Anne McCaffrey
W pogoni za smokiem
. 9 .
Popołudnie w Weyrze Południowym: tego samego dnia
To był długi lot; prostą drogą z
zachodnich bagien do Weyru Południowego. Z początku F'nor buntował się. Krótki
skok pomiędzy, myślał, z pewnością nie zaszkodzi gojącemu się ramieniu.
Jednak Canth okazał się zadziwiająco uparty. Brunatny smok wzbił się wysoko w
górę, złapał wznoszący prąd i szybował z szeroko rozpostartymi skrzydłami przez
zimne powietrze ponad monotonnym terenem.
Wkrótce jednostajny rytm lotu sprawił, że F'nor zaczął się
uspokajać. To, co powinno być męczącą podróżą okazało się błogosławieństwem -
czasem niczym nie zakłóconej refleksji. A F'nor miał o czym myśleć.
Brunatny jeździec dostrzegł spalony przez Nici obszar.
Zawrócił i przeszukał krzak po krzaku; wszystkie były poznaczone Nićmi, lecz nie
znalazł ani jednej nory, ani razu nie użył miotacza płomieni. Ludzie z
naziemnych oddziałów powiedzieli mu, iż tak mało było do roboty, aż się dziwili,
że Weyr w ogóle ich wzywał. Utyskiwali nawet, jak niektórzy utyskują, że odrywa
się ich niepotrzebnie od pracy. Wielu z nich pochodziło z rybackich osad, gdzie
zaczęto powoli budować kamienne domostwa, chroniące przed zimowymi sztormami.
Wszyscy bez wyjątku przedkładali Południowy nad stare domy, choć nie mieli
powodów do narzekań na Lorda Oterela z Tillek lub Lorda Warbreta z Isty.
Zawsze go bawiło, że ludzie, których spotkał po raz
pierwszy, chętnie zwierzają się mu i w rezultacie poświęcał wiele godzin na
słuchanie bezsensownych opowieści. Jeden młody mężczyzna o imieniu Toric,
dowódca naziemnych oddziałów powiedział mu, że opalikował piaszczystą zatoczkę w
pobliżu swego domostwa. Tłumaczył, że jest niemalże niedostępna od strony lądu i
że widział na niej ślady bytności jaszczurek ognistych. Był zdecydowany
Naznaczyć jedną; przekonany, że mu się uda, gdyż miał szczęście z wherami.
Mówił, jak to próbował przekonać Weyr Fort, że powinna być mu dana szansa
Naznaczenia smoka, lecz nie zdołał zobaczyć się z T'ronem. Toric wypowiedział
wiele gorzkich słów pod adresem jeźdźców i, wiedząc o awanturze w siedzibie
Mistrza Kowali - F'lar odkrył, iż wiedzieli o tym niemalże wszyscy - Toric
oczekiwał, że F'nor zgodzi się z jego opinią. Jakiż zdziwiony, pomyślał, gdy mu
szorstko przerwał litanię narzekań.
Właśnie ta zadziwiająca ambiwalencja uczuć mieszkańca
Warowni do jeźdźców tak pochłonęła F'nora. Rolnicy twierdzili, że smoczy jeźdźcy
trzymają się na uboczu i odnoszą się do nich pobłażliwie, protekcjonalnie, a
nawet arogancko. Mimo to, nie było rzemieślnika ani rolnika, kobiety lub
mężczyzny, którzy nie marzyliby w przeszłości o Naznaczeniu smoka. U wielu
niespełnione pragnienie przeradzało się później w gorzką zazdrość. Z kolei
jeźdźcy smoków upierali się, że są lepsi od prostych ludzi, mimo iż na każdym
kroku okazywało się, że podlegają tym samym żądzom co inni. Zadawali także kłam
twierdzeniom rzemieślników, iż inne rzemiosła Pernu są równie ekscytujące, co
latanie na smoku, bowiem żadne z tych zajęć nie stanowiło zagrożenia dla życia
lub, co gorsza, połowy życia. F'nor zdecydowanie odrzucił myśl o tym, że jego
wspaniałemu smokowi mogłoby cokolwiek zagrozić.
Malutka królowa, którą nosił w ciężkim temblaku poruszyła
się.
