v 05 08







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
V.8)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga V -
Przygotowanie do Męki




–  
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –








8. WSKRZESZENIE ŁAZARZA

Napisane 26
grudnia 1946. A, 9781-9798

Jezus
idzie do Betanii przez Enszemesz. Muszą mieć za sobą
naprawdę uciążliwy marsz stromymi ścieżkami gór Adomin. Apostołowie,
zasapani, z trudem nadążają za Jezusem, który idzie szybko, jakby
miłość
niosła Go na ognistych skrzydłach. Jezus uśmiecha się promiennie, idąc,
wyprostowany na czele wszystkich, w ciepłych promieniach południowego
słońca.
Nim
przychodzą do pierwszych domów Betanii, dostrzega ich młody
bosy chłopiec, idący z miedzianym pustym dzbanem w kierunku źródła w
pobliżu
osady. Wydaje okrzyk, stawia dzban na ziemi i oddala się ku osadzie
biegiem,
najszybszym jaki potrafią wykonać jego młode nogi.
«Z
pewnością uprzedzi, że przybywasz» – zauważa Juda
Tadeusz uśmiechając się, jak wszyscy, z powodu... energicznej decyzji
chłopca,
który pozostawił nawet dzban na łaskę pierwszego przechodnia.
Miasteczko,
widziane od strony źródła, znajdującego się
nieco wyżej, wydaje się spokojne, jakby opustoszałe. Jedynie szary dym
unoszący
się znad kominów wskazuje, że w domach niewiasty zajmują się
przygotowywaniem południowego posiłku. Jakiś silny męski głos – pośród
rozległych i cichych ogrodów oliwnych i sadów – daje znać, że mężczyźni
pracują. Mimo to Jezus woli iść małą dróżką, okrążającą osadę, aby
dojść do Łazarza bez przyciągania uwagi mieszkańców.

niemal w połowie drogi, kiedy słyszą za sobą chłopca,
widzianego wcześniej. Mija ich, biegnąc, a potem zamyślony zatrzymuje
się pośrodku
drogi, żeby spojrzeć na Jezusa...
«Pokój
tobie, mały Marku, wystraszyłeś się Mnie, że
tak uciekłeś?» – pyta Jezus, głaszcząc go.
«Ależ
nie, Panie, nie wystraszyłem się. Ale ponieważ
przez wiele dni Marta i Maria wysyłały sługi na drogi, prowadzące
tutaj, żeby
patrzyli, czy nadchodzisz, teraz, kiedy Cię ujrzałem, pobiegłem, aby
powiedzieć, że idziesz...»
«Dobrze
zrobiłeś. Siostry przygotują serca na ujrzenie
Mnie.»
«Nie,
Panie. Siostry nic nie przygotują, bo one nic nie
wiedzą. Nie chcieli, abym o tym mówił. Złapali mnie, kiedy wchodziłem
do
ogrodu. Powiedziałem: „Jest tu Rabbi” i wyrzucili mnie na zewnątrz,
mówiąc:
„Jesteś kłamcą lub głupcem. On już teraz nie przyjdzie, bo jest pewne,
że
nie może już dokonać cudu”. A kiedy mówiłem, że to na pewno Ty,
uderzyli
mnie w twarz tak, jak jeszcze nigdy nikt mnie nie uderzył... Spójrz mam
zaczerwienione policzki. Palą mnie! I wypchnęli mnie na zewnątrz
mówiąc:
„To cię oczyści po ujrzeniu demona”. Spojrzałem więc na Ciebie, aby
zobaczyć, czy stałeś się demonem. Ale nie widzę tego. Wciąż jesteś moim
Jezusem – pięknym jak aniołowie, o których opowiada mi mama.»
Jezus
pochyla się, aby pocałować uderzone policzki i mówi:
«Teraz
minie ból. Smutno Mi, że cierpiałeś z Mego
powodu...»
«Mnie nie,
Panie, bo te
uderzenia były warte dwóch pocałunków od Ciebie» – i obejmuje Go za
kolana mając nadzieję na dalsze.

«Powiedz no, Marku, kto cię
przegonił? Słudzy Łazarza?»
– pyta Tadeusz.
«Nie. Żydzi. Każdego dnia przychodzą
okazywać głęboki
ból. Jest ich tak wielu! Są w domu i w ogrodzie. Przychodzą wcześnie
rano i
odchodzą późno. Wyglądają na panów. Wszystkich dręczą. Widzisz, że nie
ma nikogo na ulicach? W pierwsze dni wychodzili popatrzeć... ale
potem... teraz
tylko dzieci się tu kręcą, żeby... O! Mój dzban! Mama czeka na wodę...
Ona
też mnie zbije!...»
Wszyscy się śmieją z jego przerażenia
na myśl o następnych
razach, a Jezus mówi mu: «Idź więc szybko...»
«To dlatego, że... chciałem iść z
Tobą i ujrzeć cud
– i kończy – i ujrzeć ich twarze... żeby się pomścić za to
spoliczkowanie...»
«To nie. Nie możesz pragnąć zemsty.
Powinieneś być
dobry i przebaczyć... Ale twoja matka czeka na wodę...»
«Ja tam pójdę, Nauczycielu. Wiem,
gdzie mieszka Marek.
Wyjaśnię niewieście i wrócę do Ciebie...» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.
I odchodzi pośpiesznie.
Idą powoli dalej, a Jezus trzyma za
rękę zachwycone
dziecko...
Już są przy ogrodzeniu. Idą wzdłuż
niego. Są do niego
przywiązane liczne zwierzęta. Każde jest nadzorowane przez sługę
właściciela.
Ich szepty przyciągają uwagę kilku żydów, którzy się odwracają ku
otwartej bramie akurat w chwili, gdy Jezus stawia stopy w granicach
ogrodu.
«Nauczyciel!» – mówią pierwsi, którzy
Go widzą.
Słowo to mknie jak powiew wiatru od
jednej grupy do drugiej,
niesie się, powraca, jak fala, która nadeszła z daleka i która się
rozbija
o brzeg, o mury domu, przenika do niego, przyniesiona z pewnością przez
licznych żydów obecnych i kilku faryzeuszów, nauczycieli lub uczonych w
Piśmie,
lub saduceuszów, rozproszonych tu i tam.

