Władysław Kopaliński
Kot w worku czyli z dziejów pojęć i nazw
Od autora
Książeczka niniejsza składa się z osiemdziesięciu ośmiu rozdziałów różnej
długości, z których każdy mówi o czymś innym. Łączy je z sobą jednak to, że są
komentarzami do wyrazu, nazwy, wyrażenia czy przysłowia umieszczonego w ich
tytule. Ale i objaśnienia te różnią się między sobą pod wielu względami. W
jednym jest mowa o pochodzeniu nazwy, w innym o legendach z nią związanych, w
jeszcze innym o faktach historycznych, anegdotach, bądź o mitach na jej temat,
przy czym bieg tej relacji jest przeważnie swobodny; dotyczy ona zwykle tylko
wybranych dowolnie niektórych stron omawianej materii.
Ten styl gawędy, przyjęty z rozmysłem, nie przeszkadza poruszaniu także spraw
trudniejszych i za-wilszych, zawsze jednak z jakiegoś powodu (przynajmniej
zdaniem autora) interesujących. Kolejność rozdziałów, ta a nie inna, służy po
prostu uprzyjemnieniu, urozmaiceniu lektury.
Indeks i spis rzeczy umożliwiają natomiast szybkie odnalezienie miejsc, gdzie
przedstawiono jakąś sprawę albo gdzie mowa o konkretnej osobie, miejscowości czy
nazwie.
Autor nie występuje tu w roli wszechwiedzącego erudyty w rozlicznych dziedzinach.
Kompilacyjny charakter tej książeczki, w której z rzadka tylko powołuję się na
ź
ródła, choć oczywisty, lepiej by się uwidocznił, gdyby zaopatrzono ją w
bibliografię źródeł. Ale byłaby to dla niej ozdoba nieco zbyt preten-
3
sjonalna. Zastąpi ją przeto ogólne podziękowanie autorom żywym i nieżyjącym, a
także licznym zaprzyjaźnionym specjalistom. Bo, jak powiada mędrzec, choć
wdzięczność jest najmizerniejszą z cnót, to niewdzięczność jest przewinieniem
najcięższym.
W. K.
Na zdrowie!
Dlaczego osobom kichającym mówi się: Na zdrowie!? Ozy aby się jeszcze mówi?
Wydaje się, że już coraz rzadziej. Zwłaszcza, że w miejscach publicznych, w
poczekalniach, autobusach itp. kichacze są niemile widziani, szczególnie jeżeli
nie rozumieją, że owe wodogrzmoty z ust i nosa winny być starannie osłaniane
chusteczką, aby nie obdarzać niewinnych bliźnich własnym katarem. Cóż, kiedy nie
zawsze się udaje zdążyć w porę z wyciągnięciem chusteczki z głębi kieszeni lub
torebki. Gorzej jeszcze patrzą na kichających w teatrze lub na koncercie.
Bardziej utalentowanych kichaczy spotykają tam pomruki: „Trzeba było pójść do
łóżka, a nie na koncert". Na pewnych zawodach jeździeckich po prostu wyproszono
widza, który nieustannym łoskotem apsików wpływał ujemnie na stan nerwowy koni
szykujących się do wzięcia kolejnej przeszkody.
Gwałtowne i mimowolne wyrzucenie powietrza z nosa i ust na skutek podrażnienia
receptorów śluzówki jamy nosowej od dawna uważano za zjawisko złowróżbne.
Znaczna część ludności świata wierzy do dziś, że kichnięcie jest rodzajem
niewielkiego grzmotu w głowie, stanowiącym bezpośredni znak od bogów, który
wieści dobry lub zły los. Rzymianie witali kichnięcie słowami: Absit omen!, aby
nie stało się zapowiedzią nieszczęścia. Według tradycji papież Grzegorz Wielki,
ż
yjący w VI wieku, był pierwszym, który nakazał wiernym reagować na kichnięcie
odpo-
5
sjonalna. Zastąpi ją przeto ogólne podziękowanie autorom żywym i nieżyjącym, a
także licznym zaprzyjaźnionym specjalistom. Bo, jak powiada mędrzec, choć
wdzięczność jest najmizerniejszą z cnót, to niewdzięczność jest przewinieniem
najcięższym.
W. K.
Na zdrowie!
Dlaczego osobom kichającym mówi się: Na zdrowie!? Ozy aby się jeszcze mówi?
Wydaje się, że już coraz rzadziej. Zwłaszcza, że w miejscach publicznych, w
poczekalniach, autobusach itp. kichacze są niemile widziani, szczególnie jeżeli
nie rozumieją, że owe wodogrzmoty z ust i nosa winny być starannie osłaniane
chusteczką, aby nie obdarzać niewinnych bliźnich własnym katarem. Cóż, kiedy nie
zawsze się udaje zdążyć w porę z wyciągnięciem chusteczki z głębi kieszeni lub
torebki. Gorzej jeszcze patrzą na kichających w teatrze lub na koncercie.
Bardziej utalentowanych kichaozy spotykają tam pomruki: „Trzeba było pójść do
łóżka, a nie na koncert". Na pewnych zawodach jeździeckich po prostu wyproszono
widza, który nieustannym łoskotem apsików wpływał ujemnie na stan nerwowy koni
szykujących się do wzięcia kolejnej przeszkody.
Gwałtowne i mimowolne wyrzucenie powietrza z nosa i ust na skutek podrażnienia
receptorów śluzówki jamy nosowej od dawna uważano za zjawisko złowróżbne.
Znaczna część ludności świata wierzy do dziś, że kichnięcie jest rodzajem
niewielkiego grzmotu w głowie, stanowiącym bezpośredni znak od bogów, który
wieści dobry lub zły los. Rzymianie witali kichnięcie słowami: Absit omen!, aby
nie stało się zapowiedzią nieszczęścia. Według tradycji papież Grzegorz Wielki,
ż
yjący w VI wieku, był pierwszym, który nakazał wiernym reagować na kichnięcie
odpo-
5
wiednikiem naszego „Na zdrowie" czy „Bóg strzegł". Mówiąc to kłaniano się nisko
i uchylano kapelusza, co miało zapewne oznaczać grzeczne, ale — być może —
ostatnie pożegnanie się z kichającym. W Persji i Indiach uważano, że kichanie
wyrzuca z ciała demony i złe duchy. Teoria ta mogłaby być pociechą dla pewnej
młodej mieszkanki Florydy, która w roku 1966 pobiła światowy rekord
nieprzerwanego kichania, czyniąc to przez całe 155 dni. (O ile zwykłe kichnięcie
jest odruchem obronnym chroniącym drogi oddechowe przed działaniem czynników
szkodliwych, o tyle nieustanne kichanie jest objawem chorobowym).
Największa prędkość wyrzutu zawartości nosa w czasie kichnięcia, jaką dotychczas
zmierzono, wyniosła 174 kilometry na godzinę (wiatr o prędkości 118 km/godz.
nazywa się już huraganem). Wynik ten nie zdziwi zapewne tego, kto próbował
zdławić zbliżające się kichnięcie znalazłszy się (w czasie gry w chowanego albo
przez rycerskość) pod stołem lub w szafie, albo w celach szpiegowskich za
dyplomatyczną kotarą. Kichanie jest wielkim równaczem ludzi i, jak pisał pewien
filozof perski, choć szach może być najpotężniejszym człowiekiem na świecie, i
on nie potrafi powstrzymać zwykłego kichnięcia.
Polacy nie gęsi
Wiele osób uważa, że ma tu do czynienia z przysłowiem. O człowieku miernych
zdolności i niewielkiej ambicji mawia się czasem: „To nie orzeł, przez lufcik
nie wyfrunie". Tutaj sens jest oczywisty. Istnieje również powiedzonko niby
kelnerskie: „Klient nie struś, wszystko zje". I to jest całkiem zrozumiałe.
Trudno jednak pojąć, co miałoby oznaczać przysłowie „Polacy nie gęsi". Nie
wyobrażam sobie okoliczności, w których można by je było zastosować, nie widzę
bowiem w gęsi żadnych cech przed wstawia jacy eh się w sposób sensowny cechom
Polaka,
6
Przypuszczać należy, że powiedzenie to nabrało żywotności pod wpływem tytułu
sztuki Ludwika Hieronima Morstina. Jest to sztuka o Mikołaju Rej u. Tytuł jej to
wyrwany z kontekstu urywek autorskiego posłania umieszczonego na końcu ogromnego
utworu pt. Zwierzyniec. Zdanie to, z którego ów fragment wyrwano, brzmi: „A
niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają!".
Oznacza to oczywiście, że Polacy mają nie gęsi język, ale swój, że nie gęgają,
ale mówią po polsku. Gęsim językiem nazywano wtedy wszelki żargon. Widać stąd,
ż
e w tytule sztuki Polacy nie gęsi pozbawiono przymiotnik „gęsi" przedmiotu,
którego właściwość ów przymiotnik określa. Tytuł ten najoczywiściej wprowadza w
błąd, sprawiając wrażenie, że idzie tu o rzeczownik w mianowniku liczby mnogiej
— gęsi.
W pełnym, przytoczonym powyżej zdaniu Rej staje w rzędzie obrońców języka
polskiego jako tworzywa literackiego, a zatem w szeregu pionierów literatury
polskiej. I to jest właśnie przyczyną popularności tego cytatu.
Odstukać
Stukanie w drzewo, zwłaszcza w nie malowane, ma — według jednego z najbardziej
rozpowszechnionych we wszystkich krajach i kulturach przesądów — bronić przed
zapeszeniem sprawy, o której się właśnie mówi. Jest to też jeden z nielicznych
przesądów, jakie zachowują się nadal, podczas gdy wielu innych poniechano. Po
ankiecie przeprowadzonej wśród profesorów w jednym z najpoważniejszych
uniwersytetów świata okazało się, że tylko czwarta część ciała pedagogicznego
jest całkiem wolna od przesądów. Jeden z zapytywanych profesorów powiedział:
„Jedyny przesąd, jakiemu ulegam, to pukanie w drzewo w chwili gdy mówię, że
zdrowie mi dopisuje albo, że szczęście mi sprzyja".
W różnych krajach wszelkie stukanie czy kołatanie niewyjaśnionego pochodzenia
przypisywano chętnie duchom lub innym nadprzyrodzonym przyczynom. Zabobon taki
rozpowszechniony był także i w Polsce, Pustelnik w IV części Dziadów Mickiewicza
powiada: „Chodź tu, malcze, pod kantorek. Nachyl się i przyłóż uszko; tu biedna
duszka prosd o troje paciorek. Aha, słyszysz jak kołata?" A dziecko na to: „Tak,
tak, tak, tak, tata, tata! Jak zegarek pod poduszką".
Według innego znów, bardzo popularnego wierzenia, trzy stuknięcia usłyszane w
pobliżu łóżka osoby chorej, przepowiadają jej zgon. Przesąd ten ma wiele odmian.
Według jednej z nich stukanie takie rozlega się przy łóżku któregoś z krewnych
chorego. To wierzenie pochodzi być może jeszcze od starożytnych Rzymian, którzy
sądzili, iż duchy zmarłych starają się ostrzec krewnych umierającego, że jego
chwile są policzone. W Anglii, gdy słyszy się pukanie do drzwi, a po ich
otwarciu nie zastaje się nikogo, mówi się niekiedy półżartem, że najwidoczniej
diabeł wśliznął się do mieszkania. Na seansach spirytystycznych, które już na
ogół wyszły z mody, stukanie w stół było po-
8
pularnym środkiem porozumiewania się uczestników seansu z rzekomymi duchami. Ten
kod był bardzo prosty: jedno stuknięcie znaczyło „tak", dwa — ,,nie", trzy —
„nie wiem" albo „proszę powtórzyć pytanie". Stukacze bywają dobroczynnymi
duchami albo gnomami zamieszkującymi kopalnie. Pomagają ludziom odnajdywać żyły
kruszcu, kierując ich krokami za pomocą popukiwań zza węgła. Górnicy walijscy
utrzymują, że ich gnomy kopalniane mają cztery cale wzrostu. W legendach
niemieckich są one przynajmniej trzy razy wyższe; są to staruszkowie w.strojach
górniczych, dobroczynni albo złośliwi.
Najmocniej jednak utrzymało się wierzenie (oczywiście wierzenie na wpół tylko
uświadomione, wstydliwe, pokrywane kpiną, a przecież nieustępliwe!), że
pyszałkowata postawa chwalenia się przynosi karę albo ze strony zawistnych złych
mocy, albo od bóstwa, któremu samochwał powinien dziękować za łaski. Aby
udaremnić ten gniew lub zniweczyć skutki zawiści, trzeba natychmiast stuknąć w
drzewo, najlepiej trzy razy z rzędu, albo go przynajmniej dotknąć. Czy dotykanie
drzewa jest delikatniejszą namiastką czy też schyłkową odmianą pukania, lub,
przeciwnie, było jego formą pierwotną, trudno stwierdzić. Zwykle
łączy się je ze starą ceremonią religijną dotykania drewnianego krucyfiksu w
chwili wypowiadania formuły przysięgi. Drewniane amulety, talizmany, nosi się do
dziś dnia (zabobonni ich właściciele nazywają je lekceważąco maskotkami, co
bynajmniej nie zmienia ich znaczenia). Znaleźć je można na łańcuszkach albo w
kieszeni, aby były pod ręką gdy zajdzie potrzeba.
Zapewne jednak pukanie w drzewo jest starsze i wiąże się z dobrze znanym
zwyczajem wielu ludów prymitywnych, które w groźnych chwilach albo w
złowróżbnych miejscach wszczynają różnego rodzaju hałasy dla odstraszenia
demonów. Przesąd ten może mieć również związek z czcią, jaką druidzi, celtyccy
kapłani i wróżbiarze oddawali drzewom albo z wiarą Rzymian w driady, czyli nimfy
leśne i hama-driady, boginki drzew, które przychodziły na pomoc ludziom
wzywającym ich pukaniem w drzewo.
Kupować kota w worku
Przedmiot handlu wydaje się dość dziwny, tym dziwniejszy, im przysłowie starsze,
boć przecie nikt normalnie na targu kotów nie kupował, chyba zaraz po ostatniej
wojnie, na Ziemiach Odzyskanych, gdzie pierwszych osiedleńców trapiła plaga
myszy, a kotów brakło (taką scenę na targu przedstawia film Sami swoi
Chmielewskiego). Jest przysłowie rosyjskie: Nie kupuje się konia na ślepo. I
drugie: Tylko jajkami handluje się na ślepo (tzn. bez zaglądania pod skorupkę).
I jeszcze zabawniejsze: Na ślepo można tylko placek kupić — nie spodoba się, sam
zjesz. Te powiedzenia tłumaczą się same. Inaczej jednak wygląda przysłowie o
kocie. Skąd on się tam wziął?
Odpowiedź na to pytanie nie może być ani łatwa, ani pewna, bo nie ulega
wątpliwości, że przysłowie to
10
wywodzi się co najmniej ze średniowiecza, że jest wspólne wielu językom
europejskim (co więcej, ma także swój odpowiednik w Chinach!) i że nie można
ustalić, kiedy i skąd pojawiło się na gruncie polskim. Jego najwcześniejsza
forma mówiła prawdopodobnie tylko o „kupowaniu w worku", bez wymieniania
przedmiotu transakcji. Niemiecki zbiór przysłów z początku XIII wieku notuje:
„Kto kupuje w worku, ten nieraz cienko zaśpiewa". Jeszcze Luter używa tego
przysłowia w postaci średniowiecznej.
Z czasem utworzyły się dwie odmiany. Jedna, angielska, mówi o kupowaniu
prosięcia w worku. Znajdujemy ją już w końcu XIV wieku, w Opowieściach
Kanterberyjskich Chaucera. Druga, kontynentalna wersja o kocie figuruje
dwukrotnie w Próbach Mon-taigne'a, pisanych pod koniec XVI w. Montaigne powiada
na przykład, że kobiety, wychodząc za mąż, kupują kota w worku. W tym wariancie
przysłowia szłc zapewne o kota, który miał być oszukańczo podłożony na miejsce
zająca. Niestety, w języku polskim powstaje tu dodatkowe nieporozumienie, gdyż
polscy myśliwi nazywają właśnie zająca kotem. Nam więc łatwiej nasuwa się
przypuszczenie, że kot sprzedawany w worku jest nadpsutym zającem, niż że ukryty
11
w worku zwierz jest nieżywym kotem, gdyż kotów na targu nigdy nie kupowano,
nawet żywych, a cóż dopiero zabitych!
Trzeba pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy
Uważa się powszechnie, że odpowiedział tak Napoleon Bonaparte na pytanie, jakich
to trzech najważniejszych rzeczy trzeba do prowadzenia wojny. Oczywiście nikt
nie może dowieść, że Napoleon tego dobrze za jego czasów znanego powiedzenia nie
użył; nie był on wszakże jego autorem. Był nim — także Włoch z urodzenia i także
oficer francuski — Gian--Jacopo Trivulzio, marszałek Francji. Gdy w roku 1499
król Ludwik XII zapytał go, jakiego uzbrojenia i zaprowiantowania potrzeba dla
zdobycia księstwa Mediolanu, odpowiedział: „Sire, do prowadzenia wojny potrzebne
są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze".
Odchodząc jednak od strony formalnej stwierdzić wypada, że ta odpowiedź
Trivulzia jest tylko przeróbką znacznie dawniejszego, bo pochodzącego z połowy
IV wieku przed ne. powiedzenia wielkiego ateńskiego mówcy i działacza
politycznego, Demoste-nesa. Kiedy go zapytano, jakie są trzy najważniejsze
rzeczy w sztuce krasomówczej, powtórzył trzykrotnie wyraz hypokrisis. To greckie
słowo w swej długiej historii znaczyło kolejno: odpowiedź, przemawianie,
deklamację, grę na scenie i udawanie. W znaczeniu dzisiejszym hipokryzja to
właśnie obłuda, dwulicowość, nieszczerość. W ustach Demostenesa znaczyło to
oczywiście, że nauczyć się krasomówstwa
12
można tylko przemawiając, przemawiając i jeszcze raz przemawiając.
Znając już ten wzorzec, łatwo rozpoznamy dalsze odmiany. Oto na przykład jeden z
przywódców Rewolucji Francuskiej, Danton, przemawiając w sierpniu roku 1792 we
francuskim Zgromadzeniu Narodowym oświadczył, że tylko trzy rzeczy mogą zbawić
Francję: odwaga, odwaga i jeszcze raz odwaga. W 1835 roku
polityk i patriota irlandzki Daniel 0'Connell, przemawiając do wyborców w
Dublinie, powiedział, że trzy rzeczy mogą wyzwolić Irlandię: agitacja, agitacja
i jeszcze raz agitacja. Nie bez racji nazwano go później Wielkim Agitatorem.
Wreszcie Leon Gambetta, polityk francuski, przemawiając w roku 1872 powiedział,
ż
e trzy rzeczy potrzebne są do osiągnięcia sukcesu: praca, praca i jeszcze raz
praca. Historia tej formuły jest klasycznym przykładem na to, jak z powiedzenia
zaskakującego trafnością i lapidarnością tworzy się w ustach kolejnych
naśladowców banalny frazes.
Puszka Pandory
W mitologii greckiej tytan Prometeusz, przyjaciel ludzkości, wykradł ogień, aby
ludzie mogli piec na nim mięso i ogrzewać się zimą przy ognisku. Ojciec bogów,
Zeus, postanowił ukarać za to ludzi. Kazał boskiemu mechanikowi, Hefajstosowi,
stworzyć ko-
2»
13
bietę, czterem wiatrom — tchnąć w nią życie, a wszystkim bogom — obdarzyć ją
wszelkimi urokami kobiecości (stąd jej imię — Pandora — tj. ta, która otrzymała
„wszystkie dary")- Sam Zeus do tych wdzięków dodał jej głupotę, złośliwość i
nieposkromiona ciekawość, po czym kazał posłańcowi bogów, Hermesowi, odprowadzić
Pandorę do brata Prometeusza, Epimeteusza, i pozostawić mu ją jako dar Zeusa.
Wbrew radom brata (Prometeusz znaczy „przewidujący") Epimeteusz (tzn. „mądry po
szkodzie") poślubił Pandorę. Również wbrew ostrzeżeniom Prometeusza Pandora
otworzyła gliniane naczynie (puszkę) otrzymane od bogów w prezencie, w którym
uwięzione były wszelkie nieszczęścia, jakie by mogły trapić ludzkość, takie jak
Starość, Choroby, Obłęd, Złość i Namiętności. Wyleciały one z puszki i rozbiegły
się po świecie, aby prześladować ludzi.
Puszką Pandory nazywamy dziś sprawę, której poruszenie lub przedsięwzięcie
wywołało bezlik nieoczekiwanie przykrych skutków: kłopotów, przykrości lub
nieszczęść.
Do trzech razy sztuka
Liczba trzy uważana była od zarania dziejów za magiczną lub świętą. Filozof
grecki Pitagoras uważał ją za liczbę doskonałą, wyrażającą „początek, środek i
koniec" i dlatego uczynił z niej symbol bóstwa. Znaczenie Trójcy nie ogranicza
się tylko do chrześcijaństwa. Hinduska Trimurti to Brahma-Stwórca, Wisz-nu-
Zachowawca życia i Siva-Niszczyciel. Świat grecki był pod władzą trzech bogów:
Zeus-Niebo, Posejdon - Morze i Hades - Królestwo Zmarłych. Ta ulubiona liczba
występuje w trzech Parkach, trzech
14
Gracjach, trzech Harpiach itd., aż do... Trzech muszkieterów Dumasa.
Przykłady aforyzmów będących wyliczankami trójkowymi można czerpać pełną garścią
z kultur Wschodu i Zachodu. „Są trzy rzeczy, które certię" powiada filozof Lao-
cy „pierwsza — to łagodność, druga — wstrzemięźliwość, trzecia — skromność".
Mędrzec Konfucjusz mówi natomiast: „Nienawidzę tych, którzy sądzą, że mądrość to
wścibskie mieszanie się do cudzych spraw, że odwaga to brutalność i że uczciwość
to donosicielstwo". Biblijnemu królowi Salomonowi przypisywano aforyzm
następujący: „Trzy rzeczy wyganiają człowieka z domu: dym (tj. dymiący piec),
woda (czyli cieknący dach) i zła żona". W biblijnej Księdze przypowieści czytamy:
„Trzy rzeczy są dla mnie trudne, a czwartej zgoła nie wiem: drogi orłowej w
powietrzu, drogi wężowej na skale, drogi okrętu pośród morza i drogi męża w
młodości".
należy się wystrzegać: pieniacza, pochlebcy i pyszałka". „Trzy zawody przetrwają
do końca świata: piekarza, piwowara i balwierza". „Trzem rzeczom nie należy
wierzyć: kobiecie, gdy płacze, kupcowi, gdy przysięga i pijakowi, gdy się modli".
„Trzy najpiękniejsze rzeczy na świecie to: statek z rozwiniętymi żaglami, rycerz
w pełnej zbroi i korpulentna niewiasta". „Trzy osoby to za wiele na dochowanie
sekretu i za mało na zabawę". „Trzy rzeczy kosztują drogo: miłość do psów,
pieszczoty kochanki i najazd nieprzyjaciela". „Trzy rzeczy należy czynić szybko:
uciekać przed zarazą, wycofywać się z kłótni i łapać muchy". „Trzech rzeczy nie
da się poskromić: głupców, kobiet i słonych fal oceanu". „Istnieją trzy rzeczy,
które dają się poznać tylko w trzech sytuacjach: odwaga tylko na wojnie, mądrość
tylko w gniewie, przyjaźń tylko w potrzebie".
Dyskwalifikujemy człowieka, mówiąc: „Do trzech zliczyć nie umie" albo: „plecie
trzy po trzy". Składamy zaś hołd magicznej liczbie trzy, mówiąc: „Do trzech razy
sztuka". Warto pamiętać zresztą, że przed wprowadzeniem obecnego, pozycyjnego
systemu zapisywania liczb, wykonywanie działań arytmetycznych było tak trudne,
ż
e człowiek biegły w rachunkach wydawał się nadnaturalną potęgą. To mogło być
jedną z przyczyn, dla której mistyka liczb była tak rozpowszechniona.
Wyrwał się jak Filip z konopi
W Krótkich, przypowieściach dawnych Polaków zebranych przez Ambrożego
Grabowskiego i wydanych w r. 1819 czytamy: „Pan Filip z Konopi płoszywszy przez
lat czterdzieści Turki, Tatary, Wołoszę za króla
16
Olbrachta, Kazimierza i Aleksandra (tj. za Kazimierza Jagiellończyka i jego
synów Jana Olbrachta i Aleksandra), osiadł nareszcie w swoim majątku. Pojechał
na sejmik. Lecz chowany w obozach, wprawny bardziej do ścinania się z pohańcem
niż do rozpraw publicznych, nie zważał bynajmniej na przedmiot obrady i zaczął
wcale o czym innym prawić. Śmiech powstał powszechny: Któż tam taki wyrwał się?
— rzekł któryś z ziemianów. To Filip z Konopi! — krzyknęli usłużni sąsiedzi. I
odtąd prezyduje pan Filip bardzo niewinnie przy każdym niedorzecznym słówku".
Podobnie twierdzi Mickiewicz w swoich objaśnieniach do Pana Tadeusza: „Raz na
sejmie poseł Filip ze wsi dziedzicznej Konopie, zabrawszy głos, tak dalece
odstąpił od materii, że wzbudził śmiech powszechny w Izbie. Stąd urosło
przysłowie: wyrwał się jak Filip z Konopi".
Są to jednak tylko anegdoty dorobione do istniejącego już od dawna przysłowia,
które pochodzi z Białorusi, gdzie filipem zwano zająca. Właściwe wyjaśnienie
zawartego w przysłowiu porównania z zającem wyskakującym niespodziewanie z
konopi znaleziono dopiero w XX wieku.
I ty, Brutusie?
Według tradycji miały to być ostatnie słowa Juliusza Cezara, wypowiedziane w
chwili, gdy jego przyjaciel, Brutus, jako ostatni ze spiskowców, przebijał go
sztyletem. Cytują je także w formie: „I ty, Brutusie, przeciw mnie?" albo „I ty,
Brutusie, synu mój?"
Zdań przedzgonnych, prawdziwych lub tradycyjnych, znamy mnóstwo. Oto dla
przykładu garść ostatnich słów znanych osobistości. I tak wódz kartagiński
Hannibal miał powiedzieć umierając ^Pozbądźmy teraz Rzymian strachu przez
ś
mie/ć^łil^(^sstarca".
/'-5? A-
<s
&
Cesarz Oktawian August powiedzieć miał do przyjaciół: „Czy sądzicie, że dobrze
odegrałem swoją rolę w tej życiowej farsie?". Reformator religijny Jan Hus, na
widok staruszka dokładającego nabożnie i gorliwie drew do stosu, na którym go
palono, wykrzyknął: „O święta naiwności!". Znane są ostatnie słowa Nerona, gdy
odbierał sobie życie: „Jakiż artysta ginie". Rabelais'mu przypisywano dwa różne
ostatnie zdania. Pierwsze: „Spuśćcie kurtynę, farsa skończona". Drugie: „idę
poszukać wielkiego Być-Może". W czasie Rewolucji Francuskiej, w okresie terroru,
piękna pani Roland w drodze na gilotynę powiedziała: „O wolności, jakież
zbrodnie popełnia się w two-
*8
im imieniu!". Goethe tuż przed śmiercią powiedział: „Więcej światła"! —
prawdopodobnie szło tu o odsunięcie zasłony okiennej, ale zwykło się te słowa
traktować jako przenośnię. Przedśmiertne słowa Karola Darwina miały brzmieć:
„Nie jestem ostatni, który się boi śmierci". Wreszcie Ciceron zawołać miał do
swoich zabójców: „Uderzajcie!"
W XX wieku nie słychać już zupełnie o ostatnich słowach wielkich ludzi. Może to
skutki stosowania leków uspokajających, a może po prostu wypowiedzi takie wyszły
z mody i przestano je przekazywać szerszej publiczności.
Nie chwal dnia przed wieczorem
Przysłowie to spotykamy w rozmaitych odmianach u pisarzy antycznych. Jedną z
nich znajdziemy w opisanej przez pisarza-moralistę Plutarcha i historyka
Herodota rozmowie mędrca ateńskiego Solona ze słynnym z ogromnych bogactw królem
Lidii, Krezu-sem. Solon odwiedził Krezusa, który przyjął go bardzo gościnnie w
swoim pałacu. Rozkazał sługom, aby oprowadzili go po skarbcach i pokazali mu ich
oszałamiającą zawartość.
A kiedy się Solon do syta napatrzył, Krezus zadał mu takie pytanie: „Mój gościu
ateński, doszła już nas nie jedna wiadomość o twojej mądrości i o wędrówkach,
jakie odbywałeś z pragnienia wiedzy. Dlatego teraz przyszła mi ochota izapytać
cię, czyś już widział najszczęśliwszego ze wszystkich ludzi?" A zapytał go tak w
przekonaniu, że sam jest człowiekiem najszczęśliwszym. Solon jednak bynajmniej
mu nie schlebił i wymienił Tellosa z Aten, a następnie Kleo-bisa i Bitona, a
zatem ludzi, którzy mieli piękne życie
J 9
i piękną śmierć. Na to rozgoryczony Krezus zawołał: „A cóż moje szczęście,
gościu ateński, ty je sobie jakby nic odrzucasz?" Lecz Solon odrzekł: „Krezusie,
człowiek jest całkowicie igraszką przypadku. Widzę wprawdzie, że jesteś bardzo
bogaty i królujesz nad wielu ludźmi, ale nie wiem, czy jesteś szczęśliwy, zanim
się nie dowiem, że życie swoje dobrze zakończyłeś. Do tego czasu muszę
powstrzymać się z sądem i nie mówić »jest szczęśliwy«, ale »dobrze mu się
wiedzieć'.
Skandynawski zbiór pieśni i mitów z początku XII wieku, tak zwana Edda, wyraziła
tę samą myśl tak: „Chwal dzień wieczorem, kobietę — na stosie, broń — po
wypróbowaniu, dziewczynę — po ślubie, lód — kiedyś go przekroczył, a piwo — po
wypiciu".
W Pińczowie dnieje
Znaczy to mniej więcej tyle, co „Królowa Bona umarła", czyli inaczej: „Rychło w
czas wybrałeś się ze swoją nowiną, kiedy już wróble o niej ćwierkają". Skąd to
pochodzi? Któż może wiedzieć na pewno? Istnieją różne teorie na ten temat.
Według jednej z nich, góra św. Anny, która osłania to historyczne miasto od
południowego wschodu, sprawia, że słońce wschodzi nad Pińczowem później niż w
sąsiednich grodach, a zatem nowina, że dzień już wstał, dociera jakoby do
ś
wiadomości mieszkańców miasta później niżby należało. Od tego tylko krok do
stwierdzenia, że Pińczowianie są rzekomo mniej bystrzy czy mniej rozgarnięci.
Wszystko to są oczywiście żarty i przekomarzania się w rodzaju niezmiernie
popularnym w historii wielu miast świata. Ileż takich gołosłownych pomówień
zaczerpniętych z obfitych złóż powiatowej humor ? styki krąży jeszcze dziś po
miasteczkach! Niedawno piszący te słowa słyszał na własne
m
uszy w Kozienicach odpowiedź na czyjeś niezbyt rozgarnięte pytanie: „A co, z
Brzózyście?!" Sąsiedztwo o piętnaście kilometrów to odległość w sam raz na takie
niewinne żarty.
Niemal każdy kraj miał albo ma jakieś miasto czy okolicę, będącą jakoby
siedliskiem ludzi ograniczonych. W starożytnej Azji Mniejszej była to Frygia, u
Greków — Beocja, u Traków — Abdera. Francuzi mają Saint Maxient, Niemcy —
Schildburg, Holendrzy — Kampen, Belgowie — Dinant. Niekiedy idzie tu o mędrków-
spryciarzy udających głupców, jak za króla Jana mieszkańcy wsi Gotham w
hrabstwie Nottingham w Anglii, którzy w ten sposób nie dopuścili do wybudowania
zamku w pobliżu, co naraziłoby ich na ciężary i wydatki.
Warto jeszcze przytoczyć kilka typowych anegdot z życia takiego miasteczka X.,
owianego wesołą legendą głupoty. Burmistrz miasteczka kwestionował użyteczność
zegara słonecznego w nocy, dopóki jeden z rajców nie wpadł na pomysł, aby
pożyczyć burmistrzowi świecę, co mu pozwoli także i o zmroku zobaczyć, która
godzina. Kiedy pompy odmówiły posłuszeństwa przy gaszeniu ognia w X.,
rozgniewany kapitan straży rozkazał, aby odtąd zawsze w przeddzień pożaru,
sprawdzano działanie pomp. Pewien obywatel X. strzelił w nocy do wiszącego
płaszcza, myśląc, że to złodziej, a rano, poznawszy swą omyłkę, zawołał: „Całe
szczęście, że go w owej chwili nie miałem na sobie!". W kawiarni w X. pewien
trochę przesądny jegomość powiada koledze: „W tym roku pączki nie będą tak
smakować jak zwykle, bo Tłusty Czwartek będzie trzynastego". „Całe szczęście —
odpowiada tamten — że tego roku nie przypada on, na domiar złego, w piątek!".
Proboszcz w X. głosił pewnego razu w kazaniu, że Bóg dobrze uczynił,
umieszczając śmierć na samym końcu życia, gdyż w ten sposób ludzie mają czas,
aby się do niej przygotować. Inny znów zacny mieszkaniec X. kazał sobie w
ogródku wykopać studnię, a kiedy robotnicy spytali go, dokąd
21
mają wywieźć spory kopiec wydobytej ziemi, odpowiedział: „To drobiazg! Wykopcie
tu obok dół i wsypcie do niego tę ziemię". W szkole X. nauczyciel pyta Michałka,
dlaczego włożył pończoszki na lewą stronę. „A bo na wierzchniej są, proszę pana,
dziurawe!". Grupa mieszkańców X. budowała dom. Jeden z nich podszedł do
budowniczego i spytał, czy powinni budować od dachu w dół, czy od fundamentów w
górę. „Oczywiście trzeba zacząć od spodu i budować wzwyż!" odpowiedział
architekt. Tamten zaś wrócił na budowę i zawołał do towarzyszy: „Chłopcy, trzeba
to wszystko zburzyć. Musimy zacząć jeszcze raz od nowa w przeciwnym kierunku".
Kilku obywateli X., będących miłośnikami kukania, zbudowało w ogrodzie szczelny
płot wokół miejsca, gdzie chcieli trzymać kukułkę, aby im kukała przez okrągły
rok. Ale umieszczona w ogrodzeniu kukułka po chwili wyfrunęła. „Trzeba nam było
zbudować wyższy płot!" stwierdzili zawiedzeni miłośnicy kukułek.
' CO WAśNIEJSZE W HERBACIE CL/KIER,CZY MIESZANIE? MIESZANIE ~A
CUKIER SEU2Y
TYLKO DO TE60, ZĘBY WIEDZIEĆ, KIEDY PRZESTAĆ!
(?????????
Barany Panurga
W książce Franciszka Rabelais'go Gargantua i Pan-tagruel jeden z towarzyszy
Pantagruela, Panurg, w czasie podróży okrętem wdaje się w rozmowę z pewnym
kupcem imieniem Jendorek, który przewoził na tym statku stado pięknych baranów,
i proponuje mu, aby mu sprzedał jednego barana. Po długich targach Panurg,
zapłaciwszy umówioną cenę, wybiera spośród całego stada dużego tryka i uprowadza
go, beczącego, z sobą. Inne barany, słysząc jego beczenie, zaczęły też pobekiwać
i oglądać się, dokąd to wiodą towarzysza. Nagle Panurg rzuca w morze beczącego
tryka. Wszystkie inne barany jęły sznurkiem, jeden po drugim, skakać i zanurzać
się w morze. Nie było sposobu ich powstrzymać, bo natura barania każe mu zawsze
iść za przewodnikiem, gdziekolwiek by ów szedł.
Barany Panurga są więc ilustracją tego, co nazywa się zwykle „owczym pędem".
Lwia część
Lwia część oznacza znacznie większą część. Wszelka spółka z lwem (czyli jak się
ją nazywa po łacinie leonina societas) kończy się przy podziale zdobyczy tak, że
lew bierze więcej niż mu z udziału przypada, a właściwie tyle, ile chce, „bo on
nazywa się lew", jak powiada bajkopisarz rzymski Fedrus, żyjący na początku
naszej ery. Pierwotnie jednak „lwia część" oznaczała zapewne całość. Dowodziłaby
tego bajka Ezopa pt. Lew, Osioł, Lis i Wilk, gdzie wymieniona w tytule czwórka
zwierząt upolowała wspólnie jelenia, którego następnie Lew podzielił na cztery
równe części. Ale kiedy każdy ze wspólników chciał
23
już sięgnąć po swoją, Lew powiedział: „Hola, poczekajcie wprzód, aż zgłoszę
swoje pretensje. Pierwszą ćwiartkę dostaję jako współmyśliwy, drugą za moją
odwagę, trzeciej nie mogę się zrzec z uwagi na apetyt mojej rodziny. Kto zaś
kwestionuje moje prawo do czwartej, proszę, niech wystąpi". Jak widać lwia część
wynosiła początkowo cztery ćwiartki, czyli wszystko.
Między ustami
i brzegiem pucharu
Jest to powiedzenie przysłowiowe bardzo rozpowszechnione w różnych wersjach i
wielu językach. W pełnym brzmieniu wyglądałoby ono mniej więcej tak: Wiele może
się wydarzyć rzeczy niespodziewanych między ustami i brzegiem pucharu. Filozof
Erazm z Rotterdamu, wyjaśniając około roku 1523 genezę przysłowia, opowiada o
synu Posejdona, Ankaiosie, który pewnego razu, sadząc winorośl, ostrzeżony
został przez wieszczka (czy też przez okrutnie potraktowanego niewolnika), że
dosięgnie go śmierć, nim zdąży napić się wina z gron tej rośliny. Czas mijał,
winnica dała obfity plon, aż wreszcie pewnego dnia Ankaios wziął w ręce puchar,
aby po raz pierwszy skosztować młodego wina wyciśniętego z gron owego krzewu...
Wspomniawszy przepowiednię Ankaios wydrwił wieszczka (czy też niewolnika) i
wzniósł puchar do ust. W tym momencie nadbiegł sługa z nowiną, że dzik pustoszy
winnicę. Ankaios, odstawiwszy w pośpiechu nietknięty ustami puchar, chwycił
oszczep i pobiegł, aby zabić dzika, sam jednak stracił życie w walce z
rozwścieczonym zwierzęciem. (Nawiasem mówiąc, opowieść o śmierci Ankaiosa, który
wrócił
24
z wyprawy Argonautów po złote runo okryty chwałą, jest typową historią z morałem,
wykazującym niebezpieczeństwa nadmiernej sławy, zbyt wielkiego szczęścia i
przesadnej pewności siebie).
Należałoby jednak raczej sądzić, że przysłowie o ustach i pucharze pochodzi,
wbrew Erazmowi, nie od mitu o Ankaiosie, ale od tego miejsca w Odysei Homera,
kiedy Odys w przebraniu żebraka wróciwszy do własnego domu w Itace, w którym
ucztowali bezczelni zalotnicy jego wiernej żony Penelopy, puścił strzałę z
wielkiego łuku przez ucha dwunastu toporów. Wtedy, powiada Homer, „przemądry
Odys zrzucił z siebie łachmany, skoczył na wielki próg, mając w ręku łuk i
kołczan pełny strzał. Wysypał je tuż u swych stóp i odezwał się do zalotników:
»Tak się więc skończyły te niewinne zawody. A teraz biorę sobie inny cel, w jaki
nikt jeszcze nie mierzył — i obym trafił z łaski ApoHina!« Rzekł i Antinoosowi
wymierzył gorzką strzałę. A ten właśnie miał podnieść pięk-
ny puchar złoty, dwuuszny, i już go w rękach obracał, chcąc napić się wina —
serce nie przeczuwało mordu. Odys puścił strzałę mierząc w gardło i grot przebił
na wylot mdekką szyję. Amtinoos padł na wznak, z rąk puchar wypuścił, nosem
rzucił się gęsty strumień krwi. Gwałtowne uderzenie przewróciło stół, z którego
jadło rozsypało się po ziemi: chleb, mięso i potrawy".
Istnieją polskie odmiany tego przysłowia, nieco do-sadniejsze, jak ??.: „Daleko
od łyżki do gęby" albo „Co u pyska, to jeszcze nie twoje", ale ich myśl jest
dokładnie taka sama jak w wytwornych słowach starożytnej sentencji
Broda nie czyni filozofa
Znaczenie bród, czupryn i wąsów nigdy nie sprowadzało się tylko do sprawy mody.
Pamiętajmy o tym, że w aiele ludzkim co raz ucięte, nie odrasta. Z jednym tylko
wyjątkiem — włosów i paznokci. Dlatego przypisywano im własności magiczne.
Ludzie silni bywają mocno owłosieni, a starzejący się często łysieją. Dlatego
włosy uważano za siedlisko siły, a nawet i duszy, a więc sposobowi ich noszenia
i czesania przypisywano wielkie znaczenie. Biblia uważa za rzecz naturalną, że
siła Samsona mieściiła się w jego włosach. Bóg Ojciec, Chrystus, apostołowie,
ojcowie Kościoła, a także prorocy biblijni przedstawiani byli wyłącznie z
brodami (nagi (i pozbawiony zarostu Chrystus w „Sądzie Ostatecznym" Michała
Anioła w kaplicy sykstyńskiej był zupełnie niebywałym wyjątkiem). Wolny Grek
jeszcze w początkach V wieku przed ne. nosił częstokroć włosy długie, spływające
na ramiona lub związane z tyłu. Wraz ze zwycięstwem demokracji w V wieku
zwyciężyła także 'krótka fryzura prostego człowieka, przejęta również przez
arystokrację. Książęta pochowani w Mykenach, jak świadczą ich złote
26
maski, nosili chętnie wąsy bez brody. Moda ta przeszła w drugim tysiącleciu
przed ne. na północ, do Celtów, Karów i Germanów, ale w Grecji i Rzymie znikła
kompletnie.
Noszono natomiast brody bez wąsów w Grecji i Etruria epoki archaicznej, tak jak
to czynili również bohaterowie Homera, co zmusza nas do wyobrażania sobie
Achillesa z wygoloną górną wargą i aureolą włosów dookoła twarzy, a to
najpiękniejszym nawet rysom nadaje lekko małpią aparycję. Dopiero Aleksander
Wielki, który golił twarz i nie pozwalał żołnierzom nosić brody, aby jej podczas
walki wręcz nie pochwyciła krzepka dłoń nieprzyjaciela, wprowadził tę modę w
całym ówczesnym świecie, także w Rzymie, dokąd pierwszy golibroda, jak twierdzi
Varro, przybył z Sycylii w roku 300 przed ne.
