jak ideologia rodziny na swoim zabila polska prawice









Rafał Matyja - Jak ideologia "rodziny na swoim" zabiła polską prawicę - wywiad








Dziennik - Europa - 7 marca 2009



 



 



Rafał Matyja

Jak ideologia "rodziny na swoim" zabiła polską prawicę
- wywiad

W cyklu świadectw przedstawiających najważniejsze ideowe wojny minionego dwudziestolecia, a także najbardziej wpływowe obozy uczestniczące w tych wojnach, przedstawiamy dzisiaj świadectwo Rafała Matyi. Matyja jest jedną z postaci najbardziej reprezentatywnych dla konserwatyzmu lat 90. Był jednym z najmłodszych urzędników Urzędu Rady Ministrów, kiedy szefem URM-u został Jan Rokita.




Stworzył "Kwartalnik Konserwatywny", miejsce najciekawszych
refleksji i diagnoz przedstawiających spotkanie ideowego konserwatyzmu z realną polityką i państwem. Zakładał Komitet Konserwatywny, instytucję mającą organizować konserwatystów rozproszonych po całej polskiej prawicy - od Ryszarda Legutki po Wiesława Walendziaka. Nieobce były mu także religijne pasje i zaangażowanie całej tej formacji i pokolenia. Swoją religijność pogłębiał w ramach Opus Dei. Z tej właśnie, bardzo wewnętrznej perspektywy, Rafał Matyja opisuje kryzys i upadek całej formacji. A także własną ewolucję ideową, która sprawiła, że w epoce AWS, czyli w momencie największego z pozoru politycznego tryumfu środowisk, które współtworzył, on sam "wyemigrował" z Warszawy do Nowego Sącza. Poświęcił się pracy akademickiej i nigdy nie powrócił do prawicowej polityki. Ani z PiS, ani z PO. Nawet jako publicysta nie współtworzył później żadnego z ośrodków prawicowej "rekonkwisty". Nie pojawił się ani w środowisku "Ozonu", ani "Teologii Politycznej", ani w zespole redagowanej przez Pawła Lisickiego "Rzeczpospolitej". Dzisiaj Rafał Matyja analizuje przyczyny upadku "prawicy kulturowej" lat 90. Mówi o jałowości mającego wówczas miejsce spotkania polityki i wiary, które zdegenerowało się w oportunistyczną ideologię "rodziny na swoim".

Cezary Michalski: Kiedy cię poznałem, byłeś konserwatystą integralnym: ideowo, a nawet religijnie poukładanym. Tworzącym ramy, w które wchodzili ludzie od ciebie starsi, bo większość moich ówczesnych rówieśników, łącznie ze mną samym, nabywała ideowej i religijnej tożsamości na złość światu, na przekór chaosowi lat 80. albo w ogniu ideowych wojen lat 90. Ty robiłeś wrażenie kogoś, kto w Kościele był od dziecka, dla kogo polityka nigdy nie była kontestacją PRL, ale samodzielnym świadomym wyborem.Rafał Matyja*: Bo - mówiąc żartem - skończyłem dwa kierunki. Jednym z nich była historia na Uniwersytecie Warszawskim, a drugim ogólna historia idei z elementami politologii w Ruchu Młodej Polski w drugiej połowie lat 80. To środowisko było wówczas w równym stopniu wielkim seminarium akademickim, co ruchem politycznym. Hall z Jurkiem i Bartyzelem kłócili się wtedy z równą zaciętością o Polskę, jak i o Francję. Moi profesorowie to były mocne języki, mocne osobowości. Oprócz tego było tam także kilku dobrze oczytanych prawników, takich jak Andrzej Sadowski. Spotykaliśmy się co tydzień w Warszawie, a raz w miesiącu na forum ogólnopolskim. To były bardzo intensywne zajęcia. Aby zabrać głoś na takim "seminarium", trzeba było bardzo dobrze się przygotować, ale także być bardzo spójnym. Pod koniec lat 80. miałem już stanowisko odrębne - niekiedy nawet polemiczne - wobec Halla, Jurka czy Wiesława Chrzanowskiego... Kiedy ustawiasz się w opozycji do takich ludzi, musisz bardzo dużo pracować, czytać, przygotowywać argumenty.

