470 07





B/470: K.Kelzer - Słońce i cień. Mój eksperyment ze świadomym śnieniem







Wstecz / Spis
Treści / Dalej

6. Nadejście Wężowej Mocy
Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie
Jezus z Nazaretu [Ewangelia wg św. Mateusza 10:16]
Nadejście Wężowej Mocy, 6 listopada 1981 roku
Stoję gdzieś wewnątrz małego ciemnego pokoju. Widzę przed sobą dwa kwadratowe okna. Framugi są zwykłymi otworami w ścianie. Widzę jasne światło wpadające z zewnątrz do środka. Widzę, jak przez jedno z okien wsuwa się czyjaś ręka. Wyciąga w moim kierunku jakiś mały przedmiot, prawdopodobnie klejnot lub kryształ. Widzę jedynie dłoń, nadgarstek i piękny, mały przedmiot. Sam pokój pogrążony jest w całkowitej ciemności. Nagle, uświadamiam sobie, że śnię i czuję potężną falę energii pędzącą przez całe moje ciało. Unoszę się nad podłogą wylatując głową naprzód przez jedno z otwartych okien i wchodzę w światło.
Natychmiast znajduję się w całkiem nowej scenerii. Wciąż świadomy, jestem teraz na zewnątrz, głęboko w lesie. Stoję przy małej chatce zbudowanej z drewnianych belek. Wszystko okrywa warstwa pięknego, świeżego, białego śniegu. Przede mną rozciąga się śliczna, porośnięta drzewami dolina. Znajduję się w towarzystwie nieznanej mi kobiety. Jesteśmy jeńcami małej bandy Indian. Niżej, po drugiej stronie doliny na przeciwległym zboczu widzę dwóch silnych, stanowczych kowbojów na koniach. Szybko jadą przez głębokie śnieżne zaspy, w przeciągu sekund przebywają dzielącą nas odległość i ratują nas z rąk Indian. Nie ma strzelaniny ani przemocy. Po prostu przybywają promieniując ze swoich ciał taką wielką mocą, iż wiem, że jesteśmy uwolnieni.
Nagle scena zmienia się. Leżę teraz twarzą w dół gdzieś na skrawku gołej, brązowej ziemi. Wciąż w pełni świadomy, że śnię, widzę ogromnego węża zbliżającego się do mnie z prawej strony. Szybko prześlizguje się po moich plecach, po czym zawraca i przesuwa się z powrotem pode mną. Potem podnosi się, obraca, i ponownie prześlizguje przez moje plecy ściskając mocno moją klatkę piersiowa w potężnym splocie. Jego szaro-brązowe ciało ma grubość około trzech do czterech cali i około trzydziestu stóp długości. Jego oczy o dziwnym żółto-zielonym kolorze wpatrują się we mnie spokojnie i nieprzerwanie, bezustannie jarząc się delikatną żółto-zielona poświata. Po znalezieniu odpowiedniej pozycji wąż nieruchomieje, a w powietrzu około trzech stóp nade mną unosi się jego głowa. Obserwuje mnie swoimi jarzącymi się oczami ze spokojną i zadziwiająco obojętną obiektywnością. Wyginając szyję do tyłu wysilam się, by unieść głowę i spoglądam w górę. Nasze oczy spotykają się. Ich zetknięcie jest niesamowicie silne, absolutnie niezapomniane. Przez długa chwilę wpatruję się w żółto-zielone, głębokie oczy węża. Jestem całkowicie zmieszany i jednocześnie zafascynowany. Opuszczam głowę i zaczynam zmagać się z wężem, próbując uwolnić się z jego uścisku. Odkrywam, że nie mam żadnych szans wobec jego niesamowitej siły. Boję się, że mnie zmiażdży. Przez jakiś czas walczę ze wszystkich sił, aż wyczerpany postanawiam zaprzestać zmagań. Wkrótce zauważam, że właściwie wąż jest bardzo delikatny, zaledwie zamierza trzymać mnie w swoim bezlitosnym uścisku. Z zaskoczeniem odkrywam, że jego ciało jest ciepło-krwiste, a nie zimnokrwiste, jak mógłbym tego oczekiwać. Nagle wąż wykonuje szybki ruch swoim ciałem i obraca moje leżące twarzą w dół ciało na bok. Po chwili szybkim szarpnięciem obraca mnie znowu do pozycji twarzą w dół. Wąż zdaje się bawić ze mną w jakiś dziwny, niesamowity sposób, obracając mnie stopniowo i rozmyślnie tam i z powrotem. Kilkakrotnie przewraca mnie z pozycji twarzą w dół do pozycji na jednym boku, potem z powrotem do pozycji twarzą do ziemi i z kolei na drugi bok. Czuję, że jestem całkowicie zależny od jego woli. Ruchy te są powtarzane kilkakrotnie, za każdym razem jest to szybki, potężny wstrząs masywnego splotu węża.
Nagle cała scena znika. Czuję, jak przez moje ciało przepływa wiele pomieszanych, wirujących energii. Mam zawroty głowy. Po chwili znowu widzę wyraźnie. Leżę rozciągnięty w tym samym miejscu, na nagiej, brązowej ziemi, twarzą w dół. Jestem wciąż w pełni świadomy, że śnie. Teraz inny szaro-brązowy, duży wąż zbliża się do mnie z prawej strony, zupełnie tak samo jak ten pierwszy. Wąż z wyglądu przypomina całkowicie tamtego, lecz jest nieco cieńszy i krótszy. Szybko i gładko prześlizguje się nad moim ciałem i przesuwa pode mną między moim ciałem a ziemią. Unosi się tworząc jeden pełny splot wokół mnie, dokładnie tak jak jego poprzednik. Chociaż jest trochę mniejszy, jest również niezwykle silny. On też umieszcza głowę około trzech stóp nade mną i wpatruje się we mnie równomiernie, z pełnym wewnętrznym spokojem i z tą samą wielką, zdumiewająco obojętną, uniwersalną obiektywnością. Raz jeszcze próbując przez jakiś czas zbadać jego zamiary wpatruję się w górę, w zdumiewające, pełne mocy oczy węża. Zachwycam się delikatną, żółto-zielona poświacie, która równomiernie roztacza się z jakiejś głębi, z głębi jego oczu, może nawet spoza jego oczu, z niebywałych otchłani innego świata. Jestem przejęty grozą chłonąc nastrój tajemniczości nieprzerwanie emanujący z węża. Przez chwilę odwzajemniam mu spojrzenie, potem opuszczam głowę i zaczynam zmagać się z wężem, wysilając się jak tylko mogę, żeby uwolnić się z jego potężnego uścisku. Rzucam się z boku na bok zmagając się w każdy możliwy sposób, podczas gdy wąż właściwie pozostaje nieruchomy i spokojnie wpatruje się we mnie z góry. Bez najmniejszego wysiłku trzyma mnie w swoim pojedynczym splocie, dokładnie tak jak to robił poprzedni wąż. W końcu poddaję się wiedząc, że i z jego potężną siłą nie mogę się równać. Gdy tak leżę spokojnie przez parę długich chwil, uświadamiam sobie, że podobnie jak jego poprzednik tak i ten wąż w ten sam dziwny, obojętny sposób jest również wobec mnie łagodny. Jestem zaskoczony odkryciem, że on też jest stworzeniem ciepłokrwistym.
