grochowska w uscisku komandora










W uścisku Komandora (Bohdan Korzeniewski)









Gazeta Wyborcza - 16/04/2005

 
 

MAGDALENA GROCHOWSKA
W uścisku Komandora

 
 

Dlaczego w swym spektaklu osaczył Don Juana trupami? We wspomnieniach wyznał: chciał wyrazić lęk przed śmiercią, niemożność dowiedzenia się, co jest potem - i radę Moliera, jak się zachować w ostatnim momencie. Uśmiechnąć się. Portret wybitnego teatrologa i reżysera Bohdana Korzeniewskiego.

 

Usta wykrzywił w drwinie. Nerwowym ruchem obraca klucze w kieszeni. Słowa cedzi kącikiem warg.
- Proszę wyreżyserować scenkę "wzwód prącia u rycerza w zbroi" (do Izabelli Cywińskiej, studentki reżyserii).
- Czy ja powiedziałem: proszę wejść? (w Teatrze Narodowym do pracownika technicznego, który nieśmiało uchyla drzwi gabinetu dyrektora). - Proszę wyjść, zapukać jeszcze raz i poczekać, aż poproszę!
Suchy, sztywny, opancerzony. Nigdy nie przynosi prezentów i nigdy nie mówi o uczuciach. Prędzej by sobie język odgryzł, niż wyznał, że coś go dotknęło. Jego uczeń reżyser Konrad Swinarski nazwał go: siekiera.
Są też inne relacje o Bohdanie Korzeniewskim. Zamiast "okrutny" mówi się "dociekliwy". Nie "złośliwy", tylko uporczywie żądający logiki. Francuski z ducha, racjonalista, przeniknięty Molierem, nienawidzący wszystkiego, co mieszczańskie.
Sprzedać duszę diabłu
Nie dokończył pisanego w starości dramatu "Odejście Fausta". Łatwo zgadnąć, że znużony Faust, który mówi swemu odbiciu w staroświeckim lustrze: "Trzeba raz wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy" - to autor szykujący się na śmierć.
Od młodości dociekał, po co istnieje "pozornie bezrozumny wszechświat". We francuskich magazynach, które przysyłał mu do Warszawy syn Tomasz, szukał artykułów o odkryciach nowych planet i wynalazkach. Dawały nadzieję, że potęga ludzkiego umysłu zedrze wreszcie z kosmosu ostatnią zasłonę.
- Podpisałby tysiąc cyrografów, byleby dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie - mówi wdowa prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, historyk teatru.
W latach 70. wiele godzin spędzili na dworcach kolejowych - ona dojeżdżała z Łodzi do Warszawy na przedstawienia, on odprowadzał ją potem na pociąg. Był bar na Centralnym, otwarty całą noc. Siadali. Korzeniewski nie odrywał oczu od ludzi. Chciwie uzupełniał wiedzę o człowieku, jakby mało jej zebrał w Auschwitz, w konspiracji, w teatrze.
Jego rozmowy z Małgorzatą Szejnert z 1988 r., wydane w głośnej książce "Sława i infamia", kończą się pytaniem: - Kim Pan jest? Bo w swym długim życiu recenzował spektakle, badał historię teatru, pisał opowiadania, uczył reżyserii, tłumaczył sztuki, reżyserował i kierował Narodowym... Odpowiedział:
- Jestem rozproszony. Te moje prace to nie były cele. To były środki. Chciałem zaspokoić ciekawość życia.
- Zaspokoił Pan?
- Nie.
Teraz Faust patrzy na siebie badawczo w lustrze i już wie, że odejdzie, nie zaznawszy rozkoszy poznania. Myśli: "A może tak być musi? Może naczelną cechą życia jest zupełna bezbronność wobec przemocy czasu, właśnie trud zmarnowany i niecelowy? Może w ten sposób Bóg, jeśli istnieje, strzeże własnych tajemnic?".
Twarze
Maria Dąbrowska przedstawiła go w powieści "Przygody człowieka myślącego" jako reżysera Kochańskiego. "Robił wrażenie człowieka, co żyje z pasją".
W książce o środowisku teatralnym Warszawy lat 70. teatrolog Andrzej Hausbrandt sportretował go w postaci Nałęczowskiego. Brzydki, zawistny, lecz także obdarzony wdziękiem. Ruchliwy, podejrzliwy, pełen żółci i goryczy. "Postrach dyrektorów, aktorów, studentów, postrach kobiet i mężczyzn w całym polskim teatrze".
W powieści o łódzkim Teatrze Nowym Kazimierza Dejmka kierownik literacki tego teatru Jan Koprowski opisuje realizację "Nie-boskiej komedii" w reżyserii Korzeniewskiego w 1959 r. Po premierze Dejmek mówi, że racjonalne przeprowadzenie wątku to wiele... ale to nie wystarcza.
W opowiadaniach Ireny Strzemińskiej z lat 60. jest nienasyconym kochankiem. "Zachowuje się w ten sposób, jakby właśnie dla niego, tylko dla niego przeznaczona była wieczność - na ziemi. Może właśnie dlatego jest taki nielojalny wobec ludzi".
Zwierzęcy triumf prawicy
Na początku lat 20. uczy się w gimnazjum matematyczno-przyrodniczym w Siedlcach. Chodzą tu przeważnie dzieci chłopskie (Korzeniewski ma rodowód drobnoszlachecki). Nauczyciele lewicują. Ale na obowiązkowych mszach ksiądz wita uczniów słowami: "Młodzieży katolicka i narodowa!".
Kazano mu przynieść kartkę od spowiedzi. - To zamach na moją wolność w stosunkach z Bogiem! - oburza się Bohdan. Przestaje chodzić do kościoła.
Wygłasza wykład dla młodzieży i dorosłych o teorii pochodzenia gatunków Darwina. Zrywa się prefekt szkolny: - W imieniu Boga protestuję! - i opuszcza salę.
Matka Bohdana jest nauczycielką, ojciec - urzędnikiem sądowym, mają sympatie socjalistyczne. Józef Korzeniewski został na krótko prezydentem Siedlec - wybrany głosami lewicy i mniejszości narodowych, głównie Żydów. Syn w grupie samokształceniowej czyta Marksa, Kanta, literaturę francuską, studiuje filozofię oświecenia i redaguje - w duchu liberalnym - miesięcznik szkolny. Śmierć prezydenta Narutowicza w 1922 r. z ręki fanatyka nacjonalisty była dla niego szokiem. W Siedlcach z radości próbują bić w dzwony, panuje atmosfera "zwierzęcego triumfu prawicy" - wspominał po latach. Gdy w 1925 r. wstąpi na wydział humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego, zapisze się od razu do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej związanego z PPS. Będzie chodził na pierwszomajowe demonstracje i seminaria marksistowskie.
Jest uczniem Józefa Ujejskiego, wybitnego badacza literatury, frankofila. Słucha wykładów znakomitych uczonych: socjologa Ludwika Krzywickiego, psychologa Władysława Witwickiego, logika Tadeusza Kotarbińskiego, teoretyka kultury Stefana Czarnowskiego. Ten ostatni to wuj narzeczonej, a wkrótce żony Bohdana Ewy Rostkowskiej. Młodzi bywają u niego w mieszkaniu na Chopina zastawionym chińskimi meblami. Profesor rozprawia z fantazją. Uchodzi za radykała - wyposażył katedrę w pisma Marksa, Engelsa i Lenina, sympatyzuje z PPS, zbliża się do marksizmu. Korzeniewski jest pod jego urokiem.
