VI. W okresie konfrontacji mocarstw 1948
1962
Problem niemiecki
Utworzenie Republiki Federalnej Niemiec przekreśliło radzieckie plany objęcia swoimi
wpływami całego obszaru Niemiec. Wraz z przewidywanym włączeniem nowej
państwowości do zachodnich struktur bezpieczeństwa i współpracy gospodarczej rysowało się
wyraźne wzmocnienie pozycji Stanów Zjednoczonych w Europie. W maju 1949 r. ustawa
zasadnicza przyszłej RFN przyjęta została przez Radę Parlamentarną Trizonii. Wprowadzała
ona ustrój federalny, z silnym rządem kierowanym przez kanclerza. Dla utrwalenia
demokratycznego charakteru państwa wprowadzono kontrolę poprzez Federalny Trybunał
Konstytucyjny przestrzegania przez rząd norm prawnych. Sprawy ustroju społeczno-
gospodarczego sformułowane były bardzo oględnie. W przeprowadzonych w sierpniu tegoż
roku pierwszych wyborach do Bundestagu (tj. parlamentu) sukces odniosła koalicja
CDU/CSU, z nieznaczną przewagą nad SPD. Na dalszych miejscach znalazły się FDP i KPD.
Pierwszym kanclerzem został Konrad Adenauer, stojący na czele koalicyjnego rządu CDU,
CSU, FDP. Datę pierwszego zgromadzenia Bundestagu, tj. 7 września 1949 r., uznano
później za datę powstania RFN, choć de facto istniała ona już w chwili przyjęcia konstytucji,
w maju 1949 r.
Siedzibą władz (ale nie stolicą) stało się miasto Bonn. RFN uznawała się bowiem za
formalnego kontynuatora niemieckiej państwowości, a zatem i III Rzeszy. Obciążały ją zatem
wojenne odszkodowania, ale też deklarowała ona granice sprzed 1937 r., co oznaczało
odrzucenie zmian terytorialnych uzgodnionych na konferencjach aliantów w Jałcie i
Poczdamie. Nie uznawano również Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Podobnie jednak
jak i państwa wschodnioniemieckiego, jeszcze przez kilka lat suwerenność RFN była mocno
ograniczona. Szereg ograniczeń narzucił Niemcom Zachodnim nowy statut okupacyjny z
września 1949 r. Na jego mocy gubernatorów wojskowych zastąpili cywilni wysocy
komisarze. Dodatkową kontrolę sprawował aliancki Urząd Bezpieczeństwa Wojskowego.
Państwa zachodnie sprawowały również kontrolę nad Zagłębiem Ruhry, Saara zaś związana
była z Francją.
Obradująca w maju
czerwcu 1949 r. VI sesja Rady Ministrów Spraw Zagranicznych, zwana
paryską, nie wniosła wiele nowego w kwestii Niemiec. Mocarstwa zachodnie nie akceptowały
radzieckich propozycji utrzymania jedności Niemiec w dotychczasowym stanie. Wobec
zaawansowanego procesu tworzenia RFN proponowały one jedność na własnych warunkach,
co Rosjanie odczytywali jako próbę włączenia strefy wschodniej do przyszłej RFN. Pewne
porozumienie osiągnięto natomiast w kwestii Berlina, co wiązało się ze zniesieniem blokady i
mogło sygnalizować radziecką gotowość do dalszych negocjacji. Co prawda ZSRR oficjalnie
protestował w październiku 1949 r. przeciw utworzeniu RFN, faktycznie jednak już
zaakceptował powstanie alternatywnej państwowości w Niemczech Wschodnich (przeciwko
czemu protestowała z kolei RFN). Oba państwa miały później pretendować do
reprezentowania całych Niemiec, co aż do 1973 r. uniemożliwiało im przystąpienie do ONZ.
Perspektywa integracji RFN z Zachodem stanowiła dla ZSRR oczywiste wyzwanie. Szanse
na dostęp do części zachodniej ulotniły się, toteż i wszelkie ofensywne działania ze strony
Moskwy były pozbawione sensu. Nie wydaje się jednak, aby do 1955 r. Rosjanie całkowicie
zarzucili myśl o teoretycznie możliwej neutralizacji Niemiec. Teoretycznie, gdyż z punktu
widzenia polityki Waszyngtonu i stolic Europy Zachodniej rozwiązanie takie nie było
możliwe, ponieważ anulowałoby całą dotychczasową linię amerykańskiej polityki wobec
Europy, w której umocnione gospodarczo i militarnie Niemcy miały odgrywać znaczącą rolę.
Przeciwne neutralizacji były również siły rządzące w samej RFN, z Konradem Adenauerem
na czele. Zbyt wielkie korzyści polityczne i materialne przynosiła bowiem pozycja
amerykańskiego bastionu. Nie wiadomo zresztą, jakie byłyby rzeczywiste warunki ustąpienia
Rosjan ze strefy wschodniej, a tym samym ich zgody na zjednoczenie, gdyż interpretacja
neutralności mogła być bardzo różna.
Warunki mocarstw zachodnich w kwestii zjednoczenia Niemiec sprecyzowane zostały
podczas konferencji londyńskiej ministrów spraw zagranicznych zachodniej Trójki, w maju
1950 r. Wspierały one marcową deklarację rządu RFN w sprawie przywrócenia jedności
Niemiec w drodze wolnych, ogólnoniemieckich wyborów. Dodatkowo w Londynie uznano
prawo Bonn do przemawiania w imieniu całych Niemiec. Było to oczywiście nie do
zaakceptowania przez Moskwę. Ponadto w ZSRR bezpośrednio godził postulat wstrzymania
poboru odszkodowań z bieżącej produkcji oraz zwrotu niemieckich przedsiębiorstw. Zachód
zabiegał też o przekazanie problemu niemieckiego w gestię ONZ, czemu służył m. in.
wniosek Zgromadzenia Ogólnego z listopada 1951 r. w sprawie ogólnoniemieckich wyborów.
Wyłoniona przez ONZ delegacja nie została oczywiście dopuszczona do prac na obszarze
NRD, gdyż ZSRR twardo optował za rozpatrywaniem spraw niemieckich jedynie w kręgu
byłych mocarstw sojuszniczych.
Cała akcja wokół "wolnych wyborów" miała charakter wybitnie propagandowy, gdyż nikt nie
liczył, że Związek Radziecki zgodzi się na przeprowadzenie czegoś, co mogło poderwać jego
pozycję w Niemczech. Kwestii "wolnych wyborów" nie podejmowali oczywiście również
enerdowscy komuniści, a ich propozycje tyczące organizacji ogólnoniemieckiego
przedstawicielstwa sprowadzały się do ciał nominowanych, gwarantujących im co najmniej
jedną trzecią miejsc. We wrześniu 1950 r. obradujące w Nowym Jorku mocarstwa zachodnie
zadeklarowały wolę zakończenia stanu wojny z Niemcami, rewizję ograniczeń w kwestii
rozbudowy przemysłu, w tym obronnego, oraz zaakceptowały niemiecki udział w
europejskich siłach obronnych. Miesiąc później premier Francji, Rene Pleven, ogłosił tzw.
plan Plevena, w ramach którego zamierzano utworzyć ponadnarodową armię europejską z
udziałem RFN. Koncepcja podporządkowania sił niemieckich wspólnemu dowództwu, a tym
samym "rozmycia" przyszłej armii RFN w europejskiej strukturze wojskowej, płynęła z
francuskich obaw przed niemiecką remilitaryzacją. Zresztą Adenauer pierwszy wnioskował
utworzenie armii RFN, czemu sprzyjał wybuch wojny w Korei.
Pomimo dłuższych pertraktacji, zainicjowana planem Plevena Europejska Wspólnota
Obronna (EWO) nigdy nie stała się faktem. W sierpniu 1954 r. układ o EWO, który dwa lata
wcześniej zawarł z mocarstwami rząd RFN, został ostatecznie odrzucony przez francuski
parlament. Francuzi najwyraźniej nie byli zbytnio zainteresowani pojednaniem z Niemcami,
co szczerze bolało Adenauera. Poza tym w grę wchodziły jeszcze i inne względy.
Tyczące przyszłości Niemiec propozycje mocarstw zachodnich oscylowały wokół koncepcji
"wolnych wyborów". Dopiero w grudniu 1950 r. zgodzono się wszcząć przygotowania do
kolejnej sesji Rady Ministrów Spraw Zagranicznych, na co nalegał Związek Radziecki.
Wstępne obrady przygotowujące sesję odbyły się w Paryżu w okresie marzec
czerwiec
1951 r. W trakcie licznych posiedzeń nie udało się jednakże wypracować nawet porządku
obrad sesji, tak skrajnie różne były stanowiska stron. Przede wszystkim Zachód nie godził się
z koncepcją wycofania wojsk, co miało stanowić jeden z warunków układu pokojowego. Był
to zresztą czas apogeum "zimnej wojny", co wybitnie utrudniało porozumienie w tak
skomplikowanej kwestii.
U schyłku 1951 r. Amerykanie rozwinęli wspomniany już problem ogólnoniemieckich
"wolnych wyborów" pod naciskiem ONZ. Propozycja ta przeszła większością głosów, a w
skład oenzetowskiej komisji miała wejść również Polska (odmówiła). W swoich protestach
ZSRR powoływał się na artykuł 107. Karty ONZ, pozostawiający kwestie związane z II
wojną światową w gestii wielkich mocarstw. Rosjanie z kolei usiłowali posługiwać się
dyplomacją NRD. Ani Zachód, ani RFN nie uznawały jednakże tamtejszego rządu, toteż
żadna z enerdowskich propozycji nie była traktowana poważnie.
W marcu 1952 r. Związek Radziecki po raz pierwszy wyraził zgodę na zjednoczenie Niemiec
w następstwie "wolnych wyborów", pod warunkiem ich przyszłej neutralności oraz uznania
granic ustalonych w Poczdamie. Wiązało się to oczywiście ze sprawą traktatu pokojowego,
gdyż w lipcu 1951 r. trzy mocarstwa zachodnie ogłosiły jednostronną deklarację o
zakończeniu wojny z Niemcami (z zachowaniem statusu okupacyjnego). W znaczącej części
radziecki projekt tzw. podstaw traktatu pokojowego stanowił swoisty zbiór tego, co
proponowano już wcześniej. Istotnym novum była jednakże zgoda na wolne wybory. Być
może istotnie, jak sugerują niektórzy badacze, Rosjanie zamierzali wprowadzić pewne
zamieszanie w RFN, gdzie silna opozycja była przeciwna integracji z Zachodem, jako
utrwalającej podział Niemiec. Wymiana not nie przyniosła jednakże żadnych rezultatów.
Zresztą Zachód był już bliski sfinalizowania traktatów o Niemczech, a także przyjęcia RFN
do projektowanej EWO (maj 1952 r.).
Stalin wyraźnie zmierzał do rozładowania części napięcia, które sam zresztą wywołał.
Zjednoczone i zneutralizowane Niemcy z pewnością przysłużyłyby się poprawie sytuacji nie
tylko w Europie, ale i w świecie. Poza tym realnych szans oddziaływania na to, co działo się
w RFN i w ogóle za "żelazną kurtyną", i tak nie posiadał. Neutralne Niemcy mogły stanowić
rodzaj dogodnego pomostu wiodącego w kierunku Europy Zachodniej. ZSRR nadal nie był
przygotowany do ewentualnej wojny, toteż w jego interesie nie leżało przeciąganie struny.
Widać to było wyraźnie na przykładzie koreańskim, gdzie już rok wcześniej zaproponowano
Amerykanom przejście do negocjacji. Integracja RFN ze strukturami Zachodu była jednak już
wówczas sprawą przesądzoną.
Zawarty w końcu maja 1952 r. układ mocarstw zachodnich z RFN "o Niemczech" przywracał
temu państwu pełną suwerenność pod warunkiem przystąpienia do EWO. Oznaczało to
wygaśnięcie "statutu okupacyjnego" z wszelkimi tego konsekwencjami. Sprawę granic
pozostawiono przyszłej konferencji pokojowej. W kwestii zjednoczenia wyraźnie
uprzywilejowano RFN, wskazując jej ustrój jako modelowy dla przyszłych Niemiec. Dzień
później RFN zawarła układ z EWO, jednakże wskutek sprzeciwu opozycji Bundestag
ratyfikował oba traktaty dopiero w marcu 1953 r. Również na Zachodzie sprawa ratyfikacji
tych układów wzbudzała wiele kontrowersji.
Układ z maja 1952 r. zainicjował proces faktycznej militaryzacji RFN. Moskwa była tu
całkowicie bezsilna, choć narzucenie "nowego kursu" polityce wewnętrznej NRD, a także
inne przesłanki wskazują, iż zapewne radzieckie kierownictwo dyskutowało nad jakąś ofertą
wobec Zachodu w sprawie Niemiec. Nader znamienne jest, że za wariantem zjednoczenia
opowiadał się Ławrientij Beria, któremu później zarzucano próbę zdrady radzieckich
interesów w Niemczech.
Choć żadne konkretne propozycje ze strony Moskwy nie napłynęły, sytuacja okazała się
korzystna dla komunistów wschodnioniemieckich. Ich państwo wyraźnie zyskiwało w oczach
Moskwy, czego przejawem było przydanie mu szeregu atrybutów suwerenności, a także
znacząca pomoc gospodarcza. Pomimo radzieckich nalegań, dopiero u schyłku 1953 r.
mocarstwa zachodnie zgodziły się powrócić do spraw jedności Niemiec oraz traktatu
pokojowego na konferencji berlińskiej ministrów spraw zagranicznych (styczeń
luty 1954 r.).
Rezultaty spotkania okazały się zupełnie jałowe, gdyż Zachód nie zamierzał odstąpić od
koncepcji integrowania z sobą RFN, toteż zjednoczone Niemcy miały przejąć wszelkie
zobowiązania traktatowe. Było jasne, że Zachód nie traktuje poważnie radzieckich ofert
tyczących neutralności Niemiec, a RFN przedstawia dla niego nieporównywalnie większą
wartość aniżeli NRD dla ZSRR.
Moskwa nadal formalnie podtrzymywała swoje dotychczasowe propozycje. Faktycznie
jednak już w marcu 1954 r. zadeklarowała pełną suwerenność NRD, co wskazywało na skryte
manipulacje. W styczniu 1955 r. ogłosiła zniesienie stanu wojny z Niemcami, oddalając
zawarcie układu pokojowego w terminie nieokreślonym. W tym samym czasie sprawa EWO
nadal ślimaczyła się głównie ze względu na stanowisko Francuzów. Amerykanie zamierzali
nawet wykluczyć ich ze swojej strefy obronnej, na co jednak nie godzili się Brytyjczycy.
Dopiero po ostatecznym załamaniu się koncepcji EWO po głosowaniu w parlamencie
francuskim, na konferencji londyńskiej (wrzesień
październik 1954 r.) Paryż wyraził zgodę
na przystąpienie RFN do NATO. Postanowiono również rozszerzyć pakt brukselskiz 1948 r.,
przyjmując do niego RFN oraz Italię. Niemcy Zachodnie zobowiązały się nie wytwarzać
broni nuklearnej, a swój potencjał militarny poddać kontroli zachodnich sojuszników. Finalne
układy dotyczące przyszłej pozycji RFN zawarto w Paryżu u schyłku października 1954 r.
Dotyczyły one całkowitego zakończenia stanu okupacji i przywrócenia suwerenności,
utworzenia sił zbrojnych w sile 12 dywizji, przyjęcia do NATO i Unii Zachodnioeuropejskiej
utworzonej z przekształcenia paktu brukselskiego, porozumienia z Francją w sprawie Saary i
W maju 1955 r. układy paryskie weszły w życie, co ogromnie skomplikowało możliwości
radzieckiego manewrowania kwestią Niemiec. Było jasne, że na Zachodzie powstało zupełnie
nowe, suwerenne państwo, w pełni złączone z tamtejszymi strukturami. De facto "żelazna
kurtyna" uzyskiwała pełną szczelność, gdyż pomiędzy Bałtykiem a Adriatykiem nie istniał
obszar, którego przynależność mogłaby podlegać jakiejkolwiek dyskusji (w maju zawarto
również układ państwowy z Austrią). Już wówczas jednak stosunki radziecko-amerykańskie
posiadały wymiar globalny, toteż ranga problemu niemieckiego, choć nadal wielkiej wagi,
relatywnie zmniejszyła się. Rysujący się przełom w "zimnej wojnie", a także przygotowania
do genewskiego spotkania szefów czterech mocarstw w lipcu 1954 r. sprzyjały
zaakceptowaniu przez ZSRR tego, co i tak już stało się nieodwracalnym faktem. Znamiennym
wydarzeniem była, chyba nieco przeceniana, wizyta Adenauera w Związku Radzieckim we
wrześniu 1955 r. Spowodowała ona nie tylko zwolnienie reszty jeńców wojennych, co mocno
podnosi się w RFN, ale i normalizację stosunków z ZSRR.
U podstaw dobrej woli Moskwy leżały oczywiście wcześniejsze uzgodnienia z mocarstwami
w Genewie, gdzie sprawy niemieckie zdominowały kwestię bezpieczeństwa w Europie.
Ostatecznie ZSRR nie zgodził się tam na zjednoczenie Niemiec, co zakończyłoby się
wchłonięciem NRD, a przy ogólnym aplauzie zaoferował to, co w istocie proponował już
wcześniej, przynajmniej od początku 1955 r., tj. zgodę na zjednoczenie w uzależnieniu od
woli obu suwerennych państw niemieckich, lecz w ramach wspólnego, europejskiego systemu
bezpieczeństwa (czyli za zgodą ZSRR).
Wzrastający potencjał gospodarczy, a także towarzyszące rozwojowi umacnianie zdolności
militarnych czyniły z RFN coraz bardziej liczące się ogniwo w amerykańskim systemie
obronnym. Z RFN coraz widoczniej liczono się w świecie, czego jeszcze przez długi czas nie
można było powiedzieć o NRD. Konsekwencją tego było przyjęcie przez Bonn faktycznej
pozycji lidera procesu zjednoczeniowego. Tak jak w przeszłości ZSRR "w imieniu" NRD
zarzucał Zachód rozmaitymi propozycjami zjednoczeniowymi, a Zachód wraz z RFN
zajmował się ich konsekwentnym odrzucaniem, tak teraz to RFN składała oferty tego rodzaju
(m.in. w oparciu o tzw. plan Edena z 1955 r.), a NRD trwała przy stanowisku dwóch państw
niemieckich o odmiennych ustrojach. Poważne obawy Rosjan budziła perspektywa
rozmieszczenia w Niemczech Zachodnich broni nuklearnej, co było raczej nieuchronną
konsekwencją przystąpienia do NATO. Spowodowało to falę ostrzeżeń, a kwestia atomowa
stała się dominująca w postrzeganiu problemu niemieckiego przez Związek Radziecki i kraje
bloku wschodniego.
Konflikt koreański
Aż do 1905 r. Korea była niezależnym królestwem o tradycji państwowej sięgającej dwóch
tysiącleci (według legendy
2333 r. p. n. e). Przez długie wieki pozostawała ona wasalem
Chin, które z tego tytułu rezerwowały sobie prawo do interesowania się jej sprawami
wewnętrznymi. Pogląd ten przetrwał nawet upadek "Niebiańskiego Imperium", gdyż z punktu
widzenia Pekinu jednorazowo uznana wasalność była aktem trwałym, po "wieczne czasy".
Okres wpływów chińskich zamknęło zwycięstwo Japonii w wojnie 1894
1895 r. W roku
1905 Korea spadła do rangi japońskiego protektoratu, w 1910 r. zaś została anektowana i
utraciła swoją odrębność.
Swoje panowanie nad Koreą Japończycy realizowali bez większych trudności. Organizacji
niepodległościowych było niewiele, a ich rzeczywista aktywność słaba. Pamięć o
niepodległym państwie pielęgnowano głównie wśród emigracji, praktyczne odbicie tego było
jednakże niewielkie. W latach trzydziestych w północnej części Korei odnotowano
ograniczoną działalność partyzancką związaną z ruchem komunistycznym w sąsiednich
Chinach. Hagiograficzna historiografia Korei Pół- nocnej wiąże te fakty z działalnością Kim
Ir Sena (1912
1994), który w roku 1932 miał ponoć założyć Antyjapońską Armię
Partyzancką, cztery lata później zaś zunifikować część podziemnego ruchu
niepodległościowego w postać Ligi Odrodzenia Ojczyzny. Bliższe ustalenia w tej sprawie, w
związku z daleko idącymi zafałszowaniami, są skrajnie sprzeczne. Panuje jednak
przekonanie, iż u schyłku lat trzydziestych Kim Ir Sen (którego tożsamość bywa również
kwestionowana) przeniósł się ze swoimi ludźmi do Mandżurii, a później do ZSRR. Jest
prawie pewne, że wojnę spędził właśnie w Związku Radzieckim, być może nawet
aresztowany.
Sprawę przyszłości Korei podjęła deklaracja kairska z grudnia 1943 r., określająca, że kraj ten
powinien być wolny i niezależny. ZSRR akceptował ten zamysł, w roku 1945 jednakże
Amerykanie zawnioskowali czasowy podział Korei na dwie strefy okupacji wojskowej,
wzdłuż linii 38 równoleżnika: radziecką na Północy i amerykańską na Południu. Było bowiem
jasne, że w związku z przewidywanym udziałem ZSRR w wojnie na Dalekim Wschodzie
Półwysep Koreański znajdzie się zapewne w strefie wpływów radzieckich. Poza tym już w
Jałcie przyznano, że Korea jest "polityczną pustynią", toteż niezłym rozwiązaniem byłby
rodzaj powiernictwa, aż do niejasnego terminu gotowości do utworzenia suwerennego
państwa.
Na krótko przed klęską imperium, japoński gubernator Korei w Seulu skłonił lewicowego
nacjonalistę Jo Un Hjonga do utworzenia Komitetu Przygotowania Narodowej Odbudowy,
który w odpowiednim momencie przejąłby odpowiedzialność za porządek i administrację na
półwyspie. Po upadku Japonii Komitet ten rozpoczął funkcjonowanie, tworząc w różnych
miastach swoje struktury. Na krótko przed lądowaniem Amerykanów, we wrześniu 1945 r.,
zwołane zostało Zgromadzenie Narodowe i proklamowana Ludowa Republika Korei,
aspirująca do władzy nad całym półwyspem. W tym samym czasie, w części północnej kraju,
wyzwalanej przez wojska radzieckie, japoński gubernator Phenianu przekazał szereg
pełnomocnictw demokracie Czo Man Sikowi, którego zwolennicy utworzyli tam
Prowincjonalny Komitet Ludowy. Zwycięscy Rosjanie czasowo zaakceptowali Czo, jako
przewodniczącego "administracyjnego biura pięciu prowincji", uznanego za rodzaj lokalnego
rządu. Aby sprawa była bardziej zagmatwana, na terenie Chin powstał emigracyjny "rząd
tymczasowy", również aspirujący do pełnej władzy nad Półwyspem Koreańskim.
W odróżnieniu od Rosjan, Amerykanie nie zamierzali uznawać żadnego z tych tworów. Aż do
czasu utworzenia Republiki Korei w 1948 r. władzę nad południową częścią półwyspu
sprawował Wojskowy Rząd Armii USA (USA MGIK). Ustanowiona swoboda działalności
politycznej sprawiła jednak, iż na Południu szybko ukształtowała się cała plejada rozmaitych
partii. Do Korei powrócili z emigracji tak znani działacze nacjonalistyczni, jak Li Syngman
(Syngman Rhee), Kim Ku czy Kim Kju Sik. Powstała nawet komunistyczna
Południowokoreańska Partia Pracujących, utworzona przez zwolnionego z więzienia Pak Hon
Jonga. W tak rozległym spektrum Amerykanie dość beznadziejnie starali się wyszukać
partnerów dla większościowej koalicji.
Nie mniejszy zamęt polityczny panował na Północy, gdzie pod radziecką protekcję zjeżdżali
komuniści wszelkich frakcji i odcieni. Na czele pretendującej do władzy frakcji "krajowej"
stał początkowo Hjon Czun Hjok, zgładzony jednakże w walkach wewnątrzpartyjnych już we
wrześniu 1945 r. Również we wrześniu 1945 r. pojawili się emigranci: Kim Ir Sen wraz ze
swoją frakcją "partyzancką", Kim Tu Bong
z Koreańskiej Ligi Niepodległości, stanowiącej
frakcję "chińską" z Yananu, a także przedstawiciele frakcji "radzieckiej". Największą
operatywność wykazywał Kim Ir Sen. On właśnie, a nie przedstawiciele frakcji "radzieckiej",
cieszył się największym zaufaniem Rosjan. W październiku 1945 r. Kim Ir Sen utworzył w
Phenianie Północnokoreańskie Biuro Centralne Koreańskiej Partii Komunistycznej. Posłużyło
mu ono za platformę do monopolizowania wpływów. Echa jego ówczesnej walki z
frakcjonistami, często z użyciem terroru, przetrwać miały dziesięciolecia. Jego osoba
skonsolidowała bowiem Północ, która w różnych zawirowaniach miała potencjalną szansę
rozpadu na dalsze dwie części: proradziecką i prochińską...
W grudniu 1945 r. na konferencji moskiewskiej mocarstwa uzgodniły pięcioletnie
powiernictwo nad Koreą, sprawowane wspólnie przez ZSRR, USA, Wielką Brytanię i Chiny,
a w tym czasie miały się zawiązać struktury przyszłego suwerennego państwa. Zarówno
jednak Rosjanie, jak i Amerykanie po swojemu rozumieli jedność Korei oraz podstawę
jednolitego rządu. Żadne z mocarstw nie było skłonne do ustępstw, starając się dyktować
własne warunki.
Nie będąc zdolną do przeforsowania swojej koncepcji, tj. ustanowienia quasi-
komunistycznego rządu, Moskwa coraz bardziej skłaniała się ku idei dwóch państw
koreańskich, co było zresztą łatwe i wynikało z istniejącego stanu rzeczy. Korea
przedstawiała dla Rosjan ograniczoną wartość, toteż ich sposób reagowania nie miał żadnego
podobieństwa ze sprawą Niemiec. Niemcy Wschodnie były jedynie nędznym substytutem
tego, co zamierzali oni osiągnąć; połowa Korei czy też jej całość niewiele zmieniała w ich
strategicznym usytuowaniu. Z tych też przyczyn działalność ustanowionej wspólnej komisji
radziecko-amerykańskiej nie przynosiła żadnych wyników. Do czerwca 1947 r. obradowała
ona dwukrotnie, a nie osiągnąwszy rezultatów w kwestii ogólnokoreańskiego rządu
zawiesiła swoją działalność. Jednym z głównych tego powodów była radziecka
nieustępliwość co do "demokratycznego" charakteru partii, które mogły być reprezentowane.
Chodziło oczywiście o komunistów, którzy już wówczas siali na Południu poważny zamęt i
terror.
Taka sytuacja była Amerykanom na rękę, zwłaszcza że "zimna wojna" stawała na porządku
dnia. Już w 1946 r. utworzyli oni na Południu "wewnętrzne" Zgromadzenie Legislacyjne, w
maju 1947 r. zaś powołali tam "wewnętrzny rząd". We wrześniu 1947 r., wbrew Rosjanom
preferującym mocarstwowe ustalenia, Amerykanie przekazali sprawę Korei ONZ. W
listopadzie tegoż roku Zgromadzenie Ogólne powołało swoją Tymczasową Komisję w Korei
dla przeprowadzenia powszechnych wyborów w celu stworzenia ogólnokoreańskiego rządu.
Rosjanie decyzji tej nie uznali i Tymczasowej Komisji na Północ nie wpuścili. Było jasne, iż
nadzorowane przez ONZ wybory będą się mogły odbyć jedynie w południowej części kraju.
Przewidywano, że ogólnokoreański rząd utworzony zostanie i tak, natomiast ludność Północy
wybierze swoich delegatów później, w bardziej sprzyjających warunkach.
Tymczasem na Północy trwały prace nad utworzeniem alternatywnej państwowości, również
aspirującej do rangi "ogólnokoreańskiej". W styczniu 1946 r. rozbito tam Koreańską Partię
Demokratyczną, zorganizowaną przez eks
radzieckiego protegowanego Czo Man Sika.
Naraził się on swoim protektorom negując pięcioletnie powiernictwo, toteż zmuszony był
uciekać na Południe. W lutym 1946 r. utworzono Tymczasowy Komitet Ludowy Korei
Północnej z Kim Ir Senem na czele, którą to organizację ZSRR uznał za quasi
rządową. W
lipcu tegoż roku powołano do życia Północnokoreańską Partię Pracy. Powstała ona z
połączenia Pół- nocnokoreańskiego Biura Centralnego Koreańskiej Partii Komunistycznej
oraz efemerycznej Nowej Partii Ludowej
Kim Tu Bonga. Choć pierwszym
przewodniczącym nowej partii został Kim Tu Bong, Kim Ir Sen i tak odgrywał w niej
wiodącą rolę. Nie za bardzo też przejmował się on ruchem komunistycznym na Południu, jeśli
nie był animowany przez niego samego. Tradycyjny przywódca komunistów Korei, Pak Hon
Jong z Seulu, zbiegł na Północ w roku 1948, gdy Amerykanie zdelegalizowali jego partię.
Liczył oczywiście na przywództwo w ruchu, ale miał poparcie tylko frakcji "krajowej".
Musiał zatem zadowolić się drugoplanową pozycją.
Rysujący się podział kraju nie odpowiadał koreańskim nacjonalistom, którzy czuli się przez
mocarstwa po prostu oszukani. Istniejący stan rzeczy krytykowali zarówno skrajnie
prawicowi, jak Li Syngman czy Kim Ku, oraz umiarkowani, jak Kim Kju Sik (demokratyczna
Partia Niepodległości). Dwóch ostatnich udało się nawet na Północ dla pertraktacji z Kim Ir
Senem, ale bez rezultatów. Już wówczas prace nad komunistyczną państwowością były
daleko zaawansowane. W początkach 1947 r. w Phenianie powołano do życia Najwyższe
Zgromadzenie Ludowe, pełniące rolę północnokoreańskiego parlamentu (z aspiracjami do
reprezentowania całości kraju). Jego organem wykonawczym był Centralny Komitet Ludowy
jako rodzaj rządu. Równolegle na Północy realizowano przemiany ustrojowe, przede
wszystkim reformę rolną. Na mocy aktu o reformie rolnej z marca 1946 r. zlikwidowane
zostały na wsi niesprawiedliwe stosunki społeczne, w tym dzierżawa. Obszarnicze ziemie
podzielono wśród bezrolnych, co z ekonomicznego punktu widzenia spowodowało jednakże
bardzo niekorzystne rozdrobnienie rolnictwa, aż po gospodarstwa o areale prawdziwych
karłów. Do kolektywizacji przystąpiono dopiero po wojnie, od 1954 r.
W maju 1948 r. na Południu odbyły się nadzorowane przez ONZ wybory powszechne, w
których udział wzięło trzy czwarte uprawnionych. W 310-miejscowym Zgromadzeniu
pozostawiono trzecią część miejsc dla nie wybranych delegatów z Północy. Parlament ten
przyjął wkrótce konstytucję oraz wybrał prezydenta, którym został Li Syngman. W połowie
sierpnia 1948 r. proklamowano utworzenie Republiki Korei. Do końca czerwca 1949 r. swoje
wojska z tej części półwyspu wycofali Amerykanie.
Również w sierpniu 1948 r. na Północy przeprowadzone zostały wybory do nowego
Najwyższego Zgromadzenia Ludowego (tj. parlamentu). Przyjął on konstytucję, a w
początkach września 1948 r. proklamowano utworzenie Koreańskiej Republiki Ludowo-
Demokratycznej (KRLD). Na jej czele jako premier stanął Kim Ir Sen, urząd wicepremiera
objął Pak Hon Jong. Parlament północnokoreański był liczniejszy aniżeli na Południu, przy
czym władze komunistyczne utrzymywały, iż część miejsc zajmują w nim delegaci z
Południa, rzekomo potajemnie wybrani, co faktycznie usiłowano czynić. Chodziło oczywiście
o glejt reprezentatywności i legalności poczynań. W tym samym celu, w czerwcu 1949 r. pod
auspicjami KRLD, nastąpiła integracja ruchu komunistycznego Północnokoreańskiej i
Południowokoreańskiej Partii Pracujących w jedną Partię Pracujących Korei, z Kim Ir Senem
jako przywódcą. Do końca 1949 r. z Korei Północnej wycofały się wojska radzieckie,
pozostało jednakże wielu doradców.
Od samego początku stosunki między obu państwami były złe, a władze każdego z nich
aspirowały do reprezentowania całości Półwyspu Koreańskiego. Tak dla komunistów, jak i
nacjonalistów podział kraju był absolutnie nie do przyjęcia. Przez blisko dwa lata Korea
Południowa była stałym obiektem komunistycznej infiltracji. Na wielu jej obszarach
wybuchły zbrojne rebelie, które z trudem udało się stłumić. W odróżnieniu od KRLD,
Republika Korei nie posiadała bowiem przyzwoitej armii. To zaś, co nazywano jej siłami
zbrojnymi, amerykańskim doradcom przypominało milicję z okresu wojny o niepodległość
USA... Nie było to oczywiście równoznaczne z brakiem aspiracji w tym względzie wśród
południowokoreańskich nacjonalistów. Zdawali oni sobie dobrze sprawę zarówno z
amerykańskiej protekcji, jak i zimnowojennych realiów. Jeśli istniała szansa na zjednoczenie
Korei przemocą, to właśnie wówczas, i to dla obu stron. Choć rozpętała wojnę Korea
Północna, korzystając z sytuacji, ale prowokujący Seul ze swoimi rachubami na amerykańską
pomoc nie był zupełnie bez winy.
Wojna nie wybuchła bez aprobaty Stalina, choć jest coraz mniej prawdopodobne, aby był on
jej inicjatorem. To właśnie Kim Ir Senowi, w istocie rzeczy komuniście i nacjonaliście nie
gorszemu aniżeli Li Syngman, marzyła się pozycja władcy całego Półwyspu Koreańskiego.
Dla wychowanego w kręgu konfucjańskiej tradycji nigdy nie istniała jakakolwiek alternatywa
czy usprawiedliwienie podziału kraju. Rozbudowując z radziecką pomocą swoją armię,
wyjednał jej użycie, goszcząc w lutym 1950 r. w Moskwie. Agresję uwarunkował Stalin
stanowiskiem Chin, couzgadniano w Pekinie w połowie maja 1950 r. Odpowiedź Mao była
oczywista, gdyż zagwarantował on pomoc na wypadek uprzedniego wmieszania się USA. Nie
było w tym nic nadzwyczajnego, gdyż Korea należała do tradycyjnego systemu chroniącego
Chiny przed wrogami zwanego waifan; Chińczycy od wieków interweniowali w krajach
ościennych w przypadku zagrożenia z zewnątrz.
Dnia 25 czerwca 1950 r. wojska północnokoreańskie przerwały linię demarkacyjną. Już
cztery dni później padła stolica Południa, Seul, a komuniści wielką przewagą militarną parli
niepowstrzymanie naprzód. Opór, który napotykali, był stosunkowo słaby, a w wielu
miejscowościach witano ich jak wyzwolicieli. Bezzwłocznie, na wniosek USA, zebrała się
Rada Bezpieczeństwa, która uznała KRLD za agresora, żądając wycofania wojsk i wzywając
członków ONZ do udzielenia pomocy Korei Południowej. Rezolucji tej ZSRR nie zawetował,
gdyż jego delegat już od pół roku nie uczestniczył w obradach, protestując przeciwko
zajmowaniu w Radzie przez Tajwan miejsca należnego Chinom Ludowym. Na bezpośrednią
interwencję w Korei Stany Zjednoczone zdecydowały się bardzo szybko. Pierwsze oddziały
pojawiły się już w końcu czerwca na prośbę rządu południowokoreańskiego. Specjalną
protekcją objęto również zagrożony chińską inwazją Tajwan. Rezolucja z początków lipca
1950 r. nadała armii USA status wojsk ONZ, a na czele tzw. Zjednoczonego Dowództwa
ONZ stanął gen. Douglas MacArthur.
Z pomocą spieszyły również i inne państwa, m. in. Wielka Brytania, Francja, Kanada,
Australia, Turcja, Holandia. Ich czynne zaangażowanie było jednak niewielkie.
Tymczasem postępy komunistycznej ofensywy były tak wielkie, pomimo błyskawicznego
przerzucenia amerykańskich wojsk, że w połowie września 1950 r. utrzymywano jedynie
południowo-wschodni skrawek Półwyspu Koreańskiego z miastami Tegu i Pusan oraz linię
obronną na rzece Naktong. W tym samym czasie gen. MacArthur przystąpił do realizacji
śmiałego planu, iście godnego zdobywcy wysp Pacyfiku. Po dłuższych przetargach z
dowództwem uzyskał jego akceptację, a w połowie września 1950 r. dywizja piechoty
morskiej lądowała w porcie Inczhon, nieopodal Seulu, w połowie zachodniego wybrzeża
Półwyspu Koreańskiego. Tędy właśnie wlał się wielki amerykański zespół inwazyjny.
Sytuacja zmieniła się diametralnie. Zagrożone odcięciem wojska Korei Północnej pospiesznie
wycofywały się znad rzeki Naktong w kierunku północnym. Amerykanie tymczasem nacierali
na Seul oraz w kierunku linii demarkacyjnej. W kotle znalazły się tysiące żołnierzy
północnokoreańskich. Ponad sto tysięcy wzięto do niewoli, pozostali jednak zdołali przetrwać
zorganizowawszy oddziały partyzanckie. Na Północ uchodziły resztki armii niezdolne do
stawienia poważniejszego oporu.
W ciągu zaledwie półtora miesiąca Korea Północna nie tylko utraciła swoje nabytki, ale i
większą część terytorium. W drugiej połowie października 1950 r. zajęto stolicę Północy
Phenian, a niedługo później wojska amerykańskie sięgnęły granicznej z Chinami rzeki Yalu.
W obliczu totalnej klęski Północy Stalin monitował u Mao o wypełnienie przyjętych
zobowiązań. Nie odbyło się to bez ociągania, gdyż Chiny miały wiele własnych, nie
rozwiązanych problemów wojskowych, w tym tlącą się na peryferiach kontrrewolucję,
sprawę Tajwanu i Tybetu. Już jednak w połowie października 1950 r. pierwszy rzut
"ochotników ludowych" w silekilkuset tysięcy przystąpił do przeprawienia się przez Yalu.
Miesiąc później w Korei znajdowała się już przeszło milionowa armia chińska pod wodzą
Peng Dehuaia, a Amerykanie byli zaszokowani tą prawdziwą "ludzką falą".
