Res
Rescued: Ocaleni.
Czasami myślę, że nasz los był nierozerwalnie spleciony od
, że nasz los był nierozerwalnie spleciony od
e nasz los był nierozerwalnie spleciony od
samego początku. Chocia oboje pochodzimy z dwóch różnych
tku. Chociaż oboje pochodzimy z dwóch róż
światów, połączyła nas wspólna tragedia, miejsce i czas. W jednej
czyła nas wspólna tragedia, miejsce i czas. W jednej
chwili, życie każdego z nas legło w gruzach. Jak to si mogło stać, za
ego z nas legło w gruzach. Jak to się mogło sta
co jest ta kara& ? Nie zlicz , ile razy zadawałam sobie, to pytanie &
co jest ta kara& ? Nie zliczę, ile razy zadawałam sobie, to pytanie
Wiem jednak, że tam na górze miał kto żo łaski, a może
e tam na górze miał ktoś dla nas dużo łaski, a mo
nie? Czy, to co nas póz ństwem, czy
Czy, to co nas pózniej spotkało było błogosławieństwem, czy
może przekleństwem? Tego te ycie pełne jest przypadków.
Tego też nie wiem. Życie pełne jest przypadków.
Wiem tylko jedno, nazywam si Isabella Marie Swan i cudem
Wiem tylko jedno, nazywam się Isabella Marie Swan i cudem
ocalałam&
Prolog
Dwanaście lat temu...
Jeden z wielu słonecznych dni w Phoenix. Samoloty różnych
linii, z rożnych krajów startują i lądują na lotnisku Sky Harbor. Po
jednym z pasów startowych, w kierunku prywatnego odrzutowca
zmierza stewardesa i pilot. Kobieta ma około 28 lat, jest blondynką o
błękitnych oczach i trzyma za rękę dziewczynkę. Kiedy na nią patrzy w
jej oczach pojawia się iskierka radości, ale tylko wtedy. Przez resztę
czasu jej oczy są smutne. Nikt by nie przyznał, że owa kobieta jest
matką tej ślicznotki. Bardzo się od siebie różnią. Mała ma brązowe
loki, które opadają na jej ramionka i plecy, a oczy o barwie płynnej
czekolady. Jedynymi wspólnymi cechami, które można zauważyć po
dłuższym przyjrzeniu się, jest podobny drobny nos i dolna warga.
Zarówno matki, jak i córki jest pełniejsza. Ale, to na tyle podobieństw.
- Bello skarbie, pamiętaj, że na pokładzie masz być grzeczna i słuchać
wszystkiego, co do ciebie mówię, dobrze? pyta stewardesa,
głaskając córkę po głowie.
- Mamo, przecież wiesz, że zawsze jestem... odpowiada mała,
równocześnie przewracając oczami. Mimo tego, że miała zaledwie
pięć lat, zachowywała się o wiele doroślej niż powinna. Mogło mieć
na to wpływ wiele różnych czynników. Pierwszym z nich jest fakt, że
gdy miała trzy latka rodzice się rozwiedli. Nie, żeby się nie kochali. To
nie to. Podzieliła ich wizja przyszłości. Ich przyszłego życia. Każde
pragnęło czegoś innego. Na początku było, jak w bajce. Ona młoda,
piękna, z aspiracjami na przyszłość. On - przystojny, szarmancki
student drugiego roku Szkoły Policyjnej w Phoenix. Zakochali się w
sobie bez pamięci. Ale nic, co piękne nie trwa wiecznie. On Charlie
Swan, po ukończeniu studiów z wyróżnieniem, dostał pracę
komendanta policji w małym miasteczku Forks, w stanie Washington
na drugim końcu kraju. Renee Philips, jako studentka ostatniego roku
uniwersytetu American School Up In The Air 1, musiała zostać w
Arizonie. Chociaż dzieliło ich wiele mil cały czas do siebie dzwonili.
Starali się jak najczęściej spotykać i tym samym przełamać mit o
braku sensu związków na odległość. W ich związku panowała
bezgraniczna namiętność, która spowodowała poczęcie dziecka.
