SEKS SEKRETY EWOLUCJI KOCHANIA I SWAWOLENIA


SEKRETY EWOLUCJI KOCHANIA I SWAWOLENIA
Z DR. BOGUSAAWEM PAWAOWSKIM Z KATEDRY ANTROPOLOGII UNIWERSYTETU WROCAAWSKIEGO
ROZMAWIA ARTUR WAODARSKI
Od kiedy wiadomo, skąd się biorą dzieci?
* Na dobrą sprawę dopiero od XVI wieku. Wcześniej panowało niejasne tylko przekonanie, że stosunek i ciąża to
przyczyna i skutek. Choć jeszcze do niedawna wiele plemion australijskich negowało zależność ciąży od aktu
płciowego. Ciążę miały sprowadzać duchy.
Kobieta i mężczyzna nie wystarczyli?
* Zadziwiające, z jakim uporem przez wieki podważano rolę... matki. Starożytni Grecy uważali, że nie jest ona
przodkiem dziecka, lecz tylko pielęgnuje młode, zasiane w niej życie. Egipcjanie też myśleli, że autorstwo
potomstwa należy się wyłącznie ojcu. Dopiero najwszechstronniejszy geniusz wszech czasów, Leonardo da Vinci,
postawił matkę na właściwym miejscu. "Nasienie kobiety ma dla potomstwa taką samą siłę, jak męskie" - pisał.
Wpadł na to po obejrzeniu dzieci białej Włoszki i etiopskiego Murzyna. Fakt, że potomstwo mieszanych związków
ma pośredni odcień skóry, musiał być powszechnie znany. "Najciekawsze jest nie to, że jeden człowiek ujrzał
prawdę, ale że tak wielu jej nie dostrzegało" - skomentował Anthony Smith w książce "Ciało".
Dlaczego ludzie uprawiają seks okrągły rok, a nie - tak jak zwierzęta - okresowo?
* Choćby ze względu na stały dostęp do pokarmu. Ciąża i laktacja pochłaniają dużo energii: ta pierwsza ogółem
50 tys. kilokalorii, druga tysiąc kilokalorii dziennie. Trwający tysiące lat sezonowy brak pokarmu mógłby
doprowadzić do sezonowego rozrodu także u ludzi, a wówczas przychodzilibyśmy na świat w ściśle określonych
porach roku. Kobiety miałyby kilkudniową ruję, wtedy mężczyzni szaleliby za nimi, zaś wcześniej i pózniej seks
niewiele by ich obchodził. Historia zatoczyłaby koło, jako że u naszych przodków tak to mniej więcej wyglądało:
była ruja i sezonowy rozród.
A dziś jesteśmy wyjątkowi?
* Nie. Sezonowego rozrodu nie ma też u małp. Są za to okresy większej i mniejszej aktywności seksualnej.
Świadczą o tym fluktuacje narodzin w ciągu roku, obserwowane także u człowieka.
Kiedy rodzi się najwięcej dzieci?
* W naszej szerokości geograficznej wczesną wiosną. Zwłaszcza w lutym i marcu. Drugi, ale już nie tak wysoki
szczyt urodzin przypada na wrzesień. Po przeciwnej stronie globu wygląda to podobnie, tyle że wszystko
przesunięte jest o pół roku. Im bliżej równika - tym więcej dzieci rodzi się w grudniu i styczniu, a więc
najzimniejszych miesiącach. Szczyty porodów związane są oczywiście z okresowością poczęć. Maj, czerwiec i
grudzień to miesiące najbardziej owocnych kontaktów intymnych Polaków.
Jak bardzo seks zależy od szerokości geograficznej?
* Gdzie mamy kolebkę ludzkości? W Afryce. Gdzie mamy największy przyrost naturalny? W strefie
międzyzwrotnikowej. Gołym okiem widać, że na kuli ziemskiej są miejsca mniej i bardziej sprzyjające miłości. Tam
gdzie zimno - trudniej uprawiać miłość. Za kręgiem polarnym ledwie działają bodzce zapachowe - w niskich
temperaturach gorzej rozchodzą się i są odbierane feromony. Znacznie słabsze są bodzce wzrokowe - wszyscy
chodzą opatuleni. Wśród Eskimosów odnotowano wypadek, że "dwoje" wzięło ślub i dopiero potem odkryło, że
"oboje" są mężczyznami. Surowe warunki wymagają konkretnych działań. Zamiast śpiewać serenady, trzeba
zbierać opał. Do mrozów najlepiej przystosowana jest odmiana żółta. Ma najmniejszą liczbę gruczołów
zapachowych, ale średnio najwyższy iloraz inteligencji - nie 100, jak u białych, ale 110. Wszystko to ma wpływ na
kulturę. Nic dziwnego, że więcej piosenek o tematyce miłosnej komponują Hiszpanie niż Szwedzi. Cała kultura
inspirowana miłością bogatsza jest w krajach podzwrotnikowych.
Mówi się, że człowiek jest hiperseksualny ...
* Może się wydawać, że nadużywamy seksu, że przy znacznie mniejszej aktywności na tym polu mielibyśmy
zapewniony taki sam sukces reprodukcyjny. No, bo czy to nie przesada, że aż 500 stosunków poprzedza u nas
pierwsze zapłodnienie? A jednak nie jesteśmy rekordzistami. Są zwierzęta, które biją nas na łeb. Szympansica do
czasu pierwszej ciąży odbywa blisko 2 tys. stosunków. Dla porównania - para ludzi kocha się 8 - 12 razy
miesięcznie. U makaków częstotliwość kopulacji określa się nie w przeliczeniu na miesiąc, ale na godzinę. Nawet,
jeśli to jest 0,2, to i tak wychodzi dwa, trzy razy na dobę i prawie sto razy na miesiąc. Nie my zasługujemy na
miano najbardziej rozwiązłych istot na Ziemi.
A kto?
* Na przykład bonobo. Samice bonobo to urodzone nimfomanki. Wystarczy najsłabsza zachęta, by ochoczo
przystały na kopulację, nie stroniąc od stosunków oralnych i homoseksualnych. Młoda samica, by dołączyć do
stada zrywającego owoce z drzewa, musi wpierw odbyć stosunek z każdym samcem - łącznie z
niedoświadczonymi młodzieńcami. Dopiero potem może się zabrać do jedzenia.
Naprawdę niczym nie możemy zadziwić zwierząt?
* Niemalże. Do niedawna w literaturze podkreślano hiperseksualność człowieka, ukrytą owulację, kopulację
brzuszno-brzuszną. Wszystko to jest u bonobo.
Ale chyba żadne zwierzę aż tak nie celebruje samego aktu płciowego.
* Stosunek płciowy może być niebezpieczny. Odciąga uwagę od otoczenia, ogranicza percepcję, osłabia czujność
- czyni kopulującego łatwiejszym łupem dla drapieżników. To dlatego zwierzęta kopulują w ekspresowym tempie:
u byka i barana trwa to kilka sekund, u ogierów niewiele dłużej, u szympansa 10, rzadko 15 sekund. Nawet u
słonia - notabene mającego członek o ruchomości niezależnej od ciała - niespełna pół minuty. Uważam, że
wcześniej i ludzie kopulowali tak szybko. Dopiero gdy człowiek przestał żyć w ciągłym zagrożeniu, mógł
celebrować zachowania płciowe. Pośrednio wiąże się to ze wzrostem mózgowia, bo bez sprawnego intelektu nie
mógłby uwolnić się od drapieżników, chłodu i głodu.
Coś jest w powiedzeniu, że "nuda rodzi rozpustę".
* Raczej brak problemów. Dlatego w starożytnym Rzymie arystokracja żyła w sposób tak rozwiązły. Dlatego w
dostatnich Stanach Zjednoczonych ilość zachowań płciowych jest znacznie większa niż w biednym Bangladeszu.
Kiedy wokół wszystkiego w bród, sukces reprodukcyjny najłatwiej zwiększyć przez nasilenie kontaktów
seksualnych.
A co do celebrowania aktu przez człowieka, to i tu pana rozczaruję: u makaków sama kopulacja, bez gry
wstępnej, może przekraczać dziesięć minut, zaś u orangutana zaobserwowano stosunek trwający ponad pół
godziny.
A czy menopauza nie jest cechą typowo ludzką?
* To tak, jakby pan spytał, czy typowo ludzkie są nowotwory. Gdy większość ludzi umierała przed pięćdziesiątką,
były rzadkością. Teraz, gdy żyjemy o 30 lat dłużej, okazały się plagą. Tak samo jest z menopauzą. Musi mieć
czas, by wystąpić. U szympansa na wolności samica zwykle jej nie dożywa, ale na przykład w zoo - tak.
Wiadomo, czemu powstała?
* By zdążyć odchować ostatnie dziecko. Załóżmy, że kres życia zbiega się u kobiet z kresem reprodukcji. A więc
40-letnie kobiety rodziłyby dzieci i zaraz potem umierały. Dla wielu sierot byłby to wyrok śmierci. A z punktu
widzenia matki - strata energii. Aby trud ciąży nie szedł na marne, kobieta musi mieć czas na wychowanie
każdego, także ostatniego dziecka.
Następne dwadzieścia lat i matka staje się babcią...
* Właśnie. Fenomen babci od lat stanowi zagadkę. Jaki jest jego ewolucyjny sens? Chodzi pewnie o pomoc
opiekującej się potomstwem matce. W Papui-Nowej Gwinei babcia ma zakaz rodzenia, a jeśli go złamie - musi
zabić swoje dziecko. W społecznościach zbieracko-łowieckich babcie dostarczają ponad 50 proc. pokarmu
spożywanego przez wnuki. Dlaczego to robią? By zwiększyć swój sukces reprodukcyjny. Nie mogąc mieć więcej
własnych dzieci, inwestują w potomstwo córki. Zważywszy, że mają z wnukami jedną czwartą genów wspólnych -
jest to całkiem opłacalna strategia.
A ukryta owulacja? Czy nie jest naszą specjalnością?
Jak pisze Matt Ridley w "Czerwonej królowej" - niezależnie od tego, co mówią lekarze, mądrość ludowa i Kościół
rzymskokatolicki, owulacja u człowieka jest niedostrzegalna i nieprzewidywalna. Szympansice różowieją, krowy
wydzielają zapach nęcący byki, tygrysice poszukują tygrysów - w świecie ssaków dzień owulacji jest obwieszczany
fanfarami.
Ale nie u ludzi.
* Nawet literatura naukowa podkreśla brak objawów owulacji u człowieka. A ja powiadam: owulacja n i e j e s t
ukryta. Chociaż brak oznak wizualnych - są sygnały węchowe i behawioralne. Skóra kobiet staje się wtedy
jędrniejsza, zapach - intensywniejszy.
W tropikach, gdzie ludzie chodzą prawie nago i rzadko lub wcale nie używają kosmetyków, takie sygnały mogą
być odbierane.
A w naszej - odzieżowej - kulturze?
* Obserwacje prowadzone w amerykańskich dyskotekach wykazały, że w okresie owulacji kobiety mocniej się
malują, bardziej wyzywająco ubierają i zachowują. Nieświadomie wysyłają sygnały, które czynią je bardziej
pociągającymi dla mężczyzn. A mężczyzni te sygnały odbierają i na przykład wyraznie częściej takich kobiet
dotykają.
Czym tłumaczy się zanik rui, a potem tak silne stłumienie oznak owulacji?
* Jest wiele koncepcji. Gdyby np. partner orientował się, kiedy jego partnerka jest płodna - zaniedbywałby ją w
okresach bezpłodności. Zatem ukrycie owulacji mogło być wybiegiem samic chcących utrzymać przy sobie samca.
Koncepcja kooperacyjna: manifestacja płodności doprowadziłaby do tego, że samce ignorowałyby większość
samic, walcząc o garstkę tych, które są akurat zdolne do zapłodnienia. Ewolucja uznała, że utrzymując samce w
niewiedzy, unika się niepotrzebnych napięć, i narażenia grupy na przegraną w starciach z innymi, bardziej
skonsolidowanymi.
Tak zwany model łowiecki łączy jawność owulacji z odżywianiem. Samice w rui, jako najatrakcyjniejsze,
obdarzane były przez samców-łowców największymi porcjami mięsa. Aby dostawać go dużo bez względu na fazę
cyklu, samice "postanowiły" ukryć owulację. Słowem, samice utraciły ruję, handlując seksem na "mięsnym targu"
prowadzonym przez samce.
A gdyby tak owulacja u kobiet zaczęła się "odkrywać"?
* Kiedy Jared Diamond z Uniwersytetu Stanu Kalifornia dowiedział się, że szympansice anonsują gotowość
płciową różową opuchlizną tylnej części ciała, powiedział: - Może to i dobrze, że u kobiet okres płodności nie jest
sygnalizowany wszem i wobec. Co by się działo, gdyby pewnego dnia obok waszego biurka przeszła nieodparcie
różowa pracownica?
Najwyrazniej seks jest sztuką mistyfikacji. Czyżby jawność mogła nas kosztować zbyt dużo?
* O! Miałaby przykre konsekwencje. Zwłaszcza dla kobiet. Wystarczy pomyśleć, co by było, gdyby mężczyzni
mogli odróżniać swoje dzieci od cudzych. Albo gdyby wiedzieli, że ich nowa partnerka jest w ciąży z innym
mężczyzną. Zwierzęta mające taką umiejętność, bezwzględnie ją wykorzystują. Obejmujący harem samiec
langura, małpy zwierzokształtnej, z reguły wie, które samice są w ciąży. Przejmując harem, samiec zabija
wszystkie małe narodzone w ciągu pierwszych pięciu miesięcy swego panowania, jako że ciąża u langurów trwa
siedem miesięcy. Podobną rzez niewiniątek urządzają samce lwów. Nieco subtelniej, bo za pomocą feromonów, z
cudzym potomstwem rozprawiają się samce myszy. Wywołują poronienie u samic, by jak najszybciej je zapłodnić.
Niewykluczone, że promiskuityzm samic wynika z chęci podzielenia rodzicielstwa między wielu samców, aby
zapobiec dzieciobójstwu. Żaden z tych, którym nie skąpiła wdzięków, nie może wykluczyć, że nie jest ojcem jej
dziecka. Ten brak pewności potrafi uratować maleństwu życie.
Dlaczego ciężarne kobiety uprawiają seks? Czy to też mistyfikacja?
* Fakt, pozornie to bez sensu. Czyż kobiety w ciąży nie powinny oszczędzać energii dla tak potrzebującego jej
płodu? Ale wiedzą, co robią. Gdyby wraz z zajściem w ciążę kobieta automatycznie traciła zainteresowanie
seksem, jej partner mógłby poczynić wystarczająco precyzyjne obliczenia, by stwierdzić, że ktoś przyprawił mu
rogi. Po co miałby wychowywać bękarta? W interesie własnych genów powinien jak najszybciej rozejrzeć się za
kobietą gotową wydać na świat j e g o dziecko. A tak, uprawiając miłość w czasie ciąży, może ona wywieść w
pole wszystkich potencjalnych ojców.
Jest też inny powód: cementowanie związku. Proszę pomyśleć, co zrobiłby mężczyzna skazany na
dziewięciomiesięczny celibat? Najprawdopodobniej poszukałby sobie innej partnerki. By go nie stracić - kobieta
gotowa jest uprawiać seks niemal do końca ciąży.
Ilu mężczyzn niesłusznie przypisuje sobie ojcostwo?
