ochojska15



Ochojska 15


body { background-color: #f0f0f0; margin-right: 50px; margin-left: 50px; font-size: 12pt; font-family: Arial, sans-serif;}
p { font-size: 18pt; color: #000000; font-family: Times New Roman, Courier, serif; text-align: justify; }
p a { color: #008; text-decoration: none; }
p a:active { color: #008; text-decoration: none; }
p a:visited { color: #008; text-decoration: none; }
p a:hover { color: #e00; text-decoration: none; }
.head { font-weight: normal; font-size: 12pt; font-family: Verdana, Arial, Helvetica, sans-serif; text-align: left; color: darkred; }
.title { font-weight: bold; font-size: 18pt; font-family: Times New Roman, Garamond, Courier, serif; text-align: center; color: darkblue; }
#navig1 { float: right; font-weight: bold; background-color: #fff; margin-top: 5px; padding: 5px; }
#navig1 a { text-decoration: none; color: #009; }
#navig1 a:hover { color: #e00; }



Poprzedni -
Spis -
Następny
Janina Ochojska - niebo to inni

15. W BEZPIECZNEJ PUSTCE


Kto to jest uchodźca?

Mówiąc najkrócej: człowiek, który został zmuszony do opuszczenia swojej
ojczyzny z powodu prześladowań politycznych, rasowych albo religijnych,
zagrażających życiu lub zdrowiu jego i jego rodziny. Uchodźcami są więc
na przykład Somalijczycy uciekający przed wojną i anarchią w swoim
kraju. Somalia jest państwem pogrążonym w chaosie - nie ma rządu,
administracji, nie działa policja ani żadne organizacje, jest za to
dużo broni... Możesz zostać zastrzelony na ulicy tylko dlatego, że
komuś spodobał się twój sweter. Uchodźcami są też Sudańczycy działający
na rzecz demokratyzacji kraju od lat ogarniętego wojną domową,
mieszkańcy Afganistanu uciekający przed rządami talibów, obywatele
Konga, Kamerunu, Sierra Leone, Iraku, Birmy, Białorusi i wielu innych
państw, gdzie łamane są prawa człowieka.

A jeżeli powody były ekonomiczne, na przykład - głód, bezrobocie, kryzys gospodarczy?

Wówczas taka osoba jest imigrantem ekonomicznym, ale nie uchodźcą.
Czasem powody ekonomiczne są sprzężone z politycznymi: ktoś ma
trudności z otrzymaniem pracy, bo zaangażował się w działalność opozycyjną. Jednak sama bieda jako przyczyna
wyjazdu to za mało, by uznać kogoś za uchodźcę. Wśród uchodźców są
tacy, którzy wcale nie cierpieli biedy, ich życie było natomiast w
niebezpieczeństwie.
Status materialny nie wyróżnia uchodźców spośród innych imigrantów. Decydują przyczyny, dla których opuścili swój kraj.

Problem w tym, że potocznie „uchodźcą” nazywa się każdego, kto przybywa
„z biednego kraju”, także żebrzących na ulicach rumuńskich Cyganów albo
pracujących „na czarno” Rosjan.

To nieporozumienie, i to dość brzemienne w skutkach. Stosunek do tego
rodzaju „uchodźców” przenosi się na ludzi, którzy przybyli do Polski,
uciekając przed zupełnie innymi problemami. Nie chodzi tylko o uczucia
sympatii czy niechęci, ale o zrozumienie, co tych ludzi zmusiło do
porzucenia własnych domów, i świadomość, co im się od nas należy.
W Polsce istnieje rozległy i właściwie nie kontrolowany obszar
imigracji ekonomicznej. Ludzie - głównie z krajów byłego ZSRR - pracują
nielegalnie na budowach czy w prywatnych firmach, zawierają fikcyjne
małżeństwa, handlują, czym tylko się da. Jest to problem całej Europy.
Do nas przyjeżdżają ze Wschodu, my jeździmy na Zachód. Niedawno
próbowano ukrócić we Francji proceder nielegalnego zatrudniania Polaków
do zbioru owoców, argumentując, że jest to jedna z przyczyn bezrobocia.
Co się okazało? Nikt z Francuzów nie chciał wykonywać tej pracy za tak
niskie wynagrodzenie, a właściciele winnic i sadów nie byli w stanie
zapłacić więcej, niż płacili Polakom. Taki obszar istnieje więc w
każdym kraju i właściwie nigdzie nie udaje się go w pełni kontrolować.
Ale to nie ma nic wspólnego z uchodźstwem.

