Rozdział 8 Pojedynek profesora z poetą


8. Pojedynek profesora z poetą

Właśnie wtedy, kiedy Stiopa strącił przytomność w Jałcie, to
znaczy koło wpół do dwunastej, odzyskał ją i obudził się z
długotrwałego, głębokiego grm J^^-Bg7^"1'"1^ Przez czas pewien
usiłował sobie uzmysłowić, jakim to sposobem znalazł się w
nieznanym białym pokoju, w którym był przedziwny stolik nocny
z jakiegoś jasnego metalu i białe zasłony, przez które
prześwitywało słońce.
Potrząsnął głową, przekonał się, że go nie boli, i przypomniał
sobie, że jest w lecznicy. Ta myśl pociągnęła za sobą wspomnienie
o śmierci Berlioza, ale dziś wspomnienie to nie wywarło już na
Iwanie takiego wrażenia. Wyspał się i był teraz znacznie
spokojniejszy, umysł miał jaśniejszy. Przez czas pewien leżał
nieruchomo w czyściutkim, wygodnym łóżku na sprężynach,
potem spostrzegł obok siebie przycisk dzwonka. Ponieważ zwykł
dotykać różnych przedmiotów bez potrzeby, nacisnął go.
Oczekiwał, że naciśnięcie guziczka wywoła jakiś dźwięk, że ktoś
nadejdzie, ale stało się coś zupełnie innego.
W nogach łóżka Iwana zapalił się matowy cylinder z napisem
"Pić". Napis trwał przez chwilę, a potem cylinder zaczął się
obracać, dopóki nie ukazał się na nim napis ,, Salowa". To
zrozumiałe, że pomysłowy cylinder zaszokował Iwana. Napis
,,Salowa" zastąpiony został przez napis "Proszę wezwać lekarza".
- Hmmm... - powiedział Iwan nie wiedząc, co teraz
106

z tym cylindrem począć. Ale dopomógł mu przypadek. Przy słowie
"Pielęgniarka" Iwan nacisnął przycisk po raz drugi. Cylinder w
odpowiedzi zadzwonił cichutko, zatrzymał się, zgasł, a do pokoju
weszła pulchna sympatyczna kobieta w czystym białym fartuchu i
powiedziała do Iwana:
- Dzień dobry!
Iwan nic nie odpowiedział, uznał bowiem, że takie powitanie w
danych warunkach jest co najmniej niestosowne. Bo rzeczywiście,
wpakowali zdrowego człowieka do szpitala i jeszcze udają, że
wszystko jest w porządku!
Tymczasem kobieta, nadal z tym samym dobrodusznym
wyrazem twarzy, jednym przyciśnięciem guziczka podciągnęła
zasłony i przez sięgającą aż do podłogi cienką kratę o szeroko
rozstawionych prętach chlusnęło do pokoju słońce. Okazało się, że
za kratą jest taras, dalej - brzeg wijącej się zakolami rzeczki, zaś na
drugim brzegu tej rzeczki - wesolutki sosnowy bór.
- Proszę do kąpieli - zaprosiła kobieta i pod jej dotknięciem
rozsunęła się wewnętrzna ściana, za którą ukazała się łazienka i
znakomicie wyposażona toaleta.
Chociaż Iwan postanowił sobie, że nie odezwie się do tej
kobiety, to przecież nie wytrzymał i obserwując wodę szeroką
strugą lejącą się z błyszczącego kranu do wanny, powiedział
ironicznie:
- Patrzcie no! Całkiem jak w ,,Metropolu"!...
- O, nie! - odpowiedziała z dumą kobieta - znacznie lepiej niż
tam. Takiego wyposażenia nie ma nigdzie, nawet f za granicą.
Uczeni i lekarze specjalnie przyjeżdżają, żeby |zwiedzić naszą
klinikę. Codziennie nas odwiedzają zagra-iczni turyści.
Kiedy powiedziała ,,zagraniczni turyści", Iwan natych-3t
przypomniał sobie o wczorajszym konsultancie. mrzył się, spojrzał
spode łba i powiedział:
107

