66 (16)



















Zbigniew Nienacki     
  Raz w roku w Skiroławkach
   
. 66 .    



O tym,jak na polanie pojawił się brat snu


    W środku nocy Antka Pasemkę obudził łoskot odrzutowca, który
leciał bardzo wysoko. Był to jakiś bardzo wielki samolot, najpewniej ogromny
pasażerski odrzutowiec, bo mimo że znajdował się tak wysoko, szyby w oborze
leciuteńko zabrzęczały i to właśnie obudziło Antka. Ostatnio zresztą sen miał
Pasemko bardzo lekki, podobny do rozrzedzonej mgły; to wchodził w nią i na
krótką chwilę tracił świadomość tego, co się wokół niego dzieje, to znów
raptownie budziła go jawa, rozumiał, gdzie jest, słyszał każdy szelest za
ścianą, westchnienia i stęknięcia krów, które od kilku dni matka na noc
zaganiała do obory. Po raptownym wyjściu na jawę zazwyczaj nie mógł długo
zasnąć, niekiedy czuwał aż do świtu. Do pracy w lesie szedł zmęczony i otępiały.

    Słysząc łoskot samolotu Antek pomyślał, że to doktor Niegłowicz
leci w świat, aby posłuchać koncertu syna. Zapowiedział to podczas ich
ostatniego spotkania na polance przy starym dębie; mówił, że powróci za cztery
albo pięć dni, ale wówczas Antka już chyba nie będzie, więc to jest pożegnanie.
Nietrudno było zgadnąć, co miał na myśli - Antek sam się powiesi na drzewie koło
Świńskiej Łąki albo też zatłuką go gdzieś w lesie jacyś ludzie, uprzednio
kastrując, łamiąc żebra i palce. Przedwczoraj koło południa zobaczył Antek na
drodze obok młodnika dwóch mężczyzn w waciakach: ,stali i rozmawiali,
rozglądając się na wszystkie strony. To mogli być bracia tej dziewczyny z
południa albo tej z Bart. Antek porzucił robotę i krzakami nad brzegiem jeziora
przedostał się do wyrka w oborze. Powiedział o tych ludziach matce, gdy mu
przyniosła kolację, ale mu nie uwierzyła. "Pokazały się zielonki i teraz dużo
ludzi zacznie łazić po lesie" - tak mu tłumaczyła. Nie dał się przekonać, bo nie
wyglądali na takich, którzy szukają gąsek. Nie miał zaufania już nawet do matki.
Czasami odnosił wrażenie, że i ona ma go dosyć, męczą ją wyrzuty sumienia,
ponieważ ukryła prawdę. Dlatego może w głębi duszy pragnęła, żeby zniknął
spośród żywych. O umarłym łatwiej się zapomina, po jakimś czasie można patrzeć
ludziom w oczy, nie tak jak teraz. Wiele razy skarżyła się, że jego bracia.
ojciec, ona sama nie chcą z powodu wstydu chodzić do sklepu, pokazywać się na
wsi. Gdyby Antek umarł, wszystko by się po roku lub dwóch odmieniła na lepsze.
Miał prawo podejrzewać, że go nie ostrzeże przed niebezpieczeństwem, choćby
wiedziała o takich, co przyjechali do wsi z daleka, aby go zatłuc na śmierć. A
że się pojawią prędzej czy później - tego był per ien. Doktor wspomniał coś o
listach, które z pytaniem o niego przychodziły do sołtysa Wątrucha. Zresztą, czy
potrzeba obcych? Dochodziły do niego wieści mówiła mu o tym pralka - że Ruth
Miller burzy ludzi przeciw niemu, o pomstę woła za Haneczkę. Sam widział białe
chryzantemy na płycie grobowej chorążego Niegłowicza, a to znaczyło, że ktoś we
wsi modli się o sprawiedliwość. Inna mogła być jego sprawiedliwość, a inna ludzi
z wioski, ale oni byli silniejsi, liczniejsi, wiec w końcu ich sprawiedliwość
musiała się któregoś dnia dopełnić.
    Słysząc nocą łoskot odrzutowca zatęsknił Antek Pasemko za
doktorem, tak ja się tęskni za śmiercią lekką jak piórko łabędzie. Podczas
ostatniego ich spotkania ukląkł przed doktorem i błagał go o taką śmierć, gdyż
bał się gromady ludzi, którzy go będą ścigać, kastrować, łamać żebra. Podobnie
straszną i hańbiącą wydawała mu się śmierć w pętli na drzewie koło Świńskiej
Łąki. Niegłowicz mógł mu dać śmierć szybką i lekką - nabić breneką lufę
strzelby. Mógł też sprawić mu śmierć lekarską - trucizną działającą jak piorun i
