Stephen King Małpa

background image

StephenKing
MAŁPA
(The Monkey)
przeł. Paulina Braiter

Kiedy Hal Shelburn ujrzał, jak jego syn
Dennis wyci

ą

ga j

ą

z nadgniłego kartonowego

pudełka po purinie Ralstona, wypchni

ę

tego

ę

boko w k

ą

t pod uko

ś

nym dachem strychu,

ogarn

ę

ła go taka groza i rozpacz,

ż

e przez

chwil

ę

wydało mu si

ę

,

ż

e zacznie krzycze

ć

.

Uniósł do ust pi

ęść

, jakby chciał wepchn

ąć

krzyk z powrotem do gardła... po czym
zaledwie zakasłał. Terry ani Dennis
niczego zauwa

ż

yli, lecz Petey obejrzał si

ę

ciekawie.
- Hej, fajna! - rzekł z szacunkiem Dennis.
Hal niecz

ę

sto ju

ż

słyszał w głosie chłopca

podobny ton. Dennis miał 12 lat.
- Co to? - spytał Peter. Znów zerkn

ą

ł na

ojca. Potem jednak znalezisko starszego
brata pochłon

ę

ło go bez reszty. - Co to

jest, tatusiu?
- To małpa, pierdoło - odparł Dennis. -
Nigdy nie widziałe

ś

małpy?

- Nie nazywaj brata pierdoł

ą

- upomniała

automatycznie Terry i zacz

ę

ła ogl

ą

da

ć

pudło zasłon. Dotkn

ą

wszy o

ś

lizgłego od

ple

ś

ni materiału, upu

ś

ciła je szybko. -

Fuj.

- Mog

ę

j

ą

sobie wzi

ąć

, tatusiu? -

spytał Petey. Miał dziewi

ęć

lat.

- Co to znaczy mog

ę

? - krzykn

ą

ł Dennis. -

Ja j

ą

znalazłem!

- Chłopcy, prosz

ę

- wtr

ą

ciła Terry. - Boli

mnie głowa.
Hal prawie ich nie słyszał. Błyszcz

ą

ce

oczy małpy patrzyły na niego z r

ą

k

starszego syna. Jej pysk wykrzywiał stary,
znajomy u

ś

miech. Ten sam u

ś

miech, który

nawiedzał jego koszmary w dzieci

ń

stwie i

n

ę

kał go, póki...

Na zewn

ą

trz zerwał si

ę

zimny wiatr; z

bezcielesnych ust uleciało długie
tchnienie, wpadaj

ą

ce ze

ś

wistem w star

ą

,

przerdzewiał

ą

rynn

ę

. Petey przysun

ą

ł si

ę

do ojca, z niepokojem patrz

ą

c na szorstkie

belki dachu, z których wystawały główki
gwo

ź

dzi.

- Co to było, tato? - spytał, gdy

ś

wist

zamilkł w gardłowym j

ę

ku.

- To tylko wiatr - odparł Hal, wci

ąż

przygl

ą

daj

ą

c si

ę

małpie. Jej talerze, w

ś

wietle nagiej

ż

arówki bardziej

przypominaj

ą

ce półksi

ęż

yce ni

ż

pełne

mosi

ęż

ne kr

ę

gi, trwały

background image

w bezruchu, oddalone od siebie o jak

ąś

stop

ę

. Zapatrzony, dodał odruchowo: -

Wiatr mo

ż

e

i gwi

ż

d

ż

e, ale nigdy nie

ś

piewa. - W tym

momencie u

ś

wiadomił sobie,

ż

e to

powiedzonko wujka Willa, i po plecach
przebiegł mu dreszcz.

D

ź

wi

ę

k rozległ si

ę

ponownie. Wiatr

znad jeziora Crystal uderzył w dach i
zamarł
w rynnie. Pół tuzina szczelin
przepuszczało do

ś

rodka zimne,

pa

ź

dziernikowe powietrze, które owiało

twarz Hala. Bo

ż

e, to miejsce tak bardzo

przypominało tylny składzik w domu w
Hartford,

ż

e poczuł si

ę

, jakby cofn

ą

ł si

ę

w czasie o 30 lat.
Nie b

ę

d

ę

o tym my

ś

lał.

Lecz oczywi

ś

cie teraz mógł my

ś

le

ć

wył

ą

cznie o tym.

W tylnym składziku, tam wła

ś

nie znalazłem

t

ę

przekl

ę

t

ą

małp

ę

. W tym samym pudle.

Terry odeszła, aby zbada

ć

zawarto

ść

drewnianej skrzyni, wypełnionej
przeró

ż

nymi rupieciami. Musiała si

ę

schyli

ć

, bo w tym miejscu dach opadał

nisko.
- Nie podoba mi si

ę

- oznajmił Petey i

zacz

ą

ł maca

ć

w poszukiwaniu r

ę

ki ojca. -

Dennis mo

ż

e j

ą

sobie wzi

ąć

, je

ś

li chce.

Tatusiu, chod

ź

my ju

ż

.

- Boisz si

ę

duchów, tchórzu? - spytał

Dennis.
- Dennis, przesta

ń

! - rzuciła z

roztargnieniem Terry i wyj

ę

ła ze skrzyni

cieniutk

ą

fili

ż

ank

ę

, ozdobion

ą

chi

ń

skim

wzorem. - Ładna, naprawd

ę

...

Hal ujrzał,

ż

e Dennis znalazł kluczyk na

plecach małpy. Groza w jego sercu
rozwin

ę

ła czarne skrzydła.

- Nie rób tego!
Zabrzmiało to ostrzej ni

ż

planował: zanim

zorientował si

ę

, co robi, wyrwał małp

ę

z r

ą

k Dennisa. Syn spojrzał na niego ze

zdumieniem. Terry tak

ż

e obejrzała si

ę

przez rami

ę

,

a Petey uniósł wzrok. Przez chwil

ę

wszyscy

milczeli. Wiatr znów zagwizdał, tym razem
bardzo cicho. Zabrzmiało to jak
nieprzyjemne zaproszenie.
- To znaczy, pewnie jest zepsuta -
wyja

ś

nił Hal.

I była zepsuta. Chyba,

ż

e akurat

chciała działa

ć

.

- Ale nie musiałe

ś

tak szarpa

ć

-

zaprotestował syn.
- Dennis, zamknij si

ę

!

background image

Chłopak wzdrygn

ą

ł si

ę

i przez moment

sprawiał wra

ż

enie zaniepokojonego. Hal od

bardzo dawna tak do niego nie mówił - od
czasu, gdy dwa lata temu stracił prac

ę

w

National Aerodyne w Kalifornii i cała
rodzina przeniosła si

ę

do Teksasu.

Chwilowo Dennis postanowił nie dr

ąż

y

ć

tematu. Odwrócił si

ę

z powrotem do pudła

po purinie i zacz

ą

ł w nim grzeba

ć

. Lecz

odkrył jedynie

ś

miecie. Zniszczone

zabawki, brocz

ą

ce g

ą

bk

ą

i spr

ęż

ynami.

Wiatr stawał si

ę

coraz gło

ś

niejszy. Ju

ż

nie gwizdał, lecz zawodził. Belki strychu
zatrzeszczały cicho; zabrzmiało to jak
kroki.
- Prosz

ę

, tatusiu - powtórzył Peter tak

cicho,

ż

e usłyszał go jedynie ojciec.

- Zgoda - odparł. - Terry, idziemy.
- Jeszcze nie sko

ń

czyłam...

- Powiedziałem: idziemy.
Tym razem to ona spojrzała na

ń

ze

zdumieniem.
W motelu zaj

ę

li dwa s

ą

siaduj

ą

ce pokoje. O

dziesi

ą

tej tego wieczoru chłopcy spali ju

ż

w swojej sypialni a Terry w pokoju
dorosłych. W czasie jazdy z domu w Casco
za

ż

yła dwie tabletki valium, aby ze

zdenerwowania nie dosta

ć

migreny. Ostatnio

łykała mnóstwo valium. Zacz

ę

ło si

ę

to

mniej wi

ę

cej wtedy, gdy National Aerodyne

nie przedłu

ż

yła kontraktu z Halem. Przez

ostatnie dwa lata pracował w Texas
Instruments - oznaczało to cztery tysi

ą

ce

dolarów rocznie mniej, ale przynajmniej
miał prac

ę

. Powiedział Terry,

ż

e mieli

szcz

ęś

cie. Przytakn

ę

ła. Mnóstwo

projektantów oprogramowania siedzi na
zasiłku - zauwa

ż

ył. Przytakn

ę

ła. Firmowy

dom w Arnette jest równie porz

ą

dny, jak

stary we Fresno - dodał. Przytakn

ę

ła. Lecz

odniósł wra

ż

enie,

ż

e za ka

ż

dym razem

kłamała.
Tracił te

ż

kontakt z Dennisem. Czuł,

ż

e

dzieciak oddala si

ę

od niego, osi

ą

gaj

ą

c

przedwcze

ś

nie pr

ę

dko

ść

ucieczkow

ą

. To

tyle, Dennisie. Bywaj, nieznajomy. Miło
było przejecha

ć

si

ę

z tob

ą

. Terry

twierdziła,

ż

e chłopak pali trawk

ę

.

Czasami czuła jej zapach. B

ę

dziesz musiał

z nim pomówi

ć

, Hal. A on przytakn

ą

ł. Lecz

jak dot

ą

d nie znalazł jeszcze stosownej

okazji.
Chłopcy spali. Terry spała. Hal poszedł do
łazienki, zamykaj

ą

c za sob

ą

drzwi. Usiadł

na zamkni

ę

tej pokrywie sedesu i spojrzał

na małp

ę

.

background image

Nienawidził jej dotyku: mi

ę

kkiego,

k

ę

dzierzawego, br

ą

zowego futra, miejscami

zupełnie przetartego. Nienawidził jej
u

ś

miechu. Ta małpa szczerzy si

ę

jak

czarnuch - powiedział kiedy

ś

wujek Will.

Ale to nieprawda. Nie u

ś

miechała si

ę

jak

czarnuch ani
w ogóle jak człowiek. Ukazywała jedynie
wyszczerzone z

ę

by. A je

ś

li nakr

ę

ciło si

ę

mechanizm, jej wargi poruszały si

ę

, a kły

zdawały si

ę

rosn

ąć

, zmienia

ć

si

ę

w z

ę

by

wampira, wargi wykrzywiały si

ę

, talerze

uderzały o siebie, głupia małpa, głupia
nakr

ę

cana małpa, głupia, głupia...

Upu

ś

cił j

ą

. Trz

ę

sły mu si

ę

r

ę

ce.

Kluczyk na plecach z brz

ę

kiem uderzył o

terakot

ę

. W nocnej ciszy ów d

ź

wi

ę

k wydał

si

ę

przera

ź

liwie gło

ś

ny. Małpa szczerzyła

do niego z

ę

by, jej zamglone bursztynowe

oczy, oczy lalki patrzyły z idiotyczn

ą

rado

ś

ci

ą

. Mosi

ęż

ne talerze unosiły si

ę

,

jakby zaraz miały odegra

ć

marsza w

piekielnej orkiestrze. Na spodzie
wytłoczono napis: made in Hong Kong.
- Nie mo

ż

e ci

ę

tu by

ć

- szepn

ą

ł. - Kiedy

miałem dziewi

ęć

lat, wrzuciłem ci

ę

do

studni.
Małpa u

ś

miechała si

ę

do niego.

Na zewn

ą

trz, w mroku, czarny podmuch

wiatru wstrz

ą

sn

ą

ł motelem.

* * *
Nast

ę

pnego dnia spotkali si

ę

z bratem Hala

Billem i jego

ż

on

ą

Collette w domu wujka

Willa i ciotki Idy.
- Czy kiedykolwiek przeszło ci przez my

ś

l,

ż

e

ś

mier

ć

w rodzinie to kiepski pretekst

do odnawiania wi

ę

zi? - spytał Bill z

lekkim u

ś

miechem. Nazwano go na cze

ść

wuja

Willa. Will
i Bill, mistrzowie rodejo, mawiał wujek
Will, czochraj

ą

c dłoni

ą

włosy chłopca. To

było jedno z jego powiedzonek. Tak jak to,

ż

e wiatr mo

ż

e i gwi

ż

d

ż

e, ale nigdy nie

za

ś

piewa. Wujek Will umarł przed sze

ś

cioma

laty i ciotka Ida mieszkała tu sama, a

ż

w

ko

ń

cu w zeszłym tygodniu powalił j

ą

wylew.

Umarła szybko, powiedział Bill, kiedy
zadzwonił, by przekaza

ć

Halowi wiadomo

ść

.

Tak jakby wiedział. Jakby ktokolwiek mógł
wiedzie

ć

. Mieszkała sama.

- Tak - odparł Hal. - Przeszło mi to przez
my

ś

l.

Razem przygl

ą

dali si

ę

domowi, prawdziwemu

domowi, w którym dorastali. Ich ojciec,
marynarz ze statku handlowego, znikn

ą

ł z

powierzchni ziemi, gdy byli bardzo mali:
Bill twierdził,

ż

e pami

ę

ta go jak przez

background image

mgł

ę

, lecz Hal nie miał

ż

adnych wspomnie

ń

.

Matka zmarła, kiedy Bill miał 10 lat, a
Hal 8. Ciotka Ida przywiozła ich tutaj z
Hartford autobusem Greyhounda. Tu si

ę

wychowali. Tu poszli do college'u. Wła

ś

nie

za tym miejscem t

ę

sknili. Bill został w

Maine i obecnie prowadził popularn

ą

kancelari

ę

prawnicz

ą

w Portland.

Hal dostrzegł,

ż

e Petey zaw

ę

drował w

pobli

ż

e g

ą

szczu je

ż

yn po wschodniej

stronie domu.
- Nie wchod

ź

tam, Petey! - zawołał.

Chłopiec spojrzał na niego pytaj

ą

co. Hal

poczuł, jak ogarnia go gwałtowna miło

ść

do

dziecka. I nagle znów pomy

ś

lał o małpie.

- Czemu, tato?
- Gdzie

ś

tam jest stara studnia - wyja

ś

nił

Bill. - Ale niech mnie diabli, je

ś

li

pami

ę

tam gdzie. Twój tato ma racj

ę

, Petey;

lepiej trzyma

ć

si

ę

z dala od tego miejsca.

Spotkanie z cierniami nie byłoby
przyjemne. Racja, Hal?
- Racja - odparł odruchowo Hal. Petey
odszedł, nie ogl

ą

daj

ą

c si

ę

za siebie;

pobiegł w dół zbocza wiod

ą

cego na mały

skrawek pla

ż

y, gdzie Dennis puszczał

kaczki. Dławi

ą

cy u

ś

cisk w piersi Hala

zel

ż

ał lekko.

* * *
Bill mo

ż

e i zapomniał, gdzie była stara

studnia, lecz pó

ź

niej tego samego

popołudnia Hal pomaszerował bezbł

ę

dnie w

jej stron

ę

, przedzieraj

ą

c si

ę

przez

kolczaste zaro

ś

la. Ciernie szarpały

flanelow

ą

kurtk

ę

i si

ę

gały ku jego oczom.

Dotarłszy na miejsce stan

ą

ł bez ruchu,

dysz

ą

c ci

ęż

ko i przygl

ą

daj

ą

c si

ę

spróchniałym, spaczonym deskom,
zakrywaj

ą

cym otwór. Po chwili wahania

ukl

ą

kł (trzask zginanych kolan zabrzmiał

niczym podwójny wystrzał
z pistoletu) i odsun

ą

ł dwie z nich.

Z dna mokrego, tajemnego gardła spojrzała
na niego ton

ą

ca twarz o szeroko rozwartych

oczach i ustach wykrzywionych grymasem.
Hal j

ę

kn

ą

ł cicho. Gło

ś

niejszy, wr

ę

cz

ogłuszaj

ą

cy był j

ę

k jego serca.

W ciemnej wodzie ujrzał sw

ą

własn

ą

twarz.

Nie twarz małpy. Przez chwil

ę

zdawało mu

si

ę

,

ż

e widzi małp

ę

.

Dygotał cały. Wstrz

ą

sały nim dreszcze.

Wrzuciłem j

ą

do studni. Wrzuciłem j

ą

do

studni. Bo

ż

e, błagam, nie pozwól, bym

zwariował. Wrzuciłem j

ą

do studni.

Studnia wyschła tego samego lata, kiedy
zgin

ą

ł Johnny McCabe, w rok po tym, jak

Bill i Hal zamieszkali z wujkiem Willem i

background image

ciotk

ą

Id

ą

. Wujek Will po

ż

yczył z banku

pieni

ą

dze

i kazał wywierci

ć

studni

ę

artezyjsk

ą

,

pozwalaj

ą

c, by zaro

ś

la je

ż

yn otoczyły

star

ą

kopan

ą

studni

ę

. Wyschni

ę

t

ą

studni

ę

.

Tyle

ż

e woda wróciła, tak jak małpa.

Tym razem nie mógł ju

ż

uciszy

ć

wspomnie

ń

.

