Janusz Meissner
L-59
Wydawnictwo Literackie Krak�w
1974
1
Nudny obiad u genera�a dobiega� ko�ca. Podano kaw� i dow�dca korpusu
zapali� cygaro, ostatnie z zapasu, kt�rym rozporz�dza�. Rozmowa, rw�ca si� co
chwila, usta�a zupe�nie. Wszyscy siedzieli zamy�leni i nawet kapitan Ziemke nie
stara� si� opowiedzie� �adnej ze starych anegdotek, kt�re powtarza� od trzech lat
przy podobnych okazjach.
By�o parno i bardzo gor�co. Chmury odp�yn�y na po�udnie, s�o�ce
pi�o wilgo� z rozgrzanej ziemi. Z barak�w koszarowych dolatywa�y sm�tne,
usypiaj�ce tony sygna�owej tr�bki. Przed obszern� werand� domu genera�a kury
grzeba�y w piasku i pogruchiwa�y go��bie.
Genera� patrzy� w przestrze� ponad g�owami swoich oficer�w i bodaj po raz
pierwszy my�la� o tym, jaki los czeka ich w niedalekiej przysz�o�ci.
Dotychczas byli dla� tylko wsp�pracownikami w dziele tej dziwacznej wojny,
improwizowanej w warunkach .zupe�nie odmiennych, ni� to przewidywa� sztab
generalny cesarza. Byli narz�dziami i wykonawcami zamierze� dow�dcy korpusu ;
narz�dziami precyzyjnymi, przyznawa� to ch�tnie. Zna� naturalnie ich warto��
jako �o�nierzy, ale nigdy nie przychodzi�o mu na my�l, co dzieje si� w ich
umys�ach i sercach. Wiedzia�, co ka�dy z nich zrobi w danej sytuacji, lecz dopiero
teraz, po trzyletniej kampanii, zada� sobie pytanie, co oni czuj�, jak my�l�, jacy s�,
je�li odrzuci� te wszystkie elementy sk�adaj�ce si� na osobowo�� oficera:
dyscyplin�, wiedz� fachow�, wychowanie w wojskowej szkole, nawyki s�u�bowe,
mundur...
Nie zna� ich w�a�ciwie. Nie zbli�y� si� do nich. Wystarcza�o mu, �e
orientuje si�, jak i na jakich stanowiskach mo�na ich u�y�.
Poza tym... poza tym dostatecznie by� pewien ich honoru, patriotyzmu, karno�ci i
odwagi, aby nie zawraca� sobie g�owy analizowaniem g��bszej tre�ci le��cej
poza sfer� walor�w wojskowych.
M�g� liczy� na nich, tak. M�g� by� z nich dumny jako dow�dca w tej
wyczerpuj�cej wojnie, w tym strasznym kraju, gdzie tylko najdzielniejsze jednostki nie
ulega�y demoralizacji. Nigdy nie zdarzy�o si� nic takiego, co mog�oby podkopa�
to zaufanie.
Ale czy nie zdarzy si� a� do ko�ca?... Spojrza� po ich postaciach doko�a
sto�u. Zm�czone gor�czk� oczy, zapad�e policzki albo twarze nalane, blade, o
ziemistej cerze. Wytarte, po�atane mundury. Gorzka rezygnacja bez rozpaczy. Obowi�zek?
Nie, raczej na��g trwania na straconym posterunku.
Kampania by�a przegrana. Wszyscy wiedzieli o tym ju� od dawna, lecz dopiero dzi�
pad�y te s�owa z ust dow�dcy. To by�a piecz�� i podpis na losach bia�ych
oficer�w i czarnych �o�nierzy korpusu kolonialnego.
Kampania by�a przegrana, a mimo to nale�a�o walczy� dalej. Broni� do
ostatka zamorskiego bastionu Niemiec
1
, p�ki cho� jeden z ich przedstawicieli m�g�
utrzyma� karabin w r�ku.
Kiedy si� to wszystko zacz�o telegraficznym rozkazem z Berlina, porwali si� do
czynu. Zaraz w pierwszych dniach wojny angielski desant pod Tanga zostaďż˝ udaremniony.
Ofensywa Anglik�w, wspieranych na prawym skrzydle przez korpus portugalski z
Mozambiku, zaďż˝amaďż˝a siďż˝ na linii kolei Dar es-Salaam — Tabora. Moďż˝na byďż˝o
w�wczas zepchn�� przeciwnika w febryczne doliny rzek, w bagna i puszcze Bangweolo
i Lunkanga. Mo�na by�o wtargn�� do Rodezji, rozniecaj�c powstanie w�r�d
tubylc�w...
Sta�o si� inaczej: armia niemiecka zosta�a odci�ta od reszty �wiata,
zablokowana przez nieprzyjacielsk� flot�, pozbawiona dop�ywu rezerw i zapas�w.
Zawiod�y transporty broni i amunicji, a ca�y plan run��, zmieniaj�c nagle
sytuacj� szczup�ego korpusu.
Anglikom tymczasem przybywa�y posi�ki, na Niemc�w za� rzuci�a si�
febra.
Pad�y kolejno porty Tanga, Bagamojo i Dar es-Salaam zbombardowane przez
kr��owniki brytyjskie. Opuszczone zosta�y fortece Bismarcksburg nad jeziorem
Tanganika i Wiedhafen nad jeziorem Niasa.
Z bogatych prowincji na zachodzie i p�nocy niedobitki niemieckiego korpusu przebi�y
si� przez �elazny pier�cie� nowocze�nie uzbrojonych angielskich Somalijczyk�w
i Masaj�w na po�udnie i opar�y si� na granicy Mozambiku u brzeg�w rzeki
Ruwumy. G��wne si�y stan�y za�og� w Newali, wydzieliwszy grupy operacyjne
do naturalnych o�rodk�w oporu w g�rach Uhehe i wok� miejscowo�ci Kilwa
Kiwind�e.
Grupa Uhehe w kilka tygodni p�niej przesta�a w�a�ciwie istnie�.
Niespodziewany wypad angielskiego korpusu posi�kowego z p�nocnej Rodezji
zmniejszy� jej si�y w rozpaczliwych bitwach do rozmiar�w oddzia�u partyzanckiego
bez znaczenia. Tylko dzi�ki niedost�pno�ci zajmowanego terytorium oddzia� ten
trzyma� si� jeszcze na po�udniowym cyplu g�r Wy�yny Langeburskiej, nieustannie
zagro�ony odci�ciem od g��wnych si� niemieckich.
Trzeba by�o odst�pi� od dawnej taktyki i w og�le zmieni� zasady walki, na
kt�rych kszta�cili si� dotychczas oficerowie cesarskiej armii. Teraz mo�na by�o
tylko improwizowa�. Ta wojna by�a tak r�na od wszystkiego, do czego
przygotowywa�y studia fachowe, manewry i praktyka w Europie! Partyzantka bez nadziei
zwyci�stwa, nieustanna gmatwanina obustronnych oskrzydle� lu�nych oddzia��w,
wojna ruchoma, rzezie w zasadzkach i uderzenia w pr�ni�, oto w kilka s��w uj�te
dzieje tej kampanii, prowadzonej w ci�gu dw�ch i p� lat od wybuchu konfliktu.
Zab�jczy klimat, brak dr�g komunikacyjnych, trudno�ci transportowe, g��d,
brak �rodk�w lekarskich, amunicji, broni i rezerw oficer�w dziesi�tkowa�y czarny
korpus niemiecki. Murzyni padali z wycie�czenia i umierali w marszu, a ekspedycje
wysy�ane po rekruta i po �ywno�� napotyka�y bierny op�r. Tse-tse
wyniszczy�a byd�o, mu�y i konie. Febra szala�a w szeregach, zapas chininy by� na
wyczerpaniu...
1
Z a m o r s k i b a s t i o n N i e m i e c
— Niemiecka Afryka Wschodnia (terytorium Tanganiki,
mi�dzy jeziorami Wiktorii, Tanganika i Niasa), dzi�: kontynentalna cz�� Zjednoczonej Republiki
Tanzanii, kt�ra w roku 1964 powsta�a jako niepodleg�e pa�stwo obejmuj�ce Zanzibar, Pemb� i
Tanganikďż˝.
Genera�, �elazny Genera�, jak go nazywano po obu stronach frontu, walczy�
dalej. Szybko zorientowa� si� w nowych warunkach i nie my�la� o kapitulacji.
Powierzono mu obron� tego kraju i dop�ki rozporz�dza� cho� jednym
batalionem, dop�ki sta� na terytorium niemieckiej kolonii, musia� jej broni�, jak mu
nakazywa� �o�nierski obowi�zek.
To by�o proste i zrozumia�e; nie wymaga�o �adnych wyja�nie�. Tak samo
przecie� musieli my�le� wszyscy jego oficerowie.
Wszyscy byli tu od samego pocz�tku. Walczyli ze strasznym, wysuszaj�cym tkanki
upa�em, przemierzaj�c pieszo na czele swych ludzi spalone s�o�cem stepy, pe�ne
truj�cych wyziew�w bagna i podzwrotnikowe �asy. Bili si� jak bohaterowie,
po�erani malaryczn� gor�czk�, odzyskuj�c przytomno�� mi�dzy jednym
atakiem febry a drugim; u�mierzali bunty w�asnych oddzia��w, staczali potyczki,
odci�ci od ojczyzny, skazani na obcowanie z dzicz� i asymilowani przez t� dzicz wbrew
ich woli.
Tak byďż˝ powinno — pomyďż˝laďż˝ generaďż˝, otrzďż˝sajďż˝c popiďż˝ cygara. — Ich
przysz�o��? Ich przysz�o�� zwi�zana jest tylko z przysz�o�ci�
Niemiec.
Zapewne ka�dy z nich chowa� g��boko w sercu t�sknot� do domu, do
swoich. Cho�by to nawet nie byli bliscy, cho�by tylko m�wili tym samym j�zykiem;
cho�by tylko mieszkali tam daleko, w Saksonii, w Bawarii, w Prusach... Tam gdzie
cz�owiek nie czuje si� jak zwierz zagnany w pu�apk�; gdzie wolno mu mie�
nadziej�, �e co� si� zmieni na lepsze; gdzie s� biali �o�nierze, ca�e masy,
setki tysi�cy, miliony bia�ych; gdzie mrok nie wdziera si� przemoc� do duszy; gdzie
min�o ju� dwadzie�cia wiek�w cywilizacji, podczas gdy tu...
Zapewne, musia�o im by� ci�ko.
Genera� patrzy� na nich przenosz�c wzrok z jednego na drugiego. D�u�ej
zatrzymaďż˝ siďż˝ przy kapitanie Ziemke.
Typowy pruski oficer. Mo�e troch� za ostry w stosunku do szeregowc�w, ale za to
odwa�ny a� do g�upoty, pos�uszny �lepo, cho� pewien siebie.
Nieskomplikowany, pozbawiony wyobra�ni, nie wdaj�cy si� w polityk�, niezdolny do
�adnych kompromis�w. Takimi lud�mi podbija si� obce narody i pa�stwa,
zwyci�a si� je, ale nie rz�dzi si� nimi. To ludzie wojny.
Porucznik Richter: sentymentalny, dok�adny i spokojny. By�by doskona�ym
oficerem instruktorem w wojskowej szkole albo dow�dc� kompanii w ma�ym
garnizonie. Tu brzydzi siďż˝ Murzynkami i nie dowierza swoim szeregowcom. Na pewno ma
narzeczon�, jak�� Mizzi czy Lotti, do kt�rej pisze co tydzie� list i odk�ada go do
pude�ka po sucharach, poniewa� nie ma sposobu wys�a� go do Europy.
Major Berger: uosobienie przeci�tno�ci i patriotyzmu; solidny, dobry �o�nierz,
kt�ry ceni swoj� karier� i awansuje automatycznie, r�wnie automatycznie
spe�niaj�c swoje obowi�zki.
Porucznik Wiese, Stoltzman i ci wszyscy inni z gatunku juďż˝ wymienionych... Ludzie,
kt�rzy trwaj� na posterunku, oddaj� najlepsze lata, zdrowie, krew i �ycie na rozkaz
genera�a, za cesarza i ojczyzn�...
My�l� podobnie, czuj� podobnie i wszyscy urobieni s� na jedn� miar� przez
doskona�y regulamin niemieckiej organizacji i dyscypliny duchowej.
— Tak, tak, moi panowie, znamy siďż˝ do�� dobrze nawzajem, aby otwarcie
spojrzeďż˝ w oczy przyszďż˝oďż˝ci — powiedziaďż˝ utwierdzony w swoim mniemaniu. —
Mimo to wytrwamy do ko�ca. Wiem, �e my�licie tak samo. Rozumiemy si�,
nieprawdaďż˝?
Sakramentalne: �Tak jest, ekscelencjo!" by�o jedyn� odpowiedzi�, jakiej
oczekiwaďż˝.
Tylko doktor Knoll my�la� o czym� innym i milcza�. Wszyscy mimo woli
spojrzeli na jego chud�, ko�cist� posta�, jakby szukaj�c po raz nie wiadomo
kt�ry rozwi�zania zagadki, jak� by� dla nich.
Nikt nie pami�ta�, kiedy tu przyby�. Ka�dy z nich zasta� go ju� w sztabie
korpusu. Wiadomo by�o, �e nigdy nie chorowa�. To stanowi�o jego si��:
mog�o si� zdawa�, �e cia�o jego sk�ada si� wy��cznie ze �ci�gien i
ko�ci, �e choroba nie mo�e wedrze� si� do jego organizmu i nie znajduje w nim
siedliska, kt�re mog�aby strawi�. Poza tym osob� lekarza, jego �ycie i jego my�li
okrywa�a jaka� tajemnica. Jaka? Nie wiedziano.
Zachowywa� si� �bez zarzutu", wed�ug wyra�enia genera�a. By� dobrym
lekarzem. W potrzebie bi� si� odwa�nie.
Przy tym zna� kraj na wylot, lepiej ni� miejscowi przewodnicy. Opowiadano, �e
dawniej, zanim wst�pi� do s�u�by wojskowej, zajmowa� si� eksploatacj�
ko�ci s�oniowej i handlem. Byli tacy, kt�rzy utrzymywali, �e zrobi� na tym wielki
maj�tek.
Murzyni odczuwali dla niego coďż˝ w rodzaju czci. Nie wiadomo, czy na skutek jego
wiedzy fachowej, czy te� z innych jakich� powod�w. I zn�w narzuca�o si�
pytanie: z jakich?
Pewien arabski kupiec, handluj�cy z Bahutu w g��bi kraju, kt�rego wojna
zaskoczy�a na granicy p�podleg�ego kr�lestwa Ruandy, przybywszy do obozu
�elaznego Genera�a w roku 1915, dosta� napadu rozpaczliwego strachu ujrzawszy tam
doktora Knolla. Gdyby go w�wczas nie schwytano, uton��by zapewne w bagnistej
rzece, do kt�rej rzuci� si� z brzegu w panicznej ucieczce, pozostawiaj�c resztki swej
wycie�czonej karawany przy drodze na skraju puszczy.
Ludzie Bergera wy�owili go z g�stej, zielonej wody i zaprowadzili do kwatery
dow�dcy. Ale nic nie zdo�ano ze� wyci�gn��: trz�s� si�, blady i
ociekaj�cy b�otem, powtarza� wyrazy bez zwi�zku i j�cza�, ilekro�
pos�ysza� glos Knolla, kt�ry o�wiadczy�, �e nigdy w �yciu go nie widzia�.
P�niej, kiedy doktor odszed�, jeden z oficer�w na w�asn� r�k� stara�
si�' czego� dowiedzie� od przera�onego handlarza. I ten jednak da� wreszcie
pok�j.
ďż˝Zabijďż˝ mnie, panie. On mnie kaďż˝e zabiďż˝" — szeptaďż˝ Arab dr��c na
ca�ym ciele.
Potem zacz�� co� bredzi� o czarach, o uroczysto�ciach czarnych i o pewnym
bia�ym, kt�ry jakoby bra� w tym udzia�.
A potem m�wi� o ko�ci s�oniowej, po��dliwie mlaskaj�c wargami, p�ki
zn�w nie doszed� do osoby Knolla. Nie wymieni� zreszt� jego nazwiska. Zaledwie
odwa�y� si� wskaza� oczyma kierunek, w kt�rym doktor odszed�. Miesza�
wyrazy arabskie z niemieckimi, chwilami za� m�wi� narzeczem Bahutu lub Batusi,
jakich oficer nie rozumiaďż˝.
Najdziwniejsze by�o nieoczekiwane zako�czenie tej niezrozumia�ej historii. Nad
ranem znaleziono arabskiego kupca przygwo�d�onego bagnetem do ziemi. Czarny
�o�nierz, kt�ry mia� go pilnowa�, uciek� do lasu.
Murzyna schwytano tego samego dnia i powieszono, a Knoll, dowiedziawszy siďż˝ o
wypadku, nie rzek� ani s�owa, tylko u�miechn�� si� gorzko.
Jego u�miech zawsze zreszt� mia� pewien nieuchwytny odcie� gorzkiej ironii lub
drwiny. I teraz, gdy po s�owach genera�a nast�pi�o chwilowe o�ywienie, on jeden
u�miecha� si� podobnie jak w�wczas i milcza�.
Nie by�o to milczenie wrogie; nie zawiera�o krytyki i nie stanowi�o wyrazu
opozycji. Doktor czu� si� raczej skr�powany i jakby zawstydzony, ilekro� genera�
zwracaďż˝ siďż˝ wprost do niego.
Wiedzia�, �e doko�a jego osoby przewija si� co� niewyra�nego, czego nikt
nie mo�e zrozumie�. Sam nie potrafi� usun�� tej przegrody.
C� mia�by do powiedzenia? O czym stara�by si� przekona� tych ludzi?
Dlaczego usprawiedliwia�by si� i z jakich mianowicie zarzut�w?
�e nie zawsze stosowa� si� do poj�� i praw europejskich tu, na Czarnym
L�dzie? �e dawniej bywa� niebezpieczny dla wchodz�cych mu w drog�? �e
zdoby� pos�uch i uwielbienie w�r�d Murzyn�w?
Z drugiej strony zdawa� sobie spraw�, �e je�li dow�dca korpusu wyr�nia�
kogokolwiek, to w�a�nie jego.
Nie mo�na by�o tak twierdzi� z ca�� pewno�ci� i nie wskazywa�y na to
�adne realne fakty, ale dawa�o si� to odczu� do pewnego stopnia.
Czasami genera� zapytywa� oficer�w o zdanie przed powzi�ciem jakiej�
decyzji i gdy kolejno si� wypowiadali, raz na zawsze przyj�tym zwyczajem, najpierw
m�odsi, potem starsi, wtedy, gdy m�wi� Knoll, wzrok �elaznego Genera�a
wraca� z przestrzeni ponad g�owami sztabu na twarz m�wi�cego.
Patrzyli sobie w oczy uporczywie i d�ugo. �Wi�c pan tak zrobi�by na moim
miejscu?" pyta� dow�dca.
�Tak jest, ekscelencjo".
Mog�o si� zdawa�, i doktor zawsze oczekiwa� tego, �e z kolei genera�
zapyta:
�A jak by pan sam post�pi�? Jak� pan obra�by drog�? Pan, doktorze Knoll?
Nie kapitan, nie oficer armii niemieckiej, tylko pan, cz�owiek? Jak panu ka�e pa�skie
sumienie i to, co w panu jest niezrozumia�ego; czego nie mog� przenikn�� do samej
g��bi, do dna?"...
Ale genera� milcza�. Pyta� tylko wzrokiem. Nie, nie pyta� w�a�ciwie:
patrzy�, wa�y� co�, czego� domy�la� si� mo�e... Potem jego wzrok
wraca� w przestrze�. �Pan, kapitanie Ziemke?"
Mo�e to by� zbieg okoliczno�ci, ale najcz�ciej decyzja dow�dcy pokrywa�a
siďż˝ ze zdaniem lekarza.
Major Berger przy pomocy Ziemkego opracowywa� j� nast�pnie w formie rozkazu.
Inni wykonywali ten rozkaz. Knoll u�miecha� si� gorzko lub z za�enowaniem.
Ci dwaj — pomyďż˝laďż˝ generaďż˝ o nim i o Ziemkem — uzupeďż˝niajďż˝ siďż˝
nawzajem.
Wsta� i sk�oni� si� sztywno.
— Kapitan Ziemke i doktor Knoll bďż˝dďż˝ mi zaraz potrzebni. Dziďż˝kujďż˝ panom.
*
Konferencja dotyczy�a mi�dzy innymi sytuacji politycznej, ale g��wnym jej
tematem by�y sprawy taktyczne zwi�zane z por� deszczow�, kt�ra od kilku tygodni
unieruchomi�a prawie zupe�nie obie walcz�ce strony, zamieniaj�c wysychaj�ce
strumyki i ka�u�e w szeroko rozlane rzeki i ogromne, ��cz�ce si� ze sob�
niemal nieprzerwanie bagna. Stwarza�o to trzy- lub czteromiesi�czn� przerw� w
dzia�aniach wojennych. Przerw�, kt�r� nieprzyjaciel z pewno�ci� wyzyska celem
przygotowania siďż˝ do ostatecznego ciosu.
Dla Niemc�w ten okres przymusowej bezczynno�ci bynajmniej nie by� dogodny.
Czas dzia�a� przeciw nim: febra i �pi�czka przerzedza�y szeregi; g��d i brak
chininy dope�nia�y miary kl�ski. W�r�d Murzyn�w zaczyna�o si� wrzenie,
a z grupy operacyjnej Uhehe, kt�ra mia�a wykona� dywersj� na ty�ach prawego
skrzyd�a armii brytyjskiej, aby sparali�owa� jej spodziewan� ofensyw�, nie by�o
wiadomo�ci.
— M'Baya znďż˝w pojawiďż˝ siďż˝ tutaj — powiedziaďż˝ generaďż˝ omďż˝wiwszy
najwaďż˝niejsze sprawy zaopatrzenia i wysďż˝uchawszy sprawozdaďż˝ obu oficerďż˝w. —
Kim on w�a�ciwie jest?
— Naleďż˝aďż˝oby go powiesiďż˝ — mrukn�� Ziemke. — Podburza czarnych. Jest
czym� w rodzaju proroka, czarownika, przyw�dcy ruchu przeciw bia�ym. My�l�,
�e teraz jest tak�e angielskim szpiegiem.
— Co pan wie o nim, doktorze? Pan go zna lepiej.
... — Wiem, ďż˝e przybyďż˝ tu wczoraj. Prosiďż˝ mnie o chininďż˝. Niestety, chininy
zosta�o nam zaledwie, na sze�� lub osiem tygodni dla bia�ych.
— Dla biaďż˝ych! — przerwaďż˝ Ziemke. — Pan to mďż˝wi niemal z wyrzutem.
My�l�, �e ch�tnie ofiarowa�by pan ca�y zapas Murzynom ze swego ambulansu.
— Ten ambulans jest raczej domem przedpogrzebowym niďż˝ szpitalem — powiedziaďż˝
Knoll. — Co do M'Bai, to istotnie odgrywa rolďż˝ trybuna ludowego, ale nie sďż˝yszaďż˝em
dotychczas, aby zach�ca� czarnych do buntu przeciw w�adzom wojskowym. Jego mowy
maj� pod�o�e religijne. M�wi zreszt� bardzo niejasno i w�tpi�, czy ktokolwiek
z jego s�uchaczy go rozumie. M�wi o zjednoczeniu wszystkich szczep�w
murzy�skich we wsp�lnej wierze, kt�r� og�asza jako now� nauk�. Jest raczej
mistykiem.
— Ten paďż˝ski mistyk wystďż˝puje przeciw wszystkim biaďż˝ym w Afryce. Wiem, ďż˝e
przed wojnďż˝ Anglicy wďż˝aďż˝nie za to chcieli go powiesiďż˝ — przerwaďż˝ znďż˝w
Ziemke.
— To nie ďż˝wiadczyďż˝oby na jego niekorzy�� — zauwaďż˝yďż˝ generaďż˝. — Czy
nawracaďż˝ i pana, doktorze? — zapytaďż˝ z uďż˝miechem.
— M'Baya czďż˝sto rozmawia ze mnďż˝ — powiedziaďż˝ Knoll wymijajďż˝co. — Wie,
�e jestem lekarzem. �yjemy w pewnej przyja�ni.
Ziemke z irytacjďż˝ wzruszyďż˝ ramionami.
— Uwaďż˝a pana zapewne za kolegďż˝ po fachu — mrukn��. — Nazywa siďż˝
przecie� szatanem-szatanem; plemiona Bantu tak tytu�uj� swoich znachor�w.
— Niektďż˝rzy z nich rzeczywiďż˝cie posiadajďż˝ pewnďż˝ wiedzďż˝ medycznďż˝ —
odrzekďż˝ spokojnie doktor.
Generaďż˝ patrzyďż˝ w przestrzeďż˝ ponad nim.
— Czy uwaďż˝a pan jego dziaďż˝alno�� za niebezpiecznďż˝? Knoll zawahaďż˝ siďż˝ i
w tej chwili wzrok genera�a przeni�s� si� ni�ej i stopi� si� z jego spojrzeniem.
— Nie — odpowiedziaďż˝. — Nie teraz przynajmniej. Generaďż˝ czuďż˝, ďż˝e Knoll wie o
tej sprawie wi�cej, ni� chce powiedzie�, ale nie nalega�.
— Niech pan go ma na oku. Niech pan na niego uwaďż˝a. Pan moďż˝e do pewnego stopnia
wykorzysta� dla nas jego wp�yw na czarnych. Chcia�bym, �eby mnie pan dobrze
zrozumiaďż˝.
Ziemke wyba�uszy� oczy. Wi�c jest a� tak �le, �e dow�dca korpusu
zamierza korzystaďż˝ z pomocy czarnego szarlatana?!
— Panu — zwrďż˝ciďż˝ siďż˝ do niego generaďż˝ — polecam dopilnowaďż˝, aby
�o�nierze nie brali udzia�u w zebraniach urz�dzanych przez M'Bay�. Co do samych
zebra�, hm, nale�a�oby porozumie� si� z administracj� cywiln�. Nie stawiam
kategorycznego zakazu. Proszďż˝ mnie informowaďż˝ o tych sprawach od czasu do czasu.
Ziemke i Knoll wyszli razem i rozstali siďż˝ przed koszarami. Doktor poszedďż˝ do
ambulansu; Ziemke — na patrol do wsi otaczajďż˝cych garnizon.
By�o ju� ciemno. �wieci�y wielkie gwiazdy jak wielokaratowe brylanty. Niebo
zdawa�o si� ugina� pod ich ci�arem. Knoll patrzy� na nie, stoj�c u wej�cia do
szopy przeznaczonej na szpital i rozmy�la� o dziwnym cz�owieku nosz�cym cz�sto
spotykane imiďż˝ M'Baya.
Mija�o ju� dziesi�� lat od chwili, kiedy spotka� go po raz pierwszy. By�
w�wczas u kresu si�, wycie�czony febr� i na p� �ywy z pragnienia. Takim
zasta� go M'Baya w obozie opuszczonym przez reszt� zdrowych jeszcze Murzyn�w,
w�r�d spalonej na popi� trawy brusy.
Kilka przykucni�tych w krzakach postaci z �ebrami stercz�cymi spod obwis�ej
sk�ry, to byli chorzy na �pi�czk�. Niekt�rzy poumierali ju� i cia�a ich sch�y
teraz jak mumie w s�onecznym �arze. Czasem kt�ry� z �ywych zrywa� si� i w
ataku szale�stwa p�dzi� przed siebie, p�ki nie pad� gdzie� dalej, aby sta� si�
�erem dzikich bestii i s�p�w kr���cych w pobli�u.
W chwilach przytomno�ci Knoll podsyca� ogie�. Poza tym kona�. Lecz raz,
ockn�wszy si� znowu, zobaczy� na wprost siebie ascetyczn� twarz z trzema
upi�kszaj�cymi j� bliznami na ka�dym policzku. Prosty, wydatny, zgo�a nie-
murzy�ski nos, gorej�ce oczy, zapad�e usta.
Z pocz�tku my�la�, �e majaczy. Dopiero p�niej, oprzytomniawszy
ca�kowicie, stwierdzi�, �e ma do czynienia z prawdziw� ludzk� istot�. A potem
wypi� podany przez ni� jaki� p�yn i usn��.
Kiedy si� obudzi�, by� ju� o wiele silniejszy i m�g� m�wi�. Przybysz
m�wi� tak�e. Nie odszed� przez ca�y dzie� i noc, i przez wiele dni nast�pnych.
Knoll szybko wraca� do zdrowia pod dzia�aniem tajemniczych lek�w. Zacz��
polowa�, a M'Baya przyrz�dza� mu posi�ki i sam z i�cie murzy�sk�
�ar�oczno�ci� poch�ania� ca�e masy mi�sa.
Pr�cz tego m�wi�. M�wi� o rzeczach dziwnych, cz�sto niezrozumia�ych.
Knoll mia� wra�enie, �e te zwierzenia, wyznania i wyk�ady wci�gaj� go
przemoc� w otch�a�, wlok� poprzez poprzednie istnienia, cofaj� a� do
najpierwszych, na p� �wiadomych wzrusze� pradawnej egzystencji.
To by�a magia zadziwiaj�ca swoj� sugestywno�ci�.
M'Baya wtajemnicza� go z wolna w t� wiedz�, nie m�wi�c nigdy, dlaczego to
robi.
Jego znajomo�� toksykologii budziďż˝a podziw. Podobnie — jego zdolnoďż˝ci
hipnotyzerskie i dar �widzenia na odleg�o��". M'Baya nauczy� Knolla
przyrz�dzania odwar�w z niekt�rych ro�lin i zi� maj�cych w�asno�ci nie
znane europejskiej medycynie. Wkr�tce ca�a wiedza lekarska czarnych, jak�e nie
doceniana przez Europejczyk�w! stan�a otworem przed zaciekawionym lekarzem.
Trwa�o to d�ugo, Knoll straci� rachub� dni i tygodni, ale spostrzeg� wreszcie,
�e musia�o up�yn�� kilka miesi�cy od przybycia M'Bai, bo pami�ta�, �e
wyruszy� ze sw� karawan� na pocz�tku pory suchej, a oto nadchodzi� ju� okres
deszcz�w. Niespodzianie zapragn�� wr�ci�.
M'Baya nie sprzeciwiaďż˝ mu siďż˝.
Rozmawiali tej nocy po raz ostatni przed rozstaniem. Wtedy to szatan-szatan rozwin��
pewien plan przed zdumionym Europejczykiem: szalony pomys� o niezwyk�ych
perspektywach.
Knoll wys�ucha� go do ko�ca i jakkolwiek realizacja tego wielkiego
przedsi�wzi�cia wyda�a mu si� o wiele trudniejsza, ni� j� sobie wyobra�a�
M'Baya, obieca� sw� pomoc, gdy nadejdzie w�a�ciwy czas dzia�ania.
Ju� w�wczas rozporz�dza� wielkimi wp�ywami w�r�d wielu szczep�w
nie tylko we wschodniej Afryce niemieckiej, lecz r�wnie� w posiad�o�ciach
brytyjskich na po�udniu i w Kongo. ��czy�y go pewne stosunki handlowe i polityczne
z Abisyni�; jego wyprawy handlowe dociera�y do jeziora Czad i do brzeg�w Nigru.
Posiada� rzekomo wielki maj�tek, o kt�rego rozmiarach kr��y�y fantastyczne
pog�oski w�r�d dyrektor�w europejskich kampanii dla eksploatacji ko�ci
s�oniowej i z�ota. Opowiadano sobie b zakopanych skarbach, na kt�rych ci��y�a
krew bia�ych dow�dc�w zaginionych karawan, o tajnych sojuszach murzy�skich
w�adc�w, o buntach i rzeziach organizowanych przez tego Niemca zagarniaj�cego
�upy bia�ych kolonizator�w.
Trudno by�o dociec, ile prawdy mie�ci si� w tych plotkach, lecz nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e tam, gdzie �gospodarowa�" Knoll, inni biali awanturnicy i
przedsi�biorcy nie mieli ju� po co przyje�d�a�.
Projekt M'Bai opanowa� na pewien czas niepodzielnie my�li Knolla. Poci�ga�a
go rola przyw�dcy i organizatora powszechnego powstania lud�w Afryki, marzy�a mu
si� pot�na federacja niepodleg�ych pa�stw murzy�skich. Im d�u�ej
rozmy�la� o przyrzeczeniu danym czarnemu kap�anowi, tym bardziej si� zapala�
do jego spe�nienia, jakkolwiek teraz ju� jasno zdawa� sobie spraw�, jakie to
szczeg�lnie pomy�lne okoliczno�ci mog�yby zapewni� powodzenie tego
przedsi�wzi�cia.
Szczeg�lnie pomy�lne okoliczno�ci... To znaczy jaki� olbrzymi wstrz�s,
przewr�t polityczny i spo�eczny w Europie; mo�e nawet na ca�ym �wiecie!
Czy mo�na by�o tego oczekiwa� w niedalekiej przysz�o�ci? A je�li nie, to
czy rozp�tanie otwartego buntu przeciw ca�ej pot�dze �wiata cywilizowanego
mia�o jaki� sens? Czy taka walka mia�a jakiekolwiek widoki powodzenia? Czy nie
by�aby walk� z g�ry przegran�?
Kto wie — myďż˝laďż˝. — Kto wie... Tutaj nawet klďż˝ska nie mogďż˝aby juďż˝ niczego
pogorszyďż˝.
Przysz�o mu na my�l, �e nawet po kl�skach wszystkich powsta� i rewolucji za
fal� m�ciwej reakcji nast�powa�y fale post�pu.
Mimo to zwleka� z decyzj�, a tymczasem zacz�� gromadzi� materialne
�rodki do osi�gni�cia tego odleg�ego celu i rozwija� dzia�alno��
dyplomatyczn� w�r�d dotychczasowych sojusznik�w, nie odkrywaj�c im nawet w
cz�ci swych zamierze� na przysz�o��. Przegrupowywa� si�y, zmienia�
front, przystosowywa� sie� w�asnej organizacji handlowej do nowych zada�, jeszcze
niezupe�nie skrystalizowanych, jeszcze nie konkretnych, lecz ju� zarysowuj�cych si�
w jego umy�le na miar� wielkich dziejowych przeobra�e�.
Niejednokrotnie p�niej spotykali si� z czarnym prorokiem w przer�nych
okoliczno�ciach, ale a� do wybuchu wojny M'Baya nie wspomina� o otrzymanej
obietnicy. Dopiero po odwrocie niemieckiego korpusu zacz�� prze� do realizacji owych
zamierze�. Jednocze�nie jednak zmieni� si� jego stosunek do Knolla. M'Baya
zmala�; z mistrza i towarzysza przedzierzgn�� si� w podw�adnego, usun��
si� na drugi plan, skry� si� w skorupie zewn�trznych obrz�dk�w zwyk�ego
czarownika czy kap�ana, rozumiej�c zapewne, �e jedynie Knoll zdo�a�by
zorganizowa� i wprowadzi� w czyn ogromne dzie�o wyzwolenia i zjednoczenia Afryki.
Mimo to stara� si� coraz usilniej obudzi� w Knollu ch�� rozpocz�cia bli�ej
nie okre�lonych dzia�a�, przedsi�wzi�cia jakiej� akcji, kt�r� ukazywa�
mu w mglistych zarysach. Ale Knoll nie uwa�a� wcale, aby obecna chwila by�a
odpowiednia do dzia�ania, a je�li zawaha� si� przed stanowcz� odpowiedzi� na
pytanie genera�a, to mi�dzy innymi tak�e dlatego, �e nie by� pewien, czy i jak
dalece zamierzenia M'Bai krzy�uj� si� z interesami niemieckiego dow�dztwa. Ufa�
natomiast, �e znajdzie do�� si�, aby przeciwstawi� si�, na razie przynajmniej,
dzia�alno�ci proroka, je�liby ta dzia�alno�� mia�a spowodowa�
przedwczesny wybuch powstania lub cho�by tylko zagra�a� istnieniu niemieckiego
korpusu.
Teraz ogarn�� go niepok�j na my�l o tym, co zdarzy� by si� mog�o, gdyby
istotnie M'Baya zamierza� postawi� go wobec faktu dokonanego; gdyby ju� zacz��
dzia�a� na w�asn� r�k�, aby go zmusi� do wyboru mi�dzy s�u�b� w
szeregach armii a skokiem w przepa��, kt�rej nie zg��bi� jeszcze nikt z
bia�ych.
W�r�d tej rozterki i niepewno�ci postanowi� nie wst�powa� wcale do
ambulansu, lecz natychmiast odszukaďż˝ czarownika i przekonaďż˝ siďż˝ o jego intencjach.
Ogl�daj�c si� na wszystkie strony i klucz�c jak tropiony przest�pca w�r�d
ciasnych zau�k�w i mur�w z gliny zmieszanej z sieczk�, poszed� w kierunku
opuszczonych, rozsypuj�cych si� budowli na skraju puszczy.
Z okien domu genera�a patrzy�y za nim czyje� bystre oczy. Potem zgas�o
�wiat�o i dom pogr��y� si� w ciemno�ci.
*
M'Baya m�wi� w mrok, przykucn�wszy pod rumowiskiem na p� rozmytych
deszczami cegie� z nie wypalonej gliny. Doko�a stercza�y krzywe, wal�ce si�
ganki i �ciany z czerniej�cymi wysoko otworami okien. Kamienne ozdoby i stopnie,
pop�kane i wyg�adzone przez czas, wala�y si� mi�dzy porastaj�c� je
d�ungl�, kt�ra wdziera�a si� tu swobodna, dzika, zwyci�ska.
Mog�o si� zdawa�, �e M'Baya m�wi sam do siebie. Jego g�os �cicha�
czasem do szeptu, by potem poderwa� si�, urosn�� w nami�tnej swadzie,
rozpa�� si� w dramatycznych przerwach, wybuchn�� krzykiem protestu i zn�w
pop�yn�� rytmicznie w strofach niemal poetyckiego eposu.
M�wi� o Songhoi i Ghanie, pot�nych pa�stwach murzy�skich dawnych
czas�w, opowiada� ich histori�, mieszaj�c fakty z podaniami i legendami.
Wspomnia� rozkwit dynastii Mandemg, kt�rej podlega�y wszystkie ludy Bantu, p�ki
nie przyszli z p�nocy biali naje�d�cy. A potem d�ugo jeszcze m�wi� o tym, jak
wyludniaj� si� miasta, znikaj� kraale i gin� czarni ich mieszka�cy od coraz innych
chor�b, kt�re zjawi�y si� w�wczas, gdy pierwsze partie niewolnik�w zakute w
�elaza ruszy�y ku wybrze�om.
Coraz mniej zrozumia�a by�a ta mowa i coraz cichszy g�os p�yn�cy z cienia.
S�owa o wojnie, o wyzwoleniu, o nowym w�adcy, niepoj�tym i przebywaj�cym
jeszcze gdzie� w nieokre�lonej stronie, o jakiej� wielkiej zmianie, o tworzeniu si�,
wzro�cie, zbli�aniu si� ery zwyci�skiej walki z uciskiem, ze �mierci�, z wrogami
Czarnego L�du... S�owa na poz�r bez zwi�zku, s�owa omijaj�ce z daleka
tre��, dziwne s�owa, budz�ce niepok�j, nadziej�, gniew...
K��bi�y si� cienie, rozpe�za�y si� doko�a ruchliwe, gasn�ce raz po
raz b�yski oczu. Mrok dr�a�, szele�ci�. Cienie pomyka�y wzd�u� �cian
unikaj�c �wiat�a ksi�yca, sun�y w trawie i prze�lizgiwa�y si� przez
zwaliska. Nieruchomia�y nagle, zlewaj�c si� z ciemno�ci� nocy, wsi�ka�y w
czarne t�o. Tkwi�y w nim, powiewa�y cichym oddechem. By�o ich wiele: czarnych,
�ywych, milcz�cych.
By� tam r�wnie� jeden bia�y.
To, co us�ysza�, obudzi�o zn�w w jego sercu wahanie i niepewno��.
D�ugo w nocy chodzi� wzd�u� mur�w fortu i nikt nie wiedzia�, jaka walka toczy
siďż˝ w jego duszy.
Wreszcie, gdy ju� �wit zacz�� rozprasza� ciemno�ci na wschodzie,
stan�� i opar� czo�o o zimne, pokryte ros� kamienie.
— Jeszcze nie teraz — szepn��. — Jeszcze nie teraz.
Doktor by� roztargniony i spiesznie przechodzi� mi�dzy chorymi, zatrzymuj�c
si� tylko na chwil� tu i �wdzie, fotem wszed� do kancelarii, aby podpisa� jakie�
raporty.
Czeka� tam na niego Lapto, wspania�y Murzyn z rybackiego szczepu Dolnej
Ruwumy, pe�ni�cy funkcj� uniwersalnego pomocnika, s�u��cego, asystenta i
pisarza.
Kapitan Knol� zamkn�� za sob� drzwi i po�o�y� d�o� na
muskularnym ramieniu czarnego.
— Niedobrze, Lapto — powiedziaďż˝ po chwili. Murzyn bďż˝ysn��
b��kitnaw� emali� bia�ek.
— Ty, Lapto, pďż˝j�� prďż˝dko-prďż˝dko do M'Baya. Ciebie nikt nie widzieďż˝. Ty
podej�� cicho i powiedzie� mondela Knoll, on s�ysze� wszystko. M'Baya malobali
maku. Niteria minge we
2
.
— Tak — szepn�� Lapto i znikďż˝ w cieniu krzakďż˝w pod otwartym oknem szopy,
cichy jak kuguar.
2
M'Baya za wiele m�wi. Z tego mo�e wynikn�� co� z�ego.
Czy zdoďż˝am ich powstrzymaďż˝? — pomyďż˝laďż˝ doktor niepewnie.
Mia� uczucie, �e dopuszcza si� jakiej� nieuczciwo�ci.
— Powinni mi ufaďż˝ — powiedziaďż˝ szeptem, jakby broniďż˝ siďż˝ przed niejasnymi
zarzutami.
Z jednej strony (to by�o jak ci�ki obowi�zek, przemoc� losu wt�oczony na jego
barki) honor �o�nierza, dyscyplina, ca�e wieki cywilizacji, Europa, ojczyzna...
Ojczyzna?
Okr�gi fabryczne pokryte warstw� sadzy, zadymione, smutne; nudne ma�e
miasteczka, wszystkie podobne do siebie: pan burmistrz, pan aptekarz, pan radca, pan pastor,
.ochotnicza stra� ogniowa i orkiestra w niedziel�; ogr�dkowe restauracje z
niezliczonymi kuflami piwa; mieszcza�skie rodziny: ojciec z cygarem, matka ceruj�ca
skarpetki, t�uste r�owe dzieciaki w d�ugich spodniach i w kretonowych sukienkach;
rďż˝czniki z haftowanymi zdaniami: ďż˝Dbaj o czystďż˝ kuchniďż˝ — pozyskasz
wierno�� m�a"; policjanci na rogach, r�wny, twardy rytm wojskowych
parademarsz�w; Wacht am Rhein; Schwarz Weiss Rot i pruski czarny orze�.
Czy to by�a ojczyzna?
Nie zdawa� sobie dok�adnie sprawy ze swoich uczu� dla tego dalekiego kraju
opuszczonego tak dawno, �e sta� si� tylko wspomnieniem lub raczej szeregiem
oderwanych fragment�w wspomnie� i obraz�w tkwi�cych w atmosferze
melancholijnej przesz�o�ci pe�nej szarego sm�tku, sennej i bardzo odleg�ej. Nie
widzia� tam dla siebie drogi, nie pragn�� powrotu. Ale co� ��czy�o go
przecieďż˝ z tym krajem.
Szacunek? Sentyment? Mo�e tylko instynkt, mo�e odziedziczona od wiek�w
konwencjonalna tradycja; mo�e poczucie przynale�no�ci rasowej, za kt�r� chc�c
nie chc�c jest si� odpowiedzialnym? W ka�dym razie nie serce.
Serce doktora Knolla nale�a�o do tej drugiej strony; do, tych, kt�rzy mu zaufali.
To by�a mi�o�� nie tylko do ziemi �yznej, nami�tnej i p�odnej. I nie tylko
przyja�� dla czarnych, pi�knych w swej pierwotno�ci ludzi.
Mi�o�� obudzi�a cel. Jeszcze niezupe�nie jasny, niekonkretny, ale ju�
przeradzaj�cy si� w zamiar, ambitny, �mia�y, zdumiewaj�cy! To by�a misja,
niemal pos�annictwo dziejowe.
Czasami doktor odczuwa� przera�enie na my�l, �e to, w�a�nie on. Ale nie
m�g� si� ju� cofn�� i tylko z niepokojem zadawa� sobie pytanie, czy zdo�a
wytrwa� do chwili, kiedy mo�na b�dzie zacz�� dzia�a�. Czy nie oszaleje?
Ci ludzie, ci �dzicy", na kt�rych mia� prawie nieograniczony wp�yw, ufali mu
bez zastrze�e�. To stwarza�o olbrzymi� odpowiedzialno��. By� im winien
wszystko. Miaďż˝; staďż˝ siďż˝ ich zbawcďż˝, ich mesjaszem.
Jak� nale�a�o wybra� drog�? Nie wiedzia�. Czeka� na dalszy rozw�j
wypadk�w w Europie, na jakie� objawienie, na cud, tymczasem za� dzia�a� i
my�la� jak cz�owiek bia�y, jak oficer niemieckiej armii: by�a przecie� wojna...
A cud nadchodzi�. Tylko, jak zawsze, gdy dziej� si� cuda, ci, kt�rzy patrz� na
ich powstanie, i ci, kt�rych opatrzno�� u�ywa jako narz�dzi, nie wiedzieli o tym
wcale.
*
W samo po�udnie do sztabu korpusu przyby� pos�aniec z okr�gu Uhehe.
Wygl�da� jak szkielet obci�gni�ty szorstk�, czarn� sk�r�. Bryzgi b�ota,
si�gaj�ce powy�ej bioder i a� do piersi, wysch�y ju� na jego ciele od piekielnego
�aru s�o�ca, kt�re la�o na ziemi� ci�ki, duszny upa�. Nogi z powbijanymi
kolcami akacji i zdartym nask�rkiem, skrwawione stopy, oczy wy�a��ce z orbit i
wydatna grdyka w nieustannym spazmie pragnienia wskazywa�y na straszny wysi�ek
d�ugiego biegu. Dysza� ci�ko le��c na stopniach werandy i pil chciwie, oblizuj�c
bia�ym j�zykiem skorup� spieczonych warg.
— Dajcie mu je�� — powiedziaďż˝ generaďż˝.
Ale Murzyn przecz�co potrz�sn�� g�ow�, cho� oczy b�ysn�y mu
po��dliwie: przybywa� z wa�nymi wiadomo�ciami.
— Jak siďż˝ nazywasz? — spytaďż˝ dowďż˝dca.
— Bambara-Biegacz — wytchn�� chrapliwym szeptem. — Bambara wyruszyďż˝ dwa
dni z Uhehe. Piroga i sze�� wio�larz-pagaj p�yn�� mito jedn� noc i dzie�.
Potem biec brusa i wielki miti. Ale brusa minge we: tam by� �o�nierze m'putu
3
.
— Anglicy?
— Tak. Mnďż˝stwo m'putu.
— I cďż˝, nie zďż˝apali ciďż˝?
— Bambara biegaďż˝ szybko-szybko i mieďż˝ gri-gri — pokazaďż˝ z uďż˝miechem
zawieszone u pasa amulety. — Bambara uciec do wielki miti. Potem i�� wielki las
ca�� noc i zn�w p�yn�� piroga, i zn�w biec, a� przyby� tu.
Odwi�za� sk�rzany woreczek ukryty pod pach� i wyj�� ze� �wiartk�
przepoconego papieru.
— Ten papier mďż˝wiďż˝ — oďż˝wiadczyďż˝ podajďż˝c list generaďż˝owi.
Wiadomo�� pochodzi�a od majora dowodz�cego szczup�ym oddzia�em na
p�nocnym zachodzie. Nowiny by�y niepomy�lne: major straci� trzech oficer�w,
kt�rzy zmarli b�d� na febr�, b�d� od ran otrzymanych w utarczkach z
napieraj�cymi Anglikami. Sam by� chory i przewa�nie nieprzytomny wskutek
gor�czki. Resztkami oddzia�u dowodzi� bia�y podoficer.
W jakiej� chwili przytomno�ci major zdoby� si� na napisanie tych kilku
s��w. Prosi� o przys�anie oficer�w i chininy. Bambara mia� s�u�y� za
przewodnika.
Sprawa by�a pilna. Genera� wezwa� sw�j sztab na odpraw�. My�la� o
wys�aniu porucznika Richtera, ale okaza�o si�, �e Richter ma atak febry i w ci�gu
najbli�szej doby nie b�dzie zdatny do �adnej s�u�by.
— A wiďż˝c kapitan Ziemke.
Ziemke powiedziaďż˝:
— Rozkaz, ekscelencjo — i odszedďż˝ przygotowaďż˝ siďż˝ do podrďż˝y.
Mia� wyruszy� dopiero o �wicie, poniewa� Bambara spal teraz kamiennym snem
na p� zaszczutego zwierz�cia, kt�remu uda�o si� uj�� pogoni i dopa��
bezpiecznej kryj�wki. Zanim jednak usn��, po�ar� misk� sorgo i kawa�
nadpsutego mi�sa hipopotama.
�miertelne skutki tego obfitego posi�ku pokrzy�owa�y plany dow�dcy i
zadecydowa�y o wszystkich dalszych wypadkach.
3
M i t o
— w jďż˝zyku suahili: rzeka.
M i t i
— las.
M ' p u t u
— biali ludzie.
2
Doktor Knoll znalaz�szy si� ju� w Berlinie, dok�d przyby� drog� przez
W�ochy i Szwajcari� po storpedowaniu parowca Syria, wspomina� zawsze ten wypadek
jako w�a�ciwy pocz�tek �a�cucha zdarze� splataj�cych si� z jego losem i z
celem, do kt�rego d��y�. To by� w�a�nie pocz�tek �cudu" lub raczej
nast�puj�cych po sobie takich zbieg�w okoliczno�ci, jak:
Przerzucenie brytyjskiego oddzia�u strzelc�w po�udniowoafryka�skich wraz z
parti� je�c�w wojennych, w kt�rych liczbie znalaz� si� r�wnie� Knoll, na
wschodnie wybrze�e; brak lekarza na pok�adzie Syrii i przychylne stanowisko gubernatora
w sprawie powierzenia tej funkcji niemieckiemu doktorowi; storpedowanie Syrii przez okr�t
podwodny u wybrze�y Sycylii; wreszcie pe�na przyg�d i niebezpiecze�stw przeprawa
przez zielonďż˝ granicďż˝ przy pomocy austriackiego wywiadu.
Tak, niew�tpliwie skr�t kiszek, kt�ry nast�pi� u Murzyna Bambary wskutek
przejedzenia po czterdziestoo�miogodzinnej g�od�wce i wyczerpaniu, sta� si�
pierwsz� przyczyn� tych wszystkich nadzwyczajno�ci.
Ale w�wczas jeszcze ani doktor Knoll, ani �aden bia�y ze sztabu �elaznego
Genera�a nie zdawali sobie sprawy z wagi tego wypadku.
Tylko szatan-szatan M'Baya, kt�ry nadszed� w�a�nie w chwili, gdy Bambara-
Biegacz odchodziďż˝ do kraju, gdzie czarne jest biaďż˝ym, a noc — dniem i gdzie chodzi siďż˝
ty�em, jak to czyni skorpion, zrozumia� do pewnego stopnia, �e �mier� Murzyna
oznacza wol� duch�w, by spe�ni�o si� przeznaczenie. M'Baya pozna� to po
wywr�conych bia�kach oczu trupa i po innych sobie tylko wiadomych znakach.
Powiedzia� o tym Knollowi, lecz ubra� sw� my�l w form� tak niejasn� i
zagmatwan�, �e kapitan nie zwr�ci� uwagi na jego s�owa.
W sztabie powsta�a konsternacja: jedyny pewny przewodnik do g�r Uhehe skona�,
nie podawszy nawet w przybli�eniu ani miejsca, gdzie obecnie znajdowa�a si� tamtejsza
grupa operacyjna, ani te� jak� drog� mo�na si� by�o do niej dosta�.
Z jego opowiadania wynika�o, �e w brusie na zach�d od rzeki Marangandu
znajduj� si� jakie� lu�ne oddzia�y nieprzyjaciela, co wygl�da�o bardzo
prawdopodobnie, poniewa� ��czno�� z grup� by�a od miesi�ca zerwana.
M�wi�, �e p�yn�� rzek� ca�y dzie� i ca�� noc, ale przez Uhehe
p�yn�o wiele rzeczu�ek i strumieni, kt�re w porze deszczowej zmienia�y si� w
wielkie rzeki.
Jedyn� po�yteczn� wskaz�wk� mog�a stanowi� rzeka, kt�r�
pos�aniec p�yn�� zboczywszy z brusy w puszcz�, a kt�ra zaprowadzi�a go
zapewne do bagien na po�udniowy wsch�d od kraju Songa, sk�d zn�w bieg� a�
do obozu kwatery g��wnej.
— To byďż˝a zapewne Luwegu — odpowiedziaďż˝ doktor na pytanie dowďż˝dcy. —
Znam t� b�otnist� strug�. Nawet w porze suchej mo�na si� po niej
przepchn�� lekk� pirog�. Teraz m�g�by tamt�dy przep�yn�� parowiec.
Wtedy genera� zdecydowa� si�. Nie by�o innego wyj�cia. Knoll zna� kraj i
wszystkie narzecza Bantu. A poza tym (genera� usun�� jakie� niepotrzebne
w�tpliwo�ci: przecie� ten dziwny cz�owiek by� zawsze lojalny i nie ma powodu
mu nie ufaďż˝!) a poza tym:
— Pan ma wpďż˝yw na czarnych. Pan najprďż˝dzej da sobie z nimi radďż˝. Niech pan
idzie.
— Rozkaz, ekscelencjo! — powiedziaďż˝ Knoll.
*
Wielki Las zaczyna� si� zaraz za plantacjami ry�u i bawe�ny, bez �adnego
przej�cia, jak morze zaczyna si� tu� przy l�dzie. Tam, gdzie ko�czy�y si�
uprawne pola mil
4
, wyrasta�a �ciana ciemnej zieleni na niewidocznych z zewn�trz
pniach. Ca�e tony pn�czy o chwytnych kolcach, k�uj�cych haczykach, w�sach i
p�dach chlusn�y z puszczy na s�o�ce, walcz�c o ka�dy centymetr powierzchni
od koron drzew a� po ich korzenie. Liany poskr�cane w powrozy, k��bowiska
ro�lin--paso�yt�w, gmatwanina zielonych w��w, �odyg, li�ci, feston�w i
kwiat�w.
W tej �ywej zas�onie, kt�ra nie przepuszcza �wiat�a, kryj�c wn�trze
puszczy w zielonym p�mroku, by� tylko jeden niski otw�r g��boki jak tunel.
Wpe�za�a tam w�ska �cie�ka, kt�ra gubi�a si� w�r�d potwornie
powyginanych, stercz�cych wysoko nad ziemi� korzeni i kr�tym szlakiem przeciska�a
w g��b Wielkiego Lasu.
T� �cie�k� wydeptan� przez szympansy, dziki i krajowc�w posuwa� si�
doktor Knoll na czele swojej szczup�ej karawany. Przed nim szed� Lapto nios�c jego
karabin i worek naboj�w oraz manierk� z filtrowan� wod� i polow� lornet�. Z
ty�u posuwa�o si� trzech �o�nierzy z baga�ami na g�owach., a czarny kapral
zamyka� poch�d.
�cie�ka tylko z pocz�tku wi�a si� samotnie w g�szczu. Wkr�tce
od��czy�a si� od niej druga, trzecia, dziesi�ta. Rozwidla�y si� i
��czy�y znowu, bieg�y na prawo, na lewo, w d�, w g�r�.
Ca�e mn�stwo �cie�ek wdeptanych g��boko w mi�kki, podbiegaj�cy
wod� grunt, w lepkie b�oto, w such�, zapadaj�c� si� pod stopami pr�chnic�,
w elastyczn� jak korek, brunatn� mas�. Ca�a sie� �cie�ek ledwie widocznych
na rozpra�onych pag�rkach, sk�d las ucieka� nagle od wal�cych obuchem �aru
kamiennych �ysin i wynios�o�ci pokrytych od�amkami kwarcu, bez odrobiny cienia,
gdzie na wszystkie strony smyka�y nakrapiane jaszczurki albo unosz�c g�owy
sycza�y zaniepokojone w�e.
A potem zn�w �cie�ki w�r�d wypalonych traw �ami�cych si� z
chrz�stem jak zw�glony papier i �cie�ki w�r�d traw si�gaj�cych do pasa, do
ramion, zakrywaj�cych widok.
4
Odmiana prosa.
I zn�w las.
Jeziorka zielonego b�ota, g�stego jak konfitura, ka�u�e wody rudej albo
czerwonoliliowej jak krwawa ropa.
Mrok czarny, gor�cy i wilgotny; ja�niejsze zielone plamy witra�owego blasku;
pojedyncze, ostre jak w��cznie promienie, tn�ce cie� grotami rozpalonego do
bia�o�ci s�o�ca.
Nieprawdopodobne wonie przynoszone lekkimi falami powiewu, kt�rego nie mo�na
wyczu� na sk�rze okrytej kroplistym potem: wanilia? apteka? ko�ci� przesycony
zapachem kadzid�a? olbrzymi plaster miodu?...
Pot�ne pnie, obumar�e i zgni�e od do�u, nie mog�y upa�� trzymane w
uwi�zi zielonego sklepienia. Pochyla�y si� pr�chnia�y w powietrzu,
�ar�ocznie zagarniane przez liany, mchy? porosty i grzyby, p�ki jaka� szalej�ca
burza lub nadmierny ci�ar tocz�cej je paso�ytniczej ro�linno�ci nie u�ama�y
nadw�tlonej, suchej korony. Wtedy obro�ni�ta k�oda wali�a si� mi�dzy
�ywe drzewa i z wolna rozsypywa�a si� w proch. Rzuca�y si� na ni� paprocie i
okrywa�y j� puszyst� zieleni�.
W g�rze, wysoko, na prostych kolumnach, wpartych potwornymi �apami korzeni w
mi�kk� gleb�, o kilkadziesi�t metr�w nad g�ow� doktora wisia�o sklepienie
li�ci, konar�w, pierzastych mietlic palm powi�zanych matni� pn�czy.
Rano i wieczorem jak g�sta ulewa d�wi�k�w, gwizd�w, ciurka�, chrapliwych
okrzyk�w i grucha� opada� stamt�d wrzask ptak�w. Ma�py skaka�y w
g�stwinie wyprzedzaj�c karawan� i oszczekiwa�y j� uporczywie. Brz�cza�y
owady.
W po�udnie nadci�ga�a cisza. Knoll s�ysza� tylko miarowy tupot pi�ciu par
bosych st�p swoich ludzi.
O zmroku wzd�u� �cie�ek pomyka�y jakie� p�owe cienie, odzywa�y
si� st�umione ryki i wycia.
Czasem, najcz�ciej noc�, dudni�y dalekie tam-tamy. Ich poci�gaj�cy,
wymowny, dziki rytm wznosiďż˝ siďż˝ i opadaďż˝; przed czymďż˝ ostrzegaďż˝, o coďż˝
pytaďż˝ i czekaďż˝ odpowiedzi, zapowiadaďż˝ coďż˝, nakazywaďż˝, nagliďż˝...
Ksi�yc wyparowywa� wysoko nad rzadko odkrywaj�cymi si� polankami, ci�ki
i oleisty od wilgotnej t�czy; jak m�tne pijackie �lepia otwiera�y si� gwiazdy
mi�dzy chmurami.
Raz natkn�li si� na rozwleczone ko�ci ludzkiego szkieletu dok�adnie oczyszczone
przez mr�wki. Obok le�a�a pusta tykwa na wod� i poszarpana przepaska bila ze
sczernia�ymi plamami krwi.
Mijali opustosza�e d�id�i
5
z rozsypuj�cymi si� okr�g�ymi chatami temba z
plecionych mat i trawy, doko�a kt�rych zach�anna puszcza wdziera�a si� ju� na
ubogie p�lka prosa.
Co sk�oni�o mieszka�c�w do opuszczenia ich siedzib? Dok�d poszli? Nie
spos�b by�o odgadn��.
W pobliďż˝u domostw walaďż˝y siďż˝ porzucone naczynia, gliniane kana, daba — motyki
do uprawy roli i zardzewia�e szere do �cinania trawy.
Porzucili wie� nagle, po�r�d dnia, wygnani jak�� nieprzewidzian�
kl�sk�, kt�ra mog�a r�wnie dobrze spa�� na nich ze strony m'putu, jak z
5
D ď ż ˝ i d ď ż ˝ i — wioski.
wyroku z�ych duch�w, kt�re upodoba�y sobie ten zak�tek, albo z jakich� innych,
tylko dla Murzyn�w zrozumia�ych przyczyn.
Tak samo opuszczali n�dzne chaty dawniej, przed wojn�, kt�ra w g��bi kraju
dawa�a o sobie zna� brakiem soli, perkalu i europejskiej tandety rozwo�onej po
murzy�skich osiedlach przez handlarzy skupuj�cych albo raczej rabuj�cych ko��
s�oniow�, orzechy kola i kauczuk.
W pasie dzia�a� wojennych wsie p�on�y i �niemieccy" Murzyni gin�li od
ognia angielskich i portugalskich karabin�w maszynowych, nie wiedz�c o tym wcale, �e
stali si� nagie wrogami europejskich metropolii. Angielskie kr��owniki
bombardowa�y wybrze�e od Mozambiku po Zanzibar, obrzucaj�c szrapnelami
niewidzialne osiedla w promieniu dzia�ania swych baterii.
To by�a wojna.
Nagle zjawiaj�ce si� ekspedycje bra�y rekruta i odchodzi�y, a uprzedzone
g�osem tam-tam�w s�siednie wsie wyludnia�y si� jak po zarazie i za kar�
p�on�y r�wnie�.
To te� by�a wojna.
W�adze wyda�y zakaz posiadania broni palnej przez tubylc�w, skazuj�c plemiona
my�liwskie na g��d, i wiesza�y opornych wraz z tymi, kt�rzy nie wiedzieli w
og�le, o co chodzi, bo nie dosz�y ich rozkazy gubernator�w.
Dawniej czarni padali z wycie�czenia i od �pi�czki w bagnach poto-poto i w
suchych brusach, nios�c na g�owach bele bawe�ny i worki ry�u; teraz umierali w ten
sam spos�b, transportuj�c amunicj� lub �cinaj�c drzewa do bu-owy dr�g
strategicznych.
I to by�a r�nica mi�dzy pokojem a wojn� bia�ych.
Doktor Knoll wiedziaďż˝ o tych sprawach dostatecznie wiele, aby niczemu siďż˝ juďż˝ nie
dziwi�. Zacisn�wszy szcz�ki patrzy� na wyludnione d�id�i i porastaj�ce
d�ungl� luandy
6
. Milcz�c, skinieniem r�ki zarz�dza� kr�tkie postoje, podczas
kt�rych Lapto gotowa� posi�ki, po czym ruszali dalej.
Wreszcie po dwudziestu czterech godzinach marszu ukaza�a si� rzeka i tu po raz
pierwszy zdziwienie odbi�o si� na twarzy kapitana: znad brzegu unosi� si� dym;
wio�larze, kt�rzy przybyli z biegaczem Bambara, oczekiwali przy roz�o�onym
ognisku.
Wiedzieli, �e kto� przyb�dzie.
Knoll nie m�g� z nich wyci�gn�� nic wi�cej: u�miechali si� uprzejmie i
powtarzali w k�ko to jedno zdanie.
— Skďż˝d macie drugďż˝ pirogďż˝? — zapytaďż˝, widzďż˝c dwie ďż˝odzie z��czone
lekkim bambusowym pomostem, na kt�rym przygotowali dla niego rodzaj namiotu z
plecionych seko.
Tu sprawa wyja�ni�a si� wreszcie: przygotowanie drugiej �odzi i nadbud�wki
poleciďż˝ czarnym tam-tam ze wschodu.
M'Baya — pomyďż˝laďż˝ doktor.
— Czy wiecie, ďż˝e Bambara umarďż˝? — zagadn�� gďż˝oďż˝no.
Wiedzieli. �miali si�, uderzaj�c d�o�mi po udach, z uciechy, �e bia�y
6
L u a n d a — pole uprawne, plantacja
wabuana
7
zada� im to pytanie: przyjemnie jest zwr�ci� na siebie uwag� bia�ego.
Kno�l postanowi� p�yn�� natychmiast i pirogi zepchni�te na m�tn�,
brunatn� od cuchn�cego i�u wod� ruszy�y pod pr�d przewijaj�cy si� leniwie
szerokim korytem.
Pagaje uderza�y w takt jednostajnej, czterotonowej melodii, kt�r� nucili
wio�larze.
