card glizdawce


锱紅ytu艂: "Glizdawce"
Autor: Orson Scott Card
tytu艂 orygina艂u: "Wyrms"
pRZE艁O呕Y艁A: DOROTA MALINOWSKA
tekst wklepa艂: dunder@poczta.fm


Pruszy艅ski i Ska
WARSZAWA 1994
Copyright 1987 by Orson Scott Card
Copyright for the Polish edition 1994
by FANTASTYKA ska z o.o.
Wszelkie prawa zastrze偶one

Redaktor: Maria Grzymska
Ilustracja na ok艂adce: Piotr 艁ukaszewski
Korekta: Teresa Pajdzi艅ska
Redakcja techniczna: Hanna Balcer
Opracowanie graficzne i sk艂ad: Zombie Sputnik Corporotion
ISBN 83-85661-41-7
'Wydanie I
Wydawcy:
FANTASTYKA ska z o.o. 00-640 Warszawa, ul. Mokotowska 5/6 PR脫SZY艃SKI i SKA, 02-569 Warszawa, ul. R贸偶ana 34
Druk i oprawa: Zak艂ady Graficzne ska z o.o.
ul. Okrzei 5, 64-920 Pila

* * *

SPIS TRE艢CI

Od t艂umaczki - 3
1. C脫RKA HEPTARCHY - 4
2. MATKA BOGA - 14
3. SKRYTOB脫JCZYnI - 20
4. G艁OWA OJCA - 33
5. HEPTAM - 48
6. RZEKA RADOSNA - 53
7. LAS DRUCIARZA - 59
8. DOM GEBLING脫W - 69
9. MEDYK - 73
10. 呕URAWIA WODA - 80
11. DOM HEFFIJI - 95
12. KAMIE艃 W艁ADZY -109
13. PRAWDZIWY PRZYJAcIEl - 116
14. CZUWAJ膭CY - 126
15. SZNURKI - 140
16.ANGEL - 157
17. DOM M膭DRYCH - 165
18. MIEJSCE NARODZIN - 178
19. KRYSZTA艁Y - 184
20. NADEJ艢CIE KRISTOSA - 192

* * *

Dla Marka i Rany za serce

* * *
Od t艂umaczki:

Wi臋kszo艣膰 u偶ytych w ksi膮偶ce imion ma znaczenie. Poniewa偶 zgodnie z obyczajem ameryka艅skim dziecku mo偶na nada膰 dowolne imi臋, w tek艣cie angielskim taki zabieg nie razi. Natomiast w polskim by艂by dra偶ni膮cy. Dlatego te偶 pozostawiam imiona oryginalne, jedynie tutaj t艂umacz膮c, co oznaczaj膮.

Angd anio艂
Calicoperkal
Consart ma艂偶onka
Jakee pochodzi od s艂owa jake - wie艣niak
Letheko pochodzi od s艂owa lethe - zapomnienie
Lyra pochodzi od s艂owa lure - poci膮ga膰
Kristwno pochodzi od s艂owa Christian - chrze艣cijanin
Nails - paznokcie Patience - cierpliwo艣膰
Peace - pok贸j
Prekep艂or pochodzi od s艂owa precept - nakaz, przykazanie
Reck - dba膰 River - rzeka
.Rumniszczy膰
Sken pochodzi od s艂owa skein - pl膮tanina
Strings - sznurki
WKwola

Na sam膮 my艣l o Sp臋kanej Skale Patience czu艂a mr贸wki na sk贸rze i dreszcz przebiegaj膮cy po krzy偶u. Dr臋czy艂 j膮 g艂贸d, jakiego nie dozna艂a nigdy wcze艣niej w 偶yciu. Sp臋kana Ska艂a. Tam prowadz膮 wszystkie drogi i sp艂ywaj膮 wszystkie rzeki, tam spotyka si臋 czas i ko艅czy wszelkie 偶ycie.
W jej my艣lach rytmicznie rozbrzmiewa艂y s艂owa:
Tam prowadz膮 wszystkie drogi.
(Ale ojciec zamordowa艂 matk臋...)
Tam sp艂ywaj膮 wszystkie rzeki.
(...by uratowa膰 mnie przed kim艣...)
Tam spotyka si臋 czas.
(...kto oczekuje mnie i wzywa, wzywa...)
Tam ko艅czy si臋 wszelkie 偶ycie.
Te s艂owa nape艂nia艂y j膮 niewyobra偶alnie silnym pragnieniem. Dobrze wiedzia艂a, czego chce. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci. Musi tam p贸j艣膰. Sp臋kana Ska艂a wzywa j膮.

* * *
Rozdzia艂 1
C脫RKA HEPTARCHY

Wychowawca obudzi艂 j膮 na d艂ugo przed 艣witem. Poprzez cienki koc Patience czu艂a poranny ch艂贸d. Jej mi臋艣nie zesztywnia艂y od le偶enia na twardej macie, roz艂o偶onej wprost na ziemi. Lato bez w膮tpienia ju偶 min臋艂o. Przez jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 pozwoli艂a sobie na marzenie, by wychodz膮ce na p贸艂noc okno jej pokoju by艂o oszklone lub przynajmniej os艂oni臋te okiennic膮 na zim臋.
Ale sparta艅skie warunki nale偶a艂y do treningu narzuconego jej przez ojca. Chcia艂 j膮 zahartowa膰 i nauczy膰 pogardy dla dworskich luksus贸w i dla ludzi, kt贸rzy w nich 偶yli. Przypuszcza艂a, 偶e niedelikatne szturchni臋cie, kt贸rym obudzi艂 j膮 wychowawca, te偶 mia艂o sw贸j cel. Czy偶by j膮 kara艂? Mo偶e u艣miechn臋艂a si臋 przez sen? Czy moje sny mog艂y by膰 tak s艂odkie? Dzi臋ki ci, Angelu, 偶e uchroni艂e艣 mnie, zanim zosta艂am zdeprawowana przez jak膮艣 wyimaginowan膮 uciech臋.
Ale kiedy zobaczy艂a twarz nauczyciela, wiedzia艂a, 偶e sta艂o si臋 co艣 niedobrego. I nie tyle zaniepokoi艂a j膮 jego zmartwiona mina, ile fakt, 偶e pozwoli艂 jej dostrzec swoj膮 trosk臋. Potrafi艂 kontrolowa膰 swoje emocje i j膮 uczy艂 tego samego.
- Kr贸l wyznaczy艂 ci zadanie - wyszepta艂 Angel.
Patience odrzuci艂a koc, zdj臋艂a z parapetu misk臋 i obla艂a si臋 lodowato zimn膮 wod膮. Nie pozwoli艂a sobie zadr偶e膰 z ch艂odu. Potem wytar艂a si臋 energicznie kawa艂kiem juty, a偶 poczu艂a, 偶e szczypie j膮 sk贸ra.
- Czy ojciec o tym wie? - zapyta艂a.
- Lord Peace przebywa obecnie w Lakon - odpar艂 Angel. - Wie czy nie wie, nic na to nie mo偶e poradzi膰.
Przykl臋k艂a szybko przed ikon膮, kt贸ra stanowi艂a jedyn膮 ozdob臋 pokoju. By艂 to l艣ni膮cy wizerunek statku kosmicznego "Konkeptoine", wyryty w jasnozielonym krysztale. Mia艂 wi臋ksz膮 warto艣膰 ni偶 dom niejednego cz艂owieka. Patience podoba艂 si臋 kontrast mi臋dzy zamierzonym ub贸stwem sypialni i wystawno艣ci膮 religijnego symbolu. Dla ksi臋偶y oznacza艂o to pobo偶no艣膰. Ona widzia艂a tylko ironi臋.
Patience wyszepta艂a "Przyjd藕, Kristosie" w osiem sekund - mia艂a w tym wpraw臋 - uca艂owa艂a w艂asne palce i dotkn臋艂a nimi "Konkeptoine". Kryszta艂 by艂 ciep艂y. Po tylu latach wci膮偶 偶ywy. Kiedy dotyka艂a go jej matka, b臋d膮c w tym samym wieku, co Patience teraz, z pewno艣ci膮 musia艂 by膰 gor膮cy. A zanim ona urodzi c贸rk臋, ikona od dawna b臋dzie ju偶 zimna i martwa, uleci z niej 艣wiat艂o.
Zwr贸ci艂a si臋 do nauczyciela, nie patrz膮c w jego stron臋:
- Powiedz mi, jakie偶 to zadanie wyznaczy艂 mi kr贸l Oruc.
- Nie umiem ci odpowiedzie膰. Wiem tylko, 偶e pos艂a艂 po ciebie. Ale ty potrafisz zgadn膮膰, prawda?
Angel oczywi艣cie poddawa艂 j膮 pr贸bie. Takie by艂o ca艂e jej 偶ycie sprawdzian za sprawdzianem. Czasami narzeka艂a na to, ale tak naprawd臋 znajdowa艂a przyjemno艣膰 w rozwi膮zywaniu zada艅, kt贸re ojciec i wychowawca jej stawiali.
Wi臋c... czeg贸偶 to m贸g艂 chcie膰 od niej kr贸l Oruc? Heptarcha* nigdy przedtem jej nie wzywa艂. Oczywi艣cie, cz臋sto bywa艂a w jego domu, ale zapraszano j膮 tylko jako towarzyszk臋 zabaw kr贸lewskich dzieci. Heptarcha nie powierza艂 jej dot膮d 偶adnego zadania. Nic dziwnego zreszt膮. Mia艂a dopiero trzyna艣cie lat, nie mog艂a wi臋c oczekiwa膰 polece艅 od samego kr贸la.
Jednak偶e poprzedniego dnia zjawi艂 si臋 z poselstwem ksi膮偶臋 Tassali, kr贸lestwa po艂o偶onego na wschodzie, kt贸rego heptarcha Korfu by艂 w staro偶ytnych czasach suzerenem**. Fakt ten obecnie nie mia艂 wielkiego znaczenia: wszystkie siedem cz臋艣ci, na jakie podzielony by艂 艣wiat, rz膮dzone by艂y dawniej przez heptarch臋, lecz przed tysi膮cem lat kr贸lestwo Tassali uwolni艂o si臋 spod panowania Korfu.

* heptarcha - w艂adca siedmiu kraj贸w
** suzeren - zwierzchnik feudalny

Prekeptor, jedyny ksi膮偶臋 i pretendent do tronu Tassali, szesnastoletni ch艂opiec, przyby艂'w towarzystwie wysoko urodzonych obywateli swego kraju, przywo偶膮c heptarsze wystawne podarki. Nietrudno by艂o si臋 domy艣li膰, 偶e poselstwo ma za zadanie doprowadzi膰 do ma艂偶e艅stwa dziedzica Tassali z jedn膮 z trzech c贸rek kr贸la Oruca.
Posag bez w膮tpienia zosta艂 ustalony wcze艣niej. Dziedzic kr贸lestwa nie zjawia si臋 na spotkanie z narzeczon膮, dop贸ki wszystkie szczeg贸艂y traktatu nie zostan膮 om贸wione. Ale Patience podejrzewa艂a, 偶e decyzj臋 w sprawie jednego punktu umowy miano dopiero podj膮膰. Nie by艂o do ko艅ca pewne, kt贸ra z c贸rek heptarchy po艣lubi przysz艂ego kr贸la Tassali. Czternastoletnia Lyra, najstarsza i pierwsza pretendentka do tronu heptarchii? Rika, m艂odsza zaledwie o rok od Patience i najbystrzejsza ze wszystkich dzieci heptarchy? A mo偶e ma艂a Klea, zaledwie siedmioletnia, ale wystarczaj膮co doros艂a do politycznego ma艂偶e艅stwa?
Patience widzia艂a dla siebie tylko jedno zadanie zwi膮zane z wizyt膮. M贸wi艂a biegle po tassali艅sku, a powa偶nie w膮tpi艂a, czy ksi膮偶臋 Prekeptor zna cho膰 jedno s艂owo w j臋zyku agarant. Tassali by艂o do艣膰 prowincjonalne i trzyma艂o si臋 kurczowo swego dialektu. Je艣li planowano spotkanie mi臋dzy Prekeptorem a jedn膮 z c贸rek Oruca, Patience znakomicie nadawa艂a si臋 na t艂umaczk臋. Poniewa偶 nie przypuszcza艂a, by kandydatk膮 mog艂a by膰 Klea, a Rika radzi艂a sobie ca艂kiem dobrze z tassali艅skim, wszystko wskazywa艂o, 偶e wybrank膮 mia艂a zosta膰 Lyra.
Patience przeprowadzi艂a ca艂e to rozumowanie w czasie, gdy wci膮ga艂a na siebie jedwabn膮 koszul臋. Potem odwr贸ci艂a si臋 z u艣miechem w stron臋 Angela.
- Mam zapewne t艂umaczy膰 rozmow臋 mi臋dzy Prekeptorem a Lyra podczas dzisiejszego spotkania, kiedy to oka偶e si臋, czy nie poczuj膮 do siebie tak silnej niech臋ci, 偶e trzeba b臋dzie zerwa膰 zar臋czyny, co mog艂oby sta膰 si臋 przyczyn膮 mi臋dzynarodowego konfliktu.
- To wydaje si臋 najbardziej prawdopodobne. - Angel r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂.
- W takim razie powinnam odpowiednio si臋 ubra膰 na oficjalne spotkanie przysz艂ych sojusznik贸w. Czy zawo艂asz tu Nails i Calico?
- Zawo艂am - odrzek艂 Angel, ale zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach.
- Pami臋taj - powiedzia艂 - 偶e Prekeptor b臋dzie dobrze wiedzia艂, kim jeste艣.
To by艂o ostrze偶enie. Patience doskonale rozumia艂a, jak niebezpieczn膮 gr臋 prowadzi kr贸l Oruc, powierzaj膮c jej po艣rednictwo w sprawie zwi膮zanej z kr贸lewsk膮 sukcesj膮. Szczeg贸lnie w chwili, gdy jej ojca nie by艂o w zamku. Oruc musia艂 celowo zaplanowa膰 wys艂anie go do Lakon w tym czasie. Zgodnie z obowi膮zuj膮cymi zasadami to lord Peace powinien kierowa膰 negocjacjami dotycz膮cymi tak wa偶nego aliansu.
Pojawi艂y si臋 s艂u偶ebnice Nails i Calico. Udawa艂y, 偶e s膮 pogodne i zadowolone, cho膰 najwyra藕niej zosta艂y wyrwane z g艂臋bokiego - a w przypadku Calico pijackiego - snu. Patience wybra艂a sukni臋 i peruk臋, po czym pozwoli艂a si臋 ubiera膰, bezwolna jak lalka.
- Wezwanie do kr贸la - powtarza艂a Nails bez przerwy - to wielki honor dla c贸rki niewolnika.
Patience denerwowa艂o nazywanie jej ojca niewolnikiem, wiedzia艂a jednak, 偶e przez Nails nie przemawia z艂o艣liwo艣膰, jedynie g艂upota. A jak mawia艂 jej ojciec, nigdy nie nale偶y z艂o艣ci膰 si臋 na g艂upc贸w za to, 偶e s膮 g艂upi! Lepiej, gdy nie ukrywaj膮 swojej g艂upoty, powtarza艂a sobie Patience. Sprawy staj膮 si臋 wtedy jasne i przejrzyste.
Kiedy kobiety sko艅czy艂y jej toalet臋, zaczyna艂o w艂a艣nie wschodzi膰 s艂o艅ce. Patience odprawi艂a pokoj贸wki i otworzy艂a ma艂e mosi臋偶ne pude艂ko, zawieraj膮ce przedmioty przydatne dla dyplomaty. Ojciec i Angel uznali, 偶e jest ju偶 wystarczaj膮co du偶a, i pozwolili jej dyskretnie ich u偶ywa膰.
Wyj臋艂a link臋, kt贸ra mog艂a s艂u偶y膰 do samoobrony. Splot wykonany by艂 z niezwykle mocnego, prawie przezroczystego plastiku. Wystarczy艂o lekko przycisn膮膰 link臋 do cia艂a, by je przeci膮膰. Na obu ko艅cach znajdowa艂y si臋 w臋z艂y, tak 偶e Patience mog艂a si臋 pos艂ugiwa膰 link膮 nie rani膮c sobie palc贸w.
Do ataku przewidziany by艂 szklany wisiorek z zamkni臋tym w 艣rodku rojem prawie niewidocznych insekt贸w, kt贸re zagnie偶d偶a艂y si臋 w ludzkim oku i w ci膮gu kilku minut potrafi艂y wybudowa膰 plaster miodu, wywo艂uj膮cy trwa艂膮 艣lepot臋 Je艣li oczu nie usun臋艂o si臋 do艣膰 szybko, insekty atakowa艂y w nast臋pnej kolejno艣ci m贸zg, powoduj膮c nieodwracalny parali偶. Straszliwa bro艅, ale Angel zawsze powtarza艂, 偶e dyplomata, kt贸ry nie jest gotowy zabija膰, sam powinien si臋 szykowa膰 na 艣mier膰. Patience odchyli艂a g艂ow臋 i wpu艣ci艂a do oczu krople antidotum na wspomniane insekty. B臋d膮 dzia艂a艂y przez cztery godziny. Ojciec nauczy艂 j膮, by nigdy nie nosi艂a przy sobie broni, kt贸ra mog艂aby okaza膰 si臋 obosieczna.
Podczas tych wszystkich czynno艣ci zastanawia艂a si臋, co te偶 knuje kr贸l Oruc. Czemu nie zaanga偶owa艂 innego t艂umacza? Wybranie Patience mo偶e by膰 brzemienne w skutki, szczeg贸lnie je艣li Prekeptor naprawd臋 wie, kim ona jest. Patience nie przychodzi艂a na my艣l ani jedna sytuacja, w kt贸rej mog艂aby odegra膰 pozytywn膮 rol臋 jako t艂umaczka, za to potrafi艂a wymieni膰 dziesi膮tki problem贸w, kt贸re mog膮 wynikn膮膰 z takiego wyboru kr贸la Oruca. Udzia艂 c贸rki lorda Peace w spotkaniu dziedzica korony mo偶nego kr贸lestwa z c贸rk膮 heptarchy jako jego ewentualn膮 przysz艂膮 偶on膮?
Patience od dzieci艅stwa zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest zwyczajn膮 niewolnic膮. Jedna z pierwszych lekcji, jak膮 ka偶de dziecko musia艂o opanowa膰, dotyczy艂a 艣cis艂ego protoko艂u, okre艣laj膮cego pozycje r贸偶nych poddanych. Dziwki i pomywaczki traktowane by艂y gorzej od ps贸w. Ambasadorowie i ministrowie, tacy jak jej ojciec, lord Peace, stawiani byli na r贸wni ze szlacht膮. Wy偶ej od nich znajdowali si臋 ju偶 tylko heptarcha i g艂owy Czternastu Rodzin.
Ale nawet w艣r贸d dzieci najszlachetniejszych kr贸lewskich niewolnik贸w Patience traktowana by艂a w szczeg贸lny spos贸b. Doro艣li na jej widok wymieniali szeptem uwagi. Wiele os贸b ukradkiem dotyka艂o wierzchem d艂oni jej ust jakby w symbolicznym poca艂unku.
Mia艂a chyba pi臋膰 lat, kiedy powiedzia艂a o tym ojcu. Wys艂ucha艂 jej z zachmurzonym czo艂em.
- Je艣li ktokolwiek zachowa si臋 w podobny spos贸b, powiadom mnie natychmiast. A najlepiej by艂oby, 偶eby艣 nigdy nie stwarza艂a okazji do takich gest贸w.
Jego g艂os brzmia艂 bardzo powa偶nie. By艂a pewna, 偶e to ona zrobi艂a co艣 z艂ego.
-- Nie, dziecko - uspokoi艂 j膮 ojciec. - Po pierwsze, nie okazuj l臋ku ani wstydu. Niech takie uczucia nigdy nie pojawi膮 si臋 na twym obliczu.
Natychmiast rozlu藕ni艂a mi臋艣nie twarzy. Tego ju偶 dawno nauczy艂 j膮 wychowawca Angel.
- A po drugie - m贸wi艂 ojciec - nie zrobi艂a艣 nic z艂ego. Ale ci doro艣li, kt贸rzy powinni by膰 m膮drzejsi, pope艂niaj膮...
Patience oczekiwa艂a, 偶e powie co艣 w rodzaju "czyn naganny" lub "grzech", poniewa偶 ksi臋偶a napomykali o r贸偶nych rzeczach, kt贸re niedobrzy ludzie robili z dzieci臋cymi cia艂ami.
Dlatego zaskoczy艂o j膮, gdy us艂ysza艂a:
- Zdrad臋.
- Zdrad臋? W jaki spos贸b dotkni臋cie ust niewolnicy mo偶e zaszkodzi膰 heptarsze?
Ojciec przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 jej spokojnie.
- Postanowi艂em powiedzie膰 ci to teraz - o艣wiadczy艂. - Nie wiedz膮c o tym, nie b臋dziesz umia艂a broni膰 si臋 przed owymi bezmy艣lnymi zdrajcami. Tw贸j dziadek by艂 heptarch膮 do ostatniej godziny swego 偶ycia. A ja nie mia艂em braci ani si贸str.
Patience by艂a wtedy ledwie pi臋cioletnim dzieckiem. Wiedzia艂a ju偶 co nieco o prawach sukcesji, ale nigdy nie przysz艂o jej do g艂owy, by zastosowa膰 je do siebie. Ojciec popatrzy艂 znacz膮co w stron臋 korytarza, sk膮d mog艂a pods艂uchiwa膰 ich s艂u偶ba. Wszyscy oni, poza Angelem, wybrani zostali przez kr贸la i otwarcie szpiegowali i donosili mu o wszystkim. Ojciec u艣miechn膮艂 si臋 do Patience.
- Jak dajesz sobie rad臋 z geblic?
Potem u偶ywaj膮c tego j臋zyka napisa艂 na kartce papieru:
U艂贸偶 kr贸tki list do Agaranthamoi Heptest
Patience by艂a szkolona w protokole imion i tytu艂贸w od chwili, gdy wypowiedzia艂a pierwsze s艂owo. Umiej臋tno艣膰 poruszania si臋 po labiryncie precedens贸w, pozycji i kr贸lewskich fawor贸w sta艂a si臋 jej drug膮 natur膮. Doskonale zna艂a meandry kr贸lewskich tytu艂贸w. Rdzeniem przydomka nadawanego rodzinie rz膮dz膮cego heptarchy by艂o zawsze s艂owo "hept". Imi臋 ka偶dej osoby, w kt贸rej 偶y艂ach p艂yn臋艂a b艂臋kitna krew, mia艂o rdze艅 "agaranth".
Wiedzia艂a te偶, 偶e tylko panuj膮cy heptarcha m贸g艂 nazywa膰 si臋 Heptest, a Agaranthamoi oznacza艂o "najstarszy syn i jedyne dziecko". Z tego wniosek, 偶e Agaranthamoi Heptest okre艣la艂o heptarch臋, kt贸ry nie ma braci ani si贸str. Poniewa偶 Oruc, rz膮dz膮cy heptarcha, mia艂 kilkoro rodze艅stwa, jego dynastyczne imi臋 brzmia艂o Agaranthkil. W takim razie nie mog艂o chodzi膰 o niego, a stosowanie przydomka Heptest w stosunku do jakiejkolwiek 偶yj膮cej istoty poza Orucem by艂o zdrad膮.
Ale zadanie, kt贸re postawi艂 przed ni膮 ojciec, nie polega艂o jedynie na odcyfrowaniu w艂a艣ciwego znaczenia imienia. Przecie偶 dopiero co powiedzia艂, 偶e jej dziadek by艂 rz膮dz膮cym heptarch膮, a sam Peacejego jedynym dzieckiem. W takim razie Agaranthamoi by艂o imieniem pasuj膮cym jak ula艂 w艂a艣nie do niego. W ten spos贸b ojciec powiedzia艂 jej, 偶e to on jest prawowitym kr贸lem Korfu.
Wi臋c napisa艂a kr贸tki list:
Agaranthamoi Heptest, Panie i Ojcze!
Twoja nic nie znacz膮ca c贸rka b艂aga Ci臋, by艣 by艂
dyskretny, poniewa偶 imi臋 to oznacza 艣mier膰.
Twoja najpokorniejsza, Agaranthemem Heptek
R臋ka jej dr偶a艂a, kiedy podpisywa艂a si臋 po raz pierwszy tym dziwnym imieniem. Agaranthemem oznacza艂o "najstarsz膮 c贸rk臋 i jedyne dziecko", heptek "dziedzica rz膮dz膮cego heptarchy". To imi臋 by艂o r贸wnie niebezpieczne jak tamto napisane przez jej ojca. Ale by艂o jej prawdziwym imieniem. W jaki艣 spos贸b, w kt贸rym艣 momencie historii, jej ojciec zosta艂 pozbawiony tronu, a ona swego dziedzictwa. Dla pi臋cioletniego dziecka taka wiadomo艣膰 musia艂a by膰 jak uderzenie obuchem. Ale ona by艂a Patience, c贸rk膮 lorda Peace'a i uczennic膮 Angela Prawie Najm膮drzejszego. Przez nast臋pne osiem lat, kt贸re min臋艂y od tej rozmowy, nigdy nie wymieni艂a tego imienia, ani nie zdradzi艂a nikomu s艂owem lub czynem, 偶e wie kim powinna by膰 z racji urodzenia.
Ojciec spali艂 papier i zagrzeba艂 popi贸艂 w ziemi. Od tego dnia Patience przygl膮da艂a si臋 ojcu, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego sta艂 si臋 tym, kim by艂 - najbardziej oddanym i lojalnym s艂ug膮 kr贸la Oruca, kt贸ry zaj膮艂 jego miejsce na tronie.
Nawet gdy byli zupe艂nie sami i nikt nie m贸g艂 ich us艂ysze膰, ojciec cz臋sto do niej m贸wi艂:
- Dziecko, kr贸l Oruc jest najlepszym heptarch膮, jaki mo偶e rz膮dzi膰 naszym 艣wiatem w tych czasach. Nigdy w ci膮gu pi臋ciu tysi臋cy lat, od chwili" kiedy statek kosmiczny przywi贸d艂 pierwszych ludzi na Imaculat臋, nie by艂o tak wa偶ne jak w艂a艣nie teraz, by nic nie zachwia艂o w艂adzy kr贸lewskiej.
I naprawd臋 tak uwa偶a艂. Robi艂 wszystko, co m贸g艂, by jej to udowodni膰.
Pr贸bowa艂a odkry膰, dlaczego ojciec jest pe艂en mi艂o艣ci i oddania wobec cz艂owieka, kt贸ry posiada艂 si艂臋 i pozycj臋 przynale偶n膮 jemu samemu - lordowi Peace. W g艂臋bi serca niewypowiedzianie cierpia艂a. Czy ojciec jest tak s艂aby, 偶e nie potrafi si臋gn膮膰 po wszystko, co si臋 jemu nale偶y?
Raz, kiedy mia艂a dziesi臋膰 lat, napomkn臋艂a o dr臋cz膮cych j膮 w膮tpliwo艣ciach. I wtedy, tylko jeden jedyny raz, udzieli艂 jej odpowiedzi. Najpierw dotkn膮艂 palcami jej ust, tak jak to czynili zdrajcy pragn膮cy otrzyma膰 b艂ogos艂awie艅stwo od kr贸lewskiej c贸rki. Ale on jedynie chcia艂 j膮 uciszy膰. Potem, patrz膮c jej prosto w oczy, powiedzia艂:
- Kr贸l dba tylko o dobro kr贸lestwa. A kr贸lestwem jest ca艂y 艣wiat. To by艂a ca艂a odpowied藕, jak膮 od niego otrzyma艂a. Potem zacz臋艂a stopniowo rozumie膰, o co mu chodzi艂o. Heptarcha, ten prawdziwy heptarcha, zawsze dzia艂a z korzy艣ci膮 dla ca艂ego 艣wiata. Inni mo偶now艂adcy mog膮 dba膰 o interesy dynastii i rodu, ale prawdziwy heptarcha potrafi zrezygnowa膰 nawet ze swej godno艣ci, pozwoli uzurpatorowi rz膮dzi膰 w Heptam, stolicy Korfu, je艣li - z jakiego艣 niepoj臋tego powodu - takie dzia艂anie przyniesie korzy艣膰 ca艂emu 艣wiatu.
Nigdy nie zrozumia艂a jednak, dlaczego usuni臋cie jej ojca z nale偶nego mu miejsca mia艂oby przynie艣膰 korzy艣膰 komukolwiek. Wys艂uchiwa艂a publicznych debat, by艂a 艣wiadkiem delikatnych negocjacji, kt贸re prowadzi艂y do skupienia coraz wi臋kszej w艂adzy w r臋kach heptarchy i im wi臋cej wiedzia艂a, im wi臋ksze czyni艂a post臋py w sztuce dyplomacji i rz膮dzenia, tym bardziej stawa艂o si臋 dla niej oczywiste, 偶e najbardziej b艂yskotliwym umys艂em, dzi臋ki kt贸remu kr贸l Oruc dysponuje coraz pot臋偶niejsz膮 w艂adz膮, jest lord Peace.
Zawsze powtarza艂a sobie, 偶e jej wykszta艂cenie nie jest jeszcze kompletne. 呕e kt贸rego艣 dnia, je艣li si臋 b臋dzie pilnie uczy膰 i zg艂臋bi wystarczaj膮co wiele zagadek, zrozumie wreszcie, co jej ojciec pr贸buje osi膮gn膮膰, oddaj膮c si臋 tak gorliwie dzie艂u umacniania w艂adzy uzurpatora.
Jednak偶e teraz musia艂a stawi膰 czo艂o sytuacji wcale nie teoretycznej. Mia艂a trzyna艣cie lat, zazwyczaj w tym wieku nie zaczyna艂o si臋 jeszcze kariery dyplomatycznej, ale kr贸l Oruc wzywa艂 j膮 do rozpocz臋cia s艂u偶by. Wygl膮da艂o to na tak oczywist膮 pu艂apk臋, 偶e Patience prawie uwierzy艂a w niewinno艣膰 jego zamiar贸w. Co dobrego mog艂o wynikn膮膰 z postawienia na scenie wydarze艅 prawdziwej nast臋pczyni tronu podczas delikatnych negocjacji dynastycznych? W czym mog艂o dopom贸c przypominanie Tassalianom, 偶e obecna dynastia rz膮dzi na heptarszym dworze dopiero od pi臋膰dziesi臋ciu lat? 呕e 偶yje c贸rka prawowitych w艂adc贸w, kt贸rzy zasiadali na tronie heptarchii przez setki pokole艅, od pi臋膰dziesi臋ciu wiek贸w, czyli od dnia, kiedy pierwsza istota ludzka postawi艂a stop臋 na Imaculacie? Zamys艂 by艂 tak zuchwa艂y, 偶e z trudem przychodzi艂o jej uwierzy膰 w mo偶liwo艣膰 korzy艣ci r贸wnej potencjalnemu ryzyku.
Niewa偶ne. P贸jd臋 tam, gdzie kr贸l mi rozka偶e. Zrobi臋 to, czego on pragnie. Spe艂ni臋 jego nadzieje.
Nie przyj膮艂 jej w pokojach dla go艣ci. Na to by艂a zbyt wczesna pora. Zaprowadzono j膮 natomiast do prywatnych apartament贸w heptarchy, gdzie powietrze wci膮偶 jeszcze przesycone by艂o zapachem kie艂basek, spo偶ywanych przez niego na 艣niadanie. Oruc w pierwszej chwili uda艂, 偶e jej nie widzi. Prowadzi艂 o偶ywion膮 rozmow臋 z g艂ow膮 lady Letheko, zmar艂ej rok temu, kt贸ra do ko艅ca 偶ycia pe艂ni艂a funkcj臋 konstabla. Jedynie ona na ca艂ym dworze zna艂a si臋 na niuansach protoko艂u tak dobrze, jak lord Peace. Nic wi臋c dziwnego, 偶e podczas jego nieobecno艣ci kr贸l Oruc rozkaza艂, by przyniesiono jej g艂ow臋 z dworu niewolnik贸w. Musia艂 zasi臋gn膮膰 porady w sprawie wizyty pos艂a z Tassali.
- Nie nale偶y podawa膰 wina - upiera艂a si臋 Letheko. Porusza艂a wargami tak energicznie, 偶e a偶 zako艂ysa艂a si臋 woda w s艂oju. Kr贸l Oruc odci膮艂 jej dop艂yw powietrza, by p艂yny uspokoi艂y si臋. Perspektywa zalania pi臋knych dywan贸w pokrywaj膮cych pod艂og臋 nie by艂a zach臋caj膮ca.
G艂owa jednak nadal porusza艂a wargami, jakby jej s艂owa mia艂y tak膮 wag臋, 偶e nie warto by艂o czeka膰 na podobny drobiazg jak g艂os. Oruc nacisn膮艂 pompk臋.
- Je偶eli zostanie podane wino, uznaj膮, 偶e jest to pr贸ba pozbawienia ich trze藕wego os膮du. Traktuj膮 religi臋 bardzo powa偶nie, w odr贸偶nieniu od niekt贸rych ludzi, zachowuj膮cych si臋, jakby Czuwaj膮cy byli tylko...
Oruc ponownie odci膮艂 jej powietrze. Skin膮艂 na s艂u偶膮cego, 偶eby zabra艂 g艂ow臋 Letheko, i zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 dziewczynki.
- Lady Patience - powiedzia艂 na powitanie.
- Heptarcha jest zbyt 艂askawy, m贸wi膮c tak do c贸rki swego najpokorniejszego niewolnika.
By艂 to formalny zwrot, ale Patience przej臋艂a od swego ojca umiej臋tno艣膰 nadawania przekonuj膮cej intonacji najbanalniejszym wypowiedziom. W jej ustach brzmia艂y, jakby je wypowiadano po raz pierwszy.
- Urocza - stwierdzi艂 kr贸l Oruc. Odwr贸ci艂 si臋 do swej 偶ony, zaj臋tej czesaniem w艂os贸w. - Od艂贸偶 lustro, kochanie, i sp贸jrz na ni膮. S艂ysza艂em, 偶e jest 艂adn膮 dziewczyn膮, ale nie mia艂em poj臋cia, jaka z niej pi臋kno艣膰.
Consort odsun臋艂a lustro. Patience zauwa偶y艂a czyst膮 nienawi艣膰 maluj膮c膮 si臋 przez moment na twarzy kobiety. Dziewczynka zareagowa艂a, jakby otrzyma艂a spojrzenie pe艂ne podziwu. Zaczerwieni艂a si臋 i spu艣ci艂a wzrok.
- Urocza - potwierdzi艂a Consort. - Ale ma za d艂ugi nos.
- Lady Consort niestety nie myli si臋 - westchn臋艂a Patience ze smutkiem. - To by艂a r贸wnie偶 skaza na twarzy mojej matki, ale ojciec kocha艂 j膮 pomimo to. - Lord Peace nie by艂by zadowolony, 偶e przypomnia艂a parze kr贸lewskiej, nawet tak subtelnie, o swych koneksjach rodzinnych. Ale ton g艂osu dziewczynki by艂 tak pokorny, 偶e gospodarze naprawd臋 nie mogli si臋 poczu膰 ura偶eni, za艣 ka偶da nast臋pna pr贸ba sprowokowania jej przez Consort o艣mieszy艂aby kr贸low膮, nawet w oczach jej w艂asnego m臋偶a.
Najwyra藕niej Oruc to zrozumia艂.
- Mam wra偶enie, 偶e ju偶 si臋 uczesa艂a艣, kochanie - powiedzia艂. Mo偶e by艣, moje serce, posz艂a sprawdzi膰, czy i Lyrajest gotowa.
Patience z satysfakcj膮 stwierdzi艂a, 偶e prawid艂owo odgad艂a, kt贸ra z c贸rek monarchy mia艂a by膰 cen膮 traktatu z Tassalianami. Bawi艂y j膮 tak偶e kr贸lewskie pozy, jakie Consort usi艂owa艂a przybiera膰, kiedy wychodzi艂a z komnaty. 呕a艂osny widok. Najwyra藕niej ma艂偶onka Oruca nie dorasta艂a do pozycji swego m臋偶a. Ale jej nienawi艣膰 by艂a zrozumia艂a. Patience samym swym istnieniem zagra偶a艂a jej dzieciom.
Oczywi艣cie 偶adnej z tych my艣li nie zdradzi艂a przed Orucem. On widzia艂 tylko nie艣mia艂膮 dziewczynk臋, pragn膮c膮 dowiedzie膰 si臋, po co zosta艂a wezwana przed oblicze kr贸la. A ju偶 szczeg贸lnie nie m贸g艂 dostrzec jej napi臋cia. Patience wpatrywa艂a si臋 w twarz kr贸la z tak膮 uwag膮, 偶e ka偶da sekunda przeci膮ga艂a si臋 w minut臋, a najdrobniejsze drgnienie jego brwi czy warg zdawa艂o si臋 przesadne.
W kr贸tkich s艂owach zawiadomi艂 j膮 o tym, czego si臋 ju偶 sama wcze艣niej domy艣li艂a.
- Mamy nadziej臋, 偶e ch臋tnie pomo偶esz porozumie膰 si臋 tym dzieciom. M贸wisz p艂ynnie w j臋zyku Tassalian, a biedna Lyra zna zaledwie
z dziesi臋膰 s艂贸w.
- To dla mnie wielki honor - odpar艂a Patience. - Ale jestem tylko dzieckiem i boj臋 si臋 u偶yczy膰 mego g艂osu w tak wa偶kiej sprawie.
M贸wi艂a to, co zdaniem ojca powinien powiedzie膰 lojalny s艂uga, kiedy decyzja kr贸la wydawa艂a si臋 ryzykowna. Ostrzega艂a przed sam膮
sob膮.
- Wytrzymasz wag臋 tego honoru - odpar艂 ch艂odno. - Ty i Lyra bawi艂y艣cie si臋 razem od ma艂ego. B臋dzie si臋 czu艂a znacznie swobodniej, ksi膮偶臋 zreszt膮 r贸wnie偶, je艣li t艂umaczem oka偶e si臋 inne dziecko. Mo偶e
b臋d膮 wobec siebie bardziej szczerzy.
- Zrobi臋, co w mojej mocy - powiedzia艂a Patience. - I zapami臋tam ka偶de s艂owo, tak bym mog艂a uczy膰 si臋 na b艂臋dach, je艣li wska偶esz
mi je p贸藕niej, panie.
Nie zna艂a go na tyle, by odczytywa膰 my艣li skryte pod nieruchom膮
twarz膮. Czy naprawd臋 oczekiwa艂, 偶e spe艂ni dla niego rol臋 szpiega Lyry i ksi臋cia Tassali? A je艣li tak, czy zrozumia艂 jej odpowied藕 jako obietnic臋 z艂o偶enia raportu? Ucieszy艂a go czy obrazi艂a? Zrozumia艂a zbyt wiele czy za ma艂o?
Odprawi艂 j膮 ruchem d艂oni. W tej samej chwili u艣wiadomi艂a sobie, 偶e jeszcze nie mo偶e odej艣膰.
- Panie ..powiedzia艂a.
Jego brwi pow臋drowa艂y do g贸ry. Przed艂u偶anie pierwszego spotkania z kr贸lem by艂o zwyk艂膮 arogancj膮, je艣li jednak pow贸d oka偶e si臋 wystarczaj膮cy, powinna znale藕膰 wybaczenie w jego oczach.
- Widzia艂am g艂ow臋 lady Letheko. Czy mog艂abym zada膰 jej kilka pyta艅?
Kr贸l Oruc skrzywi艂 si臋.
- Tw贸j ojciec o艣wiadczy艂 mi, 偶e jeste艣 dostatecznie przygotowana do pe艂nienia s艂u偶by dyplomatycznej.
- Dobrze wyszkolony dyplomata wie - odpowiedzia艂a cicho - 偶e nale偶y zdoby膰 wi臋cej odpowiedzi, ni偶 si臋 to wydaje pocz膮tkowo potrzebne, aby p贸藕niej nie zadawa膰 zb臋dnych pyta艅.
- Pozwolimy ci rozmawia膰 z g艂ow膮 Letheko - powiedzia艂 Oruc. Ale nie tutaj. Jak na jeden poranek nas艂ucha艂em si臋 ju偶 do艣膰 jej paplaniny.
Patience nie dostarczono sto艂u, wi臋c pojemnik lady Letheko stan膮艂 na pod艂odze w holu. W ge艣cie grzeczno艣ci Patience usiad艂a po turecku, tak by Letheko nie musia艂a patrze膰 na ni膮 do g贸ry.
- Czyja ci臋 znam? - zapyta艂a g艂owa.
- Jestem tylko dzieckiem - odpar艂a Patience. - Mog艂a艣 mnie nie zauwa偶y膰.
- Zauwa偶y艂am ci臋. Twoim ojcem jest Peace.
Patience skin臋艂a g艂ow膮.
- A wi臋c to tak. Kr贸l Oruc musi mnie wa偶y膰 lekce, je艣li oddaje mnie w r臋ce dziecka i to w tym zakurzonym korytarzu. R贸wnie dobrze m贸g艂by mnie wys艂a膰 do izby gminnej na skraju moczar贸w i pozwoli膰 偶ebrakom zadawa膰 mi pytania dotycz膮ce protoko艂u obowi膮zuj膮cego w rynsztokach.
Patience u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o. Zdarza艂o jej si臋 ju偶 w przesz艂o艣ci wys艂uchiwa膰 tyrad Letheko, kiedy ta znajdowa艂a si臋 w podobnym nastroju, i wiedzia艂a, 偶e ojciec traktowa艂 to zawsze z przymru偶eniem oka. U艣miech dziewczynki podzia艂a艂 tak samo, jak ironia lorda Peace.
- Ale偶 z ciebie diabl膮tko - o艣wiadczy艂a g艂owa.
- To samo twierdzi m贸j ojciec. Ale dr臋cz膮 mnie pytania, na kt贸re tylko ty mo偶esz odpowiedzie膰.
- Co oznacza, 偶e tw贸j ojciec zosta艂 gdzie艣 wys艂any, bo w innym wypadku zapyta艂aby艣 jego.
- Mam by膰 t艂umaczk膮 pomi臋dzy Lyr膮 i Prekeptorem podczas ich
pierwszego spotkania.
- Znasz j臋zyk Tassalian? No oczywi艣cie, c贸rka Peace'a musi umie膰 wszystko. - Letheko westchn臋艂a przeci膮gle i teatralnie, a Patience zapewni艂a jej wi臋cej powietrza, kt贸re umo偶liwi艂o g艂owie naprawd臋 g艂臋bokie westchnienie. - Kocha艂am twojego ojca. Dwa razy owdowia艂, ale mimo to nie zaproponowa艂 mi wsp贸lnego 艂o偶a za pos膮giem Kapitana Statku Kosmicznego na Drodze Ko艣ci. A nie zawsze wygl膮da艂am tak, jak teraz - zachichota艂a. - By艂 czas, kiedy mia艂am fantastyczne cia艂o.
Patience r贸wnie偶 si臋 roze艣mia艂a.
- Wi臋c, o co ci chodzi?
- Chcia艂abym dowiedzi膰 si臋 czego艣 wi臋cej o Tassalianach. Wiem, 偶e s膮 wyznawcami, ale co to oznacza w praktyce? Czym mo偶na urazi膰 Prekeptora?
- C贸偶, nie nale偶y 偶artowa膰 z figlimigli za pos膮giem Kapitana.
- Oni nie wierz膮, 偶e by艂 Kristosem, prawda?
- Tassalianie s膮 Oczekuj膮cymi, nie Pami臋taj膮cymi. Zgodnie z ich przekonaniami Kristos nigdy nie dotar艂 do Imaculaty, ale wypatruj膮 dnia, gdy nadejdzie.
- Tak jak Czuwaj膮cy?
- Bo偶e, chro艅 nas przed Czuwaj膮cymi. Ale tak, prawie. Oczywi艣cie s膮 lepiej zorganizowani. Wierz膮 w wojn臋, to podstawowa sprawa. Jako w sakrament. Ja znam si臋 na protokole, pami臋taj, nie na
teologii.
- Ostrze偶 mnie przed tym, czego naprawd臋 powinnam si臋 wystrzega膰.
- W takim razie przesta艅 pompowa膰 powietrze.
Patience pos艂ucha艂a, po czym po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu przed g艂ow膮, by czyta膰 z ruchu warg i pochwyci膰 te skrawki d藕wi臋k贸w, jakie
mog膮 si臋 wydoby膰 z nie oddychaj膮cych ust.
- Jeste艣 w powa偶nym niebezpiecze艅stwie. Oni wierz膮, 偶e si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka urodzi Kristosa.
Patience nie by艂a pewna, czy us艂ysza艂a prawid艂owo. To zdanie by艂o dla niej ca艂kowicie niezrozumia艂e. Pozwoli艂a sobie na wyraz zdziwienia.
- Nikt ci nie powiedzia艂? - zapyta艂a Letheko. - Niech B贸g ci臋 ma w swojej opiece, biedne dziecko. Staro偶ytna przepowiednia - niekt贸rzy twierdz膮, 偶e jeszcze z czas贸w przylotu statku - g艂osi, 偶e si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka uratuje 艣wiat. Lub zniszczy go. Przepowiednia jest niejasna.
Si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka. C贸偶 to, na lito艣膰 Bosk膮, mia艂oby znaczy膰 ?
- Siedem razy siedem razy siedem pokole艅 od czasu przylotu statku. Pierwsza by艂a Irena. Ty jeste艣 trzysta czterdziesta trzecia.
Patience przykry艂a usta Letheko palcami, chroni膮c j膮 przed pope艂nieniem straszliwej zdrady.
Letheko u艣miechn臋艂a si臋 szczerze rozbawiona.
- I c贸偶 mi teraz mog膮 zrobi膰, mo偶e uci膮膰 g艂ow臋?
Ale Patience nie by艂a g艂upia. Wiedzia艂a, 偶e g艂owom mo偶na zadawa膰 bardziej wyrafinowane tortury w prostszy spos贸b, ni偶 by艂o to mo偶liwe w przypadku 偶ywych istot ludzkich. W艂a艣ciwie powinna by艂a w tym momencie przerwa膰 rozmow臋 z Letheko. Ale nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂a o takiej przepowiedni. To by艂o co艣 wi臋cej ni偶 艣wiadomo艣膰, 偶e jest mo偶liw膮 pretendentk膮 do tronu. Teraz dowiedzia艂a si臋 bowiem, 偶e ka偶dy wyznawca prawdziwej religii we wszystkich krajach tego 艣wiata uwa偶a j膮 za t臋, na kt贸r膮 wskazuje przepowiednia. Jak ojciec m贸g艂 przez te wszystkie lata nie powiedzie膰 jej, kim by艂a w oczach otaczaj膮cych j膮 ludzi?
Letheko m贸wi艂a dalej:
- Kiedy si臋 urodzi艂a艣, setki tysi臋cy Tassalian posz艂o na ochotnika do wojska z zamiarem dokonania najazdu na Korfu i wyniesienia ci臋 na tron. Oni nie zapomnieli. Je艣li dasz im najmniejsz膮 nadziej臋, 偶e do nich do艂膮czysz, Tassalianie wypowiedz膮 Kortu 艣wi臋t膮 wojn臋 i zalej膮 ten kraj tak膮 hord膮 i z tak膮 si艂膮, 偶e da艂oby si臋 to jedynie por贸wna膰 z inwazj膮 gebling贸w. Kr贸l Oruc musia艂 postrada膰 zmys艂y, je艣li pozwala ci wej艣膰 do pokoju, w kt贸rym znajduje si臋 m艂ody ksi膮偶臋 Tassali nade wszystko pragn膮cy udowodni膰, 偶e jest ju偶 m臋偶czyzn膮.
Patience znowu przykry艂a usta Letheko palcami. Potem unios艂a si臋 na d艂oniach, pochyli艂a i uca艂owa艂a pomarszczon膮 g艂ow臋 w usta. Wprawdzie p艂yny w s艂oju wydawa艂y nieprzyjemny zapach, ale Letheko podj臋艂a wielkie ryzyko i przekaza艂a jej co艣 znacznie wa偶niejszego ni偶 wskaz贸wki o obowi膮zuj膮cej etykiecie w towarzystwie ksi臋cia Tassalian. W oku starej kobiety pojawi艂a si臋 艂za.
- Tyle razy - m贸wi艂a dalej bezg艂o艣nie Letheko - pragn臋艂am wzi膮膰 ci臋 w ramiona i zap艂aka膰, moja heptarchini Agaranthemem Heptek.
- Gdyby艣 to zrobi艂a - szepn臋艂a Patience ju偶 bym teraz nie 偶y艂a. I ty r贸wnie偶.
Letheko u艣miechn臋艂a si臋 swym szalonym u艣miechem.
- Aleja przecie偶 nie 偶yj臋.
Patience roze艣mia艂a si臋 i dopompowa艂a do s艂oja Letheko powietrza, 偶eby g艂owa mog艂a roze艣mia膰 si臋 na g艂os. A potem wezwa艂a opiekuna g艂贸w, by zabra艂 star膮 dam臋 na dw贸r niewolnik贸w.
Kiedy Patience sz艂a ogromnymi pokojami kr贸lewskiego dworu, mijani ludzie ukazywali jej si臋 teraz w innym 艣wietle. Wi臋kszo艣膰 z nich nosi艂a oczywi艣cie krzy偶e, ale taka by艂a moda. Ilu wierzy艂o naprawd臋? Ilu Patrz膮cych, a mo偶e nawet Czuwaj膮cych, 偶y艂o wiar膮, 偶e ona zbawi - lub zniszczy - ludzk膮 ras臋, daj膮c Imaculacie Kristosa? Ilu by艂oby gotowych odda膰 swe 偶ycie, aby obali膰 kr贸la Oruca i wynie艣膰 na tron heptarszego dworu lorda Peace'a wraz z Patience, jego c贸rk膮 i spadkobierczyni膮?
Wyobra藕nia podsuwa艂a jej obrazy krwawej rewolucji, lecz jednocze艣nie s艂ysza艂a, jak tysi膮ce razy wcze艣niej, ch艂odny g艂os ojca:
- Jeste艣 odpowiedzialna przede wszystkim za dobro tego 艣wiata. Dopiero gdy nic nie b臋dzie mu zagra偶a艂o, masz prawo zaj膮膰 si臋 w艂asnymi sprawami. Ca艂y 艣wiat jest kr贸lewskim dworem.
Gdyby by艂a zdolna wywo艂a膰 krwaw膮 wojn臋 religijn膮 mi臋dzy Korfu a Tassali, nie mog艂aby s艂u偶y膰 swemu krajowi jako heptarchini. Bo czy偶 komukolwiek uda艂oby si臋 prze偶y膰 w takim oceanie krwi?
Nic dziwnego, 偶e jej ojciec milcza艂. Gdyby ods艂oni艂 przed ni膮 t臋 tajemnic臋, by艂aby nara偶ona na straszliw膮 pokus臋, kt贸rej w m艂odszym wieku nie umia艂aby si臋 oprze膰.
Wci膮偶 jeszcze jestem m艂oda, pomy艣la艂a. A kr贸l Oruc ka偶e mi bra膰 udzia艂 w spotkaniu Lyry i Prekeptora. Mog艂abym z nim rozmawia膰 w j臋zyku Tassalian i nikt by nas nie zrozumia艂, gdyby艣my knuli zdrad臋.
W ten spos贸b kr贸l mnie sprawdza. B臋dzie wiedzia艂, czy ma we mnie lojaln膮 s艂ug臋. Bez w膮tpienia zaaran偶owa艂 nawet mo偶liwo艣膰 rozmowy z Letheko, gdy偶 chcia艂, 偶ebym dowiedzia艂a si臋 od niej prawdy o sobie. Moje 偶ycie i, prawdopodobnie, 偶ycie ojca spocz臋艂o w moich r臋kach.
Ojciec powiedzia艂by: czym jest twoje 偶ycie? czym jest moje 偶ycie? 呕yjemy tylko po to, by s艂u偶y膰 kr贸lewskiemu dworowi. I nie musia艂by dodawa膰, bo ona i tak pami臋ta艂a, 偶e ca艂y 艣wiat jest kr贸lewskim dworem.
Patience uparcie powraca艂a do nurtuj膮cej j膮 my艣li, czy 艣wiat bardziej potrzebuje jej 偶ywej czy martwej. Ale rozumia艂a te偶, 偶e nie do niej nale偶y decyzja, przynajmniej jeszcze nie teraz. Postanowi艂a pr贸bowa膰 prze偶y膰, poniewa偶 nie widzia艂a lepszego rozwi膮zania. A taki wyb贸r skazywa艂 j膮 na doskona艂膮, ca艂kowit膮 lojalno艣膰 wobec kr贸la Oruca. Nic nie mo偶e nasuwa膰 przypuszczenia, 偶e cho膰 przez moment rozwa偶a艂a przej臋cie tronu.
Jedno by艂o pewne. Kiedy to wszystko b臋dzie za ni膮, 偶aden test ojca czy Angelaju偶 nigdy jej nie przestraszy.

* * *
Rozdzia艂 2
MATKA BOGA

Lyra czeka艂a w ogrodzie heptarszego dworu. Oczywiste by艂o, 偶e przy wyborze stroju pomaga艂a jej matka. Suknia dziewczyny stanowi艂a dziwaczn膮 mieszanin臋 niewinno艣ci i uwodzicielskiej zach臋ty. Skromna od szyi a偶 po koniuszki palc贸w u n贸g, tylko z odrobin膮 koronki przy dekolcie i mankietach. Za to uszyta z prawie przezroczystego materia艂u, tak 偶e pod 艣wiat艂o kobiece cia艂o Lyry by艂o w pe艂ni widoczne.
- Och, Patience, tak si臋 ucieszy艂am, kiedy ojciec zgodzi艂 si臋, 偶eby艣 by艂a moj膮 t艂umaczk膮. B艂aga艂am go przez dwa dni, a偶 wreszcie da艂 si臋 wzruszy膰.
Czy偶by sw膮 obecno艣膰 tutaj zawdzi臋cza艂a tylko b艂aganiom Lyry? To niemo偶liwe - Oruc by艂 zbyt silnym cz艂owiekiem, by z takiego powodu narazi膰 sukcesj臋 tronu na niebezpiecze艅stwo.
- Ciesz臋 si臋, 偶e przysta艂 na to. - Patience u艣miechn臋艂a si臋. - Przykro mi b臋dzie, gdy opu艣cisz dw贸r, ale przynajmniej powiem ci, czy to pochwalam.
By艂 to oczywi艣cie 偶art. Trzynastoletnia c贸rka niewolnika nie mog艂aby powiedzie膰 powa偶nie czego艣 takiego c贸rce heptarchy. Ale Lyra by艂a tak zdenerwowana, 偶e nawet nie dostrzeg艂a niestosowno艣ci uwagi.
- Mam nadziej臋. I je艣li zauwa偶ysz w nim jak膮kolwiek skaz臋, kt贸ra ujdzie moim oczom, b艂agam, powiedz mi. Tak bardzo chcia艂abym sprawi膰 ojcu przyjemno艣膰 i po艣lubi膰 ksi臋cia, ale je艣li jest naprawd臋 wstr臋tny, nie zrobi臋 tego za nic w 艣wiecie.
Patience nie okaza艂a pogardy, kt贸r膮 czu艂a. Nie potrafi艂a sobie nawet wyobrazi膰, by prawdziwej potomkini Kapitana Statku cho膰by przemkn臋艂o przez my艣l, 偶e mo偶e odm贸wi膰 ma艂偶e艅stwa, poniewa偶 kawaler wyda艂 si臋 jej nieatrakcyjny, a nie bior膮c pod uwag臋 racji stanu. Postawi膰 w艂asn膮, osobist膮 przyjemno艣膰 ponad dobrem kr贸lewskiego dworu by艂o dowodem, 偶e Lyra nie dorasta do stoj膮cego przed ni膮 zadania. Powinna艣 mieszka膰 w jakim艣 wiejskim dworku, pomy艣la艂a Patience, c贸rko za艣ciankowego lorda, bywa膰 na wiejskich zabawach i chichota膰 z przyjaci贸艂kami na widok pryszczatych ch艂opc贸w o nie艣wie偶ych oddechach.
Jednak ani s艂owami, ani wyrazem twarzy nie zdradzi艂a swych uczu膰. Sta艂a si臋 doskona艂ym lustrem, w kt贸rym Lyra zobaczy艂a dok艂adnie to, co chcia艂a zobaczy膰.
- Na pewno nie b臋dzie taki okropny, Lyro. Rozmowy nigdy by nie dosz艂y do tego stadium, gdyby na przyk艂ad z ramienia wyrasta艂a mu druga g艂owa.
- Teraz ju偶 nikt nie miewa drugiej g艂owy - o艣wiadczy艂a Lyra. Znale藕li na to szczepionk臋.
Biedne dziecko. Gdyby nie zdenerwowanie, chyba zrozumia艂aby ironi臋.
Patience wydawa艂o si臋 zupe艂nie naturalne, 偶e my艣li o Lyrze, starszej od niej o trzy lata, jak o dziecku. Dziewczyna by艂a rozpieszczana i mimo dojrza艂o艣ci cia艂a nie wysz艂a jeszcze z wieku dzieci臋cego. W przesz艂o艣ci, kiedy bawi艂y si臋 razem w komnatach kr贸lewskich, Patience tysi膮ce razy marzy艂a o przespaniu jednej jedynej nocy w mi臋kkim 艂贸偶ku kt贸rej艣 z c贸rek heptarchy. Ale teraz, widz膮c tak mierne rezultaty wydelikacaj膮cego wychowania, dzi臋kowa艂a w duszy ojcu za zimny pok贸j, twarde 艂贸偶ko, proste jedzenie, nie ko艅cz膮c膮 si臋 nauk臋 i 膰wiczenia.
- Masz, oczywi艣cie, racj臋 - potwierdzi艂a. - Czy mog臋 ci臋 poca艂owa膰 na szcz臋艣cie?
Lyra z roztargnieniem wyci膮gn臋艂a r臋k臋. Patience ukl臋k艂a i z uszanowaniem uca艂owa艂a jej palce. Ju偶 dawno temu nauczy艂a si臋, 偶e taki ho艂d dzia艂a niezwykle 艂agodz膮co na c贸rki Oruca. Angel zawsze powtarza艂: twoja pokora 艂echce cudz膮 pr贸偶no艣膰.
Otworzy艂a si臋 furtka w g艂臋bi ogrodu. Wlecia艂 przez ni膮 bia艂y sok贸艂. Wzbi艂 si臋 w g贸r臋 i zacz膮艂 zatacza膰 kr臋gi. Inny bia艂y ptak, siedz膮cy ju偶 na oparciu 艂awki, w艂a艣nie w tej chwili rozpocz膮艂 wy艣piewywa膰 s艂odkie trele. Lyra krzykn臋艂a cicho, ale zaraz z przestrachu zakry艂a usta d艂oni膮, poniewa偶 oczywiste by艂o, 偶e sok贸艂 zauwa偶y艂 ptaka. Rzuci艂 si臋 w d贸艂 prosto na niego...
I zosta艂 z艂apany w siatk臋. Szarpa艂 si臋, ale m艂ody sokolnik si臋gn膮艂 w g艂膮b siatki zdecydowanym ruchem i wyci膮gn膮艂 ptaka za nogi. Sokolnik te偶 by艂 ubrany na bia艂o, w biel tak doskona艂膮, 偶e a偶 razi艂a oczy, kiedy s艂o艅ce za艂amywa艂o si臋 na fa艂dach materia艂u. M艂odzieniec zagwizda艂 i w tej samej chwili pojawi艂o si臋 dwoje s艂u偶膮cych z klatkami. Zaraz te偶 oba ptaki znalaz艂y si臋 w zamkni臋ciu.
Ma艂y 艣piewak nie uroni艂 w tym czasie ani jednej nuty. Scena ta musia艂a by膰 膰wiczona wiele razy, pomy艣la艂a Patience, skoro bia艂opi贸ry ptaszek wyzby艂 si臋 l臋ku przed soko艂em.
Kiedy si臋 jednak przyjrza艂a mu bli偶ej, odkry艂a ca艂kiem odmienny pow贸d jego odwagi. Ptak nie sp艂oszy艂 si臋, poniewa偶 by艂 艣lepy. Wy艂upiono mu oczy.
S艂u偶膮cy cofn臋li si臋 ku drzwiom, a sokolnik pad艂 na kolana przed Lyr膮 i zacz膮艂 przemow臋 po tassali艅sku.
- Me kiapsole o ekeiptu - powiedzia艂.
- Tak zawsze b臋d臋 ci臋 broni艂 - przet艂umaczy艂a Patience. Stara艂a si臋 stosowa膰 t臋 sam膮 intonacj臋, co Prekeptor.
- To by艂o pi臋kne - powiedzia艂a Lyra. - 艢piew ptaka i jego ocalenie.
- Iptura oeenue - t艂umaczy艂a Patience, na艣laduj膮c pe艂en zachwytu g艂os Lyry. - Oeris, marae i kiopsolekte.
- M贸wisz tak samo jak ja - szepn臋艂a Lyra.
Znowu odezwa艂 si臋 Prekeptor i Patience przet艂umaczy艂a:
- Przynios艂em prezent dla c贸rki heptarchy.
Skin膮艂 na s艂u偶膮cego, kt贸ry poda艂 mu ksi臋g臋.
- To kopia Testamentu Ireny, c贸rki Kapitana Statku - powiedzia艂 i wr臋czy艂 podarek Patience, kt贸rej ten gest wyda艂 si臋 ca艂kiem niew艂a艣ciwy. Staraj膮cy powinien w og贸le nie dostrzega膰 t艂umaczki, tylko po艂o偶y膰 ksi臋g臋 wprost w r臋ce obdarowywanej. Ale by膰 mo偶e zgodnie ze zwyczajem Tassali kochankowie dawali sobie prezenty za po艣rednictwem s艂u偶膮cych. Obcy miewali dziwne obyczaje.
Patience przekaza艂a ksi臋g臋 Lyrze, kt贸ra uda艂a, 偶e prezent j膮 ucieszy艂. Patience po cichu zwr贸ci艂a uwag臋 dziewczyny na fakt, 偶e strony ksi膮偶ki wykonane zosta艂y z li艣ci papierowych tak doskona艂ych w kszta艂cie, i偶 przy sk艂adaniu ksi膮偶ki nie trzeba by艂o ich przycina膰.
- Bardzo trudno by艂o wyhodowa膰 takie li艣cie - powiedzia艂a. Nie doda艂a jedynie, 偶e jej zdaniem by艂a to te偶 idiotyczna strata czasu, poniewa偶 zwyk艂y papier lepiej nadawa艂 si臋 do pisania i by艂 trwalszy.
- Och - szepn臋艂a Lyra. Po czym zdoby艂a si臋 na kr贸tkie podzi臋kowanie.
- Nie my艣l, 偶e jestem dumny z moich umiej臋tno艣ci w dziedzinie hodowli ro艣lin - zapewni艂 ksi膮偶臋. - M贸wi si臋 cz臋sto, 偶e ro艣liny i zwierz臋ta na Imaculacie staraj膮 si臋 zrozumie膰, jakie s膮 zamiary ludzi i dostosowuj膮 si臋 do ich oczekiwa艅. Cho膰 moje mo偶liwo艣ci s膮 skromne, z rado艣ci膮 zrobi臋 wszystko, czego za偶膮da c贸rka heptarchy.
Patience czu艂a si臋 coraz bardziej niezr臋cznie, poniewa偶 Prekeptor kierowa艂 swe s艂owa bezpo艣rednio do niej. A przecie偶 t艂umacz jest meblem. Ka偶dy dyplomata si臋 tego uczy. Najwyra藕niej ka偶dy, poza ksi臋ciem Tassali.
Prekeptor poda艂 jej nast臋pny prezent. By艂 to szklany pr臋t, wydr膮偶ony w 艣rodku i wype艂niony 艣wiat艂em, widocznym nawet w 艣wietle dnia. Kiedy os艂oni艂 go r臋k膮, pr臋t wyra藕nie poja艣nia艂. Ksi膮偶臋 znowu u艣miechn膮艂 si臋 skromnie i oznajmi艂, 偶e jest tylko prostym in偶ynierem.
- Gdyby na 艣wiecie 偶yli jeszcze M膮drzy, m贸g艂bym stworzy膰 ten przedmiot znacznie szybciej, metod膮 zmian struktury genetycznej, ale poniewa偶 nie mia艂em innej drogi, przekszta艂ci艂em ziele zwane zjadaczem statku w co艣 ca艂kiem u偶ytecznego. - U艣miechn膮艂 si臋. - B臋dziesz mog艂a czyta膰 Testament do poduszki, nawet gdy ojciec ka偶e ci pogasi膰 wszystkie 艣wiece.
- Nigdy nie czytam w 艂贸偶ku - odpar艂a zdziwiona Lyra.
- To by艂 偶art - wyja艣ni艂a Patience. - U艣miechnij si臋 chocia偶. Lyra za艣mia艂a si臋. Za g艂o艣no, ale przynajmniej stara艂a si臋 sprawi膰 go艣ciowi przyjemno艣膰. I to z oczywistych powod贸w. Bia艂e ubranie nie ukrywa艂o gibko艣ci i si艂y obleczonego we艅 cia艂a, za艣 twarz m艂odzie艅ca mog艂a by膰 modelem dla rze藕biarza pragn膮cego przedstawi膰 w kamieniu wizerunek Odwagi, M臋sko艣ci lub Prawo艣ci. Kiedy u艣miecha艂 si臋, blask jego oczu zdawa艂 si臋 by膰 pieszczot膮. Nic z tego nie usz艂o uwagi Lyry.
Tyle tylko, 偶e Prekeptor nie odrywa艂 oczu od Patience, kt贸ra wreszcie zrozumia艂a, jak niebezpieczn膮 gr臋 prowadzi ksi膮偶臋.
- C贸rka heptarchy dowie si臋, 偶e przepowiednia rado艣ci zawarta w Testamencie wype艂ni si臋 za jej 偶ycia - powiedzia艂 Prekeptor.
Patience pos艂usznie przet艂umaczy艂a, ale teraz wiedzia艂a ju偶, 偶e ka偶de jego s艂owo skierowane by艂o do niej, prawdziwej c贸rki heptarchy. Bez w膮tpienia w Testamencie musia艂a znajdowa膰 si臋 wzmianka o si贸dmej si贸dmej si贸dmej c贸rce. Prekeptor chcia艂 zmusi膰 Patience, by uzna艂a los przypisany jej przez przepowiedni臋.
Ksi膮偶臋 mia艂 jeszcze trzeci prezent. By艂a to plastikowa os艂ona dla szklanego pr臋tu. Na jej powierzchni pojawia艂y si臋 kolorowe, przezroczyste zwierz臋ta. O艣wietlone od wewn膮trz zdawa艂y porusza膰 si臋 z gracj膮. Prekeptor i tym razem wr臋czy艂 prezent Patience.
- C贸rka heptarchy zobaczy, 偶e mo偶e to nosi膰 jak koron臋, by ca艂y 艣wiat j膮 podziwia艂 - powiedzia艂. - To jest tak jak z przysz艂o艣ci膮 mo偶na wybra膰 kolor i pod膮偶y膰 za nim. Je艣li c贸rka heptarchy wybierze m膮drze, odzyska wszystko, co straci艂a.
W ko艅cu tej wyrafinowanej przemowy s艂owa straci艂y podw贸jne znaczenie. Teraz wyra藕nie ksi膮偶臋 zwraca艂 si臋 tylko do Patience i proponowa艂 jej odzyskanie tronu.
Dziewczyna w 偶aden spos贸b nie mog艂a przet艂umaczy膰 ostatniego zdania Prekeptora. Lyra domaga艂aby si臋 wyja艣nie艅. Z drugiej jednak strony nie wolno jej by艂o pozostawi膰 wypowiedzi nie przet艂umaczonej ani zmieni膰 jej znaczenia, poniewa偶 to zosta艂oby zrozumiane przez pods艂uchuj膮cych szpieg贸w Oruca jako przyj臋cie propozycji zdrady.
Wobec tego milcza艂a.
- Co on powiedzia艂? - zapyta艂a Lyra.
- Nie wiem - odpar艂a Patience. Po czym zwr贸ci艂a si臋 do Prekeptora. - Przepraszam, ale moja znajomo艣膰 tassali艅skiego jest tak s艂aba, 偶e nie by艂am w stanie zrozumie膰 tego, co ksi膮偶臋 m贸wi艂. B艂agam, aby ksi膮偶臋 rozmawia艂 o sprawach, kt贸re biedna t艂umaczka mo偶e poj膮膰.
- Rozumiem - powiedzia艂 z u艣miechem. R臋ce mu dr偶a艂y. - Ja tak偶e czuj臋 l臋k, tutaj,,w samym sercu dworu heptarchy. Ty jednak nie wiesz, 偶e ludzie, kt贸rzy ci臋 popieraj膮, to wyszkoleni 偶o艂nierze i zamachowcy. S膮 gotowi wnikn膮膰 do najtajniejszych zakamark贸w siedziby wroga i zniszczy膰 go.
Ka偶da odpowied藕 Patience by艂aby r贸wnoznaczna z podpisaniem na siebie wyroku 艣mierci. Po pierwsze, j膮 r贸wnie偶 wyszkolono na zamachowca i wiedzia艂a, 偶e plan Prekeptora zosta艂 zniweczony w tym samym momencie, kiedy o nim wspomnia艂 na g艂os w ogrodzie. Natychmiast bowiem wszyscy Tassalianie przebywaj膮cy na dworze heptarchy zostan膮 aresztowani, skoro ich zbrodnicze plany wyjawi艂 sam ksi膮偶臋. Je艣li wierzy艂, 偶e nie jest pods艂uchiwany tutaj, na otwartej przestrzeni ogrodu, musia艂 by膰, zdaniem Patience, g艂upcem, kt贸remu nie warto powierza膰 偶ycia.
Ale nie mog艂a powiedzie膰 nic, co by go powstrzyma艂o, a j膮 oczy艣ci艂o z ewentualnych zarzut贸w wsp贸艂uczestnictwa w spisku. Gdyby stwierdzi艂a, 偶e ona nie ma wrog贸w na heptarszym dworze, przyzna艂aby, 偶e ksi膮偶臋 ma prawo nazywa膰 j膮 c贸rk膮 heptarchy. Nie pozosta艂o jej nic innego, jak nadal udawa膰, 偶e nie rozumie, i偶 ca艂a ta przemowa jest skierowana w艂a艣nie do niej. Czyli 偶e nie rozumie najprostszych zwrot贸w w tassali艅skim. Najprawdopodobniej nikt jej nie uwierzy, ale na tym jej nie zale偶a艂o. Wystarczy艂o tylko stworzy膰 Orucowi mo偶liwo艣膰 udawania, 偶e jej wierzy. Tak d艂ugo, jak oboje b臋d膮 mogli udawa膰, 偶e ona nie wie, kim naprawd臋 jest, ma szans臋 prze偶ycia.
Przywo艂a艂a na twarz wyraz zmieszania.
- Przykro mi, ale chyba si臋 pogubi艂am - powiedzia艂a. - My艣la艂am, 偶e opanowa艂am j臋zyk Tassalian wystarczaj膮co biegle, ale najwyra藕niej by艂am w b艂臋dzie.
- Co on m贸wi? - zapyta艂a Lyra. W jej g艂osie brzmia艂o teraz prawdziwe zaciekawienie. A sytuacja by艂a rzeczywi艣cie interesuj膮ca, poniewa偶 Prekeptor nie przyby艂 wcale z zamiarem po艣lubienia Lyry, tylko w celu zabicia jej ojca, a bez w膮tpienia przy okazji tak偶e i jej.
- Przykro mi - powiedzia艂a Patience - ale prawie nic nie zrozumia艂am.
- My艣la艂am, 偶e znakomicie w艂adasz tym j臋zykiem.
- Ja te偶 tak my艣la艂am.
- Matko Kristosa - wyszepta艂 Prekeptor. - Matko Boska, dlaczego nie widzisz w moim zjawieniu si臋 r臋ki przeznaczenia? Jestem anio艂em, kt贸ry stan膮艂 u drzwi i puka. Zwiastuj臋 ci: B贸g narodzi si臋 z twego 艂ona.
Ju偶 same jego s艂owa budzi艂y l臋k, a 偶arliwo艣膰, z jak膮 je wymawia艂, przera偶a艂a. Jak膮 rol臋 przeznaczy艂 dla niej w swojej religii? Matka Boska - to by艂a staro偶ytna dziewica z Ziemi, a przecie偶 m贸wi艂 do Patience tak, jakby to by艂o jej imi臋.
Nadal panowa艂a nad sob膮 i ukrywa艂a zaskoczenie. Pozwoli艂a sobie tylko na lekko zdziwion膮 min臋.
- 艢wi臋ta Matko, czy nie widzisz, w jaki spos贸b Kristos przygotowa艂 drog臋 swego przyj艣cia? - Post膮pi艂 krok w jej stron臋. Lecz widz膮c, jak st臋偶a艂a jej twarz, zatrzyma艂 si臋, a potem cofn膮艂 dwa kroki. - Niewa偶ne, co my艣lisz, nie pokrzy偶ujesz 艣cie偶ek Boga. On po艣wi臋ci艂 siedem razy siedem razy siedem pokole艅, aby stworzy膰 ciebie, matk臋 jego syna, kt贸ry narodzi si臋 na planecie Imaculata. D艂u偶ej czekali艣my na ciebie, ni偶 na Ziemi oczekiwali Dziewicy.
Pozwoli艂a, by na jej twarzy znowu pojawi艂o si臋 niepewne, zdziwione spojrzenie, a jednocze艣nie w pop艂ochu zastanawia艂a si臋, co powinna zrobi膰. Czu艂a si臋 troch臋 tak, jak podczas jednej z ulubionych zabaw Angela. Dawa艂 jej do rozwi膮zania w pami臋ci z艂o偶one zadanie matematyczne, 偶adne pisane znaki nie mog艂y pomaga膰 jej w koncentracji - po czym natychmiast zmienia艂 temat i zaczyna艂 opowiada膰 jak膮艣 niezwykle zagmatwan膮 histori臋. Po paru minutach, a niekiedy nawet dobre p贸艂 godziny p贸藕niej ko艅czy艂 opowie艣膰 i bezzw艂ocznie 偶膮da艂 wyniku wylicze艅. A kiedy poda艂a go, wymaga艂 od niej powt贸rzenia ca艂ej historii. Ze szczeg贸艂ami. Po latach 膰wicze艅 koncentrowanie si臋 na dw贸ch sprawach jednocze艣nie nie sprawia艂o Patience k艂opotu. Cho膰, oczywi艣cie, nigdy wcze艣niej jej 偶ycie nie zale偶a艂o od 偶adnej gry.
- Widz臋, 偶e nic ci nie powiedzieli. Nie chcieli, by艣 dowiedzia艂a si臋, kim naprawd臋 jeste艣. Nie udawaj, 偶e nie znasz mojego j臋zyka. Wiem dobrze, 偶e rozumiesz znaczenie ka偶dego s艂owa. Powiem ci. B贸g stworzy艂 Imaculat臋jako najbardziej bosk膮 ze wszystkich planet. Tutaj, na tym w艂a艣nie 艣wiecie, si艂y stworzenia s膮 g艂臋bokie i pe艂ne mocy. Na Ziemi potrzeba by艂o tysi臋cy pokole艅, by dokona艂a si臋 ewolucja. Tutaj wystarcz膮 nam trzy czy cztery pokolenia dla wygenerowania powa偶nych zmian gatunkowych. Jakby genetyczne cz膮steczki rozumia艂y, czego od nich chcemy, i zmienia艂y si臋 zgodnie z oczekiwaniami. Te trzy drobiazgi, kt贸re z艂o偶y艂em w darze - to nowe, doskona艂e gatunki, wykreowane przez cz艂owieka na Imaculacie. Ta zasada dotyczy zar贸wno gatunk贸w, kt贸re przyby艂y z Ziemi, jak i miejscowych. Tylko tutaj, na Planecie Bo偶ej Kreacji, cz膮steczka genetyczna ka偶dego stworzenia jest zwierciad艂em woli cz艂owieka i zmieni si臋 zgodnie z ka偶d膮 komend膮. Wystarczy zastanowi膰 si臋, czy emisja 艣wiat艂a zwi臋kszy szans臋 rozrodczo艣ci ro艣liny i natychmiast wszystkie ro艣liny wydzielaj膮 du偶o wi臋cej energii promieniotw贸rczej. Nawet te, kt贸re nie bior膮 udzia艂u w eksperymencie i rosn膮 dobre p贸艂 mili dalej. Czy rozumiesz, co to znaczy? Tutaj, na Imaculacie, B贸g pozwoli艂 nam skosztowa膰 swojej w艂adzy.
Patience przez chwil臋 bawi艂a si臋 my艣l膮, czy nie zabi膰 ksi臋cia, ale odrzuci艂a ten pomys艂. Gdyby by艂 to zwyk艂y poddany heptarchy, jej obowi膮zkiem by艂oby zg艂adzi膰 go za wszystko, co ju偶 zd膮偶y艂 powiedzie膰, cho膰by dlatego, 偶e zagra偶a艂 偶yciu Lyry. Ale do prerogatyw t艂umacza nie nale偶a艂o mordowanie dziedzica tronu Tassali. Kr贸l Oruc m贸g艂by potraktowa膰 taki nieszcz臋sny incydent jako wtr膮canie si臋 do polityki zagranicznej.
- Ale dzie艂o hodowania ludzkiej rasy B贸g zarezerwowa艂 dla siebie - ci膮gn膮艂 dalej Prekeptor. - Ludzie jako jedyna forma 偶ycia na Imaculacie pozostali nie zmienieni. Gdy偶 to B贸g czuwa nad nasz膮 drog膮. A jego koronnym osi膮gni臋ciem jeste艣 ty - poniewa偶 zgodnie z wol膮 Boga masz urodzi膰 Kristosa, jedynego cz艂owieka doskona艂ego, kt贸ry b臋dzie odbiciem Boga, tak jak cz膮steczka genetyczna jest odbiciem woli, m贸zg jest lustrem 艣wiadomo艣ci, a uk艂ad limfatyczny obrazem nami臋tno艣ci. M膮drzy my艣leli, 偶e mog膮 ingerowa膰 w cz膮steczk臋 genetyczn膮, 偶e zmieni膮 bo偶y plan, uczyniwszy twego ojca niezdolnym do sp艂odzenia c贸rki, by przepowiednia nie mog艂a si臋 spe艂ni膰.
Ale B贸g zniszczy艂 M膮drych i tw贸j ojciec sp艂odzi艂 c贸rk臋, a ty urodzisz syna bo偶ego, i ani ty sama, ani nikt inny nie mo偶e pokrzy偶owa膰 tych boskich plan贸w.
Teraz ju偶 Patience nie mog艂a odej艣膰. Musia艂a wyra藕nie pokaza膰, 偶e odrzuca wszystko, co zosta艂o powiedziane. Poza tym nie by艂a pewna, czy Prekeptor pozwoli艂by jej odej艣膰. Jego wiara by艂a wiar膮 szale艅ca. Dygota艂 i p艂on膮艂 takim 偶arem, 偶e i w niej rozpala艂 ogie艅. Nie 艣mia艂a s艂ucha膰 go d艂u偶ej, gdy偶 obawia艂a si臋, 偶e zw膮tpi we w艂asn膮 niewiar臋. Nie mia艂a odwagi odej艣膰 ani uciszy膰 go ostatecznie. Pozostawa艂o jej tylko jedno.
Si臋gn臋艂a do w艂os贸w, gdzie trzyma艂a ukryt膮 p臋tl臋.
- Co ty robisz? - zapyta艂a Lyra, kt贸r膮 jako c贸rk臋 heptarchy nauczono rozpoznawa膰 ka偶d膮 bro艅, jak膮 m贸g艂 si臋 pos艂u偶y膰 zamachowiec. Patience nie odpowiedzia艂a. Zwr贸ci艂a si臋 do Prekeptora:
- Ksi膮偶臋, wydaje mi si臋, 偶e zrozumia艂am ci臋 na tyle, by poj膮膰, 偶e samym swym istnieniem zagra偶am 偶yciu mego szlachetnego heptarchy, kr贸la Oruca. Skoro stanowi臋 zagro偶enie dla mego kr贸la, jedyne, co mog臋 zrobi膰 jako wierna poddana, to zako艅czy膰 moje 偶ycie.
Gwa艂townym ruchem zacisn臋艂a p臋tl臋 na w艂asnej szyi, a potem nag艂ym szarpni臋ciem przeci臋艂a sk贸r臋 na g艂臋boko艣膰 dw贸ch milimetr贸w. W pierwszej chwili prawie nie poczu艂a b贸lu. Ci臋cie nie by艂o jednolite - w niekt贸rych miejscach g艂臋bsze. Na szyi pojawi艂a si臋 krew niby czerwony ko艂nierz.
Przera偶enie Prekeptora prawie j膮 rozbawi艂o.
- M贸j Bo偶e! - krzykn膮艂. - M贸j Bo偶e, c贸偶 ja najlepszego uczyni艂em! Nic nie zrobi艂e艣, ty g艂upcze, pomy艣la艂a Patience. Ja to zrobi艂am. Wreszcie ci臋 uciszy艂am. Teraz ju偶 czu艂a prawdziwy b贸l, a od nag艂ego up艂ywu krwi zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Mam nadziej臋, 偶e ci臋cie nie jest zbyt g艂臋bokie, pomy艣la艂a. Nie chcia艂abym, 偶eby zosta艂a blizna.
Lyra wrzeszcza艂a. Patience poczu艂a, jak nogi si臋 pod ni膮 uginaj膮. O, tak. Musz臋 upa艣膰, jakbym naprawd臋 umiera艂a, pomy艣la艂a. I pozwoli艂a sobie osun膮膰 si臋 na ziemi臋. Z艂apa艂a si臋 za szyj臋, delikatnie rozlu藕niaj膮c ucisk p臋tli. Zdziwi艂a j膮 ilo艣膰 krwi, ci膮gle wyp艂ywaj膮cej z rany. Czy nie by艂oby g艂upio, gdybym przeci臋艂a sobie sk贸r臋 nazbyt g艂臋boko i wykrwawi艂a si臋 na 艣mier膰, tu, na trawniku?
Prekeptor rozpacza艂 g艂o艣no:
- 艢wi臋ta Matko, nie chcia艂em ci臋 skrzywdzi膰. Bo偶e, dopom贸偶 jej, Panie na Niebiesiech, pogromco blu藕nierc贸w, wybacz g艂upcowi, kt贸ry odda艂 siebie na s艂u偶b臋 Tobie, i uratuj Matk臋 twojego Syna...
艢wiat zatrzasn膮艂 wok贸艂 Patience czarne 艣ciany, widzia艂a przed sob膮 tylko tunel. Ujrza艂a d艂onie, kt贸re odsun臋艂y od niej Prekeptora. S艂ysza艂a krzyki i p艂acz Lyry. Czu艂a unosz膮ce j膮 z ziemi delikatne r臋ce i us艂ysza艂a czyj艣 szept:
- Nie by艂o dot膮d nikogo tak lojalnego wobec heptarchy, by wola艂 raczej odebra膰 sobie 偶ycie, ni偶 wys艂ucha膰 zdrajcy.
Czy w艂a艣nie to zrobi艂am? - pomy艣la艂a Patience. Odebra艂am sobie 偶ycie?
A potem, kiedy wynosili j膮 z ogrodu, zaniepokoi艂a si臋, czy Angel uzna, 偶e dobrze rozwi膮za艂a zadanie. Bo je艣li chodzi o opowie艣膰, to zapami臋ta艂a ka偶de s艂owo. Co do jednego.

