PASTERZE LUDU BOŻEGO
Grecki Wschód i łaciński Zachód: koniec jedności śródziemnomorskiej
Kościoły i Kościół
Miejsce biskupów w Kościele Wybory biskupów Dwa skrajnie odmienne
przypadki elek-
cji: Damazego i Ambrożego Co z biskupami, których ich owieczki nie chciały
Pochodzenie
społeczne biskupów Rośnie rola prezbiterów Kariery diakonów Kler
niższy Cursus
honorum kleru Problem wstrzemięźliwości seksualnej kleru Relacje między
Kościołami
Komu przypadała hegemonia w kościelnym świecie Powstanie sieci
metropolitalnej
Synody i sobory Trudności z definicją symonii Starożytny Kościół
dziedzicem antycznego
systemu sprawowania władzy i związanej z nim mentalności
W eseju tym, pełniącym w całości książki w pewnym sensie funkcję wpro-
wadzenia, pragnę zająć się Kościołem od strony instytucjonalnej; za punkt
startu wezmę jego stan z końca II w., za punkt dojścia koniec IV stulecia.
Będę mówiła najpierw o duchowieństwie: jego hierarchicznej strukturze,
sposobie powoływania, duszpasterskich zadaniach poszczególnych stopni,
karierze kościelnej, społecznym pochodzeniu, specyficznej mentalności, pro-
cedurach podejmowania ważniejszych decyzji. Przedstawię szkielet kościel-
nej organizacji: biskupstwa i metropolie będę miała wówczas okazję do
odkrywania tajników kościelnej geografii i reguł walki o zdobycie hegemo-
nii. Wszystkie te wywody potrzebne mi będą po to, by uświadomić czytelni-
kowi, jak odmienny, mimo zasadniczej tożsamości, był Kościół późnego an-
tyku w zestawieniu z Kościołem znanym mu z jego własnych doświadczeń.
Z moich rozważań usunę Kościół czasów, w których jego przewodnictwo
należało niemal w całości do charyzmatyków, a więc ludzi, którym Duch
Święty dał swe specjalne dary, nie będę więc zajmować się procesem wypie-
rania charyzmatyków przez przywódców powoływanych z racji cnót zwyczaj-
nych: pobożności, umiejętności organizowania działalności filantropijnej czy
kierowania klerem itp. Ów proces był bolesny i trwał w rozmaitych środowis-
kach długo, grupy charyzmatyków spychane były poza Kościół ("Wielki Ko-
ściół", jak go dzisiejsi historycy najczęściej nazywają). Podejrzewano ich
o opętanie przez szatana i traktowano z najwyższą, rosnącą z czasem, nie-
ufnością. Niech mi będzie wolno zacytować tylko jeden fragment Historii
2 Kościół w świecie...
18 ' Pasterze ludu Bożego
kościelnej Euzebiusza, który dobrze wprowadza w atmosferę, w jakiej przy-
szło działać charyzmatykom. Rzecz tyczy się Montanusa, twórcy ważnej
(i trwałej) herezji: "Montanus (...) dał się opanować niepohamowanemu
pragnieniu zajęcia stanowiska naczelnego, tak otworzył do siebie przystęp
Przeciwnikowi. Demon opętał go tak, że popadł nagle w rodzaj zachwycenia
i ekstazy, począł szaleć, gadać, dziwne wydawać dźwięki i prorokować zgoła
przeciwko zwyczajowi kościelnemu, opartemu na tradycji i od dawna ustalo-
nej kolejności." (5, 16, przekł. ks. A. Lisieckiego)
W moich wywodach trzymać się będę problematyki ściśle kościelnej, w nią
wtopię informacje i wyjaśnienia odnoszące się do rzeczywistości w stosunku
do Kościoła zewnętrznej, które w rozmaitych punktach moich rozumowań
będą mi potrzebne. O jednej jednak sprawie muszę wspomnieć na początku,
zrozumienie jej i pamiętanie o niej będzie potrzebne w toku lektury niemal
wszystkich esejów.
W wieku IV, a więc w okresie zajmującym w tej książce najwięcej miej-
sca, dokonuje się proces podziału świata śródziemnomorskiego na dwie czę-
ści: grecko- i łacińskojęzyczną, które w miarę upływu czasu coraz bardziej
oddalają się od siebie pod każdym względem. Różnice między nimi istniały
zawsze, również w najlepszym okresie stabilizacji i politycznej jedności im-
perium, jednak w latach kryzysu politycznego zaczęły rosnąć z taką siłą
i szybkością, że u schyłku IV w. separacja była już faktem, nawet wtedy, gdy
cesarstwo było rządzone przez jednego władcę. Ze śmiercią Teodozjusza
Wielkiego (395 r.) polityczny podział stał się definitywny, wprawdzie w poło-
wie VI w. Justynianowi uda się odwojować część Zachodu, ale krótkotrwa-
łość jego sukcesu i straszliwa cena, jaką przyszło za to zapłacić, były wyraź-
nym dowodem, że jedność śródziemnomorska przepadła na zawsze.
Odrębności w dziedzinie językowej były bardzo ważne. Już w IV w. liczba
osób znających dobrze i łacinę, i grekę zaczęła się niepokojąco kurczyć. Gdy
przychodziło do tłumaczenia pism wymienianych między Kościołami, poja-
wiały się coraz większe trudności ze znalezieniem kompetentnych tłumaczy.
Przedstawiciele greckiej inteligencji uczyli się wprawdzie łaciny, aby poznać
teksty i terminologię prawa rzymskiego, nigdy jednak elita grecka nie próbo-
wała zaznajomić się z literaturą łacińską; nie najlepiej też było w Kościołach
wschodnich ze znajomością teologii Zachodu. To raczej łacińskie elity uczyły
się greki i czytywały grecką literaturę, traktowaną jako wzór twórczości lite-
rackiej . Zanik tego obyczaju w wiekach IV i V zaczął wręcz zagrażać dalsze-
mu trwaniu kultury łacińskiej w takiej postaci, jaką przyjęła w starożytności,
nigdy bowiem poprzednio nie była ona autonomiczna.
Istniejące zawsze różnice obyczaju i mentalności potęgowały się w wyniku
zmian w sposobie życia. Kryzys miast na Zachodzie był głębszy i wcześniej-
Pasterze ludu Bożego 19
kościelnej doktryny tak ważna), a jej zaniku w zachodniej, nie mogła ona
bowiem istnieć poza środowiskiem miejskim.
Stosunki między Wschodem a Zachodem nacechowane były rosnącym
zobojętnieniem na losy drugiej strony. Pamięć o wspólnej przeszłości trwała
i dawała się niekiedy użyć jako temat propagandowy, ale jego nośność
w miarę upływu czasu słabła. Rosła natomiast nieuchronnie pogarda i rozdraż-
nienie z racji inności partnera.
To "rozsuwanie się" spójnych niegdyś części trzeba mieć w pamięci, aby
móc zrozumieć stosunki między chrześcijaństwem wschodnim i zachodnim.
W sprawach wiary poczucie więzi było co prawda silniejsze niż w innych
dziedzinach, ale brak zrozumienia i zainteresowania dla drugiej strony na in-
nych płaszczyznach nie ułatwiał współpracy między Kościołami. Wschód nie
zdawał sobie sprawy (i nie chciał zdać sobie sprawy) z wagi procesów jedno-
czących Kościoły zachodnie wokół Rzymu. Prymat Rzymu w sferze doktry-
nalnej był dla wszystkich do przyjęcia zwłaszcza jeśli nie starano się nad-
miernie precyzować jego przedmiotu potrzebę utrzymania jedności od-
czuwano silnie, ale za tym bynajmniej nie szła akceptacja nowego modelu
Kościoła wypracowanego w Rzymie. Brak głębszego wyczucia, a także brak
elementarnej sympatii dla tego, czym żył i czym się pasjonował Wschód,
w równym stopniu cechował przedstawicieli Kościołów Zachodu. Nawet
wtedy, gdy interweniowali z dobrym (ze swojego punktu widzenia) skutkiem
w teologiczne spory na Wschodzie, nie wykazywali oni dostatecznego zrozu-
mienia dla rozmiarów i natury emocji kryjących się za tymi, tak dla łacinni-
ków gorszącymi, kłótniami o dogmaty. Biskupi Zachodu nie zawsze byli
w stanie trzeźwo ocenić układ sił we wschodnich Kościołach, pojąć, gdzie
leżały przyczyny rozdarć, i zdać sobie sprawę z ich powagi. Ich inicjatywy,
okresowo wieńczone sukcesami, rodziły często konflikty w następnych dzie-
sięcioleciach. Owoce niezręczności i uporu bywały gorzkie.
Pamiętając o tym podziale na kościelny Wschód i Zachód, musimy się bro-
nić przed sugestiami, jakie płyną z naszego, dwudziestowiecznego, emocjo-
nalnego stosunku do pojęcia "Wschód", nastrajającego nas od razu negatyw-
nie. Niechęć do Wschodu jest w pracach tyczących się historii Kościoła nie-
mal powszechnie obecna. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze historycy
katoliccy, którzy piszą o Kościołach wschodnich późnej starożytności, nie
mogą powstrzymać irytacji biorącej się z tego, że nie chciały się one poddać
papieskiemu kierownictwu. Na domiar złego w oczach tych ludzi Kościoły
wschodnie IVVI w. są bezpośrednimi przodkami prawosławia, którego
apologeci katolicyzmu na gruncie nauki historycznej nie mają powodów ani
lubić, ani szanować (o wiele spokojniej i z większym respektem te same oso-
by piszą o protestantach wszelkiej maści). Na szczęście wiele się w czasach
ostatniego ćwierćwiecza zmieniło, odkąd Kościół przyjął ekumenizm za swo-
ją maksymę, i oby ten proces posuwał się naprzód.
20 Pasterze ludu Bożego
Uważny czytelnik zapewne zwrócił uwagę na to, że czasem używam słowa
Kościół w liczbie mnogiej, tam gdzie spodziewałby się on wyłącznie liczby
pojedynczej. Czynię to w pełni świadomie. Aż po wiek IV Kościół jako jed-
nolita struktura organizacyjna jeszcze nie istnieje. Społeczności chrześcijań-
skie poszczególnych miast, a czasami nawet większych wsi, stanowią Kościoły
samodzielne. Pozbawienie ich swobody, włączenie w organizację zbudowaną
w sposób hierarchiczny, poddanie kierujących nimi biskupów władzy wyżej od
nich stojących dostojników, opracowanie zrębu zasad, którymi winno się kiero-
wać duchowieństwo (tradycyjnie, choć nieco przedwcześnie w przypadku staro-
żytności, nazywa się te zasady prawem kanonicznym), urzeczywistniane było
stopniowo w ciągu wieku IV. Dopełnienie tego procesu nastąpi dopiero w na-
stępnych stuleciach. Oczywiście w sferze wiary Kościół był od jego początków
odczuwany jako jedność, jeden lud Chrystusowy, ożywiony tą samą wiarą, tymi
samymi nadziejami. Ale już w sferze liturgii różnice były poważne: teksty
modlitw, nawet tych najważniejszych dla chrześcijańskiej obrzędowości, wy-
kazywały istotne odchylenia, kalendarz religijny daleki był od jednolitości. Ko-
ścioły utrzymywały stosunki między sobą krążyli posłańcy z listami i ustnymi
wiadomościami o tym, co się wydarzyło, biskupi radzili się wzajemnie, jeśli po-
jawiały się trudności organizacyjne i wątpliwości doktrynalne. Ale jeśli biskup
.nie chciał wysyłać listów, radzić się innych, przestrzegać wspólnych postano-
wień, jego owieczki zaś były z niego zadowolone, nikt i nic nie mogło go skło-
nić do wspólnych działań.
Biskup zajmował o wiele ważniejsze miejsce w działaniach Kościoła starożyt-
nego, niż to się dzieje w dzisiejszym Kościele. Zmiany w organizacji kościel-
nej następujące w IV w., choć poddały biskupa władzy hierarchicznych
zwierzchników, bynajmniej nie zmniejszyły zakresu jego zadań, ani nawet
znaczenia, jeśli patrzeć z punktu widzenia członków kierowanej przez niego
gminy. Pozostawał on nadal osią wszystkich działań Kościoła.
Biskup nie tylko organizował działalność duszpasterską, ale osobiście brał
w niej poważny udział. W starożytności, także tej późnej, członkowie gminy
byli na ogół przez niego chrzczeni. W sytuacjach wyjątkowych chrzcić co
prawda mogli też inni członkowie kleru, a nawet zwykli wierni, jednak taki
obrzęd był niepełny, trzeba go było uzupełnić przez włożenie rąk, w toku
której to ceremonii biskup przekazywał dary Ducha Świętego.
Do podstawowych zadań biskupa należało nauczanie prawd wiary. W bar-
dzo wielu Kościołach w IV w. wygłaszanie kazań przez prezbiterów było nie
do pomyślenia, niekiedy im tego wyraźnie zakazywano. To biskup przygoto-
wywał pragnących się ochrzcić ludzi, uczył ich prawd wiary, udzielał kate-
chumenom błogosławieństwa, a także ich egzorcyzmował, aby umocnić ich
w walce z szatanem, z którego władzy mieli się poprzez chrzest wyrwać.
Pasterze ludu Bożego 21
Biskup wyłączał grzeszników z gminy i tylko on mógł ich przyjąć ponow-
nie. Biskup innego miasta pozwalający na udział w ofierze eucharystycznej
człowiekowi, który został tego prawa pozbawiony, narażał się na potępienie,
a od IV w. także na postępowanie dyscyplinarne.
Biskup wyświęcał nowych członków lokalnego kleru. Obyczaj kościelny
nakazywał mu zasięgnięcie w tej sprawie rady u członków kleru już działają-
cych, wypowiedzieć się winni byli zwłaszcza najwyżej hierarchicznie posta-
wieni prezbiterowie. Jeśli jednak biskup tego nie uczynił i podjął decyzję
arbitralnie, właściwie nikt nie był w stanie zmusić go do jej cofnięcia, w każ-
dym wypadku pozostawała ważna. Członek kleru opuszczający miasto,
w którym go wyświęcono, i przenoszący się do innej miejscowości bez ze-
zwolenia biskupa, bez jego listu poświadczającego dobre obyczaje i dobre
wykonywanie kościelnych funkcji, w nowym miejscu nie mógł być (przynaj-
mniej w teorii) przyjęty do kleru.
Bezwzględna podległość kleru w stosunku do biskupa rodziła poważne
niebezpieczeństwa. Biskup mógł, w złej wierze, ale i w dobrej, ciężko skrzyw-
dzić swego podwładnego. Nie wszyscy akceptowali wyrok biskupi z pokorą,
często rozpoczynali z nim walkę, udając się na skargę do innych biskupów
albo, mimo że kościelne obyczaje tego zakazywały, do świeckich trybunałów
(zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodziły sprawy pieniężne). W zasadzie obcy
biskup nie powinien interweniować w takich sytuacjach, ale zdarzały się
przypadki tak jawnej niesprawiedliwości, że trudno było je ignorować; czę-
sto też rywalizacje między Kościołami skłaniały biskupów do zajęcia się po-
szkodowanymi na złość konkurentowi. Tłum przynoszących skargi stanowił
tak wielki problem dla dobrego funkcjonowania Kościoła, że już na soborze
nicejskim, a więc w 325 r., podjęto decyzję, którą z niewielkimi wariantami
powtarzać będą następne zgromadzenia biskupie:
"Co się tyczy duchownych lub świeckich ekskomunikowanych, to wyrok
wydany przez biskupów każdej prowincji musi mieć moc prawa zgodnie
z następującą regułą: ten, kto został ekskomunikowany przez jednego, nie
może być przyjmowany przez innych. Trzeba się jednak upewnić, czy biskup
nie wydał tego wyroku z ciasnoty ducha, z przekory lub też z jakiegoś uczu-
cia nienawiści. Żeby jednak to dochodzenie mogło mieć miejsce, wydało
nam się rzeczą słuszną polecić, aby w każdej prowincji zwoływano dwa razy
do roku synod, który będzie się składał ze wszystkich biskupów prowincji;
dokonają oni wszelkich koniecznych dochodzeń, aby każdy wiedział, że wy-
rok ekskomuniki został wydany sprawiedliwie wobec stwierdzonego nie-
posłuszeństwa, aż do chwili, gdy zgromadzeniu biskupów lub biskupowi,
który wyrok wydał, spodoba się złagodzić ten wyrok. Synody te winny się
odbywać: jeden przed Wielkim Postem, byśmy oddaliwszy wszystkie mało
wzniosłe uczucia, mogli przedstawić Bogu miłą ofiarę, a drugi na jesieni."