Nagle budzę się. Czuję zawroty głowy i jestem zmieszany mnogością wirujących energii przepływających przez moje ciało, a pochodzących bezpośrednio ze snu. Czuję się przytłoczony mocą tego snu i zarazem bardzo podniecony.
Obraz dwóch węży w tym śnie tak mocno zapisał się w mojej pamięci, że wiem, iż będę je pamiętał przez resztę mojego życia. Sen ten był zdecydowanie kolejnym doświadczeniem szczytu w moim eksperymencie ze świadomym śnieniem. Moc zawarta we śnie tym razem była raczej przerażająca, ponieważ po obudzeniu się czułem silne zawroty głowy. Z trudnością zdołałem zwlec się z łóżka, wstać na nogi i pójść do toalety wysiusiać się. W głowie czułem jeden ogromny wir, wszystkie uczucia wirowały, kręcąc się nieustannie w kółko. Wirująca i falująca energia płynęła w górę kręgosłupa, przez podstawę czaszki, prosto do głowy.
Gdy próbowałem się uspokoić, w moim umyśle powstało parę pytań: Czyżbym tracił zmysły? Czy jestem w tej chwili owładnięty pewnego rodzaju potężną energią psychiczną, uwolnioną podczas snu? Zdecydowałem dość szybko, że w tym momencie raczej nie powinienem zajmować się takimi pytaniami. Zdecydowałem też, że nawet nie zapiszę snu od razu, gdyż energie ze snu są zbyt przytłaczające. Było około trzeciej rano. Wiedziałem, że najlepiej będzie jak najszybciej powrócić do równowagi umysłowej, którą może dać głęboki sen. Ostrożnie poszedłem w kierunku sypialni, trzymając się ścian i mebli, żeby zachować równowagę. Powoli i ostrożnie wczołgałem się do łóżka, i z ogromną ulgą szybko zasnąłem. W tej sytuacji sen bez świadomości śnienia był mile widzianą przystanią po gwałtownych zawirowaniach, które czułem w całym ciele i umyśle. Gdy obudziłem się rano, zapisałem sen w dzienniku, a jego moc i niepokojące obrazy ponownie z nieopisaną wyrazistością napłynęły mi do głowy.
Przez kilka dni po tym śnie obraz węży powracał nie dając mi spokoju. Teraz, gdy to piszę, trzy i pół roku po owym wydarzeniu, wciąż widzę przede wszystkim ową dziwną, niesamowitą, żółto-zieloną poświatę emanującą z głębokich, przepastnych oczu węży. Emanuje takim spokojnym bezstronnym blaskiem, jakby była z innego świata. W mojej pamięci świadomość obu węży nadal zdaje się wyrażać całkowitą obiektywność, neutralność i zupełne nieprzywiązanie do tego świata. Nie mają one wielkiej misji do wypełnienia ani zadań do wykonania, one po prostu SĄ. Te oczy po prostu SĄ. Promieniują TĄKOŚCIĄ WSZYSTKIEGO CO JEST, są doskonałym przejawem sposobu, w jaki wszystko JEST. Ich sposób BYCIA jest niemal nieopisywalny w żadnym języku, czy przekazie. Gdybym był malarzem, to przeniesienie tych pięknych jarzących się oczu z głębin mojej pamięci na kawałek płótna uznałbym za doskonałe wyzwanie artystyczne.
Po kilku dniach rozmyślań nad mocą i przymiotami węży zacząłem zastanawiać się, czy symbolizowały one przebudzenie w moim świadomym umyśle energii kundalini. Ciekaw też byłem, czy one nie tylko symbolizowały, ale też w jakiś sposób powodowały to przebudzenie. Od tego czasu pytania te trapiły mnie nieustannie i do dziś nie znalazłem na nie zadowalającej odpowiedzi. Rośnie we mnie jednak przekonanie, że odpowiedź na oba pytania brzmi: "tak". Po kilku miesiącach przemyśleń zacząłem rozważać jeszcze inną kwestię: Jak mam się zabezpieczyć, jeśli nieumyślnie wzbudziłem energię kundalini i pobudziłem ją poprzez moje eksperymenty ze świadomym śnieniem?
Pojęcie energii kundalini rozumiem jako rodzaj mocy psychicznej, która leży ukryta u podstawy ludzkiego kręgosłupa. Hinduscy jogini i mędrcy, zarówno starożytni jak i współcześni, porównywali ją do zwiniętego węża, zdolnego na jakimś etapie ewolucji człowieka rozwinąć się i podnieść w górę kręgosłupa poprzez różne ośrodki świadomości. Te ośrodki świadomości zwane są czakrami, co oznacza kręgi lub koła. Na pewnym etapie ewolucji różnych nauk i prac ezoterycznych na ten temat, rozwinięcie węża stało się symbolem rosnącej energii psychicznej [patrz książka Gopi Krishny Kundalini: The Evolutionary Energy in Man]. W myśl tych poglądów pojawienie się węża w czyimś śnie, wizji albo głębokim transie medytacyjnym często było uważane za zapowiedź, iż energia kundalini rzeczywiście rośnie w świadomości danej osoby. Można przyjąć, że kiedy ta energia zaczyna wznosić się w górę kręgosłupa, człowiek doświadcza coraz większych zmian w myśleniu i sposobie widzenia świata. Wzrost psychicznych mocy, rozwój percepcji i zdolności intuicyjnych
to niektóre spośród korzyści, jakie przynosi ten proces. W życiu codziennym często powoduje to zwiększoną zdolność widzenia jasno w labiryncie i złożoności świata oraz zdolność rozpoznania w dowolnej sytuacji naprawdę istotnych spraw i problemów.