* Z prowadzonych we Francji badań DNA wynika, że 15 proc. dzieci zostało zrodzonych z nieprawego łoża. A więc
ich formalni ojcowie nie są ich biologicznymi ojcami. Ci pierwsi nawet nie podejrzewają, że wychowują dzieci
innego mężczyzny. Ci drudzy często w ogóle nie wiedzą, że są ojcami.
A w Polsce?
* Nie wiem, czy były takie badania. Przypuszczalnie wskaznik pewności ojcostwa przekracza u nas 90 procent.
90 procent, czyli na dziesięciu mężczyzn - dziewięciu może być pewnych ojcostwa dziecka, które
uważają za swoje?
* Tak. I jeśli pewność ojcostwa jest taka wysoka - nic dziwnego się nie dzieje. Ale jeśli spada poniżej 70 proc. -
ma miejsce ciekawe zjawisko: awunkulat. Zamiast w swoje - mężczyzni zaczynają inwestować w dzieci swojej
siostry. Rachunek jest taki: skoro tylko połowa dzieci mojej żony może być moimi dziećmi, to nie opłaca mi się na
nie łożyć.
Na szczęście jest ktoś, komu się to opłaca. Kto? Brat żony.
Dlaczego? Bo brat żony też nie jest pewien swoich dzieci. Za to może być pewien, że siostrzenice i siostrzeńcy
noszą jego geny. A noszą, jako że ich matka jest jego rodzoną siostrą. A to, że jest siostrą, wynika z tego, że
mają wspólną matkę. Stąd też towarzysząca awunkulatowi matrlinearność, czyli dziedziczenie dóbr po linii matki. I
matrlinearność i awunkulat praktykują np. Indianie Navaho oraz mieszkańcy Wysp Trobrianda i Salomona.
Skąd ta nazwa?
* Od łacińskiego avunculus - wujek, bo ciężar utrzymania dzieci bierze na siebie nie biologiczny, czy nawet
formalny, ojciec, lecz wujek. Oczywiście, mężczyzna ów miałby z własnymi dziećmi większe pokrewieństwo niż z
dziećmi siostry, ale przynajmniej z tymi ostatnimi jest spokrewniony na pewno. Gdyby tak u nas spadła pewność
ojcostwa, awunkulat też mógłby się rozpowszechnić.
Teraz, dzięki testom DNA, trudniej będzie mężczyzn wywieść w pole...
* Są sposoby utwierdzania mężczyzn w przekonaniu o ojcostwie. W plemionach tradycyjnych, jeśli dziadkowie
uznają, że ich wnuczek nie jest podobny do swego ojca, a ich syna, to wyrzekają się takiego wnuka. Badania
wykazały, że to podobieństwo bywa iluzoryczne, bo gdy spytać postronne osoby, do kogo podobne jest
niemowlę, to tyle samo wskaże na ojca, ile na matkę. Natomiast, gdy spytać członków rodziny owego
niemowlęcia, wtedy wychodzi na jaw ewidentna manipulacja: otóż rodzina ze strony matki upiera się, że dziecko
jest podobne do ojca. - Ależ to cały Tadeusz! Wykapany tata! - wykrzykują. Tymczasem rodzina ojca nie
wykazuje takiego entuzjazmu: - No może... - bąkają. Gdyby niemowlę faktycznie było podobne do ojca,
należałoby oczekiwać podobnych reakcji po obu stronach. Rodzina ze strony matki nie ma się czym martwić - nie
licząc rzadkich wypadków zamiany niemowląt w szpitalu, może być pewna, że to ich potomek. Rodzina ojca takiej
pewności nie ma. Pierwsza musi więc przekonać drugą, że mają wspólnego potomka, w którego warto
inwestować. Co więcej, zauważono, że presja wywierana na rodzinę ojca jest najsilniejsza przy pierwszym
dziecku. Przy następnych - już mniej. Dlaczego? Bo z każdym kolejnym dzieckiem znają się coraz lepiej. A z
początku są dla siebie zagadką. A może, gdy ją poślubił, była w ciąży z innym?
Chyba że wziął dziewicę...
* W wielu krajach dziewictwo nadal jest w cenie. Najlepszy dowód - infibulacja. Nazwa wywodzi się z łacińskiego
słowa infibula, co znaczy zapinka do tuniki. W tym wypadku oznacza zaś naturalny pas cnoty. W Sudanie, Nowej
Gwinei i paru innych krajach małym dziewczynkom zaszywa się wargi sromowe. Zaszywa tak, by został tylko
niewielki otworek na mocz i krew menstruacyjną. Jedyny ukłon w stronę higieny to polanie rany wrzątkiem. Co
ciekawe, robią to kobiety - matki córkom. Po co? By były cenniejsze na rynku małżeńskim. W wianie wnoszą
gwarancję, że nie są w ciąży. Problem w tym, że zaraz po ślubie ich mężowie dobierają się do nich... nożem.
Związek jest konsumowany, nim rana zdąży się zagoić. Po urodzeniu dziecka pochwę ponownie się zaszywa. I tak
po trzech porodach kobieta ma strzępki w okolicy krocza.
Dlaczego zaszywa się po porodzie?
* Ze względu na zakaz współżycia w okresie laktacji, który potrafi trwać nawet dwa lata. Szacuje się, że na
świecie żyje ponad 50 mln kobiet po infibulacji.
Istnieje też zwyczaj zwężania przedsionka pochwy specjalnymi klamrami lub cierniami. Dowodem na to, że takie
zabiegi nadal się wykonuje, był głośny przypadek opisywany m.in. przez Anthony'ego Smitha. Do jednego z
brytyjskich szpitali trafiła pacjentka z Sudanu. Choć ze względu na rozmiary pochwy wydawało się
niepodobieństwem, by mogła odbywać stosunki seksualne, kobieta ta była w piątym miesiącu ciąży. Chirurdzy z
Shieffield przywrócili jej pochwę do normalnego stanu, umożliwiając tym samym poród. Po wszystkim przyznała,
że choć ów proceder jest nielegalny, to wśród niektórych arystokratycznych rodzin muzułmańskich kaleczenie
kobiet nadal jest obowiązującym zwyczajem.
Nie sądzę, by gdzieś z równą determinacją zapobiegano niewierności mężczyzn...
* Bo zdrada jest asymetryczna. Niewierność męża ma mniejsze konsekwencje - jego żona nie musi się takim
dzieckiem opiekować, natomiast niewierność żony naraża mężczyznę na to, że będzie wychowywał nie swoje
dziecko. Historia i prawo to odzwierciedlają. W większości społeczeństw zdrada żony była lub jest o wiele surowiej
karana niż bezkarna często niewierność męża.
Jak zapewnić sobie wierność swej wybranki?
* Jak uważa część biologów, wystarczy albo często z nią współżyć, albo jej pilnować. Kochając się z partnerką
przynajmniej, co trzy dni, utrzymuje się w jej drogach rodnych bezpiecznie wysoki poziom nasienia.
Co do pilnowania zaś ... W przeciwieństwie do zwierząt, ludzie mogą pilnować swych partnerów in absentia. On
może spytać swego sąsiada lub własną matkę, co też żona porabia, gdy on spędza całe dnie na polowaniu. Robin
Dunbar z Uniwersytetu w Liverpoolu uważa, że ewolucyjne pochodzenie mowy związane jest z "plotkowaniem".
Mąż mógł z dużym powodzeniem zniechęcić żonę do romansu, dając jej do zrozumienia, że nieustannie śledzi
plotki.
Teraz, gdy on i ona spędzają całe dnie poza domem, niewierność musi zbierać bogate żniwo...
* Tak. Bo czas przebywania z partnerką jest bardzo ważny. Stwierdzono, że gdy są razem przez większość dnia,
to prawdopodobieństwo zdrady jest małe. W niektórych kulturach kobiety są dokładnie pilnowane, najpierw przez
rodzinę, potem przez męża.
Oto przykład: niedawno spotkałem 28-letnią dziewczynę z Azerbejdżanu. Skończyła studia w Moskwie i
zajmowała się rekonstruowaniem twarzy. Na konferencję przyjechała z mamą. Dlaczego? Bo jest panną. Z tego
względu przez pięć lat studiów ktoś ciągle musiał jej pilnować - wujek, ciotka, matka... Niemal na chwilę nie
mogła zostać sama.
Dmuchają na zimne?
* Z pewnością. Ale na przykład w Wielkiej Brytanii aż 30 proc. kobiet przyznaje, że przynajmniej raz miały dwóch
różnych partnerów seksualnych w ciągu jednej doby. Załóżmy, że po takim wyczynie kobieta zachodzi w ciążę.
Który z partnerów zostaje ojcem?
Pierwszy?
* To by było zbyt proste. Zapomina pan, że plemniki są w stanie przetrwać w ciele kobiety nawet tydzień.
Okazuje się, że istotny jest termin owulacji, który z partnerów jest mężem, a który kochankiem, kiedy ostatnio
mieli wytrysk, jak dawno kochali się z tą kobietą, itd. To, co dzieje się w drogach rodnych kobiety, określa się
mianem wojny plemników i jest przedmiotem wnikliwych badań.
Kiedy to wykryto?
* W latach 70. biologa brytyjskiego Rogera Shorta zastanowiła dysproporcja w wielkości jąder u małp. Dlaczego
cztery razy cięższe goryle mają jądra cztery razy mniejsze od szympansich? Doszedł do wniosku, że rozmiar jąder
idzie w parze ze skłonnością do poligamii. Im bardziej samce są pewne swego seksualnego monopolu, tym ich
jądra są mniejsze. Tak jest u goryli. Ale już u szympansów samica potrafi w krótkim czasie "obsłużyć" kilku
samców. Plemniki każdego z nich starają się jak najszybciej "zaklepać sobie" komórkę jajową. Dochodzi między
nimi do bezpośredniej rywalizacji - wojny plemników. Najlepszym sposobem na wygranie tej wojny jest
wyprodukowanie jak największej ilości nasienia i zalanie nim konkurencji.
Dziesięć lat pózniej dwóch brytyjskich zoologów z uniwersytetu w Manchesterze - Robin Baker i Mark Bellis -
zaczęło badać, ile spermy uwalnia mężczyzna podczas wytrysku i co się z nią dzieje. Stwierdzili, że w ciele kobiety
musi dochodzić do rywalizacji plemników. Ich zdaniem, około pięciu procent ludzi zawdzięcza temu zjawisku
życie. Innymi słowy, jedna osoba na dwadzieścia żyje dzięki temu, że plemniki jej biologicznego ojca pokonały
plemniki innych partnerów w drogach płciowych matki. Niby niewiele, ale według Bakera znaczy to, że
statystycznie każdy z nas ma przodka, którego by nie miał, gdyby nie owo zjawisko. "Dzisiaj - pisze w "Wojnie
plemników" - jesteśmy określonymi osobami, dlatego, że jeden z naszych przodków wyprodukował porcję
nasienia na tyle walecznego, by tę wojnę wygrać".
Ponieważ w trakcie cyklu kobieta wytwarza zwykle tylko jedną komórkę jajową, może być tylko jeden zwycięski
plemnik. Gdy wytworzy ich dwie, a taka sytuacja ma miejsce w przypadku blizniąt dwujajowych, wtedy zaszczytu
zapłodnienia dostępują co prawda dwa plemniki, ale de facto zwycięzca jest jeden, jako że oba pochodzą od
jednego ojca. I wydawało się, że inaczej być nie może. A jednak historia wojen plemnikowych zna przypadki
remisu: najbardziej spektakularnym tego przykładem są bliznięta dwujajowe różnych ras, a więc i różnych ojców.
A gdyby wojny plemników nie było?
* Zdaniem Bakera ludzka seksualność straciłaby wówczas cały swój koloryt. Nie byłoby kobiecych orgazmów,
masturbacji, marzeń sennych i fantazji seksualnych, a przez całe życie mielibyśmy ochotę na seks może
kilkadziesiąt razy - wówczas, kiedy zapłodnienie byłoby możliwe i pożądane. W istocie inny kształt przybrałoby
wszystko: kultura, literatura i sztuka, a całe życie społeczne miałoby odmienne oblicze.
Czy w porównaniu ze zwierzęcymi ludzkie jądra są duże?
* Lokujemy się pośrodku. Co nie znaczy, że jesteśmy przeciętniakami. W proporcji do całego ciała męskie jądra
zasługują na miano dużych. - No właśnie - pytają orędownicy wojny plemników - dlaczego są aż tak duże? Do
zapłodnienia wystarczyłaby mężczyznie jedna dziesiąta tych milionów plemników, które traci z każdym
wytryskiem. - Właśnie dlatego - odpowiadają - że u człowieka dochodzi do rywalizacji spermy. W wojnie
plemnikowej małe jądra, a więc produkujące mało nasienia, stawiałyby ich właściciela na przegranej pozycji. Ich
wielkość jest o wiele bardziej istotna od rozmiarów prącia.
Zwracają też uwagę na położenie jąder. Żaden projektant organizmu nie byłby zadowolony z pozostawienia na
zewnątrz ciała tak ważnego narządu. Dlaczego, zamiast tkwić bezpieczne w jamie ciała, jądra mężczyzn
spoczywają w mosznie? Przecież są tam bardziej narażone na uszkodzenia. Odpowiedz brzmi: ze względu na
żywotność plemników. W mosznie panuje nieco niższa temperatura - u mężczyzny nagiego o sześć stopni, a
ubranego o trzy. Niższa temperatura działa konserwująco na plemniki - dzięki temu mogą dłużej pełnić swoje
funkcje. Położenie jąder oraz ich znaczne rozmiary zdaniem wielu jednoznacznie wskazują na przystosowanie do
wojny plemników. Ale do sukcesu reprodukcyjnego wiedzie wiele dróg. Dla jednego będzie to uwiedzenie jak
największej liczby kobiet, dla innego - wierność jednej partnerce i otoczenie opieką jej dzieci. Trudno ocenić,
która strategia jest lepsza.
A więc sukces reprodukcyjny może mieć wielu ojców - wiernych i niewiernych?
* Zasada jest prosta: gdyby wszyscy byli tacy sami, premiowana byłaby każda odmienność. W społeczności
mężczyzn monogamicznych garstka poligamistów odniosłaby ogromny sukces. Ale gdy bardzo wielu mężczyzn
zdradza swe partnerki bądz ma ich kilka - lepsze owoce daje strategia pilnowania tej jednej. Co z tego, że ktoś
utrzymuje stosunki z dziesięcioma kobietami, skoro one sypiają z innymi mężczyznami i ten ktoś nie ma żadnej
gwarancji, że jest ojcem ich dzieci?
Jaka strategia jest najwłaściwsza dla naszej rasy?
* Sądząc po rozmiarze jąder - mieszana: pilnowanie stałej partnerki, przeplatane aktami małżeńskiej niewierności.
O tym, że wielkość jąder odgrywa rolę w wojnie plemników, świadczy też pewne ciekawe spostrzeżenie. Otóż
ustalono, że mężczyzni spędzający ze swoimi żonami całe dnie, mają objętościowo mniejszy wytrysk niż tacy,
którzy widują je np. wyłącznie wieczorami. Oczywiście przy założeniu, że i tu, i tu liczba stosunków jest
jednakowa.
A jak do wojny plemników przystosowani są jej bezimienni bohaterowie?
