background image

Harmonia mundi (

4

)  

 

Bohdan Pociej 

  

Dysonans

 

   

Zwięzłą  definicję  znajduję  w  niedawno  wydanym  doskonałym  podręczniku  Jacka  Targosza 
Podstawy  harmoniki  funkcyjnej:  "Współbrzmieniem  dysonansowym  dwóch  dźwięków  nazywamy 
takie, które w konwencjach muzyki tonalnej musi zostać rozwiązane, to znaczy - musi przejść w 
określony  sposób  na  inne  współbrzmienie,  z  zasady  konsonansowe.  Współbrzmieniem 
konsonansowym jest takie, które nie pociąga za sobą konieczności rozwiązania."  

Słowniku łacińsko-polskim czytamy:  

dissonantia  [...]  sprzeczność,  sprzeciwianie  się,  opór;  dissono  [...]  nie  zgadzać  się,  odbijać  się  (o 
głosie),  nie  brzmieć  zgodnie  (harmonijnie),  rozszerzać  się;  por.  w  muz.  dysonans;  dissonus  - 
niezgadzający się, nieharmonizujący, nieprawidłowy, zawiły.  

A w Słowniku języka polskiego:  

dysonans  [...]  1.  lit.  "rym  niedokładny,  półtorazgłoskowy,  w  którym  współdźwięczność  nie 
obejmuje  przedostatniej  akcentowanej  samogłoski  wersu".2.  muz.  "współbrzmienie  lub 
następstwo co najmniej dwu dźwięków dające wrażenie niezgodności brzmienia". Przen. "rażąca 
sprzeczność,  brak  harmonii;  rozbieżność,  rozdźwięk,  dysharmonia".  Dysonanse  w  rodzinie. 
Powstał między nimi dysonans.  

Dziwnie  dwuznaczne  to  pojęcie  tyczące  konstruktywności  (w  sztuce)  i  zarazem  destrukcji  (w 
życiu);  rozziewu  twórczego  i  rozziewu  niszczącego;  niezgodności  budującej  i  niezgodności 
rujnującej.  

W  encyklopediach  i  leksykonach  muzycznych  łączy  się  zazwyczaj  w  jednym  haśle  parę  pojęć: 
konsonans  -  dysonans.  Na  tych  zjawiskach,  mikrostanach  dźwiękowych  opiera  się  wręcz 
koncepcja muzyki pojętej jako substancjalna struktura dźwięków w ruchu. Stany konsonansowo-
dysonansowe  określają  sedno  istnienia  i  funkcjonowania  dźwiękowej  materii  w  muzyce 
europejskiej ostatniego tysiąclecia; od czasów, kiedy to muzyka przekroczyła wymiar jednogłosu i 
z  płaszczyzny  chorałowej  monodii  wznosić  zaczęła  konstrukcje  kilku-głosowe.  Wtedy  to  też 
twórcy  muzyki  -  teoretycy  i  kompozytorzy  -  baczniejszą  uwagę  zwrócili  na  nowe  zjawisko 
współbrzmienia:  efekt  spotkania  głosów  i  linii  melodycznych.  Te  same  odległości  między 
dźwiękami (interwały) - kwinta, kwarta, tercja, seksta, sekunda, septyma, unison, oktawa - które 
"budowały"  poziomo  linię  melodii,  postrzegać  zaczęto  teraz  pionowo,  jako  współbrzmiące,  i 
podzielono  je  na  brzmiące  zgodnie,  czyli  konsonanse,  i  brzmiące  niezgodnie,  czyli  dysonanse. 

background image

Konsonansami doskonałymi w średniowieczu - we wczesnym stadium organalnej polifonii - były 
zrazu  kwinta,  unison,  oktawa,  kwarta;  później,  w  rozwiniętej  już  polifonii,  doszły  tu  jeszcze 
konsonanse uprzednio niedoskonałe - tercja i seksta. Dysonansami natomiast pozostały: sekunda 
wielka i mała, septyma, kwarta zwiększona (lub kwinta zmniejszona). Współbrzmienia niezgodne, 
rozziewne,  dysonansujące,  dysonansowe  zaakceptowano  i  włączono  w  skład  muzycznego 
tworzywa,  uzależniając  je  wszakże  od  współbrzmień  konsonansowych  a  ich  użycie  i 
funkcjonowanie obwarowano zakazami.  

