AREOPAG GDAŃSKI globalizacja wartosci


Areopag 2002 Sprawiedliwość
Areopag 2006
Czy globalizacja wartości jest tak samo
Areopag Papieżowi
nieunikniona, jak globalizacja ekonomiczna?
Areopag 2005
Areopag 2004
Ratusz Staromiejski w Gdańsku
Areopag 2003
10 listopada 2002
Areopag 2002
godz. 15.00
Areopag 2001
Święto Człowieka
2000
Karta Powinności
Zbigniew Markowski, moderator: Witam Państwa
Człowieka
serdecznie na kolejnej już w ramach Gdańskiego Areopagu
debacie ludzi biznesu. Dziś podejmiemy bardzo trudny
temat, pytając: czy globalizacja wartości jest tak samo
nieunikniona, jak globalizacja ekonomiczna?
Aktualności
Do debaty zaprosiliśmy panią Henrykę Bochniarz,
X Ogólnopolski
ekonomistę, prezydenta Polskiej Konfederacji
Dzień Judaizmu
Pracodawców Prywatnych, pana Shewacha Weissa,
Wydawnictwa
politologa, ambasadora Izraela w Polsce, arcybiskupa
Kontakt
Józefa Życińskiego, metropolitę lubelskiego, oraz pana
Strona Główna
Dariusza Filara, główny ekonomista Banku Pekao S.A.
Oddaję głos panu Dariuszowi Filarowi.
Dariusz Filar: Globalizacja i jej aspekt moralny to
morze problemów. Ja chciałbym skupić się tylko na jednym
z nich.
Rozpoczynając ze studentami wykład o przedsiębiorstwach
globalnych, zawsze na wstępie zadaję im podchwytliwe
pytanie: czy umiecie powiedzieć, ile w przeliczeniu na
dolary amerykańskie wynosi produkt krajowy Polski?
Dochodzimy do tego, że jest to około 180 miliardów
dolarów. Produkcja sprzedana największych
przedsiębiorstw światowych przekracza zaś 200 miliardów
dolarów rocznie. Patrząc więc na potencjały wytwórcze
całego naszego kraju i największych światowych
przedsiębiorstw, mamy do czynienia z wartościami
porównywalnymi. Sam ten fakt sprawia, że działania na
taką skalę muszą wywoływać wyzwania moralne.
Sprzedaż rzędu stu kilkudziesięciu czy dwustu miliardów
dolarów rocznie dotyczy przedsiębiorstw największych.
Dominująca grupa tych przedsiębiorstw otrzymuje za swoje
produkty od 20 do 50 miliardów dolarów rocznie. I co
ciekawe, w tej właśnie grupie mamy większość znaczących
światowych przedsiębiorstw przemysłu farmaceutycznego.
Dlaczego te przedsiębiorstwa osiągnęły taką wielkość?
Stało się tak, gdyż w pewnym momencie zyskały przewagę
technologiczną. Dzisiaj, aby wyprodukować nowy lek,
trzeba ponieść nakłady rzędu przynajmniej kilkuset
milionów dolarów. Te nakłady to nic innego jak inwestycja.
Patrząc więc w kategoriach czysto gospodarczych, ktoś kto
poniósł nakłady tego rzędu, pragnie oczywiście uzyskać
zwrot poniesionych nakładów.
Przedsiębiorstwa te, dzięki swojej potędze i możliwościom
technologicznym, były w stanie wytworzyć leki hamujące
rozwój choroby AIDS. Z jednej więc strony mamy
wymierającą Afrykę, gdzie leki, o których mówię, cenowo
są nieosiągalne dla chorych, a nawet dla administracji
rządowej odpowiedzialnej za opiekę zdrowotną. Z drugiej
zaś strony mamy przedsiębiorstwa, które funkcjonują na
zasadach czysto ekonomicznych. Nie powinny sprzedawać
leku taniej, bo musiałoby to wywołać oburzenie
akcjonariuszy. To jednak nie koniec tej historii. Leki
hamujące rozwój AIDS można wytwarzać znacznie taniej,
produkować je w Indiach, kopiując technologię
wypracowaną przez kogoś innego, a tym samym znacznie
zbijając koszty. Rodzi się tu bardzo konkretny problem
moralny. Powiedziałbym trójkąt napięć między wielkimi
przedsiębiorstwami, które poniosły nakłady, reprezentują
kapitał akcjonariuszy i które powinny uzyskać zwrot,
producentami podróbek, gdzieś w Azji, którzy gotowi są na
znacznie tańszą produkcję i wreszcie chorymi, których stać
byłoby na podróbki, a nie stać na oryginały.
