James Andy Swiadome ja

background image

Andy James

SWIADOME JA

Jak wejść na drogę prowadzącą do prawdziwej przemiany

tłumaczyta Justyna Studniarz

SWIADOME JA ........................................................................................................................ 1

Wprowadzenie ........................................................................................................................ 2

Rozdział 1 .................................................................................................................................. 8

WEZWANIE DO ZMIANY .................................................................................................. 8

STRES I PRZYSTOSOWANIE DO ZMIAN .................................................................... 9

MOBILIZACJA CHĘCI PRZEMIANY ........................................................................... 14

Rozdział drugi .......................................................................................................................... 15

DLACZEGO TAK RZADKO DOCHODZI DO PRAWDZIWEJ ZMIANY ..................... 15

POSTĘP, REFORMA I FRAGMENTACJA .................................................................... 18

ŚLEPA PLAMKA ............................................................................................................. 21

ODWIECZNY PROBLEM ............................................................................................... 25

CZYM JEST PRAWDZIWA ZMIANA? ......................................................................... 28

Rozdział trzeci ......................................................................................................................... 34

PRZEMIANA: OTWARCIE SIĘ NA NOWE ..................................................................... 34

BEZ CELU, BEZ DZIAŁANIA ....................................................................................... 37

PRZERWA W DZIAŁANIU ............................................................................................ 38

MEDYTACJA WGLĄDU (VIPASSANA) ...................................................................... 39

OSOBISTE PRZEJŚCIA .................................................................................................. 41

JAK ZACZĄĆ MEDYTACJĘ SIEDZĄCĄ ..................................................................... 45

Jasne intencje..................................................................................................................... 45

Czas i miejsce .................................................................................................................... 46

Pozycja ciała ...................................................................................................................... 47

Umysł ................................................................................................................................ 48

DODATKOWE ĆWICZENIA MEDYTACYJNE ........................................................... 51

Koncentracja (Samatha) .................................................................................................... 52

Medytacja ogólnej miłości i dobroci (Metta) .................................................................... 52

KIM JESTEM? .................................................................................................................. 53

MEDYTACJA CHODZĄCA ........................................................................................... 54

background image

PODSTAWOWE TRUDNOŚCI....................................................................................... 56

Rozdzial piąty .......................................................................................................................... 60

DUCHOWOŚĆ W PRAKTYCE .......................................................................................... 60

MEDYTACJA FORMALNA ........................................................................................... 61

Zwalnianie tempa i tworzenie przestrzeni ......................................................................... 62

ZASTOSOWANIE CZTERECH ASPEKTÓW CZUJNOŚCI......................................... 63

DIETA I SPOSÓB JEDZENIA ........................................................................................ 65

ĆWICZENIA UMYSŁOWO-RUCHOWE ...................................................................... 68

Rozdział szósty ........................................................................................................................ 69

TAJEMNICE OSOBOWOŚCI............................................................................................. 69

OSOBOWOŚĆ .................................................................................................................. 70

ENNEAGRAM - TYPY OSOBOWOŚCI ........................................................................ 71

OSOBOWOŚĆ # 1: PERFEKCJONISTA ........................................................................ 73

OSOBOWOŚĆ # 2: NIEZALEŻNY POMOCNIK .......................................................... 74

OSOBOWOŚĆ # 3: GRACZ, CZŁOWIEK SUKCESU .................................................. 75

OSOBOWOŚĆ #4: TRAGI-ROMANTYK, ARTYSTA ................................................. 77

OSOBOWOŚĆ # 5: OBSERWATOR .............................................................................. 78

OSOBOWOŚĆ # 6: POSZUKIWACZ PRZYGÓD, LOJALISTA .................................. 79

OSOBOWOŚĆ # 7: IDEALISTA ..................................................................................... 80

OSOBOWOŚĆ # 8: SZEF, EGZEKUTOR ...................................................................... 82

Rozdział siódmy....................................................................................................................... 85

ZWIĄZKI I RELACJE ......................................................................................................... 85

MĘŻCZYŹNI I KOBIETY ............................................................................................... 88

PARTNERZY ................................................................................................................... 89

STOSUNKI ZE ZWIERZCHNIKAMI I KOLEKTYWEM ............................................. 96

Podsumowanie ...................................................................................................................... 99

O autorze ............................................................................................................................. 103

Wprowadzenie

Uważam swe życie za całkiem zwyczajne i jestem z tego zadowolony. A jednak

wydarzyło się w nim coś nadzwyczajnego, coś, co sprawiło, że zrezygnowałem z pozycji i

pełnego zabezpieczenia finansowego, jakie dawała mi stateczna profesja (byłem

dyplomowanym księgowym), dla niepewnego i czasem narażonego na kpiny życia jako

background image

nauczyciel medytacji i Tai Chi. W 1984 r., kiedy zdecydowałem się na ten wielki skok w

nieznane, miałem na utrzymaniu żonę i dwójkę małych dzieci.

Wydarzeniem, które otworzyło mi oczy, była lektura książki Christmasa Humphreysa

Buddyzm. Przeczytałem ją bynajmniej nie z powodu zainteresowania buddyzmem, ale w

poszukiwaniu argumentów antyreligijnych, które mógłbym wykorzystać w dyskusji ze

zwolennikami modnych wówczas praktyk zen. Był koniec lat 60-tych i studencki ruch

rewolucyjny znajdował się w pełnym rozkwicie; studiowałem wówczas w Anglii, w

Londyńskiej Szkole Ekonomii i Nauk Politycznych (London School of Economics and

Political Science), uczelni z długimi tradycjami, istnej wylęgarni działaczy politycznych i

społecznych.

W buddyzmie uderzyła mnie szczególnie jedna rzecz. Będąc wyznaniem doskonale

logicznym, uważa on intelekt za ograniczony i niezdolny do udzielenia odpowiedzi na

wszystkie pytania. Ponadto, w przeciwieństwie do innych systemów religijnych, z którymi

się dotąd zetknąłem, nie wymaga wiary; nie rości sobie wyłącznego prawa do boskiego

objawienia. Budda nie był Bogiem, lecz człowiekiem, który osiągnął stan pełnego

oświecenia. I ogłosił, że każdy, poprzez wejrzenie wewnątrz siebie, może dokonać tego

samego.

Buddyzm nakłania do uważnej obserwacji wszelkich zjawisk, zarówno zewnętrznych,

jak i wewnętrznych. Zamiast ulepszania treści systemu wierzeń, zachęca do głębszego

przyjrzenia się samemu procesowi wiary. Jest to wyzwanie dla intelektu (a co za tym idzie -

dla własnego „ja" czy „jaźni"), by poznał swe ograniczenia i zagrożenia. Zazwyczaj

pragniemy pozbyć się problemów; trudno nam przyznać, że to my sami możemy stanowić

problem.

Zawsze przychylałem się do opinii uznającej intelekt za wszystkowiedzące i jedyne

źródło prawidłowych sądów. Nagłe odkrycie faktu, że nie jest on wcale wszechwiedzący,

wyjaśniło mi wiele zagadek, na które od długiego czasu nie umiałem znaleźć odpowiedzi:

dlaczego nieustające wysiłki ludzkości w dążeniu do Utopii upadają (i natychmiast

zastępowane są nowymi dążeniami do nowej jej wersji); dlaczego rewolucjoniści zawsze

tworzą nowy establishment; dlaczego nie wyciągamy nauki z historii i życiowych

doświadczeń w stopniu choćby zbliżonym do naszego w tym względzie przekonania.

Czułem uniesienie odkrywszy, że życie to nie system ciemnych tuneli bez wyjścia. W

rzeczywistości tunele te są pełne światła, a co dziwniejsze, jego źródło znajduje się w nas

samych. Od tego momentu moje życie jest pociągającym i zawsze pełnym niespodzianek

odkrywaniem tego światła. Im bardziej w głąb zapuszczam się podczas swych podróży, tym

background image

jaśniejsze staje się dla mnie znaczenie życia i tym bardziej czuję się związany ze swym

otoczeniem.

Choć pierwszą iskierką rozświetlającą mą drogę była niewątpliwie książka

Humphreysa o buddyzmie, pełnego olśnienia doznałem dzięki trzem wydarzeniom.

Pierwszym z nich było odkrycie przeze mnie wschodnich sztuk walki. Po raz

pierwszy w życiu mogłem oddać się czemuś bez reszty. Sztuki walki okazały się prawdziwe i

uczciwe; wolne od „cywilizowanych" reguł i rynsztunku, rozmywających pierwotny

charakter starcia z drugim człowiekiem. Nie ma w nich miejsca na ucieczkę czy usprawie-

dliwienia. Muskulatura i fizyczna siła nie są jedyną bronią; znacznie skuteczniejsze mogą

okazać się: szybkość, zwinność, odwaga i inteligencja. Zakochałem się we wschodnich

sztukach walki i odkryłem w sobie w tej dziedzinie spore zdolności.

Sztuki walki nie tylko zapoczątkowały proces poznawania ciała i umysłu, ale również

przypomniały mi o mym orientalnym, rodowodzie. Dzięki nim zająłem się hatha-jogą, a w

końcu również chińską historią i filozofią. Dorastałem w niewielkiej kolonii brytyjskiej,

jedynym anglojęzycznym kraju Ameryki Południowej - Gujanie, gdzie Chińczycy stanowili

tylko pół procenta ludności. Panowały tam przede wszystkim brytyjskie i amerykańskie

wpływy kulturowe. Choć moja rodzina należała do Kościoła anglikańskiego, uczęszczałem

do katolickiej szkoły podstawowej, a prowadzący ją jezuici uważali, że mam wszelkie

zadatki na dobrego katolika. O taoizmie w ogóle nie słyszałem, a konfucjanizm kojarzył mi

się jedynie z dowcipami i powiedzonkami w rodzaju: „Jak mówi Konfucjusz..."

Drugim wydarzeniem był wypadek samochodowy, jaki przydarzył mi się w górach

Norwegii latem 1969 r. Zatrzymałem się dosłownie parę centymetrów od krawędzi urwiska,

za którą rozciągał się głęboki fiord. Po wypadku spędziłem nie kończący się, jak mi się

zdawało, weekend w maleńkiej wiosce, nie mając do roboty nic innego jak tylko siedzieć w

pokoju i rozmyślać o swej kruchej, śmiertelności, co dla dwudziestolatka stanowiło

doświadczenie nader przygnębiające. Oddałem się mym pierwszym spontanicznym

medytacjom, po których odczułem potężną potrzebę pogłębienia tego typu wewnętrznych

ćwiczeń.

Trzecim kluczowym wydarzeniem, które miało miejsce mniej więcej w tym samym

czasie, było poznanie Yolindy, obecnie mojej żony. Jej ojciec (mój daleki kuzyn z Singapu-

ru) był Chińczykiem, a matka Angielką, co czyniło ją pod wieloma względami podobną do

mnie - oboje byliśmy Chińczykami, ale niezupełnie. To ona pomogła mi w dalszym

poznawaniu mego chińskiego dziedzictwa, szczególnie podczas naszych corocznych wizyt

w Singapurze. To ona umożliwiła mi całkowite oddanie się wschodnim sztukom walki.

background image

Dzięki niej odkryłem związek, w którym, po raz pierwszy w życiu, nie musiałem dążyć do

sprawowania kontroli. Odkryłem miłość... i ból związany z możliwością zranienia.

Zgłębiając buddyzm doznawałem uczucia uniesienia zabarwionego jednak

lękiem i poczuciem zagubienia. Nie mogłem przeczyć zawartej w nim prawdzie, ale

wiedziałem, że jeśli ją przyjmę, moje życie będzie musiało ulec drastycznej zmianie, a

tego wtedy jeszcze nie chciałem. Nie mogłem jednak powstrzymać się od odkrywania

tego nowego, otwierającego się przede mną świata. Mnóstwo czytałem, chłonąc wiedzę

na temat buddyzmu, taoizmu, mistyki Wschodu i Zachodu, hinduizmu, medytacji zen,

religii porównawczej i okultyzmu. Próbowałem różnorakich form medytacji i ćwiczeń

kontroli umysłu. "

Z czasem wiele moich starych nawyków i wzorców zachowań zaczęło po prostu

zanikać, i to bez większego świadomego wysiłku z mojej strony. Choć było to czasem

bolesne, szczególnie jeśli dotyczyło stosunków z innymi ludźmi, nie stanowiło już jednak

kwestii wyboru; to, co należało zrobić stało się tak oczywiste, że przekreślało jakąkolwiek

możliwość czy potrzebę wyboru. Stało się dla mnie zupełnie jasne, że nie istnieje coś

takiego jak „łatwy sposób" życia, czy skuteczna strategia umożliwiająca obejście prawa

przyczyny i skutku. To, co musi być zrobione, najlepiej zrobić teraz.

Rok 1974 był dla mnie bardzo ważny. Zapoczątkował on moją karierę jako

wykwalifikowanego dyplomowanego księgowego, z drugiej jednak strony, na głębszym

poziomie, również ją zakończył, ponieważ wtedy właśnie spotkałem dwóch wielkich

ezoterycznych mistrzów.

Pragnąc poszerzyć zakres praktyk medytacyjnych, przyłączyłem się do

zorganizowanej grupy, gdzie poznałem nauczyciela medytacji wglądu, - Dhiravamsę,

Medytacja wglądu, czyli Vipassana, fascynowała mnie już dużo wcześniej, chciałem

jednak „zbadać grunt" i spróbować różnych form medytacji. W końcu wróciłem do

medytacji wglądu, ze względu na jej prostotę i głębię. Jej celem nie jest stan spokoju,

błogości czy odczucia „duchowe", lecz jasność i możliwość pełnego działania w każdym

momencie życia. Doszedłem do wniosku, że jeśli się to osiągnie, nic więcej już nie

potrzeba.

Dhiravamsa był imponującą tajemnicą. Emanował intensywną wewnętrzną

jasnością oraz siłą, jakiej należało oczekiwać od kogoś, kto przez dwadzieścia trzy lata

wiódł klasztorne życie i zajmował wysoką pozycję w hierarchii buddystów Thai. A

tymczasem znalazł się na wygodnej wsi angielskiej, otwarty, przystępny i całkiem

zwyczajny, bez jakichkolwiek oznak duchowej wyższości. Chociaż był on jednym z

background image

pierwszych uznanych buddyjskich mistrzów medytacji przybyłych na Zachód,

zrezygnował z wysokiej pozycji zajmowanej w społeczności buddystów, by w ramach

tradycyjnej medytacji buddyjskiej upowszechniać techniki innych dziedzin duchowych

oraz psychoterapii. Dzisiaj, czyli ponad dwadzieścia lat później, jego podejście jest

powszechnie cenione; wtedy jednak uważano go za czarną owcę.

Sądzę, że grupowa interakcja będąca istotą szkoły Dhiravamsy, jest znacznie

trudniejsza od samotnej medytacji siedzącej. (Inni mogą uważać, że jest wręcz

odwrotnie). Moje pierwsze sesje z Dhiravamsą były intensywne i męczące, lecz ogromnie

oczyszczające. W ciągu kilku tygodni medytacji osiągnąłem to, co dałyby mi w „czasie

rzeczywistym" lata nauki i życiowych doświadczeń. Aspekt mądrości-wglądu tej praktyki

okazał się dla mnie łatwy. Lekcja ta otworzyła moje serce, nauczyła mnie dawać, ufać,

kochać, uznać swą podatną na zranienia i ból naturę i godzić się na wszelkie niespodzianki,

jakie niesie życie.

Bardzo ważnym przewodnikiem była dla mnie również nauczycielka Tai Chi Chuan,

Rose Li, jedyna żyjąca córka rodu mandarynów Beijing, pamiętającego dużo lepsze czasy. W

wieku ośmiu lat zachorowała i, mimo wysiłków zarówno chińskich jak i zachodnich lekarzy,

powoli uchodziło z niej życie. W końcu odesłano ją do słynnego beijingijskiego mistrza

chińskich wewnętrznych sztuk walki: Tai Chi Chuan, Ba Gua i Hsing Yi. Rose odzyskała

zdrowie. Uważała, że swemu nauczycielowi i jego sztukom walki zawdzięcza życie i uznała

za swój obowiązek nie tylko dzielić się zdobytą o nich wiedzą, ale również dbać o

zachowanie ich czystości. Nauczanie traktowała jako przekazywanie rodowego dziedzictwa.

Rose Li studiowała w Stanach Zjednoczonych, kiedy w Chinach wybuchła rewolucja,

która odcięła ją od rodzinnego kraju. Podobnie jak Dhiravamsa, była w swej dziedzinie

jednym z pierwszych na Zachodzie autentycznych nauczycieli. Miałem szczęście studiować

razem z nią wkrótce po tym, jak uciekając przed amerykańskim tyglem kulturowym przybyła

do Anglii.

Choć początkowo Tai Chi wydawała mi się zbyt powolna, wkrótce stała się ona dla

mnie główną siłą życiową. Jest to nie tylko niezwykle kunsztowna i potężna sztuka walki

oraz ćwiczenie fizyczno-umysłowe, ale również rodzaj medytacji w ruchu, doskonale

uzupełniające medytację wglądu. Za istotę Tai Chi Chuan, jak sądzę, uznać należy

równowagę pomiędzy yin i yang, we wszystkich możliwych ich przejawach: wewnętrznym -

zewnętrznym, ruchu - bezruchu, mężczyzny - kobiety, postępu - odwrotu, miękkości -

twardości, itp.

background image

Yolinda i ja pobraliśmy się w 1975 r., rok po mych pamiętnych początkach. W 1981,

kiedy oczekiwaliśmy naszego pierwszego dziecka, przeżywając w Anglii pewien zastój,

wyemigrowaliśmy do Kanady. Przez dwa lata pracowałem w Toronto jako księgowy w

przedsiębiorstwie należącym - do mojej rodziny,.. ale wykonywanie obowiązków- z każdym

dniem przychodziło mi coraz trudniej. Coraz mniej serca miałem dla księgowości, mimo że

rozum nakazywał mi trzymać się jej jako zajęcia rozsądnego i dającego zabezpieczenie

finansowe mojej powiększającej się rodzinie.

W 1983 r., podczas mego pobytu w ośrodku medytacyjnym Dhiravamsy na wyspie

San Juan u wybrzeży stanu Waszyngton, mój nauczyciel zaproponował, bym z nim został i

szkolił się na nauczyciela medytacji. Pierwszą mą reakcją było odrzucenie tego zaproszenia

jako niedorzecznego i niepraktycznego, gdyż moja 3-osobowa rodzina (która wkrótce miała

się stać 4-osobowa) nie miała żadnych oszczędności, by móc pozwolić sobie na takie ryzyko,

a perspektywa zarabiania na życie uczeniem medytacji przedstawiała się wyjątkowo

niewyraźnie. A jednak, po paru minutach, zgodziłem się.

Przez rok mieszkałem wraz z rodziną na San Juan; zbliżyłem się znacznie do

Dhiravamsy, ceniąc go teraz nie tylko jako otwartego, przystępnego i w pełni oświeconego

nauczyciela, ale również jako drogiego przyjaciela. Nabrałem też odwagi, by zaufać „sercu" i

postępować zgodnie z jego podszeptami - nie kierując się kaprysami czy fantazjami - bez

względu na to, jak nieprawdopodobnie brzmiały i jak niepewne mogły się wydawać ich

skutki. Ukończyłem rękopis swej pierwszej książki i postanowiłem wrócić do Toronto, by

podjąć się mało obiecującego zadania zarabiania na życie nauczaniem medytacji wglądu i

sztuki Tai Chi Chuan.

Podążanie za światłem nie jest łatwe. Brak zabezpieczenia finansowego oraz

szerzenie idei tak bardzo różniących się od poglądów większości ludzi, kładły się nieraz

głębokim cieniem na moim małżeństwie. Z drugiej jednak strony, życie ma teraz dużo

głębszy sens, stało się bardziej rzeczywiste, intensywne i pełne, nie tylko dla mnie, ale

również, mam nadzieję, dla mojej rodziny i

uczniów Jest niczym fascynująca, pełna

niespodzianek podróż, w której każdy kolejny krok staje się największym wyzwaniem. I

kiedy dzisiaj, jako czterdziestotrzyletni mężczyzna, patrzę wstecz na całe swe życie, nie

odczuwam bólu, nie żałuję niczego. Pomimo zobowiązań w stosunku do rodziny, uczniów i

przyjaciół, czuję się wolny.

Napisałem tę książkę, by podzielić się, choć w części swą wiedzą, umiejętnością

wglądu i doświadczeniami, które pomogły mnie, moim bliskim oraz uczniom dokonać w ży-

ciu radykalnej zmiany.

background image

Zmiana taka jest konieczna nie tylko dla naszego zdrowia i spełnienia, ale również,

czego jestem pewny, dla przetrwania całej ludzkiej rasy. To, co się dzieje na świecie,

wszędzie wokół nas, nie jest skutkiem złośliwości losu, ale braku samopoznania. Większość

z nas ma dobre zamiary i widzi konieczność szybkiej zmiany, ale postępuje w sposób

dokładnie taki sam jak zawsze, zmieniając jedynie narzędzia i zasady.

Jasność i drogowskaz, konieczne do osiągnięcia prawdziwej przemiany, już teraz

znajdują się w zasięgu ręki. Jednak tylko nieliczni dążą do tej wewnętrznej mądrości,

bowiem zagraża ona naszemu obecnemu widzeniu świata. Wgląd nie jest czymś, co należy

pojąć, ale sposobem życia. Jeśli się go nauczysz, możesz dojść do bezpośredniego

pojmowania prawd, na udowodnienie których nauka musiałaby poświęcić lata, czy nawet

dziesięciolecia badań. A ty po prostu będziesz wiedział i zgodnie z tą wiedzą postępował.

Twe działanie będzie pełne i harmonijne, jasne i nacechowane miłosierdziem.

Mam nadzieję, że książka ta wyjaśni, dlaczego prawdziwa przemiana jest tak trudna

i co każdy z nas może zrobić, by ją osiągnąć.

Rozdział 1

WEZWANIE DO ZMIANY

„Zmierz się z trudnym, kiedy jeszcze jest łatwe; Zmierz się z wielkim, kiedy

jeszcze jest małe.

Wszystkie trudne sprawy świata na początku są łatwe; Wszystkie wielkie sprawy

świata na początku są male.

Każda tysiącmilowa podróż zaczyna się od pierwszego kroku. .

Mędrzec nigdy nie porywa się na rzeczy wielkie i dlatego może osiągnąć to, co

naprawdę wielkie."

- LAO-TZU, TAO TE CHING

„Nie wolno nam zaprzestać wysiłków zmierzających do wzbudzenia w ludziach

całego świata, a zwłaszcza w ich rządach, świadomości niespotykanej dotqd katastrofy,

którą z pewnością ściągną na siebie, jeśli całkowicie nie zmienią wzajemnego do siebie

stosunku oraz swej wizji przyszlości. Uwolniona potęga atomu odmieniła wszystko z

wyjątkiem naszego sposobu myślenia."'

background image

- ALBERT EINSTEIN

Alarm wzywający do natychmiastowej i radykalnej zmiany coraz głośniej i coraz

częściej rozlega się w różnych zakątkach naszej planety. Bez względu na to, czy chodzi o

światowy pokój, biedę dotykającą region, głód w krajach Trzeciego Świata, przemoc

wobec kobiet i dzieci, wojujący fundamentalizm, AIDS czy narkomanię i związane z nią

choroby, wiemy, że stoimy w obliczu poważnego kryzysu. I wiemy, że powinniśmy coś

zrobić, zanim pogarszające się warunki życia osiągną punkt krytyczny, spoza którego nie

będzie powrotu. Nasza planeta choruje, a jej moc regeneracji jest już prawie na

wyczerpaniu. Wciąż jesteśmy zaskakiwani nagłymi i głębokimi zmianami, jakie zachodzą

wszędzie wokół nas. Tempo życia wciąż rośnie, a stare, nie dotrzymujące mu kroku reguły,

dezaktualizują się. Zmuszeni jesteśmy ustalać nowe reguły, choć nie rozumiemy, dlaczego

stare nas zawiodły. W rezultacie większość z nas czuje się zdezorientowana i przeżywa

ciągły stres; nasze życie przypomina walkę.

STRES I PRZYSTOSOWANIE DO ZMIAN

To, że stres stał się w dzisiejszych czasach głównym hasłem dnia, nie jest dziełem

przypadku. Wynika to bezpośrednio z braku umiejętności przystosowania się do szybko

zmieniającego się otoczenia. Zamiast zmienić sposób myślenia (czyłi przystosować się

wewnętrznie), tak jak sugerował Einstein, większość z nas nadal szuka oparcia w technice,

tej samej, która dostarcza nam głównych czynników stresotwórczych. Naukowa nazwa

stresu brzmi: Syndrom Ogólnej Adaptacji. Dr Hans Selye, „odkrywca" i jeden z naj-

większych światowych autorytetów w dziedzinie stresu, opisał ten syndrom jako zaburzenia

adaptacyjne wywołane zbyt silną lub zbyt słabą reakcją przystosowawczych mechanizmów

obronnych, polegające na przesadnej reakcji obronnej łub nadmiernej ustępliwości

organizmu. Innymi słowy, odpowiadając nieprawidłowo na ciągłe zmiany zachodzące

wokół nas, narażamy się na stres.

Dr Sełye wyróżnił trzy fazy stresu. Pierwszą reakcję organizmu - „wałcz łub

uciekaj" - nazwał etapem ,alarmowym". Poprzedza on etap „oporu", w którym mechanizmy

obronne organizmu przystosowują się do oddziaływujących nań stresorów. Opór stanowi

przeciwieństwo pierwszej fazy; nie jest walką ani ucieczką, lecz formą przystosowania. W

miarę oddziaływania czynników stresogennych na organizm, jego system obronny

stopniowo wyczerpuje swój zapas „energii adaptacyjnej" i w końcu załamuje się, czyli

wchodzi w ostatnią fazę - „wyczerpania".

background image

Dr Selye uważa, że reakcja na stres jest w znacznym stopniu determinowana przez,

jak to określił, „wewnętrzne uwarunkowania", takie jak dziedziczność i doświadczenia

życiowe. Jeśli na przykład przyzwyczajony jesteś do życia w tropiku i przeniesiesz się do

kraju, w którym oprócz chłodniejszego klimatu panują także odmienne zwyczaje kulturowe

oraz inna dieta, najprawdopodobniej przeżyjesz stres. Twoje ciało będzie musiało

dostosować się do nowych warunków klimatycznych - temperatury i wilgotności powietrza

- a także do innego rodzaju żywności. Psychika uczyć się będzie nowych wzorców

zachowań. Taka adaptacja zużyje mnóstwo energii, szczególnie jeśli jakaś twoja cząstka

będzie się chciała trzymać starych nawyków. Wiele energii zmarnuje się wówczas na

konflikt wewnętrzny.

Według Selyego rodzimy się zaopatrzeni w pewien zasób „energii adaptacyjnej",

którą stopniowo zużywamy odpowiadając na ciągłe wyzwania, z jakich składa się życie.

Jeśli nasze odpowiedzi są błędne, łub jeśli wyzwania życia nas przerastają, nasz zapas

energii adaptacyjnej wyczerpuje się dużo szybciej. Zwiększa się stopień „zużycia" naszego

ciała, stajemy się bardziej podatni na choroby, upośledzenia i przedwczesne starzenie. I

odwrotnie; jeśli przystosowujemy się sprawnie i efektywnie, zachowujemy więcej energii

wpływającej na nasze zdrowie i dobre samopoczucie. Dr Selye wnioskuje z tego, iż:

„możliwości przystosowawcze są najbardziej charakterystyczną cechą życia... Istnieje

związek między poziomem żywotności i stopniem umiejętności adaptacyjnych u każdego

zwierzęcia i każdego [człowieka]."

Wspominam teorie dra Selyego dotyczące mechanizmów stresu działających na

poziomie hormonalnym i biochemicznym, ponieważ dawno już zauważyłem podobne ich

funkcjonowanie w sferze psychiki. Choć nie uważam „wewnętrznych czynników

warunkujących" czy „energii adaptacyjnej" za cechy stałe, jak dowodził Selye, całkowicie

zgadzam się z jego widzeniem życia jako nieustannego odpowiadania, z lepszym czy

gorszym skutkiem, na wyzwania rzucane przez ciągłe dokonujące się wokół zmiany.

„Wewnętrzne czynniki warunkujące" decydują o większości naszych decyzji. Są one

tak trudne do przezwyciężenia, że wolność wyboru, którą się tak chlubimy, jest w dużej

mierze złudzeniem. Ograniczają one naszą zdolność przystosowania nie tylko w sferze

psychiki, ale również w sferze intelektu i emocji.

Tak rozumiane „uwarunkowanie" obejmuje nasze upodobania i antypatie, wierzenia

(religijne, polityczne czy kulturowe), obraz samego siebie, doświadczenia, obyczaje i

przyzwyczajenia, wiedzę i wykształcenie, cele i dążenia. Prawie każde nowe doświadczenie

porównujemy, choć czasem niezupełnie świadomie, z doświadczeniami z przeszłości,

background image

przypasowując je do naszego systemu wierzeń i umacnianych latami sympatii i niechęci.

Rzadko umiemy spojrzeć na coś „nowym" okiem, tak jak dziecko. Patrzymy tak, jak

zostaliśmy uwarunkowani, bądź przez siebie samych, bądź przez innych.

Bez względu na to, jak bardzo jesteśmy wykształceni i ile wiemy o świecie, nasz

indywidualny zespół czynników warunkujących pozostaje przypadkowy i ograniczony.

Oczywiście czynniki te nie mogą nam służyć za źródło „prawdy", a jednak w jakiś sposób

rodzą w nas wszystkich silne wewnętrzne przekonanie, że „wiemy". Indywidualne czynniki

warunkujące składają się na nasze „ja" (naszą „jaźń"). Są one wyjątkowo trwałe. Przejawiają

silne tendencje obronne i samopodtrzymujące, odrzucając wszystko co nowe i nieznane.

Krótko mówiąc, to one właśnie budzą w nas ten głęboko zakorzeniony opór przed prawdziwą

przemianą. To one pomniejszają nasze zdolności adaptacyjne i wysysają z nas życie. System

alarmowy organizmu uruchamiany jest niemal bez przerwy, nie tylko w obliczu faktycznie

niebezpiecznych stresorów, ale również w sytuacjach nie niosących realnego zagrożenia. A

stąd już tylko jeden krok do uznawania za niebezpieczne wszystkiego, co idzie nie po naszej

myśli, lub jest dla nas niewygodne.

W sferze psychiki, stres rodzi każda forma konfliktu. Konflikt można zdefiniować

jako przygnębienie mające źródło w nie dających się ze sobą pogodzić pragnieniach. J. D.

Krishnamurti, znany na całym świecie nauczyciel duchowy, nazwał konfliktem „różnicę

pomiędzy tym, co jest, a tym, czego byśmy chcieli". Innymi słowy, stres przeżywamy

wtedy, kiedy po prostu nie potrafimy dokonać wyboru, nie dostajemy tego, czego chcemy,

albo też nie chcemy zaakceptować czegoś, co wydarzyło się w naszym życiu

(„rzeczywistości"). Ponieważ w naszym społeczeństwie indywidualne dążenia i chęci są tak

wygórowane dojść możemy do prostego wniosku, że większość stresów i konfliktów

powodowana jest przez nas samych, przez naszą zachłanność.

Każda forma konfliktu niesie za sobą zaburzenia adaptacji, wyklucza bowiem

możliwość bezwstrząsowego i harmonijnego przystosowania. Podtrzymuje w nas stan

pobudzenia i nieustępliwości, niesie żal i cierpienie. Konflikt może być wewnętrzny (w

tobie) albo zewnętrzny (pomiędzy tobą a czymś lub kimś innym). Może się on rozgrywać

na jednym z poziomów (np. na poziomie intelektu), lub też pomiędzy poziomami (np.

pomiędzy intelektem a instynktami czy emocjami).

Jakkolwiek się on wyraża, istota konfliktu jest taka sama i niełatwo go rozwiązać.

Każda strona konfliktu popierana jest przez własną armię wewnętrznych czynników

warunkujących. Przypomina to spór grupy ludzi (czy to dwojga, czy dwóch milionów) z

wielką determinacją dążących do przeforsowania swych racji, przy czym każdy uczestnik

background image

sporu jest absolutnie przekonany o swej „słuszności". Następują więc kompromisy,

przymierza, układy, stłumienia, zwycięstwa, klęski, odwroty lub zawieszenie broni.

Konflikt pozostaje jednak wciąż nie rozwiązany. W ten sposób dochodzi do uwięzienia

energii (głównie gniewu), stłoczonej niczym para w szybkowarze.

Kiedy ciśnienie niebezpiecznie wzrasta lub równowaga sił zostaje zachwiana,

dochodzi do nieuchronnego wybuchu, gdyż przyczyna konfliktu nie została pokonana.

Dobrze wiemy, że czasem jeden incydent potrafi zatruć całe życie. Wiele krajów toczy dziś

wojny zapoczątkowane wydarzeniami sprzed setek lat, ponieważ mimo licznych układów,

porozumień i znacznego upływu czasu, nigdy nie znaleziono odpowiedniego rozwiązania

konfliktu.

Skutki stresu są dużo bardziej wyniszczające i uporczywe, niż zwykliśmy uważać.

Wyobraź sobie, że podczas towarzyskiego spotkania zostajesz przedstawiony osobie, w

stosunku do której natychmiast odczuwasz silną niechęć. Jako człowiek „rozsądny",

zwalczasz swe emocje i dla zachowania pozorów prowadzisz z nią uprzejmą rozmowę. I

wkrótce zapominasz o całym wydarzeniu.

Ten z pozoru błahy incydent jest jednak przykładem zaburzenia funkcji

adaptacyjnej. W wyniku oddziaływania twych czynników warunkujących (osoba ta

przypomina ci kogoś, kogo nie lubisz, lub też „nieodpowiednio" się zachowuje) twoja

reakcja jest przesadna,.przez co niepotrzebnie marnujesz energię nerwową i emocjonalną.

Tymczasem nie ma żadnego realnego zagrożenia i twoje reakcje obronne są niepotrzebne.

Ale to jeszcze nie koniec. Takie (czasem zupełnie nieuzasadnione) odczucia i oceny

gromadzą się w twej podświadomości, umacniając stare wzorce i przeświadczenia. Mogą

się one później ujawnić przyjmując postać silnych przekonań, „prawd" czy fanatycznych

wierzeń. Im większą posiadasz władzę nad innymi, czy to w rodzinie czy w pracy, tym

bardziej potęgują się te przekłamania.

Musimy również rozważyć kumulatywne skutki tego typu reakcji stresotwórczych.

W ciągu jednego dnia możesz takich reakcji, czasem słabszych, czasem silniejszych, do-

świadczać wielokrotnie, np.: uciekł ci autobus i spóźniasz się do pracy; po drodze do domu

jakiś samochód nierozważnie zajeżdża ci drogę; nie dostajesz spodziewanej podwyżki;

opiekunka odwołuje umówione przyjście do dziecka; kolejka do pocztowego okienka nie

przesuwa się, bo któryś z petentów nie może dogadać się z kasjerką; tracisz pracę itp.

Napięcie, współzawodnictwo, wyzwania i ciągłe pobudzenie, są dziś nieodłącznymi

elementami miejskiego życia, podobnie jak narkotyki, zanieczyszczenie środowiska, por-

nografia, długie godziny pracy, hałas i tłok. Kiedyś czynniki te uważano za niezdrowe i

background image

niewskazane; dziś traktuje się je jako nieusuwalne aspekty współczesnego życia. Prze-

żywamy fazę oporu ogólnego syndromu stresu, w której przystosowujemy się do stresorów.

W miarę przyzwyczajania się do każdej nowej formy stresu, nasz próg wytrzymałości stale

się podnosi. W swej biernej gnuśności i/lub rezygnacji, akceptujemy i uczestniczymy w

tym, co kiedyś uważane było za szokujące i nie do przyjęcia.

Przedłużające się oddziaływanie stresorów w wielu dziedzinach życia zbliża nas do

końcowego etapu stresu (wyczerpania) - nagłego i całkowitego załamania. Rośnie liczba

poważnych chorób umysłowych i somatycznych powodowanych przez nieokreślone czynniki

- znak rozpoznawczy stresu. „Puszczają" nerwy i szaleje przemoc.

Kryzys ujawnia się również na dużo szerszej płaszczyźnie. Systemy ekonomiczne

cierpią męki restrukturyzacji, miasta chylą się ku upadkowi, planeta znajduje się w stanie

krytycznym. Narasta w nas uczucie, że nadchodzi koniec dla nas jako jednostek, jako

społeczeństwa i jako całej ludzkości, i że wkrótce zabraknie nam czasu na obmyślenie metod

działania i środków do przeprowadzenia akcji ratunkowej.

Granicę naszej wytrzymałości wyznacza już sam fakt istnienia takiej granicy,

zarówno w przypadku ludzkiej jednostki, jak i stosunków międzyludzkich, rodziny, miasta,

narodu, rasy, oceanu czy całej planety. Jeśli pozostaniemy tacy zgnuśniali pozwalając nieść

się czy popychać ku etapowi wyczerpania, możemy stać się świadkami nagłej i daleko

posuniętej dezintegracji. Na tym etapie niełatwe jest naprawianie zniszczeń, których skutki

mogą okazać się fatalne. Nasze wysiłki często są niewystarczające i podejmowane zbyt

późno. Faktycznie mamy bowiem do czynienia nie z ostatnią kroplą, która przelała czarę, ale

ze wszystkimi kroplami gromadzącymi się w czarze przez długie lata.

Prawdę tę uznał w 1979 r. Willy Brandt. W raporcie komisji do spraw rozwoju

międzynarodowego „Północ-Południe: Program przetrwania" ostrzegał: „Ludzkość nigdy nie

posiadała takiego zasobu technicznych i finansowych środków do walki z głodem i nędzą.

Całe to wielkie przedsięwzięcie może być jednak przeprowadzone tylko w przypadku

mobilizacji woli zbiorowej. Tego, co konieczne, możemy dokonać; musimy dokonać."

Problem tkwi nie w braku wiedzy czy odpowiednich środków ale w złym ich zastosowaniu i

wykorzystywaniu. Niemal wszystkie główne problemy są dziełem człowieka, nawet te, które

uważamy za „naturalne kataklizmy". Ciągnący się okres suszy i głodu w Etiopii

spowodowany jest nie tyle brakiem deszczu, co wycieńczającymi wojnami domowymi i

bezlitosnymi realiami ekonomicznymi krajów Trzeciego Świata. Ziemia, której nie pozwala

się uprawiać, obraca się w pustynię.

background image

Do mobilizacji woli zbiorowej, a więc i do fundamentalnej zmiany naszych

wzajemnych stosunków, nie może doprowadzić żaden czynnik zewnętrzny, ani siłą, ani pers-

wazją, obejmującą również propagandę i edukację. W naszym stuleciu zarówno Związek

Radziecki jak i Chiny, wszelkimi możliwymi, często bezwzględnymi sposobami, usiłowały

przekształcić całe społeczeństwa. Nie udało się. Nawet terror i miliony egzekucji nie zdołały

zmienić ludzkich serc i umysłów.

