Ruda Tom4 rozdział


Wszystkim moim czytelnikom ofiaruję prezent. Nowa opowieść o Oli, którą prawdopodobnie zacznę
czwarty tom o poczynaniach naszej niespokojnej parki.
- Ola, kochana!  śpiewny głos rozciągający głoski wdarł się do mojego snu. Dla
wzmocnienia efektu nekromanta połaskotał mnie w stópki.
- Co ci?  burknęłam, spojrzawszy w okno. Za nim było całkowicie ciemno.  Nawet dla
twojego pracoholizmu jeszcze za wcześnie!
- Muszę wyjechać w interesach  ponuro powiedział Irga, gładząc mnie po nodze.
- Co?  podskoczyłam.  Dziś?
Rozmowy o tym, że Irga będzie musiał wyjechać w sprawie załatwienia bardzo oddalonej
posiadłości, wiedliśmy już dawno. Pewien bogaty arystokrata nagle umarł, nie zostawiwszy po
sobie testamentu, a na rodzinne bogactwa znalazła się cała masa chętnych. Zaczynając od braci
blizniaków, którzy w żaden sposób nie mogli dojść do tego, który z nich jest starszy, poprzez
nieślubnego brata, a kończąc na zmęczonych, starych służących, którzy  chcieli obiecane
pieniądze ! Zmarły staruszek był niezłym kawalarzem, ponieważ przed śmiercią zaczarował
miejsce swojego pochówku tak, że teraz nie można było go znalezć. Jednak krewniacy okazali się
uparci i już pół roku przekopywali posesję i najbliższą okolicę w poszukiwaniu ojczulka. Nawet
zima nie ostudziła ich entuzjazmu. Widocznie ich starania w końcu zakończyły się sukcesem.
- Zaraz wyjeżdżam  powiedział Irga, patrząc na mnie spod grzywki niebieskimi oczyma. 
Kochana, nie mogłabyś wstrzymać się z oznakami radości choćby do momentu, jak zamkną
się za mną drzwi?
- Wybacz  powiedziałam zmazując z twarzy uśmiech.  Życzę ci udanej pracy.
- Wrócę wieczorem  zawiadomił nekromanta. Po tonie jego głosu nie zrozumiałam, czy to
była grozba czy obietnica.
Jak tylko za małżonkiem zatrzasnęły się drzwi, zeskoczyłam z łóżka i tanecznym krokiem
przeszłam pokój. Cały dzień wolności! Jakie szczęście! Oto nadchodzi cudowny czas!
Nie, bardzo kocham swojego męża. Bardzo kocham swoją pracę. Bardzo kocham swojego
wspólnika, ale czasem tak mi się chciało pobyć w samotności i mieć cały dzień tylko dla sobie!
Kiedy tylko Irga wspomniał o możliwości wyjazdu, od razu załatwiłam sobie u Otta dzień wolnego.
Teraz zostało mi tylko wysłać magiczną wiadomość półkrasnoludowi i zrealizować dawno
przemyślane, i sprecyzowane do ostatniego szczegółu plany.
Marzyłam o wannie. O wielkiej, gorącej wannie z gęstą, aromatyczną pianą. Marzyłam o tym, jak
będę leżeć w tym gorącym, parującym obłoku aż do tej pory, póki skóra na moich palcach się nie
pomarszczy. Potem wypiję szklankę gorącej czekolady i pośpię sobie. A pózniej ponownie wejdę do
wanny.
Właściwie to Irga nie miał nic przeciwko wannie, chociaż całkowicie nie rozumiał płynącej z niej
przyjemności . Gdyby jednak aż tak mi się zachciało, to zamówiłby wannę do naszego mieszkania.
Co innego jednak leżeć w wannie pod pożądliwym spojrzeniem męża, a całkiem co innego
rozkoszować się tym ile dusza zapragnie, choćby i cały dzień!
W naszym maleńkim mieszkanku nie mieliśmy wanny, ale już zapłaciłam zaliczkę za wynajęcie
ogromnej wanny w salonie pod nazwą  Tysiąc przyjemności . Za zdecydowanie złodziejską cenę
byli gotowi spełnić każdy kaprys. Otto utopiłby mnie w tej wannie, gdyby się dowiedział, ile za nią
zapłaciłam, ale moje pieniądze to moja sprawa! W sensie, do czasu, póki nie przyjdę do niego po
pożyczkę, ale zdecydowanie nie muszę się tłumaczyć, gdzie zapodziałam moją zapłatę!