Brzytwę odnalazł niemiecki archeolog amator, Heinrich Schliemann, już w ruinach
Troi. Miała ona w starożytności zwykle kształt półksiężyca z ostrzem po stronie
zewnętrznej. Występuje ona też bardzo wcześnie w znaleziskach italskich.
Codzienne golenie się wprowadził w Rzymie Scypion Afrykański Młodszy, wybitny
wódz, ale też zwolennik wszelkich modnych nowinek, a Klaudiusz Maroellus,
zdobywca Sy-rakuz, pierwszy kazał wybić swój gładko ogolony profil na monetach.
Moda ta zmieniła się dopiero w II wieku ne., kiedy to ospowaty cesarz Hadrian
usiłował przesłonić swoje dzioby długim zarostem. Noszono więc brody aż do
czasów Konstantyna Wielkiego. Począwszy od niego wszyscy władcy cesarstwa, z
wyjątkiem cesarza-filozofa Juliana, golili się gładko. Z reguły zapuszczali
długie brody i wąsy ludzie w żałobie, a także oskarżeni o przestępstwa
kryminalne, którzy stawali przed sądem brudni, zarośnięci i źle odziani.
Uczeni greccy i rzymscy, filozofowie, zwłaszcza cynicy i stoicy, nie szli za
zmienną modą, ale według dawnego obyczaju zapuszczali bujne brody. Siad tej
tradycji odczytać zapewne można w brodach ducho-
27
wieństwa Kościoła wschodniego. Broda stała się w ten sposób oznaką zawodu i
misji myśliciela, często także przedmiotem kpin, co znalazło odbicie właśnie w
przysłowiu głoszącym, że „broda nie czyni filozofa".
W późniejszych czasach długie włosy mężczyzn w przeważającej liczbie wypadków
były oznaką należenia do elity społecznej. Niewolnik i jeniec ogoloną głową i
szczecinastym podbródkiem unaoczniał swój nędzny stan. Podobnie patrzyli
arystokraci z otoczenia króla angielskiego, Karola I, na krótko, z chłopska
ostrzyżone okrągłe łby purytańskich członków stronnictwa parlamentarnego, którzy
z kolei z tych strzyżonych łbów czynili rodzaj sztandaru rewolucji. To znów
skłaniało króla i arystokrację do noszenia loków opadających aż na ramiona.
Broda, wyrastając dopiero w okresie dojrzewania i będąc jedną z cech płci
męskiej, może miieć pewne znaczenie towarzyskie d z tego punktu widzenia. W tym
kontekście właśnie występował filozof niemiecki Schopenhauer przeciw brodzie,
jako „zewnętrznemu objawowi grubiaństwa, oznace płci wyrastającej na środku
twarzy, świadczącej o tym, że przekłada się samczość, łączącą nas ze zwierzętami,
nad humanizm; że się jest naprzód mężczyzną, a potem dopiero człowiekiem".
Ale i długie włosy na głowie służyć mogły za symbol męskości, czego dowodziłyby
olbrzymie peruki barokowe, nie udające nawet autentycznej czupryny, przeciwnie,
ukrywające indywidualność nosiciela za stylizowaną maską i kostiumem. Peruka
oznaczała tu irangę i godność, a nie cechy osobiste. Do dziś w Brytanii peruka
jest oznaką urzędu i rangi urzędników dworskich i sędziów. Zawodowe wojska
oświeconego absolutyzmu, będące idealnie wymusztrowa-nym mechanizmem do zabawy
władcy na paradzie i na polu bitwy, nie mogły sobie pozwolić na rozmaitość
fryzur żołnierzy. Wszyscy musieli występować w identycznych perukach z harcapem
w harbajtlu,
28
osłaniającym kark przed ciosem szabli. Dopiero Rewolucja Francuska wymiotła
perukę wraz z pudrem i warkoczem z Francji, a Wkrótce potem i z całej Europy.
Młody generał Bonaparte zapuścił włosy do ramion i pozwalał im trzepotać się na
wietrze.
W Europie, mniej więcej od XV wieku, część młodzieży, zwłaszcza studenckiej, ma
zwyczaj prowokować rodziców, profesorów i inne osoby starsze (i z natury rzeczy
nastrojone konserwatywnie) przy pomocy fryzur i zarostu odmiennych od
obowiązującej mody. W okresach, kiedy starsi noszą brody, młodzi się golą i
odwrotnie, kiedy starsi są wygoleni i krótko strzyżeni, młodzi zapuszczają włosy.
W obu wypadkach starsi potępiają tę oryginalność fryzur młodzieży nie tylko ze
względu na obowiązującą modę, ale z uwagi na higienę, moralność, etykę, estetykę,
politykę itd. dtp., co oczywiście daje młodzieży upragnione satysfakcje już od
dobrych czterystu lat, a końca
39
jeszcze ciągle nie widać, mimo iż doświadczenie uczy, że bitwy, kampanie i
dyskusje na temat fryzur i bród ośmieszają zwykle obie walczące z sobą strony, a
bardziej rzecz prosta tę, która ma więcej powagi do stracenia.
Odradza się jak feniks z popiołów
O feniksie, legendarnym ptaku egipskim pisze He-rodot: „Ja go wprawdzie nie
widziałem inaczej niż na malowidle, bo przylatuje do Egipcjan bardzo rzadko, co
pięćset lat, jak mówią Heliopolici. Twierdzą zaś, że pojawia się wtedy, gdy mu
ojciec umrze. Jeżeli istotnie jest taki jak jego podobizna, to ma następującą
wielkość i wygląd: część jego upierzenia jest barwy złotej, inna część barwy
czerwonej, a co do ogólnych zarysów i wielkości najbardziej podobny jest do orła.
Ten ptak obmyśla rzecz następującą, jak oni opowiadają, ale ja nie mogę w to
uwierzyć. Nadlatując z Arabii, przynosi swego ojca, spowitego w mirrę, do
ś
wiątyni Heliosa i tam go grzebie. Przynosi zaś w ten sposób: naprzód lepi z
mlirry jajo tak wielkie, jakie zdoła unieść, potem wydrąża je i wkłada w nie
swego ojca, poczym mirrą zalepia je."
Całkiem inaczej opisuje tę sprawę młodszy od He-rodota o pięćset lat przeszło
historyk rzymski Tacyt. Sceptycyzm autora wyrażany jest znacznie oględniej, ileż
za to dokładnych danych historycznych związanych z tak cudaczną legendą!
Posłuchajmy: „Za konsulatu Paulusa Fabiusza i Lucjusza Witełiusza, po długim
okresie wieków przybył do Egiptu ptak Feniks, który najuczeńszym spośród
krajowców i Greków dostarczył materiału do wielu dysput nad tym cudownym
zjawiskiem. Szczegóły, na które się zga-
3Q
dzają oraz więcej takich, które są wątpliwe, lecz godne poznania, pragnę tu
wyłuszczyć. śe stworzenie to poświęcone jest Słońcu, a wyglądem odmienne od
reszty ptaków, na to zgadzają się wszyscy, którzy jego postać wyobrazili. Co do
liczby lat rozmaita bywa tradycja. Najbardziej rozpowszechniona podaje okres
pięćsetletni; niektórzy jednak mówią na serio o odstępie 1461 lat, że z
dawniejszych Feniksów pierwszy za rządów Sesosisa, drugi za rządów Amasisa,
ostatni za Ptolemeusza III przyleciał do miasta Heliopolis w licznym orszaku
innych ptaków, zdumionych niezwykłością jego wyglądu. Lecz dawne czasy są ciemne,
a między Ptolemeuszem i Tyberiuszem upłynęło mniej niż dwieście pięćdziesiąt lat.
Stąd niektórzy sądzili, że ten Feniks był fałszywy, że nie przybył z kraju
Arabów i że nie posiadał żadnej z tych właściwości, jakie stwierdziła dawna
tradycja; że mianowicie dopełniwszy liczby swych lat, w chwili zbliżania się
zgonu w rodzinnym kraju ściele sobie gniazdo i składa tam rodne nasienie, z
którego powstaje płód, a pierwszą troską dorosłego ptaka jest sprawić pogrzeb
swemu ojcu. Skoro podoła ciężarowi podróży, bierze na siebie zwłoki ojca, zanosi
je na ołtarz Słońca i tam spala. Te szczegóły są niepewne i baśniami upiększone,
lecz nie ulega wątpliwości, że ptak ten niekiedy pojawia się w Egipcie".
Jak widać naocznie z porównania obu przekazów, nowoczesność aparatu naukowego,
orientacja w chronologii ii postawa umiarkowanie krytyczna rzymskiego historyka
nie czynią z jego relacji opowieści bardziej godnej zaufania niż prosty, czy też
— jeśli kto woli — naiwny opis „ojca historii" — Herodota.
Pieczone gołąbki
nie przyjdą same do gąbki
Aluzja do średniowiecznej bajki o krainie przyjemności, bogactwa, luksusu i
bezczynności, gdzie wszelkie jadło, przyrządzone jak trzeba, samo przychodzi do
rąk i ust szczęśliwych wałkoni, próżniaków, żarłoków i opojów. Kraj ten w
łacinie średniowiecznej zwany Cucainia, po francusku Cooagne, po niemiecku
Schlaraffenland, po polsku zaś — niekiedy — Krajem Jęczmiennym, znany był w
Polsce już w XVI wieku. A oto typowy opis tego kraju pochodzący z XVII wieku:
„Na drzewach nie tylko owoce, ale i ptaszki pieczone, gołąbki, oo komu smakuje.
A za tobą zaraz fontanny, z których wina hiszpańskie (i małmazje cieką; a
kieliszki stoją, co raczysz, pij. Najadłszy się, napiwszy, to spać. Chcesz-li
się kąpać, są sadzawki, w których różane wody. Jest tam góra jedna z tartego
twarogu bieluchna, na której wierzchołku kocieł z ogniem, a w nim kluseczki
drobnliuchne wyskakują z kotła i taczają się po onym twarogu aż do rzeki,
32
która płynie ? topionego masła. Gdzie widelce długie i łyżki, jedz smaczno, a
potem ukłaść się. Są tam też na polach cukry w głowach lodowate robione i melony
słodziusieńkie. Mosty przez rzeczki z biszkoptu. Są i szkatuły napełnione
pieniędzmi i złotem, ale tam po tym nic, bo na cóż kiedy jest wszystko. Kiełbasy,
kiszki faszerowane ryżem i wątrobą z jagłami po ogrodach rosną, ciepłe i
upieczone. Sery, rnałdrzyki, gomółki lada gdzie, podle płota. W sadzawkach ryby
pieczone, warzone, pluskają poplątane, byle kto chciał jeść obficie.
A kto by chciał cokolwiek robić, wina wielka, przyjdzie gospodarz z czeladzią i
wezmą onego, wsadzą do więzienia między puchowe pierzyny. Gospodarz z lejkiem do
niego przychodzi i sos leje mu w gębę z kapłona i cielęciny, potem kaszę drobną
i polewkę, aż go nasycą. Cóż przecie, że tam ludzie długo nlie żyją, choć się
mają tak dobrze. Jeszcze żadnego nie znam, oo by się stamtąd wrócił. Ja tylko
sam le-dwiem isię wymknął dla dobrego bytu, a teraz nędzę klepię. Nazad trudno,
bo nim tam dojdzie, trzeba dwadzieścia dni na brzuchu po piernatach drapać się
jak po obłokach; na dzień ledwo ujdziesz ćwierć mili, a wspinać się trzeba do
góry jak do Tybetu".
Ta sama kraina występuje też w Chłopach Reymonta w oracji niedźwiedników
zapustnych, przybywających „z kraju dalekiego, zza morza szerokiego, z lasu
wielgachnego, gdzie ludzie do góry nogami chodzą, gdzie płoty kiełbasami grodzą,
gdzie garnki do słońca przystawiają, świnie po wodach pływają, a deszcze
gorzałką padają".
Najsławniejszym zaś jej wizerunkiem jest obraz pt. Kraina lenistwa, który w r.
1565 namalował wielki malarz niderlandzki Pieter Bruegel.
Syzyfowe prace
W mitologii greckiej Syzyf był synem Eola, króla Tesalii, i posiadał piękne
stada bydła na Istmie czyli Przesmyku Korynckim. Sąsiadem jego był niejaki
Autolikus, złodziej z bożej łaski. Bóg Hermes obdarzył go mianowicie
czarodziejską mocą dowolnego przeobrażania maści każdej ukradzionej sztuki bydła.
Choć więc Syzyf zauważył, że jego stada topnieją, a Autołikusa przedziwnie się
mnożą, nie mógł go jednak przyłapać na gorącym uczynku. Postanowił zatem całej
swej trzodzie wyryć na wewnętrznej stronie kopyta inicjały SS. A gdy Autolikus
dokonał nocą swej zwykłej sztuczki, Syzyf zwołał sąsiadów na świadków, poszedł z
nimi po śladach do obór Autołikusa, gdzie rozpoznał swoje krowy po autografach
na kopytach. Gdy sąsiedzi wdali się w iście grecki, hałaśliwy spór z Autolikusem,
Syzyf chyłkiem wbiegł na pokoje i porwał córkę gospodarza, Anty-kleję, czym
obraził bogów.
Innym razem, kiedy Zeus porwał Eginę, córkę rzecznego boga Azopa, ten,
poszukując nadaremnie córki, przybył wreszcie do Koryntu. Syzyf, który dobrze
wiedział, co się z Eginą stało, obiecał Azopowi zdradzić tę tajemnicę pod
warunkiem, że na akropolu korynckim wytryśnie Wieczne źródło. Azop zgodził się.
Ź
ródło to nazwano Peirene. Wtedy Syzyf wyjawił Azopowi, kto mu porwał córkę,
czym oczywiście znów obraził bogów. Zeus, który cudem tylko uniknął zemsty
rozwścieczonego bożka, rozkazał bratu swemu, władcy świata podziemnego, Hadesowi,
sprowadzić Syzyfa w kajdanach do Tartaru i skazać go na wieczne męki za zdradę
boskich tajemnic.
Syzyf poprosił jednak Hadesa o pokazanie mu, jak
się te kajdany nakłada. Hades prostodusznie zgodził
się na tę demonstrację, a chytry Syzyf bez -skrupułów
zamknął mu je na rękach i uwięził potężnego boga
ś
mierci w swoim domu. Wybuchł skandal, gdyż w tej
sytuacji nikt nie mógł umrzeć, nawet ci, którym ucięto głowę! Wreszcie bóg wojny,
Ares, widząc w tym zagrożenie swoich podstawowych interesów, przybiegł, wyzwolił
Hadesa i oddał mu Syzyfa w ręce. Ten jednak zdążył na odchodnem rozkazać żonie,
aby ciału jego nie wyprawiono pogrzebu. Znalazłszy się w podziemnym pałacu
Hadesa, zdołał wymóc na królowej Persefonie, małżonce władcy piekieł, aby
pozwoliła mu wrócić na ,trzy dni do domu dla przygotowania swego pogrzebu i
ukarania tych, którzy zaniedbali oddania mu ostatniej posługi. Persefona
zgodziła się. Wtedy Syzyf wrócił do domu i żył sobie spokojnie, jiak gdyby nigdy
nic, dalej. Dopiero posłan-nik bogów, Hermes, 'Sprowadził go przemocą do Tar-
taru.
„I Syzyfa widziałem cierpiącego srodze" opowiada Odyseusz u Homera „oburącz
dźwigał głaz olbrzymi. Pchał go pod górę, ale kiedy już był u szczytu,
bezwstydny głaz odwracał się i własnym ciężarem znów spadał w dół. A Syzyf znów
napięty jak łuk toczył go w górę, ciało oblewało się potem, głowa dymiła
kutrzem."
Współcześni uczeni nie traktują jednak mitologii jako zbioru anegdot i starają
się zajrzeć pod podszewkę kultu, który był genezą mitu. Niektórzy uważają,
35
ż
e Syzyf był pierwotnie korynckiim bogiem Słońca, któremu poświęcono stada bydła
oznaczane słonecznym znakiem na kopycie. Wyprawy Autolikusa na to bydło
przypominają najazd towarzyszy Odyseusiza na krowy innego znów boga słonecznego—
Heliosa. Magii przy zamianie maści owiec Labana używał również w Biblii Jakub.
Walka Syzyfa broniącego się przed zejściem z Hadesem do kraju cieni, to coroczna
walka światła z ciemnością w chwili porównania dnia z nocą. Wreszcie ów
„bezwstydny głaz" to tarcza słoneczna, a wzgórze, na które Syzyf ją wciąż od
nowa wtacza, to sklepienie niebieskie, po którym słońce odbywa swą wieczystą
drogę w górę i na dół.
Ś
limak, ślimak wypuść rogi
Dziecinne rymy, przenoszone z pokolenia w pokolenie, traktowane przez nas z
lekceważeniem, bywają niekiedy bardzo stare i mają przeszłość poważną, służyły
bowiem celom magicznym jako zaklęcia. Wierzono, że sprowadzają pożądany skutek.
Jak pisze Bystroń, te dzisiejsze zabawki dziecinne bywają szczątkiem dawnych
obrzędów i zwyczajów, które w ciągu wieków stały się najczęściej niezrozumiałe.
Formułami tymi zwracano się do przyrody, do słońca, do deszczu, do zwierząt,
zaklinając je lub też prosząc o coś. Kiedy ta wiara się przesiliła, pozostały
tylko tradycyjne formuły, dziś powtarzane przez dzieci.
A więc dla odpędzenia deszczu: „Nie padaj, deszczyku, nagotuję ci barszczyku,
bez krupek i soli, na jednym rosole". Na suszę: „Dajże Boże deszcz, żeby na piec
wleźć". Do tęczy: „Tęczo, tęczo, nie pij wody, bo narobisz ludziom szkody". Do
bociana: „Kle, kle,
36
Wojtuś, kle, kle, twoja matka w piekle". Do kukułki: „Kukułeczko, panieneczko,
licz licz, licz, wiele lat-ków będę żyć." Do biedronki: „Patroneczko, idź do
nieba, przynieś mi kromeczkę chleba." I wreszcie do ślimaka: „Ślimak, ślimak,
wypuść rogi, dam ci grosik na pierogi."
Te słowa dziecięce, te nieświadomie powtarzane inkantacje dawno przez wszystkich
zapomnianych kultów, to jedyne ślady po bogach, bożkach i bożę-tach, którym nikt
już nie składa ofiar.
Laputańczyk
Nazywamy tak osobę niezwykle roztargnioną i zatopioną w myślach. Laputa, wyspa
latająca, była celem trzeciej podróży Guliwera w książce Jonathana Swifta,
angielskiego pisarza z przełomu XVII i XVIII wieku, zatytułowanej Podróże
Guliwera. Laputanie (czy Lapucjanie jak chce anonimowy tłumacz tego dzieła z
1784 roku) byli to mieszkańcy tej wyspy. „Nigdy jeszcze nie widziałem ludzi tak
osobliwych" opowiada Guliwer. „Zwieszali głowę raz na prawą, drugi raz na lewą
stronę. Jednym okiem patrzyli w niebo, drugim ku ziemi. Widziałem naokoło nich
wiele sług uzbrojonych poprzywiązywanymi do krótkich kijów pęcherzami, w których
było nieco grochu i kamyków. Umysły tego narodu zdały mi się być tak
roztargnione i w zamysłach pogrążane, iż nie mogli ani mówić, ani uważać, co
drudzy do nich mówią, bez pomocy tych trzaskających pęcherzy, którymi dla
ocucenia bito ich albo po ustach, albo po uszach. Dlatego osoby majętniejsze
utrzymywały człowieka, który im służył za budziciela. Do jego powinności
należało, gdy się przynajmniej dwie osoby znajdowały razem, uderzać zręcznie po
ustach tego, który miał mówić, a potem po uszach tych, co mają słuchać."
4*
37
Latający Holender
Tak nazywano legendarny okręt-widmo, widywany niekiedy (według nordyckich
opowieści żeglarskich XV wieku) w czasie sztormu w ipobliżu przylądka Dobrej
Nadziei. Widok taki uważano za złą wróżbę. Wielki pisarz szkocki Walter Scott
pisze, że był to pierwotnie statek naładowany złotem. Na statku popełniono
okropną zbrodnię, po której wśród załogi wybuchła zaraza, a żaden port nie
chciał go przyjąć. Nieszczęsny okręt błądził więc jak widmo, popychany falami,
nie mogąc odtąd znaleźć spokojnej przystani. Powieść kapitana Marryata Okręt-
widmo, wydana w r. 1839, opowiada o zgubnych w skutkach poszukiwaniach
kapitana „Latającego Holendra"
przedsięwziętych przez jego syna, Filipa van der De-kena. Opera Wagnera z roku
1843 pt. Der Fliegende Hollender, nazywana dziś po polsku Holender Tułacz,
przedstawia tę legendę w innym kształcie. Stary kapitan, Holender, pośród walki
z żywiołem ślubuje bezbożnie, że opłynie Przylądek, nawet gdyby mu to miało
zająć wieczność całą. Klątwę ciążącą na nim od stuleci zdjąć może tylko kobieta,
która zechce go poślubić i wszystko dla niego poświęcić. W libretcie
38
opery dokonuje tego dziewczę norweskie imieniem Senta. Legenda ma wiele
wspólnego ze starożytnym mitem o Odyseuszu i średniowieczną legendą o śydzie
Wiecznym Tułaczu.
Zabierać z sobą lary i penaty
Jest to zwrot żartobliwy i odrobinę już staroświecki, oznaczający wyprowadzenie
się wraz ze sprzętami domowymi. Dawniej lary ii penaty oznaczały dom, ognisko
rodzinne. Ale i to była tylko przenośnia. Lary były pierwotnie bóstwami
italskimi czczonymi później jako duchy opiekuńcze najrozmaitszych miejsc. Ich
kapliczki, zwykle w kształcie małej niszy, znajdowały się w większości domów
rzymskich. Taki lar rodzinny (lar familiaris) przedstawiany był jako posążek
tańczącego młodzieńca w tunice wysoko spiętej paskiem i w wieńcu na głowie. W
ręku trzymał nachylony róg obfitości, pod który drugą ręką podstawiał czaszę.
Składano im ofiary przed każdym posiłkiem i w uroczyste święta. Pan domu modlił
się do nich co dzień, z nimi żegnał się wyjeżdżając i witał po powrocie z
podróży. Istniały również lary opiekujące się polami i zagrodami, stawiano je
też często na rozstajnych drogach.
Pochodzenie ich jest sporne. Niektórzy uczeni uważają je za duchy zmarłych, gdyż
okruchy jedzenia spadłe w czasie posiłku na podłogę należało spalać przed larami.
Podłoga zaś uważana była za miejsce szczególnie nawiedzane przez duchy, za ich
rejon. To, co się tam raz dostało, należało im ofiarować. W czasie kompitaliów
czyli świąt rozstajnych dróg, również miejsc nawiedzanych przez duchy, wieszało
się także zwyczajowo figurki, po jednej dla każdego wolnego
39
Lh RAR] UAUSfcOMPEMNUM
?
członka rodziny, a po kulce dla każdego niewolnika, aby lary, zaspokojone tymi
namiastkami, oszczędziły ich życie. Inni sądzą, że był to kult czysto rolniczy.
Penaty zaś to bóstwa italskie opiekujące się spiżarnią (po łacinie penus), a
później całym domem. Był to główny prywatny kult rzymskiego domu, zwłaszcza w
dawniejszych czasach.
Penaty królewskie, później zwane publicznymi, miały szczególne znaczenie dla
całej społeczności. Oddawano im cześć w świątyniach Westy, a także ina ich
własnych ołtarzach. Kapliczki penatów znajdowały się w każdym domu. Czasami były
to małe posążki z brązu. Składano im różne ofiary: kwiaty, wino, jaja. szyszki
pinii w nony (piąty lub siódmy dzień miesiąca), idy (trzynasty lub piętnasty
dzień miesiąca) i kalendy (pierwszy dzień miesiąca) i w czasie ważnych świąt
rodzinnych. Znaczenie wężów owijających się wokół składanych darów, widniejących
zwykle na
40
malowidłach, było już w starożytności niejasne. Tradycja ołtarzyków domowych,
przejęta przez chrześcijaństwo, żyje jeszcze do dziś w Kościele katolickim i
prawosławnym.
Złapać się we własne sidła
To znaczy wpaść samemu w zasadzkę przygotowaną dla kogo innego. Przysłowie to
jest wyrazem bardzo ludzkiej satysfakcji, odzwierciedlającej się podobnie w
powiedzeniach „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie" lub „kto pod kim dołki
kopie, sam w nie wpada". Mamy ten temat w bajkach Ezopa, takich jak Ptasznik i
ż
mija, gdzie ptasznik, patrząc w górę i lepem smarując gałązki, nastąpił na
ż
miję i poniósł śmierć od jej jadu. W bajce Lew i wilk, wilk podburza chorego
lwa przeciw lisowi, ale lis, usłyszawszy o tym, przekonuje lwa, że najlepszym
lekiem na lwią chorobę jest wilcze sadło. Lew zabija wilka, a lis na to: „Należy
pobudzać dobroczynność władców, nie zaś ich gniew".
U rzymskiego poety Owidiusza w Sztuce kochania czytamy opowieść o tym, jak w
Egipcie panowała susza przez dziewięć lat, kiedy Tracjusz przyszedł do faraona
Buzyrysa i oznajmił mu, że najlepszym sposobem przebłagania Jowisza jest
utoczenie krwi cudzoziemcowi. Na to Buzyrys: „Ty więc będziesz pierwszą ofiarą
dla Jowisza, bo jako obcokrajowiec krwią swoją okupisz deszcz dla Egiptu". Poeta
opowiada dalej, że Perillus odlał z brązu byka, aby Fala-ris, okrutny władca
Agrygentu, mógł w nim piec żywcem swoich wrogów. Perillus stał się jednak
pierwszą ofiarą swego piekarnika, o czym wspomina także Dante w Boskiej Komedii.
Opowieści takich jest w literaturze światowej mnóstwo. Zaspokajają one widocznie
głęboko tkwiącą w psychice człowieka potrze-
41
bę sprawiedliwości, wyrażoną w maksymie „Nie czyń drugiemu, co tobie nie miło"
oraz równie głębokie umiłowanie gagu farsowego, uwiecznionego w słowach: „Złapał
Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb
trzyma".
Stonoga
Sądząc z nazwy, stonoga powinna mieć sto nóg! I miałaby ich pewno tyle, gdyby
nasze nazwy zwierząt odznaczały się większą konsekwencją i dokładnością. Ale
wiemy przecież, że wieloryby nie są rybami, tylko ssakami; że świnka morska nie
jest ani świnką, ani morską, ale lądowym gryzoniem; że liliowce to nie kwiaty,
ale morskie szkar łupnie; wiemy też, że kózki, słoniki orzechowe, wołki zbożowe
i jelonki, to nie małe kozy, słonie, woły i jelenie, ale róż- -» ne gatunki
chrząszczów, że wreszcie sówki i pawiki, to nie małe ptaki, ale motyle.
Jasne więc, że stonoga nie ma stu nóg. Ma ich przeważnie tylko 24 lub nawet 20,
zależnie od gatunku. A pareczniki (zwane z grecka chilopoda czyli tysiąco-nogi)?
Jest to rząd stawonogów z wielkiej gromady wijów. Miewają one, zależnie od
podgromad i gatunków, od trzydziestu do trzystu sześćdziesięciu odnóży, ale
przecież nie aż tysiąc. Ten brak precyzji w naszym sposobie określania gatunków
zwierząt skłania niejednego poważnie myślącego naukowca do nazywania każdej
ż
yjącej istoty jej łacińską nazwą naukową. Może on iz całą surowością wskazać,
ż
e gdy kto mówi o bażancie, może mieć na myśli równie dobrze bażanta łownego,
jak przepiórkę, kuropatwę, perliczkę afrykańską czy indyka amerykańskiego.
Natomiast takie określenia jak Phasianus colchicus, Coturnix co-tumix, Perdix
per dix lub Otis tarda nie zostawiają
42
pola do nieporozumień, choć, rzecz prosta, nie dla wszystkich są jednakowo
zrozumiałe.
Wiemy lub domyślamy się, jak ograbionym może się czuć więzień oznaczony jedynie
numerem. W podobny sposób zwierzę — nasz krewniak, współuczestnik przygody życia
na swój własny, indywidualny sposób — jest zdegradowane i wynaturzone przez
nałożone mu jak obroża sztuczne, grecko-łacińskie przezwisko. Jedną z
najcudowniejszych rzeczy w zwierzęciu jest właśnie jego zwierzęcość, której
niemało jest przecież w słowach „dzik" czy „jeleń", a całkiem nic w określeniach
Sus scrofa i Cervus elaphus, którym brak także jakby odrobiny powietrza
pachnącego sosną, wilgotną ziemią, poszyciem leśnym, wiatrem i deszczem,
powietrza, na którym przebywają Owe zwierzęta. Tak przynajmniej sądzą ludzie
lubiący: włóczyć się po lasach, łąkach i polach. ", >
Istnieją niewątpliwie poważne powody, aby stosować nazwy naukowe we właściwym
czasie i odpowiednich okolicznościach, podobnie jak i lekarz może mieć swoje
racje, kiedy uważa za potrzebne nazwać zwykłą sól kuchenną chlorkiem sodu. Ale
nasze amatorskie kontakty z przyrodą źle znoszą taką oficjal-ność. Pragniemy
wiedzieć różne rzeczy o zwierzętach jeszcze nim wyjdziemy latem na łąkę (bez
książki--przewodnika do oznaczania gatunków!) i spotkamy sarnę lub zająca, albo
czaplę, bo pozwala nam to na przeżycie pewnych dość trudnych do określenia uczuć
43
i myśli, czy — prościej — pewnych stanów, bez których czulibyśmy się ubożsi.
Czy stonoga ma sto nóg? Nie. Ale czy ona w ? g 1 ą-d a jakby ich miała sto? Czy
ta mała zwierzęca osoba sprawia takie właśnie ogólne wrażenie? Czy nazwa
„stonoga" odzwierciedla jej indywidualność? Ależ oczywiście! Toteż stonoga jest
dobrą nazwą. Podobnie, chociaż kwiczoł, ściśle mówiąc, nie kwiczy, ale przecież
wydaje głos znacznie bardziej do kwiczenia podobny, niżby mogła tu sugerować
nazwa Turdus pi-laris.
Nadęty pęcherz
Mówi się tak o człowieku zarozumiałym, a niewiele wartym, bo podobnie jak
pęcherz pustym w środku. A przecież dzieje pęcherza są pełne sławy i chwały!
Prawdą jest, że kauczuk, z którego sporządza się pęcherze i dętki, znany jest w
Europie od niezbyt dawna. Substancją tą, otrzymywaną z drzew kauczukowych jak
figowce, maniok, a przede wszystkim he-wea, zainteresowała się po raz pierwszy
Francuska Akademia Nauk pod koniec pierwszej połowy XVIII wieku. Około 1770 roku
odkryto, że można z niego robić gumki do wycierania, ale dopiero w 1811 założono
pierwszą fabrykę kauczuku w Wiedniu, a w 1839 Charles Goodyear opatentował
proces wulkanizacji, który zrewolucjonizował przemysł gumowy.
Już jednak w starożytności umiano robić użytek z pęcherzy zwierzęcych, a lepszy
jeszcze z bukłaków czyli skórzanych worków na napoje. Jedną z naczelnych zasad
starożytnej wiedzy wojiskowej był obowiązek posiadania bukłaka przez każdego
piechura, ponieważ na Środkowym Wschodzie, gdzie często w czasie marszu trudno
było o wodę, transport wystarczających jej ilości był najpoważniejszym problemem
zaopatrzenia armii. Wodzowie usiłowali, kiedy-
44
kolwiek to było możliwe, maszerować brzegiem rzeki. Czynił tak i Kserkses w swej
wyprawie przeciw Grecji. O jego olbrzymich armiach mówiono, że wypijały po
drodze rzekę za rzeką do sucha. Drogi często używane przez wojska zaopatrywano w
dogodnych odstępach w studnie, tak jak to w wiele stuleci później czyniła
królowa Zubaida, żona bagdadzkiego kalifa Hiaruna ar-Raszida, dla pielgrzymów na
drodze z Bagdadu do Mekki. W okresach walk między wojowniczymi królestwami,
studni takich należało pilnować dniem i nocą. Było to jedno z głównych zadań
wojsk okupacyjnych.
W kraju pustynnym rzeka była zawsze pożądanym widokiem dla wojska w marszu. Ale
kiedy ją trzeba było przekroczyć, stawała się nad wyraz kłopotliwą przeszkodą.
(Jest to sprawa chyba całkiem jasna, szczególnie dla nas, których hymn narodowy
pełen jest rozważań na temat przepraw rzecznych i morskich). I to był drugi
powód, dla którego żołnierze zawsze nosili bukłaki. Bo wystarczyło wtedy wylać z
nich wodę i nadąć je powietrzem, aby się stały skórzanymi pęcherzami pławnymi
czy też pływakami. Gdy cesarstwa powstawały i upadały, gdy niezliczone rzeki
przebywali tam i na powrót niezliczeni żołnierze, pierś każdego z nich
nieodmiennie podpierał nadęty bukłak, albo i dwa, a on sam posuwał się naprzód
kopiąc zawzięcie wodę nogami. Tak czynili żołnierze najdawniejszych królestw
Mezopotamii, a także Hiszpanie, których Cezar ujarzmił i od których nauczył się
tej sztuki. Ta metoda przeżyła wszystkie imperia starożytne.
Gdy one upadały, a niespokojne plemiona koczownicze rzucały się na ich słabo
bronione granice, pęcherz skórzany w swych licznych adaptacjach był niezbędną
częścią ekwipunku, pozwalającą wojownikom wraz z kobietami, dziećmi, zwierzętami
i sprzętem gospodarskim przekraczać rzeki, które inaczej stałyby się
nieprzezwyciężoną zaporą dla tych migracji.
45
Jeźdźcy Dżyngis Chana używali pęcherzy w kampanii chińskiej, a hordy jego wnuka,
Baru Chana, korzystały z nich w wyprawie na Europę, przepływając Wołgę, Don,
Dunaj, jak również i Wisłę, i wiele innych rzek polskich w swym marszu przez
Sando-mierszczyznę, Wiślicę, Kraków do Śląska. Dopiero pierwsze rzymskie mosty
kamienne, arcydzieła inżynierii starożytnej, zaczęły naruszać znaczenie wojskowe
nadętego, pustego wewnątrz pęcherza.
Paniczny strach
Jest to strach budzący albo szerzący panikę, popłoch, przerażenie. Wyraz panika
pochodzi od imienia Pan, imienia prastarego boga arkadyjskiego, z czasów kiedy
bogowie mieli jeszcze więcej pierwiastków zwierzęcych niż ludzkich. Imię jego,
Pan, prawdopodobnie pochodzi z pnia pa-, który znajdujemy w wyrazach „pasterz" i
„pasać", i tłumaczone jest jako „żywiciel" czyli właśnie „pasterz". Arkadia nie
obfitowała w bydło domowe i jej zwierzęciem charakterystycznym była koza.
Dlatego Pan był rodzajem półkozica o ludzkim ciele do bioder, a kozich nogach,
uszach i rogach. Grecy uczynili z niego syna Hermesa, boga stad, jedynego, prócz
Pana, ważniejszego bóstwa rodem z Arkadii. Pod opieką Pana były kozy i owce, a
także pasterze i myśliwi. Chętnie grywał na fujarce, gonił i uwodził nimfy, gdyż
był bogiem lubieżnym, co jest zrozumiałe nie tylko ze względu na jego capią
naturę, ale i na to, że głównym jego zadaniem jako boga było zapewnienie
płodności stada.
Mitologia zajmuje się nim mało, jeśli nie liczyć paru późnych historii o jego
przygodach miłosnych z nimfami, które go nie chciały. Jedna z nich, Echo,
zamieniła się w znane nam echo leśne, druga, Sy-rinks, w trzcinę, z której Pan
wycinał sobie fujarki,
46
trzecia, Pitys, przeobraziła się w jodłę. Dlaczego Pan cieszył się tak mizernym
powodzeniem u nimf — nie wiadomo. Ale kiedy stada, pomimo wznoszonych modłów,
nie chciały się mnożyć jak należy, przypominano sobie dawny rytuał i spuszczano
lamie posągom Pana, chłoszcząc je wiązkami ckliwicy czyli cebuli morskiej,
prastarej rośliny leczniczej. Miało to bez wątpienia dodać bogu animuszu do
działania.
Czasem potrafił on jednak budzić lęk, paniczny strach, przez nagłe, przeraźliwe
krzyki, zwłaszcza w ciszy południowej sjesty, kiedy w szczytowej godzinie upału
wszystko śpi, ludzie i zwierzęta. Prze-
rażenie ludzi zerwanych ze snu nawiązuje tu zapewne do widoku pędzącego na oślep,
przestraszonego stada. Krzyk jego miał wywołać panikę wśród Persów w czasie
bitwy pod Maratonem, co było przyczyną wprowadzenia kultu Parna w Attyce. Miał
on także zsyłać koszmary senne, choć nie wszystkie wywoływane przez niego sny
były nieprzyjemne. Uważano ogólnie, że lubił góry, jaskinie, ustronia i że był
muzykalny.
Plutarch opowiada, że podróżni na statku płynącym w pobliżu wyspy Paksos
usłyszeli w powietrzu potężne wołanie: „Wielki Pan umarł!", poczem nastąpiły
wzdychania i jęki w przyrodzie. Cesarz Tyberiusz kazał nawet wezwać do Rzymu
sternika statku i opowiedzieć sobie o tym wydarzeniu. A że Jezus Chrys-
47
tus żył właśnie za czasów panowania Tyberiusza, uważano później, że śmierć Pana
symbolizuje tu upadek pogaństwa. Ale wszystko to razem jest oczywiście tylko
bajką żeglarską. Za czasów Plutarcha nikt nie mógł przeczuć nawet przyszłej
kariery chrześcijaństwa.
Mówić bez ogródek
Bez ogródek znaczy prosto z mostu, wprost, bez osłonek, otwarcie, po prostu, nie
owijając w bawełnę, szczerze, prosto w oczy. Mówić ogródkiem to wyrażenie
tracące myszką, rzadkie, trochę wysmakowane i żartobliwe, znaczące: mówić
niejasno, nie wprost, w rękawiczkach, oględnie, dyplomatycznie. W Rozmowie ojca
z synem, z XVIII-wiecznej książki Karola śery, ojciec synowi przepisuje
następującą regułę: „Chłopu lub pastuchowi można mówić: Ty nieprawdę mówisz, ty
łżesz, ty chytrzysz, ty bałamucisz, ty kręcisz, ty przewrotnie mówisz, ty
machlujesz, u ciebie prawdy ani za szeląg, ty w owczej skórze, ale wilk
prawdziwy itd., to znaczy: ty pleciesz, kłócisz, męcisz, oszukujesz. Do zacniej
szych zaś osób trzeba daleko delikatniej mówić w te na przykład słowa: waćpan
drukujesz, waćpan hulasz, waćpan polujesz, waćpan malujesz (albo farbujesz),
waćpan złocisz, waćpan pośliznąłeś się, waćpan przędziesz, snujesz, motasz,
czeszesz, waćpan przeoraj esz, siejesz, bronujesz, wiejesz, waćpan schybił, do
celu nie trafił, waćpan galopem jedziesz, waćpan z kolei wyjechał, z drogi
zboczył, inną drogą jedziesz, waćpan z gościńca zjechał, waćpan z prawdą się
minął, waćpan słowo skrzywił itp., delikatnymi słowy, z wdziękiem, uśmierzeniem
się, aby się obydwie strony poznały, że z sobą rozumnie czynią żarty". To
właśnie byłyby przykłady, stare ale jare, mówienia ogródkiem.
4a
Koń ma cztery nogi, a potknie się
Przysłowie to ma usprawiedliwić potknięcie się człowieka, istoty zaledwie
dwunożnej, jest przy tym bardzo rozpowszechnione w wlielu językach, a przy tym
stare, bo pochodzi z czasów rzymskich. Chociaż i w starożytności powszechnie
używano konia pod wierzch i w zaprzęgu, używano go jednak inaczej niż my, po
prostu znacznie mniej umiejętnie.
Najważniejszym brakiem konia antycznego jako wierzchowca był brak strzemion. To
dopiero może nam uzmysłowić słabość starożytnej jazdy w stosunku do pieszych
kopijników, dla których zdjęcie ka-walerzysty z konia nie musiało być zadaniem
zbyt trudnym. Strzemię wynaleziono w Chinach, w IV lub V wieku ne. Starożytność
nie znała również podków (jeżeli 'nie liczyć niepraktycznych sabotów rzymskich
przywiązywanych do nóg końskich rzemieniami), co narażało kopyta końskie na
zużycie i uszkodzenia.
Wóz czterokołowy nie mógł w czasach antycznych spełniać swej głównej roli —
przewożenia ciężkich ładunków na długich trasach w stosunkowo krótkim czasie.
Składały się na to dwa główne powody. Dopiero średniowiecze wyposażyło
czterokołowy wóz konny w tak zwany „przodek" czyli przednie półwozie, tj.
ruchomą, obracającą się w płaszczyźnie poziomej przednią oś z dwoma kołami i
dyszlem, pozwalającą na swobodne kierowanie i zawracanie wozem. Brak ruchomego
„przodka" zmuszał wóz do jazdy w linii prostej; stąd prawdopodobnie bierze się
tak charakterystyczny dla rzymskich dróg brak zakrętów.
Ale głównym niedostatkiem transportu starożytnego były wady uprzęży końskiej.
Uprząż antyczna składała się z postronków przytwierdzonych do giętkiego pasa
skórzanego, ściskającego gardziel końską w miejscu, gdzie tchawica przechodzi
tuż pod skórą.
6*
49
Pas ten nie miał żadnego kontaktu z łopatkami zwierzęcia. W czasie jiazdy
wpierał się w gardło, tamując oddech, zwłaszcza jeśli koń pochylał głowę, bo
wtedy mięśnie szyi nie chroniły tchawicy. Zmuszało to konia do ustawicznego
podnoszenia głowy, gestu wiernie odtwarzanego przez plastyków antycznych. Uprząż
taka nie dawała się specjalnie we znaki przy powolnej jeździe i lekkim ładunku.
Ale przy znaczniejszym wysiłku, kiedy koń musi opuścić szyję aby przenieść
ś
rodek ciężkości ciała ku przodowi, następowała katastrofa. Dopiero wynalazek
chomąta o strukturze sztywnej, składającego się z drewnianych kleszczy w
kształcie obłąka na miękkim podkładzie, wspartego o podstawę kostną — o łopatki
konia, pozwolił przenieść na uprząż całą siłę pociągową zwierzęcia, oswobadzając
mu całkowicie gardziel i pozwalając na przyjęcie najwygodniejszej postawy.