* * *
Rozdzia艂 3
SKRYTOB脫JCZYnI

Patience mia艂a dosy膰 le偶enia w 艂贸偶ku ju偶 po pierwszym dniu. Niecierpliwi艂y j膮 wizyty ludzi, kt贸rzy nie mieli nic m膮drego do powiedzenia.
- Nie s膮dz臋, by zosta艂a ci blizna - pociesza艂a j膮 Lyra.
- Nie mia艂abym nic przeciwko niej - odpar艂a Patience.
- To by艂 najodwa偶niejszy czyn, jaki w 偶yciu widzia艂am.
- Nic podobnego - odpar艂a Patience. - Wiedzia艂am, 偶e nie umr臋. To by艂 jedyny spos贸b, by uciszy膰 ksi臋cia.
- Ale co on m贸wi艂?
Patience potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Wierz mi, wcale si臋 nie nadawa艂 na m臋偶a dla ciebie.
Lyra wygl膮da艂a na powa偶nie zmartwion膮. No c贸偶, mia艂a powody. Mo偶e po raz pierwszy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e jej dynastyczne prawa s膮 niebezpiecznie zagro偶one, cho膰by Patience pozosta艂a ca艂kowicie lojalna.
- Czy on pr贸bowa艂... zaaran偶owa膰... no wiesz. Z tob膮.
No tak. Lyra oczywi艣cie nie martwi si臋 wcale o dynasti臋. Nikt jej nigdy nie nauczy艂 odpowiedzialno艣ci.
- Nie mog臋 o tym m贸wi膰 - o艣wiadczy艂a Patience. Ale odwr贸ci艂a twarz, by Lyra przekona艂a sam膮 siebie, 偶e odpowied藕 powinna brzmie膰 "tak".
- Stoj膮c przede mn膮, chcia艂... ale dlaczego ty? Wiem, 偶e s艂yniesz z urody, wszyscy to m贸wi膮, jednak to ja jestem c贸rk膮 heptarchy i te偶 nie wygl膮dam najgorzej. Wcale nie. M贸wi臋 zupe艂nie obiektywnie.
- Chyba tylko taki m臋偶czyzna nie chcia艂by ci臋 mie膰 za 偶on臋, kt贸ry w wyniku straszliwego wypadku uszkodzi艂 sobie pewne organy - parskn臋艂a 艣miechem Patience.
Lyra zrozumia艂a po dobrej chwili i sp艂on臋艂a rumie艅cem.
- Nie wolno ci m贸wi膰 takich rzeczy.
Ale Patience pochlebi艂a jej pr贸偶no艣ci i w ten spos贸b Lyra uzna艂a, 偶e nie musi mie膰 wyrzut贸w sumienia. Dziewczyna wysz艂a.
Patience rozmy艣la艂a o wczorajszym spotkaniu. Przynajmniej nie posz艂am na nie r贸wnie nie艣wiadoma jak Lyra, kt贸ra zreszt膮 nadal nie orientuje si臋, co zasz艂o. Jednak kiedy艣 kto艣 powie jej, kim jestem i dlaczego odwieczne prawa mojego ojca do tronu postrzegane s膮 jako stoj膮ce powy偶ej roszcze艅 Oruca. Wtedy zrozumie, co si臋 w艂a艣ciwie wczoraj wydarzy艂o i by膰 mo偶e pojmie tak偶e, 偶e ryzykuj膮c 艣mierci膮, walczy艂am o 偶ycie.
Ale nie reakcja Lyryj膮 niepokoi艂a. Wa偶ne by艂o, jakie stanowisko zajmie kr贸l Oruc. By艂 jedynym widzem, kt贸remu Patience chcia艂a sprawi膰 przyjemno艣膰. Je艣li zrozumia艂 jej gest jako desperack膮 pr贸b臋 udowodnienia lojalno艣ci, ona prze偶yje. Ale je艣li pomy艣li, 偶e chcia艂a si臋 naprawd臋 zabi膰, uzna j膮 za osob臋 niespe艂na rozumu i nigdy nie powierzy jej 偶adnego zadania. Kariera Patience zako艅czy si臋, zanim jeszcze zd膮偶y艂a si臋 rozpocz膮膰.
Lekarz zamkn膮艂 jej ran臋 szcz臋kami male艅kich sk贸rek.
- To nie s膮 zwyczajne sk贸rki - obja艣ni艂. - Zosta艂y wyhodowane i dzia艂aj膮 jak mocne kleszcze, przytrzymaj膮 sk贸r臋 dop贸ki mi臋艣nie nie z艂膮cz膮 si臋 odpowiednio. Dostosowuj膮 si臋 do elastyczno艣ci szyi i pomagaj膮 w procesie leczenia. Nie zostawiaj膮 blizn.
- Bardzo sprytne - mrukn臋艂a Patience. Wszyscy uwa偶ali, 偶e ona nie chcia艂aby mie膰 blizny. Nie by艂a tego taka pewna. Nie zaszkodzi艂oby nosi膰 na ciele pami膮tki stale przypominaj膮cej o ca艂kowitej lojalno艣ci, jak膮 wykaza艂a w s艂u偶bie kr贸lowi. Nawet kusi艂o j膮, 偶eby oderwa膰 sk贸rki albo zmieni膰 pozycj臋 w 艂贸偶ku, by blizna pomarszczy艂a si臋. Jednak takie zachowanie zdyskredytowa艂oby j膮. Pomniejszy艂o znaczenie jej czynu.
A mia艂 on sw膮 moc. Oruc przyzna艂 jej na czas rekonwalescencji pok贸j dla specjalnych go艣ci na heptarszym dworze. Wiele os贸bzacho
dzi艂o z 偶yczeniami powrotu do zdrowia. Ma艂o kto z nich przeszed艂 szkolenie w dyplomacji, wi臋c nie potrafili ukry膰 prawdziwego powodu wizyt. Ich przyci膮ga艂a Patience, m艂oda dziewczyna, w kt贸rej wyczuwa艂o si臋 ju偶 pierwsz膮 zapowied藕 kobiety.
Doro艣li, kt贸rzy nie potrafi膮 si臋 pogodzi膰 z utrat膮 m艂odo艣ci, wracaj膮 do niej my艣lami i bole艣nie pragn膮 powrotu urody lat m艂odzie艅czych, cho膰 wiedz膮, 偶e czasu nie da si臋 cofn膮膰. Poza tym by艂a prawdziw膮 c贸rk膮 heptarchy, legendarn膮 si贸dm膮 si贸dm膮 si贸dm膮 c贸rk膮 Kapitana Statku. Dot膮d nie mogli otwarcie z ni膮 rozmawia膰 z l臋ku przed podejrzeniami kr贸la. Ale nikt przecie偶 nie m贸g艂 patrze膰 krzywo na wizyty sk艂adane m艂odej dziewczynie, kt贸ra s艂u偶膮c c贸rce heptarchy pope艂ni艂a czyn tak heroiczny.
Odwiedzali j膮 pojedynczo i parami, m贸wili mi艂e s艂贸wka, 艣ciskali d艂o艅. Wielu pr贸bowa艂o dotkn膮膰 j膮 gestem, nale偶nym tylko rodzinie w艂adcy. Tym odwzajemnia艂a si臋 gestem szacunku, wskazuj膮cym, 偶e go艣膰 stoi wy偶ej od niej na drabinie spo艂ecznej. Niekt贸rzy uwa偶ali to za sprytne maskowanie si臋, inni za szczer膮 skromno艣膰. Dla Patience by艂a to walka o 偶ycie.
Niepokoi艂o j膮 bowiem, 偶e ani razu nie odwiedzi艂 jej Angel. R贸wnie偶 ojciec nie 艣pieszy艂 si臋 z powrotem do domu. Nie do pomy艣lenia by艂o, 偶eby nie przyszli do niej, gdyby tylko mogli, a to oznacza艂o, 偶e kto艣 musia艂 zabroni膰 im odwiedzin. Jedyn膮 osob膮 w艂adn膮 to uczyni膰 by艂 kr贸l Oruc. Najwyra藕niej co艣 go zaniepokoi艂o w odegranym przez ni膮 przedstawieniu. Nadal nie mia艂 do niej zaufania.
Wreszcie wizyty usta艂y. Do pokoju wkroczy艂 lekarz z dwoma s艂u偶膮cymi. Delikatnie prze艂o偶yli dziewczynk臋 na nosze. Nie musieli m贸wi膰, gdzie j膮 zabieraj膮. Kiedy Oruc wzywa, nie ma miejsca na dyskusj臋. Po prostu si臋 idzie.
Postawili nosze na pod艂odze komnaty Oruca. Jego ma艂偶onka tym razem nie by艂a obecna, ale heptarsze towarzyszy艂y trzy g艂owy. Patience nie zna艂a ich, cho膰 sp臋dzi艂a wystarczaj膮co du偶o czasu na dworze niewolnik贸w, by zapami臋ta膰 wszystkie przekazywane tam g艂owy. Wobec tego te albo nie nale偶a艂y do by艂ych ministr贸w spraw zagranicznych, albo te偶 by艂y tak wa偶ne dla Oruca, 偶e trzyma艂 je w jakim艣 odosobnionym miejscu, by nikt inny nie m贸g艂 z nimi rozmawia膰. Przy s艂ojach ustawionych na osobnych stolikach siedzia艂y kar艂y, gotowe pompowa膰 powietrze.
- A wi臋c to jest ta dziewczyna - o艣wiadczy艂a jedna z g艂贸w, kiedy Patience znalaz艂a si臋 w komnacie. Poniewa偶 karze艂 jeszcze nie zacz膮艂 pompowa膰 powietrza, ; z ust g艂owy nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k, Patience jednak potrafi艂a odczyta膰 s艂owa z ruchu warg. I cho膰 tego ju偶 nie by艂a pewna, wyda艂o jej si臋, 偶e druga g艂owa wyszepta艂a jej prawdziwe imi臋: Agaranthemem Heptek.
Lekarz robi艂 wok贸艂 swojej osoby bardzo wiele zamieszania pokazuj膮c, jak doskonale opatrzy艂 ran臋. Po kt贸rej - naturalnie - nie pozostanie najmniejsza blizna.
- Bardzo dobrze, doktorze - powiedzia艂 Oruc. - Zawsze oczekuj臋 od moich technik贸w najwy偶szej sprawno艣ci.
Lekarzowi nie w smak by艂o nazwanie go technikiem, ale oczywi艣cie stara艂 si臋 ukry膰 niezadowolenie.
- Dzi臋kuj臋, lordzie heptarcho.
- 呕adnej blizny - powiedzia艂 Oruc. Wpatrywa艂 si臋 krytycznie w szyj臋 dziewczyny.
- Ani 艣ladu.
- Tylko sznurek robak贸w na szyi. Nie wiem, czy ju偶 nie wola艂bym blizny od tych paskud.
- O, nie - zaprzeczy艂 lekarz - one odpadn膮 bardzo szybko. Je艣li przeszkadzaj膮 ci, panie, mog臋 je zdj膮膰 nawet teraz.
Oruc wygl膮da艂 na znudzonego.
- To, co powiedzia艂em, doktorze, by艂o 偶artem, a nie dowodem mojej g艂upoty.
- Och, oczywi艣cie, zupe艂nie nie pomy艣la艂em, prosz臋 mi wybaczy膰, jestem troch臋 zdenerwowany, ja... - w tej chwili lekarz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e brnie coraz dalej i wybuchn膮艂 nienaturalnym 艣miechem.
- Dobra robota. Jestem zadowolony. Teraz prosz臋 odej艣膰.
Lekarz po艣piesznie wykona艂 polecenie i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Oruc westchn膮艂 ze znu偶eniem.
- 呕ycie na dworze prze偶ywa schy艂ek od czasu odej艣cia M膮drych.
- Trudno mi to stwierdzi膰, sir - powiedzia艂a Patience. - Wtedy jeszcze nie by艂o mnie na 艣wiecie. Nie zna艂am 偶adnego z M膮drych.
Brwi Oruca unios艂y si臋 w g贸r臋.
- Na niebiosa, ja tak偶e nie. - Jednak zaraz potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Chocia偶 to w艂a艣ciwie nieprawda. Znam kilku M膮drych po艣r贸d umar艂ych. - Nie potrzebowa艂 ogl膮da膰 si臋 na trzy g艂owy. -1 nawet jednego M膮drego po艣r贸d 偶ywych, jedynego cz艂owieka spo艣r贸d wszystkich moich ministr贸w, kt贸ry udziela mi rad wartych wys艂uchania. Temu cz艂owiekowi los Korfu le偶y na sercu r贸wnie mocno, jak mnie.
- To m贸j ojciec.
- C贸偶 za 偶a艂osna sytuacja, prawda? - zapyta艂 Oruc. - Nawet najm膮drzejszy kr贸l potrzebuje dobrej rady, a m膮drego doradcy trzeba na tym 艣wiecie szuka膰 ze 艣wiec膮. Odda艂bym p贸艂 kr贸lestwa, by wiedzie膰, co si臋 sta艂o z M膮drymi, kt贸rzy st膮d odeszli, i jak ich tu przywie艣膰 z powrotem.
W tym momencie odezwa艂a si臋 jedna z g艂贸w. Widocznie kar艂y zacz臋艂y pompowa膰 powietrze.
- Oruc, ju偶 pr臋dzej stracisz po艂ow臋 kr贸lestwa, poniewa偶 nie dowiesz si臋 tego.
Druga g艂owa wyda艂a z siebie starczy chichot.
- To by艂by dobry interes, odda膰 ziemi臋 i otrzyma膰 z powrotem M膮drych.
- Wiesz przecie偶, gdzie M膮drzy odeszli - odezwa艂a si臋 trzecia o ponurej twarzy i bezz臋bnych ustach. - Do Sp臋kanej Ska艂y. A stamt膮d nie ma powrotu.
- To jest dylemat naszych czas贸w. - Oruc zwr贸ci艂 si臋 do Patience. Ju偶 dawno min膮艂 czas kolejnej spodziewanej inwazji gebling贸w. Dwana艣cie razy podczas siedmiu tysi臋cy lat wylewa艂y si臋 na nas hordami ze swego ogromnego skalnego miasta, z grot Stopy Niebios i za ka偶dym razem ludzka cywilizacja pada艂a pod tym ciosem. Potem wracali do swych jaski艅 lub stawali si臋 偶a艂osnymi kupcami lub w臋drowcami, a ludzie zaczynali od nowa podnosi膰 si臋 z upadku, pr贸buj膮c wskrzesi膰 wiedz臋 z pozostawionych resztek... Tylko jedna ludzka instytucja przetrwa艂a wszystkie najazdy a偶 po czas trzynastej inwazji gebling贸w jedna linia krwi, zapocz膮tkowana w chwili, gdy cz艂owiek po raz pierwszy postawi艂 stop臋 na Imaculacie. - Cho膰 nie powiedzia艂 tego, wiedzia艂a, 偶e m贸wi o rodzie heptarch贸w. Jej rodzie.
- A potem - ci膮gn膮艂 dalej Oruc - geblingi nie zaatakowa艂y ludzi w spodziewanym czasie. Zamiast tego wszyscy M膮drzy, wszyscy uczeni m臋偶czy藕ni i kobiety - nie, nie chodzi mi o uczonych, ale o tych, kt贸rzy osi膮gn臋li prawdziwe zrozumienie wiedzy - wszyscy, jeden po drugim, poczuli zewSp臋kanej Ska艂y. Niepowstrzyman膮, natr臋tn膮 potrzeb臋 odej艣cia st膮d. Twierdzili, 偶e nie wiedz膮, gdzie si臋 kieruj膮. Ale ci, kt贸rzy pod膮偶yli za nimi, powiedzieli potem, 偶e wszyscy co do jednego udali si臋 do Sp臋kanej Ska艂y. Politycy, genera艂owie, naukowcy, nauczyciele, budowniczowie - wszyscy ci m臋偶czy藕ni i te kobiety, na kt贸rych m贸g艂 si臋 oprze膰 kr贸l podczas swych rz膮d贸w, odeszli. Na kim si臋 mo偶na oprze膰, kiedy M膮drzy odejd膮?
- Na nikim - szepn臋艂a Patience. Teraz naprawd臋 si臋 ba艂a, poniewa偶 opowiada艂 tak uczciwie o upadku staro偶ytnej dynastii, z kt贸rej si臋 wywodzi艂a, 偶e bez w膮tpienia planowa艂 zamordowanie jej tu偶 po zako艅czeniu rozmowy.
- Na nikim. Zew Sp臋kanej Ska艂y przywo艂a艂 ich i heptarcha straci艂 sw膮 si艂臋. Tw贸j prapradziadek nie by艂 ju偶 mocarnym heptarch膮.
- Nie zna艂am go - powiedzia艂a Patience.
- Dzikus. Naprawd臋 okropny, nawet je艣li odrzuci si臋 wszystko, co na jego temat napisa艂 m贸j ojciec, walcz膮c o w艂asn膮 popularno艣膰. Mia艂 zwyczaj zachowywa膰 g艂owy swoich wcze艣niejszych kochanek i ustawia膰 s艂oje z nimi wok贸艂 艂贸偶ka, by mog艂y przygl膮da膰 si臋 jego karesom z now膮 pi臋kno艣ci膮.
- Wydaje mi si臋 - powiedzia艂a Patience - 偶e by艂a to znacznie ci臋偶sza tortura dla najnowszej kochanki.
- Tak. - Oruc roze艣mia艂 si臋. - Chocia偶 nie powinna艣 jeszcze tego rozumie膰. Jest tyle rzeczy, kt贸rych nie powinna艣 wiedzie膰. M贸j osobisty lekarz - kt贸ry, jak s膮dz臋, nie nale偶y do klanu M膮drych - dok艂adnie przebada艂 ci臋, zanim przy艂o偶ono ci sk贸rki. Powiedzia艂 mi, 偶e nie mog艂a艣 wykona膰 lepszej roboty. Wyp艂yn臋艂o z ciebie dok艂adnie tyle krwi, by wra偶enie by艂o odpowiednio mocne, a przy tym nie zrobi艂a艣 sobie prawdziwej krzywdy.
- Mia艂am szcz臋艣cie - stwierdzi艂a Patience.
- Tw贸j ojciec nie m贸wi艂 mi, 偶e szkoli艂 ci臋 w sztuce mordowania.
- Sposobi艂 mnie do zawodu dyplomaty. Cz臋sto powtarza艂 wasz膮, panie, maksym臋, 偶e jeden dobrze wytrenowany zamachowiec mo偶e uratowa膰 niezliczon膮 ilo艣膰 istnie艅 ludzkich.
Oruc u艣miechn膮艂 si臋 i zwr贸ci艂 w stron臋 g艂贸w:
- Przypochlebia mi si臋, cytuj膮c moje w艂asne s艂owa, i do tego twierdzi, 偶e wielki lord Peace cz臋sto je powtarza.
- Tak naprawd臋 - odezwa艂a si臋 ponura g艂owa - to by艂y moje s艂owa.
- Nie 偶yjesz, Konstans. Nie musz臋 oddawa膰 ci sprawiedliwo艣ci. Konstans. Osiemset lat temu 偶y艂 Konstans, kt贸ry przywr贸ci艂 Korfu hegemoni臋 na ca艂ej d艂ugo艣ci rzeki Radosnej zaledwie w dziesi臋膰 lat po inwazji gebling贸w, i to bez przelania jednej kropli krwi. Je艣li by艂 to ten sam m臋偶czyzna, nic dziwnego, 偶e jego g艂owa znajdowa艂a si臋 w tak zaawansowanym stadium rozk艂adu. Niewiele ich mog艂o przetrwa膰 wi臋cej ni偶 tysi膮c lat - dla tej wi臋c czas dobiega艂 ju偶 swego kresu.
- Nadal jestem pr贸偶ny - odezwa艂a si臋 g艂owa Konstansa.
- Nie podoba mi si臋, 偶e nauczy艂 j膮 zabija膰. I to tak znakomicie. Potrafi艂a nawet upozorowa膰 w艂asn膮 艣mier膰.
- Nieodrodna c贸rka swego ojca - powiedzia艂a jedna z g艂贸w.
- Tego si臋 w艂a艣nie obawiam - o艣wiadczy艂 Oruc. - Ile masz lat? Trzyna艣cie? Czy znasz inne sposoby zabijania?
- Wiele - odpar艂a Patience. - Ojciec twierdzi, 偶e nie mam wystarczaj膮co du偶o si艂y, by porz膮dnie napi膮膰 艂uk, miotanie oszczepem te偶 nie wychodzi mi najlepiej. Ale trucizny, rzutki, sztylety nie maj膮 dla "mnie tajemnic.
- A bomby? Materia艂y palne?
- Zadaniem dyplomaty jest zabi膰 tak cicho i dyskretnie, jak to tylko mo偶liwe.
- Tak twierdzi tw贸j ojciec.
- Tak.
- Czy potrafi艂aby艣 zabi膰 mnie teraz? Czy tutaj, w tym pokoju, mo偶esz to zrobi膰?
Patience milcza艂a.
- Rozkazuj臋 ci odpowiedzie膰.
Zbyt dobrze zna艂a protok贸艂, by da膰 si臋 wci膮gn膮膰 w zasadzk臋.
- Panie, prosz臋, nie igraj ze mn膮 w ten spos贸b. Kr贸l rozkazuje mi powiedzie膰, czy jestem w stanie zabi膰 kr贸la. Pope艂ni臋 zdrad臋 zar贸wno wtedy, gdy odm贸wi臋 wykonania polecenia, jak i w wypadku niepos艂usze艅stwa.
- Chc臋 us艂ysze膰"uczciw膮 odpowied藕. Jak my艣lisz, po co trzymam tutaj te wszystkie g艂owy? Nie potrafi膮 k艂ama膰, to zas艂uga robak贸w g艂贸wnych, ju偶 one pilnuj膮, by odpowied藕 by艂a uczciwa i pe艂na.
- G艂owy, panie, ju偶 nie 偶yj膮. Je艣li twoj膮 wol膮 jest, bym i ja znalaz艂a si臋 w podobnej sytuacji, uczyni膰 to jest w twojej mocy.
- Chc臋 us艂ysze膰 od ciebie prawd臋, niech diabli porw膮 protok贸艂.
- Dop贸ki 偶yj臋, moich ust nie splami膮 s艂owa zdrady.
Oruc nachyli艂 si臋 nad ni膮 z twarz膮 poczerwienia艂膮 od gniewu.
- Nie interesuj膮 mnie twoje sztuczki, dziewczyno, dzi臋ki kt贸rym chcesz uratowa膰 偶ycie. Chc臋, by艣 porozmawia艂a ze mn膮 uczciwie.
- Dziecko, on ci臋 nie mo偶e zabi膰. - Konstans parskn膮艂 艣miechem. - Mo偶esz 艣mia艂o powiedzie膰 mu to, co on chce us艂ysze膰, przynajmniej jeszcze teraz.
Oruc obejrza艂 si臋 na Konstansa, ale ten nie spu艣ci艂 wzroku.
- Widzisz - ci膮gn膮艂a dalej g艂owa - jest uzale偶niony od twego ojca, kt贸ry b臋dzie mu wiernie s艂u偶y艂 tak d艂ugo, jak ty pozostaniesz zak艂adniczk膮. 呕yw膮. A wi臋c teraz kr贸l Oruc stara si臋 ustali膰, czy uda mu si臋 skorzysta膰 z twoich talent贸w, czy te偶 pozostaniesz jedynie wiecznym przedmiotem po偶膮dania jego wrog贸w.
Analiza Konstansa brzmia艂a rozs膮dnie i Oruc si臋 jej nie przeciwstawi艂. Patience wydawa艂o si臋 absurdalne, 偶e najpot臋偶niejszy cz艂owiek na ca艂ym 艣wiecie traktuje j膮 jak potencjalnie niebezpieczn膮 doros艂膮 osob臋. Ale jednocze艣nie r贸s艂 jej szacunek do kr贸la Oruca. Wielu s艂abszych w艂adc贸w ju偶 dawno zabi艂oby j膮 i jej ojca. Przewa偶y艂by w nich strach nad 艣wiadomo艣ci膮, 偶e lord Peace i jego c贸rka mog膮 przysporzy膰 mu korzy艣ci.
Tak wi臋c podj臋艂a decyzj臋. Postanowi艂a mu zaufa膰, co j膮 przera偶a艂o, poniewa偶 jednej jedynej rzeczy ani ojciec, ani Angel jej nie nauczyli: kiedy mo偶e zaufa膰.
- Lordzie heptarcho - powiedzia艂a - gdyby my艣l o zabiciu ciebie posta艂a cho膰 na moment w moim sercu, to tak, mog艂abym to zrobi膰.
Zrobi艂a ten krok. Teraz nie by艂o ju偶 odwrotu.
- Nawet jeszcze teraz, mimo 偶e ju偶 ci臋 uprzedzi艂am, mog艂abym ci臋 zabi膰, zanim zdo艂a艂by艣 podnie艣膰 r臋k臋 w swej obronie. M贸j ojciec zna si臋 na swym fachu, uczy艂 mnie mistrz.
Oruc zwr贸ci艂 si臋 do jednego z kar艂贸w.
- Zawo艂aj stra偶. Rozkazuj臋 zaaresztowa膰 t臋 dziewczyn臋 pod zarzutem zdrady. - Odwr贸ci艂 si臋 do Patience i spokojnie powiedzia艂: Dzi臋kuj臋 ci. Potrzebna mi by艂a podstawa prawna do wykonania na tobie egzekucji. W mojej obecno艣ci o艣wiadczy艂a艣, 偶e mo偶esz mnie zabi膰. G艂owy to za艣wiadcz膮.
Wstrz膮艣ni臋ta s艂ucha艂a, jak spokojnie przyznawa艂, 偶e j膮 oszuka艂. I nie potrafi艂a w to uwierzy膰. Nie, to musia艂a by膰 kolejna pr贸ba, kolejny ruch w grze. Lord Peace by艂 kr贸lowi niezb臋dnie potrzebny. Oruc nie podejmowa艂 偶adnej wa偶nej decyzji bez wys艂uchania jej ojca. Musia艂 wi臋c obawia膰 si臋 konsekwencji zamordowania Patience. Podstawa prawna do jej zg艂adzenia niczego tu nie zmienia艂a.
A je艣li mia艂 to by膰 test, ona go zda. Pochyli艂a g艂ow臋 ze smutkiem.
- Je艣li moja 艣mier膰 ma przys艂u偶y膰 si臋 interesom heptarchii, przyznam si臋 do pope艂nienia tej czy jakiejkolwiek innej zbrodni. Oruc zbli偶y艂 si臋 do niej i dotkn膮艂 jej policzka d艂oni膮.
- Pi臋kna. Matka Boga.
Przyj臋艂a jego s艂owa ze spokojem. Nie zamierza艂 jej zabi膰. 艢wiadomo艣膰 tego by艂a wystarczaj膮cym zwyci臋stwem.
- Zastanawiam si臋, czy rzeczywi艣cie kto艣 hoduje ludzi, tak jak to twierdz膮 Tassalianie. Nie B贸g, bo w膮tpi臋, by zawraca艂 sobie g艂ow臋 parzeniem si臋 ludzi na Imaculacie, ale kto艣 na tyle silny, 偶e umia艂 wezwa膰 M膮drych. - Uj膮艂 j膮 mocno pod brod臋 i podci膮gn膮艂 twarz dziewczyny w g贸r臋. - Je艣li kto艣 chcia艂 wyhodowa膰 istot臋 nadzwyczajn膮, potrafi臋 uwierzy膰, 偶e ty jeste艣 szczytowym osi膮gni臋ciem jego pracy. Jeszcze nie teraz, musisz do tego dorosn膮膰. Ale jest w tobie 艣wiat艂o, co艣 takiego w oczach...
A偶 do tej chwili Patience nigdy nie my艣la艂a o sobie jako o pi臋kno艣ci. W lustrze nie dostrzega艂a mi臋kkich, 艂agodnych rys贸w, powszechnie uwa偶anych za kanon urody. Ale w g艂osie Oruca nie s艂ysza艂a fa艂szywej nuty. Nie pr贸bowa艂 jej pochlebia膰.
- Tak d艂ugo, jak 偶yjesz - wyszepta艂 - ka偶dy, kto ci臋 zobaczy, b臋dzie pragn膮艂 mojej 艣mierci, by艣 mog艂a zaj膮膰 miejsce na tronie. Rozumiesz? A tak偶e 艣mierci mojej rodziny. Niezale偶nie od tego, czy kto艣 doprowadzi艂 do wyhodowania ciebie, czy nie, istniejesz. A ja nie zgodz臋 si臋 na 艣mier膰 swoich dzieci dla twoich korzy艣ci. Rozumiesz mnie?
- Twoje dzieci by艂y przyjaci贸艂mi mojego dzieci艅stwa - odpar艂a Patience.
- Powinienem ci臋 zabi膰. Nawet tw贸j ojciec mi to doradza艂. Ale nie zrobi臋 tego.
Patience wiedzia艂a, 偶e nie doda艂: na razie.
- Nie 偶a艂uj臋 podj臋cia takiej decyzji, gdy偶 prawd臋 m贸wi膮c tak samo ciesz臋 si臋 twoim istnieniem, jak Czuwaj膮cy. Ale nie pami臋tam, bym tak膮 decyzj臋 kiedykolwiek podejmowa艂. Nie mog臋 przypomnie膰 sobie momentu wyboru. Decyzja po prostu zosta艂a podj臋ta. Czy ty to spowodowa艂a艣? Czy to jaka艣 sztuczka, kt贸rej nauczy艂 ci臋 ojciec?
Patience nie odpowiedzia艂a. A on wyra藕nie nie czeka艂 na odpowied藕.
- Czy b艂膮dz臋 tak samo, jak pob艂膮dzili M膮drzy? Decyzja zosta艂a podj臋ta, poniewa偶 kto艣, niewa偶ne kto, chcia艂, by艣 偶y艂a. - Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 g艂贸w. - Wy... wy ju偶 nie macie w艂asnej woli, tylko pami臋膰 i nami臋tno艣ci. Czy wiecie, co to jest wyb贸r?
- M臋tne wspomnienie - odpar艂 Konstans. - Wydaje mi si臋, 偶e dokona艂em wyboru mo偶e raz, a mo偶e dwa.
Oruc odwr贸ci艂 si臋 do nich ty艂em.
- A ja robi臋 to przez ca艂e 偶ycie. Wybieram. 艢wiadomie, celowo wybieram i dzia艂am zgodnie z tym wyborem, niezale偶nie od moich p贸藕niejszych pragnie艅. Wola zawsze kontrolowa艂a moj膮 dusz臋 wiedz膮 o tym ksi臋偶a i dlatego dr偶膮 przede mn膮. Dlatego nigdy nie wywo艂ano powstania, aby osadzi膰 ciebie na tronie. Wierz膮, 偶e je艣li podejm臋 tak膮 decyzj臋, zabij臋 ci臋. Tylko 偶e ja sam nie wiem, czy tego chc臋. Kiedy chodzi o ciebie, moja wola nie dzia艂a.
Patience zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e on wierzy w swe s艂owa. Ale mimo to nie m贸wi艂 prawdy. Mo偶e przyj艣膰 taki moment, 偶e zl臋knie si臋 jej naprawd臋 i wtedy j膮 zabije. Czu艂a to. Na tym oparta jest jego w艂adza - na pewno艣ci, 偶e kiedy zechce, b臋dzie m贸g艂 j膮 zg艂adzi膰.
- Ojciec powiedzia艂 mi kiedy艣 - odezwa艂a si臋 - 偶e lud藕mi mo偶na rz膮dzi膰 w dwojaki spos贸b. Pierwszy polega na przekonaniu ich, 偶e w razie niepos艂usze艅stwa oni sami i ich najbli偶si zgin膮. Drugi za艣 - na zdobyciu ich mi艂o艣ci. Powiedzia艂 mi r贸wnie偶, gdzie te dwie drogi wiod膮. Terror zawsze prowadzi do rewolucji i anarchii. A zdobywanie mi艂o艣ci poddanych do lekcewa偶enia w艂adzy i tak偶e do anarchii.
- A wi臋c jego zdaniem 偶adna w艂adza nie mo偶e trwa膰?
- Mo偶e, poniewa偶 istnieje trzecia droga. Czasami wygl膮da, jak zdobywanie mi艂o艣ci, czasami, jak trzymanie pod butem.
- Przechodzenie od jednej skrajno艣ci do drugiej? Ludzie nie poszliby za w艂adc膮, kt贸ry nie ma okre艣lonego oblicza.
- Nie. Ta metoda nie polega na miotaniu si臋 mi臋dzy dwoma drogami. Jest bardzo prosta. Jest to droga wielkoduszno艣ci. Wielko艣ci serca.
- To dla mnie puste s艂owa. Jedna z cn贸t g艂贸wnych, ale nawet ksi臋偶a nie wiedz膮, co naprawd臋 oznacza.
- Oznacza tak膮 mi艂o艣膰 do poddanych, 偶e w imi臋 ich dobra w艂adca got贸w jest po艣wi臋ci膰 wszystko - w艂asne 偶ycie, rodzin臋, szcz臋艣cie. I wtedy od nich mo偶na oczekiwa膰 tego samego.
' Oruc przyjrza艂 si臋 jej ch艂odno.
- Powtarzasz s艂owa, kt贸rych nauczy艂a艣 si臋 na pami臋膰.
- Tak - przyzna艂a. - Ale b臋d臋 ci臋 obserwowa膰, m贸j heptarcho, i zobacz臋, czy tak w艂a艣nie rz膮dzisz.
- Wielkoduszno艣膰. Po艣wi臋cenie. Co ty my艣lisz, 偶e ja jestem Kristosem?
- My艣l臋, 偶e jeste艣 moim heptarch膮 i zawsze b臋d臋 wobec ciebie lojalna.
- A wobec moich dzieci? - zapyta艂 Oruc. - Czy to r贸wnie偶 przyrzekniesz?
Pochyli艂a g艂ow臋.
- M贸j panie, dla ciebie jestem gotowa umrze膰 za twoje dzieci.
- Wiem. Dowiod艂a艣 tego w bardzo teatralny spos贸b. Ale ja jestem m膮drzejszy od ciebie. Jeste艣 lojalna wobec mnie, gdy偶 tego nauczy艂 ci臋 tw贸j ojciec, a on jest lojalny, poniewa偶 kocha Kortu r贸wnie mocno, jak ja. Tw贸j ojciec jest bardzo m膮drym cz艂owiekiem. Ostatnim z M膮drych, jak s膮dz臋. Nie zosta艂 wezwany do Sp臋kanej Ska艂y prawdopodobnie dlatego, 偶e ma w sobie krew Kapitana Statku. Lecz kiedy umrze, a jest przecie偶 bardzo starym cz艂owiekiem ju偶 teraz widz臋 na jego twarzy cie艅 艣mierci - kiedy umrze, jak wtedy b臋d臋 m贸g艂 ci zaufa膰? -
Stra偶nicy, po kt贸rych pos艂a艂, czekali przy drzwiach. Skin膮艂 na nich d艂oni膮. - Zabierzcie j膮 do lekarza, niech zdejmie te robaki. A potem oddajcie j膮 pod opiek臋 niewolnika jej ojca, Angela. Czeka w ogrodzie. - Oruc odwr贸ci艂 si臋 do Patience. - Czeka tak od kilku dni, nawet nie drgnie. Bardzo oddany s艂u偶膮cy. I jeszcze jedno. Kaza艂em wybi膰 medal na twoj膮 cze艣膰. Ka偶dy cz艂onek Czternastu Rodzin b臋dzie go nosi艂 w tym tygodniu, a tak偶e burmistrz i cz艂onkowie rady Heptam. Doskonale poradzi艂a艣 sobie z ksi臋ciem Tassalian. Bezb艂臋dnie. B臋d臋 korzysta艂 z twoich talent贸w. - U艣miechn膮艂 si臋 nieweso艂o. Wszystkich twoich talent贸w.
Taki by艂 jej ko艅cowy egzamin i zda艂a go. Powierzy jej zadania dyplomatyczne, mimo 偶e by艂a bardzo m艂oda. Mia艂a mu r贸wnie偶 s艂u偶y膰 jako morderczyni. Od tego dnia b臋dzie wyczekiwa膰 na nocne pukanie do drzwi pos艂a艅ca od kr贸la Oruca. Potem, tak jak to robi艂 jej ojciec, przeczyta wiadomo艣膰, z kt贸rej dowie si臋, kto ma zgin膮膰. Nast臋pnie spali kartk臋 i rozetrze popi贸艂 na najdrobniejszy proszek. A wreszcie zabije.
Kiedy sz艂a korytarzem pa艂acu heptarchy, chcia艂o jej si臋 ta艅czy膰. Teraz ju偶 nie potrzebowa艂a noszy. Stan臋艂a twarz膮 w twarz z kr贸lem, a on j膮 wybra艂, tak jak wcze艣niej wybra艂 jej ojca!
Angel powr贸ci艂 do lekcji, jakby nauka nigdy nie zosta艂a przerwana. Patience by艂a rozs膮dna i wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e rozmawia膰 na temat minionych wypadk贸w, szczeg贸lnie w pa艂acu, gdzie 艣ciany mia艂y uszy.
W dwa dni po tych wydarzeniach, p贸藕nym popo艂udniem, Angel otrzyma艂 jak膮艣 wiadomo艣膰. Niezw艂ocznie zamkn膮艂 ksi膮偶k臋.
- Patience - powiedzia艂 - dzi艣 po po艂udniu p贸jdziemy do miasta.
- Tato wr贸ci艂 do domu! - wykrzykn臋艂a uszcz臋艣liwiona.
Angel u艣miechn膮艂 si臋 i poda艂 dziewczynce p艂aszcz.
- P贸jdziemy do Szko艂y. Mo偶e dowiemy si臋 czego艣.
By艂o to raczej ma艂o prawdopodobne. Szko艂膮 nazywano du偶y, otwarty plac po艣rodku Heptam. Dawnymi czasy zbierali si臋 tu M膮drzy i nauczali. Przez wzgl膮d na Br贸d Na Rzece i Wysp臋 Straconych Dusz, Heptam uznawano za religijn膮 stolic臋 艣wiata, a dzi臋ki Szkole r贸wnie偶 za centrum intelektualne. Ale obecnie, kiedy od odej艣cia M膮drych min臋艂o wiele lat, Szko艂a sta艂a si臋 miejscem, gdzie uczeni tylko powtarzali w niesko艅czono艣膰 g艂oszone dawniej przez mistrz贸w s艂owa, kt贸rych musieli si臋 nauczy膰 na pami臋膰, poniewa偶 ich nie rozumieli. Angel z entuzjazmem uczy艂 Patience wdziera膰 si臋 w j膮dro jakiego艣 wywodu i znajdowa膰 jego s艂abe punkty. Nie robi艂a tego cz臋sto, ale cieszy艂a j膮 艣wiadomo艣膰, 偶e potrafi wykaza膰 chwiejno艣膰 czyjego艣 rozumowania. A teraz Angel m贸wi, 偶e mia艂aby si臋 czego艣 nauczy膰 w Szkole. Niemo偶liwe.
Zreszt膮 nie wiedza by艂a jej potrzebna, lecz wolno艣膰. Pod nieobecno艣膰 ojca musia艂a pozostawa膰 za wysokimi murami pa艂acu, w kwaterach zajmowanych przez szlacht臋, dworak贸w i s艂u偶膮cych. Zd膮偶y艂a ju偶 pozna膰 tam ka偶dy k膮t i 偶adne pomieszczenie nie mia艂o przed ni膮 tajemnic. Ale kiedy ojciec wraca艂 do domu, zwracano jej wolno艣膰. Dop贸ki jego wi臋zi艂y 艣ciany pa艂acu, Angel m贸g艂 z ni膮 chodzi膰 po mie艣cie, gdzie tylko chcia艂a.
Swobod臋 wykorzystywali 膰wicz膮c techniki, kt贸rych nie da艂o si臋 zastosowa膰 w pa艂acu. Na przyk艂ad - wcielania si臋 w r贸偶ne postacie. Cz臋sto przebierali si臋, a potem zachowywali i rozmawiali jak s艂u偶膮cy, kryminali艣ci lub kupcy, udaj膮c, 偶e s膮 ojcem i c贸rk膮. Lub czasami matk膮 i synem, poniewa偶 zgodnie ze s艂owami Angela, najlepszym przebraniem by艂o wcielenie si臋 w odmienn膮 p艂e膰. Gdy kto艣 szuka dziewczyny - mawia艂 - ch艂opcy staj膮 si臋 dla niego niewidzialni.
Jeszcze wi臋ksz膮 przyjemno艣膰 ni偶 przebieranie dawa艂a jej jednak rozmowa. Przeskakuj膮c z j臋zyka na j臋zyk mogli rozmawia膰 na ka偶dy temat, spaceruj膮c kipi膮cymi 偶yciem ulicami. Nikt nie pozostawa艂 w ich pobli偶u na tyle d艂ugo, by pods艂ucha膰 ca艂膮 wymian臋 my艣li. Tylko w takich chwilach mog艂a zadawa膰 niebezpieczne pytania i dzieli膰 si臋 swymi wywrotowymi opiniami.
Wycieczki do miasta by艂yby niezm膮conym pasmem rado艣ci, gdyby niejedna sprawa: nigdy nie m贸g艂 towarzyszy膰 jej ojciec. Oruc nie pozwala艂 im dwojgu r贸wnocze艣nie opuszcza膰 pa艂acu, tak wi臋c Patience w czasie rozm贸w z ojcem musia艂a si臋 nieustannie pilnowa膰. Przez ca艂e 偶ycie domniemywa艂a jedynie, co my艣li jej ojciec, niepewna jego prawdziwych cel贸w, poniewa偶 prawie nigdy nie m贸g艂 jej powiedzie膰 tego, co by chcia艂*
Jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a przekazywa膰 ich sekrety, by艂 Angel. Zabiera艂 Patience do miasta i tam swobodnie rozmawiali. Potem zostawia艂 j膮 w pa艂acu i wybiera艂 si臋 do miasta z lordem Peace. Angel by艂 dobrym przyjacielem i oboje ca艂kowicie mu ufali. Ale mimo jego stara艅 rozmowy by艂y jakby prowadzone przez t艂umacza. Przez ca艂e 偶ycie nie dana by艂a Patience nawet jedna chwila prawdziwej blisko艣ci z ojcem.
Kiedy sz艂a teraz przez Kr贸lewski Dar i G贸rne Miasto, schodz膮c w膮skimi ulicami w stron臋 Szko艂y, Patience zapyta艂a Angela, dlaczego kr贸l tak usilnie d膮偶y艂 do rozdzielenia jej z ojcem.
- Czy jeszcze nie poj膮艂, 偶e jeste艣my jego najbardziej oddanymi s艂ugami?
- Wie, 偶e jeste艣 mu wierna, lady Patience, ale 藕le ocenia twoje motywy. Traktuj膮c ciebie i twojego ojca w ten spos贸b, sam si臋 zdradza. Wierzy, 偶e trzymaj膮c przez ca艂y czas jedno z was w roli zak艂adnika, zapewnia sobie lojalno艣膰 drugiego. Zasada taka sprawdza si臋 w stosunku do wielu ludzi. S膮 tacy, kt贸rzy nade wszystko kochaj膮 swoj膮 rodzin臋. Nazywaj膮 to cnot膮, ale chodzi im tylko i wy艂膮cznie o ochron臋 w艂asnych gen贸w i ich reprodukcj臋. Oruc tak w艂a艣nie rozumuje. Jest wielkim kr贸lem, ale na pierwszym miejscu zawsze postawi rodzin臋. Jego wi臋c mo偶na by szanta偶owa膰. - Takie s艂owa by艂y oczywi艣cie zdrad膮, ale Angel przeskakiwa艂 z gauntish na geblic, a nast臋pnie na dialekt wyspiarzy, wi臋c szansa, 偶e kto艣 go zrozumie, by艂a niewielka.
- Czy to znaczy, 偶e jestem zak艂adniczk膮 za mojego ojca? - zapyta艂a Patience.
Angel spojrza艂 na ni膮 ponuro.
- Oruc tak s膮dzi, lady Patience, i ka偶dy dow贸d ze strony lorda Peace, 偶e pozostanie lojalny nawet w wypadku, gdyby艣 ty uzyska艂a wolno艣膰, wydaje mu si臋 rozpaczliw膮 walk膮 twojego ojca o wolno艣膰 dla ciebie. Zrozum mnie dobrze, ma艂a dziewczynko. Oruc s膮dzi, 偶e ty jeste艣 mu pos艂uszna tylko dlatego, by chroni膰 偶ycie ojca.
- Ka偶dego, kto deklaruje mi艂o艣膰 i wiern膮 s艂u偶b臋, traktuje jako k艂amc臋. Jakie to smutne.
- Kr贸lowie nauczyli si臋, 偶e 偶yj膮 znacznie d艂u偶ej, je艣li od swych poddanych spodziewaj膮 si臋 wszystkiego najgorszego. Nie s膮 dzi臋ki temu bardziej szcz臋艣liwi, ale umieraj膮 ze staro艣ci, a nie na jak膮艣 nag艂膮 chorob臋 od wirusa zwanego zdrad膮.
- Ale, Angelu, ojciec nie b臋dzie 偶y艂 wiecznie. Kto wtedy stanie si臋 r臋kojmi膮 mojej wierno艣ci?
Angel milcza艂.
Po raz pierwszy w 偶yciu Patience u艣wiadomi艂a sobie, 偶e - wbrew naturze - mo偶e bardzo niewiele prze偶y膰 w艂asnego ojca. By艂a jego c贸rk膮 z drugiego ma艂偶e艅stwa, kt贸re zawar艂 w podesz艂ym ju偶,wieku. Teraz dobiega艂 siedemdziesi膮tki, a jego zdrowie nie by艂o najmocniejsze.
- Pos艂uchaj uwa偶nie Angelu, je偶eli heptarcha nie powinien mnie zg艂adzi膰 teraz, to z tych samych wzgl臋d贸w nie powinien tego zrobi膰 w przysz艂o艣ci. Fanatycy religijni my艣l膮, 偶e ja mam by膰 matk膮 Kristosa!..
- Nie tylko fanatycy, lady Patience.
- Je艣li mnie zabije, jak to wp艂ynie na uprawomocnienie jego rz膮d贸w?
- A co z prawem jego dzieci do sukcesji, je艣li ci臋 nie zabije? On sam potrafi utrzyma膰 kontrol臋 nad tob膮, ale kiedy umrze, ty b臋dziesz nadal m艂oda, u szczytu swych mo偶liwo艣ci. A teraz na dodatek wie, 偶e zosta艂a艣 wyszkolona na skrytob贸jczyni臋 i sprytn膮 dyplomatk臋. Zamordowanie ciebie jest niebezpieczne dla Korfu, mo偶e nawet dla ca艂ego 艣wiata. Natomiast pozostawienie przy 偶yciu zagra偶a jego rodzinie. Kiedy umrze tw贸j ojciec, w ka偶dej chwili oczekuj zab贸jcy. Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, lord Peace czuj膮c zbli偶aj膮cy si臋 koniec ode艣le mnie. Ty powinna艣 poradzi膰 sobie z ka偶dym nas艂anym morderc膮. Potem musisz ucieka膰 z pa艂acu. O zachodzie s艂o艅ca w dzie艅 艣mierci twego ojca spotkamy si臋 tutaj, w Szkole. B臋d臋 wiedzia艂 jak wyprowadzi膰 ci臋 z miasta.
Szli pomi臋dzy grupami student贸w. Dla Patience, rozmy艣laj膮cej o swej sytuacji po 艣mierci ojca, bezsens tekst贸w recytowanych przez m艂odych retor贸w mia艂 wyj膮tkowo gorzk膮 wymow臋.
- I gdzie wtedy p贸jd臋? - zapyta艂a. - Jedyne, co umiem, to s艂u偶y膰 kr贸lowi. ''
- Nie b膮d藕 takim g艂uptasem, lady Patience. Ani przez moment nie by艂a艣 przygotowywana do s艂u偶by kr贸lowi.
W tym momencie Patience ujrza艂a ca艂e swe 偶ycie w kompletnie innym 艣wietle. Wszystkie jej wspomnienia, a tak偶e przekonanie, kim jest i kim ma by膰, nabra艂y nowego znaczenia. Nie zosta艂a przeznaczona na doradczyni臋 i s艂ug臋 kr贸la. To ona sama mia艂a rz膮dzi膰. Nie kszta艂cono jej na lady Patience. Mia艂a zosta膰 Agaranthemem Heptek.
Zamar艂a w bezruchu, nie zwa偶aj膮c na popychaj膮cych j膮 ludzi.
- Zawsze uczono mnie powiedzia艂a偶e mam by膰 lojalna wzgl臋dem kr贸la.
- Powinna艣 by膰 i b臋dziesz - odpar艂 Angel. - Id藕, bo inaczej szpiedzy, kt贸rych jest tu ca艂e mrowie, pods艂uchaj膮 nas, a to, co m贸wimy, jest zdrad膮. Jeste艣 lojalna wzgl臋dem kr贸la Oruca z bardzo wa偶nego powodu - poniewa偶 na razie, dla dobra Korfu i wszystkich krain zamieszkanych przez ludzi, on ma pozosta膰 heptarch膮. Ale nadejdzie czas, gdy jego s艂abo艣膰 oka偶e si臋 fatalna i wtedy dla dobra Korfu oraz wszystkich krain zamieszkanych przez ludzi ty b臋dziesz musia艂a zasi膮艣膰 na tronie i uj膮膰 ber艂o heptarchy. I tego dnia ty, lady Patience, b臋dziesz gotowa.
- A wi臋c po 艣mierci ojca mam uda膰 si臋 do Tassali i wznieci膰 powstanie? Zaatakowa膰 m贸j kraj i moich ludzi?
- Zrobisz to, co b臋dzie wtedy konieczne dla dobra wszystkich ludzi. A do tego czasu b臋dziesz te偶 wiedzie膰, co jest dobre. Nie ma to nic wsp贸lnego z tym, co dobre dla ciebie samej i dla twoich bliskich. Wiesz, 偶e obowi膮zek stoi ponad wszelkimi uczuciami i lojalno艣ci膮. I dlatego ani ty, ani tw贸j ojciec nigdy nie staniecie si臋 prawdziwymi zak艂adnikami kr贸la Oruca. Je艣li dobro kr贸lestwa wymaga膰 b臋dzie od jednego z was pope艂nienia czynu, w wyniku kt贸rego drugiemu przyjdzie zgin膮膰, nie zawahacie si臋. Na tym polega prawdziwa wielko艣膰, mi艂o艣膰 do wszystkich. Je艣li w gr臋 wchodzi dobro kr贸lestwa, nawet c贸rka ojcu mo偶e sta膰 si臋 obca.
To by艂a prawda. Gdyby dobro pa艅stwa tego wymaga艂o, ojciec pozwoli艂by jej umrze膰. Po raz pierwszy Angel powiedzia艂 jej o tym, kiedy mia艂a zaledwie osiem lat. W dniu jej uroczystych chrzcin zaprowadzi艂 j膮 do Kr贸lewskiej Zatoki do Domu Zwi膮zk贸w na Wyspie Straconych Dusz - prywatnego i oddanego kr贸lowi klasztoru, nie do gniazda buntu w Domu G艂贸w przy Brodzie Na Rzece, gdzie ksi臋偶a otwarcie modlili si臋 o 艣mier膰 Oruca. Angel wios艂owa艂 i m贸wi艂 jej, 偶e ojciec bez w膮tpienia pozwoli艂by jej umrze膰 i nie zrobi艂by nic, by j膮 uratowa膰, je艣liby ta 艣mier膰 mia艂a si臋 przys艂u偶y膰 pa艅stwu. To by艂y okrutne s艂owa, ci臋艂y jej serce jak n贸偶. Ale zanim dokona艂a si臋 ceremonia chrztu, podj臋艂a decyzj臋. Ona te偶 oka偶e wielko艣膰 serca i nauczy si臋 kocha膰 kraj mocniej ni偶 w艂asnego ojca. Bo taka by艂a jej powinno艣膰. Je艣li mia艂a si臋 sta膰 podobna do niego, musi zdusi膰 w sobie mi艂o艣膰 do m臋偶czyzny, kt贸ry j膮 sp艂odzi艂. A raczej trzyma膰 to uczucie w stanie zawieszenia, by gdy zajdzie taka potrzeba, otrz膮sn膮膰 si臋 z niego bezbole艣nie.
Mimo tej decyzji nadal pragn臋艂a cho膰 raz porozmawia膰 swobodnie z lordem Peace. Nawet teraz, kiedy spacerowa艂a po terenie Szko艂y i dyskutowa艂a z Angelem o gro藕bach czyhaj膮cych na ni膮 w przysz艂o艣ci, bole艣nie odczuwa艂a nieobecno艣膰 ojca.
Nie chcia艂a ju偶 d艂u偶ej zastanawia膰 si臋 nad zadaniami, czekaj膮cymi na ni膮 po jego 艣mierci. Szczeg贸艂owo zrelacjonowa艂a Angelowi wydarzenia w ogrodzie, a potem w kr贸lewskiej sypialni. Wyt艂umaczy艂a, jak rozwik艂a艂a zagadk臋. I nawet powt贸rzy艂a co do s艂owa dziwne przepowiednie Prekeptora, dotycz膮ce jej przeznaczenia.
- No c贸偶, z tego, co m贸wisz - stwierdzi艂 Angel - widz臋, 偶e przekaza艂 ci prawdziw膮 histori臋. M膮drzy igrali z genetyk膮 w spos贸b, jaki wcze艣niej by艂 nie do pomy艣lenia. Uda艂o im si臋 wytworzy膰 偶ywy 偶el, kt贸ry odczytywa艂 kod genetyczny obcych tkanek i odzwierciedla艂 genetyczn膮 struktur臋 w postaci kryszta艂贸w, powoli przesuwaj膮cych si臋 po jego powierzchni. W ten spos贸b naukowcy mogli szczeg贸艂owo przebada膰 kod genetyczny bez dokonywania powi臋kszenia. A przez zmian臋 kryszta艂贸w w 偶elu pobrana tkanka te偶 mog艂a by膰 zmieniona, a nast臋pnie zaimplantowana do kom贸rek rozrodczych dawcy. Tb dla50
tego tw贸j ojciec przez wiele lat nie m贸g艂 doczeka膰 si臋 c贸rki. Ale potem - dzi臋ki tej samej technice - ty mog艂a艣 si臋 urodzi膰.
- Wi臋c Bogu nie podoba艂a si臋 zabawa ze zwierciad艂em woli i odes艂a艂 M膮drych? - zapyta艂a ironicznie Patience.
- Zwierciad艂o woli, Duch w Tr贸jcy Jedyny - nie powinna艣 szydzi膰 z tego, nawet je艣li postanowi艂a艣 zosta膰 W膮tpi膮c膮. Ta religia przetrwa艂a prawie bez zmian przez tysi膮ce lat cz臋艣ciowo dlatego, 偶e pewne jej koncepcje dzia艂aj膮. Dusza jest modelem umys艂u. Wola zapisana w cz膮steczce genetycznej - czemu nie? To najbardziej prymitywna cz臋艣膰 naszej osobowo艣ci, co艣, czego nie potrafimy poj膮膰. Dokonujemy takich, a nie innych wybor贸w - dlaczego nie mamy zrzuci膰 winy na geny? A nasze nami臋tno艣ci - z jednej strony po偶膮danie wielko艣ci, z drugiej wszystkie z艂e instynkty. Czemu nie obarczy膰 nimi uk艂adu limfatycznego, zwierz臋cej cz臋艣ci umys艂u? A samo艣wiadomo艣膰, na kt贸r膮 sk艂adaj膮 si臋 my艣lenie i wszystko, co zapami臋tali艣my z naszych dzia艂a艅 i 艣wiata nas otaczaj膮cego i co sta艂o si臋 nasz膮 wiedz膮? W tym jest twoja si艂a, Patience. Rozum pozwala oddzieli膰 wspomnienia od nami臋tno艣ci, zastosowa膰 w 偶yciu dyscyplin臋. Nie post臋pujemy tak, jakby naszymi zachowaniami kierowa艂y tylko warunki zewn臋trzne lub wewn臋trzne emocje.
- Do czego zmierzasz, Angelu? Co sta艂o si臋 z Prekeptorem, niezale偶nie od religii, jak膮 on wyznaje?
- Zosta艂 odes艂any do domu. Cho膰 musz臋 powiedzie膰, 偶e zasia艂a艣 w nim strach przed Bogiem.
~ Od pocz膮tku dr偶a艂 przed nim.
- Nie, wtedy by艂 przepe艂niony jedynie mi艂o艣ci膮. Ty nauczy艂a艣 go boja藕ni bo偶ej. Kiedy zobaczy艂, jak przecinasz w艂asne gard艂o, nie m贸g艂 zapanowa膰 nad swoj膮 fizjologi膮. Musia艂 potem upra膰 szaty.
Pozwoli艂a sobie parskn膮膰 艣miechem, cho膰 wiedzia艂a, 偶e to niegrzecznie. Ale ksi膮偶臋 by艂 tak zagorza艂y w swej wierze. Nie mog艂a powstrzyma膰 rozbawienia na my艣l, co musia艂 prze偶y膰 na widok umieraj膮cej przysz艂ej Matki Boga, kt贸ra jeszcze nie urodzi艂a Kristosa.
Pozosta艂a z Angelem w mie艣cie wiele godzin. Chodzili i rozmawiali, a偶 s艂o艅ce sk膮pa艂o si臋 w wodach Zatoki S艂odkich S艂贸wek. O zmroku Angel zabra艂 j膮 do domu na spotkanie z ojcem.
Pierwszy raz dostrzeg艂a, jak bardzo jest stary i kruchy. Podbite oczy, pomarszczona sk贸ra. By艂 wycie艅czony. Patience mia艂a dopiero trzyna艣cie lat, a jej ojciec sta艂 nad grobem, zanim zdo艂a艂a go dobrze pozna膰.
Zachowywa艂 si臋 jak zwykle sztywno i formalnie. Gra艂 w tak oczywisty spos贸b, by nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e jest to przedstawienie dla innej publiczno艣ci, nie dla niej. Najpierw j膮 chwali艂, potem jednak zacz膮艂 krytykowa膰, i to za zachowania, kt贸re jak wiedzia艂a, pochwala艂 ca艂ym sercem.
Kiedy spotkanie dobiega艂o ko艅ca, wsun膮艂 jej w r臋k臋 skrawek papieru. By艂o na nim napisane nazwisko g艂owy rodu jednego z Czternastu Rodzin, lorda Jeeke z pogranicza. Mia艂a pojecha膰 do niego ze swym nauczycielem w ramach wycieczki po kraju, stanowi膮cej cz臋艣膰 nauki. Kr贸l liczy艂, 偶e lord Jeeke umrze nie wcze艣niej ni偶 w tydzie艅 PO jej wyje藕dzie, tak by nikt nie skojarzy艂 jej pobytu i jego 艣mierci.
Zadanie okaza艂o si臋 zadziwiaj膮co 艂atwe. Wizyta potrwa艂a trzy dni. Pierwszego wieczoru wypi艂a wraz z lordem Jeeke wino, do kt贸rego doda艂a sztucznego hormonu, kt贸ry sam w sobie by艂 nieszkodliwy. Potem zainfekowa艂a kochank臋 Jeeke zarodkami paso偶yta. Zarodki przesz艂y na Jeeke w czasie kontaktu fizycznego. Pod wp艂ywem hormonu paso偶yty zacz臋艂y rosn膮膰 i gwa艂townie si臋 rozmna偶a膰. Zagnie藕dzi艂y si臋 w m贸zgu lorda Jeeke i w trzy tygodnie p贸藕niej spowodowa艂y jego zgon.
Wiadomo艣膰 o 艣mierci lorda dotar艂a na dw贸r ju偶 po powrocie Patience. Dziewczyna napisa艂a list kondolencyjny do pogr膮偶onej w 偶alu rodziny. Ojciec przeczyta艂 go i poklepa艂 j膮 po ramieniu.
- Dobrze si臋 spisa艂a艣.
By艂a dumna, ale jednocze艣nie nurtowa艂a j膮 ciekawo艣膰.
- Dlaczego kr贸l Oruc chcia艂 艣mierci Jeeke?
- Dla dobra kr贸lewskiego dworu.
- Mia艂 do niego jaki艣 osobisty 偶al?
- Kr贸lewski dw贸r jest heptarszym dworem, Patience. Ca艂y 艣wiat jest heptarszym dworem.
- Wi臋c kr贸l tak postanowi艂 dla dobra 艣wiata? Jeeke by艂 艂agodnym cz艂owiekiem i nikomu nie zagra偶a艂.
- By艂 cz艂owiekiem s艂abym. Mieszka艂 na pograniczu i zaniedba艂 ochron臋 granic. 艢wiat z nim by艂 milszy, poniewa偶 on by艂 dobrym cz艂owiekiem. Ale jego s艂abo艣膰 mog艂a doprowadzi膰 do rebelii i granicznych wojen, a wtedy wielu ludzi zgin臋艂oby lub sta艂oby si臋 kalekami. Decyzja zosta艂a podj臋ta w interesie kr贸lewskiego dworu.
- Jego 偶ycie za hipotetyczn膮 wojn臋.
- Pewne wojny trzeba rozegra膰 dla dobra kr贸lestwa. Innych za艣 nale偶y unikn膮膰. Ty i ja jeste艣my instrumentami w r臋kach kr贸la.
Potem j膮 poca艂owa艂, a kiedy jego wargi znalaz艂y si臋 tu偶 przy jej uchu, wyszepta艂:
- Dobiegam ju偶 swoich dni, Patience. Nie prze偶yj臋 trzech lat. Kiedy umr臋, przetnij moje lewe rami臋 ponad obojczykiem. Znajdziesz tam ma艂y kryszta艂. Je艣li uda ci si臋, wyjmij go i zachowaj za ka偶d膮 cen臋. - Potem odsun膮艂 si臋 z u艣miechem, jakby nic mi臋dzy nimi nie zasz艂o.
Nie mo偶esz umrze膰, ojcze, krzykn臋艂a bezg艂o艣nie. Nigdy jeszcze nie rozmawiali艣my ze sob膮. Nie mo偶esz umrze膰!
Podczas nast臋pnych miesi臋cy pope艂ni艂a na rozkaz kr贸la Oruca jeszcze cztery skrytob贸jcze morderstwa i kilkana艣cie innych zada艅. Sko艅czy艂a czterna艣cie, potem pi臋tna艣cie lat. I za ka偶dym razem, kiedy wraca艂a do pa艂acu, ojciec wydawa艂 jej si臋 s艂abszy i starszy. W pi臋tnaste urodziny oznajmi艂, 偶e ju偶 nie jest jej potrzebny nauczyciel i wys艂a艂 Angela na kontrol臋 jakich艣 w艂o艣ci poza miastem. Patience wiedzia艂a, co to znaczy.
Wkr贸tce potem ojciec zbudzi艂 si臋 pewnego dnia zbyt s艂aby, by wsta膰 z 艂贸偶ka. Wys艂a艂 pierwszego z brzegu s艂ug臋 po lekarza i na kr贸tk膮 chwil臋 pozostali sami. Natychmiast poda艂 jej n贸偶.
- Teraz - wyszepta艂. Przeci臋艂a rami臋. Twarz mu nawet nie drgn臋艂a. Z rany wyj臋艂a ma艂y, okr膮g艂y kryszta艂, doskonale pi臋kny.
- To jest ber艂o heptarch贸w Imaculaty - wyszepta艂. - Uzurpator i jego syn nie dowiedzieli si臋, czym jest ten kryszta艂 i gdzie zosta艂 schowany. - Zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰, ale nie potrafi艂 ukry膰 b贸lu. - Nigdy nie pozw贸l geblingom odkry膰, 偶e go masz - doda艂.
S艂u偶膮cy wr贸ci艂 po艣piesznie, wiedz膮c, 偶e zbyt d艂ugo pozostawi艂 ich samych. Ale ju偶 by艂o po wszystkim i nic nie zauwa偶y艂. Krwawi膮c膮
ran臋 starannie przykrywa艂 r臋cznik, a ma艂a kulka w kolorze bursztynu spoczywa艂a w kieszeni sukni Patience.
Dziewczynka odnalaz艂a j膮 palcami i 艣cisn臋艂a, jakby chc膮c wycisn膮膰 nektar z owocu. M贸j ojciec umiera i jedyne, co od niego dosta艂am, to ten twardy, ma艂y, pokryty krwi膮 kryszta艂, kt贸ry wyrwa艂am z jego cia艂a.

* * *
Rozdzia艂 4
G艁OWA OJCA

Patience czeka艂a na 艣mier膰 ojca, a g艂owiarz sta艂 ju偶 pod drzwiami. Lord Peace le偶a艂 na wysokim 艂o偶u z poszarza艂膮 twarz膮, r臋ce mu ju偶 nie dr偶a艂y. Poprzedniego dnia i jeszcze dzie艅 wcze艣niej, gdy wie艣膰 o 艣miertelnej chorobie roznios艂a si臋 najpierw po dworze, a potem po Kr贸lewskim Trakcie i Wysokim Mie艣cie, do jego komnaty zacz膮艂 nap艂ywa膰 nieprzerwany strumie艅 go艣ci, pragn膮cych po偶egna膰 si臋 z nim i otrzyma膰 b艂ogos艂awie艅stwo. Kiedy opuszczali pomieszczenie, rzucali szeptem usprawiedliwienia w stron臋 Patience: byli艣my przyjaci贸艂mi w Balakaim, nauczy艂 mnie dwelf... Ale ona wiedzia艂a, czemu przychodzili. Dotkn膮膰, zobaczy膰, odezwa膰 si臋 do cz艂owieka, kt贸ry powinien by膰 heptarch膮. Umieraj膮cy kr贸l b艂ogos艂awi艂 ich swym oddechem.
I teraz Patience, kt贸ra przez ca艂e 偶ycie s艂ysza艂a od tego cz艂owieka same m膮dre s艂owa, przygl膮da艂a si臋 ruchom jego warg, szepcz膮cych w kilkunastu j臋zykach nic nie znacz膮ce frazesy. To by艂o tak, jakby Peace oczyszcza艂 si臋 przed 艣mierci膮 ze wszystkich pustobrzmi膮cych s艂贸wek.
- Ojcze - wyszepta艂a.
Nagle otworzy艂y si臋 drzwi. Do 艣rodka wdar艂 si臋 g艂owiarz.
- Jeszcze nie - zatrzyma艂a go. - Odejd藕.
Ale g艂owiarz poczeka艂 na znak od lorda Peace. Dopiero wtedy zamkn膮艂 drzwi.
Ojciec uni贸s艂 d艂o艅 i dotkn膮艂 obojczyka, gdzie widnia艂a jeszcze nie zagojona ranka.
- Ju偶 wyj臋艂am - uspokoi艂a go.
Wspomnienia mu umyka艂y. Mrukn膮艂 co艣.
- Nie s艂ysz臋 ci臋 - powiedzia艂a.
- Patience - wyszepta艂.
Nie by艂a pewna, czy wymawia po prostu jej imi臋, czy chce wyda膰 jakie艣 polecenie.
- Ojcze, co powinnam teraz uczyni膰? Co zrobi膰 z moim 偶yciem, je艣li uda mi sieje uratowa膰?
Odpowiedzia艂 co艣 niewyra藕nie.
- Nie s艂ysz臋 ci臋, ojcze.
- S艂u偶y膰 i broni膰 - odpar艂 w dwelf. A zaraz potem w gauntish. Kr贸lewski dw贸r.
- Oruc nie pozwoli mi przej膮膰 twojej s艂u偶by - przesz艂a na geblic. Odpowiedzia艂 w agarant, j臋zyku u偶ywanym przez prostych ludzi, kt贸ry na pewno potrafi艂 zrozumie膰 g艂owiarz.
- Ca艂y 艣wiat jest kr贸lewskim dworem. - Nawet w chwili 艣mierci pragn膮艂 utwierdzi膰 wiar臋 Oruca w sw膮 lojalno艣膰. Patience wiedzia艂a dlaczego: Oruc powinien odrzuci膰 wszelkie podejrzenia, 偶e Peace kiedykolwiek by艂 nielojalny w stosunku do niego. I zastanowi膰 si臋, " czy przez ca艂y czas ich obojga 藕le nie ocenia艂.
Ale wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e dla niej te s艂owa maj膮 jeszcze inne znaczenie. Cho膰 mo偶e nigdy w 偶yciu nie odzyska tytu艂u, spoczywa na niej taka sama odpowiedzialno艣膰, jak na w艂adczyni. Ona ma s艂u偶y膰 swemu krajowi. By艂a jemu ofiarowana.
- Uczy艂e艣 mnie, jak prze偶y膰 - szepn臋艂a - a nie jak zbawi膰 艣wiat.
- Lecz r贸wnie偶 po艣wi臋cenia dla 艣wiata - zdo艂a艂y wyszepta膰 jego wargi.
Potem usta zastyg艂y, a cia艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz. G艂owiarz us艂ysza艂 skrzypni臋cie 艂贸偶ka i ju偶 wiedzia艂. Otworzy艂 drzwi i wkroczy艂 do 艣rodka. W lewej r臋ce trzyma艂 s艂贸j na g艂ow臋, w prawej d艂ugi przew贸d i skalpel.
- Lady Patience - powiedzia艂, nie podnosz膮c na ni膮 oczu - lepiej niech pani na to nie patrzy.
Ale ona nie odwr贸ci艂a wzroku, nie m贸g艂 jej powstrzyma膰, poniewa偶 nie mia艂 ju偶 ani sekundy do stracenia, je艣li chcia艂, by g艂owa
prze偶y艂a. Skalpel by艂 tylko wi臋ksz膮, mniej delikatn膮 i mocniejsz膮 odmian膮 jej p臋tli. G艂owiarz przeci膮gn膮艂 nim po karku ojca i wetkn膮艂 przew贸d do wn臋trza g艂owy. Potem jednym ruchem zerwa艂 cia艂o i mi臋艣nie. Troch臋 wi臋cej czasu zaj臋艂o umieszczenie przewodu pomi臋dzy chrz膮stkami i nerwami kr臋gos艂upa. Peace nie 偶y艂 zaledwie od dziesi臋ciu sekund, kiedy g艂owiarz podni贸s艂 jego g艂ow臋 za doln膮 szcz臋k臋 i delikatnie umie艣ci艂 j膮 w s艂oju.
Pojemnik chybota艂 si臋 przez kilka chwil, zanim 偶yj膮ce w nim szyjki zagnie藕dzi艂y si臋 w miejscu przeci臋cia 偶y艂 i arterii. One utrzymywa艂y g艂ow臋 przy 偶yciu do czasu zainstalowania jej na dworze niewolnik贸w.
Oczywi艣cie cia艂o zabior膮 jej r贸wnie偶. Lord Peace m贸g艂 by膰 za 偶ycia ambasadorem kr贸la, ale po 艣mierci jego zw艂oki sta艂y si臋 szcz膮tkami ostatniego pretendenta i je艣li kap艂ani z Brodu Na Rzece lub Wyspy Straconych Dusz dostaliby je w swoje r臋ce, k艂opotom nie by艂oby ko艅ca. A wi臋c grabarze zabrali cia艂o na kr贸lewski cmentarz, a ona pozosta艂a sama w komnacie.
Nie traci艂a czasu. Ojciec ju偶 dawno uprzedzi艂 j膮, w jakim niebezpiecze艅stwie znajdzie si臋 po jego 艣mierci. Przede wszystkim musia艂a ukry膰 to, co nie mog艂o by膰 ujawnione. Ojciec nigdy nie trzyma艂 wielu pisanych dokument贸w. Zgarn臋艂a je wszystkie i bez wahania wrzuci艂a do ognia. Poczeka艂a, a偶 zamieni艂y si臋 w popi贸艂.
Potem wyj臋艂a male艅ki kryszta艂 wydobyty z cia艂a ojca i po艂kn臋艂a go. Nie by艂a pewna, czy materia艂, z kt贸rego zosta艂 wykonany, b臋dzie odporny na procesy trawienne, ale nie zna艂a innego sposobu ukrycia skarbu w swym ciele. Nikt nie powinien go przy niej znale藕膰 w razie rewizji osobistej.
Torb臋 podr贸偶n膮 naszykowa艂a ju偶 wcze艣niej. Spakowa艂a do niej rzeczy, kt贸re mog艂y dopom贸c w ucieczce i przetrwaniu. Maski i wszystko potrzebne do charakteryzacji, peruki, pieni膮dze, klejnoty, ma艂膮 butelk臋 z wod膮 i pastylki cukru. Tylko to, co niezb臋dne. Bro艅 mia艂a zawsze pod r臋k膮, by 艂atwo by艂o po ni膮 si臋gn膮膰. P臋tl臋. 艢rodek wybuchowy ukryty wewn膮trz krzy偶a zawieszonego, zgodnie z nakazami mody, pomi臋dzy piersiami. Trucizna w plastikowych kapsu艂kach pomi臋dzy palcami n贸g. By艂a zdecydowana przetrwa膰, przygotowywa艂a si臋 do tego, czuwaj膮c przy umieraj膮cym. Wiedzia艂a, 偶e Oruc ma zamiar zaaran偶owa膰 jej 艣mier膰 i pochowa膰 c贸rk臋 wraz z ojcem, cho膰 przyczyny zgon贸w by艂yby zgo艂a r贸偶ne.
Czeka艂a. Wok贸艂 nie by艂o nikogo, wszyscy s艂u偶膮cy odeszli. Otaczali j膮 przez ca艂e 偶ycie, przygl膮daj膮c si臋, nas艂uchuj膮c, szpieguj膮c. Gdyby mia艂a cho膰 cie艅 nadziei, 偶e Oruc pozwoli jej 偶y膰, nieobecno艣膰 s艂u偶by rozwia艂aby j膮. Nie chcia艂 艣wiadk贸w, szczeg贸lnie takich, kt贸rych zawodem by艂o sprzedawanie informacji.
Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Na pewno przyszli j膮 zabi膰.
By艂 to jeden z morderc贸w kr贸la. Przeprosi艂 j膮 i pokaza艂 papiery eksmisji.
- Ten dom nale偶a艂 do kr贸lewskiego niewolnika, lady Patience powiedzia艂 - a teraz niewolnik ten nie 偶yje. - Stan膮艂 za ni膮, odgradzaj膮c j膮 od pozosta艂ych pomieszcze艅. Nie wolno jej nic st膮d zabra膰, wyja艣ni艂. Oczywi艣cie wiedzieli, 偶e w艂a艣nie tak to si臋 odb臋dzie. Angel ju偶 jaki艣 czas temu zabra艂 ze sob膮 wszystko, co by艂o dla nich wa偶ne. Patience otrzyma swe rzeczy z powrotem, kiedy opu艣ci pa艂ac i do艂膮czy do niego.
U艣miechn臋艂a si臋 wdzi臋cznie i ruszy艂a powoli w stron臋 drzwi. Mordercy nie zdradzi艂 偶aden d藕wi臋k. Ani nawet cie艅. Mo偶e us艂ysza艂a krok na kamiennej posadzce albo poczu艂a ruch powietrza we w艂osach" Wiedzia艂a, cho膰 nie umia艂aby powiedzie膰 sk膮d, 偶e w tej w艂a艣nie chwili b臋dzie pr贸bowa艂 j膮 zabi膰. Przenios艂a ci臋偶ar cia艂a na prawo, obr贸ci艂a si臋 i uderzy艂a. Morderca w艂a艣nie wznosi艂 sztylet do pchni臋cia. Jego twarz zd膮偶y艂a si臋 wykrzywi膰 w grymasie zaskoczenia, kiedy stop膮 strzaska艂a mu kolana.
J臋kn膮艂 z b贸lu i wypu艣ci艂 z r膮k sztylet. To ma by膰 zab贸jca, pomy艣la艂a lekcewa偶膮co. Czy naprawd臋 kr贸l Oruc my艣li, 偶e kto艣 taki zdo艂a zabi膰 c贸rk臋 lorda Peace? Nie musia艂a nawet walczy膰. Zostawi艂a sztylet w jego lewym oku.
Dopiero gdy zobaczy艂a zab贸jc臋 le偶膮cego na pod艂odze ze sztyletem stercz膮cym niby 艣mieszna ozdoba, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e po raz pierwszy w 偶yciu post膮pi艂a niezgodnie z wol膮 kr贸la. Okaza艂o si臋 to zadziwiaj膮co 艂atwe. Pokrzy偶owanie plan贸w Oruca sprawi艂o jej wi臋cej rado艣ci ni偶 s艂u偶enie mu. Kr贸lu, pope艂ni艂e艣 g艂upi b艂膮d nie przekazuj膮c mi stanowiska ojca. Niew膮tpliwie mam smyka艂k臋 do tej pracy. Teraz b臋d臋 dzia艂a艂a przeciwko tobie.
Ale przywo艂a艂a si臋 do porz膮dku, m贸wi膮c sobie, 偶e nie jest jeszcze wrogiem kr贸la, cho膰 on zdecydowa艂 si臋 by膰 jej nieprzyjacielem. S艂u偶y艂a kr贸lewskiemu dworowi, wi臋c nie uczyni nic, by os艂abi膰 kr贸lewsk膮 w艂adz臋, chyba 偶e przynios艂oby to krajowi po偶ytek.
Podesz艂a do drzwi i otworzy艂a je. Spodziewa艂a si臋, 偶e na zewn膮trz zobaczy wielu 偶o艂nierzy. Ale nie, by艂o ich tylko kilku. Kr贸l nie spodziewa艂 si臋 przecie偶, 偶e ona 偶yje, a mo偶e ba艂 si臋 sprzymierze艅c贸w starej dynastii. Je艣li zachowa spok贸j, uda jej si臋 przemkn膮膰. Nie, nie spok贸j. Musi wygl膮da膰 na nieutulon膮 w 偶alu.
Opuszcza艂a swe komnaty zalana 艂zami. By艂 to p艂acz, kt贸rego ojciec kaza艂 jej si臋 nauczy膰, cichy kobiecy szloch, wywo艂uj膮cy u m臋偶czyzn wsp贸艂czucie. Czuli si臋 wtedy silniejsi i bardziej opieku艅czy.
- Cholerny wstyd - us艂ysza艂a szept jednego z 偶o艂nierzy.
Wiedzia艂a, co oni wszyscy my艣l膮: to Patience powinna by膰 heptarchini膮. Powinna mieszka膰 na heptarszym dworze, a teraz Oruc nie pozwala jej zosta膰 nawet na Kr贸lewskim Wzg贸rzu. Sama Patience uwa偶a艂a, 偶e b臋dzie mia艂a szcz臋艣cie, je艣li zdo艂a prze偶y膰 do rana.
Angel kaza艂 jej uda膰 si臋 natychmiast po zamachu w Alej臋 Admiralicji. Opracowali trzy r贸偶ne plany ucieczki. Nie zamierza艂a zastosowa膰 si臋 do 偶adnego z nich. Zna艂a przynajmniej tyle samo sposob贸w wydostania si臋 z Kr贸lewskiego Wzg贸rza, co on. Jako dziecko, wiecznie zamkni臋ta za murami kr贸lewskich kwater, pozna艂a je jak w艂asn膮 kiesze艅. Nie mia艂y przed ni膮 tajemnic podziemne przej艣cia ani miejsca, gdzie mo偶na si臋 by艂o wdrapa膰 na mury i przej艣膰 po dachach budynk贸w. Wprawdzie by艂a teraz za du偶a, by korzysta膰 ze wszystkich, wiele jednak pozosta艂o nadal u偶ytecznych. Poza tym nie zamierza艂a opu艣ci膰 Kr贸lewskiego Wzg贸rza przed przeprowadzeniem rozmowy z g艂ow膮 ojca. Zawsze by艂 taki niedost臋pny i niedosi臋偶ny. Teraz dopiero mia艂a nadziej臋 pozna膰 kilka jego sekret贸w. Wreszcie lord Peace porozmawia z ni膮, jak nie rozmawia艂 nigdy za 偶ycia.
Patience musia艂a tylko przej艣膰 przez tereny Kr贸lewskiego Lasu. Ziemia by艂a mi臋kka, wi臋c 艣lady st贸p mog艂yby si臋 wyra藕nie odcisn膮膰. Poradzi艂a sobie z tym, przechodz膮c z ga艂臋zi na ga艂膮藕. Ros艂y tu olbrzymie stare drzewa pami臋taj膮ce jeszcze czasy, kiedy jej prapradziadek zasiada艂 na heptarszym dworze, a Czterna艣cie Rodzin obiecywa艂o mu s艂u偶y膰 po wsze czasy. Teraz li艣cie tych samych drzew dawa艂y jej ochron臋, a ga艂臋zie prowadzi艂y do muru ograniczaj膮cego las od po艂udnia. Nikt nie pod膮偶y za jej krokami stawianymi w powietrzu.
Zatrzyma艂a si臋 na chwil臋 przy rozwidleniu i 艣ci膮gn臋艂a kobiece ubranie. Pod sukni膮 mia艂a przykr贸tkie spodnie i d艂ug膮 koszul臋, ubranie ch艂opc贸w z ludu. By艂a ju偶 w艂a艣ciwie zbyt du偶a do odgrywania tej roli, bo m艂odzie艅cy jej wzrostu ch臋tniej wk艂adali d艂ugie spodnie lub suknie. Ale przynajmniej piersi nie zdradza艂y jej jeszcze, no i ojciec zachowa艂 si臋 na tyle 艂askawie, 偶e nie umar艂, kiedy mia艂a sw贸j czas w miesi膮cu. Ubrudzi艂a sobie twarz i 艣ci膮gn臋艂a peruk臋, mierzwi膮c kr贸tkie w艂osy. Zdecydowa艂a si臋 zatrzyma膰 peruk臋 - znakomicie imitowa艂a jej prawdziwe w艂osy. Drugiej takiej 艂atwo nie znajdzie. Wsun臋艂a j膮 wi臋c do torby. Sukni臋 wcisn臋艂a w rozwidlenie ga艂臋zi. Oczywi艣cie ze wzgl臋du na 偶a艂ob臋 str贸j by艂 czarny, nie tak 艂atwo b臋dzie go dostrzec z ziemi.
Kiedy dotar艂a do muru i zeskoczy艂a z niego po stronie Alei Spichlerzowej, zapada艂 ju偶 zmierzch. Nikt jej nie spostrzeg艂. Przyw艂aszczy艂a sobie jeden z w贸zk贸w na towary i ci膮gn臋艂a go za lin臋 w stron臋 Spi偶arni. Po latach 膰wicze艅 z Angelem naprawd臋 rusza艂a si臋 jak ch艂opak. Nikt nie zatrzyma艂 na niej d艂u偶ej wzroku. Nie mia艂a 偶adnych k艂opot贸w z zostawieniem w贸zka, kiedy skr臋ci艂a ku dworowi niewolnik贸w z艂o偶y膰 swe uszanowanie zmar艂ym. Wielu s艂u偶膮cych tak w艂a艣nie post臋powa艂o. Gdyby kto艣 przyjrza艂 si臋 jej z bliska, na pewno by j膮 rozpozna艂. Twarz c贸rki lorda Peace by艂a znana na Kr贸lewskim Wzg贸rzu. Ale, jak zawsze powtarza艂 jej Angel, prawdziwe przebranie polega艂o na wcieleniu si臋 w posta膰 nie przyci膮gaj膮c膮 ciekawskich spojrze艅, kt贸rej ubi贸r, spos贸b poruszania si臋, flejtuchowato艣膰 i pospolito艣膰 nie budzi艂y zainteresowania.
Przy drzwiach nie wida膰 by艂o stra偶nika. Rzadko tutaj sta艂, a i wtedy nie sprawi艂by prawdopodobnie k艂opotu. Niedowidzia艂.
Spacerowa艂a pomi臋dzy p贸艂kami, na kt贸rych sta艂y s艂oje z g艂owami. Sp臋dzi艂a w tym miejscu sporo czasu, poznawa艂a wi臋kszo艣膰 zmar艂ych po twarzach, z wieloma z nich rozmawia艂a. Od dawna nie偶ywi
ministrowie od dawna nie偶ywych kr贸l贸w, kt贸rzy kiedy艣 dzier偶yli ogromn膮 w艂adz臋 lub wp艂ywali na wa偶ne decyzje albo reprezentowali swych w艂adc贸w na zagranicznych dworach. Oczy wi臋kszo艣ci z nich zazwyczaj by艂y zamkni臋te, poniewa偶 niewielu zmar艂ych czerpie przyjemno艣膰 z towarzystwa 偶ywych. Zamiast tego woleli 艣ni膰 i wspomina膰, wspomina膰 i 艣ni膰, rozpami臋tywa膰 wszystko, co prze偶ywali i widzieli za 偶ycia. Tylko kilku zauwa偶y艂o, jak przechodzi艂a, i je艣li nawet kt贸ry艣 wykrzesa艂 w sobie do艣膰 zaciekawienia, to i tak nie m贸g艂 odwr贸ci膰 g艂owy, by zobaczy膰, gdzie zmierza.
Nie spodziewa艂a si臋, oczywi艣cie, zobaczy膰 ojca ani tutaj, ani na g贸rze, po艣r贸d faworyt贸w. Na to by艂o jeszcze zbyt wcze艣nie - najpierw g艂owa musia艂a przej艣膰 trening. Poza tym nale偶a艂o z艂ama膰 jej wol臋, aby wype艂nia艂a tylko i wy艂膮cznie polecenia kr贸la. Patience skierowa艂a swe kroki do miejsca pod schodami, gdzie brakowa艂o jednej drewnianej 艂opatki przy wentylatorze, nap臋dzaj膮cym do 艣rodka gor膮ce powietrze. Na dworze by艂o bardzo ciep艂o i w 偶adnym piecu nie napalono. W kamiennym przej艣ciu powietrze by艂o ch艂odne. Przesun臋艂a si臋 w d贸艂. Kiedy nie mog艂a ju偶 zej艣膰 ni偶ej, musia艂a skr臋ci膰 - w lewo? tak, w lewo, i czo艂ga膰 si臋, a偶 dotar艂a do pod艂ogi z drewnianej kraty. Pod ni膮 panowa艂a ciemno艣膰. To znaczy艂o, 偶e nie zabrali si臋 za ojca.
U艂o偶y艂a si臋 w pobli偶u kraty, zupe艂nie nieruchomo, nas艂uchuj膮c odg艂os贸w, jakie dociera艂y do niej przez system kana艂贸w ogrzewczych. Istnia艂y miejsca na dworze niewolnik贸w, gdzie da艂o si臋 us艂ysze膰 ka偶d膮 rozmow臋. Swoje wykszta艂cenie polityczne Patience w g艂贸wnej mierze odebra艂a w艂a艣nie tutaj, przys艂uchuj膮c si臋 najm膮drzejszym ministrom i ambasadorom, wyci膮gaj膮cym informacje od zmar艂ych lub spiskuj膮cym z 偶ywymi.
Ku jej zdziwieniu poszukuj膮ca jej stra偶 dotar艂a a偶 tutaj - s艂ysza艂a, jak pytaj膮 o ni膮 i sprawdzaj膮 poziomy przeznaczone dla publiczno艣ci. Robili to jednak pobie偶nie. Widocznie kazano im szuka膰 wsz臋dzie, ale nie spodziewali si臋 znale藕膰 jej w tym miejscu. Dobrze. To oznacza艂o, 偶e stracili 艣lad w Kr贸lewskim Lesie i nie mieli poj臋cia, gdzie si臋 podzia艂a.
Potem do pomieszczenia przyszed艂 g艂owiarz wraz z pomocnikami, zapali艂 oliwne lampy i rozpocz膮艂 prac臋 nad jej ojcem.
Ogl膮da艂a wykonywanie tych czynno艣ci wiele razy wcze艣niej. W ci膮gu niespe艂na godziny pod艂膮czono czerwie g艂贸wne do nerw贸w kr臋gos艂upa. Przygl膮da艂a si臋 ch艂odnym okiem, jak twarz ojca wykrzywia si臋 w okropnym cierpieniu. Przyczepianie robak贸w zazwyczaj by艂o bolesne. Wreszcie g艂owiarz zwolni艂 pomocnik贸w. Proces fizyczny by艂 zako艅czony.
Ko艣ci karku przyczepiono do wieszad艂a, tchawic臋 do p臋cherza oddechowego, a kark dotyka艂 偶elu, pe艂nego czerwi g艂贸wnych, oraz szyjek, kt贸re przez naczynia krwiono艣ne wypuszcz膮 wici. To dzi臋ki nim g艂owa b臋dzie nadal 偶y艂a zachowuj膮c wspomnienia przez kolejnych tysi膮c lat - albo do czasu, kiedy kr贸l znudzi si臋 i wyrzuci j膮.
Teraz stra偶nik zadawa艂 g艂owie pytania. Uczy艂 czerwie reakcji, wpuszczaj膮c do pojemnika r贸偶ne rodzaje chemikali贸w w zale偶no艣ci od tego, czy lord Peace odpowiada艂 ch臋tnie, waha艂 si臋 lub by艂 wyra藕nie niech臋tny. Czerwie bardzo szybko poj臋艂y, kt贸re nerwy wywo艂uj膮 uczucia przyjemne, a kt贸re sprowadzaj膮 b贸l.
Wkr贸tce stra偶nik nie musia艂 ju偶 stosowa膰 stymulator贸w. Teraz czerwie same odczuj膮 niepok贸j zwi膮zany ze zwi臋kszeniem napi臋cia w chwili, gdy g艂owa b臋dzie mia艂a zamiar sk艂ama膰. I one z kolei zaczn膮 pobudza膰 inne nerwy, wywo艂uj膮ce u g艂owy r贸偶ne nieodparte potrzeby - wra偶enie pe艂nego p臋cherza, pustego 偶o艂膮dka, ogromnego pragnienia lub seksualnej przyjemno艣ci, wci膮偶 na granicy niespe艂nienia. Je艣li g艂owa odpowiedzia艂a zgodnie z prawd膮, odczuwa艂a pewn膮 ulg臋. Kiedy sk艂ama艂a, pragnienie zwi臋ksza艂o si臋 a偶 do cierpienia. Odci臋te od cia艂 g艂owy nie mia艂y zbyt wiele si艂 witalnych i zazwyczaj ich wola ulega艂a z艂amaniu w czasie jednej nocy, niezale偶nie od nat臋偶enia stawianego oporu.
Patience uzbroi艂a si臋 w cierpliwo艣膰 przekonana, 偶e jej ojciec przetrzyma bardzo wiele, zanim czerwie go pokonaj膮. Na pocz膮tku wydawa艂o si臋, 偶e rzeczywi艣cie b臋dzie stawia艂 silny op贸r. Jednak do艣膰 szybko, ku jej zdziwieniu, g艂owa zacz臋艂a poj臋kiwa膰. Takiego d藕wi臋ku z ust ojca nie s艂ysza艂a nigdy.
- Bez wzgl臋du na to, co zrobi臋 - powiedzia艂 - ty zawsze mo偶esz uczyni膰 m膮 m臋k臋 ci臋偶sz膮.
- To prawda - odrzek艂 stra偶nik. - Czerwie znajd膮 twoje najbardziej ukryte pragnienia i nigdy ich nie zaspokoisz, dop贸ki nie zaczniesz m贸wi膰 prawdy.
- Zadaj mi pytanie. Jakiekolwiek.
Stra偶nik spe艂ni艂 pro艣b臋, a g艂owa zacz臋艂a odpowiada膰. Nie stawia艂a ju偶 偶adnego oporu. Wyjawia艂a najbardziej intymne szczeg贸艂y, straszliwe tajemnice, sekrety pa艅stwa i swego w艂asnego cia艂a. Patience s艂ucha艂a z niesmakiem. By艂a przygotowana na d艂ugie cierpienia ojca.
Nie spodziewa艂a si臋 tak szybkiej kapitulacji.
Gdy odpowiedzia艂, 偶e nie wie, gdzie jest Patience, stra偶nik uzna艂, 偶e znowu stawia op贸r. Ale ona wiedzia艂a, 偶e ojciec nic nie ukrywa. Mo偶e podejrzewa艂, 偶e 艂atwo go z艂ami膮 - mo偶e w艂a艣nie dlatego bardzo starannie przygotowa艂 jej ucieczk臋. Musia艂 zna膰 dobrze w艂asne s艂abo艣ci, chocia偶 potrafi艂 ukry膰 je przed wszystkimi. A偶 do tej chwili.
- Spodziewa艂em si臋 tego pytania, dlatego postanowi艂em nic nie wiedzie膰. Kaza艂em Angelowi rok temu rozpocz膮膰 przygotowania, ale zabroni艂em informowania mnie o czymkolwiek. A kiedy poczu艂em, 偶e 艣mier膰 nadchodzi, odes艂a艂em Angela. By艂em pewny, 偶e pierwsz膮 osob膮, kt贸ra straci艂aby 偶ycie, by艂by m贸j s艂u偶膮cy. Do chwili spotkania z nim Patience jest zdana sama na siebie. Ale Angel i ja kszta艂cili艣my moj膮 c贸rk臋 bardzo starannie. Zna wszystkie j臋zyki, kt贸re ja znam, jest bardziej wprawna w kunszcie zabijania ni偶 sam Angel i jest sprytniejsza ni偶 jakikolwiek doradca kr贸la. Nigdy jej nie z艂apiecie. Ju偶 teraz prawdopodobnie wydosta艂a si臋 z Kr贸lewskiego Wzg贸rza.
Wreszcie stra偶nik uwierzy艂 mu.
- Powiem kr贸lowi, 偶e jeste艣 ju偶 gotowy.
- Czy przyjdzie ze mn膮 porozmawia膰? - zapyta艂a g艂owa.
- Je艣li zechce. Ale je艣li on nie przyjdzie, to na pewno r贸wnie偶 nikt inny. Zbyt du偶o wiesz, aby mo偶na ci臋 by艂o wystawi膰 w sali publicznej. Mo偶e heptarcha postawi ci臋 w swych prywatnych komnatach? - Stra偶nik roze艣mia艂 si臋. - Poznasz najintymniejsze szczeg贸艂y kr贸lewskiego 偶ycia, a on b臋dzie m贸g艂 zasi臋ga膰 twojej rady w ka偶dym
momencie. By艂 ju偶 taki precedens, tw贸j dziad...
- Kr贸l Oruc nie jest ani szale艅cem, ani zbocze艅cem jak m贸j dziad.
- Przynajmniej mo偶esz 偶ywi膰 tak膮 nadziej臋 - powiedzia艂.
- Kr贸l Oruc jest wielkim heptarch膮.
Stra偶nik spojrza艂 podejrzliwie. Potem si臋 u艣miechn膮艂.
- Ty naprawd臋 tak uwa偶asz. A przez ca艂y ten czas wszyscy my艣leli, 偶e s艂u偶ysz Orucowi, poniewa偶 on trzyma twoj膮 c贸rk臋 jako zak艂adniczk臋. Okazuje si臋, 偶e naprawd臋 by艂e艣 lojalny. S艂abeusz. Stra偶nik klepn膮艂 go lekko w policzek. - By艂e艣 niczym, a teraz sta艂e艣 si臋 jeszcze mniej ni偶 niczym.
Zgasi艂 艣wiat艂a i wyszed艂.
Kiedy tylko znikn膮艂 i mosi臋偶ne klucze obr贸ci艂y si臋 w zamku, Patience przesun臋艂a krat臋 i zsun臋艂a si臋 do pokoju.
- Witaj, ojcze - powiedzia艂a. Szuka艂a w ciemno艣ciach, a偶 natrafi艂a na p臋cherz powietrzny. Zacz臋艂a pompowa膰 powietrze, by m贸g艂 m贸wi膰.
- Odejd藕 - powiedzia艂. - Nauczy艂em ci臋 ju偶 wszystkiego, co sam umiem.
- Wiem - odpar艂a. - Teraz chc臋, by艣 powiedzia艂 mi, czego si臋 boisz.
- Ju偶 niczego si臋 nie boj臋 - stwierdzi艂. - W艂a艣nie w tej chwili opr贸偶niam m贸j p臋cherz, czego nie mog艂em zrobi膰 bez b贸lu przez ostatnie trzy lata. Odejd藕.
- Nie masz ani p臋cherza, ani moczu, ojcze. Ulegasz tylko zwodniczemu z艂udzeniu.
- Jedyn膮 rzeczywisto艣ci膮, jak膮 zna cz艂owiek, jest ta, droga moja dziewczyno, kt贸r膮 przekazuj膮 mu nerwy. A moje m贸wi膮 mi w艂a艣nie... och, ty niedobra, niewdzi臋czna... czerwie torturuj膮 mnie znowu, poniewa偶 staram si臋 stawi膰 ci op贸r.
- W takim razie nie r贸b tego, ojcze.
- Nie jestem twoim ojcem, tylko kawa艂kiem martwej tkanki m贸zgowej, o偶ywionej przez wici szyjek i stymulowanej przez wytrenowane czerwie.
- Nigdy nie by艂e艣 moim ojcem. - Czy偶by us艂ysza艂a jaki艣 d藕wi臋k wydobywaj膮cy si臋 z jego gard艂a? Ciche westchnienie zdziwienia? - Ty tylko przemawia艂e艣 do mnie s艂owami skierowanymi do s艂u偶by. Jedynym ojcem, jakiego mia艂am, by艂 Angel.
- Pr贸bujesz mnie zrani膰, ale nie tra膰 na to czasu. Nic ju偶 nie mo偶e mnie dotkn膮膰.
- Czy kiedykolwiek mnie kocha艂e艣?
- Nie pami臋tam. Je艣li nawet tak, na pewno ju偶 teraz ci臋 nie kocham. Jedyne, czego pragn臋, to po wsze czasy wypr贸偶nia膰 m贸j p臋cherz. Ch臋tnie wymieni艂bym w艂asn膮 c贸rk臋 na porz膮dn膮 prostat臋.
Znalaz艂a zapa艂ki w miejscu, gdzie je od艂o偶y艂 stra偶nik, i zapali艂a jedn膮 lamp臋. Oczy ojca zamruga艂y, o艣lepione 艣wiat艂em. U艣miechn臋艂a si臋 do niego.
- Opowiesz wszystko Orucowi, ale najpierw opowiesz mnie.
Przez ca艂e moje 偶ycie co艣 przede mn膮 ukrywa艂e艣. Ale ju偶 nigdy wi臋cej tego nie zrobisz.
- Nie musisz poznawa膰 偶adnych sekret贸w. Dowiedzia艂a艣 si臋 ju偶 wszystkiego. Zadba艂em o to. My艣la艂em, 偶e jeste艣 wystarczaj膮co inteligentna i domy艣lisz si臋, i偶 ka偶de s艂owo, kt贸re s艂yszysz od Angela, pad艂o najpierw z moich ust.
- Powiedzia艂 mi, 偶e bez wahania zgodzi艂by艣 si臋 na moj膮 艣mier膰, je艣liby to mia艂o s艂u偶y膰 interesom kr贸lewskiego dworu.
- Wola艂aby艣, 偶ebym uwa偶a艂 inaczej? Powinienem przedk艂ada膰 twoje 偶ycie nad ca艂y 艣wiat? Czy偶by艣 by艂a egomaniakalnym potworem?
- Jestem cz艂owiekiem - odpar艂a.
- To najgorsza odmiana potwor贸w - rzek艂. - Wszyscy jeste艣my potworami, 偶yjemy w ca艂kowitym odosobnieniu i wysy艂amy s艂owa jak ambasador贸w b艂agaj膮c o danin臋, o uwielbienie. Kochaj mnie, kochaj mnie. A wtedy s艂owa wracaj膮. "Kocham ci臋, uwielbiam ci臋. Jeste艣 pot臋偶ny i dobry". Potwory zaczynaj膮 w膮tpi膰, poniewa偶 dobrze wiedz膮, 偶e to k艂amstwa. "Udowodnij to - m贸wi膮. - B膮d藕 pos艂uszny, oddaj mi w艂adz臋". A im bardziej jest si臋 pos艂usznym, tym ich g艂贸d w艂adzy ro艣nie. "Sk膮d mam wiedzie膰, 偶e nie manipulujesz mn膮? - krzyczy potw贸r. - Je艣li mnie kochasz, umrzyj za mnie, zabij za mnie, oddaj mi
wszystko, a sobie nie zostaw nic!"
- Je艣li ludzie s膮 takimi potworami, po co po艣wi臋ca膰 si臋 dla nich?
- Poniewa偶 s膮 pi臋knymi potworami - wyszepta艂. - I kiedy 偶yj膮 w paj臋czynie uplecionej z pokoju i nadziei, kiedy ufaj膮 艣wiatu i spe艂niaj膮 si臋 ich najg艂臋bsze pragnienia, wtedy rodzi si臋 rado艣膰. I po to 偶yjemy, by sple艣膰 ludzkie 偶ycia, zniszczy膰 l臋ki i stworzy膰 pi臋kno.
- To r贸wnie mistyczne, jak wszystkie pleple ksi臋偶y.
- Bo to jest pleple ksi臋偶y.
- Po艣wi臋ci艂e艣 w艂adz臋, uczyni艂e艣 z nas obcych sobie ludzi i wszystko to dla jakiego艣 niewidzialnego, nie istniej膮cego zwi膮zku mi臋dzy lud藕mi, kt贸rych nigdy nie spotka艂e艣. - Stara艂a si臋, by us艂ysza艂 w jej g艂osie pogard臋.
- Masz pi臋tna艣cie lat. Nic jeszcze nie wiesz. Odejd藕.
- Wiem, 偶e twoje 偶ycie by艂o oszustwem.
- A gdy zrzuci艂em przebranie i powiedzia艂em ci, po co 偶y艂em, ty szydzisz ze mnie. Paplanina ksi臋偶y? Czy my艣lisz, 偶e je艣li co艣 jest niewidoczne, to tego nie ma? Pomi臋dzy najmniejszymi cz膮steczkami materii jest tylko pusta przestrze艅. Jedynym, co je 艂膮czy, jest ich zachowanie, oddzia艂ywanie na siebie, a przecie偶 z tych pustych, niewidzialnych po艂膮cze艅 zbudowany jest wszech艣wiat. W wi臋kszo艣ci pusty, po艂膮czony niedostrzegaln膮 paj臋czyn膮. Ale je艣li nawet na mgnienie chwili paj臋czyna zerwie si臋, wszystko przestanie istnie膰. Czy my艣lisz, 偶e z nami jest inaczej? Czy uwa偶asz, 偶e twoje istnienie nie zale偶y od powi膮za艅 z innymi lud藕mi? Czy my艣lisz, 偶e mo偶esz s艂u偶y膰 swoim w艂asnym interesom, nie s艂u偶膮c jednocze艣nie innym? Je艣li tak, to powinienem by艂 ci臋 zabi膰, kiedy le偶a艂a艣 w ko艂ysce. Bo nie mo偶esz by膰 heptarchini膮.
Dostrzeg艂a na jego twarzy ten sam ogie艅, kt贸ry rozpala艂 Prekeptora. Ojciec tak偶e by艂 wyznawc膮. Ale nie mog艂a uwierzy膰, 偶e ktokolwiek m贸g艂 z艂o偶y膰 siebie w ofierze w imi臋 tej wiary.
- Czy to w艂a艣nie skrywa艂e艣 przede mn膮 przez te wszystkie lata? To w艂a艣nie us艂ysza艂abym, gdyby艣 m贸g艂 sp臋dzi膰 ze mn膮 cho膰 jeden moment sam na sam? Czy na to czeka艂am ca艂e 偶ycie? - Nauczy艂 jej, czego mo偶e dokona膰 wzgarda. U偶y艂a jej teraz. - Tyle mog艂am si臋 dowiedzie膰 od byle nauczyciela ze Szko艂y.
Na jego twarzy pojawi艂 si臋 znowu wyraz leniwej pogody, kt贸ry przybiera艂 zawsze, kiedy chcia艂 ukry膰 uczucia.
- Je艣li si臋 st膮d natychmiast nie wyniesiesz, pojawi si臋 Oruc ze swymi lud藕mi i najprawdopodobniej sp臋dzisz wraz ze swym ukochanym ojcem nast臋pne tysi膮c lat, wysysana przez szyjki w tej wazie na zup臋. Nie lubi臋 ci臋 na tyle, by po偶膮da膰 twego towarzystwa. Kiedy艣 my艣la艂em, 偶e jeste艣 dobrze wychowanym dzieckiem, ale teraz widz臋 tylko my艣l膮cego o sobie bachora.
- Nie odejd臋 - powiedzia艂a. - Pewne sprawy musz膮 by膰 wyja艣nione. Od tego zale偶y moje przetrwanie.
- Od dziecka uczy艂em ci臋 sposob贸w prze偶ycia. Dasz sobie rad臋. Odejd藕.
- Czego najbardziej si臋 l臋kasz?
Jego twarz wyra偶a艂a kpi膮ce oddanie.
- 呕e umrzesz. Robi艂em wszystko, by zachowa膰 ci臋 przy 偶yciu. Jak my艣lisz, czemu tak wiernie s艂u偶y艂em synowi uzurpatora? Bo trzyma艂 ciebie jako zak艂adniczk臋.
Chcia艂, by uzna艂a te s艂owa za k艂amliwe. Ale przecie偶 widzia艂a, 偶e czerwie nie dr臋cz膮 go. Wi臋c m贸wi艂 prawd臋. Ale nie chcia艂, by o tym wiedzia艂a. Zada艂a kolejne pytanie, na kt贸re odpowied藕 wiele by wyja艣ni艂a.
- Dlaczego obawia艂e艣 si臋 mojej 艣mierci?
- Z mi艂o艣ci do ciebie. Kiedy 偶y艂em, kocha艂em ci臋. Pami臋tam to jeszcze, jak przez mg艂臋.
Teraz k艂ama艂. Dostrzeg艂a dr偶enie jego ust. Czerwie torturowa艂y go, a on nie potrafi艂 ukry膰 udr臋ki. Wi臋c ba艂 si臋 o ni膮 nie dlatego, 偶e j膮 kocha艂. Dlaczego zatem? Zastanawiaj膮c si臋 nad tym, wr贸ci艂a my艣l膮 do wczesnego dzieci艅stwa, do nocy, kt贸ra potem wielokrotnie nawiedza艂a j膮 w sennych koszmarach. Dziwny wyraz jego twarzy przypomnia艂 jej t臋 chwil臋.
- Tamtej nocy ok艂ama艂e艣 mnie - powiedzia艂a. - Teraz to widz臋, ok艂ama艂e艣 mnie.
- Kt贸rej nocy?
- Co ukry艂e艣 przede mn膮, ojcze, kiedy przynie艣li cia艂o mamy w siedmiu sakwach?
- Pami臋tasz to?
- Z jakiego艣 powodu wydarzenie to utkwi艂o w mojej pami臋ci.
- Ja nic nie pami臋tam - odpar艂 zdziwiony.
- Teraz pami臋tasz wyra藕niej ni偶 kiedykolwiek.
- Bo偶e, dopom贸偶 mi przypomnie膰 sobie jak膮艣 noc, a potem oka偶
艂ask臋, odsu艅 ode mnie to ko艂o tortur i pozw贸l mi umrze膰.
- Tej nocy otworzy艂e艣 pierwsz膮 sakw臋 i kiedy ujrza艂e艣, co w niej
jest, krzykn膮艂e艣: "Nie p贸jd臋. Nigdy jej nie dostaniesz, moja c贸rka nie znajdzie si臋 w twojej w艂adzy!" Do kogo krzycza艂e艣? Co tak bardzo ci臋 przerazi艂o? Dr偶a艂e艣, m贸j ojcze. Nigdy nie widzia艂am ci臋 w takim stanie ani przedtem, ani potem.
- Ba艂em si臋 kr贸la Oruca, to oczywiste.
- Nigdy si臋 go nie ba艂e艣. A k艂amstwa na nic ci si臋 zdadz膮. Czerwie nie pr贸偶nuj膮, prawda?
Nagle zmieni艂 taktyk臋. U艣miechn膮艂 si臋 kwa艣no.
- Nawet stra偶nik g艂贸w okaza艂 mi odrobin臋 lito艣ci - powiedzia艂. Teraz czuj臋 si臋 tak, jakbym cierpia艂 na obstrukcj臋 od dobrego miesi膮ca i by艂 tu偶 przed atakiem biegunki. Trudno sobie wyobrazi膰, jak z艂ym
smakiem odznaczaj膮 si臋 czerwie.
- Odpowiedz mi, to odczujesz ulg臋.
- Ba艂em si臋 wezwania do Sp臋kanej Ska艂y - powiedzia艂 lekkim tonem, jakby jego s艂owa nie mia艂y znaczenia. - Krzycza艂em do tego, kto mnie wzywa艂, ktokolwiek to by艂.
- A kt贸偶 to m贸g艂 by膰, jak nie kr贸l gebling贸w? - spyta艂a Patience.
- Och, a wi臋c my艣lisz, 偶e rozwi膮za艂a艣 zagadk臋?
- Angel powiedzia艂 mi, 偶e kr贸lowie gebling贸w potrafili kierowa膰
swymi lud藕mi bez s艂贸w. Telepatycznie.
- A czy Angel powiedzia艂 ci tak偶e, 偶e nie potrafili nigdy wej艣膰
w umys艂 ludzki? Jeste艣my g艂usi na ich krzyk.
- Zew Sp臋kanej Ska艂y. Je艣li nie pochodzi艂 od gebling贸w, to od
kogo i dlaczego przejmowa艂 ci臋 takim l臋kiem?
- Nie wiem, od kogo, ale boj臋 si臋 go. Boj臋 si臋 tego, co mo偶e przynie艣膰 ludziom. M膮drzy, kt贸rzy 偶yli w czasach mojego dziada, mieli sprawne i pot臋偶ne umys艂y, najwspanialsze w historii tego 艣wiata. Pracowali razem, budowali wsp贸ln膮 wiedz臋 i dokonali rzeczy, kt贸rych nikt wcze艣niej nie dokona艂 na 偶adnym ze 艣wiat贸w. Tutaj, gdzie tak trudno by艂o znale藕膰 偶elazo, co uniemo偶liwi艂o oparcie naszej cywilizacji na maszynach, zawsze stanowi膮cych o poziomie rozwoju cywilizacji ludzkiej, odkryli inne si艂y 偶ycia. Nie byli zwyk艂ymi hodowcami nowych gatunk贸w jak Tassalianie czy jak ci staro偶ytni naukowcy, kt贸rzy cztery tysi膮ce lat temu wyhodowali czerwie g艂贸wne i szyjki. Tamtych w por贸wnaniu z M膮drymi mo偶na nazwa膰 zwyk艂ymi szarlatanami. W czasach mojego dziada M膮drzy nauczyli chromosomy pokazywa膰 sw膮 budow臋 w kryszta艂ach atom za atomem tak, by struktur臋 da艂o si臋 ogl膮da膰 go艂ym okiem. Odkryli, jak skrzy偶owa膰 ryb臋 z mi臋czakiem, by otrzyma膰 ro艣lin臋. A kiedy si臋 urodzi艂em, zmienili
mnie tak, bym m贸g艂 p艂odzi膰 jedynie syn贸w.
Patience zastanawia艂a si臋 przez chwil臋 nad tym, co us艂ysza艂a.
- Zrobili to, by proroctwo nie mog艂o si臋 spe艂ni膰. Aby nie narodzi艂a si臋 si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka?
- Taki by艂 ich zamiar.
- Dlaczego postanowi艂e艣 im si臋 sprzeciwi膰? Dlaczego kaza艂e艣 Angelowi dokona膰 kolejnej zmiany? Przecie偶 nie sta艂e艣 si臋 Patrz膮cym.
- Nie. Nie zosta艂em Patrz膮cym. M膮drzy zmienili mnie, kiedy jeszcze by艂em dzieckiem. W chwili gdy przesta艂em by膰 zdolny do sp艂odzenia dziewczynki, Sp臋kana Ska艂a zacz臋艂a ich wzywa膰. Jeden po drugim, pocz膮wszy od najt臋偶szych umys艂贸w, odeszli wszyscy. M贸wili, 偶e id膮 naucza膰 gdzie indziej. 呕e wracaj膮 do rodzinnych stron, by odpocz膮膰. Opuszczali Korfujako ambasadorowie lub nauczyciele. Ale nigdy nie zjawiali si臋 w miejscu przeznaczenia. A potem wszystkich widziano id膮cych wzd艂u偶 rzek i na drogach wiod膮cych do Sp臋kanej
Ska艂y
- Czy tw贸j ojciec by艂 wtedy heptarch膮?
- Jeszcze nie. M贸j ojciec widzia艂, co si臋 dzieje w imperium. Wszyscy M膮drzy znikali. Chodzi艂 do nich i b艂aga艂, aby nie odchodzili. Przysi臋gali na wszystko, 偶e zostan膮. Ale ten, kto poczu艂 zew, 艂ama艂 ka偶d膮 obietnic臋. A m贸j dziad nie zrobi艂 nic, by ich powstrzyma膰. To by艂 przera偶aj膮cy czas. Na prowincji zacz臋艂y si臋 rozruchy, w armii panowa艂 zam臋t. Wreszcie ojciec kaza艂 dziadka zaaresztowa膰 i przej膮艂 rz膮dy.
- Wi臋c uzurpator nie by艂 pierwszym, kt贸ry obali艂 heptarch臋?
- Dla dobra kr贸lewskiego dworu mo偶na pope艂ni膰 nawet zdrad臋. Tak. Ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Cho膰 kilku z nich podda艂 torturom, a nawet niekt贸rych zabi艂 dla przyk艂adu, odchodzili. Nawet gdy 艣cina艂 ich g艂owy i umieszcza艂 je tu, na dworze niewolnik贸w, zew Sp臋kanej Ska艂y tak mocno rozbrzmiewa艂 w ich umys艂ach, 偶e czerwie g艂贸wne nie mia艂y nad nimi w艂adzy. Wezwanie dr臋czy艂o ich bardziej ni偶 inne pragnienia.
- Dlaczego Sp臋kana Ska艂a wzywa艂a ich?
- My艣lisz, 偶e ojciec nie pr贸bowa艂 si臋 tego dowiedzie膰? Ale oni sami nie wiedzieli. I nikt nigdy nie dowiedzia艂 si臋, co si臋 sta艂o z tymi, kt贸rzy tam dotarli. Nie powr贸ci艂 偶aden ze szpieg贸w ojca. A po kilku latach nie by艂o ju偶 imperium. Dwana艣cie z Czternastu Rod贸w podnios艂o rewolt臋. Dowodzi艂 ni膮 ojciec Oruca. Wtedy nie nazywano go uzurpatorem, a wyzwolicielem. G艂osi艂, 偶e przywr贸ci dziadka na s艂usznie nale偶ny mu tron heptarchy.
- Och! Tw贸j ojciec powinien by艂 zabi膰 swego ojca.
- Tak jak Oruc powinien by艂 zamordowa膰 nas?
- Dziadek nie by艂 si贸dm膮 si贸dm膮 si贸dm膮 c贸rk膮. - G艂owa lorda Peace przymkn臋艂a oczy. Patience pomy艣la艂a, 偶e gdyby wci膮偶 jeszcze posiada艂 cia艂o, z艂o偶y艂by teraz razem palce i przytkn膮艂 je do ust. Prawie to widzia艂a. Po raz pierwszy ogarn膮艂 j膮 przejmuj膮cy smutek z powodu 艣mierci ojca, bo przypomnia艂a sobie, jak wygl膮da艂 za 偶ycia, i kontrast z widokiem na wp贸艂 偶ywej g艂owy by艂 zbyt bolesny.
Otrz膮sn臋艂a si臋.
- Jak to si臋 sta艂o, 偶e ja si臋 urodzi艂am, ojcze?
- Zanim osi膮gn膮艂em dojrza艂o艣膰, m贸j ojciec straci艂 miasto Heptam. Ja dowodzi艂em jedn膮 armi膮, on drug膮. Przegra艂 bitw臋, zosta艂 pojmany do niewoli i zabity. W艂贸czy艂em si臋 po dzikich terenach z grup膮 partyzant贸w. Jeden po drugim moi synowie stawali si臋 doros艂ymi m臋偶czyznami. I jeden po drugim gin臋li. Wydawa艂o si臋, 偶e nieprzyjaciel tak 艂atwo znajduje moich ch艂opc贸w, jakby prowadzony by艂 przez jakiego艣 zdrajc臋. Jakby jaka艣 niewidzialna si艂a niszczy艂a wszystkich moich bliskich. Moja pierwsza 偶ona, m贸j ojciec, moje dzieci - wszyscy odchodzili z tego 艣wiata, tylko ja jeden zosta艂em przy 偶yciu.
- Aby艣 m贸g艂 zgodnie z proroctwem sp艂odzi膰 c贸rk臋.
- Zacz膮艂em studiowa膰 kroniki. Zrozumia艂em, 偶e upadek mojej rodziny zacz膮艂 si臋 w momencie, gdy M膮drzy uczynili mnie niezdolnym do pocz臋cia c贸rki. To by艂a zbrodnia, za kt贸r膮 odebrano nam ich i tron. Widzisz, Patience, ci wszyscy ludzie nauki uznali przepowiedni臋 za przes膮d. Ale jaka艣 wielka moc sprawi艂a, 偶e proroctwo si臋 spe艂ni艂o. Zacz臋li艣my si臋 zastanawia膰, czy uda nam si臋 odrobi膰 pope艂nione z艂o. Mo偶e gdybym mia艂 c贸rk臋, M膮drzy wr贸ciliby do domu i wszystko by艂oby znowu tak jak dawniej. Na 艣wiecie znowu zapanowa艂by pok贸j. Ale jak mogli艣my zmieni膰 to, co zrobili M膮drzy, skoro oni odeszli?
- I wtedy zjawi艂 si臋 Angel - powiedzia艂a Patience. - Znam t臋 cz臋艣膰 historii.
- Nosi艂em ju偶 wtedy na grzbiecie czwarty krzy偶yk. Przyszed艂 do mnie, by艂 bardzo m艂ody i powiedzia艂, 偶e studiowa艂 dzienniki wielkiego cz艂owieka. Dowiedzia艂 si臋 z nich, jak obudzi膰 t臋 cz臋艣膰 spermy, kt贸ra pozwoli mi sp艂odzi膰 c贸rk臋. Niewiele rozumia艂em z tego, co t艂umaczy艂 - wiem tyle na temat genetyki, co ka偶dy wykszta艂cony cz艂owiek. Ale on zna艂 chemi臋 i matematyk臋 zwi膮zan膮 z procesami kom贸rkowymi, wiedzia艂 wszystko o katalizatorach, inhibitorach, induktorach i blokerach. Powiedzia艂em do niego: "Wiesz zbyt wiele. Sta艂e艣 si臋 jednym z M膮drych. Sp臋kana Ska艂a wezwie ci臋." A on si臋 tylko
u艣miechn膮艂 i odpar艂: "Lordzie Peace, m贸j heptarcho, je艣li ten, kt贸ry wzywa, chce, by艣 mia艂 c贸rk臋, to zostawi mnie tutaj."
- Wi臋c moje przyj艣cie na 艣wiat... s艂u偶y艂o temu, kt贸ry wzywa艂 ze Sp臋kanej Ska艂y.
- Dyskutowali艣my z Angelem wiele razy na ten temat. Ja twierdzi艂em, 偶e lepiej zosta膰 kastratem, ni偶 da膰 to, czego pragnie nieprzyjaciel. Ale doszli艣my tylko do jednego wniosku: nie wiemy, co dla mojej c贸rki mo偶e oznacza膰 zew Sp臋kanej Ska艂y, ale dop贸ki ciebie nie ma na 艣wiecie, panuje chaos i zamieszanie. Mieszkali艣my wtedy w M臋艣cicach, pod opiek膮 lady Hekat. Ona powiedzia艂a nam: "Przepowiednia mo偶e by膰 rozumiana dwojako. Si贸dma c贸rka si贸dmej c贸rki si贸dmej c贸rki zniszczy 艣wiat lub go uratuje. Pozw贸lmy jej si臋 urodzi膰, a potem nauczmy j膮, jak by膰 zbawczyni膮". Wi臋c wzi膮艂em lady Hekat za 偶on臋, a Angel spowodowa艂 takie zmiany we mnie, 偶e ty przysz艂a艣 na 艣wiat.
- Lady Hekat... - Patience ujrza艂a oczami wyobra藕ni twarz swej matki, kiedy j膮 widzia艂a po raz ostatni. P艂acz膮c膮, gdy 偶o艂nierze zabierali od niej Patience. Krzycz膮c膮 przez 艂zy: "moja c贸rko, moja c贸rko, moje dziecko, niech B贸g b臋dzie z tob膮, zawsze z tob膮". Jaki艣 czas potem rozleg艂o si臋 stukanie do drzwi pokoju ojca i zaraz potem us艂ysza艂a nag艂y krzyk, kt贸ry wyrwa艂 si臋 z jego ust, gdy zajrza艂 do jednej z przyniesionych sakw. Widzia艂a jego twarz. Wyra偶a艂a tak膮 sam膮 m臋k臋, jak wcze艣niej twarz matki. - I nauczy艂e艣 mnie, jak zabija膰.
- Uczy艂em ci臋, jak s艂u偶y膰 kr贸lewskiemu dworowi. Cho膰 teraz my艣lisz, 偶e mnie nienawidzisz, znam ci臋. Zawsze b臋dziesz dzia艂a膰 dla dobra kr贸lewskiego dworu. Jeste艣 nadziej膮 ludzko艣ci. Nie w takim sensie, jaki nadaj膮 twojemu istnieniu Patrz膮cy i Czuwaj膮cy, kt贸rzy widz膮 w tobie matk臋 jakiego艣 wymy艣lonego boga. Ty sama jeste艣 nadziej膮. Ja to wiem.
- Jestem dzieckiem, mam pi臋tna艣cie lat. Nie mo偶esz pok艂ada膰 we mnie takiego zaufania. 呕adnego wielkiego celu nie postawiono przede mn膮.
- Je艣li go sama nie postawisz, wtedy wype艂nisz zadanie, kt贸re narzuci ci Sp臋kana Ska艂a. Ono czeka na ciebie, c贸rko. Angel i ja zrobili艣my wszystko, by nauczy膰 ci臋, na czym polega pos艂annictwo heptarchy. Skoro tego nie poj臋艂a艣, nie mo偶emy ju偶 nic wi臋cej zrobi膰.
- Przecie偶 ty nic nie wiesz, ojcze. Nie wiesz, kto wzywa ze Sp臋kanej Ska艂y, nie wiesz, czego ode mnie chce, nawet mnie nie znasz.
- A jak mog艂em ci臋 pozna膰, Patience? Ja te偶 czu艂em zew Sp臋kanej Ska艂y. Dziwi ci臋 to? Poczu艂em go w chwili twoich narodzin. Straszliwe pragnienie, by zabra膰 ci臋 i zanie艣膰 do Stopy Niebios, by odda膰 temu, kt贸ry na ciebie tam czeka. Zawsze, kiedy by艂em przy tobie, czu艂em udr臋k臋 znacznie gorsz膮 od tortur, jakie mog膮 mi zada膰 czerwie. Dlatego stara艂em si臋 ciebie unika膰, jak tylko mog艂em, ba艂em si臋, 偶e nie wytrzymam tej m臋ki i zabior臋 ci臋 st膮d, zanim b臋dziesz gotowa.
- Gotowa na co?
- Zmierzy膰 si臋 z tym, co ci臋 tam czeka.
- A teraz jestem gotowa?
- Sk膮d mam to wiedzie膰? Ale przygotowa膰 ci臋 lepiej ju偶 nie potrafi艂em. Teraz zaufaj Angelowi. On jest ostatnim z M膮drych. Jedynie on mo偶e ci臋 chroni膰 przed tym, kt贸ry wzywa. Przed Nieglizdawcem.
- Znasz jego imi臋?
- Jedna z przepowiedni g艂osi, 偶e zaprowadzisz 艣wiat do legowiska Nieglizdawca i 偶e ca艂a ludzko艣膰 umrze, by odrodzi膰 si臋 na nowo. Tylko w tej przepowiedni pada jego imi臋.
- Od kogo ona pochodzi?
- Przypuszczam, 偶e od jakiego艣 proroka. Ale zew Sp臋kanej Ska艂y dowodzi, 偶e przepowiednia jest prawdziwa lub 偶e jaka艣 si艂a nie do pokonania d膮偶y do jej spe艂nienia, co sprowadza si臋 do teogo samego.
- Nie ma si艂y nie do pokonania - stwierdzi艂a Patience. - Zawsze mnie tego uczy艂e艣.
- Id藕 ju偶, c贸rko. Powiedzia艂em ci wszystko. Nie pozw贸l, by ci臋 teraz znale藕li, bo wtedy ca艂e moje 偶ycie straci sens. Pami臋taj, 偶e gdy zapytaj膮 mnie o ciebie, b臋d臋 musia艂 powiedzie膰 im prawd臋 i naprowadz臋 ich na 艣wie偶y trop.
Ju偶 mia艂a go pos艂ucha膰, gdy nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e odpowied藕 ojca by艂a niepe艂na. Mi臋艣nie jego twarzy nadal dr偶a艂y, co oznacza艂o, 偶e wci膮偶 stawia op贸r, nie chc膮c powiedzie膰 ca艂ej prawdy.
- Powiedz mi wszystko - za偶膮da艂a.
- Nie ma nic wi臋cej.
- Powiedz to, co wci膮偶 przede mn膮 ukrywasz.
Jego twarz wykrzywi艂a si臋, ostatkiem si艂 wytrzymywa艂 b贸l, jaki mu zadawa艂y czerwie.
- Zostaw mnie w spokoju, dziecko!
- To, co ty najbardziej chcesz ukry膰, ja r贸wnie mocno pragn臋 wiedzie膰.
- Mylisz si臋! Gdyby ci ta wiedza by艂a potrzebna, sam bym j膮 wyjawi艂. Pozw贸l mi zabra膰 do grobu ten jeden sekret.
- Zmusz臋 ci臋 do wyjawienia tajemnicy, ojcze! B臋d臋 czeka膰 tak d艂ugo, a偶 przyjdzie po mnie Oruc.
Wreszcie, walcz膮c ze 艂zami, g艂owa zacz臋艂a m贸wi膰. Patience pompowa艂a powietrze rytmicznie, ale g艂os brzmia艂 piskliwie i dziwnie.
- Kap艂ani m贸wi膮, 偶e duch Kapitana Statku zosta艂 wzi臋ty przez Boga. Wyg艂osi艂 kilka proroctw, a potem znikn膮艂 w niebie.
- Znam te opowie艣ci.
- Ja znam prawd臋. Kapitan Statku "Konteptoine" oszala艂, gdy nasi przodkowie orbitowali wok贸艂 tego 艣wiata. Prawd膮 jest, 偶e praw膮 r臋k膮 napisa艂 przepowiednie w dzienniku pok艂adowyM Narysowa艂 te偶 map臋 Imaculaty, zaznaczaj膮c na niej pok艂ady w臋gla, czyli materia艂贸w potrzebnych do wytworzenia stali. przy u偶yciu silnik贸w statku zniszczy艂 te z艂o偶a. Tym samym zdeterminowa艂 przysz艂o艣膰 planety. Na Imaculacie nie brakowa艂o 偶elaza. Przezjego szalony akt zniszczenia my, dzieci budowniczych wieBaehaiiachin, zostali艣my pozbawieni stali. Nie mogli艣my stworzy膰 cywilizacji technicznej. Nigdy wcze艣niej ludzka rasa nie by艂a tak s艂aba, jak my teraz.
- Je艣li by艂 rzeczywi艣cie szalony, to dlaczego ludzie widzieli w nim proroka?
- Poniewa偶 mapy, kt贸re sporz膮dzi艂, okaza艂y si臋 dok艂adniejsze ni偶 te, kt贸re wyrysowa艂 komputer pok艂adowy. Dysponowa艂 wiedz膮 o tym 艣wiecie przekraczaj膮c膮 ludzkie mo偶liwo艣ci. M贸wiono, 偶e zachowywa艂 si臋 jak cz艂owiek op臋tany. Ja, kt贸ry pozna艂em zew Sp臋kanej Ska艂y, wiem, 偶e tak by艂o naprawd臋. Si艂a, kt贸ra przej臋艂a nad nim kontrol臋, 偶yje nadal. Kapitan opu艣ci艂 statek w kapsule i nikt nigdy go ju偶 nie ujrza艂. Ani jego pojazdu.
- Dlaczego nie wspomina o tym 偶aden z podr臋cznik贸w historycznych?
- S膮 historie przekazywane jedynie z ust do ust przez kolejnych heptarch贸w. Do historyk贸w nigdy one nie dotar艂y. Ja natomiast zadba艂em, by艣 tyje pozna艂a. Kaza艂em Angelowi ci je powt贸rzy膰. Kap艂ani znaj膮 jedynie map臋, kt贸r膮 Kapitan narysowa艂 praw膮 r臋k膮 i wypowiedziane przez niego s艂owa. Ci, kt贸rzy zaw艂adn臋li jego umys艂em, chcieli, by艣my w nie uwierzyli. O Kristosie, kt贸ry zejdzie na Imaculat臋, by odnowi膰 ludzk膮 ras臋 i doprowadzi膰 j膮 do doskona艂o艣ci. Ale c贸rka Kapitana, Irena, pierwsza zasiadaj膮ca na tronie heptarchy, zobaczy艂a co艣, co przekazane zosta艂o jedynie nast臋pnym heptarchom:
gdy Kapitan wymawia艂 s艂owa proroctwa i praw膮 r臋k膮 rysowa艂 map臋, lew膮 z mozo艂em wystukiwa艂 na klawiaturze komputera pok艂adowego zdania: "Chro艅cie moj膮 c贸rk臋 przed matk膮 glizdawc贸w, bo inaczej po偶r膮 oni ca艂膮 ludzk膮 ras臋".
- Jego c贸rk臋...
- Nie chodzi艂o mu o Iren臋, dziecko. Lecz o jego przysz艂膮 c贸rk臋. Na pocz膮tku nie wiedziano, z jak odleg艂ej przysz艂o艣ci. Istnia艂a przepowiednia, zgodnie z kt贸r膮 mia艂a to by膰 si贸dma c贸rka si贸dmej c贸rki si贸dmej c贸rki. Magiczne cyfry. Dopiero w czasie ostatniego tysi膮clecia pojawili si臋 prorocy g艂osz膮cy, 偶e Matka Boga b臋dzie si贸dm膮 si贸dm膮 si贸dm膮 c贸rk膮 Kapitana Statku.
- W takim razie to ostatnie proroctwo nie jest niczym wi臋cej, jak majaczeniem Oczekuj膮cych.
- Oczywi艣cie. Poza tym, 偶e zew Sp臋kanej Ska艂y najwyra藕niej pragn膮艂 jego spe艂nienia. Nie mam 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e ty jeste艣 c贸rk膮, kt贸r膮 nale偶y uratowa膰 i 偶e to ciebie dotyczy ostrze偶enie Kapitana.
- Ale kim jest ta matka glizdawc贸w? Kr贸low膮 rasy?
- Kapitan u偶y艂 tego s艂owa w j臋zyku gwiezdnym, najstarszej mowie, wed艂ug kt贸rej oznacza ono potwora, i to potwora najbardziej niebezpiecznego, przebieg艂ego, nieprzyjaciela dysponuj膮cego wielk膮 moc膮. Tak silnego, 偶e m贸g艂 kontrolowa膰 umys艂 Kapitana Statku, nawet wtedy, kiedy jeszcze "Konkeptoine" pozostawa艂a wci膮偶 na orbicie Imaculaty. Nieprzyjaciela wyposa偶onego w tak膮 moc, 偶e potrafi艂 przyci膮gn膮膰 wszystkich M膮drych do Sp臋kanej Ska艂y. Czy rozumiesz, Patience, co zagra偶a 艣wiatu? Stoimy w obliczu wroga, kt贸ry u艂o偶y艂 sw贸j plan siedem tysi臋cy lat temu, gdy pojawili si臋 na tej planecie pierwsi ludzie. Rz膮dz膮cego Imaculat膮, zanim zjawi艂 si臋 cz艂owiek, i pragn膮cego znowu odzyska膰 w艂adz臋.
- W takim razie to musz膮 by膰 geblingi. To najbardziej rozwini臋ta forma miejscowego 偶ycia, s膮 r贸wnie inteligentni jak ludzie...
- Naprawd臋? W takim razie dlaczego geblic to tylko zmieniona forma j臋zyka gwiezdnego? A czemu dwelfy i gaunty zapo偶yczy艂y sw贸j j臋zyk od ludzi? Sta艂y si臋 inteligentnymi rasami dopiero po naszym pojawieniu si臋. Tu musia艂a istnie膰 jaka艣 starsza inteligencja. Angel mia艂 ci臋 przestrzec przed tym wrogiem. Ale teraz ju偶 wiesz. To wszystko, mo偶esz odej艣膰.
Ale zachowanie robak贸w wskazywa艂o, 偶e ojciec wci膮偶 jeszcze kry艂 przed ni膮 jaki艣 sekret. Stra偶nik g艂owy wcale nie z艂ama艂 jego woli. Ojciec nadal potrafi艂 stawia膰 op贸r. Lecz ona wierzy艂a, 偶e go z艂amie i zmusi do wyznania wszystkiego tego, czego tak bardzo nie chcia艂 jej powiedzie膰.
- Ojcze, znam ci臋 lepiej, ni偶 my艣lisz - o艣wiadczy艂a. - Gdybym naprawd臋 stanowi艂a zagro偶enie dla 艣wiata, zabi艂by艣 mnie, gdy by艂am jeszcze dzieckiem.
- Kapitan Statku nie kaza艂 zabi膰 swojej c贸rki. Poleci艂 j膮 chroni膰. Ale nawet gdyby nie powiedzia艂 tego, ja nie m贸g艂bym ci臋 zabi膰. Ka偶dy inny mo偶e umrze膰, dziecko, ka偶dy, tylko nie ty. Musisz 偶y膰. Albo doprowadzisz do zag艂ady ludzko艣ci, albo uratujesz 艣wiat. Nie wiem, kt贸re z tych proroctw si臋 spe艂ni, ale ty prze偶yjesz, cho膰by trzeba by艂o za twoje 偶ycie zap艂aci膰 straszn膮 cen臋.
- Dlaczego? Przecie偶 nie chodzi ci o to, 偶e jestem twoj膮 c贸rk膮. Wi臋c dlaczego?
Jego twarz wykrzywia艂a si臋 w m臋ce. Zada艂a mu pytanie, na kt贸re nie chcia艂 odpowiedzie膰 i czerwie g艂贸wne poddawa艂y go torturom nie do zniesienia. Ale chocia偶 zdawa艂a sobie z tego spraw臋, nie chcia艂a ust膮pi膰. Pami臋ta艂a wyraz jego twarzy tej nocy, kiedy umiera艂a matka. Wtedy, gdy przywdzia艂 mask臋 偶alu.
- Nigdy nie us艂ysza艂am od ciebie, ojcze, dlaczego tak rozpacza艂e艣, kiedy przyniesiono ci cia艂o mojej matki?
Jego usta otworzy艂y si臋 do krzyku, kt贸ry si臋 jednak nie wydoby艂.
- Zew Sp臋kanej Ska艂y. To nie ja mia艂em tam p贸j艣膰. Mia艂em przyprowadzi膰 tam ciebie. Ca艂膮 i zdrow膮. Czu艂em zew tylko w twojej obecno艣ci.
- Ale to nie jest odpowied藕 na moje...
- Przy tobie zawsze by艂a matka. J膮 te偶 przyzywa艂a Sp臋kana Ska艂a. A ona by艂a s艂absza ode mnie. Pr贸bowa艂a z tob膮 uciec. Dlatego musia艂em j膮 odsun膮膰. Poprzysi臋g艂a, 偶e nie ust膮pi, a偶 dostanie ci臋 z powrotem i zrobi wszystko, by mi ciebie odebra膰.
Patience nawet teraz, cho膰 czu艂a ju偶 straszliwy l臋k, nie rozumia艂a, co si臋 wtedy musia艂o wydarzy膰.
- Pos艂uchaj, g艂upia dziewczyno! Czy nie nauczyli艣my ci臋 z Angelem s艂ucha膰? M贸j ojciec by艂 na tyle s艂aby, 偶e pozwoli艂 dziadowi 偶y膰, chocia偶 powinien by艂 go zabi膰. Hekat chcia艂a ci臋 zabra膰 do Sp臋kanej Ska艂y. Ja nie mia艂em tyle si艂y, by zabi膰 ciebie, a tym samym przeciwstawi膰 si臋 nieznanej mocy, ale nie by艂em ca艂kowicie bezwolny.
Patience przesta艂a pompowa膰 powietrze.
- Ty to zrobi艂e艣 - wyszepta艂a. - Powiedzia艂e艣 mi, 偶e to 偶o艂nierze chcieli si臋 przypochlebi膰 Orucowi. M贸wi艂e艣 nawet, 偶e zostali za to ukarani 艣mierci膮. A to by艂e艣 ty!
Jego wargi uk艂ada艂y si臋 w s艂owa, kt贸re nie mog艂y zabrzmie膰.
- Nie chcia艂em ci tego powiedzie膰. Nigdy. - Jego oczy oskar偶a艂y j膮. - Zmusi艂a艣 mnie do tego, cho膰 ta wiedza nie by艂a ci potrzebna. Tego ju偶 nie potrafi艂a znie艣膰.
- Dlaczego nie pozwoli艂e艣, by zabra艂a mnie do Sp臋kanej Ska艂y? Mog艂abym cierpie膰, byle tylko ona pozosta艂a przy 偶yciu.
Z jego ust wyczyta艂a:
- Kr贸lewski dw贸r to ca艂y 艣wiat.
- Nie by艂e艣 heptarch膮! Nie na tobie spoczywa艂a odpowiedzialno艣膰 za ca艂y 艣wiat! Nie musia艂e艣 zabija膰 mojej matki!
Zepchn臋艂a s艂贸j ze sto艂u na pod艂og臋. Ale zaraz podbieg艂a, podnios艂a naczynie i zebra艂a galaret臋, kt贸ra utrzymywa艂a szyjki przy 偶yciu.
Kiedy ukl臋k艂a ko艂o niego, patrzy艂 na ni膮 nieruchomym wzrokiem, a jego usta porusza艂y si臋.
- Pozw贸l mi umrze膰 - prosi艂 bezg艂o艣nie.
Wi臋c zrobi艂a jedyn膮 rzecz, jak膮 mog艂a zrobi膰. Uj臋艂a g艂ow臋 lorda Peace za szcz臋k臋 i oderwa艂a j膮 od wieszad艂a, do kt贸rego by艂a przyczepiona. Czerwie g艂贸wne wi艂y si臋 pozbawione odpowiedniego 艣rodowiska, a szyjki opad艂y na pod艂og臋. Przez ca艂y czas ojciec patrzy艂 na ni膮 z mi艂o艣ci膮 i wdzi臋czno艣ci膮.
A potem, pe艂na 偶alu i w艣ciek艂o艣ci, cisn臋艂a g艂ow臋 przez otw贸r w kracie sufitu i wdrapa艂a si臋 za ni膮. Trzyma艂a j膮 przez nast臋pne dziesi臋膰 minut, kiedy gramoli艂a si臋 systemem kana艂贸w powietrznych a偶 do wentylatora za barakami garnizonu. Zanim Patience tam dotar艂a, g艂owa ju偶 nie 偶y艂a i w 偶aden spos贸b nie da艂oby si臋 przywr贸ci膰 jej do 偶ycia. Przez chwil臋 rozwa偶a艂a, czy nie zostawi膰 g艂owy przy drzwiach. Niech 偶o艂nierze t艂umacz膮 kr贸lowi, sk膮d si臋 tam znalaz艂a.
Nie. Nie mog艂a porzuci膰 g艂owy ojca jak kociego truch艂a na ulicy. Jego to ju偶 nie obchodzi艂o, nie potrzebowa艂 teraz 偶adnych oznak czci i powa偶ania. Ale Patience nie by艂o to oboj臋tne, nie potrafi艂a znie艣膰 my艣li, 偶e ojciec, cho膰by uosobiony w jednej tylko cz臋艣ci cia艂a, m贸g艂by zosta膰 potraktowany bez nale偶ytego szacunku.
Jednego tylko nie potrafi艂a zrozumie膰 - dlaczego go nie znienawidzi艂a?
Zabi艂 matk臋. 艁ka艂, kiedy pokazano mu jej podzielone na cz臋艣ci cia艂o, okazywa艂 偶al, ca艂owa艂 c贸rk臋, staraj膮c si臋 jej doda膰 otuchy a przecie偶 to on j膮 zabi艂. Z powodu jakiej艣 starej przepowiedni. Siedem tysi臋cy lat temu ich przodek oszala艂, a potem kilkuset my艣licieli wbrew zakazom wybra艂o si臋 w podr贸偶 do miasta gebling贸w - i z tego powodu jej matka zosta艂a zamordowana przez w艂asnego m臋偶a.
Ale to przecie偶 ten sam potw贸r uczyni艂 j膮 tym, kim by艂a. Nie kierowa艂a si臋 mi艂o艣ci膮. Z pewno艣ci膮 go nie kocha艂a. I nawet nie powa偶a艂a. Lecz z szacunku dla siebie samej nie mog艂a post膮pi膰 inaczej.
Id膮c wzd艂u偶 urwiska za murami kr贸lewskiego pa艂acu, zbiera艂a kamienie i wk艂ada艂a je do ust ojca, a potem cisn臋艂a to zimne, bezkszta艂tne truch艂o w morze.