Z początku największą zmianą, jaką zauważyłem w sobie mniej więcej w czasie, gdy ten sen się pojawił, było zwiększenie mojej wrażliwości (na wszystkich poziomach) i wzrastające trudności podczas zbyt długiego przebywania w kontakcie z negatywnymi uczuciami i energiami innych ludzi. Zdawało mi się, że jestem mniej tolerancyjny niż kiedykolwiek przedtem w stosunku do zwykłych słabostek codziennego życia. Coraz bardziej chciałem "uciec od tego wszystkiego" i starannie zweryfikować moje osobiste kontakty. Nasilała się we mnie potrzeba przebywania jedynie w pobliżu tych ludzi, których energia wznosiła mnie, lub przynajmniej nie ściągała w dół.
Ponadto zacząłem rozwijać "świadomość energii", dzięki której postrzegałem cały świat fizyczny jako olbrzymią masę lub morze różnych energii wibrujących na różnych częstotliwościach i poruszających się w różnych kierunkach. Bardzo realnie zacząłem dostrzegać, że wszystko jest żywe i tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak "przedmioty martwe". Stary podział pomiędzy żywymi stworzeniami i nieożywioną materią jako płaszczyzną odniesienia przestał mieć dla mnie znaczenie. Ale przede wszystkim stałem się bardzo świadomy, być może nawet nadwrażliwy według pewnych kryteriów, wobec wszystkich zmian emocjonalnych i wahań nastrojów ludzi wokół mnie, wliczając w to moich klientów i studentów w pracy zawodowej, a także zupełnie obcych ludzi, spotykanych w miejscach publicznych, takich jak ulice, supermarkety i restauracje. Stopniowo przestałem postrzegać ludzi według starego sposobu odczuwania. Każda osoba, którą teraz spotykałem, jawiła mi się bardziej jako żywy, jarzący się, dynamiczny ekosystem, którego myśli, emocje, słowa, ton głosu, oddech i ruchy ciała zostawiały coraz żywsze wrażenia w moim umyśle. Czasami czułem, że mam umysł zalany wszystkimi tymi wrażeniami, więc musiałem nauczyć się nowego sposobu odnoszenia się do ludzi i reagowania na nich. Musiałem pracować szybciej i aktywniej, by uporządkować wszystkie te wrażenia i bardziej świadomie wybierać w otaczających mnie ludziach to, na co chciałem reagować.
Zmiany te pobudziły mnie i dały wrażenie wewnętrznej wolności, ale wywołały też troskę o to, czy stanę się członkiem "elity", czy też osobą społecznie wyizolowaną. Z tym szczególnym problemem zmagałem się przez ponad rok od czasu pojawienia się snu, zanim zdołałem stworzyć w sobie nową i dogodną równowagę wewnętrzną. Z nową stabilnością ponownie zacząłem czuć się swobodnie w obecności negatywnych wibracji innych ludzi. Jakoś nauczyłem się powstrzymywać nowo zdobytą wrażliwość i nie pozwalać, aby ciemne energie lub negatywne myśli innych ludzi wyczerpywały mnie. Czułem, jakbym uczył się być "mentalnie twardym" w taki sposób, jakiego sobie wcześniej nie uświadamiałem. Moja nowa siła była całkowicie siłą wewnętrzną. Była jak pole energii, jak niewidzialny koc, który mogłem w jednej chwili przywołać ze swego wnętrza, by rzucić go na jakąś przykrą sytuację, tłumiąc jej negatywne wibracje, i w ten sposób chronić moją zwiększoną wrażliwość. Ten mentalny koc szorstkości w niektórych sytuacjach towarzyskich często okazywał się bezcenny, a zwłaszcza w pewnych sytuacjach psychoterapeutycznych, gdy klienci pracowali nad uwolnieniem swojego bólu, gniewu czy depresji. Mniej więcej w tym czasie nauczyłem się, jak zachęcać ich do pełnego uwolnienia emocji, jednocześnie chroniąc siebie na głębszym poziomie, niż czyniłem to kiedykolwiek wcześniej.
Na tym etapie mojego eksperymentu zacząłem dostrzegać, jak uprawianie świadomego śnienia pomagało również w kształtowaniu intuicji. Im bardziej stajemy się intuicyjni, tym bardziej staramy się "widzieć", a nie "myśleć" [interesujące jest łacińskie pochodzenie słowa intuicja: "in" (w) + "tuere" (widzieć). "Widzieć w" oznacza, że intuicja to wgląd we wnętrze osób, problemów, czy sytuacji, to widzenie wykraczające poza zewnętrzne przejawy bądź symptomy. Mieć intuicję oznacza widzieć istotę kogoś lub czegoś i jasno rozróżniać pomiędzy tym, co istotne i tym, co nieistotne]. Zwiększona jasność postrzegania jest równoznaczna ze zwiększeniem świadomości we śnie. Być świadomym oznacza być klarownym, pełnym światła lub oświeconym. Gdy zastanawiałem się nad tą grą słów i ich powiązanymi ze sobą podobnymi znaczeniami, widziałem, jak wszystkie zdawały się prowadzić w tym samym kierunku. Rozwijanie świadomości w stanie snu zwiększa świadomość na jawie. Być może w przypadku niektórych osób prowadzi to do pobudzenia energii kundalini, zaś większości ludzi prawdopodobnie daje to szansę dokonania postępu na drodze duchowego rozwoju i osobistego oświecenia.
Należy ha pamiętać, że opisuję te zagadnienia w kategoriach ewolucji, a nie w kategoriach skończoności. Uprawianie świadomych snów nie oznacza, że jest się oświeconym, a raczej oznacza, że śniący staje się bardziej oświeconym. Należy też pamiętać, że wszelkie porównania mają charakter subiektywny. Świadomie śniący staje się bardziej oświecony, niż był wcześniej, ale niekoniecznie bardziej oświecony niż ktokolwiek inny. To "stawanie się" samo w sobie jest cudem i jest bardzo trafnie wyrażone w cytacie z Willi Cather: "Gdzie jest wielka miłość, tam zawsze są cuda. Cuda nie tyle zależą od twarzy, głosów, czy mocy uzdrawiania przychodzącej do nas z daleka, co od wysubtelniania naszej percepcji tak, by na moment nasze oczy mogły widzieć, a uszy słyszeć to, co jest w nas zawsze." [Willa Cather, Death Comes for the Archbishop, str. 50] (Podkreślenie moje
K.K.)
