Tytuł oryginału
God and Stephen Hawking. Whose Design Is It Anyway?
© Copyright 2011 John C. Lennox. Original edition
published in English under the title God and Stephen Hawking
by Lion Hudson plc, Oxford, England
© Copyright for this edition by Wydawnictwo
W drodze, 2017
Redaktor prowadzący
Lidia Kozłowska
Redakcja
Lidia Kozłowska
Korekta
Michał Karp, Agnieszka Czapczyk
Konsultacja merytoryczna
Łukasz Mścisławski OP
Łamanie
Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych
Radosław Krawczyk
ISBN 978-83-7906-167-9
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów
W drodze sp. z o.o.
Wydanie I, 2017
ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań
tel. 61 852 39 62, faks 61 850 17 82
sprzedaz@wdrodze.pl www.wdrodze.pl
Dla Rachel, Jonathana i Benjamina, darów
Stwórcy, dzięki którym stałem się ojcem.
Podziękowania
Kieruję słowa podziękowania do profesora Nigela Cutlanda i profesora
Alistera McGratha za ich konstruktywne rady.
Przedmowa
Napisałem tę krótką książkę w nadziei, że pomoże moim czytelnikom
zrozumieć niektóre z najważniejszych kwestii stanowiących sedno
współczesnej debaty dotyczącej Boga i nauki. Z tego właśnie powodu
starałem się, ilekroć było to możliwe, unikać terminów i zagadnień
technicznych, koncentrując się zamiast tego na logice wywodu. Jestem
przekonany, że na wszystkich spośród nas, posiadających wykształcenie
przyrodnicze lub matematyczne, ciąży odpowiedzialność za to, w jaki sposób
opinia publiczna będzie pojmować nauki przyrodnicze. Naszym szczególnym
obowiązkiem jest pokazywać, że nie wszystkie twierdzenia naukowców są
twierdzeniami naukowymi, a tym samym nie stoi za nimi autorytet
rzeczywistej nauki, nawet jeśli takowy im się często błędnie przypisuje.
Dotyczy to, rzecz jasna, także i mojej osoby, i dlatego proszę czytelnika,
by poddawał skrupulatnej analizie moje starannie dobrane argumenty. Jestem
matematykiem, jednak ta książka nie traktuje o matematyce i dlatego
poprawność wyników matematycznych, którą być może udowodniłem
w innych publikacjach, nie gwarantuje poprawności tego, co przedstawiłem
na tych stronach. Ufam jednak, że czytelnicy będą w stanie śledzić moją
argumentację aż do jej ostatecznych wniosków. Poddaję zatem to, co tu
napisałem, ich osądowi.
Wstęp
Wszyscy dzisiaj mówią o Bogu. Bez wątpienia rozprawiają o Nim naukowcy,
publikując jedna za drugą książki o takich tytułach jak Język Boga Francisa
Collinsa, Bóg urojony Richarda Dawkinsa, Bóg: błędna hipoteza Victora
Stengera, Historia Boga Roberta Winstona, i tak dalej, i tak dalej.
Niektóre z tych książek stały się niespodziewanie bestsellerami. Ludzie
oczywiście chcą usłyszeć, co w kwestii Boga mają do powiedzenia
przedstawiciele nauk przyrodniczych. Wcale to nie dziwi, ponieważ nauka
w naszym dzisiejszym, wyrafinowanym świecie cieszy się autorytetem
intelektualnym i kulturowym. Wynika to po części z tego, że z niebywałym
powodzeniem udaje się jej tworzyć wynalazki techniczne, z dobrodziejstwa
których wszyscy korzystamy, a po części z tego, że potrafi nas inspirować,
pomagając głębiej wejrzeć w cuda Wszechświata, o których opowiadają nam
wyświetlane w telewizji pięknie nakręcone filmy popularno-naukowe.
Z tego powodu wiele osób, coraz bardziej świadomych tego, że korzyści
materialne, które daje nauka, nie zaspokajają najgłębszych potrzeb naszego
człowieczeństwa, zwraca się do naukowców, by dowiedzieć się od nich, czy
mają coś do powiedzenia w kwestii ważkich pytań dotyczących naszej
egzystencji. Dlaczego istniejemy? Po co żyjemy? Dokąd zmierzamy? Czy ten
Wszechświat to wszystko, co istnieje, czy też jest jeszcze coś poza nim?
Tego rodzaju pytania każą nam nieuchronnie myśleć o Bogu. I dlatego
miliony z nas chcą wiedzieć, co ma o Nim do powiedzenia nauka. Niektóre
ze wspomnianych wyżej bestsellerów wyszły spod pióra ateistów. Niemniej,
co trzeba podkreślić, nie wszyscy wymienieni wyżej autorzy są osobami
niewierzącymi. To zaś mówi nam od razu, że byłoby czymś bardzo naiwnym
przedstawiać całą dyskusję o Bogu jako nieuchronny konflikt między wiarą
a nauką. Przedstawianie relacji między nauką a wiarą w kategoriach konfliktu
już dawno utraciło rację bytu. Weźmy na przykład pierwszego autora z naszej
listy, Francisa Collinsa, dyrektora Krajowego Instytutu Zdrowia (National
Institute of Health) w Stanach Zjednoczonych i byłego szefa projektu
poznania ludzkiego genomu (Human Genome Project). Poprzednim szefem
projektu był Jim Watson, który razem z Francisem Crickiem otrzymał
Nagrodę Nobla za odkrycie struktury DNA. Collins jest chrześcijaninem,
Watson ateistą. Obaj są wybitnymi naukowcami, co dowodzi, że nie dzielą
ich poglądy naukowe, lecz światopogląd. To prawda, mamy w naszej debacie
do czynienia z rzeczywistym konfliktem, ale nie jest to konflikt nauki
z religią. To opozycja między teizmem a ateizmem, naukowcy zaś znajdują
się po obu stronach barykady.
I to właśnie czyni tę debatę jeszcze bardziej interesującą, ponieważ
możemy dzięki temu skoncentrować się na pytaniu, o które naprawdę nam
chodzi: czy nauka prowadzi nas do Boga, odwodzi od Niego, czy też
pozostaje w tej kwestii neutralna?
Trzeba powiedzieć od razu, że jedna rzecz nie ulega wątpliwości.
Obserwowany znaczący wzrost zainteresowania Bogiem przeczy tak zwanej
hipotezie sekularyzacji, która zbyt pospiesznie zakładała, że w następstwie
oświecenia religia – przynajmniej w Europie – zacznie zanikać i dokona
ostatecznie żywota. A tymczasem niewykluczone, że to właśnie dostrzegana
porażka sekularyzmu sprawia, iż pytanie o Boga pnie się coraz wyżej na
liście istotnych dla nas kwestii.
Jak twierdzą cieszący się renomą dziennikarze tygodnika „The
Economist”, John Micklethwait i Adrian Wooldridge, mamy do czynienia
z „powrotem Boga” i to nie tylko w przypadku ludzi niewykształconych.
„W przeważającej części świata to właśnie awansująca społecznie,
wykształcona klasa średnia, która, jak przewidywali Marks i Weber, odrzuca
zabobony, prowadzi do eksplozji wiary”
. Zrozumiałe jest zatem, że tego
rodzaju trend budzi wściekłość propagatorów sekularyzmu, zwłaszcza
naukowców deklarujących ateizm.
Ich głosy protestu najgłośniej słychać w Europie, być może z tego
powodu, że ateiści są świadomi, iż właśnie w Europie mają najwięcej do
stracenia. I chyba się nie mylą, bo tu i ówdzie pojawiają się oznaki
wskazujące na to, że zaczynają przegrywać. Richard Dawkins, nadal na czele
sfory, gorączkowo podkręca potencjometr, z głośnego krzyku przechodząc
we wrzask, gdy załamuje się logika jego wywodu – a przynajmniej tak się
wydaje, i to nawet innym ateistom. Chce za wszelką cenę „budzić
świadomość” opinii publicznej, rekrutując w tym celu jak największą liczbę
uczniów, by rozpowszechniali jego wiarę w to, że ateizm stanowi jedyny
intelektualnie godny szacunku pogląd na świat istniejący w sferze publicznej.
Elementem prowadzonej przez niego kampanii stały się nawet plakaty
umieszczane na autobusach
i letnie obozy ateistyczne dla dzieci, nie mówiąc
oczywiście o plakietkach z dużym czerwonym „A” (od „ateista”) i całej
gamie inteligentnie zaprojektowanych T-shirtów.
Nie wiem, czy w związku z tą właśnie kampanią, czy też niezależnie od
niej, ale tak czy owak, do chóru ateistów dołączył potężny głos
przedstawiciela nauk przyrodniczych, a mianowicie głos fizyka, Stephena
Hawkinga. Nagłówki gazet i paski wiadomości telewizyjnych na całym
świecie komunikowały: „Stephen Hawking twierdzi, że Wszechświat nie
został stworzony przez Boga” lub „Stephen Hawking twierdzi, że w fizyce
nie ma miejsca na Boga” i liczne temu podobne warianty. Informacje te
odnosiły się do dopiero co opublikowanej nowej książki napisanej wspólnie
przez Hawkinga i Leonarda Mlodinowa, zatytułowanej Wielki projekt
.
Książka w mgnieniu oka znalazła się na pierwszych miejscach list
bestsellerów.
Publiczne
wyznanie
ateizmu
przez
osobę
takiego
intelektualnego kalibru jak Hawking nakręciło jeszcze bardziej całą dyskusję.
Przyczyniło się także do wzrostu sprzedaży książki.
Co zatem mamy o tym wszystkim myśleć? Czy to zamyka sprawę? Czy
nie ma już o czym dyskutować? Czy wszyscy teolodzy powinni natychmiast
zrezygnować ze swoich katedr, a duchowni i osoby udzielające się we
wspólnotach kościelnych zamknąć na cztery spusty świątynie? Czy
Arcymistrz Fizyki zaszachował Projektanta Wszechświata?
To bezsprzecznie wspaniały powód do chluby twierdzić, że skazało się
Boga na wygnanie. Jakkolwiek by było, wierzyła w Niego większość
wielkich ludzi nauki z przeszłości. Wielu nadal wierzy. Czy Galileusz,
Kepler, Newton i Maxwell, by wymienić tylko kilku z nich, całkowicie mylili
się w tej kwestii?
Stawka jest bardzo wysoka i dlatego musimy bez wątpienia poprosić
Hawkinga, by przedstawił jakieś dowody na poparcie swojego twierdzenia.
Czy jego argumenty rzeczywiście się ostaną, gdy podda się je dokładnej
analizie? Wydaje mi się, że mamy prawo to wiedzieć.
Nigdy się jednak tego nie dowiemy, jeśli się im wpierw nie przyjrzymy.
Zróbmy to zatem.
J. Micklethwait, A. Wooldridge, Powrót Boga. Jak globalne ożywienie wiary zmienia świat, przeł. J.
Grzegorczyk, Poznań 2011, s. 29.
Na plakatach umieszczono napis: „Bóg prawdopodobnie nie istnieje, a zatem przestań się martwić
i ciesz się życiem”. Powiązanie Boga z zamartwianiem się to bez wątpienia mistrzostwo przeinaczenia.
Ciekaw jestem, kto to wymyślił. A co się tyczy tego „prawdopodobnie”…
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, przeł. J. Włodarczyk, Warszawa 2015.
1
Wielkie pytania
Stephen Hawking to bez wątpienia najsłynniejszy z żyjących dzisiaj
naukowców. Przed swoim niedawnym przejściem na emeryturę piastował na
Uniwersytecie Cambridge katedrę należącą niegdyś do Isaaca Newtona – The
Lucasian Chair of Mathematics. Hawking pełnił obowiązki szefa tej katedry
godnie i z oddaniem. Królowa brytyjska Elżbieta II odznaczyła go Orderem
Towarzyszy Honoru, a w ciągu swej kariery akademickiej otrzymał wiele
doktoratów honoris causa uczelni na całym świecie, będących dowodem
uznania dla jego osiągnięć naukowych.
Stephen Hawking jest także symbolem dzielności i hartu ducha, ponieważ
od ponad czterdziestu lat cierpi z powodu wyniszczających jego organizm
skutków stwardnienia zanikowego bocznego. Większą część swego życia
spędził przykuty do wózka inwalidzkiego, a jedyną dostępną dla niego formą
komunikacji ze światem pozostaje zaprojektowany i zbudowany specjalnie
dla niego elektroniczny syntezator mowy. Natychmiast rozpoznawalny
„głos” tego syntezatora znają ludzie na całym świecie.
Wraz z wieloma wybitnymi kolegami i studentami Hawking sięga
rozumem ku granicom fizyki matematycznej i kojarzony jest, jak się wydaje,
przede wszystkim z badaniem przeczących ludzkiej intuicji tajemnic
czarnych
dziur.
Wyniki
jego
prac
przewidują
zjawisko
zwane
„promieniowaniem Hawkinga”. Jeśli jego istnienie zostanie potwierdzone
eksperymentalnie, będzie to z pewnością odkrycie zasługujące na Nagrodę
Nobla.
W swoim bestsellerze zatytułowanym Krótka historia czasu
przedstawił
językiem zrozumiałym dla zwykłego śmiertelnika zawiłości świata fizyki
fundamentalnej (aczkolwiek wielu czytelników przyznawało, że książka była
dla nich za trudna). Po tej publikacji było jeszcze kilka innych książek
napisanych w podobny sposób, które okazały się dość udaną próbą
zainteresowania szerszej publiczności tym, co dzieje się w świecie wielkiej
nauki.
Ponieważ Hawking zajmuje się w swoich książkach początkiem
Wszechświata, siłą rzeczy musiał zająć się kwestią istnienia Boga Stwórcy.
Co ciekawe, Krótka historia czasu pozostawiła tę kwestię kusząco otwartą,
gdyż Hawking kończy ją cytowanym od tamtej pory często twierdzeniem, że
gdyby fizykom udało się stworzyć „teorię wszystkiego” (a więc teorię
unifikującą cztery podstawowe siły przyrody: oddziaływanie słabe,
oddziaływanie
silne,
oddziaływanie
grawitacyjne,
oddziaływanie
elektromagnetyczne), poznalibyśmy „myśli Boga”
.
W swojej najnowszej książce Wielki projekt, napisanej wspólnie
z Leonardem Mlodinowem
, Hawking wyzbywa się poprzedniej
powściągliwości i podważa wiarę w to, że świat został stworzony przez
Boga. Jego zdaniem to nie wola Boga, lecz prawa fizyki dostarczają nam
rzeczywistego wyjaśnienia tego, jak zaistniał Wszechświat. Nieuchronną
konsekwencją tych praw jest – jak twierdzi – Wielki Wybuch: „Ponieważ
istnieje grawitacja, Wszechświat może i będzie stwarzał się z niczego”
.
Tytuł książki, Wielki projekt, będzie sugerował wielu osobom myśl, że
istnieje jakiś Wielki Projektant Wszechświata, tymczasem książka została
pomyślana tak, by właśnie temu zaprzeczyć. Wielki i wspaniały wniosek
Hawkinga brzmi: „Spontaniczna kreacja jest przyczyną, dla której istnieje
raczej coś niż nic, dla której istnieje Wszechświat i dla której istniejemy my.
Nie trzeba przywoływać Boga, by odpalił fajerwerk i stworzył
Wszechświat”
W tej książce chcę się przede wszystkim zająć nie nauką, którą tworzy
Hawking, lecz wnioskami, jakie z niej wyciąga na temat istnienia,
a właściwie nieistnienia Boga. Chociaż wielu przyjmuje za przełomowe
twierdzenie Hawkinga, iż nauka pokazuje nam, że Bóg jest niepotrzebny,
twierdzenie to nie jest niczym nowym. Inni naukowcy od wielu lat głoszą
podobne twierdzenia, utrzymując, iż zapierającą dech w piersiach,
wyrafinowaną złożoność otaczającego nas świata da się zinterpretować,
odwołując się jedynie do podstawowego tworzywa Wszechświata
(masy/energii) lub do praw fizyki opisujących jego zachowanie, takich jak
prawo grawitacji. Prawdę mówiąc, trudno na pierwszy rzut oka zrozumieć,
w jaki sposób ostatnia książka Hawkinga miałaby wnosić coś nowego do
tego, co pisał w Krótkiej historii czasu.
Książkę otwiera lista ważkich pytań stawianych przez ludzi od
niepamiętnych czasów: „Czy możemy zrozumieć Wszechświat, w którym się
znaleźliśmy? Jaki jest Wszechświat? Jaka jest natura rzeczywistości? Skąd
się to wszystko wzięło? Czy Wszechświat wymaga stwórcy?”
. Te pytania,
przywoływane przez tak wybitną osobę, rozpalają wyobraźnię czytelnika
oczekującego, że oto sławny na cały świat naukowiec przedstawi swoje
poglądy dotyczące niektórych najgłębszych kwestii metafizycznych. Bo
przecież trzeba przyznać, że czymś fascynującym jest wsłuchiwać się, jak
jakiś wielki umysł poddaje pod rozwagę pytania filozoficzne, które zadaje
sobie od czasu do czasu każdy i każda z nas.
Niewłaściwe rozumienie filozofii
Jeśli się tego spodziewamy, i tym razem czeka nas szok, gdyż już
w następnym zdaniu Hawking machnięciem ręki zbywa filozofię i tak pisze
o tych pytaniach: „Tradycyjnie rzecz ujmując, są to pytania z obszaru
filozofii, ale dziś filozofia jest martwa, nie nadąża za rozwojem współczesnej
nauki, zwłaszcza fizyki. To uczeni niosą obecnie znicz odkrycia w naszych
poszukiwaniach wiedzy”
Pomijając niczym nieuzasadnioną pychę takiego twierdzenia, której
przejawem jest odprawienie z kwitkiem filozofii (dyscypliny szanowanej
i dobrze reprezentowanej na jego własnym uniwersytecie w Cambridge),
stanowi ono niepokojący dowód na to, że co najmniej jeden naukowiec – sam
Hawking – do tego stopnia nie nadąża za filozofią, że nie jest świadom tego,
iż na kartach swojej książki, od jej początku do końca, uprawia właśnie
filozofię.
Pierwszym, co rzuca się w oczy u Hawkinga, jest to, że jego twierdzenie
dotyczące filozofii jest niczym innym jak twierdzeniem filozoficznym. Nie
jest to, rzecz jasna, twierdzenie naukowe; jest to twierdzenie metafizyczne na
temat nauki. Tym samym jego twierdzenie, iż filozofia jest martwa, jest
sprzeczne samo w sobie. Jest to klasyczny przykład niespójności logicznej.
Stosunek Hawkinga do filozofii kontrastuje wyraźnie ze stosunkiem
Alberta Einsteina, przedstawionym w liście opowiadającym się za
kształceniem fizyków w historii i filozofii nauki:
Zgadzam się całkowicie z tobą co do znaczenia i wartości edukacyjnej metodologii
oraz historii i filozofii nauki. Bardzo wiele osób w dzisiejszych czasach, nawet tych
parających się zawodowo nauką, przypomina mi kogoś, kto widział tysiące drzew, ale
nigdy jeszcze nie widział lasu. Znajomość tła historycznego i filozoficznego uwalnia
człowieka od przesądów jego pokolenia, których ofiarą pada większość naukowców.
Taka wolność, którą daje nam wgląd filozoficzny, odróżnia moim zdaniem zwykłego
rzemieślnika czy specjalistę od rzeczywistego poszukiwacza prawdy
.
Ponadto trzeba zauważyć, że słowa Hawkinga, iż „to uczeni niosą
obecnie znicz odkrycia w naszych poszukiwaniach wiedzy”, pobrzmiewają
scjentyzmem, czyli przekonaniem, że nauka jest jedyną drogą do prawdy.
Tego rodzaju przekonanie cechuje ruch myśli sekularnej, określany mianem
„nowego ateizmu”, aczkolwiek za nowość uznać trzeba w tym wypadku
agresywny sposób prezentowania przezeń swoich idei, a nie ich zawartość
intelektualną.
W wypadku każdego naukowca, nie mówiąc już o gwieździe światowej
nauki, okazywanie lekceważącego stosunku do filozofii z jednej strony,
z drugiej zaś opowiadanie się za wewnętrznie sprzecznym stanowiskiem
filozoficznym to niezbyt mądry krok, zwłaszcza na początku książki pisanej
po to, by przekonać innych do swego zdania.
Sir Peter Medawar, laureat Nagrody Nobla, zwrócił uwagę na to
niebezpieczeństwo już dawno temu w doskonałej książce Advice to a Young
Scientist (Rady dla młodego naukowca), która powinna być obowiązkową
lekturą dla wszystkich naukowców:
Dla naukowca nie ma szybszego sposobu, by zdyskredytować siebie i własną profesję,
aniżeli zadeklarować z pełną powagą – zwłaszcza gdy nikt nie domaga się od nas tego
rodzaju deklaracji – iż zna lub niebawem będzie znać odpowiedzi na wszystkie
pytania, które są warte zainteresowania człowieka. Co się zaś tyczy pytań, które
wymykają się naukowej odpowiedzi, nie są to pytania lub są to „pytania pozorne”,
które stawiają tylko prostaczkowie i tylko ludzie naiwni twierdzą, że potrafią na nie
odpowiedzieć
Dalej Medawar pisze tak: „Wyraźnym dowodem istnienia granic
poznania naukowego jest to, że nauka nie potrafi odpowiedzieć na
podstawowe i dziecinne pytania dotyczące pierwszych i ostatnich rzeczy; na
pytania w rodzaju: Jak to się wszystko zaczęło? Po co tu jesteśmy? Jaki jest
sens życia?”
. Dodaje równocześnie, że szukając odpowiedzi na takie
pytania, musimy się zwrócić do cechującej się wyobraźnią literatury i religii.
Tak samo jednoznacznie o granicach nauki wypowiada się Francis
Collins: „Nauka traci swoją moc, kiedy pojawiają się takie pytania, jak:
Dlaczego zaistniał wszechświat? Jaki jest sens ludzkiego istnienia? Co stanie
się z nami po śmierci?”
Nie trzeba dodawać, że Medawar i Collins to naukowcy z pasją
wykonujący swój zawód. Widać zatem wyraźnie, że można być oddanym
swojej pracy naukowcem o wybitnych osiągnięciach, a równocześnie mieć
świadomość, że nauka nie potrafi odpowiedzieć na wszystkie pytania, nie
wyłączając niektórych najbardziej ważkich, które może postawić człowiek.
