McIntyre Vonda Góry zachodzącego słońca, góry świtu


VONDA N. MCINTYRE
Góry zachodz cego sło ca, góry witu
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --

Wo wypełniaj ca ładowni ze zwierz tami, pocz tkowo tylko dokuczliwa, w ko cu zabiła wszystkie
inne zapachy. Przed laty smród tak wielu zwierz t stłoczonych w klatkach na niewielkiej powierzchni
przyprawiał star o mdło ci, obecnie za wywoływał ju tylko leniwy głód. Kiedy była młoda, głód
domagał si natychmiastowego zaspokojenia, teraz jednak, kiedy zestarzały si nawet reakcje
organizmu, tylko bolał.
Na wkl słej posadzce ładowni pi trzyły si klatki ze spasionymi, ot piałymi zwierz tami.
Wi kszo spokojnie spała. Chwyciła jedno za skór na karku i podniosła, a ono zawisło bezwładnie,
mrugaj c ze zdziwieniem. Nie zareagowało nawet wtedy, kiedy wbiła mu w ciało srebrzyste szpony.

Jego przodkowie z krzykiem przera enia rozpierzchali si po pustyni, kiedy padał na nich jej cie , w
tych zwierz tach jednak nie pozostawiono ani strachu, ani umiej tno ci ucieczki, ani nawet mo liwo ci
odczuwania przera enia. Ich mi so było pozbawione smaku.

- Dzie dobry.
Stara odwróciła si gwałtownie. Irytowało j takie bezszelestne podkradanie si od tyłu,

poniewa zaskoczona w ten sposób, nabierała podejrze , e jej słuch jest równie kiepski jak wzrok.
Mimo to ywiła do przyjazne uczucia wobec tego dziecka, nie a tak słabego jak pozostałe. Młode
było pi kne: rozło yste skrzydła i delikatne uszy, ogromne oczy i trójk tna twarz, ciało poro ni te
mi kk , najkrótsz z mo liwych sier ci , l ni co czarn w płowe wzory. Ta anomalia - sier powinna
by jednolicie czarna - pojawiła si ju w pierwszym pokoleniu, które przyszło na wiat na statku. Gdyby

co takiego wydarzyło si na ich ojczystej planecie, odmie ców z pewno ci pozostawiono by
własnemu losowi, co oznaczało pewn mier ; jednak tutaj, na pokładzie aglowca, rzadko
praktykowano dzieciobójstwo. Starej ani troch si to nie podobało, obawiała si bowiem trwałej

degeneracji, w ko cu jednak przywykła do rozmaitych wzorów na futrze.
- I ja ci witam - odparła. - Jestem głodna. Oddal si , zanim chwyc ci mdło ci.
- To ju nie robi na mnie wra enia - powiedziało młode.
Stara wzruszyła ramionami, schyliła si i ostrymi z bami rozszarpała gardło zwierz cia. Ciepła
krew trysn ła jej na wargi. Przełykaj c j my lała o tym, jak wspaniale byłoby szybowa w powietrzu,
bra ciepły jeszcze pokarm z palców partnera, karmi go w rewan u. Tak wła nie, kiedy jeszcze była
młoda i kiedy nikt nie mówił o niej "ona", zalecała si do starszego partnera; tak wła nie jej młodszy

partner nie miał okazji zaleca si do niej. To prze ycie było zupełnie obce ju dla dwóch pokole , ona
jednak bolała nad strat znacznie bardziej od nich. Wypatroszyła zwierz , po czym zacz ła mia d y
z bami ko ci i wysysa szpik.
Podniosła wzrok. Młode obserwowało j z fascynacj , ale i odraz . Podsun ła mu kawałek
mi sa.
- Nie, dzi kuj .
- Spo yj wi c je zimne, jak reszta.
- Spróbuj ... kiedy .
- Tak, oczywi cie - wymamrotała stara. - A wszyscy nasi zamieszkaj na najni szym poziomie,
b d codziennie lata i nabiera sił.
- Ja latam. Prawie codziennie.
Stara u miechn ła si troch cynicznie a troch ze współczuciem.
- Pokazałabym ci, co to znaczy lata . Nad pustyniami tak gor cymi, e ar zdaje si chwyta ci
w szpony, nad górami tak wysokimi, e si gaj ponad chmury, tam gdzie promieniowanie eksploduje ci
w oczach, m ci zmysł orientacji i ciska ci na zatracenie w obj cia ziemi, je li nie znajdziesz w sobie
do sił, by je pokona .
- My l , e to by mi si podobało.
- Za pó no. - Stara otarła z r k i ust zasychaj c krew. - Du o za pó no.
Odwróciła si , eby odej .
- To mój wybór - powiedziało młode za jej plecami tak cicho, e z trudem to usłyszała. - Nie
odmawiaj mi prawa do niego.
Drzwi zamkn ły si mi dzy nimi.
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
W korytarzu mijała przypominaj cych paj ki młodych i dorosłych, którzy mieszkali na
wewn trznych pokładach statku, w ni szej grawitacji. Wielu pozdrawiało j z szacunkiem, ona jednak
była pewna, e słyszy w ich głosach pogard . Ignorowała ich. Miała ku temu prawo: była z nich
wszystkich najstarsza, tylko ona pami tała ojczyst planet .
Jeszcze nie zd yła nabra sił po posiłku, wi c wydawało jej si , e lekko zakrzywiona podłoga
naprawd wznosi si przed ni jak do strome zbocze. Pogarda, któr wyczuwała u innych, wezbrała
w niej samej. Ju dawno min ł czas, kiedy powinna była umrze .
Pokłady poł czono drabinami umieszczonymi w pionowych szybach niewielkiej rednicy, w
których nie dało si lata . Stara z trudno ci przedostała si ni ej, na poziom mieszkalny. Pomimo
dolegliwo ci od razu poczuła si lepiej w zwi kszonym ci eniu.
Pocz tkowo, kiedy jeszcze była młoda, podró wydawała jej si niezmiernie ekscytuj ca. Nie
miała nic przeciwko zamianie terenów łowieckich na ciasne kajuty, poniewa czekał na ni
wszech wiat. Weszła na statek młoda i pełna zapału, ju po godach ze starszym partnerem, wie o
przeistoczona z dziecka w dorosłego osobnika, kochana i kochaj ca, dziel ca pi kne marzenia ze
wszystkimi, którzy opu cili niewielk , nudn planetk .
Jej kajuta znajdowała si na najni szym pokładzie, tam, gdzie grawitacja była najsilniejsza.
Powoli, pokonuj c ból, usiadła ze skrzy owanymi nogami przy oknie, zsun ła błony lotne z
zesztywniałych palców i otuliła si nimi. Na zewn trz migały gwiazdy; w coraz słabszych oczach starej
wygl dały jak wielobarwny zamglony obłok, niczym ziarenka miki w piasku.
W polu widzenia pomału pojawiły si agle. Gigantyczne płaszczyzny uginały si pod naporem
ródgwiezdnego wiatru, z ka d chwil zmniejszaj c pr dko statku, który zbli ał si do pierwszej
planety, jak wyprawa napotkała na swojej drodze.