Pamiętacie być może Państwo manifestacje w Ameryce
Południowej, tak chorych, jak i ich rodzin. Konflikt
zakończył się póki co rozwiązaniem połowicznym. Wielkie
przedsiębiorstwa zgodziły się na produkcję części leków
poza swoimi aparatami wytwórczymi. Jakaś część chorych
otrzyma więc leki w ich tańszej postaci. Czy został
rozwiązany problem moralny? Moim zdaniem nie.
Naciski natury politycznej, moralnej owszem są do
przyjęcia, ale w jaki sposób pogodzić je z interesem
ekonomicznym? Dla mnie jako człowieka, który na co
dzień zajmuje się liczbami, nie jest to dylemat łatwy do
rozstrzygnięcia. Gdybym miał rozumować w kategoriach
czysto rynkowych powinienem był powiedzieć: nie ma
mowy o produkcji azjatyckich podróbek, firmy
zainwestowały, firmy bronią swojego znaku towarowego,
bronią swoich zysków i interesów akcjonariuszy. Z drugiej
jednak strony, właśnie z perspektywy globalnej dostrzegam,
że część ludzkości umiera na naszych oczach. Zachowując
czysto rynkowe reguły, żadnej pomocy nie będziemy w
stanie udzielić. Jeżeli ta pomoc ma nadejść, to firmy muszą
z części swojego zysku zrezygnować. Czy akcjonariusze to
zaakceptują?
Henryka Bochniarz: Przyznam się, że do samego terminu
 globalizacja podchodzę z dużym dystansem. Było już
bowiem wiele słów wytrychów, które miały nas w sposób
łatwy wprowadzić w zawiłości świata czy to
gospodarczego, czy politycznego, po czym okazywało się,
że wszystkie te teorie musiały polec w starciu z praktyką.
Francis Fukuyama głosił (w  Końcu historii i ostatnim
człowieku [1992]; w Polsce książka ta ukazała się pt.
 Koniec historii [1996] - przyp. red.), że idziemy w
kierunku pełnego uniwersalizmu i wszędzie będą nami
rządziły te same prawa. Teoria ta dzisiaj na tyle się
skompromitowała, że nikt tej tezy nie będzie bronił. Wydaje
mi się, że podobnie jest z globalizacją. Zaszły zmiany nade
wszystkim w gospodarce, które wymagają opisania.
Wszyscy ci, którzy zachłyśnięci globalizacją poszli na ilość
i zapomnieli o jakości procesów oraz o kontroli nad tymi
procesami, zapłacili bardzo wysoką cenę. Mieliśmy wiele
spektakularnych upadków firm, które wdrażając globalne
rozwiązania, zapłaciły wysoką cenę, być może zbyt
wysoką, aby ją udzwignąć. Nie jest tak, że straty ponieśli
tylko akcjonariusze czy gracze na rynku kapitałowym.
Problem wbrew pozorom dotyczy ogromnej liczby ludzi,
którzy są najmniej winni. Jak chociażby uczestnicy
programów emerytalnych, którzy powierzali swoje
pieniądze funduszom, te zaś lokowały właśnie w tych
firmach. I nagle okazuje się, że wchodzą w wiek emerytalny
i na nic nie mogą liczyć. Dążenie do równowagi jest rzeczą
szalenie kosztowną. Tak jak gospodarka rozwija się coraz
szerzej, tak samo i skutki tego są coraz większe.