* * *
Rozdzia艂 5
HEPTAM

Oczekiwa艂a, 偶e Angel w przebraniu b臋dzie naucza艂 astrofizyki na terenie Szko艂y. Ale tam go nie znalaz艂a. Nie zdziwi艂a si臋 zbytnio. Mia艂a si臋 przecie偶 zjawi膰 w um贸wionym miejscu, jak tylko dotrze do miasta wie艣膰 o 艣mierci lorda Peace. Ka偶da chwila zw艂oki stanowi艂a zagro偶enie dla Angela, kt贸ry by艂 znan膮 postaci膮 i m贸g艂 zosta膰 rozpoznany mimo przebrania.
Mo偶e czeka艂 na ni膮 do zmroku. Ale na pewno nie o艣mieli艂by si臋 pozosta膰 w obr臋bie mur贸w miasta w nocy. Kr臋ci艂o si臋 zbyt wiele sowicie op艂acanych j臋zyk贸w, zbyt wiele oczu, kt贸re mog艂y dostrzec i zapami臋ta膰 nowego nauczyciela, o kt贸rym nikt wcze艣niej nie s艂ysza艂. Ale mo偶e rankiem powr贸ci znowu. Wci膮偶 przebrana za ch艂opca szwenda艂a si臋, jak i inni m艂odzi ludzie poszukuj膮cy nauczyciela, kt贸ry by szczeg贸lnie ich zainteresowa艂. Po bezsennej nocy by艂a porz膮dnie zm臋czona. Ale do jej przygotowania nale偶a艂o te偶 hartowanie md艂ego cia艂a w bezsenno艣ci. Angel z ojcem przed艂u偶ali Patience czas czuwania i teraz nie wiedzia艂a nawet, jakie s膮 granice jej wytrzyma艂o艣ci.
Szybko zorientowa艂a si臋, kt贸rzy z kr臋c膮cych si臋 w t艂umie ludzi s膮 szpiegami. Ich nie szkoli艂 Angel ani lord Peace. Nie znali si臋 wi臋c na subtelno艣ciach swojej profesji. Patience wiedzia艂a, 偶e nie ona jedna rozpoznaje tych fa艂szywych poszukiwaczy wiedzy. Wielu z nauczycieli zaczyna艂o rozwa偶nie) dobiera膰 s艂owa, by nikt nie m贸g艂 ich oskar偶y膰 o zdrad臋. Patience wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e szpiedzy, kt贸rych tutaj widzi, nie s膮 dla niej gro藕ni. Obawia艂a si臋 tylko takich, kt贸rych nie potrafi艂a rozszyfrowa膰.
Ruszy艂a w stron臋 kr贸lewskiego portu, dzielnicy magazyn贸w i dok贸w, kt贸ra kiedy艣 stanowi艂a oddzielne miasto, a i teraz posiada艂a odr臋bn膮 w艂adz臋 i nawet osobne prawa. Na Wielkim Rynku 艣mierdzia艂o rybami i kie艂bas膮, alkoholem i przyprawami. Tutaj nie mog艂a wa艂臋sa膰 si臋 zbyt d艂ugo, nic nie kupuj膮c. Handlarze zatrudniali w艂asnych szpieg贸w, kt贸rzy chronili ich przed z艂odziejami. Skierowa艂a si臋 wi臋c w stron臋 budek t艂umaczy. Przystan臋艂a ko艂o cz艂owieka, kt贸ry, tak przynajmniej g艂osi艂 jego szyld, potrafi艂 przek艂ada膰 z aragant na dwelf, z dwelf na gauntish z gauntish na geblic, a potem jeszcze na potoczn膮 mow臋. I obiecywa艂 nie zmieni膰 przy tym jednego s艂owa. Ta ewidentnie k艂amliwa reklama od razu jej si臋 spodoba艂a. Pochyli艂a si臋 nad sto艂em przek艂adacza. Spojrza艂 na ni膮 spod ci臋偶kich brwi.
- Zabierz r臋ce z mojego sto艂u - powiedzia艂 w agarant - bo ci je odetn臋.
Patience odpowiedzia艂a w panx, kt贸rym pos艂ugiwa艂a si臋 tak, jakby wyssa艂a go z mlekiem matki:
- Moje r臋ce za twoj膮 torb臋 z prowiantem. Uwa偶am, 偶e to uczciwa transakcja.
Spojrza艂 na ni膮 z ukosa.
- Nikt ju偶 nie u偶ywa panx - powiedzia艂. - Sam go nie znam.
- Wi臋c mo偶e przyda艂aby ci si臋 moja pomoc? - zapyta艂a w geblic.
- Nie rozumiesz, co m贸wi臋? Nie potrzebuj臋 t艂umacza panx.
- Przed chwil膮 u偶y艂am geblic. - Teraz przerzuci艂a si臋 na mow臋 gminn膮. - Tyle powiniene艣 zrozumie膰.
- Nie spotka艂em nigdy kupca geblinga, kt贸ry by nie m贸wi艂 w agarant, wi臋c geblic te偶 nikt nie potrzebuje. Sk膮d znasz panx i geblic?
- Jestem geblingiem.
- Masz 艣wietnego fryzjera. - U艣miechn膮艂 si臋. - Pos艂uchaj, ch艂opcze, m贸g艂bym ci臋 zatrudni膰 jako skryb臋. Jak z twoim pisaniem?
- Je艣li b臋d臋 m贸g艂 siedzie膰 tu w cieniu, schowany przed s艂o艅cem, to ca艂kiem nie藕le dam sobie rad臋.
- Ukryty przed s艂o艅cem i spojrzeniami gapi贸w, co?
- To nie spojrzenia gapi贸w niepokoj膮 mnie, panie.
- Aha. Czyli obawiasz si臋 innych spojrze艅. Siadaj, niewiele mnie obchodzi, przed kim si臋 kryjesz. Chyba 偶e chcia艂by艣 mnie oszwabi膰.
Cho膰 - na babk臋 Kristosa - niewiele da si臋 tu ukra艣膰. Nazywam si臋 Flanner. A przynajmniej tak jest napisane na mojej licencji.
Siedzia艂a przez ca艂y dzie艅 i przepisywa艂a sw膮 wyszkolon膮 r臋k膮 wszystko, co Flanner napr臋dce nabazgra艂. Cz臋sto poprawia艂a, gdy t艂umaczy艂 jakie艣 wyra偶enie zbyt dos艂ownie, gubi膮c sens zdania. Je艣li nawet to dostrzega艂, nie da艂 jej tego pozna膰. W po艂udnie pos艂a艂 ulicznika po obiad i podzieli艂 si臋 z ni膮 jedzeniem. Pod koniec dnia, kiedy wszyscy klienci ju偶 odeszli i nie by艂o nic do roboty, Flanner wsta艂 i zatar艂 d艂onie.
- Jeszcze godzina, zanim zapadnie zmierzch. Co zamierzasz teraz zrobi膰? - zapyta艂.
- Pom贸c ci z艂o偶y膰 kram.
- A potem?
- Poprosi膰 ci臋 o sze艣膰 miedziak贸w za dzie艅 mojej pracy.
- Zacznijmy zatem od kramu. - Z艂o偶yli cztery kije i markiz臋, dwa kije sta艂y si臋 osiami ko艂a, a st贸艂 wozem.
- Pos艂uchaj teraz, ch艂opcze, wydaje mi si臋, 偶e trzy razy dzisiaj stawa艂em przy pisuarze, a ty ani razu.
- Jedni maj膮 wi臋ksze p臋cherze od drugich - powiedzia艂a. Ale wiedzia艂a ju偶, 偶e on nie ma zamiaru jej p艂aci膰, a w dodatku bliski by艂 odgadni臋cia, z kim ma do czynienia, je艣li ju偶 tego nie odgad艂. Si臋gn臋艂a we w艂osy i wyci膮gn臋艂a p臋tl臋. Owin臋艂a j膮 wok贸艂 jego nadgarstka i u艣miechn臋艂a si臋.
- Dwadzie艣cia pi臋膰 miedziak贸w - powiedzia艂a - albo twoje 偶ycie. Bardziej zobaczy艂 p臋tl臋, ni偶 j膮 poczu艂. Wystarczy艂 lekki nacisk, a ju偶 na sk贸rze pojawi艂y si臋 krople krwi. Si臋gn膮艂 drug膮 r臋k膮 po sakiewk臋, wisz膮c膮 przy pasku.
- Wi臋c jednak jeste艣 z艂odziejem - zawyrokowa艂.
- Mam za sob膮 dzie艅 uczciwej pracy - powiedzia艂a. - Ale kiedy kto艣 pr贸buje mnie oszuka膰, podnosz臋 stawk臋. Opr贸偶nij sakiewk臋. Wysypa艂 monety na st贸艂.
- Odlicz dukata i pi臋膰 miedziak贸w, i schowaj je z powrotem. Zrobi艂 to, uwa偶aj膮c, by przy niezr臋cznym ruchu nie przeci膮膰 sobie g艂臋biej nadgarstka. Kiedy zaci膮gn膮艂 rzemyk sakiewki, Patience z艂apa艂a j膮jedn膮 r臋k膮, jednocze艣nie p臋tla zsun臋艂a si臋 z jego d艂oni. Nie pr贸bowa艂 nic jej zrobi膰, 艣ciska艂 tylko krwawi膮cy nadgarstek z wyrazem ulgi na twarzy.
- I pami臋taj, 偶e pleiok mo偶e by膰 u偶yty zar贸wno, by wyrazi膰 czas przysz艂y, jak i przesz艂y. Masz z tym k艂opoty. - Znikn臋艂a w mroku.
Mija艂 kolejny dzie艅 pobytu Patience w publicznym miejscu, a Angel wci膮偶 jeszcze jej nie odnalaz艂. Bez w膮tpienia opowie艣膰 o ch艂opcu, kt贸ry zna cztery j臋zyki i zrani艂 t艂umacza, dotrze do jego uszu z samego rana. Takie wiadomo艣ci roznosi艂y si臋 szybko po tawernach. Niestety, szpiedzy kr贸la us艂ysz膮 to r贸wnie偶. Nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej czeka膰, a偶 Angel natrafi na jej 艣lad.
Pieni膮dze w sakiewce wystarcz膮 jej, by kupi膰 bilet na prom p艂yn膮cy w g贸r臋 rzeki. Wszystkie, kt贸re opuszcza艂y miasto, by艂y pilnie obserwowane, ale prom wioz膮cy hazardzist贸w i graczy do Zmyk贸w najwyra藕niej nie zosta艂 zaszczycony stra偶nikami. Str贸偶, kt贸ry przyj膮艂 od niej trzy miedziaki, spojrza艂 krzywo.
Patience wpatrywa艂a si臋 w pok艂ad, unikaj膮c jego spojrzenia. W tym towarzystwie wygl膮da艂a widocznie na z艂odziejaszka. Nic dziwnego. Tylko zamo偶ni grali w Zmykach, a ona niew膮tpliwie nie 艣mierdzia艂a groszem. Ale Angel tu偶 przed wyjazdem rzuci艂 偶artobliw膮 uwag臋, 偶e zamierza zbi膰 maj膮tek w Zmykach, wykorzystuj膮c swe talenty matematyczne. By艂 to jedyny 艣lad, jakim mog艂a pod膮偶a膰.
Dop艂aci艂a jeszcze miedziaka, 偶eby dosta膰 na promie pojedyncz膮 kabin臋. W porcie sta艂a d艂uga kolejka oczekuj膮cych. Za Patience ustawi艂a si臋 bardzo gruba kobieta o nieprzyjemnym oddechu. Bez przerwy potr膮ca艂a dziewczyn臋 to brzuchem, to biustem, jakby po艣pieszaj膮c j膮. Patience znosi艂a to cierpliwie, nie chc膮c robi膰 sceny. Ale kiedy stoj膮cy przed ni膮 m臋偶czyzna wkroczy艂 na pok艂ad, Patience z przera偶eniem zobaczy艂a, 偶e kobieta wpycha si臋 do kabiny razem z ni膮.
Nigdy nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e b臋dzie musia艂a zabi膰 kogo艣 r贸wnie grubego. Jak g艂臋boko trzeba zag艂臋bi膰 bro艅, by dosi臋gn膮膰 jakiego艣 wa偶nego organu? Niewa偶ne, gard艂o zawsze jest gard艂em. Zanim kobieta zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, Patience trzyma艂a ju偶 swoj膮 p臋tl臋 przy jej szyi.
- Jeden krzyk i nie 偶yjesz - powiedzia艂a.
Kobieta nie wyda艂a 偶adnego d藕wi臋ku.
- Nie chc臋 ci臋 zabija膰 - ci膮gn臋艂a Patience. - Nie mam poj臋cia, czy chcia艂a艣 mnie okra艣膰, czy mia艂a艣 jakie艣 inne zamiary, ale je艣li b臋dziesz siedzie膰 cicho, dop艂yniesz 偶ywa do miejsca przeznaczenia.
- Prosz臋 - wyszepta艂a gruba kobieta.
Patience zacisn臋艂a p臋tl臋. Nag艂e os艂abienie oporu powiedzia艂o jej, 偶e przeci臋艂a cia艂o.
- M贸wi艂am, b膮d藕 cicho! - rozkaza艂a Patience.
- Angel - kwikn臋艂a kobieta.
Tego Patience zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂a. Zewsz膮d wypatruj膮c nieprzyjaci贸艂 nie pomy艣la艂a ani przez chwil臋, 偶e kobieta mo偶e by膰 sprzymierze艅cem.
- Co z Angelem?
- P艂ynie nast臋pnym promem. Na wszystkie 艣wi臋to艣ci i najs艂odsze zapachy, we藕 t臋 rzecz z mojej szyi. M贸wi艂, jaka jeste艣 niebezpieczna, ale nie, 偶e szalona.
- A kim ty jeste艣?
- Sken. W艂a艣cicielka 艂odzi. Chyba si臋 zmoczy艂am.
- Nie szkodzi. W odr贸偶nieniu ode mnie nie potrzebujesz prywatnej kabiny. Wyjd藕 st膮d.
- Ale艣 ty paradna! I jak my艣lisz, co powiedz膮 ludzie, kiedy wyjd臋 st膮d z zakrwawion膮 szyj膮?
- 呕e z艂o偶y艂a艣 niecn膮 propozycj臋 m艂odemu ch艂opcu, a on ci臋 do艣膰 energicznie odprawi艂. Spotkamy si臋 przy relingu. Teraz id藕 ju偶.
- Jeste艣 ma艂ym g贸wnem - mrukn臋艂a Sken. I wysz艂a trzymaj膮c si臋 d艂oni膮 za kark.
Patience zabarykadowa艂a drzwi. Wreszcie mog艂a ul偶y膰 sobie. to by艂 naprawd臋 ci臋偶ki dzie艅. Zrozumia艂a, dlaczego g艂owy poddawa艂y si臋 tak 艂atwo, gdy czerwie gra艂y na ich potrzebach fizjologicznych.
Wi臋c Angel w ko艅cu j膮 odnalaz艂. Musia艂 ju偶 od jakiego艣 czasu czeka膰 na chwil臋, kiedy trafia si臋 okazja przes艂ania informacji. Kimkolwiek by艂a ta kobieta, Angel jej zawierzy艂. Prawdopodobnie pewn膮 rol臋 w jego planach odgrywa艂o to, 偶e posiada艂a 艂贸d藕 i umia艂a 偶eglowa膰.
Ale czy dla Patience te偶 mia艂o si臋 to okaza膰 wa偶ne? Zastanawia艂a i臋, jak teraz powinna traktowa膰 Angela. By艂 niewolnikiem ojca,
wi臋c powinien sta膰 si臋 jej w艂asno艣ci膮. Jednak wiedzia艂a, 偶e tak naprawd臋 wcale do niej nie nale偶y. Nie tylko dlatego, 偶e nie mo偶e zabra膰 go na dw贸r i dochodzi膰 tam swoich praw. Angel nie s艂u偶y艂 jej ojcu ze strachu, ale powodowany mi艂o艣ci膮 i lojalno艣ci膮. Lord Peace cz臋sto powtarza艂 jej podczas lekcji rz膮dzenia, 偶e lojalno艣ci nie da si臋 przekaza膰 lub odziedziczy膰. Ka偶dy nowy pan musi na ni膮 od pocz膮tku zapracowa膰. By艂o ca艂kiem prawdopodobne, 偶e Angel zupe艂nie nie czu艂 si臋 zobowi膮zany do lojalno艣ci wobec swej uczennicy. M贸g艂 te偶 uwa偶a膰, 偶e powinien nadal wykonywa膰 polecenia lorda Peace.
Natomiast Patience wcale nie czu艂a si臋 zobowi膮zana do spe艂niania woli ojca. Pos艂ucha艂a go po raz ostatni, wyrzucaj膮c jego g艂ow臋 z urwiska do morza. Teraz ju偶 nie musi liczy膰 si臋 z jego pragnieniami. Nie jest ju偶 dzieckiem. Sama mo偶e decydowa膰, jak post膮pi膰 z ci臋偶arem proroctwa, towarzysz膮cym jej od dnia narodzin. Z przeznaczeniem, przez kt贸re jej dziad zosta艂 zrzucony z tronu, a przyrodni
bracia wymordowani.
Los, kt贸ry spotka艂 tak偶e jej matk臋. Droga mama, tak okrutnie zg艂adzona r臋kami ojca. Dla mnie, wszystko dla mnie. Mamo, gdybym tylko mog艂a, umar艂abym za ciebie. Ale ty swoj膮 艣mierci膮 okupi艂a艣 wszystko, co otrzyma艂am przez te lata. Nauczy艂am si臋 by膰 gro藕nym przeciwnikiem i przeprowadza膰 w艂asn膮 wol臋. Czy偶 nie zabija艂am w imieniu kr贸la? Czy nie zostawi艂am skrytob贸jcy, czyhaj膮cego na moje 偶ycie, ze sztyletem wbitym w oko? Czy偶 nie wykrad艂am g艂owy ojca z dworu niewolnik贸w, kiedy 偶o艂nierze szukali mnie po ca艂ym pa艂acu? Nie jestem ma艂ym dzieckiem ani bezbronn膮 heptarchini膮, kt贸r膮 偶ycie w zbytkach uczyni艂o s艂ab膮. Nie odwracam si臋 z niewiar膮 od drogi, jak膮 mi wyznaczy艂o proroctwo, ale nie b臋d臋 nawet w po艂owie tak mi臋kka, jak spodziewa艂 si臋 prorok. Oka偶臋 si臋 wi臋cej ni偶 r贸wn膮 partnerk膮 dla Nieglizdawca, kimkolwiek on jest.
Wychyli艂a si臋 przez bulaj w kabinie. Wio艣larze ci臋li rzek臋, odpychaj膮c fale ku zachodowi - w stron臋 morza. Wysokie mury wi臋zienia zwanego Weso艂ym Piekie艂kiem wy艂ania艂y si臋 po艣r贸d ciemnej nocy. Kiedy min臋li wysp臋, ukaza艂y si臋 艣wiat艂a Heptam, po艂o偶onego za bagnami. Teraz znalaz艂am si臋 poza murami wi臋zienia, pomy艣la艂a. Wyrwa艂am si臋 z pa艂acu kr贸lewskiego i mog臋 tam powr贸ci膰 tylko jako kr贸lowa. Wiedzia艂a, 偶e ze wszystkich zada艅, jakie czeka艂y j膮 w 偶yciu, odebranie heptarchii b臋dzie najtrudniejsze. Patience postanowi艂a na razie postawi膰 przed sob膮 inne cele. Heptarchia przyjdzie sama w odpowiedniej chwili.
Kr贸lewski, pa艂ac nie by艂 jedynym wi臋zieniem, z kt贸rego si臋 uwolni艂a. Mury zawsze najmniej j膮 ogranicza艂y. Pozostawia艂a za sob膮 bezustann膮 dyscyplin臋. Wieczne testy i zadania. Ju偶 nigdy nikt, kieruj膮c si臋 w艂asnymi pragnieniami, nie b臋dzie za ni膮 decydowa艂. Teraz wype艂ni misj臋, do kt贸rej zosta艂a zrodzona. P贸jdzie do Sp臋kanej Ska艂y, wielkiego miasta na Stopie Niebios, wznosz膮cej si臋 w centrum 艣wiata. Jak mog艂a, cho膰by przez moment, pomy艣le膰, 偶e jej droga wiod艂a w innym kierunku?
Na sam膮 my艣l o Sp臋kanej Skale poczu艂a mrowienie na sk贸rze i pragnienie silniejsze ni偶 wszystko, co czu艂a w swoim 偶yciu. Sp臋kana Ska艂a. Tam prowadz膮 wszystkie drogi, tam sp艂ywaj膮 wszystkie rzeki, tam wi膮偶e si臋 czas i ko艅czy wszelkie 偶ycie.
Te s艂owa rozbrzmiewa艂y jak werbel w jej g艂owie.
Tam prowadz膮 wszystkie drogi.
(Ale ojciec zabi艂 matk臋...)
Tam sp艂ywaj膮 wszystkie rzeki.
(... 偶eby uratowa膰 mnie przed kim艣...)
Tam wi膮偶e si臋 czas.
(...kto czeka i wzywa, wzywa...)
Tam ko艅czy si臋 wszelkie 偶ycie.
Z ka偶dym s艂owem, z ka偶dym uderzeniem serca wype艂nia艂a j膮 coraz wi臋ksza nami臋tno艣膰. Wiedzia艂a, co to jest. Nikt nie musia艂 jej tego t艂umaczy膰. Zew Sp臋kanej Ska艂y.

* * *
Rozdzia艂 6
RZEKA RADOSNA

W Zmykach nie zatrzymali si臋 nawet na chwil臋. Chocia偶 Patience zafascynowana przygl膮da艂a si臋 l艣ni膮cym strojom ludzi ogarni臋tych pasj膮 wydania w ci膮gu jednej nocy oszcz臋dno艣ci ca艂ego 偶ycia, Sken poprowadzi艂a j膮 od razu w stron臋 ma艂ej 艂贸dki z 偶aglem, kt贸r膮 przy dobrym wietrze mo偶na by艂o pop艂yn膮膰 w g贸r臋 rzeki, a nawet podj膮膰 niewielk膮 wypraw臋 w morze, gdyby zasz艂a taka potrzeba. Widok ci臋偶kich wiose艂 t艂umaczy艂, dlaczego ramiona kobiety by艂y grube i muskularne. Patience zacz臋艂a podejrzewa膰, 偶e znalaz艂aby na nich o wiele mniej t艂uszczu, ni偶 pierwotnie s膮dzi艂a. Sken wystarczy艂o par臋 ruch贸w, by wyspa znikn臋艂a im z oczu.
- Tak poczekamy a偶 do zmierzchu - szepn臋艂a Sken - kiedy to przyp艂ynie nast臋pny prom. Wtedy wr贸cimy i zabierzemy Angela.
Nie potrwa艂o to d艂ugo. Ruch 艂odzi z kr贸lewskiego portu w g贸r臋 Rzek膮 Radosn膮 do Zmyk贸w by艂 do艣膰 du偶y. Przebranie Angela okaza艂o si臋 tak dobre, 偶e Sken rozpozna艂a go wcze艣niej ni偶 Patience, kt贸ra oczekiwa艂a podstarza艂ego nauczyciela lub starej kobiety, takie bowiem postacie najcz臋艣ciej przybiera艂 w przesz艂o艣ci. Tym razem przemieni艂 si臋 w m臋sk膮 dziwk臋, z lekka pijan膮 i ostro wymalowan膮.
- My艣la艂am, 偶e najwa偶niejsza zasada przy ukrywaniu si臋 to sta膰 si臋 niewidocznym - powiedzia艂a Patience. Wios艂a zanurza艂y si臋 w wodzie bez jednego d藕wi臋ku. Sken zna艂a rzek臋 i wydawa艂o si臋, 偶e uderza wios艂ami zupe艂nie bez wysi艂ku.
- Istot膮 przebrania jest pozosta膰 nie rozpoznanym - odrzek艂 Angel. Zaczerpn膮艂 d艂oni膮 wody i umy艂 twarz. - Mo偶na tego dokona膰 wcielaj膮c si臋 w posta膰, kt贸rej nikt nie zauwa偶a lub wywo艂uj膮c膮 takie zak艂opotanie, 偶e ludzie wol膮 odwraca膰 od niej wzrok. W jednym i drugim przypadku nikt jej si臋 nie przygl膮da i wobec tego pozostaje nie rozpoznana.
- Dlaczego dopu艣ci艂e艣, bym sp臋dzi艂a ca艂y dzie艅 w kramie? - zapyta艂a Patience. Nie podoba艂o jej si臋, 偶e Angel jeszcze ci膮gle wie wi臋cej ni偶 ona.
- A gdzie ty by艂a艣 wczoraj, g艂uptasie, kiedy czeka艂em na ciebie w Szkole, wystawiaj膮c twarz na widok wszystkich szpieg贸w kr贸la?
- Rozmawiajcie ciszej - szepn臋艂a Sken. - Kr贸lewskie patrole maj膮 w zwyczaju cumowa膰 艂odzie na rzece i nas艂uchiwa膰 w ciemno艣ciach, o czym rozmawiaj膮 tacy g艂upcy jak wy.
Zapad艂o milczenie. Min臋li wschodni brzeg wyspy i p艂yn臋li pomi臋dzy palami, na kt贸rych wznosi艂y si臋 ponad wod膮 domy. Ten okr臋g nazywano Szczud艂aczym. By艂o to miasto rzecznych ludzi, o kt贸rych powiadano, 偶e od narodzin a偶 do 艣mierci nigdy nie postawili nogi na suchym l膮dzie. To oczywi艣cie by艂a przesada, ale rzeczywi艣cie wi臋kszo艣膰 swego 偶ycia sp臋dzali na wodzie. M贸wiono, 偶e na sta艂ym l膮dzie dostaj膮 choroby morskiej. A kiedy pili alkohol, w og贸le nie mogli si臋 porusza膰, gdy nie mieli pod nogami ko艂ysz膮cych si臋 desek. Patience zawsze podejrzewa艂a, 偶e rzeczni ludzie sami wymy艣lali te legendy na sw贸j temat.
- Podczas przyp艂ywu - powiedzia艂a Sken - woda dochodzi a偶 dot膮d. - Wskaza艂a jaki艣 metr ponad wod膮 na najbli偶szym palu. - Ale w czasie wiosennych powodzi miejscowi nieraz ca艂ymi tygodniami musz膮 mieszka膰 na strychach, bo w pokojach stoi woda po kolana.
To wyda艂o si臋 Patience wprost niezwyk艂e - domy wznosi艂y si臋 przecie偶 dobre cztery metry ponad poziomem wody. Brzeg po lewej stronie, gdzie powstawa艂o w艂a艣nie nowe miasto, by艂 na tyle wysoki, 偶e wiosenna pow贸d藕 mu nie zagra偶a艂a. Ale bagna po prawej stronie musia艂y znajdowa膰 si臋 pod wod膮 przez do艣膰 d艂ugi czas. Patience zacz臋艂a rozumie膰, w jaki spos贸b rzeka kontrolowa艂a 偶ycie ludzi. Korfu podnosi艂 si臋 i upada艂 wiele razy podczas siedmiu tysi臋cy lat swego istnienia. Heptam bywa艂o prowincjonalnym miastem i centrum 艣wiata, ale przez ca艂y czas rzeka narzuca艂a mu swoj膮 wol臋.
Angel, jakby czytaj膮c w jej my艣lach, powiedzia艂:
- Przez tysi膮ce lat prawy brzeg chroni艂a grobla i wtedy obszar moczar贸w by艂 g臋sto zaludniony. Ale mniej wi臋cej pi臋膰 tysi臋cy lat temu powsta艂a w niej wyrwa, kt贸rej ju偶 nikt nie naprawi艂. Nie min臋艂o pi臋膰dziesi膮t lat i po grobli nie pozosta艂o ani 艣ladu. Czas dzia艂a przeciwko nam.
艁贸d藕 uderzy艂a z ca艂ym rozp臋dem o masywny pal. Dom zbudowany by艂 na pojedynczym, pot臋偶nym szczudle, podtrzymywanym ustawionymi pod k膮tem deskami, tworz膮cymi triangul z solidnymi
belkami.
- To tutaj - powiedzia艂a Sken. Przycumowa艂a 艂贸d藕 do pala i z zadziwiaj膮c膮 艂atwo艣ci膮 wdrapa艂a si臋 po deskach, tworz膮cych co艣 w rodzaju tr贸jk膮tnej drabiny, prowadz膮cej do wn臋trza domu. Zanim Patience zd膮偶y艂a podej艣膰 do dziobu 艂odzi i wej艣膰 na drabin臋, z g贸ry spad艂a sie膰 niby wielki paj膮k.
- Czy ona ma zamiar nas wci膮ga膰? - zapyta艂a Patience.
- Wzi膮艂em ze sob膮 nieco baga偶u - wyja艣ni艂 Angel. Patience rozpozna艂a niewielki kufer. Oczywi艣cie. Jej rzeczy m贸g艂 gdzie艣 schowa膰, ale nigdy na d艂ugo nie traci艂 z pola widzenia swej skrzynki. Wiedzia艂a, 偶e trzyma w niej warsztat charakteryzatora, ale tak偶e inne przedmioty, kt贸rych nikomu nigdy nie pokazywa艂.
Skrzynia unios艂a si臋 szybko do domu i Angel popchn膮艂 Patience
w kierunku drabiny.
Konstrukcja lekko ko艂ysa艂a si臋, kiedy kto艣 przechodzi艂 z jednego ko艅ca na drugi. Dla ludzi 偶yj膮cych na wodzie to bujanie mog艂o by膰 nawet przyjemne, ale Patience raczej przeszkadza艂o. Przypomina艂o jej nieustanne trz臋sienie ziemi. Zw艂aszcza gdy porusza艂a si臋 Sken, kt贸rej pot臋偶na masa wprawia艂a budynek w silne chybotanie. Kobieta w og贸le na to nie zwraca艂a uwagi, wi臋c Patience udawa艂a, 偶e r贸wnie偶 jej to nie wadzi.
- Przykro mi, 偶e nie spotka艂am si臋 z tob膮 o um贸wionym czasie zwr贸ci艂a si臋 do Angela. - Musia艂am zada膰 kilka pyta艅 ojcu. Pyta艅, na kt贸re m贸g艂 odpowiedzie膰 dopiero po 艣mierci.
- Tego si臋 domy艣li艂em - odpar艂. - Powiedz mi, gdzie zostawi艂a艣
g艂ow臋 po sko艅czonej rozmowie?
- Oruc wystarczaj膮co wykorzysta艂 go za 偶ycia - odpowiedzia艂a. - Teraz ju偶 nie b臋dzie mia艂 z niego po偶ytku.
- Zabi艂a艣 g艂ow臋 swego ojca? - Sken by艂a przera偶ona.
- Zamknij si臋 i przygotuj nam posi艂ek - powiedzia艂 cicho Angel. Sken poczerwienia艂a, ale posz艂a wykona膰 polecenie.
- Poprosi艂 mnie o to - wyja艣ni艂a Patience.
- Ka偶dy przy zdrowych zmys艂ach by tak zrobi艂 - stwierdzi艂 Angel. - Samo to, 偶e potrafimy utrzymywa膰 g艂owy przy 偶yciu, nie oznacza, i偶 powinni艣my to robi膰. Jeszcze jedna obrzydliwo艣膰, za kt贸r膮 b臋dziemy musieli kt贸rego艣 dnia zap艂aci膰.
- Bogu? Nie s膮dz臋, by obchodzi艂o go to, co robimy z naszymi g艂owami.
Sken nie potrafi艂a utrzyma膰 j臋zyka za z臋bami.
- Gdybym wiedzia艂a, 偶e jeste艣cie blu藕niercami, le偶eliby艣cie teraz na dnie rzeki.
Tym razem odpowiedzia艂a jej Patience.
- A gdybym ja wiedzia艂a, 偶e nie potrafisz milcze膰, zostawi艂abym twoj膮 g艂ow臋 w kajucie.
- Wzi臋艂a艣 ze sob膮 p臋tl臋? - Angel u艣miechn膮艂 si臋.
- U偶y艂am jej dwa razy. Nie by艂am zbyt delikatna.
- Ta pewne - mrukn臋艂a Sken.
- No dobrze, wi臋c co powiedzia艂 ci ojciec?
Patience spojrza艂a ch艂odno na nauczyciela.
- To, co podobno mia艂am us艂ysze膰 od ciebie.
- To znaczy?
- Ty mi powiedz, a ja por贸wnam obie wersje.
- Patience, znam wi臋cej sztuczek, ni偶 zdo艂a艂em ciebie nauczy膰. Je艣li wyjawisz mi sekrety, kt贸re ojciec ci przekaza艂, nie b臋d臋 ci臋 musia艂 oszukiwa膰 przez nast臋pne trzydzie艣ci lat.
- Czy wiedzia艂e艣, jak umar艂a moja matka? - zapyta艂a Patience. Angel skrzywi艂 si臋.
- Widz臋, 偶e nie zadawa艂a艣 mu 艂atwych pyta艅.
- Za艂ama艂 si臋 ju偶 po dw贸ch godzinach. My艣la艂am, 偶e jest silniejszy.
- By艂 silniejszy ni偶 ktokolwiek inny.
- J臋cza艂 i zawodzi艂, a kiedy czerwie dr臋czy艂y go dalej, zacz膮艂 nawet p艂aka膰.
- Oczywi艣cie. - Angel skin膮艂 pos臋pnie g艂ow膮.
- Co ma znaczy膰 to oczywi艣cie? On nauczy艂 mnie wytrzyma艂o艣ci
i ukrywania emocji, a sam...
Zamilk艂a, czuj膮c si臋 jako艣 g艂upio.
- Tak? - zapyta艂 Angel.
- A on okazywa艂 emocje i ja mu wierzy艂am.
- Aha. Wi臋c mo偶e by艂y to emocje, kt贸rych wcale nie czu艂.
- Nie uda艂o mu si臋 ok艂ama膰 mnie. Widzia艂am, kiedy pr贸buje mnie oszuka膰, a kiedy m贸wi prawd臋. Nie m贸g艂 wszystkiego ukry膰.
A mo偶e?
- Nie. Przypuszczam, 偶e wyzna艂 ci prawd臋. Co opowiedzia艂 ci
poza tym, 偶e przyzna艂 si臋 do zadania 艣mierci twojej matce?
- Czy to ma艂o?
- A proroctwo?
- Ju偶 wcze艣niej us艂ysza艂am o nim co nieco. Powiedzia艂, co Kapitan Statku wystuka艂 lew膮 r臋k膮.
- Aha.
- Angelu, wiem gdzie chc臋 teraz p贸j艣膰.
- Tw贸j ojciec pozostawi艂 mi dok艂adne instrukcje.
- M贸j ojciec nie 偶yje i teraz nale偶ysz do mnie.
- To znaczy, 偶e on jest twoim niewolnikiem? - wtr膮ci艂a Sken zdziwiona. - S艂ucha艂am polece艅 niewolnika?
- Jestem niewolnikiem kr贸lewskiego niewolnika. To stawia mnie tak wysoko ponad tob膮, 偶e niegodna jeste艣 wdycha膰 moich pierdni臋膰.
Czy wreszcie zamkniesz si臋, kobieto?
W艂a艣ciwie, pomy艣la艂a Patience, teraz ja jestem heptarchini膮.
Wi臋c ty, Angelu, jeste艣 kr贸lewskim niewolnikiem. Jedynym niewolnikiem heptarchini. To zapewnia ci zupe艂nie wyj膮tkow膮 pozycj臋.
- Gdzie wi臋c chcesz p贸j艣膰? - zapyta艂 Angel.
- Do Sp臋kanej Ska艂y - odpar艂a Patience.
Angel by艂 wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ty, ale odpowiedzia艂 z humorem:
- Pewne jak dwa razy dwa jest cztery, 偶e dziewczyna zwariowa艂a. Sken a偶 podskoczy艂a z wra偶enia.
- Dziewczyna! Dziewczyna? To kanciaste ch艂opaczysko mia艂oby by膰 istot膮 rodzaju 偶e艅skiego? Noszenie m臋skich stroj贸w jest obraz膮 dla kobiety, podobnie jak dla m臋偶czyzny kobiece szaty...
- Czy mam j膮 zabi膰, by艣my mogli mie膰 wreszcie kilka chwil spokoju? - zapyta艂 Angel.
Sken zamilk艂a w jednej chwili i zacz臋艂a wyci膮ga膰 chleb z sakw i wrzuca膰 do wody pachn膮ce zio艂ami kie艂baski.
- Dziecko - powiedzia艂 Angel - to jedyne miejsce, do kt贸rego nie wolno ci nigdy p贸j艣膰.
- Na pewno - odpar艂a. - Ale jest te偶 jedynym miejscem, gdzie musz臋 i艣膰. Po to si臋 w艂a艣nie urodzi艂am, nie rozumiesz?
- Przysz艂a艣 na 艣wiat, bo masz przed sob膮 wa偶niejsze zadanie ni偶 wype艂nianie jakiego艣 idiotycznego proroctwa.
- W jaki spos贸b mnie powstrzymasz? Zabijesz mnie? To jedyny
spos贸b.
- Dotkn膮艂 ci臋 zew Sp臋kanej Ska艂y. Dlatego tak bardzo chcesz tam p贸j艣膰. W ten spos贸b si臋 zawsze objawia艂, szalon膮 irracjonaln膮 determinacj膮, kt贸rej nic nie mog艂o zachwia膰.
- My艣lisz, 偶e tego nie wiem?
Angel zastanawia艂 si臋 przez moment.
- A wi臋c uwa偶asz, 偶e oka偶esz si臋 silniejsza ni偶 to, co tam znajdziesz.
- My艣l臋, 偶e je艣li zew potrafi艂 wezwa膰 najm膮drzejszych z m膮drych i sk艂oni膰 moj膮 matk臋, by chcia艂a z艂o偶y膰 w ofierze c贸rk臋, to kto艣 musi wreszcie temu po艂o偶y膰 kres. Dlaczego nie ja? Czy proroctwo nie g艂osi, 偶e ludzko艣膰 zostanie odnowiona?
- Kiedy przyjdzie Kristos - szepn臋艂a Sken.
- Prorocy opowiadali o swoich wizjach, kt贸re co艣 podsuwa艂o ich umys艂om - powiedzia艂 Angel. - To mog膮 by膰 k艂amstwa, maj膮ce ci臋 tam zwabi膰.
- W takim razie zosta艂am omamiona. Je艣li jeste艣 taki m膮dry, Angelu, dlaczego nigdy nie s艂ysza艂e艣 wezwania ze Sp臋kanej Ska艂y?
Wyda艂o si臋, 偶e twarz Angela zastyg艂a nagle w lodow膮 mask臋. Zawsze potrafi艂a mu dopiec do 偶ywego.
- Nikt nigdy nie dowi贸d艂, 偶e wszyscy M膮drzy us艂yszeli zew.
Nie by艂o potrzeby mocniej go rani膰. Vtyta dyplomatycznej sztuczki wobec cz艂owieka, kt贸rego uczciwej rady b臋dzie potrzebowa膰 jeszcze wiele razy. Wi臋c u艣miechn臋艂a si臋 i dotkn臋艂a jego d艂oni.
- Angelu, po艣wi臋ci艂e艣 偶ycie, by uczyni膰 mnie tak m膮dr膮 i niebezpieczn膮, jak jest to w og贸le mo偶liwe. Kiedy nadejdzie taki moment, 偶e b臋d臋 lepiej przygotowana ni偶 teraz? Gdy ty zestarzejesz si臋 i nie dasz rady mi towarzyszy膰? Albo kiedy zakocham si臋 w jakim艣 nicponiu i zajm臋 tr贸jk膮 dzieci, kt贸re on mi zrobi?
- Mo偶e na to, co ci臋 tam czeka, nigdy nie b臋dziesz gotowa?
- A mo偶e jestem gotowa ju偶 teraz, kiedy potrafi臋 .zaryzykowa膰 swoje 偶ycie? Gdy straci艂am po raz pierwszy ojca, a kolejny matk臋? Gdy jestem gotowa zabija膰, bo p艂onie we mnie ogie艅 zemsty za to, co skradziono mnie, memu ojcu i mojej matce? Teraz w艂a艣nie jest czas, by zmierzy膰 si臋 z tym, co mnie czeka. Cokolwiek to jest. Z tob膮 lub bez ciebie, Angelu. Ale lepiej z tob膮.
- Dobrze - Angel u艣miechn膮艂 si臋.
Patience obrzuci艂a go uwa偶nym spojrzeniem.
- To by艂o zbyt 艂atwe. Od pocz膮tku chodzi艂o ci o to, 偶ebym ci臋 przekona艂a.
- Daj spok贸j, Patience. Tw贸j ojciec oboje nas przestrzeg艂, 偶e nie ma nic gorszego nad to, co ci臋 czeka w Sp臋kanej Skale. Znali艣my lorda Peace bardzo dobrze, r贸wnie dobrze, jak on nas, czy wi臋c nie my艣lisz, 偶e od pocz膮tku wiedzia艂, i偶 dojdzie do tej rozmowy?
Patience przypomnia艂a sobie g艂ow臋 ojca. Czy naprawd臋 by艂 tak przewiduj膮cy, 偶e pozwoli艂 c贸rce wydrze膰 z siebie si艂膮 informacje, kt贸re pragn膮艂 jej przekaza膰?
- Niewa偶ne, czy to zaplanowa艂 - powiedzia艂a. - P贸jd臋 tam nawet, je艣li on tego chcia艂.
- Dobrze. Wyruszymy dzisiaj. Nie musimy tu sp臋dza膰 kolejnego dnia. - Si臋gn膮艂 po sakiewk臋 zawieszon膮 przy pasie i wyci膮gn膮艂 dwie du偶e, stalowe monety. - Sken, czy wiesz, ile to jest warte?
- Je艣li s膮 prawdziwe, to jeste艣 cholernym g艂upcem, nosz膮c je przy sobie i chodz膮c bez stra偶y.
- Czy kupi臋 za nie twoj膮 艂贸d藕?
Sken spojrza艂a na niego krzywo.
- Wiesz doskonale, 偶e kupisz za nie dziesi臋膰 moich 艂odzi. Je艣li to stal.
Wr臋czy艂 jej obie monety. Ugryz艂a jedn膮 i sprawdzi艂a jej ci臋偶ar na d艂oni.
- Nie jestem g艂upiapowiedzia艂a.
- Je艣li s膮dzisz, 偶e nie s膮 prawdziwe, to jeste艣 - stwierdzi艂 Angel.
- Nie sprzedam ci 艂odzi, je艣li nie kupisz tak偶e i mnie.
- Kupi膰 ciebie!? to pieni膮dze s膮 wystarczaj膮c膮 zap艂at膮 za twoje milczenie, a tylko tego mi potrzeba.
- Nie jestem g艂upia - powt贸rzy艂a. - To nie jest cena, kt贸r膮 si臋 daje za 艂贸d藕. Wiem, 偶e b臋dziesz chcia艂 mnie zabi膰, zanim odejdziesz.
- Je艣li m贸wi臋, 偶e kupuj臋, to kupuj臋.
- Pozwolili艣cie mi us艂ysze膰 zbyt du偶o i nie o艣mielicie si臋 zostawi膰 mnie 偶ywej. Dziewczyna w przebraniu podr贸偶uj膮ca z m臋偶czyzn膮, kt贸ry rozdaje stal, jakby to by艂o zwyk艂e srebro? Jej ojciec w艂a艣nie zmar艂, a oboje ukrywaj膮 si臋 przed kr贸lem? Czy my艣lisz, 偶e my tu na rzece nie s艂yszeli艣my o 艣mierci lorda Peace? I o kr贸lu poszukuj膮cym jego c贸rki Patience, prawowitej heptarchini, c贸rki z proroctwa? Wszystko zrozumia艂am, ale wy nie dbacie o to, bo dla was jestem ju偶 trupem.
Patience zbyt dobrze zna艂a swojego nauczyciela, by wiedzie膰, 偶e Sken nie myli si臋.
- My艣la艂am, 偶e rozmawiamy tak otwarcie, bo kobieta jest zaufana, nie dlatego, 偶e ma umrze膰.
- A co je艣li masz racj臋? - Angel zwr贸ci艂 si臋 do Sken. - Co, je艣li rzeczywi艣cie chc臋 ci臋 zabi膰? Dlaczeg贸偶 mia艂bym teraz zmieni膰 zdanie?
- Znam rzek臋, jestem bardzo silna i potrafi臋 wios艂owa膰.
- Je艣li zajdzie taka potrzeba, wynajmiemy wio艣larza.
- Ale oboje jeste艣cie obyczajnymi lud藕mi, kt贸rzy nie zabijaj膮 nie zas艂uguj膮cych na 艣mier膰.
- Uczciwo艣膰 nie jest nasz膮 g艂贸wn膮 cnot膮 - odpar艂 Angel. - Praworz膮dno艣膰 zostawiamy ksi臋偶om.
- We藕miecie mnie ze sob膮, bo ta dziewczyna jest moj膮 prawdziw膮 heptarchini膮 i b臋d臋 jej s艂u偶y膰 do ko艅ca moich dni. I pr臋dzej umr臋, ni偶 pozwol臋, by sta艂a si臋 jej jaka艣 krzywda.
W g艂osie Sken brzmia艂a uczciwo艣膰. Szkoleni w sztuce przebieg艂o艣ci, potrafili pozna膰 naiwno艣膰. Sken nie umia艂aby dobrze k艂ama膰, nawet gdyby chcia艂a.
- A wi臋c? - zapyta艂 Angel.
Patience postanowi艂a wyrazi膰 zgod臋. Lojalno艣膰 Sken potr膮ci艂a jak膮艣 czu艂膮 strun臋 w jej sercu. Nigdy wcze艣niej nie przysz艂o jej na my艣l, 偶e odkrywaj膮c prawd臋 o sobie, mo偶e pozyska膰 wi臋cej przyjaci贸艂
ni偶 u偶ywaj膮c przebrania.
- Ju偶 wcze艣niej o ma艂o nie odci臋艂am jej g艂owy. Mo偶emy j膮 wzi膮膰
ze sob膮.
- Zostaniesz z nami, dop贸ki b臋dziesz nam potrzebna - doda艂 Angel. - A po tym odprawa b臋dzie na pewno lepsza ni偶 wyrok 艣mierci.
- Co mam zrobi膰 z tymi monetami?
- Zatrzymaj je - powiedzia艂 Angel. - To pierwsza z nagr贸d. 艁贸d藕 zosta艂a zapakowana w kilka minut. Kiedy mijali posterunki stra偶y, 艣piewali spro艣ne piosenki, a Sken rzuca艂a bezwstydne uwagi, kieruj膮c je imiennie do poszczeg贸lnych 偶o艂nierzy. Znali j膮 doskonale i pozwolili im przep艂yn膮膰. Zrobi艂o si臋 ch艂odniej, poniewa偶 tutaj oba brzegi rzeki zacienia艂 las. Heptam pozosta艂o za nimi. Ruszyli w d艂ug膮 drog臋 do Sp臋kanej Ska艂y.

* * *
Rozdzia艂 7
LAS DRUCIARZA

Podr贸偶 rzek膮 nie sprawia艂a Patience przyjemno艣ci, chocia偶 nie chorowa艂a na wodzie. Wcze艣niej wiele razy przep艂ywa艂a morze pomi臋dzy Kr贸lewskim Wzg贸rzem a Wysp膮 Zagubionych Dusz i rzeka wydawa艂a jej si臋 艂agodna. Ale mia艂a powody, by nie czu膰 si臋 dobrze. 艢mier膰 ojca, strata wszystkiego, co by艂o jej bliskie, a przede wszystkim nieustannie dr臋cz膮cy j膮 zew Sp臋kanej Ska艂y. Czu艂a, 偶e traci nad sob膮 kontrol臋 i to wywo艂ywa艂o jej niepok贸j..
Co gorsza, dr臋czy艂y j膮 r贸wnie偶 fizyczne niewygody. Sken i Angel bez zbytniego wstydu radzili sobie z fizjologi膮 cia艂a. Siadali na burcie, a pozostali dyskretnie odwracali oczy. Ale Patience po艂kn臋艂a kryszta艂 heptarch贸w i nie mia艂a zamiaru straci膰 go w odm臋tach Radosnej. Wobec tego mog艂a sobie ul偶y膰 dopiero na l膮dzie, a nie zatrzymali si臋 ani pierwszego dnia, ani nast臋pnego. A gdy wreszcie dobili do brzegu, szukanie kryszta艂u r贸wnie偶 nie nale偶a艂o do przyjemno艣ci. Wiele razy 偶a艂owa艂a, 偶e go w og贸le po艂kn臋艂a. Nikt jej nie przeszukiwa艂, nadmierna ostro偶no艣膰 wydawa艂a si臋 zb臋dna i musia艂a si臋 teraz m臋czy膰.
Wreszcie znalaz艂a go i starannie ukry艂a, maj膮c nadziej臋, 偶e ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋dzie zmuszona u偶ywa膰 przewodu pokarmowego jako skrytki.
Przy Czarnym Lesie zeszli na l膮d. Rzeka skr臋ca艂a tutaj najpierw na p贸艂noc, a potem na zach贸d. Kupili na p贸艂 otwarty pow贸z zaprz臋偶ony w cztery konie. Buda nie chroni艂a ich przed ch艂odem, ale os艂ania艂a od deszczu. W zale偶no艣ci od pogody drogi zmienia艂y si臋 z porytych g艂臋bokimi jak w膮wozy koleinami w pokryte b艂otem. Na najgorszych odcinkach Sken wysiada艂a i sz艂a obok.
- My艣la艂em, 偶e t艂uszcz pomaga ci wytrzyma膰 lekkie ko艂ysanie powiedzia艂 Angel.
- T艂uszcz! To same mi臋艣nie, a po tym lekkim ko艂ysaniu s膮 zbite
jak dobry befsztyk.
Je艣li napotkani podr贸偶ni brali ich za matk臋, ojca i syna, to musieli uwa偶a膰 ich za dziwaczn膮 rodzin臋. Patience wci膮偶 by艂a przebrana za ch艂opca i publicznie nazywa艂a Angela wujem, a Sken ciotk膮, czego 偶adne z nich nie lubi艂o. Ale na go艣ci艅cach ludzie niczemu si臋 nie dziwili, a przynajmniej nic nie m贸wili w oczy. Za to ich pieni膮dze wsz臋dzie by艂y mile widziane.
Drogi nie by艂y tak bezpieczne, jak rzeka, przynajmniej dla
podr贸偶nych bez zbrojnej eskorty. Stawali na noclegi na d艂ugo przed zmierzchem i w ka偶dej gospodzie, w kt贸rej si臋 zatrzymywali, spali zawsze w jednym pokoju. Angel nie jeden raz zmuszony by艂 namawia膰 z艂odziei do porzucenia ich procederu. Obci臋cie kilku palc贸w okazywa艂o si臋 zwykle przykonuj膮cym argumentem.
Wreszcie dotarli do 呕urawiej Wody, ogromnej rzeki, kt贸ra prowadzi艂a od Stopy Niebios prosto do morza. By艂o to miejsce zwane Stra偶nic膮 Wodn膮, od staro偶ytnego zamku, kt贸ry dawno temu znaczy艂 p贸艂nocnowschodni膮 granic臋 Kortu. Teraz zamek by艂 w ruinach, a otaczaj膮cy go gr贸d zmniejszy艂 si臋 do 艣redniej wielko艣ci kupieckiego miasta z kilkunastoma gospodami i tawernami, jakich wiele na skrzy偶owaniach dr贸g z rzekami.
Wybrali gospod臋 i odstawili konie do stajni. Podczas kolacji, na
kt贸r膮 sk艂ada艂 si臋 chleb, ser i zupa groszkowa, a dla Sken kufel grzanego piwa, Angel i Patience omawiali plany na rano.
- Ju偶 czas porzuci膰 go艣ciniec - zawyrokowa艂 Angel. - Na p贸艂noc
zaprowadzi nas woda.
- Tutaj rzeka staje si臋 w臋偶sza - wtr膮ci艂a Sken. -1 nurt jest rw膮cy. B臋d臋 potrzebowa艂a dw贸ch silnych m臋偶czyzn do pomocy.
Angel w艂a艣nie si臋 nad tym zastanawia艂.
- Na tych szeroko艣ciach geograficznych wiatry o tej porze roku wiej膮 przewa偶nie z zachodu, a w艂a艣ciwie z po艂udniowego zachodu.
- Czy masz zamiar kupi膰 艂贸d藕 偶aglow膮? - zapyta艂a Sken.
- Znasz si臋 na 偶eglowaniu?
- Kiedy si臋 urodzi艂am, zawin臋li mnie w 偶agiel - odpowiedzia艂a Sken. - Zanim osiad艂am wraz z drugim m臋偶em na rzece, moja rodzina d艂ugo 偶y艂a z morza. Zostawiali艣my nasze domy ka偶dej wiosny, gdy nadchodzi艂 przyp艂yw, i odp艂ywali艣my z towarami produkowanymi w Heptam, a potem wracali艣my do domu przed latem z najwcze艣niejszymi owocami z wysp. Nigdy nie zbili艣my na tym fortuny, ale 偶y艂o si臋 weso艂o.
- A wi臋c potrafi艂aby艣 sobie poradzi膰 z ma艂膮 偶agl贸wk膮.
- Nigdy nie p艂ywa艂am po takiej w膮skiej rzece. Ale dlaczego mia艂oby si臋 nam nie uda膰? Tyle tylko, 偶e trzeba wszystkie manewry wykonywa膰 szybciej. Nie kupuj jednak za du偶ej 艂odzi. Mo偶e lepiej, 偶ebym to ja j膮 wybra艂a.
- To wszystko?
- Tak. Czy wy dwoje macie manufakturk臋 pieni臋dzy?
Ko艂o ich sto艂u wyr贸s艂 jak spod ziemi dwelf z dzbanem piwa.
- Dola膰? - zapyta艂.
- Nie - odpar艂 Angel.
- Tak - powiedzia艂a Sken, wytrzymuj膮c jego spojrzenie.
- Czy wy dwoje macie manufakturk臋 pieni臋dzy? - zapyta艂 dwelf. Bardzo wiernie na艣ladowa艂 intonacj臋 Sken.
- No i widzisz, co narobi艂a艣? - zapyta艂 Angel. - Teraz on rozg艂osi to po ca艂ej gospodzie.
- Rozg艂osi, rozg艂osi - powt贸rzy艂 dwelf. I roze艣mia艂 si臋. Angel wepchn膮艂 mu kilka miedziak贸w w gar艣膰, obr贸ci艂 i popchn膮艂 w stron臋 kuchni.
- Przepraszam - wymamrota艂a Sken.
- Je艣li nawet dwelfy nie maj膮 rozumu, ci膮gle jeszcze posiadaj膮 uszy i mog膮 wszystko powt贸rzy膰. - Angel pozwoli艂 sobie na okazanie niezadowolenia.
Sken milcza艂a zawstydzona.
- Dwelfy s膮 zagadkowe - zauwa偶y艂a Patience. - Pos艂uguj膮 si臋 w艂asnym j臋zykiem. Musz膮 mie膰 odrobin臋 rozumu, je艣li wykszta艂ci艂y mow臋.
Angel wzruszy艂 ramionami.
- Nigdy nie zastanawia艂em si臋 nad mo偶liwo艣ciami umys艂owymi
dwelf贸w. Traktuj臋 je po prostu jak wyj膮tkowo g艂upie geblingi.
- Ale przecie偶 to nie s膮 geblingi, prawda?
- Kolejna miejscowa rasa. Imaculata potrzebowa艂a ludzi, cho膰 geblingi, dwelfy i gaunty maj膮 na ten temat inne zdanie.
Z kuchni wyszed艂 w艂a艣ciciel karczmy, zani贸s艂 chleb do s膮siedniego stolika, a potem podszed艂 do nich, przysun膮艂 sobie krzes艂o i usiad艂
ko艂o Angela.
- Wszystko jest w jak najlepszym porz膮dku - oznajmi艂a Sken.
Wida膰 ju偶 by艂o po niej, 偶e sporo wypi艂a. - W jak najlepszym porz膮dku. Wi臋cej piwa, prosz臋.
Gospodarz nie wygl膮da艂 na zadowolonego.
- Nie wiem, sk膮d wy, ludzie, jeste艣cie - odezwa艂 si臋. - Prawdopodobnie z Heptam, skoro uwa偶acie, 偶e nikt nie mo偶e was tutaj skrzywdzi膰.
- Wiele os贸b mo偶e nas skrzywdzi膰 w Heptam - odpar艂 Angel.
- Nie istnieje taka tawerna w Wodnej Stra偶nicy, gdzie mo偶na bezpiecznie pokazywa膰 du偶e pieni膮dze i jeszcze o nich rozmawia膰. Mam nadziej臋, 偶e nie zamierzacie dalej podr贸偶owa膰 drog膮.
- A nie powinni艣my? - zapyta艂 Angel.
- Lepiej wynaj膮膰 zaufanego stra偶nika. A najlepiej um贸wi膰 si臋 z burmistrzem i wypo偶yczy膰 kogo艣 z miejscowej policji. W przeciwnym razie nie przejedziecie 偶ywi nawet dwudziestu kilometr贸w.
- C贸偶 takiego strasznego nam grozi na drodze?
- Rabusie.
- I to wszystko?
- Wszystko? Przyje偶d偶a tutaj mn贸stwo kupc贸w, a stra偶 jest nieliczna. Oficjalnie nale偶ymy do Pankos, ale nie widzieli艣my tu kr贸lewskiego 偶o艂nierza od trzydziestu lat. Wi臋c burmistrz stosuje si臋 do praw Wodnej Stra偶nicy, a Druciarz ustanawia prawa w lesie.
- Druciarz?
- Kiedy艣 by艂 kr贸lewskim rz膮dc膮, a mo偶e tylko synem kr贸lewskiego rz膮dcy. Jego oficjalne rz膮dy sko艅czy艂y si臋, gdy przy艂apano go w nieodpowiednim 艂贸偶ku. To sta艂o si臋 pi臋tna艣cie lat temu. Teraz mieszka w lesie, na p贸艂noc st膮d. Powiadaj膮, 偶e skupi艂 wok贸艂 siebie ca艂膮 armi臋 rabusi贸w. Nazywamy tamto miejsce Lasem Druciarza.
- Brzmi to jak bajka - stwierdzi艂 Angel.
- Je艣li udacie si臋 na po艂udnie, wsch贸d lub zach贸d zatrzymaj膮 was, ale gdy oddacie bez walki wszystko, co posiadacie, pozwol膮 wam przynajmniej zachowa膰 偶ycie i to, co macie na grzbiecie. A je艣li sowicie si臋 ob艂owi膮, to nawet konie i pow贸z.
- Co b臋dzie, gdy wybierzemy si臋 na p贸艂noc?
- Wtedy lepiej we藕cie ze sob膮 ca艂膮 armi臋. I to pot臋偶n膮. Druciarz uwa偶a, 偶e gdy kto艣 kieruje si臋 drogami na p贸艂noc, to znaczy, 偶e postanowi艂 umrze膰. Wierzy te偶, 偶e 艣mier膰 mo偶e by膰 d艂ugim i interesuj膮cym dla widz贸w przedstawieniem.
- Przekona艂e艣 nas - powiedzia艂 Angel. - I dzi臋kuj臋, 偶e podj膮艂e艣 ryzyko nara偶enia si臋 ostrzegaj膮c nas.
- Och, jemu wcale nie przeszkadza, 偶e ostrzegam ludzi. I tak znajdzie si臋 mn贸stwo takich, kt贸rzy uznaj膮, 偶e je艣li kupi膮 kilka dodatkowych strza艂, to mog膮 i艣膰, gdzie im si臋 偶ywnie podoba.
- Ja mog臋 p贸j艣膰 wsz臋dzie - wymamrota艂a Sken. - Pokroj臋 na plasterki ka偶dego z tych skurczybyk贸w.
- Pop艂y艅cie 艂odzi膮 - poradzi艂 gospodarz. - nie zbli偶ajcie si臋 nawet do brzegu przez co najmniej pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w. To dobra rada. Ludzie, kt贸rzy jej pos艂uchali, 偶yj膮 i mog膮 mi dzi臋kowa膰.
Gospodarz wr贸ci艂 do kuchni.
- Na wod臋! - wykrzykn臋艂a Sken. Ju偶 najwy偶szy czas. Podnios艂a kufel jak do toastu, opryskuj膮c przy tym piwem Angela. Musieli w ko艅cu poprosi膰 o pomoc czterech dwelf贸w, by zanie艣li j膮 do pokoju.
Nast臋pnego ranka znale藕li w porcie wiele dobrych艂odzi do wynaj臋cia, ale znacznie mniej na sprzeda偶.
- To nie ma znaczenia - mrukn膮艂 Angel. - Ka偶d膮 艂贸d藕 da si臋 kupi膰, je艣li zaproponuje si臋 wystarczaj膮co wysok膮 cen臋.
- Nasze pieni膮dze kiedy艣 si臋 sko艅cz膮 - powiedzia艂a Patience. Dobrze, 偶eby starczy艂y do przysz艂ego roku.
- Chcesz si臋 dosta膰 do Sp臋kanej Ska艂y czy nie?
Tak, chcia艂a si臋 tam dosta膰. Pragn臋艂a tego bardziej ni偶 czegokolwiek na 艣wiecie. Zew Sp臋kanej Ska艂y dokucza艂 jej jak nieustanny g艂贸d. Gdy kierowa艂a si臋 w stron臋 celu, zmniejsza艂 si臋 odrobin臋 i odczuwa艂a ulg臋. Ale kiedy tylko si臋 op贸藕niali z jakiego艣 powodu, tak jak teraz, gdy spacerowali po deskach nabrze偶a, pragnienie stawa艂o si臋 znacznie mocniejsze.
Chocia偶 tego w艂a艣nie dnia odczu艂a pewn膮 nieznaczn膮 zmian臋: ju偶 nie tylko pragn臋艂a dosta膰 si臋 jak najpr臋dzej do Sp臋kanej Ska艂y, ale chcia艂a pop艂yn膮膰 tam rzek膮. Poranne s艂o艅ce ta艅cz膮ce na falach czarowa艂o j膮.
Uzmys艂owi艂a sobie, 偶e nigdy dot膮d czego艣 takiego nie czu艂a. Podr贸偶 Radosn膮 nie sprawia艂a jej specjalnej przyjemno艣ci. Sk膮d wi臋c teraz tak silne pragnienie, by zamieni膰 bity go艣ciniec na rzek臋?
Przypomnia艂 jej si臋 ostatni wiecz贸r i rozmowa z gospodarzem. Mo偶e rzeczywi艣cie ka偶demu doradza艂 unikanie Lasu Druciarza, ale szczerze w to w膮tpi艂a. Ludzie z Wodnej Stra偶nicy musieli mie膰 rodzaj umowy z lokalnymi rabusiami, szczeg贸lnie, 偶e nie mogli liczy膰 na 偶adn膮 opiek臋 ze strony rz膮du. Je艣li gospodarz m贸g艂 ostrzega膰 ka偶dego podr贸偶nego, to oznacza艂o, 偶e rabusie wcale nie s膮 gro藕ni. Je艣li jednak byli tak niebezpieczni, jak m贸wi艂, to dlaczego odwa偶y艂 si臋 narazi膰 w艂asne 偶ycie, ostrzegaj膮c tr贸jk臋 bogatych i obcych podr贸偶nych?
Czyjego post臋powaniem kierowa艂 zew Sp臋kanej Ska艂y, kt贸ry teraz z kolei j膮 popycha艂 w kierunku wody? Z jakiego艣 powodu Nieglizdawiec - cokolwiek to by艂o - chcia艂 j膮 odwie艣膰 od podr贸偶owania Lasem Druciarza. Czy tylko dlatego, by uchroni膰 j膮 przed niebezpiecze艅stwem? A mo偶e na le艣nej drodze znajdowa艂o si臋 co艣, czego nie powinna odkry膰?
Ale czy偶 ona nie jest wyszkolon膮 morderczyni膮? A Angel? S膮dz膮c
po wygl膮dzie, Sken te偶 potrafi艂a sobie da膰 rad臋 w niebezpiecze艅stwie. Nawet je艣li rabusie s膮 tak gro藕ni, jak to sugerowa艂 gospodarz, prawdopodobnie potrafiliby艣my si臋 z nimi upora膰. A je艣li to Nieglizdawiec nie chce, by艣my tam poszli, trzeba w艂a艣nie wybra膰 drog臋, od kt贸rej nas odci膮ga.
W chwili kiedy podj臋艂a decyzj臋, poczu艂a ogromny 偶al. Jak w og贸le mog艂a wymy艣li膰 co艣 tak idiotycznego? Ryzykowa膰 偶ycie ca艂ej ich tr贸jki dla jakiego艣 g艂upiego kaprysu? Kiedy woda wygl膮da tak kusz膮co i wystarczy tylko po偶eglowa膰 w g贸r臋 rzeki...
I teraz by艂a ju偶 pewna, 偶e to Nieglizdawiec rozpaczliwie stara si臋 odci膮gn膮膰 j膮 od lasu. Wiedzia艂a tak偶e, 偶e jak膮kolwiek cen臋 przyjdzie zap艂aci膰, ona wybierze drog臋 l膮dem. Pragnienie pod膮偶enia do Sp臋kanej Ska艂y rzek膮 pog艂臋bia艂o si臋, ale przecie偶 przez ca艂e lata uczono j膮, jak walczy膰 z pragnieniami. Musia艂a obywa膰 si臋 bez snu, bez jedzenia, bez wody, by stawa膰 si臋 coraz silniejsz膮. Potrafi艂a nie zwraca膰 uwagi na potrzeby cia艂a, szczeg贸lnie kiedy wiedzia艂a, 偶e pragnienie, kt贸re czuje, jest iluzj膮 stworzon膮 w jej umy艣le przez wroga.
Tylko czy naprawd臋 by艂 to wr贸g? Niewa偶ne. Nie wolno jej ulega膰 we wszystkim mocy, kt贸ra wzywa艂a j膮 do Sp臋kanej Ska艂y. Pojedzie tam, ale wybierze w艂asn膮 drog臋. Nie pozwoli sob膮 manipulowa膰.
- Ta - wskaza艂a Sken. 艁贸d藕 by艂a niewielka, w por贸wnaniu z innymi 偶agl贸wkami, ale wygl膮da艂a na czyst膮 i porz膮dn膮.
- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Angel.
- Nie - powiedzia艂a Patience.
Sken spojrza艂a niezadowolona.
- Co jest nie tak z 艂odzi膮?
- Nic. Tyle tylko, 偶e nie chc臋 podr贸偶owa膰 艂odzi膮.
Angel odci膮gn膮艂 j膮 na bok.
- Czy ty zupe艂nie postrada艂a艣 rozum? - zapyta艂.
- Mo偶liwe. Ale nie wsi膮d臋 do 艂odzi. Pojad臋 dalej naszym powozem le艣n膮 drog膮.
- to samob贸jstwo. Nie s艂ysza艂a艣, co m贸wi艂 karczmarz?
- S艂ysza艂am go bardzo dobrze. S艂ysz臋 tak偶e zew Sp臋kanej Ska艂y. To on sk艂ania nas do podj臋cia dalszej drogi wod膮. Bardzo tego pragnie. A ja zamierzam dowiedzie膰 si臋, co takiego znajduje si臋 w lesie, co on chce przede mn膮 ukry膰.
- 艢mier膰. Chroni ci臋 przed spotkaniem ze 艣mierci膮.
- Jeste艣 pewien? Wydaje mi si臋, 偶e troch臋 za bardzo odci膮ga nas od le艣nej drogi. To miejsce nie jest najlepsze, 偶eby zaczyna膰 podr贸偶 rzek膮. Sken powiedzia艂a nam, 偶e pr膮d jest tu zbyt wartki.
- Pr膮dy s膮 lepsze ni偶 艣mier膰.
- Od kiedy to, Angelu, boisz si臋 przydro偶nych bandyt贸w?
- Od chwili, gdy wyobrazi艂em sobie, jak kilkunastu z nich spada nam z drzew na g艂owy. Umiem zabija膰 nie spodziewaj膮cych si臋 niczego ludzi tak, by nikt nie podejrzewa艂 nienaturalno艣ci zgonu. Walka z band膮 藕le wychowanych rzezimieszk贸w to nie moja specjalno艣膰.
- Jeszcze ich nie spotka艂e艣 i nie wiesz, jakie maj膮 maniery.
- A nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e Nieglizdawiec tego w艂a艣nie od ciebie oczekuje? Mo偶e to stworzenie wie, jak jeste艣 uparta i 偶e lubisz si臋 sprzeciwia膰. Mo偶e chce, by艣 posz艂a lasem i dlatego w ten w艂a艣nie spos贸b wp艂ywa na ciebie?
- To troch臋 zbyt pokr臋tne, Angelu.
- Mo偶e chce r臋kami bandyt贸w pozby膰 si臋 twoich towarzyszy
podr贸偶y?
Wi臋c Angel przyzna艂 si臋, 偶e dr偶y o w艂asne 偶ycie. W jego s艂owach r贸wnie偶 brzmia艂 zew Sp臋kanej Ska艂y. To prawie j膮 przekona艂o. Jak mog艂a wystawia膰 ich na niebezpiecze艅stwo? Co si臋 z ni膮 dzia艂o? Czy偶by sta艂a si臋 aroganck膮 egoistk膮? P艂y艅 rzek膮, dla ich dobra.
Ale im silniej rozbrzmiewa艂 g艂os ze Sp臋kanej Ska艂y, tym mocniejszy stawia艂a op贸r.
- W takim razie wy pop艂y艅cie 艂odzi膮. Spotkamy si臋 w pierwszej osadzie w g贸rze rzeki. Dam sobie sama rad臋 z powozem. Ty mo偶esz wzi膮膰 wszystkie pieni膮dze - ufam ci.
- Nie - odpar艂 Angel. R臋ce mu si臋 trz臋s艂y. - Nie opuszcz臋 ci臋. On naprawd臋 si臋 boi, pomy艣la艂a Patience. I w tym momencie prawie ust膮pi艂a ze wzgl臋du na Angela. Ale w tej samej chwili, gdy ta my艣l posta艂a jej w g艂owie, poczu艂a zwielokrotniony zew. Jej dotychczasowy op贸r by艂 jak zapora przed falami p艂yn膮cej wody, a uleg艂o艣膰 zniszczy艂a t臋 tam臋. Skr臋ci艂a si臋 z b贸lu. Potem napi臋cie opad艂o, jakby Nieglizdawiec musia艂 odpocz膮膰 po ogromnym wysi艂ku. Dobrze, pomy艣la艂a Patience. Pr贸buj i m臋cz si臋. Nie po to przez ca艂e dzieci艅stwo hartowa艂am sw贸j charakter, 偶eby teraz tak 艂atwo ci ulec.
- Dobrze. Zatem pojedziemy l膮dem.
Sken by艂a r贸wnie niezadowolona jak Angel.
- Nie musisz ze mn膮 jecha膰 - powiedzia艂a Patience. - Dobrze mi s艂u偶y艂a艣, zarobi艂a艣 na podr贸偶 powrotn膮 do domu.
- Potrzebujesz wszelkiej pomocy, jak膮 mo偶emy ci ofiarowa膰 wtr膮ci艂 si臋 Angel i zwr贸ci艂 si臋 do Sken: - Podwoj臋 ci zap艂at臋, je艣li pojedziesz z nami.
Sken spojrza艂a na niego z pogard膮.
- Pojad臋, bo chc臋 j膮 chroni膰, twoja oferta nie ma tu nic do rzeczy.
Angel u艣miechn膮艂 si臋. Patience wiedzia艂a doskonale, 偶e oczekiwa艂 takiej w艂a艣nie reakcji. Sztuka dyplomacji, jak zawsze powtarza艂 jej ojciec, polega na sprowokowaniu przeciwnika, by zapragn膮艂 dzia艂a膰 zgodnie z twoim planem. Angel by艂 dyplomat膮. O Nieglizdawcu nie mo偶na by艂o tego powiedzie膰. Nieglizdawiec bardzo szczerze ukazywa艂 swe pragnienia, a Patience r贸wnie otwarcie je odrzuca艂a. W tej rozgrywce nie by艂o subtelno艣ci.
Opu艣cili port i ruszyli ku stajniom. Ich konie by艂y dobrze oporz膮dzone, Angel op艂aci艂 stajennych, poniewa偶 mia艂 zamiar sprzeda膰 zaprz臋g z zyskiem.
Patience naszykowa艂a dmuchawk臋 i kilkadziesi膮t drewnianych rzutek. By艂y bardziej widoczne ni偶 szklane, ale lecia艂y dalej, a ka偶da nios艂a 艣mierteln膮 doz臋 trucizny. Angel mrucza艂 co艣 na temat staro艣ci, kiedy wyjmowa艂 z kufra 艂uk i strza艂y.
- Nie jestem w tym najlepszy - powiedzia艂. - Wol臋 spotka膰 si臋 z przeciwnikami na odleg艂o艣膰 r臋ki, w kt贸rej trzymam n贸偶.
- I to najlepiej od ty艂u - wtr膮ci艂a Sken.
- Mog臋 ich tak偶e otru膰 - doda艂 Angel. - Je艣li zaprosz膮 nas na kolacj臋.
- Trucizna i n贸偶 w plecy. Co za cz艂owiek!
- Do艣膰 tego - przerwa艂a im Patience. - Nasza sytuacja jest wystarczaj膮co niebezpieczna bez g艂upich k艂贸tni o nic. - M贸wi艂a ostro, pozwalaj膮c, by w jej g艂osie wyczuli, jak膮 kar臋 wymierza jej teraz Sp臋kana Ska艂a. Ju偶 w chwili wsiadania do powozu zrobi艂o jej si臋 niedobrze i zacz臋艂a dygota膰. A kiedy Angel zaci膮艂 konie lejcami, kieruj膮c je na brukowany trakt, mia艂a ochot臋 od razu zwymiotowa膰. Kamienie, kt贸rymi wybito dukt, by艂y bardzo stare. Lata 艣cierania wyg艂adzi艂y je, ale Patience czu艂a ka偶d膮 nier贸wno艣膰, jakby to by艂a g艂臋boka koleina. Wkr贸tce rozbola艂a j膮 g艂owa.
Ale by艂a na takie przykro艣ci dobrze przygotowana. Zachowywa艂a si臋 zupe艂nie spokojnie, od czasu do czasu zdobywa艂a si臋 nawet na nik艂y u艣miech, chocia偶 daleko jej by艂o do rado艣ci. Nie mo偶e pozwoli膰 Nieglizdawcowi z艂ama膰 swojej woli. A Angelowi pokaza膰, 偶e cierpi.
Je艣li uda si臋 jej oszuka膰 swego nauczyciela, to oznacza, 偶e ci膮gle w pe艂ni nad sob膮 panuje.
Miasto nie by艂o du偶e i wkr贸tce droga bieg艂a ju偶 pomi臋dzy polami warzyw i sadami, gdzie farmerzy gracowali ziemi臋 lub zbierali plony, pomi臋dzy ruinami starych budynk贸w, kt贸re niegdy艣 stanowi艂y dum臋 Stra偶nicy Wodnej. Budowanie i niszczenie nale偶a艂o do cyklu 偶ycia ludzi na Imaculacie. Dawno temu Stra偶nica by艂a wielk膮 twierdz膮. Kiedy艣 znowu b臋dzie wielka lub zniknie zupe艂nie z powierzchni planety. Ale nic nie trwa艂o niezmiennie. Nawet religie zmienia艂y si臋. Najpierw 偶yli Stra偶nicy i Budowniczowie, potem Pami臋taj膮cy i Patrz膮cy, a wreszcie w ostatnim stuleciu Czuwaj膮cy w swych pustelniach. Oni kiedy艣 r贸wnie偶 stan膮 si臋 przesz艂o艣ci膮. Nic nie trwa wiecznie.
Poza lini膮 krwi heptarchy, kt贸ra trwa艂a nieprzerwanie. Jedyna sta艂a warto艣膰 od chwili przybycia ludzi na Imaculat臋. W ca艂ej cz艂owieczej historii nie by艂o takiego wypadku. Stara艂a sobie przypomnie膰, czy ludzko艣ci zdarzy艂o si臋 kiedy艣 cokolwiek podobnego. Imperium Rzymskie trwa艂o nie d艂u偶ej ni偶 tysi膮c lat. Instytucja papie偶y dwa tysi膮ce pi臋膰set. Nawet patriarchat konstantynopolski ju偶 nie istnia艂, cho膰 utrzyma艂 si臋 do艣膰 d艂ugo, by stworzy膰 koloni臋 na Imaculacie. Koloni艣ci mieli by膰 wierni religii greckokatolickiej, cho膰 nie znali greki ani nie dbali o zachowanie jakichkolwiek obrz臋d贸w starogreckiego ko艣cio艂a. Nic nie przetrwa艂o pr贸cz rodu heptarch贸w.
Do tego momentu, pomy艣la艂a Patience, kiedy wr贸g, Nieglizdawiec, dostanie mnie w swoje r臋ce. Je艣li mnie pokona, heptarchia przestanie istnie膰. Aje艣li b臋d臋 stawia膰 mu op贸r, wydam na siebie wyrok 艣mierci.
Sady pojawia艂y si臋 coraz rzadziej, za nimi wida膰 ju偶 by艂o 艣cian臋
lasu. Tu i 贸wdzie wy艂ania艂o si臋 jeszcze jakie艣 zbiorowisko dom贸w z pas膮cymi si臋 obok krowami, na polach wida膰 by艂o gdzieniegdzie pracuj膮cych farmer贸w, a na drodze bawi艂y si臋 dzieci, kt贸re bieg艂y za powozem, dop贸ki im si艂 starczy艂o. Sken kl臋艂a na nie g艂o艣no, co wprawia艂o je w znakomity humor, a Patience udawa艂a, 偶e 艣wietnie si臋 tym wszystkim bawi. Tylko Angel pozostawa艂 ponury i ostro pogania艂 batem konie do szybszego biegu.
Wreszcie, wczesnym popo艂udniem, las wypar艂 zabudowania.
Droga bieg艂a teraz w tunelu g臋stych krzak贸w i wielkich drzew. Wprost znakomite miejsce na napad. Patience znowu ogarn臋艂o zawstydzenie, 偶e narazi艂a swoich towarzyszy na takie niebezpiecze艅stwo.
Wjechali na prosty odcinek drogi, prowadz膮cy przez najg臋stszy busz. W pewnej odleg艂o艣ci zobaczyli przed sob膮 grub膮 lin臋 przeci膮gni臋t膮 nad drog膮 na wysoko艣ci ko艅skiej szyi.
- Bezczelni, czy偶 nie? - odezwa艂a si臋 Sken. - Zostawili nam mn贸stwo czasu, 偶eby艣my si臋 zorientowali, co nas czeka.
- Zawracam - oznajmi艂 Angel.
Patience poczu艂a, 偶e gotowa jest wyrazi膰 przyzwolenie. Ale nie na pr贸偶no wyrabiano w niej latami dyscyplin臋. Op贸r sta艂 si臋 jej si艂膮 nap臋dow膮, cho膰by kosztem cierpienia.
- Je艣li chcesz, mo偶esz wraca膰 - o艣wiadczy艂a. - Ja jad臋 dalej. Naszykowa艂a dmuchawk臋 z rzutkami. A gdyby zosta艂a z艂apana, pozostawa艂a jej jeszcze druga bro艅 - p臋tla. Mia艂a ponadto przerzucony przez rami臋 drewniany 艂uk. Strza艂y, wszystkie zatrute, czeka艂y w ko艂czanie. Umia艂a si臋 tak z nimi obchodzi膰, by nie stanowi艂y dla niej zagro偶enia. Ojciec ju偶 dopilnowa艂, by uodporni膰 j膮 na wi臋kszo艣膰 stosowanych trucizn, zanim jeszcze sko艅czy艂a dziesi臋膰 lat. Zsun臋艂a si臋 z powozu i ruszy艂a d艂ugimi krokami w kierunku liny.
Sken zakl臋艂a, ale pod膮偶y艂a za ni膮, dzier偶膮c w ka偶dej r臋ce top贸r. Angel z ponur膮 min膮 prowadzi艂 pow贸z tu偶 za nimi.
- Zabij膮 nas, kiedy im si臋 b臋dzie podoba艂o - kraka艂 pos臋pnie.
- Uwa偶aj na drzewa! - krzykn臋艂a Patience. - Karczmarz twierdzi艂, 偶e lubi膮 torturowa膰 ludzi. B臋d膮 pr贸bowali wzi膮膰 nas 偶ywcem.
- No to poprawi艂a艣 mi samopoczucie - wtr膮ci艂a Sken.
- Lina jest twoja - powiedzia艂a Patience.
- to jasne jak s艂o艅ce.
Patience przebieg艂a wzrokiem po krzakach i koronach drzew nad ich g艂owami. Li艣cie przepuszcza艂y za ma艂o 艣wiat艂a, by co艣 widzie膰. Poza tym wia艂 lekki wietrzyk, maskuj膮cy ruchy rabusi贸w. Patience dostrzeg艂a tylko dw贸ch m臋偶czyzn, czaj膮cych si臋 w koronach drzew. Bez w膮tpienia 艂ucznicy. Ale nie艂atwo by艂o wycelowa膰 i strzeli膰 z 艂uku w d贸艂, szczeg贸lnie w ruchomy cel. Gdyby strzelcom uda艂o si臋 trafi膰, to w znacznym stopniu by艂by to przypadek.
Naprawd臋 obawia艂a si臋 tylko napastnik贸w na ziemi. Bez w膮tpienia co najmniej kilkunastu kry艂o si臋 za drzewami. Mogli pojawi膰 si臋 z ka偶dej strony. Wsun臋艂a strza艂k臋 w dmuchawk臋, a trzy nast臋pne
naszykowa艂a w prawej r臋ce.
Od liny dzieli艂o ich jeszcze jakie艣 kilka metr贸w, kiedy zza drzew wy艂oni艂o si臋 czterech m臋偶czyzn. Ustawili si臋 po艣rodku drogi, za lin膮. Stali pewnie, z u艣miechem na ustach, przekonani, 偶e ich ofiary nie maj膮 szans. Jeden post膮pi艂 krok do przodu, jakby chcia艂 przem贸wi膰. Patience wiedzia艂a, 偶e w tym czasie inni maj膮 ich otoczy膰. A wi臋c nie pozwoli mu nic powiedzie膰. Dmuchn臋艂a w rurk臋. Celowa艂a w szyj臋, ale rzutka poszybowa艂a wy偶ej i trafi艂a napastnika prosto w usta. M臋偶czyzna sta艂 jak zamieniony w s艂up soli. Jego kompani nie zauwa偶yli strza艂ki. Dzi臋ki temu mia艂a czas na za艂adowanie nast臋pnej i na kolejny strza艂, zanim poj臋li, co si臋 dzieje. Druga strza艂ka trafi艂a kolejn膮 ofiar臋 w czo艂o. Pierwszy m臋偶czyzna zacharcza艂 i upad艂, powalony trucizn膮, kt贸ra w艂a艣nie dotar艂a do jego m贸zgu. Drugi cofn膮艂 si臋 o krok, jakby zdziwiony, 偶e niespodziewanie odebrano mu inicjatyw臋.
Sken porusza艂a si臋 powoli, zbieraj膮c si臋 do skoku, i nagle jednym
ruchem topora przeci臋艂a lin臋. W tym samym momencie Angel pogoni艂 konia, a Sken jednym susem dopad艂a powozu. Patience bieg艂a przez chwil臋 obok, a potem r贸wnie偶 wskoczy艂a. Pow贸z przetoczy艂 si臋 po le偶膮cych cia艂ach. Kto艣 ukryty w krzakach powiedzia艂:
- Ch艂opak dosta艂 Druciarza. Strzeli艂 mu prosto w usta.
Przez moment wydawa艂o si臋, 偶e uda im si臋 przedrze膰 przez zasadzk臋, ale zaraz rozleg艂y si臋 krzyki. Za powozem posypa艂 si臋 grad strza艂. Angel zaci膮艂 konie, wrzaskiem zmuszaj膮c je do biegu, lecz nagle sam zacharcza艂 i zad艂awi艂 si臋. Strza艂a utkwi艂a mu w karku. W tej samej chwili liczne r臋ce chwyci艂y konie i zatrzyma艂y pow贸z.
Patience nie mia艂a czasu martwi膰 si臋 Angelem. Szcz臋艣liwie rabusie tracili cenne minuty, odcinaj膮c uprz膮偶 koni. Patience krzykn臋艂a do Sken, by nie zwraca艂a uwagi na zwierz臋ta. Kobieta zaj臋艂a lew膮 stron臋 powozu, wywijaj膮c toporem. Dooko艂a tryska艂a krew. Napastnicy odst膮pili od Sken, wyra藕nie z nadziej膮, 偶e zajmie si臋 ni膮 艂ucznik. Patience wydmuchiwa艂a jedn膮 po drugiej 艣mierciono艣ne strza艂ki - na tak膮 odleg艂o艣膰 trudno by艂o nie trafi膰 - i ci z m臋偶czyzn, kt贸rzy nie zostali uderzeni toporem, skr臋cali si臋 teraz w agonii. Reszta napastnik贸w wyra藕nie okazywa艂a mniejszy zapa艂 do walki. Ich dow贸dca zosta艂 przecie偶 zabity i do tej pory stracili ju偶 kilkunastu m臋偶czyzn, a jeszcze paru odnios艂o powa偶ne rany od topora, za艣 ka偶da strza艂ka nios艂a 艣mier膰 kolejnemu z nich. Wykrzykiwali straszliwe gro藕by i przekle艅stwa, ale widz膮c, 偶e zapas strza艂ek jest niewyczerpany, zacz臋li wreszcie ucieka膰.
Sken zosta艂a powa偶nie zraniona w rami臋.
- Nic mi nie b臋dzie - powiedzia艂a. - Tylko musimy si臋 st膮d wydosta膰. Nie mo偶emy si臋 zatrzymywa膰.
- Trzeba poci膮gn膮膰 w贸z. Czy dasz rad臋?
- Zostawmy pow贸z i uciekajmy. Na c贸偶 zdadz膮 si臋 nam pieni膮dze, kiedy b臋dziemy martwi?
- Angel 偶yje. Jak inaczej zdo艂amy go st膮d wydosta膰?
Sken spojrza艂a na strza艂臋 tkwi膮c膮 w szyi Angela, odchrz膮kn臋艂a i przej臋艂a rol臋 koni.
- A ty dobrze rozgl膮daj si臋 na boki - poleci艂a.
Rana nauczyciela nie krwawi艂a zbytnio. Patience wiedzia艂a, 偶e lepiej zostawi膰 grot w ciele, dop贸ki nie mo偶na b臋dzie za艂o偶y膰 porz膮dnego opatrunku. Najlepiej by艂oby dotrze膰 do jakiego艣 miasta i powierzy膰 Angela opiece do艣wiadczonego lekarza, ale na to nie mia艂a nadziei. Powinna jak naj艣pieszniej zawr贸ci膰 do Stra偶nicy Wodnej, gdzie na pewno znalaz艂by si臋 medyk. A kiedy Angel poczu艂by si臋 lepiej, kontynuowaliby podr贸偶 wod膮.
W tej samej chwili pozna艂a, 偶e jest to my艣l przesy艂ana jej przez Nieglizdawca. A mo偶e nie? A je艣li by艂 to po prostu g艂os rozs膮dku? Swoim uporem mog艂a doprowadzi膰 do 艣mierci Angela. Przecie偶 nawet nie wie, czy przed nimi jest jaka艣 wioska, a jej oddany przyjaciel, jej wychowawca, w艂a艣ciwie jedyny ojciec, jakiego kiedykolwiek mia艂a, umiera w powozie.
Naprz贸d. Odrzuci艂a wszystkie inne my艣li. Naprz贸d. Rozejrza艂a si臋 wzd艂u偶 drogi i po bokach, wypatruj膮c bandyt贸w lub koni. W pewnej chwili na drodze za nimi pojawi艂 si臋 m臋偶czyzna z 艂ukiem w r臋ku. Zgin膮艂, zanim naci膮gn膮艂 ci臋ciw臋. Innych nie by艂o wida膰. Mo偶e zrezygnowali. To niewa偶ne. Teraz one nie mog艂y ju偶 zwolni膰 biegu ze wzgl臋du na Angela.
Chcia艂a do艂膮czy膰 do Sken i pom贸c jej ci膮gn膮膰 pow贸z.
- Odejd藕 - krzykn臋艂a kobieta. - Mylisz mi rytm. Pilnuj nas. Wreszcie drzewa rozrzedzi艂y si臋 i pojawi艂y si臋 sady oraz pola. Na widok powozu wie艣niacy zacz臋li krzycze膰 i zbiera膰 si臋 w gromad臋.
- Druciarz pozwoli艂 wam t臋dy przejecha膰? - zdziwi艂o si臋 jakie艣 dziecko.
- Czy macie tu medyka? - spyta艂a Sken.
- Ale nie chodzi nam o wioskowego znachora - doda艂a Patience.
- Ci czasami wiedz膮 wi臋cej ni偶 miejscowi lekarze - odpar艂a Sken. - Je艣li kto艣 taki tu mieszka, tym lepiej dla starego cz艂owieka.
- Mamy medykapowiedzia艂 jaki艣 m臋偶czyzna.Geblinga. Jest
bardzo dobry w swoim fachu.
- Czy mo偶ecie poci膮gn膮膰 pow贸z? - zapyta艂a Sken. - Zaci膮gniecie go do lekarza? Zap艂acimy,
- Druciarz zostawi艂 wam pieni膮dze?
Patience mia艂a ju偶 do艣膰 ci膮g艂ego wypytywania o rabusia.
- Druciarz nie 偶yje - wyja艣ni艂a. - Zabierzcie nas do medyka.
- 艁adny ch艂opak - zauwa偶y艂a jedna z dziewcz膮t, niezwykle
szpetna i o nier贸wnych z臋bach. Patience westchn臋艂a i wdrapa艂a si臋 do powozu. Angel mia艂 otwarte oczy. Uj臋艂a go za r臋k臋, by z艂agodzi膰 l臋k, kt贸ry niew膮tpliwie go m臋czy艂.
- Jeste艣my u przyjaci贸艂 - powiedzia艂a.
Kilku wie艣niak贸w uj臋艂o dyszle wozu, inni pchali go z ty艂u. Sken z uczuciem ulgi wdrapa艂a si臋 do 艣rodka. Kiedy pow贸z zacz膮艂 si臋 toczy膰, Patience ogarn臋艂o jakie艣 dziwne uczucie. S艂odyczy i spokoju. B贸l, kt贸ry zadawa艂 jej Nieglizdawiec, gdzie艣 znikn膮艂. Za to pojawi艂 si臋 znowu zew Sp臋kanej Ska艂y. Przynagla艂 j膮 do podr贸偶y na p贸艂noc. Tam oczekiwa艂 j膮 kochanek, marz膮c o czu艂ych poca艂unkach, got贸w wype艂ni膰 jej 艂ono nowym 偶yciem. Patience pokona艂a t臋 now膮 kusz膮c膮 wizj臋, podobnie jak wcze艣niej poradzi艂a sobie z cierpieniami. Nieglizdawiec chce, by teraz 艣pieszy艂a dalej. Z czego wniosek, 偶e znalaz艂a si臋
we w艂a艣ciwym miejscu. W drodze do medykageblinga, w wiosce odci臋tej od 艣wiata przez band臋 rabusi贸w. Nieglizdawiec nie m贸g艂 kierowa膰 ni膮 lepiej ni偶 dok艂adna mapa. Czy偶bym - pomy艣la艂a - pomimo wszystko zrobi艂a dok艂adnie to, czego 偶yczy sobie m贸j wr贸g? Czy te偶 go pokona艂am?, - Tutaj! - krzykn膮艂 jeden z wie艣niak贸w. Stan臋li przed do艣膰 du偶ym domem na skraju wioski.
- Mieszka z siostr膮 - doda艂 inny. -1 z cz艂owiekiemolbrzymem.
- M贸wi膮, 偶e brat i siostra sypiaj膮 ze sob膮 - doda艂 kto艣 z ty艂u.
- Plugawe bestie.
- Ale ten jest naprawd臋 dobrym medykiem.
- Jak si臋 nazywa?
- Ruin - odpar艂 m臋偶czyzna.
- Zach臋caj膮ce imi臋.
Z komina p艂yn膮艂 dym. Nie zatrzymuj si臋 tu, wo艂a艂 g艂os ze Sp臋kanej Ska艂y. 艢piesz si臋. Angelowi nic nie b臋dzie. Dalej, id藕 dalej, dalej.
Otworzy艂y si臋 drzwi i stan臋艂a w nich kobieta gebling. Cho膰 poro艣ni臋ta futrem, wygl膮da艂a na schludn膮, wcale nie plugaw膮. A wed艂ug kanon贸w urody swojej rasy by艂a wyj膮tkowo pi臋kna. Patience dostrzeg艂a b艂ysk inteligencji w jej oczach i uzna艂a, 偶e mo偶e jej zaufa膰. Postanowi艂a jednak nie przyznawa膰 si臋, 偶e zna geblic. Ten dom by艂 bardzo wa偶ny, skoro Nieglizdawiec nie chcia艂, by przesz艂a przez jego pr贸g. Wobec tego wejdzie tam jako ambasador i uzyska wszystkie mo偶liwe informacje, zanim podejmie jak膮kolwiek decyzj臋.
Mia艂a te偶 nadziej臋, 偶e uda si臋 uratowa膰 Angela. Kiedy wie艣niacy wnosili go do 艣rodka, w ranie pojawi艂a si臋 krew z p臋cherzykami powietrza. Patience zastanawia艂a si臋, czy nie rozrzuci膰 w t艂umie miedzianych monet, ale zamiast tego wyj臋艂a stalowy pieni膮dz i wr臋czy艂a go starszemu m臋偶czy藕nie, kt贸ry wygl膮da艂 na przedstawiciela miejscowej w艂adzy.
- To dla ca艂ej wioski za wasz膮 dobro膰. - Starzec u艣miechn膮艂 si臋 i pok艂oni艂, a ludzie wymamrotali podzi臋kowania. Wszyscy razem nie mogliby tyle zarobi膰 przez ca艂y rok.

* * *
Rozdzia艂 8
DOM GEBLING脫W

Reck wiedzia艂a, 偶e wie艣niacy nadchodz膮, zanim zbli偶yli si臋 do jej domku. Wiatr przynosi艂 pe艂ne podniecenia g艂osy. Przekrzywi艂a g艂ow臋 na bok, by lepiej s艂ysze膰. Nie, nie by艂o w nich gniewu. Ta wioska nie pozwoli艂a kap艂anom poprowadzi膰 si臋 przeciwko geblingom. Co nie oznacza艂o, 偶e w przysz艂o艣ci co艣 takiego nie mog艂o si臋 wydarzy膰. Trudno przewidzie膰, kiedy ludzi porwie pasja religijna i zaczn膮 zabija膰.
Ale sk膮d to podniecenie, je艣li id膮 do medyka? Kto艣 wa偶ny musi potrzebowa膰 pomocy. Oczywi艣cie obcy, poniewa偶 w Nabrze偶nej Wiosce, jednej z tysi臋cy o takiej samej nazwie wzd艂u偶 呕urawiej Wody, nie mieszka艂 nikt na tyle nadzwyczajny lub mo偶ny. Obcy musia艂 by膰 ranny, a nie chory, poniewa偶 choroba nigdy nie ekscytuje t艂umu tak d艂ugo. L臋k przed zara偶eniem rozprasza zbiorowisko.
Reck podesz艂a do drzwi i zawo艂a艂a Willa. Okopywa艂 ziemniaki na polu. Us艂ysza艂 j膮, zamacha艂 w odpowiedzi r臋k膮 i poci膮gn膮艂 w贸zek do stodo艂y. By艂 wysokim m臋偶czyzn膮, wielkim nawet jak na ludzkie standardy. A od gebling贸w by艂 dobre dwa razy wi臋kszy. S艂u偶y艂 kiedy艣 jako najemny 偶o艂nierz, niewolnik walcz膮cy to w jednej armii, to w drugiej. Do艣wiadczony zab贸jca, a w dodatku silniejszy ni偶 ktokolwiek, kogo
Reck zna艂a.
Ale ona nie ba艂a si臋 go. Znalaz艂a go wiele lat temu, kiedy uciek艂
z wojska. Zaofiarowa艂a mu opiek臋 i miejsce na farmie. To mu wystarczy艂o. 呕yli sobie z Reck ca艂kiem przyjemnie. Niewiele rozmawiali, bo te偶 ma艂o mieli sobie do powiedzenia. Ka偶de porz膮dnie wykonywa艂o swoj膮 cz臋艣膰 pracy i to dawa艂o im zadowolenie.
Byli te偶 na tyle m膮drzy, by nie afiszowa膰 si臋 zbytnio. Przez te wszystkie lata trudno by艂o geblingom ukry膰 przed wie艣niakami, 偶e mieszka z nimi olbrzym. Nie chcieli k艂amstwami obra偶a膰 ludzi, wi臋c po prostu kiedy przynoszono chorego lub rannego, Will schodzi艂 wie艣niakom z oczu. Nie by艂o 偶adnych problem贸w. Will chowa艂 si臋 zawsze do stodo艂y, wdrapywa艂 na poddasze i spa艂, dop贸ki ludzie sobie nie poszli. Will mia艂 niezwyk艂膮 zdolno艣膰 zasypiania, kiedy tylko chcia艂 i na tak d艂ugo, jak chcia艂. Reck nieraz zastanawia艂a si臋, czy Willa nawiedza sen, kt贸ry j膮 dr臋czy tak cz臋sto. My艣la艂a o tym, ale nigdy go nie zapyta艂a. Porz膮dny gebling nigdy nie pyta o cudze sny.
Zobaczy艂a, 偶e ludzie ci膮gn膮 w stron臋 jej domu pow贸z. Bez koni. Co oznacza艂o, 偶e w艂a艣ciciela wozu zaatakowali rabusie - bez w膮tpienia banda Druciarza. 呕adna niespodzianka. Dziwne raczej, 偶e kto艣 uszed艂 z 偶yciem. Zazwyczaj Druciarz staranniej wykonywa艂 swoj膮 robot臋.
Wci膮gn臋艂a powietrze. Czu艂a zapach krwi, ale nie wn臋trzno艣ci ludzkich. Mo偶e to tylko powierzchowna rana, kt贸r膮 zdo艂a sama oczy艣ci膰 i opatrzy膰, nie czekaj膮c, a偶 jej brat wr贸ci do domu.
Na wozie siedzia艂 m艂ody ch艂opak. Rozmawia艂 z wie艣niakami. Wyra藕nie on tu wydawa艂 polecenia. Na kolanach ch艂opca spoczywa艂a g艂owa starego cz艂owieka. Gruba, prostacka kobieta zajmowa艂a miejsce na ko藕le, pokrzykuj膮c do wie艣niak贸w, kt贸rzy ci膮gn臋li w贸z. Pogania艂a ich przekle艅stwami, obietnicami i ur膮ganiem. W takim razie to stary cz艂owiek by艂 ranny. Tylko jeden? I pu艣cili takiego m艂odego ch艂opaka? Druciarz mia艂 oko na m艂odziak贸w, z kt贸rymi lubi艂 si臋 zabawi膰. Co艣 dziwnego musia艂o si臋 wydarzy膰 w lesie. Je艣li oni 偶yj膮, to Druciarz prawdopodobnie musia艂 zgin膮膰. Nie wiadomo, kim s膮 ci podr贸偶ni, ich skromny wygl膮d musi by膰 myl膮cy. To Reck rozumia艂a doskonale. Ona te偶 by艂a kim艣 wi臋cej, ni偶 to ujawnia艂a.
Powita艂a ich przy bramie.
- Wnie艣cie go do 艣rodka, je艣li nie mo偶e sam chodzi膰 - powiedzia艂a. - Zostawcie w贸z tutaj i id藕cie do domu.
- Zabili Druciarza - powiedzia艂 jeden z wie艣niak贸w.
- I po艂ow臋 jego ludzi.
Gruba kobieta poczu艂a si臋 bardzo dotkni臋ta.
- Sama zabi艂am po艂ow臋, a mo偶ecie mi wierzy膰, 偶e reszt臋 te偶 dobrze poznaczy艂am.
Mog艂y to by膰 przechwa艂ki, ale niekoniecznie. Reck zauwa偶y艂a, 偶e
r臋ce kobiety uwalane s膮 po 艂okcie we krwi. Po cz臋艣ci jej w艂asnej.
- Mo偶esz si臋 umy膰 tu w miednicy. Oczy艣膰 dobrze ran臋.
Gruba kobieta my艂a si臋, a wie艣niacy wnie艣li starego cz艂owieka i po艂o偶yli go na stole operacyjnym. Ch艂opiec i kobieta podeszli bli偶ej, by widzie膰, co si臋 dzieje. Nie zwraca艂a na nich uwagi. W szyi m臋偶czyzny tkwi艂a strza艂a, i to porz膮dnie zag艂臋biona. Przebi艂a tchawic臋, dlatego m臋czy艂 go b贸l, ale w oddechu rannego nie czu艂a krwi.
Krew wyp艂ywa艂a wolno z rany. Reck pochyli艂a si臋 i pow膮cha艂a j膮, a potem wysun臋艂a d艂ugi j臋zyk i poliza艂a. Us艂ysza艂a, 偶e kobiecie robi si臋 niedobrze, ale ch艂opak nie wyda艂 z siebie ani d藕wi臋ku. Co艣 jest dziwnego w tym ch艂opcu, pomy艣la艂a Reck. Nie umia艂a jednak okre艣li膰, co. W tej chwili wa偶niejszy by艂 smak krwi starego cz艂owieka.
- Trucizna - powiedzia艂a Reck. - Pot臋偶na. Ta rana si臋 nie zagoi.
Krew nie przestanie p艂yn膮膰.
- Nie wyjmiesz mu strza艂y? - zapyta艂a kobieta
- Dobrze, 偶e艣cie j膮 zostawili.
- Co zrobisz? - zapyta艂 ch艂opiec.
- Nic - powiedzia艂a Reck, po czym zwr贸ci艂a si臋 do wie艣niak贸w. Id藕cie sobie, ju偶 wam m贸wi艂am. Nic tu po was.
- Nic nie zrobisz! - powt贸rzy艂 ch艂opiec. - W takim razie p贸jdziemy do nast臋pnej wioski. - M贸wi艂 g艂osem osoby nawyk艂ej do wydawania polece艅 innym.
- To jest tylko dziewczyna gebling - odezwa艂 si臋 syn kowala, stoj膮cy ko艂o drzwi. - Medykiem jest jej brat.
- Dziewczyna! - wykrzykn臋艂a gruba kobieta. - A w jaki spos贸b
potrafisz rozr贸偶ni膰 p艂e膰 u gebling贸w?
- Kiedy zobaczysz brata, sama zrozumiesz. Ma bardzo d艂ugie
z臋by i niczym nie okrywa swego futra.
Reck nie po raz pierwszy s艂ysza艂a, jak ludzie kpi膮 sobie z gebling贸w w ich obecno艣ci. Uwa偶ali, 偶e mog膮 obra偶a膰 bezkarnie stworzenia nie si臋gaj膮ce im nawet do ramion. Gdyby geblingi by艂y wi臋ksze, mog艂yby nie godzi膰 si臋 na wys艂uchiwanie takich zniewag. Ale poniewa偶 chcia艂y 偶y膰 daleko od Sp臋kanej Ska艂y, w 艣wiecie zamieszkanym przez cz艂owieka, musia艂y znosi膰 okrucie艅stwo pustog艂owych ludzi. Jej brat, Ruin, znosi艂 to gorzej ni偶 ona. Wi臋kszo艣膰 swego 偶ycia sp臋dza艂 w lasach, 偶eby nie spotyka膰 prze艣ladowc贸w. Odmawia艂 noszenia ubrania, twierdz膮c, 偶e woli raczej by膰 zwierz臋ciem, za kt贸re go uwa偶aj膮, ni偶 udawa膰 cz艂owieka.
- Kiedy wr贸ci tw贸j brat? - zapyta艂 ch艂opiec.
Reck nie odpowiedzia艂a. Przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie twarzy ch艂opca i w臋szy艂a. Ju偶 wiedzia艂a, co si臋 nie zgadza. Ch艂opiec nie mia艂 wystaj膮cej ko艣ci ponad oczami, jak wi臋kszo艣膰 samc贸w rodzaju ludzkiego. A w powietrzu unosi艂 si臋 zapach krwi. Wo艅 posoki starego cz艂owieka t艂umi艂a j膮 nieco. Ale nosa Reck nie da艂o si臋 oszuka膰.
Drzwi zamkn臋艂y si臋 za ostatnim wie艣niakiem.
- Zapyta艂em, kiedy wraca tw贸j brat?
- Po pierwsze - powiedzia艂a Reck - powiedz mi, kim jeste艣 i czemu udajesz ch艂opca?
Nagle jej nadgarstek znalaz艂 si臋 w stalowym u艣cisku. Stary cz艂owiek wykr臋ci艂 jej r臋k臋. My艣la艂a, 偶e jest nieprzytomny, a on j膮 trzyma艂 jak imad艂o. Mog艂a uderzy膰 go w l臋d藕wie i zmusi膰, by pu艣ci艂, ale nie chcia艂a dodawa膰 mu b贸lu.
- Oszuka膰 mo偶esz ludzi - powiedzia艂a - ale nie gebling贸w. Czego oko nie zobaczy, to nos wyczuje.
- Pu艣膰 j膮 - rozkaza艂a dziewczyna. - To m贸j czas w miesi膮cu. Zapomnia艂am, 偶e geblingi potrafi膮 to wyczu膰. Chcia艂abym posiada膰 podobny dar.
Stary cz艂owiek rozlu藕ni艂 u艣cisk, ale Reck nie poruszy艂a si臋 do chwili, kiedy cofn膮艂 r臋k臋.
- Stary cz艂owiek nazywa si臋 Angel. Jest moim nauczycielem i przyjacielem. Ta niezwyk艂a kobieta to Sken. Wliczy艂a siebie w cen臋 艂odzi, kiedy opuszczali艣my Heptam. - Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋. - Mia艂am zamiar powiedzie膰 ci, 偶e mam na imi臋 Adam, ale skoro wiesz, 偶e nie jestem ch艂opcem, wol臋 pozosta膰 bezimienna.
- Czym chcesz nam zap艂aci膰, skoro Druciarz ci臋 obrabowa艂?
- Druciarz nie obrabowa艂 nas. Mia艂 tylko taki zamiar. Jego ludzie zabrali nasze konie, ale potem dostali wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewali. Chcemy tutaj kupi膰 nowe wierzchowce. Ale nie widz臋, by by艂y jakie艣 na sprzeda偶.
- Wszystkie zabra艂o wojsko - odpar艂a Reck. - Zostawili tylko po jednym na gospodarstwo, 偶eby wie艣niacy mogli uprawia膰 pola. My, geblingi, w og贸le nie u偶ywamy koni.
- Nie chc臋 twoich koni. U ciebie szukamy pomocy dla Angela.
- M贸j brat nadchodzi.
- Nie widzia艂am, 偶eby艣 kogo艣 po niego wysy艂a艂a.
- Nie musz臋 posy艂a膰 po niego. On zna zwierz臋ta w lesie. Widzia艂y, co si臋 tu dzieje, i powiedzia艂y mu.
Dziewczyna spojrza艂a na Sken, jakby pytaj膮c, co to za zabobony. W tej chwili rozleg艂 si臋 szept starego cz艂owieka:
- Nie jeste艣my ciemnymi ch艂opami. Wiemy, 偶e geblingi potrafi膮 si臋 kontaktowa膰 ze sob膮 na odleg艂o艣膰. Nie musisz nam opowiada膰 偶adnych bajd o zwierz臋tach.
- Powiedzia艂y mu zwierz臋ta w lesie - powt贸rzy艂a Reck. - Ale ju偶 dawno nauczy艂am si臋 nie dyskutowa膰 z cz艂owiekiem, kt贸ry my艣li, 偶e zjad艂 wszystkie rozumy.
- Jestem filozofem. Ale strza艂a w szyi piecze mnie potwornie.
- Przykro mi. M贸j brat m贸g艂 by膰 bardzo daleko st膮d. Droga chwil臋 mu zajmie. Nic na to nie poradz臋.
- Chce mi si臋 pi膰.
- Strza艂a przebi艂a prze艂yk.
- Wiem.
- Wi臋c nie mo偶esz dosta膰 nic do picia.
Dziewczyna i Sken usiad艂y. Dziewczyna na sto艂ku, a Sken na pod艂odze, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋. Reck wr贸ci艂a do swojej roboty. Przyczepia艂a pi贸ra do strza艂. By艂a to 偶mudna robota, wymagaj膮ca skupienia. J臋cz膮cy z b贸lu cz艂owiek nie u艂atwia艂 tego zaj臋cia.
' Nied艂ugo potem przyszed艂 Will. Przyni贸s艂 wod臋. Nie patrzy艂 na go艣ci, rzuci艂 tylko okiem na m臋偶czyzn臋 le偶膮cego na stole. Jedno wiadro postawi艂 tu偶 przy palenisku, a z drugiego nala艂 wody do dzbanka przy umywalni. Dopiero wtedy stan膮艂 przed przybyszami.
- Will - przedstawi艂 si臋.
- Sken - powiedzia艂a gruba kobieta.
Dziewczyna milcza艂a.
- Mieszkasz tutaj? - zapyta艂a Sken.
Will kiwn膮艂 g艂ow膮.
Sken przenios艂a wzrok z niego na Reck i z powrotem.
- Obrzydliwo艣膰 - oznajmi艂a.
Will u艣miechn膮艂 si臋. - Jestem jej niewolnikiem - wyja艣ni艂.
Sken rozlu藕ni艂a si臋 troch臋.
- To g艂upota. Jak gebling mo偶e by膰 w艂a艣cicielem cz艂owieka? Ale skoro nie ma kuca, z kt贸rym mog艂aby...
- to nie tw贸j interesprzerwa艂a jej Reck.Je艣li chcesz, 偶eby ten starzec prze偶y艂, powinna艣 by膰 troch臋 grzeczniejsza.
- M贸wi臋 tylko to, co my艣l臋 - odpar艂a Sken.
- Wobec tego tw贸j m贸zg to gn贸j - stwierdzi艂a Reck.
Sken zrobi艂a jeden krok w jej stron臋. Angel i dziewczyna jednocze艣nie krzykn臋li, by si臋 powstrzyma艂a. Will krzykn膮艂 tak偶e, ale do Reck. Jednak to nie okrzyki powstrzyma艂y Sken, lecz przygotowany do strza艂u 艂uk w r臋kach geblinga.
- Nie, Reck - powiedzia艂 Will.
- Przyszli do moich drzwi jak 偶ebracy, a teraz obra偶aj膮 mnie twierdz膮c, 偶e pozwalam cz艂owiekowi si臋 dosiada膰. Gdyby ktokolwiek tego spr贸bowa艂, tylko jedno z nas wysz艂oby z tego ca艂o.
Angel odezwa艂 si臋 s艂abym g艂osem.
- Wybacz tej kobiecie. Wychowa艂a si臋 na rzece i nikt nigdy nie nauczy艂 jej dobrych manier.
Reck opu艣ci艂a 艂uk. Sken poprawi艂a sukni臋 i usiad艂a, wpatruj膮c si臋 w ogie艅. Dra偶nienie gebling贸w nigdy nie doprowadzi艂o j膮 tak blisko 艣mierci, jak tym razem. Ich kupcy, kt贸rzy p艂acili za pozwolenie zawini臋cia do portu w Heptam, byli 艂agodni i nigdy nie reagowali na zaczepki. Ju偶 nie pierwszy raz Sken musia艂a zrewidowa膰 swoje rozumienie 艣wiata. Ale nigdy nie sprawia艂o to jej przyjemno艣ci.
Will zaj膮艂 si臋 kolacj膮, a Reck wr贸ci艂a do przerwanego zaj臋cia. Angel oddycha艂 z coraz wi臋kszym trudem. Dziewczyna siedzia艂a milcz膮co. Czekali tak bez s艂owa, a偶 zapad艂 zmierzch i Ruin wr贸ci艂 do domu.