Hal siedział bezradnie, dopuszczaj

ą

c je do

siebie, próbuj

ą

c da

ć

si

ę

unie

ść

, niczym

surfer uje

ż

d

ż

aj

ą

cy ogromn

ą

fal

ę

, która

zmia

ż

d

ż

yłaby go, gdyby spadł z deski.

Marzył tylko o tym, by przez to przej

ść

, i

znów zapomnie

ć

.

* * *
Zakradł si

ę

tu z małp

ą

ź

nym latem tego

samego roku. Je

ż

yny ju

ż

dawno dojrzały

i w powietrzu unosił si

ę

mocny, lepki

zapach. Nikt tu nie zbierał owoców, cho

ć

ciotka Ida czasami stawała na skraju
zaro

ś

li i zrywała garstk

ę

je

ż

yn. Tu, w

krzakach, je

ż

yny zd

ąż

yły ju

ż

przejrze

ć

.

Cz

ęść

z nich gniła, wypuszczaj

ą

c z siebie

g

ę

sty, biały, przypominaj

ą

cy rop

ę

płyn, a

ś

wierszcze

ś

piewały szale

ń

czym chórem w

wysokiej trawie pod stopami, bez ko

ń

ca

powtarzaj

ą

c: r-i-i-i-i....

Ciernie kłuły i szarpały jego skór

ę

. Na

odsłoni

ę

tych r

ę

kach i policzkach wyst

ą

piły

krople krwi. Nie próbował nawet ich
unika

ć

. Za

ś

lepił go strach - do tego

stopnia,

ż

e o mały włos nie wpadł na

przegniłe deski, pokrywaj

ą

ce studni

ę

.

Jeszcze chwila, a run

ą

łby dziesi

ęć

metrów

w dół na błotniste dno. Gwałtownie
zamachał r

ę

kami, próbuj

ą

c utrzyma

ć

równowag

ę

, i kolejne kolce odcisn

ę

ły swe

pi

ę

tno na jego przedramionach. Wła

ś

nie to

wspomnienie sprawiło,

ż

e tak ostro zawołał

Peteya.
To był dzie

ń

, w którym zgin

ą

ł Johnny

McCabe - jego najlepszy przyjaciel. Johnny
wspinał si

ę

po drabince do domku na

drzewie. Tego lata obaj chłopcy sp

ę

dzili

tam mnóstwo czasu, bawi

ą

c si

ę

w piratów,

wygl

ą

daj

ą

c wyimaginowanych galeonów na

jeziorze, przesuwaj

ą

c działa, refuj

ą

c

grota (cokolwiek to znaczyło) i szykuj

ą

c

si

ę

do aborda

ż

u. Johnny wdrapywał si

ę

do

domku, jak to czynił tysi

ą

ce razy

wcze

ś

niej, gdy szczebel tu

ż

pod klap

ą

w

podłodze p

ę

kł mu w r

ę

kach i Johnny spadł

na ziemi

ę

z wysoko

ś

ci dziesi

ę

ciu metrów,

i skr

ę

cił sobie kark, i wszystko to było

win

ą

małpy, małpy, tej przekl

ę

tej małpy.

Kiedy zadzwonił telefon, gdy usta cioci
Idy otwarły si

ę

szeroko w niemym o grozy,

kiedy jej przyjaciółka Milly z s

ą

siedztwa

background image

powtórzyła co si

ę

stało, gdy ciocia Ida

powiedziała: "Chod

ź

na werand

ę

, Hal. Mam

złe wie

ś

ci.", natychmiast pomy

ś

lał z

obezwładniaj

ą

c

ą

zgroz

ą

: "Małpa! Co znów

zrobiła?"
Tego dnia, gdy wyrzucił małp

ę

, na dnie

studni nie dostrzegł uwi

ę

zionego odbicia

własnej twarzy, jedynie kamyki i cuchn

ą

ce,

mokre błocko. Spojrzał na małp

ę

le

żą

c

ą

po

ś

ród sztywnej trawy, rosn

ą

cej mi

ę

dzy

spl

ą

tanymi krzakami je

ż

yn. Zabawka unosiła

swe talerze, wyszczerzone z

ę

by połyskiwały

pomi

ę

dzy rozchylonymi wargami. Patrzył na

jej łysiej

ą

ce tu i ówdzie futro. Na

szkliste oczy.
- Nienawidz

ę

ci

ę

! - sykn

ą

ł. Zacisn

ą

ł dło

ń

wokół wstr

ę

tnego tułowia małpy, czuj

ą

c,

jak k

ę

dzierzawe futro ugina si

ę

pod

palcami. Uniósł j

ą

do twarzy; małpa

u

ś

miechała si

ę

do niego.

- No dalej! - rzucił wyzywaj

ą

co. Po raz

pierwszy tego dnia zacz

ą

ł krzycze

ć

.

Potrz

ą

sn

ą

ł ni

ą

. Uniesione talerze zadr

ż

ały

leciutko. Małpa psuła wszystko. Wszystko.
- No ju

ż

, uderz w nie, uderz!

U

ś

miechała si

ę

.

- Dalej, uderz! - Jego głos wzniósł si

ę

histerycznie. - No co, tchórzysz? Dalej!
Uderz
w nie. Wyzywam ci

ę

. WYZYWAM!

ś

ółtobr

ą

zowe oczy. Szyderczo wyszczerzone

z

ę

by.

I wtedy, oszalały z

ż

alu i strachu, cisn

ą

ł

j

ą

do studni. Ujrzał, jak obraca si

ę

w

powietrzu - małpi akrobata, wykonuj

ą

cy

kolejn

ą

ewolucj

ę

. Sło

ń

ce po raz ostatni

zal

ś

niło na gładkiej powierzchni talerzy.

Z głuchym łoskotem uderzyła o dno. Wstrz

ą

s

musiał poruszy

ć

mechanizmem, bo nagle

talerze istotnie zacz

ę

ły uderza

ć

o siebie.

Ich miarowe, rytmiczne, metaliczne d

ź

wi

ę

ki

wzlatywały ku jego uszom, odbijaj

ą

c si

ę

obł

ą

ka

ń

czym echem w kamiennej gardzieli

martwej studni: d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang...

Hal przycisn

ą

ł dłonie do ust. Ujrzał j

ą

tam, mo

ż

e jedynie oczyma wyobra

ź

ni, le

żą

c

ą

w błocie. Szklane oczy wpatrywały si

ę

w

male

ń

ki kr

ą

g chłopi

ę

cej twarzy,

wygl

ą

daj

ą

cej zza cembrowiny (jakby

zapami

ę

tywały j

ą

na zawsze) Wargi

rozszerzały si

ę

i zw

ęż

ały wokół

wyszczerzonych z

ę

bów, talerze uderzały o

siebie.

Ś

mieszna nakr

ę

cana małpka.

D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang. Kto umarł? D

ż

ang-

d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang. Czy to Johnny McCabe?

Spadaj

ą

cy z wytrzeszczonymi oczami,

kr

ę

c

ą

cy własne salta w jasnym, letnim,

background image

wakacyjnym powietrzu? Z p

ę

kni

ę

tym

szczeblem wci

ąż

tkwi

ą

cym w dłoniach. Coraz

bli

ż

szy ziemi; za chwil

ę

uderzy w ni

ą

z

gorzkim trzaskiem, i krew wytry

ś

nie z jego

nosa, ust i oczu. Czy to Johnny, Hal? A
mo

ż

e ty?

J

ę

cz

ą

c, Hal złapał deski i zasłonił nimi

wylot studni, nie zwa

ż

aj

ą

c na wbijaj

ą

ce

si

ę

w dłonie drzazgi, nawet ich nie
dostrzegaj

ą

c. Mimo to wci

ąż

j

ą

słyszał.

Drewniana zapora nieco tłumiła d

ź

wi

ę

k,

który przez to stał si

ę

jeszcze gorszy.

Małpa le

ż

ała tam w kamiennej ciemno

ś

ci,

wal

ą

c w talerze i kr

ę

c

ą

c swym ohydnym

ciałem z odgłosem przypominaj

ą

cym

koszmarny hałas ze snu.
D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang. Kto umarł tym

razem?
Hal rzucił si

ę

p

ę

dem z powrotem,

rozpychaj

ą

c gał

ę

zie je

ż

yn. Ciernie

kre

ś

liły

ś

wie

ż

e krwawe linie na jego

twarzy. Li

ś

cie łopianu chwytały mankiety

d

ż

insów i raz nawet wyło

ż

ył si

ę

jak długi;

w uszach wci

ąż

mu dzwoniło, jakby d

ź

wi

ę

k

go

ś

cigał. Wujek Will znalazł go pó

ź

niej,

siedz

ą

cego na starej oponie w gara

ż

u i

zapłakanego. Uznał, i

ż

Hal opłakuje

martwego przyjaciela. Istotnie tak było.
Jednak

ż

e płakał tak

ż

e, odreagowuj

ą

c

strach.
Wyrzucił małp

ę

ź

nym popołudniem. Jeszcze

tego wieczoru, gdy zmierzch zakradał si

ę

skrycie, pochłaniaj

ą

c migotliwy płaszcz

wieczornej mgiełki, samochód, jad

ą

cy

stanowczo zbyt szybko jak na t

ę

widoczno

ść

, przejechał kota Manx ciotki

Idy i nie zatrzymuj

ą

c si

ę

znikn

ą

ł w dali.

Na całej drodze walały si

ę

flaki. Bill

zwymiotował, lecz Hal jedynie odwrócił
twarz, blad

ą

, nieruchom

ą

twarz. Szlochanie

ciotki Idy (w poł

ą

czeniu z wie

ś

ci

ą

o

chłopaku McCabe'ów

ś

mier

ć

kota

doprowadziła j

ą

do gwałtownego ataku

płaczu, granicz

ą

cego z histeri

ą

i wujek

Will zdołał uspokoi

ć

j

ą

dopiero po dwóch

godzinach) dobiegało go jakby z wielkiej
oddali. W gł

ę

bi serca czuł zimn

ą

,

triumfaln

ą

rado

ść

. To nie była jego kolej,

tylko kolej kota ciotki. Nie jego, nie
jego brata. Bila ani wujka Willa (dwóch
mistrzów rodejo). Małpa odeszła. Le

ż

ała na

dnie studni. Jeden stary kot Manx z
kleszczami w uszach był doprawdy niewielk

ą

zapłat

ą

. Je

ś

li nadal chciała uderza

ć

w te

piekielne talerze, prosz

ę

bardzo. Mogła na

nich gra

ć

robakom i chrz

ą

szczom, mrocznym

background image

istotom, l

ę

gn

ą

cym si

ę

w kamiennym brzuchu

studni. Zgnije tam. Jej paskudne kółka,
spr

ęż

ynki i przekładnie zardzewiej

ą

. I

umrze w błocie i ciemno

ś

ci. A paj

ą

ki

wysnuj

ą

jej całun.

* * *
Ale wróciła.
Hal powoli znów zakrył studni

ę

, tak jak

tamtego dnia, i nagle usłyszał widmowe
echo talerzy małpy. D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-

d

ż

ang. Kto umarł, Hal? Czy to Terry?

Dennis? Czy to Petey, Hal? Jest twoim
ulubie

ń

cem, prawda? Czy to on? D

ż

ang-

d

ż

ang-d

ż

ang...

* * *
- Odłó

ż

to!

Petey wzdrygn

ą

ł si

ę

i upu

ś

cił małp

ę

. Przez

jeden koszmarny moment Hal s

ą

dził,

ż

e to

wystarczy,

ż

e wstrz

ą

s uruchomi mechanizm i

talerze znów zaczn

ą

uderza

ć

o siebie.

- Tatusiu, przestraszyłe

ś

mnie.

- Przepraszam. Po prostu... nie chc

ę

,

ż

eby

ś

si

ę

ni

ą

bawił.

Cała trójka pojechała do kina i s

ą

dził,

ż

e

pierwszy zd

ąż

y wróci

ć

do motelu. Zabawił

jednak w starym domu dłu

ż

ej ni

ż

przypuszczał. Stare, znienawidzone
wspomnienia poruszały si

ę

w swej własnej

strefie czasowej.
Terry siedziała obok Dennisa ,ogl

ą

daj

ą

c

serial "The Beverly Hillbillies".

Ś

ledziła

stare, ziarniste obrazy z rozbawionym
skupieniem, które

ś

wiadczyło o tym,

ż

e

niedawno łykn

ę

ła valium. Dennis czytał

pismo rockowe z Culture Club na okładce.
Petey siedział na dywanie, majstruj

ą

c przy

małpie.
- I tak nie działa - rzekł.
"Co wyja

ś

nia, czemu Dennis mu j

ą

oddał" -

pomy

ś

lał Hal, i nagle ogarn

ą

ł go wstyd i

gniew na samego siebie. Coraz cz

ęś

ciej

odczuwał nieopanowan

ą

wrogo

ść

wobec

starszego syna. Potem jednak czuł si

ę

paskudnie winny, poni

ż

ony... bezradny.

- Nie - rzekł. - Jest stara, zamierzam j

ą

wyrzuci

ć

. Daj mi j

ą

.

Wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

i Peter z niespokojn

ą

min

ą

wr

ę

czył mu zabawk

ę

.

- Ze starego robi si

ę

niezły schizol -

mrukn

ą

ł Dennis, zwracaj

ą

c si

ę

do matki.

Zanim zd

ąż

ył pomy

ś

le

ć

, Hal przebiegł ju

ż

przez pokój. Wci

ąż

trzymał w dłoni małp

ę

,

która u

ś

miechała si

ę

z aprobat

ą

. Złapał

koszul

ę

syna i szarpni

ę

ciem postawił go na

nogi. Który

ś

ze szwów pu

ś

cił z cichym

trzaskiem. Dennis wpatrywał si

ę

w ojca z

background image

niemal komicznym zdumieniem. Otwarty numer
"Rockowej Fali" upadł na podłog

ę

.

- Hej!
- Chod

ź

ze mn

ą

- polecił ponuro Hal,

ci

ą

gn

ą

c chłopaka ku drzwiom prowadz

ą

cym

do drugiego pokoju.
- Hal! - niemal krzykn

ę

ła Terry. Petey

jedynie wybałuszył oczy.
Hal wci

ą

gn

ą

ł Dennisa do

ś

rodka, zatrzasn

ą

ł

drzwi i gwałtownie pchn

ą

ł na nie syna.

Dennis zaczynał wygl

ą

da

ć

na wystraszonego.

- Masz zbyt niewyparzony j

ę

zyk - oznajmił

Hal.
- Puszczaj! Rozdarłe

ś

mi koszul

ę

, ty...

Hal ponownie popchn

ą

ł chłopaka.

- O tak - powiedział. - Naprawd

ę

niewyparzony j

ę

zyk. Nauczyłe

ś

si

ę

tego w

szkole? A mo

ż

e w palarni?

Dennis zarumienił si

ę

. Przez sekund

ę

na

jego twarzy odbiło si

ę

poczucie winy.

- Nie musiałbym chodzi

ć

do tej zasranej

szkoły, gdyby ci

ę

nie wylali! - wybuchn

ą

ł.

Hal raz jeszcze pchn

ą

ł Dennisa na drzwi.

- Nikt mnie nie wylał. Nie przedłu

ż

yli

kontraktu. Dobrze o tym wiesz i nie

ż

ycz

ę

sobie słucha

ć

twojego gl

ę

dzenia. Masz

jaki

ś

problem? Witaj na

ś

wiecie, Dennis.

Ale nie zwalaj wszystkiego na mnie.
Jeszcze jesz, wkładasz co

ś

na tyłek. Masz

dwana

ś

cie lat i... nie...

ż

ycz

ę

...

sobie... wysłuchiwa

ć

... twoich...

narzeka

ń

. - Podkre

ś

lał ka

ż

de słowo

przyci

ą

gaj

ą

c chłopca do siebie tak,

ż

e ich

nosy niemal si

ę

stykały i odpychaj

ą

c z

powrotem. Nie czynił tego do

ść

mocno, by

bolało, lecz Dennis wyra

ź

nie si

ę

bał - od

czasu przeprowadzki do Teksasu ojciec
nawet go nie tkn

ą

ł - tote

ż

w ko

ń

cu

rozpłakał si

ę

gło

ś

nym, zdrowym, zawodz

ą

cym

płaczem.
- No dalej, zbij mnie! - wrzasn

ą

ł. Na jego

wykrzywion

ą

twarz wyst

ą

piły czerwone

plamy. - Zbij mnie, je

ś

li chcesz! Wiem,

jak cholernie mnie nienawidzisz!
- Nie nienawidz

ę

ci

ę

. Bardzo ci

ę

kocham,

Dennis. Ale jestem twoim ojcem i masz
okazywa

ć

mi szacunek W przeciwnym razie

oberwiesz.
Dennis próbował si

ę

wyrwa

ć

. Hal

przyci

ą

gn

ą

ł do siebie syna i obj

ą

ł go.

Przez chwil

ę

chłopak jeszcze walczył,

potem przytulił twarz do piersi Hala i
zacz

ą

ł płaka

ć

na dobre. Hal

od lat nie słyszał, by które

ś

z jego

dzieci tak płakało. Zamkn

ą

ł oczy,

u

ś

wiadamiaj

ą

c sobie,

i

ż

czuje ogromne znu

ż

enie.

background image

Terry zacz

ę

ła dobija

ć

si

ę

z drugiej

strony.
- Przesta

ń

, Hal! Cokolwiek mu robisz,

przesta

ń

!