Teraz Amerykanie znaleźli się w odwrocie. W końcu grudnia 1950 r. Chińczycy, ponosząc
ogromne straty, osiągnęli linię 38 równoleżnika, a kilka dni później zajęli Seul. Dysponowali
znacznie słabszym uzbrojeniem aniżeli Amerykanie i nie uzyskali obiecanego przez Rosjan
wsparcia powietrznego. Co prawda wielu radzieckich pilotów walczyło pod niebem Korei, ale
nie były to siły zdolne zabezpieczyć wielką ofensywę. Lotnictwo chińskie było zbyt słabe i
zbyt cenne dla ChRL, aby angażować je gdzie indziej aniżeli do obrony własnego terytorium.
Tak też czyniono podczas powietrznych walk nad Yalu w listopadzie 1950 r. Chińskie MIG-
15 zabezpieczały wówczas przeprawy oraz obozy na terytorium ChRL. Już wkrótce jednak
okazało się, iż zwycięscy Chińczycy popełniają błędy swoich poprzedników. Wskutek decyzji
Mao nie zatrzymali się na linii 38 równoleżnika i nie przegrupowali swoich wojsk, co
sugerował Peng Dehuai. Coraz bardziej brakowało im środków, zwłaszcza pojazdów. W
marcu
kwietniu 1951 r. amerykański kontratak odrzucił ich ponownie w rejon linii
demarkacyjnej, gdzie w czerwcu front się ustabilizował.
Wojna koreańska pokazała znaczenie lotnictwa odrzutowego, które strony konfliktu użyły na
wielką skalę. Pierwsze bojowe samoloty turboodrzutowe wyprodukowali Niemcy. Również
oni pierwsi użyli w walce powietrznej odrzutowego Messerschmitta (Me)
262 A. Jego
pierwszy lot odbył się w lipcu 1942 r., lecz dopiero wiosną 1944 r. kilkanaście prototypów
dostarczono Luftwaffe, aby je sprawdzić w walce.
U schyłku lipca 1944 r. Me 262 z tzw. Erprobungskommando EK 262 starł się nad
Monachium z brytyjskim Mosquito. Obok odrzutowych myśliwców Niemcy wypróbowali w
tym samym czasie kilka odrzutowych bombowców z wersji Me-262.
W ciągu kilku powojennych lat nastąpił znaczny postęp w tej dziedzinie. W początkowej
fazie wojny koreańskiej Amerykanie dysponowali w Korei niewielu myśliwcami
odrzutowymi. Już jednak u schyłku czerwca 1950 r. zestrzeliły one kilka szturmowych IŁ-2
należących do lotnictwa północnokoreańskiego. Pierwszy myśliwiec odrzutowy typu F-80C
utracili Amerykanie na początku listopada 1950 r. w rejonie rzeki Yalu, gdzie został
zestrzelony przez chińską obronę przeciwlotniczą. Tam też doszło do pierwszych walk
powietrznych z pilotowanymi przez Chińczyków MIG-15. Za pierwszą walkę powietrzną
odrzutowców uważa się starcie nad Yalu amerykańskich F-80C z MIG-15, który został
zestrzelony przez por. Russella J. Browna w dniu 8 listopada 1950 r. MIG-15 były
konstrukcją radziecką uważaną w tamtych czasach za supernowoczesną.
Piloci chińscy ustępowali jednakże Amerykanom pod względem wyszkolenia. Obie strony
intensywnie pracowały nad swoim sprzętem i w 1951 r. wprowadziły do użytku nowe typy:
USA
F-86E, udoskonalona wersja "Sabre" -F-86A; ZSRR
MIG-15-bis. W końcu
października 1951 r. odrzutowce stoczyły w rejonie Namsi największą bitwę powietrzną tej
wojny. Po raz pierwszy w dziejach walczyły ze sobą dziesiątki odrzutowców. Wojna ta
oznaczała schyłek samolotów uzbrojonych w maszynowe działka pokładowe, co było
kontynuacją koncepcji wyposażenia samolotu bojowego od czasu I wojny światowej.
Wkrótce rozpoczęła się trwająca po dziś dzień epoka odrzutowców zwalczających się
nawzajem za pomocą rakiet powietrze
powietrze.
Zob.: P. Robertson, Co, gdzie, kiedy po raz pierwszy, Puls (London) 1996.
Stabilizacja na froncie przyniosła również pewne uspokojenie wśród rywalizujących
mocarstw. Dla prezydenta Trumana błyskawiczna interwencja po stronie Korei Południowej
była sprawdzianem wiarygodności jego kraju wobec sojuszników. Stalin ze swojej strony
dostatecznie wyeksperymentował amerykańską reakcję na podobne pomysły. Obie strony
poniosły wielkie straty w ludziach i środkach. Wojna okazała się nie jakąś tam wojenką, lecz
starciem z prawdziwego zdarzenia, na miarę jednego z teatrów dopiero co zakończonej wojny
światowej.
I istniały realne szanse, by w taką właśnie przekształciła się. Już w sierpniu 1949 r. Rosjanie
posiedli bombę atomową. W listopadzie 1950 r. Truman na jednej z konferencji prasowych,
ku konsternacji Brytyjczyków, beztrosko wyjawił, że jego gabinet rozpatrywał możliwość
użycia broni atomowej w tej wojnie. Chodziło oczywiście o uderzenie przeciwko chińskim
bazom wojskowym za Yalu, z łatwymi do przewidzenia reperkusjami. W maju 1951 r.
sytuacja była już jednak inna, toteż Truman zdecydował się zastąpić zbyt ambitnego
MacArthura generałem Matthew Ridgewayem. Generał MacArthur stawał się zresztą
nieobliczalny i zmierzał militarnie wygrać wojnę, choćby nawet przyszło mu ją politycznie
przegrać z kretesem.
Elektrofizyk W. S. Komielkow tak opisuje pierwszą radziecką eksplozję bomby plutonowej,
dokonaną 29 sierpnia 1949 r. na poligonie w Semipałatyńsku: "Na górze wieży zapłonęło
nieznośnie jaskrawe światło. Na chwilę przygasło, po czym z nową siłą zaczęło rosnąć. Biała
kula ognia ogarnęła wieżę i warsztat. Unosiła się do góry, rozszerzając się błyskawicznie i
zmieniając barwę. U podstawy fala uderzeniowa toczyła się jak bałwan odpływający od
centrum wybuchu, zagarniała po drodze konstrukcję, murowane domy, maszyny, unosiła
kamienie, drewniane belki, kawałki metalu i pył, tworząc z tego jedną kłębiącą się masę. Kula
ognia, unosząc się i obracając, zmieniała barwę na pomarańczową i czerwoną. Potem
pojawiły się ciemne pasma. Za ognistą kulą ciągnęły się strumienie pyłu, odłamki cegieł oraz
deski, wpadając do niej jak do leja. Fala uderzeniowa wyprzedziła burzę ognia, zderzyła się z
górnymi warstwami atmosfery, przeszła przez parę poziomów inwersji, po czym, jak w
komorze mgielnej, zaczęła się wykraplać para wodna.
[...] Silny wiatr tłumił dźwięk, który przypominał huk lawiny. Nad poligonem rósł szary słup
piasku, pyłu i mgły, zwieńczony na górze skręconą kopułą przeciętą poziomo w dwóch
miejscach chmurami i warstwami inwersji. Górna część tej struktury, osiągnąwszy wysokość
6
8 km, przypominała kopułę kłębiastych chmur burzowych. Grzyb atomowy przesunął się
na południe, stracił wyraźne zarysy i przerodził się w bezkształtny, porozdzierany kłąb chmur,
jaki można zobaczyć po gigantycznym pożarze".
Cyt. za: D. Holloway, Stalin i bomba, Warszawa 1996.
Niemożnością korzystnego dla siebie rozstrzygnięcia konfliktu wyraźnie rozczarowany był
Związek Radziecki. W wystąpieniu radiowym radzieckiego przedstawiciela przy ONZ,
Jakuba Malika, z czerwca 1951 r. wyraźnie pobrzmiewało wezwanie do porozumienia. W
lipcu 1951 r. cztery strony konfliktu zasiadły do pertraktacji w neutralnej strefie Kesong.
Wojna jednakże toczyła się dalej, choć przekształciła się w pozycyjną. Wielkie straty
rachitycznej gospodarce i infrastrukturze KRLD zadawały amerykańskie naloty bombowe.
Kolejny dowódca wojskONZ w Korei, gen. Mark W. Clark (od kwietnia 1952 r.), sądził, że
niszcząc Północ zmusi komunistów do ustępstw. Tak się nie stało, toteż obie strony
wykładały przed sobą "worki pretensji" i postulatów nie do załatwienia.
Meritum sporu tyczyło przebiegu linii demarkacyjnej, który różnił się od stanu sprzed wojny,
a także wymiany jeńców. Wielu Koreańczyków z Północy oraz Chińczyków pod wpływem
propagandy bądź też z własnego przekonania odmawiało bowiem powrotu do kraju. W tej
wojnie żadna ze stron nie miała osiągnąć zamierzonego celu ani też odnieść sukcesu.
Amerykańskie działania poza 38 równoleżnikiem wyraźnie wskazują na chęć likwidacji
północnokoreańskiego państwa. Działania wojsk ONZ daleko bowiem wykraczały poza
"odparcie agresora". Najmniej powodów do zadowolenia miały jednak Chiny. Z czasem
okazało się, że udział w wojnie nie przyniósł im żadnych korzyści. Już w 1956 r.
usamodzielniony Kim Ir Sen przejawił czarną niewdzięczność i skutecznie pozbył się
prochińskich frakcjonistów Kim Tu Bonga. Następne dziesięciolecia przyniosły Chinom
znacznie poważniejsze napięcia w relacjach z Koreą Północną. Poza tym udział w wojnie
przeciwko Amerykanom przekreślił możliwość zajęcia Tajwanu. Odtąd bowiem na długie lata
Tajpej, a nie Pekin, stało się dla Waszyngtonu punktem odniesienia. Nie mówiąc już o
protekcji i dozbrajaniu. Nastąpiło również wyłączenie Chin z kontaktów z Zachodem na rzecz
ich krótkotrwałego i zakończonego konfliktem zbliżenia z blokiem wschodnim.
Dnia 27 lipca 1953 r. w Panmundżonie zawarte zostało porozumienie rozejmowe. Okazało się
ono trwałym po dziś dzień i nigdy nie zastąpionym przez układ pokojowy. Sygnowali je
Amerykanie (w imieniu ONZ), Chińczycy i delegacja Korei Północnej. Koreańczycy z
Południa odmówili, zamierzając toczyć wojnę do zwycięskiego końca. Na jego mocy ustalono
linię demarkacyjną 38 równoleżnika, powołano komisję nadzorującą rozejm (w tym tzw.
neutralną z udziałem Polski, Szwajcarii, Szwecji i Czechosłowacji) oraz wezwano do
zwołania konferencji pokojowej. Szacuje się, że trzyletnia wojna kosztowała życie niemal
4 mln ludzi: w tym ponad 2 mln cywilów, 900 tys. żołnierzy chińskich, 520 tys.
północnokoreańskich, 313 tys. południowokoreańskich i 54 tys. amerykańskich.
Dawne uprzedzenia i przewartościowane strategie: epoka Chruszczowa i Eisenhowera
Kennedyłego
Konflikt koreański, zwłaszcza w latach 1950
1951, stanowił apogeum "zimnej wojny".
Radzieckie zamiary wobec Zachodu w Waszyngtonie oceniono bardzo rozbieżnie. Pod
wpływem raportów CIA wielu polityków pesymistycznie oceniało perspektywy światowego
pokoju. Mniejsza grupa, może lepiej znająca Rosjan, uważała, iż Kreml nie jest bynajmniej
zdecydowany na wojnę, a eskalacja napięcia jest jedynie częścią jego długofalowej strategii.
Poważny niepokój budził stan militarny zachodnioeuropejskich sojuszników. Nie stwarzali
oni realnej przeciwwagi, toteż obawiano się, że w razie konfliktu ciężar amerykańskiego
udziału będzie zbyt wielki, co może wywołać gniewną reakcję własnego społeczeństwa. W
styczniu 1951 r. z podróży po Europie Zachodniej powrócił gen. Dwight Eisenhower. W jego
opinii, Rosjanie bynajmniej nie zmierzali ku wojnie, a jej ewentualne rozpętanie przypłaciliby
klęską. Postulował on wzmocnienie amerykańskiego kontyngentu w Europie Zach. i
utrzymanie go w podwyższonym stanie do czasu, aż tamtejsi sojusznicy nie odbudują swoich
potencjałów gospodarczych i obronnych.
U schyłku życia Stalin wyraźnie zmienił swoją strategię. Szanse ekspansji poza "kurtynę"
realnie nie istniały. Od wieków cechujące Rosjan przesadne poczucie zagrożenia z zewnątrz,
które niewiele wcześniej nakazywało maksymalne wydłużanie przedpola, w nowej sytuacji
skłaniało do zamknięcia się wewnątrz własnej sfery wpływów. Tym samym "żelazna
kurtyna", która dla Amerykanów stanowiła tymczasowy element powstrzymywania
radzieckiego ekspansjonizmu, nabierała cech niechętnie widzianej przez nich trwałości. Stalin
zresztą dobrze orientował się, iż podkręcanej przez USA spirali zbrojeń mało wydolna
gospodarka radziecka może nie wytrzymać. Już wówczas bowiem amerykańskie wydatki
zbrojeniowe o połowę przekraczały radzieckie. W latach następnych tendencja ta miała
utrzymać się, by dopiero w latach sześćdziesiątych zbliżyć się poziomem, z opłakanymi dla
ZSRR konsekwencjami. Wraz z rozbudowanymi potencjałami wojskowymi krajów Europy
Zachodniej parytety te były dla Rosjan jeszcze mniej korzystne.
W ustaleniu wzajemnych relacji Wschód
Zachód kluczowe znaczenie odgrywała kwestia
broni nuklearnej. Związek Radziecki dopiero w sierpniu 1949 r. przeprowadził pierwszą
próbę z bronią atomową. Nic dziwnego, że w 1952 r. amerykański potencjał jądrowy aż 17-
krotnie górował nad radzieckim, jak się szacuje. Jeszcze wówczas jednak na Zachodzie
zakładano, iż w rozgrywaniu nowej wojny kluczowe znaczenie przypadnie siłom
konwencjonalnym, podobnie rozumowali Rosjanie. Pogląd ten zmienił się zasadniczo w
połowie lat pięćdziesiątych, czemu sprzyjały osiągnięcia naukowe oraz rozwój produkcji
broni masowej zagłady.
W lipcu 1952 r. Amerykanie na atolu Eniwetok, a w sierpniu 1953 r. Rosjanie w
Semipałatyńsku dokonali pierwszych odpaleń ładunków wodorowych. Siła amerykańskiej
eksplozji
w świetle późniejszych szacunków
dwudziestopięciokrotnie przekraczała moc
radzieckiej bomby wodorowej, co w jakimś stopniu ilustruje różnice możliwości obu
mocarstw. Niezależnie od porównań, skutki eksplozji stanowiły wstrząs dla uczonych i
polityków po obu stronach. Zdano sobie sprawę, iż świat wkroczył w nową erę, a potencjalny
konflikt oznaczać może zagładę ludzkości. Wojna jak gdyby przestawała być środkiem
politycznym, ustępując miejsca odstraszaniu. W przypadku starcia rzeczywiście mógł nie
pozostać "kamień na kamieniu". Szczególne wrażenie wywołały skutki próby "Bravo" z
marca 1954 r. na Bikini.
Nie była to oczywiście powszechna opinia. W styczniu 1954 r. John F. Dulles proklamował
wojskową doktrynę "zmasowanego odwetu", grożącą ZSRR totalną wojną termojądrową w
przypadku rozpętania wojny konwencjonalnej. Ważnym komponentem tej strategii miały stać
się konwencjonalne siły NATO (tzw. Tarcza), powstrzymujące Rosjan do czasu
amerykańskiego uderzenia jądrowego (tzw. Miecz).
Wskutek radzieckich sukcesów technologicznych "zmasowany odwet" szybko jednak
zdezaktualizował się. Obok bowiem wyścigu nuklearnego trwała ostra rywalizacja o środki
przenoszenia. Chociaż już w 1947 r. Tupolew skonstruowałbombowiec dalekiego zasięgu Tu-
4, wzorowany na amerykańskim B-29, dopiero konstrukcja Mi-4 pozwalała Rosjanom na
osiągnięcie terytorium amerykańskiego z bombą atomową o wadze 4,5 t. Szczególne nadzieje
pokładali Rosjanie w rozwoju broni rakietowej. Już w 1947 r. wyprodukowali oni rakietę
zwaną na Zachodzie SS-1, a opartą na wzorcu V-2. W sierpniu 1957 r. posiedli oni rakietę
międzykontynentalną SS-6, a kilka miesięcy później potężniejszą rakietę, zdolną do
wyniesienia w kosmos pierwszego sztucznego satelitę
Sputnik-1. Wystrzelenie przez ZSRR
Sputnika dnia 5 października 1957 r. stanowiło dla Amerykanów prawdziwy szok. Zdali oni
sobie sprawę, że ich osiągnięcia przynajmniej na jakiś czas ustąpiły miejsca radzieckim, a ich
terytorium stało się osiągalne dla broni masowej zagłady.
W 1959 r. Rosjanie wprowadzili do uzbrojenia swojej armii rakiety SS-4, wyposażone w
głowice nuklearne o mocy 1 megatony. Pod wrażeniem tych faktów Stany Zjednoczone
szybko zwiększyły swój budżet wojskowy
w 1962 r. z 44 do 52 mld. Krótkotrwała
przewaga Rosjan w potencjale rakietowym została przełamana. Według niektórych wyliczeń,
jeszcze w 1960 r. Stany Zjednoczone dysponowały zaledwie 18 rakietami
międzykontynentalnymi wobec 35 radzieckich, jednakże w 1962 r. amerykańska przewaga w
tym zakresie wyrażała się stosunkiem 294:79, a w 1963 r.
424:100.
Jako środek przenoszenia broni nuklearnej coraz większe znaczenie zyskiwała flota
podwodna. Na tym polu Rosjanie przez długi czas znacznie ustępowali Amerykanom. Stalin
zresztą wyraźnie preferował okręty nawodne, toteż dopiero po 1956 r. ZSRR przystąpił do
rozbudowy floty podwodnej, co nie było rzeczą łatwą ani też tanią. Już w 1954 r. Amerykanie
wyprodukowali okręt podwodny o napędzie atomowym "Nautilus". Kilka lat później na
uzbrojenie okrętów podwodnych wprowadzili oni rakiety "Polaris", które w udoskonalonej
wersji można było wystrzeliwać spod wody. W 1961 r. arsenał atomowy wzbogaciła
amerykańska rakieta międzykontynentalna "Minuteman"
pierwsza w dziejach na paliwo
stałe, co ogromnie skracało czas jej odpalenia. Wraz z instalowanymi w Europie oraz Turcji
rakietami średniego zasięgu "Thor" i "Jupiter" był to potencjał grożący całości radzieckiego
państwa.
Wbrew dość powszechnemu mniemaniu, Stalin nie był typem dogmatyka skrępowanego
więzami doktryny czy ideologii. Przeciwnie, był pragmatykiem dostosowującym swoje
poglądy do wymogów sytuacji, by odnieść jak największe korzyści. Wiele wskazuje, iż
komunizm i jego ideologiczne podstawy traktował jako środek do osiągnięcia
mocarstwowych celów. Jest mało prawdopodobne, aby przy swoim wyrachowaniu i realizmie
w ocenach potencjału wojskowo-gospodarczego ZSRR brał poważnie pod uwagę możliwość
wojny z Zachodem na wielką skalę. Niezależnie od tego, wielkie niebezpieczeństwo dla
światowego pokoju wynikało z niewiary Stalina w jego dłuższą perspektywę. Chorobliwa
nieufność i lęk przed Zachodem prowadzić mogły bowiem do nieobliczalnej reakcji ze strony
tego zaborczego i zarazem pełnego obaw mocarstwowego przywódcy. Bez wyeliminowania
przekonania o "nieuniknionych sprzecznościach" i "nieuchronnym konflikcie", którego
nośnikiem był Stalin, nie mogło być mowy o odprężeniu, a tym samym i trwałym pokoju. Jest
swoistą ciekawostką, że w stalinowskie gwarancje wierzył podejrzliwy z natury Churchill,
sugerując jeszcze przed śmiercią dyktatora podjęcie z nim pokojowych negocjacji. On też
pierwszy dostrzegł szanse na zmiany w radzieckiej polityce, powszechnie uważanej za
niezmienną i konfrontacyjną.
Zmianę radzieckiego stanowiska uwidoczniło wystąpienie Malenkowa, związane z próbą
wodorową z sierpnia 1953 r. Podkreślił on wówczas, że pomiędzy ZSRR a USA nie istnieją
żadne "obiektywne powody do konfliktu". Wynikało to zarówno ze zmian, jakie
spowodowała śmierć Stalina, jak i z innego postrzegania przyszłego konfliktu. W miarę
postępu nauki coraz bardziej jawił się on jako hekatomba. W marcu 1954 r., w obliczu
skutków eksplozji na Bikini, Malenkow poszedł jeszcze dalej, krytykując stan "zimnej
wojny" jako prowadzący do "wojny gorącej", która przy takim stanie techniki oznaczać może
zagładę ludzkości.
Do porozumienia potrzeba było oczywiście zmiany nastawienia drugiej strony. Urzędujący od
stycznia 1953 r. prezydent Dwight Eisenhower w swojej działalności wyraźnie preferował
forum międzynarodowe. Zainicjowana przez jego ekipę polityka "nowoczesnego
republikanizmu" czy też "dynamicznego konserwatyzmu", mimo że pełna wewnętrznych
sprzeczności, odpowiadała nadziejom Amerykanów. W praktyce jednak reformy socjalne
albo nie zostały podjęte, albo też realizowano je połowicznie. Prowadzone przez
McCarthy`ego "polowanie na czarownice" potępiono dopiero w grudniu 1954 r., po tym jak
czołowy amerykański antykomunista wziął się do łowów w łonie armii.
W polityce zagranicznej Eisenhower okazał się jednak daleko bardziej elastyczny aniżeli jego
poprzednik. Pomimo przyjęcia "dyscyplinującej" ZSRR strategii "zmasowanego odwetu" w
1954 r., już rok wcześniej zdecydował się zakończyć wojnę w Korei. Ocenia się z
perspektywy lat, że działania waszyngtońskiej administracji tamtego czasu, z jej
zaangażowaniem politycznym i militarnym w różnych częściach świata, były balansowaniem
na krawędzi wojny.W istocie ocenę taką należałoby ogromnie złagodzić.
Zarówno rozejm w Korei (lipiec 1953 r.), jak i ustalenia genewskie w sprawie Indochin (maj
lipiec 1954 r.) oraz traktat państwowy z Austrią (maj 1955 r.) stanowiły dla Amerykanów
rodzaj sprawdzianu dobrej woli Rosjan, w którą dotąd powątpiewano. Nadzieje, iż koleją
rzeczy stanie się zmniejszenie radzieckiej obecności w Europie Środkowej, były oczywiście
płonne. Moskwa nie była skłonna do ustępstw, a poza tym wzrastało jej polityczne i
ekonomiczne zaangażowanie w krajach Trzeciego Świata. Rosjanom potrzebny był zarówno
czas, jak i obniżenie napięcia po to, by ich system mógł ulec bezpiecznej transformacji po
śmierci Stalina. Dla Waszyngtonu, a zwłaszcza dla wpływowego sekretarza stanu Johna
F. Dullesa sprawą priorytetową w Europie była RFN oraz jej integracja z Zachodem.
Przygaszenie sporu o Niemcy i zastąpienie go innymi problemami było Amerykanom z
pewnością na rękę. RFN stawała się bowiem integralną częścią Zachodu, a ponadto
uzyskiwano redukcję napięcia w innych częściach świata.
Dopiero w 1958 r. Amerykanie oficjalnie dostrzegli znaczenie gospodarczego zaangażowania
w Trzecim Świecie. Ich poprzednia ufność w sojusze wojskowe oraz wsparcie dla
autorytarnych reżimów okazały się niewypałem, czego przejawem było fiasko "doktryny
Eisenhowera". Wcześniej znaczące porażki odnotowano w Azji i Afryce.
W lipcu 1955 r. w Genewie, po raz pierwszy od czasu konferencji poczdamskiej, odbyło się
spotkanie szefów rządów czterech wielkich mocarstw. Rezultaty spotkania były doniosłe,
gdyż przełamało ono wiele dotychczasowych uprzedzeń, nadając stosunkom Wschód
Zachód
nowy wymiar. W istocie nie załatwiono jednak niemal żadnej kwestii szczegółowej, co
stanowiło pewne memento dla przyszłości. Genewa inicjowała nową epokę (tzw. ducha
Genewy, jak później mawiano), obfitującą w rozmaite negocjacje, prowadzone przy niezłej
woli stron, z których jednakże nic konkretnego nie musiało wynikać. W świetle
dotychczasowych wzajemnych doświadczeń było to jednakże i tak bardzo wiele. Dla ZSRR
Genewa była niewątpliwym sukcesem, gdyż lata stalinowskiej nieustępliwości wyczerpały
Zachód, czyniąc go bardziej podatnym na rozmaite propozycje. Znaczące było również to, iż
"szczyt" w praktyce zamknął walkę o wpływy w Europie. Moskwa nie miała szans na
ustanowienie swoich wpływów po drugiej stronie Łaby na takich czy innych warunkach,
czemu zresztą dała wyraz goszcząc Adenauera i normalizując stosunki z RFN. Za cenę
Niemiec Zachodnich Zachód stracił natomiast szansę na jakiekolwiek ustępstwa ZSRR poza
"żelazną kurtyną". Związek Radziecki nie wyzbywał się swoich aspiracji. Uznawał realia i w
niebezpiecznym dla siebie okresie chronił stan posiadania. NRD, ku zadowoleniu swoich
przywódców, uzyskała radzieckie uznanie, a problem zjednoczenia Niemiec ogromnie
zmniejszył swój zakres na płaszczyźnie międzymocarstwowej. Porozumienie, jakie wyłaniało
się w Europie, następowało, jak pisze Henry Kissinger, "nie w wyniku negocjacji między
zwycięzcami w II wojnie światowej, a w rezultacie ich niezdolności do wynegocjowania
takiego porozumienia". Faktycznie zaś utrwalał się dwubiegunowy system świata, z Europą
wyraźnie podzieloną na dwa obozy.
Sytuacja kierownictwa radzieckiego i całego ZSRR była bardzo skomplikowana. Śmierć
Stalina bardzo szybko uruchomiła procesy przemian, które tylko częściowo obejmował termin
"destalinizacja". Ich finałem był upadek ZSRR oraz bloku wschodniego. W sumie był to
początek "komunizmu reformatorskiego" lub prób reformowania tego, co w istocie było
niereformowalne.
Rządzący po śmierci dyktatora triumwirat: Georgij M. Malenkow, Ławrientij P. Beria i
Wiaczesław M. Mołotow przetrwał w tym składzie jedynie do lipca 1953 r. Aresztowany
podówczas Beria dysponował własnymi receptami tyczącymi ZSRR. Jak się wydaje,
obejmowały one zarówno rezygnację z Niemiec Wschodnich (tj. NRD), jak i ograniczenie
monopolu władzy KPZR, szerszą autonomię kulturalną dla narodowości oraz zmniejszenie
represyjności systemu. Kierując sprawami bezpieczeństwa wewnętrznego, Beria jak mało kto
zdawał sobie sprawę ze słabości systemu oraz koniecznoci reform. Inna rzecz, że nikt nie wie,
jak w jego wydaniu przemiany te przebiegałyby. Na mocy amnestii z końca marca 1953 r. z
łagrów uwolniono głównie niżej wyrokowanych, tj. kryminalistów, co ogromnie osłabiło stan
bezpieczeństwa publicznego. Niewątpliwą popularność zyskał natomiast Beria w republikach,
gdzie optował za narodowymi kadrami oraz przywracaniem znaczenia tamtejszym językom.
W lipcu 1953 r. Beria został aresztowany, a pół roku później rozstrzelany. Okoliczności tej
sprawy do dziś pozostały niejasne, choć pewne jest, iż patronował jej Nikita S. Chruszczow i
jego grupa. Berii nie akceptowała zresztą większość kierownictwa, co znacznie ułatwiało
działanie. W rozumowaniu wysuwającego się na czołową pozycję Chruszczowa, kluczowym
instrumentem przemian była destalinizacja. Zmarły dyktator uosabiał nie tylko terror i
nieprawości, niezgodne z pryncypiami marksizmu i leninizmu, ale i niewydolny system
ekonomiczny, zmuszający ludzi do życia w nędzy. Bez potępienia Stalina nie było wielkich
szans na ekonomiczne reformy. Trudno było bowiem o zrewidowanie praktyki bez
odrzucenia teorii.
Chociaż w szerszym odczuciu początki destalinizacji wiąże się z XX Zjazdem KPZR i
słynnym "tajnym" referatem Nikity Chruszczowa O kulcie jednostki i jego następstwach,
wygłoszonym tam w lutym 1956 r., w istocie realizowana była ona już znacznie wcześniej.
Działając w "kolegium kierowniczym", obok Malenkowa i Mołotowa, Chruszczow
konsekwentnie wysuwał się na pierwszoplanową pozycję. Już w lutym 1955 r. Malenkow
ustąpił ze stanowiska premiera, na który to urząd desygnowano zaprzyjaźnionego z
Chruszczowem Nikołaja A. Bułganina. Przeciw Malenkowowi wysunięto oskarżenia o
współudział w stalinowskim terrorze, w tym w tzw. sprawie leningradzkiej z 1949 r. Podobne
zarzuty obciążały Mołotowa i Łazara M. Kaganowicza. Eliminowanie "stalinowskiej
spuścizny" w kierownictwie przebiegało jednakże opornie, toteż zjazdowy referat odegrał
kluczową rolę katalizatora; mówiąc otwarcie o tym, o czym partia i naród mogli jedynie
myśleć, Chruszczow zyskał sobie nieprawdopodobne poparcie. Niezależnie też od
popełnianych później błędów, referatu i jego skutków nigdy mu nie zapomniano.
Sięgając po szczyty władzy, Chruszczow podjął szereg działań obliczonych na zreformowanie
gospodarki. Przede wszystkim odnosiły się one do zaniedbanego i bezlitośnie rabowanego
rolnictwa. Rezultaty były różne, początkowo znaczące, w dalszej perspektywie katastrofalne.
Tak zakończyło się zagospodarowywanie kazachstańskich ugorów, tzw. nowizn. Podobnie
zresztą jak zadekretowana uprawa kukurydzy w nie nadających się do tego warunkach
klimatycznych. Kołchozy starano się łączyć w wielkie kombinaty, którym przekazywano
zasoby maszynowe dawnych stacji. Odgórne ustalenia kolidowały jednakże z realiami: klimat
nie służył zarówno nowiznom, jak i kukurydzy, a ubogie kołchozy nie były w stanie należycie
zadbać o sprzęt rolniczy. Fatalne rezultaty przyniosły również próby decentralizacji
przemysłu oraz ograniczenia jego rozrośniętej biurokracji. Fiasko chruszczowowskich reform,
jakie ujawniło się na początku lat sześćdziesiątych, wyraźnie wskazywało na nieskuteczność
połowicznych działań. Radziecka machina gospodarcza funkcjonowała nader specyficznie i
nie było możliwości wymiany jej poszczególnych trybów bez demontażu całości. To
oczywiście nie było intencją Chruszczowa.
Reformy, a także towarzysząca destalinizacji liberalizacja życia prowadziły w konsekwencji
do istotnych zmian w systemie radzieckim. Z perspektywy czasu wydać się one mogą
nieznaczne, pamiętać należy jednak, iż właśnie tamtego czasu sięgają korzenie ruchu
dysydenckiego. U jego źródeł legła nie tylko pewna możliwość swobodniejszego osądu, ale i
znaczący wzrost poziomu intelektualnego społeczeństwa. Dostęp do nauki, w tym
wykształcenia uniwersyteckiego, rozszerzył się. Reformujące się państwo w jakimś stopniu
przygotowywało grunt dla swojego przyszłego upadku, gdyż wykształcona młodzież w
mniejszym stopniu skłonna była akceptować nie wywiązujący się ze swoich obietnic system
aniżeli ich wydźwignięci ze zwierzęcego niekiedy bytowania rodzice i dziadkowie.
Wraz ze społeczeństwem zmieniała się również partia komunistyczna, której liczebność
wzrosła z 6,9 mln w 1953 r. do 11,75 mln w 1964 r. Za czasów Stalina elita władzy była
systematycznie dziesiątkowana w trakcie rozmaitych czystek. Nie było szans, aby dyktator
stał się kiedykolwiek zakładnikiem nomenklatury, tj. członków partii desygnowanych na
rozmaite stanowiska w państwie. Przekreślając terror, Chruszczow, jak na ironię, wyzbywał
się kontroli nad elitami władzy. Działając wbrew ich aspiracjom i nieostrożnie
przybliżał
swój upadek. Tak jak w starochińskim legizmie, rozrastający się biurokratyczny system nie
potrzebował dynamicznego despoty, którym coraz bardziej stawał się Chruszczow, lecz
ograniczonego w swojej decyzyjności przeciętnego biurokraty politycznego, tzw.
aparatczyka. A takim był z pewnością Leonid I. Breżniew.
Sytuacja wewnętrzna ZSRR była zła. W 1961 r. na XXII Zjeździe KPZR Chruszczow podjął
ofensywę przeciwko stalinowcom, tym razem jawną, gdyż otwarcie transmitowaną. Pomimo
moralnego sukcesu, jakim było gruntowne potępienie stalinowskiej przeszłości, a także
rozmaitych dokonań, które były udziałem Związku Radzieckiego
przywódca KPZR
wyraźnie przeceniał swoją popularność w społeczeństwie. Kraj ogromnie rozwinął się.
Spektakularnym tego przejawem było wystrzelenie pierwszego satelity w październiku
1957 r., a później pierwszego statku kosmicznego z człowiekiem na pokładzie, w kwietniu
1961 r. W latach 1954
1965 wytop stali zwiększył się przeszło dwukrotnie
do 91 mln ton,
wydobycie węgla z 347,1 mln t do 557 mln t, a ropy naftowej z 52,7 mln t do 347 mln t. W
tym samym czasie wytwarzanie energii elektrycznej zwiększyło się przeszło trzykrotnie.
Z osiągnięć kraju jego obywatele czerpali jednak relatywnie niewiele, co wynikało zresztą z
ogromnych kosztów budowy mocarstwowości. Stawiało to w wyraźniej sprzeczności
enuncjacje propagandowe z rzeczywistością, w której przychodziło żyć. Pomimo
funkcjonowania wielu ulg i świadczeń (np. komunalnych), ponad połowę dochodów
pochłaniał byt codzienny, tj. jedzenie i ubranie. W 1961 r. inflacja i wzrost cen zmusiły
władze do wymiany pieniądza w stosunku 10 : 1, wkrótce jednak rzeczywista siła nabywcza
nowego rubla ponownie zmalała.
W stosunku do okresu stalinowskiego stopa życiowa jednak wzrosła, a Chruszczow uczynił
wiele dla poprawy bytu mieszkańców ZSRR, w tym emerytów i kołchoźników.
Społeczeństwo radzieckie początku lat sześćdziesiątych było już jednakże inne, bardziej
wykształcone, świadome otaczającego je świata i bardziej krytyczne wobec państwa i tego, co
KPZR skłonna była mu zaoferować. Skali tego zjawiska nie można przeceniać, choć właśnie
z nim wiąże się początek ruchu dysydenckiego. W sterroryzowanym i ubogim, a niekiedy
walczącym o minimalne warunki egzystencji społeczeństwie okresu stalinowskiego o
jakiejkolwiek kontestacji nie mogło być mowy. Do tego społeczeństwo Związku
Radzieckiego musiało dojrzeć.
Trzech obywateli Związku Radzieckiego uhonorowanych zostało po wojnie Nagrodą Nobla w
dziedzinie literatury: Borys Pasternak w 1958 r., Michaił Szołochow w 1965 r. i Aleksander
Sołżenicyn w 1970 r.
Tylko nagroda Michaiła Szołochowa (1905
1984) nie wzbudziła w ZSRR sensacji
politycznej i spotkała się z akceptacją władz. Szołochow był nie tylko wybitnym pisarzem
radzieckim, ale i cenionym tam działaczem kulturalnym, wspierającym władze polityczne
swoim autorytetem i talentem. Był członkiem Akademii Nauk ZSRR i autorem słynnej epopei
o kozakach dońskich w latach 1914
1922 zatytułowanej Cichy Don. Jego autorstwa były
również takie utwory, jak Zaorany ugór (o kolektywizacji wsi) oraz poświęcone wojnie (Los
człowieka czy Oni walczyli za ojczyznę).
Borys Pasternak (1890
1960) swoją karierę literacką zaczynał jako poeta związany z
przedrewolucyjną grupą futurystów. Jego pierwsze utwory prozaiczne powstały w 1922 r.,
później powrócił również do utworów wierszem. Za jego najznakomitsze osiągnięcie uważa
się Tematy i wariacje. Napisał również kilka znanych eposów o tematyce rewolucyjnej.
Zajmował się przekładami z języków zachodnich na rosyjski, a także z języka gruzińskiego.
Głosząc, że poezja powinna oddawać "poetycką rzeczywistość"(a nie rzeczywistość w ogóle),
Pasternak już w latach trzydziestych popadł w konflikt z partyjną biurokracją. Od 1936 r.
zabroniono mu publikowania wierszy, toteż powrócił do nich dopiero w okresie wojny. Od
1945 r. pracował nad powieścią Doktor Żywago, będącą epopeją losów rosyjskiej inteligencji
w okresie rewolucji. Główny bohater, Jurij Żywago, nade wszystko cenił duchową
niezależność, co w radzieckich realiach doprowadziło go do smutnego końca. W powieści
zawarte są liczne wiersze, gdyż Żywago miał być również poetą. Chociaż całość pozornie
wywiera pesymistyczne wrażenie, Żywago do końca jest pełen nadziei. Gdy prace nad
Doktorem Żywago w 1955 r. zostały zakończone, okazało się, że władze są absolutnie
przeciwne publikacji, uważając utwór za antyradziecki (w istocie takim nie był). Książka
ukazała się zatem we Włoszech w 1957 r. Spowodowało to nagonkę na Pasternaka, a gdy w
1958 r. pisarz uhonorowany został Nagrodą Nobla, władze zmusiły go do odmowy jej
przyjęcia. Niczego nie zmieniło to w jego położeniu, gdyż ataki na pisarza wcale nie ustały.
Podobnie jak Jurij Żywago, żył w osamotnieniu, zupełnie nie rozumiany. W rok po śmierci,
która nastąpiła w 1960 r., zrehabilitowano go jako poetę. Powieść Doktor Żywago była
jednak nadal zakazana i mogła się ukazać w ZSRR dopiero w 1988 r. Poza zagranicznymi
edycjami i sprawą Nagrody Nobla, imię Pasternaka rozsławił amerykański film
gigant, w
reżyserii D. Leana z 1965 r.
Doktor Żywago. Jego motyw muzyczny, grana na bałałajce
Piosenka Lary, jest popularny po dziś dzień.
