Archiwum Gazety Wyborczej; WEWNĘTRZNA SPRAWA ROSJI
WYSZUKIWANIE:
PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?
informacja o czasie
dostępu
Gazeta Wyborcza
nr 36, wydanie waw (Warszawa) z
dnia
1995/02/11-1995/02/12,
dział ŚWIĄTECZNA, str. 12
Rys. Zygmunt Januszewski
Jacek BOCHEŃSKI
Wysłanie czołgów na Czeczenię miało
przywrócić Jelcynowi triumfalną pozycję i pobudzić tłumy do radości. Ale w
krajach postkomunistycznych tłumy znają tylko jeden okrzyk: złodzieje! Albo
gniewnie milczą
WEWNĘTRZNA SPRAWA ROSJI
1.
Jak przewidziano w powieści francuskiej, której tytułu nie pamiętam, trzecia
wojna światowa miała wybuchnąć w roku 1994.
Ta wojna wybuchła. Nie nazywa się jeszcze światowa. Dla dyplomatycznej wygody
nazwano ją chwilowo inaczej: wewnętrzna sprawa Rosji. Nikt nigdy nie nada, być
może, tej wojnie numerka i nie nazwie jej światową. Jednak to ona wybuchła
prawdopodobnie w Czeczenii pod koniec grudnia,
jakby koniecznie chciała zdążyć.
Świat, który lubi rozrywki, mógł już obejrzeć w telewizji sceny mrożące krew
w żyłach oraz przy okazji egzotyczne i śmieszne.
Trzecia wojna światowa będzie się tym różnić od obu poprzednich, że zostanie
pokazana światu w telewizji. Świat jednak nie będzie wiedział, kiedy się zaczęła
ani jak długo potrwa. Może wybuchała już wcześniej, na przykład w Górnym
Karabachu lub Osetii, ale jej nie zauważono, bo telewidzowie woleli na innym
kanale obejrzeć jakiś film?
Ja i Li też tak oglądamy na razie trzecią wojnę światową w naszym warszawskim
mieszkaniu: Li nakrywa do stołu, zajmujemy miejsca w fotelach i jedząc kolację
patrzymy w telewizor.
2.
Na początku był rytualny korowód. Brodaci mężczyźni w kurtkach i papachach
kręcili się dokoła placu, a brody mieli przeważnie siwe i wszystko razem
zakrawało na groteskę.
Wkrótce potem kobieta, zalana krwią, siedziała na ziemi daremnie wzywając
pomocy. Krew ciekła jej po twarzy, ale kobieta była ranna chyba nie tylko w
twarz, chyba nie mogła się podnieść i siedziała tam z jakimś innym rannym, a
może już trupem, którego głowę podtrzymywała ramieniem. Wykonując drugą ręką
rozpaczliwe znaki, krzyczała coś, czego w telewizji nie było słychać i czego
nikt nie objaśnił. Wszędzie widziano tę kobietę, pokazywano ją światu
wielokrotnie na milionach ekranów. Ale widzowie nie dowiedzą się prawdopodobnie
już nigdy, kim była, co ją właściwie spotkało i czy wyszła z tego żywa czy nie.
Po kilkudniowych bombardowaniach wystrzelił słup ognia na peryferiach miasta.
Pojawiły się gęste, czarne dymy. To objaśniono. Płonie rafineria ropy. Grozi,
powiedziano, katastrofa ekologiczna na całym Kaukazie, jeśli wybuchną zbiorniki
azotu.
W tamtych dniach widzieliśmy jeszcze przedszkole na piętrze budynku
trafionego bombą czy pociskiem artyleryjskim. Wyrwa w ścianie pozwalała zajrzeć
do wnętrza. Widać było dziecięce łóżeczka, rozrzuconą pościel, krzesełka,
zabawki.
A na drogach stały te Czeczenki. Usiłowały powstrzymać kolumny rosyjskich
czołgów przed szturmem.
3.
Li, która jest Chinką, ale właściwie Rosjanką, powiedziała:
- Zobaczysz, będą chcieli to zrobić przed Nowym Rokiem. Są przyzwyczajeni do
takich terminów, bo mają wbite w głowę, że wykonywanie planów trzeba uroczyście
kończyć w jakiś dzień świąteczny.
Rzeczywiście, generałowie rosyjscy najwyraźniej śpieszyli się z wykonaniem
planu. Bombardowanie Groznego z powietrza rozpoczęli przed Bożym Narodzeniem
(tym "zachodnim" z kalendarza gregoriańskiego, nie prawosławnym, późniejszym o
dwanaście dni). Zmasowany szturm czołgami przypuścili w sylwestra, aby w Nowy
Rok ogłosić, że "roztoczyli kontrolę" nad głównym celem swego ataku - pałacem
prezydenckim.