Belongi — musala, oli!
Ben — da! Ben — da!
Imene musala, oh!
Ben — da! Ben — da!
Mafuta musala,
Belongi musala,
Ben — da! Ben — da!
Ben - da! Ben - da!
8
U brzeg�w, w ciep�ym b�ocie le�a�y wielkie krokodyle jak nieruchome pniaki.
Czasem za nieoczekiwanym zakr�tem ukazywa�y si� z daleka niezgrabne, wystaj�ce
z wody cielska hipopotam�w i znika�y z zadziwiaj�c� szybko�ci�, tworz�c na
powierzchni rzeki szeroko rozchodz�ce si� kr�gi. W d�ungli galopowa�y �yrafy,
post�kiwa�y wracaj�ce od wodopoj�w nosoro�ce, naszczekiwa�y ma�py. Raz
w grupie krzak�w i trzcin zakot�owa�o si� co� straszliwie i wypad�a , stamt�d
pantera unosz�c w paszczy drobne jakie� stworzonko.
Potem zn�w las zagarn�� rzek�, zwisaj�c z obu jej stron nisko nad wod�,
jakby chciaďż˝ siďż˝ w niej przejrzeďż˝. Miliony drzew o grubych, prostych,
nieprawdopodobnie wysokich pniach zdawa�y si� podpiera� niebo, po kt�rym
pe�z�y leniwe bia�e ob�oki tak nasycone blaskiem, �e a� oczy bola�y, gdy
si� na nie patrzy�o.
Drzewa i drzewa. Przygniataj�ca kolumnada bez ko�ca, monotonna a� do zawrotu
g�owy, nape�niona dusznym, oran�eryjnym roztworem wyziew�w bujnej
ro�linno�ci w paruj�cej wilgoci bagna.
Powietrze, ci�kie i nieruchome jak �pi�ce jezioro, nie drga�o ani na centymetr.
G�os zamiera� w nim, nie mog�c poruszy� tej g�stej, lepkiej substancji, kt�r�
trzeba by�o oddycha�.
Mija�y godziny. Pagaje wci�� jednakowo przegarnia�y wod� u burt �odzi.
S�o�ce stan�o w zenicie, pochyli�o si� ku zachodowi i uton�o za �cian�
puszczy.
ďż˝Ben — da! Ben — da!" skandowali wioďż˝larze.
Chmary bole�nie k�uj�cych, natr�tnych mut-mut cieniutko j�cza�y nad
g�ow� Knolla. Spod li�ci, z sitowia, z cienia wylecia�y moskity. Na dziobach �odzi
zatli�y si� suszone huby, kt�rych ostry dym spowi� pirogi i wl�k� si� za nimi
jak b��kitny welon.
Zapad� kr�tki zmrok, szybko przechodz�cy w zupe�n� ciemno��, a wraz z
nim milk�y g�osy dnia, by ust�pi� miejsca niepokoj�cym, tajemniczym szmerom
7
.
W a b u a n a
— pan.
8
* Okrzyk ďż˝Ben — da!" powtarza siďż˝ niemal przy kaďż˝dej pracy, ktďż˝rej towarzyszy zazwyczaj ďż˝piew
Murzyn�w. W wi�kszo�ci narzeczy Bantu znaczy on tyle, co �ci�gnij" lub �pchaj".
podzwrotnikowej nocy.
Co� zaszele�ci�o w krzewach, poruszy�y si� li�cie nadbrze�nych
zaro�li, zatrzeszcza�y ga��zie. Mroki o�y�y, pobieg�y, wyjrza�y z
brzeg�w, zaszepta�y. . Nagle usta�o skandowanie pagaj�w.
Knoll ockn�� si� z ogarniaj�cej go drzemki, spojrza� na czarn� rzek� i na
nieruchomych, zastyg�ych w oczekiwaniu wio�larzy.
Kto� z lewej �odzi zawo�a�:
�Anise!"
�N'in je"
9
odezwa�o si� z brzegu, po czym umilk�o wszystko, a cienie znik�y.
Pagaje zgodnym ruchem zagarn�li wod�.
Ben — da! Ben — da!...
Mog�o si� zdawa�, �e nic nie zasz�o. Mo�na by�o zw�tpi� w
rzeczywisto�� i uzna� j� za majak podnieconej gor�czk� wyobra�ni. Doktor
nie by� pewien, czy naprawd� co� s�ysza�.
To zapewne przemďż˝wiďż˝ duch mroku — snuďż˝o mu siďż˝ po rozpalonej gďż˝owie. —
Istota mroku... istota...
Wychyla�a si� z ciemno�ci, nieodgadniona, ciemna jak one, kusz�ca. Wzywa�a
go.
Trzeba wylďż˝dowaďż˝ — pomyďż˝laďż˝. — Do licha, mam gorďż˝czkďż˝.
Zakr�t. Pr�d spycha �odzie pod prawy brzeg.
ďż˝Ben — da! Ben — da!" jak przez watďż˝ w uszach.
A przecie� tam na lewo wyra�nie s�ycha� ciche st�pania.
O sto metr�w? Niemo�liwe! Zn�w zakr�t.
Trzeba wylďż˝dowaďż˝ — myďż˝li kapitan. — Za tďż˝ kďż˝odďż˝. Za tďż˝ kďż˝pkďż˝
krzak�w. Nie: za nast�pnym zakr�tem.
Ciemno�� poch�ania wszystko. Na brzegu za� czai si� tajemnica.
Cicho. Pirogi sun� po g�adkiej, czarnej wodzie.
I nagle spoza trzcin kryj�cych p�ytk� zatok� bucha rozsadzaj�cy cisz�
wrzask, zgie�k, tumult!
P�on� ognie. W ich blasku wida� nisko przykucni�te chaty z trawy i rozwieszone
sieci. A mi�dzy nimi t�um czarnych, wrzeszcz�cy, wyrzucaj�cy w g�r� d�ugie
ramiona, potrz�saj�cy oszczepami, miotaj�cy si� w paroksyzmie sza�u, rado�ci,
strachu, gniewu czy mo�e rozpaczy, kt� to odgadnie?
Doktor Knoll staje przed swym namiotem na bambusowym pomo�cie i milczy
wskazuj�c wyci�gni�t� r�k� brzeg.
Dzioby z��czonych cz�en zarywaj� si� w mi�kki i�.
Wtedy wszystko zamiera w bezruchu. Nawet ogieďż˝ zdaje siďż˝ przygasaďż˝, a wielki
w�dz m'putu w nocy wychodzi z rzeki, w�a�nie tak, jak o tym m�wi�y dawne
przepowiednie.
Wal� si� przed nim na twarz, zakrywaj� d�o�mi oczy, p�acz� ze
wzruszenia. A on idzie z r�k� wzniesion�, jak sta�, kiedy go ujrzeli w mroku.
9
A 1 1 i s e — przyjazny okrzyk, wyraďż˝ajďż˝cy pozdrowienie lub powitanie.
N ' i n j e
— dosďż˝ownie:
widzďż˝ was (rozumiem).
Ko�o zacie�nia si�, drga, pulsuje. Coraz spieszniej, coraz g�ciej dudni�
b�bny pod d�o�mi czarownik�w, odpowiadaj�c na ka�dy spos�b uderzenia
inaczej. Coraz wy�ej podnosi si� nosowy falset balafon�w, coraz ostrzej, g��biej
rani� piszcza�ki i flety. �elazne kastaniety przywi�zane skrzy�owanymi
�a�cuszkami do d�oni pop�dzaj� rytm, przesadzaj� takt, dwa takty, wpadaj�
we� znowu, cwa�uj� obok, zostaj� na chwil� w tyle i zn�w klaskaj�
d�wi�cznie, podkre�laj�c dumm-damm! tam-tam�w.
Muzyka przenika do cia�, t�tni w nerwach i zmusza do ta�ca.
ďż˝Oh! — Oh! — Oh! — Oh!" wyrywa siďż˝ z tďż˝umu i po kaďż˝dym okrzyku maleje
�rednica kr�gu.
P�on�ce, nabieg�e krwi� oczy przylepione spojrzeniem do cia� miotanych
konwulsjami ta�ca. Szybkie, spazmatyczne oddechy. Spocone, wilgotne ramiona i
l�d�wie, grzbiety, brzuchy, boki, st�oczone, przylegaj�ce ciasno do siebie. Ostra,
doprowadzaj�ca do zawrotu g�owy wo� t�umu czarnych. Rozsadzone nozdrza,
b�yskaj�ce z�by, migoty blasku ognia na spr�onych mi�niach. Rytm pulsuj�cej
krwi, g�stej, gor�cej, lepkiej.
�Oh! - Oh!"
Pr�dzej! Pr�dzej! Stopy przebieraj� w miejscu, grzebi� w piasku, drgaj�,
wybiegaj� naprz�d wyrywaj�c nowych tancerzy z kr�gu widz�w. Potem, szeroko
rozstawione, wrastaj� w ziemi�. Rozko�ysane kolana porywaj� za sob� uda, biodra,
brzuch. G�owy nieruchomiej�; tylko wysuni�te szcz�ki k�api� l�ni�cymi
z�bami, p�ki nie zatn� si� w histerycznym skurczu.
Wtedy zaczyna ta�czy� sam korpus. Zdaje si� nie mie� ko�ci: wije si� jak
w��, kurczy si� i rozkurcza, rzuca si� na boki, skr�ca si� jak przydeptany robak,
szaleje.
Nagle porwane tym szale�stwem ramiona wylatuj� w przestrze�. S� wsz�dzie;
uwielokrotniajďż˝ siďż˝, podskakujďż˝, uciekajďż˝, goniďż˝ siďż˝ nawzajem i omijajďż˝; sďż˝
raz nad g�ow�, raz mi�dzy kolanami, kr��� doko�a bioder, lec� w g�r�,
ginďż˝ gdzieďż˝ i odnajdujďż˝ siďż˝ znowu.
W gard�ach gotuje si�, rz�zi, ro�nie wrzask zduszony skurczem krtani.
Szale�stwo cwa�uje po �y�ach, rozsadza serca, huraganem wali przez m�zgi, a
doko�a pop�dzaj�, goni�, nagl� tam-tamy i piszcza�ki.
�Oh! - Oh! - Oh! Oh!"
Nie mo�na przez d�u�szy czas bezkarnie tego s�ucha� i patrze� na to
stoj�c z r�koma opartymi na zgi�tych kolanach, je�li cho� raz podda�o si�
dobrowolnie dzia�aniu magii. Szale�stwo jest zara�liwe: wdziera si� przemoc� do
nerw�w, opanowuje umys�, przenika do krwi i zagarnia w sw� w�adz� instynkt.
Knoll wiedzia� o tym, ale nie znalaz� do�� si�, aby si� broni�: patrzy�.
Z wolna, w miar� jak rytm ta�ca opanowywa� jego odruchy, traci� poczucie
rzeczywisto�ci. Zapomnia�, sk�d si� tu wzi�� i kim jest. W g�owie mia�
pustk� hucz�c� tylko falami d�wi�k�w, kt�re przelewa�y mu si� przez
m�zg coraz pot�niejszym, nieodpartym pragnieniem rytmicznego ruchu, w oczach za�
sk��biony obraz p�omieni ognisk, czarnych drgaj�cych cia�, rozlatanych r�k i
n�g, kt�re p�yn�y kipi�cym wirem.
W jakim� b�ysku chwilowego ocknienia us�ysza� sw�j w�asny krzyk i
zda� sobie spraw�, �e bierze udzia� w tej orgii, ale to przera�aj�ce wra�enie
rozp�yn�o si� natychmiast w nowej fali szale�stwa.
By� z��czony pot�nym pr�dem z czered� op�tanych Murzyn�w.
Uleg� mu i teraz, gdy ju� w to zosta� wci�gni�ty, jego umys� ogarn�� mrok
zapomnienia. Mi�nie dzia�a�y bez woli, z gard�a dobywa� si� ryk, a w piersi
wstawa� pierwotny, rozpieraj�cy �ebra spazm szcz�liwej, wyzwolonej bestii.
Musia� teraz ta�czy� i krzycze�. Nie m�g�. nie mia� si�y wy�ama�
si� z magicznego rytmu, kt�ry opanowa� go ca�kowicie, zamkn�� si�
doko�a niego, sparali�owa� mu wol� i w�adz� na sob� samym. Czu� tylko
pierwotn� potrzeb� uniesienia, ekstazy, sza�u. Zapad� w mrok, zanurzy� si� w
t� otch�a� i trwa� w niej a� do zupe�nego omdlenia.
*
Obudzi� si� z g�ow� ci�k� i hukiem tysi�ca m�ot�w w uszach. By�
na p� �ywy z wyczerpania i z trudem stara� si� skleci� rozbite my�li, kt�re
snu�y si� w tumanach ob��dnego czadu. Jak przez g�st� mg�� widzia�
siedz�ce doko�a postacie i rozmawia� z nimi jak we �nie, pij�c cotha
10
, aby siďż˝
otrze�wi�.
Nigdy potem nie by� zupe�nie pewien, czy to nie by� tylko m�cz�cy,
dziwaczny sen. Nigdy nie zdo�a� sobie przypomnie�, jak dalece zaanga�owa�
sw�j honor w te sprawy, ile obieca� wodzom Bantu i czy rzeczywi�cie przyzna�, �e
jest tym, kt�rego oczekuj�.
Wielka Rada W�adc�w, w kt�rej bra� udzia�, stanowi�a w jego
wspomnieniach zako�czenie czego� potwornego, co dzia�o si� przedtem. Wynika�a
st�d konieczno�� pewnych przyrzecze�, przyj�cia na siebie zobowi�za� i
natychmiastowego dzia�ania.
Wszystko to w umy�le doktora pozostawi�o tylko m�tny, za�miony obraz
oderwanych sytuacji, s��w i niedom�wie�, kt�re ��czy�y si� -ci�gle z
imieniem M'Bai; nabieraj�c przez to samo szczeg�lnego znaczenia.
Nie chodzi�o tu o zwyk�y hazard, w kt�rym mo�na straci� �ycie, lecz raczej
o przedsi�wzi�cie gro��ce utrat� honoru. W�a�ciwie nic nie zmusza�o
Knolla do wdawania si� w t� awantur�: ryzyko (ryzyko honoru, a nie �ycia) by�o
tego rodzaju, �e dzielny cz�owiek m�g� go nie podejmowa�, nie nara�aj�c
si� przy tym na zarzut tch�rzostwa.
Pami�� Knolla z ca�� jasno�ci� si�ga�a dopiero chwili, w kt�rej
nast�pi� nag�y pop�och po pierwszych strza�ach z angielskiej szalupy.
Dwa pociski ma�ego dzia�a rozerwa�y si� nad chatami wioski, po czym
zapanowa�a kr�tka chwila milcz�cego zdumienia, aby rozpa�� si� w nag�ym
wrzasku trwogi.
Od strony rzeki d�ugimi seriami krztusi� si� karabin maszynowy, cykn�y w
piasek kule i posypa�y si� z krzak�w li�cie. Chmara ludzi wyroi�a si� z chat, z
zaro�li, spomi�dzy drzew. Biegali krzycz�c i padali na ziemi� brocz�c krwi�.
Potem w nieopisanym pop�ochu uciekli w g��b puszczy skacz�c jak ma�py,
10
Cotha — gorzki wywar zawierajďż˝cy kokainďż˝.
czepiaj�c si� zwisaj�cych lian i nurkuj�c w trawie.
U dogasaj�cego ogniska zosta� tylko Knoll, sam jeden. Wie� pali�a si� w
�wietle poranka i dudni� bas dzia�ka z szalupy.
Nieco p�niej doktor zobaczy� mundur angielskiego oficera na tle nisko �ciel�cych
si� dym�w pogorzeliska i wreszcie zacz�� my�le� i rozumowa� normalnie.
Na obron� by�o za p�no; oddzia� wojsk angielskich min�� zgliszcza wioski
przecinaj�c odwr�t, a dwaj oficerowie zbli�ali si� do Knolla z kr�tkimi karabinami
w r�ku. Zreszt� by� tak rozbity fizycznie, �e nie m�g�by ani stawi�
jakiegokolwiek oporu, ani te� pr�bowa� uciec.
Wsta� wi�c tylko i z truciem trzymaj�c si� na nogach oczekiwa� na
zdumionych tym spotkaniem Anglik�w.
Potem, odm�wiwszy stanowczo wszelkich wyja�nie� co do przyczyn, jakie go tu
sprowadzi�y, o�wiadczy�, �e jest niemieckim lekarzem wojskowym i wymieni�
swoje nazwisko. Pozwoli� zaprowadzi� si� do szalupy i usn�� natychmiast, gdy
tylko pozwolono mu si� po�o�y�.
By� tak ot�pia�y i zrezygnowany, �e nawet nie pomy�la� o tym, jakie skutki
dla niego i dla dalszych los�w grupy operacyjnej, do kt�rej go wys�ano, b�dzie
mia� fakt wzi�cia go do niewoli. Dopiero o wiele p�niej zacz�� si�
zastanawia� nad swoj� odpowiedzialno�ci� za to, co si� sta�o.
W�wczas zn�w dozna� uczucia rozdwojenia; zn�w u�wiadomi� sobie
konflikt pomi�dzy tym, do czego zmierza�o jego przeznaczenie, a tym, co narzuca�a mu
przynale�no�� rasowa i kulturalna. Przewidywa�, �e nadejdzie chwila, w kt�rej
b�dzie musia� wybra� mi�dzy tymi dwoma czynnikami, zwi�zuj�c si� na
zawsze z jednym z nich. Wiedzia�, �e ten wyb�r b�dzie oznacza� zerwanie ze
�wiatem bia�ych albo wyrzeczenie si� poci�gaj�cych marze� i plan�w wraz z
utrat� w�asnej godno�ci i wiary w siebie, w swoj� warto��, w sw�j honor, w
cel �ycia.
3
Wczesny pa�dziernikowy zmierzch zapada� nad prostymi ulicami przedmie�cia i
g�stnia� szybko, zatapiaj�c w ch�odnym, szarym b��kicie ostatnie,
jednopi�trowe domki z czerwonej ceg�y. Dalej czernia�a brama z �elaznych
pr�t�w i ogrodzenie z kolczastego drutu okalaj�ce wielk� przestrze� warsztat�w,
stoczni, sk�ad�w i hangar�w. Przy bramie �wieci�a samotna ��ta
�ar�wka, a md�y blask przes�cza� si� z okna wartowni, wy�awiaj�c z cienia
czteroramienny ko�owr�t przej�cia.
Jeszcze dalej, za kolczastym drutem, stercza� wysoki, dymi�cy obficie komin z
czerwonym punkcikiem ostrzegawczej lampki na szczycie i zdawa� si� patrze� z g�ry
na wygi�te dachy fabrycznych hal, dudni�cych st�umionym �omotem i zgie�kiem
udr�czonego metalu, na szeregi �le o�wietlonych okien z ma�ymi, okopconymi
szybkami, na d�ugie budynki biur i pracowni.
Na bocznicy kolejowej o po�yskliwych wypolerowanych szynach sta�y wagony
towarowe ziej�ce pustk� spoza rozsuni�tych drzwi i cichutko sycza� stary parow�z,
oboj�tnie patrz�c karbidowymi reflektorami na zawalon� pakami ramp�.
Gdzie� w mroku poj�kiwa� arkusz zardzewia�ej falistej blachy, wyrwany
wiatrem ze �ciany baraku. Migota�y rz�dy lamp na drewnianych s�upach.
Wtem nad jedn� z hal warsztatowych ukaza� si� wykrzyknik bia�ej pary i
rozleg� si� ryk syreny. Trwa� d�ugo, a potem zgas� nagle, zostawiaj�c po sobie
d�wi�cz�cy w uszach odg�os, niby �lad rozwiewaj�cy si� w st�umionym
zgie�ku pracy.
Nic si� jednak nie zmieni�o za kolczastym drutem. Jak przedtem sycza� parow�z,
j�cza� p�at blachy i jednostajnym stukiem, zgrzytem i warczeniem skar�y� si�
metal w zamkni�tych wn�trzach warsztat�w. Sygna� nie by� przeznaczony dla
robotnik�w zza ogrodzenia: wzywa� drug� zmian� roboczych brygad z miasta.
Tymczasem ulica mi�dzy ceglanymi domkami by�a nadal prawie pusta. Tylko jeden
cz�owiek szed� spiesznie w stron� �elaznej bramy, dopalaj�c po drodze papierosa.
Rzuci� go przed wej�ciem i starannie zadepta� �arz�c� si� iskr�.
Nie by� robotnikiem. W md�ym �wietle wartowni ukaza�a si� jego wysoka,
niezwykle chuda postaďż˝ w mundurze oficerskim z naszywkami lekarza.
Stoj�cy na posterunku �o�nierz sprawdzi� przepustk�:
�Kapitan dr Henryk Knoll ma prawo wst�pu na teren warsztat�w o ka�dej porze.
Podpis. Piecz��. Data: 10 VIII 1917".
,,W porz�dku" zasalutowa� wartownik.
Doktor Knoll min�� bram� i skierowa� si� w g��b zabudowa�, w t�
stron�, gdzie u skraju lotniska sta�y jeden obok drugiego wielkie, rozkraczone doki stoczni
sterowcowych i stercza�y p�kate czopy ukrytych pod ziemi� zbiornik�w wodoru
okolone barierďż˝.
Na wszystkich budynkach czernia�y napisy: �Palenie surowo wzbronione. Ostro�nie
z ogniem".
Doktor Knoll otworzy� drzwiczki jednego z hangar�w i wszed� do �rodka.
Mimo zapalonych lamp panowa� tam p�mrok, w kt�rym trudno by�o zrazu
rozr�ni� cokolwiek.
Doktor stan�� za progiem i rozejrza� si�.
Na �rodku hali monta�owej, wype�niaj�c w trzech czwartych jej wn�trze,
sta� na niskich platformach olbrzymi szkielet sterowca. Jego pot�ny kil d�ugo�ci
dwustu metr�w wygl�da� jak most wisz�cy o tr�jk�tnej podstawie. Biegn�cy
przez jego �rodek pok�ad z blachy aluminiowej pot�gowa� jeszcze to wra�enie.
Po obu stronach, przytulone do spodu olbrzyma, wisia�y cztery gondole jak wielkie
torpedy l�ni�ce �wie�ym lakierem. Ich luki wyj�ciowe ��czy�y si� z
pomostem kilku w�skimi trapami, obok kt�rych zaczyna�y si� klatki drabin do
g�rnej platformy.
Pi�ta, nieco wi�ksza gondola, stanowi�ca zako�czenie kr�gos�upa ca�ej
konstrukcji, kry�a si� tu� pod ruf� sterowca i po��czona by�a z kabin�
r�cznego mechanizmu sterowego umieszczon� wewn�trz pionowego statecznika.
Z ka�dej gondoli szczerzy� zagi�te w d� wyloty rur wydechowych
dwustuczterdziestokonny silnik i czernia�o z ty�u nieruchome �mig�o.
Tylko wielka gondola nawigacyjna nie by�a zaopatrzona w motor. Przez jej
po�yskuj�ce szyby wida� by�o; ko�o sterowe i tablice przyrz�d�w oraz
zasuwane drzwi ma�ych kajut w tyle. Pod spodem stercza� guz amortyzatora z brzuchatym
pneumatykiem ko�a do po�owy ukrytego wewn�trz.
Nad kilem, wspieraj�c si� na nim jak na pot�nym d�wigarze, a� pod wysoki jak
w katedrze strop doku wyrasta�a dwudziestoczterok�tna konstrukcja kad�uba:
szesna�cie kom�r gazowych og�lnej obj�to�ci sze��dziesi�t osiem i p�
tysi�ca metr�w sze�ciennych.
Na sp�aszczonym grzbiecie potwora, w obramowaniu niskich galeryjek, le�a�y
g�rne platformy obronne z czterema obrotnicami do karabin�w maszynowych.
Tu i �wdzie, poprzyczepiani do rur i �ci�gien stalowych powietrznego okr�tu jak
muchy do wielkiego kosza, pracowali ludzie. Spawacze w ciemnych okularach wodzili po
�ebrach sterowca ��d�ami p�on�cego tlenu; nitownicy opukiwali z��cza
m�otkami; �lusarze wyg�adzali szwy; monterzy dokr�cali gwinty, regulowali
�ci�gacze i zabezpieczali sworznie, na kt�rych p�niej werkmistrze zawieszali
tr�jk�tne blaszki z wyci�ni�t� dat� i rozpoznawczym znakiem brygady roboczej.
Wsz�dzie �wieci�y przeno�ne lampy na d�ugich kablach. Wsz�dzie kr�cili
si� mechanicy, stolarze, tapicerzy, szwaczki, malarki, kowale, �lusarze, spawacze.
Przesuwali si� w dole i w g�rze wzd�u� rusztowania otaczaj�cego sterowiec z obu
stron, zawisali wewn�trz na d�wigarach i zastrza�ach, pracowali pod kilem, wychylali
si� z luk�w gondoli, biegali po pomostach, kr��yli na g�rnych platformach z
b��dnymi ognikami �ar�wek u pasa jak �wi�toja�skie robaczki.
Pod ich r�kami olbrzymim szkieletem balonu zdawa� si� wstrz�sa� dreszcz.
Skrzyp, jazgot, zgrzyt �elaza, chrobot duralu, j�kliwy werbel m�otk�w, st�kanie
nitowanych z��czy, syk p�on�cego tlenu, wypryski ognia, iskry, ci�ki kurz
opi�k�w, pisk wierc�cych �widr�w i gwar g�os�w bij�cy pod wysoki strop!
Zgie�k szybkiej, gor�czkowej pracy.
Knoll sta� i patrzy� w g�r�. Zaledwie m�g� uwierzy�, �e ten kolos ju�
wkr�tce zdo�a unie�� si� w powietrze, aby po�eglowa� w dalek� drog� na
po�udnie. My�la�, co zastanie u celu tej wyprawy: czy go tam jeszcze oczekuj�? Nie
w sztabie Czarnego Korpusu, lecz w niezliczonych wioskach murzy�skich, nad brzegami
niedost�pnych rzek, w�r�d puszczy, na plantacjach, w kopalniach, w miastach i w
portach, gdzie rozprzestrzenia�y si� jego dawne wp�ywy i gdzie pozostawi�
zaufanych ludzi.
Wtem z zamy�lenia wyrwa� go czyj� bliski g�os.
— Dobry wieczďż˝r, doktorze. Dobrze, ďż˝e pan przyszedďż˝ teraz. Za kwadrans bďż˝dzie
przerwa.
Knoll u�cisn�� szeroko rozwart� d�o�.
— Dobry wieczďż˝r, komendancie.
Komandor podporucznik Eckholt wydaďż˝ mu siďż˝ niezwykle poruszony. Jego twarz o
regularnych, m�skich rysach i ciemnoszarych oczach rozja�nia� u�miech. Doktor
u�miechn�� si� tak�e.
— Zdaje mi siďż˝, ďż˝e otrzymaďż˝ pan jak�� pomyďż˝lnďż˝ wiadomo�� —
powiedziaďż˝.
Eckholt twierdz�co skin�� g�ow�.
— Zgadďż˝ pan: przyszďż˝a moja nominacja. Knoll ucieszyďż˝ siďż˝ szczerze.
— Gratulujďż˝ — powiedziaďż˝. — Serdecznie gratulujďż˝! Komendant uj�� go pod
rami�. Sta� si� rozmowny jak nigdy przedtem; niemal wylewny. M�wi�
oczywi�cie o sterowcu, kt�rym ju� na pewno mia� dowodzi�. Oblicza�, co
jeszcze pozosta�o do wykonania i jak d�ugo potrwaj� roboty wyko�czeniowe.
Szkielet mia� by� got�w ostatecznie za tydzie�. Balonety le�a�y ju� w
magazynie stoczni, a ich zawieszenie w komorach gazowych mog�o nast�pi� w ci�gu
trzech zmian roboczych jednej doby. Potem obci�gni�cie, sklejenie i zamocowanie
pow�oki zewn�trznej. Wreszcie nape�nienie balonet�w gazem, pr�by na
szczelno�� i loty pr�bne.
— To nie powinno potrwaďż˝ dďż˝uďż˝ej niďż˝ trzy tygodnie — oďż˝wiadczyďż˝. — Za
miesi�c b�dziemy ju� w drodze.
Od samego pocz�tku mia� wielk� ochot� wzi�� udzia� w tej wyprawie;
c� dopiero ni� dowodzi�! �mia�o�� przedsi�wzi�cia zapala�a jego
wyobra�ni�: osiem tysi�cy kilometr�w lotu, ponad trzy doby w powietrzu! W
por�wnaniu z takim rejsem wypady bombowe nad Londyn zaiste mog�y si� wyda�
zwyk�� przeja�d�k�.
— Gdy droga zostanie przez nas utorowana, naczelne dowďż˝dztwo z pewnoďż˝ciďż˝
wyďż˝le dalszďż˝ pomoc — myďż˝laďż˝ gďż˝oďż˝no. — To moďż˝e odwrďż˝ciďż˝ sytuacjďż˝
w Afryce. Odsiecz z Niemiec drog� powietrzn�! Wyobra�am sobie, jakie miny zrobi�
Anglicy, gdy pewnego pi�knego dnia Czarny Korpus ruszy do generalnego natarcia, a potem
wkroczy na ich w�asne terytoria !
Doktor s�ucha� w milczeniu. Wydawa� si� roztargniony czy te�
pogr��ony we w�asnych my�lach.
— Nie podziela pan mego... hm... zapaďż˝u — zauwaďż˝yďż˝ Eckholt — czy teďż˝ jest
pan dzi� szczeg�lnie opanowany? Przecie� to pa�skie dzie�o ta wyprawa. Niech
pan siďż˝ nie dziwi, ďż˝e mnie trochďż˝ ponosi — dodaďż˝ spoglďż˝dajďż˝c z ukosa na Knolla.
— Z panem mogďż˝ mďż˝wiďż˝ otwarcie.
— Zupeďż˝nie — potwierdziďż˝ Knoll.
— Widzi pan, wiem, ďż˝e to bďż˝dzie moje ostatnie dowďż˝dztwo w tej wojnie, bo L-59
po wyl�dowaniu w Afryce nigdy wi�cej nie poleci. A jednak, no, nie zamieni�bym si�
z nikim!
— Nie o tym myďż˝laďż˝em — odrzekďż˝ Knoll. — Pan nie wie, nie moďż˝e pan
wiedzie�, jak tam jest. Nie zna pan tych ludzi, kt�rym chc� pom�c, kt�rych
chcia�bym uratowa�. Mo�e nie w�o�y�by pan tyle energii, tyle pracy w t�
sprawďż˝, gdyby pan wiedziaďż˝...
— Przecieďż˝ nasi oficerowie... — zacz�� Eckholt, ale Knoll mu przerwaďż˝:
— Mďż˝wiďż˝ o Murzynach. Zresztďż˝ sam ich pan zobaczy i moďż˝e pan teďż˝ zrozumie,
jaka odpowiedzialno�� ci��y na mnie, na nas — poprawiďż˝ siďż˝.
Eckholt niezbyt jasno pojmowa�, o co mu w�a�ciwie chodzi. Chcia� o co�
zapyta�, ale od�o�y� to na p�niej, bo w�a�nie od strony biura ruchu szed�
ku nim in�ynier Ludwig ze zwojem niebieskiej kalki poci�tej sieci� bia�ych linii i
upstrzonej kolumnami cyfr.
Zacz�li omawia� jakie� sprawy techniczne, kt�re wymaga�y jeszcze
wyja�nie�. Doktor przy��czy� si� do nich i poszli razem wzd�u�
rusztowa� doku, aby obejrze� szczeg�y na miejscu.
Chodzi�o o kabin� we wn�trzu statecznika pionowego. By�a tam klitka z
pok�adem, dwa na trzy metry, zw�aj�ca si� ku g�rze, ale bardzo wysoka.
Mie�ci� si� w niej r�czny mechanizm sterowy na wypadek uszkodzenia
g��wnego steru kardanowego
11
.
Nie zajmowa�o to wiele miejsca i Eckholt ju� dawniej wyrazi� �yczenie, aby
wbudowa� po obu stronach tego pomieszczenia karabiny maszynowe, kt�re znakomicie
mog�yby os�ania� sterowiec z ty�u.
Ludwig dowodzi�, �e nie mo�na tego zrobi�, poniewa� wod�r,
sp�ywaj�cy podczas lotu sterowca z jego powierzchni, w�a�nie doko�a pionowego
statecznika tworzy najbardziej g�st�, �atwo zapaln� strug� op�ywu. Eckholt
natomiast upiera� si� przy swoim ��daniu.
— Angielskie sterďż˝wce majďż˝ karabin maszynowy tak wďż˝aďż˝nie umieszczony.
Dyskutowali przez d�u�szy czas. Pr�bowali rozwi�za� t� spraw� za
pomoc� dodatkowych odwietrznik�w, ale okaza�o si�, �e ich skonstruowanie i
wypr�bowanie zaj�oby jeszcze kilka dni, tak �e wreszcie postanowili nie uzbraja�
kabiny.
— Mam dla pana prezent, doktorze — powiedziaďż˝ potem Eckholt. — Sto
pi��dziesi�t kilogram�w obci��enia i osiem metr�w sze�ciennych
przestrzeni w tej kabinie. Mo�e pan tu sobie za�adowa�, co pan zechce.
To by�a dobra wiadomo��. Knoll natychmiast o�wiadczy�, �e pomie�ci
tam lekkie �rodki opatrunkowe. In�ynier skrzywi� si� niech�tnie.
— Moďż˝na by przecieďż˝ sprzďż˝t wojskowy... Zresztďż˝, jak pan chce.
W tej chwili przera�liwy gwizd syreny obwie�ci� przerw�; druga zmiana
11
S t e r k a r d a n o w y
— koďż˝o sterowe, ktďż˝rego obroty przenoszone sďż˝ za pomocďż˝ kardami,
walu. przegubowego, zwanego tak�e przegubem krzy�owym.
sko�czy�a prac�.
Przez otwarte wrota nap�ywali robotnicy. Mijali si� w przej�ciach i przystaj�c
zamieniali po kilka s��w. Szli po dw�ch i po trzech, jeden za drugim, wspinali si� na
rusztowania i schodki, wje�d�ali windami pod strop, na g�rn� platform�,
rozpe�zali si� po kratownicach, gin�li w ogromie hali jak mr�wki w d�bowej
karpie. Wszyscy byli podobni do siebie, w�a�nie jak mr�wki.
Doktor wraz z Eckholtem wyszli z doku. Ogarn�a ich ciemno�� prze�kni�ta tu i
�wdzie nik�ym �wiat�em �ar�wek ko�ysz�cych si� na wysokich
s�upach w podmuchach wiatru. Szli w milczeniu a� do bramy, gdzie zn�w sprawdzono
ich przepustki.
W d�ugiej, pustej ulicy doktor wyj�� papiero�nic�.
— Nie palďż˝ — powiedziaďż˝ Eckholt, uprzedzajďż˝c jego ruch. — I pan nie bďż˝dzie
m�g� pali� w powietrzu: wod�r.
— Wiem — odrzekďż˝ Knoll.
Jego chuda twarz z zapadni�tymi policzkami zdawa�a si� cofa� w noc i zn�w
wyst�powa�, w miar� jak poci�ga� dym z �arz�cego si� papierosa. Szed�,
lekko pow��cz�c jedn� nog�, nieco przygarbiony, du�y, ko�cisty.
Co on znďż˝w mďż˝wiďż˝ o Murzynach? — usiďż˝owaďż˝ przypomnieďż˝ sobie Eckholt.
— Jakieďż˝ sentymentalne teorie o czďż˝owieczeďż˝stwie czarnych? Wywalanie otwartych
drzwi — wzruszyďż˝ ramionami. — Przecieďż˝ od dawna zniesiono handel niewolnikami.
P�niej, kiedy si� ich ucywilizuje, b�dzie o czym dyskutowa�. Ale dzi�? W czasie
wojny?
Mijali jak�� piekarni�, pod kt�r� ju� teraz tworzy�a si� kolejka bladych,
smutnych kobiet i starc�w w oczekiwaniu na jutrzejszy chleb. Ludzie siedzieli pod murem,
drzemi�c. Niekt�rzy podnosili g�owy na odg�os krok�w i t�po albo nawet wrogo
patrzyli na id�cych oficer�w. Kobiety mia�y przy sobie ma�e dzieci poowijane w
�achmany. Eckholt spojrza� na nie przelotnie.
— Myďż˝lďż˝ — powiedziaďż˝ w zwiďż˝zku z poprzednimi refleksjami — myďż˝lďż˝,
�e ci biedacy s� nam chyba bli�si ni� Murzyni w Tanganice.
Doktor wykonaďż˝ gest zniecierpliwienia.
— Te kobiety — ciďż˝gn�� komandor — posďż˝aďż˝y swoich m��w na front. Ci
starcy oddali ojczy�nie syn�w, a dzieci straci�y ojc�w. Teraz cierpi� g��d.
Ca�e Niemcy s� g�odne, wycie�czone, ociekaj�ce w�asn� krwi�. A
przecie� walcz�. Przecie� zwyci�aj�. Na nas i na tamtych, kt�rym mamy
pom�c, ci��y twardy obowi�zek: zachowa� dla Niemiec ten szmat bogatego kraju;
nie daďż˝ go sobie wydrzeďż˝. Tylko wtedy te ofiary majďż˝ sens. Tylko wtedy warto
przelewa� krew, broni� si�, zwyci�a�. Dla nich, dla tych, kt�rzy zostan�.
Knoll rzuci� niedopa�ek papierosa.
— Widzi pan, tu nie o to chodzi — powiedziaďż˝ wolno. — Zapewne, caďż˝y sens wojny,
o ile ta wojna ma jaki� sens, le�y w przysz�o�ci narodu, w szcz�ciu przysz�ych
pokole�. Ale ja osobi�cie nie wierz� w szcz�cie Niemiec zdobyte takimi �rodkami.
Przypuszczam, �e wi�kszo�� tych g�odnych wd�w i sierot te� przesta�a
ju� dawno w to wierzy�. Zreszt� brak wiary w zwyci�stwo, przepraszam: w lepsz�
przysz�o��, zbli�a ich do moich Murzyn�w. Ale, jak powiedzia�em, nie o to
idzie. Nasi �o�nierze wyruszaj�c na wojn� szli zdobywa� �wiat. Niemcy mia�y
si� sta� w�adc� Europy. Niemcy mia�y do wype�nienia �misj�
kulturaln�", tak g�osi�y odezwy. Teraz nikt w to nie wierzy, ale pozosta�a wiara w
konieczno�� obrony. Walczymy o ca�o�� naszych granic, o prawo do �ycia, o
nasze w�asne miejsce w�r�d narod�w, o to wszystko, co mo�emy straci�. To
stanowi ide�. To mo�e nam da� zwyci�stwo lub honorowy pok�j. To daje si�y do
wytrwania zm�czonym �o�nierzom w okopach i g�odnym kobietom w kraju.
A tam? Czy s�dzi pan, �e Murzyn Bantu poszed�by do kraju Wahidi, aby nad nim
panowa�? Gzy Somalijczycy daliby si� � w�asnej woli wyrzyna� w pie� za
Anglik�w g�ralom z Usambara albo niepodlegli Makonde umieraliby tysi�cami na
febr� za Niemc�w, gdyby ich do tego nie zmuszono? Czy s�dzi pan, �e bodaj jeden na
stu rozumie, o co chodzi? Niech�e mi pan nie m�wi, �e to dla ich dobra. Niech pan nie
wytacza zn�w artylerii nabitej �lepymi �adunkami argument�w o misji kulturalnej.
Kultura? Nasza kultura dla dzikich znad Rowumy? S�dzi pan, �e to dobrodziejstwo? Te
prawa, kt�rych nie rozumiej�, te nowe poj�cia: przest�pca, zbrodniarz, s�d, kara,
wi�zienie i wojna, wojna toczona przez bia�ych przeciw bia�ym r�kami, cia�ami,
krwi� Murzyn�w! Im jest wszystko jedno czy Europejczyk, kt�ry �upi ich kraj,
m�wi po angielsku, po portugalsku czy po niemiecku. Ich szcz�cie, ich lepsza
przysz�o�� le�y w wolno�ci, nie w perka�u po dziesi�� fenig�w metr.
— Aleďż˝ w takim razie... — zacz�� Eckholt oszoďż˝omiony tym potokiem
s��w.
— W takim razie po co ja tam jadďż˝? — przerwaďż˝ doktor. — Widzi pan przecieďż˝:
wiozďż˝ lekarstwa. Jestem lekarzem. Broďż˝, amunicja, te specjalnie skonstruowane lekkie
karabiny maszynowe, te tony pocisk�w to jest �adunek, kt�ry bior�, aby mi wolno
byďż˝o zabraďż˝ ďż˝rodki lekarskie. Broďż˝ i amunicja to sprawa biaďż˝ych. A poza tym —
machn�� rďż˝kďż˝. — Jest tyle, tyle rzeczy poza tym. Zobaczy je pan sam, dojrzeje pan
zapewne. Nie wiem tylko, czy je pan zrozumie, tak jak ja. Czy zechce je pan zrozumieďż˝.
Mijali rynek o�wietlony lepiej od innych ulic i komendant zwolni� kroku. Zaczyna�
m�y� zimny deszczyk zacinany p�nocnym wiatrem. W bramie po drugiej stronie sta�o
kilku �o�nierzy przed afiszem kina. Szumia�y drzewa ogo�ocone ju� z li�ci i w
cieniu przemykali siďż˝ nieliczni przechodnie.
Smutek ubogiego jesiennego wieczora opad� na senne, zm�czone ulice,
wa��sa� si� u zamkni�tych bram i z rzadka o�wietlonych okien. Gdzie� z
s�siedniej przecznicy wyjecha� rz�d wojskowych woz�w turkocz�cych po
nier�wnym bruku. Naprzeciw wolno szed� patrol sprawdzaj�cy legitymacje
szeregowych. W restauracji na rogu rycza� ochryp�y gramofon, nios�o stamt�d
zapachem piwa i przypalonego t�uszczu.
— Zajdďż˝ pan do mnie, doktorze — powiedziaďż˝ Eckholt. — Dopiero dziesiďż˝ta. Mam
w domu butelkďż˝ koniaku i prawdziwďż˝ kawďż˝.
Knoll zgodzi� si�. Przeszli przez �rodek rynku i zanurzyli si� w otch�ani
czarnej bramy.
— To tu — powiedziaďż˝ komandor zatrzymujďż˝c siďż˝ przed drzwiami na pierwszym
piďż˝trze. — Mieszkam sam.
Kiedy usiedli w �wietle lampy przy otwartych drzwiczkach pieca, w kt�rym
p�on�y roz�arzone brykiety, Knoll zn�w zacz�� m�wi�. Nikt, nawet on sam
nie m�g�by powiedzie� z ca�� pewno�ci�, do jakiego stopnia to, co
m�wi�, by�o szczere i ile przebieg�ej gry dyplomatycznej zawiera�o. W ka�dym
razie mia� si� na baczno�ci, aby nie powiedzie� za wiele: nie mo�na by�o ufa�
biaďż˝ym — oto do jakiego wniosku doszedďż˝ po ďż˝atach pobytu wďż˝rďż˝d Murzynďż˝w i
po miesi�cach obecno�ci w Niemczech.
— Nie, nie jestem rewolucjonistďż˝ — mďż˝wiďż˝, t— Nie nale�� do ďż˝adnej partii.
Jestem tylko lekarzem, wojskowym lekarzem. By�em d�ugo w koloniach i znam ci�kie
�ycie, jakie tam wiod� nasi osadnicy, kupcy, urz�dnicy. Ale znam r�wnie�
Murzyn�w, mo�e znam ich zbyt dobrze. Mo�e ju� nigdy nie b�d� m�g� na
nich patrze� tak, jak pan spojrzy na nich za pierwszym razem. To wci�ga, niech mi pan
wierzy. Mo�na straci� grunt pod nogami i wtedy zapada si� w g��b, w g��b
wiek�w. Powraca si� przez ca�e tysi�clecia, cofa si� z tak� �atwo�ci�
przez olbrzymi dystans kultury i cywilizacji, b��dzi si� po omacku w czym�
okropnym, jak�e dziwnym i zdumiewaj�cym, i wreszcie odnajduje si� co� znajomego,
co�, co, wiemy, drzema�o w nas zawsze tam, na samym dnie odczu� i wzrusze�. Czy
widzia� pan, czy pan s�ysza� kiedy wyj�cy t�um czarnych w ta�cu doko�a
ogniska? Nie, naturalnie nie m�g� pan tego widzie�. M�j Bo�e, te wspomnienia
za�miewaj� umys�. A mo�e to pa�ski koniak?... Prosit!
— Niech pan mďż˝wi, doktorze. To ciekawe.
— Ciekawe, powiada pan? Zobaczy pan to wszystko, jeďż˝li pan zechce, oczywiďż˝cie.
Nie ka�dy ma na to ochot�, ale pan... Wiem, �e bi� si� pan, jak tylko mo�e bi�
si� cz�owiek, kt�ry wierzy w ide�, i my�l�, �e nie straci� pan tej wiary. To
dobrze. Tylko taki cz�owiek mo�e dowodzi� naszym sterowcem. Ufam, �e
doprowadzi go pan do celu. Potem poka�� panu, co jest do zrobienia, je�li chodzi o
Murzyn�w. Ile mo�na zrobi�, je�eli nie ma si� na widoku wy��cznie perkalu
po dziesi�� fenig�w metr i miedzianego drutu albo ko�ci s�oniowej i kauczuku.
— Cďż˝ moďż˝na zrobiďż˝? — zapytaďż˝ Eckholt.
— Bardzo wiele. Trzeba ich tylko zrozumieďż˝ i zdobyďż˝ ich zaufanie. Kto tego sam nie
widzia� i nie zg��bi�, nigdy nie zdo�a poj��, jak straszne jest �ycie tych
pierwotnych ludzi w bezustannej obawie przed fetyszami, duchami i szatanami, kt�re
wed�ug ich wierze� mog� w ka�dej chwili obr�ci� si� przeciw nim. Je�li
kto� potrafi obali� t� wiar�, je�li zdo�a ich przekona�, �e sam jest
silniejszym fetyszem i ďż˝e nie chce przy tym ich zguby — moďż˝e pozyskaďż˝ ich sobie na
zawsze. Czy pan zdaje sobie spraw� z olbrzymiego wp�ywu, jaki mo�na mie� na ich
umys�y? Pyta pan, co mo�na osi�gn�� tym wp�ywem? Mo�na ich
poprowadzi� do walki o wyzwolenie ca�ej Afryki!
— I pan to zamierza uczyniďż˝? — poddaďż˝ Eckholt. Knoll zawahaďż˝ siďż˝ przez
chwilďż˝.
— Czasami mam na to wielkďż˝ ochotďż˝ — odrzekďż˝ zupeďż˝nie innym tonem, a
Eckholt nie wiedzia�, czy by�a to odpowied� serio, czy ironiczny �art.
W stosunkach z doktorem Knollem doznawa� cz�sto uczucia takiej niepewno�ci.
Ten dziwny cz�owiek nie wypowiada� swoich my�li do ko�ca, i teraz tak�e
pozostawi� go jedynie w�r�d przypuszcze�. Po wyj�ciu doktora kapitan siedzia�
jeszcze przez chwil� i zastanawia� si� nad jego s�owami. Z niedom�wie� Knolla
mo�na by�o wnosi�, �e nie tylko troska o losy Czarnego Korpusu sk�oni�a go do
energicznej akcji na rzecz odsieczy, jakkolwiek tak w�a�nie musia� t� spraw�
przedstawia� w Ministerstwie Wojny. Fakt, �e wbrew wszelkim przeciwno�ciom, w
obecnej jak�e trudnej sytuacji wojennej doprowadzi� do urzeczywistnienia swego
pomys�u, wydawa� si� po prostu niewiarygodny.
Musi tam mieďż˝ kolosalne wpďż˝ywy — pomyďż˝laďż˝ Eckholt. — Chyba nie mniejsze
niďż˝ wďż˝rďż˝d Murzynďż˝w w Afryce — uďż˝miechn�� siďż˝ ubawiony tym
przypuszczeniem.
Straciwszy wcze�nie ojca, kt�ry by� marynarzem, Eckholt jako m�ody
ch�opiec znalaz� si� w szkole marynarki wojennej, ale jej nie uko�czy�. Jego
matka, kobieta zimna ambitna, wysz�a powt�rnie za m�� za bogatego Amerykanina i
niewiele troszczy�a si� o losy syna. Nie zna� jej prawie, gdy� zawsze prowadzi�a
�ycie �wiatowe, a po �mierci pierwszego m�a wyjecha�a do Stan�w
Zjednoczonych.
Ch�opiec, odziedziczywszy po ojcu bujny temperament, nie potrafi� zrazu nagi��
si� do twardych, surowych przepis�w wojskowej dyscypliny i przy pierwszej okazji
uciekďż˝ na morze.
P�ywa� na handlowych statkach holenderskich i angielskich, najpierw jako ch�opiec
okr�towy, nast�pnie za� jako spirant.
W nowym �rodowisku uznaj�cym realne warto�ci wybi� si� szybko.
Zd��y� zazna� g�odu teoretycznej wiedzy fachowej, zanim nadszed� termin jego
s�u�by wojskowej i w czasie jej trwania jako ekstern pozdawa� egzaminy uzyskuj�c
stopieďż˝ oficera rezerwy.
Wtedy przypomniano sobie zas�ugi jego ojca. Zosta� aktywowany i jaki� czas
by� m�odszym oficerem na torpedowcu Floty Ba�tyckiej.
Gdy w roku 1909 zak�ady Zeppelina dostarczy�y marynarce wojennej pierwszy
sterowiec morski LZ-5, Eckholt zosta� na w�asn� pro�b� przeniesiony do
aeronautyki.
Dopiero tu w ca�ej pe�ni okaza� si� w�a�ciwym cz�owiekiem na
w�a�ciwym miejscu. W�asn� zas�ug� zdoby� w ci�gu pi�ciu lat stopie�
komandora podporucznika
12
i pierwsze dowďż˝dztwo, a pďż˝niej, w czasie wojny —
najwy�sze odznaczenia i uznanie, a nawet do�� du�� s�aw�.
Przez ten czas nauczy� si� ostro�no�ci i przyswoi� sobie pewien sceptycyzm w
stosunkach z lud�mi. Traktowa� ich ch�odno, bez szczeg�lnego szacunku i pogardy.
Nie przyja�ni� si� z nikim, by� raczej zamkni�ty w sobie i skryty. Mimo to
�atwo by�o dostrzec jego wielkie umi�owanie zawodu i prosty, nieskomplikowany
patriotyzm.
Knoll, najniezwyklejszy cz�owiek, jakiego spotka� w �yciu, zainteresowa� go
szczeg�lnie swoj� wybitn� indywidualno�ci�, bardziej skomplikowan� ni� u
ludzi, z jakimi dot�d mia� do czynienia. Po��czenie romantyzmu, energii i uporu z
wielk� ambicj� osobist�, o kt�r� Eckholt go podejrzewa�, czyni�y posta�
Knolla poci�gaj�c�.
Komendant odczuwa� dla doktora rodzaj pow�ci�gliwej sympatii z domieszk�
nieufno�ci. Z tego, co wiedzia� o przybyszu ze wschodniej Afryki, mog�o wynika�,
�e by� on tam nie tylko lekarzem wojskowym. Te niejasno�ci i plotki otaczaj�ce jego
posta� budzi�y podejrzenia natury moralnej, co w oczach niemieckiego oficera by�o nie
najlepsz� rekomendacj�. B�d� co b�d� jednak Knoll, pierwszy z ludzi, mia�
niejakie dane, aby przebi� si� przez pancerz oboj�tno�ci Eckholta.
Najbardziej zastanawiaj�c� cech� doktora by�a nadzwyczajna przenikliwo��,
a tak�e zdolno�� osi�gania zamierze�. Posiada� dar zjednywania sobie ludzi, na
kt�rych mu zale�a�o, czego komandor do�wiadczy� ju� zreszt� na sobie.
Jak�e wi�c �atwo ten cz�owiek m�g� opanowywa� mniej sceptyczne natury.
Eckholt trze�wo zapatrywa� si� na sprawy wojny i bynajmniej nie �udzi� si�
co do skuteczno�ci odsieczy, kt�r� mia� dowodzi�. Jego zapa� dla ca�ego
12
S t o p i e ď ż ˝ k o m a n d o r a p o d p o r u c z n i k a
w marynarce wojennej jest
odpowiednikiem stopnia majora w armii l�dowej.
przedsi�wzi�cia powsta� raczej na skutek imponuj�cej �mia�o�ci tej wyprawy,
kt�ra wydawa�a mu si� eksperymentem raczej w dziedzinie technicznej ni�
strategicznej.
Nawet w najszcz�liwszym wypadku zapasy broni i amunicji oraz ca�e wyposa�enie
sterowca nie zdo�a�yby przecie� zapewni� afryka�skiemu korpusowi nic wi�cej
poza nieznaczn� ulg� w jego rozpaczliwym po�o�eniu. O jakiej� akcji zaczepnej, o
odzyskaniu utraconych terytori�w nie mog�o by� mowy i Eckholt nie my�la� o tym
na serio nawet w�wczas, gdy dzieli� si� z Knollem wiadomo�ci� o swojej
nominacji na komendanta.
Chyba �e wypraw takich zorganizowano by kilkadziesi�t. Ale to wydawa�o si�
ma�o prawdopodobne: bombardowanie Londynu i akcja lotnicza na wszystkich frontach
europejskich stwarza�y coraz gwa�towniejsze zapotrzebowanie na ster�wce; zapasy
wyczerpywa�y si� i brak by�o �rodk�w technicznych do prowadzenia wojny tu, w
Europie, tym bardziej wi�c trudno by je by�o znale�� dla kolonii.
C� mog�o zreszt� znaczy� w obecnej sytuacji wojennej �ycie kilkuset
bia�ych oficer�w i kilku tysi�cy Murzyn�w? Jak� warto�� przedstawia�a ta
odleg�a kolonia, jeszcze nie zorganizowana, na wp� tylko podbita, a ca�kowicie
odci�ta od Niemiec przez blokad� nieprzyjacielsk�?
Losy wojny by�y niepewne. Je�li przysz�oby walczy� w obronie ca�o�ci
granic, ka�dy karabin, ka�dy nab�j powinien zosta� w kraju. Je�li za� los
Niemcom da zwyci�stwo, Anglia i tak b�dzie musia�a zwr�ci� opanowane terytoria
w Afryce.
Tym bardziej w�a�nie Eckholt podziwia� zdolno�ci doktora Knolla.
Niejednokrotnie ju� zastanawia� si�, jakich argument�w u�y� ten cz�owiek,
aby postawi� na swoim. Czym zdo�a� przekona� sztab generalny nie licz�cy si�
ani z romantycznymi marzeniami, ani z �yciem jednostek, kiedy gin�y miliony, ani te� z
utrat� pozosta�ego skrawka afryka�skiej ziemi, gdy mo�na by�o straci� ca�e
prowincje w Europie?
Czy�by na decyzj� wp�yn�� mia�y wy��cznie uczucia humanitarne dla
garstki �o�nierzy walcz�cych pod czarno-bia�o-czerwonym sztandarem? Czy sam
fakt, �e zabrak�o im chininy, �e skazani s� na powoln� �mier� w ziej�cych
malari� bagnach, by� wystarczaj�c� przyczyn� tego nowego wysi�ku wielkiej ich
ojczyzny? Czy�by dzia�o si� to wy��cznie dla nich?
Trudno by�o uwierzy� w podobn� mo�liwo��: min�� ju� trzeci rok
wojny i wszyscy mieli do�� czasu, aby zahartowa� serca na kamie�.
Wi�c?
Eckholt nie m�g� znale�� odpowiedzi na te pytania.
Dziwny czďż˝owiek — pomyďż˝laďż˝ o Knollu. — Albo jest zrďż˝cznym szarlatanem,
albo przysz�ym bohaterem.
W rzeczywisto�ci Knoll pr�bowa� i u�ywa� r�nych dr�g, nieraz
ca�kowicie rozbie�nych, aby zapewni� sobie pomoc i wsp�dzia�anie tak�e i tych
czynnik�w, kt�re mog�y doj�� do g�osu w chwili zako�czenia wojny.
Rozmawia� zar�wno z kierownikami stronnictw prorz�dowych, jak z przyw�dcami
opozycji; bywa� nawet potajemnie na zebraniach pewnych ludzi, kt�rzy podlegali
nadzorowi policyjnemu z powodu swych rewolucyjnych przekonaďż˝ i poczynaďż˝.
Przewidywa�, �e na wypadek kl�ski militarnej Niemiec oni odegraj� decyduj�c�
rol�, a w�wczas m�g�by liczy� tylko na ich pomoc i w tym celu prowadzi� z
nimi bardzo poufne uk�ady. Jednak na razie musia� uzyska� zgod� na najbli�sze
plany od naczelnego dow�dztwa, od os�b zgo�a innego pokroju. Osi�gn�� to
drog� do�� okr�n�, za po�rednictwem kilku kapitalist�w i
przemys�owc�w, z kt�rymi ��czy�y go dawne interesy handlowe. Jego plan,
zmodyfikowany najpierw przez rad� zainteresowanych bank�w, a nast�pnie
uzupe�niony przez szefa jednego z departament�w sztabu generalnego, poszed� do
Ministerstwa Kolonii, zosta� tam przepracowany, zanalizowany szczeg�owo i
zatwierdzony, z wieloma zreszt� zastrze�eniami co do sposob�w i mo�liwo�ci jego
wykonania, by wreszcie znale�� si� na biurku Wielkiego Cz�owieka, kt�ry mia�
zadecydowaďż˝ ostatecznie.
Jeszcze przed zapadni�ciem tej decyzji Knoll otrzyma� kopi� tak spreparowanego
projektu. Przeczyta� j� z niejakim zdumieniem, poniewa� z jego w�asnych
pomys��w niewiele tam zosta�o, ale nawet nie pr�bowa� o to si� upomina�.
Okoliczno�ci narzuca�y mu taktyk� ugodow�; nie w�tpi�, �e w
przysz�o�ci b�dzie m�g� j� zmieni�.
Tymczasem na licznych konferencjach zyskaďż˝ sobie opiniďż˝ znawcy czarnych
autochton�w przysz�ego pa�stwa murzy�skiego i terytori�w, kt�re mia�y
wej�� w sk�ad tego nowego tworu polityki kolonialnej Rzeszy.
Wzywano go kolejno do wielu wysokich urz�dnik�w, wys�uchano kilku jego
referat�w, wreszcie polecono mu przemawia� na Radzie Ministr�w.
Konferencje, na kt�rych bywa�, nie dotyczy�y plan�w wojennych i po�rednio
tylko zahacza�y o projekt pomocy dla gin�cego korpusu. M�wi�o si� tam o
kauczuku, o uprawie kawy, bawe�ny, banan�w i kakao, o hodowli byd�a i owiec, o
budowie dr�g komunikacyjnych, o mo�liwo�ciach eksportu przemys�owego z
Niemiec, o ko�ci s�oniowej, o z�ocie...
Potem, gdy ju� zdecydowano si� na wys�anie ekspedycji, wynik�y nowe
trudno�ci: biuro konstrukcyjne stoczni, otrzymawszy przybli�one obliczenia tona�u,
kt�ry mia� by� przetransportowany do Afryki, o�wiadczy�o, �e �aden z
istniej�cych sterowc�w nie ma dostatecznej si�y no�nej do tego celu. Mo�na by
wprawdzie zbudowa� specjalny balon, o wi�kszej pojemno�ci, ale potrwa�oby to co
najmniej kilka miesi�cy.
Knoll nie chcia� czeka�; postanowi� raczej zmniejszy� �adunek.
Wraz z Eckholtem i z dwoma in�ynierami stoczni zacz�� now� kalkulacj�.
Wyniki jej by�y rozpaczliwe: najwi�kszy sterowiec wojenny L-57 bra�
pi��dziesi�t osiem tysi�cy metr�w sze�ciennych gazu, co zapewnia�o mu przy
normalnym uzbrojeniu i pr�dko�ci oko�o dziewi��dziesi�ciu kilometr�w na
godzin� zasi�g niewiele wi�kszy ni� odleg�o�� z Niemiec do Tanganiki. Ale
materia�y p�dne i smary, kt�re nale�a�oby zabra� na ten gigantyczny przelot,
poch�on�yby ca�y ud�wig.
— Trzeba go rozbroiďż˝ — powiedziaďż˝ wďż˝wczas Knoll. Eckholt wzruszyďż˝
ramionami:
— Pierwszy lepszy samolot nieprzyjacielski, ktďż˝ry go spotka w drodze, zaďż˝atwi siďż˝ z
nim w ci�gu dw�ch minut.
Obaj in�ynierowie u�miechn�li si� potakuj�co.
— Moďż˝na jeszcze zdj�� podstawy do aparatďż˝w fotograficznych, wyrzuciďż˝
celowniki do bombardowania i radiostacjďż˝ nadawczďż˝ — zaproponowaďż˝ jeden z nich.
— Razem trzysta kilogramďż˝w — cierpko zauwaďż˝yďż˝ Eckholt. — Doktor Knoll
��da akurat pi��dziesi�t razy tyle.
Problem wydawa� si� nie do rozwi�zania. Knoll jednak nie traci� jeszcze nadziei.
Poruszy� wszystkie spr�yny, odby� kilka nowych konferencji z konstruktorami fabryk
broni samoczynnej i raz uzyskawszy wst�p do ministerstw, nachodzi� uparcie szef�w i
referent�w, kt�rzy bali si� go teraz jak ognia.
Po kilku dniach tych stara� zatelefonowa� do Eckholta, �e chce si� z nim
zobaczy� i rozm�wi� raz jeszcze w sprawie sterowca.
Spotkali siďż˝ w biurze stoczni. Doktor byďż˝ w nastroju optymistycznym.
— Za dwa tygodnie bďż˝dďż˝ miaďż˝ specjalne lekkie karabiny maszynowe —
oďż˝wiadczyďż˝. — Bďż˝dďż˝ waďż˝yďż˝y trzeciďż˝ cz�� tego, co obecnie uďż˝ywane.
B�d� mia� r�wnie� do nich tyle amunicji, ile za��dam.
Eckholt poruszyďż˝ siďż˝ zaciekawiony tďż˝ sprawďż˝.
— No, no! Potrafiďż˝ pan natchn�� wďż˝adze swoim zapaďż˝em — powiedziaďż˝
wolno. — Lekkie karabiny specjalnie dla pana? To juďż˝ jest coďż˝. Widocznie oni tam na
serio my�l� o tej wyprawie.
— Pan tak nie myďż˝li, komandorze? — spytaďż˝ Knoll sucho.
Eckholt natychmiast zmieniďż˝ ton.
— Ja tylko nie dowierzam ministerialnej machinie. Ale skoro pan potrafiďż˝ puďż˝ciďż˝
j� w ruch... Niech pan pos�ucha: g�owi�em, si� sam nad powi�kszeniem si�y
noďż˝nej L-57 i wreszcie... — zawahaďż˝ siďż˝.
— No? — powiedziaďż˝ Knoll zachďż˝cajďż˝co.
— Wreszcie znalazďż˝em.
— Co pan znalazďż˝?
— Rozmawiaďż˝em juďż˝ o tym z dyrekcjďż˝ stoczni. Chodďż˝my, poka�� panu
szkice tego rozwi�zania.
Przeszli razem do biura konstrukcyjnego i Eckholt zacz�� obja�nia�:
— Tu sďż˝ ogďż˝lne rysunki caďż˝ej konstrukcji szkieletu. Jak pan widzi, caďż˝o��
wspiera si� na kilu, podobnie jak konstrukcja okr�tu. Ca�kowita d�ugo�� tego
kilu wynosi sto dziewi��dziesi�t sze�� i p� metra, a �rednica sterowca
dwadzie�cia cztery metry. Przy czternastu komorach gazowych daje to obj�to��
pi��dziesi�t osiem tysi�cy metr�w sze�ciennych gazu. Ot�, po
powierzchownych obliczeniach, kt�re robili�my wczoraj z in�ynierem Ludwigiem,
okaza�o si�, �e b�dzie mo�na bez wielkiego ryzyka przed�u�y� kil o
trzydzie�ci metr�w. Innymi s�owy, mo�liwe jest wstawienie w �rodek szkieletu
dodatkowej cylindrycznej komory o pojemno�ci oko�o jedenastu tysi�cy metr�w
sze�ciennych wodoru. Je�eli do tego dodamy zmian� uzbrojenia i zysk na usuni�ciu
wszelkich niepotrzebnych instrument�w, to w sumie otrzymamy oko�o pi�tnastu
tysi�cy kilogram�w dodatkowego ud�wigu.
Pozostaje teraz jeszcze kwestia materia��w pďż˝dnych — mďż˝wiďż˝ dalej,
powstrzymujďż˝c gestem doktora, ktďż˝ry chciaďż˝ coďż˝ powiedzieďż˝. — Mimo wszystko
nie mogliby�my zabra� dostatecznego ich zapasu na przelot o�miu lub dziewi�ciu
tysi�cy kilometr�w...