Dlatego wysłałam wiadomość do  Tysiąca przyjemności , pospiesznie zjadłam śniadanie i
rozpoczęłam przygotowania. Dzień przyjemności powinien odbywać się w specjalnej atmosferze!
Aromatyczne świece, puszysty ręcznik w tym celu kupiony, słoik płynu do kąpieli elfickiej
produkcji, ulubiony, wyciskający łzy romans...
Zapukano do drzwi i kilku rosłych, młodych mężczyzn wniosło do pokoju ogromną, żelazną wannę,
ozdobioną najróżniejszymi wzorami i nóżkami w kształcie łap jakiegoś stwora. Chłopcy nanosili
wiadrami wody z naszego prysznica, otrzymali zapłatę i odeszli życząc miłego dnia.
Spróbowałby być nieudany! Wzbiłam pianę, iskrzącą milionem różnokolorowych iskier od
płomieni świec i weszłam do wanny. Ah! Jak dobrze! Jak wspaniale! Urzekająco! Po prostu
urzekająco!!!
Nie zdążyłam się do końca odprężyć, gdy zapukano do drzwi.
- Kto tam!  zapytałam ze złością.
- Tomna  rozległo się na zewnątrz.  Ola, wpuść nas, proszę!
Westchnąwszy wyszłam z wanny, kilkakrotnie poślizgnęłam się i boleśnie uderzyłam łokciem o
dekoracyjną różę na rogu. Owinęłam się w ręcznik i podeszłam do drzwi. Za nimi ukazała się
Tomna o bardzo zombipodobnym wyglądzie i jej kochanek, młody i utalentowany krawiec, Wadim,
także przedstawiający sobą nie lepszy obraz.
- Ola, błagam, pozwól nam wejść!
- Co się wam stało?  spytałam.
Zobaczywszy na stole resztki śniadania, Wadim wydał zdławiony dzwięk i rzucił się na kawałeczek
bułki, jak na wielki skarb.
- Wyrzucił nas właściciel domu, w którym wynajmowaliśmy mieszkanie  tragicznym tonem
głosu wyjaśniła mi Tomna  Musieliśmy sprzedać prawie wszystkie ubrania, żeby spłacić
dług. Ostatnie kilka dni żyliśmy w stajni!
- Wow!  powiedziałam, zrozumiawszy, dlaczego para tak zle wygląda i czemu tak
charakterystyczne pachnie.
- Spotkaliśmy z rana Irgę, gdy brał swojego konia  kontynuowała Tomna.  Pozwolił nam
przyjść do ciebie choćby tylko po to, żeby porozmawiać. Proszę, Ola! Nie mamy gdzie się
podziać!
Ah, Irga! Ty zarazo!
Z tęsknotą spojrzałam na wannę. Piana kusiła, by wejść w jej ramiona.
- Dlaczego nie macie dokąd iść? Zawsze mieliście mnóstwo znajomych.
- Ty i Otto jesteście jedynymi, którym nie jesteśmy winni pieniędzy  przyznała Tomna.
Ah, tak! Otto nie pożyczał nigdy nikomu, kto w przyszłości nie mógłby oddać długu i
złodziejskiego procentu, a ja rzadko kiedy miałam odłożone pieniądze.
- A dlaczego macie dług?  spytałam.  Ubrania Wadima kiepsko, ale jednak powoli się
sprzedawały!
- Prawda, sprzedawały się, ale mało  szepnęła Tomna.  Ostatnio kupił mnóstwo drogich
tkanin i dodatków, żeby zainteresować bogatych klientów, ale kolekcja jest jeszcze
niegotowa. A po mieszkaniu w stajni, trzeba to teraz wszystko wyprać i przewietrzyć!
- A dlaczego nie pójdziecie do Otta?  zaproponowałam.  Tam mam pokój, który akurat jest
pusty.
- Myślisz, że pozwoli nam mieszkać tam za darmo?  spytała mnie moja była koleżanka z
klasy.
Podrapałam się po głowie. Włosy, które zebrałam w kok by się nie zmoczyły, próbowały wyrwać
się na wolność, ale uspokoiłam je wbijając kilka szpilek głębiej.
