JAK NIE POPŁYNĄĆ NA GIEŁDZIE


18 sie, 11:23
Butelka "Derżawy" i NewConnect, czyli jak
nie "popłynąć" na giełdzie
Tagi: giełda, spółki, debiut, inwestowanie, futures, NewConnect
Marek musi codziennie choćby pokazać się w biurze maklerskim,
Aukasz pogrążył swoje małżeństwo, Tomasz osobiście przysłuchuje
się co mówią na debiutach. Nie znają się, a jednak coś ich łączy - s
inwestorami giełdowymi. Właśnie mija trzecia rocznica utworzenia
NewConnect  rynku, na którym spółkom najłatwiej zdobyć
pieniądze a inwestorom& stracić.
Dla Marka tydzień ma pięć dni - liczą się te od poniedziałku do piątku. -
Wtedy trwa obrót papierami na Giełdzie Papierów Wartościowych - wyjaśnia
z uśmiechem. 13-letniego Fiata Mareę niemal dzień w dzień przed 9-tą
Fot. PAP/Radek Pietruszka
parkuje w okolicach biura maklerskiego PKO BP przy ul. Marszałkowskiej.
Kupił go w 2000 r. z zysków, jakie przyniosły mu inwestycje na giełdzie. A w punkcie maklerskim czuje się
jak w domu - może poić się do woli kawą fundowaną przez bank, a co najważniejsze - rozsiąść się na
biurowym krześle i godzinami wpatrywać w wyświetlane na ściennym ekranie notowania on-line. Nie jest
osamotniony - w tym warszawskim biurze takich inwestorów jak on (w dosłownym sensie zasiedziałych tu od
lat) jest jeszcze co najmniej kilku. Personel zmienia się (jedni się zwalniają lub są zwalniani), a oni wciąż
trwają.
Pan Marek to emerytowany inspektor kontroli skarbowej, ale wśród stałych bywalców są reprezentanci
najrozmaitszych zawodów. Mimo, że ich średnia wieku nie dotarła jeszcze do pięćdziesiątki, to generalnie nikt
z nich nie pracuje. Pracę zresztą trudno byłoby im pogodzić z niemal stałym przesiadywaniem w biurze.
Swoją w nim obecność uzasadniają możliwością błyskawicznego składania zleceń, co ma szczególne
znaczenie zwłaszcza w przypadku handlowania kontraktami terminowymi, głównie na giełdowym indeksie
WIG20. A prawie wszyscy stali bywalcy - jak sami mawiają - "grają" tu właśnie na kontraktach.
Ale to raczej tylko wymówka.  Czasy, kiedy trzeba było siedzieć w biurze, żeby mieć dostęp do notowań on
line, informacji ekonomicznych z Reutersa i móc składać na dogrywkach szybkie zlecenia, bezpowrotnie
minęły. W biurze nie złożyłem żadnej dyspozycji od 10 lat - wyjaśnia mi 35-letni Aukasz z inwestorskiego
pokolenia Banku Śląskiego, ludzi którzy swoją przygodę z giełdą zaczynali od pamiętnych, wystanych w nocy,
pięciu niemal przydziałowych akcji tej spółki. Teraz same domy maklerskie już od lat promują wśród
inwestorów składanie zleceń przez internet zachęcając ich do tego przede wszystkim najniższymi prowizjami
(w większości biur na poziomie 0,39 proc. od wartości transakcji), konkurencyjnymi względem innych,
bardziej tradycyjnymi kanałami komunikacji.