* * *
Rozdzia艂 9
MEDYK

Ruinowi wydawa艂o si臋, 偶e wicher powstrzymuje go w drodze do Sp臋kanej Ska艂y. Tak przejawia艂a si臋 z艂a wola Nieglizdawca. Mimo to par艂 do przodu, wykrzywiony z wysi艂ku. Dla kogo艣, kto by go teraz ogl膮da艂, przedstawia艂by naprawd臋 艣mieszny widok: nagi, brudny gebling zmaga si臋 z niewidzialn膮 si艂膮, przeszkadzaj膮c膮 mu w臋drowa膰 w jasnym s艂o艅cu przez r贸wn膮 艂膮k臋, a potem przedziera si臋 pomi臋dzy drzewami, kt贸rych ga艂臋zie zagradzaj膮 mu drog臋. I zawsze, kiedy Ruin odwraca艂 si臋 w stron臋 Sp臋kanej Ska艂y, odczuwa艂 silny op贸r, jakby wicher zaczyna艂 d膮膰 mu w twarz. On i jego siostra byli jedynymi geblingami, kt贸rym odm贸wiono powrotu do domu.
Prze偶y艂 w艂a艣nie dwa dni zmaga艅 - krok do przodu, odpoczynek i znowu walka o nast臋pny krok - kiedy us艂ysza艂 wo艂anie Reck. Pieszczotliwy dotyk jak nacisk 艂agodnych palc贸w na kark. Ruin nigdy nie przyzna艂 si臋 siostrze, jak odczuwa艂 te wezwania; 偶aden inny gebling nie mia艂 nad nim podobnej w艂adzy. Szczeg贸lnie w takiej chwili, jak ta, po dwudniowym zmaganiu z atakami w艣ciek艂o艣ci Nieglizdawca, nie potrafi艂 oprze膰 si臋 jej wezwaniu. Opad艂 na kolana i za艂ka艂. P艂aka艂 z gniewu - z艂y na Reck, 偶e go przywo艂ywa艂a, w艣ciek艂y na siebie, 偶e nie potrafi艂 nie pos艂ucha膰 jej g艂osu.
Nie m贸g艂 z nim walczy膰. Przele偶a艂 przy strumieniu mo偶e par臋 minut, a mo偶e godzin臋, po czym doczo艂ga艂 si臋 do wody i napi艂 si臋, a偶 wreszcie wsta艂. Przez chwil臋 sta艂 zwr贸cony twarz膮 w stron臋 Sp臋kanej Ska艂y Ale teraz ju偶 sama my艣l, 偶e m贸g艂by zrobi膰 cho膰 jeden krok w tamt膮 stron臋, sta艂a si臋 nie do zniesienia i ruszy艂 w powrotn膮 drog臋. Bieg艂 jak na skrzyd艂ach. Przeskakiwa艂 艂膮ki i lasy, w minut臋 pokonywa艂 przestrzenie, przez kt贸re wcze艣niej przedziera艂 si臋 z mozo艂em godzinami. A g艂os siostry rozbrzmiewa艂 jak 艣piew w jego g艂owie, przynosz膮c mu ukojenie i wzywaj膮c go z powrotem do niej.
Do niej, co nie znaczy do prawdziwego domu. 呕aden 偶ywy gebling nie nazwa艂by budynk贸w ludzi swoim domem. Dla gebling贸w istnia艂 tylko jeden dom. Wielkie miasto zbudowane w skale, pl膮tanina tuneli i nor, si臋gaj膮cych mil臋 w g艂膮b pod powierzchni臋 Stopy Niebios. Sp臋kana Ska艂a - miasto zamieszkane przez wi臋ksz膮 liczb臋 stworze艅, ni偶 maj膮 ca艂e narody. Miasto ludzi, dwelf贸w i gaunt贸w, ale rz膮dzone przez geblingi, poniewa偶 tylko geblingi na zawsze zachowa艂y w pami臋ci uk艂ad wszystkich korytarzy. Dla nich ka偶dy kamie艅 w ka偶dej grocie by艂 znajomy, nawet dla takich gebling贸w jak Ruin, kt贸re nigdy nie postawi艂y stopy na tych kamieniach, nigdy nie pr贸bowa艂y ch艂odnej wody, sp艂ywaj膮cej tunelami z lodowca powy偶ej, nigdy nie spa艂y w ciemno艣ci, daj膮cej niesko艅czenie wi臋ksze poczucie bezpiecze艅stwa ni偶 艣wiat艂o s艂o艅ca. Przy Reck Ruin m贸g艂 odnale藕膰 spok贸j, lecz poza Sp臋kan膮 Ska艂膮 nigdy nie znajdzie domu.
Ale p贸ki 偶y艂 Nieglizdawiec, Ruin nie m贸g艂 tam wr贸ci膰. To by艂 jego najwi臋kszy problem. Wiedzia艂 o tym od dziecka, kiedy to matka wyja艣ni艂a mu, kim jest i jakie zadanie przed nim stoi.
- Pochodzisz z najlepszego z najprzedniejszych rod贸w, ty i twoja siostra. W waszych duszach tkwi ziarno doskona艂o艣ci. Jeste艣cie w stanie wszystkiego si臋 nauczy膰, nie istnieje my艣l niedost臋pna waszym umys艂om. Urodzili艣cie si臋 jako odpowied藕 gebling贸w na nienawi艣膰 Nieglizdawca. W was pok艂adamy nadziej臋, 偶e on kiedy艣 stanie si臋 naszym niewolnikiem. Tylko wy mo偶ecie tego dokona膰.
- Gdzie go odnajd臋? - zapyta艂 ma艂y Ruin.
- On mieszka w sercu Sp臋kanej Ska艂y, tam, gdzie p艂ynie krew naszego 偶ycia. Jest jak 偶mija na naszym 艂onie: planuje zniszczenie naszych dzieci w chwili ich narodzin.
- W takim razie powiedz mi, matko, jak trafi膰 do Sp臋kanej Ska艂y. P贸jd臋 tam i zabij臋 go.
Wtedy matka zap艂aka艂a, d艂ugi j臋zyk zwisa艂 z jej ust w wyrazie przygn臋bienia.
- Czy to mo偶liwe, 偶e w艂a艣nie wy, jedyni w艣r贸d wszystkich gebling贸w, nie znacie drogi? Och, Ruin i Reck, moje dzieci, mieli艣cie powali膰 naszego nieprzyjaciela, a on ju偶 wie o waszym istnieniu i ukrywa
przed wami Sp臋kan膮 Ska艂臋.
Kiedy matka umar艂a, Ruin i Reck przez jaki艣 czas bez celu w臋drowali po 艣wiecie. Oboje przygotowywali si臋 do zadania, kt贸re dla nich zaplanowano, cho膰 偶adne nie przyznawa艂o si臋 do tego. Reck uczy艂a si臋 艂ucznictwa, potrafi艂a zabi膰 ka偶dego w zasi臋gu wzroku, ale odmawia艂a udzia艂u w poszukiwaniach Sp臋kanej Ska艂y. Na艣miewa艂a si臋 z Ruina i jego nieustannych wysi艂k贸w, by tam dotrze膰.
- Wszystko to sny i majaki - m贸wi艂a - g艂upie przepowiednie. A mimo to w ka偶dej wolnej chwili szkoli艂a si臋 we w艂adaniu 艂ukiem. Od gebling贸w, u kt贸rych zatrzymywali si臋 w czasie w臋dr贸wki, stara艂a si臋 jak najwi臋cej dowiedzie膰 o Nieglizdawcu.
Za to Ruin nie potrafi艂 zabija膰. Uczy艂 si臋 sztuki leczenia. Szwenda艂 si臋 po lasach, wypr贸bowywa艂 r贸偶ne rosn膮ce tam zio艂a. Leczy艂 nimi chore i ranne zwierz臋ta. Kiedy ro艣lina wykazywa艂a dobroczynne dzia艂anie, hodowa艂 j膮 i ulepsza艂 jej w艂a艣ciwo艣ci. Wkr贸tce zna艂 ju偶 zio艂a lecz膮ce infekcje, korzenie pomocne przy r贸偶nych chorobach, owoce u艣mierzaj膮ce b贸l. Mia艂 te偶 dar widzenia wn臋trzno艣ci. Zna艂 wszystkie zwierz臋ta, ich anatomi臋 i potrafi艂 uleczy膰 chory organ. Swej wiedzy nie czerpa艂 z ksi膮偶ek, tak jak ludzie. Biedni ludzie. Brakowa艂o im innego umys艂u - sekretnej pami臋ci, w kt贸rej geblingi ukrywa艂y sw膮 wiedz臋 nawet przed sob膮. Gdyby kto艣 zapyta艂 Ruina, co dolega jednemu z jego licznych pacjent贸w, nie umia艂by odpowiedzie膰, poniewa偶 jego umys艂, kt贸ry operowa艂 s艂owami, umys艂 podobny do ludzkiego nie wiedzia艂 nic na temat leczenia. Jego my艣l膮cy s艂owami umys艂 potrafi艂 jedynie zapami臋ta膰 widoki i d藕wi臋ki. Ma艂y z tego by艂 po偶ytek. Ruin naprawd臋 ufa艂 tylko swemu drugiemu umys艂owi, poniewa偶 w nim kry艂y si臋 wszystkie wa偶ne umiej臋tno艣ci.
Problem jedynie w tym, 偶e w艂a艣nie na ten drugi umys艂 dzia艂a艂 Nieglizdawiec, by utrzymywa膰 geblinga z daleka od Sp臋kanej Ska艂y. Tylko s艂aby i znienawidzony ludzki umys艂 Ruina m贸g艂 prowadzi膰 go w stron臋 domu, walcz膮c o kontrol臋 nad cia艂em, zmagaj膮cym si臋 bez chwili wytchnienia z przeszkodami, kt贸rymi nieprzyjaciel usi艂owa艂
go zatrzyma膰. Ale co si臋 stanie, gdy go wreszcie spotka? Czy potrafi mu si臋 przeciwstawi膰? Czy te偶 zostanie jego ofiar膮?
Kiedy Ruin, g艂臋boko nieszcz臋艣liwy z powodu kolejnej pora偶ki, dotar艂 wreszcie do domu, zapada艂 zmierzch. Po zapachu pozna艂, 偶e wewn膮trz s膮 ludzie. Wiedzia艂 od razu, 偶e ranny jest stary cz艂owiek, o kt贸rego najbardziej martwi si臋 dziewczyna, darz膮ca go g艂臋bokim uczuciem. Gruba kobieta by艂a tylko beczk膮 potu, Ruin odrzuci艂 jej zapach. Czu艂 tak偶e Willa, ale na niego r贸wnie偶 nie zwr贸ci艂 uwagi. Je艣li jego siostra mia艂a taki kaprys i chcia艂a trzyma膰 cz艂owieka zamiast wo艂u, to jej prawo. Ruin nigdy nie odzywa艂 si臋 do Willa, a ten rewan偶owa艂 mu si臋 tym samym.
Rodze艅stwo przy powitaniu nie wymieni艂o ani u艣miechu, ani u艣cisku. W powietrzu czu艂o si臋 gniew. Ruin zapyta艂 siostr臋 w geblic:
- Dlaczego pozwoli艂a艣 im zosta膰, skoro ci臋 obrazili?
- Dziewczyna - odpar艂a Reck. - Nie powiesz mi, 偶e nie czujesz, jak ona dzia艂a na Nieglizdawca.
Ruin podszed艂 do ubranej w ch艂opi臋cy str贸j dziewczyny, siedz膮cej w rogu pokoju. O tak, on te偶 to czu艂, jak dreszcz przebiegaj膮cy po kr臋gos艂upie. Kiedy sta艂 ko艂o niej, Nieglizdawiec nie odpycha艂 go. Wr臋cz przeciwnie, przyzywa艂. Czego艣 takiego Ruin nie czu艂 nigdy przedtem, chocia偶 o tym s艂ysza艂: zew Sp臋kanej Ska艂y. By艂o to niezwykle silne uczucie, jak obietnica fizycznej rozkoszy, jak mi艂o艣膰 matki do dziecka. Ruin kl臋kn膮艂 i przysun膮艂 twarz do twarzy dziewczyny. Nie zwr贸ci艂 uwagi, 偶e odwr贸ci艂a g艂ow臋, i zignorowa艂 ruch jej r臋ki w kierunku w艂os贸w.
Siedz膮ca tu偶 przy ogniu gruba kobieta krzykn臋艂a:
, Trzymajcie to plugawe zwierz臋 z daleka od niej albo sama je zaraz zabij臋.
- Spokojnie - szepn臋艂a dziewczyna. - On powinien bardziej si臋 obawia膰 mnie ni偶 ja jego. Ruin poczu艂 jej oddech na swym policzku, wyda艂o mu si臋, 偶e jest to ciep艂a bryza, wiej膮ca od Sp臋kanej Ska艂y, kt贸ra po raz pierwszy w 偶yciu przywo艂ywa艂a go.
Us艂ysza艂 mamrotanie grubej kobiety:
- Nagi gebling, zbli偶aj膮cy si臋 do dziewczyny! By艂y czasy, kiedy geblingi zna艂y swoje miejsce.
- Co mruczy ta 艣mierdz膮ca kupa gnoju?
Reck przywo艂a艂a go do porz膮dku.
- T艂usta kobieta, kt贸ra tak kocha geblingi, to Sken - powiedzia艂a. - A umieraj膮cy m臋偶czyzna nazywa si臋 Angel.
Ruin odsun膮艂 si臋 od dziewczyny. Sprawi艂o mu to prawie fizyczny b贸l, poniewa偶 poczu艂, jak s艂abnie zew Sp臋kanej Ska艂y. Cho膰, nawet gdy znalaz艂 si臋 kawa艂ek dalej, zew nie straci艂 ca艂ej swej si艂y, a przynajmniej r贸wnowa偶y艂 sta艂膮 obecno艣膰 nienawi艣ci Nieglizdawca. Ruin do tej chwili nie zdawa艂 sobie sprawy, jak wielk膮 cz臋艣膰 jego drugiego umys艂u wykorzystuje nieprzyjaciel. Kiedy teraz bada艂 ran臋, zrozumienie przysz艂o tak szybko, 偶e prawie m贸g艂 - niezupe艂nie, ale prawie - wyrazi膰 je w s艂owach i wyja艣ni膰 samemu sobie. Po raz pierwszy zda艂 sobie spraw臋, kim m贸g艂by si臋 sta膰, gdyby Nieglizdawiec przesta艂 istnie膰.
Angel by艂 nieprzytomny. Ruin nie musia艂 traci膰 czasu na usypianie go. Spr贸bowa艂 krwi, kt贸ra przez ca艂y czas s膮czy艂a si臋 z rany. Zna艂 t臋 trucizn臋, pochodzi艂a z zi贸艂 rosn膮cych w lesie. Rabusiowie byli z siebie ogromnie dumni, 偶e potrafili j膮 wytwarza膰. Znacznie bardziej martwi艂a go sama strza艂a. Spowodowa艂a rozleg艂e uszkodzenia, kt贸re powi臋ksz膮 si臋 w czasie wyci膮gania. Prze艂yku nie da si臋 tak 艂atwo wyleczy膰 i cz艂owiek mo偶e umrze膰 z g艂odu, zanim zdo艂a cokolwiek prze艂kn膮膰.
- Musz臋 go ci膮膰 - powiedzia艂 Ruin w geblic. - 呕eby go uleczy膰 od
wewn膮trz. Powiedz to ludziom. - Zna艂 wystarczaj膮co agarant i sam potrafi艂by wyja艣ni膰, co zamierza艂 zrobi膰, ale tego typu kontakty pozostawia艂 Reck. On wola艂 porozumiewa膰 si臋 ze zwierz臋tami, kt贸re nie uwa偶a艂y si臋 za istoty inteligentne.
W czasie gdy Reck t艂umaczy艂a s艂owa Ruina, on znalaz艂 ju偶 zarodki grzyba, stanowi膮cego antidotum na trucizn臋. Wybra艂 cienki, mosi臋偶ny n贸偶 ze swego pud艂a z narz臋dziami i delikatnie wyrwa艂 d艂ugie, 艂adne pasmo drutowca z uprawy na oknie. Ziemi臋 tak przygotowywa艂, by nie by艂o w niej ani odrobiny metali, wi臋c ro艣lina po jakim艣 czasie rozpu艣ci si臋 wewn膮trz cia艂a nie pozostawiaj膮c 偶adnych 艣lad贸w. Po艂o偶y艂 ostrze i 藕d藕b艂o drutowca na j臋zyku wraz ze specjalnym korzeniem, s艂u偶膮cym do sterylizacji. Nast臋pnie zdecydowanym, szybkim
ruchem naci膮艂 g艂臋boko szyj臋 m臋偶czyzny, wok贸艂 strza艂y. Potem zag艂臋bi艂 j臋zyk w zarodkach grzyba i wsun膮艂 go w naci臋cie. Zarodki w kilka minut wykonaj膮 swoj膮 robot臋, po偶ywi膮 si臋 trucizn膮 i wytworz膮 zwi膮zek, kt贸ry przyspieszy krzepni臋cie.
Podczas oczekiwania na rezultat zabiegu Ruin rozmawia艂 z Reck, oczywi艣cie w geblic, by ludzie ich nie rozumieli.
- Kim jest ta dziewczyna i dlaczego Nieglizdawiec j膮 wzywa?
- Sk膮d mog臋 wiedzie膰? - odpar艂a Reck.
- Przecie偶 wiesz wszystko na temat glizdawc贸w. Ona jest za m艂oda, nie mo偶e by膰 jedn膮 z M膮drych.
- Chyba 偶e jest m膮dra ponad sw贸j wiek. Wydaje si臋 bardziej niebezpieczna, ni偶 na to wygl膮da. Nie boi si臋 niczego. Nic nie m贸wi, ale przypuszczam, 偶e to ona zabi艂a wi臋kszo艣膰 ludzi Druciarza.
- Go艂ymi r臋kami?
- Wiesz, 偶e Nieglizdawiec pragnie pewnej ludzkiej kobiety. Czuwaj膮cy powtarzaj膮 przepowiedni臋, w kt贸rej si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka...
- Nie obchodz膮 mnie ludzie ani tym bardziej ich religie.
- Si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka urodzi艂a si臋 pi臋tna艣cie lat temu ze zdetronizowanego heptarchy Korfu, kt贸ry powinien rz膮dzi膰 ca艂ym 艣wiatem. Ta dziewczyna jest w jej wieku.
- Trudno uwierzy膰, 偶e id膮c do Sp臋kanej Ska艂y, wybra艂a w艂a艣nie drog臋, wiod膮c膮 obok naszego domu.
Zarodki wykona艂y swe zadanie. Ruin z艂apa艂 za brzeszczot i wyszarpn膮艂 strza艂臋. M臋偶czyzna krzykn膮艂 przez sen. Pop艂yn臋艂o wi臋cej krwi, ale zarodki dzielnie wykonywa艂y dalej swoj膮 prac臋. Ruin zgi膮艂 palec w kszta艂t haka i z艂apa艂 nim postrz臋piony prze艂yk i wyci膮gn膮艂 go na wierzch. Potem zr臋cznie dokona艂 ci臋膰 usuwaj膮c postrz臋pione brzegi.
Kiedy zszywa艂 ran臋 zerwanym wcze艣niej 藕d藕b艂em drutowca, powiedzia艂 do Reck, ci膮gle u偶ywaj膮c geblic:
- Niewa偶ne, czy jest w艂a艣nie t膮, o kt贸r膮 chodzi w przepowiedni, czy nie. Nie dotrze do Sp臋kanej Ska艂y bez nas.
- Ja nie mam tam 偶adnej sprawy do za艂atwienia - o艣wiadczy艂a stanowczo Reck.
- Masz, podobnie jak ja - stwierdzi艂 Ruin. - On powstrzymuje
nas przed powrotem.
- Tyle tylko, 偶e ja nie usi艂uj臋 tam i艣膰, wi臋c nie wyrz膮dza mi 偶adnej krzywdy. Ty te偶 powiniene艣 zaniecha膰 pr贸b, Ruin. Jak my艣lisz, dlaczego nasza rodzina pozosta艂a na wygnaniu przez tyle pokole艅, je艣li nie po to, 偶eby trzyma膰 si臋 z daleka od Sp臋kanej Ska艂y?
- Ale偶 to on chce trzyma膰 nas jak najdalej od tego miejsca! To zmienia posta膰 rzeczy. Dawniej zawsze wymaga艂, by kr贸l gebling贸w mieszka艂 wraz z nim.
- Wi臋c dlatego mamy tam p贸j艣膰, 偶e nas nie chce? I tak b臋dzie sprawowa艂 nad nami w艂adz臋, jak przez ca艂e nasze 偶ycie.
- Dot膮d zawsze, siostro, u偶ywa艂 gebling贸w do niszczenia wszystkiego, co zbudowali ludzie. Nie mia艂 tyle si艂, by rz膮dzi膰 ca艂ym naszym narodem, ale potrafi艂 kontrolowa膰 kr贸la, a ten rozkazywa艂 innym. Ale tym razem sprawa ma si臋 inaczej. On stara si臋 rozbi膰 jedno艣膰 gebling贸w. I dlatego musimy tam i艣膰.
- Mamy przeciwstawi膰 si臋 naszym przodkom dla jakiej艣 wydumanej mrzonki?
- Przodek, kt贸ry u艂o偶y艂 ten plan, ulega艂 wp艂ywowi Nieglizdawca. Dlatego zdecydowa艂 si臋 odej艣膰 ze Sp臋kanej Ska艂y. Nie mo偶emy by膰 pewni, czy tego pomys艂u nie podsun膮艂 mu Nieglizdawiec.
- To jest b艂臋dne ko艂o, bracie. Mo偶e wszystko, co robimy, jest zgodne z jego wol膮?
- Widzisz? Musimy kierowa膰 si臋 innymi pobudkami. I ja mam taki bodziec, kiedy nie czuj臋 dyszenia Nieglizdawca na mojej twarzy i mog臋 wreszcie oddycha膰 spokojnie. Czy Nieglizdawiec chce tego, czy nie, ona mo偶e nas do niego poprowadzi膰.
- Dop贸ki nie przestanie jej wzywa膰.
- Wszystko zale偶y od tego, czyjego po偶膮danie jest silniejsze ni偶
strach przed nami.
- Jednak uwierzy艂e艣, 偶e to ona.
- Mo偶e szcz臋艣cie si臋 do nas u艣miechn臋艂o. - Ruin sko艅czy艂 prac臋 nad prze艂ykiem. - Powiedz jej, 偶e gard艂o wyleczy si臋 w kilka dni. B臋dzie w臋偶sze ni偶 przedtem. Stary cz艂owiek musi dok艂adnie prze偶uwa膰 wszystko, co b臋dzie jad艂.
Reck odwr贸ci艂a si臋 i powt贸rzy艂a w agarantjego s艂owa podr贸偶nym. Ruin zszywa艂 teraz ran臋 zewn臋trzn膮, tym razem u偶ywaj膮c zwyk艂ej nici. Reck po chwili dotkn臋艂a jego ramienia.
- Czy zmieni艂by艣 swoje plany, gdyby dziewczyna je pozna艂a?
- A jak mog艂aby je pozna膰? - zapyta艂 Ruin, urywaj膮c ni膰.
- W艂a艣nie odkry艂am, 偶e ona rozumie nasz j臋zyk.
Ruin odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na dziewczyn臋. Jej twarz by艂a zupe艂nie pozbawiona wyrazu.
- Dlaczego tak s膮dzisz?
- Poniewa偶 wiedzia艂a, 偶e Angel prze偶yje, zanim jej to zd膮偶y艂am powiedzie膰. A potem udawa艂a tylko, 偶e czuje ulg臋. Ale zapach jej potu m贸wi艂 mi co innego ni偶 wyraz twarzy.
Ruin u艣miechn膮艂 si臋 do dziewczyny, pozwalaj膮c j臋zykowi wysun膮膰 si臋 troch臋. Widok w膮skiego j臋zyka gebling贸w zwykle denerwowa艂 ludzi, ale najwyra藕niej na dziewczynie nie robi艂 wra偶enia. Odezwa艂 si臋 do niej w geblic.
- Nigdy nie pr贸buj oszuka膰 geblinga, cz艂owieku. Ty jeste艣 prawdziw膮 c贸rk膮 heptarchy, prawda?
Dziewczyna odpowiedzia艂a tak p艂ynnie i swobodnie, jakby sp臋dzili na pogaw臋dce ca艂y dzie艅. Ruin zauwa偶y艂, 偶e m贸wi w geblic bez cienia zak艂opotania, z jakim zazwyczaj ludzie wydawali d藕wi臋ki w jego mowie, u偶ywaj膮c do tego celu swych niezgrabnych j臋zyk贸w.
- Nie, panie. To ja jestem heptarchini膮.
A wi臋c jej ojciec nie 偶y艂. Ruin nie poczu艂 wsp贸艂czucia na wie艣膰 o 艣mierci cz艂owieka. Ludzie odgrywali widowiskowe przedstawienia 偶a艂obne, ale nie posiadali prawdziwego zrozumienia wi臋zi rodzinnych. Nie mieli drugiego umys艂u i potrafili m贸wi膰 tylko s艂owami. 呕yli ze sob膮, ale pozostawali sobie obcy. Jakie jest 偶ycie takich stworze艅? Nie z艂o偶y艂 jej kondolencji.
- Wiesz, jakiej zap艂aty oczekuj臋 za uratowanie 偶ycia twego przyjaciela?
- On jest moim niewolnikiem, nie przyjacielem - odpar艂a.
- Zabierzesz mnie ze sob膮. Nie pr贸buj nawet ruszy膰 si臋 dalej beze mnie.
- By膰 mo偶e nie id臋 wcale tam, gdzie my艣lisz.
- Idziesz do Sp臋kanej Ska艂y, by zniszczy膰 m贸j lud, a ja udam si臋 z tob膮 i go uratuj臋.
- Dlaczego wi臋c mnie nie zabijesz i nie zaoszcz臋dzisz nam obojgu fatygi?
- On pragnie ciebie, ale je艣li ci臋 zabij臋, mo偶e si臋 pos艂u偶y膰 kim艣 innym. Atak przynajmniej wiemy, kim jeste艣 i gdzie zmierzasz. Wi臋c kiedy Nieglizdawiec zaprowadzi ci臋 do swego gniazda, my b臋dziemy tam z tob膮. To chyba oznacza, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi. U艣miechn膮艂 si臋 i mlasn膮艂 j臋zykiem.
Reck sta艂a ko艂o kocio艂ka z zup膮, trzymaj膮c w r臋ce 艂y偶k臋.
- Dlaczego ci膮gle m贸wisz my, skoro ja si臋 z tob膮 nie wybieram? Ruin nawet nie spojrza艂 na ni膮.
- Poniewa偶 nie pozwolisz mi samemu zmierzy膰 si臋 z Nieglizdawcem.
Reck wzruszy艂a ramionami.
- Zupa Willa jest ju偶 gotowa.
Ruin pochyli艂 si臋 nad heptarchini膮. Chocia偶 ona siedzia艂a, a on sta艂, nie musia艂 si臋 zbytnio nachyla膰, by ich oczy si臋 spotka艂y
- Czy przyrzekniesz mi, 偶e zabierzesz mnie ze sob膮? Jako zap艂at臋 za 偶ycie twego niewolnika?
- Masz moje s艂owo, ale niejako zap艂at臋. Angel sam ci zap艂aci za uratowanie 偶ycia, a moje s艂owo jest moim s艂owem.
Ruin skin膮艂 w skupieniu g艂ow膮.
- W takim razie si膮d藕 z nami przy stole.
Reck roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.
- Warto by艂o znie艣膰 te wszystkie k艂opoty tylko po to, 偶eby zobaczy膰 ciebie, Ruinie, jak zapraszasz cz艂owieka do wsp贸lnego posi艂ku.
- Ale偶 ona nie jest cz艂owiekiem, nie widzisz tego, Reck? Ona jest
kobiet膮 Nieglizdawca i matk膮 艣mierci.
- Nie jestem niczyj膮 kobiet膮 - odpar艂a dziewczyna. - Nazywam si臋 Patience.
Tym razem roze艣mia艂 si臋 Ruin.
- Patience - powt贸rzy艂. - Chod藕 i zjedz z nami, Patience. St贸艂 by艂 przygotowany dla wygody gebling贸w. Dla Patience okaza艂 si臋 zbyt niski, by mog艂a siedzie膰 na krze艣le, wi臋c umo艣ci艂a si臋 na
pod艂odze. Kiedy Sken zrobi艂a krok w stron臋 sto艂u, Ruin jednym spojrzeniem odes艂a艂 j膮 na miejsce ko艂o paleniska. Will nawet nie pr贸bowa艂 z nimi siada膰. Obs艂u偶y艂 ich, a na ko艅cu zani贸s艂 misk臋 Sken.
Ruin zauwa偶y艂, 偶e Patience na艣ladowa艂a wszystkie rytualne gesty grzeczno艣ciowe gebling贸w. Musia艂a zna膰 je ju偶 wcze艣niej, poniewa偶 zupe艂nie naturalnie, tak jak one, proponowa艂a najpierw ka偶dy k臋s jemu albo Reck i pr贸bowa艂a jej podsuwanych. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy ludzie byli zapraszani na wsp贸lny posi艂ek do gebling贸w, zazwyczaj nie potrafili ukry膰, jak wielkiego wysi艂ku i po艣wi臋cenia wymaga od nich jedzenie wsp贸ln膮 艂y偶k膮. Ale Patience zachowywa艂a si臋 ca艂y czas z szacunkiem i wdzi臋kiem. Kobieta Nieglizdawca powinna wzbudza膰 raczej wstr臋t, pomy艣la艂 Ruin. Ale nie mia艂o to znaczenia. Zanim ca艂a ta historia dobiegnie ko艅ca i tak, najprawdopodobniej, b臋dzie musia艂 j膮 zabi膰. Czym jest 艣mier膰 cz艂owieka, je艣li mo偶e dzi臋ki niej uratuje sw贸j nar贸d?
Po sko艅czonym posi艂ku napili si臋 gor膮cej wody z garnka stoj膮cego na ogniu. Ruin zaproponowa艂, 偶e poprowadzi ich przez las, ale Patience odrzuci艂a ten pomys艂.
- Musz臋 zabra膰 ze sob膮 moich ludzi - powiedzia艂a. - Kiedy Angel nabierze si艂, pojedziemy powozem. Je艣li, oczywi艣cie, uda si臋 nam kupi膰 konie.
Reck wzruszy艂a ramionami.
- Kupi膰? Ruin jutro odnajdzie wasze konie. Dla niego las nie ma tajemnic.
- Mog臋 to zrobi膰, ale zaprz臋ganie ich do powozu nie mia艂oby sensu - o艣wiadczy艂 Ruin. - Musieliby艣my je bez przerwy wyci膮ga膰 z bagien. P贸jdziemy do nast臋pnego osiedla ludzkiego, sprzedamy konie i kupimy 艂贸d藕. Wiatry tu wiej膮 od zachodu, a 呕urawia Woda jest szeroka i nurt ma spokojny. Bita droga to najgorszy szlak do Sp臋kanej Ska艂y
Wszyscy si臋 na to zgodzili. Jedyna sprzeczka wynik艂a p贸藕niej, kiedy w ciemno艣ci nocy Reck, le偶膮c ko艂o Ruina, powiedzia艂a mu, 偶e zamierza zabra膰 ze sob膮 Willa.
- Kim on jest dla ciebie? - pyta艂 po raz tysi臋czny Ruin. - Czy to tw贸j kochanek? Chcesz urodzi膰 ma艂e potworki?
Nigdy nie odpowiada艂a na takie oskar偶enia. Mrukn臋艂a tylko:
- Jest moim przyjacielem i je艣li ja mam i艣膰, on p贸jdzie tak偶e.
- A wi臋c olbrzym idzie z nami. Wobec tego lepiej kupmy du偶膮 艂贸d藕. i tak jest ju偶 nas za wiele. - Potem jednak znowu zacz膮艂 mamrota膰 obra藕liwe sugestie na temat obrzydliwo艣ci, jakie wyrabiaj膮 ze sob膮 Reck i Will, kiedy tylko Ruin zniknie im z oczu. Nie odpowiada艂a, ale on umilk艂 dopiero, kiedy pozna艂 po r贸wnym oddechu siostry, 偶e zasn臋艂a. Dalsze pr贸by rozgniewania jej nie mia艂y ju偶 sensu.

* * *
Rozdzia艂 10
呕URAWIA WODA

Nie stanowili najweselszej kompanii. Angel, s艂aby z powodu utraty krwi i z g艂odu, ledwo znosi艂 trudy podr贸偶y. Chocia偶 m贸g艂 ju偶 pi膰 mleko, kt贸re kupowali w mijanych gospodarstwach, wiele jeszcze czasu mia艂o up艂yn膮膰, nim odzyska si艂y. Nawet kiedy by艂 przytomny, przys艂uchiwa艂 si臋 tylko rozmowom, ale prawie nigdy si臋 nie odzywa艂. Podczas postoj贸w w przydro偶nych gospodach Patience karmi艂a go w jego pokoju kie艂kiem, pozostali jedli posi艂ki przy wsp贸lnym stole. Geblingi sp臋dza艂y z nim noce, pilnuj膮c go na zmian臋, by podczas snu nie rozdrapa艂 sobie rany.
W odr贸偶nieniu od milcz膮cego Angela Sken prawie nie zamyka艂y si臋 usta. Komentowa艂a po cichu wszystko, co jej si臋 nie podoba艂o, i chocia偶 zazwyczaj nie zwraca艂a si臋 wprost do gebling贸w ani o nich nie m贸wi艂a, jasne by艂o, 偶e nie czuje do nich sympatii. W obra藕liwy spos贸b poci膮ga艂a nosem, kiedy tylko Ruin stan膮艂 obok. A kiedy Patience "trajkota艂a" z geblingami, Sken zapada艂a w ponure milczenie i z艂o艣liwie ciska艂a w grzbiety koni 艂upinami od orzech贸w.
Jednak偶e ani zgry藕liwo艣膰 Sken, ani cierpienie Angela nie zaprz膮ta艂y zbytnio uwagi Patience. Zajmowa艂o j膮 co艣 innego. Zew Sp臋kanej Ska艂y wzmaga艂 si臋 z ka偶dym dniem, cz臋sto nie pozwalaj膮c jej skupi膰 si臋 nad tym, co w艂a艣nie robi艂a lub o czym my艣la艂a. Wo艂anie zmieni艂o r贸wnie偶 form臋. Nie dzia艂a艂o ju偶 tylko na jej umys艂. Teraz ca艂e cia艂o dziewczyny wyrywa艂o si臋 do Sp臋kanej Ska艂y.
Pewnej nocy, kt贸r膮 sp臋dzili w gospodzie niedaleko 呕urawiej Wody, przy艣ni艂 jej si臋 pi臋kny, wspania艂y i przera偶aj膮cy sen.
- Patience - obudzi艂 j膮 szept Sken.
Kobieta potrz膮sa艂a ni膮. Wok贸艂 panowa艂y ciemno艣ci. Czy co艣 im zagra偶a艂o? Patience si臋gn臋艂a po p臋tl臋.
- Nie! - Sken pchn臋艂a j膮 z powrotem na materac.
Patience poczu艂a l臋k, 偶e gro藕na mo偶e okaza膰 si臋 sama Sken. Dziewczyna by艂a wyszkolona do obrony przeciwko pr贸bom zamachu na jej 偶ycie. W pierwszej chwili zawi贸d艂 j膮 zwyk艂y refleks i upad艂a, ale zaraz dosz艂a do siebie i ju偶 przygotowywa艂a trucizn臋, by wcisn膮膰 j膮 do ucha rzecznej kobiety.
- S艂odka dziewczynka - powiedzia艂a Sken. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e tak膮 w艂a艣nie chcia艂a ci臋 widzie膰 matka.
W g艂osie Sken brzmia艂 nie tylko sarkazm, ale i przera偶enie po艂膮czone ze wstr臋tem. Kiedy promie艅 艣wiat艂a rozproszy艂 ciemno艣ci Patience dostrzeg艂a te same uczucia na twarzy kobiety. Tak w艂a艣nie widz膮 mnie inni, pomy艣la艂a. Zwykli ludzie, kt贸rzy bawi膮 si臋 ze swymi dzie膰mi, ta艅cz膮 na zabawach i obrzucaj膮 wyzwiskami na bazarach. Dla nich dziecko w moim wieku powinno mie膰 nieskalane serce. Gdybym wcze艣niej dojrza艂a poprzez mi艂o艣膰, to by ich smuci艂o, ale tak, jak smuc膮 doros艂ych pierwsze oznaki fizycznego dojrzewania dziecka. To co innego ni偶 widzie膰, 偶e tak m艂oda istota pozna艂a ju偶 gwa艂t i 艣mier膰... Dla Sken jestem po prostu potworem, zdegenerowanym dzieckiem, kt贸re nale偶a艂o zabi膰 i pogrzeba膰 chwil臋 po urodzeniu.
Prawie wyrwa艂y jej si臋 s艂owa: tego mnie nauczono i jestem w tym bardzo dobra.
Wtedy Sken zarzuci艂aby jej: ju偶 drugi raz usi艂owa艂a艣 mnie pozbawi膰 偶ycia. A mo偶e zada艂aby tylko gorzkie pytanie: czy zabijasz nawet we 艣nie?
Na to Patience odpowiedzia艂aby: A czy kr贸l potrafi艂by utrzyma膰 pok贸j, gdyby nie u偶ywa艂 takich narz臋dzi jak ja?
Ale nie mia艂a zamiaru si臋 broni膰. Czasami mog艂a 偶a艂owa膰, 偶e by艂a c贸rk膮 w艂asnego ojca, ale i tak nic tego nie odmieni. Nie musia艂a si臋 usprawiedliwia膰, podobnie jak g贸ra nie t艂umaczy si臋, 偶e jest pot臋偶na, urwista lub kamienista. Jestem taka, jak膮 mnie ukszta艂towano, sama nie wybiera艂am tej drogi.
Zamiast wi臋c odpowiedzie膰 na sarkastyczn膮 uwag臋 Sken, Patience zachowa艂a si臋 tak, jak przysta艂o osobie nosz膮cej jej imi臋, i spokojnie zapyta艂a:
- Dlaczego mnie obudzi艂a艣?
- P艂aka艂a艣 przez sen.
- to niemo偶liwe - powiedzia艂a Patience. Czy偶 Angel nie nauczy艂 jej spa膰 bez wydawania jakiegokolwiek d藕wi臋ku? Doskonale pami臋ta艂a zimn膮 wod臋, kt贸r膮 wylewa艂 na ni膮, gdy wyda艂a z siebie najcichszy j臋k, a偶 osi膮gn膮艂 sw贸j cel.
- W takim razie by艂am 艣wiadkiem cudu. G艂os dobiega艂 od strony twojego 艂贸偶ka i brzmia艂 jak tw贸j.
- Co m贸wi艂am?
- Z twoich krzyk贸w, dziewczyno, mog艂am zrozumie膰 tylko jedno. 呕e kochanek zdobywa艂 ci臋 z tak膮 gwa艂towno艣ci膮 jak farmer, kt贸ry musi wzruszy膰 skalist膮 ziemi臋.
W tym momencie wr贸ci艂o do niej m臋tne wspomnienie snu, a razem z nim wo艂anie Sp臋kanej Ska艂y.
- To przez niego - wyszepta艂a. - On wysy艂a mi te sny.
Sken kiwn臋艂a g艂ow膮 ze zrozumieniem.
- Sny przygotowuj膮 dla niego twoje cia艂o, ale to nie on przyjdzie do ciebie.
- Ja musz臋 i艣膰 do niego.
- Przekle艅stwo kobiet - powiedzia艂a Sken. - Wiemy, jak zechc膮 wykorzysta膰 nasz膮 mi艂o艣膰 do nich, wiemy, 偶e za to przyjdzie nam zap艂aci膰 wysok膮 cen臋, ale idziemy do nich i zostajemy z nimi.
- To nie jest zwyczajny kochanek - odrzek艂a Patience.
Sken kiwn臋艂a g艂ow膮.
- O, to prawda. Ten, kt贸rego si臋 kocha, nigdy nie jest zwyczajny. Czy偶by naprawd臋 my艣la艂a, 偶e Patience jest chora z mi艂o艣ci, jak jaka艣 wiejska dziewczyna, kt贸r膮 ci膮gnie do przystojnego parobczaka? Patience nigdy nie zna艂a uczu膰 wype艂niaj膮cych normalne, dziewcz臋ce serca, wi臋c przez chwil臋 rozwa偶a艂a, czy Sken nie ma racji. Ale to by艂o absurdalne. Patience widywa艂a m艂ode szlachcianki, s艂ucha艂a ich plotek na temat prawdziwych i wyimaginowanych kochank贸w. Niecierpliwe wezwanie Nieglizdawca by艂o czym艣 znacznie silniejszym.
Nawet w tej chwili je czu艂a. Ze wszystkich si艂 musia艂a si臋 powstrzymywa膰, by nie zerwa膰 si臋 z siennika w tej n臋dznej gospodzie i nie ruszy膰, nie pobiec, nie pop艂yn膮膰 do Sp臋kanej Ska艂y.
G艂upie przypuszczenia Sken brzmia艂y ca艂kiem niegro藕nie. W innej sytuacji Patience przyj臋艂aby jej s艂owa jako pocieszenie, a nie lesbijskie zalecanki. Ale w tej chwili by艂a zbyt znu偶ona, zbyt napi臋ta i nie zamierza艂a bawi膰 si臋 w dyplomacj臋. Wi臋c odpowiedzia艂a z jadem, jaki czu艂a:
- I my艣lisz, 偶e je艣li poczekasz wystarczaj膮co d艂ugo, moja sk艂onno艣膰 minie, co?
Sken nie mia艂a oczywi艣cie 偶adnych talent贸w dyplomatycznych.
- Ty ma艂a j臋dzo. Cz艂owiek stara si臋 by膰 mi艂y...
- W tym miesi膮cu stawia艂am czo艂o 艣mierci cz臋艣ciej ni偶 przez ca艂e swoje 偶ycie - odpowiedzia艂a Patience, jakby to t艂umaczy艂o wszystko. Sken znieruchomia艂a na moment, a potem si臋 u艣miechn臋艂a.
- Ale nie znasz si臋 na 艂odziach tak dobrze jak ja.
- Nie jeste艣my teraz na wodzie - stwierdzi艂a Patience.
- I r贸wnie偶 nie chcemy nikogo zamordowa膰 - doda艂a Sken.
Patience u艂o偶y艂a si臋 z powrotem na sienniku i u艣miechn臋艂a lodowato. Punkt dla Sken.
- 艢mier膰 i rzeka, ka偶da z nas zna si臋 na swoim fachu.
- Tan kochanek, przez kt贸rego krzyczysz przez sen...
- To nie jest m贸j kochanek - odpar艂a Patience.
- On ciebie pragnie, tak? A czy ty pragniesz jego?
- Jak ryba wody.
Patience wstrz膮sn臋艂a si臋. Tak to czuj臋, nawet w tej chwili, jakbym chcia艂a zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza. Pot臋偶ny haust powietrza, kt贸ry mo偶e okaza膰 si臋 jej ostatnim.
- S艂uchaj - zwr贸ci艂a si臋 do Sken. - Jestem zrobiona z papieru. Sken dotkn臋艂a jej delikatnie, pog艂adzi艂a ch艂odne i wilgotne rami臋.
- Cia艂o i ko艣ci.
- Papier. Z艂o偶ony tak, abym przyjmowa艂a kszta艂t, jaki chc膮 mi nada膰. Dziedziczka Heptagonalnego Domu, c贸rka lorda Peace, zab贸jczyni, dyplomatka, to wszystko s膮 moje kszta艂ty. Wchodz臋 w nie, odgrywam sw膮 rol臋, znowu mnie sk艂adaj膮 inaczej i jeszcze inaczej. A ten, kt贸ry mnie wzywa, je艣li mnie dostanie, b臋dzie sk艂ada艂 papier na dwoje, na troje, i jeszcze bardziej, a偶 w ko艅cu znikn臋.
Sken skin臋艂a ze zrozumieniem g艂ow膮, jej cia艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz.
- Co si臋 stanie, je艣li mnie kto艣 rozwinie? Kim si臋 stan臋?
- Obc膮 - powiedzia艂a Sken.
- Tak, nawet dla samej siebie - szepn臋艂a Patience.
- Tak jak wszyscy.
- Naprawd臋 tak my艣lisz? Czy w tym ciele morderczyni mo偶e kry膰 si臋 zwyk艂a kobieta?
- Nie r贸b foch贸w - powiedzia艂a Sken. - Ka偶dy z nas jest posk艂adany i nikt naprawd臋 nie wie, kim jest. Ale ja wiem. Jeste艣my kawa艂kami czystego papieru. Identycznymi, nie zapisanymi skrawkami. To spos贸b sk艂adania powoduje, 偶e r贸偶nimy si臋 mi臋dzy sob膮. Jeste艣my tymi zagi臋ciami.
Patience potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Nie ja. Zapewne 偶adne 偶ycie nie zaczyna si臋 bez jednego przynajmniej zagi臋cia, a moje ju偶 na pewno nie. Jestem czym艣 wi臋cej ni偶 to, co ze mn膮 zrobili. Jestem czym艣 wi臋cej ni偶 tylko rol膮, kt贸r膮 mam odegra膰.
- W takim razie czym jeste艣?
- Nie wiem. - Odwr贸ci艂a si臋 do 艣ciany, pokazuj膮c w ten spos贸b, 偶e uwa偶a rozmow臋 za zako艅czon膮. - Mo偶e dowiem si臋 tego dopiero w chwili 艣mierci.
- A mo偶e dopiero wtedy, kiedy b臋dziesz g艂ow膮.
Patience odwr贸ci艂a si臋 z powrotem, 艂api膮c fa艂dy sukni Sken.
- Nie - szepn臋艂a ochryple. - Gdyby co艣 takiego zrobili, przyrzeknij, 偶e rozp艂atasz moj膮 g艂ow臋 na dwoje, wylejesz szyjki...
- Nie mog臋 ci tego przyrzec - odrzek艂a Sken.
- Dlaczego?
- Poniewa偶 je艣li ty, moja heptarchini, b臋dziesz w takim stanie, 偶e zdo艂aj膮 ci odj膮膰 g艂ow臋, ja ju偶 nie b臋d臋 偶y艂a.
Patience rozlu藕ni艂a u艣cisk i po艂o偶y艂a si臋 znowu. Wyznanie lojalno艣ci Sken ukoi艂o j膮. Lecz r贸wnocze艣nie by艂o ci臋偶arem. Patience poczu艂a znu偶enie.

- Id藕 spa膰 - powiedzia艂a Sken - i nie 艣nij o mi艂o艣ci.
- Gdyby艣 by艂a pani膮 moich sn贸w, o czym by艣 kaza艂a mi 艣ni膰? - spyta艂a.
- O morderstwie. S膮dz臋, 偶e taki sen ze艣le ci spok贸j.
- Nie kocham 艣mierci - szepn臋艂a Patience.
Sken poklepa艂a j膮 po r臋ce.
- Wcale tak nie my艣l臋.
- Nie chcia艂am 艣mierci mego ojca. Ani rany Angela. Nie chcia艂am tego.
Sken przez chwil臋 spogl膮da艂a na ni膮 zdziwiona i zaskoczona. Potem zrozumia艂a.
- Wiem, 偶e nie chcia艂a艣 tego, dziewczynko - wyszepta艂a. - Ale to oznacza, 偶e teraz sama musisz za siebie decydowa膰, prawda? Przynajmniej przez jaki艣 czas. I dlatego dobrze si臋 czujesz.
- Czasami to jest ekscytuj膮ce. Niekiedy - przera偶aj膮ce.
- Wiesz, 偶e sama musisz zmierzy膰 si臋 z najsilniejszym przeciwnikiem, jaki istnieje na tym 艣wiecie...
- Wcale to nie poprawia mi samopoczucia.
- Nie k艂am - powiedzia艂a Sken. - Czasami jeste艣 po prostu zachwycona.
- Nienawidz臋 go za to, czego on ka偶e mi pragn膮膰...
- Ale chcesz samotnie stan膮膰 do walki z nim. Stawi膰 mu czo艂o i wygra膰.
- Mo偶e.
- To zupe艂nie naturalne, 偶e tego chcesz. R贸wnie naturalne jak by膰 idiotk膮.
- Potrafi臋 zabi膰 ka偶dego.
- Ka偶dego, kogo pragniesz zabi膰.
S艂owa zawis艂y w powietrzu.
- Masz racj臋 - powiedzia艂a Patience. - Jak mog艂abym go zabi膰, je艣li on sprawia, 偶e go kocham?
- Widzisz? Nie mo偶esz tego zrobi膰 sama - powiedzia艂a Sken. Potrzebujesz Angela. Potrzebujesz gebling贸w, chocia偶 przyznaj臋, 偶e s膮 obrzydliwe. I ich pieszczoszka olbrzyma tak偶e. By膰 mo偶e nawet potrzebujesz mnie.
- Nawet ciebie - wyszepta艂a Patience.
- Teraz 艣pij. Jeste艣my wszyscy z tob膮, znajdujesz si臋 w centrum wydarze艅 i my r贸wnie偶. B臋dziesz mia艂a mn贸stwo czasu, 偶eby si臋 rozwija膰, kiedy to wszystko si臋 sko艅czy, a skalp twojego kochanka zawi艣nie na ko艂ku
Patience spa艂a. Nigdy potem nie wr贸ci艂a do tej nocnej rozmowy, ale jej stosunki ze Sken zmieni艂y si臋 od tego czasu. K艂贸ci艂y si臋 jak zawsze, bo kobieta po prostu nie umia艂a inaczej obcowa膰 z lud藕mi, co艣 si臋 jednak zmieni艂o. Powsta艂y mi臋dzy nimi jakby siostrzane wi臋zi. Cho膰 wydawa艂o si臋, 偶e by艂yby bardzo dziwnymi siostrami, ale mimo wszystkich r贸偶nic, przyjaznymi sobie.
Rano cudaczna karawana wyruszy艂a znowu. Ale dzi臋ki nocnej rozmowie Patience inaczej patrzy艂a teraz na swych towarzyszy. Zastanawia艂a si臋 teraz: w jaki spos贸b mog臋 ich u偶y膰, do czego ona mi si臋 przyda, czyjego si艂a zr贸wnowa偶y moj膮 s艂abo艣膰? Wszyscy oni stanowili zagro偶enie dla Patience, ale dla Nieglizdawca r贸wnie偶. Szczeg贸lnie geblingi by艂y dla niej tajemniczymi istotami. Im d艂u偶ej Patience si臋 im przygl膮da艂a, tym bardziej zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e stworzenia te komunikowa艂y si臋 g艂贸wnie bez u偶ycia mowy, jakby jedno wyczuwa艂o potrzeby drugiego. Zazdro艣ci艂a im blisko艣ci. Stara艂a si臋 nawet ich na艣ladowa膰 i podchodzi艂a od czasu do czasu do Angela, gdy wydawa艂o jej si臋, 偶e czuje jego wezwanie. Czasami udawa艂o jej si臋 trafi膰. Cz臋艣ciej jednak intuicja zawodzi艂a j膮. Ona po prostu nie mia艂a tego daru, kt贸ry posiada艂y geblingi. Ich si艂a wywodzi艂a si臋 z tego 艣wiata. One by艂y jak Nieglizdawiec. Nale偶a艂y do tej planety, ona by艂a tu obca.
Wreszcie podr贸偶 l膮dem sko艅czy艂a si臋. Znowu przed ich oczami pojawi艂a si臋 rzeka, tym razem z pe艂nym zgie艂ku miastem na brzegu. Bez problemu znale藕li kupca na konie i pow贸z. Oczywi艣cie tak blisko Sp臋kanej Ska艂y wszyscy kupuj膮cy byli geblingami. Patience, przebrana za zamo偶nego m艂odzie艅ca, zabra艂a ze sob膮 Willa na wypadek, gdyby kto艣 chcia艂 j膮 obrabowa膰, sama zaj臋艂a si臋 targowaniem ceny. Wprawdzie Ruin czy Reck mogliby dopom贸c w transakcji, ale nie s膮dzi艂a, by uda艂o jej si臋 wtedy uzyska膰 dobr膮 cen臋. Geblingi mia艂y zwyczaj dawania sobie wzajemnie prezent贸w, nie umia艂y zarabia膰. Patience wiedzia艂a, 偶e skarbczyk Angela wystarczy艂by, by kupi膰 wiele 艂odzi, nie chcia艂a jednak marnotrawi膰 posiadanego maj膮tku. Gdyby wydali wszystko, nie mieliby mo偶liwo艣ci zdobycia pieni臋dzy.
Kiedy sprzedali pow贸z, Patience z uzyskan膮 kwot膮 w r臋ku - wci膮偶 w przebraniu - zabra艂a Sken, 偶eby kupi膰 艂贸d藕. To ona przecie偶 wychowa艂a si臋 na wodzie. Kto lepiej ni偶 Sken m贸g艂 oceni膰, jak膮 偶agl贸wk膮 powinni p艂yn膮膰 w g贸r臋 rzeki.
- Ta nie - powtarza艂a Sken raz za razem. Za ma艂a, za g艂臋boka, w kiepskim stanie, nie nadaje si臋 do podr贸偶y w g贸r臋 rzeki, ma za twardy ster - w ka偶dej znajdowa艂a jaki艣 feler.
- Jeste艣 zbyt wybredna - o艣wiadczy艂a wreszcie Patience. - Przecie偶 nie mamy zamiaru sp臋dzi膰 na niej reszty 偶ycia.
- Je艣li wybierzemy z艂膮 艂贸d藕 - stwierdzi艂a Sken - w艂a艣nie to nas czeka.
Kiedy sz艂y t艂ocznym nabrze偶em, Patience zauwa偶y艂a, 偶e 艂odzie s膮 kupowane lub wynajmowane tylko przez ludzi.
- Nasz pow贸z wzi膮艂 gebling - powiedzia艂a. - Czy one nie podr贸偶uj膮 wod膮?
- Nie mnie pytaj o geblingi - odpar艂a Sken. - Mog臋 mie膰 tylko nadziej臋, 偶e tych dwoje nie pop艂ynie z nami.
- Uratowa艂y 偶ycie bardzo drogiego mi cz艂owieka - sprzeciwi艂a si臋 Patience.
- A je艣li ju偶 pop艂yn膮, to chcia艂abym wierzy膰, 偶e nie zapomn膮, kto jest kapitanem.
- Ja jestem kapitanem - o艣wiadczy艂a Patience.
- Nie pop艂yn臋 byle jak膮 艂odzi膮, nikt przy zdrowych zmys艂ach by si臋 tego nie podj膮艂 - odpar艂a Sken. - Ty masz pieni膮dze, wi臋c jeste艣 w艂a艣cicielk膮. Ja wiem, jak 偶eglowa膰, a to znaczy, 偶e ja jestem kapitanem.
- Nadrz臋dn膮 w艂adz膮?
- Niezupe艂nie.
- Tak? Wi臋c kto stoi ponad kapitanem?
Sken nie zd膮偶y艂a udzieli膰 odpowiedzi na to pytanie. Jaki艣 m臋ski g艂os wtr膮ci艂 z boku:
- Pilot.
Patience odwr贸ci艂a si臋, ale nie zobaczy艂a nikogo, poza podskakuj膮c膮 ma艂p膮. W ten spos贸b zwierz臋 d臋艂o w miech. P臋cherz powietrzny po艂膮czony by艂 z rur膮, kt贸ra bieg艂a do szklanego s艂oja, a tam 艂膮czy艂a si臋 z tchawic膮 g艂owy. Jej oczy spogl膮da艂y przez g贸rn膮 pokryw臋.
- Pilot? "zapyta艂a Patience.
Sken nie zauwa偶y艂a jeszcze, sk膮d pochodzi g艂os i potwierdzi艂a:
- Tak, pilot. Kto艣, kto zna rzek臋. Ka偶da rzeka jest inna i zmienia si臋 co roku. - Kiedy odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a, 偶e rozmawia z g艂ow膮 w szklanym s艂oju, skrzywi艂a si臋.
- Nie偶ywy - prychn臋艂a. - Ten nam wiele nie pomo偶e.
- P艂ywa艂em w g贸r臋 i w d贸艂 呕urawi膮 Wod膮 ka偶dego dnia przez ostatnie dwie艣cie lat - powiedzia艂a g艂owa.
- G艂owy nie potrafi膮 nauczy膰 si臋 niczego nowego - o艣wiadczy艂a Patience. - Nie zwracaj膮 uwagi, co si臋 wok贸艂 nich dzieje i zapominaj膮 zbyt szybko.
Ma艂pa wci膮偶 podskakiwa艂a. To by艂o irytuj膮ce.
- Ja zwracam uwag臋 na wszystko - powiedzia艂a g艂owa pilota. I znam rzek臋. Niekt贸rzy piloci traktuj膮 rzek臋 jak nieprzyjaciela, mocuj膮 si臋 z ni膮 przez ca艂y czas. Inni uwa偶aj膮 j膮 za boga, czcz膮 j膮, modl膮 si臋 do niej lub j膮 przeklinaj膮. Jeszcze inni u偶ywaj膮 jej jak dziwki, ale to ona bawi si臋 z nimi. S膮 te偶 i tacy, kt贸rym s艂u偶y za kochank臋, 偶on臋, rodzin臋; 偶yj膮 i umieraj膮 dla niej. Ale dla mnie...
- Chod藕my st膮d, paniczu - powiedzia艂a Sken. Ale Patience
s艂ucha艂a.
- Mnie 呕urawia Woda niczego nie przypomina. Ta rzeka jest po prostu mn膮. Mam na imi臋 River i ona jest moim cia艂em, moimi ramionami, moimi nogami.
Ma艂pa przesta艂a pompowa膰 i zacz臋艂a si臋 iska膰. G艂owa u艣miechn臋艂a si臋, ale szk艂o s艂oja zamieni艂o u艣miech w chytry grymas. Ma艂pa z艂apa艂a wesz, po艂kn臋艂a j膮 i wr贸ci艂a do pracy. Powietrze znowu nape艂ni艂o tchawic臋 pilota.
- Moja 艂贸d藕 jest porz膮dna - powiedzia艂 River.
- Twoja 艂贸d藕 to przegni艂e, stare cz贸艂no - stwierdzi艂a Sken.
- Je艣li tak m贸wisz. Ty jeste艣 kapitanem, a jak b臋dziesz mia艂a dobr膮 艂贸d藕, wr贸cisz i wynajmiesz mnie jako pilota.
- Znajdziemy sobie 偶ywego pilota - powiedzia艂a Sken - ale dzi臋ki za propozycj臋.
- W porz膮dku, id藕cie sobie, macie przecie偶 nogi, mo偶ecie odej艣膰, c贸偶 to dla was.
Nad ich g艂owami zatoczy艂 kr膮g sok贸艂 i wreszcie wyl膮dowa艂 na ma艂ej platformie na topie masztu, gdzie by艂 przyczepiony River. Ptak trzyma艂 w szponach piszcz膮cego szczura. Rozerwa艂 mu brzuch, po偶ywi艂 si臋 wn臋trzno艣ciami, kt贸rych cz臋艣膰 wrzuci艂 do s艂oja. W pojemniku zakot艂owa艂o si臋, kiedy szyjki i czerwie g艂贸wne rzuci艂y si臋 najedzenie.
- Wybaczcie, ale nadesz艂a moja pora lunchu - powiedzia艂 River. - Jak widzicie, jestem ca艂kiem samowystarczalny. Nie musicie mnie 偶ywi膰, chocia偶 by艂bym wdzi臋czny, gdyby艣cie pilnowali, by m贸j s艂贸j zawsze by艂 pe艂ny 呕urawiej Wody. A ju偶 by艂oby bardzo mi艂o z waszej strony, gdyby艣cie od czasu do czasu go umyli. Ma艂pa brudzi s艂贸j swymi odchodami.
- Gdzie jest tw贸j w艂a艣ciciel? - zapyta艂a Patience.
- Nie my艣lisz chyba o... - Sken by艂a wyra藕nie poirytowana.
- Id藕 kupi膰 艂贸d藕, Sken. Masz na to pi臋tna艣cie minut. Wybierz najlepsz膮, a ja do艂膮cz臋 do ciebie, gdy dojdzie do ustalania ceny.
- Nie zgodz臋 si臋, by to co艣 zosta艂o naszym pilotem.
- Je艣li Ruin i Reck godz膮 si臋 wytrzyma膰 z tob膮 jako z kapitanem, ty musisz znie艣膰 Rivera jako pilota. Czy nie ty powiedzia艂a艣 mi, 偶e pilot jest najwa偶niejszy?
- Ciebie to bawi - stwierdzi艂a Sken. - Robisz mi na z艂o艣膰, a my艣la艂am, 偶e jeste艣my w dobrej komitywie.
- Nie robi pan b艂臋du, paniczu - powiedzia艂 River. - Pilot musi wiedzie膰, gdzie na wodzie s膮 艂awice piasku, gdzie p艂yn膮 pr膮dy, gdzie rzeka jest szybsza, a gdzie wolniejsza, gdzie p艂ytsza, a gdzie g艂臋bsza. Ja to wszystko wiem i przeprowadz臋 pana, zak艂adaj膮c, 偶e wszyscy b臋dziecie mnie s艂ucha膰, nie wy艂膮czaj膮c tej Kr贸lowej 艁oju, kt贸ra jest z panem. Czy zbiera pan jej pot i sprzedaje jako olej do lamp?
Patience roze艣mia艂a si臋. Sken nie.
- Kup 艂贸d藕 - poleci艂a Patience. - Chc臋 tego pilota, z wielu powod贸w.
- Powodem jest rozwaga, powodem... - rado艣nie zacz膮艂 River.
- Zamknij si臋 - uciszy艂a go Sken. A potem zwr贸ci艂a si臋 do Patience. - Paniczu, nie znasz przecie偶 tego cz艂owieka....
- Poznaj臋 po jego pomarszczonej twarzy, 偶e prze偶y艂 przynajmniej dwie艣cie lat i to w ci臋偶kich warunkach.
- O, to czysta prawda. Ca艂a m臋ka mojego 偶ycia wypisana jest na tej twarzy - powiedzia艂 River.
- A wi臋c jest stary - oznajmi艂a Sken.
- Jest g艂ow膮 przynajmniej od lat stu - powiedzia艂a Patience. I przez ten ca艂y czas pracuje jako pilot na rzece. Przez te wszystkie lata nigdy nie zawi贸d艂 偶adnego ze swoich klient贸w. Nigdy nie ugrz膮z艂 na mieli藕nie ani nie rozbi艂 si臋 na skale.
- Sk膮d mo偶emy to wiedzie膰? - dopytywa艂a si臋 Sken.
- M艂ody pan ma dar odkrywania prawdy - stwierdzi艂 River.
- Poniewa偶 jest tutaj - odpar艂a Patience. - Gdyby cho膰 raz zawi贸d艂 swego klienta, s艂贸j zosta艂by rozbity, a g艂owa wrzucona do rzeki.
Sken przygl膮da艂a si臋 Patience pa艂aj膮cym wzrokiem, ale nic nie powiedzia艂a. A potem ruszy艂a wzd艂u偶 nabrze偶a, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie kolejnym 艂odziom jeszcze sceptyczniej ni偶 poprzednio.
- Jeste艣 m膮dry - powiedzia艂 River. - Mam nadziej臋, 偶e w艣r贸d stu syn贸w, jakich sp艂odzi艂em, kiedy jeszcze mog艂em to robi膰, znalaz艂 si臋 przynajmniej jeden tak hojnie obdarowany przez natur臋, tak inteligentny i tak...
- Bogaty.
- ...jak wasza mi艂o艣膰. Chocia偶 偶yczy艂bym sobie syna z mocniejszym zarostem.
- Tak jak syn wola艂by, by jego ojciec mia艂 wi臋cej cz艂onk贸w. River zachichota艂. 艢miech brzmia艂 nienaturalnie, poniewa偶 pochodzi艂 wy艂膮cznie z ust.
- Obojgu nam czego艣 brakuje. Trudno temu zaprzeczy膰.
- Kiedy przyjdzie tw贸j w艂a艣ciciel? - zapyta艂a Patience.
- Gdy wy艣l臋 po niego ma艂p臋.
- Wi臋c j膮 wy艣lij.
- I strac臋 mo偶liwo艣膰 rozmowy z takim sympatycznym m艂odym
kawalerem? Mia艂em w swoim 艂o偶u kilku takich ch艂opaczk贸w i zar臋czam, 偶e ka偶dy z nich mi potem dzi臋kowa艂.
- W takim razie ja dzi臋kuj臋, 偶e zanim mnie spotka艂e艣, straci艂e艣 to, czego m贸g艂by艣 u偶y膰 w 艂o偶u.
River mrugn膮艂 okiem.
- Nic ci臋 nie szokuje, co?
- W ka偶dym razie nic, co mieszka w s艂oju - powiedzia艂a Patience. - Po艣lij ma艂p臋. Je艣li chcesz rozmawia膰, mog臋 czyta膰 z twoich warg.
River wyda艂 trzy ostre d藕wi臋ki. Patience zda艂a sobie spraw臋, 偶e do tego nie potrzebowa艂 powietrza. Ma艂pa w jednej chwili pu艣ci艂a miech i wspi臋艂a si臋 na wysoko艣膰 ust g艂owy. Przycisn臋艂a czo艂o do szklanej powierzchni s艂oja tu偶 przy twarzy Rivera. Nast膮pi艂y kolejne jazgotliwe d藕wi臋ki, kl膮skanie j臋zykiem, ruchy warg, po czym ma艂pa zeskoczy艂a na nabrze偶e i wmiesza艂a si臋 w t艂um.
River jeszcze raz kl膮skn膮艂 i tym razem odlecia艂 sok贸艂.
Patience sta艂a, odczytuj膮c z ust Rivera dowcipy i historie, kt贸re jej opowiada艂. Przygl膮da艂a mu si臋 przy tym uwa偶nie. Przez ca艂y czas czu艂a r贸wnie偶 wo艂anie Sp臋kanej Ska艂y. Chod藕 szybciej, potrzebuj臋 ciebie, kochasz mnie, b臋d臋 ci臋 mia艂. Wo艂anie nie uk艂ada艂o si臋 w s艂owa, bo to nigdy nie by艂y s艂owa, tylko pragnienia. Biegnij do mnie, ju偶, natychmiast.
G艂owa o imieniu River papla艂a i papla艂a. Im d艂u偶ej Patience jej si臋 przygl膮da艂a, tym mniejsze widzia艂a podobie艅stwo do ojca. To dobrze. Nie chcia艂a my艣le膰 o ojcu.
Kiedy znale藕li si臋 ju偶 na wodzie, Sken poczu艂a si臋 wreszcie w swoim 偶ywiole, co da艂a wszystkim odczu膰. Nie przeszkadza艂y jej nawet polecenia, kt贸re wymrukiwa艂 River wisz膮cy w s艂oju na maszcie przy kole sterowym. Kiedy udowodni艂, 偶e zna rzek臋, z ch臋ci膮 stosowa艂a si臋 do jego polece艅. Sterowanie nale偶a艂o do pilota - o wszystkim innym na 艂odzi decydowa艂a Sken. Pozostawi艂a w spokoju tylko Angela, kt贸ry nie dr臋czony wybojami drogi, le偶a艂 wreszcie wygodnie. Pozosta艂ych zagania艂a bez przerwy do 偶agli i wiose艂.
Szczeg贸ln膮 przyjemno艣膰 sprawia艂o jej rozkazywanie Reck i Ruinowi, a najbardziej wysy艂anie ich na maszt, by poprawiali dwa 偶agle. Przygl膮da艂a si臋 z nie ukrywanym zadowoleniem ich twarzom, kiedy wisieli nad wod膮, wykonuj膮c zlecenie. Nie mieli l臋ku wysoko艣ci, nie unikali te偶 pracy. Tylko sama woda sprawia艂a, 偶e czuli si臋 nieswojo. Trzeba jednak przyzna膰 Sken, 偶e nie nadu偶ywa艂a swojej w艂adzy. Jak ka偶dy dobry kapitan wiedzia艂a, 偶e geblingi b臋d膮 jej s艂ucha膰 tylko dop贸ty, dop贸ki jej polecenia mia艂y sens.
Patience r贸wnie偶 wykonywa艂a swoj膮 cz臋艣膰 pracy. Na pocz膮tku Sken nie potrafi艂a wydawa膰 jej polece艅, ale gdy Patience nie mia艂a nic do roboty, sama przychodzi艂a i prosi艂a o przydzielenie jakiego艣 zaj臋cia, a偶 wreszcie Sken nauczy艂a si臋 wyszczekiwa膰 do niej rozkazy z r贸wn膮 艂atwo艣ci膮 jak do innych. Patience przyjmowa艂a z wdzi臋czno艣ci膮 ka偶de zadanie, kt贸re wymaga艂o od niej skupienia umys艂u. Zew Sp臋kanej Ska艂y nie milk艂 ani na chwil臋, ale 艂atwiej go znosi艂a, gdy by艂a czym艣 zaj臋ta. Sp臋dza艂a wi臋c czas na porz膮dkowaniu lin, wci膮ganiu lub spuszczaniu 偶agla. Kiedy River nakazywa艂 im p艂yn膮膰 w g贸r臋 rzeki, sterowa艂a, lawiruj膮c pomi臋dzy wirami, by utrzyma膰 wiatr w 偶aglach, a w razie potrzeby siada艂a te偶 przy wios艂ach lub 艂apa艂a si臋 za pagaj, przepychaj膮c 艂贸d藕 przez kana艂. To by艂o ci臋偶kie, ale aktywne 偶ycie i Patience pokocha艂a rzek臋, poniewa偶 przynosi艂a jej ukojenie, a poza tym podoba艂 jej si臋 taki styl 偶ycia. Kiedy przygl膮da艂a si臋 teraz Sken, rozumia艂a, sk膮d bra艂a si臋 szorstko艣膰 kobiety. Rzeka nie obchodzi艂a si臋 z ni膮 delikatnie.
Cho膰 Sken by艂a rzeczywi艣cie dobrym kapitanem, zdarza艂o jej si臋 r贸wnie偶 pope艂nia膰 b艂臋dy. Po kilku dniach Patience zauwa偶y艂a, jak bezlito艣nie tyranizuje ona Willa, g艂贸wnie dlatego, 偶e jej na to pozwala艂. Musieli bez w膮tpienia wa偶y膰 tyle samo, a on znacznie przewy偶sza艂 j膮 wzrostem. Wr臋cz komicznie wygl膮da艂o, kiedy widzia艂o si臋 go ci膮gn膮cego lin臋 albo wlok膮cego co艣 z g贸rnego pok艂adu na dolny lub odwrotnie, kiedy jego pot臋偶ne mi臋艣nie napina艂y si臋 jak postronki, a gruba kobieta obrzuca艂a go przekle艅stwami. Biedny Will, my艣la艂a Patience. Poznaje wszystkie z艂e strony ma艂偶e艅stwa, a 偶adnej dobrej. Ale znosi艂 wymy艣lania dobrze, jakby mu wcale nie wadzi艂y. Sta艂o si臋 to cz臋艣ci膮 偶ycia na 艂odzi. Patience nie wtr膮ca艂a si臋.
By艂 wczesny ranek. Will wyci膮ga艂 kotwic臋, a Reck wci膮ga艂a 偶agiel. Ruin siedzia艂 w 艂odzi, spogl膮daj膮c ponuro przed siebie. Sken wys艂a艂a Patience, by zaknagowa艂a lin臋, kt贸r膮 Reck ci膮gn臋艂a w d贸艂. W ten spos贸b znalaz艂a si臋 ko艂o Ruina, kt贸ry nie pracowa艂 na tej wachcie. Zobaczy艂a, jak si臋 wzdrygn膮艂, kiedy podesz艂a bli偶ej.
- Czy a偶 tak silnie odczuwasz g艂os, kt贸ry mnie wo艂a? - zapyta艂a. Przytakn膮艂, ale nie patrzy艂 na ni膮.
- Kto to jest ten Nieglizdawiec?
- Nieglizdawiec. On.
- Ale jak wygl膮da?
- Nikt nigdy go nie widzia艂.
- Sk膮d pochodzi?
- Wyszed艂 z tego samego 艂ona, co geblingi.
To by艂 oczywi艣cie j臋zyk religii i Patience momentalnie zrozumia艂a znaczenie tych s艂贸w.
- W takim razie on jest geblingiem?
- Mo偶e nim by膰. - Ruin wzruszy艂 ramionami. - Ale posiada wi臋ksz膮 moc ni偶 jakikolwiek gebling. I nienawidzi nas. Tyle tylko o nim wiemy. - Podni贸s艂 powoli r臋k臋 i wskaza艂 na rzek臋. - Ta woda - on zatruwaj膮 swoj膮 nienawi艣ci膮, by skuwa艂a strachem nasze serca.
- Zew - czy to dzia艂a tak samo, jak wtedy, gdy ty i Reck si臋 przyzywacie?
- My nie potrafimy kontrolowa膰 si臋 wzajemnie, je艣li o to ci chodzi - powiedzia艂 Ruin. - Czujemy, i to wszystko. Im jeste艣my bli偶ej zwi膮zani rodzinnie, tym mocniej. Ja i Reck jeste艣my bli藕niakami.
- Ale Nieglizdawiec potrafi panowa膰 nad ka偶dym z was.
- Nawet nad lud藕mi. My tego nie potrafimy.
- On jest jak gebling, tylko silniejszy.
Ruin wyda艂 jej si臋 rozgniewany.
- On nie jest jak gebling.
- Wi臋c dlaczego m贸wisz o nim on? Sk膮d mo偶esz wiedzie膰, 偶e jest rodzaju m臋skiego?
- Ty te偶 to wiesz. Poniewa偶 on szuka si贸dmej si贸dmej si贸dmej c贸rki, a nie si贸dmego si贸dmego si贸dmego syna. - Ruin obr贸ci艂 si臋 powoli i spojrza艂 jej w twarz. U艣miechn膮艂 si臋, ale niezbyt przyjemnie.
- C贸偶 dobrego mo偶e mu da膰 parzenie si臋 z istot膮 ludzk膮? Potomstwo nie by艂oby zdolne do 偶ycia. 呕ycie pochodz膮ce z innej planety i miejscowe nie mo偶e si臋 艂膮czy膰.
- Ludzie wr臋cz wzruszaj膮 mnie sw膮 wiar膮 w mity.
Wyra藕nie chcia艂 j膮 zbi膰 z panta艂yku. Patience widzia艂a, jak to samo robi z Reck, i nie da艂a si臋 wci膮gn膮膰 w gr臋.
- Czy w takim razie on tak偶e jest obc膮 ras膮?
- Niewykluczone. A mo偶e jest jedynym przedstawicielem swego gatunku, jaki kiedykolwiek 偶y艂.
- To niemo偶liwe. Gatunki nie bior膮 si臋, ot tak, z niczego. Musz膮 istnie膰 rodzice. Ca艂e generacje. Tyle przynajmniej mnie nauczono.
- Najwi臋ksz膮 zalet膮 nauki jest - powiedzia艂a Reck, kt贸ra w艂a艣nie przechodzi艂a za plecami Patience - utrzymywanie g艂upc贸w na zawsze z daleka od prawdy, nawet tej, 偶e nic nie wiedz膮.
Ruin spochmurnia艂.
- Mo偶e taka jest nauka ludzi - powiedzia艂.
Reck z艂apa艂a go za futro na wierzchu d艂oni, a potem trzepn臋艂a w ni膮.
- Oj! j臋kn膮艂. Przykry艂 uderzon膮 d艂o艅 drug膮 i przytuli艂 do siebie, jakby go bardzo bola艂o.
Reck u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko.
- Nie jeste艣 lepszym naukowcem ni偶 ludzie.
- Widz臋 to, co widz臋, a nie to, co chc臋 zobaczy膰. A tego nie da si臋 powiedzie膰 o nich. - Wskaza艂 na Patience ze wzgard膮.
Reck podrzuci艂a g艂ow臋.
- Gdyby艣 zapyta艂 M膮drych spo艣r贸d ludzi, powiedzieliby to samo o tobie. Nigdy nie widzisz nic, poza tym, czego si臋 spodziewasz zobaczy膰. A kiedy to widzisz, nadajesz temu star膮 nazw臋 i udajesz, 偶e zjad艂e艣 wszystkie rozumy. W taki spos贸b ka偶dy m贸wi to samo, co wszyscy ju偶 zgodzili si臋 na ten temat powiedzie膰, i wtedy czuje si臋 bezpieczny, jakby zrozumia艂 艣wiat.
- Ale偶 ty jeste艣 m膮dra! - powiedzia艂 Ruin nieprzyjemnym tonem. Patience widzia艂a, 偶e jego gniew nie jest udawany.
- Tak膮 kaza艂a mi by膰 matka, kiedy nadawa艂a mi imi臋. "Reck", dziecko, znaczy my艣le膰, a to z kolei oznacza zastanawia膰 si臋 nad przyczyn膮 wszystkiego.
- Wasze imiona determinuj膮 wam 偶ycie? - spyta艂a Patience. - W takim razie rodzice mieli wobec ciebie s艂odkie plany, Ruin.
Ruin i Reck spojrzeli na ni膮, jakby dopiero w tej chwili przypomnieli sobie ojej obecno艣ci. Ods艂onili si臋 przy niej bardziej, ni偶 powinni wobec jakiegokolwiek cz艂owieka. Patience czu艂a zak艂opotanie, 偶e postawi艂a ich w niezr臋cznej sytuacji. Ona r贸wnie偶 zapomnia艂a zachowa膰 si臋 dyplomatycznie. Dyplomata jest zawsze czujny w stosunku do obcych, nigdy nie staje si臋 ich przyjacielem. Na moment zapomnieli, 偶e nigdy nie mog膮 sta膰 si臋 sobie bliscy. To przej臋艂o ich zdumieniem i zirytowa艂o.
Patience u艣miechn臋艂a si臋 i odesz艂a, czuj膮c na plecach ich spojrzenia niby ostrza no偶y. Ale nie tak dojmuj膮co ostre jak t臋sknota, kt贸ra ni膮 nagle zaw艂adn臋艂a. To przypomnia艂a o sobie Sp臋kana Ska艂a.
Czy tak wielkie pragnienie torturowa艂o ojca, kiedy zabra艂y si臋 za niego czerwie g艂贸wne? Czy ugi膮艂 si臋 pod tak膮 w艂a艣nie moc膮, czy jeszcze silniejsz膮? Czy stan臋 przed Nieglizdawcem, kt贸ry chce kobiety, a nie m臋偶czyzny, tylko po to, by ulec jego woli jak g艂owa bez cia艂a, kt贸ra traci si艂臋 oporu? Czy b臋d臋 tak spragniona, 偶e zrobi臋 wszystko,czego ode mnie za偶膮da, nie my艣l膮c nawet o oporze?
Te my艣li zaprz膮ta艂y j膮 przez reszt臋 poranka, kiedy przegl膮da艂a rzeczy, kt贸re znalaz艂a w kuferku Angela. Gdyby sprawy nie potoczy艂y si臋 po jej my艣li, komplet trucizn na pewno m贸g艂 si臋 przyda膰.
- C贸偶 za nieostro偶no艣膰 - doszed艂 j膮 g艂os Angela. W jednej chwili zamkn臋艂a kufer jak ma艂a dziewczynka, przy艂apana na 艂asowaniu w spi偶arni.
- To nale偶y do ciebie - powiedzia艂 Angel - poniewa偶 ja jestem twoim niewolnikiem.
- Nie uwa偶am tego za moj膮 w艂asno艣膰 - odpar艂a. - Ciebie r贸wnie偶 nie. Tak naprawd臋 to nigdy w 偶yciu niczego nie mia艂am na w艂asno艣膰.
- Posiadanie to bardzo subtelna sprawa. Wi臋kszo艣膰 ludzi uwa偶a, 偶e posiada mn贸stwo rzeczy, kt贸re wcale do nich nie nale偶膮. Ty my艣lisz, 偶e nigdy nic nie mia艂a艣, a masz bardzo wiele.
- C贸偶 takiego?
- Mnie. Ten kufer. I ca艂膮 ludzko艣膰.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- By膰 mo偶e jestem odpowiedzialna za wszystkich ludzi, ale nigdy o to nie prosi艂am i na pewno oni do mnie nie nale偶膮.
- Aha. A wi臋c my艣lisz, 偶e odpowiedzialno艣膰 i posiadanie to dwie r贸偶ne sprawy. Matka i ojciec dbaj膮 o dziecko i utrzymuj膮 je przy 偶yciu - czy wi臋c posiadaj膮 je? A je艣li o nie nie dbaj膮, czy nadal dziecko jest naprawd臋 ich? Dziecko s艂ucha swoich rodzic贸w, s艂u偶y im, a poniewa偶 oni post臋puj膮 z my艣l膮 o korzy艣ci dziecka, ono coraz bardziej staje si臋 ich. To ono decyduje, czyje jest.
- Twoje s艂owa s膮 bardzo subtelne, ale je艣li starasz si臋 mi powiedzie膰, 偶e ja mia艂am ojca, mo偶esz ju偶 w tej chwili zrezygnowa膰 z aspiracji do zostania M膮drym.
- Zgodnie z moim rozumowaniem to, co powiedzia艂em, jest prawdziwe. Ale przyznaj臋, 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi traktuje posiadanie w inny spos贸b. My艣l膮, 偶e s膮 w艂a艣cicielami tego, co stanowi cz臋艣膰 ich 偶ycia. Sp贸jrz na Sken i t臋 艂贸d藕. Traktuje jej cz臋艣ci jak fragmenty w艂asnego cia艂a, czuje wiatr w 偶aglach, jakby to jej w艂asne cia艂o wygina艂o si臋 w podmuchu i ci膮gn臋艂o nas do przodu. Ko艂ysanie 艂odzi to dla niej rytmiczne uderzenia w艂asnego serca. Posiada t臋 艂贸d藕, poniewa偶 ona sta艂a si臋 jej cz臋艣ci膮.
- W ten sam spos贸b River jest w艂a艣cicielem 呕urawiej Wody stwierdzi艂a Patience.
- Tak - powiedzia艂 Angel. - Nie odczuwa utraty cia艂a, poniewa偶 pr膮dy i wiry, brzegi i kana艂y stanowi膮 jego r臋ce i nogi, jego wn臋trzno艣ci i m臋sko艣膰.
Patience szuka艂a w my艣lach czego艣, co posiada艂aby w ten spos贸b, w jaki Sken posiada 艂贸d藕. Nie istnia艂o nic, co mog艂aby traktowa膰 jako cz臋艣膰 samej siebie. Nic na ca艂ym 艣wiecie. Nawet ubranie i bro艅, kt贸r膮 ca艂y czas nosi艂a przy sobie, nie nale偶a艂y do niej, w ka偶dym razie nie w takim sensie. Dla siebie samej zawsze by艂a naga i bezbronna, mocna tylko si艂膮 w艂asnego rozumu, i nie potrafi艂a si臋gn膮膰 dalej ni偶 tam, gdzie dociera艂y jej r臋ce i nogi.
- Je艣li na tym polega posiadanie, to nie posiadam nic - powiedzia艂a Patience.
- Niezupe艂nie. Nie masz nic na w艂asno艣膰, poniewa偶 nie pozwalasz niczemu, poza kilkoma sposobami obrony, paroma j臋zykami i niewielk膮 gar艣ci膮 wspomnie艅, sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 ciebie. Ale masz r贸wnie偶 na w艂asno艣膰 wszystko, poniewa偶 ca艂y 艣wiat jest cz臋艣ci膮 ciebie.
Ta planeta jest jakby cz臋艣ci膮 twego cia艂a, a wszystko, co boli ludzi, boli r贸wnie偶 i ciebie.
Je艣li chce, niech sobie tak my艣li, ale ja wiem, 偶e si臋 myli. Wcale nie czuj臋, by ludzko艣膰 nale偶a艂a do mnie, chocia偶 ojciec cz臋sto uczy艂 mnie, 偶e tak w艂a艣nie powinien czu膰 heptarcha. Jestem samotna, odci臋ta od wszystkich i wszystkiego. Ale ty, Angelu, wierz w to, w co chcesz wierzy膰. Zmieni艂a temat.
- Na pewno czujesz si臋 wystarczaj膮co dobrze, by wstawa膰 i chodzi膰?
- Przecie偶 teraz nie chodz臋, prawda? Siedz臋. Prawd臋 m贸wi膮c ostatnimi czasy czu艂em si臋 ju偶 znakomicie. Po prostu lubi臋 troch臋
poleniuchowa膰.
- Przez te ostatnie tygodnie tak bardzo ci臋 potrzebowa艂am...
- Wcale mnie nie potrzebowa艂a艣 i du偶膮 przyjemno艣膰 sprawia艂o ci podejmowanie samodzielnych decyzji. Ale ciesz臋 si臋, 偶e nie chcesz mnie odrzuci膰. Mog臋 ci jeszcze pom贸c. Na przyk艂ad: nie potrzebujesz tej trucizny.
- Mo偶e mi si臋 przyda膰.
- Masz co艣 lepszego.
- Co?
- Kryszta艂 z ramienia twego ojca.
Ojciec powiedzia艂 jej, 偶e nikt o nim nie wie.
- O jakim krysztale m贸wisz?
- Przez tydzie艅 naszej podr贸偶y po Radosnej m臋czy艂a艣 si臋, a nocami podczas postoju rozgrzebywa艂a艣 to, co z ciebie wysz艂o. Tylko dla jednej rzeczy warto znosi膰 takie przykro艣ci.
- My艣la艂am, 偶e 艣pisz.
- Dziecko, kto by m贸g艂 spa膰 w takim smrodzie.
- Nie 偶artuj sobie z tego, Angelu.
- Przypuszczam, 偶e go znalaz艂a艣.
- Ojciec kaza艂 mi go wzi膮膰, ale nie powiedzia艂, do czego kryszta艂 s艂u偶y ani jak go mo偶na wykorzysta膰.
- Tw贸j ojciec nigdy go nie u偶y艂. A przynajmniej nie korzysta艂 z pe艂nych mo偶liwo艣ci kryszta艂u. 呕eby by艂 w pe艂ni wykorzystywany, musi zosta膰 umieszczony gdzie indziej w twoim ciele. G艂臋boko w m贸zgu. - Angel u艣miechn膮艂 si臋 do niej. - A p艂yniesz teraz w towarzystwie znakomitego chirurga.
- Ojciec zapowiedzia艂 mi, 偶e faktu posiadania kryszta艂u nie mog臋 ujawni膰 geblingom.
- Czasami trzeba podj膮膰 ryzyko.
- Czym on w艂a艣ciwie jest?
Przerzuci艂 si臋 na gauntish.
- W艂adz膮, moja umi艂owana heptarchini. Ale tylko niewielu z twoich przodk贸w odwa偶y艂o si臋 umie艣ci膰 kryszta艂 w m贸zgu.
Zapyta艂a w tym samym j臋zyku:
- Chcesz powiedzie膰, 偶e ojciec nie odwa偶y艂 si臋 na tak膮 operacj臋?
- Sama operacja jest ca艂kowicie bezpieczna. Ale jej skutek by艂 kompletnie r贸偶ny dla kolejnych heptarch贸w. Niekt贸rzy tracili zmys艂y. Jeden nawet wymordowa艂 swoje dzieci, wszystkie poza jednym. Inny rozpocz膮艂 kilka r贸wnoczesnych wojen ze swymi s膮siadami, w wyniku kt贸rych jego kr贸lestwo skurczy艂o si臋 do samej heptarchii i kilku wysp na zachodzie. Byli te偶 tacy, kt贸rzy twierdzili, 偶e patrz膮 teraz na 艣wiat zupe艂nie inaczej i rz膮dzili znakomicie. Ale prawdopodobie艅stwo dzia艂a na twoj膮 niekorzy艣膰. Kryszta艂 zaimplantowany w m贸zgu odpowiada na twoje pragnienia. Gdyby艣 szczerze 偶yczy艂a sobie 艣mierci, to maj膮c w g艂owie kryszta艂, umrzesz. Musisz zaryzykowa膰.
- A je艣li oszalej臋?
- Wtedy prawdopodobnie b臋dziesz maniakalnie d膮偶y膰 do konfrontacji z wrogiem ludzko艣ci w Sp臋kanej Skale. B臋dziesz gotowa zmierzy膰 si臋 z nim bez przygotowania, bez wystarczaj膮cych informacji na jego temat. I w zwi膮zku z tym przegrasz w pojedynku.
- Innymi s艂owy to, co robi臋 w tej chwili.
- Trudno wyobrazi膰 sobie, by艣 mog艂a zachowywa膰 si臋 jeszcze g艂upiej. Chyba 偶e na dodatek zdecydowa艂aby艣 si臋 zabra膰 ze sob膮 dwa geblingi, kt贸re najprawdopodobniej zamorduj膮 ci臋 w chwili, gdy doprowadzisz ich bezpiecznie do Nieglizdawca.
Przypomnia艂a sobie, co powiedzia艂 chwil臋 wcze艣niej o geblingach.
- Dlaczego nie wolno mi zdradzi膰 si臋 przed geblingami, 偶e jestem w posiadaniu klejnotu?
- Poniewa偶 to nie jest klejnot.
- Nie?
- Jest to organiczny kryszta艂 wyj臋ty z m贸zgu kr贸la Sp臋kanej Ska艂y w czasach, kiedy na tej planecie 偶y艂a pi膮ta generacja ludzi.
- Kr贸la gebling贸w. Do czego on go u偶ywa艂?
- Geblingi niech臋tnie rozmawiaj膮 z nami na ten temat. Wiemy tylko, jak dzia艂a on na ludzi, ale nie mamy poj臋cia, w jaki spos贸b pos艂ugiwa艂 si臋 nim kr贸l gebling贸w.
Patience skin臋艂a g艂ow膮.
- Je艣li zosta艂 mu ukradziony, to jak s膮dz臋 - powinien nale偶e膰 do Reck i Ruina.
Jaki艣 cie艅 przemkn膮艂 po twarzy Angela, ale natychmiast znik艂. Nie by艂 to grymas, kt贸ry wszyscy zdo艂aliby dostrzec, poniewa偶 trening pozwala艂 mu zachowa膰 twarz w艂a艣ciwie bez wyrazu. Ale Patience potrafi艂a zauwa偶y膰 ulotn膮 zmian臋 i zrozumia艂a, 偶e Angel by艂 zdziwiony, a mo偶e nawet przestraszony. C贸偶 go tak zaskoczy艂o? Czy偶by nie wiedzia艂, 偶e brat i siostra s膮 dzie膰mi kr贸la gebling贸w? Ale rzeczywi艣cie nie wiedzia艂.
Kiedy Patience pods艂ucha艂a rozmow臋 gebling贸w, z kt贸rej dowiedzia艂a si臋, kim s膮 naprawd臋, Ruin zeszywa艂 ran臋 Angela. Nauczyciel by艂 wtedy nieprzytomny, a od tego czasu nikt o tym nawet nie wspomnia艂.
- Przepraszam - powiedzia艂a. - Nie wiedzia艂e艣, 偶e p艂ynie w nich krew kr贸l贸w? Us艂ysza艂am o tym, kiedy chorowa艂e艣.
- Nie, nie mia艂em poj臋cia. Musz臋 si臋 nad tym zastanowi膰 - powiedzia艂 Angel. - To mo偶e wiele zmieni膰. Na pewno. - U艣miechn膮艂 si臋 wyra藕nie zak艂opotany i poklepa艂 j膮 po d艂oni.
Ale Patience czu艂a si臋 jeszcze bardziej zmieszana ni偶 uprzednio. Poniewa偶 Angel j膮 ok艂amywa艂. Wiedzia艂a, kiedy m贸wi艂 prawd臋. Ale teraz co艣 przed ni膮 kry艂 i przywdziewa艂 mask臋. Wcale nie by艂 zdziwiony i wcale si臋 nie musia艂 zastanawia膰 ani zmienia膰 plan贸w. Przez ca艂y czas wiedzia艂, kim s膮 geblingi. Nie zdawa艂 sobie natomiast sprawy, 偶e ona o tym wie.
Z k艂amstwem mo偶na post膮pi膰 dwojako: udawa膰, 偶e si臋 w nie
wierzy, albo otwarcie powiedzie膰 k艂amcy, 偶e si臋 odkry艂o oszustwo.
Pierwsz膮 metod臋 stosuje si臋 z wrogami. Angela nie potrafi艂a traktowa膰 inaczej ni偶 jak przyjaciela.
- Od kiedy o tym wiesz? - zapyta艂a.
Ju偶 mia艂 zamiar znowu j膮 ok艂ama膰, ale zrezygnowa艂.
- Nie - powiedzia艂 - teraz jeste艣 heptarchini膮 i nie mog臋 nic przed tob膮 ukrywa膰. Tw贸j ojciec wiele lat temu powiedzia艂 mi, jak si臋 nazywaj膮 i gdzie 偶yj膮. Ka偶dy kolejny heptarcha stara艂 si臋 pozna膰 miejsce zamieszkania kr贸la gebling贸w.
- Wiedzia艂e艣 wi臋c od pocz膮tku, 偶e mieszkaj膮 w tej wiosce?
- Tw贸j ojciec ostrzeg艂 mnie. S膮 niewiadom膮, dzi臋ki kt贸rej wynik r贸wnania jest jeszcze trudniejszy do odgadni臋cia. Lepiej by艂oby ich omin膮膰. I na dodatek wtedy strza艂a nie przedziurawi艂aby mi gard艂a. - Parskn膮艂 艣miechem. - Ale o to nie dbam.
U艣miecha艂a si臋 do niego, ale wiedzia艂a, 偶e nadal nie m贸wi jej prawdy. Co艣 nie zgadza艂o si臋. Mo偶e jednak nie wiedzia艂, kim byli Reck i Ruin. Mo偶e ojciec wcale go nie ostrzeg艂. Nie potrafi艂a odgadn膮膰, a dalsze wypytywanie na nic by si臋 teraz nie zda艂o. Kiedy ok艂ama艂 j膮 po raz pierwszy, nadal traktowa艂a go jak przyjaciela. Ale po drugim k艂amstwie sta艂 si臋 wrogiem i zagro偶eniem. Niech sobie my艣li, 偶e mu uwierzy艂a. Ojciec uczy艂 j膮, 偶e nie nale偶y zmusza膰 wroga do desperackich czyn贸w.
Nigdy wcze艣niej nawet nie przemkn臋艂o jej przez my艣l, 偶e Angel m贸g艂by by膰 nieprzyjacielem i to najbardziej j膮 niepokoi艂o.
- Czego obawia艂 si臋 ojciec, przestrzegaj膮c ci臋 przed nimi?
- Nie wiem. My艣l臋, 偶e by艂 czas, kiedy l臋ka艂 si臋 kolejnej inwazji gebling贸w. Ale nie s膮dz臋, by tych dwoje po偶膮da艂o ludzkiej krwi. Wcze艣niejsi w艂adcy wzywali gebling贸w do wojny ze Stopy Niebios. Tych dwoje kry艂o si臋. Poza tym 偶aden kr贸l gebling贸w nie podr贸偶owa艂 nigdy w towarzystwie ludzi. W ka偶dym razie - 偶ywych ludzi.
Im d艂u偶ej go s艂ucha艂a, tym bardziej stawa艂o si臋 dla niej oczywiste, 偶e wszystko, co m贸wi Angel, to k艂amstwo, a on z kolei upewnia艂 si臋, 偶e mu uwierzy艂a. Angel mia艂 jaki艣 plan, co艣, co on z ojcem u艂o偶yli dawno, dawno temu, a do tego planu nale偶a艂o ukrycie pewnych spraw przed Patience. W oczach Angela wci膮偶 jeszcze by艂a dzieckiem, nie potrafi艂 jej zaufa膰 na tyle, by da膰 woln膮 r臋k臋 w podejmowaniu decyzji. Angel by艂 zdecydowany wymusza膰 na niej, by pod膮偶a艂a drog膮 wytyczon膮 jej przez ojca. No c贸偶, Angelu, mo偶e okaza膰 si臋, 偶e wcale nie jestem tak bezbronna, jak my艣lisz. Nie zmusz臋 ci臋 do wiary we mnie, ale przyjdzie taka chwila, 偶e po偶a艂ujesz dzisiejszego k艂amstwa, poniewa偶 ja b臋d臋 podejmowa艂a w艂asne decyzje, czy ci si臋 to podoba, czy nie. A je艣li spr贸bujesz powstrzyma膰 mnie, Angelu, mog臋 okaza膰 si臋 zbyt silna nawet dla ciebie.
Chocia偶 w to nie bardzo potrafi艂a uwierzy膰. Udawa艂a tylko pewno艣膰 siebie. Nigdy wcze艣niej nie czu艂a si臋 tak ma艂a i s艂aba, jak w tej w艂a艣nie chwili. Nie jestem jeszcze heptarchini膮, u艣wiadomi艂a sobie. Nie mam ani kr贸lestwa, ani w艂adzy, tylko przeznaczenie, kt贸re ty i ojciec, i Nieglizdawiec, i geblingi, i ksi臋偶a mnie przypisali艣cie. Snujecie tyle plan贸w, 偶e niewa偶ne, co zrobi臋, zawsze b臋d臋 tylko spe艂nia艂a cudze 偶yczenia. Jak lalka, kt贸r膮 poruszaj膮 tysi膮ce sznurk贸w i kt贸ra nie wie w dodatku, kto za nie poci膮ga.
Jej twarz nie zdradzi艂a 偶adnej z tych my艣li. U艣miechn臋艂a si臋 tylko z艂o艣liwie, tak jak wtedy, gdy chcia艂a si臋 z nim podra偶ni膰.
- S膮dzisz, 偶e rozs膮dnie by艂oby pokaza膰 Ruinowi kryszta艂, kt贸ry powinien nale偶e膰 do niego, i kaza膰 mu wsadzi膰 go sobie do m贸zgu? Angel roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce.
- Trudno 偶y膰, nie podejmuj膮c ryzyka.
Pogrozi艂a mu palcem.
- Lepiej ju偶 znowu za艣nij. Jeste艣 wtedy bardziej pomocny. Widzia艂a wyra藕nie czujno艣膰 w jego wzroku i udawa艂a tak膮 sam膮, jak zwykle, beztrosk膮, ufn膮 dziewczyn臋.
- Ruin chyba powinien si臋 zgodzi膰 - pr贸bowa艂 uzasadni膰 swoje stanowisko - 偶e kryszta艂 bardziej nale偶y do ludzi ni偶 gebling贸w. By艂 w posiadaniu heptarch贸w od ponad trzystu pokole艅. Ale wcale nie twierdz臋, 偶e powinna艣 ju偶 z Ruinem rozmawia膰 na ten temat.
- Nie da si臋 przewidzie膰 wszystkiego, co mo偶e wynikn膮膰 z naszych dzia艂a艅 - powiedzia艂a Patience. - We wszystkich przepowiedniach napomyka si臋 o nieszcz臋艣ciu, ale nigdzie nie jest powiedziane, jakie nast臋pstwa to nieszcz臋艣cie spowoduje. Ka偶da moja decyzja mo偶e spowodowa膰 zag艂ad臋 lub zbawienie 艣wiata. A ty nawet nie zamierzasz pomaga膰 mi w podejmowaniu decyzji.
U艣miechn膮艂 si臋.
- Wiedzia艂a艣, 偶e mo偶esz doprowadzi膰 艣wiat do zag艂ady, kiedy decydowa艂a艣 si臋 i艣膰 do Sp臋kanej Ska艂y. Ja tylko pod膮偶y艂em za tob膮. Ale jak na razie sporo straci艂em. Podni贸s艂 si臋 i poci膮gaj膮c nogami wr贸ci艂 na swoje pos艂anie pod zadaszeniem.
Patience siedzia艂a i przez jaki艣 czas przygl膮da艂a si臋 wodzie. W艂a艣nie w chwili, kiedy zacz臋艂a by膰 troch臋 bardziej pewna w艂asnych poczyna艅, okaza艂o si臋, 偶e Angel rozgrywa swoj膮 gr臋. Nikomu nie mog艂a zaufa膰 ca艂kowicie.
Ale nie zastanawia艂a si臋 nad tym zbyt d艂ugo. Kiedy nie by艂a poch艂oni臋ta prac膮 lub rozmow膮, czu艂a w swym umy艣le wszechogarniaj膮ce pragnienie, by p艂yn膮膰 na p贸艂noc, w g贸r臋 rzeki, i ukoi膰 偶ar swojego cia艂a.
Nad jej g艂ow膮 sok贸艂 Rivera zatoczy艂 kr膮g i opad艂 na 艂贸d藕. Odwr贸ci艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a, jak rozdziera pazurem go艂臋bia, zjada jego wn臋trzno艣ci, a potem wrzuca reszt臋, wraz z pi贸rami, do s艂oja. Ma艂pa sama sprawia艂a sobie przyjemno艣膰. Ten odcinek rzeki by艂 spokojny i pilot, przynajmniej na razie, nie potrzebowa艂 g艂osu.
R贸wnowaga ekologii w s艂oju Rivera wydawa艂a si臋 jej cudowna i tajemnicza. Samego Rivera nietrudno by艂o zrozumie膰. Jak wszystkie g艂owy by艂 w jaki艣 spos贸b szalony. Sensem jego istnienia sta艂o si臋 podr贸偶owanie w g贸r臋 i d贸艂 rzeki. P贸ki 艂贸d藕 p艂yn臋艂a, czu艂 si臋 szcz臋艣liwy i sowicie wynagrodzony. Ale sok贸艂 i ma艂pa - c贸偶 oni dostawali? Ma艂pa spo偶ywa艂a posi艂ki razem z lud藕mi i wydawa艂a si臋 ca艂kowicie zadowolona z 偶ycia. Poza tym nie bardzo mia艂a gdzie p贸j艣膰. To ludzie przywie藕li ma艂py do tego 艣wiata i zwierz臋ta dotychczas nie znalaz艂y w艂a艣ciwej sobie niszy ekologicznej. Mog艂y przetrwa膰 jedynie jako domowe zwierz臋ta. Mo偶e wi臋c, na jakim艣 prymitywnym poziomie swej 艣wiadomo艣ci, ma艂pa wiedzia艂a, 偶e gwarancj臋 prze偶ycia daje jej tylko niewolnictwo.
Ale sok贸艂 - ptaka nie potrafi艂a poj膮膰. Umia艂 sam o siebie zadba膰. Nie potrzebowa艂 nikogo. C贸偶 dawa艂a mu s艂u偶ba u Rivera? Dlaczego nie odfruwa艂? River nie mia艂 r膮k, wi臋c nie m贸g艂 go sp臋ta膰, nie mia艂 mocy karania ani nagradzania. Wydawa艂o si臋, 偶e ptak jest po prostu wspania艂omy艣lny.
By膰 mo偶e sok贸艂 traktowa艂 cz艂owieka jako cz臋艣膰 samego siebie, karmi艂 g艂ow臋 powodowany tym samym instynktem, kt贸ry ka偶e dba膰 o m艂ode. Albo by艂 przyuczony i teraz tylko powtarza艂 czynno艣ci, kt贸re zapewnia艂y Riverowi przetrwanie. Sok贸艂 m贸g艂 nawet nie t臋skni膰 za swobod膮. Albo te偶, b臋d膮c wolnym, z w艂asnej woli wybra艂 takie w艂a艣nie 偶ycie.
Will zawo艂a艂 ich w po艂udnie na obiad, lecz Patience nie mia艂a ochoty najedzenie. W pewnej chwili poczu艂a d艂o艅 Reck na swym ramieniu.
- Cokolwiek powiedzia艂 ci Angel - szepn臋艂a kobieta gebling贸w ty jeste艣 sercem tego, co w przysz艂o艣ci nam wszystkim ma si臋 wydarzy膰. Chod藕, posil si臋.
Tak, pomy艣la艂a Patience i wsta艂a. Chod藕, laleczko. Chod藕, z艂o偶ony papierku. Odta艅cz sw贸j taniec, trzymaj si臋 kszta艂tu, kt贸ry ci nadano, tak d艂ugo, jak jeste艣 potrzebna. A potem kto艣 - geblingi, Nieglizdawiec, mo偶e nawet jaki艣 oszala艂y Czuwaj膮cy - nadejdzie i zetrze ci臋 na proch.

