Rozdział 7
Nie mogłam uwierzyć, kiedy Wil powiedział mi, że też chciałby pójść. Dlaczego nagle
każdy chciał uczestniczyć w prawdopodobnie najniebezpieczniejszej podróży życia? Bo ja nie
chciałam, mogłam oddać swoja miejscówkę jakiemuś chętnemu.
- Nie - odmówiłam. - Zabiją cię jeśli pójdziesz. - Teraz zabrzmiałam jak Roland.
- Tak, ale powiedziałaś, że właściwie to nie pójdę w ciele. Tylko duchem.
- To nie ma znaczenia. Duch jest częścią ciebie, związaną z twoim istnieniem i ciałem.
Jeśli zostanie wystarczająco mocno uszkodzony, to również upiecze twoje ciało.
Z ironią stwierdziłam, że jak na faceta, który w zasadzie wszystkiego się bał, zupełnie
się nie przejął taka możliwością. Dla niego rozstrzygającym argumentem był strach i trauma
Jasmine, a jego obecność stanowiłaby pociechę podczas podróży z ratującymi ją obcymi. Miał
rację, ale ostrzegłam go, że tam będzie tylko swoim małym odbiciem z tego świata. Ona może
go nie rozpoznać. Przyjął to, pozostał nieustraszony i zdecydowałam, że jeśli chce iść i dać się
zabić, to jego problem. Tak długo jak nie wciągnie w to mnie.
Upewniłam się też, że zapłacił z góry za robotę. Lepiej nie ryzykować.
***
Kiedy nadeszła wyznaczona noc, przyprowadziłam ze sobą Tima. Skoro Wil nie byłby
zdolny, by przejść fizycznie, potrzebowaliśmy kogoś, kto by doglądał jego ciała. Tim
potraktował to jak wyjazd na letni obóz: zjawił się z namiotem, bębenkiem i tego typu
rzeczami. Powiedziałam mu, że jest idiotą, ale głowę miał pełną historii o wyprawie
w poszukiwaniu widm, które opowie swoim przyjaciołom. Jego sposób postrzegania tej
podróży czynił go półkłamcą. Mogłabym przyprowadzić Rolanda, który gwarantował trochę
więcej normalności, ale miałam wątpliwości czy nie wykiwałby mnie i sam nie poszedł. A Tim
by tego nie zrobił.
Wyjechaliśmy z miasta, poruszając się krętymi drogami, wijącymi się przez pustynię jak
wąż. Wil czekał na nas w odosobnionym miejscu, z dala od łatwo dostępnych terenów. To była
piękna gwiezdzista noc, z sierpem księżyca na niebie i kaktusami saguaro stojącymi na warcie.
Było kilka innych cienkich miejsc między światami, których mogłabym użyć, ale wybrałam to,
ponieważ lubiłam prywatność oraz, że to było jednym z najtrwalszych. Do przejścia chciałam
zużyć tak mało mocy, jak to tylko możliwe, zwłaszcza, że musiałam przeprowadzić Wila.
A było już wystarczająco dużo kłopotu z wprowadzeniem go w trans.
- Jezu - powiedziałem rozdrażniona, oglądając go w przyćmionym świetle, - ile kaw
dziś wypiłeś? - On prawdopodobnie nawet nie pija kawy. Zbyt dużo czynników rakotwórczych
albo coś w tym rodzaju.
- Przepraszam. - Usiłował się nie ruszać. - Po prostu martwię się o nią.
Leżał na kocu blisko naszego małego ogniska, w powietrzu wisiał zapach palącej się
szałwi. Tim usiadł blisko namiotu i słuchał muzyki z iPoda, wystarczająco inteligentny, by
zostawić mnie sam na sam z moją pracą. Ze sposobu, w jaki Wil podrygiwał wątpiłam czy coś
słabszego od valium by go uspokoiło. Ostatecznie nic złego by się nie stało.
- Czy są tu kojoty? - dopytywał się. - Znane są ataki na ludzi. Nawet przy ogniskach.
One mogą mieć wściekliznę. I węże...
- Wil! Marnujesz nasz czas. Jeśli się zaraz nie uspokoisz idę sama.