— Zmniejszymy ďż˝adunek — zacz�� Knoll, gotďż˝w do ustďż˝pstw.
Eckholt przecz�co poruszy� g�ow�:
— Nie, nie zmniejszymy ďż˝adunku. Nie musimy przecieďż˝ po starcie lecieďż˝ wprost do
Afryki. Mo�emy tu wzi�� tyle benzyny, ile jej potrzeba do przebycia pierwszego etapu
podr�y. Rozporz�dzamy lotniskami w Bu�garii i w Turcji; stamt�d zostaje sze��,
mo�e sze�� i p� tysi�ca kilometr�w.
Doktor zmarszczyďż˝ brwi.
— Przecieďż˝ o tym musiaďż˝ pan wiedzieďż˝ i przedtem. Wiďż˝c dlaczego... Czy dopiero
teraz przysz�o to panu do g�owy?
Eckholt zaprzeczy�. Od pocz�tku my�la� o jakim� po�udniowym porcie
lotniczym, rozpatruj�c og�lnie mo�liwo�ci wyprawy. Lecz dot�d pow�tpiewa�
w jej realizacj�: to by�o zbyt �mia�e. Zbyt fantastyczne, jak si� wyrazi�.
Skoro jednak tam, w sztabie generalnym, postanowili wykonaďż˝ dla tej wyprawy
specjalnie przystosowane karabiny, skoro decyduj� si� straci� sterowiec, kt�ry
przecie� nie b�dzie m�g� powr�ci�, skoro przedsi�wzi�cie to ma a� tak
donios�e znaczenie, musi znale�� si� spos�b, aby je ruszy� z miejsca.
— Pan, doktorze, zna lepiej ode mnie powody, dla ktďż˝rych organizuje siďż˝ tďż˝
ekspedycj�. Dlatego mo�e wydaje si� panu, �e ja, �e my wszyscy, kt�rzy mamy
panu pom�c, nie do�� ch�tnie bierzemy si� do dzie�a. Co do mnie, jest pan w
b��dzie: nawet nie znaj�c gruntownie my�li przewodniej, kt�ra kieruje pa�skimi
poczynaniami, got�w by�bym w ka�dej chwili wzi�� udzia� w tym locie,
w�a�nie jako lotnik. To jest zadanie, kt�re naprawd� poci�ga. Pan nawet nie zdaje
sobie sprawy z jego uroku i triumfu, jaki czeka komendanta sterowca w razie pomy�lnego
doprowadzenia statku do celu.
Zapali� si�. Ch�odne, szare oczy nabra�y blasku. Pionowa zmarszczka w�r�d
zbiegaj�cych si� brwi nadawa�a jego twarzy wyraz zdecydowanej, spokojnej odwagi,
kt�r� niew�tpliwie by� obdarzony. Szcz�ki zwiera�y si� twardo, a s�owa
pada�y jak rozkazy.
Knoll po raz pierwszy widzia� go takim. Odczu� rosn�cy przyp�yw sympatii do
tego dzielnego �o�nierza. Wiedziony tym uczuciem, instynktownie zbli�y� si� o
krok do Eckholta i dotkn�� jego ramienia.
Komandor zamilkďż˝ na chwilďż˝ i spojrzaďż˝ doktorowi w oczy. Potem dopiero
m�wi� dalej.
Wys�awia� si� zwi�le i jasno. Nie lekcewa�y� niebezpiecze�stwa, ale
czu�o si�, �e potrafi mu stawi� czo�o. Zna� sw�j zaw�d. Rozwa�a�
wszystkie mo�liwo�ci, przewidywa� r�ne warianty trasy, wszelkie sprzyjaj�ce i
nieprzyjazne okoliczno�ci. Co najwa�niejsze za�, wierzy� w zwyci�stwo.
To by� w�a�nie cz�owiek, jakiego Knoll potrzebowa�.
Od tego dnia sytuacja zmieni�a si� gruntownie. Po odbyciu jeszcze jednej konferencji
mi�dzyministerialnej, przer�bka L-57 zosta�a ostatecznie postanowiona i
niezw�ocznie przyst�piono do jej wykonania.
Knoll otrzyma� polecenie zgromadzenia �rodk�w lekarskich i obj��
kierownictwo zaopatrzenia wyprawy w najbardziej nowoczesne wyposa�enie sanitarne.
Eckholt wsp�pracowa� ze sztabem generalnym przy uk�adaniu trasy przelotu. Do niego
r�wnie� nale�a�o zaopatrzenie w bro� i amunicj�. Wreszcie in�ynier Ludwig
kierowaďż˝ budowďż˝ dodatkowego zbiornika gazu i zmianami konstrukcyjnymi sterowca.
Praca posuwa�a si� naprz�d szybko i w �cis�ej tajemnicy. Wyznaczono
specjalne brygady majstr�w i robotnik�w, kt�re otrzyma�y surowe instrukcje w tym
wzgl�dzie. Ustalono specjalny nadz�r nad dokiem, podwojono zwyk�e �rodki
ostro�no�ci.
Knoll, osi�gn�wszy tyle, bynajmniej nie zaprzesta� dalszych stara� i zabieg�w,
kt�re poch�ania�y go ca�kowicie. Nie mia� czasu zastanawia� si� nad sob�,
a jego prze�ycia z tego okresu cechowa�a jedynie gor�czkowa troska o jak
naj�pieszniejsze uko�czenie przygotowa�. Natomiast sam ce� wyprawy, dalsze jej
losy i w�asne projekty na przysz�o�� pokrywa�a w umy�le doktora jakby
zas�ona, poza kt�r� rzadko zagl�da�.
Czasem tylko w rozmowach z Eckholtem mimo woli my�l jego wybiega�a naprz�d,
��cz�c minione wypadki z tym, co mia�o nast�pi�. Ale nie by�y to ani
konkretne plany, ani przewidywania. Mo�e raczej t�sknota do gor�cej krainy wilgotnych
puszcz i suchych step�w, kt�r� opu�ci� lak niespodzianie w chwili, gdy los jego
zdawa� si� zwi�zywa� z ni� ju� na zawsze.
To, co si� z nim dzia�o od chwili wzi�cia go do niewoli przez oddzia� brytyjskich
wojsk kolonialnych, wydawa�o mu si� raczej m�cz�cym snem ni�
rzeczywisto�ci�. Nag�y powr�t do Europy, zupe�na zmiana warunk�w i
otoczenia, od kt�rych odwyk� przez lat kilkana�cie, pocz�tkowo wytr�ci�a go z
r�wnowagi. Czu� si� �le w�r�d tylu bia�ych naraz; oszo�omi� go wartki
pr�d �ycia, huk miast, zalew mn�stwa ludzi.
Ponad wszystko przygn�bia� go nastr�j wytworzony przez wojn� i jej sprawy.
Cokolwiek dzia�o si� doko�a, z czymkolwiek si� zetkn��, gdziekolwiek si�
ruszy�, wsz�dzie napotyka� s�owo wojna, oznaczaj�ce w Niemczech i
wyt�on� produkcj� przemys�ow�, i g��d, i dudni�ce na �elaznych
obr�czach ci�arowe samochody, i koleje zapchane wojskiem, posuni�t� a� do
n�dzy oszcz�dno��, wydawan� na kartki �ywno��, brak surowc�w,
chleba, t�uszcz�w, brak wszystkiego na ka�dym kroku, w atmosferze wysi�ku
zmierzaj�cego do zapewnienia walcz�cej armii �ywotnych sok�w.
Doznawa� wra�enia, �e to, co si� doko�a dzieje, stanowi istotn� tre��
�ycia Europy. �e trwa� tak b�dzie zawsze. �e nigdy nie sko�czy si� ten
potworny p�d zaz�biaj�cych si� wzajem tryb�w olbrzymiej machiny wojennej
mia�d��cej w swych walcach coraz nowe istnienia, dopasowuj�cej do swych
�o�ysk wszystko i wszystkich, by wyrzuca� niejako automatycznie t� mas� w
piek�o bitew, na ponure, stratowane pola, mi�dzy linie okop�w i kolczastych
zasiek�w.
Nie m�g� poj�� ani istoty, ani �r�de� tego ob��du, tak r�nego od
fizycznej pasji przypadkowego szale�stwa cia� i nerw�w, kt�rego dozna�
niegdy�, zdawa�o mu si�, �e w czasach bardzo odleg�ych, po�r�d
p�on�cych ognisk w afryka�skiej puszczy.
Tamto by�o bezpo�rednim wyrazem pierwotnej swobody, nami�tno�ci
fermentuj�cej pod wp�ywem gor�cego s�o�ca. Przychodzi�o i przemija�o,
pozostawiaj�c na pewien czas tylko jaki� ci�ki osad w m�zgu. Tu ob��d mia�
cechy trwa�ego staczania si� po r�wni pochy�ej w jak�� smutn�, rozpaczliwie
nudn� melancholi� �mierci, wysysaj�c� wszystkie si�y, niszcz�c� wszystkie
d��enia, szereguj�c� wszystkich jak jednakowe niskie krzy�e polowych cmentarzy,
na kt�rych le�� zepsute narz�dzia wojny, nie r�ni�ce si� ju� niczym od
siebie.
Kiedy takie my�li nachodzi�y Knolla, stara� si� uciec przed nimi jak najszybciej:
czu�, �e ta atmosfera mog�aby w ko�cu doprowadzi� go do stanu depresji i apatii, a
przecie� przygotowania do wyprawy afryka�skiej wymaga�y jeszcze wiele energii i
wielu wysi�k�w.
Trudno�ci i przeszkody zjawia�y si� niemal codziennie. Co dnia okazywa�a si�
konieczno�� nowych przer�bek, poprawek, zmian i uzupe�nie� w r�nych
dziedzinach.
Pr�by laboratoryjne ze �rodkami aptecznymi zadecydowa�y o potrzebie
wodoszczelnego ich opakowania, zmiana typu i ci�aru karabin�w maszynowych
wymaga�a zastosowania nowych podstaw do ich umocowania. Trzeba by�o tak�e na
nowo rozplanowa� komory �adunkowe, poprzenosi� pomieszczenia za�ogi,
zmieni� system rur g�osowych, obni�y� gondole i w zwi�zku z tym inaczej
umie�ci� silniki.
Wreszcie na podstawie ostatecznych oblicze� biura konstrukcyjnego in�yniera
Ludwiga wy�oni�a si� sprawa przerobienia ster�w, kt�re po przed�u�eniu L-57
o trzydzie�ci metr�w mia�y za ma�� powierzchni� do zapewnienia mu
r�wnowagi. Zw�aszcza stateczniki poziome budzi�y wiele obaw i zastrze�e�.
Zmieniono je na wi�ksze, ale po tej zmianie Ludwig przewidywa� trudno�ci ze
sterowaniem, zw�aszcza pod silny wiatr, kiedy balon sztywny zawsze ma tendencj�
wznoszenia si� �bem do g�ry.
Gdyby nie jego dďż˝ugo��, nieproporcjonalna do ďż˝rednicy — uzasadniaďż˝
naczelny inďż˝ynier swoje obawy w czasie dyskusji z Eckholtem — moďż˝na by
zr�wnowa�y� to sko�ne pochylenie w locie samym dzia�aniem steru
g��boko�ci, jak to si� robi na samolotach. Ale maj�c do czynienia z
dwustumetrow� osi�, nie spos�b wykona� ster dostatecznie mocny do pokonania
si�y wyporu wspomaganej przez tak wielkie rami�: moment tej si�y wyrwa�by
ka�dy mo�liwy p�at steru lub wygi��by d�wigary statku.
Wady tej nie da�o si� usun�� ca�kowicie: mimo zastosowania regulatora
poziomu statecznika i automatycznych zawor�w do przelewania balastu wzd�u� kilu,
sprawno�� manewrowania sterowcem pod wiatr nadal sta�a pod znakiem zapytania.
Podobnie budzi�a w�tpliwo�ci kwestia startu i l�dowania w mniej
sprzyjaj�cych warunkach atmosferycznych. Tylko bardzo wytrawny pilot i doskonale
wyszkolona obs�uga mogliby da� sobie rad� z olbrzymem w najniebezpieczniejszych
dla niego chwilach tu� nad ziemi�, kiedy ka�da sekunda decyduje o sile i szybko�ci
zetkni�cia si� z powierzchni� lotniska.
Przewiduj�c te trudno�ci, Ludwig zastosowa� przy wszystkich sze�ciu gondolach
balonu dodatkowe amortyzatory w�asnego pomys�u i wzmocni� okucia ��cz�ce
kil z reszt� konstrukcji, aby uchroni� j� od mo�liwych uszkodze� przy uderzeniu.
Po wszystkich tych zmianach i ulepszeniach L-57 przekszta�ci� si� w sterowiec
zupe�nie odmienny od swego pierwowzoru i otrzyma� nowy znak fabryczny: L-59.
Przebudowa jego trwa�a niespe�na dwa miesi�ce, ale Knollowi wydawa�o si�,
�e min�y ju� lata od czasu jej rozpocz�cia.
Eckholt, kt�ry od d�u�szego czasu spodziewa� si� nominacji na komendanta
wyprawy, lecz mimo to �y� w ci�g�ej niepewno�ci, czy w ostatniej chwili nie
mianuj� kogo innego na t� funkcj�, r�wnie� traci� ju� zwyk�y spok�j i
cierpliwo��. Za jego spraw� w ostatnich tygodniach przygotowa� robota w stoczni
prowadzona by�a na trzy zmiany.
— Czy nie bďż˝dzie za pďż˝no? — zapytaďż˝ raz doktora, kiedy wynikďż˝a jakaďż˝ nowa
zwďż˝oka. — Czy w Tanganice istnieje dotychczas jakiďż˝ korpus niemiecki, ktďż˝remu mamy
przyj�� z pomoc�?
Doktor spojrza� na niego uderzony t� my�l�. Dopiero po d�u�szej chwili
zdobyďż˝ siďż˝ na odpowiedďż˝.
— Newala nie jest ostatniďż˝ pozycjďż˝ obronnďż˝. ďż˝elazny Generaďż˝ rozporzďż˝dza
jeszcze pewnym obszarem na po�udniowy wsch�d od tego fortu, a w ostateczno�ci
pozostaje odwr�t na terytorium portugalskie. Taki cz�owiek jak on nie poddaje si�.
Mimo tych zapewnieďż˝ Knoll niepokoiďż˝ siďż˝. Wprawdzie gdyby w Afryce
nast�pi�a kapitulacja wojsk niemieckich, sprzymierzeni nie omieszkaliby rozg�osi�
tej wiadomo�ci, ale cho� to jeszcze dotychczas nie nast�pi�o, mog�o przecie�
nast�pi� za tydzie�, za kilka dni albo nawet za kilka godzin.
Od chwili gdy doktor wyruszy� z obozu genera�a do grupy operacyjnej Uhehe,
min�o wi�cej ni� p� roku. Ju� w�wczas po�o�enie korpusu by�o niemal
rozpaczliwe, a od tego czasu mog�o si� tylko pogorszy�. Pojawienie si� oddzia�u
brytyjskiego, kt�ry wzi�� doktora do niewoli w okolicach Luwegu, zdawa�o si�
potwierdzaďż˝ tylko te obawy.
Knoll zdawa� sobie spraw� z tej napi�tej sytuacji; wiedzia�, �e ca�e
przedsi�wzi�cie mo�e obr�ci� si� wniwecz, je�eli nie zostanie na czas
doprowadzone do ko�ca. Mia� przy tym na my�li nie tylko akcj� na rzecz
nieszcz�snej armii kolonialnej, kt�ra gin�a w Tanganice, ale r�wnie� inne, dalsze
cele i d��enia, kt�rych realizacja �ci�le teraz zale�a�a od powodzenia
wyprawy.
Wprawdzie pr�dzej czy p�niej Knoll m�g�by sam wr�ci� do Tanganiki, ale
po pierwsze nie chcia� tam wraca� z pustymi r�kami, po wt�re w�tpi�, czy
kiedykolwiek zajd� tak sprzyjaj�ce okoliczno�ci dla osi�gni�cia jego cel�w, jak
obecnie.
Chwila uko�czenia dzia�a� wojennych powinna by�a zasta� go ju�
zupe�nie gotowego do zdecydowanych wyst�pie�.
W�wczas w�a�nie, maj�c do czynienia z wyczerpan� przez wojn� Europ�,
m�g�by osi�gn�� najwi�cej. Aby wygra� swoje atuty, musia� by� tam, na
miejscu, i to jak najpr�dzej.
Tak oto my�li Knolla zn�w zosta�y skierowane ku zagadnieniu, kt�re niejako
usuwa�o si� w cie� pod nawa�em aktualnych problem�w technicznych. Tym silniej
odczuwa� t�sknot� do kraju, kt�remu odda� sw� mi�o�� i kt�rego
szcz�cia pragn��. Doszed� do prze�wiadczenia, �e tylko tam czul si� dobrze;
tylko tam byďż˝ naprawdďż˝ u siebie.
Podczas jakiej� rozmowy z Eckholtem, na kr�tko przed pierwsz� pr�b� L-59 w
locie, ju� w pa�dzierniku, powiedzia� do komendanta:
— Czďż˝owiek powinien mieďż˝ prawo wyboru, jeďż˝li chodzi o kraj, ktďż˝ry ma
nazywa� swoj� ojczyzn�. Fakt, �e rodzimy si� w jakim� pa�stwie, �e
rodzice nasi s� jego obywatelami, �e kszta�cimy si� w pa�stwowych szko�ach i
otrzymujemy dyplomy naukowe, nie mo�e stanowi� istotnej przyczyny trwa�ego
stosunku naszego do tego pa�stwa, jako jego obywateli winnych mu przywi�zanie,
szacunek i nawet �ycie.
— Jakďż˝ wiďż˝c rekompensatďż˝ daďż˝by pan paďż˝stwu za wszystko to, co pan z niego
czerpie?
— Pďż˝acďż˝ przecieďż˝ podatki.
— I to wszystko?
— Naturalnie. Przywiďż˝zanie, miďż˝o�� i ďż˝ycie powinny naleďż˝eďż˝ do kraju,
kt�ry wybior� sobie za ojczyzn�.
— Pan jest kosmopolitďż˝, doktorze. Nie zrozumiemy siďż˝ nigdy pod tym wzglďż˝dem.
Ale, wracaj�c do prawa wyboru obywatelstwa, ma je pan przecie�. Mo�e pan zosta�
obywatelem ka�dego pa�stwa pod pewnymi warunkami, rzecz prosta.
— Nie myďż˝laďż˝em bynajmniej o przyjmowaniu obcego obywatelstwa — powiedziaďż˝
Knoll. — ďż˝adnego obywatelstwa w ogďż˝le. Poza tym nie jestem bynajmniej kosmopolitďż˝.
Zdaj� sobie spraw�, �e jeszcze bardzo wiele nici ��czy mnie z Niemcami.
Wsp�czuj� im zreszt�. Ale ich nie kocham.
— Domyďż˝lam siďż˝, ďż˝e krajem, ktďż˝ry pana pociďż˝ga najbardziej, jest wschodnia
Afryka? — zapytaďż˝ Eckholt.
— Moďż˝e — odparďż˝ Knoll. — W kaďż˝dym razie wiele jej jestem winien.
Eckholt powstrzymaďż˝ gest zniecierpliwienia.
— Niech mi pan wreszcie powie, co znaczďż˝ te paďż˝skie niedomďż˝wienia i aluzje. Co to
za tajemnica? Jakie to zobowi�zania? Kim s� dla pana ci ludzie, ci dzicy tam, w tym kraju
bez cywilizacji?
— Ci ludzie? Niektďż˝rzy sďż˝ moimi przyjaciďż˝mi. Jednemu z nich zawdziďż˝czam
�ycie i wiele innych rzeczy, kt�rych na razie nie m�g�by pan poj��, a ja nie
umia�bym panu o tym nawet powiedzie�. Wierzyli mi bez zastrze�e�. Uwierzyli mi
nawet w�wczas, kiedy m�wi�em do nich b�d�c w mundurze niemieckiego oficera.
Wtedy wymog�em ich przychyln� neutralno�� dla naszych wojsk. W zamian
da�em im pewn� obietnic�. Przypuszczam, �e dotrzymali s�owa. Jak�e ja
m�g�bym nie dotrzyma� swego?
— Widzi pan — mďż˝wiďż˝ po chwili dalej. — To sďż˝ ludzie mďż˝odsi od nas o jakieďż˝
dwadzie�cia lub trzydzie�ci wiek�w. Mimo to posiadaj� szlachetne serca. Otacza ich
przyroda r�wnie pierwotna jak oni; przyroda, kt�r� przeci�tny Europejczyk
nazwa�by dzik� i okrutn�, nie dostrzegaj�c jej swobodnego pi�kna. Dostosowani
s� do niej i jej praw nie wypaczonych jeszcze przez cywilizacj�. Je�li zna si� ich
dobrze, �atwo jest uczyni� ich szcz�liwymi. Czy nie poci�ga�aby pana
moďż˝no�� uszczďż˝liwienia caďż˝ego narodu, wiďż˝cej — caďż˝ej rasy?
— Powoli, doktorze — uďż˝miechn�� siďż˝ Eckholt. — O ile wiem,
�uszcz�liwianie" Murzyn�w przez nas ma u nich bardzo z�� s�aw�.
— Niestety, wiem o tym lepiej, niďż˝ moďż˝e pan przypuszczaďż˝, toteďż˝ nie zamierzam
stosowa� �adnej z dotychczasowych metod. �adnej z metod europejskich. Nie, nie
mia�em wcale na my�li zaszczepienia naszej cywilizacji w�r�d tych mi�uj�cych
wolno�� lud�w. Chcia�bym w�a�nie obroni� Murzyn�w przed Europ�;
przed systemem stosowanym dot�d w koloniach, kt�ry dezorganizuje ich �ycie, odbiera
im wszystko to, do czego przywykli, nie daj�c w zamian nic poza tandet� nie maj�c�
zbytu na innych rynkach. M�wi�c: tandeta, my�l� nie tylko o eksporcie
przemys�owym do Afryki, ale r�wnie� o eksporcie ludzi, praw, urz�dze�
spo�ecznych, idei, o eksporcie bezwarto�ciowym, nie dostosowanym do istotnych potrzeb,
kt�rych Murzyn ma zreszt� stosunkowo niewiele. Europa albo mazgai si� zgorszona
okrucie�stwami murzy�skich w�adc�w i przyk�ada do tych ran spo�ecznych
angielskie plasterki misji religijnych, albo wzrusza si� do �ez istniej�cym po dzi�
dzieďż˝ niewolnictwem i nie robi nic, aby je wypleniďż˝, albo wreszcie sama bierze udziaďż˝ w
wyniszczaniu ludno�ci kraj�w, kt�re wysysa nielito�ciwie, paso�ytuj�c na nich w
spos�b ur�gaj�cy wszelkim ludzkim uczuciom. Europejczycy, a w szczeg�lno�ci
my, Niemcy, przedstawiamy typ ludzi o wzorowo dla nas dopasowanej organizacji i kulturze,
nie chc� w tej chwili sprzecza� si�: p�ytkiej czy g��bokiej, lecz zasklepionej,
ramowej, �e tak powiem. Jeste�my dumni zar�wno z tej kultury, jak z organizacji
spo�ecznej i usi�ujemy wt�oczy� w te same ramy, uszeregowa� w te same wzory
ka�dy ujarzmiony nar�d, ka�d� zwyci�on� przez nas nacj� czy ras�, nie
zwa�aj�c na to, jakie warto�ci bezwzgl�dne przedstawia jej w�asna kultura, sztuka i
umys�owo��. Fakt, �e jaki� inny nar�d ulega nam pod wzgl�dem organizacji
politycznej, uto�samiamy z jego ni�szo�ci� pod ka�dym innym wzgl�dem. Nie
dopuszczamy do dalszego swobodnego rozwoju tych warto�ci, kt�re w naszym, jak�e
ograniczonym, poj�ciu nie maj� �adnego znaczenia. Jeste�my praktycznymi
barbarzy�cami. Jeste�my tam� dla r�norodno�ci. Jeste�my czcicielami banalnych
schemat�w i uwa�amy za g�upc�w tych, kt�rzy ceni� co� wi�cej poza
os�awionym niemieckim porz�dkiem i niemieck� dyscyplin�.
— Natomiast Murzyni?... — zďż˝oďż˝liwie poddaďż˝ Eckholt.
— Wie pan rďż˝wnie dobrze jak ja, ďż˝e nie miaďż˝em zamiaru przeciwstawiďż˝
Murzyn�w Niemcom. Powtarzam raz jeszcze: s� m�odsi od nas o dwadzie�cia
wiek�w. To, co powiedzia�em o Niemcach, da si� zastosowa� w r�nych stopniach i
wariantach do wielu innych narod�w europejskich; do wszystkich narod�w zaborczych.
Niszcz� obce sobie kultury, nie znaj�c lub nie rozumiej�c ich warto�ci. Czasem tylko
�lady zniweczonej cywilizacji, sztuki i wiedzy przechowuj� w muzeach, nie pr�buj�c
nawet odgadn��, jak wygl�da�by �wiat rz�dzony przez inteligencj�
rozkwit�� w ci�gu wiek�w na ich pod�o�u.
— Kochany doktorze — odpowiedziaďż˝ Eckholt. — Jest pan niepoprawnym idealistďż˝ i
marzycielem. �wiatem rz�dz� silni i dobrze zorganizowani. Tej sile, tej organizacji
zawdzi�cza� pan b�dzie, poza w�asn� zas�ug� naturalnie, realizacj� swego
fantastycznego projektu, przynajmniej je�eli chodzi o pierwsz� jego cz��. Co stanie
si� dalej, nie wiem i nie sil� si� odgadn��. Jednak do mego umys�u przemawia
raczej rzeczywisto�� ni� utopia; cho�by nawet najpi�kniejsza utopia. Je�eli
zamierza pan broniďż˝ czarnych przed Europejczykami, czy nawet Afrykďż˝ przed Europďż˝,
to zadanie takie wymaga po pierwsze si�y, po drugie za� organizacji. Dw�ch
czynnik�w spo�ecznych, o kt�re trudno w�r�d dzikich. Sam, bez pomocy Niemiec,
nie zdo�a pan uczyni� nic. Dlatego w przysz�o�ci raczej tu, w kraju, nale�a�oby,
moim zdaniem, rozwin�� dzia�alno�� w kierunku racjonalnej polityki kolonialnej.
By� mo�e, gdyby w Ministerstwie Kolonii wi�cej by�o ludzi my�l�cych
podobnie jak pan i jak pan znaj�cych miejscowe warunki, by� mo�e wtedy da�oby
si� osi�gn�� pewien kompromis mi�dzy interesami metropolii a popraw� bytu
ludno�ci w dominiach. Oto cel realny i usprawiedliwiaj�cy zamiar tworzenia wielkiego
mandatu niemieckiego w Afryce, je�li si� chce traktowa� t� spraw� z wrodzon�
panu szlachetno�ci�.
Knoll zawaha� si� przez chwil�, jakby rozwa�a�, jak dalece mo�e
posun�� sw� szczero�� wobec Eckholta.
— Pan rozumuje europejskimi kategoriami, komandorze — powiedziaďż˝ wreszcie — i z
tego punktu widzenia zapewne ma pan racj�, cho� istniej� si�y pot�niejsze od
si�y militarnej, a tak�e has�a, kt�re mog� zast�pi� dyscyplin�, jednocz�c
nie zorganizowane masy gotowe na wszystko. Niech pan pomy�li, �e istnieje jaka� idea
wsp�lna dla wszystkich plemion i dla wszystkich ich wodz�w. Jaka� nowa wiara, nowa
religia, za kt�r� ka�dy Murzyn got�w jest umrze�. Czy wyobra�a pan sobie t�
pot�g�? Czy wyobra�a pan sobie ju� nie otwart� walk�, ale, powiedzmy, strajk
generalny, bierny op�r, sabota�, kt�ry wybucha nagle w�r�d kilkudziesi�ciu
milion�w Murzyn�w wyzwolonych przez t� now� ide� spod przewagi bia�ych?
Pr�cz tego klimat, przyroda i teren odgrywaj� r�wnie� swoj� rol�. �aden
Europejczyk nie zdo�a pracowa� fizycznie pod zwrotnikami. Je�li za� nagle
porzuc� prac� Murzyni, co si� w�wczas stanie? Kompromis, o kt�rym pan m�wi,
nie jest mo�liwy do przyj�cia na sta�e ani dla mnie, ani dla tych, o kt�rych tu chodzi.
Dlatego pomoc obecna nie b�dzie mnie obowi�zywa�a do niczego. To jest pomoc dla
korpusu niemieckiej armii kolonialnej, nie dla mnie. Ja polecďż˝ do Tanganiki jako lekarz. Ale
uko�czywszy t� misj� b�d� wolny i mo�e wtedy znajd� jakie�
rozwi�zanie pozosta�ych zagadnie�.
Rozmowy takie zdarza�y si� coraz cz�ciej, ale Knoll nigdy nie wyjawia� w nich
ca�kowicie swoich plan�w na dalsz� met�. Nie m�g� przewidzie�, �e w
najbli�szej przysz�o�ci spadnie na� cios, kt�ry omal nie zniweczy wszystkich jego
projekt�w.
4
Zacz�o si� wszystko zupe�nie dobrze i nic nie wr�y�o tragicznego
zako�czenia tej pierwszej pr�by. L-59 zosta� obci��ony balastem, przejrzany przez
komisj� i sprawdzony z drobiazgow� dok�adno�ci�.
By� najwspanialszym okr�tem powietrznym niemieckiej aeronautyki wojennej. By�
chlub� i dum� stoczni. Kt� m�g� przewidzie�, �e jego istnienie potrwa tak
kr�tko?...
Tego dnia, si�dmego pa�dziernika roku 1917, po mglistym ranku nasta�a pogoda
s�oneczna i cicha. W powietrzu panowa� spok�j. Z dalekich, opustosza�ych p�l i
od po��k�ych brzozowych las�w ci�gn�� zapach wilgotnej ziemi zmieszany z
woni� umieraj�cych li�ci. By�o ciep�o. Nisko nad ��kami brz�cza�y
owady. Na szosie okalaj�cej wielkim �ukiem lotnisko dudni�y samochody ci�arowe
wznosz�c tumany kurzu, kt�ry wisia� w powietrzu, wl�k� si� wolno mi�dzy
budynkami stoczni i osiada� na rozgrzanych s�o�cem, �wie�o poci�gni�tych
smo�� dachach. Nad miastem b��ka�y si� dymy z komin�w fabryk,
Dochodzi� stamt�d zgie�k i st�umiony szmer codziennej pracy.
Wtem z oddali rozlegďż˝ siďż˝ charakterystyczny, trzytonowy sygnaďż˝ jakiegoďż˝
samochodu. Szara limuzyna przewin�a si� na zakr�cie mi�dzy furgonami wojskowego
trenu, zatrajkota�a nagle otwartym t�umikiem i p�dem przemkn�a wzd�u�
ostatnich dom�w przedmie�cia zas�aniaj�c je k��bami py�u- Nad jej
b�otnikiem �opota�a niewielka, czarno-bia�o-czerwona flaga z czarnym or�em i
r�wnoramiennym krzy�em po�rodku.
Wartownik u wej�cia spiesznie otworzy� bram� i sprezentowa� bro�.
Samoch�d zwolni�, min�� go i skr�ci� w kierunku dok�w. Za szyb�
mign�y mundury wy�szych oficer�w admiralicji.
Brama zatrzasn�a si� z g�uchym szcz�kiem. Zachrobota� �wir pod
pneumatykami kďż˝.
Zakr�t, przejazd przez tor kolejowy, zn�w zakr�t i g�adki beton podjazdu
wzd�u� pot�nych, pi�trz�cych si� wysoko belkowa� dok�w. Pisn�y
hamulce.
W tej samej chwili drgn�y ogromne wrota hangaru i wolno zacz�y sun�� w dwie
strony, ukazuj�c rozszerzaj�c� si� ciemn� szczelin� wej�cia.
Knoll, kt�ry wysiad� z samochodu ostatni, machinalnie u�cisn�� d�o�
Ludwiga i Eckholta.
Admiraďż˝ patrzyďż˝ na niego z lekkďż˝ ironiďż˝.
— Ma pan minďż˝ jak na naboďż˝eďż˝stwie za cesarza — powiedziaďż˝.
Doktor spojrza� na niego w spos�b, kt�ry admira�owi wyda� si�
impertynencki.
— To bďż˝dzie mďż˝j pierwszy lot, ekscelencjo — powiedziaďż˝.
Admira� poczu� si� dotkni�ty. W oczach lekarza by�a spokojna, zimna
pogarda. Nie by� cz�owiekiem, z kt�rego mo�na drwi�. Nie zmiesza� si�
nawet. Natomiast admira� straci� nagle humor. Odwr�ci� si� zirytowany i
patrzyďż˝ na wielki, szary blok hangaru.
Wrota przesuwa�y si� na rolkach, a� otwarte na ca�� szeroko��
podskoczy�y z trzaskiem i stan�y w miejscu. W p�mroku wn�trza l�ni� nowym,
nieskazitelnym lakierem olbrzymi kad�ub sterowca zwr�cony przodem do wylotu doku.
Na g�adkiej pow�oce czernia� znak fabryczny: L-59. Wzd�u� ka�dej gondoli
sta�y dwa szeregi �o�nierzy w roboczych mundurach, trzymaj�c liny. Pozosta�a
cz�� obs�ugi skupi�a si� doko�a stoj�cych na szynach platform, na kt�rych
spoczywaďż˝ kil olbrzyma.
Eckholt zameldowaďż˝, ďż˝e wszystko gotowe. — Wyprowadzaďż˝ — powiedziaďż˝
admira�. Pad�y s�owa komendy. Platformy drgn�y i sterowiec zacz�� wolno
sun�� naprz�d.
Wynurza� si� z cienia wielki, d�ugi, b�yszcz�cy, wspania�y. Dop�ki
sta� w doku, nie mo�na by�o oceni� ca�ego jego ogromu. Dopiero teraz, gdy
ostatnia platforma ukaza�a si� na zewn�trz, za ni� za� na wysoko�ci dwunastu
metr�w nad ziemi� jak p�etwy fantastycznego potwora wychyn�y na s�o�ce
pot�ne stery i stateczniki ogona; gdy stu pi��dziesi�ciu �udzi znik�o pod kilem
wspartym na sze�cioko�owych platformach; gdy szara limuzyna admiralicji
wygl�da�a wobec niego niby dziecinna zabawka, teraz dopiero wida� by�o, jaki
wielki jest w istocie.
Wygl�da� gro�nie jak pot�ny kr��ownik, cho� nie mia� stalowych blach
pancernych i wie� obrotowych ze strzelnicami, a zamiast paszcz armatnich stercza�y z
jego gondoli tylko w�skie pyszczki karabin�w maszynowych.
Na sterach i statecznikach oraz po obu stronach kad�uba z przodu czernia�y wielkie,
r�wnoramienne krzy�e. Wzd�u� kilu tkwi�cego w uchwytach platform ziewa�y
szeroko otwory spustowe balastu. Pot�ne �mig�a jak napi�te do szerokiego zamachu
mi�nie zdawa�y si� pr�y� w oczekiwaniu na pierwszy impuls silnik�w, kt�re
drzema�y nieruchomo pod szarym cielskiem sterowca, za por�czami otaczaj�cych je
galeryjek. Gondola nawigacyjna, jak wielka ryba przyros�a grzbietem do brzucha
powietrznego okr�tu, patrzy�a szklanym wzrokiem szyb w jasno�� dnia. Niby ukryte
macki stercza�y mi�dzy gondolami stalowe maszty anten.
Na uboczu wyci�gni�ta w r�wnym szeregu sta�a za�oga: porucznicy
Massendorf i Grass oraz osiemnastu podoficer�w-specjalist�w.
Knoll znaďż˝ ich wszystkich z widzenia, poniewaďż˝ zostali odkomenderowani do stoczni
zaraz pierwszego dnia, gdy zacz�to przer�bk� sterowca. Spojrza� teraz po ich
twarzach, jakby pragn�� odgadn��, jakimi si� oka�� w s�u�bie podczas
tej wyprawy.
Najsympatyczniejszy wyda� mu si� pilot Feldbach, niski, kr�py brunet z
weso�ymi oczami i szram� id�c� sko�nie przez nos i usta.
Werkmistrz Heine by� gruby i powolny. Knoll wiedzia�, �e nie lubiano go za jego
opryskliwo��, ale Eckholt ceni� Heinego i m�wi� o nim z uznaniem jako o
zdolnym mechaniku i szefie, kt�ry potrafi utrzyma� dyscyplin� w�r�d za�ogi.
Bosman Sachs, szczup�y, wysoki, rudy i piegowaty, mia� opini� zawadiaki, ale
posiada� �elazny Krzy� i jego te� komendant wyr�nia�.
Na og�l Eckholt zadowolony by� z za�ogi, kt�r� mu przydzielono, a Knoll w
zupe�no�ci polega� na jego zdaniu w tej sprawie.
Z dw�ch oficer�w wola� milcz�cego mechanika Massendorfa ni� Grassa,
kt�ry dopiero od niedawna by� pilotem. Grass odnosi� si� lekcewa��co do
wszystkich, nie wy��czaj�c doktora, i tylko wobec Eckholta stara� si� by�
uprzedzaj�cy i s�u�bisty.
Jego zarozumia�o�� mia�a swe �r�d�o w bliskim pokrewie�stwie z
jednym spo�r�d wy�szych genera��w, wzros�a za� niepomiernie wskutek
opinii zdolnego pilota, kt�r� wyni�s� ze szko�y wojskowej.
Podoficerowie nie lubili go i drwili z niego za jego plecami. Massendorf w og�le nie
zwracaďż˝ uwagi na tego kolegďż˝ wyznaczonego mu przez los i tylko komendant
ustosunkowaďż˝ siďż˝ do niego bezstronnie, jak do wszystkich.
Najwi�ksz� sympati� za�ogi cieszy� si� Massendorf. M�wi� do nich
�ty", kl�� i rzadko kiedy si� u�miecha�. Ale umia� pracowa� jak prosty
mechanik, zawsze by� umazany smarem, zawsze mia� czarne paznokcie i po�cierane
knykcie, jak oni, a znaďż˝ siďż˝ na silnikach lepiej od werkmistrza.
Czasem, gdy byďż˝ w dobrym humorze, wyjmowaďż˝ z kieszeni cygaro i dawaďż˝
kt�remu� z mechanik�w. By�o to wielkim wyr�nieniem. Cz�sto
przys�uchiwa� si� rozmowom podoficer�w i wtr�ca� swoje uwagi albo rzuca�
kr�tkie pytania o rodzin� i stosunki domowe, o �ycie w cywilu. S�ucha� patrz�c
w bok, jakby roztargniony, ale gdy si� odzywa�, okazywa�o si�, �e doskonale
pami�ta i wie, o co chodzi. Szanowali go i pracowali ch�tnie pod jego kierownictwem,
cho� by� bardzo wymagaj�cy.
Do Knolla wi�kszo�� za�ogi odnios�a si� oboj�tnie. Na razie nie
interesowa� ich wcale. Nie nale�a� do ludzi powietrza; by� �szczurem
l�dowym", pasa�erem, a wi�c istot� nie zas�uguj�c� na uwag�. Wiedzieli
tylko, �e jest jak�� wa�n� osobisto�ci� i �e u kresu wyprawy, kt�ra ich
czeka, ma odegraďż˝ wielkďż˝ rolďż˝.
Na rozkaz Eckholta zajďż˝li stanowiska manewrowe — Grass przy kole steru wysokoďż˝ci,
Feldbach przy kole steru kierunkowego w gondoli nawigacyjnej; Massendorf w tylnej gondoli
silnikowej; czterej pozostali bosmani-mechanicy wraz z pomocnikami przy swoich silnikach;
telegrafista w kabinie radia; strzelcy sterowcowi, elektryk i inni specjali�ci na posterunkach
pogotowia, wzd�u� kilu.
Ostatni weszli do gondoli Knoll i Eckholt.
Doktor usiad� obok stolika nawigacyjnego, na wprost schodni wiod�cej do korytarza
kilowego. M�g� st�d widzie�, co si� dzieje w punkcie dow�dczym statku,
cz�ciowo za� i to, co kryje w sobie wn�trze sterowca.
Tymczasem komendant obchodziďż˝ wszystkie stanowiska.
— Gotowe — powiedziaďż˝ schodzďż˝c do gondoli.
— Gotowe — powtďż˝rzyďż˝ porucznik Grass nie odwracajďż˝c gďż˝owy.
Eckholt przesun�� d�wigni� zawor�w balastu, aby zmniejszy�
obci��enie do stanu r�wnowagi statycznej. Woda chlusn�a na platformy
podtrzymuj�ce sterowiec. ��ta wskaz�wka manometru hydraulicznego leniwie
mija�a cyfry. Gdy dosz�a do dw�ch i p� tysi�ca kilogram�w, sterowiec lekko
drgn�� i jednocze�nie Eckholt zamkn�� odp�yw.
�Naprz�d!" zawo�a� w tub� zewn�trznego megafonu.
L-59 d�wigni�ty na ramionach �o�nierzy oddzieli� si� po raz pierwszy od
swego �o�a.
Zn�w pop�yn�y cienkie strumyki wody ze wszystkich zawor�w. Eckholt
ostro�nie, wolno zmniejsza� obci��enie, p�ki oficer kieruj�cy obs�ug� pod
kilem nie da� sygna�u gwizdkiem, �e sterowiec trzyma si� sam w powietrzu.
Potem olbrzym zacz�� pe�zn�� na start. Sun�� sko�nie w stosunku do
swej osi, przytrzymywany za czop kotwiczny i za tylnďż˝ gondolďż˝ linami startowymi nisko
nad ziemi�, wykr�caj�c coraz bardziej pod wiatr, kt�rego lekki powiew zaci�ga�
teraz od p�nocy.
Stan�� wreszcie i tylko podrygiwa� elastycznie w miejscu.
Eckholt kaza� zapuszcza� silniki. Pi�� czerwonych tarcz sprawdzaj�cych,
sterowanych z gondol motorowych, powt�rzy�o rozkaz na tablicy orientacyjnej.
Zachrobota�y rozruszniki i zacz�y j�cze� coraz wy�szym tonem, jakby zanosz�c
si� �a�osnym �kaniem.
Wtem szarpn�o jedno �mig�o; przerzuci�o dwie czy trzy kompresje; silnik
zach�ysn�� si� i warkn��, bluzgaj�c dymem. Tu� po nim ruszy�y dwa
inne, potem zn�w jeden. Ostatni, w lewej przedniej gondoli motorowej opiera� si�
najd�u�ej: trzeba by�o powt�rnie w��cza� rozrusznik, �eby go wyrwa� z
bezw�adu. Wreszcie i on zatrajkota� r�wnymi wybuchami, zmiataj�c k�pki siwego
dymu z paszcz rur wydechowych daleko w ty�, pod kad�ub.
Teraz ca�y sterowiec dr�a� jednostajnym, drobnym rytmem pracy trzydziestu
cylindr�w. Szyby gondoli nawigacyjnej podzwania�y do taktu wibruj�cym
wskaz�wkom zegar�w i manometr�w, rezonowa�y d�wigary i �ciany,
st�umione werble b�bni�y po napi�tych �ci�gaczach i ta�mach wi�za�
wewn�trznych.
Pi�� dwustuczterdziestokonnych silnik�w gra�o uwertur� pierwszego lotu.
ďż˝Odci��yďż˝ przďż˝d!" — zakomenderowaďż˝ Eckholt.
Mat Winter obs�uguj�cy balast pierwszych czterech kom�r gazowych
powt�rzy�: �Odci��y� prz�d!" i otworzy� zawory wypustowe.
Woda chlusn�a z g�ry, oblewaj�c najbli�ej stoj�cych �o�nierzy przy
linach.
L-59 z wolna uni�s� �eb i stan�� sko�nie.
Wszystko sz�o sprawnie, szybko, jakby za�oga zgrana by�a od dawna. Ludzie
pracowali spokojnie i pewnie. Nikt siďż˝ nie myliďż˝ i nie denerwowaďż˝.
Eckholt by� skupiony i przej�ty, ale g�os jego nie dr�a� i wida� by�o,
�e jest pewien siebie.
�Pu�ci� wszystko!" rzuci� w tub� zewn�trzn�, nie spuszczaj�c oczu z
chy�omierza, kt�ry wykaza� w tej chwili pi�tna�cie stopni. �Pe�ny gaz!"
�Pe�ny gaz!" wr�ci�o jak echo z gondoli silnikowej Massendorfa, a strza�ki na
tarczach sygna�owych wykona�y obr�t w lewo, na �Start".
Jednocze�nie pi�� silnik�w zagrzmia�o na pe�nym gazie. Ten ich akord
pot�nia� stopniowo, ur�s� do szczytowego napi�cia i trwa� wype�niaj�c
sob� ca�� przestrze�.
L-59 ruszy� naprz�d. Sp�d tylnej gondoli dotkn�� ziemi, zachrobota� po
nier�wno�ciach i wl�k� si� po lotnisku. �eb sterowca uni�s� si� jeszcze o
parďż˝ stopni.
— Na dďż˝ ster, Grass — powiedziaďż˝ Eckholt. — Tak trzymaďż˝.
Ul�y�o. Tylna gondola nagle przesta�a chrobota� i wszyscy poczuli, �e
sterowiec leci zwi�kszaj�c pr�dko��.
Grass pu�ci� w ruch ko�o sterowe. Uchwyty jego pobieg�y w prawo, jakby
goni�c si� wzajemnie. Pok�ad pochyli� si� znowu i balon szed� teraz w
g�r�, prawie nie trac�c pr�dko�ci. Pilot obejrza� si� i spotkawszy wzrok
komendanta pokaza� z�by w u�miechu. Eckholt lekko skin�� g�ow� i
u�miechn�� si� tak�e. W�a�ciwie nie by� to u�miech: tylko napi�cie
brwi, schodz�cych si� nad blad� twarz�, zel�a�o i cie� rumie�ca pojawi�
si� na policzkach, jak pierwsza pochwa�a dla sterowca. Dobrze bra� wysoko��.
Na lewo, pod promieniami s�o�ca rozpuszczonymi w resztkach m�tnej mg�y,
ukaza�o si� jezioro i dwa czy trzy �agle. Z ty�u na dnie przydymionej przestrzeni
le�a�o zielono-rude lotnisko obramione z dw�ch stron czarnymi blokami hangar�w i
dok�w. Grupka oficer�w sta�a przy samochodzie. Popielata szosa wymyka�a si�
cieniom budynk�w fabrycznych, kt�re przylgn�y ciasno do jej zakr�t�w, i bieg�a
ku miastu, gdzie spomi�dzy dach�w stercza�y wysokie zakopcone kominy buchaj�c
k��bami dymu.
Eckholt spojrza� na wysoko�ciomierz. Mieli dwie�cie metr�w.
— Zmniejszyďż˝ obroty — powiedziaďż˝. Tarcze sygnaďż˝owe skoczyďż˝y na ďż˝Pďż˝
gazu".
— Ster na lewo, Feldbach. Zakrďż˝t 180 stopni, tylko powoli.
— 180 na lewo — powtďż˝rzyďż˝ bosman wypuszczajďż˝c koďż˝o szprycha za
szprychďż˝.
L-59 leg� w trawers, uni�s� �eb w g�r� i wykr�ca� ogonem w prawo.
Czu�o si�, �e jego wi�zania wytrzymuj� coraz wi�ksze napr�enie skupione w
po�owie d�ugo�ci kad�uba, kt�ry nios�o bokiem, wpieraj�c p�aszczyzn�
statecznika w zag�szczone p�dem powietrze. Lekko zwolniona pow�oka po lewej
stronie b�bni�a o d�wigary, podczas gdy z prawej napi�a si� mocno.
Grass zneutralizowa� wzniesienie �ba sterem wysoko�ci i czeka�. Eckholt
wpatrywa� si� w p�ywak busoli, kt�ry zmieni� kurs o 45 stopni i zawahawszy si�
stan�� nieruchomo. Balon nadal szed� trawersem, sko�nie do kursu, ale nie
zakr�ca� ju� wcale.
Feďż˝dbach odwrďż˝ciďż˝ pytajďż˝co gďż˝owďż˝. — Jeszcze — powiedziaďż˝ Eckholt.
Szprychy ko�a sterowego pobieg�y w lewo. �Troch� gazu, Massendorf".
�Tysi�c pi��set obrot�w" odpowiedziano z tylnej gondoli.
Nap�r wiatru z prawej strony dzwoni� szybami. Przez pok�ad powia� przeci�g.
Sterowiec pochyli� si� w prawo. Grass zn�w przerzuci� kilka obrot�w ko�a,
zgniataj�c zadzieraj�cy si� �eb w d�, i p�ywak busoli drgn�� wreszcie,
obracaj�c si� stopie� po stopniu.
Eckholt zakomenderowa� kolejno: �Prosto ster", �Na prawo ster", i czeka�.
Mija�y sekundy. L-59 zakr�ca� nadal. Gdy obr�t jego przekroczy� 180 stopni,
komendant kaza� zwi�kszy� obroly wszystkich silnik�w.
Dopiero wtedy wyszli z trawersu. Jednocze�nie �eb pochyli� si� w d�, mimo
�e Grass natychmiast wyr�wna�.
Przy zakr�cie w prawo powt�rzy�o si� niemal to samo: sterowiec k�ad�
si� �atwo w trawers, szed� bokiem, ale zakr�ca� nie chcia�. Zadziera� �eb,
narowi� si�, a p�niej, zmuszony do zwrotu, zn�w nie s�ucha� steru
ko�cz�cego manewr.
— Jest bardzo dďż˝ugi — powiedziaďż˝ Eckholt do doktora. ,— Jest o trzydzieďż˝ci
metr�w d�u�szy od najwi�kszego z naszych sterowc�w. Dlatego trudno nim
kierowa�. Nie da�o si� dok�adnie obliczy� oporu w zakr�cie; to rzecz
eksperymentu: ka�dy nowy typ jest do pewnego stopnia eksperymentem i nigdy nie
wiadomo, jak si� zachowa w locie. No, ale dowodzi�em ju� gorszymi. Ten przynajmniej
idzie w g�r�; lata�em na takich, kt�re przy zakr�cie sz�y w d�. A mieli�my i
takie, kt�rym p�ka�y �ci�gna i d�wigary w wira�u o 90 stopni...
Skierowali si� teraz na p�nocny wsch�d, pozostawiaj�c za sob� jezioro
b�yszcz�ce w�sk� smug� u st�p b��kitnych g�r po drugiej stronie.
Doktor patrzy� w d�. Ziemia sun�a wolno pod gondol�, wy�aniaj�c si� zza
burty i znikaj�c u kraw�dzi opuszczonej szyby: skr�ty �cian szarych dom�w,
pochy�e dachy o�wietlone z jednej strony s�o�cem, z drugiej za� ciemne;
wyd�u�one prostok�ty br�zowych, brunatnych i zielonych p�l, jak pluszowe
poduszki w wagonach drugiej klasy; nieregularne wieloboki las�w, ciemnozielone,
poplamione rdzawo, ��to i liliowo, z biegn�cymi r�wnolegle albo promieni�cie
liniami przesi�k�w; aksamitne pastwiska z ciemniej�cymi zalewami wody, kt�ra nagle
znalaz�szy si� pod k�tem odbicia s�o�ca migota�a o�lepiaj�co, by zaraz
potem wstrz�sn�� si� dreszczem z�otej �uski zarzuconej przez wiatr na jej
powierzchni�; drzewa przydro�ne wyci�gaj�ce ku niebu ramiona ga��zi z
reszt� li�ci przerzedzonych ju� i po��k�ych; wzg�rza i g��boko
zakl�s�e w�wozy o nagich, osypuj�cych si�, gliniastych �cianach.
Potem z prawej strony b�ysn�� jak srebrny drucik tor kolejowy i w g�adkich,
�agodnych skr�tach u�o�y� si� wygodnie mi�dzy wzd�tymi brzuchami
pag�rk�w d���c gdzie� na p�noc w mleczn� dal horyzontu.
Silniki mrucza�y teraz jednostajnie i r�wno. P�d pogwizdywa� u ram okiennych,
g�aszcz�c lakierowany kad�ub sterowca. Pok�ad z drobno karbowanej blachy
dr�a� lekko i pulsowa�y zegary na tablicy nad stolikiem nawigacyjnym.
Eckholt, por�wnawszy kurs busoli z loksodrom� wykre�lon� na mapie, wyjrza�
przez opuszczon� szyb�. Wicher uderzy� go w oczy, wyszarpn�� czarny krawat
spod munduru.
Cofn�� si� do wn�trza i podni�s� szyb�.
— Kurs trzydzieďż˝ci jeden stopni — powiedziaďż˝ do bosmana.
Feldbach powt�rzy� przepisowo: �Trzydzie�ci jeden", spojrza� na busol� i
wolno przerzuca� szprychy wyr�wnuj�c nieznaczne zboczenia.
Sterowiec lecia� z pr�dko�ci� sze��dziesi�ciu pi�ciu kilometr�w na
godzin� pod lewy czo�owy wiatr, kt�ry wzm�g� si� nieco na wysoko�ci
siedmiuset metr�w.
Po kwadransie z lewej strony ukaza�y si� wille, hotele i zak�ad kuracyjny
Rawensburga, a komendant szybko obliczywszy poprawkďż˝ podaďż˝ nowy kurs z
uwzgl�dnieniem derywacji.
W godzin� potem Knoll zobaczy� jasn�, tu i �wdzie poprzerywan� zakr�tami
wst�g� Dunaju. Z prawej strony przyczo�ga�a si� szosa, przesz�a pod sterowcem
i przeskoczywszy jak�� mniejsz� rzek� skr�ci�a w lewo pod��aj�c ku
miastu.
B�yszcz�cy, wypolerowany tor kolejowy rzuci� si� za ni� w pogo�,
z�apa� j� przed samym brzegiem Dunaju i wraz z ni� zab��dzi� mi�dzy
domami przedmie�cia, a� za wielkim mostem, co �elaznymi szcz�kami �ciska�
rzek�, odnalaz� si� na dymi�cym dworcu kolejowym.
— To Ulm — powiedziaďż˝ Eckholt do doktora. Ulm leďż˝aďż˝ pod czapďż˝ dymu
grub� na jakie trzysta metr�w. Nie by�o wida� jego w�skich ulic i dopiero kiedy
sterowiec wykr�ci� nad miasto, ukaza�y si� w pionowym rzucie, wci�ni�te
g��boko mi�dzy �ciany dom�w.
L-59 zatoczy� ko�o, przelecia� nad liniami kolejowymi i zn�w pop�yn��
na p�nocny wsch�d.
Na prawo ukaza�y si� teraz wy�sze g�ry pokryte ciemnym ko�uchem las�w.
Wznosi�y si� i opada�y jak pot�ne fale ziemi zba�wanionej nagle, wytr�conej ze
spokojnego bezw�adu, zbuntowanej przeciw odwiecznemu spoczynkowi. P�cznia�y
gro�nie, d�wiga�y si� wzwy� i sp�ywa�y w d�, by zn�w wyrosn�� z
dolin w pot�ne grzbiety.
Sterowiec sun�� nad nimi, mrucza� oboj�tnie i zostawia� za sob�
przejrzysty, ledwie widoczny �lad brudnob��kitnych spalin. Wiatr wzmaga� si� i
naciera� z boku. Czu�o si� jego uderzenia hamuj�ce chwilami pr�dko�� i
spychaj�ce z kursu.
Ko�o sterowe w r�kach Feldbacha coraz cz�ciej bieg�o w lewo i w prawo,
migaj�c szprychami. Kardan steru kierunkowego warcza� g�ucho pod kilem, a statek
szed� zakosami, wymykaj�c si� t�gim podmuchom.
Grass te� nie sta� bezczynnie: gdy sterowiec wraca� na kurs po wi�kszych
zmianach kierunku, prz�d wznosi� si� ostro i trzeba by�o doprowadza� go do
poziomu, po czym zn�w podci�ga� w g�r�, bo natychmiast pr�bowa�
nurkowaďż˝.
Trudno by�o znale�� miar� wychyle� i ustali� zale�ny od nich czas reakcji
ster�w. Dopiero d�u�sza praktyka i dok�adne zapoznanie si� z
w�a�ciwo�ciami balonu mog�y da� pilotom nieomylno�� ruch�w, t�
finezj� sterowania, kt�ra pozwala przeczuwa�, uprzedza� niemal ka�de drgnienie
powietrznego okr�tu w niewidzialnych, krzy�uj�cych si� pr�dach wiatru, w
kapry�nych nurtach pe�nych przepa�ci, skr�t�w, wygarbie� i prog�w
przelewaj�cych si� w oceanie przestrzeni.
Knoll, stoj�c bezczynnie u burty, czu� si� bezradny w por�wnaniu z lud�mi,
kt�rym wystarcza�o jedno spojrzenie, aby porozumie� i podzieli� si�
spostrze�eniami o �egludze kryj�cej dla niego same tajemnice. Widzia�, �e
do�wiadczaj� jakich� nieuchwytnych dla niego wra�e�, �e dostrzegaj�
mn�stwo zjawisk, kt�rych nawet nie umia�by okre�li�, kt�re wymyka�y si�
jego zmys�om. Nie rozumiej�c, co si� dzieje ze sterowcem, zdawa� sobie spraw�,
�e wszyscy inni zespoleni s� z tym statkiem, jakby stanowili z nim jeden organizm. Ta
nie�wiadomo�� stawa�a si� coraz przykrzejsza. By�a upokarzaj�ca i
dra�ni�ca: czu� si� tylko balastem; nie bra� udzia�u w akcji; sta� obok,
patrz�c i nie rozumiej�c, o co chodzi.
Wyrwa�a go z tego przykrego nastroju propozycja Eckholta, aby p�j�� na ruf� i
zobaczy� po drodze, co si� dzieje w gondolach silnikowych i na g�rnych platformach.
Po niskim trapie dostali si� do mrocznego, cuchn�cego gazem korytarza g��wnej
galerii i szli dalej omijaj�c ostro�nie pokrzy�owane d�wigary i a�urowe belki
pier�cieni usztywnione stalowymi �ci�gnami.
Wygl�da�o tu jak na wielkim strychu z rozwieszonymi sznurami do suszenia bielizny.
Raz po raz zawiewa� wiatr przez otwarte odwietrzniki i hula� pomi�dzy przegrodami z
cienkiej blachy i azbestu.
Wzd�u� galerii bieg�y przewody g�osowe, kolorowe kable, niebieskie, bia�e i
czerwone rurki o gumowych z��czach, rury ocynkowane z kranami i manometrami, ca�a
gmatwanina w��w, drut�w i cewek, w kt�rej nie spos�b by�o si�
zorientowa�. Co par� metr�w wysuwa�y si� pionowo w d� na zewn�trz
kad�uba gardziele zbiornik�w balastowych, zwisa�y grube kichy spustowe balonet�w,
po bokach czerwieni�y si� rz�dy zbiornik�w benzyny, nad nimi za� z obu stron
ci�gn�y si� wodoszczelne, hermetycznie zamkni�te kamery �adunkowe pe�ne
materia��w sanitarnych, specyfik�w, lekarstw i �rodk�w chemicznych. Pod kilem,
w najni�szej cz�ci sterowca, mie�ci�y si� magazyny broni i amunicji oddzielone od
pomostu przegrodďż˝ przeciwogniowďż˝.
Komendant z Knollem doszli do pierwszej galerii poprzecznej i skr�cili na prawo, po
czym zacz�li wspina� si� po w�skiej drabince w g�r�. Trzeba by�o schyli�
si� nisko w ciasnym tunelu, aby nie uderzy� g�ow� o wi�zania i duralowe belki.
St�umiony pomruk silnik�w stawa� si� coraz g�o�niejszy, nabiera� mocy,
grzmia� w uszach coraz g��bszym basem, rezonuj�c z napi�tymi �ci�gnami,
kt�re dr�a�y jak struny. P�d wichru zatacza� si� w przej�ciu, wirowa�
szarpi�c po�y mundur�w. Czu� by�o zapach rozgrzanego smaru i spalin.
Szczeble sko�czy�y si� i Knoll stan�� obok komendanta na w�skim
pok�adzie stercz�cym nad przepa�ci�.
Tu dopiero wia�o! P�d tamowa� oddech i ci�� w oczy wyciskaj�c �zy
mimo zmru�onych powiek.
— Niech siďż˝ pan trzyma bariery, doktorze, bo pana zdmuchnie! — wrzasn��
Eckholt.
S�owa dosz�y Knolla postrz�pione i ledwie zrozumia�e: tu� obok rycza�
dwustuczterdziestokonny silnik z po�yskliwym kr�giem obrotu furcz�cego �mig�a
przed t�pym pyskiem. Nad nim, zgi�ty w czujnej postawie, pochyla� si� mechanik
wsparty o rur� ch�odnicy. Pod pok�adem z cienkiej blachy otwiera�a si�
przepa��. B�yszcza�y w s�o�cu zbryzgane smarem boki gondoli i gra�a
naci�gni�ta tkanina pow�oki balonu.
— Za duďż˝o oleju! — krzyczaďż˝ Eckholt, wskazujďż˝c tďż˝uste zacieki na masce. — Nie
uwa�ali�cie przy nalewaniu?
Mechanik zaprzeczy� ruchem g�owy.
— Napeďż˝niďż˝em wedďż˝ug miary! — woďż˝aďż˝ pochylajďż˝c siďż˝ do ucha Eckholta.
— Wedďż˝ug miary fabrycznej! Ale wyrzuca! Trzeba daďż˝ innďż˝ uszczelkďż˝!
Z ty�u, poni�ej wida� by�o drug� gondol� silnikow� cz�ciowo
zas�oni�t� przez wypuk�o�� kad�uba.
— Teraz pďż˝jdziemy tam! — rykn�� Eckholt do Knolla. Zajrzeli na chwilďż˝ do
drugiej gondoli zawieszonej ni�ej ni� pierwsza.
Przy jej silniku dy�urowa� werkmistrz Heine. Zastali go u wylotu bocznego korytarza.
Zameldowa� si� i ruszy� przodem, ledwie mieszcz�c si� w ciasnym przej�ciu.
Stan�� na pok�adzie gondoli nie trzymaj�c si� por�czy, jakby wcale nie
by�o wiatru. Jego wielka, gruba posta� zdawa�a si� jakby przyros�a do w�skiego
metalowego chodnika. Sapa� wydymaj�c mi�siste policzki i zacina� si�
m�wi�c.
Nie, jego silnik nie chlapa�. Jak�e nowy silnik mo�e chlapa�? Pier�cienie ma
przecie� szczelne. W przedniej gondoli chlapie? Ju� on z tym zrobi porz�dek!
W tej chwili sterowiec ponios�o leniwym trawersem. Silnik zawarcza� g�o�niej i
gondola zadr�a�a, jakby mia�a si� urwa� z trzymaj�cych j� d�wigar�w.
Wichura uderzy�a z boku rzucaj�c Eckholta wraz z doktorem na por�cz. Tylko Heine
staďż˝ jak na pewnym, nieruchomym gruncie.
W nast�pnej sekundzie statek wyr�wna� i na okamgnienie wiatr zgas�, by zaraz
potem wpa�� na otwart� gondol� ze zdwojon� furi�.
Balon st�kn�� pod tym ciosem, a jego pow�oka podda�a si� lekko i
odpr�y�a z g�o�nym kla�ni�ciem.
Knoll mimo woli spojrza� z obaw� na pot�ny bok sterowca. Heine patrzy� spode
�ba, ironicznie.
Komendant pokr�ci� g�ow�:
— Rzuca — mrukn��. — Chodďż˝my.
Werkmistrz usun�� si�, �eby ich przepu�ci�. Podtrzyma� Knolla za
�okie�.
— Powďż˝oka jest mocna! — krzykn�� mu do ucha. — Nie takie — — —
gďż˝upstwa potrafi przetrwaďż˝; nie ma siďż˝ — — czego baďż˝!
— Toteďż˝ nie bďż˝jcie siďż˝ — powiedziaďż˝ doktor. — Dziďż˝kujďż˝. Poszli teraz na
ruf�, ku tylnej gondoli, gdzie dy�urowa� Massendorf.
Sterowiec trawersowa� coraz silniej, raz w prawo, raz na lewo, zataczaj�c si�
nieustannie. Eckholt i Knoll musieli trzyma� si� por�czy, aby nie straci� r�wnowagi
i nie spa�� mi�dzy metalowe �ebra kilu.
Do gondoli prowadzi� kr�tki, pionowo w d� opuszczony trap zaczynaj�cy si�
pod klap� z falistej blachy. Wia�o tam przera�liwie; gdy doktor opuszcza� nog�,
aby namaca� nast�pny szczebel, p�d usi�owa� oderwa� go od trapu, szarpa� za
ubranie i nie pozwala� stan��. Dopiero za os�on� gondoli mo�na by�o sta�
jako tako spokojnie i bez wi�kszego wysi�ku.