Chomąto znane było w Chinach już w II wieku ne., ale do Europy przeszło nie
wcześniej niż w VIII wieku, a rozpowszechniło się na dobre dopiero w X i XI
stuleciu. Nic dziwnego zatem, że koń w starożytności potykać się musiał znacznie
częściej niż dzisiaj.
Pamiętać przy tym warto, że noga końska jest kończyną zbudowaną na zasadzie
mechanicznej dość odmiennej od nogi ludzkiej. Człowiek utrzymuje się w pozycji
stojącej tylko dzięki nieustannemu wysiłkowi mięśni — dlatego długie stanie
męczy; człowiek musi wreszcie usiąść albo położyć się, aby odpocząć. Inaczej koń.
Kiedy stoi, rozluźnia mięśnie nóg, a sta-' wy nożne zwierają się same. Szkielet
kostny nogi działa wtedy jak filar. Dlatego koń może spać stojąc. Widocznie
tabun, którego bezpieczeństwo polegało na błyskawicznej ucieczce, musiał się
nauczyć wypoczywać tak, aby móc wprost ze snu przejść w wyciągnięty galop.
Wyjaśnienie to byłoby kompletne, gdyby zoologia była matematyką. Tak jednak nie
jest. Nie tylko skłonność do ucieczki może być przyczyną przyjęcia takiej
pozycji we śnie, ale i inne względy. Sypiają tak różne inne zwierzęta (także
ptaki), na przykład tak nieustraszona żywa forteca jak słoń!
Ale czy koń nie woli się położyć? Otóż nie. Leżący koń ma sen lekki i
niespokojny. Rzadko tylko dłużej uleży. Ciężar ciała przygniata go do ziemi. Po
pewnym czasie koń uczuwa przykry ucisk i ból, oddychanie staje się utrudnione.
Ma tego wreszcie dość i zrywa się na równe nogi, aby się spokojnie przespać.
Tabu
Polinezyjski wyraz tapu, który do języków europejskich przeszedł jako tabu,
tłumaczy się albo jako „święty, poświęcony", albo jako „przeklęty", podobnie
zresztą jak łaciński przymiotnik sacer. Rzecz szczególna, że to rozróżnienie
znaczeń, dla nas tak zasadnicze, jest równie nieuchwytne dla Polinezyjczyków,
jak niedostrzegalne było dla starożytnych Rzymian. Polinezyjskie tapu różni się
od łacińskiego sacer głównie tym, że w silniejszym stopniu łączy się z magią, w
słabszym zaś — z religią.
50
51
Tabu — to zakaz wykonywania pewnych czynności, używania lub dotykania pewnych
przedmiotów, wymawiania pewnych słów. Tabu zabrania dotknięcia osoby króla albo
kapłana, czy też odzywania się do nich. W pewnych okresach nie zezwala na
spożywanie mięsa określonych zwierząt. Zakazuje wstępu na cmentarze, chyba że w
kondukcie pogrzebowym. Wzbrania braciom i siostrom rozmowy z sobą, czy nawet
przebywania w tym samym obejściu. Karą za złamanie tabu może być nieurodzaj,
choroba, śmierć. W tych wypadkach tabu jest rodzajem magii negatywnej. Często
jednak za pogwałcenie tabu nie przewiduje się żadnej kary; po prostu postępek
taki uważa się za niewłaściwość, nieprzyzwoitość.
Gdyby instytucja tabu była specjalnością czysto polinezyjską, nie byłaby godna
szczególnej uwagi. Ale istnieje ona, w mniejszym lub większym stopniu, we
wszystkich społeczeństwach dzikich i na wpół cywilizowanych. Trudno wytyczyć
granicę między tabu, a pewnymi irracjonalnymi obyczajami naszej własnej
cywilizacji. Dlaczego, na przykład, w największy nawet upał osłaniamy pewne
części ciała? Dlaczego nie jadamy ryby nożem? Dlaczego, kierując się prywatnym
rytuałem, wkładamy zawsze naprzód lewy (albo zawsze prawy) pantofel, jakby
zmiana tego porządku mogła nam w dniu dzisiejszym przynieść pecha?
Ciekawe bywa również tabu w dziedzinie języka. Większość systemów magicznych
przyjmuje za pewnik, że ten, kto zna imię osoby lub przedmiotu, może sprawować
nad nimi jakąś tajemniczą władzę. Dlatego starożytni Egipcjanie mieli po dwa
imiona: jedno „wielkie", starannie utrzymywane w tajemnicy, drugie „małe", do
codziennego użytku. U różnych ludów unika się wymawiania imienia męża, żony,
'krewnych lub powinowatych. Krajowcy australijscy i Indianie amerykańscy nie
wypowiadają imion osób zmarłych. Dla licznych plemion nie tylko imiona królów
czy wodzów są tabu, ale nawet wyrazy przypominające te
52
imiona. Gdy nowy władca wstępuje na tron, słowa podobne do jego imienia muszą
wyjść z użycia.
Nie wymienia się również nazw groźnych zwierząt drapieżnych. Mówi się o nich
„'mocarz", „milczący", „stary człowiek" dtp. Takich omówień używano w Szwecji w
stosunku do wilka, u Indian w odniesieniu do grzechotnika, w różnych krajach
tropikalnych mówi się tak jeszcze o lwie, tygrysie, kobrze. Nasz niedźwiedź,
zwierzę budzące niegdyś w Polsce najwięcej strachu, jest też omówieniem,
ominięciem nazwy. Niedźwiedź, co jeszcze u Reja brzmiało „miedźwiedź", znaczy
właściwie „miodojad", a przeto stanowi tylko niewinną aluzję, której można się
łatwo wyprzeć, bo przecież nawet i mucha chętnie kosztuje miodu.
Tabu obejmowało często imiona bogów lub demonów. Wymienienie tych imion mogłoby
na mówiącego niepotrzebnie ściągnąć uwagę nadprzyrodzonych potęg. Furie
mitologii greckiej były demonami tak straszliwymi, że Grecy, nie chcąc ich
obrazić właściwą nazwą Erynie (wściekłe), nazywali je Eumenidami czyli łaskawymi,
miłosiernymi.
W mitologii bramińskiej, gdy niejaki Pradżapati popełnił grzech, kazirodztwa,
bogowie nadaremnie szukali kogoś, kto by mógł go ukarać za tak przeraźliwą
zbrodnię. Przeto każdy z nich wydobył z siebie drzemiące w jego wnętrzu
najgorsze substancje, złożyli je pospołu na stos i utworzyli z nich potwornego
boga Rudrę o czerwonych plecach, granatowym brzuchu, siewcę chorób i zgryzot,
który ze swego łuku wypuszcza strzały gorączki i kaszlu. Takiemu bogowi
pomszczenie zbrodni poszło oczywiście jak z płatka. Otóż — o ile księgi Wedy
nazywają jeszcze czasami Rudrę po imieniu, o tyle w późniejszym hinduizmie imię
to znika zupełnie. Mówi się już o nim śiva — „uprzejmy", albo Nandi — „radosny".
O tym, że przodkowie nasi mieli podobne kłopoty, świadczą choćby używane do dziś
przysłowia: „niech licho śpi" czy „nie wywołuj wilka z lasu".
53
Spór o cień osła
Znaczy to tyle, co spór o głupstwa niegodne uwagi. Bo przecież niegodna jej jest
nędzna oślina, a cóż dopiero coś tak nikczemnego jak jej cień! Jak powiada
facecja polska z połowy XVI wieku, słynny mówca i polityk ateński Demostenes
bronił przed senatem swego miasta kogoś w sprawie gardłowej, a widząc, że go
słuchali niedbale, rzecze do ndch: „Panowie, powiem wam, co nowego się niedawno
stało". Więc zaniechawszy gadek, poczęli go słuchać pilnie. „Otóż młodzieniec
jeden w Atenach najął sobie osła, aby na nim swe rzeczy zawieźć do Megary. Przy
ośle szedł właściciel, który go miał nazad odprowadzić. W drodze, w południe, w
gorąco wielkie, osioł musiał wypocząć i zostać nakarmiony. Najemca osła, nie
znajdując cienia, gdzie by spoczął, siadł na ziemi w cieniu zwierzęcia. Chłop
zaczął go jednak spędzać z tego miejsca, powiadając, że mu tylko osła wynajął,
aby swe rzeczy na nim niósł, ale nie cień jego. S warzyli się tak długo, że w
końcu jeden pozwał drugiego do sądu". To powiedziawszy Demostenes, widząc, że go
senat pilnie słucha, zamilkł. Mówią mu więc, aby dokończył. A ów na to:
„Chętniej więc o cieniu oślim słuchacie niż o sprawie nieboraka, któremu o
gardło idzie?" Zawstydzili się wszyscy i onej sprawy dosłuchali.
Trudno tu jednak nie zapytać z kolei, dlaczego biedny, pracowity osiołek stał
się w literaturze i życiu przedmiotem drwiny i pogardy? Bo przecież los osła,
przynajmniej pod względem duchowo-moralnym (jeśli się tak wolno wyrazić) nie
zawsze był tak pożałowania godny. Według Strabona, geografa greckiego z
początków naszej ery, niektóre ludy Wschodu szły na wojnę na osłach. Persowie i
Grecy używali ich do ciągnięcia taborów wojskowych. Nieraz ich głośny ryk był
natchnieniem do forteli wojennych. Pozostawione w obozie osły z taborów
napełniały swym
54
wrzaskiem okolicę, dzięki czemu nieprzyjaciel nie spostrzegał, że wojsko nocą
uszło z pola walki. Wschód zawsze odnosił się do osła z życzliwością, a niekiedy
z respektem. Często wspomina go Biblia. Stada Hioba liczyły pięćset oślic i
wiele oślich źrebiąt. Aby uśmierzyć gniew brata, Jakub ofiarował Ezawo-wi
dwadzieścia oślic i dziesięć oślątek. Anna, córka Ezawa, wypuściła razem na
pustynię klacze i osły z ojcowskiego stada, które to zdarzenie było przyczyną
pojawienia się pierwszych mułów. W dekalogu Bóg nie pozwala pożądać żony
bliźniego swego, ani wołu, ani osła jego. Oślej żuchwy używał Samson jako
straszliwej broni przeciw Filistynom. Oślica Balaama przemówiła ludzkim głosem
na widok anioła, którego jadący na niej właściciel, mimo że wieszczek i jasno-
widz, dostrzec nie zdołał. Na oślicy wreszcie, za którą postępowało oślątko,
Chrystus odbył swój triumfalny wjazd do Jerozolimy.
55
Jednak nie wszędzie i nie zawsze uważano osła za szlachetnego wierzchowca. W
Kumach oprowadzano na ośle za karę żony zdradzające mężów. Bajkopisarze i twórcy
przypowieści dali osiu rolę zabawki i ofiary. Jest śmieszny przez swe długie
uszy, chryp-liwy głos, powolność chodu, cierpliwość połączoną z narowistością i
uporem. Trudno o stworzenie mniej szlachetne. Tu warto zauważyć, że śmiech i
drwina zabija współczucie i toruje drogę brutalnemu traktowaniu; za drwinami idą
uderzenia kija, spadając gradem na grzbiet zrezygnowanego zwierzęcia, które jest
ofiarą, bo jest zabawką. Osioł to istota szkaradna, gnębiona zarazem przez
wzgardę d ironię. Nie ma ani odwagi, ani dowcipu, ani wdzięku.
Dlatego widziano zawsze pokrewieństwo duchowe dwóch uciskanych istot: osła i
chłopa niewolnego. Osioł nie ufa nowemu źródłu, na nowej drodze nie postąpi
kroku bez przymusu, czuje wstręt do zmian. Podobnie chłop niewolny szedł drogą
utartą, obawiając się nowego, zresztą najczęściej słusznie, gdyż nowe były
zazwyczaj tylko haracze i obciążenia. Dając osła za wierzchowca giermkowi Don
Kiszota, Cervan-tes bystro zaobserwował prawa tej uniwersalnej analogii, które
były równocześnie prawidłami konwencji literackiej. Oto całkowita identyfikacja
zwierzęcia i człowieka — ten sam grubiański zdrowy rozsądek, tenże egoizm, ta
sama oschłość serca, ta sama potrzeba natrząsania się z zasad i idei, ta sama
pogarda dla prawa i tenże respekt dla faktów — u Sancho Pansy i jego wierzchowca.
Istotom prześladowanym i wzgardzonym zarzuca się zwykle wykluczające się
nawzajem wady. Otóż upartemu osłu przypisuje się ponadto jeszcze nieumiejętność
dokonania wyboru, brak decyzji! Początek temu pomówieniu miał dać filozof i
fizyk francuski z pierwszej połowy XIV wieku, Jean Buridan, parabolą o ośle
zdychającym z głodu między dwiema wiązkami siana, którą ilustrował trudności
rozwiązania problemu wolności woli. Opowieść tę powtarza
56
pan Jowialski w komedii Fredry, w bajce zaczynającej się od słów: „Osiołkowi w
ż
łoby dano, w jednym owies, w drugim siano", a kończącej się: „Oślina pośród
jadła z głodu padła".
A jak trudno się pozbyć tej opinii istoty głupiej i tępej, będącej zbiorowiskiem
wszelkich przywar, niech na koniec świadczy bajka Stanisława Jachowicza z
pierwszej połowy XIX wieku. Tytuł: Osioł i Ezop. „Rzekł osioł do Ezopa: Panie
bajkopisie! A przecież mię też godniej wystaw w swym opisie. Zawszeż tylko pleść
głupstwa będzie mym udziałem? Niech też kiedy ze zdaniem wyjadę wspaniałym! —
Cożby, odpowie Ezop, ludzie powiedzieli? Ciebie by za poetę, mnie za osła
wzięli".
Sfinks
Wielki Sfinks egipski o ciele lwa i głowie mężczyzny, przykrytej chustą
królewską i przyozdobionej nad czołem ureuszem (stylizowanym wężem okularnikiem
egipskim, będącym symbolem władzy monarszej) był wyobrażeniem faraona Chafre (po
grecku — Chefren), żyjącego w XXVII wieku pne., władcy, który prócz Sfinksa
zbudował również drugą pod względem wielkości piramidę w Gizeh. Jednak już w
połowie drugiego tysiąclecia pne. zapomniano, kogo ten monument przedstawiał.
Uważano go za wizerunek boga Słońca, Harmachisa, to znaczy Horusa Świetlanej
Góry, albo Cheper-Re, albo Atuna, którego ołtarz mieścił się między pazurami
przednich łap Sfinksa. O jego związku z faraonem nikt, jak się zdaje, już wtedy
nie pamiętał.
Taka niepamięć była losem wielu monumentów i pomników. Znane jest zadziwiające
zjawisko, któremu zawdzięczają swą nazwę kolosy Memnona. Pod Tebami, nową
stolicą Egiptu, faraon Amenhotep III wybudował w 1400 lat potem wspaniałą
ś
wiątynię,
57
której wejścia strzegły dwa olbrzymie siedzące posągi faraona. Gdy w 27 roku pne.
trzęsienie ziemi zburzyło tę budowlę, również i posągi doznały pewnych uszkodzeń.
Zauważono jednak, że od tego właśnie czasu, kiedy tylko wschodzące słońce
rzucało pierwsze promienie, kamienie jednego' z kolosów zaczynały wydawać
melodyjne brzęczenia. Wkrótce zjawisko to przyciągnęło masy turystów, a kolos
stał się jedną z osobliwości Egiptu. Zapomniano jednak, kogo on właściwie
przedstawia, nazwano je więc oba po prostu mennu, co znaczy „pomniki".
Z tej nazwy rozwinęła się nowa legenda. Głosiła ona, że dźwięcząca statua
przedstawia Memnona, syna Tytona i Jutrzenki, o którym Homer powiada, że witał
swoją matkę pieśnią, gdy tylko pojawiała się na niebie. Ofiarą podobnego
nieporozumienia, choć tym razem nie natury językowej, stały się cztery kolumny
pewnej antycznej budowli w Tessalonikach, znajdujące się obecnie w paryskim
Luwrze. Przedstawiają one Dionizosa, Hermesa, Ledę i jedną z Menad. W połowie
XIX wdeku, gdy stały jeszcze na swym dawnym miejscu, znane były mieszkańcom jako
„Zaczarowani". Uważano, że figury te przedstawiają króla trackiego ze świtą,
zamienionych w kamień przez sławnego czarnoksiężnika... Arystotelesa!
Wspaniały posąg konny cesarza rzymskiego Marka Aureliusza, pełnego cnót i
mądrości filozofa, który mimo to prowadził nieustanne wojny i prześladował
chrześcijan, stoi do dziś nienaruszony na placu kapi-tolińskim w Rzymie, jako
jedyny niemal zachowany cesarski pomnik konny starożytności, tylko dzięki
nieporozumieniu. W średniowieczu bowiern, w czasie kiedy niszczono bez litości
pomniki „pogańskie", ten wzięty został błędnie za statuę chrześcijańskiego
cesarza Konstantyna Wielkiego.
Sfinks mitologii greckiej był natomiast potworem o głowie kobiety, tułowiu lwa,
skrzydłach orła i ogonie węża; przybył do Teb z najodleglejszych regionów
Etiopii, wysłany przez boginię wierności małżeńskiej,
ż
onę Zeusa, Herę, dla ukarania miasta za pewien niegodny czyn; osiedlił się na
górze Fikion pod Tebami i zadawał każdemu podróżnemu, przechodzącemu przez wąwóz,
zagadkę tej treści: „Jakie stworzenie chodzi rano na czterech nogach, w południe
na dwóch, a wieczorem na trzech?". Kto nie umiał dać prawidłowej odpowiedzi,
tego Sfinks dusił i pożerał. Dopiero Edyp rozwiązał tę zagadkę, mówiąc, że
stworzeniem tym jest człowiek, bo jako niemowlę raczkuje na czworakach, potem
chodzi na dwóch nogach, a w starości opiera slię na lasce. Na te słowa Sfinks
rzucił się w przepaść i zginął na miejscu.
Rzucać perły przed wieprze
Powiedzenie to jest cytatem z Biblii. W Ewangelii według Mateusza czytamy: „Nie
dawajcie psom tego co święte, ani nie rzucajcie pereł waszych przed wie-
58
59
prze, by ich przypadkiem nie podeptały nogami, i obróciwszy się nie rozszarpały
was". Znaczy to w przenośni: Nie ofiarowujcie rzeczy kosztownych lub wzniosłych
temu, kto ich ocenić nie potrafi. Perła jest od dawna synonimem rzeczy cennej;
powiada się: „To istna perła!". Dawniej nazywano je „rosą niebios" albo „łzami
pięknych kobiet".
Rezygnując z poetyckich porównań, można by perły określić trafniej jako wynik
obronnych umiejętności małży. Perły powstają wtedy, gdy jakieś obce ciało (jak
pasożyt lub ziarnko piasku) wywołuje podrażnienie płaszcza małży. Wtedy
wydzielina nabłonkowa płaszcza otacza to obce ciało i twardnieje, a potem, przez
szereg lat, okrywa je coraz nowymi warstewkami substancji macicy perłowej (czyli
— chemicznie rzecz biorąc — węglanem wapnia). Gdy powstająca perła przyrasta do
skorupki małża, wartość jej (tzn. wartość handlowa, nie biologiczna!) zmniejsza
się bardzo. Najbardziej poszukiwane są perły całkiem okrągłe o żywym blasku,
delikatnej grze barw i możliwie jak największe.
Połowy pereł udają się najlepiej w Zatoce Perskiej i u wybrzeży Cejlonu. Różowe
perły cejlońskie są najkosztowniejsze. Ale najpiękniejsza macica perłowa ze
skorupek małż pochodzi z Manili. Obfite łowiska znajdują się również na wodach
Celebesu, Japonii, Madagaskaru i w Morzu Czerwonym. Małże leżą zwykle na
płyciźnie, ale znaleźć je można również aż do czterdziestu metrów głębokości.
Dobra perła jest, przy wielkiej elastyczności, tak twairda, że nieraz doradzano,
aby sprawdzać ich autentyczność przez uderzenie ciężkim młotem na kowadle. Kwasy
rozpuszczają perłę, a zasady złuszczają poszczególne warstewki. Od wzajemnego
pocierania się o siebie, jak przy potrząsaniu w woreczku, perły „umierają", tj.
tracą tęczowe zabarwienie interferencyjne, stają się „martwe". Również pot
ludzki i wyziewy wielkomiejskie (jak bezwodnik kwasu węglowego, dwutlenek siarki)
powodują korozję pereł. Zależnie od spo-
60
sobu obchodzenia się z nimi przez właściciela i od składu chemicznego powietrza,
ż
yją one od pięćdziesięciu do stu lat, rzadko dłużej. Również słynna per-ła-
olbrzymka szacha Iranu nie może ujść zagładzie. Perły są zatem piękne, drogie i
przemijające. O ich znikomości myślała zapewne Kleopatra, królowa Egiptu,
wypijając z wodzem rzymskim Antoniuszem perły rozpuszczone w kwasie — zapewne w
occie.
ś
e małże można nakłonić do produkcji pereł, wiedzieli Chińczycy już dawno.
Wytwarzanie pereł hodowlanych na wielką skalę zaczęło się wszakże do piero około
roku 1920. Najładniejsze perły hodowlane są zaledwie o dwadzieścia procent
tańsze od naturalnych.
Klątwa Tut-ench-amona
Faraon Tut-ench-amon, władca Egiptu z połowy XIV wieku przed ne., likwidator
reformy religijnej swego wielkiego teścia Amenhotepa IV, zmarł prawdopodobnie w
18 roku życia i pochowany został w Dolinie Królów. Odkrycie tego wspaniałego
grobowca, pełnego bezcennych przedmiotów codziennego użytku i dzieł sztuki, w
lutym 1922 roku, w stanie nienaruszonym, zdobyło olbrzymi rozgłos w całym
ś
wiecie, gdyż uprzednio odkrywane przez archeologów grobowce egipskie były po
wielokroć grabione przez starożytnych rabusiów, w okresach zamieszek i upadku
silnej władzy.
Nienaruszone kosztowności, złoty sarkofag i mumia królewska, fotografowane przez
prasę światową, ściągnęły uwagę mnóstwa ludzi, którzy przedtem nie zdradzali
najmniejszego nawet zainteresowania egip-tologią. Dla nauki była to nowa
kopalnia wiedzy o rzeźbie egipskiej, o czasach XVIII dynastii, a dla
sensacyjnych pism — okazja do wypisywania najróż-
6»
61
niejszych bredni i puszczania w obieg bajek o tajemniczych klątwach i czarach. O
Tut-ench-amonie śpiewano nawet kuplety w kabaretach i music-hallach. Nic
dziwnego, że w takiej atmosferze fruwać mogła niejedna kaczka dziennikarska.
Zadziwiająco długi żywot miała (i niestety ma nadal) ta, która utrzymywała, że
grób faraona obłożony był przez kapłanów egipskich klątwą, uśmiercającą każdego
ś
miałka, który ten grób ośmieli się naruszyć. Dowodem skuteczności tej klątwy
sprzed 3271 lat miał być masowy pomór wszystkich uczestników archeologicznej
wyprawy.
Jeżeli taka klątwa naprawdę istniała, skutki jej były nad wyraz mizerne. Przy
otwarciu grobowca faraona obecni byli, prócz robotników egipskich, lord
Carnavaron, jego córka, egiptolodzy Carter, Burton, Engelbach, profesor Newbury
i doktór Derry. Lord Carnavaron zmarł wprawdzie w kwietniu tegoż roku w wieku
lat 57, ale Carter żył lat 66 do roku 1939: prof. Newbury zmarł w 1949 r. w
wieku lat 79, Burton i Engelbach dożyli normalnej starości, a córka
62
Carnavarona była jeszcze (jak mi wiadomo) w dobrym zdrowiu w roku 1950, podobnie
jak dr Derry, który liczył wtedy przeszło 80 lat życia.
Hermetyczny
Wyraz ten znaczy to samo, co „nieprzenikalny, szczelnie zamknięty, nie
przepuszczający powietrza". Natomiast „wiedza hermetyczna" to wiedza „szczelnie
zamknięta przed niewtajemniczonymi". Przymiotnik ten pochodzi od imienia Hermesa,
posła greckiego Olimpu, patrona podróżnych i kupców, a także boga tajemnej
wiedzy mistycznej.
Wiele jest w języku nazw pochodzących od imion własnych. Typową taką nazwą jest
Ameryka, pochodząca od imienia kartografa i podróżnika włoskiego, Amerigo
Vespucci, żyjącego w latach 1453—1512. Kwiat begonia nazwano od francuskiego
gubernatora Santo Domingo, nazwiskiem Michel Begon. Ojcem chrzestnym prysznicu
był niemiecki lekarz-natu-ralista, twórca nowoczesnego wodolecznictwa, Vin-cenz
Priessnitz, żyjący w latach 1799—1851. Kamelia od Jerzego Józefa Kamela,
misjonarza jezuickiego z XVIII wieku, z Moraw. Nazwa klasycznej gonitwy na
wyścigach konnych pochodzi od tytułu Edwarda Stanleya, lorda Derby, który w 1780
zapoczątkował doroczny wyścig trzylatków w Epsom Downs w południowo-wschodniej
Anglii. Gobelin pochodzi od nazwy zakładów farbiarsko^tapiseryjnych w Paryżu,
założonych przez rodzinę Gobelin, wykupionych potem przez Ludwika XIV i czynnych
jako Manufaktura Państwowa. Gilotyna wywodzi się wprost od nazwiska doktora
Guillotin, który w 1789 zalecił jej używanie we Francji, jako humanitarniejsze
od ścinania toporem, wprowadzone w życie w trzy lata później i stosowane tam
(przynajmniej w teorii) do dziś dnia.
63
Przymiotnik „jowialny" pochodzi od Jowisza, ojca bogów religii starorzymskiej,
gdyż urodzonych pod znakiem planety Jowisz uważano za ludzi szczęśliwych i
wesołych. Magnolia — od nazwiska botanika francuskiego, Piotra Magnol. Prahnka —
od marszałka francuskiego, hrabiego Plessis-Pralin. Saksofon — od nazwiska
konstruktora, Belga, Adolfa Saxa. Szrap-nel — od brytyjskiego oficera artylerii
Henry Shrap-nela. Wyliczanie takie ciągnąć by można jeszcze bardzo długo.
Pod złym (lub dobrym) znakiem
Mowa tu o jednym z dwunastu znaków Zodiaku, na które podzielono sklepienie
niebieskie. W połączeniu z odpowiednią konfiguracją planet, Słońca i Księżyca w
momencie powstania jakiegoś zdarzenia, był podstawą horoskopu astrologicznego,
mogącego stanowić przepowiednię przebiegu tego zdarzenia lub przedsięwzięcia.
Ludzie, którym nawet do głowy nie przyjdzie wiara we wróżby, lubią mimo to, gdy
im ktoś, zwłaszcza na wakacjach, powróży z kart, z ręki czy choćby z fusów. Co
dziś jest zabawą, przed wiekami traktowane było jak poważna nauka, choćby z
uwagi na jej starożytne tradycje.
Babilończycy, Asyryjczycy, Egipcjanie i Chaldejczycy sądzili, że zjawiska
astronomiczne i meteorologiczne mają tę samą naturę i to samo pochodzenie.
Obserwując ich współzależność w cyklu pór roku i zmienny wygląd Słońca i
Księżyca w różnych warunkach atmosferycznych, wskazujący na zmiany pogody, i
wierząc przy tym, że światem rządzą bóstwa zamieszkujące niebo, dochodzili do
wniosku, że mię-
64
dzy zjawiskami na niebie i na ziemi istnieje więź, że zjawiska we Wszechświecie,
w Makrokosmosie, powtarzają się w zmniejszeniu na ziemi, w Mikrokosmo-sie.
Babilońscy kapłani, przeszukując niebo dla odnalezienia znaków woli bogów,
dotyczącej losów króla i kraju, zgromadzili wielkie bogactwo obserwacji
astronomicznych, pozwalające im z dość znaczną dokładnością przepowiadać pewne
zjawiska na niebie. To doprowadziło ich do wniosku, że mogą również przepowiadać
wydarzenia ziemskie, stawiać dobre lub złe prognostyki ?przedsięwzięciom królów
i wodzów. Nauka ta przyjęta została przez Greków dopiero po śmierci Aleksandra
Wielkiego, gdy kultura grecka współżyła z kulturami Wschodu w królestwach Seleu-
cydów i Ptolemeuszów. Od tych czasów astrologia stawała się czynnikiem o
irosnącym znaczeniu w cywilizacjach Grecji i Rzymu, dochodząc do szczytu w
okresie cesarstwa, wpływając na wszystkie warstwy społeczeństwa i znajdując
gorących zwolenników w najtęższych umysłach starożytnego świata. Filozofowie ze
szkoły stoików, wprowadzając świeckie treści do tej starej wiedzy kapłańskiej,
dodali jej nowego blasku. Wierzyli w nią astronomowie Hipparch
65
i Ptolemeusz. Głęboko wpłynęła również na medycynę, na poezję, aby znaleźć
wreszcie wcielenie architektoniczne w Panteonie rzymskim.
Jednak stawianie indywidualnych horoskopów poszczególnym osobom było Wtedy
rodzajem podziemia astrologicznego, wyśmiewanym przez; satyryków, tępionym przez
władze. Wczesny Kościół sprzeciwiał się tym wróżbom, jako niezgodnym z zasadą
wolnej woli. W średniowieczu astrologia weszła w związki z alchemią i innymi
naukami tajemnymi, przygotowując mimowiednie rozwój nowoczesnej astronomii. Po
Koperniku drogi astronomii i astrologii rozeszły się. Pierwsza stała się
integralną częścią nauk ścisłych, druga, uprawiana przez filozofów hermetycznych
XVII wieku i przez wiele grup okultystów XIX wieku, zmieniła się dziś w rodzaj
pseudonaukowego hobby prywatnych zwolenników, których ma obecnie z pewnością
więcej niż kiedykolwiek przedtem, w indywidualne wróżbiarstwo, w półjarmarczny
sposób zarobkowania dla wydrwigroszów, żerujących na ludzkiej ciekawości lub
naiwności.
Już rzymski pisarz i uczony Pliniusz w swej Historii naturalnej zauważył, że pod
tą samą gwiazdą, w tym samym momencie, rodzą się przyszli panowie i niewolnicy,
królowie i żebracy. Mimo tego niezbitego przeciw niej dowodu, astrologia trwa
dalej, popierana przez czytelników i redaktorów pism ilustrowanych, babilońska
'niedorzeczność w czasach tak dumnych ze swych osiągnięć naukowych, w epoce, gdy
krążą już ciała niebieskie zbudowane ludzkimi rękami!
Lajkonik
Jest to zabawa ludowa, która odbywała się tradycyjnie po procesji w oktawę
Bożego Ciała na ulicach Krakowa, gdzie harcu je w czerwonym stroju, z turba-
66
nem na głowie, w żółtych butach, na barwnym drewnianym koniu, udający Tatara
flisak ze Zwierzyńca. Obok niego orszak przyboczny z kilku innych niby--Tatarów
z proporczykami. Tradycję Lajkonika (czyli konika zwierzynieckiego) związano,
prawdopodobnie dość późno, z rzekomym napadem Tatarów na Kraków w XIII wieku i w
zmyślonym nad nimi zwycięstwem w pobliżu Bramy Wiślnej w oktawę Bożego Ciała.
Jeden z włóczków (czyli flisaków), idąc w procesji, usłyszał o napadzie
tatarskim i mimo ogólnego popłochu skrzyknął drużynę włóczków, uratował z ich
pomocą miasto i powrócił do niego w stroju i na koniu zabitego dowódcy ordy.
Naprawdę zaś jest to osobliwa pamiątka po średniowiecznych uroczystościach
cechowych bardzo dawnego pochodzenia. Wiosenny obrzęd ludowy z motywem tańców na
koniku znany był w czasach zamierzchłych w wielu krajach Azji, jak w Gruzji,
Japonii, Tybecie, i Europy, jak we Francji, Włoszech, Niemczech, Flandrii i
Hiszpanii; nawet w Boliwii. I w Polsce znane były podobne przykłady, jak obrzęd
króla majowego na Zielone Święta na Kujawach i w Poznańskiem, także na Śląsku;
konik trembowelski, którego obchód pamiętano jeszcze niedawno; także w
Krakowskiem obchód tak zwanych Pucherów w Palmową Niedzielę z podobnymi harcami.
Pochodzenie nazwy Lajkonika jest niepewne; niektórzy przypuszczają, że pochodzi
ona ze staroniemieckiego wyrazu Lai, oznaczającego świeckie bractwo cechowe.
Byłby to więc konik bractwa cechowego flisaków, które istniało na Zwierzyńcu co
najmniej od XIV wieku, a istnieć przestało pod koniec XVIII w. Obrzęd ten byłby
zatem jedyną po nim pozostałością.
Obecnie pochód Lajkonika (w czapraku zaprojektowanym w 1904 r. przez Stanisława
Wyspiańskiego) rozpoczyna doroczne uroczyste obchody Dni Krakowa. Jego marszruta
zaś już od połowy ubiegłego stulecia (kiedy obchód wyszedł spod opieki
norbertanek
67
zwierzynieckich i zaczął się odbywać na koszt miasta) przestała być w
jakikolwiek sposób ograniczana terenowo.
Amazonka
Amazonką nazywano jeszcze przed pół wiekiem żartobliwie kobietę rycerskiego
ducha albo kobietę uprawiającą jeździectwo. Jeszcze trochę dawniej nazywano tak
również długą, szeroką i fałdzistą suknię noszoną wówczas przez kobiety do jazdy
wierzchem. Nazwa ta wzięła się od Amazonek z mitologii greckiej, ludu
wojowniczych kobiet zamieszkałego na krańcach znanego świata. Mit ten powstał
albo ze zwykłych bajęd podróżników o dalekich krajach, gdzie wszystko dzieje się
inaczej niż w ojczyźnie, albo z przedhistorycznych wspomnień o społeczeństwie
matriarchalnym. Państwo to umiejscawiano zwykle w Azji Mniejszej, w okolicach
Trapezuntu. Amazonki tolerowały u siebie mężczyzn tylko dla potomstwa, a
większość chłopców po urodzeniu zabijały. Obcinały sobie prawą pierś, aby nie
przeszkadzała przy naciąganiu cięciwy łuku, co prawdopodobnie wymyślono dla
usprawiedliwienia nazwy, którą Grecy wywodzili od słowa „bezpierśna": a — „bez"
i mazos — „pierś", nazwy pochodzącej w rzeczywistości, być może, od
staroperskiego hamazan — „wojownik".
Mit o państwie kobiet, wspólny Staremu i Nowemu Światu, w Ameryce Południowej
zaczerpnął nowych treści z mniej lub bardziej fantastycznej wizji imperium Inków.
Królestwo kobiet umiejscawiać zaczęto w Peru lub w jego sąsiedztwie. Mnich
dominikański Gaspar de Carvajal, który wziął udział w pierwszym spływie
Europejczyków po Amazonce w roku 1541, a zarazem był kronikarzem tej podróży,
utrzymuje, że stracił oko w walce z tymi groźnymi wojowniczkami.
68
Ta potyczka, której wspomnienie unieśmiertelniło się nadaniem nazwy największej
rzece Ameryki Południowej, miała się odbyć już niedaleko jej ujścia. Przed owym
rzekomym spotkaniem z Amazonkami Carva-jal dowiedział się, że są one bardzo
bogate i że Indianie muszą im składać haracz z papuzich piór. Otrzymał te
wiadomości, jak twierdzi, od pewnego Indianina, którego wypytywał przy pomocy
słownika ułożonego przez siebie samego. Dowiedział się także, że królestwo
Amazonek składa się z siedemdziesięciu wsi zbudowanych z kamienia, połączonych z
sobą drogami, których chroniły mury strzeżone przez warty.
Informator jego powiedział mu też, że kobietami tymi włada królowa i że
posiadają niezmierzone bogactwa w złocie i srebrze, tak że tylko najuboższe z
nich jadają z naczyń glinianych lub drewnianych. W ich stolicy wznosi się pięć
wielkich budowli poświęconych Słońcu, pełnych posągów złotych i srebrnych,
przedstawiających kobiety.
W kilka lat później Hiszpanie, biorący udział w nieszczęśliwej wyprawie dla
odszukania tajemniczego
69
Peru, dawno już wtedy zdobytego przez Pizarrę, spotkali się u Indian
paragwajskich z nową wersją mitu o Amazonkach. Twierdzono niekiedy, że
amerykański mit wyniknął z niedokładnych wieści o instytucji allacuna u Inków,
których kobiety zamykano w swego rodzaju klasztorach. Zapewne jednak mit o
kobietach bez mężczyzn rozpowszechniony był u Indian leśnych na długo przed
powstaniem cesarstwa Inków. Ono ozdobiło go tylko dodatkami o bogactwach w
drogich metalach, o domach z kamienia i potędze bajecznego państwa. Podobnie jak
legendarne Eldorado, kraj Amazonek wyposażono we wszelkie prawdziwe i
wyimaginowane cuda, jakie Indianie puszczańscy przypisywali zagadkowemu krajowi
położonemu na zachodnich krańcach kontynentu.
Warto na koniec dodać, że tarcza, na której siedzi orzełek polskich czapek i
hełmów wojskowych, nazywa się w języku heraldyki (nauki o herbach) tarczą
Amazonek.
Wychłostać morze
Znaczy to w przenośni — mścić się za własne niepowodzenia na przedmiotach
martwych, którym ta zemsta jest całkowicie obojętna. Jednak, biorąc rzecz
historycznie, dostrzec można w tej sprawie coś więcej. Samo powiedzenie wywodzi
się z opisu Hero-dota, który w jakie pół wieku po wydarzeniu opowiada, jak król
perski Kserkses I, w trakcie wyprawy na Grecję, rozkazał swoim egipskim i
fenickim inżynierom rzucić przez Hellespont mosty z Azji do Europy. „Fenicjanie
budowali je z lin z białego lnu, a Egipcjanie z lin papirusowych. A jest 7
stadiów (około tysiąca trzystu metrów) z Abydos do przeciwległego wybrzeża.
Kiedy już rzucono most przez cieśninę morską, nadeszła wielka burza, która
wszystko
rozbiła i rozerwała. Kserkses, głęboko dotknięty tą wiadomością, rozkazał
wymierzyć Hellespontowi trzysta batów oraz spuścić do morza parę kajdan. Co
więcej, słyszałem, że równocześnie wysłał katów, aby cieśninę napiętnowali
rozżarzonym żelazem".
W tychże Dziejach Herodota znaleźć można nie tak znany wprawdzie, ale nie mniej
ciekawy opis, jak poprzednik Kserksesa z tej samej dynastii Achemeni-dów, Cyrus
II, maszerując na Babilon, napotkał niedaleko Suzy, swej stolicy, rzekę Gyndes
zagradzającą mu drogę. „Gdy zamierzał się przez nią z wojskiem przeprawić, jeden
z jego świętych białych koni rzucił się zuchwale do rzeki i próbował ją
przepłynąć. Ale rzeka pochłonęła go i pod swymi falami precz uniosła. Cyrus
bardzo się rozgniewał na tę tak butną rzekę i zagroził jej, iż ją tak małą
uczyni, że na przyszłość nawet kobiety będą ją mogły wygodnie przejść nie mocząc
sobie kolan. Po tej groźbie zaniechał wyprawy na Babilon, kazał wojsku wytyczyć
i wykopać sto osiemdziesiąt równych jak sznur kanałów zwróconych po obu brzegach
Gyndesu we wszystkich kierunkach. Ponieważ wielki tłum ludzi pracował nad tym
dziełem, więc je ukończyli. Mimo to jednak spędzili na tej robocie całe lato. Na
Babilon Cyrus ruszył dopiero wiosną następnego roku." Tyle Herodot.
Cóż, postępki takie nie były jednak tylko kaprysem dumnych d upartych monarchów.
Cyrus i Kserkses dawali po prostu wyraz animizmowi, jednej z najstarszych
stworzonych przez człowieka koncepcji zjawisk przyrody. Już w okresie
neolitycznym, a może i wcześniej, człowiek zaczął każdemu zjawisku przyrody
przypisywać posiadanie duszy. Drzewa, kamienie, rzeki były żywymi istotami
wyposażonymi w wolę, pragnienia i słabostki, odpowiedzialnymi za swe uczynki.
Może się tylko wydawać dziwne, gdy mowa o zachowaniu się perskich zdobywców, że
poglądy takie przetrwały tak długo w sferze stosunkowo wysokiej cywilizacji.
Byli to wprawdzie Persowie, a więc swego rodzaju nuworysze, dorobkiewicze
cywilizacyj-
ni, na których zachowanie się Herodot, oświecony Grek-racjonalista, patrzy z
dezaprobatą i z góry. A przecież, kiedy wyraża swoją pogardę, nazywając rozkazy
Kserksesa „zuchwałym sposobem zwracania się do Hellespontu, typowym dla narodu
barbarzyńskiego", zdradza się z równie z animistycznym światopoglądem.
To pomieszanie pojęć jest bardzo typowe. W umyśle człowieka starożytnego
wygodnie mieściły się przeciwstawne sobie poglądy, podobnie zresztą jak w umyśle
człowieka współczesnego, który może np. wierzyć jednocześnie w niebo aniołów i
ś
więtych Pańskich, i niebo sputników i galaktyk. Kiedy Achilles u Homera
ofiarowuje lok swoich włosów rzece Sper-cheios, nie łatwo orzec, czy traktuje on
rzekę jak przyjaciela, któremu się daje prezent, czy też próbuje przekupić lub
udobruchać ducha, który nie jest rzeką, ale mieszka w niej. To samo pytanie
budzić może zwyczaj starożytnych Trojan, wrzucających żywe konie do Skamandra,
swego świętego strumienia, jak i ceremoniał Indian Algonkinów, polegający na
ciskaniu tytoniu do niektórych wodospadów. Czy sądzili oni, że woda potrzebuje
koni lub tytoniu, że będzie miała z nich jaki pożytek? Albo był to może gest
respektu dla potężnego ducha płynącej wody? Czy ta dobrowolna darowizna
przedmiotu bardzo cennego miała duchową wartość ofiary, tym skuteczniejszej
jeszcze przez jej oczywistą nieużyteczność dla obdarowanego ?
