Historia bez wyrywania kartek
Rozmowa z JANUSZEM KURTYKĄ, prezesem Instytutu Pamięci Narodowej
DP: Przeszłość Lecha Wałęsy trzeba badać, bo to badanie polskiego zwycięskiego
marszu do wolności, przekonują autorzy książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do
biografii". Skąd w takim razie taki atak na tę publikację i na historyków IPN, jeszcze
przed jej lekturą ze strony komentatorów i polityków?
- Współczesne polskie elity z trudem akceptują prostą dla historyka prawdę, że przeszłość jest
skomplikowana, a zwycięzcy walki niekoniecznie muszą być postaciami z pomnika. Są
normalnymi ludźmi, którzy mieli załamania, potrafili je przezwyciężać albo nie, a za
zwycięstwa zapłacili czasem wysoką cenę. Każde środowisko, które historyk opisuje, ma
tendencję do mistyfikowania, kreowania rzeczywistości, podkreślania wyłącznie własnego
bohaterstwa i opowiadania o przeszłości w kategoriach czarno-białych. Tymczasem historia
PRL czarno-biała nie jest. Los jednostki, która decydowała się na aktywną postawę wobec
systemu, bywał dramatyczny.
DP: Dla przeciętnego człowieka czarno-biała wizja wydarzeń jest łatwiejsza do
zaakceptowania. Kiedy czytamy, że Lech Wałęsa i TW "Bolek" to ta sama osoba, to
pogląd na niego jako na świetlaną postać laureata Nagrody Nobla musi się zmienić.
Trudno zaakceptować takie informacje.
- Tylko czy społeczeństwo wolnych ludzi, którzy w dodatku tak długo o wolności marzyli, nie
zasługuje na to, by poznać rezultat badań opartych o swobodę wypowiedzi, o nieskrępowany
dostęp do materiałów naukowych, badań, które poszukują prawdy? To poszukiwanie jest
istotnym elementem wolności, a przypomnę, że "Solidarności" chodziło właśnie o nią. Jestem
przekonany, że w społeczeństwie wychodzącym z komunizmu trudność przezwyciężania
przeszłości polega na tym, że zrozumienie dramatyzmu wydarzeń okazuje się niełatwe do
zaakceptowania.
Istnieje
społeczna
tendencja
do
odrzucania
prawdy
w
imię
zmistyfikowanego bohaterskiego obrazu. Jednak w przypadku tej książki nie ma mowy o
obalaniu legendy. To opis skomplikowanych losów wybitnego człowieka, dramatycznych
także z powodu błędów, jakie popełnił. Doskonale oddają losy co najmniej części
społeczeństwa w okresie PRL. Także kiedy mowa o epizodzie współpracy z SB, jej zerwaniu,
późniejszej odmowie nawiązania kolejnego takiego kontaktu. Książka to oczywiście także
legenda Lecha Wałęsy, zasłużona, a potem prezydentura, w czasie której bohater
"Solidarności" musiał zmierzyć się z przeszłością. Ten egzamin poszedł mu chyba najgorzej.
DP: Historycy IPN musieli zatem, opisując przeszłość Lecha Wałęsy, poważyć się co
najmniej naruszyć narodowy mit. Warto się z nim mierzyć? Ceną są także te ataki, na
które przede wszystkim Pan jest narażony.
- Narodowi potrzebne są rzetelne badania i prawda. Mit nie może być budowany na unikaniu
prawdy i to wtedy, gdy wszyscy po cichu o tym mówią. Zamykanie oczu na rzeczywistość
prędzej czy później kończy się katastrofą. Mit, rzecz jasna, budowany jest nie tylko przez
naród, ale i przez konkretnego człowieka, który jest symbolem tego mitu. A Lech Wałęsa robi
to często w sposób, powiedzmy, dyskusyjny.
DP: Pisze Pan w przedmowie do książki: "nie wszyscy zwerbowani poddawali się
aktywnie regułom współpracy agenturalnej SB czy UB". A Lech Wałęsa się poddawał?
- W przypadku pana prezydenta Wałęsy, w latach 70. młodego robotnika, który w końcu
grudnia 1970 r. został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB, mamy nie tylko
dokumentację ewidencyjną, ale i resztki zachowanych donosów. Świadczą one, że TW
"Bolek" był aktywnym współpracownikiem przez krótki czas.
DP: Z tej pracy historyków IPN wynika, że pan prezydent uczestniczył w latach 90. w
niszczeniu dokumentów dotyczących TW "Bolka", a co najmniej musiał wiedzieć o
"znikaniu" materiałów na temat swej przeszłości. Z teczek, jakie wypożyczał z
archiwum, wyrywano kartki.
- To chyba najbardziej dramatyczny fragment książki. Nie ulega wątpliwości, bo
dokumentacja była pieczołowicie prowadzona przez UOP i jest dobrze zachowana, że
zarówno materiały z Gdańska, jak i z Warszawy - wypożyczone panu prezydentowi - wróciły
zdekompletowane. Potem wypożyczono je ponownie i zniknęła kolejna partia materiałów.