Panuje na przykład powszechna zgoda co do tego, że bardzo trudno
odnaleźć w nauce podstawę dla ludzkiej moralności. Dobrze rozumiał to
Albert Einstein. Uczestnicząc w 1930 roku w Berlinie w debacie poświęconej
nauce i religii, powiedział, że nasze ludzkie poczucie piękna i instynkt
religijny „wspomagają władzę rozumu w jego dążeniu do największych
osiągnięć. Mamy rację, mówiąc o moralnych podstawach nauki, nie można
jednak odwrócić tego twierdzenia i mówić o naukowych podstawach
moralności”
. Następnie Einstein zauważa, iż nauka nie może stanowić
podstawy dla moralności: „każda próba redukcji etyki do formułek
naukowych musi skończyć się niepowodzeniem”
Richard Feynman, także laureat Nagrody Nobla, podziela pogląd
Einsteina: „Nawet najpotężniejsze czynniki i zdolności nie niosą wyraźnych
instrukcji, jak z nich korzystać. Podam przykład. Wielkie nagromadzenie
wiedzy na temat tego, w jaki sposób działa świat fizyczny, przekonuje nas
jedynie, że z tym działaniem jest związana pewnego rodzaju bezsensowność.
Nauka nie wypowiada się bezpośrednio na temat dobra i zła”
. W innym
miejscu stwierdza, że „wartości etyczne pozostają poza granicami królestwa
nauki”
Tymczasem Hawking wydaje się przeczyć temu wszystkiemu,
przypisując nauce rolę wykraczającą poza to, co wchodzi w zakres jej
możliwości. Nie koniec na tym, ponieważ zdyskredytowawszy filozofię,
w następnej chwili wygłasza twierdzenia filozoficzne. A to dlatego, że kiedy
Hawking interpretuje i wprzęga naukę do odpowiedzi na najważniejsze
i ostateczne pytania, takie jak pytanie o istnienie Boga, uprawia tym samym
metafizykę. Zaznaczmy od razu, że wcale go za to nie obwiniam. Ja sam będę
się zajmował cały czas w tej książce metafizyką. Chodzi mi jedynie o to, że
Hawking – jak się zdaje – nie jest tego świadom.
Przypatrzmy się jeszcze raz dokładniej jego pytaniom. Oto ich pierwsza
lista:
Czy możemy zrozumieć Wszechświat, w którym się znaleźliśmy?
Jaki jest Wszechświat?
Jaka jest natura rzeczywistości?
Skąd się to wszystko wzięło?
Czy Wszechświat wymaga stwórcy?
Drugie pytanie to pytanie o charakterze naukowym; to typowe pytanie
o to, „jak” coś się dzieje i nie zajmuje się kwestią ostatecznego celu
Wszechświata. Pozostałe pytania z listy to fundamentalne kwestie
filozoficzne.
Druga lista pytań Hawkinga znajduje się na końcu pierwszego rozdziału
książki.
Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?
Dlaczego my istniejemy?
Dlaczego właśnie ten konkretny zbiór praw, a nie inny?
Są to także dobrze znane wielkie pytania filozofii.
Nie przeczę, rzecz jasna, że głos nauki ma także swój wkład w próbę
odpowiedzi na te pytania; nie jest to jednak, żadną miarą, głos jedyny ani
nawet, siłą rzeczy, najważniejszy.
Filozofia, jak twierdzi Hawking, jest już martwa, równocześnie jednak
zdaje się wierzyć, że można ją natychmiast wskrzesić! Pisze bowiem: „Oto
Ostateczna Zagadka Życia, Wszechświata i Wszystkiego”, a następnie
dodaje: „Postaramy się rozwikłać ją w tej książce”
Niewłaściwe rozumienie Boga
Gdy człowiek przejedzie raz skrzyżowanie na czerwonym świetle, to
prawdopodobnie zrobi to potem jeszcze nie raz, a nawet wiele razy – i tak
właśnie jest w tym wypadku. Niewłaściwe pojmowanie przez Hawkinga
istoty filozofii ujawnia się w niewłaściwym pojmowaniu Boga. Pisze on:
„Brak wiedzy o tym, jak funkcjonuje natura, sprawił, że w dawnych czasach
człowiek wymyślił bogów, którzy mieli władać każdym aspektem ludzkiego
życia”
. Następnie informuje nas, że wszystko to zaczęło się zmieniać, gdy
na scenę wkroczyli myśliciele greccy, tacy jak Tales z Miletu, co miało
miejsce mniej więcej dwa tysiące sześćset lat temu. Wraz z nimi „pojawiła
się myśl, że przyrodą rządzą logiczne zasady, które można odkryć. W ten
sposób rozpoczął się długi proces zastępowania fantazji o władzy bogów
koncepcją Wszechświata rządzonego prawami natury i powstałego według
planu, który kiedyś uda nam się zrozumieć”
.
Powyższe twierdzenia Hawkinga sprawiają wrażenie, jak gdyby pojęcie
Boga lub bogów było dla niego egzemplifikacją ludzkiej ignorancji; jak
gdyby Bóg był dla niego „Bogiem luk”, który będzie coraz bardziej znikał
z horyzontu ludzkiej świadomości w miarę postępów w nauce wypełniającej
luki w naszej wiedzy, aż któregoś dnia zniknie całkowicie, niczym uśmiech
kota z Cheshire z Alicji w krainie czarów. W przeszłości w naukowym
obrazie świata istniało wiele luk zajmowanych przez Boga; Hawking jednak
twierdzi, że w fizyce nie ma już miejsca na Boga, gdyż fizyka wyeliminowała
ostatnią lukę, w której można by Go znaleźć, czyli moment stworzenia.
Włożyliśmy oto na miejsce dokładnie pasujący ostatni element naukowej
układanki i mamy przed sobą zamknięty obraz Wszechświata.
Tylko krok dzieli takie stanowisko od twierdzenia, iż niezbędnym
warunkiem uprawiania nauki jest bycie ateistą.
Przypatrzmy się najpierw ziarnu prawdy w tym, co mówi Hawking. Gdy
nad naszymi głowami rozlega się grzmot, a my – jak niektórzy ludzie
w starożytności – zakładamy, że w ten sposób Bóg komunikuje nam swój
gniew, trudno uznać to za postawę sprzyjającą dokładnemu zbadaniu,
dlaczego czasami niebo grzmi. Dopiero jeśli przyjmiemy za punkt wyjścia to,
że nie ma żadnych bogów objawiających swój gniew grzmotami, możemy
badać w sposób naukowy różne zjawiska przyrody.
Dlatego rzeczywiście, najpierw musimy przestać deifikować siły
przyrody, by móc ją swobodnie badać. Ten rewolucyjny krok w naszym
myśleniu to – jak zauważa Hawking – zasługa greckich filozofów przyrody,
takich jak Tales, Anaksymander i Anaksymenes, przedstawicieli szkoły
milezyjskiej, żyjących ponad dwa i pół tysiąca lat temu.
Myślicieli tych nie zadowalały mitologiczne opisy świata utrwalone przez
Homera i Hezjoda na przełomie ósmego i siódmego wieku przed naszą erą.
Starali się wyjaśniać świat w kategoriach procesów naturalnych i odnotowali
na swoim koncie kilka znaczących sukcesów naukowych. Talesowi
przypisuje się poprawne obliczenie długości roku ziemskiego, obliczenie –
dzięki wykorzystaniu metod geometrycznych – wysokości piramid na
podstawie ich cieni i oszacowanie wielkości Ziemi i Księżyca.
Niewykluczone także, że Tales przewidział dokładnie zaćmienie Słońca
w 585 roku p.n.e. Anaksymander wynalazł zegar słoneczny i zegar odporny
na warunki atmosferyczne i sporządził pierwsze mapy świata i nieba.
Przedstawicieli szkoły milezyjskiej trzeba zatem uznać za najwcześniej nam
znanych
„naukowców”,
aczkolwiek
słowo
„naukowiec”
(scientist)
wprowadził do angielszczyzny dopiero w dziewiętnastym wieku William
Whewell.
W kontekście naszej dyskusji ważna jest postać Ksenofanesa z Kolofonu
(ok. 570–478 p.n.e.), niedaleko Izmiru w dzisiejszej Turcji, który próbował
zrozumieć znaczenie skamielin organizmów morskich znalezionych na
Malcie. Zasłynął jednak przede wszystkim tym, że w cięty sposób rozprawił
się z mitologicznym oglądem świata. Zauważył, że bogom przypisywano
zachowania, które przez ludzi były traktowane jako godne potępienia;
bogowie bywali oszustami, złodziejami i cudzołożnikami. Ksenofanes nie
bez powodu utrzymywał, że tacy bogowie zostali ukształtowani na obraz
ludzi, którzy w nich wierzyli: Etiopowie mają bogów śniadych
i płaskonosych, mieszkańcy Tracji przedstawiali ich jako błękitnookich
i o rudych włosach. A potem dodawał zgryźliwie: „Gdyby woły, konie i lwy
miały ręce i umiały nimi malować i tworzyć posągi, jak to czynią ludzie,
malowałyby bogów z ciałami podobnymi do własnych, konie z końskimi,
woły z wolimi”
. A zatem dla Ksenofanesa tacy bogowie byli dziecinną
fikcją, wywodzącą się z płodnej wyobraźni ludzi, którzy w nie wierzyli.
Mamy jeszcze wpływowego greckiego filozofa i wyznawcę teorii
atomistycznej, Epikura (urodzonego w 341 roku p.n.e., krótko po śmierci
Platona), twórcę epikureizmu. Epikur także pragnął zrezygnować
z odwoływania się do mitów w wyjaśnianiu świata, by w ten sposób
udoskonalić nasze rozumienie. „Na wiele innych sposobów można (…)
tłumaczyć powstawanie piorunów, byleby tylko trzymać się jak najdalej od
mitów; a będzie się trzymał z dala od mitów ten, kto wiernie idąc
za zjawiskami, będzie na ich podstawie wnioskował o rzeczach
niewidocznych”
Takie odrzucenie bogów, wraz z mocnym postanowieniem, by przyjrzeć
się dokładnie zjawiskom natury rozumianym dotąd wyłącznie jako rezultat
działania tychże bogów, prowadziło nieuchronnie do zaniku mitologicznej
interpretacji świata, torując drogę postępowi nauki.
Dodajmy jednak od razu, że Ksenofanes nie był jedynym starożytnym
myślicielem krytykującym politeistyczny ogląd świata. Co więcej, nie był
pierwszym takim myślicielem. Prawdopodobnie nieznany mu (nie mamy na
ten temat zbyt wielu informacji), żyjący wiele wieków wcześniej hebrajski
przywódca Mojżesz ostrzegał: „gdy podniesiesz oczy ku niebu i ujrzysz
słońce, księżyc i gwiazdy, i wszystkie zastępy niebios, obyś nie pozwolił się
zwieść, nie oddawał im pokłonu i nie służył” (Pwt 4,19)
. Później prorok
Jeremiasz, około 600 roku p.n.e., w podobny sposób potępiał absurdalność
ubóstwiania przyrody i oddawania czci słońcu, księżycowi i gwiazdom.
Dotarliśmy w ten sposób do zasadniczego błędu, który, jak się zdaje,
umknął uwadze Hawkinga. Ten błąd to wyobrażanie sobie, że pozbycie się
bogów czyni koniecznym pozbycie się Boga. Dla Mojżesza i proroków
Izraela absurdem było oddawanie pokłonów różnym deifikowanym
elementom Wszechświata, takim jak słońce, księżyc czy gwiazdy. Równie
absurdalne było jednak w ich przekonaniu nie wierzyć w Boga Stwórcę,
który stworzył cały Wszechświat i ich samych, i nie oddawać Mu należnej
czci.
Zaznaczmy od razu, że Mojżesz i prorocy nie propagowali żadnej
radykalnie nowej idei. Nie musieli od-bóstwiać świata tak jak Grecy z tego
prostego powodu, że nigdy nie wierzyli w takich bogów, w jakich oni
wierzyli. Przed przesądami uchroniła ich wiara w Jednego Prawdziwego
Boga, Stworzyciela Nieba i Ziemi. Mojżesz i prorocy protestowali przeciwko
„wprowadzaniu” takich bogów, w których wierzyli Grecy, do kultury już
wcześniej monoteistycznej.
Oznacza to, że bałwochwalczy i politeistyczny Wszechświat Homera
i Hezjoda nie był pierwotnym obrazem świata ludzkości. Niemniej często
można odnieść takie właśnie wrażenie, czytając książki poświęcone nauce
i filozofii (w tym Wielki projekt), których autorzy wychodzą od starożytnych
Greków, by, całkowicie słusznie, podkreślić znaczenie wyzbycia się
mitologicznego
obrazu
świata,
zapominając,
o
dziwo,
zauważyć
równocześnie,
że
Izraelici
protestowali
zawzięcie
przeciwko
bałwochwalczym opisom świata na długo przedtem, nim zaczęli to robić
Grecy. Tego rodzaju przeoczenie zaciemnia fakt, iż to właśnie politeizm, jak
się wydaje, stanowi wypaczenie pierwotnej wiary w Jednego Boga Stwórcę.
Właśnie to wypaczenie należało skorygować, przywracając wiarę w Stwórcę,
a nie pozbywając się jej jak zbędnego balastu. To samo jest prawdą i dzisiaj.
Aby uniknąć nieporozumień, przyjrzymy się bliżej przepaści
rozdzielającej poglądy na świat starożytnych Greków i Izraelitów
i zobaczmy, że jest ona ogromna i nie do zasypania. Werner Jaeger,
komentując poemat Hezjoda Teogonia (Narodziny bogów), tak pisze:
Jeśli porównujemy grecką hipostazę tworzącego świat Erosa z hipostazą Logos
w hebrajskiej relacji o stworzeniu, zauważamy głęboką różnicę w poglądzie na świat
obu ludów. Logos jest substancjalizacją intelektualnej właściwości lub mocy Boga
Stwórcy, który znajduje się poza światem i daje temu światu istnienie przez swoje
osobiste fiat. Bogowie greccy znajdują się w świecie; wywodzą się z Nieba i Ziemi
(…), a spłodzeni są przez potężną moc Erosa, który również należy do wnętrza świata
jako wszechrodząca pierwotna siła. Podlegają już więc temu, co moglibyśmy nazwać
prawem naturalnym. (…) Kiedy myśl Hezjoda ustąpi wreszcie miejsca myśleniu
prawdziwie filozoficznemu, bóstwa będzie się poszukiwać wewnątrz świata, nie zaś
poza nim, jak czyni to teologia judeochrześcijańska, która rozwija się z Księgi
Rodzaju
Uderzające jest zatem to, że Ksenofanes, mimo iż był głęboko zanurzony
w kulturze politeistycznej, nie popełnił błędu polegającego na utożsamieniu
Boga z bogami i pozbyciu się Go razem z nimi. Ksenofanes wierzył
w jednego Boga panującego nad światem. Pisał między innymi: „[Istnieje]
jeden Bóg, (…) niepodobny do śmiertelników formą i myślą (…), lecz
zupełnie bez wysiłku wstrząsa wszystkim mocą umysłu”
Hawking nie zakłada chyba, że damy się złapać na prostą sztuczkę
polegającą na tym, że wyrzucając na śmietnik prymitywne koncepcje Boga
lub bogów, odsyłamy tym samym do lamusa religię. A mimo to, świadomie
bądź nieświadomie, myli Boga z bogami. To zaś prowadzi go nieuchronnie
do zupełnie błędnego rozumienia Boga jako „Boga luk”, stopniowo
usuwanego z naszej świadomości za sprawą postępu nauki. Takiego Boga nie
spotykamy jednak w żadnej z liczących się religii monoteistycznych,
w których Bóg nie jest „Bogiem luk”, lecz autorem całego przedstawienia.
Nie jest On także, jeśli już o tym mowa, Bogiem deistów, który odpalił
fajerwerk i stworzył Wszechświat, a potem udał się na zasłużoną emeryturę
w dalekie strony i w żaden sposób nie obchodzi Go nasz obecny los.
Bóg stworzył Wszechświat i bezustannie podtrzymuje go w istnieniu. Bez
Boga fizycy tacy jak Stephen Hawking i Leonard Mlodinow nie mieliby
czego badać.
W szczególności zaś Bóg jest stwórcą zarówno tego, co już we
Wszechświecie rozumiemy, jak i tego, czego jeszcze nie rozumiemy. Nie
trzeba też dodawać, że to właśnie te aspekty i elementy, które rozumiemy,
przynoszą nam najwięcej dowodów Jego istnienia i działania. Tak jak rośnie
mój podziw dla geniuszu artysty lub inżyniera, gdy rozumiem lepiej jakieś
dzieło sztuki lub cud techniki, podobnie coraz większa jest moja cześć wobec
Stwórcy, gdy poznaję coraz lepiej stworzony przez Niego Wszechświat.
S. Hawking, Krótka historia czasu: od wielkiego wybuchu do czarnych dziur, przeł. P. Amsterdamski,
Warszawa 1990 (w późniejszych latach kilka innych wydań).
Tamże, s. 161.
Od tej pory, by nie rozwlekać wywodu, będę mówił o tej pracy jako o książce Hawkinga. Nie
oznacza to w żaden sposób braku szacunku dla jej współautora, L. Mlodinowa.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 219.
Tamże.
Tamże, s. 9.
Tamże.
Nieopublikowany list Einsteina do Roberta A. Thorntona, datowany na 7 grudnia 1944 r. (EA 6–
574), Einstein Archive, Hebrew University, Jerusalem, cyt. za: D. Howard, Albert Einstein
as Philosopher of Science, „Physics Today” 2005, nr 58(12), s. 34.
P. Medawar, Advice to a Young Scientist, London 1979, s. 31.
Tamże; zob. także tenże, The Limits of Science, Oxford 1984, s. 66.
F. Collins, Język Boga. Kod życia. Nauka potwierdza wiarę, przeł. M. Yamazaki, Warszawa 2008, s.
13.
Na temat tego i innych stanowisk Einsteina w kwestii relacji między nauką a religią, zob.
rozstrzygającą pracę M. Jammera, Einstein and Religion, Princeton 1999. Powyższy cytat znajduje się
na s. 69.
R. Feynman, Sens tego wszystkiego, przeł. S. Bajtlik, Warszawa 1999, s. 32.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 9.
W kręgu przedsokratyków: Anaksymander, Heraklit, Ksenofanes, Parmenides, Empedokles,
Anaksagoras, wybrał i wstępem poprzedził Wit Jaworski, przeł. W. Heinrich, Kraków 1992, s. 33.
Epikur, List do Pytoklesa, za: Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, przeł.
K. Leśniak, Warszawa 1982, s. 634.
Cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. V,
Pallottinum, Poznań 1999 – przyp. tłum.
W. Jaeger, Teologia wczesnych filozofów greckich, przeł. J. Wocial, Kraków 2007, s. 45–46.
A. Drozdek, Teologia Ksenofanesa, „Studia Philosophiae Christiana” 2001, nr 37(2), s. 90.
2
Bóg czy prawa przyrody?
Kwestia logiki:
samostwarzający się Wszechświat?
Jeden z najważniejszych wniosków Wielkiego projektu brzmi następująco:
„Ponieważ istnieje prawo grawitacji, Wszechświat może i będzie się stwarzał
z niczego”
. Zacznę od ogólnego komentarza odnośnie do tego kluczowego
wyrazu wiary Hawkinga.
Twierdzi on, jak widzieliśmy wcześniej, że filozofia jest martwa. Tyle że
jednym z głównych zadań filozofii jest uczyć ludzi sztuki poprawnego
definiowania, logicznej analizy i właściwej argumentacji. Czy Hawking
rzeczywiście chce nam powiedzieć, że i ta sztuka jest martwa? Z pewnością
nie. Niemniej wydaje się, że niektórym z jego argumentów wyszłoby na
dobre, gdyby zwracał większą uwagę na klarowność definicji i analizę
odznaczającą się logiką. Zaczniemy od cytowanego dopiero co stwierdzenia.
Pierwsze pytanie, które należy zadać, brzmi: co dla Hawkinga znaczy
„nic” w jego twierdzeniu, iż „Wszechświat może i będzie się stwarzał
z niczego”? Zwróćmy równocześnie uwagę na założenie pojawiające się
w pierwszej części tego twierdzenia: „Ponieważ istnieje prawo grawitacji…”.
Hawking zakłada zatem, że istnieje prawo grawitacji. Należy też założyć, że
jest równocześnie przekonany, iż istnieje także grawitacja, z tego prostego
powodu, że abstrakcyjne matematyczne prawo samo w sobie byłoby puste,
gdyby niczego nie opisywało; wrócimy do tej kwestii później. W tej chwili
ważne jest dla mnie to, że grawitacja bądź prawo grawitacji nie jest
„niczym”, jeśli tylko używa tego terminu w jego zwykłym, filozoficznie
poprawnym znaczeniu na oznaczenie „nie-bytu”. Jeśli używa słowa „nic”
w innym znaczeniu, powinien nam był o tym powiedzieć.
Na pozór Hawking wydaje się zatem twierdzić równocześnie, że
Wszechświat jest stworzony z niczego i z czegoś – nie jest to zbyt obiecujący
początek. W rzeczy samej można by tu dodać dla pewności, że kiedy fizycy
mówią o „niczym”, często mają na myśli, jak się wydaje, próżnię kwantową,
która w żadnym razie nie jest niczym. Prawdę mówiąc, to właśnie do tego
nawiązuje bez wątpienia Hawking, kiedy pisze: „Jesteśmy wytworem
kwantowych fluktuacji w bardzo wczesnym Wszechświecie”
W dalszej części książki, odejmując wartość rzeczywistą, ustala wartość
łącznej energii pustej przestrzeni na zero, a następnie zdaje się zakładać, iż
wartość tej energii rzeczywiście wynosi zero, bo stawia pytanie: „Jeżeli
całkowita energia Wszechświata zawsze musi być równa zeru i jeśli
stworzenie ciała wymaga energii, to w jaki sposób cały Wszechświat mógłby
zostać stworzony z niczego?”
. Moim zdaniem, to dość wątpliwe posunięcie.
A może to wszystko to jedynie ciut za „wiele hałasu o nic”?
Co się tyczy logiki drugiej części twierdzenia Hawkinga – „Wszechświat
może i będzie się stwarzał z niczego” – wcale nie jest lepiej. Jest to
twierdzenie wewnętrznie sprzeczne. Jeśli mówimy, że X stwarza Y,
zakładamy przede wszystkim istnienie X, bo tylko w ten sposób może zostać
powołane do istnienia Y. Wynika to wprost z sensu wyrażenia „X stwarza
Y”. Jeśli zatem mówimy, że „X stwarza X”, wynika z tego, że zakładamy
istnienie X po to, by wyjaśnić istnienie X. Mamy tu w sposób oczywisty
wewnętrzną sprzeczność i niespójność logiczną – nawet jeśli X oznacza dla
nas cały Wszechświat! Zakładać istnienie Wszechświata, by wyjaśnić jego
istnienie, przypomina bardziej zdanie wyjęte z Alicji w krainie czarów, a nie
naukę.
