Kosik Rafał
Pokoje przechodnie
Z „Nowa Fantastyka” nr 9(218) – wrzesień 2001
- Recesja, kochanie. Będziemy musieli
przenieść kuchnię do Petersburga albo i
dalej.
- A jak ktoś się włamie?
- Kuchnia w naszym standardzie nie ma
okien.
- Petersburg... To straszne. Co powiedzą
Stefańscy? Zaprosiliśmy ich na sobotę.
- Nie muszą wiedzieć. Powiesisz a ścianie
kalendarz z Manhattanem.
- Masz rację, jak nie ma okien, to kuchnia
może być i na Marsie.
- Kochanie...
- Tak, Pysiu?
- Mars to inna planeta.
- Och, doprawdy?... Nie ma tam kuchni?
- Nie ma tam tlenu.
- Skoro tak mówisz... Pysiu?
- Tak, kochanie?
- Nie czytaj przy jedzeniu... Literki
biegają ci po twarzy i nie widzę, gdzie się
patrzysz.
- Patrzę się na te literki, kochanie. Czytam
przecież.
Marian zerknął na żonę przez wiszące w powietrzu linijki tekstu i z kwaśną miną wyłączył gazetę. Li-
terki spadły i wsiąkły w blat stołu. Joanna uśmiechnęła się.
- Może też będziemy musieli zmienić operatora teleportów - dokończył. - Konkurencja jest znacznie
tańsza i akurat ma promocję.
- Pysiu! W zeszłym miesiącu mieli poważną awarię...
- Stąd ta promocja, kochanie.
- Ponad dwa tysiące klientów nagle wymieniło się łazienkami. Ktoś zginął!
- To się zdarza niezwykle rzadko.
- No, ale wyobraź sobie, Pysiu, że biorę prysznic, wracam do sypialni, a tam, powiedzmy, Chińczyk.
Zamiast ciebie.
- Teraz będą uważać. Tam można dodatkowo oszczędzać, wyłączając na noc teleport do garażu albo na
taras. Jest też opcja wspólnej jadalni z rodziną z innej strefy czasowej. Słyszałem, że to bardzo
sympatyczne. Ludzie zostawiają sobie czekoladki i listy...
- Pysiu...
- I salę balową można mieć na jeden wieczór za połowę ceny. Nasze konto się ucieszy.
- Pysiu... Aż tak źle?
- Recesja, kochanie.
Odgłosy kłótni po rosyjsku zza ściany były wyjątkowo głośne.
- Myślałam, że ściany budynków na Manhattanie są grubsze - stwierdziła Stefańska.
Joanna szukała wzrokiem pomocy męża stojącego w salonie.
- Taaaak, przeniesiemy się chyba gdzieś indziej.
- Jacy ci Rosjanie muszą być bogaci! - ciągnęła Stefańska. - Taka kuchnia na Manhattanie jest pewnie
droga. Ile kosztuje wasza kuchnia miesięcznie?
- Ach... - Joanna rozdziawiła usta i spojrzała na sufit marszcząc czoło. - Zapomniałam. Te rachunki,
cyferki... nie mam do tego głowy.
- Szkoda, że nie macie okien... Zresztą, kuchnia z oknami to już byłoby nieprzyzwoicie rozrzutne. My
mamy kuchnię gdzieś w Rosji, sto metrów pod ziemią.
- Uważam, że podstawą jest hol - odezwał się Marian pojawiając się w kuchni, co Joanna przyjęła z
wielką ulgą.
- Jasne - dodał Stefański stając w progu. - Mieć hol na Beverly Hills, to jakby mieszkać na Beverly
Hills! Jest takie przysłowie: tam twój dom, gdzie masz hol.
- Słyszałem, że ostatnio zlikwidowano kilka nielegalnych tylnych holi w Parku Yellowstone -
powiedział Marian.
- To doprawdy okropne, co ci ludzie wyrabiają. - Stefańska wzniosła oczy ku górze. - O, macie rosyjski
żyrandol?
- Globalizacja - uratował sytuację Marian, który zaprosił wszystkich z powrotem do salonu. - To
jeszcze nic. Ten miliarder... zapomniałem nazwiska, zapłacił straszną karę za ogród zimowy na Mount
Everescie. Nakryli go jak im...
- Outdoorowcy?
- Właśnie! Wyobraźcie sobie miny tych facetów. Wchodzą pod górę przez dwa tygodnie, żeby na
czubku postawić flagę, a tam facet w szlafroku czyta poranną prasę i popija kawkę! Też bym się wkurzył.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Marian zerknął na zegar w kącie kenijskiego salonu. Każda minuta to blisko
trzy dolary transferowe. Liczyć potrafią, ale gum do żucia poodklejać spod blatu już nie.
