Sapkowski Andrzej - Krew Elfów - Rozdział 02
Zaprawdę, nie masz nic wstrętniejszego nad monstra owe,
naturze przeciwne, wiedźminami zwane, bo są to płody plugawego czarostwa i
diabelstwa. Są to łotry bez cnoty, sumienia i skrupułu, istne stwory piekielne, do
zabrania jeno zdatne. Nie masz dla takich jak oni miedzy ludźmi poczciwymi
miejsca.
A owo Kaer Morhen, gdzie ci bezecni się gnieżdżą, gdzie
ohydnych swych praktyk dokonują, starte być musi z powierzchni ziemi, a ślad po
nim solą i saletrą posypany.
Anonim, Monstrum albo Wiedźmina opisanie
Nietolerancja i zabobon zawsze były własnością głupich między
pospólstwem i nigdy, jak mniemam, z gruntu wykorzenione nie będą, bo równie
wieczne są, jak sama głupota. Tam, gdzie dziś piętrzą się góry, będą kiedyś morza,
tam, gdzie dziś wełnią się morza, będą kiedyś pustynie. A głupota pozostanie
głupotą.
Nicodemus de Boot,
Medytacje o życiu, szczęściu i pomyślności
Rozdział drugi
Triss Merigold chuchnęła w zmarznięte ręce, poruszyła palcami i
wymruczała czarodziejską formułę. Jej koń, bułany wałach, natychmiast zareagował
na zaklęcie, parsknął, prychnął i odwrócił łeb, patrząc na czarodziejkę okiem
załzawionym od zimna i wiatru.
- Masz dwa wyjścia, stary - powiedziała Triss, naciągając
rękawice. - Albo przyzwyczaisz się do magii, albo sprzedam cię chłopom do pługa.
Wałach zastrzygł uszami, buchnął parą z nozdrzy i posłusznie
ruszył w dół po lesistym zboczu. Czarodziejka schyliła się w siodle, unikając
smagnięć pokrytych szronem gałęzi.
Zaklęcie podziałało szybko, przestała czuć ukłucia zimna w
łokciach i na karku, znikło przykre wrażenie chłodu, każące garbić się i wciągać
głowę w ramiona. Czar, rozgrzewając ją, przyćmił również głód, od kilku godzin
ssący żołądek. Triss poweselała, rozsiadła się wygodniej w kulbace i z większym
niż dotychczas skupieniem zaczęła obserwować okolicę.
Od momentu, w którym porzuciła uczęszczany szlak, kierunek
wskazywała jej szarobiaława ściana gór, ośnieżone szczyty, połyskujące złotem w
tych rzadkich chwilach, gdy słońce przebijało się przez chmury, najczęściej
rankiem i tuż przed zachodem. Teraz, gdy była już bliżej górskiego łańcucha,
musiała bardziej uważać. Tereny wokół Kaer Morhen słynęły z dzikości i
niedostępności, a szczerba w granitowej ścianie, którą należało się kierować, nie
była łatwa do odnalezienia dla niewprawnego oka. Wystarczyło skręcić w jeden z
licznych jarów lub wąwozów, by zgubić ją, stracić z oczu. Nawet ona, która znała
teren, znała drogę i wiedziała, gdzie szukać przełęczy, nie mogła pozwolić sobie
na chwilę dekoncentracji.
Las się skończył. Przed czarodziejką rozciągała się szeroka,
wysłana otoczakami dolina, sięgająca urwistych zboczy po stronie przeciwnej.
Środkiem doliny płynęła Gwenllech, Rzeka Białych Kamieni, burząc się pieniście
wśród głazów i naniesionych prądem pni. Tu, w górnym biegu, Gwenllech była już
tylko płytkim, choć szerokim strumieniem. Tu można było sforsować ją bez trudności.
Niżej, w Kaedwen, w biegu środkowym, rzeka stanowiła przeszkodę nie do pokonania -
była rwąca i łamała się dnem głębokich przepaści.
Wałach, wpędzony w wodę, przyspieszył kroku, najwyraźniej
pragnąc jak najszybciej dotrzeć do przeciwległego brzegu. Triss wstrzymała go
lekko - nurt był płytki, sięgał koniowi nieco ponad nadpęcia, ale zalegające dno
kamienie były śliskie, a prąd ostry i wartki. Woda burzyła się i pieniła wokół nóg
wierzchowca.
Czarodziejka spojrzała w niebo. Wzmagający się chłód i wiatr
mogły tu, w górach, zwiastować zamieć, a perspektywa spędzenia kolejnej nocy w
grocie lub skalnej rozpadlinie niezbyt ją pociągała. Mogła, gdyby musiała,
kontynuować podróż nawet wśród zamieci, mogła rozpoznawać drogę telepatycznie,
mogła magicznie uniewrażliwić się na zimno. Mogła, gdyby musiała. Ale wolała nie
musieć.
Szczęściem Kaer Morhen było już blisko. Triss wpędziła wałacha
na płaski piarg, na ogromną pryzmę kamieni, wymytą przez lodowce i strumyki,
wjechała w wąski przesmyk wśród skalnych bloków. Ściany wąwozu wznosiły się
pionowo, zdawały się stykać wysoko w górze, przedzielone wąską kreską nieba.
Zrobiło się cieplej, bo wiatr wyjący nad skałami nie dosięgał jej już, nie smagał
i nie kąsał.
Przesmyk rozszerzył się, wwiódł do parowu, a potem w dolinę, na
wielką, okrągłą, wypełnioną lasem nieckę, rozciągającą się wśród zębatych głazów.
Czarodziejka zlekceważyła łagodne, dostępne obrzeża, wjechała wprost w knieję, w
gęsty matecznik. Zeschłe gałęzie zatrzeszczały pod kopytami. Wałach, zmuszony do
przestępowania przez zwalone pnie, zachrapał, zatańczył, zatupał. Triss ściągnęła
wodze, szarpnęła konia za kosmate ucho i rugnęła brzydko, złośliwie nawiązując do
jego kalectwa. Rumak, w rzeczy samej sprawiając wrażenie zawstydzonego, poszedł
równiej i raźniej, sam wybierając drogę wśród gęstwiny.
Wkrótce wydostali się na czystszy teren, wjechali w koryto
strumienia, ledwie sączącego się dnem parowu. Czarodziejka rozglądała się bacznie.
Wkrótce znalazła to, czego szukała. Nad jarem, wsparty na olbrzymich głazach, leżał
poziomo potężny pień, ciemny, goły, pozieleniały od mchu. Triss podjechała bliżej,
chcąc się upewnić, że to rzeczywiście Szlak, a nie przypadkowe drzewo, obalone
przez wichurę. Dostrzegła jednak niewyraźną wąską ścieżkę, niknącą wśród lasu. Nie
mogła się mylić - to, był z pewnością Szlak, otaczająca zamczysko Kaer Morhen
najeżona przeszkodami dróżka, na której wiedźmini trenowali szybkość biegu i
kontrolę oddechu. Dróżkę nazywano Szlakiem, ale Triss wiedziała, że młodzi
wiedźmini mieli dla niej swą własną nazwę: "Mordownia".
Przylgnęła do szyi konia, wolno przejechała pod pniem. I wtedy
usłyszała chrobot kamieni. I szybkie, lekkie kroki biegnącego człowieka.
Odwróciła się na kulbace, ściągnęła wodze. Czekała, aż wiedźmin
wbiegnie na kłodę.
Wiedźmin wbiegł na kłodę, przemknął po niej jak strzała, nie
zwalniając, nawet nie balansując ramionami, leciutko, zwinnie, płynnie, z
niewiarygodną gracją. Mignął tylko, zamajaczył, zniknął wśród drzew, nie
potrąciwszy ani jednej gałązki. Triss westchnęła głośno, z niedowierzaniem kręcąc
głową.
Bo wiedźmin, sądząc z wzrostu i budowy, miał około dwunastu lat.
Czarodziejka uderzyła bułanka piętami, oddała wodze i kłusem
ruszyła w górę strumienia. Wiedziała, że Szlak przecina parów jeszcze raz, w
miejscu określanym jako "Gardziel". Chciała ponownie rzucić okiem na małego
Wiedźmina. Wiedziała bowiem, że w Kaer Morhen nie trenowano dzieciaków od blisko
ćwierć wieku.
Nie spieszyła się zbytnio. Ścieżynka Mordowni wiła się i
pętliła wśród boru, na jej pokonanie wiedźminek musiał poświęcić znacznie więcej
czasu niż ona, jadąca na skrót.
Zwlekać jednak też nie mogła. Za Gardzielą Szlak skręcał w
lasy, wiódł prosto ku warowni. Gdyby nie zdybała chłopca przy przepaści, mogła go
już w ogóle nie zobaczyć.
Bywała już w Kaer Morhen kilkakrotnie i była świadoma faktu, że
widziała tam tylko to, co wiedźmini chcieli jej pokazać. Triss nie była aż tak
naiwna, by nie wiedzieć, że chcieli jej pokazać znikomą część tego, co w Kaer
Morhen można było zobaczyć.
Po kilku minutach jazdy kamienistym korytem strumienia
spostrzegła Gardziel - uskok utworzony nad jarem przez dwie wielkie omszałe skały,
porośnięte pokracznymi, skarłowaciałymi drzewkami. Puściła wodze. Bułanek prychnął
i schylił łeb ku wodzie ciurkającej wśród otoczaków.
Nie czekała długo. Sylwetka Wiedźmina zamajaczyła na skale,
chłopiec skoczył, nie zwalniając biegu. Czarodziejka usłyszała miękkie pacnięcie
lądowania, a w chwilę później grzechot kamieni, głuchy odgłos upadku i cichy krzyk.
A raczej pisk.