Rzadko się zdarza, by w jednym twierdzeniu można było znaleźć dwa
różne poziomy sprzeczności, ale Hawking, jak się zdaje, skonstruował takie
właśnie twierdzenie. Mówi nam, że Wszechświat bierze się z niczego, które
okazuje się być czymś (pierwsza sprzeczność), a potem dodaje, że
Wszechświat stwarza sam siebie (druga sprzeczność). To jednak nie
wszystko. Jego przekonanie, że jakieś prawo przyrody (w tym wypadku
prawo grawitacji) wyjaśnia istnienie Wszechświata, jest także wewnętrznie
sprzeczne, gdyż istnienie prawa przyrody z samej swej definicji zależeć musi
bez wątpienia od uprzedniego istnienia przyrody, którą ma opisywać. Więcej
o tym, czym są prawa przyrody, napiszę później.
A zatem główna konkluzja książki okazuje się nie tylko wewnętrznie
sprzeczna, co już samo w sobie jest wystarczającą katastrofą, lecz potrójnie
wewnętrznie sprzeczna. Filozofowie mogą w tej chwili odczuwać pokusę, by
spuentować to krótko i treściwie: „Takie są skutki twierdzenia, że filozofia
jest martwa!”.
W konkluzji Hawkinga pobrzmiewa echo słów oksfordzkiego chemika
Petera Atkinsa (także słynnego ateisty), który był przekonany, iż
„czasoprzestrzeń generuje w procesie własnej samoorganizacji swe własne
cząstki”
. Atkins nazywa to zjawisko zasadą kosmicznego bootstrapu (ang.
„Cosmic Bootstrap”), odwołując się w ten sposób do wewnętrznie sprzecznej
sytuacji kogoś, kto chciałby podnieść samego siebie, ciągnąc się za cholewki
butów. Jego kolega z tej samej uczelni, filozof religii Keith Ward, ma bez
wątpienia rację, gdy zauważa, że jawnej wewnętrznej sprzeczności
twierdzenia Atkinsa dorównać może jedynie równie jawna wewnętrzna
sprzeczność wymyślonego przez niego terminu i zauważa, iż „niemożliwe
jest z punktu widzenia logiki, by przyczyna powodowała jakiś skutek, jeśliby
nie istniała przed nim”
. Ward konkluduje: „Hipoteza Boga i hipoteza
kosmicznego języka u cholewki buta wcale z sobą nie konkurują. Zawsze
mieliśmy rację, sądząc, że działanie ludzi bądź wszechświatów pragnących
samodzielnie się podnieść lub wyciągnąć z niebytu, ciągnąc w tym celu za
języki u cholewek butów, jest skazane na porażkę”
Wszystko to ma na celu pokazać, że nonsens pozostaje nonsensem, nawet
jeśli głoszą go światowej sławy naukowcy. Nielogiczność tego rodzaju
twierdzeń trudniej dostrzec właśnie dlatego, że wygłaszają je naukowcy
i dlatego opinia publiczna, co zrozumiałe, przyjmuje je jako twierdzenia
poparte autorytetem nauki. Dlatego właśnie trzeba przypominać, że nie są to
twierdzenia naukowe i że każde twierdzenie, niezależnie od tego, czy
wypowiada je naukowiec, czy ktokolwiek inny, należy poddać logicznej
analizie. Prestiż i autorytet nie rekompensują wadliwej logiki.
Niepokój musi budzić fakt, iż takie nielogiczne przedstawianie
Wszechświata, który stwarza sam siebie, nie jest w książce Hawkinga jakimś
marginalnym stwierdzeniem. Przeciwnie, wydaje się, że to jego kluczowy
argument. A jeśli kluczowy argument nie ma żadnej siły argumentacyjnej,
cóż jeszcze więcej można powiedzieć?
Niemniej, z racji tego, że w argumentacji Hawkinga dużą rolę odgrywają
prawa natury (a zwłaszcza prawo grawitacji), będziemy musieli przyjrzeć się
bliżej temu, co wygląda na poważne niezrozumienie natury i zakresu
działania takich praw.
Natura praw natury
Hawking zauważa, iż początkowo w myśli greckiej nie rozróżniano praw
ludzkich od praw natury, i jako klasyczny przykład podaje Heraklita (ok.
535–ok. 475 p.n.e.), który sądził, że słońce porusza się po nieboskłonie,
ponieważ ucieka przed żądną zemsty boginią sprawiedliwości. Pogląd,
zgodnie z którym byty nieożywione posiadały umysł i odznaczały się
intencjonalnością, promował Arystoteles i narzucił go kulturze zachodniej na
blisko dwa tysiąclecia.
Hawking przypomina nam, że pojęcie praw natury we współczesnym
rozumieniu tego słowa sformułował po raz pierwszy Kartezjusz (1596–1650).
Oto, jak Hawking definiuje prawa natury: „Współczesny uczony
powiedziałby, że prawo natury to wysnuta na podstawie zaobserwowanej
powtarzalności reguła i że wynikają z niej przewidywania wykraczające poza
sytuacje, które posłużyły do jego sformułowania”
. Dobrze znany przykład
takiego prawa to twierdzenie, że „słońce wstaje na wschodzie”. Z drugiej
strony, twierdzenie: „łabędzie są białe” nie jest prawem natury. Nie wszystkie
łabędzie są białe; niewykluczone, że kolejny łabędź, którego zobaczymy,
będzie czarny.
Rzecz jasna, gdy mówimy, że twierdzenie, iż „słońce wstaje na
wschodzie”, to prawo natury, opieramy się na szeregu przyjmowanych
milcząco założeń. Jak zauważył David Hume, filozof reprezentujący nurt
szkockiego oświecenia, to, że widzieliśmy już tysiąc razy wschód słońca,
wcale nie jest dowodem na to, że jutro znowu go zobaczymy. Do cytowanego
przed chwilą twierdzenia o wschodzie słońca musimy zatem dodać
zastrzeżenie w rodzaju: „jeśli nie zmienią się okoliczności”, „jeśli słońce nie
eksploduje” itp.
W rzeczy samej, na pozór proste pojęcie prawa natury okazuje się nie być
wcale takie proste. Czy prawa, aby być prawami, muszą obowiązywać
wszędzie z taką samą dokładnością i bez żadnych wyjątków? Pomyślmy
o słynnych prawach ruchu Newtona. Są na tyle dokładne, by na ich
podstawie przeprowadzić obliczenia umożliwiające lądowanie na Księżycu,
nie radzą sobie jednak z prędkościami bliskimi prędkości światła, gdzie
potrzebna jest bardziej dokładna teoria względności Einsteina.
Innymi słowy, nie wystarczy jedynie ustalić treści praw Newtona.
Musimy ponadto określić przynajmniej zakres ich obowiązywania.
Pochodzenie praw natury
Hawking stawia w swojej książce trzy pytania dotyczące praw natury:
Skąd się wzięły?
Czy istnieją odstępstwa od nich, na przykład cudy?
Czy istnieje tylko jeden zestaw możliwych praw?
Hawking mówi nam, że tradycyjna odpowiedź na pierwsze pytanie, której
udzielali wielcy pionierzy nauki, tacy jak Galileusz, Kepler, Kartezjusz
i Newton, brzmiała następująco: prawa przyrody są dziełem Boga. I dodaje:
„Jest to jednak po prostu definicja Boga jako uosobienia praw przyrody.
Dopóki nie obdarzy się Boga dodatkowymi atrybutami, takimi jakie
cechowały Boga Starego Testamentu, posłużenie się Bogiem w odpowiedzi
na pierwsze pytanie prowadzi tylko do zastąpienia jednej tajemnicy drugą”
.
Tyle że Bóg, w którego wierzyli Galileusz, Kepler, Kartezjusz i Newton,
nie był jedynie ucieleśnieniem praw przyrody. Był (i jest) odznaczającym się
inteligencją Stwórcą, który podtrzymuje świat w istnieniu; osobą, a nie
zbiorem abstrakcyjnych praw. I w rzeczy samej, był Bogiem Biblii. A zatem
twierdzenie Hawkinga wprowadza pewien zamęt.
Ja sam mówiłem przed chwilą o prawach Newtona, nie o prawach Boga.
Powód tego jest oczywisty. To Newton sformułował prawa streszczające
zachowanie się ciał w ruchu w określonych warunkach. Prawa Newtona
opisują regularności, wzorzec, do którego dostosowuje się ruch we
Wszechświecie przy założeniu określonych warunków początkowych.
Niemniej to Bóg, a nie Newton, stworzył świat odznaczający się takimi
prawidłowościami i wzorcami. To Bóg był ostatecznym sprawcą tego, że
umysł Newtona był na tyle przenikliwy, a jego intelekt obdarzony taką mocą,
iż dostrzegł on te prawa i nadał im elegancką formę matematyczną. Te prawa
zatem są w tym sensie dziełem Newtona.
Niedorzecznym byłoby z pewnością twierdzenie, iż przypisując te prawa
Newtonowi, definiujemy równocześnie Newtona jako ucieleśnienie praw
natury. Równie błędne jest twierdzić to samo w odniesieniu do Boga.
Niewykluczone, że niektórzy pragną definiować Boga jako zbiór praw
przyrody. Wydaje mi się, że to właśnie, praktycznie rzecz biorąc, robi
Hawking, gdy przypisuje tym prawom moce stwórcze. Tego rodzaju
niewłaściwe pojmowanie Boga nie ma nic wspólnego z Bogiem, w którego
wierzyli Galileusz, Kepler, Newton i Kartezjusz.
Bóg czy prawa fizyki?
Błędne rozumienie przez Hawkinga Boga, pojmowanie Go jako „Boga luk”
ma dla jego książki poważne konsekwencje. Myślenie w rodzaju „im więcej
nauki, tym mniej Boga”, prowadzi go nieuchronnie do błędu (popełnianego
często także przez Richarda Dawkinsa i innych) polegającego na tym, że każe
nam wybierać między Bogiem a nauką, lub też – jak to ma miejsce
w wypadku Hawkinga – między Bogiem a prawami fizyki. Wypowiadając
się na temat M-teorii (będącej dla niego kandydatką na ostateczną,
unifikującą wszystko teorię fizyki), Hawking pisze: „Według M-teorii nasz
Wszechświat nie jest jedynym wszechświatem, przeciwnie, wynika z niej, że
z niczego wyłoniła się olbrzymia mnogość wszechświatów”
Byt nadprzyrodzony lub bóg to podmiot sprawczy wykonujący jakieś
działanie. W wypadku Boga Biblii, podmiot ten jest osobą. Hawking,
odrzucając taki podmiot, przypisuje moc stwórczą prawu fizyki, tyle że
prawo fizyki nie jest podmiotem sprawczym. Hawking popełnia tutaj
klasyczny błąd niewłaściwej kategoryzacji, myląc dwa całkowicie różne
rodzaje bytu: prawo fizyki i podmiot sprawczy. Wybór, który stawia przed
nami, to fałszywa alternatywa. Pomylił dwa poziomy wyjaśniania:
sprawczość i prawo. Bóg jest wyjaśnieniem Wszechświata, ale nie takim
samym rodzajem wyjaśnienia, które daje nam fizyka.
Zastąpmy, żeby było prościej, Wszechświat silnikiem odrzutowym
i spróbujmy wyjaśnić jego istnienie. Czy wytłumaczeniem istnienia silnika
odrzutowego będzie przywołanie osobowej sprawczości jego wynalazcy,
Franka Whittle’a, czy też pójdziemy śladem Hawkinga: zrezygnujemy ze
sprawczości osobowej i wyjaśnimy powstanie takiego silnika, mówiąc, że
wyłonił się w sposób naturalny na mocy prawa fizyki?
Oczywistym nonsensem jest domagać się od ludzi, by szukając
wyjaśnienia dla silnika odrzutowego, wybierali między Frankiem Whittle’em
a nauką. Bo nie mamy tu do czynienia z wyborem albo – albo. Rozumie się
samo przez się, że potrzebne nam są oba poziomy wyjaśnienia, by uzyskać
pełny opis tego, co nas interesuje. Oczywiste jest także i to, że opis naukowy
ani nie koliduje, ani nie konkuruje z wyjaśnieniem odwołującym się do
przyczynowości sprawczej; przeciwnie, wyjaśnienia te uzupełniają się
nawzajem. Podobnie jest z Wszechświatem. Bóg jako jego wyjaśnienie nie
koliduje ani nie konkuruje z prawami fizyki. Bóg, w rzeczy samej, jest
podstawą wszystkich wyjaśnień w tym sensie, że jest pierwszą przyczyną
tego, iż istnieje świat, który da się opisać za pomocą praw fizyki.
Proponowanie ludziom wyboru między Bogiem a nauką jest zatem
nielogiczne. Co więcej, jest nierozsądne, ponieważ niektórzy mogliby wybrać
Boga, a wówczas Hawkinga można by oskarżyć o to, że odciąga ludzi od
nauki!
Isaac Newton, poprzednik Hawkinga na katedrze w Cambridge, nie
popełnił tego błędu, co autor Wielkiego projektu, opisując odkryte przez
siebie prawo grawitacji. Newton nie powiedział: „Teraz, gdy mam już prawo
grawitacji, nie potrzebuję Boga”. Zamiast tego napisał Philosophiae naturalis
pincipia mathematica, najsłynniejszą książkę w historii nauki, wyrażając
w niej nadzieję, że przekona ona myślącego człowieka do wiary w Boga.
Prawa fizyki potrafią wyjaśnić działanie silnika odrzutowego, ale nie to,
skąd wziął się silnik odrzutowy. Oczywistością jest, że prawa fizyki nie
byłyby w stanie same z siebie stworzyć silnika odrzutowego. Tego rodzaju
zadanie wymagało inteligencji, wyobraźni i kreatywności naukowej
Whittle’a. Ba, nawet same prawa fizyki i Frank Whittle nie wystarczą do
tego, by pojawił się silnik odrzutowy. Potrzebny jest jeszcze materiał,
z którego Whittle mógłby go zbudować, czyli materia. Materia to może
i niezbyt wzniosła rzecz, ale same prawa nie są w stanie jej stworzyć.
Wiele wieków temu rozmyślał o tych sprawach bardzo intensywnie
Arystoteles
. Grecki filozof mówił o czterech różnych „przyczynach”, co
można w sposób nieformalny dość zasadnie rozumieć jako „poziomy
wyjaśnienia”. W wypadku silnika odrzutowego pierwszą przyczyną jest
przyczyna materialna – czyli materiał, z którego wykonano silnik; potem
mamy przyczynę formalną – pomysł, teorię, plany i rysunki Franka
Whittle’a, będące podstawą jego pracy. Następnie mamy przyczynę
sprawczą, czyli osobę samego wynalazcy, który wykonał całą pracę. Czwarta
i ostatnia na liście jest przyczyna celowa – ostateczny cel, dla którego
wymyślono i zbudowano silnik odrzutowy, czyli zapewnienie szybszego, niż
było to możliwe wcześniej, napędu dla samolotu.
Przykład silnika odrzutowego może nam pomóc wyjaśnić jeszcze jedno
nieporozumienie. Nauka, według opinii wielu badaczy, skupia się przede
wszystkim na przyczynowości materialnej. Pyta o „jak”: jak działa silnik
odrzutowy? Pyta także „dlaczego”, próbując dociec w ten sposób funkcji
jakiegoś elementu: dlaczego w tym miejscu znajduje się rurka? Nie pyta
jednak „po co”, czyli nie pyta o cel: po co zbudowano silnik odrzutowy?
Istotne jest także i to, że w naukowym opisie silnika odrzutowego nie ma
miejsca na samego Franka Whittle’a. Możemy w tym miejscu zacytować
Laplace’a i powiedzieć, że „nauka nie potrzebuje takiej hipotezy”
Oczywiście, byłoby rzeczą śmieszną wnioskować z istnienia silnika
odrzutowego, że Whittle nigdy nie istniał, bo to on jest przecież odpowiedzią
na pytanie, dlaczego w ogóle istnieje silnik odrzutowy.
A tymczasem tak właśnie postępuje wielu naukowców (i nienaukowców)
z Bogiem. Określają zakres prawomocnych pytań naukowych, wykluczając
od razu Boga, a następnie twierdzą, że Bóg jest niepotrzebny lub nie istnieje.
Nie widzą, że ich nauka nie odpowiada na pytanie, dlaczego istnieje raczej
coś niż nic, z tego prostego powodu, że ich nauka nie potrafi odpowiedzieć
na to pytanie. Nie widzą także tego, że to nie nauka wyklucza Boga, ale
zakładany przez nich światopogląd ateistyczny.
To nie naukowcy sprawili, że istnieje świat. Nie sprawiły tego ich teorie
ani prawa fizyki matematycznej. Tymczasem Hawking wydaje się sądzić, że
tak właśnie jest. W Krótkiej historii czasu podpowiada nam tego rodzaju
wyjaśnienie, sugerując, że Wszechświat mogła powołać do istnienia jakaś
teoria:
Normalne podejście naukowe polega na konstrukcji matematycznych modeli
opisujących rzeczywistość, nie obejmuje natomiast poszukiwań odpowiedzi na
pytanie, dlaczego powinien istnieć Wszechświat opisywany przez te modele. Czemu
Wszechświat trudzi się istnieniem? Czy jednolita teoria jest tak nieodparta, że
Wszechświat sam powoduje własne istnienie? Czy może Wszechświat potrzebuje
Stwórcy, a jeśli tak, to czy Stwórca wywiera jeszcze jakiś inny wpływ na
Wszechświat?
Chociaż trudno mi w to uwierzyć, Hawking, jak się zdaje, pragnie
zredukować wszystkie wyjaśnienia do przyczyn formalnych. Twierdzi, że
jedyne, czego trzeba do stworzenia Wszechświata, to prawo grawitacji. Gdy
spytano go
, skąd się wzięła grawitacja, odpowiedział: „M-teoria”. Jednakże
twierdzić, że jakaś teoria lub prawa fizyki mogły powołać do istnienia
Wszechświat (lub w ogóle cokolwiek, jeśli już o tym mowa), to nie rozumieć
tego, czym są teoria i prawa przyrody. Naukowcy spodziewają się, że
tworząc teorie wykorzystujące prawa matematyki, będą w stanie opisać
zjawiska naturalne, co z kolei umożliwi im ich przewidywanie, i jak dotąd
czynią to z ogromnym powodzeniem. Niemniej, te teorie i prawa same
z siebie nie mogą być przyczyną czegokolwiek, nie mówiąc już o tym, by
mogły cokolwiek stworzyć.
Dawno temu nie kto inny jak filozof chrześcijański William Paley
powiedział dokładnie to samo. Podał przykład kogoś, kto znalazł na
wrzosowisku zegarek. Człowiek ten, pisze Paley,
byłby niezmiernie zdumiony, gdyby powiedziano mu, że zegarek, który trzyma
w ręce, to wynik działania praw „metalicznej” przyrody. Nadużyciem języka jest
traktować jakiekolwiek prawo jako skuteczną i działającą przyczynę czegokolwiek.
Prawo zakłada istnienie podmiotu sprawczego; jest ono bowiem jedynie sposobem
działania, zgodnie z którym postępuje ów podmiot; zakłada jakąś siłę lub moc, będąc
samo porządkiem, zgodnie z którym ta siła działa. Bez tego podmiotu, bez tej siły,
obu wyraźnie różnych od niego samego, prawo nic nie uczyni; jest niczym
Otóż to. Prawa fizyki nie są w stanie niczego stworzyć. Stanowią opis
tego, co normalnie dzieje się w pewnych z góry ustalonych warunkach.
Wynika to w sposób oczywisty już z pierwszego przykładu prawa fizyki
przedstawionego przez Hawkinga. Codziennie na wschodzie wstaje słońce;
prawo to jednak nie stwarza Słońca ani Ziemi z jej wschodem i zachodem. To
prawo ma charakter opisowy i predyktywny, ale nie jest twórcze. Podobnie
prawo grawitacji Newtona nie tworzy grawitacji ani materii, na którą działa
grawitacja. W rzeczy samej, prawo Newtona nie wyjaśnia nawet grawitacji
w taki sposób, w jaki wyobrażał to sobie sam Newton.
Prawa fizyki nie tylko nie są zdolne niczego stworzyć, ale i nie są także
zdolne spowodować, by coś się wydarzyło. Na przykład słynne prawa ruchu
Newtona nigdy nie spowodowały, by bila sama z siebie potoczyła się po
pokrytym zielonym suknem stole. Bilę może wprawić w ruch jedynie kij
bilardowy i mięśnie gracza. Prawa Newtona pozwalają nam analizować
przyszły ruch bili (pod warunkiem, że nie zakłócą go żadne zewnętrzne
czynniki); nie są jednak w stanie jej poruszyć, nie mówiąc już
o powoływaniu jej do istnienia.
Można zrozumieć, co mamy na myśli, mówiąc, że zachowaniem
Wszechświata kierują prawa przyrody. Co jednak może mieć na myśli
Hawking, mówiąc, że Wszechświat wyłania się w sposób naturalny z prawa
fizyki, lub że grawitacja wyłania się z M-teorii?
Innym przykładem tego samego podstawowego niezrozumienia natury
praw przyrody jest wypowiedź znanego fizyka Paula Daviesa: „Nie ma
potrzeby przywoływania jakiejś nadprzyrodzonej mocy stojącej za
początkiem Wszechświata lub życia. Nigdy nie podobał mi się pomysł
takiego majstrowania Boga i zawsze bardziej inspirujące było dla mnie
przekonanie, że zbiór praw matematycznych może być tak sprytny, iż jest
w stanie powołać do istnienia całą rzeczywistość”
.
Tyle że w świecie, w którym żyje większość z nas, zwykłe prawo
arytmetyki, takie jak to, że 1+1=2, nigdy jeszcze samo z siebie nie powołało
niczego do istnienia. A już na pewno nie zwiększyło stanu posiadania na
moim koncie bankowym. Jeśli wpłacę do banku tysiąc funtów, a potem
kolejny tysiąc, prawa arytmetyki wyjaśnią mi w sposób racjonalny, jak to się
stało, że mam po tych operacjach dwa tysiące funtów. Jeśli jednak nie wpłacę
do banku żadnych pieniędzy i zdam się na prawa arytmetyki, żeby powołały
do istnienia pieniądze na moim rachunku bankowym, cały czas będę bez
grosza.