- Dobrze, zaraz coś wymyślę  obiecałam.  Zjedz sobie to, co znajdziesz na stole. Do
spiżarni nie wolno zaglądać! Zobaczę, to wygonię!
Zrobiłam kilka okrążeń wokół pokoju pod przeszywającymi spojrzeniami i nagle przyszła mi do
głowy myśl. Rzuciłam się do stołu i napisałam do najlepszego przyjaciela:  Otto! Pamiętasz, kiedyś
skarżyłeś się, że brakuje nam rąk do pracy? Daj tym dwojgu nocleg, w zamian niech odgarną śnieg
na podwórku. I Wadim jest projektantem, a ty narzekałeś, że musimy popracować nad wyjątkowym,
ekskluzywnym wyglądem artefaktów. On to wykona za miskę kaszy!
Oddałam list Tomnie, pożyczyłam ciepłe ubrania i suche buty, i odprowadziłam do drzwi.
Wanna! Czeka na mnie wanna!
Magicznie podgrzałam wodę, która zdążyła już ostygnąć i ponownie się w nią zanurzyłam. Samo
szczęście! Na pierwszych dwóch stronach miłosnej opowieści nic ciekawego się nie wydarzyło, ale
już na trzeciej główny bohater zaczął wyznawać miłość głównej bohaterce tak, że ścisnęło mnie za
serce i łza w oku się zakręciła.
- Ola!  rozpaczliwie zaskrobano w drzwi.  Otwórz!
Poznałam głos Zarii, trzeciej córki moich rodziców i prawie ani razu się nie poślizgnąwszy
wyszłam z wanny. Co ona robi w Czystiakowie? Czy coś się stało w domu?
Moja siostra i jej chłopak, niedawno oficjalnie przedstawiony całej rodzinie jako potencjalny mąż,
wyglądali tak nieszczęśliwie, że aż drgnęło mi serce.
- Co się stało?  przestraszona spytałam wpuszczając ich do mieszkania.
- Okradziono nas!  zawyła siostra chwyciwszy za mój ręcznik. W odpowiedzi wbiłam się w
miękką tkaninę ze wszystkich sił nie chcąc zapewniać cudzemu narzeczonemu przyjemności
zerknięcia na moje ciało.
- Jesteście cali?  spytałam, patrząc na Zarię. Siostra wyglądała jak zwykle.
- Kolaszę pobili!  chlipnęła siostra.
Kolasza ponuro zaprezentował ogromny siniak na połowie twarzy i obandażowaną rękę. Elficka
piana mieniła się różnokolorowymi odblaskami na śnieżnobiałym bandażu. Ech!
- Pamiętasz przecież, że niedługo mama obchodzi urodziny?  spytała Zaria. Machinalnie
kiwnęłam głową. Irga już rozkoszował się nadchodzącym wyjazdem i spotkaniem z moją
rodziną. Wydaje mi się, że przygotowywał jakąś niespodziankę, ale postanowiłam nie
dowiadywać się, jaką. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, a Irga i tak wyglądał na aż za
bardzo zadowolonego, przez co już zaczynałam się martwić. Pózniej, jak gdyby nigdy nic z
czystym sumieniem i bez zbędnych wymówek, powiem, że o niczym nie wiedziałam i w
ogóle jestem idealną córką, tylko z mężem nie za bardzo mi wyszło.  Wszyscy się zrzucili
na prezent dla niej, a ja i Kolasza przyjechaliśmy pierwszą poranną karocą na zakupy.
Szliśmy akurat coś zjeść i poczekać, aż otworzą sklepy. A tu nagle napadli nas i zabrali
wszystkie pieniądzeeeee!!!!
W czasie gdy przygotowywałam uspakajającą herbatę, Zaria wyła na wszelkie możliwe sposoby, a
Kolasza stał opierając pobitą część twarzy o chłodną szybę. W Domu Uzdrowicieli zaoferowano im
tylko najpotrzebniejszą pomoc, a za usunięcie siniaka poszkodowanemu trzeba było zapłacić.
- Zaria  powiedziałam, gdy siostra uspokoiła się na tyle, by z apetytem zajadać herbatniki,
które miały być moim obiadem. Dlaczego mam tak żarłoczną siostrę? Nie szkoda jej
figury?  Dam ci pieniądze.