Czwartym w tej grupie byłby Josif A. Brodski (1940
1996)
wybitny poeta, twórca
refleksyjnych dzieł, często odnoszących się do realiów społecznych i obyczajowych. Nagrodę
Nobla przyznano mu w 1987 r. Już wówczas jednak od dawna przebywał on na emigracji
wydalony z ZSRR i pozbawiony obywatelstwa.
Nie najlepsza sytuacja gospodarcza rzutowała zarówno na strukturę cen, jak i braki w
zaopatrzeniu. W latach 1962
1964 w ZSRR odnotowano liczne strajki na tle ekonomicznym
oraz zamieszki. W wielu miastach brakowało podstawowych artykułów, w tym mięsa i
chleba. Jaskrawym przejawem były wydarzenia w Nowoczerkasku z czerwca 1962 r., gdzie
pacyfikacja robotniczych wystąpień pociągnęła za sobą śmierć kilkudziesięciu osób. Choć
zajścia przypisano "antyradzieckim elementom", było jasne, iż stan gospodarki tworzy
ogniska konfliktów z rzekomo rządzącą klasą robotniczą. W takiej sytuacji usunięcie od
władzy niefortunnego reformatora komunizmu, jakim z pewnością był Chruszczow, stało się
nieodległą perspektywą.
W tym samym czasie dynamicznie wzrastała konsumpcja Amerykanów. Związany z
pomyślnością gospodarczą dobrobyt przyniósł zasadnicze zmiany jakościowe. Zwiększyła się
liczba posiadaczy własnych domów i mieszkań, na raty sprzedawano wielką liczbę
samochodów oraz nowoczesnego sprzętu gospodarstwa domowego. Utrwalał się cukierkowy
obraz Amerykanina jako człowieka cie rzeczy nie dotyczyło to wszystkich, gdyż część
społeczeństwa, i to ludności białej (nie wspominając o czarnej!), kosztowała nędzy lub
niedostatku. W szerokim jednakże odczuciu Stany Zjednoczone stały się jednością, miejscem
zgody narodowej, uporządkowanym światem, w którym każdy miał swoje miejsce i udział w
ogólnej harmonii. Indywidualizm jednostek nie był jeszcze wówczas tak silnie podkreślany i
swoją rangą ustępował miejsca organizacji społeczeństwa i jego twórczych zdolności.
Symbolem społeczeństw konsumpcyjnych stały się supermarkety. Pierwsze sklepy
samoobsługowe powstały prawdopodobnie w Kalifornii w 1912 r., choć ten, który odpowiada
naszym wyobrażeniom o supermarkecie, otwarto w Nowym Jorku w sierpniu 1930 r. Był to
duży sklep o rekordowo niskiej marży i należał do sieci "King Kullen". W 1937 r. w
Oklahoma City w sklepie "Flumpty Dumpty" jego właściciel, Sylvan Goldman, wprowadził
do użytku pierwszy wózek sklepowy, później tak oczywisty atrybut każdego supermarketu.
Idea supermarketu szybko przyjęła się, a po II wojnie światowej przyniosła dynamiczny
rozwój tych sklepów, stopniowo ewoluując w formę podmiejskich centrów handlowych
(shopping centers, shopping malls) będących ogromnymi budynkami lub też ich zespołami z
licznymi sklepami, restauracjami i ośrodkami rozrywki. Według niektórych ocen, zwłaszcza
Amerykanie spędzają w tych miejscach więcej czasu niż gdziekolwiek indziej. Zakupy
ułatwiały od dawna karty kredytowe, przyjęte już w latach dwudziestych przez niektóre stacje
benzynowe, a później rozmaite sklepy. Pierwszą kartę kredytową szeroko akceptowaną
wprowadzono w sierpniu 1950 r. i był to Diners Club. Stopniowo przedsięwzięcia tego
rodzaju, m. in. American Express, Visa, Master-card, uzyskały zdolność powszechnej
realizacji. Obsługę kas sklepowych zrewolucjonizowało natomiast wprowadzenie kodu
kreskowego w czerwcu 1974 r. w Troy, w stanie Ohio. Ponoć pierwszym zakupem w tym
systemie była guma do żucia "Wrigley`s".
Dane za: P. Robertson, Co, gdzie, kiedy po raz pierwszy, Puls (London) 1996.
Ów sielankowy obraz wyraźnie psuła kwestia rasowa. Nie dla wszystkich bowiem swoich
dzieci Ameryka była czułą matką z propagandowych plakatów lub dobrodusznym "Wujem
Samem". Wskutek zdecydowanego oporu ludności białej, zwłaszcza w stanach
południowych, znoszenie dyskryminacji rasowej przebiegało bardzo opornie. Dobry grunt
stwarzały co prawda wyroki sądowe już za prezydentury Trumana, każdy z nich tyczył
jednakże określonej sprawy i nie załatwiał problemu w całości. Dopiero w maju 1954 r., po
tzw. sprawie Browna, uznano, iż segregacja rasowa w szkołach jest sprzeczna z konstytucją.
Na wyegzekwowanie tego potrzeba było jednakże lat. Dla wyegzekwowania integracji w
Little Rock w stanie Arkansas Waszyngton zmuszony był użyć wojska. W 1955 r. bojkot
komunikacji miejskiej w Montgomery w stanie Alabama przyniósł popularność jego
organizatorowi, murzyńskiemu pastorowi Martinowi Lutherowi Kingowi. Opór przyniósł
zniesienie segregacji w autobusach w Montgomery, a sukces ten zdołano rozpropagować w
innych miastach. Wkrótce bierny opór ludności murzyńskiej stał się podstawową metodą
walki o prawa człowieka w USA. W 1957 r. pastor King powołał do życia Konferencję
Chrześcijańskich Przywódców Południa (SLCL), stanowiącą bazę dla Ruchu na Rzecz Praw
Obywatelskich (CRM). Ruch ten nawiązywał do koncepcji Gandhiego, a jego przywódcą i
animatorem był King. W 1957 r. i w 1960 r. rząd wydał ustawy rozszerzające prawa
wyborcze ludności czarnej, uznane przez nią za niedostateczne. Zasadniczy przełom nastąpił
jednak dopiero za prezydentury Johna F. Kennedyłego, choć faktycznie segregację rasową
zniósł Lyndon B. Johnson ustawami o prawach obywatelskich z 1964 r. i 1968 r. (Civil Rights
Act) oraz wyborczych (Voting Rights Act) z 1965 r.
Chociaż prezydent Eisenhower nie zdołał rozwiązać kwestii rasowej, odchodził jako osoba
niezwykle popularna. Rządził dwie kadencje, które zapewniły Ameryce lata pomyślności i
dostatku. Popełnione błędy miały dać znać o sobie dopiero w przyszłości. Przejęcie władzy
zawdzięczali demokraci osobie swojego charyzmatycznego kandydata, jakim był John
F. Kennedy. W wyborach 1960 r. tylko nieznacznie zatriumfował nad Richardem W.
Nixonem (republikanin). Co gorsza, ówczesna pozycja demokratów w Kongresie nie była
zbyt silna, co już na początku nowej prezydentury wywołało wielkie trudności przy
forsowaniu ustaw. Chociaż image Kennedyłego zawierało wszelkie atuty popularności,
praktyka polityczna, w tym współdziałanie z Kongresem, okazała się sprawą nader
skomplikowaną. Swoje spojrzenie na niektóre sprawy Kennedy, z sukcesem dla siebie,
zaprezentował już w kampanii wyborczej. Wielkie wrażenie wywarła jego deklaracja o
konieczności trwałego rozdziału Kościoła od państwa. Na krótko przed wyborami zjednał
sobie elektorat murzyński, ubolewając nad aresztowaniem pastora Kinga, co szeroko
rozpropagowano. W 1961 i 1962 r. Kongres obalił jednakże jego ustawę przyznającą pomoc
finansową dla federalnych szkół, w czym upatrywano element walki z segregacją rasową. Po
zajściach rasowych w Birmingham w Alabamie w kwietniu 1962 r. Kennedy zaapelował o
ograniczenie segregacji, co później dało podstawy dla ustawy o kompleksowej ochronie praw
obywatelskich. W przypadku reelekcji, na co zresztą zanosiło się, to właśnie jemu
przypadłaby rola zamknięcia niechlubnej karty w dziejach USA, jaką była dyskryminacja
rasowa.
W przygotowaniu był również rządowy program walki z ubóstwem, a przez Kongres zdołano
przeprowadzić ustawę obniżającą podatki. Kennedy miał oczywiście wielu antagonistów
zarzucających mu brak przywiązania do "wartości", niemoralny tryb życia oraz godzenie w
"fundamentalne zasady". Poparciu zarzutów służyły zarówno enuncjacje na temat licznych
romansów, w tym z Marylin Monroe, jak i wprowadzenie zakazu modlitw w szkołach
publicznych w 1962 r., co było zgodne z ideą rozdziału Kościoła od państwa. Śmierć
prezydenta w tajemniczym zamachu w Dallas w listopadzie 1963 r. nigdy nie znalazła
należytego wyjaśnienia. Z całą pewnością wywołała ona jednakże szok w świecie i poczucie
wielkiej straty wśród Amerykanów.
Nieuchronność wojny odrzucił Chruszczow jeszcze z trybuny XX Zjazdu KPZR. Już
wcześniej zresztą ZSRR składał rozmaite propozycje rozbrojeniowe, z powątpiewaniem
traktowane przez Zachód. Dla ZSRR, jak i krajów bloku wschodniego zbrojenia stanowiły
ogromne obciążenie, a międzymocarstwowy wyścig w tej dziedzinie mógł prowadzić do iście
katastrofalnych skutków. Stopa życiowa w bloku wschodnim była i tak niska, a tamtejsze
społeczeństwa wyraźnie zniechęcone wieloletnim "zaciskaniem pasa". Przeciwnie dla
Zachodu, a zwłaszcza USA, koniunktura w przemyśle zbrojeniowym oznaczała złagodzenie
tendencji kryzysowych, wzrost zatrudnienia i stopy życiowej. W ostateczności część arsenału
można było zawsze gdzieś sprzedać lub korzystnie ulokować w ramach pomocy wojskowej.
Tzw. gospodarki socjalistyczne, funkcjonujące w zupełnym oderwaniu od realiów rynku,
wyjątkowo źle znosiły wszelkie zwiększanie wydatków budżetowych. Zasoby kapitałowe
bloku wschodniego daleko ustępowały zasobom zachodnim.
Również świat obawiał się wojny nuklearnej, czemu na forum ONZ dawały wyraz zwłaszcza
państwa niezaangażowane. Formalną podstawę dla rozbrojenia stanowiła deklaracja obu
supermocarstw wsparta rezolucją Zgromadzenia Ogólnego z listopada 1954 r. Przez dłuższy
jednakże czas niewiele w tej sprawie zrobiono, a rozmaite plany, w tym tzw. plan Rapackiego
z 1957 r. o utworzeniu strefy bezatomowej w Europie Środkowej, trafiły do lamusa. Do
własnej broni jądrowej aspirowały zresztą i inne państwa, w tym Wielka Brytania i Francja.
W 1959 r. na XIX Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ Związek Radziecki przedstawił
własny plan powszechnego rozbrojenia, który jednakże podzielił los poprzednich. Dopiero w
1959 r. po śmierci Dullesa, wyjątkowo przywiązanego do agresywnych doktryn, Eisenhower
złagodził swoje stanowisko, co zaowocowało międzynarodowym układem w sprawie
pokojowego wykorzystania Antarktydy (grudzień 1959 r.). Amerykanie nieskorzy byli do
ustępstw i często wypominali Rosjanom, że w latach 1946
1947 odrzucili tzw. plan Barucha,
zakładający ustanowienie międzynarodowej kontroli nad bronią atomową. Przyjęcie planu
oznaczało jednakże zgodę na pozostawienie atomowego monopolu w rękach amerykańskich,
a z takim rozwiązaniem Stalin nie chciał się oczywiście zgodzić. Z tych też powodów w roku
1950, po pierwszej własnej próbie atomowej, ZSRR wystąpił z Komisji Rozbrojeniowej
ONZ, utworzonej dwa lata wcześniej z Komisji Energii Atomowej i Rozbrojenia
Konwencjonalnego.
Plan Rapackiego o strefie bezatomowej z 1957 r. w pewnym sensie wiązał się z koncepcją
disengagement (tj. rozdzielenia), jaka funkcjonowała w połowie lat pięćdziesiątych. Zakładała
ona wycofanie ze strefy potencjalnego konfliktu większości sił, co umożliwiłoby uniknięcie
konsekwencji przypadkowego starcia. Oscylował wokół tego plan Edena z 1955 r., dzięki
któremu zamierzano zredukować siły wojskowe w Europie Środkowej. Nie zaakceptowali go
jednakże ani Amerykanie, ani Niemcy, którzy nie godzili się na uznanie NRD. Dla Zachodu
disengagement trudny był do zaakceptowania ze względu na stałą obawę przed potęgą
radzieckich sił konwencjonalnych, które, choć nieco odsunięte, zachowywały swój potencjał.
Poza tym w doktrynie NATO broń atomową rozmieszczono na wysuniętych pozycjach, a w
niej właśnie upatrywano przewagę Zachodu.
Równie mało szczere były deklaracje mocarstw w kwestii doświadczeń z bronią jądrową.
Wniosek taki zgłosił ZSRR w 1955 r., jednakże wstępne porozumienie zawarto dopiero dwa
lata później, gdy strony zakończyły serię eksperymentów. Dalsze negocjacje w tej sprawie
przebiegały bardzo wolno, podobnie zresztą jak w kwestii ogólnego rozbrojenia. Szczególne
rozbieżności wywoływała sprawa kontroli rozbrojenia. Postęp naukowy był bowiem bardzo
szybki i zdawano sobie sprawę, że praca kilku tajnych fabryk, które nie zostaną wykryte przez
kontrolerów, może zadecydować o panowaniu nad światem. Dopiero w 1963 r. osiągnięto
szersze porozumienie w kwestii zakazu doświadczalnych prób nuklearnych. Wówczas też
zainstalowano bezpośrednią linię telefoniczną łączącą Kreml z BiałymDomem. Sprawa
eksperymentów nuklearnych była w ogóle skomplikowana, gdyż strony sabotowały
porozumienia w tej mierze, w miarę odkrywania nowych rodzajów broni,wymagających
testów. Tak zresztą uczynili sami Rosjanie w 1961 r. W 1963 r. było już jednak po testach,
toteż w lipcu uzgodniono wstrzymanie prób w kosmosie, w atmosferze i pod wodą, z czego
jednak można było wycofać się. Od marca 1962 r. w Genewie urzędował Komitet
Rozbrojeniowy Osiemnastu Państw, który za podstawę przyjął mało realny projekt radziecki
powszechnego rozbrojenia z 1959 r. Zakładał on zniszczenie broni masowego rażenia, a
później broni konwencjonalnej, aż po likwidację sił zbrojnych w ogóle...
Podjęty w 1955 r. dialog pomiędzy mocarstwami obejmował nie tylko sprawy wojskowe. Już
w Genewie proponowano rozwój współpracy gospodarczej oraz naukowo-technicznej. Do
konkretnych działań strony były jednakże nie przygotowane. Zachód wyraźnie obawiał się
wzmocnienia ZSRR swoją technologią, ZSRR natomiast lękał się ingerowania w jego sprawy
wewnętrzne. W styczniu 1956 r. Chruszczow zaproponował Eisenhowerowi zawarcie traktatu
o przyjaźni i współpracy, co pozostawiono bez echa. Trzy lata później jednak Eisenhower
zaprosił Chruszczowa do złożenia wizyty w USA (wrzesień 1959 r.). Nie przyniosła ona
poważniejszych rezultatów, lecz sam fakt był znaczący. Niedługo potem, w maju 1960 r.
zestrzelenie samolotu szpiegowskiego U-2 nad ZSRR skomplikowało na pewien czas
stosunki amerykańsko-radzieckie. Eisenhower nie gwarantował zresztą całkowitego
wstrzymania lotów, toteż do spotkania między przywódcami obu supermocarstw doszło
dopiero w Wiedniu, w czerwcu 1961 r. Spotkanie, w którym uczestniczył już John F.
Kennedy, niczego pozytywnego nie przyniosło, a przeciwnie
z uwagi na stanowisko
Chruszczowa w kwestii Berlina otworzyło okres kolejnej konfrontacji.
U progu lat sześćdziesiątych strefa konfrontacji pomiędzy supermocarstwami była oczywiście
niepomiernie rozleglejsza aniżeli jeszcze kilka lat wcześniej. Już od połowy lat
pięćdziesiątych ZSRR angażował się politycznie i gospodarczo w wielu krajach Trzeciego
Świata. Amerykanie, podobną ofensywę podjęli nieco później, przy czym swoistą sankcję
stanowiła "doktryna Eisenhowera". Dulles nie lubił zresztą "niezaangażowanych", o których
wyrażał się pogardliwie. Sprawy wielu nowo powstałych krajów stały się przedmiotem
międzynarodowego przetargu na forum ONZ. Dopiero po zmniejszeniu zimnowojennego
napięcia do ONZ przyjęto nowych członków, co do których wcześniej nie było zgody Rady
Bezpieczeństwa, m. in. Albanię, Bułgarię, Rumunię, Węgry, Irlandię, Jordanię, Libię, Nepal,
Hiszpanię, Portugalię, Włochy.
Wbrew solennym deklaracjom zarówno Stany Zjednoczone, jak i Związek Radziecki
kierowały się przede wszystkim własnym bezpieczeństwem i interesem mocarstwowym. Dało
się to wyraźnie wyczuć podczas kryzysów sueskiego i węgierskiego, jesienią 1956 r.
Waszyngton nie doceniał wówczas siły rodzącego się arabskiego nacjonalizmu, za którym
upatrywał "ręki Moskwy". W obliczu interwencji anglo-francuskiej w Egipcie USA wyraźnie
opowiedziały się przeciw niej. W wyjaśnieniu takiego stanowiska Dulles wspierał się nawet
kartą NATO, z której wynikało wyrzeczenie się siły... Co dziwniejsze, już wówczas stosunki
amerykańsko-egipskie były złe, na co złożyła się sprawa odmowy finansowania Tamy
Asuańskiej oraz uznanie przez Kair Chin Ludowych. Zajmując stanowisko w
kryzysie sueskim zbieżne z ZSRR, Stany Zjednoczone nie traciły jednakże niczego, a
zyskiwały wszystko. Kolonializm na Bliskim Wschodzie i tak dobiegał kresu i nic nie było go
w stanie uratować. Amerykańskie interesy nie były w żadnym stopniu zagrożone, a
wyeliminowanie rywali mogło jedynie poszerzyć ich sferę. W styczniu 1957 r. ogłoszona
została nowa doktryna zwana doktryną Eisenhowera, która wyraźnie podkreślała żywotność
amerykańskiego zaangażowania w świecie, a zwłaszcza w Azji, czego prezydent Truman
wyraźnie nie doceniał, tracąc m. in. Chiny. Choć formalnie program ten dotyczył jedynie
Bliskiego Wschodu, w istocie deklarował on wolę obrony amerykańskich interesów w
różnych częściach świata.
Określenie "wolnych narodów", po stronie których USA, zgodnie z "doktryną Eisenhowera",
zamierzały się angażować, było z pewnością nadużyciem, gdyż tam, gdzie angażowano się,
niewiele narodów mogło aspirować do rangi "wolnych". Przeciwnie, Stany Zjednoczone
wyraźnie nie miały zamiaru angażować się po stronie narodu, który przez przynajmniej
kilkanaście dni był wolny, a nawet całkiem legalnie zaapelował o pomoc ONZ. W przypadku
Węgier, bo o nich mowa, zwyciężyły oczywiście względy bezpieczeństwa własnego.
Waszyngton nie uważał, że interwencja posłużyłaby sprawie "wolnego świata", gdyż działo
się to poza "żelazną kurtyną". Budapeszt to nie był Suez i było jasne, że próba czynnego
zaangażowania się może doprowadzić do wojny w Europie, o niejasnych konsekwencjach. W
przypadku Egiptu niczego nie ryzykowano, a wiele można było zyskać; w przypadku Węgier
wiele można było stracić. Co więcej, Stany Zjednoczone właściwie zaakceptowały
pacyfikację Węgier, gdyż sankcji wobec ZSRR w istocie nie zastosowano. Dużą w tym rolę
odegrał zapewne "duch Genewy" wyraźnie sankcjonujący "żelazną kurtynę" w Europie. W
zamian za przejawioną elastyczność, ZSRR uzyskał wówczas swoisty legat na poczynania we
własnej strefie wpływów. Już wkrótce jednak, w związku z narastającym konfliktem wokół
Berlina, okazało się, że Moskwa powróciła do swojej strategii "dwóch kroków w przód,
jednego w tył".
Samolot U-2 pilotowany przez Francisa G. Powersa odbywał lot szpiegowski, lecąc z
Peszawaru (Pakistan) do Norwegii nad terytorium ZSRR. Wystartował on z amerykańskiej
bazy dnia 1 maja 1960 r. o godzinie 6. 26. Lot był ryzykowny, toteż pilota wyposażono na
wszelki wypadek w truciznę, a pod fotelem znajdował się ładunek niszczący maszynę. U-2
został wykryty przez Rosjan dość wcześnie, jednakże nigdy przedtem nie udało im się takiego
samolotu strącić. Tym razem było inaczej. Trafiony w rejonie Swierdłowska Powers nie
zdecydował się katapultować z obawy o umieszczony pod fotelem ładunek wybuchowy i
wydostał się poprzez owiewkę. Został szybko schwytany, a fakt ten władze radzieckie zataiły
na pewien czas.
O strąceniu U-2 poinformował Nikitę Chruszczowa marszałek S. S. Briuzow podczas
tradycyjnej manifestacji 1-majowej na Placu Czerwonym. Dopiero 5 maja radziecki
przywódca poinformował swój naród i świat o strąceniu U-2, chociaż nie o wzięciu żywcem
jego pilota. Licząc, że Powers nie przeżył, Amerykanie usiłowali wykręcić się ze sprawy,
twierdząc, iż samolot po prostu zagubił się. Informacja z dnia 7 maja o tym, że Rosjanie
dysponują żywym pilotem, wstrząsnęła prezydentem Eisenhowerem, osobiście
odpowiedzialnym za tę akcję. Sprawa była bardzo poważna, gdyż podówczas
przygotowywano rewizytę Eisenhowera w Moskwie, a już w połowie maja w Paryżu
Chruszczow miał się spotkać z prezydentem na tzw. szczycie paryskim z udziałem de
Gaulle`a (Francja) i Harolda Macmillana (Wielka Brytania).
Konsekwencją lotu była śmiertelna obraza, jaką zademonstrował Chruszczow w Paryżu,
gdzie zażądał od Eisenhowera ... ukarania winowajców. Strony rozjechały się bez żadnych
uzgodnień, choć taki rezultat Chruszczow uznał za "punkt" dla dyplomacji ZSRR. W sierpniu
1960 r. w Moskwie sądzono za szpiegostwo F.G. Powersa, który dzięki obszernym
zeznaniom skazany został jedynie na 3 lata więzienia (10 pozbawienia wolności). W 1962 r.
wymieniono go z Amerykanami na radzieckiego agenta Rudolfa Abela.
Zob. M.R. Beschloss, Mayday, Harper and Row 1986.
##Na granicy katastrofy
kryzysy: berliński i kubański
W opinii Rosjan sprawa Berlina pozostawała nadal otwarta. Blokada z 1948 r. nie
doprowadziła do zasadniczego rozstrzygnięcia, toteż zachodnia część miasta, podzielona na
sektory: amerykański, brytyjski i francuski, pozostała enklawą Zachodu pośród terytorium
NRD. Co gorsza, Berlina nie rozdzielała granica sensu stricte, lecz jedynie umowna linia i
każdy mógł swobodnie poruszać się pomiędzy sektorami. Ta swoista wizytówka Zachodu,
jaką był Berlin Zachodni, nie sprzyjała umacnianiu NRD. Kraj ten dawno już chronił granicę
lądową z RFN, co jednak nie miało wielkiego znaczenia, gdyż każdy mógł nadal stosunkowo
łatwo "ulotnić się" na Zachód poprzez Berlin. Sytuacja gospodarcza NRD była wówczas zła
i żyło się tam zdecydowanie gorzej aniżeli w sąsiedniej RFN. Szacuje się, że w latach 1945
1961 ze wschodniej części Niemiec emigrowała na Zachód aż jedna szósta część jej
mieszkańców. Stało się to szczególnie dolegliwe dla NRD u schyłku lat pięćdziesiątych, gdy
z kraju szerokim strumieniem uciekała z trudem wykształcona inteligencja.
Mając u swego boku ogólnie dostępną enklawę Zachodu, komuniści wschodnioniemieccy nie
czuli się bezpieczni. RFN wyrastała na niewątpliwą potęgę, szybko dystansując ich państwo.
Adenauer wysoko skalkulował cenę rezygnacji z wariantów zjednoczeniowych i zawsze mógł
postraszyć nielojalnych sojuszników perspektywą wyłączenia się z procesu budowy
zachodnioeuropejskiej przeciwwagi.
W roku 1958 sytuacja NRD stała się szczególnie trudna. Nic nie zapowiadało poprawy w
gospodarce, toteż z kraju coraz liczniej emigrowali jego mieszkańcy. Co prawda dwa lata
wcześniej Chruszczow zapewnił Waltera Ulbrichta, że losy jego kraju powinny być
przedmiotem szczególnego zainteresowania całego bloku wschodniego, żadne konkretne
działania jednakże nie nastąpiły. Widać było wyraźnie, że na inne wsparcie ZSRR aniżeli
polityczne Niemcy Wschodnie liczyć nie mogą.
Poważny niepokój władz NRD wzbudzał również fakt, że państwa tego nie uznawał żaden z
krajów Zachodu. W ramach "doktryny Hallsteina" RFN groziła zerwaniem stosunków
dyplomatycznych każdemu, kto ośmieliłby się nawiązać je z jej wschodnim sąsiadem. Widać
było wyraźnie, że NRD jest całkowicie skazana na dosyć wątpliwą łaskę Moskwy. Od 1957 r.
SED wysuwała koncepcję konfederacji dwóch państw niemieckich, co było oczywiście
nierealne, choć mogło przynieść upragnione uznanie Zachodu.
W 1958 r. Rosjanie dysponowali już rakietami dalekiego zasięgu. Ich intencją było teraz
powstrzymanie realnego procesu uzbrojenia w broń nuklearną armii RFN. Zachód nie
zareagował zresztą zdecydowanie wobec interwencji na Węgrzech, a przecież Berlin
Zachodni leżał również wewnątrz radzieckiej strefy. W Moskwie panowało przekonanie, iż
po genewskim szczycie w roku 1955 i wyraźnym zmniejszeniu zimnowojennego napięcia nikt
w sprawie Berlina kruszyć kopii nie będzie.
Spojrzenie Chruszczowa na kwestię berlińską w znaczącym stopniu kształtowały naciski
przywódcy NRD, Waltera Ulbrichta. Wszelkie niepowodzenia NRD tłumaczył on
przymusową koegzystencją z otwartą forpocztą Zachodu, jaką były strefy okupacyjne. Z
pewnością też w interesie ZSRR leżało ograniczenie kosztów konfrontacji dwóch państw
niemieckich. Chociaż Kreml wyraźnie wskazywał na konieczność rywalizowania z RFN na
wszystkich płaszczyznach, co w istocie było mało realne, ZSRR sam nieskory był do
ponoszenia kosztów finansowych tego przedsięwzięcia. Coś jednak dla
wschodnioniemieckich komunistów należało uczynić. Chruszczow był zresztą bardzo
zmienny w swoich poglądach i decyzjach, toteż łatwo przechodził z pozycji gołębia pokoju
do postawy jastrzębia wojny.
W listopadzie 1958 r. ZSRR przesłał mocarstwom notę w formie ultimatum, żądającą
wycofania się z Berlina Zachodniego i przekształcenia go w rodzaj "wolnego miasta". Status
miały gwarantować mocarstwa oraz oba państwa niemieckie. Chruszczow zdaje się nie
wierzył, iż mocarstwa zajmą zdecydowane stanowisko w sprawie zachowania
dotychczasowego stanu w Berlinie Zachodnim. Przewidywał on, iż jeśli nawet nie wycofają
się one stamtąd, zmuszone będą podjąć pertraktacje z NRD, a to oznaczałoby upragnione
przez Ulbrichta uznanie jego kraju. Dwa miesiące później nota rozszerzona została o żądania
tyczące traktatu pokojowego z Niemcami oraz przywrócenia ich jedności. Postulaty poparto
zapowiedzią rezygnacji z odpowiedzialności za Niemcy i Berlin oraz przekazania NRD
kontroli nad wszystkimi drogami dojazdowymi do Berlina Zachodniego. W opiniach wielu
nieodległa stawała się perspektywa blokady miasta, a może i zbrojnego konfliktu pomiędzy
supermocarstwami.
Próbę rozładowania napięcia podjęto na konferencji ministrów spraw zagranicznych
mocarstw w Genewie, w maju
sierpniu 1959 r. Strony przedstawiły tam krańcowo różne
warianty rozwiązania problemu tak Berlina, jak i Niemiec w ogóle. Zachód opowiadał się za
objęciem czterostronną kontrolą całego Berlina, tj, faktycznego wyłączenia go z NRD, oraz
zjednoczeniem Niemiec na gruncie wolnych wyborów, co było absolutnie nie do przyjęcia
przez ZSRR. Ostatecznie, chociaż porozumienia nie osiągnięto, ZSRR nie wykonał swoich
gróźb, a termin ultimatum uległ zapomnieniu. Rozmowy w tej sprawie kontynuowano co
prawda podczas wizyty Chruszczowa w USA we wrześniu 1959 r., jednakże bez efektu.
Dalsze negocjacje przerwała afera ze szpiegowskim U-2, toteż na pewien czas sprawę
odłożono ad acta. Widać było, że Chruszczow, podobnie jak i jego poprzednik, wyraźnie nie
docenił determinacji Zachodu w sprawie Berlina Zachodniego. Stany Zjednoczone były
zdecydowane bronić swojej obecności w tym mieście, a Związek Radziecki nie miał ochoty
na przeciąganie struny i potencjalny konflikt.
Nierozwiązanie sprawy Berlina w tak sprzyjających zdawałoby się okolicznościach głęboko
sfrustrowało przywódców NRD. Sytuacja gospodarcza Niemiec Wschodnich stale pogarszała
się, a ich władze zaostrzyły represyjny kurs. Powszechne było niezadowolenie z powodu
niskiej stopy życiowej, potęgowane na wsi przez forsowną kolektywizację. Program ten był
realizowany bardzo konsekwentnie, często z całkowitym pominięciem dobrowolności. Coraz
więcej osób uciekało do RFN, a ich liczba w 1960 r. sięgnęła 190 tys. Żadne zachęty do
pozostania nie okazały się skuteczne. Porównanie, jakiego łatwo było dokonać w Berlinie,
wypadało zdecydowanie na niekorzyść NRD.
W obliczu katastrofalnej sytuacji enerdowskie kierownictwo zdecydowane było podjąć pewne
inicjatywy przyspieszające bieg wydarzeń. Po przesłaniu serii nie konsultowanych z Moskwą
not na ręce przedstawicieli Zachodu, jesienią 1960 r. podjęto próbę kontrolowania dostępu
zachodnich aliantów do Berlina Zach. Akcja była krótkotrwała i zniesiona na polecenie
Chruszczowa. Radziecki przywódca jednak oficjalnie wezwał świat do uznania dwóch państw
niemieckich. W negocjacjach z Moskwą Ulbrichtowi szczególnie zależało na odrębnym
traktacie pokojowym z blokiem wschodnim, co mogło pociągnąć za sobą kontrolę nad
dostępem do Berlina Zachodniego. To zaś dałoby atut w walce o międzynarodowe uznanie
NRD. Wówczas też Ulbricht wyraźnie wyłożył pretensje pod adresem ZSRR tyczące faktu, iż
NRD w istocie sama spłaciła wszystkie reparacje wojenne Niemiec, co bardzo odbiło się na
jej sytuacji ekonomicznej. W 1965 r. wyliczenia te przekształcono w rodzaj pretensji pod
adresem RFN, która winna była zwrócić NRD około 120 mld marek. Temat ten powracał i
później, lecz RFN niczego zwracać ani nawet pożyczać nie zamierzała. Sprawa ta jednak
dobrze ilustruje problem wyeksploatowania przez Rosjan wschodniej strefy okupacyjnej oraz
dalekosiężnych tego konsekwencji.
Chruszczow dobrze wiedział, iż pogróżki w sprawie Berlina skutecznie odwracają uwagę
Zachodu od innych regionów świata. Był jednakże przeciwny zaciąganiu kosztownych
zobowiązań wobec NRD. Zresztą, aby zlikwidować propagandowe oddziaływanie Berlina
Zachodniego, ewentualna pomoc musiałaby być doprawdy ogromna. A to leżało poza
możliwościami Związku Radzieckiego.
Sprawa Berlina powróciła na forum międzymocarstwowe podczas wiedeńskiego spotkania
Chruszczow
Kennedy w czerwcu 1961 r. Radziecki przywódca wyraźnie postrzegał
Kennedyłego jako niedoświadczonego młokosa, przy czym srodze się zawiódł. Jego kolejne,
sześciomiesięczne ultimatum w sprawie Berlina Zachodniego zostało przez Amerykanów
odrzucone. Nie zamierzali oni zmieniać status quo i zdawali się nie przejmować wizją
separatystycznego traktatu pokojowego z NRD. Wiele wskazywało, iż w obronie Berlina
Zachodniego Stany Zjednoczone naprawdę gotowe są stanąć do zbrojnej konfrontacji.
Atmosfera wokół Berlina zagęszczała się do tego stopnia, że powrót spraw do punktu wyjścia
był coraz mniej prawdopodobny. Narastał potok uchodźców z Berlina Wschodniego. Ulbricht
otwarcie deklarował, iż "nie zamierza budować muru", choć pomysł ten istniał od początku
lat pięćdziesiątych. Chruszczow nadal wierzył w skuteczność swoich nacisków i
przekształcenie Berlina w "wolne miasto". Dalsze losy takiego miasta określały już zresztą
zawczasu sporządzone enerdowskie plany...
Pozycja Amerykanów była dość trudna. Broniąc Berlina Zachodniego nie mogli ingerować w
sprawy tyczące nie swojej strefy. To, czy NRD zechce odgrodzić się murem, nie zależało
przecież od ich decyzji. Nie walczyli o Berlin jako całość, lecz o swój pobyt w części
zachodniej. Sprawa budowy muru nie była całkiemjasna nawet dla sojuszników NRD z
Układu Warszawskiego. Dopiero w początkach sierpnia 1961 r. opowiedziano się za takim
wariantem, choć jeszcze w marcu sugerowano tymczasowe zasieki z drutu kolczastego.
Zapewne Związek Radziecki nadal liczył na manipulowanie sprawą Berlina, a może i
pozbycie się stamtąd mocarstw zachodnich.
Ustawienie zasieków oraz rozpoczęcie budowy muru nocą 13 sierpnia 1961 r. stanowiło
wstrząs dla opinii publicznej. W opiniach wielu ogrodzenie sektorów zachodnich stanowiło
niemal casus belli. W istocie było zupełnie inaczej. Amerykanie, choć z przykrością,
rozwiązanie to zaakceptowali, uznając je w sposób oczywisty za "lepsze niż wojna". Wojny
nie zamierzali toczyć również Rosjanie. Wraz ze zgodą na wzniesienie muru Chruszczow
szybko wycofał się z obietnic złożonych Ulbrichtowi co do powiązania tej sprawy z
separatystycznym traktatem pokojowym.
Sukces wschodnioniemieckich komunistów był połowiczny. Otrzymali oni co prawda
przyzwolenie na zamknięcie niechcianego okna na Zachód, ale sprawa uznania ich kraju, a
tym samym i poprawy jego międzynarodowego usytuowania nie została załatwiona. ZSRR
wyraźnie nie zamierzał powtarzać lekcji z 1948 r., blokując drogi dojazdowe lub też godząc
się na wprowadzenie ograniczeń. Interes mocarstwa wyraźnie dominował nad lojalnością
wobec sojuszników.
Wzniesienie muru berlińskiego nie oznaczało oczywiście pełnego wygaszenia stanu napięcia
pomiędzy supermocarstwami. W Berlinie Zachodnim stacjonował wzmocniony kontyngent
amerykański, przejściowo dochodziło do demonstracji gotowości bojowej, a Chruszczow,
wbrew wcześniejszym uzgodnieniom, ogłosił wznowienie prób nuklearnych o wielkiej mocy.
W tym ostatnim przypadku konflikt stanowił świetny pretekst, gdyż wcześniej broni tej nie
testowano.
W praktyce enerdowska kontrola tranzytu na granicy pomiędzy obu państwami niemieckimi
była czysto formalna i nie ograniczała dostępu do sektorów zachodnich. Spełnienie tego
formalnego wymogu podniosło jednakże prestiż wschodnioniemieckiej państwowości. Dla
NRD zresztą konsekwencje wzniesienia muru były widoczne już wkrótce. Po zamknięciu
furty emigracyjnej gospodarka tego kraju stosunkowo szybko ustabilizowała się. Chociaż w
ocenach wielu była to jedynie fasada, konsolidacja państwa, która nastąpiła w latach
sześćdziesiątych, jest sprawą trudną do zakwestionowania. Uniemożliwiając emigrację,
Niemców wschodnich na siłę wiązano z ich chcianym czy niechcianym państwem.
Zaangażowanie w jego budowę stało się zatem jedynym rozwiązaniem i receptą na życie. Z
czasem okazywało się, iż liczba związanych z konstruowanym tam systemem nie jest wcale
taka mała.
Najtrudniej fakt wybudowania muru przyjmowała RFN. W amerykańskim stanowisku
widziano pogodzenie się z istnieniem dwóch państw niemieckich. Z jednej strony
Waszyngton uspokajał Adenauera, że o uznaniu NRD nie ma mowy.
Z drugiej twierdził, iż jego kraj nie może narzucać swojego stanowiska całemu Zachodowi.
Niezależnie od emocjonalnego odniesienia Niemców wobec Berlina, Amerykanie jasno dali
do zrozumienia, że w tej sprawie wojny wszczynać nie zamierzają. Stan wzajemnych
oskarżeń na tym tle utrzymał się jeszcze przez niemal rok i był to okres krytyczny dla
stosunków niemiecko-amerykańskich. Strona zachodnioniemiecka bardzo nerwowo
zareagowała na amerykański plan ustanowienia międzynarodowego zarządu dostępu do
Berlina, gdzie przedstawiciele NRD mogli wystąpić w równoprawnym charakterze.