Przyszło mu do głowy, że teraz młody Toric mógłby pozbyć
się swej goryczy. Gdyby Naznaczył ognistą jaszczurkę, poczułby, że jego żądanie
zostało usatysfakcjonowane. A jeśli stworzenia te naprawdę przywiązują się do
każdego i mogą nosić tam i z powrotem wiadomości, to cóż to by był za dar!
Jaszczurka dla każdego? Wkrótce słowa te przekształciłyby się w okrzyk bojowy.
Na myśl o tym, jak zareagowaliby jeźdźcy z przeszłości, F'nor zarechotał. Dobrze
by im to zrobiło, pomyślał i roześmiał się ponownie wyobrażając sobie T'rona
próbującego złapać jaszczurkę ognistą, która ignoruje go, po czym Naznacza ją
nisko urodzone dziecko z Cechu. Dobrze by było, gdyby coś wreszcie przebiło
twardą skorupę konserwatyzmu jeźdźców z przeszłości. Choć nawet oni, w
najważniejszej chwili w wieku młodzieńczego, wybrali smoczy rodzaj, zdecydowali
się na zimno i ewentualną śmierć, by niszczyć odwiecznego, pozbawionego duszy
wroga. Jednak życie to coś więcej niż tylko ten pierwszy krok i stan wiecznego
pogotowia. Wiek młodzieńczy to jedynie etap życia, a nie jego ukoronowanie i
osiągając dojrzałość można się było przekonać, że ma ono do zaoferowania
znacznie więcej.
Wtem F'nor przypomniał sobie, że nie miał okazji wspomnieć
F'larowi o problemie Brekke, a Władca Benden zdążył już zapewne wrócić do swego
Weyru. F'nor zbeształ się w myślach za coś, co było według niego ewidentnym
wtrącaniem się w cudze sprawy. To dlatego, pomyślał, że tak długo był zastępcą
skrzydła. Nie można wścibiać nosa w sprawy innego Weyru. Wiedział, że T'bor ma
wystarczająco powodów do zmartwień, lecz, na Pierwsze Jajo, nie zniesie myśli o
wszystkich upokorzeniach, na które Brekke zostanie narażona, gdy Orth poleci z
Wirenth.
Uznał, że dosyć już ma tej podróży i rozzłościł się, gdy
Canth zaczął zawodzić uspokajająco. Jednakże gdy późnym popołudniem wylądowali w
Południowym, F'nor nie czuł zmęczenia. Spostrzegł, że kilku jeźdźców karmi swe
bestie na Pastwiskach; spytał więc, czy Canth nie jest głodny.
Brekke chce się z tobą zobaczyć, powiedział mu
smok, gdy tylko wylądował w legowisku.
- Pewnie po to, by mnie zrugać - odparł F'nor klepiąc z
czułością smoczy pysk. Odsunął się na bok i przyglądał, jak brunatny układa się
w cieple zakurzonego legowiska.
Grall wyjrzała spomiędzy fałd temblaka i F'nor posadził ją
sobie na ramieniu. Zapiszczała w proteście, gdy ruszył szybkim krokiem w stronę
kwatery Brekke. Wpiła pazury, by nie stracić równowagi; jej myśli pełne były
głodu.
Gdy wszedł, Brekke karmiła Berda, swoją jaszczurkę. Na
dźwięk przenikliwych żądań Grall, uśmiechnęła się tylko i podsunęła F'norowi
miskę z mięsem.
- Martwiłam się, że możesz polecieć pomiędzy. -
Canth nie zgodził się.
- On jest rozsądny. Jak tam ramię?
- W porządku. Niewiele było do zrobienia.
- Tak też słyszałam. - Brekke zmarszczyła brwi. Wszystko
jest nie tak. Doznaję czegoś bardzo dziwnego...
- Nie przerywaj - ponaglił ją F'nor. - Co to za odczucia? -
Może Wirenth wzbije się wkrótce do lotu? pomyślał, choć Brekke wydaje się
niewzruszona, mimo tylu wstrząsów. Pogodna i kompetentna osoba, doglądająca ze
spokojem spraw Weyru; Brekke opiekująca się rannymi. Już sam fakt, że odczuła
niepokój, był bardzo znaczący.