- Nie zabijam go - rzekł. - Odejd

ź

, Terry!

- Nie wa

ż

si

ę

...

- Wszystko w porz

ą

dku, mamo - wtr

ą

cił

Dennis stłumionym głosem, wci

ąż

przywieraj

ą

c do piersi ojca.

Przez chwil

ę

stała tam w milczeniu;

wyczuwał jej zagubienie. Potem odeszła.
Hal spojrzał na swego syna.
- Przepraszam,

ż

e ci

ę

tak nazwałem, tato -

powiedział niech

ę

tnie Dennis.

- W porz

ą

dku. Przyjmuj

ę

przeprosiny i

dzi

ę

kuj

ę

. Kiedy w nast

ę

pnym tygodniu

wrócimy do domu, odczekam dwa-trzy dni, a
potem przejrz

ę

wszystkie twoje szuflady.

Je

ś

li jest w nich co

ś

, czego nie chciałby

ś

mi pokaza

ć

, lepiej si

ę

tego pozb

ą

d

ź

.

Znów ta wina winowajcy. Dennis spu

ś

cił

wzrok i otarł wierzchem dłoni zasmarkany
nos.
- Mog

ę

ju

ż

i

ść

? - W jego głosie ponownie

zabrzmiała uraza.
- Jasne - odparł Hal i pu

ś

cił go. Wiosn

ą

musz

ę

zabra

ć

go camping. Tylko my dwaj.

B

ę

dziemy łowi

ć

ryby jak wujek Will ze mn

ą

i z Billem. Musz

ę

si

ę

do niego zbli

ż

y

ć

.

Musz

ę

spróbowa

ć

.

Usiadł na łó

ż

ku w pustym pokoju i spojrzał

na małp

ę

. Ju

ż

nigdy si

ę

do niego nie

zbli

ż

ysz, Hal - zdawał si

ę

mówi

ć

jej

u

ś

miech. Mo

ż

esz mi wierzy

ć

. Wróciłam, aby

wszystkim si

ę

zaj

ąć

. Zawsze wiedziałe

ś

,

ż

e

tak b

ę

dzie.

Hal odło

ż

ył j

ą

na bok i zasłonił dłoni

ą

oczy.
* * *
Stał w łazience i rozmy

ś

lał, szczotkuj

ą

c

z

ę

by. Była w tym samym pudle. Jak to

mo

ż

liwe, by była w tym samym pudle?

Szczoteczka d

ź

gn

ę

ła w gór

ę

, bole

ś

nie

uderzaj

ą

c w dzi

ą

sło. Skrzywił si

ę

.

Kiedy pierwszy raz ujrzał małp

ę

, miał

cztery lata, a Bill sze

ść

. Zanim jeszcze

zgin

ą

ł, albo zapadł si

ę

w gł

ą

b dziury na

ko

ń

cu

ś

wiata, czy cokolwiek go spotkało,

ich zaginiony ojciec kupił dom w Hartford,
który nale

ż

ał do nich - uczciwie, bez

ż

adnych ale. Matka pracowała jako

sekretarka w Holmes Aircraft, fabryce
helikopterów w Westville, i zatrudniała
cał

ą

seri

ę

opiekunek, zajmuj

ą

cych si

ę

chłopcami. Tyle

ż

e w owym czasie tylko Hal

wymagał całodziennej opieki - Bill był ju

ż

du

ż

y i chodził do pierwszej klasy.

ś

adna

background image

opiekunka nie zabawiła długo. Zachodziły w
ci

ążę

i po

ś

lubiały swoich chłopaków, albo

zatrudniały si

ę

u Holmesa, albo te

ż

pani

Shelburn odkrywała,

ż

e poci

ą

gaj

ą

ukradkiem

z butelki kuchennej sherry czy koniaku,
przechowywanego na szczególne okazje w
kredensie. Najcz

ęś

ciej były to głupie

dziewczyny, które interesowało jedynie
jedzenie i spanie.

ś

adna z nich nie

chciała czyta

ć

Halowi, jak robiła to

matka.
Tej długiej zimy ich opiekunk

ą

była rosła,

szczupła czarna dziewczyna imieniem
Beulah. Kiedy matka Hala przebywała w jej
pobli

ż

u, Beulah cackała si

ę

chłopcem; gdy

jej nie było, czasem go szczypała. Mimo
wszystko Hal nawet lubił Beulah, która od
czasu do czasu czytała mu barwne opowie

ś

ci

z jednego z pism z Prawdziwymi Historiami

ś

yciowymi b

ą

d

ź

Detektywistycznymi

("Zmysłowa Rudowłosa w Obj

ę

ciach

Ś

mierci"

- intonowała złowieszczo Beulah w sennej
południowej ciszy salonu i wsuwała do ust
kolejny cukierek orzechowy Reese'a,
podczas, gdy Hal z uwag

ą

studiował

ziarniste zdj

ę

cia w brukowcu i popijał

mleko ze swego kubeczka dobrych

ż

ycze

ń

).

Fakt,

ż

e j

ą

lubił, sprawił, i

ż

jeszcze

gorzej zniósł to, co si

ę

stało.

Znalazł małp

ę

zimnego, pochmurnego

marcowego dnia. Od czasu do czasu fala
deszczu ze

ś

niegiem zacinała o szyb

ę

.

Beulah spała na kanapie z egzemplarzem
"Mojej Historii" otwartym na bujnym
biu

ś

cie.

Hal zakradł si

ę

do składziku, by obejrze

ć

rzeczy ojca.
Składzik był w istocie dodatkow

ą

komórk

ą

na całej długo

ś

ci pierwszego pi

ę

tra po

lewej stronie, dodatkowym pomieszczeniem,
którego nigdy nie wyko

ń

czono. Mo

ż

na si

ę

było do

ń

dosta

ć

małymi drzwiami - jak te w

ą

b króliczej nory - w sypialni chłopców,

po stronie Billa. Obaj lubili tam chodzi

ć

,

cho

ć

w zimie był tam straszny zi

ą

b, a w

lecie upał tak wielki,

ż

e wyciskał z

młodzie

ń

czej skóry całe wiadra potu.

Długi, w

ą

ski, czasem duszny składzik p

ę

kał

w szwach od fascynuj

ą

cych rupieci.

Niewa

ż

ne jak wiele si

ę

ich przejrzało,

nigdy nie obejrzało si

ę

wszystkich. Raz z

Billem sp

ę

dzali w nim całej sobotnie

popołudnia, ledwie odzywaj

ą

c si

ę

do

siebie, wyci

ą

gaj

ą

c rzeczy z pudeł,

ogl

ą

daj

ą

c je, obracaj

ą

c nieustannie tak,

by r

ę

ce wchłon

ę

ły ka

ż

d

ą

now

ą

rzeczywisto

ść

, i odkładaj

ą

c na miejsce.

background image

Teraz Hal zastanawiał si

ę

, czy wówczas nie

próbowali z Billem w jedyny dost

ę

pny im

sposób nawi

ą

za

ć

kontaktu z zaginionym

ojcem.
Ojciec był marynarzem na statku handlowym.
Miał patent nawigatora, tote

ż

w składziku le

ż

ały całe stosy map,

cz

ęś

ciowo poznaczonych równymi kółkami

(po

ś

rodku ka

ż

dego widniał dołek po ostrzu

cyrkla). Obok nich spoczywało dwadzie

ś

cia

tomów zatytułowanych "Przewodnik
nawigacyjny Barrona" i pokrzywiona
lornetka, która, je

ś

li patrzyłe

ś

w ni

ą

zbyt długo, sprawiała,

ż

e oczy zaczynały

piec i dziwnie widzie

ć

. Były tam te

ż

turystyczne pami

ą

tki z tuzina ró

ż

nych

portów - gumowe tancerki hula, czarny
kartonowy melonik z rozdart

ą

wst

ąż

k

ą

, na

której napisano: "Jednym dziewczyna

ż

ycie

umili, mnie Picadilly", szklana kula, w
której wn

ę

trzu umieszczono male

ń

k

ą

wie

żę

Eiffela. Były tam koperty z zagranicznymi
znaczkami, starannie uło

ż

onymi w

ś

rodku, i

zagraniczne monety; próbki minerałów z
hawajskiej wyspy Maui, szklisto czarne,
ci

ęż

kie i dziwnie złowrogie, oraz

dziwaczne płyty w obcych j

ę

zykach.

Tego dnia, gdy deszcz hipnotycznie b

ę

bnił

o dach tu

ż

na jego głow

ą

, Hal przekopał

si

ę

a

ż

na najdalszy koniec składziku.

Odsun

ą

ł jaki

ś

karton i ujrzał za nim

kolejny - pudełko po purinie Rolstona.
Znad tekturowej

ś

cianki wygl

ą

dała para

szklanych orzechowych oczu. Ich widok
przestraszył go, tote

ż

na moment odskoczył

z wal

ą

cym sercem, jakby odkrył

ś

miertelnie

gro

ź

nego pigmeja. Pó

ź

niej jednak dostrzegł

ich milczenie, martwy połysk,
i poj

ą

ł,

ż

e to jaka

ś

zabawka. Ponownie

ruszył naprzód i ostro

ż

nie wyj

ą

ł j

ą

z

pudła.
U

ś

miechała si

ę

do niego w

ż

ółtym

ś

wietle,

szczerz

ą

c z

ę

by i unosz

ą

c wysoko talerze.

Zachwycony Hal zacz

ą

ł obraca

ć

j

ą

w

dłoniach. Jego palce muskały k

ę

dzierzawe

futro. Podobał mu si

ę

zabawny u

ś

miech

małpy. Ale czy nie było w niej jeszcze
czego

ś

? Czy nie poczuł niemal

instynktownej niech

ę

ci, która pojawiła si

ę

i znikn

ę

ła zanim u

ś

wiadomił sobie co

czuje? Mo

ż

liwe, lecz przy tak starych

wspomnieniach trzeba bardzo uwa

ż

a

ć

, by nie

uwierzy

ć

w zbyt wiele. Stare wspomnienia

mog

ą

kłama

ć

... ale czy

ż

nie dostrzegł tego

samego grymasu na twarzy Peteya na strychu
w rodzinnym domu?

background image

Zauwa

ż

ył kluczyk, wetkni

ę

ty w zw

ęż

enie

pleców, i przekr

ę

cił go. Klucz obracał si

ę

stanowczo zbyt łatwo. Nie towarzyszyły mu
trzaski zapadek. A zatem zepsuta. Zepsuta,
ale wci

ąż

fajna.

Zabrał j

ą

,

ż

eby si

ę

pobawi

ć

.

- Co tam masz, Hal? - spytała Beulah,
budz

ą

c si

ę

z drzemki.

- Nic - odparł Hal. - Znalazłem to.
Postawił małp

ę

na półce po swej stronie w

sypialni. Spocz

ę

ła na stercie ksi

ąż

eczek

do kolorowania z Lassie, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

szeroko, patrz

ą

c w dal, unosz

ą

c talerze.

Była zepsuta, ale i tak si

ę

u

ś

miechała.

Tej nocy Hal przebudził si

ę

z

niespokojnego snu z pełnym p

ę

cherzem i

wstał, by skorzysta

ć

z łazienki w

korytarzu. Po drugiej stronie pokoju Bill
spał jak kamie

ń

pod kołdr

ą

.

Hal wrócił. Ju

ż

prawie zasypiał, gdy nagle

w ciemno

ś

ci małpa zacz

ę

ła uderza

ć

talerzami.
D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang.

Natychmiast obudził si

ę

, jakby kto

ś

uderzył go w twarz zimnym, mokrym
r

ę

cznikiem. Jego serce szarpn

ę

ło si

ę

gwałtownie, z gardła uleciał cichy mysi
pisk. Szeroko otwieraj

ą

c oczy patrzył na

małp

ę

. Jego wargi dr

ż

ały.

D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang.

Jej ciało kołysało si

ę

i podskakiwało na

półce. Wargi otwierały si

ę

i zamykały,

otwierały i zamykały w grymasie potwornej
rado

ś

ci, ukazuj

ą

c wielkie, drapie

ż

ne

z

ę

biska.

- Przesta

ń

- szepn

ą

ł Hal.

Brat obrócił si

ę

na drugi bok i chrapn

ą

ł.

Poza tym wszystko było ciche... prócz
małpy. Talerze uderzały o siebie z
brz

ę

kiem; ich d

ź

wi

ę

k z pewno

ś

ci

ą

obudzi

brata, matk

ę

, cały

ś

wiat. Zbudziłby nawet

umarłych.
D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang.

Hal ruszył ku niej. Zamierzał jako

ś

j

ą

uciszy

ć

, mo

ż

e wsun

ąć

dło

ń

pomi

ę

dzy

talerze, póki mechanizm si

ę

nie rozkr

ę

ci,

gdy małpa sama si

ę

zatrzymała. Talerze

ą

czyły si

ę

po raz ostatni - d

ż

ang! - a

potem powoli powróciły na swe pierwotne
pozycje. Mosi

ą

dz połyskiwał w

ś

ród cieni.

Brudne,

ż

ółtawe z

ę

by małpy szczerzyły si

ę

w u

ś

miechu.

W domu znów panowała cisza. Matka
odwróciła si

ę

w łó

ż

ku i podobnie jak

wcze

ś

niej Bill, zachrapała. Hal tak

ż

e si

ę

poło

ż

ył i naci

ą

gn

ą

ł kołdr

ę

na głow

ę

. Serce

background image

waliło mu jak młotem. Jutro odło

żę

j

ą

do

składziku - pomy

ś

lał. Nie chc

ę

jej.

Lecz nast

ę

pnego ranka zupełnie zapomniał o

odło

ż

eniu małpy, bo matka nie poszła do

pracy. Beulah nie

ż

yła. Matka nie chciała

im powiedzie

ć

co dokładnie si

ę

stało.

- To był wypadek. Straszliwy wypadek -
rzekła jedynie.
Lecz tego popołudnia Bil w drodze do domu
ze szkoły kupił gazet

ę

i przemycił pod

koszul

ą

do sypialni czwart

ą

stron

ę

. Gdy

matka gotowała kolacj

ę

w kuchni, zacinaj

ą

c

si

ę

przeczytał Halowi artykuł. Lecz Hal

sam potrafił odczyta

ć

nagłówek - DWIE

OFIARY DOMOWEJ STRZELANINY. Beulah
McCaffery, lat dziewi

ę

tna

ś

cie, i Sally

Tremont, dwadzie

ś

cia, zostały zastrzelone

przez chłopaka panny McCaffery, Leonarda
White'a, lat dwadzie

ś

cia pi

ęć

, po

sprzeczce, kto ma wyj

ść

i przynie

ść

zamówiony chi

ń

ski posiłek. Panna Tremont

umarła na izbie przyj

ęć

w Hartford. Beulah

McCaffery zgin

ę

ła na miejscu.

Zupełnie jakby Beulah znikn

ę

ła, przeniosła

si

ę

do jednego z jej pism

detektywistycznych - pomy

ś

lał Hal Shelburn

i poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu
po kr

ę

gosłupie i okr

ąż

a serce. A potem

u

ś

wiadomił sobie, i

ż

do strzelaniny doszło

mniej wi

ę

cej w czasie, gdy małpa...

* * *
- Hal? - Senny głos Terry. - Idziesz do
łó

ż

ka?

Wypluł past

ę

do umywalki i przepłukał

usta.
- Tak - rzekł.
Wcze

ś

niej schował małp

ę

do walizki i

zamkn

ą

ł na klucz. Za dwa, trzy dni wracali

do Teksasu. Zanim to jednak nast

ą

pi,

pozb

ę

dzie si

ę

tego paskudztwa. Raz na

zawsze.
Zrobi to. Jako

ś

.

- Po południu ostro naskoczyłe

ś

na Dennisa

- powiedziała w mroku Terry.
- My

ś

l

ę

,

ż

e Dennis od dawna potrzebował,

by kto

ś

na niego wskoczył. Zagubił si

ę

.

Nie chc

ę

, by zacz

ą

ł si

ę

stacza

ć

.

- Z punktu widzenia psychologii, zbicie
chłopca nie jest zbyt produktywn

ą

...

- Na miło

ść

bosk

ą

, Terry, ja go nie

zbiłem!
- ... metod

ą

narzucania władzy

rodzicielskiej...
- Sko

ń

cz z tym terapeutycznym

ż

argonem! -

rzucił gniewnie Hal.
- Widz

ę

,

ż

e nie chcesz o tym rozmawia

ć

. -

Jej głos był zimny.

background image

- Kazałem mu te

ż

pozby

ć

si

ę

z domu

prochów.
- Naprawd

ę

? - Niedowierzanie i obawa. -

Jak to przyj

ą

ł? Co powiedział?

- Daj spokój, Terry! Co miał powiedzie

ć

?

Jeste

ś

zwolniony?

- Hal, co si

ę

z tob

ą

dzieje? Zwykle taki

nie jeste

ś

- co si

ę

stało?