Niech wybuchną!
"Tajemnicę, która pozwoliła mi później reżyserować, odkryłem dzięki prof. Kotarbińskiemu - pisał Korzeniewski w 1984 r. w "Dialogu". - Układał prościuteńkie zdania, pot z wysiłku spływał mu z czoła, a my dalej nie pojmowaliśmy. On popadał w coraz większe uniesienie, w transie zapisywał wzorami całą tablicę... I wtedy zrozumiałem, że w stanie pełnej świadomości nie da się niczego stworzyć. (...) Trzeba nagromadzić, skumulować w sobie wiedzę, a potem już tylko odwołać się do tajemniczych sił. (...) Nie wiedzieć, jak te tajemnicze siły, tkwiące w człowieku, wybuchną - to jest właściwa robota reżyserska!".
Najlepsze warszawskie przedstawienia oglądał jeszcze jako gimnazjalista dzięki zaproszeniom wuja. Zachwyciły go inscenizacje Leona Schillera - eksperymentalne i zuchwałe. Będzie go zawsze nazywał poetą sceny.
Wiele lat później powie przyjacielowi, teatrologowi Zbigniewowi Raszewskiemu, że już przed wojną postanowił zostać reżyserem, a praca naukowa i pisarska były tylko etapem przygotowawczym.
- Chciał wejść do teatru i być artystą - mówi Jerzy Timoszewicz, historyk teatru - i czasem nim bywał. Kilka jego inscenizacji przeszło do historii teatru polskiego.
Po śmierci Korzeniewskiego w 1992 r. jego uczeń Andrzej Kruczyński, obecnie dziekan w warszawskiej szkole teatralnej, napisał: "Chyba zazdrościł Leonowi Schillerowi (...) niezwykłej łatwości przemieniania wszystkiego na scenie w niespodziewaną wartość".
Co pani wie o komedii dell'arte?
Praca magisterska Korzeniewskiego z 1931 r. (" "Drama" w warszawskim Teatrze Narodowym...") ma świetne recenzje, choć zarzucają jej brutalność stylu. "Mam doprawdy tak szczere i bynajmniej nie dla pozy robione zamiłowanie do dosadności, że się chyba z tego nie wyleczę" - pisze w liście do ojca.
Organizuje dział teatralny w Bibliotece Narodowej, poprowadzi go aż do wybuchu wojny (tysiące rękopisów, akta personalne, afisze, pamiętniki zapełniają piętro Pałacu Potockich; spłoną w 1944 r.). W antykwariatach i "po różnych zubożałych paniusiach" wynajduje cenne dzieła. Gromadzi też prywatne zbiory - pół tysiąca tomów włoskiej, francuskiej i angielskiej literatury teatralnej z XVII i XVIII w. Dyrekcja biblioteki wystawia mu opinię: inteligencja bystra, poziom etyczny normalny, krytycyzm znaczny. "Taktowność nie zawsze równa".
Jesienią 1933 r. Korzeniewski wyjeżdża do Paryża na stypendium Funduszu Kultury Narodowej. Dzięki listom polecającym od prof. Ujejskiego bywa u Olgi Boznańskiej i Jeana Cocteau. Styka się z Czesławem Miłoszem. Poznaje wielkich ludzi teatru: Jeana Giraudoux, Louisa Jouveta, Jeana Vilara. Uzupełnia materiały do doktoratu o Wojciechu Bogusławskim.
"Poznawałem więc Francję bez zahamowań" - opowiadał. Na wiecach komunistów, które odbywały się na paryskim welodromie, siadał między robotnikami. Jeździł pod Paryż na wykłady ekscentrycznego prof. Dumasa z psychologii, na szóstą rano. Był stałym bywalcem klubu nudystów na jednej z wysp na Sekwanie. "Siadało się obok pana, pani bez żadnych oznak wstydliwości i rozmawiało się zwyczajnie". Udał się w półroczną podróż rowerem po Francji, Szwajcarii i Włoszech.
Po jego powrocie do Warszawy w 1934 r. Schiller proponuje mu wykłady z historii teatru w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej na wydziale reżyserii.
- Schiller założył ten wydział po to, żeby do teatru wprowadzić trochę porządku intelektualnego - mówi prof. Jan Kulczyński, na przełomie lat 50. i 60. asystent Korzeniewskiego w PWST, później dziekan wydziału reżyserskiego - żeby reżyser odwoływał się nie tylko do emocji, ale przede wszystkim do rozumu. Ten młody człowiek swoją zdyscyplinowaną umysłowością niezwykle pasował Schillerowi do tego, czego sam chciał uczyć.
- Przyjechał doskonale przygotowany z teatru francuskiego. Spośród teoretyków jemu zawdzięczam najwięcej - opowiada reżyser Erwin Axer. - Przynosił ryciny, metaloryty i analizując je, umiał odtworzyć przedstawienie. Łatwo go było wciągnąć w rozmowy o aktualnych premierach, miał o nich sąd bardzo niezależny, czym nam imponował. Był ostry, ale myśmy go wielbili, bo mieliśmy poczucie, że jest jednym z najlepszych profesorów.
Wśród jego studentów są Jerzy Kreczmar, Irena Lorentowicz, Marian Wyrzykowski, Aleksander Bardini i Teresa Roszkowska, po wojnie twórczyni scenografii do jego przedstawień.
Egzamin. Korzeniewski pyta Danutę Szaflarską, co wie o komedii dell'arte. Aktorka nie wie nic. - Jestem bardzo zdenerwowana... Profesor z błyskiem w oku: - Nie szkodzi, poczekam, aż się pani uspokoi.
Jednodniowe żyjątka teatralne
Już w nim wzbierała wielka ambicja, żeby kształtować polski teatr. Poprzez słowo, którym włada jak szermierz. Swoje recenzje zamieszcza początkowo w prosanacyjnym "Pionie", a pod koniec lat 30. w liberalnych "Wiadomościach Literackich" i miesięczniku poetyckim "Skamander". Brutalne, nieszanujące świętości.
"Pozwolić wlec się farsie - to od razu przetrącić jej krzyże" - kpi z przedstawienia "Mieszczanin szlachcicem" Moliera w reżyserii Aleksandra Zelwerowicza (1936). Niedawno Zelwerowicz zaproponował mu wykłady w PIST na wydziale aktorskim.
O zdradzie ideałów w Teatrze Ateneum: "Jeszcze przed paru laty teatr ten kipiał od pasji społecznych i dwaj jego dyrektorzy, Jaracz i Schiller (...), powiadali, że będzie teatrem robotniczym. (...) Repertuar dobrze oddawał powojenny zamęt idei, nadziei, porywów tej warstwy, zanim z ustaleniem się form ustrojowych nie wygładziło się w niej wszystko jak woda w gnijącym stawie" (1938).
O stanie literatury dramatycznej: "To, co dali w tym czasie autorowie polscy (...), nie ruszyło krokiem z tej dusznej sypialni, gdzie od lat dogorywa obojętny na wszystkie wstrząsające światem wydarzenia dramat mieszczański" (1938).
Spektakle rozrywkowe najniższych lotów to w recenzjach Korzeniewskiego "jednodniowe żyjątka teatralne".
Jerzy Koenig, teatrolog: - Z odrazą odnosił się do tego, co nazywał bulwarowym upadkiem teatru.