W którym momencie PAH zainteresowała się uchodźcami przebywającymi w Polsce?
Przy okazji pierwszego konwoju, organizowanego jeszcze pod szyldem
Polskiej Fundacji EquiLibre, próbowaliśmy - naśladując pomysł Francuzów
- przeprowadzić akcję przyjmowania rodzin bośniackich przez rodziny
polskie. Zgłosiło się około trzystu rodzin. Musieliśmy wycofać się z
tego projektu, ponieważ - o czym już wspominałam - obóz w Trnopolje, z
którego chcieliśmy tych uchodźców przywieźć, przestał istnieć. W tym
czasie przywieziono rządowym pociągiem około 1500 uchodźców
bośniackich, których rozlokowano w obozach na południu Polski.
Odwiedziłam wszystkie te obozy, spotkałam się też z przedstawicielem
Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców w Warszawie. Ta rozmowa uzmysłowiła
mi różnicę pomiędzy uchodźcami wojennymi (jak ci z Bośni czy Kosowa) a
uchodźcami opuszczającymi swoje kraje z powodów, o których wspomniałam.

Na czym ta różnica polega?

Uchodźca wojenny zamierza powrócić do swojego kraju, jak tylko ustaną
walki. Pobyt na obczyźnie traktuje jako przykrą konieczność i nie
zamierza układać tam swego życia. Pomoc, jakiej oczekuje, ma charakter
tymczasowy. Równocześnie są to na ogół ludzie mający za sobą
dramatyczne przeżycia, obok wyżywienia i schronienia potrzebują więc
także opieki psychologicznej. Wreszcie nie bez znaczenia jest fakt, że
uchodźców wojennych jest od razu bardzo dużo.

W pomocy uchodźcom - znów - olbrzymią rolę odgrywają stereotypowe wyobrażenia na ich temat

Uchodźców wojennych (przynajmniej u nas) umieszcza się na ogół w
izolowanych obozach, w warunkach nieraz dość spartańskich, nie dając im
żadnego zajęcia. Ludzie ci mają bardzo małe kieszonkowe, brakuje im
pieniędzy nawet na drobne zakupy - na baterie czy papierosy. Są problemy z tłumaczami, z
przygotowywaniem posiłków. Wydaje się, że skoro stracili wszystko,
powinni przyjąć, cokolwiek się im da, i być wdzięczni. Zapomina się o
tym, jak różne bywają ludzkie potrzeby. Uchodźcy pochodzą z innej
kultury. Wojna wtargnęła w ich życie i zaburzyła jego rytm. Jednak gdy
minie pierwszy szok, zaczynają wracać do dawnego stylu życia, bo w
sytuacji, gdy są pozbawieni domów, pracy, majątku, który zgromadzili,
właśnie ów styl życia daje im poczucie tożsamości i godności. Dla mnie
samej zaskakujące było na przykład, jak bardzo ważne dla uchodźców z
Bośni było zapewnienie im źródlanej wody do picia. Mogłoby się to komuś
wydać zbytkiem, ostatecznie silne pragnienie można zaspokoić nawet
„kranową”. Dla nich jednak źródlana woda była czymś nieodzownym w domu,
czymś, co decydowało o jego charakterze.
Nie chcę przez to powiedzieć, że od tych ludzi nie należy niczego
wymagać. W kontaktach z uchodźcami najważniejsze jest jednak poznanie i
rozumienie ich potrzeb i zachowań.

Jakie miejsce zajmuje pomoc uchodźcom w całej działalności PAH?