W rzeczywistości miało to znaczyć, że nie zdobyli ani pałacu, ani miasta.
4.
Na pierwszy rzut oka wszystko sprawiało wrażenie mniej więcej takie: Rosja
wszczynając wojnę w Czeczenii dokonała
podstawowego dla siebie wyboru po kilku latach wahań. Rosja niejako się
zdecydowała. Ma być tym, czym zawsze była. Nie będzie więc Rosji nawróconej na
"zapadniczestwo", zreformowanej, nowoczesnej, demokratycznej, tolerancyjnej,
pacyfistycznej, liberalnej, postkolonialnej i postimperialnej. Rosja ma być
taka, jaka może, musi i umie, swojska dla samej siebie, jaka była za carów i za
bolszewików, despotyczna, barbarzyńska, napastliwa, megalomańska, gruboskórna,
łakoma, obłudna, zbrodnicza i nieszczęśliwa, bezwzględna i zarazem bezradna, z
toporem w ciężkiej łapie, z cierpieniem w sercu, rzekami krwi i drogami bez
wyjścia.
Próbowała inaczej. Ale nie wyszło. Powzięła zatem decyzję. Musi pozostać
własną katownią i postrachem świata. Bo przecież tym właśnie była, do tego jest
przyzwyczajona, z tym będzie jej łatwiej niżeli z cudacznymi reformami na modłę
zachodnią, które przynoszą "naszemu bratu" jedynie mnóstwo szkód, poniżeń i
goryczy.
Wszystko wskazywało, że Rosja tak oceniła sytuację i na pierwszy ogień
postanowiła ukręcić łeb szczególnie zuchwałym "bandytom": uśmierzyć Czeczenię.
5.
- Ruskie siedzieli cicho i czekali, żeby Ameryka przyniosła im worki dolarów,
a jak zobaczyli, że nie przynosi, to pieprznęli - powiedział Polak stojąc w
kolejce do okienka w banku.
6.
"Był jednak pewien naród, który nie uznawał żadnych ustępstw wobec
psychologii pokory - twierdzi Aleksander Sołżenicyn w "Archipelagu GUŁag". -
Chodzi przy tym nie o buntownicze jednostki, mowa o całym narodzie. Byli to
Czeczeńcy".
"To oni przynieśli do spokojnego, pogrążonego w drzemce Kazachstanu takie
pojęcia, jak >>zwędzić<<, >>ograbić do ostatniej nitki<<
- pisze dalej Sołżenicyn o świecie zesłańców i katorżników. - Potrafili
uprowadzić bydło, okraść dom, a czasem po prostu odebrać siłą, co chcieli. Tym
samym łokciem mierzyli zarówno rdzennych mieszkańców, jak tych zesłańców, którzy
pokornie słuchali władz. Szanowali tylko buntowników".
"Nikt nie może zarzucić Czeczeńcom, by kiedykolwiek służyli ciemiężycielom".
"I - dziw nad dziwy - wszyscy się ich bali".
7.
Jak Czeczeńców deportowano z Czeczenii do
Kazachstanu, zaobserwował przypadkowo w dzieciństwie inny pisarz rosyjski
Anatolij Pristawkin, gdy wałęsał się po bocznicy dworca kolejowego w Kubaniu. On
sam (lub jego powieściowy sobowtór) był wtedy małoletnim złodziejaszkiem,
głodomorem z domu dziecka. Dom ten w roku 1944 przenoszono dla odmiany z okolic
Moskwy pod Kaukaz. Na dworcu rozglądał się sobowtór autora za czymś do jedzenia,
co można by ukraść.
Gdy tak tam grasował wśród wagonów i zwrotnic, natknął się w pewnej chwili na
zagadkę. Z pociągu towarowego, wzdłuż którego przechodził, wysunęły się ku niemu
jakieś rączyny, też najwidoczniej dziecięce. Większe nie przecisnęłyby się
zapewne przez otwór. Dostrzegł, że w szparach między deskami pobłyskiwały liczne
pary oczu, i dosłyszał z wnętrza wagonu głos, uparcie powtarzany przez wiele
ust, ni to chichot, ni to syczenie:
- Chi chi chi...
Zanim jedenastolatek pojął, co słyszy, przepędził go spod wagonu uzbrojony
żołnierz, który zarazem ostro nakazał wagonom spokój. Sens tajemniczego chichotu
miał chłopiec zrozumieć dopiero w przyszłości, gdy spotkał się z czeczeńskim
słowem "chi" i odkrył, co ono znaczy. Znaczyło "woda". W zamkniętych wagonach
siedzieli wywożeni właśnie do Kazachstanu Czeczeńcy i umierali z pragnienia.