Mogłoby się wydawać, że Brekke może czytać w jego myślach,
gdyż zacisnęła mocno usta i potrząsnęła gwałtownie głową.
- Nie, to nie ma nic wspólnego ze mną. To dlatego że
wszystko idzie na opak... odczuwam zdezorientowanie, gwałtowne zmiany...
- I to wszystko? Czyi sama nie sugerowałaś paru drobnych
zmian? Pozwolić, by dziewczynka Naznaczyła bojowego smoka? Zacząć rozdawać
jaszczurki ogniste, żeby zjednać sobie pospólstwo?
- Mówisz o zmianach, a ja mam na myśli gwałtowny
wstrząs...
- A twoich pomysłów nie można podciągnąć właśnie pod tę
kategorię? Och, moja droga. - F'nor obrzucił ją niespodziewanie długim,
badawczym spojrzeniem. W jej szczerej twarzy było coś, co poważnie go
zaniepokoiło.
- Kylara nie daje ci spokoju?
Brekke odwróciła wzrok i pokręciła przecząco głową.
- Mówiłem ci już, Brekke, że możesz zażądać innych
spiżowych. Kogoś spoza Południowego, N'tona z Benden lub B'dora z Isty... To by
zamknęło Kylarze usta.
Brekke gwałtownie potrząsnęła głową, lecz wciąż miała
odwróconą twarz.
- Nie narzucaj mi swych przyjaciół! - powiedziała ostrym
głosem. - Lubię Południowy. Jestem tu potrzebna. - Potrzebna? Jesteś bezwstydnie
wykorzystywana i to nie tylko przez Południowców!
Podniosła głowę, zaskoczona jego impulsywną reakcją. Przez
chwilę wydawało mu się, że wie dlaczego, lecz jej spojrzenie zmieniło się, a
F'lar zaczął się zastanawiać, co takiego Brekke ma do ukrycia.
- Potrzeba jest ważniejsza niż wyzysk. Nie mam nic
przeciwko ciężkiej pracy - powiedziała cicho i włożyła kawałek mięsa w szeroko
otwarty pyszczek jaszczurki. - Nie odbieraj mi tej drobnej przyjemności, którą
sobie znalazłam.
- Przyjemności?
- Szszsz. Niepokoisz jaszczurki.
- Dadzą sobie radę. One walczą. Kłopot z tobą, Brekke,
polega na tym, że ty tego nie robisz. Należy ci się o wiele więcej niż
otrzymujesz. Nawet nie wiesz, jak miłą, wielkoduszną, użyteczną... Och, na
Skorupy! - F'nor przerwał zakłopotany.
- Użyteczna, godna uwagi, ładna, zdolna, odpowiedzialna,
znam całą litanię, F'norze - powiedziała Brekke z zabawną nutą w głosie. - Bądź
spokojny, mój przyjacielu, znam swoją wartość.
W jej pogodnych słowach kryło się tyle goryczy, a jej
wesołe zazwyczaj oczy były tak smutne, że F'nor nie mógł tego znieść. By
zniszczyć w niej to niskie mniemanie o sobie, by odkupić jakoś swoją
niezręczność, F'nor nachylił się nad stołem i pocałował ją w usta.
Chciał ją jedynie pocieszyć i był zupełnie nieprzygotowany
na reakcję Brekke... swoją, a także na odległy ryk Cantha.
Nie spuszczając z niej wzroku, F'nor wstał i okrążył stół.
Usiadł przy niej na ławie, otoczył zdrowym ramieniem i nachylił się po niezwykłą
słodycz jej ust. Ciało Brekke było miękkie i uległe, dziewczyna wzięła go w
ramiona i przycisnęła mocno do siebie, oddając mu się zupełnie. Nigdy przedtem
nie doświadczył czegoś takiego, bez względu na to, jak chętne zdawały się być
kobiety, nigdy nie odczuł tak bezgranicznego oddania i... niewinności.
F'nor uniósł gwałtownie głowę i spojrzał jej głęboko w
oczy.
- Nigdy nie spałaś z T'borem. - Stwierdził. - Nie spałaś
nigdy z żadnym mężczyzną.