- Nic - odparł, my

ś

l

ą

c o zamkni

ę

tej w

walizce małpie. Czy usłyszałby, gdyby
zacz

ę

ła uderza

ć

talerzami? Tak, z

pewno

ś

ci

ą

. Stłumiony, lecz wyra

ź

ny d

ź

wi

ę

k.

Odgłosy zguby dla kogo

ś

, jak wcze

ś

niej dla

Beulah, Johnny'ego McCabe'a, Stokrotki,
suczki wujka Willa. D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-

d

ż

ang. Czy to ty, Hal? - Ostatnio mam

wiele na głowie.
- Mam nadziej

ę

,

ż

e to minie, bo nie

podobasz mi si

ę

takim.

- Nie? - Nast

ę

pne słowa wymkn

ę

ły mu si

ę

,

zanim zd

ąż

ył je powstrzyma

ć

: tak naprawd

ę

jednak, wcale nie chciał ich powstrzyma

ć

.

- Wi

ę

c łyknij sobie valium i wszystko znów

b

ę

dzie dobrze.

Usłyszał, jak gło

ś

no wci

ą

gn

ę

ła powietrze i

wypu

ś

ciła je z dr

ż

eniem. Zacz

ę

ła płaka

ć

.

Mógł j

ą

pocieszy

ć

(mo

ż

e), lecz nie

znajdował w sobie słów pociechy. Wyparła
je groza. Kiedy małpa zniknie, wszystko
b

ę

dzie lepiej. Je

ś

li zniknie na dobre.

Prosz

ę

ci

ę

Bo

ż

e, na dobre.

Le

ż

ał w ciemno

ś

ciach nie

ś

pi

ą

c, póki

szaro

ść

poranka nie rozja

ś

niła mroku.

Wiedział, co musi zrobi

ć

.

* * *
Za drugim razem to Bill znalazł małp

ę

.

Było to jakie

ś

półtora roku po tym, jak

Beulah McCaffery Zgin

ę

ła Na Miejscu.

Nadeszło lato. Hal wła

ś

nie sko

ń

czył

przedszkole.
Wrócił do domu z podwórka i matka
zawołała.
- Senior, umyj r

ę

ce. Jeste

ś

brudny jak

ś

winka. - Siedziała na werandzie, s

ą

cz

ą

c

mro

ż

on

ą

herbat

ę

i czytaj

ą

c ksi

ąż

k

ę

. Była

na urlopie: dostała dwa tygodnie.
Hal przesun

ą

ł pobie

ż

nie r

ę

ce pod

strumieniem zimnej wody i odcisn

ą

ł na

r

ę

czniku brudn

ą

piecz

ęć

.

- Gdzie jest Bill?
- Na górze.
- Powiedz mu,

ż

e ma posprz

ą

ta

ć

swoj

ą

cz

ęść

sypialni. Straszny tam bałagan.
Hal, który uwielbiał przynosi

ć

podobne

nieprzyjemne wie

ś

ci, pobiegł na gór

ę

.

Billy siedział na podłodze. Małe magiczne

background image

drzwiczki wiod

ą

ce do składziku były

uchylone.
W r

ę

kach trzymał małp

ę

.

- Jest zepsuta - powiedział natychmiast
Hal.
Czuł l

ę

k, cho

ć

ledwie pami

ę

tał, jak owej

nocy wrócił z łazienki, by ujrze

ć

małp

ę

graj

ą

c

ą

na talerzach. Jaki

ś

tydzie

ń

ź

niej nawiedził go zły sen, o małpie i

Beulah - nie pami

ę

tał dokładnie jaki - i

Hal obudził si

ę

, krzycz

ą

c. Przez moment

s

ą

dził, i

ż

mi

ę

kki ci

ęż

ar na jego piersi to

małpa,

ż

e otworzy oczy i ujrzy jej

szyderczy u

ś

miech. Lecz, oczywi

ś

cie,

mi

ę

kkim ci

ęż

arem okazała si

ę

tylko

poduszka, któr

ą

przycisn

ą

ł do siebie w

panice. Po chwili zjawiła si

ę

matka,

nios

ą

ca szklank

ę

wody i dwie biało-

pomara

ń

czowe dzieci

ę

ce aspiryny, owe

valium na smutki najmłodszych. S

ą

dziła, i

ż

to

ś

mier

ć

Beulah wywołała koszmary.

Owszem. Ale nie tak, jak my

ś

lała.

Teraz ledwie ju

ż

to pami

ę

tał, ale małpa

wci

ąż

go przera

ż

ała. Zwłaszcza jej talerze

i z

ę

by.

- Wiem. - Bill rzucił małp

ę

na bok. - Jest

głupia. - Zabawka wyl

ą

dowała na jego

łó

ż

ku, patrz

ą

c w sufit i unosz

ą

c talerze.

Halowi nie spodobał si

ę

ten widok. -

Chcesz pój

ść

do Teddy'ego na mro

ż

ony sok?

- Ju

ż

wydałem kieszonkowe - odparł Hal. -

Poza tym mama kazała ci posprz

ą

ta

ć

twoj

ą

cz

ęść

pokoju.

- Mog

ę

to zrobi

ć

ź

niej. Je

ś

li chcesz,

po

ż

ycz

ę

ci pi

ą

taka - Bill nie miał nic

przeciw temu, by od czasu do czasu wyci

ąć

Halowi kawał. Czasem te

ż

podstawiał mu

nog

ę

, albo szczypał bez powodu,

najcz

ęś

ciej jednak był w porz

ą

dku.

- Jasne - odparł Hal z wdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. -

Schowam tylko najpierw t

ę

zepsut

ą

małp

ę

do

składziku. Zgoda?
- Nie - rzucił Bill i wstał. - Cho-cho-
cho-chod

ź

my.

Hal poszedł. Nastroje Billa cz

ę

sto si

ę

zmieniały i gdyby zwlekał, marnuj

ą

c czas

na chowanie małpy, mógłby straci

ć

ulubiony

przysmak. Poszli do Teddy'ego i kupili
mro

ż

ony sok na patykach, i to nie taki

zwykły, lecz rzadk

ą

gratk

ę

- jagodowy.

Nast

ę

pnie pomaszerowali na boisko: grupka

dzieciaków organizowała wła

ś

nie mecz w

bejsbola. Hal był za mały, by gra

ć

; usiadł

daleko na spalonym, li

żą

c mro

ż

ony sok na

patyku i zaj

ą

ł si

ę

łapaniem tego, co

wi

ę

ksi chłopcy nazywali "chi

ń

skimi

odbiciami". Do domu wrócili tu

ż

przed

background image

zmrokiem. Matka trzepn

ę

ła Hala za to,

ż

e

zabrudził r

ę

cznik i Billa za to,

ż

e nie

posprz

ą

tał swej cz

ęś

ci pokoju. A po

kolacjo ogl

ą

dali telewizj

ę

i przez ten

czas Hal zupełnie zapomniał o małpie. W
jaki

ś

sposób pow

ę

drowała na półk

ę

Billa,

gdzie stan

ę

ła tu

ż

obok zdj

ę

cia Billa Boyda

z autografem. I została tam prawie dwa
lata.
Gdy Hal sko

ń

czył siedem lat, opiekunki

stały si

ę

kosztownym kaprysem i codzienne

po

ż

egnalne słowa pani Shelburn brzmiały:

"Bill, zaopiekuj si

ę

bratem".

Tego dnia jednak Bill musiał zosta

ć

po

szkole i Hal wrócił do domu sam,
przystaj

ą

c na ka

ż

dym rogu tak długo, a

ż

upewnił si

ę

,

ż

e z

ż

adnej strony nie

nadci

ą

ga samochód, a potem p

ę

dz

ą

c na drug

ą

stron

ę

, przygarbiony niczym

ż

ołnierz

piechoty, przekraczaj

ą

cy ziemi

ę

niczyj

ą

.

Otworzył drzwi kluczem spod wycieraczki i
natychmiast skierował si

ę

do lodówki po

mleko. Wyj

ą

ł butelk

ę

, która nagle wymkn

ę

ła

mu si

ę

z palców i roztrzaskała na

kawałeczki; Wsz

ę

dzie wokół posypały si

ę

odłamki szkła.
D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang. Z sypialni na

górze. D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang. Cze

ść

Hal!

Witaj w domu! A przy okazji, Hal, czy to
ty? Czy to twoja kolei? Czy dzi

ś

Zginiesz

na Miejscu?
Stał tam bez ruchu, patrz

ą

c na stłuczon

ą

butelk

ę

i kału

żę

mleka. Przepełniała go

groza, której nie potrafił poj

ąć

ani

nazwa

ć

. Po prostu j

ą

czuł. Zdawała si

ę

wylewa

ć

wszystkimi porami skóry.

Odwrócił si

ę

i

ś

mign

ą

ł po schodach. Małpa

stała na półce Billa; zdawało si

ę

,

ż

e na

niego patrzy. Zrzuciła zdj

ę

cie Billa Boyda

z autografem, twarz

ą

w dół, na łó

ż

ko.

Małpa kołysała si

ę

i u

ś

miechała, i

uderzała w talerze. Hal podszedł do niej
powoli. Nie chciał si

ę

zbli

ż

a

ć

, lecz nie

mógł sta

ć

z boku. Talerze odskoczyły i

zderzyły si

ę

gwałtownie, po czym znów

odskoczyły. Zbli

ż

aj

ą

c si

ę

, usłyszał

tykanie mechanizmu we wn

ę

trzno

ś

ciach

zabawki.
Nagle z okrzykiem grozy i wstr

ę

tu machn

ą

ł

r

ę

k

ą

i zrzucił j

ą

z półki jak natr

ę

tnego

owada. Małpa odbiła si

ę

od poduszki Billa

i run

ę

ła na podłog

ę

, wci

ąż

uderzaj

ą

c w

talerze: d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang. Jej wargi

rozci

ą

gały si

ę

, gdy tak le

ż

ała na plecach

w plamie pó

ź

nokwietniowego sło

ń

ca.

Kopn

ą

ł j

ą

sw

ą

pionierk

ą

, kopn

ą

ł z całych

sił, i tym razem w jego krzyku zabrzmiała

background image

w

ś

ciekło

ść

. Nakr

ę

cana małpa szurn

ę

ła po

podłodze, odbiła si

ę

od

ś

ciany i legła bez

ruchu. Hal stał, patrz

ą

c na ni

ą

. Zaciskał

pi

ęś

ci, jego serce waliło. Małpa

u

ś

miechała si

ę

wyzywaj

ą

co. Sło

ń

ce płon

ę

ło

o

ś

lepiaj

ą

co w jednym szklanym oku. Mo

ż

esz

mnie kopa

ć

ile chcesz, zdawała si

ę

mówi

ć

.

Jestem tylko zbieranin

ą

spr

ęż

yn, z

ę

batek i

paru zu

ż

ytych przekładni. Kop mnie, je

ś

li

masz ochot

ę

. Nie jestem prawdziwa. Jestem

tylko zabawn

ą

, nakr

ę

can

ą

małp

ą

. A kto nie

ż

yje? W fabryce helikopterów doszło do

wybuchu. I co wzlatuje w niebo niczym
wielka, krwawa kula do gry w kr

ę

gle, z

oczami w miejscu, gdzie powinny by

ć

otwory

na palce? Czy to głowa twojej mamy, Hal?
Łaaa! Có

ż

za szalona przeja

ż

d

ż

ka! A mo

ż

e

na rogu Brook Street? Uwa

ż

aj, kole

ś

!

Samochód jechał za szybko! Kierowca był
pijany! I mamy jednego Billa mniej na

ś

wiecie! Słyszałe

ś

chrz

ę

st, gdy koła

mia

ż

d

ż

yły mu czaszk

ę

, a mózg wypływał

uszami? Tak? Nie? Mo

ż

e? Mnie nie pytaj. Ja

nie wiem. Nie mam sk

ą

d wiedzie

ć

. Umiem

tylko uderza

ć

talerzami. D

ż

ang-d

ż

ang-

d

ż

ang. Kto Zgin

ą

ł na Miejscu, Hal? Twój

brat? A mo

ż

e to ty, Hal? Mo

ż

e to ty?

Skoczył ku niej, zamierzaj

ą

c j

ą

rozdepta

ć

,

zmia

ż

d

ż

y

ć

, skaka

ć

po niej, póki spr

ęż

yny

i kółka nie rozsypi

ą

si

ę

po pokoju, a

straszliwe, szklane oczy nie potocz

ą

si

ę

po podłodze. Lecz w chwili, gdy do niej
dotarł, talerze zderzyły si

ę

po raz

ostatni, bardzo cicho... (d

ż

ang). Gdzie

ś

wewn

ą

trz spr

ęż

yna poruszyła si

ę

leciutko i

lodowata drzazga przenikn

ę

ła

ś

cian

ę

jego

serca, unieruchamiaj

ą

c je, wyciszaj

ą

c

w

ś

ciekło

ść

i pozostawiaj

ą

c jedynie

dławi

ą

c

ą

groz

ę

. Zdawało si

ę

,

ż

e małpa wie

- jak

ż

e szyderczo si

ę

u

ś

miechała!

Podniósł j

ą

, chwytaj

ą

c jedn

ą

z jej r

ą

k

mi

ę

dzy kciuk i palec wskazuj

ą

cy prawej

r

ę

ki. Jego usta wygi

ę

ły si

ę

z odraz

ą

,

jakby trzymał w dłoni trupa. Dotkni

ę

cie

parszywego, sztucznego futra zdawało si

ę

parzy

ć

skór

ę

. Niezgrabnie otworzył małe

drzwiczki, prowadz

ą

ce do składziku, i

ą

czył

ś

wiatło. Małpa szczerzyła z

ę

by,

podczas gdy Hal czołgał si

ę

wzdłu

ż

długiego pomieszczenia pomi

ę

dzy stosami

pudeł i kartonów, mijaj

ą

c komplet ksi

ą

g

nawigacyjnych i albumy ze zdj

ę

ciami,

roztaczaj

ą

ce wokół siebie wo

ń

starych

ś

rodków chemicznych, pami

ą

tek i znoszonych

ubra

ń

. Je

ś

li znów uderzy w talerze,

pomy

ś

lał, i ruszy si

ę

w mojej dłoni,

zaczn

ę

krzycze

ć

. A je

ś

li krzykn

ę

, nie

background image

b

ę

dzie si

ę

tylko u

ś

miechała. Zacznie si

ę

ś

mia

ć

, wy

ś

miewa

ć

ze mnie. A wtedy oszalej

ę

i znajd

ą

mnie tutaj za

ś

linionego i

chichocz

ą

cego obł

ą

ka

ń

czo. B

ę

d

ę

wariatem.

Prosz

ę

, dobry Bo

ż

e. Prosz

ę

, Jezu. Nie

pozwól mi oszale

ć

...

Wreszcie dotarł do ko

ń

ca. Gwałtownie

odsun

ą

ł dwa kartony, rozsypuj

ą

c zawarto

ść

jednego z nich, i wepchn

ą

ł małp

ę

z

powrotem do pudła po purinie, w najdalszym
k

ą

cie. Le

ż

ała tam wygodnie, jakby w ko

ń

cu

wróciła do domu, unosz

ą

c talerze i

u

ś

miechaj

ą

c si

ę

szyderczo; wyra

ź

nie z jego

drwiła. Hal odczołgał si

ę

tyłem, zlany na

przemian gor

ą

cym

i zimnym potem. Ogie

ń

i lód. Czekał, a

ż

talerze zaczn

ą

dzwoni

ć

, a kiedy zaczn

ą

,

małpa wyskoczy z pudełka i

ś

mignie ku

niemu niczym

ż

uk, z chrz

ę

stem spr

ęż

yn i

szale

ń

czym brz

ę

kiem talerzy, i...

... i nic si

ę

nie stało. Wył

ą

czył

ś

wiatło.

Zatrzasn

ą

ł małe, królicze drzwi i oparł

si

ę

o nie dysz

ą

c. Po chwili poczuł si

ę

nieco

lepiej. Na mi

ę

kkich nogach wrócił na dół,

wyj

ą

ł

ś

wie

ż

y worek i zacz

ą

ł starannie

zbiera

ć

szklane drzazgi i odłamki,

pozostało

ś

ci stłuczonej butelki.

Zastanawiał si

ę

, czy skaleczy si

ę

i

wykrwawi na

ś

mier

ć

. Czy to wła

ś

nie

oznaczało dzwonienie talerzy? Lecz to
tak

ż

e si

ę

nie wydarzyło. Przyniósł

ś

cierk

ę

, starł mleko i usiadł, czekaj

ą

c

czy matka i brat wróc

ą

do domu.

Matka zjawiła si

ę

pierwsza, pytaj

ą

c: gdzie

Bill?
Niskim, bezbarwnym głosem, pewien,

ż

e Bill

z pewno

ś

ci

ą

Zgin

ą

ł ju

ż

na jakim

ś

Miejscu,

Hal zacz

ą

ł opowiada

ć

o spotkaniu kółka

teatralnego, doskonale wiedz

ą

c,

ż

e nawet

je

ś

li trwało ono bardzo długo, Bill

powinien był zjawi

ć

si

ę

w domu pół godziny

temu.
Matka spojrzała na niego dziwnie. Zacz

ę

ła

pyta

ć

, co si

ę

stało, gdy nagle drzwi

otwarły si

ę

i stan

ą

ł w nich Bill - tyle,

ż

e nie był to Bill, a jedynie jego zjawa,

blada i milcz

ą

ca.