Każdemu „ognisku zapalnemu" świata poświęcono całe tomy inteligentnych

wskazówek i porad. Przeszkoda uniemożliwiająca wprowadzenie ich w życie zawsze jednak

pozostaje ta sama: my sami, owa „wola zbiorowa", o której pisał Brandt. Gdybyśmy tylko

byli mniej samolubni, gwałtowni, gdybyśmy byli bardziej tolerancyjni... Żyjemy nadzieją, że

znajdzie się nagle ktoś lub coś, wynalazek lub nowa świadomość, która nas uratuje. Lecz

sama nadzieja, niestety, nie wystarcza. Musimy zacząć działać w sposób zupełnie inny niż

dotychczas; potrzebujemy prawdziwej przemiany. Jeśli nadal będziemy usiłowali

rozwiązywać problemy tymi samymi, starymi metodami, będziemy popełniać te same, stare

błędy.

MOBILIZACJA CHĘCI PRZEMIANY

W jaki sposób można się uwolnić od swych uwarunkowań, by prawidłowo reagować

na zmienne bodźce dostarczane przez życie? Jest rzeczą oczywistą, że najpierw należałoby z

dużym wyprzedzeniem i będziesz mógł odpowiednio wcześnie ją ominąć.

W moim przypadku, zewnętrzna przemiana z księgowego w nauczyciela medytacji

wglądu i sztuk walki była jedynie iskrą wielkiego ognia przemiany. Jego płomienie ogarnęły

wszystkie sfery mego życia - fizyczną, emocjonalną, intelektualną i duchową; spaliły spore

ilości opału, by z jego popiołu zrodzić się mogły nowe wartości - proste, radosne i twórcze.

Moja przemiana była w znacznej części bezbolesna, ale bezcenna. Po raz pierwszy

doświadczyłem tego, co mógłbym nazwać prawdziwą zmianą, kiedy doskonaliłem się w

zawodzie księgowego. Praca ta wydawała mi się nużąca i w żaden sposób nie mogłem sobie

wyobrazić siebie przez całe życie pracującego jako księgowy. Z drugiej jednak strony, było

to zajęcie „pewne i rozsądne", powinienem więc uważać się za szczęśliwca. Podobnie jak

wielu innych ludzi, byłem rozdarty wewnętrznym konfliktem, 'robiąc coś, czego wcale robić

nie chciałem. Niecierpliwie oczekiwałem przerw na kawę i lunch, liczyłem godziny do końca

pracy, dni do weekendu czy urlopu, ale wszystko to nie wystarczało, by wynagrodzić mi

codzienny kierat. Za ten stan rzeczy zacząłem winić wszystko i wszystkich dookoła; stałem

się nerwowy i zniecierpliwiony.

background image

Czując wzrastające niezadowolenie, postanowiłem skorzystać w „realnym życiu" ze

swego, wówczas jeszcze niewielkiego, doświadczenia medytacyjnego. Poszukując „jasnego

zrozumienia celu" „zobaczyłem" w końcu (znacznie wyraźniej niż mógł to zrobić sam

intelekt), że choć księgowość rzeczywiście jest zajęciem ograniczonym, któremu nie

chciałbym poświęcać życia, nie ma na razie nic takiego, co naprawdę chciałbym robić i do

czego miałbym kwalifikacje. Stało się dla mnie jasne, że swą wewnętrzną walkę rozpocząłem

bez żadnej istotnej przyczyny, powodując w ten sposób jedynie własne cierpienie.

Kiedy w pełni uznałem słuszność tego, co robię, mój wewnętrzny bunt nagle ucichł.

Praca była co prawda dokładnie taka sama, ale ja się zmieniłem. Zacząłem czerpać

satysfakcję z dobrego wykonywania swych obowiązków. Przestałem wciąż patrzeć na

zegarek i w rezultacie czas wydawał się płynąć szybciej; umiałem też zapominać o pracy

wychodząc z biura i, w pełni cieszyć się wolnym czasem. Po raz pierwszy w życiu mogłem

pozbyć się niepotrzebnych trosk i zaprzątających umysł myśli i zacząć żyć teraźniejszością.

Wyzwolenie się ze schematu uwarunkowań - osiągnięcie prawdziwej przemiany - to

właśnie temat mej książki. Choć nie jest to łatwe, można tego dokonać i musimy tego

dokonać, jeśli mamy doprowadzić do radykalnej zmiany wzajemnych stosunków, do której

wzywali Einstein i Brandt. Jeśli będziemy umieli umiejętnie odpowiadać na wyzwania

rzucane przez życie, chwila za chwilą, nauczymy się rzeczy bezcennej - dowiemy się, jak

„zmierzyć się z wielkim, kiedy jeszcze jest małe". Każdy kryzys dlatego staje się kryzysem,

że sprawy wymykają się spod kontroli. Jeśli zajmiemy się mniejszymi problemami, nigdy nie

urosną one do rangi wielkich. Krok po kroku, nie porywając się na wielkie rzeczy, przejść

możemy dystans tysiąca mil; możemy osiągnąć coś naprawdę wielkiego.

Rozdział drugi

DLACZEGO TAK RZADKO DOCHODZI DO PRAWDZIWEJ ZMIANY

„Jak umysł - lękliwy, zawistny i zachłanny - odkryć może coś, co go przerasta?

Widzi on jedynie własne projekcje - wyobrażenia, wierzenia i wnioski, w których jest

uwięziony. "

- J. D. KRISHNAMURTI

background image

„Przedmiot wszelkiego słusznego pożądania jest w zasięgu ręki, niewidzialny, bo

woalem iluzji okryty. Jak ktoś, kto nie wiedząc, że tuż pod jego stopami leży pod ziemią

skarb zloty, wiele razy przechodzi po nim, a nie znajduje go, tak każda istota żyje czas

cały u wrót miasta Brahmana, lecz odnależć go nie może."

- UPANISZADY

Za każdym razem, kiedy mówię o konieczności prawdziwej zmiany, ludzie złoszczą

się i buntują. Stawiają mi te same pytania: „Cóż jest we mnie złego?" „Czyż nie zmieniamy

się przez cały czas?" „Nie czynimy postępów?" „Nie wyciągamy wniosków z doświadczeń,

nie dokonujemy odkryć?" „Czyż odpowiedzią nie jest jedna czy druga metoda naukowa,

psychologiczna, duchowa?" Według mnie, nasilenie tego typu reakcji jest właśnie

demonstracją ludzkiego oporu wobec zmiany, w tym przypadku zmiany spojrzenia na życie.

Dlaczego jesteśmy tak oporni?

Nasze środowisko gwałtownie się zmienia. Wymykające się spod kontroli zdobycze

nauki i techniki dają nam olbrzymią siłę, ale, jak zauważył Einstein, nie towarzyszy temu

odpowiednia umiejętność mądrego jej wykorzystania. Innymi słowy, nasz rozwój

intelektualny jest nieproporcjonalny do spowolnionego rozwoju emocjonalnego i ducho-

wego. Przerażające jest to, że światowi przywódcy swą filozofię zawierają w dumnym

powiedzeniu: „Przemawiaj łagodnie, ale nie wypuszczaj z rąk kija", i nie wywołują tym

powszechnego oburzenia, zwłaszcza że „kijem", o którym mowa, jest siła mogąca

zniszczyć całe kraje, a nawet całą znaną nam cywilizację.

Pomimo licznych wymyślnych wyjaśnień i usprawiedliwień, motywacja naszych

działań sprowadza się zwykle do zasady „najpierw ja" - ja, moja rodzina, moja praca, moje

sąsiedztwo, moja klasa społeczna, moja rasa, mój kraj, moja religia, moja ideologia. Nie

możemy jednak logicznie wyjaśniać naszego postępowania opierając się na „naturalnym"

instynkcie przetrwania, bowiem rzadko znajdujemy się w sytuacjach faktycznie

zagrażających życiu. Możemy być lepsi czy gorsi od innych, ale nie jest to bynajmniej

kwestia walki o przetrwanie. Niektórzy z najbardziej agresywnych i chciwych ludzi w

naszym społeczeństwie, już są najbogatsi i najpotężniejsi.

Zwykle próbujemy łagodzić efekty zasady „najpierw ja" poprzez ideę

dobroczynności. Rozumujemy w ten sposób: „Kiedy zgromadzę dość pieniędzy i władzy,

by zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa, wtedy podzielę się nadwyżką z innymi". Tak

mniej więcej brzmiało uzasadnienie doktryn politycznych reprezentowanych w latach 80-

tych przez Reagana i Thatcher. Faktem jest jednak, że nigdy nie posiadamy wystarczająco

background image

dużo, by czuć się bezpiecznie. Począwszy od lat 60-tych, stale zwiększa się różnica między

bogatymi a biednymi (oraz rodzona przez nią zazdrość i nienawiść). Zadziwiające jest dla

mnie to, że zarówno bogaci jak i biedni próbują przekonywać samych siebie, że na

fundamencie pazerności można zbudować zdrowe, zwarte spoleczeństwo.

Kierowanie się zasadą „najpierw ja" w dążeniu do celu, zwykle oznacza

wykorzystywanie innych. 'Słownik definiuje „wykorzystywanie" jako „osiąganie z czegoś

korzyści; korzystanie z czegoś dla osiągnięcia celu; użycie narzędzia; zużycie materiału;

posługiwanie się czymś; wyzyskanie kogoś". Inni ludzie stają się drugorzędni, są tylko

narzędziami służącymi do osiągnięcia przez nas wyznaczonych celów. Element wyzysku

widoczny jest we wszystkich naszych relacjach z innymi ludźmi, innymi krajami i

kulturami, innymi gatunkami zwierząt, ze środowiskiem. Ciągle i niezmiennie dążymy do

sprawowania kontroli. Zapominamy, że za każdym „sukcesem", władcą, wyzyskiwaczem,

przełożonym, stoi czyjeś niepowodzenie, jakiś poddany, wyzyskiwany, podwładny. Ta

druga grupa jest oczywiście znacznie liczniejsza.

Nasza władza nad przyrodą również nie przynosi spodziewanych korzyści. Na

Zachodzie poziom życia pod względem materialnym rośnie w tym stuleciu niesamowicie

szybko. Czy jesteśmy jednak szczęśliwsi i bezpieczniejsi niż nasi przodkowie lub

mieszkańcy krajów „słabo rozwiniętych"? Kiedy podróżowałem po rolniczych terenach

Indii, spotykałem chłopów, którzy uważali się za szczęśliwców posiadając tygodniowy

zapas żywności; bardzo chętnie też chcieli się nim ze mną podzielić.

Cena, którą musimy płacić za „komfort i wygodę", coraz bardziej daje się nam we

znaki. Życie staje się gorączkowe a w wielu dziedzinach wręcz „niezdrowe". Są dni, na

przykład, kiedy zaleca się niewychodzenie z domu, " gdyż zazwyczaj dobroczynne i

życiodajne słońce lub powietrze mogą nam po prostu zaszkodzić. Wiele jezior i rzek nie

różni się niczym, poza szumną nazwą, od zwyczajnych ścieków. Niemożliwe prawie stało

się kupno żywności wolnej od toksycznych związków chemicznych; nawet codzienne

dojazdy i powroty z pracy przyprawiają nas o ciężki stres.

Im większą posiadamy władzę, tym większe ponosimy ryzyko popełnienia

katastrofalnego błędu, bądź to przez podjęcie jakiegoś działania, bądź przez jego zaniechanie.

Im więcej spraw podlega naszej kontroli, tym więcej może się spod tej kontroli wymknąć.

Jak pisał Willy Brandt, dysponujemy już naprawdę potężną siłą. Teraz musimy rozwinąć

umiejętności konstruktywnego jej wykorzystania.

background image

POSTĘP, REFORMA I FRAGMENTACJA

Czas, doświadczenie i „postęp" nie są automatycznymi odpowiedziami na nasze

problemy, jak wielu z nas uważa. Jeśli rzeczywiście przez całe życie uczymy się tak dużo, jak

- nam się wydaje, to dlaczego, choć powinno to być regułą, starsze pokolenia nie są wcale

mądrzejsze od młodszych? Lekcje historii powtarzaliśmy już tyle razy, że już dawno

powinniśmy zdać egzamin dopuszczający nas do Utopii. Niby ciągle się rozwijamy,

gromadzimy majątek i wiedzę, ale nigdy nie osiągamy celu, nigdy nie mamy dosyć. Ciągle

pozostaje coś do zrobienia, coś, o co trzeba walczyć, bez względu na to, ile udało nam się już

osiągnąć. I jakoś nigdy nie przychodzi nam do głowy myśl, że nie wynika to z przeciwności

losu, lecz z naszego skażonego sposobu postrzegania życia.

Choć wiara w postęp i nadzieja są w naszym społeczeństwie cechami wręcz

błogosławionymi, mogą one również stanowić poważną wadę. Kiedy uważasz, że przecież

się rozwijasz i wszystko w końcu dobrze się ułoży, tracisz czujność. Nie podejmujesz

szybkiego, decydującego działania. Nie ma w tobie ducha dociekliwości. Tolerujesz to, co

jest nie do przyjęcia. Używając terminologii teorii stresu, przeżywasz fazę „oporu",

przystosowujesz się do czegoś, co jest dla ciebie szkodliwe. Większość ludzi odcina się od

głodu, wojen i przemocy fizycznej, a tymczasem zjawiska te nie dość, że w ogóle pojawiają

się w naszym świecie, to jeszcze są całkiem powszechne. Jak dowodzą badania, ponad

połowa rządów na świecie stosuje tortury jako polityczny środek nacisku. Istnieje

niebezpieczeństwo, że dewastacja planety (a co za tym idzie - również nas samych)

wynikająca z nadużyć dokonywanych na naszym środowisku naturalnym, potraktowana

zostanie po prostu jako kolejna „sprawa" czy „kwestia", jedna z tysiąca. Ostrzeżenia przed

szkodliwością słońca czy skażonego powietrza nie są przez nas nigdy kwestionowane;

przyjmujemy je jako fakty nie mające nic wspólnego z ludzkimi decyzjami i działaniami -

naszymi decyzjami i działaniami. Powinniśmy czuć oburzenie i niepokój. A nie czujemy...

na razie.

Podobna akceptacja widoczna jest również w życiu jednostki. Bardzo często ludzie

trzymają się pracy u jakiegoś wyzyskiwacza, albo pozostawiają nierozwiązane problemy

rodzinne w nadziei, że jeszcze nadejdą lepsze czasy, że wyzyskiwacz się zmieni, albo po

prostu dlatego, że się już do tego przyzwyczaili. Zbytnio obawiają się ryzyka, by zacząć coś

nowego, nieznanego, nawet jeśli znane oznacza dla nich bezsensowny ból i cierpienie.

background image

Prawdziwa zmiana jest rzadka, ponieważ zwykle dążymy nie do zmian, lecz do

przekształceń, reform. „Zmiana" to „czynienie czegoś innym lub stawanie się innym". „Prze-

kształcać" natomiast znaczy „kształtować, formować" lub „czynić coś lub stawać się lepszym

poprzez eliminowanie niedoskonałości, usterek i błędów". Stawanie się nowym jest dążeniem

raczej rzadko spotykanym w naszym społeczeństwie. Jesteśmy zwykle pochłonięci

pozbywaniem się niedoskonałości, naprawianiem, łataniem, poprawianiem lub po prostu

przepychaniem się łokciami do przodu.

Walka z niedoskonałościami mogłaby okazać się wartościowa, my jednak usiłujemy

pozbywać się nie tyle samych niedoskonałości, co ich zewnętrznych przejawów. Proces ten

nie może jednak zostać uwieńczony sukcesem. Próbując zmieniać życie po kawałeczku,

leczymy objawy choroby zamiast jej przyczyn. Mało tego, że nieleczona choroba rozwija się,

to jeszcze marnujemy zapasy swych sił witalnych i często doprowadzamy do niepotrzebnych

i wyniszczających organizm komplikacji.

Przypuśćmy, że, by odczuć pozytywne „sprzężenie zwrotne", cały czas musisz być

podziwiany i obsypywany pochwałami. Wysiłki zmierzające do zadowolenia innych ludzi,

zrobienia na nich wrażenia, zaimponowania znajomym w pracy i każdym innym

środowisku, mogą doprowadzić cię do wyczerpania. Być może będziesz próbował poprawić

swój wygląd przez odpowiednią dietę, ćwiczenia fizyczne, drogie ubrania lub operacje

plastyczne, a gdy to wszystko nie przyniesie oczekiwanych rezultatów, zaczniesz szukać

pocieszenia w objadaniu się, alkoholu, seksie lub narkotykach.

Prawdziwa niezależność i poczucie własnej wartości mogą jednak wypłynąć jedynie

z twego wnętrza. Choćbyś robił nie wiem co, nigdy nie będziesz w stanie sterować tym, co

inni o tobie pomyślą i jak będą cię odbierać. Twe niezliczone próby ukrycia się lub ucieczki

od problemów nie przyniosą efektu dopóki tkwić w tobie będzie ich pierwotna przyczyna.

Innym powodem stopniowania zmiany jest nasz sposób postrzegania życia.

Dzielimy je na niezliczone szufladki, takie jak praca, rodzina, zdrowie, rozrywka itd. Im

więcej tworzymy informacji, tym więcej takich szufladek i tym bardziej są one obszerne i

złożone. Stajemy się niezdecydowani, zdezorientowani i przygnębieni. Ostatnio wręcz

zalewani jesteśmy informacjami dotyczącymi funkcjonowania ciała i umysłu. Na

przykład, różnego rodzaju reklamy codziennie zalecają nam coraz to inne diety i

ćwiczenia - fizyczne, umysłowe czy duchowe. Część tych informacji nie jest może

bezwartościowa, ale za to ograniczona i fragmentaryczna. Wszak nie wiemy nadal, jak z

tego zalewu informacji wyłowić to, co prawdziwe i dla nas dobroczynne, i co zrobić, by

background image

wszystkie te cząstki pojęciowe utworzyły jedną, spójną całość. Czujemy się więc

sfrustrowani i zbici z tropu, na oślep przerzucamy się z jednej diety czy formy ćwiczeń na

drugą.

Ciało, umysł i energia w istocie nie funkcjonują w oderwaniu od siebie. Stanowią

elementy zwartej, niepodzielnej i cały czas zmieniającej się całości. To nasz intelekt postrze-

ga je jako odrębne i samodzielne sfery. Niestety, rozumowanie, z którego pomocą dążymy do

osiągnięcia pełni, jest tym samym procesem, który powoduje w nas poczucie niepełności i

fragmentacji. Chodzący intelekt - specjalista - może zrobić ci szczegółowy wykład z zakresu

swej specjalności, ale nie powie ci, jak włączyć ją do większej całości. I w tym właśnie tkwi

problem.

Fragmentacja jest też oczywiście wyraźna w życiu społecznym. Pojawiają się ciągle

nowe szufladki - różnorodne palące kwestie, z którymi społeczeństwa i ich rządy muszą się

zmierzyć.

Zwykle nieźle dajemy sobie radę z analizowaniem i udzielaniem wskazówek; gorzej

nam idzie z osiągnięciem prawdziwej zmiany. Środki zaradcze i działania podejmowane

zazwyczaj w przypadkach dotyczących dyskryminacji, przemocy, środowiska naturalnego,

obrony państwa, gospodarki, narkotyków, AIDS, emigracji, opieki społecznej czy stosunków

międzynarodowych, podzielić można na trzy kategorie: formowanie lub przyłączanie się do

organiacji wywierających presję społeczną, albo do partii politycznej, w celu przeforsowania

swoich racji w konkretnej sprawie; ustanawianie nowych przepisów prawnych i roz-

porządzeń; tworzenie różnego rodzaju funduszy, finansowanie edukacji i badań naukowych.

Czy należymy do elity rządzącej, czy też nie, wydaje nam się, że są to jedyne sposoby na

załatwienie każdej sprawy. („Rewolucja" polityczna przebiega w podobny sposób, tyle tylko,

że jest bardziej gwałtowna, obejmuje szerszy zakres spraw, a jej skutki są trwalsze.)

W naszych działaniach, podejmowanych w różnych sytuacjach i z różnym skutkiem,

tkwią cztery błędy.

Po pierwsze, są one niewystarczające i nieskuteczne. Mimo poświęcenia ogromnej

ilości czasu, energii i środków finansowych, mimo osiągnięcia postępów, na które niektórzy

z nas z dumą wskazują, główny problem pozostaje, w takiej czy innej formie, nie rozwiązany.

Dążenie do szybkiego, „decydującego" i przynoszącego natychmiastowe efekty działania

dowodzi naszej ignorancji; nie rozumiemy, co naprawdę należy zrobić, zadania

krótkoterminowe wydają się nam ważniejsze od długoterminowych.

background image

Po drugie, każda „sprawa" zawsze współzawodniczy o priorytet z jakąś inną sprawą,

walczy o ograniczone środki oraz poparcie społeczne. Bywa i tak, że pewne palące kwestie

nawzajem się wykluczają.

Po trzecie, organizacje odpowiedzialne za „rozwiązanie" problemu często są

zainteresowane, świadomie lub nie, , jego przeciąganiem. W końcu brak problemu oznacza

brak pracy i brak uznania.

I po czwarte, zajmowanie się jedną sprawą często wymaga zainteresowania się inną,

co oczywiście powoduje dalsze rozdrobnienie.

Analiza rozkłada na części; nie łączy ich w całość. Nasze życie, zarówno na

płaszczyźnie indywidualnej jak i kolektywnej, wymaga jak najszybszego uzdrowienia;

potrzebuje siły integrującej, która w końcu zatrzyma proces pogrążający je w rozbiciu i

podziałach. Musimy koniecznie znaleźć źródło zjednoczenia, zanim rozpadniemy się w

drobny mak.

ŚLEPA PLAMKA

„Niewidoczny, choć sam widzi; nieslyszalny, choć sam slyszy; myślą nieogarnięty,

choć sam myśli; niepoznany, choć sam wie wszystko - poza nim nikt nie widzi, nikt nie

slyszy, nikt nie myśli, nikt nie wie. On. Jaźń', jest Władcą Wnętrza; Nieśmiertelnym.

Wszystko, co nie jest Jaźnią, przemija.'

- UPANISZADY

Nasza świadomość, podobnie jak oko, posiada swą ślepą plamkę. To właśnie ona nie

pozwala nam wyciągać z doświadczeń prawidłowych wniosków i przejść od etapu

uzmysłowienia sobie, co musimy zrobić, do zrobienia tego; przeszkadza nam w osiągnięciu

pełni, harmonii i zadowolenia. To ona trzyma nas zamkniętych w błędnym kole cierpienia.

Ta ślepa plamka to my sami. Wszystkie myśli i działania wypływają ze środka tego,

co nazywamy naszą „jaźnią" czyli „ja". Jesteśmy dobrowolnymi niewolnikami wew-

nętrznych głosów i popędów, a jednak znamy je tak słabo; nie wiemy, skąd pochodzą ani

któremu głosowi wierzyć, którego słuchać. Choć „ja" wydaje się być dostatecznie stałe i

realne, kiedy go szukamy, okazuje się, że nigdzie nie można go znaleźć. To nie kończyna

ani organ; to nawet nie mózg.

background image

Mamy zwyczaj ignorować fakt istnienia ślepej plamki, ponieważ należy ona do

Nieznanego - jest czymś niewytłumaczalnym, groźnym, nie dającym się kontrolować i po-

tencjalnie chaotycznym. Często słyszy się takie zdanie: „Lepiej za bardzo się w nic nie

zagłębiać, za dużo nie myśleć, za mocno nie dociekać." Stwierdzenie takie odzwierciedla

zarówno uznanie (niekoniecznie świadome), jak i lęk przed tym, co rzeczywiście leży u

podstaw naszej konwencjonalnej „rzeczywistości".

Choćbyś nie wiem czego próbował i nie wiem jak usilnie się starał, twe wysiłki nie

okażą się korzystne dla twego głębszego dobra, jeśli nie będziesz wiedział, kim naprawdę

jesteś i czego naprawdę potrzebujesz. (Szybki sukces w osiągnięciu tego, czego chcesz, to nie

to samo co zdobycie tego, czego potrzebujesz.) A tego z kolei nie możesz się dowiedzieć,

póki nie postawisz sobie umiejętnie sformułowanego i stanowczego pytania. Nie znając

siebie, zmuszony jesteś bez końca powielać utarte wzorce, pomimo bólu jaki mogą ci

sprawiać.

Do samopoznania nie dochodzi się automatycznie, jak do poznawania otaczającego

cię świata. Ślepa plamka przemieszcza się wraz z patrzącym i choć zmienia się pole

widzenia, samopoznanie wciąż pozostaje poza nim. Wyobraź sobie, że pokój to wszechświat.

Chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o pokoju, najpierw rozglądasz się wokół siebie. Nie

mogąc dojrzeć od razu wszystkich jego części, zmieniasz perspektywę i kąt patrzenia aż do

momentu, kiedy wydaje ci się, że poznałeś już każdy jego zakamarek. Wydaje ci się, że teraz

dokładnie „znasz" ten pokój; nie musisz się już niczego więcej o nim dowiadywać. Jedna

rzecz umknęła jednak twej uwadze - element najważniejszy: ty sam, obserwator.

Nawet kiedy skierujesz uwagę do wewnątrz, patrzą na siebie nawzajem różne części

ciebie, a sam obserwator nadal pozostaje ukryty i oddzielony. Dlatego też, podczas

medytacji można zetknąć się z niezwykłymi, fascynującymi przeżyciami wewnętrznymi, a

nawet niezwykłą mocą, a jednak prawie niczego się nie nauczyć o sobie samym. Poza

okresami medytacji i pracy wewnętrznej, życie i problemy pozostają takie same, a

właściwie - porównując wzniosłe przeżycia duchowe z banalnością i bezcelowością dnia

codziennego - stają się jeszcze trudniejsze do zniesienia. Niektórzy ludzie patrzą w głąb

siebie i dochodzą do wniosku, całkiem słusznego, że jedynym lekarstwem na wszystkie ich

kłopoty jest miłość i altruizm. Jeśli jednak wniosek ten ma podłoże czysto intelektualne,

sam z siebie nie jest w stanie rozwiązać żadnego problemu. Nie może stać się pomostem

nad tą frustrującą przepaścią między tym, jacy są („najpierw ja"), a tym, jacy chcieliby być

background image

(altruizm i miłość); między tym, co trzeba zrobić, a tym, co robią. Wiedziałem kiedyś na

zderzaku samochodu nalepkę z napisem głoszącym: „Jezus cię kocha... i ja też próbuję."

Jeszcze trudniejszą do ogarnięcia czyni ślepą plamkę fakt, iż nie jest ona

pojedynczym tworem. Nasze „ego" czyli „ja" przypomina muszlę czy inną strukturę

zamieszkaną przez wiele wzorów czy osobowości składowych, tłoczących się w kolejce, by

ujawnić swą naturę. Mogą to być np.: rodzic, dziecko, mężczyzna lub kobieta, karierowicz,

uczony, szpieg, pomocnik, brutal, malkontent, terrorysta, tchórz, żartowniś i wiele innych.

Te osobowości składowe to jakby wielu ludzi zamieszkujących jedno ciało. Kiedy

mówimy: „Czuję, jakby toczyła się we mnie jakaś walka", jesteśmy znacznie bliżej prawdy,

niż sądzimy.

Osobowości składowe i wzorce tworzą w głównej mierze wewnętrzne czynniki

warunkujące, które Hans Selye uznał za odpowiedzialne za nasze reakcje na wyzwania życia.

Ponieważ nie zdajemy sobie sprawy z tej wielkiej ślepej plamy, i ponieważ niezwykle

rzadko udaje nam się zmienić nasze głęboko zakorzenione wzorce, uważamy się za istoty

trwałe i niezmienne. Wewnętrzne czynniki warunkujące nie tylko traktujemy jako cechy

stałe, ale również jesteśmy z nich zadowoleni. Swe uwarunkowane zachowanie często

usprawiedliwiamy patriotyzmem, rasizmem, religią, historią, a nawet poczuciem

indywidualności („Jestem dumny z tego, jaki jestem i nie chcę się zmieniać!") Ekstremalnym

przykładem funkcjonowania tego mechanizmu jest fanatyzm.

Skoro siebie uznajemy za stałych i niezmiennych, większość podejmowanego przez

nas działania skierowana jest na zewnątrz. Próbujemy więc zmieniać na naszą modłę innych

ludzi czy środowisko; oglądamy się na innych - na Boga, guru, filozofów i ekspertów -

oczekując od nich mądrości, rady, sądu, czegoś, w co moglibyśmy wierzyć; czekamy, aż

inni nas napełnią, dotrzymają nam towarzystwa, pokrzepią na duchu, zapewnią poczucie

bezpieczeństwa.

Celem wszystkich naszych prób przemiany, tak jak celem wszystkiego, co robimy,

jest bezpieczeństwo. Czujemy się substancjalni, ale tej substancji zawsze nam mało. W głębi

odczuwamy ciągły strach; boimy się, że zbyt mało posiadamy, zbyt mało znaczymy, że

stracimy to, co zdobyliśmy; boimy się nieznanego, niespodziewanego, śmierci. Największy

lęk odczuwamy przed Nieznanym, we wszystkich jego postaciach, również takich jak

Śmierć, Pustka, Chaos, Szaleństwo. Boimy się, ponieważ nie możemy tego poznać,

przewidzieć i kontrolować. Szukamy pocieszenia w bogactwie, sławie, władzy, wierze i

„duchowości"; dążymy do posiadania ludzi, przedmiotów i idei; rozwijamy się gromadząc

background image

coraz to nowe osiągnięcia; chcemy czuć, że jesteśmy potrzebni, pożądani, że należymy do

wspólnoty wyznawców prawdziwej wiary.

Gonimy za tym wszystkim, gdyż pragniemy czuć się bardziej substancjalni, bardziej

realni. Pocieszamy się myślą, że skoro wszystkie te dobra są trwałe (ponieważ inni je za takie

uważają), a my je posiadamy, lub mamy z nimi jakiekolwiek powiązanie, to sami również

musimy być trwali. Tego typu więzi pomagają nam budować i umacniać mury obronne,

którymi nasze ego, czyli „ja", odgradza się od swych lęków.

Największym błędem strategii obronnej naszego ego jest założenie, że Nieznane

pozostaje na zewnątrz tych umocnień, podczas gdy ono czai się wewnątrz. Gdziekolwiek

idziemy, ono podąża za nami. Bez względu na to, ile posiadamy władzy, ile zdobyliśmy

wiedzy i ile w życiu osiągnęliśmy sukcesów, ciągle nam mało. W głębi pozostajemy

nietrwali, niedoskonali i niezaspokojeni. (Jeśli bylibyśmy zaspokojeni, większość naszych

działań okazałaby się zbędna.) Nie możemy naszej „jaźni" uczynić stałą, ponieważ po prostu

taka nie jest i nigdy nie była.

Budda wyraził ten ludzki dylemat za pomocą terminu przywiązania. W drugiej ze

swych Czterech Szlachetnych Prawd powiedział, że cierpimy dlatego, że próbujemy związać

się, trzymać się życia (albo odtrącić je, co stanowi negatywny aspekt przywiązania), podczas

gdy nie istnieje nic, czego można by się trzymać. Uważał on, że życie nie jest czymś stałym,

że przechodzi ciągłe zmiany, że zawiązki różnych twórczych działań cały czas kształtują

nowe działania. A zatem, jeśli próbujemy trzymać się życia, przecieka nam ono przez palce,

jak piasek. Na stratę tę reagujemy cierpieniem, ponieważ nigdy nie możemy poczuć się praw-

dziwie usatysfakcjonowani i zadowoleni.

Dwa i pół tysiąca lat po śmierci Buddy fizyka jądrowa naukowo potwierdziła jego

wgląd w naturę wszechświata. Uczy nas ona, że wszechświat nie jest zbiorem stałych

obiektów poruszających się w absolutnym czasie i przestrzeni. Stanowi on raczej ogromną,

nierozerwalną i ciągle zmieniającą się pajęczynę wzajemnych powiązań energetycznych,

nietrwałych i niestałych. A skoro nic we wszechświecie nie jest stałe, my również tacy nie

jesteśmy. A jednak wciąż żywimy takie przekonanie.

Chociaż ta teoria naukowa jest powszechnie uznana i wykładana w szkołach, nikt z

nas nie bierze jej do siebie. Nadal uważamy się za odrębne wysepki dryfujące w czasie i

przestrzeni. Ta odrębność nadal jest podstawą naszych systemów prawnych, ekonomicznych

i społecznych. To niedopatrzenie nie powinno nas jednak dziwić. Jest to wszak wyraz naszej

zbiorowej ślepej plamki, nie przyjmującej do wiadomości oczywistej prawdy.

background image

ODWIECZNY PROBLEM

Ślepa plamka na naszej świadomości nie jest moim odkryciem ani wymysłem.

Większość religii i filozofii w jakiś sposób do niej nawiązuje. Jest to odwieczny dylemat,

zrodzony wraz z rozwojem naszej mentalnej świadomości ego, poczucia odrębnej jaźni.

W tradycji chrześcijańskiej przejawia się on w przypowieści o Adamie i Ewie

zrywających owoc z Drzewa Poznania. Przed zjedzeniem jabłka Adam i Ewa byli niewinni,

jak niewinne są zwierzęta czy dzieci. Nie mieli poczucia oddzielenia w czasie i przestrzeni.

Żyli w całkowitej i bezczasowej teraźniejszości. Kiedy zjedli owoc i posiedli moc

rozróżniania dobra i zła, zostali rozdzieleni - z Bogiem, ze sobą nawzajem, ze zwierzętami i

całym środowiskiem. Po raz pierwszy doświadczyli również oddzielenia czasowego i

rozpoczęli wędrówkę ku śmierci. Zostali wygnani z raju niewinności: „I rzekł Pan `Oto

człowiek stał się taki jak my: zna dobro i zło. Byleby tylko nie wyciągnął teraz ręki swej i nie

zerwał owocu także z drzewa życia, i nie zjadł, a potem żył na wieki!' Odprawił go więc Pan

Bóg z ogrodu Eden, aby uprawiał ziemię, z której został wzięty. I tak wygnał człowieka, a na

wschód od ogrodu Eden umieścił cheruby i płomienisty miecz wirujący, aby strzegły drogi

do drzewa życia."

Tao Te Ching (napisana w Chinach między III a IV wiekiem przed Chrystusem) i

Upaniszady (napisane w Indiach w VII wieku przed Chrystusem) poruszają ten sam

problem, choć z nieco innej perspektywy.

„Z wieczności nieistnienia spokojnie przyglqdamY się tajemniczym poczqtkom

Wszechświata.

Z wieczności istnienia jasno postrzegamy widoczne różnice.

Obie te rzeczy w źródle są tym samym, różniq się dopiero w postaci...

Kiedy caly świat pojmie piękno piękna, wówczas powstaje brzydota.

Kiedy wszyscy poznają dobroć dobra, wówczas powstaje zlo.

Tak oto istnienie wskazuje na nieistnienie; Z latwego rodzi się trudne."

- TAO TE CHING

..Dopóki istnieje podział, jeden widzi drugiego. jeden słyszy drugiego, jeden czuje

drugiego, jeden mówi do drugiego, jeden myśli o drugim, jeden zna drugiego; lecz kiedy dla

oświeconej duszy wszystko roztapia się w Jaźni, komuż wtedy widzieć kogo?"

- UPANISZADY

Rozum jest bronią obosieczńą. Z jednej strony pozwala nam cieszyć się swą

indywidualnością, wyjątkowością i możliwością sprawowania władzy. Dzięki niemu umiemy

background image

analizować i rozkładać rzecz na elementy, a więc dogłębnie ją poznać i sterować nią. To on

jest źródłem olbrzymiej władzy nowoczesnego społeczeństwa manipulującego swym

środowiskiem.

Z drugiej jednak strony, intelekt sprawia, że jesteśmy odseparowani, podzieleni, słabi

i pełni lęków, śmiertelni. Odcina jednostkę od reszty wszechświata (od wszystkiego, co nie

stanowi „ja"), który jest podstawą jej istnienia. Jest przyczyną nieporozumień, konfliktów i

wojen.

Podziały i fragmentacje zachodzą również w naszym wnętrzu, oddzielając od siebie

poszczególne części naszej Jaźni. Stąd też jedna część nas może być „dobra", podczas gdy

druga jest „zła"; jedna może być „głęboka", druga - „powierzchowna"; jedna może być

„prawdziwa", druga - „fałszywa". Bardzo często cząstki te prowadzą między sobą spór. A

ponieważ mamy niewielki wgląd w istotę naszych konfliktów, rzadko umiemy je rozwiązać;

tkwimy uwięzieni w pułapce. Nie potrafimy doświadczyć prawdziwej zmiany.

Prawdę mówiąc, za tymi wszystkimi elementami, które postrzegamy, zawsze ukrywa

się jakaś całość. My jednak jej nie widzimy, zauważamy jedynie różnice i podziały. Musimy

więc odzyskać wzrok; musimy wejrzeć w Jednię naszej głębszej jaźni.

Yin-yang to symbol wszechświata, godzący ze sobą pozornie skrajne przeciwieństwa

oraz dwubiegunowość z jednością. Obrazuje on wszelkie możliwe pary przeciwstawień:

kobiecy-męski, niebo-ziemia, dobry-zły, czarny-biały, wewnętrzny-zewnętrzny, rozum-serce

itd. Te przeciwległe bieguny są jednak od siebie uzależnione. Nie budują wobec siebie stałej

opozycji, tak jak np. Dobro i Zło w ujęciu chrześcijańskim. Yin zawiera element yang i od-

wrotnie. Skrajne yin przechodzi w yang, a skrajne yang powraca do yin. Yin i yang zawsze

dążą do zachowania równowagi.

Koło z kolei symbolizuje Tao, Absolut, Źródło, z którego wypływa yin i yang. Tao

poprzedza yin i yang, a jednocześnie ogarnia ich nie kończące się wzajemne oddziaływanie.

Było i ciągle pozostaje ich źródłem.

Dopóki „ja" uważa się za byt samodzielny i niezależny (innymi słowy - tylko za yin,

tylko za yang), pozostaje odcięte od swej natury i źródła - Tao, pierwotnej Jedni. Znajduje

się w ciągłym stanie braku harmonii i równowagi, prowadząc beznadziejną, i z góry

skazaną na przegraną, bitwę obronną z zalewającą je falą wszechświata, który uznało za

oddzielną kategorię - „nie ja".

Nie ma takich środków psychologicznych, finansowych czy jakichkolwiek innych,

które mogłyby zagwarantować pełne bezpieczeństwo naszemu ego. Nie istnieje nic, czego

„ja" mogłoby się naprawdę uchwycić; nie pomogą mu inni ludzie, dobra materialne,

background image

poglądy ani nawet religia. Ta niepotrzebna walka wyczerpuje wielu z nas już na długo

przed śmiercią. Żyjemy automatycznie i bez entuzjazmu, nie okazując życiu większego

zainteresowania.

Prawdziwa zmiana oznacza reagowanie na ciągłe oddziaływanie wzajemne yin i yang,

na ruchy Tao, czyli wszechświata. Nasze „ja" robi jednak wszystko, by do tej zmiany nie

dopuścić. Jest ono w znacznym stopniu uwarunkowane i ma własne, ustalone poglądy na to,

kim jest i jak powinno wyglądać jego życie. Pragnie poczucia stałości i substancjalności, nie

dopuszczając do siebie myśli, że faktycznie jest nietrwałe i zmienne, jak wszystko inne na

świecie.