Przytuliła twarz do jego piersi chcąc się ukryć; zniknęła
cała, uległość. Delikatnie zmusił ją, by uniosła głowę.
- Dlaczego chciałaś, by wszyscy uważali, że ty i T'bor...
Z twarzą zastygłą w smutku Brekke pokręciła, nieznacznie
głową. Jej oczy niczego nie ukrywały.
- By trzymać innych mężczyzn z dala od siebie? spytał
natarczywie F'nor potrząsając nią delikatnie. - Dlaczego? Dla kogo chciałaś się
zachować?
Znał odpowiedź, zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć, znał
ją, gdy położyła palec na jego ustach prosząc, by umilkł. Lecz nie mógł
zrozumieć jej smutku, zachował się jak głupiec, ale teraz...
- Pokochałam cię, gdy ujrzałam cię pierwszego dnia podczas
Poszukiwań dla Wirenth. Przez całą drogę do Weyru byłeś dla nas taki dobry,
zabierałeś z Cechu lub Warowni... Jedna z nas miała zostać Władczynią Weyru. A
ty... ty byłeś wszystkim, czym powinien być smoczy jeździec; wysoki, przystojny,
jakże dobry. Nie wiedziałam wtedy... - Brekke załamała się, a oczy wypełniły się
łzami. - Skąd mogłam wiedzieć, że tylko spiżowe latają z królowymi!
F'nor chwycił zapłakaną dziewczynę za drżące ręce,
przytulił do piersi i przycisnął usta do jej miękkich włosów. Tak, rozumiał
teraz wiele z zachowania Brekke.
- Kochana - powiedział, gdy jej szloch osłabł - czy to
dlatego nie chciałaś N'tona?
Skinęła potakująco nie pokazując twarzy; nie chciała by na
nią patrzył.
- Zatem jesteś głuptasem i zasłużyłaś na wszystkie
cierpienia, które sama sobie zgotowałaś - powiedział ze złośliwą nutą w głosie,
lecz postarał się, by nie zabrzcniało to jak docinek. Poklepał ją po ramieniu i
westchnął przesadnie. - A w dodatku wychowałaś się w siedzibie Cechu. Czy już
nic ci nie zostało z tego, co ci powiedziano o smoczych ludziach? Władczyni
Weyru nie może być związana moralnością pospólstwa. Musi być posłuszna potrzebom
swej królowej, co oznacza również stosunki z wieloma jeźdźcami, jeśli jej
królowa lata z różnymi smokami. Większość dziewcząt z Cechów i Warowni marzy o
takiej wolności...
- Aż za bardzo zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała
Brekke, a jej ciało zdawało się uciekać od jego dotyku.
- Czy Wirenth nie lubi mnie?
- Och, nie. - Brekke wyglądała na zdziwioną. - Miałam na
myśli... Och, nie wiem, co chciałam powiedzieć. Kocham Wirenth, lecz... Czy ty
nic nie rozumiesz? Nie wychowałam się w Weyrze. Nie mam w sobie tego rodzaju...
próżności. Mam... mam pewne zahamowania. Otóż to! Właśnie. Mam zahamowania i
boję się, że przekażę je Wirenth. Nie jestem w stanie zmienić się aż tak
radykalnie, by dostosować się do zwyczajów Weyru. Jestem, jaka jestem.
F'nor starał się ją uspokoić. Nie wiedział, jak się do tego
zabrać, gdyż ta bardzo zdenerwowana dziewczyna była. zupełnie inną istotą niż
spokojna, poważna, godna zaufania Brekke, którą znał.
- Nikt nie chce ani nie oczekuje od ciebie, że zmienisz
się zupełnie. Nie byłabyś wtedy naszą Brekke. Smoki nie krytykują, a ich jeźdźcy
też tego nie robią. Większość królowych przedkłada zazwyczaj jednego spiżowego
nad inne...