- Turyści... Ależ wy wszyscy uwielbiacie tych cudzoziemców!
Tymczasem, nawiasem mówiąc, różni się wśród nich zdarzają.
Wczoraj na przykład spotkałem takiego, niech ręka boska broni!
I o mało nie zaczął opowiadać o Poncjuszu Piłacie, ale
pohamował się, rozumiejąc, że kobiecie nic po tej opowieści, że
tak czy owak pomóc mu ona nie może.
Wykąpanemu Iwanowi wręczono natychmiast dosłownie
wszystko, czego potrzeba mężczyźnie, który wyszedł z wanny -
wyprasowaną koszulę, kalesony, skarpetki. Ale nie dość tego -
kobieta otworzyła drzwiczki szafki, wskazała jej wnętrze i
zapytała:
- Co byś chciał włożyć, gołąbeczku? Szlafrok czy piżamkę?
Po niewoli skazany na nowe miejsce pobytu Iwan o mało nie
klasnął w ręce na taką poufałość i w milczeniu wskazał palcem
piżamę z pąsowego barchanu.
Potem poprowadzono go pustym, wytłumiającym wszelkie
odgłosy korytarzem, wprowadzono do olbrzymiego gabinetu.
Iwan, który postanowił ironicznie traktować wszystko, co się
znajduje w tym fantastycznie wyposażonym budynku, natychmiast
w myśli nazwał ten gabinet ,,kuchnią-laboratprium".
Miał powody, by tak go nazwać. Stały tu szafy i przeszklone
szafki pełne błyszczących niklowanych narzędzi, fotele o
niesłychanie skomplikowanej konstrukcji, jakieś pękate lampki o
lśniących kloszach, mnóstwo szklanych naczyń, były tam palniki
gazowe i przewody elektryczne i jakaś nikomu nie znana
aparatura.
W gabinecie zabrały się do Iwana trzy osoby - dwie kobiety i
mężczyzna, wszyscy w bieli. Przede wszystkim posadzono go przy
stoliku w kącie, najoczywiściej zamierzając przeprowadzić
wywiad.
Iwan zaczął rozmyślać nad swoją sytuacją. Miał do wyboru trzy
możliwości. Niezmiernie nęcąca była pierw-
108

sza - rzucić się na te lampy, na te wymyślne cudeńka, wytłuc je
wszystkie, rozpieprzyć w drobny mak i w ten sposób wyrazić swój
protest przeciwko temu, że siedzi tu za niewinność. Ale dzisiejszy
Iwan bardzo już się różnił od Iwana wczorajszego, uznał więc, że
to pierwsze wyjście nie jest najlepsze - jeszcze tego brakowało,
żeby się utwierdzili w-przekonaniu, że jest furiatem. Dlatego
zrezygnował z pierwszej możliwości. Istniała również druga -z
miejsca zacząć opowiadać o konsultancie i Poncjuszu Piłacie. Ale
wczorajsze doświadczenia wykazały, że ludzie w tę opowieść nie
wierzą albo rozumieją ją jakoś opacznie. Więc Iwan zrezygnował
także i z tej możliwości, postanowił wybrać trzecie wyjście -
wyniosłe milczenie.
Nie udało mu się w pełni zrealizować swych zamierzeń i chcąc nie
chcąc, musiał udzielać odpowiedzi na cały szereg pytań, choć co
prawda były to odpowiedzi opryskliwe i skąpe. Wypytywano
Iwana dosłownie o wszystko, co dotyczyło jego dotychczasowego
życia, włącznie z tym, jaki był przebieg szkarlatyny, na którą
chorował przed piętnastoma laty. Opisano Iwana na całą stronicę,
przewrócono arkusz na drugą stronę i kobieta w biefc przeszła do
pytań o jego krewnych. Można było dostać kręćka - kto umarł,
kiedy i na co, czy nie pił, czy nie chorował na choroby
weneryczne, i tak dalej w tym stylu. Wreszcie poprosili, by
opowiedział, co zaszło wczoraj na Patriarszych Prudach, ale nie
czepiali się zanadto, komunikat o Poncjuszu Piłacie przyjęli bez
zdziwienia.
Potem kobieta przekazała Iwana mężczyźnie, ten zaś zabrał się do
niego zupełnie inaczej i o nic już nie pytał. Przy pomocy
termometru sprawdził temperaturę Iwano-wego ciała, zmierzył
tętno, przyświecając sobie jakąś lampą zajrzał Iwanowi w oczy.
Potem pośpieszyła mu z pomocą druga kobieta i kłuli Iwana czymś
w plecy, ale nie bardzo boleśnie, trzonkiem młoteczka rysowali mu
na piersiach jakieś znaki na skórze, stukali młoteczkami
109