Stosunek Persa Kserksesa do Hellespontu byłby może tylko przykładem animizmu,
gdyby nie drwiąca uwaga, jaką król obelżywie rzuca na ostatek: „Tobie zaś
słusznie żaden człowiek nie składa ofiar, bo jesteś zamuloną i słoną rzeką". W
dalszym marszu przybywszy do Dziewięciodroża w kraju Edonów, gdy wojsko
przekraczało mosty na rzece Styrmon, magowie złożyli jej w ofierze białe konie,
aby ją ułagodzić. Słysząc zaś, że to miejsce nazywa się Dziewięciodroże,
zagrzebali tam żywcem dziewięciu chłopców i tyleż
72
dziewcząt tubylczych. I tu znów Herodot daje komentarz człowieka gardzącego
podobnym barbarzyństwem: „Perski to zwyczaj grzebania żywcem, bo także się o
Amestris, małżonce Kserksesa dowiaduję, że zestarzawszy się, kazała czternastu
chłopców, synów znakomitych Persów, za swoje życie pogrzebać, aby okazać
wdzięczność rzekomemu bogu podziemi."
Ale mimo tych protekcjonalnych uwag o „magicznych sztuczkach" i „rzekomych
bogach" sami Grecy także nie zaniedbywali należnej rzekom kurtuazji. Według
opisu innego greckiego historyka, Ksenofon-ta, w jego słynnym reportażu wojennym
pt. Wyprawa Cyrusa, gdy iarmia jego przechodziła w bród rzekę Kentrites,
wieszczkowie greccy składali rzece ofiary, podrzynając nad wodą gardła
zwierzętom. A przecież Ksenofont nigdy w swym raporcie nie traci słów na sprawy
nieistotne z wojskowego punktu widzenia! Magia, rytuał, zabobon i cześć
religijna są tu tak pomieszane z sobą, że nie sposób wyodrębnić poszcze-
7*
73
górnych elementów. Ale gdziekolwiek w pobliżu dawnych osad ludzkich przepływały
rzeki, człowiek zbliżał się do nich ze strachem i szacunkiem, a pamięć o tych
uczuciach tkwi jeszcze dotąd w podświadomości ludzkiej. Mieszkańcy miast
położonych nad rzeką, jeziorem czy morzem lubią wychodzić przed wieczorem na
brzeg wody, i długo, w zamyśleniu wpatrywać się w jej ruchliwą i zmienną
powierzchnię, z powodów, które dla nich samych z pewnością są tajemnicą.
Eureka
Eureka, a właściwie heureka, znaczy „znalazłem!". Okrzyk ten łączy się z jednym
z najdawniejszych, bo starożytnych kawałów profesorskich, to znaczy dowcipów o
rzekomo roztargnionych profesorach. W rzeczywistości charakteryzowało ich zawsze
nie tyle roztargnienie, ile całkowite zatopienie się myślami w przedmiocie swych
badań. Już o ojcu nauki greckiej, Talesie z Miletu opowiadano, że pochłonięty
obserwacją gwiazd, wpadł do studni. Uczonego Didymosa nazywano b i b 1 i o 1 a t
h a s, tj. za-pominacz książek. Napisawszy 3.500 prac naukowych, miał rzekomo
pozapominać, co w nich się mieści, a wiele prac wydał dwukrotnie. O pewnym
profesorze fizyki w Getyndze, w dwudziestych latach naszego stulecia, opowiadają,
ż
e pewnego razu potknął się i wywrócił na ulicy. Kiedy chciano pomóc mu wstać,
leżący bronił się zaciekle, wołając: „Zostawcie mnie! Jestem zajęty!" Jak widać,
dystans kilku tysięcy lat nie wpływa zasadniczo na charakter kawałów
profesorskich. •
Nasza anegdota dotyczy słynnego matematyka starożytności, Archimedesa. Głosi ona,
ż
e król Syrakuz, Hieron, kupił sobie koronę zrobioną jakoby z czystego
74
złota. Król jednak podejrzewał, że zawiera ona ukryty rdzeń srebra. Nie chcąc
jej przecinać, spytał Archimedesa, jak można by się o tym przekonać, nie
naruszając korony. Pomysł rozwiązania tego zagadnienia przyszedł uczonemu do
głowy nagle, w wannie łaźni publicznej. Ba, nie tylko pomysł, ale i podstawowa
zasada hydrostatyki, że ciało zanurzone w cieczy traci pozornie tyle na ciężarze,
ile waży ciecz przez nie wyparta. Z okrzykiem „Heureka!" wybiegł więc nago z
łaźni na ulicę, aby bez zwłoki, w domu, sprawdzić doświadczalnie słuszność
ś
wieżo odkrytej zasady. Należy się jednak odnieść do tej historyjki z odrobiną
sceptycyzmu. Bieganie nago po ulicy nie było zapewne rzeczą dopuszczalną w
Syrakuzach za czasów Archimedesa.
Jeszcze mniej prawdopodobna jest inna anegdota o tymże uczonym, tym razem
historia raczej liryczna. W czasie drugiej wojny punickiej Archimedes brał
udział w obronie Syrakuz przed oblegającymi je pod. wodzą Marcellusa Rzymianami.
Legenda głosi, że zapalał okręty rzymskie za pomocą wklęsłego zwierciadła, co
trzeba jednak zaliczyć do fantazji naukowych (choć dziś w Syrakuzach na
bulwarze nadmorskim stoi pomnik przedstawiający Archimedesa z owym
zwierciadłem). Gdy nieprzyjaciel wtargnął wreszcie do miasta, jeden z
ż
ołnierzy rzymskich wbiegł do domu Archimedesa dla rabunku i zastał
siedemdziesięciopięcioletniego uczonego zatopionego w pracy nad problemem
matematycznym, rysującego przy tym pałeczką figury na piasku. Zapytany o
ukryte skarby, odpowiedział tylko: „Nie niszcz mi moich kół!", poczerń padł,
przebity mieczem Rzymianina. I w tej opowieści trudno się doszukać choćby
pozorów prawdopodobieństwa. Gdy wróg zdobywa miasto, paląc, niszcząc i
mordując, żaden matematyk nie zagłębia się wtedy w abstrakcyjnych
obliczeniach, tym bardziej obywatel współodpowiedzialny za obronę tego miasta.
75
Złoty
©rbmbom wlbm ?1?
#olbenen
Polską jednostkę monetarną nazywa się „złoty", choć nie jest ona złota. Złoty
oznaczał pierwotnie monetę złotą, złote floreny d dukaty, będące w obiegu w
Polsce od XIV—XV wieku. Gdy za Jana Kazimierza nastały złotówki srebrne, to
dukaty bite ze złota zaczęto nazywać dla odróżnienia czerwonymi złotymi. Tak
powstała tradycja złotówek z innych niż złoto
metali. Warto również pamiętać, że przymiotnik „złoty", tak jak jego
odpowiedniki w innych językach europejskich, ma wiele znaczeń przenośnych, w
ogromnej większości pozytywnych, do-V V/^Ł. «filP y/ datnich, miłych; „złoty" o-
?.^?? / znaczą również: szczęśliwy,
błogosławiony, luby, kochany, nieoceniony, nieoszaco-wany. Jakaż więc pomyślna
nazwa dla krajowego pieniądza!
Złoty wiek oznacza od bardzo dawna okres prawdziwej, a częściej jeszcze
wyimaginowanej szczęśliwości powszechnej (w przeciwieństwie do wieku brązu czy
ż
elaza). W historii każdego niemal narodu lub państwa wyróżnia się okres zwany
złotym. W naszych dziejach szczytowy okres „złotego wieku" stanowiło panowanie
Zygmunta Augusta w XVI stuleciu. Półwiecze szczęśliwego małżeństwa nazywamy
„złotym
76
weselem", W architekturze stosowano dawniej powszechnie „złoty podział", któremu
przypisywano idealne własności estetyczne, tj. podział odcinka na takie dwie
części, aby cały odcinek miał się tak do części większej, jak ta do mniejszej.
Złote runo skrzydlatego barana, na którym Fryfcsos doleciał do Kolchidy, a potem
złożył w ofierze Zeusowi, stało się w mitologii greckiej symbolem
najtrudniejszego do osiągnięcia celu jako przedmiot marzeń wszystkich bohaterów
zgromadzonych na statku Argo.
Wejścia do dwóch portów uznawanych za najpiękniejsze na świecie nazywają się
Złoty Róg (do Bosforu) i Złota Brama (do zatoki San Francisco). Najlepszą,
pośrednią drogę między skrajnościami nazywali starożytni „złotym umiarkowainiem".
Dewizę: „Nie czyń drugiemu, co tobie nie miło" nazywano „złotą regułą".
Nie da się jednak zaprzeczyć, że wcześnie dostrzeżono w złocie również godny
potępienia symbol chciwości, że wspomnę choćby o biblijnym Złotym Cielcu i o
złotym jabłku bogini niezgody, Eris, wręczonym młodemu pasterzowi, Parysowi, aby
rozsądził spór między boginiami, co skończyło się zburzeniem Troi.
O tym wszystkim nie musimy oczywiście myśleć, wysupłując z kieszeni nasze
złotówki na wydatki dnia powszedniego.
Bujda księżycowa
Nazwą tą określono w swoim czasie serię reportaży, jaka ukazała się w dzienniku
„New York Sun" w ostatnich dniach sierpnia 1835 roku, zdających sprawę z
obserwacji poczynionych przez słynnego astronoma sir Johna Herschela w nowo
otwartym obserwatorium w Południowej Afryce.
Czytamy tam na przykład co następuje: „Nowy, niesłychanie potężny teleskop
nastawiono na po-
77
wierzchnie Księżyca. Po zdjęciu pokrywy ukazał się wspaniale wyraźny, plastyczny
obraz góry bazaltowej, u której stóp rozciągał się las księżycowy. W cieniu
drzew ujrzeliśmy liczne stada brązowych czworonogów do złudzenia
przypominających bizony. Następne dostrzeżone przez nas stworzenia uważano by na
Ziemi za potwory. Były one barwy niebiesko--ołowianej, z głową i brodą kozy. Na
występie skalnym, ku zdumieniu obserwatorów, ukazały się wielkie skrzydlate
stwory, nie przypominające żadnego z ziemskich ptaków. Skrzydła ich zrobione
były z cienkiej, elastycznej skóry, a żółtawe twarze stanowiły jakby
uszlachetnioną nieco wersję gęby orangutana. Istoty te najwidoczniej rozmawiały
z sobą, gestykulując z ożywieniem rękami i nogami. Nazwaliśmy je po łacinie
Vespertilio homo czyli człowiekiem nietoperzowym. Są to niewątpliwie stworzenia
naiwne i szczęśliwe, choć niektóre ich rozrywki z trudem pogodzić by się dały z
ziemskimi pojęciami o moralności."
Ta próbka wystarczy do zrozumienia, że w całym tym reportażu tylko nazwisko
astronoma Herschela i obserwatorium na Przylądku Dobrej Nadziei miały coś
wspólnego z prawdą. Reszta była czystym wymysłem, tak zręcznie jednak opakowanym
w pseudonaukowe komentarze, iż setki tysięcy wzięły ten żart za dobrą monetę.
Dla gazety był to niesłychany sukces finansowy: nakład jej wzrósł w krótkim
czasie pięciokrotnie, mimo że seirię reportaży wydano oddzielnie w nakładzie
60.000 egzemplarzy. Za granicą ukazały się liczne przekłady na różne języki.
Autorem tego sukcesu był stały korespondent pisma, Richard Adams Locke.
Każdy specjalista mógł się zresztą łatwo zorientować, że ma do czynienia z
ż
artem. Owej nocy, kiedy dokonywano rzekomych obserwacji, Księżyc był na nowiu.
Również teleskop o czterdziestodwutysięcz-nym powiększeniu nie mógł być wtedy
zbudowany; nie może być skonstruowany także i dzisiaj. Z tym
78
ż
artem łączy się jeszcze dodatkowa historyjka. Locke zaznaczył na wstępie swej
serii reportaży, że jest ona w zasadzie przedrukiem zeszytu specjalnego edyn-
burskiego kwartalnika naukowego, z opuszczeniem ustępów zawierających formuły
matematyczne, zbyt trudnych dla czytelników gazety. Tą właśnie jakoby opuszczoną
częścią naukową zainteresowali się bardzo dwaj profesorowie uniwersytetu Yale i
odwiedzili Locke'a w redakcji, prosząc go O pokazanie tego zeszytu. Locke
skierował ich do drukarni, poczem wybiegł tylnym wyjściem z redakcji, aby zdążyć
do drukarni przed nimi i uprzedzić drukarzy o ich wizycie. Przybyłym wkrótce
potem profesorom wskazano znów inny adres, zmuszając ich do odbycia licznych
kursów po Nowym Jorku.
W końcu udało się pewnemu sprytnemu reporterowi z konkurencyjnego pisma wydobyć
od Locke'a całą prawdę i ogłosić ją w swojej gazecie. Całe miasto pokładało się
od śmiechu. Pewien teatrzyk na Broadwayu wystawił nawet komedię na ten temat.
w elieryzm
Jest to określenie pewnego chwytu pisarskiego, którego ojcem chrzestnym jest
postać dobrze znana polskiemu czytelnikowi, Sam Weller, jeden z
najpopularniejszych bohaterów Karola Dickensa, centralna postać komiczna
powieści Klub Pickwicka, czyściciel butów w oberży „Biały Jeleń", a później
wierny służący pana Pickwicka.
Welleryzmem nazywamy właśnie ulubiony przez Sama Wellera sposób wygłaszania
pewnych mądrości życiowych, maksym czy epigramów, z charakterystycznym dodatkiem:
„Jak powiedział X." albo „Jak Y. powiedział w danych okolicznościach". A oto
parę przykładów autentycznych welleryzmów Sama Wel-
79
lera; muszę od razu uprzedzić, że mają one, niemal wszystkie, cechy tak modnego
dziś czarnego humoru, a więc charakter mniej lub więcej makabryczny: „Nie, nie,
po kolei — jak mówił mistrz Jan Wiesidełko do dżentelmenów, których miał
wieszać". Albo: „Myślę, że był on ofiarą małżeństwa — jak ze łzą w oku mówił
kapelan domowy Sinobrodego na jego pogrzebie." (Sinobrody był, według bajki,
zabójcą swych dziesięciu kolejnych żon). Albo: „Piękny dziś czas dla tych, co są
ciepło 'odziani, jak powiedział niedźwiedź na ślizgawce". Albo: „Co się stało,
to się nie odstanie, i to jest jedyna pociecha, jak zawsze mawiają Turcy, gdy
przez pomyłkę utną głowę niewinnemu". I tak dalej.
Dickens oczywiście nie jest wynalazcą tej formy wypowiedzi. Jest ona tak stara
jak literatura. Kiedy słynny mówca i teoretyk retoryki Kwintylian w I wieku pne.
pisze o „przysłowiach, które mogą być uważane za 'skomprymowaną bajkę", mówi o
wel-leryzmach. Przykłady welleryzmów znaleźć można
80
nawet u wielkiego greckiego filozofa Platona. Wszystkie one pochodzą może od
bajki Ezopa: „Jakiż pył wzbijam, powiedziała mucha siedząca na kole od wozu".
W Trylogii Sienkiewicza również znajdujemy wel-leryzmy, choć trochę innego typu.
Są to zwykle fałszywe cytaty czyli popularne przysłowia lub powiedzenia, które
mówca przypisuje najbardziej niespodziewanym autorom. A więc w Ogniem i mieczem
znajdujemy: „Filozofowie mówią, że kot powinien być łowny, a chłop mowny",
„Któryś filozof starożytny powiada: »Jak nie ty Kachnę, to Kachna cie-bie«". W
Potopie: „Pan Jezus powiedział tak: »Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie«", „Gdzie ojca
nie ma, tam, Pismo mówi, wuja słuchał będziesz" oraz „Mędrzec pański powiada:
»Ten się drapie, kogo swędzi«". Wreszcie w Panu Wolodyjowskim czytamy: „Salomon
powiada: »Nie wścibiaj nosa do cudzego trzosa«".
W Jarmarku Rymów Juliana Tuwima można na koniec znaleźć sporą garść welleryzmów
pozostawionych przez poetę w rękopisie. Oto, dla przykładu, jeden z nich:
„Nadstaw uszko, moja duszko, Jak zwykł mawiać St. Moniuszko".
Czas to pieniądz
Znane obecnie jako przysłowie angielskie, powiedzenie to jest jednak
naśladownictwem z filozofa greckiego Teofrasta, żyjącego na przełomie IV i III
wieku pne. i pochodzi z pewnością ze znacznie dawniejszych epok. Bo już w
zamierzchłej przeszłości pojęcie czasu miało dla ludzi znaczenie zasadnicze. Nie
rozumieli go w sposób abstrakcyjny, ale całkiem konkretny. Nie odczuwali go jako
jednostajnego trwania albo jako następstwa obojętnych jakościowo
81
chwil. Nie wyodrębniali oni idei czasu od jego odczuwania. A przeżycia czasowe,
nawet dla ludów prymitywnych, są bogate i subtelne. Odczuwają go one w
okresowości i rytmie życia zarówno człowieka, jak i przyrody. Każda faza życia
ludzkiego — dzieciństwo, młodość, dojrzałość i starość — to czas o szczególnych
właściwościach, czas biologiczny. A odbicie czasu w naturze, następstwo pór roku
i ruch ciał niebieskich, wcześnie zaczęto pojmować jako oznaki procesów
ż
yciowych podobnych do ludzkich czy pokrewnych im. Ale i one nie były rozumiane
jako naturalne w naszym znaczeniu.
Gdzie jest zmiana, tam jest przyczyna, gdzie jest przyczyna, tam musi być czyjaś
wola. Czytamy na przykład w Biblii, że Bóg zawiera umowę z istotami żywymi,
przyrzekając nie tylko, że Potop się nie powtórzy, ale także, iż „po wszystkie
dni Ziemi siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, noc i dzień nie ustaną".
Bóg Starego Testamentu w pełni swej potęgi ustanawia porządek czasu i porządek
natury, stanowiące nierozłączną całość. Ale zmienna długość nocy,, różnorodność
obrazu wschodów i zachodów słońca, burze towarzyszące zrównaniu dnia z nocą,
wszystko to przeczy myśli o automatycznym, gładkim przechodzeniu z jednej fazy w
drugą. Mówi raczej o walce, budząc lęk człowieka, zależnego całkowicie od pogody
i pór roku. Co rano słońce pokonuje ciemność i chaos, jak to czyniło w pierwszym
dniu stworzenia i czyni w każdym dniu noworocznym.
Ta dramatyczna koncepcja przyrody, dostrzegają-jąca wszędzie walkę między bogiem
i demonem, siłą kosmosu i siłą chaosu, nie pozwalała człowiekowi na rolę
biernego świadka. Byt jego zależy tak kompletnie od zwycięstwa sił dobroczynnych,
ż
e człowiek czuje się zmuszony do wzięcia udziału w walce po ich stronie.
Widzimy więc, w Egipcie i w Babilonie, że człowiek wspomaga zasadnicze zmiany w
naturze odpowiednimi rytuałami. Nowy Rok na przykład w obu tych krajach był
okazją do szeroko rozbudowanych
82
uroczystości, w których odgrywano również bitwy między bogami światła i
ciemności.
Pamiętajmy, że obchody te nie były symboliczne. Stanowiły one istotny składnik
wydarzeń kosmicznych. Były udziałem człowieka w tych wydarzeniach. Człowiek
organizował swoje życie społeczne tak, aby harmonia z naturą, koordynacja sił
społecznych z siłami przyrody, wspierały jego przedsięwzięcia, sprzyjały
sukcesom. Cała skomplikowana wiedza o wróżbach i prognostykach dąży do tego celu.
W Egipcie i w Babilonie koronację władcy odkładano do chwili, aż początek nowego
cyklu naturalnego stworzy pomyślny punkt wyjścia dla nowych rządów. U Egipcjan
mogła to być wczesna wiosna, biedy Nil wzbiera, lub jesień, gdy opadające wody
odsłaniają użyźnione pola, gotowe do przyjęcia siewu.
Taka świadoma koordynacja wydarzeń kosmicznych i społecznych wskazuje jasno, że
czas dla dawnego człowieka nie oznaczał naturalnego i abstrakcyjnego układu
odniesienia, ale był następstwem powtarzających się faz, z których każda była
bogata we właściwe sobie wartości i znaczenia. Czas mógł być więc walutą
dawniejszą niż pieniądz.
Znany nam tak dobrze „nastrój świąteczny" czy „przedświąteczny szał czystości i
porządków" w okresie najważniejszych świąt iroku, związanych w swojej genezie z
obchodami równonocy zimowej czy nadejścia wiosny, są śladami niesłychanego
znaczenia, jakie człowiek pierwotny przypisywał uroczystemu charakterowi i
czystości swoich rytuałów związanych z czasem, ich doniosłości dla siebie i dla
prawidłowego funkcjonowania Wszechświata.
Fatamorgana
Fatamorgana, zwana inaczej mirażem, znaczy po włosku dosłownie: wróżka Morgana.
Opiewano ją w średniowiecznym cyklu rycerskich Opowieści Okrągłego Stołu króla
Brytów Artura (czy Artusa). Przypisywano jej zdolność wywoływania miraży.
Jest to złudzenie optyczne powodowane przez wielokrotne odchylanie się promieni
ś
wietlnych, przechodzących przez warstwy powietrza o różnych temperaturach. Ze
zjawiskiem tym łatwo się spotkać jadąc po szosie w słoneczny dzień, kiedy się
nam wydaje, że w pewnej odległości przed nami szosę pokrywa tafla wody lub
szereg kałuż rozlanych na asfalcie. Gdy podjeżdżamy bliżej, kałuże znikają.
Rozgrzany przez słońce asfalt ogrzewa z kolei najbliższą, kilkucentymetrową
warstwę powietrza, skutkiem czego gęstość jej i kąt załamania się przechodzących
przez nią promieni są inne niż w powietrzu znajdującym się nad nią. Promień
ś
wietlny, uderzając w górną powierzchnię tej ciepłej warstwy pod bardzo ostrym
kątem, odchyla się ku górze, tak jakby napotykał na zwierciadło wody.
Przy znacznie silniejszych kontrastach temperatury, kiedy ciepłe powietrze
porusza się nad zimną powierzchnią wody, na przykład na wiosnę, kiedy powietrze
zwrotnikowe napływa nad chłodne wody północnego Atlantyku, granica między
zimną i ciepłą warstwą atmosfery znaleźć się może wtedy o kilkanaście metrów nad
powierzchnią oceanu. Promienie odbite od niej sprawić mogą, że przedmioty
znajdujące się poza horyzontem wydają się zawieszone tuż nad nim w powietrzu.
Statki i kontury wybrzeży odległych o sto pięćdziesiąt kilometrów stają się
niekiedy widoczne. Gdy wieje wiatr, granica między warstwami zaczyna falować,
wywołując fantastyczne zmiany w kształtach odległych przedmiotów. Podob-
84
3EDNA Z MOśLIWOŚCI POWSTANIA MIRAśU W EFFKCIE PRZE3ŚCIA PROMIENI
PRZEZ KILKA
WARSTW POWIETRZA, ROśNIE ZAS fcAMWĄCYCH SWlATiO
POZORNV(tu-odwrócony) ??? OBIEKTU
ne zjawiska obserwuje się, zresztą bardzo rzadko, na pustyniach.
Znacznie częstsze natomiast i groźniejsze dla podróżnika na pustyni niż miraże
na niebie, są miraże na ziemi, podobne do tych, jakie w małych rozmiarach
spotykamy na naszych szosach. Powstają wtedy złudne, ale bardzo przekonywające
obrazy kałuż, stawów i całych jezior. Kamienie zamieniają się we wzgórza, a kępy
traw — w lasy. Spiczaste nierówności terenu wyciągają się w wysokie kolumny, na
których wyrastają czapy nla nowo łączące się z podłożem. Zachęcony tym widokiem
podróżny dąży do brzegu wody, gdzie nierównomiernie wznoszące się powietrze
wywołuje wrażenie kołysania się fal. Kiedy podróżny jest już blisko brzegu,
jezioro znika, a na jego miejscu pojawiają się szare, płaskie skały. Takie
zejście na manowce może się smutno skończyć. Arabskie przysłowie, pochodzące
jeszcze z czasów sprzed wynalezienia prochu, powiada, że na pustyni omylić się
można tylko raz.
8*
Nike
Nike, bogini zwycięstwa mitologii greckiej, nieznana jeszcze Homerowi,
wspomniana jest po raz pierwszy u poety Hezjoda, który żył na przełomie VIII i
VII wieku pne. Przedstawiano ją często ze skrzydłami, śpieszącą z Olimpu na pole
bitwy, aby zapewnić zwycięstwo tej stronie, której zechciał go udzielić Zeus,
władca bogów i ludzi. Jako Nike bez-skrzydła utożsamiana była z boginią Atenę.
Ona to właśnie miała na Akropolu ateńskim, na bastionie przed Propyle jami,
czarującą świątyńkę, zbudowaną około roku 430 pne., zburzoną przez Turków. Z
niewielu pozostałych resztek można było wyczytać wymiary kamieni ciosowych, a
kiedy po wygnaniu Turków z Grecji rozebrano wszystkie budowle tureckie na
Akropolu, odnaleziono pozostałe kamienie świątyni w obudowie tureckich baterii.
Z nich udało się odbudować świątyńkę w latach 1835—36. Była to pierwsza
rekonstrukcja starożytnych Aten. Na płaskorzeźbie balustrady bastionu znajdują
się dwie Niki (obecnie w muzeum na Akropolu), jedna prowadząca krowę, druga —
wiążąca rozluźniony sandał.
Jej to właśnie wizerunek kreśli Stanisław Wyspiański w Nocy Listopadowej,
przypisując ją zresztą, błędnie, Fidiaszowi:
„Znacie tę Nike Fidiaszową,
jak sandał wiąże szybka,
jak ze zwróconą w górę głową
(tej brak, gdyż dzieło jest fragmentem),
wstrzymana w locie, gibka
sandał chce splątać rozplatany,
a strój jej, taśmą nie wiązany,
z polotnych fałdów tors odkrywa
i pierś na ciele wpółprzegiętem". Szereg posągów Nike otwiera słynna Nike z
Delos. Wojny perskie przyczyniły się do wielkiej popularności bogini. Ateńczycy
poświęcili jej posąg w Del-
86
fach po bitwie pod Salaminą. Odtąd zaczęła się często pojawiać na wazach, a
także jako mała, uskrzydlona postać w locie, staje się atrybutem, znakiem
rozpoznawczym innych bogów. W tym kształcie pojawia się na rzeźbach Fidiasza:
Ateny Partenos i Zeusa Olimpijskiego. Arcydzieła te zaginęły. Z istniejących
słynna jest hellenistyczna (II wiek pne.). Nike z Samotraki w Luwrze paryskim.
Najsłynniejsza zaś jest Nike Pajoniosa z Olimpii, wzniesiona około roku 420 pne.
PajonSios w sposób mistrzowski rozwiązał problem przedstawienia bogini
sfruwającej z nieba. Na tym arcydziele oparto wszystkie niemal późniejsze próby
przedstawienia aniołów w locie.
Nazwą „Nike" ochrzczony został przez warszawiaków posąg kobiety na pomniku
Bohaterów Warszawy trochę przez nieporozumienie. Był to tylko kryptonim, pod
którym ukrywał się rzeźbiarz, Marian Konieczny, wysyłając swój projekt na
konkurs. Mimo to, nazwa, choć nieoficjalna, pozostała.
Morowa ZclTciZcl
Przymiotnik „morowy" znaczy nie tylko „godny uznania, dzielny, fajny, mocny,
przyjemny", nie tylko „zrobiony z mory", ale także (i to nas tylko w tym wypadku
interesuje) „niosący mór, czarną śmierć, dżumę".
Zaczęło się wszystko od cudu. Było to pewnej nocy jesiennej roku 1347, przed
bramami miasteczka portowego Caffa na Krymie. Od tygodni już oblegali je Tatarzy.
O odsieczy nie było co marzyć; los małego przyczółka chrześcijaństwa zdawał się
przypieczętowany. Nic nie mogło go uchronić od zguby. Przerażeni mieszkańcy,
którzy oczekiwali przed świtem ostatecznego szturmu, dowiedzieli się nagle, że
obóz pohańców jest pusty. Tatarzy znikli równie szybko, jak się przed tym
pojawili. Stojący na wale miejskim burmistrz chwycił w objęcia młodego prawnika
z Italii, Gabriela de Mussis (który opisał później te wypadki), wołając: „Bóg
uczynił cud, o który wznosiliśmy modły".
Mieszkańcy Caffy, a było ich około dwóch tysięcy, oddawali się nieposkromionej
radości. Ale już około południa kilku z nich krew rzuciła się ustami. Po
niewielu chwilach wydali ostatnie tchnienie. Jednocześnie prawie zjawili się w
mieście ludzie wysłani na zwiady do opustoszałego obozu. Znaleźli tam kilkaset
niepogrzebanych trupów. Przywołani lekarze stwierdzili, że u Tatarów wybuchła
morowa zaraza, dżuma.
W dwie godziny później wyludniły się również ulice Caffy. Biedacy pozamykali się
w swoich domostwach, zamożni pospieszyli do portu. Dwanaście galer genueńskich
opuściło port. Pod wieczór umarł pierwszy pasażer. W nocy zmarł następny.
Szyprowie porozumieli się między sobą —? zawiną do pierwszego portu włoskiego,
do Messyny. Nazajutrz po przybyciu do portu zaczęli umierać pierwsi mieszkańcy
miasta. Oburzony tłum zmusił flotyllę do odpły-
88
nięcia. Galery opuściły port. Odtąd słuch o nich zaginął. Nawet Gabriel de
Mussis, który nie uległ zarazie, nie wspomina o ich dalszych losach.
Ale los Europy był już przypieczętowany. W kilka tygodni potem zaraza opanowuje
całą Italię, a na Boże Narodzenie przerzuca się do Grecji, Egiptu i Tunisu.
Stamtąd wędruje do Hiszpanii, potem na Bałkany, aby wreszcie spaść na Europę
Ś
rodkową. W rok później czarna śmierć wybucha w Polsce, w Niemczech,
Niderlandach, Francji i Skandynawii. Wyludniają się miasta, handel i komunikację
ogarnia paraliż, rolnik nie wychodzi w pole. Głód i nędza szerzą spustoszenia,
ludność ogarnia panika. Wtedy także, w roku 1348, miła kompania siedmiu młodych
pań i trzech młodych ludzi ucieka przed szalejącą we Florencji zarazą na wieś,
gdzie zabawiają się dowcipnymi opowieściami, z których w kilka lat potem powstał
słynny zbiór opowiadań Giovanniego Boccacio pod tytułem Dekameron.
Zaraza nie była wtedy nowością. Wybuchała już nieraz, lokalnie, w starożytności;
w V wieku występowała nawet epidemicznie w Italii i w Konstantynopolu, ale
pandemii grożącej wytępieniem ludności całego kontynentu jeszcze dotąd nie
bywało. Współcześni odczuwali ją jako Apokalipsę, jako próbę zniszczenia świata
chrześcijańskiego przez moce szatańskie.
A tymczasem dżuma przeorywała Europę systematycznie i dokładnie. W dziewięć lat
po pierwszym pojawieniu się w Caffie dotarła okrężną drogą ponownie do tego
miasteczka nad Czarnym Morzem, dziś zwanego Teodozją. Przez ten czas zdążyła
zabić 42.800.000 ludzi według obliczeń przeprowadzonych na polecenie papieża
Klemensa VI. Zginęło wówczas ćwierć ludności Europy.
Dżuma i trąd nie były jedynymi epidemiami, jakie z nieznaną dotąd siłą nawiedzać
zaczęły ten kontynent. Ogromne szkody czyniła ospa, nieco mniejsze gruźlica i
tyfus. Prawdopodobnie przyczynił się do ich rozprzestrzenienia kontakt świata
zachodniego
89
z niezbadanymi przestrzeniami Azji i Afryki. Typowe jest pierwsze pojawienie sdę
dżumy w Caffie, na kresach cywilizacji. Szybkiemu rozwojowi epidemii pomagał
brak higieny. Średniowieczny Paryż. Londyn, Mediolan czy Kolonia nie mogły
równać się pod względem higieny z poziomem starożytnych Aten, Rzymu czy
Aleksandrii. Wspomagała epidemie ciasnota zamkniętych murami, pełnych zaduchu i
nieczystości miast o wąskich ulicach.
Lekarz średniowieczny stał przed przeciwnikiem tak przerażająco potężnym, jak
ż
aden inny lekarz poprzednich czy późniejszych czasów. Stosunek sił między
lekarzem i chorobą przesunął się ma korzyść choroby tak dalece, że wysiłki
ówczesnej medycyny, aby tę nierówność skorygować, mają w sobie z dzisiejszego
punktu widzenia coś wzruszająco tragicznego. Tę słabość średniowiecznego lekarza
przedstawia się nieraz jako ciemnotę lub brak energii. W 'rzeczywistości jednak
robił on wszystko, co tylko mógł. Jeśli idzie o środki zapobiegawcze, to —
zwłaszcza w stosunku do trądu i dżumy — działał nadzwyczaj zręcznie i nie bez
sukcesów. Nie oddawali się też ówcześni lekarze wyłącznie spekulacjom
filozoficznym, jak się to często twierdzi. Od owych właśnie czasów bierze
początek nowoczesna anatomia, rozbudowana w okresie odrodzenia w samodzielną
dyscyplinę; średniowiecze odkryło infekcję jako zjawisko powodujące chorobę; to
właśnie ówczesne epidemie dały początek medycynie społecznej. Dlaczego jednak
zaraza morowa przybrała akurat w XIV wieku aż takie rozmiary, dlaczego się w
pewnej chwili skończyła, aby sdę już nigdy w podobnym stopniu nie powtórzyć,
pozostaje do dziś tajemnicą.
Nić Ariadny
Znaczy to — nić przewodnia, sposób wybrnięcia z beznadziejnie zagmatwanej
sytuacji. W mitologii greckiej Pazifae, żona Minosa, potężnego króla Krety,
urodziła Minotaura, potwora o ludzkim ciele i głowie byka. Dla niego właśnie, na
polecenie króla Minosa, wielki inżynier Dedal zbudował Labirynt — pałac o
zagmatwanym układzie sal i korytarzy. Minos rozkazał Ateńczykom, aby raz na
dziewięć lat składali mu haracz w postaci siedmiu dziewic i siedmiu młodzieńców,
których umieszczano w Labiryncie, gdzie już czatował na nich Minotaur, aby ich
kolejno pożreć. Kiedy Ateńczycy wysłać mieli trzeci taki haracz Minosowi, obecny
w mieście bohater ateński Tezeusz tak głęboko współczuł rodzicom, których dzieci
miały być wybrane w drodze losowania na ofiary Minotaura, że postanowił pojechać
wraz z nimi. Na Krecie Ariadna, córka Minosa, zakochała się w Tezeuszu od
pierwszego wejrzenia. Obiecała mu też pomóc zabić swego przyrodniego brata,
Minotaura, pod warunkiem, że zabierze ją do Aten jako swoją żonę. Tezeusz
zgodził się chętnie i przyrzekł uroczyście ożenić się z nią. Otóż Dedal, nim
wyjechał z Krety, pozostawił Ariadnie magiczny kłębek włóczki i nauczył ją, jak
się nim posługiwać przy wejściu i wyjściu z Labiryntu. Należy otworzyć drzwi
wejściowe i przywiązać nić do nadproża. Wtedy kłębek się potoczy zawiłymi
drogami, zmniejszając się ciągle, aż do najdalszego zakątka, w którym mieszka
Minotaur. Ten kłębek Ariadna dała Tezeuszowi.
Kiedy zabił Minotaura mieczem ofiarowanym mu przez Ariadnę i wydostał się przy
pomocy nici z Labiryntu, zbryzgany jeszcze krwią potwora, Ariadna ucałowała go i
poprowadziła, wraz z dziewczętami i chłopcami do portu, gdzie wsiedli na
oczekujący ich okręt i odpłynęli pod osłoną ciemności. W parę dni później, kiedy
wylądowali na wyspie Naksos, Tezeusz
BI
pozostawił tam uśpioną Ariadnę i pożeglował dalej. Dlaczego postąpił w sposób
tak haniebny — nie wiadomo. Obudziwszy się, Ariadna gorzko zapłakała. Jedna z
legend powiada, że wtedy właśnie wylądował na wyspie bóg Dionizos, który Ariadnę
pocieszył i bezzwłocznie poślubił.
Superman
Już w głębokiej starożytności ludzie marzyli o postaciach heroicznych, podobnych
bogom, bohaterach, którzy by (używając przykładów współczesnych) łączyli w sobie
siłę fizyczną goryla z inteligencją Einsteina, uzdolnienia muzyczne Beethovena z
urodą greckiego boga. śe i obecnie taka postać nie przestaje zaprzątać nam
wyobraźni, świadczą bohaterowie przygodowych seriali telewizyjnych, takich jak
Superman (po angielsku: Nadczłowiek), niezwyciężeni, mądrzy, dzielni, umiejący
nawet fruwać! Nieosiągal-ność wszelkich prób stworzenia takiego supermana za
pomocą doboru sztucznego najłatwiej wyjaśnić na przykładzie zwierząt hodowlanych,
choćby psa, którego oswojono co najmniej dziesięć tysięcy lat temu.
Cykl pokoleniowy psa jest średnio dziesięć razy krótszy od cyklu człowieka,
wynosi bowiem dwa lata zamiast dwudziestu. Szacując więc z grubsza, od czasu
oswojenia przeszedł on przez cztery tysiące pokoleń, podczas gdy człowiek
przeszedł w tym okresie przez czterysta. Dlatego skutki genetyczne życia
cywilizowanego powinny być u psa wyraźniejsze i stanowić pewną wskazówkę co do
genetycznej przyszłości człowieka, jeśli przyjmiemy, że w warunkach życia
ludzkiego nie zajdą jakieś radykalne zmiany.
Sytuacja wilka i człowieka, nawet przed oswojeniem psa, była o tyle podobna, że
tak jak lew na południowej, tak wilk na północnej półkuli zajmował
92
dominującą pozycję drapieżnego mięsożercy polującego na ssaki żyjące w stadach.
Od czasu kiedy człowiek wynalazł włócznię, łuk i strzały, i on także mógł z
powodzeniem polować na duże zwierzęta kopytne. Plemiona myśliwskie epoki
kamiennej współzawodniczyły więc bezpośrednio z wilkami polującymi na tę samą
zwierzynę. Co więcej, zarówno wilki jak i ludzie żyją (a przynajmniej polują) w
gromadach wykazujących znaczny stopień współdziałania i wzajemnej pomocy
wewnątrz grupy. Wreszcie, jako zwierzę dominujące w swym środowisku, nie mające,
poza człowiekiem, współzawodnika, walk, podobnie jak człowiek, odznacza się
wielopostaciowością, niezależnie od zwykłego podziału na płcie i osobniki młode.
Wilki wykazują tak znaczne odmiany indywidualne w kształtach, ubarwieniu i
zachowaniu się, że obserwujący je przyrodnik z łatwością rozpoznaje każdego
członka stada.
Pies, jedno z pierwszych zwierząt domowych, nabrać musiał od razu niemałego
znaczenia społecznego jako obrońca i pomocnik w łowach. Szybko też zapewne stał
się pożądanym nabytkiem dla każdego szczepu. Wkrótce więc rozpowszechnił się,
ulegając zróżnicowaniu na odmiany południowe krótkowłose, jak dingo, i — na
przeciwległym krańcu zasięgu — na silnie uwłosione, jak pies eskimoski. Hodowla
zwierząt i roślin była przyczyną powstawania dalszych odmian psów. Teraz pies
występuje jako obrońca stad przed wilkami, specjalizuje się w polowaniu na
najróżniejsze zwierzęta. Po rewolucji przemysłowej pies staje się także
towarzyszem i ulubieńcem mieszkańców miasta.
Pomysł wzmacniania i utrzymywania pożądanych cech psa przez hodowlę naukową ma
niewiele ponad sto lat; dopiero w drugiej połowie XIX wieku dostrzeżono
możliwości sztucznej selekcji dla tworzenia współczesnych czystych ras. Ale całe
długotrwałe współżycie z człowiekiem dało jako wynik niiebywałe wprost
zróżnicowanie się form: mamy dziś karły wa-
93
żą
ce mniej niż 2 kg i olbrzymie dogi i bernardyny, ważące tyle, co największe
wilki; bezwłose meksy-kany i kudłate pudle, uszy sterczące i obwisłe, nogi
krótkie łub długie. Zróżnicowanie cechuje również człowieka, nigdy jednak nie
osiągając tak kontrastowych różnic wymiarów i wagi.
Porównując te odmiany psów hodowlanych z ich przodkiem wilkiem, znajdujemy jakąś
z jego możliwości, wziętą oddzielnie i w formie spotęgowanej, w każdej rasie
psów. Teriery są agresywniejsze od wilka, charty — szybsze itd. Jednak żadnej
rasy psów nie można określić jako superwilka. Ich specjalne uzdolnienia
osiągnięto przez rezygnację z innych. Na przykład szybkość charta — kosztem
rezygnacji z potężnego umięśnienia, zwłaszcza szczęk, które pozwalają wilkowi w
potrzebie żywić się kośćmi.
ś
adna rasa psów nie mogłaby współzawodniczyć z wilkiem w warunkach naturalnych,
nawet pies eskimoski. Psy zdziczałe mają szansę sukcesu tylko w wypadku braku
współzawodników, jak na kontynencie australijskim, lub w pobliżu osiedli
ludzkich. Wilk to zwierzę potężne i wytrwałe, dostosowane do życia w
najróżniejszych wariantach niepomyślnych i twardych warunków. W porównaniu z nim
psy przedstawiają się jak grupa specjalistów pełniących swe poszczególne funkcje
pod opieką człowieka. Stąd wynika, że rozwój wszechstronnych uzdolnień,
pozwalających dawać sobie radę w zmiennych warunkach otoczenia, nie prowadzi do
doskonałości tych cech, ale
94
do równowagi między nimi, do umiejętności przystosowania się, a nie do
rekordowych wyczynów na wszystkich polach.
Rozwinięte społeczeństwo ludzkie korzystać może z niezwykle udoskonalonych,
wyspecjalizowanych uzdolnień jednostek. Nadczłowieka nie szukajmy zatem w
poszczególnych indywiduach, ale w społeczeństwie jako całości. Kto by usiłował
wyselekcjonować sztucznie ludzi doskonałych pod każdym względem, fizycznie i
umysłowo, otrzymałby zapewne w rezultacie grupę ludzi pod każdym względem
przeciętnych. Natomiast wysoki stopień organizacji społecznej pozwala na coraz
dalsze różnicowanie się indywidualności. Nawet w społeczności wilków korzystne
jest posiadanie osobników bardzo śmiałych i bardzo bo-jaźliwych. Te najwcześniej
zwęszą niebezpieczeństwo i wycofają się, ostrzegając stado, podczas gdy
najśmielsze prą naprzód szukając łupu. W społeczeństwie ludzkim zróżnicowanie
jednostek jest jeszcze o wiele pożyteczniejsze.