Zarówno MSW, jak i kierownictwo UOP przypisywało Lechowi Wałęsie niezwrócenie tych
dokumentów.
DP: Pierwsze komentarze i ataki na autorów książki skupiły się na aktywności TW
"Bolka". Bardzo istotny jest jednak rozdział mówiący o latach 80., kiedy - jak piszą
historycy - przywódca "Solidarności" został otoczony przez władze i bezpiekę rodzajem
"ochrony operacyjnej". Autorzy nie twierdzą, że nim manipulowano, ale np. wspierano
w walce o przywództwo związku przeciwko ludziom KOR. Uznano go za "mniejsze zło".
To fragment książki, który zasługuje na poważną dyskusję, bo ma znaczenie dla oceny
historii całego ruchu "Solidarności".
- To rzeczywiście istotna część książki. Nie zgadzam się jednak na podtekst tego pytania, że
Lech Wałęsa był - być może - niesamodzielnym pionkiem sterowanym przez bezpiekę. Z całą
pewnością tak nie było.
DP: Nie powiedziałam, że Lechem Wałęsą sterowano.
- Taki cień wątpliwości jednak w tym pytaniu dostrzegam. Tymczasem w latach 80. Lech
Wałęsa był autentycznym, niezależnym liderem, choć walczył o władzę wewnątrz
"Solidarności". Był skazany na utrzymywanie kontaktów z przeciwnikami ze strony
komunistycznej. I aparat partyjny, i bezpieka były elementami władzy, z którymi przywódca
"Solidarności" musiał grać. Oni próbowali nim manipulować, a on - nimi. Strona
komunistyczna była silniejsza, ale przedstawiciele władz PRL oceniali Lecha Wałęsę jako
"niesterowalnego". Generał Kiszczak i nawet Rosjanie twierdzili po wprowadzeniu stanu
wojennego, że Wałęsa przysporzy im wielu kłopotów. Zatem on i "Solidarność" byli
suwerenną częścią wielkiej rozgrywki. Nawet jeśli istotne karty rozdawała w niej władza. Z
wyjątkiem jednej - narodu i jego poparcia dla "Solidarności".
DP: Lech Wałęsa nie mógł uniknąć kontaktów z władzą, ale potrafił wykorzystać
ochronę, jaką go otoczono, i poparcie Kościoła do walki o władzę w związku.
- Lata 80. są dla Lecha Wałęsy jako polityka najlepszym okresem. Był autentycznym
przywódcą, a polityka na tym szczeblu, w dodatku prowadzona w tak skrajnych warunkach,
musi zakładać pewien cynizm. To widać także, kiedy czytamy wspomnienia Bogdana
Borusewicza czy innych świadków historii tego czasu. Jeżeli chcemy opisać mechanizmy i
rywalizację wewnątrz "Solidarności" oraz jej konspiracyjną walkę z władzą, musimy używać
języka wojny. Dla "Solidarności" to była wojna.
DP: Wielu młodych ludzi, którzy lat 80. nie pamiętają, ma wyidealizowany obraz
"Solidarności". Wierzy, że związek był jak zwarta pięść, która uderzała w
komunistyczną władzę tak mocno, aż ją pokonała. Po lekturze książki okazuje się, że ani
pięść, a już na pewno nie zwarta. Nie byliśmy tacy wspaniali, bezpieka była silniejsza,
niż sądziliśmy... Narodowy mit się chwieje i chyba dlatego ciężko czyta się takie książki.
- Z pewnością. Przypominam jednak, że Instytut Pamięci Narodowej nie jest od tego, by
budować narodową mitologię, ale by dążyć do odtworzenia naszej historii w sposób jak
najbardziej zbliżony do prawdy. Zresztą obraz dziejów Armii Krajowej czy konspiracji
niepodległościowej po wojnie też nie jest wyłącznie heroiczny. A przecież "Solidarność" nie
była jednolitym ruchem, kierowanym przez sztab generalny, który prowadził walkę zbrojną.
Angażowali się w nią ludzie, którzy uczyli się wszystkiego w biegu, w walce. Była to
rewolucja poszukująca własnej tożsamości, wielonurtowa, ale i - w swej codzienności -
trudna. I często łatwo rozpracowywana przez bezpiekę. Ponieważ była najpierw żywiołową
rewolucją, a potem obywatelską, rozproszoną konspiracją, SB nie udało się jej przejąć ani
zniszczyć.
DP: Skoro lata 80. to okres największych sukcesów Lecha Wałęsy w walce o wolność
narodu, co z jego posunięć było najważniejsze? Czy to, że - mimo nacisków władz - po
zdelegalizowaniu "Solidarności" nie zgodził się na uwiarygodnienie "wronich", jak się
mówiło, związków ani na odtworzenie kadłubowej formy ruchu? Za co najbardziej
należy docenić Lecha Wałęsę? Zwłaszcza że - o czym autorzy książki piszą -
fabrykowano fałszywki na jego temat i próbowano szantażować epizodem współpracy z
bezpieką.