* * *
Rozdzia艂 11
DOM HEFFIJI

Pewnego popo艂udnia taklowali w艂a艣nie 偶agiel przed wp艂yni臋ciem w w膮ski kana艂 pomi臋dzy piaszczystymi brzegami, kiedy nagle River dwa razy zaklaska艂, a ma艂pa zacz臋艂a wrzeszcze膰. Do tego czasu wszyscy zd膮偶yli si臋 ju偶 nauczy膰, 偶e w ten spos贸b River 偶膮da nag艂ej zmiany kursu. Przerwali rozmowy i nas艂uchiwali - g艂os Rivera nigdy nie by艂 dono艣ny.
- Mocno na lew膮 burt臋! - zawo艂a艂 pilot. Will, kt贸ry sta艂 w艂a艣nie przy sterze, przerzuci艂 rumpel na sterburt臋 i w tym samym momencie Sken pochwyci艂a Patience i geblingi, a potem poci膮gn臋艂a wszystkich na drug膮 stron臋 艂odzi. Patience ledwie zd膮偶y艂a u艣wiadomi膰 sobie, czego uda艂o im si臋 unikn膮膰 - zderzenia z wielk膮 boj膮, na tyle pot臋偶n膮, 偶e 艂贸d藕 mog艂a uderzy膰 o ni膮 dziobem i rozbi膰 si臋, zw艂aszcza 偶e d膮艂 silny wiatr i p艂yn臋li bardzo szybko. Po nag艂ej zmianie kursu i tak w ni膮 trafili, ale bokiem i ze znacznie mniejsz膮 si艂膮.
- Powinna znajdowa膰 si臋 o dwie mile st膮d w g贸r臋 rzeki - powiedzia艂 pilot. - Podczas ostatniej powodzi musia艂a si臋 zerwa膰 kotwica i dlatego boja sp艂yn臋艂a tak nisko. Rzuci膰 lin臋.
Sken bez wahania zawi膮za艂a p臋tl臋, zakr臋ci艂a ni膮 nad g艂ow膮 i zarzuci艂a na boj臋, kt贸ra kiwa艂a si臋 kilkana艣cie metr贸w od nich. Trafi艂a za pierwszym razem. Patience zastanawia艂a si臋, czy by艂 to przypadek, czy te偶 zwyk艂a umiej臋tno艣膰 kogo艣 wychowanego na rzece.
- Co zamierzasz zrobi膰 z t膮 boj膮? - dopytywa艂 si臋 Ruin.
- Zaci膮gn膮膰 j膮 na odpowiednie miejsce - odpar艂a Sken, tonem, jakim przemawia si臋 do niem膮drego dziecka.
- Zajmij si臋 lepiej w艂asnymi sprawami.
- Zbyt wielu 偶egluj膮cych po rzece ludzi post臋puje tak jak ty stwierdzi艂a Sken. - Ale River i ja mamy inne podej艣cie. Je艣li co艣 si臋 popsuje, a ty mo偶esz to naprawi膰, robisz to, by kolejnemu pilotowi nie zagrozi艂o to samo niebezpiecze艅stwo.
Wr贸cili na kurs i przez chwil臋 podr贸偶 odbywa艂a si臋 spokojnie. W tym czasie przygl膮dali si臋 uwa偶nie boi. Widnia艂 na niej napis, kt贸ry da艂o si臋 odczyta膰, gdy wychyli艂o si臋 mocno za sterburt臋. We wszystkich j臋zykach, jakich mogli u偶ywa膰 podr贸偶uj膮cy rzek膮geblic, gauntish, dwelfi agarant - napis oferowa艂 pewien produkt na sprzeda偶:
ODPOWIEDZI
Patience powiedzia艂a to Angelowi. a on roze艣mia艂 si臋:
- S艂ysza艂a艣 kiedy艣 o takiej arogancji?
- Mo偶e nie sprzedaj膮 - powiedzia艂a Reck - tylko kupuj膮.
Patience nie widzia艂a powodu do 艣miechu. Mia艂a wra偶enie, 偶e kto艣 z niej kpi. Bo je艣li czego艣 potrzebowa艂a, to w艂a艣nie odpowiedzi. I oto by艂y jako towar!
Dwie mile dalej rzucili kotwic臋 i przyci膮gn臋li boj臋 do 艂odzi. Sken i Will przywi膮zali j膮, po czym wci膮gn臋li kotwic臋 boi i dodali do niej balast. Robota zaj臋艂a im prawie godzin臋, dzi臋ki czemu Patience mia艂a troch臋 wolnego czasu. Rozgl膮da艂a si臋 po brzegu i zastanawia艂a, gdzie odbywa艂 si臋 handel odpowiedziami. Teren nie by艂 g臋sto zabudowany, wi臋c tym miejscem m贸g艂 by膰 jedynie dom na wzg贸rzu, spory kawa艂ek od brzegu. Gdyby by艂a to gospoda, jakich wiele, oferuj膮ca szachrajstwa, jedzenie, kt贸re z trudem zas艂ugiwa艂o na to miano i zarobaczywione pos艂ania, Patience nie wyci膮gn臋艂aby ca艂ej swej kompanii na brzeg. Ten budynek by艂 jednak inny - stary, skromny i na tyle oddalony od wody, 偶e ci, co w nim mieszkali, nie mogli 偶erowa膰 na podr贸偶nych. Gdyby nie zatrzymali si臋, by naprawi膰 boj臋, dom mign膮艂by im tylko mi臋dzy drzewami. Ta okoliczno艣膰 dowodzi艂a, 偶e napis na boi nie jest dowcipem. Budowla przyci膮ga艂a ludzi, kt贸rzy tak gor膮co pragn臋li prawdy, 偶e byli gotowi pokonywa膰 wszelkie trudy, by j膮 zdoby膰. Pod膮偶ali za jednym tylko drogowskazem, id膮c dalej, ni偶 zamierzali, i zbaczaj膮c z obranej wcze艣niej drogi.
Oczywi艣cie w tym samym momencie, kiedy zdecydowa艂a si臋 zatrzyma膰, poczu艂a wzmo偶one wo艂anie ze Sp臋kanej Ska艂y, ponaglaj膮ce j膮 do dalszej drogi: szybciej i szybciej. Nie by艂o jednak silniejsze ni偶 poprzednio, co znaczy艂o, 偶e Nieglizdawiec nie stara si臋 odci膮gn膮膰 jej od tego szczeg贸lnego miejsca. Poniewa偶 potrzeba prze艣pieszenia w miar臋 up艂ywu czasu wzmaga艂a si臋, opar艂a si臋 jej dla samego oporu, w ten sam spos贸b, w jaki specjalnie przed艂u偶a艂a sobie cierpienia w czasach dzieci艅stwa, by wyrobi膰 hart ducha.
Kiedy Will i Sken wdrapali si臋 z powrotem do 艂odzi i zacz臋li odwi膮zywa膰 boj臋, poinformowa艂a ich o swej decyzji.
- P艂yniemy do brzegu.
- W takim miejscu?! - wykrzykn臋艂a Sken. - Nie zgadzam si臋. Zanim zapadnie noc, miniemy wiele znacznie lepszych gospod. Patience u艣miechn臋艂a si臋 do Rivera i powiedzia艂a:
- Pilot ustala kurs, kapitan rz膮dzi 偶yciem na 艂odzi, za艣 w艂a艣ciciel decyduje, w jakim porcie jest post贸j. Nie myl臋 si臋 chyba?
River pu艣ci艂 do niej oko.
Sken zakl臋艂a, ale skierowa艂a 艂贸d藕 w stron臋 brzegu.
Przycumowali przy wygl膮daj膮cej na do艣膰 zniszczon膮 ostrodze. Patience poleci艂a Sken, by opiekowa艂a si臋 Angelem, a sama poprowadzi艂a Willa i geblingi na brzeg. Angel domaga艂 si臋, 偶eby zabrali go ze sob膮, lecz Patience zignorowa艂a go. Skoro j膮 ok艂amywa艂, nie musia艂a spe艂nia膰 wszystkich jego pragnie艅.
Na wzg贸rze prowadzi艂a niewyra藕na 艣cie偶ka. Patience odda艂a prowadzenie Ruinowi - potrafi艂by znale藕膰 szlak na go艂ej skale podczas szalej膮cego sztormu, wszystko przynajmniej na to wskazywa艂o. Reck i Will pod膮偶ali tu偶 za ni膮. Wygl膮da艂a jak heptarchini w asy艣cie eskorty albo wi臋zie艅 otoczony przez stra偶e.
Dom na wzg贸rzu z bliska robi艂 gorsze wra偶enie ni偶 z do艂u. W oknach brakowa艂o szyb, nie chroni艂y ich r贸wnie偶 okiennice, a dochodz膮ce zapachy nie pozostawia艂y w膮tpliwo艣ci, 偶e na podw贸rku mieszkaj膮 艣winie, kt贸re same musz膮 dba膰 o codzienn膮 higien臋.
- Czy偶by poza nimi nikt wi臋cej tutaj nie mieszka艂? - zapyta艂a Patience.
- Pali si臋 ogie艅 - mrukn膮艂 Ruin.
- A w kuchni stoi 艣wie偶a woda - doda艂a Reck.
Patience odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Willa.
- Czy jest co艣 takiego, czego geblingi nie mog膮 wyczu膰?
Will wzruszy艂 ramionami. Niezbyt b艂yskotliwy, pomy艣la艂a Patience. Ale czego mo偶na si臋 spodziewa膰 po m臋偶czy藕nie, kt贸ry mieszka
z geblingami.
Na pukanie do drzwi odpowiedzia艂 z wn臋trza dono艣ny g艂os. Kobiecy i niezbyt m艂ody.
- Id臋! - U偶ywa艂a mowy gminnej, ale Patience pozna艂a po akcencie, 偶e nie by艂 to dla niej j臋zyk naturalny. I rzeczywi艣cie, okaza艂o si臋, 偶e maj膮 do czynienia z dwelfem. By艂y to stworzenia mniejsze od gebling贸w, a w dodatku z malutk膮 g艂ow膮, co nadawa艂o im do艣膰 odstr臋czaj膮cy wygl膮d.
- Spodziewasz si臋 od dwelfa jakiej艣 odpowiedzi? - zapyta艂 Ruin z charakterystycznym dla niego brakiem taktu.
Kobieta dwelf zmarszczy艂a brwi.
- Mia艂abym ich udziela膰 geblingom?
- Przynajmniej m贸wi pe艂nymi zdaniami - stwierdzi艂a Reck.
Patience wyci膮gn臋艂a r臋k臋, pozwalaj膮c poliza膰 swe palce. Kiedy zwyczaj zosta艂 dope艂niony, kobieta dwelf zaprosi艂a ich do 艣rodka i od razu poprowadzi艂a Patience do honorowego miejsca przy ogniu. Will, jak zwykle, skuli艂 si臋 przy drzwiach. Nigdy nie bra艂 udzia艂u w tym, co si臋 dzia艂o. Tylko przygl膮da艂 si臋 i s艂ucha艂. A mo偶e po prostu trzyma艂 si臋 na uboczu.
Kobieta dwelf przynios艂a wrz膮c膮 wod臋 i do wyboru li艣cie herbaty o r贸偶nych smakach. Patience zapyta艂a, czy dostan膮 na noc pokoje z zamykaj膮cymi si臋 oknami.
- to zale偶y - odpar艂a gospodyni.
- Od czego? Podaj cen臋.
- Och, od razu cen臋! Cen膮 s膮 dobre odpowiedzi na moje pytania i dobre pytania do moich odpowiedzi.
- Nigdy nie mo偶na dogada膰 si臋 z dwelfem - stwierdzi艂 Ruin niecierpliwie. - Nawet drzewa s膮 inteligentniejsze.
Powiedzia艂 to w geblic, ale dla wszystkich oczywiste by艂o, 偶e w艂a艣cicielka domu zrozumia艂a przynajmniej sens jego s艂贸w. Patience podejrzewa艂a, 偶e po prostu rozumia艂a geblic, co oznacza艂o, i偶 musia艂a by膰 bystrzejsza ni偶 wi臋kszo艣膰 przedstawicieli jej gatunku.
- Powiedz nam - poprosi艂a j膮 Patience jakie pytania masz na my艣li?
- W tym domu zatrzymuj膮 si臋 tylko M膮drzy - odpowiedzia艂a kobietadwelf. - M膮drzy ze wszystkich stron 艣wiata zostawili tu swe najm膮drzejsze my艣li.
- W takim razie to nie jest miejsce dla nas - o艣wiadczy艂a Patience. - Wszyscy M膮drzy opu艣cili moj膮 ziemi臋, zanim si臋 urodzi艂am.
- Wiem - powiedzia艂a gospodyni ze smutkiem. - Ale musz臋 si臋 zadowoli膰 tym, co mog臋 zdoby膰 i dzi艣. Czy nikt z was nie jest przypadkiem astronomem?
Patience potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Pilnie ci on potrzebny? - zapyta艂a Reck.
- Nie a偶 tak bardzo. Astronomia wydaje si臋 ca艂kiem zapomnian膮 sztuk膮, co powinno was zdziwi膰, jako 偶e my wszyscy pochodzimy z gwiazd.
- Ona tak, i ten wielki, kt贸ry stoi przy drzwiach - wtr膮ci艂 Ruin. - Reszta pochodzi z tej planety.
Kobietadwelf u艣miechn臋艂a si臋 lekko.
- Och - szepn臋艂a - naprawd臋 my艣lisz, 偶e geblingi s膮 miejscowym gatunkiem?
Dopiero w tej chwili Patience zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy nie powinna zacz膮膰 traktowa膰 dwelfa powa偶nie, nie tylko jako ciekawostk臋, ale poniewa偶 mog艂a stanowi膰 jak膮艣 warto艣膰. Z pewno艣ci膮 jej uwaga, 偶e geblingi r贸wnie偶 pochodz膮 z gwiazd, sugerowa艂a, 偶e to, co ma jeszcze do powiedzenia, mo偶e okaza膰 si臋 przynajmniej interesuj膮ce. Na tyle, 偶e powinien jej pos艂ucha膰 Angel. Patience mog艂a czu膰 do niego niech臋膰, mog艂a mu nie ufa膰, ale nie by艂a na tyle g艂upia, by odrzuca膰 korzy艣ci p艂yn膮ce z prawdy, kt贸r膮 m贸g艂 jej wyja艣ni膰. Odwr贸ci艂a si臋 do Reck.
- Jak my艣lisz, czy Will m贸g艂by zej艣膰 na brzeg i przynie艣膰 tu Angela?
Reck wygl膮da艂a na niezadowolon膮.
- Will nie jest moj膮 w艂asno艣ci膮 - powiedzia艂a.
Poniewa偶 Will zachowywa艂 si臋, jakby by艂 jej niewolnikiem, postawa Reck wyda艂a si臋 Patience po prostu 艣mieszna. Will nie zrobi nic bez zgody Reck. Jednak nie zamierza艂a o tym dyskutowa膰, wi臋c zapyta艂a wprost m臋偶czyzn臋, czy m贸g艂by przynie艣膰 do nich Angela. Will bez s艂owa podni贸s艂 si臋 i wyszed艂.
- Dlaczego posy艂asz po reszt臋 waszego towarzystwa - zapyta艂a kobietadwelf przecie偶 jeszcze nie powiedzia艂am, 偶e mo偶ecie zosta膰?
- Angeljest najm膮drzejszy z nas. To matematyk.
- Dla mnie jest nikim. Liczby i znowu liczby. Je艣li nawet na tyle si臋 je zrozumie, by zada膰 pytanie, odpowiedzi nie maj膮 znaczenia.
Patience by艂a wprost zachwycona, poniewa偶 powtarza艂a to samo Angelowi, i to nie jeden raz. Potrafi艂aby tak偶e wyrecytowa膰 odpowied藕 Angela, gdy偶 s艂ysza艂a j膮 tak wiele razy, 偶e nauczy艂a si臋 jej na pami臋膰. Wola艂a jednak nie odchodzi膰 od zasadniczego tematu. Je艣li kobietadwelf zaproponowa艂a odpowiedzi, to czemu nie zada膰 pyta艅, kt贸re liczy艂yby si臋 najbardziej.
- Pozw贸l, 偶e ja zadam ci pytanie. Kim i czym jest Nieglizdawiec oraz jakie s膮 jego zamiary?
Kobietadwelf u艣miechn臋艂a si臋 uszcz臋艣liwiona, skoczy艂a na r贸wne nogi i wybieg艂a z pokoju.
- Je艣li umie odpowiedzie膰 na to pytanie - powiedzia艂a Reck 鈥贸 to znaczy, 偶e wie wi臋cej ni偶 jakakolwiek inna 偶yj膮ca istota.
Wkr贸tce ich gospodyni wr贸ci艂a podskakuj膮c z ukontentowania.
- "Nieglizdawiec jest bratem gebling贸w, gaunt贸w i dwelf贸w, i synem Kapitana Statku - wyrecytowa艂a wprost p臋kaj膮c z dumy. - Jego matka w艂ada艂a niegdy艣 ca艂ym tym 艣wiatem i on..."
- Ka偶dy mo偶e po艂膮czy膰 skrawki prawdy i domys艂贸w i... - wtr膮ci艂 zniecierpliwiony Ruin.
- Ciii - nakaza艂a Patience. A potem znowu zwr贸ci艂a si臋 do kobietydwelfa. - Przepraszam, nie us艂ysza艂am tego, co powiedzia艂a艣. Zanim zd膮偶y艂a sko艅czy膰, stworzenie deklamowa艂o znowu:
- "Nieglizdawiec jest bratem gebling贸w, gaunt贸w i dwelf贸w, i synem Kapitana Statku. Jego matka w艂ada艂a niegdy艣 ca艂ym tym 艣wiatem i on chce go odzyska膰 z powrotem." - I znowu identycznie jak poprzednio kobietadwelf rozpromieni艂a si臋 w u艣miechu. By艂o to tak, jakby dwa razy ogl膮dali to samo. Stworzenie powtarza艂o co艣, czego nauczy艂o si臋 na pami臋膰.
Ruin spojrza艂 na Reck.
- No dobrze - powiedzia艂 - pozw贸l, 偶e teraz ja ci zadam pytanie. Gdzie znajduje si臋 kamie艅 z m贸zgu, nale偶膮cy do kr贸l贸w gebling贸w?
Patience zna艂a doskonale odpowied藕, kt贸rej poszukiwa艂 gebling, ale uda艂a zdziwienie.
- Co to jest kamie艅 z m贸zgu? - zapyta艂a.
Tymczasem dwelf wybieg艂a ju偶 z pokoju. Podczas jej nieobecno艣ci Reck i Ruin dotykali nawzajem swoich twarzy jakby sprawdzaj膮c swoje podobie艅stwo. Patience zrozumia艂a, 偶e pytanie nie mia艂o na celu jedynie wypr贸bowanie kobietydwelfa. Kiedy wr贸ci艂a do pokoju, na twarzach gebling贸w malowa艂a si臋 wyra藕na ciekawo艣膰. Patience nigdy by nie podejrzewa艂a, 偶e zdolne s膮 do takiej ekspresji.
- "Kamie艅 z m贸zgu w艂adc贸w gebling贸w, kt贸ry sta艂 si臋 symbolem w艂adzy heptarch贸w, zosta艂 wszyty w rami臋 lorda Peace, prawowitego heptarchy, tu偶 ponad obojczykiem, blisko karku. Przed 艣mierci膮 Peace odda go swojej c贸rce." - Dwelf kiwn臋艂a g艂ow膮. Na jej twarzy malowa艂 si臋 wyraz powagi.
Reck i Ruin spojrzeli na Patience, kt贸ra nie odezwa艂a si臋, usi艂uj膮c nada膰 swej twarzy wyraz uprzejmego zdziwienia. To by艂o przecie偶 niemo偶liwe, by dwelf pozna艂a sekret jej ojca.
Przygl膮daj膮c si臋 zamar艂ym w bezruchu jak w 偶ywym obrazie geblingom, wpatrzonym w dziewczyn臋, kobietadwelf zacz臋艂a si臋 niepohamowanie 艣mia膰.
- A jakie jest twoje pytanie? - zapyta艂a grzecznie Patience.
- Moje pytanie do ciebie brzmi, kim jeste艣 i dlaczego geblingi podr贸偶uj膮 razem z lud藕mi?
- Czy znasz tak偶e odpowied藕 na nasze pytanie? - zdziwiona zapyta艂a Reck.
- Odpowied藕 na wasze pytanie brzmi nast臋puj膮co: wy dwoje jeste艣cie par膮 kr贸lewsk膮 gebling贸w, a ty, istoto ludzka, c贸rk膮 lorda Peace, heptarchy, a poniewa偶 on nie 偶yje, w twoim posiadaniu jest kamie艅 i w艂adza. I ty i one zmierzacie ku bitwie, ale nie jeste艣cie pewni, czy stoicie po tej samej stronie.
Na pewno nie by艂a zwyczajnym dwelfem.
Patience niepostrze偶enie przygotowa艂a cienk膮 szklan膮 rurk臋, z kt贸rej mog艂a strzela膰 艣miertelnymi rzutkami. Si臋gn臋艂a r贸wnie偶 do w艂os贸w po p臋tl臋. Odezwa艂a si臋 spokojnie do Ruina i Reck, a w jej g艂osie brzmia艂o zdecydowanie:
- Je艣li tylko ruszycie si臋 ze swoich miejsc, zginiecie, nim zd膮偶ycie zrobi膰 jeden krok.
- Ojoj! - powiedzia艂a dwelf. - Nie powinni艣cie pyta膰 o odpowiedzi, kt贸rych nie chcecie us艂ysze膰. Nie 偶ycz臋 tu sobie 偶adnego zabijania. W tym miejscu frymarczy si臋 prawd膮. Dajcie mi s艂owo, ka偶de z was, 偶e poczekacie z zabijaniem do czasu, a偶 znajdziecie si臋 z powrotem na rzece.
Nikt nie spieszy艂 si臋 z przysi臋g膮.
- Co ja narobi艂am? K艂opoty, k艂opoty, tylko to daje prawda. Ale偶 z was g艂upcy! My艣leli艣cie, 偶e dwelf nic nie wie, i dlatego zadali艣cie mi pytania, na kt贸re nikt nie powinien zna膰 odpowiedzi. Aleja znam odpowied藕 na ka偶de pytanie.
- Naprawd臋? - zapyta艂a Reck. - W takim razie powiedz nam, jak rozwi膮za膰 nasz problem? Wiesz, 偶e Patience posiada przedmiot, kt贸ry dla kr贸l贸w gebling贸w ma ogromne znaczenie. W艂a艣nie teraz jest nam potrzebny bardziej ni偶 kiedykolwiek w naszej historii, poniewa偶 musimy pozna膰 nasz膮 przesz艂o艣膰. Z rozkosz膮 zamordujemy j膮, 偶eby zdoby膰 kryszta艂, a ona r贸wnie ch臋tnie pozbawi nas 偶ycia, poniewa偶 chce zatrzyma膰 go dla siebie. Kiedy wr贸ci Will, zabije j膮 bez trudu, a wi臋c ona musi wykona膰 pierwszy ruch.
- M贸wi艂am ju偶, z艂贸偶cie przysi臋g臋 - powiedzia艂a dwelf.
- W sprawie kryszta艂u nigdy nie dotrzymamy przysi臋gi - powiedzia艂 Ruin - ani te偶 nie uwierzymy, 偶e ona dotrzyma swojej.
- Nawet nie jestem pewna, czy to jest ten kamie艅 - odezwa艂a si臋 Patience. - Wiem tylko, 偶e ojciec kaza艂 mi go strzec jak oka w g艂owie i 偶e, zgodnie z rad膮 Angela, mia艂am ci臋 poprosi膰 o zaimplantowanie go do mego m贸zgu.
Ruin roze艣mia艂 si臋.
- I on my艣la艂, 偶e gdy wreszcie dostan臋 go w swoje r臋ce, to zwr贸c臋 go tobie?
Reck, nieporuszona, uciszy艂a go sykni臋ciem, po czym zwr贸ci艂a si臋 do Patience.
- M贸j g艂upi brat nic nie rozumie. Chocia偶 kamie艅 nale偶a艂 kiedy艣 do nas, teraz nie mo偶emy ju偶 mie膰 z niego po偶ytku.
- Nie mo偶emy mie膰 po偶ytku?! - wykrzykn膮艂 Ruin.
- Kiedy pierwsze ludzkie istoty umieszcza艂y go w swoich m贸zgach, traci艂y zmys艂y. W krysztale by艂o zbyt wiele z geblinga. Ale teraz to my ju偶 nie mo偶emy go u偶y膰 - kamie艅 przesi膮k艂 cz艂owiekiem.
Ruin zmarszczy艂 czo艂o.
- Jest zawsze jaka艣 szansa, 偶e mo偶emy go wykorzysta膰.
- Znacznie wi臋ksza, 偶e pr贸buj膮c zniszczymy samych siebie. Ruina ogarn臋艂a w艣ciek艂o艣膰.
- Odnajdujemy go, i to po tylu latach, a na dodatek w chwili najwi臋kszej potrzeby, a ty m贸wisz, 偶e nie mo偶emy go u偶y膰! - wybuchn膮艂. Lecz chwil臋 potem jego gniew przeszed艂 w rozpacz. - Masz racj臋.
Patience s艂ucha艂a ich nieufnie. To m贸g艂 by膰 trik, by u艣pi膰 jej czujno艣膰. Zwr贸ci艂a si臋 wi臋c do kobietydwelfa, gdy偶 od niej tylko mog艂a spodziewa膰 si臋 pomocy:
- Chcia艂abym zada膰 ci pytanie. Powiedz mi, jak dzia艂a kryszta艂 zaimplantowany do m贸zgu?
- Kiedy wyjd臋 po odpowied藕 - powiedzia艂a gospodyni - wy si臋 pozabijacie, a wtedy nie b臋d臋 ju偶 mog艂a zada膰 wam 偶adnego pytania.
- Je艣li nie rusz膮 si臋 ze swych miejsc, nie zabij臋 ich - powiedzia艂a Patience.
- Nie ruszymy si臋 z miejsca - obieca艂a Reck.
- Wcale nie by艂bym taki pewien, czy ona mo偶e nas zabi膰 - doda艂 Ruin.
Patience u艣miechn臋艂a si臋. Gospodyni wzruszy艂a ramionami
i wysz艂a. Wydawa艂o si臋, 偶e straci艂a ca艂膮 sw膮 偶ywotno艣膰 i rado艣膰.
Wr贸ci艂a, mrucz膮c co艣 do siebie.
- to jest d艂ugie - wyja艣ni艂a.
- S艂ucham - powiedzia艂a Patience.
Kobietadwelf wyrecytowa艂a:
- "Je艣li zostanie umieszczony powy偶ej o艣rodka ruchu w m贸zgu ludzkim, organiczny kryszta艂, zwany kamieniem umys艂u lub kamieniem w艂adzy, urodzi mniejsze kryszta艂y, kt贸re spenetruj膮 ka偶d膮 cz臋艣膰 m贸zgu. Wi臋kszo艣膰 z nich b臋dzie si臋 zachowywa膰 biernie, zbieraj膮c wspomnienia i wa偶ne my艣li. Jednak偶e kilka z kryszta艂贸w pozwoli istocie ludzkiej odzyska膰 wspomnienia wcze艣niejszych posiadaczy kamienia. Poniewa偶 wiele z nich nale偶a艂o do pierwszych siedmiu kr贸l贸w gebling贸w, w m贸zgach kt贸rych ten kamie艅 powstawa艂, dla ludzi mog膮 si臋 one okaza膰 dezorientuj膮ce. A skoro cz艂owiek nie zdo艂a zyska膰 kontroli nad kryszta艂em, obce wspomnienia zderz膮 si臋 ze sob膮 w spos贸b nie kontrolowany, prowadz膮c do utraty samo艣wiadomo艣ci, to znaczy do szale艅stwa. Najbezpieczniejszym sposobem u偶ycia kryszta艂u jest zaimplantowanie go w chronione miejsce ko艂o niezbyt wa偶nego nerwu. Jeden lub dwa 艂a艅cuchy kryszta艂贸w znajd膮 sw膮 drog臋 przez umys艂, zbieraj膮c to, co nagromadzi艂a pami臋膰, ale prawie nigdy nie wedr膮 si臋 starymi wspomnieniami w nosiciela. Niezwykle nik艂a jest szansa, Heffiji, 偶e kiedykolwiek przyda ci si臋 ta informacja." To ostatnie stwierdzenie wszystkich roz艣mieszy艂o.
- Ktokolwiek dawa艂 ci t臋 odpowied藕, nie by艂 tak m膮dry jak s膮dzi艂.
- Wiem - odpar艂a Heffiji. Ale si臋 jej nie pozby艂am, i mo偶ecie teraz stwierdzi膰, 偶e zada艂am mu dobre pytanie, cho膰 on my艣la艂 inaczej.
- A co by si臋 sta艂o, gdyby kamie艅 zosta艂 umieszczony w m贸zgu geblinga? - zapyta艂a Patience.
- Ale po co kto艣 mia艂by robi膰 co艣 takiego? - odpowiedzia艂a pytaniem Heffiji. - Przecie偶 wystarczy, aby gebling...
- Cisza!przerwa艂 jej Ruin.
- Nie - wtr膮ci艂a si臋 Reck. - Niech m贸wi.
- Wystarczy, by gebling - doko艅czy艂a Heffiji - go po艂kn膮艂. Kryszta艂 w ciele geblinga pokruszy艂by si臋 na male艅kie kawa艂eczki, kt贸re pow臋drowa艂yby w odpowiednie miejsca.
- Dlaczego tak mia艂oby si臋 sta膰? - docieka艂a Patience. - Dlaczego geblingom tak 艂atwo by艂oby u偶y膰 kamienia, a ludziom tak trudno...
- Poniewa偶 my rodzimy si臋 z kamieniem w m贸zgu - odpowiedzia艂 Ruin pogardliwie. - Ka偶dy z nas go ma. A kiedy umieraj膮 nasi rodzice, zjadamy ich kamienie, gdy偶 w ten spos贸b zachowujemy wspomnienia wydarze艅, kt贸re by艂y dla nich najwa偶niejsze za 偶ycia. - Spojrza艂 na Reck z gorzkim triumfem, jakby chcia艂 powiedzie膰: widzisz, sama chcia艂a艣, 偶eby jej powiedzie膰, to teraz masz.
Patience spogl膮da艂a na geblingi z rosn膮cym zrozumieniem.
- A wi臋c te wszystkie historie, 偶e geblingi zjadaj膮 swoich zmar艂ych...
Reck skin臋艂a g艂ow膮.
- Je艣li kto艣 z ludzi widzia艂 nasze obrz膮dki, chocia偶 trudno mi sobie wyobrazi膰, by geblingi kiedykolwiek im na to zezwoli艂y...
- To s膮 tak偶e obrz膮dki dwelf贸w - wtr膮ci艂a Heffiji. -i gaunt贸w.
- Takie kamienie, cho膰 znacznie mniejsze, maj膮 wszystkie zwierz臋ta tego 艣wiata - powiedzia艂 Ruin. - Wszyscy poza lud藕mi. Kalecy ludzie, kt贸rych dusze umieraj膮 wraz z cia艂ami.
Umieraj膮 dusze wszystkich ludzi, pomy艣la艂a Patience, poza tymi, kt贸rym odj臋to g艂owy na przechowanie. Ta sprawa zawsze bardzo j膮 zastanawia艂a. Jak dosz艂o do tego, 偶e odcinano g艂owy? Dlaczego w og贸le nasi naukowcy starali si臋 utrzyma膰 g艂owy ludzi przy 偶yciu? Poniewa偶 ju偶 setki pokole艅 temu dowiedzieli si臋, 偶e pochodz膮ce z tej planety gatunki maj膮 co艣 w rodzaju 偶ycia wiecznego, gdy偶 cz臋艣膰 ich umys艂u 偶yje nadal po 艣mierci. Ludzie im zazdro艣cili. Przed艂u偶anie egzystencji g艂贸w by艂o ludzkim substytutem kamieni m贸zgowych gebling贸w, dwelf贸w i gaunt贸w. Zamiast kryszta艂u nam dostawa艂y si臋 szyjki, czerwie g艂贸wne i strz臋py szczur贸w wrzucane przez soko艂a do s艂oja.
- Spo艣r贸d wszystkich ludzi tylko heptarchowie potrafili wzbogaci膰 si臋 o doznania swoich przodk贸w - powiedzia艂a Reck. - i to dlatego, 偶e ukradli nasze dziedzictwo. Zabili艣cie si贸dmego kr贸la gebling贸w i ukradli艣cie jego kamie艅. Nasi w艂adcy stracili wtedy wiedz臋 o pocz膮tkach swego kr贸lestwa. Ruin w swej naiwno艣ci wierzy, 偶e teraz mogliby艣my wykorzysta膰 cho膰 troch臋 tej wiedzy. Jednak kamie艅 m贸g艂by by膰 dla nas przydatny tylko wtedy, gdyby艣my posiadali go nieprzerwanie przez ca艂y czas.
- Musz臋 koniecznie go zdoby膰 - powiedzia艂 Ruin. - Je艣li mam si臋 dowiedzie膰, co...
- To Nieglizdawiec chce, 偶eby艣 go po偶膮da艂, Ruinie. - Reck z wyra藕nym zadowoleniem zmusza艂a brata, by ugi膮艂 si臋 przed jej m膮dro艣ci膮. - Ucieszy艂by si臋, gdyby uda艂o mu si臋 pozbawi膰 zmys艂贸w par臋 kr贸l贸w. G艂upcze. Je艣li ludzie wariowali pod wp艂ywem chybionego zwi膮zku z kamieniem, jak mo偶e on podzia艂a膰 na ciebie, skoro 偶y艂 w ponad trzech setkach umys艂贸w ludzkich. 呕aden gebling nie ma do艣膰 si艂y, by wytrzyma膰 wp艂yw kamienia.
Patience patrzy艂a na Ruina i wiedzia艂a, 偶e teraz nie udaje. Najwyra藕niej siostra go przekona艂a. Dyskusja mog艂aby si臋 na tym zako艅czy膰, a kamie艅 pozosta艂by w posiadaniu Patience, a mo偶e nawet zosta艂by zaimplantowany do jej m贸zgu. Wystarczy艂o tylko nie odzywa膰 si臋. Ale je艣li by艂 tak gro藕ny, 偶e Ruin nie m贸g艂 go u偶y膰, musia艂a dowiedzie膰 si臋, jaki wp艂yw wywar艂by na ni膮.
- Czy umys艂 cz艂owieka r贸偶ni si臋 tak bardzo od umys艂u geblinga? - zapyta艂a. - Potrafimy nauczy膰 si臋 swoich j臋zyk贸w, umiemy...
- Nie rozumiesz istoty umys艂u geblinga - zacz膮艂 Ruin.
- On jest nasz膮 si艂膮 - doda艂a Reck - i jednocze艣nie nasz膮 s艂abo艣ci膮. Od chwili narodzin nigdy nie jeste艣my sami. Osamotnienie to dla nas puste s艂owo. Na jawie i we 艣nie, zawsze na skraju 艣wiadomo艣ci czujemy inne geblingi. Kiedy po艂kniemy m贸zgowy kamie艅 innego geblinga, stajemy si臋 nim na ca艂e dni, niekiedy tygodnie i miesi膮ce. Do czasu, a偶 pouk艂adamy jego wspomnienia. Gdyby Ruin sta艂 si臋 w taki spos贸b cz艂owiekiem, i to po trzystakro膰, nie potrafi艂by znie艣膰 ogromu samotno艣ci, by艂aby ona czym艣 na kszta艂t 艣mierci. Jednak ty jeste艣 do samotno艣ci przyzwyczajona, poniewa偶 niczego innego nie zazna艂a艣 w ca艂ym swym 偶yciu. Poza tym kamie艅 nie z艂膮czy si臋 z tob膮 tak ca艂kowicie. Silna istota ludzka, taka jak ty...
- Chcesz, 偶ebym jej wszczepi艂 kryszta艂, prawda? - zapyta艂 Ruin.
- Chyba tak - odpar艂a Reck.
- Po tym mo偶e sta膰 si臋 bardziej uleg艂a woli Nieglizdawca powiedzia艂.
- A jakie to ma znaczenie? W najgorszym razie oka偶e si臋 bezradna wobec jego pragnie艅. A i tak najprawdopodobniej taki koniec j膮 czeka, wi臋c co za r贸偶nica?
Patience zadr偶a艂a wewn臋trznie, s艂ysz膮c s艂owa tak ca艂kowicie pozbawione wsp贸艂czucia. Nawet ona, kt贸ra czasami musia艂a zabija膰, czu艂a pewne zrozumienie dla swych ofiar, jaki艣 zwi膮zek z nimi. Dopiero teraz po raz pierwszy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e geblingi traktuj膮 j膮 jak zwierz臋. Podobnie jak cz艂owiek m贸g艂 ocenia膰 dobrego konia, wychwalaj膮c jego si艂臋, a ubolewaj膮c nad s艂abo艣ci膮, nie skr臋powany obecno艣ci膮 stworzenia. Jedyna r贸偶nica polega艂a na tym, 偶e Patience rozumia艂a, o czyn? m贸wili.
Wprawdzie Ruin musia艂 przyzna膰 racj臋 siostrze, ale to go wcale nie uspokoi艂o. Teraz odwr贸ci艂 si臋 do Patience.
- Umieszcz臋 ci kamie艅 w m贸zgu, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, po twojej 艣mierci b臋dzie nale偶a艂 znowu do mnie, Reck albo naszych dzieci.
- Co ci z niego przyjdzie, skoro nigdy nie b臋dziesz m贸g艂 z niego skorzysta膰? - zapyta艂a Patience.
- Po zako艅czeniu naszej misji - odpar艂 Ruin - b臋d臋 ju偶 m贸g艂 go wykorzysta膰. Je艣li mi si臋 nie uda, trudno. Szale艅stwo nie wydaje mi si臋 gorsze ni偶 艣mier膰, a ja nie boj臋 si臋 艣mierci. Je艣li za艣 mi si臋 powiedzie, wtedy odzyskamy wszystko, co stracili艣my, i przeka偶emy to nast臋pnym pokoleniom.
- Z艂o偶臋 ci nieco inn膮 przysi臋g臋 - zaproponowa艂a Patience. - Zaimplantuj go, a je艣li b臋d臋 umiera膰 w obecno艣ci kr贸la gebling贸w, nie zrobi臋 nic, by powstrzyma膰 go przed zabraniem kamienia, kimkolwiek by艂by ten kr贸l.
- To oznacza to samo. - Ruin u艣miechn膮艂 si臋. - Musisz tylko r贸wnocze艣nie obieca膰, 偶e postarasz si臋 umrze膰 w obecno艣ci kr贸la gebling贸w.
- Je艣li z kolei ty przyrzekniesz, 偶e nie przy艣pieszysz tego dnia.
- Nienawidz臋 polityki - wtr膮ci艂a Heffiji. - Niepotrzebne s膮 wam 偶adne przysi臋gi. Ty zaimplantujesz jej kamie艅, poniewa偶 nic ci po nim, a potem odbierzesz go, je艣li zdo艂asz. - Chrz膮kn臋艂a. - Nawet dwelf z ma艂ym rozumkiem mo偶e wam to powiedzie膰.
- Jaki jest tw贸j drugi warunek? - zapyta艂a Patience.
- Pierwszy kr贸l gebling贸w - powiedzia艂a Reck - by艂 bratem Nieglizdawca. W kamieniu s膮 jego wspomnienia. Musisz nam opowiedzie膰 wszystko, czego si臋 dowiesz na jego temat od kamienia.
A wi臋c heptarchowie pami臋tali Nieglizdawca - szepn臋艂a Patience. - Przez wszystkie te lata wiedzieli, kim jest ich nieprzyjaciel.
- Tylko ci, kt贸rzy mieli odwag臋 w艂o偶y膰 kamie艅 w swoje m贸zgi powiedzia艂 Ruin.
- Powiesz nam? - zapyta艂a Reck.
Patience skin臋艂a g艂ow膮.
- Tak. Apotem podj臋艂a decyzj臋. Przestanie zachowywa膰 si臋 jak ostro偶ny dyplomata, pozwoli Ruinowi i Reck zobaczy膰 sw贸j l臋k. - Czy naprawd臋 wierzycie, 偶e mam do艣膰 si艂y, by wytrzyma膰 wp艂yw kamienia?
Ruin wzruszy艂 ramionami.
- Je艣li nie jeste艣 wystarczaj膮co silna, nam nie b臋dzie gorzej, ni偶 by艂o dot膮d. - Nadal traktowa艂 j膮 na r贸wni ze zwierz臋ciem.
Ale Reck zrozumia艂a gest przyja藕ni i odpowiedzia艂a z sympati膮:
- Ile razy takie wydarzenie mia艂o miejsce w historii 艣wiata? Sk膮d mo偶emy wiedzie膰, czy cz艂owiek jest na tyle silny, by mie膰 geblinga w swym umy艣le, a nadal pozosta膰 cz艂owiekiem? Ale powiem, co o tobie my艣l臋. Wielu ludzi, a nawet wi臋kszo艣膰, to s艂abe, przera偶one istoty, kt贸re pr贸buj膮 zagarn膮膰, co tylko si臋 da. Chc膮 mie膰 w swojej w艂adzy rzeczy i innych ludzi, bo dopiero wtedy czuj膮 si臋 pot臋偶ni i wydaje im si臋, 偶e nie s膮 samotni. Ale ty taka nie jeste艣. Ty nie boisz si臋 samotno艣ci.
Patience wypu艣ci艂a z r膮k p臋tl臋 i od艂o偶y艂a szklan膮 rurk臋. Geblingi wyra藕nie si臋 odpr臋偶y艂y.
- Powiedzia艂a艣, 偶e twoje imi臋 brzmi Heffiji? - Patience zwr贸ci艂a si臋 do gospodyni.
- Tak dawno, dawno temu nazwa艂a mnie pewna nauczycielka.
Zapomnia艂am, jak nazywa艂am si臋 wcze艣niej. Ale je艣li mnie zapytacie, odpowiem.
- Ona by艂a gauntem, prawda? Nauczycielka, kt贸ra ci臋 tak nazwa艂a? Heffiji to s艂owo w gauntish.
- Tak. Czy wiesz, co ono oznacza?
- To bardzo zwyczajne s艂owo. I znaczy "nigdy". Co - nigdy?
- Mikias Mikuan Heffiji Ismar.
- Nigdy Nie Traci Znalezionego Miejsca.
- to w艂a艣nie ja - oznajmi艂a Heffiji. - Nie wiem nic, ale potrafi臋 znale藕膰 wszystko. Chcecie zobaczy膰?
- Tak - potwierdzi艂a Patience.
- Tak - powiedzia艂a Reck.
Ruin wzruszy艂 ramionami.
Heffiji poprowadzi艂a ich w g艂膮b domu. Wszystkie pomieszczenia by艂y obudowane p贸艂kami. Le偶a艂y na nich nie uporz膮dkowane stosy papier贸w. Kawa艂ki drewna lub kamienie zabezpiecza艂y je przed wiatrem wpadaj膮cym pozbawionymi szyb oknami. Ca艂y dom by艂 archiwum papier贸w zebranych bez 艂adu i sk艂adu.
- I wiesz, gdzie znajduje si臋 ka偶da odpowied藕? - zapyta艂a Reck.
- O nie, wcale nie wiem, dop贸ki kto艣 nie zada mi pytania. Wtedy przypominam sobie, gdzie j膮 po艂o偶y艂am.
- Wi臋c nie mo偶esz nas zaprowadzi膰 do jakiej艣 informacji, dop贸ki ci臋 o ni膮 nie poprosimy?
- Ale kiedy mnie zapytacie, poprowadz臋 was do ka偶dej odpowiedzi. - U艣miechn臋艂a si臋 z dum膮. - Mo偶e rzeczywi艣cie mam tylko p贸艂 rozumu, ale pami臋tam wszystko, co kiedykolwiek zrobi艂am. Ka偶dy z M膮drych przechodzi艂 ko艂o mego domu. Wszyscy zagl膮dali tutaj, dawali mi odpowiedzi i zadawali pytania. A je艣li nie zna艂am odpowiedzi, to tak d艂ugo pyta艂am nast臋pnych, a偶 znalaz艂 si臋 kto艣, kto mi odpowiedzia艂.
Patience unios艂a kamie艅 z jakiego艣 stosu papieru.
- Nie! - zaprotestowa艂a rozpaczliwie Heffiji.
Patience po艣piesznie od艂o偶y艂a kamie艅 z powrotem.
- Jak znajd臋 papier, je艣li prze艂o偶ysz go w inne miejsce? - krzykn臋艂a kobietadwelf. - Gdy co艣 prze艂o偶ysz w inne miejsce, b臋dzie stracone na zawsze! W tym domu znajduj膮 si臋 tysi膮ce tysi臋cy papier贸w. Czy masz czas wszystkie je przeczyta膰 i zapami臋ta膰?
- Nie - odpar艂a Patience. - Przepraszam.
- To ca艂y m贸j m贸zg! - krzycza艂a Heffiji. - Dzi臋ki nim moja g艂owa nie jest gorsza od wielkich g艂贸w, jakie maj膮 ludzie, geblingi i gaunty. Pozwalam wam w nim grzeba膰, bo mo偶ecie do艂o偶y膰 co艣 do moich wspomnie艅. Ale je艣li cokolwiek ruszycie, r贸wnie dobrze mo偶ecie spali膰 ten dom razem ze mn膮, poniewa偶 wtedy zosta艂by tylko dwelf ze swym ma艂ym p贸艂rozumkiem, nie b臋d膮cy w stanie odszuka膰 偶adnej odpowiedzi.
Heffiji rozp艂aka艂a si臋. Reck pog艂adzi艂a j膮 uspokajaj膮co po w艂osach swymi d艂ugimi palcami o wielu stawach, przypominaj膮cych ptasie skrzyd艂o.
- to prawdapowiedzia艂a Recktacy s膮 w艂a艣nie ludzie. Wchodz膮 do cudzych dom贸w, a potem siej膮 spustoszenie, nie zastanawiaj膮c si臋 nawet nad tym, co zniszczyli.
Patience znios艂a ze spokojem zarzut, zas艂u偶y艂a na nagan臋. Ale Ruin inaczej zrozumia艂 jej milczenie. Uzna艂, 偶e nie zrozumia艂a znaczenia s艂贸w Reck.
- Mojej siostrze chodzi艂o o to, 偶e wy, ludzie, przybyli艣cie na t臋 planet臋, i zniszczyli艣cie j膮 nam wszystkim, geblingom, dwelfom i gauntom, kt贸rzy byli艣my tu przed wami.
Heffiji przesta艂a nagle p艂aka膰. Odsun臋艂a si臋 od Reck znowu szeroko u艣miechni臋ta.
- to moja najlepsza odpowied藕 - powiedzia艂a. - Zadajcie mi pytanie.
- Jakie pytanie? - spyta艂 Ruin.
- "Nam wszystkim, kt贸rzy byli艣my tu przed wami" - powiedzia艂a. - Pytajcie mnie.
Ruin zastanawia艂 si臋, jakie pytanie mog艂a mie膰 na my艣li.
- No dobrze, kto tu by艂 przed lud藕mi?
Heffiji podskoczy艂a w zachwycie.
- Glizdawce! - krzykn臋艂a. - Glizdawce, glizdawce, glizdawce!
- A co w takim razie z geblingami, je艣li nie by艂o ich tu, gdy przybyli ludzie? - zapyta艂a Reck.
- Co z nimi? To zbyt og贸lne. Musicie lepiej sformu艂owa膰 pytanie.
- Sk膮d pochodz膮 geblingi? - u艣ci艣li艂a Reck.
Heffiji znowu podskoczy艂a.
- Moje ulubione, oto i moje ulubione! Chod藕cie, to wam poka偶臋. Chod藕cie i zobaczycie.
Poprowadzi艂a ich stromymi schodami na nisko sklepiony, duszny strych. Nawet geblingi musia艂y si臋 tu pochyla膰. Patience przykucn臋艂a i w ten spos贸b przesuwa艂a si臋 wzd艂u偶 艣ciany. Heffiji odda艂a swoj膮 latarni臋 Ruinowi i si臋gn臋艂a po plik papier贸w wsuni臋tych za belk臋 wspornikow膮. Roz艂o偶y艂a je na pod艂odze. Odebra艂a latarni臋 i bior膮c
w r臋ce papiery jeden po drugim zacz臋艂a czyta膰 wyja艣nienia pod rysunkami.
- "Na tej planecie nie pozosta艂a 偶adna forma miejscowego 偶ycia, podobnie jak nie zachowa艂a si臋 偶adna forma 偶ycia ziemskiego poza samymi lud藕mi" - czyta艂a.
- to szale艅stwo - powiedzia艂 Ruin. - Ka偶dy wie, 偶e udomowione ro艣liny i zwierz臋ta pochodz膮 z Ziemi...
Heffiji podnios艂a wy偶ej latarni臋.
- Je艣li znasz wszystkie odpowiedzi, to po co si臋 zatrzyma艂e艣 w moim domu?
Zawstydzony umilk艂.
Heffiji recytowa艂a dalej:
- "Por贸wnuj膮c materia艂 genetyczny jakiegokolwiek zwierz臋cia czy ro艣liny z zapisami dotycz膮cymi podobnych ro艣lin i zwierz膮t, przywiezionymi przez ludzko艣膰 z Ziemi, dowiadujemy si臋, 偶e oryginalny kod jest nadal zachowany w spos贸b prawie doskona艂y - ale tylko jako bardzo niewielka cz臋艣膰 pojedynczej, ale za to znacznie wi臋kszej moleku艂y genetycznej."
Heffiji wyci膮gn臋艂a diagram pokazuj膮cy miejsce bia艂ka w pojedynczych chromosomach obecnej wersji imaculata艅skich okaz贸w.
- "Najwyra藕niej ziemskie gatunki zosta艂y zmienione lub, co bardziej prawdopodobne, stworzono ich doskona艂e imitacje wykorzystuj膮c miejscowe gatunki, kt贸re zasymilowa艂y materia艂 genetyczny w swoim w艂asnym kodzie. Chocia偶 otrzymana moleku艂a mo偶e teoretycznie zawiera膰 setki razy wi臋cej informacji genetycznych, ni偶 potrzeba by艂o gatunkowi 偶yj膮cemu na Ziemi, reszta genetycznego materia艂u wykorzystana jest do innych cel贸w. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e miejscowe formy 偶ycia z Imaculaty wykorzysta艂y umiej臋tno艣膰 pozostawania w u艣pieniu do kolejnego przystosowywania, przejmuj膮c stopniowo cechy konkuruj膮cych z nimi gatunk贸w, co doprowadzi艂o najpierw do imitowania ich i wreszcie do zast臋powania. Istnieje te偶 mo偶liwo艣膰, i偶 naturalna dla Imaculaty moleku艂a genetyczna jest na tyle z艂o偶ona, 偶e mo偶e kontrolowa膰 zmiany w genetycznym materiale w艂asnych kom贸rek rozrodczych. Ale niezale偶nie od tego, czy jaka艣 forma inteligencji istnieje w moleku艂ach genetycznych czy nie, nasze eksperymenty dowiod艂y, 偶e w ci膮gu dw贸ch generacji ka偶dy gatunek na Imaculacie jest w stanie upodobni膰 si臋 do gatunku ziemskiego. W艂a艣ciwie mo偶na powiedzie膰, 偶e imaculata艅skie imitacje znacznie przyspieszy艂y sprawno艣膰 rozrodcz膮 przez wcze艣niejsze osi膮ganie dojrza艂o艣ci p艂ciowej lub zwi臋kszanie ilo艣ci potomstwa w danym pokoleniu." Heffiji popatrzy艂a wyczekuj膮co kolejno na ka偶dego z nich.
- Czy to rozumiecie?
Patience przypomnia艂a sobie s艂owa ksi臋cia Prekeptora i wypowiedzia艂a je na g艂os:
- Cz膮steczka genetyczna jest zwierciad艂em woli.
- To religia - 偶achn臋艂a si臋 Heffiji. - Trzymam j膮 gdzie indziej.
- Rozumiemy - powiedzia艂 Ruin.
- Musicie zrozumie膰 do ko艅ca. Je艣li macie pytania, powt贸rz臋 wszystko jeszcze raz.
Nie mieli pyta艅. Heffiji przesz艂a do serii rysunk贸w przedstawiaj膮cych zbo偶a i dziwne, lataj膮ce owady.
- "Podczas naszych do艣wiadcze艅 wydzielili艣my oryginalny, ziemski materia艂 genetyczny ze zbo偶a imaculata艅skiego, aby sprawdzi膰, co pozostanie, kiedy zabraknie dominuj膮cych gen贸w ziemskich. Eksperymenty wymaga艂y ogromnej cierpliwo艣ci i pr贸b臋 powtarzali艣my po wielokro膰, zanim do艣wiadczenie si臋 powiod艂o. Wreszcie oddzielili艣my materia艂 genetyczny zar贸wno zbo偶a, jak i gatunku, kt贸ry zaabsorbowa艂 cechy zbo偶a i zast膮pi艂 je. Struktura genetyczna zbo偶a by艂a identyczna z tym, co mieli艣my w materia艂ach pozosta艂ych po pierwszych kolonistach, a jednak kiedy zbo偶e - posiadaj膮ce ju偶 inny zapis genetyczny - wzrasta艂o na tej planecie, w jego wygl膮dzie nie by艂o r贸偶nicy. Pozosta艂a cz臋艣膰 materia艂u genetycznego, pochodz膮ca z Imaculaty, nie by艂a wcale zapisem innej ro艣liny. Otrzymano z niego niewielkiego lataj膮cego insekta z cia艂em jakby glisty, tyle tylko, 偶e posiada艂 dodatkowo trzy pary skrzyde艂. Niczego takiego nie znale藕li艣my w katalogach gatunk贸w przywiezionych z Ziemi. Najbardziej przypomina艂o to owada, nazywanego przez pierwszych kolonist贸w komarem", kt贸ry znikn膮艂 po kilku latach istnienia kolonii na Imaculacie."
- Co to ma wsp贸lnego z geblingami? - zapyta艂 Ruin. - Na ro艣linach znam si臋 lepiej ni偶 jakikolwiek cz艂owieknaukowiec.
- Je艣li nie chcesz moich odpowiedzi - powiedzia艂a Heffiji - to id藕 sobie.
Reck dotkn臋艂a policzka brata.
- Nie my艣l, 偶e on nie rozumie - powiedzia艂a. - Problem w tym, 偶e poj膮艂 zbyt dobrze.
Heffiji ci膮gn臋艂a dalej:
- "Pojedynczego imaculata艅skiego komara wsadzili艣my do
szklanego pude艂ka z pr贸bk膮 czystego ziemskiego zbo偶a, gotowego do zapylenia. Cho膰 imaculata艅ski komar nie mia艂 partnera, wkr贸tce z艂o偶y艂 tysi膮ce jajeczek. Tak偶e pszenica dojrza艂a. Alejajeczka komara dojrza艂y wcze艣niej. Z niekt贸rych wyl臋g艂y si臋 komary, kt贸re atakowa艂y si臋 wzajemnie z wielk膮 brutalno艣ci膮, a偶 zosta艂 tylko jeden. Z pozosta艂ych jajek wydoby艂y si臋 jednak ca艂e szeregi dziwnych ro艣lin, niekt贸re podobne do k艂os贸w pszenicznych, inne do komar贸w, w wi臋kszo艣ci nie potrafi膮cych utrzyma膰 si臋 przy 偶yciu. Tylko kilka osi膮gn臋艂o par臋 centymetr贸w, zanim umar艂o. Natomiast te, kt贸re rozwija艂y si臋 dobrze, chocia偶 bardziej przypomina艂y pszenic臋, jednak wyra藕nie r贸偶ni艂y si臋 od ziemskiego gatunku. Zanim zbo偶e kolejny raz obrodzi艂o i wzros艂o, wszystko wskazywa艂o na to, 偶e otrzymali艣my nowy i bardzo silny gatunek. Natychmiast rozpocz臋li艣my kolejne eksperymenty, by sprawdzi膰, czy wyniki si臋 potwierdz膮."
Si臋gn臋艂a po kolejny rysunek.
- "Tymczasem jedyny komar drugiej generacji, kt贸remu uda艂o si臋 przetrwa膰, skrzy偶owa艂 si臋, ale nie z nowym gatunkiem owad贸w tylko z pszenic膮. Tym razem wi臋kszo艣膰 potomstwa wygl膮da艂a dok艂adnie jak pszenica, z tym 偶e otrzymany gatunek posiada艂 jedn膮 wielk膮 moleku艂臋 genetyczn膮, w kt贸rej zapisana by艂a ca艂a informacja genetyczna na temat zbo偶a z Ziemi. Za ka偶dym razem otrzymywali艣my te same rezultaty. Kiedy pozwalano komarowi drugiej generacji reprodukowa膰 si臋 przy udziale drugiej - czy nawet dziesi膮tej lub dwudziestej - generacji ziemskiej pszenicy, w rezultacie dostawali艣my zawsze identyczn膮 pszenic臋 imaculata艅sk膮, kt贸ra reprodukowa艂a si臋 szybciej i by艂a silniejsza od jakiegokolwiek gatunku pszenicy ziemskiej czy te偶 od nowych gatunk贸w imaculata艅skich. Prawd臋 m贸wi膮c, pszenica imaculata艅ska wydawa艂a si臋 szczeg贸lnie wroga w stosunku do nowych gatunk贸w niepszenicznych. Zosta艂y one zniszczone jakby zaatakowa艂a je jaka艣 trucizna. Zgin臋艂y w ci膮gu dw贸ch generacji. Ziemska pszenica niekiedy potrafi艂a przetrwa膰 d艂u偶ej ni偶 sze艣膰 generacji, zanim zosta艂a ca艂kowicie zast膮piona przez nowy gatunek. Jednak偶e kiedy komar drugiej generacji nie mia艂 mo偶liwo艣ci reprodukowania si臋 przy pomocy ziemskiej pszenicy, imaculata艅ska pszenica nie pojawia艂a si臋 wcale. Zamiast tego i owad, i pszenica ziemska utrzymywa艂y swoj膮 posta膰 nie krzy偶uj膮c si臋. Taki proces kompletnej mimikry zachodz膮cy podczas dw贸ch generacji m贸g艂 wyst膮pi膰 wielokrotnie od czasu, gdy Ziemianie przywie藕li swoje gatunki ro艣lin i zwierz膮t. Zmiany nie zaistnia艂y jedynie we wzorach chromosomowych samych ludzi, gdzie nie zaobserwowano 偶adnych zmian." I to by艂o wszystko.
- Nic nie powiedzia艂a艣 o geblingach - oznajmi艂 triumfalnie Ruin. - Pytali艣my ci臋 o geblingi, ale nawet o nich nie wspomnia艂a艣.
Heffiji odesz艂a troch臋 dalej. Oczywi艣cie ruszyli za ni膮. Ale nie poprowadzi艂a ich w kierunku schod贸w, lecz wyci膮gn臋艂a kolejne papierzyska i znowu je roz艂o偶y艂a. By艂y to cztery rysunki, wszystkie wykonane i podpisane jedn膮 r臋k膮. Na pierwszym widnia艂 nag艂贸wek:
ludzkie moleku艂y genetyczne. Na trzech innych kolejno: moleku艂a ludzka w zapisie genetycznym gebling贸w, dwelf贸w i gaunt贸w.
W ka偶dym przypadku ludzki wz贸r genetyczny mie艣ci艂 si臋 w pojedynczej, d艂ugiej molekule, podobnie jak wzory pszenicy ziemskiej w genetycznej molekule ro艣lin imaculata艅skich.
Heffiji z trudem ukrywa艂a rozradowanie.
- Nie wiedzieli! To ja posk艂ada艂am wszystko w ca艂o艣膰, to ja wiedzia艂am, 偶e obie odpowiedzi sk艂adaj膮 si臋 na jedn膮. A kiedy zobaczy艂am ludzi i gebling贸w razem, wiedzia艂am, 偶e b臋d膮 potrzebowali w艂a艣nie tej odpowiedzi. - U艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Nakierowa艂am was. Podprowadzi艂am, by艣cie zadali odpowiednie pytanie.
- to nieprawda! - krzykn膮艂 Ruin. - Nie jeste艣my nieudolnymi kopiami ludzi.
Machn膮艂 r臋k膮, jakby chcia艂 wytr膮ci膰 latarni臋 z r膮k Heffiji. Reck i Patience jednocze艣nie schwyci艂y go za rami臋.
- Chcesz spali膰 dom? - zapyta艂a Reck.
- My od pocz膮tku mieszkali艣my na tej planecie, a oni s膮 intruzami. Nie pochodzimy od ludzi! Oni s膮 uzurpatorami i chc膮 nam odebra膰 nasz 艣wiat!
- Masz racj臋, Ruin - odezwa艂a si臋 Patience spokojnie. - Nawet je艣li w cz臋艣ci "wywodzicie si臋 od ludzi, to druga po艂owa jest st膮d. Tutejsza przyroda wiedzia艂a, 偶e musi nas imitowa膰, by przetrwa膰. Kimkolwiek byli wasi przodkowie, zanim ludzie zjawili si臋 na Imaculacie, ich naturaln膮 cech膮 by艂o absorbowanie informacji i przystosowywanie si臋. To, kim stali艣cie si臋 dzisiaj, jest wype艂nieniem wszystkiego, do czego d膮偶yli wasi przodkowie, je艣li mieli pozosta膰 sob膮.
- A czym byli艣my wcze艣niej? - zapyta艂a Reck. Nie spodziewa艂a si臋 odpowiedzi na to pytanie.
Ale znowu Heffiji ruszy艂a ze sw膮 latarni膮, tym razem w d贸艂 po schodach. Pozosta艂o im tylko pod膮偶y膰 za ni膮. Bieg艂a przez dom wo艂aj膮c:
- Ja wiem, ja wiem! Ja wiem, ja wiem!
Odnale藕li j膮 w pierwszym pokoju, gdzie znowu Will sta艂 przy drzwiach, a Angel siedzia艂 na krze艣le przy ogniu. Heffiji trzyma艂a wielk膮 p艂acht臋 papieru, na kt贸rej widnia艂y cztery wersje tego samego rysunku. Powtarza艂a s艂owa wypisane na szczycie kartki: "Najbardziej prawdopodobna rekonstrukcja wielkich stworze艅 znalezionych w osadach 呕antyca i Chorzyca".
By艂 to wizerunek wielkiego robaka, niby glisty, z pozosta艂o艣ciami skrzyde艂, rozdzielaj膮cych si臋 jak palce geblinga, z g艂ow膮 proporcjonalnie ma艂膮 jak u dwelfa i z cia艂em tak d艂ugim i gi臋tkim jak cia艂o gaunta. Brzuch zwierz臋cia wygl膮da艂 na otwarty, jakby mu wyj臋to cz臋艣膰 jelit.
Kiedy Heffiji wreszcie zamilk艂a, z miejsca przy ogniu odezwa艂 si臋 Angel:
- Glizdawce. Pierwsi koloni艣ci tak je nazwali, a potem je wybili, chocia偶 wszystko wskazywa艂o, 偶e stworzenia te 偶yj膮 w stadach i grzebi膮 swoich zmar艂ych. By艂y zbyt przera偶aj膮ce, budzi艂y w ludziach strach. A teraz zanik艂y.
- Poza jednym - wtr膮ci艂a Patience. - To jest w艂a艣nie Nieglizdawiec, prawda? Ostatni z glizdawc贸w.
Niezupe艂nie - powiedzia艂 Ruin, kt贸ry wygl膮da艂 na wyko艅czonego i pokonanego. - Przecie偶 to my, geblingi, tak go nazwali艣my. Nieglizdawiec. To nie jest glizdawiec. Nie by艂 naszym ojcem, ale bratem. Nie pami臋tali艣my, 偶e tak wygl膮da, nie pami臋tali艣my, kim by艂y glizdawce. Ale teraz wszystko jest jasne. Tak jak z drug膮 generacj膮 komara - komarz膮tka wybija艂y si臋 wzajemnie, czekaj膮c na oblubienic臋 w postaci ziemskiego zbo偶a. Do tego w艂a艣nie d膮偶y Nieglizdawiec. Czeka na swoj膮 oblubienic臋.
- Si贸dma si贸dma si贸dma c贸rka - mrukn膮艂 Angel. - M贸wi艂em ci, by艣 tu nie przychodzi艂a.
- Nowa ludzka rasa, kt贸ra zast膮pi star膮 - powiedzia艂a Reck. I zniszczy pozosta艂e - gaunty, dwelfy i geblingi.
- Dlaczego czeka艂 tak d艂ugo? - zapyta艂a Patience. - Komary za艂atwi艂y spraw臋 w dwa pokolenia. Dlaczego Nieglizdawiec czeka艂 na mnie a偶 343?
Heffiji spojrza艂a zak艂opotana.
- Nie wiem, nie oczekuj ode mnie odpowiedzi na wszystko.

* * *
Rozdzia艂 12
KAMIE艃 W艁ADZY

Ruin starannie wygoli艂 w艂osy Patience. Zacz膮艂 za uchem i doszed艂 prawie do 艣rodka g艂owy.
- Teraz b臋dziesz musia艂a nosi膰 swoj膮 peruk臋 - powiedzia艂 Angel. - Twoje nowe uczesanie mo偶e wzbudza膰 zbyt wiele zainteresowania.
Ruin prze偶u艂 li艣膰, a potem obliza艂 wygolon膮 powierzchni臋 szorstkim j臋zykiem. Ponak艂uwa艂 sk贸r臋 ig艂膮. Patience nie czu艂a b贸lu, tylko lekkie napi臋cie sk贸ry. Nerwy zosta艂y znieczulone.
- Mniejsza o fryzur臋 - odpar艂a - bylebym tylko po tym pami臋ta艂a, 偶e jestem dziewczyn膮 - Nadrabia艂a min膮, ale ku w艂asnemu zdziwieniu us艂ysza艂a w swoim g艂osie l臋k. - Czy w og贸le cz艂owiekiem doda艂a.
Reck dotkn臋艂a jej d艂oni. Patience jak przez mg艂臋 pami臋ta艂a, 偶e jeszcze miesi膮c temu musia艂aby ca艂膮 si艂膮 woli powstrzymywa膰 si臋, aby nie okaza膰 wstr臋tu, jaki wzbudza艂o w niej dotkni臋cie geblinga. Teraz podzia艂a艂o na ni膮 koj膮co. Uwa偶aj, 偶eby艣 jej za bardzo nie polubi艂a, przestrzeg艂a si臋 w duchu. Strze偶 si臋 uczu膰, one zawsze mog膮 ci臋 zawie艣膰.
- Patience - odezwa艂a si臋 Reck cichym g艂osem - to niedobrze, je艣li nie jeste艣 pewna, kim jeste艣. Po w艂o偶eniu kryszta艂u b臋dziesz mia艂a w swoim umy艣le wspomnienia setek przedstawicieli dw贸ch ras. Niekt贸re oka偶膮 si臋 bardzo natarczywe - szczeg贸lnie te, nale偶膮ce niegdy艣 do gebling贸w. Kr贸lowie gebling贸w zawsze byli bardzo silni.
- Wiem, kim jestem - wyszepta艂a Patience. Ale k艂ama艂a. Je艣li wiedzia艂a, ukrywa艂a to nawet przed sob膮. T膮 tajemnic臋 mia艂a nadzieje kiedy艣 odkry膰. Posiadanie kamienia uka偶e j膮 tak膮, jaka by艂a, zanim nauczy艂a si臋 wszystkich r贸l. Gdyby wtedy okaza艂o si臋, 偶e nie pozosta艂o w niej nic poza odgrywanymi rolami, kamie艅 zwinie j膮 z powrotem i zabije wspomnieniami istnie艅, kt贸re dawno odesz艂y. Ale mo偶e gdzie艣 g艂臋boko pod twarzami namalowanymi przez innych istnieje jej prawdziwe ja. Je偶eli wreszcie odnajdzie je, uratuje si臋. Albo jestem kim艣 i b臋d臋 偶y艂a, albo jestem nikim i umr臋.
Wiedzia艂a, 偶e teraz Ruin odcina kawa艂ek sk贸ry. S艂ysz膮c zgrzyt domy艣li艂a si臋, 偶e tnie ko艣膰 jej czaszki, ale nic nie czu艂a, jakby g艂owa by艂a z kamienia. Rze藕bi艂 w kamieniu, jej g艂owa stawa艂a si臋 taka sama, jak te w s艂ojach, kt贸re zebrane w wielkiej komnacie wpatrywa艂y si臋 w ni膮, p艂ywaj膮c w艣r贸d szyjek i czerwi g艂贸wnych. Zadr偶a艂a.
- Nie ruszaj si臋 - szepn膮艂 Ruin.
Angel rozpocz膮艂 monotonny monolog, kt贸ry mia艂 j膮 uspokoi膰.
- Widzisz, Patience, informacje o Nieglizdawcu i pochodzeniu gebling贸w, dwelf贸w oraz gaunt贸w najwyra藕niej wcale nie zosta艂y odkryte przez tego, kt贸ry zostawi艂 u Heffiji swoje odpowiedzi. Same przepowiednie, imi臋 Nieglizdawca, tradycje wszystkich nieludzkich gatunk贸w, 艣wiadcz膮ce, 偶e podchodz膮 one od kogo艣 偶yj膮cego na tej planecie przed cz艂owiekiem, i wiara, 偶e Nieglizdawiec jest ich bratem wszystko to wskazuje, 偶e informacje te odkryto ju偶 wcze艣niej, by膰 mo偶e nawet wielokrotnie.
Ruin podwa偶y艂 kawa艂ek ko艣ci czaszki. Us艂ysza艂a, jak odk艂adaj膮 na stole.
- Ale wiedza przychodzi i odchodzi. Na przyk艂ad jak przebieg艂o pierwsze spotkanie ludzi i gebling贸w? Czy geblingi od razu rozwin臋艂y J臋zyk? Spo艂ecze艅stwo? Czy uczyli si臋 tego wszystkiego od ludzi?
Ruin trzyma艂 w d艂oni kryszta艂.
- To jest moje dziedzictwo - wyszepta艂. - 呕aden cz艂owiek nie potrafi艂by tego zrobi膰. Nale偶y wy艂膮cznie do mnie i do Reck, a ty nie masz do tego prawa.
Przez moment Patience my艣la艂a, 偶e gebling ma zamiar zerwa膰 umow臋, 偶e w艂o偶y kamie艅 do ust, po艂knie go i ruszy samotnie skrajem szale艅stwa. Przez t臋 chwil臋 poczu艂a ulg臋, ale wtedy w艂a艣nie umie艣ci艂 kamie艅 w jej m贸zgu i zrozumia艂a, 偶e mimo wszystko to jednak ona
b臋dzie musia艂a przej艣膰 przez t臋 ci臋偶k膮 pr贸b臋. J臋zykiem wepchn膮艂 kamie艅 w male艅kie naci臋cie, kt贸re zrobi艂 wcze艣niej, w wybranym miejscu, dok艂adnie w samym centrum o艣rodka ruchu. Potem zgarn膮艂 j臋zykiem delikatny proszek naszykowany w ma艂ym pojemniczku i poliza艂 kamie艅 oraz ca艂e pole operacyjne.
- I jeszcze jedno mnie intryguje - m贸wi艂 dalej Angel, nie zwracaj膮c w og贸le uwagi na s艂owa Ruina ani na fakt, 偶e Patience ruszy艂a ju偶 drog膮, przy ko艅cu kt贸rej mog艂a j膮 czeka膰 zag艂ada. - Jaki wp艂yw ma kryszta艂 na inteligencj臋 nieludzi? Geblingi oczywi艣cie posiadaj膮 takie same m贸zgi jak my, natomiast m贸zgi dwelf贸w s膮 inne. Wszyscy macie kamienie, lecz gaunty nie posiadaj膮 woli ani samo艣wiadomo艣ci - w takim razie kamie艅 nie jest 藕r贸d艂em kszta艂towania si臋 osobowo艣ci. A wy, geblingi, wy i Nieglizdawiec potraficie porozumiewa膰 si臋 pomi臋dzy sob膮 w spos贸b niepoj臋ty dla stworze艅 ludzkich. Na dodatek Nieglizdawiec mo偶e w ten spos贸b przyzywa膰 tak偶e ludzi - musi to by膰 r贸wnie偶 dost臋pne dla nas, tyle tylko, 偶e nie umiemy si臋 tym 艣wiadomie pos艂ugiwa膰.
- Kiedy grasz rol臋 uczonego, stajesz si臋 takim skurwielem - zdo艂a艂a wymamrota膰 Patience.
Angel zignorowa艂 jej uwag臋.
- A glizdawiec, kt贸ry przemawia艂 do Kapitana Statku, mia艂 te same mo偶liwo艣ci, a mo偶e i wi臋ksze.
Do rozmowy, nie przerywaj膮c pracy, wtr膮ci艂 si臋 Ruin:
- Bez w膮tpienia glizdawce u偶ywa艂y tych zdolno艣ci w celu zwabienia ofiar i niszczenia wrog贸w. Jeden z nich w ten spos贸b przywo艂a艂 do siebie Kapitana Statku. Nie przypuszcza艂, 偶e ofiara jest inteligentna.
- Kiedy si臋 o tym przekona艂, zamiast zje艣膰 Kapitana, u偶y艂 go jako partnera - doda艂a Reck.
- Ciekawe, co by wybra艂 Kapitan, gdyby m贸g艂: parzenie si臋 czy 艣mier膰 - roztrz膮sa艂 Angel. - Zastanawiam si臋, jak wiele upokorze艅 potrafi znie艣膰 cz艂owiek, zanim mu si臋 odechce 偶y膰. - Westchn膮艂 ze smutkiem.
- Praw膮 r臋k膮 pisa艂 to, do czego zmusza艂 go glizdawiec - wyszepta艂a Patience. - A lew膮 w tym samym czasie nas ostrzega艂. Chocia偶 glizdawiec kontrolowa艂 wszystkie jego poczynania, Kapitan zachowa艂 resztki woli.
- O tak, fragment, cz臋艣膰 woli, kt贸ra rodzi si臋 w m贸zgu. Stworzona i ukszta艂towana przez wspomnienia i do艣wiadczenia. 艢wiadomo艣膰, umys艂 kontrolowany, ta jego cz臋艣膰, dzi臋ki kt贸rej pos艂ugujemy si臋 s艂owami. A co z pozosta艂膮 cz臋艣ci膮 woli, kt贸ra zapisana jest - gdzie? W genach? Tylko one maj膮 szans臋 przetrwa膰 po naszej 艣mierci. Czy istnieje bardziej odpowiednie miejsce dla pod艣wiadomo艣ci...
Patience poczu艂a, jak nagle wyostrza si臋 jej wzrok. Przedtem nie zwr贸ci艂a uwagi, 偶e widziany obraz jest taki zamazany. Poza tym to wcale nie m贸wi艂 Angel, tylko stary Mikail Nako艣. Dlaczego wcze艣niej nie pozna艂a jego g艂osu? Mikail, kt贸ry po艣wi臋ci艂 si臋 badaniom nad geblingami. Uwa偶a艂, 偶e nikomu nie mo偶e to przynie艣膰 szkody. Ale teraz, gdy zdoby艂 kryszta艂, chcia艂 go zaimplantowa膰 w czyj艣 m贸zg. Nie zdawa艂 sobie sprawy z przysz艂ych konsekwencji tego czynu.
- A je艣li kryszta艂 naprawd臋 zwi臋kszy ludzkie mo偶liwo艣ci i cz艂owiek uzyska zdolno艣膰 telepatycznego porozumiewania si臋 z geblingami?
- To mo偶e si臋 zdarzy膰 - odpar艂 inny g艂os. Jej w艂asny, tego by艂a pewna, ale nie spodziewa艂a si臋, 偶e b臋dzie mia艂 takie brzmienie. Z jakiego艣 powodu spodziewa艂a si臋 g艂osu dziewczynki nauczonej wypowiada膰 s艂owa s艂odkie i 艂agodne. Tymczasem brzmia艂 szorstko, by艂 niski i autorytatywny. A dlaczego nie? Czy偶 nie jestem m臋偶czyzn膮? Heptarchini ws艂uchiwa艂a si臋 w sam膮 siebie, pr贸buj膮c zrozumie膰, dlaczego jej w艂asny g艂os brzmi dla niej tak obco.
- Przypuszczam jednak, 偶e komunikowanie si臋 telepatyczne ma raczej zwi膮zek z zapisem genetycznym ni偶 z kryszta艂ami. Kryszta艂 bardziej przypomina pami臋膰. Znakomicie zorganizowan膮, jasn膮 i dobr膮 pami臋膰. - Patience (ona lub on) nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e mo偶e inteligentnie rozmawia膰 ze znakomitym naukowcem. Bo stary heptarcha by艂 przede wszystkim uczonym. Ale dlaczego nazywam go starym heptarch膮? W takim razie to nie jestem ja. To nie ja rozmawia艂am, chocia偶 pami臋tam tak膮 rozmow臋.
- Zgaduj臋, ale te ma艂e stworzenia, kt贸re nazywamy dwelfami, potrafi膮 zapami臋ta膰 w najdrobniejszych szczeg贸艂ach wszystkie swoje czyny, cho膰 nie radz膮 sobie z my艣leniem. Magazynuj膮 miliony danych, ale nie umiej膮 ich uporz膮dkowa膰.
- Nieprawdopodobne, panie. Kryszta艂 by艂by magazynem danych, m贸zg systematyzatorem. Ale telepatia? Jej o艣rodek mo偶e si臋 znale藕膰 w krysztale.
- Nawet nie jestem pewien, czy to jest telepatia. Geblingi tego nie powiedz膮, niech B贸g b艂ogos艂awi ich zb贸jeckim, pod艂ym duszom.
- A jednak kryszta艂 po艂膮czony z ludzkim umys艂em mo偶e wielokrotnie zwi臋kszy膰 psychiczne mo偶liwo艣ci cz艂owieka.
- Je艣li zdo艂a si臋 z nim po艂膮czy膰. Je艣li naprawd臋 ma co艣 wsp贸lnego z psychik膮.
- Trudno powiedzie膰. Geblingi nie odpowiedz膮 nam na to pytanie, zreszt膮 same prawdopodobnie nic na ten temat nie wiedz膮. G艂upie ma艂e diab艂y.
Z jakiego艣 powodu heptarcha chcia艂 poprawi膰 uczonego. Powiedzie膰 mu prawd臋 o geblingach. Ale nie m贸g艂 przypomnie膰 sobie, dlaczego uwa偶a, 偶e zna tak dobrze geblingi, wi臋c nic nie powiedzia艂.
- Pos艂uchaj, panie. Gdyby geblingi nie by艂y tak niebezpieczne, mogliby艣my je zostawi膰 w spokoju. Ale to s膮 kanibale. Widzieli艣my, jak jedni drugim wyjadaj膮 m贸zgi, poza tym zamordowali ju偶 kilkana艣cioro ludzi. Musimy zdoby膰 tyle wiadomo艣ci o nich, ile si臋 tylko da. Czego chc膮, sk膮d pochodz膮...
- A wi臋c dla przeprowadzenia eksperymentu z kryszta艂em potrzebna ci jest ma艂a myszka?
- Niestety tak, naprawd臋 potrzebuj臋 niezwykle inteligentnej bia艂ej myszy. Mam zamiar zaimplantowa膰 go do swego w艂asnego m贸zgu.
- Bzdura. Je艣li masz to komu艣 zrobi膰, zaimplantuj go mnie.
- Jeste艣 heptarch膮. Nie mog臋 tego zrobi膰.
- Jestem heptarch膮, a wi臋c musisz to zrobi膰. Nie ma obowi膮zku tak trudnego, tak niebezpiecznego, tak przykrego, kt贸rego nie wzi膮艂bym na siebie dla moich poddanych.
Patience nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest cz艂owiekiem, kt贸ry zdecydowa艂 si臋 umie艣ci膰 kamie艅 w swojej czaszce. On 偶y艂 dawno temu. Ale jak kryszta艂 m贸g艂 zachowa膰 wspomnienie zdarzenia, kt贸re mia艂o miejsce, zanim zosta艂 zaimplantowany?
Kiedy pojawi艂o si臋 pytanie, znalaz艂a si臋 r贸wnie偶 odpowied藕.
Matka m贸wi艂a do c贸rki. A ona by艂a jednocze艣nie matk膮 i c贸rk膮. To by艂o niepokoj膮ce, cho膰 jednocze艣nie o偶ywcze.
- Kiedy kamie艅 w艂adzy znajdzie si臋 w twoim m贸zgu, pierwsze, co zrobi, to wyszuka najwa偶niejsze wspomnienia i zapisze je.
- B臋dziesz zna艂a moje wspomnienia?
- Nie, kochanie, ale ty poznasz moje. B臋dziesz wiedzia艂a, o czym my艣l臋 w tym w艂a艣nie momencie, i zrozumiesz, jak bardzo ci臋 kocham, daj膮c ci w darze kamie艅, cho膰 sama jeszcze 偶yj臋.
- Boj臋 si臋.
- Musisz pomy艣le膰 o naszym wielkim przodku, kt贸ry pierwszy zdecydowa艂 si臋 nosi膰 kamie艅 w艂adzy. On jest nasz膮 odwag膮. Cz臋艣膰 jego stanie si臋 cz臋艣ci膮 ciebie.
Dlaczego ojciec nie pom贸g艂 jej tak, jak ta matka pomog艂a swojej c贸rce? Ale nie mog艂a sobie przypomnie膰, kim by艂 jej ojciec, ani kim sama jest, by艂a tylko matk膮 i tylko c贸rk膮.
- Tak d艂ugo jeste艣 bezpieczna, p贸ki nie my艣lisz o pewnych sprawach.
- Jakich sprawach?
- Je艣li ci je zdradz臋, g艂uptasie, czy zdo艂asz powstrzyma膰 si臋 od my艣lenia o nich?
Wiem, o co jej chodzi, pomy艣la艂a Patience. O kr贸l贸w gebling贸w, w kt贸rych umys艂ach r贸s艂 ten kryszta艂 przez siedem pokole艅. Ich serca by艂y sercami glizdawc贸w i to o nich nie wolno my艣le膰.
I w tym momencie w jej umys艂 wdar艂y si臋 straszliwie obce wspomnienia. Od razu wiedzia艂a, 偶e wst膮pi艂a w otch艂a艅. Poczu艂a co艣, jakby na granicy wyobra藕ni, jakby g艂os w tle, jak metaliczny posmak w ustach, jak aromatyczny zapach s艂odkogorzkich wspomnie艅, jak dotyk tysi臋cy skrzyde艂ek ciem na sk贸rze. U艣wiadomi艂a sobie, tak samo, jak przedtem geblingi, kt贸rych umys艂y zamieszka艂y teraz w jej g艂owie, 偶e te stworzenia s膮 jej bra膰mi, jej siostrami. M贸wili jej o pierworodnym kr贸lu gebling贸w, o niej samej.
Inne geblingi wci膮偶 jeszcze przebija艂y si臋 na 艣wiat przez mi臋kkie skorupki, ich w艂osy by艂y skr臋cone i spl膮tane. A ja ju偶 przywieram do cia艂a matki. Czarne cia艂o dr偶y wci膮偶 od wysi艂ku. Obok mnie le偶y m贸j ojciec. Jego biedne, s艂abe, bezw艂ose cia艂o pokryte jest potem. Chod藕 do mnie, ojcze, otw贸rz moje usta.
- Ca艂kiem ukszta艂towane. Cokolwiek to jest, to nie dziecko - g艂os zabrzmia艂 艂agodnie. - Nie widzia艂e艣 gdzie艣 w pobli偶u jakich艣 dzieci?
Jego usta poruszaj膮 si臋 i wydaj膮 pi臋kne d藕wi臋ki. Naucz mnie, jak wydawa膰 takie d藕wi臋ki.
Twarz ojca krzywi si臋 na m贸j widok.
- Ca艂kiem ukszta艂towana ma艂pka. - Dotyka mnie. Popycha
mnie. - Sprowadzi艂a艣 mnie tutaj, 偶ebym da艂 偶ycie temu!
Otwiera si臋 kolejne jajo z czym艣 czarnym w 艣rodku. Czarnymjak matka. To co艣 jest g艂odne. Czuj臋, 偶e jest g艂odne. Chce zabi膰 ojca. Chce zabi膰 mnie. Chce zabi膰 wszystkich i zje艣膰 ca艂y 艣wiat.
Ojciec nauczy艂 mnie, co powinienem zrobi膰. Uratowa艂 mnie. Ojciec nauczy艂 mnie, jak odepchn膮膰 inn膮 istot臋. Odepchn膮艂em czarnego stwora, odepchn膮艂em go, ale on mnie zrani艂. To boli. Krzykn膮艂em z przestrachu. Mamo, pom贸偶 mi! Ojcze, uratuj mnie! S艂ysz臋, jak z moich ust wydobywa si臋 przera偶aj膮cy d藕wi臋k, wydaj臋 d藕wi臋ki, tak jak m贸j ojciec. Krzycz臋 i krzycz臋.
Walcz膮, matka i to czarne stworzenie. Ojciec wrzeszczy rozpaczliwie.
- Zosta艅cie tutaj i umrzyjcie, na lito艣膰 Boga, pozjadajcie si臋 nawzajem.
W jego g艂osie brzmi l臋k, ja te偶 jestem przera偶ony. Ojciec przez dziur臋 w 艣cianie wychodzi w jasno艣膰. Ojciec zna drog臋. Ojcze, idziemy za tob膮. Chod藕my z ojcem, krzycz臋 bezg艂o艣nie i oni mnie s艂ysz膮. Id臋 i id膮 te偶 wszyscy inni, ci, kt贸rzy wygl膮daj膮 tak jak ja, i ci mniejsi, i ci wi臋ksi, wszyscy, kt贸rzy potrafi膮 si臋 porusza膰, wszyscy z wyj膮tkiem umieraj膮cych, kt贸rych cia艂a nie chc膮 funkcjonowa膰 jak nale偶y. Krzyczymy za nim - idziemy, ojcze! - ale on nas nie s艂yszy, poniewa偶 nie wydajemy d藕wi臋ku, a w ciszy on jest g艂uchy. Widz臋 to w jego wzroku, kiedy patrzy na nas i nie rozumie naszego wo艂ania, s艂yszy tylko j臋ki.
A poza nami ten czarny, kt贸ry wygl膮da jak matka, zjada jej wn臋trzno艣ci. Gdyby m贸g艂, zjad艂by tak偶e nas. G艂贸d, g艂贸d, krzyczy o swym g艂odzie prosto w nasze uszy. Chod藕cie do mnie, krzyczy jego g艂贸d, chod藕cie i nape艂nijcie mnie, i czuj臋, jak moi bracia i siostry odpowiadaj膮 mu, staj膮, a potem zawracaj膮 do miejsca naszych narodzin. Nie! Krzycz臋. Nie! Chod藕cie z ojcem, odejd藕my st膮d. Z ojcem, z ojcem, powiedzcie ka偶demu, by poszed艂 z ojcem.
I najsilniejsi podejmuj膮 m贸j krzyk i oni krzycz膮 r贸wnie偶 - chod藕cie z ojcem! Kiedy wo艂amy tak razem, stajemy si臋 silniejsi, silniejsi i silniejsi, a偶 wreszcie nasza si艂a jest wi臋ksza ni偶 g艂贸d po偶eracza naszej matki.
W d贸艂 czarnym tunelem, wszyscy posuwamy si臋 czarnym tunelem. Gdzie jeste艣, ojcze? Gdzie jeste艣?
Widz臋 was, jasne siostry i ja艣ni bracia. Czuj臋 wasze 艣cie偶ki w ciemno艣ci, wiem, gdzie jeste艣cie, ka偶de z was, tyle r贸偶nych dr贸g. A kroki ojca znacz膮 mi drog臋 na zewn膮trz. Z biegiem wody. Jak najdalej miejsca urodzin, z biegiem wody...
Patience a偶 krzykn臋艂a z rado艣ci, gdy偶 po raz pierwszy w swoim 偶yciu ujrza艂a 艣wiat艂o. Sta艂a w wylocie jaskini po艂o偶onym na stromym zboczu i patrzy艂a w d贸艂 na g臋sty las. Pomi臋dzy drzewami sp艂ywa艂y z g贸ry zwanej Stop膮 Niebios liczne strumienie. I nawet kiedy przypomnia艂a sobie, 偶e to ona jest Patience, wci膮偶 nie zapomina艂a, i偶 jest r贸wnie偶 pierwszym kr贸lem gebling贸w, czuj膮cym obecno艣膰 wszystkich pozosta艂ych stworze艅 swojej rasy, wychodz膮cych z poszczeg贸lnych tuneli, z kt贸rych ka偶dy po kolei odkrywa niebo i wod臋 wyp艂ywaj膮c膮 z licznych otwor贸w w 艣cianie g贸ry. Znowu patrzy艂a oczami geblinga.
Stoimy tam wszyscy w jasnym 艣wietle, wszyscy podobni do mnie, troch臋 wi臋ksi albo mniejsi. Czu艂em obecno艣膰 nas wszystkich, tutaj, na skraju 艣wiata. A obok mnie stoi ojciec, jemu te偶 woda sp艂ywa po twarzy.
- Dla was zaprzeda艂em dusz臋 - m贸wi. - Wszystkie moje pragnienia skupi艂y si臋 na waszej matce. Jak w og贸le mog艂em jej tak po偶膮da膰? - Wzruszy艂 ramionami. - To co艣 j膮 zjada艂o. Co za potw贸r...
Stara艂em si臋 go czu膰, tak jak czu艂em wszystkich pozosta艂ych, ale nie potrafi艂em. Moje oczy widzia艂y go, m贸j nos rozpoznawa艂 jego zapach, lecz m贸j drugi umys艂 nie by艂 艣wiadomy jego obecno艣ci. Dotkn膮艂em policzka ojca i spr贸bowa艂em wody, kt贸ra p艂yn臋艂a mu po twarzy. By艂a s艂ona, inna ni偶 woda w jaskini. Zobaczy艂 m贸j j臋zyk i skrzywi艂 si臋.
A potem wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i si臋gn膮艂 do mego policzka, a jego usta powiedzia艂y:
- Ale ty nie jeste艣 glizdawcem, prawda? I w tym, co si臋 sta艂o, nie ma twojej winy.
Potem wsta艂, wzi膮艂 mnie za r臋k臋 i poprowadzi艂 na skraj ska艂y. Tam wskaza艂 t臋 b艂臋kitn膮 jasno艣膰, kt贸ra o艣lepia艂a i mnie, i wszystkie dzieci cz艂owiecze, i glizdawcze. - Niebo - powiedzia艂.
- Chory. Ja - powiedzia艂em. - Jestem jak on, nie jak matka. Ona zosta艂a zjedzona przez glizdawca w miejscu po艂ogu, ale ojciec 偶yje, a ja jestem jak on.
- Urodzi艂 si臋 godzin臋 temu i ju偶 potrafi m贸wi膰. Do czego ja si臋 przyczyni艂em? Co z niego wyro艣nie?
Patience przygl膮da艂a si臋, jak przep艂ywa czas. Kapitan Statku uczy艂 swe dzieci wszystkiego, co sam umia艂. Budowa膰 domy, polowa膰 i zdobywa膰 po偶ywienie, opiekowa膰 si臋 w艂asnymi dzie膰mi i z kolei je uczy膰. Ci nowi ludzie ch艂on臋li wiedz臋 bardzo 艂atwo. Nigdy nie zapominali niczego, co zrobili cho膰by tylko jeden raz. Ulepszali sw贸j 艣wiat pr臋dzej, ni偶 ojciec potrafi艂 im pokaza膰, co nale偶y zrobi膰, a偶 wreszcie ju偶 rzadko kiedy przychodzili do niego po porad臋.
Tylko kr贸l gebling贸w, kt贸ry nigdy w ten spos贸b siebie nie nazwa艂, przychodzi艂 cz臋sto do ojca.
- Glizdawce - m贸wi艂 mu ojciec. - Twoja matka by艂a glizdawcem, a ja jestem twoim ojcem, ale najwa偶niejszy jest ten potw贸r, kt贸ry zjad艂 twoj膮 matk臋 i stara艂 si臋 nas odci膮gn膮膰 od jasnych miejsc. On wygl膮da jak glizdawiec, ale nim nie jest. Jest waszym bratem i gdy tylko b臋dzie m贸g艂, zabije was wszystkich. Je艣li kiedykolwiek wyjdzie z jaskini, to wy musicie go zg艂adzi膰.
Tak wi臋c pierwszy kr贸l gebling贸w by艂 te偶 pierwszym geblingiem, kt贸ry nauczy艂 si臋, co to znaczy zabija膰, i podobnie jak ludzie u偶ywa艂 sekretnej wiedzy o zabijaniu, aby zdoby膰 w艂adz臋. 艢wiadomo艣膰, 偶e mo偶na zabija膰, to straszliwy sekret. Potrafi臋 ci臋 zamordowa膰, je艣li mnie nie pos艂uchasz. Ale je艣li b臋dziesz uleg艂y, mog臋 zdradzi膰 ci sekret i ty r贸wnie偶 zdob臋dziesz w艂adz臋.
Ale kiedy ojciec znalaz艂 mnie pewnego dnia unurzanego we krwi, powiedzia艂: - 呕a艂uj臋, 偶e Nieglizdawiec nie zabi艂 ci臋 w dniu twoich urodzin, 偶a艂uj臋, 偶e nie zabi艂 mnie i nie zjad艂. Wola艂bym to, ni偶 widzie膰, kim si臋 stajesz. 呕a艂uj臋, 偶e przekaza艂em wam t臋 wiedz臋.
Wi臋c stoj膮c przed reszt膮, zabi艂em go i zjad艂em jego m贸zg, chocia偶 nie by艂o w nim kamienia. Nie powiedzia艂em im, 偶e nie mia艂 kamienia. I teraz moja w艂adza jest doskona艂a, wi臋ksza nawet ni偶 w艂adza Nieglizdawca, poniewa偶 on nie ma nikogo, kto by wype艂nia艂 jego polecenia, a ja mam wszystkich.
Na wspomnienie tej sceny z ust Patience doby艂 si臋 krzyk, gdy偶 pami臋ta艂a smak i zapach krwi ojca, przera偶enie, ale i podziw w oczach innych gebling贸w. Nie mog艂am tego zrobi膰! Nigdy nie mog艂abym czego艣 takiego zrobi膰! - krzycza艂a ze wstr臋tem. A przecie偶 do tego w艂a艣nie zosta艂a przygotowana. Mia艂a zabija膰, by zdobywa膰 w艂adz臋 i usuwa膰 ze swej drogi wszystko, co zagra偶a艂o jej zamierzeniom.
- Ona wpada w ob艂臋d - odezwa艂 si臋 Angel.
- Dajcie jej czas na odnalezienie siebie - powiedzia艂a Reck. Ich g艂osy nie dociera艂y do Patience. Ona widzia艂a tylko rzek臋 krwi p艂yn膮c膮 poprzez wieki. Morderstwa kr贸l贸w gebling贸w, morderstwa heptarch贸w. Wojny i skrytob贸jstwa, tortury i gwa艂ty. Pami臋ta艂a wszystkie zbrodnie pope艂nione przez siedem tysi臋cy lat i nienawidzi艂a samej siebie za to, co zrobi艂a.
Moje 偶ycie to tylko 艣mier膰 i spustoszenie, my艣la艂a.
A potem nagle ujrza艂a twarz swojej matki (czy naprawd臋 by艂a to jej matka?), u艣miechaj膮cej si臋 do niej i m贸wi膮cej:
- Nie p艂acz, z艂amane serduszko. Nie rozpaczaj nad tym, co zrobiono w twoim imieniu. Na ka偶de zniszczone 偶ycie przypada dziesi臋膰 tysi臋cy 偶yj膮cych w spokoju pod twoj膮 w艂adz膮. Czy my艣lisz, 偶e twoja w艂adza przetrwa艂aby cho膰 przez chwil臋, gdyby艣 nie mia艂a si艂y zebrania ich i zmuszenia, by pracowali jak jeden m膮偶? Uczyni艂a艣 s艂abych silnymi i b臋d膮 ci臋 kocha膰 na zawsze.
Patience uchwyci艂a si臋 tego g艂osu. Uczyni艂a s艂abych silnymi. B臋d膮 j膮 kocha膰 na zawsze.
A poniewa偶 znalaz艂a co艣, na czym mog艂a si臋 oprze膰, co chroni艂o j膮 przed upadkiem w przepa艣膰, usn臋艂a.

* * *
Rozdzia艂 13
PRAWDZIWY PRZYJACIEL

Obudzi艂a si臋 w 艂贸偶ku, przykryta trzema pierzynami. Przez okno ze zbit膮 szyb膮 wpada艂 ch艂odny powiew. Drzewa na zewn膮trz mia艂y z艂oty, jesienny kolor. Czy jeste艣cie prawdziwymi drzewami z Ziemi? - pyta艂a je niemo. Czy te偶 obcymi stworzeniami, kt贸re zniewoli艂y drzewa, kryj膮c si臋 g艂臋boko w ich 艣rodku, u偶ywaj膮c ich jako maski?
Pomy艣la艂a o tych wszystkich dzieciach, kt贸re mia艂a podczas setek swych wciele艅. Wyobrazi艂a sobie, jak u艣miechaj膮 si臋 do niej wszystkie dobre dzieci, co do jednego. Ale wtedy co艣 ciemnego wpe艂z艂o jej do ust, ciemny robak, i nagle ona sama by艂a glizdawcem, z ma艂膮 g艂ow膮 i d艂o艅mi przypominaj膮cymi wachlarze, bez 偶adnych skrzyde艂, i z setkami organ贸w s艂u偶膮cych do rozrywania, trawienia i reprodukcji. Nieglizdawcu, czy znasz r贸偶nic臋 mi臋dzy jedzeniem a parzeniem si臋? Czy potrafisz oddzieli膰 obie te czynno艣ci? Czy mo偶e jest to ten sam g艂贸d?
Otworzy艂a oczy. Zobaczy艂a go, zanim zd膮偶y艂a dostrzec cokolwiek innego. Sta艂 w przyt艂umionym 艣wietle jesieni. Will. Przygl膮da艂 si臋 jej w ca艂kowitym milczeniu, nieodgadniony,jak zwierz臋; albo raczej jak g贸ra, jak 艣ciana 偶ywej ska艂y. Dlaczego mi si臋 przygl膮dasz?
Nie wypowiedzia艂a g艂o艣no tych my艣li i on jej nie odpowiedzia艂. Gdy zauwa偶y艂, 偶e otworzy艂a oczy, skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 z pokoju. Zamkn膮艂 za sob膮 cicho drzwi. W jego zachowaniu by艂a czu艂o艣膰, 艂agodno艣膰, kt贸re wskazywa艂y, 偶e pomimo wszystko nie jest z kamienia. Nie brak zdolno艣ci prze偶ywania uczu膰 czyni艂 go tak nieporuszonym, tylko spok贸j. Pogodzi艂 si臋 z 偶yciem, wi臋c jego twarz nie mia艂a ju偶 wi臋cej
nic do powiedzenia, nie wyra偶a艂a 偶adnych niemych b艂aga艅. Nie dr臋czy艂 go g艂贸d. Wygl膮da艂 jak cz艂owiek syty.
Na my艣l o g艂odzie poczu艂a znowu zew Sp臋kanej Ska艂y, r贸wnie silny jak zawsze, wgryzaj膮cy si臋 w jej 艂ono. Pragn臋 mie膰 dzieci, pomy艣la艂a. Ta 艣wiadomo艣膰 przysz艂a r贸wnocze艣nie ze wspomnieniami koszmar贸w, kt贸re prze偶y艂a podczas snu. Nieglizdawiec sprawi, 偶e zapragn臋 nosi膰 w sobie jego nasienie, tak jak za spraw膮 jego matki Kapitan Statku po偶膮da艂 tylko jej. Ka偶e mi my艣le膰, 偶e to ekstaza.
Zadr偶a艂a. Ale teraz, kiedy Nieglizdawiec pojawi艂 si臋 w jej snach setki razy, gdy widzia艂a go zjadaj膮cego w艂asn膮 matk臋 i morduj膮cego bezradnych, zdeformowanych braci, sta艂 si臋 dla niej tak znajomy, 偶e nie traci艂a ju偶 kontroli nad sob膮 i nie krzycza艂a, jak przedtem, podczas snu. By艂a zbyt zm臋czona, by krzycze膰. Musz臋 po prostu przeciwstawi膰 si臋 temu i ju偶. Albo on zginie, zanim mnie posi膮dzie, albo ja. Z mego cia艂a nie urodz膮 si臋 jego dzieci.
Ale nawet je艣li prze偶yj臋, czy kiedykolwiek b臋d臋 pragn膮膰 jakiego艣 m臋偶czyzny tak, jak pragn臋艂am Nieglizdawca? Co si臋 stanie, gdy on umrze, nadal mnie przyzywaj膮c. Czy to pragnienie pozostanie ze mn膮 na zawsze, nigdy nie zaspokojone?
Za te my艣li by艂a z艂a sama na siebie. Usiad艂a, przewieszaj膮c nogi przez kraw臋d藕 艂贸偶ka. W pierwszej chwili my艣la艂a, 偶e upadnie na pos艂anie, taka by艂a s艂aba. Otworzy艂y si臋 drzwi do pokoju i wszed艂 Angel. Wygl膮da艂 zdrowo i silnie, a rana na szyi ca艂kiem si臋 zagoi艂a.
- Po twej ranie nie ma ju偶 艣ladu i drzewa zmieni艂y kolor powiedzia艂a. - Jak d艂ugo spa艂am?
- Czterdzie艣ci dni i czterdzie艣ci nocy, tyle czasu, ile Moj偶esz sp臋dzi艂 na g贸rze, tak d艂ugo, jak deszcz pada艂 w czasie potopu i jak Eliasz b艂膮dzi艂 po puszczy. Je艣li mo偶na to nazwa膰 spaniem. Strasznie cz臋sto krzycza艂a艣 i nam te偶 nie dawa艂a艣 spa膰. Nawet River skar偶y艂 si臋, 偶e 艣miertelnie przestraszy艂a艣 ma艂p臋. Jak si臋 czujesz?
Si臋gn臋艂a r臋k膮 do wygolonego przez Ruina miejsca na g艂owie. W艂osy zd膮偶y艂y odrosn膮膰 na kilka centymetr贸w.
- S艂abo - odpowiedzia艂a. - Nieglizdawiec mnie wzywa.
- Obawiali艣my si臋, 偶e kamie艅 w艂adzy oka偶e si臋 dla ciebie zbyt trudnym brzemieniem.
- To w艂a艣ciwie nie chodzi o kamie艅. Tylko o te wszystkie niegodziwo艣ci, kt贸re pope艂ni艂am.
- Nie pope艂ni艂a艣 偶adnej z nich.
- Ale偶 tak, Angelu. Nie, nie dyskutuj ze mn膮. Nie zabi艂am swego ojca, by zje艣膰 jego m贸zg, jak to uczyni艂 pierwszy kr贸l gebling贸w, ani nie zabi艂am swej 偶ony, jak m贸j ojciec. Ale zabija艂am. Chcia艂am by膰 pos艂uszna tobie i ojcu, pragn臋艂am chroni膰 w艂asne 偶ycie. Zabija艂am z 艂atwo艣ci膮, ale i z przyjemno艣ci膮, a nawet z dum膮. Teraz ju偶 nie potrafi臋 wybaczy膰 sobie tych zbrodni. Jedyne, co mog臋, to znale藕膰 i pod膮偶a膰 bardzo w膮sk膮 艣cie偶k膮 nadziei wyprowadzaj膮c膮 mnie z 偶ycia, jakie wiod艂am. Nadziei, 偶e to wszystko, co si臋 wydarzy艂o, doprowadzi wreszcie do dobra, 偶e z krwi, kt贸r膮 przela艂am, wyro艣nie nowe 偶ycie.
- Wielu po obudzeniu udaje filozof贸w - skwitowa艂 jej s艂owa Angel.
- Nie pokpiwaj ze mnie - powiedzia艂a Patience. - To wa偶ne. To jest m贸j - m贸j wk艂ad w kamie艅 w艂adzy, je艣li w og贸le jest mo偶liwe, abym mia艂a sw贸j udzia艂. Wszystkie dzieci - ludzi i gebling贸w - oczekuj膮 ode mnie zapewnienia im bezpiecze艅stwa. Obrony ich przed dzie膰mi Nieglizdawca. A jednak czasami my艣l臋, 偶e jego dzieci nie by艂yby mordercami, gdyby cz艂owiek nie pojawi艂 si臋 na tym 艣wiecie. By艂y po艂膮czone jednym sercem i umys艂em, zanim ludzkie geny nie uczyni艂y nas obcymi sobie. Dzieci Nieglizdawca nigdy nie b臋d膮 samotne. I ja mog臋 by膰 ich matk膮.
- Nie m贸w tego, Patience - poprosi艂 Angel.
- Widzisz, wreszcie zrozumia艂am przes艂anie, kt贸re on 艣le do mnie, Angelu. Wiem, co Nieglizdawiec zrobi艂 ze swoj膮 matk膮. On jest po偶eraczem, nie ja. Je艣li b臋d臋 mog艂a, zabij臋 go. - Ale sama wiedzia艂a, 偶e jej s艂owa nie brzmi膮 przekonuj膮co. I nie mia艂o to ostatecznie znaczenia To nie Angela chcia艂a przekona膰, tylko sam膮 siebie.
- A wi臋c on jest glizdawcem? Potomkiem stworze艅, kt贸re zabili pierwsi koloni艣ci?
- Jest Nieglizdawcem, Angelu. Tym jedynym. 呕yj膮cym od siedmiu tysi臋cy lat.
- 呕y膰 tak d艂ugo...
- Jeste艣my tutaj obcy. 呕ycie miejscowe potrafi si臋 adaptowa膰, dokonywa膰 zmian podczas jednego pokolenia, kt贸re nam zabra艂yby miliony lat. Nieglizdawiecjest inteligentniejszy ni偶 wszyscy mieszka艅cy tej planety razem wzi臋ci. 艁膮czy w sobie naturaln膮 si艂臋 istot pochodz膮cych z Imaculaty, a jednocze艣nie posiada jeden z najbardziej b艂yskotliwych umys艂贸w ludzkich. Kiedy tylko jaki艣 jego organ stawa艂 si臋 s艂aby, Nieglizdawiec reperowa艂 go genetycznie. Musia艂 by膰 gotowy na chwil臋, kiedy wybrana partnerka urodzi jego dzieci.
- Dlaczego czeka艂 tak d艂ugo?
- Nie wiem. Wiem tylko, jak to by艂o, gdy glizdawce ujrza艂y ludzi. I maszyny, kt贸re pozwala艂y naszym przodkom lata膰, kre艣l膮c dziwne obrazy w powietrzu i jednocze艣nie niszcz膮c lasy oraz zasiewy pszenicy. Co glizdawce zobaczy艂y, kiedy na niebie pojawi艂a si臋 nowa gwiazda i metalowy ptak zawis艂 nad ich 艣wiatem? Nie by艂y komarami, kt贸re mog艂y si臋 ukry膰 w nieruchomym i bezpiecznym zbo偶u. Sta艂y na szczycie tutejszej cywilizacji, ale my byli艣my od nich silniejsi. A je艣li chcieli nas zast膮pi膰...
- Musieli nauczy膰 si臋 wszystkiego, co my umieli艣my.
- Zbo偶e czeka biernie, a偶 przyjdzie nieprzyjaciel i je zniszczy. Ale glizdawce wiedzia艂y, 偶e ludzkie istoty nie b臋d膮 bierne. Byli艣my dla nich 艣miertelnym zagro偶eniem, najwi臋kszym, z jakim spotkali si臋 do tej pory. 呕eby nas pokona膰, wnuki glizdawc贸w nie tylko musia艂y wygl膮da膰 identycznie jak cz艂owiek, musia艂y te偶 opanowa膰 do perfekcji wszystko, co cz艂owiek potrafi艂 zrobi膰. Musia艂y sta膰 si臋 m膮drzejsze, pi臋kniejsze, inteligentniejsze, silniejsze i bardziej niebezpieczne ni偶 ludzie. W jaki spos贸b jedno jedyne glizdawcze dziecko, Nieglizdawiec, ukryte w lodowej jaskini w Stopie Niebios, mog艂o nauczy膰 si臋 wystarczaj膮co wiele, by m贸c potem przekaza膰 sw膮 wiedz臋 dzieciom?
- Lodowa grota? Czy to znaczy, 偶e on jest wysoko w g贸rach, tam gdzie lodowiec?
- Czy ty nie rozumiesz, Angelu? Gdyby艣my zbudowali maszyny, nie m贸g艂by nas pokona膰. To glizdawce wiedzia艂y od samego pocz膮tku. Kiedy zniewoli艂y Kapitana Statku, zmusi艂y go natychmiast do zniszczenia wszystkich 艂atwych do wydobycia zasob贸w metali. Ale metal nadal istnia艂 - pami臋tam moich przodk贸w, kt贸rzy go poszukiwali, wydobywali i starali si臋 z niego budowa膰 maszyny. Mog艂o im si臋 powie艣膰. Ale kiedy sukces by艂 ju偶 blisko, zawsze zjawia艂y si臋 geblingi. Nasze ziemie zalewa艂y hordy wys艂ane ze Sp臋kanej Ska艂y.
- Historia naszego 艣wiata jest mi do艣膰 dobrze znana.
- Angelu!*M贸wi臋 ci co艣, czego nikt nigdy nie wiedzia艂. M贸wi臋 ci, dlaczego tak si臋 dzia艂o. Widz臋 ju偶 wz贸r, poniewa偶 pami臋tam wszystko, co si臋 dzia艂o. To Nieglizdawiec wysy艂a艂 geblingi, 偶eby powstrzyma艂y ludzi przed budowaniem maszyn, kt贸re uczyni艂yby nas niepokonanymi. Czeka艂 przez ca艂y czas, utrzymuj膮c nas w s艂abo艣ci, podczas gdy on gromadzi艂 m膮dro艣膰 i wiedz臋. Da艂 na to sobie siedem tysi臋cy lat. A potem dope艂ni艂 swej w艂asnej przepowiedni, powoduj膮c 艣mier膰 wszystkich moich braci, a moje...
Delikatnie dotkn膮艂 jej g艂owy w ge艣cie uspokojenia. Czu艂a ch艂贸d jego r臋ki i mi艂o艣膰, z jak膮 j膮 dotyka艂.
- River powiedzia艂 nam, 偶e jeste艣my zaledwie tydzie艅 drogi od Sp臋kanej Ska艂y, a jesienne wiatry s膮 tak silne, 偶e ponios膮 nas jak na skrzyd艂ach. Ale musimy ju偶 rusza膰. Zimowe wichury mog艂yby odepchn膮膰 nas z powrotem. To dobrze, 偶e w艂a艣nie dzisiaj przysz艂a艣 do siebie. Zabierzemy ci臋 do Sp臋kanej Ska艂y zdrow膮.
W jego g艂osie brzmia艂a sztuczna nuta. Jakby nie wk艂ada艂 serca w to, co m贸wi艂. Nie potrafi艂a odgadn膮膰, dlaczego j膮 ok艂amuje. Nic dziwnego, w og贸le z trudem zbiera艂a my艣li. Wi臋c odrzuci艂a w膮tpliwo艣ci, nie zastanawiaj膮c si臋 d艂u偶ej, co Angel mo偶e przed ni膮 ukrywa膰.
- Powiedz Reck i Ruinowi, 偶e znam map臋 Sp臋kanej Ska艂y.
- Wiedz膮 o tym. Podczas snu du偶o do nas m贸wi艂a艣. Zapisywali艣my ca艂e historie, kt贸re wykrzykiwa艂a艣, a Heffiji chowa艂a je na p贸艂kach. Stara艂em si臋 odkry膰 jej system magazynowania.
- Nie ma 偶adnego.
- Doszed艂em do takiego samego wniosku. Prawdziwy dwelf. Ale 偶adne inne stworzenie nie mog艂oby tego zrobi膰. Nieglizdawiec wzywa艂 do siebie wszystkich tych, kt贸rzy co艣 umieli. Jedynym sposobem, by na 艣wiecie pozosta艂o troch臋 wiadomo艣ci, by艂o powierza膰 je komu艣 takiemu jak Heffiji, kto nie zna warto艣ci posiadanej wiedzy, ale potrafi si臋gn膮膰 po ka偶d膮 informacj臋, kt贸ra ma jak膮kolwiek warto艣膰. Wszystko tutaj jest. Ca艂a wiedza 艣wiata. Reck i Ruin wezwali geblingi
do pilnowania tego miejsca. Maj膮 zamiar oszkli膰 okna i po艂o偶y膰 nowy dach.
- Czy geblingi zaakceptowa艂y Reck i Ruina jako swych w艂adc贸w? Angel wzruszy艂 ramionami.
- Kto wie, co si臋 dzieje w ich umys艂ach? M贸wi膮jedno, a mog膮 my艣le膰 zupe艂nie co innego. Na razie kr贸lewska para nie mo偶e odej艣膰 od ciebie dalej ni偶 na kilka krok贸w. W przeciwnym razie nie zostanie dopuszczona do Sp臋kanej Ska艂y przez Nieglizdawca. Nie bardzo mog膮 ubiega膰 si臋 o sukcesj臋, kiedy s膮 przytroczeni do w艂adczyni ludzi.
- Stracili艣my ju偶 wystarczaj膮co du偶o czasu - powiedzia艂a Patience. - Zabierz mnie na 艂贸d藕.
- Mo偶emy dop艂yn膮膰 do miasta gebling贸w, ale na g贸r臋 wejdziemy dopiero, kiedy nabierzesz si艂.
- Nie by艂am chora, tylko szalona - odpar艂a Patience. - Wariaci s膮 wyj膮tkowo silni.
- Czy zew... brzmi teraz jako艣 inaczej?
- Tylko dlatego, 偶e wiem, kto mnie wzywa.
- A wi臋c ju偶 ci臋 nie kontroluje.
- Je艣li kontroluje, to tak umiej臋tnie, 偶e nie zauwa偶am tego.
- Czuj臋 ulg臋.
- Angelu, wiem, 偶e by艂am okropna.
- Naprawd臋?
- Gdybym dosta艂a kamie艅 w艂adzy, zanim otrzyma艂am w tym
domu odpowiedzi, nie poradzi艂abym sobie z nim. A gdybym dotar艂a do Sp臋kanej Ska艂y bez tej wiedzy, kt贸r膮 uzyska艂am, okaza艂abym si臋 bezradna jak dziecko. Patrz臋 wstecz na wszystkie wasze dzia艂ania twoje, ojca, moje w艂asne i gebling贸w - i dochodz臋 do wniosku, 偶e wszystko by艂o konieczne.
- Dlaczego w takim razie uwa偶asz, 偶e by艂a艣 okropna?
- Nawet 艣mier膰 matki, Angelu. Nawet to.
Westchn膮艂.
- Jakim jestem cz艂owiekiem, je艣li zgadzam si臋, 偶e moja matka musia艂a umrze膰? 呕y艂am tak wiele razy i widzia艂am swoje 偶ycie oczami ojca. Nigdy sobie tego nie wybaczy艂. Aleja mu wybaczam.
Angel pochyli艂 si臋 nad ni膮 i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.
- Moja heptarchini, jeste艣 jedyn膮, kt贸ra mo偶e rz膮dzi膰 lud藕mi.
- Jakim jestem cz艂owiekiem?
- M膮drym.
Nie k艂贸ci艂a si臋 z nim, chocia偶 wiedzia艂a, 偶e nie jest to prawda. Nie by艂a m膮dra. Ale by艂a silna. Opanowa艂a kamie艅 w艂adzy. Staj膮c si臋 wszystkimi, kt贸rzy u偶ywali kamienia, pozosta艂a te偶 sob膮. O sobie wiedzia艂a bardzo wiele, reszta jej umyka艂a. Wi臋c niech Angel nazywaj膮 m膮dr膮, nie dba艂a o to.
- Ale czy ja jestem dobra, Angelu?
- Jako heptarchini nie mo偶esz wybiera膰 mi臋dzy dobrem a z艂em. Tylko mi臋dzy rozwi膮zaniem s艂usznym i b艂臋dnym.
D艂ugo by艂a jego studentk膮, wi臋c rozumia艂a r贸偶nic臋 i wiedzia艂a, 偶e mia艂 racj臋. Graj膮c rol臋 heptarchini nie mog艂a stosowa膰 tego samego kanonu moralnego, co inni ludzie. Jej decyzje dotyczy艂y nie tylko jej samej, ale du偶o wi臋kszej grupy. Tylko jak wielka mog艂a to by膰 grupa?
- S艂usznym dla kogo? - zapyta艂a.
- Dla ludzko艣ci.
Teraz ju偶 nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e tu on si臋 myli.
- Nie. Kr贸lewski dw贸r jest ca艂ym 艣wiatem. A ja jestem r贸wnie偶 geblingiem. Ca艂y 艣wiat o偶ywiony i ca艂y 艣wiat nieo偶ywiony, ca艂e 偶ycie na tej planecie, poza jednym.
- A ten jeden chce ciebie. Pr臋dzej umr臋, ni偶 mu na to pozwol臋. On my艣li, 偶e jestem zbyt s艂aby i nie zdo艂am ci臋 ochroni膰. Ale myli si臋, potrafi臋.
M贸wi艂 z nie udawanym o偶ywieniem. W tych s艂owach nie kry艂o si臋 k艂amstwo. On naprawd臋 j膮 kocha艂. Patience dotkn臋艂a delikatnie jego policzka.
- S艂u偶 mi jako wolny cz艂owiek, Angelu.
- Niewolnik czy wolny, s艂u偶臋 ci tak samo. Co to za r贸偶nica?
- Prosz臋 ci臋 teraz jako wolnego cz艂owieka - pom贸偶 mi.
Angel pom贸g艂 jej si臋 ubra膰 i wyprowadzi艂 j膮 z pokoju.
Ku jej zdziwieniu w domu pe艂no by艂o gebling贸w, wszystkie bardzo zaj臋te. Tylko do jej sypialni nie mia艂y wst臋pu, w pozosta艂ych pomieszczeniach szklili okna, uszczelniali szpary, reperowali, naprawiali. Patience usiad艂a we wsp贸lnym pokoju przy tl膮cym si臋 ogniu, w miejscu gdzie wpadaj膮ce promienie s艂o艅ca dawa艂y troch臋 ciep艂a. Przygl膮da艂a si臋 geblingom, biegaj膮cym w g贸r臋 i w d贸艂 po drabinach. Ma艂pa Rivera pl膮ta艂a si臋 im pod nogami. Dziesi膮tki razy by艂a poszturchiwana, nadeptywana lub zrzucana z wysoko艣ci, ale zawsze znowu si臋 wspina艂a, wykrzykuj膮c jakie艣 bezsensowne nieprzyzwoito艣ci. I kolejny raz obrywa艂a. Patience pomy艣la艂a, 偶e Heffiji bardzo przypomina jej ma艂p臋 te偶 biega艂a, pl膮cz膮c si臋 wszystkim pod nogami, szcz臋艣liwa i przera偶ona jednocze艣nie.
- Nie ruszaj tego! - wykrzykiwa艂a co chwila. Geblingi 艣mia艂y si臋 z niej, ale s艂ucha艂y.
River spa艂 w s艂oju postawionym na kominku. Z daleka od 呕urawiej Wody 艣wiat dla niego m贸g艂 r贸wnie dobrze wcale nie istnie膰.
Patience u艣wiadomi艂a sobie, 偶e pr贸buje wyczu膰 milcz膮c膮 komunikacj臋 mi臋dzy geblingami, rozmowy mi臋dzy umys艂ami bez u偶ycia s艂贸w. Pami臋ta艂a tak dobrze, jakie to by艂o uczucie, kiedy prze偶ywa艂a 偶ycie pierwszych kr贸l贸w gebling贸w. A teraz nic nie czu艂a. Wydawa艂o jej si臋, jakby wyci膮ga艂a po co艣 r臋k臋 po to tylko, by przekona膰 si臋, 偶e r臋ka zosta艂a obci臋ta. Przygl膮da艂a im si臋 w zadumie, pogr膮偶ona w smutku. Nigdy nie dowie si臋 o nich wi臋cej, ni偶 powiedzia艂 jej kamie艅 w艂adzy. A geblingi zajmowa艂y si臋 swymi sprawami i nie wiedzia艂y, kim ona jest. Nie przypuszcza艂y nawet, 偶e jest jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry rozumie, co to znaczy by膰 geblingiem, kt贸ry rozumie, 偶e nieustannie podtrzymywane poczucie wsp贸lnoty jest ich kotwic膮 i ratunkiem przed 艣wiatem. Sk膮d czerpa艂am odwag臋, by 偶y膰, kiedy nie wiedzia艂am, co czuje inna istota?
- Patience - wyszepta艂 kto艣 za ni膮. Zna艂a ten g艂os, wiedzia艂a, 偶e Reck wyci膮ga d艂o艅 w jej stron臋. Sama te偶 wyci膮gn臋艂a r臋k臋. I rzeczywi艣cie, w tej samej chwili poczu艂a mi臋kkie futro d艂oni geblinga. Przez moment mia艂a nadziej臋, 偶e wyczu艂a Reck, ale nie, to by艂 tylko jej instynkt zab贸jczyni, kt贸ry zawsze podpowiada艂 Patience, 偶e kto艣 wyci膮ga r臋k臋 w jej kierunku. Nie mog艂a 偶ywi膰 nadziei, 偶e stanie si臋 cz臋艣ci膮 spo艂ecze艅stwa gebling贸w.
- Reck - szepn臋艂a w odpowiedzi.
- Bali艣my si臋, 偶e zawieziemy do Sp臋kanej Ska艂y kobiet臋, kt贸ra postrada艂a zmys艂y.
- Wariatk臋 powinni艣cie byli zostawi膰 tutaj. Przecie偶 to jest szalone miejsce.
Reck roze艣mia艂a si臋.
- Niezupe艂nie. Przyby艂y geblingi, 偶eby odbudowa膰 dom Heffiji i zachowa膰 ludzk膮 wiedz臋.
- W jaki spos贸b je wezwali艣cie?
- Och, one zawsze poznaj膮 swego kr贸la. Nie po twarzach ani imionach, nie. Nawet kiedy zobaczy艂y nas tutaj, uzna艂y nas za jakie艣 przypadkowe geblingi, kt贸re przysz艂y na wezwanie. Ale drugim umys艂em zawsze rozpoznaj膮 wo艂anie swego kr贸la.
- Czy przyby艂y ze Sp臋kanej Ska艂y?
- Nie s膮dz臋. Kiedy zacz臋li艣my je wzywa膰, us艂ysza艂y nas najbli偶sze i przekaza艂y wie艣膰 dalej. Im dalej sz艂o wo艂anie, tym stawa艂o si臋 silniejsze. Nie jeste艣my Nieglizdawcem. Nasze g艂osy nigdy nie si臋gn臋艂yby tak daleko.
- Dobrze, 偶e wnios艂y艣cie 偶ycie w ten dom.
- Dzi臋ki niemu sta艂o si臋 to, co wydawa艂o si臋 niemo偶liwe. M贸j ukochany brat Ruin ukorzy艂 si臋. Sprawi艂y to te wszystkie my艣li, kt贸re HefTiji tu zebra艂a. Ruin nie dawa艂 jej chwili spokoju, zadawa艂 pytanie za pytaniem, nie ust臋powa艂 tak d艂ugo, p贸ki nie uzyska艂 wszystkich odpowiedzi. W ci膮gu swego 偶ycia niewiele mia艂 wsp贸lnego z lud藕mi, a 偶adnego M膮drego oczywi艣cie r贸wnie偶 nie mia艂 偶adnej szansy spotka膰. Ale teraz wreszcie zobaczy艂, do czego jest zdolny umys艂 ludzki.
- Gdyby chcia艂 nas pozna膰 od najgorszej strony, wystarczy艂oby mu si臋gn膮膰 po kamie艅 w艂adzy - powiedzia艂a Patience.
- Nie s膮dz臋 - odpar艂a Reck. - Zawsze by艂o nam 偶al ludzi i ich osamotnienia. Albo raczej ja was 偶a艂owa艂am, a on wami pogardza艂. Ale teraz, no c贸偶, bez przerwy mi powtarza, 偶e samotno艣膰 jest podstaw膮 prawdziwej m膮dro艣ci, 偶e wszystkie wspania艂e my艣li zebrane w tym domu by艂y krzykiem rozpaczy jednego cz艂owieka do drugiego, pro艣b膮:
poznaj mnie, 偶yj ze mn膮 w 艣wiecie mojego umys艂u.
- Bardzo poetycznie powiedziane.
- Jest chory z mi艂o艣ci - tak mu powiedzia艂am - zakocha艂 si臋 w ludzkiej rasie. Ale ty wiesz, jak to jest. Nigdy nie nienawidzi艂am ludzi z tak膮 pasj膮, jak on, dlatego te偶 kiedy odkryli艣my, 偶e jeste艣cie co艣 warci, nie zrobi艂o to na mnie specjalnego wra偶enia. - Reck podesz艂a do krzes艂a ustawionego po drugiej stronie paleniska.
- to zabawnestwierdzi艂a Patience.艢ni艂y mi si臋 domy. R贸偶ne domy, kt贸rymi powinnam si臋 by艂a zaj膮膰. Czasami dom Heffiji, a czasami dom mojego ojca, kiedy indziej heptarszy dw贸r. A nieraz dom, w kt贸rym zabito moj膮 matk臋.
Reck przyjrza艂a si臋 jej z zastanowieniem. Us艂ysza艂y kroki na schodach. Do pokoju wpad艂 Ruin. Patience od razu zauwa偶y艂a, 偶e nie by艂 ju偶 nagi. Nosi艂 kr贸tkie spodnie. Krok w kierunku zaakceptowania ludzkiej cywilizacji.
- Dlaczego mnie wo艂a艂a艣? - zapyta艂
Reck odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋, przywo艂uj膮c go skinieniem, by podszed艂 jeszcze bli偶ej. W pokoju poza nimi nie by艂o nikogo, ale nie powinni rozmawia膰 zbyt g艂o艣no, w ka偶dym razie nie o sprawach, kt贸rych nie chcieli zdradza膰 przed czasem.
- Ona s艂ysza艂a nasze wo艂anie - powiedzia艂a Reck.
Ruin przyjrza艂 si臋 Patience, jakby analizuj膮c dziwne nowe zio艂o, kt贸re nagle dostrzeg艂 w le艣nej 艣ci贸艂ce.
- Kiedy wzywali艣my do reperacji wa偶nego domu? A gdzie si臋 znajdowa艂?
- Czasami widzia艂am 艣cie偶ki, ale nie wiedzia艂am sk膮d i dok膮d prowadz膮. Ale czasami, jakby z du偶ej odleg艂o艣ci, dostrzega艂am, 偶e dom si臋 pali i wiedzia艂am, 偶e musz臋 si臋 艣pieszy膰...
Reck potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- W naszym wezwaniu nie by艂o nic na temat ognia.
- Nie posy艂ali艣my te偶 obraz贸w - doda艂 Ruin. - Drugi umys艂 nie jest tak precyzyjny.
Ale Patience nie chcia艂a odrzuci膰 nadziei, 偶e do艣wiadczy艂a jednak wezwania przez drugi m贸zg gebling贸w. Nie mog艂a pozwoli膰, by jakie艣 drobiazgi podwa偶y艂y jej przekonanie.
- Nie jestem geblingiem, wi臋c m贸j m贸zg mo偶e przek艂ada膰 s艂owa na zrozumia艂e dla mnie obrazy. Ale mog臋 by膰 bardziej geblingiem, ni偶
mo偶ecie sobie wyobrazi膰. Pami臋tam, jak to jest, kiedy si臋 posiada drugi umys艂. Pami臋tam uczucia innych gebling贸w i map臋 Sp臋kanej Ska艂y. A poza tym posiadam kamie艅 w艂adzy. Mo偶e on pozwala mi us艂ysze膰 wasze wo艂anie.
Reck podrapa艂a si臋 po j臋zyku d艂ugim paznokciem.
- Nie - powiedzia艂a. - Heptarchowie ju偶 wcze艣niej nosili w swych g艂owach kamie艅, ale nigdy nie s艂yszeli, jak kr贸l gebling贸w wzywa
swoich ludzi.
Ruin ko艂ysa艂 g艂ow膮, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie twarzy Patience.
- Je艣li nie kamie艅 w艂adzy, to mo偶e wo艂anie Nieglizdawca uwra偶liwi艂o j膮 tak, 偶e s艂yszy to, czego ludzkie ucho nigdy nie s艂ysza艂o. Reck unios艂a palec.
- O jednym musisz pami臋ta膰. 呕aden heptarcha nie nosi艂 kamienia, b臋d膮c tak blisko Sp臋kanej Ska艂y. Kiedy inne geblingi podchwyci艂y i przekazywa艂y dalej wo艂anie, mo偶e sta艂o si臋 tak silne, 偶e mog艂a
je us艂ysze膰.
- to w niczym nie przypomina艂o wo艂ania Nieglizdawca - odrzek艂a Patience. - Jego jest czyste i silne.
- Nieglizdawiec pos艂uguje si臋 nim znacznie lepiej ni偶 my. Ludzka strona naszej natury os艂abia nas. - W g艂osie Reck czai艂a si臋
niech臋膰.
- Czy woleliby艣cie nie mie膰 w艣r贸d przodk贸w ludzi?
Reck za艣mia艂a si臋 gorzko.
- My艣lisz, 偶e glizdawce wygl膮daj膮 w naszych oczach lepiej ni偶 wy? Nikt nie da艂 nam szans wyboru przodk贸w.
- Widzia艂am, jak to si臋 sta艂o - powiedzia艂a Patience. I opowiedzia艂a im o narodzinach pierwszych gebling贸w. Ruin ci膮gle przerywa艂, wypytuj膮c o ka偶dy szczeg贸艂. S艂ucha艂 z zamkni臋tymi oczami, jakby koncentruj膮c si臋 na brzmieniu jej g艂osu m贸g艂 po艂膮czy膰 si臋 z dawnymi geblingami, kt贸rych straci艂 na zawsze, kiedy jego rodzinie odebrano kamie艅 kr贸l贸w.
Gdy Patience opowiedzia艂a, jak niemowl臋 Nieglizdawiec zjad艂o w艂asn膮 matk臋, Ruin kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Tak, tak - powiedzia艂. - Ale to nie by艂o morderstwo. Widzisz, on musia艂 zje艣膰 kryszta艂. 呕eby wiedzie膰 wszystko, co ona wiedzia艂a.
- Teraz robimy to dyskretniej - doda艂a Reck. - Zachowujemy si臋 bardziej jak ludzie. Czekamy na naturaln膮 艣mier膰 rodzic贸w. Co oznacza, 偶e przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia pozostajemy samodzielni, zanim stajemy si臋 naszymi rodzicami. Ale nie ma nic nienaturalnego w dziecku zjadaj膮cym pami臋膰 rodzic贸w, przynajmniej nie tu, na Imaculacie.
Patience ci膮gn臋艂a dalej opowiadanie, powtarzaj膮c im wszystko, co zapami臋ta艂a na temat 偶ycia pierwszych gebling贸w. Sko艅czy艂a na tym, jak ostatni z kr贸l贸w gebling贸w, kt贸ry nosi艂 sw贸j kamie艅, znalaz艂 cia艂o ostatniego glizdawca, spalonego 偶ywcem przez ludzi.
- Oczywi艣cie - wtr膮ci艂a Reck. - Je艣li co艣 jest dziwne i niezrozumia艂e, trzeba to zabi膰 - takie jest credo cz艂owieka.
- Ludzie zrobili to, co by艂o konieczne - powiedzia艂 Ruin. Reck u艣miechn臋艂a si臋 sardonicznie do Patience, jakby daj膮c do zrozumienia: widzisz, 偶e m贸j brat sta艂 si臋 humanofilem! - Glizdawce tak偶e zrobi艂y to, co musia艂y zrobi膰 - ci膮gn膮艂 dalej Ruin. - Wiedzia艂y, 偶e ludzie wyposa偶eni w maszyny mog膮 je zg艂adzi膰. Co robisz, gdy nieprzyjaciel jest zbyt pot臋偶ny, by go zniszczy膰? Sam przywdziewasz jego sk贸r臋.
- O tak, wszyscy robili dok艂adnie to, co nakazywa艂y im geny potwierdzi艂a Patience.
- Gdyby glizdawce nie podj臋艂y pr贸by parzenia si臋 z lud藕mi - doda艂a Reck - przesta艂yby istnie膰. Nie mo偶emy ich za to pot臋pia膰.
- Ale widzisz, heptarchini, my, geblingi, nie jeste艣my istotami, jakimi chcieliby艣my by膰 - t艂umaczy艂 Ruin. - Jeste艣my odpadkami drugiej generacji, nieudanym eksperymentem, przekl臋tymi hybrydami, 偶a艂osn膮 grotesk膮. Dwelfy nie maj膮 rozumu. Gaunty woli. Nam geblingom prawie si臋 uda艂o. Ale nie do ko艅ca. Dopiero nast臋pne pokolenie osi膮gnie perfekcj臋, a naszym przeznaczeniem jest umrze膰.
- Ale nikt tego tak nie planowa艂 - powiedzia艂a Patience. - Po prostu w ten spos贸b przebiega ewolucja tutaj, na Imaculacie.
- Je艣li tak stawiasz spraw臋 - odpar艂a Reck - to znaczy, 偶e chcesz urodzi膰 dzieci Nieglizdawca?
- Z ca艂ym szacunkiem dla m膮dro艣ci naszego najstarszego przodka - wtr膮ci艂 Ruin - kr贸l gebling贸w postanowi艂 sprzeciwi膰 si臋 temu planowi.
- Jeste艣my w takim stopniu glizdawcami, 偶e mo偶emy wczu膰 si臋 w ka偶dego innego geblinga - powiedzia艂a Reck - a nasz ludzki pierwiastek daje nam indywidualn膮 wol臋 prze偶ycia. Je艣li o nas chodzi, proces adaptacyjny stwarzaj膮c nas, gaunt贸w i dwelf贸w okaza艂 si臋 ca艂kowicie satysfakcjonuj膮cy.
- Jeste艣my dziedzicami glizdawc贸w - doda艂 Ruin. - R贸偶nimy si臋 od ludzi, ale jeste艣my na tyle podobni, 偶e mo偶emy 偶y膰 obok siebie. Geny glizdawc贸w s膮 zachowane w nas wystarczaj膮co dobrze. Perfekcyjne kopie, kt贸re pragnie stworzy膰 Nieglizdawiec, sta艂y si臋 zb臋dne.
- Powinni艣my by膰 sprzymierze艅cami w tej wojnie - powiedzia艂a Patience. Jakby pod wp艂ywem impulsu zsun臋艂a si臋 z fotela i usiad艂a na pod艂odze przed ogniem. Opar艂a si臋 o nog臋 Reck i z艂o偶y艂a g艂ow臋 na jej kolanie. - Pami臋tam, jak 偶y艂am 偶yciem geblinga. R贸wnie mocno pragn臋 waszego przetrwania, co uratowania rasy ludzkiej.
Reck pog艂adzi艂a j膮 po g艂owie.
- Nauczy艂am si臋 ciebie jak 偶adnego ludzkiego stworzenia poza Willem. B臋d臋 bardzo 偶a艂owa艂a, je艣li jedynym sposobem na powstrzymanie Nieglizdawca oka偶e si臋 twoja 艣mier膰.
- Ale zabijesz mnie - stwierdzi艂a Patience.
- Je艣li nie b臋dzie innego wyj艣cia, zrobi臋 to.
- Je艣li nie b臋dzie innego wyj艣cia - powiedzia艂a Patience - prosz臋, zabijcie mnie.
W chwili gdy to m贸wi艂a, przypadkowo spojrza艂a w stron臋 drzwi. Sta艂 tam Angel, opieraj膮c si臋 r臋kami o framugi. Po wyrazie jego twarzy pozna艂a, 偶e s艂ysza艂 ich rozmow臋, ale nie godzi艂 si臋 na takie rozwi膮zanie.
Po raz pierwszy przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Angel mo偶e nie pos艂ucha膰 polecenia, kiedy dojdzie do finalnej batalii z Nieglizdawcem. Angel mia艂 swoje w艂asne plany i chocia偶 nazywa艂 j膮 heptarchini膮, traktowa艂 wci膮偶 jak ma艂膮 dziewczynk臋 pozostaj膮c膮 pod jego opiek膮.
Zimno przebieg艂o Patience po krzy偶u na my艣l, kt贸ra nagle przysz艂a jej do g艂owy. A je艣li dla osi膮gni臋cia swoich plan贸w b臋d臋 musia艂a ciebie zabi膰, Angelu?
Nie m贸g艂 dostrzec wyrazu jej twarzy, ale by艂a tak os艂abiona, 偶e nie potrafi艂a powstrzyma膰 dr偶enia ramion. I to zobaczy艂. Bez s艂owa wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.
Je艣li Reck i Ruin zauwa偶yli, co si臋 wydarzy艂o, nie dali tego po sobie pozna膰. Ale Reck wyczu艂a dr偶enie Patience i zapyta艂a:
- Czy czujesz si臋 wystarczaj膮co silna, by p艂yn膮膰 dalej?
- Si艂y mi nie potrzeba - odpar艂a Patience. - Jestem przy zdrowych zmys艂ach, przynajmniej tak mi si臋 wydaje, wi臋c mo偶emy rusza膰, jak tylko prace tutaj zostan膮 sko艅czone.
- W takim razie mo偶emy zbiera膰 si臋 od razu. Nie ma po co zwleka膰. Geblingi wype艂ni膮 zadanie, czy b臋dziemy na miejscu, czy nie. A poza tym mo偶emy ich nadzorowa膰 nawet z oddali.
Reck podnios艂a si臋.
- Poczekaj - powstrzyma艂a j膮 Patience - chc臋 ci臋 o co艣 zapyta膰. O Willa. Siedzia艂 przy mnie, kiedy si臋 ockn臋艂am.
Reck wzruszy艂a ramionami.
- Will robi to, na co ma ochot臋.
- Jak d艂ugo tam siedzia艂?
- Nie wiem. Zawsze, kiedy go widzia艂am, to albo wchodzi艂 do twojego pokoju, albo z niego wychodzi艂.
Ruin parskn膮艂 艣miechem.
- Ostatecznie to jest m臋偶czyzna. Mo偶e lubi na ciebie patrze膰. Od dawna 偶y艂 w celibacie.
Patience nie zrozumia艂a. Czy偶by Will m贸g艂 po偶膮da膰 jej jako kobiety? Ale zorientowa艂a si臋, 偶e Ruin 偶artuje. Roze艣mia艂a si臋.
- Nie 艣miej si臋 - powiedzia艂a Reck. - Ja ju偶 dawno zrezygnowa艂am z pr贸b zrozumienia, kt贸r臋dy chadza my艣l Willa. On zawsze robi tylko to, na co ma ochot臋. Ale nie s膮dz臋, by pragn膮艂 ciebie, dziecko. Nigdy nie chodzi mu o zaspokojenie w艂asnych zachcianek. Jego 偶ycie jest wieczn膮 s艂u偶b膮.
- Niewolnik z natury - mrukn膮艂 Ruin.
- Nikt nigdy go nie posiad艂 - odpowiedzia艂a mu Reck. - S艂u偶y, ale tylko wtedy, gdy uwa偶a, 偶e jego s艂u偶ba jest potrzebna. Podejrzewam, 偶e uwa偶a siebie za Kristosa. Zdaje si臋, 偶e tym mia艂by by膰 ludzki b贸g. S艂ug膮 wszystkich.
- Ja nale偶臋 do sceptyk贸w - powiedzia艂a Patience. - Religia mnie nie obchodzi.
- No c贸偶, czy ci si臋 to podoba, czy nie, ty obchodzisz religi臋 stwierdzi艂a Reck. - Je艣li wyjdziesz z tej walki 偶ywa, b臋dziesz mia艂a du偶o szcz臋艣cia, je艣li ludzie nie okrzykn膮 ci臋 Kristosem.
- Nadaje si臋 r贸wnie dobrze jak ka偶dy inny - os膮dzi艂 Ruin.
- A dlaczego nie ty? - zapyta艂a Patience. - To by艂oby ludziom drzazg膮 w oku, gdyby mieli geblinga za zbawiciela.
- Czemu nie? - Ruin roze艣mia艂 si臋. - Gebling Kristos.
Patience roze艣mia艂a si臋 razem z nim. I w tej samej chwili poczu艂a, jak ro艣nie w niej zew Sp臋kanej Ska艂y. Jakby od偶y艂 po chwili ulgi, kt贸r膮 da艂 jej na czas choroby, a teraz obudzi艂 go d藕wi臋k jej 艣miechu. Po偶膮da艂a Nieglizdawca. Wezwa艂a Sken. Kobieta przy pomocy Willa przygotowa艂a po po艂udniu 艂贸d藕. A rano Patience osobi艣cie zdj臋艂a s艂贸j z Riverem z kominka.
- Obud藕 si臋 - rozkaza艂a.
Powoli otworzy艂 oczy, potem dwa razy mlasn膮艂 i cmokn膮艂 jak przy poca艂unku. W jednej chwili w pokoju znalaz艂a si臋 ma艂pa i zacz臋艂a energicznie pompowa膰 powietrze.
- W sam czas - powiedzia艂 River. - My艣licie, 偶e po to kaza艂em uratowa膰 moj膮 g艂ow臋, by przygl膮da膰 si臋 teraz bandzie gebling贸w sprz膮taj膮cych jaki艣 n臋dzny dom? Zanie艣cie mnie na 艂贸d藕! Mo偶ecie by膰 pewni, 偶e zapami臋tam t臋 podr贸偶 jako najgorsz膮 i najnudniejsz膮 w ca艂ym moim 偶yciu!
Marudzi艂 tak przez ca艂膮 drog臋 zboczem w d贸艂. Dopiero ko艂ysanie 艂odzi uspokoi艂o go nieco, a potem za艣piewa艂 rzece najdziwniejsz膮 pie艣艅 - bez s艂贸w i nawet bez melodii. Pie艣艅 cz艂owieka powracaj膮cego do swego cia艂a, uszcz臋艣liwionego, 偶e znowu posiada r臋ce i nogi, znowu jest sob膮. River zosta艂 zwr贸cony rzece.
Odbili od zrujnowanego molo Heffiji i po偶eglowali na p贸艂noc w ostatnich podmuchach jesiennego wiatru. Patience czu艂a rado艣膰 Nieglizdawca, 艣wiadomego, 偶e ona jest coraz bli偶ej. Ten miesi膮c oczekiwania musia艂 by膰 dla niego bardzo trudny. Nie wiedzia艂 przecie偶, co j膮 wstrzymuje, czy nie jest ranna lub pojmana, a mo偶e zbiera si艂y do walki z nim. Teraz znowu p艂yn臋艂a ku niemu, wi臋c nape艂nia艂 jej cia艂o dr偶eniem rozkoszy.

