypytaćilepiejsięprzygotować.
Przedstawiłam ich sobie i byłam zadowolona jak każda matka, widząc, że Georgie
pamiętał o manierach i wyciągnął rękę na powitanie. To było zupełnie nowe
osiągnięcieinaprawdędużarzeczdlaGeorgiego.Zwielkimtrudem–czasamiwręczz
bólem – przychodziło mu nawiązywanie kontaktu fizycznego, ale naprawdę starał się
doskonalić swoje umiejętności społeczne, żeby – przynajmniej powierzchownie – być
bardziejpodobnymdoinnychdzieci.Wciążbyłdośćsztywny,aleitakpoczyniłwielkie
postępy i byłam z niego ogromnie dumna, kiedy dawałam mu układanki, zanim
weszłamzMandydojadalni.
– Och, on jest niesamowity! – stwierdziła Mandy, kiedy usiadłyśmy przy kawie. –
Kiedybędziestarszy,napewnozłamieniejednoserce–uśmiechnęłasię.–Ajakjestz
jegoobsługą?Jaksobieradziszztymiwłosami?
–Prawdęmówiąc,jeszczeniepróbowałam–przyznałam.–Zabardzosiębałam.Myje
i czesze je sam i naprawdę dobrze mu to wychodzi, ale nigdy nie próbowałam go
ostrzyc, bo opiekunka z jego ostatniego domu dziecka mówiła, że to może być istny
koszmar. Wcześniej przez wiele dni przygotowywali go na to, ale mimo wszystko
bardzosiędenerwował,widząc,jakspadająkawałkijegowłosów.
Opowiedziałam jej też o tym, jak musieliśmy go zabrać na pogotowie; pozbierał
wtedy włosy, które trzeba mu było obciąć, żeby opatrzyć ranę, i schował do swojego
specjalnegopudełka.
–Anitrochęmnietoniedziwi–pocieszyłamnieMandy.–Mampodopiekąjeszcze
jednoautystycznedziecko.Jestznimzupełnietaksamo.
– Nie wiedziałam o tym. Ale oczywiście to dlatego przydzielono Georgiego właśnie
tobie.Inapewnowieszowielewięcejniżja.Jamusiałamsięwszystkiegouczyć,ato
niebyłołatwe.
–Och,wiem–przyznała.–Zawszetakjest.
Słysząc, jak to powiedziała, i widząc jej uśmiech, zaczęłam przypuszczać, że coś
mogłomiumknąć.
– I właśnie dlatego – mówiła dalej – przydzielono Georgiego do mnie. Przez prawie
osiem lat zajmowałam się Joshuą, a on ma dość głęboki autyzm. Jest werbalnym
autystykiem.Wiesz,cotoznaczy?
–Takmisięwydaje.
– A więc wiesz, że, podobnie jak Georgie, nauczył się mówić. Ale, jak zapewne
równieżwiesz,towznacznejmierzenaśladowanieiecholalia.
Skinęłamgłową,zastanawiającsię,pocootymwszystkimmówi.Możeprzygotowuje
mniedoumieszczeniaGeorgiegowjakimśprogramie?
– W każdym razie Joshua, chociaż ma naprawdę głęboki autyzm, funkcjonuje
całkiemnieźlewporównaniuzwielomainnymi.Terazmaosiemnaścielatizamieszkał
z trójką innych młodych ludzi o specjalnych wymaganiach, pod opieką pracownika
socjalnego.
Wciążnierozumiałam,pocomiotymwszystkimmówi.Czyżbyzamierzaliprzenieść
Georgiegodopodobnejjednostki,aleprzeznaczonejdladzieci?
–Rozumiem–powiedziałam,wrzeczywistościnicnierozumiejąc.
Mandyuśmiechnęłasiępromiennie.
– To była oczywiście ogromna zmiana, kiedy opuścił rodzinę zastępczą. Był z nimi
dziewięć lat i teraz okropnie za nim tęsknią. To wspaniała para. Nie mają własnych
dzieci. Ale Joshua musiał pójść dalej i radzi sobie naprawdę dobrze. Właśnie to
chcieliśmyosiągnąćprzeznasząpracę.
Uśmiechnęłamsiędoniej,wkońcuzaczynającrozumieć,kuczemuzmierza.
