Tygodnik Powszechny z 7 kwietnia 2004
Belgia i Luksemburg
Redakcja: Anna Mateja
Serce Europy
Saga Brukseli: od miasta na mokradłach do stolicy Europy
Nie wszystko się zgadza, zwłaszcza te morza. O śmierci także, na szczęście, nie ma mowy. Wprost przeciwnie, bez przerwy coś się rodzi, ale można, z pewną
dozą wyobraźni, ogłosić: tak, Polacy, których serca od jakże dawna czekają na tę rozkosz, będą (choć aktualnie wolą prezydentową) wreszcie mieli królową.
Co prawda, nie w Polsce a w Belgii, nie całkiem polską, ale mieszaną: w zasadzie polsko-belgijską, a przez męża francusko-niemiecko-węgiersko-austriacko-szwedzko-bawarsko-hiszpańsko-włoską
(uff!), ale jednak królową.
Leopold Unger / 2004-04-11
Och! Bo i ja kocham, kocham bez podziału...
Królowa trzech ludów, dwóch mórz, kroci grodów...
(to Ujejski)
Nie! Nie umarła, jak to próżno głoszą,
Tych jasnych krain pani i królowa,
Co serca ludzkie napawa rozkoszą...
(a to Asnyk)
Pełne drzewo genealogiczne byłoby za długie. Wystarczy powiedzieć, że kiedy Filip, syn obecnie miłościwie panującego Alberta II z domu Saxe-Cobourg i jego
żony Paoli Ruffo di Calabria, obejmie w końcu tron, w dniu koronacji, u jego boku, na oddzielnym, ale również królewskim fotelu zasiądzie, a potem przed
ołtarzem, aby przyjąć koronę, uklęknie (poprzednio baronówna, a od zaręczyn księżniczka) Matylda, córka barona (od niedawna hrabiego) Patryka dłUdekem
i hrabianki (od zawsze) Anny Komorowskiej, córki hrabiego Leona Komorowskiego i księżnej (też od zawsze, a nie od niedawna) Zofii z Sapiehów.
Pięć rządów, trzy języki, dwóch królów
Skąd Sapiehy, ród przedni, kardynalsko-książęcy wszak, do dłUdekemów, zaledwie baronów (tak naprawdę Patryk był tylko ecuyer, czyli koniuszy, ale nie wypada
tak mówić o przyszłym teściu króla), a do tego skłóconej rodziny, ciągnącej się, ku uciesze republikanów, po sądach z awanturami o jakieś domy czy posiadłości?
Historia tak chciała. Urodzony w 1907 r. Leon Komorowski - daleki rzekomo kuzyn gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, dowódcy powstania warszawskiego - w PRL
znalazł się naturalnie pod opieką" UB. Już wtedy pomogła królowa belgijska Elżbieta, zakochana, jak wiemy, w skrzypcach, Chopinie i Iwaszkiewiczu. Dzięki
jej interwencji, Komorowscy wyjechali w 1957 r., by uprawiać herbatę w Kiwu, części belgijskiego imperium w Afryce.
Po dekolonizacji Komorowscy wrócili do Belgii, gdzie dzielnie podjęli odbudowę godziwej egzystencji. Hrabia wrócił na plantację już nie herbaty (klimat
niełaskawy), tylko groszku. Natomiast - jak starsi ludzie opowiadają - hrabina, za kierownicą wysłużonej kamionetki, jeździła po wioskach sprzedając ludowi
(kiedyś było odwrotnie) ,,towary mieszane". W 1971 r. ich córka, 25-letnia wówczas hrabianka Anna, poślubiła barona (ecuyerła) Patryka. Przy jego pomocy
Anna dała Belgii jednego przyszłego barona i cztery baronówny. Jedna z nich zginęła wraz z polską babcią w wypadku samochodowym. Reszta wyszła na ludzi,
a Matylda (ładna dziewczyna, która bohatersko oddała beztroską młodość w służbę ojczyźnie i w niewolę wyjątkowo sztywnego protokołu na belgijskim dworze)
doszła najdalej, bo aż (na razie prawie) do tronu i ma już dwoje królewskich dzieci z jedną czwartą polskiej krwi. Zresztą, jeżeli sięgnąć do mroków i
sypialni przeszłości, drogi przodków Matyldy i Filipa gdzieś tam kiedyś, w jakichś dziwnych okolicznościach, rzekomo się skrzyżowały. Oboje mają, podobno,
wspólnego protoplastę - Jana Popela-Lobkowicza, który zmarł w roku pańskim 1479. Może...
W każdym razie, żeby się przenieść do naszych czasów, kiedy Albert II zechce się (żywy!) wycofać z interesu, aby jednak nieco się rozerwać (za młodu to
był kozak), wtedy Belgia będzie miała dwóch monarchów oraz trzy bogobojne królowe: Fabiolę, wdowę po Baldwinie, Paolę i Matyldę. Wszystkie trzy z importu:
z Hiszpanii, Włoch i (częściowo) Polski. Dziwne? Nie. W kraju, gdzie rządzi pięć rządów (federalny, waloński, flamandzki, brukselski, wspólnoty francuskiej
i wspólnoty niemieckiej), zbiera się pięć parlamentów i oficjalnie (np. w królewskich życzeniach na Nowy Rok) używa się trzech języków, i gdzie, mimo tego,
wszystko (poza futbolem) gra, nic nie powinno dziwić.
Oczywiście, taki luksus kosztuje. Zwolennicy monarchii, a takich według sondaży jest w Belgii większość, nie skarżą się. Są zdania, że jako symbol jedności
państwa król dobrze się stara i zasługuje na szczodre traktowanie. Dzięki temu Albert korzysta z tego, co delikatnie określa się jako listę cywilną" i
co pokrywa, z budżetu państwa, niezbędne siermiężne wydatki związane z funkcją szefa państwa (głównie personalne). Albert II otrzymuje rocznie z tego tytułu
(nie obejmuje to naturalnie ogromnego majątku osobistego, rodzinnego itd.) ok. 7 milionów euro. Ma z czego żyć. Skromnie, ale zawsze. Że dużo? Jak dla
kogo. W przeliczeniu na obecną wartość, niektórzy jego przodkowie mieli się lepiej. Np. Leopold II (ten, co otrzymał w prezencie Kongo) miał listę cywilną"
prawie dwa razy większą, ale miał też większe wydatki (utrzymanie i wychowanie dzieci z lewego łoża musiało go sporo kosztować). Odpowiednio mniej mają
członkowie rodziny królewskiej: wdowa Fabiola - tylko ponad milion euro rocznie (dożywotnio), no a Filip jako kawaler miał jeszcze mniej, bo tylko ok.
800 tys. euro. Teraz, jako następcy tronu i szefowi rosnącej rodziny, rząd podrzucił co trzeba.
Całe to towarzystwo musi gdzieś mieszkać. Łączna powierzchnia siedmiu pałaców, pałacyków i willi zajmowanych przez parę królewską, wdowę po poprzednim królu,
parę książęcą, córkę Astrid i drugiego syna Laurenta (nie licząc córki Delfiny, długo ukrywany owoc wczesnej pasji królewskiej, mieszkającej w Londynie),
wystarczyłaby, według metrażu PRL, na zakwaterowanie ludności średniego miasta. Przy czym, jako że skromność powinna być cechą możnych, król z królową
zajmują niewielki" pałac BelvdŁre, gdzie mieszkali jako książęta (królowa nie chciała się przenieść do nowej kuchni), a w wielkim pałacu Laeken mieszkają
Filip z Matyldą. Choć zajmują tylko jedno skrzydło, dzieci mają sporo przestrzeni do zabawy. Starczy dla następnych...
Plac Drobiu i Wzgórze Jarzynowe
Nie zawsze stały tu pałace. Pierwszy dokument o mało zachęcającej błotnistej wysepce na rzece Senne pochodzi z 966 r. Edykt cesarza rzymskiego narodu niemieckiego
Ottona I Wielkiego, wspomina mianowicie o budowie kościoła pod wezwaniem św. Michała w miejscu, które określano aż dwoma słowami: Bruoc i Sala. Wszystko
się zgadza: w języku cesarsko-frankońskim bruoc to moczary, a sala to dom. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Bruoc-Sala jest Brukselą, Senne jest Senne,
a św. Michał, dziś wspaniała katedra, w tym samym miejscu.
Bruksela powstała z handlu i rzemiosła. Wody Senne, spławne właśnie od Bruoc i Sali, otworzyły złotodajną drogę z Brugii do Kolonii i Renu. Do dziś w centrum
miasta chodzi się ulicami o dziwnych nazwach zrodzonych w mrokach przeszłości: Fosa Wilków, Wzgórze Jarzynowe, Targ Zbożowy, Plac Drobiu, ulice Węglowa,
Skórzana, ulica Wełny, Krawców (w zaniku: kto dziś może uszyć sobie garnitur za tysiąc euro?!), Serowa, no i Rynek Rybny, dziś Plac Św. Katarzyny (najlepsze
knajpy rybne w mieście).
W Brukseli moczarów nie ma (w miejscu, gdzie była wysepka, jest dziś gmach giełdy), ale jest przeważnie mokro i deszczowo. Rzeki już nie widać, bo cała
przykryta. Charles Baudelaire, który Brukseli nie lubił, napisał, że to był ściek, określony, w upojnym języku poety, jako płynące gówno. Bruksela w ogóle
nie miała szczęścia do pisarzy francuskich. Wolter nie był dla niej łaskawszy. Mieszkał w wygodnym hotelu Bellevue, ale o Brukseli mówił (wierszem), że
miasto smutne, śmierdzące, nudne, obojętne, bez życia... Gdyby to nie był Wolter, powiedziałbym że jakiś dureń. Ale to, jak wiadomo skądinąd, nie jedyna
pomyłka Woltera...
Pierwsza mapa miasta powstała w 1229 r.; pierwszy pożar spalił jedną trzecią Brukseli już w 1278 r., a pierwsza europejska (już wtedy) epidemia dżumy zabiła,
pół wieku później, trzy czwarte mieszkańców. Wtedy też odbyło się pierwsze polowanie na czarownice, które, to chyba była lokalna specyfika, gotowano żywcem
w ukropie. Ponieważ ktoś musiał zatruć studnie i profanować hostie, to (skąd my to znamy!) zabijano Żydów. Do dziś, w sercu miasta, istnieje miejsce o
nazwie żydowskie schody", spod których kiedyś wywlekano ofiary na boży sąd i ludzkie okrucieństwo. Stąd, sama logika, niedaleko już do wielkiej synagogi
(jest ich kilka, a Żydów w Brukseli ok. 20 tysięcy). Centralna leży przy jednej z głównych arterii miasta (rue de la Rgence), między (co to może znaczyć?)
pałacem królewskim a Pałacem Sprawiedliwości.
Brukselski złoty wiek
Schody są, pogromów już nie ma, życie szło naprzód. Kiedy Bruksela weszła w renesans, pod panowaniem Burgundów powstaje Grande Place - Stary Rynek, serce
i klejnot Brukseli, perła Belgii, duma, do dziś, Europy. Najpierw, w XII w., osuszono tu moczary, w XIII bogaci mieszczanie wybudowali pierwsze domy, w
XIV wybrukowano (bruk do dziś ten sam) plac, aby furmanki miały łatwiejszy dostęp (dziś jest zakaz wjazdu). W XV w. Burgundowie wybudowali Hotel de Ville
- gmach magistratu, siedzibę prawdziwych gospodarzy miasta, a cechy, motor jego rozwoju, imponujące siedziby. Tomów trzeba, i są, aby opisać detale, płaskorzeźby
i rzeźby, kolekcję posągów książąt Brabancji spoglądających na plac i ciżbę z wysokości wykuszów. Ale to nic w porównaniu z wieżą, 97-metrową koronkową
symfonią z białego kamienia, uwieńczoną na szczycie 5-metrowym, z brązu, posągiem św. Michała obrońcy i patrona miasta.
Filip Dobry (le Bon) nie był uosobieniem cnót chrześcijańskiego władcy. To on jednak, poza niezliczonymi bękartami, zostawił też Hotel de Ville, za co na
pewno wart jest całkowitego rozgrzeszenia. I zostawił też Karola V - króla Hiszpanii, cesarza rzymsko-niemieckiego, dziedzica trzech wielkich dynastii:
habsburskiej, burgundzkiej i kastylijsko-aragońskiej, marzyciela, twórcę idei monarchii uniwersalnej, prekursora jedności europejskiej i... invocatio Dei.
Karol panował nad światem, od Hiszpanii po Austrię i Niemcy, aż po Amerykę Południową, ale, urodzony w 1500 r. w Gandawie, serce i tron miał tutaj. Zastał
Brukselę już murowaną, ale pokazał, jak ją dalej budować. W 1523 r. kończy się więc budowa La Maison du Roi (Dom Króla), też cudu architektury, dumnie
wznoszącego się, oko w oko i twarzą w twarz, z magistratem na Grande Place.
To był złoty wiek Brukseli. Budowali tu najwięksi architekci. Pracownię miał Pieter Breughel Starszy. Tajnych, bo nielegalnych, sekcji zwłok dokonuje Vesaliusz,
ojciec anatomii i zapewne pierwszy chirurg w Europie (nocą wykradał ciała powieszonych z kostnicy szpitalnej). A w domu, dziś muzeum, rozmyślał nad Pochwałą
szaleństwa" (na polski, może mi ktoś powie dlaczego, przetłumaczona jako Pochwała głupoty") Erazmus.
Czasy męczenników
W 1555 r. cesarz abdykuje. Kończy się wiek złoty. Światła gasną w La Maison du Roi, natomiast, tuż przed nim, na Grande Place, zapalają się stosy. Giną
na nich pierwsi (wielu ich nie było, to nie leży w charakterze Belgów) męczennicy protestanccy. Idzie noc i terror. Nadchodzi książę dłAlba i jego okrutna
armia hiszpańska. Pod toporem padają najszlachetniejsze głowy. 5 czerwca 1568 r. Grande Place jest gęsty od tłumu: czarny szafot, topór kata, hrabiowie
Lamoral dłEgmont (ten z uwertury Beethovena) i de Hornes tracą głowy. Pomnik obu patriotycznych hrabiów otoczony jest kręgiem dziesięciu posągów osobistości,
które naznaczyły ten brukselski wiek XVI, m.in. księcia Wilhelma de Nassau, zwanego Ponurym (Taciturne), szefa rewolty przeciwko Hiszpanom; Louisa van
Bodeghemła, architekta Maison du Roi; malarza i rzeźbiarza Florisa; jednego z ojców botaniki, zielarza Cruydeboeckła; geografa Mercatora etc. Szerszym
kołem, dziś ogród kiedyś miejsce kaźni, plac le petit Sablon", otoczony jest 48 posągami reprezentującymi korporacje, czyli cechy brukselskie, prawdziwych
budowniczych miasta (a potem Belgii).
To oni pomyśleli, że nie samym chlebem, ale i... mulami (moules-frites, kulinarna duma Brukseli) człowiek żyje. Wybudowali wspaniałe oszklone galerie, prowadzące
prosto do Ilot Sacr (świętej wysepki), wolnej republiki podniebienia, czyli, mówiąc brutalnie, żołądka Brukseli - kilka ulic utkanych wyłącznie restauracjami
najróżniejszego typu, kategorii, elegancji, smaku i... ceny. W Domu (muzeum) Piwowara na Grande Place można się doliczyć 365 gatunków piwa. Tylu, co dni
w roku.
Piwem siusia także (nie zawsze, tylko przy wielkich okazjach) Maneken Pis, sikający chłopiec, jeszcze jeden symbol brukselskiego plebejsko-mieszczańskiego
humoru. Spośród tysiąca legend o jego narodzinach, przytoczę dwie główne. Pierwsza, że Maneken posiusiał się w czasie wejścia krzyżowców wracających z
Jerozolimy i za karę skazano go na wieczne siusianie. Inna, że podczas oblężenia Brukseli, Maneken wszedł na mur i manifestacyjnie się wysiusiał, aby dać
do zrozumienia wrogom, że Bruksela ma ich w...
Prawda jest taka, że największy brukselski rzeźbiarz, Jerme Duquenoy Stary, wyrzeźbił chłopaka na początku XVII w. i z artystycznego punktu widzenia, to
rzeczywiście chef-dłouevre. Kradli go Anglicy, potem Francuzi, ale Ludwik XV, okupant inteligentny, nakazał oddać chłopaka, ubierając go, dla rozładowania
napięcia, we wspaniały mundur oficera gwardii francuskiej. Tak zaczęła się słynna kolekcja strojów (ma także polski górniczy) Manekena. Chłopaka rozbił
chuligan w 1817 r., który chyba dał, i słusznie, szyję za to, a my oglądamy znakomicie odlaną kopię.
