Część druga
Przyjąłem spokojną postawę. Wiedziałem, \e jeśli się zdenerwuję, wzniosę panikę, a nie
o tu chodziło...
- Nessie - zwróciłem się do córki, kiedy skończyłem rozmawiać przez telefon z
Emmettem. Popatrzyła na mnie ze strachem. - Wujek zaraz tu będzie, zabierze cię do innej
kryjówki. Tu nie mo\esz zostać.
- Co? Nie ma mowy! - odparła buntowniczo. - Nic z tego. Nie zostawię was! - objęła
mnie, przekazując setkami obrazów o wiele więcej, ni\ mogła wyrazić słowami.
- Nic nam nie będzie - szepnąłem, choć z nie tak du\ym przekonaniem, jak miałem w
zamiarze.
- Nie kłam! Dobrze wiesz, \e nic nie będzie dobrze!
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Emmett. Wymieniłem z nim porozumiewawcze
spojrzenia, po czym przeniosłem wzrok na Nessie.
- Idz z wujkiem.
- Nigdzie nie idę bez was - syknęła.
- Musimy cię chronić, przestań się ze mną kłócić!
- Będę się kłócić, tu chodzi o wasze \ycie!
Zapadła chwila ciszy, w której szeleściło jedynie jej rozszalałe serce.
- Córeczko - wtrąciła się Bella. - To dla twojego dobra. Walczyliśmy o ciebie dwa lata
temu, teraz te\ będziemy. Jesteś dla nas zbyt wa\na - zbli\yła się i pogłaskała jej buzię. -
Proszę cię, posłuchaj nas i idz z Emmettem.
- Będziesz bezpieczna - szepnąłem do niej.
- Tatusiu, proszę - zapłakała i złapała mnie za rękę. - Ja nie chcę... Tato!
- Będzie dobrze. Idz ju\... Szkoda czasu.
Przeniosłem wzrok na Jacoba. On te\ miał zamiar zostać i dosadnie dał mi to do
zrozumienia. Chciał jej bronić i być jednocześnie ze swoją przyjaciółką, Bellą. Musiał.
Inaczej by zwariował.
- Emmett, zabierz ją - zwróciłem się do brata, zrobił krok do przodu. - Nie martw się
córeczko... Nie pozwolimy, by cię skrzywdzili - pocałowałem ją w czoło. - Jacob, jesteś
gotowy?
- Tak - odpowiedział i wtedy zrozumiała, co się dzieję naprawdę.
- Co? - spytała z niedowierzaniem. - Nie! Nie zgadzam się! - złapała go za rękę. - Jake,
proszę, nie rób tego!
- Musze cię chronić - szepnął z bólem. Rozstanie z nią było dla niego niemal cielesną
torturą.
- 8 -
- Ale nie tak! Chodz ze mną!
- Tylko cię bardziej nara\am... Idz z Emmettem. Zobaczymy się pózniej.
- Nie - pokręciła głową. - Nie! Nic z tego! Bez ciebie nigdzie się nie ruszam! - zacisnęła
palce na jego nadgarstku.
Objął ją bez słowa, zapłakała cicho. Po chwili spojrzał jej w oczy.
- Kocham cię - powiedział szeptem i pocałował ją namiętnie. Odwróciłem wzrok, by dać
im tę jedną, prawdopodobnie ostatnią chwilę.
Chciała mu to odwzajemnić, ale odsunęła się szybko.
- Nie całuj mnie, jak na po\egnanie! - warknęła.
Dał jej jeszcze kilka całusów i ruszył w stronę wyjścia. Wcią\ trzymała się go kurczowo.
- Jacob, błagam cię! Chodz ze mną! Nie prze\yję, jeśli coś ci się stanie! - płakała.
Bella wyszła, nie mogąc znieść tego widoku rozpaczy. Czuła się bezsilna, zupełnie, jak
ja.
- Nessie, przy mnie grozi ci większe niebezpieczeństwo. Idz z Emmettem - naciskał
Jake.
- Nie!
Mój brat, choć chciał tego uniknąć, złapał ją w talii i zaczął ciągnąć w stronę drugiego
wyjścia. Szarpała się, krzycząc w jego stronę.