C.S. Lewis ujął tę kwestię z charakterystyczną dla siebie klarownością,
tak pisząc o prawach przyrody:
[Prawa przyrody] nie wywołują zdarzeń – określają wzór, do którego każde zjawisko,
jeśli tylko można je wywołać, musi się dostosować. Podobnie jak prawa matematyki
określają wzór, według którego muszą się odbywać wszelkie transakcje, jeśli tylko
mamy jakieś pieniądze. Tak więc w jednym sensie prawa natury obejmują całą
przestrzeń i czas, ale w innym, nie obejmują całego rzeczywistego świata –
nieprzerwanego potoku zdarzeń, tworzącego prawdziwą historię. Ten musi pochodzić
skądinąd. Jeśli ktoś uważa, że prawa mogą go wywołać, to tak, jakby uważał, że
można uzyskać prawdziwe kwoty, jedynie dodając je na papierze. Każde prawo mówi
bowiem w ostateczności: „Jeśli masz A, to będziesz miał B”. Ale najpierw musimy
złapać nasze A, bo prawa za nas tego nie zrobią. (…) Prawa dają nam tylko
wszechświat „Jeśli, to” – a nie wszechświat rzeczywiście istniejący. Prawa i ogólne
zasady dają nam tylko serię związków. Jednak, by mógł istnieć prawdziwy
wszechświat, te związki muszą coś łączyć; do wzoru trzeba dopasować strumień
nieprzeniknionych, istniejących rzeczy. Jeśli Bóg stworzył świat, to od Niego
pochodzi ten strumień i On sam daje naszym najprawdziwszym zasadom coś, o czym
mogą mówić prawdę. Ale jeśli to Bóg jest ostatecznym źródłem wszystkich
konkretnych pojedynczych rzeczy i zdarzeń, to sam Bóg musi być w najwyższym
stopniu konkretny i indywidualny. Gdyby źródło wszystkich rzeczy nie było
konkretne i indywidualne, nic nie mogłoby być właśnie takie, trudno bowiem pojąć,
jak coś abstrakcyjnego i ogólnego mogłoby stworzyć konkretną rzeczywistość.
Wieczna księgowość nigdy nie stworzyłaby nawet pensa
Świat czystego naturalizmu, w którym sprytne prawa matematyki same
z siebie powołują do istnienia Wszechświat i życie, to czysta fikcja. Teorie
i prawa nie powołują do istnienia materii/energii. Pogląd, jakoby mimo to
jednak w jakiś sposób posiadały tę zdolność, to raczej dość rozpaczliwa
próba ucieczki przed drugą możliwością, którą zakłada cytowane wyżej
pytanie Hawkinga: „Czy Wszechświat wymaga stwórcy?”.
Gdyby Hawking miał mniej pogardliwy stosunek do filozofii, być może
natknąłby się na twierdzenie Wittgensteina, który zauważył kiedyś, iż „ułudą
modernizmu” jest przekonanie, że prawa przyrody wyjaśniają nam świat, gdy
tymczasem jedyne, co robią, to opisują jego strukturalne regularności.
Richard Feynman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, idzie nawet
dalej:
To, że w ogóle istnieją prawa, które możemy sprawdzać, jest swego rodzaju cudem.
To, że można odnaleźć zasadę – na przykład zależność siły grawitacyjnej od
odwrotności kwadratu odległości od centrum – stanowi swego rodzaju cud. Jest to
zupełnie niezrozumiałe, ale stwarza możliwość wysuwania przewidywań, czyli mówi
nam, czego się powinniśmy spodziewać w wyniku doświadczenia, którego jeszcze nie
przeprowadziliśmy
.
Już samo to, że prawa przyrody można przedstawić w formie
matematycznej, było dla Einsteina bezustannym źródłem zdumienia
wskazującym poza Wszechświat fizyczny. Pisał on: „Każdy, kto jest
poważnie zaangażowany w wyścig nauki, przekonuje się, że w prawach
wszechświata manifestuje się jakiś duch; duch, który znacznie przewyższa
ducha człowieczego [i w obliczu którego my, z naszymi skromnymi mocami
musimy z pewnością doświadczać pokory]”
Hawking, co uderzające, nie potrafi odpowiedzieć na najważniejsze
pytanie: „Dlaczego jest raczej coś niż nic?”. Informuje nas, że istnienie
grawitacji oznacza, iż stworzenie świata było czymś nieuchronnym. No tak,
ale skąd w ogóle wzięła się grawitacja? Jaka siła stwórcza stała za jej
narodzinami? Kto sprawił, że jest i że posiada właściwości, które da się
opisać matematycznie i przedstawić w kategoriach prawa przyrody?
Podobnie, gdy Hawking, broniąc swojej teorii spontanicznego stworzenia,
twierdzi, że wystarczyło tylko odpalić fajerwerk, by stworzyć Wszechświat,
korci mnie, by spytać: a skąd się ten fajerwerk wziął? Z całą pewnością nie
może być częścią Wszechświata, jeśli to on ma go stworzyć. W takim razie,
kto go odpalił, w sensie, kto był jego ostateczną przyczyną, jeśli nie Bóg?
Allan Sandage, powszechnie uważany za ojca współczesnej astronomii,
odkrywca kwazarów i laureat Nagrody Crafoorda (odpowiednika Nagrody
Nobla dla astronomów), nie ma w tej kwestii żadnych wątpliwości: „W moim
przekonaniu zupełnie nieprawdopodobne jest, by tego rodzaju ład wyłonił się
z chaosu. Bóg jest dla mnie tajemnicą, ale równocześnie wyjaśnieniem cudu
istnienia – dlaczego raczej jest coś niż nic”
.
Zdumiewające jest to, że Hawking, atakując religię, czuje się zmuszony
tak bardzo podkreślać teorię Wielkiego Wybuchu, gdyż – nawet jeśli to się
nie podoba osobom niewierzącym – Wielki Wybuch współgra doskonale
z biblijną narracją o stworzeniu. Z tego właśnie powodu, jeszcze zanim teoria
Wielkiego Wybuchu zyskała uznanie w świecie nauki, wielu czołowych
naukowców było skłonnych ją odrzucić, ponieważ wydawało się, że stanowi
ona wsparcie dla Biblii. Niektórzy naukowcy trzymali się poglądu
Arystotelesa, mówiącego o „wiecznym kosmosie” nieposiadającym początku
ani końca, jednak teoria ta i jej późniejsze warianty została dzisiaj zarzucona.
Hawking tymczasem zadowala się następującym twierdzeniem:
Według Starego Testamentu Bóg powołał do istnienia Adama i Ewę zaledwie
szóstego dnia po stworzeniu świata. Biskup Ussher, prymas Kościoła Irlandii w latach
1626–1656, wskazał początek świata bardzo precyzyjnie: godzina 9 rano 27
października 4004 roku p.n.e. Obecnie mamy inne zdanie na ten temat: ludzie pojawili
się niedawno, ale Wszechświat trwa bardzo długo, bo liczy sobie 13,7 miliarda lat
Widać wyraźnie, że Hawking przemyślał gruntownie, jak interpretować
dane nauki, nie zastanowił się jednak należycie nad tym, jak interpretować
dane biblijne. Niektórzy mogliby dojść do wniosku, że osoba zadowalająca
się interpretacją Biblii Usshera nie różni się zbytnio od tego, kto zadowala się
ptolemejskim wyobrażeniem Wszechświata z nieruchomą Ziemią w centrum
i krążącymi wokół niej ciałami niebieskimi – a przecież Hawkingowi nawet
by się nie śniło, by przyjąć taki właśnie model kosmosu.
Gdyby Hawking poczytał trochę więcej, o czym piszą bibliści, zamiast
wkładać biblijny opis stworzenia do jednej przegródki z mitami Majów lub
mieszkańców Chin bądź Afryki, dowiedziałby się być może, że sama Biblia
pozostawia otwartą kwestię czasu stworzenia. Zdanie: „na początku Bóg
stworzył niebo i ziemię”, otwierające Księgę Rodzaju, nie jest częścią
„tygodnia” stworzenia, ale go wyraźnie poprzedza i dlatego niezależnie od
tego, jak interpretujemy opis poszczególnych dni stworzenia, Biblia nie
podaje konkretnego wieku Ziemi lub Wszechświata. Nie zachodzi więc żaden
konieczny konflikt między tym, co mówi Księga Rodzaju, a wiekiem
Wszechświata, będącym wynikiem obliczeń naukowców i szacowanym
na 13,7 miliarda lat.
Jak pisze Hawking, pierwsze rzeczywiste dowody naukowe na to, że
Wszechświat miał jakiś początek, pojawiły się dopiero na początku
XX wieku. Tymczasem Biblia bez zbytniego rozgłosu potwierdza ten fakt od
tysiącleci. Dobrze zatem byłoby oddać zasługę temu, komu się ona należy.
Cytat za tekstem angielskim Hawkinga i Mlodinowa, S. Hawking, L. Mlodinow, The Great Design, s.
180. W polskim przekładzie mamy: „Ponieważ istnieje grawitacja, Wszechświat może i będzie stwarzał
się z niczego”, S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 219. To, że Hawking odwołuje się do
prawa grawitacji, a nie do grawitacji ma kluczowe znaczenie dla dalszego wywodu Lennoxa – przyp.
tłum.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 168.
Tamże, s. 218.
P. Atkins, Creation Revisited, Harmondsworth 1994, s. 143.
K. Ward, God, Chance and Necessity, Oxford 1996, s. 49.
Tamże.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 34.
Tamże, s. 36.
Tamże.
Arystoteles, Fizyka, w: tegoż, Dzieła wszystkie, t. 2, przeł. K. Leśniak, Warszawa 1990, s. 50–52,
57–59.
Trzeba jednak zaznaczyć, że odpowiedź na niektóre z tych pytań może stanowić dowód naukowy na
to, że za jakimś badanym przez naukę fenomenem stoi zewnętrzna inteligencja – kwestię tę omawiam
bardziej szczegółowo w książce God’s Undertaker (Oxford 2007, 2009), np. na s. 11 (Polskie wydanie
książki zatytułowane Czy nauka pogrzebała Boga? ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa W
drodze – przyp. red.).
S. Hawking, Krótka historia czasu, s. 161.
W programie telewizyjnym Larry King Live, 10 września 2010.
W. Paley, Natural Theology, Philadelphia 1802, s. 7.
Cytat za: C. Cookson, Scientists who glimpsed God, „Financial Times”, 29 kwietnia 1995, s. 2.
C.S. Lewis, Cuda. Rozważania wstępne, przeł. K. Puławski, Poznań 2010, s. 97, 140–141.
R. Feynman, Sens tego wszystkiego, s. 26.
A. Calaprice (red.), Panie Profesorze Einstein. Alberta Einsteina listy do i od dzieci, przeł. E.
Pankiewicz, Warszawa 2005, s. 123. Fragmentu w nawiasach kwadratowych brak w książce Dear
Professor Einstein, której tłumaczeniem jest książka Panie Profesorze Einstein, znajduje się on
natomiast w pracy H. Dukas, B. Hoffmann (red.), Albert Einstein, The Human Side: Glimpses from His
Archives, Princeton 2013, s. 33 i pojawia się w tekście Lennoxa – przyp. tłum.
3
Bóg czy wieloświat?
Starając się nie dostrzegać widocznych dla wszystkich dowodów istnienia
jakiejś boskiej inteligencji kryjącej się za światem przyrody, naukowcy
ateiści zmuszeni są przypisywać moce stwórcze coraz mniej wiarygodnym
kandydatom na „stwórcę”, takim jak masa/energia, prawa przyrody, a nawet
ich własne teorie odnoszące się do tych praw. Prawdę mówiąc, Hawking nie
tylko nie pozbył się ze swego rozumowania Boga, ale nawet nie pozbył się
„Boga luk”, w którego nie wierzy już dzisiaj żaden rozsądny człowiek. A to
dlatego, że teorie, które forsuje, by wygnać z nauki „Boga luk”, same w sobie
są wysoce spekulatywne i niemożliwe do weryfikacji.
Hawking, podobnie jak każdy inny fizyk, musi zmierzyć się z mocnymi
dowodami przemawiającymi za tym, że świat stanowi realizację jakiegoś
projektu:
Wydaje się, że nasz świat i obowiązujące w nim prawa mają postać uszytą na miarę
tak, by wspierać nasze istnienie, a gdy już się pojawimy, nie pozostaje zbyt dużo
miejsca na zmiany. Niełatwo to wyjaśnić i rodzi się naturalne pytanie, dlaczego tak
jest. (…) Odkryte stosunkowo niedawno niezwykłe dostrojenie się tak wielu praw
przyrody może niektórych skłonić do powrotu do starej koncepcji, według której ten
wielki projekt jest tworem jakiegoś potężnego projektanta. (…) Nie jest to jednak
odpowiedź, jakiej udziela współczesna nauka. (…) Nasz Wszechświat może być
jednym z wielu wszechświatów, w których panują różne prawa przyrody
.
Oczywiste jest zatem, że Hawking dostrzega we Wszechświecie „wielki
projekt”. Poświęca prawie cały rozdział na to, by przedstawić wyczerpująco
i w szczegółach spektakularne dostrojenie się zarówno praw przyrody, jak
i stałych wartości powiązanych z fizyką fundamentalną. Przedstawiane
przezeń dowody są imponujące i nie ma wątpliwości, że pasują one do tego,
co określa mianem „starej koncepcji, według której ten wielki projekt jest
tworem jakiegoś potężnego projektanta”. Oczywiście, że pasują i to pasują
jak ulał, a to dlatego, że istnieje Wielki Projektant.
Sama idea Wielkiego Projektanta jest bez wątpienia bardzo stara, jednak
kluczowe pytanie dotyczy tego, czy jest prawdziwa. Jeśli powiemy, że jest po
prostu stara, może to stworzyć błędne wrażenie, że to, co stare, musi być
z konieczności fałszywe i że zostało zastąpione czymś nowym. Po drugie,
może rodzić kolejne błędne przekonanie, iż nikt jej dzisiaj nie wyznaje.
Tymczasem, jak widzieliśmy to wcześniej, niektóre z najtęższych umysłów
w nauce właśnie taką ideę wyznają. Przekonanie, że istnieje Wielki
Projektant, Bóg, Stwórca, żywią miliony, jeśli nie miliardy ludzi – i jest ich,
nawiasem mówiąc, znacznie więcej niż ludzi opowiadających się za opcją
ateistyczną.
Wieloświat
A zatem Hawking posuwa się zbyt daleko, twierdząc, że istnienie Wielkiego
Projektanta nie jest odpowiedzią współczesnej nauki. Jaka jest zatem jego
odpowiedź na to, co, jak sam przyznaje, jest „prawdziwym cudem”
dostrojenia się elementów Wszechświata?
Ta odpowiedź brzmi: wieloświat. Z grubsza rzecz biorąc, chodzi o to, że
istnieje szereg scenariuszy wielu światów i tym samym tak wiele
wszechświatów (niektórzy mówią, że nieskończenie wiele, cokolwiek by to
miało znaczyć), iż wszystko, cokolwiek może się wydarzyć, wydarzy się
w którymś z nich. Nie ma zatem nic dziwnego w tym – jak twierdzą
zwolennicy tego rozwiązania – że jest przynajmniej jeden wszechświat taki
jak nasz.
Zauważmy na marginesie, że Hawking już raz wpadł w pułapkę fałszywej
alternatywy. Tym razem alternatywa brzmi: Bóg albo wieloświat.
Z teoretycznego punktu widzenia, jak zauważyli to już filozofowie, Bóg
mógł stworzyć tyle wszechświatów, na ile miał ochotę. Koncepcja
wieloświata sama z siebie nie wyklucza i nie może wykluczyć istnienia
Boga
. Hawking, jak się wydaje, nie przedstawił nam na to żadnych
kontrargumentów.
Poza tym, jeśli zostawić na chwilę z boku inne wszechświaty, stałe
fizyczne w naszym Wszechświecie są dostrojone względem siebie. Mogłyby
być inne, co oznacza, że teoria wieloświata w żadnym wypadku nie
unieważnia dowodów na istnienie „wielkiego projektu” Boga, który możemy
obserwować w tym Wszechświecie
.
A co z samym wieloświatem? Czy też odznacza się takim dostrojeniem?
Jeśli tak, to Hawking znowu znalazł się w punkcie wyjścia
. Bo w którym to
miejscu udowadnia nam, że tak nie jest?
Przyjmując hipotezę wieloświata, Hawking wychodzi poza granice nauki
i wkracza na teren filozofii, której śmierć zbyt szybko obwieścił. Jak zauważa
Paul Davies, „wszystkie modele kosmologiczne tworzy się, uwypuklając
wyniki obserwacji w oparciu o jakąś zasadę filozoficzną”
.
Ponadto w środowisku samych naukowców słychać głosy wybitnych
autorytetów, które nie są aż tak entuzjastycznie nastawione do hipotezy
wieloświata.
Pośród
nich
wybija
się
głos
Rogera
Penrose’a,
współpracującego niegdyś z Hawkingiem; obaj zresztą otrzymali wspólnie
prestiżową Nagrodę Wolfa. O powoływaniu się przez Hawkinga w Wielkim
projekcie na hipotezę wieloświata Penrose tak powiedział: „Jest ona
nadużywana i ta książka jest tego przykładem. To wymówka mająca ukryć
brak dobrej teorii”
. Prawdę mówiąc, Penrose nie lubi terminu „wieloświat”,
ponieważ jest on, jego zdaniem, niedokładny.
Albowiem chociaż powszechnie uważa się ten pogląd za wyraz wiary w równoległe
współistnienie alternatywnych światów, takie stanowisko jest nieuprawnione. Według
tej koncepcji alternatywne światy w rzeczywistości nie „istnieją” oddzielnie – za
rzeczywistą uważa się tylko ogromną, szczególną ich superpozycję
Inny wybitny fizyk teoretyczny, John Polkinghorne, odrzuca koncepcję
wieloświata:
Powiedzmy jednak wyraźnie, czym są tego rodzaju spekulacje. Nie jest to fizyka, lecz
w najściślejszym znaczeniu metafizyka. Nie ma żadnego naukowego powodu, dla
którego mielibyśmy wierzyć w zbiór wszechświatów. Z samej swej natury inne światy
byłyby dla nas niepoznawalne. Innym wytłumaczeniem szczególnych właściwości
znanego nam Wszechświata – równie wiarygodnym intelektualnie, a jak sądzę
bardziej oszczędnym i eleganckim – byłby pogląd, że jest on właśnie taki, gdyż chciał
tego powołujący go do istnienia Stwórca
Korci mnie, żeby dodać w tym miejscu, iż wiara w Boga jest dla mnie
bardziej racjonalnym rozwiązaniem, jeśli alternatywą miałaby być wiara
w to, że każdy inny świat, który może istnieć, istnieje. Nie wyłączając świata,
w którym Richard Dawkins jest arcybiskupem Canterbury, Christopher
Hitchens papieżem, a Billy Graham dopiero co został wybrany ateistą roku!
M-teoria
Mówiąc poważnie (ale kto wie, może mówiłem całkiem poważnie?),
ostateczna teoria, która zdaniem Hawkinga ma wyjaśnić, dlaczego prawa
fizyki są takie, jakie są, to tak zwana M-teoria, czyli teoria supersymetrycznej
grawitacji, obejmująca bardzo wyrafinowane koncepcje, takie jak struny
drgające w jedenastu wymiarach. Hawking nazywa ją bez wahania „teorią
zunifikowaną, której poszukiwał Einstein”
. Jeśli będzie ona rzeczywiście tą
teorią, będzie to niebywałe osiągnięcie fizyki matematycznej. Niemniej,
z powodów podanych wyżej, nie jest to wcale śmiertelny cios dla idei Boga,
przeciwnie, pomoże to nam spojrzeć jeszcze głębiej w Jego stwórczą
mądrość. Don Page, fizyk teoretyczny z University of Alberta, który był
studentem Hawkinga i opublikował razem z nim osiem artykułów, mówi:
„Zgodziłbym się bez wątpienia z twierdzeniem, że nawet gdyby M-teoria
była całkowicie dopracowana (a jeszcze nie jest), i poprawnie opisywała
rzeczywistość (a tego oczywiście nie wiemy), nie wynikałoby z tego, że
Wszechświat nie jest dziełem Boga”
.
Jeszcze raz trzeba podkreślić, że M-teoria to pewna abstrakcyjna teoria,
a nie jakiś stwórca. Opisuje ona scenariusz (a właściwie ciąg scenariuszy, bo
jest to zbiór teorii) dopuszczający istnienie 10
500
różnych wszechświatów
zakładając oczywiście, że M-teoria jest prawdziwa, co, jak zobaczymy
niebawem, nie jest wcale takie pewne. Jeśli nawet jest prawdziwa, to M-
teoria sama z siebie nie stwarza ani jednego z tych wszechświatów. Hawking
mówi nam, że „prawa M-teorii dopuszczają istnienie różnych wszechświatów
z innymi prawami obserwowanymi”
. „Dopuszczać” to jedno, a „stwarzać”
to zupełnie coś innego. Teoria dopuszczająca wiele wszechświatów nie jest
tożsama
z
podmiotem
sprawczym,
który
je
zaprojektował
lub
z mechanizmem, który je wytwarza.
Najbardziej interesujące jest w tym wszystkim wrażenie, które mogą
odnieść czytelnicy Wielkiego projektu, iż nauka w jakiś sposób sprawia, że
Bóg staje się niepotrzebny lub przestaje istnieć. Kiedy jednak przyjrzymy się
dokładnie argumentom Hawkinga, dostrzeżemy, że koszty intelektualne tego
rodzaju zabiegu są niepomiernie wysokie, ponieważ oznacza on, iż
próbujemy pozbyć się Stwórcy, obdarzając mocami stwórczymi coś, co nie
jest samo w sobie zdolne do jakiegokolwiek stwarzania, a mianowicie jakąś
abstrakcyjną teorię.
Tim Radford wyraził to bardzo zgrabnie w swojej recenzji Wielkiego
projektu:
W tej bardzo zwięzłej historii współczesnej fizyki kosmologicznej prawa fizyki
kwantowej i relatywistycznej przedstawiają sobą coś, co budzi nasze zdumienie, co
jednak powszechnie akceptujemy; coś na podobieństwo cudów w Biblii. M-teoria
wywołuje zupełnie odmienne skojarzenia i przywołuje na myśl Pierwszego
Poruszyciela, rodziciela, siłę stwórczą, która jest wszędzie i nigdzie. Nie da się jej
rozpoznać za pomocą instrumentów naukowych ani zbadać za pomocą zrozumiałych
przewidywań matematycznych, a mimo to w niej zawierają się wszystkie możliwości.
Zawiera w sobie wszechobecność, wszechwiedzę i wszechmoc, i jest ogromną
tajemnicą. Czy Kogoś nam nie przypomina?