Zastał murowaną, zostawił ozłoconą
Za czasów cara Wszech-Rosji Piotra Wielkiego, son et lumiere w Brukseli jeszcze nie było. Było ciemno. Stąd jego przygoda w 1717 r. Był on mianowicie tak
podejmowany w Brukseli, że, choć miał ogromne w tej dziedzinie możliwości, na oficjalnym bankiecie przejadł się, a zwłaszcza przepił. W pewnym momencie
car musiał opuścić wykwintne towarzystwo, aby zaczerpnąć powietrza". Wyszedł i po ciemku trafił do zakątka parku królewskiego. Do dziś miejsce jest mało
widoczne, ale bywalcy wskażą popiersie Piotra nad niewielkim basenem z marmuru. Warto przeczytać napis. Jest po łacinie. W nieudolnym tłumaczeniu brzmi:
Piotr Aleksiewicz, car Moskwy, wielki książę, zasiadłszy nad tą fontanną, uszlachetnił jej wody winem, które wypił 16 kwietnia 1717, o godzinie 3 po południu...".
Bruksela kwitnie, ale dopiero klęska Napoleona pod Waterloo nadała jej status prawdziwej metropolii: jednej z dwóch, obok Hagi, stolic królestwa Niderlandów.
Podwójna stołeczność Brukseli nie potrwa długo. 15 lat później, 25 sierpnia 1830 r., opera ,,La Monnaie" wystawia ,,Niemą z Portici" Daniela Auber. Bohaterka
tej mało ciekawej opery jest niema, ale... bohaterska, co wywołało tak żywy rezonans, że Brukselczycy, zamiast pójść po spektaklu na piwo, wyszli na ulice
i dokonali rewolucji. Z tego dnia do dziś pozostały: ciągle grana, ale już na ogół bez rewolucji, Niema z Portici", gmach opery i opera, jedna z najlepszych
w Europie. I pozostało słynne memento, dzięki któremu Belgia ma dziś króla, a nie prezydenta. Panowie - powiedział wtedy do Zgromadzenia Narodowego jego
przewodniczący - jako Republika będziecie strachem na wróble; jako Monarchia staniecie się potęgą". Stolicą potęgi Bruksela była niedługo, ale warto się
zastanowić, może konstytucyjna monarchia to jest jakiś sposób na paraliż i głupotę władzy...
Posadę króla otrzymał Leopold de Saxe-Cobourg-Gotha. To były czasy! Stąd, przy ogromnym poruszeniu gawiedzi, ruszył pierwszy w Europie pociąg parowy z inż.
Stephensonem wśród pasażerów. Tu znaleźli azyl i niewdzięczni Baudelaire czy Wolter, ale także Wiktor Hugo czy lord Byron. Tutaj spacerowały dwie blade
niewiasty, siostry Bront. Tu rozmyślał o teorii równowagi sił książę Klemens Metternich po wygnaniu z Wiednia (nie wiedząc, że 150 lat później znajdzie
znakomitego kontynuatora, też niemieckojęzycznego, niejakiego Henry Kissingera). Stąd myślał o Polsce Joachim Lelewel. Tu, w domu pod Łabędziem na Grande
Place, niegdyś domu cechu rzeźników, Marks i Engels pisali Manifest Komunistyczny (Marksa za wywrotowe poglądy niedługo wysiedlono). Dziś mieści się tu
jedna z najlepszych restauracji w Brukseli.
Leopold II zmieni wszystko. Na lepsze. Zastaje Brukselę murowaną, zostawi ją ozłoconą. To już wielka stolica. To on wybuduje wielką Brukselę, wspaniałe
arterie, przede wszystkim avenue Tervuren prowadzącą do wspaniałego parku i jedynego w tej skali w Europie muzeum afrykańskiego. Ogromny pałac, szepcą
złośliwcy, był przeznaczony dla królewskiej metresy (monarcha bardzo to lubił, a jeden z jego rzekomo licznych potomków z cuisse gauche, czyli lewego uda,
nosił tytuł, cóż za przypadek, hrabiego Tervuren...). Inny przepiękny maison de matre (kiedyś, żal serce ściska, było ich pełno w stolicy), służył Leopoldowi-urbaniście
oficjalnie jako pracownia, a naprawdę jako miejsce spotkań sentymentalnych. Mieści się tam dziś gabinet jakiegoś ministra i tylko duch króla, zwłaszcza
na tle purytanizmu jego następców, jeszcze się czasem nad miastem unosi...
Za Leopolda staje nad miastem fantastyczny Palais de Justice, gmach sądów, dzieło architekta Poelaertła. Największa, rzekomo, budowla XIX w. w Europie o
ogromnych... sowieckich przestrzeniach, absolutnie zbędnych, ale imponujących i przytłaczających, tak jakby chodziło o wywołanie wrażenia wszechpotęgi
Temidy i prewencyjne zmiażdżenie grzesznika. Dla jednych jest to arcydzieło art nouveau (po polsku secesja), dla innych chory sen architekta.
Przeżyć okupację i... nowoczesność
Jeszcze wiek XX dobrze się nie narodził (dziś wiemy, że szkoda, iż w ogóle przyszedł na świat), kiedy król usiadł na królewskim siedzeniu w samochodzie.
To był wielki moment Brukseli. Księżniczka Elżbieta (ta od Chopina i wielkiego konkursu muzycznego) urodziła była właśnie Leopoldowi II jego pierwszego
wnuka i następcę tronu o imieniu... Leopold (będzie nosił numer III). Szczęśliwy dziadek chciał pojechać samochodem, aby złożyć matce osobiście życzenia.
Hałas jednak był taki, że musiał wysiąść daleko przed pałacem, żeby nie nastraszyć wnuka.
Samochodem jeździł już także (choć wolał fiakra) Wiktor Horta, prorok i twórca kierunku art nouveau. Horta, mason, socjalista, genialny architekt, usiał
Brukselę, dzięki szczodrym przemysłowcom (na przełomie wieków Belgia spływa złotem) i bogatym mieszczanom, domami o charakterystycznej, zupełnie nowej
strukturze i dekoracji. Z końcem ubiegłego wieku, Belgijska Partia Robotnicza (masońsko-socjaldemokratyczna) zamówiła u Horty plan i wykonanie Domu Ludowego
w jednym z najuboższych kątów miasta. Budynek miał być pełen światła, ciepła i powietrza, miał stanowić manifest polityczny i architektoniczny, jako że
tego właśnie lud był przede wszystkim pozbawiony. Lud wyrósł, już ma dostęp do tego wszystkiego. Dom Ludu natomiast padł od głupoty tej samej partii, tylko
nieco już starszej i zmurszałej, choć ciągle współrządzącej. Partia potrzebowała pieniędzy i sprzedała plac, który bardzo poszedł w cenie, promotorowi
budowlanemu (postawił tam jakiś okropny, ale dochodowy, wieżowiec). Naturalnie rozebrano wspaniały budynek, jego niepowtarzalne metalowe elementy najpierw
gdzieś złożono, a potem skradziono. Resztki pętają się po zakurzonych składach.
Domu Ludu nie ma. Pozostał lud i muzeum Horty w jego domu i pracowni. Oraz westchnienie nad krótkowzrocznością polityków...
Królewskiej Brukseli mija już ponad 170 lat. W tym czasie przeżyła dwie wojny światowe, dwie okupacje, kilka, na szczęście zimnych, wojen cywilnych (m.in.
przeciw powrotowi na tron Leopolda III, który, szef i symbol państwa belgijskiego, nie tylko po klęsce wojennej nie wyjechał z rządem do Londynu, ale jeszcze
ożenił się pod okupacją hitlerowską), dwie wystawy światowe (po ostatniej, w 1958 r., pozostało Atomium - brukselska wieża Eiffleła). Ale przede wszystkim
przeżyła... nowoczesność.
Ze statusu jednej z dwóch stolic Niderlandów, Bruksela, dzięki rewolucji, awansowała do rangi stolicy królestwa Belgii. 150 lat później stała się stolicą
Europy, a także, do pewnego stopnia, euro-Atlantyku. Bardzo to brzmi dumnie i nawet, w czystej kalkulacji, opłaca się.
Z prawie 900 tys. obcokrajowców żyjących w 10-milionowej Belgii, jedna trzecia mieszka w Brukseli i okolicy. W ogromnej większości pochodzą oni z 14 krajów
UE, reszta głównie z Maroka i Turcji, do czego dodać trzeba ok. 30 tys. ,,turystów" z Polski - ciężko i na czarno zarabiających na samochód w domu, na
ogół na Białostocczyźnie. W XIX w. emigracja polska spotykała się w Caf de la Paix" w Paryżu. Polacy w Brukseli spotykają się natomiast na nabożeństwach,
na pogrzebach albo na targu pod Gare de Midi, dworcem południowym, gdzie odchodzi handel wszystkich (bez żadnej dyskryminacji rasowej), wszystkim ze wszystkimi.
Kaprys bogów
Bruksela ciągnie dochody z innego targu - Targu Próżności, jakim jest kolonia europejska w Brukseli. Kiedy Europa nareszcie ruszyła, Bruksela wyobraziła
sobie, że idzie nowe Eldorado. W przewidywaniu boomu, promotorzy budowlani wzięli miasto w niewolę. Expo-58 wrzuciło całe ulice w czeluście metra i tunele
pod głównymi ulicami, bez których miasto by już dawno się udusiło. W 1968 r. Wspólny Rynek dopiero kiełkował, a buldożery już ogromną falą uderzyły w miasto.
Tak rodziła się dzielnica pod wezwaniem Roberta Schumana. Pierwszy milion metrów sześciennych biur powstał w 10 lat! Dziś zasób" biurowy Brukseli sięga
11 mln metrów kwadratowych. Dużo? Mniej niż w Paryżu, Londynie czy Berlinie i Mediolanie, ale w maleńkiej Brukseli?
Same tylko instytucje UE (rada ministrów, komisja zarządzająca, parlament europejski itp.) zajmują ok. 2 mln metrów kwadratowych powierzchni biurowej. Na
miejscu bardzo brukselskiego, uroczego XIX-wiecznego Quartier Leopold, wznosi się teraz ogromny Caprice des Dieux - kompleks faraońskich, a może babilońskich,
budynków (nazwanych tak od elipsowego kształtu... sera o tej nazwie) mieszczących biura i sale parlamentu europejskiego. Naprzeciw, walk-distance, wznosi
się kolosalny blockhauz (tak go już nazwano) Rady Ministrów Unii. Nieco dalej, pierwszy kamienno-biurowy symbol Europy - trójramienny gmach, który przed
remontem (najdroższym na świecie) kilka lat temu mieścił Komisję (wykonawczą) Unii. Ma do niego kiedyś (kiedy?) wrócić.
Nikt nie wie, nawet izba kontroli UE, ile te wszystkie kaprysy" kosztowały. Wtajemniczeni twierdzą, że znacznie więcej niż opiewał kosztorys, a na marginesie
budów powstały wielkie fortuny... Ponieważ tymczasem powstał drugi, nowy i też bardzo drogi gmach parlamentu europejskiego w Strasburgu, złośliwcy, trawestując
Churchilla, twierdzą, że nigdy jeszcze tak wielu ludzi (wszyscy podatnicy UE) nie wpakowało tak wiele pieniędzy w tak długim czasie w tak mało pożyteczny
interes. Wobec takiej rozrzutności, dodają, Robert Schuman, raczej surowy i ascetyczny ojciec Europy, którego imieniem nazwano centralny plac europejskiego
getta, przewraca się zapewne w grobie.
Wynik: jedna z centralnych dzielnic miasta i piękne niegdyś arterie wyludniły się. Setki tysięcy Brukselczyków uciekło na przedmieścia i dalej. Powstało
urzędnicze getto, gdzie wieczorami i w czasie weekendów, w kamiennych, wysokopiętrowych europejskich" wąwozach, przechodnia nie ujrzysz. Chyba że o innym
typie niż indoeuropejski (jedyni pozbawieni samochodów). Gdzie tylko wiatr hula i (na ogół) deszcz siąpi.
Unijne Eldorado
Biura między 9 a 17 nie są oczywiście puste. Biurokracja unijna rozrzuciła macki między Belgię, Luksemburg i Francję, ale to Bruksela, choć ciągle bez oficjalnej
decyzji, jest niekwestionowaną stolicą Europy. Tu są jej główne organy, zbierają się wszystkie komisje parlamentu, odbywają się wszystkie szczyty Unii.
Spośród 35 tys. eurokratów, 21 tys. urzęduje w Brukseli. Dziś jest w Unii 15 państw. Po dojściu 10 nowych członków (rekrutacja pracowników jest w toku
i są, uprzedzam, ogonki), będzie ich odpowiednio więcej.
Ogonkom nie trzeba się dziwić. Gdybym był młodszy... Miesięczne płace podstawowe rozciągają się od 2.100 euro dla pracownika niewykwalifikowanego, przez
2.600 dla wykwalifikowanej steno-sekretarki i ponad 4 tys. w początkowej kategorii kadr, aż po około (tajemnica służbowa) 15 tys. euro na najwyższym szczeblu
(plus samochód, albo i dwa, klasy Jaguara, fundusz reprezentancyjny, 5 proc. dodatku mieszkaniowego, dodatki na dzieci i ich studia etc.), czyli więcej
niż sekretarz generalny ONZ, i chyba więcej niż prezydent USA. Ponad połowa eurokratów opłacana jest powyżej średniej. Wszystko to, naturalnie, brutto,
ale nie należy się skarżyć (choć się skarżą!), bo dochodzą do tego minimalne (w porównaniu z nami, brukselczykami) podatki, rozmaite dodatki (np. na naukę
języków itp.), korzystne świadczenia socjalne (np. w zwrocie wydatków na leczenie), małe ,,prezenty" (np. dla świeżo zaangażowanych ulgi w zakupie samochodu,
mieszkania lub domku). W rezultacie, odmiennie od otaczających ich Belgów, unijna" pensja netto nie różni się bardzo od brutto. Kiedy z zazdrością mówi
się o tym przy eurokratach, odpowiadają, że to żadna przyjemność przenosić się np. z Paryża czy Rzymu do Brukseli, i że brukselscy zazdrośnicy powinni
sobie wyobrazić jakich ,,dodatków" zażądaliby, gdyby przyszło im przenieść się z Brukseli np. do Tirany czy Bukaresztu...
Uczucie to nieładne, ale brukselczyków krew zalewa. Otóż niezupełnie słusznie. Eurokraci żyją lepiej, ale autochtoni zdrowo się na nich odkuwają. Z jednej
strony, Belgowie to spory procent dobrze zarabiających eurokratów, z drugiej, 27 tys. unijno-europejskich i atlantyckich urzędników, prawie tysiąc zagranicznych
dziennikarzy, dyplomaci (w ONZ jest 195 państw, ale w Brukseli jest ponad 200 ambasad, bo duże państwa mają po trzy, tak jak np. Polska: przy królu, UE
i NATO), wrzuca co roku do kieszeni brukselskiej ponad 7,5 mld euro. Goście muszą gdzieś mieszkać (komorne w dobrych dzielnicach stale rośnie, choć ciągle
jest niższe niż w innych wielkich miastach Europy) i coś jeść (dzielnica europejska otoczona jest oceanem restauracji, pubów, knajp i kawiarni wszystkich
możliwych narodowości), a jeszcze czasem (człowiek nie jest z drzewa) zabawić się. Do tego doliczmy: personel tysięcy biur handlowych, przedstawicielstw
wielkich światowych korporacji przemysłowych, rozmaitych lobbies (nawet niektóre stany USA czy landy RFN mają tutaj swoje oczy i uszy). Nic dziwnego, każdy
chce być blisko kuchni, gdzie, jak powiedział pewien dygnitarz, smażą się najważniejsze dania.
Wielkie miasto o ludzkiej twarzy
Bruksela przeżyła Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, rządy książąt Brabancji, książąt Burgundii, królów Hiszpanii, monarchów Francji, cesarzy Austrii
i nawet króciutką, w 1790 r., ale własną republikę, Saxe-Cobourgów (ciągle), a teraz, Europę, bez zmiany adresu i utraty substancji. Odwrotnie, każdy coś
tu zostawił, każdy ją czymś wzbogacił. Wystarczy wspomnieć o Europaliach, wielkim albo bardzo wielkim, udanym lub nie bardzo, ale zawsze ciekawym festiwalu
sztuki, jaki co dwa lata urządzają tutaj wspólnym kosztem poszczególne państwa. Od Portugalii po Japonię przez (średni sukces) Polskę i wspaniały niedawny
fajerwerk włoski.
No, ale idą dla Brukseli czasy niełatwe. Z jednej strony, trzeba powiedzieć od razu, europejska Bruksela nie stała się tyglem integracji ponadnarodowej.
