Droga Dziewiątego Rozdział 11


11
Numer Ósmy siedzi na trawie. Za jego plecami lśni nieruchoma
tafla spokojnego jeziora.
-ð Mam wiele różnych imion  mówi.  Niektórzy zwÄ… mnie
Wisznu, inni zaś Paramatma albo Parameśwara. Znanych jest także
dziesięć moich awatarów. Z trzema z nich spotkałyście się w
walce. Dodam, że ze sporym powodzeniem.
-ð JeÅ›li to twoje awatary  wybucha Crayton  to oznacza, że
są częścią ciebie, czyli że to ty z jakiegoś powodu uznałeś za ko-
nieczne rzucić wyzwanie trzem dziewczynom, które odbyły daleką
podróż, aby cię odszukać. A czy nie podajesz się przypadkiem za
boga miłującego pokój?
-ð BÄ™dziesz siÄ™ dÅ‚ugo tÅ‚umaczyÅ‚ - dodaje Marina.
Nasz gniew nie robi jednak wrażenia na Ósmym, który nawet
nie drgnie, siedzi dalej tam, gdzie siedział.
-ð MusiaÅ‚em mieć pewność, że jesteÅ›cie tymi, za kogo siÄ™ poda
jecie. I że jesteście gotowe na spotkanie ze mną. Przepraszam, jeśli
was uraziłem czy też dotknąłem w jakiś sposób. Jeśli to was pocie-
szy, mogę zapewnić, że byłyście godnymi przeciwniczkami.
Mam już tego serdecznie dość. Jestem zmęczona i głodna, nie
mówiąc o tym, że aby tutaj dotrzeć, przeleciałam pół świata i mu-
siałam walczyć z całą armią. Chcę w końcu poznać prawdę.
Wstaję i zaciskając pięści, mówię krótko:
-ð Zadam ci teraz jedno pytanie, a jeÅ›li nie odpowiesz wprost,
pożegnamy się. To nie jest dyskusja filozoficzna, a ty nie miałeś
prawa poddawać nas żadnym próbom. Odpowiedz: jesteś czy nie
jesteś Numerem Ósmym?
Chłopak spogląda na mnie, zaciskając wargi, a jego skóra
nagle ciemnieje, zmieniając kolor z błękitnego na
miedzianobrązowy. Potrząsa głową, z której spada korona, a jego
czarne włosy zaczynają rosnąć i kręcić się w gęste loki. Dwie z jego
czterech rÄ…k znikajÄ… i po kilku sekundach na trawie przed nami
siedzi zwyczajny nastolatek z nagim torsem. Major Sharma
zachłystuje się powietrzem.
Chłopak jest chudy, ale umięśniony, ma pełne wargi i gęste
czarne brwi... Muszę przyznać, że jest na co popatrzeć. Na jego
piersi spoczywa błękitny loryjski naszyjnik.
To jeden z nas.
Ella spogląda na Craytona, który wzdycha przeciągle i otwiera
usta, chcąc coś powiedzieć, ale chłopak odzywa się pierwszy:
-ð Mój Cepan nazywaÅ‚ mnie Joseph, ale to byÅ‚o dawno. Uży
wałem wielu różnych imion. W tych stronach ludzie najczęściej
mówią na mnie Naveen.  Milknie na chwilę, przyglądając mi się,
po czym podciÄ…ga podartÄ… nogawkÄ™, pokazujÄ…c trzy loryjskie
znaki wypalone na skórze: Pierwszy, Drugi i Trzeci. - Jeśli już ko-
niecznie chcecie, żeby było po loryjsku, mogę dla was być Nume-
rem Ósmym.
Mój wrzący gniew gaśnie, jakby go nie było. Odnalezliśmy ko-
lejnego Gardę. Nasza siła wzrosła.
Crayton podchodzi do niego, wyciągając rękę:
-ð SzukaliÅ›my ciÄ™, Ósmy. OdbyliÅ›my dÅ‚ugÄ… podróż. Nazywam siÄ™
Crayton. Jestem Cepanem Elli.
Ósmy wstaje, żeby się przywitać. Jest wysoki, a muskulaturę
ma naprawdÄ™ idealnie wyrzezbionÄ…: tors, ramiona, brzuch...