* Spotykane w podręcznikach ilustracje niezupełnie odpowiadają rzeczywistości. Duża główka, wąski tułów i
długa witka - tak wygląda tylko część plemników. Inne przypominają hantle, cygaro, gruszkę albo nie kojarzą się
z niczym. Różne też pełnią role:
- blokerzy robią za bramkarzy - bronią wstępu plemnikom następcy. Są rosłej postury, mają poskręcane witki, a
niektóre - niczym hydry - nie jedną, ale kilka główek
- zabójcy - jak sama nazwa mówi - likwidują plemniki innych partnerów. Są naszpikowane trucizną. Wyrok śmierci
wykonują po sprawdzeniu składu chemicznego powierzchni główek potencjalnych ofiar
- zdobywcy są jak sportowcy, którzy niosą DNA niczym pochodnię mającą rozpalić znicz olimpijski. To im
przypada rola mistrzów ceremonii - tylko one zapładniają komórkę jajową. Można by powiedzieć, że pomagać im
muszą wszystkie inne, gdyby nie:
- plemniki planowania rodziny. Te zaprogramowane są na niszczenie bratnich zdobywców. Pozornie bez sensu. A
jednak bywają nieocenione. Uaktywniają się, gdy mężczyzna przeżywa długotrwały stres bądz podejrzewa, że jest
zdradzany. W pierwszym wypadku zabezpieczają go przed posiadaniem dzieci, w drugim - wspomagają własnych
zabójców w walce przeciwko zdobywcom kochanka. Gdyby reakcją na stres była całkowita utrata zainteresowania
seksem - plemniki planowania rodziny najprawdopodobniej w ogóle by się nie wykształciły. Zdaniem Bakera i
Bellisa proporcje poszczególnych plemników potrafią zmieniać się z godziny na godzinę, w zależności od sytuacji.
Czy wojna plemników to domena mężczyzn?
* Kobiety mają w niej spory, a według niektórych nawet decydujący udział. Kobieta współżyjąca na przemian z
dwoma mężczyznami może trojako wpływać na to, który z nich zostanie ojcem: świadomie - stosując
antykoncepcję, na wpół świadomie - kochając się z jednym w płodnej, a z drugim w bezpłodnej fazie cyklu, oraz
nieświadomie - zachowując w sobie liczniejszą armię plemników jednego z kochanków.
A to ostatnie - w jaki sposób?
* Kwestia orgazmu. Gdy szczytuje - zatrzymuje ponoć 50-90 proc. plemników, gdy nie - poniżej połowy. Reszta
wypływa.
Czyżbyśmy wreszcie poznali funkcję kobiecego orgazmu?
* Zasysanie ejakulatu - tak twierdzą Baker i Bellis. Następujące wówczas skurcze jajowodów, macicy i pochwy
miały działać jak pompa ssąca.
A czy orgazm zwiększa szanse zajścia w ciążę?
* Według niektórych - tak. Ale tylko wtedy, gdy następuje na minutę przed ejakulacją. Jeśli wcześniej lub pózniej
- nie ma takiego znaczenia. Z tego punktu widzenia, najlepiej, gdy partner szczytuje minutę przed partnerką, a
nie jak na filmach - równocześnie.
I jak sądzę, orgazm nie jest wyłącznie naszą domeną...
* Kiedyś sądzono, że jest. Wiązano to z naszą dwunożnością. Wszechogarniające uczucie orgastycznej błogości
miało skłaniać kobietę do pozostania w pozycji leżącej. Gdyby zaraz po stosunku zerwała się na nogi, nasienie
mogłoby z niej wyciec, zmniejszając szanse na zapłodnienie. Ja stawiam na jeszcze inną koncepcję. Nie
mechaniczną, lecz raczej hormonalną. U kobiety orgazm wiąże się z wydzielaniem oksytocyny. Wiadomo, że
hormon ten uczestniczy w akcji porodowej. Najciekawszy jest jednak wpływ oksytocyny na zachowanie.
Wstrzyknięcie jej samicy ssaka sprawi, że zaakceptuje ona cudze dziecko, które w innych warunkach niechybnie
by odrzuciła. Problem w tym, że oksytocyna szybko się rozkłada i już po dwóch godzinach jej stężenie we krwi
spada do poziomu wyjściowego. Jeśli dopiero co powite młode oderwie się od matki przed upływem tego czasu,
to może ona traktować je potem jako cudze. Jeśli jednak pozostawimy matce noworodka, to będzie mu
bezgranicznie oddana. Całkiem niedawno, tłumacząc to zasadami higieny, w szpitalach położniczych jak
najszybciej odcinano pępowinę, po czym umyte i ubrane dziecko przynoszono matce po kilkudziesięciu godzinach.
Potem okazało się, jak bardzo taka separacja osłabia relacje matka-dziecko. Te matki, którym pozwolono przytulić
noworodka, po roku miały z nim o wiele lepszy kontakt niż te, które odseparowano od swych pociech.
Dlaczego o tym mówię? Bo kiedy w trakcie orgazmu poziom oksytocyny rośnie, to może następować podobna
sytuacja: kobieta zaczyna się wiązać z mężczyzną, tak jak ze swoim dzieckiem. Innymi słowy, partner
doprowadzający swą partnerkę do orgazmu zyskuje gwarancję, że będzie mu wierniejsza i silniej doń
przywiązana. Aż trzykrotnie redukuje ryzyko zdrady. Oksytocyna staje się mocnym spoiwem takiego związku.
Sądzę nawet, że tłumaczy fenomen miłości platońskiej.
Nie platonicznej?
* Miłość platońska i platoniczna to zupełnie co innego. Platon uważał, że na początku miłości jako takiej jest
miłość fizyczna i dopiero po niej dochodzi się do miłości duchowej. A w średniowieczu wyrzucono to pierwsze,
wyeksponowano to drugie i tak już zostało. Mówiąc "miłość platońska", myślimy dziś o związku duchowym,
bezdotykowym. Platon pewnie się w grobie przewraca.
Ale jak widać - miał nosa...
* Wydaje się, że kobietę można przywiązać seksem. Psycholodzy pytają, jak to jest, że niektóre maltretowane
kobiety, choć nienawidzą swych ciemiężycieli, nie potrafią od nich odejść. Co je trzyma? Może właśnie
oksytocyna? Bo jaki hormon powinien najmocniej uzależniać od innej osoby? Ten, którego najwięcej jest w
momencie porodu. Zresztą czyż mógłby to być hormon wydzielany przy jakiejś innej okazji? Nie. Bez sensu byłoby
bronić na zabój kogoś, od kogo uzależnienie się jest kwestią innych, przypadkowych okoliczności. Za to obrona
własnego dziecka ma sens, jako że ono właśnie jest spadkobiercą naszych genów.
Czy uzależniająca moc orgazmu dotyczy tylko kobiet?
* Tak. W odniesieniu do mężczyzn nie miałoby to sensu. W jego interesie nie leży uzależnianie się od jednej, lecz
posiadanie jak największej liczby partnerek. Dlatego niemal każdy stosunek jest u mężczyzn nagradzany
orgazmem.
Czy kobietom i mężczyznom seks smakuje inaczej?
* Ooo! Pod względem rozpiętości doznań seksualnych kobiety biją mężczyzn na głowę. Choćby właśnie orgazm:
można zaryzykować twierdzenie, że nie ma dwóch kobiet, których zakres, częstość i wzór orgazmu są identyczne.
Świadczą o tym dane o mieszkankach Wielkiej Brytanii. Niektóre (2-4 proc.) nie doświadczają go wcale, innym
(10 proc.) zdarza się, ale nigdy podczas stosunku, a są i takie (10 proc.), które szczytują za każdym razem.
Według Bakera, kobiety przeżywają orgazm w około 60 proc. rutynowych epizodów seksualnych, z tego 35 proc.
podczas gry wstępnej, a tylko 10-20 proc. w czasie penetracji. Wreszcie blisko połowa doświadcza bezwiednych
orgazmów nocnych, podczas gdy druga połowa nawet nie jest w stanie czegoś takiego sobie wyobrazić. W sumie
zaledwie, co dwudziesta kobieta przeżywa całe spektrum właściwych swej płci doznań seksualnych.
Jakże inaczej wygląda to u mężczyzn! Właściwie wszyscy doznają bezwiednych orgazmów podczas snu, a
stosunek bez orgazmu jest w ich wypadku jak "i" bez kropki. Ponieważ męski orgazm równoznaczny jest z
wytryskiem, mężczyzna niedoświadczający szczytowania nie ma w zasadzie szans na wydanie potomka. W
przeciwieństwie do niego, kobieta znająca orgazm tylko z opowiadań może dochować się gromadki dzieci.
Szczytowanie nie jest u niej warunkiem niezbędnym do zapłodnienia. A mimo to wiele kobiet symuluje orgazm -
tak wynika ze statystyk. Przeszło połowa ankietowanych przyznała, że zdarza jej się udawać orgazm, a jedna
czwarta, że robi to często. I - co istotne - z powodzeniem. Mężczyzni o wiele częściej informują o większej liczbie
orgazmów równoległych niż kobiety. Dotyczy to nawet takich przypadków, gdy ich partnerki - jak same przyznały
w ankietach - w ogóle nie doświadczają orgazmu. Jak widać, kobiety do perfekcji opanowały sztukę wywodzenia
mężczyzn w pole.
Co może być przyczyną tych różnic?
* Jeśli jakaś cecha jest słabo zróżnicowana u danego gatunku, tak jak doznania seksualne mężczyzn, to świadczy
o jej dużym znaczeniu ewolucyjnym. Innymi słowy, dobór naturalny selekcjonował naszych przodków pod kątem
tej cechy. A jeśli jest duże zróżnicowanie - nie było silnej selekcji. A to świadczy o jej niewielkim znaczeniu.
Wniosek: doznania seksualne kobiet nie były ewolucyjnie istotne, a już na pewno nie w takim stopniu jak u
mężczyzn.
A czy wojna plemników jest rzeczywiście tak istotna, jak chcą tego Baker i Bellis?
* Mogą dopuszczać się nadinterpretacji. Twierdzą choćby, że u człowieka bardzo często dochodzi do rywalizacji
spermy. Czyżby? Bo jeśli byłoby to prawdą, monogamiczność kobiet stanęłaby pod znakiem zapytania.
Oznaczałoby to, że kobiety są znacznie bardziej skłonne do ryzykownych zachowań seksualnych, niż się zakłada.
A zakłada się, że są z natury ostrożne, bo zbyt dużo mają do stracenia: utrata reputacji może dla nich oznaczać
utratę partnera i warunków do wychowania potomstwa. Skórka za wyprawkę.
Wielkość jąder, objętość ejakulatu, budowa plemników... Czyżby rozmiary członka były obojętne dla
sukcesu reprodukcyjnego?
* Niezupełnie. Zwolennicy wojny plemników twierdzą, że ewolucja wyprofilowała go tak, by działał jak tłok
wysysający wraz ze śluzem zalegające w drogach rodnych kobiety plemniki rywala. A co do długości - o niczym to
nie świadczy. A na pewno nie wpływa na prawdopodobieństwo zapłodnienia kobiety. Desmond Morris uważa, że
ludzki członek jest nadwymiarowy. "Homo sapiens chwali się wielkim mózgiem, a skrzętnie ukrywa fakt, że ma
najdłuższy członek" - pisze w "Nagiej małpie". Okazuje się jednak, że w proporcji do wielkości ciała szympans nie
ustępuje nam pod względem wielkości członka. Z tym, że u niego jest to raczej związane z obrzmieniem okolic
genitalnych samicy. Szympansica magazynuje tam około 1,5 litra wody, a długość jej pochwy wydłuża się nawet
dwukrotnie. Aby więc doszło do prawidłowej penetracji - członek musi być odpowiednio długi.
Homo sapiens zaś zwiększenie długości prącia może zawdzięczać dwunożności. Przyjęcie postawy wyprostowanej
spowodowało ukrycie żeńskich narządów płciowych między nogami. Przy kopulacji grzbietowo-brzusznej
wymagało to wydłużenia członka. Inaczej penetracja byłaby niepełna. Obrzmienie okolic genitalnych pewnie było,
ale nie tak duże jak u szympansa. I dobrze, bo jak byśmy chodzili z takim półtorakilogramowym balastem?
Czy wiadomo, jak długie członki mieli nasi przodkowie milion lat temu? Chyba nie dysponujemy
żadnymi kopalnymi szczątkami?
* O właśnie! Wszystkie mięsożerne, począwszy od psów i kotów, mają baculum, czyli kość prącia. Z paroma
wyjątkami mają ją też inne naczelne. A my nie. Szkoda, bo wtedy łatwiej byłoby rozróżnić płeć znalezisk.
Dlaczego jej nie mamy? Ułatwiałaby kopulację, wydłużałaby erekcję... Nie wiadomo.
Gdyby teraz pojawili się mężczyzni z czymś takim - czy nie mieliby przewagi?
* I nawet się pojawiają, ale rzadko. Ich znikomy odsetek dowodzi, że baculum to atawizm. "Uzbrojeni" w kość
prącia mężczyzni najwyrazniej nie mieli z tego żadnych ewolucyjnych korzyści. Zresztą, jak pokazują badania,
zaledwie, co setna kobieta zwraca uwagę na rozmiary członka, podczas gdy np. co trzecia na pośladki.
Morfologiczne cechy mężczyzn coraz rzadziej decydują o sukcesie reprodukcyjnym.
A czemu łechtaczka, kobiecy odpowiednik prącia, jest tak dziwnie umiejscowiona? Bardzo trudno
pobudzić ją podczas stosunku. Baker pisał, że w tej sytuacji pełni ona rolę jedynie przycisku do
masturbacji.
* I tak dobrze, bo gdybyśmy kochali się - jak większość ssaków - od tyłu, łechtaczka w ogóle nie byłaby
pobudzana. A mówiąc poważniej, nie widzę powodu, żeby przypisywać jej jakąś nadzwyczajną rolę. To narząd
resztkowy, nieprzyczyniający się do sukcesu reprodukcyjnego.
A jednak w kulturach tradycyjnych łechtaczce poświęca się dużo uwagi.
* Ale w jakim celu? W jednym z australijskich plemion usuwa się łechtaczkę dojrzewającym dziewczętom, a
potem wszyscy mężczyzni mają stosunki z nowo obrzezanymi. Nieco inne znaczenie ma kliteroktomia w krajach
muzułmańskich czy północnoafrykańskich. Aechtaczkę obcina się tam po to, by pozbawić kobietę przyjemności
czerpanej z seksu.
Żeby nie była wodzona na pokuszenie?
* Właśnie. Niech to, co dla mężczyzny jest przyjemnością, dla kobiety będzie obowiązkiem. Kobiety, ale -
podkreślmy - stałej partnerki. Co innego takiej, którą mężczyzna ma dopiero zdobyć. Ta lepiej niech łechtaczkę
ma, bo inaczej w ogóle nie będzie zainteresowana "tymi sprawami". I żeby nie było nieporozumień: to nie
mężczyzni usuwają kobietom łechtaczki, tylko inne kobiety - najczęściej matki dbające o to, by ich córki miały
wzięcie.
Ciekawe, czy bardziej wyeksponowana łechtaczka cokolwiek zmieniłaby w sferze ludzkiej
seksualności...
