TW Nr 41 - Ryba Tygodnika
Znalezienie stanowiska
wielkiego klenia w dużej rzece wymaga spenetrowania wszelkich przyśpieszeń,
wartówek, rynien. Każde zaburzenie nurtu, rzeczny głaz czy rafa,
warte są kilkunastu rzutów i starannego spławienia zestawu.
NR 41 15
MAJA
Wydawca: KROKUS ska z o. o. oraz Zespół Łódź i Wałcz
Wiele razy pytano mnie, czy klenie można łowić na gumki...
Cóż, ryby można łowić na wszystko, na co biorą. Mojemu tacie kilka
razy okonie brały na żółto barwiony pęczak. Jednak nikomu nie radzę,
by ryby te łowił na barwione ziarenko jęczmienia.
Kilka razy podczas polowania na sandacze miałem kleniowe brania, z
pięć sporych ryb tego gatunku wyjąłem na rippery i twistery, parę
uderzyło w pierzaste jigi podczas polowań na pstrągi w bystrych wodach
Sanu.
Generalnie jednak były to pobicie niespodziewane, na miarę krąpia
zapinającego się na trzy groty kotwicy woblera. Nie śmiałbym jednak
autorytatywnie twierdzić, że nie można regularnie łowić tych supersportowych
ryb na gumy. Co prawda nie widziałem, ale słyszałem o kilku specjalistach
regularnie wyciągających klenie z Bobru i Kwisy właśnie na silikonowe
przynęty.
Mi osobiście kleń kojarzy się z woblerem. Co prawda, w chwilach wędkarskiej
rozpaczy sięgam niekiedy po błyski obrotowe - za faworyta uważam aglię
2 i 3 o biało malowanej paletce w ukośne czarne paski oraz po gnomiki
zerówki wówczas, gdy nie mogę niczym innym dorzucić do strefy żerowania,
ale na woblery wyjąłem najwięcej i największych kleni.
Co prawda, należę do szaleńców Bożych, którzy jeśliby mogli, to łowiliby
wyłącznie na woblery, więc może dlatego z tymi przynętami kojarzę
niemal wszystkie ryby, dające się łowić na spinning...
TAK DALEKO, TAK BLISKO...
Majowy kleń nie siedzi już - tak
jak wcześniejszą wiosną - w brzegu. Przebywa raczej w pobliżu potencjalnych
tarlisk, a więc w tych odcinkach rzeki, gdzie dno jest twarde, kamieniste
bądź żwirowe. Zwykłą wędką na ogół do majowych kleniowisk dorzucić
się nie da, a nawet jeśli, to prowadzenie zestawu czterometrowym kijem
jest bardzo utrudnione, czasami wręcz niemożliwe.
Odległościówka
włoska daje takie możliwości. Sztywny, lekki, sześcio czy siedmiometrowy
kij pozwala bardzo precyzyjnie posłać zestaw na kilkanaście a nawet
kilkadziesiąt metrów. Długość wędziska oraz cienka (0,14-0,16 mm)
żyłka umożliwia kontrolę nad zestawem. Wszak wystarczy podnieść wysoko
szczytówkę, by linka nie poniewierałaÓ się na wodzie, nie dawała
porwać rzecznemu nurtowi. Owe postawienie kija na sztorc daje wędkarzowi
szansę na skuteczne zacięcie - natychmiast po zatopieniu spławika.
W
przypadku polowania na klenie, natychmiastowa likwidacja zbędnych
zwisów żyłki, prowadzenie spławika na lince nie mającej kontaktu z
wodą i nie wydymającej sią w nadmierny balon, jest kanonem. Ta sportowa
ryba wypluwa przynętę w ułamek sekundy po tym, gdy poczuje opór spławika.
Na podcinający ruch nadgarstka wędkarz ma dosłownie ułamek sekundy.
SZCZYTÓWKA BEZ ZMARSZCZEK
Kleń łowiony po bolońsku jest rybą trudną,
wymagającą wprawy. Nie tylko dlatego, że jest płochliwy, podejrzliwy
i ostrożny, ale także dlatego, że sama technika połowu wymaga treningu.
Klenie łowi się na szybkich przepływach, więc na wszystkie operacje
wędkarz ma niewiele czasu. Rzut, wybranie luzów żyłki i przejęcie
kontroli nad zestawem powinno zabrać jak najmniej czasu.
Zestaw posyłamy ukośnie pod prąd, szybko
przejmujemy nad nim kontrolę z wędziskiem położonym niemal równolegle
do powierzchni wody. Teraz prowadzenie zestawu - owe najważniejsze
w bolonce wybieranie luzów - odbywa się wyłącznie poprzez unoszenie
kija - niemal do pionu, gdy spławik znajduje się dokładnie naprzeciw
wędkarza. Dalsza jego droga - tak by nie spływał po łuku, lecz kontynuował
swobodne spływanie z prądem - to popuszczanie żyłki przez opuszczanie
szczytówki.