Zarówno dla Charliego, jak i Renee było, to z początku szok. Pózniej
przyszła trzezwa ocena sytuacji i ogromne szczęście. Mieli siebie,
łączyło ich gorące uczucie, a teraz jeszcze oczekiwali przyjścia na
świat swojego dziecka. W trzecim miesiącu ciąży zakochani wzięli ślub
w Las Vegas, aby móc stać się rodziną w pełnym tego słowa
znaczeniu. Ustalili, że jak tylko Renee skończy studia (a zostały jej
tylko dwa miesiące), przyjedzie do Forks i tam rozpoczną wspólne
życie. Wszystko pięknie i wspaniale, ale panna Philips (a już raczej
pani Swan), nie tak wymarzyła sobie swoją przyszłość. Owszem
planowała rodzinę, ale nie myślała, że to nastąpi tak szybko! Miała
zostać światowej sławy stewardesą, podróżować i poznawać ludzi. A
tymczasem czekała ją przeprowadzka do maleńkiej miejscowości,
gdzie miała zajmować się domem, mężem i dzieckiem. Na domiar
złego w tym całym Forks cały czas padało. Z tygodnia na tydzień
Renee popadała w coraz większą rutynę i przygnębienie. Tymczasem
Charlie cieszył się uznaniem całej ludności miasta. Po porodzie
kobieta myślała, że coś się zmieni. Może jej mała córeczka sprawi, że
ona sama przyzwyczai się do takiego życia. Ale tak się niestety nie
stało. Pomimo starań obojga małżonków, Renee w końcu nie
wytrzymała i kiedy mała Isabella skończyła roczek zostawiła męża i
wróciła do swojego rodzinnego Phoenix. Nareszcie mogła odetchnąć
pełną piersią i zachwycić się cudownym dniem, który był pełne światła
słonecznego, a nie deszczu. Zamieszkała ze swoja matką Marie, która
była pełna podziwu dla córki, że przez tak długi czas obeszła się bez
jej pomocy przy dziecku. Lecz teraz obowiązki matkowania małej Belli
spadły na babcię, ponieważ Renee postanowiła spełnić swoje
1
Nazwa wymyślona... ;p powstała po oglądnięcia filmu Up In the Air , polecam. ;)
zawodowe marzenia. I tak zatrudniła się w Royal Airlines2. Charlie
widywał córeczkę regularnie i starał się pogodzić z decyzją żony.
Kiedy minęły dwa lata od jej wyjazdu z Forks, Renee złożyła pozew o
rozwód, aby nie utrudniali sobie nawzajem życia, jeśli spotkają kogoś
odpowiedniejszego na swojej drodze.
Jednak dwa tygodnie temu w życiu panny Philips zdarzyła się
tragedia. Jej matka zmarła i tym samym osierociła swoją córkę oraz
wnuczkę. Marie była dla Belli, jak matka. To ona się nią zajmowała,
kiedy Renee wylatywała w długie rejsy. Ona ją ubierała, czesała i
czytała bajki na dobranoc. Było to ogromny cios dla nich obu, ale
mała Bella jeszcze do końca pojmowała, co się wydarzyło. Mama
tłumaczyła jej, że babcia odeszła, lecz dziewczynka nie rozumiała.
Myślała, iż Marie poleciała w podobny rejs jak zawsze latała Renee,
tylko że dłuższy. No, bo jak można wytłumaczyć pięcioletniemu
dziecku, że jego babcia umarła? Teraz Renee musiała całą swoją
uwagę skupić na Isabelli, lecz nie może wiecznie być na urlopie!
Dlatego też postanowiła, aby znowu w codzienne życie córki
wprowadzić byłego męża. Bella miała spędzać miesiąc z nim, a
kolejny z nią i tak na zmianę.
Los uśmiechnął się do Renee, ponieważ jej pierwszy lot po powrocie
do pracy kierował się właśnie do deszczowego stanu Washington, a
konkretnie do Seattle. Jej pracodawcy, bardzo życzliwi ludzie, bez
żadnych problemów zgodzili się na to aby zabrała ze sobą córkę.
Samolot należał to rodziny Masen. Byli oni bardzo bogaci, a pan
Edward Masen Senior był szefem firmy Masen & Son Corporation 3.
Dzisiaj na pokład swojego prywatnego odrzutowca, zabrali
pięcioletniego syna Edwarda Juniora. Chłopca rozpierała energia i
trudno mu było usiedzieć w miejscu. Był podobny do obojga rodziców.
Po matce odziedziczył intensywnie zielone oczy, a po ojcu
niepowtarzalny kolor włosów: ni to kasztanowe, ni to rude.
2
Tym razem nazwę zaczerpnęłam z filmu Szkoła Stewardes .
3
Moja inwencja... ;p
- Witam na pokładzie pani Elizabeth, panie Edwardzie. Jak minęła
podróż na lotnisko? zapytała Renee po przybyciu pasażerów do
samolotu.