Zgodnie z trafnym odczuciem Adenauera, sprawa Berlina stanowiła jedynie element w
wielkiej grze supermocarstw o balans wpływów i sił w świecie. Jeszcze latem 1961 r.
prezydent Kennedy powołał do życia Agencję Kontroli Zbrojeń i Rozbrojenia, której
zadaniem było opracowanie nowego stanowiska Waszyngtonu w kwestii rozbrojenia. Jesienią
1961 r. na XVI Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ przedstawiciele obu supermocarstw
zdołali przedłożyć "wspólne oświadczenie" tyczące planów rozbrojeniowych. Dokument był
doniosły, choć nie precyzował sposobu wykonania, które mocno zależało od wzajemnego
zaufania. Budowa tego zaś wymagała czasu. Tymczasem wyrastał nowy kryzys, niepomiernie
groźniejszy aniżeli berliński.
Zwycięstwo rewolucji na Kubie oraz późniejszy zwrot kubańskiego kierownictwa w stronę
bloku wschodniego otworzyły przed Rosjanami niebywałą szansę usadowienia się u samych
wrót Stanów Zjednoczonych. Poczynania Fidela Castro upewniły Amerykanów w
przekonaniu, iż wydarzenia na Kubie ewoluują w niepożądanym dla nich kierunku. Już w
schyłkowym okresie prezydentury Eisenhowera doszło tam do serii nacjonalizacji godzących
w amerykański stan posiadania, co jednak można było jeszcze rozwiązać polubownie. Później
jednak transformacja systemu stawała się coraz bardziej widoczna, a stosunki między
stronami pogarszały się. Pomimo oficjalnego dystansu, Kennedy aprobował lub przynajmniej
godził się z serią działań przeciwko rewolucjonistom kubańskim, które podejmowali
uciekinierzy z wyspy wespół z CIA. Bardzo trudno było Waszyngtonowi wyplątać się z
oskarżeń o poplecznictwo w słynnej próbie inwazji z kwietnia 1961 r. zwanej desantem w
Zatoce Świń. Przyparty do muru Fidel Castro w grudniu 1961 r. oficjalnie zadeklarował
marksizm oraz zacieśnienie więzi z ZSRR, czego dalszą konsekwencją było całkowite
otwarcie na Moskwę, aż po znamienną wizytę jego brata, Raula Castro, w lipcu 1962 r.
Rok 1962 nie był dla strony radzieckiej korzystny. Już od kilku lat widoczne były tendencje
negatywne, co przy rozwoju gospodarczym Zachodu nie napawało optymizmem. Konflikt
berliński nie przyniósł korzyści w mocarstwowym tego słowa znaczeniu. W sprawach
rozbrojeniowych, które mogły zaowocować wytchnieniem dla radzieckiej gospodarki,
Amerykanie na pierwszym miejscu stawiali sprawy kontroli, co w radzieckiej praktyce było
niezmiernie trudne do przyjęcia. Wyraźnie pogarszały się stosunki radziecko-chińskie, a
rysująca się wizja trójbiegunowego świata (tj. z udziałem Chin) zupełnie nie odpowiadała
Moskwie. Chruszczow wyraźnie potrzebował "argumentu dodatkowego", i to takiego, który
wstrząsnąłby Stanami Zjednoczonymi i zmusił je do ustępstw. A takim "atutem w rękawie"
była z pewnością Kuba. I nie trzeba dodawać, że była wyłącznie kartą przetargową w
"wielkiej grze", a nie wartością samą w sobie. W tej sprawie nie miał złudzeń również sam
Castro, czyniąc ze swego kraju bazę dla radzieckich rakiet nuklearnych. Pełen wątpliwości
udzielił zgody Chruszczowowi, licząc na wyciągnięcie korzyści z udziału w równowadze sił.
Już wcześniej, bo do końca 1961 r. swoje rakiety średniego i bliskiego zasięgu Amerykanie
rozmieścili we Włoszech, Wielkiej Brytanii i Turcji. Zwłaszcza sprawa turecka niepokoiła
Moskwę. Amerykańska strategia otaczania ZSRR była wyraźnie widoczna, z perspektywami
na poszerzenie o inne kraje. Teraz jednak dla Rosjan amerykańskie decyzje o rozmieszczeniu
rakiet miały posłużyć za rodzaj usprawiedliwienia dla posadowienia swoich własnych na
Kubie. Zresztą, równowaga sił pomiędzy supermocarstwami i tak nie istniała. Amerykanie
dysponowali wielokrotną przewagą w dziedzinie broni nuklearnej. Należało to w jakiś sposób
zmienić i niekoniecznie za cenę rakiet z Turcji, które już wówczas uważano za przestarzałe.
Zarówno decyzję o rozmieszczeniu rakiet z ładunkami nuklearnymi na Kubie, jak i szczegóły
jej wykonania okryto absolutną tajemnicą. Dopiero 15 października 1962 r. lot
szpiegowskiego U-2 przyniósł fotografie dokumentujące taki stan rzeczy. Nawet w
kierownictwie radzieckim niewielu zdawało sobie z tego sprawę. Ruch okrętów pomiędzy
radzieckimi a kubańskimi portami tłumaczono dostawami sprzętu i broni konwencjonalnej dla
obrony rewolucji zagrożonej amerykańską agresją. W początkach września prezydent
Kennedy ostrzegł Castro, iż odpowie atakiem na każdą próbę militarnego zagrożenia stref
interesów USA na Karaibach, na co Związek Radziecki zrewanżował się groźbą wojny
globalnej w obronie Kuby.
Rosjanie spieszyli się z montażem rakiet, gdyż czas działał na ich niekorzyść. Amerykanie w
różnych gremiach uparcie sondowali charakter ich obecności na Kubie, toteż wkrótce sprawa
mogła wyjść na jaw. W początkach października 1962 r. do brzegów wyspy przybiły pierwsze
okręty wiozące ładunki nuklearne. Niecopóźniej oszacowano, iż na Kubie rozmieszczono
przeszło pięćdziesiąt wyrzutni średniego i międzykontynentalnego zasięgu. Główne skupisko
znajdowało się w rejonie San Cristobal, na południe od Hawany. Arsenał ten liczył
kilkadziesiąt samolotów, liczne wyrzutnie oraz 22 tys. radzieckich żołnierzy i oficerów.
Dyslokując tak ogromny potencjał Rosjanie wyraźnie liczyli, iż XIX
wieczna doktryna
Monroego, z jej hasłem "Ameryka dla Amerykanów", zachowała jedynie deklaratywny
charakter, a ich zainstalowanie się w Ameryce nie pociągnie za sobą poważniejszych
konsekwencji. W dalszej perspektywie obecność rakiet służyłaby stałemu przetargowi
pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem.
Dowody na nuklearne zaangażowanie Rosjan na Kubie wywołały w Waszyngtonie
prawdziwą konsternację. Teoretycznie Rosjanie mieli prawo postąpić na Kubie tak samo, jak
Amerykanie w Turcji. Kennedy odwołał się jednakże do doktryny Monroego i było widać, że
zamierza przeciwstawić się w sposób zdecydowany. Minister obrony Robert McNamara
dysponował już zresztą gotowym planem inwazji na wyspę, a w jej sąsiedztwie
koncentrowano znaczne siły morskie, w tym wyposażone w broń nuklearną. Siły
amerykańskie postawione zostały w stan gotowości bojowej. W przemówieniu telewizyjnym
prezydent Kennedy poinformował społeczeństwo o obecności radzieckich rakiet na Kubie i
ogłosił decyzję o ustanowieniu blokady. Odtąd wszystkie statki wiozące na Kubę "broń
ofensywną" miały być zatrzymywane i kierowane do innych portów.
Riposta Związku Radzieckiego przypomniała, że Kuba jest państwem suwerennym i Stany
Zjednoczone nie mogą jej narzucać swojej woli. Ostrzegano, iż jakiekolwiek działania
wymierzone przeciwko Kubie lub szlakom morskim mogą doprowadzić do wojny nuklearnej.
Wszystko wskazywało, że pokój legł w gruzach, a świat stanął na granicy katastrofy. Do
pierścienia blokady międzynarodowym szlakiem nieuchronnie zbliżał się zespół radzieckich
transportowców. Towarzyszyły mu okręty wojenne, w tym podwodne. Rankiem 24
października 1962 r. z amerykańskiego lotniskowca "Essex" wystartowały helikoptery, by
zaatakować bombami głębinowymi radziecki okręt podwodny. Ten w porę jednak zatrzymał
się przed blokadą. Dwa dni później amerykański niszczyciel przepuścił wiozący ropę naftową
transportowiec "Winnica". Napięcie bynajmniej jednak nie opadło, a incydenty, takie jak
naruszenie radzieckiej przestrzeni powietrznej czy zestrzelenie nad Kubą szpiegowskiego U-
2, mnożyły się.
Chociaż determinacja prezydenta Kennedyłego zdaje się nie ulegać kwestii, trudno
powiedzieć, jak daleko zamierzał on posunąć się w swoim oporze przeciw radzieckiej
obecności nuklearnej na Kubie. Wiele wskazuje na to, że w wydanej przez Chruszczowa
wojnie nerwów bynajmniej nie zamierzał podpalić świata w obronie amerykańskiego
poczucia bezpieczeństwa. Biały Dom dysponował już wariantem apelu sekretarza
generalnego ONZ, wzywającego do usunięcia rakiet z Kuby i z Turcji. Istnieją też tezy, iż w
przypadku radzieckiego uderzenia atomowego na wyrzutnie rakiet "Jupiter" w Turcji Stany
Zjednoczone gotowe były poświęcić i ten kraj. Wszystko po to, aby uniknąć katastrofalnych
skutków konfliktu o wymiarze globalnym, w którym, jak szacowano, już w pierwszych
dniach poniosłoby śmierć około 80 mln Amerykanów.
Zdecydowana postawa Amerykanów w sprawie Kuby wywarła na Rosjanach niespodziewane
wrażenie. Radziecka flota zatrzymała się przed pierścieniem blokady. Choć Chruszczowowi
ogromnie zależało na nuklearnych bazach w pobliżu amerykańskiego wybrzeża, bynajmniej
nie zamierzał on wywoływać wojny z tego powodu. Do prezydenta Kennedyłego skierowany
został list z propozycją spotkania na szczycie. Radziecki przywódca mniemał, iż wychodzi "z
twarzą", gdyż wcześniej w sprawie zachowania pokoju apelowali doń m. in. sekretarz
generalny ONZ U Thant i papież Jan XXIII. Po cichu kontynuowano jednakże proces
montowania rakiet, a siły amerykańskie nadal były gotowe do ataku na wyspę. W końcu
października 1962 r. Chruszczow przesłał Kennedyłemu nowy list w pojednawczym tonie.
Teraz Rosjanie żądali zniesienia blokady oraz gwarancji bezpieczeństwa dla Kuby. W zamian
za to godzili się wycofać swoje rakiety.
W procesie odprężenia wielkie znaczenie miał przełom, którym było otwarcie Kościoła
katolickiego na świat, co dokonało się za pontyfikatu Jana XXIII (1958
1963). Był on
człowiekiem w podeszłym wieku, schorowanym, lecz niezwykłej dobroci i serdeczności, a
przede wszystkim
niepospolitego umysłu. Do rangi symbolu urosło przyjęcie przez niego,
na osobistej audiencji, córki i zięcia Nikity Chruszczowa. Zięć radzieckiego przwódcy,
Aleksiej Adżubej, był podówczas redaktorem naczelnym "Prawdy" i postacią niezmiernie
wpływową w ZSRR, co przydało jego wizycie szczególnej rangi. Tak wspomina on swoje
ówczesne spotkanie z papieżem: "Przez wielkie okna dochodziły zapach kwitnącego sadu i
całkiem już nieoczekiwany w tym kamiennym labiryncie śpiew ptaków. Pierwszy przerwał
milczenie papież, mówiąc, że uznaje za bardzo doniosłe liczne inicjatywy naszego kraju w
obronie pokoju.
Poznałem dwie wojny światowe, widziałem, jakie niewiarygodne nieszczęścia sprowadziły
one na ludzi, a III wojna światowa byłaby zagładą ludzkości. A czyż po to Bóg powierzył
nam tę piękną ziemię?
[...] Uważnie obserwując Angelo Giuseppe Roncallego (takie było nazwisko Jana XXIII
aut.), nie można było nie zauważyć tej głównej cechy, którą zjednywał sobie wielu ludzi.
Osiągnąwszy najwyższy stopień w hierarchii katolickiej, zachował on tę pierwotną chłopską
postawę życiową, cechy dzieciństwa, które coraz bardziej ujawniają się właśnie z wiekiem,
jakby od nowa wybijając się na wierzch. Nigdy bowiem człowiek nie może zapomnieć ani
zapachów dzieciństwa, ani smaku potraw z dawnych lat, ani ciepła domu rodzinnego.
Powiedział, że dopóki pozwalały mu na to siły, często odwiedzał rodzinną wioskę i nawet
sprowadził stamtąd ogrodnika, przyjaciela z dzieciństwa. Gospodarz gabinetu podszedł do
okna i pokazał nam człowieka zajętego ziemią i kwiatami.
Często rozmawiamy sobie o
życiu, a do tego on niekiedy częstuje mnie obiadem.
Ojcu Świętemu proponowano poddać
się operacji z powodu niezbyt dokładnie rozpoznanego schorzenia żołądka. Odmówił:
Może
się nie udać, już lepiej dożyję swoich lat ze swoją bolączką.
Lekarze przepisali surową
dietę. Kiedy cierpliwość się wyczerpywała, papież zwracał się do ogrodnika, a ten częstował
go ostrą polewką z fasoli.
Żegnając się, Jan XXIII zatrzymał się przy niedużym marmurowym stoliku. [...] Jan XXIII
głaskał figurki; najwidoczniej bardzo podobało mu się dzieło rzeźbiarzy-amatorów.
Każda
matka
mówił przy tym
w bólach rodzi swoje dzieci i każda matka pragnie, żeby ono żyło i
było szczęśliwe. Ochrońmy matki od losu tej, której syn poniósł męczeństwo za swoją wiarę i
nakazał nam przedłużyć ród ludzki i czynić ziemię poddaną...
Nie wiem, czy w tej krótkiej
wypowiedzi była cząstka jakiejś modlitwy, czy też rozważania Jana XXIII miały świecki
charakter.
[...] Encyklika papieża Jana XXIII Pacem in terris praktycznie stała się jego testamentem.
Oto kilka fragmentów-wskazówek: "Skoro zaś jedno państwo jest wyposażone w broń
atomową, to staje się dla innych racją do zaopatrzenia się w broń o równej sile
niszczycielskiej. To zaś sprawia, że narody żyją w ustawicznym strachu, jakby w obliczu
nawałnicy, która może rozpętać się w każdej chwili z potworną siłą. I słusznie, gdyż
rzeczywiście broni nie brak... Dlatego sprawiedliwość, rozum i poczucie ludzkiej godności
domagają się usilnie zaprzestania współzawodnictwa w rozbudowie potencjału wojennego,
równoczesnej redukcji uzbrojenia poszczególnych państw, zakazu broni atomowej i wreszcie
dokonania przez wszystkich odpowiedniego rozbrojenia na podstawie układów, z
zachowaniem skutecznych gwarancji wzajemnych..." [...]
W czerwcu 1963 roku umierał w Rzymie Jan XXIII. Umierał z trudem. Odmówił
przyjmowania lekarstw uśmierzających ból, aby wziąć na siebie te bóle i cierpienia, jakich
doświadczają zwykli śmiertelnicy. W ciągu kilku dni tysiące Rzymian stało na Placu św.
Piotra, nieustannie wpatrując się w oświetlone okno sypialni Ojca Świętego. Nadeszła minuta,
kiedy światło w pałacowym oknie zgasło".
Cyt. za: A. Adżubej, Tamte dziesięć lat, Warszawa 1989.
Wyglądało na to, iż Chruszczow rozniecił konflikt wyłącznie w obronie niewielkiej wyspy.
Już wkrótce jednak uzupełnił swoje żądania ewakuacją rakiet nuklearnych z Turcji. Choć
Kennedy początkowo zignorował ten postulat, jednakże później, w wyniku dalszych
negocjacji, wyraził na to zgodę. Dwa dni później porozumienie radziecko
amerykańskie
zostało osiągnięte, a Moskwa wydała polecenie demontażu wyrzutni na Kubie. Zadanie
zostało wykonane bardzo szybko, bo jeszcze w początkach listopada 1962 r.
Ku niezadowoleniu Kubańczyków ich sprawy zostały całkowicie pominięte. Negocjacje nie
obejmowały bowiem sprawy tzw. blokady gospodarczej i normalizacji stosunków z USA, co
dla Hawany miało kluczowe znaczenie. Chruszczow nie zamierzał też debatować nad sprawą
amerykańskiej bazy na Kubie, w Guantanamo.
Wzniecony przez Chruszczowa kryzys karaibski nie przyniósł korzyści jego inicjatorowi.
Związek Radziecki nie zainstalował się militarnie u amerykańskich wybrzeży, a obietnica
demontażu "Jupiterów" w Turcji stanowiła jedynie sukces połowiczny. Zwycięzcami w
konflikcie byli z pewnością Amerykanie, choć Kennedy starał się nie przypominać o tym
Rosjanom. Atmosfera nadciągającej katastrofy nuklearnej udzieliła się wówczas całemu
światu. Niezależnie od tego, jak oceniano gospodarkę radziecką czy też system panujący w
ZSRR, powszechnie zdawano sobie sprawę, iż kraj ten jest w stanie wstrząsnąć posadami
świata, a zapewne zdecydować o losach całej ludzkości. W nuklearnym świecie liczył się
jedynie przeciwnik zdolny do zadawania druzgocących ciosów. Takie rozumowanie z jednej
strony zapewniło światu dziesięciolecia pokojowego bytu, z drugiej zaś ostrą rywalizację o
prymat w potencjale strategicznym. Nigdy już później supermocarstwa nie znalazły się na
pozycjach zagrożenia bezpośrednią konfrontacją. Wraz z rozwojem techniki "wysunięte
bastiony" traciły zresztą znaczenie.
Fakt, że w 1962 r. Stany Zjednoczone posiadały przewagę militarną, niewiele znaczył,
ponieważ Związek Radziecki i tak zdolny był do wykonania morderczego uderzenia.
Radziecka niechęć do poddania kontroli swoich zasobów tylko po części wynikała z chęci
zachowania w tajemnicy rozmiarów rzeczywistego stanu posiadania. Okrywając tajemnicą
swoje arsenały Moskwa przede wszystkim obawiała się pierwszego uderzenia, które mogło
okazać się decydujące dla wyniku wojny. Kwestia "pierwszego uderzenia" paraliżowała
zresztą strachem całą społeczność międzynarodową. Powszechnie zdawano sobie sprawę, że
kto okaże się pierwszy
ten lepszy... Wizje III wojny światowej były zresztą bardzo różne.
Przeważnie jednak lękano się przypadku: błędnej oceny zagrożenia, pomyłki czy też awarii
urządzeń.
Nowy jakościowo etap wyścigu zbrojeń, który był konsekwencją kryzysu karaibskiego, dla
Związku Radzieckiego okazał się skrajnie niekorzystny. Chruszczow nie zdołał zaszachować
Amerykanów swoimi rakietami na Kubie, toteż nie zapobiegł podkręceniu rujnującej
gospodarkę ZSRR spirali zbrojeń. Gdyby Rosjanie zachowali nuklearny przyczółek u
wybrzeży USA, mogliby zadowolić się rakietami średniego zasięgu, które już od dawna
posiadali. W zasięgu ich rażenia znajdowały się bowiem niemal wszystkie ośrodki
wschodniego wybrzeża USA. Ewakuując swoje wyrzutnie z Kuby skazywali się na
rozwijanie kosztownego programu budowy rakiet międzykontynentalnych. Biorąc pod uwagę
negatywne zjawiska w gospodarce radzieckiej z lat 1962
1964, takie jak: wyhamowanie
tempa rozwoju, spadek inwestycji w przemyśle oraz złe wyniki w rolnictwie, nowe
obciążenie odczuwano dotkliwie. Skostniały system gospodarczy, nie był w stanie dać z
siebie więcej, co oznaczało kolejne wyrzeczenia przy i tak niskiej stopie życiowej. Zamysł
Chruszczowa o ograniczeniu zbrojeń i zwiększeniu konsumpcji nie mógł się zatem ziścić. W
tym rozumieniu ofiarą kryzysu stał się również sam Chruszczow, oskarżony o zaniedbania
gospodarcze i zmuszony do rezygnacji w październiku 1964 r.
VIII. NIEPODLEGŁOŚĆ I PROBLEMY AFRYKI
Dekolonizacja
W roku 1945 polityczna mapa Afryki niewiele różniła się od tej, którą ukształ- tował
kolonialny podbój. Aż do połowy XIX w. "czarny kontynent" był słabo znany
Europejczykom, a ich zainteresowania oraz możliwości ograniczały się jedynie do
niewielkich obszarów w rejonie wybrzeża. Wnętrze Afryki wypełniały wówczas niezależne
państewka, królestwa, a nawet lokalne imperia. Były to m. in. cesarstwo Etiopii, państwo
mahdystów w Sudanie, królestwo Tippu Tip w Kongo, państwa Msiri w rejonie jeziora
Tanganika; państwo Samoriego, Aszanti, Bornu czy Sokoto w Afryce Zachodniej.
Dokonany w ostatnim ćwierćwieczu XIX w. podbój doprowadził do rozgraniczenia władań
pomiędzy rywalizującymi mocarstwami kolonialnymi. W ten sposób rozległymi obszarami
Afryki zawładnęli Brytyjczycy, Francuzi, Niemcy, Belgowie, Włosi, Portugalczycy i
Hiszpanie. Stały się one częścią ich imperiów kolonialnych: źródłem bogactw pozyskiwanych
drogą eksploatacji zasobów oraz wyzysku Afrykanów. Także: podstawą prestiżu i dumy
narodowej. Prócz śmierci, chorób i eksploatacji Europejczycy nieśli ze sobą również wiele
zdobyczy cywilizacyjnych: technologię upraw, nowoczesną medycynę i europejską oświatę.
Niezależnie od skali, osiągnięcia te legły później u podstaw niepodległej Afryki. Terytoria
przyszłych państw afrykańskich, w których język dawnej metropolii stał się urzędowym,
wyznaczyły sztuczne granice kolonialne.
Klęska w I wojnie światowej wyłączyła Niemcy z kolonialnej obecności w Afryce. Ich
kolonie przejęli Brytyjczycy (Niemiecką Afrykę Wschodnią
Tanganikę, części Kamerunu i
Togo), Francuzi (części Togo i Kamerunu), Belgowie (Ruandę-Urundi) i Afrykanerzy
(Afryka Południowo-Zachodnia). Zajęte przez nich obszary były co prawda mandatami Ligi
Narodów, niewiele to jednak zmieniało w ich kolonialnym funkcjonowaniu.
Poza posiadającą status dominium Unią Południowej Afryki, państwami niezależnymi w
Afryce były jedynie Etiopia i Liberia. Swoją niezależną państwowość Etiopczycy wywodzili
od "czasów królowej Saby", choć oczywiście zasięg terytorium w przeszłości zmieniał się. W
wyniku narzuconego zwycięską wojną traktatu w Uyczalie z 1889 r., Włosi zagarnęli
etiopskie terytoria w rejonie Morza Czerwonego. Wraz z nabytkami z lat wcześniejszych dały
one początek ich kolonii zwanej Erytreą (1890 r.). Po wyparciu Włochów z Abisynii (jak
wówczas zwano Etiopię) w roku 1941 r., Erytrea znalazła się pod brytyjskim zarządem
wojskowym. Zwrócono ją Etiopii we wrześniu 1952 r., zgodnie z rezolucją ONZ z 1950 r.
Obszar Erytrei uzyskał wówczas status autonomiczny w ramach państwa federacyjnego. Nie
trwało to długo, gdyż w 1962 r. państwo zunitaryzowano, a Erytreę, wbrew wcześniejszym
zaleceniom ONZ, pozbawiono autonomii.
Pozostający od przeszło siedemdziesięciu lat poza zasięgiem etiopskich wpływów
Erytrejczycy posiadali własne aspiracje i własną wizję przyszłości. Ich wyrazicielem stał się
Ludowy Front Wyzwolenia Erytrei, który w latach osiemdziesiątych, korzystając z
destabilizacji wywołanej rewolucją etiopską, wszczął walkę zbrojną o niepodległość. Przez
całe lata wydawało się, że nie ma ona żadnych perspektyw, choćby ze względu na to, iż
Organizacja Jedności Afrykańskiej od początku swojego istnienia była przeciwna wszelkim
separatyzmom. Chaos, w jakim pogrążyła się Etiopia w końcowej fazie rządów
komunizującego Mengistu Hajle Mariama, sprzyjał jednakże urzeczywistnieniu własnej
państwowości. W maju 1993 r. Erytrea proklamowała swoją niepodległość, stając się 53
państwem afrykańskim.
Początki drugiego, tradycyjnie niepodległego państwa Afryki
Liberii wiążą się z
działalnością Amerykańskiego Towarzystwa Kolonizacyjnego, dążącego do rozwiązania
problemu wyzwalanych niewolników. Już w roku 1821 utworzono osadę w rejonie
późniejszej stolicy kraju, Monrovii, nazwanej tak na cześć prezydenta USA Monroego. W
lipcu 1847 r. ogłoszono utworzenie "Wolnej i Niepodległej Republiki Liberii". Stała się ona
miejscem ekspediowania wyzwoleńców oraz dobrowolnej emigracji grupy Afroamerykanów.
Pomimo nazwy, wolność nie była cechą Liberii, gdyż przybysze szybko weszli w rolę swoich
właścicieli i zagnali do niewolniczej pracy całą ludność tubylczą. Pomimo licznych zakusów
terytorialnych ze strony Brytyjczyków, Francuzów i Niemców, Liberia zdołała jednakże
utrzymać swój byt państwowy, oficjalnie uznany przez Brytyjczyków już w 1848 r.
Już w okresie międzywojennym największymi potęgami kolonialnymi w Afryce były Wielka
Brytania i Francja. Pozostałe kraje znacznie im ustępowały tak pod względem rozległości
posiadanych obszarów, jak i czerpanych z nich korzyści. Już u schyłku wieku XIX Francuzi
usiłowali skonstruować swoje afrykańskie imperium równoleżnikowo, tj. od zachodu na
wschód. Apogeum ich ekspansji był konflikt z Brytyjczykami o Faszodę w 1898 r., kiedy to
podążający na wschód kpt. Marchand usiłował ustanowić terytorialną łączność części
zachodniej z somalijską enklawą Francji na wschodzie kontynentu. Poza arabską Afryką
Północną (tj. francuskimi koloniami, posiadłościami i protektoratami: Algierią, Tunisem i
Marokiem) władania Francji rozciągały się na zachodzie. Były to Francuska Afryka
Zachodnia i Francuska Afryka Równikowa.
W przeciwieństwie do Francuzów, Brytyjczycy konstruowali swoje imperium południkowo,
tj. z północy na południe. Jego połączenie w jeden blok umożliwiła im I wojna światowa oraz
przejęcie Niemieckiej Afryki Wschodniej. Albion panował głównie w Afryce Wschodniej
od Egiptu przez Sudan, Ugandę, Kenię, Tanganikę, Rodezję i Niasę aż po
południowoafrykańskie dominium. Prócz tego Brytyjczycy zajmowali liczne mniejsze
obszary nadmorskie w części zachodniej kontynentu, których kolonizacja sięgała bardziej
odległych czasów.
W środku Afryki rozciągał się olbrzymi obszar belgijskiego Konga (z mandatem Ruanda
Urundi na wschodzie). Znaczącymi obszarami były również należące do Portugalii Angola i
Mozambik.
Druga wojna światowa wywołała w "Czarnej Afryce" głębokie zmiany. Przemysł wojenny w
sposób znaczący zwiększył zapotrzebowanie na afrykańskie surowce. Wyraźnie zelżał
również reżim kolonialny, modyfikowany już w okresie międzywojennym system nie spełniał
oczekiwań Afrykanów. Przynosił jednakże wymierne korzyści w postaci rozwoju nie
istniejącego w przeszłości szkolnictwa, oświaty i opieki zdrowotnej. Nieuchronne były
również konsekwencje rozwoju gospodarczego
wzrost świadomości społeczeństw,
wyłonienie się prężnych elit, nowe technologie produkcji i upraw, zwiększenie się liczby
miejscowych kadr. Dla kolonialistów Afrykanie coraz częściej stawali się bardziej partnerami
niezbędnymi w ożywionej eksploatacji aniżeli, tak jak w przeszłości, dziećmi pouczanymi z
wysokich stołków. W miarę wzrostu eksploatacji i penetracji gospodarczej Afryki zwiększało
się zapotrzebowanie na siłę roboczą. Jej edukowanie było niezbędnym warunkiem
zaangażowania w procesach produkcyjnych, toteż na wielu obszarach cywilizacyjny awans
całych społeczności był zjawiskiem powszechnym.
Ustanawiając realną kontrolę gospodarczą nad Afryką Europejczycy mogli pozwolić sobie nie
tylko na daleko posuniętą liberalizację władania koloniami, ale nawet na ich niepodległość.
Umacniane i rozbudowane więzi gospodarcze jawiły się jako trwałe. Kontrola polityczna
natomiast pociągała za sobą monstrualnie duże wydatki, na które w powojennej sytuacji
dawne potęgi nie było już stać. Koszty samego tylko zaspokajania żądań socjalnych
Afrykanów rosły do granicy opłacalności kolonii. W powojennym świecie nikt już nie wierzył
w ,,cywilizacyjne posłannictwo Europyłł, a wzrost socjalnej roli państwa w metropolii nie
mógł nie stać się udziałem skolonizowanych. Tradycyjna forma sprawowania władzy
przestała się po prostu opłacać. Perspektywy budziło natomiast przekazanie administracji w
ręce miejscowych elit, coraz silniejszych oraz wykształconych w europejskim systemie i na
europejskich wzorcach. Kwestią pozostawał natomiast ich wybór oraz to, do jakiego stopnia
zdolne były zaakceptować preferencje dla byłej metropolii w przyszłości.
Umacniający się ruch narodowy czerpał wiele zarówno z kolonialnej edukacji, europejskich
wzorów demokratycznych, jak i wydarzeń w Azji i Afryce Północnej. Jego żądaniom
sprzyjała również "zimna wojna". W sytuacji konfliktu z ZSRR państwa kolonialne nie mogły
nie liczyć się z tym, co dzieje się na ich peryferiach. Ewentualne bunty skolonizowanych
stanowiły zbyt poważne zagrożenie dla balansu sił. Z tych też przyczyn wiele ustępstw
wymuszonych było zarówno sytuacją, jak i naciskiem radzieckim. Rola ZSRR w procesach
dekolonizacyjnych, jako światowego supermocarstwa przybierającego pozę obrońcy
uciśnionych, była ogromna, acz dziś raczej zapomniana. Nie mniejsza rola przypadła Stanom
Zjednoczonym. Ich niechęć wobec europejskiego stanu posiadania, niezbyt już adekwatnego
do znaczenia, była znana od dawna. Tak ze względów doktrynalnych, jak i politycznych czy
ekonomicznych Amerykanie wywierali wielokrotnie naciskna swoich sojuszników, skłaniając
ich do uregulowania, na miarę XX wieku, swoich problemów zamorskich. Zresztą tylko
wolne państwa mogły zagwarantować USA obszary do nowej ekspansji gospodarczej.
Wymagał tego przemożny potencjał ekonomiczny Stanów Zjednoczonych.
Bezpośrednim rezultatem zwycięstwa koalicji była likwidacja afrykańskich posiadłości Italii.
Tak zakończyła swoje formalne istnienie Włoska Afryka Wschodnia, utworzona w roku 1936,
po aneksji Etiopii, z udziałem Erytrei i Somali, jak i posiadłości libijskich. Włoską kontrolę
nad północną Libią, tj. Trypolisem i Cyrenajką, ustanowiono po wojnie z Turcją 1911
1912 r.
Dopiero jednak w 1939 r. obszary te włączono w skład Italii jako tzw. Libię Włoską. Na
południu kraju, gdzie toczyły się permanentne walki z plemionami arabskimi, rządy
sprawowali wojskowi. Do 1943 r. sprzymierzeni wyparli Włochów z Afryki Północnej, a na
obszarze Libii ustanowiono odrębne zarządy okupacyjne: Brytyjczycy administrowali
Trypolisem i Cyrenajką, Francuzi zaś Fezzanem na południowym zachodzie. Traktat
pokojowy z Włochami z 1947 r. praktycznie pozbawił to państwo jego zamorskich
posiadłości.
Co do Libii mocarstwa posiadały różne zamysły, od jej podziału pomiędzy Francję, Wielką
Brytanię i Włochy, aż po państwo pod opieką ONZ czy nawet ZSRR. Sprawa trafiła pod
obrady ONZ i dopiero w listopadzie 1949 r. Zgromadzenie Ogólne uznało, że Libia uzyskać
ma niepodległość. W marcu 1951 r. utworzono rząd tymczasowy, a w grudniu tegoż roku
proklamowano niepodległą monarchię federacyjną. Na jej czele stanął emir Cyrenajki
Muhammad Idris (Idris I). Federacyjny charakter państwa libijskiego z autonomią Trypolisu,
Cyrenajki i Fezzanu przetrwał do 1963 r., tj. do czasu utworzenia podzielonego na dziesięć
prowincji państwa unitarnego.
Nieco dłużej trwała włoska obecność w Somali, choć na warunkach powiernictwa ONZ.
Prócz administrowania tym obszarem, Włosi otrzymali zadanie jego przygotowania do
niepodległości. Podobną misję wypełniali na terenie swojego protektoratu Somali
Brytyjczycy (część północna, posiadłość od 1884 r.). Brytyjski protektorat uzyskał
niepodległość w czerwcu 1960 r., a miesiąc później, po połączeniu z włoskim obszarem
mandatowym, proklamowano utworzenie Somalii.
Podstawę francuskiego władania w koloniach afrykańskich stwarzała konstytucja 1946 r.
Zgodnie z jej postanowieniami obszary te stały się "terytoriami zamorskimi" bądź
"stowarzyszonymi" w ramach Unii Francuskiej (Kamerun i Togo jako mandaty ONZ), ze
swoją reprezentacją w Zgromadzeniu Narodowym i Radzie Republiki; posiadały również
prawo do tworzenia własnych zgromadzeń przedstawicielskich. Niezależnie od aspiracji
miejscowych elit, koncesje te tworzyły niezły punkt wyjściowy do przyszłego działania.
Limitowane ciała przedstawicielskie dawały bowiem pełne pole do legalnego działania, a
wybór do francuskiego parlamentu stanowił dla miejscowych działaczy jakąś perspektywę.
Dominującym ugrupowaniem stało się nowo powołane, ponadterytorialne Demokratyczne
Zgromadzenie Afrykańskie (RDA), którego liderem stał się wkrótce Felix Houphouet
Boigny, późniejszy prezydent Wybrzeża Kości Słoniowej. Dużą zasługą rozgałęzionych
wpływów RDA było przyjęcie przez parlament francuski w czerwcu 1956 r. wspomnianej już
ustawy ramowej, tzw. ,,loi cadrełł
inicjującej autonomię wewnętrzną kolonii poprzez
rozszerzenie uprawnień zgromadzeń legislacyjnych. Wprowadzenie ,,loi cadrełł oznaczało
częściowe odejście od dotychczasowej polityki asymilacji. W zamian za koncesje polityczno-
kulturalne Francja zamierzała nie tylko zachować, ale i wzmocnić swoją integrację
ekonomiczną z obszarem. System był oczywiście ,,jednoprzepływowyłł
integrował region
w strefie franka, preferował silniejszych, a wokół wytwarzał barierę, poza którą korzyści
przenikały głównie w stronę metropolii.
Kładąca podwaliny V Republiki konstytucja z września 1958 r. inicjowała również
Wspólnotę Francuską (Communaut
wczesną receptę de Gaulleła na zreformowany
kolonializm. Istotne novum stanowiło przedstawienie swobody wyboru co do przyłączenia się
(na prawach autonomicznego członka) lub pójścia w stronę całkowitej samodzielności. Już
wtedy uzależnienie mniejszych kolonii afrykańskich od pomocy Paryża było znaczne. W
referendum 1958 r. za całkowitą suwerennością opowiedziała się tylko Gwinea, której
charyzmatyczny przywódca Sou Tourcieszył się szerokim poparciem społecznym. W
październiku 1958 r. kraj ten stał się niepodległą republiką.
Obłożenie Gwinei francuskimi sankcjami gospodarczymi sprawiło, iż nie wszystkie państwa
od razu aspirowały w stronę niepodległości. Wiele z nich było również uzależnionych od
siebie nawzajem, choćby pod względem transportu, toteż w pierwszym okresie odzyskiwania
niepodległości duże zrozumienie uzyskiwały plany integracyjne, nawet w skali kontynentu.
W praktyce okazało się to niewykonalne. Poza rasą wszystko bowiem dzieliło potencjalnych
członków takiej wspólnoty. Przede wszystkim jednak
aspiracje lokalnych elit i ich liderów.
Na przełomie lat 1959
1960 autonomiczne państwa Communaut
Senegal, Dahomej, Górna
Wolta i tzw. Sudan Francuski
utworzyły krótkotrwałą Federację Mali. Nie była ona dobrze
widziana tak przez Paryż, sąsiadów, jak i jej własnych członków (Dahomej i Górna Wolta
wystąpiły już po miesiącu). Dla wytworzenia przeciwwagi, Houphouet-Boigny zainicjował
powstanie tzw. Ententy, złożonej z Wybrzeża Kości Słoniowej, Nigru oraz zjednanych dla
swojego pomysłu
Górnej Wolty i Dahomeju. Twór ten również nie wykazywał cech
trwałości.
W czerwcu 1960 r. Federacja Mali uzyskała niepodległość, lecz dwa miesiące później
rozpadła się na Mali (były Sudan Franc.) i Senegal. W tym samym czasie niepodległe stały się
również państwa "Ententy". Wspólnota Francuska utraciła zatem swój pierwotny charakter,
aczkolwiek w ramach zreformowanej Communautpod koniec 1960 r. pozostawały
Madagaskar, Senegal, Gabon, Czad, Oubangui-Chari (później Republika
Środkowoafrykańska) i Kongo (tzw. Francuskie, Brazzaville). Trzy ostatnie państwa w maju
1960 r. utworzyły krótkotrwałą federację pod nazwą Związku Republik Afryki Środkowej.
Wielkie niezadowolenie Maroka wywołała kwestia samodzielności Mauretanii. Jej obszar aż
do XIX w. znajdował się w zasięgu władzy emirów z Rabatu, toteż Marokańczycy traktowali
go jako swoją prowincję. Prowadzona przez cały wiek XIX francuska penetracja tych ziem
doprowadziła w 1903 r. do ustanowienia protektoratu. W 1920 r. Mauretania, już jako
kolonia, wcielona została w skład Francuskiej Afryki Zachodniej. W listopadzie 1958 r. kraj
ten uzyskał autonomię w ramach Communaut dwa lata później zaś
pełną niepodległość.
Rabat jeszcze długo nie mógł przeboleć straty, a jego stosunki z tymi, którzy poparli
mauretańską suwerenność, były nie najlepsze.