8.
Mężczyźni w kurtkach i papachach, którzy pięćdziesiąt lat później zakręcili
się dokoła placu w rytualnym tańcu wojennym, byli prawdopodobnie dziećmi
ocalałymi z tych wagonów, jeśli zdołali przeżyć. Ale mogli też ocaleć inaczej.
W roku 1944 nie udało się deportować wszystkich zgodnie z planem. Część
uciekła w góry i utworzyła oddziały partyzanckie, nigdy nie wytępione
ostatecznie. Starcy tańczący na placu mogli w młodości należeć do tej
partyzantki.
Według Pristawkina nowi rosyjscy osiedleńcy, zwożeni z rozkazu Stalina do
opustoszałej Czeczenii, w najgłębszym sekrecie
dzielili się informacjami o miejscowych stosunkach:
"To ci przeklęci Czeczeńcy. Czyżbyście o nich nie słyszeli? Za Niemca tak jak
i my zdradzali ojczyznę. Może ich córki puszczały się z faszystami, tego nie
wiemy. Zagnali ich potem tak jak i nas do wagonów, nawet żadnego węzełka nie
pozwolili zabrać ze sobą. Tak tu mówią... Nas to powieźli na Kaukaz, a ich - do
sybirskiego raju... Tak właśnie mówią... A niektórzy nie chcieli jechać...
Uciekli w góry. No i teraz trudnią się rozbojem. Tak to jest".
9.
W Groznym paliły się domy, czołgi i ludzie. Dzielna telewizja sumiennie to
pokazywała, czasem tylko zdradzając gwałtownym chybotaniem obrazu, że reporter
biegł z kamerą, padał i może drżały mu ręce.
Rosjanie ponawiali szturmy, miasto przypominało Stalingrad w roku 1942, nikt
nie zbierał zwłok tygodniami, lotnictwo bombardowało, jakby chodziło mu o to,
żeby z Groznego nie pozostał kamień na kamieniu. I tylko czeczeńscy bojownicy
triumfalnie potrząsali karabinami: a my wciąż tu jesteśmy, walczymy zgodnie z
przeznaczeniem, odparliśmy kolejny atak.
Przed obiektywem wystąpiły mieszkanki piwnic, stare kobieciny w chustach
narzuconych na głowę i okręconych dokoła szyi. Oświadczyły, że są Rosjankami.
Mają prośbę do dziennikarzy:
- Wy, ludzie z prasy, przekażcie to rządowi w Moskwie, niech przestaną nas
bombardować. Tu nie ma czeczeńskich bojowników, oni już odeszli, teraz tylko my,
rosyjskie kobiety, siedzimy w tych ruinach bez jedzenia i wody. Powiedzcie
rządowi, niech się wreszcie opamiętają, niech przestaną po nas łomotać, niech
nas nie zabijają.
10.
Co ma robić naród, który z przyczyn od siebie niezależnych spóźnił się z
uzyskaniem niepodległości? Nie było go we właściwym miejscu o właściwej porze na
historycznej arenie narodów, powiedzmy, w XIX wieku, a nawet i w pierwszej
połowie XX, nawet w drugiej, gdy jeszcze Pan Bóg rozdawał narodom niepodległość,
nie odmawiając w zasadzie nikomu, kto się dopchał do kolejki.
Polska w XX wieku dopchała się szczęśliwie dwa razy.
I kraje afrykańskie, gdy nadeszła ich godzina, miały swoją wspaniałą paradę
przed Panem Bogiem. Dość późno, lecz dopchały się już chyba co do jednego.
Ale teraz wielkie rozdawnictwo jest skończone. Pan Bóg zamknął za sobą drzwi.
I oto zjawia się jakiś mały, tragicznie spóźniony narodek: jeszcze ja, jeszcze
ja!
O tej porze? Takie maleństwo?
No nie, przepraszamy, jest po godzinach przyjęć. Trzeba było przyjść
wcześniej.
11.
Oczywiście, romantyczny wiek XIX był najlepszą porą, żeby zgłaszać się w
takich sprawach. Można było mieć przyzwoite towarzystwo Grecji, Belgii, Włoch,
parantele z rewolucją francuską lub Napoleonem. Aspiracje narodowe sprawiały
wtedy świetne wrażenie. Jak wszelki bunt przeciw tyranii czy królom, staranie
narodów o niepodległość było na czasie i nie różniło się jeszcze od pragnienia
wolności.
Lecz jeśli wolność prowadząca lud na barykady, dziewczyna z nagą piersią,
wymalowana przez Delacroix, nie dotarła dosyć punktualnie do jakiegoś zakątka w
świecie? Tym bardziej w dzikie góry? Z Francji na Kaukaz?
