Droga Dziewiątego Rozdział 22


22
Po odzyskaniu przytomności czuję, że kołyszę się w tę i z powrotem.
Wszystko mnie boli. Jestem jak spieczona słońcem skwarka: skóra,
stopy, głowa, nawet gardło wyschły na wiór. Wargi mam
spierzchnięte i poparzone tak, że nie mogę zamknąć ust. Najgorzej
z oczami, bo powieki nie chcą się otworzyć, chociaż próbuję ze
wszystkich sił, by zobaczyć, gdzie jestem. Wciąż czuję kołysanie, aż
wreszcie świta mi w głowie, że pewnie wiozą mnie samochodem.
Nagle chwytają mnie mdłości, ale gdy chcę zasłonić twarz,
okazuje się, że ręce mam do czegoś przywiązane. Tak samo nogi.
W jednej chwili wybudzam się całkowicie i otwieram na siłę oczy,
kręcąc głową jak szalona, ale nic nie widzę w ciemności, więc
zamykam je z powrotem. Musiałam oślepnąć od pustynnego
słońca.
Próbuję wołać o pomoc, ale zanoszę się tylko rzężącym kasz-
lem. Ten odgłos rozbrzmiewa echem w otaczającym mnie powie-
trzu, zaczynam więc nasłuchiwać. Kaszlę jeszcze raz tylko po to,
aby usłyszeć echo. Już wiem, że leżę w klitce o metalowych ścia-
nach. Wrażenie jest takie, jakby zamknięto mnie w trumnie. Znów
zbiera mi siÄ™ na wymioty.
Ogarnia mnie też panika. A jeśli nie oślepłam, tylko umarłam?
Nie, to niemożliwe. Nieboszczyka tak wszystko nie boli. Jednak
czuję się jak pogrzebana żywcem.
Zaczynam się wściekać i sapać spazmatycznie, ale nagle
gdzieś blisko rozlega się męski głos. Atak paniki natychmiast mija.
Głos jest przenikliwy i ma elektroniczne brzmienie, jakby dochodził
z głośnika.
-ð JesteÅ› przytomna?  pada pytanie.
Próbuję odpowiedzieć, ale nie mogę, bo zaschło mi w gardle,
stukam więc palcami w ławkę, na której siedzę, i odkrywam, że też
jest metalowa. Po kilku sekundach z prawej strony dobiegajÄ… jakieÅ›
dzwięki i wyczuwam, że tuż obok mnie ktoś coś postawił.
-ð To jest szklanka wody. W zasiÄ™gu ust masz sÅ‚omkÄ™. Napij siÄ™ 
mówi facet z głośnika.
Odwracam głowę i odnajduję słomkę ustami. Spierzchnięte
wargi pękają, gdy próbuję je zacisnąć na cienkiej plastikowej
rurce. W pierwszym Å‚yczku wody czujÄ™ wyraznie metaliczny smak
krwi. Zwracam też uwagę na ciche buczenie; natychmiast kojarzy
mi się ono z bramą na pustyni. Metalowa skrzynia, w której mnie
trzymają, też musi być pod napięciem.
-ð Czego szukaÅ‚aÅ› pod bramÄ…? - pada kolejne pytanie.
Za każdym razem, gdy ten mężczyzna się odzywa, uderza mnie
neutralne brzmienie jego głosu. Brak w nim przyjaznych nut, ale nie
ma też grozby.
-ð ZabÅ‚Ä…dziÅ‚am  wyjaÅ›niam szeptem.  ZgubiÅ‚am siÄ™.
-ð W jaki sposób ?
Przełykam jeszcze trochę wody.
-ð Nie wiem  mówiÄ™ wreszcie.
-ð Nie wiesz...  powtarza gÅ‚os.  Rozumiem. JesteÅ› Szósta,
zgadza siÄ™?
KrztuszÄ™ siÄ™ wodÄ… i zanoszÄ™ kaszlem, natychmiast opieprzajÄ…c
się w myślach za taką reakcję. Normalnie potrafię nad sobą zapa-
nować, ale teraz mózg mam jak uprażony na słońcu. Jeśli ten fa-
cet, zadając pytanie, nie był pewien swojej racji, to w tym mo-
mencie rozwiałam wszystkie jego wątpliwości. Muszę wziąć się w
garść, dosyć głupich błędów .