Jezus idzie
bardzo powoli, kiedy
wszyscy, biegnąc zewsząd, schodzą ze ścieżki, po której On kroczy. A
ponieważ nikt Go nie wita, On też nie pozdrawia nikogo. Zachowuje się
tak,
jakby nie znał wielkiej liczby tych, którzy się tam zgromadzili,
patrząc na
Niego z gniewem i nienawiścią w oczach. Wyjątek stanowi garstka Jego
ukrytych
uczniów oraz ci, którzy mają serca prawe i jeśli nie kochają Go jeszcze
jako uczniowie, to już szanują Go jako Sprawiedliwego. Wśród nich jest
Józef,
Nikodem, Jan, Eleazar, drugi Jan – uczony w Piśmie, widziany przy
rozmnożeniu
chleba, i jeszcze jeden Jan, który nakarmił ludzi, po ich zejściu z
góry błogosławieństw,
Gamaliel ze swym synem, Jozue, Joachim, Manaen, uczony Joel, syn
Abiasza,
spotkany nad Jordanem w epizodzie z Sabeą, Józef Barnaba – uczeń
Gamaliela,
Chuza. Ten ostatni patrzy na Jezusa z daleka, nieco onieśmielony, że
widzi Go
po tym, jak Nim wzgardził, albo być może powstrzymuje go ludzki
szacunek. Nie
ośmiela się podejść do Niego jak przyjaciel.
Pewne jest, że
nie witają Go
ani przyjaciele, ani obserwujący Go bez urazy, ani Jego wrogowie, i że
Jezus
nie wita nikogo. Jedynie wchodząc na aleję lekko się skłonił. Potem
idzie
dalej wyprostowany, jakby ten liczny otaczający Go tłum był Mu obcy.
Chłopiec
idzie cały czas u Jego boku, boso, jak ubogie dziecko, lecz z twarzą
promienną.
Wygląda jak ktoś przeżywający święto. Małe, czarne oczy ma szeroko
otwarte, żywe, aby wszystko widzieć... i wyzwać wszystkich...

[Por. J
11,20] Marta wychodzi z domu pośrodku grupy żydów przybyłych z
wizytą. Wśród nich znajduje się Elchiasz i Sadok. Dłonią osłania
zmęczone
od płaczu oczy. Chce zobaczyć, gdzie jest Jezus, a razi ją zbyt silne
światło.
Dostrzega Go. Porzuca swych towarzyszy i biegnie ku Jezusowi, stojącemu
w odległości
kilku kroków od zbiornika rozświetlonego od słonecznych promieni. Rzuca
się
do stóp Jezusa po oddaniu Mu pokłonu. Całuje je i wybuchając płaczem
mówi:
«Pokój Tobie, Nauczycielu!»
Jezus też, kiedy tylko ujrzał ją
blisko Siebie, mówi jej:
«Pokój z tobą!»

I podnosi
rękę, aby ją pobłogosławić.
Opuszcza tę, którą trzymał dziecko. Bartłomiej ciągnie chłopca za sobą
nieco do tyłu.

Marta
mówi dalej: «Ale twoja służebnica nie ma już
pokoju.»
Unosi
twarz ku Jezusowi wciąż trwając na kolanach. I w
krzyku boleści, który słychać wyraźnie w panującej ciszy, woła:
[Por. J
11,21] «Łazarz umarł! Gdybyś tu był, nie umarłby. Dlaczego nie
przyszedłeś wcześniej, Nauczycielu?»
W tonie
jej głosu, kiedy stawia to pytanie, brzmi
niezamierzony wyrzut. Potem ton jej głosu staje się ponownie
przygnębiony,
jak u kogoś, kto nie ma już sił czynić wymówek i którego jedyną
pociechą
jest wspomnienie ostatnich działań i ostatnich pragnień krewnego,
któremu
usiłowano dać to, czego chciał, aby nie mieć w sercu wyrzutów:
«Łazarz,
nasz brat, tak Cię przyzywał!... Teraz widzisz!
Jestem zrozpaczona, a Maria płacze, nie mogąc zaznać spokoju. A jego
już tu
nie ma. Wiesz, jak Cię miłowaliśmy! Wszystkiego oczekiwaliśmy od
Ciebie!...»
Od grupy
do grupy biegnie szept – współczucia dla
niewiasty i wymówki skierowanej do Jezusa, potakiwanie myśli, jaką
odgadują:
„i mogłeś nas wysłuchać, bo zasługiwaliśmy na to z powodu miłości, jaką
Cię darzyliśmy. Ty zaś zawiodłeś nas”. Potrząsają głowami i spoglądają
szyderczo. Jedynie kilku skrytych uczniów, rozproszonych pośród tego
tłumu,
patrzy ze współczuciem na Jezusa. On – bardzo blady i zasmucony –
słucha
zrozpaczonej niewiasty, przemawiającej do Niego. Gamaliel ze
skrzyżowanymi
ramionami, w obszernej, bogatej szacie z delikatnej wełny,
przyozdobionej
niebieskimi supłami, nieco z boku w grupie młodzieży, w której znajduje
się
jego syn i Józef Barnaba, spogląda uporczywie na Jezusa, bez nienawiści
i bez
miłości.
[Por. J
11,22] Marta po otarciu twarzy zaczyna znowu mówić:
«Ale
nawet teraz mam nadzieję, gdyż wiem, że otrzymasz
wszystko, o co poprosisz swego Ojca.»

Bolesne, heroiczne wyznanie wiary,
wypowiedziane głosem, drżącym
od łez, ze spojrzeniem drżącym od niepokoju, z ostatnią nadzieją drżącą
w sercu.
[Por. J
11,23] «Twój brat zmartwychwstanie. Wstań, Marto.»
Marta wstaje, choć pozostaje
pochylona ze czcią przed
Jezusem, któremu odpowiada:

[Por. J 11,24]
«Wiem,
Nauczycielu. Zmartwychwstanie w dniu ostatnim.»

[Por. J 11,25]
«Ja jestem
Zmartwychwstaniem i Życiem. Kto wierzy we Mnie,
nawet gdyby umarł, będzie żył. A kto wierzy we Mnie, nie umrze na
wieki. Czy
wierzysz w to wszystko?»

Jezus, który mówił początkowo cicho
tylko do Marty,
podnosi głos, aby wypowiedzieć te zdania, w których ogłasza Swą moc
Boga.
Doskonały tembr Jego głosu brzmi jak złota trąbka w rozległym ogrodzie.
Obecnymi wstrząsa drżenie niemal przerażenia, potem jednak niektórzy
zaczynają szydzić, kiwając głowami.
Jezus opiera dłoń na ramieniu Marty,
jakby chciał w nią
wlać silniejszą nadzieję. Marta unosi pochyloną dotąd twarz. Unosi ją
ku
Jezusowi. Wpatrując się udręczonymi oczyma w promieniejące źrenice
Chrystusa i przyciskając ręce do piersi, choć nadal jest smutna,
odpowiada już
innym tonem:
[Por. J
11,27] «Tak, Panie. Wierzę w to. Wierzę, że Ty jesteś
Chrystusem, Synem Boga Żyjącego, który przybył na świat. I że Ty możesz
wszystko, czego chcesz. Wierzę. 
[Por. J
11,28] Teraz pójdę po Marię» – i odchodzi szybko
znikając w domu.