W 1993, kiedy - jeszcze jako EquiLibre - podpisaliśmy porozumienie z
UNHCR w sprawie pomagania uchodźcom w Polsce, problemem tym zajmowało
się u nas „pół osoby”, to znaczy ktoś, kto oprócz tego miał jeszcze
inne zadania. Dziś nasze Centrum Pomocy Uchodźcom ma sześć etatów i pod
tym względem jest największym działem w fundacji. Ten dział rozrósł się
tak dlatego, że po prostu zaczęło do nas trafiać coraz więcej osób
szukających pomocy. Najpierw byli to głównie uchodźcy z krajów byłego
ZSRR. Dziś pomagamy coraz liczniejszym uchodźcom z różnych części Azji
i Afryki - z Armenii, Afganistanu, Pakistanu, Indii, Sri Lanki,
Somalii, Sudanu, Kamerunu i innych państw.Przez pierwsze trzy lata UNHCR w całości finansował nasz program dla
uchodźców, bo nasze społeczeństwo nie dostrzegało, że taki problem
istnieje. Jakbyśmy zapomnieli, że jeszcze nie tak dawno wielu z nas
opuszczało swój kraj z powodów politycznych. Równocześnie z praktyczną
pomocą uruchomiliśmy więc program edukacji humanitarnej na temat
uchodźców. Staraliśmy się tym problemem zainteresować media,
zachęcając, by przedstawiały przede wszystkim konkretne ludzkie
biografie. W 1995 roku po raz pierwszy obchodzono w Polsce Dzień
Uchodźcy.

Dlaczego niektórzy uchodźcy wybierają właśnie nasz kraj?

Dla części z nich jest to wybór świadomy. Na przykład katolicy z
Sudanu, którzy w swoim kraju są prześladowani, przyjeżdżają do Polski,
bo wiedzą, że to ojczyzna Papieża. Wybierają też Polskę osoby, które tu
studiowały lub studiował tu ktoś z ich rodziny, albo takie, które mają
w naszym kraju jakąś grupę wsparcia - krewnych, przyjaciół, ludzi z
tego samego plemienia. Inni trafiają do nas przypadkowo: dlatego że w
drodze na Zachód zabrakło im pieniędzy, że ich z tej drogi zawrócono
albo że zostali porzuceni przez przemytników.
Musimy zdawać sobie sprawę, że ponieważ jesteśmy państwem
demokratycznym i - cokolwiek by się o tym myślało - coraz
zamożniejszym, będziemy nieuchronnie przyciągać uciekinierów z innych,
znacznie biedniejszych państw. Na razie wielu z nich traktuje Polskę
jako kraj „tranzytowy”. Ale kiedy Polska stanie się w ich oczach
„Zachodem”, będą chcieli się tu osiedlać. Dziś możemy ich zniechęcać
złym prawem i nieudolnymi działaniami. Kiedy staniemy się członkami
Unii Europejskiej, właśnie w naszym kraju - jako pierwszym bezpiecznym,
do którego dotrą - będą musieli starać się o status uchodźcy.
Powinniśmy być na to przygotowani.

Ta fala może przyjść wcześniej, niż się spodziewamy.

Tymczasem polityka naszych władz jest w tej kwestii dość zagmatwana.
Powinno być na przykład ustalone, ilu osobom rocznie nasze państwo może
przyznać status uchodźcy. A jeżeli nie da się tego dokładnie zaplanować
(bo nieraz trudno przewidzieć, gdzie wybuchnie wojna czy zaczną się
prześladowania i jaką migrację ludności spowodują), to przynajmniej
powinno się w budżecie zagwarantować środki na ten cel - tak jak to się
robi w przypadku klęsk żywiołowych. Powinien być też jasny podział
kompetencji - za co odpowiada rząd, a czym mają się zająć organizacje
pozarządowe - i wynikający zeń podział środków. W Danii na przykład
państwo zajmuje się tylko przyznawaniem statusu uchodźcy, cała reszta
jest w rękach organizacji pozarządowych, które mają umowy z rządem.
Taki system ma wiele korzyści, bo te organizacje pracują sprawniej i
dużo taniej.

Pamiętam, jakim szokiem bylo ogłoszenie, że utrzymanie jednego uchodźcy
z Kosowa w ośrodku prowadzonym przez PCK kosztuje 1380 złotych
miesięcznie. Znam rodziny, których miesięczny budżet jest mniejszy niż
ta suma.

Organizacje państwowe mają na ogół rozbudowaną administrację, której
utrzymanie dużo kosztuje. Nikt od nich nie wymaga, żeby troszczyły się
o obniżanie kosztów czy racjonalizację zatrudnienia. Organizacje
pozarządowe natomiast są przyzwyczajone do tego, że każdą złotówkę
trzeba obejrzeć dwa razy, zanim się ją wyda, bo zawsze mają za mało
środków w stosunku do potrzeb.
Ale właściwy problem nie tkwi w pieniądzach, tylko w podejściu do
ludzi, którym się pomaga. U nas nie ma urzędników. Nasi pracownicy są
dla uchodźców lekarzami, powiernikami, towarzyszą im tak, jak się
towarzyszy komuś, kto nie potrafi rozpocząć samodzielnego życia. Kontakty opierają się na zaufaniu. Zdaję
sobie jednak sprawę, że w skali masowej zachowanie takiego charakteru
kontaktów nie byłoby możliwe.