* * *
Rozdzia艂 14
CZUWAJ膭CY

Krajobraz w g贸r臋 rzeki od domu Heffiji by艂 identyczny jak mijany poprzednio. Te same masywne d臋by. Te same buki i klony, jesiony i sosny. Ale teraz Patience wiedzia艂a o nich wi臋cej. Ona sama te偶 by艂a czym艣 i kim艣 wi臋cej. Pami臋ta艂a najwcze艣niejszych heptarch贸w, kt贸rzy jako ma艂e dzieci uczyli si臋 z atlas贸w flory i fauny, w kt贸rych zosta艂y starannie rozdzielone gatunki przywiezione z Ziemi od miejscowych okaz贸w.
D膮b i klon jest pochodzenia ziemskiego, podobnie jak jesion i sosna. Buki, palmy i paprocie to ro艣liny miejscowe, tylko przypominaj膮ce wygl膮dem ziemskie, od kt贸rych przyj臋艂y nazwy. Orzechy kar艂owate, gor膮ce jagody, szklane owoce i paj臋czyny s膮 tak偶e imaculata艅skie. Orzechy w艂oskie przywie藕li ze sob膮 ludzie.
Jak wielu z jej przodk贸w Patience umia艂a teraz dostrzec r贸偶nice mi臋dzy naturaln膮 ro艣linno艣ci膮 Imaculaty a tym, co zosta艂o przywiezione na statku, zacz臋艂a te偶 rozumie膰 wrogo艣膰 mi臋dzy lud藕mi i tutejsz膮 inteligentn膮 ras膮, kt贸r膮 przybysze gardzili. Z cz艂owieczego punktu widzenia miejscowe formy by艂y brzydkie, dziwne, wr臋cz niebezpieczne, podczas gdy ro艣liny przywiezione z Ziemi wydawa艂y si臋 bezpieczne i pi臋kne.
Ale Patience potrafi艂a dostrzec jeszcze co艣, czego 偶aden z jej przodk贸w zobaczy膰 nie m贸g艂. Chocia偶 pami臋ta艂a 艣wiat, tak jak go widzia艂 pi膮ty heptarcha, w jej wspomnieniach nie by艂 to 艣wiat obcy. Lasy Imaculaty za pi膮tej ludzkiej generacji by艂y takie same jak dzisiaj poro艣ni臋te prawie ca艂kowicie ro艣linami z Ziemi.
A przecie偶 wcale nie ziemskimi. Miejscowe gatunki nie zosta艂y zast膮pione, one tylko ukry艂y si臋 udaj膮c ro艣liny, kt贸re hodowali ludzie. Czym by艂 przedtem ten d膮b? Ma艂ym lataj膮cym 偶uczkiem, robakiem, glonem czy wirusem na drobinie kurzu? Ca艂y 艣wiat przebra艂 si臋, ka偶de 偶ywe Stworzenie udawa艂o, 偶e jest przyjazne i znajome ludziom, kt贸rzy uznali si臋 za pan贸w tego 艣wiata. Wszystko to, co naprawd臋 nale偶a艂o do ludzi, zosta艂o im zabrane, zamordowane, zniszczone i zast膮pione przez imitacje. Patience udawa艂a przed sob膮, 偶e potrafi odgadn膮膰, czym jest w rzeczywisto艣ci jele艅 pij膮cy wod臋, a potem umykaj膮cy chy偶o. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e ukryt膮 osob膮, 偶yj膮c膮 w d臋bie, jest okropne, zdeformowane dziecko, u艣miechaj膮ce si臋 do niej z艂o艣liwie. Odmie艅cy, ca艂y 艣wiat odmie艅c贸w, knuj膮cych przeciwko nam, usypiaj膮cych nasz膮 czujno艣膰 do czasu, kiedy b臋d膮 gotowi wymieni膰 r贸wnie偶 ludzi.
Wzdrygn臋艂a si臋. I wyobrazi艂a sobie, jak Nieglizdawiec szepcze do niej, wzbudzaj膮c po偶膮dliwo艣膰 cia艂a. Chod藕 do mnie, chod藕 i powij moje dzieci, moje dzieci, moje odmie艅ce. Wkradniemy si臋, ty i ja, do ka偶dego domu tego 艣wiata. Po艂o偶ymy do ko艂ysek nasze ma艂e glizdawcz臋ta i b臋dziemy patrze膰, jak zmieniaj膮 kszta艂ty, a偶 wreszcie stan膮 si臋 zupe艂nie takie, jak ludzkie dzieci. Wtedy wyniesiemy cz艂owiecze niemowl臋, podetniemy mu gard艂o i wrzucimy truche艂ko do worka.
Tysi膮ce takich work贸w, opr贸偶nianych w ogrodzie, gdzie spogl膮daj膮cy krzywo d膮b wyssie ostatnie krople 偶ycia z ka偶dego cia艂ka. Patience wyobra偶a艂a sobie, jak idzie przez ogr贸d, a ma艂e kosteczki trzeszcz膮 jej pod stopami. Jak przygl膮da si臋 swemu m臋偶owi, kt贸ry opr贸偶nia kolejny worek, a potem zwraca do niej malutk膮 g艂ow臋 glizdawca i m贸wi: "Ostatni. Ostatni z nich. Na ca艂ym 艣wiecie pozosta艂o tylko jedno ludzkie dziecko". I wyjmuje niemowl臋 z worka, przera偶one oczy dziecka spogl膮daj膮 na ni膮 w rozpaczy, a glizdawiec podaje jej ma艂e
cia艂ko do zjedzenia.
Ale ona ucieka do miejsca, gdzie ziemia jest mi臋kka i 艂askawa dla jej st贸p, do ma艂ej chaty w g艂臋bi lasu, sk膮d dochodzi g艂os matki pochylonej nad dzieci膮tkiem. To miejsce opu艣cili艣my, my艣li. Dziecko, kt贸re prze偶yje. B臋d臋 je chroni膰, schowam je przed Nieglizdawcem. A kiedy doro艣nie, zabije odmie艅ce...
Zajrza艂a przez okno i dostrzeg艂a dziecko. By艂o takie pi臋kne, delikatne paluszki zaciska艂y si臋 na kciuku matki, ma艂e usteczka wydawa艂y 艣mieszne cmokaj膮ce d藕wi臋ki. 呕yj, powiedzia艂a do niego bezg艂o艣nie. 呕yj i b膮d藕 silny, poniewa偶 jeste艣 ostatni.
Ale w tej chwili dziecko u艣miechn臋艂o si臋 do niej szelmowsko.
Angel obudzi艂 j膮, potrz膮saj膮c za rami臋.
- Krzycza艂a艣 - powiedzia艂.
- Przepraszam - wyszepta艂a. Chwyci艂a za burt臋 i spojrza艂a poprzez wod臋 na drzewa. 呕adne z nich nie wygl膮da艂o inaczej ni偶 poprzednio. Jej sen by艂 nonsensem. Je艣li drzewo wygl膮da jak d膮b, je艣li si臋 je 艣cina jak d膮b, je艣li buduje si臋 z niego domy jak z d臋bu, c贸偶 to za r贸偶nica, 偶e ma jedn膮 wielk膮 genetyczn膮 moleku艂臋 zamiast wielu mniejszych? Czy to jaka艣 r贸偶nica, je艣li jele艅 jest tylko na wp贸艂 jeleniem, a w cz臋艣ci stanowi kontynuacj臋 jakiej艣 zwierz臋cej linii z Imaculaty? 呕ycie to 偶ycie, a kszta艂t to kszta艂t.
Poza moim 偶yciem. I moim kszta艂tem. One musz膮 zosta膰 zachowane. Poprawiona wersja ludzi w wydaniu Nieglizdawca oznacza 艣mier膰 dla starych, pe艂nych wad i samotnych, ale pi臋knych ludzi urodzonych na Ziemi. Moich ludzi.
Chod藕 pr臋dzej, 艣piesz si臋, chod藕, pop臋dza艂aj膮 nami臋tno艣膰 Nieglizdawca.
- Popatrz - powiedzia艂 nagle Angel. - Ruin na polecenie Rivera wszed艂 na czubek masztu i zobaczy艂 ostatni zakr臋t na rzece. A za nim Stop臋 Niebios. Za kilka minut b臋dziemy j膮 mogli zobaczy膰 nawet z pok艂adu.
Patience podnios艂a si臋. Mimo wszystkiego, co przesz艂a podczas tej podr贸偶y, jej cia艂o nadal reagowa艂o szybko. By艂a czujna i gotowa w jednej chwili. To cia艂o wcale nie wie, 偶e m贸j wiek mo偶na liczy膰 na trzysta pokole艅, pomy艣la艂a. Uwa偶a mnie wci膮偶 za m艂od膮 dziewczyn臋. Moje cia艂o my艣li, 偶e mam jak膮艣 przysz艂o艣膰.
Stopa Niebios ukaza艂a si臋 jako cie艅 na szczytach drzew.
- Gdyby las nie by艂 tak wysoki - powiedzia艂 Angel - dostrzegliby艣my j膮 na tydzie艅 przed przybyciem do domu Heffiji, a nie w trzy dni po jego opuszczeniu.
- Jest bardzo blisko - powiedzia艂a Patience.
- Nie, jest tylko bardzo wysoka. Od podstawy do szczytu ma siedem tysi臋cy metr贸w.
- Teraz znowu si臋 skry艂a.
Byli zbyt daleko, a g贸ra ukaza艂a si臋 tylko na jeden moment, tak 偶e trudno by艂o zobaczy膰 dok艂adnie jej kszta艂t. Ale im byli bli偶ej, tym cz臋艣ciej i na d艂u偶ej ods艂ania艂a si臋 przed nimi. Dwa dni p贸藕niej zarzucili kotwic臋 na kolejnym zakr臋cie, a kiedy zmierzch ukry艂 g贸r臋, 艣wiat艂a Sp臋kanej Ska艂y rozb艂ys艂y jak jaka艣 galaktyka.
B艂yski rozrzucone szerokim 艂ukiem od wschodu do zachodu. Taj nocy Reck i Ruin wdrapali si臋 na maszt, by patrze膰 na wy艂aniaj膮c膮 si臋 z ciemno艣ci swoj膮 ojczyzn臋.
River wyra藕nie zmarkotnia艂. Dla niego oznacza艂o to tylko koniec podr贸偶y, nic wi臋cej. 呕y艂, aby podr贸偶owa膰, i ka偶de przyp艂yni臋cie do celu traktowa艂 jak ma艂膮 艣mier膰.
Nast臋pnego dnia rzeka zacz臋艂a si臋 dzieli膰 na wiele szerokich, leniwych strumieni, obmywaj膮cych poro艣ni臋te lasem wysepki.
- Mamy tutaj do czynienia - powiedzia艂 Angel - z ogromn膮 tektoniczn膮 kolizj膮. Znajdujemy si臋 na p艂ycie, kt贸ra zsun臋艂a si臋 w d贸艂 pod wp艂ywem wypi臋trzenia Stopy Niebios. Woda z lodowca topniej膮cego na szczycie g贸ry zgromadzi艂a si臋 w zapad艂ym obszarze, tworz膮c jezioro, kt贸re obmywa ca艂膮 podstaw臋 g贸ry. Gdy pierwsi koloni艣ci zobaczyli to, napisali, 偶e czego艣 takiego nie ma na 偶adnej zamieszkanej planecie w ca艂ym wszech艣wiecie.
- Na razie - powiedzia艂a Patience.
- No c贸偶, wszystko mo偶e si臋 kiedy艣 zdarzy膰 w jakim艣 nie znanym 艣wiecie.
Widzieli ju偶 teraz zarysy budynk贸w na zboczu g贸ry. Ruin przez ca艂y dzie艅 siedzia艂 na maszcie lub na burcie napi臋ty jak struna, wpatrzony w g贸r臋 niczym w zbli偶aj膮c膮 si臋 ukochan膮 osob臋.
- Nie ma z niego 偶adnego po偶ytku - skar偶y艂a si臋 Sken. - Powinni艣my obwi膮za膰 go lin膮 i wyrzuci膰 za burt臋 jako kotwic臋.
Reck zareagowa艂a na widok g贸ry zupe艂nie inaczej ni偶 jej brat. Kiedy on stawa艂 si臋 milcz膮cy, ona m贸wi艂a coraz wi臋cej.
- Od dzieci艅stwa s艂ucha艂am opowie艣ci o tym miejscu - snu艂a swe wspomnienia. - Ziemia i woda dziesi臋ciu tysi臋cy grot Sp臋kanej Ska艂y s膮 tak bogate, 偶e nigdy nie sprowadzono tu nawet kawa艂ka drewna czy k臋sa jedzenia. U st贸p g贸ry rosn膮 lasy podzwrotnikowe. W miar臋 jak wznosz膮 si臋 stoki, zmieniaj膮 si臋 tak偶e klimaty. Wszystko, co ro艣nie gdziekolwiek na 艣wiecie, ro艣nie i tutaj.
Opowiada艂a o powstaj膮cych na zboczach kr贸lestwach ludzi, kt贸re zdobywa艂y pot臋g臋 i pada艂y. Niekt贸re zajmowa艂y obszar na trzy kilometry szeroki, na pi臋膰dziesi膮t metr贸w wchodz膮cy w g艂膮b g贸ry i na dwadzie艣cia metr贸w wysoki, a jednak z w艂asnym dialektem, armi膮 i kultur膮.
- Ale za nimi, w najg艂臋bszych grotach, w ca艂kowitej ciemno艣ci, 偶yJ膮 geblingi. Dziesi臋膰 milion贸w gebling贸w, wi臋cej ni偶 po艂owa wszystkich zamieszkuj膮cych ca艂y ten 艣wiat. Podczas gdy ludzie, dwelfy i gaunty prowadz膮 wojny i knuj膮 intrygi na powierzchni Stopy Niebios, my trzymamy jej serce. Kiedy inni buduj膮 mury i 艣ciany, by nikt nie m贸g艂 si臋 przez nie przedosta膰, geblingi docieraj膮 wsz臋dzie, poniewa偶 my znamy wszystkie ukryte drogi.
- Czy nie rz膮dzicie tak偶e na powierzchni? - zapyta艂a Patience.
- Gdy chcemy - odpowiedzia艂a z u艣miechem Reck. - Kiedy uznajemy, 偶e nale偶y rz膮dzi膰, to rz膮dzimy. Ka偶dy tutaj to wie. Nie musimy powo艂ywa膰 偶adnych urz臋d贸w.
Patience nie czu艂a 偶adnego uniesienia na widok g贸ry. Gdzie艣 pod szczytem, wiedz膮c, 偶e ona zbli偶a si臋, czeka艂 na ni膮 on, gotowy na jej przyj臋cie. Zacz臋艂a marzy膰, by zawr贸ci膰 艂贸d藕, pop艂yn膮膰 w d贸艂 strumienia i nigdy ju偶 nie my艣le膰 o Sp臋kanej Skale czy o heptarchii, w og贸le ju偶 nie my艣le膰 o niczym. Coraz cz臋艣ciej nawiedza艂y j膮 sny. Budzi艂a si臋 w nocy zlana potem, dr偶膮ca od po偶膮da艅, kt贸re rz膮dzi艂y jej snem.
Pewnej nocy wsta艂a i wysz艂a z kabiny. Ruin mia艂 wacht臋, ale przesz艂a tak szybko, 偶e nawet jej nie zauwa偶y艂. Wpatrywa艂 si臋 w 艣wiat艂a g贸ry, gasn膮ce o tak p贸藕nej porze jedno po drugim. Podesz艂a do rufy i usiad艂a, opieraj膮c si臋 o stos zwini臋tej liny. River spa艂 w swym s艂oju, 艂agodnie ko艂ysany fal膮. By艂o zimno, ale to jej odpowiada艂o, niewygoda odwraca艂a uwag臋 od wezwania p艂yn膮cego ze Sp臋kanej Ska艂y.
Sama nie wiedzia艂a, kiedy usn臋艂a, ale gdy otworzy艂a oczy, Ruina ju偶 nie by艂o. Widocznie kto inny obj膮艂 wacht臋. Na kogo wypada艂a kolej? Niebo by艂o jeszcze ca艂kiem ciemne. Sken? Will?
Us艂ysza艂a plusk wody tu偶 przy 艂odzi. Natychmiast sta艂a si臋 czujna. Sporo s艂ysza艂a na temat pirat贸w napadaj膮cych 艂odzie na 呕urawiej Wodzie, chocia偶 nigdy nie atakowali tak blisko Stopy Niebios. Ale, oczywi艣cie, by艂o to mo偶liwe. Bezszelestnie wyci膮gn臋艂a dmuchaw臋 do strza艂ek i zaj臋艂a dogodn膮 pozycj臋. Znowu us艂ysza艂a plusk wody i jaka艣 d艂o艅 si臋gn臋艂a do burty. Potem pojawi艂a si臋 druga r臋ka, a 艂贸d藕 przechyli艂a si臋 lekko jakby pod ci臋偶arem du偶ego m臋偶czyzny.
Patience rozlu藕ni艂a si臋 nieco. Zna艂a te d艂onie, tylko jeden m臋偶czyzna by艂 taki du偶y. Will powoli podci膮gn膮艂 si臋 do pasa ponad burt臋. Potem przerzuci艂 nogi, stan膮艂 i ruszy艂 w stron臋 rufy. By艂 nagi. Patience, nieustannie podniecona z powodu nawiedzaj膮cych j膮 bez przerwy erotycznych sn贸w, nie mog艂a powstrzyma膰 westchnienia.
W jednej chwili zamar艂. Patience zawstydzi艂a si臋 swoim brakiem opanowania. Will nie okaza艂 za偶enowania w艂asn膮 nago艣ci膮. Zobaczy艂 j膮, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, zrobi艂 jeszcze kilka krok贸w wjej stron臋, po czym zawr贸ci艂 do kabiny, gdzie le偶a艂o jego ubranie.
W 艣wietle ksi臋偶yca Patience wyra藕nie zobaczy艂a szerok膮, bia艂膮 blizn臋, w kszta艂cie pomarszczonego krzy偶a, biegn膮cego od p臋pka do jego m臋sko艣ci i od jednego do drugiego biodra. Po szeroko艣ci blizny wida膰 by艂o, 偶e rana musia艂a by膰 bardzo dawna, mo偶e jeszcze z czas贸w dzieci艅stwa. Ale i tak jej widok by艂 dla Patience wstrz膮sem. Tylko jedna sekta znaczy艂a si臋 znakiem krzy偶a na zakrytych cz臋艣ciach cia艂a. By艂 Czuwaj膮cym.
Nie pr贸bowa艂 tego ukrywa膰. Patrzy艂 jej prosto w twarz, kiedy wci膮ga艂 najpierw koszul臋, a potem spodnie. Z jego w艂os贸w wci膮偶 kapa艂a woda. Skarpetki i buty zostawi艂 na pok艂adzie. Zrobi艂 dwa kroki i stan膮艂 tu偶 przed ni膮, z jej perspektywy wysoki jak Stopa Niebios. A potem nagle ju偶 siedzia艂 ko艂o niej i patrzy艂 jej w oczy.
- Czuwaj膮cy by艂 kiedy艣 moim panem - powiedzia艂 cicho.
Nie wiedzia艂a dlaczego, ale teraz troch臋 si臋 go ba艂a. Kiedy s艂u偶y艂a jeszcze Orucowi, na r贸wni z kr贸lem traktowa艂a Czuwaj膮cych jako potencjalne niebezpiecze艅stwo, poniewa偶 w og贸le nie obchodzi艂o ich prawo lub rz膮d, a kiedy przemawiali, ka偶de s艂owo brzmia艂o jak "rewolucja". Ich oczy p艂on臋艂y odwag膮 szale艅c贸w. Byli niebezpieczni, gdy偶 zwykli ludzie wierzyli, 偶e posiadaj膮 specjaln膮 moc od Boga, i dlatego
odwiedzali Czuwaj膮cych w ich pustelniach, przynosz膮c jedzenie, ubranie, a przede wszystkim ch臋tn膮 uwag臋.
Teraz nie ryzykowa艂a niczym. Czuwaj膮cy pok艂adali w niej tak膮 wiar臋, 偶e nikt nie m贸g艂 zagra偶a膰 jej mniej.
Ale ba艂a si臋.
- Czuwaj膮cy nie pi臋tnuj膮 swych niewolnik贸w - powiedzia艂a. Przynajmniej nie robi膮 tego wbrew ich woli.
Will skin膮艂 g艂ow膮.
- Sam te偶 by艂em Czuwaj膮cym. Jako dziecko.
- Czy wyrzek艂e艣 si臋 艣lub贸w?
- Nie.
- A wi臋c wci膮偶 jeste艣 Czuwaj膮cym?
- Traktuj臋 moje 偶ycie jako oczekiwanie. Ale wi臋kszo艣膰 pustelnik贸w w swych ma艂ych sza艂asach uzna艂aby mnie za blu偶nierc臋.
- A to dlaczego?
- Poniewa偶 nie wierz臋, 偶e Kristos przyjdzie zjednoczy膰 wszystkich ludzi, kt贸rzy b臋d膮 odt膮d rz膮dzi膰 艣wiatem w pokoju i harmonii.
Tego ranka powiedzia艂 wi臋cej ni偶 przez wszystkie poprzednie tygodnie. A jednak jego s艂owa by艂y r贸wnie proste jak poprzednio milczenie, jakby to, czy m贸wi, czy milczy, nie mia艂o dla niego znaczenia. Mog艂a mu zada膰 te pytania w jakimkolwiek innym momencie i otrzyma艂aby te same odpowiedzi.
- Wi臋c na co czekasz?
- Na to, na co wszyscy czekamy - na przyj艣cie Kristosa.
- To jak kr臋cenie si臋 w k贸艂ko.
- Po spirali. Za ka偶dym obrotem coraz bli偶ej prawdy.
Zastanowi艂a si臋 nad jego s艂owami. I nagle zrozumia艂a, 偶e on j膮 wystawia na pr贸b臋, tak jak zawsze robili to ojciec i Angel. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Po prostu mi powiedz. Albo mi nie m贸w. Nie dbam o to.
- Wierz臋, 偶e Kristos przyjdzie zjednoczy膰 geblingi, dwelfy i gaunty. A tak偶e ludzi, je艣li wystarczaj膮co si臋 ukorz膮.
- Czuwaj膮cy nie wierz膮, by geblingi mia艂y dusz臋.
- M贸wi艂em ci, 偶e jestem blu藕nierc膮.
- A co ze mn膮? - zapyta艂a.
Will potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i spu艣ci艂 wzrok na deski pok艂adu. Przygl膮da艂a si臋 jego twarzy, szczerej i otwartej. Kiedy艣 patrz膮c na to oblicze, uzna艂a go za prostaka. Teraz ujrza艂a cz艂owieka pozostaj膮cego w zgodzie z samym sob膮, prostolinijnego nie dlatego, 偶e by艂 naiwny i ufny, ale raczej m膮dry i godzien zaufania. Cz艂owieka, kt贸rym nie kieruje wyrachowanie. Gdyby nie chcia艂 udzieli膰 odpowiedzi, nie pos艂u偶y艂by si臋 k艂amstwem, po prostu by milcza艂. Na to jedno nie by艂a przygotowana: na spotkanie z uczciwym cz艂owiekiem.
Wreszcie przeni贸s艂 spojrzenie na ni膮. W jego oczach co艣 si臋 pojawi艂o. Ale co? Walcz膮ce ze sob膮 rozpacz i nadzieja?
- Na co masz nadziej臋? - wyszepta艂a.
Nie odpowiedzia艂, tylko si臋gn膮艂 masywn膮 d艂oni膮 do twarzy dziewczyny i potar艂 wierzchem palca jej usta. By艂 to gest ho艂du dla heptarchy. Poczu艂a, jak lodowacieje wewn膮trz. Nast臋pny, kt贸ry ma wobec niej plany.
Ale jednocze艣nie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- To k艂amstwo - powiedzia艂. - Kiedy艣 tylko tego pragn膮艂em od ciebie.
- A teraz?
Uj膮艂 r臋kami g艂ow臋 Patience, przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie zdecydowanie, ale delikatnie. Nachyli艂 si臋 nad ni膮, poca艂owa艂 w policzek, a potem na d艂ug膮 chwil臋 przytuli艂 si臋 do niej.
Nikt nigdy tak jej nie dotyka艂. W og贸le nie pami臋ta艂a, by od 艣mierci matki ktokolwiek j膮 przytula艂. W jednej chwili straci艂a zupe艂nie panowanie nad sob膮, trz臋s艂a si臋 jak osika. Przez ostatni rok stale t艂umi艂a swoje reakcje na wezwania ze Sp臋kanej Ska艂y, a teraz nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, czego pragnie jej cia艂o. Odwr贸ci艂a twarz i odda艂a mu poca艂unek.
I nagle krzykn臋艂a z b贸lu.
Natychmiast od niej odskoczy艂, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie twarzy dziewczyny. Czy zauwa偶y艂 ten dreszcz obrzydzenia, kt贸ry ni膮 wstrz膮sn膮艂?
- Przykro mi - powiedzia艂 cicho.
- Nie - szepn臋艂a, walcz膮c o ka偶de s艂owo. - To Nieglizdawiec, on zabrania mi, zabrania... - Ale Patience nie chcia艂a s艂ucha膰 czyichkolwiek rozkaz贸w. Impulsywnie zsun臋艂a koszul臋 Willa i przyci膮gn臋艂a go do siebie, wtulaj膮c twarz w jego pier艣. Czu艂a delikatne d艂onie m臋偶czyzny na plecach i ciep艂y oddech na w艂osach.
Ale im d艂u偶ej trzyma艂 j膮 w ramionach, tym straszliwsz膮 kar臋 wymierza艂 jej Nieglizdawiec. Chocia偶 oddycha艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e nie mo偶e z艂apa膰 powietrza, jakby kto艣 przyciska艂 poduszk臋 do jej twarzy. Oddycham, powtarza艂a sobie, ale cia艂o uleg艂o panice, nie poddaj膮c si臋 nakazom woli. Odepchn臋艂a Willa i upad艂a na pok艂ad, walcz膮c o oddech.
- To ty jeste艣 Kristosem - powiedzia艂 Will. - Nie widzisz? Jeste艣 t膮, kt贸ra musi si臋 zmierzy膰 z glizdawcem w jego legowisku. To ty nas zbawisz. Albo zniszczysz. Wszystkich - ludzi i gebling贸w, dwelfy i gaunty.
Teraz, kiedy ju偶 Will jej nie dotyka艂, zacz臋艂a oddycha膰 troch臋 spokojniej.
- On nie ma pe艂nej w艂adzy nad tob膮 - powiedzia艂 Will. - Mo偶e sterowa膰 tylko twymi nami臋tno艣ciami, nigdy wol膮. Wszyscy M膮drzy, kt贸rzy do niego poszli, nie potrafili opanowa膰 swoich pragnie艅. Wszyscy oni strawili 偶ycie na poznawaniu otaczaj膮cego ich 艣wiata. Ich pami臋膰, 艣wiadomo艣膰, dusza sta艂y si臋 doskona艂e. Ale Nieglizdawiec zapanowa艂 nad ich nami臋tno艣ciami. Z tym nie umieli sobie poradzi膰, tej cz臋艣ci duszy nie uodpornili, dlatego te偶 poszli do niego, my艣l膮c, 偶e nie maj膮 innego wyj艣cia.
- Zmusi艂 mnie, bym my艣la艂a, 偶e si臋 dusz臋, chocia偶 przecie偶 oddycha艂am.
- Gdyby艣 naprawd臋 chcia艂a, mog艂a艣 pozosta膰 w moich ramionach - powiedzia艂 Will.
- Nie mog艂am.
- Gdyby艣 tego pragn臋艂a, ca艂kowicie, bez zastrze偶e艅, zosta艂aby艣.
- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰, co mog臋 zrobi膰, a czego nie?
- Poniewa偶 on mnie r贸wnie偶 wzywa艂 i wiem, gdzie jego moc si臋 ko艅czy.
Przygl膮da艂a mu si臋 uwa偶nie w 艣wietle ksi臋偶yca. Najwyra藕niej nie k艂ama艂. Ten olbrzym mia艂by by膰 jednym z M膮drych? M臋偶czyzna, kt贸ry ora艂 pole Reck, kt贸ry nigdy nie odzywa艂 si臋, kt贸ry 偶y艂 jak niewolnik i wierzy艂 przynajmniej w cz臋艣膰 wierze艅 Czuwaj膮cych - on mia艂by by膰 jednym z M膮drych?
- Ciebie i mnie - powiedzia艂 Will - wychowano na ludzi silnych. Wzrastali艣my pod opiek膮 mocarnych mistrz贸w i byli艣my pos艂uszni. Ale nauczyli艣my si臋, jak zamieni膰 s艂u偶b臋 w wolno艣膰. Nauczyli艣my si臋 wybiera膰 pos艂usze艅stwo, kiedy inni my艣leli, 偶e nie mamy wyboru. Sprawiali艣my wra偶enie, 偶e nie mamy w艂asnej woli, ale wszystko, co robili艣my, by艂o ni膮 podyktowane.
My艣la艂a o zadaniach, kt贸re stawiali przed ni膮 ojciec i Angel, o zasadach protoko艂u i 膰wiczeniach wymagaj膮cych wyrzecze艅. Czasami rzeczywi艣cie by艂o tak, jak m贸wi艂 Will. Ale nie zawsze.
- Czy kiedykolwiek odebra艂 ci oddech? - zapyta艂a.
- Pewnego dnia bra艂em udzia艂 w bitwie. Moim panem by艂 genera艂. Wr贸g widz膮c chor膮giew rzuci艂 si臋 prosto na nas. Jak zwykle sta艂em mi臋dzy trzymaj膮cym chor膮giew a atakuj膮cymi. W艂a艣nie tego dnia Nieglizdawiec zacz膮艂 mnie przyzywa膰. Sprawi艂, 偶e potwornie si臋 ba艂em, ale nie opu艣ci艂em stanowiska. Wywo艂a艂 we mnie tak silne pragnienie i g艂贸d, 偶e okropnie rozbola艂a mnie g艂owa i wysch艂y mi usta, ale nie opu艣ci艂em stanowiska. Czu艂em taki nacisk na p臋cherz i zwieracze, 偶e nie zdo艂a艂em utrzyma膰 odchod贸w, lecz nie opu艣ci艂em stanowiska. I wtedy w艂a艣nie, kiedy wr贸g by艂 tu偶tu偶, zacz膮艂em si臋 dusi膰. Nie mo偶na zapanowa膰 nad potrzeb膮 oddychania i wiedzia艂em, 偶e nie zaznam ulgi, p贸ki nie opuszcz臋 pola walki i nie rusz臋 w stron臋 Sp臋kanej Ska艂y.
- I co zrobi艂e艣?
- to samo, co ty by艣 zrobi艂a. Upewni艂em si臋, 偶e oddycham, i mimo b贸lu robi艂em to, co chcia艂em robi膰. Tego dnia zabi艂em czterdziestu dziewi臋ciu ludzi. Liczy艂 ten, kt贸ry trzyma艂 chor膮giew, a m贸j pan podarowa艂 mi wolno艣膰.
- Czy przyj膮艂e艣 j膮?
- Jak mog艂em przyj膮膰 co艣, co ju偶 mia艂em? By艂em wolny. Tak samo jak ty jeste艣 wolna. Gdyby艣 nie w膮tpi艂a, 偶e naprawd臋 chcesz si臋 ze mn膮 kocha膰, wzi臋艂aby艣 mnie tutaj na pok艂adzie.
- A ty by艣 mi si臋 odda艂? - zapyta艂a.
- Tak.
- Poniewa偶 jestem heptarchini膮?
- Nie dlatego, 偶e ty jeste艣 HEPTARCHINI膭, ale dlatego, 偶e TY jeste艣 heptarchini膮.
- Nie jestem tak silna, jak my艣lisz.
- Wprost przeciwnie. Jeste艣 silniejsza, ni偶 sama my艣lisz. Nie wierzy艂a mu, cho膰 tego pragn臋艂a, ale ba艂a si臋, 偶e je艣li pos艂ucha go jeszcze chwil臋, zacznie przecenia膰 w艂asne mo偶liwo艣ci. Zmieni艂a wi臋c temat.
- Je艣li jeste艣 jednym z M膮drych - powiedzia艂a jakie znasz sekrety, kt贸re Heffiji chcia艂aby schowa膰 w swoim domu?
- Zada艂a mi jedno pytanie, a ja jej odpowiedzia艂em - odpar艂 Will. Po jego tonie pozna艂a, 偶e nie ma po co pyta膰 ani o pytanie, ani o odpowied藕. Zamiast tego zada艂a mu w艂asne pytanie.
- Czego si臋 nauczy艂e艣 jako niewolnik?
- 呕e nikt nie mo偶e by膰 niewolnikiem drugiego cz艂owieka.
- to k艂amstwo.
- W takim razie nauczy艂em si臋 k艂amstwa.
- Ale wierzysz w nie.
Will przytakn膮艂.
- S膮 ludzie, kt贸rzy zrobi膮 wszystko ze strachu przed biczem albo z obawy, 偶e strac膮 偶ycie lub rodzin臋. S膮 ludzie, kt贸rych mo偶na kupi膰 i sprzeda膰. Czy偶 nie s膮 niewolnikami?
- S膮 niewolnikami swoich nami臋tno艣ci. Rz膮dzi nimi l臋k. Jak膮 masz nade mn膮 w艂adz臋, je艣li nie boj臋 si臋 twojego bicza? Czy jestem twym niewolnikiem, skoro nie dr偶臋 przed utrat膮 rodziny? S艂ucham ci臋, jestem wierny tylko dlatego, 偶e tak zdecydowa艂em. Czy jestem twoim niewolnikiem? A kiedy zaczniesz mnie nienawidzi膰 za moj膮 wolno艣膰, kt贸ra jest wi臋ksza ni偶 twoja w艂adza i rozka偶esz mi zrobi膰 co艣, czego nie zamierzam zrobi膰, wtedy oka偶臋 ci niepos艂usze艅stwo. Mo偶esz mnie ukara膰. Wybra艂em kar臋. A gdyby kara okaza艂a si臋 dla mnie nie do zniesienia, wtedy u偶yj臋 si艂y, by si臋 jej przeciwstawi膰. Ale ca艂y czas robi臋 tylko to, co sam uznam za s艂uszne.
- W takim razie nikt nie jest silniejszy od ciebie.
- Nieprawda. Postanowi艂em by膰 pos艂uszny Bogu i staram si臋 kierowa膰 rozs膮dkiem, by wype艂nia膰 jego cele, kiedy udaje mi si臋 je zrozumie膰. Ci, kt贸rzy wybrali poddanie si臋 w艂asnym nami臋tno艣ciom lub wspomnieniom nami臋tno艣ci, czyni膮 to z wolnej woli. 呕ar艂ok z w艂asnej woli przepe艂nia sw贸j brzuch, pederasta 偶eruje na niewinno艣ci - z wolnej woli.
- Kiedy Si臋 ciebie s艂ucha, mo偶na by pomy艣le膰, 偶e nasze pragnienia nie s膮 cz臋艣ci膮 nas samych.
- Bo nie s膮. Je艣li tego nie wiesz, to mo偶esz sta膰 si臋 niewolnic膮 Nieglizdawca.
- Znam troch臋 doktryn臋 Czuwaj膮cych.
- Nie m贸wi臋 o doktrynie. M贸wi臋 o odpowiedzi, kt贸rej udzieli艂em Heffiji. O tym, co sprawi艂o, 偶e Nieglizdawiec mnie wezwa艂. Teraz mog艂a go zapyta膰 wprost.
- Jakie pytanie zada艂a ci Heffiji?
- Spyta艂a, czy dwelfy maj膮 dusz臋.
- to jest teologia.
- Ale o to w艂a艣nie spyta艂a. Chcia艂a wiedzie膰, jaka jej cz臋艣膰 jest naprawd臋 ni膮. Podobne pytanie i ty powinna艣 sobie postawi膰 i odpowiedzie膰 na nie, zanim staniesz twarz膮 w twarz z Nieglizdawcem.
Patience przygl膮da艂a si臋 spokojnej twarzy Willa. Sk膮d m贸g艂 wiedzie膰, 偶e od dawna dr臋czy j膮 ten problem?
- M贸j ojciec uczy艂 mnie, 偶e powinnam s艂ucha膰 wszystkiego i w nic nie wierzy膰.
- Tyle potrafi膮 nawet umarli - odpar艂 Will.
- Umarli nie s艂uchaj膮.
- Je艣li w nic nie wierzysz, to masz z tego s艂uchania nie wi臋cej po偶ytku ni偶 umarli.
- Ja 偶yj臋 - wyszepta艂a Patience.
Will u艣miechn膮艂 si臋.
- Wiem - powiedzia艂. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, jakby znowu chcia艂 dotkn膮膰 jej policzka. Cofn臋艂a si臋 i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Odsun膮艂 si臋, nie pr贸buj膮c ukry膰 zawodu, i rozpocz膮艂 nauk臋.
- Ka偶da cz臋艣膰 duszy czego艣 po偶膮da. Nami臋tno艣膰 d膮偶y do prze偶ycia przyjemno艣ci i unikni臋cia b贸lu. Niewolnicy nami臋tno艣ci to hedoni艣ci, tch贸rze lub na艂ogowcy, wszyscy ci, nad kt贸rymi litujemy si臋 albo kt贸rymi pogardzamy. Oni my艣l膮, 偶e ich nami臋tno艣ci s膮 nieod艂膮czn膮
cz臋艣ci膮 ich samych. Chc臋 si臋 napi膰. Musz臋 oddycha膰. Identyfikuj膮 si臋 ze swymi potrzebami. Jak 艂atwo jest nad nimi panowa膰! Wystarczy kontrolowa膰 ich przyjemno艣ci lub zadawa膰 im b贸l.
U艣miechn臋艂a si臋.
- Tego nauczy艂am si臋 ju偶 w ko艂ysce. Jednak ludzie, kt贸rzy daj膮 si臋 tak 艂atwo kontrolowa膰, nie s膮 warci, by nimi sterowa膰.
- to prawda - powiedzia艂. - S膮 najs艂absi. Czy jeste艣 jedn膮 z nich?
- Kiedy mnie wezwa艂, nie potrafi艂am my艣le膰 o niczym innym, jak tylko o tym, 偶e go potrzebuj臋. Nawet kiedy przypomnia艂am sobie, jak on wygl膮da, wyci膮gaj膮c jego obraz z pami臋ci gebling贸w, nawet kiedy u艣wiadomi艂am sobie, 偶e powinnam go nienawidzi膰, nadal potrafi艂 sprawi膰, bym go pragn臋艂a, jego i jego dzieci.
- Przesz艂a艣 przez las druciarza, chocia偶 tego nie chcia艂.
- Gdyby naprawd臋 chcia艂 mnie powstrzyma膰, uda艂oby mu si臋.
- Aja uwa偶am, 偶e nie. Poniewa偶 ju偶 dawno temu oddzieli艂a艣 siebie od swych nami臋tno艣ci.
Przypomnia艂a sobie ch艂odny powiew p艂yn膮cy od okna bez szyby. Skin臋艂a g艂ow膮.
- Dobrze wi臋c. - Nie naucza艂 jak jej ojciec, nie triumfowa艂, gdy ugi臋艂a si臋 przed jego argumentem. Po prostu m贸wi艂 dalej. - Druga cz臋艣膰 przenaj艣wi臋tszej duszy to pami臋膰 - i nad ni膮 znacznie trudniej zapanowa膰. Pragnie czego innego. to pragnienie tkwi w nas r贸wnie silnie jak potrzeba oddychania, ale poniewa偶 nigdy nie jest zaspokojone, nie wiemy nawet, 偶e istnieje. W chwili pomi臋dzy oddechami nie musimy oddycha膰, dlatego te偶 rozpoznajemy potrzeb臋 oddychania, dopiero wtedy, kiedy j膮 znowu odczuwamy. Ale ta potrzeba nigdy nie znika, wi臋c nawet jej nie zauwa偶amy. Widzisz, nasza pami臋膰 nie jest w stanie wszystkiego zatrzyma膰. Nie potrafimy zapami臋ta膰 ka偶dego obrazu, jaki si臋 pokaza艂 naszym oczom, ka偶dego wydarzenia, jakie si臋 nam przytrafi艂o, wszystkiego, co przeczytali艣my, wszystkiego, o czym s艂yszeli艣my. Za wiele wok贸艂 nas si臋 dzieje. Gdyby艣my potrafili zapami臋tywa膰 to wszystko, straciliby艣my zmys艂y jeszcze w dzieci艅stwie. A wi臋c wybieramy rzeczy, kt贸re s膮 wa偶ne. Zapami臋tujemy tylko to, co ma znaczenie. I pami臋tamy to w odpowiednim porz膮dku, we wzorach, kt贸re pasuj膮 do siebie. Kiedy s艂o艅ce jest na niebie, wszystkie
jasne godziny nast臋puj膮ce po sobie to dzie艅, a wszystkie ciemne, kt贸re przychodz膮 po dniu, to noc. Nie musimy tego pami臋ta膰, pami臋tamy tylko, dlaczego tak si臋 dzieje. Jest dzie艅, poniewa偶 wzesz艂o s艂o艅ce. Albo s艂o艅ce jest na niebie, poniewa偶 jest dzie艅. Rozumiesz. Nie zapami臋tujemy bez 艂adu i sk艂adu. Wszystko jest powi膮zane przyczynami i skutkami.
- Nie jestem jedn膮 z M膮drych - powiedzia艂a Patience. - Mo偶e oni rozumiej膮 przyczyny wszystkiego, aleja nie.
- Ale w艂a艣nie o to chodzi, to powoduje g艂贸d. Ka偶dy odprysk do艣wiadczenia, kt贸ry zapami臋tujemy, przychodzi do nas jako opowiadanie wydarze艅, kt贸re powi膮zane s膮 przyczynami i skutkami. Je艣li wszystko jest logicznie po艂膮czone, to historia staje si臋 dla nas wiarygodna, nie kwestionujemy jej. Zrobi艂em co艣, PONIEWA呕 albo zrobi艂em co艣 W CELU. W takim 艣wiecie 偶yjemy, we wzorze zjawisk wywo艂uj膮cych si臋 wzajemnie. Staj膮 si臋 one osnow膮, dzi臋ki kt贸rej zapami臋tujemy inne wydarzenia. Ale niekiedy zdarza si臋 co艣, co nie pasuje.
- to nie jest 偶adne co艣.
- Ludzie o s艂abym umy艣le nigdy tego nie zauwa偶aj膮, lady Patience. Im wszystko pasuje do wszystkiego, poniewa偶 po prostu nie pami臋taj膮 rzeczy, kt贸re s膮 inne. Pami臋膰 o nich przepad艂a, a im si臋 wydaje, 偶e nigdy si臋 nie wydarzy艂y. Ale dla tych, kt贸rzy 偶yj膮 umys艂em, miejsca, kt贸re nie pasuj膮, nie znikaj膮. Staj膮 si臋 g艂odem. Dlaczego!? krzycz膮. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? I nie zaznasz spokoju, zanim nie zrozumiesz. Nawet je艣li mia艂oby to oznacza膰 zerwanie ca艂ej osnowy, kt贸r膮 utka艂a艣 z wcze艣niejszej wiedzy. By艂 taki czas, kiedy ca艂a ludzko艣膰 zamieszkiwa艂a jedn膮 tylko planet臋. My艣lano wtedy, 偶e planet臋 t臋 okr膮偶a gwiazda. My艣lano tak dlatego, poniewa偶 takie 艣wiadectwo dawa艂y oczy. Ale znale藕li si臋 tacy, kt贸rzy spojrzeli bystrzej i zobaczyli, 偶e co艣 si臋 nie zgadza. I tak d艂ugo dr臋czy艂o ich pytanie dlaczego, a偶 znale藕li odpowied藕. A kiedy wszystko ju偶 pasowa艂o, mogli wys艂a膰 statki na takie 艣wiaty jak ten.
- Ka偶de dziecko pyta - dlaczego? - powiedzia艂a Patience.
- Ale wi臋kszo艣膰 dzieci przestaje pyta膰 - odpowiedzia艂 jej Will. Znajduj膮 wreszcie system, kt贸ry im wystarcza. Znaj膮 wystarczaj膮co wiele opowie艣ci, kt贸re pasuj膮 do wszystkiego, co ich naprawd臋 obchodzi, a je艣li nie wyja艣niaj膮 wszystkiego zaraz przestaj膮 o tym my艣le膰.
- Ksi臋偶a m贸wi膮, 偶e prawdziwe ja tkwi w pami臋ci - 偶e jeste艣my tym, co zrobili艣my.
- Tak m贸wi膮.
- Aleja pami臋tam, co robi艂am we wcieleniach setek heptarch贸w i jeszcze kilku gebling贸w. Czy oni s膮 cz臋艣ci膮 mnie?
- Widzisz ten problem w spos贸b, w jaki niewielu mo偶e go zobaczy膰 - powiedzia艂 Will. - Ja藕艅 nie jest pami臋ci膮, w kt贸rej tkwi tylko to, w co wierzymy na sw贸j temat. A to si臋 mo偶e zmieni膰. Ca艂y czas si臋 zmienia. Widzimy, co zrobili艣my, i wymy艣lamy histori臋, kt贸ra jak uwa偶amy - opisuje nasze dzia艂anie, a potem, kiedy ju偶 uwierzymy w t臋 histori臋, my艣limy, 偶e zrozumieli艣my siebie.
- Z wyj膮tkiem dwelf贸w, kt贸re nie potrafi膮 zapami臋tywa膰.
- Tak.
- A wi臋c co odpowiedzia艂e艣 Heffiji? 呕e nie ma duszy?
- Tylko to, 偶e jej dusza nie ma opowie艣ci. Poniewa偶 jeste艣my czym艣 wi臋cej.
Wiedzia艂a, co jej powie, teraz sta艂o si臋 to dla niej jasne.
- Wola, oczywi艣cie. To dziwne, Willu, 偶e nazwano ci臋 mianem tego, co uwa偶asz za najwa偶niejsze. A mo偶e uzna艂e艣 wol臋 za tak wa偶n膮 ze wzgl臋du na imi臋?
- Nie urodzi艂em si臋 z imieniem Will. Przyj膮艂em je tego dnia, kiedy Reck spojrza艂a na mnie i zapyta艂a: "Kim jeste艣?".
- W takim razie, jakie jest pragnienie woli? Powiedzia艂e艣, 偶e wszystkie trzy cz臋艣ci duszy maj膮 swoje pragnienia.
- Wola odpowiada za najprostszy wyb贸r, a ten ju偶 jest za tob膮. Ca艂e twoje 偶ycie nie jest niczym wi臋cej jak zachowaniem zgodnym z wyborem, kt贸ry ci臋 okre艣la.
- Jaki to wyb贸r?
- Mi臋dzy dobrem a z艂em.
Nie ukrywa艂a swego rozczarowania.
- Ca艂a ta rozmowa ma prowadzi膰 tylko do tego?
- Nie m贸wi臋 o wyborze mi臋dzy zabijaniem ludzi i ochron膮 ich 偶ycia ani mi臋dzy kradzie偶膮 i uczciwo艣ci膮. Czasami zabijanie jest z艂em. Czasami za艣 dobrem. Ty o tym wiesz.
- Dlatego ju偶 dawno temu zdecydowa艂am nie przejmowa膰 si臋 dobrem i z艂em.
- O nie. Ty postanowi艂a艣 nie dba膰 o to, czy twoje czyny s膮 legalne, czy te偶 nie.
- Uzna艂am, 偶e nie ma absolutnego dobra, tak jak nie ma absolutnego z艂a. W艂a艣nie przed chwil膮 powiedzia艂e艣 to samo.
- Nic takiego nie powiedzia艂em - rzek艂 Will.
- Powiedzia艂e艣, 偶e niekiedy zabijanie jest z艂em, a kiedy indziej dobrem.
- W艂a艣nie. Zabijanie nie jest absolutem. Ale powiedz mi teraz, dlaczego uwa偶asz za z艂e urodzenie dzieci Nieglizdawcowi?
- Nie chc臋 tego.
- Dlaczego? Wiesz, 偶e sprawi ci to przyjemno艣膰. A twoje dzieci b臋d膮 doskonale ludzkie, tylko silniejsze, m膮drzejsze, szybsze i bez w膮tpienia mi臋dzy ich umys艂ami b臋dzie istnia艂a 艂膮czno艣膰. Wszystkie b臋d膮 mia艂y tak膮 sam膮 moc, jak膮 posiada Nieglizdawiec, a w dodatku r贸wnie偶 najlepsze cechy ludzkie. B臋dziesz matk膮 rasy doskona艂ej. Najwspanialszych, inteligentnych istot, jakie zosta艂y stworzone. Kolejny krok w ludzkiej ewolucji. Dlaczego tak zaciekle bronisz si臋 przed tym?
- Nie wiem - odpar艂a.
- Je艣li nie wiesz teraz, to w krytycznym momencie, kiedy b臋dziesz z nim, pragn膮c go ka偶dym fibrem swego cia艂a, te偶 nie b臋dziesz tego wiedzie膰. Mo偶e spr贸bujesz mu nawet odm贸wi膰, ale nie u偶yjesz w tym celu ca艂ej swej si艂y. A 偶eby go powstrzyma膰, b臋dziesz potrzebowa艂a wszystkich si艂, to ci mog臋 obieca膰.
- P贸jd藕 ze mn膮 - poprosi艂a. -i zabij go dla mnie.
- Je艣li b臋d臋 m贸g艂, p贸jd臋. I je艣li b臋d臋 m贸g艂, to go zabij臋. Ale nie oczekuj 艂atwych rozwi膮za艅. My艣l臋, 偶e jest tylko jedna osoba, kt贸r膮 Nieglizdawiec dopu艣ci tak blisko siebie, by mog艂a go zrani膰 i powstrzyma膰.
- W takim razie powiedz mi. Powiedz, co powinnam wiedzie膰.
- To proste. Nic nie istnieje bez powi膮zania z czym艣 innym. Atom nie jest atomem, je艣li nie ma innych atom贸w. Wszystkie istnienia s膮 takie - ca艂kowicie samotne, dop贸ki nie wejd膮 w kontakt z innymi.
Podobnie jest z lud藕mi. Nie istniejemy, je艣li nie wi膮偶e nas 艣wiat. Wszystko, co robimy, wszystko, czym jeste艣my, zale偶y od naszej reakcji na wydarzenia i reakcji tych wydarze艅 na nas.
- To wiem.
- Nie wiesz. Najwyra藕niej nikt tego nie wie. Gdyby nic z tego, co robisz, nie wywo艂a艂o zmiany w 艣wiecie zewn臋trznym, i nic, co si臋 dzieje w 艣wiecie zewn臋trznym, nie wywo艂a艂o zmiany w tobie, nie wiedzia艂aby艣 nawet, 偶e ten 艣wiat zewn臋trzny istnieje, a w takim razie nie warto by艂oby w og贸le m贸wi膰 o twoim istnieniu. A twoje istnienie, istnienie nas wszystkich zale偶y od wszech艣wiata, kt贸ry zachowuje si臋 zgodnie z ustalonymi wzorami. System. Porz膮dek, kt贸remu podlega wszystko. Prawa, kt贸re wi膮偶膮 atomy i cz膮steczki, s膮 niezmienne. Nie mog膮 si臋 zmienia膰, poniewa偶 wtedy natychmiast przesta艂yby istnie膰. Ale 偶ycie - o, tutaj zaczyna si臋 wolno艣膰. I my, kt贸rzy my艣limy o sobie jako o stworzeniach inteligentnych, mamy tej wolno艣ci najwi臋cej. Ustalamy nasze w艂asne wzory i zmieniamy je zgodnie z nasz膮 wol膮. Budujemy systemy i porz膮dki, a potem je obalamy. Ale zauwa偶, 偶e 偶aden z naszych wybor贸w nie ma 偶adnego wp艂ywu na zachowanie si臋 atom贸w i cz膮steczek. Nie potrafimy zmieni膰 ich porz膮dku. Mo偶emy je wykorzysta膰, ale nie mo偶emy z艂ama膰 ich systemu, ani wyrzuci膰 ich poza nawias naszego 偶ycia.
- Przypuszczam, 偶e to prawda. W naszej mocy jest spali膰 las, ale atomy, kt贸re wchodzi艂y w sk艂ad poszczeg贸lnych cz膮steczek, po艂膮cz膮 si臋 znowu.
- W艂a艣nie. Tak wi臋c to, co robimy, nie jest ani dobre ani z艂e dla wi臋kszo艣ci wszech艣wiata. Tylko dla innych 偶ywych istot. G艂贸wnie dla nas samych, poniewa偶 potrafimy kontrolowa膰 systemy ludzi. S膮 r贸wnie rzeczywiste, jak sam wszech艣wiat, i to dzi臋ki nim istniejemy. Ale potrafimy nimi manipulowa膰. Mo偶emy zmieni膰 system, kt贸ry stworzy艂 nam warunki do 偶ycia. I zmieniamy go zgodnie z prostymi wyborami naszej woli.
- Jakie to wybory?
- Te, kt贸re wynikaj膮 z pragnie艅 woli. A pragnienie woli jest bardzo proste. Rosn膮膰.
- Ja nie chc臋 rosn膮膰.
- Ka偶de 偶ywe stworzenie ma to samo pragnienie, Patience. Angel dotkn膮艂 tego problemu w do艣膰 dziecinny spos贸b, kiedy m贸wi艂 o ludziach, kt贸rzy posiadaj膮 rzeczy. To najbardziej 偶a艂osny spos贸b wzrastania. Sken uczyni艂a 艂贸d藕 cz臋艣ci膮 swojej osoby. Dzi臋ki temu czuje si臋 wi臋ksza. Jedzenie tak偶e daje jej podobne z艂udzenie.
- to 艣mieszne, co m贸wisz. - Patience u艣miechn臋艂a si臋.
- Wcale nie. Kr贸lowie r贸wnie偶 staj膮 si臋 bardzo pot臋偶ni, poniewa偶 ich kr贸lestwa s膮 ich cz臋艣ci膮. Rodzice czuj膮 si臋 wi臋ksi dzi臋ki dzieciom. S膮 jednak i tacy ludzie, kt贸rych g艂贸d jest tak pot臋偶ny, 偶e nie mo偶e zosta膰 zaspokojony, a偶 poch艂on膮 wszystko.
- Ca艂y 艣wiat jest kr贸lewskim dworem - wyszepta艂a Patience.
- Co powiedzia艂a艣?
- Co艣, czego nauczy艂 mnie ojciec.
- On to rozumia艂.
- W takim razie to 藕le czy dobrze pragn膮膰 pot臋gi?
- Ani 藕le, ani dobrze. Problem w tym, jak膮 si臋 do tego wybierze drog臋. System 偶yje dzi臋ki po艣wi臋ceniom. Nie istnieje taki porz膮dek, w kt贸rym ka偶dy nieprzerwanie otrzymywa艂by wszystko, czego zapragnie. System, kt贸ry zapewnia nam egzystencj臋, opiera si臋 na tym, 偶e ludzie si臋 po艣wi臋caj膮. Rezygnuj膮 z czego艣, by inni mogli otrzyma膰 to, czego pragn膮. Ci inni r贸wnie偶 z czego艣 rezygnuj膮 i tak dalej. Ka偶de ludzkie spo艂ecze艅stwo zbudowane jest na tej zasadzie.
Jak zwykle jej umys艂 wybieg艂 ju偶 my艣l膮 naprz贸d, pr贸buj膮c rozwi膮za膰 problem, zanim zosta艂 wy艂uszczony do ko艅ca.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e dobrzy ludzie po艣wi臋caj膮 wszystko,. a 藕li - nic?
- Ale偶 sk膮d. M贸wi臋 tylko, 偶e dobrzy ludzie po艣wi臋caj膮 to, co trzeba po艣wi臋ci膰, czasem nawet w艂asne 偶ycie, by przetrwa艂 system, kt贸ry pozwala istnie膰 innym. Natomiast 藕li ludzie manipuluj膮 innymi, zmuszaj膮c ich do po艣wi臋ce艅 po to tylko, by zaspokoi膰 sw贸j g艂贸d. Czy widzisz r贸偶nic臋?
- to teologia. Kristos by艂 dobry, poniewa偶 z艂o偶y艂 w ofierze w艂asne 偶ycie.
- Nie m贸w mi takich g艂upstw, Patience. Ka偶dy umiera, a niekt贸rzy s膮 m臋czennikami nies艂usznych spraw. Kristos jest Kristosem, poniewa偶 wierzymy, 偶e po艣wi臋ci艂 si臋 dla ca艂ego 艣wiata. Dla najwi臋kszego porz膮dku. Nie umar艂by dla jakiej艣 mniejszej sprawy. Poniewa偶 rozumia艂 wszystkich ludzi i chcia艂 ich chroni膰.
- Teraz wiem, dlaczego si臋 sta艂e艣 heretykiem.
- Oczywi艣cie, 偶e wiesz. Tylko g艂upcy my艣l膮, 偶e ich Kristos przyjdzie, by zjednoczy膰 ludzko艣膰 w doskona艂ym pokoju, odrzucaj膮c miliony gebling贸w, gaunt贸w i dwelf贸w. Ale to nie przynios艂oby dobra, gdy偶 taki Kristos musia艂by zmusi膰 do po艣wi臋cenia si臋 po艂ow臋 mieszka艅c贸w tego 艣wiata. Wi臋c je艣li Kristos ma by膰 naprawd臋 Kristosem, z rado艣ci膮 po艣wi臋ci wszystko dla zachowania porz膮dku, kt贸ry zapewnia 偶ycie wszystkim.
- Nie jestem Kristosem. Nie wierz臋 w ani jedno twoje s艂owo. Will posmutnia艂.
- Wierzysz - powiedzia艂. - Ale zrozumiesz, 偶e w nie wierzysz dopiero, gdy b臋dzie ju偶 po wszystkim. Je艣li kt贸re艣 z nas b臋dzie wtedy jeszcze 偶y艂o.
- to zgrabna teoria filozoficzna - powiedzia艂a Patience. - Taka zwarta i logiczna. Zrobi艂by艣 karier臋 w Szkole.
Ta z艂o艣liwa uwaga nie dotkn臋艂a go.
- Kiedy staniesz z nim twarz膮 w twarz, Patience, przypomnisz sobie. Z zak膮tka pami臋ci wype艂znie 艣wiadomo艣膰, kim ty jeste艣 i kim on jest, a wtedy zw膮tpisz we w艂asne pragnienia i uwierzysz w moje s艂owa. I zniszczysz go, cho膰 b臋dziesz go kocha艂a bardziej ni偶 ca艂y 艣wiat. Zniszczysz go, poniewa偶 b臋dziesz wiedzia艂a, 偶e on jest ca艂ym z艂em.
- Je艣li go zniszcz臋, to aby uratowa膰 siebie.
- Ty jeste艣 艣wiatem i wszystkimi 艣wiatami. Ile czasu up艂ynie, zanim jego dzieci zast膮pi膮 ca艂e inteligentne 偶ycie na tej planecie, a potem zbuduj膮 statki i rusz膮 na podb贸j wszystkich innych 艣wiat贸w, zamieszkanych przez ludzi? 呕y艂 niegdy艣 filozof, kt贸ry powiedzia艂, 偶e nigdy nie b臋dzie wojen mi臋dzy r贸偶nymi 艣wiatami, gdy偶 nie b臋d膮 mia艂y one o co konkurowa膰. Ale by艂 g艂upcem. Do zdobycia jest wielko艣膰, zaspokojenie pragnienia, by ka偶dy ze 艣wiat贸w zape艂ni膰 w艂asnymi dzie膰mi. To najpot臋偶niejsza si艂a steruj膮ca naszym 偶yciem. Przy niej zysk czy w艂adza s膮 trywialne.
- Kiedy stan臋 twarz膮 w twarz z Nieglizdawcem - powiedzia艂a Patience - nie b臋d臋 sobie stawia膰 wielkiego pytania o dobro i z艂o. B臋d臋 tylko ja, moje cia艂o i m贸j rozum. Nic wi臋cej.
- Jego dom przeciwko kr贸lewskiemu dworowi. Nagrod膮 jest
艣wiat. ''
- Nie chc臋 艣wiata.
- I dlatego go dostaniesz.
Roze艣mia艂a si臋 nerwowo.
- Will, co ja mam z tob膮 zrobi膰? Przeceniasz mnie. Nigdy nie dor贸wnam twemu wyobra偶eniu o mnie.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- W moich oczach jeste艣 pi臋tnastoletni膮 dziewczyn膮, czasami przestraszon膮, czasami dzieln膮. Widz臋, 偶e nie zdajesz sobie sprawy z w艂asnej pi臋kno艣ci, przez co jeste艣 jeszcze pi臋kniejsza. W swoim 偶yciu mia艂em wielu pan贸w, ale ty jeste艣 jedyn膮 pani膮, za kt贸r膮 b臋d臋 pod膮偶a艂 a偶 do 艣mierci.
- Ale czy nie rozumiesz, 偶e wymagasz ode mnie za wiele? Nie potrafi臋 by膰 doskona艂a.
- Je艣li ja potrafi臋, to i ty potrafisz. - M贸wi艂 tak jakby zdawa艂 sobie spraw臋 z w艂asnej che艂pliwo艣ci.
- Ty jeste艣 doskona艂y?zapyta艂a.
- Uczyni艂em siebie doskona艂ym, 偶ebym m贸g艂 s艂u偶y膰 tobie, kiedy nadejdziesz. Wyszkolono ci臋 we wszystkich sztukach rz膮dzenia, poza jedn膮: prowadzeniem wojny. Wi臋c ja do perfekcji opanowa艂em wojowanie, aby m贸c ci s艂u偶y膰. Moimi panami byli wszyscy wielcy genera艂owie i ka偶demu da艂em zwyci臋stwo.
- Ty? Niewolnik?
- Zaufany niewolnik. Nauczyli si臋 s艂ucha膰 moich rad, dzi臋ki nim wygrywali. Przygotowywa艂em si臋 na chwil臋, kiedy ty b臋dziesz mnie potrzebowa艂a.
- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e si臋 spotkamy? I to na zabitej deskami wsi, w chacie Reck i Ruina. Jakie by艂y szans臋, 偶e w og贸le ci臋 znajd臋?
- Wcale nie liczy艂em na przypadek. Od kiedy odkry艂em prawd臋 duszy, wo艂anie Sp臋kanej Ska艂y by艂o zawsze przy mnie, lady Patience. Pewnego dnia maszerowali艣my drog膮 od Stra偶nicy Wodnej i przez kr贸tki moment, kiedy mijali艣my chat臋 na p贸艂nocnym skraju wsi, zew zmniejszy艂 si臋. A nawet poczu艂em odraz臋 do marszu w stron臋 Sp臋kanej Ska艂y. Potem poszli艣my kawa艂ek dalej i wezwanie wr贸ci艂o. Od razu wiedzia艂em, 偶e co艣 w tym domu...
- Reck i Ruin.
- Nie wiedzia艂em, 偶e tam 偶yj膮 geblingi. A tym bardziej 偶e s膮 one kr贸lewsk膮 par膮. Natomiast by艂em pewny, 偶e Nieglizdawiec boi si臋 mieszka艅c贸w tego domu, a je艣li Nieglizdawiec si臋 czego艣 l臋ka, to dobrze. Postanowi艂em wi臋c si臋 z nimi sprzymierzy膰. Wi臋c uciek艂em i zamieszka艂em u Reck. Przy niej i Ruinie przesta艂em s艂ysze膰 zew Sp臋kanej Ska艂y, 偶y艂em wi臋c w spokoju. Ale nie dlatego tam poszed艂em i nie dlatego z nimi zosta艂em. Czeka艂em na ciebie.
- Sk膮d mia艂e艣 pewno艣膰, 偶e ja tam przyjd臋?
- Z tego samego powodu, kt贸ry mnie tam przywi贸d艂. Gdyby艣 si臋 nie zjawi艂a w tym miejscu, nic nie pokona艂oby Nieglizdawca.
- to 偶aden pow贸d.
- A jednak to prawda.
- Twoje s艂owa brzmi膮 dla mnie zbyt mistycznie.
- Nie s膮dz臋 - powiedzia艂 Will. - My艣l臋, 偶e zawieraj膮 w sobie akurat tyle mistyki, ile trzeba.
- Wola艂am ci臋, kiedy milcza艂e艣 - powiedzia艂a.
- Wiem. Oka偶 mi cierpliwo艣膰. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Koniuszkami palc贸w pog艂aska艂 j膮 po policzku i w艂osach. A potem jego palce zacz臋艂y si臋 przesuwa膰 w d贸艂 po jej ciele, dotyka艂y karku, ramion, piersi, brzucha. Wreszcie d艂o艅 spocz臋艂a na jej udzie. - Przem贸wi臋 znowu, kiedy zechcesz. Jak niewolnik na polecenie pana. Jak podw艂adny na 偶膮danie kr贸la. Jak Czuwaj膮cy do Kristosa. Jak m膮偶 do 偶ony.
Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 w usta. I znowu Nieglizdawiec wywo艂a艂 w niej niech臋膰 do u艣cisk贸w Willa, ale tym razem opar艂a si臋 jego karze i przyj臋艂a bolesny dar. Potem Will podni贸s艂 si臋 i poszed艂 na drug膮 stron臋 pok艂adu.
- Nadszed艂 koniec mojej wachty - powiedzia艂 - id臋 zbudzi膰 reszt臋.
I rzeczywi艣cie. Niebo ponad drzewami na wschodzie poja艣nia艂o, gwiazdy zblad艂y. Stroma ska艂a Stopy Niebios wznosi艂a si臋 na nym niebie, okryta czap膮 wiecznego 艣niegu. Tam czeka艂 na ni膮 Nieglizdawiec, czeka艂 z coraz wi臋ksz膮 niecierpliwo艣ci膮. Will opowiedzia艂 mi par臋 historii i w niekt贸re z nich wierz臋, ale czy b臋dzie to mia艂o jakie艣 znaczenie, kiedy przyjd臋 do ciebie, Nieglizdawcu? Ty jeste艣 jedynym przeznaczonym mi m臋偶em, o kt贸rym m贸wi przepowiednia.
Ale nawet pod wp艂ywem Nieglizdawca nie przestawa艂a pragn膮膰 dotyku Willa. I spodziewa艂a si臋, 偶e w decyduj膮cym momencie nie tyle pomog膮 jej te wszystkie filozoficzne rozwa偶ania, kt贸rymi j膮 uraczy艂, co raczej marzenie o cz艂owieczym kochanku. Nie mog艂a liczy膰 na 艣wiadomo艣膰 mistycznego podzia艂u na dobro i z艂o. Ale mog艂a si臋 oprze膰 na wspomnieniu dotyku 偶ywego cz艂owieka.
Odwr贸ci艂a si臋, by spojrze膰 w d贸艂 strumienia, i napotka艂a spojrzenie Rivera. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮. Po jego twarzy p艂yn臋艂y 艂zy.
- Czy ci臋 obudzi艂am? - zapyta艂a bezmy艣lnie.
Jego usta poruszy艂y si臋 w milcz膮cej odpowiedzi: "Rzeka jest ca艂ym moim 偶yciem."
Ale wiedzia艂a, 偶e to k艂amstwo. Bo przez tych kilka porannych minut ona i Will przypomnieli mu o prawdziwym 偶yciu.