* Opowiem panu o fenomenie obserwowanym u niektórych mieszkańców Dominikany. Rodzą się tam chłopcy, u
których nie wykształca się prącie, a jądra nie zstępują do moszny. Okazało się, że przyczyną jest brak enzymu
zmieniającego nieaktywny testosteron w aktywny dihydrotestosteron. Widząc brak prącia i moszny, miejscowi
biorą takich chłopców za dziewczynki, tyle, że o powiększonych łechtaczkach. I tak też je wychowują. Na
zajęciach ze studentami z lubością podaję to jako przykład przewagi czynników biologicznych nad społecznymi w
kształtowaniu tożsamości płciowej. Nauki społeczne chcą widzieć decydującą rolę czynników wychowawczych:
dziewczynkom dajemy do zabawy lalki, chłopcom samochody, i tak oto kształtujemy w nich a to kobiecą, a to
męską psychikę. A to oczywiście bzdura, bo płeć determinują przede wszystkim czynniki biologiczne. A więc takich
chłopców od najmłodszych lat traktuje się i wychowuje jak dziewczynki, przygotowuje do roli żon i matek. Kiedy
te "dziewczynki" wchodzą w okres dojrzewania, wychodzi szydło z worka. Ich "łechtaczki" powiększają się nagle
do rozmiarów prącia. Jądra zstępują do moszny i z dziewczęcia robi się chłopiec. Tacy chłopcy są z reguły
bezpłodni - jądra za długo tkwiły w jamie ciała i po prostu się "przegrzały". Mało, że wyglądają jak mężczyzni, to
jeszcze po męsku się zachowują: stają się agresywni, zaczynają rywalizować, podrywać dziewczyny... I proszę!
Wystarczy parę miesięcy podwyższonego poziomu androgenów, by przekreślić dwanaście lat silnego treningu
wychowawczego.
No właśnie, dlaczego mężczyzni są agresywni i zdobywczy, a kobiety ostrożne i wybredne? I to
niezależnie od wychowania?
* Obie płcie kształtują się nawzajem. Kobiety nie mogą mieć do mężczyzn pretensji o to, jacy są, bo jest to
zasługą kobiet. Mężczyzni są z natury agresywni, bo raz - musieli rywalizować o kobiety, dwa - bo zwycięzcy w tej
rywalizacji bardziej podobali się kobietom, a ściślej, ponieważ przodkinie dzisiejszych kobiet pozwalały takim
mężczyznom na więcej. Kobiety są delikatniejsze, bo takie woleli przodkowie dzisiejszych mężczyzn.
Czyli mężczyzni zachowują się jak selekcjonerzy kobiet, a kobiety - jak hodowcy mężczyzn?
* W pewnym sensie tak. Rozmnażanie płciowe jest po prostu genetyczną spółką typu joint venture, gdzie obie
strony mogą mieć różne preferencje, ale zawsze ten sam cel - jak największe rozprzestrzenienie genów.
Wiadomo, że samce i samice mają odmienne strategie zachowań płciowych. Płeć, która więcej inwestuje w
wychowanie potomstwa - na przykład nosząc płód w brzuchu przez dziewięć miesięcy - nie odnosi korzyści z
posiadania dodatkowych partnerów. Płeć, która inwestuje mniej, ma czas na ich poszukiwanie. Dlatego, mówiąc
najogólniej, osobniki męskie dążą do zdobycia większej liczby partnerek, a osobniki żeńskie - jakościowo lepszych
partnerów. Z czysto technicznych względów mężczyzna może zostawić stukrotnie liczniejsze potomstwo od
najbardziej płodnej kobiety. Wystarczy, by zapłodnił kobietę, ta zaś sama musi urodzić swoje dzieci. Spójrzmy na
rekordzistów: władca Maroka spłodził 888 pociech, podczas gdy pewna mieszkanka w XIX-wiecznej Rosji wydała
ich 69, i to tylko, dlatego, że miała skłonność do ciąż mnogich. Założę się, że Casanova zostawił więcej potomków
niż Nierządnica Babilońska. Zresztą różnice w strategiach płciowych kobiet i mężczyzn widać już na poziomie
komórek rozrodczych. Komórka jajowa jest tysiące razy większa od plemnika. Tych ostatnich jest za to dużo
więcej. Pod tym względem mężczyznę można porównać do fabryki, kobietę - do zakładu rzemieślniczego. Podczas
gdy z męskiej linii produkcyjnej schodzą miliony plemników dziennie, żeński zakładzik opuszcza jedno jajo na
miesiąc. Od początku ona inwestuje w jakość, a on w ilość. A to, że plemniki są aktywne, a komórki jajowe bierne
Darwin skomentował słowami: "Świat tak już jest urządzony, że samce zdobywają, a samice są zdobywane".
No właśnie, dlaczego mężczyzni tak różnią się od kobiet?
* Głównie za sprawą doboru płciowego.
Czym dobór płciowy różni się od naturalnego?
* To, że człowiek różni się od meduzy czy lwa, jest zasługą doboru naturalnego. A to, jak bardzo różni się samiec
od samicy, głównie wynika z doboru płciowego. Mówi się, że człowiek nie podlega już prawom doboru
naturalnego, bo uniezależnił się od wpływu środowiska. Naturalne czynniki selekcyjne, jeszcze sto lat temu
zagrażające życiu jednostek, a tysiące lat temu unicestwiające całe gatunki, dziś na nas nie działają. Słowem - nie
musimy się już zmieniać, a jednak się zmieniamy.
Dlaczego?
* To nieprawda, że ewolucja człowieka się zatrzymała. Nieprawdą jest też, że selekcja naturalna nas nie dotyczy.
Dotyczy, choć w różnym stopniu na różnych kontynentach. Najsilniej oczywiście w rejonach, których nie skaziła
cywilizacja. W Etiopii ludzie z głodu umierają tysiącami. W całej Afryce są miliony nosicieli wirusa HIV. Kiedy umrą
- pozostawią miliony sierot. Większość z tych dzieci nie przeżyje. Czy to nie jest selekcja naturalna? Ale mamy też
kraje uprzemysłowione - z inkubatorami, lekami, odżywkami - gdzie lekarze ratują półkilogramowe wcześniaki, a
średnia długość życia zbliża się do osiemdziesiątki.
* Cywilizacja nie usuwa nacisku selekcji naturalnej, lecz tylko go zmniejsza. Poza tym przybiera on inną postać.
Wcześniej mężczyzni nie umierali tak często na choroby układu krążenia. A teraz tak, bo nie wytrzymują
rywalizacji na rynku pracy. A podatność na choroby zakazne? Osoba odporna na żółtaczkę czy nawet wirusa HIV -
a w Stanach wykryto takie - ma przewagę nad innymi. A płodność? W Europie co piąte małżeństwo nie może
mieć dzieci. Cóż to jest, jak nie selekcja naturalna?
Według Ridleya dobór płciowy jest silniejszy od naturalnego, bo celem organizmu jest nie tyle przeżycie, co
reprodukcja. W efekcie, wszędzie tam, gdzie rozmnażanie i przetrwanie wchodzą ze sobą w konflikt -
pierwszeństwo ma rozmnażanie. Aosoś na przykład głodzi się na śmierć podczas tarła...
* Tak, tak... Agawa, jak się rozmnoży, to umiera. Jętka żyje jeden dzień, akurat tyle, by złożyć jaja. Aby odbyć
tarło - węgorz płynie aż do Morza Sargassowego, strasznie się przy tym męcząc. Nawiasem mówiąc -
niepotrzebnie, bo gdyby wiedział o istnieniu kanału La Manche, nie opływałby Wysp Brytyjskich od północy. Wiele
zwierząt zostawia potomstwo, przypłacając to życiem. Ludzie jednak robią inaczej: będąc w opałach, większość
myśli o ratowaniu skóry, a rozmnażanie zostawia na lepsze czasy. Tak było od zawsze. Chęć prokreacji nigdy nie
brała u nas góry nad instynktem samozachowawczym. Nie znaczy to, że nie ulegaliśmy wpływom doboru
płciowego. Nastawiona na współzawodnictwo natura mężczyzny jest właśnie wynikiem selekcji płciowej. To ona
sprawia, że mężczyzna skłania się ku niebezpiecznemu życiu, ponieważ zwycięstwo w walce czy rywalizacji
prowadzi zwykle do częstszych i cenniejszych podbojów seksualnych oraz zwiększa liczbę potomków. A kobiety,
które decydują się na takie życie, narażają na szwank swoje dzieci.
Słowem, to dobór płciowy uczynił mężczyzn niestałymi, a kobiety wiernymi?
* Kiedyś był taki dowcip: Co mężczyzni robią po stosunku? 5 proc. pali papierosy, 5 proc. odwraca się i śpi, a 90
proc. wraca do domu.
Ponieważ mężczyzni mogą zwiększać swój sukces reprodukcyjny dzięki romansom, a kobiety nie, to głównie oni,
a nie one uciekają się do poligamii. Męską poligamię poskramiają przede wszystkim żony, które odmawiając
dzielenia się mężem, sprzeciwiają się rozpraszaniu jego zasobów i energii na obce kobiety i dzieci.
Czy mężczyzna wierny jest niemęski?
* Nie. Jest mężczyzną, który obrał inną strategię osiągania sukcesu reprodukcyjnego. Co nie znaczy, że mniej
skuteczną. Tak jak drobny przedsiębiorca, który dostrzegł rynkową lukę i stara się ją zapełnić. Ale są sytuacje,
gdy w nawet najbardziej zatwardziałym monogamiście może się odezwać natura poligamisty.
Na przykład?
* Na przykład, gdy w jego życiu pojawia się nowa kobieta. Zastanawiające jest to, co się dzieje z mężczyzną w
stałym związku, a ściślej z jego libido. Dlaczego tak gwałtownie słabnie? Już w ciągu pierwszego roku małżeństwa
częstość zachowań płciowych spada o połowę.
Czyż mężczyzna nie powinien jednakowo często współżyć ze swą partnerką w ciągu całego okresu jej płodności?
Ale tak nie jest. To, że atrakcyjność kobiety szybko maleje w oczach jej stałego partnera, dowodzi, że mężczyzna
nie jest predestynowany do monogamii. Ale wystarczy, by tylko zmienił partnerkę, a jego libido gwałtownie
odżywa. Nazwano to efektem Coolidge'a, od pewnej anegdotycznej historii z udziałem prezydenta Stanów
Zjednoczonych Johna Calvina Coolidge'a. Kiedyś zwiedzał fermę drobiu wraz z żoną. Ta na wieść, że kogut może
odbywać dziesiątki stosunków dziennie, rzekła: "Proszę powtórzyć to panu Coolidge'owi!". Gdy to zrobiono -
prezydent spytał: "A czy za każdym razem z tą samą kurą?". Usłyszawszy: "Nie - ciągle z innymi", polecił: "Proszę
szybko powtórzyć to pani Coolidge!".
Jeszcze bardziej za męską poligamią przemawia porównanie gejów z lesbijkami. Lesbijki nie dają upustu
rozwiązłości. Wręcz przeciwnie, są nadzwyczaj monogamiczne. Mają do dziesięciu partnerek w ciągu życia. To
dlatego, że wchodzą w trwałe układy partnerskie. Co innego geje. Większość jest zainteresowana znalezieniem
partnera na jedną noc. Badania Instytutu Kinseya nad homoseksualistami z Zachodniego Wybrzeża USA
wykazały, że aż 75 proc. z nich miało więcej niż stu partnerów, z czego 25 procent - więcej niż tysiąc partnerów!
Zszokowane takimi wynikami autorytety moralne grzmiały, że wyzwolona z okowów moralności natura mężczyzn
w pełni daje się poznać dopiero w publicznych łazniach San Francisco.
Jeśli dobór płciowy rzeczywiście działa z taką żelazną konsekwencją, to homoseksualiści nie
powinni istnieć. Zgodnie z zasadą, że można odziedziczyć wszystko prócz bezpłodności.
* W większości państw odsetek homoseksualistów nie przekracza dwóch procent. Ale są wyjątki. W Holandii np.
wśród mężczyzn urodzonych w czasie wojny lub tuż po niej aż co dwudziesty był homoseksualistą. Próbą
wytłumaczenia tego fenomenu jest koncepcja Doernera. Według niej zaburzenia w gospodarce hormonalnej
kobiety spowodowane np. stresem potrafią "przeprogramować" ośrodek orientacji seksualnej u
kilkutygodniowego płodu. Faktycznie, te kobiety, które we wczesnym okresie ciąży doświadczyły silnego stresu,
częściej rodzą chłopców o orientacji homoseksualnej. Przykładem mogą być Oskar Wilde czy Marcel Proust. Ich
matki, będąc w ciąży, przeżywały gehennę związaną z ciężkimi warunkami życia.
Przyczyną homoseksualizmu mogą być też spontaniczne mutacje. Zdarzają się przecież przypadki
homoseksualizmu w rodzinach od pokoleń heteroseksualnych. W każdym razie homoseksualiści częściej się tacy
rodzą, niż pózniej kształtują - tak wynika z najnowszych danych. I jak tylko je upubliczniono, amerykańscy
homoseksualiści zmienili swe nastawienie do naukowców. Kiedyś za żadne skarby nie chcieli, by ich badać. Teraz
wręcz odwrotnie. - Badajcie nas - zachęcają. - Przekonacie się, że homoseksualizm nie jest kwestią świadomego
wyboru dokonanego na złość społeczeństwu. Wtedy może się od nas odczepicie.
Czy naprawdę czynniki środowiskowe nie mają tu nic do rzeczy?
* A owszem. U mężczyzn prawdopodobieństwo, że zostanie homoseksualistą, może zależeć od tego, ilu ma
starszych braci i który jest w kolejności: każdy kolejny brat będzie statystycznie bardziej obciążony tą cechą. A
więc w rodzinie liczącej pięciu chłopców będzie ono większe niż tam, gdzie jest ich trzech, a w obu największe
będzie u najmłodszego. Być może działa tu mechanizm eliminacji konkurentów wśród najbliższych krewnych:
natura postarała się, by młodszy brat nie odbił partnerki starszemu.
Ale przyczyna może być bardziej prozaiczna: wiek matki. Kobieta, która rodzi piątego syna, jest z reguły starsza
od tej, która rodzi trzeciego. Jej komórki jajowe są obciążone większą liczbą mutacji, a homoseksualizm może być
efektem jednej z nich.
Homoseksualizm może też wynikać z przegęszczenia i mieć podłoże chemiczne. Możliwe, że natłok mężczyzn
żyjących pod jednym dachem nieraz tak dalece podnosi poziom męskich feromonów, że zaburza gospodarkę
hormonalną organizmu matki i "odwraca" ośrodek orientacji seksualnej. Okazuje się, że w dużych metropoliach,
jak Londyn czy Amsterdam, homoseksualistów jest więcej nie tylko dlatego, że się w nich osiedlają, lecz także
dlatego, że względnie więcej się ich tam rodzi. Dlaczego? Czyż nie jest to potwierdzenie tezy o czynnikach
działających na kobietę w ciąży, jak np. stres wynikający z przegęszczenia?
Efekt Coolidge'a, homoseksualizm... A myślałem, że sztandarowym przykładem męskiej poligamii
jest prostytucja...
* Bo jest.
Ale nie powie pan, że prostytucja przyczynia się do sukcesu reprodukcyjnego?
* Oczywiście, że może. Jeśli nie ma innych zródeł utrzymania, które chroniłyby kobietę np. przed nędzą? Gdyby
prostytucja nie miała żadnego biologicznego uzasadnienia, nie byłoby jej u zwierząt. A jednak. Pojawia się tam,
gdzie samce gromadzą więcej dóbr, niż są w stanie przejeść. U bonobo i szympansów samice, eksponując swoje
narządy rodne, zachęcają samce do kopulacji. Nie bezinteresownie - w zamian dostają mięso. U ludzi rolę mięsa
przejęły np. pieniądze. Im bogatsze społeczeństwo, tym mniej powszechna prostytucja. W Wielkiej Brytanii
dotyczy zaledwie 0,5 proc. kobiet. A jeszcze niedawno w biednej Etiopii z nierządu żyła co czwarta kobieta. W
latach 40. aż 69 procent Amerykanów przynajmniej raz miało do czynienia z prostytutką.