Massendorf siedzia� na pok�adzie ty�em do silnika, opu�ciwszy nogi za chodnik.
Obok niego sta� pomocnik Brock i patrzy� na dobrze widoczn� p�etw� sterow�,
kt�ra wolno wychyla�a si� w lewo i w prawo.
Tu najbardziej dawa�y si� odczu� wszelkie zboczenia statku i Knoll teraz dopiero
dostrzeg�, jakim torem porusza si� L-59 w powietrzu. Sterowiec sun�� po linii
w�owej, zarywa� sko�nie, wspina� si� na niewidzialne fale i opada�, �lizga�
si�, ton�� i zn�w wyp�ywa� na wierzch nurtu.
Eckholt kazaďż˝ Massendorfowi skontrolowaďż˝ prawe gondole silnikowe i
�ci�gn�� za�og� ze stanowisk startowych przy silnikach.
— Polecimy do Norymbergi — powiedziaďż˝, kiedy razem weszli do g��wnej galerii.
— Tymczasem wszystko jest w porzďż˝dku. W drodze powrotnej trzeba bďż˝dzie
wypr�bowa� manewrowanie dwoma i trzema silnikami przed l�dowaniem.
— Tak jest — mrukn�� starszy mechanik i odszedďż˝ w g��b korytarza
pozostawiaj�c komendanta z doktorem u schodni tylnej platformy.
Weszli na g�r�, sk�d wida� by�o niemal ca�y kad�ub i oba stery.
Sta�y tu jeden za drugim dwa karabiny maszynowe w ceratowych pokrowcach, dalej
zaďż˝ ku przodowi jeszcze dwa na przedniej platformie.
Broni�y sterowca od g�ry. Tkwi�y w stalowych pa��kach obrotnic, po�rodku
pustych, nagich platform, po kt�rych hula� wiatr rozdzieraj�c si� z bolesnym
j�kiem o ostre kanty �elaza.
Knoll zadawa� sobie pytanie, jakich uczu� musz� do�wiadcza� strzelcy,
kt�rzy tu si� znajduj� podczas ataku samolot�w. Nigdzie �adnej os�ony,
�adnego ukrycia przed pociskami nieprzyjaciela; zimny, �wiszcz�cy p�dem pok�ad,
po kt�rym dzwoni� kule; nieustanna gro�ba po�aru olbrzymiego kad�uba
nape�nionego gazem i surowa, przygn�biaj�ca samotno�� po�rodku g�adkiej
platformy.
By� odwa�ny i nieraz zagl�da� w oczy �mierci. Potrafi� przy tym
zachowa� zimn� krew i jasny umys�. Ale te stanowiska ogniowe wyda�y mu si� nie
do utrzymania cho�by przez kilka minut.
— Jak na patelni, psiakrew! — powiedziaďż˝ gďż˝oďż˝no.
— Co? — spytaďż˝ Eckholt.
— Zdaje mi siďż˝, ďż˝e nikt nie zdoďż˝a wyj�� ďż˝ywy spod ognia na tych
stanowiskach.
— Myli siďż˝ pan. Nie sďż˝ bardziej niebezpieczne niďż˝ inne. Za to ďż˝atwiejsze do
obs�ugi; z gondoli trudniej jest strzela� i w og�le trudniej obroni� sp�d sterowca
ni� wierzch. Tylko psychiczne wra�enie ataku jest tu trudniejsze do opanowania. Dlatego
s�u�b� na platformach pe�ni� nasi najdzielniejsi ludzie: Sachs, Daune, Kohlenberg
i Schulman. Trzej spo�r�d nich maj� �elazne Krzy�e za zestrzelenie angielskich
samolot�w. Wszyscy brali udzia� w wyprawach na Londyn i Pary�. My�l�, �e o
wiele wi�ksze niebezpiecze�stwo grozi� b�dzie samolotowi, kt�ry powa�y si�
zaatakowa� nas z g�ry, ni� tym czterem strzelcom.
Podeszli do karabin�w i Eckholt spr�bowa� obr�ci� je kolejno. �lizga�y
si� �atwo w dobrze nasmarowanych �o�yskach.
— Mam nadziejďż˝, ďż˝e nie bďż˝dziemy zmuszeni uďż˝yďż˝ ich powietrzu —
powiedziaďż˝ Knoll.
— Miejmy nadziejďż˝ — odparďż˝ komandor. Zamilkli. Komendant rozejrzaďż˝ siďż˝
uwa�nie doko�a. W tyle �wieci�o jeszcze blade s�o�ce, jak zza matowej
brudnobl�kitnej szyby, ale od p�nocy wi�ksza cz�� nieba zaci�gni�ta ju�
by�a chmurami, kt�re na wschodzie opuszcza�y si� nisko, przyt�aczaj�c
horyzont ci�kim nawisem.
Marynarz stoj�cy na punkcie obserwacyjnym przedniej platformy dostrzeg� w tej
chwili Eckholta, zameldowa� si� i odwr�ci� si� znowu.
Jaki� ma�y ob�oczek znalaz� si� na kursie i zas�oni� na chwil� widok.
Wion�o zimn�, wilgotn� par�, na kt�rej zarysowa�y si� cienie obu oficer�w
i przepad�y jak mgliste zjawy. L-59 zako�ysa� si� wolno poprzecznym ruchem,
przeszed� przez jaki� pr�g powietrzny, zarzuci� ruf� w prawo i zn�w si�
wyprostowaďż˝.
Wiatr ch�osta� Knolla po twarzy, nieznacznie zmienia� kierunek i powraca� w
dawne �o�e.
Wspania�y, l�ni�cy sterowiec par� naprz�d mrucz�c �agodnie i
jednostajnie, jak pot�ny potw�r zrodzony w odm�tach oceanu przestrzeni, oboj�tny na
swawolďż˝ wichru, spokojny, pewny siebie, majestatyczny.
Powstaďż˝ za mojďż˝ sprawďż˝ — pomyďż˝laďż˝ o nim Knoll. — Zacz��
s�u�b� dla mnie, dla moich plan�w.
Poprzednie uczucie pewnego skr�powania znik�o pod wp�ywem tej my�li.
Gdy wraca� z Eckholtem przez g��wn� galeri� do gondoli nawigacyjnej, ju�
tylko jedna wachta dy�urowa�a na stanowiskach. Ludzie wolni od s�u�by
rozk�adali sw�j baga� w pomieszczeniu podoficerskim. Panowa� tu niezno�ny huk
i warkot dw�ch przednich silnik�w, dla kt�rych kabina po�o�ona mi�dzy
gondolami poni�ej ich poziomu by�a doskona�ym pud�em rezonacyjnym. Knoll
zajrzaďż˝ tam tylko na chwilďż˝, po czym oddaliďż˝ siďż˝ do swojej kajuty w tyle gondoli
nawigacyjnej i roz�o�ywszy na stoliku mapy otrzymane z wojskowego instytutu
kartograficznego zacz�� je przegl�da�.
By�y bardzo niedok�adne: plany i szkice poprawek, sporz�dzone na miejscu w
Tanganice tu� przed wybuchem wojny, nie dotar�y ju� do sztabu generalnego w
Berlinie.
Prace topograficzne przerwano w roku 1914 i nie zdo�ano zu�ytkowa� ich
wynik�w. Sztab odda� do dyspozycji Eckholta mapy stare, pe�ne b��d�w i
brak�w. Trzeba by�o doprowadzi� je do porz�dku.
Tymczasem L-59 min�� Weissenburg i zbli�a� si� do Norymbergi pod coraz
silniejszym p�nocno-wschodnim wiatrem.
Utrzymanie r�wnowagi stawa�o si� teraz trudne: oba ko�a sterowe nieustannie
by�y w ruchu. Balon, atakowany od czo�a i z prawej burty, zadziera� �eb i zbacza�
na p�noc pomimo wysi�k�w obu pilot�w. Trzeba by�o raz po raz przelewa�
balast do przednich zbiornik�w, aby przywr�ci� poziome po�o�enie kad�uba.
Zaraz po tym rufa lecia�a w g�r� i zn�w nie starcza�o ster�w, aby j�
opu�ci� do linii lotu. Sterowiec ko�ysa� si� wzd�u�, wykr�ca�
narowi�cie i dryfowa�. Pr�dko�� spad�a do pi��dziesi�ciu kilometr�w
na godzin�. Grass kl��, ale gdy jeden z pilot�w przyszed� go zmieni�,
machn�� niecierpliwie r�k�.
— Bďż˝dďż˝ prowadziďż˝ dalej — powiedziaďż˝. — Zastďż˝picie mnie- w drodze
powrotnej.
W cztery godziny po starcie, oko�o p� do pierwszej, ukaza�a si� Norymberga
rozdzielona korytem Pegnicy i Kana�em Ludwigowskim, jak dwoma ci�ciami szabli. Nad
ni�, na wzg�rzu, niby g�owa pot�nego s�pa stercza�a czarna wie�a zamku.
Z�bate, grube mury otacza�y zwartym �a�cuchem star� �redniowieczn�
budowl� panuj�c� miastu, kt�re pokornie tuli�o si� do jej st�p.
Sterowiec przeszed� nad Schwabach i Furth, wykona� zakr�t w prawo i
okr��y� wzg�rze zamkowe na zmniejszonych obrotach silnik�w.
Wtedy to w�a�nie doktor Knoll zauwa�y� pierwsze g�ste ob�oki, kt�re
przy�mi�y �wiat�o w jego kabinie i osiad�y ros� na szybach iluminator�w.
Jednocze�nie odczu� zakr�t i domy�li� si�, �e L-59 zawraca.
Silnik�w prawie nie by�o s�ycha� i tylko nieustanne lekkie dr�enie
udzielaj�ce si� wszystkim przedmiotom w kabinie dowodzi�o, �e �mig�a
pracujďż˝ nadal.
Doktor wsta� i chcia� wyjrze� przez iluminator, ale zroszona szyba zas�ania�a
widok. Przeszed� wi�c do kabiny nawigacyjnej i stan�� obok Feldbacha. Tu
odwietrzniki opuszczone by�y do po�owy i w gondoli hula� wiatr. Raz po raz nurzali
siďż˝ w chmurach.
— Na dďż˝ ster! — powiedziaďż˝ Eckholt.
Grass wypu�ci� kilka szprych ko�a. Pok�ad pochyli� si� w d�. Tumany
pary p�dz�cej doko�a sterowca zrzed�y, uciek�y w g�r�. Krajobraz nabra�
ostro�ci, wyp�yn�� z m�tnej, matowej toni i sun�� wolno, obracaj�c si�
jak na osi.
— Kurs 220 — rzuciďż˝ komendant. ďż˝Tysiďż˝c czterysta obrotďż˝w!" hukn�� w
tub� do silnik�w.
— Wracamy? — zapytaďż˝ Knoll.
— Zdaje siďż˝ — odrzekďż˝ Feldbach.
Silniki zawarcza�y g�o�niej. Szosy, linie kolejowe i prostok�ty p�l przesta�y
si� obraca� i zostawa�y coraz bardziej w tyle, za ruf�.
Eckholt podszed� do steru, aby zast�pi� Feldbacha.
— Niech pan teďż˝ odpocznie — powiedziaďż˝ do Grassa. — Bďż˝dziemy mieli trudne
l�dowanie, zdaje si�. Wiatr ro�nie.
Drugi oficer o�wiadczy�, �e nie jest zm�czony, ale po chwili zawo�a�
podoficera i oddaďż˝ mu ster.
— Sterowaďż˝ ostroďż˝nie — warkn�� odchodzďż˝c. Jakiďż˝ czas panowaďż˝o
milczenie.
Knoll patrzy� w d�. Ze wszystkich dr�g wiatr podnosi� tumany kurzu i mi�t�
je na pola. Szybko kr�ci�y si� �migi czarnych wiatrak�w. Drzewa wyci�ga�y
ga��zie i sia�y li��mi. Woda w stawach pieni�a si� u brzeg�w.
Przyszed� Massendorf i nic nie m�wi�c zabra� si� do jedzenia.
— Moďż˝e by pan teďż˝ co zjadďż˝, doktorze? — zapytaďż˝ Eckholt. — Bufet jest w
szafce na prawo.
Podczas gdy Knoll przygotowywa� sobie porcj� mi�sa i kraja� chleb, pierwszy
oficer, kt�ry spacerowa� tam i z powrotem wzd�u� pok�adu, stan�� za nim i
�uj�c pot�ny k�s wieprzowiny powiedzia�:
— Niech pan je. Bďż˝dzie huďż˝taďż˝o. Lepiej mieďż˝ wtedy peďż˝ny ďż˝o��dek.
Knoll u�miechn�� si�.
— Nie jestem skďż˝onny do choroby morskiej — odrzekďż˝.
— Byďż˝ pan marynarzem?
— Nie. Ale pďż˝ywaďż˝em trochďż˝.
Massendorf przez chwilďż˝ zatrzymaďż˝ na nim krytyczne spojrzenie, po czym
kiwn�� g�ow�. Tak, powierzchowno�� tego cz�owieka sprawia�a dobre
wra�enie. By� wprawdzie przera�liwie chudy, ale bynajmniej nie s�abowity. Do
d�ugich piszczeli g�adko przylega�y twarde mi�nie. Z u�cisku d�oni mo�na
by�o wnosi� o ich sile. Ruchy mia� �mia�e, elastyczne, czasami troch�
gwa�towne. Na twarzy, od du�ego, lekko garbatego nosa do k�cik�w ust bieg�y
dwie g��bokie bruzdy ko�cz�ce si� a� na wysuni�tej w prz�d brodzie.
Ciemne oczy patrzy�y spokojnie i pewnie spod g�adkiego, bia�ego czo�a. �atwo
si� u�miecha�y i wtedy w ich k�tach i na skroniach rysowa�y si� promieniste
zmarszczki. Ale te oczy r�wnie �atwo mog�y zap�on�� gniewem; w�wczas
zapewne stawa�y si� gro�ne.
Massendorf pomy�la�, �e doktor Knoll stanowczo nie nale�y do kategorii
nieporadnych pasa�er�w, cho� nie pe�ni �adnej okre�lonej funkcji na sterowcu.
Obawia� si� z pocz�tku, �e ten niezwyk�y cz�owiek, kt�rego widywa�
cz�sto w towarzystwie genera��w i ministr�w, kt�ry mia� otwarty wst�p do
sztabu generalnego i je�dzi� samochodami najwy�szych w�adz wojskowych,
b�dzie si� wtr�ca� do dowodzenia sterowcem i wtyka� nos do wszystkiego. I �e
on, Massendorf, pierwszy oficer-mechanik nagada mu g�upstw przy takiej okazji.
Tymczasem Knoll niewiele sobie robi� z dygnitarzy i traktowa� ich z ch�odem,
kt�ry od razu zdoby� mu sympati� Massendorfa.
Massendorf obserwowa� go ciekawie, nie odzywaj�c si� wi�cej. Knoll
sko�czywszy je�� podszed� zn�w do steru i rozmawia� z Eckholtem, podczas
gdy L-59 przeciska� si� przez bruzdy powietrzne i walczy� z wichur� wal�c�
na� coraz gwa�towniejszymi atakami z lewej burty.
*
Rodzice Massendorfa mieli dziesi�cioro dzieci, z kt�rych troje umar�o. Hans
Massendorf by� najm�odszy.
Przyszed� na �wiat w�wczas, gdy w domu panowa� jeszcze wzgl�dny dobrobyt
przejawiaj�cy si� w postaci kawy z mlekiem na �niadanie i dw�ch mi�snych
obiad�w w tygodniu.
Stary Massendorf by� urz�dnikiem wielkiej huty �elaza i pragn��
wykszta�ci� wszystkie swoje dzieci na inteligent�w. Z czterech starszych syn�w jeden
zosta� duchownym, dwaj lekarzami, jeden za� nauczycielem. C�rki powychodzi�y za
m�� za przyzwoitych ludzi z podobnego �rodowiska.
Beniaminek Hans mia� wst�pi� na politechnik� i zdoby� tytu� in�yniera.
Ale sta�o si� inaczej: ojciec zachorowa� i ostatnie kilka lat �ycia sp�dzi� w
��ku, na p� sparali�owany; nie m�g� pokierowa� wychowaniem ch�opca
tak, jak tego chcia�. Hans natomiast zaraz na pierwszym semestrze uwik�a� si� w
konspiracjďż˝ anarchistycznďż˝ i zostaďż˝ aresztowany.
Wprawdzie utopia anarchist�w wkr�tce przesta�a go poci�ga�, ale z powodu
niezr�cznej obrony s�dowej straci� prawo do wy�szych studi�w w kraju. W
rezultacie uko�czy� �redni� szko�� techniczn� i zosta� majstrem.
M�g�by zapewne i tak zrobi� karier� �yciow� dzi�ki swym
zdolno�ciom i wynalazkom w dziedzinie silnik�w spalinowych, gdyby nie nieszcz�liwa
mi�o�� do trzeciorz�dnej tancerki z w�drownej trupy cyrkowej, kt�ra
wykolei�a go na czas d�u�szy i doprowadzi�a do skrajnej n�dzy.
Wyci�gn�� go z tego po�o�enia, granicz�cego z zupe�nym upadkiem,
dawny kolega, tokarz zak�ad�w Maybach. Massendorf zacz�� pracowa� w fabryce
i powoli d�wign�� si� na stanowisko technika specjalisty silnik�w lotniczych. Nie
uchroni�o go to zreszt� od prze�ladowa� ze strony policji. W kartotece policyjnej
pozosta� nadal wywrotowcem i cz�owiekiem niepewnym politycznie, zw�aszcza �e
teraz jawnie nale�a� do partii socjalistycznej.
Sta� si� milcz�cy i opryskliwy, ale w gruncie rzeczy dost�pny by�
najszlachetniejszym uczuciom ludzkim.
By� dumny ze swej przynale�no�ci do klasy robotniczej, kt�ra mu dopomaga�a
w dniach nieszcz��, mia� szczerych przyjaci� w�r�d jej przedstawicieli, a jako
cz�owiek dojrza�y tym razem �wiadomie dokona� wyboru, staj�c po stronie
�wiata pracy w walce z kapitalizmem.
O Knollu us�ysza� po raz pierwszy, zanim jeszcze otrzyma! przydzia� do za�ogi
L-59. Udzieli� mu tych informacji delegat partyjny z Berlina przyby�y na jakie�
zebranie do Friedrichshafen, a gdy zdziwiony Massendorf zapyta�, w jaki spos�b dotyczy
to jego w�asnej osoby, dowiedzia� si�, �e by� mo�e we�mie udzia� w
wyprawie do Afryki.
Nie pr�bowa� docieka� ani skomplikowanych zakulisowych powi�za� Knolla z
komitetem centralnym partii, ani te� nici, za kt�rych poci�gni�ciem mo�na by�o
wp�yn�� na sk�ad osobowy za�ogi sterowca. Powierzone zadanie przyj�� bez
komentarzy, jak karny �o�nierz przyjmuje rozkazy dow�dcy.
Nie ��dano zreszt� od niego wiele: mia� tylko patrze� i s�ucha�,
ograniczaj�c si� do roli obserwatora wypadk�w, tak aby w razie potrzeby m�g�
zda� z nich spraw� w spos�b zupe�nie obiektywny.
Otrzymawszy takie polecenie, domy�la� si�, �e mi�dzy Knollem a Eckholtem
mo�e doj�� do jakiego� konfliktu i usi�owa� ju� teraz oceni�, kt�ry z nich
zwyci�y. Tymczasem jednak nie zanosi�o si� na �aden konflikt. Przeciwnie:
mi�dzy komendantem L-59 a kierownikiem wyprawy zawi�zywa�a si� raczej ni�
sympatii czy mo�e tylko wzajemnego szacunku, i Massendorf nie zauwa�y� nic takiego
w ich zachowaniu si�, co mog�oby potwierdza� jego domys�y i przewidywania.
Obserwowa� ich nadal, oni za� nawet nie domy�lali si�, jakie zainteresowanie
budz� w tym obowi�zkowym oficerze i zdolnym mechaniku, kt�rego zdawa�o si�
nie obchodzi� nic poza silnikami sterowca i ich obs�ug�.
*
Sterowiec za� w tej chwili wibrowa�, j�cza� napi�tymi �ci�gnami,
poddawa� si� wzd�tej piersi wiatru, wykr�ca� ogonem i podparty nagle fal�
powietrza zarzuca� �eb na barki nurtu albo zapada� w zdradzieckie wiry.
Silniki dwu przednich gondol rycza�y w�wczas w�ciekle, furcza�y �mig�a
nie znajduj�c oporu i trz�s�y d�wigarami, jakby mia�y rozerwa� za chwil�
spojenia duralowych pier�cieni.
Po up�ywie sekundy nowy poryw chwyta� grzmi�ce �mig�a, wkr�ca�
si� mi�dzy ich ramiona hamuj�c p�d, a szar�uj�ce za nim podmuchy wali�y
niby tarany w stery i boki kad�uba.
Oszala�y wiatr rzuca� si� na balon z ty�u, grzmoci� w pow�ok�,
zadawa� ciosy gondolom, wiesza� si� u ich �ci�gien i zastrza��w wyj�c
przeci�gle, targaj�c blachami masek, szamocz�c si� we w�ciek�ym wysi�ku.
Balon pracowa� ca�ym szkieletem, �ciskany i rozci�gany, skr�cany, rozrywany
i bity ciosami sztormu. Rzucony w d�, wolno wygrzebywa� si� z odm�tu i nagle
porywa� si� w g�r� pod dzia�aniem gwa�townego szkwa�u. Zepchni�ty w
bok, pracowicie powraca� na kurs. Ko�ysa� si� wzd�u� i w poprzek, zamiata�
ruf�, kr�ci� �bem, dryfowa� i zn�w par� naprz�d pod wichur�
siedz�c� mu okrakiem na grzbiecie.
Szprychy k� sterowych bezustannie biega�y tam i z powrotem w d�oniach
pilot�w. Charcza�y kardany ster�w i nerwowo skaka� w lewo i w prawo rozdygotany
p�ywak busoli.
Tak mija�y kwadranse.
Eckholt, spojrzawszy w pewnej chwili na zegarek, po��czy� si� z kabin�
radiotelegraficzn� i kaza� nada� trzeci� z. rz�du depesz�. Podyktowa� kr�tki
meldunek zawieraj�cy pozycj� sterowca, czas i warunki lotu.
— Co nowego? — spytaďż˝ nastďż˝pnie.
— Ostrzeďż˝enie o burzy z Berlina — powiedziaďż˝ telegrafista. — I z Wrocďż˝awia —
dodaďż˝.
— Dlaczego nie zawiadomiliďż˝cie wczeďż˝niej?
— Otrzymane w tej chwili — zameldowaďż˝ Grass wchodzďż˝c. — Sam odbieraďż˝em.
— A na poďż˝udniu?
— Nie ma wiadomoďż˝ci, ale wydaje mi siďż˝, ďż˝e tam jest spokojniej — powiedziaďż˝
Grass. — Burza idzie z pďż˝nocnego wschodu. Ogarnia duďż˝y front: co najmniej trzysta albo
czterysta kilometr�w.
Wszyscy patrzyli na kapitana. Czekali na jego decyzjďż˝: wielki przywilej dowodzenia jego
jednego tylko obci��a� odpowiedzialno�ci� za ca�o�� sterowca i �ycie
za�ogi. On musia� decydowa�.
W tej chwili w jednostajny, wyt�ony warkot silnik�w i cienki �wist wiatru
wpl�t� si� pierwszy, daleki jeszcze, st�umiony pomruk grzmotu. B�ysn�o raz i
drugi.
— Moďż˝na by uciec do Strasburga — oďż˝mieliďż˝ siďż˝ wtrďż˝ciďż˝ Grass. — Na
tamtejszym lotnisku...
— Niech pan zapyta nasz port o warunki atmosferyczne — przerwaďż˝ mu Eckholt. — Do
ucieczki nie ma powodu, dop�ki sterowiec jest nie uszkodzony i mo�na nim kierowa�.
Grass odszed�, lekko wzruszaj�c ramionami. Ciekawe, jak b�dziemy ucieka�,
kiedy nam poďż˝amie dďż˝wigary albo uszkodzi ster — pomyďż˝laďż˝ z irytacjďż˝.
— Niepotrzebnie wzrusza pan ramionami, Grass — powiedziaďż˝ spokojnie Eckholt. —
Do Strasburga musieliby�my lecie� przez Schwarzwald. To jest tysi�c metr�w. Wie
pan, ile wynosi pu�ap? Sze��set.
Grass, zaczerwieniony po same uszy, staďż˝ na progu.
— Ja nie wzruszaďż˝em ramionami, panie kapitanie — rzekďż˝ z wysiďż˝kiem.
— Nie? Zdawaďż˝o mi siďż˝ — odpowiedziaďż˝ Eckholt sucho. Jego twarz byďż˝a
oboj�tna, opanowana.
— Ile mamy benzyny, poruczniku? — zapytaďż˝ Massendorfa.
— Sprawdzďż˝ — mrukn�� pierwszy oficer i wyszedďż˝ w ďż˝lad za Grassem.
Okaza�o si�, �e benzyny wystarczy na cztery godziny, gdy� przed lotem wlano do
zbiornik�w tylko dwa tysi�ce czterysta litr�w, jak zwyk�e na pr�bn� podr�.
L-59 przelatywa� nad coraz wy�szymi wzg�rzami, o kt�rych szczyty tu i
�wdzie rozdziera�y si� bia�e ob�oki. Gdzie� na lewo zostawa� Dunaj,
niewidoczny teraz pod ci�k� opo�cz� chmur.
Spokojna, jeszcze zielona dolina norymberska dawno zosta�a w tyle. Pod naporem
wiatru sterowiec zdryfowa� na zach�d i mija� ju� Ulm, sun�c przewa�nie
bokiem, spychany w kierunku Wy�yny Szwabskiej.
Eckholt skierowa� go bardziej jeszcze na lewo, aby z powrotem osi�gn��
dolin� Dunaju i Rissu i nie nara�a� si� na �lepy lot w chmurach nad
niebezpiecznym terenem.
Tymczasem wr�ci� Grass.
— Stacja portowa nie odpowiada — zameldowaďż˝. — Prďż˝bowaďż˝em po��czyďż˝
si� tak�e z Monachium i ze Strasburgiem, ale nic nie mo�na zrozumie�: trzeszczy i
przerywa. Zwin�li�my anten�.
— Dobrze — powiedziaďż˝ Eckholt. — Niech pan zawoďż˝a kogoďż˝ do steru.
Po chwili zameldowa� si� pilot. Komendant ust�pi� mu miejsca, a sam
podszed� do stolika nawigacyjnego i spojrzawszy na map� naznaczy� o��wkiem
miejsce przelotu. Potem zacz�� oblicza� pr�dko�� lotu nie zwa�aj�c na
gwa�towne rzuty balonu. Wyjrza� przez szyb�, por�wna� kurs z poprzednim i
zn�w wr�ci� do mapy; Zmierzy� odleg�o��.
— Sto trzydzieďż˝ci na godzinďż˝ — powiedziaďż˝ do Knolla. — To znaczy, ďż˝e wiatr
ma kolo dwudziestu metr�w na sekund�.
— Co pan zamierza zrobiďż˝? — spytaďż˝ doktor.
— Lďż˝dowaďż˝ w porcie. Nic innego nam nie pozostaje. Moďż˝e uda siďż˝ omin��
to paskudztwo, je�eli nie si�ga zbyt daleko na po�udnie. Lecimy na czole burzy, kt�ra
idzie za nami i ogarnia nas od wschodu, wi�c mo�e zd��ymy wymkn�� si� jej
albo jeszcze bardziej j� wyprzedzi�. Je�eli nie b�dzie silniejszego wiatru przy
l�dowaniu, damy sobie rad�. Je�eli z�apie nas wcze�niej, spr�bujemy
przeczeka� j� w powietrzu. Za trzy kwadranse b�dziemy nad lotniskiem i zostanie nam
paliwa na trzy godziny. Zobaczymy.
Stan�� u lewej burty i patrzy� w k��bowisko czarnych chmur, kt�re
zdawa�y si� trwa� nieruchomo na wschodzie. Nie zbli�a�y si� i nie oddala�y,
tylko, jakby rozpiera�o je od �rodka, puch�y na niebie, pozostawiaj�c coraz w�szy
jasny pas na po�udniowym zachodzie.
Od p�nocy �ladem sterowca p�dzi�a czarna groza zwisaj�c jednym
skrzyd�em a� do ziemi, podczas gdy drugie zdawa�o si� gin�� pod zas�on�
p�katych, sinych chmur zoranych wiatrem na d�ugie skiby.
Ciemno�� gna�a niewstrzymanie, szybciej od wichury, szarpana raz po raz
z�bami b�yskawic i wyprzedzana dudnieniem grzmot�w.
Wszyscy czuli niebezpiecze�stwo czaj�ce si� w tej stronie. Serca za�ogi
przenika� niepok�j wygl�daj�cy z rozszerzonych mrokiem �renic. Coraz cz�ciej
spojrzenia skupia�y si� na twarzy komendanta, ale jej wyraz by� nadal nieprzenikniony i
spokojny, jakby wszystko z g�ry ju� zosta�o przewidziane i ustalone.
Knoll, miotany obaw� nie tyle o �ycie w�asne, i za�ogi, ile o los balonu,
zadawaďż˝ sobie pytanie, czy Eckholt istotnie jest tak pewien siebie, jak stara siďż˝ to
okaza�, czy te� posiada tylko zbyt ma�o wyobra�ni, aby z g�ry powzi��
decyzj� i czeka na dalsze wypadki, zdaj�c si� na sw� rutyn� do�wiadczonego
lotnika, kt�ry przeszed� zapewne niejedn� burz�.
Jak zachowa si� w decyduj�cej chwili? Czy po�wi�ci sterowiec, aby ratowa�
ludzi? Czy zdo�a go ocali�? Czy ten kamienny spok�j ma swoje �r�d�o w
fatalistycznym przekonaniu, �e stanie si�, co si� ma sta�, czy te� jest to
pewno�� zwyci�stwa?
Knoll nie do�wiadcza� dotychczas tego rodzaju uczu�. Zwyk�e w chwilach
niebezpiecze�stwa odczuwa� tylko silne napi�cie nerw�w opadaj�ce natychmiast
po wyja�nieniu sytuacji. Zreszt� by� przekonany, �e raczej sam mo�e by�
niebezpieczny, ni� niebezpiecze�stwom podlega�.
To, z czym si� dotychczas styka�, ust�powa�o przed jego przewag�. Bywa�
najcz�ciej g�r�. Mia� do stracenia tylko w�asne �ycie i wiedzia�, �e potrafi
je obroniďż˝.
L-59 by� pierwszym obiektem, na kt�rego istnieniu zale�a�o mu stokro�
wi�cej ni� na czymkolwiek. By� dla niego jedynym �rodkiem do osi�gni�cia
upragnionego celu.
Knoll bez wahania po�wi�ci�by wszystkich i wszystko, byle uratowa� balon.
Dr�a� o jego ca�o��. Do�wiadcza� uczucia bolesnej bezradno�ci i obawy
oczekuj�c z minuty na minut� nieuniknionej, jak mu si� zdawa�o, katastrofy w
powietrzu lub czego�, co stanie si� ze sterowcem za godzin�, mo�e za dwie lub trzy
przy pr�bie l�dowania.
W dodatku sam nawet w najmniejszym stopniu nie m�g� wp�yn�� na bieg
wypadk�w. By� skazany na rol� widza w sprawie najbli�ej go obchodz�cej i
cho� nie ponosi� �adnej odpowiedzialno�ci za to, co si� sta� mia�o,
do�wiadcza� udr�ki gorszej ni� ci, kt�rzy mogli dzia�a�.
Miotany obaw� i niepewno�ci�, mimo woli ustosunkowa� si� podejrzliwie do
ca�ej za�ogi. Zdawa�o mu si�, �e tylko Eckholt sam jeden stoi po stronie sterowca
w walce z burzďż˝. Ale Eckholt musiaďż˝ ratowaďż˝ nie tylko sterowiec: odpowiadaďż˝
r�wnie� za �ycie swych ludzi. A ci ludzie...
Wszyscy inni, maj�c do wyboru w�asne ocalenie za cen� istnienia sterowca lub
�mier� w jego obronie, wybraliby to pierwsze, gdyby nie przymus wykonania rozkazu, o
ile taki rozkaz zostanie wydany.
Nie majďż˝ wyboru — pomyďż˝laďż˝. — Kaďż˝dy z nich musi sďż˝uchaďż˝ rozkazďż˝w.
Kaďż˝dy odpowiada tylko za wyznaczone funkcje. Pilot bocznego steru — za utrzymanie
kierunku; pilot steru poziomego — za utrzymanie nakazanej wysokoďż˝ci; mechanicy —
ka�dy za obroty swego silnika. I wszystko pod warunkiem, �e ster nie zostanie urwany,
�e nie zaoliwi� si� �wiece, �e pow�oka nie p�jdzie w strz�py. Mog� i
muszďż˝ robiďż˝ tylko to, co im nakazano. Nie majďż˝ wyboru.
Eckholt natomiast mia� to prawo. M�g� uczyni� tak lub inaczej. Skaza� na
zag�ad� balon, narazi� na �mier� lub kalectwo za�og� w jego obronie;
rozkazywa�. Za to ponosi� wielki, zbyt wielki dla innych, ci�ar odpowiedzialno�ci.
Dlatego musia� posiada� pr�cz wszystkich wiadomo�ci, jakich wymaga si� od
komendanta sterowca, tak�e odwag� czynu, w�asn� moc wytrwania w raz
powzi�tym zamiarze i zdolno�� oceny wypadk�w, od kt�rych zale�a�
spos�b natychmiastowego dzia�ania.
On jeden wydawaďż˝ siďż˝ Knollowi bohaterem. Eckholt nie zastanawiaďż˝ siďż˝ nad tymi
sprawami ani przez chwil�. Nie mog�o mu to przyj�� do g�owy, bo nie
analizowa� niebezpiecznych sytuacji w ten spos�b, �yj�c w�r�d nich i niejako
zastawszy je w kr�gu swego istnienia, jak cz�owiek przychodz�cy na �wiat zastaje
powietrze, niebo i s�o�ce. To rozumia�o si� samo przez si�: gdy by�
m�odszym oficerem, robi�, co do niego nale�a�o, cho� nie zawsze zgadza� si�
w duchu z rozkazami swoich prze�o�onych; ale to by�a ich sprawa, a krytyka ich
zarz�dze� by�a rzecz� wy�szych w�adz. P�niej, kiedy otrzyma� pierwsze
dow�dztwo, nie pyta� nikogo o zdanie, poniewa� z kolei sam tylko m�g� si�
t�umaczy� ze swego post�powania przed tymi w�adzami, kt�re dawniej nic go nie
obchodzi�y. Teraz uwa�a�, �e nie powinny one obchodzi� nikogo z jego za�ogi.
Sam musia� decydowa� i nie przysz�o mu na my�l, �e mog�oby by� inaczej.
Nie znaczy to bynajmniej, aby nie u�wiadamia� sobie ci�aru odpowiedzialno�ci,
jaki poci�gnie za sob� taka czy inna jego decyzja. Ale w�a�nie dlatego my�la�
wy��cznie o rozstrzygni�ciu swych w�tpliwo�ci co do sposobu dzia�ania, nie
zastanawiaj�c si� zupe�nie nad prze�yciami za�ogi. Rozwa�a� kolejno kilka
mo�liwo�ci, kt�re wchodzi�y w rachub�.
Z g�ry odrzuci� my�l poddan� przez Grassa, aby skierowa� L-59 do
Strasburga. Przede wszystkim musieliby przelecie� w chmurach nad hade�skim
Schwarzwaldem i zaryzykowa� przebicie si� w d� przez ob�oki ju� po ciemku w
dolinie Renu. Grozi�o to rozbiciem sterowca w g�rach, je�li zbyt wcze�nie
zacz�liby si� obni�a�. Przy tym lotnisko w Strasburgu nie by�o przygotowane na
przyj�cie balonu, nie posiada�o ani o�wietlenia do nocnych l�dowa�, ani
wyszkolonej obs�ugi, ani odpowiedniego hangaru. Jedynym argumentem przemawiaj�cym
na korzy�� tego pomys�u, argumentem zreszt� do�� problematycznej warto�ci,
by�o przypuszczenie, �e burza nie obejmie Strasburga �ub �e zdo�aliby tam
dolecie� o tyle wcze�niej, i� l�dowanie odby�oby si� przy niezbyt silnym
wietrze.
O tym, aby dotrzeďż˝ do innego portu sterowcowego poza Strasburgiem lub
Friedrichshafen, nie mog�o by� mowy, poniewa� nie starczy�oby paliwa.
Pozostawa�o tylko lotnisko stoczni, jako najlepiej urz�dzone miejsce l�dowania, w
kt�rym oczekiwano na powr�t sterowca. Eckholt nie wiedzia�, czy nadchodz�ca burza
zawadzi o ten port i jak d�ugo b�dzie trwa�a. S�dz�c z si�y i gwa�towno�ci
wiatru na jej czole, przypuszcza�, �e znajduje si� raczej w �rodku jej frontu ni� na
skrzydle; poniewa� za� p�nocny zasi�g tego frontu obejmowa� Berlin, doszed�
do wniosku, �e ma do czynienia z nawa�nic� o rozpi�to�ci sze�ciuset �ub
nawet o�miuset kilometr�w.
Nieco p�niej przysz�o mu na my�l, �e przecie� niekoniecznie musi to by�
jedna i ta sama burza. Zacz�� w�wczas przypuszcza�, �e na p�nocnym
wschodzie Europy t�ucze si� wsz�dzie szczeg�lnie z�a pogoda przejawiaj�ca
si� pod postaci� id�cych jeden za drugim i r�wnolegle obok siebie gwa�townych
sztorm�w, mi�dzy kt�rymi mog� istnie� przerwy.
Opieraj�c si� na tym przypuszczeniu, postanowi� przede wszystkim dolecie� do
portu macierzystego, a je�li w drodze lub nad lotniskiem z�apa�aby go burza, ustawi�
sterowiec czo�em do wiatru i przeczeka� j� trwaj�c w miejscu i przeciwstawiaj�c
wichurze ci�g silnik�w.
Balon dobrze sterowany, stoj�c �bem w kierunku wiatru, stwarza op�r stosunkowo
niewielki. Eckholt s�dzi� wi�c, �e zdo�a go utrzyma� i nie zostanie zepchni�ty
na po�udniowy zach�d.
Co prawda w tym ostatnim wypadku, kt�ry te� nale�a�o wzi�� w rachub�,
L-59 znalaz�by si� nad terytorium Szwajcarii i co gorsze zosta�by wp�dzony
mi�dzy wynios�o�ci podn�a Alp. Ale nie znajduj�c lepszego wyj�cia Eckholt
zdecydowaďż˝ siďż˝ obraďż˝ stanowisko na przeczekanie burzy tak, aby w razie
niemo�no�ci oparcia si� sile wiatru dryfowa� nad lotniskiem i w ostateczno�ci
zakotwiczy� balon, co pozwoli�oby za�odze opu�ci� go po linie. To samo
uczyni�by w wypadku wyczerpania si� benzyny przed nadej�ciem przerwy lub przed
ko�cem burzy.
�eby tylko ci z admiralicji nie wymy�lili czego�, co ich zdaniem by�oby lepsze
— pomyďż˝laďż˝, zdecydowawszy siďż˝ ostatecznie. — Jeďż˝eli stracďż˝ balon...
Przygryz� wargi. Nie wolno mu by�o my�le� o tym: musia� go ocali�.
Trzymaj�c si� por�czy przeszed� przez korytarz i wspi�� si� na
drabink� g�rnej platformy. Rzuca�o nim, jakby sterowiec chcia� strz�sn�� go z
trapu. Z trudem trafia� stopami na �elazne szczeble.
Podni�s� klap� w pok�adzie i stan�� na zewn�trz. Wichura wpad�a na
niego tamuj�c mu oddech. Drobny, przelotny deszcz k�u� po twarzy. Pok�ad
platformy wraz z kad�ubem zatacza� si� jak pijany, pl�sa�, podje�d�a� w
g�r� i nagle ucieka� spod n�g.
Wicher miota� si� i wy�. Niebo w g�rze by�o szare, ruchliwe od
pomykaj�cych raz po raz cienkich welon�w d�d�u i poszarpanych strz�p�w
rudawych ob�ok�w, kt�re przewiewa�y po samej powierzchni sterowca wilgotnymi,
lepkimi tumanami.
Marynarz pe�ni�cy s�u�b� mia� nos siny od zimna i oczy zaczerwienione
mimo ochronnych okular�w. Zameldowa�, �e �nic wa�nego nie zasz�o",
wykrzykuj�c z ca�ych si� oddzielne s�owa. Dosz�y one Eckholta jak g�os
cz�owieka m�wi�cego z przeciwleg�ego brzegu rzeki, cho� marynarz sta� o
par� krok�w od niego.
Skin�� g�ow� i czepiaj�c si� obu r�kami galeryjki brn��, przez
g�sty pr�d naprz�d. Obszed� w ten spos�b ca�� platform� doko�a i
stwierdzi�, o ile m�g� to uczyni� z tego miejsca, �e pow�oka trzyma si�
doskonale oraz �e stery nie drgaj� nadmiernie.
Potem obj�� wzrokiem horyzont na po�udniu i potrz�sn�� g�ow�:
daleko majaczy�a ledwie widoczna na szarozielonej ziemi srebrna smuga jeziora.
Z zachodu, nad m�tnym zlewiskiem nieba i l�du, kt�rych nie spos�b by�o
rozr�ni�, tak zaciera�y si� ich granice, strzela� spomi�dzy popielatego kremu
ja�niej�cych ob�ok�w jeden jedyny promie� s�o�ca i na p� rozpuszczony w
mlecznej przestrzeni k�ad� si� matowym �wiat�em na wzg�rze poros�e
bezlistnymi ju� drzewami. Wida� by�o, jak przesuwa si� po zboczu i nagle
wy�awia z szarzyzny bia�e �ciany i czerwone dachy miasteczka.
Heiligenberg — pomyďż˝laďż˝ Eckholt. — Dolatujemy. Zszedďż˝ na dďż˝ i znalazďż˝szy
si� w gondoli nawigacyjnej stan�� u jej burty obok doktora.
Przy sterach stali Grass i Feldbach; Massendorf odszed� do silnik�w.
— Lewy przedni traci obroty — powiedziaďż˝ drugi oficer. Komandor spojrzaďż˝ na niego
i podszed� do tuby telefonu pok�adowego.
�Co tam?" zapyta�.
ďż˝Iskrownik — odezwaďż˝ siďż˝ stďż˝umiony gďż˝os Massendorfa. — Bďż˝dďż˝
musia� wy��czy�".
— W porďż˝ — mrukn�� Grass na pďż˝ ironicznie, na pďż˝ z obawďż˝.
Eckholt zastanawiaďż˝ siďż˝ przez chwilďż˝.
�Ile panu potrzeba czasu na napraw�?" zapyta� zn�w komendant.
�B�dziemy si� �pieszy�" warkn�o ze s�uchawki.
Jednocze�nie silnik zamilk� i natychmiast oba ko�a sterowe sparowa�y odskok
sterowca, kt�remu zabrak�o ci�gu jednego �mig�a. Mimo tego manewru nios�o
ich teraz praw� burt�; przeciwdzia�anie ster�w nie wystarcza�o.
ďż˝Wy��czyďż˝ prawy przedni — rozkazaďż˝ Eckholt. — Za dziesi�� minut
musi pan by� got�w" doda� zwracaj�c si� do Massendorfa przez telefon
pok�adowy.
Wszyscy oczekiwali w napi�ciu odpowiedzi. Ale odpowied� nie nadesz�a: lewa
przednia gondola jakby zaniem�wi�a po tym rozkazie.
L-59 wyr�wna�, lecz chwiejba wzmog�a si� jeszcze. Poddawa� si� teraz
przechy�om wolniej, ale g��biej, pozbawiony cz�ciowo si�y ci�gu. Reagowa�
z op�nieniem na ruchy ster�w i mija�o nieraz po kilkana�cie sekund, zanim
wytr�cony z r�wnowagi ciosem wiatru d�wiga� si� z powrotem do linii lotu.
Minuty sp�ywa�y wolno jedna za drug�. Obie wolne wachty oczekiwa�y
bezczynnie w ciemnym wn�trzu sterowca. Wida� by�o zarysy szarych postaci w
g��bi galerii i blade twarze wy�aniaj�ce si� spomi�dzy kratownic,
d�wigar�w i wi�za�.
Sterowiec gnaďż˝ nisko nad ziemiďż˝ zamiatanďż˝ wiatrem i mrocznďż˝ od
nadci�gaj�cej burzy. Domki Heiligenbergu wraz z mokrymi od deszczu ulicami wesz�y
pod gondol� i znik�y za ruf�. Na czarnym torze kolejowym pe�za� poci�g z
odgarni�tym sko�nie w prz�d ogonem bia�awego dymu i pary. Pod granatowymi
k��bami chmur na po�udniowym wschodzie biela�o spienione jezioro. W mglistej
ciemno�ci stercza�y kominy fabryk i wynurza�y si� rozmazane, jeszcze bardzo
niewyra�ne wskutek oddalenia, budynki.
Ku nim w�a�nie zmierza� L-59 sieczony raz po raz przelotnymi mietlicami
d�d��w.
Eckholt zn�w zapyta�:
�Co s�ycha�, Massendorf?"
Ale Massendorf i tym razem nie odpowiedziaďż˝. W przestrzeni przetoczyďż˝ siďż˝ grzmot
i zwali� si� ci�ko gdzie� za ruf�, a w chwil� potem za�opota�y milcz�ce
rozczapierzone b�yskawice i nagle st�kn�� piorun.
— Pďż˝jdďż˝ zobaczyďż˝ — powiedziaďż˝ Knoll i wyszedďż˝.
Na w�skim pok�adzie gondoli silnikowej hula� wiatr zacinaj�c deszczem.
Bosman Heine siedzia� ty�em do kierunku lotu i wykr�ca� �wiece.
Ogl�da� ka�d� z nich pod �wiat�o, dmucha� do �rodka i odk�ada� na
bok.
Massendorf le�a� na wznak i usi�owa� wcisn�� na miejsce tarcz�
iskrownika. D�onie mia� przemarzni�te; mi�dzy strz�pkami po�cieranego
nask�rka wyst�powa�a krew.
Jeszcze jeden mechanik, przewieszony przez por�cz po zewn�trznej stronie silnika,
majstrowa� co� przy kablach wysokiego napi�cia.
Wiatr szamota� si� u nieruchomego, jakby zwichni�tego �mig�a i wy�
jednostajnie.
Wtem ebonitowa tarcza w�lizn�a si� na swoje miejsce i Massendorf powstaj�c
ujrzaďż˝ doktora.
Przez chwil� odbi�o si� w jego oczach zdziwienie. Potem chwyci� Knolla
porywczo za szyjďż˝ i przyciďż˝gn�� ku sobie. — Powiedz pan komendantowi, ďż˝e zaraz
bďż˝dziemy gotowi! — rykn�� mu w ucho.
Pu�ci� go r�wnie nagle, a� doktor zachwia� si� na nogach, sam za�
zacz�� wkr�ca� nowe �wiece, kt�re wyjmowa� z kieszeni zat�uszczonej
sk�rzanej kurtki.
Wida� by�o, �e �pieszy si� na �eb na szyj�. W pewnej chwili okraczy�
barierk�, zwis� na zgi�tej nodze poza gondol� i w tej pozycji obur�cz doci�ga�
gwint, nic sobie nie robi�c z przechy��w pok�adu i z wichru, kt�ry siek� po
twarzy.
On spadnie — pomyďż˝laďż˝ Knoll i spojrzaďż˝ w dďż˝ na ziemiďż˝.
Lecieli nad dworcem kolejowym, mijaj�c spl�tane jelita szyn zapchane towarowymi
wagonami. Wida� by�o lotnisko i olbrzymie w por�wnaniu z innymi budynkami bloki
hangar�w.
Potem szare ulice, tu i �wdzie ju� o�wietlone ��tymi latarniami gazowymi,
zacz�y si� odk�ada� jedna po drugiej w poprzek drogi balonu, ukazuj�c
g��bokie studnie podw�rzy i pochy�e dachy naszpikowane klockami komin�w.
Potem szosa wytkn�a gi�tk�, d�ug� szyj� spo�r�d ostatnich domk�w i
pierwszy z nieruchomo waruj�cych blok�w zgarbi� si� nad ni�, powiewaj�c
oszala�ym w pop�ochu przed wichur� p��ciennym r�kawem.
Massendorf jeszcze nie sko�czy�. Krzycza� co� do Heinego wskazuj�c
r�k� ziemi�. Knoll dos�ysza� tylko dwa oderwane s�owa:
— ... mijamy lotnisko...
Zaraz potem zauwa�y�, �e sterowiec zarzuca ruf� w prawo i z przera�eniem
poczu�, �e pok�ad unosi si� w g�r� jak r�wnia pochy�a.
Przez chwil� mog�o si� zdawa�, �e nadszed� ju� koniec. P�d
os�ab�, zwiotcza�, stopnia�. Tylko z ty�u pe�nym gazem m��ci�y trzy
silniki.
Balon sta� d�ba, jakby si� waha�: �lizn�� si� w ty� na ogon, prosto
ku ziemi, czy �mign�� w chmury. Ale Knoll wiedzia�, �e to drugie jest
niemo�liwe i �e je�eli Eckholt nie zdo�a natychmiast wyr�wna�, to z
pewno�ci� zwal� si� bez ratunku w d�. Rozszerzonymi �renicami �ledzi�
jaki� zakr�t drogi, kt�ry tkwi� nieruchomo mi�dzy skrzy�owanymi
�ci�gnami gondoli. Wtem dostrzeg�, �e ten nieruchomy punkt oddala si�,
wyp�ywa poza skrzy�owania stalowych ta�m i wchodzi pod kad�ub.
L-59 prostowa� si�, cho� pot�na si�a wichru wlok�a go ty�em i bokiem,
spychaj�c w dryf a� nad brzeg jeziora. Wreszcie, gdy ju� pod pok�adem gondoli
pieni�y si� czarne, migotliwe fale, zwrot zosta� uko�czony. Zza lekko wzniesionego
�ba wypad�a wichura i rozpru�a si� z wyciem o milcz�cy silnik.
Sterowiec cofa� si� nadal pod jej naporem, ale ju� zwr�cony do niej przodem i
jako tako zachowuj�c r�wnowag�. Brzeg bardzo powoli usuwa� si� spod
pok�adu, jakby niech�tnie wpuszczaj�c balon nad wod�. W kierunku rufy wida�
by�o tylko bezmiar jeziora nieco ja�niejszy w oddali, nie wiadomo gdzie zlewaj�cy
si� z niskim, ci�kim niebem.
Jaki� st�umiony, ale silny g�os wo�a� stamt�d, rzek�by� wprost z
chmur, Massendorfa.
Doktor, ogarni�ty zdumieniem, dopiero po d�u�szej chwili zrozumia�, �e
g�os dobywa si� z przewodu akustycznego i nale�y do Eckholta.
Odkrzykn��, �e ju� ko�cz�, i dopiero teraz uprzytomni� sobie, �e
Massendorf ani na chwilďż˝ nie przerwaďż˝ pracy i nie zmieniďż˝ pozycji podczas
niebezpiecznego manewru, kiedy grozi�a im wszystkim zag�ada.
Heine wkr�ci� w�a�nie ostatni� �wiec� i zak�ada� kable po stronie
wewn�trznej, a drugi mechanik pomaga� Massendorf owi wgramoli� si� z powrotem
na pok�ad, gdy burza uderzy�a na nich ca�� moc�.
Odczuli to jak wybuch zbiornika wype�nionego huraganem. Podnios�o ich w g�r�
niby gar�� s�omy i odrzuci�o w ty�, a potem par�o przed sob�, tratowa�o,
przewala�o i zmiata�o w�r�d nieprzeniknionej, dotykalnej niemal ciemno�ci.
Miasto, lotnisko, hangary, brzeg, wszystko to znik�o jak starte z powierzchni ziemi
pot�g� burzy, kt�ra tarza�a si� po oszala�ych falach jeziora i rwa�a naprz�d
na o�lep, pogr��aj�c w mroku i zgrozie samotny sterowiec na pr�no usi�uj�cy
stawi� jej czo�o.
Ciemno��, darta b�yskawicami, dudni�a nieustannym grzmotem. P�ka�y
pioruny, jakby niebo sypa�o si� na ziemi�, i cwa�owa�y jedna za drug� szar�e
ulewy zmieniaj�ce dno tego czarnego piek�a w war rozpylonego srebra i popio�u.
Knoll, o�lepiany wielekro�, og�uch�y od wichru i piorun�w, nie m�g�
odnale�� wzrokiem Massendorfa i ju� zacz�� przypuszcza�, �e porucznik
zostaďż˝ porwany za burtďż˝, gdy nagle zobaczyďż˝ jego mokrďż˝ twarz tuďż˝ przy swojej i
us�ysza� co� po�redniego mi�dzy odleg�ym szeptem a wrzaskiem
wydzieraj�cym si� ze �ci�ni�tego gard�a:
— Gotowe!... Powiedzieďż˝ Eckholtowi... Gotowe!
Pochyli� si� do wylotu tuby i sam z kolei wrzeszcza� zach�ystuj�c si�
wichrem.
Jednocze�nie w �wietle kilku nast�puj�cych po sobie b�yskawic ujrza� zarys
jakiego� przera�aj�cego kszta�tu, kt�ry lecia� z boku na gondol� niby
olbrzymi, po�yskliwy garb ska�y oderwany od podstawy i uniesiony niezrozumia�ym
sposobem w powietrze.
Nie mia� nawet czasu u�wiadomi� sobie, �e na co� patrzy, nie zdo�a�
w�a�ciwie jeszcze, zobaczy�, gdy ju� zjawisko znik�o, rozp�yn�o si� w
mroku, pozostawiaj�c wra�enie czego� nierealnego i strasznego zarazem, co mog�o
przywidzie� si� w�r�d sk��bionych chmur.
Przysz�o mu do g�owy, �e mo�e zawlok�o ich ju� na drugi brzeg jeziora i
�e to, co min�li, by�o szczytem g�rskim, jednym z tych, o kt�re L-59 roztrzaska
siďż˝ za chwilďż˝.
Ta my�l opanowa�a go do tego stopnia, �e przez d�u�szy czas nie rusza�
si� z miejsca czekaj�c na uderzenie, na �oskot i trzask �amanego kad�uba, na cios,
kt�ry wyrzuci go z pok�adu w przepa��.
Nic takiego zreszt� nie nast�pi�o. Natomiast nag�e, bez �adnej widocznej
przyczyny, blisko, tu� u n�g doktora, zagdaka� silnik, pykaj�c
czerwonob��kitnym p�omieniem z rur wydechowych, i zaraz zawarcza� j�drnie,
zag�ci� rytm wybuch�w a� do niskiego, jednostajnego ryku pe�nej mocy.
Kto�, zapewne Massendorf poci�gn�� Knolla za rami� i doktor zrozumia�,
�e powinien teraz wr�ci� do gondoli nawigacyjnej. Spojrza� raz jeszcze w stron�,
gdzie pokaza�a si� niesamowita zjawa skalna, i min�wszy Heinego zszed� za
porucznikiem do g��wnej galerii.
Okaza�o si�, �e grzbiet g�rski, kt�ry tak blisko ujrza� przy b�ysku
piorun�w, bynajmniej nie by� wytworem jego wyobra�ni: L-59 istotnie min��
skalisty szczyt Meersberg, wznosz�cy si� na przyl�dku u p�nocnego wybrze�a,
wzd�u� kt�rego dryfowali pod wiatrem wykr�caj�cym teraz na zach�d.
Po pierwszym ataku burza zdawa�a si� traci� na sile, bo sterowiec na pe�nych
obrotach wszystkich pi�ciu silnik�w przebija� si� przez ni� teraz bez wi�kszego
trudu.
Na wschodzie, dok�d d��yli odbywaj�c t� sam� drog�, kt�r� burza
wlok�a ich ty�em przed p�godzin�, przeja�ni�o si� nieco. Deszcz pada�
jeszcze i chmury k��bi�y si� gro�nie, ale wida� w nich by�o jakby sklepion�
bram� czy te� g��bok� wn�k� r�owawej jasno�ci, u kt�rej st�p
majaczy�o miasto.
Wprawdzie dalej i po obu stronach tej przerwy gromadzi�y si� ci�kie, zupe�nie
ju� czarne chmury, ale sam .widok lotniska rozp�aszczonego na wysokim brzegu
podzia�a� o�ywczo na wszystkich, a Knoll dozna� niewypowiedzianej ulgi ujrzawszy
w twarzach za�ogi wyraz nadziei.
Musieli prze�y� ci�kie chwile, podczas gdy nie wiadomo by�o, co si� dzieje w
gondolach silnikowych i czy Massendorf zdo�a na czas usun�� defekt motoru.
— Grzebaliďż˝cie siďż˝ jak muchy w smole — powiedziaďż˝ Grass, gdy pierwszy oficer
zameldowaďż˝ siďż˝ komendantowi. — Omal nas nie wpakowaďż˝o na skaďż˝y. Przez ten czas
mo�na by�o wymieni� ca�y blok albo wa� korbowy.
— Gada pan gďż˝upstwa — mrukn�� Massendorf i dodaďż˝ coďż˝ o kapuďż˝cianych
g�owach m�odszych oficer�w, kt�rzy potrafi� tylko kr�ci� ko�em
sterowym, nie bardzo nawet wiedz�c, jak dzia�a jego przek�adnia.
Tymczasem L-59 dotar� do brzegu jeziora i wyszed� z ostatniej fali d�d�u.
Ziemia le�a�a zmyta, ciemna niewyra�na w p�mroku. Hangary stoczni
wznosi�y si� z niej jak czarne cienie.
Trudno by�o okre�li�, na jakiej wysoko�ci znajduje si� sterowiec. Tam w dole
nie by�o jeszcze �wiate�.
Eckholt kaza� zmniejszy� obroty wszystkich silnik�w i wyda� zarz�dzenia do
l�dowania.
Potem nabi� rakietnic�, a kilka rakiet wsun�� do bocznej kieszeni. Po chwili trzy
czerwone gwiazdy �mign�y daleko w prz�d i sp�yn�y mi�kkimi �ukami w
d�, o�wietlaj�c grup� ludzi na �rodku lotniska. Zaraz po tym zab�ys�y
��tawe punkty latar� rozsiane po budynkach i uszeregowane wzd�u� ulic. U
szczyt�w hangar�w i komin�w zakwit�y ostrzegawcze czerwone �ar�wki.
Schemat �wietlny portu wyst�pi� w lekkim skr�cie, jakby unosz�c si� nad
ziemi� niczym z ni� nie zwi�zany.
Wtem z ciemno�ci trysn�a w g�r� zielona, jarz�ca kula, rozpad�a si� u
szczytu paraboli i p�k�a na kilka drobniejszych gwiazd, kt�re wolno opada�y
gasn�c po drodze. Zanim zgas�a ostatnia, spod czarnego doku mrugn�y dwa reflektory i
rozci�y mrok ostrymi no�ycami o�lepiaj�co bia�ego �wiat�a.
— Kurs na przeciďż˝cie promieni — powiedziaďż˝ Eckholt. — Na dďż˝ ster.
Piloci wykonali rozkaz jak dwa automaty. L-59 pochyliďż˝ siďż˝ w dďż˝ i szedďż˝ wolno w
s�abn�cych podmuchach wiatru.
ďż˝Dziewi��set obrotďż˝w — przeleciaďż˝o przez tubďż˝. — Tylna gondola stop!"
�Stop!" powt�rzy� sygna� na tarczy.
Grass i Feldbach stali z oczyma utkwionymi w ciemno��, zaciskaj�c chwyt d�oni
na szprychach kďż˝ sterowych.
— Uwaga — szepn�� porucznik. Bosman drgn�� i zaprzeczyďż˝ ruchem
g�owy.
— Jeszcze daleko — powiedziaďż˝.
— Zaďż˝oga do lin! — rozlegďż˝ siďż˝ donoďż˝ny gďż˝os Eckholta. — Do lďż˝dowania!
Skrzy�owane no�yce �wiat�a zbli�a�y si�. Knoll ulega� z�udzeniu,
�e sterowiec ju� opada na lotnisko pomi�dzy nimi, �e za sekund�, za p� sekundy
uderzy o ziemi�, kt�ra wydawa�a si� ca�kiem bliska.
Wtem jaki� nieoczekiwany boczny pr�d wiatru targn�� sterem i balon
skr�ci� gwa�townie, zanim Grass zd��y� zareagowa�. �wiat�a uciek�y
w lewo, jedno ich ostrze skr�ci�o si� nagle obejmuj�c o�lepiaj�cym blaskiem
biegn�cych na ziemi �o�nierzy, drugie za� wyd�u�y�o si� i zblad�o.
— W lewo ster —- rzuciďż˝ szybko Eckholt. I zaraz potem:
— W prawo ster! Stop!
ďż˝Stop! — powtďż˝rzyďż˝ gďż˝oďż˝no w tubďż˝. — Wszystko stop!" Tarcze
sygna�owe kolejno skoczy�y na �Stop", nag�a cisza przej�ta szumem wiatru
obj�a sterowiec i w tej chwili Feldbach gwa�townie przerzuci� szprychy steru.
Kardan zamamrota� g�o�no, Eckholt nachyli� si� do tuby i powiedzia�:
�Liny na d�!", a potem wychyli� si� na zewn�trz i wola� co� do ludzi
biegn�cych pod kad�ubem.
Wreszcie cofn�� si� gwa�townie do wn�trza gondoli i spoj-za� na tablic�
sygna�ow�.
— Odci��yďż˝ przďż˝d! — krzykn��. — Prďż˝dko!
Wszyscy stali w miejscu jak pora�eni, tylko Feldbach pu�ci� z rozmachem swoje
ko�o w prawo i si�gaj�c na ca�� d�ugo�� ramienia przed nosem porucznika
Grassa szarpn�� d�wigni� spustow�.
Wtedy Knoll zobaczy� ziemi� wprost przed sob�. Wynurzy�a si� z czerni,
lecia�a ku szybom gondoli milcz�ca, oboj�tna, pot�na. Zdawa�o si�, �e
�adna si�a nie potrafi przeszkodzi� zderzeniu. �e nic nie powstrzyma ci�ko
opadaj�cego balonu od starcia si� z t� ciemn� mas� wyrastaj�c� tu� przed
jego pochylonym �bem.
Lecz oto �wiat�a reflektor�w zn�w b�ys�y na wprost, unios�y si� nieco,
stan�y w miejscu.
Woda szorowa�a ze spust�w, rozleg�y si� okrzyki, liny d�wi�cznie
uderzy�y o pow�ok�, szarpn�y, pok�ad zako�ysa� si�, uciek� spod n�g
i nagle sp�d uderzy� o co� twardo.
Grass zamocowa� tymczasem oba ko�a sterowe i namy�la� si� w�a�nie,
co ma powiedzie� temu bezczelnemu Feldbachowi, kt�ry widocznie zapomina, �e jest
podoficerem, gdy za jego plecami rozleg� si� surowy g�os Eckho�ta.
— Poruczniku Grass!
— Sďż˝ucham, panie kapitanie — powiedziaďż˝ stukajďż˝c obcasami.
— Niech pan poďż˝wiďż˝ca trochďż˝ wiďż˝cej uwagi manewrom, ktďż˝re nale�� do
pana — wyrzekďż˝ Eckholt z naciskiem. — Trzeba teraz dopilnowaďż˝ zakotwiczenia
sterowca.
— Tak jest — mrukn�� Grass obraďż˝ony.
Eckholt szed� wzd�u� gondoli ku wej�ciu do g��wnej galerii; po drodze
dostrzeg� wysok�, chud� posta� Knolla. Zatrzyma� si� i dotkn�� jego
ramienia.
— Trzeba siďż˝ przygotowaďż˝ do zejďż˝cia na ziemiďż˝, doktorze. Jak tylko otworzďż˝
luk wyj�ciowy, tam w przodzie.
Knoll skin�� g�ow�. Chcia� co� powiedzie�, ale kapitan go uprzedzi�.
— Teraz czeka nas najgorsze — rzekďż˝ zniďż˝ajďż˝c gďż˝os. ďż˝cisn�� jego ramiďż˝
lekko powy�ej �okcia, jakby chc�c doda� mu odwagi, i wspi�� si� w g�r�
po szczeblach trapu.
Knoll nie zdo�a� jeszcze u�wiadomi� sobie, co teraz mo�e im grozi�, gdy
ci�ki huk grzmotu wstrz�sn�� powietrzem, a jednocze�nie wicher przyczajony
dotychczas gdzie� pod chmurami urwa� si� im i run�� z furi� na sterowiec
k�ad�c go na boku.
— Wszyscy na ziemiďż˝! — wolaďż˝ z gďż˝ry Eckholt.