Gustaw Holoubek grał tuż po wojnie w "Amfitrionie 38" Giraudoux w reżyserii Korzeniewskiego. Opowiada: - W Polsce przedwojennej sięganie w teatrze po wielką literaturę było niezmierną rzadkością. Kiedy Schiller, Osterwa, Zelwerowicz realizowali klasykę, musieli opuszczać wielkie miasta, żeby prezentować ten rodzaj repertuaru. Bo w Warszawie żaden teatr nie chciał ponieść finansowego fiaska. "Nie-boska...", "Dziady" szły po parę razy... Korzeniewski i Schiller dążyli do wyniesienia teatru na odpowiednio wysoki poziom naukowy i intelektualny.
- Miał bardzo wysublimowane kryteria sztuki - mówi teatrolog prof. Edward Krasiński. - Gdy ktoś do tej poprzeczki nie dostawał, a jeszcze do tego był pretensjonalny, niszczył go. Ale wielkiej sztuce aktorskiej potrafił oddać sprawiedliwość.
Jerzy Timoszewicz: - Gdyby nie wojna, miałby na uniwersytecie pierwszą w Polsce katedrę historii teatru, szykował mu ją prof. Ujejski. Żałuję, że nie został przy piórze. Uważam go za najwybitniejszego krytyka teatralnego dwudziestolecia, wybitniejszego od Boya, Irzykowskiego i Słonimskiego. Wchodząc później do teatru jako reżyser, przekroczył granicę, której moim zdaniem nie powinien był przekroczyć. Wstępował w dżunglę, której prawa były sprzeczne z jego racjonalną mentalnością. Bo prawa teatru są nieokreślone. On do tego kłębowiska nie pasował i to mogło być przyczyną niepowodzeń różnych jego przedstawień. A strata dla polskiej nauki i humanistyki była ogromna. Przecież on był artystą wtedy, gdy pisał recenzje!
Zbrodnia dokona się w upojeniu
Historyk literatury polskiej Stanisław Adamczewski został dyrektorem PIST w 1937 r. Narzuciło go ministerstwo w okresie wzbierającej fali antysemityzmu - opowiadał Korzeniewski - miał wprowadzić w instytucie numerus clausus. Prócz Polaków uczyło się tu kilku Ukraińców i sporo Żydów. "Schiller chętnie ich przygarniał - wspominał profesor. - Interesowało go bowiem, jak ci ludzie wrastają w kulturę polską". Wśród wykładowców byli Polacy pochodzenia żydowskiego: socjolog Aleksander Hertz, filozof Henryk Elzenberg, Irena Filozofówna, przyszła żona Schillera.
Na posiedzeniach rady pedagogicznej szefowie obu wydziałów, Schiller i Zelwerowicz, gwałtownie protestują przeciw numerus clausus. Jerzy Stempowski, który wykłada "Tło filozoficzne wielkich epok teatralnych", przemawia siedem godzin, Korzeniewski - trzy bez przerwy. "Wspólnie ze Stempowskim postanowiliśmy całą sprawę okryć śmiesznością - opowiadał. - Zastosowaliśmy znany sposób parlamentarny. (...) Rzecz rozeszła się po kościach".
Lecz gdy słuchał wieści z uniwersytetu, nie było mu do śmiechu. Wuj żony prof. Czarnowski, który ostro sprzeciwił się gettu ławkowemu, potrzebował obstawy, bo młodzież endecka nie chciała dopuścić go na zajęcia. "Coraz gwałtowniej występowały tendencje faszyzujące - opowiadał Korzeniewski. - Pamiętam artykuły nawet tak wybitnego umysłu, jak Grzymała-Siedlecki, chwalące Hitlera; jakieś takie porównanie Hitlera z siewcą, który (...) tworzy nowe Niemcy. To budziło w nas (...) głęboki niepokój. Zwłaszcza że zaczynały się gwałty, pikietowanie sklepów żydowskich".
W 1933 r. w drodze do Paryża zatrzymał się w Berlinie; Hitler niedawno objął władzę. Gdy Korzeniewski wyszedł z dworca, tłum porwał go ze sobą na parteitag. Dobosze bili w werble, Goebbels wykrzykiwał zachęty do ofiary krwi. Nagle pojawił się Hitler. "Podniósł rękę i zaryczał. To trudno opowiedzieć. Zwierzę - i tłumy odpowiedziały rykiem. (...) Dokonywał się akt zbiorowego opętania, robiło to przerażające wrażenie, zapowiadało zbrodnię dokonaną w upojeniu".
Fonsio zagradza drogę barbarzyństwu
W pierwszych dniach września 1939 r. odebrał w kasie "Wiadomości Literackich" honorarium za ostatnią recenzję. Narodowy wystawiał tego lata "Wesele Fonsia". Świat walił się - wspominał Korzeniewski - a pierwszy teatr polski nie dawał "Dziadów", tylko "niewydarzone farsidło domowego chowu". Aktorzy zbiegali od czasu do czasu do schronu, ale wciąż grali. I tak oto Fonsio w kraciastych spodniach "zagradzał drogę nowoczesnemu barbarzyństwu".
W śródmieściu zaskoczył Korzeniewskiego alarm lotniczy. Butni dorożkarze nie kryją się, tylko podnoszą leniwie budy i nakrywają derkami konie.
Po powrocie z tułaczki wrześniowej w miejscu Teatru Narodowego widzi osmalone mury.
Jest teraz tokarzem w fabryce przy Dzikiej. W drugim, podziemnym życiu, wykłada w PIST i redaguje tygodnik "Głos Wolnej Polski". Gdy w połowie września 1940 r. o piątej rano Niemcy wygarniają mężczyzn z mieszkań Żoliborza, na biurku Korzeniewskiego leżą świeże szpalty do korekty. Nikt ich nie zauważy. W Auschwitz profesor dostanie numer 4880.
Sześć tygodni później niemiecki oficer przyjmuje okup. Według jednej wersji, którą Korzeniewski opowiadał tuż po wojnie, łapówkę dał jego brat cioteczny Witold Szebeko, przedwojenny przedsiębiorca. Po latach mówił inaczej - wykupiło go podziemie. Gdy wychodzi na wolność, waży 34 kilogramy.
Z piołunem na dnie
Czasem wymykało mu się po wojnie zdanie jak błysk, którym wydobywał z mroków Auschwitz szorstkość nędznej murawy albo inny szczegół.
- Przeżyłem tylko dlatego, że się codziennie goliłem...
- Dlaczego najwięcej skłonności do okrucieństwa przejawiali fryzjerzy?
- Żałuję, że w czasie wojny nie zabiłem ani jednego Niemca.
Ale raczej o tym milczał. "Nie czułem potrzeby, żeby się zwierzać z przejść upadlających" - napisze. Dręczył go sen - dopada łóz nad Sołą, a za nim gonią wilczury o podpalanych grzbietach.
W 1970 r. w Madrycie kpił z mody na teatr okrucieństwa. Co za groteskowa dysproporcja między rzeczywistością a jej obrazem w sztuce, podmalowanym czerwoną farbą - mówił. Zupełnie nie zdajecie sobie sprawy, do czego zdolny jest człowiek, który z pozoru wygląda całkiem zwyczajnie!
Dopiero w 1985 r. opublikował w paryskiej "Kulturze" dwa opowiadania oświęcimskie, które weszły potem do jego wspomnień wojennych "Książki i ludzie". O tym niewielkim tomie Czesław Miłosz napisał w 2004 r.: "Jak to się stało, że tak wybitna książka pojawiła się i znikła jakby bez śladu". Jan Kott stwierdził: proza wolna od sentymentów, ścisła i gęsta, z piołunem na dnie.