Widać po nim długie lata treningów i twardego, samotnego życia
w górach.
Ella też wstaje z ziemi.
-ð Ella to ja - przedstawia siÄ™. - Jestem DziesiÄ…ta.
-ð Która?  dziwi siÄ™ Ósmy, zaglÄ…dajÄ…c jej w oczy.  Jak to
Dziesiąta? Jest nas dziewięcioro. Kto ci powiedział, że jesteś Dzie-
siÄ…ta?
Niespodziewanie Ella zmienia się w sześcioletnią dziewczynkę.
Zdaje się, że niedowierzanie gościa, który jeszcze przed chwilą był
żywym posągiem, mocno zachwiało jej poczuciem pewności sie-
bie. Crayton trÄ…ca jÄ… w ramiÄ™, a ona powraca do swojej dwuna-
stoletniej postaci, rosnąc tak samo błyskawicznie, jak przed chwilą
zmalała.
Ósmy rewanżuje się, potężniejąc do rozmiarów wielkoluda; jest
teraz dobre półtora metra wyższy
-ð Nic wiÄ™cej nie umiesz, DziesiÄ…ta?  pyta.
Ella robi zaciętą minę, jakby ze wszystkich sił starała się wy-
dorośleć jeszcze o kilka lat, ale nic jej z tego nie wychodzi. Po kilku
sekundach daje za wygranÄ….
-ð Chyba nie - przyznaje, wzruszajÄ…c ramionami.
-ð Pózniej ci wszystko opowiem  wyjaÅ›nia Crayton ósmemu 
Na razie wystarczy, abyś wiedział, że z Lorien odleciał drugi statek.
Ella i ja byliśmy na pokładzie. Ella była jeszcze niemowlęciem.
-ð To już wszyscy, czy może poznam jeszcze jakÄ…Å› TrzydziestÄ…
Drugą? - pyta Ósmy, powracając do normalnych rozmiarów.
Głos ma chropawy, ale miły. Nie zauważyłam Wcześniej, że je-
go oczy majÄ… niesamowitÄ… zielonÄ… barwÄ™. Marina, sÄ…dzÄ…c po wy-
razie twarzy, dostrzega to wszystko równie dobrze jak ja. Nie mogę
się nie uśmiechnąć, gdy nerwowym gestem zakłada włosy za uszy.
-ð Ella jest ostatnia - odpowiada Crayton.  To jest Szósta 
wskazuje na mnie - a to Marina, czyli Siódma. Ty, jak widzieliśmy,
masz zdolność do transformacji. Coś poza tym?
Zamiast odpowiedzieć, Ósmy zamienia się w dwugłową żyra-
fę, tym razem wyższą od nas wszystkich nie o półtora metra, ale o
sześć metrów. Uśmiecham się ukradkiem.
-ð Owszem, otrzymaÅ‚em takie Dziedzictwo  mówi lewa gÅ‚owa
zwierzęcia, a prawa opuszcza się na długiej szyi i bierze długi łyk
wody z jeziora, aby po chwili dodać:  Chociaż nie tylko.
-ð Tak? A co jeszcze? - pyta Marina.
Ósmy zmienia się z powrotem w nastolatka i daje susa do je-
ziora, tylko że jego stopy nie zanurzają się w wodzie. Zaczyna biec
po niej jak po twardym lodzie. Po chwili zawraca w stronÄ™ brzegu,
a gdy już jest blisko, hamuje z poślizgiem, posyłając fontannę wo-
dy prosto na MarinÄ™.
Ale ona nie jest z tych, które łatwo się peszą. Nie mruży nawet
oczu, za to błyskawicznie unosi dłonie, zatrzymując lecącą wodę
w powietrzu, a potem odpycha ją z powrotem na Ósmego, który
wyrzuca falę wysoko do góry, aż ta tryska niczym gejzer. Nie dam
się wykluczyć z zabawy: steruję wiatrem, spychając spieniony pió-
ropusz w dół, aż woda otacza Ósmego z trzech stron wysoką, roz-
dygotaną ścianą.
-ð Nic wiÄ™cej nie umiesz? - woÅ‚am wyzywajÄ…co, prowokujÄ…c go
do dalszej demonstracji.
