Państwo nie wyżywi się emeryturami
Z Janem Filipem Staniłką, ekspertem w obszarze ekonomii politycznej
i członkiem zarządu Instytutu Sobieskiego, rozmawia Paulina Jarosińska
Jak ocenia Pan strukturę wydatków publicznych?
- Jeśli chodzi o strukturę, to jest ona jasna, bo wiemy, jakie są części budżetowe, ale nie wiemy do końca, jaka
w tych częściach jest realizacja budżetu w tym roku. Ministerstwo nie prezentuje szczegółów na ten temat.
Wiemy, jakie są dochody budżetu państwa, i tu problemem podstawowym, nad którym głowią się ekonomiści,
są niskie dochody z podatku od osób prawnych, czyli z CIT-u. Wynosi on 40 proc. planowanych dochodów,
podczas gdy reszta podatków jest realizowana na poziomie ponad 50 procent. Jest to tym bardziej dziwne, że
właściwie koniunktura jest dobra, produkcja i zamówienia w przemyśle są o 15 i 20 proc. większe niż przed
rokiem i taki wynik jest czymś niespodziewanym. Może to oznaczać, że przedsiębiorcy uciekają do szarej strefy.
Z drugiej strony są też niepokojące wysokie wydatki, zwłaszcza po stronie obsługi długu. W przypadku długu
zagranicznego jest to prawie 75 proc. planu na cały rok, a my jesteśmy dopiero w połowie. Ten budżet był
skalkulowany dosyć ostrożnie, jeśli chodzi o założenia, i jego realizacja nie jest zagrożona, natomiast na pewno
nie ma wielkiej nadziei na obniżkę deficytu. Prawdopodobnie będzie on wynosił 50 mld złotych.
Rosną szanse na to, żeby Polska miała największy deficyt finansów w ostatniej dekadzie?
- Prawdopodobnie zbliżymy się do wyników z 2002 roku - jak dotąd najgorszych w tym wieku. Tak zostało to
skalkulowane i tak zapewne będzie. W ostatnich latach udawało się osiągnąć w Polsce wyniki dużo lepsze, ale
były to lata, w których wzrost był ponadprzeciętny, zwany przez ekonomistów ponadpotencjalnym. Wynikał on
z czegoś więcej niż ze strukturalnych możliwości gospodarki. Czymś takim był np. impuls wejścia do Unii
Europejskiej, który za rządów PiS sprawiał, że budżety były dużo lepiej realizowane. W 2007 roku finanse
publiczne - czyli budżet i fundusze celowe - był na niewielkim, ale jednak plusie, co było absolutnym
ewenementem. Taka sytuacja nie ma raczej szans na powtórzenie i to nie tylko w tym roku, ale również w
kolejnych latach.
Które strefy wydatków, Pana zdaniem, są szczególnie niebezpieczne?
- Przede wszystkim budżet jest planowany jednorocznie. Przez 20 lat nie zmieniono sposobu tworzenia budżetu
odziedziczonego po PRL. Są wprowadzane bardzo powoli, wyspowo, jakieś elementy planowania wieloletniego.
Ostatni dokument rządu, czyli "Wieloletni plan finansowy państwa", pokazuje pierwszy raz efekty prac nad
budżetowaniem zadaniowym, w perspektywie trzy-, czteroletniej. Jest to logika preferowana przez konstrukcję
budżetu Unii Europejskiej, ale już i prawne reguły w tej chwili mocno forsowane przez Komisję Europejską. To
jest, według mnie, dobry trend.
Jest to też perspektywa, z której można stwierdzić, co jest nie tak z polskimi wydatkami. Problem polega na
tym, że budżet jest strasznie sztywny. W wyniku tego, iż nie było planowania wieloletniego, różne grupy
interesów walczyły o to, żeby opisać jakimś wskaznikiem wydatek, wprowadzić go do prawa i dalej ta pozycja
automatycznie rosła z roku na rok. To właśnie wydatki są dla polskiego budżetu najbardziej niebezpieczne, i
doświadczenia europejskie z lat 90. pokazują, że to ich cięciem powinien zająć się rząd. Zwłaszcza w części
transferów socjalnych, tzn. wydajemy obecnie 72 mld zł z budżetu państwa na renty i emerytury, na
ubezpieczenia medyczne dla bezrobotnych i niepracujących itp. Trzeba powiedzieć wprost, że bez wydłużenia
wieku produkcyjnego i zamrożenia świadczeń rentowych i emerytalnych, które stanowią prawie jedną trzecią
całego budżetu i są wydatkiem konsumpcyjnym, a nie inwestycyjnym, nie da się naprawić w Polsce finansów
publicznych. Wskaznik, o który waloryzuje się renty i emerytury, to suma inflacji i 20 proc. wzrostu
wynagrodzeń. Stąd gdy bezrobocie szybko zmaleje do 7 proc. w 2013 r. - jak być może zbyt optymistycznie
planuje rząd - wzrosną również płace, a w związku z tym wzrosną emerytury i deficyt - zamiast zmaleć -
pozostanie.