Wiele stresów, niepokojów, a nawet wojen, powodowanych jest nieumiejętnością i

niechęcią uznania przez nas faktu, że życie cały czas się zmienia. O tym właśnie mówił

Budda głosząc, że wszelkie cierpienie ma źródło w przywiązaniu. Jeśli niczym nie jesteśmy

związani, nawet śmierć nie jest nam straszna. Staje się ona wówczas kolejnym doświa-

dczeniem, kolejnym momentem, kolejnym wyzwaniem, kolejnym ruchem Tao. Muszę tu

zaznaczyć, że „brak przywiązania" w tym sensie nie oznacza braku troski czy działania, lecz

wyzwolenie od lgnięcia. Można żyć pełnią życia bez ciągłego i pełnego nadziei oczekiwania

nadejścia lepszych czasów.

Odwiecznym problemem, przed którym wszyscy stoimy, jest pytanie: jak pozbyć się

podziału wpływającego na nasze postępowanie („ja" i zasada „najpierw ja"), kiedy władza

pozostaje w rękach „ja" (które właśnie czyta tę książkę). „Ja" jest tyranem, który nie odda

władzy z własnej woli. Boi się utracić kontrolę, przyznać się do błędu; obawia się, że

zostanie pochłonięte, zmiecione, że umrze. Ów strach, wynikający z nieznajomości swej

własnej prawdziwej natury (Jaźni, Tao, Źródła, Absolutu), jest niezwykle głęboki i więzi

nas w pułapce naszego cierpienia; powstrzymuje nas od dokonania zmiany na głębszych

poziomach siebie.

„Ja" nie może się zmienić. Jedyne, co może zrobić, to pozbyć się chęci ciągłego

sprawowania władzy i pozwolić się zmienić, pozwolić uczynić się całością. Może to

zabrzmi groźnie i zniechęcająco, prawdą jest jednak, że żaden fragment (twojego „ja") nie

może stać się całością przez zwykłe przesunięcie granic lub dobudowanie kolejnych

fragmentów.

Mówiąc: „Moje obecne położenie jest takie a takie, ale muszę osiągnąć to",

stwarzasz większy dystans, budujesz kolejny fragment. Próbować kochać to nie to samo co

kochać; próbować być prostym, to nie to samo co być prostym; a próbować być całością, to

nie to samo co być całością. Wszyscy robimy jakieś „postępy", lecz zazwyczaj ciągle

background image

czegoś nam jeszcze brakuje, ciągle coś trzeba doszlifowywać, poprawiać. Zamiast uznawać

ten fakt za wynikający z natury ludzkiej, powinniśmy raczej dowiedzieć się, w jaki sposób

powstaje w nas to poczucie niedoskonałości i jak wpływa na nasze życie.

To, że kiedyś ujrzymy naszą Jednię tak wyraźnie, jak teraz widzimy naszą

odrębność, jest naszym przeznaczeniem. Wyrażenia „powszechne braterstwo" i „ziemska

rodzina" staną się czymś więcej niż tylko szlachetnymi mrzonkami, które dziś odrzucamy,

twardo krocząc drogą zmierzającą do zupełnego rozbicia: ja kontra ty, moja rodzina kontra

twoja, mój naród kontra twój.

Wcześniej czy później ludzka świadomość osiągnie kolejny etap rozwoju. Pozostaje

tylko pytanie: jak bardzo źle muszą się sprawy potoczyć, by zmusić nas do zrobienia tego,

co i tak zrobić musimy. Dla historii ludzkości nawet tysiące lat to okres niedługi. A jednak

już dziś nie możemy pozwolić sobie na kolejne poważne błędy w obieraniu modelu życia

dla człowieka i całej planety. Już teraz wielu z nas nie stać na kolejne poważne błędy w

podchodzeniu do swego zdrowia i w decydowaniu, co dla nas dobre, a co nie. Nasze życie

trwające średnio sześćdziesiąt czy osiemdziesiąt lat jest stosunkowo krótkie. Ogranicza się

zazwyczaj do kilku związków, stanowisk, wierzeń religijnych. Nie mamy zbyt wielu okazji,

by stwierdzić, że „dobrze" je przeżywamy.

Pomimo nadziei na nadejście nowej ery świadomości, nie możemy oczekiwać, że w

ciągu następnych pięćdziesięciu lat świadomość przeciętnego człowieka dokona skoku

kwantowego i znajdzie rozwiązanie wszystkich problemów. Już teraz, w tej chwili,

konieczna jest prawdziwa przemiana. Doprowadzić do niej można tylko poprzez zmianę

indywidualną, a tej nie można odgórnie zarządzić, nauczyć, ani zmusić do niej siłą. Być

może nikłe szanse powodzenia zniechęcać będą do jednostkowego skoku świadomości, ale

jeśli jasno zdamy sobie sprawę z konieczności zmiany w nas samych, będzie to początek

wielkiego procesu. Przynajmniej damy sobie szansę stworzenia statystycznego

nieprawdopodobieństwa,

a,

jak

potwierdza

przemysł

jądrowy,

statystyczne

nieprawdopodobieństwo może się zdarzyć i zdarza się cały czas.

CZYM JEST PRAWDZIWA ZMIANA?

Podobnie jak Hans Selye, widzę powiązanie między żywotnością a zdolnością

adaptacji. Próbowałem wykazać, że na wielu poziomach nie jesteśmy zdolni do

przystosowania w stopniu choćby zbliżonym do tego, który wydaje nam się, że

background image

osiągnęliśmy. Odbija się to dotkliwie na naszej witalności i samopoczuciu, zarówno jako

jednostki jak i całego społeczeństwa.

Kiedy walczysz o życie, np. stając oko w oko z tygrysem, o twym przetrwaniu

decydują zdolności adaptacyjne. W takiej sytuacji nie wiesz, czego możesz się spodziewać;

nie jesteś w stanie przewidzieć zachowania tygrysa. Jeśli pozwolisz, by ogarnął cię

paraliżujący strach, nie tylko nie będziesz zdolny do jakiejkolwiek fizycznej reakcji, ale two-

je przerażenie może stać się właśnie dla tygrysa bodźcem do ataku. Jeśli zareagujesz

zdecydowanie i zaatakujesz pierwszy albo zaczniesz uciekać czy krzyczeć, możesz jedynie

pogorszyć sytuację.

Najlepsze, co mógłbyś zrobić, to zachować czujność i gotowość do działania, ale

jednocześnie całkowity spokój - tak jak tygrys. Zbyt wiele pomysłów może cię zgubić.

Spokój to twoja jedyna szansa; być może tygrys jest tak samo wystraszony jak ty; może

wystawia na próbę twą cierpliwość albo chęć do walki; a może jest gotowy do ataku. To, czy

przeżyjesz, zależeć będzie od twoich (adaptacyjnych) umiejętności prawidłowej oceny

sytuacji i odpowiedniego reagowania. Przesadne działanie może okazać się równie zgubne,

jak brak działania. „Zaburzenia adaptacyjne" mogą doprowadzić cię do zguby.

Podobnie rzecz ma się w przypadku wschodnich sztuk walki. Walka bez broni i reguł

wymaga pełnego, totalnego reagowania. Potrzebna jest nie tylko siła i szybki refleks, ale

również odwaga, wrażliwość i giętkość, zarówno ciała jak i umysłu. Kluczem do

odpowiedniej reakcji jest jednak nie ciało, jakby się mogło wydawać, ale umysł.

Totalna odpowiedź na bodziec rodzi się z całkowitej pustki. Jeśli umysł i ciało są w

jakiś sposób rozproszone albo zahamowane, totalna i prawidłowa odpowiedź staje się

niemożliwa. Bardzo często efektem włożenia w nią zbyt wielkiego wysiłku jest mniejsza

szybkość i siła, a zbyt wiele myśli powoduje dezorientację i nieprawidłową reakcję, a nawet

zupełny bezwład. Poniższy wyjątek z klasycznego dzieła Tai Chi Chuan opisuje stan

wewnętrznej równowagi niezbędnej dla skutecznego reagowania podczas walki: „Jesteśmy

skupieni, spokojni i nieruchomi jak skała. Nasze Chi [energia wewnętrzna] schodzi do Tan

Tien [tuż pod pępkiem], a cały tułów staje się lekki, jakby zawieszony. Duch jest

skoncentrowany wewnętrznie, a zachowanie zewnętrzne absolutnie do niego dostrojone.

Pobieranie i wydatkowanie energii następuje błyskawicznie."

Wiele podobnych mechanizmów zaobserwować można w znanych nam sportach. W

tenisie i baseballu, grach niemal w równym stopniu ruchowych jak i umysłowych,

doskonałymi zawodnikami okazują się ci, którzy nie rozpamiętują błędu w zagraniu,

bezustannie dopasowują się do zmian w taktyce przeciwnika i potrafią całkowicie

background image

skoncentrować się na każdym najprostszym ruchu: obserwują piłkę, uderzają piłkę itd. Frank

Boehm, znany psycholog sportu, wyjaśnia: „Psychologia sportu osiąga najlepsze wyniki

pomagając zawodnikowi skupić się na zadaniu, które właśnie ma wykonać. Strzelenie gola

oznacza przede wszystkim kopnięcie piłki do bramki; zdobycie punktu ma znaczenie

drugorzędne."

Tacy zawodnicy nie są może niezwyciężeni, ale bardziej pewni siebie, odporni na

zmęczenie fizyczne i psychiczne oraz porażki. Ich konsekwencja i elastyczność, wynikające

raczej z odpowiedniego nastawienia psychicznego niż predyspozycji fizycznych, pozwala im

na długie i pełne sukcesów uprawianie wybranej dyscypliny sportu.

Tygrys, wschodnie sztuki walki czy piłka nożna to samo życie - udramatycznione i

uproszczone ilustracje różnorodnych wyzwań, z którymi zmierzamy się na co dzień. Dla

jednego tygrysem może być jego zdrowie, dla drugiego szef, dla jeszcze innego kochanek,

praca lub pozornie „nieszkodliwy" nałóg lub słabostka. By odpowiednio reagować na

wyzwania życia, trzeba całkowicie tkwić w teraźniejszości i mieć pełną świadomość,

wewnętrznie i zewnętrznie, wszystkich zmieniających się okoliczności.

Niestety nasz kontakt z teraźniejszością jest na ogół słaby, a reakcje prawie zawsze

dyktowane są przez stare wzory, wierzenia i nadzieje. Nasze uwarunkowania z przeszłości

bezustannie nas „ciągną lub pchają". Wszystkie obecne doświadczenia porównujemy z

sytuacjami z przeszłości, z dotychczasowymi przekonaniami i wzorcami, a te z kolei

„popychają" nas determinując nasze odpowiedzi na teraźniejszość. Natomiast rezultaty

naszych reakcji rzutują na przyszłość, ponieważ decydują o tym, jakie stają przed nami

możliwości wyboru. Tymczasem wszystkie „pociągające" nas oczekiwania i dążenia są

projekcją przeszłości. Odpowiadamy więc na teraźniejszość ciągle tkwiąc w przeszłości, co

jednak jest zjawiskiem niepożądanym, krępującym, a czasami wręcz katastrofalnym w

skutkach.

Dla „ja" koncepcja istnienia jedynie w teraźniejszości nie tylko jest bardzo trudna do

zrozumienia, ale także stanowi poważne zagrożenie. Dzieje się tak, ponieważ głównym

zadaniem „ja" jest przedłużanie własnej egzystencji; dlatego też prawie bez przerwy musi się

ono „stawać" - fizycznie lub w myślach gdzieś chodzić i coś robić. „Ja" nie może po prostu

„być"; nie „stając się" przestaje istnieć, jak np. podczas pozbawionego marzeń sennych snu.

Nie ma „ja" bez myślenia. Kiedy cierpisz na amnezję, twoje dobrze ci znane „ja" ginie.

Uczestnicy prowadzonych przeze mnie kursów i prelekcji na ogół uważają je za

ciekawe i dające wiele do myślenia, jednak często rzucają uwagi typu: „Bez celów i dążeń

nasze życie stałoby się zwykłą wegetacją. Miotalibyśmy się, błądzili, życie stałoby się

background image

chaotyczne"; „Musimy w coś wierzyć, bo inaczej bylibyśmy niczym, cofnęlibyśmy się do

poziomu zwierząt"; „Wiara w Boga jest podstawą życia"; „Pańskie teorie wydają się słuszne,

ale prawdziwe życie to zupełnie co innego"; „Czyż myśląc i działając jednakowo, nie

stalibyśmy się wszyscy robotami?".

Wszystkie te wątpliwości są odzwierciedleniem podstawowych lęków i

mechanizmów obronnych „ja". Musimy w coś wierzyć i wyznaczać sobie zadania do

realizacji, ponieważ jesteśmy wówczas pochłonięci „stawaniem się". Planowanie przyszłości

daje nam zajęcie, ożywia nas i przysłania (nie rozwiązując jednak problemu) wszelkie niedo-

godności i pustkę w teraźniejszości.

Wiara jest jednym z głównych mechanizmów obronnych ego. Przekonanie, że w

życiu należy w coś wierzyć i mieć jakiś cel, jest właśnie tym - przejawem wiary, przekona-

niem. To, w co wierzysz, nie jest prawdą, bez względu na to, ilu ludzi w to wierzy. Wiara

może ci posłużyć do otoczenia jaźni murem obronnym, który jednak również ciebie uwięzi w

swym wnętrzu i zrodzi w tobie „kompleks oblężonej twierdzy".

Im silniejsza jest twoja wiara, tym bardziej się z nią identyfikujesz. Kiedy zagrożone

są twe wierzenia, sam czujesz się zagrożony. To dlatego ludzie giną i zabijają w imię wiary,

absolutnie przekonani, że Bóg, Prawda, a nawet Miłość są po ich stronie. W tym sensie wiara

staje się psychologiczną formą samoobrony, którą należy odróżnić od samoobrony fizycznej,

koniecznej w przypadku zagrożenia spowodowanego fizyczną napaścią na twoją osobę lub

twój kraj.

Wierzenia i cele są podstawowymi elementami uwarunkowań. Przeszłość stwarza

nam poczucie bezpieczeństwa i kontroli, ponieważ jest nam znana. To poczucie bezpie-

czeństwa pragniemy utrzymać poprzez planowanie przyszłości, wyznaczając sobie zadania i

cele. Cała przeszłość, doświadczenie i wiedza składają się na naszą jaźń i dlatego się z nimi

identyfikujemy. Zmuszeni jesteśmy powtarzać utarte wzory i dochowywać im wierności, a

kiedy są zagrożone, stawać w ich obronie, nawet jeśli nas niszczą. Prześladuje nas widmo

pustki, niebytu, nieznanego - widmo, które w większości przypadków przysłania prawdziwe

zniszczenie, na które się narażamy.

Mechanizmy warunkujące, które zazwyczaj uznajemy za przejawy ludzkiej natury,

zadają kłam naszemu przekonaniu o otwartości umysłu i racjonalności myślenia. Większość

z nas wcale nie jest zainteresowana odkrywaniem nowego, ale poszukiwaniem nowych

sposobów wyrażania lub zgłębiania tego, w co dotychczas wierzyła i robiła. Jeśli

rzeczywiście bylibyśmy otwarci, nie odczuwalibyśmy strachu i przygnębienia w przypadku

zetknięcia się z poglądami nie odpowiadającymi naszym wcześniejszym założeniom i

background image

przekonaniom. Poszukujemy nie tyle prawdy, co pocieszenia. Im więcej ludzi (lub im

bardziej „odpowiedni" typ ludzi) wierzy w to samo, co my, tym bardziej czujemy się

bezpieczni. Prawda nie zależy jednak od ilości wyznawców, nie ma też nic wspólnego z

poczuciem bezpieczeństwa.

Moim zdaniem, prawdziwa zmiana polega na umiejętności odpowiadania na każdy

moment jako nowy moment. Żeby ją osiągnąć, musimy być czujni i wolni - wolni, by

wybrać prawidłową odpowiedź i by móc odpowiednio ją wyrazić. Prawdziwa zmiana jest

raczej reagowaniem na życie takie, jakie ono jest, niż wtłaczaniem go w wąskie ramy

naszych oczekiwań i wzorców. Jest raczej otwartością, giętkością i płynnością, niż

sztywnym ograniczeniem. W Tao Te Ching, wyprzedzającym Hansa Selyego o z górą dwa i

pół tysiąca lat, czytamy: „Wszystkie żywe rośliny i zwierzęta są delikatne i wiotkie, gdy

umierają - usychają i więdną."

Kiedy skupisz się na trwającej chwili, twe życie stanie się proste, harmonijne i

integralne. Głęboki wgląd w każdy nowy moment nie tylko uwolni cię od starych

schematów, ale także umożliwi ci pełną reakcję na teraźniejszość. A efektywna odpowiedź

na każdy nowy moment jest z kolei najlepszym sposobem na uniknięcie trudności i kom-

plikacji w przyszłości. Dlatego też, zamiast zamartwiać się przeszłością lub przyszłością,

musisz - tak jak zawodnik na boisku - skupić się na obecnej chwili. Tom Seaver, znany

gracz baseballowy, powiedział kiedyś:„Kiedy udoskonalam podanie, udoskonalam

jednocześnie przyjemność, jaką mi ono daje. Kiedyś zadowalało mnie tylko zwycięstwo,

potem dobrze rozegrana partia; teraz potrafię czerpać satysfakcję już z kilku dobrych podań

w ciągu meczu. Przy każdym podaniu maksymalnie mobilizuję wszystkie swe umiejętności

- fizyczne i psychiczne."

Poprzez wgląd w teraźniejszość możesz rozwiązać najgłębsze konflikty i osiągnąć

harmonię i integrację w wielu niespodziewanych dziedzinach życia. Ponieważ wszystkie

poziomy twego jestestwa są wzajemnie od siebie uzależnione, zażegnanie konkretnego

konfliktu przyniesie efekty na wszystkich poziomach: fizycznym, emocjonalnym, psychi-

cznym.

Podczas jednej z sesji w ośrodku medytacyjnym Dhiravamsy w Anglii, byłem

świadkiem dość dramatycznego wydarzenia. Jeden z uczestników zauważył, że podczas

grupowej medytacji siedzącej jego ciało przekrzywia się w jedną stronę. Uznał ten fakt za

objaw zmęczenia i, jak w jego przekonaniu przystało na doświadczonego praktyka, uparcie

starał się prostować. Mimo że udało mu się w końcu poprawić sylwetkę podczas medytacji,

nadal odczuwał lekkie ciągnięcie w bok. Postanowił więc zastosować się do zaleceń

background image

Dhiravamsy, przekazanych podczas wykładu dotyczącego bycia dla siebie miłosiernym.

Porzucił swe wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać sylwetka doświadczonego

medytującego; poddał się ciągnącej jego ciało sile.

Ciszę tego letniego wieczoru rozdarł najbardziej przerażający krzyk, jaki

kiedykolwiek słyszałem. Przewróciwszy się na bok, człowiek ten ułożył się w pozycji

płodowej, przy czym cały czas wstrząsany torsjami, wił się, krzyczał i krztusił. Trwał w

takim stanie niemal godzinę, po czym jego krzyk stopniowo zaczął przechodzić w radosny i

przepełniony ulgą śmiech. Okazało się, że ponownie przeżył on pewien wypadek z

wczesnego dzieciństwa, na skutek którego niemal się utopił (co potwierdziła telefonicznie

jego babka) tak intensywnie i realistycznie, że krztusząc się zwracał zawartość żołądka, która

jak twierdził miała smak morskiej wody.

Dla tego człowieka wiele rzeczy tego wieczora nagle ułożyło się na miejsce. Jego

trwające całe życie problemy z ciałem, relacjami z innymi ludźmi, pracą i życiem w ogóle,

odnalazły swe źródło w tym jednym doświadczeniu z przeszłości. Nagle wyjaśniło się,

dlaczego mężczyzna ten w trudnych życiowych sytuacjach odczuwał dławienie, osaczenie i

jakąś spychającą go w dół siłę. Nagle zarówno jego ciało, jak i psychika poczuły się wolne i

lekkie.

Zwracając jedynie baczniejszą uwagę na coś, co początkowo wydawało się zwykłe i

nieznaczące (ciągnięcie w bok) i poddając się temu, zrozumiał i uwolnił się od wielu

pozornie nie powiązanych ze sobą życiowych problemów. Poznał mechanizm i moc

prawdziwej zmiany. Zaczął życie jakby od nowa, nie tylko dlatego że pozbył się ogromnego

balastu przeszłości, ale również dlatego, że nauczył się radzić sobie z ciągłymi wyzwaniami

życia w całkiem inny niż dotychczas sposób.

Prawdziwa zmiana występuje rzadko i stanowi dla nas największe wyzwanie, a

jednak, z drugiej strony, jest zwykła i codzienna. Jest rannym wstawaniem i przedzieraniem

się przez uliczne korki; jest pracą; jest twoją rodziną; jest narodzinami i śmiercią; radością i

smutkiem. Każdą najmniejszą rzecz, tak jak i te poważniejsze, można zupełnie inaczej

postrzegać, zupełnie inaczej robić. Możesz poświęcić w sobie więcej miejsca na rosnące

zrozumienie i wrażliwość i już wkrótce cieszyć się owocami swych wysiłków. Musisz się

jednak tego podjąć nie dla spodziewanych rezultatów, ale po prostu dlatego, że nie masz

innego wyjścia. W końcu otworzysz szeroko oczy i będziesz robił dokładnie to, co, jak sam

wyraźnie zobaczysz, będziesz musiał robić.

Tysiącmilowa podróż zaczyna się w miejscu, w którym właśnie stoisz, a przebyć ją

można stawiając krok po kroku. Jest to tak oczywiste, że często nie zdajemy sobie z tego

background image

sprawy. Faktem jest, że zrobić możemy tylko jeden krok naraz, niezależnie od tego, jak

radosna czy też bolesna wydaje się nam nasza podróż. Jedyną chwilą odpowiednią do

działania jest chwila obecna - nie przeszłość ani przyszłość. Dopóki nie zbudzimy się

wreszcie i nie skupimy się na każdym kolejnym kroku, pozostaniemy przytłoczeni i

zniechęceni drogą, która nas czeka - wszystkimi obecnymi trudnościami. Będziemy się

potykać, przewracać i kaleczyć. Jeśli jednak będziemy baczyć na każdy krok, zdołamy

ominąć przeszkody i pułapki i rzeczywiście zajdziemy daleko.

Rozdział trzeci

PRZEMIANA: OTWARCIE SIĘ NA NOWE

„Uwolnij się od przyszłości, uwolnij się od przeszłości bądź wolny w teraźniejszości;

przepraw się na drugi brzeg. Z umysłem całkowicie wolnym nie wpadniesz w schemat

narodzin i śmierci. "

- DHAMMAPADA, MYŚLI ZEBRANE BUDDY

„Najpiękniejszym i najglębszym przeżyciem, jakiego możemy doświadczyć, jest

doznanie mistyczne. Ono jest prawdziwymi siewcą wszelkiej sztuki i wszelkiej nauki. Ten,

komu takie odczucia są obce, kto nie umie się już niczemu dziwić i niczym trwożyć, to tak,

jakby był już martwy. "

- ALBERT EINSTEIN

Nie możesz otworzyć się na nowe, nie możesz przeżyć prawdziwej zmiany i

wyzwolić w sobie twórczości, jeśli krępuje cię stare. Nowym jest każda trwająca chwila.

Starym jest przeszłość - wspomnienia, wierzenia, schematy, sympatie i antypatie. Może to

zabrzmi dziwnie, ale starym jest również przyszłość, gdyż stanowi ona jedynie projekcje

umysłu oparte na doświadczeniach z przeszłości.

Teraźniejszość stwarza jedyną prawdziwą okazję do działania. Nie można działać w

przeszłości ani w przyszłości, są one bowiem tylko wytworami umysłu; bez myślenia,

zarówno przeszłość jak i przyszłość dla nas nie istnieje.

Jest to prawdą niezaprzeczalną, nam jednak, jako istotom niezwykle złożonym, to, co

oczywiste, często umyka. Większości z nas trudno sobie nawet wyobrazić życie bez ciągłego

rozpamiętywania przeszłości lub planowania i zamartwiania się przyszłością. Jesteśmy na

tyle głupi, by wierzyć, że jeśli utracimy kontrolę nad światem, nastąpi totalny chaos. A

background image

przecież panujący dziś chaos jest spowodowany właśnie naszymi wysiłkami ocalenia świata.

Jezus napominał nas: „Nie martw się o jedzenie, picie ani odzienie. Wszak posiadasz już

życie i ciało, a to dużo więcej znaczy od tego, co jeść i w co się odziać. Popatrz na ptaki! Nie

martwią się o pożywienie; nie sieją, nie zbierają plonów i nie gromadzą zapasów, gdyż wasz

Ojciec w niebiesiech je karmi. A ty jesteś dla niego dużo ważniejszy od ptaków."

Niestety, nasze próby porzucenia trosk i przedzierzgnięcia się w istoty proste i

nieskomplikowane nie przynoszą rezultatów. Już jesteśmy zatroskani, już jesteśmy złożeni.

Osoba złożona, starająca się być prostą, staje się jeszcze bardziej złożona. Im więcej myśli

kotłuje się w naszych głowach, tym bardziej oddalamy się od teraźniejszości. Każda chwila

w naszym życiu jest tak silnie uwarunkowana przeszłością, że teraźniejszość traktujemy

całkiem marginalnie. Jak tylko zaczynamy sobie coś uświadamiać, automatycznie

porównujemy to ze wszystkimi informacjami magazynowanymi w bogatych złożach naszej

pamięci. Dlatego właśnie czujemy tak silny przymus szufladkowania różnych rzeczy i

przyklejania im etykietek. Nie tylko próbujemy je nazywać, ale także kojarzymy z nimi

konkretne uczucia, oceny, relacje. Gromadzone dane są tak sugestywne, że w swym działaniu

czerpiemy z nich niepodważalne przekonanie o tym, co „prawdziwe" i „rzeczywiste". Każda

nasza reakcja jest z kolei ponownie wprowadzana do bazy danych.

Wyobraź sobie, że jesteś w domu i nagle słyszysz jakiś rumor. Przez myśl przemyka

ci zaraz piec w piwnicy, wichura, odległy motocykl, samolot, nieproszony gość, a może

nawet duch. Myślom tym towarzyszą uczucia, takie jak obojętność, zdziwienie, irytacja czy

przestrach. Tymczasem fizycznie doświadczyłeś jedynie krótkotrwałego pobudzenia

receptorów zmysłu słuchu. Cała reszta - wyobrażenia, uczucia, emocje - to rezultat twych

psychicznych uwarunkowań (twych nagromadzonych doświadczeń), które znów się

odzywają, dopasowują, odnawiają.

Siła uwarunkowań znacznie się zwiększa, kiedy zawierają one ładunek emocjonalny;

na przykład, kiedy podejrzewasz, że zagrożone jest coś, co przedstawia dla ciebie dużą

wartość. Im wyżej cenisz tę „własność" - pieniądze, karierę, sławę, ukochaną osobę,

fundamentalne przekonania, takie jak religia czy filozofia życiowa - tym większy twój strach

przed utratą i tym silniejsze reakcje obronne. Zdarza się to dużo częściej, niż nam się wydaje,

bowiem bardzo różnie rozumiemy pojęcia „zagrożenie" i „własność". Możesz, dajmy na to,

uznać za zagrożenie osobę, która jest po prostu inna od ciebie. Zdarzało się, że ludzie

zachowywali się agresywnie wobec mnie tylko dlatego, że nie jadam mięsa.

Przekonanie - odczucie „ja wiem" - stanowi najsubtelniejszą, a zarazem najsilniejszą

formę warunkowania. Swe przekonanie możesz opierać na własnym doświadczeniu lub na

background image

jakimś innym autorytecie - intelektualnym, psychologicznym, duchowym itd. Kiedy myślisz,

że „wiesz", zamykasz się na nowe. Nie ma w tobie miejsca na zmianę, na przyjęcie czegoś

świeżego, ponieważ po brzegi przepełniony jesteś swą wiedzą.

Tao Te Ching radzi:

„Najlepiej nie wiedzieć, że się wie; Myślenie, że się wie, kiedy się nie wie, to

choroba. Tylko wtedy, kiedy się ma dość choroby, można się z niej wyleczyć."

Często oszukujemy się stwierdzeniami typu: „Wierzę w to i to, ale pragnę zachować

otwarty umysł." „Wierzyć" oznacza pokładać wiarę i ufność, akceptować coś prawdę.

Oznacza to oddanie i identyfikację. Im silniejsza wiara, tym silniejsza identyfikacja. Jeśli

identyfikujesz się ze swym przekonaniem (co zdarza się bardzo często), a ono staje wobec

zagrożenia, sam czujesz się zagrożony. Bronisz się więc, przystępujesz do kontraataku. Nie

jest to oznaka otwartości umysłu.

Nawet jeśli zmieniamy treść swego systemu wierzń, nadal uczestniczymy w procesie

wiary. Każdy system wierzeń, choćby nie wiem jak wyrafinowany i autorytatywn jest

statyczny. Wciąż tkwi w przeszłości, jest więc zbyt sztywny i ociężały, by odpowiadać na

dynamiczne wyzwania każdej nowej chwili. Bez względu na to, jak bardzc może nam coś

przypominać przeszłość, przeszłością nie jest. Jest teraźniejszością oczekującą bieżącej

odpowiedzi. Każda chwila jest niepowtarzalna i niesie w sobie zarodki nowego.

Im więcej wiesz, tym trudniej jest ci się otworzyć na nowe. Im większe masz

doświadczenie, tym bogatszy zasób gotowych odpowiedzi, wyjaśnień i przekonań. Wiedza i

doświadczenie nie są jednak równoznaczne z życiem chwilą obecną. Nawet jeśli

doświadczyłeś kiedyś „szczytowych" przeżyć duchowych, to i tak budząc się każdego dnia

musisz od nowa stawiać czoła życiu. Kiedy bowiem najbardziej doświadczony kierowca

zaśnie za kierownicą, rozbije się tak samo jak nowicjusz.

W przypadku medytacji wglądu, jak zauważyłem, największe postępy czynią te

osoby, które widzą ograniczenia swych wierzeń i doświadczeń. Otwierają się na nowe i szyb-

ko dochodzą do prawdziwej zmiany w wielu dziedzinach życia.

Jednak nawet wtedy wiedza może okazać się dla nich poważną przeszkodą. Kiedy

bowiem ludzie ci z satysfakcją patrzą na swe dotychczasowe osiągnięcia, stare odczucie „ja

wiem" zaczyna wracać, i to z jeszcze większą determinacją i przekonaniem niż wcześniej.

Jest teraz podbudowane dużo głębszym doświadczeniem. Powstają wówczas nowe struktury

konformizmu, które dławią siły życiowe i blokują drogę do zmiany. By zachować świeżość

spojrzenia, musimy być jak dzieci - nie roztrząsać przeszłości i nie planować przyszłości.

background image

Pierwszym krokiem ku zmianie jest uzmysłowienie sobie jej pilnej konieczności.

Zmiana jest pełną odpowiedzią na każdą nową chwilę. Jest bezwarunkowa i nieprzewidywal-

na. Ustalanie planu i zasad procesu przemiany, rozglądanie się na zewnątrz siebie, to formy

ucieczki przed teraźniejszością. Oddalają nas one od prawdziwej zmiany. Nie ma czegoś

takiego jak „bezpieczna" zmiana. Zmiana jest czymś nowym, które jako nieprzewidywalne

nigdy nie jest bezpieczne.

Próbować się zmienić to nie to samo, co zmienić się. Jeśli ponawiane przez ciebie

próby nie przynoszą efektu, oznacza to, że jedna część ciebie chce się zmienić, ale druga nie

chce. Jesteś uwikłany w konflikt. Zanim go zażegnasz, musisz dobrze poznać jego istotę. Jak

mówi Krishnamurti: „Konflikt, w którym pragnąca zmiany część umysłu dąży do złamania

oporu części jej przeciwnej, określany bywa mianem dyscypliny, sublimacji, stłumienia;

czasem nazywany jest również dążeniem do ideału. Podejmowane zostają wysiłki

zmierzające do przerzucenia mostu pomiędzy zwaśnionymi stronami wewnętrznego

konfliktu... Gonimy za ideałem, ponieważ nie wymaga to od nas natychmiastowego

działania; ideał jest uznawaną i szanowaną formą kunktatorstwa."

BEZ CELU, BEZ DZIAŁANIA

By otworzyć się na chwilę obecną, musimy zapomnieć o przeszłości i przyszłości.

Musimy zapomnieć o doświadczeniu, wiedzy, poglądach i przekonaniach; o planach,

dążeniach i celach. Haczyk tkwi w tym, że tak naprawdę, nie ma nic, co moglibyśmy robić,

gdyż wszelkie działanie jest pomostem pomiędzy przeszłością a przyszłością.

Cały czas „robimy" coś, by „stać się" czymś innym. Nie jesteśmy zadowoleni z tego,

co sobą przedstawiamy. Działanie i stawanie się daje nam większe poczucie ciągłości i

stałości. Jednak jako że faktycznie nie jesteśmy stali (z czym zgadzają się i mistycy, i

naukowcy) próbujemy osiągnąć coś, co jest niemożliwe. Nigdy nie możemy poczuć się

bezpieczni, w takim sensie, w jakim dziś to bezpieczeństwo rozumiemy, ponieważ wszystko

ulega ciągłym zmianom. Nie istnieje nic, czego można by się uchwycić.

Jeśli zastanowisz się, jak wygląda twój zwykły dzień, zauważysz, że prawie cały czas

coś robisz lub, co również jest formą działania, o czymś myślisz. Głowę masz przepełnioną

myślami o wszystkim, co „masz do zrobienia" – o obowiązkach zawodowych, opiece nad

dzieckiem, zorganizowaniu wolnego czasu, pracach domowych itd. Nawet wyciszające

zajęcia, jak czytanie czy spacer, również są formami działania, które zapełnia każdą lukę w

twym życiu zasłaniając czającą się pustkę.

background image

Otwarcie się na chwilę obecną jest bardzo trudne, ponieważ nie może mu przyświecać

żaden cel. Cel to „wyznaczona rzecz do osiągnięcia, pożądany przedmiot". Nie możemy

otworzyć się na nowe, jeśli mamy w głowie jakiś zamierzony efekt, nawet jeśli jest on czymś

najzupełniej „słusznym", jak spokój czy jasność spojrzenia. Wszystko to, co nasz umysł jest

w stanie zrodzić, może również zostać przezeń zniszczone. Nie może on zrodzić ani znisz-

czyć jedynie nowego i nieuwarunkowanego.

Jeśli nic nie możesz zrobić, by rozwiązać ten dylemat, to nic nie rób. Stan

niepodejmowania żadnego działania jest jednak niezwykle rzadki. Polega on bowiem na

bezwarunkowym i całkowitym braku kontrolowania i manipulowania; na akceptacji siebie i

świata takiego, jaki w danej chwili jest, czy nam się on podoba czy nie. Innymi słowy, jest

gotowością do zaakceptowania rzeczywistości. Jest trwaniem raczej niż stawaniem się.

Tylko kiedy prawdziwie się temu oddasz, prawdziwie otrzymasz. Z tej ciszy i pustki

wyłonić się może ogromna siła transformacyjna. Kiedy umysł jest uciszony, żaden lęk,

konflikt ani fragmentacja nie wyczerpuje twej energii, nie blokuje percepcji, nie wiąźe cię ze

schematami przeszłości. Dzięki temu zyskujesz moźliwość okazania mądrości i twórczości.

Stajesz się w końcu wolny od przeszłości i zdolny do totalnej reakcji w każdym

nowym momencie życia. Jeśli tego dokonasz, nic więcej nie pozostaje do zrobienia. Nie ma

w tobie wątpliwości, poczucia winy, szeregu niedokończonych spraw do załatwienia. Nie

martwiąc się o przyszłość, robisz dokładnie to, co jest dla twej przyszłości najlepsze -

podejmujesz odpowiednie totalne działanie w teraźniejszości.

Źycie każdą trwającą chwilą jest proste, spontaniczne i harmonijne. Jeśli robisz to, co

naprawdę musisz zrobić, jest to z pewnością najlepsza rzecz dla ciebie i twego wszechświata.

Twoje działanie jest pełne i, jako takie, pozbawione konfliktów. Stajesz się otwarty na groźną

i tajemniczą wspaniałość życia.

PRZERWA W DZIAŁANIU

„Brak dzialania" nie oznacza siedzenia w ciszy i nic nierobienia. Pozwól

wszystkiemu robić to, co zgodne z jego naturą, ku natury tej zadowoleniu.

- CHUANG-TZU

W jaki sposób możesz „przestać działać"? W rozdziale tym przedstawię buddyjską

medytację wglądu, czyli Vipassanę, która jest doskonałym przykładem olbrzymiej siły

background image

transformacyjnej tkwiącej w zaniechaniu działania. Nie jest ona jedynym sposobem

transformacji, ale ten właśnie sposób dobrze poznałem. Mam nadzieję, iż to, co napiszę, rzuci

więcej światła na sam proces transformacji, który jest uniwersalny. Im głębiej w siebie się

zapuszczamy, tym więcej znajdujemy punktów wspólnych.

MEDYTACJA WGLĄDU (VIPASSANA)

Pod nazwą medytacji kryje się wiele różnorakich praktyk. Niektóre z nich to niewiele

więcej niż zwykłe marzenia i fantazje. Większość jednak można określić za pomocą definicji

słownikowej, która tłumaczy medytację jako „osobiste doświadczenie religijne, polegające

na skupieniu umysłu na kontemplacji prawdy religijnej, tajemnicy lub przedmiotu czci, w

celu przepełnienia duszy miłością Boga i świętością życia."

Jeśli skupisz myśli na jakimś konkretnym celu, oznacza to, że określiłeś już zarówno

cel, jak i metodę jego osiągnięcia. Cel i metoda są wytworem twego umysłu, więc możesz

osiągnąć to, co sobie zamierzyłeś. Nie będzie to jednak nowe; będzie kolejną projekcją

starego - przeszłości. Twój umysł nie może stworzyć ani ogarnąć tego, co leży poza

granicami jego percepcji, czyli oświeconego, absolutnego.

Wszelkie celowe działanie, również psychoterapeutyczne i duchowe, stanowi formę

„stawania się". Nie likwiduje ono jednak przepaści rozciągającej się

-

między tymd, gdzie

jesteś (teraźniejszość), a tym, gdzie chciałbyś być (przyszłość), obejmującym również

ostateczne oświecenie, prawdę, zjednoczenie z Bogiem czy zwykłe poczucie beżpieczeń-

stwa. Ciągle czujesz się niezaspokojony, dokładasz więc wszelkich starań, by przeskoczyć

tę przepaść, stać się kimś innym. Niezależnie od twych postępów, cel ciągle pozostawać

będzie gdzieś „na zewnątrz", poza twoim zasięgiem. Stawanie się jest procesem

dwubiegunowym. Im gorliwiej szukasz Światła, świętości i ukojenia, tym potężniejsze się

staje dla ciebie widmo Ciemności, złego, bólu. Twoja wiara może być całkiem silna,

zawsze jednak twić w niej będzie ziarno zwątpienia, pokusy, winy. Tylko bezwarunkowa

akceptacja tego, „co jest", może uwolnić cię w teraźniejszości. W przeciwnym razie,

zawsze będziesz przed czymś uciekał albo za czymś gonił. Nie będziesz mógł po prostu

„być".

Kilka lat temu, na prowadzony przeze mnie kurs wprowadzający do medytacji

wglądu, zgłosiła się młoda, mizernie wyglądająca kobieta. Po trzech czy czterech

minutach od rozpoczęcia pierwszej sesji medytacji siedzącej, zaczęła głośno i żałośnie

background image

płakać. Łzy strumieniami spływały po jej twarzy. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś tak

rzewnie płakał.