(kanon 5; przekł. ks. Sz. Włodarskiego)
22 Pasterze ludu Bożego
Poza możliwością odwołania się do zgromadzenia biskupów danej prowin-
cji osoba skrzywdzona mogła, zgodnie z obyczajami ustalonymi wcześniej,
ale formalnie potwierdzonymi w IV w., udać się do biskupa miasta postawio-
nego wyżej w kościelnej hierarchii: do metropolity. O metropolitach będę
mówiła szerzej nieco dalej.
Szansę na to, że takie skargi przeciwko własnemu biskupowi zostaną życzli-
wie wysłuchane, nie były zbyt wielkie. Trzeba było wyraźnych dowodów na
działalność jaskrawię sprzeczną z prawem, bądź ostrych konfliktów w gronie
biskupów (wtedy wrogowie danego biskupa wykorzystywali każde, nawet źle
udokumentowane oskarżenie), aby głos poszkodowanego wywołał jakiś sku-
tek. Było to zgodne z mentalnością właściwą grupom zhierarchizowanym,
która z góry przyznawała rację przedstawicielom wyższych stopni, wszelkie
protesty z niższych szczebli pojmowano jako zamach na same podstawy całej
budowli.
W wieku IV przybyła biskupom nowa funkcja: nadzór nad mnichami
i mniszkami. Nie było to bynajmniej łatwe. Mnisi niezwykle szybko tworzyli
grupę nacisku na biskupa, aktywną zwłaszcza w okresach konfliktów doktry-
nalnych, popychającą do aktywniejszej walki z poganami, Żydami, heretyka-
mi i podejrzliwie traktującą tych pasterzy, którym nie w smak były gwałty.
Kościół już w III w. miał spory majątek, na który składały się budynki,
a także grunty, pieniądze, zapasy zboża i innych produktów rolnych, szaty,
naczynia itd. wszystko to pochodziło z darów składanych przez wiernych.
Z upływem czasu stan posiadania Kościoła rósł z wielką szybkością, do cze-
go przyczyniali się również cesarze, hojnie łożący na jego potrzeby. Rosła
także liczba zamożnych członków gmin, ich szczodrobliwość na rzecz Kościo-
ła stała się zwykłym sposobem ostentacji, manifestowania posiadanego bo-
gactwa, afirmacji społecznego statusu. W "dobrych" antycznych czasach
rodziny majętne służyły swymi środkami współobywatelom w ramach insty-
tucji miejskich, kryzys polis-civitas spowodował, że ów strumień skierował
się ku Kościołowi.
Do biskupów należało administrowanie majątkiem ich Kościołów wedle
własnego rozeznania. Śledząc dyskusje na temat zasad, których winni oni
byli przestrzegać (toczyły się te dyskusje wielokrotnie na synodach i sobo-
rach, które uchwalały w ich wyniku odpowiednie przepisy, w kościelnej ter-
minologii zwane kanonami), zdajemy sobie sprawę z tego, że starano się uni-
kać dwóch skrajności, równie dla Kościoła niebezpiecznych. Nie można było
biskupowi narzucać zbyt ścisłych reguł, zwłaszcza nie można go było podda-
wać zbyt ścisłej kontroli. Przede wszystkim działalność filantropijna, tak
ważna dla gmin chrześcijańskich, wymagała swobodnego operowania gro-
szem bez opowiadania wszystkim, co i komu się dało. W czasach prześlado-
wań biskup nieraz używał pieniędzy na łapówki dla urzędników, strażników
więziennych itp., a w chrześcijańskim cesarstwie też nie brakło sytuacji, gdy
Pasterze ludu Bożego 23
trzeba było przyśpieszać załatwienie rozmaitych spraw, wręczając dary odpo-
wiednim osobom. Dyskrecja zatem była często pożądana. Zdając się we
wszystkim na biskupa, ryzykowano jednak wiele: jeśli był człowiekiem nie-
uczciwym lub niesprawnym, Kościół mógł ponieść ogromne straty. Zgroma-
dzeni na synodach biskupi starali się więc określić, na co wolno, a na co nie
wolno wydawać kościelnych pieniędzy, starali się zwłaszcza wprowadzić
ograniczenia w swobodnym dysponowaniu kościelnymi nieruchomościami.
Powtarzano, że nie wolno dopuszczać do sytuacji, kiedy to biskup umierając
dysponuje większym majątkiem niż wtedy, gdy obejmował swe stanowisko,
w zasadzie owa nadwyżka powinna przypaść Kościołowi. Ale jak udowod-
nić, że wzbogacenie było efektem używania kościelnych pieniędzy do prywat-
nych operacji? Biskup mógł przecież w sposób godziwy pomnożyć swój włas-
ny majątek ustalenie, gdzie występowała zła wola, a gdzie nie, musiało
napotykać trudności.
W połowie V w. na soborze chalcedońskim jego uczestnicy nakazali wszy-
stkim biskupom mianowanie kościelnych urzędników z tytułem oikonomos
("ekonom"), których zadaniem było współ administrowanie, a więc i współ-
odpowiedzialność za kościelne finanse. Oczywiście także wcześniej biskupi
mieli pomocników w tej dziedzinie, ale byli to ludzie bez żadnego własnego
statusu. Zebrani w Chalcedonie uczestnicy soboru sądzili, że sformalizowa-
nie stanowiska zmieni charakter ich działania. Miano przede wszystkim na-
dzieję, że człowiek obdarzony takim prestiżowym tytułem będzie się czuł
częścią kościelnej machiny (a nie tylko częścią "domu" biskupiego) i że sta-
nie się z tej racji kontrolerem poczynań biskupa. Jednak ekonom dalej był
ściśle podporządkowany biskupowi i działał wyłącznie na jego polecenie,
można więc wątpić, czy jego powołanie zmniejszało niebezpieczeństwo nie-
uczciwości i lekkomyślności. Skandali finansowych w Kościele nie brakło,
znaczna część spraw dyscyplinarnych tyczyła się nadużyć majątkowych.
Biskupi zawsze odgrywali w gminach rolę rozjemców w sporach między
wiernymi, w IV w. ta ich funkcja uległa sformalizowaniu i rozszerzeniu dzięki
cesarskim przywilejom dla tej formy wymiaru sprawiedliwości. Nazywano ją
episcopalis audientia, będę jeszcze miała okazję pisać na jej temat nieco
szerzej. Była ona ważnym instrumentem władzy biskupa nad mieszkańcami
jego miasta i stąd cesarskie przywileje do niej się odnoszące witane były
przez Kościół z satysfakcją, jednak na co dzień stanowiła prawdziwe przekleń-
stwo dla gorliwego pasterza, pożerała mu mnóstwo czasu, zmuszając do po-
dejmowania decyzji w dziedzinie, której najczęściej nie znał w dostatecznym
stopniu.
Dla każdego Kościoła wybór biskupa był sprawą niezmiernie ważną, która
budziła zrozumiałe namiętności. Uczestnicy skomplikowanej procedury
zmierzającej do powołania nowego pasterza gminy mieli w pamięci zalecenia
biblijne:
24 Pasterze ludu Bożego
"Jeśli ktoś dąży do biskupstwa, pożąda dobrego zadania. Biskup powinien
być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny,
sposobny do nauczania, nie przebierający miary w piciu wina, nieskłonny do
bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz, dobrze rządzący włas-
nym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością. Jeśli ktoś bo-
wiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył
o Kościół Boży? Nie może być świeżo ochrzczony, ażeby wbiwszy się w pychę,
nie wpadł w diabelskie potępienie. Powinien też mieć dobre świadectwo ze
strony tych, którzy są z zewnątrz, żeby się nie naraził na wzgardę i sidła dia-
belskie." (l Tm 17)
(Autor używa terminu "episkope", tłumaczonego tu jako biskupstwo,
dalej będzie pisał o "episkopos". Można jednak zasadnie wątpić, czy w cza-
sach, w których pisano ten tekst, już istniał urząd biskupa w kształcie zna-
nym nam z późniejszych dziejów Kościoła. Nie ma to jednak dla naszych
rozważań znaczenia. Po pierwsze, ów ustęp formułuje zasady tyczące się kie-
rowników gmin chrześcijańskich w ogóle, niezależnie od noszonego tytułu.
Po drugie, w czasach późnej starożytności nikt nie stawiał sobie pytania
o sens terminów episkope i episkopos w tym tekście, wskazania w nim za-
warte odnoszono do biskupa.)
Zalecenia Listu do Tymoteusza są sformułowane tak ogólnie, że niewiele
pomagały w czasie wyborczych swarów. Wynikało z nich tylko, że biskupem
nie może zostać człowiek dwukrotnie żonaty, a także, iż niezbyt chlubne za-
chowanie dzieci stanowi argument negatywny.
W wieku IV w procedurze wyborczej uczestniczyły trzy grupy: kler danego
Kościoła, biskupi okolicznych miast (najlepiej wszyscy biskupi danej prowin-
cji) na czele z metropolitą, dla którego warowano decyzję ostateczną, oraz
ludzie świeccy. W III w. niewątpliwie mniejszą rolę odgrywali biskupi (nie
mówiąc już o metropolicie, struktury metropolitalne dopiero się rodziły),
natomiast o wiele więcej ważył głos ludu. Gdy imperium zaczęło być rządzo-
ne przez cesarzy chrześcijańskich, obsada najważniejszych biskupstw doko-
nywała się często przy ich udziale. Nie zawsze musiał on przyjąć postać inter-
wencji otwartej, oczywistej, częściej uzgadniano kandydatów z cesarzem lub
jego reprezentantami. Ten, kto mógł się spodziewać dobrego przyjęcia na
dworze, miał większe szansę niż inni także w oczach wiernych i zwykłych
członków kleru, miano bowiem nadzieję, że będzie w stanie więcej "załatwić"
dla miasta. Większe szansę to nie znaczy pewność znamy aż nadto przy-
padków, gdy wybierano osoby władcom niemiłe.
Liczono się też z opinią zmarłego biskupa, promując bardzo często jego
najbliższych współpracowników. Zdarzało się, że biskupi przed śmiercią re-
dagowali otwarte rekomendacje, bądź nawet, mimo że tego zakazywano,
wyświęcali następcę za swego życia.
Ani w wieku III, ani w następnym stuleciu nie istniały procedury przyjęte
Pasterze ludu Bożego 25
w sposób sztywny dla wszystkich okazji, praktyka wykazuje ogromne waha-
nia wszystko zależało od lokalnych warunków, tradycji, ewentualnych
kandydatów. Powszechnym marzeniem była jednomyślność. Widziano
w niej znak woli i inspiracji Ducha Świętego.
Naturalną koleją rzeczy było powoływanie na stanowisko biskupa które-
goś z członków lokalnego kleru, dobrze znającego miejscowe problemy,
sprawdzonego już w działaniu. Źródła sygnalizują nam jednak odstępstwa
od tej normy. Nie tylko wyświęcano ludzi nie pełniących poprzednio żadnych
funkcji w Kościele, ale powoływano na biskupią godność neofitów lub zgoła
katechumenów. Przypomnę przypadki Ambrożego (ok. 337397), Nekta-
riosa, biskupa Konstantynopola (381397), Synezjosa z Kyreny (ok. 370
ok. 415). Nie jest jasne, jaki procent wszystkich stanowiły takie elekcje,
z punktu widzenia kościelnych obyczajów nieregularne. To, że są one sław-
ne, nie powinno usuwać pytania o ich częstotliwość. Niestety nasza wiedza
o wyborach konkretnych biskupów dotyczy zawsze przypadków specjalnych,
nie możemy więc mieć żadnej statystycznej orientacji w tej materii. Podej-
rzewam, że nieregularne elekcje były rzadkie, gdyż duchowieństwo ceniło
sobie przestrzeganie zasady powolnej kariery i w zwykłych sytuacjach nie-
chętnie widziało intruzów.
Zdarzały się także przypadki powierzania godności biskupów osobisto-
ściom pochodzącym z innych miast. Kler i lud, nie znajdując na miejscu wła-
ściwego kandydata, mogli szukać przyszłego biskupa w miastach sąsiednich.
Niekiedy spotykamy na biskupich tronach ludzi z odległych krain, na przy-
kład w Italii przybyszów z Egiptu i Syrii. Jeśli prawdziwa decyzja zapadała
poza diecezją, należąc do hierarchicznych zwierzchników w Kościele (metro-
politów i patriarchów) lub władcy, wówczas szansę powierzenia jej komuś
obcemu, a za to mającemu inne zalety, rosły.
Rozwijający się ruch monastyczny spowodował bardzo szybko pojawienie
się wśród biskupów byłych mnichów. Wielki prestiż, jaki dawała asceza,
ułatwiał im uzyskanie i sprawowanie urzędu biskupiego. Mnisi rozmaicie rea-
gowali na propozycję jego objęcia. Wielu pragnęło służyć Kościołowi, na-
prawiać zepsuty świat; wezwanie do objęcia biskupiej funkcji traktowali jak
głos Boski, wzywający ich do walki z szatanem w świecie. Ambicje, nieco
tylko przytłumione przez ascezę, ułatwiały im przystosowanie się do nowych
warunków. Dla bardzo wielu jednak powrót do "świata", którego się wyrzekli,
zanurzenie się w walki między ludźmi, przymus kompromisów, także w sferze
moralności, były ciężką próbą; starali się od niej uwolnić, uciekali, protesto-
wali. Opór przydawał im prestiżu, uznawano, że dobrze wróży ich przyszłym
działaniom ("nie chce ordynacji, a więc jest jej godny"). Ludzie niechętnie
widzieli ambicję manifestowaną otwarcie, nawet jeśli w cytowanym Liście do
Tymoteusza bynajmniej jej nie potępiono, co widać ze słów: "Jeśli ktoś dąży
do biskupstwa, pożąda dobrego zadania." Krzyki protestu, skargi na utraco-
26 Pasterze ludu Bożego
ny spokój nabrały z czasem charakteru stereotypowego, w średniowieczu
kandydat na patriarchę Aleksandrii, z reguły brany już wtedy z któregoś
z wielkich, sławnych klasztorów, przywożony był na ceremonię w łańcu-
chach...
Obecność biskupów z innych miast w czasie całej procedury była niezbęd-
na, to oni, wkładając ręce na głowę elekta, dokonywali sakramentalnego
przekazania mu darów Ducha Świętego. Był to akt konstytutywny, bez niego
ordynacja była niemożliwa (znamy jednak kilka przypadków takich nie-
regularnych elekcji biskupich w małych grupach heretyckich, Wielki Kościół
tę ewentualność odrzucił raz na zawsze). Już w III w. sformułowano zasadę,
wedle której ordynacji nie może dokonać jeden biskup, powinno ich być
przynajmniej trzech. Ów wymóg nie miał charakteru sakramentalnego, by}
on skutkiem niedobrych doświadczeń praktycznych. Udział trzech biskupów
lepiej zabezpieczał przed decyzjami arbitralnymi, lekkomyślnymi. W IV w.
rola biskupów w czasie wyborów wydatnie wzrosła. Starano się ściągnąć
wszystkich pasterzy danej prowincji, jeśli zaś nie było to możliwe, czekano,
aż prześlą pisemnie swą zgodę na rezultat elekcji, i dopiero wówczas przystę-
powano do wyświęcenia elekta uroczystość mogła wobec tego odbyć się
po dłuższej przerwie.