Uczta Lukullusa
Nazywamy tak wystawną biesiadę odznaczającą się przepychem, obfitością i
smakowitością potraw. Lu-cius Licinius Lucullus (około 117—56 pne.), wódz i
polityk rzymski, słynął z bogactw, rozrzutności i smakoszostwa. Sława taka nie
była łatwa do osiągnięcia u Rzymian, którzy, jeśli byli zamożni, zaspokajali
zachcianki swego podniebienia z pasją nlie znającą granic, zresztą znacznie
bardziej jeszcze w okresie cesarstwa niż za czasów Lukullusa. Bankiety
przygotowywano niesłychanie skrupulatnie i zapobiegliwie. W willach (czyli na
folwarkach) hodowano ryby, zwierzynę i ptactwo w sposób wysoce fachowy.
Udoskonalono metody tuczenia nie tylko kur i zajęcy,
95
ale nawet strusi. Czego ziemia italska nie płodziła, to sprowadzał handel. Ze
wszystkich stron znanego wówczas świata sprowadzano wykwintne wina i przysmaki.
Mimo to, gdyby kto z czytelników tej książki miał uczestniczyć w bankiecie
rzymskim, wątpić trzeba, czy jego podniebienie i przewód pokarmowy miałyby powód
do zachwytu. Kucharze, kupieni za olbrzymie pieniądze, używali sekretów swej
sztuki i najkosztowniejszych przypraw do przygotowania potraw, które często
uznalibyśmy za niejadalne.
Wiadomo przecież, że różnice smaku mieszkańców różnych krajów, ludzi różnych
pokoleń, mogą być ogromne, toteż nie powinny nas dziwić różnice między naszym a
rzymskim gustem w gastronomia. Trudno o całkowitą precyzję w tej sprawie, gdy
nie zawsze można dokładnie zidentyfikować potrawy czy sosy, ale z pewnością
uważalibyśmy za marnowanie darów bogów potrawkę z gołębia według przepisu
Apiciusa: z pieprzem, daktylami, miodem, octem, winem, oliwą, musztardą i wielu
innymi, trudnymi do rozpoznania przyprawami. Rzymianie lubili grzyby, tak jak my,
ale dusili je w miodzie. Trudno jednak twierdzić, że nasz smak jest obiektywnie
lepszy, bo Rzymianie woleli na przykład sery świeże, a my jadamy je nieraz
sfermentowane, z niezłym fetorkiem. Oni też nie tknęliby dziczyzny skruszałej, a
my inie lubimy świeżej.
Trzeba pamiętać, że wielu naszych ulubionych typów jadła i napojów starożytni
nie znali. Rzymianie nie wiedzieli co to kawa, herbata, cukier, wódki, trufle,
ziemniaki czy pomidory. Słodycze robiono z miodu, lub z gotowanego moszczu
winnego. Jedynym napojem alkoholowym było wino, nawet w barach (czyli
thermopoliach), które, jeśli sądzić według ruin Pompei, były równie popularne
jak dziś. Ceniono wielce np. umiejętność nadziewania kiszek lub pęcherzy
ś
wińskich niezliczonymi, wyszukanymi ingrediencjami. Użycie chleba upowszechniło
się prawdopodobnie dopiero na początku II wieku pne. Przedtem je-
96
dzono puls czyli bryję z kaszy, albo polentę z tartej, prażonej kaszy
jęczmiennej, po grecku zwanej madza.
Z mięs, prócz ulubionej wołowiny i wieprzowiny, używano dziczyzny, mięsa dzikich
osłów, a także ko-szatek (gryzoni hodowanych z wielkim staraniem w glirariach).
Kurami na ogół gardzono, woląc od nich ptactwo dzikie, hodowane jednak na wzór
domowego, co musiało wpływać ujemnie na ich smak. Ceniono bardzo flamingi (a
zwłaszcza ich języki), bociany, żurawie i pewien gatunek papużek. Pawie
stanowiły przedmiot wielkiego entuzjazmu gastronomicznego. Dobra ryba była
jednak potrawą najbardziej poszukiwaną.
Różnice smaku między nami a Rzymianami zaznaczają się bardziej jeszcze w sosach
niż w samych potrawach. Lubili oni mieszać na tym samym talerzu rzeczy gorzkie i
słodkie, ocet, miętę, miód, gotowany moszcz winny, suszone owoce. Ale główną
cechą kuchni rzymskiej była obfitość pewnych sosów rybnych, nie przygotowywanych
dla jakiegoś określonego posiłku, ale wytwarzanych w sposób zawiły i długotrwały,
a potem przechowywanych w słojach w piwnicy. Przyrządzano je w setkach odmian, a
mało było potraw, których smaku nie ulepszano by którymś z nich. Każdy miał
własną nazwę, jak garum, ???????? czy liąuamen. Zręczność kucharza polegała w
niemałej mierze na dodawaniu właściwej ilości owego garum. Dwa jajka z odrobiną
garum stanowiły
9*
już prostą a wyborną potrawę. Produkcja garum wymagała niezwykłej troski, pracy
i kosztownych domieszek, dlatego było bardzo drogie. Używano go jednak tak
powszechnie, że ośrodki specjalizujące -się w jego produkcji znajdujemy nawet
daleko od Rzymu. Przemysł garum kwitł na przykład w Pompei. Najlepsze
sprowadzano z Hiszpanii. Trudno dziś orzec jak garum smakowało. Z zachowanych
przepisów wynikałoby, że było ono ostre, kwaśne i nieco mdlące. Nasze żołądki
zbuntowałyby się najpewniej przeciw niemu. A przecież nie znając dobrze smaku
garum, nie można chyba rzetelnie ocenić kuchni starożytnych Rzymian!
Jabłko Newtona
Posłuchajmy naprzód, co pisał o nim angielski poeta romantyczny Byron w X pieśni
Don Juana: „Gdy Newton widział jabłko spadające z drzewa, ockniony z swojej
kontemplacji znalazł, czego się ludzkiej przez tysiące lat nie udało znaleźć
kalkulacji, prawdę, że Ziemia to jest wirujące ciało — powszechnej prawem
grawitacji. I to jedyny był w świecie przypadek, że człeka wzniosły: jabłko i
upadek. Odtąd jest płodna wynalazków gleba, człowiek maszyny ciągle nowe kleci i
wkrótce parą do Księżyca wzięci". Trudno tu odmówić Byronowi zdolności trafnego
przewidywania. Wydarzenie z jabłkiem było jednak trochę bardziej
skomplikowane, niż w przypadku Adama, Ewy i drzewa wiadomości w biblijnym
Raju. W roku 1665, kiedy Newton miał 22 lata, w południowej Anglii wybuchła
dżuma i uniwersytet w Cambridge został zamknięty. Dlatego Newton spędził poł-
aś
torą roku w domu, z dala od tradycyjnej nauki, w okresie, kiedy płonął
żą
dzą wiedzy.
W tym właśnie entuzjastycznym, młodzieńczym nastroju siedząc pewnego dnia w
ogrodzie swej matki, zobaczył spadające z drzewa jabłko. Do tego miejsca
anegdota zgadza się z prawdą. Może nawet autentyczny jest gatunek tego jabłka:
„Kwiat Kentu". Ale tu historyjka gubi istotę sprawy. Bo to, co przyszło na myśl
Newtonowi na widok spadającego jabłka nie było ideą, że siła ciężkości musi je
przyciągać do ziemi. Ta koncepcja jest starsza od Newtona. Uderzyło go natomiast
przypuszczenie, że ta sama siła grawitacji, która sięga czubka jabłoni, może
sięgać dalej, poza Ziemię i jej atmosferę, bez kresu, w przestrzeń, może też
docierać do Księżyca. I to była właśnie nowa myśl Newtona: że prawdopodobnie
właśnie grawitacja utrzymuje Księżyc na orbicie okołoziemskiej. Newton zabrał
się do obliczenia, jaka potrzebna by była siła z Ziemi, zmniejszająca się
proporcjonalnie do kwadratu odległości, aby utrzymać Księżyc, i porównał ją ze
znaną siłą ciążenia na wierzchołku jabłoni. Te siły zgadzały się z sobą. (Mówiąc
ś
ciślej — na początku nie zgadzały się wcale i to spowodowało kilkunastoletnie
opóźnienie sformułowania ostatecznego
99
prawa grawitacji. Dopiero gdy astronom angielski John Flamsteed dostarczył
Newtonowi nowych danych o Księżycu, prawo ciążenia zaczęło „grać"). Newton
powiada lakonicznie: „Wyszło mi, że siły zgadzają się w znacznym stopniu". Tylko
w znacznym stopniu! Podobieństwo jest nierozłączne z przybliżeniem, bo żadna
analogia nie jest całkiem ścisła. W tym zdaniu Newtona mieści się już wiedza
współczesna w pełnej zbroi.
Wyrasta ona z porównania, które uchwyciło podobieństwo między całkiem różnymi
zjawiskami. Bo jabłko w sadzie i Księżyc na niebie są od siebie tak odmienne w
ruchach, jak to tylko jest możliwe. Newton dostrzegł w nich dwa objawy tego
samego pojęcia — grawitacji. I to pojęcie, i to połączenie, jest aktem twórczym
uczonego. Bo wszelki postęp w nauce to odkrywanie na każdym kolejnym szczeblu
rozwoju nowego porządku, łączącego z sobą rzeczy, których dotąd, w naszym
mniemaniu, nic z sobą nie łączyło. Uczynił to Faraday, spajając ogniwem
elektryczność z magnetyzmem; Clerk Maxwell ?—? łącząc je oba ze światłem;
Einstein — kojarząc czas z przestrzenią, masę z energią, drogę światła w pobliżu
Słońca z lotem pocisku.
Proszę ciebie
Jest to jeden z ulubionych wtrętów do potocznej mowy wielu osób, ulubionych
oczywiście tylko przez te właśnie osoby, ale nie przez ich rozmówców. Uniknąć
zanudzenia tym wyrażeniem można w dwojaki sposób: albo unikać rozmów z takimi
osobami, albo nie wypijać z nimi bruderszaftu. Wtrętów takich istniało i
istnieje mnóstwo. Można by je nazwać mechanicznym sposobem rozwadniania mowy ku
swojej wygodzie a utrapieniu słuchających.
100
Za czasów naszych dziadków wielu starszych mężczyzn wtrącało co chwila wyraz
„panie", nawet rozmawiając z kobietami. Był to skrót starszego o jeszcze jedno
pokolenie powiedzonka „panie dzieju" i jeszcze starszego „panie dobrodzieju".
Współczesną plagą jest retoryczne pytanie „prawda?", albo, zwłaszcza u dziewcząt
„wiesz?", wtrącane do każdego zdania, często po kilka razy i nie oczekujące
odpowiedzi. W miarę skuteczną metodą tępienia tych dwóch ostatnich automatyzm ów
jest pedantyczne odpowiadanie za każdym razem: „Prawda" (albo „Nieprawda") i
„Wiem" (albo „Nie wiem").
Wyrażenia takie nazywano także przysłowiami osobistymi. Etnograf i historyk
kultury, Zygmunt Gloger, uważa je za świadectwo lenistwa umysłowego a także mody
w dawnej Polsce bardzo rozwielmoż-nionej, nawyknieniem narodowym, pozostałością
czasów, kiedy to zarówno magnat jak i szaraczek albo chłop miał jakieś ulubione
wyrażenie, które często powtarzał, pod którym znano go wszędzie, od którego
dostawał nieraz przezwisko.
Wiadomo na przykład, że „panie kochanku" było przysłowiem a także przezwiskiem
Karola Radziwiłła, miecznika litewskiego i wojewody wileńskiego, natomiast
„rybeńko" było wyrażeniem i przydomkiem jego ojca, Michała Kazimierza, hetmana
wielkiego litewskiego. Stanisław Potocki, hetman wielki koronny i wojewoda
krakowski, miał przysłowie łacińskie re vera, co znaczy „zaiste", „w rzeczy
samej" i dlatego nazywano go Rewera. Przysłowia „mopanie" używał książę
Sanguszko, starosta czerkaski. „Moja panno" mówił do najbardziej nawet wąsatych
szlachciców Jan Klemens Branicki, hetman wielki koronny. Kraj-czy koronny
Wielopolski powiadał „bała, bała", co zaliczyć by można do mniej wymyślnych
przysłów, podobnie jak „bracie kuku" Kacpra Maciejowskiego. Przysłowia te jednak
miały chociaż zaletę oryginalności — powtarzane w nieskończoność przez jednego
101
tylko człowieka stanowiły w końcu jakąś jego dość absurdalną cechę.
Późniejsze czasy aż do dni współczesnych charakteryzuje jednak moda powszechna.
Takie wyrażenia jak „uczciwszy uszy" czy „panie dobrodzieju" można było słyszeć
zarówno od wojewody, jak zagonowego szlachcica podlaskiego, mieszczanina z
Wielkopolski czy kmiecia mazowieckiego. Zwyczaj ten utracił zatem cechy
oryginalności. Ignacy Krasicki w Panu Podstolim wylicza kilka pospolitych w
końcu XVIII wieku przysłów mowy potocznej. Są to: tandem tedy; ale, ale; jak się
zowie; mospanie; mościwy panie. Jan Chryzostom Pasek często powtarzał słowa „po
staremu". Ksiądz Kamieński, słynny kaznodzieja czasów saskich, powiadał do
każdego: „królu mój polski". Michał Czajkowski (czyli Sadyk Pasza) przytacza
nader oryginalne przysłowia osobiste: „basam terem tetem" oraz „pieszczona Filis
fantazję straciła".
102
Modne obecnie „wiesz" w ustach młodego, czy nawet trochę już starszego
dziewczęcia, jest znacznie krótsze, prostsze, ale bodaj czy nie równie nużące,
zwłaszcza przy współczesnym tempie żyda.
Męki Tantala
Nazywamy tak cierpienia wynikające z dręczącego pożądania rzeczy znajdujących
się blisko, na widoku, w obfitości, a jednak niedostępnych. W mitologii greckiej
Tantal, król lidyjski, był przyjacielem Zeusa, uczestnikiem uczt na Olimpie,
gdzie pijał nektar i jadał ambrozję, co mu w końcu tak zawróciło w głowie, że
zaczął wykradać to boskie jadło, aby się nim popisywać przed przyjaciółmi. Nim
jednak zdołano odkryć tę zbrodnię, popełnił gorsze. Chcąc wypróbować
wszechwiedzę Zeusa, zaprosił bogów na ucztę, zabił swego syna Pelopsa, pokrajał
go na kawałki i dodał je do mięsa przygotowanego na posiłek. Nikt z bogów nie
tknął jednak ohydnego jedzenia, z wyjątkiem bogini ziarna i ziemi uprawnej,
Demetry, która, obłąkana rozpaczą po stracie swej córki Persefony, zjadła
kawałek mięsa z lewej łopatki. Legenda o Tantalu dotyczy w głównej mierze kary,
jaką poniósł z rąk Zeusa za te przestępstwa, za haniebne nadużycie udzielonych
mu przywilejów. Był jednak nieśmiertelny, gdyż jadał pokarm i napitek bogów, a
zatem kara jego musiała być wieczna, bo nie mógł zostać zabity.
U Homera i u większości innych autorów jest on ciągle głodny i spragniony.
Czytamy w Odysei: „Tantal stał w jeziorze, a woda sięgała mu do brody. Łaknął, a
nie mógł ugasić pragnienia. Ilekroć bowiem nachylał się starzec, chcąc się napić,
woda z szumem przepadała i pod nogami ukazywała się czarna ziemia, którą siła
boska osuszyła. Śmigłe drzewa zwieszały nad jego głową swe owoce, grusze,
granaty, jabłonie
103
wspaniałe, słodkie figowce i oliwki rozrosłe, ale gdy starzec sięgał do nich
ręką, wiatr porywał je ku ciemnym chmurom". Grecki poeta Pindar pisze, że wielki
głaz wisi nad głową Tantala nieustannie grożąc upadkiem, tak że karą jest tutaj
wieczysty strach. Tragik Eurypides natomiast nie umieszcza Tantala w podziemiach
Tartaru, ale zawiesza go w powietrzu.
Po ukaraniu Tantala Zeus przywrócił życie Pelop-sowi, a Demeter zrobiła mu nową
łopatkę z kości słoniowej na miejsce poprzedniej, obgryzionej przez siebie.
Tenże Pelops był bratem Niobe i ojcem Atreusza, a zatem dziadkiem Atrydów:
Agamemnona i Menela ja.
Jak pies z kotem żyją
To znaczy, już co najmniej od XVI wieku, źle z sobą żyją, gryzą się, drą się,
ż
rą się, nie lubią się. A przecież dobrze wiadomo, że szczenię wychowane razem z
kotkiem tworzą równie zgraną uczuciowo parę jak dwa psy lub dwa koty. Pies goni
koty wtedy tylko, kiedy jest tego wyuczony przez szczucie. Im lepiej poznajemy
zwierzęta, tym bardziej się przekonujemy, że ich zwierzęcą osobowość kształtuje
doświadczenie. Czy kaczęta dążą instynktownie do wody? Czy młode wydry są
instynktowymi pływakami? Czy cipki instynktownie dziobią ziarna zboża? Czy koty
instynktownie zabijają myszy? Ozy ptaki instynktownie unikają niesmacznych
gąsienic? Czy małe ssaki instynktownie zabierają się do ssania swych matek? Na
wszystkie te pytania i na wiele podobnych odpowiedź brzmi — nie (z pewnymi
zastrzeżeniami).
Zwierzęta mają pewną liczbę wrodzonych popędów i skłonności. Im prymitywniej sze
zwierzę, tym mniej wprowadzić umie zmian i przekształceń do wrodzonych wzorców
postępowania. Ale wszystkie zwierzęta
104
posiadające choćby iskrę świadomości, ciemniejszą czy jaśniejszą, przechodzą
przez doświadczenia życiowe jak przez szkołę. Im forma zwierzęca jest wyższa,
tym mniejszą część osobowości zajmuje dziedziczne wyposażenie instynktu, a
większą — korzyści z doświadczenia. Małe słonie często zabierają się do ufnego
ssania ogona czy trąby swojej matki. Nie mają instynktu piersi; tylko głód a
także zapach mleka są ich przewodnikami. Małe pisklęta, choćby nie wiedzieć jak
spragnione, nie poznają wody instynktownie. Dziobią ją na chybił trafił, tak jak
dziobią wszystko inne, a dopiero przy tej sposobności przekonują się, co nadaje
się do zaspokojenia pragnienia. Z początku dziobią z jednakowym entuzjazmem żwir
i ziarno. Muszą się dopiero nauczyć rozróżniać swoje pożywienie. Ale sam
instynkt dziobania jest wrodzony.
Różne zwierzęta obdarzone są różnymi możliwościami przyswajania i zapamiętywania
nauki. Pewien biolog umieścił karalucha w pudełku, którego jedna połowa była
szklana i mocno oświetlona, druga — drewniana i ciemna. Karaluch, kierowany
potężną reakcją ruchową, nakazującą mu ucieczkę od światła, szukał oczy wiście
schronienia w najciemniejszym zakątku. Jednak za każdym razem zostawał tam
rażony prądem elektrycznym. Po pewnej liczbie takich prób podniecony karaluch
krążyć zaczął, wahając się, na granicy światła i cienia. Z czasem wahania te
trwały dłużej i dłużej, aż wreszcie pewnego dnia owad zatrzymał się stanowczo po
stronie oświetlonej i prawie
105
przez godzinę nie wchodził w obręb cienia. Reakcja instynktowa została pokonana.
Karaluch wzniósł się ponad prymitywny mechanizm podstawowego kara-czaństwa.
Trwało to tylko godzinę, bo karaluch nie potrafi utrzymać dłużej w pamięci
nabytej wiedzy, zwłaszcza idącej wbrew instynktowi. Umiał jednak, choć w
skromnej mierze, okazać, że jest zwierzęciem a nie rośliną, że potrafi
asymilować proste fakty doświadczenia i przechować je choćby na krótko w swej
owadziej wyobraźni.
Całej tej rprawie, jak zwykle gdy mowa o zjawiskach w przyrodzie, niezbędny
byłby szereg zastrzeżeń. Należałoby tu wspomnieć o różnych rodzajach stosunków
między zwierzętami, jak np. stosunek między drapieżnikiem i ofiarą. Zarówno psy,
jak i koty, nawet nigdy nie szczute, mają jednak tendencję (dającą się stłumić
tresurą) chwytania i co najmniej tarmoszenia wszystkiego, co przed nimi ucieka,
a nie jest od nich wyraźnie silniejsze. Ale to by nas zaprowadziło zbyt daleko.
Inkunabuł
Wyrazem tym określamy książkę wydrukowaną przed rokiem 1501. Pochodzi on z
łacińskiego incuna-bula oznaczającego „powijaki, kołyskę, pochodzenie, miejsce
urodzenia". Nauka, zajmująca się badaniem inkunabułów od strony drukarskiej i
bibliograficznej, nazywa się inkunabulistyką.
Przed Gutenbergiem druku używano głównie do reprodukcji rysunków, wzorów na
płótnie, kart do gry itp. Rysunek wycinano w drzewie, kamieniu lub metalu, a
otrzymany w ten sposób blok wkładano do zmodyfikowanej prasy do wina, smarowano
farbą i odbijano na papierze, płótnie lub welinie. Dopiero pomysł użycia
ruchomych czcionek zrewolucjonizował drukarstwo. Wpadli na tę myśl Chińczycy
już na
106
czterysta lat przed Gutenbergiem, ale później zarzucili tę ideę zapewne z powodu
trudności, jakie sprawiało rycie i magazynowanie olbrzymiej liczby charakterów
alfabetu chińskiego.
Początkowo celem drukarza było naśladownictwo. Szło o mechaniczne wyprodukowanie
książki najwierniej przypominającej manuskrypt. Biblie Gutenberga były ręcznie
iluminowane, aby wygląd ich był zgodny z ideą czytelnika o właściwym wyglądzie
książki. Dopiero pod koniec XV wieku drukarze odkryli trzy główne zasady, na
których odtąd opiera się produkcja książki. Łatwiej jest czytać zadrukowaną
stronicę, jeśli 1) litery są mniejsze i cieńsze niż pismo manuskryptu, 2)
stronica jest mniejsza i węższa, 3) linijki druku oddzielone są od siebie
odstępami.
Drukarstwo stało się pierwszym przemysłem produkcji masowej. Jak każdy taki
przemysł opierało się ono na uproszczeniu i standaryzacji. Drukarze bardzo
wcześnie zatroszczyli się o ujednostajnienie pisowni i przestankowania. Przedtem
każdy pisał i przestankował jak chciał; dziś czynimy to zgodnie z normami
ustalonymi przez drukarzy. Druk przyspieszył standaryzację języków narodowych,
proces, który był już w toku u schyłku średniowiecza dzięki powszechnemu
rozwojowi transportu i komunikacji. Druk przyczynia się do „zamrożenia" języka,
do wyrównania jego odmian środowiskowych i regionalnych. Różnice takie silniej
utrzymują się w mowie, język mówiony różni się od pisanego. A druk przyczynia
się do mocniejszego jeszcze zróżnicowania mowy i pisma. Przede wszystkim zaś
druk powiększył liczbę odbiorców pisarza. Obliczono, że pod koniec XV wieku
znajdowało się w obiegu w Europie około dziewięciu milionów egzemplarzy książek
drukowanych, a zaledwie kilkadziesiąt tysięcy manuskryptów.
Dopóki książki uważano bardziej za dzieła sztuki graficznej niż za wyraz myśli
ludzkiej, książki drukowane traktowano z lekceważeniem. Niektórzy właściciele
bibliotek odmawiali przyjęcia druków. Ale
107
^??????
?&?&?????
???????
??? ??? ?? ??? ??*'r ??: ?????? et oj**
książki drukowane naśladujące manuskrypty były bardzo drogie. W 1498 roku pewien
uczony skarżył się wielkiemu drukarzowi włoskiemu Aldusowi Ma-nutiusowi, że
mógłby kupić dziesięć pięknych manuskryptów łacińskich za cenę pięciu tomów
Arystotelesa in folio (czyli w formacie arkusza raz złożonego), wydanych przez
Manutiusa. Ta reklamacja skłoniła drukarza do rozpoczęcia serii tanich wydań
klasyków w formacie ósemki (tj. ósmej części arkusza). Było to pierwsze na
ś
wiecie wydanie tanich przedruków arcydzieł, które można było nosić w kieszeni.
A zatem „kieszeniowce" nie są bynajmniej wynalazkiem naszego wieku!
Narodziny drukarstwa przypadły na okres zaciekłych sporów religijnych o egzegezę
(interpretację, objaśnianie) Biblii. Nic dziwnego więc, że tak wiele wydań
Biblii ukazało się w pierwszym stuleciu drukarstwa. Pierwsza książka Gutenberga
jest kopią Wulgaty, oficjalnej Biblii Kościoła rzymskiego. Jej łacina była
jednak niedostępna dla przeciętnego czytelnika. Około roku 1500 istniało już 30
wydań Biblii w żywych językach europejskich, głównie w niemieckim, a pod koniec
XVI wieku wszystkie narody Europy mogły już czytać Biblię we własnym języku.
Prze-
108
kłady te złamały monopol Kościoła katolickiego na nauczanie religii. Zbierano
się dla odczytywania ustępów Biblii na głos, aby ją mogli poznać ci, co nie
umieli czytać. Przekłady te wywarły także potężny wpływ na formowanie się żywych
języków europejskich, uważanych przez ludzi wykształconych za wulgarne i
pozbawione uroku w porównaniu z łaciną. Słowa Pisma świętego odczuwane były
także jako święte; ale teraz już nie były to słowa łacińskie, ale niemieckie,
angielskie, holenderskie, polskie itd. Ważność tekstu przydawała godności
językowi, w którym był pisany i drukowany.
Niekiedy przekłady te były arcydziełami literackimi, co nadawało im podwójny
autorytet: religijnej treści i wielkiej prozy. Przekład Lutra stał się wzorem
niemczyzny, czyniąc z dialektu, którym posługiwał się Luter, ogólnoniemiecki
język literacki. W Niderlandach dokonano własnego przekładu Biblii na dialekt
dolnofrankoński, nadając mu tym samym rangę oddzielnego języka germańskiego,
mianowicie języka holenderskiego. W Szwajcarii natomiast wydano Biblię w
przekładzie Lutra, toteż i tam jego niemczyzna stała się językiem literackim
kantonów mówiących dialektem germańskim. „Autoryzowana wersja" Biblii z roku
1611 jest wielkim dziełem literatury angielskiej, kształtującym, na równi z
dziełami Szekspira, angielski styl literacki. Wpływ jej dostrzec można nawet u
autorów współczesnych.
Pierwszym bestsellerem poza Biblią było Naśladowanie Chrystusa św. Tomasza a
Kempie; wydane w 1473 miało 99 wydań do końca stulecia, łącznie z przekładami na
francuski i włoski. Drukarze nie poprzestawali jednak na książkach religijnych.
Wśród dziewięćdziesięciu tytułów, jakie wydał pierwszy drukarz angielski William
Caxton, znajdujemy wydania poetów średniowiecznych, przekłady klasyków, jak
Ezopa i Cicerona, popularne romanse, książkę szachową, dzieła o wychowaniu
moralnym, historię świata, encyklopedię i almanach. Sam Gutenberg wydał 24
10»
109
edycje Gramatyki łacińskiej Donata, której używano w szkołach przez blisko
tysiąc lat. Pierwszy atlas wydano już w 1478 — Geografię Ptolemeusza, dzieło
astronoma z II wieku, uważane za autorytatywne jeszcze przez Kolumba, które
ustąpiło placu dopiero atlasowi Merkatora, opublikowanemu przez jego wnuka w
końcu XVI wieku.
His Master9s Voice
Jest to napis na znaku handlowym firmy gramofonowej, oznaczający w języku
angielskim „Głos jego pana". Znak przedstawia siedzącego kundla (podobnego do
foksteriera), nasłuchującego głosu swego pana, płynącego (jak się łatwo domyślić)
z tuby gramofonu. Imię tego angielskiego kundla brzmi Nipper, ale nie żyje on
już od dawna, bo ten najsłynniejszy chyba na świecie znak handlowy istnieje od
roku 1898. Nieznany i dość mierny malarz angielski Francis Barraud odziedziczył
po swoim zmarłym bracie kundla imieniem Nipper. Pewnego razu, nie mając nic
lepszego do roboty, zrobił jego portret. Potem przyszło mu na myśl, aby
domalować do obrazu jeden z nowomodnych wynalazków zwany fonografem i spróbować
sprzedać to fabrykantowi. Pierwszy, do którego przyszedł, odrzucił tę propozycję.
Powędrował więc nasz malarz do firmy Gramophone Company, dziś noszącej nazwę EMI.
Właściciele złapali obraz z miejsca, zapłaciwszy sto funtów, 09 Barrauda bardzo
ucieszyło. Z czasem miał nawet więcej powodów do zadowolenia, gdy wdzięczna
firma zdecydowała się płacić mu dożywotnią rentę. W późniejszych latach życia
robić musiał bez końca kopie oryginału dla coraz nowych filii EMI na całym
ś
wiecie. Na długo przed pojawieniem się filmowej i telewizyjnej Lassie,
nadstawione ucho Ndppera zaskarbiło mu przyjaźń
110
niezliczonych psiarzy na wszystkich kontynentach, a po śmierci wyprawiono mu
okazały pogrzeb i pochowano pod pięknym drzewem morwowym.
Siedem cudów świata
Siódemka uważana była w starożytności za liczbę mistyczną, świętą (podobnie jak
trójka, dziewiątka, a niekiedy trzynastka). Dlaczego? Nie wiadomo. Może pod
wpływem liczby znanych wówczas ruchomych ciał niebieskich (Słońce, Księżyc i 5
planet), które, według astrologów, decydować miały o losach ludzi. W każdym
razie chętnie grupowano osoby, rzeczy, miasta i pojęcia w siódemki. Jedną z
takich grup było siedem cudów świata, czyli siedem cudów architektury
starożytnej. Oto one:
Piramida Cheopsa (albo wszystkie pirami-. dy ze Sfinksem lub bez niego).
Wiszące ogrody Semiramidy w Babilonie, które ani nie wisiały, ani nie miały nic
wspólnego z Semiramidą, ale były ogrodami założonymi na płaskich dachach i
tarasach pałacowych.
Dalej Mauzoleum w Halikarnasie. Był to wspaniały grobowiec Mauzolosa,
niezależnego niemal satrapy perskiej prowincji Karii, na południowo--zachodnim
wybrzeżu Azji Mniejszej, w wyniesionym przez niego do godności stolicy
Halikarnasie. Tę potężną budowlę z białego marmuru rozpoczął sam Mauzolos, a
skończyła ją jego żona, Artemizja, po jego śmierci, powierzając przyozdobienie
grobowca największym mistrzom IV wieku pne., m. im. Skopa-sowi.
Chwałą innego znów miasta w Karii, prastarego Efezu, była świątynia Artemidy,
zbudowana z niesłychanym przepychem. Niejaki Herostrates, szewc z Efezu, chcąc w
jakiś sposób zdobyć sławę,
lll
podpalił tę świątynię w 356 roku pne., rzekomo tej samej nocy, kiedy urodził się
Aleksander Wielki. Skazano Herostrata na śmierć, a imię jego na zapomnienie,
jednak jeden z historyków ówczesnych, Teo-pomp, zapisał jego imię, dając mu w
ten sposób tak pożądaną przez niego nieśmiertelną (choć idiotyczną) sławę. Warto
wspomnieć, że Herostratowi pozazdrościł tej sławy pewien Anglik, który w 1845
rozbił w Muzeum Brytyjskim jedną z najcenniejszych waz antycznych. Wazę sklejono
z powrotem z ułamków i okruchów, a nazwisko sprawcy dla celów pedagogicznych za
chowano w najgłębszej tajemnicy.
Piątym cudem był Kolos r o d ? j s ? i, posąg brązowy wysokości około
trzydziestu metrów, postawiony w porcie Rodosu. Stał tam tylko przez lat
sześćdziesiąt, bo w końcu roku 224 pne. wywróciło go trzęsienie ziemi. Szczątki
Kolosa leżały tam jeszcze przez kilka wieków.
Szóstym cudem był posąg Zeusa w jego świątyni w Olimpii, olbrzymia rzeźba kryta
złotem i kością słoniową, dzieło Fidiasza. Pomówiony przez wrogów politycznych o
manko w tych właśnie cennych materiałach, Fidiasz musiał uciekać z Aten.
Siódmy cud świata to latarnia morska na wyspie F a r o s pod Aleksandrią,
wysokości około stu pięćdziesięciu metrów. Zamiast niej wymieniają niektórzy,
jako siódmy cud świata, mury Babilonu, ale oczywiście nikomu by nie przyszło do
głowy dodawać je do owych siedmiu jako ósmy cud świata, a wiięc coś nie do
pojęcia, bo wykraczającego poza daną uświęconą siódemkę, których poczet jest
niezmiernie długi.
Mamy więc na przykład siedmiu mędrców. W starożytności zaliczano do nich Talesa
z Miletu, prawodawcę Aten Solona, Chilona ze Sparty, Biasa z Prie-ny, Kleobulosa
z Lindos, Pittakosa z Mityleny i Pe-riandra z Koryntu. Siedem miast greckich
walczyło o to, aby uznać je za miejsca urodzenia Homera: Smyrna, Rodos,
Kolofon, Sauamina, Chios, Argos
112
i Ateny. Według mitologii greckiej było siedem córek Atlasa i Plejony, zwanych
Plejadami, które na wieść o śmierci swych sióstr Hyad popełniły samobójstwo, a
Zeus umieścił je na niebie jako grupę siedmiu jasnych gwiazd w gwiazdozbiorze
Byka. Odtąd plejadą nazywa się grupę (pierwotnie tylko siedmioosobową) ludzi
wybijających się w jakiejś dziedzinie, a związanych wspólnymi poglądami, np.
plejada aleksandryjska, siedmioosobowa grupa tragików greckich z III wieku pne.
albo plejada siedmiu poetów francuskiego odrodzenia (XVI wiek, Ronsard, du
Bellay i inni). Rzym zbudowano na siedmiu wzgórzach: Pa-latyn, Kapitol, Kwirynał,
Awentyn, Eskwilin, Celius, Wiminał. Siódemka też odgrywała ważną rolę przy
zdobywaniu Jerycha. Czytamy w biblijnej Księdze Jozuego: „I rzekł Pan do Jozuego:
Obchodźcie miasto, wszyscy wojownicy, raz na dzień, i tak czynić będziecie przez
sześć dni. A siódmego dnia kapłani niech wezmą siedem trąb i siedmiokroć
obejdziecie miasto..." Biblijny faraon śnił o siedmiu tłustych i siedmiu chudych
krowach, co mu Józef wyłożył jako siedem lat urodzaju i siedem lat suszy,
przeznaczonych w najbliższym czasie Egiptowi. Katechizm wylicza siedem grzechów
głównych: pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i
piciu, gniew i lenistwo. Tradycja przekazuje imiona siedmiu królów rzymskich, z
których tylko trzech ostatnich, pochodzenia etruskiego, można by uważać za
postacie historyczne: Romulus, Numa Pompiliusz, Tullus His-tiliusz, Ankus
Marcjusz, Tarkwiniusz Stary, Serwiusz Tulliusz, Tarkwiniusz Pyszny. Wreszcie w
ś
redniowieczu siedem nauk świeckich stanowiło wstęp do studiów akademickich:
stopień niższy — gramatyka, retoryka, dialektyka; stopień wyższy — arytmetyka,
geometria, astronomia i muzyka.
Chimery
Mieć chimery to znaczy tyle, co kaprysić, dziwa-czyć, stroić fochy, fanaberie,
mieć humory. Ten sam wyraz w liczbie pojedynczej, chimera, oznacza zwykle
jeszcze coś innego, mianowicie: mrzonkę, urojenie, fantazję, ułudę. Chimera w
mitologii greckiej był to zwierz, który miał głowę lwa, tułów kozy, a węża w
miejsce ogona. Nic dziwnego, że ten dziwaczny stwór stał się synonimem urojeń
czy kaprysów. W Muzeum Archeologicznym we Florencji znajduje się słynna rzeźba w
brązie przedstawiająca Chimerę, rzeźba bardzo stara, prawdopodobnie pochodzenia
etruskiego.
Według mitu, Chimerę zgładzić miał bajeczny bohater Bellerofont. Polatując nad
nią na Pegazie, wraził jej do pyska kawał ołowiu na ostrzu włóczni. Ognisty
oddech Chimery roztopił ołów, który spłynął jej do gardzieli i, jeśli się tak
można wyrazić, usmażył ją od środka. Specjaliści twierdzą, że Chimera była
bardzo dawną, przedgrecką jeszcze boginią Roku. W owych czasach rok dzielił się,
jak się zdaje, na trzy, a nie cztery pory. Lwi łeb symbolizował wiosnę, ciało
kozy — lato, a wąż — zimę.
Ale i sama nazwa Chimery jest także interesująca. Bierze się mianowicie od
tułowia potwora, od kozy. Chimaira znaczy po grecku „koza roczniak, koza, która
przeżyła już jedną zimę". O tę zimę właśnie w nazwie chodzi, bo cheima to po
grecku „zima lub zamieć". Wyraz ten ma krewniaków w całej indoeuro-pejskiej
rodzinie językowej. Wystarczy powiedzieć, że sanskryckie hima to „zima albo
ś
nieg", że Himalaje to nic innego, jak „siedziba śniegu". Wreszcie nasza polska
zima to też kuzynka — zarówno Himalajów jak Chimery!
Pegaz
Najsławniejszy koń, skrzydlaty, który uderzeniem kopyta wydobył z ziemi Końskie
Ź
ródło — Hippo-krene, na górze Helikon, a drugie — Peirene, pod Koryntem (jak
twierdzi mit grecki). Nosił herosa Belle-rofonta w czasie walki z Chimerą (patrz
wyżej), a także grzmoty i błyskawice Zeusa. Jako że Helikon poświęcony był Muzom,
Pegaz stał się rumakiem natchnienia poetyckiego, ale dopiero w czasach
nowożytnych (jako przenośnia literacka, wyszła już zresztą całkiem z mody).
Jest wiele innych sławnych koni znanych z imienia w legendzie, literaturze,
historii. Drugim po Pegazie w kolejności sławy byłby chyba Bucefał (co znaczy
„byczogłowy"), ulubiony wierzchowiec Aleksandra Wielkiego. Pozwalał się dosiadać
tylko swemu panu, klękając przy tym. śył lat trzydzieści. Skończył swój żywot w
Indiach, gdzie król zbudował mu mauzoleum i założył na tym miejscu miasto
Bucefalię.
Bajard, czyli Gniadosz, z romansów rycerskich, służył jednocześnie czterem synom
Aj mona i czynił się mniejszym lub większym, zależnie od wzrostu aktualnego
użytkownika. Siady jego kopyta pokazują do dziś w lesie w Soignes i na skale
niedaleko Dinant
116
w Belgii. Pisali o nim w swych poematach Boiardo, Ariosto ;i Tasso.
Rosynant, czyli Chabeta albo Były Koń, był rozpaczliwie chudą szkapą, której
dosiadał równie chudy i kościsty bohater satyrycznej powieści Cervantesa — Don
Kiszot. Bawieka albo Prostaczek nosił hiszpańskiego bohatera narodowego, obrońcę
chrześcijaństwa, pogromcę Maurów, na pół legendarnego Rodry-ga Diaz de Bivar
zwanego Cydem, czyli z arabska Panem. Gdy młody Rodrygo miał sobie wybrać
wierzchowca, pominął najszlachetniejsze rumaki i wybrał niepozornego źrebca.
Ojciec chrzestny nazwał wtedy chłopca „bawieka", a Rodrygo przeniósł ten
przydomek na konia. Bawieka przeżył swego pana o dwa lata. Pogrzebano go przed
wrotami klasztoru w Walencji, a na miejscu tym zasadzono dwa wiązy.
Ksantos był ostatnim koniem, którego używał Achilles. Niesprawiedliwie połajany
przez pana, obwieścił ludzkim głosem Achillesowi zbliżającą się chwilę śmierci.
Grani był bajecznie szybkim koniem Zygfryda, bohatera starogermańskiej sagi
Pieśń o Ni-belungach. W operze Wagnera Zmierzch bogów służy on dla odmiany
Brunhildzie, ponurej sekutnicy, sprawczyni śmierci tegoż Zygfryda, przystojnego
germańskiego blondyna. W utworach dramaturgów angielskich okresu elżbietańskiego
często wymienia się imię Marokka, konia niezwykle wytresowanego. Największej
sztuki dokonał Marokko wdrapując się na wieżę katedry św. Pawła w Londynie.
Trudniejszego jeszcze wyczynu dokonał bajeczny Al Borak (po arabsku Błyskawica),
mlecznobiały siwek o skrzydłach orlich i ludzkim obliczu. Zawiózł on proroka
Mahometa z ziemi prosto do siódmego nieba.
Z polskich koni pamiętamy Taranta, który żegnał hetmana Stefana Czarnieckiego na
łożu śmierci w So-kołówce, 16. II. 1665 ?., jasnopłowego Pałasza króla Jana III,
któremu uratował życie w bitwie pod Parkanami nad Dunajem i wreszcie Kasztankę
marszałka Józefa Piłsudskiego.
1?
Arka Noego
Biblijny patriarcha Noe był człowiekiem prawym i sprawiedliwym, którego Bóg
postanowił oszczędzić wraz z rodziną i zwierzętami w powszechnym potopie,
mającym zgładzić grzeszną ludzkość. W tym celu kazał mu zbudować arkę, pomieścić
w niej po parze zwierząt i przeczekać w niej bezpiecznie katastrofę. Arka
spoczęła wreszcie, gdy wody zaczęły opadać, na górze Ararat, a Noe wraz z trzema
synami Semem, Chamem i Jafetem i ich żonami wysiedli na ląd i zaludnili ziemię
od nowa. Według jednej z legend żona Noego nie chciała wejść do arki, co
spowodowało wielką kłótnię między małżonkami. W Koranie żona Noego, Waila,
usiłuje przekonać wszystkich, że jej mąż oszalał.
Jehowa, nakazując Noemu zbudowanie arki, zastrzegł sobie wymiary dość pokaźne:
długość trzysta łokci, szerokość pięćdziesiąt, wysokość trzydzieści, co w
metrach wyniosłoby mniej więcej 135X22X15. A więc korab wcale nie mały, co
najmniej równy co do rozmiarów niezłemu frachtowcowi oceanicznemu. Mimo to
zastanowić by się można, jak praojciec Noe rozwiązać mógł na swej arce kwestię
mieszkaniową, jeśli wprowadzić tam musiał po parze z każdego gatunku zwierząt (z
wyjątkiem ryb i ssaków morskich oczywiście, którym arka nie była potrzebna, a
także innych stworów pływających). Sprawę tę traktować należy, rzecz prosta, w
sposób nie całkiem poważny, gdyż współczesny podział zwierząt na gatunki nie
mógł być znany autorom Biblii. Nie mieli oni także najmniejszego wyobrażenia o
liczbie gatunków żyjących na Ziemi.