Od 1919 r. byłe kolonie niemieckie Togo i Kamerun pozostawały rozdzielone pomiędzy
Wielką Brytanię i Francję jako ich terytoria mandatowe, a później
powiernicze. Na terenie
francuskiego Kamerunu znaczące wpływy uzyskał Związek Ludności Kamerunu (tzw. UPC,
utworzony w 1948 r.), który optował za niepodległością i zjednoczeniem z częścią brytyjską.
Francuską alternatywą dla radykalnego UPC był Blok Demokratów Kamerunu (BDC) z
Andre Mbidą na czele.
W roku 1957 Mbida został premierem lokalnego samorządu, a niezadowolony UPC rozpoczął
wojnę partyzancką, zarówno przeciw Francuzom, jak i ich poplecznikom
najpierw z
rządzącej BDC, a później ze Związku Kameruńskiego (UC).
W styczniu 1960 r. Kamerun uzyskał niepodległość, a jego prezydentem został lider UC
Ahmadon Ahidja. Partyzantkę UPC pokonano do 1963 r. W lutym 1961 r. południowa część
brytyjskiego Kamerunu wypowiedziała się za zjednoczeniem z Republiką Kamerunu,
północna zaś wybrała integrację z Nigerią. W październiku 1961 r., w wyniku połączenia
republiki i brytyjskiego Kamerunu południowego powstała Federalna Republika Kamerunu.
Podobne wydarzenia miały miejsce w Togo, gdzie ludność części brytyjskiej opowiedziała się
za integracją ze Złotym Wybrzeżem (1956 r.). Również w 1956 r. francuskie Togo otrzymało
częściowy samorząd, na którego czele stanął lider Togańskiej Partii Ludu (PTP) Nicolas
Grunitzky. W kwietniu 1960 r. Togo uzyskało pełną niepodległość.
O ile ze względu na powierniczy charakter zarządu sprawa Togo i Kamerunu była raczej
przesądzona, o tyle w przypadku Madagaskaru walka o wolność uzyskała krwawy wymiar.
Wyspa była kolonią francuską od 1896 r., a jej mieszkańcy, Malgasze, nie byli Afrykanami i
posługiwali się językami z grupy indonezyjskiej. Madagaskar posiadał bogate tradycje
własnej państwowości, z dominującym królestwem ludu Merina. Malgasze byli w ogóle
bardzo wojowniczy i przysporzyli kolonialistom wielu kłopotów. Aż do momentu przyznania
wyspie niepodległości Francuzom bardzo zależało na administracyjnym rozbiciu wyspy, by
osłabić wpływy aspirującej do całości Madagaskaru ludności Merina. W 1947 r.
nacjonalistyczny Demokratyczny Ruch Malgaskiej Odnowy (MDRM) wzniecił
antyfrancuskie powstanie. W wyniku represji śmierć poniosło około 90 tys. Malgaszów.
Eksterminacja radykałów otwarła drogę działaczom znacznie bardziej umiarkowanym. W
1958 r. otworzono autonomiczną w ramach CommunautRepublikę Malgaską. Pełną
niepodległość wyspa uzyskała w czerwcu 1960 r. (jako niepodległy członek Communaut.
Dopiero w grudniu 1975 r. Francja uznała niepodległość leżących na Oceanie Indyjskim
Komorów, które stały się republiką islamską. Wcześniej były one "terytorium zamorskim" z
samorządem od 1961 r. Z dążenia do niepodległości zrezygnowała natomiast pobliska
Mayotte, preferująca związki z metropolią. W czerwcu 1977 r. ogłoszono niepodległość
Dżibuti, znanego wcześniej jako Francuskie Terytorium Afarów i Issów.
W Afryce Zachodniej posiadłości brytyjskie tworzyły niezbyt rozległe (poza Nigerią)
enklawy, położone na wschodnim wybrzeżu Atlantyku oraz północnym wybrzeżu Zatoki
Gwinejskiej. Nieadekwatność brytyjskich koncesji w stosunku do miejscowych żądań
wyraźnie dała o sobie znać na terenie Złotego Wybrzeża już u schyłku lat czterdziestych.
Złote Wybrzeże było kolonią nieźle zagospodarowaną, terytorium wielkiego niegdyś
królestwa Aszanti. Tereny południowe przekształcono w kolonię w 1874 r., leżące w głębi
kraju stały się protektoratem w 1901 r. W roli lidera przeciwników kolonializmu występował
tu przybyły z USA Kwame Nkrumah. Kolonia była uznana przez Brytyjczyków za
modelową, toteż wszelkie konsekwencje jej rozwoju ujawniły się tu stosunkowo szybko.
Tradycyjna opozycja, skupiona wokół Josepha B. Danquaha, skłonna była zaakceptować
brytyjskie propozycje poprawek do zakwestionowanej przez społeczeństwo konstytucji z
1946 r. Zorganizowawszy swoich zwolenników, Nkrumah przystąpił jednakże do walki o
pełną samorządność. Pomimo prześladowań, poczynając od 1951 r. jego partia wygrywała
kolejne wybory do Zgromadzenia Ustawodawczego, tworząc miejscowe rządy. Tym samym
zaprowadzony przez Brytyjczyków parlamentaryzm otwarł drogę do niepodległości. Zdający
sobie sprawę z kresu panowania kolonizatorzy nie zamierzali podejmować walki, dążyli
natomiast do wprawienia tego, co nieuchronne, w unowocześniony model imperialnego
oddziaływania. W marcu 1957 r. Złote Wybrzeże, samorządne od 1955 r. i zjednoczone z
brytyjskim Togo, stało się niepodległym członkiem Commonwealthu
pierwszym
zdekolonizowanym państwem Czarnej Afryki, znanym odtąd pod nazwą Ghana. Trzy lata
później proklamowana została republika (w ramach Commonwealthu), z K. Nkrumahem jako
prezydentem (lipiec 1960 r.).
Bardziej skomplikowana była sytuacja w sąsiednich krajach brytyjskiej Afryki Zachodniej.
Niespójna pod względem politycznym i kulturowym była Nigeria (tzw. Kolonia i Protektorat
Nigerii). Jej południowe tereny (wraz z kolonią Lagos) zostały zjednoczone przez
Brytyjczyków w 1906 r. Zamieszkiwały je plemiona Joruba i Ibo. W północnej części kraju,
przyłączonej w 1914 r., lecz zarządzanej pośrednio (protektorat), dominowały plemiona
zislamizowane, m. in. Fulani i Hausa. Aspiracje tamtejszej arystokracji ciążyły raczej w
kierunku wzorców napływających ze świata islamu i nie wiązały się bezpośrednio z
niepodległościowym ruchem z Południa, zresztą również podzielonym na partie
zdominowane przez Ibo bądź Joruba. Przyjętym rozwiązaniem była w Nigerii trójczłonowa
federacja, w której każdy z członów zachował regionalną administrację i uprawnienia
(październik 1954 r.). W październiku 1960 r., po okresie kolonialnego samorządu, Nigeria
stała się państwem niepodległym (od 1963 r.
republiką).
Zbliżona sytuacja była również w Sierra Leone, którego problemy dzieliły się na związane z
kolonią i położonym w głębi protektoratem. Podobnie jak Liberia, zakupione w 1787 r. Sierra
Leone służyło ekspediowaniu czarnych wyzwoleńców z obszaru Wysp Brytyjskich. Wnętrze
kraju ogłoszono protektoratem w 1896 r. Pierwsza kolonialna konstytucja z 1951 r. zniosła
niesprawiedliwy podział na uprzywilejowanych potomków imigrantów i tubylczą większość.
W kwietniu 1961 r. kraj ten uzyskał niepodległość, pozostając, podobnie jak Nigeria, w
ramach Commonwealthu. Po dwuletnim okresie samorządu niezależność osiągnęła również
niewielka Gambia, zagrożona wchłonięciem przez otaczający ją Senegal (luty 1965 r.).
Spośród posiadłości brytyjskich w Afryce Wschodniej najwcześniej uzyskał suwerenność
Sudan. Jego obszar należał do Egiptu od 1821 r. Związek ten naruszyło jednak powstanie
Mahdiego, toteż dopiero po jego stłumieniu, w roku 1899 na obszarze Sudanu utworzone
zostało anglo-egipskie kondominium. Ze względu na uzależnienie Egiptu od Brytyjczyków,
była to oczywiście jednostronna fikcja, niemniej
integralnie związana z tym, co działo się w
Kairze. W październiku 1951 r., w związku z narastaniem walki o pełną suwerenność Egiptu,
parlament w Kairze anulował porozumienie z Brytyjczykami w sprawie Sudanu i uchwalił
przyłączenie tego obszaru. Wbrew jednak nadziei egipskich nacjonalistów, Sudańczycy nie
wykazywali zdecydowanej ochoty do integracji z Egiptem. W sukurs sudańskim
nacjonalistom z partii al Umma szli Brytyjczycy, licząc na rewanż po uzyskaniu przez Sudan
niepodległości. W grudniu 1955 r. parlament sudański wezwał Wielką Brytanię i Egipt do
przyznania pełnej niepodległości. Po uzyskaniu zgody, w styczniu 1956 r. proklamowano
suwerenną republikę Sudanu.
Brytyjskie kolonie w tej części Afryki wydawały się szczególnie dobrze przygotowane do
niepodległości. Znaczną jednorodność kulturową prezentowało terytorium powiernicze
Tanganiki (do 1946 r.
mandatowe). Ze względu na formę zarządu (mandat
powiernictwo)
Brytyjczycy nigdy nie łączyli z tym obszarem większych nadziei. Od 1945 r. Afrykanie
zasiadali tam w radzie ustawodawczej. W 1954 r. znany działacz niepodległościowy Julius
Nyerere utworzył Narodowy Związek Afrykański Tanganiki (TANU), który wkrótce zjednał
sobie powszechne poparcie. W wyborach z lat 1958
1960 TANU zdobył niemal wszystkie
miejsca w radzie, co doprowadziło do przyznania niepodległości Tanganice w grudniu 1961 r.
(po okresie ,,pełnej samorządnościłł od maja 1961 r.).
W grudniu 1963 r. niepodległość uzyskał Zanzibar. Elitę stanowiła tu politycznie
zorganizowana ludność arabska, pozostająca wprawdzie w mniejszości, lecz dominująca w
sferze życia państwowego, kulturalnego i ekonomicznego. Ludność czarna (75%) czuła się na
Zanzibarze dyskryminowana i wyzyskiwana. Konstytucyjnym władcą nowego państwa był
sułtan, z rządzącej od wieków dynastii. Już w styczniu 1964 r. doszło na Zanzibarze do
wybuchu powstania czarnej ludności, które obaliło władzę Arabów. Wielowiekowe
panowanie arabskich sułtanów z Omanu skończyło się (od 1840 r. na Zanzibarze znajdowała
się stolica tego handlowego imperium, przeniesiona z Maskatu w Arabii). "Przy okazji"
Afrykanie wyrżnęli lub zmusili do ucieczki znaczną część ludności arabskiej. Ze względu na
bliskie związki polityczne, kulturowe i gospodarcze, w roku 1964 Zanzibar połączył się z
Tanganiką, tworząc Zjednoczoną Republikę Tanzanii.
Znacznie bardziej skomplikowana była sprawa Ugandy. Tamtejszy protektorat tworzyły
tereny rozmaitych monarchii afrykańskich, m. in. Bugandy i Bunyoro. Miejscowe elity
prezentowały tradycyjny typ nacjonalizmu
niechętnego zarówno białym kolonizatorom, jak
i czarnym demokratom. W roku 1955, pod naciskiem Brytyjczyków, władca (kabaka)
Bugandy zaakceptował przekształcenie swojego kraju w monarchię konstytucyjną i jego
integralność terytorialną z protektoratem Ugandy. Jednocześnie podjęto kroki w celu
załagodzenia miejscowych sporów terytorialnych m. in. pomiędzy Bugandą i Bunyoro.
Pomimo to Buganda nie zaniechała manipulacji zmierzających do ogłoszenia swojej
odrębności. W roku 1961 Uganda uzyskała samorząd (w federacji z Bugandą). Przyznanie
niepodległości (w październiku 1962 r.) umożliwił jednakże dopiero przejściowy sojusz
Miltona Obote
przywódcy Kongresu Ludów Ugandy
z bugandyjskim ugrupowaniem
samorządowym. Doraźny alians nie przetrwał długo. W 1963 r. kabaka objął urząd
prezydenta, zastępującego gubernatora generalnego (kraj był członkiem Commonwealthu).
Trzy lata później został jednakże obalony przez Obote, który nie tylko sięgnął po najwyższy
urząd, ale i wygnał kabakę z kraju. We wrześniu 1967 r. proklamowano republikę.
Znaczne komplikacje wywoływała ugruntowana pozycja ludności białej na terenie Kenii. W
dawnych planach kolonialnych duża część jej obszaru miała stać się "krajem białego
człowieka". Białym imigrantom powodziło się tu doskonale, posiadali najlepsze ziemie,
domy, byli zazwyczaj zamożni i tworzyli miejscową elitę. W perspektywie widzieli się jako
następcy kolonialnej administracji, we własnym lub wielorasowym państwie. Pośród
rdzennych mieszkańców Kenii wiodącą rolę odgrywał lud Kikuju. Kikuju bardzo wcześnie
weszli w kontakt cywilizacyjny z białymi, żyli blisko nich i posiadali znaczny stopień
samowiedzy. Od 1946 r. reprezentującą ich partią polityczną stał się Afrykański Związek
Kenii (KAU), z Jomo Kenyattą na czele. Z upływem czasu w ramach KAU wykształciły się
dwa odrębne ugrupowania: umiarkowane i radykalne, optujące nawet za walką zbrojną. W
narastającym konflikcie Kenyatta starał się zachować pozycję środkową, ponieważ w Kenii
istniały dobre warunki do przemian o charakterze parlamentarnym. Od roku 1945, obok
"białych" i "kolorowych", tj. Arabów i Hindusów, Afrykanie zasiadali w radzie
ustawodawczej kolonii.
Obok legalnej KAU pewnym poparciem na terenie Kenii cieszyły się również podziemne
organizacje nielegalne, podejmujące izolowane akcje zbrojne. Pośród nich na czoło wysuwała
się Armia Ziemi i Wolności Kenii. Już u schyłku lat czterdziestych radykalni działacze KAU
oraz organizacji podziemnych doprowadzili do wytworzenia zawiązków ogólnokenijskiego
ruchu powstańczego Mau Mau.
Ruchowi Mau Mau, niemal całkowicie opanowanemu przez Kikuju, przewodzili Dedan
Kimathi i Stanley Mathenge. Na początku lat pięćdziesiątych, z uwagi na pogorszenie się
warunków życia robotników afrykańskich, radykalne poglądy Mau Mau, zakładające
konieczność bezkompromisowej walki czynnej o wolność Kenii, zaczęły dominować w życiu
politycznym Afrykanów. W całym kraju mnożyły się akty terroru i przemocy. Wkrótce
sytuacja była tak zła, że w październiku 1952 r. gubernator Kenii, Evelyn Baring, ogłosił stan
wyjątkowy, prosząc Londyn o pomoc wojskową. Powstanie trwało praktycznie do 1956 r.
Później walki wygasły, stan wyjątkowy jednakże utrzymano aż do 1960 r. Przeciwko Mau
Mau Brytyjczycy rzucili ogromne siły policyjne i wojskowe, w tym żołnierzy wojsk
regularnych. Poza Malajami była to największa brytyjska interwencja kolonialna. Straty
brytyjskie były niewielkie, powstańców Mau Mau
ogromne, choć liczba starć "z
prawdziwego zdarzenia" była znikoma. Powstańcy byli na to zbyt słabi. W ich poczynaniach
dominował terror, i to w "najlepszym" afrykańskim wydaniu. Ruch miał charakter
narodowo
religijny, a wielu jego członków uprawiany terror łączyło z magią i rytualnymi
zabójstwami. Wyrosła na takim gruncie ideologia była radykalna pod względem społecznym,
nacjonalistycznie skrajna, pełna ksenofobii, nienawiści do Europejczyków i chrześcijan.
Niemniej wolnościowy charakter Mau Mau był oczywisty. Choć ograniczony niemal
wyłącznie do Kikuju, ruch wyrażał dążenia większości zamieszkujących Kenię Afrykanów.
Stopniowo też przyłączały się do niego inne ludy. W tym sensie odgrywał również istotną
rolę integracyjną. Wstrząsając podstawami brytyjskiego panowania, już u progu lat
pięćdziesiątych obrazował ewentualne trudności wynikające z przedłużonego władania
Afryką. Przyspieszał myśl o dekolonizacji nie tylko Kenii, ale i innych krajów.
W latach 1951
1958 liczba miejsc przysługujących Afrykanom w kenijskiej radzie
ustawodawczej zwiększyła się niemal dwukrotnie. Od 1960 r. większość w kenijskim rządzie
kolonialnym stanowili jej rdzenni mieszkańcy. W tym samym roku powstały dwie różne
partie nacjonalistyczne: radykalniejsza i reprezentująca większe ludy Kenii
KANU
(Afrykański Związek Narodowy Kenii) i mniej radykalna, optująca za ściślejszymi
powiązaniami z Zachodem, skupiająca mniejsze i biedniejsze ludy tego regionu
KADU
(Afrykański Demokratyczny Związek Kenii). Przewagę uzyskanych mandatów posiadała
KANU (od 1962 r. związał się z nią Jomo Kenyatta). KADU popierali Brytyjczycy.
Ostatecznie zwyciężyła koncepcja scentralizowanej i demokratycznej republiki w ramach
Commonwealthu, reprezentowana przez KANU (KADU wolała federalizm i autonomię
prowincji). W czerwcu 1963 r. na czele nowego rządu stanął Jomo Kenyatta. W grudniu 1963
r. Kenia uzyskała niepodległość. W skład jej terytorium, oprócz tzw. Kolonii Korony, wszedł
również skrawek wybrzeża podległy sułtanowi Zanzibaru (Protektorat Kenia).
Na terenie Afryki Centralnej posiadłości brytyjskie tworzyły dwa protektoraty: Rodezji
Północnej i Niasy oraz kolonia
Rodezja Południowa. O ile w protektoratach, zgodnie z
deklaracją brytyjską z 1930 r., interesy i prawa czarnej ludności były respektowane, o tyle w
Rodezji Południowej "akt o podziale ziemi" z tego samego roku usytuował stanowiących
zaledwie 1/5 białych na wyjątkowo uprzywilejowanej pozycji. W roku 1944 biali zwolennicy
jedności regionu powołali do życia Radę Centralnoafrykańską złożoną z gubernatorów
protektoratów pod przewodnictwem premiera Rodezji Południowej (od 1923 r. kolonia
posiadała samorząd). Rozbieżność interesów pomiędzy zamożną w kopaliny, acz słabo
zaludnioną przez białych Północą a uboższą, lecz cieszącą się większą swobodą Rodezją
Południową nie wróżyła wspólnej przyszłości. W roku 1953 Radę zastąpiła Federacja Rodezji
i Niasy. Nadającym jej ton białym wydawało się, że aspiracje tubylców łatwo dadzą się
zredukować do kwestii ekonomicznych. W polityce wewnętrznej dominował duch
paternalizmu, z zauważalnymi elementami rasistowskimi. Wyraźnie nie doceniali
afrykańskiego nacjonalizmu. U schyłku lat pięćdziesiątych wystąpienia Afrykanów ogarnęły
Niasę. Pomimo delegalizacji Afrykański Kongres Narodowy (ANC) wykazywał znaczną
aktywność. Podejmowane przez część białych liderów próby uzyskania niepodległości dla
Federacji nie odnosiły w Londynie skutku. W Rodezji Północnej coraz większą popularność
zdobywała reprezentująca czarnych Zjednoczona Narodowa Partia Niepodległości (UNIP),
która w 1962 r. weszła do rządu. W 1963 r. Niasa i Rodezja Północna wystąpiły z Federacji.
Posiadały już zresztą samorządy zdominowane przez Afrykanów.
W roku 1964 Niasa i Rodezja Północna uzyskały niepodległość w ramach Commonwealthu
(jako Zambia i Malawi).
W połowie lat sześćdziesiątych pozostały jeszcze trzy obszary brytyjskie w Afryce
Południowej: Beczuana, Basuto i Suazi. Początkowo zakładano ich przekazanie Unii
Południowej Afryki, jednakże w związku z polityką apartheidu, a także proklamowaniem
republiki i wystąpieniem z Commonwealthu projekty te zarzucono. Wszystkie trzy państewka
były brytyjskimi protektoratami o monarchicznej strukturze politycznej i zacofanej
gospodarce. Ich uzależnienie ekonomiczne odRPA było przemożne. W wyniku wyborów w
1965 r. jeden z byłych monarchów plemiennych Beczuany, a później lider Partii
Demokratycznej, uzyskał stanowisko premiera. W 1966 r. kierowany przezeń samorząd
wynegocjował niepodległość, a Beczuana proklamowana została republiką
Botswaną. W
tym samym roku uzyskało niepodległość Basuto, znane odtąd jako królestwo Lesotho
(październik 1966 r.). Na terenie tego całkowicie otoczonego przez RPA państewka ścierały
się aspiracje tradycjonalistów i nacjonalistów. Jako ostatnia, we wrześniu 1968 r. odzyskała
suwerenność niewielka monarchia Suazi (Ngwane). Zaprojektowana "pod króla" konstytucja
dawała mu uprawnienia raczej zapomniane w państwach XX wieku, jak np. możliwość
nominowania do parlamentu swoich zwolenników, dla przegłosowania opozycji.
Prawdziwym paradoksem był kolonializm belgijski. W niecałe sto lat po uzyskaniu
suwerenności, niewielka Belgia, o powierzchni 30,5 tys. km2, zawiadywała obszarem niemal
stukrotnie większym, tj. Konga (2,3 mln km2) oraz mandatowego terytorium Ruanda-Urundi
(54,1 tys. km2). Obszar Konga był pierwotnie "własnością" Międzynarodowego
Towarzystwa Afrykańskiego, z inicjatywy którego mocarstwa na konferencji berlińskiej
1884
1885 r. zaakceptowały króla Belgów Leopolda II jako władcę "Wolnego Państwa
Kongo". W roku 1908 obszar ten został "znacjonalizowany" przez Belgów za
odszkodowaniem.
Przez cały okres belgijskiego panowania kraj ten był wyjątkowo zacofany pod względem
gospodarczym, a na jego terenie ścierały się wpływy administracji kolonialnej, wielkich
monopoli i Kościoła katolickiego. Aż do lat pięćdziesiątych nawet nie myślano o przyznaniu
ewentualnej niepodległości. W powszechnej opinii kraj był rodzajem skansenu, całkowicie
niezdolnym do samorządności. "Przebudzenie się Afryki" w latach 1958
1960 było zarówno
dla Konga, jak i jego władców prawdziwym wstrząsem. Belgowie jak gdyby nagle ocknęli się
ze snu, nie wiedząc, co robić z posiadanym przez siebie "fantem". Na terenie Konga
przystąpiono do pospiesznego animowania partii politycznych i organów samorządowych.
Jak mogły one funkcjonować, tworzone odgórnie i bez żadnej tradycji, łatwo sobie
wyobrazić.
Na tle rozmaitych organizacji plemiennych (a było ich bez liku) wyróżniał się aspirujący do
roli ogólnopaństwowej Kongijski Ruch Narodowy (MNC). Na jego czele stał preferowany
przez Belgów Patrice Lumumba, wyróżniający się lider narodowy, reprezentujący wizję
scentralizowanego państwa. Realną siłą dysponowali również jego oponenci: Joseph
Kasavubu
popierany przez lud Kongo (Bakongo), Moise Czombe
z Katangi
mający za
sobą lud Lunda (Balunda) oraz Jason Sendwe ze swoimi Luba (Baluba). Wszyscy oni
opowiadali się raczej za federacją, chyba że absolutna władza przypadłaby któremuś z nich.
W ciągu roku wydarzenia uległy takiemu przyspieszeniu, że sytuacji nie kontrolował już nikt.
W styczniu 1960 r., pod naciskiem działaczy kongijskich, Belgowie zgodzili się przyznać
niepodległość do końca czerwca. W atmosferze zamieszek przeprowadzone zostały wybory,
w których zwyciężył MNC Lumumby, a w końcu czerwca 1960 r. Kongo stało się
niepodległe. Nie był to jednakże koniec problemów, ale ich początek.
Z posiadłości belgijskich pozostawała jeszcze sprawa Ruandy
Urundi. Od 1925 r. obszar ten
administrowany był wspólnie z Kongiem, jednakże Belgowiepozostawili dawne królestwa
Ruandy i Burundi, zadowalając się rządami pośrednimi (w ramach powiernictwa ONZ). W
1959 r. przyjęto plan przyznania niepodległości. Komisja ONZ optowała za jednością,
zaproponowany przez kolonialistów podział był jednakże zbieżny z dążeniami mieszkańców.
W 1962 r. powiernictwo wygasło; oba kraje przestały być wspólnie zarządzane, stając się
niepodległymi państwami
Ruandą i Burundi. Na terenie Ruandy od 1959 r. trwała rebelia
ludności Hutu przeciwko tradycyjnie rządzącej mniejszości Tutsi. Jako większość Hutu mieli
poparcie Belgów, toteż król (z ludu Tutsi)
Mwami Kigeri V
zbiegł z kraju. W wyborach i
referendum 1961 r. zwyciężyła Partia Ruchu Emancypacji Hutu (Parmehutu). Ocaleli z
ruandyjskiej masakry Tutsi (zginęło ich 100 tys.) zbiegli m. in. do Burundi, gdzie ich
pobratymcy utrzymali się przy władzy. O demokracji w królestwie Burundi nie było mowy.
Władza należąła bowiem do mniej licznej grupy etnicznej.
Na "czarnym kontynencie" pozostawało coraz mniej obszarów zależnych. Stosunkowo długo
zachowały swoje posiadłości państwa Półwyspu Iberyjskiego, obecne w Afryce od zarania
czasów nowożytnych, tj. Hiszpania i Portugalia. Jeszcze w 1968 r. Hiszpania zrezygnowała z
Gwinei oraz wysp Fernando Po i Annobon (Pagalu), a w 1975 r.
z Sahary. Ten ostatni
obszar, na mocy porozumienia z 1975 r., wbrew woli jego mieszkańców przekazany został do
wspólnego administrowania, a w praktyce do podziału Maroku i Mauretanii. W lutym 1976 r.
dominujący w Saharze rzecznicy samodzielności z Ludowego Frontu Wyzwolenia
Seguia el
Hamra i Rio de Oro (POLISARIO)
proklamowali Arabską Demokratyczną Republikę
Sahrawi. Postępowaniu Marokańczyków doprawdy trudno się dziwić. Sahara (Rio de Oro)
była ich tradycyjną prowincją odebraną przez Hiszpanów w roku 1884. Po przeprowadzonej
inkorporacji na Saharze wybuchły walki z partyzantami POLISARIO. W 1979 r. POLISARIO
uzyskał poparcie ONZ i OJA co do idei niepodległościowego referendum. Zniechęcona
kosztami wojny Mauretania wycofała się z Sahary Zachodniej, cedując swoją część na rzecz
Maroka.
Nieco krócej dzierżyli Hiszpanie swoje terytoria równikowe. W 1778 r. przejęli od
Portugalczyków wyspy Fernando Po i Annobon wraz ze skrawkiem obszaru na kontynencie
(tzw. Rio Muni). Przez długi czas była to kolonia bardzo zacofana, miejsce niewolniczej
eksploatacji i stosunków regulowanych przez dyskryminacyjny "patronat nad tubylcami"
(patronato de indigenas). Wraz ze zreformowaniem systemu hiszpańskiej administracji
zamorskiej Gwinea stała się częścią Hiszpanii, a jej mieszkańcy hiszpańskimi obywatelami
(1959). Podzielono ją na dwie prowincje, reprezentowane w madryckich Kortezach. W
1963 r. kraj otrzymał samorząd oraz wspólną dla obu prowincji legislatywę. W 1968 r. pod
naciskiem organizacji niepodległościowych
Ruchu Związku Narodowego Gwinei
Równikowej (MUNGE) i Idei Ludowej Gwinei Równikowej (IPGE) Francisco Maciasa
Nguemy
Hiszpanie przeprowadzili referendum co do przyszłości kraju. Jego obie części
zostały zjednoczone, a w październiku 1968 r. Gwinea Równikowa uzyskała niepodległość.
Procesy dekolonizacyjne lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie wywołały na
Portugalczykach większego wrażenia. Swoje kolonie traktowali oni jako "zamorskie
prowincje", nie dopuszczając poważniejszych myśli o uszczupleniu swojego stanu posiadania.
Drogą rozmaitych modyfikacji z początku lat pięćdziesiątych Portugalczycy usiłowali obejść
postanowienia ONZ co do swojej odpowiedzialności za posiadane terytoria. W 1953 r.
wydano specjalną ustawę dla "portugalskiego zamorza", a także statuty dla tubylców
"prowincji zamorskich".
Słabość ekonomiczna Portugalii rzutowała w szczególny sposób na stan jej kolonii. Ponadto
w jej systemie zarządzania nie było miejsca dla wyodrębnionej artykulacji afrykańskich
dążeń. Szczególną rolę odgrywali w nim Mulaci, pełniący znienawidzoną przez "czarnych"
funkcję ogniwa pośredniego. Wprawdzie Portugalczycy nie byli rasistami w ścisłym
znaczeniu, ale ich paternalizm wzbudzał powszechną nienawiść. Portugalska polityka
kolonialna aż do 1961 r. zakładała podział ludności tubylczej na dwie grupy: pełnoprawnych
assimilados i pozbawionych praw, zmuszonych do pracy
indigenos. Afrykańscy
assimilados byli nieliczni
musieli być dobrze sytuowani, znać język portugalski i nie
utrzymywać związków plemiennych.
Niedemokratyczny system wytwarzał niedemokratyczną opozycję. Dodatkowo powszechna
nędza nadawała jej lewicowo-rewolucyjny charakter. U schyłku lat sześćdziesiątych zbrojny
ruch niepodległościowy funkcjonował już na dobre, na niemal wszystkich obszarach
zamorskiego imperium Portugalii. Regularne walki z partyzantką toczyli Portugalczycy w
Angoli, Mozambiku, Gwinei i na Wyspach Zielonego Przylądka.
Na terenie Angoli wyróżniał się lewicowy Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli (MPLA,
utworzony w 1956 r.), działający pod wodzą Agostinho Neto, polityka pozostającego pod
wrażeniem rewolucji kubańskiej. W Mozambiku
Front Wyzwolenia Mozambiku
(FRELIMO, utworzony w 1962 r.)
kierowany przez Eduardo Mondlane, a później Samorę
Machela. W Gwinei i na Zielonym Przylądku
Afrykańska Partia Niepodległości (PAIGC).
Pospieszną dekolonizację przyniosła dopiero "rewolucja goździków" w Portugalii (1974 r.).
Wydarzenia potoczyły się teraz szybko. Lizbona, często nie wnikając zbytnio w wewnętrzne
układy, podpisywała porozumienie z wiodącymi organizacjami (a zazwyczaj były jeszcze i
inne), po czym po blisko rocznym okresie przejściowym proklamowana była niepodległość.
We wrześniu 1974 r. niepodległość uzyskała Gwinea Bissau, w 1975 r. zaś: Wyspy Zielonego
Przylądka, Św. Tomasza i Książęca, Mozambik i Angola.
Najdłużej przedmiotem międzynarodowego sporu pozostawała kwestia niepodległości
Namibii. Dawna Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia w 1920 r. przyznana została w
charakterze terytorium mandatowego Unii Południowej Afryki. Po II wojnie światowej
Pretoria nie wycofała się z tego obszaru uznając, że po rozwiązaniu się Ligi Narodów nie ma
obowiązku zrzeczenia się tego terytorium. Przez czterdzieści lat, poczynając od roku 1946,
sprawa ta nie schodziła z obrad ONZ. Dopiero jednak w 1966 r. oenzetowscy prawnicy
rozwikłali rzecz od strony formalnej, stwarzając podstawy dla deklaratywnego (bo faktycznie
rządziła RPA) przejęcia Afryki Południowo-Zachodniej pod administrację ONZ.
W roku 1968 pojawiła się nazwa Namibia, pełniąc odtąd rolę swoistego "przerywnika" w nie
kończących się debatach wokół odebrania tego obszaru RPA. Kolejne rezolucje nie odnosiły
skutku. Wraz z wybuchem wojny domowej w Angoli konflikt wokół Namibii pogłębił się. Na
jej terenie działała lokalna partyzantka Ludowej Organizacji Afryki Południowo-Zachodniej
(SWAPO), uzyskująca pomoc od angolańskich rewolucjonistów z MPLA. W ten sposób
wycofanie się RPA z Namibii powiązane zostało z żądaniami USA ewakuowania z Angoli
wojsk kubańskich. Już wówczas SWAPO uznane było przez ONZ za jedynego
przedstawiciela ludności Namibii. Rezygnacja RPA z tego bogatego w kopaliny (diamenty,
ołów, cynk, miedź, wanad) obszaru wiązała się z wygasaniem konfliktu w Angoli oraz
przemianami systemowymi w RPA. Dopiero w czerwcu 1985 r. ustanowiono "rząd
przejściowy" dla Namibii. W marcu 1990 r. kraj ten uzyskał niepodległość.
Afryka Północna
Kraje tego regionu to: Maroko, Algieria, Tunezja, Libia, Egipt i Mauretania. Trzy pierwsze
tworzą tzw. Maghreb, choć nie jest to pojęcie ścisłe i bywa traktowane szerzej. Mimo że leżą
one na kontynencie afrykańskim, kulturowo i politycznie ciążą ku światu arabskiemu.
Podobnie jak na Bliskim Wschodzie, islam jest tam religią panującą, co decyduje zarówno o
związkach z tym kręgiem kulturowym, jak i politycznych tego konsekwencjach. Niezależnie
jednak od wszelkich więzi czy preferencji, położenie geograficzne rzutuje na ich równoległe
zaangażowanie w sprawy Czarnej Afryki, z którym to obszarem graniczą niemal wszystkie
państwa regionu, poza Marokiem i Tunezją.
Szczególną aktywność wśród krajów afrykańskich, zwłaszcza tych, gdzie religią panującą był
islam, wykazywała Libia. W 1973 r., korzystając z wojny domowej w Czadzie, Trypolis
zaangażował się w tamtejszy konflikt, zagarniając przy tym przygraniczny okręg Aouzou. Aż
do 1988 r. wojska libijskie penetrowały pół- nocny Czad, wspierając przy tym tamtejszych
rebeliantów. W kwietniu 1985 r. Libijczycy wspomogli obalenie dyktatora Sudanu
Dżafara
Nimeiriego, dwa lata wcześniej zaś
inspirowali nieudany pucz w Nigrze. Konflikty
graniczne z Nigrem i Mali oraz związane z tym problemy secesji były również udziałem
Algierii. W kwietniu 1989 r. wybuchł krótki acz krwawy spór graniczny Mauretanii z
Senegalem. Zrzeczenie się przez Mauretanię anektowanych wespół z Marokiem części Sahary
Zachodniej nie wyczerpało problemów tego kraju. Bardzo silny był tamtejszy konflikt
wewnętrzny pomiędzy faktycznie rządzącą ludnością arabską a murzyńską. Pozytywnym
wydarzeniem było natomiast odkrycie na obszarze Mauretanii niezwykle bogatych złóż rudy
żelaza, w których eksploatację zaangażowały się kraje EWG.
Od czasu uzyskania niepodległości aż po ostatnią dekadę XX w. niepodzielne rządy w
Algierii sprawował Front Wyzwolenia Narodowego (FLN), kierowany od przewrotu w
czerwcu 1965 r. przez Huari Bumediena (1925
1978). Rządzący przy pomocy Rady
Rewolucyjnej Bumedien zdołał odbudować algierską gospodarkę. W swoich poglądach
politycznych wyraźnie lewicujący, opowiadał się za utworzeniem socjalistycznego państwa
arabskiego, z udziałem Maroka, Tunezji, Mauretanii i części Sahary Zachodniej.
Poważniejsze napięcia pojawiły się już po jego śmierci w 1978 r., za prezydentury Dżedida
Chadli. Przedmiotem krytyki była nie tylko realizacja programów społecznych, mocno
rozwiniętych za czasów "socjalizującego" Bumediena, ale i zbyt wolna arabizacja kultury, w
tym zastępowanie francuskiego językiem arabskim. Wyraźnie świadczyło to o nastrojach
ksenofobicznych oraz rodzącym się fundamentalizmie islamskim.
U schyłku lat osiemdziesiątych rządzący FLN postanowił częściowo ograniczyć swój
monopol władzy na rzecz pluralizmu politycznego. Sytuacja gospodarcza nie była już
wówczas najlepsza, co sprzyjało zamysłom rządzących o wyrzeczeniu się części
odpowiedzialności. Aktywna polityka zagraniczna, jaką przez dziesięciolecia prowadziła
Algieria aspirująca do przywództwa w regionie, okazała się zbyt kosztowna. Ponadto
nastąpiło wyraźne przeinwestowanie wskutek budowy kombinatów petrochemicznych i
metalurgicznych. Opozycja islamska istniała w tym kraju stale. Dopiero jednak u schyłku lat
osiemdziesiątych, w znacznej części pod wpływem niepowodzeń rządzących, osiągnęła ona
wielkie rozmiary. W wyborach z grudnia 1991 r., nieoczekiwanie dla dotychczasowej elity
władzy, zwyciężył Islamski Front Ocalenia (FIS). Opowiadał się on za państwem opartym na
zasadach fundamentalizmu religijnego. Socjalistyczny system, jaki starano się konstruować,
był niewydolny: rosło bezrobocie, brakowało mieszkań, a zarobki nie zapewniały utrzymania.
Wobec perspektywy zupełnej utraty władzy, w początkach 1992 r. FLN nie tylko unieważnił
częściowo już przeprowadzone wybory, ale i zdelegalizował FIS, aresztując wielu działaczy.
W kraju objęła władzę junta wojskowa, jako że armia stanowiła tradycyjne oparcie FLN.
Wbrew faktowi pogwałcenia zasad demokracji, kraje Zachodu opowiedziały się po stronie
Algieru, gdyż perspektywa drugiego Iranu położonego tak blisko Europy wydawała się mało
atrakcyjna. Poza tym Algieria była zawsze znaczącym dostawcą ropy i gazu.
Wkrótce konflikt wewnętrzny przerodził się w wojnę domową o znacznym natężeniu, w
której do 1998 r. mogło zginąć ponad 60 tys. osób. Działająca w podziemiu FIS powołała do
życia Armię Ocalenia Islamskiego (AIS), przy czym ekstremiści zorganizowali się w
Islamskie Grupy Zbrojne (GIA), które rozpoczęły dziki terror na wielką skalę. Odpowiedzią
był terror ze strony armii, a w konsekwencji głęboki podział wewnątrz społeczeństwa.