Półksiężyc osiągnął zenit. Nie chciałam przechodzić zbyt pózno po minięciu jego
najwyższego punktu. Koniec zabawy, zrobiłam wahadło i zawiesiłam je nad twarzą Wila. Tak
naprawdę nie znam się na hipnozie, ale z powodzeniem stosowałam ją w przeszłości wobec
klientów potrzebujących odzyskać duszę. Spodziewając, że w jego przypadku też to zadziała,
zaczęłam wprowadzać go w stan nieświadomości.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
Poskutkowało. Albo moja grozba pójścia samej. W końcu doczekałam się, że zasnął
spokojnym snem, rozluzniającym jego ciało. Trzymając różdżkę, przywołałam jego duszę -
nieruchomą, wyczuwalną, ale nie widzialną. Wtedy, odprężając moją własną świadomość,
pozwoliłam mojemu umysłowi rozrosnąć się i dotknęłam ściany tego świata, nacisnęłam na
jego granicę z Otherworld tak daleko jak mogłabym pójść. Ponieważ rozrosłam się, byłam
bardzo świadoma mojego ciała, i maksymalnie się skupiłam, by przynieść je w całości.
W przeciwieństwie do wielu innych, byłam wystarczająco silna, by przynieść inne materialne
rzeczy - moje ubrania i broń.
Z początku wydawało się, że nic się nie zdarzyło, i wtedy krajobraz dookoła mnie
zamigotał, jakbyśmy stali się częścią fatamorgany. Moje zmysły zamgliły się, dezorientując
mnie, aż nagle wszystko się rozjaśniło. Brakowało mi powietrza i miałam zawroty głowy. Te
objawy szybko ustąpiły. Byłam niezła w przechodzeniu między światami.
- O mój Boże - szeptał głos podobny do Wila.
Będąc tutaj mogłam widzieć jego postać, w jakiej pojawił się w Otherworld. Nie miał
nawet siły by przejść w formie elementarnej, więc wglądał niczym duchy z mojego świata:
niewyrazny kształt, przeświecający i dymiący.
- Udało się. Naprawdę nas przeniosłaś.
- Hej, żyję, żeby służyć.
- Właściwie, pani, to jest nasza praca.
Odwróciłam się i spróbowałam ukryć zaskoczenie. Moi słudzy stali przed mną, ale nie
w formie w jakiej widywałam ich w ludzkim świecie. W tym świecie, Otherworld, byli cieleśni,
ukazując swoje wrodzone kształty, a nie projekcje.
Nandi była wysoką i sztywną, czarną kobietą po czterdziestce. Jej twarz miała twarde
linie i kąty, po królewsku piękne i dostojne. Stalowo siwe fale włosów otaczały jej twarz
sprawiając, że wyglądała jak ponure i beznamiętne wcielenie ducha.
Co do Finna, to oczekiwałam kogoś małego i podobnego do duszka. Jednakże był
prawie tak wysoki jak ja. Miał lśniące, jasne jak słońce włosy, ułożone w artystyczny nieład.
Jego twarz pokrywały piegi. Szeroki uśmiech, który mi posłał świadczył o wesołości, którą
zwykle okazywał, kiedy byliśmy razem po mojej stronie.
Volusian wyglądał tak samo jak zawsze.
W zasadzie nie wiedziałam, co powiedzieć, widząc ich takimi. To był pewnego rodzaju
wstrząs. Obserwowali mnie w ciszy, czekając na rozkazy. Oczyściłam gardło, próbując okazać
hardość.
- Wszystko w porządku, ruszamy. Kto zna drogę do miejsca pobytu tego faceta?
Okazało się, że wszyscy. Staliśmy na skrzyżowaniu, podobnym do tego, z którego
wyruszyliśmy w moim świecie. Kraj dookoła nas był piękny, ciepły i balsamiczny
w wieczornym zmierzchu, przyjemnie odmienny od drogi z Tucson. Wiśniowe drzewa okryte
rozkwitłymi pąkami wyznaczały szlak, zrzucając różowo-białe płatki a wietrzyk szeleścił wśród
ich liści.
- Jesteśmy w Rowan Land, pani - wyjaśniła stanowczo Nandi. - Jeśli pójdziemy za tę
drogą, w końcu dotrzemy o Land Alder, gdzie żyje król Aeson.