W tej chwili zgas�o �wiat�o i wn�trze gondoli zala�a ciemno��. Ludzie
potr�cali si� nawzajem szukaj�c po omacku wyj�cia, trzaska�y gdzie� rozsuwane
drzwi, w galerii dudni�y czyje� spieszne kroki, z ziemi rozlega�y si� gwizdki
sygna�owe, a od strony hangar�w biegli �o�nierze, mechanicy i robotnicy wezwani do
pomocy.
Wiatr cwa�owa� po lotnisku, wykr�ca� w nag�ych porywach, cich� i
rusza� do nowej szar�y. Balon miota� si� na cumach trzymaj�cych go u �ba i u
rufy, a ludzie przy linach t�oczyli si� zbit� ci�b�, wleczeni to naprz�d, to w ty�
w miar� jego przechy��w.
Knoll, przerzucany od burty do burty, dotarďż˝ wreszcie na czworakach do luku
wyj�ciowego, opu�ci� si� na r�kach i zwolniwszy chwyt d�oni opad� na
ziemi�. Podni�s� si� natychmiast i us�ysza�, �e Eckholt go wo�a, wi�c
poszed� w tamt� stron� i stan�� opodal.
Marynarze z obs�ugi portu wbijali �elazne dr�gi kotwiczne, do kt�rych
nast�pnie uwi�zywano liny. Komendant lotniska zarz�dzi� narzucenie sieci na
kad�ub sterowca i teraz sam wraz z innymi wbija� pale doko�a, aby j� zamocowa�.
Mimo to wzmagaj�cy si� wiatr szarpa� kad�ubem i gondole t�uk�y
g�ucho po twardym gruncie.
— Poďż˝amiďż˝ siďż˝ — rzekďż˝ Eckholt do Knolla. — Nic na to nie poradzimy. Nie
mo�na go wprowadzi� pod dach. Niestety, nie ma hangaru z wylotem na p�nocny
wsch�d. Widzi pan, co si� dzieje? W czasie zwrotu �adna si�a nie utrzyma�aby go
w miejscu. Trzeba to przeczekaďż˝.
G��wna masa chmur ju� nadlatywa�a od wschodu. To, przez co przeszli nad
jeziorem, wydawa�o si� w por�wnaniu z ni� zaledwie potyczk� z przedni�
stra�� orkanu.
Wiatr g�stnia� i pot�nia�, cwa�uj�c na prze�aj przez lotnisko w coraz
gwa�towniejszych porywach. Kanonada piorun�w zdawa�a si� rozsadza�
przestrze�. Grzmoty toczy�y si� po wybojach burzy coraz ni�ej, tu� nad ziemi�
zamar�� ze zgrozy.
W pewnej chwili z �oskotem przypominaj�cym szum wezbranej rzeki, kt�ra rzuca
si� w d� po obrywie wodospadu, lun�a ulewa.
W�r�d tego zam�tu oszala�ych �ywio��w dwa oboj�tne, zimne lustra
reflektor�w z wolna obr�ci�y si� na osiach o�wietli�y balon.
Liny jak rozw�cieczone w�e wi�y si� po rozmok�ej ziemi, ogromny kad�ub
szamota� si�, podrywa� w g�r� i, szarpni�ty nagle uwi�zia cum, uderzy�
twardo kilem.
Z gondoli pozosta�y drzazgi. Doko�a wbijano ci�g�e pale i kotwy �elazne, aby
unieruchomi� prz�d, kt�ry podnosi� po dwudziestu ludzi uczepionych do sieci i
rzuca� nimi jak p�czkiem warzywa. Wycie wiatru zdawa�o si� dochodzi� do zenitu.
Trudno by�o utrzyma� si� na nogach.
Nagle z jakiego� budynku zerwa�o dach z okropnym trzaskiem i ponios�o tu� nad
g�owami ludzi. Wtedy w�a�nie pu�ci�y dwie g��wne cumy kotwiczne, a
przera�eni marynarze rozbiegli si� w pop�ochu. Eckholt skoczy� naprz�d, aby ich
zatrzyma�, ale jego g�os zgin�� w wyciu wichury.
Zanim zrozumieli co zasz�o, by�o ju� za p�no. Dwie kotwice wyrwane z
g��boko�ci p�tora metra przelecia�y nad ca�ym kad�ubem. Prz�d balonu,
uwolniony nagle z tych najt�szych wi�b, podda� si� natarciu huraganu, szarpn��
raz jeszcze pozosta�ymi linami, kt�re skoczy�y w g�r� wy�uskuj�c wbite w
ziemi� pale, i skr�ci� w bok obracaj�c ca�y kad�ub na rufie jak na osi.
Wprawdzie Eckholt i Knoll na czele pozosta�ych ludzi rzucili si� na ratunek i po
rozpaczliwych wysi�kach zdo�ali ponownie zakotwiczy� cumy, ale teraz po�o�enie
balonu, bokiem do wiatru, by�o ju� zupe�nie beznadziejne.
Nawet przyby�a samochodami kompania piechoty nie zdo�a�a utrzyma� w
miejscu uszkodzonego kad�uba, kt�ry wl�k� za sob� ludzi, wyrywa� kotwy i pale
i z wolna, lecz uporczywie zbli�a� si� ku dokom.
Huragan trwa� ju� od dw�ch godzin i zdawa� si� wci�� zyskiwa� na
gwa�towno�ci. Eckholt, kt�ry a� do zerwania kotwic nie traci� nadziei, �e burza
wkr�tce minie, teraz musia� uzna� si� za pokonanego. W �wietle reflektor�w
wida� by�o poszarpan� pow�ok� i stercz�ce z niej po�amane i pogi�te
d�wigary. Ludzie opadali z si�. To mog�o trwa� jeszcze kwadrans, jeszcze p�
godziny. Potem...
Do Eckholta podszed� komendant portu i nie patrz�c mu w oczy powiedzia�:
— Nie mogďż˝ pozwoliďż˝, ďż˝eby ten wrak zburzyďż˝ halďż˝. Prďż˝dzej czy pďż˝niej
urwie si� i wpadnie na �cian�.
Tak, to by�o jasne, ale Eckholt nie m�g� si� zdoby� na �adn�
odpowied�. Rozpaczliwie szuka� w my�li jakiego� sposobu uratowania
szcz�tk�w sterowca. Jeszcze przez chwil� �udzi� si� nadziej�, �e atak burzy
minie.
Wreszcie ulegďż˝.
— Niech pan robi, co pan uwaďż˝a za konieczne — powiedziaďż˝ i odwrďż˝ciďż˝ siďż˝.
Komendant portu wyda� jaki� rozkaz trzem swoim podoficerom, kt�rzy natychmiast
zabrali siďż˝ do jego wykonania.
Rozleg�y si� okrzyki:
— Zakotwiczyďż˝ wszystkie liny!
Eckholt staďż˝ z twarzďż˝ trupiobladďż˝ i oczami utkwionymi w sterowiec.
— Teraz niech wszyscy odejdďż˝ na bok! — zawoďż˝aďż˝ komendant portu.
Gdy ju� nikogo nie by�o przy linach, sam ruszy� naprz�d kieruj�c si� na
�rodek kad�uba o�wietlony reflektorami jak na scenie upiornego teatru. Szed� wolno
trzymaj�c w ka�dej r�ce ci�k� rakietnic�, a� o dziesi�� krok�w od
sterowca zatrzymaďż˝ siďż˝.
— Co on chce zrobiďż˝? — zapytaďż˝ Knoll zwracajďż˝c siďż˝ do Grassa.
By�o to pierwsze pytanie, jakie zada� od dw�ch godzin. W�asny g�os wyda�
mu siďż˝ obcy i dziki, podobny do gardďż˝owego beďż˝kotu — moďż˝e wskutek skurczu w
szcz�kach, jakiego doznawa� zaciskaj�c je nie�wiadomie a� do b�lu.
Grass wzruszy� ramionami, lecz nagle chwyci� go za r�k�, sam zdumiony i
poruszony do najwyďż˝szego stopnia. — Patrz pan, ten czďż˝owiek... On chyba oszalaďż˝!
Komendant portu wolno uni�s� prawe rami� i celowa�. Kr�tka, gruba lufa
rakietnicy po�yskiwa�a z�owrogo w �wietle reflektora. Rozleg� si� huk i
zapalaj�cy pocisk przebi� pow�ok� sterowca.
Przez chwil� panowa�o g�uche milczenie, ale zanim pad� drugi strza�, nad
grup� widz�w przelecia� szmer g�os�w jak st�umiony j�k trwogi.
Knoll obejrzaďż˝ siďż˝ na Eckholta, jakby chciaďż˝ wezwaďż˝ jego pomocy przeciw temu
morderstwu. Ale kapitan sta� jak skamienia�y, w pozie pe�nej rezygnacji, z
poblad�� twarz� i ramionami bezw�adnie opuszczonymi w d�.
Poddaďż˝ siďż˝ — pomyďż˝laďż˝ doktor.
Wtem buchn�� ogie�. Z pocz�tku tylko jednym w�skim j�zorem poliza�
ciemno�� zawis�� nad prostymi pasami elektrycznego �wiat�a: potem nag�ym
skokiem wzbi� si� wysoko w g�r� rozrywaj�c trzewia obezw�adnionego
sterowca, a potem, w miarďż˝ jak komendant portu strzelaďż˝ jednďż˝ rakietďż˝ po drugiej,
rozpru� ca�y kad�ub i zaw�adn�� nim od �ba do rufy.
Wod�r zmieszany z powietrzem pali� si� gwa�townie. Wiatr ni�s�
p�omienie jak ogromne, bl�kitnobia�e ptaki to zrywaj�ce si� z ognistej czelu�ci i
odlatuj�ce z �upem w noc, to zn�w powracaj�ce z rozwini�tymi skrzyd�ami, aby
na chwil� przysi��� na skraju gorej�cej pow�oki.
Po�ar hucza� basem, rycza�, grzmia� targany przez burz� za w�osy, wy�,
miota� si� jak olbrzymi smok w uwi�zi stalowych lin i kotwic.
Je�eli nie strawi pow�oki, zanim pop�kaj� liny, ca�a stocznia p�jdzie z
dymem — pomyďż˝laďż˝ Knoll.
Lecz liny i kotwice trzyma�y. Wiatr hula� mi�dzy obna�onymi �ebrami
szkieletu, nie napotykaj�c ju� takiego oporu jak poprzednio. D�ugie strumienie ognia
k�ad�y si� na ziemi, rwa�y a� pod chmury, chwyta�y wymykaj�ce si�
ob�oki gazu i z trzaskiem rozpryskiwa�y si� w ich wybuchach. Gdy dobra�y si� do
zbiornik�w z benzyn�, p�omie� poczerwienia�, a niskie miedziane niebo
roztrz�sione kanonad� piorun�w i stratowane huraganem zdawa�o si� ucieka� w
g�r�, przera�one obrazem tego, co spe�nia�o si� na dnie przestrzeni. Stalowa
ciemno�� drga�a rozst�puj�c si� przed blaskiem, deszcz jak krew tryskaj�ca
podczas jakiej� potwornej rzezi zalewa� oczy i tylko zezuj�ce �lepia reflektor�w
patrzy�y oboj�tnym, zimnym spojrzeniem, kt�re nie dociera�o c�o wn�trza
�aru.
Wkr�tce jednak ogie� zacz�� przygasa�. Pomi�dzy zamieraj�cymi
p�achciami i skr�tami jego p�omieni wida� by�o rozpra�one, pogi�te,
pokurczone,, na p� stopione d�wigary i pier�cienie g��wnych wi�za�.
�arzy�y si� jeszcze nie ca�kiem strawione cz�ci gondoli i czarnym �a�obnym
kopciem falowa�y zbiorniki smaru.
Potem trup wspania�ego sterowca sczernia� i tylko gdzieniegdzie brudny p�omie�
pe�za� pomi�dzy jego szcz�tkami. Krople deszczu sycza�y na rozgrzanym metalu,
zamieniaj�c si� natychmiast w par�, kt�r� �wiszcz�cy wiatr zwiewa�, jak
dusz� uchodz�c� ze zw�glonego cia�a.
5
— To prawda — powiedziaďż˝ puďż˝kownik Michajďż˝ow. — To prawda: nie byliďż˝my
pewni, czy Rumunia wypowie nam wojnďż˝, czy teďż˝ stanie po naszej stronie. Ale dobrze
si� sta�o, �e walczy przeciw nam: o wiele mniej si� zu�ywamy na p�nocnym
froncie przeciw niej, gdy jest naszym wrogiem, ni� musieliby�my zu�y�, aby j�
ratowaďż˝ jako sojuszniczkďż˝.
U�miechn�� si� i zacz�� zn�w poci�ga� dym z d�ugiego cybucha
fajki, patrz�c w okno.
Knoll nic nie odrzek�. Po�o�enie polityczne tego kraju nie obchodzi�o go
w�a�ciwie wcale, a je�eli rozmawia� z pu�kownikiem, to bynajmniej nie dlatego,
aby wyrobi� sobie jakie� zdanie o jego ojczy�nie i armii, kt�ra z nie znanych mu
powod�w nie po��czy�a si� ze s�owia�sk� pot�g� Rosji.
Doktora uderzy� w Bu�garii tylko jaskrawy kontrast pomi�dzy rozpaczliw�
sytuacj� pa�stwa otoczonego ze wszech stron przez wrog�w a wzgl�dnym
dobrobytem wewn�trznym. Pomi�dzy romantycznym zami�owaniem do wojny,
wyra�aj�cym si� narodow� dum� z d�ugotrwa�o�ci walki i bitno�ci
wojsk, a spokojem leniwego nurtu �ycia tam, dok�d odg�osy walk nie dociera�y.
Mimo braku uporz�dkowanych po niemiecku przepis�w dyscypliny spo�ecznej,
mimo b��d�w organizacyjnych, kt�re niew�tpliwie w Niemczech zachwia�yby
gmachem pa�stwowym, tu wszystko trwa�o i odbywa�o si� prawie normalnie, jakby
wojna by�a w tym kraju zjawiskiem odwiecznym, nieprzemijaj�cym.
Ta trwa�o�� zbrojnej zawieruchy z�agodzi�a widocznie jej objawy poza
frontem: nie by�o p�l le��cych od�ogiem, nie by�o ogranicze�
�ywno�ciowych, nie odczuwa�o si� wzmo�onego wysi�ku narodu, aby
podo�a� krwawym daninom na polach bitew.
Knoll, wyra�aj�c bardziej og�lnie my�l pu�kownika Michaj�owa,
powiedziaďż˝ wreszcie:
— Nie macie godnych siebie przeciwnikďż˝w, a los oszczďż˝dziďż˝ wam sďż˝abych
przyjaciďż˝.
Za oknami sm�ci�y si� deszcze. Nic si� nie zmienia�o i mo�na by�o
my�le�, �e nic si� nie dzieje w tym kraju, kt�ry spoczywa� w spokoju, podczas
gdy jego armie walczy�y na trzech frontach.
Deszcz pada�, nad szarymi wodami Tund�y w��czy�y si� mg�y, a Knoll
od trzech tygodni na pr�no czeka� na pogod�, skracaj�c sobie czas rozmowami z
komendantem garnizonu w Jamboli.
Pod pozorami spokoju i opanowania nurtowa�a go niecierpliwo��. Niejednokrotnie
zdawa�o mu si�, �e jest bliski szale�stwa, gdy dzie� rozpoczyna� si�
mgli�cie i deszcz ze �niegiem zaczyna� pada� w po�udnie, aby nie ustawa� ju�
do wieczora.
Stary, drewniany hangar zacieka� mimo remontu, kt�ry jakoby zosta�
przeprowadzony przed przybyciem wyprawy, i L-59 nasi�ka� wilgoci� w swym
�chwilowym" schronieniu. Mo�na by�o obawia� si�, czasem doktor
przewidywa� to z rozpaczliw� pewno�ci�, �e ten nowy sterowiec nigdy ju� nie
poleci. �e zbutwieje w porcie, zginie �mierci� nies�awn�, o wiele gorsz� ni�
�mier� w p�omieniach, kt�ra przypad�a w udziale jego prototypowi. Tylko �e
teraz ju� zapewne nikomu nie uda�oby si� d�wign�� go jak Feniksa z
popio��w po raz drugi.
W�r�d ludzi wtajemniczonych w dzieje afryka�skiej ekspedycji sterowcowej
przewa�a�o zdanie, �e nie dojdzie ona do skutku. Jakie� fatum zawis�o nad tym
�mia�ym przedsi�wzi�ciem i od samego pocz�tku stan�o w poprzek jego drogi.
Knoll w swym awanturniczym �yciu by� �wiadkiem upadku niejednego
przedsi�wzi�cia, kt�re powsta�o z r�wnym nak�adem energii jak niemiecka
ekspedycja do Afryki Wschodniej. Przeszed� niejeden zaw�d i uleg� niejednemu
niepowodzeniu.
Widzia� porzucone kopalnie i niszczej�ce zapasy sprz�tu sprowadzonego z trudem
w g��b Czarnego L�du z Europy do budowy zak�ad�w przemys�owych, dr�g
�elaznych i elektrowni, kt�re nigdy nie mia�y powsta�. Widzia� ogromne
inwestycje przedsi�biorstw plantatorskich, kt�re po up�ywie dw�ch lat zn�w
poch�ania�a d�ungla. Widzia� farmy hodowlane, wyrastaj�ce jak grzyby po
deszczu, i pozosta�e po nich �lady w postaci rozwleczonych doko�a szkielet�w
byd�a, kt�re pad�o od straszliwej naga-na, jak plemiona Bantu nazywaj� much�
tse-tse. W roku 1905 byďż˝ zamieszany w powstanie Watusi i Bahutu w Piuandzie i straciďż˝
przy tym wszystko, co posiada�. Bra� udzia� w rewolucjach Urundi, osadzaj�c
nowych w�adc�w na tronach, by potem kry� si� jak �cigany zwierz przed
prze�ladowaniem ich przeciwnik�w, gdy po triumfach nast�powa�y kl�ski.
Patrzy� na pogrzebane nadzieje, broni� straconych posterunk�w i spraw
zaprzepaszczonych, walczy� z przemoc� i nieraz doznawa� pora�ek.
Ale wszystko to dzia�o si� w�r�d ludzi pierwotnych, z dala od cywilizacji, jak na
innej planecie.
ďż˝ 122 ďż˝
Natomiast tu, w �wiecie bia�ych, do kt�rych chc�c nie chc�c nale�a�, tu w
Europie ka�de wra�enie z niepoj�tych przyczyn wyolbrzymia�o si� do
rozmiar�w kataklizmu.
Dusza tego cz�owieka, kt�ry nie pami�ta� bodaj swego dzieci�stwa
sp�dzonego w Niemczech, a z wra�e� m�odo�ci zachowa� zaledwie kilka
mglistych obraz�w, reagowa�a nadzwyczaj �ywo i silnie na wszystko, co dzia�o si�
doko�a niego po powrocie do kraju.
Ruiny ludzkich zamierze� i widome �lady kl�sk pod zwrotnikami wydawa�y mu
si� b�ahe w por�wnaniu z opuszczeniem sterowca w rozpadaj�cym si� hangarze, z
powolnym butwieniem n�dznych zabudowa� lotniska, z apati� za�ogi, z nastrojem
beznadziejnego oczekiwania na co�, co zdawa�o si� nigdy nie nast�pi...
Knoll nie zna� Bu�garii, podobnie zreszt� jak Niemiec. Bez �adnej przesady
mo�na by powiedzie�, �e o wiele lepiej orientowa� si� w stosunkach nad jeziorem
Czad lub w Angoli niďż˝ w Berlinie czy w Sofii.
Cz�sto ze zdumieniem odkrywcy u�wiadamia� sobie najzwyklejsze fakty
codziennego �ycia i my�la� w�wczas: �Tak post�powa�bym zapewne zawsze,
gdybym pozostaďż˝ w tym kraju".
Spotykaj�c r�nych ludzi w czasie swych zabieg�w u w�adz wojskowych, w
gabinetach ministerialnych i w urz�dach, wreszcie w prywatnym �yciu, powstrzymywa�
odruch zdziwienia na my�l, �e m�g�by by� jednym z nich, my�le� jak oni,
zajmowaďż˝ podobne stanowiska.
Wydawa�o mu si� to czym� dziwacznym, czym� nie do Wiary. M�wi� sobie
w�wczas, �e jest �dzikusem", lecz m�wi� to z pewn� przechwa�k�, bo
jednak...
Gdy dnia si�dmego pa�dziernika w dwie godziny po po�arze pierwszego balonu
in�ynier Ludwig zawiadomi� Knolla i Eckholta, �e z Berlina przyszed� telegraficzny
rozkaz natychmiastowego przygotowania nast�pnego z serii sterowca L-59 do podr�y
afryka�skiej, doktor zaniem�wi� ze wzruszenia.
Wiadomo�� zasta�a go w chwili ostatecznego przygn�bienia i ten nag�y
przeskok od skrajnej prostracji do pewno�ci, �e jego sprawa nie tylko nie zosta�a
przegrana, ale ju� zn�w posuwa si� naprz�d i to bez �adnego wysi�ku z jego
strony (do kt�rego zreszt� nie by�by w�wczas zdolny), ten przeskok niespodziewany
wstrz�sn�� nim g��boko.
W�r�d uczu�, kt�re w tej pami�tnej chwili miota�y jego sercem, obok
�atwo zrozumia�ego wybuchu uniesienia i rado�ci, po raz pierwszy zrodzi� si�
podziw dla niemieckiej pot�gi i odporno�ci. A w �lad za nim obawa przed t�
pot�g�, z kt�r� kiedy� by� mo�e trzeba b�dzie walczy� jak�e
szczup�ymi �rodkami.
Jednocze�nie ogarni�ty zdumieniem nad szybko�ci� odbudowy swego dzie�a
przez ludzi, kt�rych z takim trudem uda�o mu si� przekona�, �e dzie�o to
nale�y podj��, dozna� duchowej rozterki: wybra� sobie przecie� �inn�
ojczyzn�", inn� organizacj� spo�eczn�, inny �wiat poj��; a gdy
pomy�la�, �e w jego �y�ach p�ynie krew niemiecka, musia� broni� si�
przed uczuciem dumy.
Od�o�ywszy na p�niej analiz� tych swoich wewn�trznych konflikt�w,
zacz�� natychmiast dzia�a�. Lecz prawie r�wnocze�nie z nim zacz�o
dzia�a� owo fatum staj�ce w poprzek ludzkich zamierze�.
Zaledwie rozpocz�ta budowa drugiego z rz�du sterowca L-59 zosta�a nagle
przerwana wskutek zawalenia si� stropu hali monta�owej.
Pogi�ty i po�amany szkielet kad�uba, na p� wyko�czon� gondol� i dwa
silniki wyrzucono do starego sk�adu jako z�om.
Wtedy warsztaty w Staaken otrzyma�y pilne zam�wienie na budow� trzeciego
sterowca L-59 i pracuj�c na trzy zmiany, wyko�czy�y go w rekordowym czasie
dw�ch tygodni.
Niemiecka organizacja raz jeszcze zatriumfowa�a.
Gorzej by�o co prawda z zebraniem odpowiednich zapas�w sanitarnych i medycznych;
brak surowc�w ju� w�wczas bardzo dotkliwie dawa� si� odczuwa� w
Niemczech. Niekt�rych �rodk�w lekarskich w og�le nie mo�na by�o dosta�.
Za to bro� i amunicja zosta�y dostarczone na czas w ilo�ci i wykonaniu jak najlepszym.
Trzeciego listopada L-59 pod dow�dztwem komandora Eckholta i z ca�� dawn�
za�og� wystartowa� ze swego macierzystego portu Staaken, przelecia� przy dobrej
pogodzie nad �l�skiem i Czechami, min�� Budapeszt i nad dolin� Dunaju dotar�
do Swisztowa, po czym wykr�ci� na po�udnie, wzbi� si� na wysoko��
dw�ch tysi�cy metr�w i przeleciawszy nad szczytami g�r, opu�ci� si� w
dolin� Tund�y.
Po dwudziestu sze�ciu godzinach lotu za�oga ujrza�a lotnisko w Jamboli przykryte
lekk� pierzyn� �niegu i czarny drewniany hangar, kt�ry mia� si� sta�
schronieniem sterowca na kr�tki okres czasu przed dalsz� podr�.
L-59 wyl�dowa� niemal bez pomocy z ziemi, poniewa� nie spodziewano si� go
tak wcze�nie. Tylko dzi�ki przypadkowej obecno�ci pu�kownika Michaj�owa na
lotnisku zdo�ano na czas zebra� kilkudziesi�ciu �o�nierzy, kt�rzy pod
kierunkiem Grassa wprowadzili balon do hangaru.
Kilka dni nast�pnych zesz�o na przygotowaniach do wielkiego przelotu. Eckholt
uzupe�nia� zapasy benzyny i smar�w, przeprowadza� inspekcje i drobne naprawy,
kompletowaďż˝ mapy i studiowaďż˝ komunikaty meteorologiczne.
Te ostatnie by�y bardzo niepewne i trudne do zdobycia: sie� stacji meteorologicznych
w Bu�garii w�a�ciwie nie istnia�a. Posterunki nie by�y wyposa�one w
odpowiednie przyrz�dy, wydawa�y komunikaty op�nione i cz�sto mylne. Trudno
by�o porozumie� si� z w�adzami, kt�re bynajmniej nie zdradza�y gorliwo�ci
w spe�nianiu polece� niemieckiej kwatery g��wnej i robi�y nieuzasadnione
trudno�ci.
Tylko ze strony Micliaj�owa mogli liczy� na pomoc i poparcie. Pu�kownik
nudzi� si� w ma�ym garnizonie; przybycie sterowca sta�o si� dla niego
�r�d�em rozrywek.
Wozi� Knolla swoim rozklekotanym samochodem po okolicy, a ilekro� zachodzi�a
potrzeba osobi�cie interweniowa� w urz�dach, sk�adach i u w�adz
administracyjnych. By� nies�ychanie go�cinny, lubi� wypi� i wtedy stawa� si�
wylewny i serdeczny.
Gdy ju� wszystko by�o gotowe i tylko przewlek�y okres niepogody trzyma�
za�og� i balon na miejscu, Knoll sta� si� codziennym go�ciem pu�kownika.
Stara� si� oszuka� czas w d�ugich rozmowach ze starym �o�nierzem i
niewielkim wysi�kiem podsyca� dyskusj�, kt�ra zwyk�e przechodzi�a w
ko�cu w monolog Michaj�owa na temat wojny.
Doktor s�ucha� albo raczej udawa�, �e s�ucha i zatapia� si� we
w�asnych my�lach. Wyrywa�o go z nich nag�e przypomnienie o chwili obecnej i
wtedy bieg� na lotnisko zdenerwowany i niecierpliwy, z zawodn� nadziej�, �e
mo�e wreszcie dzi� w nocy, mo�e o �wicie odlec� na po�udnie... Tak mija�y
dni.
Hangar zacieka� nieustannie, mg�y w��czy�y si� nad rzek� i po
rozkis�ych drogach mi�dzy polami. Massendorf spa� jak nied�wied�, Grass
zaleca� si� do c�rki burmistrza, Eckholt kl��, podoficerowie grali w karty lub
naprawiali nie daj�cy si� uszczelni� dach hangaru. Knoll, kt�ry przedtem nigdy nie
chorowa�, z wyj�tkiem tego jednego wypadku kiedy pozna� M'Bay�, teraz mia�
uczucie, �e kona po d�ugiej niemocy, bez �adnej nadziei wyzdrowienia.
W takich warunkach trzynastego listopada Eckholt zarz�dzi� wyprowadzenie sterowca
z hali w�r�d g�stej mg�y i �niegu pr�sz�cego ospale od wczesnego rana.
Komunikat z Burgas zapowiadaďż˝ nad Morzem Czarnym wyďż˝ baryczny i pogodďż˝ na
trasie w kierunku morza Marmara i Turcji.
Silniki by�y ju� w ruchu. Eckholt kaza� odci��y� prz�d, nast�pnie
za� r�wnomiernie wylewa� cz�� balastu, aby startowa� niemal pionowo i
przebi� si� od razu przez mg��, gdy wskutek nieostro�no�ci Grassa i z�ej
obs�ugi, na ziemi tylna gondola silnikowa uderzy�a o powierzchni� lotniska, zginaj�c
zastrza�y i rw�c stalowe ta�my usztywniaj�ce.
Trzeba by�o zaniecha� startu i wprowadzi� sterowiec z powrotem do hangaru.
Eckholt i Massendorf ze wszystkimi mechanikami zabrali si� gor�czkowo do naprawy
uszkodzenia. Grass z Knollem przy pomocy Michaj�owa szukali cz�ci zamiennych �ub
warsztatu, kt�ry m�g�by je wykona� na zam�wienie.
Okaza�o si�, �e czego� podobnego nie ma ani w Burgas, ani w Warnie, ani nawet
w Sofii i �e trzeba b�dzie sprowadzi� nowe zastrza�y z Niemiec.
— To potrwa ze dwa tygodnie — oďż˝wiadczyďż˝ puďż˝kownik.
Przez cztery nast�pne dni pogoda by�a s�oneczna i ciep�a. Massendorf w tym
czasie harowa� jak w�l: zak�ada� niewielk� fabryk� w Jamboli. Jego ludzie
robili odlewy z duralu i d�wigary z nitowanej blachy. Warcza�a stara, zardzewia�a
tokarnia sprowadzona a� ze Sliwna i ku�y m�oty w ku�ni miejscowego kowala.
Siedemnastego o �wicie po ca�onocnym monta�u gondola by�a gotowa.
Pogoda jeszcze trwa�a, cho� na po�udniu przeci�ga�y chmury i zrywa� si�
wiatr. L-59 wy�oni� si� z hangaru obci��ony pe�n� miar� balastu i paliwa, z
ods�oni�tymi karabinami maszynowymi i opuszczonymi szybami gondoli nawigacyjnej.
Pow�oka jego by�a sucha, dobrze naci�gni�ta i l�ni�ca nowo�ci�, jakby
przed chwil� dopiero opu�ci� stoczni�.
Start odbyďż˝ siďż˝ normalnie.
Michaj�ow sta� pod masztem portu na czele kompanii wojska i salutowa�
odlatuj�cych. �o�nierze prezentowali bro�. Na maszt wspi�a si� bia�o-zielono-
czerwona flaga i �opota�a na wietrze.
L-59 wzi�� kurs 88 stopni i poszybowa� w kierunku Burgas, maj�c wiatr
po�udniowy z prawej burty.
Wkr�tce min�li Wzg�rze Zbawiciela wyrastaj�ce samotnie z g�adkiej,
opadaj�cej ku wschodowi r�wniny i ci�gle nabieraj�c wysoko�ci ujrzeli ciemn�
liniďż˝ morza.
Okr��yli miasto i port od po�udnia i weszli nad p�aszczyzn� wody, lec�c
r�wnolegle do brzegu.
W ten spos�b, zataczaj�c wielki �uk, aby omin�� Morze Egejskie i ukryte w
jego p�nocnej stronie eskadry nieprzyjacielskich samolot�w, dotarli do wybrze�a Tracjj,
przelecieli nad w�skim pasem l�du i znale�li si� po drugiej jego stronie nad morzem
Marmara.
By�o p� do jedenastej, gdy Eckholt zmieni� kurs na 210 stopni, kieruj�c si�
wprost ku Pandermie. Ociepli�o si� znacznie i od brzeg�w ma�oazjatyckich zacz�y
ci�gn�� nad g�adkim morzem ob�oki, coraz wi�ksze i coraz ni�sze.
L-59 sun�� ponad nimi sk�pany w blasku s�o�ca, ale po up�ywie mniej
wi�cej p� godziny wprost na drodze balonu pojawi�a si� druga warstwa chmur
le��ca nad pierwsz�. Ta by�a jednolita, g�sta i gruba; si�ga�a zapewne trzech
albo czterech tysi�cy metr�w, podczas gdy dolna jej powierzchnia tworz�ca brudnoszary
pu�ap opada�a do tysi�ca pi�ciuset.
Sterowiec wlecia� pod t� pokryw� sk��bionej pary i stopniowo opuszcza�
si� coraz ni�ej w zacie�niaj�cej si� przestrzeni.
Nad Panderm� wysoko�ciomierz wskazywa� siedemset metr�w. Ni�sze
ob�oki sko�czy�y si� nagle jakby wessane przez niebo, kt�re by�o brudne jak
zadymiony sufit i tak bliskie, �e grzbiet sterowca zdawa� si� ora� w nim p�ytk�
bruzdďż˝.
Wtedy zacz�� pada� deszcz. Siek� po szybach gondoli i ka�da jego kropla
rozpryskiwa�a si� na szkle jak male�ki, wybuchaj�cy pocisk. Gna� poziomymi
falami, zacina� z bok�w, zale�nie od lekkich trawers�w balonu raz z lewej strony, raz
z prawej. Osiada� zimnym potem na ca�ej powierzchni sterowca, sp�ywa�
dr��cymi strumykami ku rufie, z pomoc� nurtu owiewaj�cego pow�ok�
przedostawa� si� ci�kimi, obfitymi bryzgami na stery i porywany wiatrem tworzy� u
ich kraw�dzi przezroczyste grzebienie, warkocze i smugi wody.
Eckholt, stosownie do wskaz�wek bu�garskiego wywiadu, nie chcia� pokazywa�
si� na zachodnim wybrze�u Azji Mniejszej, gdzie nieprzyjaciel skoncentrowa� kilka
eskadr wodnosamolot�w i okr�ty zaopatrzone w szybkostrzelne dzia�a przeciwlotnicze.
Dlatego mimo coraz gorszej pogody i przy coraz s�abszej widoczno�ci postanowi�
lecie� nadal nad terytorium tureckim w g��b l�du, by dopiero w pobli�u Zatoki
Smyrne�skiej wyj�� nad morze i wzi�� kurs na Samos i Rodos.
Orientacj� na trasie u�atwia� tor kolejowy wiod�cy z Pandermy w�skimi
dolinami rzek i przesmykami w�r�d g�r a� do Smyrny. W t� ciasn� gardziel, na
kt�rej dnie wi�y si� szyny i do kt�rej otwiera�y si� liczne wyloty jar�w,
w�woz�w i rozpadlin, wpe�z� ostro�nie L-59 szumi�c pi�cioma silnikami na
zmniejszonych obrotach.
Powietrzna cie�nina zw�a�a si� raz po raz i Knoll stoj�c u burty gondoli
nawigacyjnej z niepokojem �ledzi� grzbiety g�rskie, kt�re zdawa�y si�
zamyka� na ka�dym jej zakr�cie, zbiegaj�c si� ku sobie, jakby chcia�y
zmia�d�y� boki sterowca.
Nagle przed jednym z takich zakr�t�w, podczas gdy Eckholt kaza� zmniejszy� do
minimum obroty �migie�, gdzie� z do�u, spomi�dzy n�dznych zabudowa�
wioski hukn�y strza�y karabinowe. Us�yszeli je wszyscy, a Knoll, wychylony za
burt�, dojrza� k�pki dymu i zauwa�y� postacie �o�nierzy przemykaj�ce
si� mi�dzy ska�ami.
Eckholt zakomenderowa�: �Pe�ny gaz!" i �W g�r�!" Silniki zawarcza�y
g�o�no; nic ju� nie by�o s�ycha� pr�cz ich wyt�onej pracy i szumu p�du
za iluminatorami.
Ale niew�tpliwie z ziemi strzelano nadal, co gorsza za� strzelano dosy� celnie, bo z
wn�trza balonu przyszed� meldunek, �e kule podziurawi�y przepony kom�r
gazowych i �e czu� uchodz�cy gaz.
Tymczasem L-59 zanurzy� si� w chmury i znik� w ich os�onie. G�sta, lepka i
zimna mg�a wdar�a si� do gondoli, przenikn�a do g��wnej galerii, otoczy�a
ca�y balon matow� szaro�ci�, w kt�rej nie by�o nic wida�.
W korytarzu kilowym, jak we wn�trzu olbrzymiego strychu, w�r�d
krzy�uj�cych si� belek majaczy�y ciemne sylwetki mechanik�w szukaj�cych
otwor�w od kul w pow�okach. �wiat�o �ar�wek rozpuszcza�o si� w
k��bach pary nie docieraj�c do pok�adu i tylko u samej g�ry omywa�o z mroku
niewyra�ne fragmenty nitowanych pier�cieni i �ci�gien.
Na zewn�trz �wiat zatkany by� chmurami jak wat�. Pole widzenia nie
si�ga�o zapewne nawet kilku metr�w i dalszy lot w tych warunkach stawa� si� w
g�rach oczywistym szale�stwem.
Po up�ywie d�ugich jak wieczno�� dziesi�ciu minut komendant kaza�
zmniejszy� obroty silnik�w, tak aby ci�g �migie� usta� zupe�nie, i
rozstawiwszy posterunki alarmowe na wszystkie strony, pozwoliďż˝ wolno opadaďż˝ w dďż˝
balonowi, aby wyj�� z chmur poni�ej pu�apu.
Sam stan�� u d�wigni spustowych balastu i czeka�.
Knoll czu�, jak wiatr omiataj�cy prze��cze i szczyty ko�ysze statkiem
znosz�c go ty�em i wykr�caj�c w t� i ow� stron�.
Grass, rozkraczywszy nogi i wyci�gaj�c chud� jak u podskubanego indyka szyj�,
sta� przy kole steru wysoko�ci got�w do gwa�townego manewru w d� lub w
g�r�. Obok niego Feldbach wspiera� si� na uchwytach ko�a steru kierunkowego w
postawie pe�nej swobody i wdzi�ku, kt�re cechowa�y go zazwyczaj i nie
opuszcza�y nawet w chwilach najwi�kszego napi�cia. Ta swoboda i pewna
niedba�o�� mog�a si� wyda� lekcewa�eniem sytuacji, ale Knoll wiedzia�,
jak szybko i niezawodnie bosman potrafi dzia�a�, gdy nag�e niebezpiecze�stwo
wprawi w ruch ukryte spr�yny jego czuwaj�cej �wiadomo�ci.
Massendorf sapa� w tub� g��wnego przewodu akustycznego i ukradkiem
spogl�da� na pi�� czerwonych tarcz tablicy sygna�owej, got�w na pierwszy
alarm wesprze� sterowiec si�� jego tysi�ca dwustu koni mechanicznych.
Reszta za�ogi skupi�a si� u luku wyj�ciowego. Wida� by�o ich blade twarze
i bia�ka oczu b�yskaj�ce w mroku galerii wype�nionej par�.
L-59 opada� z wolna, popychany i potr�cany pr�dami wiatru jak potulny
przechodzie� �okciami s�siad�w w t�umie. Strza�ka wysoko�ciomierza
leniwie chyli�a si� ku najbli�szej kresce podzia�ki, drgaj�c lekko.
— Siedemset metrďż˝w — mrukn�� Massendorf, gdy jej dotknďż˝a.
Chmury k��bi�y si� mi�kko i �agodnie. Wtem odskoczy�y, wygi�y
si� w pop�ochu nie nad��aj�c nag�emu pr�dowi i wraz z uderzeniem wichru
wpad�y na gondol�.
Wiatr wymkn�� si� z jakiego� jaru i oszala�y swobod� wyr�n�� na
o�lep w lew� burt� sterowca. Balon osun�� si� w odm�t powietrznej rzedzi,
wy�oni� si� na okamgnienie z chmur i jak je�dziec na siod�o d�wign��
siďż˝ na powierzchniďż˝ nurtu.
W tej samej chwili kto� krzykn��: �Ska�a!" Massendorf nabra� w p�uca
powietrza i znieruchomia� czekaj�c na rozkaz komendanta, Grass drgn�� nerwowo i
obejrzaďż˝ siďż˝, a tylko Eckholt i Feldbach stali spokojnie, zorientowawszy siďż˝ od razu,
�e alarm jest fa�szywy.
Balon z powrotem znalaz� si� w fa�dach ob�ok�w, kt�re przyj�y go jak
swoj� w�asno�� upuszczon� przypadkiem i ukry�y natychmiast zazdro�nie w
puszystej, matowej bieli.
Jednak przez �w kr�tki moment Eckholt zdo�a� dojrze� na wprost obszern�
dolin�, na kt�rej dnie p�yn�a rzeka i ciemnia� las. Postanowi� tam w�a�nie
skierowa� balon, kt�ry coraz bardziej poddawa� si� wirom i podmuchom
hulaj�cym pomi�dzy grzbietami g�r.
Pad�y kr�tkie rozkazy, silniki zawarcza�y po�ow� mocy i przed szybami
gondoli nawigacyjnej na wszystkie strony zacz�y ucieka� welony coraz ciemniejszych,
m�tnych opar�w.
Po chwili mo�na ju� by�o rozr�ni� kontury lasu i przesuwaj�cych si�
opodal szczyt�w. Balon szed� pochylony w kierunku w�skiego wylotu doliny i
opada� wci�� ni�ej. Deszcz rozpyla� si� na szybach, wiatr wypada� znienacka,
uderza� w�ciekle, m�ci� r�wny pr�d p�yn�cy z po�udnia i urywa�
si� nagle, pozostawiaj�c po sobie wiry i w�do�y, w kt�re L-59 zapad� oci�ale,
jakby ju� wi�cej nie mia� z nich wyp�yn��.
Na pi�ciuset metrach Eckholt kaza� otworzy� zawory balast�w, aby
powstrzyma� dalsze opadanie statku. Na razie pomog�o to o tyle, �e balon wzni�s�
si� nieco i mo�na go by�o utrzyma� na poziomie samym sterem. Ale gaz uchodzi�
nadal przez prowizorycznie przyklejone �aty i przez otwory, do kt�rych ludzie nie mogli
si� dosta�. Trzeba by�o zn�w otworzy� krany spustowe, aby woda wolno ciek�a
ze zbiornik�w, przynajmniej tak d�ugo, p�ki nie ustanie deszcz obci��aj�cy
pow�ok�.
Knoll z niepokojem my�la�, �e od chwili startu przebyli zaledwie czterysta
osiemdziesi�t kilometr�w, a sterowiec straci� ju� znaczn� cz�� balastu i
dozna� uszkodze�, kt�re grozi�y zupe�nym uniemo�liwieniem dalszego lotu,
je�li pogoda nie polepszy si� i pow�oka nie wyschnie. Przeklina� turecki oddzia�
wojska, kt�ry zapewne przez pomy�k� ostrzela� ich w drodze. Na domiar z�ego
wiatr wzmaga� si� i hamowa� pr�dko�� rzucaj�c oci�a�ym, statkiem, jak
wartki pr�d g�rskiej rzeki rzuca k�od� drzewa w wirach i skr�tach nurtu.
Ko�a sterowe biega�y w lewo i w prawo mi�dzy d�o�mi pilot�w i raz po raz
przez rury akustyczne sz�y rozkazy do silnik�w lub do obs�ugi balastu na rufie.
O drugiej po po�udniu pod nieustannym deszczem balon osi�gn�� p�nocny
stok wy�yny Ak-Hissar i skierowa� si� wprost na po�udniowy wsch�d, ku Smyrnie.
Jednak nie by�o mu s�dzone dotrze� nawet do miasta Ak-Hissar tym razem.
Pomi�dzy coraz ni�szym niebem a urastaj�c� w dole ziemi� robi�o si�
ciasno. Wysoko�ciomierz wskazywa� wprawdzie sze��set pi��dziesi�t
metr�w, ale by�o to sze��set pi��dziesi�t metr�w nad poziomem lotniska w
Jambo�i, podczas gdy tu ci�gle wznosz�ca si� powierzchnia ziemi p�yn�a tu�
pod gondolďż˝.
Eckholt oblicza�, �e od Ak-Hissar dzieli ich trzydzie�ci pi�� do czterdziestu
kilometr�w, z wynios�o�ciami si�gaj�cymi oko�o tysi�ca dwustu metr�w.
Przebywszy je mogliby si� opu�ci� w szerok� dolin� Gedz Hal sp�ywaj�c�
�agodnie a� ku morzu. Postanowi� zaryzykowa� i przebi� si� t�
najkr�tsz� drog� przez chmury, po�wi�caj�c prawie po�ow� balastu.
L-59 wypluwa� wod� wszystkimi spustami i par� naprz�d ca�� moc�,
zadzieraj�c �eb ku g�rze. Mimo to wznosi� si� bardzo powoli. Widocznie strata
gazu by�a wi�ksza, ni� to wykazywa�y niedok�adne manometry. Grzbiety
wzg�rz zdawa�y si� ociera� o sp�d gondoli, a statek ora� brzuchem przestrze�
i nie znajdowa� w niej dostatecznego oparcia, aby wyd�wign�� si� wy�ej.
Wreszcie pozosta�o zaledwie tyle balastu, ile go trzeba do zr�wnowa�enia balonu
przy l�dowaniu. Eckholt liczy� wprawdzie na odci��enie w dalszej drodze przez
ubytek benzyny i smar�w, ale na razie nie mia� ju� nic do dyspozycji. G�ry przed nim
gin�y w ob�okach, rosn�c nieustannie, i nieprawdopodobie�stwem by�o przeby�
je z tym obci��eniem, jakie mia� na pok�adzie, wi�c wreszcie z ci�kim sercem
zdecydowa� si� zawr�ci�.
Wtedy w�a�nie nast�pi�o to, czego nie m�g� przewidzie� nie maj�c
�adnych danych meteorologicznych o Ak-Hissar i nie znaj�c diabelskich
w�a�ciwo�ci wiatr�w w�r�d tej grupy wysokich wzg�rz, poci�tych
w�skimi jarami o stromych �cianach. Ani na chwil� zreszt� nie straci� g�owy;
zaskoczony znienacka, natychmiast zareagowa� w spos�b najw�a�ciwszy, a doktor
Knoll bior�c po raz pierwszy bezpo�redni udzia� w akcji dowi�d�, �e
bystro�ci� orientacji i szybko�ci� dzia�ania potrafi mu dor�wna�.
Tylko oni dwaj zdawali sobie w zupe�no�ci spraw�, jak si� to odby�o, wszyscy
inni natomiast przypuszczali, �e sterowiec uleg� rozbiciu, a jego silnikowe gondole
zupe�nemu zmia�d�eniu.
Tak wi�c w chwili kiedy Eckholt zdecydowa� si� wyda� rozkaz do zwrotu o 180
stopni w prawo, z jakiej� bezdennej, jak si� zdawa�o, otch�ani mi�dzy dwoma
nachylonymi ku sobie garbami g�r wypad� wicher. Nie by� to zwyk�y wiatr ani nawet
wiatr sztormowy, kt�ry znaj� dobrze wszyscy lotnicy. Przypomina� raczej zapor�
wybuchaj�cych pocisk�w armatnich skoncentrowanych na kr�tym szlaku, kt�ry
tworzy� jego �o�ysko. Tylko �e te wybuchy nie by�y tak g�o�ne, jak eksplozje
granat�w, cho� r�wnie gwa�towne.
Ten i�cie piekielny wicher wpad� na sterowiec z lewej burty i od razu wykr�ci�
go ruf� na p�noc, po czym porwa� go z sob� w taniec. Wybucha� pod nim,
p�ka� z boku, uderza� z g�ry, wodzi� go za nos i urwawszy si� nagle strzela�
zn�w jak bomba mi�dzy sterami.
Balon siada� na ogonie, stawa� na �bie, tarza� si� po kipi�cym odm�cie
powietrza jak pusta skrzynia od gwo�dzi po wzburzonych falach morza. Trzeszcza�,
zgrzyta� i st�ka� niby wrak rozbijany na ska�ach podwodnych, rzygaj�c wod� i
niemal ocieraj�c si� o ziemi�, by zaraz potem wylecie� w chmury jak pi�ka
kopni�ta przez bramkarza.
Za�oga trwa�a w nieustannym wysi�ku, aby nie da� zbi� si� z n�g. Ludzie
czepiali si� wyst�p�w �cian, por�czy i klamer. Massendorf, niespokojny o silniki,
usi�owa� przepe�zn�� na czworakach do tylnej gondoli i zrulowa� natychmiast
gdzie� w g��b g��wnego korytarza, a Grass patrzy� og�upia�ym wzrokiem
na ko�o sterowe, kt�re kr�ci�o si� samo raz w lewo, raz w prawo. Mia�
olbrzymiego guza na czole i rozci�ty policzek. Eckholt usun�� go na bok i sam uj��
ster. Knoll chcia� otworzy� podr�czn� szafk� apteczn�, aby opatrzy� rannego,
gdy nag�y przechy� pok�adu rzuci� go w ty�. Szafka oderwa�a si� od
�ciany i polecia�a za nim, wysypuj�c sw� zawarto��.
W tej samej chwili wicher skona� i pod sterowcem otwar�a si� milcz�ca pr�nia,
w kt�r� osun�� si� jak opadaj�ca w d� winda.
Silniki zakrztusi�y si� i zacz�y pracowa� nier�wno, kaszl�c i przerywaj�c.
Balonety st�kn�y bole�nie, gdzie� rozdar�a si� tkanina z dreszczem zgrozy i
zabulgota�y ostrzegawczo zbiorniki.
Nagle nast�pi� wstrz�s. Rufa gruchn�a o co� i odbi�a si� w g�r�, a
prz�d pochyli� si� w d�.
Knoll, kt�ry w�a�nie usi�owa� powsta�, zatoczy� si� naprz�d i
wpad� na Feldbacha. Jaki� podoficer stoj�cy przy luku wyj�ciowym run�� na
nich, po�lizn�wszy si� przez ca�� d�ugo�� gondoli nawigacyjnej.
Wewn�trz sterowca co� �ama�o si� i trzeszcza�o.
Potem nast�pi�o drugie uderzenie i �oskot, kt�ry wi�kszo�� za�ogi
wzi�a za odg�os mia�d�onej gondoli silnikowej.
Eckholt zdo�a� krzykn�� w tub�: �Wszystko stop!" Knoll za�
strz�sn�� z siebie obu le��cych na nim podoficer�w i stan�� na r�wne
nogi.
Dopiero przy nast�pnym uderzeniu, kiedy Eckholt zawo�a�: �Zbiorniki z
benzyn�! Pr�dko, zbiorniki!", skoczy� do luku, aby wykona� jego my�l przy
pomocy ludzi z wolnej wachty.
Wbiegaj�c po kr�tkim trapie us�ysza� jeszcze, jak komendant wo�a: �Nie
zwija� tam anteny!" i wtedy poj��, �e na razie przynajmniej gondola silnikowa nie
zosta�a zgnieciona i �e zdo�a j� uratowa�, je�li b�dzie dzia�a� do��
szybko.
Tymczasem silniki �cich�y, pok�ad uni�s� si� nieco i balansowa�
pochylony ku przodowi ju� tylko o jakie dwadzie�cia stopni w stosunku do normalnego
po�o�enia. Ale rufa raz po raz uderza�a o co�, czyni�c nieprawdopodobny ha�as,
a ca�y balon trz�s� si� od tych cios�w jak w �miertelnych drgawkach.
Knoll �pieszy� si�. W pomieszczeniu za�ogi zasta� dziesi�ciu ludzi w
pogoni za kuferkami, kt�re wypad�y z szafek i przetacza�y si� od grodzi do grodzi,
w�r�d nieopisanego zgie�ku i �oskotu, rozsypuj�c sw� zawarto�� na
wszystkie strony. Mi�dzy innymi przedmiotami i drobiazgami dostrzeg� b�yszcz�cy
niklowany gwizdek, kt�ry utkn�� pod progiem. Schyli� si�, podni�s� gwizdek
i przy�o�y� do ust.
Ostry, przeszywaj�cy trel podzia�a� natychmiast: ludzie ruszyli za Knollem,
pozostawiaj�c uporz�dkowanie tego rozgardiaszu na p�niej.
Zapasowe zbiorniki benzyny spada�y przez otw�r w rozci�tej no�em pow�oce i
rozbija�y si� jak jajka o kilkana�cie metr�w ni�ej na skalistym stoku. Knoll
zacz�� od przedniej baterii rozumuj�c s�usznie, �e gdyby odci��y� najpierw
ruf�, balon m�g�by straci� r�wnowag� i ze�lizn�� si� na �eb nie
maj�c �adnego oparcia, gdy tymczasem teraz wspar� si� tylko mocniej na ogonie i
nadal uderza� nim o ska��.
Kiedy dotarli z kolei do tylnej grupy zbiornik�w, zastali tam ju� Massendorfa,
kt�remu Eckholt wyt�umaczy� telefonicznie, o co chodzi.
Przez rozdart� pow�ok� wida� by�o pogi�ty i obluzowany maszt anteny,
kt�ry dzioba� g�azy na szczycie wzg�rza, opl�tuj�c krzaki i zaro�la ca��
sieci� drut�w.
Massendorf pracowa� z dwoma mechanikami i kl�� g�o�no, krztusz�c si�
od md�o�ci. Galeria by�a pe�na ulatuj�cego gazu, a pomoc przybywa�a w
sam� por�, bo tamci trzej dusili si� ju� z braku powietrza i nie mieli do�� si�,
aby zepchn�� ci�kie, blaszane beczki z �o�ysk.
Po�amany i poskr�cany maszt ledwie si� trzyma� szarpi�c pow�ok� i
gn�c okucia. Lacla chwila m�g� z�ama� si� u samej nasady, w�wczas za� z
tylnej gondoli silnikowej pozosta�yby tylko strz�py.
Gdy wreszcie dwa zbiorniki jeden po drugim stoczy�y si� w przepa��, rufa
oddzieli�a si� od ziemi i wlok�c za sob� ca�y p�k spl�tanych ga��zi
wykr�ci�a z wiatrem.
*
W niespe�na cztery godziny p�niej, a dok�adnie w jedena�cie godzin po
opuszczeniu lotniska, L-59 powr�ci� do Jamboli.
Nikt nie spodziewa� si� jego przybycia i port ton�� w zupe�nych
ciemno�ciach. Za�oga balonu ujrza�a tylko �wiat�a miasteczka migocz�ce w
mroku jak iskierki w popiele wypalonego ogniska.
Wskutek uszkodzenia radiostacji i zerwania anteny Eckholt nie m�g� zawczasu
uprzedzi� komendanta garnizonu, by przygotowa� obs�ug� na przyj�cie statku. Nie
chcia� r�wnie� uczyni� tego po drodze, zrzucaj�c meldunek b�d� w
Konstantynopolu, nad kt�rym przelatywa� bardzo wysoko, b�d� w Burgas, gdzie
by�o ju� ciemno.
Cel wyprawy i post�j w Bu�garii mia�y pozosta� w granicach mo�liwo�ci
tajemnic�. Nawet wojskowe w�adze tureckie nie by�y uprzedzone o szczeg�ach
przelotu. Zapewne dlatego L-59 zostaďż˝ ostrzelany w pobliďż˝u linii kolejowej Panderma—
Ak-Hissar przez oddzia� tureckich �o�nierzy.
Dopiero przybywszy nad port lotniczy w Jamboli Eckholt zdecydowaďż˝ siďż˝
porozumie� z ziemi� i odpowiedzia� na gor�czkowe sygna�y �wietlne
Michaj�owa. Nie zamierza� l�dowa� przed �witem i kr��y� w ciemno�ci
nad lotniskiem, przeprowadzany promieniem jedynego reflektora, jaki tam siďż˝ znajdowaďż˝.
Nad ranem Michaj�ow sprowadzi� kompani� piechoty i sam przyjecha�, aby
dowiedzie� si� bli�szych szczeg��w o nieudanej wyprawie.
Zobaczy� sterowiec pod wiatrem po�udniowym, nad rzek�, na wysoko�ci stu
pi��dziesi�ciu metr�w, i od razu zauwa�y�, �e L-59 musi by� uszkodzony.
Pow�oka marszczy�a si� i falowa�a na ca�ym szkielecie, powiewaj�c wielkimi
strz�pami w kilku miejscach u spodu. Jaki� wieche� spl�tany z pogi�tym masztem
radiostacji wl�k� si� w�r�d paj�czyn anteny za ruf�. Balon p�yn�� w
powietrzu wolno, zadar�szy �eb w g�r�. Mia� wygl�d �a�osny i
zm�czony.
Opu�ci� si� na lotnisko, uderzy� przednim amortyzatorem o ziemi� i
j�kn�� odbijaj�c si� ci�ko, zanim �o�nierze zdo�ali pochwyci� jego
liny i klamry.
Potem wolno wpe�z� do hangaru, drewniane drzwi zasun�y si� za nim
trzaskaj�c g�ucho i Michaj�ow mimo woli pomy�la�, �e ten odg�os
przypomina �oskot zamykanej trumny.
Eckholt staďż˝ jeszcze przez chwilďż˝ przed hangarem na czele swoich ludzi,
przemarzni�tych i �miertelnie zm�czonych. Milcza� utkwiwszy wzrok w ziemi� i
wysun�wszy doln� warg�. Wreszcie zakl�� pod nosem i odwr�ci� si�.
— Niech pan zwolni na dziďż˝ ca�� zaďż˝ogďż˝ — powiedziaďż˝ do Massendorfa.
Ludzie rozeszli si�. Massendorf z Knollem i Michaj�owem pojechali na poszukiwanie
odpowiednio grubej ocynkowanej blachy do zrobienia nowych zbiornik�w, Grass ogoli�
si� i pod��y� w kierunku domu burmistrza, Eckholt za� zosta� sam na sam ze
sterowcem i a� do po�udnia nie opuszcza� hangaru.
Powr�t do Jamboli nie wywar� wi�kszego wra�enia na wi�kszo�ci za�ogi.
Przyzwyczaili si� ju� do tego portu i sk�onni byli uwierzy�, �e raczej pozostan�
tu na zawsze, ni� dolec� kiedykolwiek do owej Tanganiki, tak bardzo odleg�ej, �e
prawie nierealnej i nieosi�galnej.
Wprawdzie nadal uwa�ali L-59 za sterowiec lepszy od innych, lecz zadanie, jakie mu
przypad�o w udziale, wydawa�o im si� po prostu niewykonalne. Zbutwia�y
drewniany hangar, lotnisko z jego ma�ymi domkami pomalowanymi na ochronny kolor
�feldgrau" i wszystko doko�a zdawa�o si� stanowi� jedyne w�a�ciwe
otoczenie dla balonu skazanego na powoln� agoni� w�r�d tych przedmiot�w
chyl�cych si� ku upadkowi.
Ogarn�o ich zniech�cenie i apatia. Przestali si� spodziewa� czegokolwiek i tylko
posta� Knolla, pojawiaj�ca si� w hangarze lub na lotnisku jak chude widmo chybionego
czynu, budzi�a w nich przelotny niepok�j, zaprawiony instynktown� niech�ci� do
podejmowania nowych daremnych wysi�k�w, kt�rych ten cz�owiek by�
przyczynďż˝.
Eckholt, zdawszy napraw� uszkodze� na Massendorfa, zamkn�� si� w swojej
kwaterze i na poz�r przesta� w og�le interesowa� si� czymkolwiek. Ale Knoll,
kt�ry potrafi� �ama� wszelkie zapory, po kilku dniach mia� mo�no��
stwierdzi� naocznie, �e kapitan bynajmniej nie pr�nuje: stosy map, wykres�w i
biuletyn�w pi�trzy�y si� na stole w jego pokoju; siedzia� w�r�d nich i robi�
notatki.
— Tym razem dolecimy — powiedziaďż˝ twardo, kiedy Knoll zapytaďż˝ wprost o dalsze
losy wyprawy.
To o�wiadczenie na jaki� czas natchn�o doktora otuch�. Nie by� sam:
mrukliwy Massendorf i komendant stali po jego strome w walce z losem.
Ale przed wieczorem zn�w zacz�� pada� deszcz i Knoll, kt�ry ju� nic nie
mia� do roboty, zacz�� ulega� nawrotowi niecierpliwo�ci, kt�ra nurtowa�a go
od dawna. Czu�, �e jest Miski jakiego� wybuchu i, aby si� uspokoi�, jak zwykle
poszed� do Michaj�owa.
Siedzieli przy flaszce wina do p�nego wieczora. Pu�kownik, wyg�osiwszy swoje
zdanie o warto�ci Rumunii jako przeciwnika w tocz�cej si� wojnie, zapad� w
drzemk� i zapewne nie dos�ysza� ju� ostatnich s��w doktora, bo nic nie
odrzekďż˝.
Knoll siedzia� wyci�gn�wszy nogi daleko przed siebie na puszysty dywan i wolno
poci�ga� dym z cygara, kt�rego koniec �arzy� si� w ciemno�ci.
Zegar tyka� miarowo, a przyczajona cisza zdawa�a si� zapowiada� co�, co ma
si� sta� za chwil�, co nadchodzi nie wiadomo sk�d, niepowstrzymanie i nieodparcie,
co czyha na pierwszy szmer, aby nagle zacz�� si� dzia� w niespodzianym zam�cie.
Ta pe�na oczekiwania, napi�ta cisza nabiera�a w uszach Knolla coraz
wyra�niejszego rytmu. Gra�o w niej co� dawno znajomego, czego jeszcze na razie nie
mo�na by�o zrozumie� mo�e wskutek odwykni�cia od sposobu s�uchania. Ale
ju� w pod�wiadomo�ci budzi�o si� wspomnienie.
Ciemno�� zdawa�a si� drga�. To z jej g��bi szed� �w dudni�cy,
jednostajny odg�os, wyznaczaj�c coraz wyra�niej rytm g�uchych uderze�:
Raz! — dwa, trzy! — raz! — dwa, trzy!
Wezwanie — pomyďż˝laďż˝ Knoll.
Reszta przytomno�ci buntowa�a si� w nim przeciw przywidzeniom, nie maj�cym
nic wsp�lnego z otoczeniem i sytuacj�. Ale wspomnienie ogarnia�o go coraz silniej,
m�c�c my�li. Pozwoli� mu si� unie��.
Wyda�o mu si�, �e w ciemno�ci majaczy wysoka nieruchoma trawa mi�dzy
prostymi, g�adkimi pniami drzew, kt�re ksi�yc znaczy strza�ami srebra rzucanymi
poprzez g�stwin� i wbijanymi w mrok, a cisza faluje, gn�c si� raz po raz regularnym
upartym dudnieniem tam-tamu.
Gdy w�r�d nocy czarnej jak sadza lub zalanej rt�ci� ksi�ycowego blasku
dobiegnie ci� ten g�os, czy jeste� sam, czy te� otaczaj� ci� towarzysze,
wyt�asz s�uch, stajesz w p� kroku, zatrzymujesz si� w po�owie gestu i trwasz
nieruchomo, p�ki nie przebrzmi daleka mowa b�bn�w.
Czasami nie zapowiada ona nic konkretnego: jest tylko wyrazem t�sknoty, smutku lub
rado�ci. Czasem stanowi ostrze�enie o gro��cym niebezpiecze�stwie. Czasem staje
si� ha�asem wojennej wyprawy, g�osi zwyci�stwa lub kl�ski. Czasem opowiada o
jakim� niezwyk�ym zdarzeniu lub uprzedza o zamierzeniach. Czasem wzywa pomocy.
Czasem grozi. Czasem wreszcie niepodobna jej zrozumie�; w�wczas z pewno�ci�
przeznaczona jest tylko dla jednych uszu.
Noc drga czerni� i srebrem, pochyla si� nisko nad puszcz� i przeci�ga si�
leniwie nad stepem. Noc wype�nia kaniony, obsuwa si� po tarasach, opada po skalistych
zboczach wraz z bystrym nurtem rzek i s�ucha ich szumu, gdy rozbijaj� si� na
kamiennych progach. Noc milczy patrz�c przez zmru�one powieki, a rytm tam-tamu to
s�abnie, to wzmaga si�, wnikliwy i uparty jak bicie pe�nego tajemnic serca tej ziemi.
Wtedy bez �adnego uprzedzenia odzywa si� niespodzianie jaki� inny b�ben, aby
powt�rzy� d�ugie has�o. Po nim za� jeszcze dwa dalsze i jeszcze trzy, i jeszcze
dziesi��.
Dudni�, dalekie i bliskie, roznosz�c dziwaczn� wie�� od bagnistych uj��
Rufid�i i Ruwumy a� do Ruandy i Kenii; od Ugandy po Tanganik� i granice Konga.
Tam-tamy kacyk�w i kap�an�w ze Wschodniego Wybrze�a; tam-tamy
czarownik�w Mrima i czarnych chrze�cijan Wachuma znad Wielkich Jezior; p�koliste
b�bny Masaj�w i Zulus�w; obci�gni�te sk�rami gazeli, puste wewn�trz pniaki
kar�owatych Batawana, plemienia z b�otnistych puszcz Bangweolo...
Raz! — dwa, trzy! — raz! — dwa, trzy! — jak taneczny krok tysiďż˝ca bosych stďż˝p po
ubitym klepisku; jak miarowy bas drewnianych cymba��w; jak werbel dzi�cio��w
kuj�cych w suche ga��zie.
Dreszcz przebiega po gi�tkich ki�ciach trzcin; dreszcz oczekiwania wstrz�sa
barkami zuluskiego wojownika; dreszcz trwogi opanowuje kolana przedsi�biorczego
Suahela, handlarza sk�r i ko�ci s�oniowej.