Jak zdefiniowaÅ‚byÅ› to swoje ówczesne stanowisko?MówiÄ…c w uproszczeniu, dodawaÅ‚em do myÅ›li MirosÅ‚awa Dzielskiego metodÄ™ Ligi Narodowej, czyli budowanie szerokich Å›rodowisk spoÅ‚ecznych, prawicowych organizacji mÅ‚odzieżowych i zawodowych, tworzenie pism itp. To miaÅ‚a być swego rodzaju - odwoÅ‚ujÄ…c siÄ™ do pomysÅ‚u Ortegi - "liga wychowania politycznego". UczÄ…ca Polaków, czym jest nowoczesność, czym jest walka z komunizmem, jak jest zbudowany Å›wiat, jaki charakter majÄ… wpÅ‚ywy niemieckie itd. ChodziÅ‚o o to, by wychowywać ich politycznie, wyprowadzić z krainy emocji, literackich obrazów, lewicowej naiwnoÅ›ci. Prawica byÅ‚a nie tyle synonimem realizmu, co dojrzaÅ‚oÅ›ci, postawy mÄ™skiej, odrzucajÄ…cej zÅ‚udzenia. Nie do przyjÄ™cia - i tu mi retorycznie bardzo pasowaÅ‚ Dzielski - byÅ‚o też moralizatorstwo głównego nurtu opozycji, które dobrze ilustrowaÅ‚a karykatura z okÅ‚adki jednego z numerów redagowanej przez niego "Trzynastki": fakir leżący na gwoździach i czytajÄ…cy "Z dziejów honoru w Polsce" Michnika. Nie znosiÅ‚em prawicowoÅ›ci, która zaczyna siÄ™ od polemiki z Michnikiem, "GazetÄ… WyborczÄ…", postmodernizmem itd. Prawicy, która byÅ‚a w istocie "antylewicÄ…". UważaÅ‚em, że powinniÅ›my mieć coÅ› wÅ‚asnego do powiedzenia, żeby nie bić siÄ™ ciÄ…gle na obcym boisku. No i tzw. "prawica niepodlegÅ‚oÅ›ciowa" też mi nie wystarczaÅ‚a. Jak siÄ™ w latach 80. przeczytaÅ‚o staÅ„czyków i zrozumiaÅ‚o te wszystkie żarty z hipokryzji patriotycznej… Ten Å›wiat byÅ‚ dla mnie zdekonstruowany.

Nie chcesz, żeby twoja tożsamość była polemiczna, ale jesteś przecież kontestującym system synem ojca należącego do partii, pracującego w Ministerstwie Finansów.Paradoksalne jest to, że w moim przypadku nie jest to nawet bunt przeciwko ojcu. To jest jakoś tam uzgodnione. Ojciec był bardzo silną osobowością, ale kolejną, która wymusza na mnie spójność poglądów, nie dławiąc ich jednak. Mój wybór antysystemowy został przedyskutowany i w pewnym sensie uzgodniony z ojcem. Pierwszą bibułę, jakieś wydawnictwo emigracyjne, dostaję właśnie od niego. A w wieku 24 lat to ja wygrywam, bo ojciec głosuje na prawicę w każdych kolejnych wyborach. Tu widać, jak paradoksalnie ciekawsza jest historia wyborów w komunizmie od tej, w której dzisiaj uczestniczymy. Tamta nas ukształtowała mocniej i ciekawiej.

SkÄ…d siÄ™ w tym wszystkim bierze katolicyzm?ByÅ‚em wychowany z dala od KoÅ›cioÅ‚a, w duchu pewnej nieufnoÅ›ci… Dla mnie samo wejÅ›cie do koÅ›cioÅ‚a jako Å›wiÄ…tyni byÅ‚o problemem. W liceum bardzo przeżywaÅ‚em sytuacjÄ™, kiedy miaÅ‚em iść na mszÄ™. Próg koÅ›cioÅ‚a przekroczyÅ‚em, majÄ…c 17 lat. Z bardzo prostego powodu - byÅ‚em przekonany, że muszÄ™ zobaczyć, co jest po drugiej stronie. To nie byÅ‚a prosta ciekawość. Skoro intelektualnie czuÅ‚em siÄ™ już wówczas zwiÄ…zany ze wspólnotÄ…, jakÄ… jest polskość itd., musiaÅ‚em wykonać kolejny krok. A przynajmniej sprawdzić. Ja nie przekroczyÅ‚em progu koÅ›cioÅ‚a z mocnym postanowieniem wiary. Z jednej strony próbujÄ™ zbudować pewne spójne poglÄ…dy. Czytam Brzozowskiego, który mi mówi, że od pierwotnej tożsamoÅ›ci laickiej, jakÄ… w sobie czujÄ™, można docierać do KoÅ›cioÅ‚a - pomijajÄ…c jego socjologicznÄ… treść. WÅ‚aÅ›nie pod wpÅ‚ywem lektury Brzozowskiego kupujÄ™ sobie książkÄ™ kardynaÅ‚a Newmana, która jest dla mnie szokiem i olÅ›nieniem. Dociera do mnie, że KoÅ›ciół jest bardziej uniwersalny, niż to sugeruje rzeczywistość parafialna, taka jakÄ… postrzegam. Do chrztu idÄ™ w roku 1985, jako 18-latek. Do tego czasu żyÅ‚em zupeÅ‚nie poza wspólnotÄ… koÅ›cielnÄ…. Pierwsze jest u mnie zrozumienie, że KoÅ›ciół jest ważny i trzeba mieć do niego jakiÅ› stosunek. Natomiast pojawienie siÄ™ wiary mogÄ™ zrelacjonować wyÅ‚Ä…cznie na poziomie "powieÅ›ciowym", pozaintelektualnym.