- Naprawdę?  szeroko otworzyła oczy. Zazwyczaj starałam się trzymać portfel z dala od
sióstr.
- Nie wyobrażaj sobie, że tak już będzie zawsze!  surowo powiedziałam i o mało co nie
dodałam:  W zamian, gdy Irga wyskoczy ze swoją niespodzianką, nie zapomnij powiedzieć
mamie, że dałam dużo pieniędzy na jej prezent! , ograniczając się tylko do prośby.  I kup
coś na uspokojenie oprócz prezentu, dobrze?
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć!
Póki wyjaśniałam siostrze, jak dotrzeć do dobrych sklepów i co powiedzieć sprzedawcom, by nie za
bardzo wzbogacili się na moich pieniądzach, zanim znieczuliłam i usunęłam siniak na twarzy
Kolaszy, w wannie woda nie tylko ostygła, ale nawet niezwykle wytrzymała piana opadła i pływała
na powierzchni cieniutką warstewką.
- Eh, Suk...  zaczęłam już z wielkim przejęciem, ale w ostatniej chwili zakryłam usta ręką.
Nie powinnam wspominać Ryżego bez potrzeby, a tym bardziej w moim wolnym od pracy
dniu! Jeśli inwazję przyjaciół i krewnych jeszcze zdołałam przeżyć, to pojawienie się
wyższego demona zepsułoby moje plany na bardzo długo.
Prawie w tym samym momencie nagrzałam wodę i ponownie wzburzyłam pianę. Alarmowych
artefaktów na drzwiach nie aktywowałam. Jeśli los przywiedzie tu jeszcze kogoś, to sama go zabiję.
Przyjemniej będzie to zrobić samemu niż patrzeć, jak artefakty podsmażają obcego.
A więc, na czym to się zatrzymałam w wyznawaniu miłości? Ponowne zagłębiłam się w miłosnej
opowieści z nadzieją, że tym razem dotrwam chociaż do pierwszej seksualnej sceny.
Na ostrożne puknięcie do drzwi nawet nie zwróciłam uwagi, nie przerywając chciwego
pochłaniania lektury.
- O!  powiedział głęboki męski głos.
Wzdrygnęłam się i automatycznie głębiej zanurzyłam się w wodzie, chociaż wiedziałam, że piana
zakrywa wszystko, co nie było przeznaczone dla obcego wzroku. Siedziałam w wodzie prawie po
brodę, a z piany wystawały mi tylko różowe kolana. W drzwiach stał Żiwko i gapił się na mnie.
- O!  powiedział jeszcze raz odwróciwszy się do mnie plecami i zamknął drzwi.
Patrzyłam na jego plecy w futrzanej kurtce, po której miotały się granatowo-czarne włosy zebrane
wysoko w ogon. Na włosach powoli topiły się duże płatki śniegu.
Żiwko wszedł do mieszkania, w którym znajdowałam się sama, w wannie, naga i odwrócił się.
- Żiwko  podejrzliwie spytałam.  Co się stało?
- Mmmm.. bardzo potrzebuję twojej pomocy, Ola  powiedział ork ochrypłym głosem, od
którego gdzieś tam w dole poczułam ból.
Odetchnęłam z zadowoleniem. To znaczy, że nie straciłam nagle całego swojego uroku. Tak, jestem
czcigodną zamężną damą i tak dalej, ale piękny mężczyzna to piękny mężczyzna i przyjemnie
wiedzieć, że nadal jestem pożądaną kobietą.
- W czym mogę ci pomóc?  spytałam wyławiając z wody miłosną powieść. Książka
rozmoczyła się i wyglądała żałośnie. Ciekawe, czy uda się ją jeszcze wysuszyć czy też już
nigdy nie dowiem się, jak szybko główni bohaterowie prześpią się ze sobą?
- Ubierz się, proszę  poprosił Żiwko.
- Przecież odwróciłeś się  zdziwiłam się.  Mów, co cię sprowadza.
- Ola! Przecież wiem, że ty tam... siedzisz...
Westchnęłam i prawie bez żadnych problemów wyszłam z wanny dzięki nabytemu dzisiaj
doświadczeniu.
- Nie trzeba w takim razie włazić do mieszkań zamężnych kobiet!