Na coś podobnego zwrócił już uwagę wcześniej Paul Davies, sam będący
fizykiem:
To ogólne wyjaśnienie odwołujące się do wieloświata to po prostu naiwny deizm
przystrojony w język nauki. Oba te wyjaśnienia wydają się jakimś nieskończenie
nieznanym, niewidzialnym i niepoznawalnym systemem. Oba domagają się od nas
odrzucenia nieskończonej ilości informacji, tylko po to, by wyjaśnić (skończony)
Wszechświat, będący przedmiotem naszej obserwacji
Zasadność M-teorii
Należy zauważyć (chociaż pozostaje to bez wpływu na mój wywód), że nie
wszyscy fizycy są tak samo jak Hawking przekonani co do wiarygodności M-
teorii i nie omieszkali tego zauważyć. I tak na przykład fizyk teoretyczny Jim
Al-Khalili mówi:
Między koncepcją multiświata a M-teorią zachodzi słaby związek. Obrońcy M-teorii,
tacy jak Witten i Hawking, chcieliby, abyśmy sądzili, że sprawa jest już rozstrzygnięta
i nie ma o czym mówić. Ale jej krytycy ostrzą już sobie na nią od kilku lat zęby
i twierdzą, że skoro nie można jej przetestować eksperymentalnie, nie zasługuje nawet
na miano teorii naukowej. W chwili obecnej to rzeczywiście robiąca wrażenie piękna
konstrukcja matematyczna, lecz w rzeczywistości jest tylko jedną z wielu kandydatek
na Teorię Wszystkiego
Paul Davies tak mówi o M-teorii: „Nie da się jej przetestować, nawet
w najbliższej przyszłości”
. Frank Close, fizyk z Oksfordu, idzie dalej: „M-
teoria nie jest nawet zdefiniowana. (…) Mówi się nam nawet, że »nikt nie
wie, co oznacza M w jej nazwie«”
. Całkiem możliwe, że to „mit”. Close
konkluduje: „Nie widzę, by M-teoria dodawała chociaż jotę do sporu o Boga,
ani za, ani przeciw Jego istnieniu”
. John Butterworth, który pracuje przy
Wielkim Zderzaczu Hadronów w Szwajcarii, stwierdza: „M-teoria jest
w dużym stopniu spekulatywna i z pewnością nie mieści się w tym obszarze
nauki, w którym mielibyśmy jakieś dowody na jej prawdziwość”
Jeszcze przed ukazaniem się książki Hawkinga Roger Penrose
przestrzegał:
W kręgach pewnych siebie teoretyków nierzadko można było spotkać pogląd, że
„teoria wszystkiego” jest w zasięgu ręki, a z pewnością nie dalej niż horyzont XX
wieku. Często komentarze tego rodzaju poparte były nadziejami związanymi
z aktualnym statusem „teorii strun”. Obecnie, kiedy teoria strun uległa magicznej
metamorfozie w konstrukcje (takie jak na przykład teoria M lub teoria F), których
natura pozostaje fundamentalnie niewyjaśniona, ów punkt widzenia jest trudny do
utrzymania
Penrose pisze dalej:
Moim zdaniem jesteśmy znacznie dalej od „ostatecznej teorii”, niż to się może
wydawać. (…) Niewątpliwie, idee strunowe (oraz inne z nimi związane) doprowadziły
do powstania ciekawych konstrukcji matematycznych. Jednak nie przekonuje mnie to,
że przedstawiają one coś innego niż tylko ciekawe konstrukcje matematyczne, które
zawdzięczają swoje pochodzenie głębokim ideom fizycznym. Nie widzę powodu, aby
wierzyć, iż teorie, w których przyjmuje się wyższe wymiary czasoprzestrzeni niż te,
jakie możemy bezpośrednio obserwować (a więc 1+3), mogłyby w istotny sposób
pogłębić nasze zrozumienie fizyki
Podczas rozmowy w audycji radiowej z Alisterem McGrathem, już po
opublikowaniu książki Hawkinga, Penrose był jeszcze bardziej szczery
Odpowiadając na pytanie, czy nauka pokazuje, że świat mógł „stworzyć się
sam z niczego”, wypowiedział się zdecydowanie krytycznie na temat teorii
strun promowanej przez Hawkinga:
Na pewno teraz jeszcze tego nie robi. Moim zdaniem, ta książka ma więcej
niedociągnięć niż wiele innych książek. Dość często w książkach popularyzujących
naukę autorzy podczepiają się pod jakąś ideę, zwłaszcza pod wszystko, co łączy się
z teorią strun, a co nie ma żadnego potwierdzenia w obserwacjach. To tylko takie
ładne pomysły
Mówił dalej, że M-teorii „daleko jeszcze do tego, by można ją było
weryfikować eksperymentalnie. (…) To zbiór pewnych pomysłów, nadziei,
aspiracji”
. Następnie, odnosząc się wprost do Wielkiego projektu,
powiedział: „Ta książka wprowadza trochę w błąd czytelnika. Powoduje, że
ma wrażenie, iż oto mamy teorię, która wszystko wyjaśni, tymczasem M-
teoria niczym takim nie jest. To nie jest nawet teoria”
. W rzeczy samej, jak
twierdzi Penrose, M-teorię „trudno uznać za naukę”
.
Trzeba dodać, że krytyczne uwagi Penrose’a to jego opinia jako
naukowca i że nie wynikają one z jakichkolwiek przekonań religijnych. Co
więcej, sam Penrose jest członkiem British Humanist Association, organizacji
zrzeszającej osoby deklarujące się jako niereligijne.
Zdaniem Hawkinga, model naukowy jest dobrym modelem, gdy:
Jest elegancki.
Zawiera
niewiele
elementów
wprowadzanych
arbitralnie
i wymagających dopasowania.
Zgadza się z wszystkimi wynikami obserwacji i je wyjaśnia.
Daje
szczegółowe
przewidywania
wyników
przyszłych
obserwacji, które mogą go obalić, czyli sfalsyfikować, jeśli nie
zostaną potwierdzone
.
Porównując te kryteria z przedstawionymi wyżej komentarzami na temat
M-teorii, trudno dociec, dlaczego Hawking wydaje się ją uważać za dobry
model. Wyjaśnianie dostrojenia się kosmosu przez postulowanie istnienia
jednego
inteligentnego
Stwórcy
wydaje
się
bardziej
eleganckie
i ekonomiczne niż postulowanie istnienia 10
500
różnych światów
pozostających poza zasięgiem naszej obserwacji i stanowi bez wątpienia
znacznie lepszy „model”.
Działanie na rzecz ateizmu przez odwoływanie się do wysoce
spekulatywnej i nieweryfikowalnej teorii, która wykracza poza obszar nauki
opartej na dowodach i która, nawet jeśli byłaby prawdziwa, nie byłaby
w stanie wyeliminować Boga, to nie najlepiej przemyślane posunięcie, jeśli
chce się wywrzeć wrażenie na tych spośród nas, których wiara w Boga nie
jest spekulatywna, lecz weryfikowalna, tkwiąca mocno w sferze myśli
racjonalnej, opartej na dowodach.
Modelowanie rzeczywistości:
natura naszego poznania
Ponieważ dla Hawkinga M-teoria to model, należy kilka słów poświęcić
trzeciemu rozdziałowi książki, w którym wyjaśnia, czym są dla niego teorie
matematyczne rozumiane jako modele. Odwołując się do analogii złotej rybki
percypującej świat przez wypaczające jego obraz kuliste akwarium, Hawking
stwierdza:
Nie istnieje koncepcja rzeczywistości niezależna od teorii. Dlatego reprezentować
będziemy pogląd, który nazywamy realizmem zależnym od modelu. Według niego
teoria fizyczna (obraz świata) jest modelem (ogólnie rzecz biorąc, matematycznym
w swej naturze) i zbiorem zasad łączących elementy modelu z obserwacjami. (…)
Według realizmu zależnego od modelu nie ma sensu pytać, czy model jest realny,
ważne jest, czy zgadza się z obserwacją
Rogera Penrose’a nie do końca przekonuje ten antyrealizm. Odnosząc się
do stanowiska Hawkinga, pisze: „Moje stanowisko w tej materii zakłada, że
zagadnienie ontologiczne jest kluczowe dla mechaniki kwantowej, chociaż
pojawiają się tutaj problemy, które w chwili obecnej są wciąż dalekie od
rozwiązania”
.
Z kolei w swojej recenzji Wielkiego projektu wyraża niechęć do
subiektywności:
Jedną z cech współczesnej mechaniki kwantowej, z którą nie umiał pogodzić się
Einstein, było to, że prowadziła ona do subiektywnych obrazów rzeczywistości
fizycznej – co było dla niego czymś odstręczającym, podobnie jak i dla mnie.
Perspektywa „realizmu zależnego od teorii”, za którą opowiadają się autorzy książki,
wydaje się być swego rodzaju kompromisem polegającym na tym, że nieobiektywna
rzeczywistość nie znika całkowicie, lecz przybiera różne formy zależnie od tego,
z jakiej konkretnej teoretycznej perspektywy ją percypujemy, dopuszczając
możliwość ekwiwalencji między czarnymi a białymi dziurami
.
Następnie Penrose komentuje analogię „kulistego akwarium złotej rybki”:
Przykład autorów mający ilustrować ich tezę to złota rybka próbująca sformułować
teorię przestrzeni fizycznej poza swym kulistym akwarium. Ściany pokoju, w którym
stoi akwarium, są dla złotej rybki zakrzywione, gdy tymczasem dla ludzi znajdujących
się w tym samym pokoju są one proste. Jednakże perspektywy złotej rybki i ludzi są
równie spójne, pozwalając formułować identyczne przewidywania dotyczące działań
fizycznych, możliwych równocześnie dla obu tych form życia. Żaden z tych punktów
widzenia nie jest bardziej rzeczywisty od drugiego i są sobie równoważne, gdy chodzi
o formułowanie przewidywań.
Nie rozumiem, co jest nowego lub „zależnego od teorii” w takiej percepcji
rzeczywistości. Ogólna teoria względności Einsteina radzi sobie bez problemu
z sytuacjami, w których różni obserwatorzy mogą zdecydować się na różne układy
współrzędnych w celu lokalnego opisywania geometrii jednej, stałej i obejmującej
wszystko obiektywnej czasoprzestrzeni. To prawda, że matematyka w tej teorii
odznacza się wyrafinowaniem i zniuansowaniem, wychodzącymi znacząco daleko
poza to, co zawiera się w geometrii przestrzeni, wypracowanej w starożytności przez
Euklidesa.
N i e m n i e j
„ c z a s o p r z e s t r z e ń ”
m a t e m a t y c z n a ,
z a
p o m o c ą k t ó r e j t e o r i a t a o p i s u j e ś w i a t , o d z n a c z a s i ę
c a ł k o w i t ą o b i e k t y w n o ś c i ą [podkr. J.C.L.].
Nie zmienia to faktu, że współczesna teoria kwantowa stanowi zagrożenie dla tej
obiektywności fizyki klasycznej (włączając w to ogólną teorię względności) i nie
dostarczyła nam jeszcze powszechnie akceptowanego obiektywnego obrazu
rzeczywistości. Moim zdaniem, odzwierciedla to niekompletność teorii kwantowej
w jej obecnej postaci, i takie było także zdanie Einsteina. Całkiem możliwe, że aby
stała się kompletna i mogła być obiektywnym obrazem rzeczywistości, potrzebne
będą
nowe
koncepcje
matematyczne
odznaczające
się
zniuansowaniem
i wyrafinowaniem, wychodzącymi nawet poza poziom matematycznego opisu
czasoprzestrzeni w ogólnej teorii względności Einsteina, jest to jednak wyzwanie dla
pomysłowości przyszłych fizyków teoretycznych i moim zdaniem n i e s t a n o w i
ż a d n e g o
r z e c z y w i s t e g o
z a g r o ż e n i a
d l a
i s t n i e n i a
o b i e k t y w n e g o w s z e c h ś w i a t a [podkr. J.C.L.]. To samo mogłoby dotyczyć
M-teorii, jednak w przeciwieństwie do mechaniki kwantowej, nie wspierają jej żadne
obserwacje
Rozumienie rzeczywistości przez Hawkinga wywodzi się z jego
pojmowania naszej percepcji. Twierdzi, że nie jest ona „niezaburzona,
kształtuje ją bowiem swego rodzaju soczewka, interpretacyjna struktura
ludzkiego mózgu”
. W tym momencie Hawking wkracza na jeden
z najtrudniejszych i najbardziej złożonych obszarów filozofii, a mianowicie
na obszar epistemologii. Epistemologia zajmuje się teoriami dotyczącymi
naszej wiedzy – tym, w jaki sposób wiemy to, co wiemy, i jakie mamy dla
tego uzasadnienie. Epistemologia każe nam przyglądać się dokładnie temu,
jak dalece nasze uprzedzenia, wyznawane wartości, co więcej metody
badania naukowego ograniczają, a nawet wypaczają wrażenia płynące do nas
ze świata.
I tak na przykład mechanika kwantowa mówi nam, że sam sposób
badania cząstek elementarnych ma na nie taki wpływ, że naukowiec nie jest
w stanie zmierzyć równocześnie położenia i pędu jakiejkolwiek cząstki. Jest
także rzeczą powszechnie znaną, że światopogląd naukowca może wpłynąć
na interpretację wyników jego eksperymentów i formułowane przezeń teorie.
Interesującą nas tu kwestią epistemologiczną jest nasza percepcja.
Filozofowie starają się zrozumieć rzeczywisty proces towarzyszący naszej
percepcji zjawisk w świecie zewnętrznym i nawet na tym podstawowym
poziomie spotykamy się z odmiennością opinii. Na jednym biegunie sytuuje
się stanowisko określane mianem naiwnego bądź bezpośredniego realizmu.
Jego przedstawiciele twierdzą, iż w normalnych warunkach percypujemy
świat bezpośrednio. Widzę na przykład drzewo i percypuję jego istnienie
i jego cechy przez samo patrzenie na nie, przez to, że go dotykam, a nawet
czuję jego zapach.
Na drugim biegunie mamy reprezentacjonizm, który twierdzi, że nigdy
nie percypujemy bezpośrednio drzewa lub czegokolwiek innego. Kiedy
spoglądamy na drzewo, w naszym umyśle pojawiają się pewne subiektywne
wrażenia lub reprezentacje drzewa. Nazywamy je „danymi zmysłowymi” i to
właśnie te dane zmysłowe percypujemy wprost i bezpośrednio, a nie samo
obiektywnie istniejące drzewo. Nasza wiedza o tym właśnie drzewie zależy
od tych danych zmysłowych. Niektórzy filozofowie opowiadający się za tą
teorią porównują nasz mechanizm percepcji do oglądania meczu piłki nożnej,
nie bezpośrednio z trybun stadionu, lecz w telewizji. Ta teoria nie twierdzi
bynajmniej, iż musimy być świadomi istnienia tych subiektywnych danych
zmysłowych w taki sam sposób, w jaki jesteśmy świadomi istnienia ekranu
telewizora; ani tego, że w jakiś formalny sposób wnioskujemy z tych danych
zmysłowych o istnieniu i cechach konkretnego drzewa. Twierdzi jednak, że
taki jest właśnie mechanizm naszej percepcji, że tym, co percypujemy, są
owe subiektywne dane zmysłowe, a nie samo drzewo, i że nasza wiedza
o drzewie jest nabudowana właśnie na nich.
Jasne są już chyba teraz dla nas implikacje tej teorii. Jeśli miałaby być
prawdziwa, oznaczałoby to, że nigdy nie bylibyśmy w stanie zweryfikować
poprawności naszych subiektywnych wrażeń obiektywnego świata
w odniesieniu do tegoż świata, ponieważ niezależnie od tego, jak intensywnie
badalibyśmy obiektywny świat, nigdy nie percypowalibyśmy samego świata,
a jedynie niektóre płynące z niego subiektywne wrażenia. Moglibyśmy
uznać, że niektóre zbiory tych danych zmysłowych są lepsze niż inne (jakim
jednak standardem mielibyśmy to mierzyć?). Nigdy jednak nie mielibyśmy
pewności, że jakikolwiek zbiór danych zmysłowych reprezentowałby
rzeczywistość obiektywną z absolutną dokładnością.
Mogłoby się wydawać, że Hawking przyjmuje za podstawę swej
argumentacji coś bardzo podobnego do reprezentacjonizmu. Nie jest
oczywiście możliwe, bym zaczął się teraz zagłębiać w tej książce w kwestie
epistemologiczne. Wystarczy, jeśli wrócę na chwilę do analogii Hawkinga
o
złotej
rybce
w
kulistym
akwarium,
ponieważ
zwolennicy
reprezentacjonizmu dla uzasadnienia swojej teorii odwołują się najczęściej do
naszej percepcji wzrokowej, która mówi nam na przykład, że zanurzona
w szklance z wodą łyżka zmienia kształt.
Jednakże koncentrowanie się wyłącznie na percepcji wzrokowej może
być zwodnicze. Oprócz pięciu zmysłów mamy do dyspozycji także rozum
i pamięć, a ponadto niejednokrotnie odbieramy bodźce płynące ze świata,
wykorzystując łącznie dwa lub więcej zmysłów. Pamięć i rozum mogą
połączyć je równocześnie z sobą, co umożliwia nam poprawną i bezpośrednią
percepcję. Wykonajmy prosty eksperyment myślowy, by się przekonać, że
tak właśnie jest.
Wyobraźmy sobie, że stoimy między szynami biegnącego prosto na
bardzo długim odcinku toru kolejowego. Gdy spoglądamy hen przed siebie,
wydaje się nam, jakby na samym końcu szyny się zbiegały, i nie jesteśmy
w stanie odróżnić jednej od drugiej. Nasze dane zmysłowe informują nas, że
szyny się zbiegły. W pewnej chwili słyszymy za plecami zbliżający się
w naszą stronę pociąg. Schodzimy z toru, pociąg mija nas i się oddala,
z każdą chwilą malejąc, i zgodnie z tym, co mówi nam reprezentacjonizm,
nasze dane zmysłowe rzeczywiście przekazują nam obraz zmniejszającego
się z każdą chwilą pociągu.
W tej chwili jednak do działania wkraczają rozum i pamięć. Rozum mówi
nam, że lokomotywy nie mogą maleć tylko dlatego, że są w ruchu (chyba że
będą się poruszać z prędkością bliską prędkości światła!); podobnie nasza
pamięć dotycząca pociągów, którymi kiedyś podróżowaliśmy, podpowiada
nam, że nie zmniejszają się one po drodze. I dlatego, mimo iż nasza percepcja
wzrokowa mówi nam, że pociąg maleje, wiemy, że w rzeczywistości wciąż
jest taki sam jak w chwili, gdy nas mijał. Oznacza to, że kiedy pociąg staje
się już niemal kropką w miejscu, w którym szyny się zbiegają (bo tak nas
o tym wciąż informują dane zmysłowe), możemy posłużyć się znanym nam
rozmiarem lokomotywy i wagonów, by zmierzyć odległość między szynami
w miejscu, w którym się one, według naszego wzroku, zbiegają i możemy
z całą pewnością powiedzieć, że mimo tego, co się nam wydaje, odległość
między szynami w miejscu, do którego sięga nasz wzrok, jest taka sama, jak
w miejscu, w którym stoimy w danej chwili.
Co więcej, wszystko to dzieje się w naszych głowach równocześnie.
Początkowo percepcja wzrokowa sugerowała nam, że szyny się w pewnym
miejscu zlewają. Teraz nasza percepcja wzrokowa pozwala nam dostrzec, co
się dzieje, gdy pociąg dociera do miejsca, w którym rzekomo szyny się
zbiegają: nie zatrzymuje się, lecz jedzie dalej. Równocześnie nasz rozum
percypuje z absolutną pewnością, że szyny nie mogły się zbiec i odległość
między nimi wcale się nie zmieniła. Innymi słowy, niekoniecznie prawdziwe
jest twierdzenie, iż wzrok zawsze tworzy subiektywne dane zmysłowe, które
rozum następnie zamienia w prawomocne pojęcia, co sugeruje jedna z wersji
reprezentacjonizmu. U osoby posiadającej właściwą wiedzę pamięć i rozum
działają równocześnie ze wzrokiem, pomagając w uzyskaniu prawdziwej
percepcji obiektywnej rzeczywistości.
Filozof Roger Scruton wypowiada następujące uwagi na temat
reprezentacjonizmu:
Reprezentacjonizm wydaje się twierdzić, że percypujemy obiekty fizyczne,
postrzegając coś innego, reprezentujący je obraz lub ideę. Ale wówczas rodzi się
pytanie, w jaki sposób percypujemy tę ideę lub obraz? Będziemy bez wątpienia
potrzebowali jeszcze jednej idei, która będzie przedstawiać tę pierwszą naszej
świadomości, jeśli mamy ją percypować. To jednak oznacza regres w nieskończoność.
„Chwileczkę! – mówi nam druga strona. – Wcale nie powiedziałem, że reprezentacje
mentalne percypujemy w taki sam sposób, w jaki percypujemy obiekty fizyczne.
Przeciwnie, reprezentacje percypujemy bezpośrednio, natomiast obiekty jedynie
pośrednio”. Co to jednak znaczy? Można założyć, że znaczy to, iż mogę się mylić,
gdy idzie o obiekt fizyczny, natomiast nie mogę się mylić, gdy idzie o reprezentację,
która jest dla mnie bezpośrednio niekorygowalna, jest częścią mojej samowiedzy –
częścią tego, co jest „dane” świadomości. Jednak w takim razie po co w ogóle mówić,
że ją percypuję? Percepcja to sposób postrzegania „tego, co poza mną”; zakłada
oddzielenie percypującego od tego, co percypowane, i właśnie skutkiem tego
oddzielenia jest możliwość błędu. Przeczyć możliwości błędu to przeczyć oddzieleniu.
Reprezentacja mentalna wcale nie jest percypowana; jest po prostu częścią mnie.
Wyrażając to inaczej: reprezentacja mentalna jest percepcją. A w takim wypadku
przeciwieństwo między percepcją bezpośrednią a pośrednią przestaje istnieć.
Rzeczywiście, percypujemy obiekty fizyczne i percypujemy je bezpośrednio. (…)
Percypujemy
zaś
obiekty
fizyczne
przez
„posiadanie”
doświadczeń
reprezentacyjnych
Innymi słowy, nie ma czegoś trzeciego, pośredniego i na pozór
niezależnego, co nazywamy danymi zmysłowymi, znajdującego się między
naszą percepcją a obiektami świata zewnętrznego. Dane zmysłowe bądź
reprezentacje to właśnie nasza percepcja świata zewnętrznego, i ta percepcja
świata ma charakter bezpośredni. Nie znaczy to oczywiście, że bezpośrednia
percepcja jest zawsze nieomylna. Faktem jednak jest, że gdy trzeba
wykorzystać zmysły do zdobycia informacji dotyczących tego zewnętrznego
i obiektywnego świata, ludzie nauczyli się wykorzystywać swoje pięć
zmysłów w sposób prawidłowy i prawidłowo interpretować informacje.
Każdy z nas musi tak właśnie postępować jako jednostka. Ktoś słyszy
dźwięki muzyki w postaci fal dźwiękowych docierających do jego uszu,
a potem w formie przetworzonej do mózgu, a mimo to może pomylić się co
do tego, jaki konkretnie słyszy instrument. Doświadczenie, wzrok,
informacja od nauczyciela i pamięć, wszystko to będzie nam potrzebne, nim
nauczymy się natychmiast rozpoznawać, który instrument wydał dźwięk,
słyszany w danej chwili. Wszystko to jednak nie znaczy, że za pierwszym
razem nie słyszeliśmy bezpośrednio tego właśnie dźwięku. Osoba, która
niedawno straciła wzrok, będzie musiała wyostrzyć zmysł dotyku, by móc
czytać alfabet Braille’a. A ponieważ światło zachowuje się w taki, a nie inny,
znany nam już dzisiaj sposób, musimy nauczyć się widzieć, a także nauczyć
się gromadzić poprawne informacje płynące do nas za pośrednictwem
wzroku. Czasami błędnie interpretujemy to, co widzimy, słyszymy,
smakujemy lub wąchamy, czego dotykamy, i musimy nauczyć się korzystać
z naszych zmysłów z większą roztropnością. Wszystko to jednak nie
oznacza, że nie mamy możliwości bezpośredniej percepcji czegokolwiek
w świecie zewnętrznym, niezależnie od tego, z jakimi dodatkowymi
trudnościami mielibyśmy do czynienia na poziomie kwantowym.