Napływowa kolonia europejska i większość brukselska starszej, jak ktoś powiedział, proweniencji", żyją względnie dobrze, ale żyją każda sobie. Unia to
ogromny sukces. Wystarczy przypomnieć euro - gigantyczny (nie tylko monetarny) postęp w pokojowej integracji kontynentu. Bogactwo kulturowe, obyczajowe
oraz ambicja Brukseli stania się metropolią wielojęzyczną i wielotradycyjną sprawiają, że expatriaci, jak się określają, chwalą sobie Brukselę i zostają
w niej nawet po przejściu na emeryturę. Wszystkie bowiem parametry sprawiają, że stolica Belgii jest najwygodniejszą do życia metropolią Europy: wszędzie
zielono, ruch samochodowy do zniesienia, parkowanie prostsze, ceny domów względnie niskie, odległości mniejsze, filmy w oryginale bez dubbingu, dostęp
do kultury (wszyscy wirtuozi tu wpadają) raczej drogi, ale łatwiejszy. W sumie - ostatnie wielkie miasto w Europie o ludzkiej twarzy, które jednak nie
potrafiło znieść podziałów w mentalności i... stereotypach.
W Brukseli istnieje największe zagęszczenie ministrów belgijskich i międzynarodowych na metr kwadratowy bruku. W dzielnicy Schumana nie można zrobić kroku,
żeby nie natknąć się na byle premiera. Szczyty: europejskie czy atlantycki, i związane z tym przeszkody w ruchu, manifestacje wszystkich przeciwko wszystkim,
zwłaszcza przeciw Ameryce (tylko nie w weekendy), kordony policji nagle wyrastające w centrum miasta, to już dziś banał. Brukselczyków nic ani nikt już
nie dziwi, ale też... nie interesuje.
Z drugiej strony, Bruksela to stolica dziwnego państwa. Dwujęzyczna i dwuregionalna (nie licząc regionu niemieckiego) Belgia powoli się rozchodzi. Obie
części, zwłaszcza flamandzka, są samowystarczalne i zdolne do samodzielnego bytu. Fachowcy twierdzą, że obu części nic nie łączy (poza zdrowym rozsądkiem,
czyli interesem) i że federalne (jutro może konfederalne) królestwo belgijskie kiedyś się rozleci. Niektórzy twierdzą, że już by się rozleciało, gdyby
nie monarchia (rzekomy i ulotny, moim zdaniem, cement jedności), a przede wszystkim Bruksela, która leży na terytorium Flandrii, ale, mimo ostrej penetracji
flamandzkiej, zamieszkała jest w 85 proc. przez frankofonów (nie licząc expatriatów).
Nikt nie ma pomysłu jak rozłupać królestwo (to byłoby prostsze), a przede wszystkim nikt ze zwolenników secesji nie wie, co zrobić z Brukselą. Dzięki Bogu.
LEOPOLD UNGER (ur. 1922) jest dziennikarzem i publicystą. Do 1967 r. pracował w Życiu Warszawy", od 1969 r. przebywa na emigracji. W 1970 r. zaczął współpracę
z Kulturą" (jako Brukselczyk"). Stale współpracował z RWE i International Herald Tribune". Jest publicystą politycznym w belgijskim dzienniku Le Soir",
a od 1990 r. - w Gazecie Wyborczej". Pisuje także do TP". Wydał kilka książkowych zbiorów Brukselczyka" (m.in. Orzeł i Reszta", 1986) oraz książkę
wspomnieniową Intruz" (2001).
Unijna siatka płac
System płac podzielony jest na kilka kategorii: A, B, C, D. Każda z nich ma kilka poziomów. Awans zależy od kwalifikacji, osiągnięć i stażu pracy. Co dwa
lata "przeskakuje się" o jedno oczko wyżej. Najwyższą jest kategoria A1 z pensją ponad 15 tys. euro. Oto kilka przykładów:
dyrektor generalny: 12180-15414 euro;
dyrektor finansowy europejskiej agencji: 7520-10470 euro;
absolwenci uniwersytetów i tłumacze (jeśli mają co najmniej 3-letnie doświadczenie zawodowe): 4612-7404 euro;
absolwenci i tłumacze (bez doświadczenia): 4079-4243 euro;
kadrowi, komputerowcy, archiwiści (wymagane wykształcenie wyższe i doświadczenie zawodowe): 3010-3391 euro;
sekretarki i pracownicy biur (z wykształceniem średnim i co najmniej 3-letnim stażem pracy): 2332-2607 euro;
gońcy, kierowcy (w wykształceniem zawodowym): 2100-2358 euro.
Ponadto pracownikom UE przysługuje, m.in., "rozłąkowe" w przypadku pracy za granicą (16 proc. pensji) i szereg dodatków, np. na pokrycie kosztów edukacji
dzieci czy przeprowadzki. Ubezpieczenie zdrowotne pokrywa większość kosztów leczenia rodziny. Osoby pracujące ponad 10 lat w instytucjach unijnych mogą
skorzystać z systemu emerytalnego (wysokość składki: ok. 8,25 proc.; wysokość emerytury: 70 proc. ostatniej pensji za 35 lat pracy i proporcjonalnie mniej
za krótszy czas). Podatki pracowników Unii wynoszą 8-45 proc. pensji.
Źródło: dodatek Praca", Gazeta Wyborcza" z 24 listopada 2003 r.
Luksemburska mozaika
Kraj wtrącony między germańskość a francuskość
Wielkie Księstwo Luksemburga - wbrew nazwie najmniejszy partner we Wspólnocie Europejskiej - jest państwem, w którego stolicy ma siedzibę prawie 200 banków
z całego świata. Nim wyobrazimy go sobie jako liliputa zajętego tylko liczeniem pieniędzy, zauważmy, że na jego terytorium obowiązują trzy języki i za
każdym stoi bogata kultura.
Frank Wilhelm-Tousch / 2004-04-11
Jednym z niewielu mitów narodowej historii Luksemburga jest postać Jana Ślepego (1296-1346) - księcia Luksemburga i króla Czech, który zginął w służbie
króla Francji w bitwie pod Crcy (podczas wojny 100-letniej). Mimo kalectwa (zaczął tracić wzrok w wieku lat 40, prawdopodobnie z powodu jaskry), kazał
poprowadzić się na pierwszą linię frontu. Do historii przeszedł jednak nie tylko za przyczyną świadomie wybranej rycerskiej śmierci.
Pisano, że dystans z Paryża do Pragi pokonywał w 10 dni, zaś wojowniczość ściągała nań zasłużoną sławę. Jan wpuścił powiew świeżego powietrza do rodzinnego
kraju. Nie mogło być inaczej, skoro ambicje księcia sięgały coraz to nowych terytoriów: od litewskich puszcz po północne krańce Włoch, m.in. powołując
się na sukcesję po czeskim rodzie Przemyślidów, zażądał od Kazimierza III Wielkiego korony polskiej. Zrezygnował z aspiracji po długich negocjacjach i
za cenę 20 tys. kóp groszy praskich. Następcą został Karol IV (w Luksemburgu i Czechach, a dodatkowo, dzięki ojcu, objął jeszcze tron niemiecki) - ten
sam, który, m.in. zbudował Hradczany i most Karola, a w 1348 r. założył pierwszy w Europie Środkowej uniwersytet - dzisiaj Karola zwanym. To za jego również
czasów Polacy stracili Dolny Śląsk, którego księstwa podporządkowano koronie czeskiej.
Niewiele więc brakowało, aby m.in. za sprawą nieobliczalności" Jana Ślepego, drogi Polski i Luksemburga skrzyżowały się dużo wcześniej niż dopiero w zjednoczonej
Europie.
Mały i bogaty
Wielkim Księstwem Luksemburga kraj nazwano dopiero na Kongresie Wiedeńskim w 1815 r. Kraj od zawsze był wtrącony między germańskość a francuskość. Stąd
wywodziło się czterech władców średniowiecznego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Z drugiej strony kraj był też, choć krótko, częścią Królestwa
Francji, a potem Pierwszej Republiki i Pierwszego Cesarstwa. Wielkie Księstwo bezprawnie zajęły Niemcy wilhelmińskie, a później Hitler, bardziej niż którykolwiek
inny reżim zagrażając Luksemburczykom.
Perypetie Historii wzmocniły poczucie wspólnoty losu - najlepszej gwarancji niezależności narodowej, symbolizowanej przez panującą od początku XIX w. dynastię
Nassau. Dzisiaj państwo jest jedną z demokratycznych monarchii konstytucyjnych zjednoczonej Europy, w której panują: wielki książę - Henryk i jego żona
Maria-Teresa (z pochodzenia Kubanka). Oboje zaangażowani w akcje humanitarne, ale też przywiązani do wartości w Luksemburgu cenionych: religii katolickiej
i życia rodzinnego.
Dobrobyt materialny kraju rozpoczął się dopiero w połowie XIX w., kiedy zintensyfikowano wydobycie złóż żelaza i wytop stali na południu kraju. Zwiększenie
wydobycia surowców z 0,7 mln ton w 1866 r. do 9 mln w 1913 r. zrewolucjonizowało życie gospodarcze kraju. W ciągu stu lat przemysł ciężki doprowadził do
postępu materialnego, wzrostu produktu krajowego brutto i zmian w społeczeństwie. Przede wszystkim przybyły dziesiątki tysięcy imigrantów: Niemców, Francuzów,
Belgów, Polaków (śląskich górników), Włochów i Portugalczyków.
Czasy triumfów przemysłu ciężkiego powoli odchodzą w przeszłość. Obecnie najbardziej dochodowe są instytucje bankowe i ubezpieczeniowe oraz przedsiębiorstwa
komunikacyjne. W stolicy ma siedzibę prawie 200 banków. Wielkie Księstwo ma opinię raju podatkowego, wynikającą jakoby z sąsiadowania z instytucjami unijnymi.
Sekretariat Generalny Parlamentu Europejskiego, Europejski Trybunał Sprawiedliwości, Europejski Trybunał Obrachunkowy, Europejski Bank Inwestycyjny, zainstalowały
się przecież właśnie tutaj. Co do podatków, jest to opinia odrobinę na wyrost. Nie zaprzeczę jednak prestiżowi, jaki spływa na państwo, które ma u siebie
takie instytucje i jeszcze, np. Europejskie Stowarzyszenie Satelitów, które też posiadamy.
Stolica trzech języków
Wielkie Księstwo jest państwem-założycielem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (1952), która w 1958 r. przekształciła się w Europejską Wspólnotę Gospodarczą.
O idei zjednoczonej Europy mówiono jednak w Luksemburgu dużo wcześniej. W 1871 r., uciekając przed Komuną Paryską, w Vianden, w Ardenach luksemburskich
zamieszkał Victor Hugo. Francuski pisarz mówił o duchu otwarcia", od 1849 r. lansując hasło Stanów Zjednoczonych Europy. Od 1855 r. mówił o wspólnej monecie
europejskiej, podsumowując swoje aspiracje formułą: Mieć dla ojczyzny świat i dla narodu człowieczeństwo".
Widać przemówiły do nas te idee, bo trudno powiedzieć o naszym kraju, że jest zamknięty. Na 440 tys. mieszkańców więcej niż jedna trzecia ludności nie pochodzi
z Luksemburga, ale z pogranicza lotaryńskiego, belgijskiego i niemieckiego. Od związków z sąsiednimi regionami uzależniony jest wzrost luksemburskiego
PKB i charakter narodowej kultury, w dużej mierze ukształtowany przez istnienie trzech języków oficjalnych.
Luksemburski jest dialektem francusko-mozelskim, podniesionym w 1984 r. do rangi języka narodowego (tworzy też region językowy). Niemiecki to rezultat wydzielenia
dzielnicy niemieckiej za czasów ancien rgimłu Księstwa. Francuski, dawniej język wyższej administracji i burżuazji, zachował ten status, stając się zarazem
językiem federacji, używanym zarówno między poszczególnymi nacjami Luksemburga, jak i przez imigrantów. Po portugalsku mówi najliczniejsza grupa imigrancka,
ale nie stał się on jeszcze językiem oficjalnym.
Mozaika lingwistyczna - rzecz sama w sobie zadziwiająca, biorąc pod uwagę, że zaistniała ona w kraju o powierzchni 2.500 km kw. - daje o sobie znać w literaturze.
Literatura niemieckojęzyczna, którą traktowano w Luksemburgu jako szczególnie wartościową, zachowała świeżość i otwartość z racji bliskości lingwistycznej
między niemieckim a luksemburskim. Literatura luksemburska języka francuskiego jest najmniej ważna. Francuski długo był zarezerwowany prawie wyłącznie
dla elit społecznych, zajętych pomnażaniem lub wydawaniem fortun. Jak widać nie okazało się to zbyt inspirujące literacko, bo wielkie dzieła nie powstały.
Zdumiewa działalność teatralna: w stolicy, gdzie liczba mieszkańców nie osiąga nawet 100 tys., premiery teatralne odbywają się dość często i to w trzech
językach.
Polacy nad Mozelą
Pod koniec XVIII w. luksemburski jezuita Franois-Xavier de Feller zwiedzał kontynent, a co zaobserwował opisał w Dzienniku podróży ojca de Fellera po
różnych częściach Europy: po Węgrzech, Transylwanii, Słowenii, Czechach, Polsce, Włoszech, Szwajcarii, Niemczech, Francji, Holandii, Niderlandach, kraju
Liege etc." (Liege & Paris, 1820). To chyba pierwszy przypadek pojawienia się w naszej literaturze wątku polskiego.
A dzisiaj? W egzystencjalnej sztuce pt. Krety", powstałej w Paryżu w 1957 r., Edmond Dune (1914-88) przedstawił żołnierzy niemieckich, którzy nie zdając
sobie sprawy z zakończenia wojny, lata 1945-51 przeżyli w warszawskim bunkrze. Zapasy żywności i wody pozwoliły im przeżyć, jednak opuszczeni oraz zirytowani,
ulegli myślom samobójczym. Przeżył tylko jeden z nich. Gdzież w tym zdarzeniu znajduje się wątek polski? Pretekstem do napisania tej sztuki była informacja
agencji Associated Press z 17 czerwca 1951 r. o polskich robotnikach, którzy wykonując prace porządkowe, uwolnili dwóch żołnierzy niemieckich, zamkniętych
w podziemnym schronie. Nasze powiązania literackie nie są więc imponujące. Na nasze usprawiedliwienie mogę napisać, że z racji obowiązywania w Luksemburgu
dwóch ważnych w Europie języków, dostęp do literatury polskiej w tłumaczeniach może zadowolić najbardziej dociekliwych.
Polakiem z pochodzenia był Charles Lehrmann, wielki rabin Luksemburga w latach 1949-59. We współpracy z żoną napisał po francusku książkę - Wspólnota żydowska
w Luksemburgu w przeszłości i obecnie" (1953). Luksemburg uhonorował go za to obywatelstwem. Skądinąd jest on również autorem eseju psychologicznego Dusza
luksemburska. Rola i powołanie małego narodu", wydanego w 1962 r., kiedy rozpoczynano świętowanie tysiąclecia założenia twierdzy Luksemburg przez księcia
Zygfryda.
Ekonomiczne związki między Polską a Wielkim Księstwem budują polskie filie firm luksemburskich, np. przedsiębiorstwo metalurgiczne ARBED (część wielonarodowej
firmy ARCELOR), Paul Wrth, działający w przemyśle ciężkim i produkujący opony Good Year oraz Paul Lorenz, który założył w Polsce przedsiębiorstwo komunikacyjne.
Czy łatwo zauważyć w Polsce ich obecność? Mam nadzieję, że tak. Szkoda, że w Luksemburgu, przynajmniej na razie, studentów-Polaków jest niewielu, polskich
inwestorów wcale, najłatwiej zaś spotkać polskich robotników, przyjeżdżających nad Mozelę do pracy przy winobraniu.
Przełożyła Anna Mateja
FERNAND FEHLEN i PROF. FRANK WILHELM-TOUSCH są pracownikami Uniwersytetu w Luksemburgu. Prof. Wilhelm jest wiceprezydentem organizacji Przyjaciele Domu
Wiktora Hugo" w Vianden.
Ściąga z Luksemburga
Wielkie Księstwo Luksemburga
2004-04-11
Najmniejsze państwo w UE i jedno z najmniejszych w Europie: powierzchnia 2.586 km kw. Graniczy z Francją, Belgią i Niemcami. Obejmuje część dorzeczy rzek
Sure i Alzette; na północy znajduje się równina Oesling, na południu pagórkowata wyżyna Gutland. Ma dużo zalesionych przestrzeni.
Stolica: Luksemburg (79 tys. mieszkańców). Luksemburczycy stanowią 45,26 proc., obcokrajowcy (130 narodowości) - 54,74 proc.
Ludność: 448,3 tys. mieszkańców. Luksemburczycy stanowią 62 proc., obcokrajowcy 38 proc., z czego Portugalczycy 61,4 proc., Włosi 19 proc., Francuzi 21,6
proc., Belgowie 15,9 proc., Niemcy 10,2 proc., Anglicy 4,7 proc., Holendrzy 3,6 proc., inne kraje UE 9,7 proc., inni 24,6 proc.