Chciałabym odnieść się również do tego, o czym
mówił profesor Filar. Faktem jest, że przemawia do
wyobrazni, iż sprzedaż jednej dużej firmy może być
większa niż dochód narodowy Polski. Z drugiej strony
trzeba też wiedzieć, że jesteśmy bardzo małym krajem. Gdy
popatrzymy na to, ile wyniosła wartość dodana
pięćdziesięciu największych spółek międzynarodowych w
ubiegłym roku, to stanowi ona tylko pięć procent wartości
dodanej pięćdziesięciu największych krajów. Przy całym
zachłyśnięciu się globalizacją widać, że ciągle jednak to nie
jest tak, że wielkie korporacje rządzą światem i to one
narzucają rytm gospodarce, a poprzez gospodarkę innym
sferom życia. Jeśli mielibyśmy dzisiaj wskazać nawet nie
instytucję, ale osobę, która ma prawdopodobnie największy
wpływ na gospodarkę, to myślę, że bez wątpienia wszyscy
wskazaliby Alana Greenspaina. Wszyscy, również wielkie
korporacje, czekają na jego słowo i to, co zrobi ze stopami
procentowymi w Stanach.
Tak więc widać, że przy tym nowym porządku świata jest
jednak bardzo wiele instytucji, które działają bez zmian i
mają ogromny wpływ na to, jak gospodarka będzie się
rozwijała. Myślę, że tak jest dobrze. Im jest więcej graczy
na rynku, tym większa szansa i na to, że proces
podejmowania decyzji będzie bardziej racjonalny, a mniej
emocjonalny.
Czy podobnie jak następuje globalizacja ekonomiczna
faktem stanie się również globalizacja wartości?
W tej materii można powoływać się na różne autorytety. Ja
sądzę, że będzie tak, iż przyjdzie nam żyć w takim świecie,
jaki będziemy w stanie sobie przygotować. Największe
zagrożenie, jakie widzę ze strony antyglobalistów, to
wykazywanie ludziom, że nie mają na nic wpływu, że są
poddani czarnej sile, mogą się tylko i wyłącznie
podporządkować. To rzeczywiście zniechęca i powoduje, że
wielu ludzi, którzy może by zrobiliby coś dobrego, zostaje
w domu.
A bardzo wiele zależy od nas, również tutaj w Polsce. Jeżeli
do bardzo wielu zjawisk mamy krytyczny stosunek, to
przede wszystkim powinniśmy zapytać samych siebie: co z
tym problemem zrobiłem? Obawiam się, że odpowiedz
brzmiałaby: bardzo niewiele. Wydaje mi się, że walka o
wartości, które są dla nas bliskie i ważne, jest chyba
podstawowym obowiązkiem każdego obywatela. Im
bardziej będziemy przekonani, że o wartości, które są dla
nas istotne, warto walczyć, tym bardziej mają one szansę
zaistnieć powszechnie. Nie powinniśmy zostawiać pola ani
rządom, ani terrorystom, tylko starać się zaznaczyć swoje
miejsce.
Shewach Weiss: Kiedy pani powiedziała, że Polska to mały
kraj, pomyślałem o moim kraju: maleńki. Nawet na mapie
międzynarodowej nie można oznaczyć State of Izrael, bo
napis zaczynałby się w okolicach Tel Awiwu, a kończył na
Malcie. To wszystko kwestia proporcji.
Dlaczego ostatnio odbywa się tak wiele konferencji na
temat globalizacji? Można by pomyśleć, że to jakaś
zupełnie nowa sprawa. A tak nie jest. Niegdyś globalizacja
dotykała świat przez Kościoły i religię, potem mieliśmy
Europę bez granic, a jeszcze pózniej dziki imperializm,
czyli ćwierćglobalizację. To było tak niedawno. Teraz może
brakuje nowej religii i odpowiedzią ma być właśnie
globalizacja?
Najważniejszą sprawą jest moim zdaniem to, czy człowiek
żyje dziś lepiej niż kiedyś? Odpowiedz brzmi: tak.
Zapomnieliśmy, co było sześćdziesiąt lat temu? Jak
mordowano ludzi! Zapomnieliśmy o tym, że czterdzieści lat
temu było jedynie trzydzieści sześć demokratycznych
państw na świecie, a dzisiaj demokracją cieszą się niemal
wszystkie? Mamy głód w Afryce. Czterdzieści, pięćdziesiąt
lat temu głodowały całe Chiny. Dzisiaj Chińczycy żyją o
wiele lepiej, a nawet trochę wolniej niż w czasach Mao Tse-
Tunga. O tym też trzeba pamiętać.