• Rola Å›wieckich mimo wszelkich zmian w koÅ›cielnych obyczajach byÅ‚a
ogromna. Oczywiście liczył się nade wszystko głos miejscowych notabli: za-
możnych właścicieli ziemskich, urzędników, szefów korporacji rzemieślni-
czych. Uczestniczyli oni osobiście w pertraktacjach, a gdy upowszechnił się
obyczaj sporządzania pisemnych protokołów procedury, podpisywali je
razem z biskupami i członkami kleru. Jednak na tym się nie kończyło. Zwykli
mieszkańcy miasta także mogli interweniować, wszczynając tumulty, odma-
wiając udziału w'publicznej aklamacji, ogłaszając hałaśliwie własne preferen-
cje. W ten sposób można było uniemożliwić objęcie stanowiska, a nawet i po
jego objęciu przymusić biskupa do rezygnacji. Wobec wrzeszczącego tłumu
biskup nie miał żadnych szans ratunku, żadnych środków pacyfikacji. Jeśli
odwołał się do pomocy wysokich dostojników świeckich, a ci wysłali żołnie-
rzy, cała sprawa, wcześniej czy później, źle się dla biskupa kończyła, opinia
publiczna traktowała takie postępowanie jako objaw słabości, dowód braku
autorytetu.
Tłum w takich przypadkach był najczęściej przedmiotem manipulacji,
działał z poduszczenia innych kandydatów i popierających ich ludzi. Pamię-
tajmy bowiem, że obraz jednomyślnego ludu Bożego, wspólnie z biskupami
i całym miejscowym duchowieństwem radośnie zgadzającego się na osobę
nowego pasterza, niekiedy odpowiadał rzeczywistości, ale rzadko. Kościół
odziedziczył po starożytnym systemie polis całą właściwą temu systemowi
skłonność do rywalizacji między osobami pragnącymi sprawować władzę.
W mieście, w którym zabrakło biskupa, tworzyły się koalicje rodzin i środo-
Pasterze ludu Bożego 27
wisk, mające własne pomysły na temat tego, kto powinien rządzić Kościo-
łem. Wyprowadzenie ludu na ulicę było zabiegiem ryzykownym, ale jeśli po-
trafiono odpowiednio przygotować atmosferęskutecznym. Istniały jednak
granice manipulacji: nie można było skłonić tłumu do manifestowania na
rzecz kandydata niepopularnego lub nikomu nie znanego. Manipulacja pole-
gała przede wszystkim na podgrzewaniu emocji w mieście i organizowaniu
ludu do zbiorowych wystąpień. ;
Jeden z najbardziej znamiennych (a zarazem bardzo drastycznych) kon-
fliktów na tle walki o tron biskupi z udziałem tłumów wydarzył się po śmierci
biskupa Rzymu, Liberiusza (352366). W pewnym momencie swego ponty-
fikatu (będę o tym jeszcze opowiadać w następnym eseju) został on wygnany
z Rzymu rozkazem cesarza Konstancjusza II i na jego miejsce wyświęcono
nowego biskupa, Feliksa. Był to rok 355. Liberiusz wrócił do miasta po
trzech latach, a jego konkurenta władze usunęły z Rzymu. Gdy w 365 r.
Feliks zmarł, wydawało się, że sprawa schizmy została raz na zawsze zlikwi-
dowana: choć obie strony miały swoją klientelę, Liberiusz zrobił wszystko,
aby przeciągnąć na swoją stronę, metodami jak najbardziej chwalebnymi,
ludzi przeciwnika. Jednak konflikt odżył, i to w straszliwej formie. O wyda-
rzeniach, które nastąpiły, opowiada nam w swej Historii Kościoła Sokrates
oraz inne źródła epoki. Mamy także tekst zdumiewający (zdumiewający
w tym sensie, że się zachował): pamflet przeciwko Damazemu, napisany nie-
co po 368 r. Tekst ten znalazł się w kolekcji listów papieży i cesarzy powsta-
łej w połowie VI w. Wydawca zbioru, O. Gunther, nazwał pamflet dość bez-
sensownie: Gęsta inter Liberiom et Felicem ("To, co się wydarzyło między
Liberiuszem a Feliksem"). Autor pamfletu chciał mobilizować opinię Ko-
ściołów Italii przeciwko Damazemu.
Wedle tego tekstu 24 września 366 r., natychmiast po śmierci Liberiusza,
zebrali się bliscy mu prezbiterzy, trzej diakoni i "lud święty" w bazylice Ju-
liusza i tam jako następnego biskupa Rzymu wybrali Ursyna. Inni członko-
wie kleru, zwolennicy zmarłego antypapieża Feliksa, wybrali Damazego.
Biskup Tiburu (dziś Tivoli), Paweł, od razu wyświęcił Ursyna (przy istnieniu
dwóch rywali pośpiech był bardzo wskazany, ten, który został wyświęcony
wcześniej, miał w każdej sytuacji większe nadzieje na urząd). Zawiadomiony
o ceremonii Damazy, "który zawsze dążył do objęcia biskupstwa, posługując
się pieniędzmi, podburzył woźniców cyrkowych i głupi tłum" i zaatakował
bazylikę Juliusza. Walki trwały wedle pamflecisty trzy dni i były bardzo
krwawe. Damazy w tydzień po śmierci Liberiusza zajmuje Lateran (pamfle-
cista napisał: "po siedmiu dniach wraz ze wszystkimi krzywoprzysięzcami
i ludźmi cyrku, których przekupił wielkimi pieniędzmi, opanował bazylikę
laterańską") i tam zostaje konsekrowany. Za pieniądze kupuje poparcie pre-
fekta miasta, Wiwencjusza, i uzyskuje cywilny wyrok wygnania dla Ursyna
i jego dwóch diakonów. Na tę wieść "lud święty", innymi słowy zwolennicy
28 Pasterze ludu Bożego
najpierw Liberiusza, a następnie wypędzonego Ursyna, organizuje opór
i zajmuje bazylikę Liberiusza. 26 października Damazy szturmuje ją, wezwa-
wszy "ludzi cyrku, woźniców i grabarzy oraz cały kler z siekierami, mieczami
i kijami". Atakujący próbowali podłożyć ogień i zrzucać z dachu do środka
dachówki. Zamknięci w bazylice przeciwnicy Damazego zaczęli recytować:
"Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciała, gdyż nie mogą zabić duszy",
a także śpiewali: "Ciała sług twoich wydali na pastwę ptakom powietrznym,
zwierzętom ziemi ciała twoich świętych. Ich krew rozlali jak wodę wokół Je-
ruzalem i nie było komu ich pogrzebać." W bazylice, ostatecznie przez ludzi
Damazego zdobytej, zginęło 160 osób, mężczyzn i kobiet.
Ten sam epizod został opowiedziany (z mniejszą niestety liczbą szczegó-
łów) przez świetnego, rzetelnego historyka, piszącego w niewiele lat po wy-
darzeniach, Ammiana Marcellina. Wspomina on o szturmie zwolenników
Damazego na bazylikę zwaną Sicinum, wedle niego zginęło 137 osób. Zwo-
lennik Damazego, Hieronim, w swej powstałej niemal współcześnie kronice,
pisząc o masakrze (nie dało się jej ukryć), stara się tak przedstawić wydarze-
nia, aby ordynacja Damazego wyprzedzała w czasie ordynację Ursyna
w ten sposób Ursyn stawał się winnym siania niezgody w Kościele.
Nie chcę zajmować się tutaj szczegółową analizą tych przekazów źródło-
wych. Wspominam o nich nie dlatego, że interesuje mnie w tym miejscu
książki historia samego Damazego, ważniejsze są dla mnie możliwe scenariu-
sze biskupich elekcji: sprawa Damazego jest jednym z najciekawszych i naj-
lepiej znanych przypadków. Jestem jednak winna czytelnikowi choćby skró-
towy komentarz do przedstawionych faktów.
Nie powinniśmy zbyt łatwo dawać pełnej wiary pamfleciście, takim auto-
rom nigdy nie należy ufać bez zastrzeżeń, gdyż nienawiść skłania do przeina-
czania faktów. Zapewne niewiele ich wymyślił, musiał z grubsza trzymać się
prawdy, gdyż pisał dla ludzi, którzy znali wydarzenia; jeśli chciał osiągnąć
zamierzony efekt (utrwalenie wrogości do Damazego wśród italskich bisku-
pów), nie mógł sobie pozwolić na jawne kłamstwa. W każdym razie Damazy
był człowiekiem wybitnym, pokazały to dzieje jego pontyfikatu: nie byle ja-
kiej sztuki, dojrzałości, cierpliwości wymagało kierownic Kościołem po tak
burzliwej elekcji. Do rywalizacji o stanowisko biskupa Damazy przystępował
już jako znany i cieszący się autorytetem członek kleru, miał rozległe wpły-
wy wśród duchowieństwa i świeckiej elity miasta. Jego przeciwnicy stanowili
grupę rygorystów nie mogących pogodzić się z wczorajszymi przeciwnikami,
czerpali oni swą siłę z odwoływania się do konfliktów sprzed lat, z przypomi-
nania swych minionych krzywd. Jest wielce prawdopodobne, że wcześniej
wyświęcony został Ursyn. Damazy, pewny swej elekcji, nie musiał śpieszyć
siÄ™ z samÄ… ceremoniÄ…, respektujÄ…c rzymskie obyczaje co do dnia tygodnia,
w którym winna się odbyć; wiedział też, że po jego stronie jest biskup Ostii,
30 Pasterze ludu Bożego
biskup bez biskupstwa zachowa swojÄ… rangÄ™ i zwiÄ…zane z niÄ… zaszczyty, pod
warunkiem że nie będzie przeszkadzał lokalnemu biskupowi. Nie do końca
wiemy, na czym polegały zaszczyty związane z urzędem biskupim. Na pewno
było to prawo do pierwszeństwa w czasie obrzędów i uroczystości, prawo do
tytulatury, ale co ponadto? Jest bardzo prawdopodobne, że takiemu bisku-
powi, pozostającemu faktycznie w randze prezbitera, dawano więcej pienię-
dzy, zboża itp. niż jego kolegom.
Spory w Kościele, powstające najczęściej z powodu poczynań biskupów,
nie tylko z okazji ich wyboru, były prawdziwą plagą. W 451 r. na soborze
chalcedońskim uchwalono przepis, który przybliża nam nieco realia owych
wojen: "Towarzystwa lub bractwa tajne, zakazane już prawem cywilnym,
tym bardziej należy zakazać w Kościele Bożym. Jeżeli więc zostało dowie-
dzione, że duchowni lub mnisi związali się przysięgą, by wywrzeć swą nie-
nawiść na biskupie lub swoich kolegach ze stanu duchownego, należy ich zło-
żyć z urzędu." (kanon 18, przekł. ks. Sz. Włodarskiego). Historyk starożyt-
ności pogańskiej przyjmuje ten tekst z rozbawieniem i wzruszeniem: kanon
mówi o grupach powstających w celu prowadzenia wspólnej walki politycz-
nej, które Grecy nazywali heteriami ("bractwa"), a łacinnicy coniurationes
("sprzysiężenia"). Znamy je świetnie z historii Aten V i IV w. p.n.e., a także
z historii republikańskiego Rzymu. W czasach, kiedy nie istniały stronnictwa
polityczne ani partie, owe sprzysiężenia były jedną z najpospolitszych form
organizacji politycznych. Istotną rolę odrywała w nich przysięga: ich uczest-
nicy, działając poza prawem lub na krawędzi prawa, w każdym razie ryzyku-
jąc represje ze strony kościelnego establishmentu, musieli mieć do siebie
zaufanie. Przysięga zmieniała charakter takich grup, formalizowała je,
z chwilowego porozumienia kilku mniej lub bardziej wpływowych ludzi,
uzgadniających między sobą taktykę działania, wyłaniała się organizacja.
Jeśli w mieście istniały konflikty, a biskup nie miał dość autorytetu, organi-
zacje takie mogły całkowicie destabilizować miejscowe układy sił niekie-
dy kończyło się to krwawymi rozruchami. Nie dziw, że uczestnicy soboru
chcieli jakoś postawić tamę takim formom rywalizacji wśród kleru.
W aktach synodów i soborów mamy mnóstwo relacji, lub przynajmniej
informacji, o konfliktach tego rodzaju w Kościele, synody stanowiły bowiem
zwykłe forum, na którym podejmowano decyzje właśnie w przypadku takich
konfliktów. W nowoczesnych pracach na temat historii Kościoła rzadko się
o nich pisze, dla apologetycznej historiografii katolickiej nie jest to powód
do dumy i chwalenia działań Kościoła w przeszłości, osobiści nieprzyjaciele
Pana Boga skupiajÄ… swoje ataki na kwestiach bardziej spektakularnych.
Wojny wewnętrzne w tym lub innym biskupstwie nie powinny gorszyć histo-
ryka pozbawionego skłonności apologetycznych ani nie stanowią powodu do
wÄ…tpienia w religijne prawdy, sÄ… na pewno fascynujÄ…ce, pokazujÄ… nam, jak
Pasterze ludu Bożego 31
Kościół przejął przywództwo w istotnej części życia publicznego, charaktery-
stycznego dla polis.
Co się tyczy pochodzenia społecznego biskupów, to już w III w. wywodzili
siÄ™ oni przede wszystkim z miejskiej elity, przedstawiciele innych warstw
w średnich i większych miastach osiągali ten szczebel kościelnej kariery bar-
dzo rzadko. Jedynie w małych gminach, bytujących w osadach o wiejskim
charakterze, zdarzały się takie przypadki. W IV w. prawdopodobieństwo
otrzymania urzędu biskupiego przez człowieka niskiego stanu było jeszcze
mniejsze. Owa preferencja dla przedstawicieli elity miała rozmaite powody.
Po pierwsze, byli oni ludźmi wykształconymi, w latach szkolnej edukacji
nauczono ich pisać i przemawiać (umiejętność niezwykle ważna dla człowie-
ka, który przynajmniej raz na tydzień miał wygłaszać kazanie). Po drugie,
mieli własny majątek, a po biskupie spodziewano się, że będzie z niego czer-
pał dla poratowania kościelnej kasy. Było to w zgodzie z antycznymi obycza-
jami, nakazującymi elicie zdobywać poparcie ludu poprzez akty szczodrobli-
wości na rzecz miasta. Po trzecie, powszechnie akceptowano dominację ludzi
z elity we wszelkich dziedzinach zgodnie z mentalnością społeczeństwa
zhierarchizowanego każda grupa miała swoje miejsce, swoje społeczne zada-
nia, swoją godność. Sięganie wyżej, bunt przeciwko hierarchii zdarzały się
niezmiernie rzadko. . •
Sprawowanie przywództwa w Kościele przez ludzi z elity niosło z sobą nie-
bezpieczeństwo użycia posiadanych przez nią środków materialnych dla
zdobycia kościelnych stanowisk, niebezpieczeństwo groźne, gdyż dając
pierwszeństwo ludziom zamożnym przed pobożnymi, obniżano poziom mo-
ralny kleru, jego prestiż, skuteczność jego działania. Przywódcy Kościoła
zwalczali symonię (tak nazywano kupowanie kościelnego urzędu) bardzo
energicznie, a czy skutecznie, to czytelnik przekona się na końcu tego eseju,
gdy zajmę się symonią nieco dłużej.
Rozwijający się ruch monastyczny stwarzał szansę kościelnej kariery dla
ludzi spoza elity. Osobista pobożność, umiejętność przemawiania do jedno-
stek i tłumów (można się było tego nauczyć i w klasztorze), pasja i pragnie-
nie naprawiania świata mogły wynieść mnicha na tron biskupi. Czy zdarzało
się to często, nie potrafimy powiedzieć, nasze źródła nie dostarczają danych,
które pozwoliłyby odpowiadać na pytania o ilościową stronę zjawisk.
Biskup powoływany był na swój urząd w określonym mieście i w nim po-
winien dożyć końca swoich dni. W IV w. pojmowano więź między biskupem
a jego Kościołem w kategoriach mistycznego związku małżeńskiego, porzu-
cenie Kościoła, zwłaszcza przyjęcie stanowiska biskupiego gdzie indziej, tak
zwana translacja, stanowiło grzech cudzołóstwa. Taka była wykładnia dana
przez Atanazego (ok. 296373), biskupa Aleksandrii, który aby pognębić
swego przeciwnika, Euzebiusza, biskupa Nikomedii, poprzednio sprawujÄ…ce-
go swój urząd w Berytos, zacytował sławne zdanie apostoła Pawła z I Listu
32 Pasterze ludu Bożego
do Koryntian: "Jesteś związany z żoną? Nie usiłuj odłączyć się od niej!" (7,
27). Interpretując ten tekst alegorycznie, Atanazy stworzył biblijną podsta-
wę do potępienia translacji, zakazanej już przez sobór nicejski (kanon 15).