Miało być polskie NASDAQ&
Aukasz po stracie pracy, przez prawie półtora roku próbował utrzymać się tylko z giełdy. Miesięcznie zarabia
na niej różnie (średnio 4-5 tys. zł). To jednak wystarczało na opłacenie m.in. czynszu, spłacanie rat kredytu i
generalnie na w miarę spokojne życie. Wystrzegał się operowania na kontraktach lub foreksie (rynek opcji
walutowych), ponieważ przez cały czas pamiętał o niepisanej prawidłowości, że dla osoby z
niewystarczającym zapleczem finansowym, chcącej utrzymywać się z zarabiania z wykorzystaniem dzwigni,
tego typu eksperymenty mogą skończyć się tragicznie. Zgubił go dopiero apetyt na większą, spekulacyjną
kasę, jaką przed trzema laty inwestorów zaczął kusić uruchomiony przez GPW Alternatywny System Obrotu
nazwany NewConnect. W zamyśle organizatora ten "młodszy brat" rynku regulowanego GPW powinien być
miejscem o mniejszych wymaganiach formalnych. Spółki miał przyciągać znacznie niższymi niż na rynku
podstawowym kosztami debiutu i możliwością sprzedaży akcji w ramach tzw. private placement (emisji
prywatnej skierowanej do maksymalnie 99 akcjonariuszy). Szansę startu do romansu z giełdą otwierałby
przed młodymi, lecz perspektywicznymi spółkami, głównie związanymi z branżą nowych technologii. Z
czasem ten "parkiecik" miałby wyrosnąć na coś na wzór londyńskiego AIM (a może nawet nowojorskiego
NASDAQ).
Tyle, że tak się nie stało. W NASDAQ udział spółek technologicznych jest wciąż o połowę wyższy niż ma to
miejsce w przypadku NewConnect. A mimo to którykolwiek z członków zarządu polskiej giełdy, którzy w dniu
debiutu danej spółki uroczyście wprowadzają ją na "mały parkiet", niemal jak mantrę już w pierwszym
zdaniu swojego wystąpienia z uporem powtarza: "Witamy n-tą spółkę& " Zupełnie jakby ilość (na NewConnect
w ciągu trzech lat zdążyło już wejść ponad 150 firm) odgrywała tu pierwszoplanową rolę. Być może zresztą
punktu widzenia giełdy, która żyje z prowizji od przeprowadzonych transakcji, tak właśnie jest.
Są "dobre strzały"&
Z rozmów z inwestorami, którzy nierzadko również pojawiają się na debiutach, wynika że to czy na
NewConnect będzie notowanych kilkadziesiąt czy kilkaset przedsiębiorstw jest dla nich bez znaczenia. -
Przecież zarobić mogę tylko na jakości spółki (czyli na wypracowanych przez nią dobrych wynikach), jako
która w kolejności wchodziła ona na parkiet, obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg - mówi Tomasz, który
na początku 2009 r. porzucił spekulacyjne inwestowanie w kontrakty i zdążył już kilka razy zarobić na
NewConnect na - jak mówi - dobrych strzałach.
- Czym jest "dobry strzał"? - pytam. - "Dobry strzał" to taki jak Cerabud, który pod koniec ubiegłego roku
kupiłem płacąc po 10 gr za akcję i po około dwóch tygodniach sprzedałem z blisko 400-proc. zyskiem -
wyjaśnia Tomasz. Zaraz potem przyznaje, że jego zarobek był czystym przypadkiem, ponieważ liczonego w
setkach procent wzrostu notowań tej zagubionej gdzieś na krańcach Polski cegielni nie spodziewał się
absolutnie nikt. Ani bezpośrednio przed wzrostem ani gdy już się on zakończył, Cerabud nie opublikował
jakiegokolwiek komunikatu, który choć w części mógłby usprawiedliwiać taką aprecjację. Trudno też
uzasadniać ją insider tradingiem (obrót akcjami przy wykorzystaniu poufnych informacji ze spółki, zakazany
w Polsce podobnie jak na większości rynków) skoro sam prezes tej firmy w kilka dni po jej debiucie na
NewConnect sprzedawał swoje akcje po 10 gr. Tomasz chciał koniecznie zainwestować wolną gotówkę przed
końcem roku, a do wyboru Cerabudu zachęcił go fakt, że akcjami handlowano po cenie odpowiadającej ich
wartości księgowej. Sprzedał przerażony tym, iż o Cerabudzie zaczęto mówić i pisać na internetowych forach,
że wkrótce "musi" kosztować złotówkę. A taka powszechna euforia zwykle poprzedza krach.