w kolana, co powodowało, że nogi Iwana podrygiwały, kłuli go w
palec pobierając krew, kłuli go w zgięciu ręki, zakładali mu na
ramię jakieś gumowe opaski...
Iwan tylko gorzko uśmiechał się pod nosem i myślał, jak to
wszystko głupio i dziwacznie wyszło. Pomyśleć tylko! Chciał
wszystkich uprzedzić o niebezpieczeństwie, jakie stanowi
nieznany konsultant, zamierzał go schwytać, a osiągnął tylko tyle,
że trafił do jakiegoś tajemniczego gabinetu, po to, żeby opowiadać
jakieś bzdury o wujku Fiodorze, który pił na umór w Wołogdzie.
Strasznie to głupio wypadło!
Wreszcie dano Iwanowi spokój. Został odtransportowany z
powrotem do swego pokoju, gdzie dostał filiżankę kawy, dwa jajka
na miękko i biały chleb z masłem. Zjadłszy i wypiwszy to
wszystko Iwan postanowił, że będzie czekał na kogoś, kto jest
najważniejszy w tej instytucji, a z tego kogoś z pewnością uda mu
się wydusić zainteresowanie swoją osobą i sprawiedliwość.
Doczekał się kogoś takiego, i to bardzo szybko, zaraz po
śniadaniu. W pokoju Iwana nagle otworzyły się drzwi i weszło
mnóstwo ludzi w białych fartuchach. Na czele szedł
czterdziestopięcioletni wygolony starannie jak aktor mężczyzna o
miłych, ale bardzo przenikliwych oczach, o nienagannych
manierach. Cała świta manifestowała swój dla niego szacunek i
uwagę, w związku z czym wejście jego wypadło bardzo
uroczyście. ,,Zupełnie jak Poncjusz Piłat!" - mimo woli pomyślał
Iwan.
Tak, ten człowiek był tu niewątpliwie najważniejszy. Usiadł na
taborecie, podczas kiedy reszta stała nadal.
Usiadł i przedstawił się Iwanowi: - Doktor Strawiński. -1 popatrzył
nań życzliwie.
- Proszę, Aleksandrze Nikołajewiczu - cicho powiedział jakiś
człowiek ze schludną bródką i podał Strawiń-skiemu zapisany po
brzegi arkusz Iwana.
,,Wysmażyli całą rozprawę" - pomyślał Iwan, siedzący zaś
wprawnie przejrzał arkusz, mruknął: ,,Yhmm,
no

yhmm..." i zamienił z otoczeniem kilka zdań w mało znanym
języku. ,,I po łacinie mówi zupełnie jak Piłat" -ze smutkiem
pomyślał Iwan. Nagle usłyszał słowo, które sprawiło, że drgnął, a
było to słowo ,,schizofrenia" -niestety, już wczoraj na Patriarszych
Prudach to samo słowo padło z ust przeklętego cudzoziemca, a dziś
powtórzył je tutaj profesor Strawiński. ,,I o tym też wiedział!" -
pomyślał z przerażeniem Iwan.
Strawiński miał widocznie taką zasadę, że zgadzał się ze
wszystkim, cokolwiek mówiło jego otoczenie, i przyjmował to z
entuzjazmem, który wyrażał w słowach: ,,Wyśmienicie,
wyśmienicie"...
- Wyśmienicie! - powiedział zwracając komuś arkusz, po czym
zwrócił się do Iwana:
- Pan jest poetą?
- Jestem poetą - posępnie odparł Iwan i po raz pierwszy w życiu
poczuł nagle jakiś niewytłumaczalny wstręt do poezji, a jego
własne wiersze, o których zaraz pomyślał, z niewiadomych
powodów wydały mu się zdecydowanie antypatyczne.
Zmarszczył czoło i z kolei zapytał Skawińskiego:
- Pan jest profesorem?
Na co Strawiński z uprzedzającą grzecznością skłonił głowę.
- Pan tu jest najważniejszy? - ciągnął Iwan. -W odpowiedzi
Strawiński znowu skłonił głowę.
- Chciałbym z panem pomówić - powiedział znacząco Iwan
Nikołajewicz.
- Po to właśnie przyszedłem - odparł Strawiński.
- Chodzi o to - zaczął Iwan czując, że wybiła jego godzina - że
zrobili ze mnie wariata i nikt nie chce słuchać ,tego, co mówię!...
- O, przeciwnie, wysłuchamy pana z wielką uwagą -oważnie,
uspokajająco powiedział Strawiński. -1 w za-nym razie nie
pozwolimy robić z pana wariata. s - To niech pan słucha: wczoraj
wieczorem na Patriar-
lll