–Och,rozumiem–powtórzyłam.–Iwiesz,dobrzetowiedzieć,bozaledwiekilkadni
temurozmawialiśmyzMikiemotym,żemartwimysięoprzyszłośćGeorgiego.Nigdy
niezdawałamsobiesprawy,żeludzietacyjakonmogąsobieradzićwdorosłymżyciui
osiągnąćjakiśstopieńniezależności.
Mandypochyliłasięinalałasobiekawy.Znowusięuśmiechała.Właśniewtedymnie
olśniło.WcalenierozmawiałyśmyoJoshui.MówiłyśmyoGeorgiem.Iomiejscu,które
mogłobybyćodpowiedniedlaniego.
– A więc ta para… – powiedziałam, zastanawiając się, jak mogłam być aż tak
niedomyślna. – W ich życiu została dziura o kształcie Joshuy, którą mógłby wypełnić
Georgie?
–Właśnie–potwierdziłaMandy,sięgającdotorbypoteczkę.Otworzyłająiodwróciła
wmojąstronę.
–HeleniMark–powiedziała,rozkładającplikfotografii.
Obejrzałamje,jednąpodrugiej.Radosnezdjęciazwyraźnieszczęśliwegożycia.Cała
trójkanałodzi;wszyscytrojeśmiejąsięijedząlody;wszyscytrojekąpiąsięwmorzui
mnóstwoinnychujęć.Promieniowałaznichmiłość.Poczułam,żeoczymiwilgotnieją,
więc zamrugałam, żeby powstrzymać łzy. Riley się myli, pomyślałam. To muszą być
hormony!
–Casey,HeleniMarktowspanialiludzie.Myślę,żebędąidealnymiopiekunamidla
Georgiego.JestmniejwięcejwtymsamymwiekucoJoshua,kiedydonichprzyszedł,
tyleżeJoshuamiałdużowięcejproblemów,aimudałosięznimdokonaćprawdziwych
cudów. Teraz, kiedy ich opuścił, są zdruzgotani, chociaż to było zaplanowane od
samegopoczątku.Alekiedynadszedłczas…cóż,tyzpewnościąwiesz,jakietouczucie,
prawda?Więctak,wichżyciupowstaławyrwaokształcieJoshuy.Awięccotynato?
Czyjużpora,żebympoznałamłodegoGeorgiego?
Porazkolejnyskinęłamgłową.Zaczęłamsięczućjakjedenztychkiwającychgłową
piesków, jakie siedzą na półkach przy tylnej szybie w samochodach. Po prostu nie
czułam się na siłach mówić. Byłam przekonana, że Georgie zostanie z nami jeszcze
kilka miesięcy. Nigdy nie przypuszczałam, że stracę go tak krótko po Jensonie. I to
akurat wtedy, kiedy zaczęłam panować nad sytuacją i znalazłam doskonałą stronę
internetowąpoświęconąautyzmowi.
AMandytowidziałairozumiała.
– Jest jeszcze dobra wiadomość – powiedziała. – Oni bardzo chcieliby cię poznać. I
chcieliby,żebyśodwiedzałaGeorgiegozawsze,kiedytylkobędzieszmiałaochotę.Zdają
sobiesprawę,jakważnesątakiewięzi,nawetjeślisąkrucheinietrwajądługo…
– A co ze szkołą? – spytałam, zdając sobie nagle sprawę, że Georgie może zostać
wywieziony gdzieś daleko. – Georgie przywiązał się do Jensona, drugiego chłopca,
którym się opiekowaliśmy; ta więź ma na niego bardzo dobry wpływ. To niebywałe,
biorącpoduwagę,jakkrótkobylirazem.Niezniosłabymmyśli,żeniebędziemógłsię
więcejzobaczyćzJensonem.
Mandyposmutniała.
–Onimieszkająpiętnaściemilstąd,Casey.Imajątamnaprawdędobrąszkołę.Joshua
czułsięwniejdoskonale.
ZaczynałammiećjużtrochędosyćtegoJoshuy.Tuchodziłooto,gdziebędzieczułsię
doskonale Georgie. Georgie i Jenson. To było dla mnie ważne; bardzo ważne.
Postanowiłambyćasertywna.