Siedzimy obok siebie w sali na poziomie "O", gdzie odbywają się debiuty. Rozglądam się dookoła. - To
głównie pracownicy giełdy i KDPW (Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych), które mają siedzibę w tym
samym gmachu. Robią tu za statystów. Zwykle oprócz nich na debiutach bywa kilku przedstawicieli
autoryzowanego doradcy, 1-2 dziennikarzy i ze 3 fotoreporterów - wyjaśnia Tomasz przyciszonym głosem.
Dziś frekwencja jest nadzwyczajna - dodaje. I rzeczywiście, wszystkie miejsca są zajęte, a z tyłu stoi
kilkanaście osób. Bo i okazja szczególna. Debiutuje spółka Piotra Tymochowicza. Z tłumaczenia angielskiej
nazwy firmy (Infinity) tego polskiego guru od kreowania wizerunku medialnego mogłoby wynikać, że swym
klientom oferuje ona nieskończoność. Wsłuchujemy się w słowa trwającej właśnie prezentacji. Okazuje się,
że chodzi o& nieśmiertelność. Tyle, że wirtualną. Podstawowym biznesem Infinity jest prowadzenie od kilku
miesięcy portalu. Użytkownik wygenerowanego tam konta płaci za nie, a w zamian firma zobowiązuje się, ż
będzie ono aktywne przez dziesiątki lat (o ile będzie opłacone), co ma pozwolić na przechowywanie informacji
o użytkowniku także po jego śmierci. Tomasz z niedowierzaniem kręci głową. - Kto to ma kupować? - pyta
retorycznie. Prezentacja kończy się, potem już tylko lampka szampana i skromny poczęstunek.
W dniu debiutu Infinity bije rekord nienotowany od uruchomienia NewConnect - jego akcje tracą na wartości
63 proc. w stosunku do ceny emisyjnej (3 zł). Następne dni zaowocują jeszcze kilkudziesięcioprocentową
obniżką. Tragedia, koszmar? Być może, ale nie dla założycieli firmy - oni obejmowali akcje po& 5 groszy.
Inwestorom, którzy kupili je po cenie emisyjnej lub na rynku wtórnym z pewnością nie pomogą opublikowane
przez Infinity wyniki za II kwartał 2010 r. W ciągu trzech wiosennych miesięcy ludziom najwyrazniej słabo
idzie myślenie o nieśmiertelności, skoro z tytułu sprzedaży oferowanych usług na konto spółki trafiło& 2 tys.
zł. A o tym jaką wagę przykłada ona do obowiązków informacyjnych świadczyć może fakt, iż w oficjalnym
komunikacie przesłanym przez nią do GPW w niejednym miejscu widnieje data 31(!) czerwca.