niła o młodo ci, o lataniu na wysoko ciach, z których mo na było si naocznie przekona o
kulisto ci planety, o szybowaniu razem z wiatrami wiej cymi w górnych warstwach atmosfery, gdzie w
ka dej chwili mógł si pojawi zdradliwy pr d i pogruchota jej puste w rodku ko ci. Wiele młodych
gin ło podczas tych rozrywek, opłakiwali ich jednak nieliczni. Taki był porz dek rzeczy.

niła o nie yj cym starszym partnerze i wyci gn ła ku niemu r ce, lecz jego niematerialna
posta przes czyła si jej mi dzy palcami. Obudziło j skrobanie szponami do drzwi.
- Wej .
Drzwi otworzyły si . Poniewa w korytarzu było znacznie ja niej ni w kajucie, ujrzała tylko
czarn sylwetk stoj c w progu. Dopiero po dłu szym czasie, kiedy jej oczy przyzwyczaiły si do
nowych warunków, rozpoznała młode z sier ci w esy-floresy. Zdawała sobie spraw , e powinna je
natychmiast odprawi , jednak przed oczami wci miała posta starszego partnera i słowa nie chciały
przecisn si jej przez gardło.
- Czego chcesz?
- Mówi z tob . Słucha ci .
- I to wszystko?
- Oczywi cie, e nie, ale je li tylko na tyle mi pozwolisz, przyjm to z wdzi czno ci .
Stara rozwin ła błony lotne i usiadła.
- Prze yłam swego młodszego partnera. Czy by chciało, bym ponownie zasiała zgorszenie
w ród naszych?
- Ich nic to nie obchodzi. Wszystko si zmieniło. My si zmienili my.
- Wiem, wiem... Moje dzieci zarzuciły dawne obyczaje, ja za nie mam prawa mie im tego za
złe. Zreszt , czemu miałyby słucha niedoł nej staruchy, która nie chce umrze ?
Młode przykucn ło przy niej i do długo nad czym rozmy lało.
- Cz sto marz o... - zacz ło wreszcie, ale stara uciszyła je rozkazuj cym gestem r ki
uzbrojonej w ostre szpony.
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
- Nie powinni my byli opuszcza naszego domu. Ja ju od dawna bym nie yła, a ty by mnie
nigdy nie spotkało.
Młode chwyciło jej r k i cisn ło mocno.
- Gdyby umarła...
Cofn ła si i rozpostarła długie palce, zasłaniaj c si skrzydłami.
- Umr , i to wkrótce, ale najpierw chc jeszcze raz wzbi si w powietrze. Po tym, jak zobacz
now planet , nie pozostanie ju nic, co chciałabym ujrze .
- Nie mów o mierci.
- Dlaczego? Czemu zacz li my tak bardzo si jej ba ?