Otóż dotarła! I co z tego?
A nie docierała bezowocnie do Polski?
Powstania przeciw Rosji wybuchały w Czeczenii
od końca XVIII wieku. Największe pod wodzą imama Szamila zaczęło się w roku 1834
i trwało ćwierć stulecia.
Romantyk Lermontow, karnie zesłany wówczas do służby wojskowej na Kaukazie,
tak wypowiedział się słowami jednego ze swych bohaterów o sytuacji, jaką zastał:
"...zbrzydły nam te rozbójniki; teraz, chwała Bogu, spokojniej, a bywało, na
sto kroków odejdzie człowiek od wału, już gdzieś siedzi kosmaty diabeł i
czatuje: zagapisz się na chwilę, aniś się obejrzał - albo arkan na szyi, albo
kula w karku. Zuchy, co?"
12.
- Przecież tłumaczę ci od miesiąca, kim są Czeczeńcy - powiedziała Li - a ty,
jak zwykle, puszczasz to, co mówię, mimo uszu. W oczach Rosjan są czymś
wyjątkowym, innym niż wszystkie narodowości. Słyszysz? To nie są Gruzini ani
Ormianie, Kabardyńcy, Czerkiesi, to są Czeczeńcy, kategoria specjalna,
niesamowicie bitni i czuli na punkcie honoru mężczyźni, zawsze gotowi umrzeć w
imię Allaha i odejść prosto do raju. Czymś wyjątkowym są przede wszystkim we
własnych oczach. Jestem Czeczeńcem - mówi ci taki. I jego zdaniem powinno to
wystarczyć. Chyba nikt nie zechce się sprzeciwiać. Czeczeniec po prostu
uprzedza, z kim sprawa, żeby było wiadomo, jakie reguły obowiązują w razie
zniewagi lub sporu. On nie ustąpi na pewno.
- Zabije?
- Albo sam zginie. Wtedy inny będzie miał obowiązek go pomścić. Rosjanie to
wiedzą.
13.
A więc nie było tak, że Czeczeńcy spóźnili się po przydział niepodległości.
Stawali dzielnie w kolejce przez dwieście lat, zawsze o właściwej porze, z
wielkim wyczuciem momentu. Niestety, za każdym razem przypadało im w tej kolejce
miejsce po nieodpowiedniej stronie, dla której w ogóle nie przewidywano
przydziałów. W roku 1991 była to po prostu nieodpowiednia strona gór. Ci z
południowej strony Kaukazu, Gruzini, Ormianie i Azerowie, otrzymali
niepodległość, wydano im przynajmniej takie papiery. Co z nimi zrobili, to inna
sprawa. Ale ci z północnej strony zostali programowo zignorowani, ponieważ
północny Kaukaz należał do Rosji radzieckiej, nie do jakiejś nie-Rosji
radzieckiej. Tymczasem w roku 1991 święte granice Imperium, niegdyś radzieckie,
cofnęły się tylko, lecz nie przestały istnieć. Jak wyszło niebawem na jaw,
zmieniły się w równie "święte" granice wciąż jeszcze imperialnej Rosji.
Trzecia wojna światowa w Czeczenii wybuchła,
gdyż fundamentalna dla świata kwestia, co będzie dalej z Rosją, nie została
rozstrzygnięta. A musi.
W Rosji jest więcej narodów zawisłych, czyli "sfederowanych". Rosja nie
uniknie ich roszczeń do niezależności. Zgłoszą się wcześniej czy później, bo
doświadczenie powszechne dowodzi, że ta potrzeba nie omija nikogo, jak pożądanie
płci w wieku dojrzewania.
Wszystkie wielkie, średnie i najmniejsze imperia - jakąkolwiek formę,
przyczynę i zasięg miało ich panowanie nad koloniami, posiadłościami,
satelitami, dominiami, prowincjami - musiały stopniowo kapitulować w XX wieku.
Nie tylko takie jak Austria Habsburgów czy Wielka Brytania. Nawet Afryka
Południowa, nawet nieszczęsna Jugosławia, nawet Izrael! Nie obeszło się bez
okropnych, brudnych wojen. Żadnej nie wygrały imperialne metropolie.
14.
Wrócił drętwy język z czasów komunizmu, ten szczególny, sztuczny żargon, w
którym biura polityczne, dowództwa i bezosobowe agencje zawiadamiały o
urzędowych zbrodniach. W Groznym nie odbywało się zabijanie ludzi ani równanie
miasta z ziemią, lecz "przywracanie porządku konstytucyjnego" i "rozbrajanie
nielegalnych BANDFORMACJI". Jeśli się powie "bandformacje", można sobie pozwolić
na większą nieludzkość wobec czegoś tak dziwacznie odczłowieczonego, niż gdyby
się zwyczajnie powiedziało "oddziały bandyckie".