Jak w obecnej sytuacji makroekonomicznej powinny być konstruowane wydatki?
- Budżet musi być planowany z wyprzedzeniem i z określeniem podstawowych priorytetów. Druga część
"Wieloletniego planu finansowania państwa" jest krokiem w dobrą stronę, bo bierze za podstawę do konstrukcji
budżetu "Strategię rozwoju kraju na lata 2007-2015" i wokół dziewięciu podstawowych priorytetów tej strategii
definiuje cele i realizacje tych celów opisuje miernikami. Tutaj pojawia się jednak problem z samymi
miernikami, które zostały przyjęte do mierzenia postępu. One wydają się niekiedy po prostu absurdalne. Można
w tym miejscu przywołać cel, który nazywa się "podniesienie poziomu jakości kształcenia", a który mierzy się
liczbą aktywnych zawodowo osób z wyższym wykształceniem. To jest śmieszne, ponieważ ogólnie współczynnik
skolaryzacji wzrasta i liczba pracujących osób z wyższym wykształceniem w sposób naturalny w naszym
1
społeczeństwie rośnie. To samo dotyczy wskaznika, jakim jest liczba absolwentów szkół, którzy zdali egzamin
potwierdzający kwalifikacje albo maturę. Wystarczy obniżyć poziom egzaminu maturalnego i już sukces
murowany. Część wydatków jest opisywana miernikami, które są nietrafione. Takich przykładów jest dużo
więcej, na przykład mierzenie poziomu bezpieczeństwa zdrowotnego społeczeństwa poziomem ilości oddanej
krwi. Widać, że wskazniki są tworzone tak, by nie było zbyt trudno je zrealizować. Ministerstwa wyznaczają
sobie mierniki sukcesu i robią to tak, żeby sukces był dosyć łatwy do osiągnięcia. To prowadzi do problemu
organizacji procesu budżetowego. Poszczególne resorty artykułują swoje potrzeby, a szef resortu finansów kroi i
obdziela. Poprawiając konstrukcję budżetu, trzeba poprawić też organizację procesu powstawania budżetu i dać
ministrowi finansów większe kompetencje. Powinien być jeden ośrodek decydujący o tym, ile trzeba
przeznaczyć na jaki cel i jak mierzyć sukces. Tego się nie da zrobić bez "odsztywnienia" wydatków, bez
"wydłubania" wskazników z ustaw, które opisują, ile co roku na dany resort należy przeznaczyć. Ale i tu trzeba
umiaru. Czasami jest to bowiem dobre, jak w wypadku resortu obrony, gdzie ten wskaznik wynosi 1,95 proc.
PKB. Obecny rząd od dwóch lat odchodzi od tego, łamiąc tym samym ustawę.
Co możemy zrobić, by nie powtórzyć greckiego scenariusza?
- Technicznie sytuacja w Polsce wygląda tak, że kryzysu nie było. Należy tu podkreślić, iż w naszym kraju to nie
gospodarka ma się zle, ale właśnie finanse publiczne. To jest wynik niskiej jakości państwa. W ciągu 20 lat
transformacji przybyło 3 mln emerytów, a ludzi zarabiających na nich nie i to pomimo dużego wyżu
demograficznego. Duża jego część wyjechała za granicę. Obecnie jest mniej miejsc pracy niż w 1990 roku.
Pracuje 15 mln Polaków i za 10 lat na jednego pracującego przypadnie dwóch pracujących. Wzrost
gospodarczy, którego ewentualnie oczekuje rząd, będzie miał zbyt słabe podstawy. To, co jest najbardziej
potrzebne, to kontrakt społeczny między młodymi i starymi oraz polityczna decyzja liderów, których dziś jednak
trudno wskazać, aby inwestować w kwestię dzietności młodych ludzi. Inwestowanie w pracujących i
podnoszenie wieku emerytalnego, kosztem opieki społecznej, jest jedynym konstruktywnym rozwiązaniem, aby
uniknąć długofalowego kryzysu. Jeśli do tego nie dojdzie, będziemy mieli do czynienia z absurdalną sytuacją, w
której państwo będzie żywiło się emeryturami swoich obywateli.
Dziękuję za rozmowę.
środa, 18 sierpnia 2010
2
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Nie boją się o emeryturę bo liczą na siebieRządy państw Unii Europejskiej nie upomną się o chrześcijanPodstawa komputerowego redagowania tekstu nie bój się klawiaturyNie bój się! Mam Aspergera, nie gryzę Dziecko w interiaNie bójcie się żyć dla miłościNie?j sie zlemu szefowi i kiepskim kolegom zlyszesaab 9 3 silnik nie daje sie uruchomicSekty w internecie Jak nie dać się złapać w siecitato nie boje siewięcej podobnych podstron