Opowiem ci o jednej z wycieczek klasowych z czasów liceum. To byÅ‚a wycieczka z historykiem - bardzo porzÄ…dnym czÅ‚owiekiem, któremu wiele zawdziÄ™czam - podczas której odwiedzaliÅ›my koÅ›cioÅ‚y… I ja mam wtedy bardzo poważny dylemat egzystencjalny: czy klÄ™kać przed tabernakulum, czy nie klÄ™kać. Z powodu tych kolejnych odwiedzin koÅ›ciołów przychodzi mi do gÅ‚owy nastÄ™pujÄ…ca refleksja: nie bÄ™dÄ™ klÄ™kaÅ‚ "socjologicznie". Spora część kolegów z klasy nie klÄ™ka i nie jest to przedmiotem dyskusji. Z drugiej strony czujÄ™ jednak, że nie klÄ™kajÄ…c, też postÄ™pujÄ™ kompletnie absurdalnie, bo jeżeli tam jest Pan Bóg, to jednak klÄ™knąć trzeba. Można powiedzieć, że jest to pytanie absurdalne z punktu widzenia rozwoju intelektualnego, ale dla mnie jest to wtedy problem: albo - albo. Jak jest Pan Bóg, to klÄ™kać trzeba, jak nie ma, to nie uklÄ™knÄ™. Wtedy pomyÅ›laÅ‚em sobie, że Bóg może tam jest. Skoro tak, to nie bÄ™dÄ™ Go obrażaÅ‚. I klÄ™kaÅ‚em. A kiedy to robiÅ‚em, religijne wrażenie byÅ‚o bardzo silne - ale nie w takim sensie, że coÅ› mi siÄ™ przedstawiaÅ‚o, miaÅ‚em wizjÄ™ itd. - po prostu po tym, jak uklÄ™knÄ…Å‚em, miaÅ‚em poczucie, że Bóg tam jednak jest. Można powiedzieć, że jest to czysto psychologiczne, że to jest akt wiary… Do dziÅ› nie jestem w stanie powiedzieć, jaki charakter ma to doÅ›wiadczenie, ale na poziomie prawdy powieÅ›ciowej ono jest wÅ‚aÅ›nie takie.

Jest wiara, ale wcześniej jest instytucja. Jej ciągłość jest pokusą w latach 80., kiedy nic w tym kraju nie trwa dłużej niż parę miesięcy. Zamiast doraźnej prawicowej polemiki z komunistami, a potem z Michnikiem, długie trwanie.Kościół jako wspólnota i instytucja jest wtedy dla mnie ewidentnie podwójną transcendencją. Z tej pierwszej transcendencji - ponadczasowej - nie zdaję sobie wówczas sprawy tak jasno jak z tej drugiej, historycznej. Kościół istnieje w historii od dwudziestu wieków - na tym tle komunizm jest epizodem. Oddycham z ulgą, gdy to odkrywam. Zresztą - dzięki wyobraźni historycznej - mam też poczucie, że historia Polski także jest przestrzenią, wobec której komunizm jest epizodem.

Jako czytelnik Brzozowskiego znasz wszystkie argumenty o przerażającej słabości tej polskiej transcendencji.Cała frajda polegała na równoległym czytaniu Dmowskiego i Brzozowskiego. Pamiętam, że po lekturze obu poszedłem na "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Nie rozumiałem, jak można ich wszystkich traktować jako myślicieli przeciwstawnych, skoro u wszystkich trzech dominuje jedno wielkie pragnienie - pragnienie, wobec którego zresztą moi towarzysze i współplemieńcy są obojętni. Zupełnie nie rozumiałem (to było mniej więcej w czasie, gdy zamordowano Popiełuszkę, co dla mnie było bardzo ważnym wydarzeniem), dlaczego warszawska opozycja, warszawska lewica odstawia przy okazji różnych uroczystości religijno-patriotycznych taką małpiarnię pseudoreligijną, pseudoideową, kiedy mają tak mocną lewicową tradycję. Dlaczego czytają najgłupsze wiersze patriotyczne, skoro mają tradycję duchowej rewolucji. Czytałem już wtedy teksty stańczyków.

Na mszy rocznicowej lepiej "Teki Stańczyka" nie czytać, bo można zostać uznanym za prowokatora. Stańczycy wyśmiewali takie rytuały boleśniej niż najgorliwsi felietoniści "Polityki"."Teki Stańczyka" organizatorzy tych mszy rocznicowych rzeczywiście nie mogliby czytać, ale powinni byli ją znać. Można sobie doskonale wyobrazić w całym tym kaznodziejstwie uderzenie w tony pracy duchowej, które potem pojawiają się u Dzielskiego. Pamiętam, że pierwsze pisemko, jakie dostałem na studiach, to była "Trzynastka". Nagle poczułem, że dookoła jest bardzo wiele bylejakości i kilku mądrych ludzi, którzy mają jakiś pomysł, co z tym zrobić.

Dlaczego swoje poszukiwania kontynuujesz w Opus Dei?"Droga", czyli podstawowy tekst duchowy Opus Dei, trafiła mi w ręce w roku 1985. To był moment, kiedy szukałem w Kościele tradycji, która by mi odpowiadała. Odkryłem tam wtedy jednak nie tyle tradycję i nawet nie socjologię, ile język, który kształtuje odmienną duchowość. Ten język był zresztą podobny do języka Brzozowskiego, Wyspiańskiego, Dmowskiego - zadaniowy, wzywający do pracy nad sobą, afirmujący ludzką pracę. Ten język tak mnie fascynuje, że zaczynam "Drogę" przepisywać. To może się dziś wydać czynnością absurdalną, ale jest jedną z najgłębszych technik identyfikacji z tekstem. Potem, kiedy Opus Dei zaczyna działać w Polsce, staje się dla mnie najważniejszym punktem odniesienia - istotniejszym także od zaangażowania politycznego, którego sens płowieje w dziesiątkach mało zasadnych wojen o nic. Popełniam jednak kilka błędów - zapewne zbyt nerwowo poszukując historycznego, materialnego sensu, historycznego potwierdzenia tego języka i tej duchowości albo, z drugiej strony, za bardzo ufając we własne siły. I w pewnym momencie przegrywam. Jak w skoku wzwyż: poprzeczka wisi za wysoko. Nie chciałbym tej porażki racjonalizować - podszyte resentymentem świadectwa rzadko kiedy są prawdziwe. Dlatego nie chcę więcej mówić na temat Opus Dei.