Według mnie jednym z największych cudów w eksperymencie ze świadomym śnieniem było to, że potrafiłem dostrzegać dzięki własnym doświadczeniom, jak moja percepcja staje się subtelniejsza, w miarę gdy zbliżam się ku tej granicy świadomości. Doświadczywszy świadomego śnienia było mi łatwiej zrozumieć to, że cała prawda zawsze jest obecna bezpośrednio przed nami, w każdej chwili, czekając, aż ją odkryjemy. Jedynie chmury naszej zwykłej percepcji powstrzymują nas od widzenia całej prawdy naraz, w jednym błysku. Naszym wyzwaniem, jako ludzkości, jest usunięcie tych zazwyczaj przykrywających nasze oczy chmur po to, aby nasza percepcja stała się subtelniejsza, nasze oczy mogły się otworzyć i żebyśmy mogli widzieć tak, jakbyśmy widzieli coś po raz pierwszy.
Starożytni Grecy widocznie wiedzieli o tej tajemnicy oczyszczania ludzkiej percepcji. W ich języku słowem określającym prawdę była aletheia. Aletheia w istocie składała się z dwóch słów: "a" (nie) i "letheia" (ukryta). W ich pojęciu odkryć prawdę o czymś oznaczało widzieć to, co "ukryte", widzieć poprzez iluzję pozorów. Z tego wynika, że wiedzieli oni, iż duża część rzeczywistości ukryta jest przed naszą świadomością i że dojrzewanie istoty ludzkiej oznacza wysubtelnianie i oczyszczanie percepcji, aby wynieść prawdę z ukrycia na światło świadomości.
Jednym z bardziej intrygujących aspektów mojego eksperymentu ze świadomym śnieniem jest nagły "wstrząs" energii, często przebiegający przez ciało, jakie mam we śnie, natychmiast po uzyskaniu świadomości. Taki wstrząs przeżyłem w momencie pojawienia się świadomości, że śnię, w "Nadejściu Wężowej Mocy" oraz w wielu innych świadomych snach w takiej, czy innej formie. Czasami czuję, jak ta energia podnosi się wzdłuż kręgosłupa, czasami czuję, jak przepływa mi przez klatkę piersiową, ręce i nogi, a bardzo często czuję, jak przepływa przez twarz i skupia się w punkcie pomiędzy brwiami [w hinduskich i buddyjskich dziełach ezoterycznych punkt pomiędzy brwiami popularnie nazywany jest "trzecim okiem". Według tych nauk trzecie oko umieszczone jest w szóstej czakrze zwanej "adżna czakrą". Otwarcie trzeciego oka tworzy dla widzącego nowy kanał świadomego postrzegania i prawdopodobnie jest istotnym i przełomowym krokiem na pewnym etapie czyjejś ewolucji duchowej]. Energie te zazwyczaj odczuwam jako rozkoszne i podnoszące na duchu, jednakże ten sen był drugim świadomym snem, w którym do tego stopnia byłem porażony energią, że po przebudzeniu czułem się zmieszany i kręciło mi się w głowie.
Ten sen wypełniony był symbolami mającymi wiele znaczeń. Wątpię, czy kiedykolwiek zdołam opisać je w pełni. Sen był archetypem przedstawiającym uniwersalny motyw przejścia z niewoli do wolności poprzez opuszczenie ciemnego pokoju i wejście w światło. Nowy świat, w który wszedłem potem we śnie, rozświetlony przez piękną warstwę białego śniegu, nadal był jednak jednym z tych światów, które zawierają przeciwieństwa i zmagania. Wraz z moją "nieznaną towarzyszką" jako jeniec trzymany byłem przez Indian symbolizujących jakieś prymitywne siły wewnątrz mnie. Sen sugerował, że uwolnienie od tych prymitywnych sił może nastąpić natychmiast i bez przemocy, poprzez mobilizację mojej męskiej mocy symbolizowanej przez kowbojów, którzy pojawili się we śnie nie powstrzymywani i w pełni sił. Zacząłem myśleć o ich sile jak o pewnego rodzaju "twórczej agresji", zalecie, która niestety rzadko omawiana jest szerzej w aspekcie duchowym. Owe tematy i obrazy pomogły mi określić z dużą dokładnością te momenty i sytuacje na jawie, w których musiałem wysilać się, aby się rozwijać. Cierpliwe i tolerancyjne czekanie nie zawsze jest odpowiednią reakcją na problemy, jakie przynosi życie. Czasami podjęcie stanowczego, agresywnego działania jest dokładnie tym, czego mi trzeba, aby wyzwolić się z niszczycielskich sił, których jestem więźniem. Kowboje we śnie symbolizowali spokojną, nie podlegającą dyskusji siłę. Siłę, która po prostu wyzwala przez samą swą obecność i przez swój sposób bycia.
Ceniłem sobie fakt, że sen pojawił się w dwóch oddzielnych częściach i widziałem też wyraźne powiązanie między nimi. Pierwsza przypominała główny temat "Daru Mędrca" mówiący, że świadomy sen jest wyzwoleniem z ciemności i więzienia, i że nawet gdy wyzwolenie zostaje już osiągnięte na jednym poziomie, to śniący będzie wezwany, żeby kontynuować postęp i uzyskać wyzwolenie na kolejnych poziomach.
W drugiej części snu pokazana była moja walka z dwoma wężami. W mojej interpretacji znaczyło to, że będę w stanie zmagać się i borykać ze sobą w celu wykształcenia w sobie wyższych stanów świadomości (na przykład kundalini) dopiero wtedy, gdy zgromadzę w życiu znacznie więcej zdrowej agresji (męskiej energii). Rozmyślając nad tym coraz bardziej uświadamiałem sobie, jak bardzo tego potrzebowałem, aby ochraniać moje wrażliwe życie wewnętrzne, życie wewnętrzne, które stało się dużo bardziej wrażliwe, odkąd zacząłem uprawiać świadome śnienie.