Jego wykładnię powtórzyły inne zgromadzenia biskupie, a także wielu pisarzy
kościelnych. Nie wszyscy jednak byli tego zdania. Świadczą o tym znane
nam, wcale pospolite, przypadki translacji. Musiały one być przez ogół wier-
nych akceptowane, inaczej biskup nie mógłby działać na nowym miejscu.
Niechęć do translacji jest zrozumiała: obawiano się, że akceptując ją,
otwiera się drogę ludziom o nadmiernej ambicji, którzy będą sięgać po lepsze
stanowiska, zamożniejsze Kościoły. Jednak groźby złożenia z urzędu okaza-
ły się mało skuteczne, pewna przynajmniej mobilność biskupów była Ko-
ściołowi potrzebna. Trudno było, na przykład, odmówić prawa objęcia no-
wej diecezji biskupowi, którego pierwszy Kościół odrzucił lub który popadł
w tym Kościele w ostre konflikty. Sam Atanazy, który tak z translacjami wo-
jował, potrafił w Libii przenieść biskupa z mniejszej miejscowości do więk-
szej, potrzebował dla niej bowiem sprawdzonego pasterza, a nie miał pod
ręką odpowiedniego człowieka.
Biskupów wspierał liczny kler, tworzący silnie zhierarchizowaną grupę,
podzieloną na dwie wyraźnie zarysowane części: kler wyższy, złożony z prezbi-
terów i diakonów (z greckiego: presbyteros "starszy"; diakonos "po-
mocnik") i kler niższy (jego skład i nazwy godności miały lokalne warianty).
Prezbiterowie w miarę upływu czasu zajmują w Kościele coraz ważniejsze
miejsce jako ci, którzy przejmą przynajmniej część funkcji biskupich (przede
wszystkim będą odprawiać mszę). Nastąpi to jednak późno, właściwie dopie-
ro w III w. (a na niektórych obszarach jeszcze później). Poprzednio stanowili
oni rodzaj prestiżowego grona doradców (właśnie "starszych"), rodzaj sena-
tu (porównanie prezbiterów do senatu znajdziemy w tekstach trzeciowiecz-
nych). Nowa rola prezbiterów była skutkiem tak znacznego powiększania się
chrześcijańskich społeczności, że biskup nie był w stanie spełniać, jak daw-
niej, wszelkich powinności duszpasterskich. Powoli kształtuje się nowy typ
organizacji kościelnej, w którym znajdzie się miejsce dla osobnych, quasi-
-autonomicznych kościołów. Gromadzili się w nich wierni, aby uczestniczyć
w mszy i wspólnych modlitwach, były one także organizatorami działalności
filantropijnej na własnym terenie. Niezależne kościoły (w tekstach greckich
określone są one najczęściej mianem katholikai ekkiesiai, a więc "kościoły
powszechne", nie w sensie doktrynalnym, lecz pastoralnym, były one bowiem
dostępne dla wszystkich i sprawowano w nich kult w sposób systematyczny)
powstawały przede wszystkim na wsiach, umożliwiając udział w kulcie lu-
dziom żyjącym za daleko od miasta, by nawet w niedzielę udawać się do nie-
go na mszÄ™. q
Kościoły takie były, rzecz prosta, ściśle podporządkowane biskupowi,
jednak ten dla ich sprawnej codzienne) działalności musiał dokonać c\e\p.of\-
Pasterze ludu Bożego - 33
cji swej władzy, przekazując ją członkowi swego kleru. Na niektórych tere-
nach spotykamy się z biskupami niższego szczebla, zwanymi chorepiskopami
(biskupami "chora", czyli wiejskiego obszaru wokół miasta) lub periodeuta-
mi (dosłownie "obchodzącymi wokoło"). Najczęściej jednak niezależne ko-
ścioły oddawano prezbiterom, dając im do pomocy diakona, niekiedy więcej
niż jednego, rzadziej członków niższego kleru. Także w bardzo dużych mia-
stach tworzyły się niezależne kościoły w peryferyjnych dzielnicach. Ewolucja
prowadziła do powiększania zakresu działania prezbiterów osadzonych w ta-
kich kościołach: nie tylko odprawiali oni systematycznie msze, ale, jeśli tylko
mieli dość wiedzy i umiejętności, co zdarzało się zwłaszcza w mieście, wygła-
szali kazania; w dalszej perspektywie będą nawet samodzielnie chrzcić wier-
nych (ale wtedy pojawi się potrzeba bierzmowania jako rytu uzupełniające-
go). W starożytności nie dojdzie wprawdzie do powstania sieci parafialnej
w takim sensie, do jakiego przywykliśmy, ale Kościół zbliży się do tego mo-
delu w sposób bardzo wyraźny.
Prezbiterowie, którym nie powierzono kierowania własnymi kościołami,
wykonywali polecenia biskupów przekazywane im w miarę potrzeby. Odpra-
wiali msze w określonych, różnych kościołach, towarzyszyli biskupowi
w jego czynnościach duszpasterskich.
Choć hierarchicznie niżej uplasowani od prezbiterów w drabinie kościel-
nych stopni, diakoni byli dla biskupa ważniejszymi pomocnikami. Mieli
wprawdzie skromne obowiązki liturgiczne i żadnej w tej dziedzinie samo-
dzielności (pomagali w czasie prezentacji darów złożonych przez wiernych
przed mszą, asystowali przy odprawianiu mszy, pilnowali porządku w kościele,
niekiedy zlecano im lekturę ustępów z Pisma Świętego), natomiast do nich
należała cała sfera administrowania kościelnymi finansami i organizowania
dobroczynności. Współpracując na co dzień z biskupem, stawali się jego po-
wiernikami, uczestniczyli w wielu sprawach w jego zastępstwie; mieli więc
większe niż bardziej od nich szanowani prezbiterzy możliwości wpływania na
biskupie decyzje. W IV i V w. wielu diakonów otrzymywało biskupie święce-
nia bez przechodzenia przez szczebel prezbiteriatu, co gorszyło wielu ludzi
Kościoła. Tak było na przykład z Atanazym, pełniącym obowiązki diakona
przy osobie Aleksandra, jego wybór napotykał opory z rozmaitych powo-
dów, również z tego względu, że uważano go za przedwczesny. Można sobie
wyobrazić, jakie napięcie wywoływały przypadki karier diakonów w świecie,
którego bieg regulowały zasady hierarchii, jak dalece ambicje i dokonania
diakonów były czynnikami destabilizującymi układy stosunków kościelnych,
tym bardziej że nie tylko byli teoretycznie niżej usytuowani od prezbiterów,
ale i zazwyczaj młodsi.
Oczywiście nie wszyscy diakoni znajdowali się w sytuacji uprzywilejowa-
nej. Większość z nich pełniła rzeczywiście funkcje pomocnicze, część była
3 Koiciól w (wiecie...
34 Pasterze ludu Bożego
delegowana do kościołów niebiskupich, mając niewielkie szansę na karierę.
Wszystko należało od tego, czy byli blisko, czy daleko od osoby biskupa.
W wieku IV mamy do czynienia z osobnymi tytułami dla tych prezbiterów
i tych diakonów, którzy stojąc obok biskupa, są jego najbliższymi współ-
pracownikami i plasują się hierarchicznie ponad innymi członkami tej samej
grupy kleru. Nazywa siÄ™ ich pierwszymi prezbiterami lub archiprezbiterami,
pierwszymi diakonami lub archidiakonami. Odnotujmy ową skłonność do
różnicowania członków kleru tej samej rangi za pomocą tytułów, z upływem
czasu będzie ona nasilać się.
Organizacja wewnętrzna niższego kleru jest o wiele bardziej płynna, zale-
ży od lokalnych warunków, lokalnych tradycji. Wszędzie spotykamy jedynie
lektorów i subdiakonów, inni członkowie niższego kleru noszą różne nazwy
i pełnią różne funkcje.
Lektorat był najniższym szczeblem kleru, niekiedy przyznawało się go
ludziom bardzo młodym z myślą o ich przyszłej karierze kościelnej. Zada-
niem lektora było czytanie w czasie nabożeństw Pisma Świętego i śpiewanie
psalmów. Jednak z biegiem czasu lektury biblijne zostały przekazane prezbi-
terom i diakonom (z racji szacunku dla świętego tekstu), a recytacja śpiewna
psalmów często powierzana była osobnym wykonawcom o odpowiednim gło-
sie i przygotowaniu. Już z końcem IV w. znaczenie lektorów wyraźnie się
zmniejszyło, sprawowanie lektoratu przestało być uważane za niezbędny sto-
pień kariery.
Subdiakoni pomagali diakonom, w praktyce pełnili oni takie funkcje,
jakie w naszych kościołach należą do zakrystianów. Pilnowali porządku przy
wejściu do kościoła w czasie nabożeństw, sprzątali kościół, wykonywali dro- |
bne zlecenia. Nie mieli' zadań o charakterze liturgicznym, choć zdarzały im
się takie pretensje. Synod w Laodycei (zapewne trzecia ćwierć IV w.) zaka-
zywał im rozdawać Komunię wiernym i dotykać świętych naczyń (oczywiście j
W czasie nabożeństw, poza nimi zapewne wolno im to było czynić).
Źródła wspominają jeszcze o akolitach jako członkach kleru bez precyzo-
wania, na czym polegały ich zadania; na podstawie nazwy możemy się domy-
ślać, że pełnili funkcje służebne.
Bardzo niewiele wiemy o egzorcystach, plasujÄ…cych siÄ™ na jednym z naj-
niższych szczebli duchownej hierarchii. W źródłach późniejszych (IV i V w.)
wspomina siÄ™ o nich niezwykle rzadko, w tekstach pochodzÄ…cych z Egiptu,
a pokazujących codzienne działanie Kościoła, brak ich w ogóle. Można się
domyślać, że egzorcyści byli reliktem bardzo odległych czasów, gdy po człon-
kach kleru, którym powierzano tę właśnie funkcję, spodziewano się, iż będą
nosicielami darów Ducha Świętego. One to umożliwiały egzorcystom wy-
pędzanie złych duchów z ludzi opętanych, a także z katechumenów, których
należało wyrwać z władzy szatana. W czasach, które nas w tej książce interesują
(wieki IV i V) egzorcyści najczęściej albo nie występowali, albo nie odgry-
Pasterze ludu Bożego 35
wali wyraźniejszej roli. Podstawowe czynności składające się na ryty egzor-
cyzmowania wykonywane były przede wszystkim przez biskupa, później tak-
że przez prezbiterów. Niekiedy do kleru zalicza się też psalmistów.
Tylko kler kościołów bezpośrednio podległych biskupowi składał się
z przedstawicieli wszystkich stopni, w kościołach mniejszych nie było potrze-
by ani materialnych możliwości utrzymywania kleru niższego. Niekiedy co
prawda spotykamy w nich lektorów zazwyczaj jest to znak, że prezbiter
i diakon są albo niepiśmienni (rzecz rzadka, ale możliwa), albo nie potrafią
dobrze czytać głośno. Subdiakon, jeśli już występuje, wyraźnie degraduje się
do roli zakrystiana.
Duchowieństwo składało się z ludzi, którzy podejmowali służbę w Kościele
na ogół późno. Powoływano do niego osoby, które najczęściej założyły już
rodziny, wychowały dzieci, prowadziły zwykłą dla swej grupy społecznej
działalność gospodarczą. Istniały wprawdzie przypadki wyświęcania, zwłasz-
cza na najniższe szczeble, kilkunastolatków, były one jednak bardzo rzadkie,
a z awansem na następne stanowiska czekano. Starożytność w ogóle, a chrze-
ścijaństwo w szczególności zaszczytne miejsca przeznaczały dla ludzi w pełni
dojrzałych, jeszcze zaś lepiej starych, młodość z kościelnego punktu widze-
nia była wadą, nie zaletą. Do kleru wprowadzano ludzi już sprawdzonych,
otoczonych respektem, takich, którzy pokazali, że będą potrafili kierować
innymi. Siwy włos był więc dla biskupów i prezbiterów atrybutem niemal
obowiÄ…zkowym.
Nie istniał żaden sformalizowany system przygotowywania do pełnienia
duchownych funkcji ani sprawdzania, czy dany kandydat ma stosowne kwali-
fikacje. Rzeczą kierującego Kościołem biskupa było czuwanie nad doborem
odpowiednich osób i poddawanie ich próbom; jeśli zechciał przeegzamino-
wać ich, na przykład, ze znajomości Pisma Świętego, mógł to czynić, żadne
przepisy mu tego jednak nie nakazywały. Członkowie kleru na wszystkich
jego szczeblach musieli zatem diametralnie różnić się posiadaną kulturą
kościelną (przepraszam za neologizm, ale nie znajduję lepszego terminu).
Brak systemu kształcenia 'przyszłych członków kleru był jedną z przyczyn
występowania wyraźnej tendencji do dziedzicznego sprawowania funkcji ko-
ścielnych w określonych rodzinach: zasady postępowania w Kościele, modlitwy
liturgiczne i liturgiczne gesty, minimalny przynajmniej zakres wiedzy teologi-
cznej najłatwiej się poznawało w procesie rodzinnego terminowania.
Duchowni, wyłączając biskupa, zachowywali swe miejsce w społeczeń-
stwie: żyli w swoich domach, z rodzinami, zajmowali się uprawą roli, rzemio-
słem, handlem, sprawowaniem urzędów itd., na ogół wykonywanie funkcji
kościelnych nie pochłaniało ich bez reszty (bywały oczywiście wyjątki).
Podróżowali we własnych sprawach (lepiej nie za długo i nie za wiele, naj-
lepiej za zgodą biskupa), mieli kłopoty z dziećmi i rodziną, zaciągali pożycz-
ki i dostawali testamentowe legaty, spierali siÄ™ z sÄ…siadami o miedzÄ™ i nie
36 Pasterze ludu Bożego
zwrócony dług. Ów zwykły żywot zabierał im mnóstwo czasu i energii, spra-
wiał przy tym, że stopień wydzielenia kleru z chrześcijańskiej społeczności
był w porównaniu z późniejszymi epokami niewielki. Oczywiście nie istniał
jeszcze specyficzny strój dla duchowieństwa, wprawdzie ustalono z czasem
formę szat ceremonialnych, noszonych w trakcie obrzędów, jednak nie po-
sługiwano się nimi poza kościołem.
Do wejścia w szeregi duchowieństwa aspirowało bardzo wielu członków
chrześcijańskiej społeczności, przywileje fiskalne (i inne), które przyznał
klerowi Konstantyn Wielki, tę tendencję wzmocniły, ale nie one ją wywoła-
ły. Miejsce wśród duchownych było znakiem społecznego szacunku, uznania
pobożności, symbolem kariery. Choć żaden święty tekst tego nie obiecywał,
wierzono, że duchowni już z racji swej godności mają lepsze od zwykłych
członków gmin nadzieje na szczęście za grobem. Wszystkie te względy powo-
dowały napór na kler: chętnych do wejścia w jego szeregi było wielu, bardzo
często za wielu. Tendencja do jego powiększania była bardzo silna, wielu
biskupów jej ulegało.
Nie potrafimy niestety powiedzieć, jaki procent wszystkich chrześcijan sta-
nowił kler, nasze liczbowe informacje są bardzo szczupłe i wyrywkowe. Przy-
toczę kilka przykładów, aby dać pewną przybliżoną orientację w tej kwestii.