- Nie wlazłem! Pukałem, pukałem, a potem chwyciłem za klamkę, drzwi się otworzyły,
ogniem nie buchnęło, a potem patrzę, a ty siedzisz cała taka...
- Jaka?  kokieteryjnie spytałam przeszukując szafę.
- W wannie!
- Jasne  ubrałam się grubo przewidując najgorsze. Żiwko wyciągnie mnie na ulicę, gdzie
pada śnieg i wieje chłodny wiatr.  Co się stało?
- Mój wuj kupił wasz artefakt i użył zgodnie z przeznaczeniem, a teraz... ma problem  Żiwko
odwrócił się. Jego ciemne oczy błyszczały przyzywająco. Postanowiłam nie patrzeć w nie.
W końcu jestem zamężną kobietą i kocham Irgę.  Poważny problem. Dlatego przyszedłem
do ciebie po pomoc, ale musisz zachować tajemnicę zawodową.
- Jeszcze czego  chrząknęłam.
Dobrze, że ork przyszedł z tym do mnie, a nie do Otta. Półkrasnolud zawsze zbyt nerwowo reaguje
na wiadomość o wadach, które znajdują się w naszych produktach. Niedawno pojawił się u nas
rozgniewany klient. Siedzieliśmy w pracowni przez cały tydzień, śpiąc po 3 4 godziny na dobę,
póki nie znalezliśmy, gdzie znajdował się błąd. Od niewolniczej pracy nie wyratował mnie nawet
Irga, chociaż bardzo próbował, lecz Otto w gniewie jest potężniejszy nawet od małżeńskich
więzów. Miałam nadzieję na szybkie rozwiązanie problemu wujka orka licząc, że wiąże się to tylko
z niewłaściwym zastosowaniem artefaktu, a nie błędem podczas tworzenia.
- Co to za artefakt i o jaki problem chodzi?  zapytałam zakładając kożuszek.
- Myślę, że lepiej będzie, gdy zobaczysz to na własne oczy  wymigał się od odpowiedzi
Żiwko.
Wzruszyłam ramionami i wsunęłam mu do rąk moją walizkę z instrumentami. Nie wiem, o co
chodzi, ale lepiej być przygotowanym na najgorsze.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz powiało tak, że prawie upadłam, a wiatr uderzył w twarz garścią
kłującego śniegu. Musiałam chwycić się Żiwko, który szedł po zaśnieżonej ulicy tak lekko i
spokojnie, jakby latem po bulwarze, tylko długie, czarne włosy powiewały jak skrzydła
drapieżnego ptaka. Przez śnieg prawie niczego nie widziałam, dlatego szłam po śladach orka,
trzymając się jego silnej ręki.
To, że dotarliśmy na podwórze orka, zrozumiałam dopiero, gdy rozległo się głośne ujadanie psów.
Przestraszona przycisnęłam się do Żiwko, a on krzyknął kilka słów w języku orków i w tym
momencie psy zamilkły.
- Wejdz  powiedział otworzywszy drzwi domu.
Byłam już kiedyś w jego domu, dlatego nie zdziwił mnie wygląd dużego, pustego pokoju
gościnnego z otwartym paleniskiem i plecionymi dywanikami na podłodze. Wokół paleniska
wygrzewały się małe orczątka, wszystkie długowłose, ciemnoskóre i bardzo piękne. Odwróciły się i
popatrzyły na nas. Potem starsze oczątko powiedziało coś, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
- Co on powiedział?  spytałam Żiwko.
- Nic ważnego  odpowiedział grzebiąc w kieszeniach.
Znalazł zeschnięty kawałeczek chleba i rzucił nim w żartownisia. Suchar uderzył dzieciaka w czoło
i rozprysnął się na okruchy. Oczątko jęknąło i upadło na podłogę. Pozostali zamilkli. Żiwko skinął
głową i poprowadził mnie korytarzem do pokoju wuja.
W pokojach orków nie było drzwi, ich miejsce zajmowały wiszące dywany. Żiwko coś powiedział i
doczekawszy się odpowiedzi odsunął dywan, żebym mogła wejść.
Wuj orka leżał na stercie skór przykryty kocem z dzianiny. Na twarzy miał wypisane cierpienie.
Obok siedziała orczyca ze smutną miną.
- Dzień dobry  powiedziałam.  Nazywam się Olgierda. W czym mogę pomóc?