Głos odzywa się znów:
-ð Wiesz, Szósta, masz tutaj niezÅ‚Ä… reputacjÄ™. ZdjÄ™cia z liceum w
Paradise i uziemienie śmigłowców w Tennessee. Było na co
popatrzeć. No i ten niesamowity pokaz w zeszłym tygodniu w Wa-
szyngtonie, kiedy wyciągnęłaś Johna Smitha i Sama Goode a ze
strzeżonego ośrodka rządowego. Prawdziwa z ciebie wojownicza
księżniczka.
Jeszcze nie otrząsnęłam się po tym, ze facet wie, kim jestem, a
on zaczyna nawijać, jakby miał całe moje życie na podglądzie.
Co się tutaj dzieje? jakaś siła spycha mnie na lewo; pewnie wóz, w
którym mnie wiozą nie wiadomo gdzie, właśnie wszedł w zakręt.
Napinam głową pasek uciskający czoło  bez skutku. Próbuję
telekinezy, ale przy pierwszej próbie koncentracji żołądek skręca
mi się tak boleśnie, że znów jestem bliska wymiotów.
-ð Musisz siÄ™ uspokoić  instruuje mnie gÅ‚os.  Szarpanina nic ci
nie da. Jesteś odwodniona i najprawdopodobniej doznałaś
porażenia słonecznego. Przez jakiś czas nie będziesz się czuła
najlepiej.
-ð Kim jesteÅ›? - udaje mi siÄ™ wykrztusić z wielkim bólem.
-ð Agent David Purdy, FBI  pada odpowiedz.
Nie zaprzeczę, trochę mi ulżyło, że jestem w rękach amery-
kańskiego wywiadu, a nie Mogadorczyków. Nie zniosłabym tego
po raz drugi, wiedząc, co mnie czeka, a zwłaszcza teraz, gdy czar
ochronny został złamany. Skoro złapali mnie agenci FBI, to szanse
przeżycia mam nieporównywalnie większe. Mogą być agresywni,
ale to nie sÄ… potwory w ludzkim ciele. Wystarczy odrobina cierp-
liwości, a okazja do ucieczki na pewno się nadarzy. Purdy nie wie
o tym, dla niego taka ewentualność jest pewnie nie do
pomyślenia. Najrozsądniej będzie posłuchać jego rady. Uspokoić
się. Uzupełnić niedobór wody. Czekać. Może się wygada i powie,
co wie o mnie i o całej sytuacji.
-ð Gdzie jestem? - pytam.
Z głośnika słychać cienki pisk, a potem agent Purdy odpo-
wiada:
-ð Przewozimy ciÄ™. Podróż nie potrwa dÅ‚ugo.
Próbuję telekinezy jeszcze raz, chcąc rozpiąć pasy krępujące
moje nogi, ale wciąż jestem zbyt osłabiona i znów robi mi się nie-
dobrze. Przełykam jeszcze trochę wody, korzystając z tego czasu,
żeby się zastanowić.
-ð Gdzie mnie wieziecie?  pytam po namyÅ›le.
-ð PrzygotowaliÅ›my spotkanie z osobÄ…, która dobrze ciÄ™ zna. A
właściwie nie ciebie, tylko Johna Smitha. Jak na niego mówisz?
John czy może Czwarty?
-ð Nie rozumiem, o co chodzi. - Zawieszam na chwilÄ™ gÅ‚os, a
potem dodaję:  I nie znam żadnego Johna Czwartego.
Nagle przypominają mi się ostatnie chwile na pustyni, tuż
przed tym, jak straciłam przytomność pod bramą. Powoli popa-
dałam już w obłęd, więc nie byłam nawet pewna, czy te śmigłow-
ce naprawdę wylądowały za mną czy nie. Pamiętam, że
słyszałam głos Elli. Nie, nie tylko słyszałam jej głos. Rozmawiałyśmy
ze sobą. Ona zadawała pytania, a ja jej odpowiadałam. Jeśli ter
az jestem w rękach FBI, to możliwe, że naprawdę widziałam
śmigłowce, a więc być może to też nie było urojenie, że udało mi
się nawiązać kontakt z Ellą. Czyżby nowe Dziedzictwo? Cóż, trudno
wyobrazić sobie lepszą porę.