W Rzymie za czasów pontyfikatu Korneliusza (251253) w skład kleru rzym-
skiego wchodziło 44 prezbiterów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów,
52 egzorcystów, lektorów lub portierów (w tym czasie zaliczanych do kleru,
w późniejszych latach portierzy należeli tylko do służby obsługującej kościo-
ły). Dla przełomu V i VI w. mamy przekaz, wedle którego w Rzymie było
90 lektorów, 45 akolitów, 22 egzorcystów. Król Wandalów Huneryk (477
484), gorliwy arianin, wygnał z Afryki 5000 duchownych, a nie była to
pierwsza fala kościelnych uchodźców. Mniej więcej w tym samym czasie kler
Kartaginy miał liczyć ponad 500 osób. W końcu VI w. w Aleksandrii tylko
jeden kościół, zwany Angelion, miał 140 członków własnego kleru (prawda,
że był to najważniejszy kościół znajdujący się w rękach monofizytów, zapewne
tyleż mniej więcej liczył kler aleksandryjskiej katedry pozostającej w gestii
ortodoksów). Wniosek z tych liczb jest oczywisty: duchowieństwo w kościo-
łach późnoantycznych było liczniejsze niż, na przykład, w naszym stuleciu
natomiast kościołów było mniej, także gęstość zaludnienia była o wiele
niższa.
Skład społeczny kleru wykazywał wielką różnorodność. Poza przedstawi-
cielami elity było w nim też wielu ludzi skromniejszych, rzemieślników, na
wsi także chłopów. Bardzo licznie byli reprezentowani urzędnicy z rozmai-
tych biur państwowych. Tworzyli oni środowisko ruchliwe i ambitne, górują-
ce nad innymi wykształceniem i obyciem. Różnice w zamożności powodowa-
ły istotne napięcia między członkami kleru i utrudniały jego integrację.
Biedniejsi cierpieli z racji swych skromnych szat, noszonych także w dni
Pasterze ludu Bożego 37
świąteczne, gdy inni paradowali wystrojeni, niemożności popisywania się
szczodrobliwymi darami na rzecz Kościoła, gorszego przygotowania do peł-
nionych funkcji. Bogatsi duchowni w sposób wręcz naturalny wyprzedzali
biedniejszych w karierze, przechodząc do wyższych stopni, obejmując bar-
dziej eksponowane stanowiska.
Zgodnie z nakazami Starego Testamentu duchowni mieli swój udział
w ofiarach składanych przez wiernych. Otrzymywali go w rozmaitej formie;
w postaci pieniędzy, częściej przydziałów zboża, wina, oliwy i innych pro-
duktów. Część ofiar spożywana była w czasie wspólnych posiłków gromadzą-
cych członków kleru danego Kościoła, a odbywających się po ofierze eucha-
rystycznej; spożywano je w pomieszczeniach znajdujących się w komplek-
sach kościelnych. Na ogół to, co duchowni otrzymywali od gminy z tytułu
sprawowania funkcji, nie wystarczało, aby zapewnić byt, nawet ten niezbyt
dostatni, nie pozwalało utrzymać rodziny. Choć skromny, ów udział w ko-
ścielnych dochodach był jednak bardzo wysoko ceniony. Dla duchownych
nie mających większego osobistego majątku nawet i on musiał liczyć się
w rodzinnym budżecie, dla innych był widomym znakiem wyniesienia ponad
ogół wiernych, symbolem osobnego statusu. O tym drugim, prestiżowym,
aspekcie dochodów ciągnionych z Kościoła przez członków kleru warto pa-
miętać, pozwala nam on zrozumieć, dlaczego z takim naciskiem dbali o po-
bieranie należnych sobie kwot czy produktów ludzie raczej zamożni, którzy
nieraz składali dary Kościołowi ze swej strony, a w każdym razie nie musieli
szukać materialnego wsparcia.
Hierarchiczny charakter organizacji wewnętrznej kleru odzwierciedla się
nie tylko w jego podziale na stopnie, układ hierarchiczny obowiązywał także
na każdym szczeblu. Podstawą kościelnego porządku była lista duchownych,
określająca ich miejsce wewnątrz grupy. Listy dla każdego stopnia sporzą-
dzane były w zasadzie wedle daty wejścia w jej skład. Nowo wyświęcony
prezbiter trafiał na ostatnie miejsce listy i posuwał się ku górze w miarę
awansów i zgonów swych współtowarzyszy. Jeśli popełnił jakieś wykrocze-
nie, ryzykował degradację, polegającą na powrocie na ostatnie miejsce.
Listy członków kleru regulowały kwestię kolejności, było to istotne przy
rozmaitych okazjach. Wedle listy członkowie kleru przyjmowali Komunię,
uczestniczyli w procesjach, świętach. W tym porządku zabierali głos, zapew-
ne też siadali do stołu i dostawali należne im kwoty pieniędzy lub przydziały
naturaliów. Każdy członek kościelnej społeczności widział, jakie miejsce zaj-
mują jego duchowni, stąd kara degradacji była bardzo bolesna: dotknięty nią
członek kleru przeżywał upokorzenie w czasie wszystkich świąt i obrzędów.
Papież Syrycjusz (384399) w liście do Himeriusza, biskupa hiszpańskie-
go miasta Tarragony, zawarł zasady, którymi powinna się rządzić kariera
kościelna: .
"Ktokolwiek jeszcze w dzieciństwie ślubował, że poświęci się służbie Ko-
38 Pasterze ludu Bożego
ściołowi, niech będzie ochrzczony przed wiekiem dojrzewania i zaliczony
w poczet lektorów. Ten, który ślubował poświęcić się służbie Kościołowi
w okresie między wiekiem dojrzewania a osiągnięciem lat trzydziestu, jeśli
żył w sposób godny pochwały, komentując się jedną żoną, która w chwili
zamążpójścia była dziewicą i którą otrzymał ze zwyczajowym błogosławień-
stwem kapłana powinien zostać akolitą i subdiakonem; potem niech do-
stąpi diakonatu, pod warunkiem jednak, że wykaże się uprzednią wstrze-
mięźliwością. Jeśli będzie pełnił swe funkcje w sposób godny pochwały przez
więcej niż lat pięć, niech otrzyma odpowiednio prezbiterat. Potem, w dzie-
sięć lat później, będzie mógł otrzymać tron biskupi, ale tylko wtedy, gdy
przez cały ten czas wykaże się uczciwym życiem i słuszną wiarą.
Ten zaś, kto będąc już w wieku bardziej zaawansowanym, powodowany
głębokim wewnętrznym przełomem, pragnie przejść ze stanu świeckiego do
świętej służby, nie otrzyma owocu swoich pragnień inaczej niż na takiej oto
drodze. Gdy otrzyma chrzest, niech będzie włączony do pocztu lektorów lub
egzorcystów, pod warunkiem jednak, iż wiadomo jest, że miał lub ma jedne
żonę, pojętą w dziewiczym stanie. Przyjęty w taki sposób do świętych taje-
mnic, po upływie dwóch lat niech zostanie akolitą lub subdiakonem i niech
pozostanie na tym szczeblu przez dalszych lat pięć. Wtedy niech otrzyma dia-
konat, oczywiście jeśli zostanie uznany za godnego. Później z upływem czasu
otrzyma w sposób zasłużony prezbitera! lub godność biskupa, jeśli padnie na
niego wybór kleru i ludu.
Jeśli ktokolwiek, należąc do kleru, powtórnie się ożeni lub pojmie za żonę
wdowę, niechaj będzie od razu pozbawiony godności kościelnej, do Komunii
może być dopuszczony tylko ze świeckimi (...)
Pragniemy i chcemy, aby także mnichów przyłączać do grona kleru, pod
warunkiem jednak, że zaleca ich powaga obyczajów, świętość życia i wiary.
Należy to czynić w następujący sposób. Ci, którzy mają mniej niż trzydzieści
lat, winni obejmować kolejno niższe szczeble, następnie niech dojdą do dia-
konatu i prezbiteratu, uświęcających wiek dojrzały. Niech nie dochodzą sko-
kiem do godności biskupiej, ale niech zachowują odstępy czasu przepisane
przez nas dla poszczególnych godności."
Historyk starożytnego Rzymu czytający ten list natychmiast skojarzy wyłożo-
ne w nim zasady kariery kościelnej z cursus honorum, "biegiem urzędów",
który po raz pierwszy został określony ustawą Wiliusza w 180 r. p.n.e. Stwier-
dzała ona, że o pierwszy urząd można się ubiegać nie wcześniej niż po ukoń-
czeniu 25 roku życia, następne stanowiska, w ustalonej sekwencji, należało
obejmować po przerwach dwuletnich. Syrycjusz o lex Villia nie słyszał, ale
znał dobrze samą zasadę cursus honorum, leżała ona u podstaw publicznych
działań elity.
Nakazy sformułowane przez Syrycjusza stanowią program, ideał, można
zasadnie wątpić, czy rzeczywistość bardzo się do tego ideału zbliżała. Papież
Pasterze ludu Bożego 39
znakomicie oddał w swym tekście mentalność zhierarchizowanego kleru,
który gorąco pragnął narzucenia wszystkim obowiązku powolnego posuwa-
nia się po szczeblach kościelnej drabiny. Dla przywódców Kościoła utrzyma-
nie zasady powolnego awansu miało wszelkie zalety: w ten sposób tworzył
się kler zdyscyplinowany, wypróbowany w różnych sytuacjach, pełen respek-
tu dla uznanych wartości, wprowadzony w tajniki kościelnych obyczajów
i obrzędów. Jednak rzeczywistość w rozmaity sposób odrzucała te nazbyt
sztywne reguły. Członkowie bogatych rodzin robili błyskawiczne kariery,
"skokiem" zdobywając tron biskupi; nie po to wyciągano z klasztorów poboż-
nych mnichów, by kazać im latami tkwić na najniższych szczeblach hierar-
chii. Inteligencja i gorliwość z jednej strony, niedbalstwo i brak wykształce-
nia z drugiej także przyśpieszały bądź opóźniały kariery. Ciekawe, że Syry-
cjusz nie preferował mnichów, obowiązują ich te same reguły, co ludzi żyją-
cych w "świecie". Czyżby papież wbrew powszechnemu sądowi uważał, że
nie stanowią oni lepszych kandydatów na członków kleru?
Zauważmy przy okazji, że dla Syrycjusza normą jest ciągle chrzest doro-
słych; warto o tym pamiętać, gdyż tradycyjni historycy Kościoła są przekona-
ni, że chrzest dzieci bardzo szybko został powszechnie przyjęty, wypierając
chrzest dorosłych.
W nakazanym przez Syrycjusza modelu niepokojÄ…ca jest nie tylko jego
wielka sztywność, ale i miejsce, jakie zajmują w nim niższe stopnie, takie jak
akolici i egzorcyści, po których niewiele pozostało śladu w źródłach nie ma-
jących charakteru normatywnego. Na pewno tu i tam istniała ta ranga, ale
nie liczyła się w kościelnej karierze, rozpoczynanej lektoratem (zwłaszcza
jeśli kandydat był młody) lub subdiakonatem. Można podejrzewać, że papież,
tworząc model idealny, oddalał się od rzeczywistości, aby dać wyraz swym
skłonnościom do hierarchizacji.
Członkowie kleru, jak widzimy, byli zazwyczaj ludźmi żonatymi, jednak
w wypadku śmierci żony nie wolno im było zawrzeć nowego związku, wyma-
gano także surowo, aby żona poślubiona przy udziale prezbitera (jeszcze nie
ma sakramentu małżeństwa, większość małżeństw powstaje bez kościelnego
błogosławieństwa) była panną. Wszystkie zbiory przepisów i wszyscy morali-
ści będą powtarzać te zasady, nacisk na nie świadczy raczej o tym, że nie
przestrzegano ich zbyt rygorystycznie, nie nabrały waloru wymogów oczywi-
stych, których nie trzeba uzasadniać, właśnie dlatego że są oczywiste. Będę
w jednym z esejów zajmować się chrześcijańskim stosunkiem do instytucji
małżeństwa, postaram się wówczas wytłumaczyć, skąd się brało potępienie
drugiego małżeństwa i dlaczego to potępienie napotykało takie opory.
Od kandydata na diakona oczekiwano, że wykaże się uprzednią wstrze-
mięźliwością, innymi słowy przestanie współżyć z żoną; członkowie niższych
stopni kleru nie byli do tego przymuszani. Była to postawa charakterystyczna
dla łacińskiego Zachodu przynajmniej w sferze ideałów. Na Wschodzie
40 Pasterze ludu Bożego
nie wszędzie tak na to patrzono, w niektórych Kościołach dzieci spłodzone
przez prezbiterów i diakonów w okresie sprawowania kościelnych funkcji nie
dyskwalifikowały ojców (w późniejszych czasach, za Justyniana, prawo trak-
towało je jak bękarty). Ustalenie wysokiej granicy wieku dla kleru wyższego
ułatwiało oczywiście przestrzeganie zasady wstrzemięźliwości.
Gdy śledzimy dzieje Kościoła wieku III i następnych, uderza nas wielka
rozpiętość między pozycją poszczególnych gmin, powodująca ogromne róż-
nice w sytuacji poszczególnych biskupów. Ten sam tytuł i te same święcenia
otrzymywali ludzie, którym przychodziło działać w warunkach diametralnie
odmiennych. W pewnym tekście powstałym u kresu III w. (lub jeszcze póź-
niej) poważnie rozpatrywano kazus Kościoła liczącego mniej niż dwunastu
wiernych, gdy takie miasta jak Aleksandria, Rzym, Kartagina miały w tym
samym czasie gminy złożone z kilkudziesięciu, jeśli nie więcej, tysięcy chrze-
ścijan. Różnica w dziedzinie kościelnych finansów była oszałamiająca, różni-
ca dorobku doktrynalnego także. Inne kwalifikacje "kulturalne" do sprawo-
wania swej funkcji musiał mieć biskup Antiochii czy Mediolanu, inne
wiejskiej osady, l
Kościoły miast mniejszych w sposób naturalny ciążyły ku Kościołom miast
większych, szukały w nich oparcia doktrynalnego, materialnego czy zgoła
psychologicznego. W obliczu rozmaitych trudności przynajmniej część bisku-
pów spoglądała ku znaczniejszym kolegom, przyjmując ich rady, naśladując |
ich rozwiązania. Kościelny świat w III w. a zapewne i wcześniej, ale o tym
wiemy za mało składał się z obszarów dominacji większych Kościołów,
niekiedy z piętrowymi powiązaniami: biskupi miast średnich mieli własną ko-
ścielną klientelę, sami zaś poddawali się wpływom biskupów od nich potęż-
niejszych. W III w. większość owych więzi miała charakter nieformalny i wy-
stępowała tylko na pewnych obszarach (tam gdzie chrześcijaństwo było
solidniej zakorzenione); biskup, który był w stanie je ignorować, mógł to
czynić bezkarnie.
Układ stosunków kościelnych oddawał stan stosunków między miastami.
Kościół w sposób zdumiewający wtopił się w antyczne struktury, przejął za-
sady, jakimi rządziły się miasta, odziedziczył ich pasje, małe wojny, sojusz-
ników i wrogów.
Między miastami imperium istniała mniej lub bardziej otwarta rywaliza-
cja, która pod rządami cesarzy i ich sprawnych urzędników nie przekształca-
ła się w krwawe konflikty (jak to bywało, zanim Rzymianie narzucili swa
władzę), ale interesowała ludzi. Ogromny ruch budowlany, ponad miarę
realnych potrzeb i środków, był obszarem współzawodnictwa: wzniesienie
amfiteatru w jednym mieście wyzwalało od razu pragnienie naśladownictwa
w innych, budowano więc amfiteatry większe, wspanialsze. Istotną sprawą
był hierarchiczny układ miast w każdej prowincji, ich listy respektowały
różnice w liczbie mieszkańców, bogactwie, świetności tradycji. Na igrzyskach
Pasterze ludu Bożego 41
prowincjonalnych delegacje miast występowały w ustalonym na liście po-
rządku, zdobycie lepszego miejsca emocjonowało nie tylko elitę, ale i lud.
Ambicje biskupów i kleru dużych miast w stosunku do słabszych sąsiadów
kościelnych stały się cechą wyróżniającą chrześcijaństwo starożytne od
chrześcijaństwa późniejszych epok wprawdzie patriotyzmy kościelne nie-
raz współgrały z patriotyzmami lokalnymi, nigdy jednak nie odgrywały tak
wielkiej roli jak w IV i V w. Powstanie silnych, scentralizowanych Kościołów
skutecznie ograniczyło ambicje na niższym poziomie, sprowadzając je do
rangi zjawisk trzeciorzędnych.
