Bezgraniczny
W pogoni za
szczęściem
Paweł Horyłek
Spis treści
Od redakcji:
Rozdział 1. PRZYJAZD
Rozdział 2. OBSERWACJE
Rozdział 3. POMOC
Rozdział 4. KONKURS
Rozdział 5. PRZESZŁOŚĆ
Rozdział 6. WYCIECZKA
Rozdział 7. SKANDAL
Rozdział 8. MAMA
Rozdział 9. FINAŁ
Rozdział 10. PODARUNEK
Rozdział 11. TAJEMNICA
Od redakcji:
Utwór opowiada o skrzywdzonym przez los nastolatku, który postanawia wziąć swoje
życie we własne ręce. Przez długi czas on i jego matka byli bici przez złego ojczyma. Kobieta, ku
zdziwieniu syna, wybiera jednak swojego partnera. Chłopca już nic nie trzyma w domu, dlatego
też postanawia z niego uciec. Na skutek pewnych wydarzeń główny bohater o imieniu David
zostaje jednak bezdomnym. Wyjść na prostą pomaga mu jeden z najbogatszych biznesmenów w
kraju, Alan Vanford. Postanawia on przygarnąć chłopca pod swój dach, czego z początku nie
popiera jego córka, Sara. Po wielu wydarzeniach i spędzonym wspólnie czasie zakochuje się w
nim. David w nowym mieście poznaje wielu przyjaciół, a jednym z nich okazuje się brat Alana,
James. Chłopak wiele razy pomaga mężczyźnie, za co w przyszłości zostaje hojnie
wynagrodzony. Jako młody miliarder dowiaduje się, że przez wiele lat był okłamywany przez
swoich biologicznych rodziców. Na jaw wychodzą nowe kłamstwa, którym bohater postanawia
stawić czoła.
Paweł Horyłek — urodził się w 1995 roku w Częstochowie. Uczeń liceum
ogólnokształcącego o profilu biologiczno-chemicznym. Interesuje się naukami medycznymi oraz
literaturą, a w szczególności prozą młodzieżową. „Bezgraniczny” to jego debiut literacki.
Rozdział 1.
PRZYJAZD
W różnych momentach życia dokonujemy rewizji naszych uczynków. Zastanawiamy się
wówczas nad swoim życiem. Co by było, gdybyśmy spróbowali zmienić je w jakikolwiek sposób?
Zdajemy sobie jednak sprawę, że nasze starania nie mają sensu, bo świat jest okrutny, a każdy z
nas jako zwykły pionek nie jest w stanie zmienić przebiegu całej gry.
Był piękny zachód słońca, a chłopca otaczała grupa kochających i dbających o niego
ludzi. Spacerując po molo na gorącej plaży, z każdą sekundą czuł się coraz lepiej. Patrzył przed
siebie na bezkres otaczającego go morza i latające nad jego głową mewy. Szum fal wprawiał go
w zachwyt i podniecenie. Wydawało się, jakby czas zatrzymał się w miejscu, a wszystko inne
przestało mieć znaczenie. Nagle na horyzoncie pojawił się statek. Chłopak, mimo znaczącej
odległości, dostrzegł na nim swojego tatę, który w przerażający sposób krzyczał coś
niezrozumiałego. Z niewiadomych przyczyn statek zaczął się palić, a wszyscy ludzie znajdujący
się na jego pokładzie daremnie starali się go ugasić.
— Tato!!! — krzyczał David.
Patrzył na śmierć ojca, nie mogąc nic zrobić. Piękna chwila z każdym momentem stawała
się do końca niepojętym przekleństwem. David odwrócił się w pośpiechu, szukając pomocy u
bliskich, jednak nikogo już nie było.
„Dryyyń” — rozbrzmiał odgłos budzika.
Chłopiec zrozumiał, że to na szczęście był tylko zły sen. Nie mógł jednak pojąć, dlaczego
od śmierci ojca co noc miewa ten sam koszmar senny, który za każdym razem kończy się tak
samo.
„Czas powrócić do szarej rzeczywistości” — pomyślał David.
Niechętnie wstał z łóżka, gdyż wiedział, co go czeka za rogiem. Nie mylił się. Wszedłszy
do kuchni, oprócz bałaganu i sterty brudnych naczyń, zastał ojczyma, który już od rana pił
alkohol. W pomieszczeniu była też mama, która próbowała zrobić kanapki dla syna, jak w każdej
zwykłej rodzinie.
— Siadaj, kochanie. Już podaję śniadanie — powiedziała Loris do syna i zaraz po tych
słowach położyła na stole talerz z nieudolnie wykonanymi kanapkami z odrobiną masła
orzechowego.
— Mamo, ja przecież mam siedemnaście lat. Również potrafię zrobić sobie śniadanie.
Tym bardziej, jeżeli jest to czerstwy chleb, dla niepoznaki posmarowany masłem.
— Masz rację. Matka traktuje cię jak smarkacza. Skoro jesteś taki dorosły, to może
poszedłbyś w końcu do pracy? Z jej pensji długo nie pociągniemy — odezwał się Greg,
spluwając w stronę chłopca.
— A może ty byś pomyślał o pracy, co? To ty jesteś tutaj darmozjadem, który żyje za
czyjeś pieniądze i do tego jeszcze wiecznie pije wódę, też za nieswoje — burknął David.
Chłopak nie mógł dłużej utrzymać w sobie negatywnych emocji. Najbardziej jednak bolał
go fakt, że jego matka była świadkiem codziennych kłótni z ojczymem. Sama często płakała w
kątach, a potem sięgała po alkohol, w którym zatapiała swoje smutki. Wiedziała, że niczego to
nie zmieni, ale podobnie jak większość ludzi, w swoim bólu wolała trwać z nieczystymi myślami,
błądzącymi gdzieś daleko w zupełnie innym wymiarze, niemającym nic wspólnego z
rzeczywistością. Chciała, ale nie mogła przestać. Najwidoczniej tak było jej wygodniej. To był jej
sposób, aby zapomnieć o tych wszystkich problemach — sięgając po kieliszek. David nie raz
rozmawiał z nią na ten temat, chcąc udzielić jej pomocy. Jednak zawsze słyszał, że wszystko jest
w należytym porządku i nie powinien się wtrącać w sprawy dorosłych.
— Coś ty powiedział, gówniarzu? —- ojczym podniósł głos, gwałtownie wstając z
krzesła i pociągając jeszcze resztkę alkoholu z butelki.
— Przestańcie natychmiast! Proszę was! — krzyknęła Loris. — Chociaż raz nie kłóćcie
się przy jedzeniu, proszę.
— Nie, mamo. Dość tego. Nie zamierzam milczeć i biernie patrzeć na to, jak ten bydlak
codziennie pierze cię, a potem, jak gdyby nigdy nic, siada na kanapie przed telewizorem i znowu
zaczyna pić ten swój… — David nie zdążył dokończyć zdania.
Poczuł niewiarygodnie silny cios w tył głowy. Padł na ziemię niczym zwierzyna
upolowana przez myśliwego i natychmiast też poczuł strumyk ciepłej cieczy, płynący po jego
głowie. Domyślił się, że była to krew. W jednej chwili przypomniał sobie ostatni rok, w którym
scena bicia zarówno jego, jak i matki, była na porządku dziennym. Dość miał już trzymania całej
agresji wewnątrz siebie. Zdał sobie sprawę, że nie może dalej tolerować terroru ojczyma w domu.
Bez najmniejszego zawahania zerwał się z ziemi, by oddać mężczyźnie. Uderzył go z całej siły w
twarz. David, pomimo młodego jeszcze wieku, był dobrze zbudowanym chłopcem. Wolne chwile
spędzał na swojej pasji, czyli na graniu w koszykówkę. Dzięki grze z kolegami na boisku całe
jego życie miało sens. Pomimo rozpadających się koszy, braku jakichkolwiek perspektyw oraz
wzorców, nauczył się wspaniale grać, czego każdy człowiek widzący jego niebywałe
umiejętności mógł mu pozazdrościć. Być może dzięki temu był tak wspaniale wysportowany i
niezwykle silny, a poza tym buzowała w nim adrenalina.
— Ty gnoju! — odezwał się zdziwiony tym atakiem Greg.
W jednej chwili zamachnął się w stronę chłopca, oddając jeszcze potężniejszy cios niż
poprzednim razem. David ponownie upadł na ziemię. Nie myślał jednak o bójce z ojczymem,
ponieważ dość miał już ich konfliktu.
— Greg! David ! Natychmiast przestańcie! — krzyczała Loris ze łzami w oczach. — Co z
wami jest nie tak, przecież to nie ma sensu!
— Masz rację. To nie ma sensu — David, wypowiadając te słowa, podniósł się z podłogi i
udał się do swojego pokoju, który tylko pozornie był tak szumnie nazywany. Była to bowiem
piwnica bez jakiegokolwiek okna i jakichkolwiek normalnych warunków do mieszkania dla
nastolatka. Niegdyś, jeszcze przed śmiercią ojca, David mieszkał w normalnym pokoju. Był tam
naprawdę szczęśliwy. Jack był nadzwyczaj opiekuńczym ojcem i z pewnością nigdy nie
pozwoliłby swojemu synowi mieszkać w piwnicy. Dawny pokój chłopca zajmowały teraz
niepotrzebne rzeczy i kartony, które przyniósł ze sobą Greg, wprowadzając się do domu.
Twierdził, że w piwnicy nie ma dla nich miejsca. Loris była w nim niezwykle zakochana, dlatego
podjęła niezrozumiałą dla wszystkich decyzję, umieszczając swojego syna właśnie w piwnicy.
David spakował do torby swoje rzeczy i drobne oszczędności. Nie było tego dużo. Nie
miał pojęcia, co będzie dalej ani gdzie się podzieje, lecz chciał zwyczajnie wyrwać się z tego
miejsca i nie patrzeć już więcej na haniebną twarz ojczyma. Wziął swoje rzeczy, po czym udał się
w stronę drzwi. Zaraz za chłopcem na korytarz wybiegła Loris.
— Davidzie, proszę cię, zostań. Przecież nie masz dokąd iść.
— To prawda. Ale nawet ta niewiedza jest lepsza od życia z tym człowiekiem i z matką,
która wybrała kochanka zamiast syna. Spójrz na siebie. Kim ty się stałaś? Przecież nie byłaś taka
przed śmiercią taty.
— Synku, wtedy wszystko było inne. Kocham Grega i nic na to nie poradzę. Proszę,
zrozum to — wyjąkała Loris, wykonując jednocześnie dziwny ruch dłońmi, jakby chciała objąć
Davida.
— Zapomnij, że miałaś syna, tak jak ja zapomniałem, że mam matkę — powiedział David
i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
Chłopak był pełen obaw o to, co się z nim stanie, nawet pomimo tego, że był niezwykle
dojrzały, jak na swój wiek.
— Jeśli nie zawrócisz, możesz w ogóle zapomnieć o powrocie, szczeniaku! — krzyknął z
okna oburzony całą sytuacją Greg.
David pojął, że w tym mieście nie czeka go nic dobrego. Lekko zakrwawiony, szedł
wzdłuż ulicy w kierunku stacji kolejowej, rozglądając się dookoła. Po raz ostatni chciał uchwycić
widok swojego rodzinnego miasteczka. Wiedział bowiem, że już tu nie wróci. Żal jednak było
mu tych dobrych chwili spędzonych tutaj, bo i takie się zdarzały. W końcu doszedł do peronu, nie
znając jeszcze celu swojej wyprawy. Na stacji stał pociąg do Bostonu. Postanowił udać się
właśnie tam i rozpocząć nowe życie z dala od matki i ojczyma. Była to bardzo impulsywna
decyzja. W głowie Davida kołatało się tysiące myśli: „Każda z dróg jest podobno dobra”.
Ktokolwiek wypowiedział te słowa, mylił się bezgranicznie. Kroczyć ścieżkami odpowiednimi
dla nas samych jest trudno, ale z pewnością jest to o wiele łatwiejsze, gdy mamy osobę, która
nam w tym pomaga. Szkoda tylko, że nie działało to w przypadku Davida. Chłopiec wsiadł do
pociągu i, mimo tłoku, znalazł wolne miejsce w jakimś przedziale. Gdy wszedł, wszystkie pary
oczu zwróciły się na niego. David ubrany był bowiem w czarną kurtę z widocznymi plamami
oraz stare, ciemne spodnie. Dość nietypowy sposób ubioru podkreślały zbyt małe buty z
wystającymi przez liczne dziury palcami. Najwidoczniej nie przejmował się uwagą innych, gdyż
założył na głowę kaptur i odwrócił się w stronę okna, patrząc na widoki znajdujące się za nim.
Teraz starał się tylko zapomnieć o przeszłości, nie myśleć o tym, co zdarzyło się niedawno, co
nie było łatwe. Przypominał sobie najpiękniejszy dzień swojego życia, kiedy to ojciec zabrał go
na swoją łódź. Jego ojciec był rybakiem, który co miesiąc wypływał na wielkie wyprawy. Tego
dnia na łodzi znajdował się tylko on, tata i bezkres morza. Dla chłopca mającego zaledwie osiem
lat była to nie lada przygoda. Wtedy po raz pierwszy rozmawiał i śmiał się z ojcem cały dzień.
Wszystko inne przestało mieć wówczas znaczenie. Pamiętał doskonale każdy szczegół tej
wyprawy. Silny wiatr, piękną pogodę i rybę… „Taaak… to była świetna ryba” — pomyślał
David. Złowił ją razem z Jackiem. Niestety, dla chłopca wydało się to jednak zbyt okrutne i
postanowił ją wypuścić. Jack już wtedy widział w chłopcu niesamowitego człowieka o pięknym i
czystym sercu: Żaden człowiek nie powinien w swoim życiu martwić się o nadchodzące jutro,
gdyż może ono nigdy nie nadejść, a powinności, które chcemy spełnić, mogą się nigdy nie
wydarzyć. Musimy żyć momentem i czerpać z życia maksymalne korzyści na dzień obecny. Przy
wspólnym połowie opowiadał Davidowi o dalekich kontynentach, jakie udało mu się zwiedzić.
Mówił, że niegdyś u pewnego kupca dostał wyśmienitą kawę, za której chociażby łyk oddałby
teraz cały swój majątek. Co prawda, nie było go nigdy dużo. Być może od tego czasu w chłopcu
zrodziło się zainteresowanie kawą. Codziennie, jeżeli było to możliwe, pił ją w swoim kubku,
który dostał od ojca. Niestety, odkąd do domu wprowadził się Greg, środki finansowe uległy
diametralnej zmianie. Wszystkie niepotrzebne wydatki, w tym również kawa, zostały
ograniczone. Od intensywności myśli o najpiękniejszych do tej pory chwilach swojego życia
odczuł niewiarygodnie silny ból głowy. Na szczęście znikł tak szybko, jak się pojawił, a
zmęczony wydarzeniami tego dnia David nie wiadomo kiedy zasnął.
Bardzo często śni mu się ten sam sen, w którym w żaden sposób nie może pomóc
swojemu tacie, który ginie na statku. Nigdy jednak nie potrafił zrozumieć powiązania pomiędzy
ogniem a wodą, bo właśnie w tym żywiole zginął Jack. Podczas trwania jednej z wielkich,
miesięcznych wypraw przyszedł niewiarygodnie silny sztorm. Jack nie był człowiekiem
bogatym, dlatego na pokładzie jego łodzi nie było odpowiedniego sprzętu. Zapewne była to jedna
z przyczyn jego śmierci w katastrofie, w której rozbiła się łódź. Kłopoty chłopca rozpoczęły się
od tego feralnego dnia, kiedy matka powiedziała mu o śmierci taty. David jeszcze przez długi
czas po tym wydarzeniu nie mógł dojść do siebie, Jack bowiem był mu najbliższą osobą.
Z koszmaru sennego zbudził chłopca dochodzący z sąsiedniego przedziału przeraźliwy
krzyk mężczyzny. David wstał ze swojego miejsca i ruszył ku sąsiedniemu przedziałowi.
Początkowo myślał, że nieznana mu sytuacja została opanowana, gdyż wokoło było wielu ludzi,
a wszyscy zwróceni byli w określonym kierunku. Czekali najwidoczniej na dalszy rozwój
sytuacji.
— Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! — rozbrzmiewały krzyki mężczyzny.
David z trudem przedarł się przez gęsty tłum ludzi i w sąsiednim przedziale dostrzegł
starszego mężczyznę i dwóch wyrostków – jeden z nich trzymał staruszka, a drugi uporczywie
przeszukiwał jego bagaż. David był oburzony całym tym zajściem, ponieważ nikt z
obserwatorów zdarzenia nie wyrażał jakichkolwiek chęci pomocy okradanemu starcowi.
— Co jest z wami?! — krzyknął David. — Pomóżmy mu!
Chłopak bezskutecznie rozglądał się po zgromadzonych, szukając jakiegokolwiek
poparcia. Ludzie stojący obok patrzyli teraz na niego ze zdziwieniem i zakłopotaniem.
Najwidoczniej wstydzili się uwagi tego młodego człowieka. W tej samej chwili jeden z rabusiów
wyciągnął portfel z tylnej kieszeni bagażu okradanego staruszka.
— Mam go! Znalazłem! — krzyczał do drugiego.
Łobuz miał na twarzy bezlitosny i szyderczy uśmiech, który wzbudzał w uczestnikach
zdarzenia strach.
Wiedział bowiem, że nikt nie ośmieli się mu przeciwstawić. Najwidoczniej robił to już
wcześniej. David dostrzegł u niego ten sam wyraz twarzy, co u Grega. To ta sama bezkarność, co
u ojczyma. W okamgnieniu ogarnął go gniew. To była chęć zadośćuczynienia przypadkowemu
człowiekowi za krzywdy ojczyma.
— W nogi! Kevin, nie bij go już! — krzyknął jeden z rabusiów.
— Daj spokój. Rozerwę się trochę na tym… — nie zdążył dokończyć zdania.
Został powalony przez silny cios w twarz, który wymierzył mu David. Drugi z rabusiów
nie zdążył się jeszcze obrócić, a już poczuł niewiarygodnie silny cios w brzuch.
— Dosyć tego. Chyba trochę się zagalopowaliście. Nikogo w tym pociągu nie
okradniecie. Jazda mi stąd, ale już! — powiedział David stanowczym głosem, ręką wskazując
boczne drzwi wagonu.
Jeden z rabusiów wstał szybko na nogi i podniósł półprzytomnego kolegę z
zakrwawionym nosem. Przez chwilę stał naprzeciw Davida, oceniając sytuację. Po wstępnej
analizie uznał, że nie ma najmniejszych szans w razie ewentualnej potyczki z chłopakiem.
Skrzywił się nieco i wziął kolegę pod rękę.
— Zapłacisz nam za to! — krzyczał jeszcze z daleka, uciekając.
Słowa rabusia nie zrobiły jakiegokolwiek wrażenia na Davidzie. Chłopak podniósł portfel
z podłogi i skierował się w stronę zaskoczonego całym zajściem starszego człowieka.
— Proszę. To, jak sądzę, należy do pana — powiedział David z uśmiechem na twarzy.
— Chłopcze, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny. To są całe moje
oszczędności. Uratowałeś mnie. Jesteś niezwykłym człowiekiem.
Wtedy rozbrzmiały oklaski od publiczności, która nie ukrywała podziwu i sympatii dla
chłopca. On jednak spojrzał na nich z lekkim obrzydzeniem. Stanął naprzeciw nich, czekając, aż
ucichną brawa.
— Nie bijcie nigdy braw człowiekowi, który patrzy na was z pogardą. Jesteście żałośni,
bo kiedy ten starszy mężczyzna potrzebował pomocy, potrafiliście tylko patrzeć, mimo że było
was więcej niż złodziei. A teraz nagle wszyscy z niewiadomej przyczyny jesteście szczęśliwi —
powiedział David.
Chłopak z powrotem nałożył kaptur na głowę i wrócił do swojego przedziału,
przeciskając się pomiędzy tłumem wpatrzonych w niego ludzi. Stali oni, przez długi czas
bezradnie popatrując na siebie ze wstydem. Wielu z nich przeprosiło uradowanego starca za to
całe zamieszanie. David usiadł na swoim dawnym miejscu i spoglądając przez okno, myślał o
znieczulicy społecznej. Zdawało mu się, że ludziom wygodniej jest stać i patrzeć na krzywdę
bliźniego, niż stanowczo wyrazić swój sprzeciw wobec szerzącej się na coraz większą skalę
przestępczości.
„Tata z pewnością byłby ze mnie dumny” — pomyślał chłopak.
Zaraz po tym poczuł, że pociąg zwalnia. Za oknem dostrzegł wielki napis Boston.
Podczas podróży pociągiem długo myślał nad swoimi dalszymi działaniami. Doszedł do
wniosku, że najlepiej będzie zatrzymać się w jakimś tanim motelu, a nazajutrz poszukać pracy.
Rozmyślał też nad kontynuowaniem nauki w tutejszej szkole, jednak później uznał, że na
wszystko przyjdzie czas. Podniósł z podłogi swój mizerny dobytek i ruszył ku wyjściu. Kiedy
postawił pierwszy krok w Bostonie, wiedział, że nie może już cofnąć swojej decyzji. Poczuł
pewnego rodzaju ulgę, a wciąż uciskający jego serce kamień nagle spadł.
„Czas na nowe życie” — pomyślał David i ruszył przez stację w stronę miasta. Minął
łazienkę, do której z początku planował wejść. Zapadająca noc odwiodła go jednak od tegoż
pomysłu. Szedł pustą i ciemną uliczką, z której widać było jeszcze pociąg, którym przyjechał.
Chciał jak najszybciej dotrzeć do najbliższego motelu, aby w końcu zacząć nowe, lepsze życie.
Na końcu uliczki dostrzegł dwie postacie mężczyzn, wyłaniające się zza rogu. Chwilę później
dostrzegł idące za nimi kolejne zarysy sylwetek mężczyzn.
„Nie chcę żadnych kłopotów” — pomyślał David.
W tym samym momencie poczuł na plecach czyjś oddech. Wystraszony odwrócił się
gwałtownie. W jego oczach pojawił się strach i zakłopotanie. Dostrzegł bowiem dwójkę rabusiów
z pociągu. Jeden z nich ciągle jeszcze tamował krew z nosa, z jego dziurki wystawał bowiem
wykonany z papierowej chusteczki tampon. Postacie wcześniej zauważonych dresiarzy zbliżały
się od jego przodu.
— Proszę, proszę, kogo my tu mamy? — odezwał się wcześniej raniony bandyta o
imieniu Kevin.
W jego oczach z daleka można było dostrzec radość ze spotkania. David zaczął rozglądać
się dookoła, oceniając sytuację. Wokół niego było czterech dresiarzy ogolonych na łyso i dwóch
wcześniej spotkanych rabusiów. Wiedział, że w walce z nimi nie ma żadnych szans. Nie widział
też żadnej możliwości ucieczki. Dziwił go fakt, że wcześniej napotkani rabusie tak szybko
znaleźli wsparcie.
— To ten? — odezwał się oschłym głosem jeden z byczków, trzymający w ręce jakąś
lagę.
— Tak, ten sam, tylko teraz jakoś nie jest skłonny do bójki — odpowiedział jeden z
kolejowych złoczyńców. — Powiedziałem ci, że się zemścimy. Teraz zapłacisz nam za wtrącanie
się w nieswoje sprawy.
— Chłopaki, nie chce żadnych awantur. To, co zrobiłem wcześniej, było słuszne. W
zamian mogę oddać wam swój portfel — tłumaczył się zmieszany David.
Starał się wybrnąć z tej beznadziejnej sytuacji.
— Haha — roześmiał się jeden z oprychów. — Dość tego gadania. Łapcie go, ziomki! —
powiedział, tym samym wydając na Davida wyrok.
Stojące za nim oprychy zaczęły zadawać chłopcu gwałtowne i niezwykle silne ciosy
kijami. David upadł na ziemię, a rękami zasłonił twarz. Jednocześnie cała grupa zaczęła bić go
wszystkim, czym tylko się dało. Pomimo wielkiej kałuży krwi nie przestawali zadawać
morderczych ciosów. Życie chłopca, balansujące teraz na krawędzi, było tym bandytom obojętne.
Po dziesięciu minutach bestialskiego kopania i bicia postanowili odpuścić. Rozerwali torbę
chłopaka w poszukiwaniu obiecanych wcześniej pieniędzy.
— Za to, że się wtrąciłeś! — zakomunikował Kevin i z całej siły kopnął chłopaka w
twarz, a następnie wraz z kolegami oddalił się z miejsca rozboju.
David leżał teraz nieprzytomny, cały we krwi, na środku ulicy ciemnego
nieuczęszczanego przez nikogo zaułka, w zupełnie obcym mieście.
Nazajutrz zbudziły go poranne promienie wschodzącego słońca. Mimo ogromnego bólu
jakoś się pozbierał, do końca jeszcze nie pamiętając, co się stało. Patrząc na rozrzucone na
ścieżce ubrania i mokrą jeszcze plamę krwi, przypomniał sobie w końcu o wieczornym
incydencie. Zbliżył się do torby, przeszukując ją dokładnie. Zrozumiał, że łobuzy nie zostawiły
mu niczego, co miało ułatwić mu rozpoczęcie nowego życia. Pozbierał swoją porozrzucaną po
całej uliczce garderobę i udał się w stronę mijanego wczoraj szaletu. Problemy z poruszaniem
sprawiał mu nie tylko ogromny ból w obu nogach, ale także w każdej części ciała. Resztkami sił
dowlókł się do pomieszczenia. Gdy spojrzał w lustro, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego
obecny widok przyprawił go o mdłości. W odbiciu widział swoje podpuchnięte oczy, liczne
rozcięcia, krwawiący nos i wielki siniak pod okiem. Wyglądem przypominał buraka.
— O mój Boże — David szepnął zgrabiałymi i opuchniętymi wargami do swojego
odbicia.
Zaczął się dokładnie myć, po czym postanowił ruszyć do miasta w poszukiwaniu pracy.
Szczerze wątpił w to, że z takim okropnym wyglądem znajdzie się dla niego jakiekolwiek
zajęcie. Szedł teraz ulicą narażony na drwiny i obelgi innych ludzi. Za żadną cenę nie chciał się
poddać. Chodził po sklepach i pytał przypadkowo napotkanych ludzi. Mało kto chciał z nim
rozmawiać. David poczuł się przygnębiony i nikomu niepotrzebny. Mijał już drugi dzień, odkąd
nic nie jadł. Bezskutecznie szukał pomocy wśród innych ludzi. Nie chciał tego, ale wiedział, że
nie ma innego wyjścia.
— Cóż, pozostaje mi tylko jedno… — mruknął do siebie.
Wrócił na stację, by tam żebrać. Usiadł na środku pomieszczenia pełnego ludzi i
rozpaczliwym głosem wołał o pomoc. Z początku robił to dosyć cicho, ale po dwóch godzinach
klęczenia na podłodze krzyczał już dosyć głośno:
— Niech ktoś pomoże bezdomnemu, proszę… — w jego głosie można było usłyszeć
wyraźną obawę o swój dalszy los.
Nikt jednak nie dał mu złamanego grosza. Z głodu chłopiec czuł skręcający go ból
brzucha. Potrzebował natychmiast czegoś do zjedzenia. Jego myśli były teraz skupione wokół tej
jednej potrzeby. Niedaleko siebie dostrzegł siedzącego na ławce mężczyznę z małą torebką.
Wyglądał na bogatego człowieka, gdyż ubrany był w markowy garnitur, a na jego ręku świecił
złoty zegarek. David nie zastanawiał się długo i usiadł obok mężczyzny, którego głowa
odwrócona była akurat w zupełnie innym kierunku.
„Muszę szybko działać” — pomyślał chłopak i sięgnął zakrwawioną jeszcze ręką do
torby nieznajomego. Czuł się okropnie z myślą, że chce właśnie kogoś okraść. Przecież jeszcze
niedawno sam bronił starszego mężczyznę przed kradzieżą. A co, jeśli tamci chłopcy też
potrzebowali jedzenia? Tysiące myśli przechodziło mu teraz przez głowę.
— Mam cię! — krzyknął okradany mężczyzna i złapał Davida za rękę.
Przypatrywał mu się w dziwny sposób. David myślał o najgorszym. Nie chciał iść do
więzienia już na początku swojego nowego życia. Ale co to za życie, skoro jest się ciągle
głodnym, bez dachu nad głową i kogoś, kto mógłby pomóc…
— Przepraszam, nie chciałem tego. Naprawdę! — wykrzyczał David, pociągnął nosem i
wyrwał się z silnego uścisku mężczyzny.
Pobiegł w stronę wyjścia, a potem uciekał ulicą, nie oglądając się za siebie. Pomimo
niezwykle trudnej sytuacji, chłopak wiedział, że musi być jakieś rozwiązanie. Zatrzymał się w
jakiejś ciasnej uliczce pomiędzy budynkami. Usiadł obok kosza na śmieci i zaczął rozmyślać.
Zobaczył wtedy przebiegającego niedaleko chłopca z piłką do koszykówki. Przypomniał sobie
wówczas boisko w swoim rodzinnym miasteczku. Pamiętał doskonale wszystkie triki
wykonywane przez niego podczas gry w koszykówkę ze swoimi kolegami. Był przecież w tym
najlepszy. Pamiętał też bardzo dobrze swój ostatni mecz, w którym nie dał swoim towarzyszom
jakichkolwiek szans na wygraną. Szczerze kochał ten sport, a myśl, że przez jakiś czas nie będzie
grał, dołowała go jeszcze bardziej. Wyobrażał sobie halę pełną kibiców skandujących jego imię –
najlepszego gracza na parkiecie, zdobywającego punkt za punktem, a na końcu jeszcze
wbijającego tego ostatniego, wygrywającego kosza. David po długim czasie tej zadumy powrócił
do rzeczywistości. Nadal odczuwał z głodu bolesne skurcze żołądka. Wstał ciągle z nadzieją na
znalezienie szczęścia. Szedł teraz ulicą, aż zatrzymał się przed drogim sklepem. Postanowił wejść
do środka, prosząc sprzedawcę o jakąkolwiek jałmużnę. W sklepie zastał długą kolejkę
spowodowaną jakąś kłótnią między sprzedawcą a klientem.
— Te ryby są nieświeże! — krzyczał klient. — Chciałeś mnie zatruć? — Oburzony klient
rzucił rybami w sprzedawcę.
— Sprowadzałem je dzisiaj rano. To chyba ty jesteś nieświeży — impertynencko odrzekł
sprzedawca natrętnemu klientowi.
David poczuł, że właśnie teraz nadeszła jego szansa. Nieopodal siebie dostrzegł półkę z
pieczywem. „Teraz albo nigdy!” — pomyślał, po czym chwycił pierwszy z brzegu bochenek
chleba i udał się do drzwi. — „Jeszcze chwila i zaspokoję swój głód”.
— Halo, chłopcze! Stój! Dokąd to?! Nie zapłaciłeś! — krzyknął oburzony sprzedawca.
— Ja zapłacę za ten bochenek chleba — powiedział jakiś głos i z kolejki wyłonił się
mężczyzna, którego wcześniej David próbował okraść na stacji kolejowej.
Chłopcu zrobiło się niezwykle głupio z powodu swojego wcześniejszego czynu.
Spoglądał teraz na mężczyznę, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
— Dziękuję — szepnął tylko ze spuszczoną głową, po czym ścisnął chleb i wybiegł ze
sklepu.
Nie miał pojęcia, jak długo wytrzyma taki tryb życia. Szedł ulicą do swojego dawnego
miejsca tymczasowego pobytu. Czuł jednak, że ktoś go śledzi. Odwrócił się gwałtownie za
siebie, w międzyczasie łapczywie przegryzając chleb. Nikogo jednak nie było. Skręcił w swoją
uliczkę i usiadł obok kosza. Dokończył posiłek, a potem położył się na jakiejś dziwnej tekturze,
przykrywając się jednocześnie gazetą. Oddał się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli rozmyślaniu.
Tym razem wyobrażał sobie siebie w domu z tatą i mamą. Chłopiec pod żadnym pozorem nie
chciał opuścić swojego fantastycznego miejsca w wyobraźni. Marzył więc dalej. Wyobrażał sobie
siebie pijącego wraz z tatą pyszną kawę.
Niestety, natrętnie wdarł się do jego wyobrażeń dźwięk kroków i głos:
— Chłopcze, pomogę ci.
David otworzył oczy, a nad swoją głową dostrzegł twarz tajemniczego wybawcy ze
spożywczego sklepu.
— Nadchodzi zimna noc. Nie powinieneś leżeć tutaj sam na dworze.
— Dlaczego chcesz mi pomóc? Przecież… chciałem cię okraść — odpowiedział
smutnym głosem David.
— Wiem, że nie jesteś złym człowiekiem. Byłem wtedy w pociągu, kiedy pomogłeś temu
starszemu człowiekowi. Ja również wówczas nie zareagowałem. Jest mi wstyd, że młody chłopak
musi uczyć dorosłego mężczyznę prawidłowego postępowania. To jak? Pojedziesz ze mną do
domu? To chyba lepsze od spania pod gołym niebem, prawda? Potem coś wspólnie wymyślimy.
— Dobrze, dziękuję — odparł David.
Po całodziennych przygodach z ucieczkami i po zaspokojeniu głodu przypomniał o sobie
ból po wczorajszym pobiciu. Wstał z ziemi i ruszył za mężczyzną do auta. David dokładnie
przypatrzył się teraz młodemu mężczyźnie. Wyglądał na trzydzieści lat. Miał zarost, krótko
obcięte włosy i charakterystyczny spiczasty nos. Wyglądem przypominał jednego ze znanych
aktorów filmowych. Zdawało mu się, że już kiedyś widział go gdzieś w prasie.
— Jedziemy taksówką? — zapytał z podziwem David.
— Mów mi Alan — odrzekł mężczyzna, uśmiechając się do chłopca w przyjazny sposób.
Podczas jazdy David obserwował przez szybę samochodu piękną okolicę. Przez całą
podróż do domu Alana rozmawiali o Davidzie. Alana interesowała jego historia. Chłopak był
pełen obaw, czy właściwie postępuje, jadąc z nieznajomym w bliżej nieokreślone miejsce. W
sumie nie miał nic do stracenia, więc zaryzykował zaufać Alanowi. Wystawne, bogato zdobione
domy w pięknej i zadbanej okolicy zawsze wywoływały u Davida całą gamę emocji, między
innymi zazdrość. On nigdy nie mógł sobie pozwolić na chociażby odrobinę luksusu. Męczył go
żal do losu, dlaczego jemu poskąpił bogactwa? Przecież nie różni się niczym specjalnym od tych
wysoko usytuowanych ludzi. Samochód jechał teraz pod górę przez takie właśnie bogate osiedle.
W pewnym momencie pojazd skręcił przez wysoką bramę, przejechał długim podjazdem i
zatrzymał się przed piękną willą.
— To tutaj. Nie czuj się urażony, ale myślę, że powinienem najpierw powiedzieć żonie o
twojej wizycie. Poczekaj tutaj. Zaraz wracam.
— Tak, naturalnie — bąknął David.
Chłopak był ciągle w lekkim szoku, nie dowierzając temu, że mógłby chociaż na jedną
noc zostać w tym pałacu. Zaraz po wejściu Alana do domu, David wysiadł z samochodu.
Ciekawość w nim zwyciężyła, nie posłuchał gospodarza i opuścił pojazd, by trochę się rozejrzeć.
Usiadł na ławeczce tuż przy ogromnym oczku wodnym i wielką fontanną, wyglądem
przypominającą mały wodospad. W tym samym momencie tuż obok samochodu Alana
zaparkował Dodge Viper. Wysiadła z niego atrakcyjna dziewczyna o ciemnoblond włosach.
Oburzyła się widokiem młodego chłopaka. Widocznie mieszkała tutaj. Duże znaczenie miał tu
wygląd Davida, który przypominał poobijanego włóczęgę. Dziewczyna trzasnęła drzwiami i od
razu podeszła do chłopaka:
— Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że każdy włóczęga może ot tak po prostu wejść na
czyjąś posesję? Wyjazd mi stąd, brudasie! — wykrzyczała dziewczyna.
— Przepraszam, ale pan… — nie dokończył David.
— Głuchy jesteś? Masz się stąd natychmiast wynieść — dziewczyna mówiąc to, wskazała
palcem bramę.
— Och… nieważne — westchnął chłopak i ruszył we wskazanym mu kierunku.
Był smutny, wiedząc, że obcy ludzie widzą w nim prostaka, włóczęgę lub po prostu
bezdomnego. Wtem otworzyły się drzwi domu i pojawili się w nich Alan z żoną.
— Davidzie, dokąd idziesz? Proszę cię, zostań — zawołał gospodarz.
— Znasz go, tato? Kim on jest? — zapytała zmieszana całym zajściem dziewczyna.