szych Prudach spotkałem jakąś tajemniczą osobistość, jakiegoś
chyba cudzoziemca, który z góry wiedział, że Berlioz zginie, i
widywał osobiście Poncjusza Piłata. Świta słuchała poety w
milczeniu, zamarła bez ruchu.
- Piłata? Tego Piłata, który żył za czasów Jezusa Chrystusa? -
patrząc na Iwana zmrużonymi oczyma zapytał Strawiński.
- Właśnie, tego.
- Aha - powiedział Strawiński - a Berlioz to ten, który wpadł
pod tramwaj?
- Właśnie na moich oczach wczoraj go przejechało na
Patriarszych Prudach, a ten zagadkowy obywatel...
- Ten znajomy Poncjusza Piłata? - zapytał Strawiński, który
najwidoczniej umiał bystro kojarzyć fakty.
- Właśnie on - uważnie przyglądając się Strawińskie-mu
przytaknął Iwan. - Więc on już przedtem powiedział, że Annuszka
rozlała olej słonecznikowy... A on się akurat w tym miejscu
poślizgnął! No i jak to się panu podoba? -znacząco zagadnął Iwan
pewien, że jego słowa wywierają ogromne wrażenie.
Ale nie wywarły takiego wrażenia, tylko Strawiński
najzwyczajniej zadał następujące pytanie:
- A któż to taki, ta Annuszka? To pytanie nieco wytrąciło Iwana
z równowagi, skurcz wykrzywił mu twarz.
- Annuszka nic tu nie ma do rzeczy - powiedział nerwowo. -
Diabli wiedzą, co'to za jedna. Po prostu jakaś idiotka z Sadowej.
Chodzi o to, że on z góry, rozumie pan, z góry wiedział o tym
oleju słonecznikowym! Pan mnie rozumie?
' - Doskonale rozumiem - poważnie odpowiedział Strawiński i
dotknąwszy kolana poety dodał: - Proszę się uspokoić i proszę
opowiadać dalej.
- Więc dalej - powiedział Iwan starając się utrafić w ton
Strawińskiego i wiedząc już z własnych gorzkich doświadczeń, że
tylko spokój może mu pomóc - więc ten

straszny typ (on zresztą kłamie, że jest konsultantem) ma jakąś
niezwykłą moc. Na przykład gonisz go pan, ale nie ma na to siły,
żeby dogonić... Jest z nim jeszcze taka parka, też dobra, ale to już
inna para kaloszy - taki wysoki, w stłuczonych szkłach i jeszcze
niewiarygodnie wielki kot, który sam jeździ tramwajem. Poza tym
- Iwan, któremu nikt nie przerywał, mówił z coraz większym
zapałem i z coraz większym przekonaniem on był osobiście na
tarasie Poncjusza Piłata, co do tego nie ma dwóch zdań. No, więc
co się dzieje, ludzie? Trzeba go natychmiast aresztować, bo inaczej
zdarzy się jakieś straszliwe nieszczęście.
- Zatem domaga się pan, aby go aresztowano? Czy dobrze pana
zrozumiałem? - zapytał Strawiński.
,,To mądry człowiek - pomyślał Iwan. - Trzeba przyznać, że wśród
inteligentów także trafiają się wyjątkowo mądrzy ludzie, nie da się
temu zaprzeczyć" - i odparł:
- Pewnie! Jak mam się tego nie domagać, niech pan sam
pomyśli! A tymczasem trzymają mnie tu siłą, świecą mi w oczy
lampą, wsadzają do wanny, pytają o wujka Fie-dię!... Wujek już
dawno ziemię gryzie. Żądam, żeby mnie natychmiast
wypuszczono!
- No, cóż, wyśmienicie, wyśmienicie! - powiedział Strawiński. -
A zatem wszystko się wyjaśniło. Rzeczywiście, po cóż
mielibyśmy trzymać w lecznicy człowieka, który jest zdrów?
Dobrze więc, natychmiast pana stąd wypuszczę, jeśli mi pan tylko
powie, że jest pan normalny. Nie musi pan tego udowadniać,
wystarczy, że pan to powie. A więc - czy jest pan normalny?
Zapadła absolutna cisza, otyła kobieta, która rankiem krzątała
się przy Iwanie, popatrzyła na profesora z szacunkiem i z
zachwytem. Iwan zaś raz jeszcze pomyślał:
"To stanowczo mądry człowiek!"
Propozycja profesora bardzo mu się spodobała, ale n odpowiedział,
namarszczył czoło i zastanowił się zo, bardzo głęboko, wreszcie
oświadczył stanowczo:

Mistrz i Małgorzata 113

- Jestem normalny.
- To wyśmienicie - z ulgą zawołał Strawiński - a skoro tak,
porozmawiajmy logicznie. Choćby o tym, co pan robił wczoraj. -
Tu odwrócił się i natychmiast podano mu arkusz Iwana. - W
poszukiwaniu kogoś, kto przedstawił się panu jako znajomy
Poncjusza Piłata, zrobił pan wczoraj, co następuje. -1 Strawiński
zaginając szczupłe palce, patrząc to w arkusz, to na Iwana, zaczął
wyliczać: -Zawiesił pan sobie na piersiach święty obrazek. Tak?
- Tak - posępnie przytaknął Iwan.
- Spadł pan ze sztachet i pokaleczył sobie twarz. Tak? Przyszedł
pan do restauracji trzymając zapaloną świeczkę, w samej bieliźnie
i pobił pan kogoś w tej restauracji. Do nas przywieziono pana
związanego. Od nas dzwonił pan na milicję i prosił, żeby przysłano
karabiny maszynowe. Potem usiłował pan wyskoczyć przez okno.
Tak? Proszę mi powiedzieć, czy to są działania mające na celu
schwytanie lub aresztowanie kogokolwiek? Jeżeli jest pan człowie-
kiem normalnym, to sam pan przyzna, że nie. Chce się pan stąd
wydostać? Proszę bardzo. Ale pozwoli pan, że zapytam, dokąd
chce się pan stąd udać?
- Na milicję, oczywiście - odpowiedział Iwan już mniej
stanowczo, nieco zmieszany spojrzeniem profesora.
- Prosto stąd?
- Mhm...
- Nie wstąpi pan po drodze do swojego mieszkania? -szybko
zapytał Strawiński.
- Przecież szkoda czasu! Ja będę sobie jeździł po mieszkaniach,
a on tymczasem da nogę!
- Tak. A co pan przede wszystkim powie na milicji?
- Powiem o Poncjuszu Piłacie - odparł Iwan, a jego oczy zasnuła
mroczna mgiełka.
- No, tak, wyśmienicie! - wykrzyknął pokonany Strawiński,
zwrócił się do brodacza i polecił: - Fiodorze Wasiliewiczu, proszę,
wypiszcie, z łaski swojej, obywatela Bezdomnego z kliniki. Ale
tego pokoju proszę nie zwal-
114