Języki urzędowe: francuski, niemiecki, luksemburski.
Religia: rzymscy katolicy stanowią 93 proc., protestanci 1,3 proc.
Ustrój: wielopartyjna monarchia konstytucyjna z jednoizbowym parlamentem - Izbą Deputowanych (60 miejsc). Trzy główne partie to: większościowa Demokracja
Chrześcijańska, tworząca, w zależności od wyniku wyborów, koalicję bądź z Partią Demokratyczną (liberalną), bądź Socjalistyczną. Poza tym, jest jeszcze
Partia Zielonych.
Gospodarka: do lat 70. głównym bogactwem była produkcja stali (6,5 mln ton w 1974 r.), opierająca się na złożach rud żelaza (w większości już wydobytych).
Główne ośrodki przemysłowe znajdują się w południowo-zachodniej części kraju. Produkuje się też szkło, opony samochodowe i artykuły chemiczne. Ważną gałęzią
gospodarki jest telekomunikacja. Założona w 1986 r. Spółka Europejska Satelitów (SES - 20 proc. kapitału państwowego i 80 proc. prywatnego) eksploatuje
system satelitarny Astra. Połączona w 2001 r. z amerykańską Americom w SES-Global zasięgiem obejmuje do 90 proc. ludności świata. Istotną rolę pełnią inwestycje
międzynarodowe: na terenie Luksemburga ma siedzibę blisko 220 banków. Rozwinięta jest turystyka i uprawa winorośli, zwłaszcza w dolinie Mozeli. Uprawia
się też jęczmień, pszenicę, ziemniaki, rośliny pastewne. Bezrobocie wynosi 2,8 proc. Dochód narodowy brutto: ok. 36 tys. USD rocznie na mieszkańca.
Więcej w internecie:
www.gouvernement.lu,
www.mit.edu:8001, europa.eu.int/abc/governments/luxembourg,
www.univ.lu
Lobbing mile widziany
Ponad 15 tys. osób pracuje w Brukseli w grupach interesu
Sebastian Richter, przedstawiciel jednej z gałęzi niemieckiego przemysłu budowlanego, przyjechał do Brukseli na trzy lata. Zanim dowiedział się, o co chodzi
w lobbingu, minął ponad rok. Pierwszą konferencję, po której jego pracodawcy wiele sobie obiecywali, zorganizował po dwóch latach. Dopiero wówczas zorientował
się też, gdzie należy bywać, kogo zapraszać, na kogo może liczyć.
Marek Orzechowski / 2004-04-11
Kiedy w jego notatniku nie brakowało już wizytówek najważniejszych osób w Brukseli, okazało się, że właściwie powinien już wracać do Niemiec. Ostatecznie
został, jako lobbysta pracuje już piąty rok i będzie nim jeszcze kilka następnych. - Szefowie doszli do wniosku, że wiedza, którą posiadłem musi być wykorzystana.
Nie ma sensu przysyłać kogoś innego, kto znów straci rok, albo i więcej, zanim przestanie mylić drzwi.
Obrońca branży lub firmy
Sebastian już nie myli. Ale wcześniej często myślał o tym, by wrócić do Niemiec. - Bruksela to wioska w porównaniu z Londynem czy Paryżem. Ale tylko na
mapie. Kiedyś, na początku, wybrałem się do parlamentu. Utknąłem w korkach, pomyliłem ulice, a w parlamencie nie trafiłem, gdzie powinienem, i niczego
nie załatwiłem. Gdy w parlamentarnej restauracji zobaczyłem wielki, głodny tłum, straciłem wzrok i orientację - na wszystko odeszła mi ochota. Dzisiaj
wszystko widzę, orientacji nie tracę i jeżeli kogoś w restauracji szukam wzrokiem, znajduję go w ciągu minuty.
Nie jest w biurze sam, ma asystenta, sekretarkę i dwie praktykantki, a jednak z początku na wszystko brakowało mu czasu. - Przez pierwszy rok nie grałem
w tenisa, nie byłem ani razu w kinie czy operze, nie poznałem ani jednego brukselskiego muzeum, nie byłem nawet w pobliżu atomium, którego wizerunek wysyłałem
do kraju na pocztówkach. Kilka razy poszedłem na Grande Place, ale tylko dlatego, że przyjechali znajomi. Na nic nie miałem czasu. W niedzielę wciąż przeglądałem
papiery i trochę odsypiałem.
Uważał, że niczego nie może opuścić, pędził z konferencji na konferencję (dzisiaj wie, że nie każda jest interesująca), z lunchu na lunch (dzisiaj wybiera,
z kim go zjeść), ze spotkania na spotkanie (przekonał się, że nie każde jest konieczne), no i bał się spóźnić - on Niemiec! (nauczył się, jak omijać korki).
- Bałem się zatorów na mieście, nieznanych ulic. Traciłem nerwy i płaciłem za wszystko frycowe. Schudłem, zmizerniałem.
Richter jest jednym z 4 tys. lobbystów wpisanych na oficjalną listę reprezentantów grup interesów w Parlamencie Europejskim. To, co robi, nazywa się w Brukseli
niemieckim modelem lobbingu: Richter nie działa na własny rachunek, ale w ramach związku branżowego, i jego interesy reprezentuje. W modelu anglosaskim
lobbingu, mniej powszechnym w Brukseli, konkretne firmy czy prawnicy realizują zadania na zlecenie zainteresowanych korporacji. Sebastian broni interesów
gałęzi przemysłowej, z którą się związał. Jego partnerzy z firm konsultingowych działają zaś jak adwokaci - dzisiaj ten, jutro inny klient.
Niespełniona ambicja lobbowania
W jaki model wpisuje się w Brukseli lobbing polski? Najpewniej w żaden, bo polskie doświadczenia są i skromne, i odmienne. Unia nie jest typową organizacją
międzynarodową, przy której wystarczy ulokować ambasadora z kilkuosobowym zespołem. Polakom nie brakuje ambicji lobbowania", jednak porównanie jej z brukselską
rzeczywistością odsłania brak zainteresowania obecnością w Brukseli i - co z tym związane - niezrozumienie mechanizmów unijnego lobbingu.
W Brukseli jest 11 polskich biur regionalnych, ale są to biura jednoosobowe, najczęściej kątem u Niemców, bez perspektyw rozwojowych i w dodatku obciążone
przywiezioną z Polski zawiścią. Borykają się z brakiem pieniędzy, niezrozumieniem w regionach, które reprezentują. Zakotwiczone w polskich układach politycznych,
obawiają się utraty wsparcia i konfliktów personalnych. Nie są lobbystami ani w niemieckim, ani anglosaskim znaczeniu. Nie zapraszają na lunch, nie rozsyłają
materiałów informacyjnych, niczego nie promują, nie prowadzą kampanii medialnych. Mają gorszy dostęp do informacji i przeżywają stres spowodowany niezrealizowanymi
oczekiwaniami pracodawców, których spełnić nie są w stanie. Zdarza się, że nim rozpakują walizki, muszą wracać, bo utracili w kraju sponsora, który ich
do Brukseli wysłał. Czy w takiej sytuacji można lobbować?
Przed wejściem Polski do UE polscy lobbyści nie mogli wpływać na jej decyzje, ale mogli przynajmniej łagodzić mało korzystne z ich punktu widzenia projekty
innych grup interesu, zaopatrywać swoje regiony w niezbędne materiały informacyjne, budować kontakty. I na to jednak potrzebowali umiejętności i pieniędzy,
których im brakowało. Teraz wzrosną wymagania i możliwości, a polski lobbing będzie mógł zabiegać o pieniądze w ramach polityki strukturalnej i regionalnej.
Oznacza to konkurencyjność projektów i ich promocji, batalie z innymi, co też by chcieli", i umiejętność radzenia sobie z pokonaniem drogi do unijnej
kasy. Ktoś, kogo wysłał do Brukseli np. wojewoda, bo mu się należy", bez doświadczenia i wsparcia - jest z góry skazany na niepowodzenie. Podstawą sukcesu
w Brukseli jest bowiem niepodważalna wiarygodność. Już podczas pierwszego lunchu stare brukselskie zające zorientują się, kto dosiadł się do stołu i chce
zjeść ich marchewkę...
Podpowiadam czy wywieram nacisk?
W Brukseli lobbing jest mile widziany. Dość szeroko dopuszcza go Europarlament, odkąd zyskał na znaczeniu i ma ambicje tworzenia dobrego prawa. Otwarta
na lobbing jest też Komisja Europejska. Skoro podstawą porządku gospodarczego we wspólnocie jest jednolity rynek wewnętrzny i związane z nim unijne regulacje
prawne, Komisja wręcz oczekuje artykulacji opinii krajowych grup interesu. Jej decyzje wpływają przecież bezpośrednio na sytuację podmiotów gospodarczych
w krajach członkowskich. Urzędnicy Komisji nie wiedzą wszystkiego, więc potrzebują opinii zewnętrznych ekspertów, specjalistycznych analiz i raportów niezależnych,
ale zaangażowanych doradców. Taki lobbing jest de facto transferem wiedzy, a dla urzędników Komisji czy zainteresowanych parlamentarzystów - formą szerokich
konsultacji, użytecznych w pracach legislacyjnych.
Lobbystom taki transfer" umożliwia reprezentowanie swoich interesów otwarcie i, jak twierdzą, skutecznie. Komisja ma bowiem czułe ucho. Publikuje tzw.
Białe i Zielone Księgi, poddając konsultacjom propozycje rozwiązań w zakresie poszczególnych unijnych polityk. Narzuca też zakres i sposób konsultacji,
a także czas ich trwania. Grupy interesu zgłaszają uwagi pisemnie, organizują spotkania i seminaria, a wnioski z nich są częścią specjalistycznych ekspertyz,
mających wpływ na końcowe ustalenia.
Taki lobbing kosztuje. Nie tylko dlatego, że trzeba zapłacić czynsz biura, mieszkania i telefonu. Raczej dlatego, że trzeba ludzi, którzy mają wiedzę i
potrafią się nią podzielić. Brukselskie biura IBM, Philipsa, Philip Morrisa, Toy Industries of Eu-rope, Siemensa czy Daimler-Chryslera to prawdziwe ambasady.
Ale na takie reprezentacje (jest ich w Brukseli ponad 150), większe od niejednej placówki dyplomatycznej, stać tylko największych i najbogatszych. Dlatego
reszta łączy się w europejskie związki interesów (jest ich ponad 700), aby wspólnymi siłami uzyskać korzystne dla siebie rozstrzygnięcia. To model i skuteczny,
i bardziej praktyczny, np. Komisja Europejska woli rozmawiać z euro-grupą niż poszczególnymi stowarzyszeniami czy indywidualnymi lobbystami.
Poza uzyskaniem perspektywy w ocenie problemu, uzyskuje się gwarancję, że nie dojdzie do konfliktu interesów między urzędnikami Komisji a lobbystami. Wprawdzie
nie istnieje kodeks brukselskiego lobbysty", ale od 1992 r. każdy ma na uwadze oczekiwanie Komisji, że kontakty lobbystyczne będą służyć dialogowi, opierać
się na profesjonalizmie i uczciwości, nie będą prowadzić do nadużyć, ale będą przejrzyste - i są to zasady, z których przestrzeganiem lobbyści nie mają
problemów.
Szacuje się, że w Brukseli pracuje blisko 15 tys. lobbystów (UE zatrudnia we wszystkich agencjach ok. 32 tys. osób). Większość z nich pracuje dla organizacji
prywatnych, których jest 1,3 tys.; pozostali dla publicznych (jest ich 350, np. Greenpeace, European Consumers Organization, Human Rights Watch, International
Fund for Animal Welfare) i rządowych - takich reprezentacji jest w Brukseli blisko 400 (wliczone są do nich przedstawicielstwa dyplomatyczne krajów pozaunijnych
i biura regionalne czy samorządowe). Oddzielnym lobby są fundacje, instytuty, centra badawcze i cenione w Brukseli think tanks, np. European Policy Centre,
Centre for European Policy Studies czy Forum Europe. To tylko kilka adresów, które trzeba znać.
Dżentelmeński i w słusznej sprawie
Sebastian Richter po czterech latach pobytu w Brukseli zna już wszystkie adresy. Pierwsze wrażenie, jak ja sobie poradzę", ustąpiło miejsca przekonaniu,
że Bruksela jest wioską, w której każdy zna każdego, wszyscy wszystko o sobie wiedzą, a olbrzymia liczba urzędów, instytutów, dyrekcji generalnych, stowarzyszeń,
seminariów, posiedzeń, komisji i podkomisji parlamentarnych - da się ogarnąć.
Lobbing brukselski, w odróżnieniu od waszyngtońskiego, jest cichy, mało agresywny, dżentelmeński - jakby prowadzony w słusznej sprawie". Amerykański lobbysta
z waszyngtońskimi nawykami najpewniej nie poradzi sobie w Brukseli. Tu trzeba nie tylko skuteczności, ale wrażliwości i umiejętności obcowania z wieloma
kulturami. Brukselski lobbing jest bowiem wielokulturowy i wielonarodowy: inne argumenty docierają do Brytyjczyka, inne do Fina; wieczorny dinner z Włochami
przynosi inne doświadczenia niż obiad z Duńczykami. Z jednymi mówi się mało, a dowie dużo, z innymi rozmawia się wiele i nic się nie usłyszy. W przeciwieństwie
do Waszyngtonu, w stolicy Belgii, jeśli chce się być skutecznym, trzeba znać kilka języków i starać się być alfą i omegą: znać się na polityce rolnej i
fiskalnej, na funduszach strukturalnych i obyczajach w Komisji, na statystyce i ochronie środowiska...
Oddzielną, i bagatelizowaną, rolę w brukselskim lobbingu, odgrywają media. Poza Waszyngtonem Bruksela gromadzi największą liczbę ich reprezentantów. Akredytowanych
jest ponad tysiąc dziennikarzy, głównie międzynarodowych. Ich zadaniem nie jest bezpośrednie lobbowanie, ale relacjonowanie i komentowanie tego, co się
w Brukseli dzieje - kontekst narodowy jest więc dominujący. Takie ujęcie jest interesujące dla lobbystów, szukających sojuszników i zamierzających wywrzeć
nacisk na Brukselę via narodowe reakcje. Media mają więc wpływ na to, co dzieje się w Brukseli, ponieważ od nich w dużej mierze zależy percepcja Brukseli"
u tzw. zwykłych ludzi.
Polskie drogi a Unia
Zrozumiał to Władysław Serafin, prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych, który jako jedyny przedstawiciel rolników (choć 22 proc.
Polaków żyje z rolnictwa) otworzył biuro w Brukseli, w dodatku afiliowane przy najbardziej wpływowej organizacji chłopskiej COPA (Committee of Professional
Agricultural Organizations) - skutecznie wpływającej na unijną politykę rolną. W czasie, kiedy wszyscy Polacy mieli na ustach interesy polskich chłopów,
Serafin starał się doglądać sprawy na miejscu. Ponieważ nie miał pieniędzy na zapłacenie składki członkowskiej, otrzymał zniżkę, dostał za pół darmo biuro,
gdzie posadził swojego człowieka, który miał się przyglądać, jak Holendrzy czy Duńczycy walczą o świnie, pszenicę, mleko.
Szybko okazało się, że, np. chłop holenderski nie boi się polskiego, tak samo narzeka, a poza kwotami produkcyjnymi istnieje jeszcze coś takiego jak chłopska
solidarność ponad granicami. Przy każdej ważnej okazji Serafin był w Brukseli, uprzedzony na czas przez biuro. Języków nie zna, ale zna się na rolnictwie
i z Brukseli przez media zabiera głos w sprawach, o których nie śniło się innym przywódcom polskich rolników. Szkoda, że brakuje chętnych do naśladowania.
Reprezentacji z prawdziwego zdarzenia w Brukseli nie ma nawet, co już dziwi, żadna z organizacji pracodawców.
To prawda, że w Polsce brakuje lobbystów obytych w brukselskim świecie. Problemu nie rozwiążą jednak studentki czy sekretarki wysłane po znajomości lub
w nagrodę. Jeśli dwie trzecie prawa, obowiązującego w Polsce, będzie tworzone w Brukseli, i jeśli chcemy, żeby uwzględniało ono i polskie interesy, żaden
samorząd czy region nie robią łaski, jeśli zawczasu się tym nie zainteresują. Po uchwaleniu prawa będzie za późno: petycje są nieskuteczne, a narzekaniami
nikt się w Brukseli nie przejmuje.