- Oj były korki, ale na szczęście nie bardzo duże. Edward się, tylko
strasznie wiercił, ale to u niego normalne. odpowiedziała pani
Masen śmiejąc się.
- Faktycznie z niego jest straszny urwis, w porównaniu z moją Bellą.
- A właśnie dzisiaj leci z nami Twoja córeczka! No to gdzie ona jest?
- Bello! zawołała Renee i za chwilę przy jej boku pojawiła się
dziewczynka.
- Jest naprawdę śliczna! Ile masz lat skarbie?
- Niedawno skończyłam pięć, proszę pani. odpowiedziała grzecznie
Isabella, delikatnie się uśmiechając.
- Oj, nie mów do mnie pani. Może po prostu ciociu. Co Ty na to?
- Dobrze ciociu.
- No to ustalone. To, może teraz zapoznam Cię z moim synkiem. Jest w
twoim wieku, na pewno się polubicie. Tylko& gdzie jest ten urwis?
zastanawiała się Elizabeth, równocześnie rozglądając się do okoła,
jak by w nadziei, że gdzieś się chowa. Edwardzie, gdzie jest nasz
syn?
- Zaprowadziłem go do kabiny pilota. Bardzo chciał, żeby przed
odlotem Eric pozwolił mu posiedzieć za sterami. stwierdził pan
Masen Za chwilę startujemy, więc nie zabawi tam za długo.
- Ten to ani moment nie może usiedzieć w miejscu. pokręciła głową
Elizabeth.
- Nie ma się pani czym przejmować. Podobno chłopcy już tacy są.
zaśmiała się pani Philips.
- Renee, ile razy mam Ci powtarzać, żebyś mówiła do mnie po
imieniu? I proszę przyjmij moje najszczersze kondolencje. Trzymasz
się jakoś?
- Dziękuję za troskę Elizabeth. Nie jest tak zle. Może pomaga mi fakt,
że Marie nie cierpiała. - powiedziała i obie kobiety pogrążyły się w
dalszej rozmowie. Po chwili pani Masen uczepił się roześmiany
chłopiec.
- Mamo, mamo! Eric mówi, że będzie ze mnie w przyszłości wspaniały
pilot!
- Dobrze Edwardzie, ale może porozmawiamy o tym za kilka lat. A
teraz proszę bardzo, przedstawiam Ci Bellę. Będzie z nami lecieć.
Chłopczyk popatrzył na dziewczynkę i uśmiechnął się do niej
serdecznie. Po chwili pociągnął matkę za rękaw, zmuszając ją do
pochylenia się i szepnął jej do ucha:
- Mamusiu, ale ta dziewczynka jest chyba za mała, na stewardesę,
prawda?
- Nie kochanie ona jest córką tej pani i leci zobaczyć się ze swoim
tatusiem. Będziecie koło siebie siedzieć w czasie lotu. A teraz, może
się ładnie przywitasz z nową koleżanką? odpowiedziała Edwardowi
mama, z trudem powstrzymując śmiech. Jej syn czasami był mało
przewidywalny i nigdy nie wiadomo, jaki pomysł nagle wpadnie mu
do głowy.
- Ahaaaa. odpowiedział chłopiec i po raz kolejny spojrzał na
dziewczynkę. Ta się zarumieniła. Edward wystąpił przed Elizabeth i
wyciągnął w kierunku dziewczynki rączkę. Jestem Edward, a ty
Bella, tak?
- Tak. odpowiedziała Bella i podała mu swą dłoń.
- Nie wiem, co ty o tym sądzisz Renee, ale dla mnie jest to naprawdę
słodki widok! rozczulała się pani Masen, a wtedy jej syn jak na
zawołanie pocałował Bellę w policzek. No no, widzę, że jednak
nauczył się czegoś od ojca. Jeszcze trochę i będziemy miały wesele!
śmiała się, a stewardesa do niej dołączyła.
- Witam wszystkich pasażerów na pokładzie odrzutowca Elizabeth .
Jako kapitan tej maszyny informuję, że za 10 minut startujemy. Proszę
wszystkich o zajęcie miejsc i zapięcie pasów. Ciebie, też to dotyczy
Edwardzie Juniorze. - Chłopczyk na te słowa wydął warg, jak by to go
miało uratować.
- O nie mój drogi! Wiesz jakie są zasady. Popatrz Bella już siedzi na
fotelu, a mama jej zapina pasy. No, śmigaj na miejsce koło niej.
ucałowała synka w głowę - I bądz grzeczny. Renee będzie miała na
ciebie oko. Ja idę usiąść z tatą. Renee, myślę, że któraś z bajek zajmie
ich na jakiś czas. uśmiechnęła się i ruszyła w kierunku swojego
miejsca.