Wyjaśniła mi potem, że odkąd pamięta, zawsze czuła się źle. Nie znalazła

pomocy w medycynie konwencjonalnej, więc zaczęła medytować. Przez kilka lat

praktykowała afirmację pozytywną i wizualizację, wyobrażając sobie siebie skąpaną w

białym, oczyszczającym świetle. Choć praktyki te w pewnym stopniu zdołały poprawić jej

stan, nadal nie czuła się dobrze i wciąż szukała pomocy.

Tego wieczoru, po raz pierwszy w swej praktyce medytacyjnej, zaprzestała

działania i, zgodnie z moim poleceniem, po prostu obserwowała. Nagle z wielką

wyrazistością wróciło do niej pewne traumatyczne przeżycie, którego doświadczyła jako

dwuletnie dziecko. Poddana wówczas została operacji obu oczu; nie dość, że cierpiała ból,

to jeszcze była przestraszona i bardzo samotna w obcym, bezosobowym szpitalu. Na

domiar złego, rodzice ani razu jej tam nie odwiedzili. Czuła się więc zupełnie porzucona.

Doświadczenie to, tkwiąc głęboko w podświadomości, rzucało cień na całe jej życie.

Wiedziała ona, że coś jej jest, ale nie wiedziała dlaczego. Jej inteligentne i rozważne

poszukiwania środków zaradczych i metod uzdrowienia w rzeczywistości uniemożliwiały

jej dotarcie do głębszej przyczyny cierpienia. Tylko wtedy, gdy porzuciła myśli o

„działaniu" i „postępach", mogła prawdziwie otrzymać.

Moja definicja medytacji, nieco mniej popularna, to „poświęcenie czemuś bacznej

uwagi; obserwowanie z wielkim zainteresowaniem i oddaniem." Definicja ta sugeruje

bezpośredniość, witalność, prostotę i zaciekawienie bez oczekiwania na dobroczynne

efekty obserwacji; w podobny sposób patrzy, na przykład, dziecko po raz pierwszy przy-

glądając się płatkowi śniegu.

W medytacji wglądu przedmiotem naszej uwagi nie jest określona osoba,

wierzenie, cecha, cel ani problem, ale wszystko to, co ma miejsce w danym momencie.

Polega ona nie na kontrolowaniu czy ulepszaniu trwającej chwili, ale na całkowitym

zjednoczeniu się z nią, niezależnie od tego, czy wydaje się nam ona akurat przyjemna, czy

też nie. Twoje postrzeganie jest dzięki temu zawsze żywe i dynamiczne, odpowiadające

nieprzewidywalnemu wirowi życia.

Vipassana znaczy „widzieć na wiele sposobów; widzieć poprzez dogłębne

przeniknięcie; widzieć mądrością intuicyjną." Kiedy w ten sposób wejrzysz w każdy

kolejny moment, zobaczysz nie tylko przedmiot, ale również podmiot. Znajdziesz drogę

prowadzącą do bezpośredniego, nie pozostawiającego wyboru „wglądu" oraz

„mądrości", czyli „pełnej wiedzy". Ten sposób patrzenia - wgląd - należy oddzielić od

background image

intelektualnej dedukcji oraz takich zamaskowanych form nieokiełznanego

warunkowania jak instynkt czy intuicja.

Carl Jung w książce Memories, Dreams, Reflections („Wspomnienia, sny,

refleksje") opisał proces swej wewnętrznej pewności: „Kiedy ludzie mówią, że jestem

mądry, nie mogę się z tym zgodzić... Stoję nad strumieniem, ale nie robię nic. Inni stoją

przy tym samym strumieniu, ale większość uważa, że powinni coś zrobić... A ja stoję i

patrzę, podziwiam to wszystko, co zdziałać może natura... To, co różni mnie od innych,

to sposób patrzenia; dla mnie `grodzące mury' są przezroczyste, dla, nich - przeciwnie;

nie mogą za nimi niczego dojrzeć, co utwierdza ich w przekonaniu, że nic tam nie ma.

Można powiedzieć, że ja postrzegam procesy zachodzące na dalszym planie, i to mi daje

moją wewnętrzną pewność".

Wgląd rozumiany jako totalna, dogłębna wiedza, prowadzi do pełnego działania.

Niektórzy nazywają je „działaniem pozbawionym wyboru", gdyż nie towarzyszą mu

nigdy zwątpienie ani konflikty. Kiedy „widzisz", możesz podjąć działanie zgodne z tym,

co widzisz, z całym twoim jestestwem, a kiedy wszystkie poziomy twego jestestwa

działają harmonijnie, rodzi się w tobie wielka moc, i to bez udziału jakiejkolwiek siły

poszukującej. Znika przepaść między myślą a czynem; znikają wszystkie zgromadzone

w tobie „dane", wewnętrzne (np. tłumione emocje i żale) i zewnętrzne (to, co nie zostało

zrobione). Skupiasz się na każdej nowej chwili, postrzegasz ją i podchodzisz do niej

zawsze na świeżo - na nowo.

OSOBISTE PRZEJŚCIA

Za dobry przykład przebiegu i potęgi procesu wglądu, posłużyć może wydarzenie,

które miało miejsce około półtora roku po tym, jak zacząłem uczyć medytacji i Tai Chi

Chuan w Toronto. Kilka miesięcy po otwarciu przeze mnie szkoły medytacji, przyjaciel

namówił mnie do prowadzenia wraz z nim handlu rybami i owocami morza. Miałem

wówczas na utrzymaniu 3-osobową rodzinę, a moje dochody były bardzo niskie. Ponieważ

proponowany interes miał być zajęciem dodatkowym, „po godzinach", zarobienie

dodatkowych pieniędzy przy jednoczesnym rozwijaniu działalności medytacyjnej wydało mi

się rozwiązaniem całkiem rozsądnym.

Nie lubiłem całego tego interesu, uznałem go jednak za test swej wytrwałości.

Poświęcałem mu tyle uwagi i energii, na ile to było konieczne. Po roku umiałem już nieźle

background image

jeździć po zatłoczonych ulicach olbrzymią ciężarówką, szybko załadowywać i rozładowywać

tysiące kilogramów ryb, morskich mięczaków i skorupiaków, i jako tako radzić sobie z

szorstkim obejściem ludzi w businessie, który wydawał mi się teraz całkiem inny od

widzianego zza biurka oczami księgowego.

Rok później przyszło nam zapłacić za sukces. Nasz interes rozwijał się tak dobrze, że

w końcu zwrócił na siebie uwagę większych przedsiębiorstw tej branży. Musieliśmy albo

zamknąć działalność, albo dalej dynamicznie ją rozwijać, by uniknąć wchłonięcia przez

wielkie korporacje źywnościowe. Wybraliśmy tę drugą możliwość. Rozpoczęliśmy

negocjacje w celu zwiększenia kapitału inwestycyjnego, a by zapewnić sobie stały dopływ

świeżego towaru, wzięliśmy w dzierżawę zakład przetwórstwa rybnego na wyspie

Vancouver.

Wtedy właśnie wydarzyło się „nieszczęście". Linie lotnicze, z których usług

korzystaliśmy, przetrzymując towar w letnim skwarze bez odpowiednich chłodni, w

przeciągu półtora miesiąca doprowadziły da całkowitego zepsucia się trzech partii towaru i

odmówiły jakiegokolwiek odszkodowania. Odstraszyło to wszystkich potencjalnych inwesto-

rów i nasz interes padł. Najgorsze było jednak to, że mój wspólnik, sprzedawszy wszystko,

co pozostało z majątku firmy, ulotnił się ze wszystkimi pieniędzmi - moimi pieniędzmi. W

ten sposób straciłem oszczędności całego życia.

Czułem się znieważony, zdradzony i zrujnowany. Przez ostatni rok całej tej mojej

szamotaniny medytacja pozwalała mi zachować spokój i rozwagę, ale tego było już za wiele.

Cała wzbierająca we mnie wścieklość skupiła się na człowieku, którego do tej pory

uważałem za przyjaciela.

Miałem też dużo głębsze, dziwne uczucie, że w 'pewnym sensie oszukany zostałem

przez cały świat, przez samego Boga... Starałem się jak mogłem - ciężko pracowałem, byłem

uczciwy, w każdej sytuacji zachowywałem trzeźwy umysł i otwarte serce. I to miała być

nagroda za moje wysiłki? Dlaczego przydarzyło się to właśnie mnie, podczas gdy różne

podejrzane typy pławiły się w luksusach? Oszukana została cała moja rodzina, którą

namawiałem do wielkich wyrzeczeń i do zaufania mym decyzjom. Jakiś cynik mógłby mi

powiedzieć: „A nie mówiłem? Wydawało ci się, że możesz być inny niż my?" Zacząłem

wątpić w swe praktyki duchowe, chociaż patrząc logicznie, nic innego mi nie pozostało.

Przez cały dzień i pół następnego kipiała we mnie złość, aź w końcu postanowiłem

oddać się medytacji do momentu uzyskania jasnego oglądu. Przez te wszystkie lata, kiedy

medytacja pomagała mi dobrze kierować swym życiem, nigdy nie odczułem tak wielkiego

zagubienia i zwątpienia, jakie mnie wówczas przygniatało. Modliłem się głośno (i szczerze),

background image

że jeśli rzeczywiście istnieje Bóg, obojętnie jakiej religii czy tradycji, teraz właśnie nadarza

się dla niego okazja, by mnie nawrócić. Żebym uwierzył, wystarczyłby mi anioł, posłaniec,

lub jakiś boski znak.

Choć bardzo potrzebowałem oparcia, miałem wystarczające doświadczenie

medytacyjne, by nie dać się zwieść pokusie stworzenia w swym umyśle własnego zbawiciela

czy innego „rozwiązania", po to tylko, by uciec przed niepewnością i cierpieniem. Jeśli Bóg

istnieje, miał do mnie wówczas przemówić. Patrzyłem więc i czekałem.

Nagle „zobaczyłem". Nie, nie Boga, lecz swoje własne pragnienie bezpieczeństwa.

Zdałem sobie sprawę, że pragnienie to kryło się właśnie w moim zaangaźowaniu w handel

owocami morza. Choć większość ludzi uznałaby to zajęcie za wyjątkowo „rozsądne" i

przezorne dodatkowe źródło dochodu, zdałem sobie sprawę, że od początku żywiłem wobec

niego wątpliwości. Wcześniej nie wierzyłem, że powinienem poświęcić się nauczaniu

medytacji, choć tak podpowiadało mi serce. Innymi słowy, nie ufałem całkowicie swemu

sercu.

To właśnie pragnienie bezpieczeństwa stało się przyczyną mego bolesnego

przeżywania zdrady. Jak większość ludzi sądziłem, że jeśli „dobrze" coś zrobię, przyniesie to

dobre rezultaty. Kiedy wszystko wydawało się walić, zacząłem wątpić w słuszność własnego

pojmowania życia, choć dotychczas było ona dla mnie tak jasne i sensowne. Chciałem, by

jakaś wyższa władza duchowa zstąpiła do mnie i wyjaśniła, dlaczego sprawy przybrały tak

fatalny obrót i czym sobie na to zasłużyłem.

W zadziwiający wręcz sposób, proste „widzenie bezpośrednie", czyli wgląd we

własną potrzebę bezpieczeństwa, w jednej chwili rozwiało wszystkie moje konflikty, proble-

my i poczucie zagubienia. Proces ten jest dużo głębszy, bardziej wnikliwy niż czysto

intelektualne rozumowanie.

Nie potrzebowałem już żadnych wyjaśnień ani wskazówek sił wyższych, bowiem

nagle wszystko stało się dla mnie zupełnie jasne. Siłą wyższą była moja własna

wewnętrzna pewność.

Mogłem teraz odsunąć od siebie wszystkie troski związane z przeszłością i

przyszłością. Nie załamywałem już rąk z powodu strat finansowych i możliwości

wytoczenia mi sprawy sądowej. Przestałem zamartwiać się tym, skąd wziąć kolejnego

dolara na przeżycie. Odeszła mnie chęć odegrania się na moim byłym wspólniku; zniknął

gniew z powodu zmarnowanego półtora roku życia. Pozbyłem się nagle wszelkich

wątpliwości dotyczących nauczania medytacji jako mej drogi życiowej oraz moich

zdolności nauczycielskich.

background image

„Wiedziałem" po prostu, bez cienia wątpliwości, że nauczanie jest dla mnie

odpowiednim zajęciem. Choć mogło to wyglądać na finansowe samobójstwo, zrobiłem to,

co, jak wiedziałem, będzie dla mnie najlepsze. Cały swój czas i energię poświęciłem pracy.

Moje życie ptynie odtąd harmonijnie, a praktyka się rozwija, nie tylko pod względem

liczby uczniów, ale również mojej dojrzałości i czerpanej z pracy satysfakcji. Jeśli

wszystko potoczyłoby się zgodnie z wcześniejszymi „rozsądnymi" planami,

prawdopodobnie na pełnym etacie handlowałbym dziś rybami.

Wgląd i nie podlegające wyborom (nie pozostawiające cienia wątpliwości) oraz

totalne (wolne od konfliktów) działanie to rezultaty „zaniechania działania". Podczas

medytacji nie „robiłem" wszak nic. Chciałem jedynie całkowicie się otworzyć i

obserwować wszystko, co wirowało wokół mnie. Nie próbowałem niczego

uporządkowywać, gdyż to jedynie jeszcze bardziej zaśmieciłoby mi umysł różnymi

domysłami i wnioskami. Nie robiłem nic, otworzyłem się tylko na wszystko, co właśnie się

działo, bez jakiegokolwiek osądzania, tłumienia czy manipulowania. Moją medytację

przerwało pukanie do drzwi. Ku memu zdziwieniu okazało się, że trwała ona dwie i pół

godziny; mnie czas ten wydał się kilkoma minutami.

Moim zdaniem brak działania jest równoznaczny z działaniem totalnym. Nie oznacza

on porzucenia jakiegokolwiek zajęcia, ale zajęcia nieharmonijnego. Jest odpowiedzią

wyłaniającą się z bezpośredniego i nie podlegającego wyborom wglądu w to, czego wymaga

dana chwila, i nie ma nic wspólnego z potrzebą bezpieczeństwa i rozwoju naszego ego. Nie

jest projekcją wierzeń, dążeń i oczekiwań. Opiera się nie na rozważaniu ewentualności, lecz

na pewnej wiedzy.

Kiedy odrzucisz wszelkie formy działania, możesz, tak jak woda, przyjmować

przeróżne kształty. Możesz być całkiem nieruchomy, albo przeć wielką falą naprzód; możesz

równie dobrze odpływać, jak i napływać; możesz przelewać się przez przeszkody lub omijać

je. Twoja odpowiedź będzie kierować się nie nawykowymi wzorami zachowań

(przeszłością), lecz tym, co w aktualnym momencie jest konieczne. Będzie optymalna,

harmonijna, bezkonfliktowa. Słowem - totalna.

Brak działania czy działanie totalne, pełne, można czasem zaobserwować u

wybitnych sportowców. Wydają się oni spokojni, zrównoważeni, a czasem nawet jakoś

dziwnie nieobecni duchem. Wyglądają, jakby płynęli w powietrzu, bez pośpiechu i bez

wysiłku. A jednak potrafią nie tylko wykazać się niesamowitą szybkością i siłą, ale również

błyskawicznie przystosowywać się do każdej sytuacji, każdej zmiany w taktyce przeciwnika.

Ich ego nie kieruje się osiągnięciem zamierzonego celu; koncentrują się oni totalnie na

background image

każdym wykonywanym ruchu. Ich prostota, pokora i wrażliwość przekształcane są w

inteligentną siłę. W życiu codziennym totalne działanie jest jeszcze rzadszym i jeszcze

większym osiągnięciem, niż te które daje się czasem zauważyć na wąskim polu wyczynów

sportowych. Wszyscy jednak powinniśmy do niego dążyć.

Działania totalnego nie należy mylić z działaniem napędzanym silną wiarą lub

przekonaniem, czy to religijnym, czy jakimkolwiek innym. Często te dwie różne formy

działania mylnie uważa się za jedną i tą samą, gdyż na pierwszy rzut oka wydają się bardzo

podobne. Obie wymagają koncentracji, energii, siły i w wielu przypadkach prowadzą do

równie znaczących rezultatów. Działanie totalne charakteryzuje się jednak miękkością i

giętkością, podczas gdy wiara wymaga twardych i sztywnych zasad. Jeśli coś jest sztywne,

nie może się nagiąć. Kiedy twardość spotyka się z twardością dochodzi do zderzenia i

poważnej stłuczki. Twarde pokonane być może tylko przez miękkie. W Tai Chi Chuan znane

jest powiedzenie: „Cztery uncje mogą zmienić bieg tysiąca funtów."

JAK ZACZĄĆ MEDYTACJĘ SIEDZĄCĄ

Duszą medytacji wglądu jest medytacja siedząca. Siedząc w ciszy, ograniczając do

minimum wszelkie bodźce wewnętrzne, możesz wsłuchać się w odgłosy swego wnętrza i ob-

serwować różne zachodzące w nim procesy. Możesz obserwować obserwatora. Z czasem

nauczysz się medytować przy wykonywaniu jakiejś czynności. Medytacja siedząca jest

jednak dla początkujących najdogodniejsza, a jednocześnie daje możliwość stworzenia w

sobie wolnej przestrzeni i uzyskania odpowiedniego spojrzenia na rzeczywistość. Albert

Einstein w liście do królowej Belgii, Elżbiety, napisał: „Samotność, być może, zostanie

pewnego dnia uznana i odpowiednio doceniona jako nauczyciel osobowości. Człowiek, który

doświadczył osamotnienia, nie tak łatwo stanie się ofiarą zbiorowej sugestii."

Jasne intencje

W medytacji wglądu, tak jak w przypadku każdej innej czynności, podstawowym

wymogiem jest to, co buddyści nazywają „jasnym zrozumieniem celu". („Celem" w Vipas-

sanie nie jest dążenie do osiągnięcia jakiegoś konkretnego stanu, lecz świadomość i

otwartość w trwającej chwili.) Zanim w ogóle przystąpisz do medytacji, a także przed każdą

kolejną sesją, postaw sobie pytanie, czy rzeczywiście widzisz potrzebę medytowania, czy

naprawdę tego chcesz.

background image

Jeśli odpowiedź brzmi „tak" - zaczynaj. Odpowiedź „tak, ale..." oznacza konflikt; nie

jesteś prawdziwie zdecydowany; prawdopodobnie wynajdywać będziesz różne wymówki, by

przełożyć medytację na kiedy indziej lub w ogóle się od niej wykręcić. Jeśli zaś odpowiedź

brzmi „nie", rób sobie co chcesz. Jasność celu jest dla ciebie najważniejsza.

Tak naprawdę nie możemy jednak uniknąć stanięcia oko w oko z samym sobą.

Wcześniej czy później, mimo ciągłego dążenia naszego ego do utrzymania kontroli bolesne

życiowe lekcje postawią nas znowu przed koniecznością rozwiązania naszych wewnętrznych

konfliktów, koniecznością prawdziwej zmiany. Im wcześniej je rozwiążemy, tym lepiej,

bowiem gromadzi się w nas uwalniana przez nie energia destruktywna. Kiedy osiągnie

poziom grożący wybuchem i całkowitą dezintegracją, może już być za późno. Konflikt i

cierpienie już w nas są. Medytacja ich nie rodzi, lecz umożliwia im wypłynięcie na

powierzchnię naszej świadomości, byśmy mogli się od nich uwolnić.

Czas i miejsce

Jeśli już widzisz jasno cel medytacji, musisz przygotować odpowiednie miejsce i

wyznaczyć jak najwygodniejszy termin. Najlepiej jest (choć niekonieczne) zarezerwować na

nią stałą porę w rozkładzie dnia. Wielu medytujących jest zdania, że najlepszą porą na

medytację jest ranek. Umysł jest wówczas wyciszony, ciało rześkie i wypoczęte, może to

więc być doskonały sposób na rozpoczęcie dnia. Wymówki typu: „Nie jestem rannym

ptaszkiem" czy „Potrzebuję dużo snu" są najczęściej właśnie tym - zwykłymi wymówkami.

Ciężkie posiłki mogą powodować uczucie senności, po jedzeniu odczekaj więc chwilę zanim

zaczniesz medytować. Każdy przejawia tendencje do stałego dziennego schematu

wydatkowania energii. W godzinach niskiej aktywności trudniej jest skupić uwagę, łatwiej

natomiast o odczucie senności.

Proponuję wyznaczać sobie czas trwania medytacji. (Jeśli twój budzik lub minutnik

jest zbyt głośny, przykryj go poduszką). Zacznij od dwudziestu minut medytacji, stopniowo

wydłużając ją do około godziny. Są to oczywiście tylko niezobowiązujące sugestie. Dłuższe

siedzenie nie musi być wcale lepsze; daje ci po prostu więcej czasu na poznanie siebie i

swych wzorców. Ci, którzy nie ustalają z góry czasu trwania medytacji, ale siedzą tak długo,

jak im jest „wygodnie", moim zdaniem pogłębiają swój schemat przyjemność - ból. Jeśli

nigdy nie zmierzysz się z niewygodą, zawsze będziesz musiał przed nią uciekać. Na zawsze

pozostaniesz w jej władzy.

Na medytację wglądu przeznaczyć można jakiekolwiek ciche miejsce. Absolutna

cisza nie jest konieczna, ponieważ umysł, choć skoncentrowany, jest jednocześnie otwarty na

background image

bodźce. Słysząc jakieś dźwięki, możemy obserwować jak nasilają się i milkną. Próby

wyeliminowania wszystkich dźwięków lub ignorowania ich prowadzą zazwyczaj do

większego dyskomfortu psychicznego. Najlepsze jest pomieszczenie przewiewne. o

umiarkowanej temperaturze, z przyćmionym światłem. Dobrze jest mieć pod ręką lekki szal

albo sweter, gdyż temperatura ciała może ulegać wahaniom. Ubranie powinno być luźne i nie

krępować ciała, szczególnie brzucha.

Pozycja ciała

Podczas medytacji ciało powinno być rozluźnione. Jeśli nie jesteś odprężony, spróbuj

kilku ćwiczeń oddechowych i rozciągających. Na przykład, robiąc głęboki wdech przeponą,

podnoś wyciągnięte w bok i zwrócone dłoniami ku górze ręce - tak jakbyś czerpał energię -

aż spotkają się nad głową. Przy wydechu, opuszczaj je przed sobą powoli, rozluźniając

nadgarstki, łokcie i w końcu ramiona. Niech kolejne oddechy „roztopią" twe ciało od głowy

do stóp. Powtarzaj ćwiczenie, aż poczujesz się rozluźniony, a twój oddech stanie się głębszy.

Możesz jeszcze bardziej się odprężyć wykonując krąźenia głowy, ramion i bioder.

Podczas medytacji mażesz siedzieć na krześle lub na poduszce - „po turecku". Siedząc

na krześle zwróć uwagę na to, by stopy opierały się płasko na podłodze, a plecy nie dotykały

oparcia krzesła. Miękkie, wyściełane krzesło byłoby najwygodniejsze. Jeśli wolisz poduszkę,

wybierz raczej twardą i sprężystą, by siedzieć mniej więcej sześć cali nad podłogą. Usiądź ze

skrzyżowanymi nogami, jedna przed drugą, w taki sposób, by zewnętrzne strony łydek leżały

na podłodze. Jeśli masz zbyt sztywne nogi, podeprzyj się podkładając pod kolana płaskie

poduszki. Osoby bardziej giętkie i wygimnastykowane mogą siedzieć na podłodze bez

poduszki, w pozycji lotosu lub pół-lotosu.

Często słyszę pytanie, dlaczego polecam siad skrzyżny, który, zdaniem niektórych,

dla ludzi Zachodu jest pozycją nienaturalną i raczej obcą. Nie jest to jedyna możliwa do

przyjęcia pozycja, polecam ją jednak z tego względu, że jeśli już się do niej przyzwyczaimy,

pozwala nam zachować stabilną i nieruchomą sylwetkę. Pozycja ta ułatwia również krążenie

w ciele energii.

Jeśli siad „po turecku" jest dla ciebie z początku niewygodny, może posłużyć ci to za

cenną okazję do obserwowania zjawisk niewygody i bólu. Dwubiegunowy schemat

przyjemność - ból rządzi naszym życiem. Jest czymś, czemu każdy z nas, w dążeniu do

poznania samego siebie, wcześniej czy póżniej musi stawić czoła. Może zabrzmi to

niewiarygodnie, przynajmniej na początku, ale każdy ruch zbliżający nas ku wygodzie i

oddalający od niewygody wcale nie jest czymś „naturalnie" nieuchronnym, lecz kolejnym

background image

wzorcem warunkującym, od którego musimy się uwolnić. W przeciwnym razie nie

otworzymy się na nowe. Ucieczka od bólu jest tym, co więzi nas w nas samych. Jeśli długo

będziesz siedział na wygodnym krześle, również ono stanie się niewygodne. Jest to tylko

kwestią twej wytrzymałości, jak długo możesz siedzieć, zanim zaczniesz odczuwać

niewygodę.

Kiedy już odpowiednio się usadowisz i będziesz gotów do medytacji, raz jeszcze

sprawdź swoją postawę. Górna część tułowia powinna być wyprostowana, ale rozluźniona,

klatka piersiowa i ramiona opuszczone. Głowę pochyl lekko do przodu, wciągnij podbródek.

Dolna część tułowia również musi być rozluźniona, ale pewnie wsparta na podłożu - krześle

lub poduszce - tak, aby się nie pochylała ani nie chwiała.

Ręce można ułożyć na wiele różnych sposobów, najwygodniej jest jednak trzymać je

na podbrzuszu, jedną na drugiej, dłońmi ku górze, stykając ze sobą kciuki, albo położyć je na

kolanach, dłońmi w górę lub w dół. Są to dwie najczęściej wybierane pozycje rąk - na

początek wybierz tę, która wydaje ci się najwygodniejsza.

Dla niektórych, przed przystąpieniem do medytacji per se, pomocne może okazać się

krótkie ćwiczenie relaksujące. Polega ono na przeglądzie w myślach całego ciała, wyszu-

kiwaniu w nim napięcia i likwidowaniu go. Zacząć możesz od stóp i posuwać się w górę

poprzez łydki, kolana i uda, pośladki, grzbiet, barki i ramiona aż do dłoni, a następnie od

karku do czubka głowy i w dół poprzez twarz, szyję i klatkę piersiową do brzucha. Być może

łatwiej ci będzie przeprowadzać to ćwiczenie wyobrażając sobie, że twoje tkanki topią się lub

rozpuszczają. Twoje ciało i umysł muszą być uwolnione i otwarte; musisz po prostu być.

Umysł

Na początku swych doświadczeń z medytacją wglądu, skupiaj się na fizycznych

odczuciach wywoływanych oddychaniem. Swemu oddechowi poświęcaj jednak jedynie to,

co nazywamy „czystą uwagą" - bez wizualizacji, werbalizacji, regulacji, kategoryzacji i

odliczania. Wszystko to są bowiem przykrywki myślowe, które zakłócają prostą świadomość

fizycznego zmysłu dotyku (wznoszenie i opadanie przepony lub klatki piersiowej przy

wdechu i wydechu).

Może się okazać, że po zaledwie paru sekundach twoja uwaga przeniesie się gdzie

indziej. Może zaczniesz myśleć o czymś, co robiłeś wczoraj, albo co będziesz robił jutro;

może zaczniesz układać w myślach listę spraw do załatwienia. Może przeszkodzi ci jakiś

hałas, reakcja organizmu na bodźce termiczne lub jakiekolwiek inne. Może zaczniesz myśleć

background image

o samej medytacji. Zaczniesz zastanawiać się, czy dobrze się do niej zabrałeś, albo poczujesz

się zakłopotany. Możesz też poczuć się znudzony, zmęczony, sfrustrowany, przestraszony, a

nawet zirytowany. Być może nawet wcale się nie zorientujesz, że twoja uwaga ci ucieka i że

myślisz 0 oddychaniu zamiast je tylko odczuwać.

Pewna zwolenniczka medytacji powiedziała mi kiedyś, że nie ma z nią żadnych

problemów, ponieważ jej umysł zawsze jest wyciszony i pusty. Wydało mi się to raczej

niezwykłe, zadałem jej więc kilka dodatkowych pytań. Okazało się, iż każdorazowo

wyobraża sobie ona, że jej umysł to wielki kinowy ekran i wszelkie myśli, które się na nim

pojawiają, przesuwają się szybko w dół niczym nazwiska współtwórców filmu, by wpaść do

olbrzymiego pojemnika na śmieci ustawionego u dołu ekranu. Tego typu angażowanie

umysłu jest jednak nową formą kontroli. Jest działaniem niezawodnie przynoszącym ten sam

skutek - niepokój umysłu. Tymczasem samorzutne odpłynięcie myśli jest procesem

całkowicie naturalnym.

Jak tylko zauważysz, że twoja uwaga oddaliła się od czysto fizycznego odczuwania

oddechu, odszukaj ją, uwolnij i ponownie, bardzo ostrożnie skup ją na oddychaniu. Śledząc

gdzie i w jaki sposób błądzi twój umysł, uczysz się również o zakodowanych w nim troskach

i wzorcach. Rozwijasz i pielęgnujesz swój wgląd. Jeśli, na przykład, podczas medytacji twój

umysł bez przerwy czymś się martwi, prawdopodobnie zamartwia się przez cały dzień. Im

dłużej będziesz medytować, tym lepiej poznasz przyczyny i precyzyjne mechanizmy

działania swego indywidualnego procesu martwienia się. Będziesz też umiał go szybciej roz-

poznać, kiedy pojawi się w twym codziennym życiu.

Uwolnienie uwagi i zaczynanie medytacji od nowa to zupełnie co innego niż

zmuszanie jej siłą woli do powrotu na poprzednie pozycje. Użycie siły często powoduje

reakcję i pogłębia konflikt między rządzącym a podwładnym, między dobrem a złem.

Prowadzi to do nieustannej walki - regularnej próby sił, często rodzi też frustrację.

Rozpoczynanie od nowa to jedna z najcenniejszych lekcji, jakich możesz się nauczyć,

ponieważ każda chwila twego życia zawsze jest nowa, zawsze inna. By zacząć od nowa,

musisz uwolnić się od przeszłości. Uwalniając się i zaczynając od nowa, wybaczasz sobie i

otwierasz nowy rozdział życia; pielęgnujesz w sobie cierpliwość, wrażliwość i równowagę

psychiczną.

Podczas medytacji odczujesz być może głęboką ciszę, błogi spokój, radość lub

przebłyski wglądu w swe życie. Zwracaj baczną uwagę na wszystko i rejestruj to, co się z

tobą dzieje, ale nie próbuj w to ingerować. Nie próbuj przedłużać swego doznania ani

doszukiwać się w nim „sensu". Kiedy minie, nie próbuj go ponownie przywoływać, gdyż

background image

oddalisz się wówczas od „bycia" i znów będziesz się „stawać"; przemieścisz się z tutaj do

tam, z teraz do wtedy. Oddając się medytacji wglądu nie możesz ani unikać nieprzyjemności,

ani też chwytać się czegoś przyjemnego. Nie dopuścisz w ten sposób do przywiązania.

Może się czasem zdarzyć, że nie będziesz w stanie ponownie skierować uwagi na

proces oddychania, gdyż co innego będzie się jej stanowczo i natarczywie domagać. Może to

być ból fizyczny lub jakaś silna emocja, jak złość albo strach; a może obraz lub wspomnienie

jakiegoś wydarzenia z twego życia, albo też niezwykłe lub mistyczne doznanie.

W takich przypadkach, ponieważ nie masz zbyt wielkiego wyboru, potraktuj to, co się

w tobie dzieje, jako przedmiot swej medytacji. Tak jak przy śledzeniu oddechów, również i

teraz nie ingeruj, nie oceniaj, nie daj się wciągnąć w wewnętrzną dyskusję. Pozwól się

swernu doświadczeniu „dziać" i uważnie je obserwuj, nawet jeśli jesteś przerażony. Dzięki

temu twoja medytacja stanie się bardziej płynna i dynamiczna, otworzy przed tobą możli-

wość nowego, nieznanego oraz prawdziwej zmiany.

Waźne jest utrzymanie ciągłości medytacji, zarówno w ramach każdej sesji, jak i jako

stałej pozycji w rozkładzie dnia. Medytacja wglądu jest zobowiązaniem do nieustannego

zachowywania świadomości; jest wielką odkrywczą wyprawą, niezależną od postępów,

rezultatów ani huśtawki nastrojów.

Oddając się medytacji, całkowicie otwórz się na przebywanie w danym momencie z

samym sobą. Jeśli zaczniesz snuć rozwaźania tub oceniać to, co się dzieje, natychmiast

przeniesiesz się ze strefy bezwarunkowej z powrotem do uwarunkowanej, powrócisz do

błędnego koła dwubiegunowości. Niezwykle łatwo jest znaleźć sobie jakiś wykręt by nie

medytować, ponieważ silna część ciebie boi się samopoznania i czuje się przez nie

zagrożona. „Ja" nie zamierza zrzec się swej siły i władzy.

Dla mnie Vipassana jest tworzeniem w trwającej chwili pewnej wolnej przestrzeni.

Zazwyczaj nie ma w nas wolnego miejsca, ponieważ natychmiast zapełniane jest naszymi

poglądami i wiedzą. Im bardziej pozwolisz sobie „być" w trwającej chwili, tym więcej

stworzysz dla siebie przestrzeni wolnej od schematycznych nakazów przeszłości i

stwarzającej ci możliwość wejrzenia w przyczyny i zasady funkcjonowania tych schematów,

nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydają się one zupełnie bez znaczenia.

Jednej z moich uczennic, na przykład, sprawiały trudności pewne proste ruchy Tai

Chi Chuan. Bez wahania wytłumaczyła ona ten fakt tym, że nie jest osobą sprawną fizycznie

i widocznie Tai Chi Chuan do niej nie pasuje. Obserwując ją pewnego dnia, w jej sposobie

poruszania się zauważyłem odbicie jej nastawienia psychicznego. Powiedziałem jej, że

wyraźnie boi się ruchu, że za bardzo spieszy się by postawić stopę z powrotem na ziemi.

background image

Ponieważ próbowała postawić krok, zanim jej ciało osiągnęło odpowiednią równowagę,

traciła resztki tej równowagi i niemal I „leciała" w przód.

Wtedy w jej oczach odmalowało się nagłe zrozumienie. Zdała sobie bowiem sprawę,

że te proste ruchy odbijały i dokładnie jej głęboko skrywany i dotąd nie kwestionowany

stosunek do życia. Nigdy nie mogła znieść niepewności i pustki, jeśli więc w jej życiu

pojawiała się jakaś luka, starała się jak najszybciej znaleźć coś, co mogłoby ją zapełnić.

Ponieważ podejmowane przez nią działania podyktowane były raczej lękiem niż rozważną

oceną sytuacji i wymaganej reakcji, najczęściej powodowało to w jej życiu dalsze

przepłacane stresem komplikacje. Wgląd pomógł jej w osiągnięciu natychmiastowych

postępów nie tylko w ćwiczeniach Tai Chi, ale również w umiejętnym radzeniu sobie z

własnymi obawami i życiem w ogóle.

W miarę praktykowania medytacji wglądu, twój umysł stawać się będzie

spokojniejszy, wzrośnie twa mądrość i zdolność współodczuwania. Procesy te nie zawsze lub

niekoniecznie zachodzą podczas medytacji siedzącej. Zapoczątkować je możesz tylko wtedy,

kiedy staniesz oko w oko z własnymi demonami i uwolnisz się od nich.

Wielu ludzi odkrywa, że, czasem w sposób ledwie zauważalny, w swym życiu

codziennym zaczynają inaczej patrzeć i inaczej robić wiele rzeczy. Jakość ich życia ulega

subtelnej, lecz głębokiej zmianie. Inni przeżywają ją dużo wyraźniej, zmieniając na przykład

życiowego partnera lub wykonywany zawód. Często też się zdarza, że wyraźnie zmienia się

ich twarz, a nawet sylwetka ciała; ciało odzwierciedla zmiany zachodzące w psychice, która

staje się silniejsza, bardziej naturalna i zrównoważona.

A wszystko to jest skutkiem otwarcia się na nowe, na inne. Im szerzej się otwierasz,

tym więcej możesz otrzymać i tym więcej możesz dać. Jeśli zaakceptujesz ryzyko niezna-

nego, przestaniesz się bać. Twe życie z wędrówki ku śmierci zamieni się w bezczasowy,

zawsze nowy moment poznania, wyzwania i zdumienia. Kiedy zaakceptujesz śmierć, za-

czniesz pełniej żyć.

DODATKOWE ĆWICZENIA MEDYTACYJNE

Medytacja wglądu właściwie nie wymaga dodatkowych ćwiczeń. Kiedy dojdziesz do

pewnej wprawy, będziesz mógł wejrzeć w to, co i jak masz robić. Bezpośredni wgląd (w

przeciwieństwie do wiedzy rozumowej) może być dużo głębszy niż, pochodząca przecież z

drugiej ręki, opinia „specjalisty". Nawet jeśli zmuszony będziesz kiedyś szukać u specjalisty

opinii czy wiedzy natury technicznej, głównym przewodnikiem pozostanie dla ciebie własna

wiedza wewnętrzna (wgląd). Nigdy ci jej nie zabraknie.

background image

To, czego może ci czasem zabraknąć, to równowaga w twym sposobie medytowania.

Łatwo możesz bowiem zbyt mocno przylgnąć do jednego aspektu medytacji, zapominając

zupełnie o pozostałych, szczególnie jeśli nie masz nauczyciela lub doświadczonego

duchowego przyjaciela, który mógłby wyczulić cię na tego typu przeoczenia. W odzyskaniu

odpowiedniej równowagi pomóc ci mogą następujące ćwiczenia.

Koncentracja (Samatha)

Twój umysł bywa czasem tak bierny, że trudno ci się skupić. W skupieniu myśli

pomoże ci wówczas medytacja koncentrująca (Samatha). Ostatecznym celem Samathy jest

całkowite zjednoczenie umysłu z obserwowanym obiektem, przy jednoczesnym odrzuceniu

wszystkich innych przedmiotów. W swej istocie bardzo różni się od Vipassany, w której

umysł pozostaje otwarty i uważnie wszystko rejestruje. Według niektórych szkół buddyzmu

Samatha stanowi etap wstępny Vipassany.

Często stosowaną metodą koncentracji jest liczenie oddechów. Licząc każdy wdech i

wydech jako jeden oddech, powtarzaj liczenie od jednego do pięciu aż do momentu, kiedy

twój umysł stanie się dostatecznie pobudzony i skupiony, po czym wróć do medytacji

podstawowej - Vipassany - polegającej na obserwacji czysto fizycznego aspektu oddychania,

odczuwaniu go.

Inną prostą techniką koncentrującą jest „śledzenie oddechu", rozróżniające trzy

fizyczne fazy każdego wdechu i wydechu. Wdychając powietrze poczuj jak przechodzi przez

nos, klatkę piersiową, aż „do brzucha". Przy wydechu odwrotnie - poczuj powietrze najpierw

„w brzuchu", następnie w klatce piersiowej i w końcu w nozdrzach. Powtarzaj ćwiczenie do

czasu osiągnięcia koncentracji, a następnie powróć do Vipassany.