& z bankructwami w tle
Ludwik Sobolewski, prezes GPW, na lipcowym NewConnect Convention we Wrocławiu chwalił się, że spośród
spółek, które zadebiutowały na tym rynku, tylko jedna zbankrutowała. Co dla prezesa jest "tylko", dla
zwykłego inwestora często bywa "aż". Aukasz "popłynął" właśnie na tym "aż". Znalazł się wśród grona
pechowców, którzy mieli nieszczęście zaangażować się kapitałowo w akcje Perfect Line. To ta spółka okazał
się pierwszym bankrutem na NewConnect. Ale przed dwoma laty Aukasza zafascynowały wizje prezesa, który
chciał aby w 2010 r. jego spółka (wśród klientów której były i tak poważne podmioty jak PKO BP) znalazła si
wśród 10 największych polskich firm informatycznych. W tym samym czasie żona nie mogła już nerwowo
wytrzymać jego zaangażowania na giełdzie i braku zawodowej stabilizacji. Groziła rozstaniem. - Ustaliliśmy,
że znajdę pracę "na etat", a nasze oszczędności zainwestuję w dobre spółki i zapomnę o giełdzie - opowiada
Aukasz. Zaraz potem kupił w sumie 40 tys. akcji Perfect Line płacąc za nie średnio po ok. 3 zł. Tyle, że nie
minął rok, a sąd ogłosił upadłość spółki. Głównym powodem była kosztowna megalomania prezesa, o której
może świadczyć choćby to, że już kiedy Perfect Line zaczęło tracić klientów m.in. leasingował on 6
"Mercedesów", w tym jednego klasy "S". Tym ostatnim prezes jezdził zresztą jeszcze po ogłoszeniu upadłoś
swojej firmy. Aukasz wiedział, że na giełdzie traci się lub zyskuje dopiero po faktycznym zamknięciu danej
pozycji na rachunku inwestycyjnym. Nie chciał pogodzić się z tym, że utraci większość zainwestowanych
pieniędzy i do końca łudził się czekając na cud, którym w tym wypadku byłby jakiś mityczny inwestor chętny
uczynić z NewConnectowej spółki "wydmuszkę" po to, aby pod jej firmą rozwijać jakąkolwiek zyskowną
działalność. Cud jednak nie nastąpił. Giełdowe kłopoty Aukasza przełożyły się na życie prywatne. W związku
zaczęło się psuć, żona wystąpiła o rozwód.
Na ostatniej dla Perfect Line grudniowej sesji rynek wycenił akcje spółki na 1 grosz. Inwestorzy, którzy
zostali z akcjami, nie mogą nawet poniesionej na nich straty uwzględnić w rozliczeniu podatku. -
Teoretycznie nie masz straty, bo przecież nie sprzedałeś, czyli nie ma różnicy między przychodami ze zbycia,
a kosztem zakupu - tłumaczy Aukasz. I rozgląda się za chętnym, któremu mógłby na podstawie umowy
cywilno-prawnej sprzedać bezwartościowe papiery.
Przysłowiowym gwozdziem do jego giełdowej trumny były akcje Victoria Asset Operation Centre, których
zakup miał być formą dywersyfikacji ryzyka. Victoria, mimo że przy okazji swego debiutu na NewConnect
zapewniała inwestorów, iż jej "wszystkie zaplanowane działania" są "głęboko przeanalizowane" od początku
nie realizowała kluczowych zapisów własnej strategii na lata 2008-2012. Ta ostatnia przewidywała m.in.
osiągnięcie dodatniego wyniku finansowego w 2009 r. na poziomie 2-2,5 mln zł. W rzeczywistości spółka
zamknęła ubiegły rok blisko 700-tysięczną stratą. Nic też nie wskazuje na to, aby bieżący rok miał być dla
niej łaskawszy. Takie działania nie mogły nie znalezć odbicia w kształtowaniu się kursu akcji. Dziś są one 9-
krotnie mniej warte, niż w początkach giełdowego "życia" Victorii.