Młode wstało i wzruszyło ramionami. Ko ce pasiastych skrzydeł dotkn ły podłogi, szcz tkowe
pazury stukn ły w metal.
- Mo e po prostu odzwyczaili my si od niej.
Stara doceniła niezamierzon gł bi tej wypowiedzi. Najpierw si u miechn ła, chwil potem
roze miała si gło no. Młode patrzyło na ni z tak min , jakby podejrzewało, e postradała rozum, ale
ona, nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby wyja ni , co j tak rozbawiło: e w gro nej pustce, gdzie
szalały kosmiczne wiatry, czyhały na nich jedynie nuda i oczekiwanie.
- Co si stało? Dobrze si czujesz? O co chodzi?
- O nic - odparła. - I tak nic by z tego nie poj ło. - Ju nie było jej wesoło. Czuła si
wyczerpana i chora. - Teraz b d spała - o wiadczyła wynio le, po czym odwróciła wzrok od pi knej
młodej istoty.
Tu przed obudzeniem wydawało jej si , e jej ciało jest sk pane w przyjemnym cieple, jakby

zasn ła w promieniach sło ca na skalnej iglicy, sk d rozci gał si widok a po sam horyzont. Jednak
chwil pó niej poczuła pod policzkiem chłodny metal i zanim otworzyła oczy, wiedziała ju dobrze, gdzie
jest.
Młode le ało obok, z rozpostartym cz ciowo skrzydłem, które przykrywało ich oboje. Nabrała
powietrza w płuca, eby co powiedzie , ale nie zrobiła tego. Wiedziała, e powinna by rozgniewana,
lecz tak bliski kontakt był zbyt przyjemny. Ogarn ło j poczucie winy, e pozwoliła temu dziecku
pragn miło ci kogo , kto wkrótce umrze, ale mimo to si nie poruszyła. Le ała pod pieszczotliwym
przykryciem, usiłuj c odszuka zagubione sny. Pierwsze poruszyło si młode; stara stwierdziła z
zaskoczeniem, e patrzy prosto w ciemne, nakrapiane złotem, zdziwione oczy.
Młode cofn ło si gwałtownie.
- Wybacz. Przyszło mi do głowy, e mo e ci by zimno, wi c...
- To było nawet przyjemne. Zbyt długo le ałam na zimnym metalu. Dzi kuj .
Kiedy wreszcie znaczenie jej słów w pełni dotarło do młodego, poło yło si z powrotem i
ponownie obj ło j delikatnie.
- Jeste głupie. Czeka ci tylko ból.
Głowa spocz ła na jej piersi.
- Zawsze b d mówiła o tobie "ono".
- Nic nie szkodzi.
Komora lotów zajmowała połow poziomów segmentu wielko ci jednej szóstej habitatu.
Podłoga oraz ciany były przezroczyste.
Stara i młode stali na roz wietlonej cie ce gwiazd. Po jednej stronie widzieli gigantyczne agle
- akurat w tej chwili były troch pomarszczone, poniewa zmieniano ich ustawienie, by utrzyma statek
na kursie. Zasłaniały wietlny punkcik zaledwie odrobin ja niejszy od tworz cych tło, niezliczonych

gwiazd: sło ce ich ojczystej planety, któr opu ciło tysi c statków takich jak ten. Po drugiej stronie
pyszniła si znacznie wi ksza gwiazda, otoczona planetami. Nawet stara, mimo słabego wzroku, bez
trudu mogła obserwowa ich zmieniaj ce si fazy.
Młode wpatrywało si w o wietlon kraw d celu ich wyprawy.
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
- B dziesz tam szcz liwa?
- B d szcz liwa, e znowu widz niebo i ziemi .
- Zupełnie puste bł kitne niebo, bez gwiazd...
- Przyzwyczaili my si do warunków panuj cych na statku, wi c równie łatwo powinni my
zaadaptowa si do tego, co tam zastaniemy.
Odwróciła si , rozpi ła skrzydła, przebiegła kilka kroków i wzbiła si w powietrze. Start nie był
najpi kniejszy, ale samemu lotowi trudno było cokolwiek zarzuci .
Wznosiła si coraz wy ej w malej cej grawitacji. Pocz tkowo fascynowało j to, e w miar
zwi kszania wysoko ci musi wydatkowa coraz mniej energii, teraz jednak marzyła o tym, by wreszcie
doprowadzi si na skraj wyczerpania. Z czasem osłabieniu uległa zdolno oceniania odległo ci, ale
stara zd yła utrwali w pami ci wymiary komory: była wystarczaj co długa, by odby pełen lot
lizgowy, i na tyle szeroka, eby mo na było bezpiecznie przelecie od ciany od ciany, leniwie
poruszaj c skrzydłami. Rzecz jasna, nie było mowy o rozwijaniu wielkich pr dko ci ani o pionowym
locie nurkowym.

Przemkn ła przez w sk przestrze mi dzy sklepieniem komory a mostkiem dla pieszych.
Usłyszała jak pod aj ce za ni młode z łopotem skrzydeł wytraciło pr dko , po czym poszło w jej