Spojrzałam na drogę.
- A co z żółtą kostką?
Nandi chwyciła żartu.
- Nie ma. Ścieżka jest z ziemi. Podróż jest długa i trzeba przebyć ją pieszo.
Prawdopodobnie myślisz, że to jest nudne i nużące, skazuje cię na niedolę i sprawia, że już
żałujesz, że podróż jeszcze się nie skończyła.
- Niezła zachęta.
Ona wpatrywała się w mnie, zaintrygowanym.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
- To nie była zachęta, pani.
Wyruszyliśmy i już po pięciu minutach stwierdziłam, że rozmowa z nimi jest
bezcelowa. Zamiast tego skupiłam się na studiowaniu otoczenia, jak zrobiłby dobry żołnierz.
Przechodziłam w ciele kilka razy, ale nigdy nie pozostawałam tak długo. Większość
moich wypraw miała na celu odesłanie samowolnych duchów. Zawsze wskakiwałam,
wykonywałam zadanie i wracałam.
Wydawało się niewiarygodne, że mając takie piękno tutejsi mieszkańcy ciągle chcą
podkradać się do mojego świata. Ptaki zaśpiewały na pożegnanie zachodzącemu słońcu.
Krajobrazy, które mijaliśmy były cudowne i znakomicie zabarwiły się, jakby ożywiono obrazy
Thomasa Kinkade. To wydawało się prawie nierealne, jak świat widziany w zwariowanym
technikolorze.
Magia też tu była. Silna magia. Przenikała powietrze, każdy kwiat, każde zdziebło
trawy. I unosiła moje włosy. Nie lubiłam tego rodzaju magii, która wypełniła świat ożywiony.
To była magia szlacht. Ludzie nie mieli w sobie nic magicznego. Magię czerpaliśmy ze świata
posługując się narzędziami i urokami, a nie wrodzonym darem. Odczucie było tak intensywne,
że aż utrudniało oddychanie.
Nagle przekroczyliśmy niewidoczną linię i zimny wiatr dotknął mojej skóry. Śnieg leżał
w zaspach wzdłuż drogi - która była cudownie odsłonięta - i sople lodu zwisały z drzew
niczym drobne bożonarodzeniowe ozdoby.
- Co się, do diabła, stało? - wykrzyknęłam.
- Land Willow - powiedział Finn. - Tutaj jest teraz zima.
Obejrzałam się. Zimny, biały krajobraz rozciągał się aż po horyzont i nie było widać
wiśniowych drzew. Otoczyłam się rękami.
- Czy musimy iść tą drogą. Marznę.
- Tylko ty, pani, odczuwasz zimno - zauważył Volusian.
- Tak - potwierdził pogodnie Wil. Ja nic nie czuję. Jak bardzo ci zimno? Założę się,
że te buty nie ochronią cię przed hipotermią.
Przewróciłam oczami. Głupie duchy. Wszystkie. Żywe lub nie.
- Jak długo będziemy jeszcze szli w zimnie?
- Dłużej, jeśli będziemy tu stać - powiedział Volusian.
Wzdychając, z trudem ruszyłam, mocniej owijając się płaszczem. Założyłam zwykłe,
oliwkowo zielone futerko kreta, które sięgało mi do kolan. Wybrałam je głównie, by przykryć
arsenał pod spodem. W Tuscon wydało mi się zbyt ciepłe. Teraz wydawało się śmiesznie
cienkie. Szczękając zębami, poszłam za duchami, skupiając się głównie na stawianiu kolejnych
kroków.
W jednej krótkiej chwili, przekroczyliśmy inną niewidoczną granicę i gęsta wilgoć
pokryła mnie, w podobny sposób jak moja sauna. Gorąco kipiało dookoła nas i tego razu
zdjęłam kurtkę. W zanikającym świetle szeleściły mocno zielone liście a cykady śpiewały
wśród drzew. Kwiaty tutaj były inne niż te delikatne w Rowan Land. Te miały bogatsze,
głębsze kolory i mocniejsze zapachy. Słudzy poinformowali mnie, że wkroczyliśmy do Land
Alder. Rozchmurzyłam się, zadowolona, że nie panuje to zima oraz, że byliśmy tak blisko
naszego celu.