Ósmy znika zza wodnej zasłony, aby chwilę pózniej ukazać
się na szczycie urwistej skały wznoszącej się nad jeziorem. I znów
znika, po czym pojawia się tuż przede mną, twarzą w twarz.
To nagłe zbliżenie wyprowadza mnie z równowagi i odruchowo
zaciskam pięść, waląc go po żebrach. Ósmy zatacza się w tył Z
głuchym stęknięciem.
-ð Szósta! Co ty robisz?  woÅ‚a Marina.
-ð Przepraszam - mówiÄ™. - To byÅ‚ odruch.
-ð ZasÅ‚użyÅ‚em - przyznaje Ósmy, lekceważąc instynkt opiekuÅ„czy
Siódmej.
-ð Umiesz siÄ™ teleportować?  Marina mruży oczy.  NiezÅ‚e,
naprawdÄ™...
Chłopak nagle pojawia się tuż obok niej, opierając się luzacko
Å‚okciem o jej ramiÄ™.
-ð Tak, uwielbiam ten dar - mówi.
Marina chichocze, odpychając go od siebie. Czy ja dobrze sły-
szÄ™? Co to za chichoty?
Ósmy uśmiecha się i znowu znika, pojawiając się na ramionach
Craytona. Wygłupia się, wymachując ramionami i udając, że ba-
lansuje na drżących nogach.
-ð Czasem tylko lÄ…dujÄ™ w jakimÅ› gÅ‚upim miejscu - dodaje.
Zapowiada się, że Numer Ósmy zostanie naszym dyżurnym
dowcipnisiem.
Jego swawolność mnie zaskakuje; nie jestem pewna, czy przy-
niesie nam korzyść, czy raczej okaże się kulą u nogi. Postanawiam
jednak zapisać ją na plus. Wyobrażam już sobie zdezorientowane,
wściekle miny Mogadorczyków na chwilę przed tym, jak ten
rozdokazywany dzieciak zamieni ich w pył. Crayton garbi się, a
Ósmy, zupełnie jakby wykonywali wyćwiczoną sztuczkę, odbija się,
robi kozła w powietrzu i ląduje, klaszcząc w dłonie, zadowolony z
siebie jak nie wiem kto.
-ð Gdzie twój Cepan? - pyta Marina.
Wesoła twarz poważnieje w jednej chwili. Wszyscy wiemy, co to
oznacza. Momentalnie staje mi przed oczami Katarina,
zakneblowana i przykuta do ściany. Myślę o Johnie i o jego
Cepanie, który nazywał się Henri. Otrząsam się ze wspomnień,
zanim do oczu napłyną mi łzy.
-ð Dawno?  pyta Crayton Å‚agodnie, wypowiadajÄ…c na gÅ‚os
to, o czym wszyscy myślimy.
Ósmy odwraca się na pięcie, wędrując wzrokiem po łące zaroś-
niętej wysoką trawą. Siłą umysłu rozsuwa ją na boki, torując Wąską
ścieżkę, a potem unosi twarz do zachodzącego słońca.
-ð PosÅ‚uchajcie  mówi. - Musimy stÄ…d iść. Robi siÄ™ coraz
ciemniej. O Reynoldsie i Loli opowiem wam po drodze.
Major Sharma podbiega do niego, chwytajÄ…c za nadgarstek.
-ð A ja? Czy mogÄ™ dla was coÅ› zrobić? Powiedz, proszÄ™ !
Wystraszył mnie. Byłam tak pochłonięta tym naszym wieczor-
kiem zapoznawczym, że zupełnie zapomniałam o nim i jego roli w
całym przedsięwzięciu.
-ð Majorze - odpowiada Ósmy - byÅ‚ pan moim wiernym
przyjacielem. Dziękuję panu i pańskim żołnierzom za ciężką pracę.
Takie oddanie byłoby wielce miłe w oczach Wisznu. Teraz niestety
musimy się rozstać.
Mina majora dobitnie świadczy o tym, że planował załapać się
na znacznie więcej.
-ð Nie rozumiem - mówi.  WykonaÅ‚em każde twoje polecenie,
Przyprowadziłem twoich przyjaciół. Moi ludzie oddali za ciebie
życie.
Ósmy zagląda majorowi w oczy.