Wuj w milczeniu odrzucił kołdrę. Pod nią stary ork leżał całkowicie nagi. Zamknęłam oczy i ze
wszystkich sił pożałowałam, że nie ma ze mną Otta. To on był u nas specjalistą w rozwiązywaniu
trudnych spraw.
Żiwko współczująco poklepał mnie po ramieniu i powiedział coś wujowi. Potem szepnął do mnie:
 Możesz patrzeć, niewinne dziewczę. I nie czerwień się tak .
- Kupiłem u was artefakt i tylko patrz, co się stało  oskarżycielsko powiedział wuj.
Akcent miał silniejszy niż Żiwko. Słowa brzmiały niczym woda płynąca po kamieniach górskiego
potoku.
- Kupił pan  Elficką siłę  spytałam dla pewności.  panie...
- Ronko  podpowiedział Żiwko.
- Tak. Kupiłem  Elficką siłę  potwierdził Ronko.  I użyłem jej.
Przy tych słowach stary ork poczerwieniał, a może to była po prostu gra światła.
Orczyca wstała i rzuciła się ku mnie krzycząc coś i machając rękami. Schowałam się za plecami
Żiwko i w czasie, gdy on utrzymywał skandalistkę z daleka ode mnie, wyjaśniłam:
- Dlaczego się szanowna pani bulwersuje? Sądząc po wszystkim, otrzymała pani swoją część
przyjemności! Skarżycie się na to, że efekt działania artefaktu jest bardziej.... trwały, niż
oczekiwaliście, tak?
- Całkowicie trwały  wyjaśnił wuj orka.
Popatrzyłam na Żiwko.
- To jest bolesne  wyjaśnił.
- Acha  powiedziałam. Może i nie bez powodu przemierzyłam pół miasta idąc tu przez
śnieżyce.  I co ja mam z tym zrobić? Trzeba było przeczytać instrukcję! Tam jest wyraznie
napisane, że artefakt przeznaczony jest wyłącznie dla elfów i twórcy nie ponoszą
odpowiedzialności za nieprawidłowe używanie produktu!
- Nasze rasy są niczym kuzyni  skrzeczącym głosem powiedział Ronko.
Wzruszyłam ramionami i rozłożyłam ręce. Odwróciłam się i wyszłam na korytarz.
- Zostawisz go tak?  cicho chlipnęła orczyca.
- Mogę poradzić zakupienie kursu czytania  zaproponowałam.
Żiwko okazał się najbardziej spostrzegawczy.
- Za ile?  spytał.
- To już całkiem inna rozmowa  powiedziałam.  Dziesięć złociszy.
- To rozbój!  uniósł się wuj.
- Jeszcze nie omówiliśmy opłaty za prywatną wizytę  naglę poinformowałam.
- Jeśli zechcę, to stąd nie wyjdziesz!
- Nie musicie mi grozić  nachmurzyłam się.
- Wuju  ostrzegawczo powiedział Żiwko.
- Dobrze  westchnął Ronko.  Przynieś dziesięć złotych.
- Dwadzieścia pięć  powiedziałam.  Za milczenie i za to, że mi pan groził.
Wuj zamknął oczy i jęknął, po czym zaczął sinieć. Z zainteresowaniem przyglądałam się
spektaklowi. Orczyca zawyła i rzuciła się ku niemu. Po jej policzkach ciekły łzy.
- Dwadzieścia  powiedział Ronko absolutnie normalnym głosem i przestając nagle sinieć. 
Jesteś arogancką i zachłanną dziewczyną!
- Ehe  powiedziałam, kucając obok niego.  Żiwko, pomóż mi! Nie chcę dotykać... tego...
rękoma.
- Jestem czysty  oburzył się wuj.
- A ja zamężna  próbowałam polemizować.  Mój mąż jest nekromantą. Nie chce pan chyba,
aby coś...eee.. odpadło?
- Siostrzeniec mnie nie dotknie  burknął Ronko, teraz naprawdę czerwieniąc się.  Mam
żonę.
- Dobrze, tylko, żeby ona w pełni i rzetelnie wypełniała moje polecenia  zgodziłam się.