- To ważne i trudne pytanie. W latach 80. Lech Wałęsa działał często intuicyjnie. Niełatwo
powiedzieć, jaki był ostateczny cel walki lidera "Solidarności", prócz tego, że jej narzędziem
była niezależność, a wytyczną odrodzenie "Solidarności". Nawet to, co mu się niekiedy
zarzuca, że spotkał się z przedstawicielami bezpieki i prokuratury po zwolnieniu z
internowania, było elementem taktyki politycznej. Gdyby jednak wtedy zapytać Lecha
Wałęsę, co jest celem tej walki, obawiam się, że miałby problemy z odpowiedzią. Czy była to
niepodległość? W połowie lat 80. taka odpowiedź prawie nikomu nie przychodziła do głowy,
bo wydawało się, że Związek Sowiecki będzie trwał wiecznie. Celem była odbudowa
"Solidarności" i stworzenie przestrzeni wolności, ale jednocześnie utrzymanie przywództwa
w ruchu. I to mu się udawało. Potrafił stać się symbolem oporu Polaków i kierować tym
ruchem. Niezwykle trafnie dobierał narzędzia walki.
DP: Potem intuicja zawodziła go częściej?
- W latach 90. trzeba było kierować biurokratycznym aparatem państwowym, do czego
potrzebne są trochę inne umiejętności.
DP: Autorzy książki piszą, że Lech Wałęsa przez lata do epizodu agenturalnej
współpracy kolegom z opozycji się przyznawał. Dlaczego po latach tak gwałtownie
zaprzecza i twierdzi, że materiały sfałszowano?
- Nie umiem odpowiedzieć. Trzeba zapytać o to pana prezydenta Wałęsę. Mam jednak
wrażenie, że cała Polska - ci, którzy książkę atakują, i ci, którzy jej bronią - czeka na te
magiczne kilka zdań, które Lech Wałęsa mógłby powiedzieć i uwolnić nas od tego problemu.
Po to, by dyskusja na temat przeszłości mogła się toczyć wokół innych problemów - np.
dramatycznych wyborów wybitnej jednostki działającej w systemie totalitarnym.
DP: Jak rozumiem, IPN ma nadzieję, że kolejnym osobom, które zechcą badać
przeszłość Lecha Wałęsy, będzie znacznie łatwiej. Będą im mniej drżeć ręce, kiedy
zmierzą się z legendą.
- Napisanie tej książki wymagało cywilnej odwagi. IPN jest jednak od takich trudnych spraw,
które niosą ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny i symboliczny. Także w debacie
publicznej dotyczącej lat 90., o której autorzy piszą. To pierwsza książka, która próbuje
zebrać i przeanalizować, co się działo wokół tej sprawy. Widać przy okazji olbrzymie
trudności, jakie towarzyszą wychodzeniu z systemu komunistycznego.
DP: Czyli zgodziłby się Pan z przytoczoną w książce opinią Bronisława Wildsteina, że
losy Lecha Wałęsy w dużej mierze uosabiają dwuznaczność braku rozliczeń czasów
PRL?
- Zgodziłbym się, dodając, że te losy to także symbol niewątpliwego sukcesu walki o wolność
z lat 80. Wielu osobom trudno, niestety, przyjąć do wiadomości, że oba te kompleksy
problemów dotyczą tego samego człowieka.
DP: W rozdziale książki poświęconym lustracji Lecha Wałęsy czytamy, iż "wskutek
takiej działalności Sądu Lustracyjnego w życiu publicznym istnieją dwie równoległe
wersje historii. Ta możliwa do opisu metodami naukowymi i ta ustalana przez sąd.
Nierzadko są one ze sobą fundamentalnie rozbieżne". Ale prawda jest tylko jedna. To
zatem problem dla nas wszystkich, także dla sposobu nauczania historii w szkołach.
- Sąd nie może rozstrzygać, co jest prawdą historyczną. Co innego jest celem postępowania
sądowego. Kiedy sąd próbuje "wychodzić z roli", może sprawić, że historycy boją się w
sposób nieskrępowany badać przeszłość.
DP: Nie tylko Lech Wałęsa powołuje się na wyroki sądu lustracyjnego i status
pokrzywdzonego. Dobrze byłoby, żeby orzeczenia pokrywały się z ustaleniami
historyków.
- Mamy specyficzną sytuację, zwłaszcza jeśli chodzi o poprzednio obowiązujące procedury
lustracyjne. Mieliśmy wręcz bitwę o to, jak rozstrzygać dylematy przeszłości. Trybunał
Konstytucyjny przyjął, że jeśli ktoś został oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego,
powinien automatycznie uzyskać od IPN status pokrzywdzonego. Mój poprzednik, prezes
IPN Leon Kieres, taki status Lechowi Wałęsie przyznał.
DP: Czy to najważniejsza książka, jaką wydał IPN?
- W historii Instytutu było co najmniej kilka równie ważnych książek. Wymienię choćby dwa
tomy poświęcone zbrodni w Jedwabnem, książkę o pogromie kieleckim czy serię
wydawnictw o podziemiu niepodległościowym po wojnie. One także w dużej mierze
przywracały naszej świadomości historycznej obszary dotąd mocno zafałszowane lub z tej
świadomości wykorzenione.
Rozmawiała EWA ŁOSIŃSKA