niać, bielizny pościelowej można nie zmieniać. Za dwie godziny
obywatel Bezdomny będzie tu znowu. No, cóż -zwrócił się do poety
- nie będę panu życzył powodzenia, bo nie wierzę, żeby się panu
powiodło. Do rychłego zobaczenia! - I wstał, a jego świta poruszyła
się również.
- Dlaczego miałbym trafić tu znowu? - z niepokojem zapytał
Iwan.
Strawiński jak gdyby tylko czekał na to pytanie, od razu usiadł
znowu i zaczął mówić:
- Dlatego, że skoro tylko przyjdzie pan w kalesonach na milicję i
powie tam, że się pan widział z osobistym znajomym Poncjusza
Piłata, natychmiast przywiozą pana tutaj i znajdzie się pan znowu w
tym samym pokoju.
- Co tu maj ą do rzeczy kalesony? - zapytał Iwan rozgląda jąć się
niepewnie.
- Chodzi przede wszystkim o Poncjusza Piłata. Ale o kalesony
także. Jasne, że zabierzemy panu szpitalne ubranie i.wydamy panu
to, w czym pan był. A przywieziono pana do nas w kalesonach. A
przecież nie zamierzał pan wstąpić do swojego mieszkania, chociaż
podsuwałem panu tę myśl. Do tego jeszcze dojdzie Piłat... i to już
wystarczy.
Wówczas z Iwanem stało się coś dziwnego. Jego wola pękła, jak
gdyby zrozumiał, że braknie mu sił, że potrzebna mu jest czyjaś
rada.
- Więc co mam robić? - zapytał, tym razem nieśmiało.
- No, proszę, wyśmienicie! -powiedział Strawiński. -To rozsądne
pytanie. Teraz powiem panu, co się mianowicie panu zdarzyło.
Wczoraj ktoś bardzo pana przestraszył niezwykłą opowieścią o
Poncjuszu Piłacie, a także innymi rzeczami. I oto pan, wyczerpany
nerwowo i doprowadzony do ostateczności, wyruszył na miasto
opowiadając wszystkim o Poncjuszu Piłacie. Jest zupełnie
zrozumiałe, że biorą pana za obłąkanego. Tylko jedno może pana
teraz urato-
I wać - absolutny spokój. Jest absolutnie konieczne, aby
[ pan został tu u nas.
115

- Ależ trzeba złapać tamtego! - błagalnie wykrzyknął Iwan.
- Dobrze, ale po co ma go pan ścigać osobiście? Niech pan
wyłoży na piśmie wszystkie swoje podejrzenia i zarzuty pod
adresem tego człowieka. Nic prostszego niż przesłać pana notatkę,
gdzie należy, a jeżeli, tak jak pan przypuszcza, mamy do czynienia
z przestępcą, to sprawa zostanie bardzo szybko wyjaśniona. Jest
wszakże jeden warunek - niech się pan nie przemęcza myśleniem i
niech pan jak najmniej myśli o Poncjuszu Piłacie. Albo to mało
rzeczy można opowiadać? Nie we wszystko trzeba od razu
wierzyć.
- Rozumiem! - stanowczo oświadczył Iwan. - Proszę mi dać
papier i pióro. (Ł-.
- Proszę przynieść papier i króciutki ołówek - polecił Strawiński
otyłej kobiecie, a do Iwana powiedział tak: -Ale dziś radziłbym nie
pisać.
- Nie, nie, oczywiście, że dziś, koniecznie dziś! - zawołał z
lękiem Iwan.
- No, dobrze. Tylko niech pan nie wysila umysłu. Jeśli dziś się
panu nie uda, to uda się jutro.
- On ucieknie!
- O, nie - powiedział Strawiński z przekonaniem -zaręczam
panu, że nigdzie nie ucieknie. I proszę pamiętać, że tutaj
pomożemy panu, jak tylko będziemy mogli, a bez tego będzie z
panem źle. Słyszy mnie pan? - nagle znacząco zapytał Strawiński i
ujął obie ręce Iwana. Ujął jego dłonie i z bliska patrząc w oczy
długo powtarzał: -Pomożemy tu panu... Słyszy mnie pan?...
Pomożemy tu panu... Poczuje się pan lepiej... Tu jest cisza,
spokój... Pomożemy tu panu...
Iwan Nikołajewicz ziewnął nagle, twarz mu złagodniała.
- Tak, tak - powiedział cicho.
- No, to wyśmienicie! - Strawiński zakończył rozmowę swoim
porzekadłem i wstał. - Do widzenia! - Ścisnął dłoń

Iwana, a już od drzwi odwrócił się do brodacza i powiedział: - Ta-
ak, spróbujcie dać tlen... no i kąpiele.
Po małej chwileczce przy Iwanie nie było już ani Strawi-
ńskiego, ani jego świty. Za okienną siatką pysznił się w
południowym słońcu wesoły wiosenny las na drugim brzegu rzeki,
a jeszcze bliżej migotała sama rzeka.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
czesc rozdzial
Rozdział 51
rozdzial
rozdzial (140)
rozdzial
rozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemię
czesc rozdzial
rozdzial1
Rozdzial5
Rozdział V
Rescued Rozdział 9
Rozdział 10

więcej podobnych podstron