— Saro, to jest David. Spotkałem go, jadąc pociągiem, gdyż moje nowe auto
najwidoczniej nie było jeszcze do końca sprawne i wysiadło. Zrobiłem zakupy, a kiedy
dzwoniłem po taksówkę spotkałem Davida i... on potrzebuje pomocy, dlatego przenocuje u nas
kilka dni.
— Czy ja dobrze słyszę? Chcesz z naszego domu zrobić przytułek dla bezdomnych?
Mamo, powiedz coś tacie!
— Saro, ja ufam Alanowi. Tata na pewno ma rację. Słyszałam opowieść o Davidzie i
faktycznie myślę, że powinniśmy mu pomóc — odrzekła żona Alana.
— Eeeh... do kitu z wami — machnęła ręką dziewczyna, po czym weszła oburzona do
domu.
David był zaskoczony i zmieszany tą całą sytuacją. Stał chwilę, nie mogąc nic
powiedzieć. Jednak po pewnym czasie przełamał się i powiedział:
— Jeżeli moja obecność sprawia wam problem, to ja naprawdę mogę sobie iść. Z
pewnością sobie jakoś poradzę.
— Taa, nie wątpię. Widziałem twoje poprzednie lokum. Dla nas to żaden problem. Poza
tym już wszystko postanowione. Zostajesz u nas na kilka dni, dopóki wspólnie nie znajdziemy
czegoś dla ciebie. Chodź już do domu, bo robi się późno — zaprosił Alan.
— Mam na imię Jurate, jestem żoną Alana i matką tej młodej panny. Nie gniewaj się na
nią. To dobra dziewczyna, tylko najwidoczniej była zaskoczona zaistniałą sytuacją. Wejdź i
rozgość się w salonie. Znajdziesz tam naszego syna. Porozmawiaj z Brianem, niech da ci jakieś
ubranie na zmianę.
Chłopak wszedł do willi. Wewnątrz jeszcze bardziej zaparło mu dech w piersiach, bo to,
co widział na zewnątrz, było tylko preludium tego wspaniałego, jak się Davidowi zdawało,
pałacu z bajki. Wszystko było piękne i wyglądało na nowe, jakby świeżo po remoncie. Chłopak
szedł zdumiony korytarzem, aż w końcu znalazł się w dużym pomieszczeniu. Zapewne był to
salon, gdyż na podłodze siedział jakiś młodzian i grał w coś, bo poruszał palcami na konsoli,
wpatrując się jednocześnie w ogromny telewizor zawieszony na ścianie. Takie wnętrza David
widział tylko na filmach. Piękne meble, dywan, obrazy – wszystko to komponowało się ze sobą
w niesamowity sposób.
— Heej. Ty musisz być David. Jestem Brian — przedstawił się chłopak, przerywając
swoją czynność i odwracając się w stronę nowo przybyłego.
— Tak, to ja. Słuchaj, naprawdę przepraszam cię za tą całą sytuację. Czuję się
niezręcznie, a zarazem jestem wdzięczny, że twój tata okazał się takim wspaniałym człowiekiem.
— Spoko. Cieszę się, że możemy komuś pomóc. Poza tym będę miał z kim grać. Na co
czekasz? Siadaj, zobaczymy, co potrafisz — zachęcił Brian, podając jednocześnie Davidowi do
ręki konsolę.
— Cóż, może i pochodzę z biednego miasteczka, ale nie myśl, że nigdy nie grałem na
konsoli. Jestem mistrzem. Nie masz ze mną żadnych szans — pochwalił się David i roześmiał
się.
Był to jego pierwszy uśmiech od niepamiętnych czasów. On sam to zauważył. Teraz już
wiedział, że postąpił dobrze, ufając Alanowi. Wiedział też jednak, że nie będzie to trwać długo,
dlatego postanowił cieszyć się chwilą i maksymalnie wykorzystać luksusy tego domu. Chłopcy
tak dobrze się bawili, że nie zauważyli, jak szybko minął czas. Do salonu weszła Jurate.
— Chłopaki, koniec tego dobrego. Jest już grubo po północy i chyba powinniście iść
spać.
— Mamo, obaj mamy już po siedemnaście lat, a ty traktujesz nas jak dzieci, które na
jedzenie mówią jeszcze papu, a na kupę kaka — zadrwił Brian.
— To był długi i ciężki dzień nie tylko dla Davida. Zaprowadzę go teraz do domku
gościnnego, a Ty przynieś mu jakieś ubrania ze swojej szafy. Jutro z rana będziemy musieli
jechać na zakupy po coś nowego dla naszego gościa.
— Nie, naprawdę nie trzeba… — zająknął się David.
— Daj spokój. Mamy tyle kasy, że nawet nie wiem, ile dokładnie — przerwał mu Brian.
— To prawda, dobrze nam się powodzi, ale nie możemy przecież z tego powodu spocząć
na laurach. Synku, nie gadaj już głupot i idź po te ubrania.
Tym razem Brianowi nie trzeba było powtarzać tego drugi raz. Jednym susem wbiegł
schodami na piętro. Tymczasem Jurate prowadziła Davida gdzieś na tyły domu. Chłopak
zaniepokoił się, kiedy wyszli z niego. Po chwili jednak ujrzał niewielką chatkę, tuż obok willi.
Domyślił się, że jest to właśnie domek gościnny. Kiedy wszedł do niego, nie mógł uwierzyć w to,
co ujrzał. Własny telewizor, łóżko, mała kuchnia, a nawet łazienka. Oczywiście wszystko to
urządzone było we wcześniej już widzianym stylu.
— Rozgość się tu. W końcu pomieszkasz z nami przez jakiś czas. Służba zmieniła pościel
i ręczniki na czyste. Jeżeli czegoś będzie ci tu brakować, to po prostu powiedz. Zaraz przyjdzie
Brian z ubraniami. Nie siedźcie za długo. Widzimy się jutro rano przy śniadaniu. Śpij dobrze i
niczym się nie przejmuj.
— Dobranoc — rzekł David.
— Jurate?
— Tak?
— Dziękuję za wszystko. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne, jaka to dla mnie
szansa. Jesteście wspaniałymi ludźmi.
— Dziękuję — uśmiechnęła się Jurate, po czym wyszła z domku gościnnego.
Samotność Davida nie trwała jednak zbyt długo. Wkrótce zjawił się Brian. David
zauważył, że momentami bywa bardzo irytujący, ale w głębi serca czuł, że mógłby się z nim
zaprzyjaźnić. Jedno było w chłopcu pewne – był on naprawdę w porządku.
— Trzymaj. To są ubrania, które dla ciebie wybrałem. Powinny pasować. Słuchaj, skoro
masz zostać tu przez parę dni, to może opowiesz mi, jak to z tobą właściwie jest? Wiesz, co mam
na myśli. Jak to się stało, że straciłeś dom?
— To był trudny dzień dla nas wszystkich i myślę, że równie dobrze możemy o tym
porozmawiać jutro. A teraz, może pykniemy sobie jeszcze partyjkę w NBA na konsoli? — spytał
David.
— No dobra, niech ci będzie. Tym razem dam ci większe fory.
Chłopcy po raz kolejny stracili poczucie czasu i planowane dwadzieścia minut gry
przekształciły się w dwie godziny. Jeszcze długo po wyjściu Briana David nie mógł zasnąć.
Chodząc po pokoju, myślał o swojej mamie. O tym, dlaczego wybrała kochanka zamiast swojego
jedynego syna. Zastanawiał się nad swoim dalszym losem, przyszłością i szkołą. David nie
pochodził z bogatej dzielnicy, w której chęć do nauki bywa na znikomym poziomie – chłopiec
wykazywał ogromne zainteresowanie wiedzą. Rozbolała go głowa. Był to ten sam silny ból
głowy, który powtarzał się co jakiś czas. Tym razem był jednak tak silny, że zmusił chłopca do
położenia się na łóżku. Po krótkim czasie zasnął.
Będąc owym pionkiem, musimy jednak iść do przodu i pamiętać, że nasze poświęcenie jest
czasem małym krokiem służącym dla dobra ogółu. Przy umiejętnie rozegranej partii pionki mogą
zostać dalej na planszy. Tak jak w przypadku Davida.
Rozdział 2.
OBSERWACJE
W każdym szczególnym dla nas otoczeniu chcemy być szanowani przez innych ludzi.
Często, aby wpasować się w nowe towarzystwo, robimy różne dziwne rzeczy, które tak naprawdę
nie odzwierciedlają naszej osoby. Jednak dzięki naszemu uporowi i determinacji, możemy owy
szacunek zyskać.
Nazajutrz poranne promienie wschodzącego zza wzgórza słońca obudziły chłopaka.
Wciąż dręczyła go podjęta przez niego decyzja o pozostaniu wśród obcych mu ludzi. Przemknęło
mu nawet przez myśl, by uciec bez jakiegokolwiek pożegnania, ale jakiś wewnętrzny głos czy
może intuicja mówiły mu, że nie powinien, bo pobyt tu, u tej rodziny, to dobry wybór. David
przeszedł przez tylną część podwórza i trafił do kuchni, skąd udał się do jadalni, w której zastał
już całą rodzinę najwidoczniej czekającą na niego ze śniadaniem.
— Proszę, i oto nasz bezdomny — odezwała się zgryźliwie Sara.
— Saro, natychmiast przestań! — Jurate przywołała ją do porządku.
— Nie, no w porządku. Przecież to prawda. Jestem bezdomnym i to z własnej winy. Być
może dlatego, że miałem już dość tego beznadziejnego życia, a może dlatego, że chciałem
osiągnąć coś więcej niż handel narkotykami czy innym syfem — powiedział David.
— Dobrze. Po prostu zjedzmy to śniadanie — Sara parsknęła, wywracając oczami.
Wszyscy zasiedli przy dużym stole, na którym znajdowała się cała masa żywności. Takiej
ilości potraw David nie widział u siebie w domu nawet podczas świąt. Chłopak rozumiał, że Sara
nie darzy go sympatią. Pewnie na jej miejscu on sam zachowałby się tak samo. W końcu był dla
nich wszystkich obcym człowiekiem.
— Słuchaj, David, po południu jadę na trening. Może miałbyś ochotę zagrać z nami w
koszykówkę? — zaproponował Brian.
— Jeżeli wie, co to koszykówka — prychnęła Sara, szukając tym samym zaczepki.
— Żartujesz? Z największą przyjemnością. Kocham koszykówkę i w zasadzie to jest
chyba jedyna rzecz, w której jestem naprawdę dobry... oprócz pakowania się w kłopoty. Grasz w
drużynie?
— Tak. Co prawda nie jesteś członkiem drużyny, ale na treningu będziesz mógł zagrać.
Trener wrócił właśnie z urlopu, więc dzisiaj da nam wycisk. Na Boga, w końcu są ferie. Może
my też się gdzieś wybierzemy? Szkoła rozpoczyna się dopiero za kilka dni.
— Myślę, że to dobry pomysł. Omówimy to jeszcze z Jurate. Proszę, częstujcie się —
zachęcił Alan i podał półmisek z sałatką.
— Zapomnijcie! Ja nigdzie z nim nie jadę. Poza tym jestem umówiona na weekend z
moim chłopakiem — odrzekła oburzona Sara.
— To będzie najlepszy moment na właściwe poznanie się. Z całą pewnością przekonasz
się do Davida. To dobry chłopak. A tak w ogóle, to ten cały Tom nie budzi we mnie zaufania —
stwierdziła Jurate.
— Świetnie. Nie masz zaufania do mojego chłopaka, ale masz je do bezdomnego
złodzieja, którego właśnie przygarnęliście do naszego domu. Jesteście żałośni — krzyknęła
dziewczyna.
— Może dlatego, że Tom miał wyrok za pobicia i liczne włamania. Już tyle razy
zabraniałam ci się z nim spotykać.
— To moje życie. Więc nie wtrącaj się do niego!
— Saro, teraz to chyba przesadziłaś. Jak możesz mówić tak do matki? Dlaczego jej nie
szanujesz? — wtrącił się do kłótni Alan.
— Świetnie. Może wasz nowy, bezdomny synalek będzie was bardziej szanował.
— Wiesz, mam tego dość. Może i nie jestem ideałem, ale dokładnie wiem, co znaczy
szacunek. Nawet teraz szanuję moją mamę, pomimo tego, że wybrała jakiegoś palanta zamiast
mnie. Pomimo tego, że musiałem mieszkać w piwnicy. Pomimo tego, że dostawałem od niego
lanie, a ona na to patrzyła i w ogóle nie reagowała. Pomimo tego, że, do cholery, zniszczyła mi
życie i już nigdy się do niej nie odezwę, mam do niej szacunek. Jestem bezdomny z własnego
wyboru, bo uciekłem z domu, który był dla mnie koszmarem. Więc doceń swoich rodziców, bo
nawet nie wiesz, jaki wielki skarb masz w tym bogatym domu. I to nie jest rzecz materialna.
Dziękuję, nie jestem głodny — wyrecytował jednym tchem David, wstając od stołu i wychodząc
z domu w stronę domku gościnnego.
Sara zaczerwieniła się i zamilkła. Ona również odeszła od stołu i wyszła z jadalni.
— Uuu... W końcu nieco odbiegamy od rutynowego posiłku w naszej nudnej rezydencji.
Nieźle — stwierdził Brian.
— Pogadam z nim — odrzekł Alan i udał się za Davidem do domku gościnnego.
Zastał chłopca pakującego do swojej torby ubrania, które dostał od Briana w prezencie.
Wyglądało na to, że chciał ich opuścić.
— Czekaj, Davidzie, daj jej trochę czasu. Odłóż torbę, przecież nie masz się gdzie
podziać.
— Tak, ale nie chcę swoją obecnością niszczyć waszej rodziny — odpowiedział David.
— Daj nam wszystkim dwa dni. Proszę cię. Jeżeli do tego czasu nic się nie zmieni, a ty
będziesz nadal obstawał przy swoim zdaniu, to nie będę cię zatrzymywał. Zgoda?
— Niech będzie — odrzekł po chwili namysłu David i odłożył torbę na bok.
— Nie pożałujesz. Uwierz mi. A teraz idź do samochodu i zaczekaj tam na Jurate i
Briana. W końcu mieliście dzisiaj jechać na zakupy.
David bez słowa wyszedł z domku. Alan zauważył, że na skutek wspomnień o swojej
mamie w chłopaku coś pękło, było to całkowicie zrozumiałe. Po krótkim czasie do pojazdu
wsiadł Brian, a zaraz za nim Jurate.
— Nie obwiniaj się, Davidzie. To nie twoja wina. Sara po prostu przechodzi trudny czas,
nigdy wcześniej taka nie była — tłumaczyła swoją córkę.
— To prawda. Kiedyś rozmawialiśmy o wszystkim, a od jakiegoś czasu w ogóle nie jest
to możliwe — dodał Brian.
— Mam jedynie nadzieję, że wszystko wróci do normy — stwierdził David.
— Davidzie, skoro mieszkałeś z mamą i jej partnerem, to dlaczego nie przeprowadziłeś
się do ojca? — zapytała Jurate.
David przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Na twarzy chłopca zaczął malować się
smutek. W końcu się odezwał:
— Tata zginął na morzu podczas katastrofy swojego statku — zaczął. — Od tego
momentu zaczęły się wszystkie moje problemy. Do dziś śni mi się ten sam koszmar, w którym
tata ginie na płonącym statku. Tata naprawdę był wspaniałym człowiekiem i na pewno byście go
polubili. Nieraz zabierał mnie ze sobą na otwarte morze i opowiadał ciekawe historie. Może to
nic nie znacząca rzecz, ale ja naprawdę to lubiłem — powiedział David.
Jurate dostrzegła błysk w oku chłopca, gdy ten mówił o swoim nieżyjącym już ojcu.
— Nie przerywaj. Opowiedz coś więcej o sobie. W końcu obiecałeś mi to wczoraj —
zachęcił go Brian.
David przez całą podróż do sklepu i w trakcie zakupów opowiadał o swoich
zainteresowaniach, nawykach, o tym, co lubi. Oczywiście, nie zabrakło wzmianki o kawie, co
spowodowało, że Jurate postanowiła zabrać chłopców do kawiarni. Niektórzy pomyśleliby, że to
wstyd siedzieć w kawiarni z mamą, ale przecież co w tym złego? To myślenie typowe dla ludzi
ograniczonych intelektualnie. David czuł się niezręcznie, chodząc od sklepu do sklepu i kupując
coraz to nowe rzeczy, za które płaciła Jurate. Oczywiście ona mówiła, że jest to nieuniknione i
dopóki będzie u nich mieszkał, to z pewnością niczego mu nie zabraknie. Po paru godzinach
chodzenia cała trójka zgłodniała na tyle, że Jurate zabrała chłopców do restauracji. Czas szybko
mijał. W końcu wrócili późnym popołudniem do domu. David rozpakował się i poukładał na
półkach nowe ubrania. Od razu przebrał się w te markowe od Dolce&Gabbana. Prawdziwą frajdą
było jednak założenie wymarzonych butów Jordana, o których zawsze marzył. Nowy styl i
ubrania sprawiły, że David był nie do poznania. Co prawda, na jego twarzy widoczne jeszcze
były skutki potyczki z ojczymem i oprychami z pociągu, lecz i tak wyglądał o niebo lepiej niż
dzień wcześniej. Chłopiec spakował do torby rzeczy na zmianę i udał się do pokoju Briana.
Potem obaj udali się do auta i ruszyli na salę do tutejszego liceum. Było ono ogromne, co prawda
puste, bo przecież nikt oprócz trenujących koszykarzy i cheerleaderek nie przychodzi na trening
w dniach wolnych od nauki. Szkoła była zadbana i ładna. Wokół niej było mnóstwo ławeczek,
boisk, a w pobliżu znajdowała się fontanna. David wraz z Brianem udali się do szatni, gdzie
zastali już wszystkich przebierających się właśnie członków drużyny. Brian przedstawił
wszystkim Davida.
— Słuchajcie wszyscy! To jest David, mój... kuzyn. Chciał dzisiaj z nami zagrać.
— Elo... witaj... hej... — padły powitania od grupy chłopaków.
— To jest Steve... Jerry... Jake... Joseph... Gregore... Billy... Patric... Rob... Simon...
Viktor... Jason i... Derek — wyrecytował Brian, palcem wskazując każdego z kumpli z drużyny w
celu przedstawienia go. Brakowało kilku graczy, bo były ferie.
— Obyś grał lepiej od Briana — Steve zażartował, klepiąc Davida po ramieniu.
— Hej, grasz ze mną w pierwszym składzie i gdybyś chociaż trochę się postarał, to nie
musiałbym robić wszystkiego sam — odciął się Brian.
— Człowieku, jesteś do bani — odparł z szerokim uśmiechem na twarzy Jerry.
— Haha... Zobaczymy na boisku — roześmiał się Brian.
— David, grałeś już kiedyś w koszykówkę klubie czy chociażby w szkole? — spytał
Steve.
— Nie, ale myślę, że dam radę. Dlatego nie dawajcie mi dzisiaj żadnych forów —
odpowiedział pewny siebie David.
— To, że nigdzie nie grałeś, nie znaczy wcale, że jesteś gorszy. Zobaczysz, będziemy
razem w drużynie i skopiemy Brianowi tyłek — odparł żartobliwie Steve.
— To się jeszcze zobaczy... — nie dokończył Brian, bo do szatni wszedł trener Preston.
— No, jak tam, panienki? Zrobiłyście już makijaż? No to na boisko! — zawołał.
Wszyscy natychmiast wbiegli na salę. Była ogromna. David czuł się tak, jakby był na
jednym z meczów, które tak często oglądał w telewizji. Na dwóch przeciwległych ścianach
zawieszone były ogromne transparenty z napisem BEARS. Była to nazwa reprezentacyjnej
drużyny liceum Briana.
— Steve! Prowadź rozgrzewkę! — krzyknął Preston.
— Tak, trenerze — pospiesznie odpowiedział chłopak.
— Nowy! Do mnie! — krzyknął ponownie Preston, więc David truchcikiem zbliżył się
do mężczyzny.
— Tak?
— Kim jesteś? Gdzie chodzisz do szkoły ? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
— Nazywam się David Stars i jestem tu, można powiedzieć... chwilowo. Zostanę w
mieście przez parę dni. Mieszkam u Briana.
— Wasze intymne stosunki mnie nie interesują — odparł z uśmiechem Preston. —
Wyjątkowo pozwolę ci zagrać, bo wielu chłopców z drużyny wyjechało z miasta na ferie, a jeden
nawet złamał nogę. Chcę, żeby na treningu w każdej drużynie było tyle samo osób. A teraz na
boisko!
Trener Preston sprawiał wrażenie surowego, ale tak naprawdę był sympatyczny. W
każdym razie David w żaden sposób nie chciał mu podpaść. Trening składał się z cyklu
skomplikowanych ćwiczeń, których David z początku nie potrafił zrozumieć. Po
półtoragodzinnym morderczym cyklu ćwiczeń przyszedł czas na grę. Trener wytypował dwie
drużyny o równych szansach. David znalazł się w zespole z Brianem i Jerrym. Oczywiście trener
początkowo myślał, że jest gorszy od reszty. W końcu nie znał jego możliwości i umiejętności.
— No, David, pokażmy im, na co nas stać! — powiedział nieco podniecony Brian.
David poczuł, że Brian pokłada w nim ogromne nadzieje, dlatego też z całych sił nie
chciał zawieść przyjaciela.
Mecz się rozpoczął. Po czterech pierwszych akcjach David ani razu nie miał piłki w ręce.
Zrozumiał, że chłopaki z jego drużyny myślą, że nie potrafi on grać. Bardzo chciał
zaprezentować swoje umiejętności. Brian i Jerry zaczęli traktować Davida jak równego sobie
dopiero po tym, jak brawurowo odebrał piłkę najlepszemu zawodnikowi przeciwnej drużyny,
Stevowi, następnie kiwnął pozostałych zawodników i na dodatek całą akcję zakończył wsadem.
Większość graczy była pod ogromnym wrażeniem umiejętności Davida. Powoli, w miarę upływu
minut, zaczynali się go bać. Mijał on rywali na wszelkie możliwe sposoby i kończył akcję
dwutaktem lub wsadem do kosza. Wyższość jednej drużyny podtrzymywała dodatkowo obecność
Briana i Jerry’ego, którzy to nie pozostawali obojętni i również zdobywali punkty. Ostatnią akcję
meczu David zakończył pięknym rzutem do kosza za trzy punkty. Wynik spotkania był
oczywisty: drużyna Davida wygrała. Wynik meczu był miażdżący ― 72 do 38. Po meczu
wszyscy zawodnicy gratulowali Davidowi pięknej gry, gdy trener Preston wezwał go do siebie.
— Dzieciaku, grałeś już gdzieś? — zapytał Preston.
— Tak, w parku z kolegami — odparł David.
— Więc jak na żółtodzioba jesteś całkiem dobry. Masz talent. Gdybyś postanowił zostać
w mieście, zastanów się nad dołączeniem do drużyny. Kto wie... mógłbyś nawet grać w
pierwszym składzie.
— Dziękuję, trenerze.
David poczuł się wyróżniony i doceniony. Ktoś w końcu go pochwalił. Poczuł się
szczęśliwy. Po rozmowie z trenerem chłopak poszedł szukać szatni, gdyż zgubił się w tej wielkiej
szkole. Na korytarzu zauważył jedną z cheerleaderek. Była do niego odwrócona plecami, więc
nie widział jej twarzy. Podszedł do niej niepewnie, by zapytać o drogę.
— Przepraszam, nie chciałbym przeszkadzać, ale... — chłopak nie dokończył zdania,
oczarowany urodą dziewczyny, która właśnie się do niego odwróciła.
Była to brunetka z kręconymi włosami średniego wzrostu. Była szczupła — jak przystało
na cheerleaderkę. Jej twarz była nieziemsko piękna, ale zapłakana.
— Ale...? — nieznajoma popędziła Davida z niecierpliwością.
— Wiesz może, jak dojść do męskiej szatni?
— Idź prosto, skręć w prawo, dojdź do końca korytarza, a potem znowu w prawo.
— Dzięki, chyba trafię — odparł David i ruszył do szatni. Nie zrobił jednak nawet dwóch
kroków i odwrócił się, by zagadnąć ją ponownie:
— Myślałem, że cheerleaderki są zadowolone z życia? — zagadnął.
— A ja myślałam, że nie wszyscy faceci to palanty. I jak widać, reguła się potwierdza.
— O ile mogę się domyślać, to masz na myśli swojego chłopaka, tak?
— Ci zarozumiali koszykarze, którzy myślą, że są pępkami świata. To dla mnie porąbany
dzień, dlatego nie oceniaj mnie tak łatwo.
— Pierwsza ocena może być mylna. Myślę, że chyba ty też popełniłaś błąd. Nie smuć się
i pamiętaj, że jutro też jest dzień — pocieszył ją David i ruszył w kierunku szatni.
Czuł się niezwykle, a zarazem strasznie, wiedząc, że za kilka dni to wszystko się skończy.
Chłopiec przeczuwał też, że Alan postara się o umieszczenie go w jakimś zakładzie
opiekuńczym. To byłoby chyba nawet gorsze od mieszkania na ulicy. Chłopak za wszelką cenę
chciał tego uniknąć i postanowił, że ucieknie od Vanfordów ostatniego dnia pobytu u nich. Kiedy
chłopak wszedł do szatni, zauważył spojrzenia innych. Po jednym meczu tak bardzo zmienili do
niego nastawienie. Zaczęli go traktować jak kumpla. Swoim pojawianiem się przerwał im
najwidoczniej rozmowę.
— O, David, jesteś już. Naturalnie, ty też jesteś zaproszony — powiedział Jerry.
— Zaproszony na co? — zapytał zdezorientowany David.
— Impreza z okazji otwarcia nadchodzącego sezonu w koszykówce. Wspaniała zabawa
na cześć koszykarzy i cheerleaderek, bo i one pełnią też dużą rolę w naszym zespole.
W tym samym momencie Davidowi przypomniała się wcześniej spotkana nieznajoma.
„To chyba i ona będzie, więc dlaczego i ja mam nie przyjść?” — pomyślał.
— To jak, Stars, idziemy? Bez ciebie nigdzie się nie ruszam — stwierdził Brian.
— W sumie to nie wiadomo, jak długo tu zostanę. Fajnie byłoby razem gdzieś
wyskoczyć. Jasne, że idziemy.
— Super! Impreza zaczyna się o dwudziestej. Ale jak zwykle każdy przyjdzie później.
Dom Stelli. Widzimy się zatem na miejscu — powiedział Steve.
Wszyscy pożegnali się ze sobą przyjacielsko, a David i Brian wrócili do samochodu.
— Stary. Dzisiaj poznasz, co to życie. Piękne dziewczyny, alkohol i świetna muza —
rozentuzjazmował się Brian.
— Nie tego mi teraz potrzeba — odparł David.
— Stary, ale z ciebie sztywniak. Tak na poważnie, to mam nadzieję, że w końcu ci się
ułoży. No, wiesz, w życiu.
— Już tyle razy próbowałem, że nie wydaje mi się, aby było to realne. Ale dzięki.
Dalszą rozmowę chłopców przerwał telefon komórkowy Briana.
— Co jest? Ty też? Dobra, ile kupić? Okej, widzimy się w domu — Brian przeprowadził
krótką rozmowę.
— Kto dzwonił? — zapytał David.
— Sara. Ona też idzie na imprezę. Musimy wjechać po drodze do jakiegoś sklepu i kupić
trochę whiskey.
— Trochę?
— Karton. Ale to zapewne nie dla niej. Ona nie ma w zwyczaju tyle pić. Zapewne chce
się wkupić w łaski tego frajera, Toma. W sumie to mi też się on nie podoba. To palant. Musimy
mieć go dzisiaj na oku.
— Możesz na mnie liczyć — zaoferował się David.
Zmienili trasę i najpierw ruszyli po alkohol na wieczorną imprezę, a następnie do domu.
Kiedy chłopcy weszli do willi, czekała ich niespodzianka. Z daleka przyjechał brat Alana, czyli
tym samym wujek Briana i Sary, James. Był sympatyczny. Pomimo tego, że wcale nie znał
Davida, powitał go bardzo przyjacielsko. David dostrzegł, że wyglądem różnił się on od reszty
rodziny. Nie był wcale bogato ubrany. Prawdę powiedziawszy, przypominał bardziej Davida po
przyjeździe do Vanfordów. Stary podkoszulek, wytarte dżinsy i brudne buty. Cóż, w końcu nie
ocenia się ludzi po wyglądzie.
— Zdaje się, że dostała mi się rola niańki — odpowiedział James.
— Nie bardzo rozumiem — Brian zmarszczył czoło.
— Razem z tatą planujemy jednodniowy wyjazd. Chcemy trochę odpocząć, pobyć tylko
ze sobą i zastanowić się nad pewną sprawą — zakomunikowała Jurate.
— Wyjeżdżamy jutro, dlatego zadzwoniliśmy po Jamesa, który akurat był w okolicy.
Zajmie się wami do czasu naszego powrotu — dodał Alan.
— Jesteśmy już prawie dorośli. Czy nie uważacie, że to lekka przesada? — zaatakowała
Sara.
— No właśnie, prawie dorośli. Nigdy nie wiadomo, co wam może do głowy strzelić.
Mogę na was liczyć? — zapytał Alan.
— Myślę, że może być fajnie. Wypożyczymy jakiś dobry film i pogramy na konsoli.
Długo nie widzieliśmy się z wujkiem. To dobra okazja, żeby porozmawiać i spędzić ze sobą
trochę czasu — Brian podjął myśl ojca.
— Cóż, mi też pasuje — odparła Sara.
Rodzina zasiadła wspólnie do obiadu. David, spoglądając ukradkiem na Jamesa, czuł się
tak, jak w swoim dawnym domu. Wydawało się, jakby Jamesa nie obowiązywały żadne zasady,
nie musiał on dbać o zdanie innych, a tym bardziej nie zwracał uwagi na brak jakichkolwiek
umiejętności jedzenia przy stole. Nietrudno było się domyślić, że w odróżnieniu od reszty
rodziny zwyczajnie nie prowadził eleganckiego życia. Ale mimo wszystko James wydawał się w
porządku. Z tego powodu David postanowił porozmawiać z nim po obiedzie. Znalazł wolną
chwilę, kiedy nowo przybyły siedział na kanapie, sprawnie wydłubując wykałaczką resztki
jedzenia spomiędzy zębów.
„No dobra, może się pomyliłem” — pomyślał David, próbując zawrócić. Ale było za
późno. Został zauważony przez mężczyznę.
— Chłopcze! Chodź tu, usiądź i odpocznij trochę — zaproponował James.
— Taaak, właśnie tego mi potrzeba — stwierdził David, siadając obok niego.
— A więc pochodzisz z najbiedniejszej dzielnicy Derry, tak? Mam tam paru kumpli.
Boże, mam nadzieję, że nie wdałeś się w tamtejszych ludzi. Cud, że w ogóle przeżyłeś.
— To prawda. Moje kochana dzielnica nie jest bezpieczna, ale da się tam żyć.
— Tak. Niewiele brakuje, a dzieci będą chodzić po ulicach z gnatami, bawiąc się w
żołnierzy. O ile już tak nie robią — zaśmiał się James.
David widział, że faktycznie brat Alana jest miły i, co ważniejsze, da się z nim normalnie
porozmawiać.
— Cóż, można powiedzieć, że to ulica mnie wychowała. Racja, nieraz oberwałem od
starszych praktycznie za nic. W zasadzie to zawsze dostawałem za nic. Często w duchu
dziękowałem moim rywalom, bo to za ich sprawą nauczyłem się jakoś bronić. Mogłem to potem
wykorzystać przeciw mojemu ojczymowi, kiedy przychodził pijany i prał nas, mnie i mamę, bez
opamiętania.
— A to bydle. Słyszałem, że miałeś popaprane życie. Ale to już chyba przesada, żeby
siedemnastoletni chłopak wdawał się w bójki ze swoim ojczymem. Jesteś szlachetny. W końcu
broniłeś swojej matki, a ona…
— Proszę pana…
— Nie mów mi pan. Jestem James — oznajmił wujek i przyjaźnie podał rękę chłopcu.
— A więc proszę cię, James, nie próbuj jej usprawiedliwiać. Zniszczyła mi życie. Na
Boga, przecież wybrała kochanka zamiast syna.
W tej samej chwili do pokoju weszła Jurate, przysiadając się do nich. Najwyraźniej
słyszała ich rozmowę.
— Davidzie, nie bądź dla niej taki surowy. Być może bała się zostać sama — stwierdził
James.
— Wiesz, zraniła mnie jak nikt inny w moim życiu. Może już jej nie kocham, ale to w
końcu moja matka.
— Martwisz się o nią? — zapytała Jurate.
— Jak cholera… o, przepraszam. Chodzi o mojego ojczyma. Wiem, do czego zdolny jest
Greg. I pewnie nadal ją bije.
— Wiesz, poproszę mojego kumpla, żeby się rozejrzał i sprawdził, co u niej słychać. Co
ty na to? — zadeklarował James.
— Dzięki. To dla mnie bardzo ważne.
— Heej, David. Rusz to chude dupsko i idź odpocząć. Niedługo wyjeżdżamy na imprezę,
musisz się przygotować — zahuczał Brian, który właśnie wszedł do salonu.
— A, tak, przepraszam. Zapomniałem. Naturalnie, już idę.
Chłopak wstał, lecz słysząc skierowane do niego słowa Jurate, zatrzymał się przy wyjściu
z salonu .
— Davidzie, tak mi przykro.
— Eh, gdzieś to już słyszałem. Przecież to nie twoja wina — westchnął David i wyszedł z
Brianem.
— Ten chłopak jest niezwykły. Może i nie znam go za długo, ale widać, że wiele
przeszedł. Nie zrańcie go i wy.
— Może masz jakiś pomysł, jak mu pomóc? — rzuciła Jurate.
W tym samym momencie David umówił się z Brianem, że za półtorej godziny spotka się
z nim w jego pokoju. Wszedł teraz do swojej małej rezydencji. Usiadł na łóżku.
„Półtorej godziny! Co ja niby, do cholery, mam robić przez taki szmat czasu?” —
pomyślał. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Narzucił na siebie koszulkę, którą wcześniej
zdjął, gdy wchodził, i udał się do pokoju Sary w nadziei, że ją tam zastanie, nadal jednak nie
będąc przekonanym, czy dobrze robi. Zapukał, a dziewczyna otworzyła, nie spodziewając się
widocznie Davida. Właśnie oglądała telewizję. Wpuściła go, ale nadal była dla niego niemiła.
— Czego chcesz? — rzuciła opryskliwie.
David stał, nie odpowiadając na pytanie. Mógł teraz dokładnie się jej przyjrzeć: Sara była
bardzo atrakcyjną dziewczyną z ciemnoblond włosami. Pomimo uczesania, zakrywającego
prawie całe lewe oko, mógł zajrzeć jej w oczy. Były niebieskie. Szczupła i opalona dziewczyna
coraz bardziej niecierpliwiła się na brak odpowiedzi ze strony Davida. Miała mały nos, ale duże
usta. Ubrana była w krótkie szorty i biały bezrękawnik.
— Nie wiem, czemu mnie nie lubisz — zagadnął po chwili namysłu David.
— Nie wiem, czemu, ale sprawiasz wrażenie palanta — odpowiedziała arogancko.
— Jak zawsze miła — ironizował David. — Słuchaj, może po prostu zapomnimy, że się
znamy i zaczniemy od początku, co?
— Niczego nie będę z tobą zaczynać. Zapytam jeszcze raz: po co tu przyszedłeś?
Streszczaj się, bo zajęta jestem.
— Chciałem coś dla ciebie zrobić albo spędzić z tobą więcej czasu. Myślę, że jak się
bliżej poznamy, może mnie polubisz.
— Może to dam ci zaraz kopniaka.
— Widzę właśnie, że jesteś ogromnie zajęta oglądaniem telewizji, a mógłbym się
przyłączyć?
— Niczego z tobą nie chcę oglądać, ja cię zwyczajnie nie lubię, więc lepiej będzie, jak
wyjdziesz!
— Saro, za dwa, może trzy dni mnie tu już nie będzie. Fajnie by było, gdybym opuszczał
ten dom z miłymi wrażeniami na temat każdego członka tej rodziny. Jak na razie tylko co do
ciebie nie jestem pewien.
— Tak, a co ty w ogóle o mnie wiesz? — zapytała.
— Na razie tylko tyle, że tak naprawdę unikasz ludzi. Nie chcesz ze mną rozmawiać, bo
boisz się, że możesz mnie polubić i, co według ciebie gorsze, otworzysz się na mnie. Wydajesz
się twarda, ale tak naprawdę tam w środku jesteś miękka.
— Nie powiem, co ty masz miękkiego.