Triss bez namysłu zeskoczyła z siodła, zrzuciła z ramion futro
i pomknęła po zboczu, wciągając się w górę za korzenie i gałęzie drzew. Wdarła się
na skałę z impetem, ale pośliznęła na igliwiu i padła na kolana obok skurczonej na
kamieniach postaci. Wyrostek na jej widok poderwał się jak sprężyna, cofnął
błyskawicznie i zwinnie chwycił za miecz przerzucony przez plecy, ale potknął się
i klapnął między jałowce i sosenki. Czarodziejka nie wstała z klęczek, patrzyła na
chłopca, otworzywszy usta ze zdumienia.
Bo to wcale nie był chłopiec.
Spod popielatej, nierówno i nieładnie obciętej grzywki patrzyły
ogromne szmaragdowozielone oczy, dominujący akcent w małej twarzyczce o wąskim
podbródku i lekko zadartym nosku. W oczach był przestrach.
- Nie bój się - powiedziała niepewnie Triss.
Dziewczynka otworzyła oczy jeszcze szerzej. Prawie nie dyszała
i nie wyglądała na spoconą. Jasnym było, że przebiegała już na Mordowni niejeden
dzień.
- Nic ci się nie stało?
Dziewczynka nie odpowiedziała, zamiast tego wstała sprężyście,
syknęła z bólu, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę, schyliła się, pomasowała
kolano. Ubrana była w coś w rodzaju skórzanego kostiumu, zszytego - a raczej
skleconego w sposób, na którego widok każdy szanujący swe rzemiosło krawiec
zawyłby z rozpaczy i zgrozy. Jedynym, co w jej ekwipunku wyglądało na w miarę nowe
i dopasowane, były wysokie do kolan buty, pasy i miecz. Dokładniej, mieczyk.
- Nie bój się - powtórzyła Triss, nadal nie podnosząc się z
kolan. - Usłyszałam, jak upadłaś, wystraszyłam się, dlatego tak tu gnałam...
- Pośliznęłam się - mruknęła dziewczynka.
- Niczego sobie nie uszkodziłaś?
- Nie. A ty?
Czarodziejka roześmiała się, spróbowała wstać, skrzywiła się,
zaklęła, przeszyta bólem, który odezwał się w kostce. Usiadła, ostrożnie
wyprostowała stopę, zaklęła znowu.
- Chodź no tu, mała, pomóż mi się podnieść.
- Nie jestem mała.
- Przyjmijmy. W takim razie kim ty jesteś?
- Wiedźminką!
- Ha! Zbliż się więc i pomóż mi wstać, Wiedźminko.
Dziewczynka nie ruszyła się z miejsca. Przestąpiła z nogi na
nogę, dłonią w wełnianej rękawiczce bez palców bawiła się pasem miecza,
spoglądając na Triss podejrzliwie.
- Bez obaw - uśmiechnęła się czarodziejka. - Nie jestem
rozbójniczką ani nikim obcym. Nazywam się Triss Merigold, jadę do Kaer Morhen.
Wiedźmini znają mnie. Nie wytrzeszczaj na mnie oczu. Pochwalam twoją czujność, ale
bądź rozsądna. Czy dotarłabym tu, nie znając drogi? Czy spotkałaś kiedykolwiek na
Szlaku ludzką istotę?
Dziewczynka pokonała wahanie, podeszła bliżej, wyciągnęła rękę.
Triss wstała, w niewielkim stopniu korzystając z pomocy. Bo nie o pomoc jej
chodziło. Chciała przyjrzeć się dziewczynce z bliska. I dotknąć jej.
Zieloniutkie oczy małej wiedźminki nie zdradzały żadnych
objawów mutacji, również dotyk małej rączki nie wywoływał lekkiego przyjemnego
mrowienia, tak charakterystycznego u wiedźminów. Szarowłose dziecko, choć biegało
ścieżką Mordowni z mieczem na plecach, nie było poddane Próbie Traw ani Zmianom,
tego Triss była pewna.
- Pokaż mi kolano, mała.
- Nie jestem mała.
- Przepraszam. Ale jakieś imię zapewne masz?
- Mam. Jestem... Ciri.
- Miło mi. Pozwól bliżej, Ciri.
- Nic mi nie jest.
- Chcę zobaczyć, jak wygląda "nic". Ach, tak myślałam. "Nic" do
złudzenia przypomina podarte portki i skórę zdartą do żywego mięsa. Stój spokojnie
i nie bój się.
- Nie boję się... Auuu!
Czarodziejka zachichotała, potarła o biodro dłoń swędzącą od
zaklęcia. Dziewczynka schyliła się, obejrzała kolano.
- Ooo - powiedziała. - Już nie boli! I dziury nie ma... Czy to
są czary?
- Zgadłaś.
- Ty jesteś czarownicą?
- Znowu zgadłaś. Choć przyznam, wolę, by nazywano mnie
czarodziejką. Żeby się nie mylić, możesz używać mojego imienia. Triss. Po prostu
Triss. Chodź, Ciri. Na dole czeka mój koń, pojedziemy razem do Kaer Morhen.
- Powinnam biec - Ciri pokręciła głową. - Niedobrze jest
przerwać bieg, bo wtedy w mięśniach robi się mleko. Geralt mówi...
- Geralt jest w warowni?
Ciri zasępiła się, zacisnęła usta, łypnęła na czarodziejkę spod
popielatej grzywki. Triss zachichotała znowu.
- Dobrze - powiedziała. - Nie będę pytać. Tajemnica to
tajemnica, słusznie czynisz, nie zdradzając jej osobie, której prawie nie znasz.
Chodź. Na miejscu zobaczymy, kto jest w zamku, a kogo nie ma. A mięśniami się nie
przejmuj, wiem, jak poradzić sobie z kwasem mlekowym. O, oto i mój wierzchowiec.
Pomogę ci...
Wyciągnęła rękę, ale Ciri nie potrzebowała pomocy. Wskoczyła na
siodło zwinnie, lekko, prawie bez odbicia. Wałach targnął się, zaskoczony, zatupał,
ale dziewczynka szybko chwyciła wodze, uspokoiła go.
- Z końmi sobie radzisz, jak widzę.
- Ze wszystkim sobie radzę.
- Przesuń się bliżej łęku - Triss włożyła stopę w strzemię,
uchwyciła się grzywy. - Zrób trochę miejsca dla mnie. I nie wybij mi oka tym
mieczem.
Trącony piętą wałach poszedł stępa korytem strumienia.
Przejechali kolejny jar, wdrapali się na obłe wzgórze. Stamtąd widać już było
przytuloną do kamiennych obrywów ruinę Kaer Morhen - częściowo zburzony trapez muru
obronnego, resztki barbakanu i bramy, pękaty, tępy słup donżonu.
Wałach prychnął i szarpnął łbem, przechodząc fosę po
pozostałościach mostu. Triss ściągnęła wodze. Na niej samej zalegające dno rowu
zmurszałe czaszki i kościotrupy nie robiły wrażenia. Widziała je już.
- Nie lubię tego - odezwała się nagle dziewczynka. - To nie
jest tak, jak powinno być. Umarłych powinno się zakopywać w ziemi. Pod kurhanem.
Prawda?
- Prawda - potwierdziła spokojnie czarodziejka. - Ja też tak
uważam. Ale wiedźmini traktują to cmentarzysko jako... przypomnienie.
- Przypomnienie czego?
- Kaer Morhen - Triss skierowała konia ku potrzaskanym arkadom
- zostało napadnięte. Doszło tu do krwawej bitwy, w której zginęli prawie wszyscy
wiedźmini, ocaleli tylko ci, których podówczas nie było w warowni.
- Kto ich napadł? I dlaczego?
- Nie wiem - skłamała. - To było strasznie dawno temu, Ciri.
Zapytaj o to wiedźminów.
- Pytałam - burknęła dziewczynka. - Ale nie chcieli mi
powiedzieć.
Rozumiem ich, pomyślała czarodziejka. Dziecku szkolonemu na
Wiedźmina, do tego dziewczynce nie poddanej mutacyjnym zmianom nie mówi się o
takich sprawach. Nie opowiada się takiemu dziecku o masakrze. Nie przeraża się
takiego dziecka perspektywą tego, że i ono może kiedyś usłyszeć o sobie słowa,
które wywrzaskiwali wówczas maszerujący na Kaer Morhen fanatycy. Mutant. Potwór.
Dziwoląg. Przeklęty przez bogów, przeciwny naturze twór. Nie, pomyślała, nie
dziwię się wiedźminom, że nie opowiedzieli ci o tym, mała Ciri. I ja również ci
o tym nie opowiem. Ja, mała Ciri, mam jeszcze więcej powodów, by milczeć. Bo
jestem czarodziejką, a bez pomocy czarodziejów fanatycy nie zdobyliby wtedy zamku.
A i ów "wstrętny paszkwil" owo szeroko kolportowane "Monstrum", które wzburzyło
fanatyków i popchnęło ich do zbrodni, też podobno było anonimowym dziełem
jakiegoś czarodzieja. Ale ja, mała Ciri, nie uznaję zbiorowej odpowiedzialności,
nie czuję potrzeby ekspiacji z tytułu wydarzenia, które miało miejsce pół wieku
przed moim urodzeniem. A szkielety, które mają być wiecznym przypomnieniem,
wreszcie zmurszeją do cna, rozpadną się w pył i pójdą w niepamięć, ulecą z
wiatrem, który nieustannie smaga zbocze...
- Oni nie chcą tak leżeć - powiedziała nagle Ciri. - Nie chcą
być symbolem, wyrzutem sumienia ani ostrzeżeniem. Ale nie chcą też, by ich prochy
rozwiewał wiatr.
Triss poderwała głowę, słysząc zmianę w głosie dziewczynki.