* * *
Rozdzia艂 15
SZNURKI

W miar臋, jak zbli偶ali si臋 do Stopy Niebios, coraz wyra藕niej widzieli, 偶e nie jest to wcale pionowa ska艂a. By艂a stroma, ale zdarza艂y si臋 na jej stoku tarasy poros艂e sadami lub obsiane zbo偶em. Ogromne powierzchnie zbocza g贸ry przeznaczono pod uprawy, mi臋dzy kt贸rymi t艂oczy艂y si臋 zabudowania, tworz膮c wioski, osiedla i du偶e miasta. G贸r臋 a偶 po wierzcho艂ek przecina艂y drogi, kt贸rymi ca艂y czas kursowa艂y powozy. Platformy bez przerwy wznosi艂y si臋 w g贸r臋 i zje偶d偶a艂y w d贸艂, wioz膮c pasa偶er贸w i 艂adunki, 艂膮cz膮c miasta oddalone od siebie o setki metr贸w w pionie. Ca艂e zbocze g贸ry kipia艂o 偶yciem.
Kiedy wyp艂yn臋li wreszcie na ods艂oni臋ty teren, chmury wisia艂y nad nimi na wyci膮gni臋cie r臋ki. Wygl膮da艂y jak jezioro bez dna, kt贸re pokrywa艂o g贸r臋 niczym bia艂y fartuch, szeroki na kilka kilometr贸w. River wymrukiwa艂 swe komendy, Sken nie odchodzi艂a od ko艂a sterowego, zr臋cznie wymijaj膮c 艂odzie i inne przeszkody, kieruj膮c
si臋 wprost do tego pustego miejsca przy nabrze偶u, kt贸re wypatrzy艂 dla nich River.
Ku og贸lnemu zdziwieniu Will znalaz艂 si臋 na brzegu, zanim jeszcze robotnik portowy w mocno podesz艂ym wieku sko艅czy艂 cumowanie ich liny na ko艂paku. Will odepchn膮艂 starca, a potem sam zwin膮艂 lin臋.
- Co ty robisz? - dopytywa艂 Angel, kiedy Will wr贸ci艂 na pok艂ad. Pracownik portu rzuca艂 za nim jakie艣 przekle艅stwa.
- to jest Wolne Miasto i je艣li ju偶 na pocz膮tku wpadniesz w 艂apy szakali, nie wyrwiesz si臋 z nich.
- A sk膮d ty to wiesz? - zapyta艂 Ruin.
Will przez moment patrzy艂 na niego nieruchomym wzrokiem, po czym odwr贸ci艂 si臋 do Reck.
- By艂em ju偶 tutaj wcze艣niej - powiedzia艂.
Reck unios艂a brwi.
- Mia艂em kiedy艣 pana, kt贸ry zabra艂 mnie do Sp臋kanej Ska艂y jako swoj膮 ochron臋.
Patience zauwa偶y艂a, 偶e Will m贸wi tak samo szczerze i otwarcie, jak przed kilkoma dniami, gdy rozmawiali przed 艣witem, o艣wietleni tylko blaskiem ksi臋偶yca. Tak samo zachowywa艂 si臋 w 艣wietle dnia. Nie k艂ama艂. W ka偶dym razie przekonany by艂 o prawdziwo艣ci w艂asnych s艂贸w. A przecie偶 podczas ca艂ej podr贸偶y nawet nie napomkn膮艂, 偶e by艂 kiedy艣 wcze艣niej w mie艣cie gebling贸w.
- By艂e艣 tu? - zapyta艂 Ruin.
- Dlaczego nie powiedzia艂e艣 tego wcze艣niej? - docieka艂 Angel. Will zastanowi艂 si臋 chwil臋, zanim odpowiedzia艂.
- Nie wiedzia艂em, 偶e zatrzymamy si臋 w tym w艂a艣nie miejscu. Przebywa艂em akurat w tej cz臋艣ci Sp臋kanej Ska艂y. - U艣miechn膮艂 si臋.M贸j pan s膮dzi艂, 偶e mieszkaj膮 tu tajemnicze wied藕my, kt贸re potrafi膮 dokona膰 rzeczy wprost niewyobra偶alnych.
- Czy mia艂 racj臋? - zapyta艂a Sken.
- Jego wyobra藕nia nie by艂a szczeg贸lnie bogata, a wi臋c 艂atwo da艂o si臋 go zadowoli膰. - Rzuci艂 drobn膮 monet臋 m臋偶czy藕nie na brzegu. Ten z艂apa艂 j膮 w locie i u艣miechn膮艂 si臋. - Tsraz ten cz艂owiek skontaktuje nas z kim艣, komu starczy pieni臋dzy na odkupienie naszej 艂odzi. Nie musi ju偶 udawa膰, 偶e chce jej pilnowa膰.
Od strony rufy doszed艂 ich g艂os Rivera:
- Jestem tutaj znany - powiedzia艂. - Utarguj臋 dobr膮 cen臋.
- Wierz臋 - odpar艂a Patience. - Ale ma艂o ci臋 obchodzi, czy myj膮 dostaniemy, czy kumple tego portowego 艂azika.
- No c贸偶, ja sam nie mog臋 wyda膰 pieni臋dzy - przyzna艂 swobodnie River. - Dla mnie nic one nie znacz膮. Ale je艣li mnie ukradn膮, znacznie wcze艣niej rusz臋 w podr贸偶 powrotn膮.
- Powinnam roztrzaska膰 tw贸j s艂贸j! - wrzasn臋艂a Sken.
- Gdybym mia艂 jeszcze swoje cia艂o - stwierdzi艂 retorycznie River - nauczy艂bym ci臋, co kobieta powinna robi膰 m臋偶czy藕nie.
- Dla mnie nigdy nie by艂by艣 do艣膰 m臋ski - odpali艂a Sken.
- Sama nie jeste艣 dostatecznie kobieca, 偶eby rozpozna膰 m臋偶czyzn臋.
K艂贸tnia toczy艂a si臋 dalej, pozostali nie zwracali na ni膮 uwagi. W ci膮gu kilku chwil hierarchia, jaka wytworzy艂a si臋 na 艂odzi, przesta艂a obowi膮zywa膰. Sken i River, kt贸rych s艂owa by艂y dot膮d rozkazem, ju偶 si臋 nie liczyli. Pozostali automatycznie obdarzyli teraz swym zaufaniem Willa. W艂adza wiedzy.
Will nie poczu艂 si臋 skr臋powany nag艂膮 odpowiedzialno艣ci膮, jak Sken na pocz膮tku podr贸偶y 艂odzi膮. Patience widzia艂a, 偶e w bardzo naturalny spos贸b przejmuje dowodzenie nad ich grup膮. Przez wszystkie dni i tygodnie podr贸偶y nigdy nie wymaga艂 dla siebie szacunku, poza tym jednym porankiem sp臋dzonym z ni膮, kiedy nikt inny nie m贸g艂 go widzie膰. Obecnie zaj膮艂 pozycj臋 dow贸dcy, jakby mu si臋 nale偶a艂a. Nie musia艂 rozkazywa膰 ani podnosi膰 g艂osu. Wys艂uchiwa艂 pyta艅, udziela艂 odpowiedzi i podejmowa艂 spokojnie decyzje, nie dopuszczaj膮c do dyskusji. Widzia艂a w 偶yciu wielu ludzi przywyk艂ych do kierowania innymi, wi臋kszo艣膰 z nich zachowywa艂a si臋 wyzywaj膮co, przez ca艂y czas dr偶膮c, 偶e kto艣 oskar偶y ich o bezradno艣膰. Will sprawowa艂 w艂adz臋 jakby nie艣wiadomy jej posiadania, a wszyscy inni s艂uchali go bez sprzeciwu, nie zdaj膮c sobie nawet sprawy z tego, 偶e s膮 mu pos艂uszni.
Gdyby by艂 moim m臋偶em, czy tak偶e oczekiwa艂by, 偶e go b臋d臋 s艂ucha膰? Patience zada艂a sobie pytanie obserwuj膮c Willa i w tej samej chwili ogarn膮艂 j膮 wstyd. Will u偶ywa艂 swego autorytetu tylko dla dobra ca艂ej grupy. Dlatego r贸wnie ch臋tnie s艂ucha艂, jak i rozkazywa艂. Bez wzgl臋du na to, kto wydawa艂 polecenia, nale偶a艂o je wykona膰, je艣li tylko by艂y s艂uszne. Gdyby wi臋c zosta艂 jej m臋偶em i nakaza艂 zrobi膰 co艣 dobrego, ona by okaza艂a pos艂usze艅stwo, podobnie jak on ch臋tnie spe艂ni艂by jej s艂uszne 偶yczenia.
- Nie mo偶esz oczu od niego oderwa膰 - wyszepta艂 Angel.
Nie widzia艂a potrzeby t艂umaczenia si臋 Angelowi, ale odpowiedzia艂a:
- Nie jest takim milcz膮cym niedo艂臋g膮, za jakiego go brali艣my.
- Nie ufam mu - powiedzia艂 Angel. - To k艂amca.
Spojrza艂a kompletnie zaskoczona jego s艂owami.
- Przecie偶 widzisz, 偶e jest szczery. Jak mo偶esz mu nie wierzy膰?
- To, co m贸wisz, potwierdza jedynie - stwierdzi艂 Angel - 偶e on jest bardzo dobrym k艂amc膮.
Odsun臋艂a si臋 od nauczyciela kryj膮c wzburzenie. Oczywi艣cie Angel m贸g艂 mie膰 racj臋. Nie przysz艂o jej do g艂owy, chocia偶 powinno, 偶e otwarto艣膰 i uczciwo艣膰 Willa mog膮 by膰 tak膮 sam膮 mask膮, jak te, kt贸rych ona u偶ywa艂a. Czy偶 przez ca艂e 偶ycie nie uczy艂a si臋 m贸wi膰 przekonuj膮co? Mo偶e on r贸wnie偶?
A mo偶e Angel wyczu艂, jak bardzo zbli偶y艂a si臋 do Willa? Czy偶by by艂 zazdrosny o wp艂yw tego cz艂owieka na ni膮? Ale nie. Angel nigdy nie kierowa艂 si臋 zazdro艣ci膮. Wierzy艂a mu od najm艂odszych lat. Je艣li on w膮tpi艂 w Willa, jej ca艂kowita ufno艣膰 wobec tego m臋偶czyzny mog艂a okaza膰 si臋 niebezpieczna dla niej.
Ale nie potrafi艂a nie ufa膰 Willowi. Tamtej nocy, w czasie ich rozmowy, po raz pierwszy w 偶yciu poczu艂a, 偶e poznaje prawd臋 o samej sobie. Nie potrafi艂a go teraz odepchn膮膰. Cokolwiek Angel o nim my艣la艂, zdolno艣ci Willa trudno by艂o kwestionowa膰, gdy ju偶 ich dowi贸d艂. A ona go kocha艂a, tego by艂a pewna...
A jednak jaka艣 w膮tpliwo艣膰 utkwi艂a w niej niby drzazga. Angel sta艂 w艂a艣nie na pok艂adzie i rozmawia艂 z Willom, nie zwracaj膮c na Patience uwagi, ale jego s艂owa zasia艂y w niej ziarno niepewno艣ci. Jej zaufanie dla Willa nie by艂o ju偶 tak ca艂kowite. A do Angela zamiast wdzi臋czno艣ci, czu艂a uraz臋. Nikomu nie ufaj, tak uczy艂 j膮 ojciec. Ona przy Willu zapomnia艂a o przestrodze. Zachowa艂a si臋 g艂upio, jakby by艂a fanatyczk膮 religijn膮 - Czuwaj膮c膮 - tak ca艂kowicie mu zawierzy艂a. Czeka膰 i patrze膰. Ta powinna robi膰. Czeka膰 i patrze膰.
Will sprzeda艂 艂贸d藕 prawie od razu i za do艣膰 nisk膮 cen臋, w kt贸r膮 wliczony by艂 te偶 River. Pilot przeklina艂 Willa, 偶e tak marnie go wyceni艂. Olbrzym p臋ka艂 ze 艣miechu.
- Nie targowa艂em si臋, ale za to szybko znajdziesz si臋 na rzece powiedzia艂. - My艣la艂em, 偶e o to ci chodzi艂o.
River mlasn膮艂 tylko j臋zykiem i ma艂pa wykona艂a rozkaz, odwracaj膮c s艂贸j tak, by River m贸g艂 patrze膰 w d贸艂 rzeki i nie widzia艂 ju偶 swych poprzednich w艂a艣cicieli.
Natomiast Patience Will poda艂 inny pow贸d przyj臋cia niewysokiej ceny.
- 艁atwiej nam b臋dzie odej艣膰, je艣li uznaj膮, 偶e nie dbamy o pieni膮dze. Wezm膮 nas za bogatych turyst贸w, kt贸rzy przybyli do Sp臋kanej Ska艂y, 偶eby si臋 zabawi膰. W Wolnym Mie艣cie nie ma oficjalnego rz膮du ani spisanych praw. Ale p贸ki wierz膮, 偶e przybyli艣my wydawa膰 pieni膮dze, jeste艣my ca艂kowicie bezpieczni. Mo偶emy zostawi膰 sakiewk臋 ze stal膮 na jezdni i kiedy wr贸cimy po tygodniu, nadal tam b臋dzie le偶a艂a.
- Ludzie s膮 tu tak uczciwi? - zapyta艂 Angel.
- Kradzie偶 jest zorganizowana. Wielcy z艂odzieje pilnuj膮, by mali z艂odziejaszkowie nie uszczkn臋li nic z ich zarobku. Je艣li b臋dziemy si臋 trzyma膰 dobrze o艣wietlonych g艂贸wnych ulic, chodnik贸w i przej艣膰, nic nam nie grozi. Rabusie czekaj膮 na nas w domach publicznych i jaskiniach hazardu. Stamt膮d wychodzi si臋, maj膮c w kieszeni tylko tyle, ile potrzeba na op艂acenie 艂odzi do domu.
- A co si臋 stanie, je艣li odkryj膮, 偶e jeste艣my tutaj jedynie przejazdem? - docieka艂a Patience. - 呕e nie zamierzamy traci膰 tutaj maj膮tku, a po powrocie do domu opowiada膰 innym, jak cudownie si臋 bawili艣my?
Will u艣miechn膮艂 si臋.
- Mo偶e zostawimy za sob膮 par臋 cia艂. Angel m贸wi艂 mi, 偶e jeste艣 w tym dobra. - Ani w jego s艂owach, ani w ich tonie nie s艂ycha膰 by艂o echa ich poprzedniej rozmowy. A wi臋c by艂 k艂amc膮. Albo teraz ukrywa艂 sw膮 mi艂o艣膰 do niej, albo wtedy za艂o偶y艂 fa艂szyw膮 mask臋. Tak czy siak, Angel mia艂 racj臋 - Will potrafi艂 k艂ama膰.
Powiedzieli do widzenia Riverowi, kt贸ry ich ca艂kowicie zignorowa艂. Potem opu艣cili przysta艅 i wynaj臋li pokoje w ober偶y, usytuowanej na trzecim poziomie nad rzek膮. Patience wyst臋powa艂a w roli m艂odej dziedziczki, podr贸偶uj膮cej ze swym dziadkiem. Will by艂 ich ochroniarzem, Sken s艂u偶膮c膮. Reck i Ruin podawali si臋 za kupc贸w, wynajmuj膮cych si臋 przy okazji jako przewodnicy. Najbardziej zaskoczy艂 ich Ruin. Will upar艂 si臋, 偶e nowe wcielenie geblinga wymaga odpowiedniego odzienia. Ruin pojawi艂 si臋 na pok艂adzie wyk膮pany, wyczesany i niezwykle starannie ubrany, z wyelegantowan膮 siostr膮 u boku.
Patience u艣wiadomi艂a sobie, 偶e poprzednio odrzucali ubranie nie z ignorancji, lecz wyboru. Byli kr贸lewsk膮 par膮 i je艣li chcieli, umieli wygl膮da膰 dostojnie.
Podczas wsp贸lnej podr贸偶y, pomy艣la艂a Patience, s膮dzi艂am, 偶e tylko ja jedna wyst臋puj臋 w przebraniu. Okaza艂o si臋, 偶e wszyscy udawali艣my, a teraz znowu za艂o偶yli艣my nowe maski. Czy zniknie ostatnia zas艂ona, czy uka偶e si臋 prawda o nas wszystkich, kiedy dojdziemy do Nieglizdawca, o ile jeszcze b臋dziemy razem? Je艣li w og贸le istnieje jaka艣 prawda. Mo偶e jeste艣my tym, co udajemy, przybieraj膮c nowe osobowo艣ci przy ka偶dej zmianie kostiumu?
Ale wiedzia艂a, 偶e przynajmniej ona w obliczu Nieglizdawca nie b臋dzie mia艂a si臋 za czym ukry膰. Obroni膰 j膮 mo偶e tylko spryt i si艂a, kt贸re musi doskonali膰. Czu艂a si臋 jakby by艂a naga, jakby ka偶dy m贸g艂 poprzez ubranie dostrzec jej szczup艂e i bia艂e dziewcz臋ce cia艂o, kt贸rego tak bardzo po偶膮da艂 Nieglizdawiec.
- Musisz zej艣膰 do kasyna gry - powiedzia艂 Angel.
- Mam co艣 lepszego do roboty, ni偶 traci膰 czas w ten spos贸b - odpar艂a Patience. Siedzia艂a przy oknie, patrz膮c na port i ci膮gn膮ce si臋 w g艂臋bi lasy.
- Siedzie膰 i duma膰? Ho艂ubi膰 mi艂e sercu uczucia?
Sken odezwa艂a si臋 od strony 艂贸偶ka:
- Je艣li ja mog臋 si臋 k膮pa膰 codziennie, to ty mo偶esz zej艣膰 na d贸艂 i zagra膰 w kalik臋.
- Sken ma racj臋, wiesz o tym. Udajemy, 偶e jeste艣my poszukiwaczami przyjemno艣ci. Wi臋c musimy ich szuka膰. Cho膰by艣my nie mieli na to najmniejszej ochoty.
- Odwied藕 w moim imieniu jak膮艣 dziwk臋, Angelu. Postaraj si臋 za dw贸ch. - Ale mimo tych s艂贸w wsta艂a od okna i podesz艂a do lustra. Jej w艂osy nie odros艂y jeszcze po operacji. Tam, gdzie by艂y wygolone, mia艂y teraz jakie艣 dwa centymetry.
- Angelu, zetnij mi reszt臋 do tej d艂ugo艣ci, dobrze? - poprosi艂a.
- to nie b臋dzie bardzo twarzowa fryzura - powiedzia艂 Angel.
- Mo偶e konieczne stanie si臋 za艂o偶enie peruki. Nie sprzeczaj si臋 powiedzia艂a z czaruj膮cym u艣miechem. To w艂a艣nie Angel nauczy艂 j膮 tak si臋 u艣miecha膰, wi臋c wiedzia艂a, 偶e uzna jej wym贸wk臋 za 偶art.
I rzeczywi艣cie, odpowiedzia艂 jej u艣miechem. Chocia偶 chwil臋 za p贸藕no. Jego my艣li by艂y czym艣 zaj臋te. Teraz, kiedy znale藕li si臋 w Sp臋kanej Skale, w pobli偶u Nieglizdawca, z trudno艣ci膮 udawa艂o im si臋 zachowa膰 spok贸j.
Angel wyci膮gn膮艂 z kuferka no偶yce i zacz膮艂 obcina膰 w艂osy. Bez nich wygl膮da艂a dziwnie powa偶nie.
- Gdzie jest najbli偶szy tunel? - zapyta艂a.
- Reck twierdzi, 偶e by艂oby szale艅stwem wchodzi膰 tutaj w tunele. Droga zabra艂aby nam trzy razy tyle czasu, a w dodatku w pierwszych jaskiniach mieszkaj膮 rabusie.
- Nie pyta艂am, czy powinni艣my korzysta膰 z tuneli, tylko gdzie jest najbli偶sze wej艣cie?
Angel westchn膮艂.
- Prawdopodobnie jedno jest gdzie艣 przy tylnej 艣cianie gospody. Chocia偶 na zboczu domy s膮 wybudowane jeden na drugim. Kto wie, gdzie mo偶e by膰 wyj艣cie z tunelu?
- Je艣li raz znajd臋 si臋 w tunelu, b臋d臋 wiedzia艂a, gdzie jest Nieglizdawiec. Mam w pami臋ci obraz labiryntu ze wspomnie艅 gebling贸w. Odnajd臋 drog臋.
- to on zmusza ci臋, by艣 posz艂a tunelami. Tobie si臋 tam nic nie stanie, Nieglizdawiec ci臋 ochroni, lady Patience, ale my nie mamy tego zabezpieczenia. Przypuszczam, 偶e by艂oby po jego my艣li, gdyby艣my tam pozostali martwi i gdyby艣 tylko ty bezpieczna, zdrowa i... samotna dotar艂a do niego.
- Angelu, je艣li chc臋 na chwil臋 wej艣膰 do tunelu, to nie rozumiem, dlaczego mia艂abym tego nie zrobi膰.
- Chcesz tego?
- Tak s膮dz臋.
A mo偶e jednak t臋 my艣l podsun膮艂 jej Nieglizdawiec? Skrzywi艂a si臋, spogl膮daj膮c na swe odbicie w lustrze.
- Czy powinnam we wszystko w膮tpi膰? - zapyta艂a.
- Po prostu chc臋, aby艣 wybra艂a najlepsze rozwi膮zanie.
Patience nie odpowiedzia艂a. Ka偶dy czu艂 si臋 w obowi膮zku da膰 jej dobr膮 rad臋. Jakby obecno艣膰 Nieglizdawca w jej umy艣le uniemo偶liwia艂a podejmowanie w艂asnych decyzji. A mo偶e i ta niech臋tna przyjacio艂om my艣l pochodzi艂a od Nieglizdawca, kt贸ry chcia艂 j膮 rozdzieli膰 z 偶yczliwymi jej towarzyszami drogi. Zastanawia艂a si臋, czy mo偶e ufa膰 swojemu os膮dowi. Jakie偶 to by艂oby wygodne, gdyby mog艂a skoncentrowa膰 si臋 wy艂膮cznie na trzymaniu Nieglizdawca na dystans i pozwoli艂a Angelowi si臋 prowadzi膰. Angel potrafi zapewni膰 jej bezpiecze艅stwo. Mo偶e powinna by艂a s艂ucha膰 jego rad przez ca艂y czas. Pomy艣la艂a o Willu, Reck i Ruinie, kt贸rzy siedzieli w s膮siednim pokoju, i zw膮tpi艂a, czy s艂usznie post膮pi艂a, ci膮gn膮c ich ze sob膮 ca艂膮 drog臋 od Lasu Druciarza. Stanowili jedynie dodatkow膮 komplikacj臋. Wystarczy艂by jej Angel i pomoc Sken, gdyby potrzebowa艂a brutalnej si艂y. Reck i Ruin byli zbyt nieprzewidywalni. Czy kiedykolwiek interesy ludzi i gebling贸w okaza艂y si臋 zbie偶ne? A Will? Przecie偶 jego religia z Patience jako b贸stwem, bogini膮 mi艂o艣ci i ofiar膮 to szale艅stwo! Ten poranek na 艂odzi by艂 snem, k艂amstwem. Co za sens i艣膰 w g贸ry z t膮 gromad膮 zupe艂nie obcych jej istot. Kto wie, jakie maj膮 wobec niej zamiary?
Niewiele brakowa艂o, by - zgodnie z rad膮 Angela - zdecydowa艂a si臋 wyj艣膰 natychmiast z ober偶y i zostawi膰 tu geblingi. Mogliby po prostu znikn膮膰 w t艂umie. Gdyby tylko znalaz艂a si臋 wystarczaj膮co daleko od Reck i Ruina, Nieglizdawiec wyrzuci艂by ich ze Sp臋kanej Ska艂y i geblingi nigdy nie zdo艂a艂yby za ni膮 pod膮偶y膰.
Ale czu艂a si臋 jako艣 dziwnie na my艣l o takiej ucieczce. Prze艣ladowa艂o j膮 wspomnienie ust na policzku, palc贸w na sk贸rze. Czy jestem tak niedojrza艂a, 偶e powstrzymuje mnie jakie艣 niem膮dre uczucie? A jednak tak w艂a艣nie by艂o. I co艣 jeszcze. Wspomnienie, 偶e sama by艂a kr贸lem gebling贸w. Czu艂a, jakby 偶ycie milion贸w stworze艅 mieszkaj膮cych w Sp臋kanej Skale zale偶a艂o od niej. Odpowiada艂a za nie, by艂y w jej w艂adzy. Wyra藕nie pami臋ta艂a, 偶e niegdy艣 - kiedy jeszcze tylko kilka tysi臋cy gebling贸w zamieszkiwa艂o g贸r臋 - rz膮dzi艂a nimi. Nie potrafi艂a odrzuci膰 odpowiedzialno艣ci, w ka偶dym razie nie tak 艂atwo. Wi臋c nic nie powiedzia艂a.
Angel od艂o偶y艂 no偶yczki.
- 艢liczna - stwierdzi艂.
- Wygl膮dasz jak wi臋zie艅, kt贸ry wyszed艂 w艂a艣nie z Radosnych Piekie艂 - stwierdzi艂a Sken.
- Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a Patience. - Uwa偶am to uczesanie za twarzowe. - Za艂o偶y艂a peruk臋 i znowu sta艂a si臋 kobiet膮. - W co si臋 gra w tym domu?
- W艂a艣ciwie to jest bardziej miejsce widowisk. - Angel poprawi艂 z ty艂u jej w艂osy. - Maj膮 scen臋 i tr; p臋 gaunt贸w, z gier hazardowych - zawody mi臋dzy 艣lizgawcami i ro1 darni. Stawki bywaj膮 wysokie.
- Nigdy nie widzia艂am takiej walki - powiedzia艂a Patience.
- to nic 艂adnego - stwierdzi艂a Sken.
- Powinni艣my na co艣 postawi膰, i naczej pomy艣l膮, 偶e nie przyjechali艣my tu dla hazardu, i zaczn膮 si臋 zastanawia膰, czy nasza obecno艣膰 nie oznacza k艂opot贸w. - Angel podrzuci艂 ci臋偶k膮 sakiewk臋 w powietrze i z艂apa艂 j膮. Sken ani na moment nie spuszcza艂a z niej wzroku.
- Ale bardziej mam ochot臋 na widowisko. Co takiego pokazuj膮?
- Nie wiem. Jest to prawdopodobnie demonstracja rozrzuca艅ca.
- Mo偶e powinni艣my poszuka膰 czego艣 gdzie indziej.
Angel zmarszczy艂 brwi.
- Je艣li masz zamiar wybra膰 si臋 do teatru, to znalaz艂yby si臋 pewno lepsze miejsca ni偶 Wolne Miasto.
- Jestem tutaj w interesach - powiedzia艂a Patience. - Tak wi臋c nie mam specjalnego wyboru.
Us艂yszeli pukanie do drzwi. Will wsun膮艂 g艂ow臋 do 艣rodka.
- My jeste艣my gotowi, co z wami?
- My te偶 - odpar艂 Angel.
W pomieszczeniu, gdzie odbywa艂y si臋 walki, by艂o do艣膰 t艂oczno. Angel poprowadzi艂 ich najpierw do miejsca, gdzie przyjmowano zak艂ady. Wszystkie l艣ni膮ce kolorami 艣lizgawce przyczepione by艂y do swych szklanych pude艂ek, w czas"' odpoczynku odrasta艂y im nowe cz艂onki. Nie mia艂y wi臋cej ni偶 pi臋膰 centymetr贸w 艣rednicy.
- My艣la艂am, 偶e s膮 wi臋ksze - powiedzia艂a Patience.
- B臋d膮, ale podczas walki - poinformowa艂a j膮 Sken. - G艂odz膮 je, by nie wa偶y艂y zbyt wiele w czasie transportu. Ale wszystkie 艣lizgawce s膮 takie same. Licz膮 si臋 robale.
Robale trzymane by艂y w rojach, do ka偶dej walki przygotowywano po kilkana艣cie. Na razie porusza艂y si臋 powoli i bez celu. Patience wkr贸tce przesta艂a si臋 nimi interesowa膰 i rozejrza艂a si臋 po pokoju gry.
Dziwne, jak 艂atwo w takim miejscu mieszali si臋 ludzie z geblingami. Nie czu艂o si臋 podzia艂贸w ani szowinizm贸w. Dostrzeg艂a nawet kilka dwelf贸w, kt贸re nie by艂y s艂u偶膮cymi, i par臋 gaunt贸w, kt贸re niekoniecznie musia艂y by膰 prostytutkami, chocia偶 trudno to by艂o stwierdzi膰 z pewno艣ci膮. Gaunty nie radzi艂y sobie najlepiej w grach losowych - zawsze przegrywa艂y. Chyba ludzie nie mogli si臋 zachowywa膰 tak niesportowo, 偶eby okrada膰 te biedne stworzenia, kt贸re nie potrafi膮 si臋 obroni膰.
Ka偶dy cz艂owiek w tym pomieszczeniu by艂 pi臋kny, a przynajmniej chcia艂 za takiego uchodzi膰. Stroje kilkunastu grubych dam i za偶ywnych m臋偶czyzn mia艂y podkre艣la膰 ich zamo偶no艣膰. Wsz臋dzie b艂yska艂y klejnoty i z艂ote 艂a艅cuchy. Brokaty l艣ni艂y na szerokich ramionach, welwety sp艂ywa艂y z roz艂o偶ystych bioder. Ale przy gauntach wygl膮dali oni jak w艂asne karykatury. Idea艂em urody w艣r贸d ludzi byli masywni, silni m臋偶czy藕ni oraz kobiety o pe艂nych kszta艂tach. Twierdzono, 偶e to dobrze od偶ywiona rasa, i m贸wiono to z prawdziwym uznaniem. Ale zar贸wno m臋偶czy藕ni, jak i kobiety st膮pali tak ci臋偶ko, jakby pod ubraniem nosili zbroje z br膮zu. Za to gaunty porusza艂y si臋 posuwi艣cie, bez wysi艂ku, niby tancerze. Zdawa艂o si臋, 偶e ich nogi nie s膮 po艂膮czone z tu艂owiem, tak 偶e g艂owa pozostawa艂a zawsze na tym samym poziomie.
Kiedy ruszaj膮 si臋, ich cia艂a s膮 pie艣ni膮 ziemi.
Kiedy m贸wi膮, ich g艂osy s膮 pie艣ni膮 powietrza.
Kiedy kochaj膮! Och, rozkosz, jak膮 daj膮, Jest tak silna, jak ko艂ysanie morza.
Tak brzmia艂 "Hymn do gaunt贸w", na wp贸艂 satyryczny, na wp贸艂 szalony utw贸r napisany przez staro偶ytnego poet臋, kt贸ry okaza艂 si臋 nazbyt ekscentryczny, by zapami臋tano jego imi臋 lub by zapomniano jego wiersze.
A ojciec powiedzia艂 jej tak: ludzie nie odczuwaj膮 braku maszyn na Imaculacie, poniewa偶 gaunty s膮 r贸wnie u偶yteczne i o wiele pi臋kniejsze.
Teraz szczeg贸lnie jeden gaunt rzuci艂 si臋 jej w oczy. M艂odziutki, o jasnych w艂osach, szczup艂y. By艂 nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do swojej wagi. Patience zauwa偶y艂a, jak tu i tam pojawia si臋 w t艂umie obstawiaj膮cych zak艂ady. Jako艣 zawsze tak si臋 sk艂ada艂o, 偶e r臋k膮, a czasem ramieniem bardzo delikatnie ociera艂 si臋 o krocze kt贸rego艣 z bogato wygl膮daj膮cych kupc贸w. Homoseksualista? Nie w chwili, gdy zwracali na niego uwag臋, wr臋cza艂 im jaki艣 papier. W takim razie musia艂 sprzedawa膰 co艣, co kojarzy艂o si臋 z seksem.
To by艂o nieuniknione, 偶e dotar艂 r贸wnie偶 do Angela. Ale wtedy Patience spostrzeg艂a co艣 dziwnego. Jej nauczyciel zareagowa艂 tak jak wszyscy: moment zdziwienia, spojrzenie pe艂ne mi艂ego zaskoczenia pi臋kno艣ci膮 gaunta, u艣miech rozpoznania na widok kartki i wyraz rozczarowania towarzysz膮cy odej艣ciu ch艂opca. Chocia偶 nikt tego nie m贸g艂 widzie膰, dla Patience by艂o oczywiste, 偶e Angel przez ca艂y czas zdawa艂 sobie spraw臋 z obecno艣ci gaunta. Gdyby kto艣 podszed艂 go naprawd臋 znienacka, na jego twarzy nie pokaza艂by si臋 nawet cie艅 zdziwienia, przynajmniej do chwili, kiedy by zrozumia艂, o co chodzi. Wtedy m贸g艂by udawa膰 naturaln膮 reakcj臋, ale nie tak doskonale. Najwyra藕niej musia艂 by膰 艣wiadom roli, jak膮 spe艂nia艂 gaunt, ale nie chcia艂 tego ujawni膰. Takie zachowanie powa偶nie zaniepokoi艂o Patience, poniewa偶 w pokoju gry nikt nie zwraca艂 uwagi na Angela poza ni膮 i ich towarzyszami podr贸偶y. Z jakiego艣 powodu Angel interesowa艂 si臋 m艂odym gauntem, lecz chcia艂 to przed nimi zatai膰.
Patience podesz艂a do Angela, kt贸ry teraz przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie przygotowaniom 艣lizgawc贸w do kolejnej walki, i wyszepta艂a:
- Co on sprzedawa艂? Ma艂a dziwka reklamowa艂a sam膮 siebie?
Angel wzruszy艂 ramionami.
- Gdzie艣 to wyrzuci艂em.
Patience zauwa偶y艂a skrawek papieru na pod艂odze i podnios艂a go. Informacja zapisana by艂a symbolami, a nie normalnym alfabetem, co t艂umaczy艂o, dlaczego wystarczy艂 na ni膮 jeden kawa艂ek papieru. "Lord Strings i jego cudownie cudowna maszyna do topnienia 艣niegu. Lo偶e. Wej艣cie wy艂膮cznie za zaproszeniami."
- To tylko sexshow - powiedzia艂 Angel. - Niewarte uwagi.
- Du偶o je藕dzi艂e艣 po 艣wiecie - stwierdzi艂a Patience. - Mnie interesuje to, co tobie mo偶e si臋 wydawa膰 nu偶膮ce.
- Masz dopiero pi臋tna艣cie lat.
- I kochanka.
Zmarszczy艂 si臋.
- Czekaj膮cego na mnie w艣r贸d lod贸w - doda艂a. Wym贸wi艂a te s艂owa z wystarczaj膮cym naciskiem, by da膰 mu do zrozumienia, 偶e traktuje spraw臋 serio.
Grymas znik艂 z jego twarzy.
- Je艣li chcesz tam i艣膰.
I w tej chwili domy艣li艂a si臋, 偶e w艂a艣nie do tego ca艂y czas zmierza艂. Czy chcia艂, 偶eby zauwa偶y艂a jego oszuka艅cze zachowanie? A mo偶e planowa艂 jeszcze bardziej zakamuflowany manewr? Z jakiego艣 powodu Angel chcia艂 p贸j艣膰 na topnienie 艣niegu i zobaczy膰 rozrywk臋 proponowan膮 przez lorda Stringsa. Podobnie jak wiele razy w przesz艂o艣ci, Angel zaskoczy艂 j膮. Co takiego dojrza艂 w ma艂ym gauncie, 偶e zdecydowa艂 si臋 tam p贸j艣膰?
Angel zrobi艂 spore zak艂ady na najbli偶sz膮 gr臋, cho膰 nie a偶 tak wysokie, by zwr贸ci膰 na siebie powszechn膮 uwag臋. Stawia艂 na wygran膮 艣lizgawca, i to o ponad pi臋膰 centymetr贸w. Za艂o偶enie by艂o ryzykowne, ale ewentualna wygrana znaczna. Patience nigdy nie widzia艂a hazarduj膮cego si臋 Angela, chocia偶 ojciec do艣膰 cz臋sto bra艂 udzia艂 w zak艂adach. Zawsze zastanawia艂a si臋, czy hazard go bawi, czy jest tylko jednym z ruch贸w w dyplomatycznej rozgrywce.
艢lizgawca wpuszczono do zbiornika, w kt贸rym mia艂a si臋 rozegra膰 walka. Kiedy tylko znalaz艂 si臋 wewn膮trz, jego cia艂o zacz臋艂o si臋 powi臋ksza膰, gdy偶 poch艂ania艂 wszystkie otaczaj膮ce go po偶ywki. Zanim trzy sekundy p贸藕niej uwolniono robale, sta艂 si臋 ju偶 dwa razy wi臋kszy
ni偶 na pocz膮tku.
Robale w pierwszej chwili porusza艂y si臋 powoli, jakby og艂upia艂e, p艂ywa艂y bez okre艣lonego celu. W chwili jednak, gdy jeden z nich trafi艂 przypadkowo w 艣lizgawca, sta艂y si臋 szybkie i 艣wiadome celu.
艢lizgawiec oczywi艣cie zauwa偶y艂 je tak偶e i natychmiast potraktowa艂 jako kolejne danie. Otoczy艂 je 艣cian膮 ze sztywnego 偶elu. Soki trawienne 艣lizgawca niszczy艂y ich cia艂a, a robale wi艂y si臋 w agonii. Jednak ich ruchy nie by艂y chaotyczne. Porusza艂y si臋 w stron臋 偶贸艂tka, gdzie mie艣ci艂a si臋 jego prymitywna inteligencja i ca艂y system rozrodczy. Gdyby zd膮偶y艂y go dopa艣膰, z艂o偶y艂yby tam sw贸j w艂asny materia艂
genetyczny, kt贸ry pokona艂by cia艂o 艣lizgawca i zmusi艂by go do urodzenia ma艂ych robali. Ale ten 艣lizgawiec r贸s艂 zbyt szybko. A w dodatku jego 偶贸艂tko znalaz艂o si臋 przypadkowo z innej strony ni偶 robale. 呕aden z nich nie dotar艂 do celu. Jednak ten, kt贸ry by艂 najbli偶ej, znajdowa艂 si臋 w odleg艂o艣ci czterech centymetr贸w.
Angel nie okaza艂 偶adnej emocji. Po prostu wyci膮gn膮艂 do Patience r臋k臋 jak dziadek do wnuczki i powiedzia艂:
- Chod藕my, ma艂a panienko. Lepiej posilmy si臋, zanim stracimy wszystko.
Kilka os贸b parskn臋艂o 艣miechem. Nikt by si臋 tak nie zachowa艂, gdyby rzeczywi艣cie grozi艂o mu bankructwo.
Jadalnia mia艂a szklane 艣ciany, wychodz膮ce z jednej strony na jezioro i las, a z drugiej na cudowny ogr贸d. Potrawy by艂y r贸wnie wykwintne jak te, kt贸re Patience jad艂a na Kr贸lewskim Wzg贸rzu, chocia偶 wiele owoc贸w by艂o kar艂owatych i dziwnie cierpkich, a mi臋so podano z zio艂ami, kt贸rych wcze艣niej nie zna艂a.
Kiedy sko艅czyli obiad i zapad艂 ju偶 zmrok, Angel odegra艂 komedi臋, ostentacyjnie dopytuj膮c si臋, gdzie odbywa si臋 topnienie 艣niegu. W艂a艣ciciel restauracji rzuci艂 d艂ugie, pe艂ne dezaprobaty spojrzenie w stron臋 Patience. Najwyra藕niej miejsce, w kt贸rym odbywa艂o si臋 przedstawienie, nie by艂o odpowiednie dla porz膮dnej dziewczyny. Nawet ci, co przyjechali zabawi膰 si臋 w Wolnym Mie艣cie, nie zabraliby tam niewinnej panienki. Angel nie okaza艂 zmieszania.
- Dlaczego w艂a艣ciwie tam si臋 wybieramy? - zapyta艂a go wreszcie, gdy weszli na drewniany chodnik wisz膮cy nad dachami i ogrodami ulicy, biegn膮cej trzy poziomy ni偶ej. Geblingi pod膮偶a艂y za nimi, ale nie na tyle blisko, by s艂ysze膰 ich rozmow臋. Will i Sken, oboje duzi i ci臋偶cy, znale藕li si臋 dla bezpiecze艅stwa daleko w tyle.
- Nie zauwa偶y艂a艣? - zagadn膮艂 Angel. - Ten ch艂opak przyszed艂 tam tylko dla nas. Stanowili艣my cel, do kt贸rego zmierza艂 od chwili, kiedy pojawi艂 si臋 w pokoju gry. Gdy przekaza艂 mi wiadomo艣膰, znikn膮艂.
- C贸偶 to mo偶e znaczy膰?
- Gaunty nie posiadaj膮 woli, Patience. Wyczuwaj膮 pragnienia istot przebywaj膮cych w ich pobli偶u i staraj膮 si臋 zaspokoi膰 te najsilniejsze. Trudno im powierzy膰 jakie艣 zadanie, gdy偶 艂atwo rozproszy膰 ich uwag臋 Ale temu m艂odzie艅cowi nic nie przeszkodzi艂o w wykonaniu polecenia. my艣la艂em, 偶e tylko on potrafi艂by utrzyma膰 gaunta w takim stanie skupienia.
W takim razie powinni艣my raczej omin膮膰 to miejsce.
Jak ju偶 poprzednio stara艂em ci si臋 na pr贸偶no wyt艂umaczy膰, Nieglizdawiec chce nas poprowadzi膰 do swego le偶a, a my chcemy si臋 tam dosta膰. Dopiero kiedy tam trafimy, nasze cele przestan膮 by膰 to偶same.
To by艂a beznadziejnie g艂upia odpowied藕. Nieglizdawiec chcia艂, 偶eby dotar艂a do niego wy艂膮cznie Patience, nikogo innego nie oczekiwa艂. W takim razie to nie ona by艂a w niebezpiecze艅stwie, lecz jej towarzysze. Gdyby Nieglizdawiec m贸g艂, odsun膮艂by ich, aby pod膮偶y艂a do niego sama.
Nie mia艂a czasu na rozwa偶ania, dlaczego Angel opowiada takie nonsensy, poniewa偶 w艂a艣nie dotarli na miejsce. Patience przypuszcza艂a, 偶e wci膮偶 jeszcze traktuje j膮 jak dziecko, kt贸re mo偶na zby膰 g艂upimi odpowiedziami, zachowuj膮c prawd臋 dla siebie. Nadal jej nie docenia艂. A mo偶e to ona si臋 myli艂a? Mo偶e kierowa艂 si臋 najprostszymi motywami, tylko Nieglizdawiec utrudnia艂 jej ich zrozumienie? Nie zauwa偶y艂aby przecie偶, gdyby Nieglizdawiec zak艂贸ci艂 jej procesy my艣lowe, ale Angel m贸g艂 to dostrzec i uzna膰, 偶e nie mo偶e zdawa膰 si臋 na jej os膮d sytuacji. Przestraszy艂a si臋 i w tym samym momencie poczu艂a w sobie rado艣膰 Nieglizdawca.
Poprzednie przedstawienie w艂a艣nie si臋 ko艅czy艂o i kierownik sali znalaz艂 dla nich lo偶臋 na wprost owalnej sceny. M艂ody gaunt, od kt贸rego dostali zaproszenie, by艂 tutaj z dwoma kurewkami i niezwykle wysokim, smutno wygl膮daj膮cym gauntem o d艂ugich, siwych w艂osach.
Wszyscy oni byli nadzy, delikatnej budowy i nieziemsko pi臋kni, tacy w艂a艣nie, jakie powinny by膰 gaunty. Lecz kiedy ko艅czyli sw贸j numer, Patience zorientowa艂a si臋, 偶e to, co ogl膮da, nie jest zwyk艂ym pokazem erotycznego ta艅ca, maj膮cym za zadanie rozgrza膰 zajmuj膮cych lo偶e ludzi. To by艂a opowie艣膰 przekazywana za pomoc膮 ruch贸w cia艂a. Smutnie wygl膮daj膮cy gaunt nawet nie by艂 podniecony. Po prostu sta艂, wysoki, wyprostowany, z g艂ow膮 zwieszon膮 na jedno rami臋, z w艂osami spadaj膮cymi na twarz. Wygl膮da艂 tak, jakby ramiona podtrzymywa艂y mu jakie艣 sznurki sp艂ywaj膮ce z sufitu, do kt贸rych nie przyczepiono jednak g艂owy. Ch艂opak usi艂owa艂 dosi臋gn膮膰 starego. A dziewczyny, r贸wnie m艂ode i o prawie tak samo ch艂opi臋cych figurach, podtrzymywa艂y go z ty艂u popychaj膮c i dotykaj膮c. Z trudem ich gesty mo偶na by艂o uzna膰 za prowokacyjne. Ch艂opak by艂 podniecony ostatecznie w艂a艣nie za to p艂acili klienci - ale wygl膮da艂 na nie zainteresowanego tym, co robi艂y dziewcz臋ta. Wreszcie, kiedy muzyka obwie艣ci艂a moment kulminacyjny, zbli偶y艂 si臋 do starego gaunta. Patience zastyg艂a w oczekiwaniu na pokaz gwa艂townego stosunku seksualnego, ale zamiast tego zobaczy艂a, 偶e ch艂opak wspi膮艂 si臋 po starcu, kt贸rego r贸wnowaga by艂a bardzo niepewna, jak po drzewie, i kl臋kn膮艂 na jego ramionach. A potem podci膮gn膮艂 g艂ow臋 do g贸ry za w艂osy. Teraz ju偶 ca艂e cia艂o by艂o napi臋te jak struna.
Cisza. Koniec.
Publiczno艣膰 zacz臋艂a bi膰 brawo, ale bez entuzjazmu. Najwyra藕niej Patience nie by艂a jedyn膮 osob膮, kt贸ra dostrzeg艂a w pokazie co艣 niezwyk艂ego, niezgodnego z oczekiwaniami wi臋kszo艣ci. Kulminacja okaza艂a si臋 jedynie estetyczna, nie erotyczna. Tote偶 widownia by艂a, ca艂kiem s艂usznie, zawiedziona. Zosta艂a oszukana.
Ale Patience nie czu艂a si臋 oszukana. Tych kilka kr贸tkich chwil rozpali艂o w niej pragnienie, kt贸remu si臋 podda艂a, nie panuj膮c ju偶 nad sob膮. P艂aka艂a. Nie by艂a to tego typu nami臋tno艣膰, jak膮 obdarza艂 j膮 Nieglizdawiec, nie tak nieodparta, nie tak zniewalaj膮ca. By艂o to raczej melancholijne marzenie o czym艣 zupe艂nie niefizycznym. Pragn臋艂a ze wszystkich si艂, by jej ojciec m贸g艂 by膰 znowu przy niej. Tak bardzo chcia艂a zobaczy膰 jego u艣miech. T臋skni艂a za u艣ciskiem swej matki.
Tym, co poruszy艂o j膮 w ta艅cu, by艂a mi艂o艣膰, taka, o jakiej m贸wili Czuwaj膮cy - czysta potrzeba obecno艣ci drugiej osoby. Prawie bezwiednie odwr贸ci艂a si臋, szukaj膮c wzrokiem Willa. Sta艂 tu偶 przy drzwiach lo偶y. Zobaczy艂a na jego otwartej twarzy doskona艂e odbicie tego samego pragnienia. Wezbra艂a w niej rado艣膰, bo Will patrzy艂 na ni膮, r贸wnie偶 szukaj膮c odzewu na swoje pragnienie.
Wr贸ci艂a spojrzeniem na scen臋. Nikt nie klaska艂, ale cztery gaunty trwa艂y w bezruchu. Mo偶e pokaz wcale si臋 jeszcze nie sko艅czy艂? Muzyka umilk艂a. S艂ycha膰 by艂o tylko oddechy i szepty publiczno艣ci. Gaunty d艂ugo sta艂y nieruchomo. Potem powoli stary zacz膮艂 si臋 zgina膰. Ch艂opak ci膮gn膮艂 go z ca艂ych si艂 za w艂osy, ale stary kuli艂 si臋 coraz bardziej, jakby utrzymanie ci臋偶aru by艂o ponad jego si艂y.
Opadaj膮c w d贸艂, r贸wnocze艣nie obraca艂 si臋. Kiedy wreszcie leg艂 na pod艂odze, podparty na 艂okciu, le偶膮cy na nim ch艂opiec wci膮偶 podci膮ga艂 mu g艂ow臋. Twarz gaunta znalaz艂a si臋 dok艂adnie na wprost lo偶y Patience. Jego oczy zdawa艂y si臋 patrze膰 na ni膮 i tylko na ni膮. Te oczy wyra偶a艂y b艂aganie. Tak, odpowiedzia艂a milcz膮co. To jest doskona艂e zako艅czenie ta艅ca: upadek starca w ca艂kowitej ciszy, jego podniesiona g艂owa i twarz spogl膮daj膮ca w niebo, dop贸ki wysi艂ek ch艂opca nie poszed艂 jeszcze na marne.
Wtem, jakby jej uznanie zosta艂o us艂yszane, pogas艂y naraz wszystkie 艣wiat艂a. Ciemno艣膰 zapad艂a jedynie na sekund臋 czy dwie, ale kiedy lampy zab艂ys艂y znowu, scena by艂a pusta. Patience zacz臋艂a bi膰 brawo i kilka os贸b do艂膮czy艂o si臋 do niej, chocia偶 wi臋kszo艣膰 straci艂a ju偶 zainteresowanie spektaklem.
- Chcia艂abym si臋 z nimi zobaczy膰powiedzia艂a Patience. Chocia偶 to tylko gaunty, ale widowisko by艂o pi臋kne.
- Sprowadz臋 ich - odrzek艂 Will.
- Ja p贸jd臋 - odezwa艂 si臋 Angel.
- W takim razie oddaj mi pieni膮dze - zaproponowa艂 Will.
- Nikt mnie nie okradnie.
- By艂em ju偶 tutaj wcze艣niej - stwierdzi艂 Will. - Na otwartych ulicach mo偶na si臋 czu膰 bezpiecznie, ale nie w takich domach.
Angel odczeka艂 chwil臋, po czym odda艂 dwie sakiewki Willowi. Patience wiedzia艂a, 偶e prawdopodobnie reszt臋 pieni臋dzy schowa艂 gdzie indziej, ale poszed艂 na kompromis, gdy偶 bez sensu by艂oby si臋 k艂贸ci膰 o co艣 r贸wnie g艂upiego.
Gdyby pokaz odni贸s艂 sukces, musieliby przekupi膰 kierownika sali, 偶eby sprowadzi膰 do lo偶y cho膰by jednego z gaunt贸w. Ale wyst臋p okaza艂 si臋 klap膮, wi臋c inni go艣cie poprosili tylko o dwie dziewczyny. Angel wr贸ci艂 do lo偶y w towarzystwie starego i m艂odego gaunta.
Na scenie zaczyna艂 si臋 ju偶 inny pokaz, bardziej 艂yp.uwy u' i i^"'i miejsca. Patience zaci膮gn臋艂a zas艂ony, gdy偶 chcia艂a ukry膰 si臋 przed oczami postronnych i przyt艂umi膰 rozmow臋. Will ;)i)7apul;n '.v ie ce, by mogli si臋 lepiej widzie膰.
- Podoba艂o ci si臋? - zapyta艂 stary gaunt.
- Bardzo - odpowiedzia艂a Patience.
- O tak, by艂a艣 t膮, kt贸ra czu艂a. Ty pragn臋艂a艣 prawdy.i czenia. Wielu sprawi艂em zaw贸d, ale ciebie r/uJrm mu'' j n./ 鈥贸 li
- Jak zazwyczaj ko艅czycie sw贸j pokaz? sp^L hkr i.
- O, przy takich widzach zazwyczaj trykdin ka/'J ka^5 鈥贸 n pr' trzy razy. Ta publiczno艣膰 to szumowiny. Z<.idn.^o /rorinoiciuJ di;. sztuki. - U艣miechn膮艂 si臋 do Pati臋ce. - Nikt nie by艂') ;nk doi,ri^'i zako艅czenia jak dzisiaj. Upadek, a moja g艂owa f/cia/ Dzi臋k贸jemy ci, pani.
Powinna si臋 by艂a tego wcze艣niej domy艣li膰. Gaunty /awgzf odpowiada艂y na najsilniejsz膮 potrzeb臋. Nic dziwnego, 偶e sprawi艂a je; tak wielk膮 przyjemno艣膰. Wp艂yw Nieglizdawca wzmocni艂 wszystka JCJ pragnienia, dlatego musia艂a by膰 najbardziej dominuj膮c膮 osois膮 na sali.
Ale chocia偶 impuls dla takiego zako艅czenia pochodzi艂 od niej, tu oni byli wykonawcami.
- Jeste艣cie tacy pi臋kni - powiedzia艂a.
- Ty nawet nie chcesz spr贸bowa膰 tego oto Kristiano, prawda? zapyta艂 wyra藕nie zdziwiony stary gaunt, wskazuj膮c m艂odzika.
- Nie - odpowiedzia艂a.
- Ani mnie. A jeste艣 przecie偶 napalona jak kotka w marcu. Czu艂em to, zanim jeszcze wesz艂a艣 do tego budynku.
- to niewa偶ne - 偶achn膮艂 si臋 Angel. Patience k膮tem oka zauwa偶y艂a ruch przy drzwiach do lo偶y, jakby Will gotowa艂 si臋 do jeszcze gwa艂towniejszego zako艅czenia rozmowy.
- Kim jeste艣cie?zapyta艂a Patience.
- Nazywam si臋 Strings - odpar艂. - Oczywi艣cie niezupe艂nie Jestem lordem Strings, nigdy nie s艂ysza艂em o gauncie, kt贸ry by艂by lordem, ty chyba te偶 nie. Po prostu - Strings. A to jest Kristiano, m贸j kochany ch艂opiec, najlepszy, jakiego kiedykolwiek mia艂em.
- Najlepszy artysta od lod贸w po 呕urawi膮 Wod臋 - powiedzia艂 Kristiano. To by艂 oczywi艣cie slogan, ale ch艂opak wypowiedzia艂 go z ca艂ym przekonaniem.
- Podr贸偶ujemy - powiedzia艂 Strings. A wy gdzie pod膮偶acie? Mo偶emy pojecha膰 z wami i gra膰 dla was co wiecz贸r. Wasze potrzeby s膮 tak silne i prowadzicie nas ku pi臋knu, kt贸rego tak po偶膮damy.
Reck i Ruin podczas ca艂ego przedstawienia nie odezwali si臋 nawet jednym s艂owem. Powszechnie wiadome by艂o, 偶e geblingi gardz膮 ludzk膮 fascynacj膮 seksem. Ich w艂asne 艂膮czenie si臋 w pary mia艂o dzi臋ki empatii inny wymiar, ka偶de zawsze wiedzia艂o, kiedy i w jaki spos贸b sprawi膰 rozkosz drugiemu. Nie m臋czy艂a ich 偶膮dza ani potrzeba ul偶enia samotno艣ci, bo oni nigdy nie czuli si臋 samotni.
Nic dziwnego nie by艂o wi臋c w tym, 偶e Ruin natychmiast sprzeciwi艂 si臋 propozycji gaunta.
- Dla naszych cel贸w wystarczy nam w zupe艂no艣ci nasze w艂asne towarzystwo.
Angel zwr贸ci艂 si臋 do geblinga ch艂odno:
- Ju偶 jest nas zbyt wielu.
Strings posmutnia艂.
- Prosz臋, tak bardzo nie lubi臋 k艂贸tni.
- Ogl膮danie was by艂o ogromn膮 przyjemno艣ci膮 - powiedzia艂a Patience. Ale moi przyjaciele geblingi maj膮 racj臋. Jeste艣my tu, by skosztowa膰 rozkoszy Wolnego Miasta, jednak czeka nas jeszcze bardzo d艂uga droga.
Strings roze艣mia艂 si臋, a Kristiano dotkn膮艂 jej kolana.
- Pani, o wielka pani, Strings nie mo偶e odej艣膰 od kogo艣, czyje pragnienia s膮 tak silne.
- Wiem, gdzie idziecie - powiedzia艂 Strings. - I znam drog臋. Will odezwa艂 si臋 cicho:
- Wyjd藕my st膮d. Ju偶.
Patience czu艂a rozterk臋. Najwyra藕niej gaunt by艂 bardzo wra偶liwym instrumentem empatii. Ale nawet uwzgl臋dniaj膮c t臋 jego szczeg贸ln膮 cech臋, w jaki spos贸b m贸g艂 si臋 dowiedzie膰, dok膮d zmierzali? Przecie偶 empatia nie umo偶liwia艂a mu odbierania nie wypowiedzianych s艂贸w i wyobra偶onych obraz贸w.
W odpowiedzi na jej w膮tpliwo艣ci g艂owa Stringsa opad艂a w ty艂 pod niemo偶liwym wprost k膮tem, jakby nie trzyma艂y jej 偶adne ko艣ci ani mi臋艣nie. Zacz膮艂 co艣 mrucze膰. Jego s艂owa brzmia艂y niby zakl臋cie:
- Nie jestem taki stary, 偶eby nie pami臋ta膰 smaku pragnie艅, kt贸re przebijaj膮 sztyletem twoje serce. Zasmakowa艂em g艂odu, pragnienia dotarcia tam, gdzie l贸d i gdzie on czeka, gdzie czeka. Przyzywa ci臋 silniej, ni偶 wo艂a艂 kiedykolwiek, ale pod pok艂adami 偶膮dzy, jak膮 艣le do ciebie, czuj臋 co艣 jeszcze mocniejszego. Jeste艣 jego wrogiem. Jeste艣 jego kochank膮. A ja jestem twoim przewodnikiem do komnaty mi艂o艣ci.
Podczas tej przemowy Kristiano nie艣wiadomie zacz膮艂 si臋 porusza膰, jakby s艂owa by艂y poematem, a jego taniec - kompozycj膮 muzyczn膮. Nawet w niewielkiej przestrzeni lo偶y ruchy ch艂opca by艂y pe艂ne wdzi臋ku. Ustawi艂 si臋, prawdopodobnie instynktownie, w taki spos贸b, by 艣wiat艂o wyra藕nie obrysowywa艂o lini臋 ramion, d艂oni i profil twarzy i aby m贸g艂 wsp贸艂gra膰 z cieniem.
Jak kto艣 tak m艂ody mo偶e by膰 jednocze艣nie tak doskona艂y w najtrudniejszej ze sztuk? W chwili gdy Patience zada艂a sobie to pytanie, zna艂a ju偶 odpowied藕: Kristiano ta艅czy艂 to, co pokazywa艂 mu Strings. Ch艂opiec by艂 jego marionetk膮. A to by znaczy艂o, 偶e Kristiano reaguje na starego gauntajak na cz艂owieka lub geblinga - kogo艣 o silnej woli.
- W jaki spos贸b gaunt zmusza do ta艅ca drugiego gaunta? - zapyta艂a.
Strings, wybity z transu, wygl膮da艂 na zmieszanego.
- Ta艅ca? - Potem spojrza艂 na Kristiano, dopiero teraz u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e ch艂opak porusza艂 si臋. - Nie teraz - powiedzia艂 i Kristiano natychmiast znieruchomia艂.
- Nakaza艂e艣 mu ta艅czy膰, kiedy m贸wi艂e艣 do mnie - stwierdzi艂a. - Jak mo偶esz tego dokona膰, skoro nie masz woli?
Przygotowywa艂 si臋 do k艂amstwa, widzia艂a to. Ale je艣li rzeczywi艣cie by艂 wyznaczonym przez Nieglizdawca przewodnikiem na szczyt g贸ry - wys艂anym kiedy艣 po M膮drych, kt贸rzy przybyli tutaj przed ni膮, a teraz po si贸dm膮 si贸dm膮 si贸dm膮 c贸rk臋 - musia艂a pozna膰 prawd臋. Z jakiego艣 powodu by艂a pewna, 偶e zada艂a wa偶ne pytanie.
Skrzywi艂 si臋. - O pani, torturujesz mnie pragnieniem prawdy.
- W takim razie ul偶yj swej m臋ce i odpowiedz mi.
- Jestem potworem w艣r贸d gaunt贸w - powiedzia艂.
- Dlatego, 偶e posiadasz wol臋?
- Poniewa偶 chc臋 mie膰 wol臋. Chc臋. Prowadzi艂em ich na g贸r臋. Od kiedy potrafi艂em znale藕膰 w sobie ich g艂贸d, prowadzi艂em wszystkich do z艂otych drzwi. Tam w艂a艣nie chcieli p贸j艣膰. Ale nigdy stamt膮d nie wr贸cili. Ty da艂a艣 mi tyle rado艣ci! Czy my艣lisz, 偶e potrafi臋 ci wybaczy膰, je艣li wydasz na 艣wiat pocz臋te w jaskini 偶ycie? Woda, kt贸ra sp艂ywa z jego jaskini, tak偶e daje 偶ycie. Zabior臋 ci臋 na g贸r臋 jak wszystkich innych i ty te偶 nigdy ju偶 nie zejdziesz na d贸艂. Co ja mam wtedy pocz膮膰? Czy b臋dziemy mogli kiedykolwiek znowu zata艅czy膰, gdy opu艣ci nas publiczno艣膰, kt贸ra pobudza do 偶ycia?
I znowu Kristiano ta艅czy艂 w rytm recytacji Stringsa, w niezwyk艂y spos贸b przydaj膮c 偶ycia s艂owom.
- Jestem stary - powiedzia艂 Strings. - Tan ch艂opak to m贸j w艂asny syn. C贸偶 mog臋 jeszcze zata艅czy膰? Od lat ju偶 tylko stoj臋 pomi臋dzy tancerzami i nagle si臋 zjawi艂a艣 ty.
- to oznacza, 偶e masz si艂臋 - stwierdzi艂a Patience. - Wystarczaj膮c膮, by narzuca膰 j膮 innym.
- Nie mam woli, wielka pani, ale mam pragnienia r贸wnie silne jak wasze, gor膮ce jak p艂omienie, zimne jak oczekuj膮ca ci臋 sypialnia. Po偶膮dam doskona艂o艣ci, a tancerze pod膮偶aj膮 za mym pragnieniem i stwarzaj膮 j膮. Pozw贸l mi p贸j艣膰 za tob膮, o pani. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 b艂agalnym wzrokiem.
Stara艂a si臋 zrozumie膰 t臋 pro艣b臋. Wszystko, co jej powiedzia艂, by艂o prawd膮. A czasami nawet wi臋cej ni偶 prawd膮. Musia艂a wiedzie膰 i to, co przed ni膮 ukrywa艂. Pozwoli艂a, by ow艂adn臋艂o ni膮 po偶膮danie, ujawni艂a, 偶e pragnie Willa, i odkry艂a sw贸j strach. Na chwil臋 uda艂o jej si臋 st艂umi膰 potrzeb臋 dotarcia tam, gdzie czeka艂 na ni膮 Nieglizdawiec.
Twarz gaunta wykrzywi艂a si臋 jakby w agonii. Oddycha艂 z ogromnym trudem. A potem odezwa艂 si臋 znowu:
- Nie id藕 w g贸r臋, o pani, on tam ci臋 zatrzyma sam膮 jedn膮 i nikt ci nie pomo偶e.
- Nie jestem sama - odpowiedzia艂a.
- Ale b臋dziesz, b臋dziesz. Tylko ty i k艂amca - kuk艂a Nieglizdawca. M膮dry cz艂owiek, kt贸ry by艂 tu i wr贸ci艂, zdrajca...
Kiedy to m贸wi艂, Patience zrozumia艂a, 偶e zna jednego takiego cz艂owieka. Twierdzi艂, 偶e nale偶y do M膮drych, przyzna艂, 偶e by艂 w Sp臋kanej Skale i stamt膮d wr贸ci艂. Spojrza艂a na niego, inni r贸wnie偶. To Will by艂 got贸w j膮 zdradzi膰.
I by膰 mo偶e uwierzy艂aby w to, gdyby nie powr贸ci艂a wzrokiem do Stringsa w chwili, gdy jego g艂os zamiera艂 i gaunt opad艂 bezsilny na krzes艂o, z wysi艂kiem 艂api膮c oddech. Kristiano j臋kn膮艂, b艂yskawicznie doskoczy艂 do starego, by sprawdzi膰 jego puls. Szcz臋艣liwy, 偶e Strings 偶yje, przytuli艂 ojca do piersi.
Cho膰 艣wiat艂o by艂o s艂abe, Patience zobaczy艂a, co si臋 sta艂o. Strings nie upad艂 z wycie艅czenia. Dosi臋g艂a go r臋ka Angela. Ucisk w to miejsce - tego nauczy艂 j膮 nauczyciel - pozbawia艂 偶ywe stworzenia przytomno艣ci. Angel uciszy艂 Stringsa w momencie, gdy gaunt wystarczaj膮co ju偶 pogr膮偶y艂 Willa, cho膰 jeszcze nie powiedzia艂 wszystkiego. Zrobi艂 to w chwili, gdy wszyscy patrzyli na olbrzyma. Jedynie ona dostrzeg艂a ruch r臋ki. Uciszy艂 Stringsa, zanim ten wymieni艂 imi臋 zdrajcy lub wskaza艂 go palcem czy cho膰by spojrzeniem.
- Ty - powiedzia艂 Angel. Patrzy艂 na Willa. - M贸wi艂 o tobie. By艂e艣 tutaj ju偶 wcze艣niej. I s艂ysza艂em, jak che艂pi艂e艣 si臋 przed Patience pewnego ranka na 艂odzi, 偶e ciebie te偶 wzywa艂 zew Sp臋kanej Ska艂y. W takim razie jeste艣 jednym z M膮drych. Czy zaprzeczysz temu?
Gdyby nie widzia艂a, czego dokona艂y palce Angela, uwierzy艂aby zarzutom. Ale teraz by艂a pewna, 偶e zdrajc膮 jest Angel. Nawet s艂owa, kt贸rymi oskar偶a艂 Willa, potwierdza艂y to. Nauczyciel musia艂 by膰 m艂odym cz艂owiekiem, kiedy us艂ysza艂 zew. Przyszed艂 tutaj tak samo jak pozostali i podobnie jak inni nie potrafi艂 si臋 obroni膰. Ale Nieglizdawiec potrzebowa艂 kogo艣 do pomocy. Angel musia艂 dopilnowa膰, by urodzi艂a si臋 c贸rka lorda Peace. Wi臋c zszed艂 z g贸ry, uzbrojony w wiedz臋, jak naprawi膰 to, co uczyniono prawowitemu heptarsze. I ju偶 wkr贸tce narzeczona Nieglizdawca zosta艂a pocz臋ta, a gdy przysz艂a na 艣wiat, Angel po艣wi臋ci艂 swe 偶ycie, by j膮 wychowa膰 i przygotowa膰. I wreszcie przywie艣膰 j膮 tutaj. Przez ca艂y ten czas by艂 na us艂ugach Nieglizdawca. Ca艂y ten czas. A jej ojciec zawierzy艂 mu. Mia艂a ochot臋 rzuci膰 si臋 na niego z go艂ymi r臋kami, si臋gn膮膰 palcami do wiotkiej sk贸ry i porwa膰 j膮 na strz臋py. Nigdy w 偶yciu nie czu艂a takiego gniewu i takiego wstydujak w tej chwili, gdy zrozumia艂a, 偶e ca艂膮 sw膮 dzieci臋c膮 mi艂o艣ci膮 obdarzy艂a cz艂owieka, kt贸ry tylko udawa艂 wobec niej serdeczne uczucia. On by艂 katem, a ona jego jedyn膮 ofiar膮. Teraz prowadzi艂 j膮 na 艣ci臋cie, a ona 艣lepa, nie widz膮c, kim by艂 naprawd臋, kocha艂a go.
Ale teraz ju偶 przejrza艂a na oczy. Postanowi艂a jednak wykorzysta膰 swe umiej臋tno艣ci i ukry艂a wrz膮cy gniew.
Ruin roze艣mia艂 si臋 na my艣l, 偶e Will mia艂by by膰 jednym z M膮drych, ale Reck pozosta艂a czujna. Patience napotka艂a jej spojrzenie i przez moment patrzy艂a na ni膮 uporczywie, podczas gdy Angel kontynuowa艂 swe oskar偶enia. Czy kobieta geblinga zrozumia艂a? B臋d臋 gra艂a, a wy musicie zachowa膰 si臋 tak, jakby艣cie chcieli pozosta膰 przy mnie w drodze na g贸r臋.
Jej my艣li p臋dzi艂y jak szalone, uk艂adaj膮c wszystko w logiczn膮 ca艂o艣膰. Widzia艂a teraz sw膮 przesz艂o艣膰 w innym 艣wietle. Angel by艂 wrogiem. Pr贸bowa艂 nie dopu艣ci膰 do jej spotkania z Reck i Ruinem, a teraz chcia艂 si臋 ich pozby膰, zanim dotr膮 do Nieglizdawca. By艂 zbyt do艣wiadczonym morderc膮, by geblingi mia艂y szans臋 dotrze膰 偶ywe na szczyt g贸ry bez pomocy Willa, je艣li Angel by艂by z nimi. A zatem Angel z nimi nie p贸jdzie.
- Willu - zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶czyzny - w zwi膮zku z tym, co si臋 sta艂o, nie mog臋 ci ju偶 d艂u偶ej ufa膰. - Mia艂a nadziej臋, 偶e on r贸wnie偶 w jej wzroku potrafi wyczyta膰 b艂aganie i zrozumie, 偶e ma jej pom贸c w tej rozgrywce. - Ale nie chc臋, by Angel ci臋 zabi艂.
- Jak to? - wyszepta艂 wstrz膮艣ni臋ty Angel.
- Tak wi臋c zawi膮偶臋 ci oczy i zostawi臋 ze Sken, kt贸ra ci臋 b臋dzie pilnowa艂a. Zap艂ac臋 kierownikowi sali, by pozwoli艂 ci tu pozosta膰 przez ca艂膮 noc. Nie staraj si臋 i艣膰 za nami, bo inaczej sama odbior臋 ci 偶ycie.
Will nie odpowiedzia艂 ani jednym s艂owem. Czy zrozumia艂?
- To szale艅stwo - powiedzia艂 Angel. - Jest niebezpieczny, a ty chcesz go zostawi膰 偶ywego?
- Ten cz艂owiek nikomu nie zagra偶a - wtr膮ci艂a si臋 Reck. Ale wygl膮da艂a na zaniepokojon膮, jakby nie by艂a ju偶 pewna, czy ma wierzy膰, 偶e Will ich zdradzi艂, czy trwa膰 w swym zaufaniu do niego.
- K艂贸ci膰 mo偶emy si臋 p贸藕niej - oznajmi艂a Patience - kiedy wyjdziemy z lo偶y. - Spojrza艂a na kurtyn臋, kt贸ra by艂a jedyn膮 przegrod膮
mi臋dzy nimi a publiczno艣ci膮. - A mo偶e chcemy by膰 cz臋艣ci膮 przedstawienia?
Patience kaza艂a zwi膮za膰 Willa sznurem, kt贸rym Sken zawsze by艂a obwi膮zana w pasie. Lina by艂a d艂uga i mocna. Patience stara艂a si臋 by膰 przez ca艂y czas mi臋dzy Angelem i Willem, gdy偶 l臋ka艂a si臋, 偶e nauczyciel wbije w olbrzyma zatruty n贸偶, a potem usprawiedliwi si臋, 偶e zrobi艂 tylko to, co uwa偶a艂 za s艂uszne. Patience nie wiedzia艂a jeszcze, jak rozwi膮za膰 kryzys bez przelewu krwi. Ale czu艂a, 偶e mo偶e ufa膰 Willowi, i pragn臋艂a zachowa膰 go przy 偶yciu. On za艣 ani na chwil臋 nie odrywa艂 wzroku od Patience, cho膰 nie zaprzeczy艂 oskar偶eniom. Mia艂a nadziej臋, 偶e w ten spos贸b okazuje jej zaufanie.
Ka偶de s艂owo Angela, ka偶dy jego ruch przejmowa艂y j膮 teraz z艂o艣ci膮 i odraz膮. Czy偶 nie patrzy艂a na mistrza w zabijaniu? Ca艂a jej wiedza na temat ataku i obrony pochodzi od niego. Przyzwyczai艂a si臋 ufa膰 tym umiej臋tno艣ciom, wierzy艂a, 偶e jest w stanie pokona膰 ka偶dego i wszystko. Ale teraz zastanawia艂a si臋, czego Angeljej nie nauczy艂? Mo偶e pr贸bowa膰 tego lub tamtego - wbicia ig艂y, wstrzykni臋cia rzutki w gard艂o, ataku p臋tl膮 - ale on jest w stanie przewidzie膰 ka偶dy jej ruch, podczas gdy ona nie domy艣la si臋 nawet, co on przed ni膮 ukrywa.
Czy zauwa偶y艂, 偶e trzyma艂a si臋 mi臋dzy nim a Willem? Czy spostrzeg艂, 偶e tak manipulowa艂a, by pierwszy opu艣ci艂 lo偶臋 i nie m贸g艂 rozdzieli膰 jej z geblingami? Czy zrozumia艂, 偶e pr贸ba zdemaskowania go przez Stringsa zbyt wyprowadzi艂a go z r贸wnowagi? Sam fakt, 偶e zdo艂a艂a zauwa偶y膰 uciszenie gaunta, 艣wiadczy艂 o s艂abszej formie nauczyciela.
Angel wyprowadzi艂 ich do holu. Sken sta艂a przy drzwiach lo偶y i spogl膮da艂a na oddalaj膮cych si臋 korytarzem towarzyszy.
- Powinni艣my zabra膰 gaunta - szepn膮艂 Angel. - Je艣li nawet jest kontrolowany przez Nieglizdawca, to zna drog臋.
- Angelu, jestem przera偶ona - odpar艂a. - Wierzy艂am Willowi, a on przez ca艂y czas by艂 na s艂u偶bie u Nieglizdawca. - Zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋 i przytuli艂a si臋 do nauczyciela jak wtedy, kiedy by艂a ma艂膮 dziewczynk膮. Lecz nim jej palce dotar艂y do miejsca, w kt贸rym ucisk spowodowa艂by omdlenie, napotka艂y jego d艂onie. Wtedy ju偶 wiedzia艂a, 偶e nie da艂 si臋 oszuka膰. By艂 ca艂kowicie 艣wiadomy, 偶e ona przesta艂a mu ufa膰. Ujrza艂a sam膮 siebie padaj膮c膮 bez czucia w jego ramionach. Powiedzia艂by geblingom, 偶e zrobi艂o jej si臋 s艂abo od nadmiaru wra偶e艅. A one uwierzy艂yby mu. Bez jej ochrony Reck i Ruin nie prze偶yliby d艂ugo. to by艂by koniec.
Ale jego palce nie nacisn臋艂y czu艂ego miejsca dziewczyny.
- Kocham ci臋 - wyszepta艂a. Pozwoli艂a, by us艂ysza艂 w jej g艂osie b贸l, spowodowany 艣wiadomo艣ci膮 jego zdrady.
Wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, by i j膮 uciszy膰. W tej chwili palce Patience dotar艂y do poszukiwanego miejsca i ona si臋 nie waha艂a. Angel osun膮艂 si臋 na pod艂og臋.
- Chod藕my - zwr贸ci艂a si臋 do gebling贸w.
- Co si臋 sta艂o? - pyta艂 Ruin.
- Angel jest zdrajc膮.
Patrzyli na ni膮 przez chwil臋, nic nie rozumiej膮c.
- Widzia艂am, jak ucisza艂 gaunta, zanim ten zd膮偶y艂 wymieni膰 imi臋. to Angel jest cz艂owiekiem Nieglizdawca.
- W takim razie musimy uwolni膰 Willa - stwierdzi艂a Reck.
Sken, kt贸ra od drzwi przygl膮da艂a si臋 ca艂emu zaj艣ciu, wr贸ci艂a do lo偶y, by go rozwi膮za膰. Ale w tej samej chwili na ko艅cu korytarza pojawi艂 si臋 kierownik sali.
- Co tu si臋 dzieje!? - krzykn膮艂. Zauwa偶y艂 cia艂o Angela na pod艂odze. - Co艣cie zrobili!? Mordercy! Mordercy! - Pogna艂 z powrotem.
- Co za g艂upoty - skrzywi艂 si臋 Ruin - przecie偶 Angel 偶yje.
- G艂upoty czy nie, sprowadzi nam na kark policj臋. Zatrzymaj膮 nas do czasu wyja艣nienia sprawy, posadz膮 ludzi i geblingi w osobnych celach, a wtedy Nieglizdawiec mnie stamt膮d wyci膮gnie, a wy zostaniecie - stwierdzi艂a Patience.
Kierownik nadal wrzeszcza艂 i jasne by艂o, 偶e wkr贸tce pojawi si臋 znowu. Publiczno艣膰 r贸wnie偶 niepokoi艂a si臋. Patience chcia艂a poczeka膰 na Willa i Sken, ale nie by艂o na to czasu. Ruin chwyci艂 j膮 za r臋k臋 i razem z Reck poci膮gn臋li dziewczyn臋 korytarzem w przeciwnym kierunku, ni偶 pobieg艂 kierownik.
- Sk膮d wiecie, 偶e tam jest wyj艣cie? - pyta艂a Patience w biegu. Kierujemy si臋 w g艂膮b g贸ry.
Dotarli do kr臋conych schod贸w prowadz膮cych do pokoj贸w dla aktor贸w, gdzie po przedstawieniu dak') mo偶na by艂o zakosztowa膰 improwizowanej przyjemno艣ci. Poniewa偶 nie by艂o innej drogi, zacz臋li si臋 wspina膰. Patience prowadzona przez geblingi potkn臋艂a si臋 i upad艂a na schody.
- Nieglizdawiec wie, co zrobi艂am - powiedzia艂a. - Czuj臋 to, pragnie mnie ukara膰 za to, 偶e zostawi艂am Angela. - Chcia艂a i艣膰, ale nie mog艂a zrobi膰 ani kroku. Nieglizdawiec wywo艂ywa艂 w niej wszelkie mo偶liwe, sprzeczne nami臋tno艣ci. Nie potrafi艂a si臋 skoncentrowa膰, zebra膰 my艣li.
Ruin szed艂 przodem, a Reck za ni膮. Ci膮gn臋li j膮 i pchali w g贸r臋 po schodach. Mijali rz臋dy garder贸b, gdzie nagie gaunty i ludzie myli si臋 po sko艅czonym w艂a艣nie przedstawieniu lub przygotowywali do nast臋pnego. Geblingi wzi臋艂y j膮 pod ramiona i poprowadzi艂y korytarzem. Krok. I kolejny. Ruch to by艂o co艣, na czym mog艂a si臋 skoncentrowa膰. Atak Nieglizdawca zacz膮艂 s艂abn膮膰 - tak silnego nacisku nawet on nie potrafi艂 utrzyma膰 d艂ugo. Powoli odzyskiwa艂a panowanie nad sob膮, sz艂a ju偶 szybciej i bez pomocy gebling贸w.
- Czy w garderobach s膮 okna wychodz膮ce na drug膮 stron臋? zapyta艂a.
- W tej - odpowiedzia艂 jej Ruin
Nagi m艂ody gebling masowa艂 sobie krocze, kiedy wdarli si臋 do jego pokoju i pobiegli otworzy膰 okno.
- Na zewn膮trz jest zimno - powiedzia艂 艂agodnie.
- Zamknij drzwi - poprosi艂a Patience.
- Przykro mi - odpar艂. - One si臋 nie zamykaj膮.
- Strasznie wysoko - stwierdzi艂 Ruin wygl膮daj膮c przez okno. A chodnik nie jest tu bardzo szeroki. Je艣li nie uda nam si臋 na niego skoczy膰, nast臋pny jest du偶o ni偶ej.
Patience wyjrza艂a.
- Nawet dziecko by to potrafi艂o - powiedzia艂a. Wysun臋艂a si臋 przez otw贸r. Zawis艂a na r臋kach i opad艂a. Geblingi nie mia艂y innego wyj艣cia jak pod膮偶y膰 za ni膮. Reck upad艂a i pot艂uk艂a si臋 bole艣nie.
- My, geblingi, nie w ca艂o艣ci pochodzimy od cholernych ma艂p stwierdzi艂a. - Nie mamy instynktu skakania.
Patience nie zawraca艂a sobie g艂owy przeprosinami. Noc by艂a ciemna, chmury wisia艂y tu偶 nad nimi, z trudem da艂o si臋 rozpozna膰 drog臋, ale ruszyli po艣piesznie przed siebie. Nagle Patience poczu艂a ogromne zm臋czenie. Wdrapali si臋 ju偶 wysoko pod g贸r臋. Od czasu opuszczenia 艂odzi nie spa艂a, dlaczego nie mia艂aby teraz wr贸ci膰 do swego pokoju i odpocz膮膰? Powinna przecie偶 odzyska膰 si艂y. Ale odrzuci艂a te pragnienia. Wiedzia艂a, sk膮d si臋 bior膮. Nieglizdawiec zamierza艂 im wszystko utrudnia膰. Odsuni臋cie gebling贸w by艂o zadaniem Angela. Ale teraz Nieglizdawiec musia艂 pos艂u偶y膰 si臋 innymi lud藕mi, by odci膮gn臋li ich od dziewczyny. Albo nawet zabili. Patience nie mia艂a zamiaru sama stawi膰 czo艂o Nieglizdawcowi. Zna艂a jego si艂臋 i potrzebowa艂a pomocy. Je艣li geblingi mia艂y by膰 jej jedyn膮 podpor膮, nie mog艂a ich utraci膰. Poza nimi nie ufa艂a ju偶 nikomu. Ka偶dy m贸g艂 okaza膰 si臋 nieprzyjacielem.
Zatrzymali si臋 w gospodzie tylko po to, 偶eby Patience zabra艂a sw贸j 艂uk, n贸偶 Sken oraz ubranie, kt贸re nadawa艂oby si臋 do wspinaczki po pokrytej 艣niegiem g贸rze. Poniewa偶 nie istnia艂 偶aden ludzki spisek przeciwko nim, mogli w miar臋 bezpiecznie dotrze膰 do swych pokoi, ale nie mieli du偶o czasu. Ani na chwil臋 nie rozdzielali si臋. Najpierw geblingi by艂y z ni膮 w pokoju, kt贸ry dzieli艂a ze Sken i Angelem, a potem ona z kolei przesz艂a do ich izby. Kiedy ju偶 mieli wychodzi膰, kto艣 zapuka艂 do drzwi.
- Prawdopodobnie to tylko gospodarz - powiedzia艂a Reck.
- To 艣mier膰 - stwierdzi艂a Patience. - Nieglizdawiec z pewno艣ci膮 ju偶 zadba o to, by艣my nie spotkali na swej drodze w g贸rach niczego opr贸cz 艣mierci.
Ruin otworzy艂 szeroko okno. Patience wdrapa艂a si臋 na parapet. Chodnik znajdowa艂 si臋 trzydzie艣ci metr贸w w dole. To by艂o zbyt wiele nawet dla niej. Ale zawsze dobrze radzi艂a sobie ze wspinaniem.
- Zaufajcie swej ludzkiej cz臋艣ci - powiedzia艂a. - B臋dziecie potrzebowali wszystkiego, co zosta艂o wam po waszych przodkach ma艂pach. - Stan臋艂a na parapecie, z艂apa艂a si臋 za rynn臋 i podci膮gn臋艂a w g贸r臋. Reck ruszy艂a tu偶 za ni膮. Kiedy wszyscy znale藕li si臋 na dachu, us艂yszeli huk. Z pokoju, w kt贸rym jeszcze tak niedawno si臋 znajdowali, buchn臋艂y p艂omienie.
- Chyba musimy si臋 po艣pieszy膰, prawda? - zapyta艂 Ruin.
- W g贸r臋! - ponagli艂a ich Patience.
Ruszyli biegiem po dachu do drabiny prowadz膮cej na nast臋pny poziom. Ile kilometr贸w po lodzie b臋d膮 musieli przej艣膰, 偶eby dosta膰 si臋 na szczyt Stopy Niebios? Patience nie chcia艂a sobie tego przypomina膰. Chwyci艂a d艂o艅mi drabin臋 i zacz臋艂a wspinaczk臋.


* * *
Rozdzia艂 16
ANGEL

Sken usi艂owa艂a rozwi膮za膰 Willa. Wreszcie zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰.
- Czy nie by艂oby pr臋dzej przeci膮膰 liny?
- O, teraz to potrafisz gada膰. Dlaczego nie odezwa艂e艣 si臋 wcze艣niej ani s艂owem? - U偶y艂a t臋pego no偶a, kt贸rym pos艂ugiwa艂a si臋 przy jedzeniu. - Czemu ani s艂owem nie b膮kn膮艂e艣, 偶e jeste艣 niewinny, kiedy ci臋 wi膮za艂am?
- Poniewa偶 kto艣 by艂 winny, a nie wiedzia艂em kto.
Sznury wreszcie pu艣ci艂y.
- Angel.
- Tak mi si臋 wydawa艂o. - W chwili, gdy przeci臋艂a g艂贸wny w臋ze艂, uwolni艂 d艂onie i stopy. Poderwa艂 si臋 zaraz na r贸wne nogi - by艂 do艣膰 kr贸tko zwi膮zany, wi臋c mi臋艣nie nie zd膮偶y艂y mu jeszcze zesztywnie膰.
Kiedy dochodzi艂 do drzwi, ko艂o lo偶y przebiega艂 w艂a艣nie kierownik sali. Wymachiwa艂 pa艂k膮 i prowadzi艂 grup臋 wysoce nieregularnej armii. Na pewno nie byli to stra偶nicy z prawdziwego zdarzenia, tylko zebrany ad hoc t艂um got贸w s艂u偶y膰 偶yczeniu Nieglizdawca. Ale prawdziwi 偶o艂nierze na pewno zjawi膮 si臋 wkr贸tce za nimi. Will zdecydowa艂, 偶e nie ma sensu i艣膰 za nimi. Na tyle dobrze zna艂 Patience i geblingi, 偶e na razie jeszcze nie dr偶a艂 o ich bezpiecze艅stwo. A mia艂 co innego do za艂atwienia.
- Lady Sken, czy wystarczy ci sznura na zwi膮zanie cz艂owieka, zanim oprzytomnieje?
Sken podesz艂a do Willa, pochylonego nad cia艂em Angela.
- Zostawili go?
- Nieglizdawiec ich ponagla艂.
Sken szturchn臋艂a Angela nog膮.
- Wiesz na pewno, 偶e jest nieprzytomny? On zna r贸偶ne sztuczki.
- Jak jeszcze bardziej go b臋dziesz szarpa膰, to wreszcie si臋 otrz膮艣nie. A wtedy nie chcia艂bym si臋 znale藕膰 w jego r臋kach.
Sken zwi膮za艂a Angela - Will wiedzia艂 z do艣wiadczenia, 偶e wspaniale to robi - i razem zanie艣li starego cz艂owieka do lo偶y. Dopiero wtedy Will zwr贸ci艂 uwag臋 na Kristiano i Stringa. Stary gaunt oprzytomnia艂.
- Co mi si臋 sta艂o? - dopytywa艂 si臋.
- Angel uzna艂, 偶e twoja opowie艣膰 staje si臋 nazbyt osobista.
- Opowie艣膰? O, tak. Tak... moja opowie艣膰. Pr贸bowa艂em k艂ama膰. Czu艂em, jak bardzo pragnie, 偶ebym sk艂ama艂.
- A jednak powiedzia艂e艣 prawd臋?
- To przez dziewczyn臋. Pragn臋艂a prawdy bardziej ni偶 on pragn膮艂 k艂amstwa. Nie by艂o mi 艂atwo. Chyba zemdla艂em.
- Kto艣 ci dopom贸g艂.
- Zna艂em go - powiedzia艂 Strings. - Zna艂em ich wszystkich. Ale Angel? On by艂 dobry. Kiedy prowadzi艂em go na g贸r臋, nie by艂o w nim nawet 艣ladu z艂a.
- Nie mam poj臋cia, co wed艂ug kryteri贸w gauntajest z艂em - wtr膮ci艂a si臋 Sken.
- Nasze kryteria s膮 takie same jak innych - wyja艣ni艂 gaunt. I tak jak w wypadku innych, nasze post臋powanie nie ma zwi膮zku z tym, co uwa偶amy za dobre czy z艂e. Nieprzypadkowo zosta艂em wybrany na przewodnika M膮drych. Jestem bardzo sprytny.
- Tw贸j taniec by艂 niezwykle pi臋kny.
- Sprytny. Tylko sprytny. To najwi臋cej, na co mo偶e liczy膰 gaunt. Prawda, Kristiano? - zmierzwi艂 w艂osy pi臋knego gaunta. - Reprezentuj臋 szczyt ambicji naszej rasy. Ale nie 偶a艂ujcie nas, do ko艅ca pozostaniemy niewinni. Nasze czyny nie zale偶膮 od nas samych. To pozwala nam do偶y膰 p贸藕nego wieku bez poczucia winy.
Willowi wyda艂o si臋, 偶e s艂yszy gorzk膮 ironi臋 w g艂osie gaunta.
- Czy wiedzia艂e艣, gdzie ich prowadzisz?
Wzruszenie ramion wystarczy艂o za odpowied藕.
- Oni wszyscy chcieli tam p贸j艣膰.
- Ja te偶 chc臋 - powiedzia艂 Will. - Zaprowadzisz mnie?
- On nie chce, 偶ebym ci臋 tam zabra艂 - powiedzia艂 Strings. A jego 偶yczenia s膮 najsilniejsze. Zawsze go s艂ucham.
- Teraz nie zwraca na nas uwagi.
Strings zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.
- Masz racj臋, jednak przypuszczam, 偶e to nic nie znaczy. Zostawi艂 mnie w spokoju na dziesi臋膰 lat. Ale trzy dni temu odezwa艂 si臋 znowu. Nigdy w 偶yciu nikt mnie tak nie pogania艂. Przebywa艂em po drugiej stronie Sp臋kanej Ska艂y, gra艂em w przyzwoitym miejscu, gdzie przychodzili dobrze urodzeni, m膮drzy ludzie. A on zmusi艂 mnie do porzucenia tego wszystkiego. Kaza艂 mi przyby膰 tu, do tej spelunki. Nie lubi臋 pracowa膰 w takich miejscach. T艂um ma 偶a艂osny gust. Dlaczego chcesz, bym m贸wi艂 dalej?
- Lubi臋 d藕wi臋k twego g艂osu.
- O nie, ty chcesz ode mnie znacznie wi臋cej. Ty chcesz wiedzie膰... Tak. No c贸偶, czy ktokolwiek mo偶e zrozumie膰, kim naprawd臋 jest gaunt? Czy jestem dobry czy z艂y? Mo偶esz mi zaufa膰 czy nie? Czy ty potrafisz to powiedzie膰, Kristiano?
Kristiano u艣miechn膮艂 si臋. Na jego twarzy malowa艂 si臋 s艂odki spok贸j 艣wi臋tego. Albo idioty.
- Jak silne s膮 twe nami臋tno艣ci, cz艂owieku? Jeste艣 wielko艣ci konia i masz jego si艂臋, ale dla mnie to nic nie znaczy. Dla mnie wa偶ne jest twe po偶膮danie, 偶ar艂oczno艣膰 i ambicja. Mo偶esz mi zaufa膰, je艣li twe nami臋tno艣ci s膮 wystarczaj膮co silne i sta艂e.
- Z twojej listy nami臋tno艣ci wymieniasz tylko z艂e.
- Z mojego do艣wiadczenia wynika, 偶e jedynie one maj膮 prawdziw膮 moc. Chyba 偶e chodzi o fanatyka. Spotka艂em kiedy艣 Czuwaj膮cego. By艂em wtedy jeszcze dzieckiem. Zmusza艂 mnie, bym go biczowa艂, a偶 sp艂ywa艂 krwi膮. A pewnego dnia opanowa艂 go taki religijny zapa艂, 偶e od tego umar艂. Wol臋 ju偶 pragnienia grzesznik贸w ni偶 czysto艣膰 艣wi臋tych.
- A co z twoimi w艂asnymi pragnieniami? - zapyta艂 Will. - Powiedzia艂e艣, 偶e r贸wnie偶 je czujesz.
- O, ja jestem nami臋tn膮 istot膮, sam膮 nami臋tno艣ci膮, kt贸ra nigdy
nie zostaje spe艂niona. Prowadzi艂em mych braci do 偶o艂膮dka Nieglizdawca. On nie jest 艂askaw dla swych s艂ug. Nigdy nie ukoi艂 w nas wyrzut贸w sumienia.
- Budzisz si臋 ze smakiem 偶alu w ustach i zasypiasz, gdy bolesny j臋k wype艂nia ci uszy.
Will i Sken spojrzeli na Angela, kt贸ry si臋 w艂a艣nie ockn膮艂.
- Wiem, co znaczy by膰 gauntem - doda艂 Angel. - Nieglizdawiec z nas wszystkich uczyni艂 gaunty.
- Zamknij si臋 - rozkaza艂a mu Sken. - Dziewczyna tak wierzy艂a w ciebie.
Will zmierzy艂 j膮 takim wzrokiem, 偶e zamilk艂a.
- Ze wszystkich poza tob膮doda艂 Angel.Poza Willem. Strings, czy potrafisz w to uwierzy膰? Will jest jednym z M膮drych. Tyle tylko, 偶e on nigdy nie przyszed艂 do Nieglizdawca. Chocia偶 by艂 w Sp臋kanej Skale, nigdy nie by艂 u Niego.
Will potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- By艂em w Sp臋kanej Skale, ale wtedy nie czu艂em jeszcze wo艂ania. To sta艂o si臋 potem. Kiedy nauczy艂em si臋 wystarczaj膮co wiele, by sta膰 si臋 wartym wzywania.
- Nie mog臋 ci臋 rozwi膮za膰 - westchn膮艂 z 偶alem Strings w odpowiedzi na pragnienie Angela. - On jest za silny.
Angel westchn膮艂.
- Tak, bardzo silny. Ja pr贸bowa艂em, wiesz przecie偶. Przez ca艂膮 drog臋 ze Sp臋kanej Ska艂y do lorda Peace stara艂em si臋 nie by膰 mu pos艂usznym, pr贸bowa艂em nawet si臋 zabi膰. A potem wiele razy chcia艂em ostrzec lorda Peace, opowiedzie膰 mu o w臋偶u, kt贸rego hoduje na w艂asnym 艂onie. Ale przewa偶y艂o pragnienie pozostania z Patience. Chcia艂em si臋 ni膮 opiekowa膰 i przyprowadzi膰 j膮 bezpiecznie do Niego. Gdyby艣 pr贸bowa艂 si臋 z ni膮 przespa膰, zabi艂bym ci臋.
- A teraz? Kiedy on ju偶 ci臋 nie przyci膮ga?
- Czy naprawd臋 odszed艂? Nic dziwnego, 偶e czuj臋 si臋 taki pusty. Moja g艂owa jest jak wype艂niony powietrzem balon. Nie mam ju偶 nic do powiedzenia. Z trudem pami臋tam, kim by艂em kiedy艣. Czy naprawd臋 poszed艂 sobie? Ale ja j膮 nadal kocham.
Angel u艣miechn膮艂 si臋.
- Jestem wspania艂ym 艂garzem. Nie mo偶esz mi wierzy膰, kiedy wydaj臋 si臋 najbardziej wiarygodny. Ostrzegam ci臋. Zabijcie mnie teraz. To jedyny spos贸b, by mie膰 pewno艣膰, 偶e nie b臋d臋 wam zagra偶a艂.
- Jest inny spos贸b - powiedzia艂 Will. - B臋d臋 ci臋 trzyma艂 przez
ca艂y czas przed sob膮.
- Odszed艂 - powiedzia艂 Angel. - A ja wci膮偶 kocham Patience. Tak
bardzo si臋 ba艂em, 偶e gdyby go nie... ona by艂a moim ca艂ym 偶yciem. Wszystkim, na czym mi zale偶a艂o. Ona jest moim dzieckiem tak samo, jak by艂a dzieckiem swego ojca i swojej matki, poniewa偶 偶y艂a r贸wnie偶 dzi臋ki mnie. Nieglizdawiec nie potrafi przenie艣膰 wiedzy do ludzkiego umys艂u - musia艂em si臋 sam tego nauczy膰 i to zrozumie膰. M膮drzy przede mn膮 powiedzieli, 偶e tego si臋 nie da zrobi膰, a ja to zrobi艂em. Gdybym odkry艂 teraz, 偶e ona mnie nigdy nie obchodzi艂a, 偶e zrobi艂em to tylko dla Nieglizdawca, moje 偶ycie nie mia艂oby sensu. Kim w og贸le by艂bym wtedy? - Nagle, ku zdziwieniu Willa, Angel zap艂aka艂. A przecie偶 przez ca艂y czas mia艂em nadziej臋, 偶e jej nienawidz臋, 偶e kiedy on j膮 zabierze ode mnie i wreszcie opu艣ci m贸j umys艂, odkryj臋, i偶 by艂a godna nienawi艣ci i zas艂ugiwa艂a na moj膮 zdrad臋.
Teraz ju偶 艂zy nie pozwoli艂y mu dalej m贸wi膰.
Strings pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.
- Tak to si臋 z nami dzieje. Mamy 艣wiadomo艣膰 tego, co robimy. Wiemy to, nie chcemy tego robi膰, ale nie potrafimy si臋 powstrzyma膰. Tak naprawd臋 to jeste艣my bardzo 偶a艂osnymi stworzeniami.
Sken spojrza艂a na niego zdziwiona.
- M贸wi艂e艣 przecie偶, 偶e nie czujecie si臋 winni.
Strings westchn膮艂.
- Kiedy tak m贸wimy, ludzie czuj膮 si臋 lepiej. Ale to k艂amstwo. Pami臋tamy ka偶d膮 rzecz, kt贸r膮 zrobili艣my. Pami臋tamy nawet to, co chcieli艣my zrobi膰. Jak mogliby艣my si臋 rozgrzeszy膰?
Kristiano zacz膮艂 delikatnie masowa膰 czo艂o Stringsa, jego palce ta艅czy艂y wdzi臋cznie po twarzy starego gaunta. Will ciekaw by艂, jakby si臋 czu艂, gdyby te palce dotyka艂y jego czo艂a. Zanim jeszcze u艣wiadomi艂 sobie, czego pragnie, Kristiano podszed艂 do niego i obdarzy艂 tak膮 sam膮 pieszczot膮 jak poprzednio swego ojca. Will poczu艂 wstyd. Kristiano natychmiast si臋 wycofa艂, ukry艂 w k膮cie lo偶y i zakry艂 twarz.
- Przepraszam - powiedzia艂 Will.
- O, Kristiano jest bardzo wra偶liwy. A ty masz wielk膮 si艂臋. Strings u艣miechn膮艂 si臋. Kiedy pragniesz czego艣, kiedy postanowisz, 偶e tego naprawd臋 pragniesz, wtedy, no c贸偶, to jest po prostu zdecydowane.
Will wzruszy艂 ramionami.
- Gdzie ona jest? - zapyta艂 Angel.
- Odesz艂a. Z geblingami. 呕eby si臋 z nim zmierzy膰.
- Ona nie mo偶e... ona nie rozumie... on jest o wiele silniejszy, ni偶 kiedykolwiek jej ujawni艂. Silniejszy ni偶 geblingi, silniejszy ni偶 ona. A maj膮c tylko troje przeciwnik贸w mo偶e si臋 na nich skupi膰, poradzi sobie z nimi...
- Dlatego w艂a艣nie - powiedzia艂 Will - Strings zaprowadzi mnie i Sken na g贸r臋.
- I mnie tak偶e! - zawo艂a艂 Angel. - Jeste艣 Czuwaj膮cym, prawda? Na lito艣膰 bosk膮, pozw贸l mi odkupi膰 moje winy.
- Nie zrozumia艂e艣 zasad wiary. To Kristosje odkupi.
- Nie b臋dzie 偶adnego Kristosa! Jego dzieci stan膮 si臋 parodiami ludzkich stworze艅!
- Rozumiem - powiedzia艂 Will. - Ale nigdy nie pozwol臋 ci i艣膰 z nami w g贸ry. Jeszcze chwil臋 temu prosi艂e艣, bym ci臋 zabi艂. to by艂 niez艂y pomys艂.
- Nie, nie - j臋kn膮艂 Angel. - Potrzebujesz mnie.
- Nawet Nieglizdawiec nie potrzebuje ci臋 teraz.
- Nie mo偶esz mnie zabi膰. Jako Czuwaj膮cy odrzucasz morderstwo, prawda?
- Przysi臋ga艂em tak偶e, 偶e nigdy nie pozwol臋 niewiernemu wykorzysta膰 mojej wiary przeciwko mnie.
- Potrafi臋 pom贸c.
- Nieglizdawiec zna wszystkie 艣cie偶ki twojego umys艂u, Angelu. Ile to lat trwa艂o? Pe艂za艂 ka偶dym przej艣ciem twojej czaszki i zna sekretne skrytki, kt贸rych ty nigdy nie znajdziesz.
- Tak my艣lisz? Trzyma艂em r臋ce na jej g艂owie i karku, by艂em gotowy j膮 u艣pi膰. Mog艂em powiedzie膰, 偶e zemdla艂a i odej艣膰 z ni膮 i geblingami, a potem zabi膰 je bez najmniejszego k艂opotu, wtedy mogliby艣my
p贸j艣膰 do niego sami, Patience i ja - i on chcia艂, 偶ebym to w艂a艣nie zrobi艂, sprawi艂 nawet, 偶e ja tego chcia艂em. - U艣miechn膮艂 si臋 triumfuj膮co. - Ale nie zrobi艂em tego. Nie zrobi艂em. Wytrzyma艂em, wytrzyma艂em tak d艂ugo, a偶 to ona mnie u艣pi艂a. Nie trwa艂o to latami, nie by艂 to heroiczny Bp贸r.jaki ty wykaza艂e艣, Willu, skoro nigdy mu si臋 nie podda艂e艣. Nikt na ten temat nie napisze epickiego poematu. Ale Nieglizdawiec m贸g艂 zwyci臋偶y膰, gdybym mu si臋 wtedy nie opar艂. Jego g艂os przeszed艂 w intensywny szept, b艂aganie, modlitw臋. - Naprawd臋 j膮 kocham, Willu, i nawet je艣li mnie zabijesz, musisz pami臋ta膰, 偶e uratowa艂em j膮, uratowa艂em...
- Jest silniejszy, ni偶 na to wygl膮da - powiedzia艂 Strings.
- C贸偶 ty wiesz na ten temat? - zapyta艂 cierpliwie Will. - Wy potraficie tylko po偶膮da膰. Jemu brakuje tego samego, co wam - w艂asnej woli.
- Wiem swoje - powiedzia艂 Strings. - Mo偶esz mi m贸wi膰, 偶e si臋 myl臋, ale sam chcesz, 偶ebym ci to powiedzia艂. Poniewa偶 pragniesz mu przebaczy膰.
- to jego pragnienie odczytujesz.
- Nie - powiedzia艂 Strings. - On chce, 偶ebym go zabi艂. A ja m贸g艂bym to zrobi膰. Mam sposoby.
- C贸偶 ci臋 powstrzymuje? - zapyta艂 Angel.
- On. - Strings wskaza艂 na Willa. - to jest mistrz wsp贸艂czucia. On lituje si臋 nad tob膮.
- Jak mam to delikatnie za艂atwi膰 - powiedzia艂 Will je艣li m贸wisz mu, czego ja naprawd臋 pragn臋.
- Ale przecie偶 ty chcesz, 偶ebym powiedzia艂 mu prawd臋. Przyrzekam ci, 偶e w chwili, kiedy naprawd臋 zechcesz, abym umilk艂, tak si臋 stanie.
Will roze艣mia艂 si臋.
- Przez lata milcza艂em i nikt nic o mnie nie wiedzia艂. Teraz moja 艣wiadomo艣膰 znalaz艂a sobie g艂os.
Angel poruszy艂 si臋 niepewnie, napinaj膮c wi臋zy.
- Nawet nie pr贸buj - ostrzeg艂a go Sken. - To na nic si臋 nie zda. Angel powoli usiad艂 i wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋ce. By艂 ca艂kowicie wolny.
- G艂upia - powiedzia艂. - Nie ma takiego sznura, kt贸ry mnie utrzyma, je艣li chc臋 si臋 uwolni膰.
Sken si臋gn臋艂a po n贸偶, ale w tej samej chwili spostrzeg艂a, 偶e trzyma go Angel.
- Przysi臋gam, 偶e go zwi膮za艂am - t艂umaczy艂a si臋. - I m贸j n贸偶, jak on...
- M贸g艂bym zabi膰 was wszystkich - powiedzia艂 Angel. - Ale, jak widzicie, nie zrobi艂em tego. Poniewa偶 nie jestem tym, kt贸rym by艂em. On ju偶 mn膮 nie rz膮dzi. Chc臋 p贸j艣膰 z wami i nie艣膰 jej pomoc. Kocham j膮 bardziej ni偶 kt贸rekolwiek z was i najbardziej j膮 skrzywdzi艂em, a teraz przyszed艂 czas, by to naprawi膰. Je艣li razem staniemy przeciw niemu, nie b臋dzie ju偶 m贸g艂 nade mn膮 zapanowa膰 i b臋d臋 z nim walczy艂...
- Ani przez chwil臋 nie odpowiadasz za w艂asne czyny - stwierdzi艂 Will.
- Odpowiadam. Jestem silniejszy, ni偶 my艣lisz.
- Ja r贸wnie偶. - Strings kierowany 偶yczeniem Angela podszed艂 do niego powoli i cicho. Zarzuci艂 mu p臋tl臋 na szyj臋 i zacisn膮艂 mocno. Rzu膰 n贸偶 - rozkaza艂.
Angel upu艣ci艂 n贸偶. Kristiano podni贸s艂 go. Strings uwolni艂 Angela z p臋tli.
- Nikomu jeszcze to si臋 nie uda艂o - powiedzia艂 Angel. - Nikt nigdy mnie tak nie zaskoczy艂.
- Jestem tancerzem - rzek艂 Strings. - I to dobrym.
- Nie mia艂em zamiaru nikogo skrzywdzi膰 - odpar艂 Angel. Po prostu chcia艂em pokaza膰, co m贸g艂bym zrobi膰 i z czego sam zrezygnowa艂em.
- A ja tylko chcia艂em ci pokaza膰, 偶e nie m贸g艂by艣.
- To wszystko jest szalone - oznajmi艂a Sken. - Jak dobrze by艂oby znowu by膰 na rzece.
- Czy zanim go zabijesz - Strings zwr贸ci艂 si臋 do Willa - pozwolisz mi zada膰 mu jedno pytanie?
Will skin膮艂 g艂ow膮.
- Tak wielu do niego zaprowadzi艂em, ale 偶aden z nich nigdy nie wr贸ci艂 - powiedzia艂 Strings. - Co Nieglizdawiec z nimi zrobi艂? - Maluj膮ca si臋 na twarzy gaunta ciekawo艣膰 nagle znik艂a. Spojrza艂 na Willa zm臋czonymi oczami. - Czy nie m贸g艂by艣 zostawi膰 mnie teraz w spokoju, Willu? Przez ciebie nie chc臋 us艂ysze膰 odpowiedzi na to pytanie. Ale ja wiem, 偶e chc臋 j膮 pozna膰. I jak tylko cofniesz przymus, b臋d臋 chcia艂 tego znowu. To pytanie b臋dzie mnie dr臋czy艂o, tak samo jak dot膮d. B艂agam ci臋 wi臋c, oddaj mi pragnienia mego serca i pozw贸l mi chcie膰 wiedzie膰.
Ale Will uwa偶a艂, 偶e nie by艂oby dobrze, gdyby Strings zna艂 los ludzi, kt贸rych poprowadzi艂 na g贸r臋. Gdyby go zacz膮艂 dr臋czy膰 偶al, nie by艂by w stanie poprowadzi膰 Willa do legowiska Nieglizdawca.
- Willu - wyszepta艂 Strings je艣li nie pozwolisz mi teraz zada膰 tego pytania, to b臋dzie znaczy艂o, 偶e jeste艣 taki sam jak Nieglizdawiec, poniewa偶 manipulujesz pragnieniami innych istot wtedy, gdy ci to dogadza.
Por贸wnanie do Nieglizdawca mocno zabola艂o Willa. Strings widz膮c to, u艣miechn膮艂 si臋.
- Powiedz mi, Angelu - poprosi艂.
- Jeste艣 przebieg艂y - stwierdzi艂 Angel. - Ty te偶 znasz sztuczki, kt贸re pozwalaj膮 ci manipulowa膰 umys艂ami ludzi.
- Widzisz, my, gaunty, posiadamy wol臋. Jest ona s艂aba i nie bardzo mo偶emy na niej polega膰. Przypomina stare, wysch艂e ciasto, kt贸re kruszy si臋, gdy tylko jaki艣 cz艂owiek, geblinglub nawet, cho膰 to ju偶 po prostu obrzydliwe, dwelf pragnie od nas czego艣. Ale kiedy jeste艣my sami, nie wpatrujemy si臋 t臋po w niebo, wygl膮daj膮c jakiego艣 nast臋pnego stworzenia. Samotni potrafimy my艣le膰, planowa膰, a niekiedy nawet dzia艂a膰. Odpowiedz na moje pytanie, prosz臋, cho膰 wiem, 偶e nie chcesz, bym zna艂 odpowied藕.
Will skin膮艂 na Angela.
- Ja te偶 chcia艂bym si臋 dowiedzie膰.
- To nie by艂o nic... bolesnego - powiedzia艂 Angel. - On implantowa艂 w nich, w nas, we mnie... wydaje mi si臋, 偶e to by艂 rodzaj wirusa, kt贸ry powoduje, 偶e w m贸zgu ro艣nie kryszta艂. To wszystko. Wi臋kszo艣ci da艂 rok lub dwa, by kryszta艂 mia艂 czas na penetracj臋, zebra艂 wspomnienia i m膮dro艣膰 ze wszystkich zak膮tk贸w m贸zgu. A potem zabiera艂 te kryszta艂y.
- W takim razie musia艂 ich zabija膰 - szepn膮艂 Kristiano.
- Nie - powiedzia艂 Angel. - Oni byli lud藕mi, nie pochodzili z Imaculaty. Potrafi膮 偶y膰 bez kamienia. Nie umieraj膮, kiedy zabiera si臋 im kryszta艂. Oni po prostu zapominaj膮. Wszystko. Ale dop贸ki 偶yj膮, pozostaje co艣 niby cie艅 w ich umys艂ach, w ich my艣lach pojawiaj膮 si臋 jakie艣 przypadkowe informacje. Niekiedy mog膮 nawet znale藕膰 jakie艣 艣cie偶ki, odkry膰 cz臋艣膰 ze swej osobowo艣ci. Nie wiem. Ale on ich nie zabija. Pozwala im umrze膰 w naturalny spos贸b.
- Pozostaj膮 wi臋藕niami do 艣mierci? - zapyta艂 Will.
- Nie. Niezupe艂nie wi臋藕niami. Kochaj膮 go.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Strings. - Uczyni艂em 藕le, ale nie a偶 tak 藕le, jak my艣la艂em.
- Ty nigdy nie robisz 藕le - wyszepta艂 Kristiano. Dotkn膮艂 d艂oni Stringsa. - Masz za dobre serce. - Stary gaunt u艣miechn膮艂 si臋 i skin膮艂 g艂ow膮.
- Z tob膮 by艂o inaczej - zwr贸ci艂 si臋 Will do Angela. - Nie zabra艂 twojego kamienia.
- Potrzebowa艂 mnie w 艣wiecie ludzi. Musia艂em doprowadzi膰 do urodzin Patience.
- Na czym polega艂a twoja m膮dro艣膰? - zapyta艂 Will. ~ Co takiego studiowa艂e艣, 偶e on ci臋 wezwa艂?
- Studiowa艂em powstawanie 偶ycia. Spos贸b, w jaki rosn膮 r贸偶ne organizmy od stadium genetycznych kom贸rek w ciele rodzic贸w do finalnej postaci - narodzonego potomka.
- Nie r贸偶ne organizmy. Ty studiowa艂e艣 ludzi.
- Wiem wszystko, co mo偶na wiedzie膰 ma temat ludzkiego niemowl臋cia, p艂odu, embriona, jaja i spermy. Wiedzia艂em ju偶 wtedy.
- Nie zabra艂 ci kamienia, ale i tak przekaza艂e艣 mu swoj膮 wiedz臋. Angel potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Nie.
- Tak - powiedzia艂 Will. - Je艣li chcia艂 zebra膰 informacje potrzebne mu do zniszczenia rasy ludzkiej, musia艂 dowiedzie膰 si臋 tego, co ty wiedzia艂e艣.
- O, tak - potwierdzi艂 Angel. - Aleja go nie nauczy艂em. Ja studiowa艂em z nim. Bada艂em kom贸rki, kt贸re wytworzy艂 sam w sobie
gotowe po艂膮czy膰 si臋 z 偶ywymi genami ludzkimi, kt贸re przyniesie mu Patience. Chcia艂 by膰 pewien, 偶e jest ju偶 przygotowany na t臋 chwil臋. Chcia艂 wiedzie膰, 偶e potomstwo spe艂ni jego oczekiwania.
- A czego si臋 spodziewa艂?
- Nie chodzi艂o mu o to, jak potoczy si臋 ich 偶ycie. Bada艂em je tylko po to, by przewidzie膰 mo偶liwo艣ci wzrostu. On zdzia艂a艂 cuda. Jego wspania艂a moleku艂a genetyczna zmienia艂a si臋 sama, a cia艂o wytwarza艂o nowe hormony, kt贸re wnika艂y w gamety i powodowa艂y zmiany. Brakowa艂o im ludzkiego komponentu jako stymulatora. Ale kom贸rki by艂y gotowe, cho膰 bez ludzkiej dominanty. Mog艂em stymulowa膰 sztuczny wzrost, klonowa膰 偶ycie z samej jego spermy. Ale 偶adna z tych istot nie 偶y艂a d艂u偶ej ni偶 kilka minut. Nie jestem cudotw贸rc膮.
- Czego si臋 nauczy艂e艣?
- W ci膮gu tych kilku minut potrafi艂y dokona膰 tego, co ludzka zygota osi膮ga w czasie sze艣ciu miesi臋cy. Dlatego te偶 umiera艂y. Zam臋cza艂 je, zmuszaj膮c pojedyncze kom贸rki do reprodukowania si臋 w niesamowitym tempie. Roztw贸r od偶ywczy, kt贸rym je 偶ywi艂em, by艂 zbyt s艂aby, cho膰 go w nie wt艂acza艂em. Ros艂y w oczach, a potem obumiera艂y. to go przera偶a艂o. Par臋 razy nawet sprawi艂, 偶e chcia艂em si臋 zabi膰.
- Czy to znaczy, 偶e on jest ja艂owy? - zapyta艂 Will. - Jego dzieci umr膮 w 艂onie?
- Nie. Ju偶 teraz nie.
- Co masz na my艣li?
- Wyja艣ni艂em mu, czego potrzebuj膮 jego kom贸rki. Przede wszystkim powinny rosn膮膰 wolniej, ale nie zgodzi艂 si臋 na takie rozwi膮zanie. Chcia艂, by jego dzieci sta艂y si臋 doros艂e w ci膮gu godzin, minut, a potem zjad艂y jego kamie艅, posiad艂y ca艂膮 jego wiedz臋 i odesz艂y z miejsca urodzenia.
- Rozmawia艂 z tob膮?
- 艢ni艂em o tym. Sprawi艂, 偶e r贸wnie偶 pragn膮艂em widzie膰, jak rosn膮 tak szybko. Wi臋c powiedzia艂em mu, 偶e jego dzieci potrzebuj膮 jaja. 殴r贸d艂a materia艂u i energii na tyle bogatego, by pozwoli艂 im rosn膮膰 w niezwyk艂ym tempie. Nie b臋dzie m贸g艂 mie膰 tak wielu dzieci, jak pocz膮tkowo planowa艂. Ale stan膮 si臋 doros艂e w godzin臋. Boi si臋 o nie, wie, 偶e nie potrafi im zapewni膰 bezpiecze艅stwa. Wi臋c ze swego w艂asnego cia艂a wytworzy bardzo g臋ste, bardzo bogate 偶贸艂tko, kt贸re implantuje wraz ze sw膮 sperm膮...
- W lady Patience.
- Czuwaj膮cy, czy wierzysz w Boga? M贸dl si臋 za ni膮.
- A wi臋c dzieci b臋dzie tylko kilkoro.
- Lepiej, 偶eby te dzieci nigdy nie zosta艂y sp艂odzone - powiedzia艂 Angel. - Bo w przeciwnym razie po godzinie od swego urodzenia zejd膮 z g贸ry. Ze zdolno艣ci膮 porozumiewania si臋 mi臋dzy sob膮, kt贸r膮 odziedzicz膮 po glizdawcach, niepor贸wnanie silniejsz膮 ni偶 maj膮 geblingi. Staro偶ytne glizdawce by艂y jednym jestestwem. Niezale偶nie, jak wiele cia艂 wyjdzie z jego oblubienicy, to b臋dzie jedno dziecko. I je艣li zapanuj膮 nad tym 艣wiatem, b臋d膮 jedno艣ci膮, wiedz膮c膮 wszystko, co wie ka偶de z nich osobno. Je艣li kt贸re艣 prze偶yje...
- 呕adne - rzek艂 Will.
- Ju偶 ja tego przypilnuj臋 - zagrzmia艂a Sken. - Ma艂e potworki.
- Potworki? - powt贸rzy艂 Angel. - O tak, ujrzysz potworki.
- Strings, jak szybko mo偶esz nas zaprowadzi膰 do legowiska Nieglizdawca? - zapyta艂 Will.
- Tu偶 za Wolnym Miastem znajduj膮 si臋 platformy, kt贸re biegn膮 ca艂y czas w g贸r臋. Je艣li Nieglizdawiec nie spr贸buje nas powstrzyma膰, mo偶emy tam dotrze膰 w ci膮gu dwunastu godzin. Je艣li wyruszymy o 艣wicie, o zmierzchu b臋dziemy na miejscu.
- Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e to nie oka偶e si臋 takie 艂atwe - powiedzia艂 Will. - Nie mo偶emy stan膮膰 w szranki z Nieglizdawcem bez odpoczynku. Strings, czy gdzie艣 tutaj mo偶na by si臋 przespa膰 kilka godzin?
- Zap艂aci艂e艣 za lo偶臋 - powiedzia艂 Strings.
- I nie b臋dziemy zapewne pierwszymi, kt贸rzy zostan膮 tutaj na ca艂膮 noc.
- Za to pierwszymi, kt贸rzy b臋d膮 tu spali. - Strings u艣miechn膮艂 si臋.
- Sken, zostan臋 teraz na dwugodzinnej wachcie - powiedzia艂 Will. - Potem obudz臋 ciebie.
- Mia艂am nadziej臋 na wi臋cej snu - mrukn臋艂a.
- To wszystko, na co mo偶emy sobie pozwoli膰. A ty, Angelu, 艣pij przez ca艂y czas. I cho膰 uwa偶asz si臋 za niepokonanego morderc臋, pami臋taj, 偶e by艂em kiedy艣 偶o艂nierzem i moje cia艂o jest r贸wnie sprawne jak twoje.
- Powiedzia艂em ci, jego we mnie nie ma.
- Ostrzegam ci臋 tylko na wypadek, gdyby wr贸ci艂. - Will
u艣miechn膮艂 si臋.
- Czy to znaczy, 偶e nie masz zamiaru zabi膰 Angela? - zdziwi艂a si臋 Sken.
- W艂a艣nie - odpar艂 Will.
- A zabierzesz mnie ze sob膮? - zapyta艂 Angel.
- Znam wo艂anie Nieglizdawca - powiedzia艂 Will - i nie czuj臋 pogardy dla tych, kt贸rzy go pos艂uchali. Ka偶da urodzona dusza dostaje jakie艣 zadanie od Boga. Masz prawo do odkupienia samego siebie. Ale obiecuj臋 ci, 偶e zginiesz z mojej r臋ki, kiedy tylko zobacz臋, 偶e Nieglizdawiec znowu nad tob膮 zapanowa艂.
- Wiem - stwierdzi艂 Angel - i chc臋, 偶eby艣 to zrobi艂.
- Zrobi - zapewni艂 go Strings.
- Cztery godziny - oznajmi艂 Will. - O 艣wicie wyruszamy na szczyt. Nie jeste艣my pot臋偶n膮 armi膮, ale z bo偶膮 pomoc膮 Nieglizdawiec nie poradzi sobie z nami.
- Sk膮d wiesz, 偶e B贸g nie zechce zwyci臋stwa Nieglizdawca?
- Je艣li wygra, b臋dziemy wiedzieli, 偶e B贸g tego w艂a艣nie chcia艂. Will u艣miechn膮艂 si臋. - Rzeczywisto艣膰 jest najdoskonalszym przedstawieniem woli Boga. Tylko przewidywanie jego zamiar贸w powoduje wszystkie k艂opoty.
- Przysz艂o艣膰 ludzko艣ci spocz臋艂a w r臋kach fanatyka - westchn膮艂 Angel. - Jak zwykle.