David zaśmiał się.
— I do tego jesteś zabawna. Znajdę okazję, żeby cię do siebie przekonać.
— A szukaj sobie do woli, tylko na pewno nie teraz i nie tu. Bądź tak uprzejmy i zabierz z
mojego pokoju swój dzikiego pochodzenia zadek.
David uśmiechnął się przyjacielsko i wyszedł z pokoju dziewczyny.
„Ta dziewczyna potrafi porządnie zdenerwować człowieka” — pomyślał David i udał się
do swojego pokoju. Wziął prysznic, starannie się ubrał się i umodelował lekko włosy, a potem
zjadł babeczki, które znalazł u siebie w lodówce. Zostało mu jeszcze pół godziny do
umówionego wcześniej spotkania z Brianem. Miał świeży umysł, dlatego nie chciał go sobie
zaśmiecać durnymi filmami i wiadomościami z telewizji. Wstał z krzesła i udał się w kierunku
regału z książkami, stojącego w jednym z rogów tego sporego pokoju. „Klasyka, fantasy,
kryminał… romans. O, tak. Mam ochotę na coś takiego durnego” — pomyślał. Wziął do ręki
książkę nieznanego mu dotąd autora, o niezwykle udanym tytule „Serce nie wybiera”. Położył się
wygodnie na łóżku i zaczął czytać, dzięki czemu szybko minął mu czas oczekiwania. Po drodze
do pokoju Briana zaczepili go jeszcze Alan, Jurate i James, pytając, czy wszystko jest w
porządku. W końcu, kiedy dotarł do celu, okazało się, że jest spóźniony o niecałe pół godziny.
Ale Brian najwidoczniej nie był zły, gdyż sam dopiero w tej chwili wyszedł z łazienki, zakładając
koszulkę.
— No dobra. Czas już na nas. Musimy przetransportować do samochodu cały karton
whiskey. Zrobimy tak – pójdziesz na dół do salonu i zagadasz rodziców i wujka. Tymczasem ja,
schodząc ze schodów, postaram się nie upuścić kartonu.
— Niech i tak będzie. Spotkamy się przy samochodzie.
— Niech moc będzie z tobą, dżedaj — rzucił Brian, przykładając prawą rękę do lewej
piersi, po czym wyjął z szafy karton kosztownego trunku.
David zszedł po schodach i wszedł do salonu. Schody były naprzeciwko salonu, ale
kanapa z seniorami rodu usytuowana była w rogu tuż za ścianą. Chłopak nie mógł dopuścić do
tego, żeby któryś z nich teraz wyszedł. Niestety, nie wszystko szło po myśli Davida. Stał teraz
naprzeciw Alana, Jurate i Jamesa, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć.
— Coś się stało, Davidzie? — zagadnął Alan.
— Siadaj z nami — dorzucił James.
— Tak, chodź, porozmawiamy, obejrzymy jakiś film. Ale czy ty przypadkiem nie miałeś
iść dzisiaj z Brianem i Sarą na jakąś imprezę? — zapytała Jurate.
— Tak, ale mam jeszcze trochę czasu — odrzekł David.
— To ja w takim razie pójdę zaparzyć herbaty — zakomunikowała Jurate, wstając tym
samym z kanapy.
Chciała już wyjść z pokoju, kiedy David dostrzegł stojącego na schodach Briana,
uginającego się pod ciężarem kartonu.
— Och, Jurate! Tak bardzo ci dziękuję! Gdyby nie wy… nie miałbym się gdzie podziać.
Zapewne teraz marznąłbym na dworze, jeżeli w ogóle jeszcze bym żył.
— Davidzie, naprawdę nie trzeba dziękować. Poza tym już tyle razy to robiłeś. Usiądź,
napijemy się herbaty i opowiesz nam więcej o sobie.
David w ostatniej chwili objął Jurate, przytulając ją do siebie. Brian, widząc już kontury
swojej rodzicielki, mało nie dostał zawału. Szybko zszedł po schodach i będąc przy drzwiach
wyjściowych, krzyknął:
— David, czas na nas!
David ciągle obejmował Jurate, wzruszoną tym uściskiem. Dla niego, niestety, była to
bardzo dziwna sytuacja.
— Wiem, że za kilka dni już mnie tu nie będzie, ale zapamiętam ciebie i Alana na długi
czas. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję — wyrecytował David i wybiegł za Brianem do
samochodu, a Jurate spojrzała na siedzących na kanapie mężczyzn.
— To naprawdę złote dziecko — orzekła.
— Racja. Swój chłopak — przytaknął James.
Tymczasem David żalił się Brianowi, co musiał zrobić, aby Jurate nie zobaczyła
własnego syna z tajemniczym pakunkiem w objęciach. Brian nie mógł się powstrzymać od
śmiechu, kiedy usłyszał o tym pięknym uścisku. Świetny nastrój chłopców popsuła nadchodząca
Sara, która najwidoczniej nie została wcześniej poinformowana o tym, że David też wybiera się
na imprezę.
— Ten burak ze mną nie jedzie! — krzyknęła stanowczo Sara.
— Co ty gadasz? To mój człowiek. Poza tym właśnie uratował nas od największej
katastrofy. Bez niego mama nakryłaby mnie z kartonem. I byłby koniec z wychodzeniem na
imprezy — odparował Brian.
Mina Sary polepszyła się nieco.
— A właściwie to co mnie to obchodzi. Niech jedzie, ale ani słowa, że jesteś ze mną.
Masz szczęście, że mam dzisiaj dobry humor. To wszystko dzięki Tomowi. On jest taki
słodziutki.
— Ten frajer? Jeszcze wpakujesz się przez niego w jakieś bagno. Zresztą, masz się dzisiaj
pilnować, bo ja chcę trochę wypić.
— Nie, to niemożliwe, bo to ja chcę dzisiaj się napić, a ty masz mnie odwieźć
samochodem do domu.
— Spoko. Autko poprowadzi David.
— Przynajmniej na coś się przydasz, palancie — prychnęła Sara, spoglądając z pogardą
na Davida.
— Uhm… uprzejmość to twoje drugie imię. Widzisz, robię dla ciebie kolejną rzecz, to
chyba w końcu mnie polubisz? — rzucił David.
— Taaa… wmawiaj to sobie dalej.
— Przestańcie. Jedziemy — Brian próbował załagodzić tę wymianę zdań.
Cała trójka wsiadła wreszcie do Dodge’a. David nigdy nie jechał tak drogim
samochodem. Ale naturalnie szybko się przyzwyczaił. W końcu robił on dzisiaj za kierowcę.
Instruowany przez siedzącego obok Briana podjechał do kolejnego bogatego dużego domu, skąd
dochodziła głośna muzyka. Po zaparkowaniu wozu wszyscy udali się w stronę, skąd dochodził
hałas. Drzwi otworzyła im właścicielka, a zarazem organizatorka całej imprezy, Stella.
— Hej. Sara, Brian, nareszcie jesteście. A co to za przystojniak? — zapytała.
— Hej, Dziubku. Sorki za spóźnienie. To? To jest David, ale możesz też na niego mówić
palant.
— Kąsaj mnie dalej. Jestem na to odporny —- mruknął do Sary, po czym odwrócił się w
stronę Stelli: — Cześć, miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że moja obecność tutaj nie będzie dla
ciebie problemem? — zapytał uprzejmie David.
— Ależ oczywiście, że nie. Takie ciacha jak ty są tu najbardziej oczekiwanymi gośćmi —
dodała Stella.
— Czyli co, wstępne pierdoły mamy chyba za sobą. Dalej, Brian, ta noc jest nasza —
sapnął David.
— Ty tu rządzisz — uśmiechnął się szeroko Brian.
— On nie rządzi nawet swoimi gaciami — rzuciła zirytowana Sara, po czym podeszła do
stojącego niedaleko wysokiego chłopaka.
Miał od dosyć długie włosy. Ubrany był w czarne spodnie i bezrękawnik tego samego
koloru. Miał charakterystyczny tatuaż na lewym ramieniu. Był to wspomniany wcześniej Tom.
Piękna Sara nie pasowała do niego zupełnie. David pomyślał jednak, że nie wypada mu tego
oceniać.
Stella przestała się śmiać z wcześniejszego żartu Sary, po czym zaproponowała
chłopakom przejście z nią do kuchni. Chciała im przedstawić swoje przyjaciółki. Brian znał je,
lecz tylko z widzenia. Nigdy nie miał przyjemności poznać ich osobiście. David szedł korytarzem
za prowadzącą ich Stellą. Dookoła było pełno ludzi trzymających w rękach kolorowe kubki z
alkoholem. Jedni tańczyli, drudzy grali w alkoholowe gry typu pijany ping pong, a jeszcze inni
oddawali się flirtom z płcią przeciwną. Odrębną grupę stanowili tak zwani odmieńcy —
oglądający telewizję lub siedzący w kącie i nerwowo chrupiący chipsy. Tradycyjnie nie
brakowało też całujących się par. Nowo przybyli szli korytarzem, który zdawał się nie mieć
końca, aż wreszcie dotarli do kuchni. David zdążył zauważyć, że dom jest bardzo ekskluzywny,
ale nie aż tak, jak willa jego chwilowo przybranej rodziny Vanfordów. W rogu obok
zastawionego alkoholem stołu dostrzegł znajomych z treningu, którzy najwidoczniej ucieszyli się
na ich widok.
— Brian, David, chodźcie się z nami napić! — zaprosił ich Jerry.
Ale nie to było teraz ważne. Stella zaprowadziła Briana i Davida do przyjaciółek. David
wrósł dosłownie w podłogę. Miał dzisiaj szczęście. Stała przed nim tajemnicza cheerleaderka z
sali treningowej. Wyglądała oszałamiająco. Piękne długie loki, opalona twarz i niesamowite
ciało. Ubrana była jednak tradycyjnie, jak większość pozostałych uczestniczek imprezy, czyli w
krótkie szorty i obcisły T-shirt. Nawet wcześniej, bez tego makijażu, wydawała się Davidowi
piękna.
— Brian, David, to jest Caroline i Wirginia — przedstawiła ich sobie Stella.
— Miło mi poznać tak piękne przyjaciółki równie pięknej właścicielki tego domu —
szarmancko rzucił Brian.
— To ty — powiedziała Caroline. — Mam nadzieję, że tym razem się nie zgubiłeś,
wędrowcze? — zapytała piękność.
— Nawet jeśli tak, to mam nadzieję, że znowu mi pomożesz — odrzekł zafascynowany
David.
— Eeej, coś mi tu nie gra. Wy się znacie? Skąd? — zapytał zdziwiony Brian.
— Caroline wskazała mi dziś w szkole drogę do szatni, kiedy zgubiłem się po treningu i
nie mogłem tam trafić.
— Taaak. A może pomogła ci w czymś jeszcze, co? — spytał Brian z szerokim,
łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
— Wiesz co, jesteś beznadziejny! Chodźmy się napić — westchnęła Stella, po czym
złapała Briana pod rękę, a drugą chwyciła Wirginię.
David i Caroline zostali sami. Chłopak nie bardzo wiedział, jak ma się zachować i o czym
rozmawiać. Wpatrywał się głęboko w oliwkowe oczy Caroline. Czuł się dziwnie. Nigdy nie
rozmawiał z równie piękną dziewczyną. Oprócz Sary. Ale to coś innego. W końcu Sara była dla
niego pewnego rodzaju przybraną rodziną. Z Caroline było inaczej. Czuł bowiem w głębi, że to
jest idealna dziewczyna i to właśnie w niej mógłby się zakochać. Jednak bał się tego.
— Liczyłam w duchu, że przyjdziesz dzisiaj. To dość niezwykłe, bo wcale cię nie znam,
ale mam jakieś dziwne wrażenie, jakbym znała cię od zawsze, jakbym już kiedyś cię gdzieś
spotkała, wcześniej niż dziś w szkole po treningu.
— Ja też na to liczyłem. Ale czy ja dobrze słyszę? Jesteś dla mnie miła. Może jesteś
chora? — zapytał David z lekkim uśmiechem na twarzy.
— Jejku. Naprawdę cię przepraszam. Miałam wtedy złe chwile. Zerwałam z chłopakiem.
Ogólnie to nie byliśmy ze sobą już przez dwa tygodnie, ale wtedy było tak oficjalnie. Pomimo
tego, że go nie kochałam, to jednak trochę się do niego przywiązałam. Zmieniał się z każdym
dniem. A teraz jest palantem nie do zniesienia. Wiesz, są pewne granice.
— Tak. Gdybym ja miał taką dziewczynę, to nigdy…
— Taaak, już to gdzieś słyszałam. Nie jesteś oryginalny.
— Czasami nie trzeba być oryginalnym, żeby wyrażać swoje uczucia. Ważnym nam
osobom wystarczą nawet te najmniej wyszukane słowa.
— W naszym związku wcale tego nie było. Czasami nawet obwiniałam siebie. Myślałam,
że popełniłam jakiś błąd.
— To dlaczego się rozstaliście?
— Wiesz, lubię imprezować i czasami nawet pić alkohol. Ale to wszystko. Dlatego
narkotyki były dla mnie nie do pomyślenia. Chciał, żebym spróbowała tego gówna.
— To palant.
— O wilku mowa. Oto on, Danny — Caroline wskazała niezbyt wysokiego chłopaka.
David zauważył, że rozmawia on z Tomem. Co więcej, wyglądało na to, że dobrze się
znają. Śmiali się razem z nowo przybyłych gości. Fakt, może różnili się oni trochę od
pozostałych, ale nawet z pozoru wyglądające mole książkowe też chcą się pewnie zabawić. Nie
ma w tym nic złego.
— To ten obok Toma?
— Tak, dokładnie on. Są najlepszymi kumplami.
— Nie chciałbym być postrzegany jako jakiś natręt, ale czy mogłabyś mi powiedzieć coś
więcej na temat Toma?
— Niewiele o nim wiem. Mało kto za nim przepada. Wiesz chyba, o czym mówię. Kto
nie lubi silnego lidera z dostępem do towaru. Raz byłam świadkiem, jak znęcał się z kolegami
nad takim jednym chłopakiem. Kawał drania. Lepiej trzymaj się od niego z daleka. Dlaczego o
niego pytasz?
— To chłopak Sary.
— A, tak, słyszałam. O co tak naprawdę z wami chodzi? Nigdy nie mówiła nam, że ma
takiego gorącego kuzyna.
— Nie przesadzaj. Jestem po prostu przyjacielem rodziny. Dlatego trochę się o nią
martwię .
Dalszą rozmowę przerwali koledzy z drużyny koszykarskiej, najwidoczniej
zniecierpliwieni przedłużającą się konwersacją Davida z Caroline.
— David, bracie, chodź do nas chociaż na chwilę. Zamierzasz tak stać całą noc i
rozmawiać z tą laską? — zapytał Steve, uśmiechając się do niego.
— Idź. Złapię cię później — powiedziała Caroline, po czym po przyjacielsku dotknęła
Davida w ramię i oddaliła się w kierunku swoich koleżanek.
David wraz ze Stevem i Jerrym był teraz przy stole z alkoholem. Koledzy ostro pili.
David wiedział, że nie może wypić ani kropli. Nie mógł tego zrobić Vanfordom. Nie po tym, co
dla niego zrobili. Rozmawiał więc tylko i od czasu do czasu popijał dla towarzystwa sok
jabłkowy .
— Nie widzieliście może Briana? — zapytał David.
— Hah. On i Stella najwidoczniej mają się ku sobie. Poszli gdzieś razem — odpowiedział
Jerry.
— W takim razie nie będę mu przeszkadzał. W końcu jest chyba dorosły — stwierdził
David.
Przy stole było dużo osób. Wszyscy ze sobą rozmawiali. David poznał wiele nowych i
ciekawych osób, na które z pewnością nie zwróciłby wcześniej uwagi. Nie brakowało tu też
pajaców, którzy uważali się za bóstwa. David czuł się wspaniale. Miał wrażenie, że świetnie
pasuje do tego towarzystwa. Było mu dobrze wśród nowo poznanych znajomych, których chciał
nazywać przyjaciółmi. Usłyszał zmieniające się rytmy muzyczne z szybkich na wolne. Coraz
więcej osób zaczynało tańczyć na środku salonu. David poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękę na
parkiet. To była Caroline.
— Mówiłam, że będę cię łapać — powiedziała z uśmiechem.
— A nie chciałem tu przyjść. Jednak cieszę się, że to zrobiłem. A ty jesteś jedną z
najmilszych niespodzianek tego wieczoru — odparł szarmancko David.
— Daj już spokój z tymi komplementami, lizusie.
— Wybrałaś idealny moment na taniec.
— Hear you me to moja ulubiona piosenka. Jimmy Eat World jest boski.
— Ja też lubię go słuchać.
— Wiesz… — zająknęła się Caroline, jeszcze bardziej przytulając się do Davida. —
Niedawno zakończyłam związek i nie chcę się spieszyć z następnym. Dlatego jeżeli czegoś ode
mnie oczekujesz, to nie chciałabym, żebyś się zwiódł.
— Cóż, mi również odpowiada kontakt czysto przyjacielski — odpowiedział nieco
zaskoczony David.
Caroline przytuliła się do niego, odwracając głowę. Już nic nie mówiła. Na środku
pomieszczenia było ciasno. David zauważył, że prawie wszyscy tańczą. Wśród znajomych mu
ludzi nie zauważył jedynie Briana, Stelli i Sary. Zaczął się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu
któregoś z nich. Naprzeciwko kuchni na schodach prowadzących na piętro zauważył Sarę.
Trzymała w ręku telefon. Najwidoczniej na kogoś czekała. David miał świetny punkt
obserwacyjny. Z tego miejsca miał widok na większość pokoi. Teraz wzrokiem szukał Toma.
Znalazł go na obrzeżu tańczącej ciżby. Stał z Dannym, odwrócony do tańczących. Nalewał drinki
do dwóch kubków. Danny podał mu coś co ręki. Przypominało to tabletkę. Po chwili Danny
odszedł w kierunku bawiących się i sam zaczął tańczyć z jakąś dziewczyną. David przyglądał się
teraz uważnie Tomowi. Piosenka skończyła się. David objął jednak szybko odchodzącą już od
niego Caroline, wymuszając kolejny taniec. Czekał na dalszy rozwój sytuacji, bacznie
obserwując przy tym Toma. Ten rozejrzał się, czy ktoś na niego nie patrzy i wrzucił tajemniczą
tabletkę do jednego z dwóch kubków. Najwyraźniej nie zauważył wpatrującego się w niego od
pięciu minut Davida. Tom schował dwa kubki za mikrofalówką, po czym szybko udał się do
toalety. Naturalnie krzyknął jeszcze do stojącej na schodach Sary, że za chwilę wróci.
„Co ten palant planuje zrobić?” — pomyślał David. Podejrzewał, że owy drink z tabletką
w środku przeznaczony jest właśnie dla Sary. Wiedział jednak, że jeżeli powie o tym Sarze, ta nie
uwierzy mu, a przez całe zajście może uznać, że planuje on wykorzystać tę okazję na swoją
korzyść. Postanowił skorzystać z sytuacji, że Tom jest teraz w łazience. Przeprosił Caroline,
mówiąc, że musi zrobić coś pilnego. Podszedł do mikrofali i wyjął owe dwa tajemnicze drinki.
Wylał całą zawartość z obydwu kubków, a następnie wlał do nich małą ilość alkoholu i soku,
żeby nie wzbudzić podejrzeń. Schował drinki z powrotem za mikrofalę i odszedł na bok, udając,
że pisze sms. Za chwilę zjawił się Tom. Wziął ze sobą drinki zza mikrofali, po czym poszedł w
kierunku Sary. Oboje weszli na górę. David podążał za nimi, widząc, do którego pokoju wchodzą
młodzi.
„Nieźle to sobie wymyślił” — pomyślał David, po czym podszedł do zamkniętego
pokoju. Na górze w korytarzu nie było żywej duszy — oczywiście, oprócz Davida, który przez
chwilę stał pod drzwiami, za którymi zniknęła para, i podsłuchiwał.
— Wiesz, że bardzo mi się podobasz? Masz, wypij to — namawiał Tom.
— Co to jest? — zapytała Sara.
— Nic takiego. To zwykły drink... dla rozluźnienia nastroju. No… do dna —popędzał
dziewczynę Tom.
Po dłuższej chwili ciszy za drzwiami David usłyszał coś, co go przestraszyło.
— Co robisz? Przestań! Ja nie chcę! — Sara prawie krzyczała.
— Poczekaj jeszcze chwilę. Zaraz zacznie działać — mówił Tom.
— Puść mnie, Tom! Przestań! Natychmiast!
Słysząc to, David, pewien już niecnych planów Toma, natychmiast zaczął krzyczeć przez
drzwi:
— Sara? Zostaw ją sukinsynu!
— David? Pomóż mi, proszę…
Nagle w pokoju przeraźliwie głośno rozbrzmiała muzyka, uniemożliwiając porozumienie
się z dziewczyną. Nie było też słychać już nic poza tym. David zbiegł w pośpiechu po schodach.
Na szczęście dostrzegł w oddali rozmawiających ze sobą Briana i Stellę. Podbiegł do nich.
— Stella! Szybko! Musisz dać mi klucz od górnego pokoju. Ten sukinsyn chce jej coś
zrobić! — gorączkował się David.
— Ale kto...? Co…? Proszę… — pytała niczego nie rozumiejąca Stella, by w końcu
wyjąć z kieszeni pęk kluczy i wskazać jeden z nich. — To ten.
David szybko wbiegł po schodach, a za nim Brian i Stella. Otworzył kluczem pokój.
Teraz nie miał żadnych wątpliwości. Ten sukinsyn chciał ją zgwałcić. Leżał na niej, jedną ręką
zasłaniając jej usta, żeby nie mogła krzyczeć. David nie czekał dużej i czym prędzej rzucił się na
oprawcę. Chwycił go i mocno rzucił nim o pobliską komodę. Tom nie wiedział, co się dzieje.
Głośno nastawiona muzyka skutecznie głuszyła wszelkie odgłosy. David wymierzył mu serię
potężnych ciosów w twarz i brzuch, a potem wyrzucił go z pokoju. Do pomieszczenia, w którym
znajdowała się płacząca Sara, wbiegła Stella. Zaczęła ją obejmować i pytać, czy wszystko z nią
dobrze. Natomiast na korytarzu czekał Brian. Tom do tej pory był oszołomiony i ciągle nie
wiedział, co się stało. David i Brian ponownie rzucili się na niego, a kiedy upadł, Brian zaczął go
kopać po czym tylko się dało.
— Wystarczy! Brian, przestań! Wywalmy go z tego domu — oznajmił David.
— Ty sukinsynu! — krzyknął Brian
Chłopcy złapali go mocno i wlekli za sobą. Kiedy schodzili po schodach i szli
korytarzem, nagle ktoś wyłączył muzykę. Zrobiło się cicho. Każdy przyglądał się teraz całej
trójce. Nikt jednak nie miał odwagi się odezwać. David otworzył drzwi wyjściowe, przez które
Brian wyrzucił zakrwawionego Toma. David wbiegł w pośpiechu do kuchni, a za nim Brian,
który jeszcze nie do końca wiedział, co planuje dalej David, a ten, stojąc na środku, rozejrzał się,
po czym wskazał palcem na Danny’ego stojącego przy stole obok Jerry’ego i Steve’a, i krzyknął:
— Łapać go!
Koledzy chwycili go w identyczny sposób, jak przed chwilą David i Brian chwycili
Toma. David podbiegł do Danny’ego i przeszukał go. Z przedniej kieszeni koszuli wyjął jakieś
dziwne tabletki.
— Co to ma niby być? — zapytał zgromadzonych wokół imprezowiczów, unosząc tym
samym tabletki w górę.
— Pigułki gwałtu. Widziałam już takie kiedyś — odezwała się stojąca niedaleko
nieznajoma dziewczyna.
— Ty sukinsynu! — krzyknął David, uderzając potężnie Danny’ego, który pod tym
ciosem upadł na ziemię, wijąc się z bólu.
David rzucił na podłogę tabletki i spojrzał na kordon zgromadzonych.
— Zostawiam go wam.
Teraz już chyba każdy wiedział, o co chodzi. Łatwo było powiązać wydarzenia ze sobą.
Duża ilość chłopaków rzuciła się na niego. Ale teraz już nie interesowało to Davida, który
pobiegł na górę za Brianem. Obaj weszli do pokoju, w którym siedziała na łóżku spokojniejsza
już Sara ze Stellą u swego boku. Nie płakała już.
— Heej, siostro, nic ci nie jest? — zapytał Brian.
— Nie, na szczęście nic mi się nie stało — odparła Sara i spojrzawszy na Davida, dodała:
— Dziękuję ci. Nie musisz mi już niczego udowadniać. Wiem, że jesteś w porządku.
— Nie ma sprawy. Mówiłem, że przekonasz się do mnie. Wracajmy do domu.
David wyjął przy nich telefon i zadzwonił na policję. Podał dane Toma i poinformował
władzę, że posiada on przy sobie narkotyki.
Nie zawsze musimy udawać kogoś, kim tak naprawdę nie jesteśmy. Niekiedy wystarczy być
po prostu sobą, a oczekiwany rezultat nadejdzie w odpowiednim momencie. David Stars postawił
dzisiaj na bycie sobą. Niewątpliwie odniósł sukces.
Rozdział 3.
POMOC
Nikt z nas nie wie, kto z otaczających nas ludzi jest tak naprawdę prawdziwym, a kto
udawanym przyjacielem. Wielu z nich możemy wystawić na próbę, jednak po wstępnej weryfikacji
liczba naszych znajomych może ulec diametralnej zmianie, zmniejszając się.
— Cześć.
David oparł się na łóżku. Był już ranek. Stała przed nim Sara. Najwidoczniej niedawno
wstała, gdyż była jeszcze w pidżamie. Chłopak ucieszył się na jej widok. Zbudziła go z jego
typowego koszmaru sennego, który wciąż nie dawał mu spokoju.
— Hej. Coś się stało? — zapytał rozespany jeszcze David.
— W zasadzie to nie. Chciałam tylko jeszcze raz podziękować za wczoraj. Przyniosłam
kawę i pączki. Może masz ochotę? — spytała
— Pewnie. Siadaj — zaprosił David, po czym razem z dziewczyną siadł na łóżku i
włączył telewizor.
— Rodzice właśnie wyjechali. Przed wyjazdem chcieli z tobą o czymś porozmawiać, ale
jeszcze spałeś. Tata mówił, że później do ciebie zadzwoni.
— Dzięki. To chyba dobrze, że wyjechali nawet na ten jeden dzień. Myślę, że odpoczynek
im się należy. Dziwię się jednak, że nie odwołali go. Jeszcze wczoraj wydawali się trochę
niepewni. Rozumiałem ich nawet. Zostawić swój dom z obcym chłopakiem w środku.
— Nie jesteś obcy. Jesteś naszym przyjacielem. Ty buraku — powiedziała Sara i
przyjaźnie położyła rękę na jego ramieniu. — Ale masz rację, nie byli pewni. Przekonałam ich
jednak, że mogą jechać. Powiedziałam o tym, że obroniłeś mnie wczoraj przed Tomem. Co
prawda, pominęłam fakt, co on chciał… no wiesz.
— A właśnie. Wiesz może, co się z nim teraz dzieje? — zaciekawił się David.
— Nie bardzo. Wiem tylko tyle, że zarówno Tom, jak i Danny odgrażali się, że obaj z
Brianem nie macie już życia. W sumie to się im nie dziwię. Tom jest typem przywódcy. Miał
całkiem spore poparcie wśród innych. Dowiedziałam się dzisiaj, że siedzi w areszcie za
posiadanie narkotyków.
— Dobrze mu tak. A ja się go nie boję. Ty też nie powinnaś. Ze mną nic ci nie grozi —
zapewnił solennie David.
Zauważył, że Sara lekko poczerwieniała i zawstydziła się. Zmienił więc temat:
— Jakieś konkretne plany na dzisiaj? — zapytał.
— Wiesz. Myślałam, że może spędzimy więcej czasu razem. W końcu jutro wyjeżdżasz.
Nie wiem nawet, dokąd się udasz. To okropne…
— Nie martw się. Jakoś to będzie. Masz rację, może po prostu pogramy, co?
— Brzmi świetnie, cieniasie — Sara mrugnęła do niego okiem, po czym oboje zaczęli się
śmiać.
David i Sara długo ze sobą rozmawiali. Głównym tematem ich rozmów był sam David.
Sara chciała dowiedzieć się jak najwięcej na jego temat. Niewiele o nim wiedziała, gdyż
wcześniej nie chciała o nim w ogóle słyszeć. Wreszcie postanowili zjeść śniadanie. W kuchni
dołączył do nich Brian. David czuł się jak w prawdziwej rodzinie. W końcu przekonał do siebie
nawet Sarę, z którą już się nie kłócił. Jednak już jutro to wszystko miało się skończyć. Po
śniadaniu David poszedł do pokoju Briana. Musiał powiedzieć mu o swoich planach.
— Słuchaj, stary, muszę z tobą o czymś porozmawiać. Tylko proszę cię, żeby Sara nie
wiedziała nic o tej rozmowie — zaczął poważnie David.
— Jasne. Dobra. Jesteś bardzo tajemniczy. O co chodzi?
— Jutro w południe Alan miał mnie odwieźć do jakiegoś ośrodka czy rodziny
zastępczej... Nie znam szczegółów i, szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to w ogóle.
— Jak to nie obchodzi? Nie obchodzi cię miejsce, w którym będziesz mieszkać?
— Nie, bo nie wybieram się tam.
— Co? O czym ty w ogóle mówisz? — zapytał zdziwiony Brian.
— Dzisiaj o północy uciekam.
— Co? Dlaczego?
— Nie zrozumiesz. Nie chcę żyć w jakimś zamknięciu. Nie chcę czuć się jak w
więzieniu. Wolę żyć na własną rękę, ale na wolności.
— Co ty gadasz? I co niby chcesz robić?
— Słuchaj mnie uważnie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Dlatego myślę, że mi
pomożesz.
— A co niby miałbym zrobić?
— O północy, kiedy już wszyscy będą spać, zawieziesz mnie do jakiegoś dużego miasta,
najlepiej daleko stąd. Nie chcę, żeby Alan albo Jurate mnie szukali. Już dość mi pomogli. W
tamtym mieście znajdę jakąś pracę i tanie mieszkanie. Będziesz musiał mi pożyczyć trochę
gotówki, ale jak tylko zarobię pierwsze pieniądze, spłacę ci dług. To jak, jesteś ze mną?
— Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, ale jeżeli tylko tego chcesz, to jestem z
tobą. Zaraz po treningu pojedziemy do sklepu, kupimy torbę i wszystkie rzeczy, które będą ci
potrzebne.
David zgodził się, traktując te zakupy jak pożyczkę, i przysięgając sobie w duchu, że
kiedyś zwróci Brianowi wszystkie te pieniądze. Chłopak poszedł teraz do domku gościnnego, w
którym mieszkał, wziął kąpiel i przyszykował się do treningu. Wziął ze sobą torbę i chwilę
później czekał już przy samochodzie. Tym razem Brian i David byli razem w drużynie. Cieszyli
się nawet z tego, z ostatnich chwil spędzonych razem. I tym razem drużyna Davida zawdzięczała
mu swoje zwycięstwo. Każdy darzył chłopca ogromnym szacunkiem, nie tylko ze względu na
jego niesamowitą grę w koszykówkę, ale także ze względu na wydarzenia z ostatniej imprezy.
David widział w oczach Prestona jego podziw. Podejrzewał, że jego wyjazd pokrzyżował plany
trenera związane z jego osobą. Po meczu David podsłuchał chłopaków w szatni, mówiących coś
o stanowych mistrzostwach koszykówki dla chłopców w wieku licealnym. David słyszał o tym
kiedyś w swoim rodzinnym Derry. Jeden z chłopców opowiadał, że czytał w gazecie o
niezwyciężonej jak dotąd drużynie Lizards. Podobno w finałach rozgromili drużynę przeciwną,
nie dając im jakichkolwiek szans. Wynik mówił sam za siebie — 86:32.
„To by dopiero była gra” — pomyślał przez chwilę David. Czas na sali dobiegał końca.
David ostatni raz spojrzał na nią z podziwem. Był dumny z tego, jakie zwycięstwa tu odnosił.
Zrobiło mu się smutno. W szatni pożegnał się ze wszystkimi przyjaciółmi.
— Stary, będzie nam cię brakowało — stwierdził Jerry.
— Na pewno nie zapomnimy takiego wielkiego mistrza jak ty — dodał Steve.
David i Brian wybrali się do sklepu, jak wcześniej planowali. Nie sądzili jednak, że
zejdzie im na to tak dużo czasu. Była już późna popołudniowa godzina, kiedy wrócili do domu.
Sara czekała na nich z jedzeniem. Po posiłku David był tak zmęczony, że ledwo doszedł do
swojego domku. Poczuł przerażający ból głowy. Nie był to pierwszy raz, lecz zdecydowanie
silniejszy niż poprzednie. Chłopak z początku myślał, że to zaraz minie. Mylił się jednak.
Zemdlał.
Ocknął się na podłodze. Wstał i usiadł na łóżku, trzymając się za głowę. Doszedł do
siebie, lecz zaniepokoił go fakt omdlenia. Spojrzał na zegarek. Była godzina osiemnasta.
Spakował się teraz, gdyż wiedział, że potem nie będzie miał czasu. Na dwudziestą umówiony był
z Sarą i Brianem. Tradycyjna gra na konsoli w jego ostatnim dniu pobytu brzmiała trochę
prymitywnie. Spakowaną torbę wsunął pod łóżko, żeby Sara jej nie zobaczyła. David
przeczuwał, że nie pozwoliłaby mu jechać. Teraz miał odrobinę czasu, żeby wziąć prysznic.
Kiedy wyszedł z łazienki, wycierając jeszcze mokrą głowę, zauważył rodzeństwo siedzące na
łóżku i grające na konsoli w wyścigi samochodowe.
— Nawet nie dacie człowiekowi odpocząć — zażartował David z uśmiechem na twarzy.
— No przecież nie w twoim ostatnim dniu — odparował Brian.
— Ej, przecież jest jeszcze jutro. Możemy z rana iść do kina? — zaproponowała Sara.
Chłopcy spojrzeli na siebie. David zrobił groźną minę w kierunku Briana. Ten z kolei
wiedział, że o mały włos nie wygadał się przed siostrą.
— Tak, byłoby fajnie — rozmarzył się David.
— Siadaj. Zobaczymy, co potrafisz. Wydaje mi się, że dużo tego nie ma — zagadnęła z
uśmiechem na twarzy Sara.
— Dla jednych mało, a dla innych dużo — odparł David, na co wszyscy troje wybuchli
śmiech.
Siedzieli teraz razem, oddając się przyjemności. David wyraźnie prowadził w ich
rozgrywkach konsolowych. Czuł, że gdyby nie jego wyjazd, zbliżyłby się bardziej nie tylko do
Briana, ale także i do Sary. To go martwiło. W tym samym momencie dostał sms od Caroline o
treści: „Wskazałam Ci drogę, a ty chciałeś uciec bez pożegnania? Nieładnie, wędrowcze. Mam
nadzieję, że mi się godnie odwdzięczysz. Będę dzisiaj u Ciebie o 23:45. Całuję, Caroline”. David
od razu pokazał go Brianowi, który wzruszył ramionami.
— Powinieneś się cieszyć — stwierdził.
— Cieszyć z czego? — zapytała Sara.
— Caroline chce godnie pożegnać Davida. Domyślasz się, o co chodzi? — roześmiał się.
Sara milczała.
Minęła godzina. Pasjonującą grę przerwało im pukanie do drzwi. David wyszedł na
zewnątrz. To był James. Wyglądał jednak dziwnie. Kiedy David bardziej mu się przyjrzał, odkrył,
że mężczyzna musiał chyba brać udział w jakiejś bójce, bo na jego twarzy widniały ślady krwi,
poza tym miał lekko potarganą koszulę, nie wspominając o licznych zadrapaniach i siniakach.
— Musisz mi pomóc — oświadczył przybysz.
— Naturalnie. Co się stało? — zapytał David.
— Zamknij drzwi, chłopcze. Nie chcę, żeby Brian i Sara nas słyszeli.
David zamknął za sobą drzwi. Najwidoczniej wujek czegoś się wstydził i to bardzo. Nie
chciał nawet pomocy ze strony swojej rodziny. Potrzebował tylko Davida.
— Nie będę owijał w bawełnę. Na pewno domyśliłeś się, że nie jestem taki, jak mój brat,
że mam w sobie coś, co skłania mnie do ciemnych interesów. Nawet Alan o tym nie wiedział.