Momentalnie wyczuła magiczną aurę, pulsowanie i szum krwi w skroniach. Wyprężyła
się, ale nie odezwała ani słowem, bojąc się przerwać i zakłócić to, co się działo.
- Zwykły kurhan - głos Ciri stawał się coraz bardziej
nienaturalny, metaliczny, zimny i zły. - Kupka ziemi, którą porośnie pokrzywa.
Śmierć ma oczy błękitne i zimne, a wysokość obelisku nie ma znaczenia, nie mają
też znaczenia napisy, jakie się na nim wykuje. Któż może wiedzieć o tym lepiej od
ciebie, Triss Merigold, czternastej ze Wzgórza?
Czarodziejka zmartwiała. Widziała, jak dłonie dziewczynki
zaciskają się na grzywie konia.
- Ty umarłaś na Wzgórzu, Triss Merigold - przemówił znowu zły,
obcy głos. - Po co tu przyjechałaś? Zawróć, zawróć natychmiast, a to dziecko,
Dziecko Starszej Krwi, zabierz ze sobą, by oddać je tym, do których należy. Zrób
to, Czternasta. Bo jeśli tego nie zrobisz, umrzesz jeszcze raz. Przyjdzie dzień, w
którym Wzgórze upomni się o ciebie. Upomni się o ciebie zbiorowa mogiła i obelisk,
na którym wykuto twoje imię.
Wałach zarżał głośno, potrząsając łbem. Ciri szarpnęła się
nagle, wzdrygnęła.
- Co się stało? - spytała Triss, starając się panować nad
głosem.
Ciri odkaszlnęła, oburącz przeczesała włosy, potarła twarz.
- Nn... nic... - mruknęła niepewnie. - Zmęczona jestem, to
dlatego... Dlatego usnęłam. Powinnam biec...
Magiczna aura znikła. Triss poczuła raptowną falę zimna
ogarniającą całe ciało. Próbowała wmówić sobie, że to efekt gasnącego właśnie
czaru ochronnego, ale wiedziała, że to nieprawda. Spojrzała w górę, na kamienny
blok zamczyska, wytrzeszczający na nią czarne puste oczodoły zrujnowanych
strzelnic. Przeszył ją dreszcz.
Koń zadzwonił podkowami po płytach podwórca. Czarodziejka
szybko zeskoczyła z siodła, podała Ciri rękę. Korzystając z kontaktu dłoni,
ostrożnie wysłała impuls magiczny. I zdumiała się. Bo nie poczuła nic. Żadnej
reakcji, żadnej odpowiedzi. I żadnego oporu. W dziewczynce, która przed chwilą
zmobilizowała niebywale silną aurę, nie było nawet śladu magii. Było to teraz
zwykłe, nieudolnie ostrzyżone i źle ubrane dziecko.
Ale dziecko to przed chwilą nie było zwykłym dzieckiem.
Nie miała czasu zastanawiać się nad dziwnym zdarzeniem.
Usłyszała zgrzyt okutych żelazem drzwi dobiegający z ciemnej czeluści korytarza,
ziejącej za poobijanym portalem. Zsunęła z ramion futrzaną pelerynę, zdjęła lisią
czapkę, szybkim ruchem głowy rozrzuciła włosy - swoją dumę i swój znak
rozpoznawczy - długie, połyskujące złotem, puszyste pukle o kolorze świeżego
kasztana.
Ciri westchnęła z podziwu. Triss uśmiechnęła się, rada z efektu.
Piękne, długie i rozpuszczone włosy były rzadkością, wyznacznikiem pozycji,
statusu, znakiem kobiety wolnej, pani samej siebie. Znakiem kobiety niezwykłej - bo
"zwykłe" panny nosiły warkocze, "zwykłe" mężatki ukrywały włosy pod czepcami lub
zawiciami. Panie wysokiego rodu, wliczając królowe, trefiły włosy i układały je.
Wojowniczki strzygły się krótko. Tylko druidki i czarodziejki - i nierządnice -
obnosiły się z naturalnymi grzywami, by podkreślić niezależność i swobodę.
Wiedźmini zjawili się jak zwykle niespodziewanie, jak zwykle
bezszelestnie, jak zwykle nie wiadomo skąd. Stanęli przed nią, wysocy, smukli, z
rękami skrzyżowanymi na piersiach, z ciężarem ciała przełożonym na lewą nogę,
w pozycji, z której, jak wiedziała, mogli zaatakować w ułamku sekundy. Ciri
stanęła obok nich, w identycznej pozycji. W swym karykaturalnym ubranku wyglądała
przezabawnie.
- Witamy w Kaer Morhen, Triss.
- Witaj, Geralt.
Zmienił się. Sprawiał wrażenie, jakby się postarzał. Triss
wiedziała, że to biologicznie niemożliwe - wiedźmini starzeli się, owszem, ale w
tempie zbyt wolnym, by zwykły śmiertelnik lub czarodziejka tak młoda jak ona mogli
zauważyć zmiany. Ale wystarczyło jednego spojrzenia, by pojąć, że mutacja mogła
powstrzymywać fizyczny proces starzenia. Psychicznego nie mogła. Posieczona
zmarszczkami twarz Geralta była tego najlepszym dowodem. Triss z uczuciem
głębokiej przykrości oderwała wzrok od oczu białowłosego Wiedźmina. Oczu, które
ewidentnie widziały zbyt wiele. Poza tym nie dostrzegła w tych oczach nic z tego,
na co liczyła.
- Witaj - powtórzył. - Cieszymy się, że zechciałaś przyjechać.
Obok Geralta stał Eskel, podobny do Wilka jak brat, jeśli nie
liczyć koloru włosów i długiej blizny zniekształcającej policzek. I najmłodszy z
wiedźminów z Kaer Morhen, Lambert, jak zwykle z nieładnym, kpiącym grymasem na
twarzy. Vesemira nie było.
- Witamy i prosimy do środka - powiedział Eskel. - Zimno, a
duje, jakby się ktoś powiesił. Ciri, a ty dokąd? Ciebie nie dotyczy to zaproszenie.
Słońce jeszcze wysoko, chociaż go nie widać. Można jeszcze trenować.
- Ejże - potrząsnęła włosami czarodziejka. - Staniała, widzę,
grzeczność w Wiedźmińskim Siedliszczu. Ciri powitała mnie tu jako pierwsza,
przyprowadziła do warowni. Powinna mi towarzyszyć...
- Ona się tu szkoli, Merigold - skrzywił się Lambert w parodii
uśmiechu. Zawsze ją tak nazywał: "Merigold", bez tytułu, bez imienia. Triss
nienawidziła tego. - Jest uczniem, nie majordomusem. Witanie gości, nawet tak
miłych jak ty, nie należy do jej obowiązków. Idziemy, Ciri.
Triss wzruszyła lekko ramionami, udając, że nie widzi
zakłopotanych spojrzeń Geralta i Eskela. Zmilczała. Nie chciała wprowadzać ich w
jeszcze większe zakłopotanie. A nade wszystko nie chciała, by zorientowali się,
jak bardzo interesuje i fascynuje ją dziewczynka.
- Odprowadzę twojego konia - zaofiarował się Geralt, sięgając
po wodze. Triss ukradkiem przesunęła rękę i dłonie ich złączyły się. Oczy też.
- Pójdę z tobą - powiedziała swobodnie. - Mam w jukach kilka
drobiazgów, które będą mi potrzebne.
- Dostarczyłaś mi nie tak dawno trochę przykrych wrażeń -
mruknął zaraz po tym, jak weszli do stajni. - Na własne oczy oglądałem twój
imponujący nagrobek. Obelisk upamiętniający twą bohaterską śmierć w bitwie o
Sodden. Dopiero niedawno doszły mnie wieści, że to była pomyłka. Nie mogę pojąć,
jak można było cię z kimś pomylić, Triss.
- To długa historia - odpowiedziała. - Opowiem ci przy
sposobności. A przykre wrażenia zechciej mi wybaczyć.
- Nie ma nic do wybaczania. Ostatnimi czasy mało miałem powodów
do radości, a tą, której doznałem na wieść, że żyjesz, trudno porównać z
jakąkolwiek inną. Chyba tylko z tą, jaką czuję w tej chwili, gdy patrzę na ciebie.
Triss poczuła, jak coś w niej pęka. Strach przed spotkaniem z
białowłosym wiedźminem przez całą drogę walczył w niej z nadzieją na to spotkanie.
A potem widok tej zmęczonej, steranej twarzy, te wszystkowidzące, chore oczy,
słowa, zimne i wyważone, nienaturalnie spokojne, ale przecież tak tchnące
emocją...
Rzuciła mu się na szyję, od razu, bez zastanowienia. Chwyciła
jego dłoń, gwałtownie wpakowała ją sobie na kark, pod włosy. Mrowienie spłynęło
jej po plecach, przeszyło taką rozkoszą, że o mało nie krzyknęła. By powstrzymać i
stłumić krzyk, znalazła ustami jego usta, przywarła do nich. Drżała, przyciskając
się do niego silnie, budowała i potęgowała w sobie podniecenie, zapominając się
coraz bardziej.
Geralt się nie zapomniał.
- Triss... Proszę cię.
- Och, Geralt... Tak bardzo...
- Triss - odsunął ją delikatnie. - Nie jesteśmy sami... Idą tu.
Spojrzała na wejście. Cienie nadchodzących wiedźminów
dostrzegła dopiero po chwili, ich kroki usłyszała jeszcze później. Cóż, jej słuch,
który nawiasem mówiąc uważała za wyczulony, z Wiedźmińskim konkurować nie mógł.
- Triss, dziecinko!
- Vesemir!
Tak, Vesemir był naprawdę stary. Kto wie, czy nie starszy niż
Kaer Morhen. Ale szedł ku niej szybkim, energicznym i sprężystym krokiem, jego
uścisk był krzepki, a dłonie mocne.