- Ty wciąż nie rozumiesz - zrozpaczona Brekke jęknęła
oskarżycielsko. - Nigdy nie spotkałam mężczyzny, którego chciałabym... mieć... -
wyszeptała - nie w ten sposób, aż do chwili, w której zobaczyłam ciebie. Nie
chcę, by posiadł mnie ktoś inny. Zesztywnieję. Nie będę w stanie sprowadzić
Wirenth z powrotem. Ja ją kocham. Tak ją kocham, a ona już niedługo wzniesie się
do lotu, a ja nie mogę... wydawało mi się, że będę w stanie to zrobić, lecz
wiem, że...
Próbowała od niego uciec, lecz nawet z jedną ręką był od
niej silniejszy. Schwytana w pułapkę, przepełniona rozpaczą, przywarła do niego
mocno.
Kołysał ją delikatnie, wyjął zranione ramię z temblaka, by
móc głaskać ją po włosach.
- Nie stracisz Wirenth. Gdy smoki się kochają, wszystko
jest zupełnie inaczej. Wtedy też jesteś smoczycą, owładnięta żądzą, która ma
tylko jedno spełnienie. - Trzymał ją mocno, gdyż wydawała, się uciekać ze
wstrętem zarówno przed nim, jak przed nieuchronnym jutrem. Pomyślał o tutejszych
jeźdźcach, o T'borze i myśli te napełniły go niesmakiem zupełnie innego rodzaju.
Był przekonany, że przyzwyczajeni do egzotycznych upodobań Kylary, skrzywdzą to
niewinne dziecko.
Rozejrzał się wokoło i wstał z Brekke w ramionach, po czym
ruszył w stronę łóżka. Zatrzymał się, gdy usłyszał dochodzące z dworu głosy.
Ktoś może przyjść, pomyślał.
Nie wypuszczając jej z ramion wyszedł poza obręb Weyru.
Tulił ją do piersi, by uciszyć jej protesty, gdy zdała sobie sprawę z jego
zamiarów. Wiedział, że za legowiskiem Cantha jest takie miejsce, gdzie paprocie
rosną gęsto, roztaczając słodką woń, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał.
Chciał być delikatny, lecz z niezrozumiałych przyczyn
Brekke opierała mu się. Błagała, szlochając rozpaczliwie i mówiła, że obudzą
Wirenth. Nie był delikatny, lecz dopiął swego, a Brekke zdumiała go oddając jego
pieszczoty tak namiętnie, jakby jej smoczyca połączyła się ze smokiem.
F'nor uniósł się na łokciu i odgarnął z zamkniętych oczu
dziewczyny splątane włosy, zadowolony delikatnym spokojem malującym się na jej
twarzy; niesłychanie z siebie zadowolony. Mężczyzna tak naprawdę nigdy nie
wiedział, jak zareaguje kobieta w uniesieniu, bowiem zapowiedzi gry wstępnej
nigdy się nie ziszczały.
Jednak Brekke była, w miłości tak uczciwa, tak delikatna i
hojna, jak zawsze; w niewinnej serdeczności bardziej zmysłowa niż najbardziej
doświadczona partnerka, jaką dotychczas miał.
Otworzyła oczy i przez długą chwilę patrzyła na niego
pełnym zdziwienia spojrzeniem. Z jękiem odwróciła twarz unikając jego wzroku.
- Brekke, naprawdę nie żałujesz?
- Och, F'norze, co ja zrobię, gdy Wirenth wzniesie się do
godów?
Jeździec zaczął przeklinać przytulając jej pozbawione
czucia ciało. Przeklinał różnice między Warownią i Cechem a Weyrem, przeklinał
pulsującą ranę, która wskazywała, że różnice istniały nawet między jeźdźcami.
Oburzał się na nieuniknione stwierdzenie, że to, co kocha najbardziej, nie jest
w stanie sprostać jego potrzebom. Nienawidził siebie, gdy zdał sobie sprawę, ze
starając się jej pomóc, naraził na szwank wyznawane przez nią wartości, co ją
prawdopodobnie zniszczy.
Zrozpaczony, instynktownie sięgnął myślami do Cantha, lecz
opanował się i starał się nie dopuścić do tego kontaktu. Canth nigdy nie
powinien się dowiedzieć, że jego jeździec mógł winić go za to, że nie jest
spiżowym smokiem, pomyślał.