-ð Nigdy nie pragnÄ…Å‚em, żeby ktoÅ› oddaÅ‚ życie w moje imiÄ™.
Dlatego właśnie nie chciałem opuścić gór i pokazywać się razem
z wami na ulicy. Żałuję tych, którzy za mnie zginęli, i to bardziej, niż
byłbyś skłonny przypuszczać. Wiem, co to znaczy stracić swoich.
Od dziś jednak każdy z nas musi podążać własną drogą.
Ton ma stanowczy, ale widać, że wcale nie jest mu łatwo.
-ð Ale...  próbuje jeszcze oponować major.
-ð Do widzenia, panie majorze  przerywa mu Ósmy
Sharma odwraca siÄ™ zrozpaczony Biedny facet. Jest jednak po-
słuszny wojskowej naturze i wie, kiedy należy wykonać rozkaz, po-
godzić się z sytuacją.
-ð OpuÅ›ciÅ‚eÅ› mnie - szepcze.
-ð Nie  odpowiada Ósmy. - To ty opuÅ›cisz mnie i ruszysz w
drogę, którą zawędrujesz do rzeczy większych i wspanialszych.
Pewien mądry człowiek powiedział mi kiedyś, że tylko rozstanie
może doprowadzić do spotkania kogoś nowego, lepszego.
Odnajdziesz swojego Wisznu, ale rozpoznać go możesz dopiero
wtedy, gdy mnie już nie będzie.
Przykro patrzeć na tę scenę. Major Sharma chce coś powie-
dzieć, otwiera usta, ale zamyka je szybko, bo Ósmy odwraca się i
rusza ścieżką wśród traw, nie oglądając się za siebie. Z początku
wydaje mi się, że postąpił zbyt surowo, ale potem uświadamiam
sobie, że to był jednak najłagodniejszy sposób załatwienia sprawy,
którą koniecznie trzeba było zamknąć.
-ð Hej, zaczekaj!  woÅ‚a Crayton w Å›lad za Ósmym.  Z góry
schodzi się w drugą stronę. Musimy wrócić do miasta, tam jest lot-
nisko.
-ð Najpierw chcÄ™ wam coÅ› pokazać!  odpowiada tamten. 
Możliwe, że lotnisko nie jest nam do niczego potrzebne.
-ð DokÄ…d idziesz? Nie wiesz jeszcze wszystkiego. Musimy usiąść i
się naradzić, ustalić jakiś plan!  upiera się Crayton.
-ð Szkoda, że zniszczyÅ‚am okulary - wzdycha Ella. - Nie możemy
tak po prostu iść za nim, nie mając pojęcia, dokąd nas prowadzi
ani czy to w ogóle jest dobry pomysł. Może jemu się wydaje, że
wie wszystko, ale to wcale nie musi być prawda.
Patrzymy na Craytona, który zastanawia się, co zrobić. Ja
oczywiście mam własne zdanie w tej kwestii. Odnalezliśmy na-
reszcie kolejnego Gardę i musimy trzymać się razem. Skinieniem
głowy wskazuję szybko malejącą sylwetkę Ósmego. Crayton spo-
gląda na mnie i też kiwa głową, po czym zabiera kuferek Mariny i
rusza w ślad za nim. Marina i Ella bez słowa biorą się za ręce i idą
za Craytonem, a ja zajmujÄ™ ostatnie miejsce w tym pochodzie.
Wytężając swój ultraczuły słuch, staram się sprawdzić, czy major
Sharma odszedł już znad jeziora, ale nic nie mogę wychwycić.
Wyobrażam sobie, jak stoi tam, gdzie go zostawiliśmy, milczący,
zastygły w bezruchu, stoi długo, nie ruszając się z miejsca ani na
krok. Rozumiem, dlaczego tak musiało się stać, ale szkoda mi go.
Dochował wierności, a mimo to został opuszczony. A potem
doganiam wzrokiem Ósmego, który maszeruje w oddali sztywny
jak kij od szczotki  i robi mi się żal ich obu.
Ósmy prowadzi nas dalej. Schodzimy za nim po stoku wzgórza, u
którego stóp otwiera się rozległa dolina. Jak okiem sięgnąć,
piętrzą się ośnieżone szczyty Himalajów. Na ich tle zielenieją po-
łacie lasów przeplatane łąkami, żółtymi i fioletowymi od kwiatów.