Puka do waszych drzwi uchodźca. Co się z nim dzieje?

Po pierwsze, musimy się dowiedzieć, jaka jest jego sytuacja i jakiej
pomocy od nas oczekuje. Czy zamierza starać się o status uchodźcy?
Jeżeli tak, to czy został zarejestrowany w momencie przekraczania
granicy, czy też dopiero oczekuje na rejestrację? Czasem przychodzi do
nas z karteczką zawierającą adres naszej siedziby, którą dostał w
ministerstwie, gdzie wyznaczono mu spotkanie na przykład za tydzień.
Gdzie ma się podziać przez ten czas? Czasem podrzuci go pod nasze drzwi
przemytnik. Bywa, że w środku Polski odnajduje się człowiek, który nie
ma dokumentów świadczących o tym, że przekroczył naszą granicę - nie
wiadomo, jak się tu znalazł i jak długo u nas przebywa. Pierwsza
rozmowa służy temu, by wyjaśnić wszystkie te kwestie. Na tym etapie
okazuje się, czy dana osoba w ogóle ma podstawy, by występować o status
uchodźcy.
Jeżeli dany człowiek nie przeszedł jeszcze procedury rejestracyjnej,
możemy go umieścić tymczasowo w naszym Domu Uchodźcy na ulicy
Marywilskiej. Znajduje się on na terenie „Markotu”, w kontenerze
budowlanym oddanym nam przez Marka Kotańskiego, który sami
zaadaptowaliśmy. Taka osoba trafia do tak zwanego „tramwaju”, czyli
pokoju, w którym mieszka się przez krótki czas. Jeżeli zostanie
zarejestrowana, otrzymuje miejsce w państwowym ośrodku dla uchodźców w
Nadarzynie, Lublinie, Łukowie czy Smoszewie i czeka na decyzję o
statusie.
Oczekiwanie na pierwszą decyzję może trwać dwa lata i więcej. W tym
czasie uchodźca nie ma prawa do pracy. Ośrodek państwowy zapewnia mu
wyżywienie, ubranie i opiekę medyczną na podstawowym poziomie. Inaczej
niż w przypadku uchodźców wojennych, może wychodzić poza teren ośrodka. Tylko po co?
Nie ma dość pieniędzy, by coś kupić czy gdzieś pojechać. Zresztą nie
bardzo może się oddalać, ponieważ nie zna języka; w ośrodku nie
prowadzi się lekcji dla dorosłych. Bardziej zapobiegliwi znajdują sobie
pracę „na czarno”, reszta jest skazana na takie życie w „bezpiecznej
pustce”. Stosunkowo najlepsza jest sytuacja dzieci, przynajmniej tych,
które chodzą do normalnej szkoły. Dla dorosłych ten okres jest po
prostu stratą czasu. W dodatku nie mają pewności, czy dostaną status
uchodźcy, czy nie. Trzeba pamiętać, że w ciągu ostatnich ośmiu lat taki
status otrzymało u nas niewiele ponad tysiąc osób, a wnioski składa od
dwóch do czterech tysięcy rocznie!
Ten, komu przyznany zostanie status uchodźcy, musi w ciągu trzech
miesięcy opuścić ośrodek. Ma prawo stałego pobytu i prawo do pracy - to
wszystko. Ideałem byłoby, gdyby istniał przejściowy ośrodek
integracyjny, w którym uchodźcy mogliby nauczyć się języka, dowiedzieć
się czegoś o polskim prawie i organizacji podstawowych dziedzin życia,
a także znaleźć w tym czasie pracę i mieszkanie. Ale takiego ośrodka
nie ma.

Uchodźca przechodzi z jednej pustki w drugą.