Jestem tak duży, jak większość spiżowych,
powiedział Canth z niewzruszonym spokojem ducha, niemalże zdziwiony, że musi
mu o tym przypominać. Jestem silny. Wystarczająco silny, by przetrwać każdego
z tutejszych spiżowych. Okrzyk F'nora wyrwał Brekke z otępienia.
- Nie ma żadnych przeszkód, by Canth nie mógł polecieć z
Wirenth. Na Skorupę, on jest w stanie wygrać z każdym spiżowym z Południowego.
Nawet z Orthem, jeśli tylko zechce.
- Canth poleci z Wirenth?
- Dlaczego by nie?
- Ale brunatne nie latają z królowymi, tylko spiżowe. F'nor
przytulił ją namiętnie próbując zarazić ją swym uniesieniem, niemalże
niewysłowioną radością i ulgą.
- Brunatne nie latają z królowymi tylko dlatego, że są
mniejsze. Nie są wystarczająco silne, by przetrwać lot godowy. Ale Canth jest
duży, jest największym, najsilniejszym, najszybszym brunatnym na Pernie. Nie
widzisz tego, Brekke?
Dziewczyna wyprostowała się, twarz odzyskała kolory i życie
na nowo wróciło do zielonych oczu.
- Czy w przeszłości wydarzyło się już coś takiego? F'nor
potrząsnął ze zniecierpliwieniem głową.
- Czas porzucić zwyczaje, które zawadzają. Czemu właśnie
nie ten?
Nie odrzuciła jego pieszczot, lecz w oczach pozostał cień,
a w ciele niechęć.
- Tak, och jakże tego pragnę, F'norze, lecz jestem taka
przerażona. Strasznie się boję.
Całował namiętnie usta Brekke, wykorzystując bezwzględnie
swoje doświadczenie, by ją rozbudzić.
- Proszę. Brekke?
- Pragnienie szczęścia nie jest czymś złym, prawda,
F'norze? - wyszeptała, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Zaczął ją powtórnie całować stosując sztuczki, które poznał
podczas setek spotkań; chciał związać ją ze sobą ciałem, duszą i umysłem,
świadom entuzjastycznego poparcia Cantha.
Kipiąc z wściekłości Kylara przyglądała się, jak mężczyźni
odchodzą zostawiając ją samą na środku polany. Targały nią sprzeczne emocje;
wiedziała, że nie może zemścić się we właściwy sposób, lecz postanowiła, że
postara się, by obaj pożałowali swych słów. Odpłaci się F'larowi za utratę
królewskiej jaszczurki. Natrze T'borowi uszu za to, że ośmielił się strofować w
obecności F'lara, ją, Władczynię Weyru Południowego, w której żyłach płynie krew
Telgaru. Och, pożałują tej zniewagi. Obaj pożałują. Już ona im pokaże.
Ramię zranione pazurami jaszczurki ognistej pulsowało
nieprzyjemnie i Władczyni przytuliła, je do ciała, bowiem ból odsunął wszystkie
zmartwienia. Gdzie jest mrocznik? pomyślała.. Gdzie jest ta Brekke? Gdzie są
wszyscy? Przecież o tej porze Weyr powinien tętnić życiem. Czy wszyscy jej
unikają? Gdzie jest Brekke?
Karmi jaszczurkę. Ja także jestem glodna,
powiedziała Prideth tak stanowczo, że Kylara odwróciła się zdziwiona i
spojrzała na królową.
- Masz zły kolor - powiedziała. Przyzwyczajona dbać o
Prideth odpędziła złorzeczenia, które kłębiły się w jej umyśle. Instynktownie
wiedziała, że nie może dopuścić, by Prideth odwróciła się od niej.
Cóż, zadecydowała, nie ma na razie ochoty patrzeć na
szeroką, pospolitą twarz Brekke. A już z pewnością nie chce widzieć jej
jaszczurki. Nie teraz. Okropne stworzenia, pomyślała Kylara. Żadnej wdzięczności
ani prawdziwej wrażliwości, bowiem w przeciwnym razie jaszczurka wiedziałaby, że
chce ją jedynie pokazać. Prideth przeniosła Kylarę na Pastwisko. Gwałtowne
lądowanie sprawiło, że ramię zabolało i Władczyni wciągnęła gwałtownie
powietrze. Prideth także?