lady. miała si , kiedy budowano mostek, wkrótce jednak okazało si , e s tacy, którzy nie zdołaliby
przelecie w poprzek komory, a to ju wcale nie było zabawne.
Prowadziły j d wi ki. Niekiedy kusiło j , by zatka uszy i nie zwraca uwagi na echa
informuj ce o przeszkodach. Zamierzała nawet umrze w ten sposób: wzbi si w powietrze na pół
lepa i zupełnie głucha, i lecie na o lep tak długo, a roztrzaskałaby si na grubym dywanie gwiazd,
chrzcz c statek własn krwi . Nie uczyniła tego jednak, poniewa pragn ła jeszcze raz dotkn ziemi.
Zm czyła si . Wiedziała, e kiedy wyl duje, by odpocz , b d j bolały wszystkie ko ci.
Aagodnie spłyn ła na posadzk , napinaj c mocniej mi nie w ostatniej fazie lotu, kiedy ci enie było
najwi ksze, po czym zło yła skrzydła. Młode wyl dowało tu obok.
- Jestem zm czone - powiedziało.
Potrafiła doceni uprzejmo .
- Ja te .
Mijały dni, a młode wci nie odst powało jej nawet na krok. Wspólnie odwiedzali komor lotów
i eglowali od dawna przez nikogo nie u ywanymi łodziami jonowymi w ród wirów powstaj cych w
wyniku zderzenia kosmicznych wiatrów. Pocz tkowo lekko przestraszone, młode stopniowo nabierało
odwagi, obserwuj c, jak stara po mistrzowsku radzi sobie z aglami. Wspominała inne, bardzo odległe
w czasie przeja d ki, w towarzystwie od dawna nie yj cych młodych, a obserwuj c coraz wi ksz
rado towarzysza wypraw cieszyła si , e jej marzenie o tym, by umrze jak nale y, szybuj c wysoko
nad ziemi , powstrzymało j przed realizacj planu, który polegał na tym, by wsi w jedn z tych łodzi
i po eglowa na o lep przed siebie a do wyczerpania si zapasów powietrza.
Kiedy mo na ju było dostrzec pewne szczegóły na powierzchni planety, stara wyruszyła w
dług w drówk do sterowni. Jej oczy nie nadawały si teraz do wypatrywania drogi w ród gwiazd,
wi c nie zajmowała si nawigacj ; chocia młodzi radzili sobie z tym zadaniem co najmniej równie
dobrze jak poprzednie pokolenia, czuła si troch niepewnie wiedz c, e jej los spoczywa w czyich
r kach. Zaraz za drzwiami odepchn ła si lekko od podłogi i poszybowała w kierunku centralnej cz ci
pomieszczenia. Kilkoro młodych dorosłych unosiło si tam wewn trz przezroczystej półkuli,
rozmawiaj c, na pół pi c, monitoruj c wszelkie zmiany w układzie, na który składały si : statek,
planeta, centralna gwiazda systemu oraz pozostałe gwiazdy. Sterownia nie obracała si , nie było tu
ci enia, wi c okre lenia kierunków były umowne. W górze wisiał szeroki sierp planety z błyszcz cymi
oceanami przykrytymi cz ciowo poszarpan powłok chmur, w dole wirował główny kadłub statku -
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --

odbijaj ca blask sło ca ogromna konstrukcja naznaczona czarnymi plamami doków, z przezroczyst
kopuł komory lotów.
- Witaj, babko.
- Witaj, wnucz .
Wła ciwie powinna mówi do niego "wnuku", ale przywykła do tego staromodnego okre lenia,
którym zwracała si do dziecka swego pierwszego dziecka. Oboje od dawna nie yli. Po raz kolejny
przemkn ło jej przez głow , e powinna była umrze w jaki elegancki sposób.
W pobli u toczyła si dyskusja dotycz ca ewentualnej korekty kursu. Po chwili poluzowano
kilka lin głównego agla i na oczach starej gigantyczna powierzchnia pomarszczyła si niczym tafla
jeziora, po czym zacz ła si zwija .
- Wygl da na to, e obejdzie si bez uruchamiania silników.
Statek ju wykonywał zwrot. Gwiazdy przesuwały si wyra nie.
Wzruszył ramionami w taki sposób, e skrzydła ani drgn ły.
- Mo e wł czymy je, ale tylko na chwil . - Przez jaki czas przygl dał si jej w milczeniu. - Czy
wiesz, babko, e planeta okazała si mniejsza, ni pocz tkowo s dzili my?
Spojrzała na cz ciowo skryty w cieniu, przesłoni ty chmurami glob.
- Chyba niewiele?
- Do wyra nie. Za to ma znacznie wi ksz mas ni nasza, wi c siła ci enia na jej
powierzchni b dzie wi ksza.
- O ile?
- Wystarczaj co, eby my nie czuli si tam dobrze.
Poczuła ukłucie niepokoju.
- Jeste my słabi. Niech rada zaproponuje, eby wszyscy przenie li si na pierwszy pokład.
- Nikt tego nie zrobi, babko.
Chocia nigdy nie latał, w jego głosie było słycha al.
- Chcesz powiedzie , e nie wyl dujemy?
- A po co? Przecie nikt nie mógłby tam y .
- Nikt?
- Jeste stara, babko.
- I zm czona eglowaniem. Chc znowu lata .
- Na tej planecie nikt nie zdoła wzbi si w powietrze.
- Sk d wiesz? Ty nie wzbiłe si w powietrze nawet w komorze lotów.
Przeniósł wzrok na l ni ce, zwini te do połowy agle.
- Teraz to s nasze skrzydła. Innych nie potrzebujemy.
Stara poruszyła długimi palcami. Rozpi te na nich błony zafalowały majestatycznie.
- Czy wszyscy tak my l ?

- Tak jest naprawd . Te agle słu nam ju od dwóch pokole . Czemu mieliby my si ich
pozby ?