Najważniejsza instancja w Unii - Rada Europejska (z resortowymi Radami Ministrów, czyli szefami państw, rządów i resortów) nie podlega lobbingowi, a interesy
każdego kraju reprezentowane są w niej na tych samych prawach. Rada decyduje jednak w sprawach strategicznych, ich rozpisanie zaś oparte już jest na innych
zasadach. Nikt nie musi wiedzieć w Brukseli, że Małopolska potrzebuje czystej wody, na Podlasiu brakuje wodociągów, a na Mazowszu są złe drogi. O to muszą
zabiegać polscy lobbyści. Od tego, jacy będą, zależy czy zdołają przekonać innych Europejczyków. A że jest ich wielu, małopolski czy podlaski lobbysta
będzie musiał sporo się nabiegać... Nie może być sam: bez pieniędzy, wsparcia, z garbem politycznego sporu na plecach i w obawie, że sejmik zaraz go odwoła,
bo minął rok, a on niczego nie załatwił.
***
Sebastian Richter nie załatwił dla swojej branży ani jednego miliona euro. Ale jego argumenty miały wpływ na wiele dyrektyw i punkt widzenia Komisji w ważnych
dla jego branży sprawach, a ta uwzględnia nie tylko interesy w Niemczech, ale w całej UE. - Nie zliczę, ilu konfliktów udało się uniknąć dzięki temu, że
tu byłem, na czas zareagowałem i zabiegałem o porozumienie. Godzenie różnych interesów, by nie stracić i coś zyskać, to chyba jedno z najważniejszych moich
zadań w Brukseli.
Po czterech latach Sebastian ma więcej spotkań niż na początku, częściej je lunch i uczestniczy w konferencjach, ale znajduje też czas na grę w tenisa,
kino czy muzea. Ma więcej pracy, ale, paradoksalnie, także czasu, bo umie wybierać i rozmawiać, poznał wszystkie korytarze i drzwi. Stres nowicjusza minął,
teraz boryka się z presją sukcesu. No i obawą, by... za bardzo nie przytyć. - Kiedyś podczas lunchu tylko słuchałem, jadłem niewiele. Teraz i słucham sporo,
i jem niemało. Właściwie, o wiele za dużo. Pocieszam się, że to nie tylko mój problem.
Marek Orzechowski, nasz autor i korespondent TVP z Brukseli, otrzymał Europejski Ekran 2003, przyznawany przez Klub Dziennikarzy Europejskich SDP, oraz
Europejski Medal - nagrodę Business Centre Club i Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów w przybliżaniu polskim
odbiorcom niełatwej unijnej problematyki.
REDAKCJA
Królestwo Belgii (Royaume de Belgique, Koninkrijk Belg)
2004-04-11
Terytorium: państwo w zachodniej Europie nad Morzem Północnym o powierzchni 30,5 tys. km kw. Na północy graniczy z Holandią, na wschodzie z Niemcami, na
południowym-wschodzie z Luksemburgiem, na zachodzie z Francją. Na terytorium Holandii leży belgijska enklawa - Baarle-Hertog (powierzchnia 7 km kw., ok.
2 tys. mieszkańców).
Ludność: 10,2 mln mieszkańców (to jeden z najgęściej zaludnionych krajów Europy: 334 osoby na km kw.); skład etniczny: Belgowie-Flamandowie (58 proc.; mieszkają
głównie na północy), Belgowie-Walonowie (31 proc; mieszkają głównie na południu kraju), Włosi (3 proc.), Marokańczycy (1 proc.), Francuzi (1 proc.), Holendrzy
(1 proc.), Niemcy (1 proc.), Turcy (0,6 proc.). W okolicach LiŁge, Charleroi, Brukseli oraz w zagłębiu górniczym Kempen mieszka 35 tys. Polaków; znani
Belgowie: Jacques Brel, Pieter Breugel, Victor Horta (twórca belgijskiej secesji), Eddy Merckx (kolarz), Pierre-Paul Rubbens, Adolphe Sax (wymyślił saksofon),
George Simenon, Ernest Solvay, Jan i Hubert van Eyck.
Stolica: Bruksela (950 tys. mieszkańców); główne miasta: Antwerpia (456 tys. mieszkańców), Gandawa (226 tys.), Charleroi (206 tys.), Liege (190 tys.).
Religia: katolicy (90 proc.), muzułmanie (1 proc.), protestanci (0,4 proc.), bezwyznaniowcy (8 proc.).
Ustrój polityczny: wielopartyjna monarchia konstytucyjna z dwuizbowym parlamentem: Izbą Deputowanych z 150 miejscami (88 Flamandów i 62 Walonów) oraz 71-osobowym
Senatem. Obie izby mają jednakowe prawa. Ich kadencja trwa 4 lata. Władza ustawodawcza należy do króla i parlamentu. Król reprezentuje państwo, powołuje
i odwołuje rząd, który jest odpowiedzialny przed parlamentem.
Od kwietnia 1939 r. Belgia jest państwem federalnym, składającym się z regionów: Flandria, Walonia i region stołeczny - Bruksela. Regiony mają własne organy
władzy ustawodawczej (Rady Regionalne) i szeroką autonomię (np. w zakresie handlu zagranicznego). Kraj składa się również z trzech wspólnot językowych:
flamandzkiej, walońskiej i niemieckiej; obowiązują w nim trzy języki urzędowe: niderlandzki, francuski i niemiecki. 65 proc. Belgów posługuje się flamandzkim.
Warunki naturalne: powierzchnia nizinna, u wybrzeży liczne poldery (miejscami do 2 m p.p.m.). Północną część kraju zajmuje równinna, zabagniona Flandria
(tzw. Belgia Niska) oddzielona od wybrzeża wydmami o wysokości do 20 m. Na wschodzie leży masyw Hautes Fagnes z najwyższym szczytem kraju - Botrange (694
m n.p.m.). Belgia charakteryzuje się gęstą siecią rzeczną (Skalda, Moza, Sambra, Ourthe, Leie, Denden, Senne, Rupel). Naturalną szatę roślinną kraju tworzą
wrzosowiska i torfowiska, a także lasy dębowo-brzozowe, bukowe, wierzbowe i olchowe; klimat: morski, ciepły, z dużym zachmurzeniem, opadami i mgłami (do
200 dni w roku).
Gospodarka: Belgia to wysoko rozwinięty kraj przemysłowy, którego gospodarka w części opiera się na surowcach importowanych (m.in. z Zairu). Na miejscu
wydobywa się węgiel kamienny (zagłębia: Boringe, Charleroi, Liege) oraz surowce budowlane (porfiry, wapienie, marmury, kwarcyty, piaski, marmury). Rozwija
się przemysł maszynowy (produkcja maszyn włókienniczych i górniczych, turbin), samochodowy (stąd pochodzi 50 proc. montowanych samochodów, m.in. koncernu
General Motors - Ford, Renault), zbrojeniowy, stoczniowy, elektroniczny, hutniczy. W Antwerpii znajdują się słynne szlifiernie diamentów (75 proc. światowego
handlu tymi kamieniami). Ważną rolę spełnia rzemiosło (wytwarzanie dywanów, koronek brabanckich). Belgia jest ojczyzną komiksów i frytek, produkuje się
też najbardziej znane czekolady.
Dochód narodowy brutto: 24 tys. USD rocznie na mieszkańca.
Transport: Belgia ma najgęstszą w świecie sieć kolejową (3437 km). Ze względu na ilość kanałów (kanał Alberta, Brukselski, Gandawa - Ostenda, Charleroi
- Bruksela) istotna jest także żegluga śródlądowa. Największe porty rzeczne i morskie to: Antwerpia, Bruksela, Gandawa, Ostenda.
Więcej w internecie:
www.statbel.gov.be,
www.belgium.be,
www.european-patent.office.org,
www.mit.edu:8001
Piwna ziemia obiecana
Dlaczego Gałczyński "po Brukseli chadzał pijany"?
W Belgii warzy się tyle gatunków "płynnego chleba", że mogą oszołomić najbardziej wytrawnego piwosza. Jedyny w swoim rodzaju melanż wysokiej kultury cywilizacyjnej
Belgii z kilkusetletnią tradycją serwowania piwa robi wrażenie, że oto dotarliśmy do wymarzonej krainy mlekiem i piwem płynącej...
Aleksander Strojny / 2004-04-11
Belgijskie piwa udowadniają, że to nie lagery - najbardziej rozpowszechnione piwa, choćby pilzner, pospolicie zwany pilsem (np. Żywiec, Tyskie, Okocim czy
belgijskie Stella Artois, Jupiler) - są kwintesencją piwowarstwa. Choć i ten gatunek wart jest spróbowania, mnogość piw górnej fermentacji, np. klasztornych
czy białych, zmusza do odejścia od przyzwyczajeń. Wszak belgijski przemysł piwowarski, choć już nie tak rozbudowany jak przed stu laty, wciąż szczyci się
blisko 400 gatunkami piwa, wytwarzanymi w przeszło stu browarach. Nie sposób omówić nieprzebranego bogactwa ich smaków i gatunków. Lepiej pojechać do Belgii,
zasiąść w barze i próbować, próbować bez końca... Choć dni w roku może braknąć na ogarnięcie całości.
Klasztorne, diabelskie, dożynkowe
Wiele spośród mrowia lokali piwnych oferuje imponującej długości listę pienistych trunków. W niektórych jest ich ponad trzysta! Co wybrać? Może któryś z
wyrobów browaru Hoegaarden, np. Verboden Vrucht, czyli Zakazany Owoc (na etykiecie postaci Adama i Ewy); może skusić się na któreś z piw ciemnych (bruin),
np. Duvel Moortgat z diabelskiego" browaru w Breendonk, wtórnie fermentujące, do którego przed zamknięciem dodano odrobinę cukru i drożdży, by jeszcze
dojrzało w butelce; może uraczymy się piwem Kwak Pauwel (browar Bosteels) podawanym w bodaj czy nie najoryginalniejszej szklance piwnej w świecie - przywodzącej
na myśl laboratorium chemiczne szklanej kuli z lejkiem, umocowanej na drewnianym statywie służącym za ucho do trzymania piwa, aby nie ogrzać dłonią napoju;
a może sięgniemy po wyjątkowe piwa klasztorne zwane trappist, pochodzące z sześciu cysterskich opactw: Chimay, Orval, Rochefort, Westmalle, Westvletern
oraz holenderski Schaapskooi.
Poznając belgijski asortyment piwny nie można nie odwiedzić muzeum piwowarstwa. Najciekawsze mieści się na brukselskim rynku - Grande Place, w wyniosłym
gmachu z 1551 r. zwieńczonym konnym posągiem księcia lotaryńskiego Karola II. Budynek, zwany Maison des Brasseurs, był siedzibą cechu piwowarów i mieszczą
się tam biura zrzeszenia przedstawicieli tego fachu. W piwnicach jest muzeum, w którym nie tylko można poznać dzieje warzenia piwa, ale także spróbować
jednego spośród rotacyjnie tu serwowanych trunków, np. klasztornego Leffe Blonde, wywodzącego się z Anglii Scotsch Gordon lub jakiegoś piwa sezonowego"
(już chyba tylko w Belgii zachowano tradycję warzenia piwa okolicznościowego, np. dożynkowego).
Lambik - twór dzikich drożdży
Najoryginalniejszą spośród piw belgijskich jest rodzina napojów typu lambic. Piwo powstaje w procesie tzw. spontanicznej fermentacji, w której pierwsze
skrzypce grają drożdże pochodzenia naturalnego - wzięte ot tak, z powietrza! Dzieje się tak od wieków w okolicach Brukseli, w regionie Payottenland, gdzie
na obszarze ok. 500 km kwadratowych swobodnie żyją tzw. dzikie drożdże. Odkryto to już w starożytności, wśród ludów Barbaricum...
Horum omnium fortissimi sunt Belgae, proptera quod a cultu atque humanitate provinciae longissime absunt" - stwierdził Juliusz Cezar opisując Galię. Z
nich wszystkich najdzielniejsi są Belgowie, ponieważ mieszkają najdalej od naszej kultury i cywilizacji". Opisani Celtowie słynęli zarówno z męstwa, jak
i konserwującego je złocistego trunku. Cezar należał do grona największych jego propagatorów, bo wina ponoć nie znosił. To właśnie z wypraw przeciw plemionom
celtyckim przywoził do Rzymu piwo zwane tam cerevisia (w odróżnieniu od scytyjskiego camum czy egipskiego zythum). Celtycki napój był widać lepszy, bo
właśnie jego nazwa znalazła się w słownikach łaciny jako określenie piwa w ogóle. Dzięki rzymskim szlakom handlowym piwo trafiło na daleką Północ, podbijając
gusta i kształtując przyzwyczajenia. Od Belgów sztukę warzenia piwa przejęli Akwitańczycy i Helwetowie, a także ludność Bretanii, Anglii i Irlandii. Z
belgijskiego miasta Namen od czasów cezariańskich szły transporty piwa na potrzeby Rzymu.
Piwo zasiewane" dzikimi drożdżami wyrabia się do dziś przy zachowaniu wyjątkowej technologii produkcji. Brzeczka - gotowana kilkakrotnie i odfiltrowywana
woda z chmielem i słodem oraz dodatkiem, tylko w przypadku lambika, niesłodowanej pszenicy - zostaje przepompowana na poddasze browaru i pozostawiona,
przy otwartych oknach i włączonych nawiewach, na całą noc. W ten sposób piwo zostaje zapłodnione". Lambik odznacza się oryginalną paletą silnie aromatycznych
smaków, od łagodnie cierpkich do piżmowo-ziemistych, i zwany bywa żółtym piwem. Termin lambic być może trzeba przypisać księciu Brabantu, Janowi IV, który
w 1428 r. eksperymentował na piwie, m.in. gotując jęczmień w kotle zwanym alembikiem.
Degustacja belgijskiego lambika jest podróżą do korzeni piwowarstwa. Aby go skosztować trzeba wybrać się do regionu Payottenland, nad rzekę Senne. Ponoć
takie właśnie piwo wciąż jeszcze jest warzone, na okoliczność rozmaitych świąt, przez miejscową ludność. O ile w XVI-wiecznej Belgii lambik był podstawowym
trunkiem towarzyskim, obecna jego produkcja nie przekracza 370 tys. hektolitrów rocznie na świecie. Jest niewielka z powodu długiego oczekiwania na końcowy
produkt oraz trudnego procesu wytwarzania.
Przeciętny lambik fermentuje i dojrzewa, przez nawet dwanaście miesięcy, w dębowych lub kasztanowych beczkach, w których wcześniej przechowywano wino. Takie,
jeszcze zielone" piwo miesza się, jak szampan, z innymi rocznikami. Po kupażu jest albo butelkowane (wtórna fermentacja przebiega tam właśnie), albo trafia
jeszcze raz do beczki, tym razem w towarzystwie odpowiedniej proporcji owoców, np. wiśni, i poddawane jest wtórnej fermentacji przez następne kilkanaście
miesięcy. Poznawszy pobieżnie tajemnice produkcji lambika nietrudno zgodzić się z tymi, którzy uważają je za lepsze nawet od wina i są gotowi zapłacić
za nie wysoką cenę.
Od cienkusza do nagłej śmierci
Lambiki dzielą się na: guezue, faro i lambiki owocowe. Guezue lub gueux to mieszanka różnych lambików, przypominająca szampan. Ponieważ dofermentowuje w
butelce, zamykane jest korkiem typu szampańskiego (z drucianym zabezpieczeniem). Będąc w Brukseli, warto zajść do knajpki na uboczu, by zobaczyć jak miejscowi
zagryzają guezue kanapkami z rzodkwią i to na ogół czarną. Faro, nazwany tak w XVI w. przez hiszpańskich najemników Karola V (farro - jęczmienny likwor),
charakteryzuje się dodatkiem karmelu lub melasy. Lambiki owocowe to już karuzela, jeśli idzie o gamę smaków i rodzajów. Pienisty napój można zrobić z czego
popadnie: malin, porzeczek, truskawek, brzoskwiń, a nawet mirabelek i bananów. Najpopularniejsze i najlepsze są piwa typu Kriek (wiśniowe), z których wielomiesięczna
fermentacja nie tylko miąższu, ale i pestek, wydobywa niezwykły, delikatny, gorzko-kwaśny smak.
Faro, narodowe piwo belgijskie, prawdopodobnie wzięło nazwę od starobelgijskiej karcianej gry hazardowej. Od dawna było najpopularniejszym i najtańszym
spośród lambików, stąd jego obecność nawet w literaturze, np. pisał o nim w liście do przyjaciela cierpiący na permanentny brak funduszy Joachim Lelewel
(20 października 1834 r.): Ja się zrujnuję przed rozpoczęciem [pracy na uniwersytecie], a populacja belgijska, medytując przy kuflu faro, powie słusznie,
że go wypchnięto, bo się chciał w wewnętrzne rzeczy mieszać". Faro to po prostu cienkusz - taszbir, jak mawiano w dawnej Polsce. Uzyskuje się go przez
ponowne przepłukanie gorącą wodą zacieru słodowego pozostałego po produkcji lambika (takie piwo, nazywane marsem, dla poprawienia smaku miesza się ze świeżym
lambikiem). Zaś określenie innej gry (tym razem w kości) odbiło się w na wskroś oryginalnej nazwie brukselskiej piwiarni i oferowanego tam jednego z rodzajów
guezue - Mort Subite (z fr. nagła śmierć).