Piękny widok, miło sycić nim oczy. Nagle Crayton przerywa ciszę.
-ð No to mów. Kim byli Reynolds i Lola?
Ósmy zwalnia, abyśmy mogli dołączyć. Zrywa garść fioletowych
kwiatów tylko po to, żeby pognieść je w dłoni.
-ð Reynolds byÅ‚ moim Cepanem. CzÄ™sto siÄ™ Å›miaÅ‚. Zawsze coÅ›
go bawiło. Śmiał się, gdy uciekaliśmy i gdy spaliśmy pod mostem, i
gdy kryliśmy się przed deszczem monsunowym w jakiejś stodole z
cieknącym dachem.  Zagląda nam po kolei w oczy.  Może
któreś z was go pamięta?
Wszyscy potrząsamy przecząco głowami, nawet Crayton.
Żałuję , że nie pamiętam, ale podczas naszej podróży miałam
dopiero dwa lata.
Ósmy mówi dalej:
-ð To byÅ‚ wspaniaÅ‚y Loryjczyk i jeszcze lepszy przyjaciel.
Ale Lola... Lola była stąd, z Ziemi. Reynolds poznał ją, kiedy
osiedliśmy tutaj. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Spotkali
się na targu i od tej chwili byli nierozłączni. Zakochał się po uszy. A
Lola bardzo szybko wprowadziła się do nas. Prawie nie wychodziła
z naszego domu.  Urywa, żeby kopnąć kępkę kwiatów. -
Powinienem się domyślić, że nie można jej ufać. Widziałem, jak na
mnie patrzy. Zawsze chciała wiedzieć, gdzie jestem i co robię.
Odpędzałem ją od mojego kuferka, bo na wszystkie sposoby
próbowała się do niego dobrać Ale Reynolds miał do niej
bezgraniczne zaufanie i w końcu wyjawił jej, kim jesteśmy.
Powiedział jej wszystko.
-ð Niezbyt mÄ…drze - komentujÄ™, przypominajÄ…c sobie, jak
John opowiedział o wszystkim Sarze i czym się to skończyło.
Zawierzanie ludziom naszego sekretu to zbyt wielkie ryzyko.
Które dodatkowo wzrasta, kiedy w grę wchodzi miłość.
-ð Trudno nawet opisać, jak bardzo siÄ™ wÅ›ciekÅ‚em  mówi
Ósmy.  Kiedy dotarło do mnie, co on zrobił, kompletnie mi od-
biło. Kłóciliśmy się bez przerwy, codziennie. A zawsze byliśmy ide-
alnie zgodni. Ufałem mu całkowicie i nie straciłem tego zaufania.
Nie. Chodziło o Lolę. A ona właśnie wtedy zaczęła nas namawiać,
żebyśmy wybrali się z nią w góry na biwak. Powiedziała, że zna
świetne miejsce, i przekonała Reynoldsa, że w ten sposób będzie
nam łatwiej się pogodzić. Zbliżyć do siebie  dodaje z przekąsem.
 Moim zdaniem takie bratanie nas na siłę nie mogło wypalić, ale
zgodziłem się pójść.
Przystaje na chwilę, żeby wskazać szczyt leżący wprost na pół-
noc, po czym podejmuje opowieść:
-ð WybraliÅ›my siÄ™ na tÄ™ górÄ™. WziÄ…Å‚em swój kuferek.
Umiałem już się teleportować i operować telekinezą, a do tego
byłem nadludzko silny. Potrzebny mi był tylko trening, więc
uznałem, że górskie powietrze pomoże mi poprawić siłę i szybkość.
Ale kiedy zaczęliśmy podejście, Lola na wszelkie sposoby starała
się nas rozdzielić. Robiła wszystko, żeby Reynolds zostawił mnie
samego. Aż w końcu musiała zastosować plan awaryjny.
Ósmy odwraca się i rusza dalej przed siebie. Pozwalamy mu
oddalić się na kilka kroków, żeby się pozbierał.
-ð Jaki byÅ‚ ten plan awaryjny?  pyta Å‚agodnie Marina,
starając się go nakłonić, żeby mówił dalej.