A  kiedy  w  XVI  wieku  w  łonie  polifonii  wykształciło  się  już  to,  co  zwiemy  dzisiaj  poczuciem 
współbrzmieniowości,  koncepcją  akordów,  harmoniką,  generalnie  podzielono  współbrzmienia 
(trójdźwiękowe)  na  panującą  dynastię  konsonansowych  i  całkowicie  jej  podległą  rodzinę 
dysonansowych.  Te pierwsze  (konsonanse)  oznaczają  zgodne  wypełnienie, pełnię  harmoniczną, 
spokój; te drugie (dysonanse) zawierają niedopełnienie, niosą niepokój, wzbudzają ruch, implikują 
dążenie do spoczynku (jako że każdy ruch ku spoczynkowi zmierza, a wszelkie istoty ożywione i 
obdarzone duszą w swojej życiowej ruchliwości pragną spokoju). Niedopełnione dysonanse kryją 
w  sobie  pragnienie  pełni,  potencjalną  dążność  do  wypełnienia.  Blisko  dziewięć  wieków,  aż  do 
schyłku  XIX  stulecia,  muzyka  europejska  w  swoich  substancjalnych  strukturach  rozwija  się  i 
funkcjonuje  na  osi  dysonans-konsonans,  w  pulsowaniu  współbrzmieniowej  niezgodności  i 
zgodności.  Czas  muzyczny,  w  którym  utwór  się  dźwiękowo  konkretyzuje,  jest  zawsze  czasem 
ukierunkowanym  na  wypełnienie;  każdy  dysonans  winien  się  rozwiązać  na  konsonans,  w  nim 
wypełnić; nawet jeśli ta wewnętrzna droga z dysonansu na konsonans niepomiernie się wydłuży i 
zawikła - jak w drugiej połowie XIX wieku u Wagnera.  

Od  czasu  swego  zaistnienia  (czy  można  dokładnie  określić  ów  "czas"?),  urzeczywistnienia  we 
wczesnych  kompozycjach  organalnych  (X  wiek,  w  tzw.  organum  paralelnym)  dysonans, 
dysonansowy  mikrostan  muzyki  jest  pewnym  kwantum  energii  formy,  mikro-motorem  ruchu 
muzycznej struktury. Poprzez wyprojektowanie z siebie dźwięku prowadzącego współbrzmienie 
dysonansowe rozwiązuje się na finalny konsonans (później, już w naszym systemie tonalnym dur-
moll,  nazwane  to  będzie  toniką).  Dysonansowo-konsonansowa  mikrokomórka  rozwinie  się  w 
kadencję  -  zwarty  układ  współbrzmień  porządkujący  formę  muzyczną.  Kadencja  zamyka, 
otwiera, dzieli, łączy. Cała muzyka kultury Zachodu, aż do początków naszego stulecia, wspiera 
się na kadencji rozwiniętej z dysonansowo-konsonansowego ziarna.  

W żadnej ze sztuk, oprócz muzyki, dysonans, jako zjawisko i jako stan, nie pełnił tak zasadniczej i 
tak zorganizowanej funkcji, nie odgrywał tak ważnej formotwórczej roli. I choć owa funkcja i rola 
należą już do przeszłości, to przecież pamiętamy o tym, że najcenniejszy zasób dzieł w muzyce 
świata powstał również dzięki działaniu dysonansu w elementarnie napięciowej komórce.  

Niezgodność dążąca do zgody; rozbieżność pragnąca zbieżności; rozziew pożądający zespolenia.  

W  historii  muzyki  europejskiej  ostatniego  tysiąclecia  rola  dysonansu  zmieniała  się.  W  czasach 
młodości  polifonii  jawny,  często  eksponowany  jeszcze  w  XIV  wieku  w  kadencjach,  później,  w 
okresie  apogeum  polifonicznego  kunsztu  w  XV-XVI  wieku,  dysonans  chowa  się  jakby  w  głąb 
struktury,  działa  bardziej  dyskretnie,  nieeksponowany,  zawarowany  ścisłymi  regułami 
renesansowego  kontrapunktu.  Czyż  nie  dzieje  się  tak  dlatego,  że  polifonia  ta  jest  również 
ostatnim jakby wspaniałym refleksem - w sztuce - średniowiecznego jeszcze, idealnie spójnego w 
swej kulistości obrazu kosmicznego uniwersum? Najpełniejszym wcieleniem, urzeczywistnieniem 
w  dźwiękach  pojęcia  i  poczucia  harmonia  mundi?  Ową  doskonałą  harmonię  sztuka  polifonii 
pragnie utrwalić w wykreowanym przez siebie idealnym (kulistym) modelu dzieła muzycznego, w 
którym  forma  jest  aprioryczna,  wobec  czynności  kompozytorskiej  transcendentna,  dana  z  góry. 

background image

W owym arcywzorze, gdzie muzyka wypełnia się w spokoju, dysonans, nigdy nie eksponowany, 
ma tylko i wyłącznie służyć urzeczywistnianiu muzycznego piękna.  