I wreszcie, gdybyśmy nie mogli bezpośrednio percypować tego, że
Hawking i Mlodinow to obiektywnie rzeczywiści ludzie, autorzy książki
Wielki projekt, która przedstawia jako prawdziwe określone twierdzenia
dotyczące Wszechświata, wówczas można się zastanawiać, po co w ogóle
zadawali sobie tyle trudu i pisali tę książkę. To właśnie jest ciekawa rzecz
dotycząca wszystkich opowiadających się za jakąś formą relatywizmu.
Wszystkie takie osoby prędzej czy później twierdzą, że zasadniczo rzecz
biorąc, prawda, percepcja itp. są względne, oczywiście z wyjątkiem tej
jedynej prawdy, do ujrzenia której próbują nas z takim zaangażowaniem
przymusić. Innymi słowy, nie potrafią odnieść własnego relatywizmu do
samych siebie.
Element subiektywny w nauce
Trzeba oczywiście przyjąć do wiadomości, że i w nauce mamy do czynienia
z subiektywizmem. Wyobrażenie całkowicie niezależnego obserwatora
nieskrępowanego
żadnymi
przyjętymi
z
góry
teoriami,
który
przeprowadzając badania, dochodzi do całkowicie bezstronnych wniosków,
stanowiących prawdę absolutną, to po prostu mit. A to dlatego, że naukowcy,
podobnie jak wszyscy inni ludzie, też mają swoje przyjmowane z góry
przekonania, więcej nawet, światopogląd, co ma znaczenie w każdej sytuacji.
Ponadto, są oni doskonale świadomi tego, że w nauce praktycznie
niemożliwe jest prowadzenie obserwacji bez posiadania jakiejś teorii; nie da
się na przykład mierzyć temperatury, nie mając wcześniej jakiejś teorii
ciepła. Ponadto teorie naukowe najczęściej pozostają niedookreślone przez
dane obserwacyjne. Innymi słowy, ten sam zestaw danych obserwacyjnych
da się wyjaśnić za pomocą więcej niż jednej teorii. Jeśli na przykład
przedstawimy te dane w postaci skończonego zbioru punktów na wykresie,
wystarczy znajomość matematyki na poziomie podstawowym, by wiedzieć,
że istnieje nieskończona liczba krzywych, które da się poprowadzić przez ten
konkretny zbiór punktów. To znaczy, że dane reprezentowane przez punkty
na papierze nie determinują krzywej, którą powinniśmy przez te punkty
poprowadzić, aczkolwiek w każdym konkretnym wypadku możemy mieć do
czynienia z zasadami fizyki znacząco ograniczającymi nasz wybór.
A zatem, większość naukowców przyzna bez oporów, że nauka z samej
swej natury zawiera w sobie nieuchronnie pewien stopień niepewności.
Trzeba jednak wyjaśnić od razu, że w ogromnej większości przypadków jest
to stopień znikomy. Nie ulega wątpliwości, że oparta na nauce technika
w spektakularny sposób zmieniła oblicze świata, w którym żyjemy: od radia
i telewizji, przez komputery, samoloty, sondy kosmiczne, po zdjęcia
rentgenowskie i sztuczne serca. Całkowitą niedorzecznością jest zatem
twierdzić, jak czynią to często postmoderniści, że brak pewności
i subiektywność w nauce stanowią dowód tego, że jest ona jedynie tworem
społecznym. Jak zauważa fizyk Paul Davies:
Oczywiście, nauka posiada wymiar kulturowy, jeśli jednak powiadam, że siła
przyciągania między Słońcem a krążącymi wokół niego planetami jest odwrotnie
proporcjonalna do kwadratu odległości między nimi, jak mówi o tym prawo
powszechnego ciążenia, i potrafię nadać temu dokładne znaczenie matematyczne, to
właśnie o to chodzi w nauce. Nie sądzę, że tego rodzaju twierdzenie jest tworem
kulturowym – nie jest to coś będącego wytworem naszej wyobraźni lub co
wymyśliliśmy, by sobie ułatwić opis rzeczywistości – moim zdaniem jest to fakt. I to
samo dotyczy innych podstawowych praw fizyki
Nie trzeba chyba nikogo przekonywać co do tego, że gdybyśmy sądzili, iż
nauka, która doprowadziła nas do skonstruowania samolotu odrzutowego,
jest jedynie subiektywnym tworem społecznym, do dnia dzisiejszego nie
wiedzielibyśmy, co to samoloty, bo by ich po prostu nie było. Mówiąc
jeszcze inaczej, najpewniejszy sposób na to, by się przekonać, czy prawo
powszechnego ciążenia jest lub nie jest tworem społecznym bądź
kulturowym, to stanąć na skraju dachu drapacza chmur i zrobić krok przed
siebie!
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 198, 200.
Zob. np. R. Collins, The multiverse hypothesis: a theistic perspective, w: B. Carr (red.), Universe or
Multiverse?, Cambridge 2007, s. 459–481.
Przystępny opis tego, jak ma się to twierdzenie do odwrotnego paradoksu hazardzisty, przedstawia P.
Dowe w książce Galileo, Darwin and Hawking, Grand Rapids 2005, s. 160 i nast.
Zob. R. Collins, The multiverse hypothesis…, s. 464.
P. Davies, Universes galore: where will it all end?, w: B. Carr (red.), Universe or Multiverse?, s. 487.
Audycja J. Brierleya „Unbelievable”, Premier Christian Radio, 25 września 2010.
R. Penrose, Droga do rzeczywistości. Wyczerpujący przewodnik po prawach rządzących
Wszechświatem, przeł. J. Przystawa, Warszawa 2006, s. 753.
J.C. Polkinghorne, Jeden świat. Wzajemne relacje nauki i teologii, przeł. M. Chojnacki, Kraków
2008, s. 147.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 220.
Informacja uzyskana w czasie bezpośredniej rozmowy. Przytaczam za zgodą autora.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 144.
T. Radford, „The Guardian” 18 września 2010.
P. Davies, Universes galore…, s. 495.
J. Al-Khalili, Science. Life. The Planets, „Eureka” (magazyn dziennika „The Times”) nr 12,
wrzesień 2010, s. 23.
H. Devlin, „The Times” 4 września 2010.
J. Al-Khalili, Science. Life. The Planets, s. 23.
Za: H. Devlin, „The Times” 4 września 2010.
R. Penrose, Droga do rzeczywistości…, s. 971–972.
Audycja J. Brierleya „Unbelievable” 25 września 2010.
Tamże. R. Penrose zaproponował swoją własną teorię w książce Cykle czasu. Niezwykły obraz
wszechświata, przeł. B. Bieniok, E.L. Łokas, Warszawa 2011.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 62.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 52, 55.
R. Penrose, Droga do rzeczywistości…, s. 754.
Tenże, „Financial Times” 4 września 2010.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 56.
R. Scruton, Modern Philosophy, London 1996, s. 333.
Found in space, wywiad z Paulem Daviesem, „Third Way” lipiec 1999.
4
Czyj to w końcu projekt?
W ostatnim rozdziale swojej książki Hawking i Mlodinow podejmują kwestię
„wielkiego projektu”. Na początku przyznają, że chociaż prawa przyrody
mówią nam, jak zachowuje się Wszechświat, nie odpowiadają na pytania
rozpoczynające się od słowa „dlaczego”, stawiane na początku książki:
„Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Dlaczego my istniejemy? Dlaczego
właśnie ten konkretny zbiór praw, a nie inny?”
. Jak na razie, nieźle. Prawa
przyrody rzeczywiście nie odpowiadają na pytania „dlaczego”. Niemniej, jak
widzieliśmy w rozdziale drugim mojej książki, wnioski, które formułują
Hawking i Mlodinow w swojej książce, przeczą powyższemu twierdzeniu,
ponieważ sugerują oni, że prawa przyrody, a zwłaszcza prawo powszechnego
ciążenia dostarcza odpowiedzi na te pytania.
Aby mieć pewność, że niczego nie przekręciliśmy, przypomnijmy sobie
jeszcze raz te wnioski: „Ponieważ istnieje prawo grawitacji, Wszechświat
może i będzie się stwarzał z niczego”
. „Spontaniczna kreacja jest przyczyną,
dla której istnieje raczej coś niż nic, dla której istnieje Wszechświat i dla
której istniejemy my”
. A zatem tak właśnie, czarno na białym, twierdzą
Hawking i Mlodinow. Prawo powszechnego ciążenia odpowiada na te
właśnie pytania, na które, jak twierdzi Hawking, nie potrafi odpowiedzieć.
Ponadto, co Hawking rozumie przez „spontaniczną kreację”?
Sformułowanie to przypomina bardzo „bezprzyczynową przyczynę”, często
cytowany termin będący paradoksalną formą opisu Boga. A nawet jeśli
istniałoby coś takiego jak „spontaniczna kreacja”, trudno byłoby ją uznać za
jakiś powód, czyż nie tak? Powodem może być coś, co można wstawić na
końcu następującego twierdzenia: „Jest raczej coś niż nic, ponieważ…”.
Tymczasem Hawking zdaje się mówić, że „jest raczej coś niż nic, ponieważ
jest coś i to coś zachodzi spontanicznie bez jakiejkolwiek przyczyny czy
powodu, z wyjątkiem być może tego, że jest to możliwe i się po prostu
urzeczywistnia”.
Trudno oczekiwać, by tego rodzaju argument robił na nas wrażenie –
zwłaszcza kiedy komplikują go liczne wewnętrzne sprzeczności wspomniane
wcześniej.
Jeśli jednak zwrócimy się do Boga jako odpowiedzi na wcześniejsze
pytania „dlaczego”, tak jak ja bezwstydnie czynię, wówczas Hawking
zareplikuje: „Pytanie o to, kto lub co stworzyło Wszechświat, ma sens, lecz
jeśli odpowiedzią jest »Bóg«, musimy zapytać, kto stworzył Boga”
No cóż, skoro wolno Hawkingowi, wolno i mnie. Jeśli odpowiedź brzmi
„prawo grawitacji” (co, jak widzieliśmy w rozdziale drugim, nie może być
odpowiedzią), wówczas, zgodnie z tym, co powiedział sam Hawking,
musimy zapytać „kto stworzył prawo grawitacji?”. A na to pytanie Hawking
nam nie odpowiada.
Argumentacja Hawkinga pokazuje jedynie, że posiada on nieadekwatne
pojęcie Boga. Pytać o to, kto stworzył Boga, to zakładać, zgodnie z logiką, że
Bóg jest bytem stworzonym. Nie jest to z pewnością koncepcja Boga, jaką
przyjmuje chrześcijaństwo, a także judaizm ani islam. Bóg jest wieczny. Bóg
jest ostateczną rzeczywistością, ostatecznym faktem. Pytać, kto stworzył
Boga, to dowód niezrozumienia istoty Boga
.
Austin Farrer trafnie pokazuje, co jest stawką w tym sporze: „Kwestią
sporną między ateistą a wierzącym nie jest to, czy ma sens zadawanie pytań
w związku z ostatecznym faktem. Kwestią jest to, jaki fakt jest ostateczny.
Ostatecznym faktem dla ateisty jest świat; dla teisty zaś – Bóg”
. Może
powinniśmy zmodyfikować to twierdzenie i powiedzieć, że dla niektórych
ateistów ostatecznym faktem jest wieloświat lub prawo grawitacji; nie czyni
to jednak żadnej różnicy, gdy idzie o istotę omawianego tu problemu.
Większą część ostatniego rozdziału książki Hawkinga zajmuje szczegółowy
opis przykładu pewnego modelu matematycznego, który, jego zdaniem,
stwarza swą własną rzeczywistość: „Gry w życie” Johna Conwaya. Conway
wymyślił „świat” składający się z kwadratowych komórek tworzących
szachownicę, tyle że jest to szachownica o nieskończonych rozmiarach,
rozciągająca się we wszystkich kierunkach. Każda komórka może znajdować
się w jednym z dwóch stanów i być „żywa” lub „martwa”, co reprezentują
dwa kolory, odpowiednio zielony i czarny. Każdą komórkę otacza osiem
innych komórek: cztery przylegające do jej boków i cztery stykające się z nią
rogami. Czas w modelu Conwaya ma charakter nieciągły. Wychodzimy od
dowolnie ustalonego zestawu żywych i martwych komórek i istnieją tylko
trzy reguły bądź prawa determinujące, co się stanie później; kierują one
w sposób deterministyczny losem komórek. Niektóre proste konfiguracje
komórek nie zmieniają się; inne zmieniają się przez kilka generacji,
a następnie umierają; jeszcze inne wracają po kilku generacjach do swej
wyjściowej postaci, a potem powtarzają w nieskończoność ten sam proces.
Wśród tych konfiguracji mamy „szybowce” składające się z pięciu żywych
komórek, które przeobrażają się i przechodzą przez kilka stanów pośrednich,
by znów wrócić do pierwotnej formy, przesuwając się ukośnie o jedną
komórkę. Można też zaobserwować znacznie więcej wyrafinowanych form
zachowania demonstrowanych przez bardziej złożone konfiguracje
początkowe.
Część świata Conwaya (nie zapominajmy, że rozciąga się on
w nieskończoność we wszystkich kierunkach) można przedstawić na ekranie
komputera, wówczas zobaczymy, co się dzieje w miarę następowania po
sobie kolejnych generacji. Dostrzeżemy na przykład przesuwające się
ukośnie po ekranie szybowce
Świat stworzony przez Conwaya cieszy się ogromnym zainteresowaniem
matematyków i odegrał istotną rolę w rozwoju ważnej teorii automatów
komórkowych. Jak zauważa Hawking, Conway i jego studenci pokazali, że
zgodnie z tymi prawami mogą tworzyć się złożone struktury początkowe
zdolne do replikacji. Niektóre z nich to tak zwane uniwersalne maszyny
Turinga, które, co do zasady, potrafią wykonać każde obliczenie wykonalne
przy pomocy komputera. Oszacowano, że zdolne do tego konfiguracje
w świecie Conwaya mają olbrzymie rozmiary i składają się z bilionów
żywych i martwych komórek
.
Dla mnie jako matematyka osiągnięcia Conwaya są niezwykle
fascynujące. Słuchanie jego wykładów, podczas których matematyka stawała
się tętniącą życiem dyscypliną, było dla mnie jednym z najwspanialszych
doświadczeń podczas moich studiów w Cambridge. Tutaj jednak interesuje
mnie, w jakim celu Hawking posłużył się tą analogią:
Przykład „Gry w życie” Conwaya pokazuje, że nawet bardzo prosty zestaw praw
może spowodować powstanie złożonych struktur przypominających inteligentne
życie. Musi istnieć wiele zbiorów praw obdarzonych taką własnością. Skąd wzięły się
fundamentalne prawa (bo nie chodzi tu o prawa obserwowane), które obowiązują
w naszym Wszechświecie? Podobnie jak we wszechświecie Conwaya, prawa naszego
Wszechświata określają ewolucję systemu, jeśli ustalimy jego stan dla zadanej chwili.
W świecie Conwaya to my jesteśmy stwórcami – wybieramy początkowy stan
wszechświata, definiując obiekty i ich położenia na początku gry
.
Potem dodaje: „W fizycznym Wszechświecie odpowiednikami takich
obiektów jak szybowce z »Gry w życie« są izolowane ciała materialne”
.
W tym miejscu Hawking porzuca „Grę w życie”, pozostawiając
czytelników w niepewności co do tego, jakie ma ona dokładnie zastosowanie
w odniesieniu do jego argumentacji. Niemniej, nie ulega wątpliwości, że
chce, by odnieśli oni wrażenie, iż podobnie jak w przypadku świata
Conwaya, w którym prosty zestaw reguł może wytworzyć złożoność
przypominającą życie, także i w naszym świecie prosty zestaw praw
przyrody mógł stworzyć samo życie.
Tyle że jego analogia nic takiego nie pokazuje, przeciwnie, dowodzi
czegoś dokładnie odwrotnego. Przede wszystkim należy powiedzieć, że
w świecie Conwaya prawa nie wytwarzają złożonych i replikujących się
struktur. Prawa, jak to wielokrotnie podkreślaliśmy, niczego nie stwarzają
w żadnym ze światów; mogą one działać w odniesieniu do czegoś, co już
istnieje. W świecie Conwaya cechujące się ogromną złożonością struktury
zdolne do samoreplikacji zgodnie z ustalonymi wcześniej prawami muszą
być na początku skonfigurowane w systemie, co dzieje się za sprawą wysoce
inteligentnych umysłów matematycznych. Nie są stwarzane z niczego ani
przez przypadek, lecz przez inteligencję. To samo dotyczy rządzących nimi
praw.
Po drugie, świat Conwaya musi być w czymś umieszczony
i wykorzystuje się do tego wyrafinowany sprzęt komputerowy i towarzyszące
mu oprogramowanie oraz bardzo szybkie algorytmy. Żywe i martwe komórki
reprezentowane są przez kwadraty na ekranie, składające się z szeregu
pikseli, a prawa rządzące ich zachowaniem stają się programem całego
systemu. Nie trzeba dodawać – aczkolwiek należy to wyraźnie powiedzieć –
że wszystko to wiąże się z olbrzymią aktywnością intelektualną
i dostarczeniem ogromnej ilości informacji.
W ten oto sposób Hawking, chociaż ma alergię na pojęcie inteligentnego
projektu
, przedstawił doskonały, przemawiający za nim argument. Jak na
ironię, przyznaje to, gdy pisze, że w świecie Conwaya to my jesteśmy
stwórcami. Zaś w naszym Wszechświecie Stwórcą jest Bóg.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 15.
Tamże, s. 180.
Tamże, s. 219.
Tamże, s. 208.
W sposób bardziej pogłębiony omawiam tę kwestię w książce God’s Undertaker, s. 182 i nast.
A. Farrer, Nauka o Bogu?, przeł. T. Mieszkowski, Warszawa 1971, s. 33.
Zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Gra_w_%C5%BCycie; dostęp 24 maja 2017.
Zob. http://rendell-attic.org/gol/utm/index.htm; dostęp 24 maja 2017.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 217.
5
Nauka a racjonalność
Spora część argumentacji Hawkinga zasadza się na przekonaniu, że istnieje
głęboko zakorzeniony konflikt między nauką a religią. Ja takiego rozdźwięku
nie dostrzegam. Dla mnie jako dla chrześcijanina piękno praw nauki
wzmacnia moją wiarę w jakiegoś odznaczającego się inteligencją, boskiego
Stwórcę. Im więcej pojmuję z nauki, tym bardziej wierzę w Boga, a moja
wiara wypływa z zachwytu nad rozmachem, wyrafinowaniem i integralnością
Jego stworzenia.
Nie wolno nam zapominać, że wspaniały rozwój nauki za sprawą
Galileusza, Keplera i Newtona wiązał się w dużej mierze z ich przekonaniem,
że prawa przyrody odzwierciedlają wpływ jakiegoś boskiego prawodawcy.
Jednym z fundamentalnych wątków chrześcijaństwa jest pogląd, iż
Wszechświat został skonstruowany zgodnie z jakimś racjonalnym,
inteligentnym zamysłem. Taki punkt widzenia nie ma nic wspólnego z wiarą
w Boga, który przeszkadza nauce; przeciwnie, jest siłą napędową nauki.
Fakt, iż nauka pozostaje (przede wszystkim) zajęciem racjonalnym,
pozwala nam dostrzec jeszcze jedną ułomność w myśleniu Hawkinga.
Hawking, podobnie jak Francis Crick, chce, żebyśmy uwierzyli w to, że
człowiek to nic innego jak jedynie „zbiór występujących w przyrodzie
cząstek elementarnych”
. Crick pisze: „Ty, Twoje radości i smutki, Twoje
wspomnienia i ambicje, Twoje poczucie tożsamości i wolna wola, nie są
w rzeczywistości niczym innym niż sposobem, w jaki zachowuje się
ogromny zbiór komórek nerwowych i związanych z nimi cząsteczek”
.
Co w takim razie mamy myśleć o miłości i lęku doświadczanych przez
ludzi, o radości i smutku? Czy są to nieposiadające znaczenia schematy
zachowań neuronów? Albo co mamy myśleć o pojęciach takich jak piękno
i prawda? Czy malowidło Rembrandta to nic innego niż rozrzucone na
płótnie cząsteczki farby? Hawking i Crick właśnie tak zdają się sądzić.
Zastanawiające jest w takim razie, jakim sposobem mielibyśmy dojść do
takiego wniosku. Przecież skoro samo pojęcie prawdy wynika z tego, co nie
jest „niczym innym niż sposobem, w jaki zachowuje się ogromny zbiór
komórek nerwowych”, skąd mielibyśmy wiedzieć – jeśli chcemy być wierni
logice – że nasze mózgi składają się z komórek nerwowych?
Argumenty te przywodzą na myśl to, co czasami określa się mianem
„wątpliwości Darwina”: „Jeśli chodzi o mnie, zawsze budzi się we mnie
przerażająca wątpliwość, czy przekonania ludzkiego umysłu, który rozwinął
się z umysłu niższych zwierząt, mają jakąkolwiek wartość lub czy w ogóle są
wiarygodne”
.
Nie ulega wątpliwości, że najbardziej miażdżącą krytyką dla tego rodzaju
skrajnego redukcjonizmu okazuje się to, że podobnie jak scjentyzm, jest on
samodestrukcyjny. John Polkinghorne, fizyk, informuje nas, że redukcjonizm
okazuje się samobójczy. Nie tylko sprowadza on nasze doświadczenie piękna,
obowiązku moralnego i religijnego spotkania z Bogiem do epifenomenalnego kurzu,
lecz burzy też fundamenty rozumu. Myśl redukuje do zjawisk elektrochemicznych
zachodzących w neuronach. Dwa tego rodzaju zdarzenia nie mogą przeciwstawić się
sobie w racjonalnym dyskursie. Nie są ani prawdziwe, ani fałszywe. Po prostu
zachodzą. (…) Już same twierdzenia redukcjonistów są jedynie błyskami wyładowań
w neuronalnych sieciach ich mózgów. Świat dyskursu racjonalnego to jedynie
absurdalny terkot iskrzących synaps. Mówiąc szczerze, wszyscy uważamy, że to
niemożliwe; nikt z nas w to nie wierzy
Właśnie. We wszystkich próbach wyprowadzenia racjonalności
z irracjonalności, chociażby nie wiadomo jak wyrafinowanych, bije w oczy
ich wewnętrzna sprzeczność. Gdy rozłożymy je na czynniki pierwsze,
wszystkie one w przedziwny sposób przypominają daremne próby
wywindowania się przez pociąganie za cholewki własnych butów, o czym
wspominaliśmy w pierwszym rozdziale książki. Bo przecież to ludzki umysł
doprowadził Hawkinga i Cricka do przyjęcia wizji człowieka prowadzącej do
wniosku, iż nie ma powodu, by ufać naszym umysłom, gdy podsuwają nam
jakąkolwiek informację; nie mówiąc już o tym, że tego rodzaju redukcjonizm
jest prawdą.
