ROZDZIAA ÓSMY
SAM
Byłem człowiekiem.
Dobę po tym, jak pochowałem znalezionego przez Grace i Isabel wilka, znowu zrobiło się zimno. To
był marzec w Minnesocie w całej swojej nieprzewidywalnej krasie: raz temperatura gwałtownie wzrastała,
żeby potem spaść sporo poniżej zera. Po dwóch bitych miesiącach siarczystego mrozu, kiedy termometr
pokazał zero stopni, wydawało się, że jest superciepło. Dziś był jeden z tych pełnych zawziętego mrozu dni,
tak dalekich od wiosny, jak to tylko możliwe. A ja pierwszy raz musiałem znosić takie zimno w ludzkiej
postaci. Świat pozbawiony był kolorów, z wyjątkiem jaskrawoczerwonych jagód rosnących kiściami na
gałęziach pobliskich drzew. Mój oddech zamarzał w powietrzu, oczy wysychały od niskiej temperatury.
Wszystko pachniało tak jak wtedy, gdy byłem wilkiem. Ale ja już nim nie byłem.
Ta świadomość wydawała mi się zarówno ekscytująca jak i bolesna.
Przez cały dzień do księgarni zajrzało tylko dwóch klientów. Zastanawiałem się, co będę robił po
pracy. Przeważnie, jeśli kończyłem, zanim Grace wyszła ze szkoły, przesiadywałem na pięterku sklepu z
książką w dłoni. Nie lubiłem przebywać w pustym domu Brisbane ów. Gdy nie było tam Grace, zamieniał się
tylko w kolejną poczekalnię, potęgując tępy ból, który we mnie tkwił.
Dzisiaj to uczucie towarzyszyło mi w pracy. Zdążyłem już napisać piosenkę właściwie tylko
fragment:
czy sekret wciąż sekretem jest, gdy nikogo nie obchodzi,
gdy wiedza, którą o mnie masz,
w żaden sposób nie zaszkodzi
temu, jak żyjesz i czujesz i jak oddychasz,
gdy to, co we mnie jest, spotykasz&
To była bardziej nadzieja na nowy utwór, bo nie udało mi się go skończyć. Siedziałem za ladą, czytając
poezję Roethke go. Moja zmiana dobiegała końca, ale Grace miała do pózna udzielać korepetycji. Moją
uwagę przykuły drobniutkie płatki śniegu, dryfujące w powietrzu na zewnątrz, i już nie mogłem się skupić
na słowach wiersza:
Mrok, mrok jest w moim świetle, a głębsze żądz mroki.
Dusza, jak mucha wściekła od upału, jeszcze
Bzyczy u szyby, trąca szkło. Który ja jestem
Mną?
Spojrzałem w dół na moje palce spoczywające na kartkach książki tak wspaniałe, tak cenne. I
poczułem wyrzuty sumienia wywołane przez nieokreślone pragnienie, które mnie prześladowało.
Zegar wybił szóstą. W tym momencie zazwyczaj zamykałem drzwi frontowe, obracałem tabliczkę z
napisem: ZAMKNITE przodem do szyby i przez zaplecze wychodziłem do swojego volkswagena.
Ale tym razem zrobiłem inaczej. Zamknąłem tylne wejście, wziąłem futerał z gitarą i wyszedłem
drzwiami frontowymi, ślizgając się odrobinę na lodzie pokrywającym próg. Naciągnąłem na głowę czapkę,
którą Grace kupiła mi w nieudanej próbie sprawienia, żebym jednocześnie wyglądał seksownie i się nie
przeziębił. Stanąłem na środku chodnika i przyglądałem się drobniutkim płatkom opadającym wolno na
wyludniona ulicę. Wokół widziałem zwały starego śniegu i sople szczerzące się w wyszczerbionych rządkach
nad witrynami sklepów.
Oczy szczypały mnie od zimna. Wyciągnąłem dłoń i patrzyłem, jak śnieżynki rozpuszczają się
błyskawicznie na mojej ciepłej skórze.
To nie było prawdziwe życie. Czułem się, jakbym je obserwował przez okno. Jakbym oglądał je w
telewizji. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się przed nim nie ukrywałem.
Było mi zimno, w ręku trzymałem śnieg, a jednak nadal byłem człowiekiem.
Przyszłość rozciągała się przede mną, pełna niepewności i nieskończona, i moja jak nigdy wcześniej.
Nagle ogarnęła mnie euforia i uśmiechnąłem się szeroko na myśl o tej kosmicznej loterii, którą
wreszcie wygrałem. Zaryzykowałem wszystkim i wygrałem wszystko, i oto byłem tutaj, poza światem i w
samym jego centrum.
Zaśmiałem się głośno, choć słyszała mnie tylko widownia złożona ze śnieżynek. Zeskoczyłem z
chodnika prosto w rosnącą zaspę. Upajałem się realnością swojego ludzkiego ciała.