Medytacja ogólnej miłości i dobroci (Metta)

W buddyzmie umiejętne praktyki duchowe prowadzą do rozwijania Dwóch Cnót:

Mądrości (Panna) i Miłosierdzia (Karuna). Mądrość jest Głową, rozumem. Na Miłosierdzie

składają się kochające cechy Serca - miłość, czułość i otwartość. Ponieważ medytację wglądu

można zaliczyć do praktyk Mądrości, warto się upewnić, że nie zapominasz o Sercu.

Metta jest medytacją kierowaną, która skupia się na Sercu. Skup więc uwagę na

„serdecznym" ośrodku duchowym, który znajduje się pośrodku klatki piersiowej, odczuwając

jego rozszerzanie się i kurczenie, powodowane oddychaniem. Następnie postaraj się poczuć

w tym miejscu pełną ciepła i miłości energię, niech promieniuje stąd na całe ciało. Jeśli ci się

background image

to nie uda, zwróć uwagę na to, co wówczas czujesz: napięcie, chłód czy cokolwiek innego.

Będzie to dla ciebie cenną informacją o twoim wewnętrznym stanie.

Gdy poczujesz w sobie wzbierające uczucie miłości, obdarz nim najpierw samego

siebie; wybacz sobie wszystkie błędy i przewinienia. Przeszłość jest przeszłością, nigdy już

nie powróci. Uwolnij się od samokrytycyzmu i nienawiści. Daj sobie szansę na nowy start w

trwającej właśnie chwili.

Następnie skieruj swą miłość ku swym najbliższym: małżonkowi lub partnerowi,

dzieciom, rodzicom, rodzeństwu, przyjaciołom. Przebacz im, jeśli kiedyś cię skrzywdzili,

przywołaj miłość, którą cię obdarzali; ogarnij ich wszystkich swą myślą, obejmij ich. Odrzuć

wszelkie niezdrowe uczucia, jakie być może do nich żywisz, uwolnij się od chowanych w

sobie uraz.

A teraz przebacz wszystkim tym, których nienawidzisz, których się boisz i którzy cię

skrzywdzili, umyślnie czy też nie. Zauważ, że są oni niewolnikami swoich schematów

warunkujących, tak jak ty jesteś niewolnikiem swoich. Uwolnij się od wszystkich

negatywnych emocji; pamiętaj, że magazynowane są one w twym ciele i psychice, i niszczą

cię w dużo większym stopniu, niź osoby, do których czujesz niechęć. Nie możesz stać się

wolnym, jeśii związany jesteś nienawiścią. Sam stajesz się nienawiścią.

Wreszcie rozszerz swą miłość, pozwól jej zataczać coraz szersze kręgi obejmujące

przyjaciół, znajomych, całe społeczeństwo, cały kraj, całą ludzkość i w ogóle wszystkie istoty

źywe. Poświęć tej medytacji tyle czasu, ile będziesz potrzebował na przejście kolejnych jej

etapów i rozszerzanie zasięgu emitowanego uczucia. Po zakończeniu Metty wróć do

Vipassany skupiając się na odczuwaniu oddechu.

KIM JESTEM?

„Ja" - nasze ego, czyli indywidualna jaźń -jest wyjątkowo złudne. Z jednej strony,

wydaje się substancjalne. Wszyscy uważamy się za istoty materialne, konkretne; społeczeń-

stwo traktuje nas jako jednostki stałe i samodzielne; psycholodzy nawołują do budowania

poczucia własnej godności, tak by ego/jaźń mogło uważać się za trwałe i efektywnie

funkcjonować w życiu. Z drugiej jednak strony, poszukując go, nie znajdujemy nic

konkretnego i namacalnego. O prawdziwej naturze „ja" wiemy bardzo mało, mimo że przez

większość czasu działamy jako „ja". Dlatego też „ja" przedstawione zostało w tej książce

jako olbrzymia ślepa „plama" w naszej świadomości.

background image

Vipassana pomaga zajrzeć za pozorną trwałość naszej codziennej rzeczywistości. To,

co wydaje się stałe, zwykle okazuje się procesem lub serią procesów, wzajemnie ze sobą

powiązanych. Choć prawda ta może się nam w pierwszej chwili wydać przygnębiająca, to

jednak pomaga nam wyłowić sens z tego chaosu, jakim jest życie. Jung wyjaśniał: „Ja

postrzegam procesy zachodzące na dalszym planie i to daje mi moją wewnętrzną pewność".

Jeśli zrozumiesz naturę swego ego, będzie ono funkcjonować jako wysoce praktyczne

narzędzie, niczym nie wypaczone, do niczego nie przywiązane, przez nic nie zniewolone. To

zupełnie co innego niż rozwijanie silnego ego (często zwanego poczuciem własnej godności).

Bez względu na to, jak silne i pewne siebie poczuje się w danej chwili ego, żyje ono w

świecie iluzji. Zgodnie ze swą naturą nigdy nie może stać się konkretne i namacalne, dlatego

też nigdy nie osiągnie poczucia wystarczającej stałości i bezpieczeństwa. Byt swój

zawdzięcza jedynie procesowi myślenia. Nie może istnieć bez pamięci.

Być może, w trakcie medytacji, uznasz wyplątanie się z sieci swego ego za

niemożliwe, nawet przy pomocy wszystkich powyższych wglądów. Być może uznasz, że

jesteś przygnieciony intensywnością swego ego; jego „Nienawidzę", „Jestem wściekły,

zraniony", „Czuję ból", „Jestem przestraszony, przerażony", „Zasługuję na to", „Przeżywam

depresję, frustrację", „Mam wielką władzę". Jednym z najprostszych a zarazem najsilniej

działających lekarstw na tego typu identyfikacje jest ciągłe stawianie sobie pytania: „Kim

jestem?". Nie zważając na odpowiedzi proponowane przez twój umysł, pytaj dalej: „Kim

jestem?" Tym sposobem dotrzeć możesz do samego jądra swej istoty.

Możesz na przykład zacząć od najczęstszej identyfikacji: od swego ciała. Czy jesteś

kończynami, tułowiem, narządami, kośćmi, głową, mózgiem, fizycznymi odczuciami, emo-

cjami, uczuciami, myślami? Czy też jesteś którąś z ról, których w życiu grasz tak wiele;

rodzinną, płciową, zawodową, rasową, religijną, intelektualną lub duchową?

Nawet jeśli nigdy nie dojdziesz do ostatecznej intelektualnej odpowiedzi na to

pytanie, możesz przynajmniej przekonać się, czym na pewno nie jesteś. Im bardziej uwalniać

się będziesz od identyfikacji z tym, czym nie jesteś, tym bardziej zbliżysz się samoistnie do

tego, czym naprawdę jesteś.

MEDYTACJA CHODZĄCA

Medytacja chodząca wprowadzi do twych praktyk medytacyjnych zarówno prostą

angażującą świadomość czynność, jak i fizyczny ruch. Dzięki niej staniesz się bardziej

świadomy swego ciała i będziesz mógł ćwiczyć uwagę podczas prostych codziennych zajęć.

background image

Chodzenie nie wymaga wielkiego myślenia i jest jedną z pierwszych głównych

umiejętności człowieka w jego rozwoju psychoruchowym. Ponieważ jest to czynność tak

prosta, a zarazem odgrywa tak ważną rolę w naszym życiu, stanowić może doskonały

przedmiot naszej wnikliwej obserwacji.

Stań prosto, rozluźnij się, nogi ugnij lekko w kolanach. Patrz prosto przed siebie. Tak

jak podczas medytacji siedzącej, skup uwagę na oddychaniu; stój pewnie i nieruchomo.

Kiedy uświadomisz sobie gotowość do startu, uważnie przenieś ciężar ciała na jedną

nogę, a drugą unieś. Jest to pierwszy etap czynności chodzenia - „podnoszenie nogi". Drugim

etapem jest „wysuwanie nogi" obejmujące wysunięcie nogi w przód i lekkie dotknięcie piętą

ziemi. Ostatni etap, „stąpnięcie", polega na przeniesieniu ciężaru ciała na nogę wysuniętą do

przodu. Następnie druga noga zaczyna się unosić, rozpoczynając nową sekwencję trzech faz

chodzenia. Idąc, cały czas uzmysławiaj sobie i rozróżniaj te fazy.

Wykorzystaj przy tym sposób oddychania stosowany w Tai Chi, to znaczy unosząc

stopę rób wdech, stawiając ją - wydech. Oddychaj „brzuchem", tuż poniżej pępka, nie

unosząc przy tym klatki piersiowej i ramion. Górna część tułowia powinna być

wyprostowana i rozluźniona, kolana cały czas lekko ugięte, zwłaszcza kiedy stajesz na

wysuniętej nodze. Idź tak wolno i uważnie jak tylko możesz nie tracąc równowagi.

Gdy twoja uwaga zacznie „błądzić", tak jak w przypadku medytacji siedzącej

zlokalizuj ją, uwolnij i delikatnie naprowadź z powrotem na obserwację trzech etapów cho-

dzenia. Naucz się poświęcać uwagę tylko jednej rzeczy naraz.

Twoja uwaga może czasem przykuć się do jakiejś konkretnej części ciała albo którejś

z faz chodzenia. Możesz zauważyć, że twe ciało pochyla się w jedną stronę, że pewne części

ciała są napięte, oddech nieregularny, że opierasz się na zewnętrznych bądź wewnętrznych

krawędziach stóp, że się garbisz, że tracisz równowagę przy przenoszeniu ciężaru ciała z nogi

na nogę, że za bardzo „lecisz" w przód, że rozglądasz się na boki albo się drapiesz. Przyjrzyj

się nie tylko fizycznej stronie swoich skłonności przejawianych przy chodzeniu, ale również

towarzyszącym im emocjom i psychicznemu nastawieniu. Pochylenie ramion, na przykład,

oznaczać może próbę schronienia się przed nieoczekiwanymi przeciwnościami losu, albo, w

przypadku kobiet, ukrycia biustu; opór przed przenoszeniem ciężaru ciała może

odzwierciedlać lęk przed zobowiązaniami lub zaangażowaniem; przechylanie ciała w prawo

lub w lewo oznacza zazwyczaj brak równowagi między energią męską i żeńską lub

nierozwiązane konflikty z matką lub ojcem.

Wiele przewlekłych problemów zdrowotnych, w tym związanych z postawą ciała,

może zostać rozwiązanych poprzez prosty wgląd. Starsi ludzie, na przykład, często boją się

background image

upadku, dlatego zwykle bacznie patrzą pod nogi i stawiają szybkie, niepewne kroki,

powłócząc przy tym stopami i pochylając się znacznie do przodu. Pochylenie to utrudnia

oddychanie, powoduje wygięcie kręgosłupa i niepotrzebne napięcie mięśni; chwiejne

przechylanie przód zwiększa prawdopodobieństwo upadku. Medytacja wglądu może pomóc

nie tylko w eliminacji obaw związanych z chodzeniem, ale także w poprawie sposobu

chodzenia. Jeśli idziesz trzymając się prosto i odpowiednio oddychając, zmniejszasz napięcie

mięśni oraz przechylenie ciała w przód. Jeśli stawiasz stopę na ziemi przed oparciem na niej

ciężaru ciała (tak jak podczas wolnego chodzenia medytacyjnego) zmniejszasz ryzyko po-

tknięcia.

PODSTAWOWE TRUDNOŚCI

Budda wymienił Pięć Przeszkód stojących na drodze do jasnego zrozumienia i

postępów w medytacji (dotyczą one właściwie każdego przedsięwzięcia): potrzebę wrażeń;

niechęć, nienawiść lub gniew; gnuśność i apatię; niepokój i troskę; oraz zwątpienie.

Potrzeba wrażeń dotyczy zarówno fizycznych doznań zmysłowych, jak i

„namiętności", takich jak: zazdrość, zawiść, chciwość, duma, arogancja i zarozumialstwo.

Kiedy swą bezczynność usprawiedliwiamy znudzeniem, zwykle oznacza to, że gonimy za

wrażeniami. Wciąż potrzebujemy czegoś pobudzającego, podniecającego, przyjemnego. Jeśli

akurat nie mamy pod ręką żadnej przyjemności, często zadowalamy się czymś

nieprzyjemnym, uznając to za lepsze niż ic. Tak w terapii, jak i w medytacji, posiadanie

jakiegoś traumatycznego problemu, który należy pokonać, często jest absorbujące, a przez to

i satysfakcjonujące. Wszyscy chyba znamy ludzi, którzy czerpią satysfakcję ze zwycięskiej

walki.

Zasięg naszej uwagi oraz umiejętność obywania się bez ciągłej stymulacji zdaje się

stale zmniejszać. Aktorzy, piosenkarze i sprawozdawcy starają się wywierać na nas na-

tychmiastowe wrażenie, przykuwać naszą uwagę, utrzymywać w stanie pobudzenia i w paru

słowach zamykać różne, często bardzo złożone kwestie. Ponieważ zdążyliśmy się już

przyzwyczaić do takiego sposobu komunikowania się, z coraz większym trudem przychodzi

nam słuchanie i tworzenie w sobie miejsca na wrażliwość. Kiedyś, pod koniec godzinnego

wykładu, w którym usiłowałem podsumować zawartość niniejszej książki, jedna z obecnych

na sali słuchaczek narzekała, że, chociaż poruszane przeze mnie kwestie były interesujące,

nie znalazła wśród nich gotowego rozwiązania tajemnicy integracji ciała i umysłu! Ocze-

kiwała bowiem konkretnych wskazówek i metod, które przyniosłyby natychmiastowe

rezultaty.

background image

Choć uważamy się za istoty pojętne i wyczulone na wszystko, co się wokół dzieje, w

rzeczywistości stajemy się coraz bardziej tępi i zobojętniali. By cokolwiek poczuć,

potrzebujemy coraz to nowych podniet, coraz silniejszych bodźców. To dlatego narkomania,

przemoc i gwałt są w naszej kulturze zjawiskiem tak częstym. Wielu z nas dla odprężenia...

ogląda horrory.

Szukanie podniet w duchowości jest zjawiskiem stosunkowo niegroźnym, lecz w

gruncie rzeczy polega na tym samym. Jeśli nie potrafimy po prostu „być", cały czas musimy

coś „robić" i „stawać się", by wypełnić pustkę i przykryć swe braki. Dlatego szukamy czegoś

niezwykłego, efektownego, inspirującego, wzniosłego. Tym samym zakładamy, że

duchowość nie mieści się w ramach zwyczajności; tu i teraz jest nieosiągalna. -

Kiedy moje dzieci tłumaczą się nieraz znudzeniem, mówię im, że nic nie jest nudne

samo z siebie. Uczucie znudzenia wypływa z człowieka; to człowiek czuje się w danej chwili

znudzony. Nuda nie ma tutaj nic do rzeczy. Jeśli coś musi być zrobione, zrób to. Jeśli nie

musi - nie rób.

Większość z nas potępia wrogość, nienawiść i gniew. Nie znosimy tych emocji u

innych, potrafimy jednak znaleźć wiele powodów, by je usprawiedliwić, kiedy sami im

ulegamy. „Mam prawo, bo zostałem skrzywdzony"; „Miałem dziś ciężki dzień"; „Walczę w

słusznej sprawie"; „Mój gniew jest słuszny, konstruktywny".

Tak jak w przypadku potrzeby wrażeń, tak i tutaj zastosować możesz medytację

wglądu. Obserwuj, jak budzi się w tobie gniew, w jaki sposób się przejawia, jak mija. Nie

identyfikuj się z nim, nie wiąż się, nie próbuj go usprawiedliwiać. Przekonaj się, że gniew

przeszkadza ci tylko w podjęciu efektywnego działania, ponieważ zniekształca postrzegany

przez ciebie obraz rzeczywistości oraz powoduje konflikty, ból i poczucie winy. Jeśli jesteś

już rozgniewany, musisz się uwolnić od swego gniewu. Niezdrowo jest gromadzić go w

sobie, niezależnie od tego, jak bardzo przekonany jesteś o jego słuszności. Często to nie sam

wybuch gniewu powoduje problemy, ale jego następstwa - poczucie winy, urazy,

usprawiedliwienia.

Trzecią przeszkodą jest lenistwo, apatia - założenie, że nie będziesz robił niczego, co

nie jest absolutnie konieczne. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu i wierzyć, że wszystko

będzie dobrze. Prawdą jest, że przy stosowaniu medytacji wglądu, samopoznanie może

obudzić w twej świadomości bolesne wspomnienia, a nawet ból fizyczny. Ból ten nie jest

jednak dziełem medytacji. On już wcześniej w tobie istniał, niebezpiecznie tłumiony,

podświadomie i destrukcyjnie wpływając na twoje postępowanie.

background image

Jeśli nie uświadomisz sobie skrywanego bólu i wszystkiego innego, co wymaga

leczenia, nie możesz podjąć akcji ratunkowej. Jeśli jesteś całkiem zdrowy, poznając samego

siebie nic nie stracisz. Jeśli natomiast jest z tobą coś nie w porządku, ignorowanie problemu

na pewno ci nie pomoże. Wszystkie poważne problemy na początku są małe.

Niepokój i troska uniemożliwiają rozwój spokojnego i zdolnego do wglądu umysłu.

Zamartwianie się przyszłością nie uczyni jej bezpieczniejszą ani lepszą. Może nawet działać

na jej niekorzyść, gdyż odciąga cię od tego, co powinieneś w danej chwili zrobić. I tutaj

znowu pomóc ci może jasne zrozumienie celu. Wyznacz sobie optymalną strategię działania

na przyszłość i krok po kroku wprowadzaj ją w życie. Jeśli nie nadszedł jeszcze czas na

zrobienie pierwszego kroku, skieruj uwagę na wyzwania trwającej chwili.

Sceptycyzm stanowi chyba najpoważniejszą przeszkodę. Dhiravamsa uczył: „W

chwili, kiedy zaczniemy widzieć i rozumieć, zwątpienie całkowicie zniknie... Dobrze gdy z

początku towarzyszą nam wątpliwości i rezerwa... Takie wątpliwości zachęcają do

obserwowania faktów i dochodzenia do leżącej u ich podstaw prawdy. Kiedy postrzegamy

rzeczywistość zgodnie z własnymi obserwacjami, wątpliwości znikają... Z drugiej jednak

strony, sceptycyzm oznacza wrodzoną skłonność przeszkadzającą dochodzeniu prawdy,

stanowi rodzaj wątpliwości, która nie chce wiedzieć. Jeśli to uwarunkowanie jest silne, nic

nie można na to poradzić, aż do czasu, kiedy płynność życia przyniesie nieuchronne zmiany i

okazja [do praktykowania medytacji] ponownie zapuka do drzwi."

Sceptycyzm może pojawić się na każdym etapie twych medytacyjnych praktyk. To

właśnie on w pierwszym rzędzie nie pozwala ci dostrzec konieczności prawdziwej zmiany.

Stanowi rodzaj wątpliwości, która, przybierając nawet postać rozległej wiedzy i otwartości

umysłu, nie chce wiedzieć. Zauważyłem, że wielu uczestników mych wstępnych zajęć

medytacyjnych poszukuje nie tyle prawdy, co możliwości umocnienia i udoskonalenia tego,

w co wcześniej już wierzyło.

Sceptycyzm może pojawić się u medytujących także w wyniku braku (lub

niewystarczających) pozytywnych „rezultatów" medytacji, które by zapewniły ich o

słuszności tego co robią. Nie jest to z ich strony może całkiem bezpodstawne, zbyt często

jednak, nie otworzywszy się uprzednio, winą za taki stan rzeczy obarczają medytację, którą

uznają za praktykę dla siebie nieodpowiednią. Inni natomiast dość szybko znajdują w sobie

to, nad czym powinni popracować. Często jest to dla nich jednak nieprzyjemne, więc

odrzucają medytację wglądu jako coś, co im nie odpowiada.

Mówię im wtedy, że skoro medytacja wglądu nie jest „działaniem", lecz po prostu

obcowaniem z samym sobą, to to, co im się nie podoba, to nie medytacja, tyko oni sami. Jeśli

background image

nie lubisz ze sobą obcować, to masz poważny problem, którego żadne działanie nie jest w

stanie skutecznie ukryć. Żeby polubić przebywanie ze sobą, musisz najpierw zrozumieć,

dlaczego tego nie lubisz, i to właśnie jest zadaniem medytacji wglądu.

Sceptycyzm dosięga nawet tych, którzy osiągnęli pewien „sukces", to znaczy dzięki

medytacji doszli w życiu do pozytywnych i głębokich zmian. W miarę stosowania medytacji

wglądu schodzisz coraz niżej w głąb siebie. Nagroda, jaką otrzymujesz, jest coraz większa,

lecz wraz z nią rosną również obawy. Ego czyli „ja" widzi, że kurczy się zasięg jego władzy.

Utraconą kontrolę próbuje odzyskać stosując różne zmyślne wybiegi. Jeśli jednak

prawdziwie poznałeś siebie, nie dasz się nabrać na jego sztuczki.

Ci, co wytrwają w medytacji wglądu i zdobędą pewne doświadczenie, odnajdą w

końcu „drzwi" do nieznanego. Po tej stronie drzwi rozciąga się królestwo znanego, dla wielu

z nas smutnego, wręcz bolesnego. Po drugiej stronie czeka obietnica rzeczy, które trudno

sobie nawet wyobrazić. A jednak wielu ludzi, nawet tych, którzy cierpią ogromny ból lub

zetknęli się już z procesem prawdziwej zmiany, cofają się sprzed tych drzwi zdjęci

panicznym strachem.

Przysłowie: „Lepszy diabeł, którego znasz, niż ten, którego nie znasz" ma źródło w

najgłębszych pokładach psychiki. Niezależnie od tego, jak bardzo cierpisz, twój ból ma swój

wymiar, ma swoje granice. Leży w granicach władzy znanego i dlatego możesz, lub

przynajmniej tak ci się wydaje, wypracować sobie nad nim kontrolę. Kiedy natomiast

wkroczysz do królestwa nieznanego, stracisz swą władzę. Nie znajdziesz tam doświadczeń

oznaczonych znanymi ci słupami granicznymi; twoje „ja" poczuje się zagubione,

przestraszone tym, że może przestać istnieć. Jest to najlepszy moment na dokonanie

duchowego przełomu - na poluzowanie dławiącego uścisku swego „ja".

W takich momentach radzę robić to, co trzeba robić zawsze, czyli stawiać jeden krok

naraz. Medytacja uwalnia cię od twych największych lęków w taki sam sposób, w jaki

uwalnia cię od mniejszych lęków. Zamiast skupiać się na tym, czego się boisz, przyjrzyj się

samym mechanizmom strachu. Poddaj się mu i obserwuj, jak nadchodzi i jak się oddala.

Spójrz na niego jak na to, czym faktycznie jest - przejściowy proces. Wszystko na świecie,

bez najmniejszego wyjątku, bez przerwy się zmienia.

Jak twierdzą święte księgi buddyjskie, rozwijając swe praktyki medytacyjne

Vipassana, pojmiesz trzy charakterystyczne cechy istnienia wszelkich zjawisk: nietrwałość,

bezosobowość (brak realnej jaźni) i cierpienie. Cierpimy, poniewaź jesteśmy związani z

ciągle podtrzymywanym, iluzorycznym obrazem siebie jako istot stałych i konkretnych,

którymi w rzeczywistości nie jesteśmy. Z im mniejszej odległości patrzymy, tym mniej

background image

widzimy. Niektórzy z lękiem upatrują w tym zagrożenia dla swego istnienia, inni radują się

uznając to za wyzwolenie i powrót do swego prawdziwego źródła.

Rozdzial piąty

DUCHOWOŚĆ W PRAKTYCE

„By doznać Oświecenia, nie musisz się starać. Wypelniaj po prostu swe zwykle

zadania We wiążąc sżę z niczym. Opróżniaj pęcherz i jelita, nakladaj ubranie, zjadaj

posilki. Kładź się, kiedy jesteś zmęczony. Glupi cię wyśmieje, ale mądry zrozumie. "

- MISTRZ CHAN (ZEN) LIN-CHI

„Życie na ziemi i życie w duchu nie wykluczają się nawzajem. Praca i dzialanie

nie stoją w sprzeczności z poznaniem Boga; przeciwnie - wykonywane bez przywiązania

stają się drogą do tego poznania. Z drugiej strony, wyrzeczenie oznacza wyrzeczenie sig

swego ego i egoizmu, a nie życia."

- UPANISZADY

Uważam, że duchowość nie tylko nie stoi w sprzeczności ze zwyczajnym,

codziennym życiem, ale jest wręcz niezbędną jego częścią. Pozbawieni duchowości,

ściągamy na siebie i innych wiele bezsensownego cierpienia i okrucieństwa, ponieważ

działamy prawie zupełnie nie znając swej prawdziwej natury. Nic dziwnego, że tak wielu

ludzi uważa życie za druzgocąco bezsensowne i beznadziejne.

Religie powszechne od wieków dostarczają ludziom nadziei i różnorakich systemów

wyznaniowych (często „objawień boskich"), które próbują wyjaśnić pozorną jałowość życia.

Często religię uważa się dlatego za ucieczkę od realnego świata, ale podobną rolę mogą

spełniać również świeckie systemy wierzeń, jak komunizm czy kapitalizm. One także mogą

zapewnić komfort, nadzieję, analizę błędów przeszłości i wizję przyszłości.

Żadnego z systemów wyznaniowych nie uważam za duchowość, ponieważ każda

wiara jest sztywna i stwarza podziały. Wiara odnosi się do przeszłości; nie jest żywa. Wiara

w swej naturze jest również dualistyczna. Utrwala spory i konflikty, ponieważ skoro

istnieje wierzący, musi też istnieć niewierzący; jeśli Bóg, to i Szatan; zbawiony-potępiony;

Wschód-Zachód; Północ-Południe; lewy-prawy.

Dla mnie duchowość jest żyjącą teraźniejszością. Jest procesem jednoczenia się,

stawania całością. Możesz stać się jedną całością jedynie przez zrozumienie, w jaki sposób

background image

i dlaczego całością nie jesteś, i przez uwolnienie się od tego, co cię w takim stanie

utrzymuje. Ten bezpośredni wgląd w siebie, i w życie w ogóle, jest procesem całkiem

odmiennym od wiary. Wgląd nie powoduje fragmentacji i podziałów. Przeciwnie - pozwala

dostrzec jedność w pozornym rozbiciu i stać się jedną całością.

Ponieważ medytacja wglądu jest bardzo prosta i pozbawiona sztywnych form, może

być stosowana w każdej sytuacji i na każdym z poziomów twego istnienia. Wgląd nie jest

przedmiotem; jest drogą. Ucząc się go, uzyskać możesz bezpośrednie zrozumienie spraw,

których udowodnienie zabrałoby naukowcom dziesiątki lat badań. A ty po prostu wiesz i w

swym działaniu kierujesz 'się tą wiedzą. Moźe dla niektórych brzmi to jak pochwała

megalomanii, ale wgląd nie ma nic wspólnego z ochroną czy podbudowywaniem ego.

W rozdziale tym przedstawię kilka propozycji (tradycyjnych lub nie) dotyczących

zastosowania medytacji wglądu w zwykłych, codziennych' sytuacjach.

MEDYTACJA FORMALNA

Człowiek, niczym krótkofalówka, nie może jednocześnie nadawać i odbierać. Jedną

z najprostszych i najłatwiej dostępnych metod tworzenia przestrzeni nastawionej na odbiór

jest opisana w poprzednim rozdziale medytacja wglądu. Nie stanowi ona jeszcze jednej

formy działania, lecz stwarza możliwość do tego, by po prostu być, patrzeć i słuchać.

Proponuję poświęcać jej przynajmniej dwadzieścia minut dziennie. Dłuższe lub częstsze

sesje mogą oczywiście działać tylko na korzyść.

Medytacja grupowa, powiedzmy raz w tygodniu, stwarza inny rodzaj przestrzeni. Nie

tylko zwiększa twą ostrość widzenia i nadaje ci rozpędu na cały tydzień, ale także pozwala ci

znaleźć w innych ludziach swe własne odbicie. Możesz rozpoznać w nich własne wzorce

zachowań; możesz ujrzeć siebie ich oczami. Wnikając do głębszych poziomów, dojść możesz

do prawd uniwersalnych, wykraczających poza powierzchowne różnice między indywidual-

nymi wzorcami zachowań i systemami wierzeń.

Grupa stwarza również możliwość zastosowania medytacji w swych relacjach z

innymi ludźmi. Całe życie to wzajemne relacje. Nawet zamykając się sam w pokoju, nadal

pozostajesz w stosunkach - choć ograniczonych - z życiem. Będąc częścią grupy podejmujesz

zobowiązanie wobec czegoś poza sobą. Wiele możemy się nauczyć w dziedzinie zwykłego

słuchania (bez osądzania) i mówienia (prosto z serca). Ponieważ rzadko to robimy, zwykle

przysparzamy sobie i innym nowych konfliktów, pogłębiamy stan zagubienia.

Im większe zaufanie żywisz wobec siebie, tym bardziej ufasz innym, i odwrotnie. Z

czasem możesz nauczyć się kochać i otwierać na innych, nic w zamian nie oczekując, nic nie

background image

potrzebując. Zaakceptujesz ich takich, jakimi są, nawet jeśli nie rozumiesz lub nie zgadzasz

się z tym, co robią i co mówią. Będziesz mógł wchodzić w związki na głębszym poziomie

bytu i jedności.

Zwalnianie tempa i tworzenie przestrzeni

Podczas siedzącej medytacji wglądu nie „robisz" absolutnie nic. Cicha, wolna od

działania przestrzeń ułatwia ci poznanie tych procesów wewnętrznych, których zazwyczaj nie

jesteś świadom. Vipassana to jednak znacznie więcej niż samotne siedzenie w ciszy. To

sposób bycia. To świadome przeżywanie każdej chwili.

Chcąc wnieść świadomość do swych codziennych zajęć, zacznij od zwolnienia tempa

i stworzenia dla niej wolnej przestrzeni. Rób tylko jedną rzecz naraz, skupiaj się na niej

(inaczej właściwie nie można) i przestań wypehuać każdą lukę w swym życiu zupełnie

zbędnymi zajęciami.

Planowanie życia, określanie priorytetów i kolejności czekających cię zadań jest

całkiem słuszne. Ale zrobić możesz tylko jedną rzecz naraz. Kiedy już zdecydujesz, co to ma

być, zrób to nie martwiąc się w tym czasie niczym innym. Nic więcej nie możesz zrobić.

Wszystko to, co, jak ci się wydaje, „powinieneś" zrobić, jest niepotrzebnym balastem, którym

sam siebie obciążasz. Zabiera ci dużo więcej czasu psychologicznego niż chronologicznego.

Jeśli nie masz nic do zrobienia, nic nie rób. Powstrzymaj się od wykonywania

jakiejkolwiek czynności. Słuchanie radia, oglądanie telewizji lub czytanie są może godnymi

zajęciami, często jednak służą nam do zapełnienia pustki w życiu. Skoro nie dajemy sobie

możliwości poznania i zrozumienia pustki i samotności, zmuszeni jesteśmy wciąż od nich

uciekać. Często utrzymujemy różne żałosne związki tylko dlatego, że nie możemy znieść

myśli o samotności.

Wykorzystując tworzoną przez siebie wolną przestrzeń, poświęcaj uwagę swym

codziennym zajęciom. Najlepiej zacznij od prostych zajęć ruchowych. Codzienna wędrówka

do przystanku autobusowego albo metra, na przykład, może ci się wydawać przykra i

uciążliwa, ponieważ zabiera ci dużo cennego czasu, a poza tym pogoda bywa czasem

wyjątkowo paskudna. Może nawet, chcąc wyeliminować ten problem ze swego życia,

postanowisz kupić samochód (choć to z kolei może spowodować niedogodności finansowe).

- Poświęcenie chodzeniu bacznej uwagi ściąga cię z powrotem do teraźniejszości.

Rozmyślanie „na zapas" i zamartwianie się na pewno nie sprawi, że autobus szybciej przyje-

dzie, albo że twoja praca sama się wykona. Stwarzając sobie więcej przestrzeni na to, by po

prostu być, staniesz się bardziej świadomy i siebie (swego stanu fizycznego i psychicznego),

background image

i innych, i wszystkiego, co cię otacza. Wszystko stanie się dla ciebie bardziej żywe, pogłębi

się twój wgląd. Zdasz sobie sprawę z tego, że deszcz i ziąb to nic strasznego, to po prostu

deszcz i ziąb, nic innego. Gdy stworzysz sobie więcej przestrzeni na akceptację, przekonasz

się, że nie masz na co narzekać ani czego „ulepszać". Być może oszczędzisz sobie nawet

dodatkowego ciężaru, jakim byłoby spłacanie kredytu samochodowego.

A w końcu nauczysz się zachowywać swą świadomość i koncentrację nawet

wówczas, gdy znajdziesz się w wirze najbardziej skomplikowanych i intensywnych

czynności. Powstanie w twym wnętrzu „ośrodek" - cichy, świadomy i niezależny od

wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz.

ZASTOSOWANIE CZTERECH ASPEKTÓW CZUJNOŚCI

Każda twoja czynność wypływa z ciebie; jest twoim dokładnym odbiciem. Dlatego

też może cię więcej nauczyć o twoim życiu niż książki, wykłady czy kazania. Dzięki

zjednoczeniu wszystkich cząstek twego jestestwa, czujność i uwaga zwiększą twój wgląd w

siebie, zarówno pod względem głębi jak i zakresu doświadczeń.

Budda wymieniał cztery podstawowe aspekty czujności, na które możesz zwrócić

uwagę podczas codziennych zajęć: ciało (zmysły fizyczne, pozycja ciała); uczucia

(przyjemne, nieprzyjemne, obojętne); stan umysłu i nastrój; oraz przedmiot rozważań (to, o

czym myślisz). Najłatwiejsza jest czujność dotycząca ciała, ponieważ jest ono konkretne i

namacalne. Jej przejawem jest, na przykład, skupienie uwagi na zmysłowym odczuwaniu

oddechu podczas medytacji siedzącej. Bardziej ogólną formą czujności poświęconej ciału,

którą możesz stosować na co dzień, jest baczenie na pozycję ciała. Notuj w myślach każdą

zmianę podstawowych pozycji ciała obejmujących leżenie, siedzenie, stanie i chodzenie.

Patrząc w ten sposób na swe ciało, staniesz się mniej z nim związany, będziesz się z nim

mniej identyfikował i nauczysz się efektywniej je wykorzystywać.

Doskonałym przedmiotem uważnej obserwacji są czynności złożone z wielu

powtarzających się ruchów i nie angażujące umysłu. Zamiast usypiać umysł w odpowiedzi na

ogarniające cię znużenie, możesz go wręcz ożywić, zwracając baczną uwagę na każdy

najmniejszy szczegół wykonywanej czynności. Niech ciało i umysł pracują harmonijnie i

skutecznie. Lepiej wykonasz wtedy swoje zadanie, a poświęcając całą uwagę każdej kolejnej

chwili przestaniesz ciągle spoglądać na zegar. Czas przestanie się tak wlec.

Do praktykowania czujnej obserwacji ciała nadaje się wiele zajęć domowych:

prasowanie, zmywanie naczyń, strzyżenie trawnika, odkurzanie dywanów, wycieranie kurzu,

background image

froterowanie, malowanie. Znajdź jak najefektywniejszą metodę pracy. Zważaj na pozycję

ciała i oddychanie; sprawdź, czy twoje ciało nie jest spięte i czy wszystkie jego partie

zgodnie, bez oporu ze sobą współpracują. Wspomagany czujnością skierowaną na ciało, twój

codzienny „kierat" okazać się może wzmacniającym ćwiczeniem fizycznym.

Podczas każdego z tych zajęć możesz kierować czujność także na uczucia, stan

umysłu i przedmiot rozmyślań. Wzorce psychiczne, jakie być może zauważysz u siebie

podczas swych prostych ćwiczeń czujności, podobnie jak w przypadku medytacji siedzącej,

często są wzorcami panującymi nad całym twoim życiem. Niektórzy ludzie, na przykład,

lubią jednostajne prace domowe, ponieważ dają im one możliwość odprężenia się i zatracenia

w swym działaniu. Być może odkryjesz, że twój umysł jest pogrążony w letargu, a przedmiot

twych rozmyślań to jakieś bliżej nie określone albo całkiem konkretne fantazje i marzenia.

Nie jest to stan szczególnie „zły", ale zasługuje na uwagę, albowiem może odzwierciedlać

bardziej ogólny stosunek do życia. Może się on okazać istotny w bardziej znaczących

sytuacjach, na przykład, kiedy wymagane jest szybkie, zdecydowane działanie w pracy lub w

życiu osobistym.

Czujność jest szczególnie ważna wtedy, gdy jakieś zadanie budzi wewnętrzny

konflikt i prowadzi do stresu. Ludzie, którzy nie znoszą prac domowych, traktują je jako „zło

konieczne" i nie rozpatrują ich na głębszym poziomie. Ponieważ prace te wykonywać trzeba

dość regularnie, ludzie ci regularnie toczą z sobą walkę.

Poświęcając uwagę swemu ciału, często odczuwasz w nim napięcie, ponieważ

nakładasz na siebie pancerz, by stoczyć bój z czekającą cię „harówką". Czujność skierowana

ku uczuciom może znaleźć wśród nich przykrość i niezadowolenie, a obserwując stan umysłu

może odkryć niechęć, która z kolei łatwo przeradza się w rozdrażnienie i gniew.

Twoje myśli zaprzątać może cała gama założeń i uprzedzeń, które powodują niechęć i

odrazę. Sprawy związane z prowadzeniem domu często uznawane są za „nudne"

(pozbawione stymulujących bodźców), „służebne" (poniżające, niewolnicze, albo „babskie"

wbudzając niechęć zarówno u mężczyzn jak i kobiet. A przecież wcale takie nie są.

Uprzedzenia te są niczym więcej jak tylko czczymi wymysłami i powinieneś się od nich

uwolnić. Powróć do rzeczywistości; określ sobie jasno cel i metodę. Jeśli jakaś czynność jest

konieczna, wykonaj ją totalnie. Jeśli nie jest konieczna - nie wykonuj jej wcale.

Płacenie innym za wykonywanie prac, które uważasz za niegodne ciebie, nie jest tak

dobrym rozwiązaniem, jakim może się początkowo wydawać. Często jest to po prostu

przeniesienie piętna naszych prac domowych na kogoś innego.

background image

Sprawy domowe wymagają największej uwagi, gdyż zużywają sporą część czasu i

energii. Co więcej, związane są przecież z naszym domem, naszą prywatną przystanią. Jeśli

nie potrafimy, dosłownie i w przenośni, utrzymać porządku we własnym domu, nie mamy

prawa mówić innym, jak mają prowadzić swoje domy.

Do kieratu obowiązków domowych często nieświadomie zaliczane jest również

wychowywanie dzieci. Społeczeństwo ciągle podkreśla znaczenie rodziny, ale w żaden

sposób nie nagradza „budowniczych domowego ogniska". Zajmowanie się domem i rodziną

przez wielu mężczyzn i wiele kobiet uważane jest za rolę gorszą i drugoplanową, za funkcję

niższego rzędu. Chcemy mieć dzieci, lecz często brakuje nam czasu i ochoty na zajmowanie

się nimi.

Za nasze zagubienie często płacą właśnie dzieci. Wielu rodziców pracuje cały dzień,

by móc zatrudnić niańkę dla swych pociech. Ponieważ jednak wychowywanie dzieci jest

wielkim

i

niesprecyzowanym

przedsięwzięciem,

wymagającym

ogromnych,

nieprzewidywalnych i długotrwałych wysiłków, płacenie komuś, by zrobił to za nas, w

niektórych przypadkach jest niepotrzebną, a czasem wręcz niszczącą komplikacją życia.