- Cieszę się, że cię znów widzę, dziadku.
- Pocałuj mnie. Nie, nie w rękę, mała czarownico. W rękę
będziesz mnie całować, gdy spocznę na marach. Co pewnie nastąpi niebawem. Och,
Triss, dobrze, że przyjechałaś... Kto mnie wyleczy, jeśli nie ty?
- Wyleczyć, ciebie? Z czego? Chyba ze szczeniackich gestów!
Zabierz rękę z mego tyłka, staruchu, bo ci podpalę to siwe brodzisko!
- Wybacz. Ciągle zapominam, że wyrosłaś, że już nie mogę cię
brać na kolana i poklepywać. Co do mego zdrowia... Och, Triss, starość nie radość. W
kościach łamie mnie tak, że wyć się chce. Pomożesz staremu, dziecinko?
- Pomogę - czarodziejka wyswobodziła się z niedźwiedzich objęć,
spojrzała na towarzyszącego Vesemirowi Wiedźmina. Ten był młody, wydawał się
rówieśnikiem Lamberta. Nosił krótką czarną brodę, która nie kryła jednak silnych
zeszpeceń po ospie. Było to dość niecodzienne, bo wiedźmini byli zwykle wysoce
uodpornieni na choroby zakaźne.
- Triss Merigold, Coen - przedstawił ich Geralt. - Coen spędza
z nami pierwszą zimę. Pochodzi z północy, z Poviss.
Młody wiedźmin ukłonił się. Miał niezwykle jasne, żółtozielone
tęczówki, a pocięte czerwonymi niteczkami soczewki wskazywały na ciężki,
kłopotliwy przebieg mutacji oczu.
- Chodźmy, dziecinko - rzekł Vesemir, biorąc ją pod ramię. -
Stajnia to nie miejsce do witania gości. Ale nie mogłem się doczekać.
Na podwórcu, w osłoniętym od wiatru załomie murów, Ciri
ćwiczyła pod kierunkiem Lamberta. Zręcznie balansując na zawieszonej na łańcuchach
belce, atakowała mieczem skórzany worek, opleciony rzemieniami tak, by imitował
korpus człowieka. Triss zatrzymała się.
- Źle! - wrzeszczał Lambert. - Zbyt blisko podchodzisz! I nie
rąb na oślep! Mówiłem, samym końcem miecza, na tętnicę szyjną! Gdzie humanoid ma
tętnicę szyjną? Na czubku głowy? Co się z tobą dzieje? Skup się, księżniczko!
Ha, pomyślała Triss. A więc to jednak prawda, nie legenda. To
ona. Dobrze się domyślałam. Postanowiła zaatakować nie zwlekając, nie pozwolić
wiedźminom na żadne wybiegi.
- Słynne Dziecko Niespodzianka? - powiedziała, wskazując Ciri.
- Jak widzę, wzięliście się ostro za spełnianie żądań losu i przeznaczenia? Chyba się
wam jednak bajki poplątały, chłopcy. W bajkach, które mnie opowiadano, pastereczki
i sierotki zostawały księżniczkami. A tu, jak widzę, z księżniczki robi się
wiedźminkę. Nie wydaje się wam, że to nieco śmiały plan?
Vesemir spojrzał na Geralta. Białowłosy wiedźmin milczał, twarz
miał nieruchomą, nawet drgnięciem powieki nie zareagował na niemą prośbę o
wsparcie.
- To nie tak, jak myślisz - odchrząknął starzec. - Geralt
przywiózł ją tu zeszłej jesieni. Ona nie ma nikogo, oprócz... Triss, jak tu nie
wierzyć w przeznaczenie, gdy...
- Co ma przeznaczenie do wymachiwania mieczem?
- Uczymy ją miecza - odezwał się cicho Geralt, odwracając się
ku niej, patrząc prosto w oczy. - Bo czego mamy ją uczyć? Nie umiemy niczego
więcej. Przeznaczenie czy nie, Kaer Morhen to teraz jej dom. Przynajmniej na jakiś
czas. Trening i fechtunek bawią ją, utrzymują w zdrowiu i kondycji. Pozwalają
zapomnieć o tragedii, którą przeżyła. To jest teraz jej dom, Triss. Ona nie ma
innego.
- Mnóstwo Cintryjczyków - czarodziejka wytrzymała spojrzenie -
zbiegło po klęsce do Verden, do Brugge, do Temerii, na Wyspy Skellige. Wśród nich
są wielmoże, baronowie, rycerze. Przyjaciele, krewni... jak również formalni...
poddani tej dziewczynki.
- Przyjaciele i krewni nie szukali jej po wojnie. Nie odnaleźli
jej.
- Bo nie im była przeznaczona? - uśmiechnęła się do niego,
niezbyt szczerze, ale bardzo ładnie. Najładniej, jak umiała. Nie chciała, by mówił
takim tonem.
Wiedźmin wzruszył ramionami. Triss, która trochę go znała,
natychmiast zmieniła taktykę, zrezygnowała z argumentów.
Spojrzała znowu na Ciri. Dziewczynka, zwinnie stąpając po
równoważni, wykonała szybki półobrót, cięła lekko, odskakując natychmiast.
Uderzony manekin zakołysał się na linie.
- No, nareszcie! - krzyknął Lambert. - Wreszcie pojęłaś! Cofnij
się i jeszcze raz. Chcę się upewnić, że to nie był przypadek!
- Ten miecz - Triss odwróciła się do wiedźminów - wygląda na
ostry. Belka wygląda na śliską i niestabilną. A nauczyciel wygląda na idiotę
deprymującego dziewczynę wrzaskiem. Nie obawiacie się nieszczęśliwego wypadku? A
może liczycie, że to przeznaczenie uchroni przed nim dziecko?
- Ciri blisko pół roku ćwiczyła bez miecza - rzekł Coen. - Umie
się poruszać. A my uważamy, bo...
- Bo to jest jej dom - dokończył Geralt cicho, ale stanowczo.
Bardzo stanowczo. Tonem kończącym dyskusję.
- No właśnie, w tym rzecz - odetchnął głęboko Vesemir. - Triss,
musisz być zmęczona. Głodna?
- Nie zaprzeczę - westchnęła, rezygnując z łowienia wzrokiem
oczu Geralta. - Szczerze mówiąc, lecę z nóg. Ostatnią noc na szlaku spędziłam w na
wpół rozwalonym pasterskim szałasie, zagrzebana w słomie i wiórach. Uszczelniłam
ruderę czarami, gdyby nie to, uświerkłabym chyba. Marzę o czystej pościeli.
- Zjesz z nami wieczerzę. Zaraz. A potem wyśpisz się porządnie
i wypoczniesz. Przygotowaliśmy dla ciebie najlepszą komnatę, tę w wieży. I
wstawiliśmy tam najlepsze łoże, jakie było w Kaer Morhen.
- Dziękuję - Triss uśmiechnęła się lekko. W wieży, pomyślała.
Dobrze, Vesemir. Dziś może być w wieży, jeśli aż tak zależy ci na pozorach. Mogę
spać w wieży, w najlepszym łóżku ze wszystkich łóżek w Kaer Morhen. Choć wolałabym
z Geraltem w najgorszym.
- Chodźmy, Triss.
- Chodźmy.
*****
Wiatr postukiwał okiennicą, poruszał uszczelniającymi okno
resztkami zjedzonego przez mole arrasu. Triss leżała w najlepszym łóżku w całym
Kaer Morhen, wśród zupełnych ciemności. Nie mogła zasnąć. I nie chodziło o to,
że najlepsze łóżko z Kaer Morhen było rozlatującym się zabytkiem. Triss myślała
intensywnie. A wszystkie płoszące sen myśli obracały się wokal jednego
podstawowego pytania.
Po co wezwano ją do warowni? Kto to zrobił? Dlaczego? W jakim
celu? Choroba Vesemira nie mogła być niczym innym, jak pretekstem. Vesemir był
wiedźminem. To, że był zarazem wiekowym dziadem, nie zmieniało faktu, że zdrowia
mogło mu pozazdrościć wielu młodych. Gdyby jeszcze okazało się, że starca
dziabnęła żądłem mantikora lub pokąsał wilkołak, Triss uwierzyłaby, że wezwano ją
do niego. Ale "łamanie w kościach"? Śmiechu warte. Łamanie w kościach, niezbyt
oryginalną dolegliwość w przerażająco zimnych murach Kaer Morhen, Vesemir
wykurowałby Wiedźmińskim eliksirem albo jeszcze prościej: mocną żytnią gorzałką,
stosowaną w równych proporcjach zewnętrznie i wewnętrznie. Nie potrzebowałby
czarodziejki, jej zaklęć, filtrów i amuletów.
Więc kto ją wezwał? Geralt?
Triss rzuciła się w pościeli, czując falę ogarniającego ją
ciepła. I podniecenia, potęgowanego złością. Zaklęła cicho, kopnęła pierzynę,
przewróciła się na bok. Starożytne łoże zaskrzypiało, zatrzeszczało w spojeniach.
Nie panuję nad sobą, pomyślała. Zachowuję się jak głupia podfruwajka. Albo jeszcze
gorzej - jak niedopieszczona stara panna. Nie potrafię nawet logicznie myśleć.
Zaklęła znowu.
Oczywiście, że to nie Geralt. Bez emocji, mała, bez emocji,
przypomnij sobie jego minę, tam w stajni. Widziałaś już takie miny, mała,
widziałaś, nie oszukuj się. Głupie, skruszone, zakłopotane miny mężczyzn, którzy
chcą zapomnieć, którzy żałują, którzy nie chcą pamiętać tego, co się stało, nie
chcą wracać do tego, co było. Na bogów, mała, nie oszukuj się, że tym razem jest
inaczej. Nigdy nie bywa inaczej. I ty o tym wiesz. Bo masz przecież nielichą
wprawę, mała.