"Nadejście Wężowej Mocy" i związana z tym snem sytuacja życiowa często nakłaniały mnie do refleksji nad stwierdzeniem Carla Junga: "O wiele bardziej wolałbym być w pełni człowiekiem, niż dobrym człowiekiem." Jego przesłanie było krytyką powszechnie błędnie rozumianej i okrojonej interpretacji moralnej dobroci, jakże często traktowanej w cywilizowanym społeczeństwie jako współzawodnictwo. Dobroć zazwyczaj utożsamiana jest z takimi cechami jak uprzejmość, cierpliwość, życzliwość i tolerancja, z oczekiwaniem, że cechy te powinny być okazywane przez cały czas i we wszystkich okolicznościach. Niestety taka "dobroć" często zmienia ludzi w ofiary, ponieważ nieświadomie może prowokować bardziej agresywne osobowości do nadużyć, ataku, czy wyzysku. W takim kontekście przekonałem się raz jeszcze, że człowiek będący w pełni sobą to taki człowiek, który w sytuacjach, gdy jest wykorzystywany przez innych, czuje swój gniew i agresję, i potrafi to wypowiedzieć lub podjąć skuteczne działanie, aby powstrzymać dalszy atak. W istocie nadstawianie drugiego policzka nie zawsze jest czymś właściwym bądź czymś duchowym. Według mnie podstawowa zasada Junga jest tak praktyczna, ponieważ wskazuje, że warto pokochać swoją ciemną stronę, która na dłuższą metę okazuje się być pozytywną ludzką siłą. Zasada taka całkowicie odrzuca reguły zachowania przestrzegane przez ludzi i zachęca nas, abyśmy za naczelną zasadę przyjęli zaangażowanie się w pełnię naszej psyche. Oznacza to reagowanie odpowiednio do sytuacji, w jakiej się jest w danym czasie. Po raz kolejny dostrzegłem, że "miłość" może mieć dziwne i pełne napięć wymagania w stosunku do tych, którzy podążają jej ścieżką. Może zażądać od nas, abyśmy powiedzieli komuś, jak bardzo jesteśmy na niego źli. Prawdziwy akt miłości może też oznaczać podanie kogoś do sądu po to, żeby zakończyć niewłaściwą relację lub też wysłanie zatwardziałego kryminalisty do więzienia.
Powróćmy jednak do snu. Jego głównym tematem było zmaganie się z potężnymi wężami. Zmaganie to sugerowało mi wiele możliwości, między innymi taką, że jestem "schwytany" lub "zawładnięty" przez ścieżkę świadomego śnienia, tak jak zostałem pochwycony przez węże. Z początku we śnie walczyłem z nimi jedynie po to, aby odkryć, że prawdziwe bezpieczeństwo i spokój przychodzą wraz z "poddaniem". Poddanie swojej woli nigdy nie było dla mnie rzeczą szczególnie łatwą, a teraz sen sugerował coś, co było dziwne i nowe
że aby odkrywać, powinienem przestać walczyć. Była to również sugestia, że w życiu będę stawał w obliczu tego wyzwania wielokrotnie, raz za razem, aż moje poddanie będzie całkowite i ostateczne. Nauka wypływająca z powtórnych aktów poddawania się została we śnie pięknie przekazana przez nadejście drugiego węża. Drugi wąż był pod każdym względem podobny do pierwszego z tym wyjątkiem, że był nieco cieńszy i krótszy. To, co uczynił, co uczyniliśmy razem, było w każdym szczególe dokładnie tym samym, co przydarzyło się z pierwszym wężem. Wydawało mi się, jakbym odprawiał z obydwoma wężami jakiś dziwny rytuał, a powtórzenie tego identycznego rytuału z mniejszym wężem sugerowało, że jeśli wytrwam i z uporem będę podążał tą szczególną ścieżką, będę w końcu zdolny kontrolować potężne energie, które są symbolizowane i przekazywane przez węże. Prawdopodobnie z upływem czasu każdy kolejny wąż, z którym bym się zmagał, byłby nieco mniejszy, zbliżony rozmiarami do moich rozmiarów. Nikt nie wie, ile czasu musiałoby to zająć i w zasadzie jest to bez znaczenia. Wielokrotność, z jaką pierwszy wąż swoim masywnym splotem obracał moje leżące twarzą w dół ciało, zdawała się też mieć dla mnie jakieś znaczenie. Węże te prawie bawiły się ze mną. To one, a nie ja, w pełni panowały nad sytuacją, poruszając moim ciałem zgodnie z ich własnym rytmem. W tej części snu w końcu poddałem się im w pełni, rezygnując z oporu i potrzeby walki.
Światło płynące z oczu węży było jednym z najbardziej intrygujących obrazów, jakie kiedykolwiek widziałem w świadomym śnie lub gdziekolwiek indziej. Ta delikatna, żółto-zielona poświata wydobywająca się jakby z otchłani, była w moim eksperymencie czymś niepowtarzalnym. Nie mógłbym jej porównać z niczym, co widziałem w swoim życiu. Światło miało całkowicie "inną" jakość, a słowa takie jak niesamowite, niezgłębione lub kosmiczne, zaledwie zaczynałyby przekazywać wszechogarniające uczucie tajemnicy emanujące z tych oczu, wyglądających jak jarzące się okna wszechświata. Gdy rozmyślam teraz nad tymi obrazami, odnajduję w sobie głębokie uczucie spokoju i ciszy. Uświadomiłem sobie, że węże były moimi przyjaciółmi, a ich wewnętrzne przesłania i dary w nieporównywalny z niczym sposób uspokajały i dodawały otuchy. Ostatecznie ich ścieżka jest ścieżką otuchy i najgłębszego pocieszenia. Wędrując ścieżką świadomego snu z konieczności trzeba napotkać kontemplacyjne nagrody. Tymi dającymi najgłębsze ukojenie nagrodami są niespodziewane dary oczekujące na wędrowca.
Jest to coś takiego jak chwile zadumy, gdy kontempluje się źdźbło trawy, na którym spoczywa pojedyncza kropla rosy połyskująca w świetle słońca. Wtedy nagle człowiek raz jeszcze przez chwilę czuje się jak nowo narodzone dziecko. Taka intensywność i głębokie, ciche ukojenia są częstymi elementami świadomego snu.
Około trzech tygodni po "Nadejściu Wężowej Mocy" miałem kolejny, niezwykle porywający sen. Dał on ujście następnej potężnej sile w mojej psyche, sile, która pojawiła się w trakcie trwania eksperymentu. Była to wściekłość, ślepa wściekłość. Otworzyła ona przede mną inny wymiar w rozwiązywaniu moich problemów i w badaniu własnego wewnętrznego labiryntu.