Z powrotem wracaliśmy w milczeniu. Dokładniej to Żiwko milczał, a ja uszczęśliwiona jadłam
kiełbasę, którą dała mi żona wuja. Pora była już bardzo pózna i nieoczekiwana kolacja nadarzyła się
w samą porę. Orczyca była tak szczęśliwa, widząc swojego męża w normalnym stanie spoczynku,
że cała jej nieprzychylność uleciała od razu. Moją kieszeń miło obciążało złoto, a prócz tego
znalazłam sobie i dla Otta nowy rynek zbytu. Zostało tylko zastanowić się, na kim można
wypróbowywać artefakt. Z elfami było łatwiej. Ofiarowali nam medyczną literaturę o ich
specyficznej energii oraz ochotników do badań. Właściwie rozstrzyganiem problemu z materiałem
zajmie się półkrasnolud, gdy tylko wspomnę o możliwości ciągnięcia zysku z orków.
- O czym myślisz?  spytał Żiwko.
- O tym, że ten dzień powinien być moim dniem wolnym od pracy, a zamiast tego przyszło mi
obmacywać starego orka.
- A jeśli na jego miejscu byłbym ja?  figlarnie zapytał mój towarzysz.
Ze zdziwieniem spojrzałam na niego i nawet przestałam żuć kiełbasę.
- Żiwko, jeśli byłbyś na jego miejscu, to przede wszystkim bym ci współczuła.
Ork zorientował się, że jego żart był nie na miejscu i zawstydził się.
- Propozycja wstąpienia gdzieś i posiedzenia trochę pewnie nie ma sensu?  spytał, gdy tylko
podeszliśmy do drzwi klatki schodowej.
Kiwnęłam głową potakująco. Żiwko wyciągnął rękę ku mojemu policzkowi i nagle ją cofnął.
- Panno Olgierdo  zawył ktoś z klatki, skrzywdzonym głosem.  Pomocy!!
- Znasz go?  spytał ork, a jego ręka sięgnęła ku rękojeści długiego sztyletu.
Zajrzałam do klatki, aby się przekonać. Na schodku, oświetlony słabym światełkiem, siedział
pomocnik Irgi, obejmując się rękami i pociągając czerwonym nosem.
- Znam  powiedziałam prawie z obrzydzeniem. Zabrałam z rąk Żiwka swoją walizkę i
poszłam do mieszkania.
Chłopak potruchtał za mną. To oto chodzące nieszczęście przekazano Irdze dwa miesiące temu. Ris
mdlał na widok martwiaków, ale rodzice zdecydowali, że to najodpowiedniejsza praca dla ich
cudownego dziecka. Po skończeniu Liceum Magii trochę zapłacili, trochę ruszyli odpowiednie
kontakty i wepchnęli dziecko na wydział nekromancji. Ris przechodził z rąk do rąk, póki trafił na
mojego współczującego męża, któremu było szkoda chłopaka i dlatego dawał mu samą papierkową
robotę.
- Co się stało?  zmęczona spytałam, wchodząc do mieszkania.
Wanna szyderczo mrugała żelaznym okuciem po bokach.
- Przewróciłem się na lodzie  smutno odpowiedział nie do końca nekromanta.
Tylko westchnęłam. Ris był słynny dzięki swojej umiejętności wpadania w tarapaty. Irga sprawdzał
nawet, czy na jego asystencie nie wiszą jakieś przekleństwa. Nie wisiały. Po prostu był taki
niezdarny.
- I utopiłem wszystkie raporty  zaszlochał Ris.  Razem z walizką. Niosłem je do Generalnej
Dyrekcji.
- Irga cię zabije  powiedziałam parząc herbatę. Kiełbasa orków była pyszna, ale bardzo
słona.
- Nie zabije  jęknął chłopak.  Rozkaże mi iść na cmentarz, aby pomóc podnosić
nieboszczyka. Lepiej już, żeby zabił.
Opadł na kolana i zajęczał:
- Proszę, pomóż mi! Zrobię wszystko! Klnę się na wszystko!
Spojrzałam oceniającym wzrokiem na chłopaka.
- Będę potrzebowała twojego ciała  powiedziałam.
- Oczywiście!  zaczął pospiesznie się rozbierać, gorączkowo rozpinając guziki.