Jeżeli chodziło o życie erotyczne, Triss Merigold miała prawo
uważać się za typową czarodziejkę. Zaczęło się od kwaśnego smaku zakazanego owocu,
podniecającego wobec surowych reguł akademii i zakazów mistrzyni, u której
praktykowała. Potem przyszła samodzielność, swoboda i szalony promiskuityzm,
zakończony, jak to zwykle bywa, goryczą, rozczarowaniem i rezygnacją. Nastąpił
długi okres samotności i odkrycie, że do rozładowania stresów i napięć
najzupełniej zbędny jest ktoś, kto chciałby uważać się za jej pana i władcę zaraz
po tym, jak przewróci się na plecy i obetrze pot z czoła. Że na uspokojenie nerwów
istnieją sposoby mniej kłopotliwe, które ponadto nie brudzą ręczników krwią, nie
puszczają pod kołdrą wiatrów i nie domagają się śniadania. Potem przyszedł krótki
i zabawny okres fascynacji własną płcią, zakończony wnioskiem, że brudzenie,
wiatry i żarłoczność nie są bynajmniej wyłączną domeną mężczyzn. Wreszcie, jak
wszystkie bez mała magiczki, Triss przestawiła się na przygody z innymi
czarodziejami, sporadyczne i denerwujące swym zimnym, technicznym i nieledwie
rytualnym przebiegiem.
I wtedy pojawił się Geralt z Rivii. Wiodący niespokojne życie
wiedźmin, połączony dziwnym, niespokojnym i burzliwym związkiem z Yennefer, jej
serdeczną przyjaciółką.
Triss obserwowała oboje i była zazdrosna, choć wydawało się, że
nie ma czego zazdrościć. Związek w oczywisty sposób unieszczęśliwiał obydwoje,
wiódł prosto ku wyniszczeniu, bolał i wbrew wszelkiej logice... trwał. Triss nie
rozumiała tego. I fascynowało ją to. Fascynowało do tego stopnia, że...
Uwiodła Wiedźmina, w niewielkim stopniu pomagając sobie magią.
Trafiła na sprzyjający czas. Na moment, gdy on i Yennefer po raz kolejny skoczyli
sobie do oczu i rozstali się gwałtownie. Geralt potrzebował ciepła i chciał
zapomnieć.
Nie, Triss nie pragnęła odebrać go Yennefer. W gruncie rzeczy
bardziej zależało jej na przyjaciółce niż na nim. Ale krótki związek z wiedźminem
nie rozczarował jej. Znalazła to, czego szukała - emocję w postaci poczucia winy,
lęku i bólu. Jego bólu. Przeżyła tę emocję, podnieciła się nią i nie mogła o niej
zapomnieć, gdy się rozstali. A czym jest ból, zrozumiała niedawno. W momencie, gdy
przemożnie zapragnęła być z nim znowu. Na krótko, na chwilę - ale być.
A teraz była tak blisko...
Triss zwinęła dłoń w kułak i walnęła nim w poduszkę. Nie,
pomyślała, nie. Nie bądź głupia, mała. Nie myśl o tym. Myśl o...
O Ciri? Czy to jest... Tak. To jest prawdziwy powód jej wizyty w
Kaer Morhen. Popielatowłosa dziewczynka, z której w Kaer Morhen chcą zrobić
Wiedźmina. Prawdziwą wiedźminkę. Mutantkę. Maszynę do zabrania, taką, jakimi są
oni sami.
To jasne, pomyślała nagle, czując znowu gwałtowne podniecenie,
tym razem jednak zupełnie innego rodzaju. To oczywiste. Chcą zmutować dzieciaka,
poddać go Próbie Traw i Zmianom, ale nie wiedzą, jak to zrobić. Ze starych żyje
wyłącznie Vesemir, a Vesemir był tylko nauczycielem szermierki. Ukryte w
podziemiach Kaer Morhen Laboratorium, zakurzone butle legendarnych eliksirów,
alembiki, piece i retorty... Żaden z nich nie wie, jak się tym posłużyć. Bo
niewątpliwym faktem jest, że mutagenne eliksiry opracował w zamierzchłych czasach
jakiś renegat czarodziej, a następcy czarodzieja przez lata doskonalili je, przez
lata magicznie kontrolowali proces Zmian, którym poddawano dzieci. I w którymś
momencie łańcuch pękł. Zabrakło magicznej wiedzy i zdolności. Wiedźmini mają zioła
i Trawy, mają Laboratorium. Znają recepturę. Ale nie mają czarodzieja.
Kto wie, pomyślała, może próbowali? Podawali dzieciom dekokty
sporządzone bez udziału magii?
Wzdrygnęła się na myśl o tym, co mogło się wówczas dziać z tymi
dziećmi.
A teraz, pomyślała, chcą zmutować dziewczynę, ale nie umieją. A
to może oznaczać... To może oznaczać, że ja mogę zostać poproszona o pomoc. A
wówczas zobaczę to, czego żaden żyjący czarodziej nie oglądał, poznam to, czego
żaden z żyjących czarodziejów nie poznał. Słynne Trawy i zioła, utrzymywane w
najgłębszym sekrecie tajemnice wirusowych kultur, osławione zagadkowe receptury...
I to ja zaaplikuję szarowłosemu dziecku serię eliksirów, będę
obserwować mutacyjne Zmiany, będę na własne oczy widziała, jak... Jak Szarowłose
dziecko umiera.
O, nie, Triss wzdrygnęła się ponownie. Nigdy. Nie za taką cenę.
Zresztą, pomyślała, chyba znowu podniecam się za wcześnie.
Chyba jednak nie o to chodzi. Przy wieczerzy rozmawialiśmy, plotkowaliśmy o tym i
o owym. Kilka razy próbowałam naprowadzić dyskurs na Dziecko Niespodziankę, bez
skutku. Zaraz zmieniali temat.
Obserwowała ich. Vesemir był spięty i zakłopotany, Geralt
niespokojny, Lambert i Eskel sztucznie weseli i gadatliwi, Coen tak naturalny, że
aż nienaturalny. Szczera i otwarta była wyłącznie Ciri, rumiana od chłodu,
rozczochrana, szczęśliwa i diabelnie żarłoczna. Jedli piwną polewkę, gęstą od
grzanek i sera, a Ciri zdziwiła się, że nie podano grzybków. Pili jabłecznik, ale
dziewczynka dostała wodę, była tym wyraźnie zaskoczona i zdegustowana.
Gdzie sałata, wrzasnęła nagle, a Lambert skarcił ją ostro i
nakazał zdjąć łokcie ze stołu.
Grzybki i sałata. W grudniu?
Jasne, pomyślała Triss. Karmią ją tymi legendarnymi
jaskiniowymi saprofitami, nie znanym nauce górskim zielskiem, poją słynnymi
naparami z tajemnych ziół. Dziewczyna rozwija się szybko, nabiera szatańskiej,
wiedźmiskiej kondycji. W sposób naturalny, bez mutacji, bez ryzyka, bez rewolucji
hormonalnej. Ale czarodziejka tego nie może wiedzieć. Dla czarodziejki to sekret.
Niczego mi nie powiedzą, niczego mi nie pokażą.
Widziałam, jak ta dziewczyna biegła. Widziałam, jak tańczyła z
mieczem na belce, zwinna i szybka, pełna tanecznej, iście kociej gracji,
poruszająca się jak akrobatka.
Muszę, pomyślała, koniecznie muszę ją zobaczyć rozebraną,
stwierdzić, jak się rozwinęła pod wpływem tego, czym ją tu karmią. A gdyby się tak
udało zwędzić i wywieźć stąd próbki "grzybków" i "sałaty"? No, no...
A zaufanie? Kicham na wasze zaufanie, wiedźmini. Na świecie
jest rak, jest czarna ospa, tężec i białaczka, są alergie, jest zespół nagłej
śmierci niemowląt. A wy wasze "grzybki", z których być może dałoby się
wydestylować ratujące życie leki, kryjecie przed światem. Trzymacie w sekrecie
nawet przede mną, której deklarujecie przyjaźń, szacunek i ufność. Nawet ja nie
mogę zobaczyć nie tylko Laboratorium, ale nawet pieprzonych grzybków!
Po co więc mnie tu ściągnęliście? Mnie, czarodziejkę?
Magia!
Triss zachichotała. Ha, pomyślała, wiedźmini, tu was mam! Ciri
napędziła wam takiego samego stracha, jak mnie. "Odjechała" w sen na jawie,
zaczęła wieszczyć, prorokować, roztaczać aurę, którą przecież wyczuwacie prawie
tak dobrze jak ja. Odruchowo "sięgnęła" po coś psychokinetycznie albo siłą woli
wygięła cynową łyżkę, wpatrując się w nią przy obiedzie. Odpowiadała na pytania,
które zadawaliście w myśli, a może i na takie, których nawet w myśli baliście się
zadawać. I obleciał was strach.
Zorientowaliście się, że wasza Niespodzianka jest bardziej
niespodziewana, niż się wam wydawało. Zorientowaliście się, że macie w Kaer Morhen
Źródło.
Że nie poradzicie sobie bez czarodziejki.
A nie macie ani jednej zaprzyjaźnionej czarodziejki, ani jednej,
której moglibyście zaufać. Poza mną i...
I poza Yennefer.
Wiatr zawył, zastukał okiennicą, wzdął arras. Triss Merigold
przewróciła się na wznak, zaczęła w zamyśleniu gryźć paznokieć kciuka.
Geralt nie zaprosił Yennefer. Zaprosił mnie. Czyżby zatem...
Kto wie. Może. Ale jeżeli jest tak, jak myślę, to dlaczego...
Dlaczego...