Dzięki podnoszeniu i opuszczaniu wędziska
można spławić zestaw bez nienaturalnych zakłóceń, bez zmarszczek na
powierzchni wody na ponad dwudziestometrowym odcinku. Pozwala to na
dokładne spenetrowanie płani kilkunastoma rzutami. Majowy kleń, przed
udaniem się na gody, kurczowo trzyma się nurtowych cieni. Przebywa
w spowolnieniu za głazem, w uskoku dna, za przykosą czy kupką kamieni
i wyskakuje jedynie do spływających swobodnie, porwanych przez nurt
kąsków.
Nie trzeba sobie zawracać głowy precyzyjnym
ustawianiem gruntu - ryba ta wpatrzona jest w górę i rzuca się nawet
na owady spływające po powierzchni. Zazwyczaj wystarczy grunt metrowy
- z reguły klenie przebywają na niezbyt głębokich płaniach.
Najlepszym spławikiem są przepływankowe
bombeczki, raczej wyporniejsze, od 7 g wzwyż. Spławika z reguły nie
doważa się - oprócz antenki wygodniej jest, gdy z wody wystaje górna
część korpusu. Wówczas sygnalizator nie zatapia się przy lada jakim
muśnięciu dna przez przynętę czy ciężarek.
Przypon z dość dużym hakiem (nr 6-4)
powinien być dość długi (30-40 cm) i z żyłki możliwie miękkiej, tak
aby przynęta dawała się miotać nurtowi. Na hak można praktycznie założyć
byle co - kleń w wartówce nie ma czasu, by przyglądać się pędzącym
kąskom. Ja najczęściej używam czerwonych robaków - nie spadają bowiem
z haka tak często jak przynęty roślinne.
Kleń po bolońsku to czysta przyjemność
i wielkie emocje. Kilogramowa sztuka wyrywana rzece na cienkiej żyłce,
delikatnym wędzisku, na dodatek ze strefy szybkiego nurtu, daje wędkarzowi
nieźle popalić. Okaz dwukilogramowy dostarcza wrażeń porównywalnych
ze złowieniem potężnego szczupaka. Zaś posługiwanie się wędziskiem
bolońskim, to czysta przyjemność.
OBOK ROBACZKA
Nie każdy lubi bolonki, nie każdy może
sobie na bolonkę pozwolić. Czasami proza życia przygniata wędkarskie
marzenia... Wtedy trzeba bolonkę... zasymulować. Nad jednymi rzekami
zwą tą technikę przemiałówką, nad innymi płycianką, tu i ówdzie zwarówką,
przelewówką. Pod bardzo wypornym, pękatym spławikiem (ideałem jest
przepływankowa bombeczka ze skróconym do 3 cm kilem), niemalże na
styku z nim, zaciśnięte jest niemal całe obciążenie. Dziesięć, piętnaście
centymetrów nad hakiem tkwi niewielka ołowiana śrucinka (0,15-0,30
g). Przypon bardzo długi, nawet do 120 cm. Hak na ogół w pobliżu "ósemki".
Przynęta bardzo duża - najczęściej mięsisty,
długi kopany robal przewleczony przez kokonik. Ja lubię stosować dendrobenę,
tę najgrubszą. Nawet nieduży kleń wsysa ją spływającą w ułamku sekundy
- niczym rodowity bolończyk spaghetti.
Mimo że płycianka zupełnie nie przypomina
zestawu do włoskiej odległościówki, to zasady, które należy stosować
podczas łowienia tą nietypową techniką, są identyczne jak przy bolonce.
A więc żyłka pomiędzy szczytówką a spławikiem powinna być przez cały
czas lekko napięta, żaden jej fragment nie powinien poniewierać sięÓ
na wodzie. I tutaj pomocne jest możliwie długie wędzisko - wysoko
wzniesione, kiedy zestaw znajduje się na wprost wędkarza i opuszczane
z wyczuciem, kiedy spływa z nurtem, umożliwia spenetrowanie długiego
odcinka rzeki.
Specjaliści brytyjscy - a więc mistrzowie
w łowieniu kleni - twierdzą, że ryba ta ciałem siedzi na spokojnej
wodzie, zaś zmysłami cała jest w nurcie. Jestem skłonny zgodzić się
z nimi. Wiele razy bowiem na czystych rzekach zdarzało mi się dzięki
okularom polaryzacyjnym wypatrzeć klenia-odyńca. Niegdyś podawałem
mu przynętę wprost w jego stanowisko. Ot, odruch, naturalne zachowanie
niezbyt doświadczonego wędkarza. Tymczasem bez względu na to, czy
była to dżdżownica, biały robaczek czy maleńki wobler lub miniaturowa
obrotówka, ryba rzadko wykazywała zainteresowanie.
Dopiero przepuszczenie czy poprowadzenie
przynęty w nurcie obok stanowiska przynosiło branie. Mocne machnięcie
ogonem, błyskawiczny wyskok i próba powrotu. Nieudana, bowiem kleń
zapinał się na haku nawet bez zacięcia.