- No dobrze dzieciaki. Po tym jak wystartujemy i ustabilizujemy lot
włączę wam jakiś film. A teraz siedzcie grzecznie. po tych słowach
Renee ruszyła na przód samolotu i zajęła swoje wyznaczone miejsce.
- Leciałaś już kiedyś samolotem? zapytał Edward Bellę.
- Oczywiście, że tak przecież moja mama jest stewardesą.
- A& boisz się?
- Nie... odpowiedziała, ale bez większego przekonania.
- W porządku, ja się nie boję. Jak by co, możesz złapać mnie za rękę.
i faktycznie zaraz po tym, jak odrzutowiec oderwał się od płyty
lotniska i zaczął nabierać wysokości, dziewczynka złapała go za dłoń.
Lot przebiegał bez żadnych komplikacji. Podróż miała trwać kilka
godzin, więc dzieci w przerwie pomiędzy oglądaniem DVD, jedzeniem
i rozrabianiem ucięły sobie drzemkę. Kiedy zbliżali się do Seattle,
Renee, aby nie budzić dzieci, delikatniej zapięła ich pasy
bezpieczeństwa. Dwa śpiące aniołki wyglądały bardzo uroczo, tym
bardziej, że znowu trzymały się za rączki. Ale przecież Bella miała
trzymać Edwarda, tylko wtedy gdy się bała. Więc czemu? Odpowiedz
nadeszła chwilę po tym, jak panna Philips ruszyła na swoje miejsce.
Już mieli lądować, gdy samolot zaczął szybko tracić wysokość. W
kabinie pilota, Eric informował wieżę kontroli o całej sytuacji. Odczyt
wskazników, był prawidłowy z wyjątkiem jednego. Poziomu paliwa.
Lecieli, już na oparach. Nie mógł tego zrozumieć, przecież przed
odlotem tankowali i wszystko było w porządku. Zaczęła się szaleńcza
walka pilota, o szczęśliwe lądowanie. Niestety schodzili na ziemię z
bardzo duża prędkością i pod złym kątem. Chyba nie było już dla nich
ratunku... Nieświadome niczego dzieci nadal były pogrążone, w swoim
śnie, a wokół nich byłą już tylko ciemność...
Nie miały pojęcia, że ich wspólny los będzie tak nierozerwalnie
spleciony od tego momentu, ani tego, że życie obojga już nigdy nie
będzie wyglądać tak samo...
Rozdział 1
Bella
Obudziłam się w środku nocy. Znowu. Koszmar który to
spowodował prześladował mnie od dwunastu lat. Chociaż, może nie
można tego nazwać koszmarem. Jest, to raczej uczucie strachu,
bezradności oraz wszechogarniającej ciemności. Powracały do mnie
wspomnienia. Demony przeszłości. Doskonale rozumiem jego
znaczenie, a raczej historię. Kiedy miałam zaledwie pięć lat moja
mama zginęła w katastrofie lotniczej. Tylko, że ja również byłam na
pokładzie, razem z państwem Masen, ich synem Edwardem oraz
pilotem Ericiem. Jedynym żywym wspomnieniem z tamtego
tragicznego dnia jest start samolotu, kiedy Edward pozwolił mi się
trzymać za rękę, z powodu tego, że się bałam oraz nasze uśmiechnięte
matki. Nawet kiedy bardzo się staram przypomnieć sobie coś więcej z
lotu nie udaje mi się to. Chociaż nie, w sumie jest jeszcze ostatnie
wspomnienie. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam jest zapadnięcie w sen,
po oglądnięciu z młodym Masen em jakiejś dziecięcej bajki. Potem
jest już tylko ciemność. Ciemność, która zniknęła tylko na chwilkę. Z
nikąd w oddali pojawił się oślepiający punkcik. Z każdą sekundą był
bliżej mnie. Czułam wtedy szczęście, miłość i spokój... Ale nagle
zostałam z powrotem pochłonięta przez mrok. Następnym
wspomnieniem z tego okresu było przebudzenie się w szpitalu.
Retrospekcja:
Przy moim łóżku czuwał tata. Pamiętam, to dokładnie. Charlie miał
zaczerwienione i zmęczone oczy. Zapytałam się go, gdzie jest
mamusia. A on odpowiedział:
- Bello, skarbie. Mamusia odeszła. Mieszka teraz z aniołkami. i otarł
łzę, która spływała po jego policzku.