WÄ™cÅ‚awski czy BartoÅ› swoje odejÅ›cie albo zdystansowanie siÄ™ od KoÅ›cioÅ‚a tÅ‚umaczÄ… wadami instytucji. Ty mówisz, że wszystko jest twojÄ… winÄ…. Oni siÄ™ oczyszczajÄ…, ty siÄ™ obwiniasz, ale to wszystko sÄ… odpowiedzi o charakterze moralnym. Tymczasem ja nie pytam o winÄ™, ale o diagnozÄ™ socjologicznÄ…, instytucjonalnÄ…. Czemu czÅ‚owiek potrzebujÄ…cy katolicyzmu jako narzÄ™dzia duchowej i spoÅ‚ecznej "pracy" nie dogaduje siÄ™ ostatecznie z instytucjÄ…?Tak, wygodniej byÅ‚oby powiedzieć jak Linda "bo to zÅ‚a kobieta byÅ‚a…" i uciąć dyskusjÄ™. Ale rzeczywiÅ›cie od koÅ„ca lat 90. zaczynam dostrzegać pomieszanie jÄ™zyka religijnego i politycznego, przede wszystkim w politycznym zapleczu AWS i w Å›rodowiskach katolików zaangażowanych w ten projekt polityczny. Tam pojawiajÄ… siÄ™ nowe jÄ™zyki. One już nie sÄ… z Brzozowskiego ani z Dmowskiego. Po prawej stronie istniejÄ… wtedy trzy fundamentalne dyskursy, które wywoÅ‚ujÄ… u mnie poczucie obcoÅ›ci. Jednym z nich jest dyskurs w warstwie najbardziej zintelektualizowanej reprezentowany przez Jana MariÄ™ Jackowskiego - radiomaryjny i antypolityczny. W jednej z recenzji jego książek napisaÅ‚em, że jest tam za dużo Michnika jak na prawicÄ™, czego nikt nie zrozumiaÅ‚. To byÅ‚o dychotomiczne postrzeganie życia publicznego jako jeszcze jednego pola starcia siÅ‚ Å›mierci z siÅ‚ami życia.

Czemu nie chcesz walczyć z "cywilizacją śmierci"?Wiem, skąd ten język czerpie i na co się powołuje, ale on robi z tego zapożyczenia użytek czysto ideologiczny. Język Jackowskiego jest dla mnie obcy, ponieważ jest antypolityczny, a ja jestem przekonany o sensie polityczności. Zresztą sam Jackowski z czasem bardzo się zmienił, a z czysto ludzkiego punktu widzenia to, co robił, było tak naprawdę uczciwsze niż niejedna polityka prowadzona z większym namysłem. Drugi język katolickiej prawicy był bowiem straszniejszy - to był język uzgodnienia religijności z szybkim bogaceniem się. To prawicowa ideologia "rodziny na swoim". Można było robić rzeczy normalnie uznawane za dość podłe - i uzasadniać to koniecznością "utrzymania rodziny". Jeśli mówił to ktoś, kto miał pięcioro dzieci, byłem w stanie to zrozumieć. Ale to najczęściej mówili ludzie, którzy dzieci nie mieli lub mieli jedno.

Jarosław Marek Rymkiewicz spytał mnie kiedyś, ile Andrzej Horubała ma dzieci, bo słyszał, że sporo. Powiedziałem, że siedmioro, a Rymkiewicz, który dziecko miał tylko jedno, a na Andrzeja był obrażony, bo uważał, że dostał za małe tantiemy za "Moje dzieło pośmiertne" zrealizowane dzięki Horubale przez Jedynkę, złośliwie powiedział, że Andrzej zrezygnował z bycia inteligentem, bo ojca siedmiorga dzieci nigdy nie będzie w tym kraju stać na uprawianie inteligenckiego zawodu. Ale to może zbyt proste kryterium?Tak sądzę. Wielu rezygnuje z bycia inteligentem jeszcze przed narodzinami pierwszego dziecka. Dla mnie ważniejsze niż kontekst inteligencki był fakt, że uruchomienie języka "rodziny na swoim" niszczyło sferę aktywności publicznej i politycznej W tym sensie to, co kiedyś napisała Agata Bielik-Robson o księżach i matronach, jako dwóch grupach, które wspólnie rządzą Polską, dla mnie jako politologa, i jako człowieka, który oglądał partie polityczne, grupy ideowe, organizacje pozarządowe, było oczywistą prawdą. Sojusz żon, które chciały materialnego dostatku i obecności męża w domu, z księżmi, którzy chwalili ten sposób myślenia, skoncentrowany na rodzinie jako na podmiocie głównym. I niezwykle krytycznie oceniali partie polityczne, nie uznając, że są krwioobiegiem nowego systemu. Dla wielu ówczesnych 30-latków to było wygodne moralne alibi uzasadniające angażowanie się w politykę tylko na tyle, by móc z tego czerpać wymierne zyski.