Lecz  już  niebawem,  w  XVI  wieku  -  w  nowo  poruszonym,  dynamicznym  post-Kopernikańskim 
obrazie  świata  -  w  czasach  baroku,  muzykę  zbulwersują  nowe  energie  prowadzące  do  zgoła 
innego,  dynamicznie-ewolucyjnego  modelu  formy  muzycznej.  I  tu  wzrasta  gwałtownie  rola 
dysonansu,  potęguje  się  jego  energia,  zmienia  funkcja;  staje  się  on  zapłonem,  energetycznym 
jądrem  uniwersalnego  systemu  organizacji  dźwięków  zasadzającego  się  na  harmonice  i 
wchłaniającego w siebie dawną polifonię. Odtąd muzyka europejska w swej akordowej strukturze 
stawać  się  będzie  coraz  bardziej  dysonansowa.  Przyjdzie  wreszcie  taki  czas  w  drugiej  połowie 
XIX wieku, że dysonanse (ciągle jeszcze w ramach systemu wyrastającego z mikrokomórki napięć 
między dysonansem a konsonansem) rozkładać i rozsadzać będą formę muzyki. Aż w końcu tyle 
ich krążyć będzie w przestrzeni utworu, swobodnie i bez żadnego już przymusu rozwiązywania - i 
muzyka  tak  się  nimi  nasyci,  że  ostrość  ich  sama  się  zniweluje,  stracą  swą  harmoniczno-
formotwórczą  rolę,  swoją  dysonansowość,  sens  bycia  dysonansem.  Będzie  to  zwiastować  kres 
wielkiego uniwersalnego, działającego trzy stulecia systemu organizacji (harmonicznej) dźwięków 
i  komponowania  muzyki  za  pomocą  akordów;  systemu,  w  którym  stworzono  najświetniejsze 
arcydzieła muzyki w ogóle, którym posługiwali się najwięksi geniusze kompozycji, w którym do 
apogeum  doszła  koncepcja  dzieła  muzycznego  jako  arcyzłożonego  organizmu,  nie  mająca 
odpowiednika w innych kulturach muzycznych świata.  

Przestrzeń dysonansów doskonale gęsta, z wyrównanym poziomem ostrości - w tzw. atonalizmie 
Szkoły  Wiedeńskiej  z  początków  naszego  stulecia  -  oznacza  więc  koniec  starego  systemu  i 
zarazem  początek  nowego:  w  wyłonionej  z  atonalizmu  technice  ścisłego  operowania  serią 
dwunastotonową,  z  całkowitym  już  równouprawnieniem  współbrzmień  dysonansowych,  gdzie 
zresztą same współbrzmienia (harmonika) będą już czymś wtórnym wobec struktury serii.  

Czy  w  sztukach  innych:  w  literaturze  -  poezji  i  prozie  -  teatrze  i  filmie,  malarstwie,  rzeźbie  i 
architekturze  znaleźć  można  jakieś  odpowiedniki  dysonansu  muzycznego?  Pulsowanie 
dysonansowo-konsonansowe,  funkcjonowanie  elementarnej  komórki  -  ziarna  formotwórczej 
energii formy - związane jest ściśle z czasem, następstwem momentów, kolenością faz. Komórka 
dysonans-konsonans funkcjonuje w sztukach, które dla swej konkretyzacji (percepcja, słuchanie, 
czytanie,  oglądanie)  potrzebują  właśnie  czasu  z  jego  linearnym  przepływem;  w  sztukach,  w 
których  konkretyzacja  jest  procesem.  W  interwałach  czasowych  między  dysonansowym 
napięciem  a  konsonansowym  odprężeniem,  między  mikrostanem  konfliktu  a  mikrostanem 
rozwiązania,  między  momentem  discordia  a  momentem  concordia,  zawiązują  się  mikrowęzły 
dramaturgii formy - w prozie narracyjnej, w sztuce teatralnej, dziele sztuki filmowej... A w poezji i 
budowie  wiersza  dysonansem  nazywa  się  wszak  rym  niedokładny,  niezgodny  brzmieniowo, 
zbliżony do asonansu choć z nim nie identyczny.  