- Jak to? Nie ma już mamusi? zapytałam z oczami utkwionymi w
jego twarzy. Mama powiedziało mi niedawno coś podobnego o babci.
- Tak maleńka. Teraz musisz odpoczywać. odparł po czym
pocałował mnie w czoło i wyszedł z sali. Lecz, kiedy on zniknął, w
pomieszczeniu pojawił się ktoś inny. Nie mogłam tej osoby pomylić z
nikim innym. To była... moja mama.
- Mamusiu!!! Ty nie odeszłaś! Tata mnie okłamał!! Powiedział, że
ciebie już nie ma, ale przecież wróciłaś do mnie! Dlaczego to zrobił?
Dlaczego!? zapytałam i zaczęłam płakać. Renee podeszła do mnie i
chciała otrzeć z mojej twarzy łzy. Lecz jej się to nie udało. Poczułam,
tylko powiew zimna na policzku.
- Mamo, co się dzieje? - zapytałam zdziwiona i momentalnie
przestałam płakać.
- Bello, kochanie, tata cię nie okłamał. popatrzyła na mnie ze
smutkiem.
- Co to znaczy?- dopytywałam się uparcie.
- Maleńka, czy wiesz co się stało?
- Nie mamo. Nic nie wiem.
- Zdarzył się wypadek.
- I dlatego jesteśmy w szpitalu?
- Nie Bello. Tylko Ty jesteś w szpitalu. powiedziała Renee, cały czas
przyglądając mi się.
- Mamusiu nie rozumiem. przyznałam zirytowana. Rozumiałam,
wiele rzeczy jak na ten wiek, ale tego akurat nie.
- Pamiętasz, jak powiedziałam Ci, że babcia Marie odeszła?
pokiwałam głową. Tak, babcia poleciała w długi rejs.
- Kochanie, ja teraz też muszę być tam gdzie babcia. Muszę iść do
nieba. wyszeptała. Moment, czyli...
- Mamusiu, czy ty umarłaś? zapytałam, ledwo powstrzymując się od
ponownego wybuchnięcia płaczem. Ona pokiwała tylko głową. Ale
dlaczego?
- Samolot, którym leciałyśmy, rozbił się.
- To dlaczego ja tu jestem?
- Nie wiem słoneczko, ale najwyrazniej to nie był czas na ciebie.
mama uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Mamusiu, to czemu cię widzę?
- I to jest chyba jedyne pytanie, na które nie mogę ci odpowiedzieć.
Pamiętasz coś przed tym zanim się obudziłaś? Co ci się śniło?
- Nie wiem. Było ciemno. zastanawiałam się.
- I co jeszcze skarbie? Przypomnij sobie. zachęcała mnie.
- Światełko... Bardzo jasne. Renee się do mnie uśmiechnęła.
- A wiesz, co to oznacza? pokręciłam głową.
- Bello, też umarłaś, ale tylko na chwile. Lekarze cię uratowali. nie
rozumiałam. Umarłam? Wiem, że na razie trudno jest ci to
zrozumieć, ale uwierz mi z biegiem czasu będzie, to łatwiejsze.
odparła Renee.
- Co będzie łatwiejsze, mamo? spytałam.
- Wkrótce zrozumiesz. Zapamiętaj, że kocham cię najbardziej na
świecie, i że będę nad tobą czuwać. Zawsze. odparła, a po chwili
dodała Dar, który otrzymałaś jest niezwykły. Dbaj o niego i nigdy go
nie odrzucaj. Kocham cię. Po tych słowach zniknęła.
Koniec retrospekcji.
Popatrzyłam na zegarek. Była druga w nocy. Jęknęłam, włączyłam
lampkę nocną i rozejrzałam się po pokoju. Od momentu, kiedy się tu
wprowadziłam bardzo się zmienił. Kiedyś na ścianach w kolorze
budyniowym wisiały moje dziecięce rysunki. Teraz mają one odcień
błękitu. Na tablicy korkowej jest przypięta cała masa zdjęć. Starsze z
nich przedstawiają mnie z mamą, tatą lub babcią. Nowsze, moich
przyjaciół: Alice Cullen - małego chochlika cierpiącego na ADHD i
nastroszonymi czarnymi włosami; jej chłopka Jaspera Hale -
blondyna będącego całkowitym przeciwieństwem swojej dziewczyny,
gdyż jest wyjątkowo spokojny; jego siostra blizniaczka Rosalie -
blondynka o figurze modelki i z zamiłowaniem do samochodów;
Emmett - napakowany brunet z loczkami, który muchy by nie
skrzywdził, brat Alice i chłopak Rose. Oczywiście jeszcze Edward -
teraz już Cullen, z miedzianymi włosami i niesamowicie zielonych
oczach, seksownym uśmiechu...(Ok. Starczy! Nie powinnam tak o nim
myśleć. Jesteśmy, tylko przyjaciółmi.).