Stopniowo jednak pozycja władz państwowych uległa wzmocnieniu, częściowo poprzez
działania wojskowo
policyjne, częściowo poprzez systematyczną budowę podstaw
pluralistycznego systemu politycznego z legalnymi partiami opozycyjnymi włącznie. Wobec
istniejących alternatyw FIS tracił powoli swój monopol na opozycyjność. Chwały nie
przyniosły mu również potworne mordy na ludności cywilnej, dokonywane przez GIA. W
1996 r. w referendum przyjęta została konstytucja zakazująca działalności partii opartej na
religii lub etniczności. Dzięki dochodom z eksportu ropy i gazu poprawiła się nieco sytuacja
gospodarcza.
Kilka miesięcy przed wyborami w czerwcu 1997 r. prezydent Zerual utworzył partię
Narodowe Zgromadzenie Demokratyczne, która przyniosła mu zwycięstwo. Sporo mandatów
uzyskały jednakże również legalne ugrupowania islamskie; bojkot wyborów, do którego
wezwał FIS, był również znaczący. Nie położyło to jednakże kresu kolejnym masakrom,
dokonywanym przez fundamentalistów (a być może również
prowokującą armię). Pod
pretekstem ingerencji rząd odrzucał próby zachodnich mediacji, wierząc, że zdoła rozwiązać
konflikt siłą. Przyszłość Algierii stała się niepewna, gdyż zależy zarówno od umiejętności
politycznego dialogu ze strony rządzących, jak i ich zdolności do gruntownej przebudowy
monopolistycznej gospodarki państwowej, nie przystającej do zaprowadzonego pluralizmu
władzy.
Wojna domowa w Algierii rzutowała na stabilność całego regionu. Jego państwa od 1989 r.
zorganizowane były w słabo rozwiniętą Unię Arabskiego Maghrebu (Algieria, Maroko,
Tunezja, Libia, Mauretania, Egipt). Wszystkie też obawiały się konsekwencji eksportu
algierskiego fundamentalizmu, w różnym stopniu groźnego dla ich struktur. Po usunięciu w
1987 r. rządzącego w Tunezji od trzydziestu lat prezydenta Habiba Burgiby, jego urząd objął
Zine el
Abidine Ben Ali. Pod jego rządami Tunezja kontynuowała kurs polityki otwarcia na
Zachód. Opozycja islamska (głównie ze zdelegalizowanej partii Nahda) była wyraźna, lecz
skutecznie kontrolowana przez władze.
Dużą odporność na muzułmański fundamentalizm zachowało Maroko. Jego władcy są
spadkobiercami omajadzkich kalifów z Kordoby, ustanowionych w Andaluzji w 758 r., gdy
władzę na wschodzie objęli Abbasydzi. Stąd też są oni zarówno najwyższymi zwierzchnikami
politycznymi, jak i religijnymi (tj. imamami). Wykorzystując islam oraz własne talenty
polityczne, król Hassan II (1929
1999, od 1959 r.
władca Maroka) potrafił zjednoczyć swój
naród. Jeszcze do niedawna przyjmował on hołdy od naczelników plemiennych zarówno z
terenu Maroka, Sahary Zachodniej, jak i regionu Tinduf w Algierii. Za jego czasów Maroko
stało się krajem nowoczesnym, producentem elektroniki i samochodów, a nie jak w
przeszłości dostawcą cytrusów i fosfatów. Rządy parlamentarne w Maroku zawieszone
zostały w 1965 r., po rozruchach w Casablance, i odtąd właściwie aż do 1997 r. Hassan II
rządził bezpośrednio. Z wolą wyborców zupełnie nie liczył się i dopiero jesienią 1997 r.
przeprowadzone zostały pierwsze, bezpośrednie wybory powszechne do dwuizbowego
parlamentu. W ich rezultacie powołany został rząd kierowany przez opozycjonistę z
Socjalistycznej Unii Sił Ludowych
A. Jusufiego. Maroko przystało również na referendum
co do przyszłości Sahary Zachodniej, co stwarza szanse na zakończenie ponad
dwudziestoletniej wojny.
Ostatnia dekada XX w. przyniosła wyniesienie islamskiego ekstremizmu w Egipcie.
Przemiany gospodarcze, jakie dokonywały się w tym kraju, legły ciężarem na uboższych
warstwach społeczeństwa. Fundamentaliści coraz ostrzej występowali przeciwko zarówno
liberalnym regułom gospodarowania, jak i towarzyszącej im westernizacji kultury. Twardo
dzierżący urząd prezydenta od 1981 r. Hosni Mubarak nie miał łatwego zadania.
Kontynuowanie przemian i rozwój kraju wymagały dobrych stosunków z USA oraz
wspieranym przez nie Izraelem. To zaś stało w jawnej sprzeczności z retoryką islamistów.
Trudności gospodarcze Kair starał się sobie powetować sukcesami w polityce zagranicznej,
płynącymi z zaangażowania w porozumienie izraelsko
palestyńskie. Egipcjanie mediowali
również w związku z problemami: libijskim, jemeńskim i somalijskim, czego
ku ich
niezadowoleniu
świat zdawał się nie doceniać. Przejawem tego były drakońskie zalecenia
Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) obliczone na zredukowanie egipskiego
zadłużenia zagranicznego.
W 1992 r. islamscy fundamentaliści przeszli do szeroko zakrojonego terroru. Ich ugrupowania
działały w Egipcie od wielu lat, wcześniej jednak nie stwarzały aż takiego zagrożenia.
Obiektem ataków stali się przede wszystkim turyści, co miało przynieść terrorystom
pożądany rozgłos oraz ugodzić w wielkie dochody Egiptu płynące z turystyki. Szczególny
wydźwięk w świecie przyniosła masakra cudzoziemskich turystów w Dolinie Królów, w
listopadzie 1997 r. Zgodnie z zamierzeniami fundamentalistów, Egipt uznany został w
świecie za państwo indolentne w sprawach własnego bezpieczeństwa, a wiele biur podróży
skreśliło planowane tam wycieczki. Pomimo podjęcia drakońskich środków, zbrodniczego
fundamentalizmu nie udało się wyeliminować. Organizacja Braci Muzułmańskich, chociaż
oficjalnie zakazana, działała poprzez swoich sympatyków. Zresztą tylko niektóre jej struktury
sięgały po terror. Pojawiło się jednak wiele nowych organizacji, w tym egipski Dżihad.
Pożywką dla ekstremizmu była zarówno trudna sytuacja gospodarcza, jak i nadużywanie
władzy przez elity rządzące. Należy jednak podkreślić, iż Egipt w czasach Mubaraka uległ
znacznej demokratyzacji i już w wyborach lat osiemdziesiątych brały udział autentyczne
partie opozycyjne.
W wizji fundamentalistów rzeczywistą demokrację, gwarantującą sprawiedliwy podział
dochodu narodowego oraz ochronę niezamożnych, mogła zapewnić jedynie republika
islamska.
Jak na ironię, cieszący się nie najlepszą opinią w świecie libijski reżim Muammara
Kaddafiego uznawany był przez sąsiadów za element stabilizacji. Rzecz traktowano
oczywiście w kategorii mniejszego zła. Ziemie libijskie nie miały rozleglejszych tradycji
państwowych, toteż upadek Kaddafiego, na co liczyło wiele państw Zachodu, mógłby się
zakończyć likwidacją tego unitarnego państwa, z niejanymi dla regionu konsekwencjami.
Poza tym polityka terroru oraz charyzmatyczna pozycja Kaddafiego przez lata gwarantowały
spokój i chroniły przed nie kontrolowanymi akcjami z tego obszaru. Opozycja libijska jest
zresztą bardzo słaba, toteż nie ma wielkich szans na zastąpienie obecnego przywódcy inną
scentralizowaną i odpowiedzialną formą władzy. Kiedy Libia obłożona została
międzynarodowymi sankcjami (głównie Zachodu), jej relacje z sąsiadami poprawiły się. Do
1994 r. Trypolis pogodził się nawet z oddaniem Czadowi obszaru granicznego Aouzou, o co
prowadzono wieloletnią wojnę. W roku 1988 nad Lockerbie w Szkocji eksplodował samolot
pasażerski Pan Am. Dowody prowadziły w stronę Trypolisu, od dawna oskarżanego o
prowadzenie międzynarodowego terroryzmu. Z powodu tej katastrofy i innych faktów, w
marcu 1992 r. Rada Bezpieczeństwa nałożyła sankcje na Libię, która przez długi czas nie
zamierzała godzić się na wydanie podejrzanych. Dopiero w 1998 r. izolowany w świecie
Trypolis uznał bezstronność zaproponowanego sądu i przekazał do jego dyspozycji
podejrzanych o terroryzm oficerów swojego wywiadu.
Wieloletni upór Libii w tej sprawie powodowany był zarówno myślą o nie znanych
konsekwencjach jej zaangażowania w międzynarodowy terroryzm, jak i własną pozycją
gospodarczą. Kraj ten dysponuje bowiem bogatymi złożami ropy naftowej, a o jego
zamożności może świadczyć realizowany od 1984 r. projekt "sztucznej rzeki"
systemu
zaopatrzenia w wodę regionów nadbrzeżnych za pomocą 2400-kilometrowego rurociągu
niosącego wodę ze studni saharyjskich. Już w przeszłości Stany Zjednoczone wielokrotnie
usiłowały pozbyć się Kaddafiego, co jednak nie udało się. Apogeum konfliktu amerykańsko
libijskiego przypadło na lata 1985
1986. Wówczas to w odpowiedzi na akty terroru (w ocenie
Trypolisu
stanowiącego odwet za mieszanie się w sprawy wewnętrzne Libii) Amerykanie
dokonali nalotu bombowego na Libię, niszcząc m. in. jedną z rezydencji Kadda-ffiego. Tak
jednak wówczas, jak i później pozycji dyktatora nie udało się poderwać.
Afryka Zachodnia i Środkowa
Poza wyjątkami, region ten stanowił w przeszłości obszar władania krajów romańskich,
przede wszystkim Francji, choć również Belgii, Portugalii i Hiszpanii. Posiadłości brytyjskie
znajdowały się w rejonie Zatoki Gwinejskiej oraz u wybrzeży Atlantyku (Gambia, Sierra
Leone, Złote Wybrzeże, Nigeria). Francuzi nigdy nie zaniechali swojej aktywności na tym
obszarze. Dotyczyło to zarówno sfery politycznej, jak i gospodarczej. Ich zaangażowaniem
kierowały zarówno sentymenty, jak i swoiście pojmowane poczucie mocarstwowego prestiżu.
Coraz częściej jednak ich paternalizm budził sprzeciw Afrykanów, kierując ich sympatię w
stronę Amerykanów. Utrzymywanie przekonania o trwałości resztek po "zamorskim
imperium" kosztowało Paryż około miliarda dolarów rocznie (na różne cele w Afryce), a
często również mocno nadszarpniętą reputację wskutek uczestnictwa w wątpliwych
operacjach.
Niezależnie od znikomych obrotów handlowych z krajami Afryki, obecność Francji nigdy nie
była tam całkiem bezinteresowna. Przede wszystkim dzięki politycznej protekcji Paryża
francuskie koncerny przez lata utrzymywały koncesje na wydobycie surowców, w tym
zwłaszcza energetycznych
głównie ropy naftowej. Wydobyte surowce eksportowano
zazwyczaj do USA, finansowe zyski natomiast do Paryża. Nie mniej ważnym aspektem
francuskiej kontroli nad byłymi koloniami stała się tzw. Afrykańska Wspólnota Finansowa
(CFA). Jej waluta
frank CFA
emitowana jest przez Paryż, a kraje afrykańskie
członkowie CFA
nie mają na nią żadnego wpływu. Sztucznie wysoki kurs tej waluty od lat
skutecznie korumpował i uzależniał afrykańskie rządy.
Dużą rolę w politycznej penetracji kontynentu odgrywały "szczyty" francusko-afrykańskie
oraz obecność wojskowa. Na mocy różnych układów wojska francuskie stacjonowały (i
stacjonują nadal) w kilkunastu byłych koloniach. Wielokrotnie uczestniczyły one w różnych
interwencjach, m.in. w Gabonie (1964, 1990, 1997
po stronie prezydenta Mobutu), Zairze
(1977
1978, podczas wojny w Szabie; 1991
1992 w Kinszasie), Ruandzie (1993
1994),
Togo czy Czadzie (wielokrotnie). Czynnie angażowano się również w Republice
Środkowoafrykańskiej, który to kraj posiada szczególne znaczenie strategiczne, jako baza
służąca kontroli całego regionu Afryki Środkowej.
Pomimo wielości państw, które powstały na miejscu większych organizmów kolonialnych,
zwłaszcza w zachodniej części kontynentu, kwestie terytorialne nie stanowiły problemu w
szerokiej skali. Na kształtowanie się stosunków pomiędzy nowo powstałymi państwami w
istotnym stopniu rzutował bowiem panafrykanizm i nie dotyczy to jedynie regionu, ale
kontynentu w ogóle. Jego idee miały swoje źródło w poczuciu kulturowej wspólnoty ludów
Afryki, a także we wspólnej walce z kolonializmem. Wraz z niepodległością krajów
"czarnego kontynentu" uzyskał on wymiar walki z separatyzmami plemiennymi oraz
zależnością w drodze umacniania państwa. Termin "panafrykanizm" jako rodzaj ideologii dla
całego kontynentu po raz pierwszy pojawił się w roku 1900. W 1919 r. na I Kongresie
Panafrykańskim zgłoszony został postulat samostanowienia Afrykanów, dopiero jednakże w
1945 r. panafrykaniści sprecyzowali swoje żądania w kwestii polityki kolonialnej, podziału
kontynentu, jego problemów i przyszłości. Wewnątrz ruchu od samego początku ścierały się
różne tendencje i punkty widzenia. Niezmienne pozostało jednakże odniesienie
kompleksowe traktowanie Afryki i jej problemów. U zarania niepodległości Afryki
panafrykanizm stał się ważnym elementem polityki międzypaństwowej na kontynencie. Jego
uznanym orędownikiem był Kwame Nkrumah. Uważał on, że ideologia ta stanowi integralną
część nacjonalizmu, a jej ostatecznym celem jest zjednoczenie kontynentu w formę Stanów
Zjednoczonych Afryki. Koncepcje te, wylansowane podczas Konferencji Niepodległych
Państw Afryki w Akrze w 1958 r., propagowane były przez rozmaite organizacje, a także
wielu przywódców państwowych.
Praktycznym odzwierciedleniem tych zamysłów były tworzone od schyłku lat pięćdziesiątych
wspólne organizacje, aspirujące do rangi ogólnoafrykańskich partii politycznych, a także
związki międzypaństwowe. Pośród tych ostatnich wymienić trzeba np. Federację Mali, unię
celną państw środkowoafrykańskich, unię ghańsko-gwinejską, próby tworzenia tzw. Ententy
czy też ugrupowania: Brazzaville, Casablanca, Monrovia. Twory te były zazwyczaj
krótkotrwałe, rozdzierane sporami, różnicami interesów, a także aspiracjami lokalnych
przywódców. Zamiast jedności przynosiły realną groźbę rozbicia Afryki na zwalczające się
obozy. Na tym tle najbardziej znaczącym z punktu widzenia przyszłości kontynentu okazało
się utworzenie OJA w roku 1963 na konferencji w Addis Abebie. Podczas jej obrad starły się
dwie koncepcje: Stanów Zjednoczonych Afryki oraz przeciwna jej
tworzenia platformy dla
szerokiej współpracy już istniejących krajów afrykańskich. Jak pokazała przyszłość, sukces
odniosła ta druga, a OJA nie stała się zalążkiem panafrykańskiego parlamentu. Zdołano
jednakże zapobiec postępującej dezintegracji i wrogości, a z czasem OJA stała się
najważniejszą platformą afrykańskiego porozumienia, o ogromnym prestiżu tak na
kontynencie, jak i w świecie. Dzięki OJA państwa Afryki przestały być zarówno podzielone
pomiędzy sobą (co wskutek nacjonalizmu wyraźnie rysowało się u progu lat
sześćdziesiątych), jak i odseparowane od reszty świata.
Poza wspomnianą już "strefą franka" nie mniej znaczącymi płaszczyznami integracji
regionalnej (a często szerszej) były: tzw. konferencja z Lomoraz Wspólnota Ekonomiczna
Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS, Wspólnota Zachodnioafrykańska). Tzw. I Konwencja
z Lomweszła w życie w 1976 r., zastępując wcześniejszy układ z Yaounde, będący
porozumieniem z EWG. Na mocy kolejnych "konwencji z Lom kraje EWG rozszerzyły
swoją pomoc dla państw członkowskich. Nie ograniczała się ona do sfery rozmaitych
subwencji, ale wprowadzała również udogodnienia w handlu, by kraje Afryki mogły
usprawnić swoje systemy gospodarcze i stać się rzeczywistymi partnerami. ECOWAS
utworzono w rezultacie traktatu z Lagos z 1975 r., a jego celem była promocja współpracy,
pomocy wzajemnej oraz ułatwienia w handlu. W 1981 r. kraje ECOWAS sygnowały protokół
o wzajemnej obronie, czego praktycznym efektem było utworzenie sił ECOMOG, które w
1990 r. wysłane zostały do Liberii.
Trzeba przyznać, że przez lata niepodległości państw afrykańskich w niewielkim tylko
zakresie udało się postawić świadomość narodową ponad świadomością plemienną. W istocie
już tworzenie państw w ramach większych strukturkolonialnych właściwie zaprzeczało
panafrykanizmowi. Lokalni liderzy świadomie podporządkowywali interes ogólny własnym
aspiracjom, a zwiększenie liczby państw wcale nie zmniejszało skali problemów
w Afryce
nie da się bowiem usatysfakcjonować wszystkich grup etnicznych. Ich "roztopienie" w
większym organizmie jest dla wielu pewną wskazówką na przyszłość.
Przez całe dziesięciolecia demokratyczne formy rządów należały w Afryce do rzadkości. Z
pewnością jednak autorytaryzm z systemem monopartii wspierającej rządzących był bardziej
typowy dla byłych posiadłości francuskich. Odzwierciedlało to zresztą formę kolonialnego
władania Francuzów, gdyż zazwyczaj działacze niepodległościowi wzorowali się w
znaczącym stopniu na swoich politycznych przeciwnikach z przeszłości. W koloniach
brytyjskich systemy oscylowały raczej pomiędzy fasadową demokracją a władzą wojskowych
bywało, że przemiennie.
W Afryce Zachodniej znaczącym gospodarczo obszarem wpływów francuskich pozostawało
Wybrzeże Kości Słoniowej. Kraj ten od dawna należał do dobrze zaludnionych, jego
gospodarkę uznawano za relatywnie niezłą, a rządy za stabilne, choć dalekie od
demokratycznych. Aż po ostatnie lata faktycznym władcą Wybrzeża pozostawał Felix
Houphouet-Boigny, jeden z "ojców afrykańskiej niepodległości", dzierżący urząd prezydenta
od jej zarania. Dzięki francuskiej pomocy zdołał on zmodernizować swój kraj, choć
gospodarka nadal pozostała uzależniona od eksportu artykułów rolnych, głównie kakao i
kawy. Z upływem czasu, gdy wykształciło się nowe pokolenie, krytyka rządów Houphoueta-
Boigny zyskała szersze poparcie. Protestowali głównie żądający demokracji studenci, choć
niezadowolenie wynikało również z kryzysu w gospodarce. W sumie kraj był bowiem biedny,
a dożywotni prezydent wydatkował ogromne kwoty na rozmaite inwestycje budowlane o
charakterze reprezentacyjnym. Wielkie oburzenie w świecie wywołało zwłaszcza
wybudowanie bazyliki wzorowanej na rzymskiej Bazylice św. Piotra, którą, ku jeszcze
większemu oburzeniu, konsekrował osobiście Jan Paweł II w 1990 r. Pod naciskiem opozycji,
w październiku 1990 r. prezydent rozpisał "wolne wybory", które jednakże łatwo wygrał.
Utrwalonego przez dziesięciolecia systemu nie załamała nawet śmierć jego twórcy w grudniu
1993 r.
Aż do śmierci w 1984 r. sprawował autorytarne rządy w Gwinei nie mniej charyzmatyczny
Sou Tour W odróżnieniu od poprzednika, szybko zerwał on więzi z Francją. Na forum
afrykańskiej polityki, a także w ruchu niezaangażowanych była to postać niezwykle
popularna i wpływowa. Sou Tourstarał się uchodzić za teoretyka afrykańskich przemian.
Obok takich przywódców, jak Leopold Senghor z Senegalu, Kwame Nkrumah z Ghany,
Julius Nyerere z Tanzanii, propagował on własną wizję socjalizmu, pozbawionego jednak
aspektu walki klasowej. System polityczny Gwinei był jednakże wyjątkowo despotyczny, co
potwierdzały setki tysięcy uchodźców. Współpraca z ZSRR w istocie niewiele dała Tour
gdyż rozwój wydobycia boksytów uczynił z Gwinei państwo bardzo uzależnione od
światowych nabywców. Wojskowy przewrót z sierpnia 1984 r. położył co prawda kres
działalności rządzącej tam marksistowskiej Demokratycznej Partii Gwinei, ale życie
polityczne odbudowano dopiero po 1992 r. Nowy przywódca Gwinei, płk Lansana Cont
przeorientował politykę kraju na Zachód, skąd otrzymał znaczące sumy na ratowanie
gospodarki. Szeroka krytyka niedemokratycznych poczynań wojskowych spowodowała, iż
zainicjowano program powrotu do cywilnych rządów.
Niedługo po uzyskaniu niepodległości, reorientacja z polityki profrancuskiej na proradziecką
dokonała się również w Mali. Kurs ten utrzymał się do czasu przewrotu płk. Moussa Traorz
listopada 1968 r., po którym relacje z Paryżem ponownie umocniły się. Chociaż Traor
rządził po dyktatorsku, w 1981 r. zainicjował program ekonomicznych reform
liberalizujących gospodarkę i ułatwiających więzi ze światem. Reformowanie gospodarki w
warunkach dyktatury nie bardzo jednak sprawdzało się w praktyce, zwłaszcza że system był
mocno skorumpowany. W obliczu powszechnego niezadowolenia oraz żądań przywrócenia
demokracji, w marcu 1991 r. Traorzostał odsunięty od władzy, a u schyłku tegoż roku
przeprowadzone zostały wolne wybory.
Niedługo natomiast trwał "eksperyment z demokracją" w Nigrze. Kraj ten w latach 1974
1990 rządzony był przez wojskowe dyktatury. Jednakże w 1990 r. zniesiono zakaz
działalności partii politycznych, a trzy lata później przeprowadzono pierwsze, rzeczywiście
wolne wybory. Wówczas też dzięki eksportowi rud uranu, ropy i złota na krótko poprawiła się
sytuacja ekonomiczna. Do powrotu dawnego stanu rzeczy przyczyniła się jednakże susza i
głód. System polityczny uległ destabilizacji, a w styczniu 1997 r. po władzę zbrojnie sięgnął
gen. Ibrahim Bare Mainassara. Początkowo przewrót uznano za antidotum na chaos. Wkrótce
jednakże okazało się, iż Mainassara, dysponujący poparciem m. in. sąsiedniej Nigerii, nie
zamierza ustąpić, jak to deklarował. Rozpisane przezeń wybory prezydenckie okazały się
farsą w dawnym stylu.
Wieloletni charakter uzyskał szeroko znany konflikt domowy w Czadzie, trwający od 1965 r.
Od chwili niepodległości o życiu politycznym i gospodarczym kraju decydowało "czarne"
Południe. Popierała je zresztą Francja, podczas gdy po stronie zrewoltowanej islamskiej
Północy zaangażowała się Libia, wprowadzając swe wojska na teren Czadu. Od chwili
wybuchu konfliktu wojna i interwencja towarzyszyć miały Czadowi już nieprzerwanie, a
próby pogodzenia stron przez długi czas nie przynosiły rezultatów.
Pośród byłych kolonii brytyjskich najznaczniejszym państwem regionu była Nigeria. Kraj
stanowił federację trzech regionów, przy czym dwom południowym, zamieszkanym przez lud
Ibo (wschód) i lud Joruba (zachód), pod względem ekonomicznym powodziło się znacznie
lepiej aniżeli zacofanej Północy. Jednakże ze względu na układ sił władza centralna była
uzależniona od koalicji z nader jednorodną politycznie Północą. W 1966 r. przewrót
wojskowy Ibo obalił rządy w Lagos sprawowane przez przedstawicieli Północy i Zachodu.
Pochodzący ze wschodu Ibo zamierzali zmienić układ federacji, dzieląc kraj na większą
liczbę jednostek administracyjnych. Dało to powód do kolejnego zamachu, w wyniku którego
Ibo zostali odsunięci od władzy i represjonowani, a u steru rządów stanął przedstawiciel
Północy.
W połowie 1967 r. zaniepokojeni utratą wpływów Ibo zbuntowali się, ogłaszając secesję z
federacji i utworzenie niepodległej Biafry. Na ich czele stał ppłk Chukwu-emeka Odumegwu-
Ojukwu. Rozpoczęła się wyniszczająca wojna domowa, w wyniku której zmarło z głodu lub
zostało zabitych około miliona osób (a może dwa?). Samodzielność Biafry była mało realna,
zwłaszcza że na jej obszarze znajdowały się bogate złoża ropy naftowej, co dla Lagos
stanowiło dostateczny powód, aby wojnę prowadzić i wygrać. Zakończenie secesji
biafrańskiej w styczniu 1970 r. nie oznaczało stabilizacji politycznej kraju. W latach
następnych skomplikowany układ etniczny Nigerii ponownie dawał o sobie znać poprzez
odgórne próby reformowania federacji i przewroty wojskowe.
Rozwój przemysłu naftowego w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych radykalnie
zmienił oblicze Nigerii, której gospodarka, oparta dotąd na rolnictwie, uzyskała silną
podstawę w ropie. W niedługim czasie kraj ten stał się jednym z bogatszych na kontynencie,
choć dystrybucja dochodów z eksportu nie była społecznie sprawiedliwa. Naftowy boom
sprzyjał jednakże nieostrożnym inwestycjom, które później zamierały w przypadku
dekoniunktury. Ogromna niestabilność i podatność na cykle nigeryjskiej gospodarki
wywoływała wiele reperkusji w sferze polityki.
Okres cywilnych rządów zakończył przewrót w 1983 r. Dwa lata później nowy przewrót
wyniósł gen. Ibrahima Babangidę. Zainicjował on szereg reform liberalizujących gospodarkę
nigeryjską, zgodnych z zaleceniami Banku Światowego, finansującego w istotnym stopniu
rozwój krajów Trzeciego Świata. Tłumiąc opozycję Babangida konsekwentnie kreował
partyjny system polityczny Nigerii własnego pomysłu. Tworzyły go partie: lewicowa
socjaldemokratyczna i prawicowa
republikańska. W tym też czasie gospodarka Nigerii
znacznie wzmocniła się, a dzięki eksportowi nigeryjskiej ropy naftowej uzyskano znaczne
kwoty na import i dalszy rozwój. Na rok 1992 Babangida zapowiedział wolne wybory
prezydenckie w związku z rzekomo osiągniętą przez partie dojrzałością polityczną. Wkrótce
jednak okazało się, iż odchodzić wcale nie zamierza, a wybory odkładał, w końcu zaś
unieważnił (1993 r.). Od władzy odsunął go jesienią 1993 r. kolejny w dziejach Nigerii
przewrót wojskowy, gen. Sami Abacha. Wojsko aresztowało również eks-zwycięzcę
unieważnionych wyborów, Mashooda Abiolę, który, korzystając z zamętu, ogłosił się
prezydentem.
W 1966 r. wojskowy przewrót odsunął od władzy "ojca niepodległości Ghany", Kwame
Nkrumaha. Do tego czasu wielokrotna obniżka światowych cen na kakao wywołała
prawdziwą ruinę ghańskiej gospodarki. Niezależnie od swoich zasług dla kraju i Afryki,
Nkrumah stworzył system niedemokratyczny, skorumpowany i pełen wewnętrznych
sprzeczności. Przechodzenie do socjalizmu okazało się kompletnym rojeniem i tylko
zdestabilizowało słaby organizm gospodarczy. Przewrót gen. Josepha Ankraha z 1966 r.
otworzył okres zmieniających się rządów wojskowych i cywilnych, co stało się dość typowe
dla Ghany. Generalnie trwałość władzy, jaką by ona nie była, zależała od światowych cen na
surowce eksportowe. W 1979 r. kolejny przewrót wyniósł na scenę polityczną por. Jerry
Rawlingsa, który odtąd miał przez szereg lat odgrywać rolę najbardziej wpływowej postaci w
życiu politycznym Ghany. Jego rządy trwały przeszło dekadę, podczas której ustanawiał bądź
też obalał kolejne rządy. Niezależnie od tego, czy były one cywilne czy też wojskowe, o
demokracji w Ghanie nie było mowy. Zła była również sytuacja ekonomiczna, a jej poprawa,
w wyniku narzuconych przez Rawlingsa reform, następowała bardzo powoli. Dopiero w
1992 r. pod naciskiem opozycji Rawlings zgodził się znieść zakaz działalności partii
politycznych. System, który stworzył, ułatwił mu jednakże zwycięstwo w wyborach 1993 r.,
uznanych przez opozycję za sfałszowane.
Przez blisko półtora wieku Liberią rządziła elita złożona głównie z potomków założycieli
tego państwa. Stosunki, jakie tam panowały, były zaprzeczeniem nazwy państwa, gdyż u
źródeł systemu społecznego legły frustracje dawnych niewolników oraz ich wyobrażenia o
życiu dawnych właścicieli. Rządzący Liberią konsekwentnie odsuwali od władzy
przedstawicieli ludności rdzennej. Dopiero w roku 1980, w wyniku przewrotu sierżanta
Samuela Doe i zabójstwa dotychczasowego prezydenta Williama Talberta, sytuacja się
odwróciła, a do władzy doszła rdzenna ludność Krahn. Lata krwawych rządów przyniosły w
1989 r. nowe powstanie Charlesa Taylora, wspartego przez ludy Mandingo, Gio i Mano.
Armia rządowa została wówczas rozbita, Doe zgładzony, a cały kraj pogrążył się w chaosie
wojny domowej. W jej rezultacie niemal połowa z 2,5 mln Liberyjczyków zbiegła z kraju.
Niewiele mogły też pomóc pokojowe jednostki wojskowe Wspólnoty Zachodnioafrykańskiej,
tzw. ECOMOG, tym bardziej że jej kraje (a zwłaszcza Nigeria) nad pokój preferowały własne
interesy w Liberii. Pomimo sztucznie zawieranych umów pokojowych, wieloletnia wojna
stale wybuchała z nową siłą. Nie lubiany przez państwa Wspólnoty Taylor początkowo
aspirował w stronę własnego państwa
wykrojonej z Liberii
Taylorlandii. Później jednakże
zgodził się na wejście w skład rządu tymczasowego w Monrovii (1996 r.). Niewiele to
zmieniło w układzie sił, gdyż stron konfliktu przybywało, bez nadziei na pozytywne
rozwiązania.
Pośpiech, z jakim Belgowie dekolonizowali zacofane Kongo, miał tragiczne skutki. Niemal
nazajutrz po ogłoszeniu niepodległości w całym kraju wybuchł totalny zamęt, a zbuntowani
żołnierze kongijscy, czując perspektywy awansu w nowym państwie, przystąpili do
przeganiania białych oficerów i zajmowania ich stanowisk. Tydzień później Moise Czombe
ogłosił secesję prowincji Katanga. Rząd centralny był tymczasem pozbawiony realnej siły
zbrojnej (na jej czele stanął sierżant) i wszelkiego autorytetu. Korzystając z zamętu powrócili
Belgowie. Podstawę do akcji zbrojnej niby to stanowił wcześniej zawarty układ, w
rzeczywistości rząd z Leopoldville o żadną tego rodzaju pomoc nie zabiegał. Zainteresowania
Belgów budziła przede wszystkim ogłaszająca secesję, bogata Katanga. Stojący na jej czele
Czombe zamierzał wyłączyć się z Kongo, korzystając z belgijskiej protekcji.
W połowie lipca 1960 r., na wniosek rządu Patrice Lumumby interweniowała ONZ, a
skierowane przez tę organizację siły zbrojne przybyły do Konga, aby zastąpić Belgów
(chroniących rzekomo własnych obywateli). Co do interwencji przeciwko Katandze na razie
nie było zgody. W początkowej fazie konfliktu premier Lumumba i prezydent Joseph
Kasavubu działali w miarę zgodnie. Jednakże we wrześniu 1960 r. Kasavubu bezprawnie
zdymisjonował Lumumbę, popartego jednakże przez parlament. Już wówczas Lumumba
cieszył się zaufaniem Rosjan, którzy zapewniali mu pomoc i poparcie. Fakty te stały się
źródłem jego zguby.
Na terenie Konga ścierały się interesy mocarstw, dla których obecność wojsk ONZ była
jedynie przykrywką. Pod ich ochroną zainteresowane eksploatacją Konga międzynarodowe
koncerny przygotowywały pozycje i eliminowały przeciwników. Antyimperialistycznie
nastawiony i pozbawiony władzy Lumumba (Kasavubu rozwiązał również parlament) nie
rokował większych perspektyw. Władzę w Leopoldville objął zbuntowany płk Joseph-Dir
Mobutu. W styczniu 1961 r. podczas kolejnej ucieczki Lumumba, schwytany uprzednio przez
żołnierzy ONZ, został wydany i zgładzony przez katangijskich zbirów Czombego. ONZ się
nie popisała
akceptując najpierw obalenie Lumumby, a następnie aresztując go jako
siejącego zamęt buntownika. W Leopoldville chwilowo umocniła się grupa Kasavubu
Mobutu. W różnych kombinacjach (Ileo, Adoula, Czombe) układ wokół Kasavubu miał
przetrwać do listopada 1965 r., kiedy zmieniony został przez rewoltę wojskowych pod wodzą
Mobutu.
Obsadzenie stanowisk w Leopoldville nie oznaczało oczywiście zamknięcia problemu
kongijskiego. W rejonie Stanleyville nieźle trzymał się dawny zwolennik Lumumby
Gizenga, w Katandze zaś
umocniony Czombe. Kraj był w rozsypce. Mocarstwa Zachodu
jawnie wspierały secesję Katangi. Rosjanie lokowali swoją pomoc i poparcie w Stanleyville.
Szczególnie skomplikowana była sprawa Katangi (ze stolicą w Elisabethville). Umocnionego
tam Czombego wspierali swego czasu Belgowie, którzy pomimo wyjścia z Konga atrakcyjnej
dla nich Katangi opuścić nie zamierzali. Prowincja była niezwykle bogata w kopaliny,
znajdowały się tam przede wszystkim zasoby uranu o znaczeniu światowym, a także: rudy
miedzi, kobaltu, wolframu, cyny, germanu i in. Od 1906 r. eksploatację jej bogactw
monopolizował belgijsko-brytyjski koncern "Union Miniere".
Afrykę Równikową, a zwłaszcza Kongo, zamieszkiwały od wieków liczne ludy, głównie z
grupy Bantu. Najdawniejszymi mieszkańcami tego obszaru są zapewne nieliczni już dziś
Pigmeje, pod względem rasowym wyraźnie różni od Murzynów.
W przeszłości zamieszkiwali oni ogromne obszary lasów równikowych: od Egiptu aż po
sawanny Afryki Południowej. Około tysiąca lat temu na obszarze Konga osiedliły się rolnicze
ludy Bantu należące do grupy tzw. leśnych. Zalicza się do nich m. in. Bantu Kongo
(Bakongo, Bakuba i in.), Bantu równikowych (Trang, Ngalu i in.), Bantu centralnych
(Babemba) i Luba (Baluba, Balunda i in.). Zwłaszcza ta ostatnia grupa szczególnie aktywnie
zapisała się w dziejach, a pierwsze wielkie państwo tego ludu powstało już w XV w. W wieku
XVIII Luba posiadali już dwa imperia: od Lualaby po jezioro Tanganika oraz w dorzeczu
Zambezi i Kasai. Władza królów Luba była absolutna, a ich państwowości scentralizowane.
Luba wielokrotnie stawiali Belgom zbrojny opór. Po uzyskaniu niepodległości przez Kongo,
Luba z Kasai pod wodzą Kalondżiego przystąpili do wykrawania z byłej kolonii własnego
królestwa. Walki z nimi były niezwykle krwawe i rzutowały na ogólny zamęt. W Katandze
Luba zorganizowani w Balubakat ostro ścierali się na tym samym tle ze swoimi
pobratymcami Lunda (Balunda), kierowanymi przez Czombego.
Zob. A. Zajączkowski, Niepodległość Konga a kolonializm belgijski, Warszawa 1968.
Wezwania ONZ do położenia kresu secesji Katangi praktycznie nie odnosiły skutku, a
korzystający z belgijskiej protekcji Czombe rósł w siłę. Jego propozycje wobec Leopoldville
ograniczały się do nawiązania z Kongo stosunków, co najwyżej federacyjnych. Podzielona
różnymi opcjami ONZ wykazywała znaczną nieudolność. Nic dziwnego, skoro wszelkie
próby rozwiązania kwestii Katangi napotykały niechęć Brytyjczyków, Belgów, a także
Amerykanów. Zdaniem krytyków, ONZ miała zaprowadzać pokój, a nie rozlewać krew dla
jego ustanowienia. Takie rozwiązanie było oczywiście mało realne. W grudniu 1962 r. nowa
operacja wojsk ONZ doprowadziła wreszcie do faktycznego opanowania Katangi. Nie
zamknęłoto oczywiście całego sporu, gdyż
pomimo formalnego zakończenia secesji
Czombego
słaby rząd centralny nie potrafił skutecznie kontrolować usamodzielnionej
prowincji. Tendencje separatystyczne ograniczył dopiero przewrót Mobutu w listopadzie
1965 r. i zaprowadzona centralizacja państwa (w roku 1971 przemianowanego na Zair). Dla
zapobieżenia ewentualnym problemom zmieniono wówczas podział administracyjny kraju i
znacjonalizowano "Union Minier.
Kongo jest krajem bardzo zasobnym w kopaliny, toteż jego nowy władca, Mobutu, szybko
przekształcił je w źródło prywatnych dochodów. Do jego kieszeni płynęła znaczna część
zysków z koncesji wydobywczych udzielanych rozmaitym spółkom. Wielkie bogactwo
osobiste ułatwiło Mobutu sprawowanie rządów, gdyż oponentów, których niewygodnie było
zlikwidować, po prostu korumpował. W opiniach wielu i tak stanowił on niezłą alternatywę
wobec realnych szans na podział tego zróżnicowanego państwa. Do rangi ideologii wyniósł
wydumaną przez siebie "filozofię autentyzmu", idiotyczną "naukę o życiu w Zairze". Chadzał
w skórze lamparta, nadawał sobie rozmaite tytuły, nazywał swoim imieniem miasta, rzeki i
jeziora. Nawet jak na Afrykę, Zair był krajem ogromnych kontrastów: wielkiego bogactwa i
nieprawdopodobnej nędzy. Już w początkach ostatniego ćwierćwiecza władza Mobutu
sięgnęła absurdu, a gospodarka popadła w ruinę. Bogactwa naturalne umożliwiały jednakże
dalsze trwanie dyktatury.