Ello, słyszysz, co mówię?, próbuję jeszcze raz, tak na wszelki
wypadek. ZÅ‚apali mnie agenci FBI, a konkretnie niejaki Purdy. ZamknÄ…Å‚
mnie w jakimś samochodzie, a teraz dokądś jedziemy. Ten Purdy mówi,
że droga nie będzie długa.
-ð Jak znalazÅ‚aÅ› siÄ™ na tej pustyni, Szósta? - GÅ‚os Purdy ego
zakłóca moje myśli. - Jeszcze niedawno byłaś przecież z koleżan-
kami w Indiach. Pamiętasz? Zwyczajne, grzeczne i pilne uczennice,
które ktoś porwał prosto z lotniska.
SkÄ…d on to wie?
-ð Kto ci powiedziaÅ‚, gdzie jest baza?
Głos stracił już odrobinę neutralnego tonu. Słyszę w nim chyba
nutkę niecierpliwości.
-ð Jaka baza?  odpowiadam pytaniem.
Trudno mi zebrać myśli.
-ð Baza na pustyni. Ta, przed którÄ… ciÄ™ znalezliÅ›my półżywÄ….
Skąd wiedziałaś, gdzie jej szukać?
Chcę stać się niewidzialna, ale gdy tylko próbuję przywołać
Dziedzictwo, żołądek natychmiast odpowiada wybuchem wściek-
łego bólu. Marzę o tym, żeby zwinąć się w kłębek, ale pasy trzy-
mają mnie wyciągniętą na wznak, a ból zapiera dech w piersiach.
-ð Pij wodÄ™  radzi agent.
Jego głos znów jest całkowicie neutralny i obojętny.
Tak jak poprzednio posłusznie przełykam odrobinę i czekam. Ból
wreszcie zaczyna mijać, ale wtedy ogarnia mnie nieprzeparta
senność. Myśli toczą się we wszystkie strony, są jak samochód, nad
którym kierowca nie może zapanować. Jest ich zbyt wiele, aby
utrzymać jakąkolwiek spójność, mkną z wściekłą prędkością. Wy-
darzenia ostatnich kilku dni migajÄ… mi przed oczami w tym sza-
lonym pędzie. Biorę Marinę pod ramię i teleportujemy się wszyscy
razem. Crayton leży bez mchu na podłodze jaskini. Zegnam się z
Johnem i Samem. Udaje mi się niemalże zapomnieć, gdzie jestem.
Dopiero głos agenta wyrywa mnie ze wspomnień, przypominając
o obecnym położeniu.
-ð Gdzie jest Numer Czwarty?  pada pytanie.
Facet jest konsekwentny, trzeba mu to przyznać.
-ð Kto?  pytam.
Zmuszam się do skupienia na tym, co powiedział. Jeśli tego nie
zrobię, mogę popełnić kolejny błąd.
I nagle po spokoju w głosie agenta nie pozostaje najmniejszego
śladu.
-ð Gdzie jest Numer Czwarty?!
Głośnik aż trzeszczy od wrzasku, a ja się krzywię.
-ð Idz do diabÅ‚a  warczÄ™.
Nic mu nie powiem.
Ello! Marino! Czy ktoś mnie słyszy? Jeśli tak, to muszę coś powiedzieć.
PotrzebujÄ™ pomocy. Jestem na jakiejÅ› pustyni. Nie wiem gdzie, wiem
tylko, że w pobliżu znajduje, się baza amerykańskich służb specjalnych.
ZÅ‚apali mnie agenci FBI i dokÄ…dÅ› wiozÄ…, ale nie wiem dokÄ…d. CoÅ› mi siÄ™
musiało stać, bo nie mogę używać Dziedzictw.