Powiedziałem mu, że pracuję w firmie budowlanej i rozwożę różne materiały. To nieprawda. To
cholerne kłamstwo. Szybko zorientował się o moim prawdziwym zajęciu. A jest to paserka,
sprzedaż kradzionych rzeczy. Alan kazał mi z tym skończyć. Uwierz mi, naprawdę chciałem. To
miało być ostatnie zlecenie. Nazywaj to jak chcesz, ale błagam, teraz mi pomóż.
— No dobrze, ale nadal nie wiem, co mam robić — odparł chłopak.
— Otóż zaraz po doręczeniu mi towaru… zostałem cholernie wystawiony. Byłem
śledzony. To dlatego znali moją kryjówkę. Okradli mnie, spuszczając mi manto. Za dwie godziny
jestem umówiony ze zleceniodawcą i jeżeli nie dostarczę towaru, on… on… on mnie zabije.
— Wiesz gdzie oni są? — zapytał David bez zbędnego drążenia tematu.
— Tak, te sukinsyny nie zauważyły za domem mojego auta, więc zrewanżowałem się im i
również ich śledziłem — dodał z lekkim uśmiechem.
— No dobra, to jedziemy.
David ruszył za Jamesem, ale gdy był już przy samochodzie Jamesa, złapali ich Brian i
Sara. Byli natrętni.
— Nie wiem, o co chodzi, ale to z pewnością jest coś ważnego. My też chcemy pomóc —
oznajmiła Sara.
— Saro, Brianie. Posłuchajcie mnie, to bardzo niebezpieczne. Nie możecie się w to
mieszać.
— Niebezpieczne? A David może? — Brian ściągnął brwi w grymasie zdziwienia.
— Daj spokój, James. Nie ma czasu. Przydadzą się. Ufam im. Musisz im o wszystkim
powiedzieć, bo inaczej ja też nie pojadę i radź sobie sam — zaszantażował mężczyznę David.
Tymi słowami David ponownie w niezwykły sposób zaimponował Sarze. Poczuła, że
rozumieją się bez żadnych przeszkód… że jest on… niesamowity.
— Cholerny dzieciak! No dobra, wskakujcie — zaprosił ich James.
Samochód ruszył w nieznanym kierunku, a wujek James po drodze wyjaśnił wszystko
Sarze i Brianowi. Zaskoczyli go, gdyż w ogóle nie byli zdziwieni, a nawet po części wyrazili
skruchę. Wszyscy obiecali zachować tajemnicę. David przeczuwał, iż nie obejdzie się bez użycia
przemocy. Chciał jednak w jakikolwiek możliwy sposób tego uniknąć. Samochód zatrzymał się
nieopodal budynku. Było to odludzie. Przedstawiony przez Jamesa plan kradzieży drogocennego
posążku nie spodobał się Davidowi.
— Jeżeli cię zobaczą, to nie dadzą ci spokoju. Muszą być przekonani, że to ktoś inny.
Zrobimy tak: Saro.
— Tak?
— Zabezpieczysz nam transport powrotny z łupem. Jak tylko zaczniemy uciekać,
podjedziesz i zabierzesz nas. James, zajmiesz się ich pojazdem. Uszkodź go jakoś. W żadnym
wypadku nie mogą za nami pojechać. Mnie i Brianowi zostawcie resztę.
James nie miał specjalnie wyboru. Zgodził się na ten plan działania. Musiał zaufać
młodemu.
— Jesteś pewien tego, co chcesz zrobić? — spytał tylko.
— Jasne. Zaufajcie mi — zapewnił chłopak.
I razem z Brianem ruszyli w kierunku małej chatki.
— Naprawdę jesteś pewien? — Brian powtórzył pytanie zadane przed chwilą przez
swego wujka.
— A skąd. Nawet nie mam planu. Będziemy improwizować.
— Cholera, a miałeś mnie uspokoić.
Brian znalazł jakąś belkę niedaleko budynku. Stanął zaraz za drzwiami, przygotowany
uderzyć nią w każdym momencie. David natomiast przykucnął przed drzwiami, krzycząc z całej
siły. Nie musiał się przejmować o ewentualną interwencją innych ludzi. To było pustkowie. Była
tu tylko ta jedna chatka.
— Ratunku! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! Moja noga! — krzyczał w niebogłosy.
Po paru minutach tego hałasu drzwi się uchyliły, a postać zaczaiła się zaraz za nimi.
— Czego chcesz, szczeniaku? — warknął mięśniak z tatuażem na szyi.
— Jezuu… błagam pana. Niech mi pan pomoże. Złamałem nogę i… ten ból. To on… on.
David zaczął wymachiwać w kierunku pustych pól, których po ciemku nie było widać.
Miał szczęście. Mężczyzna wyszedł, nie przypuszczając, że jest to pułapka. Brian tylko na to
czekał. W tym samym momencie belką uderzył mięśniaka w głowę, powalając go. Mężczyzna
tarzał się po ziemi z bólu.
— Teraz! — krzyknął David i wbiegł do pokoju.
W tym samym momencie od razu otrzymał potężny cios w twarz. Wpadł prosto na stół,
który złamał się pod jego ciężarem. Posążek znajdujący się wcześniej na nim, wyleciał w
powietrze i wpadł teraz prosto w ręce Davida, który z kolei oberwał ponownie, gdy tylko się
podniósł. Tym razem w brzuch. David upadł po raz kolejny. Mężczyzna stał teraz nad nim,
rechocząc. Zamachnął się ponownie, ale wtedy Brian zaatakował go od tyłu, belką uderzając go
w plecy. David szybko się podniósł, lecz mężczyzna również. Obaj chłopcy rzucili się razem na
mięśniaka. Niestety, złapali go na tyle nieszczęśliwie, że wylecieli we trójkę przez oszklone
okno. Szkło posypało się razem z nimi. Wypadli z niewysokiego piętra chatki. David i Brian
natychmiast wystartowali w kierunku drogi. Mężczyzna po krótkiej chwili również się podniósł,
a do tego ocknął się też jego kompan, zamroczony wcześniej przez Briana. Teraz obaj ścigali
uciekających chłopców.
— O kurwa, już po nas! — zaklął szpetnie przerażony Brian.
W tym samym momencie podjechał samochód kierowany przez Sarę. David i Brian
wsiedli do niego, po czym pojazd ruszył z piskiem opon. Wszyscy teraz oglądali się za siebie.
Mieli nadzieję, że James skutecznie uszkodził samochód wroga. Musiał zrobić to dobrze, gdyż
oprawcy faktycznie nie mogli go odpalić. Cała czwórka zaczęła krzyczeć i wiwatować z radości.
Można by rzec, że właśnie miał miejsce jakiś cud.
— Pierdolenie! Mało co nie zginęliśmy! To był ostatni raz — krzyknął podekscytowany
Brian.
— Przepraszam was najmocniej. Obiecuję solennie, że to już więcej się nie powtórzy —
oznajmił uroczyście James.
— Możesz być spokojny. Tata i mama na pewno o niczym się nie dowiedzą —
zakomunikowała Sara.
Samochód zatrzymał się gdzieś w drodze do domu. James wziął posążek i podziękował,
po czym udał się do jakiegoś tajemniczego budynku. Młodzi nie czekali na wujka. Miał wrócić
sam. Jechali oni teraz w kierunku swojego domu, oglądając przy tym swoje rany odniesione w
walce. Brian miał rozciętą rękę. Nie krwawiła ona jednak mocno. David miał na twarzy
kolejnego siniaka. Był jednak względnie mały. Cała trójka dotarła bezpiecznie do domu. Przed
wejściem do niego czekała Caroline. David spojrzał na zegarek. Była 23:50. Brian uśmiechnął się
i powiedział do Davida, że na pewno poczeka na niego. Sara spojrzała tylko obojętnie na Davida,
po czym weszła do domu, trzaskając drzwiami. David nie miał pojęcia, co ją ugryzło. Podszedł
teraz do Caroline.
— Spóźniłeś się — wytknęła mu.
— Przepraszam, ale zatrzymało mnie coś naprawdę bardzo ważnego.
— Wiesz, kiedy pierwszy raz cię spotkałam, wydałeś mi się dziwny. Nieważne było, że
jesteś cholernie przystojny. Po prostu wydałeś mi się ciekawym człowiekiem. Polubiłam cię i to
nawet bardzo. Teraz przykro mi będzie się z tobą rozstawać.
— Ja też cię lubię. Mam jednak nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Caroline.
David pocałował ją, po czym dziewczyna się rozpłakała.
— Żegnaj, Davidzie Starsie.
David ruszył w kierunku domku gościnnego. Zaraz po wejściu rozejrzał się wokoło.
Chciał uchwycić i zachować w pamięci ten widok. Sięgnął po torbę pod łóżkiem i położył ją na
łóżku. W tym samym momencie do pokoju weszła Sara.
— Nie uwierzysz, kto… — nie dokończyła.
Spojrzała na niego z żalem i gniewem, po czym wybiegła z domku.
David podążył za nią, lecz gdy znalazł się w domu, zauważył, że obok Briana stali Alan i
Jurate.
— Davidzie. Wróciliśmy wcześniej, ponieważ chcieliśmy ci coś oznajmić — zagaił Alan.
— Oznajmić? — David był zaskoczony.
— Zostajesz z nami. Postanowiliśmy z Jurate, że zaopiekujemy się tobą lepiej niż jakiś
durny ośrodek. Od tej pory będziemy twoimi prawnymi opiekunami. — zakomunikował
uroczyście Alan.
— Tak z początku nie byliśmy pewni, ale jesteś niesamowitym człowiekiem. Poza tym
każdy z naszej rodziny chciałby, żebyś tu został. Przez tych kilka dni przekonałeś do siebie
prawie wszystkich członków naszej rodziny. Brian prosił nas, żebyś został, bo jesteś jego
przyjacielem. A James mówił same pozytywne rzeczy na twój temat — dodała Jurate.
— Stwierdził, że jeśli zrobimy inaczej, popełnimy największy błąd naszego życia.
Niełatwo jest go do siebie przekonać — kontynuował Alan.
— Nawet Sara z początku cię nie lubiła, a teraz… teraz ciągle o tobie mówi. Osobiście
nas poprosiła, żebyśmy rozważyli tę decyzję — uzupełniła Jurate.
Nagle życie Davida pojaśniało. Zmieniło się nie do poznania. Nabrało nowych,
kolorowych barw. Chłopak nigdy nie był bardziej szczęśliwy. Od śmierci ojca był zawsze
smutny. Do teraz. Do tego momentu. David stał teraz na środku pokoju jak wryty. Łzy same
pociekły mu po policzkach. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.
— Dziękuję — zdołał tylko wyszeptać.
Tymczasem James szykował się do wyjazdu. Stał teraz przed domem Vanfordów z
walizkami i pomyślał: „Należy mu się to. Właśnie jemu, jak nikomu innemu.” — James nie mógł
zrozumieć, dlaczego zupełnie obcy człowiek tak bezinteresownie i bez pytania o przyczynę
pomógł mu. „Narażał przecież swoje życie. To złoty chłopak. Dlatego należą mu się moje
podziękowania. Zrobię to po swojemu” — pomyślał, po czym wyjął z kieszeni swój telefon i
wybrał jakiś numer, odczekał chwilę, po czym rzucił do odbiorcy po drugiej stronie:
— Cześć, Frankie. Nadal mieszkasz w tamtej dzielnicy Derry? Wspaniale się składa.
Pamiętasz, że jesteś winny mi pewną przysługę? Masz teraz okazję ją spłacić. Zbierz chłopaków i
udaj się do niejakiego Grega. Mieszka w domu wdowy. Tak, Stars. Widziałeś ją? Jest
posiniaczona. Rozumiem. Dopilnuj z chłopakami, żeby ten dupek więcej już jej nie uderzył.
Przekaż mu pozdrowienia od Davida.
James rozłączył się, po czym napisał sms do Jurate: „Podziękuj Davidowi ode mnie i
przekaż mu, że jego mama ma się dobrze. Greg już się nad nią nie znęca. Pozdrawiam. James”.
Dobrze jest mieć w swoich zastępach grono znanych nam ludzi. Nie powinniśmy jednak
ich wszystkich traktować poważnie, a zamiast tego wziąć pod uwagę tylko tych prawdziwych,
znanych jako nasi przyjaciele. Już dzisiaj doświadczył tego sam James.
Rozdział 4.
KONKURS
Przyjaciół od podszywających się tylko pod nich ludzi możemy odróżnić w całkiem prosty
sposób. Kiedy zrobią oni coś złego, starają się nas przeprosić nie tylko banalnymi słowami, ale
często niewykonalnymi dla nas samych rzeczami.
Minęło kilka dni odkąd Vanfordowie postanowili zostać opiekunami Davida. Chłopak był
szczęśliwy nie tylko dlatego, że od tamtej chwili mógł rozpocząć normalne życie, ale także z
powodu mamy, która według wiadomości nadesłanej przez Jamesa ma się dobrze. David cieszył
się ostatnimi dniami wakacji. Dlatego wylegiwał się do późna w łóżku. Niestety, ta ekstaza nie
trwała za długo. Dzisiaj została zakłócona przez Briana. Stał nad nim w koszulce z
nadrukowanym ptakiem z ulicy sezamkowej oraz krótkich spodenkach od pidżamy. Brian zrzucił
z Davida kołdrę.
— Wstawaj, śmierdzący leniu! Dzisiaj ostatni dzień naszego braterskiego szaleństwa.
Musimy zrobić coś niewykonalnego dla zwykłych ludzi. Niewykluczone, że w naszej dzisiejszej
misji niektórzy mogą stracić dziewictwo — stwierdził wzniośle.
— Pieprzysz. Zresztą, nie od dzisiaj. O co chodzi? — zapytał zaspany jeszcze David.
— Kino — padła krótka odpowiedź Brian.
— Może być.
Chłopcy poszli razem do kuchni, gdzie zastali Sarę. Brian zaproponował wspólne
śniadanie. Zaskoczeniem dla nich była zgoda Sary, która to od dnia planowanej ucieczki Davida
nie odzywała się do niego, a nawet wychodziła z danego pomieszczenia, gdy ten tylko się
pojawiał. Wszyscy troje zasiedli do stołu i zaczęli jeść.
— Gdzie mama i tata? — zaczął Brian.
— W pracy — odpowiedziała Sara, wzruszając ramionami.
— Dobra, Sara, co mam jeszcze powiedzieć? Naprawdę jest mi przykro, że nie
powiedziałem ci o mojej planowanej ucieczce, ale znam cię. Wiem, że nie pozwoliłabyś mi
jechać.
— Skoro tak dobrze mnie znasz, to zgadnij, co znaczy to?! — krzyknęła, wymachując
przed nosem Davida środkowym palcem.
— Przykro mi, naprawdę. Gdybym tylko mógł cokolwiek dla ciebie zrobić...
— Ale nie możesz.
— Porozmawiajmy może chociaż normalnie. Proszę.
— Musiałabym mieć bardzo dobry humor. Ale możesz się nie starać. To jest
niewykonalne. I to wszystko przez ciebie.
— A co ewentualnie przywróciłoby ci dobry humor?
W tym samym momencie w telewizorze pojawiła się informacja o konkursie na
króla/królową publiczności w pewnym mieście.
— Hmm… Musiałabym zostać królową, żeby mieć wyjątkowo dobry humor —
zażartowała Sara, po czym wstała i nie skończywszy posiłku, wyszła z jadalni.
— Bardzo śmieszne. Żart typowy dla niej. Głupi i nudny — oznajmił Brian.
— Nie, nie. To jest to. Pamiętasz? Coś niewykonalnego dla zwykłych ludzi, a my przecież
jesteśmy niezwykli.
— David, w tym konkursie bierze udział już dziesięć wcześniej wybranych osób.
— Masz rację, ale i tak muszę zaryzykować. Na pewno coś jeszcze da się zrobić.
Wchodzisz w to?
— Jasne — rzucił bez zastanowienia Brian.
— W takim razie będę jeszcze potrzebował Caroline i Stelli. Mogą się przydać.
Skontaktuj się ze Stellą i przekaż jej, że za godzinę wyjeżdżamy do Lincoln na konkurs.
— To dwie godziny jazdy stąd. Ale co tam. To nasz ostatni wolny od szkoły dzień —
odrzekł Brian i poszedł przygotować się do podróży.
David nie widział się z Caroline od czasu ich pocałunku. Smsowali tylko ze sobą. Teraz
też wyjął telefon i napisał wiele znaczącą wiadomość: „Potrzebuję Twojej pomocy. Wyjeżdżamy
za godzinę do Lincoln na konkurs króla publiczności. Piszesz się na to?”. W odpowiedzi dostał
tylko: „Za godzinę u Ciebie. Mam nadzieję, że nagroda mnie nie ominie”. Ucieszony David
szybko dokończył jeść kanapki i pobiegł się wykąpać. Przed wyjściem dokończył czytać książkę
Serce nie wybiera, po czym pobiegł do samochodu. Jak się okazało, wszyscy już na niego
czekali.
— Hej. Cieszę się, że cię widzę, Caroline — przywitał się David, całując dziewczynę w
policzek.
— Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę — odpowiedziała mu.
— Teraz nie bardzo jest czas. Potem porozmawiacie w spokoju. Teraz wzywa nas Lincoln
— wtrącił Brian.
Przyjaciele wsiedli do samochodu i od razu ruszyli w stronę Lincoln. W drodze omawiali
szczegóły ich wyprawy i plan zdobycia tytułu Króla Publiczności. David wyjaśnił, że potrzebuje
go, aby udowodnić Sarze, że ta się myli. Była to dla niego sprawa honoru. Przyjaciele ustalili, że
są tylko dwa sposoby zdobycia biletu uczestnictwa: jednym z nich była kradzież, a drugim
podstęp. Szybko jednak odrzucili pierwszy sposób, wciąż nie będąc jednak pewni co do
drugiego. W czasie wyjazdu niespodziewanie dobry humor udzielił się każdemu. Śpiewali
wspólnie piosenki, które leciały w radiu, opowiadali dowcipy albo zwyczajnie rozmawiali.
Podróż trwała długo, bo aż dwie i pół godziny. W końcu jednak grupa przyjaciół dojechała na
miejsce. Na ogromnym placu było mnóstwo ludzi. Na samym środku znajdowała się scena, a
zaraz obok równie duży budynek, z którego można było na nią przejść.
— To pewnie tam są uczestnicy — domyśliła się Stella.
— Cholera. Musimy się tam jakoś dostać — oznajmił David.
— Brawo, geniuszu! Zostaje teraz tylko pytanie: jak? — zripostował szybko Brian.
— Eej, no chyba ktoś tu nie wierzy w moc kobiecego seksapilu. Widzisz, że przed
wejściem stoi dwóch ochroniarzy. Razem z Caroline zagadamy ich i zbajerujemy, że jesteśmy
pomocnicami. Wam raczej nie uwierzą. Odciągniemy ich od budynku, a wtedy wy wejdziecie
szybko drzwiami. Spotkamy się w środku. Musimy się pośpieszyć. Na scenie jest już pierwszy
uczestnik — przedstawiła swoją strategię Stella.
Cała reszta uznała to za najlepszą, a zarazem jedyną propozycję. Tak też zrobili. David i
Brian stanęli nieopodal drzwi w miejscu bezpiecznym przy ewentualnej potyczce z
ochroniarzami. Czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Z tłumu wyłoniły się dwie dziewczyny, które
pewnym krokiem zmierzały w kierunku wejścia do budynku. Każdy zwrócił na nie uwagę, gdyż
miały na sobie bardzo krótkie miniówki, a do tego były w samym staniku. Dwaj ochroniarze
stali, nie bardzo wiedząc, jak mają zareagować. Po chwili Caroline umyślnie się przewróciła.
Dziewczyny były na tyle blisko nich, żeby obaj mogli do nich podbiec. Tak też zrobili i byli
nadzwyczaj skorzy do pomocy.
— Coś się stało, panienko? — zapytał drżącym głosem ochroniarz.
— Panie władzo. Obie z koleżanką jesteśmy pomocnicami organizatorów konkursu.
Bardzo boli mnie noga i nie jestem pewna, czy wszystko jest w porządku. Mógłby pan
sprawdzić? — prowokowała Caroline.
— Ależ naturalnie. W końcu to nasz obowiązek — orzekł drugi z ochroniarzy,
wypychając tym samym pierwszego.
„A to sukinsyn” — pomyślał David.
Chłopak uznał to jednak za znak i obaj z Brianem pobiegli szybko do drzwi. Dostali się
do środka. W tym samym momencie Caroline uznała, że jednak nic jej nie jest. Poprosiła ochronę
o podniesienie i upewniła ich, że sama da sobie radę. Wraz ze Stellą weszły do środka. Ochrona
sprawiała wrażenie, jakby żałowała, że pięknej dziewczynie nic się nie stało.
Budynek wewnątrz podzielony był na kilka pomieszczeń. Na wejściu do jednego z nich
widniał napis: UCZESTNICY. Przed wejściem do pokoju stał pewien młody chłopiec z długimi
włosami i okularami. Na ręce miał naklejony numer 7. Z kieszeni koszuli wystawał mu bilet. Był
to zapewne bilet uczestnictwa. Caroline spojrzała na Davida, potem na chłopca, z powrotem na
Davida i rzekła:
— Będziesz mi długo za to dziękował — po czym ucałowała go w policzek i chwyciła
Stellę za rękę.
Dziewczyny ruszyły w jego kierunku.
— Na konkurs, przystojniaczku? — zagadnęła go Stella.
— Tak — westchnął nieśmiało chłopiec.
— Jesteś odważny. A ja lubię odważnych… — stwierdziła Stella, wyjmując chłopakowi
lizaka z buzi i liżąc go, kontynuowała, prowokując rozmówcę: — …chłopaków. Czy wiesz, co
jestem w stanie zrobić za ten bilet? — zapytała, wyginając prowokująco swoje ciało.
— Nie bardzo — odparł speszony właściciel pożądanego biletu, czerwony jak burak.
— Zaraz możesz się przekonać — Stella zamruczała jak kotka, razem z Caroline
chwytając nieszczęśnika za koszulę i wlokąc do pokoju z napisem: MAGAZYN. Nie trwało to
jednak długo, gdyż po minucie wyszły, trzymając w ręku bilet i naklejkę z numerem siedem.
David i Brian stali wmurowani w ziemię, do tej pory nie wiedząc, co się tam zaszło.
— Ale czad — wymamrotał Brian z szeroko otwartymi oczami i ustami.
— Daj spokój, nic mu nie zrobiłyśmy. Koleś tak się speszył, że oddał bilet, błagając,
żebyśmy go zostawiły. Na mój gust to on miał już pełno w gaciach — odparła Caroline.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
— No, twardzielu, teraz twoja kolej. Pokaż, co potrafisz — powiedziała Stella.
— Nawet nie wiem, co mam robić… — David nie dokończył swojej kwestii, gdy ze
sceny dobiegł głos oznajmiający, że teraz na scenę proszony jest pan Eddy z numerem siedem.
David uśmiechnął się i wyskoczył bocznym wejściem na scenę. Przyjaciele szybko przeszli za
kulisy.
— Powitajcie brawami Eddiego! — krzyknęła prowadząca cały konkurs konferansjerka.
— Hejka! — David krzyknął do mikrofonu z uśmiechem na twarzy.
— Eddy przyjechał do nas z Acton. Jest uczniem prywatnej szkoły. Uwielbia czytać
książki i… podobno szuka dziewczyny.
— Tak, to prawda — potwierdził z szyderczym uśmiechem David.
— Eddy. Masz dzisiaj szczęście. Nasz konkurs transmitowany jest w telewizji w całym
kraju. Z pewnością po swoim występie znajdziesz jakąś piękną dziewczynę. Masz może chęć
przekazać jakieś pozdrowienia?
„Transmitowany na cały kraj? Ale obciach” — pomyślał David, a głośno dodał:
— Tak, mam ochotę pozdrowić Sarę. Chciałbym, żeby zauważyła, jak bardzo się dla niej
poświęcam i to tylko po to, żeby ze mną porozmawiała.
— Teraz z pewnością porozmawia. Drodzy widzowie, Eddy postanowił dla nas
wszystkich dzisiaj zaśpiewać. Co to będzie za utwór? — zapytała prowadząca.
„Co? O cholera! Śpiewać? Ale się wkopałem” — pojawiło się w jego myśli jak
błyskawica.
— A więc? — nalegała prowadząca.
David spojrzał na swoich przyjaciół, którzy stali z boku sceny. Wszyscy pokładli się ze
śmiechu. Szkoda tylko, że nie mógł tak się cieszyć razem z nimi.
— Będzie to utwór z repertuaru Scotta McKenzie pod tytułem San Francisco — oznajmił
nagle David.
— Haha — rozbrzmiewał głośny, niepohamowany śmiech Briana.
— Prosimy pana w żółtej koszulce i czarnych spodenkach o uciszenie się. W przeciwnym
razie zostanie pan wyprowadzony przez ochronę! — zwróciła mu uwagę prowadząca. — Eddy,
czy jesteś gotowy?
„Ni cholery” — pomyślał, a głośno stwierdził z czarującym uśmiechem:
— Ależ oczywiście, że jestem. Kapela, jedziemy! — krzyknął przez mikrofon.
— Zaczynamy — poprawiła konferansjerka chłopca.
Kapela zaczęła grać, a David stał na środku sceny, powoli wczuwając się w rolę. Po
krótkim czasie zaczął śpiewać:
— If you're going to San Francisco? Be sure to wear some flowers in your hair. If you're
going to San Francisco… You're gonna meet some gentle people there.
David widział przed sobą rozbujany rząd nastolatków. Pomyślał, że nie jest najgorzej,
więc kontynuował:
— For those, who come to San Francisco, summertime will be a love-in there. In the
streets of San Francisco gentle people with flowers in their hair.1
Chłopak czuł, że jeśli chce wygrać, musi zrobić coś szalonego. Ściągnął koszulkę i rzucił
nią w wiwatujący tłum, któremu najwidoczniej się to podobało.
„Dobra, koniec robienia z siebie kretyna” — pomyślał. Dokończył więc piosenkę, a
następnie ukłonił się nisko. Wszyscy krzyczeli i wiwatowali na jego cześć. David zszedł ze sceny
prosto w ramiona swoich przyjaciół, którzy zaczęli go ściskać, ciągle nie mogąc uwierzyć w to,
co się stało. Teraz już tylko pozostało im czekać na wyniki. David spojrzał na Caroline.
Wydawało się, jakby była na niego obrażona. David odciągnął ją na bok.
— Coś się stało? — zapytał.
— Nie wiem już sama, kim my dla siebie jesteśmy. Przyjaciółmi czy coś więcej? Tak
dobrze mi się z tobą rozmawia. Bardzo lubię z tobą przebywać. Więc jak myślisz, kim?
Odpowiedz mi, proszę — zapytała.
— To zależy tylko od ciebie. Nigdy nie chciałem ci się w jakikolwiek sposób narzucać.
Zresztą sama przecież mówiłaś.
— Tak, wiem. Powiedziałam, że nie chcę się na razie z nikim wiązać. Lecz teraz już sama
nie wiem. Najwidoczniej ty bardziej lubisz Sarę — skonstatowała z lekkim oburzeniem.
— Sara jest dla mnie tylko bliską przyjaciółką, prawie siostrą. To prawda, że rozumiemy
się bardzo dobrze. Po części to dzięki niej zostałem w Beacon Hill. Teraz zawiodłem jej zaufanie
i nie ukrywam, że mi jej brakuje. Musisz mi jednak uwierzyć, że to w tobie widziałbym moją
dziewczynę — powiedział David, patrząc Caroline głęboko w oczy.
Sytuacja nie była do końca komfortowa. Młodzi stali naprzeciwko siebie, a dookoła nich
kręciło się pełno ludzi. Co chwila dobiegały jakieś odgłosy ze sceny i wrzaski publiczności. Sara
po słowach Davida speszyła się bardzo i nie wiedziała, co powiedzieć. Ta cisza pomiędzy
Davidem a Caroline trwała jednak tylko chwilę.
— Ja… ja naprawdę nie wiem, co powiedzieć — zaczęła.
W tej chwili jednak ich uszu dobiegł głos ze sceny, który informował, że konkurs na króla
publiczności wygrywa nie kto inny jak… Eddy. David, słysząc to, spojrzał jeszcze raz na
Caroline, po czym chwycił ją za rękę, a po drodze na scenę złapał jeszcze Briana, który pociągnął
za sobą Stellę, w wyniku czego cała grupka przyjaciół znalazła się na scenie. Dramat Davida
powtórzył się. Tym razem na szczęście nie musiał już śpiewać. Na scenę weszła piękna kobieta,
która od prowadzącej odebrała statuetkę króla publiczności. David zauważył, że w drugiej ręce
prowadząca trzymała jakąś imitację korony. Domyślił się, że była to nagroda dla kobiety, która
ewentualnie mogłaby wygrać. Szybko do niej podszedł i zapytał, czy zamiast statuetki może
wybrać koronę. Początkowo kobieta nie chciała się zgodzić, ale cały tłum nie chciał dłużej
czekać i powoli zaczynały się obraźliwe krzyki i gwizdy. Zmuszona prezenterka dała Davidowi
koronę. Teraz trzymał ją w dłoni i mógł przyjrzeć się jej dokładnie. Była srebrna, a z boku
widniał napis: KRÓLOWA PUBLICZNOŚCI. David ukłonił się jeszcze raz publiczności, po
czym wraz z przyjaciółmi odszedł w kierunku samochodu. Czym prędzej wyjechali w drogę
powrotną do Bostonu.
W drodze powrotnej wszyscy przypominali sobie minę, jaką zrobił David już na scenie,
kiedy dowiedział się, że prawdziwy Eddy miał zaplanowany występ wokalny. Brian próbował
nawet naśladować Davida. Efektem tego było wspólne śpiewanie przeboju San Francisco. Droga
powrotna trwała nieco krócej, bo tylko dwie godziny. Przyjaciele dojechali do Bostonu, gdy było
już ciemno. Po drodze zawieźli Stellę i Caroline do ich domów. David był zaskoczony, gdyż
zamiast okazałego pożegnania usłyszał tylko zwykłe „do zobaczenia”. Pomyślał przez chwilę, że
Caroline nie ma serca. Najpierw rozpala w nim nadzieję na związek, a potem od razu gasi ją
zwykłym pożegnaniem. Chłopcy zdążyli jeszcze na kolację. Naturalnie, gdy do jadalni wszedł
Brian z Davidem, Sara oznajmiła, że nie jest głodna i udała się do swojego pokoju na piętrze.
David pomimo tego, że nie jadł nic od śniadania, także podziękował i wyszedł za Sarą.
Tradycyjnie musiał długo pukać do drzwi, zanim Sara wpuściła go do środka.
— Co znowu, natręcie? — zapytała szorstko.
— Chciałem z tobą porozmawiać — oznajmił David.
— Mówiłam ci już, że z tobą nie rozmawiam.
— W takim razie może jednak zmienisz zdanie? —-oznajmił, wyciągając koronę i
nakładając Sarze na głowę.
— Co to jest?
— To główna nagroda w konkursie na królową publiczności. Teraz ty nią jesteś.
— Ale jak? Przecież dziesiątka była już wybrana. Jakim cudem ją zdobyłeś?— pytała
zdumiona.
— Nie było łatwo. Musiałbym dużo opowiadać. Ale tak w skrócie: włamałem się do
budynku, omijając ochronę, oszukałem jakiegoś napalonego nastolatka, wystąpiłem w telewizji
jako Eddy i musiałem zaśpiewać piosenkę San Francisco.
— I zrobiłeś to wszystko dla mnie? Przecież to było niemożliwe — pytała ogromnie
oszołomiona i zaskoczona.
— Jak widzisz, wszystko jest możliwe. Wystarczy mieć dobry motyw, który kieruje tobą
przez cały czas. Moim byłaś ty, bo nawet dla zwykłej rozmowy z tobą było warto — stwierdził
chłopak.
— Daj spokój, zawstydzasz mnie.
— Saro, wybaczysz mi? Przecież wiesz, że nie chciałem cię zranić.
— Jasne. Ja też przepraszam za to całe zamieszanie.
— To dobrze. Fajnie, że nie muszę już śpiewać tej piosenki. Od dzisiaj występuję
publicznie tylko jako Eddy — dodał, po czym oboje zaczęli się śmiać.
— Musisz mi ją kiedyś zaśpiewać.
David uśmiechnął się i udał w kierunku drzwi. W ich progu odwrócił się, spojrzał na Sarę
i dodał:
— Teraz jesteś księżniczką z bajki.
Zszedł po schodach, a następnie udał się do kuchni. Niezwykle doskwierał mu głód.
Chłopak dostrzegł siedzącą przy stole Jurate.
— Masz gościa. Czeka na ciebie w twoim domku gościnnym. Nie siedźcie długo. Jutro
pierwszy dzień szkoły — powiedziała uśmiechnięta Jurate, po czym poszła do swojej sypialni.
„Najwyraźniej dzisiaj pójdę spać o pustym żołądku” — pomyślał David.
Wziął ze sobą tylko jabłko i czym prędzej udał się do swojego domku. Tak jak myślał. W
pokoju czekała na niego Caroline. Zamknął drzwi i ruszył spokojnym krokiem w jej kierunku.
Była trochę zdenerwowana. Można było to wywnioskować po jej drżących dłoniach.
— Myślałeś, że się należycie nie pożegnam? — zapytała.
— Szczerze mówiąc, tak. Ale zrobiłaś mi małą niespodziankę — stwierdził David.
— Wiesz, nie dokończyliśmy naszej rozmowy?
— Fakt, nie przejmuj się. Zrozumiem, jeśli nie jesteś gotowa na związek.
— Ależ jestem. Chcę być z tobą, Davidzie — powiedziała, po czym objęła go i
pocałowała.
— Caroline. Jakże się cieszę z twojego wyboru.
— Ja też.
— Ale wiesz, że to wszystko zmieni?
— Tak. Uwielbiam takie zmiany — oznajmiła i pocałowała go ponownie.
Wtem do pokoju bez pukania wtargnęła Sara, czym zaskoczyła Davida i Caroline. Stanęła
w progu jak wryta, gapiąc się na Davida.
— Coś się stało? — zapytał szybko chłopak.
— Nie, to nie jest nic ważnego. Porozmawiamy jutro. Dobranoc — powiedziała spiesznie
Sara i czym prędzej wyszła.
Stanęła teraz przed domkiem gościnnym i wpatrywała się w niego niewidzącym
wzrokiem. Nie była pewna tego, co robi. Nie była pewna swoich uczyć, nie była już niczego
pewna. Czuła jednak, że widok, który przed chwilą ujrzała, miał dla niej duże znaczenie.
Przypomniała sobie słowa Davida „Teraz jesteś księżniczką z bajki”.
— Szkoda tylko, że w tej bajce nie jesteś moim księciem — mruknęła do siebie.
Gwałtowne wtargnięcie Sary na pewno trochę popsuło nastrój. Caroline poczuła się
nieswojo. Wyglądała jednak na szczęśliwą. Uśmiechała się i cała promieniała.
— Na mnie już chyba pora. Widzimy się jutro w szkole. Dobranoc, mój chłopaku —
powiedziała zmysłowym, rozmarzonym głosem.
— Dobranoc, koniczynko — odparł David i ucałował dziewczynę na pożegnanie.
David leżał teraz na swoim łóżku i gapił się w sufit. Był szczęśliwy, że wszystko z
Caroline wreszcie się wyjaśniło, a Sara mu wybaczyła. Dręczył go tylko jeden malutki szczegół.
„Nadal jestem głodny” — pomyślał.
Te niewykonalne rzeczy same w sobie nie są dowodem szczerej przyjaźni. Natomiast są już
nim same chęci, na których często się one kończą. Dlatego swoim przyjaciołom nie narzucajmy
niewykonalnych zadań, bo pewnego dnia będziemy musieli zrobić je sami, kiedy to wokół nas nie
będzie już nikogo wartego wzmianki.
1 If you ar going… — jeśli zmierzasz do San Francisco, pamiętaj, by mieć wpięte kwiaty
we włosy. Jeśli zmierzasz do San Francisco… wiedz, że spotkasz tam wielu miłych ludzi… Dla
tych, co jadą do San Francisco, lato to czas miłości. Na ulicach San Francisco ludzie noszą
kwiaty w swoich włosach ― „San Francisco” utwór z repertuaru Scotta McKenzie (tłum. i
przypis red.)
Rozdział 5.
PRZESZŁOŚĆ
Zawsze na świecie znajdą się jednostki niezgadzające się z obowiązujących nas wszystkim
kodeksem. Dlatego też zanim spróbujemy zmienić czyjeś życie na lepsze, powinniśmy dokładnie
uporządkować swoje. Bo niekiedy właśnie te jednostki mogą mieć silne powiązanie z nasza
przeszłością, która to w żaden sposób nie może nam odpuścić.
