OdrowĄŻ PieniĄŻek [Mit Marii Chapdelaine]


Janusz Odrowąż-Pieniążek

Mit Marii Chapdelaine


Copyright © by Janusz Odrowąż-Pieniążek
Wydawnictwo " Tower Press " Gdańsk 2001



I
Wychodząc z sali balowej przystanąłem na miejscu, gdzie niedawno dwu heroldów dęło w fanfary, kończy tu się galeria z kamienną balustradą, a zaczynają schody: chciałem sobie przez chwilę wszystko ułożyć w głowie, bo wreszcie udało mi się złowić w salonie bufetowym ( następnym za Salą Żółtą, balową) profesora Alaina Gatineau, tegorocznego laureata Nagrody Nobla z dziedziny chemii, reprezentanta zarazem i Kanady, i Stanów Zjednoczonych. Znajdował się on tam w towarzystwie swych dzieci, syna i córki, też już profesorów na jakichś uniwersytetach amerykańskich. Zamieniłem z nim kilka zdań zaledwie, przywołując mój pobyt w Montrealu przed jedenastu laty, w 1968 roku, ale spotkał mnie zawód; nie taję, że całą obecną podróż z Warszawy do Sztokholmu rozmowa ta postawiła pod znakiem zapytania. Potem, schodząc uważnie szerokimi schodami, by wyminąć studentów i studentki, którzy je poobsiadali, raz jeszcze nawracałem myślami do mojej pierwszej wizyty w Ottawie, a tam do owego spotkania w przedsionku Parlamentu z panią mającą wspaniałe rude włosy, jak z obrazów Tycjana, do jedynego spojrzenia na mnie fiołkowymi oczami, kiedy jej zaglądałem przez ramię pragnąc przeczytać, jakie nazwisko i imię wypisywała na płachcie kwestionariusza, co mi się przecież udało, napisała wyraźnie: Maria Chapdelaine. Nieraz później myślałem, że może wówczas przeczytane to imię i nazwisko było właściwym powodem mego zafascynowania i mitem, i osobą, choć na pewno miał tu swój udział jej uśmiech kobiety- dziecka, od którego uwolnić się już nie potrafiłem, bo to przypadkowe spotkanie pozostawiło we mnie tak trwały ślad przez wszystkie minione lata, że i teraz zawiodło mnie tu właśnie, gdzie się znajdowałem, to znaczy do Sztokholmu, do Niebieskiej Sali Ratusza na uroczystość, która właśnie się skończyła. Pomyślałem więc
schodzÄ…c
po raz już nie wiem który o bed- in na Université de Montréal, czyli o kontestacji na tyle osobliwej, że prawie nie jest ona do wiary pod naszym polskim niebem, a jednak zadokumentowanej fotografiami robionymi z ukrycia ( byÅ‚y zakazane) , i do tego w kolorach, bo trzymaÅ‚em je w rÄ™ku nie dalej jak kilka miesiÄ™cy temu. PrzyszÅ‚a mi zaraz na myÅ›l moja samotna wyprawa na północ prowincji Quebec, odbyta w tym wÅ‚aÅ›nie czasie, wczesnÄ… wiosnÄ…, aż nad Jezioro ÅšwiÄ™tego Jana, do wioski Péribonka, gdzie źródÅ‚o mitu Marii Chapdelaine bije tam jeszcze stale, ukryte pod skromnÄ… chatÄ… należącÄ… siedemdziesiÄ…t lat temu do prostego wieÅ›niaka Samuela Bédarda, dziÅ› zaÅ› pod domem- muzeum, a naprzeciwko, w oberży " Bar Maria Chapdelaine " zasnÄ…Å‚em już w gÅ‚Ä™bi polarnej nocy oÅ›wietlonej zorzami. StanÄ…Å‚em wiÄ™c na chwilÄ™ u szczytu schodów ogromnej sali sztokholmskiego Ratusza, wielkoÅ›ci zresztÄ… nawy Å›redniowiecznej katedry, Å›ciany z cegÅ‚y surowej, i stojÄ™ wÅ‚aÅ›nie w miejscu, gdzie heroldowie dÄ™li w swoje fanfary, zapowiadajÄ…c u samego poczÄ…tku zjawienie siÄ™ Monarchy. A potem, podczas uroczystego obiadu, ale już po koncercie odtrÄ…bili tu oni zejÅ›cie