Jeśli zdecydujemy się napić któregokolwiek lambika, musimy pamiętać, że to elitarne piwo zawsze podawane jest w specjalnym szkle. Lambik wiśniowy czy porzeczkowy
nalewa się do kieliszków zbliżonych kształtem do koniakowych, guezue do lekko zwężanej szklanki z grubego szkła ze żłobieniami u dołu. Lambik brzoskwiniowy
pije się z wąskiej i wysokiej szklanicy z krótką nóżką, malinowy Belle-Vue z kieliszka jak do białego wina, zaś mirabelkowy Chapeau jak do czerwonego.
Faro natomiast podawane jest w niskiej, przysadzistej szklance o szerokiej i krótkiej nóżce. Picie tego trunku w innym naczyniu postrzegane bywa jako coś
niestosownego.
Rzecz o pijaństwie Belgów
Mimo wysokiej kultury i dużej ogólnej zamożności (a może, jak udowadniają stosunki angielskie, właśnie z powodu wzrostu bogactwa narodowego i ogólnej zamożności)
wzrosło w Belgii pijaństwo do rekordowych rozmiarów. W roku 1911 liczono w Belgii 3.336 browarów, które wyprodukowały 17 mln hl piwa. Po doliczeniu piwa
przywiezionego (278.399 hl) i odliczeniu wywiezionego (10.948 hl) wynosiła konsumpcya wewnętrzna w jednym roku (1911) 17,25 mln hl, czyli 233 litrów na
głowę" - pisali zgorszeni Józef Olszewski i inż. Stanisław Tatarczuch w pracy Belgia i jej opieka społeczna w czasie wojny" (Lwów 1917).
Piwo dla Belgów stało się używką. Już Polibiusz wytykał Celtom ich niepohamowaną żądzę picia i obżarstwa. Któż nie słyszał o legendarnym Gambrinusie, uważanym
m.in. w Belgii za patrona piwowarstwa. Gambrinus, przedstawiany często jako otyły mężczyzna siedzący w zbroi na beczce piwa z wieńcem zboża na głowie i
radośnie wypijający kufel piwa, żył w XIII w., pochodził z Brabantu i był synem miejscowego księcia. Dokazywał cudów bijąc rywali na turniejach i ucztach
tak ilością zwycięskich pojedynków, jak wypitych beczek piwa.
Do legendy przeszły już biesiady XVI-XVII w. utrwalone choćby w dziełach mistrzów flamandzkich i niderlandzkich. Na obrazie Pietera Breughela Starszego
Chłopskie wesele" (1567-68) zobaczymy lud lejący radośnie w gardła piwo z dzbanów. Kilkadziesiąt lat później, na płótnie jego syna Flamandzkie wesele",
odnajdziemy podobną scenę. Z obrazu Jacoba Jordaensa Król pije" (1640--45) wyziera uśmiechnięty król Schlaraffenlandu, władca mitycznej Kukanii - kraju
lenistwa. Tak artysta upamiętnił zachodnioeuropejski obyczaj obierania na czas karnawałowych szaleństw przywódcy zabawy.
Całą noc, aż do dnia prawie samego, z ręcznej strzelby strzelano, race rozmaite puszczano, muzyki, bankiety po ulicach, co tylko mogli do uciechy wymyślać,
czynili" - to opis świętowania przez mieszkańców Leuven zawarcia pokoju i końca wojny 30-letniej (1648), pozostawiony przez Sebastiana Gawareckiego - towarzysza
niderlandzkich peregrynacji Jana i Marka Sobieskich. Do wyjątku należeć musiał Szymon Starowolski, który jak urzeczony pisał o wigilii w Leuven z 1632
r. i skromnej wieczerzy, jaką uraczył go niderlandzki gospodarz: tylko jedną misę dał polewki grochowej, a po bułce chleba i po śklanicy piwa". Pointując
tę chwalebną wstrzemięźliwość, tak różną od swojskiego obżarstwa w piątek czy świątek, stwierdza: Nie na to cię Bóg stworzył, braciszku, abyś dobrze jadł
i pił i bławatno chodził, ale żebyś mu służył; a kiedy się ty objesz i opijesz, już o służbie Pana Boga twego zapominasz, ale tylko o niecnocie i sprośności
grzechów rozmaitych myśleć będziesz". A w Belgii zawsze trudno było się oprzeć rozmaitym pokusom stołu. Przecież ludzka natura nie potrzebuje wielu półmisków
i napojów", więc królika w piwie po belgijsku z kuflem guezue odmówić sobie byłoby ciężko.
"Piwo zaraz na rogu..."
Problem wszechobecnego w Belgii spożywania piwnych specjałów stał się też obiektem sławnej przed 120 laty, wierszowanej polemiki Agrykoli z Paterkulem,
czyli dwu emigracyjnych działaczy: Henryka Merzbacha i Włodzimierza Wolskiego, którzy w latach 1878-79 na łamach Kuriera Warszawskiego" ogłaszali Listy
z Belgii". Paterkul nie krył nieprzychylnego względem Belgów stanowiska: W twoim Belgium, ojczyźnie muli, deszczochronów,/ Kartofli i krewetek, węgli,
akcyj, piwa," i dalej: Jedząc mule, kartofle, ser, jajka na twardo,/ Hojnie kąpiąc gardziele w gorzałce i piwie/ I hojnie się częstując, bawią się prawdziwie./
(...) Przecie tu Jałowcówkę oraz piwko smolą/ Płcie obydwie sumiennie (...)". Szczególnie raziły go Belgijki, które spijają winko" i tną farota", u których
oczy prawie Hiszpanek, gęsta brew i rzęsa,/ Dobra tusza, od piwa, kartofli i mięsa", i które nawet wobec dzieci nie zachowywały się stosownie: Niewiele
im cukierków dając i karmelków,/ Nie żałując zaś piwa ani kartofelków".
Te niedwuznaczne opinie próbował zdyskontować Agrykola: Przez jakież zakopcone patrzysz okulary/ Paterkulu! Na moich Flamandów kraj stary?/(...) A tam
widząc jako faro mąci ludziom głowy,/ Wydajesz na kraj cały wyrok zbyt surowy!/(...) Przesadziłeś poeto, w zapale krytyki./ To belgijskie pijaństwo, hulanka
i krzyki,/(...) We wszystkim tym przesady dodałeś bez liku". Z belgijskim pijaństwem jednak coś na rzeczy być musiało, skoro Agrykola (Merzbach), założyciel
Ligi Przeciwalkoholowej, w innym miejscu nie szczędził krytyki obywatelowi kraju nad Skaldą, który lubi jeść dobrze, a pić jeszcze lepiej. Na 20-tu mieszkańców
jest jeden szynk". W podobnym duchu pisał i Wacław Lednicki, profesor literatury w Krakowie i Brukseli, który wskazując na wielką liczbę brukselskich cafs
i tzw. brasseries" stwierdził: Piją w Belgii bardzo wiele i często, częściej niż u nas widuje się na ulicach nietrzeźwych; piją przeważnie piwo i mocne
alkohole".
Miasta belgijskie wciąż kuszą gamą kafejek i piwiarni. W letni dzień, lawirując między wystawionymi na ciasne uliczki stolikami, trudno przejść obojętnie
obok połyskujących z każdej strony pełnych kufli różnokolorowych piw zwieńczonych prawie zawsze apetyczną, gęstą czapą białej piany. Wypadnie wtedy za
Konstantym I. Gałczyńskim, który przed kilkudziesięciu laty po Brukseli chadzał pijany", westchnąć:
Mówcie sobie, co chcecie,
Bruksela ma swój czar:
Dobrze w deszcz chodzić koło
Galerie des Beaux Arts.
Piwo zaraz na rogu,
Pod wywieszką "Ange d'or",
a owoce i kwiaty
naprzeciw Gare du Nord;
tamże, jeśli ochota
na dziewczyny i dzban
najzłocistszy (gdy słota)
Htel Duc de Brabante...
"Niedziela w Brukseli" (1946).
ALEKSANDER STROJNY (ur. 1976) jest historykiem i doktorantem UJ zajmującym się Europą Wschodnią w XVII w. Prócz tekstów naukowych jest autorem przewodników,
m.in. Szlakiem piwnym po Europie Środka" (Kraków 2003).
Kościół z równin
Wiara Belgów. Z ks. kard. Godfriedem Danneelsem, przewodniczącym Episkopatu Belgii, rozmawia ks. Adam Boniecki
Belgowie nie zaakceptują kogoś, kto jest za bardzo święty, za bardzo wielki, za bardzo doskonały. W głębi serca są chrześcijanami, bo zachowali takie cnoty
jak: sprawiedliwość, pokój, pokora, gotowość służenia...
2004-04-11
Ks. kard. Godfried Danneels
Ur. 1933 w zachodniej Flandrii jako najstarszy z sześciorga dzieci. Ukończył seminarium w Brugii, teologię na uniwersytecie w Louvain, doktorat napisał
w rzymskim Gregorianum. Święcenia kapłańskie przyjął w 1957 r. Wykładał liturgię i teologię sakramentów oraz teologię w Louvain. W latach 1977-79 był biskupem
Antwerpii, zaś w 1978 r. został członkiem Kongregacji Nauki Wiary. Od 1980 r. jest biskupem Brukseli-Malines - największej belgijskiej diecezji (2 mln
425 tys. mieszkańców) i stoi na czele belgijskiej konferencji Episkopatu. W 1983 został kardynałem. Był biskupem-relatorem podczas nadzwyczajnego synodu,
zwołanego w 20-lecie rozpoczęcia obrad Vaticanum Secundum. Kontynuuje tradycje ekumeniczne swojej diecezji, która od lat 20. XX w. regularnie organizuje
wspólne nabożeństwa z anglikanami z Yorku. Należy m.in. do: Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego, ds. Ewangelizacji Narodów, ds. Kultu Bożego i Dyscypliny
Sakramentów, dla Kościołów Wschodnich i Sekretariatu ds. Niewierzących.
O odwadze poglądów kardynała świadczy choćby jego niedawna wypowiedź w telewizji holenderskiej: Jeśli jednak zdecyduje się na współżycie [osoba zarażona
wirusem HIV], powinna użyć prezerwatywy. (...) To kwestia zabezpieczenia się przed chorobą czy nawet śmiercią. Z moralnego punktu widzenia posłużenie się
prezerwatywą w takiej sytuacji nie może być oceniane tak samo, jak użycie prezerwatywy jako metody regulacji poczęć".
W TP" nr 5/04 przedrukowaliśmy wywiad z kard. Danneelsem, opublikowany w miesięczniku 30 Giorni". Inne informacje o Kościele w Belgii:
www.catho.be
KS. ADAM BONIECKI: - Obserwujemy coraz głębszą laicyzację życia publicznego w Europie. Czy powinniśmy powstrzymywać ten proces? Czy można to zrobić?
KS. KARD. GODFRIED DANNEELS: - Popatrzmy na to zjawisko przez pryzmat historii. W wielu krajach europejskich Kościół, państwo i życie społeczne przez długi
czas były tożsame. Np. w Belgii jeszcze pół wieku temu Kościół był dość potężny. 90 proc. Belgów było ochrzczonych, a szkoły, szpitale, stowarzyszenia
czy związki zawodowe były chrześcijańskie. Kościół był ważny w społeczeństwie i miał pewną władzę, nie tyle polityczną, co opierającą się na historii i
kulturze narodowej. W pewnym momencie dał jednak o sobie znać duch Rewolucji Francuskiej sprzed półtora wieku i nastąpiło oddzielenie Kościoła od państwa.
Wytworzył się dystans, zarówno w sferze instytucji, jak mentalności społecznej.
- Co się stało z autorytetem, jakim cieszył się Kościół w Belgii?
- Kryzys autorytetu Kościoła rozpoczął się po ogłoszeniu encykliki Humanae vitae". Mieliśmy w Belgii rodziny bardzo katolickie, uważające, że sprawa regulacji
urodzeń, np. stosowanie pigułki antykoncepcyjnej, należy do indywidualnego sumienia. Paweł VI postawił sprawę inaczej, co doprowadziło do kryzysu władzy
Kościoła. Do momentu wydania encykliki ta władza nie podlegała dyskusji. To był ważny moment w dziejach belgijskiego katolicyzmu - zmiana mentalności katolików,
którzy poczuli, że ich zdanie jest tak samo ważne jak biskupów i papieża. Wzrosła świadomość roli świeckich w Kościele, ale w tym samym czasie, niestety,
spadła liczba powołań.
Instytucje tradycyjnie związane z Kościołem, jak szpitale, kliniki i różne stowarzyszenia, może nie tyle od razu laicyzowały się, co powoli oddalały od
Kościoła. Dawniej każdy szpital miał kapelana, księża pracowali w kolegiach i szkołach. Kiedy byłem uczniem, w latach 50. zeszłego wieku, 2/3 ciała nauczycielskiego
stanowili księża. Po Soborze, gdy zabraliśmy księży ze szkół do parafii, szkoły zaczęli prowadzić wyłącznie świeccy. Pierwsza generacja nauczycieli była
tak religijna jak wycofani ze szkół księża, druga mniej, trzecia - zupełnie nie. Większa świadomość świeckich dała się zauważyć przede wszystkim w miejscach
nie związanych z parafią, np. w szkołach i klinikach.
- Prawodawstwo belgijskie wydaje się nie przejmować zasadami chrześcijańskimi.
- Raczej tak. Trzy, cztery lata temu rząd, którego po raz pierwszy nie współtworzyli chrześcijańscy demokraci, narzucił prawo liberalizujące przerywanie
ciąży, faworyzujące homoseksualizm, narkotyki, eutanazję.
- Co na to społeczeństwo?
- Część jest uśpiona przez luksus. Pozostali mówią: Nawet jeśli prawo dopuszcza w pewnych przypadkach eutanazję, nie będę się do niej uciekał. Nie chcę
jednak, żeby ktoś, kto chce ją stosować, natrafiał na przeszkody". Taka jest belgijska mentalność - tolerancja tak daleka, że aż trudna do przyjęcia. No
i jest jeszcze skrajny indywidualizm: Ja tego nie robię. I choć się nie zgadzam, nie chcę, by prawo komukolwiek stawało na drodze". Ideał nieograniczonych
możliwości - wszyscy powinni mieć możliwość robienia tego, co chcą. To samo widzimy, np. we Francji.
Chrześcijaństwo tryumfujące skończyło się. I niewłaściwe byłoby nostalgiczne wspominanie tamtych czasów - tamtego chrześcijaństwa ani nie można, ani nie
trzeba odbudowywać. Z socjologicznego punktu widzenia staje się ono religią z wyboru. Jego wyznawcy jednak to wciąż mniejszość.
- Mała reszta?
- Nie taka mała. Jestem przekonany, że w Belgii najgłębszy refleks w sercach jest wciąż chrześcijański. Ale praktyka chrześcijańska? Wspólnoty są coraz
mniej liczne. Za to bardzo przekonane.
- Czy w Belgii cieszą się uznaniem ruchy charyzmatyczne, np. neokatechumenat?
- Ani charyzmatycy, ani np. Opus Dei, nie mają powodzenia. Belg chce być niezależny. I nie chce być pierwszy. U nas nie ma żadnych wysokich szczytów, tylko
równiny, co przekłada się na ważny rys kultury Belgów. Nie akceptuje się kogoś, kto jest za bardzo święty, za bardzo wielki, za bardzo doskonały. Belgowie
nie mają zaufania do wielkich świętych i bohaterów. Jesteśmy na to zbyt wielkimi realistami.
- To przejaw chrześcijańskiej skromności.
- Zgadza się, to jest chrześcijańskie. Dlatego właśnie twierdzę, że w głębi serca Belgowie pozostają chrześcijanami, bo zachowali takie cnoty jak: sprawiedliwość,
pokój, pokora, nie pchanie się przed innych, gotowość służenia... To wszystko w nas jest.
- Belgowie mają więc chrześcijańską duszę. Jak wygląda ich stosunek do praktyk religijnych, np. sakramentu pokuty?
- Odchodzenie od spowiedzi indywidualnej rozpoczęło się po ogłoszeniu Humanae vitae". Ludzie nie zaakceptowali kościelnego zakazu stosowania pigułki. Do
lat 60. grzech miał przede wszystkim charakter seksualny. Kiedy zaczęto to kwestionować, dla większości katolików spowiedź przestała mieć sens. Teraz mogę
już otwarcie przyznać, że mamy kryzys spowiedzi i poczucia grzechu. Ludziom trudno uchwycić, na czym polega różnica między grzechem a błędem. Grzech jest
zawsze wobec Boga. Błąd wobec siebie samego. Pomyliłem się, zgoda, ale kiedy popełniam pomyłkę, nie idę do spowiedzi. Ta redukcja wynika z kryzysu rozumienia
istoty Boga.