Z politowaniem popatrzyłam na jego chudziutką klatkę, wystające żebra i chłopięce kanciaste
ramionka. Lecz w chwili, gdy chwycił za klamrę spodni ponuro powiedziałam:
- Ja i mój wspólnik potrzebujemy kogoś do eksperymentów. Zajęliśmy się tworzeniem
nowych artefaktów. Ubieraj się. I nie musisz dziękować. Jeszcze nawet nie wiesz, w co się
wpakowałeś.
Podeszłam do biurka i wyciągnęłam kilka teczek, w których pedantyczny Irga trzymał kopie swoich
raportów.
- Czego potrzebujesz?  spytałam.  Będziemy teraz to przepisywać, ponieważ do rąk ci tego
nie dam. Może ciebie za raporty Irga nie zabije i mnie może też nie, jeśli zniszczę jego
kopie, ale poznęca się z chęcią.
Gdy w końcu Ris wyszedł, za oknem panowała ciemna noc i praktycznie padałam ze zmęczenia.
Wolny dzień, tak dobrze rozpoczęty, jakoś tak pomału przekształcał się w koszmar. Lepiej już by
było, gdybym poszła do pracowni, tam przynajmniej można się zdrzemnąć, a Otto stanowi
znakomitą ochronę przed wszystkimi, którzy chcą mojej pomocy.
Ledwo się ruszając, ponownie nagrzałam wodę i wzbiłam pianę. Wolny dzień, cudowny czas, został
stracony, ale się nie poddam! Gdzie moja powieść romantyczna!?
W czasie, gdy zaglądałam pod łóżko, gdzie znajdowała się książka, drzwi ponownie się otworzyły.
Dziwne, przecież aktywowałam wszystkie artefakty bezpieczeństwa! Wstałam i spojrzałam na
zaśnieżonego, prawdopodobnie osobnika ludzkiego gatunku.
- Kochana!  powiedział osobnik.  Tak się śpieszyłem, żeby do ciebie wrócić!
- O!  powiedziałam.  To przecież mój mąż! I jak, podniosłeś zombi?
- Tak  powiedział Irga.  Jak tylko się ściemniło. I okazało się, że to nie ten zmarły
arystokrata, tylko jego daleki przodek.
- Oho  powiedziałam.  Spadkobiercy chociaż zapłacili?
- Zapłacili  Irga zdjął wierzchnie nakrycie i poszedł do łazienki.  Przodek przybliżył
miejsce ukrycia skarbów. Będą ponownie przeszukiwać całą posiadłość.
Podszedł do mnie i położył podbródek na moim ramieniu.
- Ależ jestem zmęczony.
- A ja dla ciebie wannę zamówiłam  powiedziałam.  Wiem, że tego nie lubisz, ale dziś tyle
przejechałeś w śniegu, pracowałeś, zmęczyłeś się. Martwię się, żebyś nie zachorował.
Wchodz.
- Dziękuje, kochana  nekromanta rozpromienił się, zdjął pozostałe ubrania i wszedł do
gorącej wody.  Ooo, jak dobrze!!!
Żebym to nie wiedziała! Trzymałam się w ryzach i nawet nie zazgrzytałam zębami. Zamiast tego
siadłam, rozklejając zlepione strony powieści romantycznej. Jakoś to przeczytam.
- Kochanie  Po chwili zawołał mnie nekromanta.
Odwróciłam się i poparzyłam na niego. Na jego długim nosie wisiały strzępki piany, mokrą
grzywkę odrzucił do tyłu, a niebieskie oczy iskrzyły czymś takim, przez co nagle zrobiło mi się
gorąco.
- Kochana&  wymruczał Irga jak zwykle, lekko przeciągając głoski.  Chodz do mnie.
Przyszła mi do głowy pewna myśl...
Niczym zahipnotyzowana podeszłam do wanny, nie odrywając wzroku od męża. Może i nie miałam
racji. Może cudowny czas nie został jeszcze zepsuty, a zaczął się właśnie w tej chwili.
Tłumaczenie: Eliann
Korekta: SM i hlukaszuk


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alchemia II Rozdział 8
Drzwi do przeznaczenia, rozdział 2
czesc rozdzial
Rozdział 51
rozdzial
rozdzial (140)
rozdzial
rozdział 25 Prześwięty Asziata Szyjemasz, z Góry posłany na Ziemię
czesc rozdzial
rozdzial1
Rozdzial5
Rozdział V
Rescued Rozdział 9
Rozdział 10

więcej podobnych podstron