Czekało mnie całe życie pełne takich zim, czapek, szalików, kołnierzy podniesionych w ochronie przed
chłodem, czerwieniejących nosów, niespania do białego rana w sylwestra. Śnieg padał wokół mnie, a ja
tańczyłem jak szalony, wymachując futerałem z gitarą i ślizgając się w koleinach na rozjeżdżonym i
wymieszanym z błotem śniegu, dopóki jakieś auto nie zatrąbiło na mnie.
Pomachałem kierowcy i wskoczyłem na chodnik po drugiej stronie ulicy, strącając świeży zimny puch
z każdego parkometru, który mijałem. Mokre nogawki spodni zamarzły, śnieg dostał się również do butów,
palce rąk miałem zgrabiałe i czerwone, ale nadal byłem sobą. Cały czas pozostawałem Samem.
Krążyłem po okolicy, dopóki zimno i śnieg przestały być atrakcją. Zawróciłem do samochodu i
sprawdziłem, która godzina. Grace nadal prowadziła korepetycje, a ja nie miałem ochoty ryzykować, że na
posesji Brisbane ów natknę się na jej matkę lub ojca. Rozmowy z nimi były w najlepszym wypadku
żenujące. Im bardziej mój związek z Grace stawał się dla nich oczywisty, tym mniej mieli mi do
powiedzenia. I vice versa. Postanowiłem pojechać do domy Becka. Nie mogłem liczyć na to, że kiedy jest
taka pogoda, którykolwiek z wilków się przemieni, ale postanowiłem, że przynajmniej wezmę sobie kilka
książek do czytania. Nie byłem fanem kryminałów, które wypełniały półki Grace.
Przemierzałem trasę w szarym świetle zamierającego dnia. Ściany lasu Boundary napierały na pas
awaryjny autostrady, aż wreszcie znalazłem się na opuszczonej drodze prowadzącej do celu.
Gdy dotarłem na miejsce, zatrzymałem się na pustym podjezdzie, wygramoliłem z samochodu i
odetchnąłem głęboko. Tutejszy las pachniał inaczej niż ten za domem Grace. Tu powietrze wypełnione było
ostra wonią wiecznie zielonych roślin, brzóz oraz skomplikowanym aromatem mokrej ziemi w pobliżu
jeziora. Potrafiłem też wyczuć zapach sfory, piżmowy i gryzący.
Z przyzwyczajenia ruszyłem do tylnych drzwi. Świeży śnieg lepił się do butów i przywierał do nogawek
dżinsów. Przeciągnąłem palcami po warstewce puchu, która zebrała się na krzakach rosnących obok domu,
i okrążyłem budynek, podświadomie czekając na falę mdłości zwiastującą przemianę. Ale ta nie nadeszła.
Przy tylnym wejściu przez moment zawahałem się, rozglądając się po podwórzu i lesie. Miałem tysiąc
wspomnień związanych z tym kawałkiem ziemi rozciągającym się od budynku do linii drzew.
Odwróciłem się do drzwi i zauważyłem, że są lekko uchylone domknięte tylko na tyle, żeby się nie
otworzyły przy podmuchu wiatru. Na klamce spostrzegłem smugę czerwieni. To musiał być któryś z nowych
wilków. Wyłącznie nowy mógł przemienić się w człowieka tak wcześnie, ale przecież nie zachowa tej
postaci na dłużej, gdy śnieg zmrożoną powłoką wciąż pokrywa ziemię&
Popchnąłem drzwi i zawołałem:
- Halo?! Usłyszałem szelest dochodzący z kuchni. Odgłos drapania i szurania po kaflach
podłogi sprawił, że poczułem się nieswojo. Zastanawiałem się, co powiedzieć, żeby nie
rozdrażnić wilkołaka, ale żeby też nie zabrzmiało to obłąkańczo dla człowieka. Kimkolwiek
jesteś, ja też jestem stąd! zawołałem, po czym wszedłem do pogrążonej w mroku kuchni.
Gdy poczułem ziemisty fetor wody z jeziora, stanąłem jak wryty. Włączyłem światło. Kto tam
jest? zapytałem.
Wtedy zobaczyłem stopę ludzką, bosą i brudną która wystawała zza szafek. Kiedy drgnęła
gwałtownie, ja też podskoczyłem przestraszony. Obszedłem wyspę kuchenną i zobaczyłem chłopaka
leżącego na boku, skulonego, trzęsącego się niekontrolowanie. Jego ciemnobrązowe włosy były
nastroszone od zaschniętego błota, a na jego ramionach zauważyłem mnóstwo drobnych ran: dowód
bolesnej przeprawy przez las w ludzkiej skórze. Cuchnął sforą.
Logicznie rzecz biorąc, wiedziałem, że to musiał być jeden z wilków stworzonych przez Becka w
zeszłym roku. Ale przeszły mnie ciarki, gdy pomyślałem o tym, że Beck wybrał go osobiście. I kiedy
uświadomiłem sobie, że to był zupełnie nowy członek stada, pierwszy od bardzo dawna, którym z
pewnością będę musiał się zająć.