Ta scena rozdarła mi serce. Jej błagalny krzyk pełen rozpaczy odbierał mi zmysły i do
tego słyszałem jeszcze bardziej rozpaczliwe myśli Jacoba. Ale on był zbyt uparty. Nie
pójdzie z nią. Zostanie tutaj.
Jeszcze długo wołała jego imię, na przemian wołając mnie i Bellę. To był koszmar.
W dodatku Emmettowi te\ nie było łatwo. Uwielbiał ją i gdy ona cierpiała, cierpiał i on.
Wkrótce nastała cisza pełna napięcia. Powietrze wibrowało nadchodzącym zagro\eniem,
a nasze nerwy były napiete niczym struny. Zupełnie, jakby miały zaraz peknąć.
Spojrzałem na Jacoba.
- Dziękuję ci, \e dałeś mojej córce tyle szczęścia - powiedziałem cicho.
- To ja ci dziękuję, \e pozwoliłeś mi dawać to szczęście... Wiem, \e z racji tego, kim
jestem, było to dla ciebie trudne.
- Okazało się, \e mniej trudne, ni\ sądziłem. Na początku było to trochę sprzeczne z
moimi uczuciami, ale znałem twoje myśli, Jacob. W końcu dotarło do mnie, \e naszą córkę -
zerknąłem na Bellę, która odwzajemniła mi spojrzenie - czeka z tobą dobra przyszłość.
Bezpieczna przede wszystkim.
Kiwnął głową i ukrył twarz w dłoniach.
Nie rozmawialiśmy więcej.
Wkrótce rozległ się warkot. Zerwałem się z miejsca na równi z Bellą, a Jacob przybrał
swoją wilczą postać, obna\ając zęby.
- 9 -
- No proszę, kolejna linia obrony - zaśmiał się jeden z nich. Wysoki o czarnych włosach.
- Dajcie spokój. Innym się nie udało, to wam się uda? Chyba śni... - urwał, kiedy Jacob
rzucił się na niego, wgryzając w jego twarz.
Rozpętała się walka. Jacob był równie dziki, co całe stado wilków. Kiedy odrywał jedną
głowę, sięgał po następną. Bella i ja kończyliśmy dzieło, wspomagając go, jak tylko
mogliśmy najbardziej.
Ale Stra\y przybywało coraz więcej i więcej... Staliśmy w trójkę plecami do ciebie. Wilcze
boki Jacoba unosiły się i opadały szybko. Był zmęczony. Wokół walało się tyle ciał...
- Kocham cię, Bello - powiedziałem szeptem słyszalnym tylko dla niej. Poczułem jej dłoń
na swojej. Zacisnęła ją mocno.
Coś nas oszołomiło. Rozległ się skowyt i widziałem jak Jacob leci gdzieś daleko, padając
bezwładnie na ziemię. Oderwali Bellę ode mnie. Rozdzielili nas. Krzyczała, spanikowana.
Co miałem zrobić? Co mogłem zrobić?! Było ich wiele, zbyt wiele... Czy\byśmy się
przeliczyli? Czy\by nasz plan nie był tak dobry, jak się wydawał?!
Rozdzieliliśmy się zupełnie niepotrzebnie. Teraz to wiedziałem. To był karygodny błąd i
teraz przyjdzie nam za to zapłacić. Oby tylko Emmettowi udało się ochronić Renesmee.
Cała nadzieja w nim...
Rozpadał się deszcz. Nie potrafiło do mnie dotrzeć, \e do niedawna wszyscy mieliśmy
dobre humory. Śmialiśmy się i wspominaliśmy cię\kie chwile z uśmiechem ulgi.
A teraz? Koszmar się powtarzał, tylko tym razem nie miał nam kto pomóc i do tego
musieliśmy się rozdzielić.
Coś mi mówiło, \e to nie był najlepszy pomysł. Ale co mogliśmy zrobić? Jakie mieliśmy
szanse? Ostatnim razem mieliśmy więcej czasu na przygotowania...
- Ciociu! - usłyszałam i odwróciłam się od okna.
Renesmee podbiegła do mnie zapłakana, brudna i rozczochrana. Objęła mnie
ramionami. Czułam, jak mocno bije jej serce.
- Ju\ dobrze, skarbie - szepnęłam chłodno. Nie potrafiłam udawać, \e będzie dobrze. Bo
nie będzie dobrze. W końcu przyjdą i tutaj.