- Dlaczego nie przyszedł tu do mnie? - krzyknęła cicho w
ciemność, podniecona i zła.
Odpowiedział jej wiatr wyjący wśród ruin.
*****
Ranek był słoneczny, ale diablo chłodny. Triss obudziła się
zziębnięta, niewyspana, ale uspokojona i zdecydowana. Zeszła do halli jako
ostatnia. Z satysfakcją odebrała hołdy spojrzeń nagradzające jej wysiłki -
zmieniła podróżny strój na efektowną, acz prostą suknię, umiejętnie użyła
magicznych pachnidełek i niemagicznych, ale bajecznie drogich kosmetyków. Zjadła
owsiankę, konwersując z wiedźminami na mało ważne i banalne tematy.
- Znowu woda? - zaburczała nagle Ciri, zaglądając do kubka. -
Zęby mi od wody cierpną! Soku bym się napiła! Tego niebieskiego!
- Nie garb się - powiedział Lambert, zerkając na Triss katem
oka. - I nie wycieraj ust rękawem! Kończ jedzenie, czas na trening. Dni są coraz
krótsze.
- Geralt - Triss dokończyła owsianki. - Ciri wczoraj upadła na
Szlaku. Nic groźnego, ale zawinił ten błazeński strój. To wszystko jest źle
dopasowane i utrudnia jej ruchy.
Vesemir chrząknął, odwrócił wzrok. Aha, pomyślała czarodziejka,
a więc to twoje dzieło, mistrzu miecza. Fakt, kabacik Ciri wygląda tak, jakby
skrojono go mieczem, a zszyto grotem strzały.
- Dni są, i owszem, coraz krótsze - podjęła, nie doczekawszy
się komentarza. - Ale dzisiejszy skrócimy jeszcze bardziej. Ciri, skończyłaś?
Pozwól ze mną. Dokonamy niezbędnych poprawek w twoim umundurowaniu.
- Ona biega w tym od roku, Merigold - rzekł gniewnie Lambert.
I wszystko było w porządku, dopóki...
-... dopóki nie zjawiła się tu baba, która patrzeć nie może na
niegustowną i niedopasowaną odzież? Masz rację, Lambert. Ale baba zjawiła się i
porządek runął, nadszedł czas wielkich zmian. Chodź, Ciri.
Dziewczynka zawahała się, spojrzała na Geralta. Geralt
przyzwalająco kiwnął głową, uśmiechnął się. Ładnie. Tak jak potrafił uśmiechać się
dawniej, wtedy, gdy...
Triss odwróciła wzrok. Ten uśmiech nie był dla niej.
*****
Komnatka Ciri była wierną kopią kwater wiedźminów. Była, tak
jak i one, pozbawiona sprzętów i mebli. Nie było tu praktycznie nic poza zbitym z
desek łóżkiem, stołkiem i kufrem. Ściany i drzwi swych kwater wiedźmini dekorowali
skórami zwierza ubitego w czasie polowań - jeleni, rysi, wilków, nawet rosomaków.
Na drzwiach komnatki Ciri wisiała natomiast skóra olbrzymiego szczura ze wstrętnym
łuskowatym ogonem. Triss zwalczyła w sobie chęć, by zerwać śmierdzące paskudztwo i
wyrzucić je przez okno.
Dziewczynka, stojąc przy łóżku, patrzyła na nią wyczekująco.
- Postaramy się - rzekła czarodziejka - trochę lepiej spasować
ten twój... futerał. Zawsze miałam smykałkę do kroju i szycia, powinnam zatem
poradzić sobie i z tą koźlą skórą. A ty, wiedźminko, miałaś kiedyś w ręku igłę?
Nauczono cię czegokolwiek poza dziurawieniem mieczem worów z sianem?
- Jak byłam na Zarzeczu, w Kagen, to musiałam prząść - mruknęła
niechętnie Ciri. - Szycia mi nie dawali, bo tylko psułam len i marnowałam nici,
wszystko trzeba było pruć. Okropecznie nudne było to przędzenie, łeee!
- Fakt - zachichotała Triss. - Trudno o coś nudniejszego. Ja
też nie cierpiałam prząść.
- A musiałaś? Ja musiałam, bo... Ale ty przecież jesteś
czarowni... Czarodziejką. Przecież możesz wszystko wyczarować! Tę piękną
sukienkę... wyczarowałaś sobie?
- Nie - uśmiechnęła się Triss. - Ale i nie uszyłam jej
własnoręcznie. Aż tak zdolna nie jestem.
- A moje ubranie jak zrobisz? Wyczarujesz?
- Nie ma takiej konieczności. Wystarczy magiczna igiełka,
której zaklęciem dodamy odrobinę wigoru. A jeśli będzie trzeba...
Triss wolno przesunęła dłonią po wyszarpanej dziurze na rękawie
kurteczki, wymruczała zaklęcie, aktywizując jednocześnie amulet. Po dziurze nie
zostało śladu. Ciri pisnęła z radości.
- To czary! Będę miała zaczarowaną kurtkę! Ha!
- Do czasu, gdy uszyję ci zwykłą, ale porządną. No, a teraz
zdejmuj to wszystko, moja panno, przebierz się w coś innego. To chyba nie jest
twoje jedyne ubranko?
Ciri pokręciła głową, uniosła wieko skrzyni, pokazała
wypłowiałą luźną sukienkę, bury kaftanik, lnianą koszulkę i wełnianą bluzkę
przypominającą pokutny wór.
- To moje - powiedziała. - W tym tu przyjechałam. Ale teraz
tego nie noszę. To babskie rzeczy.
- Rozumiem - skrzywiła się drwiąco Triss. - Babskie czy nie, na
razie musisz się w to przeodziać. No, żywiej, rozbieraj się. Pozwól, pomogę ci...
Cholera! Co to jest? Ciri?
Ramiona dziewczynki pokrywały wielkie, podbiegłe krwią siniaki.
Większość z nich już żółkła, część była świeża.
- Co to jest, u diabła? - powtórzyła gniewnie czarodziejka. -
Kto cię tak poobijał?
- Ta? - Ciri spojrzała na ramiona, jak gdyby zaskoczona ilością
sińców. - A, to... To wiatrak. Byłam za wolna.
- Jaki wiatrak, psiakrew?
- Wiatrak - powtórzyła Ciri, unosząc na czarodziejkę swe
wielkie oczy. - To jest taki... No... Uczę się na tym uników w ataku. To ma takie
łapy z kijów i kręci się, i macha tymi łapami. Trzeba bardzo szybko skakać i robić
uniki. Lefreks trzeba mieć. Jak się nie ma lefreksu, to wiatrak walnie cię kijem.
Na początku to mnie okropecznie ten wiatrak sprał. Ale teraz...
- Zdejmij legginsy i koszulkę. O, bogowie mili! Dziewczyno! Ty
w ogóle możesz chodzić? Biegać?
Oba biodra i lewe udo były czarnogranatowe od krwiaków i
opuchlizn. Ciri drgnęła i syknęła, cofając się przed dłonią czarodziejki. Triss
zaklęła po krasnoludzku, nad wyraz szpetnie.
- To też wiatrak? - spytała, starając się zachować spokój.
- To? Nie. O, to był wiatrak - Ciri obojętnie zademonstrowała
imponujący siniak na piszczeli, poniżej lewego kolana. - A te inne... To wahadło.
Na wahadle ćwiczę kroki z mieczem. Geralt mówi, że jestem już dobra na wahadle.
Mówi, że mam ten, no... Zmysł. Mam zmysł.
- A jeśli zabraknie zmysłu - zgrzytnęła zębami Triss - wtedy,
jak przypuszczam, wahadło cię walnie?
- No pewnie - przytaknęła dziewczynka, patrząc na nią i
wyraźnie dziwiąc się jej niewiedzy. - Walnie, i to jeszcze jak.
- A tu? Na boku? Co to było? Kowalski młot?
Ciri zasyczała z bólu i zaczerwieniła się.
- Spadłam z grzebienia...
-... a grzebień cię walnął - dokończyła Triss, z coraz większym
trudem panując nad sobą. Ciri parsknęła.
- Jak grzebień może walnąć, kiedy jest wkopany w ziemię? Nie
może! Zwyczajnie spadłam. Ćwiczyłam piruet w skoku i mi nie wyszło. Od tego ten
siniak. Bo uderzyłam się o słupek.
- I leżałaś dwa dni? Mając kłopoty z oddychaniem? Bóle?
- Wcale nie. Coen rozmasował mnie i zaraz wsadził znowu na
grzebień. Tak trzeba, wiesz? Inaczej złapiesz lęk.
- Co?
- Złapiesz lęk - powtórzyła dumnie Ciri i odgarnęła z czoła
popielatą grzywkę. - Nie wiesz? Nawet gdy ci się coś stanie, to trzeba zaraz znowu
na przyrząd, bo inaczej będziesz się bać, a jak się będziesz bać, to guzik ci
wyjdzie ćwiczenie. Rezygnować nie wolno. Geralt tak powiedział.
- Muszę zapamiętać tę maksymę - wycedziła czarodziejka. - Jak
również to, że pochodzi ona właśnie od Geralta. To niezła recepta na życie, tylko
nie jestem pewna, czy skutkuje w każdych okolicznościach. Ale dość łatwo
realizować ją cudzym kosztem. Tak więc rezygnować nie wolno? Choćby walono cię i
tłuczono na tysiąc sposobów, ty masz wstać i ćwiczyć dalej?
- No pewnie. Wiedźmin nie boi się niczego.
- Doprawdy? A ty, Ciri? Niczego się nie boisz? Odpowiedz
szczerze.
Dziewczynka odwróciła głowę, przygryzła wargę.
- A nie powiesz nikomu?
- Nie powiem.