Jezus
pozostaje tam, gdzie był, czy raczej robi kilka kroków
naprzód, podchodząc do kwietnika otaczającego zbiornik. Kwietnik jest w
tym
miejscu cały oświetlony z powodu delikatnych kropel wody, którą lekki
wiatr
wylewa z tej strony jak srebrzysty pióropusz. Zdaje się, że Jezus
zatracił
się w kontemplacji ryb pływających pod płaszczem przejrzystej wody.
Igrają,
znacząc srebrzyste przecinki i pozostawiając złote odbicia w krysztale
wód
uderzonych słońcem.
Żydzi
obserwują Go. Bezwiednie podzielili się na różniące
się od siebie grupy. Z jednej strony naprzeciw Jezusa są wszyscy Jego
wrogowie. Zwykle dzielił ich sekciarski duch, teraz zaś zgodnie
przeciwstawiają
się Jezusowi. Obok Niego, za apostołami, do których dołączył Jakub, syn
Zebedeusza, stoi Józef, Nikodem i inni, życzliwego ducha. Dalej,
Gamaliel, wciąż
na swym miejscu i z tą samą postawą, sam, gdyż jego syn i uczniowie
oddzielili się od niego, podchodząc do dwóch głównych grup, żeby być
bliżej
Jezusa.

[Por. J 11,29]
Z domu wybiega
Maria ze swym charakterystycznym okrzykiem: «Rabbuni!»

Wyciąga ramiona ku Jezusowi, rzuca Mu
się do stóp i całuje
je ze szlochem. Różni żydzi, którzy byli z nią w domu i wyszli za nią,
przyłączają do jej łez swój płacz wątpliwej szczerości. Maksymin,
Marcela, Sara, Noemi szli za Marią, podobnie jak wszyscy jej słudzy.
Rozpoczyna się głośny lament. Myślę, że w domu nie ma już nikogo. Marta
widząc, że Maria tak płacze, także sama płacze coraz głośniej.
«Pokój tobie, Mario. Wstań! Spójrz na
Mnie! Po co ten płacz,
taki jak u ludzi, którzy nie mają nadziei?» – Jezus pochyla się, żeby
cicho wypowiedzieć te słowa, ze spojrzeniem utkwionym w oczach Marii.
Ona zaś
pozostaje na kolanach siedząc na piętach. Wyciąga ku Niemu ręce w
geście błagalnym.
Nie potrafi nic powiedzieć, tak szlocha. [Jezus mówi do niej:]
«Czyż ci nie powiedziałem, że
powinnaś mieć nadzieję
na to, co przekracza możliwości uwierzenia, aby ujrzeć chwałę Boga? Czy
może
zmienił się twój Nauczyciel, żebyś miała powody, aby być tak udręczoną?»
Maria nie skupia się na słowach,
którymi Jezus chce ją
przygotować na radość, zbyt wielką po tak wielkiej udręce. Wreszcie
krzyczy, odzyskując panowanie nad głosem:
[Por. J
11,32] «O, Panie! Dlaczego nie przyszedłeś
wcześniej? Dlaczego
tak się od nas oddaliłeś? Wiedziałeś, że Łazarz jest tak bardzo chory!
Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Dlaczego nie przyszedłeś?
Mogłabym
mu jeszcze pokazać, że go kocham. On powinien żyć. Powinnam móc mu
jeszcze
ukazać, że robię postępy w dobru. Tak zadręczyłam mojego brata! A
teraz!
Teraz, kiedy mogłabym go uszczęśliwić, został mi zabrany! Mogłeś mi go
pozostawić, dać biednej Marii radość pocieszenia go, po zadaniu mu tak
wielkiego bólu. O, Jezu! Jezu! Mój Nauczycielu! Mój Zbawicielu! Moja
nadziejo!»

Znowu upada z
czołem przy
stopach Jezusa, na nowo obmywa je łzami i jęczy:

«Dlaczego to uczyniłeś, o Panie?!
Nawet z powodu tych, którzy
Cię nienawidzą i cieszą się z tego, co się stało... Dlaczego to
uczyniłeś,
Jezu?!»
Ale nie ma wymówki w tonie głosu
Marii, jak u Marty, jest
tylko udręka kogoś, kto – poza bólem siostry – przeżywa też udrękę
jako uczeń. Czuje bowiem, że w sercach wielu pomniejsza się wyobrażenie
o
jej Nauczycielu.
Jezus bardzo się pochylił, aby
usłyszeć słowa, które
Maria wyszeptuje z twarzą przy ziemi. Teraz prostuje się i mówi głośno:
«Mario, nie płacz! Twój Nauczyciel
także cierpi z powodu
śmierci wiernego przyjaciela... któremu musiał pozwolić umrzeć.»
O! Jakie szyderstwa i spojrzenia
posępnej radości na
twarzach nieprzyjaciół Chrystusa! Widzą, że został pokonany i cieszą
się
tym, a przyjaciele coraz bardziej smutnieją.
[Por. J
11,33] Jezus mówi jeszcze głośniej: «Mówię ci jednak: nie płacz.
Wstań! Spójrz na Mnie! Czy
myślisz, że Ja, który tak bardzo cię kocham, uczyniłem to bez
przyczyny?
Czy możesz uwierzyć, że daremnie zadałem ci tak wielką udrękę? Chodź.
Chodźmy do Łazarza. Gdzie go położyliście?»
[Por. J
11,34] Jezus, bardziej niż Martę i Marię,
które nie odzywają się,
tak bardzo płaczą, pyta o to innych, zwłaszcza tych, którzy wyszli z
Marią
z domu i zdają się najbardziej poruszeni. Być może są to najstarsi
krewni.
Nie wiem. To oni odpowiadają Jezusowi, wyraźnie zasmuconemu: «Chodź i
zobacz.»
Idą ku miejscu, gdzie znajduje się
grób, na granicy sadu,
tam gdzie ziemia jest nierówna, a kamienne wapienne żyły pojawiają się
na
powierzchni.
Marta, u boku Jezusa, który zmusił
Marię do wstania, i
prowadzi ją, gdyż jest oślepiona łzami, wskazuje dłonią Jezusowi, gdzie
się
znajduje Łazarz. A kiedy są blisko tego miejsca mówi:

«To tu,
Nauczycielu, jest pogrzebany Twój przyjaciel.»

Pokazuje Mu skałę położoną ukośnie na
wejściu do
grobu.
Jezus, aby się tam udać musiał
przejść obok Gamaliela.
Ale nie przywitali się. Potem Gamaliel przyłączył się do innych
zatrzymując
się jak wszyscy najbardziej sztywni faryzeusze, w odległości kilku
metrów od
grobu. 
[Por. J
11,35] Jezus zaś podchodzi bliżej z
siostrami, Maksyminem oraz tymi, którzy są
być może krewnymi. Jezus przygląda się potężnej skale, służącej za
zamknięcie grobu i stanowiącej ciężką przeszkodę położoną pomiędzy Nim
a zmarłym przyjacielem. Płacze. Płaczą silniej siostry, a także
przyjaciele
i krewni.
[Por. J
11,39] «Odsuńcie ten kamień!» – woła nagle
Jezus po otarciu
łez.
Wszyscy są zaskoczeni. Szept
przebiega przez zgromadzenie,
powiększone o kilku mieszkańców Betanii, którzy weszli do ogrodu i
stoją za
gośćmi. Widzę kilku faryzeuszów, którzy pocierają sobie czoła i
potrząsają
głowami, jakby chcieli powiedzieć: „Oszalał!” Nikt nie wykonuje
polecenia. Nawet najwierniejsi wahają się, czując odrazę.
Jezus powtarza nakaz głośniej,
przerażając jeszcze
bardziej ludzi ogarniętych dwoma przeciwnymi uczuciami. Początkowo
myślą o
ucieczce, nagle zaś pochodzą, aby lepiej widzieć, stawiając czoła
odorowi,
jaki wkrótce będzie czuć od grobu, który Jezus nakazuje otworzyć.