- Mam złe przeczucia - szepnęła patrząc mi w oczy.
- Wiem. Ja te\...
- Boje się o Jacoba - dodała, a ja zacisnęłam usta.
Widziałam, \e jest z nim szczęśliwa, ale i tak nie zdołałam go zaakceptować. Nawet w
tych okolicznościach nie byłam w stanie mu nawet współczuć! Współczułam tylko Nessie,
\e przez niego musi się martwić.
- Spokojnie - wtrącił Emmett, zmierzyłam go ostrym spojrzeniem. - Jacob nie da się tak
łatwo pokonać.
- 10 -
- Nie o to chodzi - jęknęła. - Ich jest zbyt wiele...
Zapłakała znów.
- Co z Bellą i Edwardem? Co z resztą? - dopytywałam się. Pokręcił głową.
- Nie wiem - westchnął. - I nie mamy jak się dowiedzieć.
Nie rozmawialiśmy. Siedzieliśmy w trójkę, obejmując się. Renesme dr\ała w moich
ramionach. Co te\ mo\na mówić w takich chwilach, gdy oczekuje się na śmierć?
Usiłowałam zmieścić wszystkie lata u Cullenów w kilku minutach. Sceny przewijały mi się
przed oczami i nie \ałowałam niczego. Mo\e tylko tego, \e nigdy nie potrafiłam kochać
Emmetta tak mocno, jak on mnie. Byłam nawet tak głupia i samolubna, \e byłam gotowa go
oddać za cenę bycia człowiekiem! Zadziwiające, jak chwile niebezpieczeństwa zmuszają do
refleksji. A najgorsze jest to, \e nie ma nawet szansy, by odpokutować swoje grzechy...
Mój telefon zabrzęczał nagle i otrzymałam dziwną wiadomość od nieznajomego
nadawcy...
Idą.
Nie wiem, kto to wysłał, ale z pewnością miał rację. Wybiegłam na deszcz bez dłu\szego
zastanowienia. Wiedziałam ju\, co musze zrobić. Emmett podązył za mną.
- Co ty robisz, Rosalie? - spytał.
- Zmylę ich, a wy się schowajcie - odparłam twardo, nie zwracając na deszcz zalewający
mi oczy.
- Lepiej ja to zrobię. A ty zostań z Nessie - przyznał.
- Nie! - syknęłam i zbli\yłam się do niego. - Ty jesteś silny, zdołasz ją lepiej ochronić, ni\
ja. Spróbuje ich zmylić.
- Rose... - szepnął.
Wtedy do mnie dotarło, \e biorąc pod uwagę naszą sytuację, mogę go ju\ nigdy nie
zobaczyć. Mojego szczęścia, mojego prywatnego szczęścia. Emmetta, który pomógł mi
znieść to, kim jestem. Tak wiele był gotów poświęcić dla mnie. Zawsze. Dlaczego tak mało
mu dałam? Czemu przewy\szyłam pychę nad to wszystko, co on dawał mnie?!
Objęłam jego twarz dłońmi i pocałowałam mocno. Owinął mnie swoimi ramionami. Nie
chcieliśmy, ale wiedzieliśmy, \e to koniec...
Oderwałam się od niego z niechęcią.
- Ukryj się z nią - powiedziałam sucho i bez wyrazu. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie
potrzebowaliśmy słów. Ka\de z nas w tej chwili bezgłośnie wyznawało wszystko, co czuje.
Miałam nadzieję, \e spotkam go w ciemnej otchłani, czy gdziekolwiek trafię. śe
odnajdziemy się tak szybko, jak to mo\liwe... I obiecałam sobie, \e wtedy się zmienię. Będę
go kochać, bo wolę umrzeć, ni\ \yć bez niego.
Dotknęłam jeszcze raz jego policzków i zniknęłam. A im dalej byłam, tym bardziej
chciałam zawrócić. Nie mogłam tego jednak zrobić.
- 11 -
Nie mogłam...
Zostawiałam tropy gdzie popadnie. Starałam się, wkładając w to cały mój \al i nienawiść.
Nienawiść do tych, przez których musiałam rozdzielić się z Emmettem.
Widać za mało się starałam. Zatrzymałam się, cała przemoczona i odwróciłam powoli.