Czy globalizacja ma w sobie dzikie elementy, jakie miał w
sobie kapitalizm pięćdziesiąt, trzydzieści lat temu? Nie, jest
o wiele więcej kontroli ze strony rządów, parlamentów,
instytucji kontroli, dziennikarze mają o wiele większą siłę
niż trzydzieści lat temu.
Dość trudno zorganizować świat tak, aby opierał się na
sprawiedliwości socjalnej i demokratycznej. Czy jest to
więc utopia? Nie wiem. Jednak czterdzieści lat temu
demokracja była utopią. Koniec totalitaryzmu
komunistycznego był utopią. Ja żyję w kraju, gdzie utopia
jest najpraktyczniejszą, codzienną platformą polityczną.
Czy ktoś mógł wierzyć pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat temu,
że po Holocauście takie dziecko jak ja, dziecko z piwnicy
(Weiss wraz z rodzicami ukrywał się w czasie wojny w
piwnicy domu polskiej rodziny - przyp. red.), przeżyje tę
wojnę, wyjedzie do swojego kraju, zostanie
przewodniczącym parlamentu i zastępcą prezydenta
państwa? Czy to nie utopia? Takich jak ja są setki tysięcy,
miliony. Półtora miliona Żydów żyło pod totalitaryzmem
sowieckim. Nigdy nie wierzyliśmy, że stamtąd wyjadą. A i
oni wrócili do kraju.
Abp Józef Życiński: Jestem wdzięczny, że problematyka
globalizacji stała się tematem debaty i że podchodzimy do
niej także z perspektywy teorii wartości, aksjologii i etyki.
To kwestie bardzo ważne. W moim osobistym przeczuciu,
gdy tylko skończą się polskie spory o integrację europejską
i będziemy już w Unii Europejskiej, następnym tematem
dyżurnym stanie się spór o globalizację. Już obecnie widać
to w skali światowej, gdzie środowiska lewackie, różnego
rodzaju radykałowie, straszą globalizacją i stosują przy tym
wszystkie dopuszczalne technicznie środki.
Uczestniczyłem w Synodzie Biskupów. Przez kilka dni
obradowaliśmy w grupach na temat globalizacji.
Zasiadałem w grupie anglojęzycznej, gdzie większość
stanowili przedstawiciele krajów rozwijających się. Tylko
dwóch z nas mówiło o globalizacji pozytywnie: kardynał
Francis George z Chicago i ja. Biskupi z krajów
rozwijających się dostrzegali przede wszystkim zagrożenia
wynikające z globalizacji. Rozumiałem ich, bo żyją w
warunkach, gdzie te lęki stają się kwestią przetrwania w
walce o byt.
Dlatego też, by uniknąć obaw, że globalizacja będzie nową
formą dżungli, trzeba nam troszczyć się o etyczne i moralne
aspekty globalizacji. Kiedy Ojciec Święty uzewnętrznił swe
przekonania, podkreślił, że globalizacja sama z siebie nie
jest ani dobra, ani zła. Zależy od nas, czy potrafimy łączyć
globalizację z szacunkiem dla godności człowieka i z
szacunkiem dla lokalnych kultur.
Rodzi się pytanie: czy szacunek dla lokalnych kultur może
iść w parze z troską o globalne wartości, czy też
powinniśmy stworzyć skanseny lokalności? Odpowiadając
na to pytanie, bronię uniwersalnych wartości. Z tym, że nie
jestem tak dużym optymistą, bym sądził, że globalizacja
ekonomiczna od razu będzie szła w parze z globalizacją
wartości. Prawa rządzące ekonomią są inne niż te, którymi
rządzi się moralność, gdzie znacznie większą rolę odgrywa
wolna osoba ludzka w swym poczuciu odpowiedzialności
za środowisko.