Proces kształtowania się Kościoła przez duże k (w miejsce niezależnych
Kościołów przez k nieco mniejsze, choć też duże) polegał w płaszczyźnie
organizacyjnej na powstaniu sieci zależności otwarcie uznawanych, sformali-
zowanych, obowiÄ…zujÄ…cych wszystkich.
W zasadzie te struktury kościelne odpowiadały strukturom administracji
państwowej, dostosowywanie się do nich było czymś naturalnym, zdrowo-
rozsądkowym. W III w. nikt jeszcze nie zastanawiał się nad uzasadnieniem
takiej postawy, nad jej dopuszczalnością lub niedopuszczalnością. Także
w IV w. dla większości chrześcijan korelacja między poziomami władzy świe-
ckiej i duchownej była oczywista. Atak na nią, w imię niezależności Kościoła
od państwa i szacunku dla odrębnych kościelnych tradycji, był prowadzony
przez przywódców tych Kościołów, które poczuły się zagrożone utratą wpły-
wów; nie sądzę, aby ich protesty przejmowały zbyt wielu wiernych.
Przewodzenie wśród Kościołów danej prowincji przypadało temu, który
znajdował się w mieście będącym siedzibą władz prowincji, w jej stolicy.
Niemal zawsze było to miasto wyraźnie większe, ludniej sze, bogatsze: istnia-
ły wszelkie szansę na to, że jego Kościół będzie liczył więcej wiernych, także
więcej wiernych zamożnych. Różnice między stolicami prowincji a resztą
miast uległy pewnemu stonowaniu w wyniku reform Dioklecjana, który wy-
datnie powiększył liczbę prowincji w ten sposób awansowało wiele miast
nie największych. Dla przyszłych struktur kościelnych fakt ten był bardzo
ważny, oznaczał on, że Kościół będzie się składać ze znacznej liczby jednostek
o średnich rozmiarach, ponadto zadecydował, iż metropolie będą usytuowane
w miastach o bardzo różnej wielkości.
Gdy biskupi reprezentujący grecką, wschodnią część cesarstwa zebrali się
na soborze w Nicei (325 r.), przyjęli pośród innych następujący kanon
(czwarty): "Biskup powinien być wybrany przez wszystkich biskupów epar-
chii [prowincja w terminologii greckiej E. W.]; jeśli zachodzi pilna potrze-
ba lub długość drogi stoi na przeszkodzie, niech zbiorą się co najmniej trzej
biskupi, aby dokonać ordynacji, jednak winni oni być zaopatrzeni w pisemne
upoważnienia nieobecnych. Potwierdzenie tego aktu w każdej eparchii należy
do uprawnień metropolity."
Z tego tekstu wynika, że już w początkach IV w. powszechnie uznaje się
42 Pasterze ludu Bożego
konieczność podporządkowania biskupów w prowincji biskupowi jej miasta
stołecznego. Nosi on w źródłach greckich tytuł metropolites, termin archi-
episkopos wejdzie w powszechne użycie dopiero w VI w. Na Zachodzie uży-
wano na ogół tego samego słowa, w Afryce jednak nazywano owego dostoj-
nika senex ("starzec"), primas ("prymas"), episcopus primae sediae ("biskup
pierwszej siedziby", pierwszej w sensie hierarchicznym). Odrębności termi-
nologiczne w Afryce odpowiadały odrębnościom o charakterze poważniej-
szym: przewodzenie Kościołom w prowincji należało tam do biskupa najstar-
szego (lub najgodniejszego?). Metropolita w swym własnym mieście byt
zwykłym biskupem, powoływano go na urząd w taki sam sposób jak wszy-
stkich innych biskupów, różnił się od nich jedynie prestiżem i prawem do
interwencji poza własną siedzibą.
Do uprawnień metropolity, jak widzieliśmy, należało zatwierdzanie bisku-
pich elekcji (zwróćmy uwagę, że wcale nie zakładano, że powinien osobiście
wyświęcać nowych biskupów), on także zwoływał synody prowincjonalne
i przewodniczył im. W miarę upływu czasu rosło jego znaczenie jako instan-
cji odwoławczej od decyzji zwykłych biskupów; metropolici dążyli również
do kontrolowania finansów podległych im Kościołów. Stopień zależności
biskupów od metropolitów zależał na pewno od osobowości obu stron, a tak-
że od nasilenia konfliktów doktrynalnych w Kościele. Wielkie podziały, kto
re się w toku ich trwania tworzyły, umożliwiały podwładnym metropolia
szukanie oparcia poza własną metropolią w nadziei na bezkarność takich po-
czynań, sprzecznych z dobrym kościelnym porządkiem.
Jeszcze w IV w. spotkamy w dziejach Kościoła nazwiska biskupów pocho-
dzących z małych miast niemetropolitalnych; osobista wiedza, pobożność,
spryt, zdolność do poruszania się w kościelnym świecie ciągle pozwalały na
odgrywanie istotniejszej roli. Później takie przypadki prawie się nie zdarzały.
Kiedy powstała struktura metropolitalna? Z pewnością na długo przed so-
borem nicejskim, dla 'jego uczestników jest ona czymś całkowicie oczywi-
stym. Niestety, proces kształtowania się tej instytucji nie zostawił śladów
w źródłach, można jedynie powiedzieć, że przynajmniej na pewnych obsza-
rach rozpoczął się on w III w. Na pewno istniały ogromne różnice terytorial-
ne; wydaje się, że Wschód w ogóle i Afryka na Zachodzie stworzyły sieć
metropolii szybciej niż inne krainy.
Metropolie bardzo różniły się między sobą, w tej kategorii mieściły się
miasta małe, średnie i wielkie, a więc i metropolie bogate, i biedne, z trady-
cjami świetnymi i bytujące bez rozgłosu. Miało to istotne znaczenie w czasie
soborów i synodów ponadprowincjonalnych, kiedy to biskupi ważniejszych
metropolii tworzyli własne "partie" ze słabszych kolegów.
Bardzo ważną rolę w dziejach Kościoła pierwszych wieków odgrywała
korespondencja między biskupami; wypada poświęcić jej nieco uwagi, gdyż
stanowi ona zjawisko specyficzne, które zniknie następnie z praktyki Kościoła,
Pasterze ludu Bożego 43
stÄ…d nie zawsze dobrze rozumiemy jej charakter. Gminy, to jest biskupi,
utrzymywały ze sobą stały kontakt korespondencyjny. Trochę się takich
biskupich listów zachowało, dla okresu przedkonstantyńskiego wiele pisze
o nich, a także cytuje je, Euzebiusz w swej Historii kościelnej, zwłaszcza
przedstawia dokładnie treść listów biskupa Aleksandrii, Dionizego (247264).
Na tym przykładzie możemy sobie wyrobić opinię o naturze biskupiej kore-
spondencji (choć trzeba wziąć poprawkę na to, że Dionizy był biskupem
wybitnym).
Biskupi zawiadamiali się wzajemnie o ważnych wydarzeniach, które zaszły
w ich gminie, zwłaszcza o represjach, które ją dotknęły (dzięki temu mamy
kilka znakomitych i wiarygodnych świadectw o prześladowaniach). Pisali do
swych kolegów, jeśli mieli wątpliwości w kwestiach kościelnej dyscypliny
i liturgii; czynili to przede wszystkim wtedy, gdy w gminie doszło do sporów
na tym tle i odpowiedzi na piśmie uzyskane od biskupów sąsiednich miast
stanowiły istotny argument w wewnętrznych konfliktach. To samo tyczyło
się kwestii doktrynalnych, biskupi przedstawiali własne kłopoty wątpliwo-
ści, pytania, na które nie potrafili odpowiedzieć, zawiadomienia o pojawiają-
cych się herezjach ale także własne przemyślenia, aby zyskać dla nich
uznanie w innych gminach. Nie wiemy dokładnie, kiedy ustalił się obyczaj,
zgodnie z którym nowy biskup przesyłał swym kolegom list z wyznaniem
wiary, ci zaś uznając jego wiarę za słuszną, odpowiadali mu w stosowny spo-
sób. Jeśli poprawność deklaracji doktrynalnej budziła ich wątpliwości, prosili
o dalsze wyjaśnienia. Mogli wreszcie odpowiedzieć deklaracją zerwania kon-
taktów z nowo wyświęconym nie muszę tłumaczyć, jaką stanowiło to dla
niego groźbę: było mało prawdopodobne, aby jeśli wieść o odmowie zato-
czyła szersze kręgi, taki biskup mógł pozostać na swym stanowisku.
Nie wiemy, jaki był zasięg geograficzny takiej korespondencji, nawet
w najdawniejszych czasach nie mogła ona obejmować całego świata chrześci-
jańskiego. Prawdopodobnie zwykli biskupi komentowali się korespondencją
z Kościołami we własnym regionie lub z tymi, nawet odległymi, gminami,
które z jakichś względów były im znane (na przykład Kościół w Lugdunum,
czyli Lyonie, zawiadamiał ó prześladowaniach Kościoły w Galacji, czyli we
wnętrzu Azji Mniejszej zapewne wśród członków lyońskiej gminy byli lu-
dzie z Galacji). Im ważniejszy był Kościół, a więc im ważniejsze miasto, tym
szerszy był krąg wysyłanych listów. Znając antyczne obyczaje w materii rang
i hierarchii, musimy się domyślać, że obowiązywała cała etykieta, regulują-
ca, kto do kogo pisał.i Na pewno biskupi wielkich Kościołów, takich jak
Rzym, Kartagina, Aleksandria w Egipcie, Antiochia, Efez, Tesalonika, póź-
niej także Konstantynopol, byli z sobą w stałym kontakcie korespondencyj-
nym. Listy nie zawsze zawierały wyłącznie uprzejmości i prośby o modlitwy,
korespondenci mogli dotkliwie krytykować się (widać to po listach dwóch
Dionizych: aleksandryjskiego i rzymskiego).
44 Pasterze ludu Bożego
Wysłanie listu z prośbą o radę nie wynikało z uznania podległości wobec
adresata. Jest to uwaga istotna, gdyż często korespondencja kierowana do
Rzymu w pierwszych wiekach bywa traktowana jako dowód uznania jego
prymatu w takiej wersji, jaka została wypracowana dopiero w drugiej poło-
wie II w.; niebezpieczeństwo takiego anachronicznego wnioskowania jest
tym większe, że uprzejmości epistolarnego stylu, właściwe tamtym czasom,
zwodzą badaczy mało krytycznych, a słabo znających antyk, na manowce.
Inicjatywa napisania listu mogła zrodzić się nie tylko w biskupie pragną-
cym zasięgnąć rady, ale i w pasterzu, który dowiedział się o sprawach gorszą-
cych w innej gminie i wyrażał w taki sposób swoje potępienie.
Wymiana listów służyła więc w Kościele do kształtowania opinii, ustalania
taktyki w rozmaitych bieżących kwestiach, a także do uzyskania poparcia,
gdy zaostrzały się wewnętrzne spory. Z listami wędrowali posłańcy, z reguły
członkowie kleru (najczęściej diakoni); wielce prawdopodobne, że mieli oni
dodatkowe instrukcje od swych mocodawców, służyli uzupełniającymi in-
formacjami, list mógł wtedy być rodzajem upoważnienia do prowadzenia
rozmów.
Rozwijająca się z czasem instytucja synodów ową intensywną koresponden-
cję uczyniła w części niepotrzebną, jednak bynajmniej jej nie usunęła.
W bardzo wielu sprawach postępowano wedle starych wzorów, w konkret-
nych sytuacjach dany kościelny polityk mógł zresztą uznać, że lepiej nie
ryzykować publicznych dysput, i wracał do systemu listownego uzgadniania
stanowisk.
Wielokrotnie w toku tego eseju wspominałam o decyzjach podejmowa-
nych przez zgromadzenia biskupów zwane synodami i soborami. Będę jesz-
cze o nich wspominać niejeden raz, w jednym z następnych esejów poświęcę
sporo miejsca, aby pokazać przebieg trzech takich zgromadzeń: w Efezie
w 431 i 449 r. i w Chalcedonie w 451 r. Pewne jednak informacje winnam
czytelnikowi już teraz.
Najpierw kilka słów w kwestii terminologii. Zgromadzenia biskupów nazy-
wano w starożytności: synodos w języku greckim, concilium w języku łaciń-
skim. Stosowano te terminy zarówno w odniesieniu do zgromadzeń wielkich,
jak i małych, dodawano najwyżej przymiotniki: wielki, ekumeniczny. W języku
polskim istnieją dwa terminy: synod i sobór. Drugiego terminu przyjęto uży
wać w odniesieniu do tego, co w starożytności nazywano synodem ekumeni-
cznym. Słownik etymologiczny jeżyka polskiego A. Brucknera zawiera takie
informacje na temat hasÅ‚a "sobór": "zamiast zbór («katedra u Rusi i «kon'
cylium); ta ruska postać słowa przyjęła się wśród zawziętej polemiki prawo
sławnej co do koncyliów ekumenicznych, tj. soborów, w 17 wieku". Uzna
nie, które z ważnych zgromadzeń biskupich są soborami (a więc ich decyzji
Pasterze ludu Bożego 45
bezwzględnie obowiązują), a które tylko synodami, jest rzeczywiście przed-
miotem istotnych doktrynalnych sporów między Kościołem katolickim a Ko-
ściołami prawosławnymi i monofizyckimi. Rozróżnienie między soborami
a synodami stwarza niemało komplikacji piszącym o nich. Co zrobić ze zgro-
madzeniem zwołanym jako zgromadzenie ekumeniczne (a więc sobór), ale
w późniejszych czasach potępionym i przechodzącym wobec tego do katego-
rii synodów? Jak wspólnie charakteryzować działalność synodów i soborów
bez pedantycznego powtarzania obu terminów?
Synody i sobory miały w historii Kościoła późnoantycznego, zwłaszcza
Kościoła IV w., miejsce wyjątkowe. Przede wszystkim określiły one to, co
można nazwać minimum teologicznym bezwględnie obowiązującym wszy-
stkich chrześcijan. Doktrynalne spory, choć ważne, nie wyczerpują jednak
tematyki biskupich zgromadzeń. Zapadały tam decyzje także w innych dzie-
dzinach życia kościelnego. Kościół w miarę upływu czasu i powiększania się
zarówno liczby gmin, jak i ich liczebności odczuwał coraz silniej potrzebę
formalizowania wielce płynnej tradycji i ujednolicania jej. Różnice w sposo-
bach działania duchownych, w kalendarzu świąt, w liturgii, w traktowaniu
grzeszników, w trybie przygotowywania ludzi pragnących się ochrzcić, w za-
sadach doboru członków kleru nie przeszkadzały w pierwszych pokoleniach
chrześcijaństwa, później jednak, zwłaszcza wtedy, gdy Kościół objął niemal
wszystkich mieszkańców basenu Morza Śródziemnego, stawały się nieznoś-
ne. Powiększający się majątek (a także szybko rosnące kościelne wydatki)
wymagał wprowadzenia jasnych zasad dobrego gospodarowania, aby zabez-
pieczyć się przed stratami, a przede wszystkim nie dopuścić, by nieuczciwi
biskupi bogacili się kosztem Kościoła. Tematyka ta wciąż wracała na zebra-
niach, powtarzanie tych samych, lub prawie tych samych, przepisów wyraź-
nie świadczy, jak palące były to kwestie.
Dorobek zgromadzeń biskupich, nie tylko doktrynalny, ale i ten organiza-
cyjny, pilnie zapisywano; ich decyzjom, zwanym kanonami, starano siÄ™ na-
dać trwałe miejsce w życiu gmin. Tylko część przetrwała przez wieki, dla
historyka jest to niezwykle cenne źródło, pozwalające poznać stan Kościoła
danej epoki.
Zgromadzenia biskupie zajmowały się także sprawami dyscyplinarnymi:
sporami między biskupami (kategoria bardzo pospolita) i oskarżeniami pod
ich adresem o postępowanie niezgodne z prawem i chrześcijańskimi obycza-
jami. W tym także gronie podejmowano próby godzenia zwaśnionych, ustalano
wspólną taktykę w sprawach lokalnych, przekazywano wzajemnie informacje
na temat ważniejszych wydarzeń miejscowych.