- Co si

ę

stało?! - wykrzykn

ę

ła pani

Shelburn. - Bill, co si

ę

stało?

Bill rozpłakał si

ę

i przez łzy wykrztusił

cał

ą

histori

ę

. Razem z przyjacielem

Charliem Silvermanem wracali do domu po
spotkaniu, kiedy z zza rogu Brook Street
wynurzył si

ę

jad

ą

cy zbyt szybko samochód i

Charlie zamarł. Bill poci

ą

gn

ą

ł go za r

ę

k

ę

,

ale rozlu

ź

nił uchwyt i samochód...

background image

Bill zacz

ą

ł zawodzi

ć

w głos, szlochaj

ą

c

histerycznie. Matka przytuliła go i
ukołysała, a Hal wyjrzał na werand

ę

.

Ujrzał dwóch policjantów. Wóz patrolowy,
którym dostarczyli Billa do domu, wci

ąż

stał przy kraw

ęż

niku. Wówczas sam zacz

ą

ł

płaka

ć

... lecz były to łzy ulgi.

Teraz to Billa dr

ę

czyły koszmary - sny, w

których wci

ąż

od nowa ogl

ą

dał

ś

mier

ć

Charliego Silvermana, wyrzuconego z
kowbojskich butów i ci

ś

ni

ę

tego na rdzaw

ą

mask

ę

hudsona horneta, którym kierował

pijak. Głowa Charliego Silvermana i
przednia szyba hudsona zderzyły si

ę

z

ogromn

ą

sił

ą

. Obie si

ę

roztrzaskały.

Pijany kierowca, wła

ś

ciciel sklepu ze

słodyczami w Milford, tu

ż

po aresztowaniu

dostał ataku serca (mo

ż

e sprawił to widok

mózgu Charliego Silvermana, zasychaj

ą

cego

na jego spodniach). Podczas procesu jego
adwokat z powodzeniem u

ż

ył argumentu: "Ten

człowiek został ju

ż

dostatecznie ukarany".

Pijak dostał sze

ść

dziesi

ą

t dni w

zawieszeniu i na pi

ęć

lat odebrano mu

prawo prowadzenia pojazdów motorowych w
stanie Connecticut. Pi

ęć

lat. Mniej wi

ę

cej

tyle trwały koszmary Billego Shelburna.
Małpa znów trafiła do składziku. Bill
nawet nie zauwa

ż

ył,

ż

e znikn

ę

ła z jego

półki. A je

ś

li zauwa

ż

ył, nigdy o tym nie

wspomniał.
Jaki

ś

czas Hal czuł si

ę

bezpieczny.

Zaczynał powoli zapomina

ć

o małpie, czy

te

ż

wierzy

ć

,

ż

e była ona jedynie złym

snem. Kiedy jednak wrócił do domu, po
południu w dniu, gdy umarła jego matka,
małpa znów siedziała na półce, unosz

ą

c

talerze i u

ś

miechaj

ą

c si

ę

szyderczo.

Podszedł do niej powoli, niemal wbrew
sobie - jakby jego własne ciało na widok
małpy zmieniło si

ę

w nakr

ę

can

ą

zabawk

ę

.

Ujrzał, jak jego r

ę

ka si

ę

ga ku niej.

Poczuł własn

ą

dło

ń

, zaciskaj

ą

c

ą

si

ę

na

k

ę

dzierzawym futrze. Lecz uczucie to było

odległe, stłumione, jedynie nacisk, jakby
kto

ś

dał mu zastrzyk nowokainy. Słyszał

własny oddech, szybki, suchy niczym
szelest wiatru w

ś

ród słomy.

Odwrócił j

ą

. Chwycił klucz - i wiele lat

ź

niej my

ś

lał cz

ę

sto,

ż

e jego t

ę

pa

fascynacja przypominała zachowanie
człowieka, który przykłada do zamkni

ę

tego,

dr

żą

cego oka luf

ę

sze

ś

ciostrzałowca z

jednym nabojem i poci

ą

ga spust.

Nie. Nie. Zostaw j

ą

. Wyrzu

ć

. Nie dotykaj

jej...

background image

Przekr

ę

cił klucz i usłyszał w ciszy seri

ę

cichych klikni

ęć

nakr

ę

canego mechanizmu.

Gdy go wypu

ś

cił, małpa zacz

ą

ł uderza

ć

w

talerze. Czuł, jak jej ciało szarpie si

ę

,

zgina i szarpie, zgina i szarpie, jakby

ż

yła, ona

ż

yła, wij

ą

c si

ę

w jego dłoni,

niczym ohydny karzeł,
a wibracji, które czuł przez łysiej

ą

ce

br

ą

zowe futro, nie wywoływały obracaj

ą

ce

si

ę

kółka

i spr

ęż

yny, lecz bicie małego serca.

Hal z gło

ś

nym j

ę

kiem upu

ś

cił małp

ę

i

cofn

ą

ł si

ę

. Przycisn

ą

ł dłonie do ust.

Paznokcie wbiły mu si

ę

w skór

ę

pod oczami.

Potkn

ą

ł si

ę

o co

ś

i niemal stracił

równowag

ę

(wówczas wyl

ą

dowałby na podłodze

tu

ż

obok niej, jego wybałuszone bł

ę

kitne

oczy spojrzałyby prosto w szklane
orzechowe

ź

renice). Wycofał si

ę

do

wyj

ś

cia, przekroczył próg, zatrzasn

ą

ł

drzwi i oparł si

ę

o nie. Nagle

ś

mign

ą

ł do

łazienki i zwymiotował.
To pani Stukey z fabryki helikopterów
przyniosła im wiadomo

ść

i została z nimi

przez dwie pierwsze, nie ko

ń

cz

ą

ce si

ę

noce, póki ciotka Ida nie przybyła z
Maine. Ich matka zmarła na zator mózgu
wczesnym popołudniem. Stała wła

ś

nie przy

dystrybutorze z kubkiem wody
w r

ę

ku, gdy zgi

ę

ła si

ę

, jakby kto

ś

j

ą

postrzelił, i upadła, wci

ąż

ś

ciskaj

ą

c w

dłoni papierowy kubeczek. Drug

ą

r

ę

k

ą

usiłowała chwyci

ć

dystrybutor i poci

ą

gn

ę

ła

za sob

ą

wielk

ą

szklan

ą

butl

ę

wody Poland.

Butla rozbiła si

ę

... lecz lekarz

zakładowy, który zjawił si

ę

biegiem,

powiedział pó

ź

niej, i

ż

według niego pani

Shelburn zmarła, nim woda zd

ąż

yła wsi

ą

kn

ąć

w jej sukienk

ę

i zmoczy

ć

skór

ę

. Chłopcom

nigdy o tym nie mówiono, ale Hal i tak
wiedział. Podczas długich nocy po

ś

mierci

matki wci

ąż

o tym

ś

nił. "Ci

ą

gle masz

kłopoty ze snem, braciszku?", spytał Bill;
Hal przypuszczał, i

ż

według Billa

wszystkie koszmary, przewracanie si

ę

na

łó

ż

ku wi

ą

zały si

ę

z nagł

ą

ś

mierci

ą

matki,

i miał racj

ę

... lecz tylko cz

ęś

ciowo. Bo

było jeszcze poczucie winy. Absolutna,
złowroga pewno

ść

,

ż

e zabił sw

ą

matk

ę

,

nakr

ę

caj

ą

c małp

ę

owego słonecznego

popołudnia po szkole.
* * *

Kiedy Hal w ko

ń

cu zasn

ą

ł, spał

ę

boko. Obudził si

ę

tu

ż

przed południem.

Petey siedział na krze

ś

le po drugiej

stronie pokoju, metodycznie zjadaj

ą

c

background image

cz

ą

stki pomara

ń

czy i ogl

ą

daj

ą

c jaki

ś

teleturniej.

Hal usiadł na łó

ż

ku. Czuł si

ę

, jakby

kto

ś

u

ś

pił go, zadaj

ą

c ogłuszaj

ą

cy cios, a

potem drugim ciosem ocucił. Ból pulsował
mu w skroniach.

- Gdzie twoja mama, Petey?

Chłopiec rozejrzał si

ę

.

- Poszła z Dennisem na zakupy. Ja

powiedziałem,

ż

e zostan

ę

z tob

ą

. Tato, czy

zawsze mówisz przez sen?

Hal zmierzył syna czujnym

spojrzeniem.

- Nie. Co mówiłem?

- Nic nie mogłem zrozumie

ć

. Troch

ę

mnie wystraszyłe

ś

.

- Ale teraz jestem ju

ż

przy zdrowych

zmysłach. - Zmusił si

ę

do słabego

u

ś

miechu. W odpowiedzi Petey u

ś

miechn

ą

ł

si

ę

szeroko, i Hal znów poczuł, jak

ogarnia go miło

ść

do syna, jasna, prosta,

silna i nieskomplikowana. Zastanawiał si

ę

,

czemu Petey budzi w nim zawsze podobne
uczucie, czemu ma wra

ż

enie,

ż

e rozumie

Peteya i potrafi mu pomóc, gdy tymczasem
Dennis pozostaje oknem zbyt ciemnym, by
przenikn

ąć

je wzrokiem, tajemnic

ą

o

osobliwych zwyczajach i pomysłach,
chłopakiem z typu, którego Hal nie umie
zrozumie

ć

, bo sam nigdy nie był tym typem

chłopaka. To zbyt proste: twierdzi

ć

,

ż

e

przeprowadzka do Kalifornii odmieniła
Dennisa, czy

ż

e...

Jego my

ś

li zamarły w biegu. Małpa.

Stała na parapecie, unosz

ą

c talerze.

Poczuł, jak serce zastyga mu w piersi, po
czym podrywa si

ę

do galopu.

Ś

wiat przed

oczami zawirował, lekki ból głowy
przerodził si

ę

w niezno

ś

ne

ś

widrowanie.

Uciekła z walizki i stała na

parapecie, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

do niego.

My

ś

lałe

ś

,

ż

e si

ę

mnie pozbyłe

ś

, co? Ale

kiedy

ś

ju

ż

tak s

ą

dziłe

ś

, prawda?

Tak, odparł słabo w my

ś

lach. Tak

s

ą

dziłem.

- Petey, czy wyj

ą

łe

ś

małp

ę

z mojej

walizki? - spytał, cho

ć

z góry znał

odpowied

ź

. Zamkn

ą

ł przecie

ż

walizk

ę

i

schował klucz do kieszeni płaszcza.

Petey zerkn

ą

ł na małp

ę

i co

ś

dziwnego

- Halowi wydało si

ę

,

ż

e niepokój -

przemkn

ę

ło po jego twarzy.

- Nie - odparł. - To mama j

ą

tam

poło

ż

yła.

- Mama?

- Tak. zabrała ci j

ą

.

Ś

miała si

ę

.

- Zabrała mi j

ą

? O czym ty mówisz?

background image

- Miałe

ś

j

ą

w łó

ż

ku. Wła

ś

nie myłem

z

ę

by, ale Dennis widział. Mówił,

ż

e

wygl

ą

dasz jak dziecko z pluszowym misiem.

Spojrzał na małp

ę

. W ustach zaschło

mu tak,

ż

e nie mógł przełkn

ąć

ś

liny.

Le

ż

ała z nim w łó

ż

ku? W łó

ż

ku? To ohydne

futro dotykało mu policzka, mo

ż

e nawet

ust, zło

ś

liwe oczy obserwowały u

ś

pion

ą

twarz, z

ę

by szczerzyły si

ę

blisko szyi? Na

szyi? Dobry Bo

ż

e!

Odwrócił si

ę

gwałtownie i zajrzał do

szafy. Walizka wci

ąż

tam stała, nadal

zamkni

ę

ta. Kluczyk ci

ą

gle tkwił w kieszeni

płaszcza.
Za jego plecami telewizor umilkł nagle.
Hal powoli zamkn

ą

ł szaf

ę

. Petey patrzył na

niego z powag

ą

.

- Tato, nie lubi

ę

tej małpy - o

ś

wiadczył

tak cicho,

ż

e niemal niesłyszalnie.

- Ja te

ż

nie - odparł Hal.

Petey przyjrzał mu si

ę

uwa

ż

nie, jakby

sprawdzał, czy ojciec nie

ż

artuje.

Przekonawszy si

ę

, i

ż

mówi serio, podszedł

do niego i obj

ą

ł z całych sił. Hal odkrył,

ż

e syn dr

ż

y.

I wtedy Petey zacz

ą

ł szepta

ć

mu do ucha,

bardzo szybko, jakby si

ę

bał,

ż

e nie

starczy mu odwagi, by to powtórzy

ć

... albo

ż

e małpa mogłaby podsłucha

ć

.

- Zupełnie jakby na mnie patrzyła. Patrzy
na mnie, niewa

ż

ne, gdzie jestem. A kiedy

przechodz

ę

do drugiego pokoju, ona patrzy

przez

ś

cian

ę

. Mam wra

ż

enie, jakby... jakby

czego

ś

ode mnie chciała.

Chłopiec zadr

ż

ał. Hal

ś

ciskał go mocno.

- Jakby chciała,

ż

eby

ś

j

ą

nakr

ę

cił -

doko

ń

czył.

Petey przytakn

ą

ł gwałtownie.

- Tak naprawd

ę

nie jest zepsuta, tato?

- Czasami jest - Hal ponad ramieniem syna
zerkn

ą

ł na małp

ę

. - Ale czasem działa.

- Cały czas miałem ochot

ę

podej

ść

tam i j

ą

nakr

ę

ci

ć

. Było tak cicho,

ż

e pomy

ś

lałem

sobie: Nie mog

ę

, obudz

ę

tat

ę

, ale ci

ą

gle

tego chciałem, i podszedłem, i...
dotkn

ą

łem jej; nienawidz

ę

jej dotyku...

ale jednocze

ś

nie podobał mi si

ę

...

zupełnie jakby mówiła: Nakr

ęć

mnie, Petey,

pobawimy si

ę

, ojciec si

ę

nie obudzi, ju

ż

nigdy si

ę

nie obudzi, nakr

ęć

mnie,

nakr

ęć

...

Chłopiec wybuchn

ą

ł płaczem.

- Ona jest zła, ja to wiem. Co

ś

jest z ni

ą

nie tak. Nie mogliby

ś

my jej wyrzuci

ć

,

tato? Prosz

ę

?

Małpa szczerzyła do Hala z

ę

by w

nieko

ń

cz

ą

cym si

ę

u

ś

miechu. Czuł na skórze

background image

łzy syna. Mosi

ęż

ne talerze l

ś

niły w

przedpołudniowym sło

ń

cu -

ś

wiatło odbijało

si

ę

od nich i rzucało złociste smugi na

biały stiukowy sufit.
- Czy mama mówiła, o której wróc

ą

z

Dennisem?
- Koło pierwszej. - Petey otarł
zaczerwienione oczy r

ę

kawem koszuli,

wyra

ź

nie zawstydzony swoim płaczem. Nadal

jednak nie patrzył na małp

ę

. - Wł

ą

czyłem

telewizor - szepn

ą

ł. - Nastawiłem bardzo

gło

ś

no.

- Bardzo dobrze, Petey.
Jak by si

ę

to stało? - zastanawiał si

ę

Hal. - Atak serca? Zator, jak u matki?
Jak? A zreszt

ą

to przecie

ż

niewa

ż

ne.

A potem druga, przejmuj

ą

ca chłodem my

ś

l:

Pozb

ą

d

ź

si

ę

jej. Tak powiedział. Wyrzu

ć

j

ą

. Ale czy mo

ż

na si

ę

jej pozby

ć

? Czy to

si

ę

kiedy

ś

uda?

Małpa u

ś

miechała si

ę

szyderczo, unosz

ą

c

oddalone o stop

ę

talerze. Czy o

ż

yła nagle

tamtej nocy, gdy umarła ciotka Ida? Czy
ostatnim d

ź

wi

ę

kiem, jaki usłyszała, było

stłumione d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang małpich

talerzy, bij

ą

cych o siebie w ciemno

ś

ciach

strychu, podczas gdy wiatr gwizdał w
rynnie?
- Mo

ż

e to jednak nie wariactwo -

powiedział wolno. - Petey, id

ź

, przynie

ś

torb

ę

lotnicz

ą

.

Syn spojrzał na niego niepewnie.
- Co zrobimy?
Mo

ż

e jednak zdołamy si

ę

jej pozby

ć

. Je

ś

li

nie na zawsze, to na jaki

ś

czas - dłu

ż

szy

b

ą

d

ź

krótszy. Mo

ż

liwe,

ż

e wci

ąż

b

ę

dzie

wracała, bez ko

ń

ca... ale mo

ż

e zdołam -

zdołamy - po

ż

egna

ć

si

ę

z ni

ą

na długo. Tym

razem powrót zabrał jej dwadzie

ś

cia lat.

Dwadzie

ś

cia lat wyłaziła ze studni...

- Wybierzemy si

ę

na wycieczk

ę

- oznajmił.