I nagie co�, na co zdawa�y si� oczekiwa� uprawne pola i plantacje, gaje palmowe
i lasy mangrowc�w, paruj�ce moczary i wysch�e stepy, przed czym dr�a�y
zaczarowane rozmow� tam-tam�w stada s�oni, oci�a�e nosoro�ce u
wodopoj�w, �agodne hipopotamy, �yrafy odpoczywaj�ce w�r�d akacji, lwy,
pantery i bandy maďż˝p — coďż˝ przeraďż˝ajďż˝cego, co musiaďż˝o siďż˝ staďż˝ i juďż˝
rodzi�o si� w ciemno�ci nocy, wybucha piekielnym wrzaskiem w przestrzeni. Wydaje
si�, �e niebo p�ka na cz�ci, �e rozpada si� ziemia i wszystkie jej g�osy naraz
uderzaj� w noc, niwecz�c porz�dek �wiata i burz�c na zawsze wielk�
harmoniďż˝ przyrody.
A wezwanie tam-tam�w nie ustaje.
Raz! — dwa, trzy! — raz! — dwa, trzy! — warczďż˝ bďż˝bny miďż˝dzy wybuchami
�lepej burzy, kt�ra przeci�ga nad Czarnym L�dem.
Knoll otworzyďż˝ oczy i od razu oprzytomniaďż˝. Wprawdzie dwa ostatnie uderzenia
zegara, kt�ry bi� si�dm�, wyda�y mu si� r�wnie ha�a�liwe jak huk
grzmot�w, kt�re s�ysza� przed chwil�, lecz jednocze�nie zacinaj�cy si� rytm
wahad�a zgodny z werblem tam-tam�w dostatecznie wyja�ni� mu d�wi�kow�
osnowďż˝ sennych majaczeďż˝.
Michaj�ow ziewn�� g�o�no, przeci�gn�� si� i wsta�.
— Zapomina pan o Serbii, doktorze — powiedziaďż˝ na pozďż˝r zupeďż˝nie bez
zwi�zku, tak �e Knoll dopiero po d�u�szej chwili zrozumia�, i� zdanie to
dotyczy�o poprzedniej rozmowy na tematy polityczne.
Stara� si� uporz�dkowa� rozpierzch�e my�li, aby da� jak��
rozs�dn� odpowied�, gdy rozleg�o si� pukanie do drzwi.
— Wej�� — powiedziaďż˝ puďż˝kownik.
W smudze �wiat�a na progu stan�� Eckholt.
— Czy jest tu kapitan Knoll?
— Jestem — odpowiedziano mu w mroku. — Jest takďż˝e pan puďż˝kownik.
Eckholt zdawaďż˝ siďż˝ nie zwracaďż˝ uwagi na tďż˝ ostatniďż˝ informacjďż˝.
— Niech pan idzie ze mnďż˝. Niech pan zaraz idzie — zwrďż˝ciďż˝ siďż˝ do
niewidocznego Knolla.
Michaj�ow wsta� i zapali� lamp�. Knoll przy blasku zapa�ki dojrza�
zaczerwienion� od wiatru twarz i b�yszcz�ce gor�czkowo oczy Eckholta.
Coďż˝ siďż˝ staďż˝o — pomyďż˝laďż˝ zaniepokojony.
Komandor z roztargnieniem usprawiedliwia� swoje nag�e wtargni�cie do
prywatnego mieszkania i nagli� do po�piechu. Michaj�ow z wrodzon�
delikatno�ci� nie pyta� o nic, nie pr�bowa� ich zatrzyma�.
— Odeďż˝lďż˝ panďż˝w samochodem — powiedziaďż˝ uprzejmie i wyszedďż˝, aby
wyda� rozporz�dzenia.
Eckholt chodzi� nerwowo tam i z powrotem. Knoll milcza�, pe�en niepokoju.
— Dobra czy zďż˝a wiadomo��? — zapytaďż˝ wreszcie.
— Zďż˝a i dobra: dwie — odrzekďż˝ kapitan. — Kurier z Berlina — dorzuciďż˝
zatrzymujďż˝c siďż˝ nagle. — Jutro musimy odlecieďż˝. Powiem panu wszystko na miejscu.
Michaj�ow wr�ci�. Eckholt ani s�owem nie wspomnia� o zamierzonym starcie,
wi�c Knoll na pytanie pu�kownika, czy zobacz� si� nazajutrz, odpowiedzia�
twierdz�co.
— Dobrze pan zrobiďż˝ — szepn�� Eckholt, gdy siadali do samochodu, — Nikt nie
powinien o tym wiedzie� a� do ostatniej chwili. Najlepiej by�oby znikn�� st�d
zaraz, zupe�nie po cichu.
Przybyli na lotnisko oko�o dziewi�tej i odes�ali samoch�d. Eckholt wpu�ci�
doktora przodem i zamkn�� drzwi na klucz. Nie zdejmuj�c p�aszcza i czapki
otworzy� �elazn� kaset� i wyj�� z�o�ony we czworo arkusz zapisanego
o��wkiem papieru.
— Odszyfrowaďż˝em to sam — rzekďż˝, podajďż˝c arkusz Knollowi. — Niech pan czyta.
Pismo zawiera�o wiadomo��, �e cel wyprawy znany ju� jest wywiadowi
angielskiemu. Flota �r�dziemnomorska otrzyma�a rozkaz patrolowania morza mi�dzy
Pireusem, Kretďż˝, Rodos, Cyprem i Bejrutem. Eskadry lotnicze w Chios czekajďż˝ w
pogotowiu. Suez i Aleksandria s� pilnie strze�one przez baterie nabrze�ne i
przeciwlotnicze.
Knoll zas�pi� si�. W tych warunkach trudno by�o my�le� o dotarciu do
brzeg�w Afryki niepostrze�enie, tym bardziej �e w�a�nie w pierwszej cz�ci
podr�y przeci��enie sterowca uniemo�liwia�o lot na wi�kszych wysoko�ciach,
a spotkanie z nieprzyjacielem uzbrojonym w artyleri� zenitow� grozi�o zniszczeniem
balonu.
Mimo tych oczywistych trudno�ci, kt�re na pierwszy rzut oka wydawa�y si�
przeszkodami nie do przezwyci�a, Eckholt u�miechn�� si� triumfuj�co.
— Droga wyjďż˝cia? - powtďż˝rzyďż˝ pytanie Knolla. – Oto jest droga wyjďż˝cia!
Rzuciďż˝ na stďż˝ dwa czerwone zeszyty.
- Radiotelegraficzny szyfr aliancki - wyja�ni� skanduj�c ka�de s�owo.
6
— Trzydzieďż˝ci pi�� stopni czterdzieďż˝ci minut szerokoďż˝ci pďż˝nocnej i
dwadzieďż˝cia sze�� stopni jedna minuta dďż˝ugoďż˝ci wschodniej od Greenwich —
zameldowaďż˝ podporucznik.
— Od Greenwich, od Greenwich — powtďż˝rzyďż˝ z grymasem rudy kapitan o
zaczerwienionych oczach. — Myďż˝laďż˝by kto, ďż˝e uczyli pana takďż˝e rachowaďż˝
d�ugo�� geograficzn� od Pekinu albo od g�ry Ararat.
Na takie przypuszczenie m�odziutki oficer nie m�g� powstrzyma� si� od
ledwie dostrzegalnego u�miechu.
— Nie ma siďż˝ z czego ďż˝miaďż˝ — zrzďż˝dziďż˝ dalej jego zwierzchnik. — Nie
rozumiem, co w tym mo�e by� �miesznego. 35� 40' i 26� 1' powiada pan?
— Tak jest, panie kapitanie. Ten lďż˝d z bakbortu to wyspy Kamilonisi.
— Wiem — uci�� kapitan. — Trzeci raz od wczoraj. Przeszedďż˝ siďż˝ kilka
krok�w tam i z powrotem po pok�adzie.
— I ka�� nam znďż˝w pďż˝yn�� peďż˝nďż˝ mocďż˝ na wschďż˝d?
— Tak jest, sir.
Kapitan zakl�� ze z�o�ci�. Jego obwis�e policzki drga�y od ruchu
zwieraj�cych si� szcz�k.
Zatrzyma� si� u por�czy i patrzy� na spokojne morze o�wietlone od wschodu
niskim s�o�cem, kt�rego bezpromienny, wyblak�y dysk wida� by�o wyra�nie
przez m�tn� zas�on� opar�w, jak przez przydymione szk�o.
Za ruf� torpedowca roztacza�a si� szeroka bruzda obrze�ona pian� i g�adka
po�rodku. Drobne fale odskakiwa�y od niej w pop�ochu, za�amywa�y si� na jej
kraw�dziach i dopiero w oddali krzy�owa�y si� z ni�, przenika�y przez jej;
grzbiet, by wreszcie zwyci�sko stratowa� i zatrze� jej �lad t�umn� inwazj�.
Po prawej stronie, w odleg�o�ci p�torej mili wida� by�o sylwetk�
s�siedniego torpedowca p�yn�cego w tym samym kierunku. Za nim, dalej na
po�udnie, dymi� pierwszy ze skrzyd�owych okr�t�w liniowych eskadry. Na lewo,
nieco w tyle, sz�y dwa lekkie kr��owniki poprzedzaj�ce flagowy okr�t admiralski.
By�o ch�odno. Wia� lekki wietrzyk ze wschodu, zamiera� raz po raz i wtedy dym
z niskiego komina przewija� si�-wzd�u� okr�tu, pozostawiaj�c za ruf�
ciemn� smug� na tle mlecznob��kitnego nieba.
Podporucznik sta� w postawie pe�nej szacunku, oczekuj�c na rozkaz dow�dcy, i
patrzy� w stron� niewielkich wysepek wy�aniaj�cych si� jedna za drug� daleko
przed w�skim dziobem.
Jego zdaniem dawno nale�a�o zmieni� kurs i p�yn��-wzd�u� ich
�a�cucha, jak to ju� dwukrotnie tego dnia czynili, kr�c�c si� w pobli�u
archipelagu. Ale kapitan oci�ga� si�-z wydaniem tego polecenia i prze�uwa�
z�o��, mru��c oczy i ruszaj�c szcz�kami, co by�o u niego oznak�
szczeg�lnej: irytacji.
Niespodzianie zwr�ci� si� do swego m�odszego oficera-i zacz�� m�wi�,
a raczej mrucze� pod nosem, wysuwaj�c brzuch naprz�d. Wspina� si� przy tym na
palce, rozstawiwszy nogi, i opada� na pi�ty po ka�dym zdaniu.
— Nonsens, oczywisty nonsens! Naraďż˝ajďż˝ ca�� flotďż˝ dla jakiegoďż˝ gďż˝upiego
sterowca. A niech sobie leci do wszystkich diab��w! Niewart jest jednej porz�dnej
szalupy. Zreszt� niech go pilnuj� na l�dzie. To b��kanie si� mi�dzy polami
minowymi albo pod nosem okr�t�w podwodnych �le si� sko�czy, jak mi B�g
mi�y. Nie zdziwi�bym si� wcale, gdyby par� naszych pudel posz�o na dno z
dziurami pod liniďż˝ wodnďż˝. Hďż˝?
— Tak jest, panie kapitanie — przyďż˝wiadczyďż˝ podporucznik.
— Nie drzyj siďż˝ pan. Nie jestem gďż˝uchy. Caďż˝a flota — monologowaďż˝ dalej nie
patrzďż˝c na stropionego oficera — caďż˝a flota poruszona przez takie gďż˝upstwo! I gdzie u
diabla go szukaďż˝? Hďż˝?
Tym razem podporucznik milcza� z tej prostej przyczyny, �e nie umia�
odpowiedzieďż˝ na to pytanie.
Kapitan popatrzy� na niego zaczerwienionymi oczyma bez rz�s i skrzywi� si�
pogardliwie.
— Patrolowanie! — prychn�� z ironiďż˝. — Trzydzieďż˝ci mil, stop, zwrot, znďż˝w
trzydzie�ci mil, zn�w zwrot i tak w k�ko. Naprz�d, w ty� i znowu naprz�d. Niech
mnie licho porwie, je�eli co� z tego rozumiem. Sk�d ta depesza?
— Z Condora, panie kapitanie. Otrzymana przed kwadransem, panie kapitanie. Czy
zmieniďż˝ kurs, panie...
— Do pioruna! — wďż˝ciekďż˝ siďż˝ dowďż˝dca. — Przestaďż˝ pan trzaskaďż˝ dziobem.
Zmieďż˝ pan kurs i niech to wszyscy diabli — dodaďż˝ spokojniej.
Podporucznik oddaliďż˝ siďż˝.
— Stary jest strasznie zďż˝y — poinformowaďż˝ drugiego oficera przy zmianie wachty.
P�yn�li teraz na wsch�d, blisko brzegu, w szyku torowym. Torpedowiec,
op�niwszy zwrot o kwadrans, znalaz� si� nieco w tyle i z boku od swojego
w�a�ciwego miejsca w linii. Jego maszyny pracowa�y na pe�nych obrotach, aby
nadrobi� czas stracony. Pok�ad dr�a� lekko, a w�ski dzi�b rozcina� morze z
szumem i sykiem, odrzucaj�c pieniste, ch�odno l�ni�ce grzebienie wody wysoko
wzd�u� burt.
Ca�a eskadra posuwa�a si� w milczeniu. Obserwatorzy wszystkich okr�t�w na
pr�no przeszukiwali niebo w nadziei odkrycia celu dla dzia� i karabin�w maszynowych.
Od dwudziestu czterech godzin okr�ty kr��y�y w pobli�u skalistych wysepek i
brzeg�w. W nocy strefa patrolowania wygl�da�a jak olbrzymia granatowa kurtyna w
srebrzyste pasy. To �wiat�a reflektor�w b��dzi�y po niebie. Przebija�y
ciemno��, zagl�da�y mi�dzy rzadkie ob�oki, zatacza�y ko�a, gas�y i
zn�w si�ga�y, w noc.
Ale niebo by�o puste; nic nie wpad�o w sie� �wietln�, kt�ra przegarnia�a
mroki.
— Stary ma racjďż˝ — powiedziaďż˝ drugi oficer z namysďż˝em. .— Od czasu
zamkni�cia Dardaneli niewiele mieli�my do roboty, ale to zadanie mo�e nas
kosztowaďż˝ dosyďż˝ drogo.
Potrz�sn�� g�ow� i przyczesawszy d�oni� ciemn� czupryn�
poprawi� czapk�. Doko�a ust zwartych stanowczo, cho� do�� pe�nych,
zarysowa� si� na jego twarzy wyraz goryczy. Spojrza� z g�ry na podporucznika
(by� wysoki i rozro�ni�ty w barach; przewy�sza� go o g�ow�) i m�wi�
dalej p�g�osem:
— W dodatku taki sposďż˝b patrolowania do niczego nie prowadzi. Naraďż˝amy siďż˝ tu
bardziej na spotkanie min ni� na pe�nym morzu. A przy�apa� sterowiec o wiele
trudniej w�r�d wysp ni� na otwartej przestrzeni. Trudniej te� manewrowa�
wi�kszymi zgrupowaniami okr�t�w o r�nej pr�dko�ci, ni� po prostu
rozstawi� je �a�cuchem.
— Piďż˝knie, ale cďż˝ ja temu jestem winien? — obruszyďż˝ siďż˝ podporucznik. —
Wsiadďż˝ na mnie, jakbym byďż˝ przyczynďż˝ tego wszystkiego.
Jego starszy kolega u�miechn�� si� pob�a�liwie.
— On juďż˝ taki jest. Nie ma ogďż˝ady towarzyskiej i ujmujďż˝cego wyglďż˝du, ale to
t�gi marynarz. Gdyby�my s�u�yli we Flocie P�nocnej, mia�by okazj�
dowie��, ile jest wart. I my mielibyďż˝my teďż˝ wiele okazji — dodaďż˝.
Zamilkli, bo kapitan nadchodzi� w�a�nie od strony rufy swoim charakterystycznym,
szerokim krokiem. Wszed� po trapie na pomost, rzuci� po drodze jak�� uwag�
sternikowi, spojrza� przelotnie na kompas i stan�wszy opodal zacz�� obserwowa�
przez lunet� horyzont na po�udniu.
W tej samej chwili z okr�tu flagowego zasygnalizowano .�Baczno��", a
wkr�tce potem z cz�ci� Floty �r�dziemnomorskiej zacz�y dzia� si� owe
niezrozumia�e rzeczy, wyja�nione dopiero p�niej dzi�ki przenikliwo�ci rudego
dow�dcy torpedowca pierwszej linii.
Flagowy okr�t sygnalizowa� w dalszym ci�gu i drugi oficer m�g� sobie
powinszowa� zdolno�ci w ocenie sytuacji, gdy� zarz�dzenia admira�a posz�y
w�a�nie po my�li jego wywod�w wyg�oszonych przed kilku minutami.
Szyk mia� by� rozlu�niony; powyznaczano stanowiska i rejony patrolowania:
zarz�dzono ��czno�� radiotelegraficzn�, poniewa� odleg�o�ci sta�y
si� zbyt du�e, aby porozumiewa� si� za pomoc� sygna��w optycznych.
Nast�pnie okr�ty zacz�y oddala� si� od siebie i wkr�tce znik�y za
horyzontem.
Torpedowiec p�yn�� z wolna dawnym kursem, aby zaj�� swoj� pozycj�,
po czym zastopowa� i ko�ysa� si� �agodnie na fali, jak drapie�nik drzemi�cy
leniwie, lecz czujny i got�w rzuci� si� w ka�dej chwili na zdobycz. S�o�ce
przygrzewa�o coraz mocniej. Niebo, przetarte g�rnym po�udniowym wiatrem,
nabra�o zwyk�ej szafirowej barwy. Doko�a panowa� spok�j przerwany tylko raz
dzwonem okr�towym, kt�ry obwie�ci� godzin� dziesi�t� przed po�udniem.
Wtedy si� zacz�o. Pierwszy sygna� radiotelegraficzny ju� sam przez si� by�
dziwaczny: nakazywa� sformowanie szyku rozwini�tego w lewo, ze zmian� kierunku na
p�nocno-wschodni, na wysoko�ci p�nocnego cypla Karpathos.
Kapitan, czerwony z irytacji, spiorunowaďż˝ radiotelegrafistďż˝, ale sygnaďż˝ zostaďż˝
powt�rzony w jego obecno�ci. Nie m�g� zrozumie� celu tego manewru, kt�ry
�cie�nia� pole widzenia ca�ej eskadry torpedowc�w do kilkunastu mil morskich i
zwraca� j� frontem ku wybrze�u, wt�aczaj�c mi�dzy wyspy archipelagu Sporad,
Rodos i Karpathos.
Mimo wszystko nale�a�o rozkaz wykona� i torpedowiec wykr�ci� o
czterdzie�ci pi�� stopni na p�noc wraz z dwoma innymi, kt�re zbli�y�y si�
teraz znacznie.
Wkr�tce na prawo i na lewo wy�oni�o si� jeszcze kilka okr�t�w
zacie�niaj�cych szyk. Wszystkie p�yn�y w kierunku nakazanej koncentracji.
I oto nagle zahucza�y brz�czyki wszystkich radiostacji gwa�townymi zapytaniami
okr�tu flagowego:
�Dlaczego zmienili�cie pozycj�? Co si� sta�o?"
Podporucznik zrobiďż˝ wielkie oczy:
— Powariowali?
Drugi oficer zapyta� dow�dc� o rozkazy.
W nies�ychanym zamieszaniu nie mo�na by�o porozumie� si� drog�
radiow�. W atmosferze zapanowa� chaos fal,, kt�re pokrywa�y si� wzajemnie i
uniemo�liwia�y odbi�r.
— Przesygnalizowaďż˝ optycznie — warkn�� rudy kapitan.
Meldunek poszedďż˝ w przestrzeďż˝.
Po up�ywie kwadransa nadszed� nowy rozkaz: �Wr�ci� na swoje miejsca!"
W ci�gu nast�pnej p� godziny panowa� wzgl�dny spok�j. Ale o jedenastej
okaza�o si�, �e wi�kszo�� okr�t�w p�ynie zupe�nie innym kursem
ni� nakazany, oraz �e pozycje ich bynajmniej nie zgadzaj� si� z przewidywaniami
dow�dztwa.
Nie spos�b by�o ustali�, jakie rozkazy wydano z okr�tu flagowego, jakie za�
przyj�to na poszczeg�lnych jednostkach. Nie ulega�o ju� jednak w�tpliwo�ci,
�e mi�dzy patroluj�cymi okr�tami powsta�y ogromne luki, przez kt�re m�g�
prze�lizn�� si� nie jeden sterowiec, lecz ca�a ich eskadra.
Mniej wi�cej w tym samym czasie jeden z torpedowc�w wyszed� zupe�nie z linii
i podp�yn�� do Condora wywieszaj�c sygna� z ��daniem osobistej rozmowy
kapitana z dow�dc� eskadry.
Zanim mu odpowiedziano, nadesz�a z Rodos alarmuj�ca depesza, �e widziano tam
sterowiec lec�cy w kierunku po�udniowym na wysoko�ci pi�ciu tysi�cy metr�w.
Lecz taka sama depesza wys�ana zosta�a z Kato Zakro na Krecie przez komendanta
tamtejszej za�ogi. I tam widziano niemiecki sterowiec zd��aj�cy na po�udnie.
Gdy rudy kapitan torpedowca zosta� przyj�ty w�r�d tych niezwyk�ych
okoliczno�ci przez admira�a, sprzeczne wiadomo�ci radiotelegraficzne utwierdzi�y
go tylko w powzi�tym podejrzeniu. By� zdaje si� jedynym oficerem Floty
�r�dziemnomorskiej, kt�ry w�wczas jasno zdawa� sobie spraw�, jakim sposobem
jeden i ten sam balon m�g� w ci�gu dziesi�ciu minut przelecie� nad dwiema
miejscowo�ciami odleg�ymi od siebie o sto pi��dziesi�t mil. Nie mia�
w�tpliwo�ci, �e by� to tylko jeden sterowiec, a nie dwa, jak pocz�tkowo
przypuszczano w sztabie.
Jego wywody zosta�y natychmiast potwierdzone: radiostacja z Rodos na zapytanie
Condora kategorycznie zaprzeczy�a, jakoby mia�a wysy�a� jak�kolwiek depesz�
w sprawie sterowca.
Rudy kapitan o szorstkim obej�ciu i niewybrednych manierach m�g� teraz liczy�
na awans. To, co wed�ug jego teorii dotyczy�o zdobycia alianckich szyfr�w przez sztab
nieprzyjacielski, znalaz�o swe uzasadnienie.
Szyfr? Ale� naturalnie, szyfr! Od paru godzin ten sterowiec nadaje fa�szywe depesze i
rozkazy! Siwow�osy dow�dca eskadry zawstydzi� si�, �e zwyk�y kapitan z
torpedowca wyprzedzi� go w wypowiedzeniu tego domys�u, kt�ry wszystko
wyja�ni�.
— Winszujďż˝ panu przenikliwoďż˝ci, kapitanie — powiedziaďż˝ podajďż˝c mu rďż˝kďż˝.
Ten gest znaczy�: �Mo�e pan ju� odej��", ale gburowaty kapitan zdawa�
siďż˝ tego nie rozumieďż˝.
— Jeďż˝li mi wolno zameldowaďż˝ — zacz�� z namysďż˝em wspinajďż˝c siďż˝ na
palce i wystawiajďż˝c brzuch w stronďż˝ admiraďż˝a. — Jeďż˝li mi wolno zameldowaďż˝...
Na twarzy dow�dcy odbi�o si� zniecierpliwienie. Czas by� drogi. Z Pireusu
doniesiono, �e niska mg�a uniemo�liwia start wodnosamolot�w. Sprawdzono
depesz� z Krety. Autentyczno�� jej nie ulega�a kwestii. Trzeba by�o wys�a�
pogo� za wymykaj�cym si� nieprzyjacielem, trzeba by�o co� przedsi�wzi��,
dzia�a�!
Te osďż˝y — admiraďż˝ niesprawiedliwie myďż˝laďż˝ tak o dowďż˝dcach pancernikďż˝w,
kt�rzy wyprowadzeni w pole przez fa�szywe depesze radiowe Niemc�w b��kali
siďż˝ gdzieďż˝ daleko na wschďż˝d od reszty eskadry — te osďż˝y przybďż˝dďż˝ tu
najwcze�niej za dwie godziny.
Pozostawa�y do natychmiastowej dyspozycji dwa lekkie kr��owniki i kilka
torpedowc�w.
— Torpedowce! — ďż˝achn�� siďż˝. — Z takďż˝ artyleriďż˝ nie ma co marzyďż˝ o
dosi�gni�ciu sterowca...
Kapitan milczaďż˝. Admiraďż˝ obrzuciďż˝ go przelotnym spojrzeniem.
— A wiďż˝c?
— Chciaďż˝bym powiedzieďż˝ to tylko waszej ekscelencji — wykrztusiďż˝.
Adiutant pochwyciwszy ledwie dostrzegalny gest dow�dcy ulotni� si�.
— Niech siďż˝ pan streszcza, kapitanie — powiedziaďż˝ admiraďż˝.
To nie by�o �atwe, cho� gadatliwo�� nie stanowi�a najwi�kszej wady
rudego marynarza, kt�ry poza zwrotami komendy i wybornym repertuarem przekle�stw
nie rozporz�dza� wielkim zapasem s��w. Mimo to s�uchano go z coraz
wi�kszym zainteresowaniem.
— Zeppelin przeleciaďż˝ koďż˝o wschodniego wybrzeďż˝a Krety — zacz�� kapitan.
— Ma w gďż˝rze wiatr przeciwny, ale i tak nikt go nie dogoni. Gdybyďż˝my mieli
hydroplany...
— Nie mamy ich — przerwaďż˝ admiraďż˝.
— Wďż˝aďż˝nie. Czy mďż˝gďż˝bym wiedzieďż˝, dokďż˝d i po co on leci?
Admiraďż˝ zawahaďż˝ siďż˝.
— Moďż˝e z kolei nabilibyďż˝my ich w butelkďż˝... Chciaďż˝em powiedzieďż˝...
uďż˝ylibyďż˝my podstďż˝pu — ciďż˝gn�� dalej kapitan. — Nasz szyfr i tak jest juďż˝
teraz bezu�yteczny. Mo�na by, hm... Ale musz� wiedzie�, po co go wys�ano.
— Lecďż˝ do Wschodniej Afryki Niemieckiej — odrzekďż˝ admiraďż˝ po krďż˝tkim
namyďż˝le. — Jest tam niewielki korpus kolonialny, na pďż˝ rozbity i zdezorganizowany.
Wioz� zapewne bro� i amunicj�. Mo�e rozkazy. Czy to panu wystarcza?
Kapitan o�ywi� si�. Stan�� na ca�ych stopach i pochyli� si� naprz�d
tak, �e jego brzuch przesta� celowa� w admira�a.
— Odsiecz? — zapytaďż˝, lecz byďż˝o to pytanie retoryczne, bo natychmiast sam
odpowiedzia� sobie cichym gwizdni�ciem.
Jak on siďż˝ zachowuje! — pomyďż˝laďż˝ z niesmakiem dowďż˝dca eskadry, ale
pomin�� milczeniem t� oznak� zrozumienia sytuacji.
— Jeszcze jedno pytanie — wspi�� siďż˝ znďż˝w po swojemu na palce rudy wilk
morski. — Jeszcze jedno pytanie: czy w Niemczech wiedzďż˝, co siďż˝ tam dzieje? Mam na
my�li to, co si� dzieje w owej kolonii, w Afryce.
— Coďż˝ niecoďż˝ zapewne wiedzďż˝. Wiedzďż˝, ďż˝e ich korpus kolonialny jest
powa�nie zagro�ony.
— To dobrze. Nie dogonimy tego sterowca okrďż˝tami. Hydroplanďż˝w nie ma. Ale
mo�e go dogoni� depesza. Nawet nie dogoni�, ale przegoni�. Chc� powiedzie�,
�e mo�e go nawet spotka�.
— Jak pan to rozumie? — spytaďż˝ admiraďż˝.
— Mam na myďż˝li depeszďż˝ radiowďż˝ — powiedziaďż˝ kapitan opadajďż˝c na piďż˝ty.
— Angielskďż˝ albo francuskďż˝. Naturalnie szyfrowanďż˝.
— Zamierza pan nakazaďż˝ zaďż˝odze sterowca, aby zawrďż˝ciďż˝a z drogi? — poddaďż˝
ironicznie dowďż˝dca eskadry. — Tracďż˝ czas z tym baďż˝wanem — pomyďż˝laďż˝ z
irytacjďż˝.
Ale rudy oficer odpowiedzia� zupe�nie serio:
— Tak, coďż˝ w tym rodzaju, ekscelencjo — i to naiwne zdanie rozbroiďż˝o ekscelencjďż˝
zupe�nie.
— Myďż˝li pan, ďż˝e zawrďż˝cďż˝? — powiedziaďż˝ ďż˝artem.
— Przypuszczam. Nie: jestem pewien, ďż˝e zawrďż˝cďż˝. Byďż˝o coďż˝
zastanawiaj�cego w tej pewno�ci siebie, z jak� przem�wi� tym razem.
Admira�owi przez chwil� za�wita�a my�l, �e dow�dca torpedowca
zwariowa� ogarni�ty nagle mani� wielko�ci po dokonanym przez siebie odkryciu.
Potem przysz�o mu do g�owy, �e nieokrzesany marynarz pozwala sobie na idiotyczny
�art. Ale odrzuci� zaraz oba te przypuszczenia. Nie, ten cz�owiek nie wygl�da� ani
na szale�ca, ani na bezczelnego kpiarza. Nie by� te� g�upcem; dowi�d� tego
sw� przenikliwo�ci� przy rozwi�zaniu zagadki sprzecznych rozkaz�w podczas
patrolowania.
No, no — powiedziaďż˝ sobie admiraďż˝ — nie jest chyba takďż˝e geniuszem? Ale
czym�e jest w takim razie?!
— Depeszďż˝ takďż˝ moďż˝na by wysďż˝aďż˝ na przykďż˝ad z Port Saidu albo z Suezu —
ciďż˝gn�� czďż˝owiek, ktďż˝rego nie uwaďż˝ano ani za gďż˝upca, ani za geniusza. —
Pewnie lepiej z Suezu; powinni lecie� tamt�dy.
Dow�dca floty nie m�g� tego s�ucha� spokojnie. Zacz�� spacerowa�
tam i z powrotem.
O co mu wďż˝aďż˝ciwie chodzi? — zadawaďż˝ sobie pytanie. — Niezupeďż˝nie pana
rozumiem, kapitanie — powiedziaďż˝ swobodnie. — Jakďż˝ depeszďż˝ chce pan wysďż˝aďż˝ z
Suezu?
— Trzeba jďż˝ bďż˝dzie zredagowaďż˝ tutaj. Do Port Saidu mamy kable telegraficzne z
kilku port�w. Nie trzeba nawet, czeka� na nowy szyfr: �aden szpieg teraz nie mo�e
zawiadomi� sterowca, co si� �wi�ci. Wystarczy da� rozkaz komendantowi
garnizonu w Suezie, aby tre�� otrzymanej depeszy nada� ze swojej radiostacji.
Dziewi��dziesi�t na sto, �e sterowiec j� z�apie.
— I zawrďż˝ci?
— Zawrďż˝ci. Cďż˝ innego mu pozostanie? Chyba ďż˝e skapu... chciaďż˝em
powiedzie�... e... zw�chaj�, o co chodzi. Ale to ma�o prawdopodobne.
— Przyznam siďż˝ panu, ďż˝e ja sam jeszcze nie wiem, o co chodzi.
Kapitan wytrzeszczy� oczy w niemym zdumieniu. Teraz on z kolei pomy�la�, �e
ekscelencja �artuje.
— Jak to? — zapytaďż˝.
— Co u wszystkich diab��w moďż˝e ich skďż˝oniďż˝ do odwrotu?! — rykn��
admira� nie panuj�c ju� nad sob�.
Dow�dca torpedowca stropi� si�. Nie przywyk� do tego, aby na niego krzyczano.
Po�piesznie zrewidowa� w my�li sw�j plan i nie znalaz� w nim nic takiego, co
mog�oby wyda� si� oburzaj�co g�upie. Widocznie pytanie admira�a
dotyczy�o istoty rzeczy i nie by�o wyrazem krytyki.
O�mielony tym wnioskiem j�� raz jeszcze wszystko wyk�ada� w porz�dku,
jak mu si� zdawa�o, najlogiczniejszym. Ale w g��bi ducha pozwoli� sobie
zauwa�y�, �e �tym wy�szym oficerom z admiralicji ka�d� rzecz trzeba
�opat� wk�ada� do g�owy".
— To jest tak — mďż˝wiďż˝. — Gdy idďż˝ moim torpedowcem, dajmy na to z Londynu do
Calais i po drodze dowiaduj� si�, �e w Calais usadowi�a si� flota niemiecka i �e
port jest zdobyty, co wtedy robi�? Pytam o rozkazy. Ale je�li nie mog� zapyta�, bo
nie mam kogo? Zawracam. Zawracam do Londynu, naturalnie, albo do najbli�szego
w�asnego portu. A ten sterowiec ma najbli�szy port w�asny b�d� co b�d� w
Europie. Wi�c musi biega�... e... chc� powiedzie�, �e musi lecie� przez Morze
�r�dziemne albo ostatecznie przez Turcj�. W ka�dym razie zawr�ci.
Admira� nagle dozna� ol�nienia. Wi�c to by� �w podst�p!
Patrzy� teraz z podziwem na �miesznie nad�t� posta� rudego kapitana i nie
przerywa� ju� jego mozolnej przemowy, gdy ten biedzi� si� dalej, aby wyja�ni�
do ko�ca rzecz ca��.
— Naturalnie zaďż˝oga tego choler... tego balonu, co nas wodziďż˝ za nos po caďż˝ym
Morzu Krete�skim przez trzy godziny, nie da si� tak �atwo... hm... oszuka�.
Wiadomo�� musi by� ca�kiem all right. Poda si� j� szyfrem, dajmy na to, z
Suezu do jakiego� naszego pancernika, kt�ry w�a�nie stanie na kotwicy u
p�nocnego wybrze�a Afryki. �e niby ju� po wszystkim i �eby si� wstrzyma� z
odp�yni�ciem do Zanzibaru, dajmy na to. Wtedy co? Port zaj�ty; nie ma gdzie
l�dowa� i hajda z powrotem, no nie?
Teraz ca�y plan jasno zarysowa� si� w umy�le admira�a. Kwestia wys�ania
depeszy kablowej z instrukcjami do francuskich i angielskich radiostacji wojskowych w Afryce
nie nastr�cza�a trudno�ci. Nie mo�na by�o wys�a� jej drog� radiow�,
gdy� niew�tpliwie zosta�aby przej�ta przez za�og� balonu, kt�ra posiada�a
klucz szyfrowy. Ale, jak s�usznie rozumowa� kapitan torpedowca, u�ycie zwyk�ego
telegrafu usuwa�o t� przeszkod�, gwarantuj�c tajno�� instrukcji.
Dalszy rozw�j akcji narzuca� si� sam przez si�. Niemiecki sterowiec z
pewno�ci� obierze tras� najbezpieczniejsz� i nie b�dzie przelatywa� nad
�adnym z garnizon�w afryka�skich. Nie b�dzie jednak r�wnie� zbytnio
nak�ada� drogi. Jego stacja odbiorcza musi by� ca�y czas czynna, aby o ile
mo�no�ci uprzedzi� za�og� o niebezpiecze�stwach zasadzek lub pogoni, je�li
tego rodzaju rozkazy i wiadomo�ci zostan� przes�ane t� drog� w g��b l�du.
I oto radiotelegrafista sterowca przejmuje depesz� wys�an� z dow�dztwa armii
angielskiej lub portugalskiej we Wschodniej Afryce Niemieckiej; depesz�, kt�r� kolejno
podaj� sobie wszystkie radiostacje aliant�w, �e kolonialny korpus niemiecki zosta�
zlikwidowany. Depesza ta nosi wszelkie znamiona wiadomo�ci autentycznej: skierowana jest
do Dow�dztwa Floty aliant�w w celu wstrzymania rzekomo zamierzonego desantu ich
wojsk w jednym z port�w niemieckiej kolonii.
Oczywi�cie, komendantowi sterowca nie pozostaje nic innego, jak zawr�ci�. Nie ma
on mo�no�ci porozumie� si� z kimkolwiek i sprawdzi�, czy rzeczywi�cie
kl�ska Niemc�w jest zupe�na. Zreszt� depesza nie powinna obudzi� �adnych
jego w�tpliwo�ci.
— Dobrze — powiedziaďż˝ gďż˝oďż˝no. — Zastanowiďż˝ siďż˝ nad tym projektem. Nie
potrzebuj� chyba dodawa�, kapitanie, �e nie powinien pan nikomu o nim wspomina�.
— Rozumiem — odparďż˝ kapitan i jego bezrzďż˝sne oczy strzeliďż˝y chytrym
b�yskiem.
Nie odchodziďż˝ jeszcze.
— Chciaďż˝bym prosiďż˝... — zacz�� niepewnie.
— Naturalnie, moďż˝e pan wyraziďż˝ swoje ďż˝yczenia. Zostanďż˝ speďż˝nione w miarďż˝
mo�no�ci. Je�li chodzi o urlop lub co� w tym rodzaju, to mog� pana zapewni�...
— Nie — przerwaďż˝ rudy kapitan z odcieniem urazy. — Chciaďż˝em prosiďż˝, ďż˝eby mi
wolno by�o odwie�� depesz� do miejsca, sk�d zostanie wys�ana. M�j okr�t
jest szybki i mo�e odp�yn�� natychmiast.
Tego samego dnia przed zachodem s�o�ca torpedowiec wchodzi� do portu, a L-59
mija� trzydziesty pierwszy r�wnole�nik, zbli�aj�c si� do p�nocnego
wybrze�a Afryki.
Niebawem z okr�tu rzucono trap na kamienne nabrze�e, a gruby kapitan o rzadkim
rudym zaro�cie z niewiarygodn� szybko�ci� pop�dzi� na swych kr�tkich
nogach w kierunku kapitanatu.
Wylegitymowawszy si� przed w�adzami, na podstawie pisemnego rozkazu
Dow�dztwa Zjednoczonej Floty �r�dziemnomorskiej za��da�, by pozwolono mu
nada� osobi�cie d�ug� szyfrowan� depesz� kablow�.
Pe�nomocnictwa, kt�re posiada�, sprawi�y, �e natychmiast przerwano wszelkie
po��czenia i od�o�ono ca�� korespondencj� telegraficzn�, aby uczyni�
zado�� temu ��daniu.
Tajemnicza depesza posz�a przez morza i nikt nawet nie wiedzia� dok�adnie,
dok�d zosta�a skierowana.
*
Tymczasem z pok�adu sterowca dostrze�ono brzeg.
Grass zd��y� jeszcze wzi�� jego namiar przy niskim s�o�cu, kt�rego
ognist�, miedzian� tarcz� liza�y czubki fal morskich. Obliczy� pozycj� i
zapisa� j� w dzienniku nawigacyjnym, po czym, poniewa� sko�czy� tego dnia
s�u�b�, demonstracyjnie przeszed� obok Knolla i Eckholta, kt�rzy stali przy burcie
patrz�c na wy�aniaj�c� si� ziemi�, i zamkn�� si� w swej kabinie.
Nikt nie przejmowaďż˝ siďż˝ jego niezadowoleniem i brakiem zainteresowania dla
afryka�skiego l�du, je�li nie liczy� kr�tkiej uwagi Eckholta.
— Ten smarkacz dďż˝sa siďż˝ na pana, doktorze.
Istotnie Grass uwa�a� Knolla za g��wn� przyczyn� swych zmartwie�,
przypuszcza� bowiem, �e nag�y odlot z Jamboli nast�pi� za jego spraw�.
Odlot o jedenastej w nocy. Nies�ychane! I musia�o si� to zdarzy� akurat
w�wczas, gdy by� ju� pewien, �e jego uwodzicielskie zabiegi wobec
burmistrz�wny uwie�czone zostan� po��danym wynikiem. W�a�nie tego
wieczora!
By� w�ciek�y tym bardziej, �e otrzyma� rozkaz na kr�tko przed startem i
�e nawet nie przys�ano po niego samochodu. Musia� pojecha� na rowerze
po�yczonym od go�ca, kt�ry dor�czy� mu kartk� Eckholta wzywaj�c� do
natychmiastowego stawienia si� na statek. Uwa�a� to sobie za ujm�.
Wydawa�o mu si�, �e zosta� o�mieszony przed pann�, kt�ra ju�
mia�a ulec jego osobistemu czarowi. Na domiar z�ego nie m�g� wyt�umaczy�
jej, o co chodzi, bo rozkaz wyra�nie podkre�la� tajno�� odlotu.
Pomyďż˝li o mnie licho wie co — trapiďż˝ siďż˝ w duchu. — Wyglďż˝da to po prostu na
ucieczk�. Pos�dzi mnie o brak m�sko�ci...
To ostatnie przypuszczenie najbardziej go rozj�trzy�o.
Gďż˝upia gďż˝ — myďż˝laďż˝. — Po co opieraďż˝a siďż˝ tak dďż˝ugo?...
Nagle zrobi�o mu si� jej �al. Nie w�tpi� ani na chwil�, �e los j�
skrzywdzi� wydzieraj�c jej takiego jak on m�czyzn�, zanim sta� si� jej
kochankiem. Wyobrazi� sobie z �atwo�ci�, jak bardzo rozpacza�a po tej stracie.
Sama sobie winna — pomyďż˝laďż˝ z ďż˝alem i znďż˝w porwaďż˝a go zďż˝o�� na
Knolla.
�yczy� mu jak najgorzej. Zawi�d� si� na ca�ej tej g�upiej ekspedycji i
teraz, gdy ju� nie m�g� si� z niej wycofa�, robi� sobie wyrzuty, �e tak usilnie
staraďż˝ siďż˝ o ten przydziaďż˝.
Wyobra�nia w�wczas podsuwa�a mu n�c�ce perspektywy: przede wszystkim
jeszcze przed odlotem z Niemiec m�g� uchodzi� za bohatera, wyruszaj�cego jak
argonauta po z�ote runo w niebezpieczn�, pe�n� chwa�y podr�; nast�pnie,
dzi�ki stosunkom w kraju i wskutek braku oficer�w w Afryce Wschodniej m�g�
liczy� na szybki awans. Po powrocie czeka�a go �wietna kariera wojskowa...
Od samego pocz�tku spotka� go zaw�d: ekspedycja by�a tajna. Wiedzia�
wprawdzie o tym, ale nie przypuszcza�, aby k�adziono na to zbyt wielki nacisk;
tymczasem sam szef sztabu generalnego upominaďż˝ go, aby siďż˝ z niczym nie zdradziďż˝
nawet wobec najbli�szych. Grassa �wierzbi� j�zyk, ale nie �mia� wyjawia�
szczeg��w i celu swej misji. Wspomina� tylko og�lnikowo o zadaniu, jakie ma do
spe�nienia, zaopatruj�c je w wielk� ilo�� patetycznych przymiotnik�w. Skutek
tego by� taki, �e zacz�to uwa�a� go za nudnego blagiera. Teraz za�...
Nie, nie m�g� o tym my�le� spokojnie.
Od chwili startu, kt�ry nast�pi� przy jasnym �wietle ksi�yca jedynie z
pomoc� ludzi stanowi�cych sta�� obs�ug� lotniska, oczekiwa�, �e co�
siďż˝ przecieďż˝ stanie, co zmusi sterowiec do powrotu. Wbrew tym przewidywaniom lot z
Jamboli odbywa� si� pomy�lnie przy zupe�nej ciszy.
L-59 skierowa� si� wprost na po�udnie, przelecia� nad Adrianopolem i
wykr�ciwszy o 45� na wsch�d min�� port Rodosto.
Eckholt prowadzi� go st�d, podobnie jak za pierwszym razem, przez morze Marmara,
Pandemie i potem wzd�u� linii kolejowej w kierunku Smyrny. Przeleciawszy nad Ak-
Hissar, gdzie przed kilku dniami omal nie ulegli katastrofie, skr�ci� zn�w na wsch�d
w obszern� dolin�, min�� Alaszehr i o wschodzie s�o�ca znalaz� si� nad
rzekďż˝ Menderes.
Mi�dzy grzbietami g�r o ostrych, skalistych szczytach le�a�a cienka mg�a
wpe�zaj�ca tu od morza. S�o�ce, dziwnie blade i ch�odne, nie rumieni�o nieba,
tylko rozja�nia�o je jak matow� szyb�. Opar w dole srebrzy� si� za ruf�
balonu, kt�ry p�yn�� teraz kursem po�udniowo-zachodnim. wprost ku zatoce Kos.
Pustynne, ja�owe g�ry ust�pi�y miejsca uprawnym tarasom opadaj�cym coraz
ni�ej ku wybrze�u. Pojawi�y si� winnice i nawet palmy. Wreszcie ko�o godziny
�smej wyjrza� zza horyzontu ciemny b��kit morza.
Teraz zaczyna�a si� najniebezpieczniejsza cz�� drogi. Eckholt nie w�tpi�,
�e wszystkich cie�nin i przej�� mi�dzy wyspami strzeg� okr�ty i posterunki
alarmowe. Co do pierwszych powzi�� ju� pewien plan dzia�ania, o drugich nie
mia� jednak �adnych informacji i nie wiedzia�, jak si� im wymkn��.
Jeszcze przed startem z Jamboli rozwa�a�, czy nie lepiej prze�lizn�� si�
w�r�d nich noc�, ale porzuci� t� my�l, poniewa� w�wczas sterowiec
osi�gn��by wybrze�e Afryki za dnia, a tego Eckholt pragn�� unikn�� ze
wzgl�du na du�e prawdopodobie�stwo spotkania samolot�w i okr�t�w. Nie
m�g� te� zbyt d�ugo czeka� nad morzem, z dala od l�du, na zapadni�cie
zmroku. Ostatecznie wi�c postanowi� zda� si� na los szcz�cia, przypuszczaj�c,
�e nieprzyjaciel nie zdo�a� obsadzi� wszystkich wysp i nie rozporz�dza�
dostateczn� ilo�ci� okr�t�w, aby utworzy� nieprzerwany �a�cuch stra�y
na przestrzeni kilkuset mil morskich.
L-59 lec�c wzd�u� zatoki min�� wysp� Kos, a oko�o dziesi�tej
znalaz� si� na po�udniowy zach�d od wyspy Safrana. W�wczas w�a�nie Knoll
pierwszy dostrzeg� dymy patroluj�cych torpedowc�w. Ich d�ugi �a�cuch
posuwa� si� z wolna ku wschodowi, a� po lini� horyzontu, a w�a�nie takie
uszykowanie zdawa�o si� sprzyja� zamiarom Eckholta.
Podczas gdy radiotelegrafista sterowca zacz�� nadawa� zaszyfrowane sygna�y
przeznaczone dla zdumionych dow�dc�w okr�t�w Jego Kr�lewskiej Mo�ci, L-59
zatoczy� lekko wygi�ty �uk i na pe�nym gazie rzuci� si� w kierunku Krety.
Wkr�tce po tym okr�ty znik�y z pola widzenia, a sterowiec zmieni� kurs na
po�udniowy, id�c najwi�ksz� pr�dko�ci� i zni�aj�c si� nieco, aby
jeszcze j� powi�kszy�.
Massendorf z twarz� chlastan� wiatrem �azi� po w�skich galeryjkach doko�a
silnik�w nas�uchuj�c ich basowego warkotu. Eckholt ��da�, aby wytrzyma�y
godzin� lub nawet nieco wi�cej na zwi�kszonych obrotach, wi�c trzeba by�o
regulowa� dodatkowe ch�odzenie wod� ze zbiornik�w balastowych, aby nie zatar�y
si� przy takim wysi�ku.
Pierwszy oficer spogl�da� na nie z dum� i obaw� zarazem, jakby chcia� je
zach�ci� do wytrwania. Mog�o si� zdawa�, �e wszystkimi nerwami odczuwa
spieszny rytm pracuj�cych t�ok�w; �e widzi, jak �lizgaj� si� w d� i w
g�r� po g�adkich �cianach cylindr�w ociekaj�c ��tozielonym smarem i jak
nurzaj� korbowody w rozbe�tanym oleju wewn�trz kartem; �e s�yszy, jak
doko�a d�awic w ga�nikach szumi ich g��boki oddech, jak wibruje metal
okrywaj�cy rozp�dzone wa�y korbowe, z�by tryb�w, klawisze zawor�w i
wszystkie te rozedrgane, pulsuj�ce ogniem organy, od kt�rych sprawno�ci zale�y
teraz powodzenie ca�ej wyprawy.
Liczy� na ich wytrzyma�o��. Ufa� im, jak zami�owany je�dziec ufa
ulubionemu koniowi. Nie potrzebowa� spogl�da� na manometry i zegary, aby
wiedzie� o nat�eniu ich pracy i o ka�dej ich potrzebie. Umia� natychmiast zapobiec
nieprawid�owo�ciom i niedomaganiom, umia� im dopom�c i ul�y�, gdy tylko
pojawi�y si� oznaki ich zm�czenia.
Mechanicy m�wili, �e porucznik Massendorf kocha swe pi�� silnik�w i �e
dba o nie wi�cej ni� o w�asne zdrowie.
Nie zawi�d� si� na nich: L-59 lekko pochylony w d� lecia� z pr�dko�ci�
stu czterech kilometr�w na godzin�, wysy�aj�c sygna�y radiowe, kt�re w ci�gu
czterdziestu pi�ciu minut parali�owa�y rozkazy Dow�dztwa Floty
�r�dziemnomorskiej.
Knoll odszyfrowywa� te rozkazy natychmiast po ich przej�ciu i wraz z Eckholtem
uk�ada� w�asne, kt�re nast�pnie sz�y w przestrze� i dotar�szy do
okr�t�w alianckich powodowa�y coraz wi�ksze zamieszanie.
Wreszcie na po�udniu ukaza� si� g��boko si�gaj�cy w morze przyl�dek
Sideron, a za nim wy�oni�y si� szczyty g�r, granatowe na tle b��kitu nieba.
W�wczas Eckholt kaza� nada� depesz� datowan� z Rodos, kt�ra ostatecznie
utwierdzi�a p�niej rudego kapitana w jego s�usznych podejrzeniach, a wkr�tce potem
posterunek obserwacyjny w Kato Zakro zameldowa� o przelocie zeppelina w pobli�u
wschodniego brzegu Krety.
Gd tej chwili lot odbywa� si� bez �adnych wypadk�w godnych uwagi. Oko�o
czwartej po po�udniu pilot Feldbach dostrzeg� na morzu dwa statki transportowe
eskortowane przez ma�� ��d� torpedow�, kt�r� pocz�tkowo wzi�� za
wodnosamolot; omy�ka jednak zaraz zosta�a wyja�niona, a z lekkiego �cigacza albo
wcale nie zauwa�ono balonu, albo te� komendant jego nie czu� si� na si�ach
rozpoczyna� walki. P�niej jeszcze dwukrotnie ukazywa�y si� na horyzoncie dymy
okr�t�w, a przed wieczorem w odleg�o�ci oko�o czterdziestu mil morskich od
p�nocnego wybrze�a Afryki drog� balonu przeci�� elegancki jacht pod neutraln�
flag�. Wreszcie o zmroku ukaza�o si� kilka kutr�w rybackich i jaki� kliper
�aglowy.
S�o�ce zanurzy�o si� wolno w fioletow� wod�, kt�ra natychmiast
rozpu�ci�a w sobie ciemnoczerwon� mied� jego tarczy i pa�a�a jej �arem od
linii horyzontu a� po grzbiety fal w�druj�cych powa�nie pod gondol� sterowca.
Daleki brzeg ci�gn�� si� d�ugim wygi�tym pasmem i ton�� ju� w
zmroku, kt�ry zalewa� dno przestrzeni od wschodu, nape�niaj�c je cieniem
urastaj�cym ku g�rze. Tylko niebo by�o jeszcze jasne; tak jasne, �e pierwsze gwiazdy,
zakwitaj�ce w zenicie, wydawa�y si� dziwnym, nieprawdopodobnym zjawiskiem na
jego bladym tle.
Knoll, patrz�c z nat�eniem na czarn� smug� wybrze�a, nie zauwa�y�
z�ego humoru Grassa i nie dos�ysza� zapewne s��w Eckholta. W ka�dym razie
pomin�� milczeniem jego uwag�, odnosz�c� si� do drugiego oficera.
Silny, ciep�y powiew, wpadaj�cy przez na p�l opuszczon� szyb� gondoli,
rozwiewa� mu w�osy siwiej�ce ju� na skroniach. Mru�y� przed nim oczy i
patrzyďż˝.
Eckholt, stoj�c obok, podziwia� ostry, nieco drapie�ny, lecz pi�kny zarys jego
profilu. Niezupe�nie rozumia� uczucia, jakich musia� do�wiadcza� ten cz�owiek.
Nie wyglďż˝da na to, ďż˝eby siďż˝ cieszyďż˝ — pomyďż˝laďż˝. — Afryka —
powiedziaďż˝ gďż˝oďż˝no. — Najtrudniejsza cz�� wyprawy jest juďż˝ za nami, doktorze.
— Za panem tak. Za mnďż˝ nie — odrzekďż˝ Knoll. — Afryka — powtďż˝rzyďż˝ po
chwili. — Afryka! — uďż˝miechn�� siďż˝ i w gďż˝osie jego zadďż˝wiďż˝czaďż˝o
wzruszenie. — Pan, komendancie, nie wie, jakie tajemne siďż˝y i ile namiďż˝tnoďż˝ci kryje w
sobie ten l�d.
— Tďż˝skniďż˝ pan za nim?
— To nie jest tďż˝sknota. Gdybym miaďż˝ uďż˝yďż˝ porďż˝wnania (a nie potrafiďż˝ tego
wyja�ni� inaczej), powiedzia�bym, �e uczucie to podobne jest raczej do pragnienia;
do m�cz�cego pragnienia na suchym s�onecznym skwarze, kt�re mo�na ugasi�
tylko przez powr�t do tego kraju. Trudno wyrazi�, jak bardzo mo�na po��da�
takiego powrotu. Cho�by si� wiedzia�o, �e wraca si�, aby zgin��. Cho�by
si� wiedzia�o, �e �r�d�o, z kt�rego b�dzie si� pi�, jest zatrute.
— Nie znam Afryki — powiedziaďż˝ Eckholt. — Tylko raz, czy moďż˝e dwa razy
by�em w Dar es-Salaam, sk�d brali�my jaki� �adunek. Ale pan wie: my,
marynarze, poznajemy wy��cznie porty, kt�re zreszt� wszystkie s� podobne.
Chcia�bym sobie wyobrazi�, jak tam wygl�da wewn�trz. Czy na przyk�ad
mo�na b�dzie na miejscu wykorzysta� sterowiec do bezpo�redniej walki,
przynajmniej w pierwszych dniach, dop�ki nie straci si�y no�nej?
Knoll nie spuszcza� wzroku z coraz bardziej zacieraj�cych si� kszta�t�w
brzegu.
— To moďż˝liwe — odrzekďż˝ po chwili, jakby teraz dopiero zdoďż˝aďż˝ oderwaďż˝ siďż˝
od poprzednich myďż˝li. — Tylko wďż˝tpiďż˝, czy znajdzie pan tam benzynďż˝.
— Benzyny bďż˝dziemy mieli jeszcze na kilkadziesiďż˝t godzin, sďż˝dzďż˝c z
dotychczasowego zu�ycia. Chodzi mi o lotniska, o teren, o linie orientacyjne, o warunki
miejscowe.
— Wybrzeďż˝e, ktďż˝re pan zresztďż˝ widziaďż˝ bďż˝dďż˝c w Dar es-Salaam, krajowcy
nazywajďż˝ Mrima — zacz�� Knoll. — Jest to wďż˝ski pas nizinny o wilgotnym,
niezdrowym klimacie. Sam brzeg stanowi� rafy koralowe do�� stromo opadaj�ce w
morze i poros�e bujnym lasem, zaro�lami mangrowc�w i palmami. Dalej na zach�d
ci�gn� si� sawanny i stepy Serengeti i Wembere, kt�re jednak w porze deszcz�w
miejscami zamieniaj� si� w bagna. Za nimi le�� kraje Usangu, Mahenge, Ufipa i Uha.
S� tam pasma g�rskie Uhehe, Usam-bara, Uluguru, niezbyt wysokie, po wi�kszej
cz�ci pokryte niedost�pn� puszcz�. Ale s� tak�e okolice uprawne, bardzo
�yzne, gdzie ro�nie bawe�na, kawa, ry�, trzcina cukrowa i kukurydza. Tam
r�wnie� zaczynaj� si� rzeki wysychaj�ce w porze suchej. Te, kt�re p�yn�
przez ca�y rok, s� sp�awne tylko na kr�tkich odcinkach, bo liczne progi i uskoki
uniemo�liwiaj� pe�n� �eglug�. Za to inne w okresie deszcz�w rozlewaj�
si� w bagna i trz�sawiska. Wreszcie najdalej na zach�d, na pograniczu Konga i Rodezji,
ci�gnie si� rozleg�y pag�rkowaty kraj stepowy opadaj�cy ku Wielkim Jeziorom. To
kr�lestwo zwierzyny i dzi�ki swemu znacznemu wzniesieniu okolica wolna od muchy tse-
tse. Hoduj� tam byd�o, z wyj�tkiem szczeg�lnie suchej p�nocnej po�aci, kt�ra
jest niemal pustyni�. Na po�udniu, mi�dzy jeziorami, w g��bokich dolinach
ro�nie d�ungla i bagniste lasy, miejscami nie do przebycia. Dr�g w�a�ciwie nie ma.
Jest wprawdzie linia kolejowa ��cz�ca Ud�id�i nad Tanganik� z Dar es-Salaam,
ale to wszystko. Poza tym s� �cie�ki krajowc�w i par�set kilometr�w �szos
strategicznych", kt�re ju� dawno zagarn�a puszcza. Nie wiem dok�adnie, gdzie
obecnie znajduj� si� nasze g��wne si�y. M�wi�em ju� panu, �e ostatnio
zostali�my zepchni�ci na po�udniowy wsch�d...
— Tak, tak — przerwaďż˝ Eckholt. — To przecieďż˝ ustalone: bďż˝dziemy ich szukali
wed�ug pa�skich wskaz�wek i zgodnie z planem, kt�ry pan opracowa�. Co do
reszty...
— Co do reszty, zorientuje siďż˝ pan na miejscu. Musimy przelecieďż˝ nad caďż˝ym
terytorium, zanim dostaniemy si� nad Ruwum�, gdzie spodziewam si� odnale��
nasz korpus. B�d� m�g� panu opowiedzie� wszystko o ka�dym zak�tku tego
kraju; nikt nie zna go lepiej ode mnie.
Umilk� i zn�w si� zamy�li�. Eckholt tak�e milcza�.
Tymczasem ciemno�� wspi�a si� jeszcze wy�ej, �ar s�o�ca wypali�
si� do reszty na morzu, kt�re teraz opad�o w g��b i sczernia�o. Brzeg za to
sta� si� ja�niejszy, jakby �wiat zosta� z wolna przeobra�ony w fotograficzny
negatyw na olbrzymiej kliszy.
Gwiazdy nabra�y blasku, a po chwili p�at ksi�yca wysun�� si� na niebo
jakby przez w�sk� szpar� w�r�d g�stego mroku.
Teraz wida� by�o dok�adnie l�d obrze�ony srebrn� koronk� piany.
Wydawa� si� bezludny. Pierzaste g�owy palm osadzone na zgi�tych
kr�gos�upach rzuca�y wyd�u�one cienie. Pochyla�y si� w rzadko rozsianych
grupach, jakby zwierzaj�c sobie nawzajem jakie� tajemnice. Bia�y piasek pla�y
koi� westchnienia fal. W zaro�lach gubi�y si� zarysy �agodnych wydm i
pďż˝ytkich zatok — uedďż˝w.
— Dwie radiodepesze — zameldowaďż˝ mat Winter stajďż˝c za plecami Knolla.
— Moďż˝e pan je odszyfruje, doktorze — powiedziaďż˝ Eckholt. — Szyfr jest w
pa�skiej kajucie, zdaje si�. Zajrz� tam do pana, jak tylko przyjdzie Massendorf.
Knoll wzi�� formularz od podoficera i odszed� do siebie. Komendant usiad� przy
stoliku nawigacyjnym i w��czywszy �wiat�o zacz�� wykre�la� kurs na oazy
Farafra.
L-59 p�yn�� wci�� dalej na po�udnie, lecz fatum, kt�re go �ciga�o od
samego pocz�tku, dosi�g�o ju� jego pok�adu, cho� nikt jeszcze o tym nie
wiedziaďż˝.
7
Ko�o po�udnia jednostajny widok pustyni, poros�ej tylko tu i �wdzie ostr�
traw� i krzakami tamaryszk�w, zacz�� si� zmienia�.
Z pocz�tku rozleg�a, szara r�wnina przybra�a odcie� zielonkawy, a nieco dalej,
gdy sterowiec min�� dwudziesty trzeci r�wnole�nik i wed�ug oblicze� Grassa
znalaz� si� pod trzydziestym stopniem d�ugo�ci wschodniej, mniej wi�cej na
wysoko�ci Drugiej Katarakty, krajobraz ju� wyra�nie nabra� charakteru stepowego.
Gdzieniegdzie wida� by�o pas�ce si� stada owiec i wielb��d�w, a raz w
pobli�u �r�d�a czy te� na p� tylko wysch�ego uedu podoficer wachtowy
dostrzeg� ��te w czarne pasy namioty i postacie je�d�c�w na koniach.
Z ziemi bucha� �ar, kt�rego nie �agodzi� nawet p�d lotu. Prostopad�e
promienie s�o�ca zdawa�y si� przenika� powlok� balonu i rozp�omienia�
duszne powietrze w kabinach. Gaz rozpr�a� si� i uchodzi� wszystkimi zaworami.
Pomimo to L-59 nie traci� wysoko�ci, lecz przeciwnie, wznosi� si� stale i o godzinie
pierwszej osi�gn�� tysi�c dwie�cie metr�w.
W�wczas Knoll, kt�ry od rana siedzia� w swojej kajucie, zobaczy� w oddali
b��kitn�, po�yskliw� smug� rzeki w�r�d �ywej zielono�ci uprawnych
p�l i drzew otaczaj�cych ludzkie osiedla.
Nil — pomyďż˝laďż˝.
Nil. Znaczy�o to, �e zn�w zbli�aj� si� ku posterunkom brytyjskim.
Eckholt trzyma� si� �ci�le trasy wyznaczonej wed�ug wskaz�wek doktora
jeszcze w Niemczech: musieli przeci�� Nil dwukrotnie, aby dolecie� wprost do
p�nocnego kra�ca Jeziora Rudolfa, kt�re krajowcy nazywaj� Basso Narok, a
stamt�d przez kraj Masaj�w skierowa� si� bardziej na po�udnie a� do Uha i
brzeg�w Ruwumy.
Nie by�o powodu, aby teraz zmienia� t� tras�. Przynajmniej nie by�o takiego
powodu, kt�ry Knoll m�g�by poda�, �eby usprawiedliwi� zmian�. Nikt ju�
nie m�g� ich tu dosi�gn��. �ciga�y ich tylko nadal depesze alianckich
dow�dztw i sztab�w, nader cenne jako �r�d�o informacji o ruchach i zamiarach
oddzia��w nieprzyjaciela.
Cenne! Niewďż˝tpliwie — pomyďż˝laďż˝ Knoll z gorzkim szyderstwem.
Gdy poprzedniego dnia wieczorem odszyfrowaďż˝ dwa komunikaty nadane przez
radiostacje angielskie w Suezie i Kairze, pociemnia�o mu w oczach jak od uderzenia
obuchem. Przez d�ug� chwil� siedzia� nieruchomo, niezdolny do �adnej my�li, z
pustk� w m�zgu i lodowatym zimnem w sercu.
By� tak zaskoczony, �e nawet nie u�wiadamia� sobie w szczeg�ach skutk�w,
jakie ta wiadomo�� poci�gnie za sob�. Poj�� tylko, �e zdarzy�a si�
katastrofa, kt�ra mo�e zburzy� wszystko, co przedsi�wzi��; �e sta�o si�
co� o wiele gorszego ni� po�ar sterowca, co�, czego nie mo�na w �aden
spos�b naprawi�; czemu nie spos�b zapobiec. Co�, co oznacza�o ju� nie
pora�k�, lecz kl�sk�.
— Koniec — wyszeptaďż˝.
W tej chwili Eckholt zapuka� do drzwi i zapyta� o tre�� depesz. Jego spokojny
g�os wstrz�sn�� doktorem jak pr�d elektryczny.
Knoll poczu� nagie niech�� do tego �o�nierza, kt�ry, wiedzia� o tym
doskonale, nie po�wi�ci�by ani jednej minuty dalszego lotu bez potrzeby, nie
zawaha�by si� ani przez sekund� wydaj�c rozkaz odwrotu, aby zachowa�
sterowiec, jego za�og� i cenny �adunek dla niemieckiej marynarki wojennej.