Instytucja synodów rozwinęła się jeszcze w Kościele przedkonstantyńskim,
na dobre nawet przed tzw. Małym Pokojem (okres między prześladowania-
mi Waleriana i Dioklecjana) jeszcze jeden dowód na to, jak wiele ważył
wiek III w dziejach Kościoła. Z Historii Euzebiusza dowiadujemy się o syno-
46 Pasterze ludu Bożego
dach zbierających się u schyłku II w. w związku ze sporami w sprawie daty
Wielkiejnocy. Około 200 r. w Kartaginie obradowano w sprawie ważności
chrztu udzielanego przez heretyków; w latach trzydziestych Orygenes wystę-
pował na synodzie biskupów Arabii. W 251 r. trzystu sześćdziesięciu bisku-
pów (a także wielu prezbiterów i diakonów) wypowiada się na temat schizmy
w Kościele rzymskim spowodowanej przez Nowacjana; jakieś synody w tej
sprawie odbywają się w prowincjach. W 256 r. Cyprian zgromadził osiem-
dziesięciu siedmiu biskupów w Kartaginie, aby przedyskutować sytuację Ko-
ściołów nękanych sporami o zasadność taktyki, jaką przyjęto wobec tych,
którzy w czasie prześladowań "upadli". W Antiochii dwa synody wypowiada-
ły się kolejno na temat Pawła z Samosat (r. 264 i 268).
Badacze Kościoła zwracają uwagę na to, że instytucja synodów wyrasta
z obyczajów antycznych. Nie ulega wątpliwości, że biskupi naśladowali pro-
cedury takich instytucji jak rady miejskie (naśladujące ze swej strony senat
rzymski) tyczy się to sposobu głosowania, kompetencji i trybu działania
przewodniczącego. Wypada jednak zapytać, czy zależność synodów od
rzymskich precedensów nie sięga głębiej, czy nie dotyczy w ogóle samego
pomysłu gromadzenia biskupów dla podjęcia istotnych decyzji, i to w cza-
sach, gdy poszczególne gminy były na płaszczyźnie organizacyjnej właściwie
niezależne. Jean Gaudemet, historyk instytucji kościelnych, którego prace
szeroko wykorzystujÄ™ w moich wywodach, odpowiada na to pytanie przeczÄ…-
co, kładąc nacisk na oczywistość, naturalność samego pomysłu. Jego zda-
niem jest mało prawdopodobne, aby chrześcijanie świadomie przyjmowali
inspiracje od tych, którzy ich prześladowali. Argumentacja Gaudemeta trąd
naiwnością. Po pierwsze historia uczy, że prześladowane zbiorowości nie-
zmiernie często wzorują się na instytucjach, obyczajach, kulturze prześladow-
ców. Po drugie wypadałoby zapytać, co to znaczy: świadomie przyjmować
inspiracje? |j
Chrześcijanie wzrośli w rzymskim świecie (innego nie znali), w którym eli-
ta rządząca miastami podejmowała decyzje poprzez deliberacje w ciałach
zbiorowych, rady miejskie realnie rządziły miastami imperium. Zasada poro- l
zumiewania się, ustalania kompromisów i dzielenia zadań na takim właśnie
forum, skrajne sformalizowanie obrad, ich publiczny charakter, wszystko to
były elementy rzeczywistości tym bardziej dla chrześcijańskiej elity miaro-
dajne, że nie widziano powodów, aby je odrzucać: w swej istocie nie miały
one pogańskiego charakteru. Gromadzenie się w celu podjęcia wspólnej de-
cyzji, po odpowiedniej dyskusji odbywanej wedle ustalonych reguł, przewi-
dujących złożenie sprawozdania z tych poczynań przed wiernymi, nie jest
bynajmniej czymś naturalnym, oczywistym. Wystarczy przyjrzeć się dziejom
Kościoła innych obszarów, innych epok, aby zobaczyć, że synody odbywały
się nie wszędzie i nie zawsze.
Zresztą w tym samym świecie starożytnym łatwo dostrzeżemy istotne różnice
Pasterze ludu Bożego 47
między Kościołami. W Egipcie instytucja synodów po połowie V w. niemal
zamiera (a i wcześniej nie była solidna); wynika to ze szczególnie silnej pozy-'
cji głowy Kościoła egipskiego, biskupa Aleksandrii podejmował on decy-
zje sam i zawiadamiał o nich swoich biskupów, nie pytając ich o zdanie. Za-
pewne w jakiejś formie konsultował się on z wybranymi biskupami, z któ-
rych zdaniem się liczył, ale nie czynił tego w ramach instytucjonalnych, ta-
kich jak wspólne zgromadzenie w określonym terminie, z udziałem jeśli nie
wszystkich biskupów, to przynajmniej tych, których nazwiska były znane
ogółowi i którzy w wyniku obrad wzajemnie poznawali swe poglądy; opinie
owych konsultantów w żaden też sposób go nie wiązały. Egipt był tym kra-
jem świata śródziemnomorskiego, który miał wyjątkowo skromne doświad-
czenia w dziedzinie życia miejskiego wedle greckiego wzoru. Ułatwiało to
biskupowi Aleksandrii stosowanie metod, których nie dałoby się używać
gdzie indziej. . ' . ,
W wieku IV upowszechnia siÄ™ obyczaj systematycznego odbywania syno-
dów prowincjonalnych, najczęściej raz na rok lub raz na dwa lata. W takich
gremiach rzadko mówiono o kwestiach doktryny w każdym razie synody
prowincjonalne nie mogły w tej materii mieć ważnego głosu zajmowano
się sprawami organizacyjnymi, bieżącymi problemami, sporami lokalnymi.
Synody na tym najniższym szczeblu były ważnym narzędziem w ręku metro-
polity, który pragnął skutecznie nadzorować i podporządkować sobie przy-
wódców kościołów mniejszych miast. Ci zaś nie wszędzie poddawali się temu
z entuzjazmem, o czym świadczą kanony nakazujące wszystkim biskupom
stawiać się na synodach pod karą złożenia z urzędu (można wątpić, czy taki
przepis był przestrzegany, depozycja zawsze stanowiła krok bardzo drastycz-
ny, a jeśli biskup miał jakiekolwiek oparcie we własnym klerze i ludzie, za-
bieg taki w ogóle nie dałby się przeprowadzić). Zabraniano także opuszcza-
nia zgromadzenia przed jego zakończeniem. Biskupi wzdragali się przed
uczestnictwem w obradach nie tylko wtedy, gdy spodziewali siÄ™ rzeczy dla
siebie nieprzyjemnych: wyjazdy były kosztowne, dla małych i biednych miast
za kosztowne. Ponadto biskupi byli często ludźmi starymi, schorowanymi,
niechętnie ruszali się z miejsca, ewentualnie wysyłali swego prezbitera czy,
jeszcze częściej, diakona; ci oczywiście mieli w dostojnym i rygorystycznie
przestrzegajÄ…cym hierarchii gronie niewiele do powiedzenia.
Zbierały się także synody skupiające biskupów z jakiegoś regionu: z Afry-
ki w Kartaginie, z Galii w rozmaitych miastach (nie było tam jednego miasta
wyraźnie górującego w życiu kościelnym nad innymi), podobnie w Hiszpanii,
na Wschodzie w Antiochii itd. Na takie spotkania zjeżdżali się już tylko
niektórzy biskupi. Wiemy, że w Afryce chciano przyjąć zasadę delegowania
po trzech z jednej prowincji (ale Trypolitanii pozwolono wysyłać tylko jed-
nego, "bo biskupi są biedni"). Takie synody ponadprowincjonalne nie mogły
zbierać się zbyt często, była to już za duża machina. Częściej zwoływano je
48 Pasterze ludu Bożego
w Italii, w kręgu oddziaływania Rzymu, Mediolanu, Akwilei, metropolici j
lokalni w porównaniu z ich kolegami z tych wielkich miast byli za słabi, aby
przejawiać własne inicjatywy.
Rzeczą godną odnotowania jest odbywanie regionalnych synodów w Galii, j
także w najgorszych czasach zamętu w V w., kiedy to kolejno zbierają się
synody w latach: 439 (Reii, dziÅ› Riez), 441 (Arausio, dziÅ› Orange), 442 (Vasio,
dziÅ› Yaison), 453 (Andecavis, dziÅ› Angers), 461 (Turone, dziÅ› Tours), 465
(Vinetus, dziś Vannes). Biskupi wyraźnie pragną zachować więzy zerwane?!
w sferze politycznej i administracyjnej, czują się też silniejsi, jeśli przema-
wiają do nowych władz galijskich wspólnym głosem.
Kanony tych synodów wskazują, że musiały one (i potrafiły) regulować |
kwestie natury organizacyjnej z szerszej perspektywy, niż było to możliwe na !
poziomie prowincji. Zgromadzenia takie zajmowały się również sprawami
doktrynalnymi, zwłaszcza tymi sporami, które nie miały tak wielkiego zasię-
gu jak kontrowersje ariańska i chrystologiczna. W obu częściach imperium
było wiele herezji pojawiających się w określonych regionach, zwalczanie ich
na gruncie teologicznym oraz podejmowanie stosownych inicjatyw praktycz-
nych należało do synodów regionalnych.
OsobnÄ… kategoriÄ™ stanowiÄ… synody zbierajÄ…ce siÄ™ na wezwanie biskupa
Rzymu. Brało w nich udział duchowieństwo miasta (z pewnością tylko wy-
brani członkowie kleru), biskupi Italia suburbicaria, a także biskupi innych
miast, przebywający w Rzymie z rozmaitych powodów. Owe rzymskie syno-
dy, które można było zwoływać pośpiesznie, a które z racji swego składu
i pozycji zwołującego je nie przejawiały niezależności, stanowiły dla papieża
dogodne forum, pozwalały na nadanie rozgłosu jego decyzjom lub opiniom,
stwarzały okazję do wywierania nacisku na episkopat italski i pozaitalski.
Biskupom miast odleglejszych od Tybru, którzy z tej racji mogli odczuwać
pokusę niesubordynacji, trudniej było ignorować decyzje synodów niż zale-
cenia papieża nie mające tak uroczystej formy.
W końcu IV w. rodzi się instytucja w pewnym sensie paralelna: synodos
endemousa patriarchy Konstantynopola, w V w. traktowana już jako część
tradycyjnych instytucji stołecznego Kościoła. W synodzie tym biorą udział
przede wszystkim biskupi załatwiający własne sprawy w mieście: czekający
na posłuchanie u cesarza, u wysokich urzędników świeckich, przybywający
do patriarszej kurii. Oczywiście w Konstantynopolu ta kategoria przyjezd-
nych biskupów była o wiele liczniejsza niż w Rzymie. Synod endemousa nie
mógł mieć własnego oblicza ani wykazywać skłonności do niezależności, sta-
nowił tło dla wystąpień patriarchy. Jednak nie należy całkowicie lekceważyć
jego głosu (podobnie jak nie należy lekceważyć rzymskich synodów), patriarcha
nie mógł mu przedstawiać decyzji całkowicie niepopularnych, w formie dra-
stycznie odbiegającej od kościelnych obyczajów. Wszelkie formy publiczne-
Pasterze ludu Bożego 49
go wykładania racji nawet w bardzo autorytarnie kierowanych społeczno-
ściach nakładają ograniczenia na rządzących.
Uwagę badaczy przyciągają oczywiście przede wszystkim wielkie zgromadze-
nia zwoływane z inicjatywy cesarza, w których uczestniczyli biskupi z rozmai-
tych krain. Część z nich uznano za zgromadzenia powszechne (ekumeniczne)
z racji wagi podjętych na nich decyzji, a nie liczby uczestników ani reprezenta-
tywności grona w stosunku do całego Kościoła imperium. Do nich odnosi się
nasz termin "sobór". Inne, choć zwoływane wedle takich samych zasad, po-
zostały w kategorii synodów (niekiedy te "niższe" zgromadzenia miały istot-
ne znaczenie i ważki dorobek teologiczny i dyscyplinarny). Szczególnie wiele
takich biskupich spotkań wysokiej rangi odbyło się w IV w. Między soborem
nicejskim (325 r.) a I soborem konstantynopolitańskim (381 r.) cesarze zwo-
łali następujące synody: w Tyrze (335 r.), w Antiochii, tzw. synod in encae-
niis z okazji konsekracji kościoła w tym mieście (341 r.), w Serdyce (342 lub
343 r.), w Sirmium (351 r.), w Arelate, dziÅ› Aries (353 r.), w Mediolanie
(355 r.), po raz drugi w Sirmium (357 r.), w Ariminium, dziÅ› Rimini (359 r.),
w Seleucji (359 r.), w Konstantynopolu (360 r.), w Antiochii (361 r.),
w Lampsakos (363 r.). W tym samym czasie odbyły się synody podobnej ran-
gi, ale zwołane bez udziału cesarza, często przeciwko jego decyzjom. Impo-
nujący wykaz synodów wieku IV pozwala nam ocenić miejsce, jakie w dzie-
jach Kościoła tej epoki zajmują zgromadzenia biskupie.
W wieku V trzy zgromadzenia pretendowały do roli soborów: w Efezie po
raz pierwszy (431 r.), w Efezie po raz drugi (449 r.) i w Chalcedonie (451 r.).
Kościół katolicki i Kościoły prawosławne nie uznają drugiego zgromadzenia
efeskiego za sobór (nieco dalej zobaczymy, dlaczego), Kościoły wywodzące
się z tradycji monofizyckiej usuwają z listy soborów zgromadzenie chalcedoń-
skie ^(zatrzymuj ą natomiast Efez II)., Późniejsze sobory, którymi nie będę się
już zajmować w tej książce, to dwa zgromadzenia w Konstantynopolu, w 553 r.
i tak zwane in Trullo w 681 r., i po raz wtóry w Nicei w 787 r.
Na koniec tych wywodów tyczących się kleru, jego mentalności i specyficz-
nych dla niego form działania, chciałabym powrócić do kwestii jedynie wspo-
mnianej poprzednio, mianowicie do tego, czym była (i czym nie była) w późno-
antycznym Kościele symonia. Przesunęłam tę kwestię na koniec eseju, nie
chcąc bardziej szczegółowymi wywodami rozsadzać jego konstrukcji, nato-
miast zależy mi na jej omówieniu, gdyż wprowadzi nas ona bardzo głęboko
w sposób myślenia ludzi o Kościele, pokazując, jak bardzo trzeba się bronić
przed skłonnością do formułowania sądów jednoznacznych.
W Słowniku wyrazów obcych wydanym przez PWN symonia tak została
zdefiniowana: "symonia ^śrdw.-łac. simonia (od Szymona Maga, który
według Dziejów Apostolskich chciał kupić od apostołów władzę sprawowa-
4 Kofriół w Świecie...
50 Pasterze ludu Bożego
nią sakramentów)) praktyka sprzedawania i kupowania godności kościelnyt
i związanych z nimi dóbr materialnych, powszechna w Kościele katolicki
w średniowieczu; świętokupstwo".
We wspomnianym przez Słownik ustępie Dziejów Apostolskich (8, 92:
opowiada siÄ™ o Szymonie uprawiajÄ…cym w Samarii magiczne sztuki. Przyj
on chrzest, ale nie stał się dobrym chrześcijaninem, gdyż pożądając daró
Ducha Świętego, jakie posiadali apostołowie, wyobraził sobie, że będz
mógł je od nich kupić "za pieniądze", co wzbudziło oczywiste potępieni
"Niech pieniądze twoje przepadną razem z tobą odpowiedział mu Piotr -
gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze." Moraliści antycz
występujący przeciwko osiąganiu godności duchownych za pomocą pienięd;
przywoływali jeszcze dwa inne ustępy Nowego Testamentu: "Tych to Dwun
stu wysÅ‚aÅ‚ Jezus, dajÄ…c im nastÄ™pujÄ…ce wskazania: «(...) Idźcie i gÅ‚oÅ›ci
Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszają
zmarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrz
maliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie ani złota, ani srebra do swy(
trzosów." (Mt 10, 59); "A Jezus wszedł do świątyni i wyrzucił wszystka
sprzedających i kupujących w świątyni; powywracał stoły zmieniający!
pieniÄ…dze oraz Å‚awki tych, którzy sprzedawali goÅ‚Ä™bie. I rzekÅ‚ do nich: «N
pisane jest: Mój dom ma być domem modlitwy, a wy czynicie z niego jasi
nie zbójców." (Mt 21, 1213).