Lecz Prideth jednym skokiem opadła na grzbiet tłustego,
głupiego kozła i zaczęła żarłocznie jeść. Fascynacja wzięła w Kylarze górę nad
użalaniem się nad sobą i zaczęła się przyglądać, jak królowa z drapieżną
szybkością zjada zwierzę. Już siedziała na drugim kożle i wypruwała z niego
wnętrzności z taką krwiożerczością, że Kylara musiała przyznać, że ostatnio
zaniedbała Prideth. Sama poczuła, że jest głodna i wyładowała swoją złość
wyobrażając sobie, że drugi kozioł to T'bor, trzeci F'lar, a duża wherry to
Lessa. Nim Prideth nasyciła głód, umysł Kylary był czysty.
Zabrała królową z powrotem do legowiska i spędziła dużo
czasu szorując piaskiem, a potem szczotkując skórę smoczycy, aż na ciele jej
bestii nie pozostało ani jedno matowe miejsce. Zadowolona Prideth zwinęła się w
kłębek na wygrzanej słońcem skale, szykując się do drzemki. Winy Kylary zostały
odpuszczone.
- Wybacz mi Prideth. Nie chciałam cię zaniedbać, lecz tak
często mnie obrażają. A cios wymierzony we mnie podkopuje i twój prestiż.
Wkrótce nie ośmielą się nas ignorować. Nie będziemy pogrzebani za życia w tym
strasznym, położonym na krańcu świata Weyrze. Najwspanialsze spiżowe i piękni
mężczyźni będą zabiegali o nasze względy. Nacierać cię będą olejkiem, szorować,
drapać. Będziesz rozpieszczana. Zobaczysz, pożałują swego zachowania.
Oczy Prideth były już zamknięte i smoczyca oddychała
miarowo, cicho poświstując. Kylara zerknęła na rozdęty brzuch. Po takim posiłku
będzie długo spała, pomyślała.
- Nie powinnam była pozwolić jej na takie obżarstwo -
wymruczała Kylara, lecz widok smoczycy rozdzierającej mięso wpłynął na nią
niezwykle kojąco; jakby wszystkie zniewagi, afronty, brak uprzejmości wyciekły z
Kylary niczym drew z zabitych zwierząt i wsiąkły w trawę na Pastwisku.
Ramię znowu zaczęło boleć. Szczotkując Prideth zdjęła
mundur ze skóry whera i świeże strupy pokryły się piaskiem i kurzem. Nagle
Kylara poczuła jaka jest brudna, obrzydliwie brudna od piasku i potu. Ogarnęło
ją zmęczenie. Postanowiła, że wykąpie się, zje coś, każe Ranelly natrzeć się
słodkim olejkiem i umyć piaskiem do szorowania. Ale najpierw weźmie słój z
mrocznikiem od małej Brekke, która wszystkim pomaga.
Przechodząc pod jej oknem usłyszała cichy męski głos i
niski, pełen zachwytu śmiech Brekke. Zatrzymała się zdumiona tymi perlistymi
dźwiękami. Zajrzała do środka, nie zauważona, gdyż Brekke miała oczy jedynie dla
pochylonej ku niej ciemnej głowy.
F'nor! I Brekke?
Brunatny jeździec uniósł wolno rękę i odgarnął zbłąkany
kosmyk z policzka dziewczyny z taką czułością, że Kylara wyzbyła się wszelkich
wątpliwości. Wiedziała, że tych dwoje było kochankami.
Na wpół zapomniana złość wybuchnęła zimną nienawiścią.
Brekke i F'nor! A przecież F'nor wielokrotnie odrzucał jej awanse. Brekke i
F'nor, doprawdy!
Ponieważ Kylara po chwili odeszła, Canth nie powiedział nic
swemu jeźdźcowi.
następny
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
09 19 Styczeń 1998 Możecie liczyć na Basajewa02 10 09 (19)TI 02 09 19 T B pl09 19TI 00 09 19 T B pl(2)TI 00 09 19 T B M pl(1)21 11 09 (19)06 11 09 (19)09 06 19 DTZ prezentacja tenant mix FINAL1więcej podobnych podstron