Nazajutrz David był zmęczony. Przygnębiało go poczucie, że od dzisiaj zaczyna się
nauka. Co dziwne, bo przecież lubił się uczyć. Jadł teraz śniadanie w jadalni z całą swoją nową
rodziną. Zauważył, że siedząca naprzeciwko Sara co chwilę zerka na niego. Myślał, że zrobił coś
źle. Może dał Sarze jakąś niepotrzebną nadzieję? Nie chciał wdać się z nią w romans. Nie teraz,
kiedy jest z Caroline. Naprawdę zależało mu na niej. Teraz nie było jednak odpowiedniej chwili
na zawracanie sobie głowy. Postanowił wziąć udział w dyskusji przy stole, dotyczącej tego, który
z rodziców powinien odwieźć ich do szkoły.
— Możemy sami jechać. Byłoby nawet wygodniej, bo mamy dzisiaj trening. Nie
musielibyście nas potem odbierać — wtrącił się David.
— Tak jest, to jest najlepsze rozwiązanie — potwierdził opychający się maślanymi
bułeczkami Brian.
— A co z Sarą? — zapytał Alan.
— Mną się nie przejmujcie. Mogę zostać na ich treningu. Fajnie jest popatrzeć na takie
ciacha biegające za piłką — oznajmiła nagle Sara.
— No proszę, i problem rozwiązał się sam — uśmiechnęła się szeroko Jurate.
Alan postanowił zmienić temat na nieco bardziej go interesujący.
— Brianie, a co u Stelli? Chodzicie ze sobą? — zapytał z niewinnym uśmiechem na
twarzy.
— Taaak, jest świetna. Muszę nauczyć ją grać na konsoli. Wtedy będziemy jak bliźniaki
— oznajmił żartobliwe Brian.
David wiedział jednak, że wcale nie żartuje. Brian był jego najlepszym przyjacielem i
często mu się zwierzał. Nie było inaczej także i w tej sprawie. Brian mówił, że to idealna
dziewczyna, istny anioł. David widział na własne oczy, jak na nią patrzy, kiedy z nią rozmawia.
Domyślił się, że Brian jest w niej zakochany, ale jeszcze tego tak naprawdę nie wie.
— A twoja dziewczyna, Davidzie? — Alan kiwnął głową w stronę drugiego chłopca.
— W porządku. Jest… inna. Naprawdę czuję się przy niej dobrze. Ale wiem, jak to bywa
w związku, kiedy nawet przez głupstwo może coś nie wypalić.
Niespodziewanie rozbrzmiał dźwięk telefonu, przerywając rozmowę.
— Ja odbiorę — zaoferowała Sara, zrywając się z krzesła i podnosząc słuchawkę.
— Jeżeli jesteście sobie przeznaczeni, to jestem przekonany, że dacie sobie radę ze
wszystkimi przeciwnościami — dodał Alan.
— Trochę to głupie, ale ja nie bardzo wierzę w przeznaczenie — zakomunikował David.
Nieodpowiadający młodym temat związków zmieniła Sara, rozpoczynając zupełnie nowy,
ale również ciekawy.
— Znowu to samo — westchnęła, siadając z powrotem do stołu.
— Co się stało, skarbie? — zapytała Jurate z troską.
— Chodzi o ten telefon. Od wczoraj ktoś dzwoni na stacjonarny telefon i rozłącza się.
— Uhm… Ja też odebrałem dwa razy i nic. Cisza. Ktoś po prostu stroi sobie głupie żarty.
— Albo sprawdza, czy jesteśmy w domu — dodał żartobliwie Brian.
— Taaak, i co jeszcze? Może chce podłożyć bombę, co? Dorośnij, człowieku —
zripostowała Sara.
— A może po prostu telefon się popsuł — wysunął hipotezę David.
— Dzwoniłam wczoraj do fachowca. Mieli przyjechać dzisiaj w południe, by go obejrzeć
— odpowiedziała Jurate. — No nic, dzieci. Bierzcie torby i jedźcie już. W końcu nie możecie
spóźnić się pierwszego dnia szkoły.
David poszedł do domku po torbę, a następnie udał się do samochodu. Cała trójka
pojechała razem do szkoły. David, dojeżdżając pod budynek, był bardzo podekscytowany. W
końcu to jego pierwszy dzień w nowej szkole, z nowymi kumplami, z nową dziewczyną. Szli
teraz placem szkolnym. Dużo osób przyglądało się Davidowi. Pewnie słyszeli już jego historię
albo oglądali reportaż o jego przygarnięciu przez rodzinę Vanfordów lub, co gorsza, widzieli w
telewizji jego występ i będą go przezywać „Eddy”. Z naprzeciwka nadeszła Caroline i Stella.
— Widzimy się na treningu — rzuciła Sara i poszła na swoje lekcje.
Było jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia zajęć, więc Brian ze Stellą usiedli na pobliskiej
ławce. Caroline ucałowała na powitanie Davida i zaproponowała, że oprowadzi nowego po
szkole, która była dosyć sporych rozmiarów. David zdążył zwiedzić tylko bibliotekę i bufet, gdyż
zaraz zadzwonił dzwonek. David i Caroline udali się na lekcje do osobnych klas. Pełen chęci do
nauki David szybko chłonął wiedzę, wiedzę, która być może pozwoli mu w przyszłości osiągnąć
coś więcej niż tylko podzielić los jego matki. Po lunchu i innych zajęciach przyszedł upragniony
czas na koszykówkę. Naturalnie, David cieszył się z gry. Jednak w tym dniu miał podwójną
presję. Nie wiedział, z jakiego powodu nie mógł się skupić na graniu, kiedy w sali przebywała
Sara. Co pewien czas zerkała na niego, lecz gdy tylko ten spoglądał, szybko odwracała wzrok.
Ponadto trener wybierał dzisiaj pierwszy skład do zespołu. Jego drużyna więc liczyła dziś na
niego jeszcze bardziej. Dzięki jego asystom dużo lepiej wyglądali w oczach trenera. Tak też było
i dzisiaj. Niestety, sam David nie wypadł najlepiej. Zdobył tylko dziewięć punktów. Nie trafiał
wielu wrzutów i nie znalazł sposobu na ominięcie obrońców. Zespół Davida wygrał jednak
pięćdziesiąt cztery do pięćdziesięciu. Po meczu trener Preston zwołał całą drużynę, aby oznajmić
oficjalnie pierwszy skład Bearsów. Naturalnie, w szeregach koszykarzy znalazło się także
miejsce dla Davida, chociaż ten nie był pewny, czy po dzisiejszym treningu poradzi sobie w hali
pełnej widzów? To pytanie nie dawało mu spokoju, więc zaraz po wyjściu z szatni chciał o tym z
kimś porozmawiać. Niestety, Brian oznajmił mu wcześniej, że po treningu wybiera się do Stelli.
To w końcu logiczne, że jako para chcieli ze sobą spędzać więcej czasu. Davidowi nie pozostał
więc nikt inny jak Sara, która czekała na niego przed wyjściem ze szkoły. Wychodząc, chłopak
spostrzegł, że dzisiejszy trening musiał trwać bardzo długo, ponieważ na zewnątrz było już
ciemno. Paliły się tylko pojedyncze lampy. Speszony baczną obserwacją na treningu przez Sarę,
podszedł do niej niepewnie.
— Jesteś beznadziejny… Jeżeli będziesz grał tak jak dzisiaj, to chyba zacznę kibicować
przeciwnej drużynie — zaczęła z ironią Sara.
— Bardzo śmieszne. To prawda, grałem jak frajer i, wiesz, mam coraz większe obawy co
do mojej gry w reprezentacji szkoły — odpowiedział David.
— Nie wydaje mi się, żeby jeden dzień mógł przekreślić tak od razu twoją szkolną
karierę. Daj sobie trochę czasu. Jutro też jest dzień.
— Masz rację. Zachowuję się jak rozkapryszone dziecko. Chociaż ten problem w
porównaniu z moimi dawnymi wydaje się naprawdę szczeniacki.
— Widzisz, już zaczynasz gadać jak Stars.
David wiedział, że nie będzie lepszej okazji niż teraz. Chciał wiedzieć, co tak naprawdę
myśli o nim Sara. Nie był tylko do końca pewien reakcji dziewczyny.
— Chciałem cię o coś zapytać… a raczej wyjaśnić… bo… — zaplątał się.
— Wal śmiało. Wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi i możemy sobie mówić o wszystkim.
— Chodzi o dzisiejszy trening.
— Znowu?
— Nie… nie chodzi o moją grę, tylko o ciebie.
— Nie bardzo rozumiem…
— No dobra. Będę szczery. Widziałem, jak dzisiaj na mnie patrzyłaś. Słuchaj, nie chcę,
żeby to coś między nami popsuło… ale… Czy ty coś do mnie czujesz?
Sara lekko poczerwieniała i widocznie się speszyła. Wiedziała, że dla Davida jest tylko
przyjaciółką i na razie nie może liczyć na nic więcej. Dlatego postanowiła ukrywać swoje
uczucia. Przynajmniej na jakiś czas. Nie pewno nie ujawni się jeszcze teraz.
— Nie, no coś ty? Ja? Do ciebie? Jesteśmy przyjaciółmi i to wszystko. Poza tym masz
przecież dziewczynę, a ja nie jestem taka. Może za bardzo na ciebie naciskam. Nie ma sprawy,
odsunę się na bezpieczną odległość — odpowiedziała zaskoczona pytaniem.
— Jesteś pewna?
Sara nie chciała, aby David podejrzewał coś w sprawie jej uczuć. Chciała być z boku.
Chciała tylko z nim rozmawiać. Chciała tylko być jego przyjaciółką. Nie, to niemożliwe.
„Kogo ja chce oszukać? Przecież ja go…” pomyślała.
— Chodzi o Jerry’ego. To dla niego przyszłam dzisiaj na wasz trening — odparła szybko,
kłamiąc i maskując swoje prawdziwe uczucia.
— Jerry? No tak. Przecież to wspaniały kumpel. Przepraszam za moje pytania — odparł
David.
Chłopak poczuł z jednej strony ulgę, a z drugiej lęk, że może ją stracić. Jego
przypuszczenia co do Sary były mylne. Nie chodziło o niego, tylko o Jerry’ego.
„Tak będzie najlepiej” — pomyślał, a głośno dodał:
— Jeżeli będziesz kiedyś chciała o tym porozmawiać, to wiedz, że jestem do twojej
dyspozycji.
— Wiem. Dzięki.
— Chodźmy. Jest już ciemno i jestem cholernie głodny. Na co masz ochotę?
— Może pizza…? Albo chińszczyzna…? I pooglądamy stare komedie, które śmieszą
tylko swoją głupotą?
— Brzmi świetnie.
Szli teraz w kierunku samochodu, rozmawiając i śmiejąc się jak przyjaciele. Na ulicy było
pusto. David otworzył drzwi w volkswagenie, kolejnym nowym aucie Vanfordów, po czym oboje
do niego wsiedli. Kiedy wkładał już kluczyk do stacyjki, coś uderzyło w samochód.
Najwyraźniej był to kamień, który wgniótł maskę i spowodował pęknięcie w przedniej szybie.
Sarę przestraszyło całe to wydarzenie.
— David, jedź! Proszę! Boję się! — wyrzucała z siebie słowa.
— Zostań w samochodzie i pod żadnym pozorem nie wychodź z niego. Wyjdę sprawdzić,
kto to zrobił.
— Nie! Zostań! Słyszysz?! — panicznie błagała, ale bez skutku.
— Nic mi nie będzie. Obiecuję — obiecał David i spojrzał troskliwie na dziewczynę.
Chłopak nie wysiadł jeszcze z samochodu, kiedy zakapturzona postać kopnęła uchylone
drzwi pojazdu, boleśnie przytrzaskując tym samym rękę chłopca. David krzyknął z bólu. Z
samochodu dobiegały rozpaczliwe piski spanikowanej Sary. Tajemnicza czarna postać w
kapturze z całej siły kopnęła teraz z kolana w brzuch Davida, a kiedy ten zgiął się wpół,
napastnik złożył razem dłonie w jedną pięść i uderzając z całej siły w kark, spowodował, że
chłopak upadł na ziemię. Zakapturzony bandyta kopał go, gdy ten zwijał się na ziemi z bólu.
Nagle obcy zdjął kaptur, a David zdołał unieść nieco zakrwawioną twarz z cienia, by rozpoznać
atakującego. To był Greg. Wyglądał jednak nieco inaczej. Twarz miał spuchniętą, pełną siniaków
i rozcięć.
— Ty gnoju. Myślałeś, że się nie zemszczę na tobie za to, co mi zrobiłeś? Będziesz
skomlał jak pies, kiedy po kolei będę niszczył twoją nową, bogatą rodzinkę.
— Skąd o niej… wiesz? — wyjęczał obolały David.
— Skąd? Przypadkiem oglądałem telewizję i ujrzałem materiał o bogatych Vanfordach,
którzy przygarnęli pod swój dach jakiegoś przybłędę. Na zdjęciu był niezwykle podobny do
ciebie. A myślisz, że kto wydzwaniał do waszej rezydencji?
—Ty bydlaku…
— Ja bydlak? Spójrz na to! Spójrz, ty cholerny cwelu, na moją twarz! — wykrzyczał
Greg, wskazując na swoją oszpeconą twarz.
— Co ja mam… z tym wspólnego?
— Jak to co? Nasłałeś na mnie swoich szemranych kumpli z Derry, żeby skopali mi dupę!
Z pozdrowieniami od Davida, tak? Nieźle to sobie wymyśliłeś...
— Ja nie…
— Milcz! — krzyknął Greg, po czym ponownie kopnął Davida.
— To jeszcze nic. Było ci mało. Przez ciebie opuściła mnie Loris. Wyprowadziła się z
domu! To była miłość mojego życia!
— Tak ją kochałeś, że… że z tej miłości musiałeś ją bić? — spytał David, po czym
splunął obok siebie krwią.
— Nieprawda! Prowokowała mnie do tego! Kochała mnie! — krzyczał Greg, wskazując
siebie palcem. — Ale tobie ciągle było mało. Dostałem telefon od mojego syna, że jest w
więzieniu. Po przyjeździe odwiedziłem go tam. I czego się dowiedziałem? Że nikt inny, jak ty, ty
go tam wpakowałeś. Teraz znowu siedzi za posiadanie narkotyków. Jaki ten świat jest mały…
prawda? — spytał Greg.
— Tom? To… to twój syn? — niedowierzanie i zdziwienie na chwilę wstrzymało uczucie
bólu.
— Tak. Rozpieprzyłeś mi życie. Teraz ja zabiorę ci bliskich i zmienię twoje w piekło —
dumnie obiecywał pewny siebie Greg, po czym nałożył z powrotem kaptur na głowę i uciekł.
Zaraz po tym z samochodu wybiegła Sara i pomogła pobitemu chłopcu wstać.
— To był ten Greg, który wyrządził ci tyle zła? Boże, David! Prosiłam cię, żebyś, nie
wychodził z samochodu. Tak bardzo się o ciebie bałam… — chlipała zdenerwowana Sara, po
czym objęła mocno Davida.
— Proszę cię… przestań. Wszystko boli — poprosił.
— Wsiadaj. Ja prowadzę. Jedziemy na pogotowie — powiedziała Sara.
— Nie. Musimy jak najszybciej jechać do domu.
— Ale przecież ty krwawisz!
— Nic mi nie jest. Nieraz już w życiu oberwałem. Jedźmy jak najszybciej.
Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę willi. W drodze do domu David chusteczką
tamował krew z nosa oraz próbował rozruszać rękę, która sprawiała mu ból przy jakimkolwiek
wysiłku. Była mocno stłuczona. Po chwili byli już na miejscu. David przeszukał spodnie i torbę,
chcąc znaleźć komórkę, którą, jak potem zrozumiał, musiał zostawić w szatni.
— Daj mi swoją komórkę i idź do domu. Opowiedz Alanowi, co zaszło. Muszę wykonać
pilny telefon.
— Dobrze. Tylko błagam, nie oddalaj się sam. Boję się, że ten psychol może ci coś zrobić
— mówiła Sara, szukając nerwowo telefonu komórkowego. W końcu znalazła go, dała go
Davidowi i udała się do domu.
Chłopak stał na podwórzu i natarczywie szukał w spisie telefonów numeru do Jamesa. Po
drugim sygnale odezwał się znajomy głos.
— Hej, Saro. Co słychać? — zapytał wujek.
— To ja, David. Wiem, co zrobiłeś — odparł chłopak.
— Yyy… Davidzie, chciałem ci pomóc. Może nie był to najlepszy pomysł, ale…
— Fakt, nie był. Pomogłem ci, a ty za moimi plecami każesz pobić człowieka i to jeszcze
w moim imieniu? Nigdy więcej na mnie nie licz, a kiedy dowiedzą się o tym inni, to na nich
również.
— Davidzie, nie… proszę, nie mów… — nie dokończył James, gdyż chłopak przerwał
połączenie.
Nie chciał dalej słuchać kłamliwego wujka Briana i Sary. Co prawda, nie życzył mu źle,
ale przez jego głupią decyzję sam ma teraz problemy. David odetchnął chłodnym już powietrzem,
po czym wszedł do budynku, gdzie cała rodzina czekała już na niego w salonie. Jurate od razu
ruszyła w kierunku chłopaka, obejmując go i sprawdzając, czy wszystko z nim dobrze. Na twarzy
Alana można było dostrzec widoczny gniew i złość.
— Boże. Co ten bydlak ci zrobił…? — wzdychała Jurate.
— Nie daruję mu tego. Nic ci nie jest? — dopytywał się Alan.
— Spokojnie. Jestem tylko trochę obity. To wszystko — odrzekł David.
W tym samym czasie do salonu w pośpiechu wszedł Brian. Na widok zakrwawionego
Davida stanął jak wryty.
— Słyszałem od taty o tym, co się stało. Stary, tak mi przykro, gdybym jechał z tobą od
razu po treningu, może ten psychol by cię nie zaatakował — powiedział Brian.
— Nie, to nie twoja wina. Greg odgrażał się. Mówił, że to przeze mnie odeszła od niego
moja mama, a jego syn, Tom, trafił do więzienia, i jeszcze to pobicie…
— Jakie pobicie? — zapytała podejrzliwie Jurate.
David nie wiedział, co powiedzieć. Z jednej strony chciał, żeby James dostał za swoje, a z
drugiej jednak miał świadomość, że przecież chciał on dobrze.
— Ktoś nasłał na niego swoich kumpli. Pomyślał, że to byłem ja.
— Ale to nie byłeś ty i nie wiesz, kto to zrobił, prawda? — Alan bystro spojrzał w oczy
chłopakowi.
— Nie. Nie mam zielonego pojęcia — odparł David, dając tym samym Jamesowi kolejną
szansę. — A teraz, jeśli pozwolicie, chciałbym iść do swojego pokoju. Jestem bardzo zmęczony,
a jutro szkoła…
— Jutro jest piątek. Jeżeli nie pójdziesz jeden dzień, to nic się nie stanie.
— Już powiedziałem, że nic mi nie jest! Przepraszam i dobranoc — odparł David i udał
się do swojego domku.
Po przyjściu chłopiec wziął prysznic. Był tak zmęczony i obolały, że zaraz po tym zasnął.
Nazajutrz wstał wcześniej i udał się do kuchni, gdzie znajdował się telefon. Siadł na
krzesełku nieopodal niego i włączył laptopa. David przeszukał elektroniczne książki telefoniczne
i znalazł kilka numerów na stacjonarny telefon — były to numery do przyjaciółek mamy. Sądził
bowiem, że być może Loris zatrzymała się u jednej z nich. Nie mylił się. Pod trzecim numerem w
słuchawce odezwał się znajomy głos jego mamy:
— Słucham?
— Mamo, to ja, David.
— Davidzie, synku. Tak się cieszę, że dzwonisz. Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje.
Gdzie jesteś i… — David nie dał jej skończyć:
— Mamo! Dzwonię, żeby zapytać o bardzo ważną rzecz. Czy Greg ma jakiegoś syna?
— Dlaczego mnie o to pytasz?
— Mamo?
— Tak. Miał nieślubnego syna. Jego matka zginęła jakiś czas temu. O co chodzi?
— To ważne. Opowiedz mi o nim.
— Chcę wiedzieć, skąd o nim wiesz? I dlaczego tak bardzo cię to interesuje?
— Proszę…
— Ma na imię Tom i jest starszy od ciebie. Słyszałam od Grega, że lubi słuchać metalu.
Jest strasznym łobuzem. Greg mówił mi kiedyś, że siedział w więzieniu za posiadanie
narkotyków. A teraz ty powiedz mi, o co chodzi z tymi wszystkimi pytaniami?
— Mamo. Dzięki za informację. Nie mogę ci tego wytłumaczyć. Nie martw się o mnie,
bo ze mną jest wszystko w porządku. Muszę kończyć… — rozłączył się, nie żegnając się nawet z
matką.
W głębi serca ucieszyła go jednak wiadomość, że mama ma się dobrze. David nie mógł
się dalej tym zadręczać, dlatego zjadł śniadanie, a że było jeszcze wcześnie, po posiłku wrócił do
siebie, by uciąć sobie jeszcze drzemkę. Obudził się po dwóch godzinach. Wiedział, że spóźnił się
już na zajęcia. Był świadomy również tego, że jego nowa rodzina nie chciała go budzić. Sądziła
najwidoczniej, że jeżeli nie pójdzie do szkoły, to być może uniknie ewentualnego spotkania z
niespełna rozumu prześladowcą. David zignorował to i czym prędzej wsiadł do samochodu, by
dotrzeć do szkoły. Na miejscu nie czuł się jednak komfortowo. Wszyscy patrzyli na jego
widoczne jeszcze ślady wczorajszej bójki. Nie wiadomo też, z jakiego powodu unikał Caroline.
Być może nie chciał opowiadać kolejnej osobie o wczorajszym zdarzeniu i jego powiązaniach z
przeszłością. Po niespełna czterech godzinach zajęć postanowił jednak wrócić do domu. Nie
mógł znieść dłużej tego uczucia. W korytarzu szkolnym spotkał Briana, który najwidoczniej był
zaskoczony jego obecnością.
— Hej, stary, nie myślałem, że jednak przyjdziesz — zagadnął Brian.
— No właśnie wracam do domu — zakomunikował David.
— Rozumiem, że nie przyjdziesz na dzisiejszy trening?
— Nie. Nie mam siły, żeby racjonalnie myśleć, a co dopiero grać w koszykówkę.
Przeproś ode mnie trenera.
— Spoko. Coś wymyślę. Widzimy się wieczorem.
— Dzięki.
— Trzymaj się, bracie — rzucił na pożegnanie Brian.
Te słowa naprawdę zmotywowały Davida. Brian zawsze potrafił go pocieszyć. Był w tym
całkiem dobry.
Kiedy chłopak wychodził już ze szkoły, zauważył, jak przez drzwi wybiega Sara.
— A ty dokąd się wybierasz? Z tego, co wiem, masz jeszcze zajęcia. No, chyba że się
mylę? — zapytała.
— Wracam do domu. Myślałem, że dam radę, ale nie wytrzymam tu dłużej. Nie dzisiaj.
— Dobrze, w takim razie zabieram cię do baru na lunch i piwko.
— Uch… Chyba tego mi trzeba. Jesteś pewna, że chcesz iść? Może lepiej wrócisz na
zajęcia?
— Żartujesz? Nie mogę zostawić cię w tym stanie. Nie możesz zadręczać się cały czas.
To nie ty zniszczyłeś mu życie. To on sam to zrobił. Musisz to zrozumieć. No już, wsiadaj do
samochodu — ponagliła go dziewczyna.
— Naprawdę doceniam to, co dla mnie robisz — dodał David.
Oboje wsiedli do samochodu i zgodnie z planem udali się do pobliskiego baru na lunch.
Zarówno David, jak i Sara mieli dość wyszukanego jedzenia, dlatego też zamówili zwykłe
hamburgery z frytkami. Postanowili jednak, że nie będą pić, stwierdzając, że równie dobrze
można się bawić bez alkoholu. Młodzi zagrali w bilard, po czym rzucili sobie wyzwanie w
gościnnym domku Davida, grając na Nintendo Wii. Zdaniem Briana, od konsoli lepsze są tylko
dziewczyny. Davidowi nie podobało się to stwierdzenie, gdyż uprzedmiotowiało kobiety. David i
Sara spędzili miło czas, bawiąc się do wieczora. Dzięki temu David mógł zapomnieć o
wczorajszej sytuacji. Nie trwało to jednak długo. Podczas gry do domku gościnnego weszła
Jurate, bardzo zdziwiona widokiem Davida.
— Hmm… Jesteś już w domu? A gdzie Alan? Myślałam, że razem przyjedziecie? —
spytała zaniepokojona Jurate.
— Nie rozumiem. Ani Sara, ani ja nie mamy pojęcia, gdzie może być Alan — odparł
David.
— Jak to jest możliwe, skoro godzinę temu dzwonił do mnie, informując, że napisałeś mu
wiadomość o spotkaniu w jego biurze? Dlaczego akurat tam chciałeś się spotkać? Przecież o tej
porze nikogo tam już nie ma.
— Nie mogłem mu tego napisać, bo zgubiłem telefon… — odparł zdziwiony David, ale
po sekundzie na jego twarzy odmalował się strach.
Był tak silny, że chłopca ogarnęło uczucie mrowienia i odrętwienia. W jednej chwili
dobra zabawa zmieniła się w istny horror. David powoli układał zdarzenia w jedną całość.
— Zgubiłem telefon wczoraj… To Greg. Wziął mój telefon, kiedy przydusił mnie do
ziemi. Mówił, że zemści się na was. Boże, co ja narobiłem?! — Davida ogarnęła nagła panika.
Zarówno Jurate, jak i Sara miały grobowe miny, słysząc słowa Davida.
— Jadę tam — rzucił po chwili David, wstając energicznie z łóżka i odrywając się od
konsoli.
— Dzwonię na policję. Poczekajmy na nich. To niebezpieczne! — krzyknęła za nim
Jurate.
— Zadzwoń, ale ja i tak tam jadę. Nie mogę dłużej czekać. Będę tam szybciej od nich.
— Stój! Rozkazuję ci zostać. Jestem twoją prawną opiekunką i masz mnie słuchać! —
krzyknęła Jurate.
Ale David stał już w drzwiach, odwrócił tylko głowę w stronę Jurate i wtopił w nią
przerażające spojrzenie. Na jego twarzy kryły się wszystkie emocje — od strachu po gniew.
Wydawało się, jakby ten spokojny z pozoru chłopiec miał zaraz wybuchnąć. Dziewczyny nigdy
nie widziały Davida w takim stanie. Był bardzo rozzłoszczony, co można było stwierdzić po jego
mocno zaciśniętej pięści.
— Nie wiecie, jak to jest mieć rodzinę, a potem ją stracić. Teraz dostałem nową szansę,
znowu mam rodzinę. Tak bardzo was kocham, tak bardzo jestem wam wdzięczny, że… — cedził
przez zęby rozzłoszczony.
— Davidzie… — prosiła spokojnie Jurate.
— To moja wina. To wszystko moja wina. Jestem wam winien… — potok słów
wydobywał się z jego zbielałych ust.
W jego oczach szkliły się łzy.
— Davidzie, proszę, nie rób tego…
— Niestety, moja przeszłość mnie ściga i dzisiaj mam zamiar wreszcie ją zatrzymać.
Zakończę to teraz. Raz na zawsze — zdecydował i pewnym krokiem ruszył w kierunku
samochodu.
— Błagam. Uważaj na siebie… synku — krzyknęła z daleka płacząca Jurate.
David spojrzał na nią jeszcze raz i wsiadł do samochodu. Obok niego w samochodzie
pojawiła się też Sara. Ona również miała w oczach łzy.
— Chyba nie myślałeś, że puszcze cię samego? — mimo łez płynących po jej policzkach,
pozwoliła sobie jeszcze na ironiczny uśmiech.
David bez słowa włożył kluczyk do stacyjki i odpalił silnik. Po chwili oboje oddalili się w
kierunku biura Alana. Ulice były puste, a David jechał z ogromną prędkością, dlatego też po
chwili byli już na miejscu. Jurate miała rację. O tej porze nikogo już nie było. W całym budynku
paliło się tylko jedno światło.
„To musi być tam” — pomyślał David.
Spojrzeli na siebie, po czym wbiegli w pośpiechu do budynku. Sytuacja przypominała
scenę grozy, w której psychopatyczny morderca porywa ludzi, a potem zabija ich na oczach
bliskich. To myślenie przyprawiało zarówno Sarę, jak i Davida o dreszcze. Sara po raz kolejny
przypatrywała się Davidowi. Bał się, a jednak szedł pewny siebie. Czuła się bezpiecznie przy
jego boku. Nie wiedziała, co może ich za chwilę czekać, ale była pewna, że wszystko będzie
zależeć teraz tylko od Davida. Od tego, jak się zachowa. Od biura dzieliły ich tylko drzwi. David
odwrócił się teraz do Sary, chwycił ją za ramiona i rozkazał:
— Zostajesz tutaj. Pod żadnym pozorem nie waż się wchodzić! Słyszysz?!
Jego wzrok był przerażający, więc Sara przytaknęła. Wiedziała bowiem, że nie są to żarty,
a już na pewno w tej chwili David nie jest żartobliwie nastawiony do świata. Chłopak otworzył
drzwi i wszedł do środka. Pomieszczenie nie było tak duże, na jakie wyglądało. Jak w
standardowym biurze, naprzeciw drzwi pod ścianą stało biurko zawalone dużą ilością
dokumentów, a w jego rogu ustawiony był komputer. Wzdłuż obu bocznych ścian stały szafy z
dużymi ilościami różnorodnych teczek, akt i papierów. W rogach pokoju w dużych donicach
tkwiły wysokie kwiaty, które dawały poczucie pewnego rodzaju spokoju. David spostrzegł, że
przed biurkiem leży nieprzytomny Alan. Kiedy tylko chłopak ruszył w jego kierunku, poczuł, jak
coś twardego uderza o jego plecy, powodując tym samym jego upadek. Chłopiec natychmiast
przeturlał się na plecy. Nad nim stał Greg. W ręku trzymał kij do bejsbola. Najwidoczniej
zadawanie chłopakowi bólu sprawiało mu przyjemność.
— Czyż nie mówiłem, że się zemszczę? — uśmiechał się szaleńczo.
— Ty psycholu! Co mu zrobiłeś? — zapytał surowo David.
— Jak na razie tylko go ogłuszyłem, ale zrobię mu coś o wiele gorszego, a zaraz po tym
zajmę się tobą, ty wredny szczeniaku — rzucił zadowolony z siebie Greg.
— Odpuść. Jeszcze możesz to naprawić…
— Nie. Ty zniszczyłeś mi życie, to teraz ja zajmę się twoim — zawyrokował napastnik i
zamachnął się kijem na chłopaka.
Kij nie osiągnął celu, gdyż w ostatnim momencie na jego głowie rozbity został wazon.
Greg syknął i upadł na ziemię, a trzymany przez niego wcześniej kij wypadł mu z ręki. David
zauważył stojącą w drzwiach Sarę, patrzyła na niego z przerażeniem. Jej wzrok wyrażał
najgorsze z możliwych — w oczach miała śmierć. David zdał sobie sprawę, że to jest ten czas.
Nie pozwoli, aby Greg skrzywdził Sarę. Nie ją. Albo teraz, albo nigdy. Chłopak wstał szybko i
rzucił spojrzenie w kierunku Sary.
— Uciekaj! — krzyknął, po czym rzucił się na Grega.
Obaj wpadli w znajdującą się nieopodal nich komodę, z której posypały się dokumenty
oraz różnego rodzaju ozdoby biurowe. Greg wymierzył cios Davidowi, a zaraz potem następny.
Ten drugi został zablokowany przez chłopaka, który uderzył mężczyznę kolanem w brzuch, po
czym oddał mu serię bolesnych ciosów. Twarz Grega była teraz cała we krwi. Wyglądał jak
zwierzę i tak też się zachowywał. Chciał zabić. Uderzył Davida z lewej ręki, następnie z prawej,
a potem złapał go mocno i rzucił o biurko, które pod wpływem uderzenia i ciężaru złamało się
wpół.
— Zostaw go! — krzyczała rozpaczliwie Sara, szlochając. — Zostaw go, ty bydlaku!
Greg nie miał najmniejszego zamiaru jej słuchać. Usiadł na półprzytomnym Davidzie i
zaczął bić go po twarzy. W głowie chłopca pojawiały się obrazy najróżniejszych chwil z życia.
Widział tatę, tego dobrego człowieka. Najlepszego na świecie. „Dlaczego go tu nie ma? Dlaczego
mi nie pomoże? Dlaczego nie powstrzymałem go, kiedy ruszał w ten rejs? Dlaczego mama ze
mnie zrezygnowała? Dlaczego stałem się bezdomnym? Dlaczego ciągle jestem nikim?”.
— Błagam! Zapłacimy ci mnóstwo pieniędzy, tylko go zostaw! — krzyczała histerycznie
dziewczyna.
„Dlaczego Vanfordowie mnie przygarnęli? Dlaczego nie potrafię obronić najbliższych mi
osób?”.
Z początkiem ostatniego pytania wróciła mu świadomość. Znów widział twarz Grega,
który krzywdził jego mamę, Alana, jego samego, a zaraz pewnie skrzywdzi Sarę. Dość tego.
Dość życia w cieniu Grega. Chłopak wyrwał się, uderzając mężczyznę prosto w nachyloną nad
nim twarz. Po tym ciosie mężczyzna upadł, trzymając się za mocno krwawiący nos. Był
najwidoczniej złamany. Oszołomiony chłopak wstał z podłogi i podobnie jak wcześniej Greg,
usiadł na nim i bił go bez opamiętania. Chciał zakończyć to raz na zawsze.
„Te wszystkie złe rzeczy. Teraz mogę mu za nie odpłacić” — myślał, automatycznie
zadając coraz mocniejsze ciosy gdzie popadnie.
— David, przestań! Wystarczy! — krzyknęła Sara, odciągając go tym samym od
poturbowanego złoczyńcy.
Chłopiec nie wiedział do końca, co się stało. Objął Sarę. W tym samym momencie do
biura wtargnęła policja. David wstał z podłogi, spojrzał na obraz po bitwie, po czym mdlejąc,
runął na ziemię.
Nazajutrz obudził się w łóżku szpitalnym z obandażowanym prawie całym ciałem.
Dookoła siebie zobaczył wszystkie ważne dla niego osoby, począwszy od rodziny, a na
przyjaciołach skończywszy. Szybko spostrzegł, że brakuje tylko Sary. Nie miał jednak czasu na
zastanawianie się, dlaczego nie przyszła. Z opowiadań Alana dowiedział się, że nic jej nie jest i
że odpoczywa teraz w domu. Jurate oświadczyła, że na szczęście David nie ma nic złamanego, a
co najwyżej jest mocno poobijany i posiniaczony, dlatego też wieczorem zostanie wypisany ze
szpitala. David pytał również o Grega, który, jak się okazało, jest już w więzieniu i czeka na
proces.
Po godzinnym opowiadaniu Alana o bohaterskim czynie Davida, chłopak w delikatny
sposób dał gościom do zrozumienia, że jest zmęczony. Ponownie zapadł w sen, a kiedy się
ocknął, po raz kolejny zobaczył Jurate i Alana, którzy tym razem przyjechali, by zabrać go już do
domu. David z wielką ulgą wychodził ze szpitala, mając też nadzieję, że długo tu nie powróci.
Kiedy rodzina wróciła do domu, było już ciemno. David wszedł do swojego pokoju i rozpakował
szpitalne rzeczy. Usiadł na łóżku i chwilę rozmyślał, po czym na swoim odzyskanym telefonie
wystukał numer do przyjaciółki swojej mamy. Również tym razem odebrała Loris.
— Słucham?
— Mamo, to ja, David. Chcę przekazać ci, że możesz już wprowadzić się z powrotem do
domu. Jesteś bezpieczna. Greg trafił do więzienia, więc nie musisz się nim już więcej martwić.
— Synku, jak to? Skąd to wiesz? Opowiedz mi, co się stało.
— Po prostu dostał nauczkę. To wszystko.
— Poczekaj, nie odkładaj słuchawki. Naprawdę żałuję swojej wcześniejszej decyzji.
Proszę cię, wróć do mnie. Daj mi jeszcze jedną szansę. Synku!
— Może pewnego dnia będę w stanie ci wybaczyć, mamo, ale do tego jeszcze chyba
muszę dojrzeć. Przykro mi. Żyj dalej swoim życiem, tak jak i ja to zrobiłem. Żegnaj — i
rozłączył się.
Po rozmowie z mamą napisał wiadomość do Jamesa: „O mały włos nie zginąłem przez
Ciebie. Dam Ci jednak szansę. Nie powiedziałem nikomu o Twojej przysłudze. Upewnij się
jednak, żeby również Greg nikomu nie powiedział. Jest w więzieniu”. David udał się do pokoju
Sary. Ta tradycyjnie już otworzyła mu drzwi w krótkich szortach i obcisłym podkoszulku. David
wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie wiedział za bardzo, jak zacząć rozmowę. Jednak
tym razem z inicjatywą wyszła Sara, ściskając go mocno.