Zwrócił ku mnie głowę i chociaż musiał naprawdę cierpieć pamiętałem ten ból wyraz jego twarzy
wydawał się dość spokojny. I nie był mi obcy. Coś w wyrazistej linii jego kości policzkowych i w migdałowym
kształcie jasnozielonych oczu okazało się irytująco znajome do tego stopnia, że miałem jego imię na
końcu języka. W normalnych okolicznościach natychmiast by je sobie przypomniał, ale teraz zupełnie
wypadło mi z głowy.
- Zaraz znowu się zmienię, prawda? zapytał.
Jego głos kompletnie zbił mnie z tropu. Nie tylko dlatego, że był bardziej zgrzytliwy i poważniejszy, niż
się spodziewałem, ale przede wszystkim dlatego, że chłopak zadał mi pytanie tonem całkowicie
opanowanym, pomimo drżenia ramion i ciemniejących paznokci.
Ukląkłem tuż przy jego głowie, starając się znalezć odpowiednie słowa. Czułem się jak dzieciak
próbujący nosić garnitury swojego ojca. Zwykle to Beck wyjaśniał te sprawy nowym wilkom, nie ja.
- Tak, zmienisz się. Nadal jest zimno. Posłuchaj& następnym razem, gdy przemienisz się w
człowieka, znajdz szopę w lesie&
- Widziałem ją jego głos coraz bardziej osuwał się warkot.
- Jest tam grzejnik, trochę jedzenia i ubranie. Spróbuj poszukać pojemnika z napisem Sam
albo Urlik . Coś stamtąd powinno na ciebie pasować. Szczerze mówiąc wątpiłem, czy
znajdzie coś dla siebie. Koleś miał szerokie bary i bicepsy jak gladiator. Przynajmniej nie
będziesz musiał przedzierać się nago przez jeżyny.
Podniósł na mnie swoje lśniące oczy. Jego kpiący wzrok uświadomił mi, że przecież nie miałem
żadnych powodów, żeby zakładać, że te rany w jakikolwiek sposób mu przeszkadzały:
- Dzięki za cynk uciął, więc się przymknąłem.
Beck wyznał mi, że trzy nowe wilki, które stworzył, zostały zrekrutowane. Że wiedziały, w co się
pakują. Wcześniej nie zastanawiałem się, kto mógł świadomie wybrać sobie takie życie. Kto chciałby
zatracać samego siebie, z każdym rokiem coraz bardziej, aż do ostatecznej przemiany i końca bycia
człowiekiem. Tak naprawdę to było swego rodzaju samobójstwo. Gdy tylko pomyślałem o tym słowie,
zacząłem patrzeć na kolesia zupełnie inaczej.
Jego ciało wiło się na podłodze, ale nadal kontrolował swój wyraz twarzy był on pełen
wyczekiwania. Zanim jego skóra zamieniła się w wilczą, zdążyłem zauważyć stare ślady po igłach, które miał
na ramionach.
Pośpieszyłem otworzyć drzwi, tak żeby wilk, ciemnobrązowy w przyćmionym świetle popołudnia,
mógł szybko uciec na zewnątrz, ze zbyt ludzkiego środowiska kuchni. Jednak on nie rzucił się do wyjścia, tak
jak zrobiłby to każdy inny wilkołak. Tak jak ja bym zrobił. Zamiast tego powoli podążył moim śladem, nisko
trzymając łeb. Potem przystanął. Spojrzał mi prosto w oczy, a ja nie odwróciłem wzroku. W końcu wymknął
się na podwórze, ale raz jeszcze się zatrzymał, żeby rzucić mi oceniające spojrzenie.
Jego obraz prześladował mnie jeszcze długo po tym, jak zniknął w lesie. Przypomniałem sobie ślady
nakłuć w zagięciach jego łokci, arogancję w oczach, coś znajomego w tej charakterystycznej twarzy.
Wróciłem do kuchni, żeby sprzątnąć krew i ziemię z podłogi, i zobaczyłem zapasowy klucz leżący na
kafelkach. Od razu odłożyłem go do skrytki przy tylnym wejściu.
Gdy to robiłem, poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem się, myśląc, że zobaczę nowego
wilka na skraju lasu. Ale zamiast tego ujrzałem wielkiego szarego basiora z oczami spokojnie utkwionymi
we mnie, tak bardzo bliskimi.
- Beck wyszeptałem. Nie poruszył się, ale jego nozdrza pracowały, wyczuwając to samo, co ja:
zapach nowego członka sfory. Beck, kogo ty do nas sprowadziłeś& ? I co z tego wyniknie& ?
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Alchemia II Rozdział 8Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2czesc rozdzialRozdział 51rozdzialrozdzial (140)rozdzialrozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemięczesc rozdzialrozdzial1Rozdzial5Rozdział VRescued Rozdział 9Rozdział 10czesc rozdzialwięcej podobnych podstron