PamiÄ™tam pewnÄ… odmowÄ™ pracy na wysokim stanowisku w administracji uzasadnianÄ… tym, że osiÄ…gane na nim zarobki nie pozwalajÄ… utrzymać trzyosobowej rodziny. Ale gdyby daÅ‚o siÄ™ znaleźć jakÄ…Å› spółkÄ™ Skarbu PaÅ„stwa, to bardzo chÄ™tnie… PamiÄ™tam stwierdzenia, że porzÄ…dny dom pod WarszawÄ… powinien mieć 300 - 400 metrów powierzchni, bo mniej to straszne dziadostwo. Albo prezentowanie przed kolegami swoich Å›wieżo zakupionych zachodnich limuzyn w ten sposób, że to sÄ… "bezpieczne, rodzinne samochody". Prawicowy obóz "rodziny na swoim" to byÅ‚ koniec myÅ›lenia o spoÅ‚eczeÅ„stwie, to byÅ‚ koniec spoÅ‚eczeÅ„stwa. Jak czytam dziÅ› tekst Mistewicza o pokoleniu GoldenLine, które naprawi PolskÄ™, to widzÄ™ tych swoich kolegów, którzy nie ruszÄ… palcem w żadnej publicznej sprawie, a wieczorem odreagowujÄ… tÄ™ bierność na blogu, mówiÄ…c, że elita polityczna nie jest tak dobra jak oni, profesjonaliÅ›ci. W AWS - i to w naszym, mÅ‚odszym i Å›rednim pokoleniu - koledzy, którzy wchodzili do polityki od strony Å›rodowisk i stowarzyszeÅ„ religijnych, natychmiast pytali, gdzie można zarobić wiÄ™cej niż kilka tysiÄ™cy zÅ‚otych, szukali dla siebie rad nadzorczych. To byÅ‚o parcie na lepsze fuchy ludzi, których przed rokiem 1997 w polityce i życiu publicznym nie byÅ‚o.

To "parcie na fuchy" miało osłonę w postaci silnego języka religijnego - żeby odróżnić się od "postkomunistycznego cynizmu"...Faktycznie, bo tym trzecim sposobem mieszania religii i polityki, który był dość dziwny i przetrwał do dziś, było poszukiwanie religijno-społecznego maksymalizmu, poszukiwanie silnej tożsamości politycznej - ale pożyczonej od Kościoła. Pamiętam, jak przerażającym eksperymentem był dla mnie pierwszy numer "Frondy" o szatanie. Z jednej strony uważałem, że albo się szatana traktuje poważnie i to jest bardzo ryzykowna rozgrywka, albo traktuje się go jako banalną ikonę popkultury. Rafał Smoczyński, opowiadając kiedyś o poszukiwaniach takiej pełnej tożsamości, stwierdził, że tylko katolicyzm jest na sto procent. To było poszukiwanie czegoś na sto procent w świecie, w którym wszystko jest ułomne i cząstkowe. Poszukiwanie trochę usprawiedliwione naiwnością i młodym wiekiem twórców "Frondy". Jednak, co dziwniejsze, ta sama postawa wróciła w nowej wersji, stworzonej już przez czterdziestolatków w "Teologii Politycznej", której eksperymenty nie były już ani naiwne, ani niewinne. O ile "frondyści" trzymali się z daleka od polityki, chętnie deklarując własną ignorancję w tej sferze, o tyle twórcy "Teologii Politycznej" byli blisko obu aspirujących w 2005 roku do władzy partii. Mieli sporą wiedzę o realiach rządzenia, twardo stąpali po ziemi, a jednocześnie bałamucili publiczność dziwacznymi pomysłami przypominającymi kostiumową przebierankę - raz w racjonalistów z "Nowej Res Publiki" potępiających głupawą i anachroniczną prawicę, innym razem w sarmackich republikanów, apostołów mesjanizmu. A wszystko to z mocną religijną lub przynajmniej moralistyczną domieszką. I bez zobowiązań. Może dlatego ciągle nie odegrali jednak roli takiej jak "frondyści" ani - tym bardziej - jak "pampersi".

Chociaż oczywiście dla mnie "pampersi" byli doświadczeniem najbardziej bolesnym, bo oglądanym z bliska. Do Waldka Gaspera miałem pretensje, że nasz cały impet utopił w kompromisie numer dwa. Cała instytucja, którą zbudował, była rodzinna w ideologii - łącznie z nazwą Telewizja Familijna. A i tak to, co było w "pampersach" najlepsze, to osiągnięcie Waldka raczej niż Walendziaka. Uważam, że gdyby Wiesiek nie sprowadził Waldka do "Jedynki", nie byłoby żadnych "pampersów" i ten pierwszy nie miałby się do czego odwoływać. Walendziak z Gasperem był dobry, a bez Gaspera byłby czymś tylko odrobinę lepszym od Wildsteina, ale niewiele. Nina Terentiew pozostałaby jedyną ciekawą postacią w historii telewizji publicznej. Ale bez względu na to, co wtedy udało się zrobić, ideologia "rodziny na swoim" podbudowana "frondowym" katolicyzmem zabiła to wszystko.