– Skoro rozumieją, jak ważne są więzi – powiedziałam, myśląc błyskawicznie – to
zrozumieją, jak ważna jest ta konkretna przyjaźń. Dlatego zalecałabym (posłuchajcie
tylko, pomyślałam. Wydaję profesjonalną opinię!) na ostatni rok szkoły podstawowej
zorganizować transport tak, żeby Georgie mógł zostać w swojej obecnej szkole. I nie
chodzitylkooJensona–dodałam.–Onztegoczerpiepoczucieciągłości.Chodzitylkoo
jeden rok, dziewięć miesięcy drobnych niedogodności, a potem i tak zmieni szkołę.
Dajciemuprzynajmniejtenczas.Dziękitemuznacznielepiejporadzisobiewnowym
otoczeniu.ZwłaszczajeślibędziemiałstałypunktodniesieniawosobieJensona.
Mandyroześmiałasię.Ależyczliwie.
–JohnFulshawmówiłmi,żemożeszdaćmisięweznakiwtejsprawie–powiedziała
z uśmiechem. – Powiedział, że kiedy idzie o dzieciaki, jesteś siłą, z którą trzeba się
liczyć.
Poczułam,żesięrumienię.
–Och,takpowiedział?–Potemroześmiałamsięrazemznią.Cośmimówiło,żemogę
uważaćtęsprawęzazałatwioną.
– Zrobię, co w mojej mocy – zapewniła. – Prawdę mówiąc, ja też widzę, że to może
byćkorzystne.Zostawtomnie.
Potemwstała,patrzącnamniezgóry.
– Dobrze – powiedziała. – Może teraz pójdziemy i przedstawimy Georgiemu nasz
plan?
Wnastępnywtorek,dzieńprzedrozpoczęciemrokuszkolnego,znowuczekaliśmyna
progunaszegodomunainnegopracownikasocjalnego,szykującsięnaból.Spojrzałam
naGeorgiego,którystałzewzrokiemwbitymwziemięirękamizłożonymizaplecami.
Pomyślałam,żetocośzupełnienowego.
Kiedypojawiłsięunas,miałtenszczególnyzwyczaj„składaniadłoniprzedsobą”,ale
terazzastąpiłagotanowa,innapostawa.Wyglądałprzytymjakprofesorrozmyślający
ojakiejśskomplikowanejteorii;toprzypomniałomiocałejpracy,jakąmymusieliśmy
wykonać, i o tym, jak wiele jeszcze musimy się o nim nauczyć. To, co robił, jak
reagował,anawetsamajegoosobowośćbyłytakskomplikowane,żenigdyniemożna
byłoprzewidzieć,cosięwydarzynazajutrz.Aleteraztoniemybędziemysięuczyć,lecz
jegonowiopiekunowie.Inaprawdępragnęłam,żebydonichnieodchodził.
W każdym razie jeszcze nie teraz. Choć nic nie wskazywało, żeby Georgie się tym
przejmował; widząc, jak się uśmiecha, jakby nie był zupełnie pewien, co się dzieje,
niespodziewaniebyłamwdzięcznalosowizajegobrakempatii.
Mike nie mógł być z nami tego dnia; pilne obowiązki wezwały go do pracy. Choć
wcale o tym nie rozmawialiśmy, czułam, że może będzie lepiej, jeśli sama pożegnam
Georgiego.
Chociażniecałkiemsama.Kieronprzyszedł,żebypożegnaćgowrazzemną.
– Wszystko dobrze, kolego? – spytał, delikatnie dotykając ramienia Georgiego. –
Wyglądanato,żetoMandy.Tensamochód,któryprzyjechał.Widzisz?
Podniosłamwzrokizobaczyłamsamochódzatrzymującysięprzedbramą.
–Kieronmarację,Georgie.Toona.Cieszyszsię?
Georgienadalsięuśmiechał,wpatrzonywjakiśpunktwprzestrzeni.
–ZobaczyszsięzJensonemjutrowszkole.
Natoteżniezareagował,więcprzestałammówić.Natymfronciewygrałamibyłamz
tego dumna. Georgie przez następny rok będzie chodził do tej samej szkoły. Och,
gdybymtylkomogłazobaczyćjegoreakcję…
– Mamo, w porządku – powiedział Kieron, obejmując mnie. Jak na kogoś, kto
powinien mieć problem z rozumieniem niewypowiedzianych niuansów, umiał mnie
zdumiewającodobrzeodczytywać.
– Chodźmy, młody człowieku – powiedziała radośnie Mandy, podchodząc do nas. –
ChciałbyśsiępożegnaćzCaseyiKieronem?