- A czemu mieliby my ufa im bez zastrze e ? Wnuku, weszli my na ten statek po to, eby
podda si próbie, a ty teraz mówisz, e powinni my z niej zrezygnowa !
- Ambicje i potrzeby mog si zmienia .
- A instynkt?
Wiedziała, jaka b dzie odpowied , zanim j usłyszała.
- Te .
Stara rozejrzała si po sterowni. Nie potrafiłaby ju pokierowa statkiem, ale była w stanie
zorientowa si , jak nadano mu trajektori . Nawet nie podj to próby wprowadzenia go na orbit . Miał
omin planet , wykorzysta jej pole grawitacyjne do nabrania wi kszej pr dko ci i po eglowa dalej.
- Czuli my si wi niami naszego wiata - powiedziała z gorycz . - Czy by s dził, e naszym
dzieciom wystarczy ten nudny, sztuczny twór?
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
- Prosz , spróbuj nas zrozumie . Spróbuj doceni korzy ci, jakie płyn z poczucia

bezpiecze stwa. - Wsun ł szpony i bardzo delikatnie musn ł jej r k koniuszkami palców. - Przykro mi.
Odwróciła si od niego - z powodu braku ci enia musiała wykonywa niezgrabne pływackie

ruchy - i wyruszyła w drog powrotn na najni szy pokład habitatu. wiadomo , e statek nie
wyl duje, sprawiała jej niemal fizyczny ból. W swojej kajucie zastała młode.
- Polatamy?
Skuliła si w k cie przy oknie.
- Nie mamy po co.
Młode przykucn ło przy niej.
- Co si stało?
- Odejd i zapomnij o mnie. Rankiem ju mnie tu nie b dzie.
- Id z tob .
Wzi ła młode za r k , przesun ła szponami po wzorzystej sier ci.
- Nikt inny nie l duje. Kiedy umr , zostaniesz samo.
Dopiero teraz młode zrozumiało, co zamierza.
- Nie opuszczaj statku! - powiedziało błagalnym tonem.
- Tu nie chodzi o mnie. Je li zostan , wkrótce umr , pogr aj c ci w rozpaczy. Je li odejd ,
b dziesz odczuwa tak sam rozpacz. Je eli jednak pozwol , eby mi towarzyszyło, b dzie tak,
jakbym sama odebrała ci ycie.
- To moje ycie.
- Ach... - westchn ła ze smutkiem. - Jakie ty jeszcze młode...
Wyj ła butelk ciepłego czerwonego wina. Raczyli si g stym, słonawym płynem, powoli
zapominaj c o troskach, a rozgwie d one niebo obracało si wokół nich niestrudzenie. Młode
pogłaskało star po policzku, szyi i boku.
- Zrobisz co dla mnie, zanim odejdziesz?
- Czego sobie yczysz?
- Połó si ze mn . Pomó mi dokona przemiany.
Wino sprawiło, e upór i naiwno młodego lekko j rozbawiły.
- Zazwyczaj czyni si to ze swoim partnerem.
- Zostało mi niewiele czasu, a ja nie chc nikogo innego.
- B dziesz potem bardzo samotne.
- Pomo esz mi?
- Moja odpowied brzmi tak samo jak poprzednio.
Młode chyba zamierzało si spiera , ale ostatecznie zmieniło zdanie i nie odezwało si ani
słowem. Star troch zaskoczyła tak szybka kapitulacja, kolejny łyk wina rozwiał jednak wszelkie

podejrzenia. Delikatnie muskaj c szponami skro młodego, wpatrywała si we wzory na jego sier ci,
usiłuj c zatraci si w płowych zawijasach, ale sen nie chciał przyj .
Jak tylko poczuła, e jest gotowa do wyprawy, wymkn ła si z kajuty. Zrobiło jej si troch
przykro, poniewa młode nawet nie drgn ło, ale zaraz doszła do wniosku, e powinna by z tego
zadowolona: nie chciała kolejnej kłótni, nie chciała znowu by okrutna. W miar jak zbli ała si do doku,
al ust pował miejsca podnieceniu. Była to jej pierwsza przygoda od wielu lat.
Po drodze nikogo nie spotkała, poniewa dok znajdował si na tym samym pokładzie co jej
kajuta. Wsiadła do niewielkiej silnikowej maszyny, zamkn ła i uszczelniła luk, po czym wydała polecenia

komputerowi doku. Wszystkie urz dzenia działały bez najmniejszych zakłóce , mimo e od lat nikt ich
nie u ywał ani nie konserwował. Starej wcale nie dziwiła niezachwiana wiara młodego pokolenia w
niezawodno statku; za jej czasów budowano niewiele, za to solidnie. Jak tylko pompy usun ły