15.
Li przechodziła od telewizji do radia, aby słuchać wiadomości co godzina.
Stawiała swój mały odbiornik w kuchni i nasłuchiwała komunikatów krając
marchewkę.
Już od rana, a był 19 stycznia, wyglądało na to, że ostatni podobno punkt
oporu czeczeńskiego, pałac prezydencki w Groznym, padł. Spodziewaliśmy się lada
chwila potwierdzenia tej wiadomości.
Około godziny pierwszej siedziałem przy biurku, zajęty opisywaniem
koszmarnego snu o Rosji, której wewnętrzną sprawą jest trzecia wojna światowa.
Wtedy właśnie Li weszła rozpromieniona do pokoju wołając od samych drzwi:
- Przed chwilą radio podało, że Czeczeńcy znowu ich popędzili, utrzymali
pałac i odbili z powrotem pół miasta.
Przyjąłem sceptycznie rewelacje usłyszane przez Li. Ale nie powiedziałem jej
o tym.
Około godziny trzeciej weszła do mojego pokoju po raz drugi.
- Mówią, że nad pałacem powiewa flaga.
- Naprawdę? Czeczeńska?
- Niestety. Rosyjska. Podobno Reuter podał.
- Przypuszczałem od początku, że tamta pierwsza wiadomość okaże się fantazją,
którą Czeczeńcy puścili w świat dla dodania sobie ducha.
- Ale przez dwie godziny było mi przyjemnie - powiedziała Li.
16.
Drobny szczegół. Flaga nie pokazała się tego dnia w telewizji. Następnego też
nie. Wyszło na jaw, że w rzeczywistości nie udawało się jej zatknąć nad pałacem,
chociaż Czeczeńcy pałac opuścili. Fotografia zamieszczona w "Izwiestiach" i
podpisana "Foto Reuter" była falsyfikatem.
Trzeciego dnia flaga pokazała się na ekranach, szybko jednak znikła.
Czwartego powiedziano, że w pałacu nie ma Rosjan, są raczej gniazda czeczeńskich
snajperów.
17.
Li sypiała z odbiornikiem przy uchu. Którejś nocy obudziła się, przez pewien
czas leżała bezsennie w ciemności i słuchała Radia "Swoboda". Nadawano reportaż
z pałacu prezydenckiego w Groznym.
- Nie jestem pewna wszystkiego, bo może słyszałam przez sen - opowiadała mi
rano. - Reporterzy mówili, że są w podziemiach pałacu razem z Czeczeńcami, że
tam chodzą, że jest sala kinowa i dużo różnych pomieszczeń. Ci młodzi żołnierze
rosyjscy, wzięci do niewoli, też tam byli. Radio nadało audycję dopiero dziś w
nocy, ale nagrana została wiele dni temu, jeszcze 6 stycznia, w święto Bożego
Narodzenia, to prawosławne. Nawet jeden Czeczeniec mówił: "O, takie wielkie
święto, a chrześcijanie strzelają". I mówił, że narzeczoną ma w Rosji. Pytali
go, czy Rosjankę. "Nie wiem - powiedział - Anuszkę. Jest biała, z niebieskimi
oczami. Tyle wiem". "A co twoi rodzice na to?" "Zawiozłem ją do rodziców,
przyjęli". To przecież był z pewnością muzułmanin. I jeszcze mówił: "Anuszka
pisała mi, żebym nie szedł na wojnę, tylko do niej przyjechał żenić się, bo tam,
gdzie ona jest, nie ma wojny. Na razie nie ma" - dodał ten Czeczeniec, ale nie
jestem pewna - zakończyła Li - czy rzeczywiście on, może to był sen.
Wszystko jest koszmarnym snem, pomyślałem. Czy możliwy byłby jeszcze dobry
sen o Rosji?
18.
Tylko jeden człowiek wiedział, zdaje się, od początku, że w Czeczenii wybuchła trzecia wojna światowa. Był to
Siergiej Kowaliow, ten, który powiedział: "dziś Grozny, jutro Grodno, pojutrze
Warszawa". Po wybuchu wojny jeździł między Moskwą a Groznym, spędził trzy
tygodnie w bombardowanym pałacu prezydenckim razem z czeczeńską załogą i
rosyjskimi jeńcami, broniąc praw człowieka. Mówił o szubrawcach i przestępcach,
brzuchatych generałach. Jeden taki zbrodniczy matołek w generalskim uniformie
nazwał go za to wrogiem i zdrajcą. Ale jeśli ktoś w tych dniach ratował dobre
imię i przyszłość Rosji, nie był to generał-matołek, lecz Siergiej Kowaliow.