Musimy usłyszeć wszystko do końca, ale nie ma potrzeby, by go
dręczyć.
-ð Trzeciego dnia wieczorem poszÅ‚a do lasu po drewno na
ognisko. Po raz pierwszy od początku wycieczki zostawiła nas sam
na sam ze sobą. Wiedziałem, że coś tu nie gra. Czułem to, bo ścis-
kało mnie w dołku. Lola wróciła z lasu bardzo szybko, a razem z
nią zjawił się tuzin mogadorskich żołnierzy. Reynolds był w niej taki
zakochany, że załamał się z rozpaczy, jeszcze zanim zdążył się
przestraszyć. Zaczął na nią krzyczeć, błagając, żeby wytłumaczy-
ła, dlaczego tak postąpiła  z nim, z nami, ze mną. A wtedy jeden
z Mogów cisnął jej pod nogi sakiewkę pełną złotych monet. Obie-
cali jej mnóstwo pieniędzy w zamian za  usługę .  Wypluwa to
ostatnie słowo, krzywiąc się szyderczo. - Rzuciła się na to złoto jak
pies za przysmakiem. A dalej poszło już bardzo szybko. Gdy się
schyliła, jeden z żołnierzy uniósł lśniący miecz i wbił jej go w plecy,
a złoto rozsypało się u jej stóp. Reynolds i ja staliśmy jak wrośnięci w
ziemię, patrząc na jej śmierć.
Najchętniej podbiegłabym do niego i uścisnęła za rękę, żeby
wiedział, jak dobrze rozumiem, co teraz przeżywa. Ale gdy widzę,
jak maszeruje dumnie wyprostowany, z jakim zdecydowaniem
stawia każdy krok, to zdaję sobie sprawę, że w tej chwili potrzebna
mu jest własna przestrzeń. Tak jak mnie, kiedy wspominam śmierć
Katariny.
To ostatnie słowo,  śmierć , długo wisi w powietrzu. Wreszcie
Crayton odchrzÄ…kuje i przerywa ciszÄ™:
-ð Nie musisz mówić wszystkiego od razu. JeÅ›li chcesz, możesz
przerwać.
-ð Nie mogli mnie zabić - podejmuje Ósmy, unoszÄ…c nieco glos,
jakby próbował zagłuszyć bolesne wspomnienia. Znam ten
manewr. Rzadko się udaje. - Nawet kiedy któremuś udało się mnie
trafić w szyję albo w brzuch, nie mogli mnie zabić. Sami za to ginęli.
Ginęli od śmiertelnych ciosów przeznaczonych dla mnie. Chronił
mnie loryjski czar, więc starałem się za wszelką cenę osłaniać
Reynoldsa. Ale w końcu nas rozdzielili, a ja nie zdążyłem tele-
portować się z powrotem i Reynolds...  Ósmy milknie na chwilę.
-ð Jeden z nich zabraÅ‚ mój kuferek. ChcÄ…c go zatrzymać,
podniosłem upuszczony miecz, żeby wbić mu go w brzuch, ale
chybiłem o centymetry. Jestem za to prawie pewny, że
odrąbałem mu rękę. Tak czy inaczej uciekł do lasu, a zaraz potem
zobaczyłem, jak spomiędzy drzew startuje mały srebrny statek.
Tych, którzy zostali, pozabijałem.
Przebiegają mnie dreszcze, gdy słyszę w jego głosie lodowatą
beznamiętność.
-ð Ja też straciÅ‚am swojÄ… Cepan  cicho odzywa siÄ™ po chwili
Marina.
-ð I ja - dodajÄ™, oglÄ…dajÄ…c siÄ™ na EllÄ™, która przysuwa siÄ™ do
Craytona.
Przynajmniej ona ma jeszcze swojego Strażnika. Oby nam nie
zabrakło ostatniego nauczyciela, jakiego znamy.
Niebo nad nami ciemnieje z minuty na minutÄ™. Marina wysuwa
się na czoło, żeby dzięki swojemu Dziedzictwu prowadzić nas w
gęstniejącym mroku. Patrzę, jak bierze Ósmego za rękę, i uśmie-
cham się; miło, że znalazł się przy nim ktoś, kto próbuje go po-
cieszyć.