powietrze z doku, otworzyła wrota i wyprowadziła stateczek w przestrze .
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
Szybko sobie przypomniała, jak kieruje si tak maszyn . Sterowała r cznie, nie wprowadzaj c
kursu do komputera pokładowego. Jej wzrok nie pogorszył si a tak bardzo, eby nie dała sobie rady z
manewrowaniem.
W miar jak zbli ała si do planety, zwi kszona grawitacja przypominała jej o ró nicach mi dzy
tym miejscem a jej ojczyzn . Miała wra enie, e nie s zbyt wielkie. Przekroczyła lini terminatora i
wleciała w stref dnia; w dole kł biły si białe chmury. Ich widok sprawił, e odruchowo zgi ła i
wyprostowała palce oraz napi ła mi nie karku; gdyby przy takiej pr dko ci wpadła w deszcz, zimne
krople siekłyby jej ciało z ogromn sił .
Obserwowała wznosz ce si coraz wy ej gwiazdy. Na podstawie refrakcji usiłowała oszacowa
g sto powietrza; powinno nadawa si do latania.
Stateczek wpadł w górne warstwy atmosfery. Krótkie skrzydła pozwoliły stopniowo wytraci
ogromn pr dko , a wreszcie maszyna zacz ła bez oporów reagowa na polecenia pilota. Stara
rozgl dała si w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do l dowania.
Planeta była chyba bardzo młoda, poniewa dokoła, jak okiem si gn , rozci gały si d ungle i

bagna. Wreszcie, mi dzy dwoma ła cuchami górskimi uniemo liwiaj cymi swobodne przemieszczanie
si chmur, spostrzegła pustyni . Piasek miał do niezwykł barw , ale drobinki miki błyszczały w nim
tak samo jak w piasku na jej ojczystej planecie. Wyl dowała w ród wysokich wydm.
Nale ało si liczy z mo liwo ci , e powietrze, gleba albo jaki inny składnik ekosfery b dzie
miertelny, stara jednak bez wahania rozhermetyzowała stateczek, otworzyła drzwi i jako pierwsza od

ponad dwóch pokole napełniła płuca wie ym powietrzem. Było mocno rozrzedzone, ale zawierało
wi cej tlenu ni to, do którego przywykła, wi c od razu zakr ciło si jej w głowie. Liczne zapachy kusiły,
by jak najpr dzej je zidentyfikowa . Wygramoliła si na ciepły piasek- a nast pnie powoli, bardzo
powoli, rozpostarła skrzydła.
Ci enie istotnie było spore, ale powinna sobie z nim poradzi . Rozło yła skrzydła jeszcze
szerzej i pobiegła na spotkanie łagodnemu wiatrowi. Uniosła si na mgnienie oka, ale to nie
wystarczyło; zaraz potem jest stopy ponownie zetkn ły si z ziemi i musiała si zatrzyma .
Wiatr sypn ł brunatnym piaskiem wymieszanym z mik .
- Cierpliwo ci - powiedziała. - Jeszcze zd ysz mnie pochowa . Nale y mi si od ciebie co
wi cej ni tylko grób.
Rozpocz ła powoln wspinaczk po stromym zboczu najbli szej wydmy. Piasek uciekał jej
spod stóp miniaturowymi lawinami. Zd yła przywykn do tego, e wchodz c wy ej staje si l ejsza,
ale tutaj odczuwała jedynie narastaj ce zm czenie. Wreszcie dotarła do przypominaj cego ostrze no a

grzbietu, gdzie promienie sło ca l niły w ka dym krysztale. Delikatna konstrukcja załamała si pod jej
ci arem, lecz stara nie straciła równowagi; teraz stała w zagł bieniu mniej wi cej w połowie łukowato
wygi tego grzbietu, tak e jego dwie nienaruszone cz ci biegły w obie strony niczym gigantyczne
skrzydła. Tutaj, na znacznej wysoko ci, wiatr wiał znacznie mocniej. Spojrzała w dół, roze miała si ,
rozpostarła skrzydła i skoczyła.
Rozrzedzone powietrze nie chciało wzi na siebie jej ci aru. Walczyła co sił, musn ła
stopami piasek, zdobyła si na jeszcze jeden, ostateczny wysiłek... i zacz ła si powoli wznosi , z
pewno ci nie tak szybko jak kiedy , ale jednak. Wkrótce trafiła na pr d wst puj cy; skwapliwie z niego
skorzystała, zataczaj c szerokie kr gi z zupełnie nieruchomymi skrzydłami i bez przerwy zwi kszaj c
pułap lotu. Szło jej to znacznie trudniej ni w snach, nie tylko z powodu odmiennych warunków.

Spróbowała zej odrobin ni ej i niewiele brakowało, a zwaliłaby si w dół jak kamie . Z trudem
odzyskała kontrol . Jeszcze nie była gotowa po egna si z yciem. Ju nie czuła si staro. Czas
przestał mie jakiekolwiek znaczenie.
Jej uwag zwróciło jakie poruszenie na ziemi. Przechyliła si na bok i poszybowała nad

male k sylwetk , która rzuciła si do panicznej ucieczki, jak tylko padł na ni cie starej, lecz nie była
w stanie rozwin wystarczaj cej pr dko ci, by po cig mógł si sta cho troch emocjonuj cy.