Opisał techniki dręczenia i zabijania, które on - obozowy ogrodnik - widział na własne oczy. Ale pod tą strugą opowieści płynie druga. O człowieku, który wyrósł na wierze w ludzki rozum i postęp etyczny, pysznił się rozwojem cywilizacji - a żyje pośród barbarzyństwa.
"Ludzie? Tak, z pozoru są do siebie podobni. Jednakowo są zbudowani, tak samo odczuwają głód i strach, chronią się przed upałem i mrozem (...). Nie różnią się także w doznawaniu uczuć wspólnych całemu naszemu rodzajowi - namiętności miłosnej, (...) lęku przed śmiercią. Ale w pewnym miejscu ich wspólne drogi rozchodzą się...".
Jedni zachowują pamięć historyczną i droga prowadzi ich "do miejsc oznaczonych wyrazami: wolność, honor, lojalność, wierność danemu słowu, obrona słabych, litość dla pokonanych". Drudzy nie posiadają trwałej pamięci. Każdego ranka witają wschodzące słońce "z takim chrząkaniem zadowolenia jak zwierzęta".
Na dworcu w Oświęcimiu niemiecki kolejarz zaprowadził siedem ludzkich cieni zwolnionych z obozu do ogrzanego wagonu i dał im papierosy. Przed Katowicami zaczęli wsiadać górnicy. Zaglądali do przedziału, kładli na kolanach mężczyzn chleb z margaryną i termosy z kawą zbożową. Korzeniewski płakał. Rok przed śmiercią, gdy kręcono o nim film, przywołał to przeżycie. Ci górnicy, powiedział, rozumieli człowieczeństwo w sposób zupełnie prosty, który przynosi ludziom zaszczyt. Dodał: - Nie ma silniejszych doznań niż doznanie dobroci.
W Warszawie zgodnie z rozporządzeniem zgłosił się na Szucha. Gestapo przetrzymało go umyślnie prawie do godziny policyjnej. Miał dotrzeć na Żoliborz do żony i córeczki. Tramwajarz spojrzał z ukosa. - Trzymaj się pan - mruknął. Przesunął korbę i tramwaj pomknął z jazgotem, nie zatrzymując się na przystankach.
Robotnik zasiądzie obok profesora
W Bibliotece Uniwersyteckiej Korzeniewski jest magazynierem. Na polecenie doktora Witte, zarządcy warszawskich bibliotek, zbiera z mieszkań pomordowanych porzucone książki. Ocali niejeden księgozbiór.
W niedzielne przedpołudnia w mieszkaniu na Szczyglej prowadzi wykład w tajnym PIST. - Gdy ktoś tłumaczył spóźnienie łapanką - wspomina Andrzej Łapicki - potrafił uciąć szyderczo. Uważał, że łapanka to żadne usprawiedliwienie.
Jest członkiem Biura Informacji i Propagandy AK; w porozumieniu z Delegaturą Rządu współtworzy Tajną Radę Teatralną - władzę nad teatrem polskim w czasie wojny.
Schiller, Korzeniewski, Stefan Jaracz, Edmund Wierciński, Karol Adwentowicz, Andrzej Pronaszko, Jan Kreczmar... Od powrotu Schillera i Jaracza z Auschwitz latem 1941 r. prawie co tydzień zbierają się w mieszkaniu Schillera na ostatnim piętrze wieżowca Prudential przy pl. Napoleona. Przygotowują zasady funkcjonowania teatrów po wojnie.
Narodowy będzie upowszechniał arcydzieła. Powstaną teatry popularne oraz objazdowe, Pronaszko zaprojektował już scenę na platformach ciężarówek. Niepodległość przywitają sztuką Wyspiańskiego "Akropolis" - Miłosz pisze już prolog. Zagrają "Elektrę" - Iwaszkiewicz robi nowy przekład. Wystawią Moliera, Słowackiego, Szekspira... Rada ogłasza konkurs dramaturgiczny, w którym biorą udział Andrzejewski, Zagórski, Zawieyski, Gajcy.
A na widowni teatrów powojennych - marzą - robotnik zasiądzie obok profesora. Komunizujący przed wojną Schiller, socjalista Korzeniewski, Jaracz ze swoim chłopskim i pepeesowskim rodowodem i Adwentowicz, który jako dyrektor w Łodzi pozwolił niegdyś Schillerowi realizować sztukę niemieckiego komunisty, nadają Radzie wyraźnie lewicowy charakter.
W marcu 1944 r. Korzeniewski pracuje nad tekstem, który miałby się ukazać na otwarcie Teatru Narodowego. W ocalałym fragmencie uderza rozczarowanie Polską międzywojenną. Miały zniknąć ohydne czynszówki i ciemnota. Kraj miał dać obywatelom szanse pełnego rozwoju. Nie dał. Pojawili się natomiast nowobogaccy. Bezrobocie. Brutalna policja. Oburzający stosunek do mniejszości narodowych.
Teatr dławiły żelazne prawa pieniądza. "Nie zakipiał od wyzwolonej twórczości". Nie ściągnął do swych lóż ludzi ze wsi i z przedmieść. "Związany organizacyjnie i duchowo z mieszczaństwem (...) podzielał z nim cechę najbardziej charakterystyczną - mierność". Pomimo wielkiego dramatu i kilku wielkich nazwisk. A Teatr Narodowy miasto wydzierżawiło prywatnej osobie; państwo polskie zrzekło się wpływu na pierwszą scenę w kraju!
U schyłku wojny Korzeniewski snuje wizję Polski idealnej, sprawiedliwej, złączonej unią z Białorusią, Ukrainą i Litwą. I wizję teatru, który czerpiąc z arcydzieł wieszczów narodowych, obdarzy ludzi pięknem i ich odmieni.
Bo aktor musi grać
Obok list rozstrzelanych zakładników wisiały na słupach afisze rewii i tandetnych przedstawień: "Moczmy nogi", "Ząb, zupa, dąb!", "Cacko z dziurką"... Jeszcze przed wywózką do obozu Korzeniewski poinformował władze ZASP o tajnych zarządzeniach okupanta dotyczących propagandowej roli teatrzyków zaakceptowanych przez Niemców. Swoim repertuarem miały wykazać, że Polacy to naród zwyrodniały. Latem 1940 r. na zebraniu z udziałem Schillera, Jaracza, Adwentowicza, Wiercińskiego, sekretarza ZASP Dobiesława Damięckiego i Stanisławy Wysockiej Związek zakazał aktorom występów w jawnych teatrzykach. Zezwolił jedynie na recytacje i śpiew w kawiarniach.
Zajęli się handlem; pracowali w kawiarniach. Ale około dwustu osób w Generalnej Guberni nie respektowało zarządzenia ZASP. Prócz "aktorskiego pospólstwa" - jak mawiał Korzeniewski - byli też wielcy sceny: Kazimierz Junosza-Stępowski, Jerzy Leszczyński, Józef Węgrzyn, Adolf Dymsza, Maria Malicka...
Wzięli na siebie rolę reprezentantów takiej kultury, jakiej życzyli sobie dla Polaków okupanci - tłumaczył Korzeniewski po latach - bezwartościowej i plugawej. Osłabiali ducha oporu. Pracowali w gruncie rzeczy dla propagandy niemieckiej. Musieli ponieść karę. Tajna Rada Teatralna pilnowała elementarnej przyzwoitości. Z ramienia Rady to on wnosił sprawy przeciwko aktorom do tajnego Sądu Rzeczypospolitej. Funkcja groźna i nieprzyjemna - przyznawał.