Po katastrofie zamieszkałam z tatą. Charlie chciał żebym po wypadku
czuła się tutaj jak najlepiej. Edward nie miał tyle szczęścia, co ja. W
wypadku zginęli oboje jego rodzice. Ale został adoptowany przez
wspaniałych ludzi: Esme i Carlisle Cullen. Alice i Emmett byli ich
biologicznymi dziećmi, ale Edwarda kochali równie mocno. Teraz są
jedną wielką, kochająco się rodzina. Esme powtarza, że ja też do niej
należę i jestem jej drugą kochaną córeczką. Dzięki temu, chociaż
trochę czuję, jak bym nadal miała mamę. Na te wspomnienia znowu
zrobiło mi się ciepło na sercu. Postanowiłam wstać z łóżka i przejść
się do kuchni. Zastanawiam się, czy kiedyś prześpię spokojnie
przynajmniej jedną całą noc? Ciekawe pytanie, szkoda że nie znam na
nie odpowiedzi. Zeszłam na dół do kuchni po coś do picia. Tam
spotkała mnie niespodzianka. Przy stole siedział młody mężczyzna.
Mógł mieć około 26 lat. Przystanęłam przy lodówce.
- Jak długo tu jesteś? zapytałam przybysza. Zwrócił smutny wzrok w
moim kierunku.
- Od niedawna. Miałem nadzieję, że uda mi się z Tobą porozmawiać.
Słyszałem, że jesteś w stanie mi pomóc. odpowiedział i skierował
wzrok na okno.
- Chodziło mi o, to jak długo już się błąkasz?
- Zmarłem 3 dni temu. przybysz westchnął Nazywam się Gregory i
mam do ciebie ogromna prośbę. Jesteś w stanie mi pomóc?
- Jeśli będę mogła, to ci pomogę. powiedziałam spokojnie. Nie
pierwszy raz spotykało mnie coś takiego. Tak właśnie wygadało moje
życie po wypadku samolotowym. Przebywając tak długo (dla mnie był,
to ułamek sekundy) w świetle, nie można wrócić do świata żywych od
tak. Teraz do końca życia będę widziała duchy zmarłych ludzi. Tak jak
widziałam moją mamę, zaraz po przebudzeniu w szpitalu. Z reguły
zmarli mają jakieś niedokończone sprawy lub po prostu nie są gotowi
odejść i czuwają nad swoimi najbliższymi. Moim zaś przeznaczeniem
jest pomagać tym którzy nie wymknęli się śmierci.
Otwarłam lodówkę, z której wyjęłam mleko i nalałam sobie do
szklanki. Usiadłam na krześle naprzeciw Gregora.
- Moja narzeczona jest w ciąży, a po mojej śmierci została praktycznie
bez środków do życia. Nie ma dostępu do mojego konta, a tam jest
wystarczająca kwota pieniędzy, żeby mogła żyć godnie przez
najbliższe lata i nie martwić się o los naszego dziecka. na
wspomnienie o ukochanej i dziecku uśmiechnął się Jeśli możesz
wyślij jej anonimowego maila, że zapasowa karta kredytowa, razem z
pinem znajduje się w środkowej szufladzie mojego biurka, w naszym
mieszkaniu. po tych słowa podał mi maila swojej narzeczonej, Amy.
- Nie ma sprawy. Napisze jej maila tak szybo, jak tylko załaduje się
ten mój głupi Internet. uśmiechnęłam się do niego, a on mi
odpowiedział tym samym. Przed jego zniknięciem zdążyłam jeszcze
wyczytać z ruchu warg Dziękuję . Westchnęłam. Kolejne zadanie,
ale dzięki nim czuję się bardziej potrzebna. Dopiłam mleko, włożyłam
szklankę do zlewu i poczłapałam na górę do pokoju. Mimo pózniej
pory, odpaliłam komputer i napisałam maila do Amy. Gdy go
wysłałam uśmiechnęłam się do siebie. Wyłączyłam sprzęt i położyłam
się powrotem do łóżka. Nie miałam już problemu ze snem.