[Por.
J 11,39] «Nauczycielu, to niemożliwe
– odzywa się Marta, usiłując pohamować łzy, aby mówić: – Jest tam już
od czterech dni. A wiesz, z powodu jakiej choroby umarł! Jedynie my,
dzięki
naszej miłości, mogłyśmy się o niego troszczyć... Teraz fetor jest z
pewnością
jeszcze silniejszy mimo namaszczenia... Co chcesz ujrzeć? Jego
zgniliznę?...
Nie można... nawet z powodu zanieczyszczenia rozkładem i...»

[Por.
J
11,40] «Czy ci nie powiedziałem, że jeśli
będziesz wierzyć,
ujrzysz chwałę Bożą? Odsuńcie ten kamień, chcę tego!»
To okrzyk woli Bożej...

«Och!» –
wydobywa się z każdej
piersi. Twarze bledną. Niektórzy drżą, jakby powiał nad nimi śmiertelny
wiatr.

[Por.
J 11,40] Marta
daje znak Maksyminowi, on zaś nakazuje sługom wzięcie
narzędzi, którymi można by poruszyć ciężki kamień.
Słudzy odchodzą szybko powracając z
oskardami i silnymi
lewarami. Pracują wkładając błyszczące ostrze oskardów pomiędzy skałę a
kamień, a potem zastępują oskardy silnymi lewarami. W końcu unoszą
ostrożnie
kamień. Toczą go na bok i opierają powoli o kamienny mur. Z mrocznego
otworu
wydobywa się fetor zanieczyszczający powietrze. Wszyscy się odsuwają.
Marta pyta całkiem cicho:
«Nauczycielu, wejdziesz tam? Jeśli
tak, potrzebne są
pochodnie...» – jednak aż sinieje na myśl, że miałby to uczynić.

[Por. J
11,41]
Jezus jej nie odpowiada.
Unosi oczy ku
niebu, rozwiera ramiona jak na krzyżu i modli się bardzo głośno,
wypowiadając
słowa:

«Ojcze! Dziękuję Ci, że Mnie
wysłuchałeś. Wiedziałem,
że zawsze Mnie wysłuchujesz, lecz mówię to ze względu na tych, którzy
tu są,
na lud, który Mnie otacza, aby uwierzyli w Ciebie, we Mnie i w to, że
Ty Mnie
posłałeś!»
Stoi tak jakiś czas i zdaje się
ogarnięty ekstazą, tak
jest przemieniony. Nie wydając żadnego dźwięku wypowiada skryte słowa
prośby
lub uwielbienia. Nie wiem. Wiem, że jest tak uduchowiony, że nie można
na
Niego patrzeć nie czując drżenia serca w piersiach. Zdaje się, że Jego
ciało
stało się światłem, jakby był niematerialny, większy i nawet unosił się
nad ziemią. Zachowuje kolor włosów, oczu, skóry, szat, nie tak, jak w
czasie
przemienienia na Taborze. Wtedy wszystko się stało światłem i
śnieżnobiałym
blaskiem. Tutaj zaś On wydaje się wydzielać światło i wszystko wokół
Niego staje się światłem. Światło zdaje się otaczać Go jak halo,
szczególnie
Jego twarz uniesioną ku niebu, z pewnością zachwyconą oglądaniem Ojca.
Pozostaje tak przez jakiś czas, potem
staje się ponownie
Sobą: Człowiekiem, lecz Jego dostojeństwo jest potężne. Zbliża się do
progu grobu. Wyciąga do przodu ramiona, kierując dłonie ku ziemi. Dotąd
trzymał je rozłożone z dłońmi skierowanymi ku niebu. Dłonie ma więc już
we wnętrzu grobu, białe w mrocznym chodniku. Zanurza błękitny ogień
Swego
spojrzenia – którego cudowny błysk jest dziś nie do wytrzymania – w tę
niemą ciemność. Potężnym głosem, krzykiem silniejszym niż ten, którym
na
jeziorze wydał wiatrowi polecenie uciszenia się, głosem, którego nie
słyszałam
u Niego w żadnym z cudów, woła:
[Por.
J
11,43] «Łazarzu! Wyjdź na zewnątrz!»
Echo powtarza Jego głos w wydrążonym
grobie i rozchodzi się
potem po całym ogrodzie. Odbijają go nierówności terenu Betanii i
sądzę,
że dochodzi nawet do pierwszych stoków pagórków za polami. Powraca
powtórzony
i przytłumiony jak rozkaz, który musi być wykonany. Jest pewne, że ze
wszystkich stron słychać na nowo: «Na zewnątrz! Na zewnątrz! Na
zewnątrz!»

Wszyscy drżą
mocniej. Ciekawość
przykuwa ich do miejsca, twarze jednak bledną i oczy się wytrzeszczają,
a
usta otwierają się nieświadomie z już gotowym okrzykiem zaskoczenia.


Marta
nieco z tyłu i z boku jest jak oczarowana patrząc na
Jezusa. Maria upadła na kolana. Ponieważ nie oddaliła się ani na chwilę
od
swego Nauczyciela, upadła na kolana na skraju grobu. Jedną rękę trzyma
na
piersi, aby uspokoić bicie serca, drugą zaś uchwyciła kraj szaty
Jezusa. Można
zauważyć, że drży, bo widać lekkie poruszenie szaty, trzymanej w ręku.
[Por. J
11,44] Coś białego wydaje się wyłaniać z
głębi podziemi.
Najpierw mała wypukła linia, potem – forma owalna, a potem na owalu
uwidoczniają się pasy szersze, dłuższe, coraz dłuższe. I ten, który był
martwy, ściśnięty opaskami, posuwa się powoli naprzód, coraz bardziej
widoczny, nieziemski, wywierający wrażenie.
Jezus
cofa się, cofa, nieznacznie, lecz stale, w miarę jak
Łazarz się zbliża. Odległość między nimi jest więc stale taka sama.
Maria
jest zmuszona puścić połę Jego płaszcza, lecz się
nie porusza z miejsca, na którym się znajduje. Radość, wzruszenie
przytrzymują ją na miejscu.
Jedno:
«Och!» coraz wyraźniejsze wychodzi ze wszystkich
ust wcześniej zamkniętych w napięciu oczekiwania. Najpierw jest to
szmer
ledwie słyszalny, który się zmienia w głos, a głos staje się potężnym
krzykiem.
Łazarz
jest już u wejścia do grobu i zatrzymuje się tam,
sztywny, niemy, podobny do gipsowego posągu ledwie obciosanego, a więc
nieforemnego. To kształt długi, szczupły w miejscu głowy, szczupły na
nogach, bardziej szeroki w tułowiu, makabryczny jak sama śmierć.
Przypomina
widmo. Biel opasek odbija się od mrocznej głębi grobu. W ogarniającym
go słońcu
widać tu i tam płynącą zgniliznę.
Jezus
woła głośno:
«Rozwiążcie
go i pozwólcie mu chodzić. Dajcie mu szaty
i jedzenie.»