Sąd składał się z sędziów "o najwyższym autorytecie, niezłomnych - opowiadał. - Żądali bardzo solidnych dowodów winy. Dlatego sprawy ciągnęły się długo i wyroków było mało. Wielu osób nie zdążono ukarać. Dokonały tego dopiero weryfikacyjne sądy ZASP i sądy PRL po wojnie".
Teatrzyk Maska przy Marszałkowskiej 34. Prowadzą go Józef Grodnicki i Witold Zdzitowiecki. Przebrany za woźnego Korzeniewski pilnuje drzwi. Gdy Grodnicki wita publiczność, wpadają mężczyźni z bronią. Odczytują wyrok. Wlepiają Grodnickiemu 20 kijów. Fryzjer oddziału karnego przejeżdża mu maszynką po głowie. Zdzitowieckiego tylko golą, bo szlocha.
Erwin Axer przyjechał do Warszawy ze Lwowa w 1942 r. Opowiada: - Rozmawialiśmy w czasie okupacji z Jurkiem Kreczmarem na temat tych sądów. Byliśmy im raczej przeciwni. Schiller, Wierciński, Korzeniewski palili się do tych wyroków; myśleli, że wojna potrwa krótko. Ale z tego się zrobiła sześcioletnia kwarantanna dla aktorów. Oni odebrali ludziom chleb, zniszczyli całe pokolenie. Aktorzy popełniali samobójstwa. Korzeniewski był tym nieubłaganym, bo był człowiekiem z zewnątrz, dopiero później stał się człowiekiem teatru.
- To była demonstracja patriotyzmu - mówi Andrzej Łapicki - ale czy bardziej naganne było zagrać w "Moralności pani Dulskiej" Zapolskiej, bo i takie sztuki czasem dawano, czy podawać papierosy gestapowcom w kawiarni? Ja nie wiem.
Przeważały jednak sztuczki pełne obscenów. Schiller nazwał potem okres okupacji "chwilą wielkiego upodlenia sceny polskiej".
Dlaczego grali w teatrzykach kontrolowanych przez Niemców? Bo nie widzieli w tym nic zdrożnego. Bo nie umieli handlować i popadali w nędzę. Bo posługując się Erlaubniskarte, pozwoleniem na pracę, zasłaniali się przed wywózką na roboty. Bo tak kamuflowali pracę w konspiracji. Bo chcieli chronić bliskich pochodzenia żydowskiego. Bo aktor nie może żyć bez teatru. A publiczność chciała ich oglądać i tłumnie przybywała na przedstawienia, nie bacząc na cuchnące bomby małego sabotażu.
Pewna aktorka wrzasnęła: - Jestem piękna, młoda, utalentowana i chcę normalnie żyć!
Stanisława Perzanowska, miłość Jaracza, tłumaczyła, dlaczego reżyseruje w Teatrze Komedia: - Muszę utrzymać córkę. Jej córka była upośledzona umysłowo.
W "Sławie i infamii" Korzeniewski mówi kategorycznie: "Rozumiejąc wszelkie uwikłania, nie możemy rezygnować z przestrzegania norm". W filmie biograficznym z 1991 r. powiedział: - Po ukazaniu się "Sławy i infamii" parę osób zaczęło nas oskarżać, szczególnie mnie, jako okrutnika, który niszczył aktorów polskich. Wydaje mi się, że nie popełniliśmy błędu.
Dlaczego ob. Korzeniewski kłamie?
Tymoteusz Ortym-Prokulski prowadził Kometę (pierwszy za okupacji jawny teatrzyk w Warszawie), Niebieskiego Motyla i Nowości. Uniknął kary chłosty. Znika z miasta w czasie Powstania. Wypływa w Krakowie. W marcu 1945 r. Korzeniewski jedzie do Krakowa - na radzieckiej cysternie - aby wykonać wyrok. Ale Ortym już się zakrzątnął wokół nowej władzy; jest konferansjerem w teatrze Krasnaja Zwiezda. Korzeniewski - obszernie wyjaśniający swe koneksje z rządem londyńskim - ledwo ratuje głowę przed NKWD.
"Po wojnie zasłynął jako tropiciel "czarownic" " - napisał Miłosz.
Komisje ZASP weryfikują swoich członków. Od stycznia 1946 r. Korzeniewski zasiada w Sądzie Centralnym drugiej instancji. Tu trafiła sprawa Romana Niewiarowicza.
Przy Kredytowej 14 działał Teatr Komedia. Dawał przyzwoity repertuar: Perzyńskiego, Zapolską, Rittnera. Stanowił melinę AK. Niewiarowicz reżyserował w nim i pisał sztuki, często pokazywał się z Niemcami. Był oficerem polskiego Wywiadu Wschód, zajmował się przerzutem broni. Udając handlarza złotem, przewoził do Lwowa sprzęt radiowy i dokumenty dla członków wywiadu. Rozpracowywał ze swoimi ludźmi tryb życia Igo Syma. Sym - przed wojną gwiazda kina i estrady oraz agent wywiadu niemieckiego, za okupacji dyrektor Theater der Stadt Warschau, szantażował aktorów, by zmusić ich do zagrania w antypolskim filmie "Heimkehr". Z wyroku podziemia został zastrzelony w marcu 1941 r.
Wiosną 1943 r. gestapo aresztowało Niewiarowicza. Pawiak. Obóz Gross Rosen. Gruźlica. Po powrocie w oświadczeniu dla ZASP opisał swoją działalność. Sąd pierwszej instancji zawyrokował, iż Niewiarowicz współpracował z Niemcami na rozkaz podziemia. Druga instancja pod koniec 1946 r. uznała, że nadużył swej pozycji dla korzyści materialnych i ambicji autorskich.
Niewiarowicz bronił się na łamach "Tygodnika Powszechnego" i w liście do walnego zjazdu ZASP. W prasie rozpętała się przeciwko niemu nagonka.
W 1949 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie odbywał się proces aktora Andrzeja Szalawskiego oskarżonego o współpracę z Niemcami. Zeznając jako świadek, Korzeniewski mówił również o szkodliwej - jak twierdził - działalności okupacyjnej Niewiarowicza. Po przeczytaniu sprawozdania prasowego z procesu Niewiarowicz napisał kolejny list do ZASP. "Dlaczego ob. Korzeniewski kłamie? - pytał. (...) Samozwańcze mianowanie się sędzią oficerów Ruchu Oporu przez ob. Korzeniewskiego jest tylko ośmieszaniem się".
W "Sławie i infamii" profesor podtrzymał swoje zdanie - Niewiarowicz traktował swą działalność w podziemiu jako alibi dla interesów w teatrze; nie musiał aż tyle reżyserować i grać. Przygotował 16 inscenizacji, w tym siedem sztuk własnych. "To był bardzo łatwy i olbrzymi zarobek. W stosunku do tego, co mógł zarobić aktor pracujący w kawiarni. W stosunku do zasiłków, jakimi dysponowała Tajna Rada Teatralna". Sąd uznał zasługi konspiracyjne Niewiarowicza - mówił Korzeniewski - ale ukarał go za nadzwyczajną aktywność w jawnym teatrze.
Na trzy lata pozbawiono go prawa do zajmowania kierowniczych stanowisk w teatrach. W pierwszych powojennych sezonach grał i reżyserował we Wrocławiu i w Krakowie.
Historyk teatru Janina Hera pisze w "Zeszytach Historycznych" (1996), że gaża i honoraria Niewiarowicza szły na potrzeby konspiracji. W "Najnowszej historii teatru polskiego" (1999) Joanna Godlewska zauważa, że Niewiarowicz należy do grona niesłusznie posądzonych o kolaborację.