Zanurkowała z ogromnym zapasem bezpiecze stwa, chwyciła umykaj ce stworzenie w szpony i
poderwała si w gór . Pokryta łuskami zdobycz szamotała si rozpaczliwie, wydaj c gardłowe d wi ki.
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
Stara obejrzała j dokładnie: zwierz miało ostry, cho nawet do przyjemny zapach - jeden z wielu,
które wyczuwała w powietrzu. Nie była głodna, lecz mimo to niewiele brakowało, eby je zabiła i zjadła,
poniewa odniosła wra enie, e zbudowane jest ze znajomych składników, tyle e poł czonych według
całkowicie odmiennego schematu. Ciekawiło j , czy jej organizm zdoła sobie poradzi z t zagadk
oraz jakiego koloru krew ma to zwierz . Ostatecznie jednak porzuciła zdobycz tam, gdzie j porwała, i
zacz ła od nowa nabiera wysoko ci. Ju po raz ostatni. Odczuwała gł boki ból na my l o tym, e
młodzi tak łatwo zrezygnowali z zamiaru l dowania na tej planecie.
W pierwszej chwili była pewna, e j kliwy, przybieraj cy szybko na sile odgłos stanowi jedynie
wytwór jej wyobra ni, ale zaraz potem rozpoznała odgłos pracy silnika maszyny bardzo podobnej do tej,
któr tu przyleciała. Niebawem ujrzała stateczek p dz cy z ogromn , stanowczo zbyt du pr dko ci .
Pilot usiłował wyhamowa , niewielkim kadłubem rzucało na boki, maszyna gwałtownie traciła wysoko ,
wreszcie jako wyrównała lot, zawróciła i wyl dowała w pobli u pierwszego stateczku. Stara równie
skierowała si w tamt stron . Obserwowała z powietrza, jak młode wysiada z kabiny, po czym opadła
na ziemi tu obok.
- Co ci tu sprowadza? Ja i tak nie wróc .
Młode pokazało jej rytualne opaski na kostki i ró nokolorowe woale pogrzebowe.
- Pozwól mi wi c przynajmniej obsłu y ci po mierci.
- To du a pro ba.
- Zgadzasz si ?

- Nara asz si na wielkie niebezpiecze stwo. Czy zdołasz wróci ?
- Je li zechc .
- Musisz. Nic tu po tobie.

- Samo o tym zdecyduj ! - Płomie gniewu szybko wygasł. - Czemu& Czemu udajesz, e tak ci
na mnie zale y?
Nie wiedziała co odpowiedzie . Troska była nieudawana, stara jednak dopiero teraz
u wiadomiła sobie, e jej słowa nijak si maj do czynów. Nie tylko młodzi zmienili si podczas podró y;
zachowała oboj tny stosunek do własnej mierci, a jednocze nie zacz ła si przejmowa losem innych.
- Nie udaj - powiedziała wreszcie. - Naprawd zale y mi na tobie.
Młode a wstrzymało oddech.
- Nareszcie! - wyszeptało po chwili. - Od tak dawna pragn to usłysze , od tak dawna pragn
twojej miło ci...
- Nie b dzie ci dane długo si ni cieszy .
- Wystarczy.
Obj li si , stara otuliła je skrzydłami i osun li si na rozgrzany piasek. Po raz pierwszy dotykali
si z miło ci i nami tno ci . Stara pie ciła młode, głaskała je po twarzy, tuliła, a kiedy kraw d
słonecznej tarczy dotkn ła poszarpanej górskiej grani i kiedy pustynia przybrała ciemnob zow barw ,
rozpocz ła si przemiana. Na zewn trz jej efekty miały by prawie niezauwa alne, stara jednak czuła
wyra nie, jak podnosi si temperatura ciała jej kochanka; metabolizm uległ znacznemu przyspieszeniu,
za tym za poszły ogromne zmiany hormonalne.
- Słabo mi... - wyszeptał młody.
- To normalne. Wkrótce poczujesz si lepiej.
Zapadł jeszcze gł biej w jej obj cia.

Sło ce zaszło, pustyni spowił mrok, na niebie pojawiły si dwa ksi yce w pełni. Gwiazdy
otoczyły g stym całunem dwie splecione ciasno postaci. Le eli prawie nieruchomo; stara delikatnie
głaskała kochanka, usiłuj c rozlu ni jego napi te do granic wytrzymało ci mi nie. Otuliła go szczelnie
skrzydłami, by nie tracił ciepła niezb dnego do dokonania przemiany. Pustynia szybko stygła; d wi ki i
zapachy dnia stopniowo słabły, ust puj c miejsca odgłosom nocy. Dopiero teraz stara zacz ła wyra nie
odczuwa , e znajduje si w zupełnie obcym miejscu.
- Jeste tu?
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
Oczy miał szeroko otwarte, ale renice były jak w skie szparki. Na karku wyst piły grube
powrósła mi ni.
- Oczywi cie.
- Nie wiedziałem, e to b dzie bole ... Ciesz si , e jeste przy mnie.
- Wszyscy przez to przeszli my.
Albo w tym miejscu, albo w samym przemieniaj cym si było co , co utrudniało metamorfoz .
Tuliła go przez cał noc, a on rzucał si i mamrotał niezrozumiale, nie wiadom jej obecno ci. Dopiero
tu przed witem zapadł w gł boki sen; stara była nie mniej wyczerpana od niego. Promienie