Wyciągnęładoniegorękę,aGeorgie–jakbyprzypomniałsobienową,ważnązasadę–
wziął ją, po czym odwrócił się do nas. Czyżby moje delikatne szkolenie przynosiło
owoce?
–Czymogępocałowaćcięwczoło,kochanie?–spytałam.–Będęzatobątęsknić,ale
spróbujeciębardzoczęstoodwiedzać,obiecuję.
Georgieuśmiechnąłsięiskinąłgłową,anawetpozwoliłsiępocałowaćiniewzdrygnął
się.
– My, Władcy Czasu, mamy taką małą sztuczkę – odezwał się nagle. – To jest w
pewnymsensiesposóbnaoszukanieśmierci.Ale…tooznacza,żesięzmienię.Inigdy
więcej cię nie zobaczę… Nie tak. Nie z tą głupią starą twarzą. A zanim odejdę… byłaś
fantastyczna!
PoczymodwróciłsięizadowolonyruszyłścieżkąrazemzMandy.
– Do diabła, mamo! – Kieron przełknął ślinę, kiedy wracaliśmy do domu. – To jest
trudne – odetchnął głęboko, jakby chciał się pozbyć nieprzyjemnego uczucia. – Nie
mógłbymtegoprzeżywaćcokilkamiesięcy.Dobrzesięczujesz?
– Kieron, idź i poszukaj w Google’u tego, co powiedział Georgie, dobrze? Nie mam
pojęcia,jakontorobi,alezałożęsię,żetozDoktoraWho.
Sprawdził.Irzeczywiście,byłodokładnietak,jakprzypuszczałam.
– Najwyraźniej – czytał na głos Kieron – to jest z jedenastego Doktora; jedna z
najbardziejwzruszającychscenwcałejserii.KiedyDoktorżegnasięzRoseTyler.
Obojgu nam nagle zabrakło słów; próbowaliśmy to zrozumieć, pojąć znaczenie. I
myślę, że moglibyśmy ulec porywowi sentymentalizmu, gdyby nie Kieron, który po
prostumiałdośćnajedendzień.
–Ho,ho!–parsknął,zamykającmójlaptop.–Wzruszającascena?Powinnispróbować
życiawtejrodzinie!
Epilog
N
iestety, po powrocie do domu zachowanie Jensona stopniowo się pogarszało.
Wprawdzie wszystko zaczęło się dość dobrze i nadal nieźle sobie radził w szkole, lecz
jego matka, Karen, nigdy naprawdę nie współpracowała z opieką społeczną ani nie
dotrzymałaobietnicy,żebędziesiębardziejprzykładaćdojegowychowania.
Przejście do gimnazjum następnej jesieni okazało się trudne i Jenson znowu zaczął
wagarować.Osiemnaściemiesięcypóźniejzostałponowniewziętypodopiekę.
Alemoże–choćprzykrobyłonamotymsłyszeć–takbyłodlaniegonajlepiej.Choć
mieliśmy ogromną nadzieję, że Karen w końcu przezwycięży swoje trudności w
relacjach z synem, to jednak zabieganie o miłość, której nie było, miało katastrofalny
wpływ na psychikę Jensona. Został umieszczony w przemiłej rodzinie w innej części
kraju i przebywa tam do dzisiaj. John informuje nas regularnie o jego postępach;
ostatniomiałsięcałkiemdobrze.
Georgie oczywiście mieszka niedaleko, więc odwiedzamy go bardzo często. Ma już
dwanaście lat, jest uroczy – wciąż nosi długie, falujące włosy! – i kiedy się widzimy,
zawsze wydaje się nas pamiętać. Raczej nie okazuje emocji i wciąż musi być
traktowanyzwyczuciem,alejegozastępczamamamówiła,żezawszekiedyuprzedza
go o naszej wizycie, chodzi po pokoju z rękoma złożonymi za plecami, jak mały
staruszek – dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy nas opuścił. Podobno nie patrzy w
okno,alekiedysłyszynaszsamochódzatrzymującysięprzeddomem,siadaiuśmiecha
się.Namtowystarczy.
Podziękowania
ChciałabympodziękowaćcałemuzespołowiwydawnictwaHarperCollins,wspaniałemu
AndrewLowniemuorazmojejprzyjaciółceinauczycielce,Lynne.