Zasady ogromnieją, ludzie maleją
- Komisje weryfikacyjne ZASP to było, moim zdaniem, nadużycie - mówi Erwin Axer. - Oni pozwolili partii manipulować sobą. W ten sposób partia wciągnęła ich do współpracy.
Jaracz tuż przed śmiercią w 1945 r. w memoriale do ministra kultury bronił aktorów, którzy występowali w jawnych teatrach. Pisał, że komisje weryfikacyjne stosują metody "terrorystyczne". W marcu 1946 r. Wierciński wycofuje się z pracy w komisji, wyjaśniając Korzeniewskiemu w liście: "Trzeba mieć przekonanie, a tego w tym wypadku nie mam".
Edward Krasiński: - Wierciński zorientował się, że weryfikacja służy intrydze politycznej, przebiega pod naciskami - również ubeckimi. Uważał też, że bez dotykania postaw aktorów na terenach zajętych w 1939 r. przez Związek Radziecki nie można przeprowadzić uczciwej oceny. Dlatego się wycofał. Korzeniewski, który był jednym z ideologów weryfikacji, nie chciał dostrzec wszystkich jej dwuznaczności. Nie chciał zrozumieć motywów, komplikacji życiowych, które popchnęły aktorów do grania. Oni nie występowali w sztukach prostalinowskich czy jawnie antypolskich, jak aktorzy na Wschodzie. W Generalnej Guberni mieli ten "komfort", że okupant nie chciał z nimi współpracować. Na Wschodzie kazano im składać manifesty lojalności. Tam stworzono warunki kolaboracji. Pamiętam, jak Perzanowska mówiła mi, płacząc: "W Wilnie jako kierownik artystyczny teatru polskiego pod okupacją sowiecką składałam deklaracje prosowieckie i antypolskie. Nie tylko nie zostałam za to później ukarana, to mnie wręcz chroniło. W Warszawie wystawiłam parę komedii w teatrze, który niczym proniemieckim się nie wyróżniał. I za to jestem prześladowana". Moja ocena komisji jest negatywna. Korzeniewski odegrał w weryfikacji rolę niszczycielską. A sprawa Niewiarowicza to najbardziej przykry akcent tej postawy.
Po śmierci profesora Joanna Godlewska napisała, że "system kar i nagród uważał za fundament świata". Był "etycznym dalekowidzem". W tej perspektywie zasady ogromnieją, ale ludzie maleją - stwierdziła.
- Jeśli przeżyło się okupację w Warszawie świadomie - mówi Jerzy Timoszewicz - i na tle codziennego straszliwego terroru widziało się te rewietki, to człowiek miał potem odruch wściekłości i ochotę na odwet wobec ludzi, którzy tam występowali.
Mówi historyk teatru prof. Barbara Lasocka (pracowała z Korzeniewskim w "Pamiętniku Teatralnym"): - Pamiętałam wojnę, dlatego podobnie jak Korzeniewski uważałam, że za swoje wybory ponosi się odpowiedzialność. Może używał zbyt dosadnych słów, może nie zależało mu, żeby dociekać, kto pociąga za sznurki... Ale jego intencja była słuszna, te sądy musiały się odbyć! Aktorzy występujący na Wschodzie tak samo powinni podlegać weryfikacji, ale w tamtym czasie było to niemożliwe.
W 1963 r. Korzeniewski stwierdził w "Pamiętniku...", że porównywanie teatru polskiego na Wschodzie i w Warszawie byłoby nadużyciem. Od Jana Kreczmara, który przyjechał ze Lwowa, Tajna Rada Teatralna miała informacje z pierwszej ręki. "Wiedzieliśmy, że są to dobre teatry, a postawę tamtejszych aktorów uznaliśmy za słuszną".
W "Sławie i infamii" przyznaje, że odsuwali od siebie zasadnicze oceny i mieli wątpliwości. "A one rosną" - dodał.
Pięćdziesiąt róż
- Czy z latami stał się Pan bardziej wybaczający? - zapytała Małgorzata Szejnert.
- Więcej rozumiem może. Nie mam już tej zapalczywości w sobie, ale poglądów nie zmieniłem. Tak samo bym postępował.
Marię Malicką, której za współpracę z Teatrem Komedia wyznaczył surową karę - zakaz występów w Warszawie - zaangażował w 1963 r. jako Rollisonową w swoich krakowskich "Dziadach". Powiedział: - Miała swoje za uszami, ale aktorka znakomita.
Odwiedził ją w latach 70. Andrzej Wysiński, wieloletni współpracownik profesora w "Pamiętniku Teatralnym". - Ten Korzeniewski - stwierdziła - gdy był w komisji, to by mnie w łyżce wody utopił. A pan wie, co się z nim potem stało? Złagodniał! Na moje przedstawienie jubileuszowe przyniósł mi pięćdziesiąt róż.
Sączą formalinę w zadumie
Powstanie zastało go w Bibliotece Uniwersyteckiej, razem z niemiecką kompanią. Żołnierze rabują domy wzdłuż Oboźnej, Foksal, Kopernika. W bibliotece wyrzucają z szaf książki, paskudzą na sztychy, zamieniają budynek w kloakę. Pięć tysięcy najcenniejszych starodruków każą bibliotekarzom załadować do skrzyń i wywożą. W połowie września zarządzają ewakuację. Podczas postoju na Woli Korzeniewski ucieka przez ruiny do podwarszawskich Jelonek. Wkrótce odnajdzie żonę i córeczkę pod Piotrkowem.
Późną jesienią 1944 r. na mocy porozumienia z Niemcami trwa ewakuacja zbiorów bibliotecznych i muzealnych z Warszawy pod kierunkiem Stanisława Lorentza. Korzeniewski pracuje w Bibliotece Uniwersyteckiej. Jest z nim prof. Wacław Borowy, historyk literatury polskiej, przed wojną dyrektor biblioteki. Świetnie zna jej zbiory.
Po zakończeniu akcji w styczniu 1945 r. obaj nadal pozostają w bibliotece, aby ją chronić przed szabrem. Wątły Borowy o wyglądzie nieporadnego inteligenta, w chustce na głowie i włóczkowych mitenkach, oraz niziutki Korzeniewski w groteskowym palcie do ziemi, zaopatrzeni w osłaniające pisemko z pieczątką... Oni dwaj - przeciwko Sowietom w waciakach.
Żołnierze wbiegają między półki, wyrywają garściami kartki z książek i przytykają płomień zapalniczek. Świecąc sobie, zrzucają całe rzędy woluminów na podłogę. Dobrali się do eksponatów w formalinie. Przechylają szklane słoje z mątwami, sączą płyn w zadumie. Korzeniewski protestuje. Oni: - Paszoł won!
"Nie zatarło się we mnie uczucie żałości - pisał - jakiego wówczas doznałem. Nie było ono ani litością, która się rodzi na widok cudzego upośledzenia, a więc i własnej wyższości, ani nawet zwyczajną ludzką solidarnością we wspólnej niedoli. Z mojej żałości, dokuczliwej jak tępy ból, przebijało zdumienie, że los dla wielu ludzi na ziemi bywa zawsze jednakowo bezlitosny. Nie chce zelżyć swojej srogiej ręki nawet wtedy, kiedy zmienia się historia. Zastępuje bowiem jednych ciemiężycieli innymi. Jeszcze bardziej pozbawionymi miłosierdzia".
Leżąc na stercie gazet, przed snem obserwuje Borowego, który z żelazną dyscypliną ręką fioletową od odmrożeń zapisuje na skrawkach gazet wydarzenia dnia. Korzeniewski dochodzi do przekonania, że tylko stawiając sobie najwyższe wymagania, można uchronić siebie i kraj przed pogrążeniem w dzikości.