Edward
Obudziło mnie głośnie pukanie do drzwi, a następnie świergot.
Oznaczało, to tylko jedno: Alice. Ten chochlik, nigdy nie pozwala mi
dospać.
- Wstawaj Edwardzie! Dzisiaj pierwszy dzień szkoły! piszczała
skacząc po moim łóżku - Zaczynamy drugą klasę. Super!
- Już dobrze, dobrze wstaję. Ale czy mogę dostać trochę prywatności?
powiedziałem podnosząc się na łokciach i próbując zepchnąć
siostrzyczkę z pościeli.
- Oczywiście! Na krześle masz przygotowane ubranie. Nie możesz
wyglądać zle pierwszego dnia. pokręciłem głową z niedowierzania.
Znowu, to samo? Jest gorsza niż Esme. Ona przynajmniej już wie, że
nie jestem dzieckiem. A Ta?! Oj, nie marudz Edwardzie i tak wiem,
że to założysz. I pospiesz się, bo chcę jeszcze pojechać po Bellę i
wybrać jej jakieś rzeczy na dzisiaj. Wiesz jaka ona jest... Poza tym do
momentu, aż Rose nie skończy z moim Porsche, musisz mnie znosić.
to powiedziawszy wybiegła z mojego pokoju w podskokach. Z wielkim
trudem zwlokłem się z łóżka i powlokłem do łazienki. Muszę przyznać,
że strój który wybrał mi chochlik idealnie do mnie pasował. T-shirt,
jeansy, adidasy wszystko w moim ulubionym, czarnym kolorze. I
oczywiście moja nieodłączna skórzana kurtka. Nie wiem, czy moje
preferencje kolorystyczne mają coś wspólnego z moją przeszłością. W
moim życiu dużo się zmieniło po katastrofie samolotu. Straciłem
rodziców, ledwo wymknąłem się śmierci, zostałem adoptowany przez
wspaniałą rodzinę, ale też odziedziczyłem cały majątek po moich
rodzicach i firmę. Ponieważ nie jestem pełnoletni nie mogę nią
zarządzać, lecz na razie robi to za mnie Carlisle, mój ojciec. Pewnie
pomyślicie, że zajęli się mną tylko ze względu na mój majątek. To nie
prawda. Każdy, kto ich zna wie, że sami posiadają ogromne zasoby
pieniężne. Cullen owie mają filię aptek w całych Stanach. Więc kasy
im na nic nie brakuje. Carlisle sam wyszedł z inicjatywą zbadania
przyczyny wypadku moich biologicznych rodziców. Ja na razie ich nie
poznałem i chyba nie mam zamiaru. Sam fakt, że przeżyłem jest
cudem. W sumie nie tylko ja, jeszcze Bella. Nasza dwójka ocalała i
nikt nie zna powodu. Chyba ja i Isabella jesteśmy najbliżej prawdy.
Oboje po wypadku zorientowaliśmy się, iż nie jesteśmy już tacy sami.
Bella nazywa to darem. Hmmm... Ja podchodzę do tego bardziej
sceptycznie. Może dlatego, że nie jesteśmy sobie w tej sprawie równi.
Ja kiedy obudziłem się w szpitalu po katastrofie słyszałem głosy,
których nikt inny nie. Oprócz niej. To ona w szpitalu (a leżeliśmy
pózniej na jednej sali), opowiedziała mi jak widziała swoją mamę. W
pierwszym momencie ją wyśmiałem, ale potem przekonała mnie do
swojej teorii. Teoria ta dotyczyła duchów. Kiedy odzywały się jakieś
głosy w mojej głowie, ona powtarzała słowo w słowo, to co ja
usłyszałem. Tylko ona ich jeszcze widziała, znaczy zmarłych. Sam nie
wiem czy chciałbym być na jej miejscu.
- Cześć przystojniaku! przeszył mnie dreszcz, kiedy nagle usłyszałem
szept. W tym oto momencie chciałem duchy też widzieć. Wiecie jak to
jest, jak ktoś was prześladuje, nie chce się odczepić? To teraz
wyobrazcie sobie sytuacje, że tej osoby nie widzicie i jeszcze nie
możecie się je pozbyć. Koszmar!
- Tanya! Przestań tak robić! - wrzasnąłem Wiesz, że tego nie
znoszę!!
- Wiem słodki, ale nie mogę się oprzeć widokowi ciebie w samych
bokserkach. wymruczała, a ja poczułem chodny powiew na mojej
nagiej klatce piersiowej i kroczu. Grrrr.... Nienawidzę tego!