Dopóki nie wkroczyliśmy z powrotem do różowej doliny Rowan Land.
- Co jest? Czy krążymy w kółko?
- Nie, pani - zaprzeczyła Nandi. - To jest droga do King Aeson.
- Ale przecież właśnie opuściliśmy Adler Land. Musimy się wrócić.
- Nie, chyba, że chcesz stracić kilka dni, by się tam dostać. Ciało twojego przyjaciela
nie przeżyłoby tak długo. - Volusian skłonił głowę w kierunku eterycznej formy Wila.
- To nie ma sensu.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
- Otherworld jest taki jak twój świat - wyjaśnił Finn. - Trudno to zauważyć, jeśli nie
przebywa się zbyt długo. Jest to bardziej oczywiste jest się cielesnym. Krainy zaginają się
i czasami to, co wydaje się dłuższe jest krótsze. I co jest krótsze jest dłuższe. Mamy przejąć
tędy by dostać się do Aesona. Niesamowite, ale prawdziwe.
- To wydaje się przeciskaniem się przez dziury - szemrałam idąc dalej.
- Robaki nie podróżują w ten sposób - sprostowała Nandi.
Spróbowałam wyjaśnić, czym jest dziura, jak jacyś fizycy teoretyzowali o zmarszczkach
i zagięciach przestrzeni, którymi można by szybciej podróżować. Szybko przekonałam się, że
używając słowa fizyk , z góry przegrałam bitwę.
Wkrótce wkroczyliśmy do Oak Land, gdzie powitał nas zapierający dech krajobraz
ognistych drzew pomarańczowych i rozproszonych liści, uwydatnionych przez płonący
pomarańczowo zachód słońca. Widocznie tutaj była jesień. Przysięgam, że wiatr niósł zapach
leśnego dymu i jabłecznika. Coś innego też przyciągnęło moją uwagę.
- Hej! - Zatrzymałam się i wpatrywałam w drzewa. Zobaczyłam gładką pomarańczową
postać w kształcie żądła, z zakończonym na biało ogonem. - Znowu ten lis. Przysięgam, że to
znów on.
- Jaki lis? - spytał Finn. - Nie widzę niczego.
- Ani ja - dodał Wil.
- Moja pani ostatnio oszalała - westchnęła Nandi.
- Dużo wcześniej - wymamrotał Volusian.
- W moim świecie był śledzący mnie lis... i teraz znów widziałam jeszcze jednego.
- Otherworld ma tylko swoje zwierzęta - powiedział Finn. - To prawdopodobnie zbieg
okoliczności.
- A co, jeśli nie?
- Dobrze, to mógłby być duch lisa. Czy był naprawdę duży? Czasami są...
Volusian krzyknął ostrzeżenie zanim konie nadbiegły zza drzew. W sekundę miałam
pistolet i athame, strzelając bez namysłu w pierwszego napastnika, którego zobaczyłam. Było
ich dwunastu, mężczyzni i kobiety, niektórzy mieli zbroje. Ich odzież wyglądała jak coś, co
zakłada na imprezę obsada "Władcy Pierścieni". Wszyscy dosiadali koni. Czarująco
staroświeckie.
Człowiek, do którego strzeliłam wrzasnął. Stalowe kule i szlachta nie mieszają się zbyt
dobrze. Niestety, w ostatniej chwili przesunął się trochę, więc tylko zraniłam go w ramie. Z
mojego miejsca widziałam, jak Volusian płonie niebieskim światłem. Spodziewałem się, że
będzie walczył po mojej stronie. Jeden z jezdzców zamierzył się na mnie z miedzianym
mieczem zapalonym magią. Mój żelazny athame zatrzymał go i przez chwilę byliśmy tak
złączeni. Żelazo, symbol techniki, przeciwstawiało się metalowi go zastępującemu, ale
w końcu jego magia była silniejsza. Było jej po prostu więcej i napastnik miał zwierzęcą siłę.
On pchnął mnie i potknęłam się na jednego z moich sług, który musiał się odsunąć.
Jednym płynnym ruchem odzyskałem równowagę i uderzyłam athame w przeciwnika. Krew
zabłyszczała przez jego koszulkę i wtedy zamierzyłam się na jego głowę. On zatoczył się
i kolejnym uderzeniem usunęłam go.