Należał do tych wielkich i niezwykłych ludzi, jacy zawsze pojawiali się w
Rosji, do tych sprawiedliwych, bohaterskich i świętych, dzięki którym dobry sen
o Rosji jest na przekór jej potworom wciąż jeszcze możliwy.
19.
Demonstranci (niektórzy) protestowali na placach, parlamentarzyści
(niektórzy) protestowali w parlamencie, żołnierze (niektórzy) odmawiali
strzelania "do narodu", dowódcy (niektórzy) odmawiali dowodzenia ludobójczymi
operacjami, matki (niektóre) żądały powrotu synów-rekrutów posłanych na
bezmyślną wojnę, synowie-rekruci (niektórzy) dezerterowali z wojny: to wszystko
TEŻ było.
I było po raz pierwszy, bo niczego takiego nie było w Rosji nigdy wcześniej.
Ale doszła jeszcze inna nowość.
20.
Z badań opinii publicznej wynikło, że dwie trzecie Rosjan nie pochwalało
rosyjskiego najazdu na Czeczenię. Otóż wcale nie
musieli być demokratami, pacyfistami ani zwolennikami praw człowieka, aby mieć
za złe Jelcynowi.
Tak się jakoś układa w dziwnych demokracjach postkomunistycznych, że
niezależnie od konfliktu interesów społecznych i od współzawodnictwa partii
politycznych wybucha tam wszędzie osobliwa walka między władzami. I ta walka
władz jest najważniejsza. Walczy przede wszystkim władza wykonawcza z
ustawodawczą. Ale walczą także poszczególne organy i przedstawiciele władzy
między sobą, izba niższa parlamentu zwalcza wyższą, a wyższa odwzajemnia to
niższej, obie biją się, oczywiście, z rządem, rząd z nimi, wciągają do tych
bitew także władzę sądowniczą, różne trybunały konstytucyjne, kontrolne,
odwoławcze, sądy wysokie i najwyższe. Jednak największą wojnę stacza
indywidualnie prezydent, który jest z głębokich przyczyn historycznych Wielkim
Prezydentem, byłym ulubieńcem ludu, postacią samotną, bohaterem tragedii.
Prezydent działa już przeważnie w dramatycznej sytuacji, po wyborach
parlamentarnych, które jego zwolennicy, i w pewnym sensie on, przegrali.
Prezydentowi usuwa się grunt spod nóg. Prezydent potrzebuje jakiejś armii wokół
siebie, na której mógłby polegać. Potrzebuje publicznego sukcesu. Prezydent
walczy o wszystko i toczy wojnę ze wszystkimi, bo wszyscy toczą wojnę z nim. Od
charakteru prezydenta zależy charakter wojny.
Jeśli jest to przypadkowo prezydent Havel, pisze znakomity esej i wygłasza
przed intelektualistami. Jeśli Wałęsa, odwołuje kogoś albo powołuje, albo coś
wetuje, albo rozwiązuje, bo ma na wszystko warianty, czasem zaś ubiera się
znacząco w mundur. Jeśli Jelcyn, strzela sobie kielicha z brzuchatymi generałami
i wysyła czołgi na Czeczenię.
Prawdopodobnie wszyscy prezydenci mają ciągle jeszcze w oczach falujące przed
nimi tłumy i słyszą radosne okrzyki na swoją cześć, wznoszone tak niedawno.
Prawdopodobnie Jelcyn widzi się na czołgu, tak jak stał w roku 1991,
niezaprzeczalny bohater i zbawca Rosji.
Prawdopodobnie wysłanie czołgów na Czeczenię
miało przywrócić Jelcynowi tę triumfalną pozycję, miało się spodobać oniemiałym
tłumom i pobudzić je znów do radosnych okrzyków.
21.
- A nie tut to było - skwitowała Li, która lubi żartem wtrącać ten rosyjski
zwrot. Jakby mówiła: a tymczasem okazało się, że nie ma tak dobrze.
Nacjonalizm jest zawsze wielką szansą politycznych desperatów. Jednak w
postkomunistycznych demokracjach coś nagle się porobiło, że tłumy znają tylko
jeden okrzyk: złodzieje, złodzieje! Albo gniewnie milczą.
Tłumy rosyjskie, zamiast zachwycić się czołgami, Jelcynem i rosyjską flagą
powiewającą nad wypalonym pałacem prezydenckim, na ogół gniewnie milczały.
22.
A to co znowu? Czyżby Polacy śpiewali patriotyczne pieśni?