Gdyby nie by� taki bezwzgl�dny, zimny i twardy jak ska�a, gdyby mo�na go
by�o pozyska� dla innych, pi�kniejszych cel�w ni� te, kt�re sobie stawia� jako
oficer wychowany w pruskiej dyscyplinie wojskowej, to, co zasz�o, nie mia�oby tak
ostatecznego znaczenia. Knoll pomy�la�, �e by�by zdolny zabi� go, je�liby to
mog�o zapobiec odwrotowi wyprawy, ale wiedzia�, �e taki czyn nie zda si� na nic.
Opanowa� si� i odpowiedzia� g�osem niemal zupe�nie naturalnym, �e
depesze dotyczy�y jakiego� transportu �ywno�ci.
— Nic waďż˝nego? — zapytaďż˝ komendant.
— Nic, co mogďż˝oby nas dotyczyďż˝ — rzekďż˝ Knoll ziewajďż˝c.
Eckholt nie spojrza� nawet na rozszyfrowan� depesz�, kt�rej doktor nie
zd��y� wsun�� mi�dzy inne papiery.
— Dobranoc! — powiedziaďż˝ zamykajďż˝c drzwi. Ale wrďż˝ciďż˝ jeszcze.
— Moďż˝e mi pan da szyfr, doktorze. W nocy mogďż˝ nadej�� jakieďż˝
wiadomo�ci. Nie chcia�bym panu przeszkadza�.
Knoll zaci�� z�by, �eby nie zakl��.
— Proszďż˝ — powiedziaďż˝ podajďż˝c zeszyty. — Jeďż˝eli zaszďż˝oby coďż˝ nowego,
niech pan b�dzie �askaw mnie obudzi�. Dobranoc!
Eckholt odszed� i dopiero wtedy Knoll zacz�� rozwa�a�, jakie skutki mo�e
za sob� poci�gn�� ukrycie prawdziwej tre�ci depesz, kt�re L-59 przej��
przypadkowo tego wieczora.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e niemiecki korpus we wschodniej Afryce zosta�
ostatecznie rozbity i skapitulowaďż˝ juďż˝ przed kilku dniami, bowiem musiaďż˝
up�yn�� pewien czas, zanim ta wiadomo�� dotar�a do najbli�szej radiostacji.
Stamt�d zapewne przekazywano j� sobie drog� radiow�, aby jak najpr�dzej
zawiadomiďż˝ sztaby europejskie.
To, co rozszyfrowa� Knoll, dotyczy�o tylko po�rednio zwyci�stwa wojsk
brytyjskich i portugalskich i mia�o wyra�nie charakter informacji dodatkowej, wys�anej
ju� w �lad za doniesieniem o zwyci�stwie. Depesza skierowana by�a mianowicie do
Dow�dztwa Floty z ��daniem, aby wstrzymano transport wojska i broni maj�cy
odp�yn�� do Zanzibaru celem uzupe�nienia si� afryka�skich korpus�w
alianckich. Pomoc ta, jak o tym donosi� szef sztabu brytyjskiego, nie b�dzie ju�
potrzebna, poniewa� niemiecka armia kolonialna przesta�a istnie� po kapitulacji
ostatniego o�rodka oporu z Newali i wzi�ciu do niewoli resztek Czarnego Korpusu. W tym
stanie rzeczy z punktu widzenia niemieckiej kwatery g��wnej ekspedycja sterowcowa do
Afryki Wschodniej sta�a si� nieaktualna.
Kampania by�a przegrana i nie istnia�a ju� �adna si�a zbrojna, dla kt�rej
odsiecz mog�aby by� potrzebna. Jedynym zadaniem, kt�re pozosta�o do spe�nienia
komendantowi i za�odze L-59, sta� si� teraz odwr�t i doprowadzenie sterowca wraz z
jego �adunkiem do Niemiec.
Warto�� bojowa balonu, jego ogromny ud�wig i daleki zasi�g stawia�y go w
rz�dzie najlepszych okr�t�w powietrznych marynarki wojennej. M�g� by� z
powodzeniem u�yty do wypraw bombowych na Pary�, Londyn, Bukareszt lub Rzym.
Zapasy lek�w i materia��w sanitarnych, o kt�re teraz by�o coraz trudniej,
r�wnie� stanowi�y powa�n� pozycj� w kraju wycie�czonym wojn� i
blokadďż˝.
Tak z pewno�ci� postawiono by kwesti� w Niemczech i lak my�la�by Eckholt,
gdyby znaďż˝ prawdďż˝.
Knoll zatai� j� niemal instynktownie, chc�c zyska� na czasie. Zaraz potem
przysz�o mu na my�l, �e radiotelegrafista sterowca �ada chwila mo�e przej��
now� depesz� maj�c� zwi�zek z kapitulacj� w Newali i �e w�wczas
zawr�c� ju� nieodwo�alnie, poniewa� rozszyfruje j� Eckholt.
Kilkakrotnie zdawa�o mu si�, �e komendant nadchodzi, aby go o tym
zawiadomi�. Zrywa� si� i nas�uchiwa� pod drzwiami, po czym zn�w siada� i
gor�czkowo szuka� w my�li sposobu zapobie�enia wypadkom, kt�re zdo�a�
tylko op�ni�.
Gdyby uda�o si� zniszczy� szyfr albo tak zmieni� tras�, aby uniemo�liwi�
odbi�r dalszych wiadomo�ci nadawanych przez stacje wojskowe o stosunkowo niewielkim
zasi�gu, w�wczas pogrom niemieckiego korpusu pozosta�by tajemnic� dla
komendanta i za�ogi L-59 a� do osi�gni�cia Newali. Wtedy nie mogliby ju�
wr�ci�: nie wystarczy�oby zapewne benzyny.
Pomy�la� o benzynie: czy nie uda�oby si� odkr�ci� kran�w przy
zbiornikach, tak aby nikt tego nie zauwa�y�, i zostawi� tylko tyle paliwa, ile go trzeba
na przelot do Uha lub do Kenii?
Wtedy zapewne Eckholt da�by si� przekona�, �e lepiej wznieci� na
w�asn� r�k� powstanie w�r�d szczep�w Bantu (powstanie r�wnie gro�ne
dla koalicji jak niegdy� poch�d Mahdiego na czele wojuj�cego islamu przeciw
Anglikom), ni� l�dowa� w posiad�o�ciach portugalskich czy francuskich po to, aby
dostaďż˝ siďż˝ do niewoli.
Wierzy�, �e zdo�a�by teraz rozp�ta� walk� o wolno�� Czarnego
L�du od p�nocnego Sudanu a� po kraj Beczuan�w
13
na po�udniu i od Somali po
zachodnie wybrze�a Kamerunu i Angoli. Mia� przyjaci� i wp�ywy u
chrze�cija�skich w�adc�w p�podleg�ych pa�stewek; w�r�d kacyk�w,
cierpi�cych jarzmo europejskich koncesji, mi�dzy politykami Ugandy i Konga; przede
wszystkim za� mi�dzy czarownikami niezliczonych kraal�w
14
w puszczach i stepach, na
bagnach, w nie znanych nikomu zatokach rzek i wsz�dzie, dok�d dociera�y werble tam-
tam�w znad Jezior powtarzane jak echo przez czarnych kap�an�w Makua, Barotse,
Owambo czy Baseke.
Czekano tam na niego. Wierzono mu. Gdyby zjawi� si� z nieba, uzbrojony i got�w
13
K r a j B e c z u a n ď ż ˝ w
(w�a�c.
C z u a n ď ż ˝ w
) — terytorium Botswany i pďż˝nocnej
cz�ci Republiki Po�udniowej Afryki, zamieszka�e przez szczep murzy�ski nale��cy r�wnie�
do lud�w Bantu.
14
K r a a 1
— osada, osiedle.
na wszystko, sama wie�� o tym, wie�� rozchodz�ca si� z niezrozumia�� dla
bia�ych szybko�ci� przez nieprzebyte przestrzenie r�wnikowej Afryki, mog�a
wstrz�sn�� koloniami i protektoratami.
Nic nie sta�o teraz na przeszkodzie takiej akcji. Czarny Korpus �elaznego Genera�a
rdzewia� w niewoli; sko�czy�y si� obowi�zki solidarno�ci z niemieck�
si�� zbrojn� w Afryce. Pozosta�y wprawdzie Niemcy, ale powstanie Murzyn�w
Bantu przeciw metropoliom europejskim nie by�o sprzeczne z interesami niemieckimi;
przeciwnie, sprzyja�o im.
A jeďż˝li w Berlinie wybuchnie rewolucja... — myďż˝laďż˝ dalej. — Jeďż˝eli oni tam
rzeczywi�cie dokonaj� przewrotu i po��cz� si� z milionami robotnik�w
francuskich, rosyjskich, w�oskich, czy� nie b�dzie to najlepsz� sposobno�ci�
wyzwolenia Afryki?...
— Dosyďż˝! — powiedziaďż˝ gďż˝oďż˝no, przecinajďż˝c tďż˝ falďż˝ przypuszczeďż˝ i
spekulacji zbyt odleg�ych od chwili bie��cej.
Wsta�, podszed� do iluminatora i spojrza� w d�. Srebrna noc le�a�a na
pustyni. Piaszczyste wydmy wolno ci�gn�y na spotkanie sterowca, ukazuj�c p�owe
grzbiety z jednej strony zalane �wiat�em ksi�yca, a z drugiej zanurzone w mroku. Jak
okiem si�gn�� nie by�o wida� nic wi�cej. Olbrzymia, pofa�dowana
p�aszczyzna ergu �cieli�a si� w niesko�czono�� pod niebem pe�nym
wspania�ych gwiazd.
Gdyby udaďż˝o siďż˝ zawďż˝adn�� szyfrem bez wzbudzenia podejrzeďż˝ —
myďż˝laďż˝ Knoll — mďż˝gďż˝bym jeszcze przez jakiďż˝ czas utrzymaďż˝ wszystko w
tajemnicy.
Wyda�o mu si� to stosunkowo �atwe. Nikt przecie� nie podejrzewa� go
dot�d. Postanowi� dzia�a� natychmiast. Otworzy� drzwi i wszed� do kabiny
nawigacyjnej z twarzďż˝ spokojnďż˝ jak zwykle.
Przy ko�ach sterowych stali Feldbach i jeden z pilot�w drugiej kategorii. Eckholt
zdawa� si� drzema� przy stole z mapami, lecz gdy Knoll post�pi� par� krok�w
ku niemu, podni�s� g�ow�.
— Nie ďż˝pi pan? — zapytaďż˝.
— Nie mogďż˝ usn�� — odpowiedziaďż˝ doktor. — Co nowego ?
— Nic. Za jakieďż˝ dwie godziny dolecimy do grupy oaz Farafra. Wiatr nam sprzyja.
— Czy nie byďż˝o depesz?
— Byďż˝a jedna.
— No i?... — nie mďż˝gďż˝ siďż˝ powstrzymaďż˝ od tego pytania.
Eckholt spojrzaďż˝ na niego trochďż˝ zdziwiony. Twarz doktora przez chwilďż˝
wyra�a�a najwy�sze napi�cie. Potem mi�nie jej rozlu�ni�y si� nieco i oczy
przys�oni�y si� powiekami.
— Nic waďż˝nego? — bďż˝kn�� zmieszany.
— Podawali dokďż˝adny czas — rzekďż˝ Eckholt. — Jest teraz dwadzieďż˝cia minut po
pďż˝nocy. Powinien pan odpocz��, doktorze — dodaďż˝. — Kiepsko pan wyglďż˝da.
Knoll szuka� wzrokiem szyfru na stole nawigacyjnym. Nie by�o go.
Nie wiedziaďż˝, jak zapytaďż˝ o zeszyt. Wahaďż˝ siďż˝.
— Nie bďż˝dďż˝ spaďż˝ — rzekďż˝ wreszcie z wysiďż˝kiem. — Chciaďż˝em panu
pom�c. M�g�bym odszyfrowywa� depesze...
Eckholt grzecznie odm�wi�. Da sobie rad�. Zreszt� Grass wkr�tce go
zast�pi.
— Moďż˝e by siďż˝ pan przeszedďż˝ po gďż˝rnej platformie — powiedziaďż˝ w koďż˝cu.
— Trochďż˝ ruchu dobrze panu zrobi.
Knoll odszedďż˝ zawiedziony, ale postanowiďż˝ skorzystaďż˝ z tej rady, aby obejrzeďż˝
zbiorniki z benzynďż˝.
Przechodz�c s�abo o�wietlonym korytarzem kilowym zajrza� do pomieszcze�
za�ogi. Marynarze spali w p��ciennych hamakach. Dy�urny podoficer czyta�
star� gazet� przy stoliku w g��bi. Gdy doktor wszed�, zameldowa� si�
przepisowo, podaj�c stan ludzi.
Knoll wdaďż˝ siďż˝ z nim w rozmowďż˝.
Podoficer nazywaďż˝ siďż˝ Sachs. Bosman Sachs, strzelec sterowcowy. Pochodziďż˝ z
Berlina. By� jeszcze m�ody: rocznik 1897. Mia� �elazny Krzy� za odwag�, ale
nie cieszyďż˝ siďż˝ dobrďż˝ opiniďż˝.
Dlaczego? R�nie tam bywa�o. Nieporozumienia ze starszymi podoficerami, jakie�
drobne przekroczenia dyscypliny, dziewcz�ta, pan kapitan rozumie?
Czy nie wola�by wr�ci� do Niemiec?
O, nie! Podoba�a mu si� ta awantura. Od dawna chcia� wyrwa� si� w szeroki
�wiat. W kraju by�o okropnie: nudno, g��d...
— Tu przynajmniej futrujďż˝ nas porzďż˝dnie. ,
— A jak myďż˝lďż˝ inni? — zapytaďż˝ Knoll.
Sachs filuternie zmru�y� oko.
— Pan kapitan pyta sďż˝uďż˝bowo?
— Dlaczego? — zdziwiďż˝ siďż˝ doktor.
— Sďż˝uďż˝bowo musi byďż˝ wszystko wedďż˝ug rozkazu — odrzekďż˝ bosman. —
Pytano mnie ju� nieraz, co my�l� o tym i o owym. Je�eli m�wi�em szczer�
prawd�, trafia�em zwykle do paki. Niech pan kapitan zapyta Feldbacha albo Kohlenberga.
Daune te� jest morowy ch�op i Schulman tak�e. Trzymamy razem.
— Cďż˝ oni myďż˝lďż˝ o tej wyprawie? — zapytaďż˝ znďż˝w Knoll. — Mďż˝wimy
naturalnie prywatnie — dodaďż˝ z uďż˝miechem.
— Wiem — powiedziaďż˝ Sachs z namysďż˝em. — Pan, panie kapitanie i porucznik
Massendorf traktujecie nas jak ludzi.
— No, a komendant? — podsun�� Knoll i poniewczasie ugryzďż˝ siďż˝ w jďż˝zyk, bo
podoficer nagle zesztywniaďż˝ i spojrzaďż˝ na niego nieufnie.
— Oh, komendant jest bardzo dzielnym czďż˝owiekiem — rzekďż˝ i zamilkďż˝.
Nic wiďż˝cej siďż˝ od niego nie dowiem — pomyďż˝laďż˝ doktor, przeklinajďż˝c swďż˝
niezr�czno��.
Zabiera� si� ju� do odej�cia, gdy Sachs poprosi� go o papierosa.
— Palicie tu? — zdziwiďż˝ siďż˝ szczerze, siďż˝gajďż˝c do kieszeni.
— Tu nie — szepn�� bosman — ale na gďż˝rnej platformie moďż˝na. Porucznik
Massendorf te� tam czasem pali, je�eli kt�ry z nas ma s�u�b�. To nie jest wcale
niebezpieczne. Chodzi o to, �e gdyby pozwolono pali� na platformie, paliliby i tu. Dlatego
zabroniono w og�le. Nie mamy tytoniu: rewiduj�.
Knoll mia� przy sobie papiero�nic�. By�o w niej tylko pi�� papieros�w,
ale w baga�u posiada� ich spory zapas, wi�c da� Sachsowi wszystkie.
Czul jaki� niesmak po tej rozmowie, jakby dopu�ci� si� czego� haniebnego.
Przewraďż˝liwienie — pomyďż˝laďż˝ idďż˝c korytarzem — Dawniej nie miaďż˝em takich
skrupu��w.
Przysz�y mu na my�l dawne historie: spiski, w kt�rych bra� udzia�, intrygi, do
kt�rych si� ucieka� dzier��c w swych r�kach losy czarnych kr�lestw,
nadaj�c godno�ci wodz�w i kieruj�c ich polityk�. By� przecie�
cz�owiekiem, z kt�rym liczyli si� gubernatorowie i kt�rego starali si� pozyska�
dyrektorzy wielkich koncesji. U�ywa� przeciw nim podst�p�w, pos�ugiwa� si�
szpiegami i zdrajcami, nie doznaj�c bynajmniej wyrzut�w sumienia.
Ale to nie byďż˝o to samo — pomyďż˝laďż˝.
Nie zale�a� w�wczas od nikogo. Nie by� zwi�zany �adn� umow�
odbywszy kontraktowy okres s�u�by w koloniach i nie odnowiwszy kontraktu. Sta�
si� romantycznym awanturnikiem i przewa�nie miewa� do czynienia z awanturnikami,
co prawda po�ledniejszego rodzaju.
Teraz co krok potyka� si� o swoj� przynale�no�� do bia�ych, cho�
dawniej wzgl�d na kolor sk�ry nie powstrzyma�by go od dzia�ania wed�ug
w�asnych plan�w. A przecie� niekt�rzy biali w Europie niewiele r�nili si� od
bia�ych w Afryce. Byli r�wnie drapie�ni i wyrachowani. M�g� sprzymierza�
si� z nimi na jaki� czas, jakkolwiek d��y� do czego� zupe�nie innego ni�
oni.
Przewrotna, faďż˝szywa moralno�� cywilizacji — pomyďż˝laďż˝. — ďż˝atwiej jďż˝
sobie przyswoiďż˝, niďż˝ jej siďż˝ pozbyďż˝.
Min�� pierwsz� bateri� zbiornik�w i obejrza� si�. Korytarz by� pusty.
Podszed� do bariery i wychyliwszy si� po�ow� cia�a zajrza� mi�dzy wielkie
kadzie pomalowane czerwonďż˝ miniďż˝.
Ich krany spustowe by�y zabezpieczone drutem i zaplombowane. Nie m�g� ich
st�d dosi�gn��, wi�c zszed� po drabince pod bateri�, stan�� na ostatnim
stopniu, zerwa� najbli�sz� plomb� i wyci�gn�� drut.
Kurek zaworu opiera� si�. Nie mo�na go by�o poruszy�, bo farba zaschni�ta
na gwincie trzyma�a mocno.
Muszďż˝ pďż˝j�� po kleszcze — pomyďż˝laďż˝.
Wspi�� si� z powrotem na g�r� i poszed� w kierunku tylnej gondoli
silnikowej, gdzie znajdowa� si� podr�czny magazyn narz�dzi.
U wej�cia spotka� si� z werkmistrzem.
— Czy jest tu porucznik Massendorf? — spytaďż˝, aby jakoďż˝ upozorowaďż˝ swďż˝
obecno��.
Heine cofn�� si� i przepu�ci� go przed sob�.
— Nie, nie ma — powiedziaďż˝.
Knoll uda�, �e nie s�yszy. Warkot silnika usprawiedliwia� to w zupe�no�ci.
— Mďż˝wcie gďż˝oďż˝niej! — zawoďż˝aďż˝, pochylajďż˝c siďż˝ ku mechanikowi.
Jednocze�nie wzi�� kleszcze z podstawki i schowa� je do kieszeni.
Heine wrzasn�� ponuro, �e Massendorfa nie ma.
Czego on siďż˝ drze? — pomyďż˝laďż˝ Knoll. — Ach, prawda, pytaďż˝em o Massendorfa.
— Dobrze — powiedziaďż˝ i wszedďż˝ na schodniďż˝. Werkmistrz patrzyďż˝ za nim nic
nie rozumiej�c. Potem ze z�o�ci� wzruszy� ramionami i r�wnie�
pod��y� na g�r� do g��wnego korytarza.
Gdy doktor zatrzyma� si� nagle obok �rodkowej baterii, Heine omal na niego nie
wpadďż˝.
Knoll, nie wiedz�c �e werkmistrz idzie za nim, odskoczy� w bok i machinalnie
si�gn�� do pasa, gdzie niegdy� nosi� n� zar�wno do obrony w nag�ych
wypadkach, jak do torowania sobie drogi w g�szczach. Nie m�g� si� odzwyczai�
od tego odruchu, tak bardzo dziwacznego tu, gdzie panowa� porz�dek i �ad cywilizacji.
Heine przerazi� si� skokiem kapitana i wi�cej jeszcze wyrazem jego twarzy. Nie
m�g� zrozumie�, o co chodzi i co zamierza ten szaleniec w��cz�cy si� po nocy
z dziobu na ruf� w poszukiwaniu pierwszego oficera, kt�ry dopiero przed dwiema
godzinami odbyďż˝ wachtďż˝ i poszedďż˝ spaďż˝. Dlaczego wybucha gniewem lub nagle
skacze w bok z min� zab�jcy czy wariata? Dlaczego przygl�da si� spokojnemu
mechanikowi, jakby zobaczy� diab�a?
Knoll natomiast wnet poj��, �e Heine bynajmniej go nie �ledzi i nic nie mo�e
wiedzieďż˝ o jego zamiarach, jak to w pierwszej chwili przypuszczaďż˝.
Sytuacja wyda�a mu si� groteskowa. Stali naprzeciw wyba�uszywszy na siebie
oczy; oficer podejrzliwie, majster za� zdumiony do najwy�szego stopnia, z otwartymi
ustami.
Uprzytomniwszy sobie ten obraz doktor rozeďż˝miaďż˝ siďż˝. — Nastraszyliďż˝cie mnie
— powiedziaďż˝ do werkmistrza. — Chodzicie lekko jak duch.
Heine, t�py we wszystkim, co nie dotyczy�o obs�ugi silnik�w, zn�w nie
zrozumia�, o co mu chodzi i jeszcze bardziej si� zdumia�. W ko�cu jednak widz�c,
�e Knoll odchodzi w kierunku trapu prowadz�cego na g�rn� platform�, musia�
widocznie znale�� jakie� wyt�umaczenie dla jego dziwacznego zachowania si�, bo
spojrzawszy raz jeszcze za nim ruszyďż˝ w swojďż˝ stronďż˝.
Knoll postanowi� cho� na chwil� pokaza� si� na g�rze. Musia�
dzia�a� ostro�nie, aby unikn�� podejrze�.
Zatrzymawszy si� w po�owie schodni na ma�ym pomo�cie, o dziesi��
metr�w nad poziomem korytarza, dostrzeg� w dole powracaj�cego werkmistrza. Potem
wspi�� si� wy�ej i wreszcie stan�� na tylnej platformie obronnej.
Ukazanie si� jego nie wywar�o �adnego wra�enia na dy�urnym obserwatorze.
Podoficer zasalutowa� i wykrzyczawszy poprzez p�d wiatru zwyk�e: �Na posterunku
nic nowego nie zasz�o!", odwr�ci� si� zn�w twarz� w stron� rufy.
Ogromna sylweta balonu zdawa�a si� tkwi� nieruchomo w powietrzu, omiatana
r�wnym jego nurtem. W g�rze b�yszcza�y miliony gwiazd tak jasnych, �e niebo
pomi�dzy nimi by�o jak zasnute paj�czyn� promieni. Ksi�yc, wypuk�y niczym
szala srebrnej wagi, opuszczaďż˝ siďż˝ nisko i siaďż˝ blaskiem po ziemi.
Warcza�y silniki, platforma dr�a�a podzwaniaj�c karbowanym pok�adem,
pogwizdywa� p�d wichru w stojakach karabin�w maszynowych i targa� ich
pokrowcami.
Knoll z rozkosz� wci�ga� w p�uca ch�odne, suche powietrze. Z uk�adu
gwiezdnych konstelacji pozna�, �e sterowiec zwr�cony jest �bem na po�udnie, i ta
�wiadomo�� sprawi�a mu niejak� ulg� w rozterce. Cel z ka�d� minut�
stawa� si� bli�szy, odwr�t za� trudniejszy i mniej prawdopodobny.
Jeszcze dwie doby — pomyďż˝laďż˝. — Jeszcze choďż˝by trzydzieďż˝ci sze�� godzin.
Potem ju� nie b�dzie mo�na zawr�ci�.
Sta� tak jeszcze chwil� oparty o barier� platformy, po czym zacz�� powoli
schodzi� do wn�trza balonu.
W po�owie drogi zn�w si� zatrzyma�, aby z g�ry obj�� wzrokiem
korytarz. Serce bi�o mu mocno.
Schodzi� dalej, licz�c szczeble. By�o ich razem czterdzie�ci.
Rozejrza� si�. Nie by�o nikogo. Szybko zsun�� si� w d�, przebieg�
kilkadziesi�t krok�w dziel�cych go od �rodkowej grupy zbiornik�w i opu�ci�
siďż˝ pod kil.
Chwyci� szczypcami oporny kurek, przekr�ci�.
Rura spustowa przechodzi�a przez ma�y otw�r w pow�oce i wystawa�a na
zewn�trz, nie m�g� wi�c widzie�, jak cieknie z niej benzyna. Ale ka�dy ze
zbiornik�w zaopatrzony by� w zegar wskazuj�cy poziom paliwa.
Strza�k� zacz�a opada�, min�a dwie czy trzy podzia�ki i zatrzyma�a
si�. Co� zatamowa�o odp�yw.
.Pr�bowa� przestawi� kurek inaczej. Kr�ci� nim w r�ne strony, ale
bezskutecznie.
To samo powt�rzy�o si� z nast�pnym zbiornikiem i jeszcze z dwoma innymi.
Wtedy przypomnia� sobie, �e przed opr�nieniem zbiornik�w trzeba otworzy� ich
g�rne zawory powietrzne. Ale te zawory by�y sterowane z gondoli nawigacyjnej, a ich
krany znajdowa�y si� w zamkni�tej szafce, od kt�rej klucz mia� tylko Massendorf.
*
*
Do rana nie przej�to �adnej depeszy. Knoll sp�dzi� reszt� nocy mi�dzy
kabin� radiotelegrafisty a stanowiskami pilot�w, w��cz�c si� po gondoli
nawigacyjnej jak niespokojny cie� lub stoj�c u burty i patrz�c w przestrze� za
szybďż˝.
Tymczasem L-59 min�� oazy Farafra rozrzucone na przestrzeni prawie trzech
tysi�cy kilometr�w kwadratowych i przelecia� nad oazami Dachel, kilkakrotnie
zmieniaj�c kurs w zale�no�ci od kierunku wiatru.
O wschodzie s�o�ca radiotelegrafista odebra� kilka sygna��w, kt�rych nie
uda�o si� odszyfrowa�, po czym z Asuanu nadano dok�adny czas.
Zacz�o silnie rzuca� w nier�wno nagrzanym powietrzu. Temperatura w ci�gu
p� godziny skoczy�a z o�miu stopni na dwadzie�cia pi��. Balon szed� w
g�r� i traci� gaz. Silniki warcza�y zmiennym rytmem: perli�cie i d�wi�cznie,
to zn�w chrapliwie, ostro jak g�sto karbowany stalowy pilnik. Grza�y si�.
Massendorf zmniejszy� ich obroty i co godzin� wy��cza� je na zmian�
parami.
O dziewi�tej tylny silnik stan�� na dobre. Przepali�y si� zawory. Mechanicy
demontowali rozrz�d, a Heine w�cieka� si� nie mog�c znale�� swoich
kleszczy, kt�re w niewyt�umaczony spos�b znikn�y z podstawki do narz�dzi w
gondoli silnikowej.
Upa� wisia� w powietrzu i owiewa� ster owiec suchym �arem, jak z paleniska.
L-59 wl�k� si� w nim, ci�gn�c za sob� cuchn�c� smug� �le
oczyszczonego wodoru, jak zatrute tchnienie chorych p�uc. Ludzie w �rodkowych
pomieszczeniach dostawali md�o�ci. Nawet na g�rnych platformach czu� by�o
przykry zapach wydzielaj�cy si� z pow�oki na ca�ej powierzchni. Tylko kabina
nawigacyjna by�a od niego wolna.
Oko�o godziny drugiej po po�udniu przelecieli nad Nilem i znale�li si� po jego
prawej stronie. Mijali rozleg�e wsie ci�gn�ce si� z p�nocy na po�udnie i
miasteczka skupione nad brzegami. Wida� by�o rolnik�w wybiegaj�cych na drogi i
pola, t�umy ludzi na placach, �egluj�ce statki, barki i �odzie na rzece, karawany
kupc�w i podr�nych. Wszyscy zadzierali g�owy i pokazywali sobie sterowiec.
Za�oga cisn�a si� do iluminator�w i na platformy, aby zobaczy� nieznany kraj
kipi�cy �yciem nawet o tej upalnej porze dnia, zielony bujn� ro�linno�ci�
wilgotnej doliny karmionej dwa razy do roku �yznym i�em wylew�w Nilu.
Eckholt zauwa�y�, �e podoficerowie z wolnych wacht nie odst�puj� Knolla,
kt�ry rozmawia z nimi troch� zanadto poufale, jak mu si� wyda�o. S�uchali go z
widoczn� sympati�, o co� go pytali, dyskutowali o czym�, co budzi�o powszechne
zainteresowanie.
Eckholt wiedzia�, �e wszyscy lubili doktora; wiedzia� r�wnie�, �e okazywali
mu zawsze szacunek i w s�u�bie zachowywali formy wojskowej dyscypliny wobec jego
stopnia. To by�o w porz�dku; a� dotychczas nic nie m�g� zarzuci� ani Knollowi,
ani swoim podoficerom. Teraz uderzy�a go nie tylko owa zbytnia poufa�o��, lecz
tak�e nag�e milczenie, kt�re zapanowa�o, gdy si� zbli�y�.
Zdobywa sobie popularno�� — pomyďż˝laďż˝.
— Proszďż˝ swobodnie — powiedziaďż˝ gďż˝oďż˝no, gdy wyprďż˝yli siďż˝ na
baczno��.
Ich spojrzenia powr�ci�y do osoby lekarza, ale milczenie trwa�o. Nawet w�wczas
gdy ich min�� i zatrzyma� si� opodal, nikt nie przem�wi� ani s�owa.
Nie by�oby w tym ostatecznie nic tak bardzo zastanawiaj�cego, gdyby nie chodzi�o
o Knolla. Komendant nigdy nie szuka� osobistego kontaktu z za�og� i wiedzia�, �e
�adnemu z podoficer�w nie przysz�oby nawet do g�owy rozmawia� z nim
prywatnie na tematy nie dotycz�ce spraw s�u�bowych. Jego obecno�� nie
sprzyja�a te� rozmowom prywatnym pomi�dzy nimi: milkli, poniewa� tak
nakazywa�a dyscyplina.
By�a jednak pewna r�nica pomi�dzy ich stosunkiem do Knolla i na przyk�ad do
Massendorfa, kt�ry r�wnie� cieszy� si� ich sympati�. A tak�e pomi�dzy
milczeniem, jakie zapada�o, gdy Eckholt zastawa� ich na pogaw�dce z pierwszym
oficerem, a milczeniem, kt�re trwa�o teraz.
Ba, chodzi�o w�a�nie o Knolla!
Massendorf by� dobroduszny. By� im bliski zar�wno przez koleje swego �ycia,
jak przez �rodowisko, w kt�rym si� wychowa�. Natomiast Knoll... Post�powanie
Knolla wydawa�o si� Eckholtowi dziwne.
Na co mu to jest potrzebne? — myďż˝laďż˝. — Do czego zmierza? Co to za nowa
polityka?
Rzuci� nieufne spojrzenie na milcz�c� grup� i odszed�, nie sformu�owawszy
�adnego domys�u, ale z cieniem niejasnych podejrze�.
Wszystko, co dotyczy�o tego niezwyk�ego cz�owieka, by�o niejasne i
tajemnicze. Jego osoba budzi�a sympati�, w niepoj�ty spos�b zmieszan� z
obaw�, �e pr�dzej czy p�niej za jego spraw� stanie si� co�, czemu nie b�dzie
mo�na sprzeciwi� si� i zapobiec.
To by�o niepokoj�ce.
Eckholt zniecierpliwiony tymi my�lami, kt�re narzuca�y mu si� coraz cz�ciej,
szedďż˝ w kierunku gondoli nawigacyjnej, gdy doktor dogoniďż˝ go i zapytaďż˝, czy nie ma
nowych wiadomo�ci.
— Od paru godzin nasza radiostacja odbiera niezrozumiaďż˝e depesze.
— Czy mďż˝gďż˝bym je zobaczyďż˝? — zapytaďż˝ ďż˝ywo.
— Owszem. Ale niczego siďż˝ pan z nich nie dowie. Musieli zmieniďż˝ szyfr.
— Ach, sďż˝dzi pan, ďż˝e zmienili szyfr?! — Knoll aďż˝ przystan�� i chwyciďż˝
Eckholta za ramiďż˝.
— Zapewne. Ale mniejsza o to. I tak juďż˝ teraz nikt nie zdoďż˝a zawrďż˝ciďż˝ nas z drogi.
— Jak pan powiedziaďż˝? — zapytaďż˝ Knoll. — Aleďż˝ tak, naturalnie, ma pan
zupeďż˝nďż˝ racjďż˝ — zaďż˝miaďż˝ siďż˝ krďż˝tko.
Eckholt spojrza� na niego zdziwiony. Ten nieco ironiczny �miech wyda� mu si�
zupe�nie niezrozumia�y.
*
L-59 z ka�d� godzin� zbli�a� si� do celu. O zachodzie s�o�ca tylko
tysi�c siedemset kilometr�w dzieli�o go od p�nocnej granicy Ugandy.
Przelecia� powt�rnie nad Nilem na wysoko�ci Dongoli i p�yn�� teraz nad
stepami Sudanu wprost na po�udnie, mijaj�c coraz rzadziej rozsiane oazy, wysychaj�ce
�o�yska rzek sezonowych, duary
15
i stada byd�a i owiec koczuj�cych Kababisz�w.
Poch�odnia�o znacznie, ale dzi�ki pracy wszystkich pi�ciu silnik�w i ubytkowi
benzyny mo�na by�o bez trudu utrzyma� balon na wysoko�ci oko�o tysi�ca
metr�w, nie uszczuplaj�c balastu. Od chwili startu min�y niemal dwie doby. Wi�cej
ni� po�owa drogi zosta�a przebyta.
Knoll po�o�y� si� ko�o dziewi�tej i zm�czony denerwuj�cym
czuwaniem poprzedniej nocy zasn�� natychmiast.
Obudzi�o go gwa�towne ko�atanie do drzwi. To Grass dobija� si� ju� od
d�u�szej chwili.
— Co siďż˝ staďż˝o? — zapytaďż˝ doktor otwierajďż˝c. Grass promieniaďż˝. Nie
15
D u a r y
— obozowiska lub prowizoryczne osiedla koczownikďż˝w.
m�g� ukry� zadowolenia.
— Wracamy — powiedziaďż˝. — Komendant wzywa pana kapitana.
Knoll milcza� patrz�c na niego rozszerzonymi �renicami, jakby nie rozumia�.
— Wracamy — powtďż˝rzyďż˝ drugi oficer przyglďż˝dajďż˝c mu siďż˝ ciekawie. —
Wracamy do Niemiec.
Doktor czul lodowat� obr�cz zaciskaj�c� si� na sercu.
— Dlaczego? — zapytaďż˝.
— Nasz korpus kolonialny skapitulowaďż˝.
— Skďż˝d pan wie?
— Zďż˝apaliďż˝my angielskďż˝ depeszďż˝ z Chartumu. Niech pan zaraz przyjdzie.
Komendant czeka.
Cofn�� si� i zamkn�� drzwi. Knoll machinalnie spojrza� na zegarek. By�a
jedenasta przed p�noc�. Musieli si� znajdowa� gdzie� na zach�d od Chartumu
lub nieco dalej na po�udnie. A mo�e lecieli ju� z powrotem?
Przerazi� si�. Szybko zapi�� mundur i wyszed�.
W kabinie nawigacyjnej byli tylko dwaj podoficerowie piloci przy sterach. Spojrzaďż˝ na
busol� i przekona� si�, �e wskazywa�a kurs po�udniowy.
— Gdzie komendant? — zapytaďż˝.
— U siebie, panie kapitanie. Oficerowie juďż˝ tam sďż˝. Ledwie mďż˝gďż˝ utrzymaďż˝
si� na nogach. Brak�o mu oddechu. Zimny i gor�cy pot wyst�powa� na ca�ym
ciele. Serce bi�o spiesznie, to zn�w jakby napotykaj�c jak�� przeszkod�
zatrzymywa�o si� nagle. Zdawa�o mu si�, �e nie zdo�a doj�� do kabiny
komendanta. Z trudem dowl�k� si� do niej, zapuka�.
,,Wej��!" rozleg� si� g�os Eckholta.
Trzy pary oczu spojrza�y na doktora. Ale on patrzy� tylko w twarz komandora.
By�a blada. Szcz�ki mocno zwarte. W�skie, zaci�ni�te usta. Oczy badawcze,
ostre, spokojne.
Nie ma co — pomyďż˝laďż˝. — Nie przekonam go.
— Tu jest ta depesza — powiedziaďż˝ Eckholt. — Niech pan przeczyta.
Knoll pochyli� si� nad sto�em. Czyta� wolno, s�owo po s�owie. Nagle
przerwaďż˝.
— Skďż˝d pan to ma? — zapytaďż˝ chrapliwym szeptem.
— Z Chartumu. Przejďż˝te przed pďż˝godzinďż˝. Zacz�� raz jeszcze od poczďż˝tku.
Skoďż˝czyďż˝ i czytaďż˝ znowu. Co w tym jest? — myďż˝laďż˝. — Co w tym jest?
Jego umysďż˝ pracowaďż˝ szybko. Zestawiaďż˝ fakty i daty. Obliczaďż˝.
— Nie pozostaje nam nic innego jak tylko odwrďż˝t — powiedziaďż˝ Eckholt
st�umionym g�osem.
Zdanie pad�o w cisz� i utkwi�o w niej bez echa.
Knoll zmarszczy� brwi. Nie m�g� przecie� dopu�ci� do tej ostateczno�ci.
Teraz? Gdy byli tak blisko? Gdy pokonali wszystkie przeszkody? W�a�nie teraz?
Chwyta� rozpaczliwie pierzchaj�ce my�li, jak cz�owiek, kt�ry tonie, chwyta
kurczowo p�ywaj�ce �d�b�a s�omy.
Ratowa� wypraw�! Za wszelk� cen� ratowa�! Nie dopu�ci� do tego, co
ju� prawie zosta�o postanowione.
— Odwrďż˝t? Nie, to niemoďż˝liwe! — powiedziaďż˝ gďż˝oďż˝no. Eckholt zwrďż˝ciďż˝
ku niemu kamienn�, jak z granitu wykut� twarz i spojrza� zimnym, pytaj�cym
spojrzeniem.
— Wiďż˝c co?
Knoll ju� och�on��. Ucisk w krtani zel�a�.
Musia� znale�� i wyrazi� t� rzecz, kt�ra b��ka�a si� gdzie� w
jego umy�le przy odczytywaniu depeszy. Wiedzia�, �e tylko w�wczas zdo�a
pochwyciďż˝ szansďż˝ wygranej, jednďż˝ na sto. Musiaďż˝ argumentowaďż˝ realnie. Uczucia,
idea�y, porywy zapa�u nie mog�y odgrywa� �adnej roli w dyskusji z Eckholtem.
Rozumia� to. Nale�a�o oprze� si� o rozkazy i obowi�zki. Nale�a�o bra�
pod uwag� tylko spraw� odsieczy dla korpusu wschodnioafryka�skiego. Wszystko inne
chybia�oby celu.
Pytaj�cy wzrok komendanta przygas� pod ci�ko opuszczonymi powiekami.
W�r�d niezno�nego milczenia uparcie podzwania�y pi�ra i o��wki na
podstawce wstrz�sanej dreszczem, kt�ry udziela� si� ca�emu sterowcowi od
pracuj�cych silnik�w. Napi�cie tego milczenia pot�gowa�o si� z ka�d�
chwil�. Nie mog�o to trwa� d�u�ej.
Knoll zacz�� m�wi�, zanim jeszcze jego my�l przybra�a kszta�t
sko�czony i wyra�ny. Spieszy� si�. S�owa wyprzedza�y t� my�l, kt�ra
gubi�a si� gdzie� ci�gle. Ale odnajdywa� j� i m�wi� dalej, z trudem
formu�uj�c zdania.
Muszďż˝ ich przekonaďż˝ — postanowiďż˝ z si�� rozpaczy.
Czu�, �e si� nie myli. Przejrza� sam i przypuszcza�, �e potrafi sw�
przenikliwo�ci� ol�ni� pozosta�ych.
— Przed dwudziestu czterema godzinami odszyfrowaďż˝em sďż˝owo w sďż˝owo dwie
takie same depesze — powiedziaďż˝. — Jednďż˝ z Kairu, drugďż˝ z Suezu. Zaraz, panie
kapitanie — powstrzymaďż˝ gestem Eckholta — niech mi pan pozwoli dokoďż˝czyďż˝.
Kiedyďż˝ to byďż˝o? — myďż˝laďż˝ gorďż˝czkowo. — I co... Ach, tak — przypomniaďż˝
sobie.
— Tak, to byďż˝y te dwie depesze, ktďż˝re daďż˝ mi pan wczoraj wieczorem —
mďż˝wiďż˝ dalej. — Powiedziaďż˝em panu wtedy, ďż˝e nie zawierajďż˝ nic waďż˝nego, i
mia�em racj�, cho� dopiero teraz mam na to dow�d. Obie le�� w mojej kabinie.
Mo�e pan sprawdzi�. Nadano je dwadzie�cia cztery godziny temu do Dow�dztwa
Floty �r�dziemnomorskiej rzekomo w celu wstrzymania zamierzonego desantu w
Zanzibarze.
Zatrzyma� si�, aby odetchn��.
Pancernik, pancernik aliancki — k��biďż˝o mu siďż˝ w gďż˝owie. — Mďż˝wiďż˝
dalej — pomyďż˝laďż˝. Trzeba mďż˝wiďż˝ dalej.
Nagle zrozumia� wszystko i p�on�cym wzrokiem obj�� obecnych.
— Pancernik, ktďż˝ry miaďż˝ ten desant wysadziďż˝, w ogďż˝le nie istnieje! —
powiedziaďż˝ dobitnie. — Nie istniaďż˝ rďż˝wnieďż˝ zamiar wykonania desantu, a
wiadomo�� o kapitulacji w Newali jest fa�szywa.
Massendorf i Grass patrzyli na niego w os�upieniu. Eckholt zadawa� sobie pytanie,
czy ten cz�owiek nie oszala� pod wp�ywem nag�ej wiadomo�ci, kt�ra
zniweczy�a jego zamierzenia.
— Na czym opiera pan to przypuszczenie? — zapytaďż˝ spokojnie.
— Na tym, ďż˝e po raz trzeci przejmujemy depeszďż˝ tej samej treďż˝ci — odparďż˝ Knoll
silďż˝c siďż˝ rďż˝wnieďż˝ na spokďż˝j, ktďż˝ry co chwila go opuszczaďż˝. — Niech pan nie
myďż˝li, ďż˝e gadam dziecinne gďż˝upstwa, aby postawiďż˝ na swoim — mďż˝wiďż˝ dalej. —
Mo�e pan poleci� porucznikowi Grassowi, aby przyni�s� z mojej kajuty depesze.
Le�� w prawej szufladzie stoďż˝u. Bďż˝dďż˝ operowaďż˝ faktami — podniďż˝sďż˝
znďż˝w gďż˝os. — Musicie je mieďż˝. Bďż˝dziecie je mieli, do pioruna!
Eckholt zawaha� si�, ale ton doktora by� tak przekonywaj�cy, �e skin�� na
Grassa, kt�ry wyszed� i wr�ci� po chwili nios�c obie depesze i kartk� z ich
odszyfrowan� tre�ci�.
— Zgadza siďż˝ — powiedziaďż˝ komendant porďż˝wnawszy wszystkie trzy notatki. —
Nie wchodz�c w pobudki pa�skiego czynu, panie kapitanie, uprzedzam pana...
— Zaraz — przerwaďż˝ Knoll niecierpliwie. — Mniejsza o to, dlaczego zataiďż˝em tďż˝
wiadomo��. Czy nie uderza pana jedna rzecz: depesze z Kairu i z Suezu wys�ane
by�y niew�tpliwie wcze�niej ni� depesza z Chartumu. I przecie� musia�y
i�� przez Chartum. Po co wi�c Chartum powtarza t� wiadomo��? Dlaczego
nadaje to samo, co przekazywa� ju� wczoraj? Dlaczego czyni to w�a�nie wtedy, gdy
przelatujemy w pobli�u? Czy nie wydaje si� panom, �e ta depesza przeznaczona jest
raczej dla nas ni� dla Dow�dztwa Floty?
Gestykulowa� �ywo. Akcentowa� dobitnie zdania. Walczy� odwa�nie, z
determinacj�, nie pr�buj�c si� os�ania� lub ukrywa� tego, co uczyni�.
Stara� si� wyja�ni� fakty i kolejne wypadki, kt�re z jego punktu widzenia by�y
a� nadto przejrzyste. Ods�ania� ich w�a�ciwe znaczenie: �le, naiwnie
zamaskowany podst�p.
— Nad Nilem na przestrzeni paruset kilometrďż˝w widziano sterowiec lecďż˝cy na
po�udnie. Niew�tpliwie miejscowe w�adze wojskowe zosta�y zaalarmowane i
mog�y przypuszcza�, �e nie przej�li�my wczorajszych depesz z Kairu i Suezu.
Dlatego Chartum powt�rzy� raz jeszcze fa�szyw� wiadomo��, kt�ra mia�a
zawr�ci� nas z drogi ju� nad Dolnym Egiptem. Wiadomo�� zmy�lon� przez
Anglik�w natychmiast potem, jak wymkn�li�my si� ich okr�tom. Musieli si�
domy�li�, �e posiadamy ich szyfr, i wykorzystali to bardzo sprytnie, a teraz czekaj�
tylko na nasz odwr�t, aby za jednym zamachem przeszkodzi� odsieczy w Afryce i
zniszczyďż˝ sterowiec w drodze powrotnej do Europy.
Zapad�o kr�tkie milczenie przerwane przez Massendorfa, kt�ry zrobi� uwag�,
�e to brzmi prawdopodobnie.
Eckholt spojrza� na niego przelotnie i pokr�ci� g�ow�.
— A jeďż˝eli tak nie jest? — rzuciďż˝ pytanie.
— Dowďż˝dztwo Floty lub radiostacja w Kairze mogďż˝a przecieďż˝ za��daďż˝
powtďż˝rzenia depeszy — odezwaďż˝ siďż˝ Grass.
Knoll przygryz� wargi. Szuka� argument�w przekonywaj�cych. Musia�
wygra� t� parti�. Zw�aszcza teraz, gdy by� pewien, �e ma s�uszno��.
Teraz zawr�cenie z drogi wyda�o mu si� potworno�ci�. Got�w by� absolutnie
na wszystko, aby do niej nie dopu�ci�.
— Dziďż˝ po poďż˝udniu mďż˝wiďż˝ mi pan, panie kapitanie — zacz�� powoli —
�e nasza stacja odbiera depesze, kt�rych nie mo�na odszyfrowa�.
— Tak, przejďż˝liďż˝my kilka takich depesz — potwierdziďż˝ Eckholt,
— Wiďż˝c musiaďż˝y one byďż˝ zaszyfrowane nowym szyfrem! — stwierdziďż˝ Knoll
uderzajďż˝c dďż˝oniďż˝ w stďż˝. — To zresztďż˝ zupeďż˝nie zrozumiaďż˝e: gdyby nawet
nieprzyjaciel nie odkry� wcze�niej, �e jego szyfr jest w naszym posiadaniu, to �atwo
m�g� si� tego domy�le� ze sposobu, w jaki wymkn�li�my si� okr�tom.
Nie wiem, ile czasu wymaga zmiana szyfru, zw�aszcza na tak� odleg�o��, ale
widocznie wystarcza na to kilkadziesi�t godzin. Tak czy inaczej mamy dowody, �e dzi�
od po�udnia obowi�zuje nowy szyfr. I nagle po szeregu depesz nie do odszyfrowania
przejmujemy o jedenastej wieczorem jedn� jedyn�, kt�ra daje si� �atwo
odczyta�. Otrzymujemy j� w chwili, kiedy nieprzyjaciel przewiduje, �e jeste�my
najbli�ej jego radiostacji. Dlaczego?
Spojrzaďż˝ po wszystkich trzech oficerach.
Eckholt siedziaďż˝ pochylony nad depeszami, zmarszczywszy brwi. Massendorf zdawaďż˝
si� wa�y� prawdopodobie�stwo tego dowodzenia. Grass ziewa�, widocznie
znudzony i roztargniony, niezupe�nie rozumiej�c, o co chodzi.
Za cienk� �cian� kajuty po�wistywa� p�d. Mrucza�y silniki. Kto�
przeszed� obok zamkni�tych drzwi i szybko wbieg� po schodni, po czym przez
chwil� s�ycha� by�o oddalaj�ce si� kroki w g��wnej galerii nad kilem.
— Widocznie — mďż˝wiďż˝ Knoll dalej — nieprzyjacielowi zaleďż˝y na tym, abyďż˝my
zawr�cili. Co za tym idzie, kl�ska w Newali jest wymys�em angielskiego sztabu. Gdyby
istotnie niemiecki korpus w Afryce przestaďż˝ istnieďż˝, raczej starano by siďż˝ to zataiďż˝
przed nami, aby nas wzi�� go�ymi r�kami tam na miejscu, w�wczas, kiedy nasz
zapas benzyny by�by tak ma�y, �e ju� nie mogliby�my wr�ci�.
— To moďż˝liwe — powiedziaďż˝ Eckholt. — Moďż˝liwe i nawet wcale logiczne, ale
niepewne. Po pierwsze, zmiana szyfru. To tak pr�dko nie idzie. W Chartumie mog� nie
mie� nowego szyfru i po prostu dlatego u�ywaj� starego. Mog� nie wiedzie� nawet
o celu naszego lotu. Po wt�re, wiadomo�� nadana przez Kair czy Suez niekoniecznie
musia�a te� dotrze� via Chartum, a obecnie, skoro Chartum otrzyma� j� inn�
drog�, nadaje dalej, jak to jest jego obowi�zkiem. Po trzecie, kierunek naszego lotu nad
Nilem bynajmniej nie wskazywa�, �e b�dziemy tak blisko Chartumu akurat o tej porze.
Niech pan pami�ta, �e od kilku godzin lecimy w ciemno�ci, bez �wiate�
pozycyjnych i �e jest ma�o prawdopodobne, aby nas m�g� kto� �ledzi�. Pan
opiera swoje podejrzenia na domys�ach. A je�eli one s� b��dne? Czy mo�e pan
wzi�� odpowiedzialno�� za to, co si� stanie, je�li w Newali b�d� nas
oczekiwali Anglicy i Portugalczycy zamiast Niemc�w?
— Mogďż˝ — rzekďż˝ Knoll bez wahania.
— Ja nie. Nie mam upowaďż˝nienia (i pan rďż˝wnieďż˝ go nie ma) do wszczynania
jakiejkolwiek samodzielnej akcji w Afryce Wschodniej. Uwa�am natomiast, �e mam
dostateczne powody, by zawr�ci�, cho�by w przysz�o�ci okaza�o si�, �e
pa�skie hipotezy by�y s�uszne.
— Cofa siďż˝ pan bez walki — rzuciďż˝ Knoll. — Ucieka pan!
— Moje postďż˝powanie osďż˝dzďż˝ wďż˝adze w Berlinie — odpowiedziaďż˝ Eckholt
bardzo blady, ale nie tracďż˝c panowania nad sobďż˝. — To wszystko, co chciaďż˝em
wyja�ni�. Teraz...
— Jeszcze nie — przerwaďż˝ Knoll gwaďż˝townie. — Jak to: zawrďż˝ciďż˝ teraz? Tu pana
tch�rz oblecia�? Tu, o kilka tysi�cy kilometr�w od Berlina, w chwili kiedy wa��
si� losy po�owy Czarnego L�du, pan, komendant L-59, cofa si�? Dla jakich�
gďż˝upich formalnych skrupu��w niewartych spluniďż˝cia? To podďż˝o��! —
krzykn��. — Rozumie pan: podďż˝o��! Zdrada!
Dysza� ci�ko i naciera� na Eckholta, kt�ry nie spuszcza� z niego wzroku,
siedz�c nieruchomo na swoim miejscu.
Grass zdumiony i przera�ony tym wybuchem sta� opodal z otwartymi ustami jak
oniemia�y. Massendorf patrzy� na Knolla ze wsp�czuciem, nie wychodz�c zreszt�
ze swej roli biernego �wiadka wydarze�. Eckholt milcza� w swej kamiennej masce
spokoju. Blad� tylko coraz bardziej, a k�ciki jego w�skich sinych warg opad�y w
dďż˝.
Knoll, miotany rozpaczďż˝, nie panowaďż˝ juďż˝ nad sobďż˝.
— Jesteďż˝cie bandďż˝ tchďż˝rzďż˝w — powiedziaďż˝ z obrzydzeniem. — Wasze frazesy,
wasze wy�wiechtane hase�ka, wasze: ojczyzna, bohaterstwo, patriotyzm, wszystko to
�miecie, kt�re rozwiewa pierwsze ryzyko. Ryzyko warte ofiar. Ryzyko dla idei, dla
wielko�ci, kt�ra nie mie�ci si� w waszych ucywilizowanych europejskich duszach, nie
przenika do waszych m�zg�w przywyk�ych do wyrachowania, do groszowych
interes�w, do smrodu waszej biurokracji nazywanej przez was szumnie kultur�. Nie
potraficie zdobyďż˝ siďż˝ na nic, co wybiega poza ramy waszej dyscypliny i waszych
regulamin�w stworzonych przez t�pych kupczyk�w, kt�rzy chlej� piwo i �r�
wieprzowin� z kartoflami. Bo to jest zbyt �mia�e, zbyt samodzielne dla was, bo jest
�niemoralne"!
Twarz jego by�a straszna. Dzika nami�tno�� g�osu, w kt�rym rozpacz
miesza�a si� z b�lem i pogard�, przenika�a do g��bi, pali�a wstydem,
smaga�a zniewag�.
— Miaďż˝ pan ratowaďż˝ niemiecki korpus od zguby — zwrďż˝ciďż˝ siďż˝ znďż˝w do
Eckholta. — To byďż˝ paďż˝ski cel; wielki wedďż˝ug waszych poj��, szlachetny. Jakďż˝e
o�mieli si� pan spojrze� teraz komukolwiek w oczy, gdy pozostawi pan tych ludzi na
�asce losu? Wbrew wszelkim dowodom, �e walcz�. Wbrew logice. Wbrew pewno�ci,
�e jeszcze mo�na im pom�c. Pan, zwyk�y oficer, jakich jest tysi�ce, mo�e
zdoby� nie�miertelno��. Ma pan okazj�, kt�ra zapewne nigdy wi�cej nie
powt�rzy si� w historii �wiata: mo�e pan przy mojej pomocy podbi� p�l Afryki,
stworzy� now� pot�g�. I cofa si� pan, bo nie ma pan upowa�nienia... Czy pan jest
�lepy? Nie ma pan prawa wraca�; nawet ze swego ciasnego punktu widzenia nie ma pan
prawa. Osiem tysi�cy ludzi czeka na odsiecz, ginie z braku lekarstw, umiera od febry, a pan
boi si� po�wi�ci� tych kilkunastu dla uratowania tamtych?!
M�wi� bez�adnie, gor�czkowo, nami�tnie, z gniewem, to zn�w z
g��bokim smutkiem. L�y�, rozkazywa� i zni�a� si� do pro�by. Wida�
by�o, �e walczy rozpaczliwie o swoj� ide�, cho� ��czy� z ni� spraw�
niemieckiego korpusu. Miesza� argumenty przeznaczone wy��cznie dla
umys�owo�ci tych niemieckich oficer�w ze zdaniami, kt�re mimo woli cisn�y mu
si� na usta, dyktowane jego w�asn� racj�, chocia� nie mog�a mie� wp�ywu
na ich decyzjďż˝.
Odkrywa� im swe plany, ukazywa� im dalekie, lecz jak�e wspania�e
perspektywy. Zmagaďż˝ siďż˝ z uporem Eckholta, zdobywaďż˝ siďż˝ z ogromnym
wysi�kiem na spok�j i zn�w go traci� miotany rozpacz�.
Walczy� do upad�ego i mimo wszystko czu�, �e przegrywa. Natrafia� na
co�, czego nie umia� pokona�. Traci� si�y na pr�no. Ton��.
Ostateczne, kr�tkie i stanowcze �Nie!" Eckholta przeci�o t� walk� i
pogr��y�o go ca�kowicie. Zosta� pobity.
Wtedy zgas�o w nim co�, jak p�omie� wypalonej lampy. Wolno odwr�ci�
si� i ci�ko szed� ku wyj�ciu, zgarbiony, jakby prze�amany w krzy�u.
Przechodz�c obok sto�u, potr�ci� Grassa i zatoczy� si�.
Potem, macaj�c doko�a jak �lepiec, natrafi� na drzwi. Obejrza� si� jeszcze.
Trzej oficerowie patrzyli za nim: Eckholt zamy�lony i blady jak przedtem; Grass
w�ciek�y po obelgach, kt�re us�ysza�, i wzburzony tym, �e nie zd��y� na
nie zareagowaďż˝; Massendorf — ze wspďż˝czuciem, ďż˝alem i podziwem.
Knoll min�� pr�g, potkn�wszy si� lekko, i zamkn�� drzwi.
— Naleďż˝aďż˝oby go pilnowaďż˝ — zauwaďż˝yďż˝ Grass. — To niebezpieczny
cz�owiek.
— Niech pan to mnie pozostawi — powiedziaďż˝ Eckholt chďż˝odno. — Obejmie pan
teraz swoj� wacht� i we�mie pan kurs 270 stopni a� do dalszych rozkaz�w. Mo�e
pan odej��. Pan, poruczniku Massendorf, zajmie si� �cis�ym sprawdzeniem
ilo�ci materia��w p�dnych i balastu. Niech pan zwr�ci szczeg�ln� uwag� na
zachowanie si� za�ogi. Obawiam si�... obawiam si�, �e mog� zaj�� jakie�
nieprzewidziane wypadki. Karno�� musi by� utrzymana. Pan mnie rozumie, mam
nadziejďż˝?
— Tak, panie kapitanie. Droga powrotna nie bďż˝dzie ďż˝atwa.
— Trudniejsza niďż˝ kaďż˝da inna. Ale musimy jďż˝ odbyďż˝. Massendorf oddaliďż˝
siďż˝.
Komendant zosta� sam. Ogarn�y go w�tpliwo�ci. Jak w�adze oceni� jego
post�powanie? Czy istotnie powody do odwrotu by�y dostateczne? Czy przypuszczenia
Knolla nie by�y s�uszne?
Odwr�t. To s�owo mo�e mie� r�ne znaczenie dla �o�nierza. Cz�sto
��czy si� z poj�ciem przegranej. Czasem znaczy tyle� co kl�ska. Czasem pali
wstydem. Czasem przynosi z sobďż˝ chwilowďż˝ ulgďż˝ po krwawym trudzie nie do zniesienia.
Czasem zapowiada rych�e przeciwnatarcie. Czasem oznacza tylko manewr. Prawie zawsze
jednak jest nast�pstwem bitwy. Zawsze poprzedza go pr�ba si�, najwy�sze napi�cie
woli zwyci�stwa, wy�adowanie nagromadzonej energii.
Odwr�t sterowca L-59 mia� nast�pi�, zanim dosz�o do bitwy. W po�owie
drogi. Nie dlatego, �e za�oga zosta�a zwyci�ona. Nie dlatego, �e nie mog�a
sprostaďż˝ zadaniu. I nie w tym celu, aby uderzyďż˝ ponownie.
Sp�nili si�. Mo�e o miesi�c, mo�e tylko o par� dni, mo�e tylko wskutek
nieporozumienia, kt�re skierowa�o karabiny tureckich �o�nierzy przeciw balonowi
pod Ak-Hissar? A mo�e...
Eckholt raz jeszcze roztrz�sa� ca�� t� spraw� i nie m�g� pozby� si�
niepewno�ci. My�li rozsadza�y mu czaszk� k��bi�c si� w m�zgu,
walcz�c o ukryt� prawd� i przecz�c sobie nawzajem.
Wtedy zaczyna� na nowo. Porz�dkowa� fakty i wnioski, rozpatrywa� je kolejno z
w�asnego punktu widzenia i z punktu widzenia nieprzyjaciela, sk�ania� si� ku
hipotezie Knolla i odrzuci� j� znowu jako zbyt naci�gni�t�.
Nie mam prawa ryzykowaďż˝ — myďż˝laďż˝.
Ale natychmiast u�wiadamia� sobie, �e je�eli wiadomo�� o upadku Newali
zosta�a mu umy�lnie podsuni�ta i nie jest prawdziwa, to odwr�t po��czony
b�dzie z ryzykiem o wiele wi�kszym ni� l�dowanie we wschodniej Afryce, nawet z
perspektywďż˝ angielskiej lub portugalskiej niewoli.
Z drugiej strony wydanie za�ogi i sterowca z jego cennym �adunkiem wprost w r�ce
nieprzyjaciela mimo ostrze�enia o rozbiciu niemieckiego korpusu wyda�o mu si�
straszliw� lekkomy�lno�ci�.
Czy postďż˝piďż˝ tak, czy inaczej — rozumowaďż˝ — uznajďż˝ mnie winnym, jeďż˝li nie
odgad�em prawdy. Ale gdzie jest prawda? Gdzie le�y interes Niemiec?
Nie obejmowa� tego problemu, kt�ry przekracza� jego wiadomo�ci i
kompetencje. Mimo to ci��y�a na nim odpowiedzialno�� za decyzj�.
M�g� j� jeszcze zmieni�. O 90 stopni w lewo oczekiwa� go Czarny Korpus,
kt�remu �pieszy� z pomoc�, lub awantura, w kt�rej m�g� wzi�� udzia�
wed�ug fantastycznych projekt�w Knolla. M�g� zgin�� na polu walki, dosta�
si� do niewoli albo zdoby� s�aw�.
O 90 stopni w prawo, nawet gdyby taki wyb�r by� trafny, r�wnie� czai�a si�
�mier�. Je�eli omin��by j�, je�li zdo�a�by doprowadzi� sw�j balon
do Niemiec, w najlepszym razie m�g� spodziewa� si� pochwa�y w rozkazie i
nominacji na jakie� odpowiadaj�ce jego stopniowi stanowisko. Gdyby jednak ten odwr�t
okaza� si� b��dem, c� czeka�o go w�wczas?
Z irytacjďż˝ wzruszyďż˝ ramionami.
Jestem ďż˝oďż˝nierzem — pomyďż˝laďż˝. — Jestem tylko ďż˝oďż˝nierzem. Tu przecieďż˝
nie idzie o mnie.
Tak, by� tylko �o�nierzem. Regulamin zabrania� mu zajmowa� si�
polityk�. Otrzyma� rozkaz i wykonywa� go stosuj�c si� do wskaz�wek,
kt�rych mu udzielono przed odlotem. Nie umia� zdoby� si� na co�, co
wymaga�o a� tak wielkiej inicjatywy i samodzielno�ci. By� komendantem sterowca,
nie m�em stanu. Nie dor�s� do roli, kt�r� chcia� mu narzuci� Knoll, szaleniec i
marzyciel wyrzekaj�cy si� Niemiec dla wielkiej przygody, dla zaspokojenia wielkich
ambicji czy teďż˝ dla wielkiej idei.
Przed sam� p�noc� L-59 jeszcze raz wykr�ci� o 90 stopni w prawo i
po�o�y� si� na kurs powrotny.
8
Doktor Knoll zosta� aresztowany o godzinie pierwszej po p�nocy, to jest wkr�tce po
tym, jak sterowiec ostatecznie zmieni� kurs na �ci�le p�nocny.
Aresztowanie nast�pi�o z powodu �usi�owania wszcz�cia buntu w�r�d
za�ogi w obliczu nieprzyjaciela", jak to zosta�o odnotowane w dzienniku pok�adowym.
Wprawdzie nieprzyjaciela nie by�o nigdzie wida� (po pierwsze, z powodu
zupe�nych ciemno�ci, a po wt�re, poniewa� okolica by�a bezludna), ale lot
odbywa� si� nad nieprzyjacielskim terytorium, co przes�dza�o los aresztowanego.
Knoll doskonale zdawa� sobie spraw� ze swego po�o�enia i nie �udzi� si�,
�e mo�e ono ulec jakiejkolwiek zmianie. Gra by�a przegrana ostatecznie i ca�kowicie.
Do ostatniej karty, jak to sam okre�li�.