- Jak wobec tego mówić tym ludziom o Bogu?
- Idea Boga, który karze - zanikła. Obraz Boga jest taki: Bóg jest dobry i to tak dobry, że zawsze nas rozumie. Szanuje się jednak takie wartości ewangeliczne,
jak modlitwa, sprawiedliwość, pokój. Także mistykę, ale wyłącznie w małych grupach modlitewnych. Belgowie mają też wyczucie Pisma św., dlatego nie jestem
pesymistą i myślę, że po jakimś czasie sekularyzacja ustąpi miejsca duchowości. Młodzi, którzy nie pamiętają biskupów-książąt ani władzy Kościoła, są już
inni. Zdaję sobie jednak sprawę, że coraz większa jest też ignorancja religijna.
- To dziwne, bo przecież 60 proc. szkół jest katolickich.
- Na północy nawet 70 proc. To jednocześnie nasz sukces i problem. Nawet jeśli tak wielu rodziców wysyła dzieci do szkół katolickich, nie znaczy to, że
wszyscy są katolikami. Choć te szkoły mają dobry, chrześcijański klimat, nie są jednorodne i potrzebujemy wielu głęboko wierzących nauczycieli. Jest w
nich coś bardzo pozytywnego, trudnego do konkretnego opisania, co chyba sprawia, że coraz więcej rodziców, także muzułmańskich, posyła tam dzieci.
- Jak się z daleka widzi takie kraje jak Polska?
- Mamy w diecezji brukselskiej blisko trzydziestu polskich księży - ofiarnych ludzi modlitwy, ale ich chrześcijaństwo jest takie, jakie mieliśmy w Belgii
w latach 50. i 60. XX w.: procesje, nabożeństwa...
- I ta forma pobożności w nowoczesnej Belgii funkcjonuje?
- Raz lepiej, raz gorzej. W częściach wiejskich diecezji, gdzie tradycja jest żywsza, funkcjonuje całkiem nieźle, ale w miastach, przypuszczam, takie praktyki
nie mają powodzenia.
Laicyzacja nadejdzie i do Polski. Razem z luksusem i komfortem, będziecie mieli te same problemy, co my. W jednym macie jednak nad nami przewagę - u was
za wiarę płaciło się krwią. Nie zawsze w waszej historii łatwo było być katolikiem. Belgia nigdy czegoś takiego nie przeżyła. Wiara męczenników jest inna
niż naszych pacyfistów. Jest bardziej płodna i ewangelizująca.
- Epoka prześladowań i męczenników już się skończyła.
- Zgoda, ale istnieje pamięć o niej. Dla Polaków wiara była przez pół wieku jednym z niewielu sposobów ucieczki. Teraz macie te same co my, problemy, ale
jesteście - jak sportowcy - lepiej zaprawieni, by im sprostać.
- Czy walka o zewnętrzną obecność Kościoła w życiu publicznym, np. celebrowanie świąt kościelnych czy krzyż w parlamencie, ma jeszcze sens?
- Ma sens, ale nie wiem, czy ma przyszłość. To jest przecież wyraz głębokiej wiary. Obawiam się jednak, że w ewolucji współczesnej kultury nie będziemy
umieli obronić ich obecności w miejscach publicznych.
- A może jest to, albo może być, odbierane jako oznaka władzy Kościoła?
- Nie, zresztą w przyszłości Kościół nie będzie miał żadnej władzy.
- W Polsce Kościół bywał i bywa posądzany o to, że o nią chodzi mu przede wszystkim.
- Kościół belgijski też był o to podejrzewany. W tych podejrzeniach tkwią korzenie negatywnego nastawienia do władzy Kościoła, zwłaszcza politycznej. Naszym
problemem jest jednak nadmierne sprywatyzowanie" wiary i poczucie, że chrześcijanom to wystarcza. To nie jest dobre, ale Polacy - jak rozumiem - mają
kłopoty dokładnie przeciwne.
- Tak, i na przejawy ulegania - rzeczywistego czy pozornego - pokusom aliansu Kościoła z polityką dość alergicznie reagują katolickie środowiska intelektualne.
- Za 30 lat wszyscy będą tak reagować. Trzeba się do tego przygotować. Nie naśladujcie jednak naszych braków i popełnionych przez nas grzechów.
"Widzieliśmy pola Belgii..."
Krótka historia związków polsko-belgijskich
Belgica vidimus arva... (Jan Kochanowski, Elegie III, 8) Myślę, że to nie tylko poetycki skrót myślowy. Kochanowski mógł rzeczywiście w 1559 r. przejeżdżać
przez Flandrię w drodze powrotnej z Francji, gdzie "widział Ronsarda". Przecież i dzisiaj tak wracać z Paryża samochodem jest chyba najbliżej i najwygodniej.
A przede wszystkim najciekawiej.
Andrzej Borowski / 2004-04-11
W podróży humanisty liczą się nie tylko względy praktyczne. Liczy się głównie ciekawość - cupiditas videndi terras, czyli w tym przypadku pragnienie obejrzenia
bodaj pobieżnie malowniczych, świetnych wspaniałymi zabytkami miast belgijskich. Chociażby Brugii, o której wspominał Dante w Boskiej komedii", a może
też Antwerpii i Brukseli, które 20 lat przed Kochanowskim odwiedzał jako ambasador Zygmunta I poeta Jan Dantiscus. Kochanowski i jego belgijski towarzysz
podróży nie powinni byli ominąć Gandawy (dwa lata po ich podróży zdewastowanej przez kalwińskich ikonoklastów) z białą katedrą św. Bawona i ukrytym w niej
skarbem: ołtarzem braci Van Eycków. Wszak było to rodzinne miasto flamandzkiego humanisty Karola Utenhove Młodszego. W poemacie łacińskim, jemu właśnie
dedykowanym, Kochanowski nazwał go przyjacielem", z którym podróżował wcześniej po Francji.
Gdy myślimy o Belgii i Polsce, dzisiaj tak już do siebie zbliżonych w zjednoczonej Europie, naturalne jest spojrzenie na wspólną przeszłość. Odruchowo szukamy
tam wsparcia naszej intuicji, że to nie my się od niedawna do Europy wpraszamy, ale raczej, że to ona powraca na swoje miejsce, nad Wisłę. Wielowiekowa
historia powiązań kultury polskiej z kulturą belgijską uwiarygodnia tę naszą intuicję. Składają się bowiem na nią epizody przeważnie drobne, jeśli je zestawić
np. z dziejami związków polsko-francuskich. Bez nich jednak wiedza o naszej obecności w Europie byłaby fałszywa i zubożona.
"Dla masła podążę do Flandrii"
Położenie Niderlandów Południowych i Polski w przestrzennym układzie kultury Europy średniowiecznej (XV w.) można nazwać peryferyjnym. Sytuacja zmieniła
się wraz z przesunięciem kulturowego bieguna" Europy ze śródziemnomorskiego południa na północ. Odtąd Niderlandy hiszpańskie", czyli obecna Belgia, to
serce Europy. I tak o niej, zwłaszcza zaś o Brukseli (której starówka ma na planie kształt serca) mówi flamandzki slogan turystyczno-reklamowy: Brussel
- het hart van Europa". Polska natomiast w XVI w. - państwo najpotężniejsze w Europie Środkowo-Wschodniej i najważniejsze strategicznie wobec zagrożenia
tureckiego przedmurze" Zachodu - stała się pośrednikiem w jego kontaktach ze Wschodem. Dlatego tak istotne były związki między środowiskami kościelnymi,
uniwersyteckimi i artystycznymi obu krajów.
Rekapitulację wypada zacząć od średniowiecznej prehistorii", w której pierwszorzędną rolę odgrywało pagórkowate południe Belgii, zwłaszcza okolice położonego
nad Mozą starożytnego Leodium, czyli LiŁge (albo Luik, jak chcą Flamandowie). W pierwszych wiekach Polski chrześcijańskiej z obszaru nadmozańskiego przybywali
benedyktyni (m. in. do Tyńca i Lubina Wielkopolskiego) oraz kanonicy regularni (do Wrocławia). Z Walonii i Flandrii pochodziło wielu dostojników Kościoła
w Polsce w XII w. W obie strony podróżowali też kupcy, dlatego zapewne do Lovanium (Leuven) trafił w 1235 r. niejaki Joannes Polonus. W oparciu o doświadczenia
i przeczytane książki budowano stereotypowe o sobie wyobrażenia. Satira comica", skopiowana przez jakiegoś Polaka w XV w., brzmi jak telewizyjna reklama
nabiału: Propter butirum fugiam Flandriam" - dla masła podążę do Flandrii" albo Flandria spectaculosa non labens in cautela" - miłej dla oka Flandrii
nie brakuje przezorności". Bezimienne polskie wiersze z XVII i XVIII w. chwaliły cnoty Belgów: Porządek w domu Belga zachowuje" albo Belga mercator,
kupiec dobry".
Z kolei obiegowe wyobrażenia Belgów o Polakach i ich ojczyźnie kształtowało najpierw dzieło Macieja Miechowity Tractatus de duabus Sarmatiis" (1517), czytane
w Niderlandach po łacinie i w przekładzie niderlandzkim (w dziele zbiorowym De nieuwe werelt der landtschappen", 1536), następnie wielokrotnie wydawane
od połowy XVI w. dzieło Marcina Kromera De origine et rebus gestis Polonorum" (1555) i jego bardziej popularna książka Polonia" (1577). Stąd właśnie,
a także z obserwacji, Belgowie wnioskowali o swobodach i tolerancji panującej w Polsce. Echo tych lektur odnajdujemy m.in. w dramacie lowańskiego filologa
i nauczyciela retoryki Mikołaja Vernulaeusa Divus Stanislaus, tragoedia sacra" (1618), gdzie pokazano bunt panów polskich przeciwko tyranowi" Bolesławowi
Śmiałemu. Także w opinii najsławniejszego po Erazmie z Rotterdamu niderlandzkiego humanisty, Justusa Lipsjusa, państwo polskie było przykładem ustroju
demokratycznego, niebezpiecznie zresztą bliskiego anarchii.
Stypendium Jana Dantyszka
Podróże dyplomatyczne abpa Jana Łaskiego Starszego do Flandrii w latach 1496-97, misje dyplomatyczne Jana Dantyszka do Niderlandów (1517, 1522, 1523, 1531-32)
i wyjazdy Andrzeja Frycza Modrzewskiego zapoczątkowały serię bliższych kontaktów między polskimi i południowo-niderlandzkimi środowiskami humanistycznymi
oraz reformatorskimi. Taki sens miał pobyt w Leuven, w latach 1539--40, Jana Łaskiego Młodszego oraz przyjazd do Polski innowierczego biblisty, nazywanego
Belgiem-Spiritusem (prawdopodobnie był nim lowański humanista Petrus Nannius), czy kontakty z Polakami rodziny Utenhove: Karola Utenhove Starszego (jego
syn przyjaźnił się z Kochanowskim) i Jana, który współpracował z Andrzejem Trzecieskim przy redagowaniu przekładu Biblii brzeskiej".
Stypendium", którego Janowi van den Campen, lowańskiemu hebraiście, udzielił Jan Dantyszek (właściwie Dantiscus" - gdańszczanin"), wówczas poseł polski
na dworze cesarskim, umożliwiło przekład i publikację głośnej w Europie łacińskiej parafrazy Psałterza", przetłumaczonej potem na polski przez Reja. Drukowano
w Polsce moralitet Elckerlijc" (Każdy") brabanckiego humanisty Piotra van Diesta, który w przekładzie z flamandzkiego na łacinę, jako Homulus", ukazał
się w Krakowie w r. 1540 i 1541. Prawdopodobnie przetłumaczono go też na polski jako Comoedia humuli" ok. 1549 r.
Humaniści niderlandzcy, jak profesor lowańskiego Collegium Trilinguae hebraista Jan van den Campen czy młody orientalista Joris van der Does, robili przystanki
w Polsce. Pierwszy w Krakowie u biskupa Piotra Tomickiego po drodze do Italii, drugi w Zamościu u Jana Zamoyskiego po drodze do Konstantynopola. Podobnie
w drodze do Padwy zatrzymał się jakiś czas w Poznaniu humanista antwerpski Jan van der Straten.
Królewicz Waza pod Bredą
Najstarszy w Niderlandach Południowych uniwersytet, założony w Leuven w 1425 r. przez księcia Brabancji Jana IV, przyciągał studentów ze Śląska (diecezja
wrocławska), Inflant i Prus już od drugiej połowy XV w. Pierwszym studentem polskim (z Kalisza) był wpisany tam w 1519 r. Georgius Votton. W 1530 r. zapisał
się Marcin Slap z Poznania (Polonus"), w 1547 r. krośnianin Jan Bal (Ruthenus"), zaś w 1540 r. niejaki Florian Rolicz (?) z Warszawy.
Liczniej odwiedzali Lowanium przybysze z różnych ziem Rzeczypospolitej w XVII w. Sprowadzała ich tutaj sława polihistora Justusa Lipsjusa, który opiekował
się polskimi studentami i korespondował z wybitnymi polskimi intelektualistami, m.in. Stanisławem Reszką, Janem Dymitrem Solikowskim, Szymonem Szymonowicem,
Fabianem Birkowskim, Andrzejem Próchnickim i Janem Zamoyskim. Sławę Lipsjusa w Polsce odzwierciedliła znajomość jego dzieł (po łacinie i tłumaczonych na
polski) z zakresu historii starożytnej, filozofii (nazywano go chrześcijańskim Seneką") oraz prawa. Charakterystyczny styl jego prozy miał wśród Polaków
wielu naśladowców. Wespazjan Kochowski poświęcił mu epitafium Nagrobek Justowi Lipsjusowi Beldze", w którym imię niderlandzkiego humanisty wiązał z nowoczesnością
i postępem w kulturze. Wielu polskich studentów ćwiczyło retorykę w tzw. palestra bonae mentis, czyli w szkole Eryka Puteanusa (van der Putte). W latach
1626-29 w Lowanium przebywali bracia Krzysztof i Łukasz Opalińscy. Echa tego pobytu można odczytać w ich korespondencji oraz w Satyrach" Krzysztofa.
Do wyboru Lowanium na miejsce studiów skłaniał polskich studentów wysoki poziom tamtejszych dyscyplin humanistycznych (filologii, retoryki, historii) oraz
prawa, wykładanych - co nie było obojętne - w uczelni katolickiej. Interesowano się także nowoczesną inżynierią wojskową, studiowaną też praktycznie, na
polu walki. Tak było w przypadku królewicza Władysława Wazy, który przy okazji podróży po Niderlandach (był m.in. w Antwerpii) odwiedził wojska gen. Spinoli
oblegające Bredę. Wydarzenie to, opisane najpierw po łacinie przez niderlandzkiego humanistę-jezuitę Hermana Hugona, włączył do akcji swego dramatu El
sidio de Breda" hiszpański poeta Pedro Calderón de la Barca.
O polskim zainteresowaniu belgijską kulturą literacką świadczą tłumaczenia książek, zwłaszcza Lipsjusa, a także drobniejszych tekstów poetyckich, np. łacińskich
poezji Janusa Secundusa czy Piotra Gillisa. Kontakty listowne utrzymywał z antwerpskimi jezuitami Horacy sarmacki", czyli najsłynniejszy w Europie przed
Mickiewiczem poeta polski ks. Maciej Kazimierz Sarbiewski, który dedykował im swój poemat Ad amicos Belgas". Jego Liryki" wyszły drukiem w 1936 r. w
słynnej antwerpskiej oficynie Plantina-Moretusa w opracowaniu graficznym Rubensa.
Wędrówki akademickie do uniwersytetów w Belgii, dość intensywne i ważne dla polskiej kultury umysłowej w pierwszej połowie XVII w., ustały w okresie wojen
kozackich i szwedzkiego potopu". Potem zaś nie odzyskały żywotności. Pod koniec XVIII w. uniwersytet w Leuven, gnębiony po 1797 r. najpierw przez Francuzów,
potem przez Holendrów, przestał działać. Tylko nieliczni Polacy, jak Tomasz Kajetan Węgierski czy Jan Potocki, podróżowali później do Belgii, zainteresowani
jednak raczej jej budowanymi w stylu gotyku płomienistego" późnośredniowiecznymi zabytkami i dziełami sztuki.
Polonistyka po flamandzku
Nowy rozdział wspólnej historii otworzyło powstanie listopadowe. Belgowie do dzisiaj pamiętają, że jego wybuch uchronił ich rewolucję z 1830 r. od klęski
na skutek zewnętrznej interwencji i pomógł wybić się im na niepodległość.