Inny jezdziec zbliżył się do mnie. Strzeliłam, szarpnęła się do tyłu od uderzenia kuli w
klatkę piersiową. Pod jej koszulką, widziałem skórzana zbroję i zastanowiłam się jak bardzo
osłabi ona uderzenie. Namierzyłam kolejny cel i wtedy ostry żeński głos powiedział do mnie:
- Przestań, człowieku. Chyba, że chcesz, by twój przyjaciel umarł.
Rozejrzałam się i zobaczyłam wysoką kobietę z długimi czarnymi włosami
zaplecionymi w dwa warkocze. Pochyliła głowę ku młodemu człowiekowi, którego ramię
wdzięcznie wyciągało się na zewnątrz. Nad jego dłonią unosił się duch Willa. Okrywał go
złoty, lepki ogień, przypominał owada zatopionego w bursztynie. Nie miałem żadnej
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
wskazówki, jaki to rodzaj magii, ale wiedziałam, że on został złapany w pułapkę. I to
niebezpieczną.
Cholera. Właśnie z tego powodu nie chciałam go zabierać. Faktycznie udało mu się
sprowadzić na nas śmiertelne niebezpieczeństwo.
Rozejrzałam się. Siedmiu jezdzców zostało zranionych, nieprzytomnych, albo
prawdopodobnie martwy. Nie zle jak na naszą czwórkę, pomyślałam, szacując nasze szanse
w starciu z pozostałą piątką. Nadal mierzyłam z broni do mojego celu.
Kobieta lekko się uśmiechnęła, jakby czytała mi w myślach.
- Mogłabyś go zabić, ale twój przyjaciel byłby martwy zanim zdążyłabyś mrugnąć.
Podobnie i ty.
- Jakie to ma znaczenie? Tak czy owak zabijesz nas oboje. Przynajmniej zabiorę ze
sobą kogoś jeszcze.
Nowy głos powiedział:
- Nikt nie odeśle cię do następnego świata. Na razie.
Jeden z wysadzonych z siodła jezdzców wspiął się do jego stóp. Przypuszczalnie jeden
z moich duchów walczył z nim, ponieważ jeszcze go nie rozpoznałam. Jeszcze & coś w nim
uderzyło mnie jako niejasno znajome. Biało blond włosy wisiały mu do ramion, a lodowato
niebieskie oczy studiowały mnie ostrożnie.
Powoli zbliżał się, chytry uśmiech rozciągał się na jego twarzy im bardziej się zbliżał.
Nie wiedziałem, kim był i zastanowiłam się nad taktyczną korzyścią, którą zyskałbym albo
straciłabym zwracając pistolet na niego. Czy stanowił większą grozbę? Kiedy był tylko kilka
stóp ode mnie, jego twarz ożywiła się i świeciła. Przegrał z wzbierającym w nim gromkim
śmiechem.
- Nie wierzę. Nie wierzę! Mysz przyszła do kota. Nieprawdopodobne.
Czarnowłosa kobieta mierzyła go piorunującym spojrzeniem.
- O czym ty gadasz, Rurik?
Ledwie się powstrzymywał.
- Czy wiesz, kto to jest? To jest sama Dark Swan. Eugenie Markham, u nas. -
Cofnęłam się, gdy wymówił moje imię, chociaż wiedziałem, że to nie powinno już mnie
zaskakiwać. - Na bogów, nie spodziewałem się tego. Walczyłem z nią tydzień temu i teraz ona
tutaj przychodzi, oferując mi się.
- Jeśli za oferowanie się uważasz wepchniecie ci mojej broni do gardła, to tak, dlatego
tu jestem. - Przyjrzałam mu się i już wiedziałam. - To ty. Ty jesteś elementarnym lodem
z hotelu.
Złożył mi lekki ukłon.
- I teraz skończę co zacząłem. To nawet lepiej. Widok twojego nagiego ciała nawiedzał
moje sny każdej nocy.
- Tak? Jedyna rzecz, którą pamiętam w związku z tobą to jak łatwo było skopać twoją
dupę.
Rurik uśmiechnął się.
- Zapamiętasz dużo więcej zanim skończę.