- Najbardziej to się boję dwóch wahadeł. Dwóch na raz. I
wiatraka, ale tylko wtedy, gdy jest puszczony na szybko. I jeszcze jest długa
waga, na nią to ja ciągle jeszcze muszę z tą, no... z aseku... Asekurancją.
Lambert mówi, że jestem ciućmok i oferma, ale to wcale nieprawda. Geralt mi
powiedział, że mam trochę inaczej ciężkość, bo jestem dziewczyną. Muszę po prostu
więcej ćwiczyć, chyba że... Chciałam cię o coś spytać. Mogę?
- Możesz.
- Jeśli się znasz na magii i na zaklęciach... Jeśli umiesz
czarować... Czy mogłabyś zrobić tak, żebym była chłopakiem?
- Nie - odrzekła Triss lodowatym tonem. - Nie mogłabym.
- Hmm... - zatroskała się wyraźnie mała Wiedźminka.
- A czy mogłabyś prznajmniej...
- Przynajmniej, co?
- Czy mogłabyś zrobić tak, żebym, nie musiała... - Ciri oblała
się rumieńcem. - Powiem ci na ucho.
- Mów - Triss pochyliła się. - Słucham.
Ciri, czerwieniejąc jeszcze bardziej, zbliżyła twarz do
kasztanowych włosów czarodziejki.
Triss wyprostowała się gwałtownie, a oczy jej zapłonęły.
- Dziś? Teraz?
- Mhm.
- Jasna i pieprzona cholera! - wrzasnęła czarodziejka i kopnęła
stołek tak, że z impetem wyrżnął o drzwi, strącając szczurzą skórę. - Zaraza, mór,
franca i trąd! Ja chyba pozabijam tych przeklętych durniów!
*****
- Uspokój się, Merigold - powiedział Lambert. - Podniecasz się
niezdrowo i zupełnie bez powodu.
- Nie pouczaj mnie! I przestań zwracać się do mnie per
"Merigold"! A najlepiej będzie, jeżeli w ogóle zamilkniesz. Nie mówię do ciebie.
Vesemir, Geralt, czy któryś z was widział, jak potwornie skatowane jest to
dziecko? Ona nie ma na ciele jednego zdrowego miejsca!
- Dziecinko - powiedział poważnie Vesemir. - Nie daj się
ponosić emocjom. Ty wychowałaś się inaczej, przyglądałaś się innemu wychowaniu
dzieci. Ciri pochodzi z Południa, tam dziewczynki i chłopców wychowuje się zupełnie
jednakowo, bez żadnej różnicy, tak jak wśród elfów. Na kucyka wsadzano ją, gdy
miała pięć lat, gdy miała osiem, jeździła już na polowania. Ćwiczono ją w użyciu
łuku, oszczepu i miecza. Siniak to dla Ciri nie nowina...
- Nie opowiadajcie mi bzdur - uniosła się Triss. - Nie
udawajcie głupich. To nie kucyk, to nie przejażdżka ani kulig. To Kaer Morhen! Na
tych waszych wiatrakach i wahadłach, na waszej Mordowni połamało kości i
poskręcało karki dziesiątki chłopców, twardych i zaprawionych włóczęgów, podobnych
wam, zbieranych po drogach i wyciąganych z rynsztoków. Żylastych, nieźle
doświadczonych krótkim życiem urwipołciów i hultajów. Jakie szansę ma Ciri? Nawet
wychowana na Południu, nawet po elfiemu, nawet pod ręką takiej herod-baby, jak
Lwica Calanthe, ta mała była i ciągle jest księżniczką. Delikatna skóra, drobna
budowa, lekki kościec... To dziewczynka! Co wy chcecie z niej zrobić? Wiedźmina?
- Ta dziewczynka - odezwał się cicho i spokojnie Geralt - ta
delikatna i drobna księżniczka przeżyła rzeź Cintry. Zdana tylko na siebie
przekradała się przez kohorty Nilfgaardu. Zdołała umknąć przed grasującymi po
wsiach maruderami, którzy grabili i mordowali wszystko, co żyło. Przetrwała dwa
tygodnie w lasach Zarzecza, całkiem sama. Wędrowała przez miesiąc z grupą
uciekinierów, harując ciężko na równi ze wszystkimi i na równi ze wszystkimi
głodując. Prawie pół roku pracowała na roli i przy inwentarzu, przygarnięta przez
chłopską rodzinę.
Wierz mi, Triss, życie doświadczyło ją, zaprawiło i zahartowało
nie gorzej niż podobnych nam hultajów, ściąganych do Kaer Morhen z gościńców. Ciri
nie jest słabsza od podobnych nam, nie chcianych bękartów, podrzucanych wiedźminom
w karczmach jak kocięta, w wiklinowych koszykach. A jej płeć? Jakie to ma
znaczenie?
- Jeszcze pytasz? Jeszcze śmiesz o to pytać? - krzyknęła
czarodziejka. - Jakie to ma znaczenie? A takie, że dziewczyna, nie będąc podobna
wam, ma właśnie swoje dni! I wyjątkowo źle to znosi! A wy chcecie, by wypluwała
płuca na Mordowni i na jakichś cholernych wiatrakach!
Choć rozzłoszczona, Triss doznała rozkosznej satysfakcji na
widok zbaraniałych min młodych wiedźminów i obwisłej nagle żuchwy Vesemira.
- Nawet nie wiedzieliście - pokiwała głową ze spokojnym już,
zatroskanym, łagodnym wyrzutem. - Opiekunowie od siedmiu boleści. Ona wstydzi się
mówić wam o tym, bo nauczono ją, że o takiej przypadłości nie mówi się mężczyznom.
I wstydzi się słabości, bólu, tego, że jest mniej sprawna. Czy którykolwiek z was
o tym pomyślał? Zainteresował się tym? Czy spróbował domyślić się, co jej dolega?
A może ona po raz pierwszy w życiu krwawiła tu u was, w Kaer Morhen? I płakała po
nocach, nie znajdując u nikogo współczucia, pocieszenia, nawet zrozumienia? Czy
któryś z was w ogóle o tym pomyślał?
- Przestań, Triss - jęknął cicho Geralt. - Wystarczy.
Osiągnęłaś to, co chciałaś osiągnąć. A może i więcej, niż chciałaś.
- Cholera by to wzięła - zaklął Coen. - Na ładnych durniów
wyszliśmy, nie ma co. Ech, Vesemir, że ty...
- Zamilcz - warknął stary wiedźmin. - Nic nie mów.
W sposób najmniej oczekiwany zachował się Eskel, który wstał,
podszedł do czarodziejki, pochylając się nisko ujął jej dłoń i pocałował z
szacunkiem. Szybko cofnęła rękę. Nie dlatego, by demonstrować złość i
rozdrażnienie, ale by przerwać przyjemną, przenikającą na wskroś wibrację,
wywołaną przez dotknięcie Wiedźmina. Eskel emanował silnie. Silniej niż Geralt.
- Triss - powiedział, z zakłopotaniem trąc paskudną szramę na
policzku. - Pomóż nam. Prosimy cię o to. Pomóż nam, Triss.
Czarodziejka spojrzała mu w oczy, zacisnęła usta.
- W czym? W czym mam wam pomóc, Eskel?
Eskel znowu potarł bliznę, spojrzał na Geralta. Białowłosy
wiedźmin pochylił głowę, przysłonił oczy dłonią. Vesemir chrząknął głośno.
W tym momencie skrzypnęły drzwi, do halli weszła Ciri.
Chrząkanie Vesemira zmieniło się w coś w rodzaju rzężącego, głośnego wdechu.
Lambert otworzył usta. Triss stłumiła chichot.
Ciri, przystrzyżona i uczesana, szła ku nim drobniutkimi
kroczkami, ostrożnie podtrzymując ciemnoniebieską sukienkę, skróconą i dopasowaną,
ale noszącą jeszcze ślady wożenia w jukach. Na szyi dziewczynki lśnił drugi
prezent od czarodziejki - czarna żmijka z lakierowanej skóry, z rubinowym oczkiem
i złotą klamerką.
Ciri zatrzymała się przed Vesemirem. Nie bardzo wiedząc, co
począć z rękami, zasadziła kciuki za pasek.
- Nie mogę dzisiaj trenować - wyrecytowała wolno i dobitnie, w
zupełnej ciszy - albowiem jestem... Jestem...
Spojrzała na czarodziejkę. Triss mrugnęła do niej, krzywiąc się
jak zadowolony z psoty urwis, poruszyła ustami, podpowiadając wyuczoną kwestię.
- Niedysponowana! - dokończyła Ciri głośno i dumnie,
zadzierając nos niemal po powałę.
Vesemir zachrząkał znowu. Ale Eskel, kochany Eskel, nie stracił
głowy, jeszcze raz zachował się tak, jak należało.
- Oczywiście - powiedział swobodnie, uśmiechając się. - To
zrozumiałe i oczywiste, że zawiesimy ćwiczenia do czasu ustania niedyspozycji.
Lekcje teoretyczne również skrócimy, a gdybyś czuła się źle, to i te odłożymy.
Gdybyś potrzebowała medykamentów lub...
- Ja się tym zajmę - wtrąciła Trias, równie swobodnie.
- Aha... - Ciri dopiero teraz zarumieniła się lekko, spojrzała
na starego Wiedźmina. - Wuju Vesemirze, poprosiłam Triss... To znaczy panią
Merigold, aby... Albowiem... No, żeby tu z nami została. Dłużej. Długo. Ale Triss
powiedziała, że ty musisz na to wyrazić zgodę albowiem. Wuju Vesemirze! Zgódź się!
- Zgadzam się... - wycharczał Vesemir. - Oczywiście, że się
zgadzam...
- Bardzo się cieszymy - Geralt dopiero teraz odjął dłoń od
czoła. - Jest nam ogromnie miło, Triss.