Nie wiedzieli na przykład, że istnieje około pięciuset oddzielnych gatunków
pcheł, z których żaden nie krz3Tżuje się j nie może mieć potomstwa z żadnym
innym. Trzeba też pamiętać o tym, że jedna para słoni nie mogłaby arce
wystarczyć, gdyż słoń afrykański
118
(Loxodon) i słoń azjatycki (Elephas) to dwa różne, nie krzyżujące się z sobą
gatunki. Aby dać jednak pełniejszy obraz sytuacji na arce, wystarczy dodać, że
istnieje przeszło dwa tysiące gatunków samych węży, ptaków izaś — około
piętnastu tysięcy gatunków. A już żaden przyrodnik nie umiałby określić
dokładnie liczby gatunku owadów. Dotychczas odkryto dopiero ponad trzy czwarte
miliona, choć bezlik zapalonych entomologów ugania się za nimi z siatką w ręku
po wszystkich zakątkach globu.
Niestety, nie ma szans na to, aby arka pomieścić mogła całe to towarzystwo, a
jeszcze po parze z gatunku! Przez trap prowadzący na statek musiałoby przejść —
o zgrozo! — przynajmniej sześć milionów istot. O ile można sobie jeszcze
wyobrazić przemarsz gęsiego pięciuset par pcheł, to urąga wyobraźni defilada
piętnastu tysięcy pierwotniaków, które mogłyby się zresztą pojawić pojedynczo,
gdyż rozmnażają się przeważnie przez podział lub pączkowanie.
Atlantyda
Legenda o Atlantydzie jest bardzo stara i ma zdumiewająco twardy żywot. Jej
chrzestnym ojcem był Platon, który w swoich dwóch dialogach, Timaios i Kritias,
opisuje wspaniałą cywilizację Atlantydy, ogromnej wyspy na Morzu Zachodnim, za
Słupami Heraklesa (tj. Cieśniną Gibraltarską), o której filozofowi Solonowi
opowiedzieć miał pewien kapłan egipski. Morze pochłonęło ją w czasie trzęsienia
ziemi na 9.000 lat przed Solonem. Miało to być państwo potężne o kulturze
barbarzyńskiej, lubujące się w zbytku i przepychu, z tej właśnie przyczyny
ukarane przez bogów, którzy zatopili je w ciągu jednej doby.
Wielu dawnych pisarzy usiłowało dowieść, że Atlantyda istniała rzeczywiście;
wiele dawnych map
119
rysuje jej kontury na zachód od Gibraltaru. Większość uczonych średniowiecznych
wierzyła w jej istnienie. Francis Bacon nazwał Nową Atlantydą swoją, napisaną w
1618 r. opowieść o imaginacyjnej wyspie, na której mieściła się rzeczpospolita
filozofów. Echa Atlantydy wciąż na nowo odzywają się w marzeniach ludzkich, a
zatem i w literaturze. Takiego marzyciela, pana Preemby, przedstawia pisarz
angielski H. G. Wells w powieści Ojciec Krystyny Alberty (1925 ?.). W powieści
20.000 mil podmorskiej żeglugi (1870 r.) Juliusza Verne kapitan Nemo odwiedza w
swej łodzi podwodnej ruiny wież Atlantydy. W Głębiach Marakotu Conan Doyle'a
ekspedycja uczonych opuszcza się na dno morza w stalowej kuli i znajduje
kwitnące miasto nakryte wodoszczelnym dachem, zaopatrzone w klimatyzację i
fluorescencyjne oświetlenie, miasto zamieszkałe przez ludzi szczęśliwych.
120
Niezwykłe powodzenie zyskała wydana w 1882 r, pseudonaukowa rozprawa Amerykanina
Ignacego Donnelly, który zgromadził w niej imponującą liczbę wszelkiego rodzaju
materiału dowodowego: geologicznego, archeologicznego i legendarnego, na
poparcie tezy, że Atlantyda istniała, że tam właśnie mieści; się Raj biblijny, i
ż
e kultura Starego i Nowego Świata była rezultatem kolonizacji Atlantydów. Od
czasów Donnelly'ego, którego książka jest zresztą wznawiana do dziś, a
tłumaczona była na wiele języków, ukazało się na ten temat kilka tysięcy pozycji
książkowych!
Chociaż wiadomo, że w poprzednich epokach geologicznych układ lądów i oceanów
był odmienny od dzisiejszego, jednak jest całkiem pewne, że żadne tego rodzaju
zapadnięcie się pod wodę sporego kontynentu nie mogło się zdarzyć w stosunkowo
krótkim czasie istnienia człowieka na Ziemi. Toteż legenda o Atlantydzie
pozbawiona jest jakichkolwiek realnych podstaw. Pomarzyć jednak o niej można.
Kulig
O pochodzeniu tego wyrazu sądzono różnie. Jedni uważali, że pochodzi od słowa
„kul", znaczącego snop czegoś, a w tym wypadku kompanię sąsiadów zebranych na
zabawę. Inni wywodzili go od czeskiego wyrazu „koleg" czyli krążek, inni znów
twierdzili, że początek nazwie dała „kula" czyli krzywuła, to znaczy laska
zakrzywiona, jaką obsyłano niegdyś od domu do domu, zwołując wiece powiatowe, w
danym wypadku może jako hasło do kuligu. Aleksander Bruckner, wielki
językoznawca polski, twierdził natomiast, że kulik-ptak błotny i kulig-ząbawa
zapustna jest tym samym słowem, odmiennie tylko pisanym, i że szlachta
odwiedzała w tłumnym i szumnym korowodzie dwory sąsiedzkie szukając niby ptaka
kulika czy
u»
121
kuligą. Na szczęście ukazujący się zeszytami „Słownik etymologiczny" profesora
Franciszka Sławskiego minął K, wobec czego mamy teraz ostatnie słowo nauki w
sporze. Okazuje się, że etymologia kuligu jest niepewna, a Bruckner może miał
rację, a może nie. Dobrze przynajmniej wiedzieć, że czegoś się nie wie.
Jak to barwnie opisuje Jędrzej Kitowicz, kulig wyprawiał się tak, że kilku
sąsiadów zmawiało się, zabierało dorosłą rodzinę i czeladź na sanki lub kolaski,
karety, wózki, na wierzchowce, jak kto mógł; jechali do sąsiada ani zaproszeni,
ani przestrzegłszy go (bo by się im skrył lub uciekł z domu), bez wszelkiej
ceremonii poty u niego hulając, póki do szczętu nie wypróżnili mu piwnicy,
spiżarni i spichlerza. Gdy już wyżarli i wypili wszystko co było, brali owego
nieboraka z całą familią z sobą i ciągnęli do innego sąsiada, któremu podobne
pustki zrobiwszy, ciągnęli dalej, aż póki wreszcie do tych, którzy zaczęli kulig
nie dotarli. Kuligi zaczynały się w przedostatni tydzień zapustny i trwały do
Wstępnej Środy.
Heros
Greccy herosowie byli najczęściej postaciami mitycznymi, półbogami, otaczanymi
czcią. Traktowano ich pod pewnymi względami jak .duchy czy widma, których
względy należy sobie zjednać. Oddawano im podobną cześć jak bogom podziemnym.
Poświęcano im czarne zwierzęta, ofiary składano nocą u ołtarzy w pobliżu ich
domniemanych grobów, urządzano dla nich lokalne święta i obchody, choć niektórzy
herosowie, jak na przykład Herakles, czczeni byli w różnych miejscach. Mogli to
być dawni bogowie z czasem obniżeni, z różnych powodów, do roli śmiertelników,
albo rzekomi przodkowie żyjących rodów, lub postacie historyczne, na pół
historyczne, albo jeszcze żywi zasłu-
122
ż
eni obywatele, obdarzeni tytułem herosa, którym poświęcano igrzyska i śpiewano
peany (pieśni, hymny).
Cechy charakterystyczne herosa określa w szóstej księdze Iliady Homera Glaukos:
„Hipoloch, ojciec mój, gdy wysyłał mnie pod Troję, zalecił mi, abym był zawsze
dzielnym, abym swą walecznością wsławił się ponad wszystkich innych i bym nie
przyniósł wstydu swoim przodkom". Jest to również pogląd samego Homera, czego
dowodem są słowa Peleja do syna swego, głównego bohatera Iliady, Achillesa,
brzmiące niemal identycznie. Taki jest bowiem heroiczny ideał wojownika,
zapewniający mu sławę u potomności. Na całym świecie znaleźć można to samo
pragnienie pośmiertnej chwały. Wielu niedocenionych artystów i uczonych
pocieszała myśl, że przyszłe pokolenia otoczą ich czcią, której współcześni im
poskąpili.
Nie jest to jednak nasz ideał. Mamy dziś bohaterów nauki i techniki, a nawet
filmu i sportu. Niewiele tu zostało z dawnego ideału herosa, chyba tylko to, że
i dzisiejszy bohater przewyższa wszystkich innych na jakimś polu działania i
znajduje się, choćby na chwilę, na widoku publicznym. Ta krótkotrwałość ich
blasku, ożywająca co najwyżej w rocznice szeregiem artykułów lub książek, różni
ich najbardziej od herosów, których legendy żyły przez stulecia w pamięci ludu.
Opiewali ich poeci. Pieśni te recytowano nieustannie, a przysłuchiwano się im
bez znużenia. Legendy nie tylko przechowywano, ale także odnawiano i wzbogacano.
Rycerze dworu Hohenstaufów, dynastii królów i cesarzy niemieckich, czuli się
krewnymi legendarnego bohatera germańskiego Zygfryda, choć należał on do
barbarzyńskiej przeszłości. Cóż przynosiła ludziom XIII wieku opowieść o
burgundzkich książętach, którzy zginąć mieli w V stuleciu, należących do innego,
nie istniejącego już ludu, do innych czasów o innych
123
zgoła pojęciach rycerskości? A przecież Pieśń Nibe-lungów budziła potężny odzew
w sercach słuchaczy.
Jeżeli to prawda, że Pizystrat, tyran ateński, powołał komisję do zweryfikowania
i ustalenia tekstu poematów Homera, jakże ważne musiały być dla niego te
opowieści o herosach, którzy o siedem wieków wcześniej prowadzili jakąś pozornie
bezcelową wojnę w dalekim zakątku Azji Mniejszej! Kiedy Aleksander Wielki
wkroczył do Azji, wylądował on, jak twierdzi Plutarch w swych śywotach sławnych
mężów, pod Troją. Złożył ofiarę ze zwierząt Atenie, a libację —? ofiarę z wina —
bohaterom Iliady. Zgodnie ze starym zwyczajem wziął udział nago, wraz z
przyjaciółmi jako współzawodnikami, w biegu ku czci bohaterów. O samym
Achillesie powiedział wtedy, że błogosławiony to mąż, który w życiu znalazł
wiernego przyjaciela, Patrokla, a po śmierci wielkiego piewcę swojej sławy
Homera.
Co skłaniało Aleksandra do tego wszystkiego? Nie było przecież wówczas agencji
prasowych ani dzienników, które by poświęciły pierwszą stronę reportażom i
fotografioni z tych uroczystości. Czuł on zapewne prawdziwą potrzebę oddania
czci Achillesowi u progu swego niesłychanego przedsięwzięcia — wyprawy przeciw
Persji, na podbój państwa Achemeni-dów. Czy potrafimy, my, ludzie współcześni,
czytając tego rodzaju starożytny tekst, zrozumieć go w pełni? Odczuć to, co czuł
wtedy Aleksander? Chciałoby się zapytać z uśmiechem: „Drogi Aleksandrze,
czy ta
twoja Troja stała naprawdę tam, gdzie myślisz? Czy jesteś pewny, że Achilles
rzeczywiście istniał? Może okazujesz cześć czemuś, co jest tylko wymysłem
poetyckim?"
Są to pytania, na które Aleksander nie umiałby odpowiedzieć i które wydawałyby
mu się zapewne pozbawione sensu. I miałby o tyle rację, że realne jest tu nie to,
co odbyło się lub nie odbyło około roku 1100 czy 1200 pne. w dolinie Skamandra,
ale to, co żyło przez Wieki w pamięci wielu pokoleń, jako bezcenne świadectwo
ich pełnej chwały przeszłości.
Herosem można się stać tylko w świecie heroicznym. Pewien filozof przewidywał,
ż
e urny wyborcze mogą się stać grobem bohaterów. Nawet wojny, których nasze
stulecie nie szczędzi, nie tworzą już herosów. Brak bowiem niezbędnej do ich
utworzenia wyobraźni i szczodrobliwości uczuć w epoce maszyn cyfrowych i
kolegialnych decyzji. W czasach heroicznych dzieje były grą dla niewielu: jeden
człowiek mógł wszystko zmienić. Grecy przegrywali wojnę trojańską, póki nie
udało im się wywabić obrażonego Achillesa z namiotu. Rzymianin Horacjusz Kokles
obronił most na Tybrze przed Etruskami z dwoma tylko przyjaciółmi. Nawet jeszcze
w 1532 roku konkwistador hiszpański Pizarro mógł zniszczyć potężną cywilizację
Inków w Peru przy pomocy 167 żołnierzy (w tym 27 jeźdźców). Dziś, dowodząc
tysiącami lub dziesiątkami tysięcy, działać można na niewielkim odcinku, a
decyzja bywa często syntezą różnych opinii.
Istotą heroizmu jest jego wyjątkowość; gdzie zbyt wielu bohaterów, tam giną oni
w tłumie. Nawet kosmonauci i selenauci pogrążają się z wolna w heroizmie
zespołowym. Jakże niewiele osób potrafiłoby wymienić z pamięci uczestników
wszystkich lotów kosmicznych...
Bohaterowie klasyczni byli wyżsi o głowę od wszystkich współplemieńców.
Strzelali z łuku dalej, robili mieczem dzielniej, dęli w róg głośniej niż inni
- Achilles i Odyseusz, Zygfryd i Roland, Beowulf
123
i Ryszard Lwie Serce. Przy współczesnych środkach masowego przekazu tworzenie
mitów — nieodłączne od kreowania herosów — stało się znacznie trudniejsze.
Aleksander Wielki mógł uzyskać pozycję herosa przez samo proste oświadczenie, że
pochodzi od Zeusa, a wieści o jego zwycięstwach na odległych frontach dochodziły
do chłopów macedońskich przez jarmarcznych obwoływaczy — wieści tym magiczniej-
sze, im mniej dokładne.
Grecka i Szekspirowska idea herosa stworzonego na obraz i podobieństwo swego
Stwórcy zaczęła się przeżywać od czasów Kopernika i Galileusza, którzy wykazali,
ż
e Ziemia nie jest środkiem Wszechświata, a więc i człowiek nie jest może
szczytowym punktem stworzenia. Darwin opisał go jako produkt ewolucji, inni —
jako więźnia abstrakcji zwanej Historią. „Ukaż naszym krytykom wielkiego
człowieka, na przykład Lutra" skarżył się historyk i pisarz angielski Tomasz
Carlyle (1795—1881), „a powiedzą, że był on tworem swego Czasu: Czas go powołał,
Czas dokonał wszystkiego, a on sam — nic."
Jak widać, nie są to najszczęśliwsze warunki dla kultu herosów.
Kości zostały rzucone
W roku 49 pne. Cezar, wbrew zakazowi senatu rzymskiego, wkroczył ze swymi
kohortami do Italii. Przekroczenie rzeczki Rubikon, stanowiącej granicę między
Galią Przedałpejską i Italią, było wypowiedzeniem wojny domowej. Wydając
legionom rozkaz przejścia przez Rubikon, Cezar miał powiedzieć: „Kości zostały
rzucone!" (jest to cytat z komediopisarza ateńskiego Menandra, który Cezar — sam
pisarz i intelektualista — przytoczył oczywiście w oryginą-
126
aveppt<pTo xujsoc IACTA ALEAIST
• #
?
• •
• • • • • #
• # • m m
• • •
%JM
le, po grecku!). Znaczyło to, że rozkazem tym rzucił on nieodwołalne wyzwanie
losowi.
I tu nasuwa się dość prozaiczne pytanie, czy starożytni rzeczywiście grali w
kości i to takimi kostkami, jakich my używamy do zabawy? Odpowiedź na pierwszą
połowę tego pytania jest całkiem prosta — tak. Odpowiedź na drugą jest niezwykle
kłopotliwa i to z dziwnego powodu: z braków terminologii tego tematu w
polszczyźnie. Kostki do gry Rzymianie mieli dwojakie. Pierwsze z nich, zwane
tali, to kostki naturalne, jakie znajdują się w nogach wielu zwierząt między
golenią i stopą czy kopytem. Do gry używano więc prawdziwych kostek cieląt,
owiec, kóz i antylop lub przedmiotów podobnego kształtu, wykonanych z metalu,
kości, kości słoniowej lub w kamieniu. Tali miały tylko cztery ścianki używane
do gry, dwie pozostałe były zbyt wąskie, aby talus mógł się na nich utrzymać.
Każda z czterech ścianek reprezentowała inną wartość: jeden punkt, trzy, cztery,
sześć punktów. Innym rodzajem kostek były tesserae, sześcienne, podobne do
naszych kostek do gry.
Gra w kości dawała zapalonym hazardzistom łatwą sposobność do szybkiego
bogacenia się lub tracenia
127
wielkich sum. Cesarz Oktawian August w liście zachowanym przez historyka
Swetoniusza donosi, że przegrał 20.000 sestercji jednego wieczora. Cesarz
Klaudiusz grywał także w podróży i miał stół do gry przymocowany do ściany wozu
podróżnego. Będąc literatem, ułożył nawet i wydał podręcznik gier hazardowych.
Mimo wszystko jednak Rzymianie nie odznaczali się tak gwałtownym upodobaniem do
gier losowych, jakim według historyka rzymskiego Tacyta odznaczali się
Germanowie, którzy, jak notuje ze zdziwieniem, uprawiają grę w kości w stanie
trzeźwym jako poważne zajęcie, i to z tak wielką lekkomyślnością w zyskach lub
stratach, że skoro wyczerpią się wszystkie środki, ostatnim rzutem rozstrzygają
o własnej wolności i życiu.
Kosmos
Kosmos ? nic innego jak Wszechświat. Po cóż więc używać tego obcego wyrazu, gdy
mamy własny? Czy opisując nowe wynalazki i sukcesy techniki, nie wprowadzamy do
języka codziennego zbyt wielu obcych i niepotrzebnych nazw?
Istotnie, pochłonięci niezwykłymi wydarzeniami w różnych dziedzinach, nie
spostrzegamy nawet jak łatwo sięgamy po nowe słowa, i to przeważnie obce. Co
więcej, nie zauważamy, jak często stare wyrazy nabierają nowych odcieni
znaczeniowych. Przy obecnym tempie rozwoju nauki (obliczono, że 90 procent
uczonych w dziejach ludzkości — to nasi współcześni!) powstają co rok setki i
tysiące nowych terminów. Na ogół nie uświadamiamy sobie tego, bo ogromnej
większości tych nazw używają tylko specjaliści. W życiu codziennym takie nazwy
jak np. Irmnologia czy syner-gidy po prostu nie docierają do nas, póki nie
zaczniemy wgłębiać się w jakąś specjalną dziedzinę. Jeśli
128
jednak któryś z tych wyrazów odnosi się do spraw żywo nas obchodzących,
przyswajamy go sobie, nie wiedząc nawet kiedy i jak.
Zjawisko to istniało także dawniej. W pewnych przypadkach znamy nawet autorów
wyrazów, które dziś są w powszechnym użyciu. W czasach, gdy uczonych nazywano
sofistami czy mędrcami, jednemu z nich, wielkiemu myślicielowi starożytności,
Pitagorasowi, nazwa ta wydała się zbyt pretensjonalna, zbyt szumna. Ułożył zatem
inną, oznaczającą tylko „przyjaciela mądrości". W ten sposób (jeśli wierzyć
pewnemu historykowi filozofii z II wieku ne.) powstał termin filozof.
Van Helmont (1577—1644), lekarz, chemik i fizyk rodem z Brukseli, odkrywca
dwutlenku węgla, pierwszy wyróżnił gazy jako pewną klasę substancji, obok ciał
stałych i cieczy. Jemu też przypisuje się wprowadzenie terminu g a z we
współczesnym znaczeniu naukowym, tj. na określenie ogółu ciał lotnych powyżej
temperatury krytycznej. Helmont utworzyć miał tę nazwę pod wpływem greckiego
wyrazu ? h a-o s. (Można by tu przypomnieć, że tak powszechnie występujące w
przyrodzie gazy jak wodór, azot i tlen odkryto dopiero w 120—130 lat po śmierci
van Hel-monta). Wyraz radioaktywny (proimieniotwór-czy) zaproponowała w roku
1898 nasza wielka rodaczka, Maria Skłodowska-Curie.
Przechodząc na nasz własny teren językowy, wyliczyć by można również niejednego
twórcę nowych słów. W XVI wieku Marcin Kromer utworzył przymiotnik „powszechny"
zamiast ówczesnego „pospolity". Poeta Alojzy Feliński wymyślił wyobraźnię (na
miejsce imaginacji), czego mu nie mógł wybaczyć Jan Sniadecki. Przed Stanisławem
Staszicem posiedzenie była to „zabawa, spotkanie towarzyskie". Staszic użył tego
nowotworu językowego po raz pierwszy na zebraniu Towarzystwa Naukowego
Warszawskiego w znaczeniu dzisiejszym. Płodnym twórcą nowych słów był filolog
i poeta Jacek Idzi
129
Przybylski (1756—1819), który językoślednię (gramatykę) podzielił na pismownię,
wywodnię, szykownie i wyśpiewnię. Ale inne jego neologizmy, jak pomnik
(monument), książnica (biblioteka), wszechnica (uniwersytet) zdały egzamin,
znalazłszy sobie własny odcień znaczeniowy.
Najważniejsze nowe wyrazy to takie, które oznaczają nowe zgrupowania faktów,
nowe podziały, klasy rzeczy. Główna różnica między sposobem myślenia człowieka
dzikiego i człowieka cywilizowanego polega właśnie na tym, że dziki postrzega
przedmioty oddzielnie, często umiejąc zaobserwować bardzo subtelne różnice
między nimi, ale rzadko potrafiąc zgrupować je w pojęcie zbiorcze, w klasy.
Południowoamerykańscy Indianie Bakairi mają nazwy na rozmaite gatunki papug, ale
nie znają wyrazu oznaczającego ogólnie papugę. Rozróżniają liczne odmiany palm,
ale brak im słowa „palma". Jeden wyraz natomiast oznacza u nich grzmot i
błyskawicę, a inny wyraz znaczy zarazem deszcz, burzę i chmurę. Widocznie nie
uważają tych rozróżnień za godne uwagi. (Ale i my mówimy potocznie: „Zachmurzyło
się", nie zwracając uwagi na to, czy chmury są strzępiaste, pierzaste czy
warstwowe).
Pierwotny język indoeuropejski, z którego pochodzą wszystkie języki słowiańskie,
romańskie, germańskie, miał wyrazy oznaczające ojca i matkę, ale, o ile nam
wiadomo, nie miał wyrazu określającego rodź i-c ó w. Obfitował w określenia
krewnych różnych stopni, ale, jak się zdaje, nie znał pojęcia krewnego.
Dziś w Polsce różnica między wujem i stryjem zatarła się, a teściowa już chyba
wyparła świekrę;' ale jeszcze przed dwustu, trzystu laty, kiedy familia była
klanem o wielkim znaczeniu dla każdego jej członka,.mieliśmy dziesiątki
precyzyjnych nazw na oznaczenie różnych stopni pokrewieństwa. Kto obecnie, prócz
specjalistów, Wie, co znaczyły wyrazy: snecha, dziewierz, zełwa, ją-
130
trew, szurzyn albo świeść? (Znaczyły: synowa, brat męża, siostra męża, żona
brata męża, brat żony, siostra żony).
Jeśli zaś idzie o Kosmos i Wszechświat, to zdaje się, że w związku z pojawieniem
się sztucznych satelitów, sputników, pojazdów międzyplanetarnych, przestały już
znaczyć to samo. Zaryzykowałbym twierdzenie, że Kosmos oznacza dziś potocznie
Wszechświat z wyłączeniem Ziemi i jej atmosfery. Obawiam się, że nazwanie
sputnika pojazdem wszechświatowym zbiłoby bardziej z tropu słuchacza lub
czytelnika niż nazwanie go pojazdem kosmicznym. To samo dałoby się powiedzieć o
„podróżach wszechświatowych". Kosmos to dobre, stare słowo, choć obce.
Włosy stają dęba
Kiedy mówimy, że z wielkiego strachu włosy na głowie wstają albo jeżą się, albo
stają dęba, cytujemy Biblię. Czytamy mianowicie w Księdze Hioba: „A gdy duch
przechodził przede mną, powstały włosy na ciele moim."
Zwrotów zaczerpniętych z Biblii używa się w mowie potocznej mnóstwo. Gdy kto
„zmoknie od stóp do głów" albo „śpi snem sprawiedliwego", gdy „patrzy przez
palce" lub „umywa ręce" od czegoś, nie zważając na „wyrzuty sumienia"; gdy
„czyni się pośmiewiskiem"; gdy ma „chwalebny zwyczaj" „mierzyć tą samą miarą"
„kozła ofiarnego" i „zbłąkaną owcę"; gdy wreszcie, stanąwszy „twarzą w twarz" z
dziewczyną, mówi jej „słodkie słówka", gdy „znalazłszy łaskę w jej oczach", „bez
szemrania" „nosi ją na rękach", gdyż jest to jego „pierwsza miłość", którą kocha
„iz całego serca i z całej duszy", której może wszystko „zapomnieć i przebaczyć",
wtedy właśnie całkiem nieświadomie cytuje Biblię.
131
Spis ten można by przedłużać aż do znudzenia, bo Biblia jest jeszcze ciągle
najintensywniej cytowanym, choć może najmniej czytywanym z bestsellerów świata.
Wóz Drzymały
Uchwała Sejmu pruskiego z 1904 roku, dotycząca prawa osadniczego, zabroniła
Polakom stawiania budynków mieszkalnych na nowo nabytych parcelach. Na tej
podstawie odmówiono chłopu wielkopolskiemu, Michałowi Drzymale, pozwolenia na
postawienie chaty na ziemi kupionej od osadnika niemieckiego we wsi Podgradowice
w Poznańskiem. Wówczas Drzymała zamieszkał w wozie cyrkowym (słynnym potem pod
nazwą „wozu Drzymały"), który przesuwał z miejsca
132
na miejsce w obrębie posiadanej ziemi, i inie ustępował pomimo prześladowań i
więzienia pruskiego. W 1909 usunięto wóz z parceli, traktując ustawienie wozu
mieszkalnego jako próbę obejścia ustawy. Drzymała przeprowadził się wtedy do
ziemianki, za co był kilkakrotnie aresztowany pod pretekstem przekroczenia
przepisów ogniowych, bo ogrzewał dół ziemny piecykiem żelaznym. W rok później
sprzedał ziemię. Sprawa ta nabrała szerokiego rozgłosu w Europie jako symbol
walki chłopów polskich z polityką germani-zacyjną.
Rząd polski, w uznaniu jego patriotycznej działalności, nadał Drzymale w 1928
roku na własność gospodarstwo rolne, a w dwa lata po jego śmierci, w 1939, wieś
Podgradowice nazwano Drzymałowem.
Grecki nos
Grecki nos, to znaczy nie mający u nasady ani wklęśnięcia, ani wypukłości, ale
będący przedłużeniem linii czoła, uważali plastycy greccy, zwłaszcza V wieku
pne., za szczególnie piękny i dlatego dawali takie nosy rzeźbionym czy
'malowanym przez siebie bogom i bohaterom obu płci. Jednak liczne portrety,
jakie się z owych czasów dochowały, dowodzą, że żywi Grecy nie odznaczali się
wcale w starożytności taką linią nosa. Wprawdzie uczony niemiecki Fallmerayer,
12*
133
ż
yjący w pierwszej połowie XIX wieku, dowodził, że współcześni Grecy są
pochodzenia słowiańskiego albo albańskiego, ale teorię tę dawno odrzucono jako
pozbawioną podstaw. Przeczą jej między innymi niezliczone podobieństwa
obyczajowe i kulturowe między życiem Greków antycznych i współczesnych.
Ceremonia herbaciana
Picie herbaty Japończycy zapożyczyli z Chin juz w 805 roku. ale na dobre
przyjęła się tam ona w roku 1191. Z początku traktowano listki herbaciane z
wielką nieufnością, wkrótce jednak arystokracja i szlachta przekonały się, jak
radykalnie poranna filiżanka herbaty usuwa skutki nadużycia wódki sake
poprzedniego wieczoru. Wysoka cena herbaty dodawała jej jeszcze uroku. Maleńki
jej słoiczek stanowił cenny podarek, którym można było nagrodzić zwycięskiego
wojownika. Tak uhonorowany rycerz spraszał wtedy przyjaciół, aby podzielić się z
nimi królewskim napojem.
Picie herbaty stało się z czasem w Japonii piękną i skomplikowaną ceremonią
zwaną ? i a n o j u, a jej prawodawca, Rikju, ustalił około 1590 r. sześć
przykazań kultu herbacianego. Oto one:
1) sygnałem wzywającym gośoi do pawilonu herbacianego musi być dźwięk
drewnianej kołatki;1
2) miseczka do polewania rąk musi być stale napełniona czystą wodą;
3) gość, który zauważy jakąkolwiek niewłaściwość w umeblowaniu czy urządzeniu
pawilonu, powinien natychmiast wyjść po cichu i bez słowa;
4) rozmowa przy herbacie dotyczyć może tylko tematów poważnych i godnych, nigdy
zaś plotek czy obmowy;
134
5) ust żadnego z gości nie powinno skazić ani jedno słowo kłamstwa lub
pochlebstwa;
6) cała ceremonia danoj u nie może trwać dłużej niż cztery godziny.
Nie używano przy niej imbryczków. Sproszkowaną herbatę sypano do filiżanek o
wymyślnym kształcie, dodawano wrzątku, poczem filiżanka wędrowała od gościa do
gościa, a każdy z nich, łyknąwszy, starannie wycierał jej brzeżek serwetą. Kiedy
ostatni wysączył ostatnią kroplę, filiżankę znów puszczano w obieg, tym razem
dla krytycznego jej zanalizowania jako dzieła sztuki ceramicznej. W ten sposób
ceremonie herbaciane stanowiły bodziec do rozwoju ceramiki artystycznej,
wpływając zarazem na subtelność i finezję obyczajów.
Również kwiaty stały się w Japonii przedmiotem kultu, a ten sam Rikju, który
ustanowił ceremonię herbacianą, cenił kwiaty na równi z filiżankami.
Dowiedziawszy się, że sam wielki siogun (czyli namiestnik wojskowy cesarza, a w
istocie jeden z faktycznych władców Japonii w latach 1603—1687 Hidejosi wybiera
się do niego, aby obejrzeć jego słynną kolekcję chryzantem, Rikju zniszczył
wszystkie w swoim ogrodzie z wyjątkiem jednej tylko chryzantemy, aby nic nie
mąciło pełni jej urody. Sztuka układania kwiatów, doskonaląc się stopniowo w XV
i XVI wieku, stała się w XVII wieku ważnym i samodzielnym zawodem, a także, wraz
z kunsztem podawania herbaty, niezbędnym składnikiem wychowania dziewcząt
japońskich do dnia dzisiejszego. Najcharakterystycz-niejszym zaś objawem
powszechnego uwielbienia kwiatów są uroczystości i pielgrzymki do sadów w
okresie kwitnienia wiśni.
Kameleon
Nazwa ta pochodzi z greckiego ? h a m a i 1 e o n, co
znaczy dosłownie „lew na ziemi czyli lew karłowaty". Zmienność ubarwienia
kameleona jest jego cechą tak mocno wrośniętą w naszą świadomość i język, że
znaczna większość ludzi, która o kameleonie nic właściwie nie wie, zna przecież
tę właśnie jedną jego cechę i używra jego nazwy w przenośni na określenie osoby
o zmiennych poglądach czy uczuciach, chorągiewki na dachu.
Jeżeli jednak porzucimy przenośnie i wrócimy do owej rodziny jaszczurek zwanych
kameleonami, rodziny liczącej zresztą przeszło sto gatunków, sprawa ulegnie
zmianie. Nie są one zdolne do tak magicznych sztuk, o jakie je chętnie pomawiamy.
Również anegdota o kameleonie, który, rzucony na wielobarwny szkocki pled,
dostał pomieszania zmysłów, jest tylko żartem lub, jeśli kto woli, legendą
podobnej wartości jak opowieści o bazyliszku lub jednorożcu.
Kameleony, jak wiele innych rodzin jaszczurek, łatwo zmieniają ubarwienie,
dzięki znajdującym się w ich skórze chromatoforom czyli komórkom zawierającym
ziarnka pigmentu. Ciemniejszy kolor skóry następuje skutkiem rozproszenia
barwnika w całych komórkach, jaśniejszy zaś — skutkiem skupienia barw-
136
???? w środku komórki. Jaszczurka może szybko zmienić barwę od jasnozielonej do
różowawobrązowej i czarnej niemal, ale nie czyni tego w celu upodobnienia się do
tła bardziej niż my, kiedy bledniemy czy rumienimy się. Wystarczy trochę choćby
poobserwować kameleona, aby się przekonać, że może on równie łatwo przybrać
kolor seledynowy znalazłszy się na purpurowej łodydze, jak zabarwić się na
ciemny brąz, gdy postawimy go na świeżym, zielonym liściu. Zmiany te następują
pod wpływem różnych czynników, takich jak ciepło i zimno, światło słoneczne i
ciemność, strach czy głód, a więc przyczyn, które wpływają także na zmiany barw
naszej ludzkiej skóry, choć przyznać trzeba, że na nas nie działają one ani w
tym stopniu, ani w tak błyskawicznym tempie.
Mieć z kim na pieńku
Znaczy to tyle, co mieć do kogo urazę, mieć z kim porachunki. A cóż to za
pieniek? W „Monitorze Warszawskim" z roku 1775 czytamy: „Znać, żeś niewiele
wziął plag w szkołach, znać, że cię niedobrze bito, żeś nieczęsto pieniek
wycierał." Na pieńku właśnie, czyli na klocku, kładziono winowajców, w szkole i
we dworze. Jędrzej Kitowicz w swoim Opisie obyczajów za panowania Augusta III
pisze:
„Kara szkolna na tych, którzy się uczyć nie chcieli albo swawolę jaką popełnili,
były: niedopuszczenie jedzenia obiadu, klęczenie albo plagi. Instrumenta kary: p
1 ? ? e n t a, to jest skóra okrągła, gruba, w kilkoro złożona, na dłoń ręki
szeroka, na trzonku ... którą ... bito w rękę; rózga brzozowa albo dyscyplina,
pospolicie rzemienna ... Na spor-szych chłopaków, więcej nad lat siedem
starszych, używano kańczuga. Był to rzemień twardy, in-
137
nym rzemieniem tęgo opleciony, na trzonku drewnianym osadzony, na łokieć
długi...".
Te metody wychowawcze, powszechne jeszcze w XIX wieku, choć narzędzia kary,
aczkolwiek bolesne, były już stopniowo coraz mniej straszliwe — wykpiwał już
anonimowy autor epoki stanisławowskiej w słynnej, satyrycznej odzie Do bizuna:
„O, z wieków cudotworny synu byczej skóry! Złych duchów egzorcysto, poprawco
natury!
Tyś był wszystko przed czasy! choć gruby
Sarmata Nie wysyłał po rozum do obcego świata Swych dzieci, ale przodków
chwalebnym
nałogiem Bez wielkich kosztów miewał kańczug
pedagogiem." Tam też znajdujemy dokładny opis egzekucji, przed rozpoczęciem
której „zamkną drzwi się na rygiel, kloc pośrodku stanie". Ten kloc to właśnie
pieniek z naszego przysłowia.
Swierzop
Swierzop umieszczony przez Mickiewicza wśród nadniemeńskich pól „malowanych
zbożem rozma-item", stanowił od dawna zagadkę dla filologów i botaników. Marian
Wachowski w książce pt. Gospodarstwo soplicowskie, omawiając poemat ze
stanowiska rolniczo-warzywniczego, uważa świerzopa za nowotwór językowy poety.
Najzabawniej opisał kłopoty ze świerzopem Konstanty Ildefons Gałczyński w 1934 r.
w wierszu pt. Ofiara świerzopa:
„Bo gdy spytałem Kridla, co to takiego swierzop, Kridl odpowiedział: — Hm,
może to jakiś
przyrząd?
133 ,
Potem spytałem Pigonia,
A Pigoń podniósł ramiona.
Potem ryłem w cyklopediach,
w katalogach i słownikach,
i w staropolskich trajediach,
i w herbarzach, i w zielnikach...
Idzie jesień i zima,
ale świerzopa ni ma..." Dziś jednak jesteśmy w o tyle lepszym położeniu, że
możemy zajrzeć do tomu VIII Słownika Języka Polskiego (pod redakcją prof. W.
Doroszewskiego), gdzie swierzop określono jako synonim świrzepy, po łacinie
sinapis, inaczej gorczyca polna, z której robiono kiedyś synapizmy czyli plastry
gorczyczne przeciw różnym bólom. Słownik powołuje się przy tym na cytat z dzieła
dość dawnego, mianowicie z popularnej niegdyś książki Bohdana Dyakowskiego Z
naszej przyrody (1909 ?.). Czytamy tam: „Jest to rzepnioa czyli świrzepa albo
swierzop, zwana także ognichą dla barwy kwiatów, uprzykrzony chwast polny,
zarastający nieraz pole w takiej obfitości, że przytłumia wzrost zboża i w
czasie kwitnienia nadaje całemu łanowi barwę jednolicie żółtą".
Nie należy oczywiście mylić świerzopa z świerzopa, czyli ze staropolską nazwą
młodej klaczy.
439
Wyspa szczęśliwości
Legendy o dalekich wyspach obfitujących w jadło, trunki i piękne kobiety,
znaleźć można w folklorze większości ludów świata. W umyśle starożytnych Greków,
nie krępowanych ogólnie przyjętym dogmatem lub objawieniem, istniały obok siebie
liczne, często sprzeczne z,sobą, koncepcje życia po śmierci. Wiara w to, że
umarli przebywają wszyscy razem pod ziemią, w królestwie Hadesa i Persefony,
ciemnym i ponurym jak grób, wyraża się w sposób najklasycz-niejszy w Odysei
Homera, i jako taka utrwaliła się w popularnych poglądach starożytności. Tam
udają się wszyscy śmiertelni, źli i dobrzy, aby się wiecznie snuć w smutnym
korowodzie cieni.
Istnieje jednak, choćby w tejże Odysei, a również u Hezjoda, całkiem inna
koncepcja, mianowicie Eliz-jum czyli Wyspy Błogosławionych, na krańcach Ziemi,
dokąd bogowie przenoszą pewnych godnych tego wyróżnienia bohaterów nie
podlegających śmierci. Elizjum jest zapewne pozostałością po religii minoj-skiej.
Kiedy w czasach późniejszych zaczęto się interesować losem błogosławionych
zmarłych, Elizjum przeniesiono do podziemi, zgodnie z pojęciami greckimi.
Także celtyckie Wyspy Błogosławionych były siedzibą nieśmiertelnych i bohaterów.
Avalon to wyspa, na której król Artus (z legendy Okrągłego Stołu), zabawiany
przez liczne czarodziejki, bez zbytniej nie-cierpliwośoi oczekuje chwili, aż
jego kraj znajdzie się w potrzebie. Odyseusz spędził dziesięć lat na wyspie
nimfy Kalipso, która by go tam trzymała wiecznie, gdyby nie wtrącenie się bogów.
Irlandczycy, którzy sami są wyspiarzami i wielkimi podróżnikami, mają w swym
folklorze opowieści o Wyspach Kobiet, pięknych, nieśmiertelnych, wiecznie
młodych i gościnnych dla wędrownych bohaterów. Historii o takich wyspach pełen
jest również folklor Japonii, Chin i Aj nosów.
140
Rozpowszechnienie się tych opowieści ma zapewne więcej wspólnego z mechaniką
wyobraźni żeglarzy niż z drogami handlu i rozprzestrzenianiem się wątków
mitycznych. Zresztą wczesne opisy szczęśliwego i beztroskiego trybu życia
krajowców na Tahiti nie różnią się zbyt zasadniczo od wyobrażeń autorów legend.
Dziewięć Muz
W mitologii greckiej była naprzód tylko jedna Muza, opiekunka śpiewu i poezji.
Dopiero Hezjod w swej Teogonii przedstawia dziewięć Muz, córek Zeusa,
mieszkających na Olimpie, gdzie radują bogów swym śpiewem. Opiekują się także
muzykami i poetami (później w ogóle sztuką d nauką). Hezjod też pierwszy
wylicza ich imiona. W późnych czasach rzymskich zaczęto różnicować Muzy w
zależności od przydzielanych im dość pedantycznie funkcji. Kaliope stała się
Muzą poezji epickiej (atrybutami jej stały się tabliczka do pisania i rylec),
Klio — historii (greckie kłeos to „sława"; wyobrażana ze zwojem papirusu),
Euter-pe — gry na flecie- i chórów tragicznych (z aulosem), Terpsychora — tańca
(a właściwie uciechy z tańca; z lirą i plektronem), Erato — poezji miłosnej lub
hymnów (z małą lirą), Melpomenę — pieśni lub tragedii (greckie melpein znaczy
„śpiewać"; z maską tragiczną), Talia — komedii (z maską komiczną),
Polihymnia (dosłownie: bogata w hymny) — sakralnej poezji chóralnej lub gry
na lirze, albo sztuki mimicznej i wreszcie Urania (greckie uranos to
„niebo") — astronomii i geometrii (z cyrklem i kulą).
Najstarszy kult Muz był w Pierii (w Macedonii); ale mniejsze ośrodki tego kultu
rozsiane były po całej Grecji. Pitagorejczycy, Platon i Arystoteles organizowali
swoje szkoły jako stowarzyszenie kultu Muz. Dlatego Muzeum (w Aleksandrii)
stało się słowem
141
KLIO-METERTAL EUERWPO-KAL
TAŁtA EUTERft ERAT0
+ ???????
UH telewizja
URANIA POŁI-
HYMNW
K»tlOPE
oznaczającym miejsce poświęcone nauce i badaniom. Dlaczego było dziewięć Muz?
Bo dziewiątka, podobnie jak trójka czy siódemka, była liczbą mistyczną.