Był całkiem spokojny, lecz wewn

ą

trz czuł

si

ę

dziwnie oci

ęż

ały. Miał wra

ż

enie,

ż

e

nawet jego oczy przybrały na wadze. - Ale
najpierw we

ź

torb

ę

, id

ź

na koniec

parkingu i poszukaj trzech-czterech
sporych kamieni. Włó

ż

je do torby i

przynie

ś

tutaj. Zrozumiałe

ś

?

Oczy Peteya zal

ś

niły.

- Dobrze, tato.
Hal zerkn

ą

ł na zegarek. Dochodziła 12.15.

- Pospiesz si

ę

. Chc

ę

wyjecha

ć

, zanim wróci

twoja matka.
- Dok

ą

d jedziemy?

- Do wuja Willa i ciotki Idy - odparł Hal.
- Do domu.
* * *

background image

Hal poszedł do łazienki, zajrzał za muszl

ę

i wyci

ą

gn

ą

ł le

żą

c

ą

tam szczotk

ę

do

czyszczenia toalet. Zaniósł j

ą

do okna i

przystan

ą

ł, dzier

żą

c szczotk

ę

w dłoni

niczym wysadzan

ą

klejnotami magiczn

ą

ż

d

ż

k

ę

. Obserwował Peteya w grubej

wełnianej koszulokurtce, maszeruj

ą

cego

przez parking z torb

ą

lotnicz

ą

na

ramieniu; nawet z daleka mógł wyra

ź

nie

odczyta

ć

napis DELTA, drukowany białymi

literami na niebieskim tle. W górnym roku
okna bzyczała mucha, powolna i ot

ę

piała od

chłodów zwiastuj

ą

cych koniec lata. Hal

wiedział, jak si

ę

czuje.

Patrzył, jak Petey wyszukuje trzy spore
kamienie i rusza z powrotem przez parking.
Zza rogu motelu wyłonił si

ę

samochód,

samochód jad

ą

cy zbyt szybko, stanowczo

zbyt szybko i Hal bez namysłu, z refleksem
godnym pierwszorz

ę

dnego futbolisty

wyci

ą

gn

ą

ł praw

ą

r

ę

k

ę

, wci

ąż

trzymaj

ą

c

ą

szczotk

ę

. Dło

ń

opadła niczym w ciosie

karate... i zamarła.
Talerze zamkn

ę

ły si

ę

na niej bezszelestnie

i poczuł w powietrzu co

ś

nowego. Co

ś

jakby

w

ś

ciekło

ść

.

Hamulce samochodu zapiszczały ogłuszaj

ą

co.

Petey odskoczył do tyłu. Kierowca
niecierpliwie machn

ą

ł na niego, jakby to,

co omal si

ę

nie wydarzyło, było win

ą

Peteya, i chłopiec pu

ś

cił si

ę

p

ę

dem przez

parking. Łopocz

ą

c kołnierzem dotarł do

tylnego wyj

ś

cia hotelu.

Po piersi Hala spływał pot. Czuł go na
czole niczym krople tłustego deszczu.
Zimne talerze zaciskały si

ę

na jego dłoni,

zaczynał traci

ć

w niej czucie.

No dalej, pomy

ś

lał z ponur

ą

zawzi

ę

to

ś

ci

ą

.

Dalej, mog

ę

zaczeka

ć

. Je

ś

li trzeba, nawet

do ko

ń

ca

ś

wiata.

Talerze rozsun

ę

ły si

ę

i znieruchomiały.

Hal usłyszał dobiegaj

ą

ce z wn

ę

trza małpy

słabe klikni

ę

cie. Cofn

ą

ł r

ę

k

ę

ze szczotk

ą

i obejrzał j

ą

. Cz

ęść

białych szczecinek

poczerniała jak przypalona.
Mucha wci

ąż

bzyczała, d

ążą

c niestrudzenie

do zimnego pa

ź

dziernikowego sło

ń

ca, które

zdawało si

ę

takie bliskie.

Petey wpadł do

ś

rodka zdyszany, z

zaró

ż

owionymi policzkami.

- Przyniosłem trzy pierwszorz

ę

dne

kamienie, tato. Ja... - urwał. - Wszystko
w porz

ą

dku?

- Jasne - odparł Hal. - Daj mi torb

ę

.

Zahaczył stop

ą

stół i przeci

ą

gn

ą

ł go na

miejsce obok kanapy przy oknie tak, by
stan

ą

ł pod parapetem. Poło

ż

ył na nim torb

ę

background image

lotnicz

ą

która otwarła si

ę

niczym

złaknione usta. Widział połyskuj

ą

ce

wewn

ą

trz kamienie Peteya. Szczotk

ą

toaletowa zaczepił małp

ę

i poci

ą

gn

ą

ł.

Przez moment zabawka zakołysała si

ę

, a

potem wpadła do torby. Ze

ś

rodka rozległo

si

ę

cichutkie d

ż

ang!; to jeden z talerzy

trafił w kamie

ń

.

- Tato? Tatusiu! - w głosie Peteya
zabrzmiał l

ę

k. Hal obejrzał si

ę

na niego.

Co

ś

si

ę

zmieniło; co

ś

było inaczej. Ale

co?
I wówczas dostrzegł kierunek spojrze

ń

Peteya i ju

ż

wiedział. Bzyczenie muchy

ucichło. Owad le

ż

ał martwy na parapecie.

- Czy małpa to zrobiła? - wyszeptał Petey.
- Chod

ź

. - Hal zaci

ą

gn

ą

ł suwak torby. -

Opowiem ci w drodze do domu.
- Jak pojedziemy? Mama i Dennis zabrali
samochód.
- Nie martw si

ę

- Hal zwichrzył włosy

Peteya.
***
Pokazał recepcjoni

ś

cie prawo jazdy i

banknot dwudziestodolarowy. Pobrawszy w
zastaw cyfrowy zegarek Hala z Texas
Instruments, recepcjonista wr

ę

czył mu

klucze do jego własnego samochodu -
sponiewieranego AMC gremlina. Gdy ruszyli
tras

ą

302 w stron

ę

Casco, Hal zacz

ą

ł

mówi

ć

, z pocz

ą

tku z wahaniem, potem nieco

szybciej. Najpierw opowiedział Peteyowi,

ż

e najprawdopodobniej to jego własny

ojciec przywiózł małp

ę

z zagranicy w

prezencie dla swoich synów. Nie była to
zbyt wyj

ą

tkowa zabawka - nie miała w sobie

nic osobliwego ani cennego. Na tym

ś

wiecie

musz

ą

istnie

ć

setki tysi

ę

cy nakr

ę

canych

małp, cz

ęść

z nich pochodzi z Hong Kongu,

inne z Tajwanu, jeszcze inne z Korei. Lecz
gdzie

ś

po drodze - mo

ż

e nawet w mrocznym

składziku domu w Connecticut, gdzie obaj
chłopcy rozpoczynali swoje dorastanie -
co

ś

si

ę

z ni

ą

stało. Co

ś

złego. Mo

ż

liwe,

powiedział Hal próbuj

ą

c przekona

ć

wóz

recepcjonisty, by przyspieszył do
sze

ść

dziesi

ę

ciu kilometrów na godzin

ę

-

ż

e

jakie

ś

złe rzeczy - nawet najgorsze - tak

naprawd

ę

nie s

ą

ś

wiadome tego, czym si

ę

stały. Na tym zako

ń

czył temat, bo Petey i

tak wi

ę

cej by nie zrozumiał, lecz jego

umysł w

ę

drował utartym szlakiem. Pomy

ś

lał,

i

ż

zło mogło w istocie cz

ę

sto przypomina

ć

małp

ę

, pełn

ą

spr

ęż

yn i z

ę

batek;

przekr

ę

casz kluczyk, mechanizm si

ę

obraca,

talerze uderzaj

ą

o siebie, szyderczy

background image

u

ś

miech, głupie szklane roze

ś

miane oczy...

a mo

ż

e tylko wydaj

ą

si

ę

roze

ś

miane...

Opowiedział Peteyowi o tym, jak znalazł
małp

ę

i niewiele wi

ę

cej - nie chciał

dodatkowo przera

ż

a

ć

i tak wystraszonego

chłopca. Ucierpiała na tym opowie

ść

-

stała si

ę

chaotyczna i niejasna, ale Petey

nie zadawał pyta

ń

; mo

ż

e sam uzupełniał

braki, pomy

ś

lał Hal, tak samo jak on wci

ąż

na nowo

ś

nił o

ś

mierci matki, cho

ć

przecie

ż

nie było go tam.

Wuj Will i ciocia Ida przyjechali na
pogrzeb. Potem wuj Will wrócił do Maine -
wła

ś

nie zacz

ę

ły si

ę

ż

niwa - a ciocia Ida

została z chłopcami dwa tygodnie, by
uporz

ą

dkowa

ć

sprawy siostry przed

przeprowadzk

ą

do Maine. Przede wszystkim

jednak wykorzystała ten czas
przyzwyczajaj

ą

c ich do własnej osoby -

byli tak oszołomieni nagła

ś

mierci

ą

matki,

ż

e sprawiali wra

ż

enie ot

ę

piałych, sennych.

Gdy nie mogli zasn

ąć

, zjawiała si

ę

z

ciepłym mlekiem; kiedy Hal ockn

ą

ł si

ę

o

trzeciej nad ranem dr

ę

czony koszmarami

(koszmarami, w których matka zbli

ż

ała si

ę

do dystrybutora nie dostrzegaj

ą

c małpy

unosz

ą

cej si

ę

i podskakuj

ą

cej w zimnej

szafirowej gł

ę

binie, u

ś

miechni

ę

tej,

wal

ą

cej w talerze; ka

ż

de machni

ę

cie r

ą

k

pozostawiało za sob

ą

pasmo b

ą

belków); była

przy nim; gdy trzy dni po pogrzebie Bill
najpierw dostał gor

ą

czki, a potem serii

bolesnych zajadów i wreszcie pokrzywki -
była przy nim. Oswajała chłopców i nim
opu

ś

cili Hartford, zmierzaj

ą

c autobusem do

Portland, zarówno Bill jak i Hal przyszli
do niej, ka

ż

dy z osobna, i płakali jej na

kolanach, a ona tuliła ich i kołysała. W
ten sposób zadzierzgiwały si

ę

wi

ę

zy.

Na dzie

ń

przed ostatecznym wyjazdem z

Connecticut "w dół, do Maine" (jak to
wówczas nazywali) przed domem zjawił si

ę

ś

mieciarz w rozklekotanej ci

ęż

arówce i

zabrał wielki stos niepotrzebnych rzeczy,
które Bill z Halem wynie

ś

li na chodnik ze

składziku. Kiedy wystawili ju

ż

wszystkie

ś

mieci, ciotka Ida poprosiła, by raz

jeszcze przejrzeli składzik i wybrali
sobie wszystkie pami

ą

tki, suweniry, które

chcieliby zatrzyma

ć

. Nie mamy miejsca na

wszystko, chłopcy, oznajmiła, i Hal
przypuszczał,

ż

e Bill wzi

ą

ł j

ą

za słowo i

przejrzał wszystkie fascynuj

ą

ce pudła,

które ojciec zostawił tam przed swoim
znikni

ę

ciem. Hal nie doł

ą

czył do starszego

brata; stracił ochot

ę

do grzebania w

składziku. Podczas pierwszych dwóch

background image

tygodni

ż

ałoby przyszła mu do głowy

straszna my

ś

l: mo

ż

e ojciec nie znikn

ą

ł tak

po prostu, ani nie uciekł, bo dr

ę

czył go

niepokój , a on odkrył, i

ż

mał

ż

e

ń

stwo to

rzecz nie dla niego.
Mo

ż

e dostała go małpa.

Gdy usłyszał ci

ęż

arówk

ę

ś

mieciarza, z

rykiem, hukiem i pierdni

ę

ciami zmierzaj

ą

c

ą

w ich stron

ę

, Hal spr

ęż

ył si

ę

, chwycił z

półki małp

ę

, która tkwiła tam od dnia

ś

mierci matki (nie wa

ż

ył si

ę

jej dotkn

ąć

nawet po to, by znów wsadzi

ć

zabawk

ę

do

składziku) i zbiegł z ni

ą

na dół. Will i

ciocia Ida zauwa

ż

yli go. Na beczce pełnej

połamanych pami

ą

tek i zaple

ś

niałych

ksi

ąż

ek tkwił karton po purinie, pełen

podobnych

ś

mieci. Hal wepchn

ą

ł małp

ę

z

powrotem do pudła, z którego pochodziła,
histerycznie rzucaj

ą

c jej wyzwanie, by

zacz

ę

ła bi

ć

w talerze (no dalej, no dalej,

wyzywam ci

ę

, wyzywam ci

ę

na

ś

mier

ć

i

ż

ycie!), ale małpa jedynie czekała,

nonszalancko opieraj

ą

c si

ę

o kartonow

ą

ś

ciank

ę

, zupełnie jakby wygl

ą

dała

autobusu, a jej wargi wci

ąż

wykrzywiał ów

okropny, wszechwiedz

ą

cy u

ś

miech.

Hal stał obok, drobny chłopiec w starych
sztruksach i rozdeptanych juniorkach.
Patrzył, jak

ś

mieciarz, włoski d

ż

entelmen,

który nosił na szyi krzy

ż

i pogwizdywał

przez szpar

ę

mi

ę

dzy z

ę

bami, zaczyna

ładowa

ć

pudła i beczki na pak

ę

ś

redniowiecznej ci

ęż

arówki otoczon

ą

deskami. Patrzył, jak m

ęż

czyzna d

ź

wiga

beczk

ę

wraz z balansuj

ą

cym na niej

kartonem po purinie; patrzył jak małpa
znika na pace; patrzył jak

ś

mieciarz

wdrapuje si

ę

do kabiny, dono

ś

nie

wydmuchuje nos w r

ę

k

ę

, wyciera j

ą

wielk

ą

czerwon

ą

chustk

ą

i przy akompaniamencie

ogłuszaj

ą

cego ryku, w oparach tłustego

ę

kitnego dymu, uruchamia silnik; patrzył

jak ci

ęż

arówka odje

ż

d

ż

a coraz dalej i

wówczas ogromny ci

ęż

ar spadł mu z serca -

Hal poczuł jak znika. Dwukrotnie
podskoczył, jak najwy

ż

ej potrafił,

rozrzucaj

ą

c r

ę

ce, unosz

ą

c je dło

ń

mi do

góry, i gdyby który

ś

z s

ą

siadów zauwa

ż

go, z pewno

ś

ci

ą

uznałby,

ż

e to niemal

blu

ź

nierstwo - czemu ten chłopak

podskakuje z rado

ś

ci (bo o to wła

ś

nie

chodziło, trudno ukry

ć

podskok z rado

ś

ci),

pytaliby niew

ą

tpliwie, przecie

ż

nie ma

jeszcze miesi

ą

ca, odk

ą

d pochowali

ś

my jego

matk

ę

?

Robił to, bo małpa znikn

ę

ła, znikn

ę

ła na

zawsze.

background image

Albo przynajmniej tak s

ą

dził.

Niecałe trzy miesi

ą

ce pó

ź

niej ciotka Ida

posłała go na strych, aby przyniósł pudła
ozdóbek choinkowych i kiedy czołgał si

ę

,

poszukuj

ą

c odpowiednich kartonów - kurz

wgryzał si

ę

w kolana spodni - nagle znów

stan

ą

ł z ni

ą

twarz

ą

w twarz. Ogarn

ę

ło go

zdumienie i zgroza tak wielka,

ż

e musiał

ugry

źć

si

ę

mocno w dło

ń

, by nie

krzykn

ąć

... albo zemdle

ć

. Stała tam,

szczerz

ą

c z

ę

by, z talerzami uniesionymi

stop

ę

od siebie i gotowymi do gry,

opieraj

ą

c si

ę

nonszalancko o

ś

ciank

ę

pudła

od puriny, jakby czekała na autobus.
Zdawało si

ę

,

ż

e mówi do niego: My

ś

lałe

ś

,

ż

e si

ę

mnie pozbyłe

ś

, prawda? Ale mnie

niełatwo si

ę

pozby

ć

, Hal. Lubi

ę

ci

ę

, Hal.

Zostali

ś

my dla siebie stworzeni, chłopiec

i jego małpka, para starych kumpli. A
gdzie

ś

na południe st

ą

d, głupi stary

włoski

ś

mieciarz le

ż

y w wannie, stoj

ą

cej

na szponiastych nogach, oczy wyła

żą

mu z

głowy, sztuczna szcz

ę

ka wypada z ust,

stary

ś

mieciarz, cuchn

ą

cy jak wyczerpana

bateria. Zatrzymał mnie dla swojego wnuka,
Hal, ustawił mnie na półce w łazience
razem z mydłem, maszynk

ą

i wod

ą

po

goleniu, a tak

ż

e radiem Philco, w którym

słuchał meczów brookli

ń

skich Dodgersów, a

ja zacz

ę

łam gra

ć

, jeden z moich talerzy

trafił stare radio, które wpadło do wanny,
a wówczas ja wróciłam do ciebie, Hal,
w

ę

drowałam noc

ą

wiejskimi drogami, o

trzeciej nad ranem promienie ksi

ęż

yca

odbijały si

ę

w moich z

ę

bach. Pozostawiłam

za sob

ą

wielu ludzi, którzy Zgin

ę

li w

licznych Miejscach. Przyszłam do ciebie,
Hal, jestem twoim prezentem gwiazdkowym,
wi

ę

c nakr

ęć

mnie, kto nie

ż

yje? Czy to

Bill? Czy to wuj Will? A mo

ż

e ty?