— Tak strasznie się o ciebie bałam. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyś wtedy już nie
wstał — wymamrotała ze łzami w oczach gdzieś do jego ramienia.
— To dzięki tobie. Nie mogłem znieść myśli, że ten bydlak mógłby ciebie skrzywdzić.
— To wszystko przypomina jakiś chory film.
— Tak, to tylko chory film — przytaknął z uśmiechem. — Cieszę się, że z happy endem.
David spojrzał Sarze w oczy i przyciągnął ją do siebie.
— Wiesz, że to się nie uda? — zapytał.
— Wiem, ale tak bardzo siebie uzupełniamy. Bez ciebie to nie to samo.
— Co z Caroline?
— Przecież wiem, że ona jest tylko po to, żeby wzbudzić we mnie zazdrość.
— A więc rozgryzłaś mnie. Jesteś w tym lepsza, niż myślałem.
— Chciałam po prostu dać ci szansę samemu odkryć uczucie do mnie. I udało mi się to?
— Cholernie dobrze ci się to… — zaczął David i pocałował Sarę.
— Kocham cię.
— Ja ciebie też, Saro. Wszystko robię z myślą o tobie.
— Hmm. Przypomnij?
— Uratowałem ciebie, potem twojego wujka, potem zdobyłem dla ciebie koronę, a
wczoraj ponownie cię uratowałem.
— Wczoraj to ja ciebie uratowałam, zapomniałeś? Więc jesteś moim dłużnikiem i nawet
wiem, jak ten dług możesz spłacić — powiedziała zaczepnie, całując Davida, który poczuł wtedy,
że to jest cała prawda.Jedna z nielicznych, odkąd tu przyjechał. Był zakochany w Sarze tak
szczerze, jak dotąd w żadnej innej dziewczynie. Ich związek był z góry skazany na porażkę, a
jednak nie bał już się swoich uczuć. David Stars najwidoczniej dorósł, a przynajmniej tak mu się
wydawało.
Nasza przeszłość może przybrać łagodną lub bardziej wyrazistą formę. Zazwyczaj jednak
bywa ona niczym policyjny pies, który nas bezlitośnie ściga i odnajduje . Wówczas możemy dalej
uciekać lub, jak David, stawić jej czoła.
Rozdział 6.
WYCIECZKA
Niekiedy myślimy, że nasz obecny związek z kochaną przez nas osobą jest kolejną
pomyłką, dlatego też chcemy poddać go pewnej próbie. Nie przychodzi nam wówczas do głowy,
że próby są typowe dla strachliwych ludzi.
Minął miesiąc od wydarzeń w firmowym biurze Vanfordów. Tamta chwila w niezwykły
sposób wpłynęła na życie niektórych mieszkańców Beacon Hill. Jedni zostali dobrymi, a drudzy
zatracili się w kłamstwie i, co gorsza, brną w nie dalej. Nasz bohater najwidoczniej zakosztował
intryg magicznego miasta, jakim jest Boston.
David obudził się ze spokojnego snu. Wreszcie nie dręczył go już koszmar
przedstawiający śmierć taty. Wiedział, że przełomowe było uświadomienie sobie, że tak
naprawdę nie była to wcale jego wina. Przez pewien czas jego matka obwiniała go o to w
równym stopniu, jak obwiniała i cały świat. Być może to wywoływało w nim takie, a nie inne
emocje.
Pomieszczenie, w którym się teraz znajdował, było mu znane, nie był to wprawdzie jego
pokój, ale ostatnio często tu bywał. Chłopak odwrócił wzrok w drugą stronę. Obok niego leżała
wpatrzona w niego Sara. Była szczęśliwa. David nie widział jej takiej, odkąd zamieszkał u
Vanfordów. Wysunął rękę i dotknął jej rozrzuconych na poduszce włosów.
— Jak ci się spało, piękna? — zapytał.
— Zawsze śpię jak dziecko — odparła z uśmiechem. — Ostatnio jesteś u mnie częściej
niż u siebie.
— To znaczy, że chcesz przystopować, czy dobrze zrozumiałem? — zapytał.
— Nie. Nie o to chodzi. Przecież dobrze wiesz. Tylko…
— Tylko co?
— Ta cała sprawa. Powoli staje się męcząca. Niby jesteśmy razem od miesiąca, a wcale
tak nie jest.
— Mówisz o ciągłym kryciu się przez Alanem i Jurate?
— Tak. Widzisz, za chwilę będziesz musiał zejść po cichu do siebie, żeby rodzice cię nie
nakryli. Boję się tego, co by powiedzieli na ten temat.
— Więc mówimy im o nas czy nadal się ukrywamy?
— Nie jestem pewna. Chyba po prostu nie jestem jeszcze na to gotowa.
— Hej, nie martw się. Może przyjmą tę wiadomość spokojnie, tak jak Brian?
— On akurat się cieszy, że jesteśmy razem. Nie rozumiesz. Jeżeli tylko pokazalibyśmy się
publicznie, wyglądając przy tym na parę zakochanych, to media nie dałyby nam żyć. Rodzice są
niezwykle aktywni zawodowo. No, wiesz…
— Są elitą, dlatego taki skandal mógłby mieć wpływ na ich interesy, tak?
— Dokładnie.
— A więc zostajemy w ukryciu przed całym światem.
— Nie. To znaczy… sama nie wiem. Jeżeli to jest prawdziwa i jedyna miłość, to nie chcę
się ukrywać. Nie jestem tylko pewna, czy to wypali? — zastanawiała się Sara.
— Mam pewien pomysł. Jutro jest przecież wycieczka drużynowa…
— No tak. Plaga cheerleaderek i koszykarzy samych ze sobą w jednym hotelu. I do tego
jeszcze ten beznadziejny coroczny bal.
— A, tak. Słyszałem od Briana. Więc może to jest nasza okazja?
— Okazja na co?
— Żeby od siebie odpocząć. Przez całą wycieczkę.
— Mów dalej.
— Masz ochotę na pewną grę?
— Jasne. Mów, co planujesz?
— Udajemy, że między nami nic nie jest i szukamy nowej sympatii, z którą również
idziemy na bal… — zaproponował David.
— Uhm… a jeżeli dalej będziemy siebie kochać po tej wycieczce, ogłaszamy nasz
związek publicznie — wpadła mu w słowo Sara.
— Wchodzisz w to?
—Tak. To jest chyba nasze rozwiązanie. I nie myśl, że twoja sympatia będzie lepsza od
mojej — dodała.
— Zobaczymy… — stwierdził David.
Chłopak wstał z łóżka, zebrał swoje ubranie, po czym ruszył w kierunku swojego domku.
Wziął szybki prysznic i zjadł z lodówki kawałek zimnej i nieco zleżałej pizzy. David zamówił ją
wspólnie z Brianem, Sarą, Stellą i Stevem, gdy oglądali mecz koszykówki. Było to udane
spotkanie, gdyż wychodząc, planowali już kolejne. Grupa, wcześniej zupełnie Davidowi obca,
właściwie w jednej chwili stała się jego paczką dobrych przyjaciół, z którymi mógł zawsze
porozmawiać na każdy temat. Chłopak postanowił wybrać się teraz do Briana. Szczerze mówiąc,
nie sądził, że go tam zastanie, ale pomylił się. Brian oświadczył mu, że Stella musiała jechać do
rodziny i zobaczy się z nią dopiero jutro na wycieczce.
— Wygląda więc na to, że mamy cały dzień dla siebie — odkrył z uśmiechem Brian.
Dzisiaj była sobota, dzień wolny od szkoły. Natomiast nazajutrz planowana była
wycieczka. Siedzieli teraz w pokoju Briana, rozmawiając o związku Sary i Davida. Brian
dowiedział się od przyjaciela o ich małej grze, dzięki której, jak uważają, pojmą w końcu, co tak
naprawdę do siebie czują. Brian początkowo śmiał się z ich pomysłu, ale później przyznał, że
faktycznie może to wypalić. Po pewnym czasie David dostał wiadomość od Jerry’ego: „Bracia,
zbiórka u mnie, natychmiast!”, zrobiła ona na nich ogromne wrażenie i bardzo ucieszyła.
Chłopcy bez chwili namysłu ruszyli do samochodu. Po drodze na spotkanie wstąpili jedynie po
ogromną porcję fast foodów. Oczywiście nie ominęło ich spojrzenie sprzedawczyni, która słysząc
zamówienie, musiała przewrócić kartkę w notesie. Chłopcy z całą masą cheeseburgerów,
kebabów, tortilli i frytek ruszyli w kierunku domu Jerry’ego. Na miejscu czekali już na nich
znajomi, którzy dziękowali im za prosty pomysł jedzenia.
Jerry jako gospodarz przywitał gości i zaprowadził ich do swojego apartamentu. Widok
bogatej willi nie robił już na Davidzie specjalnego wrażenia. Chłopcy mieli szczęście, gdyż dom
był pusty i nie musieli się przejmować ewentualnym powrotem rodziców, ponieważ, jak
zaznaczył na wstępie Jerry, wyjechali oni poza miasto. Rodzice gospodarza również byli ciężko
pracującymi ludźmi, dlatego nikogo nie dziwiło to, że chcieli sobie zrobić wolne. Chłopcy
położyli na stole jedzenie, po czym rozsiedli się wygodnie na kanapach w salonie. Jerry wyjął z
barku najlepsze trunki i porozlewał je do szklanek. Steve zawsze powtarzał, że „nie ma niczego
lepszego od porządnego jedzenia i dobrego alkoholu”. Początkowo każdy z nich żałował, że Jerry
nie zrobił imprezy, ale dobrze wiedzieli, dlaczego tak postąpił. Zarówno David, jak i reszta mieli
świadomość tego, jak kończą się imprezy, a przecież jutro z samego rana był wyjazd. Zadowolili
się więc dobrą muzyką, filmem, fast foodami i oczywiście drinkami. Oprócz Davida, Briana,
Jerry’ego i Steve’a, miejsce w spotkaniu elity otrzymał też Jake i Joseph. Byli to poznani już
wcześniej przez Davida koledzy ze szkolnej drużyny. Naturalnie, oddając się rozkoszy upojenia,
wszyscy zapomnieli o jednym malutkim szczególe. Nie zapewnili sobie transportu na powrót do
domu. Pod koniec tej kameralnej, typowo męskiej imprezy David z ledwością wystukał w
komórce numer do Caroline. Po nagłym zerwaniu Davida, mimo wszystko pozostali
przyjaciółmi. Dziewczyna bez słowa przyjechała do rezydencji Jerry’ego, robiąc niespodziankę
Brianowi. Przyjechała z nią również Stella, która opuściła rodzinne spotkanie, zaraz po tym, jak
dowiedziała się, że jej chłopak jest mocno wstawiony. Patrząc na całą sytuację z perspektywy
obserwatora, pomysł nie był głupi, gdyż Stella prowadziła auto Davida i Briana, a Caroline to,
którym się zjawiły dziewczyny. Stella była ogromnie zła na Briana i strasznie krzyczała, z kolei
jemu upojenie alkoholowe dodawało błogości i mało co mu teraz przeszkadzało. Caroline
posadziła Davida na miejsce obok kierowcy, po czym sama wsiadła do samochodu i ruszyła w
kierunku jego domu. Chłopak w drodze powrotnej nie słuchał za bardzo dziewczyny, jednak
kiedy znaleźli się już na miejscu, zrobił wyjątek. Wychodząc z pojazdu, podziękował koleżance.
— Nieważne, co się stanie, ja zawsze ci pomogę. Bardzo zależy mi na tobie i wkrótce ci
to udowodnię. Chcę cię odzyskać. A teraz idź się porządnie wyśpij. Widzimy się jutro na
wycieczce — rzekła dziewczyna i odjechała.
David wszedł do swojego pokoju, nastawił budzik na wczesną godzinę rano i od razu
zasnął.
Nazajutrz wstał dużo wcześniej przed umówionym spotkaniem, jak co dzień wziął
prysznic, a potem spakował się na wycieczkę. W jego bagażu znalazł się także strój galowy na
bal. David nie wiedział jeszcze, z kim się na niego wybierze. Wśród jego myśli przeleciało imię
Caroline.
„To byłoby nawet ciekawe” — pomyślał.
Po wspólnym śniadaniu z całą rodziną wpakował swoje bagaże do samochodu. Pomógł w
tym też Sarze. W czasie drogi do szkoły, pod którą czekał już na nich autokar wycieczkowy,
wymienił on kilka surowych spojrzeń z Sarą. Całe napięcie między nimi psuł jednak Brian, który
siedział pośrodku nich. Alan i Jurate odwieźli młodych pod szkołę i pożegnali się z nimi. Przed
wejściem do autokaru Sara odciągnęła Davida na stronę.
— Mam nadzieję, że pamiętasz o naszej umowie? — zapytała Sara.
— Jasne. Jestem jednak przekonany, że nie wytrzymasz całej wycieczki beze mnie —
odparł David.
— Zabawny jesteś. Może będzie inaczej, jeśli dowiesz się, że moim partnerem na balu
będzie Jason. Chyba nie będziesz zazdrosny? Ty masz już partnerkę czy żadna nie chciała iść z
twoim grubym tyłkiem na imprezę? — zapytała żartobliwie Sara.
David zmieszał się, słysząc to pytanie. Szybko jednak odpowiedział.
— Ja idę z Caroline. Mam nadzieję, że wieczór nie zakończy się tylko balem.
Dziewczyna spojrzała tylko surowo na Davida, po czym odeszła, popychając go. Chłopak
wszedł do autokaru pełnego cheerleaderek i chłopaków z drużyny, wybierając miejsce na samym
końcu pojazdu, wcześniej zajęte dla niego przez Briana. W drodze do hotelu, w którym mieli się
zatrzymać, chłopcy rozmawiali o swoich ewentualnych planach na pierwszy wieczór. Z początku
gubili się w pomysłach, ale później wahali się tylko między trzema propozycjami. Był to wypad
do baru ze striptizem, dyskoteka lub też noc spędzona w hotelu na piciu alkoholu. Nie mogąc się
zdecydować, postanowili wybrać wszystkie trzy opcje. Podróż była wyczerpująca. David zasnął
po trzech godzinach jazdy, słuchając na słuchawkach muzyki. Obudził się już przed hotelem.
Przewodnik wycieczki wrócił z recepcji, wręczając wszystkim klucze do dwuosobowych pokoi.
Oznajmił też, że wszyscy mają tylko godzinę na rozpakowanie się i wstępne rozeznanie w
terenie. Cała wycieczka powoli wyjęła bagaże i udała się do przypisanych im pokoi. Drugie
piętro w całości należało do chłopaków. Jeden z pokoi przeznaczony był któremuś z opiekunów
wycieczki. Pierwsze piętro było we władaniu dziewczyn, które najwidoczniej również miały
plany na wieczór. Hotel był duży i luksusowy. W każdym pokoju znajdowała się łazienka.
Wystrój całości był nowoczesny. Na parterze w hotelu znajdowała się restauracja, wielka sala
balowa z udekorowaną już sceną i całym nagłośnieniem. W hotelu był również kryty basen.
David dzielił swój pokój z Brianem, który był bardzo podekscytowany dzisiejszym dniem. Ich
sąsiadami byli Jerry ze Stevem oraz Jake i Joseph. Chłopcy po rozpakowaniu się i wstępnym
rozeznaniu udali się do restauracji na obiad. Zdawali sobie sprawę, że później nie będzie czasu na
ewentualne posiłki, dlatego też wszyscy najedli się do syta. Niektórzy z chłopców nie mogli
nawet odejść od stołu, przy którym ze strony dziewczyn dopadły ich obelgi typu „świnia”. Po
obiedzie cała wycieczka, jak co roku, udała się na zwiedzanie zabytków miasta. Rok w rok,
wycieczka przewidywała ten sam program podróży i to samo miasto. Młodzi nie zgadzali się
jednak na inne, gdyż każdy miał już wstępny obraz wyjścia z hotelu oraz zarys miasta. Poza tym,
wszystkie ważne punkty dla młodych były nieopodal hotelu. W czasie zwiedzania nużących ich
obiektów kultury David rozmawiał z Caroline. Zaprosił ją na jutrzejszy bal. Naturalnie
dziewczyna zgodziła się. Chłopak przeczuwał, że czekała tylko na jego propozycję. Rozmawiali,
dokazywali i śmiali się jak nigdy. David spoglądał czasami na Sarę, która widząc go obok
Caroline, robiła typową dla niej minę i od razu odwracała wzrok w zupełnie inną stronę. Była
zazdrosna o Caroline i miała do tego powody, gdyż była ona niezwykle piękną dziewczyną. Po
długim spacerze i zwiedzaniu młodzi wrócili w końcu do hotelu. Chłopaki umówili się wtedy na
spotkanie za godzinę w pokoju Jerry’ego i Steve’a, żeby nie wzbudzać podejrzeń. David brał
właśnie prysznic, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Był to opiekun, który sprawdzał, czy wszyscy
chłopcy są już w pokoju, gdyż była późna godzina, a nikt z męskiej części wycieczki nie pojawił
się na kolacji. Opiekun upewniwszy się, że wszystko jest pod kontrolą, udał się do swojego
pokoju. Znowu rozległo się pukanie. Tym razem była to Stella. David nie mógł się opanować
przed wybuchnięciem śmiechem, kiedy podsłuchał zza drzwi łazienki kazanie dziewczyny.
Zabroniła Brianowi dosłownie wszystkiego. Najwidoczniej chciała spędzić ten wieczór z
Brianem, który miał już swoje plany. Stella słysząc to, wykrzyczała coś niezrozumiałego w jego
kierunku i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Jak tylko David wyszedł z łazienki, Brian
wyżalił mu się, że Stella obraziła się na niego. Sam jednak nie wyglądał na zbytnio
zmartwionego tym faktem. Nie dzisiaj. W końcu przyjaciele wyszykowali się na nocne
szaleństwo w mieście, znanym wszystkim, oprócz Davida, i ruszyli na obrady planujące ucieczkę
z hotelu do pokoju sąsiadów. Prawie wszyscy byli już na miejscu. Po chwili przyszedł także
Jason, oznajmiając, że na kanapie tuż przy wyjściu siedzi dwójka opiekunów i pilnuje, by nikt z
uczestników wycieczki nie uciekł. Chłopak uspokoił od razu resztę, twierdząc, że przekupił już
ochronę, która pozwoli przemknąć im wyjściem ewakuacyjnym. To był strzał w dziesiątkę. Po
chwili wszyscy chłopcy znaleźli się poza budynkiem. Pierwszy na ich liście był pub. Wstąpili do
niego na zaledwie kilka kolejek martini. W coraz to lepszym nastroju i lekkim upojeniu
alkoholowym jako następny punkt wyznaczyli sobie klub ze striptizem. Na szczęście w
pomieszczeniu nie było wielu ludzi, dlatego też małoletni zajęli najlepsze miejsca w pierwszej
loży. Po dwugodzinnej zabawie, pijąc drinki i oglądając występy półnagich kobiet, tańczących
przy rurze w każdy możliwy sposób, postanowili wybrać inny lokal. Tym razem na swój cel
obrali pobliską dyskotekę. Pół godziny później połowa chłopców siedziała przy barze, inni
rozmawiali i podrywali tutejsze dziewczęta, a cała reszta po prostu tańczyła na parkiecie. Część z
nich, słysząc hit słonecznego patrolu Jima Jamisona I’ll be ready2, zaczęła ściągać koszulki i
ostentacyjnie wywijać nimi na parkiecie. Stali się oni natarczywi w stosunku do innych
tańczących. Uspokoili się, dopiero kiedy ochrona zwróciła im uwagę. Wtedy to młodzi
stwierdzili, że obecny klub jest do kitu. Postanowili więc go opuścić. W drodze do pobliskiego
baru pijani chłopcy stwierdzili, że David jako jedyny nie przeszedł rytuału przejścia. Cokolwiek
to znaczyło, Davidowi od razu się to nie spodobało. Wiedział, że z pewnością jest to coś głupiego
i nie chcąc narażać się nowej rodzinie jakąś głupotą, od razu stanowczo odmówił. Niektórzy
śmiali się i mówili, że tak nie należy robić. Szli teraz oświetloną od nocnych szyldów i neonów
ulicą i krzyczeli z całych sił, każdy swoje imię. W końcu, po zdemolowaniu przystanku i
wyławianiu z fontanny drobnych, dotarli do baru. Tam zajęli miejsca, a połowa z nich poszła po
piwa. Jason z pełnym kuflem w ręku potknął się i oblał Davida całą zawartością naczynia. Sam
stwierdził, że oczywiście był to czysty przypadek. David, widząc jednak dzikie spojrzenia swoich
towarzyszy, wiedział, że coś jest na rzeczy. Za namową poszedł więc do łazienki, gdzie zdjął
spodnie i suszył je przy suszarce do rąk. Sam Jason po tym, co zrobił, czuł się winny i postanowił
pilnować drzwi od łazienki, by nikt do niej nie wszedł. David powiesił wyschnięte już spodnie na
wieszaku obok drzwi wyjściowych i ściągnął koszulę, żeby ją też wysuszyć. Kiedy już to zrobił,
chciał zdjąć z wieszaka spodnie, lecz nie było ich tam. Założył zdjętą wcześniej koszulę i
wybiegł na zewnątrz łazienki. Zauważył, że przy stoliku nie ma już chłopaków. Stał teraz
półnagi, zastanawiając się, gdzie mogli się podziać. Ten żart zupełnie go nie bawił. Wtedy dostał
wiadomość sms od Briana: „Każdy musi przejść rytuał przejścia. Spotkamy się w hotelu.
Powodzenia”. David nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Musiał wrócić teraz do hotelu, jednak
przejść bez spodni przez miasto pełne ludzi nie było wcale takie łatwe.
Wyszedł z pubu, w którym barman patrzył się na niego dosyć tępym wzrokiem z
dziwnym, nieodgadnionym uśmiechem na twarzy. Pobiegł ulicami miasta. Na jego szczęście o
tak późnej porze nie było już ludzi. Wszedł wyjściem awaryjnym i udał się prosto do swojego
pokoju. Gdy był na wysokości pierwszego piętra, w drzwiach swojego pokoju nagle stanęła
Caroline, a do tego jeszcze pech chciał, że korytarzem szedł akurat opiekun. Naturalnie, widząc
roznegliżowanego i lekko wstawionego młodzieńca, mógłby zrobić niezłą awanturę. Caroline
szybko zorientowała się w sytuacji i w samym szlafroku wybiegła w pośpiechu z pokoju,
odwracając wzrok opiekuna w drugą stronę. Zaczęła gwałtownie mówić o swoich obawach co do
balu, twierdząc, że sala nie jest odpowiednio udekorowana. David w tym czasie skorzystał z
okazji i wbiegł do otwartego pokoju dziewczyny. Po chwili Caroline wróciła, nie mogąc
powstrzymać się od śmiechu.
— Bardzo śmieszne. Właśnie wykonałem rytuał przejścia — wymamrotał zły David.
— No tak. Słyszałam o tym, ale nie wiedziałam, że może to być tak diabelnie śmieszne —
mówiła Caroline, chichocząc.
— Biegłem w takim stanie z pobliskiego baru. Mam nadzieję, że nikt nie rozpoznał
adoptowanego syna Vanfordów, bo mógłbym mieć trochę… prze... tego… problemów — jąkał
się chłopak.
— Miejmy nadzieję. Dobra, ściągaj tę koszulę. Jest cała mokra.
— Daj spokój, idę do siebie.
— Nigdzie nie pójdziesz w tej mokrej, śmierdzącej alkoholem koszuli i w dodatku bez
spodni.
— Co więc proponujesz?
— Ściągnij ją, a ja pójdę na górę do twojego pokoju po ubranie.
— Dzięki — odparł bezradny chłopak.
— Od czego są przyjaciele — mrugnęła do niego okiem.
W tym samym czasie do drzwi rozległo się pukanie.
— Otwórz. To pewnie Brian dowiedział się, że wróciłem. Zabiję go — zazgrzytał zębami
David.
Caroline otworzyła drzwi. W drzwiach, zamiast oczekiwanego Briana, stała Sara.
— Chciałam pożyczyć suszarkę do włosów. Zapomniałam swojej. Chyba nie
przeszkadzam? — powiedziała Sara, wchodząc do pokoju.
W tym samym momencie stanęła jak wryta. Widok Davida w samej bieliźnie i Caroline w
szlafroku dał Sarze wiele do myślenia. Ze łzami w oczach patrzyła na chłopca. Nie mogąc
powiedzieć nic więcej, wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Caroline spojrzała na
Davida.
— Dlaczego była taka zła? Czy wy…?
— Nie mam pojęcia, czemu tak zareagowała — przerwał energicznie pytanie Caroline. —
Proszę cię, idź już po to moje ubranie.
Po kilku minutach Caroline była z powrotem z suchymi i czystymi ciuchami Davida.
Chłopak w pośpiechu przebrał się, ucałował dziewczynę w policzek, dziękując jej za wszystko, i
wybiegł. Udał się jednak nie do siebie, ale do pokoju Sary. Wstrzymał się jednak z wejściem,
gdyż na środku pokoju zobaczył Sarę całującą się z Jasonem. Był to dla niego okropny widok.
Nagle oboje odwrócili się speszeni, spoglądając na Davida. Ten rzucił tylko szydercze spojrzenie
Sarze, tak naprawdę nie wierząc w to, co widział, po czym odwrócił się i udał do siebie. Kiedy
wszedł do pokoju, zobaczył leżącego na łóżku i oglądającego telewizję Briana. Najwidoczniej ten
czekał na niego. Kiedy zobaczył minę Davida, zerwał się z łóżka.
— Stary, przepraszam. To był tylko żart, nie bierz tego tak poważnie — powiedział
skruszony Brian,
— Nie o to chodzi.
— Co więc się stało?
David opowiedział wszystko. I o tym, jak Caroline pomogła mu, i o tym, jak Sara
zobaczyła ich i dopowiedziała sobie resztę, a na końcu opisał to, co potem zobaczył.
Brian przepraszał Davida, mówiąc, że to jego wina. Ten z kolei uspokajał go. Wiedział, że
chłopak nie chciał dla niego źle. Tak już musiało być.
„Nienawidzę jej” — pomyślał David.
Chłopak poszedł pod prysznic, a potem udał się do łóżka. Nie chciał już dzisiaj nic robić,
a tym bardziej wychodzić z pokoju. Nie chciał również rozmawiać o tym z Brianem. Miał ochotę
po prostu zasnąć, nie myśleć o tym i czekać, co przyniesie nowy dzień.
Nazajutrz obudził go Brian, pukając do drzwi. Właśnie wracał od Stelli. Był już późny
ranek. Brian oświadczył, że dzisiejsze plany dla wszystkich to śniadanie, a potem dalsze
zwiedzanie. Tym razem w planie wycieczki uwzględnione były nieco ciekawsze atrakcje, a na
koniec wesołe miasteczko. David, dostosowując się do planów ogółu, zszedł do restauracji i zjadł
szybko śniadanie. Nie chciał natknąć się na Sarę. Oświadczył też opiekunom, że nie ma ochoty
iść zwiedzać oraz że się źle czuje. Zapewnił również, że będzie w hotelu i nie ma najmniejszej
potrzeby zostawania z nim. Tak też się stało. David, pomimo nalegań Briana, nie dał się namówić
na wyjście z hotelu. Był widocznie przygnębiony wczorajszą sytuacją. Grupa wycieczkowa miała
wrócić dopiero późnym popołudniem tak, by wszyscy mieli jeszcze czas przygotować się do
balu. Prawie cały dzień David spędził w pokoju, oglądając filmy przyrodnicze i kreskówki. Po
południu postanowił wyjść do restauracji na obiad. Szybko zjadł zamówione przez siebie
spaghetti, po czym zamierzał wrócić do pokoju, ale najwidoczniej nie był jedynym, który
postanowił zostać w hotelu, bo w korytarzu spotkał Sarę. Oboje byli ogromnie zaskoczeni swoim
widokiem.
— Nie dasz mi chyba spokoju — stwierdziła złowrogo Sara.
— Ty? Sama? Chwilka, a nie ma tu gdzieś Jasona?
— Nie. Może jest z Caroline i podobnie jak ty wczoraj, teraz on ją pociesza! —
wykrzyczała Sara.
— Ty chora egoistko. Nie pomyślałaś nawet, żeby zapytać, co tak naprawdę wczoraj
zaszło?
— Nie obchodzi mnie to.
— Otóż nic nie zaszło. Zapytaj Briana. Chłopaki zrobili mi wczoraj rytuał przejścia, a
Caroline uratowała mnie przed wpadką z opiekunem.
— Czyżby? I dlatego byłeś jej tak wdzięczny, że rozebrałeś się do bielizny?
— Ja przez pół miasta szedłem w samej bieliźnie! Na tym właśnie polegał ten chory
rytuał. Zresztą, nie warto. I tak cię nienawidzę.
— Masz rację! Nie warto! Palant! — wykrzyczała Sara, po czym oboje udali się do
swoich pokoi.
David nie mógł tym razem wysiedzieć na miejscu. Postanowił pójść popływać i ochłonąć
w basenie. Stracił jednak poczucie czasu i kiedy wrócił wreszcie do pokoju, zaraz za nim wszedł
Brian. Obaj nie byli głodni, dlatego też odpuścili sobie kolację. Brian powiadomił Davida, że
widział się niedawno z Sarą i wyjaśnił jej całą sytuację, która, jak twierdził, wyniknęła przez
niego. Lecz od razu dodał, iż Sara stwierdziła, że jej to nie obchodzi. Brian nadal nie rozumiał ich
gierek, a tym bardziej kłótni, ale postanowił się nie wtrącać, sądząc, że i jemu się przy okazji
oberwie. Chłopcy po długiej rozmowie zaczęli przygotowywać się do balu. Nie pałali jednak
entuzjazmem z tegoż powodu. Żaden z nich nie lubił takiego typu zabaw. Po pewnym czasie obaj
panowie, ubrani w garnitury i białe koszule, stali na środku pokoju, patrząc na siebie.
— Nie, no, wyglądamy wprost komicznie — stwierdził Brian.
Byli już spóźnieni, dlatego postanowili nie czekać dłużej i udać się do swoich partnerek.
Ustalili, że wszyscy spotkają się na dole w sali balowej. Przed wejściem czekały już na nich
zniecierpliwione damy. Obie wyglądały zjawiskowo. Caroline była ubrała w czarną sukienkę,
długą za kolana. Miała również upięte do tyłu włosy. Jej piękny wygląd uwidaczniał również
dobrze dobrany makijaż. Stella była ubrana podobnie do Caroline, lecz jej suknia była czerwona i
nieco dłuższa.
— Długo kazałeś na siebie czekać — oznajmiła zniecierpliwiona Caroline.
— Przepraszam, straciłem poczucie czasu. To przez Briana… — usprawiedliwił się
David.
— Jak kocha, to poczeka — głupkowato odezwał się Brian.
W tym momencie sytuacja stała się trochę niezręczna. David dziwnie popatrzył na
Caroline, a potem na Briana.
— Wejdźmy do środka — rzucił szybko Brian.
Tak też zrobili. Po chwili obie pary znalazły się w pięknie przystrojonej sali balowej.
Błękitne ozdoby i zwisające różnego rodzaju szale robiły wrażenie, zupełnie jakby błąkało się
gdzieś wysoko w chmurach. Trzeba było przyznać, że organizatorzy naprawdę się postarali.
Ponadto, oprócz wyjątkowego wystroju, do tańca grał świetny zespół. Parkiet roił się od
tańczących. Co jakiś czas do Davida podchodził coraz to inny kolega, przepraszając ciągle
jeszcze za wczorajszy wybryk. Naturalnie David nie żywił do nikogo urazy.
— Dobra. Koniec tego, idziemy tańczyć — oznajmiła Caroline i chwyciła Davida za rękę,
ciągnąc go na parkiet.
David zapomniał o swoich zmartwieniach. Po raz kolejny dobrze się bawił. Caroline cały
czas namawiała go do tańca, aż po pewnym czasie rozbolały go nogi. Chłopak ciągle wypatrywał
na sali Sary, której nigdzie nie było. W końcu pojawiła się. Na jej widok Davidowi zaczęło
szybciej bić serce. W białej sukni wyglądała jak anioł. David czuł z nią silną więź, nie był jednak
przekonany, co to tak naprawdę jest. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał jej z oczu. Stał teraz przy
bufecie, spoglądając na nią. Tańczyła z Jasonem. Była jednak dziwna, jakby nieszczęśliwa.
Wiedział, że to przez niego. W pewnym momencie spojrzała na niego, powiedziała coś
partnerowi na ucho, po czym podeszła do niego.
— Brian wszystko mi powiedział — oznajmiła.
— I pewnie jest ci głupio, co?
— Nie. A wiesz, dlaczego? Bo to prawda, że jesteś pewnym siebie, aroganckim dupkiem.
— Po co właściwie do mnie podeszłaś? Żeby mnie obrażać? Skoro tak, to lepiej idź do
Jasona, bo jesteście siebie warci.
— Masz rację, niepotrzebnie… — dodała i w pośpiechu wyszła z sali.
Dziewczyna potrzebowała pobyć chwilę sama, a ponieważ po ogłoszeniu jakiejś
niewielkiej awarii kuchnia opustoszała, weszła tam.
David miał do siebie pretensje. Tak naprawdę nie chciał jej przecież zranić. W tym
samym momencie podeszła do niego Caroline i złapała za ramię.
— Hej, na co jeszcze czekasz? — zapytała. — Idź za nią!
— Jesteś pewna? — zapytał.
— Tak. Nadal jesteśmy przyjaciółmi — dodała z uśmiechem.
David wiedział jednak, że coś jeszcze musi zrobić. Podszedł do Jasona i popchnął go.
Czuł nienawiść, złość i gniew. Był już jednak innym człowiekiem, więc postanowił też nie
używać siły. Nie po ostatnich wydarzeniach. Przemoc fizyczna nie była żadnym rozwiązaniem.
Przynajmniej nie w tym przypadku.
— Dobrze się bawisz? — rzucił wyzywająco David.
— O co ci chodzi? — odparł zmieszany Jason.
— Zrobiłeś to specjalnie. Wczorajszy rytuał… To wszystko ty wymyśliłeś. Wiedziałeś, że
Sara coś do mnie czuje i chciałeś w ten sposób odpłacić mi za to. Za to, że ona cię nie chce.
— Tak, to prawda. I co mi teraz zrobisz, przybłędo? — Jason uśmiechał się szyderczo z
wyzywającym błyskiem w oczach.
— Dawny ja pewnie dałby ci teraz po pysku, ale nowy ja… po prostu cię zniszczę.
— Ciekawe jak?
— Może i jestem nowy w Beacon Hill, ale jestem już gwiazdą w drużynie. Myślę, że
trener posłucha mnie, jak szepnę mu parę słów o tobie. W końcu i tak jesteś bezużyteczny na
boisku. Warto spróbować.
— Nie zrobisz tego!
— Tak? A kto mnie powstrzyma? — zapytał David z prowokacyjnym uśmiechem na
twarzy.
Chłopak ruszył teraz do kuchni w poszukiwaniu Sary. Przypuszczał, że właśnie tam ją
znajdzie i nie mylił się. Pomieszczenie faktycznie było puste. Pod ścianą stał stół pełen naczyń i
garnków. Sara była zaskoczona jego widokiem. Wszedł do kuchni, zamykając za sobą drzwi.
— Co tu robisz? — zapytała wrogo.
— Chcę porozmawiać — westchnął.
— Ale ja nie chcę. Nienawidzę cię! — krzyknęła.
— Ja ciebie też. Od dzisiaj koniec gierek. Żadnych intryg. To bardziej twój świat, dlatego
nie dopuszczę cię do niego więcej.
— Kogo ja chcę oszukać? — załkała dziewczyna, po czym rzuciła się na niego i zaczęła
całować.
— Jak ja cię nienawidzę za to, że tak bardzo cię kocham — odparł. — Nie pozwolę ci
odejść.
Sara rozpłakała się ze szczęścia.
— Widzisz? Mam teraz swój dowód, że ta miłość jest prawdziwa. Kocham cię, ale nie
chcę mówić o nas rodzicom. Nie teraz.
— Też tak myślę. Chcę już wracać do domu. Masz rację, mówiąc, że…
— Och, zamknij się wreszcie i chodź tu do mnie, kotku — zamruczała i pocałowała go.
Czasem tylko się okłamujemy, myśląc, że nie kochamy danej osoby. Najłatwiej więc jest
nam ją znienawidzić. Jednak nie zapominajmy, jak nasz bohater, że od miłości do nienawiści jest
tylko cienka granica. Cienki rodzaj lodu, który w każdej chwili może zawalić się pod ciężarem
naszych prawdziwych uczuć.