Proszę zauważyć, że prostytucja doskonale wpisuje się w schemat relacji między płciami. Kto komu daje
prezenty? Czekoladki, kwiaty, wystawna kolacja, biżuteria, kluczyki do samochodu? Mężczyzni kobietom. Jednym
słowem, seksualność człowieka jest rynkiem rządzonym przez prawo popytu i podaży. To kobieta jest zdobywana
przez mężczyznę zdobywcę. To ona stawia opór, który on przełamuje. To ona jest wybredna, a on wytrwały.
Wreszcie, to kobieta ponosi większe ryzyko wzajemnych stosunków, a mężczyzna jest tym, który musi jej to
ryzyko wynagrodzić. Niektórzy antropolodzy kulturowi pytają wręcz, jaka jest różnica między prostytutką biorącą
pieniądze a kochanką lub żoną, która co prawda pieniędzy nie bierze, ale jest na jego utrzymaniu? Coś w tym
jest, skoro zaledwie jeden procent żon zdradza mężczyzn o bardzo wysokim statusie i ponad 20 proc. przyprawia
rogi swoim mniej wpływowym i zasobnym mężom. Widać wierność kosztuje.
Jeszcze chwila i obalimy mit kobiecej monogamii. No właśnie, skoro mężczyzni są tacy poligamiczni,
to dlaczego trwają w monogamicznych związkach?
* Z wielu powodów: nie stać ich na utrzymywanie kilku żon, większość nie znalazłaby więcej niż jednej
kandydatki, i wreszcie, bo tak chce społeczeństwo i skodyfikowane przez nie prawo. Można zaryzykować
twierdzenie, że u podstaw narzuconej społecznie monogamii legł pogląd, iż ojciec też powinien ponosić ciężar
opieki i wychowania dzieci. A skoro tak, to obecny model rodziny służy bardziej kobiecie niż mężczyznie. Zmusza
mężczyznę, by poskramiał swoje samcze popędy. Wystarczy tylko złagodzić przepisy i poligamia kwitnie.
A zwierzęta?
* Z czterech rodzajów małp człekokształtnych - gibbonów, goryli, orangutanów i szympansów - tylko te pierwsze
zawierają coś w rodzaju małżeństw.
Czyżby życie w parach było naszą specjalnością?
* Ale rzadko są to związki ściśle monogamiczne - takie, w których partnerzy w zasadzie się nie zdradzają. Te, jak
się okazuje, przeważają zaledwie w 135 spośród 849 ludzkich społeczeństw. W ponad 700 dopuszczalna jest
poligynia, czyli związek mężczyzny z kilkoma kobietami. Dopuszczalna, co nie znaczy, że powszechnie
praktykowana. Społeczności, w których występuje poliandria, gdzie kobiety mają po kilku mężczyzn - znamy tylko
cztery. Jedną z nich jest, czy może raczej była, elitarna warstwa Treba z Tybetu, w której kobietom zdarza się
poślubić dwóch braci jednocześnie. Większość ludzi żyje więc w związkach monogamicznych, co między innymi
wynika ze stosunku płci 1:1. Ale nie musiało tak być zawsze. O tym, że poligamia jest głęboko wpisana w historię
naszego gatunku, świadczy dymorfizm płciowy: mężczyzni są o średnio o 10 proc. więksi od kobiet. Gdybyśmy
byli tak monogamiczni jak gibbony - mielibyśmy ten sam wzrost i ważyli tyle samo.
Ridley zauważa, że monogamiczna więz małżeńska przetrwała despotyczny Babilon, lubieżną
Grecję, rozpustny Rzym i cudzołożne chrześcijaństwo, aby stać się podstawowym modelem rodziny
w erze przemysłowej. Jak to możliwe, skoro monogamia tak kłóci się z męską naturą?
* Po pierwsze, mężczyzna może w majestacie prawa mieć dzieci z kilkoma kobietami: wystarczy, by parę razy
ożenił się i rozwiódł, stając się tzw. seryjnym monogamistą.
Po drugie, monogamia prawie nigdzie nie jest egzekwowana z całą surowością. Do niedawna w żadnym
społeczeństwie nie karano za zdradę mężczyzn. Jeszcze w osiemnastowiecznej Francji pan domu mógł
wprowadzić pod swój dach konkubinę. Dopiero potem Napoleon ustanowił, że "owszem, ale za zgodą żony".
A dziś?
* Prawo powinno być tak konstruowane, aby odzwierciedlać różne dyspozycje natury ludzkiej. Ale ustawodawcy
nie zawsze o tym pamiętają. Ten rozziew między prawem pisanym a naturalnym doprowadził do swoistej
hipokryzji. Dziś przymyka się oczy na równoległe związki mężczyzn, by zbytnio się nie frustrowali. Niedawno we
Francji odkryto nowe zjawisko - ukrytą bigamię. Coraz więcej zamożnych mężczyzn ma dwie rodziny, jedną z
żoną, drugą z kochanką. Przyznają się tylko do pierwszej - prawnie usankcjonowanej, a ukrywają tę drugą -
nieoficjalną. Utrzymywanie dwóch rodzin i towarzysząca temu konspiracja naraża ich na wydatki i stres. Jeśli
nawet przypłacają to paroma latami życia, to i tak odnoszą ewolucyjną korzyść, przekazując następnemu
pokoleniu większą liczbę swych genów.
Inny przykład, też z Francji. Pojawił się tam problem nierówności prawa wobec np. chrześcijan i muzułmanów.
Choć prawo zabrania bigamii, muzułmanie mogą mieć tam cztery żony. Mormoni w USA nawet więcej. A przecież
prawo nie powinno wartościować wyznań - jednym pozwalać na więcej, innym na mniej. Przynajmniej w sferze
wzajemnych relacji płci.
Widząc, w jakim kierunku prawo ewoluowało w ciągu ostatnich 200 lat, trudno oprzeć się wrażeniu,
że z naszego - samczego - punktu widzenia świat schodzi na psy. A gdyby tak usankcjonować
poligamię?
* Też niedobrze. Obrońcy obecnego porządku twierdzą, że zalegalizowanie poligamii szybko obróciłoby się
przeciw samym mężczyznom, a na ziemi zaroiłoby się od starych kawalerów. Dlaczego? Bo jeśli wiele kobiet
zostałoby drugimi, a potem trzecimi żonami bogatych, zabrakłoby ich dla biednych. Zalegalizowanie poligamii,
zwłaszcza w tak rozwarstwionym społeczeństwie jak nasze, mogłoby mieć przykre skutki. Spowodowałoby wzrost
przestępczości na niespotykaną skalę. Świadczy o tym tragiczna historia załogi statku "Bounty". W roku 1790 na
maleńkiej, zagubionej na Pacyfiku wyspie Pitcairn, osiedliło się 15 mężczyzn - w większości buntowników z
"Bounty". Towarzyszyło im trzynaście Polinezyjek. Po 18 latach, kiedy odkryto tę kolonię, zastano na niej dziesięć
kobiet i zaledwie jednego mężczyznę. Z pozostałych tylko jeden zmarł śmiercią naturalną, inny popełnił
samobójstwo, a dwunastu zostało zamordowanych. Byli ofiarami krwawej rywalizacji seksualnej o kobiety. Ocalały
szybko zapragnął małżeńskiej monotonii i "nawrócił się" na monogamię.
[-]
Na jakiej zasadzie dobieramy się w pary?
* Teraz to już nauka. A wcześniej wszystko było takie proste. O wiele więcej mężczyzn brało pierwszą wolną.
Znacznie więcej kobiet zostawało z pierwszym chętnym. Przynajmniej do czasów nowożytnych.
Nie byliśmy wybredni?
* Nie mieliśmy wyjścia. Żyliśmy w kilkudziesięcioosobowych grupach. Liczba potencjalnych partnerów była
ograniczona. Często zdarzało się, że młody chłopak "miał do wyboru" tylko jedną dziewczynę, bo z innymi,
niezajętymi, był spokrewniony. Wybrzydzając, mógłby stracić i tę jedyną szansę. Dlatego mężczyzni są o wiele
mniej wybredni niż kobiety.
Od kiedy mężczyzni mogą wybrzydzać?
* Od niedawna. Jeszcze przed odkryciem uprawy roli wszystkich ludzi było tyle, ile teraz mieszka w Polsce. Ćwierć
miliarda witało nadejście naszej ery, a pełny miliard pękł dopiero w roku 1600. To znaczy, że większość ludzi
miesiącami nie widziała obcych. Życie w aglomeracjach jest dla nas całkiem nowym doświadczeniem. I trudnym.
Szczególnie dla mężczyzn. Kobiety z ewolucyjnych względów mają większą łatwość wyboru. Poeta Paul Geraldy
nie bez słuszności mawiał, że to kobieta wybiera mężczyznę, który ją wybierze.
Dlaczego mężczyznom jest trudniej?
* Za duża podaż. To proste. Proszę postawić się w sytuacji mieszkańca Bieszczad. Ma co najwyżej kilka dziewczyn
do wyboru, spotyka je często i wie o nich wszystko. Przyjeżdża do miasta, na przykład Rzeszowa, a tu wszędzie
nowe twarze. Tyle kobiet i co jedna, to atrakcyjniejsza. Którą wybrać? Instynkt podpowiada mu: bierz tę i tę oraz
tę. Nie możesz zmarnować żadnej okazji! A on jest skołowany, bo znalazł się w sytuacji, do której nie przywykł.
Po trosze cały gatunek męski przeżył taką ewolucyjną wyprawę z Bieszczad do Rzeszowa. Zbyt mocno
pobrzmiewa w nas jeszcze echo dawnych czasów.
Może dlatego wciąż tak dużo mężczyzn żeni się z dziewczynami z sąsiedztwa, jakby nie można było
gdzieś dalej poszukać sobie osoby na całe życie.
* Po sąsiedzku dobierają się nie tylko w małych wsiach i miasteczkach. Kiedy przebadano mieszkańców miast
leżących nad Renem, to okazało się, że prawdopodobieństwo związania się z kimś zza rzeki jest znacznie
mniejsze. U progu XXI wieku rzeka nie powinna stanowić żadnej przeszkody. A jednak.
Skoro tak, to najwięcej małżeństw powinno zawiązywać się w piaskownicy, między tymi, co
mieszkają tuż-tuż, a znają się ho, ho!
* Nie, nie! Jeśli znamy kogoś zbyt długo, nic z tego nie wyjdzie. Na przeszkodzie stoi efekt Westermarcka. Chodzi
o uniknięcie kazirodztwa. Przeszło 100 lat temu Edward Westermarck postawił zaskakującą tezę: ludzi nie
podniecają osoby, z którymi się wychowali. W przeciwieństwie do przepiórek poznających rodzeństwo nawet
wtedy, gdy chowało się oddzielnie - nie umiemy wyczuć nieznanych nam krewnych. Owszem, życie zna przypadki,
gdy siostra i brat, nic nie wiedząc o swoim pokrewieństwie, zakochują się w sobie na zabój. Pod jednym wszakże
warunkiem - wychowywali się oddzielnie. Natura wymyśliła bowiem bardzo prostą i skuteczną regułę
psychologiczną zapobiegającą wsobności. Można ją zawrzeć w zdaniu: "nie będziesz pożądał tych, z którymi się
wychowujesz". Założyła, że towarzyszące nam do trzeciego - piątego roku życia osoby to najpewniej bliscy
krewni. Z krewnymi lepiej nie mieć potomstwa, a skoro tak, to lepiej nie uprawiać z nimi seksu. W ten sposób
tworzy się awersja seksualna do najbliższych krewnych.
Jak silna?
* Małżeństwa Sim-pua na Tajwanie: panna młoda jako niemowlę trafia do rodziny pana młodego i pozostaje w
niej aż do zaślubin. W zasadzie więc poślubia przyrodniego brata. Takie związki zwie się też minor. Ich
przeciwieństwem są małżeństwa major, gdzie przyszli małżonkowie poznają się dopiero na ślubnym kobiercu.
Ciekawe wyniki dało porównanie minor z major: w pierwszych było o jedną trzecią dzieci mniej, za to dwa i pół
razy więcej rozwodów. Mężczyzni-minor trzy razy częściej odwiedzali prostytutki, za co kobiety-minor odpłacały
się im trzykrotnie większą liczbą zdrad. Bywało, że teściowie takich kobiet, a ściślej ojcowie mężów, musieli siłą
zapędzać synowe do małżeńskiego łoża. Pytane: "dlaczego nie chcą ze sobą sypiać", pary minor odpowiadały: "to
tak, jakby po raz setny oglądać ten sam film".
Inny, klasyczny już przykład, to kibuce. Na 2780 przebadanych par, gdzie i on, i ona wychowywali się razem,
tylko kilkanaście zdecydowało się na potomstwo. Wyjątki? Pozorne, bo jak się okazało, w każdym z tych
przypadków doszło do rozdzielenia dzieci przynajmniej na rok.
Wreszcie małżeństwa Bint'amm w Libanie. Zawierają je kuzyni z kuzynkami, a ściślej dzieci braci prowadzących
wspólne gospodarstwo. Tradycja chce, by biegające po wspólnym podwórku kuzynostwo kontynuowało
wspólnotę rodzinną. A więc pobierają się. Ale tak, jak w pozostałych przypadkach - nie są to udane małżeństwa.
Do niedawna podręczniki nie rozpisywały się o efekcie Westermarcka...
* Trochę przez Freuda. Efekt Westermarcka musiał czekać na akceptację całe 60 lat, nim przebił się przez mocno
zakorzenione w świadomości antropologów kulturowych freudowskie kompleksy Edypa i Elektry. Autor
psychoanalizy głosił, że najatrakcyjniejszym obiektem seksualnym jest dla chłopca mama, a dla dziewczynki tata,
i że tylko silne tabu społeczne może okiełznać drzemiące w każdym z nas kazirodcze popędy. Ale czy właśnie
kompleks Edypa nie potwierdza efektu Westermarcka? Edyp dlatego pożądał matki, bo długo nie miał z nią
kontaktu. Podobnie z molestowaniem córek. Nieprzypadkowo ojcowie przybrani molestują je siedmiokrotnie
częściej niż biologiczni. A jeśli już biologiczni, to głównie ci, którzy spędzali z dzieckiem niewiele czasu.
A dlaczego homoseksualni bracia nie uprawiają ze sobą miłości? Przecież w dobie AIDS rodzony brat czy siostra
byliby najbezpieczniejszymi partnerami seksualnymi. To jednak nie wchodzi w grę. Właśnie dlatego, że efekt
Westermarcka istnieje i jest tak silny.
Równie silny u obu płci?
* Silniejszy u kobiet. Kobiety żywią większą awersję do osób znanych od kołyski. To zresztą zrozumiałe: zachodzą
w ciążę, rodzą, a potem karmią, a więc płacą większą cenę za ewentualne niepowodzenie. A jak duże jest ryzyko
niepowodzenia, pokazały badania prowadzone w Czechach. U 161 spokrewnionych par doliczono się aż 17 proc.
ciąż zakończonych poronieniem, a wśród pomyślnie urodzonych dzieci aż co czwarte miało poważną wadę
genetyczną.
Może na wszelki wypadek lepiej dobierać się na zasadzie przeciwieństw? Przynajmniej
jeśli chodzi o wygląd...