Za nim kilku innych ludzi obserwowało mnie z dotyczącym mnie wznowionym
zainteresowaniem. Pomimo moich śmiałych słów, czułam się skostniała.
Czarnowłosa kobieta ze wstrętem przypatrzyła się Rurikowi.
- Jeśli myślisz, że pozwolę ci tu na... perwersję, to jesteś w błędzie. Jesteś tak zły jak
oni.
- Nie bądz taka przewrażliwiona, Shaya. Wiesz, kim ona jest.
- To nie ma znaczenia. Możesz mieć ją pózniej, jeśli król tak powie, ale nie zrobisz
niczego kiedy jesteśmy na patrolu. Moim patrolu.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
Nieco inaczej pojmowałam żeńską solidarność, ale to było lepsze niż nic. Przyszłam
oczekując przerażającej śmierć, a nie napadu gangu szlachty. Wil mógłby być przegraną
sprawą, ale jeśli strzeliłabym w jednego z facetów, moi słudzy mogli prawdopodobnie zrobić
poważną szkodę pozostałym. Napięłam się, gotowa do strzału.
- Stój - krzyknął nagle Volusian, ruszając. - Nie dotykaj jej.
- Nie przyjmujemy rozkazów od ciebie - odpowiedziała Shaya.
Volusian nie był zaskoczony.
- Nie, ale od swojego króla tak i moja pani ma z nim interesy.
Widziałam, jak ludzie zastygają. Wiec robiłam interesy z ich królem? A, tak. Byliśmy w
Oak Land, gdzie rządził Dorian, król, z którym Volusian pierwotnie chciał mnie poznać. Nagle
zastanowiłem się, czy ta kręta droga, którą szliśmy była jego sztuczką, by ostatecznie
doprowadzić nas do Doriana. Jeśli tak, zastanawiałam się, czy wyobraził sobie schwytanie jako
część planu.
Shaya potraktowała mnie chłodno.
- Król Dorian nie ma z nią żadnego biznesu.
Kilku spośród jej ludzi wyglądało jakby w to wątpiło, i wzdrygnęłam się na
wspomnienie jego wcześniejszych informacji o Dorianie.
- Jesteś pewna? - Uśmiechnęłam się, prezentując ten sam rodzaj zadowolonej pewności
siebie, którego używam w kontaktach ze sługami, nawet gdy moje serce gwałtownie uderza mi
w piersi. Zbyt wiele oczu skierowanych na mnie. To było jak publiczne wystąpienie. -
Przebyłam długą drogę by do niego dotrzeć. Jak myślisz, że zareaguje, jeśli okaże się, że mnie
zabiłaś zanim dostarczyłam moją wiadomość?
- Powiedz ją mi - powiedziała niecierpliwie.
- Porozmawiam tylko z nim. Osobiście. Naprawdę nie sadzę, że chciałby, abyś poznała
plotkę przed nim. Albo nie otrzymał jej z powodu mojej śmierci z twoich rąk.
- Nie zabijemy cię - powiedział radośnie Rurik. - Możemy zrobić mnóstwo innych
rzeczy bez zabijania. Nadal dostaniesz się do króla & w końcu.
Volusian skupił swoje czerwone oczy na Ruriku.
- I myślisz, że jak poczuje się Dorian kiedy zorientuje się, że ty byłeś w niej przed nim?
Zamiłowania króla są całkiem& wymagające.
W innej sytuacji powaliłabym Volusiana na ziemię. Czyją stronę trzymał?
Głupie pytanie, uświadomiłam sobie moment pózniej. On był po swojej własnej stronie.
Jak zawsze.
Szlachta wydawała się urażona. Wyglądali, jakby mieli ochotę kogoś zabić. Kobieta
niewątpliwie to potwierdziła.
- Oni zabili naszych ludzi. Nie możemy pozwolić na bezkarność.
Jeden z innych żeńskich jezdzców zbliżyła się dużymi krokami.
- W zasadzie nie. Wszyscy ciągle żyją. Niektórzy tylko ledwo& ale, jeśli szybko
dotrzemy do uzdrowiciela, będą żyli.