Hal cofn

ą

ł si

ę

z szale

ń

czo wykrzywion

ą

twarz

ą

. Nie mógł skupi

ć

wzroku i schodz

ą

c

na dół omal nie upadł. Powiedział cioci
Idzie,

ż

e nie udało mu si

ę

znale

źć

ozdóbek

choinkowych - było to jego pierwsze
kłamstwo i ciotka dostrzegła je na twarzy
chłopca, ale dzi

ę

ki Bogu nie naciskała - z

potem, gdy Bill wrócił, poprosiła, by on
tak

ż

e poszukał. Bill przyniósł ozdóbki.

ź

niej, gdy zostali sami, sykn

ą

ł,

ż

e Hal

to t

ę

pak, który maj

ą

c dwie r

ę

ce i latark

ę

nie znalazłby nawet własnego tyłka. Hal
nie odpowiedział. Był blady i milcz

ą

cy,

ledwie rozgrzebał kolacj

ę

. Tej nocy znów

przy

ś

niła mu si

ę

małpa; jeden z jej

talerzy uderzył o radio Philco, z którego
wydobywał si

ę

wła

ś

nie głos Deana Martina,

background image

ś

piewaj

ą

cego: Kiedy ksi

ęż

yc ci w twarz

wtem po

ś

wieci,

ż

e a

ż

, wtedy dobrze ju

ż

wiesz,

ż

e to amoooore; a potem radio

wpadło do wanny, a małpa u

ś

miechała si

ę

szyderczo uderzaj

ą

c w talerze, z kolejnym

d

ż

ang i d

ż

ang i d

ż

ang; tyle,

ż

e kiedy woda

w wannie stała si

ę

elektryczna, nie

siedział w niej włoski

ś

mieciarz.

Tylko on sam.
*

*

*

Hal i jego syn zbiegli niezgrabnie po
zboczu za domem i skierowali si

ę

do szopy

na łodzie, stercz

ą

cej nad wod

ą

na swych

starych palach. Hal w prawej r

ę

ce trzymał

torb

ę

. W gardle mu zaschło, uszy nastroiły

si

ę

na odbiór nienaturalnie wysokich

tonów. Torba była bardzo ci

ęż

ka.

Odło

ż

ył j

ą

na ziemi

ę

.

- Nie dotykaj - uprzedził. Zacz

ą

ł maca

ć

w

kieszeni w poszukiwaniu kółka kluczy,
które dostał od Billa. Jeden z nich
opisano starannie SZ-PA na kawałku ta

ś

my

klej

ą

cej.

Dzie

ń

był jasny, zimny i wietrzny, niebo

miało barw

ę

jaskrawego bł

ę

kitu. Li

ś

cie

drzew, stłoczonych na brzegu, tu

ż

nad

wod

ą

, przybrały wszelkie mo

ż

liwe jesienne

odcienie - od krwistej czerwieni po
kanarkow

ą

ż

ół

ć

. Rozmawiały ze sob

ą

na

wietrze. Wokół adidasów Peteya tak

ż

e

ta

ń

czyły li

ś

cie. Hal czuł w powietrzu wo

ń

listopada, któremu po pi

ę

tach depcze zima.

Klucz obrócił si

ę

w kłódce i Hal pchn

ą

ł

wahadłowe drzwi. Wspomnienia powróciły;
nie musiał nawet patrze

ć

, by kopni

ę

ciem

podsun

ąć

podtrzymuj

ą

cy drzwi kloc drewna.

Tu panowała wo

ń

lata: płótno, kolorowe

drewno, resztki bujnego, zmysłowego
ciepła.
Łód

ź

wuja Willa wci

ąż

tam była; le

ż

ała ze

starannie zło

ż

onymi wiosłami, jakby

zaledwie wczoraj załadował na ni

ą

puszk

ę

z

przyn

ę

t

ą

i dwie szóstki piwa Black Label.

Bill i Hal wiele razy chodzili na ryby z
wujkiem Willem, ale nigdy obaj naraz.
Wujek Will utrzymywał,

ż

e łód

ź

jest za

mała dla trojga. Czerwona farba, któr

ą

wujek uzupełniał ka

ż

dej wiosny, wyblakła i

odłaziła całymi płatami; paj

ą

ki utkały na

dziobie misterne sieci.
Hal złapał łód

ź

i poci

ą

gn

ą

ł j

ą

po pochylni

na male

ń

ki prostok

ą

t pla

ż

y. Wyprawy

w

ę

dkarskie stanowiły jedno z

najprzyjemniejszych prze

ż

y

ć

dzieci

ń

stwa,

sp

ę

dzonego w domu wujka Willa i ciotki

Idy. Podejrzewał,

ż

e Bill my

ś

li tak samo.

Wujek Will był zazwyczaj niezwykle

background image

małomówny, kiedy jednak ustawił ju

ż

łódk

ę

tak, jak lubił, jakie

ś

sze

ść

dziesi

ą

t-

siedemdziesi

ą

t metrów od brzegu, gdy

zarzucili w

ę

dki, a spławiki ta

ń

czyły na

wodzie, wówczas otwierał dwa piwa - jedno
dla siebie, drugie dla Hala (który rzadko
wypijał wi

ę

cej ni

ż

pół dozwolonej przez

wujka puszki i zawsze czynił to przy
akompaniamencie rytualnych ostrze

ż

e

ń

, by

nigdy nie wspomniał o tym ciotce Idzie, bo
"gdyby wiedziała.,

ż

e daj

ę

wam piwo,

zastrzeliłaby mnie jak psa") i rozgadywał
si

ę

niepomiernie. Opowiadał wtedy

najró

ż

niejsze historie, odpowiadał na

pytania, kiedy trzeba nakładał now

ą

przyn

ę

t

ę

na haczyk Hala, a łód

ź

dryfowała

swobodnie, unoszona przez wiatr i łagodny
pr

ą

d.

- Czemu nigdy nie wypływasz na

ś

rodek,

wujku? - spytał pewnego dnia Hal.
- Spójrz tutaj - odparł wujek Will.
Hal posłuchał. Ujrzał bł

ę

kitn

ą

wod

ę

i

ż

yłk

ę

własnej w

ę

dki, znikaj

ą

ca w czerni w

dole.
- Patrzysz na najwi

ę

ksz

ą

ę

bi

ę

jeziora

Crystal - oznajmił wujek Will, zgniataj

ą

c

w jednej dłoni pust

ą

puszk

ę

po piwie.

Drug

ą

r

ę

k

ą

si

ę

gn

ą

ł po nast

ę

pn

ą

. - Sto

stóp, bez dwóch zda

ń

. Gdzie

ś

tam le

ż

y

stary studebaker Amosa Culligana.
Kompletny dure

ń

, zabrał go na jezioro w

grudniu, kiedy lód nie zd

ąż

ył jeszcze

stwardnie

ć

. Miał szcz

ęś

cie,

ż

e wyszedł z

tego

ż

ywy. Nigdy nie zdołali wyci

ą

gn

ąć

jego wozu i nie zobacz

ą

go a

ż

do dnia, gdy

zagraj

ą

tr

ą

by na S

ą

d Ostateczny. W tym

miejscu ten kurwi syn jest najgł

ę

bszy,

Hal. Tu s

ą

najwi

ę

ksze ryby. Nie ma sensu

płyn

ąć

dalej. Poka

ż

, jak wygl

ą

da twój

robak. Dawaj tu tego kurwiego syna.
Hal posłuchał, i podczas gdy wujek Will
wyci

ą

gał ze starej puszki po smarze, która

słu

ż

yła mu za pojemnik z przyn

ę

t

ą

,

ś

wie

ż

ego robaka, on zafascynowany

wpatrywał si

ę

w wod

ę

, próbuj

ą

c wypatrzy

ć

studebakera Amosa Culligana, pordzewiał

ą

skorup

ę

, zasnut

ą

wodorostami, które

wpływały do

ś

rodka przez otwarte okno od

strony kierowcy (t

ę

dy wła

ś

nie, w

absolutnie ostatniej chwili, Amosowi udało
si

ę

uciec). Wodorosty oplatały kierownic

ę

niczym gnij

ą

cy naszyjnik, zwisały z

lusterka i kołysały si

ę

jak niezwykły

ż

ywy

ż

aniec. Widział jednak tylko bł

ę

kit,

przechodz

ą

cy w czer

ń

, i d

ż

d

ż

ownic

ę

owini

ę

t

ą

wokół haczyka wujka Willa,

wisz

ą

ca po

ś

rodku

ś

wiata w swej własnej

background image

rozsłonecznionej rzeczywisto

ś

ci. W umy

ś

le

Hala pojawiła si

ę

na moment oszałamiaj

ą

ca

wizja - wisiał bezwładnie nad bezdenn

ą

otchłani

ą

- i musiał zamkn

ąć

oczy, aby

pozby

ć

si

ę

nagłego l

ę

ku wysoko

ś

ci. Je

ś

li

dobrze pami

ę

tał, tego dnia wypił cał

ą

puszk

ę

piwa.

...najwi

ę

ksza gł

ę

bia jeziora Crystal...

sto stóp bez dwóch zda

ń

.

* * *
Na moment przystan

ą

ł, zdyszany, i

spojrzał na Peteya, który obserwował go z
l

ę

kiem.

- Pomóc ci, tato?
- Za minutk

ę

.

Złapał oddech i znów zacz

ą

ł ci

ą

gn

ąć

łód

ź

przez w

ą

ski pas piasku do wody,

zostawiaj

ą

c za sob

ą

ę

boki

ś

lad. Farba

si

ę

łuszczyła, ale łód

ź

przechowywano w

zamkni

ę

ciu. Wygl

ą

dała solidnie.

Kiedy wypływali z wujkiem Willem, wuj
przeci

ą

gał łód

ź

po pochylni i pla

ż

y, a gdy

dziób zanurzył si

ę

w wodzie, gramolił si

ę

do

ś

rodka, chwytał wiosło, gotów si

ę

odepchn

ąć

, i mówił:

- Popchnij mnie, Hal... tak zarobisz na
utrzymanie.
- Podaj mi torb

ę

, Petey, a potem popchnij

- polecił Hal, i z lekkim u

ś

miechem dodał:

- tak zarobisz na utrzymanie.
Petey nie odpowiedział u

ś

miechem.

- Ja nie płyn

ę

?

- Nie tym razem. Kiedy

ś

zabior

ę

ci

ę

na

ryby, ale nie dzi

ś

.

Chłopiec zawahał si

ę

. Wiatr zmierzwił jego

br

ą

zowe włosy. Kilka

ż

ółtych li

ś

ci,

sztywnych, wyschni

ę

tych, wiruj

ą

c w

powietrzu przeleciało nad jego ramieniem i
wyl

ą

dowało w wodzie, gdzie zakołysały si

ę

jak miniaturowe łódeczki.
- Trzeba było je zapcha

ć

- powiedział

cicho.
- Słucham? - Halowi był niema pewien,

ż

e

rozumie, co miał na my

ś

li syn.

- Obwi

ą

za

ć

wat

ą

talerze. Obklei

ć

ta

ś

m

ą

.

ś

eby nie mogła... robi

ć

hałasu.

Hal przypomniał sobie nagle Stokrotk

ę

,

zbli

ż

aj

ą

c

ą

si

ę

ku niemu - nie szła, lecz

potykała si

ę

chwiejnie. Nagle z jej oczu

trysn

ę

ła krew, strumienie krwi, które

zmoczyły sier

ść

na szyi i rozlały si

ę

po

podłodze stodoły, a ona osun

ę

ła si

ę

na

przednie łapy... i Hal usłyszał nios

ą

cy

si

ę

w nieruchomym, deszczowym, porannym

powietrzu, dziwnie wyra

ź

ny odgłos,

dobiegaj

ą

cy z odległego o pi

ęć

dziesi

ą

t

metrów strychu: D

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang!

background image

Zacz

ą

ł histerycznie krzycze

ć

, upuszczaj

ą

c

nar

ę

cz drew, które miał zanie

ść

do domu.

Pobiegł do kuchni po wujka Willa, który
jadł wła

ś

nie grzanki i jajecznic

ę

, i nie

zd

ąż

ył jeszcze nawet naci

ą

gn

ąć

szelek na

ramiona.
- Była star

ą

suk

ą

, Hal - powiedział wujek

ze zbolał

ą

, nieszcz

ęś

liw

ą

min

ą

; sam

równie

ż

wygl

ą

dał staro. - Miała dwana

ś

cie

lat; to du

ż

o, jak na psa. Tylko si

ę

nie

ma

ż

. Starej Stokrotce by si

ę

to nie

spodobało.
- Stara - powtórzył weterynarz, ale i tak
wygl

ą

dał na zdumionego, bo psy nie

zdychaj

ą

z powodu gwałtownych wylewów do

mózgu, nawet je

ś

li maj

ą

dwana

ś

cie lat.

(Jakby kto

ś

wsadził jej w głow

ę

fajerwerk

- powiedział do wuja weterynarz; Hal
podsłuchał te słowa. Wujek Will wykopał
dół za stodoł

ą

tu

ż

obok miejsca, gdzie w

1950 pochował matk

ę

Stokrotki. - "Nigdy

czego

ś

takiego nie widziałem, Will.")

ź

niej, przera

ż

ony do szale

ń

stwa, nie

mógł si

ę

powstrzyma

ć

. Zakradł si

ę

na

strych.
Witaj, Hal, co słycha

ć

? Małpa u

ś

miechała

si

ę

z mrocznego k

ą

ta. Jej talerze unosiły

si

ę

, oddalone od siebie o stop

ę

. Poduszka

z kanapy, któr

ą

Hal wsun

ą

ł miedzy nie,

le

ż

ała po przeciwnej stroni strychu. Co

ś

,

jaka

ś

siła, odrzuciło j

ą

tam tak mocno, ze

z rozerwanego obicia wysypała si

ę

g

ą

bka.

Nie martw si

ę

o Stokrotk

ę

, szeptała małpa

w jego głowie; szklane orzechowe oczy
patrzyły wprost w niebieskie oczy Hala
Shelburna. Nie przejmuj si

ę

, Stokrotka

była stara, Hal, nawet weterynarz tak
mówił, a przy okazji, widziałe

ś

, jak krew

popłyn

ę

ła jej z oczu? Nakr

ęć

mnie, Hal.

Nakr

ęć

, pobawimy si

ę

, i kto nie

ż

yje? Czy

to ty?
Kiedy znów zacz

ą

ł jasno my

ś

le

ć

, odkrył,

i

ż

jak zahipnotyzowany czołga si

ę

ku

małpie, wyci

ą

gaj

ą

c r

ę

k

ę

, gotow

ą

pochwyci

ć

klucz. Szarpn

ą

ł si

ę

w tył; w po

ś

piechu

omal nie spadł ze schodów; prawdopodobnie
tak by si

ę

to sko

ń

czyło, gdyby klatka

schodowa nie była za w

ą

ska. Z jego gardła

dobywały si

ę

ciche j

ę

ki.

Teraz siedział w łodzi, patrz

ą

c na Peteya.

- Wytłumienie talerzy nic nie daje -
rzekł. - Ju

ż

kiedy

ś

próbowałem.

- I co si

ę

stało? - Petey zerkn

ą

ł nerwowo

na torb

ę

.

- Nic, o czym chciałbym mówi

ć

, i nic, co

chciałby

ś

usłysze

ć

. No dalej, popchnij

mnie.

background image

Petey nachylił si

ę

; rufa łodzi ze zgrzytem

ruszyła po piasku. Hal wsparł si

ę

na

wio

ś

le - i nagle uczucie zwi

ą

zania z

ziemi

ą

znikn

ę

ło. Łód

ź

poruszała si

ę

lekko,

po tylu latach sp

ę

dzonych w ciemnej szopie

znów była sob

ą

. Hal podniósł drugie wiosło

i wsun

ą

ł w dulki.

- B

ą

d

ź

ostro

ż

ny, tato! - rzucił Petey.

- To nie potrwa długo - obiecał Hal, potem
jednak spojrzał na torb

ę

i nie miał ju

ż

tej pewno

ś

ci.

Zacz

ą

ł wiosłowa

ć

, prostuj

ą

c si

ę

i

pochylaj

ą

c. Stary, znajomy ból w krzy

ż

u i

mi

ę

dzy łopatkami powrócił. Brzeg oddalał

si

ę

, Petey, jak w magicznej sztuczce, znów

stał si

ę

o

ś

miolatkiem, sze

ś

cio-,

czterolatkiem, stoj

ą

cym tu

ż

nad wod

ą

.

Niemowl

ę

c

ą

dłoni

ą

osłaniał oczy.