Dziewiątka składa się z trzech trójc. Według Pi tagore jeżyków człowiek jest
pełnym akordem czyli ośmioma nutami, do których dochodzi jeszcze bóstwo jako
dziewiąte. Trzy, będąc trójcą, tworzy doskonałą jedność, a trzy trójce —
doskonałą mnogość. Szczególne znaczenie dziewiątki datuje się od najdawniejszych
czasów. Arka Deukalióna, zbudowana za radą Prometeusza, błąkała się po
wzburzonych wodach przez dziewięć dni, póki nie zatrzymała się na szczycie
Parnasu. Dzieci Nioby leżały przez dziewięć dni, nim zostały pochowane. Hydra
miała dziewięć głów. W czasie Lemuraliów, świąt -obchodzonych przez Rzymian 9,
11 i 13 maja, ojciec rodziny wychodził z domu w nocy boso i po umyciu rąk, nie
odwracając głowy rzucał poza siebie ziarna grochu lub bobu, dziewięciokrotnie
wymawiając słowa: „Przez ten bób wykupuję siebie i swoich!". Wtedy egzorcyzm był
kompletny i duchy uciekały.
W piekle było dziewięć rzek, według innych zaś Styks opływał Hades
dziewięciokrotnie. Bóg Wulkan,
142
zrzucony z Olimpu, leciał przez 9 dni, aż spadł na wyspę Lemnos. We wczesnym
systemie astronomicznym Ptolemeusza niebo składało się z dziewięciu sfer: sfera
Księżyca, Merkurego, Wenus, Słońca, Marsa, Jowisza, Saturna, sfera firmamentu
czyli gwiazd stałych i sfera kryształowa. Tradycja chrześcijańska odróżnia
dziewięć chórów anielskich, a mianowicie: Serafiny, Cherubiny, Trony, Państwa,
Księstwa, Zwierzchności, Mocarstwa, Archaniołów i Aniołów.
Dziewiątka pojawia się często w folklorze wielu krajów. Abrakadabrę jako amulet
noszono przez 9 dni, a potem wrzucano do rzeki. Aby móc podejrzeć tańczące na
łące wróżki, trzeba na czterolistnej koniczynie położyć dziewięć ziarn pszenicy.
Dziewięć supełków na nitce czarnej wełny służyło jako lek czarodziejski na nogę
zwichniętą w kostce. Kiedy dziewczyna znajdowała dziewięć ziarn zielonego
groszku w strączku, kładła go na nadprożu drzwi kuchennych. Pierwszy wchodzący
mężczyzna powinien był zostać jej przyszłym mężem.
Czarownice w tragedii Szekspiira Makbet tańczą wokół kotła i śpiewają:
„Dalej, dalej, siostry wiedźmy, Czarodziejski krąg zawiedźmy, Trzykroć tak i
trzykroć wspak, Trzykroć jeszcze do dziewięciu I już będzie po zalklędiu." Warto
również dodać, że dzierżawa gruntu czy budynków na 99 lat, tak powszechna w
Polsce międzywojennej, miała niewątpliwie także magiczne pochodzenie.
Sucha Ewa
Imiona występują często w charakterze przezwisk i to nie tylko w gwarach
wiejskich, ale i w języku literackim. Wystarczy przypomnieć Ksantypę, Juda-
143
sza, Horpynę, Łazarza, Penelopę. Wiejskie imiona--przezwiska pochodzą od imion
chrzestnych, łączonych zapewne początkowo z jakimś człowiekiem, ale stosowanych
później do wielu osób i to właśnie nie jako przezwisko, a więc nie wprost do
konkretnej osoby, ale jako określenie osoby trzeciej.
Alfred Zaręba pisze, iż takie imiona-przezwiska określają przede wszystkim cechy
charakteru, usposobienia, i to zawsze ujemne, takie jak głupota, złośliwość,
mściwość, upór, kłótliwość. W mniejszym stopniu ujemne właściwości fizyczne, jak
otyłość, chudość, niski wzrost, brzydotę itp. Niekiedy w jednym określeniu łączą
się dwie cechy, jak głupota i niezaradność, albo brzydota i wysoki wzrost.
Najpowszechniejszym imienierrnprzezwiskiem jest właśnie Ewa albo Jewa,
oznaczająca właściwie niemal w całej Polsce kobietę kłótliwą lub chudą, chudą i
złośnicę, kobietę skąpą. Popularne w tym względzie jest także imię Jan, Janek,
Jaś, Jasiek, Ja-siu-zielone ucho, w sensie: człowiek nieporadny, zaniedbany,
albo małomówny i flegmatyk. Następnie Maciek w znaczeniu: człowiek niski i gruby
albo obżartuch, czy blady i schorowany, lub prostak. Również Wojtek, określający
człowieka głupiego. Inne imiona występują w tej roli sporadycznie i to w
niektórych tylko okolicach. I tak na przykład w Nawsdu pod Jasłem Brygida do
dziewczyna uparta i kłótliwa, w Moszczenicy pod Wodzisławiem o kobiecie
złośliwej, plotkarce mówią Tekla, a o mężczyźnie głupim i niezgrabnym — Adam.
Często imiona-przezwiska występują z przydaw-ką, służącą jako wyjaśnienie lub
wzmocnienie, jak właśnie sucha Ewą, głupi Jaś, zasmolony Jaś, które nie wymagają
wyjaśnień. Mazany Jaś, słomiany Jaś i Jasiu^zielone ucho — to wszystko znaczy
„niedołęga". Diabla Hana, chuda Jaga, chciwy Albin, ślepa Kacha też rozumieją
się same przez się. Ale malowana Kasia może oznaczać dziewczynę zarozumiałą, a
sprosty Wojtek czy głupi Szymek — chłopca
144
nienormalnego. Odszukanie przyczyny użycia tego a nie innego imienia w
określonej okolicy w danym znaczeniu jest na ogół niemożliwe, bo dotyczy zwykle
spraw dawnych, jednostkowych i przypadkowych. Któż by się na przykład domyślił,
dlaczego Tekla oznacza w Moszczenicy plotkarkę? Sądzić by można, że istotnie
była tam jakaś plotkarka o tym imieniu. Jest to tymczasem tytuł cotygodniowego
felietonu „Tekla Klebetnica" (tj. Mąciwoda) w jednym z czasopism śląskich sprzed
pierwszej wojny światowej.
Iluzjonizm
Iluzjonizm w malarstwie lub rzeźbie to dążenie do wywołania iluzji (czyli
złudzenia) rzeczywistości, do zmylenia oka. Idzie tu o stworzenie wizerunku
przedmiotów rzeczywistych. Naśladowanie rzeczywistości z wiernością tworzącą
złudzenie prawdy, to dla wielu laików obcych sprawom plastyki był najwyższy cel
sztuki. Znawcy żądali jednak od sztuki czego innego, chcieli mianowicie, aby
artysta wyrażał idee, czy tajniki swojej duszy, czy też, mówiąc prościej,
wypowiadał w swoim dziele swą osobowość, indywidualność.
Mimo to w różnych epokach dziejów malarstwa mistrzowie używali wielu starań i
kunsztu na precyzyjne i trafne oddanie wyglądu zewnętrznego ludzi i rzeczy.
Nawet niektórzy spośród największych usiłowali niekiedy dokonać takiej sztuki,
jeśli kto woli, takiego tricku, aby się mogło zdawać, że natura przegląda się w
ich obrazach jak w lustrze. Malarze starożytni zaszli ma tej drodze bardzo
daleko i, jeżeli można wierzyć świadectwom historyków, rozwinęli w tej
dziedzinie zręczność niebywałą.
Ś
wiadczy o tym choćby antyczna anegdota o wino-
13*
145
gronach Zeuksisa i zasłonie Parrasjosa. Obaj ci malarze greccy rywalizowali z
sobą właśnie w umiejętności stwarzania malarskich złudzeń optycznych. Zeuksis
wystawił na pokaz malowidło przedstawiające winogrona, oddane z taką prawdą, że
ptaki przylatywały, aby się nimi uraczyć. Dumny z osądu płynącego z tak wysoka,
Zeuksis wyzwał Parrasjosa, aby przedstawił coś równie doskonałego. Parrasjos
przystał na to i po pewnym czasie przedstawił sędziom swój obraz. „Zdejmże
zasłonę z obrazu, jeżeli chcesz, aby go widziano!" — wykrzyknął zniecierpliwiony
Zeuksis. Zasłona była jednak właśnie tematem obrazu. Zeuksis, zrozumiawszy, że
padł ofiarą iluzji, uznał się za pokonanego. Trzeba było niewątpliwego talentu,
aby oszukać ptaki, ale złudzić artystę tej miary co Zeuksis, mógł tylko
prawdziwy mistrz.
Pliniusz pisze, że kiedy innym razem Zeuksis namalował obraz pt. Dziecko z
winogronami, znów jakiś wróbel próbował dziobać owoce. Tu już malarz się zeźlił
i powiedział: „Gdybym namalował dziecko tak wiernie jak winogrona, wróbel nie
ośmieliłby się zbliżyć." Seneka twierdzi, że uwagę tę wypowiedział któryś z
gości malarza i że Zeuksis, powodowany dumą, zaraz zabrał się do retuszowania,
ale inie dziecka, tylko winogron, bo chciał zachować raczej to, co było odbiciem
jego indywidualności niż to, co było identyczne z modelem.
Wielki malarz grecki, Apelles z Kołofonu, przypisywał takie znaczenie precyzji
szczegółu, że pewnego razu poprawił na swym obrazie but pod wpływem fachowych
zarzutów szewca. Kiedy jednak ów zacny rzemieślnik, zachęcony takim obrotem
sprawy, zaczął ganić także udo namalowanej postaci, Apelles powiedział: „Niech
szewc nie osądza powyżej obuwia!" albo w popularniejszej jeszcze, choć mniej
wiernej oryginałowi formie: „Szewcze, trzymaj się kopyta!". W swojej młodości
Apelles namalował obraz iluzjo-nistyczny, który cieszył się olbrzymim
powodzeniem. Było to dzieło na konkurs, którego tematem był koń.
146
Widząc, że na skutek intryg klikowych nagroda zostanie przyznana jednemu z jego
współzawodników, Apelles odwołał się od sądu ludzi do trybunału zwierząt.
Zgodzono się na jego propozycję i pokazano kolejno obrazy konkursowe kilku
prawdziwym, żywym koniom. Widok obrazów rywali Apellesa nie zainteresował
zwierzęcego jury, ale ujrzawszy Apeilesow-skiego konia sędziowie zaczęli
chóralnie rżeć, jakby na powitanie nowego towarzysza. Te historyjki, których
wiarygodność należałoby, rzecz prosta, traktować z lekkim przymrużeniem oka,
ś
wiadczą jednak niewątpliwie o wadze, jaką starożytni przywiązywali do
dokładnego odtwarzania natury w plastyce.
Także w sztuce nowożytnej znaleźć można mnóstwo przykładów iluzjonizmu.
Wszystkie szkoły Północy i niemała część szkoły włoskiej XV wieku wykazywały
niezmierną dbałość w odtwarzaniu akcesoriów, mebli, materii, klejnotów, starając
się bardziej olśnić oczy widza niż poruszyć jego uczucia. Holender Van Eyck i
jego uczniowie malowali w tym gatunku dzieła zdumiewającej prawdziwości. W tymże
XV wieku tworzyli również w podobnym duchu artyści w Niemczech, w Wenecji i w
Neapolu, z zadziwiającą zręcznością i cierpliwością.
Przeszło sto lat wcześniej Giotto, będąc jeszcze uczniem malarskim, skorzystał
pewnego dnia z nieobecności Cimabuego, swego mistrza, aby namalować muchę na
nosie jednej z figur przez niego rozpoczę-
147
tych. Cimabue wrócił i, wziąwszy się do pracy, próbował parokrotnie spędzić
owada z obrazu. Zrozumiał o eo idzie dopiero dotknąwszy muchy palcem. I Rafael
nie gardził iluzjonistyeznym przedstawianiem akcesoriów na wielu swych obrazach.
Na jego słynnym Przemienieniu Pańskim (1520 r.) typową iluzję tworzy otwarta
książka, którą trzyma stary apostoł siedzący z przodu po lewej stronie obrazu.
Również portrety malowane przez wielkiego Niemca Hansa Holbeina (1497—1543)
odznaczają się tego typu realizmem. Opowiadają, że kiedy mieszkał w Bazylei,
prowadząc dość wesołe życie, zamówiono u niego fresk na ścianie publicznej sali
balowej, przedstawiający taniec chłopski. Robota przeciągała się jednak
nadmiernie, bo karczma była blisko, a Holbein czuł zbyt wielki pociąg do flaszki,
aby z tego sąsiedztwa nie korzystać. Nie mogąc się opędzić ponagleniom i
wyrzutom swego klienta, artysta wymalował wreszcie na ścianie, pod rusztowaniem,
dwie zwisające nogi naśladujące [rzeczywistość tak idealnie, że właściciel sali,
myśląc, że widzi stale Holbeina przy pracy, nie mógł się nachwalić jego pilności
i zapału.
Mówiono też o Rembrandde, że chcąc craz nabrać ciekawych natrętów, wymalował na
fasadzie swego domu pokojówkę w trakcie zamykania okiennicy, wychylającą się z
nieistniejącego w rzeczywistości okna. Wywiązał się z tego zadania tak zręcznie,
ż
e przechodnie brali ją za żywą kobietę. W opowiadaniach tych jest oczywiście
dużo przesady, a w samym iluz-jonizmie malarskim widzieć zapewne trzeba więcej
niezwykle sprawnego rzemiosła niż prawdziwej sztuki.
Goły jak święty turecki
Ź
ródłem tego powiedzenia jest prawdopodobnie pewien znakomity reportaż z podróży.
Mikołaj Krzysztof Radziwiłł (zwany Sierotką), kiedy był marszałkiem wielkim
litewskim, udał się w roku 1582 z pielgrzymką do Ziemi Świętej przez Wenecję,
Trypolis i Damaszek, skąd przez Egipt, Kretę i Italię wrócił na Litwę w dwa lata
później. W pamiętniku z tej podróży napisanym około 1595 i wydanym pod tytułem:
Peregrynacja albo Pielgrzymowanie do Ziemie Świętej, w opisie Damaszku jest
ustęp pt. „Owoc tureckiej wiary" ze zjadliwym opisem derwisza muzułmańskiego:
„Znajdują się też tu ludzie, którzy się za nabożne udawają, tak zimie, jako i
lecie nagucko bez wszego zgoła okrycia chodzą, głowę i brodę ogoliwszy. Napadłem
(tj. napotkałem) w Damaszku na jednego i rozumiałem, że szalony, ale gdym pytał,
powiedziano: że to człek święty i żywota niewinnego, który światem i doczesnym
szczęściem pogardziwszy, na ziemi anielski żywot prowadzi."
Kula Sykstusa Piątego
O kuli tej mówi się jak o pozorze, symulacji, masce, którą w pewnej chwili, gdy
przestaje być potrzebna, można nagle i jawnie odrzucić. Felice Perretti,
urodzony pod Montalto w 1521 ?., wstąpił we wczesnej młodości do zakonu
franciszkanów, zasłynął jako kaznodzieja, a w r. 1556 został radcą weneckiej
Inkwizycji. Jednak jego nadmierny zapał sprawił, że go stamtąd odwołano po
czterech latach. Następnie pojechał do Hiszpanii, aby zbadać sprawę rzekomej
herezji arcybiskupa miasta Toleda. Naraził się przy tej funkcji bardzo swemu
towarzyszowi podróży kardy-
149
nałowi Ugo Buoncampagni, tak że stali się wrogami do końca życi^.
A kiedy Buoncampagni został w 1572 obrany papieżem pod imieniem Grzegorza XIII,
Perretti, już wtedy kardynał, popadł w całkowitą niełaskę i nie otrzymał żadnego
stanowiska w Rzymie. Niełaską tą umiał się jednak Perretti posłużyć dla swych
ambitnych planów. Rzymianie ujrzeli nagle, jak ten człowiek w sile wieku wycofał
się ze świata w swoje ustronie, aby pracować odtąd, jak powiadał, tylko dla
własnego zbawienia. Wydawał się upadać pod brzmieniem lat i chorób. Widziano go,
jak wsparty na kuli sunął z opuszczoną głową, słyszano jak mówił zacinając się i
chrypiąe, a nagłe napady kaszlu zdawały się wieścić już bliski koniec. Wszystkie
te objawy zgrzybiałości wizmogły się w dwójnasób od śmierci Grzegorza XIII,
kiedy aktualna stała się sprawa wyboru jego następcy. Objawy te przemówiły
wówczas na korzyść kandydatury kardynała Perrettiego, dając skłóconym frakcjom w
łonie konklawe nadzieję, że słaby i krótkotrwały pontyfikat da im czas na
zgromadzenie środków dla tym pewniejszego osiągnięcia swoich sprzecznych celów.
Perretti został więc wybrany jednogłośnie 24 kwietnia 1585. Zaledwie jednak
zakończono obliczenie głosów, kardynał zerwał się z miejsca ruchem tak
gwałtownym, że sąsiedzi jego cofnęli się odruchowo, cisnął swą kulę na posadzkę,
podniósł głowę i zaintonował Te Deum — Ciebie Boże (chwalimy) — głosem, od
któregc zabrzęczały szyby w oknach. Zdumieni
kardynałowie nie mogli uwierzyć własnym zmysłom. W kilka dni potem kardynał
Medici winszował Sykstusowi V (gdyż takie imię obrał nowy papież) tej
szczęśliwej odmiany zdrowia. „Nie ma się czemu dziwić" odparł papież, „przed
wyborem szukałem kluczy do raju i, aby lepiej je dojrzeć, pochylałem głowę.
Teraz jednak, gdy je znalazłem (aluzja do „kluczy Pio-trowych" symbolu władzy
papieskiej), patrzę w niebo, nie potrzebując już żadnych rzeczy ziemskich". Po
tym nagłym ozdrowieniu, w którym nie było zresztą nic cudownego, Sykstus V
sprawował funkcję papieża przez pięć lat, cztery miesiące i szesnaście dni,
będąc jedną z największych postaci reformy w Kościele. Odnosił się przychylnie
do planów wojennych Stefana Batorego, widząc w nim przyszłego wodza wyprawy
przeciw Turkom. Zużył ogromne sumy na przebudowę Rzymu, niszcząc jednak przy tym
wiele monumentów starożytnych, traktując je jako kamieniołomy, pozbawiając je
rzeźb i brązów.
Arlekin
W języku starofrancuskim wyraz helleąuin oznaczał orszak złych duchów
polatujących w powietrzu nocą. Imię ich przywódcy użyte zostało po raz pierwszy
w dziele, które by można nazwać dramatycznym, przez tak zwanego Garbusa z Arrasu
czyli Adama de la Halle, pisarza francuskiego z XIII wieku, w komedii będącej
satyrą na współczesny kler i mieszczaństwo, noszącej tytuł Igrce w listowiu.
Później, pod koniec XVI wieku pewien aktor włoskiej trupy commedia deWarte, na
gościnnych występach w Paryżu, zainteresował się tą postacią, żywą jeszcze we
francuskiej tradycji plebejskiej, aby użyć jej cech w roli, w której się
specjalizował, w postaci Zanniego, komicznego sługi, błazna, pajaca, akrobaty,
nadając
151
nowej roli imię Arlekina. Był to prostak z gór Bergamo, który przywędrował za
chlebem do Wenecji i poszedł w służbę do Pantalona, stając się przedmiotem drwin
mieszczuchów.
Niektórzy twierdzą, że ów pierwotny Helleąuin pochodził od germańskiego
Herlekinga czy Erlkoniga, króla Herle, który miał być identyczny z Wodanem czy
Wotanem, głównym bogiem Germanów. Samą postać Arlekina inni wywodzą znów z
głębokiej starożytności. Znajdują tam komika greckiego, satyra z brodą lub bez
brody, odzianego w skórę zwierzęcą ściśle opinającą ciało, z pałeczką w ręku,
brązową maską na twarzy i czarnym albo białym kapelusikiem na głowie,
przedstawiającego wiejskiego gbura ateńskiego, szczwanego grubianina, śmiesznego
kpiarza, mającego wszelkie zadatki na Szwejka z powieści Haszka. Ten błazen
grecki odnalazł się z czasem w Rzymie pod imieniem Miacco lub Bucco albo Pap-pus
z widowisk attellańskich. Wielu pisarzy starożytnych, którzy przekazali nam
niektóre sztuczki i gesty tego błazna, zapewnia nas, że była to rozrywka
nieszczególna. Później nazywał się Sannio, od wyrazu sanna (szyderstwo,
przedrzeźnianie) i ukazywał się na scenie z ogoloną głową, z twarzą uozernioną
sadzą, w stroju zszytym z różnokolorowych kawałków. Wszystkie te cechy
charakterystyczne rozpoznać można w portretach wesołków na wazach antycznych, z
czego łatwo wywnioskować, że podobieństwo rodzinne między Arlekinem i jego
protoplastami nie ulega najmniejszej wątpliwości.
Wystarczyło więc Włochom nowożytnym sięgnąć do swoich własnych tradycji, aby
stworzyć włoskiego Arlekina, któremu trzeba jeszcze było w rękę wetknąć
'drewnianą szablę, a głowę przystroić w kapelusz i maskę błazna. Rzymska nazwa
Sannio mogła nawet przetrwać w imieniu Zanni, bergamońskiego sługi z commedia
delFarte. Warto przytoczyć w tym miejscu bajkę włoską, wyjaśniającą pochodzenie
stroju Arlekina. W czasie karnawału w Bergamo był zwy-
152
czaj dawania dzieciom nowego ubrania. Uczniowie oczekiwali tego dnia z
niecierpliwością. Na długo przedtem rozmawiali z dumą i przejęciem o nowej
odzieży. Jednak w domu Arlekina bieda aż skwierczy, nie ma więc mowy o żadnych
strojach. Dowiedziawszy się o tym przypadkiem, dzieci postanowiły, nie mając
własnych pieniędzy, zrobić składkę z resztek materiałów, z których robiono im
ubrania, nie zastanowiwszy się wcale nad rozmaitością kolorów i materiałów. Ale
Arlekin, widząc ich zakłopotanie, pocieszył je. Powiedział mianowicie, że będzie
to dla niego ubiór najmilszy i najbogatszy z możliwych, bo każdy kawałek
reprezentuje jednego przyjaciela.
Jakiekolwiek jest jego pochodzenie, Arlekin wydaje się być w zasadzie
uosobnieniem życia prowincji Bergamo, tak jak kiedyś przodek jego przedstawiał
chłopstwo ateńskie czy niewolników rzymskich, jak z kolei Pantalone i Skapen
identyfikowali się z we-necjanami i neapolitańczykami. Po zdobyciu popularności
we Włoszech, to wesołe trio pojawiło się również we Francji, gdzie przyjęto je,
a zwłaszcza Arlekina, z entuzjazmem. Tu jednak Arlekin musiał odmienić swoje
obyczaje i mowę. W Bergamo był błaznem prostackim, bezczelnym żarłokiem i
tchó-
153
rżem; w takiej postaci właśnie przeszedł do komedii niemieckiej pod imieniem
Hanswurst (a w XIX wieku odżył w Wiedniu jako Kasperl). We Francji zaś, gdzie
pod patronatem kardynała Mazarina, wielkiego ministra młodego Ludwika XIV,
pokazał się naprzód przed towarzystwem wytwornym i wykształconym, Arlekin nabył
ogłady, dowcipu, a nawet ciętości języka.
Arlekin dawno zniknął z teatrów, a władza jego minęła chyba bezpowrotnie.
Niekiedy tylko, w karnawale, który jest dziś mizernym szczątkiem dawniejszych,
odważa się on przemknąć ukradkiem w tłumie długowłosych młodzieńców i dziewcząt
odzianych w dżinsy i kloszowe spódnice. A oto kostium Arlekina: opięta kurtka i
spodnie w romby zielone, czerwone, żółte i niebieskie, pantofle czarne,
pończochy białe, piuska i maska czarne, szabla drewniana biała, kryza drobno
plisowana i pas z czarnej skóry. I jeszcze dwie typowe scenki.
W jednej z komedii Arlekin chce sprzedać swój dom, udaje się więc do kumpla
Kassandra. Aby ten jednak nie kupował kota w worku, przynosi mu próbkę towaru.
Wyciąga mianowicie z wielką powagą spod bluzy potężną cegłę. Oto zaś druga.
Pewnego dnia zdarzyło się, że na przedstawieniu włoskiej komedii były puchy po
prostu przeraźliwe. Kolombina, zgodnie z biegiem akcji scenicznej, nachyla się
do Arlekina i szepce mu jakiś sekret. „Ależ mów głośno", powiada aktor,
„przecież i tak nikt nas nie słyszy".
Bojkot
Wyraz ten pochodzi od nazwiska angielskiego zarządcy dóbr, żyjącego w latach
1832—97, Karola Boy-cotta, o którym było głośno w okresie agitacji w kwestii
problemu rolnego w Irlandii. Był synem
154
pastora, z wojska wystąpił w randze kapitana, a od 1873 zarządzał majątkami
księcia ????'? w hrabstwie Mayo w Irlandii. Liga Rolna, utworzona w sześć lat
później, kiedy nieurodzaj groził ponownym wybuchem wielkiego głodu, uprzedziła
Boycotta o konieczności przyznania ulg dzierżawcom, a w roku następnym wysunęła
kategoryczne żądanie obniżenia dzierżawnego o dwadzieścia pięć procent. We
wrześniu 1880, kiedy Boycott uzyskał z sądu pierwsze nakazy eksmisji dzierżawców,
Karol Parnell, irlandzki działacz narodowy i członek Izby Gmin, wezwał
dzierżawców, aby nie uciekając się do aktów przemocy, zerwali wszystkie stosunki
z każdym, ktokolwiek sprzeciwi się ich żądaniom.
Taktyki tej użyto po raz pierwszy właśnie przeciw Boycottowi, a powodzenie jej
stało się oczywiste, kiedy dla zbioru swych plonów użyć musiał pomocy
pięćdziesięciu ochotników sprowadzonych z Ulsteru, pracujących pod ochroną
pięciuset uzbrojonych żołnierzy. Koszt takich żniw okazał się zbyt wysoki, a
Boycott opuścił Irlandię jeszcze w tymże roku.
Nazwisko jego stało się synonimem zmowy mającej na celu wywarcie nacisku przez
utrudnienie albo uniemożliwienie komuś utrzymywania normalnych stosunków
towarzyskich, zawodowych, ekonomicznych, politycznych, przez zerwanie kontaktów,
nie kupowanie towarów, odmowę zatrudnienia itp.
Sądy Boże
Był to rodzaj odwołania się do instancji wyższej niż ziemskie, do bogów, Boga
albo sił nadprzyrodzonych, środek dowodowy dający bóstwu możliwość ochrony
niewinnego i przyczynienia się do wykrycia sprawcy przestępstwa. Do najczęściej
stosowanych środków należały: próba bólu, trucizny, ognia, wody, pojedynek lub
wróżba. Każdy z nich spowodować mógł
155
ś
mierć podejrzanego lub jego oskarżyciela. Sądy boże zwane też o r daliami
stanowiły próbę wiarygodności przysięgi. Prawo rzymskie nie uznawało ich. W
Chinach tolerowano je bardziej jako ustępstwo dla wierzeń ludu niż jako godną
szacunku procedurę prawną.
W czasach nowożytnych najpopularniejszym rodzajem ordaliów było wrzucenie
oskarżonego do wody, przeważnie zresztą kobietę oskarżoną o czary. Jeśli utonęła
— była niewinna (bo normalny człowiek toinie), jeżeli zaś utrzymywała się na
powierzchni wody, uznawano jej winę za dowiedzioną i palono ją na stosie. Inny
wariant tej próby polegał na trzymaniu głowy oskarżonej pod wodą. Często
stosowaną próbą było przyjmowanie trucizn albo substancji uważanych wówczas za
trucizny. Na Nowej Gwinei robi się tak zwaną „czerwoną wodę" przez zanurzenie w
wodzie kory pewnego drzewa. Woda taka powoduje mdłości albo odurza. Stosownie do
wyniku podejrzany uznany jest za niewinnego lub za przestępcę. W starożytnej
Grecji sądzono, że krew byka jest trująca. Według Pliniusza pijały ją kapłanki
dla uzyskania daru wieszczenia, ale Pauzaniasz sądzi, że była to próba mająca
stwierdzić, czy kapłanka dotrzymuje ślubu czystości.
Wiele ordaliów zależało od odporności na gorąco. Zwyczaj beduiński wymagał
polizania rozgrzanej do czerwoności łyżki żelaznej; indiański — noszenia
gorącego żelaza w ręku; w Skandynawii gorący przedmiot trzeba było nosić pewną
określoną liczbę kroków. Zwyczaje afrykańskie, indyjskie, południowoamerykańskie
kazały wyjmować kamień z wrzątku. W staroindyjskiej epopei rycerskiej, Ramajanie,
cnotliwa Sita dowodzi swej niewinności zazdrosnemu mężowi, Ranie, przechodząc
przez ogień. W Europie IX wieku cesarz Karol Gruby, król wschodnioiran-kijski,
uwierzył w niewinność swej żony Richardis wtedy dopiero, kiedy bez szkody
przeszła przez ogień w nawoskowanej koszuli. Ciekawym faktem, godnym
156
odnotowania w związku z próbami gorąca, jest wyraźna odporność niektórych ludzi
na gorąco, przyrodzona lub nabyta, czego dowiodły eksperymenty jogów.
Próba bitwy lub pojedynku, obie znane od dawna na Borneo, w Grecji i Skandynawii,
szczególnie odpowiadają naturze ludzkiej. Bóg daje zwycięstwo tylko
sprawiedliwemu! Jeszcze w 1818 roku pewien Anglik oskarżony o morderstwo zażądał
pojedynku sądowego, co zmusiło parlament brytyjski do zniesienia prastarego
prawa. W Polsce ordalia zniesiono znacznie wcześniej, bo na początku XIV wieku.
Inne próby sądowe mają charakter psychologiczny. Na przykład wariograf Keelera,
czyli aparat do badania prawdomówności (używany dziś, za zgodą oskarżonego,
głównie w Stanach Zjednoczonych), notujący zmiany tętna, oddechu, ciśnienia krwi
badanego itp., opiera się na dość prawdopodobnym domniemaniu, że aktowi
kłamstwa towarzyszą określone zmiany fizjolo-
14»
157
giczne. Wynalazek ten świadczy jednak głównie o tym, że człowiek ciągle szuka
obiektywniej szych dowodów niż uroczyste oświadczenie.
Próba gorąca stosowana jakoby w kołach gangsterów amerykańskich i
przesłuchiwanie „trzeciego stopnia", stosowane oficjalnie w amerykańskich
komisariatach policji, różnią się w pojęciu szerokich warstw ludności od
ordaliów tylko tym, że do sądów bożych uciekano się dopiero wtedy, kiedy
zawodziły wszelkie inne rozporządzalne środki dojścia do prawdy.
Jedynym sądem bożym wspomnianym w Biblii jest próba czystości. W Księdze Liczb
Bóg nakazuje osobiście, aby żonę podejrzaną o cudzołóstwo przyprowadzać do
kapłana, który po odpowiednich ceremoniach da pić niewieście wodę bardzo gorzką,
zmieszaną z pyłem posadzki tabernakulum. Jeśli jest winna, umrze w cierpieniach,
a jeśli jest niewinna, zostanie zdrowa i dziatki mieć będzie. Czynność
wieszczenia użyta tu jest w celach prawniczych. W Birmie zdarza się jeszcze, że
stronom prowadzącym proces wręcza się po jednej równocześnie zapalonej świecy;
ten, którego świeca pali się dłużej, wygrywa proces.
Warszawa
Nazwa miejscowości Warszawa znaczyła: zagroda War sza, dom War sza, osada, wieś
Warsza, jest to więc, biorąc historycznie, nazwa dzierżawcza, rodzaj
przymiotnika, podobnie jak ojcowa chata, Wojtkowy pług, Michałowe żarna.
Pierwotną postać Warszewa, przez e, spotykamy w najstarszych dokumentach i w
dzisiejszych dialektach północnopolskich. Najdawniejszy ze znalezionych zapisów
jest w dokumencie z 1241 roku, podpisanym przez księcia mazowieckiego Konrada I,
zaświadczającym, że książę, chcąc wynagrodzić rycerza Gotarda za odwagę w
walkach z Jadź-
158
wingami, podarował mu wieś Służewo „koło Warsze-wy". Jeszcze Sebastian Klonowie,
poeta polski z XVI wieku, powiada w poemacie Flis, opisując dwa rodzaje brzegów
wiślanych, że flisowie wolą brzeg stromy, bo przy nim nurt jest głębszy.
„A takich brzegów nawięcej na lewej Stronie, do Gdańska płynąc od Warszewy".
Także Kochanowski zatytułował fraszkę Na most Warszewski. Nawet pisarze XVII-
wieczni piszą jesz-sze niekiedy o Warszewie.
Pełna nazwa osady brzmiała pierwotnie „Warszewa wieś" czyli „Wieś Warsza",
później drugi człon tej nazwy odpadł i pozostała tylko Warszewa, podobnie jak z
nazwy „Kraków gród" pozostał sam Kraków. Pierwszy zapis nowej formy, przez a,
znajdujemy dopiero w 1431 roku. W XVI stuleciu forma z a jest coraz
popularniejsza, aby w XVII wieku ostatecznie zwyciężyć. Nawet pisarz polityczny
z XV w., Krzysztof Warszewicki, zmienia swoje nazwisko na War-szawicki. Ową
tajemniczą literę a wyjaśnia profesor Stanisław Rospond z Uniwersytetu
Wrocławskiego.
W dialektach mazowieckich, na których terenie leży Warszawa, samogłoskę a
wymawia się niekiedy jak e, na przykład: wiedro, powiedać, wietrak, zapletać —
zamiast: wiadro, powiadać, wiatrak, zaplatać. Bardziej wykształceni Mazurzy,
chcąc się wyzbyć tej,
159
przez krakowiaków zwłaszcza wyśmiewanej wymowy, wpadli w drugą skrajność, mówiąc
zamiast jeden — jaden, zamiast mieszkać — miaszkać, zamiast zielony — zialony,
itd. Uważając także nazwę Warszewa za gwarową i wyśmiewaną przez innych,
zamienili ją na „elegantszą" Warszawę. Przyszło to im tym łatwiej, że istniało
wiele nazw geograficznych z pierwotnym przyrostkiem — awa, jak Mława, Rawa czy
Sieniawa.
Tak więc przyjąć należy, że imię osobowe Warcisław (znane także jako Wrocisław —
i stąd nazwa miasta Wrocław) otrzymało zdrobnienie Warsz. Od imienia Warsz
powstała Warszewa wieś, potem po prostu Warszewa, która na skutek przesadnej
poprawności Mazurów stała się ostatecznie Warszawą. Natomiast opowieść o
małżonkach imieniem Wars i,Sawa trzeba włożyć między bajdy, tym głupsze, że
„Wars" to mazurząca forma Warsza, Sawa zaś to imię nie polskie, ale ukraińskie,
a w każdym razie imię męskie!
Wychowanie spartańskie
Dumą i ideałem Sparty było wojsko, jego odwaga, dyscyplina i sztuka wojenna.
Ć
wiczył się w niej każdy obywatel do sześćdziesiątego roku życia. Spartańscy
hoplici, owe zwarte kompanie ciężkozbrojnej, ciskającej włóczniami piechoty,
były postrachem nawet dla Ateńczyków i pozostały niezwyciężone aż do czasu
klęski z rąk Epaminondasa pod Leuktrami w 371 roku pne. Armia ta ukształtowała
spartański kodeks moralny: być dobrym znaczyło być silnym i śmiałym; śmierć w
bitwie była największym honorem i szczęściem; przeżycie klęski było hańbą,
jakiej nawet matka żołnierza nie mogła darować. „Wróć z tarczą albo na tarczy" —
takie było pożegnanie sy-
160
na idącego na front. A ucieczka z ciężką tarczą była niepodobieństwem.
Do osiągnięcia takiego ideału potrzebne było zastosowanie najsurowszej
dyscypliny od lat najmłodszych. Nie tylko ojciec miał prawo zabić niemowlę,
musiano je też okazywać państwowej komisji inspekcyjnej. Dziecko z jakąkolwiek
wadą fizyczną zrzucano w przepaść z góry Tajget. Dalsze eliminacje wynikały z
obyczaju umyślnego narażania dzieci na zimno, niewygody i głód. Potępiano
małżeństwo z partnerem o słabym zdrowiu. Nawet sam król Ar-chidamos musiał
ponieść karę za poślubienie kobiety o delikatnej budowie.
Historyk Tukidydes przekazuje nam takie zdanie Archidamosa: „Nie należy sądzić,
ż
e jeden człowiek wiele różni się od drugiego, lecz przyjąć zasadę, że najlepszy
jest ten, kto wychował się w twardej szkole konieczności." Siedmioletniego
Spartanina odbierało rodzinie państwo 1 oddawało na wychowanie do czegoś w
rodzaju szkoły kadetów. W każdej klasie najzdolniejszy i najdzielniejszy
chłopiec zostawał przywódcą, a pozostali musieli się go słuchać, podlegać karom,
jakie miał ochotę im wymierzać i dążyć do przewyższenia go w stopniach i
dyscyplinie. Celem nie była tu, jak w Atenach, sprawność i siła atlety, ale
ż
ołnierska odporność i odwaga. Gry uprawiano nago pod okiem starszych, którzy
często prowokowali kłótnie i walki między chłopcami lub grupami chłopców, aby
ich wypróbować i wyćwiczyć w za-czepności i uporze. Każdą chwilę wahania karano
długotrwałą niełaską. Od wszystkich zaś wymagano umiejętności znoszenia w
milczeniu bólu, trudów i niepowodzeń.
W dwunastym roku życia chłopca pozbawiano bielizny. Przez okrągły rok musiał
nosić to samo ubranie. Kąpał się nieczęsto, przeciwnie niż chłopcy ateńscy, bo
uważano, że woda i oliwa wydelikacają ciało, podczas gdy chłodne powietrze i
twarde leże czynią je odpornym. Spał zimą i latem pod gołym
161
niebem na posłaniu z sitowia rosnącego na brzegach Eurotasu. Aż do trzydziestego
roku życia Spartanin mieszkał w koszarach ze swoją kompanią i nie znał żadnych
wygód domu rodzinnego.
Uczono go czytać i pisać, ale nie po to, aby się stał czytelnikiem książek,
które nie znajdowały wielu nabywców. Przykładano większą wagę do wychowania
moralnego niż umysłowego, bo ważniejszy od intelektu był charakter. Młodego
Spartanina uczono wstrzemięźliwości w piciu, a helotów (tj. niewolników)
zmuszano niekiedy do nadużywania alkoholu, aby młodzież mogła się przyjrzeć, jak
ż
ałośnie wyglądają pijacy. Uczono go kraść żywność w polu gdy był głodny.
Kradzież taka była dozwolona, nie wolno było tylko dać się na niej przyłapać;
schwytanego na gorącym uczynku karano chłostą. Po ukończeniu trzydziestego roku
ż
ycia, jeśli z honorem zdołał przeżyć trudy młodości, udzielano mu pełni praw i
obowiązków obywatela. Mógł już teraz zasiąść ze starszymi do posiłku.
Dziewczyna spartańska, choć wychowywana w domu, również podlegała regułom
państwowym. Musiała brać udział w wytężających siły grach i ćwiczeniach — w
biegach, zapasach, rzutach pierścieniem i dzirytem — aby przysposobić się do
sprawnego macierzyństwa. Uczestniczyła w tańcach i procesjach nago, nawet w
obecności młodych ludzi, co miało ją zachęcać do dbania o urodę, aby jej
ewentualne defekty można było wcześnie odkryć i usunąć. „Nie było nic
wstydliwego w nagości młodych kobiet" pisze fi-lozof-moralista Plutarch;
„towarzyszyła im skromność, o kokieterii nie było mowy". Tańcząc, śpiewały peany
na cześć bohaterów wojennych i rzucały zniewagi tchórzom. O rozwój umysłowy
dziewcząt w Sparcie nie dbano.
System spartański był co się zowie niegościnny. Cudzoziemców przyjmowano rzadko
i dawano im do zrozumienia, że powinni się szybko zabierać z powrotem.
Odgradzano się szczelnie od wolności, luk-
16?
susu, literatury i sztuki innych narodów, bo wpływ ich mógłby wywrócić to dziwne
i sztuczne społeczeństwo.
Jaki typ człowieka, jaki rodzaj cywilizacji był skutkiem takiego wychowania i
tego systemu? Platon, Plutarch, Ksenofont i wielu innych myślicieli greckich,
znużonych i strwożonych chaosem demokracji, wielbiło i wychwalało spartańskie
prawa i porządki, a także spartańskich bohaterów. Mieszkając z dala od tego
kraju, nie czuli na własnej skórze samolubstwa i zimnego okrucieństwa charakteru
spartańskiego i systemu, który nie tworzył nic prócz dobrych żołnierzy. Jego
triumf oznaczał wyrok śmierci dla sztuki. Po roku 550 pne. nie słyszymy już o
poetach, rzeźbiarzach lub architektach w Sparcie. Z własnej woli wyłączeni z
handlu światowego, z podróży, ignoranci w zakresie nauki, literatury czy
filozofii greckiej, Spartanie stali się narodem doskonałych hoplitów. W końcu
ciasnota umysłów podważyła nawet siłę ducha. Uświęcano wszystkie środki służące
spartańskim celom. Zniżono się do zaprzedania Persom wolności wywalczonych
przez
}63
Ateny pod Maratonem. Militaryzm Sparty, niegdyś tak wielbiony, stał się
znienawidzony, był postrachem jej sąsiadów. Kiedy Sparta upadła, zdumiewano się.
Nikt jednak nie nosił po niej żałoby. Dziś wśród nielicznych ruin dawnej stolicy
trudno znaleźć nawet resztki posągu lub przewróconej kolumny, które mogłyby
zaświadczyć, że niegdyś mieszkali tu Grecy.
Kohinur
Brylanty to potoczna nazwa szlifowanych diamentów, ale właściwie brylant to
znaczy „szlif brylantowy", rodzaj szlifu diamentów nadający im szczególnie silny
ogień. W Azji diamenty znano już w starożytności, ale w Europie stały się modne
dopiero w XII wieku, kiedy zaczęły napływać ze wschodu po raz pierwszy w
większych ilościach na skutek wypraw krzyżowych. Aż do XVI stulecia nie ceniono
ich jednak bardziej niż kryształy górskie. Na tronach i koronach władców
błyszczały raczej rubiny i szmaragdy. Pod koniec średniowiecza wszakże magnaci
Europy przydawać zaczęli nową iluzję estetyce Zachodu — ideę absolutnej
piękności i trwałości diamentów.