«Nauczycielu!...» – mówi Marta i chce
może powiedzieć
więcej, ale Jezus wpatruje się w nią, panując nad nią Swym
promieniejącym
spojrzeniem i mówiąc:
«Tu! Zaraz! Zaraz przynieście mu
odzienie. Ubierzcie go w
obecności wszystkich i dajcie mu jeść» – nakazuje.
Ani razu nie odwraca się ku tym,
którzy są za Nim i przy
Nim. Jego oczy spoglądają jedynie na Łazarza, na Marię, która jest tuż
przy wskrzeszonym, nie troszcząc się o obrzydzenie, jakim wszystkich
napawają
pobrudzone bandaże i na Martę, która oddycha ciężko, jakby jej serce
miało
pęknąć i nie wie, czy ma krzyczeć z radości, czy płakać...
Słudzy pośpiesznie wykonują
polecenia. Noemi odchodzi
pierwsza, biegnąc. Pierwsza też powraca ze złożonymi szatami na
ramieniu.
Inni rozwijają opaski po zakasaniu rękawów i podniesieniu własnych
szat, aby
nie dotykać spływającej na ziemię zgnilizny. Marcela i Sara powracają z
amforami wonności. Za nimi idą słudzy: jedni z misami i dzbanami
parującej
ciepłej wody, inni – z półmiskami, z kubkami mleka, wina, z owocami, z
podpłomykami
posmarowanymi miodem.
Opaski wąskie i bardzo długie,
lniane, jak mi się zdaje, z
krajką po obydwu stronach z pewnością tkane w tym celu, odwijają się
jak zwój
tasiemki z wielkiej szpuli i upadają na ziemię, ciężkie od balsamów i
zgnilizny. Słudzy usuwają je, posługując się żerdziami. Zaczęli od
głowy.
Tu też jest zgnilizna, która wypłynęła z nosa, uszu, ust. Całun
umieszczony na twarzy jest cały nasączony tymi wyciekami. Ukazująca się
twarz Łazarza jest bardzo blada, szczupła, z oczyma cały czas
zamkniętymi z
powodu balsamów umieszczonych w oczodołach. Są nimi pobrudzone włosy i
nawet
broda.
Powoli opada prześcieradło, całun, w
który było owinięte
ciało. W miarę jak opaski opadają, opadają, opadają, zostaje uwolniony,
spowinięty nimi przez wiele dni, tułów i wraca kształt ludzki temu, co
najpierw wyglądało jak wielka poczwarka. Kościste ramiona, ręce jak u
szkieletu, boki ledwie obciągnięte skórą, zapadnięty brzuch ukazują się
powoli. W miarę jak opadają bandaże, siostry, Maksymin, służący
pospiesznie usuwają pierwszą warstwę brudu i balsamów i stale zmieniają
wodę,
która oczyszcza dzięki wonnościom, jakie do niej włożyli. W końcu
ukazuje
się czysta skóra.
Kiedy odwinięto twarz Łazarza i kiedy
już może patrzeć,
nim spojrzy na siostry, kieruje swe spojrzenie ku Jezusowi. Zapomina o
wszystkim
i patrzy na swego Jezusa, daleki od wszystkiego, co się dzieje. Na
bladych
wargach ma miłosny uśmiech, a w oczach błyszczy promienna łza. Jezus
też się
do niego uśmiecha i w Jego oku też błyszczy łza, lecz nic nie mówiąc,
kieruje wzrok Łazarza ku niebu. Łazarz pojmuje i porusza wargami w
niemej
modlitwie. Marta sądzi, że chce jej coś powiedzieć, a jeszcze nie
odzyskał
głosu, więc pyta:
«Co mówisz, mój Łazarzu?»

«Nic, Marto.
Dziękuję Najwyższemu.»


Wymowa
jest pewna, głos silny.
Ludzie
po raz kolejny wykrzykują ze zdumieniem: «Och!»
Teraz
odwinęli go do samych bioder, uwolnili, oczyścili i
mogą mu włożyć krótką tunikę, rodzaj koszuli, która zakrywa pachwiny i
opada na uda.

Sadzają go, żeby odwinąć nogi i umyć.
Kiedy się ukazują,
Marta i Maria wydają wielki okrzyk, pokazując sobie nogi i bandaże. Na
bandażach,
w które były owinięte nogi, oraz na całunie, zdjętym z nich, wycieki
zgnilizny były tak obfite, że uformowały wielkie strugi na tkaninie,
lecz
widać, że rany nóg są całkowicie zagojone. Jedynie czerwono-niebieskie
blizny wskazują miejsca, w których były owrzodzone.
Wszyscy ludzie wykrzykują jeszcze
głośniej ze zdumienia.
Jezus uśmiecha się. Łazarz również się uśmiecha. Przez chwilę patrzy na
swe uzdrowione nogi, a potem odwraca się, żeby znowu przyglądać się
Jezusowi. Wydaje się, że nie może się nasycić oglądaniem Go. Żydzi,
faryzeusze, saduceusze, uczeni w Piśmie, nauczyciele podchodzą
ostrożnie, żeby
nie pobrudzić swych szat. Patrzą z bliska na Łazarza, patrzą z bliska
na
Jezusa. Ale ani Łazarz, ani Jezus nie zajmują się nimi: patrzą na
siebie i
wszystko inne dla nich nie istnieje.
I oto już zakładają Łazarzowi sandały
na nogi. Wstaje,
porusza się pewnym krokiem. Bierze szatę, podaną przez Martę. Wkłada ją
sam, zawiązuje pas, układa fałdy. Oto on – szczupły i blady, lecz
podobny
do wszystkich. Myje sobie jeszcze dłonie i ramiona do łokci, po
zakasaniu rękawów.
A potem nową wodą przemywa sobie twarz i głowę, aż czuje się całkiem
czysty. Ociera włosy i twarz, oddaje ręcznik słudze i idzie prosto do
Jezusa.
Upada na twarz, całuje Mu nogi.
Jezus pochyla się, podnosi go,
przytula do serca i mówi:
«Witaj, Mój przyjacielu. Niech będzie
z tobą pokój i
radość. Żyj, aby wypełnić twoje szczęśliwe przeznaczenie. Unieś twarz,
abym ci przekazał powitalny pocałunek.»
I całuje jego policzki, a Łazarz
czyni to samo.
Dopiero po oddaniu czci i pocałowaniu
Nauczyciela Łazarz
odzywa się do swych sióstr i całuje je. Potem obejmuje Maksymina i
Noemi, płaczącą
z radości, i kilku innych, którzy są – jak myślę – krewnymi lub bardzo
bliskimi przyjaciółmi. Potem całuje Józefa, Nikodema, Szymona Zelotę i
kilku innych.
Jezus sam idzie do sługi, który ma w
rękach półmisek z
jedzeniem. Bierze podpłomyk z miodem, jabłko, kubek wina i podaje
wszystko Łazarzowi
po ofiarowaniu tego i pobłogosławieniu, aby się posilił. Łazarz je z
apetytem człowieka całkowicie zdrowego. Z wszystkich ust wychodzi raz
jeszcze
zdumione: «Och!»