-ð Kto byÅ‚ z tobÄ… w Indiach, Szósta? Kim byÅ‚ mężczyzna i dwie
dziewczyny?
Nie odpowiadam ani słowem. Przywołuję z pamięci twarz Elli,
najmłodszej Loryjki ocalałej z zagłady. Zdaję sobie sprawę z tego,
jak wielki to ciężar. A do tego teraz, po stracie Craytona... Nie
dalej jak dwadzieścia cztery godziny temu tak im zazdrościłam, a
dziś on nie żyje, a ona została sama.
-ð Jakie majÄ… numery? Kim byÅ‚y te dziewczyny?  Agent Purdy
znów się niecierpliwi, chociaż głos ma już znacznie spokojniejszy.
-ð To moja kapela - mówiÄ™.  Gram na bÄ™bnach, a one
śpiewają. Uwielbiam film Josie i kociaki, a ty? W ogóle lubię stare
kreskówki. Wszystkie dzieciaki za nimi szaleją.
Gdy się uśmiecham, pękają mi wargi. Trudno. Czując na języku
smak krwi, uśmiecham się jeszcze szerzej.
-ð Szósta...  Agent uderza w delikatniejszy ton. DomyÅ›lam siÄ™,
że to zmiana taktyki ze złego policjanta na dobrego.  Czy na
tym lotnisku w Indiach były z tobą Piąta i Siódma? Kim jest tamten
starszy mężczyzna? Kim są te dziewczyny?
Nagłe tracę władzę nad językiem. Słowa same ulatują z ust, a
mój głos brzmi zupełnie obco, kiedy recytuję:
-ð To sÄ… Marina i Ella. Åšwietne dziewczyny, przemiÅ‚e. MogÅ‚yby
tylko być odrobinę silniejsze.
Co ja mówię? I dlaczego w ogóle się odezwałam?
-ð Marina i Ella. Gzy one sÄ… z twojej rasy? Dlaczego powinny być
silniejsze? Który numer ma Marina?
Ale szok: znów otwieram usta do odpowiedzi, ale tym razem
udaje mi się powstrzymać. Ze wszystkich sił staram się odnalezć
własny głos, odpowiedzieć tak, jak należy. Toczę bitwę sama ze
sobÄ….
-ð Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi  udaje mi siÄ™ wy
krztusić.  Dlaczego wciąż mówisz o jakichś numerach?
Głośnik znów eksploduje wrzaskiem agenta Purdy ego:
-ð Wiem, kim jesteÅ›! PrzyleciaÅ‚aÅ› z innej planety! JesteÅ›cie grapÄ…
dzieciaków i każdy z was ma własny numer! Mamy wasz statek, na
miłość boską!
Gdy tylko słyszę o statku, chwytają mnie zawroty głowy, a
przed oczami wyświetlają się wspomnienia z naszej podróży na
Ziemię. Widzę siebie, małą dziewczynkę wyglądającą przez bulaj,
za którym roztacza się kosmiczna pustka. Jem posiłek przy długim
stole, wodząc wzrokiem po twarzach ośmiorga innych dzieci. Przy
stole są też nasi Cepanowie. Jeden chłopak ma długie czarne
włosy, śmieje się i rzuca jedzeniem. Obok niego siedzi mała
blondyneczka, cichutko zjadając kawałek jakiegoś owocu.
Cepanowie obserwują nas uważnie z drugiego końca stołu. Widzę
małą Marinę, która płacze skulona na podłodze pod jakimś
pulpitem kontrolnym. Jej Cepan, kobieta, klęczy obok i namawia
ją, żeby wstała. Pamiętam, że pokłóciłam się z jednym
chłopakiem, krótko ostrzyżonym brunetem.
Następna twarz, która powraca z moich wspomnień, należy
do Czwartego. Jego jasne włosy są długie i falujące. Widzę, jak
kopie bosą stopą w ścianę rozzłoszczony. Potem odwraca się,
łapie poduszkę i rzuca ją z rozmachem na podłogę. A kiedy unosi
głowę i zauważa, że patrzę na niego, oblewa się jaskrawym
rumieńcem. Podaję mu zabawkę, jego zabawkę, którą
podkradłam. Powracają wyrzuty sumienia, które wtedy mnie
dręczyły, powracają z całą siłą. Twarze innych obecnych w tym
pomieszczeniu sÄ… zamazane, niewyrazne.