Nie wydaje się, aby symonia była zjawiskiem pospolitym w pierwszyi
wiekach Kościoła, choć i wówczas zdarzały się przypadki posłużenia s
pieniędzmi w celu osiągnięcia godności kościelnych. Chrześcijańscy moraliś
mieli świadomość zagrożenia, jakie mogło stwarzać w gminach połączeni
bogactwa z ambicją, dawali temu wyraz w swych dziełach. Gdy jednak K(
ściół z instytucji prześladowanej lub (o wiele częściej) niechętnie tolerow;
nej stał się instytucją potężną, decydującą o biegu wydarzeń na różnyc
obszarach i w różnych społecznościach, liczba wielkich tego świata gotowyc
do kierowania kościelnymi sprawami gwałtownie wzrosła. Wzrosło też nie
bezpieczeństwo symonii.
Po raz pierwszy zajęto się określeniem trybu karania ludzi, którzy splami)
się symonia, na soborze chalcedońskim (451 r.). Uchwalono wówczas nastę
pujący kanon (drugi w kolejności): "Jeśli biskup wyświęca za pieniądze
sprzedając łaskę, której nigdy nie powinno się sprzedawać, jeżeli za pienia
dze dokona ordynacji biskupa lub chorepiskopa, prezbitera, diakona lub in
nego członka kleru, jeśli z niskich pobudek chciwości mianuje za pieniąca
ekonoma, adwokata, kuratora lub jakiegoś innego sługę Kościoła narazi
siÄ™, gdy tylko zostanie to udowodnione, na utratÄ™ swego stanowiska. G
do wyświęconego w ten sposób, to takie święcenie lub stanowisko zakupieni
nie zda się na nic, ponieważ utraci on zdobytą za pieniądze godność lut
stanowisko. Kto by pośredniczył w tym haniebnym i zakazanym handlu, te
Pasterze ludu Bożego 51
jeśli jest duchownym, straci stanowisko, a jeśli człowiekiem świeckim
zostanie wyklęty."
Mniej więcej w tej samej epoce autor Konstytucji apostolskich, powstałego
w Syrii zbioru przepisów prawa kanonicznego, nakazuje w podobny sposób
karać tych, którzy dopuścili się symonii. Także cesarze starali się zapobiec
gorszącej praktyce, powtarzając w swych rozporządzeniach zasady sformuło-
wane w Kościele. Pierwszy z długiej serii aktów prawnych przeciwko symonii
został wydany przez cesarza Leona w 469 r.
Czytając owe teksty, nabieramy przekonania, że wszystko w materii symo-
nii było oczywiste: grzech potępiony w Biblii, łatwy do sklasyfikowania,
praktyka represji sformułowana prosto i niedwuznacznie. Jednak symonia
nie była zjawiskiem jasnym. Przyczyniała ona Kościołowi kłopotów nie tylko
dlatego, że jak wielu grzechów nie udawało się jej wykorzenić, ale i dlatego,
że ustalenie, co było, a co nie było symonia, mogło napotykać poważne
trudności. Kilka przypadków pomoże nam się zorientować, w czym tkwiło
źródło komplikacji.
Bazyli z Cezarei (329379) w jednym z listów (53) oskarża swych pomoc-
ników, chorepiskopów, o to, że biorą pieniądze za ordynacje, "pokrywając
ten proceder mianem pobożności". Wspomina on dalej, że owi pomocnicy
błędnie sądzą, iż nie grzeszą, gdyż przyjmują pieniądze po wyświęceniu,
a nie przed, fakt ten jednak nie ma znaczenia, liczy się tylko przyjęcie pienię-
dzy. Zwróćmy uwagę, że symonia mogła być "pokrywana mianem pobożno-
ści". Nie jest to bynajmniej zaskakujące, gdyż szczodrobliwość na rzecz Ko-
ścioła ze strony ludzi zamożnych była zawsze traktowana jako cnota, którą
w najlepszej wierze starano się pobudzać, a nie hamować. Czy ofiara złożona
przez przyszłego biskupa na rzecz Kościoła z przeznaczeniem na jego działal-
ność filantropijną musiała być czymś nagannym? Ile dni lub miesięcy miało
upłynąć między przekazaniem daru a wyświęceniem, aby oddalić podejrze-
nie o symonię? Jeden ze znanych epistolografów późnej starożytności, Izydor
z Peluzjum (ok. 360 ok. 440), wspomina, że biskup jego miasta czerpał
z opłat symoniackich na potrzeby budowy wspaniałego kościoła. Izydor
ostro go potępiał, ale czy wszyscy członkowie gminy byli tego samego zda-
nia? Wielu mogło uważać, że dar złożony na budowę kościoła jest czymś
wielce godziwym, i nie widzieli powodu, aby odrzucać taki gest ze strony
ludzi posiadajÄ…cych jakiÅ› majÄ…tek.
Bazyli surowo twierdził, że płacenie po ordynacji jest równie naganne jak
płacenie przed ordynacją. W tej kwestii jednak nie tylko przeciętni zjadacze
chleba, ale taki moralista jak papież Grzegorz Wielki (ok. 540604) byli
odmiennego zdania. Ów papież, zwalczający symonię ze szczególną gorliwo-
ścią, dopuszczał możliwość obdarowywania uczestników uroczystości zwy-
czajowymi podarunkami. Także pieniądze przekazywane na rzecz Kościoła
po wyświęceniu są w jego oczach ofiarą, a nie wstrętnym przekupstwem.
52 Pasterze ludu Bożego
Bazyli zapewne powiedziałby, że już zapowiedź daru może przechylić szalę
na stronę określonego kandydata, więc nawet gdyby do wypłaty nie doszło,
to zło, jakim jest dawanie godności duchowej z racji korzyści materialnych,
już się stało...
W piÄ…tym kanonie II soboru nicejskiego (787 r.) czytamy: "Wszystkich, co
się chlubią otrzymaniem godności kościelnej dzięki pieniądzom i lekceważą
tych, których wybrano bez pieniędzy dzięki nienagannemu życiu i działaniu
Ducha Świętego, należy zdegradować do najniższego stopnia, a jeśli stawiają
opór, biskup ukarze ich dodatkowo. Kto dał pieniądze, by otrzymać święce-
nia, podpada pod kary przewidziane trzydziestym kanonem ze zbioru Kano-
nów apostolskich i drugim chalcedońskim: ma być złożony razem z bisku-
pem, który udzielił mu święceń."
Obraz, jaki możemy stworzyć na podstawie tego tekstu, jest wielce intere-
sujący. Jeśli zdarzali się członkowie kleru, którzy opowiadali wszem i wobec,
iż dali pieniądze za swoją kościelną godność, to znaczy, że ani dla nich, ani
dla ich otoczenia czyn ten nie był grzechem, nie był symonią. Nie ma powo-
du, by wątpić w dobrą wiarę tych ludzi ani z góry odmawiać im pobożności.
Właśnie ostentacja, z jaką się zachowywali, jest najlepszą gwarancją ich
szczerości. Większość tych duchownych na pewno pieniądze wyłożyła i takie
przypadki musiały być liczne, jeśli zajęto się tą sprawą na soborze. Nie wie-
my natomiast, na jakiej zasadzie jedni mieli być karani tylko degradacją, in-
nych zaś za to samo zdejmowano z urzędu.
Z listów monofizyckiego patriarchy Antiochii, Sewera (zmarł w 534 r.),
dowiadujemy się, że w jego mieście zdarzały się przypadki uzyskiwania god-
ności duchownych przez ludzi bogatych, którzy wiedzeni pobożnością, chcieli
wejść do grona kleru, nie mając zamiaru pełnić funkcji liturgicznych związa-
nych z otrzymanym stopniem, i gotowi byli za ten zaszczyt odpowiednio za-
płacić, a potrzeby finansowe Kościoła antiocheńskiego były ogromne (do-
chody też, ale bilans bywał ujemny). Wiele kosztowała patriarchę cnota
rygorysty... Jak poprzednio, tak i teraz trzeba powiedzieć, że nie należy
oskarżać tych ludzi o nieuczciwość: pragnęli oni kościelnej godności wierząc,
iż pomoże im ona, gdy staną przed sądem Bożym. Z listu Sewera dowiaduje-
my się także, iż owi zamożni ludzie upierali się przy otrzymywaniu zwykłych
przydziałów przewidzianych dla członków kleru. Potwierdza to moje przeko-
nanie, że przydziały takie miały przede wszystkim walor symboliczny, świad-
czyły o przynależności do kleru z tej właśnie racji nie chcieli się ich wyrzec
ludzie mający spore majątki własne, niepotrzebne im przecież były do życia
drobne kwoty pieniędzy, dzban oliwy czy wina.
W roku 546 cesarz Justynian wydał niezmiernie interesujące dla naszych
rozważań rozporządzenie. Regulowało ono opłaty zwane po grecku enthro-
nistika (od thronos: "tron, stolec" w domyśle biskupi). Wręczano je
uczestnikom uroczystości wyświęcenia biskupa: przybyłym na nią pasterzom,
Pasterze ludu Bożego 53
członkom miejscowego kleru, a nawet zespołowi urzędników lokalnej kurii
(mogli w tym gronie być także ludzie świeccy), do których należało sporzą-
dzanie dokumentów towarzyszących aktowi wyświęcenia. Opłaty te stanowi-
ły poważne obciążenie kościelnej kasy. Nowy biskup nie mógł się jednak od
nich uchylić ani ich wydatnie ograniczyć, gdyż popadłby od razu w konflikt
z własnym klerem i naraził się na zarzut skąpstwa. Swoisty patriotyzm nakazy-
wał także, aby rozdawnictwo pieniędzy było godne wielkości miasta. Cesarz
nie próbuje nawet atakować samego obyczaju, stara się jedynie go ograni-
czyć, wprowadzając swoistą taryfę, uzależniającą szczodrobliwość biskupa od
dochodów jego Kościoła.
Zgodnie z tą ustawą zwierzchnicy największych Kościołów: Rzymu, Kon-
stantynopola, Antiochii, Aleksandrii, Jerozolimy, mogli rozdawać wśród
biskupów i członków kleru do 20 funtów złota. Zwykłym metropolitom, jeśli
ich Kościół miał dochodu rocznego nie mniej niż 30 funtów złota, dozwalano
zużyć 100 solidów dla członków kleru, 300 dla urzędników (l funt złota = 72
solidy). Gdy dochody Kościoła mieściły się w przedziale między 10 a 30 fun-
tów złota, opłaty powinny wynosić 100 solidów dla duchownych i 200 dla
urzędników. Przy dochodach rocznych 510 funtów złota duchowni mogli
dostać 50 solidów, a urzędnicy 200. Dalej szły Kościoły z dochodami 3
5 funtów złota, w ich przypadku nowy pasterz mógł przeznaczyć 10 soli-
dów dla duchownych i 24 dla urzędników. Biskupi z dochodami poniżej
3 funtów złota nie powinni płacić w ogóle.
Granica między enthronistika a opłatami o charakterze symoniackim mu-
siała być bardzo płynna z powodów, o których już pisałam wyżej samo
przyrzeczenie określonej kwoty mogło stanowić decydujący argument za da-
nym kandydatem. Trzeba też dodać, że Justynian regulował opłaty pocho-
dzące z kościelnej kiesy, nowy biskup oczywiście mógł płacić z własnych za-
sobów o wiele więcej...
Omawiane przypadki wskazują, że symonia nie zawsze dawała się ściśle
definiować. Wszystko zależało od sytuacji: jeśli kandydat nie budził oporów,
był człowiekiem pobożnym i godnym zaufania, pieniądze ofiarowane przez
niego (wszystko jedno kiedy) traktowano jako wyraz gorliwości godnej
pochwały.
Więcej takiego daru się spodziewano. Mamy do czynienia ze społeczno-
ścią wyrosłą z korzeni antycznych, rozumującą ciągle kategoriami antyczny-
mi. W społecznościach tak greckich, jak rzymskich od członków elity oczeki-
wano szczodrobliwości na rzecz współobywateli. Uznawano ją za najlepszą
formę posłużenia się majątkiem, najwłaściwszy sposób zasłużenia na popular-
ność w mieście, najlepszą drogę do wyborczego sukcesu. Zarzut skąpstwa
był w życiu politycznym obelgą, traktowano je jako wyraz małości ducha,
braku patriotyzmu. W miastach rzymskich ustaliła się zasada, zgodnie z którą
świeżo wybrani urzędnicy byli zobowiązani wpłacić do kasy miejskiej kwotę
54 Pasterze ludu Bożego
zwaną summa honoraria (dosłownie: "suma za zaszczyt"), do dobrych oby-
czajów należało płacenie więcej. Biskupi zajęli u schyłku starożytności przy-
najmniej w części miejsce, które należało poprzednio do dygnitarzy miej-
skich, nic więc dziwnego, że przykładano do nich tę samą miarę. Dobry kan-
dydat na przyszłego pasterza chrześcijańskiej społeczności powinien oddać
część swego majątku Kościołowi im więcej, tym lepiej.
Jeśli jednak kandydat na biskupi stolec budził opory (nie wnikam w to, czy
słuszne, czy nie), jeśli miał wpływowych przeciwników, było wielce prawdo-
podobne, że padnie oskarżenie o symonię, którego zabrakłoby w podobnej
sytuacji kiedy indziej. Oskarżenie o symonię znakomicie nadawało się na
broń do niszczenia przeciwników, i to z kilku powodów. Po pierwsze, grzech
był odrażający, a jego potępienie dobrze umotywowane biblijnie. Bronić się
przeciwko zarzutom było więc trudno. Po drugie, właściwa symonii dwuzna-
czność pozwalała oskarżycielowi naginać rzeczywistość do jego woli. Nawet
niezbyt wprawny w dialektycznych igraszkach mówca był w stanie, nie oddala-
jąc się nadmiernie od faktów, roztoczyć przed słuchaczami obraz wywołują-
cy potępienie (od polemiki w żadnej epoce nie spodziewano się obiektywizmu,
polemika antyczna posługiwała się metodami o brutalności wyjątkowej, na-
wet jak na nasze obyczaje). Po trzecie kary za symonię były surowe: jeśli
oskarżycielowi udało się przekonać kościelnych sędziów, obwiniony tracił
godność, szacunek, stanowisko. Wybory biskupów wywoływały wielkie emo-
cje. Miasto rozpadało się na f akcje, popierające swoich kandydatów wszelki-
mi sposobami oskarżenie konkurentów o symonię stanowiło jeden z nich.
Po raz pierwszy w tych wywodach mogłam pokazać czytelnikowi ważny
element polemik kościelnych (oczywiście nie tylko kościelnych): zarzuty
o charakterze instrumentalnym. Przyczyny krytyki danej osoby, grupy czy
nurtu często były w istocie inne niż te, które są formułowane otwarcie, jed-
nak w wojnie na słowa wygodnie było poprowadzić atak właśnie w daną
stronÄ™. Takie instrumentalne wywody utrudniajÄ… zrozumienie sensu pole-
mik; historyk, jeśli ma nie dość krytycyzmu i nie jest przyzwyczajony do
tropienia stereotypów, z reguły pada ich ofiarą. Choć instrumentalnym wy-
wodom nie należy dawać wiary, to lekceważyć przytaczanych argumentów
nie wolno. Nie używano by ich bowiem, gdyby nie trafiały do przekonania
ludziom, którzy je czytali (bądź ich słuchali). Będę do tej kwestii wracać
jeszcze kilkakrotnie. '
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Kazanie na pasterkę Bożego Narodzeniat informatyk12[01] 02 101r11 012570 01introligators4[02] z2 01 nBiuletyn 01 12 2014beetelvoiceXL?? 01Los ludu i idee patriotyczne w poezji Konopnickiej012007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax9 01 07 drzewa binarne01 In der Vergangenheit ein geteiltes Land LehrerkommentarL Sprague De Camp Novaria 01 The Fallible Fiendwięcej podobnych podstron