07 (226)



















A. Cole & C. Bunch     
  Sten

   
. 7 .    







    - To po prostu kwestia entropii. Dowiodłem tego - powiedział
starszy mężczyzna. I podniósł swój kufel.
    Młodszy, siedzący obok niego człowiek w błyszczącym
kombinezonie oficera pokładowego, zachichotał i walnął butami w stół. Na bluzie
miał plakietkę z napisem "H.E. Raschid, oficer mechanik".
    - Co w tym śmiesznego? - powiedział wojowniczo jego
zwierzchnik. Popatrzył na czterech innych żeglarzy dalekiej przestrzeni
siedzących przy stole tawerny. - To są moi oficerowie i oni nie słyszeli, żebym
powiedział coś śmiesznego. Prawda?
    Raschid rozejrzał się dookoła i uśmiechnął szeroko, gdy chór
pijanych głosów odrzekł "tak jest". Podniósł swój kufel i osuszył go do dna.

    - Jeszcze jedna kolejka. Powiem wam. Słuchałem skwierczenia
starych durniów, takich jak ty, o tym, że wszystko idzie ku gorszemu i że im
jest coraz gorzej, i tak dalej, i tak dalej, od czasów, gdy byłem zupełnym
szczeniakiem.
    Barmanka, największa i jedyna atrakcja baru w porcie
kosmicznym, posłała kufle po długiej, wypolerowanej aluminiowej ladzie. Raschid
zdmuchnął pianę z wierzchu i przełknął.
    - Mówienie do głupców - stwierdził - budzi pragnienie. Nawet
jeśli są wysoko opłacanymi kapitanami statków kosmicznych.
    Mat ze statku kapitana złapał szefa za ramię - gest, który na
tysiącach światów kończył bijatykę, zanim się zaczęła i spojrzał spode łba.
Raschid znowu się roześmiał.
    - Kiedy człowiek robi się za stary, żeby podejmować walkę,
zawsze znajdzie jakiegoś żółtodzioba, który to za niego odwali. Powiem ci coś,
kapitanie. Daj mi chociaż jeden dobry przykład na to, jak wszystko schodzi na
psy, a może, powtarzam, może, uwierzę ci.
    Kapitan postawił swoje piwo z rozmachem i strząsnął z i tak
przemoczonego munduru to, co się wychlapało.
    - Sposób, w jaki jesteśmy traktowani. Spójrz na nas. Jesteśmy
oficerami. Handlowcami. Miliony kredytów zależą od naszych decyzji. I popatrz
dookoła. Jesteśmy na Primie. Serce Imperium i te inne bzdury. Ale czy ktoś
podchodzi do nas z należytym szacunkiem? Nie, do cholery!
    - To my jesteśmy kołami napędowymi Imperium! - wrzasnął jeden z
jego oficerów.
    - Więc, czego byście chcieli?
    - Tak, jak powiedziałem. Szacunku. Dwieście, trzysta lat wstecz
wszyscy łasiliby się do nas. Każdy by chciał wiedzieć, jak jest tam, na
zewnątrz. Kobiety uganiałyby się za nami. Mówię ci...
    Kapitan wstał i wskazał palcem, ale efekt tego gestu został
zniszczony przez nagły wstrząs, który lekko zachwiał murami. - Gdy Imperium nie
potrafi już dbać należycie o swoich bohaterów, to znaczy, że upada! - Skinął
triumfalnie głową, obracając się do swoich oficerów. - Dowiodłem, czy nie?
    Raschid zignorował wrzaskliwe potwierdzenie.
    - Wydaje ci się, że powinno być tak, jak kiedyś, w dawnych
dobrych czasach? Powiedzmy, kiedy były statki z napędem jonowym?
    - Nie musimy cofać się aż tak daleko, ale to dobry przykład.
Więcej piwa! Wróćmy do czasów, kiedy żeglowały jonowe statki, a na nich
prawdziwi mężczyźni!
    - Jonowy napęd! - Raschid uśmiechnął się szyderczo. Tupnął
lekko w podłogę. - Te statki. A wiesz, jak one działały? Sterowane przez
komputer. Od startu do lądowania.
    Jeden z mężczyzn wyglądał na zaskoczonego.
    - A załoga?
    - Ta - ak. Załoga! Pozwólcie, że wam wyjaśnię to, czym filmy
nie zawracały sobie głowy. Zdaje się, że na większości tych statków było trochę
gorąco. Od dziobu do Bariery Trzydzieści Trzy, gdzie mieścił się ładunek i
pasażerowie.
    - W parę lat zaczęły się kłopoty z naborem młodych bohaterów do
załogi po tym, jak a młodzi bohaterowie zorientowali się, że ich kości
zielenieją i zaczynają wychodzić ze stawów po dwóch, trzech podróżach. Więc
wiecie, kogo brali do załogi? Portowe lumpy, które miały akurat dosyć rozumu na
to, żeby wyłączyć silnik, gdy zaczynało robić się gorąco poniżej Trzydziestej
Trzeciej. Dali im dosyć taniego narkotyku, aby powstrzymać przed otworzeniem
śluz i zobaczeniem, co jest po drugiej stronie, naciśnięciem odpowiedniego
guzika i zwianiem, co sił w nogach. Tacy byli wasi cholerni bohaterowie statków
o napędzie jonowym, i ich bohaterscy oficerowie.
    - I jak myślicie, czy ludzie o tym nie wiedzieli? Myślicie, że
ich fetowano jak herosów? Jeśli tak, to jesteście nawet głupsi, niż na to
wyglądacie.
    Kapitan rozejrzał się po swojej załodze. Czekali na replikę. -