T� ostatni� kart� by�a w�a�nie rozpaczliwa pr�ba wywo�ania
w�r�d podoficer�w buntu, kt�ry mia�by na celu oddanie dow�dztwa w r�ce
doktora.
Lecz zamiast dzia�a� natychmiast, przypuszczaj�c do spisku tylko tych kilku
podoficer�w, na kt�rych liczy�, Knoll w ostatniej chwili zmieni� zamiar i ufny w moc
swojej wymowy postanowiďż˝ za jednym zamachem pozyskaďż˝ wszystkich, a potem
wci�gn�� jeszcze do sprzysi�enia pierwszego oficera. Ten plan zawi�d�.
Knoll zostaďż˝ zdradzony w chwili, kiedy sam dopuszczaďż˝ siďż˝ zdrady
wyg�aszaj�c p�omienn� przemow� w kabinie za�ogi.
Widz�c, �e na ostry, przenikliwy sygna� gwizdka wszyscy stan�li w szeregu,
zrozumia�, �e nie p�jd� za nim. Patrzy� bez gniewu na chmurne twarze tych ludzi,
kt�rzy go opu�cili, oni za� unikali teraz jego wzroku, podobnie zreszt� jak spojrzenia
Eckholta.
Je�li nawet my�leli o losie, kt�ry ich czeka w Europie, je�li widzieli
przysz�o�� swoj� i swoich rodzin tak, jak j� odmalowa� Knoll m�wi�c o
wojnie europejskiej, to czuli si� bezradni wobec pot�gi dyscypliny wpojonej od lat,
niewzruszonej jak prawa rz�dz�ce �wiatem.
Kiedy Knoll m�wi�, ufali mu. Z czasem zapewne zrozumieliby, do czego
d��y�, i byliby gotowi na wszystko, czego by za��da�. Lecz skoro tylko
spostrzegli, �e sam ulega przemocy, stracili wiar� w jego s�owa i w to, �e
m�g�by sta� si� ich przyw�dc�.
Jedno kr�tkie zdanie Eckholta otrze�wi�o ich jak wiadro zimnej wody wylane na
rozpalone g�owy: ten cz�owiek przeciwstawia� si� rozkazom, wy�amywa� si�
spod dyscypliny w imi� hase�, kt�re by�y dla nich nie do�� zrozumia�e albo
kt�re poj�li opacznie. Przerazili si�; wiedzieli, czym to grozi na wojnie. Zrozumieli,
�e jest s�aby i szuka ich pomocy. A wtedy sami poczuli si� s�abi, zdani na surowy
s�d komendanta z winy szale�ca, kt�ry chcia� ich uwie��, aby ratowa�
swojďż˝ straconďż˝ sprawďż˝.
Patrzy� na nich teraz i milcza�, oni za� czuli, �e ten spo�r�d nich, kt�ry
doni�s� komendantowi o wszystkim, ocali� ich od zguby.
Knoll wszed� do swojej kajuty ze spuszczon� g�ow�, zupe�nie z�amany. Na
��danie komendanta odda� mu bro� i pas oficerski.
— Nie wolno panu stďż˝d wychodziďż˝ — powiedziaďż˝ Eckholt i drzwi zamknďż˝y siďż˝
za nim.
Knoll rzuci� si� na ��ko i przele�a� nieruchomo do rana, utkwiwszy wzrok
w suficie. Nie my�la�. Nie rozpacza�. Nie zdawa� sobie sprawy, co si� z nim
dzieje. Po prostu — nie byďż˝.
�niadanie przyni�s� mu Grass.
— Komendant pyta, czy nie brak panu czego — powiedziaďż˝.
— Nie — odrzekďż˝ doktor. — Dziďż˝kujďż˝.
Drugi oficer rozgl�da� si� ciekawie doko�a. Dziwi� go pozorny spok�j tego
cz�owieka. Na wszelki wypadek trzyma� si� z dala od niego, w k�cie kabiny.
— Minďż˝liďż˝my dwudziesty rďż˝wnoleďż˝nik — rzekďż˝ od niechcenia.
Knoll nawet nie mrugn�� okiem.
— Wracamy trasďż˝ rďż˝wnoleg��, ale bardziej na zachďż˝d —-ciďż˝gn�� dalej
Grass tonem informacyjnym. — Nilu nie widzieliďż˝my wcale.
Umilk�. Knoll milcza� r�wnie�, jakby go to wszystko nie dotyczy�o i Grass
poczu� si� dotkni�ty.
— Widzďż˝, ďż˝e to pana nic nie obchodzi — powiedziaďż˝. Ale Knoll zdawaďż˝ siďż˝ w
og�le go nie s�ysze�. Wzruszy� wi�c ramionami i wyszed�.
W po�udnie zjawi� si� znowu i zasta� doktora w tej samej pozycji na ��ku.
�niadanie sta�o prawie nie tkni�te. Knoll wypi� tylko kaw�.
Grass zostawiďż˝ tacďż˝ z obiadem, zabraďż˝ pustďż˝ szklankďż˝ i znikďż˝ za drzwiami.
Podobna pantomima powt�rzy�a si� wieczorem.
Knoll nie rusza� si�. Nieustanna wibracja sterowca udzieli�a si� ca�emu jego
cia�u. Mia� wra�enie, �e drgaj� w nim wszystkie nerwy i �ci�gna. W uszach
czu� przenikliwy grzechot silnik�w; pod powiekami wirowa�y mu czarno-bia�e
migoty, twarz i r�ce muska�y nieustanne drobniutkie dreszczyki jak kropie suchego
d�d�u, kt�ry m�y� ze wszystkich stron jednocze�nie. �ciany kabiny, pok�ad
i sprz�ty burcza�y cicho, podzwania�a gruba szyba iluminatora, trz�s�a si�
zas�ona przy ��ku na podtrzymuj�cym j� pr�cie.
Na kr�tko przed zachodem s�o�ca do tego wibruj�cego wn�trza zajrza� snop
jaskrawych promieni. Uderzy� w lakierowane drzwi i lun�� po�yskliwym odbiciem
prosto w zm�czone oczy doktora. W�drowa� od ��ka do sto�u, przystawa� w
p� drogi, cofa� si�, zn�w przegl�da� si� w drzwiach, ze�lizgiwa� si� z
nich, jakby zmywany cieniem, stosownie do trawers�w balonu. Stawa� si� coraz
czerwie�szy, krwawi� �ciany, roz�arza� metalowe okucia i sun�� coraz
wy�ej, a� wreszcie roz�cieli� si� na bia�ym suficie. Tam gas� wolno,
ciemniaďż˝, popielďż˝! i skonaďż˝ w mroku.
Wraz z jego skonem Knoll usn��.
*
Gdy si� obudzi�, by� ju� dzie�. Orze�wiaj�cy, ch�odny powiew
wpada� do kabiny przez otwarty iluminator i szele�ci� papierami na stoliku.
Knoll wsta� i wyjrza� na zewn�trz.
Pod sterowcem le�a�a olbrzymia, stalowozielona, nieco wkl�s�a tarcza morza w
niebieskiej oprawie horyzontu. S�o�ce b�yszcza�o na drobnych karbach fal jak na
oksydowanym metalu. G�sto bieli�y si� powyginane linie piany.
Morze ďż˝rďż˝dziemne — pomyďż˝laďż˝.
Ci�ar poniesionej kl�ski zwali� si� na niego jak g�az, kt�ry zawis� u samej
kraw�dzi �wiadomo�ci, przetrwa� nieruchomo w ci�gu wielu godzin zupe�nej
apatii i teraz poruszony przypomnieniem osun�� si� nagle.
Patrzy� w d� i nie widzia� ju� morza, tylko otch�a� w�asnego upadku.
Ogarn�o go �miertelne zm�czenie; zapragn��, aby to wszystko sko�czy�o
siďż˝ wreszcie.
Ale wszystko jeszcze trwa�o: L-59 lecia� na p�noc, zmierzaj�c ku jakiemu�
brzegowi; warcza�y silniki i delikatny �lad spalin zostawa� za ruf� balonu w cichym,
spokojnym powietrzu; za cienkim przepierzeniem s�ycha� by�o kroki i g�osy
zmieniaj�cej si� wachty, mamrota�y kardany ster�w, odzywa� si� dzwon
sygna�owy, a na zewn�trz jednostajnie szumia� p�d. Sterowiec bez wstrz�s�w i
przechy��w p�yn�� z pr�dko�ci� osiemdziesi�ciu kilometr�w na
godzin�, lekko tylko poddaj�c si� w�t�ym pr�dom lub przecinaj�c ich
skr�ty. L�ni� w s�o�cu jakby pyszni�c si� doskona�o�ci� swych
kszta�t�w i g�adko�ci� lakieru na szarej pow�oce. Jego pi�� silnik�w
dostrojonych z dok�adno�ci� do dziesi�ciu obrot�w na sekund� pracowa�o jak
jeden; jakby dopiero co opu�ci�y hangar, cho� od startu z Jamboli up�yn�o
przesz�o osiemdziesi�t godzin.
Lecia� do Niemiec. Wraca�. Ale na jego drodze g�adkiej i pogodnej czeka�o i
teraz fatum, kt�re od pocz�tku zawis�o nad wypraw�.
Pierwszy sygna� tego nowego nawrotu losu, sygna� o niebezpiecze�stwie,
nadszed� z g�rnej platformy obronnej. Dy�urny strzelec zameldowa� przez
przew�d akustyczny do gondoli nawigacyjnej:
�Patrol z trzech samolot�w prosto na p�noc, na wysoko�ci dw�ch tysi�cy
metr�w".
Nie by�o w tym nic nieoczekiwanego. Im bli�ej europejskich brzeg�w, tym bardziej
nale�a�o spodziewa� si� nieprzyjaciela zar�wno w powietrzu, jak na morzu.
Rozleg�y si� gwizdki podoficer�w wachtowych i tupot n�g marynarzy
biegn�cych na stanowiska. Eckholt przeszed� spiesznie do g��wnej galerii i
wspi�� si� na g�r� po pionowej schodni.
Tymczasem samoloty znik�y. Marynarz pe�ni�cy s�u�b� m�g� tylko
wskaza� kierunek, z kt�rego si� ukaza�y i w kt�rym ci�gn�y, gdy straci� je z
oczu. Nie mo�na by�o dostrzec ich nawet przez lornet�.
— Moďż˝e siďż˝ wam przywidziaďż˝o? — zapytaďż˝ komendant. Ale strzelec stanowczo
twierdzi�, �e widzia� patrol zupe�nie wyra�nie.
— Przelecieli o sze�� albo siedem kilometrďż˝w od nas — dodaďż˝.
Nie by�o powodu, aby mu nie wierzy�. Eckholt zszed� na d� i zarz�dzi�
sta�e pogotowie bojowe.
Wydano amunicj�. Sprawdzono dzia�anie telefon�w i instalacje rur g�osowych.
Strzelcy zaj�li stanowiska, karabiny zaszczeka�y kr�tkimi seriami pr�bnymi.
*
Grzechot ognia zwr�ci� uwag� Knolla.
Poczďż˝tek koďż˝ca? — zadaďż˝ sobie w myďż˝li pytanie.
W tej chwili w drzwiach kabiny ukaza� si� Massendorf, kt�ry w�a�nie zda�
s�u�b� Grassowi. Przyni�s� �niadanie dla doktora i dla siebie.
— Zjem tu, jeďż˝eli pan pozwoli — powiedziaďż˝ nieco zmieszany i pierwszy podaďż˝
Knollowi r�k�.
Ten gest uj�� i wzruszy� doktora wi�cej, ni� pragn�� to okaza�.
— Nie uwaďż˝a mnie pan za zdrajcďż˝, Massendorf? Porucznik wzruszyďż˝ ramionami.
— Diabli wiedzďż˝, czy pan nie miaďż˝ racji — mrukn�� szorstko. — Bďż˝dzie
gor�co.
— Gorďż˝co? — powtďż˝rzyďż˝ Knoll. — Bo co?
— Czekajďż˝ na nas. Juďż˝ wiedzďż˝, ďż˝e tu jesteďż˝my. Sďż˝yszaďż˝ pan?
Pr�bowali�my karabiny.
Zacz�� je�� spogl�daj�c raz po raz na Knolla.
— Powinien pan takďż˝e coďż˝ przekďż˝siďż˝ — zauwaďż˝yďż˝. — Bďż˝dzie pan miaďż˝
zapewne robotďż˝: ranni.
— Nie bďż˝dďż˝ jadďż˝ — odrzekďż˝ Knoll opryskliwie, myďż˝lďż˝c o czym innym.
Massendorf skin�� g�ow�, cho� sam nie umia� wyobrazi� sobie takich
okoliczno�ci i takiego stanu psychicznego, kt�re przeszkodzi�yby mu w posi�ku, gdy
by�o co� do zjedzenia. Wiedzia�, co to znaczy by� g�odnym przy pracy lub w
czasie walki, i nie omija� sposobno�ci nape�nienia sobie �o��dka, ale stara�
si� by� wyrozumia�y dla tego niezwyk�ego cz�owieka.
Knoll budzi� w nim jednocze�nie podziw i wsp�czucie. Chcia� mu to okaza� i
nie wiedziaďż˝ jak. Nie chciaďż˝ go uraziďż˝.
Doktor odczu� to i zmusi� si� do prze�kni�cia paru k�s�w.
Siedzieli jaki� czas w milczeniu. Wreszcie Massendorf zacz�� zbiera� si� do
wyj�cia, od progu jednak zawr�ci�.
— Chciaďż˝em panu powiedzieďż˝ — bďż˝kn��. — Hm, no moďż˝e to dla pana nie
takie zn�w wa�ne, ale chcia�em, �eby pan wiedzia�: komendant prowadzi dziennik
pokďż˝adowy; wie pan — takie sďż˝ przepisy...
— Wiem — rzekďż˝ Knoll. — Jest tam zapewne zapis o aresztowaniu mnie?
— Byďż˝ — poprawiďż˝ pierwszy mechanik. — Widziaďż˝em, jak komendant wydarďż˝
tďż˝ kartďż˝.
Knoll zmarszczyďż˝ brwi.
— Za pďż˝no — powiedziaďż˝. — Nic siďż˝ przez to nie zmieni.
Zaraz potem L-59 wzi�� kurs wschodni, kieruj�c si� wprost ku wybrze�om
Azji Mniejszej z pr�dko�ci� przesz�o stu kilometr�w na godzin�.
Niebo by�o nadal czyste i zupe�nie puste. Ale na morzu ukaza�y si� najpierw
dwie lekkie �odzie torpedowe, a nast�pnie jaki� du�y okr�t p�yn�cy ca��
par� z p�nocy na po�udnie, aby przeci�� drog� sterowca.
Jego artyleria mog�a okaza� si� niebezpieczna, wi�c Eckholt zn�w zmieni�
kurs i manewrowa� w pierwszej �wiartce r�y wiatr�w. Nie chcia� wdawa� si�
w niepotrzebn� bitw�, kt�rej wynik by� niepewny. Mia� wprawdzie kilka bomb, ale
ani jednego celownika. Poza tym nadlatuj�c nad okr�t narazi�by powa�nie sterowiec
na pociski jego dziaďż˝. Wolaďż˝ nie ryzykowaďż˝ tym razem i zachowaďż˝ amunicjďż˝ na
wypadek, gdyby okoliczno�ci zmusi�y go do przyj�cia bitwy.
W jakiej� chwili, gdy odleg�o�� mi�dzy okr�tem a balonem by�a
najmniejsza, pancerne wie�e artyleryjskie obr�ci�y si� g�adko i sprawnie jak
precyzyjne zabawki, paszcze dzia� spojrza�y na sterowiec i plun�y dymem, po czym
st�umiony huk targn�� powietrzem.
Eckholt, kt�ry przez szk�a obserwowa� te manewry, u�miechn�� si�
ironicznie.
— Bez pojďż˝cia i talentu — mrukn�� do Grassa.
— Szkoda amunicji — zgodziďż˝ siďż˝ porucznik, gdy pociski rozprysďż˝y siďż˝ w
k�pkach dymu o par�set metr�w za ruf�.
W tej chwili wymin�li z daleka okr�t i wykr�cili na wsch�d, oddalaj�c si�
coraz bardziej.
— Teraz mogďż˝ strzelaďż˝, ile chcďż˝ — powiedziaďż˝ znďż˝w Grass.
Kr��ownik wykr�ci� za nimi, ale jego artyleria zaprzesta�a ognia. Mala� w
oddali, podczas gdy oba �cigacze torpedowe znik�y ju� zupe�nie z pola widzenia.
Nadszedďż˝ Massendorf.
— Widziaďż˝ pan? — zagadn�� go drugi oficer. - Juďż˝ po wszystkim:
wywin�li�my si�.
— Zobaczymy — mrukn�� starszy mechanik bez przekonania.
— Niech pan utrzymuje peďż˝ne obroty silnikďż˝w — powiedziaďż˝ do niego Eckholt. —
P�jdziemy wy�ej.
Grass poczu� si� mniej pewnie. Niebezpiecze�stwo widocznie jeszcze nie min�o.
Nie ba� si�, tylko zda� sobie spraw�, �e bynajmniej nie orientuje si� tak dobrze
w sytuacji, jak mu si� zdawa�o.
Dalsze wypadki nie da�y na siebie d�ugo czeka�.
Po up�ywie godziny zameldowano z platformy dwa patrole samolot�w na
wysoko�ci oko�o trzech tysi�cy metr�w w kierunku zachodnim, a w kilka minut
p�niej jeszcze trzy wodnosamoloty nadci�gaj�ce z p�nocnego wschodu, nieco
poni�ej ster owca.
Grass, kt�ry nigdy jeszcze nie bra� udzia�u w walce powietrznej, uleg� silnemu
podnieceniu. Pali�a go ciekawo��, jak si� to wszystko odb�dzie, lecz ani przez
chwil� nie w�tpi� w przewag� balonu; cztery karabiny maszynowe na g�rnych
platformach, po dwa u ka�dej burty gondoli nawigacyjnej i dwa w tylnej gondoli silnikowej,
to by�a pot�na si�a ogniowa. L-59 nie mia� prawie wcale martwych k�t�w
ostrza�u i by� niemal r�wnie gro�ny od spodu, jak od g�ry i z bok�w dla
nacieraj�cego nieprzyjaciela.
Lecz Eckholt, otrzymawszy wiadomo�� o dziewi�ciu samolotach naraz,
zaniepokoi� si� powa�nie. Dziewi�� maszyn my�liwskich to wprawdzie tylko
dziewi�ciu ludzi, ale ka�dy z nich rozporz�dza� dwoma karabinami, przy czym mieli
znaczn� przewag� pr�dko�ci. Samoloty ich by�y zwrotne, a zmiana wysoko�ci o
dwie�cie, trzysta lub nawet pi��set metr�w nie stanowi�a dla nich �adnej
trudno�ci: mog�y dokona� tego w kilka lub kilkana�cie sekund. Jedyn� ich wad�
by�a mniejsza celno�� ognia i mo�no�� strzelania tylko w prz�d; z ty�u
by�y bezbronne. Za to sterowiec przedstawia� o wiele wi�ksz� powierzchni� dla
skutecznego trafienia ni� ma�e, zwinne samoloty. W sumie warunki bitwy
przedstawia�y si� dla niego bardzo niekorzystnie.
Atak rozpocz�� bli�szy z dw�ch kluczy, nadlatuj�cy z zachodu, podczas gdy
drugi par� w g�r� i kr��y� ju� na wysoko�ci oko�o siedmiuset metr�w
powy�ej balonu jako rezerwa ochronna.
Trzy dwup�atowce o tr�jbarwnych, bia�ych, zielonych i czerwonych znakach
gna�y zwartym szykiem wprost na �eb sterowca od przodu, jakby zamiarem pilot�w
by�o zderzy� si� z nim po prostu.
Z kabiny nawigacyjnej wida� by�o l�ni�ce kr�gi �migie�, coraz bli�sze,
coraz bardziej przejrzyste.
Nagle zaterkota�y karabiny i dwa czy trzy pociski roz�upa�y politurowane drewno
tylnej �ciany w kabinie. Jednocze�nie w g�rze odezwa�y si� karabiny z platformy i
niemal w tym samym momencie samoloty prysn�y w dwie strony, przemykaj�c jak cienie
po obu bokach gondoli.
Przez ca�y ten czas Feldbach, kt�ry sta� przy sterze, nawet nie mrugn�� okiem,
cho� mog�o si� zdawa�, �e lotnicy mierz� wprost w niego.
Drugi pilot przy bocznym kole sterowym prze�egna� si� tylko, po czym
splun�� i ze wzrokiem wbitym w chy�omierz wstrzyma� oddech, p�ki w�ciekle
wyj�ce maszyny nie �mign�y mu przed sam� twarz�.
Zaraz potem ukaza�y si� wodnosamoloty, kt�re zaatakowa�y sterowiec od spodu.
Z gondoli powita� je d�ugi trel ognia maszynowego, widocznie skuteczny, bo jeden
zwichn�wszy nagle �uk wira�u przewali� si� przez skrzyd�o, b�ysn��
d�ugimi p�ywakami pod s�o�ce i run�� w d�.
Bosman Sachs prowadzi� go wi�zk� pocisk�w, p�ki sylwetka maszyny nie
zosta�a zakryta przez burt�.
— Gotďż˝w? — zapytaďż˝ Eckholt. Strzelec wyszczerzyďż˝ zďż˝by w uďż˝miechu.
— Zdaje siďż˝, panie komendancie.
Wychyli� si� i zobaczy� wielki, bia�y rozprysk na morzu.
— Gotďż˝w — powiedziaďż˝, po czym niespodziewanie osun�� siďż˝ z jďż˝kiem na
tylce swego karabinu.
Krew rzuci�a mu si� ustami. Wypr�y� si�, wierzgn�� nog� i
schwyciwszy kilkakro� d�o�mi powietrze skona� z otwartymi szeroko oczyma i
�ci�gni�tymi bole�nie brwiami.
Eckholt zakl�� g�o�no.
— Najlepszy strzelec. Juďż˝ po nim. Zastďż˝p go pan tymczasem — powiedziaďż˝ do
Grassa, ktďż˝ry nie od razu poj��, co siďż˝ staďż˝o. — Prďż˝dzej, pomogďż˝ panu.
Wzi�li cia�o Sachsa za nogi i za ramiona i usun�li na bok. Grass, poblad�y z
wra�enia, wyj�� chustk� i starannie wytar� krew z pok�adu, zanim stan��
przy karabinie. Czu�, �e za chwil� sam padnie. Ba� si� teraz. Nag�o��
�mierci i pozorna oboj�tno�� komendanta zaskoczy�y go. Nie tak to sobie
wyobra�a�.
— Kurs 20 stopni! — zawoďż˝aďż˝ za jego plecami Eckholt.
— 20 stopni — powtďż˝rzyďż˝ Feďż˝dbach przerzucajďż˝c szprychy.
Wtem pociski z trzaskiem zastuka�y po przepierzeniach kabin. Zadzwoni� metal
oku�, w pok�adzie w kilku miejscach naraz ukaza�y si� ma�e otworki, brz�k�o
szk�o, posypa�y si� jakie� strz�py i okruchy.
Grass dostrzeg� tylko sp�d i podwozie samolotu zwijaj�cego si� w
gwa�townym zakr�cie. Przerzuci� karabin w lewo, zmierzy�, nacisn�� spust.
By�o to dzie�em jednej sekundy. Ale karabin milcza�. Porucznik czu� jego
sta��, nieruchom� twardo��.
Zaciďż˝cie — pomyďż˝laďż˝.
Dobi� d�oni� r�czk� zamkow�. Opad�a �atwo, ale samolotu dawno
ju� nie by�o. Za to z lewej burty ujada�y teraz dwa karabiny maszynowe
jednocze�nie.
— 45 stopni! — krzykn�� Eckholt.
— 45 — odrzekďż˝ Feďż˝dbach i po chwili: — Nie sďż˝ucha, panie komendancie. Za
du�e obroty.
Grass czu� trawers balonu. Pok�ad lekko si� pochyli�, L-59 zadziera� �eb i
k�ad� si� na bok.
�Tysi�c czterysta obrot�w! Prawe silniki tysi�c dwie�cie obrot�w!"
wo�a� Eckholt w tub� przeka�nicz�.
Karabiny u lewej burty zamilk�y, natomiast gdzie� blisko zawy� spazmuj�cy,
wysoki falset silnika ci�gni�tego na pe�nym gazie w g�r�. Nieco na prawo spod
burty wymkn�� si� grzbiet skrzyde� malowanych w nieregularne wielok�ty.
Samolot wspina� si� do gwa�townego przerzutu jak ko� na przeszkodzie.
Teraz! — przeleciaďż˝o Grassowi przez gďż˝owďż˝.
Machinalnie wzi�� poprawk�, nacisn�� spust wielkimi palcami obu r�k.
Karabin zacz�� drga� g�stym ogniem, jakby kto ko�cem kija sun�� po
sztachetach.
Wtem z g�ry wypad�a inna maszyna i po kabinie nawigacyjnej zn�w zaterkota�y
pociski. Grass instynktownie usun�� si� w bok. Niemal w tej samej chwili, w miejscu
gdzie sta� poprzednio, burta zosta�a podziurawiona jak tarka. Metal, poodwijany doko�a
otwor�w od kul, strz�pi� si� ostro.
Jeden z barograf�w, zerwany z wieszaka nad sto�em nawigacyjnym, podskakiwa�
na pok�adzie tocz�c si� ku skrwawionej g�owie strzelca. Gdzie� w g�rze
zanosi� si� wysokim tonem samolot �ci�gni�ty do zwrotu, na prawo za�
s�siedni karabin maszynowy plu� raz po raz kr�tkimi seriami.
Na stoliku z busol� zadzwoni� telefon. Eckholt zdj�� s�uchawk� i
rozmawia� z g�rn� platform�. Tymczasem weszli dwaj marynarze z noszami i zabrali
trupa. Nadbieg� tak�e strzelec z trzeciej wachty, by zast�pi� Grassa.
Porucznik pu�ci� go na swoje miejsce, a sam podszed� do Eckholta, kt�ry
w�a�nie sko�czy� rozmow� i oddzwoni�.
— Daune jest ranny — powiedziaďż˝. — Niech pan tam pďż˝jdzie. Trzeba go znie��
na d� do kajuty doktora. Zostanie pan na platformie, dop�ki nie przy�l� panu kogo�
ze strzelc�w.
Grass skoczy� ku schodni i bieg� wzd�u� g��wnej galerii, gdy z luku
prowadz�cego do pomieszcze� za�ogi buchn�� na� k��b dymu. Wpad�
tam bez namys�u i zobaczy�, �e drewniane oszalowanie tli si� w kilku miejscach
naraz. Nie trac�c czasu porwa� ga�nic� wisz�c� u wej�cia i st�umi�
ogieďż˝.
Naleďż˝aďż˝oby wyznaczyďż˝ patrol przeciwpoďż˝arowy — pomyďż˝laďż˝ biegnďż˝c
dalej.
W drugim przedziale podoficerskim by�o czterech ludzi. Wys�a� dw�ch, aby
sprawdzili, czy w innych miejscach nie powstaj� po�ary od amunicji fosforowej
nieprzyjaciela. Pozosta�ych dw�ch zabra� z sob�.
Wchodz�c po szczeblach trapu na g�r� coraz wyra�niej s�ysza� suche,
trzeszcz�ce trele karabin�w maszynowych. Gdy wreszcie zdyszany wyjrza� na
otwart� przestrze� i poczu� p�d powietrza na twarzy, zosta� og�uszony nie
milkn�cym ani na chwil� grzechotem ognia.
Jeden z samolot�w nurkowa� gwa�townie z ty�u wprost na ruf� i pra� z obu
karabin�w po go�ej platformie. Szed� w d� sko�nie, wyj�c p�dem, jakby
mia� roztrzaska� si� mi�dzy obrotnicami mauser�w.
Grass zatrzyma� si� instynktownie. Musia� u�y� ca�ej si�y woli, aby si�
nie cofn��. Gdyby na platformie nie by�o podoficer�w, uciek�by natychmiast.
Mog�o si� wydawa�, �e �ywa noga nie wyjdzie st�d po natarciu. Pociski
b�bni�y po karbowanej blasze pok�adu jak grad.
Mimo to obaj strzelcy rufowi pozostali nietkni�ci. Na przedniej platformie strzela�
tylko Kohlenberg, zwr�cony przodem do samolotu. Zgi�ty we dwoje, przyczajony jak do
skoku, prowadzi� go w ogniu przez chwil�, ale widocznie �le obliczy� poprawk�,
bo maszyna wyr�wna�a i przesz�a tu� nad jego g�ow�.
Daune z poblad�� twarz� siedzia� przy swojej obrotnicy i obu r�kami
�ciska� tylce mausera. Doko�a niego na pok�adzie ciemnia�a ka�u�a krwi
uchodz�cej z rany w biodrze. Nie m�g� obr�ci� si� w stron� rufy i tylko
s�uchem rozr�nia� ujadanie trzech mauser�w sterowca i dw�ch karabin�w
samolotu. Ale wystarcza�o mu to w zupe�no�ci: gdy nieprzyjacielski pilot przerwa�
ogie�, Daune wiedzia�, �e w�a�nie teraz r�wna samolot, a kiedy p�d
w�ciekle wyj�cej maszyny owia� mu pochylone plecy, got�w by� do strza�u.
�mietankowe skrzyd�a samolotu z tr�jbarwnymi tarczami przesz�y nad nim i
zarysowa�y si� wyra�nie na tle nieba, dmuchn�o mu w twarz odorem spalin, a
jednocze�nie obu jego d�o�mi zaci�ni�tymi na tylcach karabinu zatarga�a
d�uga seria.
Mauser miota� si� jak z�y pies w obro�y, dop�ki Daune nie os�ab�
zupe�nie. Wtedy zamilk�, a ranny bezw�adnie pochyli� si� na bok i uderzy�
g�ow� o podstaw� karabinu.
Tymczasem samolot wyprysn�� w g�r�, straci� pr�dko��, zachwia�
si� i jak li�� wessany przez wir wodny poszed� w korkoci�g. Grass zd��y�
jeszcze dostrzec, jak pilot rozk�ada szeroko ramiona i otwiera usta do krzyku. Potem
skrzyd�a zawirowa�y w coraz ostrzejszych zwojach i d�ugo mala�y pod sterowcem,
a� spadaj�ca maszyna zapad�a w morze pozostawiwszy na jego powierzchni szybko
znikaj�cy bia�y �lad pienistego rozprysku.
Udaďż˝o mu siďż˝ — pomyďż˝laďż˝ Grass, lecz w tej samej chwili jego spojrzenie
zatrzyma�o si� na nieruchomej postaci strzelca.
— Do diabďż˝a! — zakl��.
Kaza� odnie�� Daunego na d�, a sam zaj�� jego miejsce przy karabinie.
Tym razem nie mia� czasu na usuwanie krwawej plamy z pok�adu. Nie my�la� o
tym zreszt�: cztery samoloty raz po raz gwa�townie atakowa�y sterowiec od rufy i od
�ba.
Mimo woli rzuci� okiem na strzelc�w: jak si� zachowuj�? Nie m�g� si�
pozby� uczucia, �e podoficerowie mniej my�l� o niebezpiecze�stwie ni� on. �e
nie bojďż˝ siďż˝ tak bardzo. Wstydziďż˝ siďż˝ tego i staraďż˝ siďż˝ nadaďż˝ swej twarzy wyraz
kamiennego spokoju. Ale nikt nie zwracaďż˝ na niego uwagi.
L-59 plu� ogniem na wszystkie strony, grzmia� urywanymi seriami karabin�w
maszynowych i na pe�nych obrotach silnik�w par� na p�nocny wsch�d, bior�c
wysoko��.
Eckholt, kt�ry nie opuszcza� kabiny nawigacyjnej, co chwila odbiera� meldunki i
spokojnym g�osem wydawa� rozkazy.
Mimo zestrzelenia dw�ch samolot�w sytuacja pogarsza�a si� z minuty na
minut�. Lada chwila m�g� nast�pi� po�ar, wybuch gazu.
Heine meldowa�, �e jeden z silnik�w zosta� uszkodzony: pociski przebi�y
przew�d oliwy. Podczas prowizorycznej naprawy Massendorf zosta� lekko ranny.
Pr�cz Sachsa zgin�o jeszcze dwu podoficer�w, a wraz z Daunem by�o ju�
trzech rannych.
Komendant kazaďż˝ wyrzucaďż˝ balast. Sam udaďż˝ siďż˝ do kabiny Knolla.
Doktor pracowa� w bia�ym, zakrwawionym fartuchu przy ��ku, na kt�rym
le�a� Daune.
—. Zaraz koďż˝czďż˝ — odrzekďż˝ na pytanie Eckholta.
— Massendorf ma przestrzelone ramiďż˝ — powiedziaďż˝ komendant. — Niech pan
p�jdzie do niego; jest w tylnej gondoli silnikowej.
Wyszli razem. Odchodz�c na ruf� Knoll s�ysza�, jak ten zimny, nieugi�ty
cz�owiek wo�a� przez rur� g�osow�, aby wyrzuca� wszystko, co zbytecznie
obci��a balon.
�Zabitych tak�e!" krzykn�� gniewnie w odpowiedzi na czyje� pytanie.
Wznosili si�. To jedno mog�o ocali� sterowiec. Pod kilem marynarze zdzierali
przepierzenia magazyn�w i przez otwory w pow�oce wyrzucali skrzynie z materia�ami
aptecznymi. Demontowano przedni� i tyln� bateri� zbiornik�w benzyny i oleju.
Wtem zn�w zadzwoni� telefon.
�Porucznik Grass zabity" zameldowa� z g�ry kapral Kohlenberg.
�Przy�l� wam kogo�" powiedzia� Eckholt.
Brak�o ju� strzelc�w do obs�ugi karabin�w maszynowych, ale najwa�niejsze
stanowiska na g�rnej platformie musia�y by� obsadzone. Komendant kaza� jednemu z
podoficer�w zast�pi� Grassa. Sam zosta� w gondoli nawigacyjnej wraz z dwoma
pilotami i jednym mechanikiem. Strzelali na zmian�, p�ki Heine nie przys�a� jeszcze
jednego marynarza. Wtedy Eckholt przypomniaďż˝ sobie radiotelegrafistďż˝. Ale z kabiny
radiotelegraficznej nikt nie odpowiadaďż˝ na wezwania.
— Idďż˝cie po niego, Feldbach — powiedziaďż˝ ujmujďż˝c ster.
Pilot przeszed� na drugi koniec gondoli i po chwili wr�ci� sam.
— Nie ďż˝yje, panie kapitanie.
Eckholt przygryz� wargi. Telefon dzwoni�. To by� zn�w Kohlenberg.
ďż˝Znowu? — zapytaďż˝ komendant. — Dajecie siďż˝ zabijaďż˝ jak kaczki"...
Strzelec zaprzeczy�: tym razem nikt nie zgin��.
ďż˝Pi�� samolotďż˝w od pďż˝nocy — zameldowaďż˝. — Niďż˝ej od nas. Moďż˝e to
Austriacy. Jeszcze nie widaďż˝".
W s�uchawce warcza�y kr�tkie serie karabin�w. Wtem aparat podskoczy� i
spad� ze stolika. Jednocze�nie z blatu sypn�y si� drzazgi, a na stanowisku ogniowym
u prawej burty zaszczekaďż˝ mauser w odpowiedzi na celnďż˝ seriďż˝ nieprzyjaciela.
— Trafiony! — krzykn�� Feldbach. Wodnosamolot pomalowany w brunatne,
niebieskie, czarne i bia�e wielok�ty opada� w d� ze stoj�cym �mig�em.
— Dostaďż˝ po silniku — powiedziaďż˝ drugi pilot.
— Wykoďż˝czcie go! — zawoďż˝aďż˝ Eckholt.
Ale przedni lewy karabin zaci�� si� i zanim strzelec zdo�a� przebiec do
tylnego, nieprzyjacielska maszyna znik�a z pola ostrza�u.
Tymczasem Knoll dotar� do tylnej gondoli silnikowej. By�o tu ciasno jak w
blaszanym kotle. Ryk silnika udziela� si� podziurawionej os�onie, kt�ra dr�a�a
febrycznie i dzwoni�a wszystkimi zaczepami. Massendorf siedzia� w podr�cznym
warsztacie oparty plecami o st� i co chwila spogl�da� na obrotomierz, kt�rego
strza�ka waha�a si� niepokoj�co. Czu� by�o zapach smaru i sw�d przypalonej
gumy.
Rana pierwszego mechanika okaza�a si� powierzchowna: ko�ci by�y ca�e.
M�g� porusza� ramieniem i ani my�la� st�d odej��. Knoll na�o�y�
mu opatrunek i pom�g� wsta�. Podeszli do jednego z karabin�w bez obs�ugi.
— Strzelec jest ranny — powiedziaďż˝ Massendorf. — Odnieďż˝li go do kabiny
podoficerskiej. Widziaďż˝ go pan?
— Nie — odrzekďż˝ Knoll. — Nic o tym nie wiedziaďż˝em. Zaraz tam pďż˝jdďż˝.
Massendorf skin�� g�ow�.
— Ja tu zostanďż˝. Mogďż˝ strzelaďż˝. Jeďż˝eli wytrzymamy jeszcze kwadrans, moďż˝e
uda siďż˝ ocaliďż˝ balon.
— Jakim cudem? — spytaďż˝ Knoll.
— Wyjdziemy na sze��, siedem tysiďż˝cy. Tam nas nie dopďż˝dzďż˝.
Jaki� samolot k�ad� si� w ostry zakr�t w odleg�o�ci stu
pi��dziesi�ciu metr�w. Za nim, wprost spod ulewy s�onecznych promieni,
wypad�y jeszcze dwa, unosz�c w g�r� �by okryte b�yszcz�cymi
przy�bicami masek. Sz�y trawersem, tak aby dosta� si� za ruf�, gdzie nie
dosi�g�yby ich pociski ani z g�rnej platformy, ani z gondoli.
Massendorf przerzuciďż˝ karabin w ich stronďż˝.
— Niech pan powie komendantowi! — zawoďż˝aďż˝. — Niech pan powie!
— Co takiego? — zaniepokoiďż˝ siďż˝ Knoll.
— Wchodzďż˝ za ogon. Trzeba skrďż˝ciďż˝, prďż˝dko!
Doktor skoczy� ku wylotowi rury g�osowej. Massendorf strzela�, prowadz�c
karabin doko�a obrotnicy, p�ki nie opar� si� o burt� gondoli.
ďż˝Hallo! — krzyczaďż˝ Knoll. — Hallo!"
Nikt nie odpowiadaďż˝.
— Niech pan przestawi tarczďż˝ sygnaďż˝owďż˝ na ďż˝Baczno��" — powiedziaďż˝
Massendorf. — Tam — wskazaďż˝ ku gďż˝rze.
Knoll spojrza� w g�r�. Tarcza by�a tu� nad jego g�ow�. Chwyci�
r�koje�� i szarpn�� w d�. Potem zn�w krzycza� w tub�, a� ochryp�,
ale ci�gle na pr�no.
— Niech pan tam idzie! — zawoďż˝aďż˝ Massendorf. — Coďż˝ siďż˝ staďż˝o.
W tej samej chwili poczuli wstrz�s i us�yszeli huk. Sterowiec zachwia� si� i
gwa�townie skr�ci�. Trzy samoloty nagle znalaz�y si� na linii lufy karabinu i
Massendorf nacisn�� spust. Jednocze�nie przez gondol� nad ich g�owami
przelecia� ostry syk i szum pocisk�w, kt�re podziurawi�y przeciwleg��
�cian� i wygi�ty sufit jak sito. Sypn�y si� odpryski szk�a, drewna i metalu. Kilka
zegar�w, tarcza sygna�owa i pr�dko�ciomierz zosta�y dos�ownie rozbite na
proszek.
Lecz seria Massendorfa te� zrobi�a swoje: tr�jka samolot�w rzuci�a si� w
g�r�. S�ycha� by�o gwa�towny ogie� karabin�w z platformy, gdzie strzelcy
natychmiast wyzyskali korzystny moment.
— Co to byďż˝o? — spytaďż˝ Knoll majďż˝c na myďż˝li wstrzďż˝s i nagďż˝y skrďż˝t
sterowca.
Massendorf zrozumia�, o co mu chodzi, lecz nie umia� da� �adnego
wyja�nienia.
Wtem wpadďż˝ do nich Heine.
— Prawy przedni silnik unieruchomiony! — zawoďż˝aďż˝ i pobiegďż˝ w gďż˝rďż˝ po
trapie ku g��wnej galerii.
Wtedy obaj zauwa�yli, �e z balonem dzieje si� co� dziwnego. L-59 skr�ca�
w prawo i pochyla� si� w t� sam� stron�, sun�c bokiem. Przesta� si�
wznosiďż˝, a nawet jakby opadaďż˝ nieznacznie.
Gro�na niepewno�� tego, co si� sta�o, obezw�adni�a ich na chwil�.
Czy to juďż˝ byďż˝ koniec? Czy warto jeszcze walczyďż˝? Strzelaďż˝? Kiedy spadnie na
nich �mier�? I jaka?
Chrapliwy g�os z rury przeka�nikowej wyrwa� ich z tego odr�twienia.
M�wi� Feldbach.
�Komendant wzywa doktora Knolla".
�Co si� sta�o?" zapyta� Knoll.
�Komendant jest ci�ko ranny. Niech pan kapitan zaraz przyjdzie".
Doktor spojrzaďż˝ na Massendorfa.
— Sďż˝yszaďż˝ pan?
ďż˝Halo! — zachrypiaďż˝ znďż˝w gďż˝os. — Halo, piďż˝ta gondola!"
Tym razem by� to Heine. Massendorf nie dos�ysza� ju�, o co mu sz�o, bo za
burt� warcz�c i gwi�d��c p�dem przemkn�� jaki� my�liwiec i
osmaga� bok sterowca pociskami ze swych karabin�w. Starszy mechanik wzi�� go na
cel i szy� g�stym �ciegiem pocisk�w smugowych, p�ki samolot nie min��
rufy.
— Heine mďż˝wi, ďż˝e wybuchďż˝a amunicja w prawych komorach pod kilem —
powiedziaďż˝ Knoll. — Przednia prawa gondola jest powaďż˝nie uszkodzona, a g��wna
galeria cz�ciowo zniszczona. Ale kil zosta� ca�y. Wy��czyli przedni lewy silnik,
ďż˝eby utrzymaďż˝ rďż˝wnowagďż˝. Muszďż˝ juďż˝ i�� — dodaďż˝ ciszej,
wyci�gaj�c r�k�.
Massendorf skin�� g�ow�, �e rozumie. U�cisn�li sobie d�onie tkni�ci
jedn� my�l�, �e zapewne ju� si� nie zobacz�.
Knoll wszed� po trapie do wn�trza balonu. Z g�ry dochodzi� raz po raz jazgot
mauser�w. Trzy pozosta�e silniki warcza�y g�ucho. Po galerii b��ka�y si�
s�abe podmuchy wiatru. �opota�y strz�py pow�oki i st�ka�y obluzowane
balonety. Czu� by�o gaz.
Gdy mija� czwarte prz�s�o g��wnych d�wigar�w przed lukami bocznych
gondol silnikowych, nagle us�ysza� nad g�ow� j�k podobny do odg�osu
p�kaj�cych strun fortepianu. Spojrza� w g�r� i ujrza�, jak trzy stalowe
�ci�gacze ta�mowe zwijaj� si� niby przydepni�te w�e. Gdzie�
przera�liwie zaskrzecza�a rozdzierana tkanina i buchn�� ci�ki od�r gazu.
Zaraz po tym jeden z pomocniczych pier�cieni usztywniaj�cych zacz�� wolno,
jakby z wahaniem, wygina� si� w �semk� i wreszcie z�ama� si� z piekielnym
zgrzytem. Pow�oka w tym miejscu zwiotcza�a, zaszamota�a si� gwa�townie i
g�o�no zasepleni�a w t�gim przeci�gu, kt�ry wtargn�� z zewn�trz,
p�dz�c przed sob� tuman gazu ku rufie.
Knoll szedďż˝ dalej.
U skrzy�owania bocznych korytarzy wiod�cych do luk�w tylnych gondoli
silnikowych, kt�re jeszcze pracowa�y, z�apa� go mat Winter.
— Pi�� angielskich wodnosamolotďż˝w atakuje od rufy, panie kapitanie —
zameldowaďż˝. — A tamte trzy, ktďż˝re poszďż˝y. od razu w gďż˝rďż˝, teraz wywaliďż˝y nam
dziur� w pow�oce.
— No wiďż˝c co? — spytaďż˝ doktor.
— Nic, tylko...
— Zameldujcie to dowďż˝dcy.
— Pan kapitan jest przecieďż˝ dowďż˝dcďż˝ — powiedziaďż˝ podoficer.
— Ja? — zdumiaďż˝ siďż˝ Knoll.
— Komandor Eckholt jest ciďż˝ko ranny... — zacz�� Winter.
— Wiem. Ale skďż˝d ja?
— Wďż˝aďż˝nie komandor Eckholt telefonowaďż˝, ďż˝e zdaje panu kapitanowi
komendďż˝, bo porucznik Massendorf...
— Dobrze — przerwaďż˝ Knoll. — Chodďż˝cie ze mnďż˝. Pobiegli korytarzem ku gondoli
nawigacyjnej. Lecz na wysoko�ci przednich silnik�w korytarz si� sko�czy�.
Poszarpany, skr�cony pomost zawis� nad wielk� dziur�, przez kt�r� wida�
by�o spienion� powierzchni� morza. Ca�y boczny korytarz przesta� istnie�, a u
rozwartego kad�uba chwia�a si� na dw�ch zastrza�ach i kilku lu�nych
�ci�gnach zdemolowana prawa gondola silnikowa z kikutem u�amanego �mig�a.
Czarny przepalony smar wycieka� d�ugimi soplami z rozwalonego karteru i powiewa�
na wietrze niby pasma t�ustych, pozlepianych w�os�w. ��ty gryz�cy dym
k��bi� si� w zas�oni�tych od przeci�gu miejscach.
Trzej mechanicy i Heine napr�dce �ci�gali ta�mami stalowymi rozlu�nione
prz�s�a i usztywniali pier�cienie, kt�re gi�y si� na wszystkie strony. Tylko
g��wne d�wigary kilu ocala�y i dzi�ki ich wytrzyma�o�ci L-59 nie zosta�
z�amany na p� zaraz po wybuchu.
Knoll przeszed� po jednym z tych d�wigar�w jak po w�skiej k�adce nad
przepa�ci� i dosta� si� na drug� stron� wyrwy. By�o tu spokojniej ni� na
rufie: z rzadka tylko odzywa�y si� mausery z g�rnej platformy. Raz lub dwa
zaszczekaďż˝ karabin maszynowy z gondoli nawigacyjnej i umilkďż˝.
Ten wzgl�dny spok�j nie wr�y� nic dobrego. Wbrew zamiarom Eckholta
sterowiec nie zdo�a� osi�gn�� tak wysokiego pu�apu, na kt�rym samoloty nie
mog�yby si� utrzyma� i sprosta� jego pr�dko�ci. Opada� wci�� ni�ej,
mimo �e wypatroszono go ju� prawie z trzeciej cz�ci �adunku. Po uszkodzeniu
jednego i po zatrzymaniu drugiego przedniego silnika pr�dko�� zmala�a do
siedemdziesi�ciu kilometr�w na godzin�. S�aba iskierka nadziei na pomoc pi�ciu
wodnosamolot�w okaza�a si� zawodna: to nie byli Austriacy, lecz Anglicy. Ich pierwsze
natarcie z g�ry spowodowa�o w�a�nie p�kni�cie pier�cienia, w chwili gdy
Knoll przechodzi� mi�dzy ruf� a tylnymi gondolami.
Komendant by� ci�ko ranny, pierwszy mechanik zaledwie zdolny do prowadzenia
ognia, drugi oficer zabity, a pozosta�a przy �yciu po�owa za�ogi nie mog�a
wystarczy� do obs�ugi karabin�w i manewrowania balonem.
Knoll obejmuj�c dow�dztwo zdawa� sobie spraw� z tej rozpaczliwej sytuacji.
Mimo to przewin�a mu si� przez g�ow� my�l, �e gdyby zdo�a�
doprowadzi� sterowiec cho�by do Adali i gdyby sam uszed� z �yciem, to
zorganizowanie jeszcze jednej wyprawy do wschodniej Afryki nie by�oby wykluczone.
Samoloty nieprzyjacielskie mia�y zapewne sw� baz� w pobli�u miasta Rodos, o
sto dwadzie�cia kilometr�w od miejsca, gdzie rozgrywa�a si� bitwa; do Adali na
terytorium tureckim by�o ponad dwie�cie. Nieprzyjacielowi mog�o zabrakn��
benzyny, zanim L-59 zosta�by ostatecznie zniszczony, a wtedy zapewne uda�oby si�
utrzymaďż˝ go w powietrzu jeszcze przez trzy godziny.
Nadzieja na takie zako�czenie bitwy by�a wprawdzie s�aba, lecz Knoll nie chcia�
z niej zrezygnowa�. Los m�g� si� jeszcze odwr�ci�, jak to ju� nieraz
bywa�o. Wahad�o przeznaczenia dotar�o by� mo�e do skrajnego punktu amplitudy;
powinno teraz zatoczy� �uk w przeciwn� stron�, w stron� powodzenia...
Nale�a�o dzia�a�, nie poddawa� si�, wytrwa� do ko�ca.
Luk wej�ciowy do gondoli nawigacyjnej by� otwarty. Knoll zszed� po stopniach i
rozejrza� si�. Niewielka przestrze� pomi�dzy pomieszczeniami oficerskimi a
kabin� nawigacyjn� by�a pusta. Tylko zza uchylonych drzwi przedzia�u radia
wystawa�y czyje� nogi wyci�gni�te w poprzek korytarza. By�y to nogi
radiotelegrafisty, kt�rego zw�oki przez zapomnienie jeszcze nie zosta�y wyrzucone za
burt�. Knoll przekroczy� je bez namys�u i znalaz� si� wreszcie na stanowisku
dow�dczym.
Przy sterach stali Feldbach i jaki� marynarz, kt�rego nazwiska nie pami�ta�.
Eckholta nie by�o.
— Gdzie jest komendant? — zapytaďż˝ zwracajďż˝c siďż˝ do pilotďż˝w.
— W swojej kabinie, panie kapitanie — odrzekďż˝ Feldbach.
Doktor odwr�ci� si� i zobaczy� Wintera, kt�ry sta� za nim.
— Zajmijcie siďż˝ tymi karabinami, Winter — powiedziaďż˝ wskazujďż˝c lewďż˝ burtďż˝.
Przeszedďż˝ do kabiny Eckholta i otworzyďż˝ drzwi.
Eckholt le�a� na ��ku, wypr�ony, sztywny jak k�oda. Mundur mia�
rozpi�ty, koszul� skrwawion� i poszarpan�. Krew przesi�k�a przez materac i
kapa�a na pod�og�. Nie �y� ju�.
Knoll patrzy� na jego ostry profil i lekko przymru�one, zgas�e oczy. Nie
wyra�a�y ju� nic. Wygl�da�, jakby skona� przytomnie, lecz spokojnie.
�mier� niewiele zmieni�a jego kamienne rysy.
Doktor uj�� zwisaj�c� d�o� i u�o�y� j� wzd�u� cia�a.
Wtedy spomi�dzy zaci�ni�tych palc�w trupa wysun�a si� kartka papieru.
Nie poddawaďż˝ siďż˝. Ratowaďż˝ L-59 do ostatka. Knoll obejmie... — przeczytaďż˝ z
trudem nabazgrane s�owa. Wyszed� szybko i wr�ci� do stanowisk pilot�w.
— Jak to byďż˝o? — zapytaďż˝ Feldbacha.
Grzechot ognia przeszkodzi� bosmanowi w odpowiedzi. S�ycha� by�o
zbli�aj�cy si� ryk samolotu i spieszny szept pocisk�w szyj�cych na wylot
pow�ok� nad gondol�. Feldbach przeczeka� seri�, wyr�wna� lekkie
wzniesienie �ba sterowca.
— Komendant staďż˝ tam — odrzekďż˝, gdy samolot daďż˝ nura pod spďż˝d gondoli —-
przy pierwszym mauserze. W�a�nie rozharatali nam prawy silnik. To ten na
wodnosamolocie tak nas urz�dzi�. Wszed� pod sp�d od �ba i wpakowa�
ca�� seri� prosto w komor� amunicyjn�. Kto go wie, jak to zrobi�: powinien
by� wmeldowa� si� w nas, ale jakim� cudem si� wywin�� i zaraz po wybuchu
wyrwa� w lewo. Komandor wzi�� go na cel i ostrzela�, ale bezskutecznie.
Tymczasem W�och machn�� taki przewr�t, �e tylko mign�o w powietrzu, i ju�
pra� prosto w niego. Trafi� chyba z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu metr�w i
odszed� w g�r�. Wtedy nasi z platformy dali mu rad�: zwali� si� w morze.
Nowa seria zadygota�a z lewej burty i ucich�a. Do kabiny wpad� Heine.
— Pierďż˝cienie po��czone, panie kapitanie — zameldowaďż˝. — Czy wyrzucaďż˝
�adunek dalej?
Knoll spojrza� na wysoko�ciomierz. Stracili tysi�c pi��set metr�w.
— Wyrzucaďż˝, co tylko moďż˝na — odrzekďż˝. — Spieszcie siďż˝. Wszystko od tego
zale�y.
— Wiem — mrukn�� werkmistrz i wybiegďż˝ z powrotem.
— Potem — mďż˝wiďż˝ dalej Feldbach — komendant dowlďż˝kďż˝ siďż˝ do stoďż˝u i
rozmawiaďż˝ przez tubďż˝ z Winterem i z Heinem. Pytaďż˝ o pana kapitana. Potem upadďż˝.
Zamocowali�my stery i u�o�yli�my go na koi. Kaza� wyrzuci� si� za burt�.
Ale �y� jeszcze, wi�c nie us�uchali�my. Kaza� pana kapitana wezwa� i wtedy
ja m�wi�em z panem kapitanem przez rur� g�osow�.
— Juďż˝ nie ďż˝yje — powiedziaďż˝ Knoll. — Trzymajcie ten sam kurs: ďż˝rednio 45
stopni. Ja b�d� na g�rnych platformach. Co si� sta�o z telefonem?
— Rozbity, panie kapitanie — odrzekďż˝ bosman. — Jest wprawdzie rura gďż˝osowa, ale
st�d trudno wywo�a� kogo� na g�rze. Zdaje si�, �e tarcza sygnalizacyjna jest
tam zniszczona.
— Dobrze. Gdybym koniecznie byďż˝ potrzebny tutaj, przyďż˝lijcie po mnie.
Po raz ostatni obj�� wzrokiem wn�trze gondoli i wyszed�. Trap g�rnej
platformy nie by� uszkodzony wybuchem. Szybko wydosta� si� po nim na g�r� i
stan�� oparty o barier�. Z por�czy podziurawionej w paru miejscach stercza�y
strz�py metalu. W pok�adzie czernia�y ma�e otwory, tu i �wdzie skupione g�sto
jak w przetaku. Cztery karabiny obs�ugiwali Kohlenberg i Schulman. Ten ostatni krwawi�
z zadra�ni�cia na karku.
— Gdzie inni? — zapytaďż˝ Knoll, podnoszďż˝c gďż˝os do krzyku, bo wicher hulaďż˝ po
go�ym pok�adzie.
— Tam — Kohlenberg wskazaďż˝ na morze. — Daune jest ranny — dodaďż˝.
W tej chwili zza rufy wypad�y dwa angielskie wodnosamoloty. �mign�y w
g�r� w kr�tkim przewrocie przez skrzyd�a i rzuci�y si� w d� pod kad�ub
sterowca. Jednocze�nie mausery obu strzelc�w r�bn�y kr�tkimi seriami i
umilk�y.
— Ci umiejďż˝ lataďż˝ — mrukn�� z uznaniem Kohlenberg. — Nie moďż˝na ich
z�apa�.
Istotnie Anglicy stosowali lepsz� taktyk� ni� W�osi. �aden z ich samolot�w
nie pokazywa� si� nad platform�. Podchodzili umiej�tnie pod ruf�, gdzie �aden
pocisk nie m�g� ich dosi�gn��, i stamt�d ostrzeliwali sp�d balonu albo
trzymali si� z daleka. Tylko w czasie zawrot�w przez kr�tk� chwil� mo�na
by�o wzi�� ich na cel. Sami natomiast bardzo skutecznie razili sterowiec w najczulszych
jego punktach, bij�c po komorach amunicyjnych i gondolach.
Knoll przypomniaďż˝ sobie chwilďż˝, kiedy po raz pierwszy staďż˝ obok Eckholta na
g�rnej platformie podczas pr�bnego lotu do Norymbergi. Wyda�o mu si�, �e
by�o to bardzo dawno, lecz wra�enie w�wczas doznane wr�ci�o teraz. Naga, zimna,
zmiatana wichrem p�aszczyzna niczym nie os�oni�tego pok�adu, niebo jak z emalii,
ogromny kad�ub sterowca balansuj�cy wolno pod nogami i cztery obrotnice z karabinami
po�rodku zakrwawionej platformy wywo�ywa�y uczucie straszliwego osamotnienia.
�lady pocisk�w i plamy krwi na karbowanej blasze zdawa�y si� �wiadczy�,
�e kto si� tu znalaz�, skazany jest na �mier�, a dwa opuszczone stanowiska
mauser�w potwierdza�y to jeszcze dobitniej.
Doktor zaj�� jedno z nich i usi�owa� otrz�sn�� si� z tego ponurego
nastroju.
— Panie kapitanie! — usďż˝yszaďż˝ nagle okrzyk Schulmana. Obejrzaďż˝ siďż˝. Strzelec
r�k� wskazywa� kierunek.
W oddali, za ruf� k�ad�y si� w �agodny zakr�t cztery w�oskie maszyny.
Odlatywa�y na p�noc, wycofawszy si� z walki. Lakier ich skrzyde� po�yskiwa�
w s�o�cu.
ďż˝ 220 ďż˝
— Nie majďż˝ amunicji! — ryczaďż˝ Schulman. — Anglikom teďż˝ skoďż˝czy siďż˝
pr�dko i mo�e...
Jazgot silnika na pe�nych obrotach zag�uszy� dalsze jego s�owa. Angielski
samolot wylecia� w g�r�, z prawej strony sterowca zwichn�� wira�, zawis�
przez okamgnienie na plecach i run�� w d�, mierz�c w �rodek platformy.
Lufy trzech mauser�w prawie jednocze�nie zwr�ci�y si� przeciw niemu.
Og�uszaj�cy werbel ognia rwa� i szatkowa� wszystkie inne odg�osy, a przez
pok�ad szed� dreszcz strz�pi�cych go kul, podczas gdy ciemna masa wodnosamolotu
ros�a z nies�ychan� pr�dko�ci�.
Zderzy siďż˝ z nami — pomyďż˝laďż˝ Knoll i zwolniďż˝ spust swego karabinu.
Widzia�, jak strzelcy skuleni za obrotnicami prowadz� spadaj�c� maszyn�
celnymi wi�zkami pocisk�w, stopniowo prostuj�c zgi�te kolana.
Wszystko to razem trwa�o mo�e trzy albo cztery sekundy.
Skrzyd�a Anglika by�y tu� nad platform�. Kohlenberg i Schulman pochylili
si�, aby unikn�� ich uderzenia, i w tej�e chwili p�ywaki zawadzi�y o
pow�ok�, zdar�y ogromny p�at materii i rozlecia�y si� w dwie strony, urwane z
ca�ym podwoziem. Maszyna przesz�a na plecy, uciek�a w bok, zawr�ci�a i nagle
obsun�a si� w g��b przestrzeni bezw�adna jak kamie�. Po chwili jedno jej
skrzyd�o wy�oni�o si� spod kad�uba sterowca i polatuj�c jak kartka papieru
znik�o daleko za ruf�.
Wstrz�s, kt�ry nast�pi� przy otarciu si� samolotu o balon, zwali� Knolla z
n�g i rzuci� go na podstaw� mausera.
Kapitan zerwa� si� prawie natychmiast. Pierwszym wra�eniem, jakie dotar�o do
jego �wiadomo�ci, by�o, �e pok�ad wolno wraca do r�wnowagi.
Brawo, Feldbach — pomyďż˝laďż˝.
Dopiero potem us�ysza� wzmo�ony, nerwowy gruchot karabin�w maszynowych
w dole i �wist p�du, kt�ry dar� si� na ogo�oconym z pow�oki szkielecie.
Spostrzeg�, �e obaj strzelcy gdzie� znikli i domy�li� si�, �e zmiot�o ich z
platformy.
Zostaďż˝ sam.
Nast�pn� jego my�l� by�o, �e trzeba dowiedzie� si�, jak wygl�da
uszkodzenie od wewn�trz. Obola�y po upadku powl�k� si� do rury g�osowej.
Gdy pochyli� si� nad jej wylotem, spojrzenie jego pad�o na horyzont. Z p�nocnego
wschodu ci�gn�y p�kolem trzy klucze samolot�w. By�y ju� niedaleko i na
pierwszy rzut oka wyda�o mu si�, �e poznaje w�oskie maszyny my�liwskie.
A wi�c kres nadchodzi�. L-59 musia�by teraz walczy� z trzynastoma
przeciwnikami, licz�c w tym czterech pozosta�ych Anglik�w. By� niemal
obezw�adniony: opada� w d� w�r�d pot�guj�cego si� odoru gazu, traci�
pr�dko��, a jego si�a ogniowa zmala�a do jednej trzeciej. Pow�oka
marszczy�a si� i trzepota�a na wietrze jak �achman. Szkielet, obluzowany i
nadwer�ony w kilku miejscach, skr�ca� si� i rozszczepia� w spojeniach. Na p�
urwana prawa gondola silnikowa ci��y�a jak z�amana gole�. Okaleczony,
dogorywaj�cy wl�k� si� naprz�d rozpaczliwie, nie wiadomo po co, jak zwierz,
kt�ry ma pa�� lada chwila i skona�.
Nie pozwolďż˝ mu zgin�� w odwrocie — pomyďż˝laďż˝ Knoll ze smutnym patosem.
�Halo, Feldbach!" zawo�a� w tub�.
�Jestem, panie kapitanie" zabrzmia� st�umiony g�os pilota.
�Czy mo�ecie jeszcze wykona� zakr�t o 180 stopni?"
ďż˝To bďż˝dzie ryzykowne, panie kapitanie — odrzekďż˝ bosman z wahaniem. — Mamy
d�wigary i pier�cienie uszkodzone w wielu miejscach. Balon trzyma si� tylko na kilu."
�Wi�c dobrze, ryzykujcie: kurs prosto na po�udnie!"
�Tak jest, na po�udnie, panie kapitanie".
Po chwili Knoll odczu� zakr�t. L-59 k�ad� si� na praw� burt� i
zadziera� �eb. Rufa sun�a trawersem. P�d zmieni� kierunek i d�� z boku.
Doktor sta� przy tylnym karabinie, twarz� w kierunku lotu. S�ysza� jeszcze
kr�tkie, urywane serie ognia maszynowego pod ruf�.
Massendorf — pomyďż˝laďż˝.
Ogarn�� go podziw dla tego dzielnego cz�owieka. Potem jego my�li odbieg�y
do ludzi, kt�rych pragn�� uszcz�liwi�, i do ich olbrzymiego kraju, kt�ry
wybraďż˝ sobie za nowďż˝ ojczyznďż˝.
L-59 wykr�ca� w tamt� stron�, na po�udnie, a nadci�gaj�ce klucze
samolot�w sz�y teraz trzy czwarte z lewej burty, za ruf�. Zbli�a�y si�. Knoll
spojrza� ku nim i serce skoczy�o mu do gard�a. Na skrzyd�ach wida� by�o
czarne krzy�e niemieckiego lotnictwa!
Chcia� krzykn��, chcia� podbiec do wylotu rury g�osowej, by wyda� rozkaz
zmieniaj�cy kurs. Nie zd��y�: platforma wygi�a si�, p�k�a w po�owie
d�ugo�ci i z ogromnym zgrzytem dartej blachy rozesz�a si� tu� przed jego nogami,
ukazuj�c ciemne wn�trze balonu. Czworok�tne a�urowe d�wigary wyskakiwa�y
ze spoje�, pryska�y �ci�te pot�n� si�� nity. L-59, prze�amywany w p�,
osiadaďż˝ w powietrznej toni.
Nagle pu�ci�y �ci�gna i ta�my, kil z�o�y� si� w dwoje, przez
rozdart� pow�ok� wylaz�y �ebra szkieletu, p�ka�y z hukiem balonety. Potem
w�r�d nie milkn�cego ryku trzech motor�w rufa i �eb sterowca unios�y si� ku
g�rze i najwi�kszy statek powietrzny �wiata zsun�� si� na dno przestrzeni, w
morze, kt�re rozst�pi�o si� pod nim spienionym kr�giem fal.
W g�rze niemiecka eskadra my�liwska rozpoczyna�a atak na rozproszone samoloty,
angielskie.
Koniec