wschodz cego sło ca rozdarły gwiezdny całun i ogrzały kochanków, nocne stworzenia wróciły do
swoich kryjówek, stara za wstała ostro nie, by nie obudzi pi cego, i zacz ła wdrapywa si na
wydm .
Kiedy wróciła, nowy dorosły wła nie si budził. Wyl dowała za jego plecami; usłyszał j i
odwrócił si gwałtownie. Grymas rozpaczy natychmiast znikn ł z jego twarzy, zast piony przez radosny
u miech.
- Jak si czujesz?
Potarł mi nie u nasady karku.
- Bo ja wiem? Jako tak... inaczej.
Przykucn ła obok niego.
- Bardzo zgłodniałam. - Pokazała mu zdobycz: dwa wij ce si , pokryte łuskami stworzenia. -
Przynajmniej nie musz si zastanawia , czy tutejsza ywno mnie zabije. - Rozszarpała gardło jednej
z ofiar; trysn ła ółta krew o ostrym zapachu i takim samym smaku. Skosztowała mi sa: po
monotonnych posiłkach na statku wydawało si nadzwyczaj aromatyczne. - Dobre. - Podsun ła mu
kawałek. - Chyba nic ci nie grozi.
Przez chwil przygl dał si pocz stunkowi, po czym bez słowa chwycił drugie zwierz i wbił mu
z by w gardło. Skonało niemal natychmiast.
- Dobra robota - pochwaliła go.

U miechn ł si . Ucztowali w milczeniu, a kiedy sko czyli, wstał i rozprostował skrzydła.
- Tutaj da si lata - powiedziała.

Przebiegł kilka kroków, po czym wzbił si powietrze. ledziła go wzrokiem, zdumiona i
zachwycona, e nie potrzebuje jej pomocy. Co prawda, w ka dym jego ruchu wida było brak
do wiadczenia, ale gdyby miał wystarczaj co du o czasu, z pewno ci by go nabrał. Dobiegł j jego
radosny miech; chwil pó niej zawołał, by do niego doł czyła.
Uczyniła to, wspi wszy si uprzednio na szczyt wydmy. Jak e by chciała mie wi cej sił! Latali

prawie cały dzie : uczyła go polowa , podawali sobie do ust kawałki rozszarpanej zdobyczy, pó niej
za wyl dowali i poło yli si razem na piasku.
Zapadał zmierzch.
Star bolały wszystkie ko ci. W powietrzu łudziła si , e oszukała czas, ale teraz a dr ała z
wyczerpania.
- Ju pora - powiedziała.
Spojrzał na ni z tak min , jakby go uderzyła, i otworzył usta, by zaprotestowa , ale rozmy lił
si w ostatniej chwili. Obj ł j mocno.
- Obsłu ci .
Nios c woale, wspi ł si z ni na wierzchołek wydmy, po czym zało ył jej opaski na kostki i
palce. Stara rozpostarła skrzydła i wzbiła si w powietrze. Leciała w kierunku gór witu tak długo, a
spowiła j ciemno , a gwiazdy zdawały si dotyka jej barków. Kochanek przez cały czas trzymał si w
pobli u.
- A ty co zamierzasz?
- Polec na statek.
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --
- To dobrze.
- Mo e uda mi si kogo przekona , eby wrócił tu ze mn .
Usiłowała sobie wyobrazi jego samotno , gdyby nie znalazł ch tnych, a mimo to wrócił na
planet , lecz nie wspomniała o tym ani słowem.
- Szanuj twoj decyzj .
Wspinała si coraz wy ej, w rzadkie warstwy atmosfery, ale brakowało jej sił, by dotrze tam,

gdzie promieniowanie kosmiczne o lepiłoby j do ko ca. Widok czystego nieba i rado lotu dały jej
poczucie całkowitego spokoju. Wzi ła od swego towarzysza jeden woal, on za wsun ł jej pozostałe
pod opaski. Robiło si coraz zimniej. Welony otaczały j niczym nie na zamie .
- egnaj, ukochany - powiedziała. - Nie rozpaczaj po mnie.
Była ju tak wyczerpana, e z trudem go słyszała.
- Nie mam alu, ale na pewno b d rozpaczał.
Z coraz wi kszym trudem poruszała sztywniej cymi skrzydłami.
Pod ał za ni do chwili, kiedy nabrał pewno ci, e nie yje, po czym został z tyłu. Wiedział, e
b dzie leciała tak długo, a wreszcie dotrze do odległego miejsca, które stanie si jej grobem. Pragn ł
zachowa j w pami ci tak , jaka była tego dnia.
Samotnie eglował nad pustyni i stawiał czoło zdradzieckim pr dom nad górskimi zboczami,
utrwalaj c w pami ci obraz planety, by móc opisa innym jej pi kno. O wicie wyl dował obok maszyny.
Wiatr natychmiast przysypał mu stopy migocz cymi kryształkami.
Osun ł si na kolana, wbił palce w roziskrzony, szybko nagrzewaj cy si piasek, przesypał
gar do ostatniego ałobnego całunu, zawin ł i zabrał ze sob na statek.
-- Converted from Word to PDF for free by Fast PDF -- www.fastpdf.com --


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Koń o zachodzie słońca
Bulwar Zachodzącego Słońca Sunset Boulevard [1950] napisy
McIntyre Vonda Opiekun snu
Dram Zachód Słońca
McIntyre, Vonda Of Mist, and Grass, and Sand
Zachód słońca nad lazurowym morzem
ZACHÓD SŁOŃCA (SCANER) txt
Before Sunset Przed zachodem słońca
rozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemię
Bo gory moga ustapic

więcej podobnych podstron