* To zależy, w jak licznej populacji żyjemy. Jeśli do 500 osób - bardziej podobają się nam osoby do nas
niepodobne. W populacjach większych - odwrotnie: wolimy podobnych, i to nie tylko zewnętrznie. Status
społeczny, inteligencja, wykształcenie, zasobność - jeśli sobie nie odpowiadają, to dochodzi do mezaliansu.
Pod względem istotnych ewolucyjnie cech swój ciągnie do swego. I tak jest w niemal wszystkich kulturach.
Większość z nas wiąże się z partnerem "z tej samej półki". Jeśli sięgniemy wyżej - najpewniej dostaniemy po
łapach. Drobny przedsiębiorca nawet nie będzie próbował usidlić słynnej modelki, ale już u kelnerki czy sekretarki
nie jest bez szans.
Skąd wiemy, z jakiej "półki" jesteśmy?
* Instynktownie znamy swoją wartość. Już jako nastolatki podświadomie rejestrujemy reakcję otoczenia. Gdy
chcemy podbić serce piękności klasowej lub kapitana szkolnej drużyny i spotyka nas zawód - minimalnie
opuszczamy poprzeczkę. I czynimy tak aż do momentu, gdy nasze oczekiwania zaczną odzwierciedlać naszą
faktyczną atrakcyjność. Dopiero wówczas możemy być pewni sukcesu. I odwrotnie - nieprzerwane pasmo
sukcesów sprawia, że nieustannie podnosimy poprzeczkę. Ilustruje to doświadczenie przeprowadzone na jednym
z uniwersytetów amerykańskich. 60 osób obojga płci ponumerowano, przyklejając każdej numerek na czole.
Polecono im dobrać się w pary z partnerem o możliwie najwyższym numerze. Tyle że nikt nie wiedział, jak został
oceniony. Wokół osób o najwyższych numerach szybko zgromadził się tłumek. Oni też najszybciej znalezli
partnerów. Osoby jednocyfrowe najdłużej się dobierały. Okazało się, że w obrębie wszystkich par różnica między
numerkami nie przekraczała pięciu. W żadnym przypadku nie doszło do numerkowego mezaliansu. W naturze jest
tak samo: jeśli trzeba - obniżamy pułap naszych oczekiwań. Potwierdzają to obserwacje poczynione w barach dla
samotnych. Mężczyzni i kobiety przychodzą tam na łów. Okazywało się, że z każdą godziną spadały ich
wymagania. Pod koniec byli w stanie zaakceptować tych, których z początku ignorowali. Nazwano to efektem
zamknięcia pubu. Zasada jest prosta: Jeśli dalej będę wybrzydzać - to pójdę do domu sam. Jeśli nie obniżę
poprzeczki - to mogę nie związać się z nikim i nie doczekać potomków.
Na co zwracamy uwagę, gdy szukamy partnera?
* Oczekiwania obu płci nie pokrywają się. Szukając partnera na całe życie, kobiety wolą mężczyzn starszych od
siebie. Tacy mieli bowiem więcej czasu, by sprawdzić się, zdobyć wyższą pozycję w hierarchii społecznej i
zgromadzić środki pomocne w utrzymaniu dzieci. Zaś co do kochanka... tu wychodzi dwoistość kobiet. Bo
okazjonalny partner może być zupełnym zaprzeczeniem stałego. Bohaterem fantazji seksualnych żony o 10 lat
starszego, statecznego intelektualisty prędzej będzie o 10 lat młodszy instruktor tenisa, niż ktoś pokroju jej męża-
safanduły. A mężczyzna - przeciwnie: stosuje jednakowe kryteria zarówno przy wyborze kochanki, jak i partnerki
na całe życie. W obu przypadkach liczy się wiek i wygląd. Wiek - bo im młodsza, tym więcej zdąży urodzić mu
dzieci, a wygląd, bo atrakcyjnym synom i córkom łatwiej będzie znalezć atrakcyjnych partnerów. I tu, i tu chodzi
o pozostawienie po sobie jak największej liczby genów. Poza tym zdrowy wygląd świadczy o zdrowym genotypie.
Zacznijmy od kobiet. Dlaczego kobiety piękne są atrakcyjne?
* Ponieważ przodkowie zostawili nam geny stawiające znak równości pomiędzy pięknem a atrakcyjnością. A
mamy takie geny, bo ludzie, którzy stosowali kryteria piękna, zostawili więcej potomków niż ci, którzy ich nie
stosowali.
Mimo to piękno nie jest arbitralne...
* Całe szczęście. Inaczej wszystkie piękne kobiety byłyby podobne do siebie jak siostry.
Poczucie piękna jest bardzo względne, co potwierdzi każdy więzień, który od miesięcy nie widział kobiety.
Świadczy też o tym dość przygnębiający w swej wymowie przykład podawany przez Darwina. Opisuje on
afrykańskie plemię Jollof, gdzie mężczyzni, niczym hodowcy, selekcjonowali kobiety pod względem urody.
Poślubiali tylko najatrakcyjniejsze, pozostałe zaś sprzedawali. Tym sposobem liczba pięknych kobiet w plemieniu
co prawda się zwiększyła, ale równie szybko wzrosły oczekiwania kolejnych pokoleń mężczyzn. Płynie z tego
niewesoły wniosek, że piękno nie może istnieć bez brzydoty, a piękność zaczyna błyszczeć dopiero na tle
szarzyzny tłumu. Każdy z nas chciałby możliwie jak najbardziej atrakcyjnego partnera. Ale na rynku piękności
popyt zdecydowanie przewyższa podaż. Stąd tak dużo miłosnych dramatów. Atrakcyjni mogą liczyć na
atrakcyjnych, przeciętni na przeciętnych, brzydcy - hm... im najtrudniej znalezć partnera.
Nie tylko im. Miss Węgier popełniła samobójstwo, bo - jak napisała w pożegnalnym liście - przez całe życie była
bardzo samotna. Zwłaszcza po tym, jak okrzyknięto ją najpiękniejszą. Prawie wszyscy mężczyzni sądzili, że jest
poza ich zasięgiem. Podobne problemy miewają niektóre modelki i aktorki.
Sugeruje pan, że boimy się zbyt wysoko ustawić poprzeczkę? A może sama była winna swej
samotności? Miała zbyt wysokie wymagania? Czekała na ideał, który się nie zjawił?
* Trudno uwierzyć, by nikt nie składał jej propozycji. Nie traktowałbym wybitnej urody w kategoriach
upośledzenia. Wszystkie badania potwierdzają, że osoby urodziwe łatwiej dostają pracę i awansują. Mają
mnóstwo handicapów nad mniej atrakcyjnymi.
I gdzie tu sprawiedliwość?
* Nigdzie. Z biologicznego punktu widzenia wcale nie jesteśmy równi. Są wśród nas wygrani i przegrani.
Deklaracja niepodległości Jeffersona odnosiła się do równości względem prawa, a nie do równości biologicznej.
Dlaczego mężczyzni wolą młodsze?
* Wiek jest jedną z trzech - obok figury i twarzy - determinant urody kobiecej.
Ciekawe, że u innych ssaków nie jest tak istotny: dla szympansa dużo starsza samica będzie równie atrakcyjna
jak młoda, pod warunkiem, że obie są w okresie rui. A dla mężczyzny - nie. Może to wynikać ze stałości związków
partnerskich; najprawdopodobniej już od plejstocenu mężczyzni postępowali tak, jak robią to dziś - żenili się na
całe życie.
A czy nie powinno być odwrotnie? Przecież to kobiety powinny wiązać się z młodszymi, skoro
przeżywają mężczyzn średnio o 10 lat.
* Liczy się nie długość życia, ale okres zdolności do reprodukcji. U kobiet kres marzeń o macierzyństwie wyznacza
menopauza, przypadająca na 45 - 50 rok życia. U mężczyzn nie ma tak wyraznej granicy i bywa, że ojcami
zostają nawet osiemdziesięciolatkowie. Szacuje się, że ponad 70 procent siedemdziesięciolatków wciąż jest
płodnych. Czyli wiek mężczyzn nie ma takiego znaczenia. A kobiet tak. Ktoś, kto poślubia 35-latkę, ma mało czasu
na zostanie ojcem, a jeśli już, to nie więcej niż dwójki dzieci. Jeśli zaś wezmie dziewczynę 18-letnią, ma na to 30
lat. Dlatego w społeczeństwach tradycyjnych kałym, czyli opłata uiszczana przez mężczyznę lub jego rodzinę,
zależy od wieku oblubienicy. Im młodsza - tym kałym wyższy.
Odnoszę wrażenie, że coraz więcej jest małżeństw, w których małżonkowie należą do różnych
pokoleń.
* Małżeństwa międzypokoleniowe stają się modne w kręgach establishmentu. Tam gdzie w grę wchodzi sława,
władza lub fortuna, mężczyzni często poślubiają kobiety mogące być nawet ich wnuczkami. Zależy też od kultury.
U Hindusów różnica wieku między partnerami jest duża na początku. Sporo 25-latków żeni się tam z 16-latkami.
Pózniej nożyce wiekowe rozwierają się nieznacznie. Inaczej na Zachodzie. Tu, zwłaszcza wśród studentów,
powszechne są małżeństwa rówieśnicze. Ale pózniej różnica wieku się zwiększa. 40-latek często żeni się z kobietą
o 15 lat młodszą, a 50-latek - nawet o 20 lat młodszą. I nikogo to specjalnie nie dziwi.
Dlaczego kobiety na to idą?
* Ponieważ o atrakcyjności mężczyzny bardziej nawet od wieku decyduje status i zasoby materialne. Im starszy,
tym często zamożniejszy i lepiej ustawiony. I mimo że jego sprawność fizyczna spada, akcje na rynku seksualnym
mogą rosnąć. Proporcjonalnie do grubości portfela.
Ale kiedyś nikt nikogo o wiek nie pytał. Ewolucja nie selekcjonowała kobiet tak, jak to robią
mężczyzni w ofertach matrymonialnych.
* Owszem, nasi praprapradziadowie nie znali wprawdzie kalendarzy, za to byli czuli na atrybuty młodości:
gładkość i barwę skóry czy długość i jedwabistość włosów. Wszystkie morfologiczne wyznaczniki atrakcyjności są
skorelowane z wiekiem. Dlatego mężczyzni zawsze woleli młode i ładne.
A więc i szczupłe.
* Tak. I nie bez powodu. Gdy porówna się rozkładówki "Playboya" z ostatnich czterdziestu lat, widać, że mimo
różnic we wzroście i masie ciała wszystkie sfotografowane na nich kobiety mają identyczny WHR, czyli wskaznik
obwodu talii do bioder (ang. Waist to Hip Ratio). Przypadek? Nie. W roku 1993 w Holandii na dużą skalę
przeprowadzano program sztucznych zapłodnień. Okazało się, że prawdopodobieństwo zapłodnienia wyraznie
maleje wraz ze wzrostem WHR. A więc im relatywnie szersza talia - tym gorzej. Idealny okazał się wskaznik 0,7.
Wzrost do wartości 0,8 oznaczał aż 40-procentowy spadek skutecznych, czyli zakończonych urodzeniem dziecka,
zapłodnień. Kobiety, które mają wiotką kibić, rzadziej zapadają na niektóre choroby, prędzej dojrzewają i są lepiej
predestynowane do macierzyństwa.
Jest też inne, bardziej prozaiczne wytłumaczenie. Kiedyś wysoka śmiertelność dzieci i częste poronienia skazywały
kobiety na życie od ciąży do ciąży. Pomiędzy nimi były okresy karmienia piersią, w czasie których młoda matka
pozostawała bezpłodna. Ponieważ płodna kobieta była rzadkością - natychmiast zachodziła w ciążę. Chcąc
uniknąć konieczności chowania nie swoich dzieci, mężczyzni rozwinęli w sobie awersję do najmniejszego nawet
poszerzenia w talii, biorąc je za objaw wczesnej ciąży. Dlatego kobiety z godnym podziwu uporem ściskały talię
gorsetem. Dlatego w wielu kulturach, także w naszej, poszerza się biodra, jak nie liściastymi spódnicami, to
pumpiastymi spodniami. A tam, gdzie seksualność chce się stłumić - wdziewa się habity, suknie i stroje maskujące
talię. Zakonnice i muzułmanki nie powinny przecież wyglądać prowokująco.
Ale kiedyś nie było też takiej obfitości pokarmu i ochrony przed zimnem. Równie dobrze ewolucja
mogła premiować tkankę tłuszczową, jako swego rodzaju energetyczną polisę ubezpieczającą od
głodu i chłodu.
* Owszem, tam gdzie brakowało jedzenia, tusza była pożądana. Jeszcze do niedawna w niektórych plemionach
panny na wydaniu wtrącało się do klatek i dokarmiało. Ich beczułkowata sylwetka miała symbolizować dostatek i
płodność. A dziś? Dziś raczej oznacza kłopoty. Kiedy pokarmu jest w bród, nie ma powodu, by kobieta odkładała
kalorie w postaci tłuszczu. Jeśli jednak je magazynuje - to niedobrze, bo oznacza, że albo ma zły metabolizm,
albo większą podatność na choroby układu krążenia, albo wręcz cukrzycę. Ergo, jej potencjał reprodukcyjny jest
niższy. Dziś więc szczupła znaczy zdrowa.
Ale jak bardzo szczupła? Jak daleko to wahadło może się wychylić w drugą stronę?
* To co robią anorektyczki, ma znamiona autodestrukcji. Kiedy kobieta się głodzi, w jej organizmie zachodzą
niepokojące zmiany: zaczyna być produkowany progesteron, częstość owulacji się zmniejsza, może w ogóle ustać
miesiączkowanie.
Patrząc na modelki, łatwo dojść do wniosku, że obecnie lansuje się kobiety, które z biologicznego
punktu widzenia nie są najlepszymi matkami.
* To faktycznie zastanawiające. Teoretycznie mężczyzni powinni przedkładać krągłości Marilyn Monroe nad
kanciastość Kate Moss. Jest kilka koncepcji wyjaśniających, dlaczego odeszliśmy od rubensowskich kanonów
piękna.
Jedna mówi, że obsesja kobiet na punkcie odchudzania bierze się z podświadomej chęci uniknięcia zbyt wczesnej
ciąży.
Według innej, anoreksja jest reakcją na przegęszczenie: kiedy wybucha bomba demograficzna, stopniowo
włączają się mechanizmy eliminujące część kobiet i mężczyzn z puli reprodukcyjnej. Trochę jak u lemingów, które
- gdy jest ich za dużo - pędzą na oślep, spadają ze skały i zabijają się.
Z kolei mój przyjaciel z Liverpoolu ma na to własny pogląd. Uważa, że winny jest... obraz dwuwymiarowy. Zrobił
badania, z których wynika, że taki obraz powiększa obiekt o około 10 - 15 procent. Kobiety patrzące na fotografie
modelek myślą - och, jakie one zgrabne! Nie wiedzą, że kobiety z magazynów mody w rzeczywistości są za
chude. Same widzą siebie dwuwymiarowo - przed lustrem i wydają się sobie za grube. Nie pasują do standardów
narzuconych przez media. Szał odchudzania się może więc być pochodną upowszechnienia telewizji oraz
kolorowych pism. Wcześniej tego nie było.
Kromka chleba i dwa komplementy całkowicie wystarczą kobiecie, by przeżyć dzień. Marcel Achard
Pod względem wzrostu i tuszy, a raczej jej braku, modelki znacznie odstają od średniej.