I wtedy znów trafia do nas. Niestety, nie jesteśmy w stanie pomóc
wszystkim, mamy pewną grupę osób, którymi się zajmujemy. Szukamy dla
nich pracy i niedrogiego mieszkania. Mieszkań do wynajęcia poszukujemy
przez agencje, i tu od jakiegoś czasu nie mamy specjalnych problemów.
Dawniej zdarzało się, że ktoś gotów wynająć mieszkanie za przyzwoitą
cenę wycofywał się, dowiedziawszy się, że jego lokatorzy będą
kolorowi... Miewamy natomiast problemy ze znalezieniem zatrudnienia.
Pracodawcy nie wierzą w to, że uchodźca może być normalnym
pracownikiem. To pokazuje zresztą, że taki program integracyjny obejmować powinien nie tylko uchodźców, ale i
ich przyszłe otoczenie. Musi ono zaakceptować różnice w stylu życia,
zachowaniu, mentalności.
W Stanach Zjednoczonych opracowano wspaniały program, polegający na
tym, że osobą, która otrzymała status uchodźcy, nie zajmuje się już
żadna organizacja, lecz kilka rodzin z okolicy, w której ta osoba się
osiedliła. Jedna rodzina robi z nią zakupy, druga pomaga założyć konto
w banku, jeszcze inna zabierają w niedzielę na festyn... Ciężar
wprowadzenia jej w życie bierze na siebie lokalna społeczność.

Ale tam ludzie przyzwyczajeni są do kulturowej różnorodności. My nie
mamy takich doświadczeń, przeciwnie - to, co odmienne, przyjmujemy
raczej z nieufnością.

Dlatego tak ważny jest program edukacji humanitarnej, o którym
wspomniałam. Organizujemy w szkołach lekcje, na których pytamy
młodzież: „co byś zrobił, gdyby jutro obok ciebie w ławce usiadł
czarnoskóry kolega?”

Wiadomo, co. Na przerwie zrobiłoby mu się w kiblu „pucowanie”...

Na tym właśnie polega problem, że wszyscy - najczęściej nieświadomie -
oczekujemy od takiej osoby, że będzie „biała”, że będzie taka jak my. A
to przecież niemożliwe. Przychodzi z innego kręgu kulturowego, została
inaczej wychowana, inaczej myśli i reaguje. Zobaczmy, jak ogromne
trudności mają Polacy z tym, żeby zaadaptować się we Francji czy w
Stanach. Wielu nigdy się to nie udaje. A przecież różnice kulturowe nie
są tak duże! Cóż więc mówić o przybywających do nas uchodźcach z
Afganistanu, Somalii czy Sri Lanki?
W ramach edukacji humanitarnej proponujemy uczniom między innymi grę
symulacyjną zatytułowaną „Przejścia”. Uczniowie wcielają się w rolę
uchodźców: ich życie jest w niebezpieczeństwie, muszą się zdecydować, co zabrać ze sobą, uciekając. Po
drodze część z tych rzeczy trzeba będzie pozostawić, za każdym razem
dokonując trudnego wyboru. Kiedy docierają do granicy, otrzymują do
wypełnienia formularz, z którego nic nie rozumieją. W ten sposób
poznają całą drogę, jaką uchodźca musiał przebyć, zanim znalazł się w
naszym kraju.

Wróćmy do naszego uchodźcy. Co dzieje się z nim dalej?

Nasza pomoc kończy się w momencie, kiedy uchodźca jako tako „stanie na
nogi”. Ale to nie następuje szybko. Bardzo trudnym problemem jest
sprowadzenie rodziny. Nie ma przeszkód prawnych, jest natomiast bariera
finansowa. Uchodźca - z powodów, o których mówiłam - nie dostaje na
ogół dobrze płatnej pracy. Przeważnie przyjmuje ofertę, której nikt
inny nie chciał.

A co w wypadku, gdy ktoś nie otrzyma statusu uchodźcy? Czy zostaje deportowany?

Po drugim „negatywie” może jeszcze apelować do Najwyższego Sądu
Administracyjnego. Jeżeli NSA podtrzyma wcześniejsze decyzje, wtedy
teoretycznie grozi mu deportacja. W praktyce taki człowiek gdzieś
„znika”: albo znajduje pracę „na czarno”, albo próbuje przedostać się
na Zachód, albo staje się bezdomnym.

Pytam o deportacje, bo obydwoje mamy w pamięci akcję „Obcy” w 1998
roku, kiedy to funkcjonariusze policji i Straży Granicznej wygarnęli z
hoteli robotniczych na Śląsku kilkuset nielegalnych imigrantów i
odstawili ich na lotnisko w Pyrzowicach. Odesłano tych ludzi do ich
macierzystych krajów, nie troszcząc się o to, co ich tam czeka.
Byłam oburzona już samym tym, w jaki sposób tę akcję nazwano. Zapewne
chciano dać opinii publicznej sygnał, iż chodzi o ludzi, których
obecność u nas jest niepożądana i niechciana.