bez bólu. O to błagał na klęczkach, lecz doktor odepchnął go od siebie i
tłumaczył, że tak mu postąpić nie wolno, bo zabrania tego prawo. Oskarżą go o
śmierć Antka, gdyż wiele razy odgrażał się, że to uczyni. Truciznę milicja
rozpozna. Pętla - to jedyne co radził, lecz Antek słuchać go nie chciał. Na co
liczył, trudno powiedzieć. Może czekał, że tamten jednak go uśmierci w jednej
bezbolesnej sekundzie? Aż dowiedział się, że nazajutrz doktor odlatuje w świat i
teraz właśnie leciał przez mroczną noc ku swoim sprawom, pozostawiając Antka w
największej samotności. Bo przez te ich rozmowy na polanie doktor stał się jak
gdyby jedynym przyjacielem, który wysłuchać potrafi, powiernikiem najbliższym,
tym, który przynajmniej usiłował go zrozumieć, choć nie chciał wybaczyć. Dlatego
zapłakał cicho Antek, kiedy umilkł łoskot na niebie i nastała znajoma cisza
wypełniona westchnieniami i stęknięciami krów, pobrzękiwaniem ich łańcuchów.
"Nie pójdę dziś do lasu" postanowił. Lecz natychmiast zdał sobie sprawę, że jego
obaw i lęków nie zechce zrozumieć ani matka, ani brat i ojciec, a on nie może
być w domu darmozjadem. Więc albo odejdzie w świat, gdzie go oczy poniosą, albo
pójdzie do roboty w lesie. Czemu zresztą miałby być właśnie dzisiaj zabitym?
Skoro tamtych dwóch mężczyzn widział przedwczoraj i nic złego mu się nie
przydarzyło. W lesie naprawdę pokazały się zielonki.
    Przewracał się na swym wyrku, kręcił się szeleszcząc słomą,
pojękiwał od bolesnych myśli. Pójść w świat gdzie oczy poniosą - tak się łatwo
mówi. Ale dokąd pójść, gdzie się zatrzymać? W każdym miejscu po kilku dniach
ktoś go poprosi o dokumenty, ktoś zechce zasięgnąć o nim opinii w miejscu dawnej
pracy i wtedy dowie się, że był podejrzany o zabójstwa dziewcząt. A poza tym
zapowiedziała mu milicja, aby o każdym swym przeniesieniu się dokądkolwiek
meldował. W przeciwnym razie natychmiast wyślą za nim listy gończe, ponieważ,
jak to tłumaczyli, wypuszczają go na wolność, ale dochodzenia w jego sprawie
niech nie uważa za zakończone. Przeciwnie, ono dopiero się zaczęło naprawdę.
Zrozumiał z ich słów, że wypuszczają go, aby obserwować, czy znowu nie zechce
zabić jakiejś dziewczyny. Będą wciąż pytać, jak się zachowuje na wolności, co
mówi, kim się interesuje. Może już wiedzą o tym, c mu się przydarzyło u Porowej?
Kulawa Maryna też chyba doniosła o swojej z nim rozmowie. Może mu nawet
podstawią jakąś dziewczynę, żeby go wprowadzili w zastawioną przez nich pułapkę?
To nie byli głupi ludzie - ten Śledzik i major Kuna. Zdziwił się, kiedy mu dali
wolność. Ukryli za tym czynem jakiś szatański plan - jego wolność była tak
naprawdę jedynie krótkim urlopem więziennym, potem znowu wróci do śmierdzącej
celi, a wreszcie zawiśnie w pętli. Takiej samej jak ta na konarze grabu.
    Czemu doktor nie okazał mu łaski - nie strzelił, nie podał
trucizny Dlaczego skazał go na tak wielką samotność, odleciał nocą wysoko pod
niebem? I czemu śmierć z ręki doktora wydawała mu się lżejsza niż z czyjejś
innej? Czy dlatego, że ten był lekarzem, siadywał u wezgłowia ludzi umierających
i, jak to sam mówił, prowadził ich do granicy życia. Tak, był pewien, że mógłby
umrzeć bez lęku, gdyby miał obok siebie doktora Niegłowicza. Położyłby się do
łóżka, doktor usiadłby przy nim na krzesełku, potem Antek zamknąłby oczy - i tak
nastąpiłby koniec. Bez strachu i bólu. Bez kastrowania i łamania kości. Bez
szorstkiej i dławiącej pętli na szyi. Doktor jednak popełnił zdradę - zostawił
go żywego, a sam odleciał w mrok nocy. Miał prawo obrazić się na Antka i
zniechęcić do spotkań, bo Antek był z początku szyderczy, stawiał się ostro,