Ujrzałam bladą twarz okrytą czerwonym kapturem.
- Witaj, Rosalie... - usłyszałam. A głos był przesycony pogardą i pewnością siebie...
Oparłem się o blat łokciami i umilkłem. Ta chwila była dla mnie bardzo cię\ka. Myśl, co
mogło się przydarzyć Rosalie, odbierała mi zdrowy rozsądek. Kiedy zniknęła w deszczu, po
raz pierwszy poczułem uczucie głębokiej paniki.
- Ciekawe, bardzo ciekawe - mruknął mój słuchacz. - Zawiedli rodzice, ten wilkołak, a
nawet twoja własna \ona! Ha! - zacisnąłem dłonie w pięści i syknąłem, ale zaraz je
rozluzniłem. Co by mi dało, gdybym go teraz rozszarpał? Nic.
- Mieli przewagę - odparłem.
- Nic dziwnego. Daliście się podejść jak małe dzieci. To tylko dowód na to, \e byliście
zbyt pewni siebie... Tak, ale jakoś musiałeś tu trafić? Co było dalej?
Westchnąłem.
- Kiedy Rose zniknęła, długo patrzyłem za nią, mając nadzieję, \e wróci. Nie wróciła.
Postanowiłem więc zająć się Nessie, bo to ją miałem ochraniać. Tylko ona mi pozostała...
Otoczenie było ciemne, ze ścian kapała woda i cuchnęło stęchlizną. Siec rur biegła
skłębioną plątaniną ku górze. Znikały gdzieś w suficie.
Panowała jednak przytłaczająca cisza. Martwiło mnie, \e sprawy przyjęły taki obrót.
Wszyscy byli w niebezpieczeństwie. Moim marzeniem było cofnąć czas i nie dopuścić do
tego. To było jednak niemo\liwe...
Nasz dom od tej pory będzie stał pusty. Pnącza i dzika trawa wedrą się do środka,
zarastając wszystko. Pamiątki, zdjęcia, ubrania... Symbole nas samych, wspomnienia chwil
dobrych i złych.
Zapłakałam cicho na myśl o tym. Skuliłam się pośród rur, w tej mokrej i zimnej piwnicy.
Dr\ałam na samą myśl o tym, co nas czeka. Chciałam zobaczyć rodziców, chciałam
przytulić Jacoba... Tak bardzo się bałam.
Zjawił się wujek i przytulił mnie mocno. Bałam się, \e i jego mi zabiorą.
- Nie płacz malutka - szepnął, głaszcząc moje włosy. Och, tak bardzo chciałam wierzyć
w jego zapewnienia.
Miałam zbyt ściśnięte gardło, by odpowiedzieć. Wczepiłam się palcami w jego mokrą
koszulkę. I nie mogłam się uspokoić. Trzęsłam się, a nogi miałam jak z waty. Ramiona
zesztywniały boleśnie.
- 12 -
W końcu rozległ się jaki stukot na górze. Oboje zamarliśmy, patrząc w sufit. Wujek puścił
mnie, marszcząc brwi.
- Zostań tu Nessie - szepnął.
- Nie - powiedziałam zdławionym szeptem, łapiąc go za rękę. - Proszę cię, nie idz.
Wszyscy kazali mi uciekać, albo zostawać i zle się to kończyło. To ty zostań tutaj... Błagam
cię!
- Mo\e to ciocia Rose... - powiedział z nadzieją. Oczy mu błysnęły.
- Nie, to nie ona - syknęłam spanikowana. Dobrze wiedziałam, \e to nie ona.
- Tylko sprawdzę i zaraz wracam - pocałował mnie w czoło. - Schowaj się tutaj - wcisnął
mnie w kąt i ruszył metalowymi schodami na górę.
Skuliłam się znowu, wstrzymując co chwilę oddech. Modliłam się, by nagle pojawił się
wujek Emmett, uśmiechnięty od ucha do ucha, jak zawsze i powiedział, \e wszystko w
porządku. śe wszyscy są cali i zdrowi i czekają na mnie. I na dodatek wyszło słońce.
Ju\ nawet to widziałam, przymykając powieki, ale kiedy usłyszałam skrzypnięcie i
otworzyłam oczy, było ciemno, brudno... A ja bałam się i czułam chłód.