Z kolei - co byłoby dysonansem w sztukach zwanych ogólnie i niezbyt zgrabnie "plastycznymi"? 
Gryząco  niepokojący  zestaw  barw,  zderzenie  kolorów  lub  ich  "piorunujące"  zmieszanie  w 
obrazie?  Ekspresyjne  zakłócenie  harmonii  kompozycji?  Skrzywienie  symetrii,  zwichrzenie 
proporcji?  W  malarstwie,  rysunku,  rzeźbie  dysonansowość  taka  jest  zapewne  często  obecna. 
Rzadziej  chyba  i  wyjątkowo  w  architekturze,  z  uwagi  na  jej  konkretne  osadzenie  w  ziemskiej 
materii, ścisły związek z prawem ciążenia. Dopiero chyba Antonio Gaudi, lekceważąc czy wręcz 
gwałcąc  odwieczne  prawa  pionu  i  poziomu,  wprowadza  do  architektury  na  szerszą  skalę 
dysonansowość  zbliżoną  może  do  muzycznej.  Z  drugiej  strony  jednak,  gdy  przyglądamy  się 
architekturze w jej historycznym rozwoju i następstwie stylów, pod kątem występowania w niej i 
współgrania  "jakości  estetycznie  walentnych",  ekspresji  estetycznych  -  ostrość-łagodność, 
niepokój-spokój,  rozziew-zgodność  -  spostrzeżemy  może  w  określonych  stylach  wzmożenie  i 

background image

mnogość  dysonansu  i  dysonansowości  (gotyk);  w  innych  zaś  łagodzenie,  wyciszanie 
dysonansowości (renesans, klasycyzm).  

Zjawisko  -  estetyczne  -  dysonansu,  jak  również  stany  napięć  dysonansowo-konsonansowe 
występują  we  wszystkich  sztukach;  aczkolwiek  tylko  w  muzyce  dysonans  jest,  czy  był, 
podstawową jednostką określonego systemu komponowania. Tylko w muzyce jest dysonans tak 
zasadniczo formo-twórczy.  

A owa obecność i udział stały dysonansu w sztukach (nie tylko w naszych czasach, choć właśnie 
sztuka  naszego  wieku  przeżarta  i  przetrawiona  bywa  dysonansowością)  stąd  się  bierze,  że 
dysonansem przeniknięta jest do rdzenia cała sfera kultury, w jej bogatym etniczno-historycznym 
zróżnicowaniu, cała cywilizacja i w ogóle cały świat ludzki. ródłem zaś głównym i pierwszym jest 
człowiek,  "wątły,  niebaczny,  rozdwojony  w  sobie",  dualistycznie  rozdarty  (ciało-duch), 
dialektycznie  skłócony,  dramatycznie  zawęźlony,  tragicznie  pęknięty  w  samej  swojej  istocie, 
rozpięty  między  wzburzeniem  a  uciszeniem,  między  niezgodą  a  zgodnością.  "Niespokojne  jest 
serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie" - powie św. Augustyn.  

Czyż  nie  jest  zresztą  i  tak,  że  dysonans,  jako  zjawisko  i  stan,  jest  czymś,  co  najmocniej  łączy 
sztukę ze światem i z ludzką świadomością, w której ów świat się konstytuuje? Świat jest pęknięty, 
rzeczywistość  niespójna;  "świat  w  złem  leży"  a  niezgodność  tkwi  w  jego  naturze;  wewnętrzne 
skłócenie należy do jego istoty; w ziarna wszystkiego, co ma się rozwinąć, wpisany jest rozziew. 
"Wojna jest ojcem wszechrzeczy", jak notował już Heraklit.  

Dysonans  zaanektowany  przez  sztukę,  wpisany  w  jej  układy,  złagodzony,  ułaskawiony  przez 
estetyczność;  dysonans  będący  solą  muzyki,  jak  również  ożywiający  sztuki  inne,  symbolizuje 
niezgodę - rozdwojenie egzystencjalne, świata i człowieka; a w istocie ludzkiej dysonans uosabia 
także niezgodę na siebie.  

Równocześnie  jednak  w  owe  ziarna  niezgody  wpisany  jest  głód  zgodności  i  dążenie  do  niej. 
Harmonia jest ostatecznym celem, nie dysharmonia; unia, nie rozpad, scalenie, nie rozkład.  

Dysonansowy  rozziew  kryje  w  sobie  rdzeń  nadziei,  otwiera  perspektywy  odrodzenia,  może  też 
zawiera się w nim zapowiedź zmartwychwstania...  

   

BOHDAN  POCIEJ,  ur.  1933,  muzykolog,  krytyk  muzyczny.  Wydał  m.in.  Klawesyniści  francuscy 
(1969),  Bach  -  muzyka  i  wielkość  (1972),  Idea  -  dźwięk  -  forma  (1972),  Lutosławski  a  wartość  muzyki 
(1976), Szkice z późnego romantyzmu (1978). Mieszka w Warszawie.