Już sam fakt, że zdolni jesteśmy do racjonalnego myślenia, stanowi bez
wątpienia jakąś wskazówkę. Nie kieruje ona naszego wzroku w dół, ku
przypadkowi i konieczności, lecz w górę, w stronę inteligentnego źródła tej
zdolności. Żyjemy w epoce informacji i wiemy doskonale, że informacja
o charakterze językowym wiąże się ściśle z inteligencją. Wystarczy na
przykład, że zobaczymy na piasku napisane nasze imię, by domyślić się, że
musiał to zrobić ktoś obdarzony inteligencją. O ileż bardziej prawdopodobne
jest zatem istnienie inteligentnego Stwórcy, kryjącego się za ludzkim DNA
będącym ogromną biologiczną bazą danych, składającą się z nie mniej niż
trzech i pół miliarda „liter”, a zarazem najdłuższym jak dotąd odkrytym
„słowem”?
Powyższe stwierdzenie przenosi nas z fizyki na obszar biologii, gdzie
pojawiają się podobne do omawianych tu kwestie. Poświęciłem biologii dużo
uwagi w książce Czy nauka pogrzebała Boga? i dlatego nie będę tutaj
powtarzał mojej argumentacji.
Argumenty rozumowe za istnieniem Boga
pochodzące spoza obszaru nauki
Argumenty rozumowe za istnieniem Boga odnaleźć można nie tylko w sferze
nauki, ponieważ trzeba pamiętać, że wbrew temu, co sądzi wielu ludzi,
racjonalność wykracza poza naukę. I tak na przykład przekonujemy się, że
jesteśmy bytami moralnymi, zdolnymi odróżnić dobro od zła. Do takiej etyki
nie prowadzi żadna naukowa droga, co przyznają wszyscy, z wyjątkiem
najbardziej zagorzałych zwolenników scjentyzmu. Fizyka nie potrafi
wzbudzić w nas troski o drugiego człowieka ani też nauka nie odpowiada
w żaden sposób za ducha altruizmu obecnego w społeczeństwach tworzonych
przez ludzi od zarania dziejów. To wcale jednak nie znaczy, że etyka jest
nieracjonalna.
Co więcej, tak jak dostrojenie się pewnych stałych wartości przyrody
i możliwość jej rozumowego poznania i zrozumienia wskazują na istnienie
jakiejś transcendentnej inteligencji niezależnej od tego świata, podobnie
istnienie wspólnego zbioru wartości moralnych wskazuje na istnienie
transcendentnego bytu moralnego.
Inną bardzo ważną dyscypliną opartą na rozumie jest historia. Co więcej,
często się zapomina, że metody, którymi posługuje się historyk, mają do
spełnienia bardzo ważną rolę w samej nauce. Mówiliśmy już o możliwości
opisu Wszechświata w kategoriach praw fizyki i większość z nas jest
świadoma tego, iż prawa fizyki formułowane są często metodą indukcji.
Innymi słowy, powtarza się wielokrotnie obserwacje i eksperymenty, i jeśli
za każdym razem i w tych samych warunkach uzyskujemy te same rezultaty,
wówczas możemy ze spokojem stwierdzić, że dzięki temu, co określamy
mianem „wnioskowania indukcyjnego”, poznaliśmy rzeczywiste prawo
przyrody. Możemy na przykład obserwować po wielekroć ruch planet
krążących po swoich orbitach wokół Słońca i potwierdzić prawdziwość praw
Keplera.
Jednak w takich obszarach nauki jak kosmologia nie da się powtórzyć
pewnych
obserwacji.
Najbardziej
oczywisty
przykład
to
historia
Wszechświata od chwili jego początku. Nie możemy jeszcze raz
spowodować Wielkiego Wybuchu i powiedzieć, że potwierdziliśmy to, iż
miał miejsce przez powtórzenie doświadczenia.
W
takim
wypadku
możemy
wykorzystać
(i
rzeczywiście
wykorzystujemy) metody historyka. Korzystamy z procedury zwanej
„wnioskowaniem do najlepszego wyjaśnienia” (lub „wnioskowaniem
abdukcyjnym”)
. Wszyscy doskonale znamy tę procedurę, ponieważ jest
podstawą każdego dobrze napisanego kryminału. Zostaje zamordowany
A i okazuje się, że motyw miał B, bo miałby z tego korzyść finansową. Czy
w takim razie to on zamordował? Możliwe. Tyle, że okazuje się, iż w noc
morderstwa A pokłócił się ostro z C. Więc może to jednak C? Może. Ale
potem okazuje się, że… I tak Hercules Poirot cały czas trzyma nas
w niepewności, aż wreszcie na końcu ujawnia tożsamość mordercy.
Nazwijmy zatem sytuację, w której kilka hipotez pozostaje zgodnych
z wynikami obserwacji, zasadą Poirota.
W zagadkach kryminalnych rozwiązywanych przez Poirota nie można
cofnąć czasu, tak jak można cofnąć film na taśmie lub płycie, i zobaczyć, kto
zabił. Nie możemy zatem oczekiwać, że uzyskamy taki sam stopień
pewności, jak w wypadku powtórzonego eksperymentu. To właśnie sprawia,
że tak lubimy kryminały.
Dokładnie z taką samą sytuacją mamy do czynienia w kosmologii.
Tworzymy pewną hipotezę. Przypuśćmy, że był Wielki Wybuch i niech to
będzie nasza hipoteza A. Następnie mówimy: „Jeśli miało miejsce A, jakie
ślady tego wydarzenia możemy spodziewać się znaleźć w dniu
dzisiejszym?”. Ktoś mówi: „Moglibyśmy się spodziewać, że znajdziemy B”.
A zatem naukowcy biorą się do pracy i znajdują B. Czego to dowodzi? Na
pewno tego, że B jest spójne z A, ale nie dowodzi tego, że A w ogóle się
wydarzyło, z taką samą pewnością, która towarzyszy argumentacji z indukcji,
z tego oczywistego powodu, że może być jeszcze inna hipoteza A1 –
całkowicie różna od A, niemniej także spójna z obserwowanym B. W rzeczy
samej może być bardzo wiele innych hipotez różnych od A i równocześnie
pozostających w zgodzie z obserwowanym B. W kosmologii też mamy do
czynienia z zasadą Poirota.
Z tego właśnie powodu wnioskowanie do najlepszego wyjaśnienia
(abdukcja) nie ma takiej samej mocy dowodowej jak wnioskowanie
indukcyjne. M-teoria ma charakter spekulatywny; prawa Keplera nie mają
takiego charakteru. Niebezpieczeństwo polega na tym, że ponieważ w nauce
wykorzystuje się indukcję i abdukcję, tej drugiej przypisuje się często
autorytet należny tej pierwszej.
Nie zmienia to faktu, iż wnioskowanie do najlepszego wyjaśnienia
odgrywa ważną rolę w gałęziach nauki badających niepowtarzalne
wydarzenia z przeszłości – takie jak pochodzenie Wszechświata i życia.
Jest zatem rzeczą całkowicie zasadną zwrócenie się do historii
z pytaniem, czy dostarcza nam jakichś dowodów na istnienie Boga. Bo jeśli
istnieje Bóg będący ostateczną przyczyną tego Wszechświata i istnienia
człowieka, nie byłoby z pewnością dla nikogo zaskoczeniem, gdyby miał się
objawić ludziom. Jednym z głównych powodów mojej wiary w Boga jest to,
że istnieją dowody mówiące, iż Bóg objawił się ludziom w okresie dziejów
spisanych. Koncentrują się one przede wszystkim na życiu i dziele Jezusa
Chrystusa, zwłaszcza na Jego zmartwychwstaniu, przedstawianym nam jako
fakt, który miał miejsce w historii.
Wydarzenia te mają swoje potwierdzenie w zapisach biblijnych, których
autentyczność została wielokrotnie potwierdzona. Dysponujemy także
ważnymi źródłami pozabiblijnymi i mnóstwem znalezisk archeologicznych
potwierdzających wiarygodność narracji biblijnej. To oznacza, że moja wiara
w Boga opiera się nie tylko na świadectwie nauki, lecz także na świadectwie
historii, zwłaszcza na fakcie, iż Jezus Chrystus powstał z martwych.
Wracamy zatem do tego, co jednostkowe i niepowtarzalne, i w świetle
cytowanych wcześniej słów Hume’a – jeśli chcemy, by wiara
w zmartwychwstanie była wiarygodna – będzie nam potrzebny mocny
dowód. Hawking każe nam się jednak w tym miejscu zatrzymać i powie, że
moje twierdzenie, iż zmartwychwstanie rzeczywiście miało miejsce, stanowi
pogwałcenie jednej z fundamentalnych zasad nauki, która mówi nam, że
prawa natury mają charakter powszechny i nie dopuszczają wyjątków. Jak
widzieliśmy, sam Hawking jest gotów korzystać z zasady wnioskowania do
najlepszego wyjaśnienia w odniesieniu do niepowtarzalnych wydarzeń. Jeśli
jednak chodzi o zmartwychwstanie, pozostaje ono dla niego, z samej zasady,
nie do przyjęcia.
Hawking podejmuje tę kwestię w kontekście przyjmowanego przezeń
„determinizmu naukowego”, sięgającego swymi początkami Laplace’a. „Gdy
znamy stan Wszechświata w pewnej chwili, kompletny zbiór praw określa
zarówno jego przyszłość, jak i przeszłość. To wyklucza możliwość
pojawienia się cudów czy aktywnego działania Boga”
.
Następnie, kierując się tak zdefiniowanym determinizmem, redukuje
biologię do fizyki i chemii i konkluduje: „Trudno sobie wyobrazić, jak
mogłaby działać wolna wola, skoro nasze zachowanie jest determinowane
przez prawa fizyki, należy więc sądzić, że jesteśmy jedynie biologicznymi
maszynami, a wolna wola to iluzja”
Przyznaje jednak, że zachowania człowieka są tak skomplikowane, że ich
przewidywanie byłoby niemożliwe i dlatego w praktyce „posługujemy się
teorią efektywną, która mówi, że człowiek ma wolną wolę”
.
Dalej Hawking pisze, że „niniejsza książka ma swoje korzenie
w naukowym determinizmie, co oznacza, że (…) cuda czy wyjątki od praw
przyrody nie istnieją”
. Czy jest możliwe, że jego naukowy determinizm jest
właśnie taką iluzją? Bardzo wyraźnie definiuje implikacje swojego
determinizmu. Odnosząc się do trudności przewidywania w praktyce
ludzkich zachowań, wypowiada się w taki sposób, który znowu przypomina
opinię Laplace’a: „Musielibyśmy (…) znać stany początkowe każdej
z tysięcy bilionów cząsteczek ludzkiego ciała i rozwiązać podobną liczbę
równań”
. Na pierwszy rzut oka taka argumentacja wydaje się dziwna
u znawcy teorii kwantowej, której podstawowym założeniem jest między
innymi zasada nieoznaczoności Heisenberga, mówiąca nam, że nie da się
równocześnie określić położenia i pędu, powiedzmy, elektronu. Zasada ta,
jak
się
wydaje,
niweluje
jakąkolwiek
możliwość
realizacji
deterministycznego marzenia Laplace’a, nawet tylko w teorii.
Jak się jednak okazuje, Hawking wcale nie zapomniał o zasadzie
nieoznaczoności, ponieważ w kolejnym rozdziale informuje nas, iż zasada
nieoznaczoności stwierdza, „że nasza zdolność jednoczesnego mierzenia
pewnych wielkości, takich jak położenie i prędkość cząstki, jest
ograniczona”
. Z tego też powodu modyfikuje od razu swoją wizję
determinizmu naukowego:
Może się wydawać, że fizyka kwantowa podważa pogląd, iż istnieją prawa przyrody,
ale tak nie jest. Po prostu każe nam zaakceptować nową postać determinizmu: mając
dany stan układu w pewnej chwili, prawa przyrody nie przewidują dokładnie jego
przyszłości i przeszłości, lecz określają prawdopodobieństwo różnych przyszłości
i przeszłości
A zatem absolutny determinizm Hawkinga został poważnie złagodzony
i to przez samego Hawkinga. W jaki sposób, a nawet czy w ogóle sądzi on,
że tak zmodyfikowany „determinizm” (jeśli to rzeczywiście determinizm)
neguje wolną wolę i możliwość cudów – tego już nam nie mówi.
Zacytujmy w takim razie komentarz dotyczący implikacji determinizmu
innego fizyka, Johna Polkinghorne’a:
Zdaniem wielu myślicieli wolność człowieka jest ściśle powiązana z jego
racjonalnością. Jeśli bylibyśmy bytami podlegającymi całkowicie determinizmowi,
jak w takim razie bylibyśmy w stanie uprawomocnić twierdzenie, iż to, co mówimy,
stanowi racjonalny wywód? Czy nie byłoby tak, że dźwięki wydobywające się
z naszych ust lub znaki kreślone na papierze byłyby jedynie działaniem automatów?
Wszyscy
zwolennicy
teorii
deterministycznych
o
charakterze
społeczno-
ekonomicznym (Marks), seksualnym (Freud) lub genetycznym (Darwin i E.O.
Wilson) potrzebują jakiejś zawoalowanej klauzuli wyjątku dotyczącej ich samych,
wyłączającej ich twierdzenia spod mocy unieważniającego wszystko redukcjonizmu
Wydaje się, że także Hawkinga można śmiało dodać do tej listy.
Cuda a prawa przyrody
A zatem, jak pisze Hawking, prawa przyrody mają charakter absolutny.
Determinują wszystko i nie ma od nich żadnych wyjątków. To zaś oznacza,
że nie może być w świecie żadnych cudów. Hawking pisze: „Prawa te
powinny obowiązywać wszędzie i zawsze, gdyż w przeciwnym razie nie
byłyby prawami. Nie ma miejsca na jakiekolwiek wyjątki czy cuda. Bogowie
i demony nie wywierają żadnego wpływu na Wszechświat”
.
Po raz kolejny Hawking każe nam wybierać jedną z dwóch
wykluczających się nawzajem możliwości: albo wierzymy w cuda, albo
w naukowe rozumienie praw przyrody, ale nie równocześnie w jedno
i drugie.
Nie dziwi, że taki sam argument forsuje także, w charakterystyczny dla
siebie sposób, Richard Dawkins:
[W dziewiętnastym wieku] skończyła się epoka, w której wykształcony człowiek
mógł, absolutnie się tego nie wstydząc, wyznać, że wierzy w cuda i w dzieworództwo.
Oczywiście i dziś, gdy mocno naciskamy, wielu wykształconych chrześcijan
zachowuje zbyt wielkie przywiązanie do swojej wiary, by zakwestionować narodziny
z matki-dziewicy czy zmartwychwstanie, ale to wprowadza ich w wyraźne
zakłopotanie, gdyż racjonalna część umysłu podpowiada, że to musi być absurd.
Dlatego wolą nie słyszeć takich pytań
Tyle, że to wszystko nie jest tak proste, jak sądzą Hawking i Dawkins. Bo
mamy bardzo inteligentnych i wybitnych naukowców, którzy by się z nimi
nie zgodzili. Są to na przykład: profesor William Phillips, laureat Nagrody
Nobla w dziedzinie fizyki z 1998 roku; profesor John Polkinghorne, członek
The
Royal
Society,
fizyk
kwantowy,
wykładowca
Uniwersytetu
w Cambridge; sir John Houghton, były dyrektor Brytyjskiego Urzędu
Meteorologicznego i przewodniczący Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian
Klimatu; obecny dyrektor Krajowego Instytutu Zdrowia oraz były dyrektor
Projektu Poznania Ludzkiego Genomu, Francis Collins. Wszyscy ci wybitni
naukowcy doskonale znają argumenty wysuwane przeciwko cudom. A mimo
to publicznie, bez zażenowania i jakiegokolwiek poczucia absurdalności,
każdy z nich potwierdza swą wiarę w to, co nadprzyrodzone,
a w szczególności w zmartwychwstanie Chrystusa, będące dla nich –
podobnie zresztą jak i dla mnie – najwyższym dowodem prawdziwości
światopoglądu chrześcijańskiego.
Jeden ze wspomnianych przed chwilą naukowców, Francis Collins, daje
nam równocześnie mądrą przestrogę dotyczącą cudów:
Ważne jest zachowanie zdrowego sceptycyzmu przy interpretacji potencjalnie
cudownych wydarzeń, żeby ocen wynikających z wierności swoim religijnym
przekonaniom i religijnej perspektywy nie przyjmować bezkrytycznie. Tym, co
unicestwiłoby możliwość cudu jeszcze szybciej niż skrajny materializm, byłoby
nadawanie cudownego statusu takim codziennym zdarzeniom, dla których bez trudu
można znaleźć wyjaśnienie w kategoriach najzupełniej naturalnych
Z tego właśnie powodu, by nie rozmywać problemu, skoncentruję się
teraz na zmartwychwstaniu Chrystusa. To właśnie cud zmartwychwstania
Chrystusa powołał do życia chrześcijaństwo i to właśnie ten cud jest jego
głównym orędziem. Więcej nawet, tym, co przyznaje komuś status apostoła,
jest bycie naocznym świadkiem zmartwychwstania (zob. Dz 1,22). C.S.
Lewis tak pisze: „Pierwszym faktem z historii chrześcijaństwa są liczni
świadkowie, którzy twierdzą, że widzieli Zmartwychwstanie. Gdyby umarli
i nie przekonali innych do swojej »ewangelii«, nie napisano by żadnych
innych Ewangelii”
. Jak bowiem twierdzili pierwsi chrześcijanie, bez
zmartwychwstania nie byłoby żadnego chrześcijańskiego orędzia. Apostoł
Paweł pisze: „A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze
nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor 15,14).
Przypomnijmy sobie, co współczesna nauka sądzi o prawach natury.
Ponieważ prawa nauki mają charakter przyczynowo-skutkowy, naukowcy
traktują je nie tylko jako klucz do opisywania tego, co zdarzyło się
w przeszłości. Przy założeniu, że nie znajdujemy się na poziomie
kwantowym, prawa takie z powodzeniem przewidują, co się zdarzy
w przyszłości i to z taką dokładnością, że potrafimy obliczyć precyzyjnie
orbity satelitów komunikacyjnych i potrafiliśmy wysłać i posadzić pojazdy
kosmiczne na powierzchniach Księżyca i Marsa. Z tego właśnie powodu
wielu naukowców jest przekonanych, że Wszechświat to zamknięty układ
przyczynowo-skutkowy.
W świetle tego zrozumiałe jest, że takim naukowcom nie podoba się idea,
jakoby jakiś Bóg mógł arbitralnie interweniować w prawa przyrody
i zawieszać lub odwracać ich działanie, poprawiać je lub w inny sposób
„gwałcić”. W ich przekonaniu przeczyłoby to niezmienności takich praw,
a tym samym wywracałoby samą podstawę naukowego rozumienia
Wszechświata. W rezultacie, wielu takich naukowców wysuwałoby dwa
następujące argumenty przeciwko cudom.
Pierwszy głosi, że wiara w cuda w ogólności i wiara w cuda
przedstawione w Nowym Testamencie w szczególności zrodziła się
w kulturach prymitywnych i przednaukowych, gdy ludzie nie byli świadomi
istnienia praw przyrody i dlatego tak łatwo akceptowali opowieści o cudach.
Nawet jeśli to wyjaśnienie może nam się wydawać w pierwszej chwili
zadowalające, traci ono natychmiast swoją wiarygodność, gdy odnieść je
do takich cudów opisanych w Nowym Testamencie, jak cud
zmartwychwstania. Wystarczy chwila refleksji, by uświadomić sobie, że jeśli
chcemy uznać jakieś wydarzenie za cud, musi istnieć pewna postrzegana
regularność innych wydarzeń, w stosunku do których interesujące nas
wydarzenie jest oczywistym wyjątkiem! Nie można uznać czegoś za
nienormalne, jeśli nie wiemy, co jest normą.
Wiedziano już o tym doskonale dawno temu; wiedziano o tym, w rzeczy
samej, w czasie, gdy spisywano teksty Nowego Testamentu. Co ciekawe,
ewangelista Łukasz, historyk, który był również lekarzem i posiadał wiedzę
medyczną swoich czasów, podnosi tę właśnie kwestię. W swojej relacji
przedstawiającej narodziny chrześcijaństwa informuje nas, że pierwszy
sprzeciw wobec chrześcijańskiego orędzia mówiącego o zmartwychwstaniu
Chrystusa nie pochodził od ateistów, lecz jego wyrazicielami byli żydowscy
arcykapłani. Byli to ludzie bardzo religijni, należący do stronnictwa
saduceuszy. Wierzyli w Boga, modlili się i pełnili służbę w świątyni
w Jerozolimie. Nie znaczy to jednak wcale, że kiedy po raz pierwszy dotarło
do ich uszu twierdzenie, iż Jezus został wskrzeszony z martwych, uwierzyli
w nie. Nie wierzyli w nie, ponieważ już wcześniej przyjęli światopogląd
wykluczający możliwość cielesnego zmartwychwstania kogokolwiek, nie
tylko Jezusa Chrystusa.
W rzeczy samej był to wówczas powszechnie przyjmowany pogląd, jak
o tym pisze historyk Tom Wright:
W kultach pogańskich starożytności znajdziemy wszelkiego rodzaju teorie, ilekroć
jednak mowa o zmartwychwstaniu, mamy do czynienia ze zdecydowanym
zaprzeczeniem takiej możliwości: wiemy, że coś takiego się nie zdarza. (Warto to
podkreślić zwłaszcza dzisiaj. Słyszy się czasami, jak ktoś mówi lub zakłada, że nim
narodziła się nowożytna nauka, ludzie wierzyli we wszelkiego rodzaju dziwne rzeczy,
takie jak zmartwychwstanie, obecnie jednak, gdy mamy po swojej stronie ponad
dwieście lat badań naukowych, wiemy, że ci, którzy zmarli, pozostają zmarli na
zawsze. To śmieszne twierdzenie. W starożytności, podobnie jak i dziś, było bez liku
dowodów na to, że zmarli pozostają zmarli na zawsze, i wszyscy wyciągali z tego
takie same wnioski)
A zatem przypuszczenie, że chrześcijaństwo zrodziło się w świecie
przednaukowym, łatwowiernym i odznaczającym się ignorancją, okazuje się
fałszywe w konfrontacji z faktami. Ludzie starożytni, równie dobrze jak i my,
znali prawo przyrody mówiące nam, że martwe ciała nie wstają z grobów.