Troszcząc się o to, abyśmy w globalnym świecie budowali
świat wspólnych wartości humanistycznych,
zaproponowałem kiedyś w gronie ekumenicznym, żebyśmy
zaczęli rozwijać antropologię ekumeniczną ze wspólną
hierarchią wartości dla wszystkich wyznań
chrześcijańskich. Projekt przyjęto i skierowano mnie do
grupy ekumenicznej. Byłem tam jedynym katolikiem,
większość stanowiły protestantki kierujące się w
metodologii zasadą politycznej poprawności, natomiast w
wizji człowieka radykalnym feminizmem. Zaraz na
początku dowiedziałem się, że nie może istnieć taki twór
jak uniwersalna wartość albo uniwersalna prawda. To jest
przejaw starej, zdominowanej przez białych szowinistów
wizji wartości. Ja broniłem jednak tezy, że istnieją
przynajmniej uniwersalne prawdy. Miałem pokusę, żeby
wskazać prawdy matematyki. Zauważyłem jednak, że moje
dyskutantki co do matematyki nie miały przekonania, więc
szukając jakiejś uniwersalnej prawdy zaproponowałem,
abyśmy zgodzili się wszyscy, że natura kobieca nie jest
gorsza od męskiej, a może nawet lepsza. Teza została
przyjęta przez wszystkich. Przyznam się, że sformułowałem
ją bez oporów wewnętrznych i jeśliby trzeba by było
umierać za prawdę, to bym chętnie do końca życia bronił tej
tezy. Pózniej okazało się, że takich tez można sformułować
więcej i podczas tamtego zebrania złączyła nas pewna
wspólnota wartości. Panie miały tylko opory, żeby nazywać
je wartościami uniwersalnymi. Mówiły, że im się zle
kojarzą. Opuściłem to zgromadzenie z pewną nadzieją.
Okazało się, że w innych środowiskach trudniej jest się
dogadać niż z feministkami. Wspomnę jako przykład
lipcową deklarację posłów socjalistycznych z Parlamentu
Europejskiego, adresowaną do krajów ubiegających się o
akces do Unii Europejskiej sugerującą, jakie środki
antykoncepcyjne mają być stosowane w krajach
kandydujących. Oczywiście tego typu apel wywołał
natychmiastową odpowiedz. Znów mamy siłę przewodnią
w etyce, znów ktoś będzie nas pouczał co do wyborów
moralnych, które przedtem rezerwowaliśmy dla sumienia?
Wyobrazmy sobie - szukam wspólnego frontu z panem
ambasadorem - że któryś z żydowskich członków
parlamentu w Strasburgu wystąpiłby z apelem, aby wszyscy
Europejczycy jedli tylko koszerne posiłki.
Shewach Weiss: Ale my mamy dwa systemy. Koszerne i
koszerne według Biura Spraw Zagranicznych, a to jest dość
smaczne.
Abp Józef Życiński: Tego typu apel uznano by za
pretensjonalny, niepoważny, tymczasem tutaj socjaliści ze
Strassburga z całą powagą apelują w sprawie aborcji i
środków antykoncepcyjnych. Tego typu wystąpienia
niestety tworzą klimat, w którym mówienie o jednej skali
wartości dla całego świata, kojarzy się smutnie czy z
totalitarnym systemem, czy z próbą indoktrynacji. Jednak,
proszę Państwa, nadużycia nie eliminują użytkowania.
Niepoważne zachowania parlamentarzystów są nam
skądinąd znane i niekoniecznie trzeba jezdzić do
Strasburga. W każdej strukturze może dojść do
przejaskrawień, co nie zwalnia nas z obowiązku
poszukiwania wspólnych wartości.
Jestem przekonany, że na nas wszystkich spoczywa
obowiązek wydobywania tych wartości, które w globalnej
wiosce powinny odgrywać rolę podstawową. Wydaje mi
się, że takimi wartościami są szacunek dla osoby ludzkiej,
jej odmienności, tolerancja, solidarność, współcierpienie,
respektowanie lokalnych zwyczajów, troska o elementarne
prawa człowieka. Nie pozostawiajmy odpowiedzialności
biurokratom, łudząc się, że przyjdzie wspaniała nowa klasa
i ona wszystko ureguluje. Nasz głos jest potrzebny, żeby w
globalnym świecie człowiek, osoba ludzka i jej godność
były uniwersalną wartością.
Shewach Weiss: Grupa parlamentarzystów
socjalistycznych naprawdę nie ma prawa powiedzieć
innym, jaka norma jest najwyższa. Wracamy bowiem
wówczas do systemu filozofii Jeana Jacques'a Rousseau:
jesteśmy małą grupą, ale wiemy najlepiej i mamy siłę oraz
prawo zmusić was do najlepszego. To z jednej strony
pedagogiczne, a z drugiej totalitarne podejście.