Dopiero rok 1997 przyniósł kres przeszło trzydziestoletnich rządów Mobutu w Zairze. Wraz z
narastaniem tendencji demokratycznych w Afryce, w 1990 r. dyktator zezwolił na tworzenie
się różnych partii w miejsce dotychczasowej jednej
Ludowego Ruchu Rewolucyjnego
(MPR). Spowodowało to jedynie rozdrobnienie opozycji, która pogrążyła się we wzajemnych
rozgrywkach. Aż do 1996 r. skorumpowany system dyktator dzierżył twardą ręką. Jego armia
co prawda kilkakrotnie buntowała się, plądrując za każdym razem stolicę, zawsze jednak
chodziło tylko o pieniądze, które w końcu uzyskiwano. Dopiero rebelia rozwijająca się we
wschodnim Zairze zakończyła rządy dyktatora. Rolę katalizatora wydarzeń spełnił konflikt
etniczny Hutu
Tutsi, przeniesiony na teren Zairu. Do tego czasu opozycja zairska
wzmocniła się, a podstarzały, schorowany Mobutu był słabszy niż w przeszłości. Jego
wieloletnim przeciwnikiem był Laurent Desire Kabila, walczący u zarania kongijskiej
niepodległości wraz z Lumumbą i "Ch Guevarą.
Mobutu wyraźnie popierał Zachód, a zwłaszcza Francję, dla której był gwarantem wpływów
oraz stabilizacji w regionie. Po długotrwałych walkach w kwietniu 1997 r. powstańcy zajęli
Kisangani (dawniej Stanleyville)
stolicę wschodniego Zairu, a później Lubumbashi.
Głównym żądaniem było ustąpienie dyktatora. W maju 1997 Mobutu opuścił kraj, a wojska
Kabili zajęły jego stolicę
Kinszasę (d. Leopoldville). Wkrótce też Kabila, nie licząc się z
innymi oponentami, których w Zairze nie brakowało, ogłosił się prezydentem. Zair
przemianowano ponownie na Demokratyczną Republikę Kongo.
Wydarzenia w Zairze rzutowały na sytuację w sąsiednim Kongo (tzw. Brazzaville). W latach
1979
1992 sprawował tam niepodzielną władzę prezydent Denis Sassou-Nguesso. Jego
następca, Pascal Lissouby, kończący kadencję w 1997 r., nie zamierzał jednakże poddawać
się demokratycznym procedurom wyborów. Na krótko przed ich terminem w Brazaville
wybuchły walki. Lissouby wsparli Francuzi, a w formie zaopatrzenia
również Rosjanie. Nic
dziwnego, gdyż kraj tenskie.
W środkowoafrykańskim Burundi, po obaleniu monarchii (1966 r.) i proklamowaniu
republiki, zachwiany został tradycyjny układ sił pomiędzy rządzącym od wieków mniej
licznym pasterskim ludem Tutsi a rządzoną większość Hutu.
W roku 1972 Hutu wzniecili rebelię, wspartą przez ich pobratymców z sąsiedniej Ruandy. W
konsekwencji wojny domowej Tutsi zmasakrowali Hutu i przywrócili swoje rządy (1973 r.).
Masakra, jaka w roku 1994 dokonała się na terenie Ruandy, stanowiła jedynie drastyczny
przejaw wieloletniego konfliktu pomiędzy rządzącą niegdyś ludnością Tutsi (mniejszość) a
władającymi krajem od czasu uzyskania niepodległości Hutu (większość). Po masakrze z
początku lat sześćdziesiątych (ponad 100 tys. zabitych), znaczna część ruandyjskich Tutsi
emigrowała do Ugandy. Część z nich powróciła po przewrocie w 1973 r. (zorganizowanym
przez Hutu z Północy przeciwko Hutu z Południa!!!), jednakże ich relacje z Hutu pozostały
złe. W końcu 1990 r. do Ruandy wtargnęli Tutsi, zorganizowani w Ugandzie w Armię Frontu
Patriotycznego. Rozpoczęła się krwawa wojna domowa, przerwana rozejmem w marcu
1991 r. Na wybuch następnego konfliktu, o nie notowanej dotąd skali, trzeba było czekać już
tylko trzy lata. W ciągu kilkumiesięcznej masakry (do połowy 1994 r.) w Ruandzie zginęło
około pół miliona ludzi, a świat przez dłuższy czas jedynie przyglądał się wzajemnemu
wyrzynaniu się.
Tutsi (Watussi, Tussi) wywodzą się z kuszyckich ludów pasterskich, które do Afryki
Wschodniej przybyły niegdyś z Etiopii. Podbili oni zamieszkujące tam rolnicze ludy Hutu i
Twa, spychając je do roli poddanych. Ich państwa: Rwandy, Uha i Burundi zespalały różne
elementy etniczne i kulturowe, a sami Tutsi przyjęli język bantuski, którym posługiwała się
podbita większość. Uzależnienie Hutu poza samym podbojem odbywało się poprzez
nauczony system feudalnej opieki i dzierżawy, w tym używania stad krów. W ten sposób
pożyczający stawali się klientami, gdyż w przypadku rozwiązania umowy dzierżawnej
musieliby zwrócić całość krowiego inwentarza, do którego w innym przypadku zachowywali
częściowe prawo. Monarchia Rwandy osiągnęła szczyt swojej potęgi w XVIII w. i dopiero w
1899 r. znalazła się pod niemieckim protektoratem. Po zajęciu w 1916 r. przez Belgów, wraz
z Burundi stała się belgijskim terytorium mandatowym (od 1922 r.) jako Ruanda
Urundi.
Zarówno w Ruandzie, jak i w Burundi rządzący Tutsi stanowili około jednej szóstej ogółu
mieszkańców.
Zob. Z. Komorowski, Kultury Czarnej Afryki, Wrocław 1994.
Ruandyjski konflikt etniczny Tutsi
Hutu przeniósł się na obszary wschodniego Zairu, kiedy
to uciekający z Ruandy Hutu wkroczyli na ziemie zamieszkane przez ich nieprzyjaciół
Tutsi. W Zairze dominują ludy Bantu, a Banyamulenge (Tutsi) przybyli tam z Ruandy w
XVIII w. Zairskich Tutsi wsparli ich rodacy z Ruandy, a do walk włączyła się również armia
zairska. Wkrótce wschodni Zair, i tak ogarnięty rebelią wymierzoną w Mobutu, stał się
dodatkowo widownią kolejnej etnicznej hekatomby. Hutu byli systematycznie wyrzucani z
obozów dla uchodźców do dżungli, gdzie marli z głodu lub byli wręcz mordowani. Mobutu
oskarżał zresztą Ugandę, Burundi i Ruandę o interwencję w sprawy Zairu. Do walki z Kabilą
i popierającymi go Banyamulenge zaangażował liczne siły Hutu, co tylko pogorszyło ich
położenie. Napływający na ziemie Banyamulenge po 1994 r. uchodźcy Hutu tylko pogarszali
sytuację. W 1996 r. Demokratyczny Sojusz Ludu Banyamulenge prowadził już otwartą walkę
partyzancką zarówno z Mobutu, jak i z siłami imigrujących Hutu. Wsparcia z zagranicy
udzielała mu rządowa armia Ruandy. Wygnanie Mobutu bynajmniej nie uspokoiło
zaognionych stosunków etnicznych.
Uzyskanie niepodległości przez byłe kolonie portugalskie, Angolę oraz położony w Afryce
Wschodniej
Mozambik, pociągnęło za sobą wybuch krwawych wojen domowych w obu
tych krajach. W chwili upadku kolonialistów niekwestionowaną siłą były tam ugrupowania
marksistowskiej MPLA (Angola) i FRELIMO (Mozambik). Ich aspirację ku pełni władzy
kwestionowała jednakże opozycja, zazwyczaj zbrojna. Przechwycenie przez marksistów
ośrodków stołecznych oraz przejęcie przez nich władzy z rąk odchodzących kolonialistów nie
zapobiegło wybuchowi wyniszczających walk z antykomunistycznymi organizacjami
nacjonalistycznymi lub plemiennymi (FNLA, UNITA w Angoli, RENAMO w Mozambiku).
Wskutek zaangażowania mocarstw wojna o władzę w tych krajach stała się wkrótce
integralną częścią konfliktu Wschód
Zachód. Rządzących w Mozambiku i Angoli
marksistów wydatnie wspierały ZSRR i Kuba. Ich przeciwników wyposażały w środki Stany
Zjednoczone i RPA. Na terenie Angoli czynnie zaangażowała się Kuba, której kontyngent
wojskowy wielokrotnie ratował Luandę przed całkowitą klęską. Rozmiary wojny sprawiały,
iż przez kilkanaście lat kraje te utrzymywały się dzięki subwencjom państw bloku
wschodniego.
Dopiero zakończenie "zimnej wojny" umożliwiło wygaszenie i pokojowe uregulowanie
sporów. Ważnym etapem stało się wycofywanie obcego zaangażowania wojskowego:
radzieckiego, kubańskiego, enerdowskiego czy południowoafrykańskiego. W następstwie
pertraktacji z lat 1990
1991 pomiędzy rządzącą partią marksistowską FRELIMO a
opozycyjną partyzantką RENAMO udało się przywrócić pokój w Mozambiku. Stosowne
porozumienie zawarto w październiku 1992 r. w Rzymie. W marcu 1993 r. do tego kraju
przybyły wojska kontyngentu ONZ, skierowane tam na mocy uchwały Rady Bezpieczeństwa
dla kontrolowania pokoju oraz procesu demokratyzacji. W październiku 1994 r. w
Mozambiku przeprowadzono pierwsze prawdziwie wolne i demokratyczne wybory.
W roku 1990 pojawiły się również szanse na zakończenie wieloletniej wojny w Angoli. W
następstwie porozumienia z udziałem walczących stron (MPLA
UNITA), a także USA,
ZSRR i ONZ wojska kubańskie opuściły ten kraj, a RPA wstrzymała pomoc dla UNITA. W
maju 1991 r. rząd w Luandzie zawarł pokój z UNITA wraz z obietnicą przeprowadzenia
wolnych wyborów. Wybory takie, prawdziwie demokratyczne, odbyły się we wrześniu
1992 r. Bezdyskusyjnie zwyciężył w nich rządzący MPLA, czego jednakże UNITA,
dysponująca nadal nie rozwiązanymi siłami zbrojnymi, uznać nie zamierzała. Wojna
wybuchła od nowa. Dopiero po nowych pertraktacjach z lat 1994
1996 pojawiła się szansa na
trwalszy pokój. W 1997 r. w Luandzie powołano rząd jedności narodowej z udziałem
przedstawicieli obu partii. Urząd prezydenta utrzymał Jose Eduardo dos Santos z MPLA.
Partia ta już kilka lat wcześniej zrezygnowała z marksizmu jako swojej ideologii. Pokój
ułatwiło wcześniejsze przeorientowanie Luandy z Moskwy na Waszyngton. Przejawem tego
było m. in. oddanie większości koncesji naftowych i węglowych w angolańskiej enklawie
Kabinda w ręce amerykańskich koncernów wydobywczych.
Afryka Wschodnia
Poza wyjątkami, kraje tego regionu były w przeszłości we władaniu Wielkiej Brytanii. Fakt
ten zostawił znaczący ślad przez wspólny język urzędowy, formy legislacyjne i struktury
polityczne. Z przejęciem brytyjskiej tradycji parlamentarnej było już, niestety, znacznie
gorzej, a schemat życia politycznego niewiele odbiegał od innych regionów "czarnego
kontynentu". Podstawowe problemy były wspólne dla całego obszaru. Tyczyły one zarówno
wszechobecnej nędzy i zacofania (choć bardzo wyraźnie różni się stan gospodarki kenijskiej
od sudańskiej czy somalijskiej), stabilizacji wewnętrznej, władzy i in.
Spośród państw leżących na południe od Sahary przeważająca większość posiadała wątpliwy
zaszczyt przynależności do światowej czołówki nędzy. Dochód narodowy pozostałych był
tylko niewiele wyższy. Przez długie dziesięciolecia wiele z nich nie uzyskało wystarczającego
stopnia industrializacji, a ich gospodarka nie zintegrowała się ze światową. Wbrew
upowszechnionemu mniemaniu, strategia rozwoju gospodarczego państw afrykańskich w
latach sześćdziesiątych przynosiła nader pozytywne rezultaty. W ogólnym zarysie
sprowadzała się ona do ożywienia produkcji surowców eksportowych, z której dochody
inwestowano w rozwój, przebudowę struktury gospodarczej, modernizację i poprawę
warunków życia. Finansowany z eksportu rozwój miast i nowych gałęzi wytwórczości
przynieść miał ograniczenie dominującego wcześniej importu oraz umożliwić spłacanie
zaciąganych kredytów inwestycyjnych (na niektórych obszarach istniało w przeszłości
całkowite uzależnienie od importu z metropolii).
Wielkim zagrożeniem ludzkości u schyłku XX w. stała się groźna choroba AIDS,
zachorowania na którą przybrały rozmiary pandemii. Problem ten stał się szczególnie
dramatyczny na terenie Afryki, gdzie upatruje się niekiedy źródeł choroby i gdzie ujawnione
dane na temat zachorowań stanowią ponoć przysłowiowy "wierzchołek góry lodowej". Wielu
lekarzy i misjonarzy bije na alarm, że są obszary, na których ludność wkrótce wymrze na
AIDS.
AIDS jest zespołem nabytego niedoboru odporności (ang. acquired immune deficiency
syndrome). Chorobę powoduje wirus HIV (ang. human immunodeficiency virus)
przekazywany przez kontakty seksualne, przez wszczepienie krwi obecnej na igłach czy
innych narzędziach lub w wyniku przetoczenia zakażonej krwi. AIDS nie jest, jak sądzono
pierwotnie, chorobą ograniczoną do populacji homoseksualistów. [...] Wirus atakuje
szczególną grupę krwinek białych układu odpornościowego (limfocyty T), powodując
znaczne zmniejszenie zdolności organizmu do obrony przed infekcją i niektórymi postaciami
nowotworów złośliwych. W wyniku tego dochodzi do nawracających zakażeń, często
drobnoustrojami, które w normalnych warunkach nie powodują choroby (zakażenia
oportunistyczne). Zakażenia zwalcza się, lecz dotychczas nie została opracowana skuteczna
metoda leczenia zakażenia leżącego u podłoża całej choroby, tj. zakażenia wirusem HIV. W
przebiegu AIDS może dochodzić dopowstawania wielu różnych schorzeń, takich jak
zapalenia płuc wywołane przez Pneumocystis carinii, infekcje spowodowane
cytomegalowirusem, wirusem opryszczki zwykłej (Herpes simplex), kandydiaza i mięsak
Kaposiego. Obecność wirusa AIDS wykazuje się testem ELISA i innymi testami.
Rozmiary industrializacji posiadały jednakże swoje limity, które nie zawsze dostrzegano lub
dostrzegać nie zamierzano. Bardzo często twarde realia przysłaniała imponująca wizja
całkowitej niezależności gospodarczej, silnie wspartej na własnym przemyśle, zaczerpnięta z
wzorców rozwojowych bloku wschodniego i z marksistowskiej literatury. Takie ograniczenia
stawiało m. in. zaludnienie, nader skromne w przypadku wielu krajów Czarnej Afryki.
Na początku lat siedemdziesiątych kryzys i wzrost cen na ropę ujawnił głębokie uzależnienie
ubogich w surowce energetyczne państw afrykańskich (tj. wszystkich poza Afryką Północną,
Nigerią, Angolą, Kongo i Gabonem). Kilkunastokrotna zwyżka cen na ropę, jaka dokonała się
w okresie dziesięciu lat, była trudna do udźwignięcia dla większości z nich.
Jednocześnie wzrost cen na towary krajów rozwiniętych spowodował ograniczenie ich
zakupu przez kraje zacofane. Zmniejszyła się również liczba nabywców tradycyjnych
surowców i produktów afrykańskich. Wieloletnie nastawienie na industrializację i eksport
wywołało poważne zaniedbania w produkcji żywności. Wielu chłopów wyemigrowało do
miast w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy, a na większości terenów uprawnych wysiewano
rośliny eksportowe (kakao, kawa, sizal, herbata, kauczuk i in.). Wskutek rozwoju opieki
medycznej, a także polepszenia warunków życia wydatnie zwiększyła się liczba ludności.
Teraz trzeba było ją żywić własnymi siłami, gdyż brakowało pieniędzy na prowadzony do
niedawna import. Rozchwiana struktura gospodarcza stała się niezwykle podatna na częste w
tym rejonie świata klęski suszy i nieurodzaju. Na wielu obszarach rozpoczął się okres
głodowych kataklizmów o przerażających skutkach. Żadna koniunktura nie była już w stanie
wyrównać cen na energię i dobra importowane. Coraz częściej brakowało też środków na
obsługę długów zagranicznych zaciągniętych w okresie rozwoju. O zakupach żywności nie
było nawet co marzyć. Dla szczególnie dotkniętych klęskami krajów jedyną perspektywą była
łaskawa pomoc humanitarna, co ze względu na skalę potrzeb nie rozwiązywało problemu.
Doniosłym zagadnieniem było kształtowanie się afrykańskich systemów politycznych. Już u
zarania niepodległości miejscowi przywódcy zetknęli się z wygórowanymi oczekiwaniami
społecznymi. W opinii większości państwa, które tworzono, winny ucieleśniać marzenia
Afrykanów. W praktyce trudności występowały już na etapie poszukiwania odpowiedniej
formy. Kolonializm zniszczył tradycyjne struktury organizacyjne. Wizja nowych czerpana
była przez afrykańskie elity z najbliższych im wyobrażeń o funkcjonowaniu metropolii. Z
tych też powodów wczesny model afrykańskiego państwa stanowił zazwyczaj mniej lub
bardziej wierne odbicie systemu administrowania kolonią. W większości przypadków za
pozornymi formami demokracji parlamentarnej kryła się całkowita pustota treści, wyraźnie
widoczna w braku praworządności. Jej wypełnieniu służyły rozmaite teorie czy ideologie.
Wielu przywódców afrykańskich nie zadowalało się posiadanymi już licznymi tytułami,
chciało również uchodzić za "teoretyków". Usiłowali tworzyć własne ideologie, rezerwujące
zazwyczaj wiodące miejsce w państwie dla swoich twórców.
Nad dopasowaniem marksizmu do lokalnych potrzeb pracowali Agostinho Neto z Angoli i
Samora Machel z Mozambiku. W Ludowej Republice Kongo Marien Ngouabi wprowadził
marksizm jako oficjalną ideologię państwową, a Międzynarodówkę podniósł do rangi hymnu.
Nie mniej operatywni byli przywódcy etiopscy, którzy nie bacząc na realia i głębokie
zacofanie usiłowali przemocą implantować ustrój zaczerpnięty z wzorców radzieckich.
"Wzbogacony" oczywiście o własne pomysły.
Nie stanowiło to jednakże apogeum politycznej twórczości "czarnego kontynentu".
Szczególnie hołubione było tam słowo "socjalizm", wymagające jednak rozbudowanej
podstawy teoretycznej własnego pomysłu, dopasowującej do rzekomo wyjątkowych,
własnych realiów. Do bardziej znanych należały w przeszłości "socjalizmy": Leopolda
Senghora z Senegalu, Kwame Nkrumaha z Ghany, Sou Tourz Gwinei, Siada Barrz
Somalii czy Juliusa Nyerere z Tanzanii. Kenneth Kaunda z Zambii natomiast dał się poznać
jako twórca "niesocjalistycznej filozofii humanizmu", której fundamentem stało się
odkrywcze przekonanie, że najwyższą wartością społeczną jest człowiek... Dla odmiany,
prezydent Kenii Jomo Kenyatta wymyślił sobie "humanizm", a na dodatek
"demokratyczny" (pewnie znał i inne). Istotnym wyróżnikiem "demokratyzmu" było
jedynowładztwo rządzącej partii politycznej, a także służąca "umocnieniu kraju",
nieprawdopodobna korupcja aparatu władzy.
Aż do lat dziewięćdziesiątych te afrykańskie ideologie odgrywały znaczącą rolę w
funkcjonowaniu różnych państw kontynentu. Ich obowiązywanie zazwyczaj kończyło się
wraz z upadkiem twórcy. Przebijający z nich autorytaryzm odegrał jednakże znaczącą rolę w
stabilizacji politycznej wielu krajów. Odrzucenie tych najczęściej potworkowatych produktów
ludzkiego umysłu wytwarzało często swoistą próżnię, a niezdolne do innego funkcjonowania
państwo pogrążało się w chaosie.
Wbrew niektórym sądom, władza w Afryce nie stanowiła przykładu niestabilności. Do 1987
r. w około 1/3 krajów przewroty wojskowe w ogóle nie wystąpiły, w 1/3 zaś były
wydarzeniem jednorazowym. Sporadycznie przewrót tego rodzaju prowadził do ustanowienia
klasycznej dyktatury wojskowej. W afrykańskich realiach armia reprezentowała zazwyczaj
interesy jakiejś społeczności (przedstawicieli niektórych nacji do wojska w ogóle nie
zaciągano), toteż gdy sięgała po władzę, czyniła to w jej interesie. W tych warunkach
powiązania wielu dyktatorów z armią były sprawą oczywistą. Zdumiewały ich kariery
wojskowe. Kongijski sierżant Mobutu w błyskawicznym tempie awansował na pułkownika,
generała i marszałka. Nie mniej sprawnie "szli w górę" Bokassa i Amin. Zostawił ich w tyle
jedynie przywódca rewolty na Zanzibarze (1964 r.) John Okello, który z murarza został od
razu marszałkiem. I to na dodatek
"polnym". Skrajności afrykańskich zachowań
politycznych tworzyli zresztą nie tylko przedstawiciele armii, ale i rządów cywilnych. Wiele
form sprawowania władzy uzyskało negatywny wydźwięk na skalę światową. Powszechnie
znane są wyczyny cesarza Bokassy I (była Republika Środkowoafrykańska), który w roku
1977 zorganizował sobie koronację według przepisów żywcem zaczerpniętych z bajek dla
dzieci.
Północną część Afryki Wschodniej zajmują najbiedniejsze kraje nie tylko tego regionu, ale i
"czarnego kontynentu". Są to: Etiopia, Somalia, Erytrea i Sudan. Dochód narodowy w
przeliczeniu na jednego mieszkańca jest tam najniższy w świecie, a plaga głodu i nędza
zagościły, jak się wydaje, na trwałe.
Do czasu wojskowego przewrotu w 1974 r. Etiopia pozostawała zacofaną monarchią,
rządzoną od 1930 r. przez cesarza Hajle Syllasje (najpierw
regenta cesarzowej Zeuditu). W
młodości jawił się on jako reformator, z czasem okazał się jednak wyjątkowo zachowawczy.
Chociaż autorytet, jakim w Afryce i w świecie cieszył się cesarz, był niekwestionowany, stan
społeczno-gospodarczy jego państwa był doprawdy opłakany.
Obalenie Hajle Syllasje przez grupę lewicujących oficerów wstrząsnęło zmurszałą strukturą,
zapowiadając okres przemian. W istocie od samego początku wewnątrz wojskowego
kierownictwa etiopskiej rewolucji trwała zacięta walka o władzę, co nie rokowało zbyt dobrze
na przyszłość. Po krwawych, trzyletnich walkach frakcyjnych wewnątrz nowego
establishmentu na czoło wysunął się późniejszy przywódca państwowy Etiopii
Mengistu
Hajle Mariam. Korzystając z radzieckiego poparcia zdołał on skonsolidować władzę w swoim
ręku, w formie zbliżonej do dyktatury wojskowej.
Realizowany przezeń program reformy rolnej i kolektywizacji napotykał jednakże poważny
opór części społeczeństwa. Wkrótce wiele prowincji ogarniętych zostało rebelią, a rząd w
Addis Abebie przestał kontrolować sytuację w kraju. Etiopia, nigdy nie scentralizowana na
miarę nowoczesnego państwa, posiadała wszelkie warunki dla odśrodkowych działań. Kraj
trapiły klęski suszy i głodu o katastrofalnych rozmiarach. Rząd był wobec nich bezsilny, a
radziecka czy też międzynarodowa pomoc stanowiła przysłowiową kroplę w morzu potrzeb.
Przeciwko Mariamowi podnoszono również zarzuty niesprawiedliwej dystrybucji
nadchodzącej pomocy, kierowanej zamiast na cele potrzebujących
na umocnienie armii.
Zamieszaniu w kraju sprzyjali Somalijczycy, a także separatyści erytrejscy.
O ile wojnę o etiopską prowincję Ogaden, zainicjowaną przez Somalijczyków w połowie
1977 r., udało się zakończyć pomyślnie, o tyle rewolta kierowana przez Ludowy Front
Wyzwolenia Erytrei rozszerzyła się na sąsiednie prowincje północnej Etiopii (m. in. Tigre).
Konflikt wokół Erytrei był starej daty. Od września 1952 r. obszar ten, przekazany przez
ONZ, posiadał status autonomiczny wewnątrz państwa federalnego. W listopadzie 1962 r.
Etiopia została zunitaryzowana, a Erytrea utraciła swoją autonomię. Wywołało to głębokie
niezadowolenie erytrejskich nacjonalistów. Już w okresie rządów Hajle Syllasje prowincja ta
stanowiła ośrodek zapalny wraz z rewolucją i towarzyszącą jej destabilizacją wewnętrzną.
Płomień rebelii rozgorzał na wielką skalę. Sytuacja stawała się coraz gorsza, a wraz z
ograniczeniem radzieckiej, kubańskiej i enerdowskiej pomocy
beznadziejna. Oprócz
separatystów rząd centralny miał przeciwko sobie również rosnącą w siłę, zbrojną opozycję
wewnętrzną, skupiającą niezadowolonych z przemian i daleko posuniętego autokratyzmu
władzy (głównie Rewolucyjno
Demokratyczny Front Ludu Etiopii, wywodzący się z
prowincji Tigre, na czele którego stał Meles Zenawi).
Wycofanie radzieckiej i enerdowskiej pomocy wojskowej przyspieszyło upadek
marksistowskiego rządu Mengista Hajle Mariama. W maju 1991 r. wojska Rewolucyjno
Demokratycznego Frontu Ludu Etiopii wkroczyły do Addis Abeby. Oznaczało to utratę
trwającej od wieków władzy Amaharów w Etiopii, gdyż zdobywcy wywodzili się z Tigre, a
wielu z nich nawet nie znało głównego języka kraju, tj. amaharskiego. Mariam zdążył
wcześniej zbiec do Zimbabwe, jego reżim był zresztą mocno skompromitowany wskutek
zaawansowanej korupcji, nepotyzmu i rozpętanego terroru. Od 1984 r. np. Mariam
"odsprzedawał" Izraelowi czarnoskórych wyznawców judaizmu
Felaszów, których
odpłatnie przekazano Izraelowi.
Upadek Mariama umożliwił uzyskanie niepodległości przez Erytreę. Przez długie lata
partyzanci z Ludowego Frontu Wyzwolenia Erytrei czynnie wspierali etiopską opozycję w jej
walce o władzę. Otrzymali też wówczas zapewnienie o uznaniu ich praw do niepodległości.
W czerwcu 1991 r. potwierdził to nowy prezydent Etiopii
Meles Zenawi, dotychczasowy
przywódca Rewolucyjno
Demokratycznego Frontu Ludu Etiopii. W maju 1993 r., w
następstwie przeprowadzonego referendum, proklamowana została niepodległość Erytrei.
Stanowiło to istotny wyłom w antysecesjonistycznych postanowieniach OJA, gdyż
poprzednio obszar ten uznawano za etiopską prowincję. Dla Etiopii secesja Erytrei tylko na
krótko zamknęła czasowo jeden z problemów. Kraj ten pozostał niestabilny, gdyż zwycięska
opozycja skutecznie pokłóciła się. Wyraźny pozostał również ferment wśród afrykańskiej
ludności Galla zamieszkującej południowe rejony Etiopii. Wkrótce zresztą rozpoczął się
militarny konflikt o tereny graniczne z niepodległą Erytreą.
O ile integracja administracyjna i kulturalna obu części Somalii przebiegała bez przeszkód, o
tyle pogodzenie zwaśnionych rodów, wpływowych na różnych obszarach tego kraju, okazało
się trudniejsze. Aż do października 1969 r. krajem tym rządziła Liga Młodych
Somalijczyków, wyraźnie dominująca nad dziesiątkami ugrupowań polityczno-plemiennych.
Paździenikowy przewrót wojskowy, którym kierował Mohammad Siad Barr
przeprowadzono pod hasłem zapobieżenia rozpadowi kraju pomiędzy zwaśnione
ugrupowania. Szybko zlikwidowano jednakże demokrację, a nowe władze wojskowe
zorientowały się na marksizm, i to w wersji Siada Barr a także na Związek Radziecki.
W latach 1975
1977 zaognił się dawny spór somalijsko-etiopski o prowincję Ogaden oraz
interesy w Dżibuti. W czerwcu 1977 r. wojska somalijskie zaatakowały Etiopię, czego
rezultatem był nie tylko konflikt zbrojny z tym krajem, ale i porzucenie obozu
proradzieckiego na rzecz porozumienia z Arabią Saudyjską. Klęska w wojnie o Ogaden, do
czego przyczyniło się radziecko-kubańskie wsparcie dla Etiopii, poderwała pozycję Siada
Barr Gospodarczy bilans jego rządów był zresztą jeszcze gorszy. W miarę jak pustoszał
skarb państwa, utracił on możliwości balansowania pomiędzy klanami, które w przeszłości
jednał rozmaitymi subwencjami. W Somalii narastała silna opozycja przeciwko jego rządom,
w tym również islamska.
W styczniu 1991 r. ugrupowania klanowe, zrzeszone głównie w Kongresie Zjednoczonej
Somalii (USC), obaliły Siada Barr co pociągnęło za sobą wybuch długoletniej wojny
domowej. Nie mogąc bowiem uzgodnić sukcesji w Mogadiszu, walkę z sobą podjęły dwie
zasadnicze frakcje dotychczasowej opozycji, tj. USC: Sojusz Zbawienia Somalii z Ali Mahdi
na czele i Sojusz Narodowy Somalii gen. Mohammeda Aidida. Korzystając z zamieszania,
północno
zachodnia część kraju ogłosiła secesję, tworząc Republikę Somalilandu.
Somaliland pokrywał się z obszarem byłej kolonii brytyjskiej, gdyż Somalia powstała w
wyniku połączenia brytyjskich i włoskich obszarów zależnych, z oczywistymi tego faktu
konsekwencjami.
Jesienią 1991 r. walki wybuchły na dobre, a sytuacja ludności stała się katastrofalna. W
obliczu tragedii na wielką skalę, w grudniu 1992 r. w Somalii wylądowali żołnierze
amerykańscy realizujący oenzetowską operację "Przywrócić nadzieję", podjętą na mocy
rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Celem było zapewnienie bezpiecznych dostaw żywności dla
głodujących, a siły międzynarodowe (wkrótce rozbudowane przez oddziały z innych państw)
nie miały mieszać się do walk pomiędzy somalijskimi ugrupowaniami. Pomimo prób
mediacji, w całym kraju trwała regularna wojna, gdyż ugrupowanie Aidida nie akceptowało
interwencji. Wkrótce też wojska ONZ stały się obiektem zbrojnych napaści.
Cała operacja okazała się wielkim fiaskiem, przy czym siły międzynarodowe także nie były
bez winy. Obce wojska stopniowo zaczęto wycofywać (Amerykanie do wiosny 1994 r.), choć
mandat ONZ dla somalijskiej operacji UNOSOM był odnawiany do 1995 r. Uroczyście
zawierane układy pokojowe pomiędzy zwaśnionymi stronami nie przynosiły większej
stabilizacji, tym bardziej że wielkie frakcje już dawno podzieliły się na mniejsze, zwalczające
się ugrupowania klanowe.
Obecność francuskiej Legii Cudzoziemskiej zapewniała tylko względny spokój w Dżibuti.
Wyraźny był tam konflikt pomiędzy rządzącymi tym krajem rdzennymi Issami a
napływowymi, somalijskimi Aframi.
Znaczący wymiar osiągnęła destabilizacja wewnętrzna Sudanu, ciągnąca się niemal
nieprzerwanie od czasu uzyskania niepodległości w 1956 r. Pod względem etnicznym i
kulturowym kraj był podzielony na arabsko-islamską Północ i "czarne" Południe.
Niepodległość była zdobyczą muzułmanów z Północy, uznających za naturalną konsekwencję
tego faktu przyspieszoną islamizację "czarnego" Południa. Odpowiedzią była wieloletnia
rebelia, zakończona w 1972 r. przyznaniem zbuntowanemu Południu autonomii, z własną
władzą ustawodawczą i wykonawczą.
W maju 1969 r. przewrót wojskowy wyniósł do władzy w Chartumie płk. Dżafara
Nimeiriego. Początkowo wyraźnie zorientowany na Związek Radziecki i blok wschodni, po
próbie komunistycznego puczu stał się nieprzejednanym przeciwnikiem lewicy. W 1983 r. ze
względu na tragiczną sytuację gospodarczą kraju zacieśnił on związek ze światem islamu. Dla
zjednania sobie fundamentalistów wyraźnie islamizował państwo, z uznaniem prawa
koranicznego włącznie. Na Południu przeprowadzone zostały zmiany administracyjne,
ograniczające wpływy ludności czarnej (m. in. Dinka). Wybuchła nowa wojna domowa,
zwłaszcza że na Południu odkryto wielkie złoża ropy naftowej.
Anulowanie ustaw dotyczących sądów szariackich po upadku Nimeiriego, w następstwie
przewrotu z kwietnia 1985 r., tylko na krótko uspokoiło sytuację. Południe było i tak
niestabilne, gdyż, wyłączając opór przeciwko Północy, toczyły się tam walki czarnych
plemion przeciwko dominującym Dinka. Konflikt pomiędzy muzułmańską Północą a
"czarnym", animistyczno-chrześcijańskim Południem wzmógł się ponownie po roku 1989
wraz z objęciem władzy w Chartumie przez fundamentalistycznie nastawionych wojskowych.
Próba wcielenia w życie zadeklarowanej w 1991 r. islamizacji kraju zakończyła się szerokim
wystąpieniem ludów niemuzułmańskich. Do połowy 1997 r. rebeliancka Ludowa Armia
Wyzwolenia Sudanu ustanowiła kontrolę nad rozległymi obszarami wzdłuż południowej i
wschodniej granicy tego kraju. Swoich czarnych pobratymców, walczących z Arabami z
sudańskiej Północy, wspierał m.in. rząd Ugandy.
W roku 1966 na terenie Ugandy po władzę sięgnęła zbrojnie Północ, reprezentowana przez
ugrupowanie Miltona Obote. Ziemie północne zamieszkiwane były głównie przez plemiona
nilockie, skonfliktowane ze stojącymi na wyższym szczeblu rozwoju cywilizacyjnego i
posiadającymi swoje królestwa południowymi plemionami Bantu. W 1971 r. zdominowana
przez mieszkańców Północy armia obaliła Obote, a u steru władzy znalazł się Idi Amin. Jego
rządy pogrążyły Ugandę w chaosie, którego częścią było usunięcie z kraju Azjatów,
stanowiących fundament miejscowej elity gospodarczej. Kolejne pociągnięcie Amina było
jeszcze bardziej bezsensowne. W 1979 r. dla zajęcia czymś armii, zdradzającej wyraźną
ochotę do buntu, wydał jej rozkaz najazdu na Tanzanię. Ofensywa tanzańska rozbiła siły
ugandyjskie, a z poparciem prezydenta Juliusa Nyerere do władzy doszedł Front Wyzwolenia
Narodowego Ugandy (kolejne przewroty wyniosły ponownie Miltona Obote). Był to jedynie
wstęp do wojny domowej, toczącej się z przerwami do 1986 r., kiedy to rządy objął
pochodzący z zachodniej Ugandy Yoweri Museveni.
W Afryce Środowej znaczącą pozycję uzyskała Uganda. W świetle wielu ocen jej rząd
zaangażowany był czynnie w większości tamtejszych konfliktów: w Sudanie, Ruandzie i
Zairze. Prezydent Ugandy Yoweri Museveni mniej lub bardziej otwarcie wspierał poczynania
walczącego z Mobutu o władzę w Zairze Laurenta Kabilę, występującego przeciwko
Chartumowi sudańskiego rebelianta z Południa Johna Garanga, jak i przywódcę ruandyjskich
Tutsi
wiceprezydenta tego kraju
Paula Kagome. Kagome i jego Tutsi wspierali wcześniej
Museveniego podczas jego walki partyzanckiej przeciwko Idi Aminowi. Z Ugandy operowali
również Tutsi prowadzący walkę o Ruandę, zakończoną ich krwawym sukcesem w 1994 r. O
sympatiach Museveniego decydował zresztą fakt, że zarówno on sam, jak i Kagome z Ruandy
oraz prezydent Burundi, Pierre Buyoya, pochodzili z ludu Tutsi.
Ingerujący w sprawy sąsiadów Museveni dorobił się zresztą własnej opozycji zbrojnej. W
rewanżu wspierali ją islamiści z Chartumu, choć
co może wydawać się dziwne
walczącymi z Kampalą rebeliantami byli fanatyczni chrześcijanie Josepha Konyłego z Bożej
Armii Oporu, domagający się religijnego państwa z dekalogiem zamiast konstytucji...
Museveni, stojący na czele Ruchu Oporu Narodowego (NRM), pozbawił władzy swojego
poprzednika, Miltona Obote, już w styczniu 1986 r. Z początku znano go jako
idealistycznego, socjalizującego intelektualistę, wyrażającego wolę ustanowienia rządów
jedności narodowej. Wkrótce jednak wyraźna stała się jego niechęć do demokratycznych
systemów wielopartyjnych, w których upatrywał wszelkie zło dla Ugandy. Jego koncepcje
zmierzały w stronę budowy demokracji "od podstaw", w ramach autokratycznie pojmowanej
"jedności narodowej". Powszechny wymiar uzyskały struktury jego NRM, w praktyce
monopartii.