Zagubienie i konflikty dotyczące życia rodzinnego zrodzone są przede wszystkim

przez naszą ignorancję i brak szczerości. Zbyt często, pomimo pielęgnowania budujących

stereotypowych wyobrażeń na temat życia rodzinnego, główna rola małżonka i dzieci

sprowadza się do zapełnienia pustki w naszym życiu i pokrycia naszych własnych braków.

Przede wszystkim, jest to zadanie raczej niemożliwe, a poza tym stanowi kiepski fundament

pod budowę wzajemnie wspierającej i rozwijającej się rodziny.

Życie rodzinne w dzisiejszych czasach jest trudne, złożone i zagmatwane.

Powszechnie rodzina uważana jest, całkiem słusznie zresztą, za podstawę społeczeństwa, a

jednak ci, którzy próbują poświęcać jej energię i miłość, są finansowo dyskryminowani,

zarówno na polu zawodowym jak i społecznym. W pewnym sensie winien temu jest

„system", ale to przecież my jesteśmy częścią tego systemu, to nasze wartości on odbija. Nasi

pracodawcy często stawiają swój interes przed naszą rodziną; sami wcale nie jesteśmy lepsi.

Jeśli chcemy zmienić system, najpierw musimy zmienić siebie. Przecież ten pracodawca,

pracownik, rodzic i dziecko - to właśnie my.

DIETA I SPOSÓB JEDZENIA

Codzienną czynnością, która chyba najbardziej wymaga twej świadomej uwagi, jest

jedzenie. Jesteś dosłownie tym, co jesz. Pomyśl, ile razy dziennie coś jesz albo pijesz. Robisz

background image

to, i będziesz robił, każdego dnia swego życia. Jeśli ilość albo jakość tego, co spożywasz, jest

choćby w niewielkim stopniu nieodpowiednia, wcześniej czy później odczujesz tego skutki.

Pożywienie może posłużyć za doskonały przykład ilustrujący powiedzenie „więcej

znaczy mniej". Jeszcze sto lat temu panujące na Zachodzie zwyczaje żywieniowe znacznie

odbiegały od dzisiejszych. Żywności przyznawano w życiu największe znaczenie, ponieważ

pochłaniała większość zarobków. Bez tak wielkiego jak dziś wyboru, odżywianie się było

dużo prostsze. Żywność była świeża, uprawiana na miejscu (i bez środków chemicznych) i

uzależniona od pory roku. Znikomy zakres importowania i przetwarzania żywności

przyczyniał się do zachowania stałych zwyczajów żywieniowych. Cukier był artykułem

luksusowym, podobnie jak nabiał, i inne produkty zwierzęce. Na początku naszego stulecia,

na Zachodzie, średnie roczne spożycie cukru na osobę wynosiło 4 funty'; teraz, przy obecnym

„zwiększonym" standardzie życia, wynosi 140 funtów! Dziś, w wysoko rozwiniętych krajach

zachodnich, żywność znowu stała się naczelnym problemem, choć w zupełnie innym sensie -

stanowi jedno z głównych zagrożeń dla zdrowia. Podczas gdy wielu ludzi na całym świecie,

również w naszych krajach, nadal głoduje, inni mają nadmiar jedzenia w przeróżnym

asortymencie; mogą na przykład, w samym środku burzy śnieżnej sprawić sobie świeży owoc

mango. Martwią nas za to, niestety, kalorie, cholesterol, tłuszcze, oleje, związki sodu,

barwniki, środki konserwujące, pestycydy, syntetyki i zanieczyszczenia przemysłowe. Jak

zwykle dławimy się swą złożonością. Mamy tak wiele możliwości, zarówno produkcyjnych

jak i konsumpcyjnych, że sami nie wiemy, w którą stronę się obrócić. Czy jedzenie powinno

być możliwie najtańsze, czy też ważniejsza jest jego jakość i rozważne, ekologiczne

użytkowanie gleby? Czy o tym, co jemy, myślimy zbyt dużo, czy też za mało? Która z teorii

dotyczących zdrowego odżywiania jest słuszna? Czy rolnictwo powinno być dotowane? Czy

żywność można wykorzystywać jako broń polityczną?

Medytację wglądu zaczyna się nie od teoretycznych odpowiedzi lecz od

podstawowych, praktycznych pytań. Jaki jest cel jedzenia? Co decyduje o tym, co i jak teraz

właśnie jemy? To, co jemy, kiedy i dlaczego, rzadko podyktowane jest potrzebami ciała.

Częściej decydują o tym kaprysy umysłu. „Czy mam dużo czasu?", „Co jest najtańsze; co

najszybciej można przyrządzić?", „Co najbardziej mi smakuje?", „Co odpowiada moim

poglądom na temat odżywiania?", „Co będzie dla mnie najlepsze?", „Co jest moim

tradycyjnym pożywieniem?", „Co jest wskazane pod względem społecznym i politycznym?"

Jedzenie nie tylko napełnia żołądek, ale również zaspokaja silne potrzeby psychiczne

i emocjonalne. Jeśli czujesz się wewnętrznie pusty, zagrożony, albo nie kochany, możesz

próbować zadowolić się jedzeniem, z jego silnymi odniesieniami symbolicznymi. Możesz

background image

próbować zapełnić odczuwaną pustkę lub posługiwać się, niczym bronią, swym tyjącym

ciałem, by utrzymać w ryzach swe emocje, albo chronić się przed światem zewnętrznym.

Jedzenie może na jakiś czas uśmierzyć cierpienie i skutki konfliktów, ale często rodzą one

dalej nowe problemy. Jedzenie nie może ich rozwiązać.

Jedyny sposób rozwiązania tego dylematu (tak jak i każdego innego) stanowią nie

kolejne wysiłki i teorie, lecz zwiększona przestrzeń i czujność. Skoro głównym zadaniem

jedzenia jest odżywianie ciała, słuchaj swego ciała. To ono wysyła informacje i nie jest tak

zwodnicze jak umysł. To ono może ci powiedzieć, co jest zdrowe, a co nie.

Swą czujność obudź już w momencie pierwszych objawów głodu lub pierwszej myśli

o jedzeniu. Zastanów się, czy to ciało domaga się pożywienia, czy też umysł szuka

pocieszenia i uspokojenia. Czy zabierasz się do jedzenia kierowany jedynie siłą

przyzwyczajenia? Jeśli czujesz, że zniewala cię przymus, obserwuj, w jaki sposób wpływa to

na twoje ciało i umysł. Jeśli zauważysz, że starasz się walczyć z pokusą, również i ten proces

bacznie obserwuj. Jeśli będziesz patrzył uważnie i wnikliwie, zobaczysz, że zarówno uległość

jak i silna wola nie skutkują na długo, ponieważ działają w obrębie dwubiegunowości.

Skuteczne może być tylko pozbawione możliwości wyboru, totalne i nie wiążące działanie -

odrzucenie działania.

Następnym etapem czujności jest obserwacja tego, w jaki sposób wybierasz jedzenie,

bez względu na to, czy gotujesz w domu, czy też stołujesz się poza domem. Jakimi kryteriami

kierujesz się wybierając rodzaj pożywienia? Czy są one słuszne? Czy rzeczywiście

dokonujesz wyboru, czy

też kieruje tobą przymus? Jeśli gotujesz sobie sam, wykorzystaj tę czynność do

odrębnego ćwiczenia czujności skierowanej na ciało, opisanej we wcześniejszym paragrafie o

zajęciach domowych.

Jeść należy wolno i uważnie. Powoli podnoś jedzenie do ust; poczuj jego zapach i

smak; gryź dokładnie i bez pośpiechu; połykaj czując, jak przechodzi przez twe ciało.

Ogólnie mówiąc, im wolniej jesz, tym mniej zjadasz. Wolne jedzenie jest też lepsze ze

względu na trawienie. Zwracaj uwagę na objawy niepokoju, jakie możesz zdradzać podczas

jedzenia: stukanie palcami w blat stołu, ochota na czytanie, słuchanie radia, czy oglądanie

telewizji. Zjadaj swój posiłek, a nie „jadłospis" czy poglądy na to, jaki ten posiłek powinien

być.

W końcu uważnie obserwuj skutki spożycia posiłku. W jaki sposób zachowują się po

jedzeniu umysł i ciało? Czy dalej odczuwasz głód? Czy zauważasz jakieś zmiany w stanie

background image

swego umysłu, ciała, energii? Czy masz więcej, czy może mniej energii? Odczuwasz

zadowolenie czy przygnębienie?

Osoby uprawiające Vipassanę wcale nie rzadko znacznie tracą na wadze i to bez

żadnych specjalnych starań. Ponieważ zaczynają rozumieć mechanizm przymusów i nawy-

ków związanych z jedzeniem, coraz rzadziej służy im ono do zaspokajania potrzeb

emocjonalnych. Widzą też jasno i wyraźnie, jak jakość pożywienia wpływa na poziom

energii, stan umysłu i zdrowie całego organizmu. Dzięki temu mogą poszukiwać zdrowszych

i bardziej dla nich odpowiednich sposobów odżywiania.

Na wadze tracą również ci, którzy nadal jedzą to samo i tyle samo, co przedtem.

Myślę, że jest to przykład zjawiska, o którym już wcześniej wspominałem, polegającego na

tym, że jeśli w umyśle zachodzi jakaś głęboka przemiana, będące odzwierciedleniem jego

stanu ciało również się zmienia. A więc, kiedy umysł odrzuca zbędny balast, ciało robi to

samo; kiedy umysł zaczyna bardziej ufać swemu otoczeniu, ciało staje się lżejsze, wychodzi

ze swej „zbroi"; kiedy umysł osiąga równowagę i zwiększa swą witalność, płynąc z prądem

życia, ciało również podąża w jego ślady. Ciało staje się ani twarde, ani miękkie; ani ciężkie,

ani lekkie; jest po prostu takie, jak trzeba. Wreszcie może się kierować swym naturalnym

instynktem nie zakłócanym ingerencją umysłu.

ĆWICZENIA UMYSŁOWO-RUCHOWE

W naszym miejskim środowisku, przy coraz bardziej siedzącym trybie życia, ciało

wymaga specjalnych ćwiczeń niezbędnych do zachowania zdolności prawidłowego funk-

cjonowania. Tak jak w przypadku jedzenia, to zwykle umysł decyduje o tym, co jest dobre

dla ciała. Ostatnio największą popularnością cieszą się ćwiczenia uodparniające ciało na

coraz wyższy wysiłek, a także ćwiczenia kształtujące ciało według kanonów tkwiących w

umyśle. Większość z nas ćwiczy właściwie po to, by dobrze prezentować się w oczach

innych ludzi, a nie by wzmocnić zdrowie i osiągnąć wymagany przez organizm rodzaj

równowagi, co niekoniecznie musi się pokrywać z dzisiejszymi wymogami kulturowymi

lansującymi zgrabną i szczupłą sylwetkę czy potężną muskulaturę.

Powinniśmy wziąć pod uwagę fakt, iż tego typu ćwiczenia stanowią nową formę

stresu. Ciało przystosowuje się do narzucanych mu wymogów, czy będzie to zrzucenie

zbędnych kilogramów czy wyczerpujący bieg na długim dystansie. Dlatego też warto

pamiętać o wyróżnionych przez Hansa Selyego trzech fazach stresu. Jeśli wystawiamy się na

długotrwałe działanie stresu, zużywamy swój zapas energii adaptacyjnej, co w końcu

background image

doprowadzić nas może do fazy końcowej - wyczerpania i rozbicia. Wcale mnie nie dziwi

fakt, ii osoby, które intensywnie trenują, wyglądają na wymizerowane, wychudzone i

przedwcześnie postarzałe.

Ciało posiada swą własną inteligencję, która w niektórych dziedzinach przewyższa

inteligencję umysłu. Na przykład, podczas biegu na długim dystansie, ciało potrafi odróżnić

objawy zwykłego zmęczenia od prawdziwych sygnałów ostrzegawczych. Umysł natomiast

może niezwykle bezwzględnie narzucać swą wolę, dlatego zdarzają się przypadki

dosłownego „zabiegania się" maratończyków na śmierć.

Każdego dnia powinniśmy zarezerwować nieco czasu na ćwiczenia pobudzające

umysł i ciało do harmonijnej współpracy. Nasuwają sig tu od razu Tai Chi i joga. Są one wy-

starczająco powolne, by umysł mógł uważnie rejestrować każdy najdrobniejszy ruch, i na tyle

delikatne, by nie przeforsować ciała. Wymagają ruchów sprężystych i naturalnych. Zarówno

Tai Chi jak i joga skupiają dwa rodzaje energii życiowej, „chi" i „prana", i pozwalają krążyć

jej po całym ciele. Dokładniejsze przedstawienie Tai Chi Chuan albo jogi zajęłoby całą

książkę, wystarczy więc, że powiem, iż oba te rodzaje ćwiczeń działają na poziomie umysłu,

ciała i energii. Tai Chi Chuan jest poza tym wysoce skuteczną sztuką walki, która kładzie

nacisk na ciągłe wychodzenie na zewnątrz współistniejące z nieruchomym wnętrzem. Tai Chi

Chuan jest wspaniałą fizyczną ilustracją filozofii yin-yang. Uprawiając tę sztukę, możemy

doświadczyć tego, co jest nieruchome, lecz jednocześnie się porusza; złożone, lecz proste;

miękkie, lecz mocne; wycofuje się, lecz posuwa się naprzód; istnieje wewnątrz, lecz i na

zewnątrz. By prawidłowo uprawiać Tai Chi Chuan, musisz całkowicie zatopić się w trwającej

chwili, a twoje ciało i umysł muszą być zjednoczone i pracować w potężnej, inteligentnej

harmonii. Tai Chi Chuan, tak ja Vipassana, jest nie kończącą się wędrówką. Każdy jej

moment jest nowy i inny. I nie można się zatrzymywać.

Rozdział szósty

TAJEMNICE OSOBOWOŚCI

„Jedna myśl i jeden cel wypełnia moje życie i nadaje mu sens - zgłębić tajemnicę

osobowości. Jest to główny punkt zaczepienia, dzięki któremu wszystko można wyjaśnić"

- CARL G. JUNG

Medytacja wglądu jest nieskończona i nie kończąca się. Możesz ustalić sobie pewne

zwyczaje i reguły pomocne przy jej stosowaniu, ale nigdy nie masz pewności, dokąd cię

background image

ona może zaprowadzić. Patrzenie w siebie bez konkretnych celów i ocen przypomina

zdejmowanie pokrywki z garnka z bulgocącą zupą - nigdy nie wiadomo, co wypłynie na

powierzchnię.

Dwa kolejne rozdziały książki dotyczą kilku fundamentalnych problemów, z jakimi

możesz się zetknąć na którymś z etapów swej wędrówki ku samopoznaniu. Mogą cię one

nękać przez całe życie, o ile nie nauczysz się rozwiązywać rodzonych przez nie konfliktów.

OSOBOWOŚĆ

Uwarunkowania, które opisałem już wcześniej w różnych kontekstach, są osadami

przeszłości, takimi jak: wspomnienia, wzorce zachowań, doświadczenia, wierzenia, opinie,

sympatie i antypatie, własny obraz siebie, itd., które sprawiają, że reagujemy automatycznie

i pod wpływem przymusów. Ponieważ się z nimi identyfikujemy, bardzo trudno się nam od

nich uwolnić. Stanowią nasze „ja", które posiada silny instynkt samozachowawczy i

obronny; dąży do bezpieczeństwa i sprawowania kontroli.

Jeśli umiejętnie stosować będziesz medytację wglądu, poznasz zniewalające cię

schematy. Zauważysz, że twoje zachowanie nie jest przypadkowe ani wynikające z twojej

wolnej woli, jak wcześniej sądziłeś. Zobaczysz wyłaniające się kolejno małe i większe

fragmenty twych wzorców warunkujących.

Po pewnym czasie odkryjesz, że kilka z tych wzorców tworzy pewną spójną całość,

czyli „osobowość", przypominającą odrębną osobę (lub osoby) żyjącą w twoim ciele. Coraz

więcej badań naukowych i metod terapeutycznych skupia się na osobowościach

składowych i archetypach, takich jak: Wewnętrzne Dziecko, Dzikus, Bogini, Jędza. Jest to

doprawdy fascynujące i coraz bardziej popularne zagadnienie.

Jak wynika z mych obserwacji, każdy z nas ma osobowość główną, czyli

przewodnią, która jest silniejsza i bardziej spójna od towarzyszących jej osobowości

składowych. Nie chcę tutaj podważać znaczenia osobowości składowych, które często (lecz

niekoniecznie) stanowią część wzorców składających się na osobowość ogólną. Jak się

okazuje, główne typy osobowości, nie są bezładne i przypadkowe; wydają się dzielić na

dziewięć podstawowych grup. Jeśli tak jest rzeczywiście, znajomość typów osobowości

może stać się bezcennym kluczem umożliwiającym ci dopasowanie do siebie wielu

wzorców warunkujących, które odkryjesz podczas medytacji wglądu.

Muszę jednak zaznaczyć, że samo rozumowe poznanie typów osobowości nie

wystarczy do tego, by osiągnąć prawdziwą zmianę. Wciąż bowiem będziesz się identyfiko-

background image

wał ze swym wzorcem, nawet jeśli okaże się destruktywny. Uwolnienie się od schematów

osobowości, lub jakiejkolwiek innej formy uwarunkowania, jest zadaniem Vipassany albo

innej, zbliżonej praktyki. Wiedza zawsze jest tylko narzędziem.

ENNEAGRAM - TYPY OSOBOWOŚCI

W przeciwieństwie do większości typologii osobowości, Enneagram nie opiera się

na współczesnych teoriach psychologicznych. Wywodzi się on ze starej tradycji

mistycznej (prawdopodobnie Sufi), która aż do niedawna trwała jedynie dzięki ustnym

przekazom różnych duchowych mistrzów. Tym, którzy dążyli do samopoznania,

pomagała zrozumieć niektóre z ich wzorców warunkujących.

O systemie tym po raz pierwszy usłyszałem pod koniec lat 70-tych od mego

nauczyciela medytacji, Dhiravamsy, przyjaciela jednego z pierwszych amerykańskich

nauczycieli Enneagramu, Claudia Naranjo. W ostatnim czasie wydano szereg książek

dotyczących tej klasyfikacji i cieszą się one wielką popularnością, ponieważ czytelnicy z

różnych stron świata uznają celność jej zaskakujących wglądów i ponieważ znajduje ona

wiele powiązań z typologiami opierającymi się na współczesnych teoriach

psychologicznych.

Tak jak wielu innych ludzi, również i ja z początku sceptycznie podchodziłem do

teorii twierdzącej, że całą ludzką rasę można tak po prostu poukładać w dziewięciu

szufladkach behawioralnych. Nie interesowałem się Enneagramem do czasu rozpoczęcia

treningów u Dhiravamsy na San Juan Island. Razem z żoną zmagaliśmy się wówczas z

naszym pierwszym (i w tym czasie jedynym) dzieckiem - córką Shu-Wen. Choć miała

dopiero dwa lata, była wyjątkowo kapryśna i uparta. Potrafiła czasem płakać nawet

godzinę albo dłużej, aż dostała to, czego chciała. Dhiravamsa, widząc nasze problemy,

stwierdził, że być może Shu-Wen wykazuje ósmy typ osobowości, czyli Szefa. Wyjaśnił

nam, że Szefowie dążą do władzy i nie są skłonni do słuchania, czasem więc trzeba

krzyknąć, by zwrócić na siebie ich uwagę!

Nie była to rada, jaką można by znaleźć w podręczniku dla rodziców, ale dzięki niej

od razu poczuliśmy się lepiej, gdyż już wcześniej zdarzało nam się krzyczeć na naszą córkę.

Kiedy zrozumieliśmy jej sposób myślenia, mogliśmy rozmawiać z nią używając jej własnego

(stanowczego) języka. W ciągu paru tygodni zauważyliśmy znaczną poprawę w naszych

wzajemnych stosunkach. Shu-Wen zaczęła się zmieniać, i nadal się zmienia, stając się

background image

bardziej miękka i delikatna, a więc nabierając cech przewidzianych przez Enneagram dla

zdrowego Szefa (# 8).

Przejdźmy do krótkiej charakterystyki każdego z dziewięciu typów osobowości.

Zawierają one wzorce, które zwykle wpływają na wszystkie nasze poważniejsze decyzje i na

wiele błahszych, jak chociażby styl ubierania się. Istnieją jeszcze inne formy naszych

głównych uwarunkowań nie objętych osobowością, takie jak: wzorzec rodzicielski, rasowy,

ideologiczny. Zazwyczaj nie są one jednak tak głębokie i tak silne jak wzorce osobowości.

Zgodnie z Enneagramem, złożone wzorce osobowości skupiają się wokół jednego -

fałszywego - spojrzenia na życie. Spojrzenie to, reprezentowane przez jeden z dziewięciu

punktów na okręgu, jest tak mocno w nas zakorzenione, że wydaje się nam uniwersalne.

Innymi słowy, mylimy jeden punkt na okręgu (indywidualność) z całym okręgiem (całość).

Nie widzimy swoich ograniczeń. Tkwimy w sidłach dwoistości, opisanej przeze mnie

wcześniej: postrzegamy swą indywidualność, a nie pełnię i jedność.

Medytacja wglądu to proces uwalniania się od wszelkich schematów i uwarunkowań,

niezależnie od ich źródła i natężenia.

Enneagram jest mapą, przewodnikiem po głównych wzorcach osobowościowych, z

którymi możesz się zetknąć podczas swej podróży przez życie. Posługiwanie się tą mapą jest

niezwykle pomocne, lecz nie zastąpi samej podróży, którą musisz przebyć uważnie stawiając

krok po kroku. Wystrzegaj się ślepego klasyfikowania i „szufladkowania" siebie i innych

ludzi; traktuj Enneagram jako pomoc w ćwiczeniach czujności, a nie jako ich substytut.

Nigdy nie wykorzystuj go do manipulowania innymi, gdyż wyrządziłoby to krzywdę

zarówno im, jak i tobie. Uraza, jaką odczuwają niektórzy ludzie „zaszufladkowani" przez

typologię osobowości, jest zwykłą reakcją ich ego. „Ja" uwielbia myśleć, że jest wolne,

wyjątkowe i niepowtarzalne. Jeśli jednak można przewidzieć twe zachowanie, oznacza to, że

i ciebie łatwo przejrzeć. Twe reakcje są schematyczne i wbrew twojemu mniemaniu twe

działanie wcale nie jest wyrazem wolnej woli.

Uznanie faktu, iż faktycznie nie jesteś wolny, może rozświetlić ci drogę do

prawdziwej zmiany. Nie możesz się zmienić, dopóki nie uświadomisz sobie konieczności

swej zmiany. Osobowość to nośnik relacji. Nie jest on bardziej ograniczający czy

„szufladkujący" niż twój fizyczny nośnik - ciało. Zarówno osobowość jak i ciało są

narzędziami, to my mamy z nich korzystać, nie - odwrotnie.

background image

OSOBOWOŚĆ # 1: PERFEKCJONISTA

Zniekształcającym obraz pryzmatem, przez który Perfekcjonista patrzy na życie, jest

doskonałość. Większość Perfekcjonistów zawsze ma w głowie gotową wizję tego, co jak

musi lub powinno wyglądać. Uważają oni, że każdemu działaniu odpowiada tylko jedna

właściwa metoda, i że wszyscy ludzie powinni dokładać największych starań, by się do niej

dostosować.

'

Silny przymus, by wszystko dokoła naprawiać i porządkować, czyni z

Perfekcjonistów ludzi kontrolujących, ceniących współzawodnictwo i wyjątkowo ciężko

pracujących. Wysiłek jest dla nich równoznaczny z samozaparciem, często działają tak,

jakby próbowali się unieść ciągnąc własne szelki. Mają skłonność do stawiania swych zasad

wyżej niż ludzi i do traktowania obecnej kondycji ludzkości jako marnej namiastki dawno

minionego, „złotego wieku". Jest to osobowość pioniera, patriarchy, konserwatysty.

Wśród Perfekcjonistów jest wielu nauczycieli. Często dążą do utrzymania silnej

dyscypliny i propagują szacunek dla władzy. Są zazwyczaj wysoce moralni, uczciwi i otwar-

ci; przywiązują wagę do szczegółów i dokładności (choć nie zawsze przychodzi im to z

łatwością). Polegają głównie na sobie, a swą energię kierują przede wszystkim na swą

rodzinę, organizację, grupę społeczną.

Z drugiej, negatywnej strony charakteryzuje ich gromadzenie w sobie uraz i gniewu.

Często są krytyczni tak w stosunku do siebie, jak i do innych, ponieważ wszystko zawsze jest

dalekie od doskonałości. Są sfrustrowani, lecz uzewnętrznianie swej frustracji uważają za

„nieprawidłowy" sposób działania. Mają skłonności do „nakładania cielesnej zbroi" tłumiąc i

zamykając uczucia we wnętrzu swego ciała. W stanie silnego napięcia wybuchają gniewem

lub teź dławią go w sobie i popadają w depresję.

Podczas medytacji Perfekcjoniści odczuwają zazwyczaj fizyczny dyskomfort i ból.

Trudno jest im się przyznać do „kotłowaniny" i niedoskonałości swych emocji i dlatego

starają się trzymać je w zamknięciu. Mogą odczuwać frustrację wynikającą z uczucia, że nie

medytują w „odpowiedni" sposób, albo ze medytacja jest dla nich zbyt bolesna, by mogli ją

kontynuować.

Perfekcjonista powinien nauczyć się odprężać i przestać wszystko brać tak poważnie.

Musi zdać sobie sprawę z tego, że doskonałość nie jest konieczna, aby coś mogło nabrać

wartości czy dać nam zadowolenie. Doskonałość nie jest żadnym uniwersalnym nakazem; to

tylko idea, którą sam sobie stworzył. Wszystko jakoś się ułoży, nawet bez usilnej kontroli z

jego strony.

background image

Do Perfekcjonistów zaliczyć można takie znane osoby, jak: George Bernard Shaw,

Martin Luther, Margaret Thatcher i Konfucjusz - pierwotne źródło inspiracji kultury

chińskiej, a także Dave Stieb z drużyny Toronto Blue Jays, który istotę dylematu

wynikającego z jego osobowości zawarł w tytule swej autobiografii Tomorrow, I'll be Perfect

(„Jutro będę doskonały"). A przecież jutro nigdy nie nadchodzi. Istnieje tylko dzień

dzisiejszy.

OSOBOWOŚĆ # 2: NIEZALEŻNY POMOCNIK

Swój błędny obraz rzeczywistości ten typ osobowości uzyskuje patrząc przez pryzmat

wolności/niezależności. Jak na ironię, charakteryzuje go właśnie duża zależność od innych

oraz troska o to, jak jest przez nich widziany i oceniany. Potrzebuje uznania i przyjaźni, co

zwykle usiłuje zdobyć starając się być pomocnym i atrakcyjnym. Chociaż czasem udaje mu

się kogoś od siebie uzależnić (dzięki czemu podtrzymuje iluzję władzy i niezależności), w

istocie sam jest bardzo zależny czerpiąc z otoczenia poczucie swej wartości.

Dwójki są często wspaniałymi opiekunami, terapeutami i kompanami; troskliwymi

pocieszycielami i dobrymi słuchaczami. Łatwo nawiązują indywidualne kontakty i stają na

głowie, by zaspokoić potrzeby i oczekiwania innych.

Doskonale umieją przystosować się do otoczenia. Potrafią różnie się ubierać i

zachowywać, w zależności od okazji i środowiska, w jakim się znajdują. Większość z nich to

wspaniali kompani - pełne życia i entuzjazmu „dusze towarzystwa". Wielu ludzi uważa je za

żyjących świętych i chętnie im się zwierza.

Ceną za ten dar często bywa wyzbycie się albo stłumienie własnych potrzeb.

Pomocnicy mogą czuć się urażeni, uważając się za wykorzystywanych i niedocenianych.

By potwierdzić swą niezależność, mogą buntować się przeciwko tym, od których zależą

najbardziej i eksplodować gniewem. Często zapadają na zdrowiu w wyniku przemęczenia

obowiązkami, jakie na siebie przyjęli, lub też (często nieświadomie), by móc przestać

troszczyć się o innych i samemu zdobyć trochę uwagi.

Osobowości te są dumne; uważają się za pomocników, samych nie potrzebujących

pomocy. Każdy przejaw najbardziej konstruktywnej krytyki traktują jako obrazę albo atak na

swą osobę, ponieważ ich poczucie własnej wartości pochodzi z zewnątrz i jest bardzo kruche.

Potrzebują bezpieczeństwa, ale stronią od bliskiej zażyłości i zaangażowania emocjonalnego,

gdyż zagraża to ich poczuciu niezależności.

background image

W medytacji Pomocnicy mają kłopoty ze swą dumą i przeświadczeniem o

niezależności. Często myślą: „Mogę to zrobić sam, po swojemu"; „Nie potrzebuję pomocy,

to ja pomagam innym"; „Nikt mi nie musi mówić, co mam robić; sam dam sobie radę; sam

wiem".

By uwolnić się z tej pułapki, muszą przede wszystkim przyznać się do zależności od

innych oraz do swej potrzeby uznania i bezpieczeństwa. Mają z tym niemałe trudności

wynikające z ich dumy i przywiązania do własnego obrazu siebie. Jeśli uda im się zrobić

ten pierwszy krok, będą mogli rozpocząć poszukiwania pawdziwej niezależności wewnątrz

siebie. Sami zaczną widzieć siebie jako jednostki niepowtarzalne i wyjątkowe, nie będą

potrzebować zapewnień o tym plynących z ust innych ludzi. Nauczą się dawać, niczego w

zamian nie oczekując.

Niezależni Pomocnicy to m.in.: Matka Teresa, Cher, Marilyn Monroe i Leo

Buscaglia.

OSOBOWOŚĆ # 3: GRACZ, CZŁOWIEK SUKCESU

Osobowość trzecia patrzy na świat przez pryzmat niezawodności i sukcesu. Podczas

gdy Dwójki poszukują akceptacji otoczenia poprzez utrzymywanie swej atrakcyjności i nie-

sienie pomocy, Trójki pragną uznania w oczach podobnych sobie ludzi i starają się je

zdobyć poprzez ciężką pracę, niezawodność i odnoszenie sukcesów.

Trójki to osobowości chyba najbardziej w kulturze północno-amerykańskiej

podziwiane. Są wśród nich biznesmeni, akwizytorzy, pośrednicy, dyrektorzy,

organizatorzy, liberalni intelektualiści, yuppies, specjaliści od „ofert wiązanych" i

manipulanci

massmediów.

Lubią

nieprzerwanie

działać.

agresywnymi,

przekonywającymi i dobrze się prezentującymi graczami-aktorami, potrafiącymi bezblęd-

nie odgrywać swą rolę (również duchową), a także ciągnąć ją do samego końca -

uwieńczonego sukcesem rezultatu.

Pułapką, w którą dają się wciągnąć, jest - tak jak w przypadku Dwójek -

uzależnienie od innych; ciągłe poszukiwanie potwierdzenia własnej wartości w otoczeniu

zewnętrznym, bez względu na to, jak dobrze im się powodzi. Muszą więc wciąż na nowo

wygrywać. Ilość sukcesów jest dla nich równie ważna jak ich jakość, dlatego ciągle

poszukują nowych wyzwań, nowych okazji do wykazania się. W często używanej,

popularnej terminologii stresu zalicza się je do osobowości typu A. W stanach wewnętrz-

nego rozbicia popadają w apatię i odrętwienie; tracą energię i motywację do działania -

osiągają stan nazywany syndromem Epsteina-Barra albo „grypą yuppies".

background image

Kluczem do sukcesu, a zarazem największą zaletą, jest ich olbrzymie poczucie

odpowiedzialności. Dzięki umiejętności całkowitego utożsamienia się z odgrywaną rolą,

zarówno praca jak i pełnione funkcje pozwalają im odnosić spore sukcesy. Płacą za to

utratą duszy. Tracą kontakt z głębszym poziomem siebie, często całkowicie przekreślając

możliwość istnienia czegokolwiek poza tym, co można zobaczyć na powierzchni. Dlatego

też zazwyczaj skłaniają się ku materializmowi.

Jak od „życia wewnętrznego" Trójki bardziej cenią odgrywaną przez siebie rolę,

tak od życia rodzinnego ważniejsza dla nich jest praca. Dlatego mnóstwo czasu zwykli

spędzać poza domem.

Medytacja wglądu rzadko budzi ich zainteresowanie. Trudno jest im znieść

bezruch i pogrążenie w ciszy, a perspektywa zaglądania w ciemne i tajemnicze zakamarki

swej istoty bez natychmiastowych opłacalnych rezultatów, nie wydaje im się w

najmniejszym stopniu zachęcająca. Potrzebują ciągłych dowodów „życiowego sukcesu".

Jeśli poświęcają się duchowości, to zazwyczaj w powiązaniu z innymi celami.

Kilka lat temu pewien mężczyzna, który okazał się Trójką, poprosił mnie o kilka

lekcji medytacji wglądu. Twierdził, że w pozostałych dziedzinach życia osiągnął sukces,

przyszła więc pora, by zająć się sferą duchową. Po zaledwie dziesięciu minutach

medytacji siedzącej, zaczął głośno krzyczeć. Po zakończonej sesji powiedział mi, że

przeżył najbardziej przerażające doświadczenie w swym życiu. Kiedy spytałem, co go tak

przeraziło, odparł: „Siedzenie bez ruchu. Nigdy wcześniej tego nie robiłem." Nie zgłosił

się na drugą sesję, gdyż swą próbę medytacji uznał za „całkowite niepowodzenie". Wolał

zapewne poszukać czegoś bardziej „odpowiedniego".

Trójki powinny zwolnić tempo i postarać się spojrzeć dalej, poza kreowany obraz

siebie, poza zadowolenie z osiągnięć. Stosunki z ludźmi i życiem w ogóle wymagają dużo

trwalszych fundamentów niż laury i oklaski. Trójkom trudno to jednak zrozumieć,

ponieważ za odgrywanie swych ról są sowicie wynagradzane przez społeczeństwo. Ci

Gracze, którzy zdołają zrobić pierwszy krok na drodze do równowagi, zwykle poszerzają

swe pole widzenia poświęcając więcej uwagi rodzinie i całemu społeczeństwu. Zaczynają

zaglądać pod powierzchnię, przebijają się wzrokiem przez swój image, który dotąd tak

troskliwie pielęgnowali.

Do słynnych Trójek należą: Laurence Olivier, Walt Disney, Werner Erhard

(założyciel EST) oraz Ron Hubbard (pisarz SF, założyciel Kościoła Scjentologii).

background image

OSOBOWOŚĆ #4: TRAGI-ROMANTYK, ARTYSTA

Zwodniczym pryzmatem Czwórek jest racjonalizowanie. Usiłują one doszukać się

sensu w swym życiu poprzez ciągłe rozpamiętywanie przeszłości, zastanawianie się, w

którym miejscu popełniły błąd i w jaki sposób mogłyby go naprawić w przyszłości. Wydaje

im się, że zostały przez życie skazane na nieszczęśliwą, pełną strat, samotną egzystencję.

Pogrążanie się w poczuciu nieszczęścia często powoduje u nich depresję i

melancholię. Ta ostatnia jest dla nich doświadczeniem gorzkim, a zarazem słodkim, którym

mogą się upajać nadając mu często artystyczny lub literacki wyraz. Choć melancholia jest

zmorą ich życia, są do niej mocno przywiązane, ponieważ pozwala im czuć się jednostkami

wyjątkowymi i twórczymi.

Czwórki to osobowości artystyczne i twórcze, miłośnicy wszystkiego, co wyszukane i

niepospolite. Uważają się za osoby w ten czy inny sposób wyróżniające się z szarego tłumu.

Są atrakcyjne i imponujące, choć raczej wyniosłe; uchodzą za arbitrów „dobrego smaku", ale

raczej ekstrawaganckiego i niekonwencjonalnego.

Wśród Czwórek znaleźć można wielu pisarzy, malarzy, znanych osobistości świata

mody i innych członków społeczności twórczej. Ustanawiają nowe kanony, często utożsa-

miając swe tworzenie z cierpieniem. Nagrody Japonii i Anglii przybierają wyraźne cechy

osobowości czwartej; charakteryzuje je silna tradycja literacka, dramaturgiczna, ary-

stokracja znająca lepsze czasy, troska o wytworność i elegancję, a także przeświadczenie o

tym, że są niezrozumiane i niedoceniane. Oba te kraje są wyspami, oddzielonymi od stałego

lądu, całkowicie odciętymi.

Pułapką dla Czwórek jest autentyczność. Podczas gdy rozmyślają one zawzięcie

poszukując „prawdziwego" znaczenia życia, życie przepływa obok nich. Patrzą z góry na

„zwykłych" ludzi, ale jednocześnie im zazdroszczą; chciałyby, ale się boją.

Trudno jest Czwórkom pozbyć się swej melancholii i depresji. Dzięki swym smętnym

nastrojom czują się inne i czerpią z nich natchnienie dla swej twórczości. Są więźniami swej

głowy do tego stopnia, że często tracą kontakt z ciałem i doświadczają zaburzeń fizycznych

lub umysłowych. Ich zagubienie często wynika z wielkiej ilości myślowych scenariuszy,

zarówno przeszłości jak i przyszłości. W przypadku silnego napięcia Czwórki mogą

zaniechać prób ratowania się, łudząc się rozpaczliwie nadzieją na przybycie wybawiciela.

Mogą wykazywać skłonności samobójcze.

W medytacji wglądu nie mogą zazwyczaj poradzić sobie z nieprzerwanym

myśleniem. Niektóre z nich nigdy nie przeżyły jednej chwili bez myślenia i dlatego nie

background image

mają kontaktu z emocjami i ciałem. Nie odczuwają swych emocji ani doznań fizycznych,

lecz przepuszczają je przez myślowy filtr. Często czują się zagubione i niezdecydowane, nie

wiedząc w którą stronę się obrócić.

Dla Czwórek, które uparcie trzymają się nieustannej introspekcji, nie ma możliwości

ratunku. Rzeczywistość nie istnieje w ich głowach, lecz w trwającej chwili, w zwyczajności

życia, której tak bardzo starają się unikać. Dobrze byłoby dla nich, gdyby zamiast myśleć

zaczęły działać.

Sukces osiągnięty dzięki własnemu działaniu w „realnym świecie" może okazać się

dla nich najlepszym pokrzepieniem. Ruch i ćwiczenie fizyczne zazwyczaj również dobrze

im służą, choć na początku mogą wydawać się trudne.

Sławne Czwórki to m.in.: Alan Watts, Joni Mitchell, John Keats, Ingmar Bergman,

Meryl Streep i Percy B. Shelley.

OSOBOWOŚĆ # 5: OBSERWATOR

Złudną perspektywą na życie osobowości piątej jest perspektywa obserwacji.

Piątkom wydaje się, że obserwując życie mogą poznać kierujące nim mechanizmy, a dzięki

temu kontrolować je i zachować wobec życia dystans. Ich obserwacje są z natury szeroko

zakrojone i raczej wnikliwe, ale zajmowane przez nich stanowisko widza oddziela ich od

ludzi i całego życia. Wiedza na temat życia to nie życie.

Obserwatorzy świetnie nadają się na decydentów i intelektualistów. Ich umiejętność

odcięcia się od otoczenia pozwala im patrzeć na ludzi i towarzyszące im sytuacje w sposób

zrównoważony i obiektywny. Chcieliby wiedzieć wszystko, gromadzą więc każdą

informację, każdy ułamek wiedzy i magazynują w teczkach z wycinkami prasowymi,

segregatorach, biblioteczkach i komputerach. Pragną być choć trochę obeznani niemal w

każdej tematyce.