Polscy emigranci, z Joachimem Lelewelem na czele, znaleźli w tym kraju gościnną przystań (w Brukseli osiedliło się ich blisko 600). Wydawano tam parę czasopism
po polsku i francusku. Polacy skupili się w Gandawie, LiŁge, Antwerpii, a w Brukseli można było spotkać najważniejsze dla dziewiętnastowiecznej polskiej
kultury literackiej postaci, m.in. Andrzeja Towiańskiego, Seweryna Goszczyńskiego, Zygmunta Kaczkowskiego, Józefa I. Kraszewskiego (jego syn studiował
w Gandawie) i Cypriana K. Norwida. Teofil Lenartowicz napisał tu wiosną 1852 r. Lirenkę". Na stałe tam osiadł Wiktor Heltman, a na 11 lat osiedlił się
Zygmunt Miłkowski (Teodor T. Jeż). Belgię odwiedzali też Kornel Ujejski i Henryk Sienkiewicz.
Polskich studentów przybyło na uniwersytetach belgijskich pod koniec XIX w. i na początku następnego stulecia (zwłaszcza po 1905 r.). Oprócz restytuowanego
(w 1835 r.) w Leuven uniwersytetu katolickiego powstały jeszcze inne: Universit Libre w Brukseli, gdzie studiowała m.in. Maria Dąbrowska, a także w LiŁge
i Gandawie. Szczególną rolę w poznawaniu się Polaków i Belgów odegrały uniwersyteckie ośrodki slawistyczne (pierwotnie rusycystyczne), z których wyrosła
dzisiejsza polonistyka belgijska. W Brukseli założył ją w 1926 r. Wacław Lednicki. Potem wykładali tam Manfred Kridl, Karol W. Zawodziński i po II wojnie
Claude Backvis (1910-98), doktor honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, jeden z najwybitniejszych polonistów zagranicznych.
Dwaj jego znakomici uczniowie to również tamtejsi profesorowie: Alain van Crugten, znawca i edytor pism Witkacego, oraz Marian Pankowski, poeta i powieściopisarz
znany w Polsce i Belgii. W Gandawie polonistyka rozwinęła się w ostatnich dekadach XX w. przy slawistyce - dzięki prof. Fransowi Vynckemu, który rozpoczął
edycję periodyku Vlaams-
-Poolse Tijdingen". Jego żona, Lucy, przełożyła na flamandzki trochę nowszej polskiej literatury (m.in. Ogrody" Jarosława Iwaszkiewicza).
Więcej niż nam się wydaje
Osobna wzmianka należy się mojemu" Lovanium, które kiedyś przyjęło mnie gościnnie jako stypendystę, a potem jako wykładowcę, pod dach słynnego wśród Polaków
kolegium Justusa Lipsjusza przy Minderbroedrsstraat. Jego prefektem był niezapomniany kanonik śp. ks. prof. Josef Maria De Smet.
Tutejszy flamandzki uniwersytet katolicki - Katholieke Universiteit Leuven, czyli KUL (tak samo jak nasz lubelski!), oraz jego francuskojęzyczna siostra"
Universit Catholique Louvain od 1970 r. ulokowana 28 km na południe od granicy językowej w Louvain-la-Neuve, to i dzisiaj cel podróży naukowych wielu
Polaków. W Leuven polonistyka powojenna wiąże się z renesansową osobowością prof. Wojciecha Skalmowskiego, który (od niedawna professor emeritus - trudno
w to uwierzyć!) z równą pasją i sukcesami uprawia filologię orientalną, co czysto polonistyczną historię literatury, współczesną eseistykę i krytykę literacką,
znaną od dawna czytelnikom paryskiej Kultury". Jego pracę kontynuuje obecnie prof. Zofia Goczoł. Mamy tam też przyjaciół w znakomitym ośrodku studiów
nad łacińską literaturą humanistyczną, m.in. następcę zmarłego niedawno wielkiego przyjaciela Polaków prof. Josefa Ijswijna, neolatynisty, prof. Gilberta
Tournoy z zespołem. Poza środowiskami uniwersyteckimi, nad podtrzymaniem więzi Kraju z Zachodem pracowały też w ostatnim półwieczu belgijskie kręgi polonijne.
Wystarczy wspomnieć choćby świetnego publicystę dziennika Le Soir" Leopolda Ungera i jego komentarze (publikowane też w Kulturze"). Pamiętam, jak uwielbiał
je czytać Claude Backvis.
Co z dawnych i aktualnych powiązań kulturalnych polsko-belgijskich wynika? To mianowicie, że w procesie chrystianizacji i latynizacji (dziś powiedzielibyśmy
europeizacji") przestrzennego układu kultury, jaki stanowiło przedrozbiorowe państwo polskie, a także i potem, Belgia miała spory udział i nie wypada
o tym zapominać. Dobrze jest też uświadomić sobie, że nie jest to rozdział tylko z przeszłości. Świetny, ale zamknięty. Spojrzenie w przeszłość uzmysławia
nam, że Polacy i Belgowie znają się dłużej i lepiej, aniżeli czasami im się to wydaje.
PROF. ANDRZEJ BOROWSKI (ur. 1945) kieruje Katedrą Historii Literatury Staropolskiej i Oświeceniowej w Instytucie Polonistyki UJ; wykładał historię literatury
w Katholieke Universiteit Leuven i Rijksuniversiteit Ghent w Gandawie.
Posiadani przez język
Zaakceptowana peryferyjność - francuskojęzyczna literatura belgijska
W przedmowie do antologii pisarzy belgijskich z 1980 r. "Belgia mimo wszystko" czytamy: "Tam nie ma centrum. Są mgławice. Nie ma historii. Jest coś, co
ją udaje. Żadnej rozprawy o metodzie. Niegdyś pochwała głupoty".
Małgorzata Szczurek / 2004-04-11
Punktem odniesienia dla federacyjnej, liczącej sobie niewiele ponad 170 lat Belgii jest wielkopaństwowa i racjonalistyczna Francja. I nie chodzi tu o geograficzne
sąsiedztwo czy polityczną i kulturową dominację, ale o rzecz poważniejszą: wspólny język.
Określenie wspólny" oburzyłoby niejednego Francuza i wzbudziło wątpliwości u części francuskojęzycznych Belgów. Francuzi są przekonani, że język francuski
jest ich własnością, czego wymowną ilustracją może być choćby to, że specyficznie belgijskie formy językowe mają we francuszczyźnie status... regionalizmów.
Jak ujął to Jerzy Falicki, autor Historii francuskojęzycznej literatury Belgów" (jedynej w Polsce!), Francuzi czują, że posiadają język; Belgowie zaś,
że język ich posiada.
Sytuacja skomplikowała się w 1960 r., kiedy kraj przekształcono z unitarnego w federacyjny, utworzono trzy wspólnoty językowe: flamandzką, francuską i niemiecką
oraz uznano dwujęzyczność Brukseli. Rozdzielono bądź sztucznie podwojono wiele instytucji, które stały się flamandzkie lub frankofońskie, czyli - walońskie.
Belgijska jaźń rozdwoiła się...
Jak pisać w języku, który w najgłębszych strukturach wyraża obcą wizję świata, i do którego wciąż się nie dorasta? Jak tworzyć literaturę na obrzeżach Francji,
określić się wobec Wielkiej Literatury Francuskiej, sąsiadując w swoim państwie z literaturą niderlandzką? Jak sobie poradzić z własną niepoprawnością
i nieregularnością, na które jest się niejako skazanym? Wobec tych iście gombrowiczowskich pytań stawały kolejne pokolenia belgijskich twórców.
Język płynący z trzewi
Jedną z częstych odpowiedzi na te pytania jest językowa hiperpoprawność, co prowadzi raczej do wyjałowienia niż rozwinięcia potencjału tkwiącego w odmienności.
Niemniej we wszystkich opracowaniach wymienia się, uhonorowaną w 1958 r. Nagrodą Goncourtów, powieść Francisa Waldera Saint-Germain ou la ngociation",
która ze względu na czystość i klarowność stylu konkurować może z Księżną de ClŁves" Madame de la Fayette. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że autor najbardziej
znanej gramatyki języka francuskiego, Grvisse, był Belgiem.
Bardziej ożywcze okazało się poszukiwanie, choćby za cenę niepoprawności, oryginalnych form ekspresji. Pierwszym takim utworem okazała się opublikowana
w 1867 r. La Lgende dłUlenspiegel", czyli Przygody Dyla Sowizdrzała" Charlesa De Costera. Opasły, napisany przypominającą trochę dzieła Rabelaisłgo
francuszczyzną tom opowiada o dziejach chłopca-buntownika, który staje się uosobieniem ducha dzielnej Flandrii. Czytelników oburzyła swoboda, z jaką autor
żonglował stylami i gatunkami, rozbuchany język oraz fantastyczność, jakoś nie pasująca do francuskiego stylu myślenia. Stała się ona ważną cechą literatury
belgijskiej: pojawiła się u symbolistów i surrealistów, w utworach Michaux, Conrada Detreza, Jeana Raya i Jeana Muno.
Z językową hydrą mocuje się Jean-Pierre Verheggen (ur. 1942), którego twórczość jest rodzajem językowego karnawału: pośród błazeństw świętuje się śmierć
starego i narodziny nowego porządku. Wystarczy zacytować kilka tytułów: Artaud Rimbur", Poziom zorro tekstu", Dywan Groźny" (po francusku divan" to
kanapa bądź kozetka psychoanalityka). Verheggen siecze na miazgę każde zdanie, stosuje gry językowe, rozbija składnię, wymyśla nowe słowa. Chce stworzyć
język płynący z trzewi, wypowiadający to, czego klasyczna francuszczyzna nie potrafi opisać: niedojrzałość, niższość, cielesność. Autor jest Walonem, a
dialekt waloński jest w Belgii synonimem tego, co stłumione i zakazane. Nic dziwnego, że odwołując się do tradycji plebejskiej często używa go jako materiału
wybuchowego do rozsadzenia struktur literackiej francuszczyzny. Ceną za to jest nieprzekładalność.
Od czystego brzmienia do milczenia
Belgijscy symboliści, choć ich twórczość ocierała się o granice wyrażalności języka, nie mogli narzekać na słabe oddziaływanie. Symbolizm - obok surrealizmu
- był nurtem literackim, który przywędrował z Francji i został nie tylko przyjęty, ale i rozwinięty (w przeciwieństwie do egzystencjalizmu, teatru absurdu
czy nouveau roman). Belgijscy symboliści: Verhaeren, Rodenbach czy Maeterlinck, wywodzili się w większości z flamandzkiej burżuazji. Wszechstronnie wykształceni,
władający biegle niderlandzkim i francuskim, nie mieli kompleksów wobec Paryża. To dzięki nim Belgia utraciła na moment status kulturalnych peryferii,
a francuscy autorzy zabiegali o zaistnienie w brukselskich pismach: hołdującej idei sztuki dla sztuki La Jeune Belgique" (Młoda Belgia), LiŁge lub związanej
z symbolizmem La Wallonie".
Powodzenie symbolizmu w Belgii nie było dziełem przypadku. Czymś naturalnym jest tam poczucie niewyrażalności istoty rzeczy, co różnie realizowano. W poetyckiej
twórczości Verhaerena warstwa foniczna utworu dominuje nad pragnieniem wywołania nastroju czy odmalowania obrazu. Wiersz to przede wszystkim melodia, barwa
głosek, rytm i natężenie frazy. Język tej poezji zmierza w stronę czystego brzmienia.
W dramacie dominuje inna tendencja: chodzi o wyrażenie czegoś nie tyle w słowach, ile poza nimi. Takie są dzieła Maeterlincka: jednoaktówki Intruz" i Ślepcy"
czy Pelleas i Melisanda". Warstwa językowa jest zredukowana do minimum, skupia się na niedopowiedzeniach, sugestiach i znakach, wycofując się w stronę
milczenia.
Próby przekroczenia ograniczeń narzucanych przez słowo i skłonność do ascezy staną się kolejną tendencją w literaturze belgijskiej. Jest ona wyraźna w twórczości
wielu współczesnych pisarzy: Jacquesła Sojchera (La ręve de ne pas parler" - Marzenie, by nie mówić"), EugŁne Savitzkaya, Nicole Malinconi. Pochodzą
z rodzin emigrantów, więc odczuwają ciążenie normy językowej, blokującej możliwość pełnej ekspresji. Prostota, lapidarność są dla nich ostatnim przystankiem
przed zamilknięciem.
Nobilitowana belgijskość
Jakimi jeszcze drogami pisarze próbują wydostać się z języka? Kierunek wskazał De Coster, opatrując Dyla Sowizdrzała" rycinami Fliciena Ropsa. Związki
literatury z plastyką są belgijską specjalnością. Paul Noug współpracował z Ren Magrittem, ale największe osiągnięcia mieli: Henri Michaux i Christian
Dotremont. Dzieło pierwszego przypomina wciąż podejmowaną próbę ucieczki poza rzeczywistość i język. Michaux zaś wszędzie dawał wyraz nieprzystawalności
słów do rzeczy. Był pisarzem i malarzem, zaczerniającym strony kaligramami - rodzajem alternatywnego pisma. Podobny rodzaj twórczości uprawiał Christian
Dotremont - poeta i współzałożyciel jednego z najciekawszych w powojennej Belgii awangardowych ruchów artystycznych - COBRA. Jego specjalnością stały się
logogramy, kreślone czarnym tuszem i podpisywane u dołu strony. Zestawiał słowo i jego roztańczony obraz. Milczenie zamieniał w widzialny znak.
Nieufność wobec języka i poszukiwanie alternatywnych lub współistniejących z nim form ekspresji zaowocowały rozwojem komiksu. Kultową postacią jest w Belgii
Tintin, bohater cyklu rysunkowych historii autorstwa Herggo (1907-83). Tintin to młody detektyw-reporter, zdolny rozwiązać każdą zagadkę kryminalną. Towarzyszy
mu piesek Milou i kilka zabawnych postaci: para podobnych do siebie jak dwie krople wody policjantów Dupont i Dupond, roztargniony profesor Tournesol,
miotający wymyślne przekleństwa kapitan Haddock i inni. Pełen ciepła i humoru komiks Herggo doczekał się wielu analiz. Tę na pozór błahą historię można
czytać jako opowieść o autorze i jego kraju (choćby koncept podwojenia" policjantów). Powodzenie komiksu wynika też zapewne z belgijskiego upodobania
do gatunków funkcjonujących na obrzeżach Wielkiej Literatury. Wielką popularnością cieszy się tu również kryminał (czołowy twórca gatunku, Georges Simenon,
nie obnosił się z belgijskim pochodzeniem, ale trudno je pominąć).
Drugorzędność i peryferyjność stały się w pewnym momencie nie tyle wyrokiem, ile szansą i świadomym wyborem. Jego istotę uchwycił prozaik, Pierre Mertens
(ur. 1939). Przygotowując numer francuskiego pisma literackiego Les Nouvelles Littraires" poświęcony literaturze belgijskiej, użył po raz pierwszy określenia
belgijskość", które okazało się rewolucyjne dla wciąż niepewnych tożsamości Belgów. Sformułowanie to nawiązywało do innego terminu, utworzonego jeszcze
w latach 30. - murzyńskość", które miało służyć duchowemu i kulturowemu wyzwoleniu czarnych. W dramatycznym - bo odnoszącym się do kraju, który sam był
niegdyś potęgą kolonialną - geście Mertensa zawierało się wszystko: uznanie rzeczywistego statusu Belgii, pozostającej (przynajmniej w sferze mentalnej)
czymś na kształt francuskiej kolonii; poczucie, że nie można wyrzec się tożsamości; niezgoda na zaściankowość i przekonanie, że odmienność jest wartością.
Że aby się wyzwolić, trzeba zaakceptować swą peryferyjność i stworzyć dla niej właściwy język.
Czytając literaturę pisaną po francusku, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jej źródło nie bije już w Paryżu. Nieprzypadkowo wszystko, co w niej świeże
i tętniące życiem, rodzi się na peryferiach. Nadszedł czas nieregularnych.
Korzystałam z książki Jerzego Falickiego Historia francuskojęzycznej literatury Belgów" (Ossolineum 1990).
MAŁGORZATA SZCZUREK jest redaktorem wydawnictwa Znak.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Luksemburgsystem edukacji luksemburgSYSTEMY EDUKACJI W EUROPIE – STAN OBECNY I PLANOWANE REFORMY LuksemburgLuksemburg stawia na kosmiczne górnictwoWarunki życia i pracy BelgiaWarski Stanowisko Róży Luksemburg wobec problemów taktycznych rewolucjiRóża Luksemburg – Palące zagadnienia (1917 rok)SYSTEMY EDUKACJI W EUROPIE – STAN OBECNY I PLANOWANE REFORMY (Belgia wspólnota flamandzka)Luksemburg (miasto)luksemburg system politycznyluksemburg system politycznybelgia wspólnota niemieckojęzycznawięcej podobnych podstron