Abp Józef Życiński: Mówimy  demokracja , tymczasem
amerykańska wizja różni się dość znacznie od francuskiej. I
to różni się już historycznie. Kiedy w 1789 roku
przygotowywano ratyfikację konstytucji amerykańskiej,
prezydent polecił zaprosić mniejszości religijne. Przybyli
wówczas do Filadelfii, Waszyngton nie był jeszcze stolicą
państwa, między innymi Żydzi. Podczas spotkania
zorganizowano dla Żydów specjalny stolik z koszernym
posiłkiem.
Kilkanaście lat pózniej zwołano podobne spotkanie
międzywyznaniowe we Francji. Sympatycy francuskiej
rewolucji również gościć chcieli Żydów, żeby jednak ze
szczęścia nie przewróciło im się w głowach, to zaprosili ich
na sobotę.
Shewach Weiss: Teraz w Kongresie jest tylu Żydów, że to
oni przygotowują niekoszerne jedzenie dla gojów.
Henryka Bochniarz: Nawiążę do tego, o czym mówił
arcybiskup Życiński, a mianowicie do sprawy wartości.
Wydaje mi się, że teraz jesteśmy w momencie, kiedy
przyjdzie zdecydować, jaki system wartości obowiązywać
będzie w naszej globalnej wiosce czy w naszym obozie,
myślę o Unii Europejskiej. Przyznam się, martwi mnie
bardzo, że na ten temat tak mało dyskutuje się w Polsce.
Abp Józef Życiński: Gorąco popieram to, co pani prezes
powiedziała o potrzebie szczegółowego dyskutowania
kwestii związanych z integracją i globalizacją.
Potrzeba wspólnego działania, także i z tej racji, że w
świadomości społecznej ciągle funkcjonuje schemat,
według którego ekonomia, polityka, jest ze swej istoty
nieczysta. Porządny katolik unika tego typu refleksji.
Już na zakończenie moje własne doświadczenie. Przed
rokiem nawiedziłem parafię, jedną z największych parafii w
Lublinie. Rozmawiałem z dziećmi o tym, że w adwencie
przychodzi Jezus. Gdzie przychodzi Jezus? Mówią mi: w
naszych bliznich. Dobrze. Idzie więc ulicą trzech bliznich:
Niemiec, Żyd i Murzyn, w którym z nich przychodzi do nas
Jezus? Dzieci natychmiast wołają bezbłędnie: w każdym.
Ślicznie. Idziecie dalej i tą samą ulicą idzie żebrak w
zniszczonym swetrze i podartych spodniach oraz ktoś kto
wygląda na prezesa banku, biała koszulka, czarna muszka,
elegancka teczka. W którym z tych bliznich nadchodzi
Jezus? Cisza, zamyślenie. Wreszcie jeden z odważniejszych
chłopców mówi:  E, chyba jednak w tym żebraku .
Dariusz Filar: Pani prezes Bochniarz dosyć surowo
potraktowała Fukuyamę. Zgadzam się z tym, że  Koniec
historii wtedy, kiedy powstał, mógł budzić emocje,
inspirować do nowych pomysłów. Dzisiaj wydaje nam się
już troszeczkę śmieszny. I nie mówię tego jedynie z
solidarności akademików. Wydaje mi się, że ci autorzy,
którzy potrafią w tak bardzo ostry sposób prezentować
pewne zagadnienia, ponoszą za czas jakiś ryzyko
śmieszności. Równocześnie jednak bardzo silnie nas
inspirują do myślenia. Tak że o tyle biorę go w obronę.
Huntington ze swoimi  Zderzeniami cywilizacyjnymi
może w tej chwili jeszcze się bardziej broni niż Fukuyama.
Nie wiadomo, czy będzie się bronił za czas jakiś.
Pan ambasador Weiss wygłosił wielką, w gruncie rzeczy
optymistyczną pochwałę postępu. W kontekście globalizacji
w postępie szczególnie ważna wydaje mi się przejrzystość
informacyjna współczesnego świata. Niezależnie od tego,
co myślimy o procesach, znacznie więcej niż kiedyś
możemy o nich wiedzieć.