Z pokoju Li dobiegły mnie słowa chóru sprzed stu pięćdziesięciu albo sprzed
kilku lat, to znaczy z czasów, gdy wolność prowadząca lud na barykady mogła być
patriotką, mieć nagą pierś i modlić się po kościołach:
Przed Twe ołtarze zanosim błaganie,
ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie.
Ale okazało się, że to tylko Li włączyła telewizor i trafiła na jakiś stary
film.
Dziś Polacy by nie śpiewali. Zwłaszcza tacy młodzi. Wzruszyliby ramionami.
Podczas trzeciej wojny światowej nie będzie się błagać Pana o żadną ojczyznę.
Chyba tylko w spóźnionych kraikach, które źle stanęły w kolejce i nie zdążyły
załapać się na niepodległość. Te spłyną krwią w straszny sposób. Jednak nie
będzie zbiorowego bicia serc dla Europy ojczyzn, bo jest po sezonie, mało komu
zależy na ojczyznach, wolność wyraża się w zerwaniu ze wspólnotą, w zasłuchaniu
we własne trzewia, w odrzuceniu artykulacji, w zwierzeniu młodego Europejczyka
"nie zawracajcie mi głowy, mam kłopot z orgazmem".
Albo w okrzyku "złodzieje, złodzieje".
23.
Gdyby jednak Rosja chciała zjeść Polskę?
"La Pologne et le Caucase ce sont les deux cauteres de la Russie" - kazał
wywnętrzać się na Kaukazie pewnemu baronowi Lew Tołstoj, który lubił w usta
swoich postaci powieściowych, jeśli byli arystokratami, wkładać zdania
francuskie. "Polska i Kaukaz to dwie plagi Rosji. Potrzeba nam jakich stu
tysięcy ludzi w każdym z tych krajów".
Dalej rozmawiano o przezornej dyplomacji Metternicha i rozmowa taka brzmiała
zupełnie dobrze w starej Europie przez dwa wieki.
Gdyby pojutrze jakimś nowym baronom czy brzuchatym generałom przekręciło się
coś we łbach, gdyby inny prezydent rosyjski strzelił sobie z kimś innym kielicha
i zamiast Groznego była Warszawa?
Czy młodzi Polacy nie ruszyliby palcem w bucie, lecz z obojętną miną
oglądaliby film obrazkowy na innym kanale?
24.
Pewnie by jednak ruszyli palcem w bucie. Może nawet ruszyliby jak Czeczeńcy,
bo świat i historia funkcjonują nielogicznie: wszystko zawsze jest inaczej, niż
się zapowiada bezpośrednio przedtem i niż na zdrowy rozum powinno być.
Politycy nie wiedzą o tym, stawiają na pozorne pewniaki i wpadają z kretesem.
Jelcyn wpadł z kretesem nie dlatego, że nie słyszał od żony, kim są Czeczeńcy i
czym pachnie zadarcie z nimi. Myślę, że słyszał. Ale i on, i brzuchaci
generałowie musieli być zgodni co do jednego: na zdrowy rozum wystarczą dwie
godziny, jeśli się dysponuje armią, jaką dysponuje Rosja.
Na zdrowy rozum Rosjanie, którzy w wolnych wyborach opowiedzieli się za
nacjonalistami i komunistami, powinni byli w trzeciej godzinie po szturmie,
czyli w noworoczny ranek, dowiedzieć się, że - jakże łatwo i wspaniale! -
dokonali cudu: zdeptali czeczeńską hydrę. Powinni byli doznać radosnego
zadośćuczynienia, poczuć się w swoim żywiole i jak jeden mąż ryknąć "uraaa" pod
oknami Kremla.
I to miał być koniec wojny.
Ale nie będzie.
25.
- Zdecydował się na tę wojnę, żeby utrzymać dostęp do nafty za Kaukazem, na
której tymczasem kładli już rękę Amerykanie - powiedziała Polka spacerując po
uliczkach Konstancina w przerwie między tłumaczeniem książek z rosyjskiego. -
Dysydenci, Maksimow, Zinowiew, mieli go zawsze za szmatę.
- Ale kogo mieli za szmatę?
- Jelcyna.
26.
Telewizja pokazała ognisko w górach. Przy ognisku siedzieli czeczeńscy
partyzanci.
Można by znów zacytować jakiegoś autora, najlepiej z XIX wieku, który
wcześniej opisał takie ognisko. Jednak cytatu nie będzie, bo nie będzie tamtej
partyzantki i tamtej wojny. Będzie całkiem inna wojna.
27.
Rosji nie uda się wrócić do tego, czym zawsze była. Chodzi o niespodziankę,
której, zdaje się, nikt nie przewidział. Brano pod uwagę, że Rosja ewentualnie
zechce albo nie zechce wrócić do tego, czym była, ale nie brano pod uwagę, że
gdy spróbuje, wrócić już nie będzie potrafiła. Tak bardzo się zmieniła przez
kilka lat, chociaż o tym nie wie.