Wszyscy żyją? To tyle, jeśli chodzi o Drużynę Eugenie. Wiedziałam, że szlachty były
silniejsze w ich własnym świecie, ale to& To nie wywróżyło dobrze dla naszego wspaniałego
ataku na Aesona i jego ludzi. Następnym razem będę celować w twarz. Wątpię, że to przeżyją.
- Tak, czy owak zabijmy słabego człowieka - zasugerował jeden z nich - tylko dla
zabawy. Możemy nadal przynieść ją do króla.
- Król zamierza mnie ugościć - poinformowałam ich, nadal perswadując - mnie i całą
moją grupę. On będzie wkurzony, jeśli zabijesz jedno z nas. To sprawi, że zrobi się zły.
Kłamałam i Shaya wiedziała o tym.
- Wydajesz się bardzo pewna siebie, Odile, ale nie jestem zbyt przekonana.
Ta inna kobieta skrzyżowała ręce.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
- Musimy dotrzeć do uzdrowiciela. Musimy pójść po pomoc teraz.
Shaya rozważyła to i krótko skinęła głową. Wydelegowała ludzi, by zostali z rannymi i
innych, by odeskortowali moją grupę. Zanim ruszyła się, kazała mnie rozbroić.
Rurik zrobił z tego wielki pokaz, dotykając mnie bardziej niż to było naprawdę
konieczne, zabrał athames - oczywiście chwytając za rękojeść - i różdżkę. Kiedy owinął palce
dookoła rękojeści pistoletu, skrzywił się i cofnął.
- Cholera! - przeklął, chroniąc jedną rękę drugą. - To jest & nie wiem, co to jest. Ale
to nie jest& dobre.
Uśmiechnęłam się słodko. Dzięki Bogu za polimery. Prawie tak efektywne jak żelazo.
Oczy dowódczyni zaiskrzyły się.
- Niech ktoś to jej odbierze.
Nikt się nie ruszył.
- W porządku, niech to będzie jeden z twoich duchów. Wezcie to.
Moi słudzy nie ruszyli się.
- Nie przyjmują twoich rozkazów - powiedziałem, parodiując jej wcześniejsze słowa.
- Twoje wykonują. Rozkaż im, by to zrobili, albo wycisnę życie z twojego przyjaciela,
nie zważając na gniew króla Doriana.
Obserwowałam ją, próbując zdecydować się, czy blefowała. Wil nagle wydał godny
pożałowania dzwięk, gdy otaczająca go złota aura zacisnęła się. Boże, mam nadzieję, że
Volusian nie mylił się co do tej śmieszności Doriana.
- Nandi - powiedziałam po prostu.
Podeszła dużymi krokami i zabrała mi pistolet. Jeden z jezdzców zaoferował wierzch
peleryny, więc mogła go tam spakować. Kiedy paczka wyglądała jak za mocno owinięte
dziecko, niechętnie ją wziął.
Jeśli chodzi o mnie, to zostałam posadzona na koniu Rurika by tak dojechać do
Doriana. Duchy nie potrzebowały tego rodzaju środka transportu.
Owiną ręce wokół mnie, pod pretekstem sięgnięcia po wodze, ale byłam pewna, że nie
musiał przy tym dotknąć moich piersi. Jego chwyt zacisnął się.
- Nie chciałbym, abyś spadła - wyjaśnił.
- Zamierzam obciąć ci jaja przy pierwszej okazji - poinformowałam go.
- Ach - zaśmiał się, popędzając konia. - Nie mogę doczekać się twojego spotkania z
królem. Pokocha cię.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
by PrettyLittleWonders
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Mead Richelle Storm Born 01 Rozdział 6Mead Richelle Dark Swan 01 Storm Born Prolog01 Rozdzial 101 Rozdział 01AKADEMIA WAMPIRÓW 03 POCAŁUNEK CIENIA MEAD RICHELLEPA lab [01] rozdział 1(2)AKADEMIA WAMPIRÓW 02 W SZPONACH MROZU MEAD RICHELLEStorm Warning 01PA lab [01] rozdział 1(1)01 Rozdzial 1 5Reachel Mead Cień sukuba Rozdział 1 Tłumaczone przez Lotte?ROZDZIAŁ 01 Zasady dziedziczenia predyspozycji do nowotworówwięcej podobnych podstron