Skrzypnięcie się wzmocniło i poderwałam się do góry, próbując uspokoić moje rozszalałe
serce. Miałam wra\enie, \e dudni donośnie, a echo odbija się od ścian, zdradzając moja
kryjówkę.
Jakiś cień przemknął po ścianie. Wzdrygnęłam się.
- Wujku? - spytałam cicho, głos mi zadr\ał. Wychyliłam się nieco. - Wujku? - ponowiłam
pytanie. Nikt nie odpowiedział. Cofnęłam się o krok i powoli obróciłam, by ponownie się
ukryć.
I wtedy ujrzałam obcą, bladą twarz, okrytą czerwonym kapturem. Postać złapała mnie za
nadgarstki. Wzięłam kilka spazmatycznych wdechów i zaczęłam wrzeszczeć.
Kopałam, gryzłam, ale to nic nie pomagało. Wywlekli mnie na górę. Na podłodze
widziałam wujka Emmetta. Le\ał nieruchomo, jak prawdziwy kamienny posąg.
Wołałam go, ale nie reagował. Nagle przestałam widzieć i słyszeć. Nie czułam, co się ze
mną dzieje. Po prostu jakbym zapadła się w nicość, pró\nię.
Unosiłam się w bezdennej otchłani w dziwnym stanie półsnu. Czerń przybierała ró\ne
formy, a dzwięki były zniekształcone i po prostu przera\ające. Usiłowałam się przez nia
przedrzeć, ale coś mnie powstrzymywało siłą. Trzymało na dnie. Bałam się, \e się zaraz
uduszę...
Ocknęłam się nagle, biorąc szybkie wdechy. Rozejrzałam się i nie poznawałam miejsca,
w którym się znalazłam. W odró\nieniu od tamtego mroku, kolory mnie raziły. I niepokoiły.
Drzwi się otwarły i jakiś obcy wampir wywlókł mnie na zewnątrz siłą. Mijałam setki sal o
niezbadanej zawartości. Chyba nawet nie chciałam wiedzieć, co tam jest.
- 13 -
Posadził na krześle przed jakimś białowłosym facetem. Dookoła roznosił się znajomy mi
zapach. Zapach, który czułam jako ostatni, zanim mnie złapali. Wujka Emmetta...
- Witaj - odparł oschło. - Długo cię szukaliśmy.
- Co zrobiliście z moją rodziną?!- krzyknęłam, zrywając się z krzesła, ale ten, który mnie
tu przyprowadził przytrzymał mnie za ramiona i posadził.
- Spokojnie. Maniery wymagają tego, by odpowiedzieć na przywitanie. Rodzice cię tego
nie uczyli?
- Nie masz prawa wypowiadać nawet ich imion! - zerwałam się ponownie. I znów
zostałam przyciśnięta do krzesła.
- Skoro taka jesteś ciekawa... - westchnął. - Wszyscy tu byli i ze wszystkimi
rozmawiałem. Znam ka\dy szczegół z tej farsy... - jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.
- Gdzie oni są teraz?! Co im zrobiliście?! Chcę ich zobaczyć!
- Tak, zobaczysz ich. Bądz pewna - odparł wcią\ tym samym spokojnym tonem. - To
była niezwykła zabawa igrać z darem Alice, naprawdę. Jasper te\ był problemem... O twoim
wilkołaku nie wspomnę.
- Jacob... - szepnęłam, a w moich oczach automatycznie wezbrały łzy. Zrobili mu coś. I
wiedziałam, \e zrobili cos strasznego. - Chcę ich zobaczyć. Wszystkich! Teraz! -
za\ądałam.
Wampir spojrzał na kogoś za moimi plecami, ale nie odwracałam od niego wzroku.
Widziałam jak kiwnął głową i ktoś znów brutalnie poderwał mnie do góry.
Zaprowadzili mnie na jakiś plac. Le\ał tam stos białych ciał. Zaparło mi dech widząc
palące się obok wielkie ognisko. Ale poprowadzono mnie dalej. Poczułam ulgę, \e to
jeszcze nie teraz i nie w taki sposób. Instynktownie szukałam wzrokiem jakiś śladów.
Nie. Było chyba znacznie gorzej. Pomieszczenie gdzie mnie wepchnięto przypominało
kostnicę. Na stołach le\ały ciała wszystkich... Całej mojej rodziny. Nie ruszali się.