Abp Józef Życiński: Chciałbym zadać pytanie
uczestnikom naszej debaty: skąd agresja wobec ludzi
biznesu? Dlaczego usiłuje się ich przedstawiać często jako
tych, którzy mają intelektualnie niewiele do zaoferowania?
Spostrzegłem, iż nie jest to przypadłość jedynie polska.
Opowiem dowcip zasłyszany w Stanach. Albert Einstein
trafia do nieba i widzi, że ma dzielić pokój z trójką
współmieszkańców. Podchodzi do pierwszego.
- Jaki pan ma iloraz inteligencji?
- 195.
- W porządku. Będziemy rozmawiać o moralności i fizyce
teoretycznej.
Zagaduje drugiego.
- A pan jaki ma iloraz inteligencji?
- 140.
- Nie szkodzi, pogadamy o sporcie.
- A pan jaki ma iloraz inteligencji? - Einstein dopytuje
trzeciego współlokatora.
- 95.
- A to będziemy rozmawiać o skokach cen na giełdzie.
Pytam więc ponownie: skąd agresja wobec ludzi biznesu?
Shewach Weiss: Zazdrość.
Henryka Bochniarz: Nie ma jednej przyczyny. Nie
chciałabym odnosić się do kwestii generalnych, a więc
zawiści, zazdrości, dysproporcji, które trudno
zaakceptować. Raczej powiedziałabym o tym, co
moglibyśmy sami zrobić.
Moim zdaniem środowisko biznesu nie zawsze zdaje
egzamin ze społecznej odpowiedzialności. Z jednej strony
jest faktem, że trudno byłoby dzisiaj znalezć jakąś imprezę
charytatywną, jakiekolwiek działanie czy w edukacji, w
kulturze czy w zdrowiu, gdzie nie byłoby uczestnictwa
kapitału prywatnego. To jest moim zdaniem zjawisko
masowe. I tak powinno być. Z drugiej jednak strony chęć
demonstracji tego, że się komuś udało, czasami przysłania
skutki. Często pytam przedsiębiorców, dlaczego efekt
demonstracji jest dla nich ważniejszy od prawdziwego
efektu ich sukcesu. Ich argument jest taki: skoro mam jedno
życie i zawsze marzyłem o tym świetnym samochodzie, i
chciałem mieć jacht, to dlaczego, skoro ciężko i uczciwie
pracuję, mam tak jak w poprzednim systemie budować
kurnik, a w środku mieć ruchome schody. I to też da się
zrozumieć. Da się zrozumieć, że spora część tych ludzi
ciężką pracą doszła do efektów i dlaczego niby mają się
tego wstydzić. Z drugiej jednak strony sądzę, że za mało
uczestniczymy w prawdziwym życiu społecznym i że
niektóre formy demonstracji przekraczają wszelkie granice.
A one z kolei podnoszone są przez globalne media.
Czytelnicy poznają ploteczki, a nie mają pojęcia o tym,
skąd się bierze fortuna, jak wielka praca została w nią
włożona.
Przydałoby się może trochę więcej pokory, bo jednak
żyjemy w biednym kraju. Na każdym podwórku potrzebny
jest dialog, bo on nie pozwoli nam wyizolować się w swojej
grupie. Jedni za wysokimi murami i z ochroną, a drudzy w
domach opieki społecznej. Z tego nie będzie wzrostu
gospodarczego, co jest naszym wspólnym interesem.
Nieautoryzowany fragment debaty
Strona główna Kontakt Webmaster
2000-2004 Biuro Prasowe Arcybiskupa Metropolity Gdańskiego. Wszelkie prawa
zastrzeżone.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
AREOPAG GDAŃSKI ekonomia lepszego swiata
ZARZĄDZANIE WARTOŚCIĄ PRZEDSIĘBIORSTWA Z DNIA 26 MARZEC 2011 WYKŁAD NR 3
Jaką wartość będzie miała zmienna
globals func 0x66
Gdansk walesa
17 Iskra Joanna Analiza wartości hemoglobiny glikowanej Hb
Szarota Wartości przemoc
Mendel gdański
Tablice statystyczne wartości krytyczne współczynnika korelacji Pearsona

więcej podobnych podstron