Jakim cudem możesz tyle o tym wiedzieć? Bariera Trzydzieści Trzy. Jedyny sposób,
żeby się o tym wszystkim przekonać, to bycie jednym z załogi. - Kufel starego
człowieka walnął w stół. - Niech to wszyscy diabli! Przychodzimy tu na spokojny
kufelek albo dwa, siedzimy sobie, może trochę koloryzujemy... ale nie zniesiemy
tego, żeby ktoś myślał, że jesteśmy na tyle głupi, żeby uwierzyć...
    - Byłem jednym z załogi - powiedział Raschid beznamiętnie.
    Mężczyzna przerwał. Jego mat wstał.
    - Twierdzisz, że masz tysiąc lat?
    Raschid pokręcił głową i dopił swoje piwo.
    - Nie. Więcej.
    Kapitan spojrzał na mata... mat zacisnął pięść, którą można by
podnajmować jako kulę do burzenia domów, i uderzył. Ale głowy Raschida już tam
nie było.
    Dał nura do przodu, poprzez stół. Z byka trafił trzeciego
oficera, który upadł na kumpla i razem runęli na podłogę wśród łomotu łamanych
krzeseł.
    Raschid stanął na nogach, gdy mat obracał się. Wkroczył w
środek drugiego obrotu i pięścią uzbrojoną w kastet trafił w przedramię. Mat
zgiął się we dwoje.
    Raschid obrócił się uskakując, gdy dwóch innych ludzi podnosiło
się z podłogi. Ale uskoczył nie dość daleko. Kufel kapitana trafił go w tył
głowy i Raschid zatoczył się do przodu, opierając o bar.
    Podniósł się żwawo, podkurczył nogi i kopnął z całej siły.
Ramię trzeciego oficera trzasnęło jak zapałka; jęcząc opadł na podłogę. Raschid
obrócił się dwa razy, łapiąc za rękę będącego akurat w pobliżu mata. Pociągnął
mocno.
    Mat prześlizgnął się do przodu, zbierając na czole kolekcję
podstawek od piwa, i jakby nagle skamieniał.
    Raschid odwrócił się od baru, uzbrojony w trzymaną w ręku nogę
od krzesła, i uderzył nią kapitana w bok.
    Ten na chwilę stracił przytomność.
    Raschid, śmiejąc się radośnie, złapał czwartego mężczyznę za
klapy... gdy trzeci oficer ze złamaną ręką wykopał mu nogi spod tyłka.
    Raschid wyrżnął o ziemię; podczas gdy ten czwarty walił w niego
jak w bęben. Stary kapitan, sapiąc jak wieloryb, tańczył - doprawdy bardzo
rześko, jak na kogoś w jego wieku - dookoła toczącej się masy, od czasu do czasu
wymierzając kopniaki w żebra Raschida.
    Znikąd pojawiły się dwie ręce i uderzyły równocześnie w uszy
kapitana. Upadł ciężko, jak trafiony toporem. Raschid poderwał się na nogi,
kiwnął głową nowemu uczestnikowi bójki, a potem podniósł trzeciego oficera i
rzucał nim w kierunku swojego niespodziewanego pomocnika, szpakowatego behemota,
którego nos był tyle razy łamany, że nikt już nie chciał go nastawiać. Ten przez
chwilę z namysłem huśtał oficera w jednej ręce, zastanawiając się. Potem walnął
go prosto w nos zaciśniętą pięścią, upuścił i rozejrzał za następnym.
    Raschid siedział na czwartym żeglarzu. Wczepiwszy dłonie w jego
włosy systematycznie walił głową przeciwnika w podłogę baru.
    Szpakowaty mężczyzna podszedł, podniósł resztę piwa mata i
wypił je. Potem mruknął:
    - Myślę, że udowodnił już pan swój punkt widzenia.
    Raschid uniósł powieki mężczyzny, zajrzał w źrenice i
niechętnie pozwolił jego głowie opaść w końcu na podłogę. Wstał.
    Mierzyli się nawzajem spojrzeniami.
    - Tak, pułkowniku?
    Szpakowaty mężczyzna sarknął.
    - "H. E. Raschid". Oni głupieją z roku na rok. Albo może i kto
inny.
    - To trąca brakiem dyscypliny, pułkowniku.
    - Przepraszam. Czy Najwyższy Ze Wszystkich, Wieczny Imperator
Miliona Słońc, Władca Ziliona Planet i Król, Opiekun Zbyt Wielu Cholernych Ludzi
zechce towarzyszyć swemu dobremu i wiernemu słudze w drodze do pałacu, gdzie
czekają ważne sprawy, czy też woli pan posłać ważne sprawy do wszystkich diabłów
i poszukać następnych atrakcji?
    - Później, pułkowniku. Później. Nie wypada demoralizować
młodzieży.
    Wieczny Imperator otoczył ramieniem swego towarzysza,
pułkownika Iana Mahoneya, dowódcę Korpusu Merkurego, szarą eminencję Imperium
odpowiedzialną za wywiad, kontrwywiad oraz tajne operacje - i obaj mężczyźni
śmiejąc się, wyszli na słabe światło słońca świata Primy.


następny   









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
07 Charakteryzowanie budowy pojazdów samochodowych
9 01 07 drzewa binarne
02 07
str 04 07 maruszewski
07 GIMP od podstaw, cz 4 Przekształcenia
07 Komórki abortowanych dzieci w Pepsi
07 Badanie „Polacy o ADHD”
CKE 07 Oryginalny arkusz maturalny PR Fizyka
07 Wszyscy jesteśmy obserwowani
R 05 07
07 kaertchen wortstellung hs

więcej podobnych podstron