Mam pewną wątpliwość. Wychodzisz w tej rozmowie na ostatniego prawicowego inteligenta, wobec tego ja muszę powiedzieć, że w tych "umoczeniach" i błędach prawicowej polityki brałem udział. Choćby dlatego, że innej prawicowej polityki w ogóle nie było. Inteligencką duszę pewnie po drodze utraciłem, ale ja nigdy nie byłem do niej aż tak przywiązany, bo tu pod sztandarem inteligencji robiono takie świństwa, że ja nie miałem żadnego kompleksu. Choć widziałem prawicowe bankiety, gdzie na catering szedł budżet, za który można by wydać kilka książek i jakieś pismo przez parę lat. Ale jeszcze bardziej nie lubiłem świętoszków w rodzaju Pawła Lisickiego, który "Nie-ludzkiego Boga" wydał za zupełnie ludzkie pieniądze "pampersów", w serii "debaty". I promował się we wszystkich "pampersich" mediach, dopóki istniały. Ale kiedy "pampersi" poszli pod lód, pierwszy zaczął ubolewać nad naszym zepsuciem i zamawiać wykańczające nas moralizujące teksty do "Rzeczpospolitej". Także konserwatywni chłopcy z WKKP - Gawin czy Cichocki - kiedy jeszcze pracowali u Marcina Króla i musieli się ze swoją prawicowością ukrywać, głośno ubolewali nad tym, że Horubała zajmuje się w telewizji upadłą sferą popkultury, a ja czy Gasper jesteśmy tacy upolitycznieni. A później sami wzięli od PiS stanowiska i poszli uprawiać propagandę, przy której tamte nasze wojny kulturowe to szczyt subtelności.Każdy jest przywiązany do jakiejś części własnego życia. To jest bardziej wierność o charakterze egzystencjalnym niż ideowym. Może właśnie dlatego ja, nawet dzisiaj, nie chcę do końca zrywać z konserwatyzmem i bronię innej polityczności, tej ostro przez część "pampersów" - akurat nie przez ciebie i nie przez Waldka - krytykowanej. Pamiętam, że byłem wtedy zapraszany przez moich prawicowych i religijnych kolegów na "robocze lunche" w Sheratonie. Nie chciałem wpadać do Sheratona, bo po pierwsze, źle się tam czułem, a po drugie, uważałem ostentacyjne bogactwo, ostentacyjną konsumpcję za obciach. Jeden z kolegów tłumaczył mi wówczas: "Należymy do elity i powinniśmy jadać w najbardziej ekskluzywnych lokalach". Dla mnie to było nie do przyjęcia.

Może to jest dobry moment, żeby jedną rzecz wyjaśnić. Wychowałem się w dużym stopniu na Dzielskim i uznawałem, że każdy człowiek ma prawo do własnego domu, samochodu. Oburzała mnie jednak ostentacyjna konsumpcja ludzi, którzy kilka lat wcześniej żyli bardzo skromnie. Starałem się unikać takich spotkań. To nie był zresztą mój samodzielny opór. Razem z Kazikiem Ujazdowskim mieliśmy poczucie, że krytycyzm pampersów wobec "starej" i mało medialnej prawicy dotyczy także nas. Wiesiek mówił wtedy, że młode pokolenie musi wyprzeć stare i przez stare rozumiał już Ujazdowskiego, który miał jeszcze opory przed mieszaniem polityki, religii i biznesu. Wiesiek traktował ludzi takich jak Ujazdowski jako niezgodnych z Duchem Dziejów, z którym on sam był oczywiście za pan brat. Żartobliwie mówiąc, Ujazdowski był wówczas dla Walendziaka i - niestety - dla wielu "funkcjonalnych pampersów" kontrą również z powodu, który ja zrozumiałem bardzo późno: to był człowiek od dawna wychowywany w duchu mieszczańskim. On nie musiał się tak ostentacyjnie dorabiać, nigdy nie wypowiadał frazesów o konieczności utrzymania rodziny. Twierdził, że jak komuś się powodzi finansowo, to rodzi to przede wszystkim zobowiązania - mówił o społecznej hipotece, jaka ciąży na ludziach zamożnych. Ale właśnie dlatego wejście Kazika do SKL było dla mnie dowodem kapitulacji. Miałem poczucie, że skoro Kazik nie ma już siły na wojnę, to ona jest w planie politycznym przegrana. Dla mnie SKL jako perspektywa polityczna było nie do przyjęcia, bo nie chciałem być w partii z Komorowskim, Balazsem i Hallem, których uważałem za polityków pogodzonych ze stanem rzeczy, a nawet - jak w przypadku Komorowskiego - stanem tym zachwyconych.