* Zupełnie inaczej z twarzą: o ile tam popłacało odstępstwo od przeciętności, tak tu premiowana jest przeciętność
do kwadratu. Już w roku 1883 Francis Galton zauważył, że nałożenie na siebie fotografii różnych twarzy daje
twarz uśrednioną, znacznie atrakcyjniejszą niż jakakolwiek wyjściowa. A im więcej twarzy wyjściowych - tym
lepszy efekt końcowy. Regułę Galtona potwierdziły przeprowadzone niedawno komputerowe symulacje z
udziałem zdjęć studentek. Przy okazji wyjaśniło się, dlaczego o wiele łatwiej rozpoznajemy polityków niż modelki.
Twarze tych pierwszych są o wiele bardziej charakterystyczne.
Skoro średniość jest najatrakcyjniejsza, to dlaczego każdą kobiecą twarz można upiększyć przez
powiększenie oczu lub uwydatnienie ust?
* Znamienne, że dotyczy to głównie kultur odzieżowych. Podkreślają twarz, szyję i dłonie, czyli to, co prawie
zawsze wystaje spod ubrania. Nie tylko biżuterią i makijażem. Powiększający zrenice wyciąg z belladonny czyli
wilczej jagody, święcił triumfy już w renesansie. Do dziś używają jej aktorzy. Okazuje się, że ludzie o większych
zrenicach wydają się atrakcyjniejsi. Układ wegetatywny sterujący szerokością zrenic zwęża je, gdy widzimy coś
nieprzyjemnego i rozszerza na widok czegoś miłego. Kiedy ktoś wpatruje się w nas rozszerzonymi zrenicami,
odczytujemy to jako akceptację naszej osoby. To sygnał zachęty: podobasz mi się, podejdz bliżej,
porozmawiajmy. Rozszerzone zrenice są jak zielone światło. Odwrotnie, gdy zrenice są zwężone. Nawiązywanie
rozmowy z kimś takim to jak przejeżdżanie skrzyżowania na czerwonym świetle. Może się udać, ale może też
dojść do groznej kolizji. Sygnały zrenic odbieramy całkiem podświadomie. Podobnie mimowolny, trwający jedną
trzecią sekundy ruch brwi w momencie spotkania znajomej osoby. Jeśli jej brwi drgnęły do góry, to dobrze -
najwyrazniej nasz widok ją cieszy. Jeśli nie - raczej nie darzy nas sympatią. I choćby nawet wykrzyknęła: "Edek?
Jak miło cię widzieć!", czujemy, że więcej w tym kurtuazji niż sympatii i tak naprawdę myśli sobie: "No nie! Musiał
się napatoczyć akurat teraz?". Okazuje się, że jest to przekaz uniwersalny dla wszystkich kultur. I miarodajny
wskaznik żywionej dla nas sympatii. Da się zafałszować słowa, uśmiech, a tego gestu nie.
A więc przysłowiowym zwierciadłem duszy są nie tyle całe oczy, ile zrenice?
* Naukowcy mogą wyczytać z nich najróżniejsze rzeczy. Jak to, że mężczyzni w większości nie lubią dzieci, a
kobiety - tak. Odkryli nawet, że te, które nie mają potomstwa, zapatrują się na nie inaczej niż matki. O ile zdjęcia
dzieci powodują u bezdzietnych mężczyzn zwężenie zrenic, tak kobiety zawsze reagują ich rozszerzeniem -
bezdzietne mniejszym, matki - większym. W ten sposób ocenia się też preferencje seksualne: mężczyznie
oglądającemu zdjęcie kobiety oczy się powiększają, zwłaszcza wtedy, gdy jest naga. Ale gdy zrenice rozszerzają
mu się na widok innego nagiego mężczyzny - niewykluczone, że jest homoseksualistą.
Mówi się, że kobiety malują się dla innych kobiet.
* I tak, i nie. Malują się, by nie zginąć w tłumie, by być atrakcyjniejszymi od innych. Bardziej dbając o wygląd,
stosując lepsze kosmetyki czy zdrowszą dietę, kobiety nieustannie podnoszą poprzeczkę atrakcyjności. Makijaż
podkreśla urodę i tuszuje jej braki. Wydawałoby się, że mężczyzni powinni być za. A jednak ich stosunek jest
ambiwalentny. Odważny makijaż najbardziej podoba się im u nieznajomych kobiet, znacznie mniej u narzeczonej,
a najmniej u własnej żony. Mężczyzna niechętnie odnosi się do prób eksponowania urody przez kobietę, którą
zdobył i uważa za swoją. Skoro są razem, to po co nadal chce błyszczeć? By zwrócić uwagę innych? Przyciągnąć
rywala?
Czy męskie twarze podlegają podobnym regułom?
* I kobiece, i męskie powinny być symetryczne. Z badań wynika, że symetryczni bardziej nam się podobają.
Wytłumaczenie może być takie: symetria jest gwarancją jakości genotypu. Jeżeli pomimo różnych niekorzystnych
czynników środowiska, czy to w okresie pre- czy postnatalnym, ciału udaje się zachować symetrię, to dobrze
świadczy o jego witalności. Jeśli nasz organizm byłby słabszy, to zaniedbałby symetrię, koncentrując się na walce
z infekcją czy ze skutkami niedożywienia. Dlatego osoby o regularnych rysach i proporcjonalnej sylwetce mają
wyższe notowania u płci przeciwnej.
Wydaje mi się, że kanony męskiej urody są bardziej rozciągliwe. Za przystojnego uchodzi zarówno Joe Tempest,
obdarzony niemal kobiecą twarzą wokalista grupy Europe, jak i męski do granic negroidalności Arnold
Schwarzenegger. Odległość dzieląca delikatną Sophie Marceau od Grace Jones (najbardziej męskiej z modelek) -
nie jest tak przepastna.
Najwyrazniej mężczyzni nie gustują w chłopczycach.
* Od kobiet oczekują kobiecości, czyli tego, czego sami nie mają, lub mają niewiele. W drugą stronę to nie działa.
A co do mężczyzn typu macho - miewają czasem przewagę. Przekonało się o tym dwóch badaczy - Miller i Muller
- gdy porównali twarze o łagodnych i o ostrych rysach. Okazywało się, że mężczyzni tacy jak generał Lebiedz - by
nie szukać daleko - częściej docierali do generalskich szarż i zostawiali więcej potomków. Może dlatego, że silniej
zarysowane szczęki i rysy świadczą o wyższym poziomie androgenów, a może dlatego, że wzbudzają po prostu
większy respekt.
Uderzające, jak wiele kobiet, zwłaszcza z kręgów menedżerskich, też chce wzbudzać respekt. Właśnie po to
przywdziewają stroje akcentujące ramiona. Szerokie ramiona to cecha typowo męska. Ich poszerzanie pagonami,
piórami czy epoletami miało podkreślać wysoki status społeczny. Eksponując ramiona, kobiety sygnalizują: pod
względem wiedzy i zdolności wcale nie ustępujemy mężczyznom. Potrafimy być twarde jak oni i tak samo
skuteczne.
Z podobnych przyczyn, choć na znacznie większą skalę, rozpowszechniły się wysokie obcasy. Nie jest
przypadkiem, że noszą je kobiety. W ten sposób pragną zatrzeć różnice wzrostu między sobą a mężczyznami. To
równanie do mężczyzn wynika z chęci wyrównania szans.
Czy gdy patrzymy na kogoś, możemy ocenić, jaki ma temperament seksulany?
* Od kilkuset lat próbuje się korelować różne cechy morfologiczne z różnymi typami temperamentu i zachowań.
Na przykład Lombroso, włoski psychiatra i antropolog, usiłował z kształtu męskich czaszek wyczytać, czy badany
jest urodzonym zabójcą, złodziejem, czy gwałcicielem, a z kobiecych - czy ma skłonności do prostytucji.
Oczywiście bez efektu. Co nie zmienia faktu, że do dziś podejmuje się próby morfologicznej klasyfikacji
behawioru. Sam zresztą uczestniczyłem w takich badaniach. Chodziło o sprawdzenie, czy istnieje związek
pomiędzy zmianami poziomu hormonów w ciągu doby a asymetrią ciała. Mogę powiedzieć, że złożyłem ofiarę na
ołtarzu nauki. Zobaczyłem, co to znaczy być królikiem doświadczalnym. W jednym z brytyjskich szpitali co pół
godziny pobierano mi krew - w sumie 48 razy. Także co pół godziny mierzono mnie dokładnie. Wszystkie pomiary
na wszelki wypadek dublowano - więc w zasadzie mierzono mnie cały czas.
I co się okazało?
* Między innymi to, że stosunek długości serdecznego palca do wskazującego świadczy o poziomie męskich
hormonów - androgenów. A więc im mężczyzna ma dłuższy czwarty palec względem drugiego, tym wyższy ma
również poziom androgenów i tym silniejszy temperament seksualny. U kobiet palce są mniej więcej równe, albo
drugi jest dłuższy od czwartego. Taki sposób oceny poziomu hormonów płciowych zwany jest testem Manninga.
A na co patrzą kobiety?
* Jeśli już - to na wzrost. Ktoś nawet obliczył, że każdy cal wzrostu jest dziś w Ameryce wart 600 dolarów rocznej
pensji. Ale ja nie widziałem tych danych. Zasadniczo cechy morfologiczne nie są dla kobiet istotne, zwłaszcza gdy
szukają partnera stałego, na lata. Co innego, gdy chodzi o krótkotrwały romans. W ogóle im bardziej przelotny
związek, tym cechy morfologiczne ważniejsze. Jeśli kobieta zdradza, to z reguły z mężczyzną inteligentniejszym,
przystojniejszym, albo zamożniejszym od męża. W przypadku mężczyzn jest inaczej: kochanki są z reguły
młodsze od żon, ale nie muszą być atrakcyjniejsze.
Czy muskulatura pomaga?
* Nie sądzę, by w XXI wieku wyznacznikiem sukcesu i statusu ekonomicznego mężczyzny miała być budowa ciała.
A na pewno nie szerokość ramion. W ciągu kilku ostatnich stuleci znaczenie siły fizycznej bardzo zmalało.
Mężczyzni nie toczą ze sobą bójek o kobiety i nie uganiają się za dziką zwierzyną. Krzepa przestała być potrzebna.
Skąd w takim razie rosnąca popularność siłowni?
* Wystarczy spojrzeć, gdzie narodził się kult ciała - Zachodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Ogromna
koncentracja bogactwa. Dużo zamożnych mężczyzn. Trudny wybór. Co robią kobiety? Szukają pierwszej
różnicującej cechy. Zaczyna działać zasada zmiennego priorytetu. Coś, co do tej pory nie miało większego
znaczenia, naraz staje się języczkiem u wagi. Sylwetka kulturysty zaczyna być atrybutem wyróżniającym
mężczyznę z tłumu innych, a tym samym podnoszącym jego atrakcyjność. Ale nie tak bardzo, jak oni sami by
tego chcieli. Otóż badania wykazały, że i mężczyzni, i kobiety mylą się co do gustów przeciwnej płci: panowie
sądzą, iż panie wolą potężniej zbudowanych mężczyzn niż w rzeczywistości, panie za najbardziej pociągające dla
panów uznają kobiety szczuplejsze niż w te, jakie naprawdę podobają się mężczyznom. Najwyrazniej więc
przypisujemy przeciwnej płci własne preferencje.
A czy zapach może być kryterium wyboru partnera?
* Owszem, zapach partnera nie jest dla nas obojętny. Inna sprawa, że jak nigdy dotąd możemy maskować swoje
naturalne zapachy, tłumić je aromatem syntetycznych kosmetyków. Choć brzmi to paradoksalnie, przemysł
kosmetyczny zmarginalizował znaczenie naturalnego zapachu ludzkiego ciała.
Zmarginalizował, ale nie wyeliminował...
* Kilka lat temu Wedekind i Furi wykazali, że za pomocą zapachu kobieta potrafi zorientować się, na ile
mężczyzna ma różne od jej własnych geny zgodności tkankowej. A im bardziej różne - tym lepiej dla ich dzieci. Bo
im większe zróżnicowanie genetyczne rodziców, tym większą żywotność potomstwa. A że kobieta zmienną jest, to
w okresie ciąży lub laktacji jej upodobania zapachowe zmieniają się o 180 stopni. Wtedy górę bierze
podobieństwo. Wybierając podobne, a nie odmienne geny zgodności, kobieta oczekuje wsparcia ze strony osób z
nią spokrewnionych.
Dlaczego akurat takich?
* Ponieważ im głównie powinno zależeć na pomyślności jej dziecka: jeśli dorośnie - poniesie w świat nie tylko
swoje, ale także i ich geny.
Preferencje kobiet zmieniają się też w różnych fazach cyklu: w płodnej jest o wiele mniej wybredna niż w
niepłodnej. Przykładem jest obecny w pocie androstenon. Panowie wydzielający dużo androstenonu pachną dość
odpychająco zarówno dla większości kobiet, jak i innych mężczyzn. Nie bez przyczyny: zapach ten, nieco podobny
do moczu, ma trzymać innych mężczyzn na dystans. Zaś reakcje kobiet na androstenon zależą od fazy cyklu: gdy
są niepłodne - działa na nie odpychająco, a gdy są płodne - nie działa wcale; zwiększa się ich tolerancja na
androstenon, a tym samym na wydzielających go mężczyzn. Dlaczego? By przypadkiem nie zmarnować szansy na
zapłodnienie.
Nieco inaczej wygląda to u kobiet biorących pigułki antykoncepcyjne. Takie pigułki, mówiąc krótko, imitują proces
ciąży. Najnowsze, tzw. trzeciej generacji, robią to bardziej subtelnie. Ale poprzednie - zawierające znacznie więcej
hormonów - nie tylko znosiły reakcję kobiety na zapach mężczyzny, ale także naturalną cykliczność jej
seksualności. Biorąca je miała np. stałe, a nie zmienne libido przez cały okres cyklu i mniejszą ochotę na seks.
Być może to pytanie tłumaczy się samo, lecz jednak je zadam: dlaczego zależy nam na możliwie
najbardziej atrakcyjnym partnerze?
* Atrakcyjny, a więc ogólnie pożądany. Wiążąc się z kimś takim, zwiększamy swoje szanse na sukces
reprodukcyjny i atrakcyjne potomstwo. Jednym słowem, taki partner daje naszym genom widoki na
nieśmiertelność.
Czy atrakcyjność można mierzyć?
* Są różne kryteria oceny. Jedno z nich to długość stosunku. Im samica dla samca atrakcyjniejsza, tym czas
kopulacji krótszy. Świetnie to wychodzi u makaków. Atrakcyjna samica pobudza samca bardzo szybko: cztery,
pięć minut, i po wszystkim. A gdy jest taka sobie - kopulacja trwa kwadrans i dłużej. Fizyczna atrakcyjność jest
bardzo subiektywna i wprost proporcjonalna do okresu abstynencji.
Jacy mężczyzni są najbardziej atrakcyjni?
* Męscy. Kobiety zawsze oczekiwały od mężczyzn, by byli męscy, cokolwiek to miało znaczyć. Z czym innym
kojarzono męskość w epoce jaskiniowej, z czym innym kojarzona jest teraz. Kiedyś przynosili zwierzynę, teraz
pieniądze. Kiedyś latali z włóczniami, teraz z kartami kredytowymi. Zmieniły się atrybuty męskości. Mężczyzni,
którzy tracą pracę, władzę lub pieniądze - tracą też libido. Postrzegają siebie jako mniej atrakcyjnych. Wzrost
poziomu kortyzolu, nazywanego też hormonem stresu, obniża poziom androgenów, a co za tym idzie potencji i
samooceny.
Czy pieniądze są afrodyzjakiem?