Dążenie do wszechwiedzy, choć to cel słuszny i godny podziwu, nie jest życiem.

Jedynie dotyczy życia. Obserwatorzy wykorzystują swą wiedzę, abnegację i zamknięcie w

sobie jako środki obronne przed wciągnięciem w wir życia. Nie wierzą, że życie może

zaspokoić ich potrzeby, więc wydaje im się, że muszą zadbać o nie sami. Zabarykadowują się

w swych wieżach z kości słoniowej. Im większe wykazują zdolności w dziedzinie

samoobrony, tym bardziej się izolują od otoczenia i tym trudniej przychodzi im zwrócenie się

do innych ludzi o pomoc czy nawet nawiązanie z nimi jakiegokolwiek kontaktu.

background image

Kiedy forteca zostaje zdobyta lub wiedza zakwestionowana, traktują to zazwyczaj

jako najazd na swe terytorium i czują się osaczeni. Wpadają w „psychiczną panikę", będącą

rodzajem klaustrofobii. Większość Obserwatorów potrzebuje w życiu dużo przestrzeni i

czasu dla siebie. Spotkania towarzyskie jak i krótkie pogawędki uważają za stratę cennego

czasu, który można by przeznaczyć na gromadzenie dóbr intelektualnych lub innych. Nie

znoszą żadnej formy zaangażowania czy zniewolenia przez innych.

Piątki na ogół lubią Vipassanę, ponieważ polega na obserwowaniu. Pułapką może się

dla nich okazać skłonność do spędzania większości czasu na samotnych obserwacjach i zbyt

małe zainteresowanie włączeniem się do życia i kontaktami z ludźmi.

Powinny porzucić swe fortyfikacje i, zamiast chować się przed życiem, wyruszyć

mu na spotkanie. Muszą wypróbować swe szczegółowo opracowane strategie bezpośrednio

na polu walki, jakim jest życie; muszą ćwiczyć swą siłę zamiast tylko teoretyzować; muszą

zaufać odruchom płynącym z wnętrza.

Do słynnych Obserwatorów należą: Albert Einstein, Franz Kafka, Albert Camus,

Glenn Gould, J. Paul Getty i Howard Hughes.

OSOBOWOŚĆ # 6: POSZUKIWACZ PRZYGÓD, LOJALISTA

Zwodniczym pryzmatem osobowości szóstej jest przygoda. Ponieważ Poszukiwacz

Przygód jest nękany ciągłym strachem i zwątpieniem w siebie, pragnie wykazywać się i udo-

wadniać swą wartość w coraz to nowych sytuacjach, albo też znaleźć taką osobę, grupę lub

system, który spełniłby jego nadzieję na oddalenie na zawsze jego lęków i niezdecydowania.

Szóstki dobrze radzą sobie w walce z przeciwnościami. Na ogół nie są

zwolennikami bezwzględnego posłuszeństwa wobec władzy, a kiedy oddadzą się jakiejś

sprawie lub osobie, zachowują wobec niej niezachwianą lojalność. Potrafią ciężko

pracować, poświęcać się, czasem mogą nawet dokonywać zdumiewających wyczynów

duchowych. Cechy te czynią z nich dobrych, ofiarnych przyjaciół i członków różnego

rodzaju zespołów. Wśród Szóstek jest wielu żołnierzy, oficerów policji, alpinistów,

maratończyków.

Osobowość ta może przejawiać wzorce zachowań, które wydają się być całkowicie

przeciwstawne. Istnieją właściwie dwa typy Szóstek: lękliwy i nielękliwy. Typ lękliwy jest

nieśmiały, pełen fobii i braku wiary w siebie, jak, na przykład, Woody Allen. Nielękliwy,

jak Oliver North, może się wydawać pewny siebie, zaczepny i obcesowy, skrywając swój

background image

strach pod płaszczykiem wrogiego zachowania i wymuszonej odwagi. Szóstki mogą

okazywać lojalność i oznaki stabilizacji zamiennie z napadami poszukiwań i

eksperymentowania.

Mimo zewnętrznych pozorów Szóstki są raczej bojaźliwe, szczególnie wobec

zwierzchników. Mają skłonności do projekcji umysłowych, a nawet paranoi; bezustannie

wypatrują ewentualnego zagrożenia. Próbują pokonać swe lęki udając odważnych i ukryć

niezdecydowanie i niepokój wchodząc w jakiś stały układ, czy to z określoną osobą,

wyznaniem, czy ugrupowaniem. Zawsze będą ofiarnie walczyć w jego obronie, gdyż w

istocie będzie to dla nich walka w obronie własnej. Doskonałym układem dla wielu Szóstek

jest służba w armii, ponieważ nie tylko daje im wiarygodną ideę, o którą mogą walczyć, ale

także stwarza okazję do wykazania się odwagą i lojalnością.

Największym wyzwaniem, z jakim przychodzi im się zmierzyć w medytacji

wglądu, jest konsekwencja. Choćby nawet uznali medytację za praktykę wyjątkowo

słuszną i rozsądną, zawsze odczuwać będą pokusę porzucenia jej i poszukania czegoś

lepszego. Powiedziałem kiedyś pewnej Szóstce, że nawet jeśli rzeczywiście istniałaby

gdzieś metoda lub system doskonały, i tak nie pozostałaby przy nim długo, ponieważ w jej

przekonaniu zawsze istnieje możliwość jeszcze lepszego rozwiązania. Z wyrazem

zawstydzenia na twarzy przyznała mi rację. Wkrótce potem opuściła naszą grupę.

Osobowość ta może przezwyciężyć swój strach tylko prawdziwą, niewymuszoną

odwagą. Prawdziwą odwagę może jednak odnaleźć tylko wtedy, gdy uzna swe lęki i

zrozumie ich procesy. Jeśli wypiera się lęku, nie może się z nim zmierzyć. Szóstki powinny

więc postawić nie na walkę, lecz na zgodę i pojednanie.

Słynne Szóstki to: Richard Nixon, Sigmund Freud, Napoleon, Hitler i Tchórzliwy

Lew z Czarnoksiężnika z krainy Oz.

,

OSOBOWOŚĆ # 7: IDEALISTA

Błędny obraz życia osobowość # 7 uzyskuje patrząc przez pryzmat ideałów. Swe

głęboko skrywane lęki maskuje planami i nadzieją na nadejście lepszych czasów dla niej,

jako jednostki i jako członka grupy. Siódemki są niepoprawnymi optymistami bujającymi w

obłokach. Zazwyczaj nie zauważają ciemnej strony rzeczywistości i mają trudności z

wdrożeniem swych planów w życie.

Siódemki są bardzo atrakcyjne - wesołe, towarzyskie, elokwentne, z wiecznym

uśmiechem na twarzy roztaczające piękne wizje przyszłości. Lubią udzielać się towarzysko,

background image

gdyż pozwala im to umacniać własne ideały, szerzyć ideę wspólnoty ludzkiej oraz mile

spędzać czas. Dzięki takim cechom jak zdolności organizacyjne i łatwość nawiązywania

kontaktów, zrównoważone Siódemki potrafią osiągać dobre wyniki działając w wielkich

organizacjach. Internacjonalistyczne partie polityczne, instytucje dobroczynne, organizacje

ekologiczne, ośrodki rozwoju duchowego, spółdzielnie i inne przedsięwzięcia idealistyczne

zwykle skupiają w swych szeregach spory procent Idealistów. Za doskonały przykład tej

osobowości w akcji może posłu- żyć kontrkultura hippisowska lat 60-tych, jak i wiele dzi-

siejszych organizacji i ugrupowań new age, które szerzą ideę wspólnoty ludzkiej, dobrego

sampoczucia i ruchu w stronę „światła".

Niestety, upieranie się przy oglądaniu świata przez różowe okulary, nie zmieni jego

rzeczywistego koloru. Problemy nie rozwiążą się same. Głęboko zakorzenione lęki nie

dadzą się całkowicie i na zawsze zatuszować optymistycznym myśleniem. Istnieniu Cienia,

czyli ciemnej strony życia nie można przeczyć ani go ignorować. Siódemki mają skłonności

do utożsamiania mówienia o czymś z prawdziwym tego przeżywaniem. W dziedzinie

duchowości często uważają się za osoby wielce doświadczone, a nawet oświecone. Mają

problemy z wprowadzaniem planów w życie i z wypełnianiem zobowiązań, których jeśłi

mogą, starają się unikać.

Kiedy rozziew pomiędzy rzeczywistością a ich ideałami rozrasta się do rozmiarów

przepaści, stają się zawzięte i agresywne, próbując naginać rzeczywistość tak, by przystawała

do ideałów. Albo też dają sobie z nimi po prostu spokój. Postawiwszy na to drugie

rozwiązanie, mogą się zwyczajnie fizycznie „ulotnić", albo też wybrać wewnętrzną ucieczkę

w narkotyki lub narcystyczne zainteresowanie samym sobą.

Podczas medytacji wglądu powainym problemem jest dla Siódemek fizyczny lub

emocjonalny ból, jaki może ona uwolnić. Dopóki ból ten nie zostanie rozpracowany, tkwić

będzie uwięziony w pułapce bezpodstawnego optymizmu; przybierając na sile i mrocznej

głębii.

Zamiast uparcie dążyć do miłego wypełniania czasu i snuć piękne marzenia,

Siódemki powinny stworzyć sobie możliwość przebywania w teraźniejszości. Kiedy uważnie

i bez uprzedzeń przyjrzą się sobie i otoczeniu, ich ogląd rzeczywistości stanie się bardziej

zrównoważony. A wtedy nie będą się już tak bardzo bali konfrontacji z bólem i niewygodą.

Wzmocnieni i zrównoważeni, będą mogli z większym niż dotychczas powodzeniem

wprowadzać w czyn swe natchnione wizje.

Do znanych Siódemek należą: Ram Dass, Joan Rivers, Piotruś Pan i James Joyce.

background image

OSOBOWOŚĆ # 8: SZEF, EGZEKUTOR

Fałszywym pryzmatem tej osobowości jest sprawiedliwość. Ósemki uważają świat za

wyjątkowo nieprzyjazne miejsce, w którym siłą należy wprowadzać sprawiedliwość. Dążą do

władzy i potrafią sami zadbać o interesy swoje i swoich podopiecznych, by mieć pewność, że

sprawiedliwości staje się zadość.

Ósemkami jest wielu przywódców i szefów. Często piastują wysokie stanowiska

odznaczając się przy tym okazałą posturą i fizyczną siłą. Są zazwyczaj wojowniczy, pewni

siebie, gwałtowni i często, choć na ogół nieświadomie, dają wyraz swej gniewnej naturze.

Szanują tych, którzy mają odwagę stawić im czoła. Zrównoważone Ósemki są doskonałym

materiałem na przywódców i orędowników pokrzywdzonych.

Chociaż nieźle radzą sobie z pokonywaniem zagrożeń zewnętrznych, nie potrafią

walczyć z wrogami wewnętrznymi. Mają tendencje do unikania lub tłumienia w sobie

wszystkiego, co kojarzy im się ze słabością - czułości, wrażliwości, współczucia,

ustępliwości. W ten sposób tłumią swą zdolność do kochania i bycia kochanym; izolują się.

Stworzoną przez siebie pustkę starają się wypełnić przyjemnościami zmysłowymi, takimi jak

seks, alkohol, narkotyki czy dobre jedzenie.

Ósemki unikają introspekcji, ponieważ mogłaby podkopać ich uproszczone pojęcia

dobra i zła. Lubią mieć ściśle określony cel, na którym mogą się skupić. Chcą wiedzieć,

kto jest „dobrym facetem", a kto „złym". Oczywiście, w swym przekonaniu, oni zawsze

należą do „dobrych facetów".

Bez względu na to, ile mają władzy, większość Ósemek jest niestety przekonana, że

poczucia własnej wartości należy szukać poza sobą, na zewnątrz. Mają więc ten sam

problem, co Dwójki. Jeśli jednak Dwójki starają się zdobyć przekonanie o swej wartości

przez roztaczanie wdzięków i niesienie pomocy, Ósemki zdobywają je siłą.

W Vipassanie, Ósemki mają największe trudności z przyznaniem się do słabości. Są

one tak przyzwyczajone do sprawowania kontroli i wydawania rozkazów, że nie potrafią

otworzyć się na nowe i nieznane. Nikt jednak nie jest wszechpotężny. Wszyscy mamy

jakieś słabości, co _wcale niekoniecznie musi być złe. Jak uczy Tai Chi Chuan, twarde

zostanie w końcu zwyciężone przez miękkie.

Ósemki powinny uznać wartość miękkości i wrażliwości. Muszą nauczyć się dawać

równie dobrze jak brać, a prawdziwie słuchać równie dobrze jak komenderować. Tylko w

ten sposób będą mogli doświadczyć wzajemnej miłości i zrozumieć głębsze znaczenie

słowa „sprawiedliwość".

background image

Słynne Ósemki to: Gurdźijew, Fritz Perls (twórca terapii gestalt), Nietzsche, Pablo

Picasso, Ernest Hemingway i Katharine Hepburn.

OSOBOWOŚĆ # 9: PACYFISTA

Fałszywy obraz rzeczywistości Dziewiątki uzyskują patrząc przez pryzmat

nonkonformizmu. Może to z początku wydawać się dziwne, bowiem większość Dziewiątek

to -by wysoce konwencjonalne. Są jednak nonkonformistami w tym sensie, że cały czas

poszukują możliwości osiągnięcia spokoju i harmonii oraz większego stopnia zdecydowa-

nia. Chociaż osiągnięcie stanu „uporządkowanej stabilizacji" jest jednym z ich głównych

celów w życiu, często dają się wciągnąć w inne, nowe (nonkonformistyczne) doświad-

czenia, gdyż nie są całkowicie zadowolone ze swego życia.

Dziewiątki mają predyspozycje i czują Pociąg do rutynoweJ, precyzyjnej i

bezosobowej pracy. Unikają stresów związanych z podejmowaniem decyzji, zakłócającą

ustalony porządek samo-promocją oraz nieprzewidywalną w skutkach współpracą z

innymi ludźmi. Wśród nich znaleźć można wielu pracowników biurowych, księgowych

oraz dentystów.

Ceną jaką Dziewiątki płacą za możliwość tak wyraźnego dostrzegania punktu

widzenia innych ludzi, jest zaniedbanie własnego punktu widzenia. Z powodu niskiej

samooceny trudno jest im egzekwować należne im uznanie czy Podejmować .inicjatywy:

Trudno im zacząć coś ;na własną rękę". Czekają, aż inni zachęcą ich do działania,

twórczego czy jakiegokolwiek innego. W przeciwnym 'razie, pogrążają się w gnuśności

poświęcając się banalnym, szablonowym zajęciom lub bezmyślnej rutynie; zostają

typowymi „zbijaczami bąków". W stanie napięcia nerwowego mogą stać się jeszcze

bardziej zalęknione i niezdecydowane, próbując znaleźć, tak jak zaburzona wersja

osobowości szóstej, jakąś ideę lub układ, który mógłby dostarczyć im oparcia.

Dziewiątki wykazują tendencje do zasypiania podczas medytacji siedzącej. Ich

umysł pogrąża się we śnie, by uniknąć ujrzenia czegoś przygnębiającego czy nie-

pokojącego.

Dziewiątki powinny zrozumieć, że prawdziwy spokój nie oznacza indolencji czy

braku zewnętrznych niepokojów. Zrodzić się on może jedynie wewnątrz nich i to tylko

wtedy, kiedy zrozumieją i przezwyciężą swój niepokój i pokonają swój wewnętrzny

konflikt. Powinny się rozruszać, wyznaczyć sobie jakieś cele i dążyć do ich realizacji.

Dobrze zrobiłoby im otwarcie serca na nieprzewidywalność miłości i stosunków

międzyludzkich.

background image

Wśród znanych Dziewiątek znajdują się: Buckminster Fuller, Alfred Hitchcock,

Dwight Eisenhower i Ringo Starr.

Wszystko to są oczywiście bardzo ogólne zarysy dziewięciu typów osobowości.

Jeśli jednak zrozumiesz podstawy dynamiki każdego z tych typów, będziesz mógł

zrozumieć również nieskończoną ilość ich odmian, a także sposób, w jaki wiążą się z

innymi formami warunkowania. Ogromna większość ludzi posiada przez całe życie

tylko jedną osobowość, która niemal cały czas silnie na nich oddziaływuje, również

wtedy, gdy na powierzchnię zdają się wypływać inne formy warunkowania.

Pewna uczestniczka prowadzonych przeze mnie warsztatów opartych na

Enneagramie, ze zdziwieniem odkryła, że większość życia (a była trochę po

czterdziestce) przeżyła postępując jak Dwójka, podczas gdy, jak się okazało, była Trójką.

Żywiła ona wielki podziw dla swej matki, Dwójki, i tak jak ona, starała się dawać i

troszczyć o innych, co zadecydowało nawet o wyborze jej zawodu pielęgniarki. Dopiero

niespełna rok wcześniej, nim zdecydowała się na uczestnictwo w warsztatach, jej

prawdziwa osobowość zdołała w końcu przebić się na powierzchnię. Kobieta ta porzuciła

pracę pielęgniarki i zajęła się prowadzeniem własnego interesu. Choć czuła wielką ulgę,

odnalazłszy swą „Prawdziwą" jaźń, zwróciłem jej uwagę, że ta jej „Prawdziwa" jaźń jest

niestety kolejną maską; jest tylko punktem na okręgu, nie okręgiem.

Religia, filozofia, kultura i środowisko zawodowe (takie jak rodzaj wykonywanej

pracy) również mogą kształtować osobowości według powyższych schematów. Nie

powinno to dla nikogo być niespodzianką, bowiem wszyscy wielcy filozofowie i nauczyciele

wyrażają zawsze swe idee oraz wglądy za pośrednictwem swej osobowości. Na kulturę

chińską, na przykład, wielki wpływ wywarł Konfucjusz, który posiadał osobowość pierwszą.

Wielu Chińczyków wykazuje silne cechy tej właśnie osobowości, takie jak: ciężka praca,

uczciwość, współzawodnictwo, stawianie zasad przed jednostkę, poszanowanie tradycji i

hołdowanie wartościom życia rodzinnego. Nie oznacza to bynajmniej, że wszyscy Chińczycy

są Jedynkami, ale że znajdują się pod silnym wpływem swej „chińskości".

Wiele grup społecznych wykazuje osobowość zbiorową po prostu dlatego, że ludzi

tego samego typu ciągnie do tych samych zajęć i środowisk zawodowych. I tak Jedynki, ze

swym sposobem myślenia i stosunkiem do życia, silnie oddziaływują na zawód

nauczycielski; Dwójki na pielęgniarstwo i służby socjalne; Trójki na business i środki

masowego przekazu; Czwórki na społeczność artystyczną; Piątki na terapię

psychoanalityczną i wyższe uczelnie; Szóstki na wojsko i policję; Siódemki na ruch

background image

„zielonych" i duchowość new age; Ósemki na prawników; a Dziewiątki na stomatologię i

księgowość. Choć przebywanie wśród ludzi o podobnej umysłowości i poglądach działa

pokrzepiająco, stwarza jednocześnie niebezpieczeństwo błędnego utożsamiania wspólnego

uwarunkowania z uniwersalną prawdą. Szczególnie groźne może się to okazać w kołach

duchowych, gdzie deklarowany cel stanowi prawdę uniwersalną.

Choć intelektualne poznanie wzorców osobowości Enneagramu może być dla ciebie

cennym narzędziem, zawsze jednak pozostanie ograniczone. Intelekt, jak wiemy, może

pomóc ci rozróżnić części składowe, ale nie radzi sobie z ich łączeniem w całość. Może

pomóc ci zrozumieć twe wzorce zachowań, ale nie potraf cię od nich uwolnić, gdyź sam się z

nimi identyfikuje.

Uwolnienie od uwarunkowań wynikających z osobowości, oraz wszystkich innych,

stanowi zadanie dla medytacji wglądu czy dowolnej, zbliżonej do niej praktyki. Enneagram

może w tym procesie okazać się pomocny, gdyż jeśli uznasz swoje działanie jako element

stałego wzoru, będziesz wiedział, że masz do czynienia z warunkowaniem. Im bardziej

pozostaniesz uwarunkowany, schematyczny i sztywny, tym mniej bezpośrednia i żywa

będzie twoja reakcja na życie.

Rozdział siódmy

ZWIĄZKI I RELACJE

„Istnienie to trwanie w związku; istnieć to być związanym. Związek to

spoleczeństwo. Struktura dzisiejszego spoleczeństwa, opierająca się na wzajemnym

wyzysku, niesie gwałt, zniszczenie i nędzę."

- J. D. KRISHNAMURTI

„Kiedy jednostki pozostają w niczym nie zakłóconym związku, oznacza to, że

przestały w swojej świadomości rozróżniać przedmiot i podmiot. To najbardziej godny

pochwały etap we wszelkich stosunkach międzyludzkich. Można nazwać go związkiem

archetypowym, ponieważ w takiej chwili każda z osób postrzega drugą jako siebie, a

jednocześnie jako calość ".

- RICHARD MOSS, M. D.

Nikt nie jest samotną wyspą. Dowodzi tego fizyka jądrowa, a dzięki superszybkiej

komunikacji międzynarodowej coraz trudniej zachować choćby iluzję granic państwowych.

background image

Dlatego też można powiedzieć, że każdy z nas pozostaje w jakichś związkach - z

ukochaną czy ukochanym, ze współpracownikami, z przyjaciółmi i znajomymi, z rządem, z

krajem, z planetą. Każdy nasz ruch wpływa w jakiś sposób na innych ludzi (nawet .jeśli nie

wykonamy żadnego ruchu), a ich działania wpływają na nas. Im bliższe stosunki, tym

silniejszy efekt wzajemnego oddziaływania.

Jeśli chcesz poprawić swe związki z innymi (czyli doprowadzić do pozytywnej

zmiany), najskuteczniejszym krokiem, jaki możesz podjąć, jest zmiana samego siebie: Nie

jesteś w stanie prawdziwie zmienić innej osoby, choć od czasu do czasu udaje ci się

pokierować jej zachowaniem za pomocą nacisków i manipulacji. Budda zwracał uwagę na

fakt, że nawet Buddowie (istoty doskonale oświecone) mogą jedynie wskazywać drogę.

Zasadniczego dzieła przemiany dokonać musi sama zainteresowana osoba. Zarówno Jezus,

jak i Budda bardzo rzadko mówili o tym, jak naprawiać społeczeństwo. Swe nauki

kierowali do samego źródła transformacji ludzkości - do ludzkiej jednostki.

Przy naszym obecnym stanie świadomości, naszym działaniem steruje przede

wszystkim mentalne ego, czyli „ja". Ponieważ główną funkcją ego jest podtrzymywanie

swego istnienia i rozrastanie się, wszystkie inne zadania stają się drugorzędne. W sytuacji

podbramkowej „moje" interesy zawsze wydają się bardziej pilne i uzasadnione niż „twoje".

Zachowujemy umysł otwarty, póki nie zagraża to podstawowym wyznawanym przez nas

zasadom; jesteśmy hojni, póki sami dysponujemy nadwyżkami (na przykład, dóbr

materialnych lub władzy), a obdarowana przez nas osoba okazuje w odpowiedni sposób

swą wdzięczność; kochamy, póki adresat naszej miłości robi to, co od niego chcemy;

jesteśmy rozsądni, póki druga osoba akceptuje nasze rozumowanie. Skoro ostatecznie

„moje" dobro przeważa nad „twoim", nasze związki muszą opierać się na wyzyskiwaniu.

Nawet wzajemne wykorzystywanie lub wykorzystywanie usankcjonowane przez

społeczeństwo, religię, zwyczaje czy tradycję, w istocie pozostaje wyzyskiem.

Nie zadajemy sobie nawet trudu, by ukryć tę wyzyskującą naturę naszych

stosunków z otoczeniem. Wszystko, co istnieje na powierzchni Ziemi, uważamy za swoją

własność i ciągniemy z tego, ile się da, nawet jeśli pociąga to za sobą nieuzasadnione

spustoszenie, marnotrawstwo i zabijanie. Jedynym czynnikiem ograniczającym

wyzyskiwanie przez nas planety, jest bynajmniej nie świadomość, lecz chciwość i egoizm

konkurencji.

Wznosząc się ponad wszystkie wzniośle brzmiące usprawiedliwienia, nie można nie

zauważyć takiego samego nastawienia na ciągnięcie korzyści, które przenika nasze stosunki z

ludźmi. Niewolnictwo wciąż istnieje; wojny wciąż trwają; handel i biznes bez ogródek

background image

uprawiają wyzysk. Prawdę mówiąc, z przyzwyczajenia traktujemy siebie jak towary nie tylko

w miejscu pracy, ale również w relacjach z innymi ludźmi. Element wyzysku, choć w nieco

subtelniejszej formie, obecny jest również w wielu pozornie zdrowych związkach: mąż-żona,

nauczyciel-student, guru-uczeń.

Jeśli przyznamy, że większość naszych działań wynika z zasady „najpierw ja",

wszystko, co dzieje się dokoła, nie powinno być dla nas niespodzianką. Nie możemy

prawdziwie kochać, jeśli potrzebujemy czegoś w zamian; We możemy prowadzić innych ku

jasności, jeśli sami jesteśmy zagubieni i nękani konfliktami; nie możemy zbudować sprawie-

dliwego i współczującego społeczeństwa, jeśli na samym szczycie stawiać będziemy własne

interesy; nie możemy prawdziwie dać, jeśli chcemy coś za to otrzymać. Niektóre kraje

Trzeciego Świata rezygnują z „pomocy" Zachodu, ponieważ widzą, że związane z nią

ograniczenia zbyt dużo je kosztują.

Żeby prawdziwie zmienić swe życie, a także podstawy stosunków z innymi ludźmi,

musisz przenieść stanowisko dowodzenia twymi działaniami z „ja" do ośrodka głębszego i

bardziej uniwersalnego. Taka zmiana dowództwa umożliwi ci osiągnięcie stanu, który

określiliśmy mianem „braku działania", tzn. umożliwi ci podjęcie działania pełnego,

harmonijnego i nie spaczonego przez twe ego. Wymaga ona jednak wielkiej odwagi i

wytrwałości; jest zadaniem, które każdy musi wypełnić samodzielnie, gdyż jego podstawą

jest samopoznanie. Carl Jung pisał: „Człowiek, który chciałby rozwiązać problem zła, musi

przede wszystkim poznać samego siebie, to znaczy posiąść możliwie największą wiedzę

dotyczącą jego pełni. Musi jasno wiedzieć, ile dobra jest w stanie zdziałać i do jakich zbrodni

jest zdolny... Oba te aspekty stanowią część jego natury i dlatego musi dobrze je poznać, jeśli

chce - a powinien - żyć bez zludzeń i okłamywania samego siebie."

W procesie transformacji nie można stosować żadnych półśrodków. By dokonać tej

sztuki, nie wystarczy złagodzenie zasady „najpierw ja"; zmniejszanie zakresu okłamywania

samego siebie pozostaje okłamywaniem. Musimy całkowicie pozbawić ego, czyli „ja",

dowodzenia naszymi działaniami. I musimy się za to zabrać jak najszybciej. Odkładanie tego

lub obmyślanie warunków zmiany nie jest transformacją, lecz dodatkowym manewrem obron-

nym ego.

Choć instynkt samozachowawczy jest zjawiskiem naturalnym, nasza interpretacja nas

„samych" jest w najwyższym stopniu ograniczona. Prawdziwa jaźń obejmuje również to, czego

my do niej nie zaliczamy. Obejmuje ,drugich", nie tylko partnera, dzieci i przyjaciół, ale także

wrogów, a nawet stworzenia nie należące do rasy ludzkiej; obejmuje calą planetę. Im bardziej

ograniczone jest nasze pojęcie jaźni, tym bardziej jesteśmy przestraszeni, stłamszeni i

background image

bezbronni. Pojmując jaźń szerzej, stajemy się bardziej otwarci i ufni, prężniejsi, rosną nasze

zdolności przystosowawcze. Procesu tego nie należy mylić z działaniami ego, które poprzez

zwiększanie swej władzy lub identyfikację dąży do samorozbudowy.

Niestety, działania wynikającego z zasady „najpierw ja" nie można tak po prostu,

wysiłkiem woli, zamienić na brak działania. Miałoby to swe źródło również w ego i mogłoby

jedynie skomplikować sytuację. Musimy się nauczyć uwalniać od swych przywiązań (do ludzi,

przedmiotów, wierzeń czy pragnień), kiedy tylko okazuje się to konieczne. Musimy wytrwale

powracać do teraźniejszości i przyznawać się do obecnych w naszym życiu wypaczeń,

konfliktów i fragmentacji. Pozbywając się ich wszystkich po kolei, automatycznie uwalniać

się będziemy z sideł naszego ego. A wyzwoliwszy się, będziemy mogli kierować się ku

jasności, pełni i niczym nie zmąconym relacjom.

MĘŻCZYŹNI I KOBIETY

Tocząca się dziś walka pici jest dużo poważniejsza, niż zwykliśmy uważać.

Przypomina raczej otwartą wojnę. Zrozumiałe jest, że kobiet, które tak długo w stosunku

do mężczyzn odgrywały służebną rolę, nie można odsuwać od władzy. Władzę jednak

rzadko kiedy oddaje się bez walki.

Każda wojna niesie za sobą We tylko wielki chaos i zamęt, ale również zawziętość,

nienawiść i okrucieństwo. Każda walka budzi powszechne tendencje do jednoczenia się ze

„swoimi" w walce z „wrogiem". Tendencji tej ulegają w równym stopniu mężczyżni jak i

kobiety.

Jest to tym bardziej smutne, że nie ma przecież żadnego rzeczywistego wroga.

Walka, bez względu na formę i sprawę, w imię której jest prowadzona, doprowadzić może

do nowego podziału sił, ale na pewno nie rozwiąże żadnego konfliktu. Również w tym

przypadku nie likwiduje napięcia w stosunkach między mężczyznami i kobietami, ani też

nie rozwiązuje żadnego z licznych problemów, z którymi boryka się rasa ludzka. Ciągle

tkwimy w sidłach dwoistości, z wielkim mozolem posuwamy się do przodu nigdy nie

osiągając celu.

Co wspólnego z tym złożonym konfliktem ma Vipassana? Wprowadzić może ona

do każdej trwającej chwili przejrzystość i harmonię. Pozwala oprzeć się żądnej spra-

wiedliwości retoryce tradycjonalistów obu obozów oraz aktualnych arbitrów racji

politycznych w walce płci. Ważniejszy niż mężczyzna czy kobieta, homo- czy hetero-

background image

seksualista, czarny czy biały, jest po prostu Człowiek. Jeśli będziemy traktować drugiego

człowieka jak istotę równą sobie, większość problemów zniknie sama.

Przy rozważaniu konfliktu płci bardzo pomocny jest diagram yin-yang. Różnica

pomiędzy tymi dwoma przeciwieństwami jest wyraźna i niezaprzeczalna: jedna część jest

biała, druga czarna. Żadna z nich nie jest w źaden sposób uprzywilejowana czy wyróżniana.

Kobiety również wyraźnie różnią się od mężczyzn. By cieszyć się należną im częścią władzy

nie muszą stawać się „męskie" tylko dlatego, że w przeszłości władza była przede wszystkim

domeną mężczyzn. Nie potrzebują garniturów, marynarek z watowanymi ramionami, ani

silnych bicepsów; nie muszą wyrzekać się swych naturalnych cech fizjologicznych; abso-

lutnie nie jest im potrzebne wycieńczające uzależnienie od pracy i zabijanie się nikotyną.

Z diagramu yin-yang wynika również, że yin zawiera cząstkę yang, i odwrotnie.

Kobiety mogą być miękkie i uległe, ale kiedy trzeba powinny okazywać stanowczość, do

której posiadają wrodzoną zdolność. Wielu mężczyzn z kolei, nieugiętych i agresywnych,

potrzebuje dla równowagi nieco miękkości. Muszą oni pogodzić się ze swoją kruchością oraz

nauczyć się opiekuńczości.

Być może niektórzy uznają, że to, co piszę, to po prostu puste frazesy. Jeśli jednak

zaznajomiliby się z teorią i praktyką Tai Chi, przekonaliby się, że miękki i ustępliwy często

odnosi znaczną przewagę nad twardym i agresywnym. W dzisiejszych czasach kobiety i

mężczyźni w równym stopniu wykazują tendencje do lekceważenia i niedoceniania

umiejętności ustępowania i akceptacji. Dlatego właśnie walka ta przypomina walenie głową

w mur.

Wszystko ma swój odpowiedni czas i miejsce. Nikt i nic nie jest z natury dobre czy

złe, słuszne czy błędne. Yin i yang zawsze dążą do równowagi i, jeśli pozostawi się sprawy

ich naturalnemu biegowi, osiągają ją. Yin i yang, choć tak wyraźnie różnią się od siebie,

zawsze są takie same.

PARTNERZY

Według słownikowej definicji „partner" to „człowiek związany z daną osobą lub

osobami wspólnym prawem do czegoś lub posiadaniem; udziałowiec, wspólnik". Jest to

definicja bardzo ogólna, a w dzisiejszych czasach zwiększa się różnorodność stosunków

międzyludzkich - od małżeństw tradycyjnych po związki, które ustalają i spisują w

odpowiednich dokumentach prawnych, niczym w umowach handlowych, szczegółowe

warunki, zastrzeżenia i towarzyszące im sankcje karne. Małżeństwo jest na ogół rodzajem

background image

kontraktu. O zasadach małżeństw tradycyjnych decydowały przede wszystkim względy

religijne i społeczne. Warunki nowoczesnych małżeństw czy innych związków ustalane są

coraz częściej przez samych partnerów, bądź to formalnie - w formie kontraktu, bądź

podświadomie - we wzajemnym oddziaływaniu ich osobowości.

Pomimo

wszelkich

ustalonych

zastrzeżeń

i

warunków,

większość

długoterminowych związków opiera się głównie na oczekiwaniu korzyści i zasadach

handlu wymiennego. Tracisz coś, najczęściej niezależność, by w zamian dostać coś innego

- najczęściej iluzoryczne bezpieczeństwo w jego najprzeróżniejszych postaciach. Jeśli nie

otrzymujesz tego, o co się targowałeś, czujesz się oszukany. Rodzi to w tobie gniew, albo

wpędza w depresję. W końcu związek rozpada się, niezależnie od tego, czy faktycznie

porzucasz partnera, czy pozostajesz u jego boku.

Większość związków zaczyna się całkiem dobrze. Wszystko w nich wydaje się

nowe i podniecające. Może to być szalona miłość, namiętność albo po prostu nowość

uładania sobie iycia we dwoje. Może to być również pochłaniające snucie planów na resztę

życia: oszczędzanie pieniędzy na dom (potem na coraz większy i lepszy dom), wspinanie się

po szczeblach kariery, osiągnięcie awansu społecznego, wychowywanie dzieci i zapewnienie

sobie godnej starości.

Ponieważ większość związków małżeńskich opiera się na zasadzie dopełniania się,

małżeństwo wydaje się z początku idealnym rozwiązaniem wielu życiowych problemów.

Jeśli niektóre wyzwania wydają się dla ciebie zbyt trudne, jeśli brakuje ci pewnych cech

charakteru albo odczuwasz pustkę w życiu, dlaczegóż by nie poślubić kogoś, kto naprawi za

ciebie wszystkie te braki? Wcale nie przypadkowo częste są związki, w których jeden z

partnerów jest introwersyjny, a drugi wylewny; jeden stanowczy, a drugi uległy; jeden daje, a

drugi bierze; jeden odgrywa rolę rodzica, a drugi dziecka. Wzajemne zafascynowanie

partnerów wynika ze, świadomego lub nie, poszukiwania swego uzupełnienia, dążenia do

osiągnięcia pełni.

Wcześniej czy później pary małżeńskie napotykają na takie same problemy i

ograniczenia, jak osoby żyjące samotnie. Odkrywają przepaść pomiędzy tym, co jest, a tym,

czego by chcieli lub czego się spodziewali; dosięga ich zniecierpliwienie i znudzenie

codziennością. Choćby nie wiem jak się starali, staną w obliczu uczucia niedosytu i pustki;

coraz więcej będzie im potrzeba, by ją wypełnić.

Życie ciągle się zmienia, podczas gdy silne więzy naszych wewnętrznych czynników

warunkujących wiążą nas z przeszłością. Każdy partner w związku obciążony jest nie

jednym, lecz dwoma zestawami wzorców i doświadczeń. Co więcej, bliska zażyłość często

background image

prowadzi do lekceważenia drugiej osoby, albo przynajmniej do porzucenia starań o

utrzymanie jej względów. Bardzo łatwo można dojść do przekonania, że znasz drugą osobę

na wylot, i zacząć winić ją za wszystkie swoje życiowe niepowodzenia. To z kolei często

prowadzi do uczucia, że zostałeś oszukany lub wykorzystany.

Jeśli uważasz się za towar w handlowej transakcji, logicznym rozwiązaniem twych

problemów będzie zatrudnienie adwokata, który najlepiej zatroszczy się o twoje interesy

finansowe i inne. Wymień stary model związku na nowy, i łudź się nadzieją, że dokonałeś

okazyjnego zakupu. Pamiętaj jednak, że obie strony takiej transakcji w pewnym stopniu tracą

swe człowieczeństwo.

Z drugiej strony, podtrzymywanie związku tylko dlatego, że już się w nim znalazłeś,

również nie jest rozwiązaniem. Jeśli związek nie wzbogaca życia partnerów, a ci nie

wykazują gotowości do zmiany, trwanie w nim nie jest zbyt rozsądne. Głęboki konflikt

osłabia i często rodzi poważną niechęć do partnera. Przeciąganie takiego związku nie zawsze

wychodzi na dobre również dzieciom. Lepiej bowiem, żeby dzieci uczyły się jak

przystosować się do zmiany, a nie jak żyć w kłamstwie.

Fakt, że uzupełniający się partnerzy tworzą jako para rozsądną całość, nie oznacza, że

każdy z partnerów z osobna również osiągnął pełnię. Jeśli sam nie jesteś całością jako

jednostka, z pewnością do uzupełniania własnych braków wykorzystujesz swego partnera -

dążąc do bezpieczeństwa, dowartościowując się, próbując wynagrodzić sobie utracone

dzieciństwo czy stratę rodziców. Jeśli twoje oczekiwania, słuszne czy też nie, nie spełniają

się, jesteś rozczarowany a nawet, co bardzo możliwe, wrogo nastawiasz się do swego

partnera. Wówczas, świadomie lub nieświadomie, poszukujesz możliwości rewanżu

(subtelnego, bezpośredniego, społecznie akceptowanego lub jakiegokolwiek innego). Jeśli

podstawą twego związku było wykorzystywanie partnera, nie da się tego uniknąć.

Wzajemna zależność i wykorzystywanie oraz doskonale zrównoważone uzupełnianie

się partnerów budują czasem trwałe związki. Nie są one jednak tak idealne, za jakie mogą

uchodzić. Po pierwsze, absolutna równowaga zdarza się niezwykle rzadko. Po drugie, nawet

jeśli się ją osiągnie, trzeba za nią, jak zwykle, zapłacić. By scementować taki układ, partnerzy

muszą w rezultacie przystać na uwięzienie w niezmiennym systemie behawioralnych

wzorców. Uwięzienie to jest zaprzeczeniem zmiany, rozwoju, życia; jest poddaniem się sile

przyzwyczajenia i rutynie. Partnerzy stają się całkowicie od siebie uzależnieni, kiedy więc

jeden z nich odchodzi lub umiera, drugi jest zdruzgotany.