-ð Bardzo dÅ‚ugo mieszkaÅ‚em tutaj, w tych górach - odzywa siÄ™
Ósmy.
-ð ZupeÅ‚nie sam?  pyta Ella.
-ð Przez jakiÅ› czas byÅ‚em sam. Nie wiedziaÅ‚em, dokÄ…d mam
pójść. A potem, pewnego dnia, spotkałem starego człowieka. Sie-
dział pod drzewem i modlił się z zamkniętymi oczami. Dziedzictwo
transformacji miałem już od dobrych kilku miesięcy, więc zbliżyłem
się do niego pod postacią małego czarnego królika. Wyczuł moją
obecność i roześmiał się, zanim otworzył oczy. Miał w twarzy Coś
takiego, że od razu mu zaufałem. Chyba przypominał mi
Reynoldsa, jeszcze z czasów, zanim w naszym życiu pojawiła się
Lola. Wskoczyłem więc w krzaki i teleportowałem się dalej, za
drzewa, w zupełnie przeciwnym kierunku. A on, kiedy znów się
zbliżyłem, w normalnej postaci, zapytał, czy mam ochotę na
sałatę. Oczywiście mnie poznał. Zrozumiałem, że zawsze mnie
pozna, pod każdą postacią.
-ð Przed nami nastÄ™pne jezioro - przerywa mu Marina.
Gdy milknie opowieść, moich uszu dobiega pluskanie wody o
brzeg i cichy szmer wodospadu.
-ð Tak, jesteÅ›my już blisko  potwierdza Ósmy.  NiedÅ‚ugo
będziemy mogli coś zjeść i przespać się trochę.
-ð Powiedz jeszcze, co byÅ‚o dalej z tym starcem - prosi Crayton.
-ð Devdan, bo tak siÄ™ nazywaÅ‚, byÅ‚ czÅ‚owiekiem niezwykle
oświeconym, o bogatej duchowości. Opowiedział mi wszystko
o hinduizmie i o Wisznu. Chłonąłem jego opowieści, widząc w nich
odbicie naszych zmagań o ocalenie Lorien. Devdan nauczył mnie
tradycyjnych indyjskich sztuk wałki: kalarippajattu, silambam
i gaiki. Trenowałem, wykorzystując moce, które otrzymałem wraz z
Dziedzictwami, aby sprawdzić, w jakim stopniu mogę rozwinąć to,
co mi przekazał. Pewnego dnia zjawiłem się w miejscu, gdzie
zawsze się spotykaliśmy, ale jego nie było. Wracałem tam dzień po
dniu, lecz on zniknął na dobre i tak znów zostałem sam. A potem,
wiele miesięcy pózniej, przypadkowo natknąłem się na majora
Sharmę i jego oddziały. Przyjechali w góry na ćwiczenia w terenie.
Zawiesza głos, po czym kontynuuje z wahaniem:
-ð Tak siÄ™ Szczęśliwie zÅ‚ożyÅ‚o, albo też nieszczęśliwie, tego
jeszcze nie wiem, że tamtego dnia przybrałem postać Wisznu, a
oni ślubowali chronić mnie przed wszelkim złem. Zdawałem sobie
sprawę, że robią to tylko dlatego, że zobaczyli mnie w postaci swo-
jego bóstwa, i brzydziłem się żerować na ich wierze, ale pokusa
była zbyt silna. Chyba jednak mimo wszystko jeszcze bardziej ba-
łem się samotności.
Marina prowadzi nas wokół jeziora, zgodnie ze wskazówką
Ósmego kierując się do wodospadu, który słychać w oddali po
drugiej stronie.
-ð Czy ci Mogadorczycy potem wrócili? - pyta Crayton.
-ð Tak. Co jakiÅ› czas przylatujÄ… maÅ‚ymi srebrnymi statkami i
śmigają po okolicy, sprawdzając, czy mnie tu nie ma. Ale ja wtedy
zamieniam się w muchę albo w mrówkę i lecą dalej, nawet nie
zwalniajÄ…c.
Crayton zastanawia siÄ™ szybko.
-ð To by pasowaÅ‚o do doniesieÅ„ o UFO, które podobno widuje
siÄ™ w tym regionie.