Potem widzę, jak Katarina bierze mnie na ręce.
Wylądowaliśmy już na Ziemi. Pamiętam, jak otwierał się właz
statku.
Skąd nagle wzięły się te wspomnienia? Wiele razy próbowałam
je przywołać, ale oprócz kilku drobnych szczegółów nie udało mi
się przypomnieć praktycznie niczego z naszej podróży na Ziemię.
Nigdy nie miałam takiej powodzi wyraznych, żywych wspomnień.
-ð Czy ty mnie sÅ‚uchasz? - wydziera siÄ™ agent Purdy. - OdbyliÅ›my
rozmowy z Mogadorczykami.
Te słowa jak potężny magnes przyciągają mnie z powrotem do
tu i teraz.
-ð WiedziaÅ‚aÅ› o tym?
-ð Poważnie? No i co mieli wam do powiedzenia?  pytam,
starając się wypaść swobodnie, jakby to była zwyczajna rozmowa,
ale natychmiast żałuję, że w ogóle się odezwałam.
Po co przyznawać się, że wiem, kim są Mogadorczycy? Nie
mam jednak czasu na rozpamiętywanie pomyłek, bo w tej chwili
myślami wracam jeszcze raz na statek. Otwiera się właz, a na
zewnątrz widać Ziemianina o brązowych włosach i w grubych
okularach na nosie. Ten człowiek czeka, żeby nas powitać. W dło-
niach trzyma walizkę i biały tablet, a za nim stoi duże pudło pełne
ciuchów. W jakiś niepojęty sposób wiem, że to jest ojciec Sama.
Sam... Tak bardzo bym chciała znów go zobaczyć.
-ð ChciaÅ‚abym zobaczyć Sama - mamroczÄ™.
Nie mogę się powstrzymać, chociaż wcale nie chcę nic mówić,
nie chcę już dawać agentowi żadnych nowych informacji.
Słuchając swojego głosu i czując, jak leniwie płyną moje
zamglone myśli, uświadamiam sobie nagle, że w wodzie do picia
podali mi jakieś narkotyki. To dlatego nie mogę zatrzymać swoich
myśli dla siebie, odpływam wspomnieniami w przeszłość, a
wszelkie próby przywołania Dziedzictw kończą się intensywnym
bólem.
Pocałowałam Sama. Powinnam pocałować go naprawdę, ale
martwiłam się tym, co pomyśli John.
John. Jego też pocałowałam. I chętnie bym to powtórzyła. Mój
żołądek wywraca się na drugą stronę, kiedy odtwarzam w pamię-
ci ten moment. John chwyta mnie za ramiona, odwraca do siebie,
a potem opuszcza głowę, nasze usta już prawie się stykają... i na-
gle wybucha dom, w którym zamieszkaliśmy. Ta chwila ożywa raz
po raz w moim wspomnieniu, a ja czuję, że mimo woli unoszę lekko
twarz. Bo tym razem, gdy dom staje w płomieniach, całujemy się
naprawdę. I ten pocałunek jest wspaniały, idealny.
-ð Z Samem?  powtarza agent Purdy, mÄ…cÄ…c moje myÅ›li. A
naprawdę podobało mi się wspomnienie o tym pocałunku. -
Domyślam się, że chodzi o Sama Goode a, prawda?
Mam przed oczami twarz Sama, o niczym innym nie umiem w
tej chwili myśleć. W głowie kręci mi się już tak, że tracę orientację.
-ð Jasne, że tak. Sam Goode. To z nim chcÄ™ siÄ™ zobaczyć 
mówię coraz ciszej, odpływam.
-ð Czy on jest jednym z was? Który ma numer?
Powieki ciążą mi coraz bardziej, powoli zapadam w sen. Na-
reszcie te narkotyki dały mi coś dobrego.