Kary za nadużycia, czyli "musztarda po obiedzie"
Takim dramatom, jaki stał się udziałem Aukasza, stara się zapobiegać Stowarzyszenie Inwestorów
Indywidualnych. Tyle, że o nagannych praktykach emitentów musi wcześniej wiedzieć. Nie sposób bowiem,
aby ta niewielka organizacja potrafiła na bieżąco monitorować ponad 500 spółek notowanych na wszystkich
rynkach GPW. Właśnie po sygnałach otrzymanych od inwestorów na początku ub.r. Stowarzyszenie
nagłośniło m.in. kwestię nierzetelnego informowania przez Polski Koncern Mięsny "Duda" o jego
zobowiązaniach z tytułu rozliczenia opcji walutowych. Teraz "na tapecie" jest kwestia Veno - spółki z
NewConnect, która od dwóch i pół roku karmi inwestorów obietnicą zbudowania sportowego "super-
samochodu" o roboczej nazwie "Vulcano". Mimo, że pierwotnie deklarowany termin ukończenia prac nad
projektem dawno minął, prototypu jak nie było, tak nie ma. Dotychczas oficjalnie wydano na jego
przygotowanie ponad 1,3 mln zł. To suma śmieszna w porównaniu z ogromnymi kosztami, jakie wiodące
koncerny motoryzacyjne przeznaczają na opracowanie prototypów swych pojazdów. W tym kontekście
twierdzenie zarządu Veno, iż zakończenie projektu pochłonie jeszcze 300-400 tys. zł stawia pod znakiem
zapytania jego profesjonalizm. Ale inwestorzy mają prawo rozliczyć zarząd nawet ze wspomnianego 1,3 mln
zł. Zwłaszcza, że na najbliższym walnym zgromadzeniu powinny zapaść ważne decyzje co do reorganizacji
firmy. Inwestor posiadający niecałe 2 proc. akcji zwrócił się do SII z prośbą, aby przedstawiciel
Stowarzyszenia reprezentował drobnych inwestorów obejmując miejsce w Radzie Nadzorczej. SII wychodzą
naprzeciw tym oczekiwaniom właśnie zbiera od innych akcjonariuszy deklaracje poparcia dla tej inicjatywy.
Nabitym w butelkę nie tylko na Victorii i nie tylko na NewConnect na dobrą sprawę pozostaje jedynie pisanie
skarg: do Komisji Nadzoru Finansowego, GPW czy prokuratury. Szkopuł w tym, że w wypadku przestępstw
dotyczących insider tradingu dowodami są najczęściej poszlaki, a wszelkie wątpliwości rozstrzyga się na
korzyść podejrzanych. Komisja i owszem, czasami karze osoby związane ze spółkami za "manipulację
informacją" wprowadzającą w błąd inwestorów. Tak było m.in. w przypadku Krosna i Kolastyny (obie
notowane były na rynku podstawowym). Przewodniczący Rady Nadzorczej tej ostatniej w maju 2009 r.
rozpowszechniał informacje jakoby przejęciem spółki było zainteresowane US Pharmacia. Dziś Krosna próżno
by szukać w giełdowych statystykach, a i Kolastyna balansowała na krawędzi bankructwa. Inwestorzy
pozostali ze swoimi stratami.
Jeżeli spółka dotrzymuje obowiązków informacyjnych, praktycznie niewiele można jej zrobić, a ryzyko trzeba
wkalkulować w cenę ponadprzeciętnych zysków, jakie są w stanie zaoferować również niektóre spółki z
NewConnect. Jednak ta ostatnia zdolność wcale nie jest domeną tak upragnionych przez zarząd giełdy start
upów. Nieraz bowiem to właśnie firmy z kilku, a nawet już z kilkunastoletnią historią, potrafiły wygenerowa
największe zyski dla inwestorów.
Generalnie jednak porównanie indeksów WIG20 i WIG z rynku podstawowego jest dla NCIndex (pokazuje
kondycję NewConnect) bezlitosne. Od końca sierpnia 2007 r., kiedy wystartował rynek NewConnect, jego
wskaznik spadł aż o 46 proc. W tym samym czasie WIG20 obniżył się o 30 proc. a WIG "tylko" o 29 proc. Z
całą pewnością tę dysproporcję na niekorzyść rynku alternatywnego dostrzegają również insiderzy (osoby
najściślej powiązane ze spółkami, np. członkowie ich zarządów). Od początku 2010 r. ci związani z
emitentami z NewConnect zawarli transakcje za przeszło 42,7 mln zł. Większość, bo ponad 29 mln zł,
dotyczyła sprzedaży a tylko 13,5 mln zł kupna walorów notowanych spółek. Wygląda na to, że insiderom
brakuje wiary w przyszły wzrost ich wartości.
Giełda jest reformowalna
Po ponad dwóch latach od startu nowego rynku giełda częściowo dostrzegła mankamenty zbyt daleko
posuniętej liberalizacji, bijącej po kieszeni przede wszystkim inwestorów. Emitentów z NewConnect
zobowiązano do składania raportów kwartalnych, a przed miesiącem postanowiono nawet ukarać 13 spółek z
rynku alternatywnego za spóznioną publikację raportów. Zarząd GPW próbuje też promować lepsze
standardy wśród emitentów z NewConnect tworząc spośród najlepszych spółek klub NewConnect Lead.