Spotkanie z niedźwiedziem polarnym, 26 listopada 1981 roku
Jestem gdzieś na pustkowiu na Alasce. Stojąc przy obozowisku rozmawiam z trzydziestopiecio- lub czterdziestoletnim mężczyzna. Jest typem szorstkiego, silnego człowieka spędzającego życie pod gołym niebem. Ma wąsy, niebieskie jeansy, wysokie buty i flanelowi} koszulę z długimi rękawami podwiniętymi za łokcie. Myślę, że jest drwalem. Zaczyna opowiadać mi histońę swojego spotkania ze ślepym niedźwiedziem polarnym. Nagle sceneria snu zmienia się i widzę historię drwala jak na filmie, podczas gdy on kontynuuje opowieść.
Widzę drwala stojącego samotnie w puszczy, na brzegu dzikiej, rwącej rzeki. Łowi ryby. Widzę też niedźwiedzia polarnego, który wychodzi z lasu po drugiej stronie rzeki. Wchodzi do wody i kieruje się prosto na rybaka. Intuicyjnie wiem, że niedźwiedź ma około roku i jest całkowicie ślepy. Jednak pomimo ślepoty kieruje się z zadziwiającą, bezbłędną dokładnością prosto na człowieka. Nie jestem pewien, czy niedźwiedź jest przyjazny, czy wrogi, chociaż jestem świadomy jego mocy i bezpośredniości.
Teraz spostrzegam, że niedźwiedź zdołał przebyć rzekę i wyłania się z wody, a przerażony drwal ucieka w pośpiechu znad brzegu. Kudłaty biały olbrzym ściga uciekającego mężczyznę i z łatwością dogania go. Człowiek obraca się i zdesperowany wyciąga z kieszeni płaszcza pistolet. Przez długą chwilę mierzy prosto w niedźwiedzia, który nagle zatrzymuje się i podnosi na tylne łapy. Stoi nieruchomo, jakby był zamrożony i intensywnie wpatruje się w przerażonego człowieka. Wtedy drwal z bliskiej odległości strzela w jego głowę. W tym samym momencie widzę, jak dwie wielkie, białe łuski spadają z oczu niedźwiedzia. W tym momencie po raz pierwszy w życiu niedźwiedź widzi. Mruga kilka razy i przyzwyczajając się do światła wpatruje się obojętnie w przestrzeń przed sobą. Przez długą chwilę człowiek i bestia stoją twarzą w twarz w atmosferze olbrzymiej niepewności. Budzę się czując energie i moc tego snu.
Ten obrazowy sen był kolejnym, który przykuł moją całą uwagę, gdy się obudziłem. Jeszcze gdy leżałem w łóżku, zacząłem szybko składać okruchy snu. Niedźwiedź polarny oznaczał "polaryzację" we mnie samym, jakieś dwustronne wewnętrzne zmaganie. W trzydziestopiecio- lub czterdziestoletnim drwalu żyjącym pod gołym niebem rozpoznałem dawną część mnie, kolejny symbol traperskiego aspektu mojego ego, odpowiednik brutalnego Latynosa ze snu "Amputacja". Z rozbawieniem wspomniałem fakt, że w momencie, gdy przyśnił mi się ten sen, miałem czterdzieści lat. Część mnie, która była drwalem, zawsze wierzyła, że trzeba walczyć o przeżycie. Przeżycie było jego główną troską. Był brutalny i silny, uznawał surowy indywidualizm za podstawę przeżycia i powodzenia. Jego flanelowa koszula z długimi rękawami przypomniała mi cztery lub pięć podobnych koszul, które mam w szafie i które lubię nosić zwłaszcza zimą.
Z drugiej strony niedźwiedź polarny reprezentował stosunkowo nową w moim życiu, jednakże bardzo potężną siłę instynktu. Z początku nie mogłem tego zrozumieć, ale z pomocą dwóch współpracowników, z którymi często omawiałem sny, odkryłem, że symbolizował on potężną wściekłość narastającą wewnątrz mnie przez ostatni rok. Ta wściekłość w dużym stopniu była "ślepa" lub nieświadoma. Świadomy umysł nie chciał po prostu wiedzieć, jaki naprawdę byłem wściekły z powodu ciągłej wrzawy w sąsiedztwie i jak byłem wściekły na tę część mnie, która walczyła o przeżycie, za to, w jaki sposób reagowała na ciągły stres. Gdy zacząłem odszyfrowywać sen, odkryłem kolejny przykład tego, jak ważna jest matematyka snu, skoro wiek dwóch przeciwników we śnie (ego człowieka walczącego o przetrwanie i ślepej wściekłości) odpowiadał dokładnie obecnemu wiekowi tych dwóch części mnie na jawie.
Przed pojawieniem się "Spotkania z niedźwiedziem polarnym" konfliktowa sytuacja z moim kilkunastoletnim wrogiem z sąsiedztwa znacznie się pogorszyła. Tuż przed pojawieniem się snu zdarzyło się kilka nowych, paskudnych sytuacji. Grupa młodych chuliganów zaczęła używać domu w sąsiedztwie jako swojej meliny. Zbierali się o przeróżnych porach dnia i nocy. Często wyglądali na pijanych lub będących pod wpływem narkotyków. Kłócili się głośno krzycząc i przeklinając, czemu nierzadko towarzyszyły dźwięki tłuczonego szkła. Nigdy nie wiedziałem, czy tym tłuczonym szkłem była tylko kolejna butelka po piwie wyrzucona na beton, czy może kolejna szyba wybijana z ich własnych drzwi. Po kilku miesiącach takich domysłów doszedłem do takiego stanu, w którym już mnie to nie obchodziło. Nadal jednak hałas denerwował mnie, zwłaszcza że stale się nasilał. W końcu zaczęliśmy podejrzewać, że w sąsiedztwie odbywał się poważny handel narkotykami, jak można było sądzić po ogólnym chaosie, tajemniczych przyjazdach i odjazdach o drugiej i trzeciej w nocy, oraz ciągłym napływie "naćpanych" nowych chuliganów, wchodzących i wychodzących tylnymi drzwiami o każdej porze. Kilka razy w takich sytuacjach zdarzyło się, że w nocy przyjeżdżała policja i dokonywała aresztowań, wlokąc do wozu policyjnego jednego czy dwóch chuliganów pośród salw głośnych przekleństw, wrzasków i wycia. Byłem smutny, przerażony i zaszokowany faktem, że rodzina z sąsiedztwa rozpadła się zaledwie w ciągu kilku lat, kiedy ich znaliśmy. Wkrótce sąsiedztwo stało się koszmarem.