Wydaje się, że
Jezus widzi
jedynie Łazarza, ale w rzeczywistości obserwuje wszystkich. Widząc, że
z
gestami gniewu właśnie ma odejść Sadok, Elchiasz, Kananiasz, Feliks,
Doras,
Korneliusz i inni, mówi głośno:
«Zaczekaj
chwilę, Sadoku. Mam coś do powiedzenia
tobie i twoim towarzyszom.»

Zatrzymują się. Mają twarze
przestępców.
Józef z Arymatei wykonuje gest
przerażenia i daje znak
Zelocie, aby powstrzymał Jezusa. Jednak On już podchodzi do zawziętej
grupy i mówi głośno:

«Czy to ci
wystarczy, Sadoku, to
co
widziałeś? Powiedziałeś Mi kiedyś, że aby wierzyć potrzebujesz, ty i
tobie podobni, widoku ponownego składania się, i w dobrym zdrowiu,
człowieka,
który się rozkładał. Czy jesteś zadowolony z tego rozkładu, jaki
widziałeś?
Czy jesteś zdolny uznać, że Łazarz był martwy, a teraz żyje i jest tak
zdrowy, jak nie był od lat? Wiem, przyszliście tu, aby kusić, aby
wywołać w
nich więcej bólu i zwątpienia. Przyszliście szukać tu Mnie, mając
nadzieję
znaleźć Mnie ukrywającego się w pokoju umierającego. Przyszliście tu
nie z
miłości i chęci uczczenia tego, który umarł, lecz aby się upewnić, że
Łazarz
istotnie umarł. Przychodziliście nadal, ciesząc się coraz bardziej, im
więcej
czasu upływało. Gdyby stało się tak jak mieliście nadzieję, jak już
wierzyliście, że się stało, mielibyście rację ciesząc się. Przyjaciel,
który uzdrawia wszystkich, lecz nie uzdrawia przyjaciela. Nauczyciel,
który
nagradza wiarę wszystkich, lecz nie nagradza wiary Swoich przyjaciół z
Betanii. Mesjasz bezsilny wobec rzeczywistości śmierci. Oto, co dawało
wam
powody do radości. Ale oto Bóg wam odpowiedział. Żaden prorok nigdy nie
zebrał na nowo tego, co nie tylko umarło, lecz się rozpadało. Bóg to
uczynił.
Oto żyjące świadectwo tego, Kim jestem.

Pewnego dnia Bóg wziął błoto i nadał
mu formę i tchnął
w nie żyjącego ducha i powstał człowiek. Byłem przy tym, mówiąc:
„Niechaj się stanie człowiek na nasz obraz i na nasze podobieństwo”, bo
jestem Słowem Ojca. Dziś Ja, Słowo, powiedziałem temu, co nie było
nawet błotem,
lecz zgnilizną: „Żyj” i zepsucie na nowo stało się ciałem, ciałem
całkowitym,
żyjącym, poruszającym się. Oto ono patrzy na was. A do ciała dołączyłem
ducha, który leżał od kilku dni na łonie Abrahama. Wezwałem go Moją
wolą,
bo wszystko mogę, Ja, Żyjący, Ja, Król królów, któremu są poddane
wszystkie stworzenia i wszystkie rzeczy. Co Mi teraz odpowiecie?»
Stoi przed nimi wysoki, porażający
majestatem, prawdziwy Sędzia
i Bóg. Nie odpowiadają. Jezus mówi z naciskiem:
«To jeszcze nie wystarcza, żebyście
wierzyli i przyjęli
to, czego nie da się podważyć?»
«Dotrzymałeś jedynie części Swej
obietnicy. To nie jest
znak Jonasza...» – mówi gwałtownie Sadok.
«Będziecie i to mieli. Obiecałem i
dotrzymam słowa – mówi
Pan – Także ktoś inny, obecny tutaj, czeka na inny znak i będzie go
miał.
A ponieważ jest sprawiedliwy, przyjmie go. Wy – nie. Wy pozostaniecie
tym,
czym jesteście.»
Odwraca się i widzi Szymona, członka
Sanhedrynu, syna
Eliannasza. Patrzy na niego, patrzy. Opuszcza tych, z którymi
rozmawiał, i
stając naprzeciw niego mówi mu cicho, lecz wyraźnie:
«To szczęście dla ciebie, że Łazarz
nie pamięta swego
pobytu wśród umarłych! Cóż uczyniłeś ze swym ojcem, Kainie?»
Szymon ucieka wydając okrzyk lęku,
który zmienia się w
wycie przekleństwa: «Bądź przeklęty, Nazarejczyku!»

Jezus mu
odpowiada:

«Twoje przekleństwo unosi się ku
Niebu i najwyższe
Niebiosa zsyłają ci je z powrotem. Jesteś naznaczony, o nieszczęsny!»
Wraca do tyłu, do grup zaskoczonych,
niemal przerażonych.
Spotyka Gamaliela, który idzie w kierunku drogi. Patrzy na niego i
Gamaliel na
Niego patrzy. Jezus mówi mu, nie zatrzymując się:
«Bądź gotowy, o rabbi. Znak wkrótce
nadejdzie. Ja nigdy
nie kłamię.»
Ogród powoli pustoszeje. Żydzi są
oszołomieni, lecz z większości
wszystkimi porami tryska gniew. Gdyby ich spojrzenia mogły spalić –
Jezus byłby
całkowicie zamieniony w popiół. Rozmawiają, dyskutują między sobą,
odchodząc, tak teraz wstrząśnięci przez swą klęskę, że nie potrafią już
ukryć – pod obłudną przyjacielską postawą – celu swej obecności w tym
miejscu. Odchodzą, nie żegnając się ani z Łazarzem, ani z siostrami.
Pozostaje kilku, których przekonał do
Pana cud. Pośród
nich jest Józef Barnaba, który upada na kolana przed Jezusem i oddaje
Mu cześć.
To samo robi przed odejściem uczony w Piśmie Joel, syn Abiasza, a także
inni,
których nie znam, lecz należą z pewnością do osób znamienitych.
W tym czasie Łazarz, otoczony przez
najbliższych, odszedł
do domu. Józef, Nikodem i inni dobrzy żegnają Jezusa i odchodzą.
Odchodzą z
głębokimi pokłonami żydzi, którzy byli przy Marcie i Marii. Słudzy
zamykają
ogrodzenie. Do domu powraca spokój.
Jezus rozgląda się wokół siebie.
Widzi dym i płomienie w
głębi ogrodu od strony grobu. Stoi sam na ścieżce i mówi:
«Te zgniliznę pochłonie ogień...
zgniliznę śmierci...
Ale zepsucia serc... tych serc żaden ogień nie unicestwi... Nawet ogień
Piekła.
Ono będzie wieczne... Okropność!... Większa niż śmierć... większa niż
zepsucie... i... któż cię ocali, o Ludzkości, która tak kochasz swe
zepsucie! Ty chcesz być zepsuta. A Ja... Ja wyrwałem z grobu człowieka
jednym
słowem... A potokiem słów... i bólu... nie będę mógł wyrwać grzechowi
człowieka, ludzi, milionów ludzi.»
Siada i zasmucony zakrywa twarz
dłońmi...
Jakiś sługa mija Go i zauważa. Idzie
do domu. W chwilę
potem wychodzi z domu Maria. Idzie do Jezusa, lekko, jakby nie dotykała
ziemi.
Zbliża się i mówi do Niego cicho:
«Rabbuni, jesteś zmęczony... Chodź, o
mój Panie. Twoi
utrudzeni apostołowie poszli do drugiego domu, wszyscy, z wyjątkiem
Szymona
Zeloty... Płaczesz, Nauczycielu? Dlaczego?...»
Klęka u stóp Jezusa... obserwuje
Go... Jezus patrzy na nią.
Nie odpowiada. Wstaje i idzie w kierunku domu. Maria podąża za Nim.
Wchodzą
do sali. Łazarza nie ma, nie ma też Zeloty, lecz jest Marta,
szczęśliwa,
przemieniona radością. Zwraca się do Jezusa, aby wyjaśnić:
«Łazarz poszedł się wykąpać, aby się
jeszcze oczyścić.
O! Nauczycielu! Nauczycielu! Cóż Ci powiedzieć!»
Jest samym uwielbieniem. Zauważa
smutek Jezusa i mówi:
«Jesteś smutny, Panie? Nie jesteś
szczęśliwy, że Łazarz...
– przerywa, ogarnia ją podejrzenie: – O! Jesteś taki poważny wobec
mnie.
Zgrzeszyłam. To prawda.»
«Obie zgrzeszyłyśmy, moja siostro» –
mówi Maria.
«Nie, ty nie... O! Nauczycielu, Maria
nie zgrzeszyła. Maria
potrafiła być posłuszna, tylko ja okazałam nieposłuszeństwo. Wysłałam
po
Ciebie, bo... bo nie mogłam dłużej słuchać ich zarzutów, że nie jesteś
Mesjaszem, Panem... nie mogłam już dłużej patrzeć, jak on cierpi...
Łazarz
tak bardzo pragnął Cię [ujrzeć]. Tak Cię wołał... Przebacz mi, Jezu.»

«A ty nic nie
mówisz, Mario?» – pyta Jezus.

«Nauczycielu... ja.. cierpiałam wtedy
nie tylko jako
niewiasta. Cierpiałam, bo... Marto, przysięgnij, przysięgnij tu, przed
Nauczycielem, że nigdy, nigdy nie powiesz Łazarzowi o jego
majaczeniu... Mój
Nauczycielu... poznałam Cię całkowicie, o Boskie Miłosierdzie, w
ostatnich
godzinach Łazarza. O! Mój Boże! Jakże Ty mnie umiłowałeś i przebaczyłeś
mi, Ty, Bóg, Ty, czysty, Ty...?! Mój brat, który mnie przecież kocha,
ale
jest człowiekiem, jedynie człowiekiem, w głębi serca nie przebaczył mi
wszystkiego. Nie, źle się wyrażam. On nie zapomniał o mojej przeszłości
i
kiedy osłabienie śmiercią przytępiło w nim dobroć, o której myślałam,
że zapomniała o przeszłości, wykrzyczał swój ból, swój gniew wobec
mnie... O!...» – Maria płacze.
«Nie płacz, Mario. Bóg ci przebaczył
i zapomniał. Dusza
Łazarza także przebaczyła i zapomniała, chciała zapomnieć. Człowiek nie
potrafił o wszystkim zapomnieć i kiedy ciało wzięło nad nim górę w
ostatnim skurczu osłabionej woli przemówił człowiek.»
«Nie oburza mnie to, Panie. Dzięki
temu jeszcze bardziej Cię
pokochałam i jeszcze bardziej kocham Łazarza. Od tamtej chwili i ja Cię
pragnęłam,
gdyż byłam zbyt zaniepokojona myślą, że Łazarz umarł pozbawiony pokoju
z
mojego powodu... a potem, potem, kiedy widziałam, jak Tobą gardzą
żydzi...
kiedy widziałam, że nie przychodzisz po śmierci, nawet wtedy, gdy
okazałam
Ci posłuszeństwo, ufając wbrew wszelkiej nadziei, mając nadzieję nawet
na
otwarcie się grobu, wtedy mój duch także cierpiał. Panie, jeśli
musiałam
jeszcze za coś odpokutować, a z pewnością musiałam, odpokutowałam,
Panie...»
«Biedna Mario! Znam twe serce.
Zasłużyłaś na cud i niech
to cię utwierdzi w nadziei i wierze.»

«Mój
Nauczycielu, teraz zawsze
będę ufać i wierzyć. Już nie będę wątpić, nigdy więcej, Panie. Będę
żyć wiarą. Dałeś mi zdolność wierzenia w to, co jest nie do uwierzenia.»
«A ty, Marto,
nauczyłaś się tego? Nie, jeszcze nie. Ty
jesteś Moją Martą, lecz jeszcze nie jesteś Moją doskonałą czcicielką.
Po
co działasz zamiast kontemplować? To bardziej święte. Widzisz? Twoja
siła
– ponieważ była zwrócona bardziej ku sprawom ziemskim – opuściła cię,
kiedy stwierdziłaś, że doszło do ziemskich wydarzeń, które wydały się
wtedy nie do uleczenia. Rzeczywiście nie ma lekarstwa na sprawy
doczesne, o ile
Bóg nie zadziała. Dlatego stworzenie musi umieć wierzyć i kontemplować.
Musi kochać aż do granic ludzkich możliwości, całym sobą – swą myślą,
duszą, ciałem, krwią, powtarzam: wszystkimi ludzkimi siłami. Chcę,
żebyś
była silna, Marto. Chcę, żebyś była doskonała. Nie potrafiłaś być
posłuszna,
bo nie potrafiłaś wierzyć i całkowicie zaufać, a nie potrafiłaś wierzyć
i ufać, bo nie potrafiłaś całkowicie kochać. Ale Ja ci to odpuszczam.
Przebaczam ci, Marto. Dziś wskrzesiłem Łazarza. Teraz daję ci
silniejsze
serce. Jemu przywróciłem życie. W ciebie wlewam moc doskonałej miłości,
wiary i ufności. Teraz bądźcie szczęśliwe i spokojne. Przebaczcie tym,
którzy
was w tych dniach obrażali...»