-ð Szósta!  krzyczy agent.  Hej, Szósta! Obudz siÄ™! Jeszcze nie
skończyliśmy!
Jego krzyki tak mnie drażnią, że podrywam się, ale więzy za-
trzymujÄ… mnie w miejscu.
-ð Szósta? Szósta! Gdzie jest Sam Goode? Gdzie jest John
Smith?
-ð ZabijÄ™ ciÄ™  szepczÄ™. Gniew i frustracja wywoÅ‚ane faktem, że
jestem związana i bezsilna, w końcu biorą górę. - Znajdę cię i
zabijÄ™.
-ð Nie wÄ…tpiÄ™, że spróbujesz  Å›mieje siÄ™ agent.
Usiłuję myśleć klarownie, skoncentrować się na tu i teraz, ale
szybko, zbyt szybko wszystko zaczyna wirować i tracę przytomność.
Jest tutaj bardzo ciasno, a ściany są betonowe. W rogu stoi sedes,
a o krok dalej  betonowy blok, na którym leży materac. Jest też
koc, za krótki dla mnie. Ocknęłam się przed mniej więcej dwiema
godzinami, chociaż możliwe, że wcześniej. Próbuję pozbierać my-
śli. Staram się poukładać wydarzenia chronologicznie od momen-
tu, gdy znalazłam się na pustyni, przez to, co stało się pod bramą,
aż po transport i koszmarne przesłuchanie. Muszę ustalić, gdzie by-
łam, ile czasu minęło i jakie informacje zdradziłam przeciwnikowi.
Trudno zrobić takie porządki w mózgu. Odkąd oprzytomnia-
Å‚am w tej celi, lampa pod sufitem mruga w tempie stroboskopu
bez chwili przerwy. Głowę rozrywa mi ostry, pulsujący ciężko ból. W
ustach mam sucho, a żołądek podjeżdża mi do gardła. Ściskając
się za brzuch, usiłuję przypomnieć sobie najważniejszy moment ze
wszystkich  rozmowÄ™ z agentem.
Próbuję zniknąć tylko po to, żeby sprawdzić, czy mi się uda,
ale chwytają mnie znów te same potworne mdłości co podczas
jazdy, więc szybko materializuję się z powrotem. Albo wciąż jestem
pod wpływem narkotyków, albo też dzieje się jeszcze coś innego.
Zamykam oczy, aby choć na kilka minut uciec przed
wściekle błyskającym światłem. Jest tak jasne, że nie da się
szczelnie osłonić oczu. Przypominam sobie, jak agent Purdy
przyznał się do kontaktów z Mogadorczykami. Dlaczego rząd
Stanów Zjednoczonych prowadzi z nimi rozmowy? I po co agent
mnie o tym poinformował? Czy ludzie nie zdają sobie sprawy, że
Mogadore to ich wróg? Nie mogę poskładać w całość tego, co
dokładnie amerykański rząd wie o mnie i o mojej rasie. Kiedy tylko
Mogowie zlikwidują loryjskich Gardów, przejdą do eksterminacji
mieszkańców Ziemi i nie spoczną, dopóki na tej planecie zostanie
choćby jeden człowiek. Czyżby ludzie będący u władzy nie
wiedzieli tego? Można się domyślać, że Mogadorczycy
zaprezentowali im się w zupełnie innych barwach.
Gdzieś nad moją głową rozlega się męski głos. Nie jest to jed-
nak agent Purdy, który rozmawiał ze mną podczas transportu.
Otwieram oczy, szukając głośnika albo otworu wentylacyjnego,
ale w migoczącym bez przerwy stroboskopowym świetle niczego
nie widać wyraznie.
-ð Szósta, przygotować siÄ™ do przewiezienia  mówi glos, a na
środku metalowych drzwi otwiera się z cichym szczękiem nieduża
klapka.
PodchodzÄ™ na chwiejnych nogach. Pod klapkÄ… znajduje siÄ™
wąska półka, a na niej stoi plastikowy kubek z fioletowym płynem.
Na jego widok wszystko się we mnie skręca. Dlaczego ten płyn jest
fioletowy? Gzy to znów jakiś narkotyk, tak jak woda, którą podali
mi, kiedy po raz pierwszy odzyskałam przytomność?