naigrawał z innych, a nawet z doktora. Lecz taki człowiek jak doktor powinien
chyba rozumieć, że nie jest łatwo umrzeć. Nawet zbrodniarz musi trochę bronić
swego życia. Zresztą doktor też mówił głupstwa o jakichś wyrzutach sumienia,
pamięci o zbrodniach. On niczego takiego nie odczuwał. Sądził, że będzie mu
zupełnie łatwo żyć na wolności, bez poniesienia kary. Skąd mógł wiedzieć, że to
okaże się aż tak trudne?
    W celi aresztu śledczego zupełnie inaczej wyobrażał sobie
wolność. Oczekiwał ludzkiego strachu i czegoś w rodzaju lękliwego podziwu.
Wydawało mu się, że poprzez ów lęk będzie u ludzi budził szacunek i
posłuszeństwo, rozpocznie nad ludźmi okres swego władania. Sparaliżowane
strachem dziewczyny nawet bez jego próśb będą mu pozwalały dotykać swoich piersi
i podbrzuszy, a wówczas obudzi się w nim mężczyzna. Czemu nie miałoby się to
stać, skoro po kilka razy na dzień w celi aresztu twardniało mu prącie?
Wystarczyło, że wspomniał o Haneczce albo tej nagiej z Bart, a już czuł w sobie
męskie podniecenie. "Ożenię się z Justyną, kobietą piękną i czystą" - planował
kiedyś. O innych dziewczynach myślał ze wstrętem i nienawiścią, pragnął je
karać, choć nie tak od razu, aby go znowu nie zamknęli.
    Dlaczego nic z tego nie wyszło? Czemu tak dziwnie zachował się
u Porowej? Kulawa Maryna również nim wzgardziła. Prącie było nieposłuszne,
krnąbrne, przekorne, jak gdyby między pragnieniami Antka a nim także powstało
jezioro lęku i nienawiści. Tak, chyba nienawiści. Nawet matka, której winien był
miłość i posłuszeństwo, wydawała mu się osobą nienawistną, gdyż była kobietą.
Psycholog w areszcie śledczym tłumaczył mu, że być może nieustanny lęk przed
matką i jej batem przeniósł na wszystkie kobiety, znienawidził je, bo matka była
kobietą. Synowi nie wolno nienawidzić matki, to straszny grzech, po stokroć
gorszy od zabójstwa. Szkoda, że nie rozmawiał o tym z doktorem. Żal, że doktor
odleciał w mrok nocy, pozostawiając go na pastwę tych dziwnych myśli. Dlaczego
brakuje mu odwagi, aby powiedzieć sobie samemu, że ma dosyć życia? Czemu nie
umie przełamać trwogi przed własną śmiercią? To przecież oczywiste , że nie
potrafi żyć tak jak żyje, z dnia na dzień, chodząc do lasu i wracając z lasu,
znienawidzony i osamotniony, we wrogim świecie, dygocąc, że nie dziś, to jutro
zostanie zamęczony na śmierć.
    Teraz też ktoś się chyba skrada wzdłuż ściany obory. Kto to?
Jeden czy dwóch? Może mają widły? Otworzą drzwi i w ciemnościach długimi zębami
przygwożdżą go do wyrka. To będzie śmierć w strasznych męczarniach. Jakim okazał
się głupcem, przypuszczając, że zechcą go zabić w lesie? O wiele łatwiej uczynić
to nocą, po ciemku. Przecież drzwi w oborze nie zamykają się od wewnątrz. Tu
więc go dopadną, zakłują lub zaduszą bez świadków, tak samo, jak on to zrobił z
Haneczką...
    Spocił się ze strachu. Wspiął się po drewnianym słupie do
otworu, którym zrzucano paszę krowom. Po cichutku wpełznął w siano, w sam róg.
Długo by go tu musieli szukać. Strach mija, mokre od potu ciało zaczyna stygnąć,
drży już od chłodu, źdźbła suchej trawy drapią i kolą. Ale jest bezpieczny, bez
lęku przeczeka w tym miejscu aż do ranka. W dzień będą bali się go zabić.
Szkoda, że doktor odleciał. Dziś poprosiłby go Antek, żeby dał mu taką śmierć,
aby tamci, pełni nienawiści, do niego, szukali go wciąż i nie mogli nigdzie
znaleźć. To najlepsza droga - uciec w śmierć przed śmiercią. Co można zrobić
zmarłemu? Zabić go drugi raz - to śmieszne! Jeszcze raz pokazałby im swoją
wyższość, gardząc pętlą zawieszoną na drzewie koło Świńskiej Łąki...
    Gdy zaczęło dnieć, zlazł do wyrka i rozgrzał się pod kocami.
Potem przyszła matka, aby wydoić krowy. Dała mu kubek mleka i kilka kromek