Pod koniec rzÄ…dów AWS, kiedy twój najbliższy przyjaciel i współpracownik w polityce Kazimierz MichaÅ‚ Ujazdowski zostaje ministrem, ty zamiast zostać wiceministrem czy szefem gabinetu politycznego, przenosisz siÄ™ na uczelniÄ™ do Nowego SÄ…cza. Odchodzisz z SGH, zrywasz liczne znajomoÅ›ci. Dlaczego?Nie mogÅ‚em wejść do jakiejÅ› rady nadzorczej czy zostać wiceministrem (choć okazji nie brakowaÅ‚o), bo wszystko bym straciÅ‚, zostaÅ‚bym jednym z "funkcjonalnych pampersów". To znaczy nawet nie tych, co jeszcze na poczÄ…tku przynajmniej siÄ™ bili, ale tych, co ustawiali siÄ™ z rodzinami w kolejce do "prawicowej konsumpcji". PodjÄ…Å‚em wtedy decyzjÄ™, że trzeba budować jakiekolwiek instytucje. Przez pół roku szarpaÅ‚em siÄ™ po Warszawie, próbujÄ…c zbudować choćby kawaÅ‚ek jakiejÅ› instytucji. A ostateczna decyzja o wyjeździe z Warszawy zapadÅ‚a po tym, jak prowadziÅ‚em kiedyÅ› z Krzysztofem PawÅ‚owskim, twórcÄ… i rektorem WSB w Nowym SÄ…czu, wywiad taki, jaki ty prowadzisz teraz ze mnÄ…. ZaczÄ…Å‚em mu wówczas mówić - jak każdy przemÄ…drzaÅ‚y warszawiak - że nie powinien zmarnować wielkoÅ›ci szkoÅ‚y, którÄ… powoÅ‚aÅ‚ do życia. PawÅ‚owski przekornie ripostowaÅ‚, że skoro tak Å›wietnie wszystko wiem, to powinienem do niego przyjechać i pomóc mu budować tÄ™ szkoÅ‚Ä™. Dla mnie koniec epoki nastÄ™puje w momencie, kiedy orientujÄ™ siÄ™ - po decyzji o wyjeździe i pierwszych rozmowach z PawÅ‚owskim - że istnieje inne życie, inne bardziej sensowne z mojego punktu widzenia zajÄ™cie. Ucieczka staje siÄ™ możliwa…

Ale czy siÄ™ udaÅ‚a?UdaÅ‚o siÄ™ uciec od atmosfery dorabiania siÄ™ niszczÄ…cej resztki inteligenckich obyczajów, obronić wÅ‚asne zdanie w polityce, niezależność i możliwość pisania. Ale wyjazd do Nowego SÄ…cza stanowiÅ‚ przede wszystkim szansÄ™ na bardzo ciekawÄ… pracÄ™ - byÅ‚o niÄ… zbudowanie od zera wydziaÅ‚u studiów politycznych. Zaproponowanie studentom unikalnego programu z ciekawymi wykÅ‚adowcami, z dobrÄ… atmosferÄ…. To byÅ‚o bardzo duże wyzwanie i wspaniaÅ‚a profesjonalna przygoda, jakÄ… trudno dziÅ› przeżyć w Warszawie czy Krakowie. ZwÅ‚aszcza że nie przyjeżdżaÅ‚em z poczuciem triumfu, że robiÅ‚em coÅ› fantastycznego, a teraz bÄ™dzie jeszcze lepiej. WiedziaÅ‚em, że jestem tu, ponieważ poniosÅ‚em porażkÄ™ w polityce… To byÅ‚o bardzo twarde zerwanie. Przez pierwszy rok czy dwa bardzo nie lubiÅ‚em kontaktów ze starym Å›wiatem, sprawiaÅ‚y mi ogromnÄ… przykrość. Nawet jeżeli lubiÅ‚em jakichÅ› ludzi, to oni mi przypominali o rzeczach, o których chciaÅ‚em zapomnieć. A najmocniejsze byÅ‚o zerwanie z prawicÄ… w jej obecnym ksztaÅ‚cie ideowym. Åšwiadomość, że nie wróciÅ‚a ona do korzeni z lat 80., nie staÅ‚a siÄ™ obozem pracy paÅ„stwowej, narodowej, duchowej, jakiejkolwiek, staÅ‚a siÄ™ obozem polegiwania, narzekania, oburzania siÄ™, demaskowania wrogów prawdziwych i urojonych. Obozem duchowej i intelektualnej Å‚atwizny, maskujÄ…cym swe sÅ‚aboÅ›ci odwoÅ‚aniami do religii lub historycznego antykomunizmu.

Po wyjeździe do Nowego SÄ…cza z kilku rzeczy dÅ‚ugo nie mogÅ‚em siÄ™ podnieść, i to wÅ‚aÅ›nie "Europa" byÅ‚a jednÄ… z terapii, rodzajem ulgi: tu już nie trzeba bÄ™dzie takiej maÅ‚piarni odstawiać, można Å›miaÅ‚o pisać, można nawet być umiarkowanym konserwatystÄ…. Dla mnie to byÅ‚a perwersyjna przyjemność: pisać do "Europy", która wychodzi w "Fakcie" i jest absolutnie wbrew tym wszystkim prawicowym czy konserwatywnym kolegom, których nie tyle, że nie znosiÅ‚em, ale z którymi czuÅ‚em siÄ™ obco - tak jak i z tym nowym modelem prawicy, który wyczytywaÅ‚em z Å‚amów "Rzeczpospolitej". Z jednej strony publikowaliÅ›cie od poczÄ…tku Staniszkis, Nowaka czy Marciniaka, co byÅ‚o sygnaÅ‚em, że nie jesteÅ›cie salonem. A z drugiej strony, dla mnie od razu bardzo wesoÅ‚e byÅ‚o to, że publikujecie Z·iz·ka, bo wiedziaÅ‚em, że to po prostu albo - albo, że w ten sposób już nie można tworzyć prawicowego pisma formacyjnego. Poza tym to byÅ‚ moment, w którym bardzo wielu przyjaciół zaczęło siÄ™ ode mnie odwracać, bo mówiÅ‚em rzeczy absolutnie dla nich niewygodne. TrochÄ™ to zrozumiaÅ‚e, bo mówiÅ‚em przeciwko czemuÅ›, co sam - choć w zdecydowanie innej wersji - propagowaÅ‚em.