2 I’ll be ready — będę gotowy (tłum. red.).
Rozdział 7.
SKANDAL
Mieszkańcy Bostonu mają swoje sekrety, ale nawet bliska sobie rodzina nie jest w stanie
ich sobie powierzyć . Łatwiej jest rozmawiać z obcymi ludźmi o problemach niż znaleźć dla nich
rozwiązanie w gronie przyjaciół. Jednak nawet dziwni nieznajomi mogą czasami okazać się
większymi dobrodziejami niż tak zwani przyjaciele.
Intrygi mające miejsce na szkolnej wycieczce nic nie dały i nie zmieniły w życiu Davida,
nic, oprócz tego, że rozważył ponownie uczucie, jakim darzył Sarę. Ta niegdyś silna więź powoli
się wypalała, a w ich życie wplątała się pewna rutyna. Wieczne ukrywanie się przed światem
nudziło już oboje zakochanych.
David skończył właśnie przymierzać nową koszulę. Okazała się dobra, dlatego kupił ją i
zaraz po tym opuścił centrum handlowe. Na wieczór umówił się z Sarą, z którą nie był do końca
szczery. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo ją kocha. Nie potrafił też pojąć, dlaczego ona nie chce
przyznać się do ich związku publicznie. Postanowił więc zapytać ją o to wprost. Dzisiaj
wieczorem to wszystko miało się albo od nowa narodzić, albo zakończyć na zawsze. Przed
samochodem na Davida czekał James. Chłopak podsłuchał ostatnim razem kłótnię Alana i Jurate
właśnie w sprawie Jamesa. Według nich James po raz kolejny wpakował się w kłopoty. David
jako jedyny członek rodziny nie chciał go słuchać, ponieważ jego osoba wcale go nie
interesowała. Już nie interesowała.
— Davidzie, tak się cieszę, że cię widzę — zaczął James.
— To zabawne, bo ja wcale. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? — zapytał chłopak.
— Prawdę mówiąc, śledziłem cię, odkąd wyjechałeś z domu. Nie wiedziałem jednak do
końca, co ci powiedzieć, dlatego odwlekałem nasze spotkanie…
— Słuchaj, James, to prawda, że dałem ci kolejną szansę. Słyszałem, że znowu masz
kłopoty, a ja nie chcę kolejny raz być ich częścią.
— Nic nie rozumiesz. Tylko ty mi zostałeś. Nie jesteś moją rodziną, ale stałeś się mi
niezwykle bliski. Oprócz ciebie nie mam już nikogo, nawet z mojej najbliższej rodziny.
— A twoi patologiczni znajomi?
— Wszyscy odwrócili się ode mnie, a przecież ja się zmieniłem. Jestem już inny.
Potrzebuję tylko małej, malutkiej pomocy.
— I niby ja mam w to uwierzyć?
— Kto jak kto, ale akurat ty nie powinieneś wyciągać tak pochopnych wniosków.
David przemyślał ponownie swoją decyzję. James po części miał rację. David też kiedyś
potrzebował pomocy. Co prawda, James potrzebuje jej co chwilę, ale to przecież chyba nie
powinno mieć znaczenia. Tak, zrobi na przekór rodzinie. Pomoże opuszczonemu i bezradnemu
Jamesowi.
— A więc, co tym razem?
— Dziękuję ci…
— James! O co chodzi?
— Zerwałem z tymi wszystkimi ciemnymi interesami. Spłaciłem wszystkich dłużników i
obecnie jestem czysty.
— Rozumiem, że mam dać ci pieniądze? Ile twoim zdaniem wystarczy ci na pozbieranie
się do kupy?
— Kilka tysięcy. To wszystko, obiecuję.
— A skąd ja mam wziąć tyle kasy? Rodzice na pewno dowiedzą się, że wypłaciłem tyle
pieniędzy.
— Proszę, Davidzie. To naprawdę bardzo ważne. Muszę za coś żyć, po prostu…
— Dobrze, pożyczę. Może to nie będzie aż taka kwota, ale dam ci pieniądze, ponieważ
nawet przybranej rodzinie się pomaga. A ty, wbrew temu, czy chcesz, czy nie, jesteś częścią
mojej nowej rodziny.
Tak też było. David robił oszczędności od zawsze, nawet teraz, gdy finansowo było mu
dobrze. Starał się nie wydawać pieniędzy bez sensu. Wiedział, że pewnego dnia mogą okazać się
niezbędne. Jeszcze mieszkając w swoim dawnym domu w Derry, wiedział, że każdy powinien
trzymać jakieś oszczędności na tak zwaną czarną godzinę. Może to i lepiej, że przysłowiowa
czarna godzina nie była przeznaczona dla niego. Nie spodziewał się, że tych uzbieranych
pieniędzy było aż tyle. Trzymał je w swoim pokoju na górnej półce w szafce w pudełku po
kruchych ciasteczkach. Nikt nie mógł się domyślić, widząc to pudełko, co naprawdę jest w jego
środku. Po cichu miał nadzieję, że pewnego dnia James jednak mu je odda. Ale przyszłość była
wielką niewiadomą.
David wyszedł z domu, zabierając ze sobą pieniądze. Wręczył je Jamesowi, który czekał
daleko od domu. Nie chciał bowiem spotkać Jurate, a tym bardziej Alana. Gdyby dowiedzieli się,
że w swoje kłopoty wciąga Davida, mogłoby się to dla niego źle skończyć.
— To wszystko, co mogę ci dać.
— Dzięki, chłopie. Nawet nie wiesz, jak bardzo ich potrzebuję.
— Mam tylko nadzieję, że mówiłeś prawdę i skończyłeś z tym swoim procederem raz na
zawsze.
— Tak… oczywiście. Zmykam stąd, póki nie zobaczył mnie jeszcze nikt z rodziny.
David był pełen obaw, czy robi właściwie, ukrywając przed rodziną swoją pomoc
wujkowi. Był na nich zły, że nie pomogli mu ponownie. To chyba jednak normalne po tym, jak
Alan przypadkowo podsłuchał rozmowę Briana i Davida dotyczącą akcji z posążkiem. Zrobił im
wówczas solidną awanturę. Od tego czasu zabronił młodym widywać się ze swoim bratem, a sam
skazał Jamesa na banicję. Z kolei Sara i Brian zerwali kontakt z wujkiem, kiedy dowiedzieli się,
że sprawcą całej sytuacji z Gregiem był nie kto inny, jak właśnie James.
David pakował teraz swoje rzeczy na trening. Drużyna chłopca odnosiła na razie same
zwycięstwa, a on sam stał się niebywałą gwiazdą. Chłopak spełnił też swoje groźby względem
Jasona. Powiedział o nim trenerowi kilka niemiłych słów. Ten z kolei posłuchał swojego
ulubieńca i wydalił Jasona z zespołu. David ubrał się i wraz z Brianem pojechali na trening. Ku
jego zdziwieniu nie było treningu zespołu cheerleaderek. Brian oświadczył, że wie od Stelli, iż
dzisiaj ich zespół miał mieć wolne, ponieważ ich trenerka ma randkę z dosyć ciekawą partią, jak
sama uważała.
Tym razem nie było gry, tylko same ćwiczenia. Preston uważał bowiem, że w grze nie
mają sobie równych, należy za to uzupełnić tylko widoczne braki w kondycji i wzmocnieniu siły.
Po dwugodzinnej, morderczej dla wszystkich serii trudnych ćwiczeń, trening dobiegł końca.
Chłopcy umówili się na pizzę zaraz po wyjściu z sali. Tak też zrobili. Mimo że każdy z nich zjadł
dużą pizzę, nadal wielu z nich odczuwało niedosyt. Przyjaciele postanowili umówić się również
na wieczór i tradycyjnie już, jak co piątek, wypić parę piwek i udać się na jakąś imprezę.
Davidowi niestety wujek James niespodziewanie pokrzyżował plany, prosząc go o pilne
spotkanie za godzinę w tym samym miejscu, co poprzednio. Było już późno, więc David
pożegnał się ze wszystkimi i ruszył w kierunku domu. Rozpakował się w swoim pokoju i wziął
szybki prysznic. Ubrany i wykąpany poszedł szybko do Sary.
— Hej, kochanie — zaczął David.
— Heej — odpowiedziała przymilnie, po czym ucałowała ukochanego na powitanie.
— Przykro mi, ale nasze dzisiejsze spotkanie musimy przełożyć na jutro.
— Co? A dlaczego?
— Po prostu wypadło mi coś ważnego i nie mogę tego przełożyć. Obiecuję, że jutro ci to
wynagrodzę.
— Zostań… nie widzieliśmy się cały dzień.
— Chciałbym, ale… — w tym momencie z kieszeni jego spodni dobiegł sygnał komórki.
David odebrał połączenie. James czekał już w umówionym miejscu, a jego głos dziwnie
drżał, jakby obawiał się czegoś. David przeprosił jeszcze raz Sarę, ucałował ją na pożegnanie, po
czym udał się na spotkanie z wujkiem. James niecierpliwie dreptał w miejscu. Kiedy David
podszedł bliżej, na twarzy Jamesa mógł rozpoznać przerażenie. Trzęsły mu się ręce i nie
wiedział, jak ma zacząć rozmowę, dlatego to David zagaił:
— O co chodzi tym razem?
— Davidzie, przepraszam cię. Jako jedyny dałeś mi jeszcze jedną szansę, a ja po raz
kolejny cię zawiodłem.
— Chodzi o kasę, którą ci dałem, tak? Na co ci była potrzebna?
— Na… życie, bo…
— Przestań kręcić. Albo powiesz mi teraz całą prawdę, albo zostawiam cię i dalej
będziesz już radził sobie sam.
— No dobrze… Skłamałem. Pieniądze wcale nie były na życie, chociaż w pewnym
stopniu tak.
— Co z nimi zrobiłeś?
— Ja… przegrałem je w kasynie.
— James, obiecałeś!
— Wiem. Ja po prostu chciałem przeżyć. Jestem dłużny pewnym ludziom dużo forsy…
— Ile? Konkretnie.
— Pięćdziesiąt tysięcy.
— Cholera, James. Ty się nigdy nie zmienisz!
— Kiedy naprawdę przysięgam, że skończyłem z ciemnymi interesami. A to teraz to
zupełnie inna sprawa.
— Akurat. Uważaj, bo tym razem ci uwierzę.
— To prawda. Musiałem opłacić pewnych ludzi. Zbieram informacje na temat jednej
osoby, a to nie są tanie rzeczy.
— Jakie informacje? Co ty pieprzysz? W co ty się znowu wplątałeś?
— Jedna z najbogatszych osób w całym kraju jest zarazem jedną z najbardziej
popapranych. Muszę mieć niezbite dowody na jej przekręty, a wtedy…
— Wtedy co? Będziesz ją szantażował i wyłudzał pieniądze?
— W pewnym stopniu. Sam muszę nadzorować pracę nad tymi dowodami, ale nie mogę
być teraz spokojny.
— Ponieważ? Dokończ.
— Moi wierzyciele chcą natychmiast odzyskać swoją kasę. Słyszysz? Natychmiast.
— Wiesz, co? Jurate i Alan mieli rację, twierdząc, że jesteś popaprany — rzucił chłodno
David.
Odwrócił się i zamierzał iść do domu, jednak przystanął, kiedy usłyszał błagalny głos
Jamesa.
— Davidzie… oni… oni mówili, że mam dwa dni. Inaczej mnie zabiją — powiedział
drżącym głosem James.
Chłopak był dobrym człowiekiem, chciał pomagać bliskim mu osobom. W tym wypadku
jednak było to zgubne. Ponownie odwrócił się i zauważył szklane oczy Jamesa oraz jego
paniczny strach. On nie żartował. Potrzebował pieniędzy, inaczej mógł stracić życie.
— Jutro w tym samym miejscu, ta sama pora. Nie wiem, w jaki sposób, ale zdobędę te
pieniądze dla ciebie — rzucił David, po czym odszedł do domu.
Położył się na łóżku i rozmyślał. Bogate życie w Beacon Hill nie było wcale łatwiejsze od
tego biednego w Derry. To wszystko było skomplikowane. Na dodatek ta cała sprawa z Jamesem.
Skąd on weźmie pieniądze na jego uratowanie? Kradzież nie wchodziła w grę, a poinformowanie
o problemach Alana wcale by nie pomogło. Musi działać na własną rękę. Po głowie chłopca
chodził pewien pomysł. To mogło się udać. Tak rozmyślając, zasnął.
Nazajutrz obudziły go promienie słońca. Spał długo. Zerknął na zegarek. Było już
południe. Szybko się ubrał i udał do jadalni, aby coś zjeść. Tam zastał całą rodzinę, która
zasiadała właśnie do stołu.
— Davidzie. Właśnie szłam, aby cię obudzić. Usiądź z nami. Lunch jest już gotowy, a ty
z pewnością jesteś bardzo głodny.
— W zasadzie to nie bardzo — bąknął David.
Chłopak, wychodząc z jadalni, podszedł do Sary i kiedy nikt nie patrzył, szepnął jej na
ucho:
— Za piętnaście minut wyjdź przed dom.
Sam wyszedł i czekał na Sarę, siedząc na schodach i obmyślając swój plan ratowania
niepoprawnego wujka. Wczorajszy pomysł dzisiaj wydał mu się głupi i niewykonalny.
Potrzebował nowego i to szybko. Po krótkim czasie z domu wyszła Sara, spojrzała niespokojnym
wzrokiem na chłopaka, po czym starannie zamknęła za sobą drzwi. David wstał w pośpiechu i
ucałował ją na powitanie.
— Słuchaj, dzisiaj wieczorem chcę znać odpowiedź.
— Na co? Nie rozumiem?
— Na to, czy jesteś gotowa powiedzieć o nas innym.
— Ala ja nie jestem. Nie chcę tego! — szarpnęła się Sara.
Przez głowę Davida przebiegł pewien pomysł. Chwycił on mocno dziewczynę i
pocałował ją. W tym samym momencie niepostrzeżenie wyjął telefon i sfotografował ich,
całujących się. Niepostrzeżenie też schował aparat z powrotem do kieszeni.
— W co ty znowu grasz? — zapytała z kwaśną miną Sara.
— Dzisiaj chcę być pewien. Mówimy o nas innym… albo rozstajemy się — odpowiedział
chłodno, po czym poszedł do siebie. Długo stał w zimnych strugach prysznica, zastanawiając się
nad słusznością swojego postępowania. Teraz nie było już odwrotu. Cokolwiek by teraz nie
zrobił, okazałoby się to błędne.
Gdy wyszedł z łazienki, zatelefonował do Jamesa i poprosił go o natychmiastowe
spotkanie. Chłopiec przemyślał jeszcze raz wszystko i podjął szybką decyzję. Ubrał się; rzut oka
za okno zmusił go do zabrania ze sobą kurtki, gdyż pochmurniało i zapowiadało się na deszcz. Po
kilkunastu minutach stawił się w umówionym miejscu, gdzie już czekał na niego James.
— Davidzie. Masz pieniądze? — zapytał pełen nadziei James.
— Poniekąd. Weź to. Za to zdjęcie dostaniesz wystarczająco dużo pieniędzy, żeby spłacić
tych gości — powiedział David, pokazując swoją fotkę całującego się z Sarą.
— O cholera! To niemożliwe! Wy… wy jesteście razem? — zapytał zszokowany James.
— W pewnym sensie. Przecież jesteśmy tylko przybraną rodziną… Ale to i tak będzie
skandal. A skandale są wiele warte.
— Tu się z tobą zgodzę, chłopcze. Sama opieka mojego brata nad tobą wywołała w
mediach nie lada rewolucję. Jesteś jednak pewien, że chcesz się aż tak poświęcić? Dla mnie?
— Tak. Jestem tego pewien. Ale obiecaj mi, do cholery, James, nie wpakuj się więcej w
takie gówno. Błagam cię. Więcej mogę nie być w stanie ci pomóc.
— Obiecuję. Masz to jak w banku. Przysięgam też, że oddam ci pieniądze i wynagrodzę
to, że jako jedyny mnie nie skreśliłeś. Ty. Praktycznie obcy człowiek.
— Idź już. Zostało ci niewiele czasu — rzucił David, po czym uściskał Jamesa.
Chłopak wrócił do swojego domku. Wiedział, że za niedługo wszyscy dowiedzą się o jego
związku z Sarą. Nie wiedział tylko, czy ona tak naprawdę była na to gotowa. Postanowił chociaż
przez moment zapomnieć o problemach, zatapiając się w grze na konsoli. Nie odbierał telefonów
ani nie otwierał nikomu drzwi. Chciał po prostu pobyć sam. Zatracił się w grze tak, że stracił
poczucie czasu. Gdy się ocknął, za oknem zrobiło się już ciemno. Ubrał się ładnie, zakładając
kupioną wcześniej koszulę. Był gotowy na dzisiejszą kolację, a raczej chińskie jedzenie i
oglądanie telewizji w pokoju Sary. David wszedł do pokoju Sary, która najwidoczniej była
zmieszana zaistniałą wcześniej sytuacją. Nie powiedział jej jednak o zrobionym przez niego
zdjęciu ani też o problemach Jamesa. Gdyby dowiedziała się, że to on jest sprawcą przyszłego
skandalu, prawdopodobnie nie wybaczyłaby mu tego.
— Hej — zaczął David.
— Hej. Trochę niezręczna sytuacja — odpowiedziała Sara.
— Podjęłaś już decyzję. Mogę ją poznać?
— David. Naprawdę cię kocham, ale… ale nie chcę się jeszcze wiązać.
— Niewiarygodne. Myślałem, że to ja nie jestem zdolny stworzyć związku.
— Nie musi tak być, David. Nie musimy się rozstawać, po prostu bądźmy nadal w
ukryciu.
— Nie spodziewałem się takiej decyzji. Nie rozumiesz, że to nie jest już dłużej
możliwe… — odburknął nastroszony David.
Chłopak spojrzał na dziewczynę, która miała już łzy w oczach, po czym wyszedł z
pokoju. Sara wybiegła za nim. Schodząc po schodach, usłyszał głośną debatę w telewizorze o
jednym z ciekawszych skandali. Wszedł w pośpiechu do salonu, a zaraz za nim wbiegła Sara.
David dostrzegł na ekranie telewizora jego zdjęcie, a na kanapie przed odbiornikiem siedzących
Jurate i Alana. Odwrócił się i zauważył zszokowaną Sarę.
— Chcieliśmy wam powiedzieć — zaczął David.
— Że jesteście razem? Przecież my już dawno o tym wiemy — zakomunikowała dziwnie
spokojna Jurate.
— Jak to? — wyjąkała Sara.
— Cóż, nie dało się nie zauważyć Davida, wychodzącego nad ranem z twojej sypialni —
dodał z uśmiechem Alan. — Szkoda tylko, że wasz związek przeszkodzi nam trochę w
interesach. Nam to nie przeszkadza, ale inni mogą być zszokowani waszą decyzją. Bądź co bądź,
jesteście teraz bratem i siostrą.
— Chcieliśmy po prostu, żebyście sami nam o tym powiedzieli. Pamiętajcie też, że
zawsze będziemy z wami i możecie nam powiedzieć naprawdę o wszystkim — dodała Jurate.
Pełna nadziei Sara spojrzała teraz rozpromienionym wzrokiem na Davida. On też to
zrobił, po czym stanowczo głośno zaprzeczył:
— W zasadzie to nie ma o czym mówić. Nie jesteśmy już razem. Przepraszam za
wszystko — odpowiedział David, po czym wyszedł z salonu.
Szedł korytarzem, kiedy dostał wiadomość na telefon: „Jestem Ci coś winien. Kolejny raz
mi pomogłeś. Nigdy tego nie zapomnę”.
Każdy może okazać się przyjacielem, ale tak naprawdę nie każdy nim jest. Przekonał się o
tym dzisiaj czarny charakter Bostonu, James. Podjęte przez nas decyzje będą nas prześladować
przez resztę życia, jeżeli ich nie zmienimy. Nie zawsze jednak możemy to zrobić.
Rozdział 8.
MAMA
Nowy dzień przynosi nowe zmiany. Każdy potrzebuje czasem odpoczynku od udręki
codzienności. Tym bardziej, jeżeli mieszka się w Beacon Hill. To miasto bez wątpienia jest
magicznym miejscem, którym nieraz rządziła intryga, a innym razem miłość.
Minęło sporo czasu od publicznego ujawnienia romansu Davida z Sarą. Chłopak
potrzebował trochę swobody i nie zamierzał teraz w nic się angażować. Po prostu na razie chciał
być sam. Jego relacje z Sarą układały się bardzo dobrze. Co prawda, nie było już mowy o
większej zażyłości między nimi. Żadne z nich nie chciało już zbytnio się angażować. Oboje
przeczuwali, że tym razem mogliby stracić wszystko, nawet przyjaźń. Dobrze też układały się
relacje Alana i Jurate z Davidem. Nie wtrącali się oni zanadto w jego stosunki z Sarą. Dali jednak
wyraźnie do zrozumienia, że chcieliby być informowani jako pierwsi o tego typu sprawach.
Natomiast młodzi zarzekali się , że nic takiego się nie stanie. Co do Briana, to jego więź z
Davidem stała się silniejsza, niż była. Chłopcy dogadywali się jak nigdy. Byli jak prawdziwi
bracia. Tak też było i na boisku. Drużyna Bearsów wygrała wszystkie mecze do oczekiwanego
finału. Mieli szanse po raz pierwszy wygrać mistrzostwa stanowe. Nikt nie wiedział jednak, jaki
będzie wynik meczu finałowego za równy tydzień.
Był już wieczór. Cała rodzina zasiadła właśnie do kolacji. Rozmawiali wspólnie o
przyszłości każdego z nich.
— Co o tym myślisz, Davidzie? — zapytała Jurate.
— Collage? Nie wiem tak naprawdę, czy to dla mnie. Lubię się uczyć, ale nie wiem, czy
na pewno chcę to kontynuować — odparł chłopak.
— Tak, jasne. I co chcesz w życiu robić? Sprzedawać ciuchy w butiku? — rzucił Brian.
— W zasadzie to myślałem nad jakąś pracą w filmie Alana. Być może coś by się tam dla
mnie znalazło. Tak naprawdę mógłbym robić cokolwiek.
— Tak chcesz skończyć swoją karierę? Żadnego wykształcenia? — zapytała Sara.
— Wiesz, jeżeli zdam sobie sprawę, że brakuje mi tego wykształcenia, to tak naprawdę
studia zawsze stoją otworem, prawda? — odparł David.
— Ej, dajcie mu w końcu spokój. Decyzja przecież należy do niego. Faktycznie, praca w
mojej firmie nie byłaby takim złym pomysłem — stwierdził Alan.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi. Vanfordowie nie spodziewali się żadnego gościa o
tak późnej porze. David wstał, by otworzyć drzwi. Nie dowierzał swoim oczom.
— Mama? — zapytał ze zdziwieniem.
— Witaj, synku — powiedziała Loris. — Wpuścisz mnie do środka?
David, nie odpowiadając, zaprosił ją do środka. Oboje weszli do kuchni, w której trwała
właśnie kolacja. David stanął naprzeciw swojej nowej rodziny, przedstawiając kobietę. Słysząc,
że to matka Davida, Alan i Jurate szybko wstali od stołu, podchodząc do nieznajomej.
— Bardzo nam miło — stwierdził Alan. — David tyle nam o pani opowiadał — dodał.
Wszyscy dziwnie spojrzeli na Alana, jakby palnął jakąś głupotę. Loris to wychwyciła i
zapytała z lekką ironią:
— No tak. Sądząc po ostatnich zdarzeniach, pewnie nie były to miłe historyjki?
— W zasadzie to… tak — odparł Alan, coraz bardziej brnąc w kłamstwie.
— Alanie! Pani na pewno jest bardzo zmęczona podróżą. Proszę zasiąść z nami przy
stole. Służba zaraz dla pani nakryje — rzuciła Jurate, ratując tym samym skazaną na porażkę
rozmowę.
— Dziękuję. Z przyjemnością zjem z państwem kolację — Loris uśmiechnęła się.
David nie bardzo wiedział, jak się zachować. Wziął od matki jej bagaże, by odstawić je
nieopodal drzwi. Miał jednak nadzieję, że matka nie zechce zostać na noc. Wstydził się jej i
jednocześnie wciąż miał do niej żal. Po chwili służba nakryła również dla gościa.
— Mamo, co tu robisz? — zapytał wprost nieco obcesowo David.
— Synku… nie chciałeś ze mną rozmawiać. Ja po prostu chcę dowiedzieć się więcej o
twoim obecnym życiu… lepszym życiu z mediów. Martwiłam się o ciebie.
— Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam? — zapytał.
— Słyszałam jakiś czas temu w telewizji o jakimś twoim miłosnym… skandalu.
— No tak — przytaknął David, po czym rzucił Sarze przelotne spojrzenie.
Niezręczną ciszę przerwał Alan, zaskakując tym samym wszystkich swoim pytaniem:
— Może zostanie pani na noc? Jest już późno, a do Derry jest długa droga.
David spojrzał teraz na Alana z ognikami gniewu w oczach, jakby miał mu za złe jego
propozycję. Szybko jednak odwrócił wzrok w stronę matki, czekając z niecierpliwością na jej
odpowiedź.
— Z chęcią. To naprawdę miłe z pańskiej strony — odpowiedziała z uśmiechem Loris.
Sprawiała wrażenie, jakby spodziewała się tej propozycji, a nawet liczyła na nią. David z
obojętną miną wstał od stołu i udał się w stronę swojego domku.
— Davidzie! — krzyknął Alan, jednak chłopiec nie odwrócił się.
— Pójdę za nim — powiedziała Loris.
Dogoniła chłopaka dopiero na podwórzu pomiędzy rezydencją a jego domkiem, złapała
go za rękę i pociągnęła w swoją stronę. Ten z kolei odwrócił się z niechęcią.
— Davidzie! Proszę cię…
— Pamiętasz? Ja też cię kiedyś prosiłem — odparł z rozgoryczeniem David.
— Synku, wiem, że źle zrobiłam. Ale wybacz mi. Nawet nie wiesz, co ja teraz
przechodzę. Jest mi cholernie ciężko — dodała ze łzami w oczach Loris.
— Mamo! Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak to mnie cholernie bolało? Okradziono
mnie, pobito, byłem głodny, bezdomny i, do cholery, nie miałem gdzie mieszkać! Gdzie wtedy
byłaś? No gdzie?! — wykrzyczał.
Nie wytrzymał skrywanych od dawna emocji i zaczął płakać. Loris przytuliła do siebie
syna. Przez dłuższą chwilę wydawało się, że David przebaczył jej popełnione przez nią błędy.
Jednak po jakimś czasie uspokoił się nieco i odsunął ją lekko od siebie.
— Davidzie… proszę, przebacz mi — szepnęła znowu.
— Mamo… pomyślę. Naprawdę brakuje mi ciebie, ale… sam nie wiem.
— Synku…
— Zostań na noc. Porozmawiamy jutro — rzucił chłodno David.
— Dziękuję — wyszeptała Loris.
Chłopak wszedł do swojego pokoju i od razu się położył. Nie mógł spać. Rozmyślał cały
czas o swojej mamie, o jej błędach, o tym, co przeżył przez jej głupi wybór. W jego sercu jednak
rozpaliła się nadzieja. Vanfordowie byli jego nową rodziną, ale tak naprawdę wciąż myślał o
swojej jedynej matce. Mimo wszystkich złych rzeczy, jakie spotkały go z jej strony, wciąż ją
kochał. Być może właśnie w tej chwili najbardziej bolało go to, że nie potrafi o niej zapomnieć.
O wspaniałych chwilach spędzonych z nią i tatą. Był wtedy taki szczęśliwy. Nikt i nic nie zastąpi
mu tamtych chwil, nawet te przeżyte w nowym domu.
„Każdy zasługuje na drugą szansę. Skoro dałem ją Jamesowi, to czemu nie mogę dać jej
własnej mamie?” — zastanowił się.
David wstał z łóżka i zaczął szukać w pokoju czegoś do picia. Nic jednak nie znalazł.
Założył więc buty i udał się do domu. Przystanął w drzwiach do kuchni. Przy stole siedziała jego
mama i piła herbatę.
— Napijesz się ze mną? — zapytała.
— Tak, tego mi teraz trzeba.
Chłopak nalał sobie mleka z lodówki i usiadł przy stole z mamą. Przez chwilę siedzieli
naprzeciwko, wpatrując się w siebie.
— Wybaczam ci.
— Davidzie…
— Mam tylko jeden warunek. Jeżeli kiedykolwiek zawiedziesz mnie, to pamiętaj, że ja
też mam swoje granice. Możesz wtedy zapomnieć, że miałaś kiedykolwiek syna i zyskasz tylko
kolejnego wroga.
— Dziękuję ci — odpowiedziała.
W jej głosie było jednak coś dziwnego. Kolejna szansa Davida nie zmyła zatroskania z jej
twarzy. Chłopak zauważył to, ale jednak o to nie zapytał. Uważał, że to za wcześnie, żeby
ponownie powierzać sobie swoje tajemnice, jak to dawniej bywało. Tej nocy David i Loris długo
ze sobą rozmawiali. Nadrabiali stracony czas. Chłopak opowiadał mamie o swoich przygodach, o
zbliżających się mistrzostwach oraz próbował wyjaśnić aferę z Sarą, którą nagłośniły media.
Matka z synem wspominali również piękne dla nich obojga chwile, kiedy jednak zaczęli temat
taty, Loris dziwnie się speszyła i oznajmiła z nieszczerym uśmiechem na twarzy, że jest
zmęczona i że porozmawiają jutro. Uściskali się na pożegnanie, po czym oboje udali się do
swoich pokoi. Nazajutrz, kiedy David się obudził, od razu poszedł do domu, aby ponownie
zobaczyć się z mamą. Kiedy wszedł, wszyscy zbierali się właśnie w jadalni na śniadanie. Od
Alana dowiedział się, że jego mama zostaje na noc także dzisiaj, a dopiero jutro przeprowadza się
do pobliskiego hotelu, który Alan postanowił opłacić, przynajmniej na początek. Kiedy prawie
wszyscy zaczęli jeść śniadanie, do pokoju wszedł Brian.
— David, Sara, musimy zjeść szybko i pędzić na spotkanie — rzucił w pośpiechu
chłopak.
— Jakie spotkanie? — zapytała Sara.
— Całą naszą paczką spotykamy się po raz ostatni przed finałem stanowym. Za dwa dni
zaczynają się dla nas mordercze treningi, a wtedy już nie będziemy mieli w ogóle czasu. To nasza
ostatnia chwila na spędzenie razem czasu na luzie — odpowiedział Brian.
— Chciałbym, ale… w zasadzie to nie idę. Chciałbym spędzić trochę czasu z mamą —
odparł David, spoglądając na kobietę.
— Nie, Davidzie, idź na to spotkanie. Będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu na
spędzenie go razem, a młodym przecież nie jest się wiecznie — odpowiedziała.
— Nie, chciałbym…
— Żadnego ale! Idziesz i dobrze się bawisz. Porozmawiamy potem — dodała z
uśmiechem Loris.
— To dobry pomysł. Musisz mieć trochę rozrywki przed treningami — dorzucił Alan.
— Niech będzie — przyznał w końcu niechętnie David.
Trójka przyjaciół w pośpiechu zjadła śniadanie, ubrała się, a następnie wyruszyła na
spotkanie do domu Stelli. Na miejscu czekali już na nich wszyscy: Jerry, Steve, Caroline,
Wirginia i oczywiście gospodyni domu, czyli sama Stella. Z początku przyjaciele rozmawiali, ale
potem wpadli na pomysł zrobienia czegoś szalonego. Steve dał propozycję zagrania w pewną grę.
Ustalili, że dobiorą się w dwuosobowe drużyny, a każda z nich wylosuje jakieś nietypowe
zadanie, które wcześniej wspólnie wymyślili. Żeby wyrównać szanse, każda drużyna była
mieszana, damsko-męska. David znalazł się w parze z Sarą, Brian ze Stellą, Jerry z Caroline, a
Steve z Wirginią. Pierwsza drużyna, która wykona zadanie i będzie miała dowód na dokonanie
tego, wygrywa. Jako pierwsza losowała Sara. Ich zadaniem było zrobienie sobie zdjęcia z dzikim
zwierzęciem leśnym. David i Sara, nie słuchając zadań innych grup, wyruszyli do pobliskiego
lasu. Było popołudnie, na dodatek niebo pochmurniało, a droga nie należała do najprostszych,
bowiem wiodła przez zupełne pustkowie. David zaparkował samochód nieopodal lasu, po czym
wziął aparat i razem z Sarą poszli szukać jakiegokolwiek gatunku zwierzęcia. Po dłuższym czasie
chodzenia po lesie przyjaciele napotkali tylko dziką wiewiórkę, jednak żadne z nich nie miało
odwagi wdrapać się na drzewo w pogoni za uciekającą rudą istotą. David i Sara pogodzili się z
przegraną i postanowili wracać, gdyż niebo zrobiło się ciemne od chmur i zaczął padać deszcz.
Nim doszli do samochodu, byli już cali mokrzy. Kiedy wracali do domu, burza rozpętała się na
dobre. Przez smugę deszczu widoczność na drodze była ograniczona do minimum. Ponadto był
już wieczór. David i Sara postanowili zatrzymać się w przydrożnym motelu. Dziewczyna nie
chciała spać sama w zupełnie obcym i niezbyt bezpiecznym miejscu, dlatego też młodzi wzięli
jeden pokój. Naturalnie obiecali sobie, że nic się między nimi nie wydarzy. David z początku
chciał spać na podłodze, żeby uniknąć problemów w noclegu w jednym łóżku. Sara jednak nie
pozwoliła mu na to, zapewniając, że wszystko jest w należytym porządku. Chwilę później
dziewczyna dostała wiadomość od Briana, że to on wraz ze Stellą wygrali i że udało mu się
wrócić do domu chwilę przed burzą. David i Sara leżeli teraz w łóżku przy zgaszonym świetle,
długo rozmawiając.
— Myślisz, że gdyby nie ta cała sprawa z rodzicami, to bylibyśmy jeszcze razem? — Sara
zaczęła temat tabu.
— Chciałaś chyba powiedzieć, gdyby nie twój strach przed nimi…
— David , przepraszam za tamto. Zmieniłam się. Nie jestem już tą samą osobą.
— Wiem, zauważyłem to.
To była prawda. Sara od czasu rozstania z Davidem zmieniła nie tylko swój charakter, ale
również i wygląd. Miała teraz proste i dosyć długie, ufarbowane na brązoworudy kolor włosy.
David bał się przyznać, ale w jego oczach Sara po raz kolejny zdobyła uznanie. Obawiał się jej
jeszcze lepszego wyglądu.
— O czym myślisz? — zapytała po chwili milczenia.
— O tej całej sprawie z moją mamą. Pojawiła się tak nagle i w dodatku wiem, że coś
ukrywa. Nie chcę jednak wypytywać jej o to. Nie chcę być w jakikolwiek sposób nachalny.
— Masz rację. Jeżeli ma jakiś problem, to pewnie prędzej czy później powie ci o nim.
Wtedy właśnie zadzwonił telefon Davida, pozostawiony na stoliku przy drzwiach.
— Kto pierwszy dobiegnie do telefonu?! — rzucił David.
Oboje zerwali się nagle z łóżka i w tej samej chwili chwycili za telefon, dotykając siebie
nawzajem. Stali teraz naprzeciw i patrzyli się w siebie. Sara przysunęła się bliżej niego i
spróbowała go pocałować. David wziął telefon i odwrócił się gwałtownie, unikając tym samym
pocałunku, rzucając do słuchawki:
— Słucham?
— Davidzie… tak mi przykro — usłyszał głoś Alana w słuchawce.
— Co się stało?
— Chodzi o…
— Mamę? Co z nią ?
— Zabrała swoje bagaże z domu i wyjechała…
David przez chwilę miał nadzieję, że po prostu nie chciała się narzucać Vanfordom.
Przecież właśnie się z nią pogodził. Nie wystawiłaby teraz jego ponownie. Wiedziała, że David
nie wybaczyłby jej tego.
— Może po prostu nie chciała się wam narzucać — oznajmił pełen złudnych nadziei
David.
— Jest coś jeszcze.
— Alan, powiedz mi prawdę,
— Przez cały dzień nikogo oprócz Loris nie było w domu. Niedawno Jurate spostrzegła,
że w jej szkatułce przy komodzie niedaleko łóżka brakuje cennej biżuterii oraz pewnej sumy
pieniędzy.
— Co?! To… to niemożliwe.
— Jedyną osobą, która miała do niej swobodny dostęp, była właśnie Loris. Ukradła to
wszystko.