* * *
Rozdzia艂 17
DOM M膭DRYCH

- Powinna艣 by艂a wi臋cej 膰wiczy膰 na 艂odzi - powiedzia艂 Ruin.
Patience nie mog艂a z艂apa膰 tchu. Z Reck tak偶e by艂o nie lepiej. Tylko Ruin wydawa艂 si臋 nie poddawa膰 zm臋czeniu, kiedy pokonywali biegiem w膮skie uliczki.
Mimo jego wytrzyma艂o艣ci to Patience, jak dot膮d, wybiera艂a drog臋, przemykaj膮c si臋 pomi臋dzy budynkami, wdrapuj膮c na dachy, drabiny i kraty. Geblingi nie by艂y obeznane z miejskim krajobrazem; nie mia艂y wyczucia, gdzie zaprowadzi ich 艣lepa uliczka ani kt贸ry budynek po艂膮czony b臋dzie z nast臋pnym poziomem. Za to Patience w latach dzieci艅stwa cz臋sto wdrapywa艂a si臋 na r贸偶ne pa艂ace i publiczne budynki na Kr贸lewskim Wzg贸rzu, gdzie cz臋艣膰 obszaru by艂a r贸wnie g臋sto zaludniona i t艂oczna jak Sp臋kana Ska艂a.
S艂yszeli za sob膮 przekle艅stwa 偶o艂nierzy, ale zakr臋t drogi wyprowadzi艂 uciekinier贸w za wyst臋p muru i skry艂 przed ich wzrokiem. Patience zauwa偶y艂a otwart膮 bram臋, prowadz膮c膮 do niewielkiego ogrodu na uboczu. Rozejrza艂a si臋 szybko, szukaj膮c drogi ucieczki. W ogrodzie sta艂 jednopi臋trowy budynek, za kt贸rym wznosi艂 si臋 kamienny mur, 艂膮cz膮cy si臋 ze 艣cian膮 g贸ry. Najprawdopodobniej mur stanowi艂 element konstrukcyjny drogi na wy偶szym poziomie. Rura kanalizacyjna wystawa艂a par臋 metr贸w powy偶ej muru. Aby sp艂ywaj膮ce 艣cieki nie zatruwa艂y mieszka艅c贸w, budowniczowie po艂膮czyli rur臋 z szerokim, drewnianym kana艂em 艣ciekowym, kt贸ry prowadzi艂 a偶 do beczki zbiorczej. Patience i geblingi do tej pory zawsze natykali si臋 na drabiny, schody lub windy, kt贸re umo偶liwia艂y przedostanie si臋 na wy偶szy
poziom, lecz najwyra藕niej te dwa obszary by艂y oddzielone i jedynym, co je 艂膮czy艂o, by艂a kanalizacja. Patience wydawa艂a si臋 ona bitym go艣ci艅cem prowadz膮cym ku bezpiecze艅stwu.
Problem w tym, 偶e podczas wspinaczki nie b臋d膮 mogli nigdzie si臋 ukry膰. Ale je艣li przyczaj膮 si臋 w ogrodzie, 偶o艂nierze mog膮 ich nie zauwa偶y膰. Zanim Nieglizdawiec zorientuje si臋, co si臋 sta艂o, i skieruje sw膮 armi臋 znowu we w艂a艣ciwym kierunku, minie kilka minut. Cho膰 jest tak pot臋偶ny, nie potrafi widzie膰 oczami tych, kt贸rymi rz膮dzi, ani nawet rozumie膰 ich 艣wiadomych my艣li. Mo偶e ich tylko popycha膰 w wybran膮 przez siebie stron臋. To dawa艂o Patience troch臋 czasu i pole do manewru. Tylko dlatego Reck i Ruin nie zostali jeszcze zabici, a Patience pozbawiona ich pomocy.
Wszystkie te my艣li przemkn臋艂y jej przez g艂ow臋 w ci膮gu jednej zaledwie sekundy. Wci膮gn臋艂a oba geblingi przez bram臋 ogrodu. By艂a lekko uchylona, w przej艣ciu le偶a艂y 艣mieci - widomy znak, 偶e w艂a艣ciciel jej nie u偶ywa艂. Patience stara艂a si臋 niczego nie dotyka膰. Poprowadzi艂a swych towarzyszy w g艂膮b ogrodu, za spi臋trzone skrzynki, kt贸re pozwoli艂y im ukry膰 si臋 przed oczami przechodni贸w. Sama powr贸ci艂a do bramy, czekaj膮c z p臋tl膮 w r臋ku. W bramie mog艂a si臋 zmie艣ci膰 tylko jedna osoba. Da sobie z ni膮 rad臋. A je艣li b臋d膮 mieli szcz臋艣cie, nikt si臋 nie zjawi.
Us艂yszeli tupot 偶o艂nierskich but贸w. Kapitan wykrzykiwa艂 rozkazy. Potem kroki przycich艂y, odg艂os marszu oddali艂 si臋.
Patience ju偶 mia艂a odej艣膰 od bramy i do艂膮czy膰 do gebling贸w, ale Ruin zamacha艂 do niej gwa艂townie, sygnalizuj膮c: "wracaj". Obr贸ci艂a si臋 dok艂adnie w chwili, kiedy 偶o艂nierz z nastawionym do przodu mieczem wkroczy艂 przez bram臋. B艂yskawicznie zarzuci艂a mu p臋tl臋 na szyj臋 i zacisn臋艂a j膮. Przypadkiem p臋tla spad艂a dok艂adnie w miejsce, gdzie chrz膮stka 艂膮czy艂a dwa kr臋gi na karku. Si艂a i szybko艣膰 jej ataku by艂y tak du偶e, 偶e kr臋gos艂up zosta艂 natychmiast przeci臋ty. G艂owa zachybota艂a si臋 i spad艂a z ramion. Zar贸wno ruch cia艂a, jak i p臋tli spowodowa艂y, 偶e g艂owa potoczy艂a si臋 na Patience, trafiaj膮c j膮 w pier艣, a potem dopiero na ziemi臋.
Angel powiedzia艂, 偶e tego nie da si臋 zrobi膰, pomy艣la艂a. M贸wi艂, 偶e nie uda mi si臋 odci膮膰 ludzkiej g艂owy jednym poci膮gni臋ciem p臋tli.
A w tej samej chwili pojawi艂a si臋 w jej g艂owie inna my艣l: Nigdy nie zmyj臋 tej krwi.
Cia艂o 偶o艂nierza, wci膮偶 utrzymuj膮c si臋 w pionie, zrobi艂o krok przed siebie, jego r臋ce wyci膮gn臋艂y si臋 do przodu jakby w obronie przed upadkiem. Potem ju偶 korpus nie otrzyma艂 偶adnego polecenia od m贸zgu i opad艂 na ziemi臋.
Patience natychmiast wci膮gn臋艂a zw艂oki do ogrodu, aby nikt nie m贸g艂 zobaczy膰 ich z zewn膮trz. Przy艂o偶y艂a g艂ow臋 do tu艂owia i umocowa艂a kawa艂kami ska艂y. Niech nie zauwa偶膮 od razu, 偶e nie 偶yje. M贸g艂 to by膰 bezu偶yteczny manewr, ale Angel nauczy艂 j膮, 偶e takie drobiazgi zazwyczaj si臋 jednak op艂acaj膮. Zyskiwa艂o si臋 wi臋cej czasu, ni偶 traci艂o. A poza tym to osoba, kt贸ra znajdowa艂a cia艂o, powodowa艂a od艂膮czenie g艂owy. Wszystko stawa艂o si臋 znacznie bardziej przera偶aj膮ce i przez to demoralizuj膮ce.
Ruin i Reck domy艣lili si臋 ju偶, jaki ma by膰 kolejny ruch, i wdrapywali na dach domu. Po pokonaniu kilku innych doszli w tym do pewnej wprawy. Schowani za komin starali si臋 pozosta膰 niewidoczni dla przechodz膮cych ulic膮 ludzi. Patience szybko do nich do艂膮czy艂a. Mia艂a znacznie wi臋ksze do艣wiadczenie we wspinaniu. Za chwil臋 ju偶 by艂a na czele.
Na dachu pracowa艂 ch艂opiec, mniej wi臋cej dziesi臋cioletni. Reperowa艂 gont i trzyma艂 w r臋ku m艂otek. Na ich widok w jego oczach pojawi艂 si臋 morderczy b艂ysk. To patrzy艂 Nieglizdawiec, kt贸ry chcia艂 ich powstrzyma膰, wykorzystuj膮c ch艂opca i jego narz臋dzie. Patience widzia艂a, jak wzrok dziecka prze艣lizguje si臋 po niej i zatrzymuje na geblingach. Na jego twarzy malowa艂a si臋 nienawi艣膰.
- Nie chc臋 ci臋 zabija膰 - powiedzia艂a Patience.
- Id藕cie st膮d, wynocha! - krzykn膮艂 ch艂opak do gebling贸w. - Wy, nieczyste nasienie!
Reck na艂o偶y艂a strza艂臋 na 艂uk.
- To tylko dziecko - zawo艂a艂a Patience. - On nie odpowiada za to, co robi.
- Ja te偶 nie - odpar艂a Reck.
Zanim jednak zdo艂a艂a pos艂a膰 strza艂臋, Patience skoczy艂a w bok i uderzy艂a ch艂opca w brzuch. Straci艂 r贸wnowag臋 i upad艂 na kamienn膮
艣cian臋. Ale m艂otka nie wypu艣ci艂. Wi臋c musia艂a go uderzy膰 jeszcze raz. Tym razem us艂ysza艂a trzask 艂amanych 偶eber.
- 呕yj! - krzykn臋艂a do niego. - 呕yj i przebacz mi!
Potem pobieg艂a, prowadz膮c geblingi do rury 艣ciekowej.
- 呕eby nas pokona膰, Nieglizdawiec musi tylko wys艂a膰 armi臋 dzieci - stwierdzi艂 ponuro Ruin. - Zachowaj swe wsp贸艂czucie na czas, kiedy nie b臋dziemy walczy膰 o 偶ycie.
- Zamknij si臋, Ruin - burkn臋艂a Reck. Popchn臋艂a r臋k膮 rur臋 kanalizacyjn膮, kt贸ra zachwia艂a si臋. - Mamy si臋 po tym wspina膰? To ceramika. Z艂amie si臋.
- Szkielet jest drewniany - powiedzia艂a Patience. A w murze s膮 wg艂臋bienia. 艁atwo si臋 wchodzi. - Udowodni艂a to, wdrapuj膮c si臋 po wyst臋pach muru obok rury. Ruin i Reck ruszyli za ni膮.
Us艂yszeli krzyki rozlegaj膮ce si臋 na dole. To wr贸cili 偶o艂nierze. Patience i geblingi byli teraz zupe艂nie ods艂oni臋ci. Nie mieli gdzie si臋 schowa膰. Tak widoczni jak karaluchy na bia艂ej 艣cianie, a nawet w po艂owie nie tak szybcy. Patience wiedzia艂a, 偶e jedynym ich ratunkiem jest wdrapywa膰 si臋 czym pr臋dzej coraz wy偶ej i wydosta膰 si臋 z zasi臋gu strza艂 偶o艂nierzy.
- Mo偶e uda mi si臋 st膮d paru trafi膰 - powiedzia艂a Reck. Kobieta gebling by艂a wyra藕nie sfrustrowana, gdy偶 przez ca艂y dzie艅 nie mia艂a sposobno艣ci u偶y膰 broni.
- Cho膰by艣 zabi艂a pi臋ciu, nadal pi臋膰dziesi臋ciu b臋dzie do nas strzela膰 - stwierdzi艂a Patience.
Dotar艂a do miejsca, w kt贸rym rura kanalizacyjna wychodzi艂a ze 艣ciany. Niestety, mur by艂 tu nowszy i erozja jeszcze nie zd膮偶y艂a wy偶艂obi膰 p臋kni臋膰, na kt贸rych mog艂aby si臋 oprze膰 ca艂ym ci臋偶arem. Z nog膮 w ostatniej szparze, r臋kami chwyci艂a rur臋. R贸wnowaga by艂a do艣膰 chwiejna, poniewa偶 rura nie zosta艂a porz膮dnie zacementowana.
Pomy艣la艂a, 偶e je艣li rzeczywi艣cie chce pokrzy偶owa膰 szyki Nieglizdawca, wystarczy艂oby teraz tylko odchyli膰 si臋 lekko do ty艂u i by艂oby po wszystkim. Ale w chwili, kiedy poczu艂a takie pragnienie, wype艂ni艂a j膮 desperacka ch臋膰 偶ycia. Z艂apa艂a si臋 palcami za szczyt 艣ciany. Kamienie trzyma艂y mocno, zacz臋艂a si臋 podci膮ga膰. By艂o to trudniejsze ni偶 podci膮ganie si臋 na ga艂膮藕 drzewa, nie mog艂a rozbuja膰 si臋 nale偶ycie i nada膰 cia艂u si艂y rozp臋du. Ale powoli, czuj膮c coraz mocniejszy b贸l w mi臋艣niach, wreszcie mia艂a mur na wysoko艣ci pasa. Podci膮gn臋艂a si臋 ostatnim wysi艂kiem.
Po tej stronie droga bieg艂a p贸艂 metra poni偶ej muru zabezpieczaj膮cego pojazdy przed stoczeniem si臋 z g贸ry. W chwili, gdy stan臋艂a na twardym gruncie, polecia艂 grad strza艂. Oczywi艣cie Nieglizdawiec nie chcia艂, by ktokolwiek j膮 zrani艂. Teraz tylko geblingi wisia艂y na 艣cianie. By艂y co prawda wysoko i stanowi艂y trudny cel, ale nic ich nie chroni艂o. Pr臋dzej czy p贸藕niej jaka艣 strza艂a musia艂a je trafi膰.
- Nie mog臋 dosi臋gn膮膰! - krzykn膮艂 Ruin.
Oczywi艣cie. Geblingi, kt贸re by艂y od niej ni偶sze, nie mog艂y dokona膰 tego, co ona. APatience podejrzewa艂a, 偶e ju偶 nie starczy jej si艂y, by wci膮gn膮膰 je na g贸r臋.
W tym samym momencie Nieglizdawiec wzmocni艂 sw贸j zew. Zostaw ich. Nieczyste stworzenia, ow艂osione i grubosk贸rne, przypominaj膮 ludzi, ale sekretnie pragn膮 ci臋 zdradzi膰 i zabi膰. Musia艂a u偶y膰 wszystkich si艂, by mu si臋 przeciwstawi膰 i nie pobiec do niego. Jej przyjaciel, jej kochanek.
Przywo艂a艂a w pami臋ci s艂owa Willa, kt贸ry m贸wi艂, 偶e jej pragnienia nie s膮 ni膮 sam膮. Wyobrazi艂a sobie, 偶e nami臋tno艣膰, kt贸r膮 wywo艂ywa艂 w niej Nieglizdawiec, pozostaje jakby obok, podczas gdy jej ego nie poddaje si臋 emocjom. Dzi臋ki temu nie musia艂a robi膰 tego, co jej nakazywa艂y szale艅cze pragnienia.
艢ci膮gn臋艂a przez g艂ow臋 sukni臋, przywi膮za艂a j膮 do p艂aszcza. Potem, w samej koszuli, dr偶膮c z zimna usiad艂a, zapieraj膮c si臋 nogami o mur, i przerzuci艂a sukienk臋 przez 艣cian臋. W lewej r臋ce 艣ciska艂a w臋ze艂, w drugiej skraj p艂aszcza. Zapar艂a si臋, wykorzystuj膮c si艂臋 ca艂ego cia艂a, a nie tylko r膮k.
- S膮dzisz, 偶e mam si臋 po tym wdrapywa膰? - krzykn膮艂 Ruin.
- Nie musisz, je艣li umiesz lata膰 - odkrzykn臋艂a mu. Nieglizdawiec atakowa艂 j膮 gniewem, ciska艂 gromy w jej umy艣le, ale opiera艂a si臋, mimo 偶e pragn臋艂a odej艣膰 i zostawi膰 geblingi na pastw臋 losu. Zrobi臋 to, co postanowi艂am - powtarza艂a w my艣lach, a nie to, na co mam ochot臋, i czu艂a jak emocjonalna cz臋艣膰 jej ja藕ni staje si臋 coraz mniejsza, jakby ucieka艂a przed ni膮. To dzi臋ki Willowi, pomy艣la艂a. On swym
milczeniem, si艂膮, m膮dro艣ci膮 potrafi odepchn膮膰 wszystkie niepo偶膮dane uczucia.
Materia艂 zacz膮艂 si臋 drze膰, najpierw troch臋, potem coraz bardziej, ale w tym momencie g艂owa Ruina ukaza艂a si臋 nad 艣cian膮. Kiedy znalaz艂 si臋 ju偶 ko艂o Patience, przechyli艂 si臋 przez 艣cian臋 i wykrzykiwa艂 s艂owa zach臋ty do Reck. Nagle z drugiej strony muru rozleg艂 si臋 krzyk.
- Trafili j膮 - powiedzia艂 Ruin. Potem zawo艂a艂 w stron臋 siostry: To nic, wcale ci臋 nie boli, wspinaj si臋 dalej, no ju偶.
Po ci臋偶arze skonstruowanej z materia艂u drabiny Patience czu艂a, 偶e Reck prze w g贸r臋. Ruin wychyli艂 si臋, z艂apa艂 siostr臋 za rami臋 i pom贸g艂 jej si臋 wdrapa膰. Strza艂a tkwi艂a w jej lewym udzie, ale gebling mia艂 racj臋, bez k艂opotu da艂o siej膮 wyci膮gn膮膰. Reck dysza艂a ci臋偶ko, jej oczy wyra偶a艂y przera偶enie.
- Nigdy - powiedzia艂a - nigdy wi臋cej nie b臋d臋 nigdzie si臋 wspina膰. Mam l臋k wysoko艣ci.
- I ty chcesz traktowa膰 Sp臋kan膮 Ska艂臋 jak dom? - spyta艂a Patience. Sprawdza艂a sukienk臋. Materia艂 nie wytrzyma艂 tarcia o mur, rozpad艂a si臋 po prostu w r臋kach. - Ciesz臋 si臋, 偶e by艂o was tylko dwoje powiedzia艂a. - Trzecie po prostu by spad艂o.
Odwi膮za艂a p艂aszcz od sukienki. Strza艂a upad艂a jej pod nogi. Przerzuci艂a j膮 z powrotem ponad 艣cian膮.
- Mam nadziej臋, 偶e trafi w czyje艣 oko.
Ruin przygl膮da艂 si臋 jej.
- Dlaczego nie zostawi艂a艣 nas?
- My艣la艂am o tym - przyzna艂a.
- Wiem, czuli艣my cie艅 my艣li, kt贸re ci przesy艂a艂.
- No c贸偶, je艣li mam bra膰 艣lub, to potrzebuj臋 go艣ci na wesele. Musz臋 wzi膮膰 was ze sob膮. - 呕art zabrzmia艂 gorzko. Zawin臋艂a p艂aszcz wok贸艂 bioder, 偶eby chroni膰 cho膰 kawa艂ek cia艂a przed zimnym wiatrem, kt贸ry hula艂 po nie os艂oni臋tej drodze. - Musz臋 te偶 ogrza膰 si臋 przy ogniu.
- Przynajmniej przez chwil臋 nie musimy gna膰 do przodu. - Reck pr贸bowa艂a stan膮膰 na zranionej nodze. - Boli j臋kn臋艂a.
Ruin rozejrza艂 si臋 wok贸艂.
- Gdybym tylko znalaz艂 odpowiednie ziele...
- M贸wi膮, 偶e cokolwiek ro艣nie na tej planecie, ro艣nie te偶 w Sp臋kanej Skale.
- Gdzie艣 w Sp臋kanej Skale.
- Tam wida膰 k臋p臋 drzew - wskaza艂a Patience. - I je艣li b臋dziemy mieli szcz臋艣cie, nie natkniemy si臋 na nikogo nas艂anego przez Nieglizdawca.
Tutaj domy stanowi艂y ju偶 rzadko艣膰, po kilku minutach marszu znale藕li si臋 pomi臋dzy ogrodami. Szli drog膮 wiod膮c膮 skrajem du偶ego sadu. Drzewa by艂y kar艂owate, bo tylko takie mog艂y rosn膮膰 na tej wysoko艣ci. Dawno ju偶 straci艂y li艣cie. Ruin szwenda艂 si臋 pomi臋dzy nimi. Wreszcie zawo艂a艂 Reck i przy艂o偶y艂 w艂ochat膮 ro艣link臋 do jej rany.
- Nie mo偶emy si臋 tu na d艂ugo zatrzyma膰 - powiedzia艂a przytrzymuj膮c li艣膰. - Nied艂ugo kogo艣 na nas na艣l膮.
- Nigdy w 偶yciu nie pracowa艂am tak ci臋偶ko - wyzna艂a Patience. - Jestem taka zm臋czona.
- Nie spali艣my od chwili zej艣cia z 艂odzi - rzek艂 Ruin. - Nieglizdawiecju偶 si臋 cieszy. Wie, 偶e kiedy艣 musimy si臋 wreszcie zdrzemn膮膰.
- Teraz - powiedzia艂a Patience.
- Nie - odpar艂a Reck. - Id藕my wy偶ej. Tam, gdzie nie ma ani ludzi, ani gebling贸w, kt贸rych by m贸g艂 przeciwko nam u偶y膰.
Patience zobaczy艂a, 偶e na ich poziomie nadci膮gaj膮 z zachodu ci臋偶kie chmury.
- Idzie mg艂a - stwierdzi艂a. - Mo偶emy schowa膰 si臋 we mgle.
- to nie b臋dzie mg艂a, tylko 艣nieg - poprawi艂 j膮 Ruin. - Potrzebujemy schronienia. I rzeczywi艣cie musimy dosta膰 si臋 wy偶ej.
- Czy nadal nie mo偶emy skorzysta膰 z tuneli? - zapyta艂a Patience. - Tunel dawa艂by schronienie, a jednocze艣nie by艂by najprostsz膮 drog膮 wiod膮c膮 do Nieglizdawca.
- O tak, oczywi艣cie - powiedzia艂 Ruin. - Tyle tylko, 偶e wej艣cia zdarzaj膮 si臋 rzadko na tej wysoko艣ci. Dotarli艣my prawie do granicy zamieszkiwanego obszaru. Musimy znale藕膰 inn膮 drog臋.
Ziele podzia艂a艂o i Reck mog艂a ju偶 za nimi nad膮偶y膰. Nie dokucza艂 jej b贸l, chocia偶 nadal krwawi艂a. Wreszcie znale藕li schody prowadz膮ce po stromym zboczu na nast臋pny poziom. Brama na dole by艂a zach臋caj膮co otwarta. Brama na g贸rze nie wita艂a r贸wnie go艣cinnie.
- Mogliby by膰 przynajmniej na tyle przyzwoici i zamkn膮膰 r贸wnie偶 wej艣cie na dole - powiedzia艂a Reck.
Ale wyszkolona na dyplomat臋 Patience w艣r贸d innych nauk pozna艂a r贸wnie偶 i t臋, 偶e w艂a艣ciciel zak艂ada prosty zamek wtedy, gdy niezbyt powa偶nie traktuje ochron臋 swej prywatno艣ci. Przy u偶yciu strza艂ki otworzy艂a go w kilka chwil.
Znale藕li si臋 w du偶ym ogrodzie, tym razem bez drzew. Na jego ko艅cu wznosi艂a si臋 pot臋偶na 艣ciana Stopy Niebios. Tutaj ska艂a nie by艂a wyg艂adzona. Do 艣rodka prowadzi艂o kilka grot. Od czasu przybycia do Sp臋kanej Ska艂y nie widzieli tak naturalnego kamienia. Wygl膮da艂, jakby 偶aden cz艂owiek nie po艂o偶y艂 na nim nigdy r臋ki.
- Czy to ju偶 szczyt? - zapyta艂a Patience.
Reck potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Szczytem jest lodowiec, ale miasto nie mo偶e rozprzestrzenia膰 si臋 wy偶ej. Przynajmniej na razie.
- Czy wiecie, gdzie jeste艣my?
- Wiedzia艂bym, gdybym znalaz艂 si臋 w grocie - odpowiedzia艂 Ruin. Szli w stron臋 wej艣cia pomi臋dzy dwoma 偶ywop艂otami, gdy nagle znale藕li si臋 w chmurach, kt贸re ca艂kowicie zas艂oni艂y im widoczno艣膰.
Natychmiast zatrzymali si臋, sprawdzaj膮c dotykiem swoj膮 obecno艣膰, chwycili si臋 za r臋ce, by nic ich nie mog艂o rozdzieli膰.
- Twoja d艂o艅 jest lodowata, heptarchini - powiedzia艂a Reck. Ca艂a dr偶ysz.
- Ona nie ma futra - przypomnia艂 Ruin. - Musimy j膮 ogrza膰, p贸ki jeste艣my w chmurze.
- On nie chce, 偶ebym zwleka艂a - wyszepta艂a Patience. - Ju偶 tak d艂ugo na mnie czeka.
Po艂o偶yli si臋 na ziemi, Reck z jednej strony dziewczyny, Ruin z drugiej, os艂aniaj膮c j膮 najlepiej jak mogli od 艣niegu, kt贸ry zacz膮艂 w tej chwili sypa膰.
- Czy wszystko w porz膮dku? - zapyta艂a w pewnej chwili Reck.
- Mog臋 my艣le膰 jedynie o tym - powiedzia艂a Patience jak bardzo go pragn臋. - Potem cicho za艣mia艂a si臋. - I jeszcze o tym, jak bardzo chce mi si臋 spa膰.
Przytulili j膮 mocniej i w ciep艂ym u艣cisku gebling贸w zasn臋艂a.
Chmura odp艂yn臋艂a, ale zostawi艂a po sobie grub膮 warstw臋 艣niegu i mro藕ne powietrze. B贸l w udzie Reck wzm贸g艂 si臋. By艂 na tyle silny, 偶e j膮 obudzi艂. Reck nie czu艂a oddechu 艣pi膮cej ko艂o niej dziewczyny. Milcz膮co zawo艂a艂a brata.
Ruin otworzy艂 jedno oko.
- Jak ona si臋 czuje? - wyszepta艂a Reck.
- Jest s艂aba. Ale my艣l臋, 偶e on tego w艂a艣nie chce.
- Jaskinia wiele tu nie pomo偶e, w 艣rodku jest ch艂odniej ni偶 na zewn膮trz.
- Wsta艅 i rozejrzyj si臋, mo偶e zobaczysz jakie艣 艣wiat艂o - nakaza艂 jej Ruin. - Ja zostan臋 z dziewczyn膮.
Reck oderwa艂a si臋 od 艣pi膮cego ludzkiego stworzenia. W oddali dostrzeg艂a pe艂gaj膮ce 艣wiate艂ka. Czeka艂a ich d艂uga droga w ciemno艣ciach.
- Szmat drogi - powiedzia艂a Reck. - Ale nie mo偶emy i艣膰 po pomoc. Wi臋c trzeba j膮 wzi膮膰 ze sob膮, cho膰 jest tak zimno. - Reck ukl臋k艂a i potr膮ci艂a nagie rami臋 Patience, a potem potrz膮sn臋艂a ni膮 lekko. - Ona si臋 nie budzi.
Jakby w odpowiedzi Reck poczu艂a co艣, czego nie dozna艂a w czasie ca艂ej wsp贸lnej w臋dr贸wki z Patience: Nieglizdawiec odrzuca艂 ich. Teraz, tak blisko jego le偶a, uczucie to uderzy艂o w ni膮 z tak膮 si艂膮, 偶e nie mog艂a z艂apa膰 tchu. Krzykn臋艂a z b贸lu.
- Zbytnio si臋 zbli偶yli艣my do niego! - za艂ka艂a. Poniewa偶 Patience zapad艂a w g艂臋boki sen, Nieglizdawiec m贸g艂 ca艂膮 sw膮 si艂臋 skupi膰 na odpychaniu ich.
- Obud藕 j膮!j臋kn膮艂 Ruin.
Reck ledwie go s艂ysza艂a. Nie mog艂a w艂a艣ciwie my艣le膰 o niczym innym jak o nagl膮cej potrzebie ucieczki w d贸艂 po zboczu. Marzy艂a, by rzuci膰 si臋 ze ska艂y w 呕urawi膮 Wod臋. Wsta艂a i ruszy艂a w stron臋 muru.
- Nie! - wrzasn膮艂 Ruin. Z艂apa艂 j膮 za nog臋. Chocia偶 odpychanie dzia艂a艂o na niego z r贸wn膮 si艂膮, mia艂 wi臋ksz膮 wpraw臋 w stawianiu oporu. Rana dodatkowo os艂abi艂a Reck, wi臋c musia艂 siostr臋 przytrzyma膰.
- Obud藕 si臋! - wrzasn膮艂 do Patience. - Obud藕 si臋, by znowu musia艂 ci臋 wzywa膰.
- Pu艣膰 mnie! - krzycza艂a Reck. - Chc臋 skoczy膰!
- On chce nas zabi膰! - nie dawa艂 za wygran膮 Ruin, chocia偶 sam mia艂 ochot臋 wykona膰 samob贸jczy skok.
- Co tu si臋 dzieje? - doszed艂 ich nagle z oddali czyj艣 g艂os.
- Gdzie jeste艣cie, tralala? - wy艣piewywa艂 kto艣 inny.
- Jest zimno jak w zamku kr贸lowej zimy! - wykrzykn膮艂 jeszcze kto艣. Kimkolwiek byli, najwyra藕niej ca艂a grupa bawi艂a si臋 艣wietnie.
- Tutaj! - krzykn膮艂 Ruin. - Pomocy!
- Pu艣膰 mnie! - wrzeszcza艂a Reck.
Potencjalni wybawcy zbli偶ali si臋. Ruin zobaczy艂 tylko, 偶e s膮 to
ludzie.
- Nie szarp jej! - krzykn膮艂 jeden.
- Pom贸偶my mu - odezwa艂 si臋 drugi w tej samej chwili.
Byli starzy, a zachowywali si臋 jak pijani lub szaleni. Ruin w膮tpi艂, czy zdo艂aj膮 powstrzyma膰 Reck. Tylko jedno mog艂o ich uratowa膰.
- Obud藕cie t臋, kt贸ra le偶y na ziemi. Tam, dziewczyna na 艣niegu obud藕cie j膮.
- Sp贸jrzcie. Nie za ciep艂o ubrana...
- Na 艣niegu, to nie najm膮drzejsze.
- Dobrze, 偶e nadeszli艣my. Wiemy, co trzeba zrobi膰.
Postawili Patience na nogi.
- Poklepcie j膮!krzykn膮艂 Ruin.
Doszed艂 go d藕wi臋k uderze艅. I nagle us艂ysza艂 g艂os Patience:
- Przesta艅cie.
I w tym samym momencie pragnienie 艣mierci ust膮pi艂o. Reck przesta艂a si臋 wyrywa膰.
- Zabierzmy to przemarzni臋te stworzenie do domu...
- Takpowiedzia艂 Ruin.Ale z nami. Ona nie mo偶e i艣膰 bez nas...
- Czy chcemy towarzystwa gebling贸w?
- O, one s膮 ca艂kiem w porz膮dku. Przecie偶, mimo wszystko, to jest ich miasto. Bardzo mi艂e geblingi.
- Tak. We藕cie nas wszystkich - powt贸rzy艂 Ruin.
Jakie艣 r臋ce pomog艂y mu wsta膰. Inni podtrzymali Reck, kt贸ra by艂a
zbyt wyczerpana, by zrobi膰 cho膰 krok o w艂asnych si艂ach. Patience sz艂a
przed nimi, szepcz膮c:
- Id臋, no id臋, to nie jest droga...
- Ale oczywi艣cie, 偶e to jest droga. My znamy drog臋, czy偶 nie? Czy to nie jest droga?
Na obu ko艅cach d艂ugiego, niskiego pokoju p艂on膮艂 ogie艅. By艂o wr臋cz gor膮co. Ruin i Reck usiedli po bokach Patience i trzymali j膮 za r臋ce. Zwr贸cili twarze w stron臋 paleniska. Starzy ludzie kr臋cili si臋 wok贸艂 nich, rzucaj膮c ca艂y czas jakie艣 bezsensowne uwagi.
Patience stara艂a si臋 nie zwa偶a膰 na nich. Zamartwia艂a si臋, jak wyrw膮 si臋 z tego miejsca. Oczywi艣cie burza 艣nie偶na nie mia艂a nic wsp贸lnego z Nieglizdawcem. Ale potrafi艂 j膮 znakomicie wykorzysta膰 do w艂asnych cel贸w. Teraz ba艂a si臋 zasn膮膰. Je偶eli nie b臋dzie przez ca艂y czas czuwa膰, nie uda jej si臋 uchroni膰 Ruina i Reck. Zabij膮 si臋 albo uciekn膮. To wszystko by艂o takie skomplikowane. Potrzebowali jej pomocy, by dosta膰 si臋 do Nieglizdawca. Ona potrzebowa艂a ich, by zabili Nieglizdawca, zanim si臋 z ni膮 po艂膮czy. A Nieglizdawiec by艂 taki silny. Nie mogli si臋 z nim mierzy膰. Nikt nie m贸g艂 si臋 z nim mierzy膰.
- Nie - powiedzia艂a Reck.
- Czy on tobie robi to samo? - zapyta艂 Ruin.
- Czuj臋 rozpacz. Wiem, 偶e nie mo偶e si臋 nam uda膰.
Patience skin臋艂a g艂ow膮.
Paplaj膮cy staruszkowie zainteresowali si臋 ich rozmow膮:
- O czym te dzieciaki rozmawiaj膮? G艂owa do g贸ry, nie ma nad czym rozpacza膰. to jest szcz臋艣liwe miejsce, wi臋c nie r贸bcie takich ponurych min. Mo偶e za艣piewamy, co?
Kilku rozpocz臋艂o 艣piew, ale poniewa偶 nikt nie pami臋ta艂 s艂贸w, melodia te偶 wkr贸tce zamar艂a.
- Potrzebujemy Willa - powiedzia艂a Reck.
- Po co? - zapyta艂 Ruin. - Tutaj nie ma nic do orania, a jedyn膮 osob膮 z naszego towarzystwa, kt贸ra dosz艂a tak wysoko, jest Angel.
- Potrzebujemy go - powt贸rzy艂a Reck.
Ale wyja艣nienia udzieli艂a Patience:
- Potrzebujemy cz艂owieka, kt贸ry si臋 nigdy nie ukorzy艂 przed Nieglizdawcem.
- Nieglizdawiec! - krzykn膮艂 jeden ze staruszk贸w, a reszta przy艂膮czy艂a si臋 do niego. - Nieglizdawiec! Nieglizdawiec!
Patience uda艂o si臋 ignorowa膰 starc贸w a偶 do tej pory.
- Co o nim wiecie?
- O, my jeste艣my starzy przyjaciele!
- Przyszli艣my tutaj, by go odwiedzi膰, a on pozwoli艂 nam zosta膰 tak d艂ugo, jak nam si臋 b臋dzie podoba艂o.
- Nikt z nas nigdy nie wr贸ci艂 do domu.
- Niekt贸rzy oczywi艣cie pomarli. W艂a艣ciwie ju偶 ca艂kiem sporo.
- Czy Nieglizdawiec was r贸wnie偶 zaprosi艂?
艁yse i siwe g艂owy pochyli艂y si臋 nad nimi. Staruszkowie zachowywali si臋 jak ma艂e dzieci, ani chwil臋 nie mogli usta膰 spokojnie. Ich zgrzybia艂o艣膰 zmyli艂a czujno艣膰 Patience. Dopiero teraz uprzytomni艂a sobie, 偶e jej 艣cie偶ka by艂a t膮 sam膮, kt贸r膮 ju偶 inni przeszli poprzednio.
- Tak - powiedzia艂a - Nieglizdawiec nas zaprosi艂. Ale zgubili艣my drog臋 w 艣nie偶ycy. Czy mo偶ecie nam powiedzie膰, gdzie jeste艣my?
- Przed z艂otymi drzwiami - wyja艣ni艂 jeden. Inni przytakn臋li. Ale nie mo偶ecie wej艣膰 wszyscy razem. Tam wchodzi si臋 pojedynczo.
- On chce, by艣my przyszli razem - odpar艂a Reck.
- K艂amczucha, k艂amczucha! - krzykn膮艂 jeden ze starc贸w.
Patience spojrza艂a na Reck, a jej wzrok m贸wi艂: ty jeste艣 pustelnic膮, ja za艣 dyplomatk膮. Zostaw to mnie. Ale prawd臋 m贸wi膮c nie mia艂a poj臋cia, jak sobie poradzi膰 z tymi lud藕mi. Wydawali si臋 ca艂kowicie nieszkodliwi. A jednak znali Nieglizdawca, a Nieglizdawiec zna艂 ich, wi臋c mogli okaza膰 si臋 k艂opotliwi.
- Teraz musimy odpocz膮膰 - powiedzia艂a.
- Tylko 偶adnych sztuczek - ostrzeg艂 najm艂odszy z m臋偶czyzn, kt贸rego w艂osy nie zdo艂a艂y jeszcze ca艂kowicie posiwie膰, cho膰 sk贸ra na jego twarzy obwis艂a.
- Czy mog艂abym pozna膰 pa艅skie imi臋? - zapyta艂a Patience.
- Wymiana! - krzykn膮艂 m臋偶czyzna. - Ty powiedz pierwsza.
- Nazywam si臋 Patience.
- Patience, nie powinna艣 spacerowa膰 w tak cienkim ubraniu podczas burzy 艣nie偶nej. - Roze艣mia艂 si臋, jakby powiedzia艂 najlepszy dowcip.
- Teraz twoje imi臋.
- Oszuka艂em ci臋 - powiedzia艂. - Ja nie mam imienia.
- My艣la艂am, 偶e mia艂o by膰 bez sztuczek.
Wygl膮da艂 na kompletnie zgn臋bionego.
- Ale Nieglizdawiec zabra艂 nasze imiona i nie odda艂 ich - powiedzia艂 staruszek.
Patience nie by艂a pewna, w co gra, ale pr贸bowa艂a wykona膰 nast臋pny ruch.
- Je艣li stracili艣cie imiona, musicie by膰 bardzo niezadowoleni.
- Och, nie.
- Wcale nie.
- Kto by potrzebowa艂 imion?
- Jeste艣my bardzo szcz臋艣liwi.
- Mamy wszystko, co trzeba.
- Poniewa偶 niczego nie potrzebujemy - to powiedzia艂 najm艂odszy z nich. Sam sobie potakiwa艂 g艂ow膮, jak przem膮drza艂e dziecko. Ale jego oczy nie by艂y oczami dziecka. Wype艂nia艂 je smutek i poczucie straty.
Nagle Patience przysz艂o do g艂owy, 偶e za t膮 czcz膮 paplanin膮 mo偶e kry膰 si臋 potrzeba kontaktu. Posiadamy wszystko, co trzeba, poniewa偶 nic nie potrzebujemy. to oznacza, 偶e nie posiadaj膮 nic. Delikatnie zacz臋艂a bada膰 spraw臋.
- Co jeszcze dobrego zrobi艂 dla was Nieglizdawiec? - zapyta艂a.
- Och, zabra艂 wszystkie nasze zmartwienia.
- Teraz nigdy ju偶 o nic nie musimy si臋 martwi膰...
- Niedobrze mi si臋 od tego robi - nagle wtr膮ci艂 si臋 Ruin. Staruszkowie zamilkli.
Patience u艣miechn臋艂a si臋 do niego, rzucaj膮c mu jednocze艣nie mordercze spojrzenie.
- Mo偶e Nieglizdawiec sprawi, 偶e przez kilka minut poczujesz si臋 lepiej i nie b臋dziesz musia艂 nic m贸wi膰.
Ruin zrozumia艂 aluzj臋 i powr贸ci艂 do ognia.
- A co zrobi艂 z waszymi zmartwieniami? - chcia艂a si臋 dowiedzie膰 Patience.
- Zabra艂 je.
- Zdj膮艂 je z naszych g艂贸w.
- W艂o偶y艂 do swojej g艂owy.
- Nie musimy si臋 ju偶 wi臋cej martwi膰 o... - zacz膮艂 kt贸ry艣, ale nie doko艅czy艂. Spogl膮dali na siebie bezmy艣lnie, czekaj膮c, 偶eby kto艣 inny si臋 odezwa艂.
- A o co si臋 martwili艣cie? - zapyta艂a Patience.
- Stare" sprawy - powiedzia艂 jeden. - Ale jestem bardzo 艣pi膮cy.
- Chod藕my spa膰 - zaproponowa艂 inny.
- Ojej, ju偶 ziewam.
- Dobranoc.
Najm艂odszy m臋偶czyzna ziewn膮艂 tak偶e, ale pochyli艂 si臋 nad Patience, u艣miechn膮艂 si臋 i wyszepta艂:
- Zdolno艣膰 d艂ugich kom贸rek genetycznych do zapisu inteligencji. - Po czym przewr贸ci艂 si臋 na pod艂og臋.
Wszyscy staruszkowie u艂o偶yli si臋 razem i zacz臋li, jak na komend臋, g艂o艣no chrapa膰.
- to s膮 M膮drzy - powiedzia艂a Patience.
- Dobry dowcip - roze艣mia艂a si臋 Reck.
- Ja nie 偶artuj臋. To s膮 M膮drzy. Ci wezwani przez Nieglizdawca, kt贸rzy zatrzymali si臋 w domu Heffiji i odpowiadali na jej pytania. Nieglizdawiec wy偶ar艂 j膮dro ich umys艂贸w, a puste 艂upiny odrzuci艂.
Ukl臋k艂a ko艂o m臋偶czyzny, kt贸ry podj膮艂 wysi艂ek, by powiedzie膰 jej, kim jest naprawd臋.
- Teraz ju偶 ci臋 znam - powiedzia艂a 艂agodnie. - Przyszli艣my tu po to, by zwr贸ci膰 wam wszystko, co on zabra艂.
- Dlaczego mia艂by co艣 takiego robi膰? - zapyta艂a Reck.
- Zbiera艂 ca艂膮 wiedz臋, jaka by艂a w posiadaniu rasy ludzkiej, by wykorzysta膰 j膮 dla siebie. - Ruin rozgrzewa艂 d艂onie, trzymaj膮c je mi臋dzy udami. - Jednego tylko nie rozumiem - dlaczego pozostawi艂 ich przy 偶yciu?
- to nie mog膮 by膰 wszyscy M膮drzy 艣wiata - stwierdzi艂a Reck.
- Wo艂anie Nieglizdawca zacz臋艂o si臋 sze艣膰dziesi膮t lat temu - t艂umaczy艂a Patience. - To s膮 ci, kt贸rzy przybyli tu jeszcze jako m艂odzi ludzie. A nawet oni umr膮 wkr贸tce i gdyby nie dom Heffiji, przepad艂aby ca艂a ich wiedza.
- Ale istnieje dom Heffiji - powiedzia艂a Reck. - A ty, mimo wszystkich wysi艂k贸w Nieglizdawca, przysz艂a艣 do naszej wioski. A gdy Ruin i ja byli艣my w niebezpiecze艅stwie, ci bezrozumni staruszkowie pomogli nam. Dlaczego tak si臋 dzieje?
- Fart - odpar艂a Patience. - Szcz臋艣liwy przypadek. Czasem co艣 musi si臋 nam uda膰.
- Nie mo偶e nami rz膮dzi膰 przypadek - protestowa艂 Ruin. - W艣cieka mnie my艣l, 偶e przysz艂o艣膰 moich ludzi i ca艂ego 艣wiata mia艂aby zale偶e膰 od przypadkowego splotu wydarze艅.
- Odejd藕 od ognia - poradzi艂a Reck. - Przypalisz sobie futro. Odwr贸ci艂 si臋, jego zwalista sylwetka odcina艂a si臋 wyra藕nie na tle p艂omieni.
- W przypadkowym zwyci臋stwie nie ma za grosz wielko艣ci.
- Godz臋 si臋 na przypadkowe szcz臋艣cie - powiedzia艂a Reck. - Nawet na pomoc bog贸w. Byleby艣my tylko wygrali.
- Will powiedzia艂by, 偶e to r臋ka Boga doprowadzi艂a nas tak daleko - wtr膮ci艂a Patience.
- Je艣li B贸g bierze udzia艂 w tej grze, i to po naszej stronie, dlaczego sam nie rozprawi si臋 z Nieglizdawcem? - zapyta艂a Reck.
- B贸g nie ma innej mo偶liwo艣ci dzia艂ania jak tylko przez nas odpowiedzia艂 Ruin. - Mo偶e robi膰 tylko to, co my robimy dla niego. Reck roze艣mia艂a si臋 w g艂os.
- Co! Czy偶by艣 by艂 sekretnym Patrz膮cym, m贸j geblingu, m贸j bracie? Czy chodz膮c po lesie sta艂e艣 si臋 religijny?
- A c贸偶 ludzie mog膮 wiedzie膰 o swoim Bogu? Chc膮 go, poniewa偶 marz膮, by kto艣 rz膮dzi艂 Ziemi膮 i Niebem. Ale B贸g ma w艂adz臋 tylko nad ludzk膮 wol膮. Poniewa偶 on sam jest ludzk膮 wol膮 jest s艂abym Bogiem. B贸g gebling贸w to co innego. Widzieli艣my go, czy偶 nie? Wszyscy razem, bowiem geblingi maj膮 wsp贸ln膮 dusz臋. Zazwyczaj nie zwracamy na to uwagi, ale w razie najwi臋kszej potrzeby dzia艂amy wsp贸lnie, nie zawsze 艣wiadomie robimy to, co niezb臋dne dla naszego przetrwania. I taki jest B贸g gebling贸w - wsp贸lna, niewypowiedziana wola. Drugi umys艂. Nawet ludzie maj膮 jego przeb艂yski, dlatego lady Patience us艂ysza艂a odleg艂e echo naszego wo艂ania i dlatego Nieglizdawiec mo偶e do nich przemawia膰. Razem stworzyli wsp贸lnego Boga, kt贸ry nimi rz膮dzi. Jest s艂aby, godny wsp贸艂czucia, myli si臋 - ale rz膮dzi. - Ruin szarpn膮艂 w艂os na policzku. - Rz膮dzi nawet Nieglizdawcem, kt贸ry jest, tak jak geblingi, na wp贸艂 cz艂owiekiem. Ludzki B贸g le偶y niby korze艅 na jego 艣cie偶ce je艣li go nie widzi, mo偶e si臋 o niego potkn膮膰.
- Nie s膮dz臋, by znalaz艂o si臋 wielu ksi臋偶y, kt贸rych ucieszy艂aby twoja teologia - westchn臋艂a Patience.
- Dlatego te偶 nie wystawiam jej na sprzeda偶 - powiedzia艂 Ruin. - Ale to nie szcz臋艣liwy traf doprowadzi艂 nas tutaj. Nie jeste艣my samotnymi stworzeniami, kt贸re staraj膮 si臋 uratowa膰 sw贸j lud. Jeste艣my instrumentem naszych wsp贸艂plemie艅c贸w, nie艣wiadomie przez nich stworzonym, dzi臋ki kt贸remu maj膮 by膰 ocaleni.
Patience powi膮za艂a s艂owa Ruina z tym, co us艂ysza艂a zaledwie kilka dni wcze艣niej na 艂odzi.
- Will m贸wi, 偶e geblingi...
- Nie obchodzi mnie, co on m贸wi - stwierdzi艂 Ruin. - Teraz potrzeba nam jego si艂y, nie s艂贸w. Si艂y, kt贸ra pozwoli艂a mu stawi膰 op贸r wo艂aniu Nieglizdawca.
- M贸wi, 偶e zar贸wno ludzie, jak i geblingi posiadaj膮 dusz臋, i 偶e pragnie nas uratowa膰 ten sam B贸g.
- Je艣li tak jest, to zaklinam tego Boga, aby przywi贸d艂 do nas Willa, zanim staniemy przed Nieglizdawcem. - Ruin naigrywa艂 si臋, ale jego s艂owa nikomu nie wydawa艂y si臋 zabawne. 呕art mia艂 ukry膰 jego rozpaczliw膮 wiar臋. Patience to czu艂a. Wymy艣li艂 dla siebie Boga, w kt贸rego m贸g艂 wierzy膰 i teraz modli艂 si臋 do niego.
I zosta艂 wys艂uchany.
Poprzez wycie wiatru na dworze us艂yszeli wysokie, s艂odkie g艂osy Kristiano i Stringsa, 艣piewaj膮cych w harmonijnym duecie. I jeszcze jeden g艂os, wzywaj膮cy Patience.
- Angel.
- Zabi艂 Sken i Willa - powiedzia艂a Reck. - I Nieglizdawiec przywi贸d艂 go do nas.
Us艂yszeli skrzypienie 艣niegu pod stopami tu偶 za progiem.
- Patience! - zawo艂a艂 znowu Angel. Zapuka艂 do drzwi.
- Odejd藕 - odkrzykn臋艂a Patience. Nie chc臋 ci臋 zabija膰.
Reck szykowa艂a strza艂臋, Ruin trzyma艂 w pogotowiu n贸偶.
- Patience, uwolni艂em si臋 od niego! - krzycza艂 Angel. - Wpu艣膰 mnie, potrafi臋 ci pom贸c.
- Nie wierz mu - powiedzia艂a Reck.
- Odejd藕! - zawo艂a艂a Patience. Trzyma艂a przygotowan膮 strza艂k臋. - Zabij臋 ci臋!
Drzwi otworzy艂y si臋 nagle z takim impetem, 偶e a偶 uderzy艂y w 艣cian臋. W tej samej chwili strza艂a utkwi艂a w drewnie, mniej wi臋cej na wysoko艣ci brzucha. Reck gotowa by艂a wystrzeli膰 po raz drugi, gdy tylko kto艣 si臋 pojawi.
Jednak偶e Patience wiedzia艂a, 偶e Angel nie m贸g艂by otworzy膰 drzwi z tak膮 si艂膮.
- Willu - powiedzia艂a - ty mo偶esz wej艣膰.
W drzwiach ukaza艂 si臋 Will, za nim szed艂 Angel, starannie powi膮zany i prowadzony przez Sken. Strings i Kristiano zamykali procesj臋. Wszyscy byli ciep艂o okutani.
- A wi臋c jeste艣my - w g艂osie Stringsa brzmia艂a rado艣膰. - Dom M膮drych. A M膮drzy, jak widzicie, posn臋li.
Tak by艂o rzeczywi艣cie. Nawet krzyki i walenie w drzwi ich nie zbudzi艂y. To oznacza艂o obecno艣膰 Nieglizdawca, kt贸ry utrzymywa艂 starc贸w w stanie snu.
- Willu, dlaczego si臋 nie odezwa艂e艣? - zapyta艂a Reck. - Byli艣my pewni, 偶e Angel...
- Nie odezwa艂 si臋 - t艂umaczy艂 Angel - poniewa偶 nie wiedzia艂, czy nie jeste艣cie we w艂adzy Nieglizdawca. Strza艂a wbita w drzwi wygl膮da艂a bardzo przekonuj膮co.
Patience spojrza艂a na Angela. Wi臋zy by艂y oczywi艣cie 偶artem. Wiedzia艂a, 偶e m贸g艂by si臋 z nich z 艂atwo艣ci膮 uwolni膰, gdyby tylko chcia艂. Przygl膮da艂a si臋 badawczo jego twarzy.
- Wiem, dlaczego tak na mnie patrzyszpowiedzia艂 Angel. Tysi膮ce razy zastanawia艂em si臋, co pomy艣lisz o mnie, kiedy dowiesz si臋 prawdy.
Ale Patience wcale nie rozwa偶a艂a jego zdrady. My艣la艂a: jego oczy przygas艂y. Jest s艂aby i samotny jak nigdy w 偶yciu. Nawet je艣li Nieglizdawiec jest twoim wrogiem, Angelu, jego obecno艣膰 dodawa艂a ci zawsze si艂. A teraz wygl膮dasz jak dziecko, kt贸re opu艣cili rodzice. Czekasz na jego powr贸t. My艣lisz, 偶e dasz sobie rad臋, ale i tak czekasz na niego, by przywr贸ci艂 ci臋 z powrotem do 偶ycia.
Nie jestem ju偶 tym, kim by艂em - powiedzia艂 Angel. - Teraz nie potrzebuj臋 wi臋z贸w. By艂em m艂ody, kiedy mnie wzi膮艂, m艂ody i nie przygotowany. Ale znam go i teraz, gdy odszed艂, nie pozwol臋 mu ju偶 wr贸ci膰.
- Dlaczego go przyprowadzi艂e艣? - Ruin zwr贸ci艂 si臋 do Willa. - Czemu po prostu nie zabi艂e艣 go tam?
Will spojrza艂 tylko przelotnie na geblinga, jakby odpowiadaj膮c:
a kim ty jeste艣, 偶e mam zdawa膰 ci spraw臋 ze swoich poczyna艅?
- Moja heptarchini - zwr贸ci艂 si臋 do Patience - przyprowadzi艂em ci twego s艂ug臋. Chcia艂by odkupi膰 swe winy.
On stanie si臋 sob膮 i moim prawdziwym s艂ug膮 dopiero wtedy, gdy Nieglizdawiec zginie, pomy艣la艂a Patience. Ale p贸ki Nieglizdawiec 偶yje, Angel nie s艂u偶y heptarchii, jest nadal niewolnikiem kr贸lestwa glizdawc贸w.
- Stawa艂em przeciwko niemu - rzek艂 Angel. - Znam jego s艂abe punkty...
- Gdyby艣 je zna艂 - wtr膮ci艂 Ruin - zabi艂by艣 go ju偶 wcze艣niej.
- On my艣li teraz wy艂膮cznie o tobie, Patience - powiedzia艂 Angel. - Obchodzi go tylko jedno - do偶y膰 chwili, kiedy ci臋 zap艂odni. Czeka艂 na to siedem tysi臋cy lat, przez ca艂y czas odnawiaj膮c samego siebie, tak 偶e w ko艅cu znienawidzi艂 smak w艂asnego 偶ycia, ale kiedy nadejdziesz, osi膮gnie to, na co czeka艂. Ani ja, ani Will, ani geblingi nic go nie obchodzimy...
- Uwolni艂 ci臋 - stwierdzi艂 Ruin - 偶eby艣my ci zaufali i wzi臋li ci臋 ze sob膮. Potem znowu odzyska nad tob膮 w艂adz臋, a ty zdradzisz nas w chwili najwi臋kszej s艂abo艣ci.
- Te wi臋zy nie mog膮 mnie utrzyma膰 - powiedzia艂 Angel. - Albo zabierzcie mnie ze sob膮, albo zabijcie.
Patience potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Nie zrobi艂e艣 mi, Willu, przys艂ugi, przyprowadzaj膮c go ze sob膮.
- Przys艂uga nie by艂a moim celem - odpar艂 Will.
- Co nim by艂o?
- M贸j cel jest celem Boga.
Ruin roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
- A jaki jest cel Boga? - zapyta艂 Angel pogardliwie.
- My jeste艣my jego celem - odpowiedzia艂 Will. - Nasze 偶ycie. Istnienie tych, kt贸rzy tworz膮 i odkrywaj膮, buduj膮 i niszcz膮, kt贸rzy kochaj膮 i nienawidz膮, kt贸rzy rozpaczaj膮 i ciesz膮 si臋. My jeste艣my jego celem. Jego wol膮 jest, by艣my 偶yli: ludzie i geblingi, dwelfy i gaunty, ka偶da rasa, kt贸ra ma sw贸j pocz膮tek w 艂onie, a koniec w grobie.
- Bardzo 艣liczne - stwierdzi艂 Ruin. - Lecz tymczasem naszym zadaniem jest z艂o偶y膰 do grobu Nieglizdawca, a mo偶emy tego dokona膰 jedynie wtedy, gdy najpierw pozb臋dziemy si臋 Angela.
Patience wyci膮gn臋艂a p臋tl臋 z w艂os贸w, ale trzyma艂a j膮 zwisaj膮c膮 na jednej r臋ce.
- Im wi臋cej nas b臋dzie, by stawi膰 mu czo艂o, tym lepiej. Przywo艂uj膮c mnie, nie b臋dzie si臋 ju偶 m贸g艂 skoncentrowa膰 na reszcie.
- Tak膮 mamy nadziej臋 - wtr膮ci艂a Reck.
- Nie pozwoli nikomu podej艣膰 do siebie blisko, tylko mnie - powiedzia艂a Patience. - Jedynie z 艂uku mo偶na go b臋dzie zabi膰, tak wi臋c to zadanie nale偶y do ciebie.
- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂a dziewczyna gebling. - Po to si臋 urodzi艂am.
- Ale nikt z nas nie zna jego anatomii i nie wie, gdzie nale偶y strzela膰, by go zabi膰. Ruin, sp臋dzi艂e艣 偶ycie z istotami 偶ywymi. Jedynie twoja intuicja mo偶e nam wskaza膰, jak skutecznie zada膰 cios.
- Ja to wiem - wtr膮ci艂 Angel - wiem, gdzie trzeba celowa膰: w oczy, by przebi膰 si臋 przez...
- Ty teraz nic nie wiesz - przerwa艂a mu Patience. - M贸g艂 ok艂ama膰 ci臋 tysi膮ce razy, a ty mu wierzy艂e艣, poniewa偶 chcia艂e艣 wierzy膰. Obesz艂a Angela i stan臋艂a za jego plecami. - Przypuszczam, 偶e Nieglizdawiec najskuteczniej kontroluje te umys艂y, kt贸re dobrze zna. Naj艂atwiej b臋dzie mu zapanowa膰 nad Angelem. Ale r贸wnie偶 nad Reck, Ruinem i nade mn膮. Trzyma艂 nas w gar艣ci tyle razy, 偶e zna 艣cie偶ki naszych umys艂贸w r贸wnie dobrze, jak geblingi tunele w Sp臋kanej Skale. Musimy skoncentrowa膰 wysi艂ki, by mu si臋 przeciwstawi膰. Ale on nie zna ciebie, Willu, ani ciebie, Sken. Nie w taki spos贸b jak nas. Will potrafi stawi膰 mu op贸r, a Sken - wybacz te s艂owa - widocznie nie ceni ci臋 wysoko, skoro nie zawo艂a艂 ci臋 wcze艣niej. Wi臋c musisz wej艣膰 na ko艅cu i stan膮膰 za nami. Powstrzyma膰 geblingi przed ucieczk膮, zmusi膰 je, by zmierzy艂y si臋 z Nieglizdawcem, u偶y艂y ca艂ej swej si艂y i zabi艂y go. A wreszcie, je艣li im si臋 nie uda, b臋dziesz musia艂a zabi膰 mnie, nim wydam na 艣wiat dzieci Nieglizdawca.
- Nie jestem tak膮 bohaterk膮 - odpar艂a Sken.
- Nie przybyli艣my tu popisywa膰 si臋 nasz膮 odwag膮 - stwierdzi艂a Patience. - Naszym zadaniem jest morderstwo. 艢mier膰 Nieglizdawca, je艣li nam si臋 uda. Moja, je艣li si臋 nie powiedzie.
- Geblingi, je艣li tylko b臋d膮 mog艂y, zaczn膮 od zamordowania ciebie - powiedzia艂 Angel. - To najprostszy spos贸b, by zapobiec narodzeniu si臋 jego dzieci. Nim postawisz krok w jego pieczarze, otrzymasz od Reck strza艂臋. Nie mo偶esz im ufa膰.
- Jeszcze ty, Angelu, m贸j nauczycielu, m贸j przyjacielu, m贸j ojcze - m贸wi艂a dalej Patience. - Jak mog臋 ci臋 zostawi膰 za plecami, skoro wystarczy jedna my艣l Nieglizdawca, by艣 go pos艂ucha艂.
Zarzuci艂a mu p臋tl臋 na szyj臋, przesun臋艂a j膮 szybko i lekko. Delikatnie poci膮gn臋艂a. Na szyi pojawi艂a si臋 obr臋cz z krwi. Twarz Angela przez chwil臋 wyra偶a艂a zdziwienie, a mo偶e r贸wnie偶 i wdzi臋czno艣膰. Potem run膮艂 na krzes艂o. Patience pochyli艂a si臋 nad nim i precyzyjnym ruchem zdj臋艂a p臋tl臋. Pozostali odwr贸cili si臋, by da膰 jej chwil臋 na odreagowanie tej strasznej chwili. Zrobi艂a to, co konieczne, nie zepchn臋艂a swego okropnego, straszliwego obowi膮zku na nikogo innego. Oto prawdziwa heptarchini, wszyscy to widzieli.
- Tak mi przykro - powiedzia艂 Strings. - Tak bardzo przykro. By艂 dobry. I chcia艂 zabi膰 Nieglizdawca, naprawd臋 chcia艂.
- Wystarczy - skwitowa艂 Will. - Ju偶 po wszystkim.
- Wo艂a mnie j臋kn臋艂a Patience. - To jest ponad moje si艂y.
- Widzisz, heptarchini - powiedzia艂 Ruin je艣li ju偶 o tym mowa, to najmniej mo偶emy polega膰 na tobie.
- Teraz id臋 - szepn臋艂a Patience.
- On zna 艣cie偶ki jej umys艂u nie gorzej ni偶 my艣li Angela, lecz ona bardziej go obchodzi. Mo偶e zrobi膰 z ni膮 wszystko, co zechce. A jednak to ona uk艂ada nasze plany.
Patience podesz艂a do drzwi.
- Teraz - powiedzia艂a. Otworzy艂a je i wysz艂a na o艣wietlony ksi臋偶ycem 艣nieg. Wiatr unosi艂 za ni膮 bia艂y ob艂ok, kt贸ry niczym tch贸rzliwy cie艅 umyka艂 do ciep艂ego pokoju. Will zdj膮艂 lamp臋 ze 艣ciany i ruszy艂 za ni膮, potem szli Ruin i Reck, a Sken tu偶 za nimi.
Kobieta by艂a pe艂na entuzjazmu.
- Teraz wreszcie zobacz臋, jak wygl膮da Nieglizdawiec.
Inni nie zwracali na ni膮 uwagi. Will trzyma艂 Patience za rami臋. Wyrywa艂a si臋 z jego u艣cisku, pr贸buj膮c biec do swego przeznaczenia.
- Powoli, spokojnie - szepta艂 Will. - Teraz ju偶 ci臋 nie opuszcz臋, lady Patience. Pami臋taj, 偶e to, co teraz czujesz, nie pochodzi od ciebie. Stawimy mu czo艂o wszyscy razem. Nie jeste艣 sama.
Zbli偶yli si臋 do wej艣cia do jaskini.
- Id臋 - powt贸rzy艂a Patience.
W Domu M膮drych staruszkowie budzili si臋, ziewali i przeci膮gali. Jeden z nich pochyli艂 si臋 nad cia艂em Angela.
- Co za paskudne ci臋cie - powiedzia艂 i zaj膮艂 si臋 wi臋zami. Angel otworzy艂 oczy. Potem usiad艂 i delikatnie dotkn膮艂 karku.
- O ma艂o nie przeci臋艂a za g艂臋boko. O ma艂y w艂os.
- Dlaczego spa艂e艣? - zapyta艂 m臋偶czyzna, kt贸ry go rozwi膮za艂.
- Ju偶 czas - mrukn膮艂 Angel. -1 teraz on ju偶 j膮 ma. Podni贸s艂 si臋 i gwa艂townie rozchyli艂 po艂y p艂aszcza, odkrywaj膮c trzy no偶e.
- Co si臋 dzieje?
- Zobaczycie - odpar艂 Angel. - Zobaczycie. A potem doda艂 cicho do kogo艣, kto nie m贸g艂 us艂ysze膰 jego s艂贸w. - Mo偶esz sobie mnie teraz wzywa膰. Nadchodz臋.

* * *
Rozdzia艂 18
MIEJSCE NARODZIN

Kiedy weszli do jaskini zacz臋艂o w艂a艣nie 艣wita膰, na wschodzie poja艣nia艂o niebo. Nie czekali na wzej艣cie s艂o艅ca. Teraz ich 艣wiat艂em mia艂 by膰 blask latarni.
Patience prowadzi艂a, Will trzyma艂 jej r臋k臋 w stalowym u艣cisku. Szli korytarzem skalnym ca艂y czas w g贸r臋, a pod ich nogi sp艂ywa艂 lodowaty strumie艅. 艢ciany, podobnie jak pod艂og臋, pokrywa艂a szad藕. Coraz trudniej by艂o im i艣膰. 艢lizgali si臋 po skutej lodem ziemi, a stopy kostnia艂y im w strumieniach. Po p贸艂 godzinie dotarli do z艂otych drzwi.
By艂y to tylko drewniane deski, kiedy艣 pomalowane na 偶贸艂to. Drzwi nie mia艂y zamka. Ani klamki. Zar贸wno na deskach, jak i na pokrytej lodem skale wyryto kilkana艣cie imion. Drzwi mog艂y mie膰 najwy偶ej sto lat. Imiona na skale przetrwa艂y ze trzy tysi膮ce lat.
Patience by艂a teraz spokojniejsza. Id膮c w stron臋 Nieglizdawca odczuwa艂a ulg臋 i bardziej panowa艂a nad sob膮. Drzwi stanowi艂y ostatni膮 barier臋 pomi臋dzy nimi. I chocia偶 straszliwie pragn臋艂a znale藕膰 si臋 po ich drugiej stronie, czu艂a jednocze艣nie cie艅 rozpaczliwego pragnienia, by pozosta艂y zamkni臋te.
- Opieraj si臋 mu tak mocno, jak tylko mo偶esz - powiedzia艂 Ruin. - Id藕 tak wolno, jak tylko zdo艂asz.
Patience skin臋艂a g艂ow膮. Oddycha艂a z trudem, a Ruin m贸wi艂
dalej:
- Przyjrz臋 mu si臋 i ustal臋, gdzie powinna trafi膰 strza艂a. Prawie nic nie wiadomo o jego ciele, nie mamy poj臋cia, kt贸re organy s膮 wa偶ne. Jedno jest tylko pewne: 偶e nie posiada m贸zgu. Serca prawdopodobnie r贸wnie偶. Ostatecznie mo偶emy ugodzi膰 go tyle razy, ile si臋 nam uda. Wtedy straci swe p艂yny i umrze. Dlatego musisz porusza膰 si臋 mo偶liwie jak najwolniej. Potrzeba nam b臋dzie bardzo du偶o czasu.
Patience znowu przytakn臋艂a.
- Pos艂uchajcie wszyscy - powiedzia艂 Will. - Nie wiemy, ile nas wyjdzie z tego 偶ywych. Ale je艣li wydarzy si臋 najgorsze, to znaczy Nieglizdawiec zostanie ojcem dzieci Patience, ten, kto prze偶yje, musi je zabi膰. Angel powiedzia艂 mi, 偶e dzieci b臋d膮 ros艂y szybko. I b臋dzie ich kilkana艣cioro. A musz膮 zosta膰 zabite wszystkie, co do jednego, bo w przeciwnym razie jeste艣my zgubieni.
- to b臋d膮 moje dzieci - wyszepta艂a Patience. - Moje.
- Bo偶e, dopom贸偶 nam j臋kn臋艂a Sken. - Czy b臋d膮 wygl膮da艂y jak glizdawce?
- Ludzkie niemowl臋ta - odpar艂 Will. - Zabijaj膮c je b臋dziesz si臋 czu艂a jak morderczyni.
Reck zauwa偶y艂a, 偶e Patience strasznie si臋 poci. Nad jej cia艂em w ch艂odnym powietrzu tunelu unosi艂a si臋 para. Reck a偶 nazbyt dobrze pami臋ta艂a ow膮 upiorn膮 potrzeb臋, kt贸r膮 narzuci艂 jej Nieglizdawiec. Nie by艂a wtedy w stanie racjonalnie my艣le膰, nawet nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e skok z g贸ry oznacza niechybn膮 艣mier膰. Kiedy Nieglizdawiec rozkazywa艂 z tak膮 moc膮, nie mo偶na by艂o go nie pos艂ucha膰. Zwr贸ci艂a si臋 do Ruina:
- Zbyt wiele od niej wymagamy. Ona os艂ania nas przez ca艂y czas, a sama nie posiada 偶adnej os艂ony. Kiedy b臋dzie z nim, nie zdo艂a my艣le膰 o niczym innym.
Patience p艂aka艂a i szarpa艂a si臋 w u艣cisku Willa. Kiedy zatrzyma艂a si臋, zew sta艂 si臋 nie do wytrzymania.
- Pozw贸l mi i艣膰, Willu - b艂aga艂a.
- Patience! - rozleg艂o si臋 w tunelu. Reck i Ruin odwr贸cili si臋 za siebie. - Patience! Ja p贸jd臋! Ja p贸jd臋 pierwszy!
Will odda艂 latarni臋 Sken i potrz膮sn膮艂 mocno Patience za ramiona.
- Nie zabi艂a艣 go!
- Nieglizdawiec nie pozwoli艂by mi! - za艂ka艂a.
Angel pojawi艂 si臋 w odleg艂ym ko艅cu tunelu, na gin膮cym w mroku zakr臋cie. W obu d艂oniach trzyma艂 no偶e. 艢lady krwi znaczy艂y upiorny wz贸r na jego szyi.
- Z drogi - krzykn膮艂. - Zabij臋 go, zdo艂am to zrobi膰. Przepu艣膰cie mnie. Wy tego nie potraficie, 偶adne z was, zr贸bcie mi przej艣cie.
Przepchn膮艂 si臋 mi臋dzy nimi, odpychaj膮c Willa na bok, i otworzy艂 drzwi uderzeniem ramienia. W tej samej chwili Patience uwolni艂a si臋 z u艣cisku Willa i ruszy艂a biegiem za Angelem. Ruin i Reck pobiegli za ni膮. Ale by艂a ju偶 zbyt daleko. Nagle zwolnili kroku, wydawa艂o im si臋, 偶e tocz膮 przed sob膮 ci臋偶ki g艂az.
- Pom贸偶 nam! - krzykn膮艂 Ruin.
Will popycha艂 ich do przodu, a Sken bieg艂a za nimi z latarni膮. W komnacie panowa艂a jasno艣膰. S艂o艅ce ju偶 wzesz艂o. Lodowy sufit by艂 miejscami tak cienki, 偶e przenika艂o przeze艅 艣wiat艂o. Ujrzeli Angela le偶膮cego po艣rodku pomieszczenia. By艂 martwy. Kiedy upada艂, no偶e wysun臋艂y mu si臋 z r膮k. W tyle g艂owy tkwi艂a w膮ska strza艂ka. Patience trzyma艂a jeszcze w d艂oni dmuchawk臋, lecz zaraz j膮 odrzuci艂a. Dmuchawka odbi艂a si臋 kilka razy na lodzie, po czym trafi艂a w koryto strumienia, kt贸ry uni贸s艂 j膮 tunelami, prowadz膮cymi do najdalszych zak膮tk贸w Sp臋kanej Ska艂y.
- Teraz ona nale偶y ju偶 do niego - powiedzia艂 Will. - Nie zrobi nic, by nam pom贸c.
- Gdzie on jest? - wyszepta艂a Reck.
Jakby w odpowiedzi z bia艂ego tunelu w pobli偶u sufitu wysun臋艂a si臋 nagle czarna sylwetka. Gdzie jest jego s艂abe miejsce, zastanawia艂a si臋 rozpaczliwie Reck. Gdzie mog臋 go ugodzi膰 艣mierteln膮 strza艂膮?
- M贸j 艂uk - zwr贸ci艂a si臋 do Ruina. - Powiedz mi, gdzie mam celowa膰.
Grzbiet stworzenia tworzy艂y twarde segmenty, kt贸rych nie da艂oby si臋 przebi膰.
- Nie wiem - powiedzia艂 Ruin. - Nie ma takiego miejsca.
- To m贸wi Nieglizdawiec - sprzeciwi艂a si臋 siostra.
- Nie ma takiego miejsca - powt贸rzy艂.
Nieglizdawiec zbli偶y艂 si臋 do Patience. Nagle podni贸s艂 si臋, ods艂aniaj膮c brzuch. Nie by艂 to mi臋kki, g艂adki brzuch, jaki spodziewa艂a si臋
zobaczy膰 Reck. Wystawa艂y z niego liczne cz艂onki, kt贸re si臋ga艂y do przodu jak mi臋kkie miecze, a potem opada艂y i cofa艂y si臋. By艂y wilgotne, ocieka艂y jakim艣 p艂ynem. Po bokach Nieglizdawca trzepota艂y jego s艂abe r膮czki, przypominaj膮ce wachlarze.
- Patrz, jak si臋 trz臋sie - wyszepta艂a Reck. - Jest stary.
- To nie staro艣膰, tylko nami臋tno艣膰 - powiedzia艂 Ruin. - Musimy go wykrwawi膰. To nasza jedyna nadzieja.
Patience zwr贸ci艂a si臋 nagle do nich.
- Nie ma nadziei! - zawy艂a. By艂a zwierz臋ciem. Przenosi艂a sw贸j wzrok z jednego na drugie. - Nie dla was! - I zarzuci艂a z pasj膮 p臋tl臋 na Reck.
Ale zanim bro艅 trafi艂a celu, d艂o艅 Willa przygniot艂a twarz Reck ku ziemi. P臋tla dosi臋gn臋艂a jego prawej r臋ki, tn膮c nadgarstek a偶 do ko艣ci. Odpad艂 kawa艂 sk贸ry jak 艣ci膮gni臋ta r臋kawiczka, z rany pola艂a si臋 krew.
Will krzykn膮艂 z b贸lu, ale prawie w tej samej chwili zaj膮艂 si臋 innymi. Nie m贸g艂 trzyma膰 jednocze艣nie Reck i Ruina, przydusi艂 wi臋c m臋偶czyzn臋geblinga do ziemi, opar艂 stop臋 na jego nodze i nagle szarpn膮艂 go w g贸r臋. Ruin krzykn膮艂, kiedy co艣 chrupn臋艂o w jego nodze. Teraz musia艂 zosta膰 w komnacie.
- Sken! - zawo艂a艂 Will. Kobieta ruszy艂a natychmiast ku niemu, po艣lizgn臋艂a si臋 na lodzie, ale z艂apa艂a si臋 Willa, kt贸ry mia艂 jeszcze do艣膰 si艂y, aby razem z ni膮 utrzyma膰 si臋 na nogach.
- Trzymaj Reck w tym miejscu - rozkaza艂 Will. Potem kl臋kn膮艂 i zanurzy艂 rami臋 w kryszta艂owo czystej wodzie p艂yn膮cego po艣rodku komnaty strumienia.
- Patience! - krzykn膮艂. Z rany pop艂yn臋艂a czerwona wst膮偶eczka krwi. - Patience, on nie rz膮dzi tob膮!
Silne rami臋 Sken oplot艂o tali臋 Reck dok艂adnie w chwili, gdy Nieglizdawiec nakaza艂 jej ucieka膰 z tego miejsca. Ale jednocze艣nie czu艂a w swym drugim umy艣le wo艂anie Ruina. Zosta艅. Zabij. Dr偶膮cymi r臋kami si臋gn臋艂a po 艂uk, wypu艣ci艂a strza艂臋. Nieglizdawiec usun膮艂 si臋 zwinnie, strza艂a spad艂a, nie czyni膮c mu 偶adnej krzywdy. Za艂o偶y艂a nast臋pn膮, staraj膮c si臋 lepiej skoncentrowa膰. Wdar艂 si臋 w jej umys艂, zamgli艂 wzrok.
Patience te偶 to widzia艂a, widzia艂a to wszystko. Nie by艂o nadziei, by si臋 mu oprze膰, potrafi艂a tylko my艣le膰 o tym, jak bardzo go po偶膮da. A jednak pami臋ta艂a s艂owa Willa, t艂umacz膮cego jej, kim naprawd臋 jest, opowiadaj膮cego o ma艂ym, zapomnianym ja, zamaskowanym wspomnieniami i pragnieniami. Musz臋 im pom贸c, pomy艣la艂a. Nie mog艂a oprze膰 si臋 Nieglizdawcowi, ale mog艂a odci膮gn膮膰 jego uwag臋.
Zrobi艂a krok do przodu i zawo艂a艂a.
- Nieglizdawcu!
艢ci膮gn臋艂a tunik臋 przez g艂ow臋 i naga ukl臋k艂a przed nim.
- Nieglizdawcu!
Po艣lizgn臋艂a si臋 na lodzie i w nast臋pnej chwili le偶a艂a przed nim, ofiarowuj膮c mu siebie.
Reck poczu艂a, jak jego nacisk na ni膮 maleje. Nagle cia艂o Nieglizdawca wygi臋艂o si臋 w 艂uk i opad艂o na Patience. Zag艂臋bi艂 w niej jeden ze swych wyrostk贸w. Dziewczyna krzykn臋艂a, odczuwaj膮c nies艂ychan膮 ulg臋. To, czego pragn臋艂a przez ca艂e tygodnie, dokonywa艂o si臋.
G贸rna cz臋艣膰 cia艂a Nieglizdawca zacz臋艂a si臋 rytmicznie ko艂ysa膰. Na chwil臋 zapomnia艂 o obecno艣ci innych stworze艅. On te偶 zbyt d艂ugo czeka艂 na spe艂nienie swego pragnienia. Reck wypu艣ci艂a dwie strza艂y. Jedna trafi艂a go w oko. Druga w j臋zyk, kt贸ry wysun膮艂 si臋 z ust.
- Nie w g艂ow臋! - krzykn膮艂 Ruin. - W brzuch. Celuj w brzuch, gdzie zebra艂a si臋 ca艂a krew.
Reck za艂o偶y艂a nast臋pn膮 strza艂臋, ale tym razem nie napi臋艂a jej, gdy偶 poczu艂a przemo偶n膮 ochot臋, by j膮 po艂kn膮膰. Pragn臋艂a w艂o偶y膰 j膮 do ust, a potem wcisn膮膰 w gard艂o. Podnios艂a strza艂臋 na wysoko艣膰 twarzy i u艣miechn臋艂a si臋 do 艣mierci, kt贸r膮 mia艂a przed sob膮.
Nagle pi臋艣膰 Sken trafi艂a j膮 prosto w brzuch. B贸l usun膮艂 Nieglizdawca z jej my艣li. Jednocze艣nie dotar艂o do niej, 偶e strza艂a nie uszkodzi brzucha Nieglizdawca wystarczaj膮co. Tak nie da si臋 go zabi膰. Tylko Patience by艂a do艣膰 blisko. Heptarchini le偶a艂a teraz na plecach i z 艂atwo艣ci膮 mog艂a si臋gn膮膰 r臋k膮 po jeden z no偶y Angela. Dygota艂a z rozkoszy. Reck pomy艣la艂a, 偶e w jaki艣 spos贸b trzeba j膮 pozbawi膰 przyjemno艣ci, kt贸r膮 zapewnia艂 jej kochanek, zmusi膰 do zrozumienia, co si臋 naprawd臋 dzieje. Tylko nag艂y b贸l m贸g艂 spowodowa膰, by zapomnia艂a o rozkoszy, zd膮偶y艂a z艂apa膰 n贸偶 i rozp艂ata膰 mu brzuch.
Wi臋c Reck naszykowa艂a strza艂臋 i wycelowa艂a, lecz nie w Nieglizdawca, a w sam膮 dziewczyn臋. Strza艂a zag艂臋bi艂a si臋 w udzie heptarchini.
Patience szarpn臋艂a g艂ow膮 w nag艂ym b贸lu. Czy dostrzeg艂a no偶e?
- Zabij go! - krzykn膮艂 Ruin.
Zobaczy艂a je. Z艂apa艂a jeden, wznios艂a do uderzenia, ale nagle znowu krzykn臋艂a w ekstazie. Wiedzia艂a, co powinna zrobi膰, ale jej cia艂o nie s艂ucha艂o polece艅 rozumu. Patience w tej chwili zrozumia艂a, jak to jest by膰 gauntem. Przy Nieglizdawcu nie posiadam woli, my艣la艂a. Walczy艂a, by podnie艣膰 r臋k臋, ale liczy艂a si臋 jedynie mi艂o艣膰 do niego i cudowna perspektywa zap艂odnionego 艂ona. Powoli jej rami臋 opad艂o. Ale palce nie wypu艣ci艂y no偶a. Nie pozwoli艂a mu upa艣膰, cho膰 teraz nie pami臋ta艂a ju偶 nawet, dlaczego go trzyma.
W tej chwili Sken zacz臋艂a naigrywa膰 si臋 z gebling贸w.
- Kr贸le gebling贸w! I na co tu przyszli艣cie? Gdzie s膮 wasze armie, gdy jeste艣cie w najwi臋kszej potrzebie!
- Geblingi - wyszepta艂a Reck. I w tym samym momencie oboje z Ruinem wiedzieli, 偶e posiadaj膮 jedno narz臋dzie, kt贸re mo偶e uwolni膰 Patience spod w艂adzy Nieglizdawca.
- Musimy wezwa膰 geblingi - wyszepta艂 Ruin.
- Geblingi musz膮 j膮 wezwa膰 - powiedzia艂a Reck.
Krzykn臋li swymi cichymi umys艂ami. Poczuj i powt贸rz to nagl膮ce wo艂anie - zabi膰 Nieglizdawca, zabi膰 morderc臋 dzieci, zabi膰 morderc臋 matki.
Wsz臋dzie w Sp臋kanej Skale geblingi us艂ysza艂y te s艂owa w swoich drugich umys艂ach. Przerwa艂y swe czynno艣ci. To by艂 kr贸l, wiedzia艂y, kto je przyzywa, to by艂 ich kr贸l, kt贸ry rozpocz膮艂 ostateczn膮 batali臋. Zabi膰 Nieglizdawca. Powt贸rzyli echem cichy krzyk, przekazuj膮c go dalej i dalej.
Wo藕nice pozwolili wo艂om i艣膰, gdzie oczy je ponios艂y, rozmawiaj膮cy zamilkli. Ten, kto co艣 robi艂, wypuszcza艂 narz臋dzia z r膮k. Wszyscy przy艂膮czyli si臋 do gor膮czkowego okrzyku. Zabij Nieglizdawca!
W jednej chwili'wiadomo艣膰 rozesz艂a si臋 po ca艂ej Sp臋kanej Skale, powtarzana jak echo przez dziesi臋膰 milion贸w gebling贸w. Kiedy w przesz艂o艣ci podnosi艂 si臋 taki krzyk, wzywa艂 wszystkie geblingi do bitwy przeciwko ludziom. Tym razem wiadomo艣膰 by艂a du偶o prostsza. Czas zada膰 艣mier膰 ich bratu, ich wrogowi, ich diab艂u - Nieglizdawcowi.
I ten sam krzyk ur贸s艂 jak pot臋偶ne wo艂anie w umy艣le Patience. Stawa艂 si臋 silniejszy i silniejszy, przedzieraj膮c si臋 przez rozkosz, jak膮 dawa艂 jej kochanek. Znowu poczu艂a n贸偶 w d艂oni i wiedzia艂a, 偶e pragnienie jego 艣mierci by艂o jej prawdziwym pragnieniem, chocia偶 cia艂o chcia艂o czego innego. Poczu艂a jego krew, zanim u艣wiadomi艂a sobie, 偶e wbi艂a n贸偶. Nieglizdawiec wypr臋偶y艂 si臋 do ty艂u, a potem opad艂 na jej cia艂o. Krzykn臋艂a z b贸lu i uderzy艂a go jeszcze raz. Skoczy艂 w stron臋 swego legowiska na g贸rze, ale opad艂 na l贸d i 艣lizgaj膮c si臋 rozpocz膮艂 艣miertelny taniec. Poniewa偶 wi臋藕 mi臋dzy nimi by艂a jeszcze silna, Patience poczu艂a wszystko, czego pragn膮艂 w czasie tych ostatnich chwil swego 偶ycia. Wykrzycza艂a jego krzyk. Wreszcie umilk艂 i jej g艂os nale偶a艂 znowu do niej.
W komnacie s艂ycha膰 by艂o tylko zm臋czone oddechy. Patience
zwin臋艂a si臋 na boku i cicho p艂aka艂a, a krew Nieglizdawca zamarza艂a na niej.
Sken pu艣ci艂a Reck i opar艂a si臋 o lodowat膮 艣cian臋. Dziewczyna gebling upad艂a, z trudem 艂api膮c oddech.
- Will - wyszepta艂a.
Ruin doczo艂ga艂 si臋 do Willa, ci膮gn膮c za sob膮 z艂aman膮 nog臋. Przetoczy艂 wielkiego m臋偶czyzn臋 na plecy. Twarz Willa by艂a sina z zimna, ale lodowata woda powstrzyma艂a up艂yw krwi.
- Uratuj go, je艣li mo偶esz - wyszepta艂a Reck. Ruin natychmiast wyci膮gn膮艂 ig艂臋 z nitk膮 i gor膮czkowo pocz膮艂 zaszywa膰 porwane 偶y艂y i t臋tnice.
Reck odwr贸ci艂a si臋 do Sken.
- Czy mo偶esz pom贸c heptarchini? - Nie spojrza艂a nawet, by sprawdzi膰, czy kobieta j膮 pos艂ucha. Sama przesun臋艂a si臋 po lodzie do brata. - Przytrzyma艂 nas tutaj, doprowadzi艂 nas tu, gdzie nikt inny nie m贸g艂...
- Podaj mi sk贸rzan膮 sakiewk臋 - powiedzia艂 Ruin. - Nie t臋, nie, pow膮chaj. Ma pachnie膰 sztylecim zielem. Tak, o to mi chodzi. - Reck otworzy艂a sakiewk臋 i Ruin zag艂臋bi艂 w niej j臋zyk, kt贸ry przy艂o偶y艂 potem do poszarpanej rany. - to pomo偶e odrodzi膰 si臋 cia艂u Willa, pobudzi ko艅ce nerw贸w do szukania nowych po艂膮cze艅.
Wtedy us艂yszeli krzyk Patience. Cichy. Reck podnios艂a na ni膮 wzrok. Dziewczyna przekr臋ci艂a si臋 i le偶a艂a teraz na brzuchu, kt贸ry dwukrotnie si臋 powi臋kszy艂.
- Co si臋 sta艂o? - wyszepta艂a Reck.
Ruin zobaczy艂 ukazuj膮c膮 si臋 pomi臋dzy nogami Patience g艂ow臋 na wp贸艂 ukszta艂towanego p艂odu.
- Dziecko Nieglizdawca!
- Za p贸藕no! - zawo艂a艂a Sken.
Reck si臋gn臋艂a po 艂uk i strza艂y, ale Sken ju偶 sun臋艂a po lodzie ze swoj膮 siekier膮 w d艂oni, zas艂aniaj膮c cel. Patience zerwa艂a si臋 na nogi, zanim Sken do niej dobieg艂a. Trzyma艂a i os艂ania艂a swe dziecko.
- Zabij臋 je! - krzykn臋艂a kobieta.
Patience skin臋艂a g艂ow膮, ale trzyma艂a nowo narodzonego z daleka od kobiety. Czy wydawa艂o jej si臋 tylko, czy dziecko ros艂o w oczach? Nie, naprawd臋 by艂o wi臋ksze, wygl膮da艂o na w pe艂ni ukszta艂towane ludzkie niemowl臋.
- Zabierz dziecko - rozkaza艂a Reck.
- I tak umrze! - krzykn臋艂a Patience. - Czy nie widzicie? Zabi艂am jego ojca zanim da艂 mu si艂臋 prze偶ycia.
To by艂a prawda. Na ich oczach dziecko ros艂o, a jednocze艣nie jego cz艂onki stawa艂y si臋 coraz s艂absze, sk贸ra napina艂a si臋 i wreszcie zacz臋艂o wygl膮da膰 jak ofiara g艂odu. Kiedy otworzy艂o usta, uda艂o mu si臋 powiedzie膰 tylko jedno s艂owo:
- Pomocy.
Zabrzmia艂o to groteskowo. Z pewno艣ci膮 by艂o to dziecko Nieglizdawca, potw贸r, ale wygl膮da艂o jak ka偶de inne bezradne, wymagaj膮ce opieki niemowl臋.
Umar艂o. Patience poczu艂a nag艂y bezw艂ad cia艂a. Nie musia艂a go ju偶 broni膰. Wtedy Sken wyrwa艂a jej niemowl臋, rzuci艂a na ziemi臋 i zamachn臋艂a si臋 siekier膮.
- Ono nie 偶yje! - zawo艂a艂a Patience.
- Ros艂o - odpowiedzia艂a Sken. - I odezwa艂o si臋.
- Ale teraz nie 偶yje!
Sken opu艣ci艂a siekier臋. Reck zebra艂a z pod艂ogi ubranie Patience i poda艂a jej.
- Tylko jedno - stwierdzi艂a z ulg膮. - I Nieglizdawiec nie zd膮偶y艂 da膰 mu si艂y do 偶ycia. Uda艂o si臋. W sam czas.
Patience odwr贸ci艂a si臋 i wci膮gn臋艂a koszul臋 przez g艂ow臋.
W tunelu prowadz膮cym od z艂otych drzwi rozleg艂y si臋 krzyki. Uzbrojone geblingi wdar艂y si臋 do komnaty i nagle zamar艂y. Na lodzie le偶a艂o rozp艂atane cia艂o Nieglizdawca, a obok cia艂ko ludzkiego dziecka. Za geblingami do komnaty wesz艂o kilku starc贸w. Teraz ju偶 nie wygl膮dali na zagubionych.
- Oto kr贸lewska para gebling贸w - powiedzia艂a Sken gorzko. Oto heptarchini. - Wida膰 by艂o, 偶e wstrzymuje 艂zy. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w stron臋 martwego cia艂ka. - Oto dzieci臋 z przepowiedni.
Reck uciszy艂a j膮.
- To dziecko nie by艂o Kristosem. Ono by艂o potomkiem glizdawc贸w i mia艂o przynie艣膰 艣mier膰 ludziom i geblingom. Gdyby nie umar艂o, zamordowa艂abym je w艂asnymi r臋kami.
Starcy podeszli do cia艂a Nieglizdawca. Jeden z nich si臋gn膮艂 po drugi, nie wykorzystany n贸偶 Angela i rozp艂ata艂 g艂ow臋 Nieglizdawca. Otworzy艂a si臋 jak skorupa orzecha, ods艂aniaj膮c wewn膮trz zielony kryszta艂.
- Kamie艅 w艂adzy - wyszepta艂a Reck, podchodz膮c bli偶ej.
Nie by艂 to pojedynczy kamie艅, ale wiele setek po艂膮czonych
kryszta艂贸w. Stary cz艂owiek odsun膮艂 jeszcze bardziej p艂aty sk贸ry
i kamie艅 potoczy艂 si臋 na ziemi臋.
- Tutaj trzyma艂 wszystko, co mu ofiarowali艣my - powiedzia艂 jeden ze staruszk贸w.
- Ca艂a nasza wiedza - doda艂 drugi.
Starzec przykl臋kn膮艂 i dotkn膮艂 kryszta艂u, jakby chcia艂 dowiedzie膰 si臋, gdzie w tym 偶ywym klejnocie znajduje si臋 cz膮stka jego wiedzy. Najm艂odszy spu艣ci艂 g艂ow臋 i zawy艂 jak pies.
- Oddaj mi moj膮 m膮dro艣膰!
Reck odwr贸ci艂a si臋 od starc贸w i podesz艂a wolnym, zm臋czonym krokiem do Patience. Obj臋艂y si臋 i Reck pomog艂a wycie艅czonej kobiecie wyj艣膰 po lodzie z komnaty. Geblingi pomaga艂y w tym samym
czasie Rumowi, przygotowuj膮c dla niego nosze. Inne owija艂y Willa kocami. Sken spojrza艂a na przechodz膮c膮 ko艂o niej Patience.
- Heptarchini - odezwa艂a si臋 - czy zgrzeszyli艣my?
Patience zatrzyma艂a si臋 przed grub膮 kobiet膮, po kt贸rej twarzy sp艂ywa艂y 艂zy Dotkn臋艂a jej policzka palcem.
- Czy unios艂am siekier臋 na Syna Bo偶ego? - pyta艂a Sken
wysokim, s艂abym, jakby dziecinnym g艂osem. - Czy b臋d臋 pot臋piona na wieki?
W odpowiedzi Patience przytuli艂a j膮.
- Grzech nie zosta艂 pope艂niony - wyszepta艂a. - Dzisiejszy dzie艅 b臋dzie nasz膮 chwa艂膮 na wieki.

* * *
Rozdzia艂 19
KRYSZTA艁Y

W Domu M膮drych buzowa艂 ogie艅. By艂o dopiero popo艂udnie, ale na zewn膮trz panowa艂 mrok, niebo zasnu艂y ci臋偶kie chmury nios膮ce 艣nieg. Ogie艅 na paleniskach rozprasza艂 ch艂贸d wdzieraj膮cy si臋 szparami. Sken, ca艂kowicie naga, siedzia艂a zanurzona a偶 po kark w ogromnej, paruj膮cej wannie, od czasu do czasu obrzucaj膮c przekle艅stwami Stringsa, kt贸ry szorowa艂 jej plecy. Guant znosi艂 to z ca艂kowitym spokojem. Patience wiedzia艂a, 偶e s艂u偶y on Sken tylko dlatego, gdy偶 Reck i Ruin sobie tego 偶yczyli. Sken w艂a艣nie kolejny raz go skl臋艂a, ale potem zacz臋艂a mu opowiada膰 ju偶 po raz trzeci jak to zabi艂a ludzi Druciarza podczas potyczki w lesie kilka miesi臋cy wcze艣niej. Strings s艂ucha艂 w spos贸b wr臋cz doskona艂y, wtr膮ca艂 uwagi dok艂adnie wtedy, kiedy chcia艂a us艂ysze膰 od niego: "co艣 takiego" lub "odwa偶ny czyn" albo "wprost niezwyk艂e".
Patience wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e Sken opowiada o bitwie z Druciarzem, poniewa偶 to by艂o co艣, o czym mog艂a z przyjemno艣ci膮 my艣le膰. Na temat wydarze艅 w jaskini Nieglizdawca niewiele mia艂a do powiedzenia. Trudno by艂o si臋 chwali膰, 偶e zamierza艂a zabi膰 konaj膮ce niemowl臋. Wszyscy wybieramy opowie艣ci, z kt贸rymi chcemy dalej 偶y膰, a reszt臋 zapominamy, pomy艣la艂a Patience.
Podesz艂a do paleniska znajduj膮cego si臋 po wschodniej stronie pokoju. Siedzieli tam starzy ludzie, przypatruj膮cy si臋 w skupieniu, jak geblingi starannie pracuj膮 nad ogromnym kamieniem Nieglizdawca. Reck kierowa艂a prac膮 oddzielania setek kryszta艂贸w, kt贸re przywar艂y do siebie. Geblingi la艂y na nie jaki艣 roztw贸r, a potem starannnie podwa偶a艂y kolejny kryszta艂. Wiele ma艂ych kamyk贸w, wielko艣ci tego, kt贸ry Patience nosi艂a w swoim m贸zgu, le偶a艂o ju偶 na tacy ko艂o ognia i wysycha艂o.
- Czego szukacie? - zapyta艂a Patience.
- Wszystkie te kamienie to kryszta艂y M膮drych, kt贸re im odebra艂 i zjad艂 - powiedzia艂a Reck. - Ale gdzie艣 w 艣rodku powinien by膰 jego w艂asny. Ten w艂a艣nie chcemy wydoby膰.
- Co z nim zrobicie? - docieka艂a Patience.
- Zobaczymy, jak go znajdziemy. - Reck odci膮gn臋艂a j膮 od ognia. Widzisz, jak ci starcy patrz膮? Oni wiedz膮, sk膮d pochodz膮 kamienie, i chcieliby je odzyska膰.
- Czy nie mo偶emy tego zrobi膰? Odda膰 im kamienie umys艂u. Przecie偶 zosta艂y im zabrane.
- A sk膮d mamy wiedzie膰, kt贸ry do kogo nale偶a艂? Tak niewiele wspomnie艅 im zosta艂o - tylko pami臋膰 tego domu i cie艅 przesz艂o艣ci a przypadkowo oddany kamie艅 zdominuje cz艂owieka. Nie zrobimy im tym przys艂ugi. A poza tym te kamienie r贸wnie d艂ugo tkwi艂y w g艂owie NieglizdawcaJak w g艂owach swych prawowitych ludzkich w艂a艣cicieli. Czy ci starcy wygl膮daj膮 na tak silnych, by wytrzyma膰 wspomnienia Nieglizdawca?
Patience potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Ale to tragiczne. Tak wielka wiedza staje si臋 bezu偶yteczna.
- To? - zapyta艂a Reck. - Te kamienie by艂y tylko sposobem przekazywania wiedzy z pokolenia na pokolenie glizdawc贸w. Wy, ludzie, przynie艣li艣cie na t臋 planet臋 inny spos贸b. I on nadal istnieje.
- Dom Heffiji - szepn臋艂a Patience.
- To, czego nauczyli艣my si臋 kiedy艣, mo偶emy pozna膰 znowu - powiedzia艂a Reck. - Ruin ju偶 teraz co艣 tam paple o za艂o偶eniu uniwersytetu, administrowanego przez geblingi, kt贸rego g艂贸wnym zadaniem by艂aby opieka nad Heffiji i skatalogowanie informacji zebranych w jej domu. Nic nie zostanie stracone.
- Poza tymi starcami.
- I jaka偶 jest w tym tragedia, heptarchini? - zapyta艂a Reck. - Czy to, co si臋 im przydarzy艂o, jest gorsze ni偶 艣mier膰? A przecie偶 ni膮 ko艅czy si臋 ka偶de 偶ycie. Ich wiedza 偶yje nadal w domu Heffiji. O wi臋kszej nie艣miertelno艣ci trudno marzy膰. A ci staruszkowie na dodatek 偶yj膮. Niewa偶ne, co teraz o tym my艣lisz, to jednak 偶ycie jest dobre i s艂odkie, nawet kiedy mamy za sob膮 wielk膮 strat臋 i g艂臋boki 偶al.
- Straci艂am obu moich ojc贸w - wyszepta艂a Patience - obu ich zabi艂am w艂asnymi r臋kami.
- By艂a艣 w r臋kach Nieglizdawca, kiedy umiera艂 Angel.
Patience skierowa艂a si臋 w stron臋 drugiego paleniska.
Will le偶a艂 na sienniku, wyci膮gni臋ty przed ogniem. Kristiano
kl臋cza艂 ko艂o olbrzyma, wycieraj膮c jego nagi, spocony tors wilgotn膮 szmatk膮. Patience ukl臋k艂a obok ch艂opaka.
- On to lubi - powiedzia艂 Kristiano. - Ale boi si臋.
Patience uj臋艂a d艂o艅 gaunta w swoje r臋ce.
- Czy ja mog臋?
Kristiano upu艣ci艂 szmatk臋, u艣miechaj膮c si臋 s艂odko, ale enigmatycznie. Przez chwil臋 Patience zobaczy艂a siebie oczami gaunta: ta ludzka kobieta przysz艂a us艂u偶y膰 Willowi przez moment, ale to gaunt s艂u偶y艂 mu wiele godzin, bez przerwy. Je艣li mi艂o艣膰 polega na dawaniu tego, co najbardziej po偶膮dane, w takim razie tylko gaunty kochaj膮 prawdziwie. Ale Patience odrzuci艂a niem膮 ironi臋 tego pi臋knego dziecka. Jeste艣, kim jeste艣. Ja mam inne zadania do wykonania i nie mog臋 ofiarowa膰 wszystkiego jednemu cz艂owiekowi. A nawet nie wiem, czy mog臋 obdarowa膰 czymkolwiek pojedynczego cz艂owieka.
Oczy Willa patrzy艂y na ni膮, ale nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Ani Patience nie przes艂a艂a mu u艣miechu, ani on jej. Nieglizdawiec zgin膮艂. To by艂o zwyci臋stwo. Ale Patience zabi艂a Nieglizdawca i trzyma艂a w r臋kach jego jedyne dziecko, kiedy umiera艂o. Jej pami臋膰 wype艂nia艂o tyle okropno艣ci ib贸lu, 偶e ju偶 nie by艂a pewna, czy zosta艂o w niej miejsce na mi艂o艣膰.
Ruin siedzia艂 w pobli偶u, jego z艂amana noga by艂a mocno poharatana, a twarz pos臋pna, kiedy tak patrzy艂 w ogie艅. Po chwili podesz艂a Reck z karafk膮 wody i da艂a Ruinowi si臋 napi膰. Pi艂 d艂ugo i chciwie, potem dotkn膮艂 jej r臋ki w milcz膮cym podzi臋kowaniu. Reck poda艂a karafk臋 Patience, kt贸ra unios艂a g艂ow臋 Willa i wla艂a mu wod臋 do ust. Will ch艂epta艂 z wdzi臋czno艣ci膮. Wreszcie delikatnie po艂o偶y艂a go znowu na sienniku.
Teraz Will odezwa艂 si臋:
- Sk膮d wzi臋艂a艣 si艂臋, 偶eby to zrobi膰? - wyszepta艂.
- to nie by艂a moja si艂a - odpowiedzia艂a mu Patience. - U偶yczono mi jej. Geblingi wo艂a艂y do mnie. Razem, jednym g艂osem. Na tyle uwolnili mnie od Nieglizdawca, 偶e potrafi艂am znale藕膰 w艂asne ja. A wi臋c wykona艂am zadanie swego 偶ycia.
- Uratowa艂a艣 艣wiat.
- Zamordowa艂am wroga, kt贸ry mi ufa艂. Do ko艅ca pozosta艂am
skrytob贸jczyni膮.
- Wykona艂a艣 wol臋 Boga - wyszepta艂 Will. A potem zamkn膮艂 oczy.
- On ma racj臋 - odezwa艂 si臋 Ruin - i ty to wiesz. To prawda, co m贸wi艂 o woli Boga. W ka偶dym razie takiego Boga, w kt贸rego ja wierz臋. Pragnienie 偶ycia nas wszystkich - ludzi, gebling贸w, gaunt贸w i dwelf贸w - by艂o silniejsze ni偶 d膮偶enie Nieglizdawca do naszej 艣mierci. Ka偶dy element by艂 potrzebny. Ty nie mog艂a艣 wcze艣niej zabi膰 Angela, bo musia艂 przynie艣膰 w miejsce narodzin no偶e, przeznaczone do zadania ciosu Nieglizdawcowi, kt贸ry uwa偶a艂, 偶e odebra艂 ci ju偶 wszelk膮 bro艅. Strza艂a Reck uratowa艂a ciebie. Will z艂ama艂 mi nog臋 i w ten spos贸b uratowa艂 mnie. Sken, bezu偶yteczna i g艂upia, powstrzyma艂a Reck przed pope艂nieniem samob贸jstwa pod wp艂ywem Nieglizdawca. Mn贸stwo element贸w, zawi艂a i trudna do powi膮zania sie膰;
paj臋czyna, kt贸ra mog艂a si臋 zerwa膰 w ka偶dym miejscu.
Ruin kiwn膮艂 g艂ow膮, czuj膮c gniew na samego siebie, 偶e tak mocno wierzy we w艂asne s艂owa.
- To my jeste艣my Bogiem, je艣li B贸g jest. Nieglizdawiec pad艂 przed nami.
Patience przypomnia艂a sobie niewyobra偶aln膮 rado艣膰, jak膮 czu艂a, le偶膮c pod cia艂em Nieglizdawca. A potem znowu lej膮c膮 si臋 na ni膮 posok臋 i n贸偶 zag艂臋biaj膮cy si臋 we wn臋trzu jego cia艂a. I nie by艂o teraz wa偶ne, co wtedy czu艂o jej cia艂o, ale to, co dzia艂o si臋 w jej umy艣le. Kiedy nadesz艂a 艣mier膰, Nieglizdawiec krzykn膮艂 do niej swym niemym g艂osem, tym samym, kt贸ry tak d艂ugo rz膮dzi艂 jej 偶yciem. Krzykn膮艂: ja 偶yj臋! Chc臋 偶y膰! Musz臋 偶y膰! I by艂 to jednocze艣nie desperacki krzyk jej w艂asnego serca. Przecie偶 nie chcia艂 niczego wi臋cej ni偶 ka偶dy cz艂owiek. 呕y膰, przekazywa膰 swe geny w艂asnym dzieciom, oddala膰 od siebie
艣mier膰 tak d艂ugo, jak tylko si臋 da. 呕ycie glizdawc贸w trwa艂o ca艂e wieki, ale on 偶y艂 najd艂u偶ej ze wszystkich, czekaj膮c na chwil臋, gdy zostanie zbawc膮 swojej rasy. A jego 艣mier膰 sta艂a si臋 艣mierci膮 dziesi臋ciu tysi臋cy pokole艅 glizdawc贸w.
Jego" 艣mier膰 by艂a 艣mierci膮 cudownego dziecka, kt贸re trzyma艂a w ramionach, nowego kszta艂tu umieraj膮cej rasy, kt贸ra pr贸bowa艂a si臋 dostosowa膰 i prze偶y膰. Zobaczyli, jak nadci膮gamy, i wiedzieli, 偶e oka偶emy si臋 chorob膮, na kt贸r膮 nie ma lekarstwa. Zrobili wszystko, co by艂o w ich mocy. Ich ostatnia nadzieja narodzi艂a si臋 w moim 艂onie, przybieraj膮c ludzki kszta艂t, aby przypodoba膰 si臋 temu Boga, kt贸ry przyby艂 ich zniszczy膰. Ale my nie przyj臋li艣my ich ho艂du, o nie. Zabi艂am Nieglizdawca, zanim p艂贸d ukszta艂towa艂 si臋, a kiedy dziecko si臋 urodzi艂o, pozwoli艂am mu umrze膰 w swych ramionach.
Czy to lepiej, 偶e my prze偶yjemy, a oni zgin膮? Nie umia艂a tego oceni膰 inaczej ni偶 patrz膮c z punktu widzenia cz艂owieka. To nie by艂a walka o sprawiedliwo艣膰, tylko bijatyka dzikus贸w. Wygrywa okrutniejszy. Okaza艂a si臋 doskona艂a w roli zbawczym 艣wiata.
- Nieglizdawiec trzyma艂 w kamieniu pami臋膰 o tej planecie - powiedzia艂a Reck. Tak jakby czyta艂a my艣li Patience. - Jego wspomnienia si臋ga艂y do pierwszego glizdawca, kt贸ry pomy艣la艂. Wszystkie wspomnienia wszystkich pokole艅 naszego gatunku. Mieli艣my przecie偶 tyle samo przodk贸w glizdawc贸w, co i on.
- Sp贸jrzcie 偶yczliwie na lini臋 ludzk膮 - wyszepta艂 Will.
- Uczyni艂a nas pi臋knymi, wystarczy spojrze膰 - powiedzia艂 Ruin.
- Jeste艣cie pi臋kni - rzek艂a Patience, mierz膮c wzrokiem Reck. Pami臋tam, jak sama by艂am geblingiem. Zachowa艂am o tym pami臋膰 wewn膮trz mojego cia艂a. Pami臋tam g艂osy moich bliskich w drugim umy艣le. I jeszcze co艣. By艂am samotna, bo nigdy nie zna艂am swego ojca. A potem, kiedy dosta艂am kamie艅 w艂adzy, wreszcie dowiedzia艂am si臋, jak wygl膮da艂o jego 偶ycie. Zobaczy艂am je jego w艂asnymi oczami.
- O ma艂o przez to nie straci艂a艣 zmys艂贸w - przypomnia艂 jej Ruin.
- Chcia艂abym, 偶eby ka偶dy cz艂owiek m贸g艂 prze偶y膰 takie szale艅stwo. A przynajmniej przez chwil臋, by naprawd臋 pozna膰 sw膮 matk臋 lub ojca. To by艂by wielki dar.
- Zna膰 ich, ale nie by膰 nimi - odezwa艂 si臋 Will. - Jeste艣 bardzo silna, lady Patience. Niewielu by wytrzyma艂o posiadanie w swym umy艣le wspomnie艅 innych ludzi. Ja nie m贸g艂bym.
- Ty? - zdziwi艂a si臋 Patience. Ty jeste艣 najsilniejszy. Jego oczy wpatrywa艂y si臋 w dal, odrzucaj膮c pochwa艂臋.
- Czy zachowam r臋k臋? - zapyta艂.
- B臋dzie na swoim miejscu pi臋knie po艂膮czona z reszt膮 cia艂a - odpowiedzia艂 Ruin. A je艣li chodzi ojej o偶ywienie, zrobi艂em, co mog艂em, by nerwy mog艂y si臋 zregenerowa膰.
- Na niewiele si臋 zdam bez prawej r臋ki.
Patience po艂o偶y艂a d艂o艅 na czole Willa, potem przesun臋艂a palcami po policzku, a wreszcie dotkn臋艂a opuszkami jego ust.
- Ka偶dy z nas musi wybra膰 teraz now膮 drog臋 偶ycia - powiedzia艂a. - 呕adne przepowiednie nie m贸wi膮, kim b臋d臋 po 艣mierci Nieglizdawca. Nie sko艅czy艂am jeszcze nawet siedemnastu lat, a ju偶 wype艂ni艂am zadanie swego 偶ycia. Czy to oznacza, 偶e musz臋 nauczy膰 si臋 handlu?
Reck zachichota艂a, a Will u艣miechn膮艂 si臋 blado.
- Jeste艣 heptarchini膮 - rzek艂 Ruin.
- Pewien m臋偶czyzna na Kr贸lewskim Wzg贸rzu na pewno nie zgodzi si臋 z tym - odpar艂a Patience. - A nie jest to z艂y cz艂owiek ani z艂y heptarcha.
- On jest dzier偶awc膮 - odpar艂 Will. - Mia艂 rz膮dzi膰 do chwili, a偶 twoje zadanie zostanie wype艂nione.
- Kiedy armia z艂o偶ona z milion贸w gebling贸w stanie u jego granic, by膰 mo偶e zechce pomy艣le膰 o abdykacji - powiedzia艂 Ruin.
- Nie! - krzykn臋艂a Patience.
- Chyba nie my艣lisz, 偶e kierowa艂by nami altruizm? Dla gebling贸w najlepiej b臋dzie, je艣li na tronie heptarchii zasi膮dzie kto艣, kto by艂 geblingiem. Dla ciebie nie jeste艣my ju偶 podlud藕mi.
- Nawet kropla krwi moich ludzi nie zostanie przelana w moim imieniu - stwierdzi艂a Patience.
- Masz racj臋 - potwierdzi艂 Ruin. - Praca twojego 偶ycia zosta艂a zako艅czona.
- Zamknij si臋, Ruin - powiedzia艂a Reck.
Podesz艂a do nich Sken, zapinaj膮c ostatnie guziki czystej sukni, kt贸ra le偶a艂a na niej jak r臋kawiczka. Rumiana twarz a偶 l艣ni艂a w blasku ognia.
- Heptarchini, geblingi przynios艂y cia艂o twego niewolnika. Chc膮 wiedzie膰, co chcesz z nim zrobi膰.
- Chc臋 go pochowa膰 z honorami - odpar艂a Patience. - Tutaj. Pomi臋dzy M膮drymi. Wszystkie te groby s膮 grobami zas艂u偶onych.
- Przykro mi, 偶e nie od艂膮czyli艣my na czas jego g艂owy - wtr膮ci艂a si臋 Reck. - Wiemy, 偶e zachowujecie g艂owy najm膮drzejszych, by s艂u偶y艂y wam rad膮, gdy偶 nie macie kamienia, kt贸ry mo偶na zje艣膰.
- Byli艣my zaj臋ci - doda艂 Ruin - i czas min膮艂.
- Ale偶 on mia艂 kamie艅 - powiedzia艂a Sken. - Czy偶 nie, Willu? Tak przecie偶 powiedzia艂. Mia艂 kamie艅 w m贸zgu, podobnie jak ci wszyscy starcy. Tylko jemu Nieglizdawiec nie wyj膮艂 kamienia. Czy nie mam racji, Willu?
Will zamkn膮艂 oczy.
- Angel mia艂 kamie艅? - zapyta艂 Ruin.
- Niech z nim umrze - odezwa艂 si臋 Will.
- Przynie艣cie tutaj jego cia艂o. Przynie艣cie go do mnie! - krzycza艂 Ruin. Pozostali milczeli. Gebling wsta艂, opieraj膮c si臋 o komin. Na jego twarzy ta艅czy艂y refleksy ognia. - Kr贸l gebling贸w b臋dzie mia艂 jego kamie艅.
- Nie! - krzykn臋艂a Reck. - Nie mo偶esz tego zrobi膰.
- Kiedy nasz przodek umar艂, heptarcha cz艂owiek zabra艂 jego kamie艅 i umie艣ci艂 go w swoim m贸zgu. Niekt贸rzy heptarchowie byli tak s艂abi, 偶e tracili zmys艂y, ale nie wszyscy. Czy uwa偶asz, siostro, 偶e jestem s艂aby?
- Ale ty jeste艣 kr贸lem gebling贸w - powiedzia艂a. - Nie mo偶esz wzi膮膰 na siebie takiego ryzyka.
- Ty tak偶e jeste艣 kr贸low膮 gebling贸w - odpar艂.
Odwr贸ci艂a wzrok.
- Czy my艣lisz, 偶e nie wiem, co planujesz? - zapyta艂 Ruin. - Ja to rozumiem, Reck. Rozumiem, zgadzam si臋 i wiem, 偶e zdo艂asz znie艣膰 wszystko, co ofiaruje ci kamie艅, a potem przekaza膰 go swoim dzieciom. Ale kim ja b臋d臋 w takim razie? Niepozornym kr贸likiem gebling贸w, s艂abym cieniem ludzkiego heptarchy, kt贸ry ma w swoim m贸zgu obie rasy i jeszcze s艂abszym twoim cieniem. B臋d膮 ci臋 nazywali Matk膮 Glizdawc贸w. A jak b臋d膮 nazywa膰 mnie, je艣li nie zrobi臋 tego, na co ciebie sta膰?
- Co wy planujecie? - zapyta艂a Patience.
W tym momencie zbli偶y艂y si臋 do nich geblingi, kt贸re pracowa艂y nad kamieniem Nieglizdawca. Jeden trzyma艂 pojedynczy kryszta艂 na swojej d艂oni.
- Oto on - powiedzia艂. - By艂 w samym 艣rodku, najstarszy
ze wszystkich.
- Nigdy nie widzia艂am tak du偶ego kamienia - szepn臋艂a Reck.
- Sporo wi臋kszy ni偶 tw贸j w艂asny - przypomnia艂 jej Ruin.
Reck wzi臋艂a kamie艅, w艂o偶y艂a do ust i po艂kn臋艂a.
- Nie! - krzykn臋艂a Patience.
- Ju偶 to zrobi艂a - powiedzia艂 spokojnie Will.
- On by艂 taki silny! Czy zdo艂a wytrzyma膰...
Reck u艣miechn臋艂a si臋.
- Nasi przodkowie nie mieli racji, niszcz膮c ca艂y sw贸j 艣wiat. Wi臋c ja musz臋 go pami臋ta膰, a po mnie moje dzieci. Nie chodzi mi akurat o Nieglizdawca - kim偶e on by艂 w por贸wnaniu z tysi膮cami generacji przed nim? One s膮 wszystkie tutaj, wszystkie we mnie. A teraz je poznam i b臋d臋 m贸wi膰 ich g艂osem.
Kiedy Will odezwa艂 si臋 z siennika na pod艂odze, jego g艂os by艂 nabrzmia艂y gorycz膮.
- A co z moj膮 przyjaci贸艂k膮 Reck? Czy zachowa sw贸j w艂asny g艂os?
- Je艣li tak - odpowiedzia艂a mu Reck - b臋dzie nim g艂osi膰 m膮dro艣膰. Ruin upiera艂 si臋, by przygotowa膰 dla niej pos艂anie. Reck 艣mia艂a si臋 tylko, ale kiedy 艂贸偶ko by艂o ju偶 gotowe, po艂o偶y艂a si臋, poniewa偶 dzia艂anie kryszta艂u si臋 rozpocz臋艂o.
Potem przynie艣li z dworu cia艂o Angela i po艂o偶yli je na stole. Patience podesz艂a do niego, spojrza艂a na zesztywnia艂膮 twarz, mask臋 oboj臋tno艣ci, kt贸r膮 膰wiczy艂 przez ca艂e 偶ycie.
- Nigdy nie mia艂e艣 szansy dowiedzie膰 si臋, kim naprawd臋 jeste艣 - powiedzia艂a. - Ju偶 nigdy ci臋 nie poznam.
Posadzili Ruina obok sto艂u, na kt贸rym le偶a艂o cia艂o.
- On by艂 twoim niewolnikiem - zwr贸ci艂 si臋 do Patience. - Musz臋 mie膰 twoje pozwolenie.
- By艂 niewolnikiem Nieglizdawca, ale uwolni艂 si臋 przed 艣mierci膮 - odpowiedzia艂a. - Powiedz mi tylko, je艣li rzeczywi艣cie musisz mie膰 ludzk膮 pami臋膰, to dlaczego w艂a艣nie ma to by膰 jego pami臋膰? Przecie偶 le偶y tu pi臋膰set kamieni.
- One wszystkie by艂y po艂膮czone z m贸zgiem Nieglizdawca - powiedzia艂 Ruin. - Nie chc臋 mie膰 w sobie nic z niego. Ten krzy偶 wzi臋艂a na siebie moja siostra. Tak d艂ugo go nienawidzi艂em, ona nigdy. Je艣li wi臋c mam zrozumie膰 ludzk膮 istot臋, to czemu nie Angela w艂a艣nie? Strings powiedzia艂, 偶e zanim znalaz艂 si臋 w mocy Nieglizdawca, by艂 dobrym cz艂owiekiem. Czy nie wolisz, by kr贸l gebling贸w sta艂 si臋 po cz臋艣ci istot膮 ludzk膮 przez pami臋膰 dobrego cz艂owieka?
Jeden z gebling贸w przetoczy艂 cia艂o na bok, wzi膮艂 n贸偶 Ruina i przeci膮艂 czaszk臋, dostaj膮c si臋 do kamienia, kt贸ry wr贸s艂 w m贸zg. Patience nie patrzy艂a. Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Willa, kt贸ry ci膮gle le偶a艂 ko艂o ognia. Podesz艂a do niego, uj臋艂a lew膮 r臋k臋, t臋 nie uszkodzon膮, i 艣cisn臋艂a j膮 mocno.
- Nie zako艅czyli艣my naszych spraw - powiedzia艂a.
- Teraz nie jestem m臋偶czyzn膮 dla ciebie - odpar艂.
- Je艣li mam by膰 prawdziw膮 heptarchini膮, a nie tylko tytularn膮, potrzebuj臋 cz艂owieka, kt贸ry poprowadzi moj膮 armi臋.
- B臋d臋 ci s艂u偶y艂, jak tylko b臋d臋 potrafi艂.
- T臋 armi臋 dopiero trzeba stworzy膰. Z wolontariuszy i zabijak贸w, jakich uda mi si臋 zebra膰. Potrzebuj臋 m臋偶czyzny, kt贸ry ich wyszkoli, by mogli wywalczy膰 nale偶ne mi miejsce.
- A wi臋c teraz ju偶 chcesz tego?
- Widz臋, co chc膮 uczyni膰 Reck i Ruin, i wiem, 偶e maj膮 racj臋. Nadszed艂 czas, by na wz贸r gebling贸w zjednoczy膰 ca艂膮 ludzko艣膰. Pod panowaniem kr贸lowej, kt贸ra pami臋ta, 偶e by艂a geblingiem. Podobnie jak geblingi b臋d膮 rz膮dzone przez kr贸la, kt贸ry pami臋ta, 偶e by艂 cz艂owiekiem. A z kolei ci w艂adcy b臋d膮 potrafili rozmawia膰 z kobiet膮, kt贸ra pami臋ta, 偶e by艂a glizdawcem. Ka偶dym glizdawcem, kt贸ry kiedykolwiek 偶y艂 na tej planecie.
- B臋d臋 ci s艂u偶y艂.
- To za ma艂o - powiedzia艂a Patience.
- C贸偶 wi臋cej mog臋 ci da膰? Ca艂a moja m膮dro艣膰 sprowadza si臋 do umiej臋tno艣ci dowodzenia wojskiem.
- Z mojego 艂ona narodzi艂o si臋 dziecko, ale okaza艂o si臋 potworem i teraz nie 偶yje. Potrzebuj臋 dziedzica. Nieglizdawiec nie b臋dzie ju偶 czuwa艂 nad nieprzerwanym trwaniem linii heptarch贸w. A wi臋c potrzebuj臋 ma艂偶onka, kt贸ry da mi dzieci du偶e i silne, bystre i zr臋czne. Potrzebuj臋 ma艂偶onka, kt贸ry nauczy moje dzieci, co to jest si艂a i m膮dro艣膰.
Nie odpowiada艂, tylko wpatrywa艂 si臋 w sufit.
- I jeszcze co艣 - doda艂a.On odszed艂 ze mnie. Po偶膮danie, kt贸re pali艂o mnie tyle tygodni, znik艂o. Wtedy na 艂odzi, kiedy dotyka艂e艣 mnie, a ja ciebie pragn臋艂am, ba艂am si臋, 偶e jest to tylko odbicie po偶膮dania, kt贸re wzbudza艂 we mnie Nieglizdawiec. Teraz, kiedy odszed艂, widz臋, 偶e nadal ci臋 kocham. B贸g pozwoli chyba swemu Czuwaj膮cemu odpowiedzie膰 na potrzeb臋 s艂abej i przestraszonej dziewczyny.
U艣miechn膮艂 si臋.
- S艂aba i przestraszona.
- Czasami - powiedzia艂a. - A tobie to si臋 nie zdarza?
- Jestem przera偶ony. Tob膮. Nigdy nie my艣la艂em, 偶e m贸g艂bym po艣lubi膰 kobiet臋, kt贸ra jest w stanie zabi膰 mnie kawa艂kiem sznurka.
- Czy to znaczy, 偶e po艣lubisz mnie? - zapyta艂a.
- Zrobi臋 wszystko, by ci s艂u偶y膰.
Pochyli艂a si臋 nad nim i poca艂owa艂a go w usta. Za nimi le偶eli spoceni Reck i Ruin, rzucaj膮c si臋 na swych pos艂aniach w gor膮czce. Strings i Kristiano krz膮tali si臋 ko艂o nich - zwi膮zali im r臋ce, by nie mogli uszkodzi膰 sobie oczu, wycierali ich czo艂a i 艣piewali cicho, by odp臋dzi膰 przera偶aj膮ce majaki.
Will i Patience czuwali, a gdy geblingi odzyskiwa艂y przytomno艣膰, przemawiali do nich. Niekiedy Ruin stawa艂 si臋 Angelem i Patience mog艂a z nim rozmawia膰. Po stokro膰 b艂aga艂 j膮 o wybaczenie, a ona jego. Zdradzi艂em ci臋, m贸wi艂. Zabi艂am ci臋, odpowiada艂a. I wybaczali sobie do kolejnego razu, kiedy straszliwe wspomnienia wraca艂y now膮 fal膮.
Reck nie wyra偶a艂a swego szale艅stwa s艂owami, chyba 偶e przedziera艂y si臋 do jej m贸zgu nauki M膮drych. Le偶a艂a wpatruj膮c si臋 w sufit, w ogie艅, w 艣ciany, tam gdzie akurat spocz膮艂 jej wzrok. Kristiano i Strings 艣piewali jej staro偶ytne pie艣ni gebling贸w o chwalebnych czynach bitewnych, zakazanych mi艂o艣ciach, grzechach ojc贸w, za kt贸re odpowiadaj膮 ich dzieci, wielkich w艂adcach gebling贸w i ich wojnach o dusz臋 tego 艣wiata. Nikt nie wiedzia艂, czy Reck s艂ysza艂a muzyk臋 lub czy pomog艂a jej ona pod膮偶a膰 jak膮艣 艣cie偶k膮 w ciemno艣ci. A偶 pewnego zimowego dnia, kiedy 艣nieg zasypa艂 dom na trzy metry i po jedzenie musieli wychodzi膰 przez drzwi na pi臋trze, Strings nagle przesta艂 艣piewa膰 i odwr贸ci艂 si臋 od Reck.
- Ona chce, bym nuci艂 dalej - wyszepta艂. Will i Patience podeszli i s艂uchali, jak Kristiano tak偶e do艂膮cza sw贸j g艂os. Zap艂akali z ulgi, widz膮c u艣miech na twarzy Reck. Odnalaz艂a drog臋. Glizdawce nie zabra艂y jej ca艂kowicie w sw贸j 艣wiat.
P贸藕n膮 zim膮, kiedy 艣nieg sta艂 si臋 szary od sadzy lec膮cej z komina, Will odzyska艂 nieco czucia w prawej r臋ce. Potrafi艂 zacisn膮膰 d艂o艅 w pi臋艣膰. Nie utrzyma艂by wprawdzie miecza, ale nie by艂 ju偶 zdany jedynie na lew膮 r臋k臋. Czu艂 tak膮 dum臋, 偶e uzna艂 si臋 godnym zadania wyznaczonego mu przez Patience. Jako heptarchini og艂osi艂a go swoim ma艂偶onkiem. Kochali si臋 w promieniach zimowego s艂o艅ca wpadaj膮cego przez okna.
Jaki艣 czas potem wezwa艂 ich Kristiano, gdy偶 obudzi艂 si臋 Ruin. Kiedy weszli do pokoju, kl臋cza艂 ko艂o pos艂ania siostry, a na jego twarzy malowa艂 si臋 niepok贸j. Widz膮c Patience i Willa wsta艂 i u艣ciska艂 ich. Spogl膮da艂 na nich z jakim艣 nowym szacunkiem.
- Znosicie to przez ca艂e 偶ycie - powiedzia艂. - Samotno艣膰. Ale d艂o艅 Willa w艂a艣nie dotyka艂a jej ramienia, wi臋c Patience pomy艣la艂a, 偶e samotno艣膰 ta nie jest ani tak kompletna, ani tak niezno艣na, jak my艣li Ruin. On zna艂 tylko Angela, dobrego, z艂amanego b贸lem Angela, kt贸rego izolacja od ludzko艣ci by艂a wi臋ksza, ni偶 mo偶na to sobie wyobrazi膰. Ale tak przecie偶 powinno by膰. Kr贸l gebling贸w musi pozna膰 tragiczn膮 stron臋 egzystencji ludzkiej. Nie mia艂a zamiaru mu powiedzie膰, 偶e nie ka偶dy cz艂owiek jest tak okrutnie samotny.
P贸藕niej, kiedy wiatry zmieni艂y kierunek przynosz膮c ciep艂o z po艂udnia, 艣nieg zacz膮艂 topnie膰 i pierwsze p膮ki pokaza艂y si臋 na drzewach, obudzi艂a si臋 Reck. Jej spojrzenie by艂o odleg艂e, b艂膮dzi艂a my艣lami gdzie艣 daleko i cz臋sto zamiera艂a wpatrzona w jaki艣 punkt, jakby nie do ko艅ca rozbudzona. Jej g艂ow臋 wype艂nia艂y my艣li, kt贸rych nie da艂o si臋 wyrazi膰 s艂owami. Nie opowiada艂a im opowie艣ci o swym 偶yciu pomi臋dzy glizdawcami, poniewa偶 nie istnia艂y na to odpowiednie s艂owa. Ale kiedy snuli plany na temat przysz艂ego rz膮du, przys艂uchiwa艂a si臋 i od czasu do czasu odzywa艂a si臋 spokojnie i rozwi膮zywa艂a skomplikowane problemy przysz艂o艣ci.
Teraz ju偶 nie nazywali jej Reck. Ona nawet nie pami臋ta艂a tego imienia, poniewa偶 glizdawce nie maj膮 imion i nigdy ich nie potrzebowa艂y. Lecz cho膰 straci艂a imi臋 w labiryncie swego umys艂u, ich nie zapomnia艂a. Kocha艂a gaunty, geblingi, dwelfy i ludzi, tak jak matka kocha swoje dzieci. Zacz臋li nazywa膰 j膮 Matk膮 Glizdawc贸w i chocia偶 Ruin op艂akiwa艂 sw膮 stracon膮 siostr臋, kocha艂 przecie偶 r贸wnie偶 now膮 dusz臋, kt贸ra wype艂ni艂a jej cia艂o. Pociesza艂a go po stracie, tak jak pociesza艂a ka偶dego z nich.
Wkr贸tce wszyscy u艣wiadomili sobie, 偶e Matka Glizdawc贸w sta艂a si臋 silniejsza dzi臋ki wspomnieniom Nieglizdawca. Strings i Kristiano m贸wili, 偶e ona jest ca艂y czas z nimi, nie mogli zrobi膰 nic bez jej zgody. O dziwo, niczego jednak od nich nie wymaga艂a i w rezultacie otrzymali wolno艣膰, jakiej nie posiadali nigdy wcze艣niej. Nadal znali potrzeby wszystkich mieszkaj膮cych w Domu M膮drych, ale nie musieli im ulega膰. Czuli w sobie Matk臋 Glizdawc贸w, kt贸ra budzi艂a ich w艂asn膮 wol臋 i umacnia艂a j膮.
- Zwi膮zani z ni膮 - powiedzia艂 Strings jeste艣my wolni.
S艂ysz膮c to Ruin rozg艂osi艂 wie艣膰 po ca艂ej Sp臋kanej Skale, 偶e gaunty powinny przyby膰 do Domu M膮drych. Zjawiali si臋 jak p艂atki kwiat贸w niesione ciep艂ym wiatrem - niewolnicy w chwili przybycia, opuszczali dom jako uwolnieni. I nie tylko gaunty. Za nimi ci膮gn臋艂y geblingi, dwelfy i ludzie. Matka Glizdawc贸w nie nale偶a艂a ju偶 do ma艂ej grupy, kt贸ra przysz艂a z ni膮 do Stopy Niebios. A oni wiedzieli, 偶e kiedy opuszcz膮 Sp臋kan膮 Ska艂臋, 偶eby podj膮膰 czekaj膮ce ich zadania, Matka Glizdawc贸w zostanie tutaj, poniewa偶 jej praca ju偶 si臋 zacz臋艂a i na zawsze zatrzymaj膮 w tym miejscu.
Drzewa wi艣niowe by艂y w pe艂nym rozkwicie, kiedy kr贸l gebling贸w, heptarchini i Will, jej ma艂偶onek i dow贸dca armii, zeszli z g贸ry.

* * *
Rozdzia艂 20
NADEJ艢CIE KRISTOSA

Plotki kr膮偶y艂y przez ca艂膮 zim臋, a na wiosn臋 hucza艂 ju偶 ca艂y dw贸r. Nawet kr贸l Oruc s艂ysza艂 szepty. Nazywali j膮 Agaranthemem Heptek, a jej m臋偶em by艂 lord Will, kt贸ry wzi膮艂 do niewoli dziesi膮tki wielkich genera艂贸w i sam by艂 najwi臋kszym genera艂em. Inni nazywali j膮 Kristosem i m贸wili, 偶e zabi艂a w艂asnymi r臋kami wielkiego szatana. Teraz B贸g daruje jej 艣wiat, a kr贸l Oruc najpierw b臋dzie musia艂 patrze膰 na 艣mier膰 wszystkich swoich dzieci, a potem sam zginie w m臋czarniach.
M贸wi艂o si臋 tak偶e o geblingach. Jak to wszystkie geblingi tego 艣wiata zamar艂y na chwil臋 z twarzami wykrzywionymi grymasem nienawi艣ci, gdy c贸rka z przepowiedni uczyni艂a cud w sercu 艣wiata. Teraz kr贸l gebling贸w sta艂 si臋 anio艂em i nadchodzi艂, by zniszczy膰 wszystkich ludzi na Imaculacie. Za nim sta艂a Matka Glizdawc贸w, wielki smok, kt贸ry powsta艂 ze szkieletu starszego od statku kosmicznego, jakim ludzie przybyli na t臋 planet臋. To ona wzywa艂a do oczyszczenia Imaculaty, do ostatecznej walki mi臋dzy lud藕mi i geblingami.
Na wiosn臋 plotki sta艂y si臋 rzeczywisto艣ci膮. Zebra艂a si臋 armia gebling贸w. Szpiedzy potwierdzali t臋 wiadomo艣膰. Widziano te偶 Patience, kto艣 nawet z ni膮 rozmawia艂. I on przyni贸s艂 od niej takie pisemne przes艂anie:
- "Lordzie Orucu, m贸j przyjacielu" - cytowa艂 艂膮cznik. Oruc zadygota艂 s艂ysz膮c, 偶e nie nazwa艂a go kr贸lem i na t臋 jej gorzko ironiczn膮 protekcjonalno艣膰. - "Przybywam wreszcie do ciebie, by podzi臋kowa膰, 偶e dobrze si臋 opiekowa艂e艣 mym kr贸lestwem. Zostaniesz sowicie nagrodzony za doskonale wykonan膮 prac臋, poniewa偶 nigdy nie zapomn臋 niczego, co kiedykolwiek zrobi艂e艣". Wiadomo艣膰 podpisana by艂a jej dynastycznym tytu艂em i dobrze znanym mu imieniem: Patience.
Wiedzia艂, 偶e to oznacza jego 艣mier膰, i przygotowa艂 si臋 do wojny. Wezwa艂 innych kr贸l贸w i nakaza艂 im stan膮膰 wraz z nim przeciwko inwazji gebling贸w i zdrajczyni Patience. Mia艂 to by膰 kolejny w historii najazd gebling贸w i najstraszliwszy ze wszystkich. Je艣li chcieli, by ludzko艣膰 przetrwa艂a, musz膮 po艂膮czy膰 si艂y.
Wi臋kszo艣膰 kr贸l贸w zgodzi艂a si臋 z nim i przywiod艂a swe armie pod chor膮gwie heptarchy. Ale 艣wiadomi byli, 偶e w ka偶dym obozie, w ka偶dym namiocie m臋偶czy藕ni i kobiety wymawiaj膮 szeptem imi臋 Agaranthemem Heptek, przypominaj膮 przepowiedni臋 o si贸dmej si贸dmej si贸dmej c贸rce i zastanawiaj膮 si臋, czy nie pope艂niaj膮 blu藕nierstwa, przyst臋puj膮c do walki przeciwko Bogu i jego Kristosowi. Jak mog臋 obroni膰 ludzko艣膰, my艣la艂 kr贸l, je艣li moi ludzie nie s膮 pewni, czy chc膮 pobi膰 wroga?
Zebra艂 swe dzieci i wnuki i powiedzia艂 o zbli偶aj膮cym si臋 niebezpiecze艅stwie. Wszyscy postanowili trwa膰 przy nim, wiedz膮c, 偶e je艣li geblingi wygraj膮, nie znajd膮 dla siebie 偶adnej kryj贸wki.
Armie roz艂o偶y艂y si臋 obozami w odleg艂o艣ci zasi臋gu wzroku w dzie艅 przesilenia wiosennego. W obozie gebling贸w nie powiewa艂y 偶adne flagi. Pokryte szarym futrem cia艂a zakrywa艂y ca艂y horyzont, szpiedzy powtarzali, 偶e to, co wida膰, jest tylko forpoczt膮 ich armii. Armia ludzi, najwi臋ksza, jak膮 uda艂o si臋 kiedykolwiek zebra膰 jakiemukolwiek heptarsze, wygl膮da艂a 偶a艂o艣nie: jak kamyk, ku kt贸remu zmierza艂a fala powodzi. Oruc wybra艂 swe pozycje najlepiej jak umia艂 - wygodne do obrony wzg贸rze z otwart膮 przestrzeni膮 przed sob膮 i os艂oni臋te z ty艂u g臋stym lasem. Ale nie m贸g艂 liczy膰 na zwyci臋stwo w obliczu tak licznego wroga. W nocy przed bitw膮 ukry艂 si臋 w namiocie i p艂aka艂 nad 艣mierci膮 swych dzieci i wnuk贸w.
Kiedy jednak nadszed艂 ranek, genera艂owie przynie艣li niezwyk艂e wie艣ci. Armia gebling贸w odesz艂a.
Oruc osobi艣cie zszed艂 na pole, kt贸re mia艂o by膰 miejscem przelewu krwi. Tylko zdeptana ziemia 艣wiadczy艂a, 偶e poprzedniego dnia sta艂a tu wielka armia. Pozosta艂 jeden namiot i jedna chor膮giew.
Kiedy tak sta艂, ods艂oni艂o si臋 wej艣cie do namiotu i ukaza艂a si臋 ona:
Patience, dok艂adnie taka, jak膮 pami臋ta艂. Minione lata nic jej nie zmieni艂y. U jej prawego boku sta艂 ogromny m臋偶czyzna ze zwisaj膮c膮 bezw艂adnie praw膮 r臋k膮. Po jej lewej stronie sta艂 ma艂y, poro艣ni臋ty futrem, niezwykle w艂adczy gebling. Lady Patience, lord Will i kr贸l Ruin, sami, na jego 艂asce. Oruc przep艂aka艂 ca艂膮 poprzedni膮 noc. Teraz ju偶 nic nie rozumia艂.
Lord Will krzykn膮艂, a jego g艂os ni贸s艂 si臋 daleko, a偶 do pierwszych szereg贸w 偶o艂nierzy, kt贸rzy powtarzali te s艂owa stoj膮cym dalej. Wie艣膰 by艂a prosta:
- Oto c贸rka z przepowiedni. Prawem dziedzictwa jest wasz膮 kr贸low膮. Nie przeleje nawet kropli ludzkiej krwi, by udowodni膰 swe prawa. Je艣li odrzucicie j膮, z rado艣ci膮 umrze. Je艣li przyjmiecie j膮, wybaczy wam.
A kiedy by艂 ju偶 pewny, 偶e ka偶dy w armii Oruca us艂ysza艂 jego s艂owa, krzykn膮艂:
- Gdzie s膮 偶o艂nierze Agaranthemem Heptek? Gdzie s膮 Czuwaj膮cy?
呕o艂nierze Oruca nie zawahali si臋 ani przez moment. Ich po艂膮czone g艂osy uderzy艂y w niebo jak wiatr wiej膮cy od morza. Rzucili bro艅 i zbiegli do niej, najpierw wykrzykuj膮c jej imi臋, a potem wy艣piewuj膮c:
- Kristos! Kristos! Kristos!
Oruc zebra艂 wok贸艂 siebie sw膮 rodzin臋, gotowy umrze膰 z godno艣ci膮. Ale kiedy Patience kaza艂a go przyprowadzi膰 do siebie, zobaczy艂, 偶e dziewczyna u艣miecha si臋 偶yczliwie. Nie znalaz艂 na jej twarzy cienia dziko艣ci lub 艣ladu pragnienia zemsty w g艂osie.
- Mia艂e艣 trudne zadanie i wykona艂e艣 je dobrze - powiedzia艂a z prostot膮. - Przyby艂am jako heptarchini ca艂ej ludzko艣ci. Prosz臋, by艣 rz膮dzi艂 Kortu jako m贸j wicekr贸l. Tytu艂 ten b臋dzie dziedziczny, dop贸ki twoi potomkowie oka偶膮 si臋 tego godni.
Wtedy pok艂oni艂 si臋 przed ni膮, gdy偶 darowa艂a 偶ycie jego dzieciom, a jemu - 偶ycie i kr贸lestwo. Rz膮dzi艂 na Kr贸lewskim Wzg贸rzu jak dot膮d, a ona odwiedza艂a go raz do roku. S艂u偶y艂 jej dobrze i lojalnie, a ona wywy偶szy艂a go ponad wszystkich innych kr贸l贸w.
Ale Heptam nie by艂 ju偶 centrum 艣wiata. Powsta艂o nowe miasto w dole rzeki, o kilka dni drogi od Sp臋kanej Ska艂y. Miasto zbudowano wok贸艂 uniwersytetu, a uniwersytet wzniesiono ko艂o pewnego domu na wzg贸rzu w pobli偶u 呕urawiej Wody. Miasto przej臋艂o nazw臋 od uczelni, a ta z kolei od domu. I z tego nowego miasta, zwanego Domem Heffiji, rz膮dzili kr贸l gebling贸w i heptarchini. By艂o to miejsce, do kt贸rego wszyscy ludzie i geblingi, i dwelfy, i gaunty z ca艂ego 艣wiata schodzili si臋 w poszukiwaniu sprawiedliwo艣ci, m膮dro艣ci, 艂aski i spokoju.
I ka偶dego roku kr贸l Ruin i Agaranthemem Heptek opuszczali Dom Heffiji i p艂yn臋li 呕urawi膮 Wod膮 do Stopy Niebios. Co roku wdrapywali si臋 do jaskini na skraju lodowca, kt贸ry g贸rowa艂 nad ca艂ym ich 艣wiatem. A tam siadali z Matk膮 Glizdawc贸w i opowiadali jej, co si臋 dzieje na 艣wiecie, i jak wszyscy inni pielgrzymi, kt贸rzy przybywali do tego 艣wi臋tego miejsca, s艂uchali jej m膮drych s艂贸w i nape艂niali si臋 jej mi艂o艣ci膮 i rado艣ci膮. Tak te偶 robi艂y ich dzieci i dzieci ich dzieci przez wszystkie wieki istnienia 艣wiata.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Steve Fearson Card in Ceiling
Card Captor Sakura 11
Card Captor Sakura 10
Michael Ammar Albo Card
Orson Scot Card Cien Endera
Card Warp Card Illusion
Kenton Knepper Card Through Banknote
Card Captor Sakura 07
John Scarne Three Card monte
how to install mb sd c4 wifi card
Card Captor Sakura 16
SD CARD SOUND RECORDER opis
w cusb37 Microsoft Word 2013 Free Reference Card
PCMCIA Memory Card Reader MBX

wi臋cej podobnych podstron