Pysiu, chodź do łóżka. Nie lubię sama zasypiać.
- Jeszcze dwie minutki.
Marian nie używał automatu do mycia zębów. Cenił tradycję i szczoteczka ultradźwiękowa w
zupełności mu wystarczała. Wypluł wodę, wyszedł z łazienki, sięgnął ręką w prawo, by zgasić światło,
ale nie znalazł tam kontaktu.
Zresztą był środek dnia.
Na dywanie leżało ciało, a raczej jego część. To była górna połowa Murzyna w górnej połowie białego
szlafroka. Linia cięcia przebiegała w okolicy pępka. Musiał zginąć przed chwilą, bo krew była ciepła.
Marian zlustrował wnętrze. Salon letni gdzieś na Karaibach, jadalnia w Luizjanie, z sypialni dobiegał...
tak, to była Kanada. Żywiczny zapach świerkowego lasu. Wyszedł z kałuży i wytarł stopy o beżowy
dywan.
Dziewczyna w jedwabnym szlafroczku po drugiej stronie sypialni była piękną Mulatką. W dłoni
trzymała wysoką szklankę z drinkiem. W pomarańczę ozdabiającą brzeg szklanki była wbita papierowa
parasolka. Dziewczyna patrzyła na przemian to na zwłoki, to na Mariana. Odstawiła szklankę na stolik i
zniknęła w drzwiach do kuchni. Po chwili wróciła z dużym czarnym workiem na śmieci i wręczyła go
Marianowi.
- Dywan, niestety, do wymiany - stwierdziła. - Napijesz się czegoś?
- Coś lekkiego. Właśnie kładłem się spać.
Schylił się i zaczął nasuwać worek na zwłoki. Ciało co jakiś czas drgało, jeszcze po tym, jak zawiązał
folię na supeł.
Dziewczyna wróciła niosąc drugą szklankę z identyczną zawartością. Marian pociągnął łyk, połowę
drinka stanowiła wódka. Wyszli na taras przykryty palmowymi liśćmi. To musiały być Karaiby albo
może Hawaje. Na pobliskiej plaży bawiło się kilkanaście osób.
- Mąż? - zapytał Marian wskazując głową worek.
- Narzeczony, ale nie mówmy o nim.
- Nikt nie lubi wspominać smutnych wydarzeń - przytaknął.
- Pomieszkasz trochę ze mną? Jestem wolna.
- Czemu nie?
„Powrót konwencjonalny jest zbyt drogi - pomyślał - a podanie o przełączenie teleportu do mojej
łazienki będą rozpatrywać z miesiąc".
- A najlepiej weźmy ślub, bo sąsiedzi zaczną gadać - powiedział.
- OK, wyglądasz sympatycznie. - Uśmiechnęła się zachęcająco. - Jaki podatek zapłacę od białego
blondyna po trzydziestce?
- Jakieś pięćdziesiąt dolców, dostaniemy zniżkę za politycznie poprawny związek mieszany.
Przyznaję, zmiana operatora była błędem. Niestety stan mojego konta nie dawał wyboru.
- Wiem, to nie twoja wina. Ale przyznasz, że los nie jest uczciwy, Pysiu. Ty, na przykład, dostałeś
głowę, a u mnie zostały nogi.
- Nie przesadzaj. Nogi nie są gorsze od głowy.
- Czy ja wiem... Nogi są takie... bezosobowe.
- Z tą głową też sobie nie pogadałem. Bardzo się przestraszyłaś, kochanie?
- Przez chwilę za drzwiami nic nie było.
- Było ciemno?
- Nie. Ani jasno, ani ciemno. Nic.
- Muszę kończyć, kochanie, bo nie starczy mi na podatek tej czarnej. Jak porozmawiamy jeszcze pięć
minut, będę mógł zapłacić tylko za niską Chinkę.
- Mogłeś powiedzieć, że lubisz brunetki. Bym się przefarbowała.
- Ona ma czarne włosy i czarną skórę.
- Uważasz, że jestem zbyt blada?
- Nie rozpamiętujmy tego, kochanie. Co było, to było.
- Tak, masz rację, Pysiu. Muszę poznać kogoś o twoim wzroście, bo została tu cała szafa ubrań. Szkoda
wyrzucać... Och! W kieszeni szlafroka jest moja książka. Prześlesz mi pocztą?
- Oczywiście, kochanie. Na adres sypialni?
- Oj, nie! Tutaj w Szwajcarii nie ma przystojnych listonoszy. Do bawialni prześlij, Pysiu. Zresztą
lubiłam czytać ją w Paryżu. Nie zapomnisz? To... cześć.
Rafał Kosik