— Jak mogła to zrobić?! — David był wstrząśnięty. — Alan, błagam nie wzywaj policji.
Znajdę pracę i oddam ci wszystko. Obiecuję.
— Nie musisz nic oddawać. Tylko… nie możesz już ufać swojej mamie. Przykro mi.
Chłopakowi chciało się płakać. Po raz kolejny zawiódł się na najważniejszej osobie w
jego życiu, na własnej matce. Wykorzystała jego uczucia tylko po to, żeby bezczelnie okraść jego
nową rodzinę. A teraz nawet nie zostawiła wiadomości, nawet nie przeprosiła. Chłopak poczuł
rozpacz, ból i gniew. Miał ochotę zemścić się na niej za te wszystkie rzeczy. Odłożył powoli
telefon na stolik. Spojrzał teraz na Sarę, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Dziewczyna była
ciekawa tematu rozmowy. Napisała Alanowi wcześniej, że z powodu burzy zostaną w hotelu. Nie
mógł więc mieć powodów do obaw.
— Co powiedział? — zapytała Sara z zaciekawieniem.
David poczuł nagły przypływ gorąca. Wszystko wokół zaczęło wirować i rozmazywać
się.
— David?
Chłopak poczuł okropny ból głowy, podobny już kiedyś miał. Złapał się teraz obiema
rękami za głowę i syknął z bólu.
— David? Co się dzieje? — pytała bezradna Sara.
— Ja… ja… — nie dokończył David.
Zemdlał z bólu. Usłyszał jeszcze tylko przeraźliwe krzyki Sary. Wołała o pomoc.
— David! Błagam, wstań!
Chłopak był bezradny. Ból przesłonił mu trzeźwość sytuacji.
„To wszystko… To nie miało być tak” — pomyślał, nim zupełnie odpłynął.
Wszyscy odczuwamy emocje, które wpływają na nas w większym lub mniejszym stopniu.
David Stars może być przykładem tego pierwszego. Jedno jest pewne — chłopak nauczył się w
Beacon Hill również zemsty. Strzeż się, Loris Stars, twój jedyny syn z pewnością tak tego nie
pozostawi.
Rozdział 9.
FINAŁ
Wielu z nas przedkłada pracę i obowiązki nad swoje zdrowie. Jednak czy dobrze robimy,
starając się bardziej o karierę? To tylko kwestia czasu, kiedy będziemy mogli odpowiedzieć na to
pytanie.
Minęło kilka dni od tajemniczych wydarzeń w motelowym pokoju. David, jak gdyby
nigdy nic, udawał, że nic się nie stało i dalej grał w koszykówkę, a tamto wydarzenie postanowił
oddalić w niepamięć. Naturalnie nie mógłby dalej trenować przed mistrzostwami, jeżeli
dowiedzieliby się o tym Alan albo Jurate. Z obawy o jego życie z pewnością by mu tego
zabronili. Chłopak nie potrafił kłamać, jednak wykorzystał kradzież swojej matki, by wmówić
Sarze, że zemdlał tylko i wyłącznie przez tak silną dawkę stresu, jakiej wówczas doświadczył.
Dziewczyna bez żadnych pytań zrozumiała to i naturalnie uznała, że nie ma potrzeby
rozpamiętywać tamtego wydarzenia. Wtedy, chwilę po tym jak zemdlał, David wstał o własnych
siłach. Co prawda, był obolały i szczególnie narzekał na ból głowy, ale to chyba oczywiste, że po
takim upadku powinna go boleć. Przynajmniej tak tłumaczyła to sobie Sara. Chłopak doszedł do
wniosku, że coś jednak jest nie tak i postanowił wybrać się do lekarza. Odwlekał to jednak z
powodu mistrzostw. Musiał teraz skupić się wyłącznie na grze. Przecież już jutro drużyna
Bearsów, zespół cheerleaderek i ogrom pokładających w nich nadzieję kibiców wyjeżdżali do
Lexingtown, gdzie po południu miał się odbyć finał mistrzostw stanowych.
— Koniec na dziś — oznajmił trener Preston. — No, chłopaki, jutro nasz wielki dzień.
Dzisiaj macie się wyspać, żeby jutro być w idealnej formie. W przeciwnym razie za zły mecz
będziecie obwiniać się do końca życia.
Chłopcy poszli wziąć prysznic i przebrali się. Każdy z nich, bez wyjątku, był
podekscytowany jutrzejszym dniem, dlatego też nie mogli znaleźć sobie miejsca. David z
Brianem prosto z treningu wrócili do domu. David od czasu incydentu z mamą nie miał ochoty
na nic. Można by rzec, że w pewnym sensie uszło z niego życie. Obiecał Alanowi i Jurate, że
zwróci im pieniądze, a sam zerwał jakikolwiek kontakt z mamą. Od wewnątrz rozsadzała go
jednak chęć zemsty. Jednak nie teraz, jeszcze nie teraz. Było zdecydowanie za wcześnie, a blizna
w sercu otworzyła się na nowo. Brian na wszelki możliwy sposób próbował pomóc chłopcu nie
myśleć o tym. Nawet teraz wszedł na siłę do jego pokoju, włączając bez pozwolenia konsolę.
Przyjaciele zrelaksowali się, grając w NBA, tym samym zastanawiając się, jak to wszystko
będzie jutro wyglądać. Drużyna Lizards, bo to właśnie ona była przeciwnikiem Bearsów w
finale, okazała się o wiele lepsza, niż z początku sądził Brian. Teoretycznie są oni nawet nieco
lepsi od drużyny Davida i Briana, co można było wywnioskować, patrząc na punktację z każdego
ich meczu. Z większością drużyn wygrywali z miażdżącą przewagą. David i Brian wedle zaleceń
trenera postanowili iść wyjątkowo wcześnie spać. Był jeszcze wczesny wieczór, kiedy Brian
wyszedł od Davida. Sam David położył się w łóżku bez kolacji i wieczornej kąpieli. Zagłębił się
w swoich myślach, jak to miał codziennie w zwyczaju. Z tego transu wyrwało go głośne pukanie
do drzwi. W drzwiach stała Sara.
— Przepraszam, że cię obudziłam — odezwała się.
— Nie spałem jeszcze. Rozmyślałem o…
— Jutrze? David, wiem, że jesteś nowy w tym mieście, ale z pewnością nie jesteś nowy w
tym, co robisz. Grasz wyśmienicie i jeżeli ty nie poprowadzisz jutro drużyny do zwycięstwa, to
obawiam się, że nikt inny tego nie zrobi — odpowiedziała z rozpromienionym wzrokiem. — W
zasadzie to chciałam ci tylko życzyć powodzenia — dodała szybko.
— Dzięki — odrzekł David.
Sara uśmiechnęła się, po czym obróciła się do wyjścia. Wtedy David nagle złapał ją i
mocno przytulił. Była to jego własna forma podziękowania.
— Dziękuje ci za to. Dziękuje, że jesteś tutaj i zawsze, kiedy cię potrzebuję.
— Wiem. Jeżeli nie ja, to kto? — zapytała z uśmiechem.
— Naprawdę jesteś dla mnie ważna. Gdyby nie ty, nie wiem, co bym zrobił.
Tak się rozstali, a chłopak udał się z powrotem do łóżka. Tym razem jednak szybko
zasnął.
Nazajutrz David wstał późno. Był wypoczęty jak nigdy. Odkąd tylko otworzył oczy,
poczuł tą niesamowitą presję związaną z dzisiejszym wydarzeniem. Wypił kawę i wziął zimny
prysznic. Następnie udał się do jadalni na posiłek. Oczywiście przy stole głównym tematem
rozmów był dzisiejszy mecz. Sami koszykarze nie zjedli zbyt obfitego posiłku, bo nie było to
wskazane przed tak wyczerpującą grą. Po obiedzie Alan poprosił Davida i Briana na bok.
— Chłopcy. Przepraszam, ale nie mogę być dzisiaj z wami na meczu. Bardzo bym chciał,
ale po prostu nie dam rady. Proszę, nie miejcie mi tego za złe — przeprosił Alan.
— Nie, skąd. Ale tak poza tym to wszystko w porządku? — zapytał Brian.
— W zasadzie to nie bardzo. Jeden z największych biznesmenów tego kraju, Jose Berg,
dowiedział się o moich małych problemach w firmie. Oczywiście chce zrobić teraz wszystko, aby
ją przejąć. Ten konflikt trwa już długo. Dzisiaj dojdzie do jego ostatecznego rozwiązania.
— Myślisz, że mu się uda? — zapytał David z niepokojem.
— To typ człowieka, który nie spocznie, dopóki nie postawi na swoim. The Astrudies to
firma założona jeszcze przez mojego ojca. To z niej czerpiemy większość dochodów, a poza tym
wzbudza we mnie ogromny sentyment. Zrobię wszystko, żeby ją ocalić od brudnych łap tego
człowieka — zapewnił Alan.
— Oczywiście, rób, co do ciebie należy, tato — zapewnił z uśmiechem Brian.
— Uzgodniłem z Sarą, że na bieżąco będzie mnie informować o wynikach meczu.
Skopcie im tyłki! — rzucił zachęcająco Alan.
Chłopcy udali się do swoich pokoi. David spakował się i położył się jeszcze na łóżku.
Chciał uchwycić jeszcze chwilę dla siebie i chociaż odrobinę się zrelaksować. Nie trwało to
jednak długo. Zaraz do jego pokoju wpadł Brian i oznajmił, że muszą już jechać. Chłopcy wsiedli
do samochodu kierowanego przez Juratę, która specjalnie na ten dzień wzięła wolne w pracy.
Razem z nimi zabrała się również Sara. Droga minęła im tak szybko, że nawet nie zauważyli,
kiedy znaleźli się już pod szkołą. Cały parking zastawiony był autami. Poza tym podstawione
były dwa duże autokary dla graczy i cheerleaderek. David nie spodziewał się aż tylu wiernych
kibiców ich drużyny. Byli to ludzie w różnym przedziale wiekowym. Co najważniejsze, pokładali
oni w tych młodych koszykarzach ogromne nadzieje i liczyli na pierwszą w historii tej szkoły
wygraną w mistrzostwach stanowych. David i Brian wzięli swoje bagaże i ruszyli w kierunku
czekającego na nich pojazdu. Z ich samochodu dobiegło jeszcze wołanie Jurate:
— Trzymamy za was kciuki! Uda wam się! Jedziemy zaraz za wami!
Sara też dorzuciła swoje:
— Nie wracajcie bez pucharu! David, pamiętaj, co ci mówiłam!
Na te słowa chłopak przystanął na chwilę i obrócił się w jej kierunku. Spojrzał jeszcze raz
na jej rozpromienioną twarz, powoli zdając sobie sprawę, że jego dawne uczucie do dziewczyny
powraca i to w dodatku ze zdwojoną siłą. Nie to jednak było najważniejsze, przynajmniej nie
teraz. Wsiadł do autokaru i zajął miejsce. Po chwili w środku znalazł się również trener Preston.
Był dziwny. Najwidoczniej ogromna presja przygniotła również i jego. W milczeniu usiadł i
kiwnięciem głowy dał znak kierowcy, żeby ruszać do Lexingtown. Po kilkunastu minutach wstał
jednak i odwrócił się w kierunku rozweselonych i rozmawiających ze sobą chłopców. W tym
momencie wszystkie spojrzenia skupiły się na nim i zapadła totalna cisza.
— Panowie, jesteście moją najlepszą drużyną. Mam nadzieję, że dzisiejszy mecz
bierzecie na poważnie. Cholernie nie chcę wracać do Bostonu bez wygranej — oznajmił.
Chłopcy w milczeniu oglądnęli się za siebie i dostrzegli ogromną kawalkadę aut, jadących
w ślad za autobusem. Z perspektywy obserwatora wyglądało to jak wielki poruszający się zator
samochodowy. Każdy z nich miał chorągiewkę albo transparent z napisem BEARS. Chłopcy
dopiero teraz pojęli powagę sytuacji. W milczeniu postanowili skoncentrować się przed walką.
David nałożył na uszy słuchawki i zaczął słuchać muzyki. To był jego sposób na mobilizację
przed meczem. Zamknął też oczy, myśląc o swoim wymarzonym spotkaniu. W ciągu roku
zaszedł tak daleko. Głupio byłoby to teraz zmarnować. Z całego serca pragnął tej wygranej.
„Przez większość życia ludzie uważali mnie za zero. Teraz to zero pokaże wszystkim, jak
bardzo się mylili” — pomyślał David.
W końcu cała kawalkada autobusowo-samochodowa podjechała na parking szkoły w
Lexingtown. Chłopcy wysiedli z autokaru i na czele z Prestonem powędrowali do hali sportowej.
Na widowni nie było już żadnego wolnego miejsca. Pozajmowane były nawet miejsca stojące.
Każdy z tych młodych i utalentowanych zawodników poczuł się teraz jak prawdziwy gracz NBA,
którego wielu kocha za to, co robi, i pokłada w nim niesamowite nadzieje. Ta chwila była piękna,
chcieli, żeby trwała jak najdłużej, jednak równie mocno pragnęli odnieść dziś sukces. Trener
odwrócił się do grona swoich podopiecznych i opanowanym głosem rzekł:
— Właśnie tu i teraz to wszystko się dzisiaj skończy. Dlatego grajcie tak, żeby nikt z was
nie mógł sobie niczego zarzucić, gdy będzie patrzył jutro w lustro w swoje odbicie. Musicie grać
na maksa.
Po tych słowach chłopcy ruszyli do szatni. W pośpiechu przebrali się w swoje stroje
koloru brunatnego z widocznymi napisami BEARS. To właśnie on dzisiejszego wieczoru był dla
nich święty. Na moment uspokoili się, gdy wszedł do nich Preston. W tej ciszy słychać już było
głos komentatorów spotkania:
— Przed państwem niepokonana do tej pory drużyna gospodarzy, LIZARDS!
Po tej zapowiedzi rozbrzmiał hałas, klaskanie i tupot nóg. Preston zmierzył każdego ze
swoich uczniów wzrokiem i powiedział:
— Jesteście świetni i zadowala mnie sam fakt, że dzisiaj tu jesteśmy. Ale czy wam to
wystarczy? — zapytał.
— Nieee! — odpowiedzieli mu chórem.
— Chcecie wrócić bez niczego?
— Nieee!
— Chcecie wygrać? — trener podniósł głos.
— Taaak!!! — wykrzyczeli zawodnicy.
— To na co tu jeszcze czekacie? Skopcie im dupy!!! — krzyknął Preston.
Chłopcy wbiegli do hali na powitanie komentatorów. Sala była ciemna i nic nie było
widać, oprócz dwóch wielkich smug promieni świetlnych. W obu, naprzeciwko siebie, stały dwie
potęgi, zespoły BEARS i LIZARDS. Wtem cała hala oświetliła się i wszyscy mogli dostrzec na
widowni tę olbrzymią rzeszę ludzką, czekającą niecierpliwie na gwizdek rozpoczynający mecz.
Po wstępnych pozdrowieniach obu kapitanów zespołów i innych rytuałach właściwych takim
chwilom, mecz można było uznać za rozpoczęty.
Zaczęło się.
Sędzia podrzucił piłkę do góry. Skaczącym BEARSÓW był Jerry. I to właśnie on zdobył
piłkę. Biegnący na przeciwną stronę boiska Brian szybko podał do wbiegającego już pod kosz
Davida, a ten zakończył akcję wsadem. Tak właśnie drużyna Bearsów zdobyła pierwsze dwa
punkty. Przeciwnicy nie pozostali jednak obojętni. Szybo wypracowali swoją odpowiedź na te
punkty, zdobywając tym samym swoje. W dziecinny sposób minęli drużynę gości.
— Co wy robicie?! Do środka i na boki! — krzyczał Preston z boku linii boiska.
Parę minut później wynik przedstawiał się niekorzystnie dla Bearsów. Tablica świetlna
pokazywała 12:18 dla drużyny gospodarzy. Brian po raz kolejny czarował piłką, dostrzegając w
oddali wolnego Jerry’ego. Podał mu, niestety przeciwnik zrozumiał plan Briana i przejął szybko
piłkę, kontratakując na kosz drużyny gości. W rezultacie Bearsi znacznie przegrywali pierwszą
kwartę. Ubrana na zielono drużyna Lizardów była niezwykle pewna wygranej. Ich fani krzyczeli
z trybun do przeciwnego zespołu, że są do bani. Zmobilizowało to Bearsów na tyle, że
zmieniając taktykę, trafili kilka razy za trzy punkty i przy końcu drugiej połowy ich wynik był
podobny do przeciwników. Na tablicy świeciło się teraz 24:30 — wciąż z przewagą drużyny
Lizardów. Był właśnie koniec drugiej połowy i przerwa. Ten dzień najwyraźniej nie należał dla
Davida. Jedyne, co dziś pokazał, to wspaniały początek. Później było tylko gorzej. Gubił piłki i
nie potrafił trafić z linii za trzy punkty. Problemy gracza zauważył również trener, poinformował
więc Davida, że w następnej kwarcie nie zagra, na co pozostała część zespołu się oburzyła. Jako
ich lider był przecież najlepszym zawodnikiem w drużynie.
— Co to ma być? Gracie jak panienki! Nie tego się po was spodziewałem! Nie dzisiaj, do
cholery! — krzyczał Preston. — Jak spojrzycie w twarz tym ludziom, którzy przyjechali tu
specjalnie dla was, po to, żeby zobaczyć piękny mecz, którego, do cholery, nigdzie nie widzę!
Była to prawda. Kibice Bearsów pięknie dopingowali swoich pupili, nawet mimo
przegranej. Co chwilę krzyczeli i motywowali swoich zawodników do gry. Faktycznie, do czegoś
powinno to zobowiązywać. Po krótkiej przerwie zawodnicy, już bez Davida, wyszli na boisko.
Dopiero teraz jednak nie szło im zupełnie. W połowie trzeciej kwarty przegrywali już 36:48.
David siedział na ławce rezerwowych, bezradnie obserwując grę swoich kolegów. Wtem do
ławki rezerwowych podbiegła Sara.
— Co ty robisz? — spytała. — Miałeś prowadzić ich do zwycięstwa, a nie do przegranej!
— Nie wiem, coś jest nie tak. Brakuje mi czegoś. Nie mogę się zmobilizować — oznajmił
bezradnie David.
— Zmobilizować? — powtórzyła Sara i pocałowała go w usta.
— Dlaczego? — zdumiał się David.
— Bo cię kocham, ty durniu. Nigdy nie przestałam.
David spojrzał na nią, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Dlaczego akurat teraz mu
to mówi? Dlaczego akurat w tym momencie?
— Ale…
— Pozwól, żeby oni również cię pokochali — oznajmiła Sara.
Zabrzmiał dźwięk kończący trzecią kwartę. Sara, słysząc to, oddaliła się na trybuny.
David wciąż stał, nie bardzo wiedząc, co to właściwie miało znaczyć. Wiedział jedno. Chyba o
taką motywację chodziło. Bardzo chciał wygrać. Chciał zrobić to dla Sary. Cała drużyna podeszła
teraz do trenera. Na tablicy widniał wynik 46:60 dla przeciwnej drużyny. Preston ciągle
motywował i zagrzewał drużynę do walki. Kiedy ponownie zabrzmiał dźwięk rozpoczęcia
kolejnej, ostatniej już kwarty, spojrzał na Davida i rzekł:
— Wchodzisz, synu. Niech Bóg ci dopomoże i wygraj, do cholery! Uratuj nas! —
krzyknął, pokładając w nim swoją ostatnią nadzieję.
Drużyny ponownie znalazły się na boisku. Piłkę mieli właśnie przeciwnicy. Jeden z
zawodników wchodził pod kosz dwutaktem, kiedy został przyblokowany przez Davida.
Wówczas wszyscy kibice Bearsów wstali z miejsc. David podał do Briana, wychodzącego
właśnie na czystą pozycję. Trafił. Trwała już kolejna akcja Lizardów, kiedy piłkę przechwycił
Steve i od razu podał do Davida, który minął dwóch obrońców i zakończył akcję wsadem.
— Stars dokonuje na boisku spustoszenia! — krzyczał podekscytowany komentator.
Coraz więcej akcji i rzutów oddawał zespół Davida. Wciąż jeszcze były nadzieje na
wygraną. Gospodarze trzydzieści sekund przed końcem mieli piłkę. Prowadzili 64:62. Jeden z
napastników przeciwnej drużyny nie złapał teraz źle dogranej piłki. W rezultacie do końca meczu
zostało szesnaście sekund, prowadzili Lizardsi. Bearsi zaczynali z boku boiska. Steve podał do
uwalniającego się właśnie Davida, a ten czarował piłkę i oddał ją Brianowi. Do końca zostało
sześć sekund. Brian wchodził właśnie pod kosz. Komentator odliczał sekundy do końca
spotkania.
— Cztery! Trzy!
Brian uwolnił się i kiedy wszyscy myśleli, że trafi remisujący kosz, ten w ostatniej chwili
podał do stojącego na linii za trzy punkty Davida.
— Dwa!
David złapał i od razu wyskoczył, rzucając piłkę.
— Jeden!
Wszyscy na trybunach w Lexingtown wstali z miejsc i zamarli. Piłka leciała w kierunku
kosza. Wszystkie oczy zwrócone były właśnie na nią. Wydawało się, jakby ta chwila trwała
wiecznie. Zwycięstwo albo przegrana. Nikt nie był już teraz niczego pewien, nikt w tym czasie
nawet nie myślał. W końcu piłka wpadła do kosza.
— Tak! Piękny kosz! BEARS! To oni wygrali dzisiaj po wspaniałym meczu różnicą
jednego punktu! — krzyczał do mikrofonu rozemocjonowany komentator.
Wszyscy kibice zwycięskiej drużyny wybiegli z trybun do skaczącej ze szczęścia na
samym środku hali grupki chłopców. Wszyscy teraz byli jak jedna ciesząca się rodzina. W
powietrzu unosiły się balony, konfetti, a w głośnikach rozbrzmiała legendarna piosenka Queen —
We are the champions.
— Stary! Jesteś wielki! Dokonałeś tego! — krzyczeli zawodnicy do Davida.
Sam trener Preston uronił łzy szczęścia. Było to bowiem jego pierwsze zwycięstwo
mistrzostw stanowych. Do Davida podbiegła Sara i przytuliła go mocno.
— Biegnę zadzwonić do taty! — krzyknęła z tłumu.
David, ledwo to słysząc, skinął tylko głową. Sara przez chwilę rozglądała się dookoła,
szukając jakiegoś ustronnego miejsca. Kiedy dziewczyna weszła do pomieszczenia dla trenera,
David dostrzegł schodzącego z trybun Alana. Naturalnie chłopak, widząc to, podbiegł od razu do
niego.
— Davidzie, wiedziałem, że ci się uda! — zaczął i objął go ramieniem.
— Dzięki. Co tu robisz? Nie miałeś być na spotkaniu? — zapytał chłopiec.
— Najwidoczniej dzisiejszy dzień sprzyja nam obu. Berg odpuścił sabotaż mojej firmy. I,
co najciekawsze, przepisał wszystko, dosłownie wszystko, nieznanej jak na razie osobie.
Wszystkie jego akcje, firmy i nawet największe dzieło, The Berg Way. To jedna z największych i
najlepiej prosperujących firm w kraju. To wszystko przepisał jednej osobie, która stała się
jednocześnie miliarderem. Dasz wiarę?
— Nieźle — dodał David z dziwnym uśmiechem na twarzy. — Muszę iść do Sary.
Właśnie poszła gdzieś w cichy zakątek, by do ciebie zadzwonić — oznajmił David i pobiegł do
pokoju trenerskiego.
Kiedy wszedł, zamknął za sobą drzwi. Sara była zaskoczona jego widokiem. Odłożyła
telefon i odwróciła się w jego stronę.
— Nie musisz dzwonić. Alan jest tutaj. Przed chwilą z nim rozmawiałem.
— Jak to? Przecież miał mieć ważne spotkanie.
— To długa historia, a ja nie mam teraz na to czasu — odpowiedział.
— Aż tak obrosłeś w piórka po zwycięstwie? — zapytała z ironią.
— Nie o tym mówię. Chodzi o ciebie.
— Słuchaj, to, co powiedziałam…
— Masz rację. Ja też cię kocham. Cholernie się przyciągamy i nie chcę już temu
zaprzeczać. Chcę być z tobą. Reszta po prostu się nie liczy.
— Chodź tu, ty mój bohaterze — powiedziała Sara i chwyciła Davida.
Oboje zaczęli się całować i rozbierać, niczym zwierzęta, rzucając z biurka różne
dokumenty.
Wielu z nas potrzebuje odpowiedniej motywacji, która pomaga nam racjonalnie działać i
myśleć. Niektóre z tych motywacji przybierają różne formy, ale nawet te dziwniejsze ukrywają
pewną magiczną moc. W tym wypadku mocą tą była duszona gdzieś głęboko w sercu miłość. Na
szczęście przybrała ona postać młodej, pięknej i rudowłosej dziewczyny.
Rozdział 10.
PODARUNEK
Każdy z nas, bez wyjątku, ma swój jeden dzień w roku. Przez cały czas wyczekujemy go i
odliczamy dni do jego nadejścia. Wtedy tylko on jeden liczy się i spośród innych jest
najważniejszy. Jedni obchodzą go hucznie, a drudzy zaś spędzają te chwile w domu przed
telewizorem. Każdy sposób jest dobry. Jedyne, o czym powinniśmy pamiętać, to nasze własne
urodziny.
Jeszcze trzy tygodnie temu nikt nie pomyślałby, że David Stars swoje urodziny będzie
obchodził jako gwiazda finałowego meczu mistrzostw stanowych. Dzisiaj nikt nie miał co do
tego wątpliwości. Jest on niebywałą gwiazdą.
— Wiem, że planujesz coś specjalnego na dzisiaj — zaznaczył David.
— Taak? I co z tego? — zapytała Sara.
— Chcę wiedzieć, co to będzie — zażądał David, w tym samym przegryzając czasie
kanapkę.
— Nic wielkiego. Chciałam, żebyśmy zjedli kolację przy świecach w jakiejś dobrej
restauracji.
— To wszystko? — zdziwił się David.
— Mało? Wiem, że urodziny to wyjątkowy dzień. Dlatego chciałam, żebyś je spędził
tylko ze mną — oznajmiła.
— Żadnej imprezy? — zapytał zawiedziony.
— Żadnej. To już postanowione — oznajmiła Sara stanowczo.
Do kuchni wszedł Alan. Ucieszył się widokiem pary. David i Sara nie ukrywali już przed
nikim swojego związku, a wręcz przeciwnie, podkreślali to przy każdej nadarzającej się okazji.
— Witam, moje gołąbeczki — oznajmił radośnie.
— O, hej — odpowiedział David. — Powiedz, czy nie sądzisz, że urodziny powinno się
spędzać na hucznej imprezie? W końcu tylko raz ma się osiemnaście lat. W zasadzie jestem już
dorosły.
— Nie, czemu? Myślę, że kolacja we dwoje będzie idealna — oznajmił Alan.
— A nie mówiłam? — wytknęła Sara.
— Nie, no, co z wami nie tak? Chcę się bawić…
— Rozumiem przez to, że nie chcesz spędzić ze mną romantycznego wieczoru, tak? —
zapytała Sara ze smutną minką.
— Wiesz, kochanie, że urodziny z tobą to bomba, ale…
— Więc dobrze, wszystko już ustalone — stwierdziła Sara.
David, zgodnie z umową, po obiedzie wybrał się na bilard w towarzystwie Briana. Byli
tam też kumple Davida ze szkolnej drużyny. Wszyscy zrobili zbiórkę pieniędzy i zebrali całkiem
niezłą sumkę, za którą kupili Davidowi przepiękny zegarek na rękę z wygrawerowanym z boku
napisem BEARS. Chłopak nie tylko się ucieszył, ale wręcz wzruszył, co skutecznie starał się
ukryć. Po pewnym czasie gry w kręgle wybrali się do kasyna. Tam tracili pieniądze na
różnorodnych maszynach i ruletce. Chłopak stracił poczucie czasu, pogrążając się w grze. Brian
oznajmił, że jest już późno i wszyscy mają coś do zrobienia. Przypomniał też Davidowi o
umówionym wcześniej spotkaniu z Sarą. David pojechał od razu do domu, by wziąć prysznic i
przebrać się w strój wieczorowy, czyli garnitur. Miał problem z założeniem krawatu. Zabrał go w
końcu w ręce do pokoju Sary. Spotkał ją już w korytarzu. Była niezwykle piękna. Ubrana w
bordową sukienkę do kolan, wyglądała w niej zniewalająco. Sara pomogła Davidowi zawiązać
krawat i wspólnie wybrali się do restauracji na zarezerwowaną już przez dziewczynę kolację przy
świecach. Kiedy weszli do budynku, było ciemno. Po chwili zapaliło się światło, a przed oczyma
chłopaka ukazali się jego przyjaciele, rodzina oraz wiele, wiele innych osób, którzy z każdej
strony krzyczeli:
— Niespodzianka!
Uradowany David odwrócił się do Sary i mocno ją przytulił, dziękując za przyjęcie
urodzinowe. Po chwili na salę wniesiony został tort. Naturalnie wszyscy spróbowali
gigantycznego, podobnego do weselnego, wypieku. Po chwili cała sala bawiła się, kosztując
różnych wyrafinowanych potraw oraz tańcząc. David, patrząc w dół z krętych schodów na tłum
bawiących się ludzi, zdał sobie sprawę, że mimo wszystkich nieprzyjaznych rzeczy tego roku,
zdecydowanie był to najlepszy czas w jego życiu. Z biedy przeszedł do największej jakości
luksusu. Kto by pomyślał, że na jego cześć zostanie kiedyś wyprawione tak niezwykłe przyjęcie.
Do chłopca podeszła Sara i chwyciwszy go za rękę, zaprowadziła do osobnego gabinetu w
lokalu.
— Nie dałam ci jeszcze mojego prezentu — oznajmiła.
— Jeżeli to prezent, o którym myślę, to chyba może zaczekać. Co powiedzą goście? —
zapytał.
— W zasadzie myślałam o tym, ale nie, głuptasie, to nie to — śmiejąc się, oznajmiła Sara.
— Proszę, to dla ciebie — i wręczyła chłopakowi malutkie pudełeczko.
David otworzył je od razu i wyjął z niego śliczną złotą bransoletę z wielkim napisem
ALWAYS TOGHETER3. Założył ją na rękę i pocałował mocno dziewczynę. Tą miłosną scenę
przerwał im wchodzący właśnie do pokoju Alan.
— Davidzie, masz jeszcze jednego gościa, który bardzo chce się z tobą zobaczyć —
oznajmił Alan ze złowieszczą miną.
Kiedy chłopak zszedł po schodach, a następnie wyszedł z budynku. jego oczom ukazał się
wujek James. David zatrzymał się, wahając się, jak ma się zachować. Pomyślał, że James pewnie
znowu wpakował się w jakieś tarapaty. Ten jednak od razu na wejściu zaznaczył, że nie ma
żadnych problemów. David objął go więc mocno. James wyglądał inaczej. Był ubrany w drogi
garnitur, na ręce miał złoty zegarek i, co najciekawsze, przyjechał limuzyną.
— James. Co słychać? Tak dawno cię nie widziałem. Nie odzywasz się. Myślałem nawet,
że coś się stało — zapytał David.
— Wszystko jest super! Przyjechałem, żeby złożyć ci życzenia i dać prezent — zapewnił
chłopca James.
— Dzięki, ale nie musiałeś mi nic kupować. Jeszcze niedawno potrzebowałeś pieniędzy,
więc to chyba trochę nierozważne wydawać tak bez sensu forsę.
— Rozumiem cię, ale naprawdę wszystko się zmieniło. I w zasadzie to nic ci nie kupiłem.
— Zmieniło się? O czym ty mówisz?
— Pewien czas temu dowiedziałem się przypadkiem o kłopotach firmowych Alana.
Niejaki Berg planował przejąć jego firmę i pewnie by mu się to udało, gdyby nie ja.
— Nie rozumiem.
— Pamiętasz, ostatnim razem uratowałeś mi życie, bo potrzebowałem pięćdziesięciu
tysięcy. Była to kasa wyrzucona nie na marne. Cholera, śledziłem go całymi dniami przy pomocy
wspólników.
— O mój Boże! To ty! To tobie oddał całe swoje oszczędności! Alan opowiadał mi o
nieznajomym, ale nigdy nie pomyślałbym, że to będziesz właśnie ty! — krzyknął ze zdziwienia
David.
— Tak, ogromna liczba przekrętów, pobicia a nawet liczne zdrady żony. Strasznie
dobrałem mu się do dupy.
— I tak po prostu zgodził się oddać ci wszystko?
— Miał do wyboru: albo oddać mi wszystkie swoje akcje, firmy i takie tam pierdoły, a
jednocześnie zostawić sobie zarobiony już majątek, lub iść do sądu. A gwarantuję ci, że wówczas
zostałby bez niczego. Straciłby wszystko, nawet żonę, która odegrała kluczową rolę. Chyba
naprawdę ją kochał, bo gdy tylko zacząłem o niej mówić, od razu się zgodził.
— Nie mogę uwierzyć, że jesteś obecnie jednym z największych udziałowców w kraju —
oznajmił lekko zszokowany, ale i szczęśliwy David.
— Błąd. Nie ja nim jestem — powiedział James i wręczył chłopcowi teczkę. —Są w niej
dokumenty. Wszystko, włącznie z The Berg Way, przepisałem tobie. Sobie zostawiłem zaledwie
dwadzieścia procent udziałów, więc i tak jestem miliarderem. Mówiłem ci, że o tobie nie
zapomnę.
Chłopak zamarł. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Gapił się teraz bezradnie w teczkę.
— Jesteś teraz jednym z największych miliarderów w kraju. Gratulacje — dopowiedział
James. — Aaa, no i zapomniałbym… wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin —
dodał James, śmiejąc się szeroko.
Każde urodziny przynoszą nam niebywałe niespodzianki. Prezenty są jednym z najbardziej
wyczekiwanych momentów, ale nikt z nas nie spodziewa się jak bardzo. Szczególnie, jeżeli są nim
dokumenty, dzięki którym jest się najbogatszym nastolatkiem w kraju. David Stars dzisiaj tego
doświadczył. Swoje urodziny będzie więc z pewnością oblewał do późna.
3 Always together (ang.) — zawsze razem (tłum. red.).
Rozdział 11.
TAJEMNICA
Sława i bogactwo mogą nam niebywale pomóc. Ale nawet ludzie z jej kręgów nie do
końca mogą być szczęśliwi. Wszystko jest dobrze kiedy na jaw nie wychodzą przykre i często
niezrozumiałe fakty.
David jechał właśnie w limuzynie. Usłyszał dźwięk telefonu. To był Craig, jego prawa
ręka. Zajmował się on wszystkimi ważnymi sprawami finansowymi, a sam David ufał mu
bezgranicznie.
— Panie Stars, zrobiłem to, o co mnie pan prosił — oznajmił głos w telefonie.
— Z jakim efektem?
— Znalazłem pańską matkę. Mieszka w pokoju hotelowym w Haverhill. Jest jeszcze
coś… — zawiesił głos.
— Dzięki, Craig. Już tam jadę — powiedział chłopak, po czym rozłączył się.
David chciał porozmawiać, a właściwie zemścić się na matce, jednocześnie odpłacając jej
za krzywdy.
— Zmieniamy trasę. Jedziemy do domu — odrzekł David do kierowcy.
— Mam zawrócić z drogi na The Stars Way i udać się do domu?
— Tak. Zaraz po tym zarezerwujesz jeden bilet na samolot do Haverhill.
— Oczywiście, panie Stars — powiedział kierowca.
Chłopak od czasu zostania miliarderem wspólnie ze swoimi doradcami zajmował się
większością swoich interesów. Do nazwy słynnej firmy The Berg Way dodał swoje nazwisko.
David nie zdążył jeszcze ochłonąć, gdy telefon ponownie zadzwonił. Po raz kolejny był to Craig.
— Craig, o co chodzi? Myślałem, że to wszystko, co masz mi do powiedzenia.
— Nie bardzo, panie Stars. Jest coś jeszcze.
— Mianowicie?
— Pańska mama nie mieszka w pokoju sama. Właściwie to ten pokój wynajęty jest na
kogoś innego.
— Kim jest ta osoba?
— Zameldowany jest pod nazwiskiem Jack Stars.
Co czujemy, dowiadując się, że nasze całe życie było jednym wielkim kłamstwem? Do
kogo mamy udać się po pomoc, skoro nie możemy ufać nawet własnym rodzicom? Ile tak
naprawdę jesteśmy w stanie znieść, aby do końca poznać prawdę? Jedno jest pewne. Nikt z nas
nie chciałby tego przeżyć. A nasz bohater? Jego przyszłość pozostaje wielką niewiadomą.