BAW SIE RAZEM Z NAMI
Płycianka pozwala na pełną kontrolę
przynęty. Umożliwia też rozmaite jej zachowania. Wystarczy lekkie
wstrzymanie spływu, by podniosła się ona ku powierzchni, by przemieściła
się mocno w bok. Wystarczy opuszczenie szczytówki, by spływający kąsek
rozpoczął opadanie, dał się porwać nurtowi.
Klenie są rybami kapryśnymi. Bywają
dni, że biorą wyłącznie na przynęty spływające w bardzo naturalny
sposób, zdarzają się jednak i takie, że wychodzą dopiero wówczas,
gdy przynęta zachowuje się w sposób niezwykły. Kiedy na przykład spływa
szybko łukiem tuż pod powierzchnią, gdy raptownie wznosi się czy opada,
kiedy zatrzymuje się na chwilkę albo wręcz zaczyna mknąć pod prąd.
Dobrze rokujące stanowisko należy więc
obłowić bardzo starannie. Zaczynać trzeba od swobodnych spławień zestawu,
czyli od bardzo naturalnego poruszania się przynęty. Jeżeli branie
nie nastąpi, nie należy zmieniać łowiska. Być może klenie nie są przy
apetycie i do wyjścia sprowokuje je dopiero przynęta prowadzona w
sposób nieregularny, intrygujący, zaskakujący.
Zanim płycianka stanie się przyjaciółką
wędkarza, warto, by na przezroczystej wodzie obejrzał sobie starannie,
w jaki sposób zachowuje się robak podczas różnych manewrów szczytówką
wędziska.
Potem trzeba się już tylko dobrze bawić.
SPINNIGOWE CO NIECO
Choć wychowany nad Wisłą, uczony od
maleńkości jej tajników przez Dziadka, znałem ją od strony ryb spokojnego
żeru, sandacza i szczupaka na żywca czy suma na pęk wielkich dżdżownic.
Kilka lat temu kolega zabrał mnie na
swoje przedwiosenne łowisko poniżej ujścia Narwi do - już teraz -
Naszej Rzeki. Pojechałem na tę wyprawę kompletnie nieprzygotowany
- ze szczupakową pałą, z pękiem wahadłówek i kilkoma obrotówkami formatem
przypominającymi łyżeczki od herbaty.
Wróciłem, oczywiście, o tej pale. Lecz
naprzyglądałem się temu, co może z kleniami wyczyniać finezyjnie łowiący
spinningista. A może bardzo dużo...
Faktem jest, że po tej eskapadzie wykupiłem
pół sklepu na Kruczej z małych woblerków, nabyłem kijaszek full-lajtaÓ
i co roku jeżdżę tam na klenie. Przez tych kilka lata nabrałem doświadczenia,
stałem się zaprzysięgłym zwolennikiem lekkiego spinningu i wielkim
fanem klenio-jazi.
Pewnego razu zawitałem tam z prawie
czterometrową odległościówką przerobioną na spinning. Zgodnie z przewidywaniami
złowiłem kilka kilogramowych klonków, jakąś brzanę, zwolniłem z mocy
prawa niewielkiego sandaczyka. Cudnie było. Przyjechałem więc z kolegą
po tygodniu. Bodaj w drugim kwadransie łowienia moim wędziskiem zabujało
potwornie. Ryba prawie natychmiast wyszła do wierzchu jakieś dwadzieścia
metrów poniżej mojego stanowiska. Mógłbym przysiąc - w pierwszym momencie
- że był to amur, chyba z metrowy kloc z wielką, poprzeczną paszczęką
zamkniętą na moim trzycentymetrowym woblerku.
Ryba zniknęła mi z oczu, żyłka zwiotczała.
Szła wprosta na mój brzuch - stałem niemał po pierś w wodzie - tylko
za jej potwornym grzbietem rysował się klin odkosu. Zakręciła tuż
przy mnie i poszła w rzekę.
Widywałem już, dalibóg, wielkie klenie,
ale czegoś takiego w życiu nie widziałem. Nawet nie mam odwagi szacować
tej ryby...
Uważam się za spinningistę niezłego
technicznie, więc niech dowodem na moje osłupienie potwornością tamtego
klenia będzie fakt, że stałem z kijem za plecami - zamiast pochylić
wędkę ku wodzie - i patrzyłem jak klenisko zmyka tuż pod powierzchnią,
wybierając błyskawicznie luzy mojej siedemnastkiÓ.
Kij musiał strzelić, popełniłem bowiem
kardynalny błąd. I jeżeli jeszcze kiedykolwiek w życiu ujrzę takiego
klenia, to znów zrobię jakieś głupstwo. Nie ma mocnych na mądrą rybę.
Jacek Jóźwiak
All rights reserved, teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów do publikacji wyłącznie na tych stronach internetowych
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
RYBA W SOSIE KOPERKOWYM Z WARZYWAMIRyba opiekana machchi seekaiRyba po żydowskuryba(odc 02) ryba w liściach bananowcarybaryba po greckurybaryba w sosieRyba piła Elektryczne Gitary txtRyba po grckurybawięcej podobnych podstron