W maju wyprawia się na Dolny Śląsk, by ratować zrabowane książki ukryte w majątku Bottschow. Przydzielono mu w Warszawie samochód, nagan i bezcenną wódkę. Kupi sobie przychylność radzieckich dowódców, podstawią mu wagony. Archiwum Zamoyskich, pergaminy królewskie i inne skarby piśmiennictwa polskiego powrócą do Warszawy.
Naród zgubnie obciążony
Pod kierownictwem Aleksandra Zelwerowicza w Łodzi wznawia działalność PIST. Korzeniewski podejmuje wykłady. Jest ostry - z prawie 50 eksternów, którzy przyjechali z całej Polski na egzamin aktorski, zdają tylko Kazimierz Dejmek i Adam Hanuszkiewicz.
Rodzi mu się syn. Dostaje pięciopokojowe mieszkanie. Od 1946 r. jest kierownikiem literackim w Teatrze Kameralnym Axera.
- Uważaliśmy go wtedy za instancję moralną - opowiada Erwin Axer. - Zwracaliśmy się do niego o radę w sprawach politycznych, światopoglądowych, bo on - oficer AK - jakby dalej piastował tę funkcję. Wiedzieliśmy, że są aresztowania. Mieliśmy nadzieję, że restrykcje oszczędzą sztukę.
Korzeniewski zaznał bolszewizmu jako chłopak. W Orszy na Białorusi jego rodzinę zaskoczyła rewolucja. Stryj Szebeko, właściciel majątku, został pastuchem. W miasteczku młode Żydówki, znajome Bohdana ze sklepików, z naganami u pasa jeździły w samochodach NKWD. Widział palone dwory i książki wdeptane w błoto.
Gdy w czasie wojny polsko-bolszewickiej Rosjanie zajęli Siedlce, był gońcem w magistracie. Widział, jak komisarz sowiecki przydzielił sobie aż trzy gabinety.
Podczas studiów wyczuwał falę entuzjazmu dla Kraju Rad, jaka szła przez Europę. Uważał jednak, że intelektualiści zbyt łatwo rozgrzeszają rewolucję z okrucieństwa.
W Bibliotece Uniwersyteckiej jego inteligenckość wzbudzała u Rosjan podejrzenia - chcieli go rozstrzelać jako zatruwacza studni.
Teraz plakaty krzyczą z murów miasta, że AK to zapluty karzeł reakcji. Siostra aktorki Zofii Małynicz aresztowana. Korzeniewski nie ma złudzeń co do nowej władzy.
Wrócił Schiller z Zachodu. Ministerstwo Kultury zaprasza na swych doradców Schillera, Korzeniewskiego i przedwojennego barona teatralnego Arnolda Szyfmana. Powstaje Rada Teatralna, kontynuatorka podziemnej Rady. Ministerstwo poszerza to gremium o Dąbrowską, Iwaszkiewicza, Wiercińskiego, reżysera Wilama Horzycę... parę dziesiątków znanych nazwisk. Władza chciała się uwierzytelnić - powie po latach profesor - i chciała zneutralizować Schillera, który, szykując się do kierowania teatrem w Polsce, gotów był wcielać w życie idee snute w konspiracji.
Odbędzie się tylko jedno posiedzenie Rady. Leon Kruczkowski obwieści, że inne formy teatrów niż państwowe są podejrzane i że teatr ma wychowywać naród, tak zgubnie obciążony tradycjami tragicznej donkiszoterii. Rozdadzą ordery i kwiaty. Telegram od prezydenta Bieruta zwieńczy ten szumny pogrzeb Tajnej Rady Teatralnej wraz z jej uchwałami i marzeniem o wielkim repertuarze romantycznym.
Latem 1947 r. Korzeniewski - wówczas prorektor łódzkiej PWST i dziekan wydziału dramaturgicznego - pojechał do Krakowa egzaminować pierwszych po wojnie absolwentów Szkoły Dramatycznej. Holoubek zapamiętał go, jak godzinami siedzi nieporuszony, zjadliwie uśmiechnięty. Wreszcie przemówił - najpierw chłodno i rzeczowo. A potem stało się coś zdumiewającego. Nagłe wzruszenie - tą ocalałą z wojny utalentowaną i piękną młodzieżą - odebrało mu głos. Siłacz płakał.
Laboratorium mistyki naprzykrza się Łodzi
Zaledwie zarys greckiej architektury. W tej prostej dekoracji Teresy Roszkowskiej rozgrywa się dramat Elektry i miasta Argos gubionego przez wroga. Jest luty 1946 r. "Elektrą" Giraudoux w reżyserii Edmunda Wiercińskiego rozpoczęła działalność eksperymentalna Scena Poetycka przy Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi. Korzeniewski jest jej kierownikiem literackim, Wierciński - artystycznym.
- Dreszcze po mnie łaziły - opowiada Joanna Kulmowa, wówczas uczennica, potem reżyserka i poetka. - Przedstawienie miało w sobie coś mistycznego.
"Cóż za straszliwą cenę płaci ludzkość za spełnienie pragnień naprawiaczy świata" - napisał Korzeniewski w programie. "Elektra" idzie 44 razy przy pełnej sali. W maju wiceminister kultury Leon Kruczkowski pisze do Schillera, dyrektora Teatru Wojska Polskiego, że sztuka wywołuje szkodliwe oddźwięki. Zostaje zdjęta.
- Jej wymowa była jasna - mówi prof. Kulczyński - warto było zrobić demonstrację Powstania Warszawskiego nawet za cenę spalenia miasta.
Jan Kott pisał w recenzji: mętniactwo, zatarto granicę między mistyką a mistyfikacją, widzowie uważają Giraudoux za pisarza AK. Po przesunięciu akcentów sztuce nadano interpretację mesjanistyczną.
Miesiąc po premierze odbyła się dyskusja w Klubie Pickwicka - u łódzkich literatów. Leon Pasternak: to "straceńcze fikcje", odwoływanie się do abstrakcyjnego sumienia świata, a przecież czegoś takiego nie ma! Adam Ważyk: "Nie mamy zaufania do tej gry symbolów", dzisiaj ważne jest społeczne oddziaływanie teatru.
Wierciński stwierdza, że wszystko wyraził swą sztuką, odtąd będzie milczał. Korzeniewski mówi o "dziele niezmiernie skomplikowanym", które nosi w sobie "szereg interesujących zadań", ale jego obrona sztuki wypada blado. Schiller, który po premierze gorąco gratulował Wiercińskiemu, teraz przemawia długo i mętnie.
- Słuchałem tej dyskusji - wspomina Axer. - Byłem sercem po stronie "Elektry".
Marksistowski tygodnik "Kuźnica" atakuje Scenę Poetycką i funkcjonującą przy niej Estradę Poetycką, która realizuje audycje słowno-muzyczne. To "przypadkowe laboratorium mistyki, które naprzykrzyło się robotniczej Łodzi". Jego istnienia nie usprawiedliwiają "elokwentne uzasadnienia teoretyczne teatrologa Korzeniewskiego". "Kuźnica" zarzuca też autorom rozrzutność finansową przy realizacji "Elektry".
Obaj kierownicy Sceny piszą list do Schillera z prośbą, by "w imię prawdy" zajął stanowisko w prasie. Ale wielki poeta teatru milczy. Miesiąc przed premierą "Elektry" wstąpił do PPR, za parę miesięcy zostanie posłem, potem delegatem PPR na zjazd zjednoczeniowy partii. - Jego sumienie artysty ustąpiło przed sumieniem partyjnym - powie później Korzeniewski.