Mówisz o konserwatyzmie?W latach 80. i 90. konserwatyzm był językiem nieomal koniecznym. Był narzędziem poznania, rozumienia rzeczywistości. Ale w tej drugiej dekadzie został też użyty w zupełnie inny sposób - jako wygodna racjonalizacja postaw godzących profity z nowoczesności z komfortem moralnym, jaki daje jej podważanie i krytykowanie. Stał się wyrafinowanym narzędziem, które umożliwia znakomicie zarabiającemu pracownikowi banku czy firmy ubezpieczeniowej przyjemną kontestację po godzinach. I nie chodzi tu o obłudę czy chciwość. Testem decydującym jest to, że nawiązując do tak rozumianego konserwatyzmu, nie da się rządzić. Bo to jest mechanizm zwalniania z odpowiedzialności. Mechanizm wygodnej kontestacji w systemie, który jednocześnie gwarantuje nam pewną stabilność. To dlatego konserwatyści nie będą mieli żadnego pomysłu na kryzys oprócz stwierdzenia, że to nie ich wina.

Może w Polsce konserwatyzm mógł przetrwać tylko jako taki banalny mechanizm obronny. Gdyby dzisiejszemu Polakowi odebrać ideologię "rodziny na swoim", wyzwolić spod panowania matron i księży, to rozpadłby się jak Marcinkiewicz...Nie chcę niczego Polakowi odbierać, szczególnie "zwykłemu" Polakowi. Chcę odebrać elitom prawo funkcjonowania bez autorefleksji, bez zrozumienia i objaśniania własnych motywacji. To właśnie autorefleksja, gotowość zmierzenia się z tym, co niewygodne - bez względu na to, czy byłaby to zdolność "Wyborczej" do zmierzenia się z wypowiedzią Cichego, czy zdolność Kościoła do zmierzenia się z zarzutami Bartosia - jest tym, od czego powinniśmy zacząć poważną rozmowę.

Dla mnie najlepszÄ… okazjÄ… do wglÄ…du w rzeczywistość byÅ‚y wÅ‚asne obserwacje dotyczÄ…ce zarzÄ…dzania prywatnÄ… szkoÅ‚Ä… wyższÄ…. Otóż kontestacja konserwatywna jest zabójcza dla caÅ‚ego Å›wiata instytucji. Jest możliwa tylko wtedy, gdy istniejÄ… idee lub siÅ‚y ten Å›wiat podtrzymujÄ…ce przy życiu. Konserwatywni kontestatorzy wchodzÄ…cy w Å›wiat instytucji bardzo przypominajÄ… mi lewicowców starej daty, którzy oczekiwali, że Å›wiat bÄ™dzie speÅ‚niaÅ‚ ich marzenia o sprawiedliwoÅ›ci. Ale nie interesowaÅ‚ ich zupeÅ‚nie koszt tych marzeÅ„. Jeżeli chcemy żyć w Å›wiecie, w którym samoloty latajÄ… wzglÄ™dnie punktualnie i bezpiecznie, w którym dziaÅ‚a internet, w którym paÅ„stwo bierze na siebie jakieÅ› potrzebne nam egzystencjalnie funkcje, to nie możemy nieustannie podważać jego podstaw. Instytucje nie znajdujÄ… dziÅ› oparcia ani w dyskursie liberalnym, ani lewicowym - oba sÄ… nastawione zbyt silnie na prawa jednostki. Jeżeli zostanÄ… na trwaÅ‚e zdradzone przez konserwatyzm, pozostanie im już tylko powolna erozja…



*Rafał Matyja, ur. 1967, historyk, politolog, wykładowca Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Jeden z najbardziej znanych polskich publicystów i komentatorów politycznych - dziś związany z "Dziennikiem". Opublikował (wraz Kazimierzem M. Ujazdowskim) książki "Równi i równiejsi" (1993) oraz "Ustrojowa pozycja związków zawodowych: szansa czy zagrożenie?" (1994). Ostatnio wydał "Państwowość PRL w refleksji politycznej lat 1956 - 1980" (2007). W "Europie" nr 256 z 28 lutego br. zamieściliśmy kwartet polityczny z jego udziałem "O ideologiach".











Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Szybka wyszukiwarka plików na chomiku instrukcja jak umieścić taką na swoim chomiku
36 porad jak zwiekszyc ruch na stronie
Jak przygotować psa na przyjście dziecka
Jak przetrwac z rodzina Trening rodzin
Jak założyć pocztę na własnym serwerze
Jak złamać hasło na Onet poczte działa rewelacyjnie sposób na hasla password hack haker haslo
MapyMysli czyli jak zyskac czas na notatkach
Jak poprowadzić gumę na sandacza
Ukraina będzie mieć szybkie pociągi na Euro 2012, a Polska – figę z makiem
Jak Złamać Hasło Na Allegro Sposób Na Hasla Password Hack Haker Haslo
co zrobic jak zlapia cie na radar jak wymigac sie od mandatu

więcej podobnych podstron