Na dzieje Kohinuira (czyli „Góry światła"), diamentu indyjskiego, jednego z
najpiękniejszych kamieni świata, o historii sięgającej XII wieku, składają się
liczne wojny, morderstwa i spory rodzinne. Na przykład w 1739 r. perski wódz
Nadir Szach, po zwycięstwie nad cesartwem Mogoła dowiedział się od pewnej damy
swego haremu, że Wielki Mogoł ukrył Kohinura w swoim turbanie. Nadir Szach,
zawierając ze swym zwyciężonym przeciwnikiem pokój w imieniu Allaha,
zaproponował na znak zgody wymianę nakryć głowy. Była to propozycja nie do
odrzucenia, więc diament zmienił właściciela. Ale już w 1747 r. chytry Pers sam
został przez swoją straż
164
osobistą pozbawiony życia i diamentu. Obecnie Kohinur błyszczy w skarbcu korony
brytyjskiej.
Szlifierze diamentów każą sobie tradycyjnie dobrze płacić za swoją pewną rękę i
bystre oko. Szlifierz Coster zarobił na przykład 160.000 marek w złocie w 1852
roku za zredukowanie Kohinura ze stu osiemdziesięciu do stu ośmiu karatów. Znano
już wówczas od dwustu lat prawdziwą tajemnicę diamentów: ich zdolność do
odbijania niemal wszystkich wpadających w nie promieni przy odpowiednich
załamaniach światła, pod warunkiem, że dolny stożek szlifowanego klejnotu jest
dwa razy grubszy od górnego. Pierwszymi tak uszlachetnionymi kamieniami były
mazaryny (nazwane tak na cześć wielkiego kardynała i pierwszego ministra Ludwika
XIV, Juliusza Mazarin) w liczbie dziesięciu, oszlifowane w roku 1650. Budżet
Ludwika XIV zawierał w przeciętnym roku 1685 w pozycji zatytułowanej kryptonimem
„naczynia srebrne" (drugiej pod względem wielkości po pracach budowlanych) sumę
2.250.000 liwrów. Za te pieniądze jubilerzy paryscy kupowali, szlifowali,
polerowali i sprzedawali klejnoty, aż ich sława na świecie stała się równie
nieprześcigniona, jak sława paradnego stroju ich króla, ubioru ważącego pół cet-
nana i ozdobionego diamentami wartości 14.000.000 franków.
Rzadkość i czystość diamentów połączyła się tu z nową zawartością symboliczną
przedmiotu. Nic dziwnego więc, że wraz z upadkiem ich właścicieli,
165
dynastii Burbonów, także ich błyszczące atrybuty traciły, jeśli nie na wartości,
to na szacunku. W trzy lata po wybuchu rewolucji, 16 sierpnia 1792, nie wykryci
sprawcy włamali się do składu przy paryskim Placu Zgody, gdzie jakobini z iście
rewolucyjną niedbałością umieścili klejnoty korony francuskiej — bez zamka, bez
krat. Tylko plakietka rekwizycyjna miała bronić bogactwa powalonych Burbonów
przed złodziejami. W ten sposób skradziono najsłynniejsze diamenty wszystkich
czasów, wśród nich przepadł „Sancy", „Zwierciadło Portugalii", „Błękitny
Oberżysta", a przede wszystkim owe bezcenne mazaryny. Z wyjątkiem Sancy i
Oberżysty (dziś Blue ????, Błękitna Nadzieja) większość zrabowanych kamieni już
się nie odnalazła, mimo intensywnych poszukiwań nakazanych przez Napoleona I,
który, rzecz jasna, szukał odpowiednich symbolów tradycji monarszej,
przeciwdziałających opinii o nim jako o samozwańczym par-weniuszu.
Jeszcze Polska nie zginęła
Wiadomo kto napisał słowa Mazurka Dąbrowskiego, polskiego hymnu państwowego od
1918 roku, ale kto jest kompozytorem melodii? Przypuszczano zrazu, że był nim
Michał Kleofas Ogiński, który przesłał generałowi Dąbrowskiemu w kwietniu 1797
swój marsz Jak pisze Juliusz Willaume, wielu historyków i publicystów okresu
międzywojennego snuło mozolne dociekania na temat, jak to mazurek Dąbrowskiego
zmienił się w marsz, ponieważ Ogiński w swoich pamiętnikach pisał wyraźnie o
Marszu dla Legionów. Dopiero Aleksander Poliński wyjaśnił sprawę: „Jeszcze
Polska" ujęta jest w formę typowego mazura, nie zaś marsza. śadnemu muzykowi nie
przy-
166
szłoby na myśl nazywać tego mazura marszem, uczynić to mógł jedynie dyletant.
Przypuszczenie Sowińskiego, że do tekstu Wybickiego podłożono rodzimą melodię
ludową, potwierdził muzykolog poznański Łucjan Kamieński, który odkrył w
Bibliotece Państwowej w Berlinie, w rękopisie z 1800 roku, zawierającym 86
tańców polskich, identyczną melodię mazura do tańca, pochodzącego z rdzennej
muzyki ludowej drugiej połowy XVIII wieku. Na dobitkę dr Włodzimierz Poźniak
ogłosił tuż przed wojną, że w zbiorach Biblioteki Towarzystwa Muzycznego w
Wiedniu znalazł ów marsz Ogińskiego, wydany w 1797 r. Marsz ten nie ma żadnego
związku z melodią Mazurka Dąbrowskiego, jest zatem utworem odrębnym. W ten
sposób wszystko wyjaśniło się ostatecznie, również ów zadziwiający fragment Pana
Tadeusza, w którym Mickiewicz opowiada, jak Tadeusz, przyjechawszy do rodzinnego
domu, „Nawet stary stojący zegar kurantowy W drewnianej szafie poznał, u wniścia
alkowy, I z dziecinną radością pociągnął za sznurek By stary Dąbrowskiego
usłyszeć mazurek." Mogło to być dla uważnego czytelnika zagadką, jak Mazurek
Dąbrowskiego napisany przez Wybickiego w 1797, a więc zaledwie na czternaście
lat przed opisywaną tu przez poetę sceną, może być określony jako „stary", a
przy tym być kurantem „starego" (a więc stojącego tam od paru pokoleń) zegara.
Teraz jest jasne, że melodia mazurka mogła mieć wówczas dobre pół wieku.
Ale raz rozpowszechnione błędy i legendy mają niepożytą siłę trwania. Zarówno
kalendarz „Iskier" na rok 1925/6, jak i kalendarz ścienny „Książki i Wiedzy" na
rok 1971 informują zgodnie, że kompozytorem muzyki naszego hymnu jest... Michał
Ogiński!
Trwałym pomnikiem podobnie fałszywej legendy jest tzw. „pokój śeromskiego" w
latarni morskiej w Rozewiu, po którym oprowadza się od lat tysiączne
167
rzesze turystów, pokój z meblami, łóżkiem, stołem, przy którym pisarz tworzyć
miał Wiatr od morza, popatrując na sine fale Bałtyku. Jest tam nawet pióro i
kałamarz śeromskiego! Cały ten pamiątkarski zespół istniał już tam przed
ostatnią wojną, po śmierci pisarza, wraz z pościelą pani latarnikowej, oglądany
przez mniej licznych wówczas wczasowiczów. Hitlerowscy zaborcy z teutońską pasją
i sumiennością wszystko to doszczętnie spalili, sądząc, że niszczą jeszcze jeden
skarb kultury polskiej. Po wojnie jednak pamiątki te cudownie zmartwychwstały i
działają dalej ku zbudowaniu licznych wycieczek. Bieda tylko w tym, że śeromski
nigdy w latarni rozewskiej nie mieszkał, ani tam nie pracował. Cóż jednak znaczą
fakty wobec potęgi legendy!
Nagroda Nobla
Opiera się ona na Fundacji z siedzibą w Sztokholmie, założonej w 1900 roku w
celu realizowania testamentu szwedzkiego chemika i przemysłowca Alfreda Bernarda
Nobla, zmarłego w 1896 roku. W testamencie swoim pisał on:
„Z całą resztą mego nadającego się do upłynnienia majątku należy postąpić w
sposób następujący: wykonawcy testamentu mają zainwestować kapitał w godnych
zaufania papierach wartościowych, aby stanowił fundusz, od którego odsetki będą
corocznie rozdzielane w formie nagród osobom, które w czasie ubiegłego roku
uczyniły najwięcej dla dobra ludzkości. Jedna część tych odsetek przypaść winna
osobie, która dokonała najważniejszego odkrycia lub wynalazku na polu fizyki;
następna — na polu chemii; inna jeszcze — w dziedzinie medycyny lub fizjologii;
inna — twórcy najwybitniejszego dzieła literackiego o tendencji idealistycznej;
ostatnia wreszcie część dla
168
osoby, która uczyniła najwięcej dla braterstwa między narodami, zniesienia lub
zmniejszenia stałych armii i dla organizowania kongresów pokojowych. Nagrody za
fizykę i chemię przydzielać będzie Szwedzka Akademia Nauk, za literaturę —
Akademia w Sztokholmie, a za obronę pokoju —komitet pięcioosobowy wybrany przez
parlament norweski. Jest moim wyraźnym życzeniem, aby przydzielając nagrody nie
brano pod uwagę narodowości kandydatów, aby otrzymał ją ten, kto najbardziej na
nią zasłużył, czy będzie Skandynawem, czy nie".
Tyle testament Nobla z roku 1895, ustalający nagrody, których zaczęto udzielać
od 1901 roku. Autor testamentu nie był osobą o anielskim usposobieniu. Nie
cierpiał ludzi, którzy kradli mu patenty chemiczne i w ogóle nienawidził
oszustów i kłamców. Nie cierpiał wojny i dlatego wynalazł dynamit, aby uczynić
ją tak krwawą i nieopłacalną, by wyrzekły się jej wszystkie państwa. Czuł też
wielką niechęć do rekla-miarstwa, czemu nieraz dawał wyraz, mówiąc np. że:
„Blaga jest, zaraz po rolnictwie, największym przemysłem świata". Nie napisał
jednak w swym krótkim testamencie nic, co by mogło wskazywać, że szwedzka elita
finansowa, rządowa i akademicka, zarządzająca rozdzielaniem nagród, powinna
dokonywać wyboru kandydatów w tajemnicy. Jednak wykonawcy testamentu powetowali
sobie to przeoczenie z naddatkiem.
Zgodnie ze statutami fundacji Nobla, każdy dokument przygotowany przez
szwedzkich jurorów od roku 1901, mówiący o tym, kto był kandydatem, kto wygrał,
a kto nie i dlaczego, strzeżony jest fanatycznie przed osobami postronnymi, choć
papiery te stanowią naj kompletniej szy zapewne w dziejach zapis ocen
wartościujących w nauce, niezmiernie cenny dla wychowawców i organizatorów badań
naukowych. Są one tajne i takimi pozostają, chociaż pewni jurorzy Nobla ostatnio
zgodzili się uprzystępnić te dokumenty starannie wyselekcjonowanym
jednostkom... po
15*
169
upływie lat pięćdziesięciu. Najczęściej podawanym powodem tej tajemniczości jest
chęć ochrony jurorów przed naciskami ze strony nazbyt zapalczywych kandydatów.
Pozwala ona również na szczerość wypowiedzi, nie do pomyślenia przy jawniejszym
sposobie działania.
Jeśli tajna dyplomacja dobra jest dla archiwów Nobla, dobra jest także i w
innych sprawach fundacji. Nawet dziś jeszcze orzeczenia publikowane przez
Sztokholm, wyjaśniające, dlaczego uczony otrzymał nagrodę, wyrażane są językiem
skąpym i mglistym. Klasycznym przykładem jest oficjalne wyjaśnienie powodów
nagrody dla fizyka angielskiego Paula Diraca w 1933 r. Nie wspomniano tam o jego
pomnikowej teorii antymaterii, ani o podstawach elektrodynamiki kwantowej.
Mianowano go laureatem za „odkrycie produktywnych form teorii atomu".
Na skutek przeoczenia w testamencie Nobla, nagrody dotyczą znacznie mniejszego
odcinka nauki niż się na ogół przypuszcza. Na przykład nie ma tam miejsca dla
astronomii, a zatem również dla odkrycia Hubbla, że wszechświat się rozszerza,
dla kwazarów, pulsa-rów, radioźródeł, „czarnych dziur" i innych odkryć,
czyniących obecnie z astronomii jedną z najbardziej pasjonujących dziedzin nauki.
Nie przewidziano też nagród dla matematyki czystej, ani oczywiście dla
rozwoju komputerów, geofizyki, cudownych odkryć w zakresie wędrówek kontynentów,
psychologii, psychiatrii, etnografii lub archeologii, prawie nic z chirurgii czy
meteorologii.
Wiele z tych opuszczeń wynika z reguły ustalającej, że najwyżej trzech uczonych
dzielić może jedną nagrodę. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że na liście
laureatów nagrody Nobla brak takich nazwisk jak np. Tomasz Edison, Graham Bell,
Zygmunt Freud, William James, bracia Wright, Roald Amundsen, August Piccard,
Jurij Gagarin i Neil A. Armstrong. Wielu kandydatów (m. in. wielki geniusz
chemiczny Men-delejew) zmarło nie doczekawszy się nagrody.
Utopia
Jak pisze Jean Prevost, nie zawsze oddawano się pięknym marzeniom o przyszłości
rodu ludzkiego. Aby spodziewać się społeczeństwa lepszego, aby stworzyć je w
wyobraźni, nie wystarczy sama fantazja. Trzeba do tego mieć rozum, a nawet i
nieco odwagi. Nie gardźmy więc utopiami — są one nie tylko ciekawe, ale i
pouczające.
Zawiszę niemal zaczynają się one od idei całkiem przeciwnej: starożytni
rozmyślali o wieku złotym, kiedy wszyscy byli jeszcze szczęśliwi mieszkając w
szałasach i żywiąc się żołędziami. Myśleli, że w czasach poprzedzających wiek
ż
elaza — ich własną epokę — wszystko zdążyło się wynaturzyć i zwyrodnieć. U
Homera mędrzec Nestor oświadcza, że w czasach jego młodości ludzie byli
odważniejsi i silniejsi od tych, których spotyka będąc już starym. Takie starcze
pochwały czasów młodości są bardzo szczere i często zawierają ziarnko prawdy. Na
szczęście nie wszyscy starożytni wierzyli w istnienie złotego wieku; byli i tacy,
którzy spodziewali się lepszej przyszłości.
170
16*
171
Pierwszą wielką utopią była Republika Platona. Nie marzył on jednak, jak później
H. G. Wells, o świecie cudownych machin. Prawdę mówiąc, nie troszczył się o nie
wcale. Myślał o małym państwie, nie większym niż pół powiatu, ale rządzonym
przez mędrców, mającym maleńką armię pięknych żołnierzy i amazonek. Wszyscy
znakomici obywatele tego państwa żyć mieli w pełnym komunizmie. Choć tworząc tę
republikę Platon chciał przede wszystkim ukazać naturę ludzką, książka jego
wywarła ogromny wpływ na wszystkie późniejsze marzenia społeczne.
W kilkaset lat potem, u schyłku świata antycznego, kiedy ludzie, mając już wyżej
uszu Jowisza i cesarstwa rzymskiego, tęsknili za innym porządkiem rzeczy,
zaczęto znów tworzyć światy imaginacyjne. Satyryk grecko-syryjski Lukian z
Samosat napisał zabawną parodię pomysłów i marzeń poetyckich, pełną
fantastycznych anegdot i nazwał ją Historią prawdziwą uprzedzając czytelnika w
przedmowie, że nie zawiera ona ani słowa prawdy. Mieszczą się tam aż dwie utopie:
jedna w brzuchu wieloryba, a druga w niebie. Bogactwo i rozmaitość pomysłów
uczyniła z tego dzieła wzór całego gatunku. Stąd wzięła się też podróż po jamie
ustnej Pantagruela w książce Rabe-lais'go. Rabelais, który był mnichem, chcąc
wymyś-leć lepsze społeczeństwo, zadowolił się opisem lepszego klasztoru. W
opactwie Telemy obowiązywała jedna tylko reguła: „Czyń, coć się podoba". Z
Lukiana czerpali też "natchnienie Jonathan Swift i Wolter w, swoich powiastkach
filozoficznych. Lukian stworzył także prototyp barona Munchhausena i Tartari-na
z Taraskonu Alfonsa Daudeta.
Ale nazwę swą otrzymała utopia dopiero w Anglii. Pod tym właśnie tytułem (bierze
się on z greckich słów u czyli „nie" i topos czyli „miejsce"; to znaczy miejsce,
którego nigdzie nie ma, stworzone w wyobraźni) kanclerz Henryka VIII, Tomasz
Morus, opublikował w roku 1516 swoją książkę. Nie uczynił tego dla ubawienia
swoich współczesnych; napisał ją po
172
łacinie. Czym była ta utopia? Wyspą mądrości i dobroci. Wszyscy pracowali tam
tylko nad rzeczami pożytecznymi; jedyną zaletę ubioru stanowiła jego trwałość.
Nie ma tam lenistwa, skąpstwa, kradzieży; wychowanie utopian było na to zbyt
doskonałe. Racjonalnie urządzone społeczeństwo Utopii Morusa stanowiło jakby
odwrotność współczesnej rzeczywistości społecznej, a więc i jej krytykę.
Utopianie praktykowali też tolerancję. Niestety, Tomasz Morus, jako potężny
minister nie mógł być wierny swoim ideałom i sam nieraz dopuszczał się
prześladowań. Utopia Morusa była tylko wyspą. Wkrótce jednak, po odkryciach
astronomicznych, utopie przeniosły się na planety i gwiazdy. Kiedy Cyrano de
Bergerac ogłaszał swoje Cesarstwo Księżyca i Cesarstwo Słońca, nie był już
pierwszy na tej niwie.
W Guliwerze Swifta Lapucjanie przy pomocy olbrzymiego magnesu utrzymują wysoko w
powietrzu miasto diamentowe, pełne wynalazków i cudów techniki. Ale wszystkie te
wynalazki nie przynoszą nic prócz niesmaku i zgryzot. Ten świat uczonych nie
jest światem szczęśliwym. Również wielka obfitość utopii naszych czasów,
powieści fantastyczno-naukowych, nie odznacza się nadmiernym optymizmem. Ale to
już jest inny gatunek literacki.
ISIS
Indeks
zawierający 220 (spośród przeszło czterystu w 'tekście) imion własnych, ułatwia
znalezienie poszukiwanego miejsca w książce.
SKRÓTY: ang. — angielski, celt. — celtycki, egip. — egipski, fr. — francuski,,
gł. — główny, gr. •— grecki, hiszp. — hiszpański, hol. — holenderski, jap. —
japoński, mit. — mitologia, ne. — naszej ery, niderl. — niderlandzki, mm. —
niemiecki, ok. — około, pne. — przed naszą erą, pol. — polski, poł. — połowa, rz.
?—? rzymski, skand. — skandynawski, sta-roż. — starożytny, śrdw. —
ś
redniowieczny, ur. — urodził się, w. — wiek, wg — według, wł. — włoski, zm. —
zmarł.
Achilles mit. gr. gł. bohater „Iliady" Homera; broda, 27; lok, 72; koń, 117;
ojciec, 123; Aleksander Wielki, 124; obrażony, 125.
Adam de la Halle ok. 1237—1287, pisarz fr., 151.
Agamemnon mit. gr. bohater „Iliady" Homera, 104.
Akropol, 86.
Aleksander Wielki ???—323 pne., król macedoński (od 336); brody, 27; asitrologia,
65; narodziny, 112; koń, 116; „Iliada", 124; heros, 126.
Amenhotep III zm. ok. 1377 pne., król Egiptu (od ok. 1413); świątynia, 57.
Amenhotep IV Echnaton zm. ok. 1358 pne., król Egiptu (od ok. 1377); reforma, 61.
Ankaios mit. gr.; puchar, 24.
Antinoos mit. gr. zalotnik Penelopy, 25.
Antoniusz Marek (Mareus Antonius), ok. 82—30 pne.; Kleopatra, 61.
Apelles z Kolofonu 2 poł. IV w. pne.; but, 146.
Archimedes ck. 287—ok. 212; heureka, 74; śmierć, 75.
Argo mit. gr. statek wyprawy argonautów, 77.
Artemida mit. gr. bogini łowów; świątynia (Artemizjon), 111.
Artemizja żona Mauzolosa, 111.
Artur (Artus) V—VI w., legendarny król celt.; Morgana, 84; Avalon, 140.
Arystoteles 384—322 pne., filozof i uczony gr.; „Zaczarowani", 58; in folio, 108.
174
Atena (Pallas Athena) mit. gr. bogini mądrości, rzemiosł i wojny; świątynia, 86;
Partenos (Dziewica), 87; Aleksander Wielki, 124.
Bacon, Francis 1561—1626, filozof ang.; „Nowa Atlantyda", 120.
Bajard, Gniadosz, 116.
Balaam w Biblii: wieszczek pogański; oślica, 55.
Barraud, Francis malarz ang.; Nipper, 110.
Bellerofont bohater mit. gr.; Chimera, 115; Pegaz, 116.
Beowulf legendarny heros-wiking z eposu staroang., VI wieku, 125.
Bonaparte (Buonaparte) zobacz Napoleon.
Boycott, Charles, 154.
Branicki, Jan Klemens 1689—1771; „Moja panno", 101.
Bruckner, Aleksander 1856—1939, filolog i historyk pol.; kulig, 121.
Bruegel, Pieter zwany Chłopskim, ok. 1527—1569, malarz niderl.; „Kraina
lenistwa", 33.
Bucefat, 116.
Buridan, Jean ok. 1300 — ok. 1358; przykład z osłem, 56.
Buzyrys faraon w „Sztuce kochania" Owidiusza, 41.
Byron, George Gordon 1788—1824; „Don Juan" o Newtonie, 98.
Bystroń, Jan Stanisław 1892—1964, socjolog i etnolog pol.; rymy dziecinne, 36.
Carvajal, Gaspar de ok. 1464—1548, konkwistador hiszp.; Amazonka, 68.
Caxton, William 1422—1491, drukarz ang., 109.
Cervantes Saavedra, Miguel de 1547—1616, pisarz hiszp.; osioł Sancho Pansy, 56;
Rosynant, 116.
Cezar (Caius Iulius Caesar) ok. 101—44 pne., wódz, polityk i pisarz rz.; Brutus,
17; bukłaki, 45; Rubikon, 126.
Chafre (gr. Chefren), król Egiptu; Sfinks, 57.
Cham wg Biblii jeden z synów Noego, 118.
Chaucer, Geoffrey ok. 1343—1400, poeta ang.; „Opowieści kanterberyjskie", 11.
Cheops (egip. Chufu), III tysiąclecie pne., król Egiptu; piramida, 111.
Cianoju jap. ceremonia herbaciana, 134.
Ciceron (Mareus Tullius Cicero) 106—43 pne., mówca, filozof i polityk rz.;
ostatnie słowa, 19; przykłady, 109.
Cocagne fr. (śrdw łac. Cucania), Kraj Jęczmienny 32.
Cyd ok. 1030—1099, rycerz kastylski; koń, 116.
Cyrus II Starszy zm. 529, król perski (od 550), 71.
Czajkowski, Michał (Sadyk Pasza) 1804—1886, pisarz pol.; przysłowia, 102.
175
Czarniecki, Stefan 1599—1665, hetman; koń, 117.
Dante Alighieri 1265—1321, poeta wł.; „Boska komedia", 41.
Darwin, Charles 1809—1882, przyrodnik ang.; ostatnie słowa, 19; ewolucja, 126.
Daudet, Alphonse 1840—1897, pisarz fr.; „Tartaren z Taras-konu", 172.
Dąbrowski, Jan Henryk 1755—1818, generał pol.; „Mazurek", 166.
Dedal (Daidalos) mit. gr. budowniczy i mechanik ateński; Labirynt, 91.
Demostenes 384—322 pne., mówca ateński; hypokrisis, 12; cień osła, 54.
Dickens, Charles 1812—1870, pisarz ang.; Sam Weller, 79.
Dionizos mit. gr. bóg wina i ekstazy, 58; Ariadna, 92.
Donat (Aelius Donatus), IV w., gramatyk rz., 110.
Don Kiszot (Don Kichote) bohater tytułowy powieści (1605—1615) Cervantesa, 56;
koń, 117.
Doyle, sir Arthur Conan 1859—1930, pisarz ang.; „W głębiach Marakoitu", 120.
Dumas, AIexandre, ojciec 1802—1870, pisarz fr.; „Trizej muszkieterowie", 15.
Dyakowski, Bohdan 1864—1940, biolog i pedagog pol.; „Z naszej przyrody", 139.
Dziewięciodroże, 72.
„Edda starsza" IX—XI w., zabytek literatury staroskaind., 20.
Einstein, Albert 1879—1955, fizyk nrn., 92; teoria względności, 100.
Eldorado (hiszp. ,pozłacany'), legendarna kraina bogactwa, 70.
Elizjum mit. gr. Pola Elizejskie, Wyspy Szczęśliwości, 140.
Erynie mit. gr. boginki pomsty, 53.
Eumenidy mit. gr. boginki pomsty, 53.
Eurypides ok. 480—407/6 pne., tragediopisarz ateński; Tantal, 104.
Ezaw (wg Biblii pierworodny syn Izaaka, brat Jakuba, 55.
Ezop (Aisopos) VI w . pne., bajkopisarz gr.; „Lew, Osioł, Lis i Wilk", 23;
„Ptasznik i śmija", „Lew i Wilk", 41; mucha, 81; przekłady, 109.
Faros latarnia morska, 112,
Feliński, Alojzy 1771—1820, poeta pol.; wyobraźnia, 129.
Fidiasz (Pheidias) V w. pne. rzeźbiarz gr.; Nike, 86/7; Zeus, 112.
Fredro, Aleksander 1793—1876, komediopisarz pol.; „Pan Jowialski", 57.
176
Furie mit. rz. boginki pomsty, 53.
Gałczyński, Konstanty Ildefons 1905—1953, poeta pol.; „Ofiara
ś
wierzopa", 138.
Giotto, Bondone di 1266—1337, malarz i architekt wł., 147. Glaukos mit. gr.
jeden z bohaterów greckich „Iliady" Homera, 123. Gloger, Zygmunt 1845—1910:
przysłowia osobiste, 101. Goethe, Johann Wolfgang von 1749—1832, pisarz nm.;
ostatnie słowa, 19.
Grabowski, Ambroży 1792—1868, księgarz i historyk pol., 16.
Grzegorz XIII, Ugo Buoncampagni, 1502—1585, papież (od 1572), 150. Grzegorz
Wielki ok. 540—604, papież (od 590), 5. Guliwer bohater tytułowy książki Swifta;
Laputa, 37. Gutenberg, Johann ok. 1397—1468, wynalazca druku, 106. Hades (Pluton)
mit gr. (bóg) świat(a) zmarłych, 14; Syzyf, 34; Persefona, 140; Styks, 142.
Hellespont cieśnina (obecnie Bardanele), 70. Hermes mit. gr. posłaniec bogów, 14;
Autolikus, 34; ojciec Pana, 46; posąg, 58; hermetyczny, 63.
Herodot ok. 485—ok. 425 pne., historyk gr., 19; Feniks, 30/31;
Kserkses, 70; Cyrus 71; racjonalista, 72. Herostrates IV w. pne., szewc z Efezu,
111. Hezjod poeta gr.; Nike, 86; Elizjum, 140; Muzy, 141. Hiob postać biblijna
(„Księga Hioba"); stada, 55; włosy, 131. Hipparch ok. 190—ok. 125 pne.,
asitronom gr., 65. Holbein, Hans malarz nm., 148.
Homer VIII w. pne., poeta gr.; „Odyseja", 25; brody, 27; Syzyf, 35; Memnon, 58;
Achilles, 72; Nike 86; Tantal, 103; miejsce urodzenia, 112; heros, 123;
Aleksander Wielki, 124; Elizjum, 140; Nestor, 171.
Jachowicz, Stanisław 1796—1857, pedagog i poetta pol.; „Osioł i Ezop", 57.
Jafet wg Biblii jeden z synów Noego, 118. Jakub w Biblii: patriarcha, syn Izaaka;
Laban, 36; Ezaw, 55.
Jan III Sobieski 1629—1696, król pol. (od 1674); koń, 117. Jęczmienny Kraj, 32.
Jowisz (luppiter), mit. ??. bóg nieba i piorunów, 41; jowialny, 64; 172.
Kitowicz, Jędrzej 1728—1804, pamiętnikarz pol.; kulig, 122; pieniek, 137.
Kleopatra VII 69—30 pne., królowa Egiptu (od 51); perły, 61.
1?7
Klonowie, Sebastian ok. 1545—1602, poeta pol.; Warszawa, 159.
Kochanowski, Jan 1530—1584 poeta pol.; „Na most Warszewski", 159.
Kolchida (dziś w Gruzji), 77.
Konieczny, Marian ur. 1930, rzeźbiarz pol.; „warszawska Nike", 87.
Konstantyn Wielki (Flarius Valerius Constantinus), ok. 280—337, cesarz rz. (od
306); brody, 27; Marek Aureliusz, 58.
Kopernik, Mikołaj 1473—1543, uczony pol.; astronomia, 66; Ziemia, 126.
Krasicki, Ignacy 1735—1801, pisarz pol.; przysłowia, 102.
Krezus (Kroisos) zm. ok. 546 pne., król Lidii (od ok. 560); Solon, 19.
Kromer, Marcin 1512—1589, pisarz pol., biskup warmiński; „powszechny", 129.
Ksenofont ok. 430—ok. 355 pne., historyk ateński; ofiary rzece, 73; Sparta 163.
Kserkses I ok/517—465 pne., król perski (od 486); armie, 45; chłosta, 70.
Laputa wyspa latająca (u Swifta); Laputanie, 37; 173.
Locke, Richard Adams, „Bujda księżycowa", 78.
Ludwik XIV 1638—1715, król Francji (od 1643) Mazarin, 154; diamenty, 165.
Lukian z Samosat ok. 120—po 180, satyryk gr., 172.
Luter, Marcin 1483—1546, reformator Kościoła; przekład Biblii, 109; Carlyle, 126.
Mahomet (Muhammad ibn 'Abd Allah), ok. 570—632, twórca islamu; koń, 117.
Manutius, Aldus 1449—1515, drukarz wł., 108.
Maraton miejsce zwycięstwa (490 pne.) Ateńczyków nad Persami, 47.
Marek Aureliusz (Marcus Aurelius Antonius), 121—180, cesarz rz. (od 161); posąg,
58.
Marryat, Frederick, kapitan, 1792—1848, pisarz ang.; „Okręt-widmo", 38.
Mauzolos zm 352 pne., satrapa Karii (od 377); mauzoleum, 111.
Mazarin, Jules, kardynał, 1602—1661; Arlekin, 154; ???????-ńy, 165.
Memnona kolosy, 57.
Michał Anioł (Michelangelo Buonarroti) 1475—1564, malarz i rzeźbiarz wł., 26.
Mickiewicz, Adam 1798—1855, poeta pol.; „Dziady", 8; Filip, 17; „Mazurek
Dąbrowskiego", 167.
Minos legendarny król Krety, 91.
178
Minotaur mit. gr. kreteński półbyk i półczłowiek, 91.
Montaigne, Michel 1533—1592, pisarz fr.; „Próby", 11.
Morstin, Ludwik Hieronim 1886—1966, pisarz pol.; „Polacy nie gęsi",. 7.
Morus, Tomasz (sir Thomas Morę), 1478—1535, humanista ang.; „Utopia", 172.
Napoleon Bonaparte (Buonaparte), 1769—1821, cesarz Francuzów (1804—15);
pieniędzy, 12; włosy, 29; diamenty, 166.
Neron (Nero Claudius Caesar), 37—68, cesarz rz. (od 54); ostatnie słowa, 18.
Niobe mit gr. córka Tantala, żona Amfiona, króla Teb, 104; dzieci, 142.
Nipper pies z „His Master's Voice", 110.
Noe patriarcha biblijny, 118.
Odys(eusz) mit gr. król Itaki; zalotnicy. 25; Syzyf, 35; krowy Heliosa, 36;
tułacz, 39; heros, 125; Kalipso, 140.
Ogiński, Michał Kleofas 1765—1833, kompozytor pol.; „Marsz dla
Legionów", 166.
Oktawian August (Caius Iulius Caesar Octavianus Augus-tus), 63 pne. — 14 ne„
cesarz rz.; ostatnie słowa, 18; kości 128.
Olimp masyw górski w Grecji, w mit. gr. siedziba bogów, S6; Tantal, 103.
Owidiusz (Publius Ovidius Naśo) 43 pne. — 17(18) ne., poeta rz., 41.
Pan mit. gr. bóg arkadyjski, 46.
Parys mit. gr. bohater „Iliady" Homera, syn Priama, 77.
Pauzaniasz ok. 115 — ok. 180, geograf gr., autor „Przewodnika po Helladzie", 156.
Peirene źródło, 34; Pegaz, 116.
Penelopa mit. gr. żona Odyseusza, 25; symbol wierności małżeńskiej, 144.
Persefona (Kora) mit. gr. żona Hadesa; Syzyf, 35; Demeter, 103; 140.
Piłsudski, Józef, marszałek, 1867—1935, pol. mąż stanu; klacz, 117. .
Pitagoras ok. 572—ok. 497 pne., matematyk i filozof gr.; trójka, 14; „filozof",
129.
Pizarro, Francisco ok. 1471—1541, konkwistador hiszp.; Peru, 70; Inkowie, 125.
Platon ok. 427—347 pne., filozof gr.; welleryzmy, 81; Atlantyda, 119; Sparta,
163; „Republika", 172.
Plejady mit. gr., 114.
Pliniusz Starszy (Caius Plinius Secundus), 23(24) — 79, pisarz rz.; „Historia
naturalna", 60; Zeuksis, 146.
Plutarch ok. 47—ok. 123, pisarz gr.; Solon, 19; śmierć Pana, 47; Aleksander
Wielki, 124; Spartanki, 162; Sparta, 163.
179
Posejdon mit. gr. bóg morza, 14; Ankaios, 24.
Potocki, Stanisław 1579—1667, hetman; Rewera, 101.
Prometeusz mit. gr. tytan; ogień, 13; arka, 142.
Przybylski, Jacek Idzi: pomnik, książnica, wszechnica, ???.:
Ptolemeusz Klaudiusz ok. 100—ok. 168, uczony gr.; astronom, 66; „Geografia", 110;
system, 143.
Ptolemeusz III Euergetes (gr. .dobroczyńca'), ok. 284—222 pne., król Egiptu, 31.
Rabelais, Francois ok. 1494—1553, pisarz fr.; ostaltnie słowa, 18; Panurg, 23;
Telema, 172.
Radziwiłł, Karol Stanisław 1734—1760; „Panie kochanku", 101.
Radziwiłł, Michał Kazimierz 1702—1762; „Rybeńko", 101.
Radziwiłł, Mikołaj Krzysztof zwany Sierotką 1549—1616; „Peregrynacja do Ziemie
Ś
więtej", 149.
Rafael (Raffaelo Santi), 1483—1520, malarz i architekt wł.; „Przemienienie
Pańskie", 148.
Rej, Mikołaj 1505—1569, pisarz pol.; „gęsi język", 7.
Rembrandt Harmensz van Rijn 1606—1669, malarz hol., 148.
Reymont, Władysław Stanisław 1867—1925, pisarz pol.; niedźwiednicy, 33.
Roland (Orłand), VIII w., hrabia Marchii Bretońskiej, 125.
Roland de la Platiere, Jeanne Marie 1754—1793, żyroindyst-ka, 19.
Rosynant, 116.
Rubikon rzeka, granica płn. sltaroż. Italii, 126.
Ryszard Lwie Serce (fr. Richard Coeur de Lion), 1157—1199, król ang. (od 1189),
126.
Salomon izm. ok. 930 pne., król izraelski (od ok. 970); trójka, 15; welleryzm,
81.
Samson wg Biblii bohater i siłacz izraelski; włosy, 26; ośla żuchwa, 55.
Sancho Pansa giermek Don Kiszoła w powieści (1605—1615) Cervantesa, 56.
Sanguszko, Dymitr ok. 1530—1554; „Mopanie", 101.
Schlaraffenland nm., Kraj Jęczmienny, 32.
Schliemann, Heinrich 1822—90, archeolog nm.; brzytwa, 27.
Schopenhauer, Artur 1788—1860, filozof nm.; brody, 28.
Scott, Walter 1771—1832, pisarz szkocki; okręjt-widmo, 38.
Sem wg Biblii jeden z synów Noego, 118.
Semiramida wg legendy gr. królowa Asyrii; ogrody, 111.
Seneka Młodszy (Lucius Annaeus Seneca) ok. 3—65, pisarz i filozof rz.; Zeuksis,
146.
180
Sienkiewicz, Henryk 1846—1916, pisarz pol.; welleryzmy, 81.
Sinobrody, 80.
Skamander rzeczka w staroż. Troadzie; konie, 72; wojna trojańska, 125.
Sklodowska-Curie. Maria 1867—1934, fizyczka i chemiczka pol.; „radioaktywny",
129.
Sławski, Franciszek ur. 1916, językoznawca pol.; „Słownik etymologiczny", 122.
Solon ok. 6S5—ok. 560 pne., ateński mąż stanu; mędrzec, 19; 112; Atlantyda, 119.
Staszic, Stanisław 1755—1826, pisarz i uczony pol.; „posiedzenie", 129.
Swift, Jonathan 1667—1745, pisarz ang.; Laputa, 37; Lu-kian, 172; Lapucjanie,
173.
Sykstyńska kaplica papieska (1473—1481) w Watykanie; „Sąd ostateczny", 26.
Szekspir, William (Shakespeare), 1564—1616, dramaturg i poeta ang.; „Makbet",
143.
Ś
iva jedno z gł. bóstw hinduizmu; Niszczyciel, 14; Rudra, 53.
Tacyt (Publius Cornelius Tacitus), ok. 55—ok. 120, historyk rz.; Feniks, 30;
kości, 128.
Tales z Miletu ok. 620—ok. 540 pne., filozof i matematyk gr.; studnia, 74;
mędrzec, 112.
Tartar mit. gr. dno Hadesu, 104.
Tezeusz mit. gr. bohater ateński; Ariadna, 91.
(św.) Tomasz a Kempis (Thomas Hemerken von Kempen), ok. 1380—1471, mnich nm.,
pisarz ascetyczny; „Naśladowanie Chrystusa", 109.
Troja (Ilion) gród w Azji Mniejszej, o który, wg tradycji gr., toczyła się wojna
trojańska; brzytwa, 27; Parys, 77; Aleksander Wielki, 124, 125.
Tukidydes (Thoukydides) ok. 460—ok. 400 pne., historyk gr.; Sparta, 161.
Tuwim, Julian 1894—1953, poeta pol.; „Jarmark rymów", 81.
Tyberiusz (Tiberius Claudius Nero), 42 pne.—37 ne., cesarz rz. (od 14 ne.), 31;
ś
mierć Pana, 47.
Verne, Jules 1828—1905, pisarz fr.; „20.000 mil", 120. Vespucci, Amerigo żeglarz
wł., 63.
Wagner, Richard 1813—1883, kompozytor nm.; „Holender tułacz", 38; Grani, 117.
Wells, Herbert George 1866—1946, pisarz ang.; Atlantyda, 120; utopia, 172.
181
Wulgata łaciński przekład Biblii (382—406) przez św. Hieronima, 108.
Wyspiański, Stanisław 1869—1907, pisarz i malarz pol.; Nike, 86.
Zeus mit. gr. bóg nieba i piorunów; Pandora, 13; Hera, 59; złote runo, 77; Nike,
86; Olimpijski, 87, 112; Tantal, 103; Plejady, 114; Pegaz, 116; Aleksander
Wielki, 126; Muzy, 141.
Zodiak, Zwierzyniec Niebieski, 64.
Zygfryd (Siegfried) bohater mit. germańskiej; koń, 117; Hohenstaufciwie, 123;
heros, 125.
Zygmunt II August 1520—1572, król pol. (od 1529); złoty wiek, 76.
ś
eromski, Stefan 1864—1925, pisarz pol.; Rozewie, 167.
SPIS RZECZY
Od autora............ . 3
Na zdrowie!............ 5
Polacy nie gęsi ........... ?
Odstukać............. 8
Kupować kota w worku......... 10
Trzeba pieniędzy, pieniędzy.......... . 12
Puszka Pandory........... 13
Do trzech razy sztuka......... 14
Wyrwał się jak Filip z Konopi....... 16
I ty, Brutusie?........... 17
Nie chwal dnia przed wieczorem...... 19
W Pińczowie dnieje.......... 20
Barany Panurga........... . 23
Lwia część............. 23
Między ustami i brzegiem pucharu...... 24
Broda nie czyni filozofa......... 26
Odradza się jak feniks z popiołów.....• 30
Pieczone gołąbki.............. 32
Syzyfowe prace.........• 34
Ś
limak, ślimak wypuść rogi........ 36
I.aputańczyk............ 37
Latający Holender.......... 38
Zabierać z sobą lary i penaty....... 39
Złapać się we własne sidła........ 41
Stonoga............. 42
Nadęty pęcherz........... 44
Paniczny strach........... 46
Mówić bez ogródek.......... 48
Koń ma cztery nogi, a potknie się...... 49
Tabu.............. 51
Spór o cień osła........... 54
Sfinks............. > 57
Rzucać perły przed wieprze........ 59
Klątwa Tut-ench-amona......... 61
Hermetyczny......'...... 63
Pod złym (lub dobrym) znakiem...... 64
Lajkonik............. 66
Amazonka ............ 68
Wychłostać morze ........ . ? 70
Eureka ....~.......... 74
Złoty.............. 76
Bujda księżycowa.......... 77
Welleryzm............ 79
Czas to pieniądz ...:....... 81
Fatamorgana............ 84
Nike 86
Morowa zaraza
Nić Ariadny
Superman
Uczta Lukullusa
Jabłko Newtona
Proszę ciebie
Męki Tantala
Jak pies z kotem żyją
Inkunabuł
His master's voice
Siedem cudów świata
Chimery
Pegaz
Arka Noego
Atlantyda
Kulig
Heros
Kości zostały rzucone
Kosmos
Włosy stają dęba
Wóz Dżymały
Grecki nos
Ceremonia herbaciana
Kameleon
Mieć z kim na pieńku
Ś
wieżob
Wyspa szczęśliwości
Dziewięć muz
Sucha Ewa
Iluzjonizm
Goły jak święty turecki
Kula Sykstusa V
Arlekin
Bojkot
Sądy boże
Warszawa
wychowanie Spartańskie
Kohinór
Jeszcze POlska nie zginęła
Nagroda Nobla
Utopia
Indeks