Hal zerkn

ą

ł przelotnie na brzeg, ale

wiedział,

ż

e nie mo

ż

e sobie pozwoli

ć

na

to, by uwa

ż

nie zbada

ć

go wzrokiem. Min

ę

ło

prawie pi

ę

tna

ś

cie lat, i je

ś

li przyjrzy

si

ę

brzegowi, miast podobie

ń

stw dostrze

ż

e

ż

nice, a wtedy nigdy nie trafi. Sło

ń

ce

pra

ż

yło mu kark; wkrótce zacz

ą

ł si

ę

poci

ć

.

Zawadził wzrokiem o torb

ę

i na moment

zgubił rytm wiosłowania. Torba jakby...
jakby si

ę

wybrzuszała. Przyspieszył.

Silniejszy powiew wiatru osuszył pot i
ochłodził skór

ę

Hala. Łód

ź

uniosła si

ę

;

opadaj

ą

cy dziób uderzył z pluskiem w wod

ę

.

Czy wiatr nie wzmógł si

ę

przypadkiem przez

ostatni

ą

minut

ę

? I czy Petey czego

ś

nie

krzyczał? Tak. Hal nie zdołał rozró

ż

ni

ć

słów po

ś

ród szumu wiatru. Niewa

ż

ne. Pozby

ć

si

ę

małpy na nast

ę

pnych dwadzie

ś

cia lat -

albo mo

ż

e

(błagam, Bo

ż

e, na zawsze)

na zawsze - oto, co si

ę

liczyło.

Łód

ź

wierzgn

ę

ła i opadła. Zerkn

ą

wszy w

lewo Hal spostrzegł pierwsze nie

ś

miałe

białe grzywy. Obejrzał si

ę

na brzeg: oto

Hunter's Point i zwalona ruina, która
kiedy

ś

była szop

ą

na łodzie Burdonsów. A

zatem niemal dotarł do celu, w miejsce, w
którym słynny studebaker Amosa Culligana
zapadł si

ę

pod lód pewnego dnia dawno

minionego grudnia. Był prawie nad
najwi

ę

ksz

ą

ę

bi

ą

jeziora.

Petey cos krzyczał: krzyczał i wskazywał;
Hal wci

ąż

go nie słyszał. Łód

ź

kołysała

si

ę

i podskakiwała, spod jej obła

żą

cego z

farby dziobu tryskała piana. W chmurze
wodnego pyłu na moment zal

ś

niła t

ę

cza,

natychmiast jednak rozwiała si

ę

. Plamy

ś

wiatła i cienia

ś

migały po wodzie,

szybkie jak błysk migawki, fale nie były

background image

ju

ż

łagodne; ich grzywy wyra

ź

nie urosły.

Pot zasechł na pokrytej g

ę

si

ą

skórk

ą

skórze Hala; kurtka na plecach nasi

ą

kła

wod

ą

. Wiosłował z ponur

ą

determinacj

ą

,

jego wzrok w

ę

drował bez przerwy mi

ę

dzy

brzegiem, a torb

ą

. Łód

ź

znów si

ę

uniosła -

tym razem tak wysoko,

ż

e jedno wiosło

miast wody zgarn

ę

ło powietrze.

Petey wskazywał r

ę

k

ą

niebo; jego krzyki

były ju

ż

tylko cichutkim, d

ź

wi

ę

cznym

szmerem.
Hal obejrzał si

ę

przez rami

ę

..

Jezioro burzyło si

ę

. Przybrało teraz

złowieszczy ciemnoniebieski odcie

ń

-

szale

ń

czo faluj

ą

ca niebieska kapa,

ozdobiona pl

ą

tanin

ą

białych szwów. Po

wodzie sun

ą

ł ku łodzi cie

ń

; w jego

kształcie było co

ś

znajomego, co

ś

straszliwie znajomego. Hal uniósł wzrok i
nagle we jego

ś

ci

ś

ni

ę

tym gardle wezbrał

krzyk.
Skryte za chmur

ą

sło

ń

ce zmieniło j

ą

w

zgarbion

ą

posta

ć

, unosz

ą

c

ą

dwa półksi

ęż

yce

o złocistych brzegach. Przez dwie wybite w
chmurze dziury przenikały smugi

ś

wiatła.

Gdy chmura przepłyn

ę

ła nad łodzi

ą

, talerze

małpy, niemal nie wyciszone przez

ś

cianki

torby, zacz

ę

ły uderza

ć

o siebie. D

ż

ang-

d

ż

ang-d

ż

ang-d

ż

ang, to ty, Hal, to w ko

ń

cu

ty, jeste

ś

teraz nad najwi

ę

ksz

ą

ę

bin

ą

jeziora i nadeszła twoja kolej, twoja
kolej, twoja kolej...
Wszystkie konieczne elementy zaskoczyły na
miejsce. Gdzie

ś

w dole spoczywały gnij

ą

ce

ko

ś

ci studebakera Amosa Culligana. Tutaj

ż

yj

ą

najwi

ę

ksze ryby. To wła

ś

nie było to

miejsce.
Hal jednym szarpni

ę

ciem uniósł wiosła w

dulkach, schylił si

ę

, lekcewa

żą

c gwałtowne

chybotanie łodzi, i chwycił torb

ę

. Talerze

odgrywały sw

ą

dzik

ą

, poga

ń

sk

ą

melodi

ę

;

ś

cianki torby wydymały si

ę

i kurczyły,

jakby poruszane mrocznym oddechem.
- Wła

ś

nie tutaj, ty kurwi synu! - rykn

ą

ł

Hal. - WŁA

Ś

NIE TUTAJ!

Wyrzucił torb

ę

za burt

ę

.

Ton

ę

ła szybko. Przez chwil

ę

wydało mu si

ę

,

ż

e wci

ąż

ż

yje, jej

ś

cianki poruszały si

ę

,

i przez t

ę

bezczasow

ą

chwil

ę

nadal słyszał

uderzenia talerzy. Czarne wody na sekund

ę

poja

ś

niały i ujrzał potworn

ą

ę

bi

ę

,

miejsce, w którym

ż

yły najwi

ę

ksze ryby.

Oto studebaker Amosa Culligana, tyle

ż

e za

o

ś

lizgł

ą

kierownic

ą

siedziała matka Hala

- u

ś

miechni

ę

ty szkielet; niewielki oko

ń

wygl

ą

dał oboj

ę

tnie z pustego oczodołu.

Obok niej unosili si

ę

ciotka Ida i wujek

background image

Will. Siwoszare włosy ciotki zafalowały,
gdy obok wiruj

ą

c przemkn

ę

ła torba w obłoku

srebrzystych b

ą

belków. D

ż

ang-d

ż

ang-

d

ż

ang...

Hal błyskawicznie opu

ś

cił wiosła, przy

okazji zadrapuj

ą

c do krwi kostki (o Bo

ż

e,

na tylnym siedzeniu studebakera Amosa
Culligana było pełno martwych dzieci!
Charlie Silverman... Johnny McCabe...) i
zacz

ą

ł zawraca

ć

łód

ź

.

Pomi

ę

dzy jego stopami cos trzasn

ę

ło,

sucho, gło

ś

no jak wystrzał z pistoletu, i

nagle mi

ę

dzy dwiema deskami wezbrała woda.

Łód

ź

była stara; drewno bez w

ą

tpienia si

ę

rozeschło. To tylko drobny przeciek. Ale
Hal mógłby przysi

ą

c,

ż

e kiedy wypłyn

ą

ł,

nie było go tam.
Brzeg i jezioro zamieniły si

ę

miejscami.

Teraz siedział tyłem do Peteya. Nad jego
głow

ą

upiorna małpia chmura rozpływała

si

ę

. Hal zacz

ą

ł wiosłowa

ć

. Dwadzie

ś

cia

sekund wystarczyło, by uwierzył,

ż

e toczy

wy

ś

cig o

ż

ycie. Był do

ść

przeci

ę

tnym

pływakiem, a wzburzone wody wystawiłyby na
ci

ęż

k

ą

prób

ę

nawet mistrza.

Nagle jeszcze dwie deski skurczyły si

ę

z

tym samym ogłuszaj

ą

cym trzaskiem. Do

ś

rodka naciekło wi

ę

cej wody, zalewaj

ą

c mu

buty. Usłyszał ciche metaliczne chrz

ę

sty -

to p

ę

kały gwo

ź

dzie. Fragment dulki

odprysn

ą

ł i wpadł do jeziora - czy cała

dulka b

ę

dzie nast

ę

pna?

Wiatr dmuchał mu w plecy, jakby chciał go
spowolni

ć

, albo nawet zepchn

ąć

na

ś

rodek

jeziora. Hal był przera

ż

ony, lecz oprócz

grozy czul szale

ń

cz

ą

rado

ść

. Tym razem

małpa na dobre odeszła. Sk

ą

d

ś

to wiedział.

Cokolwiek si

ę

z nim stanie, małpa nie

wróci, nie rzuci swego cienia na

ż

ycie

Dennisa i Peteya. Znikn

ę

ła; mo

ż

e le

ż

y

teraz na dachu albo masce studebakera
Amosa Culligana na dnie jeziora Crystal.
Pozbył si

ę

jej. Raz na zawsze.

Wiosłował, pochylaj

ą

c si

ę

naprzód i

prostuj

ą

c plecy. Znów usłyszał suchy

trzask; zardzewiała puszka po smarze,
le

żą

ca na dziobie, unosiła si

ę

w gł

ę

bokiej

na trzy cale wodzie. Hal poczuł na twarzy
dotyk wodnego pyłu. Nagle ławeczka
dziobowa p

ę

kła w pół. Oba kawałki

podpłyn

ę

ły tuz do pojemnika na robaki. Z

lewej burty odpadła deska, potem druga, po
prawej, na samej linii wodnej. Hal
wiosłował. Z jego ust z j

ę

kiem ulatywał

suchy, rozgrzany oddech, w gardle wzbierał
miedziany posmak zm

ę

czenia. Wiatr unosił

mokre od potu włosy.

background image

W samym dnie łodzi otwarła si

ę

zygzakowata

szczelina, biegn

ą

ca od jego stóp a

ż

po

dziób. Do

ś

rodka chlusn

ę

ła woda; najpierw

si

ę

gała mu po kostki, potem do połowy

łydek. Wiosłował, lecz łódka poruszała si

ę

bardzo opornie. Nie

ś

miał zerkn

ąć

przez

rami

ę

, by przekona

ć

si

ę

, jak bardzo si

ę

zbli

ż

ył.

Odpadła kolejna deska. Szczelina biegn

ą

ca

ś

rodkiem łodzi wypuszczała gał

ę

zie, jak

drzewo. Do wn

ę

trza wlewała si

ę

woda.

Hal wiosłował coraz szybciej, gwałtownie
chwytaj

ą

c powietrze. Poci

ą

gn

ą

ł raz...

drugi... przy trzecim obie dulki odpadły.
Zgubił jedno wiosło i cudem uratował
drugie. Zerwał si

ę

z miejsca i zacz

ą

ł

młóci

ć

nim wod

ę

. Łód

ź

zakołysała si

ę

i o

mało nie wywróciła; ostre chybniecie
cisn

ę

ło go z głuchym łomotem z powrotem na

ławeczk

ę

.

W chwil

ę

ź

niej stracił kolejne deski.

Ławka zapadła si

ę

, i Hal le

ż

ał w wodzie,

wypełniaj

ą

cej dno łódki, zaskoczony tym,

jak bardzo jest zimna. Próbował d

ź

wign

ąć

si

ę

na kolana, desperacko powtarzaj

ą

c w

duchu: Petey nie mo

ż

e tego zobaczy

ć

, nie

mo

ż

e widzie

ć

, jak ojciec tonie na jego

oczach, b

ę

dziesz płyn

ą

ł, pieskiem, je

ś

li

trzeba, byle naprzód, zrób co

ś

...

Rozległ si

ę

kolejny gło

ś

ny trzask - niemal

huk - i znalazł si

ę

w wodzie, płyn

ą

c do

brzegu tak, jak jeszcze nigdy w

ż

yciu - a

brzeg był zdumiewaj

ą

co bliski. Po minucie

Hal stał ju

ż

na dnie, zanurzony do pasa,

pi

ęć

metrów od płazy.

Petey z pluskiem rzucił si

ę

ku niemu,

wyci

ą

gaj

ą

c r

ę

ce; krzyczał, płakał i

ś

miał

si

ę

równocze

ś

nie. Hal, brodz

ą

c w wodzie,

ruszył w stron

ę

syna. Petey, zanurzony po

pier

ś

, tak

ż

e parł naprzód.

W ko

ń

cu si

ę

złapali.

Hal, oddychaj

ą

c ci

ęż

ko ze zm

ę

czenia, mimo

wszystko d

ź

wign

ą

ł chłopca i zaniósł go na

pla

żę

. Tam obaj padli na piasek, dysz

ą

c.

- Tato? Ju

ż

jej nie ma? Tej brzydkiejzłej

małpy?
- Tak. My

ś

l

ę

,

ż

e chyba si

ę

jej pozbyli

ś

my.

Tym razem na dobre.
- Łód

ź

si

ę

rozpadła. Tak po prostu -

rozleciała si

ę

wokół ciebie.

Hal zerkn

ą

ł na deski, unosz

ą

ce si

ę

na

wodzie jakie

ś

dwadzie

ś

cia stóp dalej.

Zupełnie nie przypominały solidnej łódki,
któr

ą

niedawno wyci

ą

gn

ą

ł z szopy na

przystani.

background image

- Ju

ż

wszystko dobrze. - Oparł si

ę

na

łokciu. Zamkn

ą

ł oczy pozwalaj

ą

c, by sło

ń

ce

ogrzało mu twarz.
- Widziałe

ś

chmur

ę

? - szepn

ą

ł Petey.

- Tak. Ale teraz jej nie dostrzegam. A ty?
Spojrzeli na niebo. Tu i ówdzie pływały na
nim białe obłoczki, lecz ani

ś

ladu

wielkiej czarnej chmury. Znikn

ę

ła, tak po

prostu.
Hal poci

ą

gn

ą

ł Peteya.

- W domu b

ę

d

ą

r

ę

czniki. Chod

ź

. -

Przystan

ą

ł, patrz

ą

c na syna. - To

wariactwo tak biec do wody.
Petey spojrzał na niego z powag

ą

.

- Byłe

ś

bardzo odwa

ż

ny, tato.

- Naprawd

ę

? - Ani przez moment nie my

ś

lał

o odwadze. Czuł wył

ą

cznie strach, strach

tak wielki,

ż

e przesłaniał cały

ś

wiat.

Je

ś

li ów

ś

wiat w ogóle istniał. - Chod

ź

,

Pete.
- Co powiemy mamie?
- Nie wiem, olbrzymie. - Hal u

ś

miechn

ą

ł

si

ę

do syna. - Co

ś

wymy

ś

limy.

Przystan

ą

ł na moment, patrz

ą

c na pływaj

ą

ce

w wodzie deski. Jezioro znów si

ę

uspokoiło; małe zmarszczki migotały w
sło

ń

cu. Nagle Hal pomy

ś

lał o

wczasowiczach, których nawet nie znał -
mo

ż

e ojcu i synu, zasadzaj

ą

cych si

ę

na

wielk

ą

ryb

ę

. Mam cos, tato! - krzyczy

chłopak. Wyci

ą

gnij, to zobaczymy -

odpowiada ojciec i z gł

ę

bin, ci

ą

gn

ą

c za

sob

ą

zapl

ą

tane w talerze wodorosty,

szczerz

ą

c z

ę

by w upiornym powitalnym

u

ś

miechu wynurza si

ę

... małpa.

Zadr

ż

ał. Ale to w ko

ń

cu tylko jedna z

mo

ż

liwo

ś

ci.

- Chod

ź

- powtórzył i razem ruszyli

ś

cie

ż

k

ą

przed płomienisty pa

ź

dziernikowy

las, do domu.

Notatka z Nowin Bridgo

ń

skich,

24 pa

ź

dziernika, 1980.


TAJEMNICA MARTWYCH RYB
Betsy Moriarty

SETKI martwych ryb zauwa

ż

ono w zeszłym

tygodniu na jeziorze Crystal w s

ą

siednim

miasteczku Casco. Najwi

ę

cej z nich zgin

ę

ło

w pobli

ż

u Hunter's Point, cho

ć

pr

ą

dy w

jeziorze nieco utrudniaj

ą

dokładn

ą

lokalizacj

ę

. W

ś

ród martwych ryb znaleziono

wszystkie gatunki, wyst

ę

puj

ą

ce w

tutejszych wodach: samogłowy, szczupaki,
mi

ę

tusy, karpie, br

ą

zowe i t

ę

czowe

pstr

ą

gi, a nawet zabł

ą

kanego łososia.

background image

Władze łowieckie i w

ę

dkarskie s

ą

równie

zdumione...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stephen King Małpa
Stephen King Małpa
MAŁPA, Stephen King
diament, Stephen King
Dzieci kukurydzy[1], Stephen King
bunt, Stephen King
Czarny lud, Stephen King(1)
Stephen King Siostrzyczki Z Elurii (www ksiazki4u prv pl)
Stephen King Zielona Mila
Stephen King El Compresor de Aire Azul
Stephen King Ballada o celnym strzale 2
Stephen King Jaunting
Stephen King One For The Road
Stephen King Ballada o celnym strzale

więcej podobnych podstron