chleba posmarowanych masłem. Cztery kromki chleba włożyła do torby, którą
zabierał do lasu. Umył pod studnią twarz i ręce, do domu w ogóle nie wchodził,
choć przydałoby mu się golenie. Miał rzadki i miękki zarost; na policzkach,
brodzie i pod nosem wyrastały mu jasne kępki włosów i nawet nie zaglądając do
lusterka wiedział, że wygląda brzydko, niewiele zostało z jego dawnej miłej
powierzchowności. Poszedł do lasu ścieżką przez łąki nad jeziorem, szosę
przeskoczył za domem malarza Porwasza, jakiś czas wędrował miedzami i zniknął w
lesie. Nie śpieszył się - nikt przecież nie sprawdzał jego roboty, nie musiał
podpisywać listy obecności. Czuł w całym ciele zmęczenie, choć jeszcze nie
zaczął pracy. Niewyspanie i nocne niepokoje otępiły mu także umysł. Miał
wrażenie, że jego myśli są również zmęczone, umysł działa wolno i niechętnie.
Pragnął snu, odpoczynku, nawet jeśli to miał być odpoczynek wieczny. Tak, może
właśnie pragnął takiego długiego odpoczynku; nie myśleć o niczym, nie czuć
niczego, nie istnieć. "Ukryję się w stodole doktora, położę w kabinie jego
jachtu - pomyślał w jakiejś chwili. - Doktor powróci, znajdzie mnie martwego z
głodu". Ale bał się psów doktora, tych dwóch wilczurów, które bywały dziwne -
niekiedy wściekały się gdy ktoś przechodził obok bramy w ogrodzeniu, a czasem w
ogóle na nikogo nie zwracały uwagi, pozwalały wejść na podwórze, zapukać do
drzwi. Ich zachowanie było tak nieodgadnione jak i doktora.
    Las szumiał spokojnie, sennie. I ten szum jeszcze bardziej
otępiał Antka i czynił go sennym. Przez nagie korony buków widział Antek
jesienne niebo, po którym szybko mknęły zwaliste deszczowe chmury. Od czasu do
czasu przebłyskiwało słońce, na bardzo krótko. Jakiś wielki żółtawy ptak uciekł
mu niemal spod nóg i szeleszcząc głośno zniknął w leszczynowych zaroślach. "A
powiadają. że Kłobuki nie istnieją - pomyślał, gdybył pewien, że napotkał
Kłobuka. Czy to był dobry znak, czy też zły?" - zastanawiał się. ale tylko przez
chwilę; żadna sprawa nie potrafiła przykuć jego myśli. Położyć się gdzieś w
krzakach, zasyć w świerkowej gęstwinie i zasnąć - tego pragnął tak naprawdę. Ale
nie widział takiego miejsca, ziemia wszędzie była wilgotna, a on dość namarzł
się dzisiejszej nocy. Owszem. znał schowek zaciszny, prawie przytulny, tylko że
tam od półtora roku leżały zwłoki dziewczynki, która chciała się nago wykąpać w
jeziorze. To nie buła prawda, że tam chodził. Tak tylko powiedział doktorowi.
Nie zaglądał tam, bo co by mu to dało? Nie żałował też, że ją zabił. Szkoda, że
dopiero później przyszedł mu do głowy ten pomysł z butelką. Tamtą też mógłby w
ten sposób naznaczyć, aby ci, co ją kiedyś odnajdą, wiedzieli, że to była jego
sprawa. Dziewczyna poniosła ofiarę. Śmierć była ofiarą najwyższą i najlepszą.
Stary Bóg żądał takich ofiar - z pierworodnych, z cieląt i baranków. Chrystus,
syn Starego Boga, musiał odkupić ludzi przez swoją śmierć. Bez śmierci nie zna
łaski, nie ma odkupienia. "Moja śmierć też musi być ofiarą" - szeptał do siebie
i teraz był już pewien, że pragnie śmierci spokojnej, łagodnej jak sen.
    Gdy wchodził na polanę ze starym dębem, na chwilę zaświeciło
słońce. Pożółkła trawa przy dębie wyglądała jak złota, niebo się zabłękitniło i
aż poraziło go piękno świata. Ale ujrzał również Śmierć. Ucieszył się, wyciągnął
ręce i szedł naprzeciw niej ze szczęśliwym uśmiechem na ustach. Albowiem śmierć
jest nie tylko synem nocy, ale i bratem snu.

następny    









Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
66 (16)
Scenariusz 16 Rowerem do szkoły
r 1 nr 16 1386694464
16 narrator
16 MISJA
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
990904 16

więcej podobnych podstron