Ostatnio w ramach zwalczania akcji groszowych (inwestorzy przekornie nazywają je śmieciowymi)
postanowiono też 10-krotnie podwyższyć minimalną cenę nominalną (dotychczas wynosiła 1 grosz) dla akcji
emitentów, którzy zechcą wprowadzić swoje spółki na NewConnect. Tymczasem rynek alternatywny
rozwarstwia się na nielicznych dobrych, całą rzeszę przeciętnych i sporo spółek, których obecność nawet na
NewConnect to pomyłka. Z tym przedsionkiem "dużej giełdy" z sukcesem pożegnało się już sześć firm,
przenosząc się na parkiet podstawowy GPW. I mimo, że od stycznia takie przenosiny będą utrudnione (giełda
będzie wymagać od chętnych kapitalizacji o równowartości 12 mln euro i co najmniej półrocznego stażu na
NewConnect) to już teraz na NewConnect jest kilka spółek z kapitalizacją, która od 2011 r. i bez
kwarantanny na rynku alternatywnym pozwoli zadebiutować na głównym parkiecie (w takim przypadku
kapitalizacja firmy będzie musiała sięgać 15 mln euro). Nic dziwnego, że inwestowaniem w najlepsze firmy
notowane na NewConnect coraz śmielej interesują się inwestorzy instytucjonalni.
Ale giełda musi prowadzić politykę informacyjną uświadamiającą nie tylko indywidualnych inwestorów, ale i
potencjalnych emitentów. Na NewConnect co jakiś czas wchodzą podmioty zagraniczne. Wciąż przymierza si
do tego rynku bułgarska Sopharma, ale pod względem terminów raczej ubiegnie ją Agroliga, która wkrótce
rozpoczyna private placement i zamierza zadebiutować w pierwszych dniach września. Aleksander Berdnik,
prezes tego wielkiego gospodarstwa rolnego ze wschodniej Ukrainy wystąpił na NewConnect Convention z
prezentacją firmy. Jeden z uważnych słuchaczy zapytał go, dlaczego wśród ryzyk związanych z jego spółką
wymieniono w prezentacji zagrożenie ze strony polityki, skoro w rzeczywistości akurat w stosunku do tej
spółki ono nie istnieje: - Nie wiem, ot tak po prostu, ktoś skądś to przepisał za bardzo nie pomyślawszy -
odpowiedział z rozbrajającą szczerością prezes Agroligi. Słuchacz odszedł usatysfakcjonowany odpowiedzią
butelką 38-proc. "Derżawy" wręczonej przez prezesa w charakterze nagrody za uważne słuchanie.
yródło: OnetBiznes
Copyright 1996-2010 Grupa Onet.pl SA


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak zacząć inwestować na giełdzie ebook demo
FOREX – podstawy, czyli jak zacząć zarabiać na giełdzie walutowej(1)
jak zarobilem 2 000 000 na gieldzie wydanie ii jak2m2
Fotografowanie w zimie, czyli jak nie dać się zrobić na szaro!
Dekalog Myslacego Kierowcy czyli jak nie dac sie zabic na drodze
Ryszard Jakubowski Dekalog myślącego kierowcy, czyli jak nie dać się zabić na drodze
Negocjacje z dluznikami Jak odzyskac swoje pieniadze nie wkraczajac na droge sadowa windyk
Jak znaleźć wybraną kartę nie patrząc na talię
Negocjacje z dluznikami Jak odzyskac swoje pieniadze nie wkraczajac na droge sadowa
Negocjacje z dłużnikami Jak odzyskać swoje pieniądze nie wkraczając na drogę sądową
36 porad jak zwiekszyc ruch na stronie

więcej podobnych podstron