* Bywają nim. Dobrobyt materialny może być jednym z atrybutów atrakcyjności. W Stanach Zjednoczonych
obliczono, że dochody młodych, ale już żonatych mężczyzn są półtora raza większe niż dochody ich nieżonatych
rówieśników. Zarabiają więcej nie dlatego, że mają żony, ale dlatego, że mają cechy wyróżniające ich zarówno na
rynku pracy, jak i matrymonialnym.
Okazało się też, że atrakcyjność fizyczna żony stanowi bardzo miarodajne kryterium pozycji męża. Szybko rosnące
dochody i wpływy mężczyzny podbijają jego akcje na rynku seksualnym. Awansując - może liczyć na coraz
młodsze i ładniejsze partnerki. Czasem nie najlepiej rokuje to jego dotychczasowemu związkowi. Liczba rozwodów
wywołanych awansem społecznym mężczyzny jest szczególnie wysoka w państwach takich jak Polska, które
dopiero zdążają do gospodarki wolnorynkowej.
W "Czerwonej królowej" Matt Ridley pisze, że kobiety bardzo szybko przyswajają sobie zewnętrzne atrybuty
statusu. Gotów się nawet zakładać, że potencjał reprodukcyjny kierowców BMW jest wyższy niż posiadaczy aut
pośledniejszych marek. Kobiety myślą tak: skoro BMW są takie drogie, to jeżdżący nimi mężczyzni muszą być
sprytniejsi od innych, a skoro są tacy sprytni, to potrafią też zatroszczyć się o potomstwo.
Z ewolucyjnego punktu widzenia takie BMW niczym nie różni się od 10 krów, które ma Buszmen czy Kypsygis.
Drogi samochód w Europie jest tym samym, co stado bydła w Afryce czy pole ryżu w Azji. Wyznacznikiem
możliwości mężczyzny lub po prostu... wabikiem.
Ta elastyczność kobiet jest trochę niepokojąca. Aapiąc się na takie wabiki, łatwo mogą porzucać
dotychczasowych partnerów dla coraz bogatszych mężczyzn.
* Tak, ale im wyżej, tym trudniej. Możni tego świata nie skarżą się na brak powodzenia. Zdobyć ich nie jest
łatwo. A nawet jeśli się uda, to nie wiadomo na jak długo. Za rok czy dwa ledwie wygrzane miejsce w małżeńskim
łożu może zająć inna. W takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem jest wierność. Uderzające, jak silny jest związek
między statusem męża a wiernością jego partnerki. Kobiety, które mają partnerów z kręgu finansowych elit, mogą
stanowić wzór moralności - najwyżej co setna dopuszcza się zdrady. Partnerki mężczyzn o niższym statusie -
wręcz przeciwnie - aż do 30 proc. miewa skoki w bok. Odwrotnie mężczyzni: im biedniejsi - tym wierniejsi. Ci,
którzy znajdują się na dole drabiny społecznej, zdradzają sporadycznie, ci z wyższych jej szczebli - notorycznie. W
sumie, spoglądając na wykres obrazujący zależność stałości partnerskiej od statusu społecznego, widać jakby
dwie piramidy: kobiecą zwężającą się ku górze i męską - taką samą, tyle że skierowaną czubkiem do dołu.
Istnieją ekonomiczne bodzce seksualne. Stanisław Jerzy Lec
A czy zamożność podnosi atrakcyjność kobiet?
* Może i tak, ale to bez znaczenia. Wic w tym, że to mężczyzna chętniej zwiąże się z ubogą, ale ładną kobietą niż
odwrotnie. Dla mężczyzny kryterium statusu jest mniej ważne od atrakcyjności. Woli zdrową chłopkę od
chorowitej arystokratki.
Co innego kobiety: zamożne nie chcą wiązać się z ubogimi mężczyznami. Ponieważ przywiązują znacznie większą
wagę do zasobności potencjalnych wybranków niż kobiety o niskich dochodach - wybiorą sobie kogoś równie
zamożnego jak one same. David Buss z Uniwersytetu Michigan oświadczył, że "seksualne gusty kobiet stają się
bardziej wybiórcze, dyskryminujące i wysublimowane, w miarę jak wzrasta ich bogactwo, znaczenie i pozycja
społeczna".
A więc małżeństwo może być dla kobiet trampoliną wynoszącą je na wyżyny społeczne?
* W każdym razie ułatwiającą szybki ekonomiczny awans. Córki ubogich mają większą szansę na dostatnie życie
niż ich synowie. Ci raczej pozostaną kawalerami niż wżenią się w wyższą klasę, podczas gdy biedne córki mają
realne szanse na małżeństwo z bogatym mężczyzną. Dlatego w niektórych, silnie rozwarstwionych
społecznościach wyróżniane są córki. W Kenii lud Mukogodo chętniej zawozi do szpitala chorą córkę niż chorego
syna i w rezultacie więcej dziewcząt niż chłopców dożywa czterech lat. Nie dziwmy się rodzicom: zakładają, że ich
córki mogą po ślubnym kobiercu trafić do domostw bogatych Samburu i Masajów, podczas gdy synowie i tak
pewnie odziedziczą biedę Mukogodo.
Z tego wniosek, że bogaci powinni faworyzować synów.
* I tak jest. Niedawno w dość pomysłowy sposób Amerykanie wykazali, że dochody faktycznie przekładają się na
różnice w traktowaniu chłopców i dziewczynek. Notowali długość czasu karmienia oraz odstępy między
narodzinami kolejnych dzieci w rodzinach o niskim i o wysokim statusie materialnym. Wyszli z założenia, że każde
następne dziecko ogranicza inwestycje w już posiadane.
O ile rodziny uboższe troskliwiej traktowały dziewczynki, tak bogatsze - chłopców. Przyszłych dziedziców
rodzinnych dóbr nie tylko dłużej karmiono, ale i bardziej zwlekano po nich z kolejnym dzieckiem.
Niemałym zaskoczeniem było odkrycie, że status materialny rodzin wpływa też na proporcje płci dzieci - w
biednych na świat przychodzi statystycznie więcej dziewczynek, a w bogatych - chłopców. Przykładem są głowy
amerykańskiego państwa. Podczas gdy na 100 dziewczynek rodzi się średnio 105 chłopców, to prezydenci USA
płodzą znacznie więcej synów. Proporcja 148 do 100 wyklucza przypadek. Zgodnie z koncepcją Triversa-Willarda
inwestycja w syna jest dla lepiej sytuowanych ewolucyjnie korzystniejsza. Ale i bardziej kosztowna dla matki.
Noworodek płci męskiej jest z reguły większy i taki też ma apetyt.
Czym to wytłumaczyć?
* Ewolucja premiuje kobiety, które stawiają na płeć dostosowaną do swych możliwości. Chłopiec o małej masie
urodzeniowej najpewniej będzie wątlejszy od swych rówieśników, a w związku z tym jego szanse na ojcostwo też
będą mniejsze. Zbyt duże prawdopodobieństwo klęski w rywalizacji z wyżej notowanymi osobnikami może skazać
go na bezdzietność. Z córką nie ma takiego ryzyka: prawdopodobieństwo, że nie znajdzie amatora, jest znacznie
mniejsze. A więc lepiej urodzić dziewczynkę, bo w jej przypadku postura nie przekłada się na powodzenie u płci
przeciwnej. Wystarczy, że ma prawidłowe proporcje ciała.
Czy tylko status materialny odbija się na proporcji płci?
* Inne czynniki też - to wiadomo. Ale jak? Możemy się tylko domyślać. Wezmy efekt powracającego żołnierza: w
trakcie wielkich wojen albo bezpośrednio po nich w walczących krajach rodzi się więcej synów, tak jakby mieli
zastąpić poległych mężczyzn - oczywiście nie dosłownie, wdowy są dla nich za stare. Fenomen ten próbuje się
tłumaczyć częstością współżycia i względami hormonalnymi.
Okazuje się, że im większa liczba zachowań płciowych, tym większe prawdopodobieństwo spłodzenia chłopca.
Dobrze to widać na przykładzie młodych małżeństw, które w pierwszych miesiącach po ślubie mają największe
szanse na poczęcie męskiego potomka. Także pary chcące nadrobić zaległości po długim okresie wojennej
abstynencji zbierają głównie męskie owoce swej namiętności. Podobne przykłady można mnożyć. Więcej synów
mają te pary, gdzie różnica wieku między partnerami przekracza pięć lat. Tak samo kobiety o szerokiej talii oraz
mężczyzni mający kłopoty z prostatą. Więcej córek mają za to żony pilotów-oblatywaczy, nurków głębinowych czy
pastorów.
Zaraz... Czyżby mężczyzni mogli wpływać na płeć plemników?
* Najprawdopodobniej mogą nieświadomie wpływać na proporcje lub żywotność, a to "męskich", a to "żeńskich"
plemników. Niewykluczone, że obniżony poziom androgenów - męskich hormonów płciowych - w jakiś sposób
sprzyja "żeńskim" plemnikom.
A u kobiet?
* Może przez selektywny sposób ronienia w pierwszych tygodniach ciąży? A może przez selektywną implantację
embrionu męskiego lub żeńskiego? Albo zmianę konsystencji błony śluzowej macicy? Lub pH płynu pochwowego?
Cokolwiek by to było, odbywa się poza świadomością kobiety. W tym przypadku jej organizm zachowuje się,
można by rzec, racjonalnie.
A może zachowywać się inaczej?
* Czasem nietrudno odnieść wrażenie, że fizjologia z premedytacją wyrządza kobietom krzywdę. Wie pan, co
mam na myśli?
Pojęcia nie mam.
* Gwałt. Wiele dowodów przemawia za tym, że kobiety łatwiej zachodzą w ciążę po gwałcie, niż po rutynowym
stosunku płciowym. Co ciekawe, u zgwałconych do zapłodnienia dochodzi też w najmniej płodnej fazie cyklu
menstruacyjnego - podczas menstruacji i w trzy tygodnie po niej - a więc dokładnie wtedy, kiedy kobieta najmniej
się tego spodziewa. Przyczyną może być nagłe pobudzenie owulacji przez silny uraz psychiczny.
Dlaczego jedni ludzie gwałcą drugich?
* Dziewięć na dziesięć zgwałconych to kobiety w okresie reprodukcji. A to oznacza, że główną przyczyną gwałtu
jest nieuświadomiona chęć zwiększenia sukcesu reprodukcyjnego. Taki gwałciciel oszczędza życie gwałconej. Co
innego, gdy jego ofiarą jest mała dziewczynka czy starsza kobieta - wtedy często morduje.
Szczególnie sprzyjające warunki stwarza gwałcicielom wojna. I to nie dlatego, że urodzeni gwałciciele gwałcą
wtedy więcej, tylko gwałcą ci, którzy w innych warunkach nigdy by się tego nie dopuścili. A robią to z kilku
powodów: nie ma innych mężczyzn na podbitym terenie, gwałciciel jest pewien swojej bezkarności, ale nie ma
pewności, czy nazajutrz nie polegnie na froncie - to może być jego ostatni raz.
Poza tym gwałt to droga na skróty. Tyle mówimy o cechach, pod kątem których oceniają nas potencjalni
partnerzy - uroda, sylwetka, status... Gwałciciel wszystko to ma za nic! Może zapłodnić kobietę, nic o niej nie
wiedząc, nie znając jej imienia, nie widząc jej wcześniej na oczy. Kobietę, której inaczej nigdy by nie zdobył lub
zbyt wiele by go to kosztowało.
To dlaczego organizm ofiary pomaga mu w tym?
* Nie wiadomo. Zastanawiająco wysoki jest też odsetek ciąż u kobiet, które z konieczności widują się z
ukochanym krótko i rzadko. Żołnierz na przepustce czy więzień na warunkowym zwolnieniu mają znacznie
większe szanse, by zostać ojcem już po jednym razie niż stali partnerzy. Podejrzewa się, że we wszystkich tych
sytuacjach stosunek wyzwala owulację.
Podobnie rzecz się ma z kochankiem. Baker i Bellis z uniwersytetu w Manchester zwrócili uwagę na pewną
osobliwość stosunków pozamałżeńskich: nie dość, że wypływ ejakulatu z pochwy mężatki jest wówczas mniejszy,
to jeszcze dwukrotnie bardziej prawdopodobne jest, że do zdrady dojdzie w płodnej fazie cyklu. Seksuolog powie,
że pobudliwość, a więc i skłonność do niewierności są wówczas największe. A ewolucjonista, że zdradzając -
kobieta podświadomie dąży do posiadania możliwie najbardziej zróżnicowanego genetycznie potomstwa. Bo takie
potomstwo łatwiej przetrwa trudne czasy.
Nie chce mi się wierzyć, że niemal wszystko robimy dla potomstwa. Skoro tak, to po co mężczyznom
prezerwatywy? Przecież to skierowanie trudu reprodukcji w ślepy zaułek...
* Choć brzmi to absurdalnie, są tacy, którzy twierdzą, że prezerwatywa zwiększa sukces reprodukcyjny
stosujących je mężczyzn. Po pierwsze świadczy o tym, że hołduje on zasadom bezpiecznego seksu, po drugie,
proponuje ochronę przed poczęciem. Jedno i drugie ułatwia mężczyznie zdobycie zaufania kobiety: nie obawiając
się zarażenia i niepożądanej ciąży, szybciej przystanie na propozycję wspólnej nocy z nieznajomym. W
rzeczywistości, idąc na ustępstwa podczas pierwszych kontaktów, mężczyzna może liczyć na stosunki "bez" w
przyszłości. Ale jest jeszcze trzeci powód: prezerwatywa może być rekwizytem umożliwiającym zapłodnienie
partnerki podstępem. Dwie liczby: prawidłowo używana prezerwatywa jest bardzo skutecznym środkiem
antykoncepcyjnym - zabezpiecza 97 par na 100. W praktyce jej skuteczność nie przekracza 70 - 80 procent - a
więc spośród stu stosujących ją w ciągu roku par aż 20 - 30 zostaje rodzicami wbrew swej woli. Trudno oprzeć się
wrażeniu, że przyczyną tak dużej rozbieżności jest świadoma nieostrożność mężczyzn w obchodzeniu się z
prezerwatywą.
Czy naprawdę za wszystkimi naszymi poczynaniami stoi reprodukcja?
* Na pewno za większością tych, które wiążą się z seksem. Żaden organizm, nawet człowiek, pomimo że posiada
tak dużą korę, nawet nie podejrzewa, że to co robi, a co przyjmuje za wolną wolę, ma w domyśle zwiększyć jego
sukces reprodukcyjny. W 99 proc. przypadków idziemy z kimś do łóżka, by mieć z tego przyjemność, a nie dzieci.
To natura postarała się, by połączyć jedno z drugim.
Czy chcemy tego, czy nie - realizując własne cele, uczestniczymy w ewolucyjnym dziele obliczonym na
nieśmiertelność naszych genów.
[-]
Dr Bogusław Pawłowski jest pracownikiem Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kochański i inni Sekrety żywego słowa
sekretariat
kochany bracie
Rzym 5 w 12,14 CZY WIERZYSZ EWOLUCJI
Sekrety skutecznych prezentacji multimedialnych
Ewolucja Hedgehoga
Kochanice króla napisy
Seks milosc spelnienie (2)
Teksty na sekretarkę
Ewolucja i zmienność genomu drożdży winiarskichS cerevisiae
seks analny
Ewolucja genow 2
Sztuka bycia yjnym Sekrety osobistego magnetyzmu
Seks milosc spelnienie

więcej podobnych podstron