W obliczu tego wszystkiego moje poczucie bezradności i frustracji, złości i wściekłości przerodziło się w chęć zemsty. Powróciły również moje fantazje o przemocy. Myślałem o tym, że wezmę kij baseballowy, pójdę do sąsiadów i rozwalę wszystko i wszystkich, kogo tylko zobaczę. Nigdy wcześniej nie odczuwałem czegoś takiego. Wiedziałem, że trzeba coś zmienić.
Patrząc od strony mojego wnętrza zbyt wiele składników mojego cienia (agresja, wrogość, nieczułość, itd.) rzutowałem na działania owego nastolatka i to przez zbyt długi czas. W tym przypadku jako ten, który dokonuje projekcji, łatwo stawałem się rozdrażniony i zły na niego oraz jego przyjaciół do tego stopnia, że każdy hałas z ich strony stawał się dla mnie nie do zniesienia. Za bardzo reagowałem na zamęt, jaki czynili i jeszcze dodawałem do całej sytuacji własny wewnętrzny zamęt. Przełom w świadomych snach wzmógł owe wewnętrzne napięcia i rozpalił mnie wewnętrznie do tego stopnia, że desperacko potrzebowałem zmiany polegającej na zaprzestaniu dokonywania projekcji na chłopaka. Niestety w ogniu konfliktu nie dostrzegałem wówczas tej strony dylematu. Dopiero parę lat po wyprowadzeniu się z tamtego miejsca ten wymiar konfliktu stał się dla mnie jasny: "młody chuligan" również był częścią mojej wewnętrznej konstrukcji. Pamiętam dzień, w którym w pełni przerwałem tę projekcję. Wraz ze specjalną grupą ludzi zasiadłem do głębokiej medytacji, aby przerzucić most poprzez przepaść dzielącą mnie i mojego nastoletniego wroga, bardzo wyraźnie wizualizując w umyśle jego obraz i mówiąc do siebie: "Ty także jesteś częścią mnie".
Gdy w wymiarze zewnętrznym szukaliśmy po omacku rozwiązania tego konfliktu, Charlene czuła rozwijającą się we mnie wściekłość i gorąco zachęcała mnie do sprzedaży domu i przeprowadzki. Po kilku burzliwych kłótniach i bolesnych dyskusjach zgodziłem się. Była to decyzja podjęta w sytuacji ekstremalnego nacisku. Chociaż czułem się strasznie z powodu naszych kłótni, to na jakimś głębszym poziomie wiedziałem, że Charlene ma rację. Był to moment, żeby się wynieść bez względu na to, czy byłem gotów czy nie. Wkrótce potem znaleźliśmy nowy dom. Postanowiliśmy kupić go i przeprowadziliśmy się w połowie marca 1982 roku. Podczas dalszych przemyśleń nad "Spotkaniem z niedźwiedziem polarnym" dostrzegłem, że chociaż niedźwiedź we śnie był całkowicie ślepy, to jednak zaatakował drwala z wielką dokładnością przepływając przez dziką, rwącą rzekę. W ten sam sposób moja wściekłość naciskała na szorstką, indywidualistyczną część mnie i ścigała ją dążąc do konfrontacji, której nie sposób było uniknąć. Konfrontacja oznaczała, że w końcu będę musiał przyznać, jak naprawdę silna była moja wściekłość i że mogłaby mnie zniszczyć, gdybym nie wyniósł się z tego sąsiedztwa. We śnie drwal najpierw wpadł w panikę i uciekł, zamiast stawić czoła potężnemu niedźwiedziowi. Ucieczka była wyraźnym obrazem wszystkich przejmujących uczuć, których doświadczał mój świadomy umysł, kiedy w owym momencie życia przelewała się wewnątrz mnie mordercza wściekłość. W końcu, gdy ścigający niedźwiedź we śnie złapał drwala i gdy ten nie mógł już uciekać, drwal odwrócił się i wystrzelił z pistoletu w głowę niedźwiedzia. Uświadomiłem sobie, jakie to typowe, że ego często staje twarzą w twarz ze swym głęboko pogrzebanym gniewem tylko wtedy, gdy znajdzie się u kresu swoich normalnych wzorców unikania i nie może już dłużej uciekać. Kiedy psychologiczne wycofanie się i ucieczka nie są już możliwe, dochodzi wtedy do pełnej konfrontacji! Chociaż sposób obrony drwala we śnie wydawał się kiepski i mało skuteczny, to po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że jednak wywarł on znaczący wpływ na niedźwiedzia. Kiedy ego daje z siebie wszystko, by stanąć twarzą w twarz z nieświadomością, wtedy coś musi się zmienić!
Zakończenie tego snu jest klasyczne w swojej dwuznaczności, w nastroju niepewności i zwykłego piękna. Moment uderzenia, gdy drwal strzela do niedźwiedzia, symbolizował chwilę, w której zdrowy rozsądek i chęć przeżycia naparły na jawie na moją wściekłość, próbując powstrzymać jej destrukcyjne działanie. Dwie wielkie białe łuski, które opadły z oczu niedźwiedzia, wskazywały, że ślepota została usunięta i że ta nieświadoma część mnie "ujrzy światło" w jakiś nowy sposób. Gdy przyjrzałem się dwóm przeciwnikom
człowiekowi i bestii, stojącym twarzą w twarz w zakończeniu snu, wyobraziłem sobie dwa pytania płynące z ich ust: Dokąd nas to doprowadzi? Jak mamy stworzyć nową wewnętrzną równowagę mocy, która służyć będzie pełni śniącego? Sen zakończył się w nastroju tajemniczości i niedopowiedzenia. Chociaż najważniejsze pytania w tej chwili pozostawały nadal bez odpowiedzi, to jednak z pewnością zostały wyraźnie postawione. Czułem pewną ulgę wiedząc po prostu, że te właściwe pytania zostały zadane i że pewnego dnia będę dysponował niezbędną jasnością umysłu potrzebną do rozwiązania tego problemu i jednocześnie tego burzliwego okresu w moim życiu.
Często zastanawiałem się, jak ten silny prąd wściekłości wpływał na jakość całego eksperymentu ze świadomym śnieniem. Purysta we mnie wolałby, aby wściekłość nie była tak widoczna. Purysta wolałby, abym wobec nikogo nigdy nie odczuwał morderczej wściekłości. Purysta we mnie wolałby, abym w tym szczególnym okresie mojego życia nigdy nie musiał stawać w obliczu zamętu i chaosu, zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego. Jednakże często przypominałem sobie, że ten eksperyment prowadzony był w laboratorium prawdziwego życia, z prawdziwymi uczuciami, prawdziwymi wydarzeniami i ludźmi, a nie w jakiejś wieży z kości słoniowej, w sztucznych i sterylnych warunkach. Eksperyment był prowadzony w obrębie mojej rzeczywistości, wewnętrznej i zewnętrznej, w moim środowisku, w obrębie moich przekonań, wartości i osobistej historii, w takich warunkach, jakie panowały w danym momencie.