Wchodząc w jakikolwiek układ musimy postawić sobie pytanie, co jest ważniejsze:

dobro każdej z tworzącej parę jednostek, czy też dobro pary jako całości. Obie te sprawy nie

background image

zawsze dadzą się ze sobą pogodzić. Jednostka nie może stać się całością, jeśli jest

uzależniona od kogoś innego. Nie oznacza to, że ludzie nie powinni zawierać związków, ale

że należy dążyć do związku partnerskiego, wykluczającego wyzysk i uzależnienie.

Niczego w życiu, w tym również udanego związku, nikt nie może ci zagwarantować.

Możesz innymi manipulować lub kierować, podporządkowywać się im, ale nie możesz ich

zmienić. Prawdziwie zmienić można jedynie siebie samego.

Najlepsze, co możesz zrobić dla swego związku, to bezwarunkowo kochać swego

partnera. Jeśli uczciwie się zastanowisz, dojdziesz do wniosku, że miłość taka jest

niezmiernie rzadka. Dlatego właśnie w tej książce piszę tak mało o miłości. Większości z nas

obca jest prawdziwa, bezwarunkowa miłość. Przejście od miłości uwarunkowanej do

bezwarunkowej nie jest aktem woli. Trzeba po prostu zacząć uwalniać się od tych

uwarunkowań, które sprawiają, że twe postępowanie opiera się na zasadzie „najpierw ja".

W przypadku braku miłości bezwarunkowej, powinieneś postarać się, by

przynajmniej z twojej strony związek nie był ograniczony i spaczony kaprysami twojego Ja".

Kiedy na przykład, jesteś zazdrosny, a wiesz, że twoja zazdrość nie ma żadnych podstaw,

uznaj to zarówno przed sobą, jak i swym partnerem. Obserwuj, jak uczucie to narasta i jak

mija, tak jak podczas medytacji „Zen prac domowych". Jeśli zdołasz uwolnić się z sideł swej

zazdrości, skorzystają na tym nie tylko twe układy z partnerem, ale także wszystkie inne

relacje z ludźmi.

Jeśli twój partner będzie postępował tak samo, wasze stosunki rozwijać się będą

harmonijnie - gładko i swobodnie; zawsze będą nowe i świeże. Otworzy się przed wami

możliwość zmiany i rozwoju; oboje staniecie się zdolni i chętni do rozwiązywania

konfliktów i do adaptacji do nowych sytuacji; każda nadchodząca. chwila nie będzie już

powtórką z przeszłości - stanie się całkiem nowa. Partnerzy w takim związku zawsze będą

dla siebie czuli, połączeni prawdziwą miłością do siebie, jakimi są w teraźniejszości,

ponieważ chcą, a nie dlatego, że muszą.

Do utworzenia harmonijnego związku konieczne są dokładnie te same cechy, co do

własnego rozwoju duchowego, przemiany i harmonii wewnętrznej: jasność celu, zdolność do

miłości, współczucie, umiejętność wyzbycia się przywiązań i akceptowania tego, co jest. By

związek był pełny, każdy z partnerów także musi być pełny. Jeśli dostrzegasz potrzebę

zmiany w swym związku, zacznij od siebie. Powinno to przynajmniej ujawnić, jaka część

problemu leży po twojej stronie, a jaka po stronie twego partnera.

W przypadku gdy jeden z partnerów dąży do zmiany wcześniej niż drugi, może dojść

do pewnego zachwiania równowagi i zaburzeń w funkcjonowaniu związku. Niekoniecznie

background image

musi to być zjawiskiem niekorzystnym, może bowiem posłużyć jako bodziec do przemiany

również drugiego partnera, przemiany, która wzniosłaby ich wzajemne stosunki na wyższy,

ograniczający możliwość manipulowania poziom. Niestety, nie wszyscy partnerzy rozumieją

naturę i moc procesu transformacji. Dlatego też mogą odczuwać zagrożenie z jego strony,

sabotować go, albo w ogóle zerwać związek. W pewnym sensie, będzie to ucieczka przed

własną potrzebą przemiany, ucieczka całkowicie bezskuteczna. Rozwój i przemiana są

człowiekowi przeznaczone i nastąpią wcześniej czy też później... po kolejnych życiowych

lekcjach bólu i cierpienia.

Jasność celu i współczucie - podstawowe cechy konieczne dla ożywienia stosunków

między partnerami - niezbędne są również w układach między rodzicami i dziećmi. Są one

nawet w takich układach dużo ważniejsze, co wynika z bezbronności dzieci oraz silnych

emocji, jakie w nas one wzbudzają. Dzieci są częstym obiektem najdalej posuniętych

identyfikacji i projekcji (pozytywnych lub negatywnych) swych rodziców, próbujących w ten

sposób pokryć własne niedoskonałości.

Rozważając tę sprawę nie można zapominać o tym, że choć dziś jesteśmy ludżmi

dorosłymi - rodzicami - kiedyś sami byliśmy dziećmi. Dziecko, które nadal w nas tkwi, może

w znacznym stopniu wywierać wplyw na nasze życie, chociaż często nie zdajemy sobie z tego

sprawy. Zastanawiając się nad stosunkami ze swymi dziećmi, pomyśl również o stosunkach z

własnymi rodzicami; pomyśl o sobie.

Rodzice (lub osoby pełniące ich rolę) wywierają niezwykle silny i trwały wpływ na

niemowlęta i małe dzieci. Niemowlęta są zupełnie bezradne, zależne i bardzo czułe, a dorośli

'są całym ich światem. I to właśnie zachowanie dorosłych zadecyduje o tym, czy ten świat

będzie dla nich bezpieczny, godny zaufania i przyjazny, czy też pełen czających się

niebezpieczeństw, lekceważenia, podejrzeń, przemocy i okrucieństwa. Nie można ani przez

chwilę wątpić w to, że nawet noworodek posiada zdolność zapamiętywania. Naprawdę ją

posiada. Bardzo często jednak pamięć tę blokuje ból i paniczny strach - potwory więzione w

mrocznych zakamarkach podświadomości.

Wzory ról odgrywanych przez mężczyzn i kobiety oraz dynamiki relacji między

obiema płciami prawie zawsze przejmujemy od swoich rodziców. Od nich uczymy się, jak

mężczyźni i kobiety zachowują się, jak na siebie wpływają i, co bardzo prawdopodobne,

jak sobą nawzajem manipulują. I choć w miarę dorastania napotykamy na inne wzorce tych

ról, wciąż pozostajemy pod ogromnym wpływem modelu poznanego najwcześniej.

Bardzo trudno jest pozbyć się kodu behawioralnego przejętego od naszych

rodziców, szczególnie w relacjach z innymi ludźmi. Niektóre dzieci są niemal dokładnymi

background image

replikami swych rodziców. Inne wręcz nienawidzą tego, co zrobili im rodzice i starają się

zawsze postępować odwrotnie niż oni, również stając się przez to negatywowymi kopiami

swych rodziców. Jeszcze inne odbijają rodziców w nieco bardziej skomplikowany sposób,

np. odwracając role męsko-kobiece i przejawiając mieszaninę ich pozytywowych i

negatywowych obrazów. A zatem kobieta może nienawidzieć swego ojca (i być może

mężczyzn w ogóle) za to, że zdominował jej matkę, a jednocześnie w swym własnym

związku, mimo pozorów zachowań uległych, kobiecych, sama odgrywa rolę przywódczą.

Sytuacja rodziców nie jest wcale łatwa. Sami w większości borykają się z własnymi

nierozwiązanymi, często nieuświadomionymi problemami i konfliktami z dzieciństwa, a

jednocześnie, chcąc nie chcąc, dla swych dzieci są wzorem ról obu płci.

Niestety, sama chęć przeistoczenia się w dobrego rodzica, którego sam nigdy nie

miałeś, nie wystarczy. Dopóki całkowicie nie uwolnisz się od własnego dzieciństwa (co,

jak wiemy, nie jest łatwe), będziesz przekazywał dalej swe neurotyczne wzorce. Jeśli

przyjrzysz się układom rodzinnym kilku pokoleń, prawdopodobnie zauważysz te same

problemy pojawiające się co jakiś czas w formie pozytywu albo negatywu. Może to wyglądać

niemal jak jakaś ponura klątwa, czy też rodzinna skaza przenoszona w genach na kolejne

pokolenia. Jest ona utrwalona, ponieważ nikt z rodziny nie sprzeciwił się ustalonym

wzorcom, może nawet nikt nie jest świadom ich istnienia.

Dobre intencje rodziców i ich mądre wytłumaczenia to jeszcze nie wszystko; dzieci

polegają przede wszystkim na uczuciach, nie na rozumie. Jeśli prawdziwe uczucia któregoś z

rodziców stoją w sprzeczności z tym, co mówi albo robi (świadomy tej rozbieżności czy też

nie), dziecko nie wyciąga nauki z jego słów i postępowania, lecz dowiaduje się wiele o

rozdrobnieniu, obłudzie, niekonsekwencji i manipulacji. Nawet poświęcanie dziecku czasu

nie przynosi oczekiwanych rezultatów, jeśli czas ten nie został dla niego przeznaczony

dobrowolnie i z miłością.

Ważne jest, żeby rodzic odnosił się do dziecka z szacunkiem należnym każdemu

człowiekowi. Dzieci pozostają pod opieką i przewodnictwem swoich rodziców do czasu,

kiedy osiągną samodzielność. Nie są jednak ich własnością. Nie powinny być przez nich

traktowane jako cząstki siebie - własna kontynuacja, narzędzia do zaspokajania własnych

potrzeb czy kozły ofiarne, na których wyładowują swoje frustracje. Ten rodzaj wyzysku nie

tylko się zdarza, ale jest niezwykle częsty, o czym świadczą liczne procesy sądowe o

fizyczne i seksualne napastowania dzieci.

Nawet ogólnie szanowane „dobre" intencje typu: „chcę dla mojego dziecka jak

najlepiej" często wymagają dokładniejszej analizy. Poświęcenie się dla dobra dziecka jest jak

background image

najbardziej słuszne, szczególnie w dzisiejszych egocentrycznych czasach. Bardzo często

jednak to nasze poświęcenie służy przede wszystkim nam samym. Często usłyszeć można:

„Moje dziecko będzie miało wszystko, co najlepsze/będzie najmądrzejsze/odniesie

największy sukces/będzie najpiękniejsze". Nie słyszymy już jednak niedopowiedzianego

uzasadnienia: „ponieważ jest moim odbiciem/ponieważ może osiągnąć to, czego ja nie

mogłem/ponieważ jest moim następcą, moim sposobem na nieśmiertelność."

Fakt narodzin dziecka nie wyposaża w żaden magiczny sposób jego rodziców w

miłość, zrozumienie i mądrość. Jeśli rodzice sami nie mogą uwolnić się od swych zakodo-

wanych wzorców (innymi słowy nie są zdolni do prawdziwej zmiany), uwiecznią cykl

manipulacji i wyzysku przekazując go następnemu pokoleniu. Przekażą mu własne uwa-

runkowania wynikające z osobowości, wzorców odziedziczonych po własnych rodzicach,

rasy czy narodowości.

Całkowite uwolnienie się od uwarunkowań z okresu dzieciństwa jest bardzo trudne.

W większości z nas nadal tkwi bezbronne wewnętrzne dziecko" (osobowość składowa).

Boimy się je uwolnić, ponieważ naszym zadaniem jest być dorosłym, a poza tym bardzo

często dziecko to jest przerażone i przepełnione bólem. Na ogół nie chcemy wpuszczać bólu

do świadomości, dlatego więzimy to dziecko głęboko w swym wnętrzu. W zamian za to,

dążąc do uwolnienia, często niszczy ono nasze życie, próbując w ten sposób zwrócić na

siebie uwagą świadomości.

Jeśli sam wciąż jesteś dzieckiem, nie możesz ani odpowiednio zająć się własnymi

dziećmi, ani nawiązać prawdziwie dorosłych stosunków ze swymi rodzicami czy partnerem.

Wielu ludzi jeszcze u schyłku życia przejawia wzorce zachowań zakodowane we wczesnym

dzieciństwie. Większość z tych wzorów wyraźnie nie przystaje do sytuacji. Niestety, nawet

śmierć twych rodziców nie uwolni cię od ich wzorców. Uwolnienie nadejść może tylko

wtedy, kiedy wypłyną one na powierzchnię twej świadomości i odparte zostaną za pomocą

głębokiego, świadomego wejrzenia w siebie.

Oprócz problemu przekazywania dzieciom swych wzorców, zmierzyć się musimy

również z wyzwaniem, jakim jest określenie i zaspokojenie ich szczególnych potrzeb. Podrę-

czniki dla rodziców przekazują tylko niewielką część wiedzy. Przeczytać w nich można o

ogólnych etapach rozwojowych dziecka, ale nie mogą nam powiedzieć nic o naszym

konkretnym dziecku. Wiedzę o nim uzyskać może tylko jego rodzic za pomocą

bezpośredniego wglądu nie zakłócanego interwencjami ego.

Medytacja wglądu okazała się dla mnie, jako rodzica, bardzo pomocna, a

rodzicielstwo z kolei pogłębiło me praktyki medytacyjne. Wiele razy zdarzyło mi się

background image

postępować wbrew panującym wówczas zasadom wychowywania dzieci, a „nowe" trendy i

teorie wychowawcze często to moje postępowanie popierały. Żadna teoria nie może jednak

zastąpić umiejętności obcowania z dzieckiem (podobnie jak z jakąkolwiek inną osobą) takim,

jakim naprawdę w danej chwili jest.

Rodzicielstwo, któremu towarzyszy prawdziwa troska o dobro dzieci, jest trudnym

zadaniem. Jest ciężką, trwającą 24 godziny na dobę pracą, która niejednokrotnie przekracza

twoje siły. Wynagradza ci to jednak fakt, iż służy ona twemu rozwojowi duchowemu;

zmusza cię do tego, byś zmierzył się ze swymi niedoskonałościami i byś od czasu do czasu

zrobił coś dla kogoś innego. Stwarza ci również szansę zostania szczęściarzem, obdarzanym

czystą, niewinną i bezwarunkową miłością.

Najlepsze, co możesz zrobić dla swych dzieci, to wyposażyć je w narzędzia niezbędne

do radzenia sobie w życiu. Majątek, system wyznaniowy oraz zapewnienie rozwoju

intelektualnego, fizycznego i społecznego, to jeszcze nie wszystko. Dzieci muszą nauczyć się

przystosowywać, odpowiednio reagować na konkretne wyzwania szybko zmieniającego się

otoczenia. Nie możesz uchronić swego dziecka przed bólem, gdyż jest on obecnym

przeznaczeniem nas wszystkich. Możesz jednak, swym własnym przykładem, pokazać mu,

jak przez cierpienie można się uczyć i jak się od niego w końcu uwolnić.

STOSUNKI ZE ZWIERZCHNIKAMI I KOLEKTYWEM

W relacjach między jednostką a zespołem niekoniecznie musi występować układ

zwierzchnik-podwładny, ale w naszym społeczeństwie zwykle występuje. Nauczyciele,

policjanci, pracownicy szpitali, urzędnicy, politycy i pracodawcy na ogół przypisują sobie

władzę, wychodząc z założenia, że należy im się ona jako reprezentantom większych zbio-

rowości.

Stosunki między podwładnym a zwierzchnikiem różnią się od stosunków

partnerskich, ponieważ nie opierają się na równości. Według słownika „władza" to: „siła lub

prawo pozwalające domagać się posłuszeństwa." A zatem władzę posiadają, na przykład

rodzice, ale również starsze rodzeństwo i różni chuligani z podwórka.

Posłuch i brak równości, jako zjawiska naturalne występujące często w przyrodzie,

same w sobie nie stanowią problemu. Problemem jest fakt, że posiadając władzę prawie

zawsze jej nadużywamy, co doprowadza nas do przekonania, że i nadużycia są naturalne -

„Władza psuje, a władza absolutna psuje absolutnie." Jest to jeszcze jeden przykład relacji

background image

typu „najpierw ja" opierających się na ciągnięciu korzyści i wyzysku. Takie stosunki są

właściwie regułą, choć wcale tak być nie musi. Do nas należy zmiana takiego stanu rzeczy.

W stosunkach ze zwierzchnikiem wina nie zawsze leży po stronie silniejszego.

Niektóre osobowości lubią być kierowane, nawet jeśli nie wychodzi im to na dobre. Ludzie ci

przyzwalają niejako innym na dominację. Inni z kolei buntują się i toczą walkę ze swym

zwierzchnikiem, choćby nawet był najlepszym dowódcą i przewodnikiem.

Przyjrzyjmy się bliżej relacjom pracownik-pracodawca, które są chyba najczęstsze

w naszym dorosłym życiu. Podobnie jak w małżeństwie, relacje te, oparte na obopólnym

wykorzystywaniu, utrzymują się tak długo, jak obie strony zadowolone są z zawartego

kontraktu. Ponieważ jednak w układzie takim bywa dużo więcej stron niż w związku

małżeńskim, a element czerpania korzyści jest dużo bardziej widoczny i oczywisty, leżące

u jego podstaw konflikty wychodzą na jaw znacznie szybciej i budzą większą wrogość.

Fakt, iż ktoś (rodzic czy dyrektor) ma prawo wydawania rozkazów i poleceń, nie

daje mu żadnej przewagi nad innymi. A jednak w świecie finansów zarówno szefowie, jak i

ich podwładni, świadomie lub podświadomie zasadę taką wyznają. Przejawia się ona w

procesach fragmentacji i identyfikacji, o których pisałem wcześniej. Pełnione role czy

funkcje są jedynie intelektualnymi pojęciami, które często myli się z rzeczywistością.

Kiedy obie strony utożsamiają się z odgrywanymi przez siebie rolami, nadrzędną i

podrzędną, przyjmują wobec siebie przeciwstawne, wrogie postawy. Obie strony, słuchając

podszeptów swego ego zazwyczaj starają się utrzymywać lub rozszerzać swe strefy

wpływów. Zwierzchnicy dążą więc do zwiększania kontroli, wzmocnienia swego prestiżu i

pomnażania zysków. Ich ambitni podwładni z kolei podejmują ostrą walkę, starając się

wspiąć na kolejne szczeble kariery tak, by sami w końcu mogli wykorzystywać innych;

jedni jako sposób na polepszenie swej sytuacji wybierają odgrywanie potulnego i lojalnego

pracownika; inni otwarcie przejawiają agresję lub bierną agresję. Ponieważ pracownicy

rywalizują między sobą, ich wzajemne stosunki również przesycone są konfliktami.

W całej tej przepychance umyka nam zazwyczaj jasne zrozumienie celu.

Przestajemy również dostrzegać tak zasadniczą ideę, jak rzeczywisty cel naszej organizacji;

czy jest to działalność na rzecz społeczeństwa, środowiska, czy też na rzecz poszczególnych

pracujących w niej osób?; jak doprowadzić do podjęcia zgodnej i twórczej współpracy

koniecznej do tego, by jakakolwiek organizacja mogła przetrwać i pomyślnie się rozwijać?

Podobnie jak na szerszej płaszczyźnie, tak i tutaj musimy jak najszybciej znaleźć rozwiązania

umożliwiające zgodne współżycie i harmonijną współpracę.

background image

Chociaż dobra struktura organizacyjna i wykształcenie liczą się w biznesie, nie mogą

one wyleczyć toczącego międzyludzkie stosunki raka, jakim jest konflikt wynikający z

zasady „najpierw ja". W obliczu psychicznej presji, kiedy zabraknie „warstwy buforowej"

amortyzującej ataki naszego egoizmu, każdy będzie się martwił wyłącznie o siebie.

Niemądrze byłoby oczekiwać czego innego, bowiem świat biznesu całkiem bezwstydnie

odwołuje się do naszego egoizmu rozbudzając w nas chciwość i żądzę zysku.

Nawet tak sensowne rozwiązania jak ruchome godziny pracy, często są sabotowane

przez skrywaną wrogość między zwierzchnikiem a podwładnym. Kiedy pracowałem jako

księgowy, niektórych klientów (i niektórych moich kolegów) kłuło w oczy to, że nie pracuję,

tak jak pozostali, od dziewiątej do siedemnastej i nie noszę trzyczęściowego garnituru.

Uważali to za działalność niemal wywrotową. Na szczęście miałem poparcie mego szefa,

któremu zazwyczaj udawało się przekonać wszystkie zgorszone strony, by swe sądy

zachowały dla siebie, dopóki jakość mojej pracy nie przemówi sama za siebie.

Drugą stroną medalu jest jednak fakt, że jak kilkakrotnie mogłem się przekonać,

niektórzy pracownicy wykorzystują ruchome godziny pracy zamieniając je na płatny czas

wolny, ze szkodą dla samych siebie. Wszelkie nadużycia popełniane przez którąkolwiek ze

stron, zawsze powodują reakcję drugiej strony. Jak zwykle, głównym problemem jest nie

konkretna forma postępowania, lecz stosujący ją ludzie.

Współudział pracowników w firmie i uczestniczenie w jej zarządzaniu jest kolejną

słuszną ideą, znacznie jednak wypaczaną przy wprowadzaniu w życie. Tego typu zatarcie

różnic między pracodawcą a zatrudnionym niewątpliwie łagodzi nieco ich wzajemny

antagonizm. Podstawowe problemy wciąż jednak pozostają nie rozwiązane. Ciągle istnieje

podział na tych, którzy wydają rozkazy, i tych, którzy się do nich stosują; nadal pozostaje

kwestia podziału pracy i systemu wynagrodzeń. Słowem, wciąż istnieje konflikt „najpierw

ja".

Odpowiednie zasady i struktury organizacyjne to jeszcze nie wszystko. Wciąż

zmieniające się okoliczności sprawiają, że najbardziej korzystny kontrakt, jaki udaje nam

się zawrzeć, bardzo szybko stanie się nieaktualny. Nowe technologie i zmienny popyt

oznaczać mogą, że w przyszłości przeciętny człowiek w swej zawodowej karierze będzie

wykonywał kilka zawodów, należących być może do kilku zupełnie różnych grup

zawodowych. Zdolności adaptacyjne staną się jedną z najważniejszych cech niezbędnych

do przetrwania, tak indywidualnego jak i zbiorowego. Dopóki nie nauczymy się

rozwiązywać podstawowych konfliktów, zarówno jednostki jak i organizacje tkwić będą

uwięzione w swych własnych schematach, nie mogąc podjąć wyzwania do zmiany.

background image

Najgłębszą i najpotężniejszą przemianą, jaka może mieć miejsce w świecie biznesu,

jest transformacja indywidualna. Zawody i pełnione funkcje tak naprawdę nie istnieją;

ludzie - tak. Na każdym poziomie wszelkich przedsięwzięć zespołowych musi znaleźć się

miejsce na jasne pojmowanie celu oraz współczucie; musi być podjęte zgodne i efektywne

działanie oderwane od zasady „najpierw ja" - słowem, należy „zaniechać działania".

Wszystkie te wartości zrodzić się mogą tylko we wnętrzu jednostki. Nie można ich czerpać z

zewnątrz, ani zaszczepić.

Uznanie wagi indywidualnej przemiany w świecie interesu to dopiero początek. We

wrześniu 1990 r. Dalaj Lama, głowa tybetańskiego buddyzmu, został zaproszony do Ho-

landii, by przewodniczyć obradom przedstawicieli czołowych firm. Tematem konferencji

były zmiana i twórczość. Przewodniczący jednej ze sponsorujących firm, Paul Fentener van

Vlissingen, powiedział: ,To krok naprzód w rozwoju zarządzania... w tak szybko

zmieniającym się świecie potrzebujemy menadżerów, którzy rozumieją zmianę i nie cofają

się przed nią... przedsiębiorstwa, które zdają sobie sprawę ze zmian na świecie, mają

największe szanse na przetrwanie. Ten, kto skupia się wyłącznie na liczbach, zatrudniać

będzie podobnych sobie ludzi i w rezultacie ugrzęźnie na mieliźnie."

Widoki na przyszłość wydają się więc zachęcające, ale to dopiero początek długiego

procesu. Ludzie już teraz mylą pojęcie procesu transformacji z samym procesem. Czytają

książki, chodzą na seminaria albo przez parę dni uczestniczą w warsztatach, poznają nowe

pojęcia i techniki, po czym odchodzą z odczuciem, że „wiedzą" wszystko o redukowaniu

stresu, zmianie, oświeceniu, miłości itd. Jeśli jednak to wszystko byłoby tak proste, już

dawno udałoby się nam dotrzeć do upragnionej Utopii.

Indywidualna przemiana potrzebna jest nie tylko człowiekowi, ale także wszystkim

jego relacjom i związkom. Konieczna jest w biznesie, rządzie, szkolnictwie, policji, służbie

zdrowia i w każdej innej sferze społecznej, w ramach państwa i na całym świecie. Wszyscy

dostrzec możemy pilną potrzebę harmonijnego i konstruktywnego działania. Naszym

zadaniem jest wprowadzić teorię w czyn. To już naprawdę „ostatni dzwonek".

Podsumowanie

Wielu z nas doświadcza w życiu cierpienia i poczucia zagubienia. Zwiększamy więc

tempo życia, w nadziei, że w wyścigu o przetrwanie uda nam się wysforować choć o krok

przed peleton, i że swymi czynami zdołamy w jakiś sposób wypełnić czającą się wokół nas

pustkę. Stajemy w obliczu „gorączki przełomu tysiącleci", wywołującej u niektórych z nas

irracjonalny lęk przed zagładą, a w innych równie irracjonalną nadzieję na cud.

background image

Jest to dziś sprawą oczywistą, że jeśli nie znajdziemy całkowicie nowego sposobu na

to, jak stawiać czoła wyzwaniom życia, jeśli głęboko w swym wnętrzu nie osiągniemy

prawdziwej zmiany, sami doprowadzimy się do zguby. Na nasze nieszczęście, jak wskazuje

doświadczenie, często dopiero nadejście nieszczęścia - głodu, trzęsienia ziemi, epidemii,

ludobójstwa, wojny - mobilizuje nas do działania.

Ponieważ żyjemy w dobie przyspieszonych zmian i ponieważ wzięliśmy na swe barki

tak wielki ciężar władzy, skutki nieumiejętnego reagowania na wyzwania życia mogą być

drastyczne. Zdrowie naszej biosfery balansuje na skraju przepaści. Kilka kolejnych lat

eksploatacji i nadużyć utrzymanych na dotychczasowym poziomie z pewnością doprowadzi

ją do śmierci. Zagrożenie nuklearne dziś już nieco osłabło, ale możliwość unicestwienia

cywilizacji (choćby przypadkowego) wciąż wisi nad naszymi głowami. Rozmiar kolejnej

katastrofy może przekreślić szansę jakichkolwiek prób skutecznej akcji ratunkowej.

Nasze pokaźne zdobycze materialne również obróciły się przeciwko nam. Na żyjącym

w dostatku Zachodzie, zarobkowanie przez obojga małżonków i rozwój oszczędzającej pracę

rąk ludzkich komputeryzacji miały doprowadzić do skrócenia czasu pracy i zapewnić więcej

czasu na wypoczynek. W rezultacie mamy wydłużony czas pracy (staramy się nadążać za

wciąż zdobywanymi nowymi informacjami), tłok, ścisk, zanieczyszczenie środowiska,

rosnącą falę przestępstw i dramatyczny wzrost liczby ciężkich, wycieńczających chorób

związanych ze stresem.

Zapanowało przeczucie, że: „cokolwiek zrobisz i tak jesteś już potępiony". Dzieje

się tak, ponieważ tkwimy w błędnym kole, które jest naszym własnym dziełem. Im większą

mamy kontrolę, tym więcej może się nam spod niej wymknąć; im usilniej staramy się

rozwiązywać swe problemy za pomocą rozumowej analizy, tym bardziej zwiększa się

liczba nowych problemów spowodowanych dodatkowymi komplikacjami.

Nie zmieniamy się dlatego, że, choć nasze zapewnienia brzmią przeciwnie, wcale

nie chcemy się zmienić. Na obecnym etapie ewolucji, nasze działania w przeważającej

części wypływają z naszego ego, które uważamy za swoje „ja", czyli „jaźń".

Najważniejszym zadaniem „ja" jest podtrzymywać swe wpływy i, jeśli to możliwe,

rozszerzać i umacniać poczucie swej indywidualnej tożsamości. Funkcję tę może wypełniać

przez posiadanie przedmiotów, ludzi, uczuć, idei i manipulowanie nimi. Prawdziwa zmiana

zagroziłaby autokracji „ja", które musiałoby zrzec się znacznej części swych wpływów.

Indywidualność nas cieszy i słusznie jest wysławiana. Z drugiej jednak strony, na

obecnym etapie dualistycznego postrzegania budzi w nas ona poczucie odrębności, oddzie-

lenia. Jest to dość bolesne - gdyż czujemy się oderwani, niepełni i niedoskonali - i

background image

przerażające, ponieważ jesteśmy śmiertelni i podatni na zranienia; boimy się utraty swej

indywidualności na rzecz sił zewnętrznych (nie-ja), przybierających postać innych ludzi,

Boga, szaleństwa, chaosu, śmierci.

Wszystkie nasze działania uznać można za próby przerzucania mostu nad tą

otchłanią odrębności, którą sami stworzyliśmy Odczuwamy silną potrzwbę towarzystwa

innych ludzi; poprzez zespolenie seksualne tworzymy przez chwilę jedną całość ze swym

partnerem. Chcemy zbliżyć się do Boga, do natury, do prawdy, do szczęścia, do bezpie-

czeństwa. Im bardziej jednak analizujemy życie i staramy się przypasowywać je do

sztywnych zasad i pojęć, tym więcej tworzymy cząstek i rozdzielających je przepastnych

granic. Dlatego też oddzielamy wewnętrzne od zewnętrznego, umysł od ciała, mężczyznę

od kobiety, człowieka od Boga, dobro od zła, czarne od białego, Wschód od Zachodu,

młodość od starości, bogactwo od biedy, teraz (niezadowalające) od wtedy (idealne). I bez

końca marzymy o pokonaniu tych podziałów.

Cały czas kierowani jesteśmy wierzeniami i pragnieniami wypływającymi z

naszego „ja", a jednak tak mało o nim wiemy. Sporo wiemy o jego powiązaniach i

relacjach (ja coś posiadam; ja czegoś doświadczyłem; ja jestem czyimś dzieckiem itp.),

ale prawie nic o samym „ja". Ponieważ cały czas staramy się „ulepszać" otoczenie, nasza

uwaga skierowana jest przede wszystkim na zewnątrz. Każda najmniejsza przerwa w

naszej aktywności natychmiast jest zapełniona, dzięki czemu nie musimy się przyznawać

do wewnętrznej pustki.

Niewiedza ta tworzy w naszej świadomości całkiem pokaźną ślepą plamkę, która

oddziaływuje na wszystko, co robimy, czy zaliczać to będziemy do sfery spraw osobis-

tych, zdrowia, relacji, polityki, gospodarki, duchowości czy czegokolwiek innego. I

dlatego właśnie, jeśli nie pojmiemy, co naprawdę nami kieruje i kim naprawdę jesteśmy,

nie możemy znaleźć spełnienia A większość z nas nie rozumie, ponieważ nigdy nie

przyszło nam do głowy, że aby pojąć, wystarczy wejrzeć w siebie.

Jedną z najtrudniejszych, a jednocześnie najistotniejszych rzeczy do zrozumienia

jest fakt, iż nie możemy rozwiązać podstawowych konfliktów na drodze systema-

tycznego ulepszania, na drodze tak zwanego postępu. Jeśli uważam siebie za kogoś

oddzielonego od innej osoby, mogę się do niej zbliżyć, ale nie mogę się nią stać. Mogę

więc być na tyle sprytny, bezwzględny albo po prostu „mieć szczęście", by zgromadzić

fortunę i zbliżyć się do stanu bezpieczeństwa finansowego, ale nigdy nie będę

całkowicie bezpieczny. Zawsze pozostanie coś jeszcze do zdobycia, zawsze istnieć

background image

będzie jakieś zagrożenie: nieznane, nieprzewidywalne, śmierć. W tym dwubiegunowym

schemacie świata, nawet Bóg nie zakończył jeszcze swych porachunków z Diabłem.

Egocentryczne działanie „najpierw ja" jest bez wątpienia powodem tych

wszystkich podziałów, konfliktów i nadużyć, jakie widzimy i jakich przez cały czas

doświadczamy. Duchowni, filozofowie, politycy i obserwatorzy zachowań społecznych

wciąż nam to powtarzają i nawołują do natychmiastowej zmiany.

Największym problemem jest jednak to, jak tę zmianę przeprowadzić. W jaki

sposób „ja" może zrzec się swych wpływów, skoro sprawowanie władzy to jego główne

zadanie, a ono samo wtajemniczone jest w każdy nasz plan zmierzający do pozbawienia

go tej władzy? Dlatego też, mimo że „ja" intelektualnie uznaje „redukcję ego" czy

„eliminację ego" za konieczną, obraca ją najczęściej w kolejny plan, kolejną poprawkę

planu, kolejną podróż z teraz do wtedy. Kiedy „ja" uzbrojone jest w „duchowość", jego

siła staje się jeszcze większa, jeszcze bardziej wyrafinowana. Być może czynić będzie

„postępy", ale nigdy nie osiągnie celu.

Właściwie nie istnieje nic takiego, co „ja" mogłoby zrobić; może ono jedynie

porzucić wszelkie działanie - nie robić nic, poddać się. Takie całkowite oddanie się jest

zalecane przez wiele systemów wyznaniowych. W chrześcijaństwie uwolnienie od ego

osiąga się poprzez „łaskę boską", w buddyzmie jest rezultatem „wglądu" w naturalną

wszelkim zjawiskom pustkę. Dr D. T. Suzuki, jeden z największych światowych

autorytetów w dziedzinie medytacji Zen, twierdzi, że: „W naukach buddyjskich istnieje

silny nurt podkreślający daremność wszelkich intelektualnych prób poznania

buddyjskiego życia, które w rzeczywistości polega na wyrzeczeniu się każdego dążenia

skupiającego się na własnej osobie i każdego z góry powziętego poglądu metafizycznego.

Oznacza to utrzymywanie swej świadomości w stanie najwyższej czystości,

bezstronności, próżni; innymi słowy - uczynienie swego umysłu tak prostym, jak umysł

dziecka."

Prawdziwe całkowite oddanie się nie jest zjawiskiem całkiem niespotykanym.

Kiedy jednak ktoś twierdzi, że oddał się Bogu lub swemu guru, zazwyczaj ma on na myśli

nie oddanie się, lecz wymianę. Przestaje się już bowiem utożsamiać ze swą małą,

indywidualną jaźnią, przerzucając swą identyfikację na większą jaźń kolektywną. Nagrodą

za to jest dla niego „prawda", „bezpieczeństwo" i „wieczne zbawienie". Jeśli rzeczywiście

wszystko to by zyskał, nie odczuwałby konieczności obrony czy usprawiedliwiania swej

wiary. Bardzo często jednak ludzie tacy wykazują silne reakcje ego, mimo że w imię swego

zbawiciela.

background image

Jaźń poddać się może jedynie pozbywając się swego przymusu „działania" i

„stawania się". Tylko wtedy, gdy jej się to uda, może po prostu „być". Znajduje się

wówczas w stanie „istnienia", a umysł staje się tak prosty, jak umysł dziecka i mocno

osadzony w teraźniejszości. Działanie „najpierw ja" zamienione zostaje na „wyłączenie

działania" czyli działanie totalne, harmonijne - zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie -

nie rozdrabniane przez intelekt i wolne od uwarunkowań przeszłości. Możliwe więc staje

się prawidłowe i totalne podjęcie każdego, bez wyjątku, wyzwania chwili. Stanowi to

najpotężniejszą ze wszystkich możliwych form działania, ponieważ teraźniejszość jest

jedyną rzeczywistością. Martwimy się o przyszłość, a ona nie istnieje. Istnieje tylko

„teraz".

Kiedy przystąpisz do rozwiązywania wewnętrznego konfliktu i uwalniania się od

niego, jego miejsce zajmie pełnia, harmonia, prostota, empatia i jasność celu. Wartości te

natychmiast ujawnią się we wszystkich sferach twego życia i we wszystkich związkach i

relacjach.

Stając się nową osobą, sprawisz ludziom i całej planecie najcenniejszy prezent,

jakim kiedykolwiek mógłbyś ich obdarzyć. Światło jest potrzebne we wszystkich

zakamarkach życia, a ty będziesz je roztaczał czy to jako strażak, czy jako księgowy,

polityk, nauczyciel, lekarz, kierowca, żohuerz, przedsiębiorca, ogrodnik, opiekun

domowego ogniska, małżonek czy kochanek, zamiatacz ulic, artysta czy duchowny. Bo

tak naprawdę, w życiu liczy się nie określona rola, jaką spełniasz, lecz stopień twego

człowieczeństwa.

Jednym z najprostszych sposobów na to, by zacząć po prostu „być", jest

poświęcenie czasu na obcowanie z samym sobą. Nie potrzeba do tego żadnych

kwalifikacji, specjalnych uzdolnień ani sprzętu; wystarczy po prastu chęć do otwarcia się

i obserwowania wszystkich swych doznań oraz powstrzymania się od wszelkiej

ingerencji, choćby najbardziej „rozsądnej" i „oczywistej". Z czasem poznasz i polubisz

siebie, a wtedy polubisz też wszystko wokół siebie, ponieważ zatarte zostaną różnice

między tobą a „resztą świata". Stawiając krok po kroku, przemierzyć możesz tysiąc mil, a

najbardziej odpowiedni moment na podjęcie pierwszego kroku jest właśnie teraz.

O autorze

ANDY JAMES uosabia wyjątkowe połączenie mądrości Wschodu z nauką

Zachodu. Będąc dyplomowanym księgowym, absolwentem London School of

background image

Economics, dokonał w swym życiu prawdziwej zmiany porzucając „bezpieczeństwo"

wykonywanego zawodu, by całkowicie poświęcić się nauczaniu medytacji i

wschodnich sztuk walki.

Przez

d

łuższy czas był uczniem mistrza medytacji, Dhirava`msy. Jest zdobywcą

medali na międzynarodowych zawodach w chińskich 'sztukach walki: W 1988"r.

założył Emerge Internal Arts, szkołę medytacji i Tai Chi, dziś jedną z największych

tego typu organizacji w Toronto.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Andy James Swiadome ja
Świadomość Zamknięta w Astralu (Manas, Wyższe Ja)
Z projektu książki Świadomość Boska = Chrystusowa kto ją odzyska
ŚWIADOMOŚĆ JEDNOŚCI CZYLI JA JESTEM
NA ZAWSZE TY I JA Andy i Lucia
James Bartley Reptilianie Zrozumienie Świadomości Ula
Świadomość Boska = Chrystusowa kto ją odzyska(1)
biznes i ekonomia wiarygodnosc jak ja zdobyc i utrzymac james m kouzes ebook
Świadomość Boska = Chrystusowa kto ją odzyska
W10b Teoria Ja tozsamosc
Psychologia osobowości dr Kofta wykład 9 Poznawcza teoria Ja
Jakościowe i ilościowe zaburzenia świadomości Problemy pielęgnacyjne w opiece nad chorym z zaburzeni

więcej podobnych podstron