-ð Tak, to oni.  Kiwa gÅ‚owÄ… Ósmy.  Za każdym razem coraz
mniej dbają o kamuflaż. Od dobrych kilku dni żadnego nie wi-
działem, ale to też fakt, że od sześciu czy ośmiu miesięcy pojawia-
ją się znacznie rzadziej. Był to dla mnie znak, że konflikt przybiera
na sile.
-ð To prawda  odzywam siÄ™.  Musimy siÄ™ zebrać i poÅ‚Ä…czyć
siły. Marina, Ella i ja odnalazłyśmy się kilka dni temu w Hiszpanii.
Czwarty czeka na nas w Stanach Zjednoczonych. Teraz dotar-
łyśmy do ciebie, zostały więc już tylko dwa numery : Piąty i Dzie-
wiÄ…ty.
Ósmy milczy przez chwilę.
-ð DziÄ™kujÄ™, że przebyÅ‚yÅ›cie taki szmat drogi, żeby mnie od
nalezć  mówi wreszcie.  Już od bardzo dawna nie miałem ni-
kogo, z kim mógłbym pogadać o moim prawdziwym życiu.
Wodospad jest już o krok.
-ð Co teraz? - pytam, przekrzykujÄ…c szum pÅ‚ynÄ…cej wody.
-ð Wspinamy siÄ™! - Ósmy wskazuje goÅ‚Ä… skalnÄ… Å›cianÄ™.
Kładąc dłoń na jej gładkiej powierzchni, stukam w nią czubkiem
stopy w poszukiwaniu jakiegoś występu. Kamień jest tak śliski, że
noga natychmiast opada. Nagle z góry dobiega głosÓsmego,
który już jest na miejscu. Nie miałam pojęcia, jaki to świetny
wynalazek teleportacja. Może nawet lepszy niż niewidzialność. A
gdyby udało się je połączyć?
-ð Uniesiemy siÄ™ dziÄ™ki telekinezie  radzi Marina.  Wez EllÄ™,
a ja zabiorÄ™ Craytona.
Rada jest dobra: wzbijamy się w powietrze. To łatwiejsze, niż
mi się wydawało. Na szczycie skały Ósmy urządził obóz, Wkrótce
siedzimy już wokół ogniska, na którym w wielkim garnku gotują się
warzywa. Od góry osłaniają nas gęste korony drzew, a dostępu
broni wodospad; to idealna kryjówka. Ósmy ma tutaj lepiankę z
gliny, która jest jednocześnie przygnębiająca i cudowna. Ściany są
nierówne, a owalny otwór wejściowy krzywi się na jedną stronę, ale
jest tam ciepło i sucho. W środku pachnie świeżymi kwiatami,
na podłodze stoi niski stolik, a na ścianach wiszą trzy kolorowe
dywaniki i ręcznie wypleciony hamak.
-ð MiÅ‚o tu - mówiÄ™, wracajÄ…c do ogniska. - Tak dÅ‚ugo siÄ™
ukrywałam, że nie pamiętam już, jak to jest mieć własny dom. A
nawet lepiankÄ™.
-ð Tak, to miejsce ma coÅ› w sobie. Zawsze bÄ™dÄ™ wracać do nie
go myślami. I naprawdę będę za nim tęsknił.
Ósmy rozgląda się dookoła z czułością w oczach.
-ð To znaczy, że jedziesz z nami? - pyta Marina.
-ð Jasne. NadszedÅ‚ czas wspólnego dziaÅ‚ania. Setrakus Ra
przyleciał na Ziemię. Muszę iść z wami.
-ð Setrakus Ra jest tutaj? - powtarza Crayton nagle
zaniepokojony.
Ósmy przełyka pierwszą łyżkę duszonych warzyw.
-ð PrzyleciaÅ‚ kilka dni temu. Nawiedza mnie w snach.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Droga Dziewiątego Rozdział 21
Droga Dziewiątego Rozdział 14
Droga Dziewiątego Rozdział 13
Droga Dziewiątego Rozdział 22
Droga Dziewiątego Rozdział 12
Rozdział 11 (tł Kath)
13 Rozdzial 11
12 rozdział 11 c6lubhaczn3mh474dvw57lqvfijouhuodptl2ba
Rozdział 11
Rozdzial 11 (2)

więcej podobnych podstron