Oczywiście nie mogło być inaczej. Równie często przypominałem sobie, jak bardzo stałem się wrażliwy wskutek samego procesu otwierania się na stan świadomego śnienia i z powodu przepływu tak wielkiej ilości energii ze snu do świadomego umysłu. Gdybym wiedział to, co wiem teraz, przedsięwziąłbym więcej środków ostrożności, aby ochraniać tę podatną na zranienie część mnie, być może opóźniając eksperyment do czasu wyprowadzki ze starego miejsca. Wierzę teraz, że każdy, kto próbuje wnikliwie badać świadome śnienie, będzie na tyle mądry, że najpierw stworzy sobie niezbędne i odpowiednie do takiej wewnętrznej próby środowisko, w którym będzie się czuł całkowicie bezpieczny i pewny siebie, w pełni podatny na tę wrażliwą, wewnętrzną pracę. Osobiście wolałbym też pracować pod opieką doświadczonego przewodnika, najlepiej psychoterapeuty o orientacji duchowej lub kogoś, kto posiada pełną wiedzę z zakresu psychologii oraz psychicznych procesów rozwoju. Patrząc obecnie wstecz, pięć lat po rozpoczęciu eksperymentu, potrafię lepiej określić idealne warunki, w jakich wolałbym prowadzić moje badania.
Jednym z najcenniejszych kluczy do rozszyfrowania moich snów jest badanie kontekstu snu. Praca zawodowa nauczyła mnie, że trzeba poświęcić szczególną uwagę właśnie temu aspektowi przesłań sennych. "Spotkanie z niedźwiedziem polarnym" miało miejsce "gdzieś na pustkowiach Alaski", w środowisku, które trafnie symbolizowało mój eksperyment ze świadomym śnieniem. Dla mnie pustkowie jest granicą, terminem, którego często używałem w odniesieniu do stanu świadomego snu. Ponadto zdanie: "ziemia północnego Słońca" przyszło mi do głowy na samym początku mojego eksperymentu i powracało do mnie wielokrotnie jako kolejna trafna metafora opisująca stan świadomego snu. W świadomym śnie światło przybywa do śniącego pośród ciemności, podczas snu, w nocnej części naszego dobowego cyklu. W miarę postępu eksperymentu i w miarę jak rozmyślałem nad tym prostym faktem, zacząłem czuć większy szacunek dla ciemności i lepiej rozumieć jej niewymowny, żyzny potencjał. Im dalej podążam w eksperymencie, tym bardziej odczuwam tę specjalną wartość ciemności we wszystkich jej formach: ogromna, bezgraniczna próżnia przestrzeni kosmicznej zapraszająca astronomów i astronautów, wewnętrzna psychiczna ciemność cienia w każdym człowieku, ciemność zimowych miesięcy, która nakłania do spokoju i do zwolnienia tempa życia, ciemność dna oceanu, która jest kolejną bramą do nieznanego świata, i zbliżająca się ciemność wieczoru, który zapowiada koniec każdego dnia. We wszystkich tych formach ciemność, jeśli pozwolimy jej na to, może obficie karmić ludzkiego ducha. Tak więc teraz często ze zniecierpliwieniem oczekuję nadejścia nocy i pójścia spać, żeby być może śnić świadomie i być może otrzymać kolejny specjalny dar ze świata wewnętrznej ciemności. Nieświadomy umysł jest naszą matką na nieskończenie wiele sposobów. To z jego wewnętrznej ciemności rodzi się światło.
Nadal często myślę o dzikich pustkowiach Alaski jako o specjalnym środowisku, teatrze, gdzie żywo i dramatycznie rozgrywają się współzależności między światłem a ciemnością. Mam nadzieję, że pewnego dnia wybiorę się tam osobiście. Tymczasem na więcej niż jeden sposób sny już wprowadziły mnie na "ziemię północnego Słońca".
W miarę upływu czasu moje lęki mijały, a ja mogłem w pełni rozpoznać moją wściekłość i dojść do sedna tych dwóch snów. "Nadejście Wężowej Mocy" i "Spotkanie z niedźwiedziem polarnym" stały się teraz posłańcami i partnerami w moim dzienniku snów i w mojej podróży poprzez sny. Aspekt wężowej mocy w mojej pracy ze świadomymi snami z pewnością był uderzający i jednocześnie głęboko uwrażliwiający. Przejawiam teraz wobec tej mocy dużo zdrowsze podejście i świadomość, że jej wrażliwość, jeśli ma się rozwijać, musi być odpowiednio chroniona. Jednym z ćwiczeń mentalnych, które teraz nieustannie praktykuję, jest szybsze mobilizowanie męskiej strony mojej psyche, gdy tylko moja żeńska część (wrażliwość) czuje, że jest w pułapce lub jest atakowana. W ciszy wyobrażam sobie, że moi "kowboje" zdolni są przybyć natychmiast i wyzwolić mojego "nieznanego żeńskiego towarzysza", gdy zajdzie taka potrzeba, zarówno na jawie jak i we śnie. Kowboje są niezbędnymi towarzyszami dla węży z powodu poczucia podstawowego, wewnętrznego bezpieczeństwa, którego dostarczają. Kiedy ten silniejszy poziom męskiej energii stanie się dla mnie bez trudu osiągalny i kiedy rozwinę w sobie nawyk przyzywania go natychmiast, wtedy w końcu utoruję sobie drogę do coraz głębszych poziomów tej tajemniczej mocy wężowej. Poprzez nieustanną medytację nad tymi tematami i obrazami stworzyłem sobie nową afirmację: "Bądź przebiegły jak węże... nieskazitelny jak gołębie... i twardy jak milczący kowboje".



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
07 (470)
07 Charakteryzowanie budowy pojazdów samochodowych
9 01 07 drzewa binarne
02 07
str 04 07 maruszewski
07 GIMP od podstaw, cz 4 Przekształcenia
07 Komórki abortowanych dzieci w Pepsi
07 Badanie „Polacy o ADHD”
CKE 07 Oryginalny arkusz maturalny PR Fizyka
07 Wszyscy jesteśmy obserwowani
R 05 07
07 kaertchen wortstellung hs

więcej podobnych podstron