Działano zgodnie z prawem. Ci ludzie przebywali u nas nielegalnie, handlowali, pracowali „na czarno”...

Ale akcentując ich „obcość”, odwołano się do tkwiącego w każdym z nas
lęku przed odmiennością, innością. Jeżeli państwu zależy na tym,
żebyśmy byli społeczeństwem ksenofobów, to proszę bardzo - róbmy więcej
takich akcji.

Kiedy w 1998 zapytano Polaków, na jaki cel humanitarny najchętniej
przeznaczyliby pieniądze, tylko 1,3 % ankietowanych wymienilo
uchodźców i imigrantów. Rozumiem, że jest wiele dziedzin, które mają
pierwszeństwo, ale tak nikły procent zainteresowanych pomocą uchodźcom
świadczy o tym, że akcja „Obcy” mogła liczyć na społeczne poparcie...

...gdyby w porę nie obudziły się media. Nie wiem, czy z wyników tej
ankiety można wyciągać tak dalekie wnioski. Nie ulega natomiast
wątpliwości, że problem będzie narastał. Mamy teraz niepowtarzalną
szansę nauczenia się na stosunkowo małej grupie ludzi, jak zbudować
sprawnie funkcjonujący system, który radziłby sobie z problemem
uchodźstwa. Inne kraje chętnie nam pomogą, dysponują bowiem
sprawdzonymi rozwiązaniami, a nawet środkami, które mogą przeznaczyć na
ten cel. Na razie wykorzystujemy tę szansę w niewielkim procencie.
Musimy zrozumieć, że pomoc uchodźcom nie jest z naszej strony żadną
łaską, że to jest nasz obowiązek. Dotyczy to zresztą tak samo naszego
stosunku do niepełnosprawnych czy bezdomnych. Pomaganie im również
traktuje się jako łaskę, jako coś ekstra, na co ostatecznie możemy sobie pozwolić, bo nas stać. To nieporozumienie!

Pomoc uchodźcom to dziedzina, w której chyba najtrudniej nie tylko o zrozumienie, ale też o sukces.

W tej pomocy najlepiej widać, ile prawdy jest w stwierdzeniu, że „każdy
człowiek to osobny problem”. Przychodzi do nas na przykład Somalijczyk,
który przebywa w Polsce od połowy lat osiemdziesiątych; nie ma pracy,
nie ma mieszkania, jest nie ubezpieczony. Kiedyś przyjechał tu na
studia, ale go wyrzucono. Został deportowany, ale wrócił - kiedy i jak,
nie wiadomo. Nie ma oparcia w nikim, inni Somalijczycy patrzą na niego
wrogo, bo pochodzi z plemienia, z którym ich plemię jest w stanie
wojny. Albo mężczyzna z Afganistanu, postrzelony w plecy w czasie
wojny. Chodzi z kulą w kręgosłupie, bo nikt nie chce się podjąć
operacji. Co możemy dla niego zrobić? Nic. Szukamy, próbujemy... Dla
takich ludzi jesteśmy wszystkim: miejscem, w którym można odebrać lub
wysłać listy, skąd można zadzwonić, gdzie można przyjść się pożalić,
dostać potrzebny adres, poradzić się w konkretnej sprawie.
Najbardziej przykre jest to, gdy po przejściu tych wszystkich etapów, o
których mówiłam - uzyskaniu statusu, znalezieniu mieszkania i pracy,
sprowadzeniu rodziny (a trwa to, podkreślam, latami) - uchodźca,
którego, wydawałoby się, udało nam się „osadzić” w Polsce, ucieka na
Zachód. Nie dziwi nas to, ale - boli. Jakie są tego przyczyny? Czy
tylko takie, że Polska nie jest dla tych ludzi częścią „lepszego
świata”? Czy nie chodzi raczej o to, że trudniej im się tu wtopić,
zakorzenić? Że co rusz natykają się na jakieś bariery?



Góra -
Dalej


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ochojska08
ochojska10
ochojska09
ochojska
ochojska19
ochojska11
ochojska04
ochojska17
ochojska05
ochojska03
ochojska18
ochojska07
ochojska13
ochojska06
ochojska16
ochojska14
ochojska12
ochojska01
ochojska02

więcej podobnych podstron