Chrześcijaństwo zwyciężyło mocą samego dowodu na to, że pewien
człowiek rzeczywiście powrócił ze śmierci do życia.
W przekonaniu, iż cuda są „pogwałceniem” praw przyrody, kryje się
jeszcze jeden błąd, który C.S. Lewis ilustruje za pomocą następującej
analogii:
Jeśli prawa natury są prawdami koniecznymi, nie złamie ich żaden cud, ale też nie ma
potrzeby, by to robić. Jeśli w poniedziałek włożę do szuflady sześć pensów, a we
wtorek dodam jeszcze sześć, to według prawa – przy niezmienionych warunkach –
w środę znajdę tam dwanaście pensów. Ale jeśli ktoś mnie okradnie, mogę tam
znaleźć zaledwie dwa pensy. Coś zostanie złamane (zamek szuflady albo prawo
karne), ale nie będzie to prawo matematyczne
Z tego cytatu wynika, iż rzeczą śmieszną byłoby twierdzić, że prawa
matematyki wykluczają możliwość wiary w istnienie złodzieja lub możliwość
wiary w to, że może mnie on okraść. Przeciwnie, to właśnie normalne
działanie tych praw ujawnia obecność i działanie złodzieja.
Analogia Lewisa przypomina nam także, iż naukowcy posługują się
terminem „prawo” nie w takim samym znaczeniu jak prawnicy, którzy,
mówiąc o prawie, mają często na myśli regulacje ograniczające nasze
działania. Prawa arytmetyki w żaden sposób nie ograniczają ani nie
przymuszają do niczego złodzieja, o którym mówi Lewis w swojej analogii.
Prawo powszechnego ciążenia Newtona mówi mi, że upuszczone jabłko
będzie spadać, kierując się do środka ziemi. Ale to prawo nie zabrania
nikomu złapać jabłka, nim spadnie. Innymi słowy, prawo ciążenia
przewiduje, co się stanie, pod warunkiem, że nie ulegną zmianie warunki
przeprowadzanego eksperymentu.
Z teistycznego punktu widzenia oznacza to, że prawa przyrody
antycypują, co się na pewno zdarzy, jeśli wykluczyć ingerencję Boga. A jeśli
z jakichś powodów Stwórca ingeruje w swoje stworzenie, trudno tu mówić
o akcie kradzieży. Twierdzenie, iż prawa przyrody uniemożliwiają wiarę
w istnienie Boga i w prawdopodobieństwo Jego ingerencji we Wszechświat,
jest ewidentnie fałszywe. Byłoby ono podobne do twierdzenia, iż znajomość
praw leżących u podstaw działania silnika odrzutowego powoduje, że nie da
się wierzyć w to, iż projektant takiego silnika nie może lub nigdy nie
chciałby ingerować we własną konstrukcję, by na przykład usunąć
wentylator. Oczywiście, że może ingerować. Co więcej, jego ingerencja
w żaden sposób nie unieważnia tych praw. Te same prawa, które wyjaśniały,
dlaczego silnik działał z zamontowanym wentylatorem, będą teraz wyjaśniać,
dlaczego nie działa bez wentylatora.
Czymś błędnym i nieprecyzyjnym jest zatem twierdzić, jak David Hume,
że cuda stanowią „pogwałcenie” praw przyrody. Po raz kolejny pomocny
okazuje się C.S. Lewis:
Jeśli Bóg unicestwia, tworzy lub zmienia jakiś fragment materii, tworzy w tym
momencie nową sytuację. Cała natura natychmiast obejmuje tę nową sytuację,
przyjmuje ją i dostosowuje do niej wszystkie inne zdarzenia. Sytuacja zaś dostosowuje
się do wszystkich praw. Jeśli Bóg tworzy cudowny plemnik w ciele dziewicy, to
w konsekwencji nie niszczy żadnych praw! Natychmiast zaczynają one działać.
Natura jest gotowa – następuje ciąża ze wszystkimi naturalnymi następstwami
i dziewięć miesięcy później rodzi się dziecko
Idąc tokiem rozumowania Lewisa, możemy powiedzieć, że zgodnie
z prawami przyrody, za sprawą „naturalnych przyczyn” zmarli nie budzą się
do życia. Chrześcijanie wcale jednak nie twierdzą, że Chrystus
zmartwychwstał za sprawą takiej właśnie przyczyny, i to jest kluczowa
kwestia w naszej dyskusji. Twierdzą natomiast, że Chrystus zmartwychwstał
za sprawą jakiejś nadprzyrodzonej siły. Prawa przyrody same z siebie nie
mogą wykluczyć takiej możliwości. Gdy ma miejsce cud, to właśnie prawa
przyrody zwracają naszą uwagę na to, że doszło do cudu. Należy mieć
świadomość tego, że chrześcijanie nie przeczą istnieniu praw przyrody.
Istotnym elementem stanowiska chrześcijańskiego jest wiara w istnienie praw
przyrody jako opisujących prawidłowości i relacje przyczynowo-skutkowe
wbudowane we Wszechświat przez jego Stwórcę, zgodnie z którymi ów
Wszechświat funkcjonuje. Gdybyśmy ich nie znali, nigdy byśmy nie
dostrzegli żadnego cudu, nawet gdyby miał miejsce tuż przed naszym nosem.
Zasadnicza różnica między chrześcijańskim punktem widzenia a punktem
widzenia Hawkinga polega na tym, iż chrześcijanie nie wierzą w to, że
Wszechświat, w którym żyjemy, jest zamkniętym układem przyczynowo-
skutkowym. Wierzą, że jest otwarty na sprawcze działanie jego boskiego
Stwórcy.
A zatem i dla Hawkinga, i dla chrześcijan, cuda, z samej definicji, to
wyjątki w stosunku do tego, co dzieje się zwykłą koleją rzeczy. Są czymś
szczególnym i niezwyczajnym. Niemniej, jedna rzecz to powiedzieć:
„doświadczenie pokazuje nam, że normalną koleją rzeczy dzieje się to a to,
mogą być jednak wyjątki, aczkolwiek jak dotąd nikt ich nie zaobserwował;
innymi słowy, nasze doświadczenie do tej pory było jednorodne”, czymś
innym natomiast jest twierdzić: „czegoś takiego doświadczamy zwykłą koleją
rzeczy i zawsze musimy tego doświadczać, ponieważ nie ma i być nie może
żadnych wyjątków”.
Hawking jednak opowiada się całkowicie – jak się wydaje – za
twierdzeniem, iż przyroda ma charakter jednorodny i że prawa przyrody nie
znają żadnych wyjątków. Widzieliśmy już, że prawa przyrody nie mogą
zabronić cudów. Skąd w takim razie Hawking wie, że cuda nie mogą się
zdarzyć? Aby wiedzieć, że doświadczenie przeczące cudom jest pozbawione
całkowicie wyjątków, musiałby mieć całkowity dostęp do każdego
wydarzenia we Wszechświecie w każdym miejscu i czasie, co jest oczywiście
niemożliwe. Ludzie mieli możność zaobserwowania jak dotąd tylko bardzo
drobnej cząstki wydarzeń, które miały miejsce we Wszechświecie, a i z tej
cząstki tylko drobna cząstka została zapisana. I dlatego Hawking nie może
wiedzieć tego, czy kiedykolwiek w przeszłości nie zdarzyły się jakieś cuda,
jak i tego, że nie mogą się one wydarzyć w przyszłości. Zakłada jedynie to,
co chce udowodnić. Daje wyraz temu, w co wierzy, a co ma oparcie w jego
ateistycznym światopoglądzie, nie w nauce.
Problem polega na tym, że jednorodność działania przyrody, zwana
zasadą indukcji, na której opiera się większość argumentacji w nauce, jest
niemożliwa do udowodnienia. Zauważyliśmy wcześniej, że zwrócił na to
uwagę David Hume. Alister McGrath twierdzi, że „jest to niczym
nieuzasadnione (a w rzeczy samej stanowiące błędne koło) założenie
istniejące w obrębie każdego światopoglądu nieteistycznego”
. A na
poparcie swoich słów powołuje się na nie byle jaki autorytet, mianowicie na
słynnego filozofa i ateistę, Bertranda Russella:
Doświadczenie mogłoby potwierdzić zasadę indukcji w odniesieniu do przypadków,
które już zostały zbadane, ale jeśli chodzi o przypadki niezbadane, to jedynie owa
zasada uzasadnić może jakiekolwiek wnioski o tym, czego nie zbadano,
wyprowadzone na podstawie tego, co zbadane zostało. Wszystkie rozumowania,
które, opierając się na doświadczeniu, prowadzą do wniosków dotyczących
przeszłości, lub doświadczalnie niepoznanych fragmentów przeszłości czy
teraźniejszości, zakładają tę zasadę. A zatem, bez popadnięcia w błędne koło, nie
możemy odwołać się do doświadczenia, by dowieść zasady indukcji. Musimy więc
albo przyjąć zasadę indukcji na podstawie jej wewnętrznej oczywistości, albo wyrzec
się jakichkolwiek prób uzasadniania naszych oczekiwań co do przyszłości
Jedyna racjonalna kontrpropozycja dla takiego stanowiącego błędne koło
rozumowania to nie wykluczać możliwości, iż cuda się zdarzały. Jest to
kwestia historyczna, nie filozoficzna, i zależy ona od świadectw i dowodów.
Tymczasem w książce Hawkinga brak jakichkolwiek przesłanek, że gotów
jest wziąć pod uwagę kwestię istnienia jakichś wiarygodnych dowodów
historycznych na to, iż miał miejsce taki cud jak zmartwychwstanie. A może
zdaniem Hawkinga historia, podobnie jak filozofia, jest także martwa?
Zgadzam się oczywiście z tym, że cuda są same w sobie
nieprawdopodobne – aczkolwiek trudno nie zadać sobie pytania, czy są
równie nieprawdopodobne, co pojawiające się i wyskakujące znikąd
wszechświaty. Powinniśmy, rzecz jasna, domagać się mocnych dowodów
przemawiających za każdym konkretnym cudem. Nie jest to jednak
rzeczywisty problem w przypadku cudów, o których mówi Nowy Testament.
Rzeczywisty problem z tymi cudami polega bowiem na tym, że zagrażają one
podstawom naturalistycznego oglądu świata, dla którego aksjomatem jest
twierdzenie, iż przyroda jest wszystkim, co istnieje, i że nie ma nikogo
i niczego poza przyrodą, zdolnego czasami interweniować w jej bieg. Tyle że
ten aksjomat nie jest wynikiem dociekań naukowych i równie dobrze może
być wynikiem lęku, że Bóg mógłby w jakiś sposób przeniknąć
nieodpowiednio dostrojony radar ateisty.
Co więcej, to właśnie chrześcijanie – o ironio – będą twierdzić, że „tylko
wiara w Stwórcę gwarantuje nam podstawę do wiary w to, że przyrodę
cechuje jednorodność (czyli do wiary w zasadę indukcyjną)”. Przecząc
istnieniu Stwórcy, ateiści usuwają sobie spod nóg podstawę własnej
argumentacji! Trafnie oddaje to C.S. Lewis:
Jeśli istnieje tylko natura, wielkie, nierozumne, powiązane wzajemnie zdarzenie, jeśli
nasze najgłębsze przekonania są tylko produktami ubocznymi irracjonalnego procesu,
wówczas nie ma najmniejszych podstaw, by przypuszczać, że poczucie, iż „tak jest
dobrze”, i wynikająca z niego wiara w niezmienność praw natury mogły nam mówić
coś na temat istniejącej poza nami samymi rzeczywistości. Nasze przekonania są po
prostu faktem, dotyczącym nas samych – tak jak kolor naszych włosów. Jeśli
naturalizm mówi prawdę, nie mamy najmniejszych powodów, by ufać przekonaniu, że
natura jest niezmienna. Możemy mu zaufać jedynie przy założeniu prawdziwości
innej metafizyki. Jeśli najgłębsza rzeczywistość, fakt, który stanowi źródło innych
faktów, przypomina nas do pewnego stopnia – jeśli jest to Rozumna Duchowość,
będąca źródłem naszej rozumnej duchowości – wówczas możemy bez obaw ufać temu
przekonaniu. Niechęć wobec nieporządku pochodzi od Tego, który stworzył naturę
i nas samych
A zatem, wykluczenie możliwości cudu i uczynienie, w imię nauki,
absolutem przyrody i jej procesów kończy się tym, że znika wszelka
podstawa zaufania w racjonalność nauki, nie mówiąc już o jednorodności
samej przyrody. Z drugiej strony, jeśli traktujemy przyrodę jako część
większej od niej rzeczywistości, obejmującej także naturę inteligentnego
Boga i Stwórcy, zyskujemy racjonalne uzasadnienie tego, by wierzyć w ład
istniejący w przyrodzie. Tego rodzaju przekonanie doprowadziło do
pojawienia się i rozwoju nauki w okresie nowożytnym. Zacytujmy jeszcze
raz McGratha: „Myśl, iż przyroda rządzi się »prawami«, nie wydaje się być
szczególną cechą nauki greckiej, rzymskiej czy azjatyckiej, jest natomiast
mocno zakorzeniona w tradycji judeochrześcijańskiej, odzwierciedlając
konkretne elementy chrześcijańskiej doktryny stworzenia”
Jeśli
jednak,
chcąc
wyjaśnić
jednorodny
charakter
przyrody,
przyznajemy, że musi istnieć jej stwórca, uchylamy równocześnie furtkę
umożliwiającą temuż stwórcy ingerowanie w bieg natury. Nie ma czegoś
takiego jak nudny i nijaki stwórca, który nie potrafi, nie śmie lub któremu nie
wolno angażować się w sposób aktywny w stworzony przez siebie
Wszechświat. Cuda rzeczywiście mogą się zdarzyć.
A tak nawiasem mówiąc, czy to nie dziwne, że Hawking wierzy
w istnienie wieloświata i odrzuca cuda? Czy istotą teorii wieloświata nie jest
przekonanie, że istnieje tyle wszechświatów, że wszystko może się zdarzyć?
Paul Davies, także fizyk, wyjaśnia to w następujący sposób:
Pomyślmy o najbardziej ogólnych teoriach wieloświata (…), w którym nie
obowiązują żadne prawa i wszystko może się zdarzyć. Przynajmniej w niektórych
z wszechświatów wieloświata będą zdarzać się jakieś cuda – woda zmieni się w nich
w wino itp. Będą się w nich także zawierać całkowicie przekonujące doświadczenia
religijne, takie jak bezpośrednie objawienie jakiegoś transcendentnego Boga. Wynika
z tego, że jakiś ogólny zbiór wszechświatów wieloświata musi zawierać podkategorię
pozostającą w zgodzie z tradycyjnymi poglądami religijnymi dotyczącymi Boga
i zaprojektowania przez Niego świata
Idąc tym tokiem rozumowania, należy przyjąć, jak mówi filozof Alvin
Plantinga z Notre Dame University, że jeśli istnieje każdy możliwy
wszechświat, musi być także Wszechświat, w którym istnieje Bóg, ponieważ
Jego istnienie jest logicznie możliwe. Z tego zaś wynika, że skoro Bóg jest
wszechmocny i wszechobecny, musi istnieć w każdym wszechświecie; z tego
zaś wynika, że jest tylko jeden Wszechświat, ten właśnie Wszechświat, który
On stworzył i podtrzymuje w istnieniu!
Jeśli Stephen Hawking ma zamiar schować się gdzieś przed Bogiem,
wieloświat nie jest chyba dla niego, mimo wszystko, najmądrzejszą
kryjówką.
Z tego, co piszę powyżej, wynika, że nauka rzeczywiście nie może
wykluczyć cudu. Bez wątpienia oznacza to, że otwarta postawa, której
domaga się rozum, każe nam przyjrzeć się teraz dowodom na cuda, by ustalić
fakty, a potem znaleźć w sobie gotowość, by pójść tam, dokąd zaprowadzi
nas nasze dociekanie, nawet jeśli będzie to oznaczać korektę wcześniej
przyjętych założeń. Nigdy nie będziemy wiedzieli, czy mamy na strychu
mysz, jeśli nie pofatygujemy się po schodach lub drabinie na górę i nie
sprawdzimy tego osobiście! Tyle że niektórzy bardziej boją się znalezienia
Boga niż znalezienia myszy.
Wrócę jeszcze na chwilę do Hume’a. Warto pamiętać, że chociaż miał
obiekcje co do możliwości istnienia cudów, pisał:
Cała budowa świata świadczy o rozumnym twórcy i żaden racjonalnie myślący
człowiek, skoro poważnie się zastanowi, nie zdoła ani przez chwilę powstrzymać się
od wiary w podstawowe zasady prawdziwego teizmu i prawdziwej religii
Komentarz końcowy
Nauka i historia to nie jedyne źródła dowodów na istnienie Boga. Ponieważ
Bóg jest Osobą, nie teorią, należy się spodziewać, że jednym z głównych
dowodów na Jego istnienie jest nasze osobiste doświadczenie. Aby rozwinąć
tę ważną kwestię, musielibyśmy wyjść daleko poza zamierzone ramy tej
książki. Niemniej chciałbym dodać mój głos do głosu wielu milionów innych
osób, które mogą zaświadczyć i zaświadczyłyby o tym, jak głęboką
i kluczową rolę odgrywa w ich życiu wiara w Chrystusa jako Pana,
przynosząc im pewność pokoju z Bogiem, nową siłę do życia i niezachwianą
nadzieję, dla której fundamentem jest zmartwychwstanie Chrystusa. Taka
nadzieja nic sobie nie robi z granicy śmierci i ponurego, redukcjonistycznego
przekonania Hawkinga, że jesteśmy jedynie przypadkowym zbiorem
cząsteczek powstałych kiedyś w gwiazdach. Bo w rzeczywistości przeżyjemy
gwiazdy.
Hawking wyobraża sobie, że potencjalne istnienie innych form życia we
Wszechświecie podważa tradycyjne religijne przekonanie, iż żyjemy na
jedynej i niepowtarzalnej planecie stworzonej przez Boga. Trochę mnie bawi
to, że ateiści tak często opowiadają się za istnieniem pozaziemskiej
inteligencji, a równocześnie tak skwapliwie potępiają możliwość tego, że
„gdzieś tam” istnieje pewien nieogarniony inteligentny byt, a mianowicie
Bóg, który pozostawił swój ślad na całym stworzeniu
Zmasowany atak Hawkinga nie jest w stanie osłabić fundamentów
inteligentnej wiary opartej na kumulujących się dowodach, pochodzących
z nauki, historii, narracji biblijnej i osobistego doświadczenia.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 220.
F. Crick, Zdumiewająca hipoteza, czyli nauka w poszukiwaniu duszy, przeł. B. Chacińska-
Abrahamowicz, M. Abrahamowicz, Warszawa 1997, s. 17.
Cytat z listu do Williama Grahama (przed 5 sierpnia 1881). Wydanie polskie w: Autobiografia
Karola Darwina. Życie i wybór listów, przeł. J. Nusbaum, Warszawa 1891, s. 196 („Wtedy zjawia się
w mej duszy zwątpienie, ażali mają jakąbądź wartość przekonania ducha ludzkiego i czy można na nich
w ogóle polegać, skoro człowiek rozwinął się z niższych zwierząt?”) – przyp. tłum.
J.C. Polkinghorne, Jeden świat…, s. 168.
Więcej na temat tej reguły, zob. A. McGrath, A Scientific Theology: Reality, Edinburgh 2002, s. 157
i nast.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 37–38.
Tamże, s. 40.
Tamże, s. 41.
Tamże, s. 42.
J. Polkinghorne, Science and Theology, London 1998, s. 58.
S. Hawking, L. Mlodinow, Wielki projekt, s. 207–208.
R. Dawkins, Bóg urojony, przeł. P.J. Szwajcer, Warszawa 2007, s. 223.
F.S. Collins, Język Boga. Kod życia – nauka potwierdza wiarę, przeł. M. Yamazaki, Warszawa
2008, s. 48.
Wykład im. Jamesa Gregory’ego (James Gregory Lecture), Uniwersytet w St Andrews, 2007.
A. McGrath, A Scientific Theology…, s. 153.
B. Russell, Problemy filozofii, przeł. W. Sady, Warszawa 2003, s. 76.
A. McGrath, A Scientific Theology…, s. 154. Czytelnikowi, który chciałby prześledzić dokładniej
(szeroko zakrojoną) dyskusję naukową i filozoficzną dotyczącą statusu praw przyrody, polecam
poświęcone temu zagadnieniu sekcje pracy McGratha.
P. Davies, Universes galore…, s. 495.
D. Hume, Naturalna historia religii, Wstęp, w: tegoż, Dialogi o religii naturalnej. Naturalna
historia religii wraz z dodatkami, przeł. A. Hochfeldowa, Warszawa 1962, s. 139.
Więcej na ten temat, zob. P. Davies, Milczenie gwiazd: poszukiwanie pozaziemskiej inteligencji,
przeł. U. i M. Seweryńscy, Warszawa 2013.
Wnioski
Nie łudzę się, iż udało mi się przedstawić wszystkie zagadnienia, które
mógłbym lub powinienem był podjąć w tej krótkiej książce. Więcej nawet,
wiele poruszonych przeze mnie zagadnień zasługuje na znacznie więcej
uwagi. Mam jednak nadzieję, że udało mi się przynajmniej pokazać Wam,
drodzy czytelnicy, że powszechne przekonanie, iż ateizm to naturalny punkt
widzenia kogoś, kto posługuje się rozumem, jest nie do utrzymania. Co
więcej, mam nadzieję, że to bliższe przyjrzenie się ateistycznemu systemowi
wierzeń Hawkinga pomoże wam utwierdzić się w wierze w Boga, tak jak to
było w moim wypadku, zachęcając nie tylko do tego, by nie wstydzić się
wypowiadać publicznie o Bogu, lecz także, by osobiście włączyć się do
debaty.
Ośmielam się nawet mieć nadzieję, iż dla części z Was ta książeczka
może być początkiem wędrówki intelektualnej, która doprowadzi Was
ostatecznie do wiary w Boga, który nie tylko stworzył Wszechświat, lecz
także obdarzył Was godnością bez miary, stwarzając Was na swój obraz,
obdarzając zdolnością myślenia i ciekawości intelektualnej, za sprawą której
sięgnęliście po tę książkę. To z kolei może być – tak jak to miało miejsce
w moim wypadku – pierwszym krokiem do przyjęcia tego, co z definicji jest
najwspanialszą życiową przygodą, czyli poznania Stwórcy przez Syna, który
Go nam objawił.
John C. Lennox
Oksford, październik 2010