Czarodziejka leciutko kiwnęła głową w jego stronę i niewinnie
strzepnęła rzęsami, nawijając na palec kasztanowy lok. Geralt miał twarz jak z
kamienia.
- Bardzo ładnie i uprzejmie postąpiłaś, Ciri - powiedział -
proponując pani Merigold dłuższą gościnę w Kaer Morhen. Jestem z ciebie dumny.
Ciri pokraśniała, uśmiechnęła się szeroko. Czarodziejka dała
jej kolejny umówiony znak.
- A teraz - powiedziała dziewczynka, jeszcze wyżej zadzierając
nos - zostawiam was samych, bo pewnie chcecie omówić z Triss różne ważne sprawy.
Pani Merigold, wuju Vesemirze, panowie... Żegnam. Na razie.
Dygnęła wdzięcznie, po czym wyszła z halli, wolno i dostojnie
stąpając po schodach.
- Cholera - przerwał ciszę Lambert. - Pomyśleć, że nie
wierzyłem, że to naprawdę księżniczka.
- Pojęliście, gamonie? - Vesemir rozejrzał się dookoła. - Jeżeli
rano założy sukienkę... To żeby mi żadnych ćwiczeń... Rozumiecie?
Eskel i Coen obdarzyli starca spojrzeniami całkowicie
wypranymi z szacunku. Lambert parsknął otwarcie. Geralt patrzył na czarodziejkę, a
czarodziejka uśmiechała się - Dziękuję ci - powiedział. - Dziękuję ci, Triss.
*****
- Warunki? - zaniepokoił się wyraźnie Eskel. - Triss, przecież
przyrzekliśmy już, że złagodzimy trening Ciri. Jakie jeszcze warunki chcesz nam
stawiać?
- No, może warunki to niezbyt ładne określenie. Nazwijmy to
więc radami. Udzielę wam trzech rad, a wy się do tych rad zastosujecie. Jeśli,
oczywista, zależy wam na tym, bym tu pozostała i pomogła wam w wychowaniu małej.
- Słuchamy - rzekł Geralt. - Mów, Triss.
- Przede wszystkim - zaczęła, uśmiechając się złośliwie -
należy urozmaicić jadłospis Ciri. A zwłaszcza ograniczyć w nim sekretne grzybki i
tajemną zieleninę.
Geralt i Coen panowali nad twarzami znakomicie. Lambert i Eskel
trochę gorzej. Vesemir w ogóle nie panował. Cóż, pomyślała, patrząc na jego
śmiesznie zakłopotaną minę, za jego czasów świat był lepszy. To obłuda była
przywarą, której należało się wstydzić. Szczerość wstydu nie przynosiła.
- Mniej wywarów z objętych tajemnicą ziół - ciągnęła, starając
się nie chichotać - a więcej mleka. Macie tu kozy. Dojenie to żadna sztuka,
zobaczysz, Lambert, nauczysz się w mig.
- Triss - zaczął Geralt - posłuchaj...
- Nie, to ty posłuchaj. Nie poddawaliście Ciri gwałtownej
mutacji, nie dotykaliście hormonów, nie próbowaliście eliksirów i Traw. I to się
wam chwali. To było rozsądne, odpowiedzialne, ludzkie. Nie skrzywdziliście jej
truciznami, więc tym bardziej nie wolno wam jej teraz okaleczać.
- O czym ty mówisz?
- Grzybki, których sekretu tak strzeżecie - wyjaśniła
- faktycznie utrzymują dziewczynę w świetnej kondycji i wzmacniają mięśnie. Zioła
zapewniają idealną przemianę materii i przyspieszają rozwój. Wszystko razem,
wspomagane morderczym treningiem, powoduje jednak pewne zmiany w budowie ciała. W
tkance tłuszczowej. To jest kobieta. Jeśli nie kaleczyliście jej hormonalnie, nie
kaleczcie fizycznie. Może mieć kiedyś żal do was, że tak bezwzględnie
pozbawiliście ją kobiecych... atrybutów. Pojmujecie, o czym mówię?
- A jakże - mruknął Lambert, bezczelnie wpatrując się w biust
Triss, napinający materiał sukni. Eskel chrząknął i spiorunował młodego Wiedźmina
oczami.
- W tej chwili - spytał wolno Geralt, również prześlizgując się
wzrokiem po tym i owym - nie stwierdziłaś w niej niczego nieodwracalnego, mam
nadzieję?
- Nie - uśmiechnęła się. - Na szczęście nie. Rozwija się zdrowo
i normalnie, zbudowana jest jak młoda driada, przyjemnie popatrzeć. Ale
zachowajcie umiar w stosowaniu przyspieszaczy, proszę was o to.
- Zachowamy - przyrzekł Vesemir. - Dziękujemy za przestrogę,
dziecinko. Co jeszcze? Mówiłaś o trzech... radach.
- Owszem. Oto druga: nie wolno dopuścić, aby Ciri tu zdziczała.
Musi mieć kontakt ze światem. Z rówieśnikami. Musi otrzymać przyzwoite
wykształcenie i przygotowanie do normalnego życia. Na razie niech sobie macha
mieczem. Wiedźminki bez mutacji i tak z niej nie zrobicie, ale wiedźmiński trening
jej nie zaszkodzi. Czasy są trudne i niebezpieczne, będzie umiała się bronić,
gdyby musiała. Jak elfka. Ale nie możecie pogrzebać jej tu żywcem, na tym
odludziu. Musi wejść w normalne życie.
- Jej normalne życie spłonęło razem z Cintrą - mruknął Geralt.
- Ale cóż, Triss, jak zwykle masz rację. Już pomyśleliśmy o tym. Gdy nadejdzie
wiosna, zawiozę ją do szkoły świątynnej. Do Nenneke, do Ellander.
- To bardzo dobry pomysł i mądra decyzja. Nenneke to wyjątkowa
kobieta, a chram bogini Melitele to wyjątkowe miejsce. Bezpieczne, pewne,
gwarantujące właściwą dla dziewczynki edukację. Ciri już wie?
- Wie. Awanturowała się przez kilka dni, ale wreszcie przyjęła
do wiadomości. W tej chwili nawet niecierpliwie wygląda wiosny, podniecają
perspektywa wyprawy do Temerii. Jest ciekawa świata.
- Jak ja w jej wieku - uśmiechnęła się Triss. - A to porównanie
niebezpiecznie zbliża nas do trzeciej rady. Najważniejszej. I wy wiecie jakiej.
Nie róbcie głupich min. Jestem czarodziejką, zapomnieliście? Nie wiem, ile czasu
wam zabrało rozpoznanie magicznych zdolności Ciri. Ja potrzebowałam na to mniej
niż pół godziny. Po tym czasie wiedziałam już, kim, raczej czym, ta dziewczyna
jest.
- A czym jest?
- Źródłem.
- Niemożliwe!
- Możliwe. Nawet pewne. Ciri jest Źródłem, ma zdolności
medialne. Co więcej, są to zdolności bardzo, bardzo niepokojące. I wy, kochani
wiedźmini, dobrze o tym wiecie. Wy te zdolności zauważyliście, was one też
zaniepokoiły. Tylko i wyłącznie dlatego ściągnęliście mnie do Kaer Morhen, prawda?
Mam rację? Tylko i wyłącznie dlatego?
- Tak - potwierdził po chwili milczenia Vesemir. Triss
dyskretnie odetchnęła z ulgą. Przez moment obawiała się, że tym, który potwierdzi,
będzie Geralt.
*****
Nazajutrz spadł pierwszy śnieg, z początku drobny, ale wkrótce
przeszedł w zamieć. Padał całą noc, a rankiem mury Kaer Morhen utonęły w zaspach.
O bieganiu na Mordowni nie mogło być mowy, tym bardziej że Ciri wciąż nie czuła
się najlepiej. Triss podejrzewała, że wiedźmińskie "przyspieszacze" mogły być
przyczyną zaburzeń menstruacji. Pewności jednak mieć nie mogła, o specyfikach tych
nie wiedziała praktycznie nic, a Ciri była ponad wszelką wątpliwość jedyną
dziewczynką na świecie, której takowe dawano. Wiedźminom nie powiedziała o swych
podejrzeniach. Nie chciała ich martwić ani denerwować, wolała zastosować własne
sposoby. Napoiła Ciri eliksirami, zawiązała jej na talii pod sukienką sznureczek
aktywnych jaspisów i zabroniła wysiłków, w szczególności zaś dzikiego uganiania
się z mieczem za szczurami.
Ciri nudziła się, szwendała sennie po zamczysku, wreszcie, z
braku innej rozrywki, dołączyła do Coena sprzątającego w stajni, oporządzającego
konie i reperującego uprząż.
Geralt, ku wściekłości czarodziejki, przepadł gdzieś i pojawił
się dopiero pod wieczór, dźwigając ustrzelonego koziołka. Triss pomogła mu oprawić
zdobycz. Choć potwornie brzydziła się zapachem mięsa i krwi, chciała być blisko
Wiedźmina. Blisko. Jak najbliżej. Rosło w niej zimne, zawzięte zdecydowanie. Nie
miała ochoty dłużej spać sama.
- Triss! - wrzasnęła nagle Ciri, zbiegając z tupotem po
schodach. - Czy mogę dzisiaj u ciebie spać? Triss, tak cię proszę, zgódź się!
Proszę cię, Triss!
Śnieg padał i padał. Rozjaśniło się, dopiero gdy nastał
Midinvaerne, Dzień Zimowego Przesilenia...
Strona główna
Indeks
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
rozdzial (280)rozdzial (280)Alchemia II Rozdział 8Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2czesc rozdzialRozdział 51rozdzialrozdzial (140)rozdzialrozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemięczesc rozdzialrozdzial1Rozdzial5Rozdział VRescued Rozdział 9więcej podobnych podstron