- Tanya! Przestań! Wiesz, że cię nie widzę. Wynoś się stąd
natychmiast! powiedziałem stanowczo i szybko skończyłem się
ubierać. Nic tak nie działa, na to żeby facet się pospieszył w swoich
porannych czynnościach, jak martwa kobieta z niewyczerpanym
popędem seksualnym. Czasami myślę, że zmarła w czasie jakiejś orgii
i nie zdążyła się tym nacieszyć.
- No to na razie kochanie. usłyszałem, kiedy szybko wychodziłem z
łazienki. Złapałem plecak i kluczyki do samochodem, po czym
zeszedłem na dół.
- Ooo... Szybko się uwinąłeś. Coś się stało? zapytała Alice, wstając z
fotela w salonie i zmierzając w moim kierunku. Popatrzyłem na
zegarek. Faktycznie przez Tanyę, uporałem się w 10 minut. Cholera!
Zero prywatności i czasu dla siebie!
- Wolisz nie wiedzieć. odpowiedziałem i przewróciłem oczami.
- Aha. - tylko tyle usłyszałem w odpowiedzi, bo potem Alice wybuchła
gromkim śmiechem. Tak jak i reszta mojej rodziny oraz najbliżsi
przyjaciele widzieli o moich i Belli nienormalnościach . Ale
akceptowali nas i nie uważali się za lepszych, czy coś.
- Uważam w takim razie, że powinniśmy jak najszybciej opuścić dom.
Ja również, za nią nie przepadam! powiedział chochlik podejmując
marną próbę opanowania kolejnego napadu śmiechu.
- Ok, Alice. Już wiem, że jest to dla ciebie bardzo śmieszne, ale dla
mnie nie! warknąłem. Więc jeśli chcesz, żebym cię ze sobą zabrał,
to streszczaj swój malutki tyłeczek.
Zadziałało. Od razu zrobiła się poważna. Każda stwierdzenie w jej
kierunku, które zawierało słowo malutki lub mała doprowadzało
ją do wściekłości. Już zauważyłem w jej ciemnych oczach ogniki
gniewu. Ups.
- Edwardzie Anthony Cullen! Lepiej uciekaj! nie trzeba mi było
tego powtarzać dwa razy. Zaraz wybiegłem na dwór i ukryłem się w
moim ukochanym Volvo. Miałam nad nią przewagę, bo naprawdę
szybko biegałem, a na dodatek Alice jak zawsze musiała ubrać te
swoje szpile. Po minucie usadowiła się na siedzeniu pasażera i
zaczęła okładać mnie pięściami.
- Nie jestem MAAA!!! A mój tyłeczek jest zgrabny, a nie malutki!
wrzasnęła, a ja starałem zakryć się rękami i chociaż trochę
ograniczyć jej ciosy. Mimo swojej maleńkości miała naprawdę
dużo siły.
- No już, wygrałaś przepraszam! powiedziałem, a ona uśmiechnęła
się z powodu swojego triumfu.
- Wiedziałam! Jeden zero dla mnie. odparła. Nie wiem, czy miała
takie przeczucie, czy jak, ale faktycznie zawsze miała rację. Szlag! -
Dobrze, skoro już ustaliliśmy rzeczy oczywiste, możemy jechać.
- A co z Emmettem?
- Pojechał swoim Jeepem. Miał podjechać po Rose i Jaspera. przy
jego imieniu się uśmiechnęła. Ach ci zakochani. Pokręciłem głową.
- W porządku.- odpaliłem silnik mojego cudeńka.
- Tylko pamiętaj, mamy jeszcze podjechać po Bellę. No tak. Isabella.
Od dwunastu lat praktycznie nie było dnia, żebyśmy się nie widzieli.
Szczerze? Dzień bez niej był pusty, smutny... Ale szaaa, nikt o tym nie
wie. Ruszyłem w kierunku mojego przeznaczenia.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Władcy Ciemności Gena Showalter (prolog 1 rozdział)Wybranki Śmierci Prolog 1 rozdziałJednym tchem prolog rozdział 2Jednym tchem prolog rozdział 2Prolog i rozdział IRescued Rozdział 9Rescued Rozdział 5Rescued Rozdział 8Rescued Rozdział 4Rescued Rozdział 7Rescued Rozdział 6Rescued Rozdział 3Rescued Rozdział 2Alchemia II Rozdział 8Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2czesc rozdzialRozdział 51rozdzialwięcej podobnych podstron