- Co wy im zrobiliście? - spytałam zdławionym głosem.
- Wykonali swoje zadanie - odparł mój przewodnik beznamiętnie. - Odpowiedzieli na
wszystkie pytania i teraz czekają w kolejce do ogniska - zaśmiał się, jakby powiedział
doskonały dowcip.
Jęknęłam z rozpaczy, jaką poczułam. Widziałam twarz mojego ojca. Tę piękną twarz.
Obok le\ała mama... Rozpłakałam się.
- To nie koniec. Musisz się po\egnać jeszcze z kimś... - chwycił mnie mocno i wepchnął
do mniejszego pomieszczenia, gdzie pod ścianą le\ał...
Zamknęłam oczy. Nie chciałam na to patrzeć.
- No dalej. Przecie\ chciałaś ich zobaczyć - zarechotał wampir i szturchnął mnie.
Mimowolnie popatrzyłam na Jacoba. Drzwi zatrzasnęły się za mną. Podeszłam do niego
i dotknęłam delikatnie jego nagiego torsu. Spodziewałam się, \e będzie gorący, ale był
- 14 -
zimny. Na jego ciele widniało kilka ugryzień, jego serce nawet nie szeptało. On był...
przysłoniłam usta dłonią.
W jakiej to agonii musiał umierać, kiedy trawił go jad. A mnie nie było, by go jakos
ochronić. Stanęłam plecami pod ścianą i zjechałam w dół zanosząc się płaczem.
- Wybacz mi, Jake... - zapłakałam. - Wybaczcie mi wszyscy...
To był dla mnie koniec. Umarło we mnie wszystko, czym się \ywiłam. Obok mnie
spoczywała miłość mojego \ycia. On ju\ nigdy na mnie nie spojrzy, nigdy się nie
uśmiechnie.
Jak bardzo byłam głupia...
Jak bardzo egoistyczna, \e nawet nie powiedziałam mu \egnaj...
Jak bardzo chciałam teraz do nich dołączyć...
Przesłuchania zakończyły się i salę zamknięto. Te ściany słyszały jedną historię ju\ tyle
razy, \e nic dziwnego, \e wszyscy odetchnęli z ulgą.
Renesmee siedziała ze swoim ukochanym, jak tego chciała. Jedynym, który zginął
naprawdę. Reszta rodziny zostanie odseparowana. Będą \yli jeszcze kilka lat w
świadomości, \e utracili swoich bliskich. A potem, po kolei będą likwidowani.
To był koniec rodziny Cullenów. A Volturi ju\ nigdy nie mieli dopuścić do tego, by podoba
historia się powtórzyła. Następna na liście jest rodzina Tanyi z Denali. Z nimi jednak będzie
nieco prościej...
- Jane? - odwróciłam się, słysząc swoje imię. Uśmiechnęłam się do Aleca promiennie.
- Nareszcie koniec. Ju\ zaczynało mnie to irytować... - odparłam i ruszyłam za nim
korytarzem.
- Świetnie się spisałaś.
- Och, ty te\ - przyznałam z rozkoszą. - Cieszę się, \e jest po wszystkim. Aro jakoś to
przełknął?
- Tak. Nie miał innego wyjścia - uśmiechnął się niewinnie.
- Oczywiście - przyznałam i wyrzuciłam telefon komórkowy do kosza. Nie będzie mi ju\
potrzebny. I tak wysłałam z niego tylko jedną wiadomość.
Odeszliśmy śmiejąc się cicho. W Volterze było dziś wyjątkowo du\o turystów...
- 15 -
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kreutz Koniec końcówKoniec Świata cz 2Rozgrzewka po kwadracie – cz 2sprzęt wędkarski cz 1Escherichia coli charakterystyka i wykrywanie w zywności Cz IDeszczowa piosenka [cz 1]07 GIMP od podstaw, cz 4 PrzekształceniaWielka czerwona jedynka (The Big Red One) cz 2Warsztat składamy rower cz 12009 SP Kat prawo cywilne cz II413 (B2007) Kapitał własny wycena i prezentacja w bilansie cz IIFizjologia Układu Dokrewnego cz I!!! Prawo Budowlane cz 10więcej podobnych podstron