Zrozumieli wtedy z Wiercińskim - wspominał - iż nadciąga czas ucisku kultury i trzeba zrobić wszystko, aby ją ocalić. Ale ich drogi się rozejdą. Niezłomny wobec komunistów Wierciński będzie się błąkał jako inspektor ZASP po teatrach terenowych. Dopiero w 1952 r. trafi do Polskiego w Warszawie. Nigdy nie wyreżyseruje sztuki propagandowej. W stalinizmie to on wyznaczy środowisku najwyższy poziom moralny.
Korzeniewski w 1952 r., apogeum stalinizmu, obejmie najważniejszy teatr w Polsce - Narodowy.
Kiedy krzyczeć nie warto
Zadebiutował jako reżyser w łódzkim Kameralnym w 1948 r. "Szkołą żon" Moliera.
Schiller zaczął mawiać z przekąsem: - Teatrologia polska nie ma już naukowców, odkąd Korzeniewski wszedł do teatru.
Ale Jan Kott w "Kuźnicy" zauważa, że Korzeniewski pięknie zamienił teorię na praktykę. Jego Molier stał się współczesny, postępowy i "podbił wszystkich, najbardziej robotników".
- Schiller nigdy nie postrzegał Korzeniewskiego jako praktyka teatru, ale akurat wtedy niesłusznie przymykał oczy na jego prace reżyserskie - mówi prof. Krasiński. - Korzeniewski dobrze zaczynał Molierem. Widziałem jego "Don Juana" w 1950 r. Molier jest przykładem teatru kameralnego, psychologicznego, groteskowego. Natura reżyserska Korzeniewskiego, jego świetne odczucie literatury francuskiej i tego typu teatru jak u Moliera powodowały, że były to znakomite spektakle.
Uważał, że Boy w swych przekładach uczynił z Moliera "płaskiego zabawnisia". Sam tłumaczył sztuki ostrzej niż Boy. Spośród 45 jego realizacji reżyserskich aż 13 to dzieła Moliera. Czterokrotnie wystawił "Don Juana".
Kiedy jechał ratować książki na Dolnym Śląsku, zatrzymał się w Poznaniu. Wszedł do katedry. Przez zerwaną kopułę sypał drobny śnieg. Ołtarz rozbity. Barokowe figury leżały na posadzce. Zbliżył się. Zobaczył dziwnie upozowane postaci - zabalsamowane zwłoki wywleczone z trumien. Ograbione z kosztowności, okryte zetlałą tkaniną, nałożone na siebie w sprośnych pozycjach. Ten surrealistyczny obraz uwierał go przez lata. W 1962 r. wskrzesi te upiory - będą snuć się gromadą za bohaterem w krakowskiej realizacji "Don Juana". Najbardziej osobistej, uchodzącej za manifest reżysera.
Don Juan uwodzi, zdradza i bluźni, zjawy - za nim. On się stroi w szatki świętoszka, by uniknąć kary, one wypełzają ze ścian. Szydzi z bojaźni bożej swego sługi Sganarela, one suną z płonącymi świecznikami. W bezmiernej pysze rzuca wyzwanie boskiej sprawiedliwości - niegdyś zabił Komandora, teraz zaprasza jego posąg na wieczerzę. One układają się wokół cokołu Komandora. Są też w finale jako szkielety, gdy Don Juan - bez trwogi, z ciekawością - podaje rękę posągowi. W kamiennym uścisku Komandora - płonie. I rozwiera się piekło.
Dlaczego reżyser osaczył bohatera trupami?
Po próbie finału powiedział do Zbigniewa Raszewskiego: - Nie wiadomo, co jest po śmierci.
Chciał wyrazić lęk przed śmiercią - wyznał we wspomnieniach - niemożność dowiedzenia się, co jest potem. I molierowską radę, jak się zachować w ostatnim momencie. Uśmiechnąć się.
Dwukrotnie był o włos od rozstrzelania - mówił - i wie, że gdy już uciec nie można i krzyczeć nie warto, pozostaje uśmiech.
Ten danse macabre w finale świadczył o ewolucji Korzeniewskiego od czasu pierwszej realizacji sztuki w 1950 r. - zauważa Raszewski. "Bo wówczas śmierć Don Juana - od pioruna - potraktowana była na niby. Piorun raził swawolnego cynika, był to jednak piorun z tektury".
Pokrewieństwo
Opowiada prof. Lasocka: - Gdy przekroczył wiek średni, mówił: "Chcę umierać z uśmiechem Don Juana na ustach". Utożsamiał się z Don Juanem w wielu aspektach. Manifestował swój ateizm. Ze sztuki zdobywania kobiet uczynił sztukę przez duże S. I był w życiu odważnym człowiekiem - gotowym uścisnąć rękę Komandora, mimo że mógł się spodziewać, co z tego wyniknie... Byłam przy umierającym Korzeniewskim. Nie umierał z uśmiechem Don Juana na ustach.
Z Moliera wysnuwał własną filozofię życia.
- Teatr Moliera to z jednej strony żarty wywodzące się z komedii dell'arte - mówi prof. Kulczyński - z drugiej smutny opis świata. Korzeniewski znajdował w Molierze bratnią duszę. To poczucie pokrewieństwa odgrywało w jego życiu wielką rolę. Cóż robi Don Juan? Usiłuje udowodnić, że świat jest tylko światem materialnym. Prowokuje Boga, żeby się odezwał. Ale kiedy Pan Bóg się odzywa, on tego nie zauważa... Gdy wreszcie dostaje w łeb od Komandora, jest już za późno. To nieustanne sprawdzanie świata i ludzi przez Korzeniewskiego, ta jego wyniosłość mają coś z rozmowy inteligentnego ateusza z wierzącym Sganarelem. Jest w jego postawie demonstracja, pragnienie, by nie być banalnym, prowokowanie Boga, choćby go nie było. On wierzył w siebie i w swój rozum, dlatego tak kochał Moliera.



Krótko przed śmiercią pisał w niedokończonym dramacie: "Nie pora teraz na gniewy, którym pozwoliłem wybuchać bez pożytku dla innych i ze szkodą dla siebie przy lada okazji wojen, rewolucji, reform, różnych poczynań zbawców i uszczęśliwiaczy ludzkości. Jednak prawdziwą otuchą napawa pewność, że tam - po drugiej stronie lustra - już ich nie będzie".
Po dwudziestu przedstawieniach "Don Juana" w Teatrze Polskim w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego spektakl zostaje zdjęty, dekoracje porąbane. Jest rok 1950. Od czasu narady teatralnej w Oborach w 1949 r. obowiązuje w sztuce socrealizm.
"Trybuna Ludu" pisze, że "Don Juan" pełen jest wykwintnych smaczków, wyrafinowanych aluzji, efektownej żonglerki... ale czy tego nam dzisiaj potrzeba w teatrze? To formalizm, religianctwo i oderwanie od rzeczywistości.
Maria Dąbrowska zanotowała w dzienniku: "Utwór subtelnie sceptyczny, o wiele za trudny dla mało kulturalnych >>mas>Niedokończonej symfonii

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zolta zupa grochowa z wieprzowym ryjem (stara receptura)
Grochowka z kapusta kiszona
Ikar S Grochowiaka
Grochowska Dla swoich pobudką, dla wrogów przestrogą portr
Grochówka pikantna
Grochola [Nigdy w życiu]
Zupa grochowa wigilijna
NOWE GROCHOLICE 1 TABLICA I

więcej podobnych podstron