«Panie, w tym ja zgrzeszyłam [–
odzywa się Maria.] Przed
chwilą powiedziałam do starego Kananiasza, który Cię znieważał w tych
dniach: „Kto zwyciężył? Ty czy Bóg? Twoja pogarda czy moja wiara?
Chrystus
jest Żyjącym i jest Prawdą. Ja wiedziałam, że Jego chwała rozbłyśnie
jeszcze bardziej, a ty, starcze, napraw swą duszę, jeśli nie chcesz
poznać
śmierci.”»

«Dobrze
powiedziałaś, ale nie sprzeczaj się z
niegodziwymi, Mario. I przebaczaj. Przebaczaj, jeśli chcesz Mnie
naśladować...
Oto Łazarz. Słyszę jego głos.»

Rzeczywiście wchodzi Łazarz, odziany
w nową szatę,
ogolony, uczesany, z włosami pachnącymi. Jest z nim Maksymin i Zelota.
«Nauczycielu!» – Łazarz jeszcze raz
klęka, oddając Mu
cześć.
Jezus kładzie mu dłoń na głowie i
mówi z uśmiechem:
«Przeszliście pomyślnie próbę, Mój
przyjacielu. Ty i
twoje siostry. Teraz bądźcie szczęśliwi i silni, aby służyć Panu. Co
sobie przypominasz z przeszłości, przyjacielu? Mówię o twych ostatnich
chwilach.»

«Wielkie
pragnienie ujrzenia Ciebie i wielki pokój pośród
moich sióstr.»

«A opuszczenie czego najbardziej cię
smuciło, kiedy umierałeś?»
[– pyta dalej Jezus.]
«Ciebie, Panie, i moich sióstr.
Ciebie, bo nie mogłem Ci
już służyć, a ich dlatego, że dawały mi całą radość...»

«O, mój
bracie!» – wzdycha Maria.
«Ty, bardziej
niż Marta. Ty mi
dałaś Jezusa i miarę tego, Kim jest Jezus. Jezus oddał mi ciebie. Ty
jesteś
darem Boga, Mario.»

«Mówiłeś o tym także umierając...» –
mówi Maria i
uważnie przygląda się twarzy brata.
«Bo stale o tym myślę» [– wyznaje
Łazarz.]

«Ale ja ci
zadałam także
wiele bólu...»

«Choroba też mi zadała ból. Mam
jednak nadzieję, że
przez nią zadośćuczyniłem za winy starego Łazarza. To dzięki niej
zostałem
wskrzeszony, oczyszczony, aby być godny Boga. Ty i ja: obydwoje
wskrzeszeni,
aby służyć Panu, a pomiędzy nami Marta, ta, która zawsze była pokojem
domu.»
«Słyszysz, Mario? Łazarz wypowiada
słowa mądrości i
prawdy. Teraz odchodzę zostawiając was waszej radości...»
«Nie, Panie, zostań z nami. Zostań w
Betanii i w moim
domu. To będzie piękne...»

«Zostanę. Chcę
ci wynagrodzić
za to, co wycierpiałeś. Marto, nie bądź smutna. Marta myśli, że mnie
zasmuciła. Ale Mój smutek jest nie tyle z waszego powodu, ile z powodu
tych,
którzy nie chcą dostąpić odkupienia. Ich nienawiść jest coraz większa.
Mają truciznę w sercu... Cóż... przebaczmy.»

«Przebaczmy, Panie» – mówi Łazarz ze
swoim łagodnym uśmiechem...
i na tym słowie wszystko się kończy.

 

Jezus mówi: «Tutaj można umieścić dyktando z 23.03.44
jako komentarz do wskrzeszenia Łazarza.»


 


Na
marginesie wskrzeszenia
Łazarza i w odniesieniu do zdania ze św. Jana.

 
Jezus mówi:

[Por. J 11,30]
«W Ewangelii Jana, jaką czyta się od wieków, jest
napisane: „Jezus zaś nie przybył jeszcze do Betanii” (11,30). Aby
uprzedzić
wszelkie możliwe zarzuty, zwracam wam uwagę na to, że pomiędzy tym
zdaniem,
a zdaniem z Dzieła, mówiącym, że spotkałem Martę w odległości kilku
kroków
od zbiornika w ogrodzie Łazarza, nie ma sprzeczności faktów, lecz
jedynie
[sprzeczności wynikające z] przekładu i [sposobu] opisywania.

Trzy czwarte Betanii należało do Łazarza, podobnie jak
należała do niego duża część Jerozolimy. Ale mówmy o Betanii. Ponieważ
należała w trzech czwartych do Łazarza, można było mówić: Betania
Łazarza.
A zatem tekst nie byłby błędny, nawet gdybym spotkał Martę w osadzie
lub
przy źródle, jak mówią niektórzy. Rzeczywiście nie wszedłem do osady,
aby
nie zbiegli się mieszkańcy, gdyż wszyscy byli wrogo nastawieni do
członków
Sanhedrynu. Obszedłem Betanię, aby dojść do domu Łazarza, który
znajdował
się po przeciwnej stronie dla tego, kto szedł do Betanii przez
Enszemesz.

Właśnie dlatego Jan powiedział, że Jezus nie wszedł
jeszcze do osady. I z taką samą dokładnością mały Jan mówi, że
zatrzymałem
się w pobliżu zbiornika (czyli źródła dla Hebrajczyków) już w ogrodzie
Łazarza,
lecz jeszcze z dala od domu.

Zauważcie poza tym, że w tym czasie żałoby i nieczystości
(bo nie był to jeszcze siódmy dzień po śmierci) siostry nie opuszczały
domu. A zatem to w obrębie ich własności doszło do
spotkania.

Nasz mały Jan mówi o nadejściu mieszkańców Betanii
dopiero wtedy, kiedy już nakazałem odsunięcie kamienia. Przedtem
mieszkańcy
nie wiedzieli, że przyszedłem i dopiero wtedy, gdy ta wieść się
rozniosła,
przybiegli do Łazarza.»



 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ei 05 08 s029
P31 05 08 13[1]
P31 05 08 12
TI 02 05 08 T pl(1)
ei 05 08 s025
ei 05 08 s038
ei 05 08 s010
ei 05 08 s026
ei 05 08 s068
TI 98 05 08 T pl(1)
ei 05 08 s070
ei 05 08 s022
P31 05 08 14
2008 05 08 Wszystko co dziwne w reprywatyzacji( rozm z M Bajko)
TI 01 05 08 B pl(2)
ei 05 08 s006
ei 05 08 s034

więcej podobnych podstron