Dziwne demokracje postkomunistyczne bywają do siebie podobne albo niepodobne,
lecz jedną cechę mają na pewno wspólną. Społeczeństwa nie wiedzą tam, jak bardzo
się zmieniły. I nie wiedzą, że to głównie z tej przyczyny nie mogą wrócić do
mitycznej świetności swoich rajów utraconych lub też potęg utraconych. Gdy
jakimś cudem zaczynają niby odzyskiwać taki raj czy potęgę (w Rosji chodzi o
jedno i drugie, w Polsce raczej tylko o raj państwowego opiekuństwa), wówczas
mało komu się wydaje, że znowu jest swojsko i dobrze, jak dawniej. Jest
okropnie.
Dlatego Rosjanom nie uda się prawdopodobnie odbudować swojej własnej katowni
i nie uda się być znów postrachem świata, chociaż wielu głosowało w
demokratycznych wyborach, żeby to zrobić, chociaż masakra Czeczenii wyglądała na początek wykonania programu, a
ciąg dalszy niechybnie nastąpi.
28.
Ale jest jeszcze i takie pytanie: Czy narody spóźnione, nie uwzględnione
przez Pana Boga, uparcie żądające dziś niepodległości, gdy w końcu ją uzyskają,
nie rozczarują się na przykład po trzech latach? Skoro wszystkim wszystkiego tak
szybko się odechciewa? Może te niepodległe narody urządzą sobie jakieś wybory
albo referendum i z ulgą uchwalą powrót do utraconego raju, to znaczy do
podległości?
Jak się zdaje, nie było dotychczas takiego ewenementu w żadnym kraju z całej
olbrzymiej masy upadłościowej po wszystkich imperiach świata. Ale to jeszcze nie
dowód, że ewenement nie mógłby zajść na postkomunistycznych gruzach Związku
Radzieckiego, gdzie paradoks jest regułą. W ten sposób Rosja mogłaby chlubnie,
bez trudu i bólu wkroczyć ze swoimi niezliczonymi narodowościami w Nową Epokę
Powszechnej Integracji. Gdyby była cierpliwsza. Gdyby dziś pozwoliła odłączyć
się Czeczenii i tym, którzy chcą się odłączyć. A
raczej gdyby Wielki Prezydent w toku pospolitej dla postkomunizmu walki władz
nie poczuł akurat utraty gruntu pod nogami i nie musiał ratować się za wszelką
cenę.
29.
W konsekwencji Rosja zrobiła coś lekkomyślnego. Rozpętała trzecią wojnę
światową, o czym wprawdzie nie wie Jelcyn, ale wie Siergiej Kowaliow i
zdumiewająco wielu rosyjskich obywateli. Rosja uruchomiła w Czeczenii reakcję łańcuchową.
30.
Czołgi. Coraz więcej czołgów. Kolumna za kolumną, rajd za rajdem, tydzień za
tygodniem, miesiąc za miesiącem, chmara za chmarą. Już tak będzie. Już te czołgi
tak będą jechać, jak jadą w telewizji. I nigdy nie dojadą do celu.
Nie dojadą, ponieważ celem było pokazowe przywrócenie rosyjskiej potęgi dla
przypodobania się nieprzebranemu tłumowi jej miłośników. Tymczasem zabrakło i
potęgi, i nieprzebranego tłumu miłośników, którzy okazali się raczej
przeciwnikami.
Dlatego czołgi tym bardziej będą musiały jechać. Coraz więcej czołgów będzie
musiało jechać coraz dalej i dalej. Samoloty będą musiały bombardować. Coraz
więcej samolotów będzie musiało bombardować więcej, coraz dalej i dalej. Nie
wiadomo, jakie granice okażą się święte, a czyje trzeba będzie przekroczyć jutro
i pojutrze. Ale na ekranach telewizyjnych już widać, że to się zaczęło.
31.
Na razie Li, która jest Rosjanką, ale właściwie Chinką, raz jeszcze nakryła
do stołu i dała mi znać, że czeka z kolacją.
- Li - powiedziałem - a co słychać w Chinach?
[Hasła: Rosja; Rosja - Czeczenia; wojska rosyjskie, pobyt; Jelcyn Borys;
polityka]
(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
17 (30)42 30 Marzec 2000 Dialog na warunkach30 3830 31 by darog8330 technologia nieorganicznaRN 30 www haker pl haker start pl warsztaty1 temat=30(1)TI 02 10 30 T pl(2)000722 30POWSTANIE ZSRR 30 12 192230 (123)30 (81)więcej podobnych podstron