-ð AbyÅ›my mogli ciÄ™ przewiezć, musisz wypić tÄ™ wodÄ™. jeÅ›li od
mówisz, będziemy zmuszeni wstrzyknąć ci ją i nie cofniemy się
przed niczym, żeby to zrobić.
-ð Idzcie do diabÅ‚a! - woÅ‚am, unoszÄ…c gÅ‚owÄ™ do sufitu.
-ð Pij  powtarza gÅ‚os tonem niezachÄ™cajÄ…cym do dyskusji.
BiorÄ™ kubek i stajÄ™ nad sedesem, unoszÄ™ go wysoko, a potem
przechylam ostentacyjnym gestem i wylewam fioletowy płyn dłu-
gą, prostą strużką. Ledwo ostatnia kropla wpada do muszli, otwie-
rają się z hukiem drzwi i do celi wpada kilku mężczyzn z pałkami i
tarczami w dłoniach. Rzucają się na mnie. Spinam się do walki,
wiedząc, że będę musiała użyć swoich Dziedzictw, i czując, jak w
żołądku bulgocze mi kwaśny płyn. Postanawiam, że tym razem
muszę dać radę. A migoczące stroboskopowe światło może
nawet mi pomóc.
Z pierwszym strażnikiem witam się ciosem prosto w gardło.
Gdy jego pałka opada na mnie od lewej strony, chwytam go za
nadgarstek i porządnie, mocno wykręcam. Kości pękają z trzas-
kiem, a facet krzyczy przerazliwie, wypuszczając pałkę z palców.
Mam już broń.
Pozostali otaczają mnie, ale w rozmigotanym świetle wszyst-
kie mchy widać jak na zwolnionym filmie i trudno je śledzić wzro-
kiem. Wybieram na chybił trafił jednego z napastników i atakuję,
bijąc pałką po kolanach. Kiedy pada na podłogę, rzucam się na
stojącego obok. Od wysiłku fizycznego zawartość ściśniętego żo-
łądka podjeżdża mi aż do gardła, ale zmuszam się, aby przełknąć
ją z powrotem. Udaje mi się przełamać tę słabość; miejmy nadzie-
ję, że od tej pory będzie mi to przychodzić z większą łatwością.
Rączką pałki trącam faceta w skroń. Jeden z jego kolegów trafia
mnie czymś w tył głowy, a inny szarpie za włosy. Popycham ich na
siebie telekinezą, mocno. Siła zderzenia przewraca ich na
podłogę i każdy dostaje ode mnie po solidnym kopniaku.
Mdłości, które przedtem były obezwładniające, przychodzą i
odchodzą falami, ale nie odbierają mi już siły. Mam ją z powrotem.
Chwytam drugą pałkę i tak uzbrojona odpędzam od siebie resztę
strażników. Pozostało ich trzech. Wyciągają paralizatory i
zaczynają do mnie strzelać. Zatrzymuję elektrody w powietrzu, a
potem zawracam, tak że trafiają prosto w nich. Droga do wyjścia
staje otworem i wygląda na to, że nikt mi jej nie zagrodzi. Na
korytarzu zbieram się w sobie, aby przywołać Dziedzictwo niewi-
dzialności. Ból jest straszny, ale teraz już wiem, że jestem w stanie
go przetrwać. Muszę tylko wytrzymać jeszcze trochę, wydostać się
stąd i odnalezć moich przyjaciół.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Droga Dziewiątego Rozdział 21
Droga Dziewiątego Rozdział 14
Droga Dziewiątego Rozdział 11
Droga Dziewiątego Rozdział 13
Droga Dziewiątego Rozdział 12
Rozdział 22
Bestia zachowuje sie źle shelly Laurenston Rozdział 22
Rozdział 22 Przy świecach
06 Rozdzial 22 23
Pan Wolodyjowski Rozdzial 22
Wings of the wicked rozdział 22
rozdzial$ (22)
Rozdział 22
rozdzial# (22)
Rozdział 22 (tł Kath)

więcej podobnych podstron