Wieloletni dyktator Tanzanii, charyzmatyczny socjalista Julius Nyerere, teoretycznie odsunął
się od władzy już w 1985 r. Jego następca, Ali Hassan Mwinyi, usiłował zliberalizować i
zmodernizować gospodarkę, akceptując przy tym zalecenia MFW. Wysiłki Mwinyi osłabiała
jednakże zakulisowa aktywność Nyerere, który nie zamierzał rezygnować z wpływów. Po
umowie z MFW z 1986 r. gospodarka tanzańska uzyskała kilkuprocentowe tempo rocznego
wzrostu, wszechobecna stała się jednakże również korupcja. Pod naciskiem opozycji w
1992 r. ogłoszono odejście od systemu jednopartyjnego, a w 1995 r. przeprowadzono
demokratyczne wybory. Poza opozycją do wyborów stanęła również rządząca Chama Cha
Mapinduzi (CCM, po połączeniu z Zanzibarem, następczyni "rewolucyjnej" TANU). Wybory
odbyły się pod hasłem walki z korupcją oraz sanacji aparatu urzędniczego. W podejrzanych
okolicznościach wygrał je kandydat CCM, Benjamin Mkapa. Podważyło to wiarę
Tanzańczyków w wolę dobrowolnego odejścia dotychczasowych rządzących, jak i
skuteczność nacisku światowej opinii publicznej, a zwłaszcza z krajów subwencjonujących
gospodarkę tanzańską.
Pomimo rozmaitych manipulacji władzę w Kenii zdołał zachować rządzący od 1978 r.
prezydent Daniel Arap Moi. W roku 1991 pod naciskiem międzynarodowych organizacji
pomocy, krajów-sponsorów oraz własnej opozycji wewnętrznej Moi zmuszony był zezwolić
na wprowadzenie systemu wielopartyjnego, co teoretycznie łamało monopol rządzącej od
czasu niepodległości partii KANU. Organizacyjnie sprawna, zachowała ona przewagę nad
młodą, skłóconą od początku legalną opozycją. Wkrótce Forum na Rzecz Odbudowy
Demokracji (FORD) rozpadło się na dwa skrzydła: "Asili" i "Kenya". Wybory w 1992 r.
przebiegały według najgorszych wzorów, w atmosferze zamętu, przemocy i kłótni. Choć z
gorszym rezultatem, wygrała je KANU, a Moi mógł dalej urzędować jako prezydent.
Ponowne wystąpienia wstrząsnęły Kenią wraz z upływem jego kadencji w 1997 r.
Powszechnie oskarżano go o korupcję, wykazując stan posiadania sięgający miliardów
dolarów.
Również na terenie Zambii jesienią 1990 r. Kenneth Kaunda
jej wieloletni prezydent i
dyktator
musiał zgodzić się na przeprowadzenie wolnych, wielopartyjnych wyborów. W
październiku 1990 r. jego Zjednoczona Partia Narodowej Niepodległości (UNIP) przegrała z
Ruchem na Rzecz Wielopartyjnej Demokracji (MMD), z Frederickiem Chiluba na czele.
Wbrew szumnym zapowiedziom, Chiluba okazał się nie mniejszym autokratą aniżeli Kaunda,
a jego ekipa była nawet bardziej skorumpowana aniżeli poprzednia. Wielopartyjność wcale
zresztą nie oznaczała różnorodności programów, lecz wąsko pojmowane interesy etniczne.
Bardzo znamiennie potoczyły się dzieje Madagaskaru, gdzie władzę z rąk kolonialistów
otrzymali nie okryci chwałą nacjonaliści z MDRM, lecz lojalni wobec Francji zwolennicy
Partii Wydziedziczonych
PADESM. Podczas powstania w 1947 r. współdziałali oni z
Francuzami, mordując dziesiątki tysięcy nacjonalistów. "Wydziedziczeni" byli w istocie
potomkami licznej ongiś kasty niewolników, o cechach odrębnej grupy etnicznej. Konflikt
między nimi a "szlacheckimi" nacjonalistami z MDRM bardzo przypominał konflikt
pomiędzy Tutsi a Hutu.
Ostatnie władania białego człowieka: Republika Południowej Afryki i Rodezja
Nie we wszystkich krajach Afryki obecność białych była nieznaczna, ograniczona do grupy
administratorów, wojskowych czy też wielkich posiadaczy. Tam, gdzie odbiegało to od
powszechnego schematu, a biali stanowili liczną, zwartą i dobrze zorganizowaną społeczność,
dekolonizacja nie była sprawą prostą ani też aktem wynikającym z gabinetowych ustaleń i
imperialnych decyzji. W oczach wielubiałych mieszkańców był to bowiem ich kraj, gdzie
żyli z dziada-pradziada i poza którym nie widzieli dla siebie przyszłości. Niezależnie od tego,
kiedy przybywali do Afryki ich przodkowie, utrzymywali niezbite przekonanie, iż to właśnie
oni stworzyli RPA czy Rodezję takimi, jakimi były w drugiej połowie XX w.
Przodkowie białych mieszkańców RPA, zwanych Afrykanerami, przybyli z Holandii i już w
1652 r. osiedlili się w Kraju Przylądkowym. Zawleczone przez Burów, jak ich wówczas
nazywano, choroby, a także broń palna wyniszczyły zamieszkujące tam plemiona
Hotentotów. W XVIII w. na Przylądek nadciągnęły z północy ludy Bantu, ich los był
jednakże podobny do losu poprzedników. Tymczasem, podczas wojen napoleońskich, stojąca
po stronie rewolucyjnej Francji Holandia utraciła swoje posiadłości na rzecz Brytyjczyków.
Niezadowoleni z nowych porządków Burowie w 1836 r. opuścili kolonię, udając się w rodzaj
biblijnej pielgrzymki, w poszukiwaniu "Ziemi Obiecanej", co nazwali "wielkim trekiem".
Burowie byli bowiem religijnymi bigotami, rozczytującymi się w Biblii, której wskazania
regulowały całość ich życia i poczynań. Odegrało to zresztą wielką rolę w niemożności
ułożenia przez nich stosunków zarówno z Anglikami, jak i Afrykanami.
Przesuwający swoje osadnictwo Burowie utworzyli nowe państwa nad rzekami Oranje i Vaal.
Ich osadnictwo sięgnęło również Natalu, gdzie pokonali nawet Zulusów, ale obszar ten
utracili na rzecz Brytyjczyków w 1843 r. W połowie XIX w. nad Vaal i Oranje utworzone
zostały dwie niepodległe republiki burskie: Transwal i Oranje. Pomimo formalnego uznania,
stosunki z Wielką Brytanią nie układały się. Przyczyną były zarówno imperialne plany
Brytyjczyków, jak i odkrycia złota oraz diamentów. Brytyjczycy kilkakrotnie usiłowali
likwidować burskie państwowości, jednakże w następstwie porażek zmuszeni byli zadowolić
się zwierzchnością. Niewiele to oznaczało, gdyż bezpośredniego dostępu do ich bogactw nie
uzyskali. W 1897 r. Transwal związał się sojuszem z Oranje. Jednocześnie kapitał brytyjski
eksploatujący transwalskie złoża złota w Witwatersrand zainteresowany był maksymalizacją
zysków, a nie skromnym w nich udziałem. A to zapewnić mogło jedynie zniesienie
państwowości burskiej. Stało się to przyczyną wojny z lat 1899
1902, w wyniku której
Brytyjczycy pozbawili Burów ich samodzielności, a całość Południowej Afryki znalazła się
pod bezpośrednią kontrolą brytyjską.
Tylko unifikacja tego rozległego obszaru gwarantowała jego niezakłóconą eksploatację. W
brytyjskich planach było również miejsce dla Burów jako wartościowych stróżów
miejscowego porządku. Już w 1910 r. Południowa Afryka (odtąd
Unia Południowej Afryki)
uzyskała status dominium. W jego ramach skonfederowano kolonie: Przylądkową i Natal
wraz z ponownie samorządnymi od 1907 r. republikami burskimi: Transwalem i Oranje.
Brytyjczycy wyraźnie nie doceniali siły burskiego nacjonalizmu. Wobec ugruntowanej
tradycji burskiej kultura brytyjska nie stanowiła czynnika scalającego i podporządkowującego
państwo imperialnym koncepcjom rozwojowym. Istotnym elementem tejże tradycji były
uprzedzenia rasowe Burów (a raczej już Afrykanerów) w stosunku do ludności czarnej i
",kolorowejłł (Hindusów, Arabów i in.). W tej sprawie mieli oni swoje własne teorie,
ugruntowane wątpliwą interpretacją Biblii i zamierzchłymi doświadczeniami. W tym ujęciu
rola Afryki sprowadzała się dorezerwuaru taniej siły roboczej, o istotnym
choć z góry
określonym
miejscu w państwie. Dla potomków władających tym krajem holenderskich
osadników robotnicy ci nie stanowili jednakże wyzyskiwanej części społeczeństwa. Byli
zupełnie innym, pozanawiasowym społeczeństwem.
Pomimo wyraźnych elementów rasizmu w południowoafrykańskich stosunkach
wewnętrznych okresu międzywojennego, nic nie zapowiadało jeszcze budowy skrajnie
rasistowskiego państwa ludzi białych. Aż do 1948 r. koalicję rządzącą tworzyły siły raczej
umiarkowane, dla których segregacja rasowa była, jak się wydaje, elementem przejściowym.
Cechą wyróżniającą Burów było również i to, że w odróżnieniu od Brytyjczyków traktowali
ten kraj jako swoją jedyną i wyłączną ojczyznę. W tym też sensie byli zjednoczonym
narodem o zdecydowanej woli przeciwstawiania się zarówno Afrykanom, jak i
sympatyzującym z ludźmi o odmiennym kolorze skóry brytyjskim kolonialistom.
Łącząca większość Afrykanerów doktryna apartheidu po raz pierwszy sprecyzowana została
przed decydującymi dla nich wyborami w 1948 r. Zgodnie z nią Afryka Południowa
zamieszkana była przez różne społeczności, które winny żyć w swoich siedzibach (obszarach
etnicznych), oddzielone od siebie. Dla nie-białych przebywanie na terenie odmiennej siedziby
mogło łączyć się wyłącznie z pozycją siły roboczej pozbawionej praw politycznych. Stosunki
własności jużw 1913 r. określił "akt o ziemi tubylczej", ograniczający posiadanie czarnej
ludności Południowej Afryki do kilkunastu procent obszaru ziem uprawnych. Sukces Partii
Nacjonalistycznej kierowanej przez Daniela Malama z roku 1948, jak i późniejsze, był przede
wszystkim wynikiem obawy Afrykanerów przed społecznymi dążeniami rewindykacyjnymi
ludności rdzennej. Dla białej mniejszości Brytyjczycy ze swoimi teoriami kolonialnymi nie
stanowili żadnej gwarancji zachowania politycznej supremacji białych.
Raz zdobytej władzy Afrykanerzy nie zamierzali już wypuścić z rąk, toteż przez pięćdziesiąt
lat doktryna apartheidu uzyskała obszerną oprawę legislacyjną. Już w 1949 r. zakazano
małżeństw mieszanych, a rok później stosunków seksualnych pomiędzy rasą białą a
wszelkimi innymi. W 1953 r. nakazano "rezerwowanie odrębnych urządzeń", tj. ławek w
parku, wind, karetek pogotowia, przedziałów kolejowych i in., "tylko dla białych". Ustalenia,
co do przynależności rasowej zaprowadził "akt o rejestracji" z 1950 r., a każdy otrzymał
dowód identyfikacyjny z wpisaną raz na zawsze rasą. Równolegle zaprowadzono koszmarne
stosunki pracy, na mocy których nie tylko limitowano poszukujących pracy, ale też
przekształcono w quasi-niewolnych tych, którzy ją znaleźli. Na mocy "ustawy o pracy Bantu"
z 1964 r. robotnik afrykański nie mógł pracy porzucić, a jego wykroczenia czy nawet
nieobecności karane były z urzędu. Specjalne przepisy regulowały miejsca pracy "tylko dla
białych" i choćby biały pracodawca znalazł się w przysłowiowej kropce, to nie mógł na nich
zatrudnić najzdolniejszego nawet Afrykanina.
W roku 1950 przyjęto ideę tworzenia tzw. bantustanów, rozproszonych po kraju "siedzib
domowych" ludności afrykańskiej, w których władzę przekazywano zazwyczaj w ręce
plemiennych wodzów. Pomysł ten, z braku środków, był jednakże realizowany nader opornie.
Odtąd na terenach zamieszkanych przez ludzi białych Afrykanie byli systematycznie
rugowani. Ziemię i prawa posiadali jedynie w odpowiednich bantustanach, w "siedzibach
białych" byli jedynie imigracyjną siłą roboczą. Pomimo przyznawanej z czasem bantustanom
samorządności, a nawet niepodległości, ich funkcjonowanie było zwyczajną fikcją i tak
traktowała to światowa opinia publiczna. Panujące w nich stosunki wewnętrzne stanowiły jak
najgorszą wizytówkę władzy powierzonej lokalnym kacykom. Nie było również mowy o
jakiejkolwiek samodzielności ekonomicznej. Panowało przeludnienie, a ziemi uprawnej było
niewiele. Bantustany okazały się więc jedynie rezerwuarem taniej siły roboczej dla RPA.
Już na przełomie XIX i XX wieku Afryka Południowa stanowiła silne zaplecze surowcowe
brytyjskiego imperium. W następnych dziesięcioleciach zwiększonemu pozyskiwaniu rud
towarzyszył rozwijany przemysł ciężki. Po II wojnie światowej postępująca industrializacja
rozszerzona została o nowe gałęzie wytwórczości, co przyniosło Unii ekonomiczną
samowystarczalność. Kraj stawał się coraz bogatszy, a dzięki swej prężnej gospodarce
Afrykanerzy mogli umacniać swoją pozycję polityczną i wojskową. Coraz skuteczniej
rywalizując z angielskojęzyczną częścią białej ludności na wszelkich płaszczyznach życia,
stopniowo jednali ją dla swej wizji panowania w Afryce. Byli po prostu skuteczni i w niczym
nie przypominali już prostych burskich chłopów, z którymi na przełomie wieku Brytyjczycy
zmuszeni byli toczyć zaciętą wojnę.
W roku 1961 Południowa Afryka ogłosiła się republiką (RPA), co pociągnęło zasobą
opuszczenie Commonwealthu. Odbyło się to bez poważniejszych wzajemnych żalów, jako że
obecność rasistowskiego państwa w strukturze Wspólnoty nie przynosiła tej ostatniej zbytniej
chwały. Rasistowskie porządki na południu Afryki budziły już od pewnego czasu szeroki
sprzeciw, a wraz z niepodległością "czarnego lądu" miały stać się dyżurnym tematem obrad
ONZ. Głównym terenem walki z apartheidem była oczywiście RPA. Początkowo nastawienie
organizacji grupujących Afrykanów do walki z apartheidem było nader umiarkowane.
Wcześni działacze Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) dość długo pielęgnowali
złudzenia co do możliwości pertraktowania z białymi, a metody otwartej walki były im obce.
Klucz leżał oczywiście nie w "akcji bezpośredniej" (tj. afrykańskiej przemocy), lecz w walce
z przepisami "przywiązującymi" Afrykanów do bantustanów.
Z upływem lat uzależnienie RPA od czarnej siły roboczej stało się przemożne. W przypadku
dalszego wzrostu gospodarczego było absolutnie niemożliwe, by ludność czarną zatrudniać
wyłącznie na stanowiskach robotniczych, a jej płace osadzać najniżej (ograniczało to przecież
skalę konsumpcji). Próby radykalnego protestu przeciwko ograniczeniom poruszania się dla
nie-białych, zainicjowane przez nowe ugrupowania afrykańskie, nie przynosiły jednakże
pozytywnych efektów. Biali skonsolidowali się jeszcze bardziej, całkowicie przekonani o
słuszności swej linii obrony przed narastającym zagrożeniem (m.in. zdelegalizowano
wówczas ANC). Z militarnego punktu widzenia ludność czarna nie stanowiła dla RPA
żadnego zagrożenia. Sytuacja w kraju była dobrze kontrolowana, a skuteczność policyjnych
działań ogromna. W policyjnym państwie o rasistowskich prawach czarni nie mieli doprawdy
żadnego powodu, by czuć się jak u siebie w domu.
Narastające zagrożenie dla monopolu białych wypływało zarówno ze wspomnianego już
rozwoju gospodarczego, jak i systematycznego wzrostu liczby ludności czarnej. Od czasu
utworzenia Unii do lat osiemdziesiątych procentowy udział ludności białej zmniejszył się w
stosunku do nie-białych (tj. Afrykanów i Azjatów) z 24% do 18%. Na taki stan rzeczy
wpływało m.in. podniesienie stanu opieki zdrowotnej wśród Afrykanów, jak i wzrost ich
stopy życiowej. Odnosząc się do tej ostatniej kwestii trzeba pamiętać, że wskutek
gospodarczej pozycji RPA większości ludności czarnej wiodło się lepiej (pod względem
ekonomicznym) aniżeli w sąsiednich, niepodległych krajach Afryki. Wskutek polityki
wewnętrznej i zagranicznej RPA (m. in. sprawa Namibii) wokół południa Afryki stopniowo
zaczął zaciskać się łańcuch izolacji dyplomatycznej i międzynarodowych sankcji. Nie był on
co prawda szczelny (RPA była zbyt atrakcyjnym partnerem gospodarczym), na tyle jednakże
dolegliwy, by skłaniać jej władze do przemyśleń nad rewizją systemu. Coraz powszechniej,
oprócz ludności czarnej, zniesienia apartheidu domagała się również biała część społeczności
republiki. Archaiczne ustawodawstwo stanowiło przeszkodę w kontynuowaniu
gospodarczego rozwoju kraju. Biali pracodawcy mieli coraz większe kłopoty z zapewnieniem
sobie siły roboczej, a także z obsadzaniem średnich stanowisk kierowniczych. Dla posiadaczy
apartheid stawał się coraz poważniejszą barierą ograniczającą wzrost akumulowanego przez
nich kapitału; dla niezamożnych białych był natomiast wyznacznikiem ich społecznego
prestiżu.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych apartheid uzyskał swój udoskonalony wymiar.
Utrwaleniu segregacji służyły stopniowo uruchamiane bantustany, z których część
otrzymywała "niepodległość" (Transkei
1976, Bophuthatswana
1977, Venda
1979,
Ciskei
1981). Pozostałe, w liczbie sześciu, funkcjonowały jako "terytoria zależne". Pomimo
tych manipulacji, służących "przypisywaniu" Afrykanów do określonego państewka, na
"terenach białych" zamieszkiwała i tak połowa ludności czarnej. Byli oni jednakże
pozbawieni tam wszelkich praw, a nawet możliwości poruszania się, traktowani niczym
półlegalna, imigracyjna siła robocza.
W tym samym czasie niezadowolenie Afrykanów coraz częściej przybierało postać przemocy,
a nawet walki zbrojnej. Na płaszczyźnie zorganizowanej były to głównie zamachy bombowe
dokonywane przez podziemne struktury zdelegalizowanego ANC i in. Daleko szerszy wymiar
uzyskiwały spontaniczne (choć często również inicjowane) demonstracje oraz zamieszki. Te
ostatnie, najczęściej krwawe, rzadko były wymierzane bezpośrednio w białych. Ich ofiarą
najczęściej padała ludność czarna o zabezpieczonej pozycji ekonomicznej w systemie
apartheidu. Dla swoich ziomków byli oni najgorszą kategorią zdrajców
fałszywą wizytówką
rzekomej praworządności i humanitaryzmu RPA.
Afrykański terror oraz policyjne represje nie pozostawały bez wpływu na funkcjonowanie
państwa. Jego międzynarodowy odbiór był zły. Próby walki z terrorem ANC "u jego źródeł",
tj. w bazach na terenie krajów sąsiednich, dawały jak najgorszy wydźwięk propagandowy.
Południowoafrykańskie rajdy na tereny Mozambiku, Botswany, Zambii czy Angoli
przynosiły znikome osiągnięcia militarne. Ich negatywny wydźwięk był natomiast
powszechny. Perspektywa stałego bytowania w państwie policyjnym nie była również
atrakcyjna dla ludzi białych. Rozwój gospodarczy kraju był całkowicie uzależniony od
"czarnej" siły roboczej. Jeśli zatem prosperity miała być kontynuowana, pokojowa
koegzystencja ras zamieszkujących RPA była nieodzowna. Jednakże aż do drugiej połowy lat
osiemdziesiątych południowoafrykańskie rządy nie czuły się zdolne do rozwiązania problemu
praw czarnej większości, choć w praktyce zasady apartheidu uległy co prawda złagodzeniu.
Represyjność systemu zmniejszyła się, a szereg przepisów nie było egzekwowanych. Po
referendum z 1984 r. do rządu wprowadzono nawet kilku "kolorowych" i "azjatyckich"
ministrów (dla Afrykanerów "kolorowi" i "Azjaci" stanowili od pewnego czasu "jakąś tam
ewentualność"), nie miało to jednak żadnego związku z parlamentem i systemem wyborczym.
Droga ta, wiodąca w kierunku tworzenia odrębnych przedstawicielstw, nie zmieniała
oczywiście istoty apartheidu. Była co najwyżej przejawem jego modernizacji.
Przyspieszony bieg zdarzeń w latach 1989
1994, prowadzący do zniesienia apartheidu oraz
pierwszych demokratycznych wyborów, nie znalazł jeszcze należytego wyjaśnienia. U jego
źródeł legły z pewnością trudności gospodarcze RPA, związane z pogłębiającą się
destabilizacją polityczną, skutkami międzynarodowych sankcji gospodarczych, jak i
hamującego dynamizm rozwojowy, głęboko anachronicznego apartheidu. System polityczny,
który mógł sprawdzać się we wczesnych fazach budowy rozwiniętego państwa, służąc
ogromnej akumulacji kapitału, w warunkach nowoczesnej struktury stał się po prostu
balastem. Często podkreślany jest również swoisty renesans ideowy Afrykanerów. "Białe
społeczeństwo" musiało najzwyczajniej dojrzeć do myśli wyrażonej w marcowym
referendum 1992 r., w którym ponad dwie trzecie głosujących opowiedziało się za
porozumieniem i współrządami.
Przygotowaniu do tego służyła polityka prezydenta Frederika de Klerka, konsekwentnie
prowadzona od jesieni 1989 r. Już w lutym 1990 r. zalegalizowano ANC, Panafrykański
Kongres Ludu Azanii (PAC), Południowoafrykańską Partię Komunistyczną (SACP, której
wyjątkowo popularnym przywódcą był zamordowany w 1993 r. Chris Hani), co jeszcze rok
dwa wcześniej uznano by za pomysł z piekła rodem. W czerwcu zniesiony został
obowiązujący od 1950 r. stan wyjątkowy, w październiku 1990 r. zaś
segregacja rasowa w
miejscach publicznych. Po dłuższych pertraktacjach z afrykańską opozycją, w listopadzie
1992 r. ustalony został tekst przyszłej konstytucji, a także podjęto postanowienia w sprawie
przyszłych, prawdziwie demokratycznych wyborów. Przygotowaniu do nich towarzyszyły
krwawe walki pomiędzy afrykańskimi ugrupowaniami, co nasuwało wiele wątpliwości w
kwestii przyszłości kraju. Zaawansowany proces zezwalał jednakże już tylko na dywagacje o
dojrzałości i zakresie poparcia afrykańskich elit.
W chwili objęcia urzędu w maju 1994 r. pierwszy prezydent demokratycznej RPA, wieloletni
więzień rządów apartheidu i przywódca ANC
Nelson Mandela, niewątpliwie takie poparcie
posiadał.
Trudności piętrzyły się jednak od samego początku. Poza oczywistym problemem
współdziałania dwóch społeczności:
białej i czarnej
otwarty stał się konflikt pomiędzy do
niedawna uciskanymi. Geneza sprzeczności pomiędzy ANC a zuluską Inkathą tkwiła w
doświadczeniach przeszłości. Teraz jednak ten konflikt uzyskał realny wymiar walki o
państwo. Przywódca utworzonej w 1975 r. Inkathy, Mangosuthu Buthelezi, był premierem
bantustanu KwaZulu i od lata marzyła mu się pozycja lidera Afryki Południowej. Był zresztą
spadkobiercą wielkich tradycji ludu Zulu oraz jego władców
wielkich królów: Czaki,
Dingaana czy Cetewayo. Niejasnej trwałości przerwę w wieloletnim mordowaniu się
poczyniło dopiero porozumienie z 1997 r. Inkatha, która wówczas wygrała w wyborach
samorządowych w prowincji KwaZulu
Natal, ogłosiła wolę pozostania w koalicyjnym
rządzie z ANC Nelsona Mandeli. Ponieważ z tego rządu ustąpiła "biała" Partia Narodowa
Frederika de Klerka, oznaczało to, iż władzę w RPA objęły "czarne" ugrupowania
z
wszystkimi tego konsekwencjami, w tym "czarną" monopartią i potencjalnym konfliktem
rasowym.
Dopiero jednak w 1999 r. weszły w życie przepisy nowej konstytucji, dotyczące wyłaniania
rządu drogą wyborów powszechnych. Uchwalono ją w maju 1996 r., w miejsce pochodzących
z 1994 r. przepisów tymczasowych. Novum ustawy zasadniczej z 1996 r. stanowiło odejście
od dotychczasowej zasady uzgadniania przez prezydenta składu rządu z partiami, które
uzyskały ponad 10% głosów. Parlament miał również decydować o wyborze prezydenta, co
dla mniej licznej grupy ludności białej oznaczało dalsze zawężenie wpływów politycznych.
Chociaż przejęcie władzy w RPA przez czarną większość było doniosłym aktem
sprawiedliwości dziejowej, w praktyce jedne negatywne tendencje ustąpiły miejsca innym.
Państwo utraciło swoją stabilność wewnętrzną, czego źródłem było zbyt szybkie jak na
tutejsze realia przechodzenie od formy skrajnie policyjnej ku formie demokratycznej.
Utraciwszy swojego tradycyjnego wroga
białych, czarna większość szybko dzieliła się
według opcji politycznych i etnicznych. Walczący z białymi Afrykanerami czarni Afrykanie
nie okazali się jednym narodem. Nie było również widoków na to, by obie grupy rasowe
zdolne były współtworzyć naród południowoafrykański. Zachwianych zostało wiele
mechanizmów administracyjnych i gospodarczych, dzięki którym zbudowano niegdyś potęgę
RPA. Zdaniem niektórych obserwatorów rozpoczął się proces cofania i równania ku innym
krajom Afryki
ich problemom i poziomowi życia.
Przez dłuższy czas dominującą pozycję zachowywali również biali mieszkańcy Rodezji.
Posiadłości brytyjskie w centralnej części Afryki Południowej tworzyły dwa protektoraty:
Rodezji Północnej i Niasy oraz kolonia Rodezja Południowa. Niasa, położona obok jeziora o
tej samej nazwie (obecnie
jez. Malawi), stała się protektoratem już w 1891 r., od 1907 r.
zwanym Nyasalandem. Obszary Rodezji Południowej i Północnej skolonizowane zostały
przez Brytyjską Kompanię Południowoafrykańską, przy czym część Rodezji Północnej
uzyskała brytyjską protekcję już w 1891 r. W roku 1924 Korona przejęła administrację
Rodezji Północnej z rąk Kompanii, a rok później status samodzielnej kolonii uzyskała
Rodezja Południowa. O ile w protektoratach, zgodnie z deklaracją brytyjską z 1930 r.,
interesy i prawa czarnej ludności były respektowane, o tyle w Rodezji Południowej "akt o
podziale ziemi" z tego samego roku usytuował białych, stanowiących zaledwie jedną piątą
ogółu mieszkańców, na wyjątkowo uprzywilejowanej pozycji.
W roku 1944 biali zwolennicy jedności regionu powołali do życia radę centralnoafrykańską
złożoną z gubernatorów protektoratów pod przewodnictwem premiera Rodezji Południowej.
Rozbieżność interesów pomiędzy zamożną w kopaliny, acz słabo zaludnioną przez białych
Północą a uboższą, lecz cieszącą się większą swobodą Rodezją Południową nie wróżyła
wspólnej przyszłości. W roku 1953 radę zastąpiła Federacja Rodezji i Niasy. Nadającym jej
ton białym wydawało się, iż aspiracje Afrykanów łatwo dadzą się zredukować do kwestii
ekonomicznych. W polityce wewnętrznej dominował duch paternalizmu, z wyraźnymi
elementami rasistowskimi. Wyraźnie nie doceniali afrykańskiego nacjonalizmu. U schyłku lat
pięćdziesiątych wystąpienia Afrykanów ogarnęły Niasę. Pomimo delegalizacji, Afrykański
Kongres Narodowy (ANC) wykazywał znaczną aktywność. Podejmowane przez część
białych liderów próby uzyskania niepodległości dla Federacji nie odnosiły w Londynie
skutku. W Rodezji Północnej coraz większą popularność zdobywała reprezentująca czarnych
Zjednoczona Narodowa Partia Niepodległości (UNIP), która w 1962 r. weszła do rządu.
W 1963 r. Niasa i Rodezja Północna wystąpiły z Federacji. Posiadały już zresztą samorządy
zdominowane przez Afrykanów. Rok później Niasa i Rodezja Północna uzyskały
niepodległość w ramach Commonwealthu (jako Zambia i Malawi).
Dla białych z Rodezji Południowej pozostało teraz tylko jedno wyjście
ogłoszenie
separatystycznej niepodległości kraju. W przypadku dopuszczenia Afrykanów do
proporcjonalnego udziału w rządach ich szanse na zachowanie dawnej pozycji były żadne.
Wysiłki te nie znajdowały jednakże zrozumienia w Londynie, gdzie trafnie postrzegano, iż
zawiązujący się w Salisbury reżim nijak nie pasuje do dekolonizacyjnych tendencji drugiej
połowy XX w. Fikcyjność porozumienia biali
czarni była tak oczywista, iż nie rokowała
nadziei na jej międzynarodową legalizację.
W listopadzie 1965 r. premier Ian Smith ogłosił jednostronną deklarację niepodległości
Rodezji. W odpowiedzi brytyjski gubernator z ramienia Commonwealthu (po opuszczeniu
Federacji Rodezja Południowa powróciła do statusu samodzielnej kolonii w ramach
Wspólnoty Brytyjskiej) udzielił dymisji Smithowi i jego gabinetowi, co nie zostało jednakże
wykonane. Londyn oficjalnie potwierdzał swoją odpowiedzialność za sprawy Rodezji, choć
naprawdę kolonia ta rządziła się sama. Już w tydzień po proklamowaniu niepodległości przez
Rodezję ONZ wezwała swoich członków do zerwania stosunków ekonomicznych z rządem
Smitha. Polecenia nie wykonały tylko Portugalia i RPA. W początkach grudnia 1965 r.,
podczas spotkania brytyjskiego premiera Harolda Wilsona z Ianem Smithem, ustalone zostały
procedury wiodące ku pełnej niepodległości. Na ich przyjęcie nie zgodził się jednak rząd w
Salisbury. W grudniu 1966 r. ONZ uchwaliła sankcje gospodarcze przeciwko Rodezji. Z
uwagi na pomoc ze strony RPA, nie przyniosły one rezultatów, podobnie jak kontynuowane
przez Brytyjczyków rozmowy.
W marcu 1970 r. Rodezję ogłoszono republiką, czego Wielka Brytania nie przyjęła do
wiadomości. Już wcześniej zresztą Smith zadeklarował wystąpienie Rodezji z
Commonwealthu, a w 1967 r. wprowadził rasistowskie prawo o segregacji rasowej. Próby
Londynu przywrócenia Smitha do porządku nie przynosiły rezultatów, a w kraju narastał opór
rdzennej ludności. Czarni przeciwnicy supremacji białych grupowali się najpierw wokół
Afrykańskiego Związku Ludowego Zimbabwe (ZAPU). W 1963 r. wewnętrzny konflikt
pomiędzy przywódcami
Joshuą Nkomo i Ndabaningą Sithole
doprowadził do utworzenia
bardziej radykalnego Afrykańskiego Związku Narodowego Zimbabwe (ZANU). Na czele
ZANU stanąłRobert Mugabe. Sithole natomiast objął później przewodnictwo ugodowej
Afrykańskiej Rady Narodowej(ANC-S). Rozbicie wewnątrz ruchu wydatnie ułatwiło
Smithowi rozprawę z opozycją i jednostronną deklarację niepodległości.
Rasistowskie siły Rodezji, w których jedną trzecią stanowili czarni, prezentowały znaczący
potencjał. Aż do połowy lat siedemdziesiątych partyzanci nie odnosili też znaczących
sukcesów. ZAPU wyraźnie orientował się na Moskwę, natomiast ZANU
na państwa
afrykańskie i Chiny. Rozwój walki zbrojnej przyniosła dopiero niepodległość Mozambiku
oraz płynące stamtąd zaopatrzenie.
Położenie reżimu w Salisbury stawało się coraz gorsze. Międzynarodowe sankcje kładły się
na gospodarce Rodezji coraz cięższym brzemieniem. Nawet pomoc ze strony RPA nie była
już taka jak dawnej, gdyż Pretoria wyraźnie unikała skojarzeń z "wyklętym" przez
międzynarodową społeczność sąsiadem. Biali mieszkańcy Rodezji coraz bardziej obawiali się
o swoją przyszłość. Pomimo wielu gestów, aż do 1978 r. rząd Smitha okazywał swoją
niezdolność do wypracowywania kompromisów. W marcu 1978 r. Smith podpisał
porozumienie z umiarkowanymi liderami czarnej opozycji: biskupem Ablem Muzorewą,
Ndabaningą Sithole i Jeremiaszem Chirau. Proponowano utworzenie czarnego rządu i
czarnego parlamentu, przy czym jego biała mniejszość otrzymałaby prawo veta. Deklarację
niepodległości zamierzano ogłosić z końcem grudnia 1978 r. Na takie rozwiązanie nie zgodził
się prowadzący wojnę partyzancką Front Patriotyczny (z udziałem ZAPU i ZANU) oraz jego
liderzy, Nkomo i Mugabe. Przeciwko była również OJA i Rada Bezpieczeństwa ONZ.
Pomimo to wiosną 1979 r. odbyły się w Rodezji wybory parlamentarne, a Zjednoczona
Afrykańska Rada Narodowa (UANC) biskupa Muzorewy uzyskała nieznaczną większość
miejsc w parlamencie.
Rząd Muzorewy nie był uznawany zarówno przez opozycję, jak i zagranicę. Wojna w Rodezji
toczyła się nadal i bez generalnych rozwiązań nie należało oczekiwać jej końca. Zakończenie
konfliktu przyniosła dopiero konferencja londyńska w grudniu 1979 r. z udziałem stron oraz
Brytyjczyków. Po zakończeniu działań wojennych nadzór nad wykonaniem uzgodnień
przejęła Wielka Brytania i Commonwealth. Do czasu wyborów w marcu 1980 r. Rodezja
powróciła bowiem pod brytyjskie panowanie. Absolutnym zwycięzcą w wyborach okazała się
ZANU kierowana przez Roberta Mugabe, słaby rezultat osiągnęła natomiast ZAPU Joshuy
Nkomo. Zwolennicy Muzorewy uzyskali zaledwie trzy mandaty. Rodezję ogłoszono
Republiką Zimbabwe. System polityczny zdominowały dwie partie
rządząca ZANU i
opozycyjna ZAPU. W roku 1987 Mugabe objął urząd prezydenta, a pod jego naciskiem
Nkomo, w zamian za stanowisko wiceprezydenta, zgodził się na alians swojej
ZAPU z ZANU, kończący wieloletnią rywalizację pomiędzy ugrupowaniami. Chociaż
osiągnięcia gospodarcze Zimbabwe pod rządami Mugabe (od roku 1980 był on premierem)
nie były zachwycające, w kraju panował jednakże pokój. Pod wpływem niepowodzeń
Mugabe zmuszony był zaniechać wielu socjalistycznych eksperymentów.
Przez całe dziesięciolecia dyktatura Mugabe wsparta na ZANU wykazywała zadziwiającą
stabilność. Zimbabwe sprawiało również wrażenie bezkonfliktowej koegzystencji czarnych i
białych. Ci ostatni, w niewielkiej liczbie, kontrolowali niemal trzy czwarte najlepszych ziem
uprawnych, co gwarantowała im konstytucja. Produkcja "białych" farm przysparzała jednakże
krajowi wielkich dochodów, toteż w zainicjowanym przez Mugabe referendum w 2000 r. co
do reformy rolnej społeczeństwo wypowiedziło się przeciw zmianom w stanie posiadania. Już
wówczas Mugabe miał przeciwko sobie silną opozycję wewnętrzną, toteż dla umocnienia
własnej pozycji wezwał aktywistów partyjnych do zajmowania farm siłą. Wywołało to zamęt
w kraju i poderwało z trudem wypracowany ongiś pokój wewnętrzny.
Spis treści
I. Europa powojenna 1945
1947 ...............................................................................
Zwycięzcy i pokonane Niemcy ...................................................................................
"Krajobraz po bitwie"
Europa Zachodnia .............................................................
ZSRR: nowe supermocarstwo i strefa jego wpływów w Europie Środkowej
i Wschodniej ...............................................................................................................
II. Narastanie "zimnej wojny" ...............................................................................
Kres wojennego aliansu ...............................................................................................
Stany Zjednoczone i ich polityka wobec Europy .....................................................
Komunistyczny przewrót w Czechosłowacji i kryzys berliński 1948 r. ...............
III. "Przebudzenie się" Azji
w kierunku niepodległego bytu ........
Powstanie niepodległych Indii i Pakistanu ..............................................................
Zwycięstwo komunistów w Chinach ........................................................................
Upadek francuskiego panowania w Indochinach ...................................................
Walka o wolność krajów Azji Południowo
Wschodniej: Filipiny, Birma,
Malaje, Indonezja ......................................................................................................
IV. Kształtowanie się bloku wschodniego ..................................................
Przejęcie władzy przez komunistów w krajach Europy Środkowej
i Wschodniej ...............................................................................................................
Kraje "demokracji ludowej"
ich rozwój i funkcjonowanie ..................................
Obszary szczególnego zainteresowania: Niemcy Wschodnie i Jugosławia .........
Próby zintegrowania bloku .........................................................................................
V. Kres europejskiej dominacji na Bliskim Wschodzie
i w Afryce Północnej 1948
1962 .........................................................................
Utworzenie Izraela i świat arabski .............................................................................
Rewolucja egipska i kryzys sueski .............................................................................
Iran
nieudana próba rewolucji .................................................................................
Upadek francuskiego panowania w Afryce Północnej ...........................................
VI. W okresie konfrontacji mocarstw 1948
1962 ........................................
Problem niemiecki ........................................................................................................
Konflikt koreański ........................................................................................................
Dawne uprzedzenia i przewartościowane strategie: epoka Chruszczowa
i Eisenhowera
Kennedy`ego .................................................................................
Na granicy katastrofy
kryzysy: berliński i kubański ............................................
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
1948 1R6diagnostyka laboratoryjna w okresie niemowlęcym i dziecięc…zobow r6Tragizm losu patriotycznej młodzieży polskiej w okresie ~B5B6 11 2013 EGIPT W OKRESIE STAREGO I ŚREDNIEGO PAŃSTWA wykładinstrukcja bhp przy robotach budowlanych w okresie zimyZachowania zdrowotne młodzieży w okresie dojrzewania(1)Rozdział 9 Rozwój fizyczny i poznawczy w okresie środkowego dzieciństwaRola sektora publicznego w okresie kryzysu e 1ocvZarzadzanie projektem ppp w okresie obowiazywania umowywięcej podobnych podstron