równie majestatyczne
korowodu kelnerów, niosących płonące piramidy lodów z mrożonym kremem, nazywają się one stosownie do okoliczności parfait glace Nobel, a jeszcze później, przy kawie, fanfary anonsowały kolejne przemówienia laureatów Nobla. W tym miejscu, gdzie przystanąłem, galeria przechodzi w schody reprezentacyjne, szerokie, którymi zstępował był oficjalnie w otoczeniu Królewskich Wysokości, laureatów Nobla oraz gości szczególnie wyróżnionych król Szwecji Karol XVI Gustaw, zdążając całym orszakiem do stołu A, honorowego, by potem, po przyjęciu, wejść znów nimi na górę, idąc do sali 3 balowej. Kiedy schodziłem, pełniły już funkcje mniej okazałe, rozsiedli się na ich stopniach studenci i studentki, wszyscy w czapeczkach białych, pogrążeni w rozmowie swobodnej, lecz tylko tyle, dziewczyny w sukienkach zwiewnych, skromnych, ich towarzysze we frakach obowiązkowych musieli aż do końca trzymać się zgodnie z fasonem, pili umiarkowanie; w dole, na sześćdziesięciu biało nakrytych stołach i jednym długim stole A, honorowym, ciągnącym się pośrodku przez całą niemal salę, ale już bez zastawy, stały ciągle świeczniki dawno już pogaszone, a tylko tu i ówdzie leżały pozostawione przez biesiadników karty z wydrukowanym menu tego uroczystego przyjęcia i programem koncertu, jaki mu towarzyszył, na każdym z nich wytłoczono złoty medal z profilem Alfreda Nobla, nat. MDCCCXXXIII, ob. MDCCCXCVI, a pod nim napis " Nobelstiftelsens Hogtidsdag den 10 december 1979 " , a także widać było porzucone broszury " Nobelstiftelsens Middag " , wręczane każdemu z gości u wejścia, aby wiedział od razu, gdzie się winien kierować, bo był tam i rozkładany planik poprzedzony indeksem alfabetycznym tysiąca dwustu uczestników przyjęcia, jednakowoż Monarcha zajmował pozycję pierwszą, już poza alfabetem. Królowa
pozycję drugą, trzecią i czwartą Królewskie Wysokości Książę i Księżna av Halland, po nich dopiero szedł Abrahamsson, Sixten, profesor; Abrahamsson, Kerstin, fru; i tak dalej, ja zaś się odnalazłem, i nie bez pewnego trudu ( bo mi moje nazwisko fatalnie przekręcono) , pod numerem 736, i liczba ta oznaczała, że mam siedzieć przy stole dwudziestym drugim, co mogę teraz podać tutaj dlatego, że swoją broszurę i kartę z jadłospisem schowałem do kieszeni. W szatni, na samym dole, ubrałem się w kożuch, czapkę błyszczącą z morsa, przywiezioną z Kanady, wyszedłem na dziedziniec. Śnieg chrupał, musiało być, jak sądzę, jakie piętnaście stopni mrozu. Z półmroku wyjeżdżały coraz to samochody, zazwyczaj marki " Volvo " , z ukośnym przekreśleniem obudowy motorów, uwożąc biesiadników; panowie zdejmowali cylindry wchodząc do wozów, szaliki zawsze białe, panie miały na sobie futra wieczorowe do ziemi ze zwierząt rzadkich i drogich, jak na przykład murmele rosyjskie czy sobole albo popielate wiewiórki, które są w ogromnej cenie, wiele z nich upolowano zapewne za kołem podbiegunowym, w dekoltach pobłyskiwały kolie, a w uszach butony; samochody skręcały teraz jeden za drugim w prawo, wjeżdżając na most Stadhusborn, którym i ja poszedłem pieszo przez Stromgatan, koło Opery, potem Arsenalsgatanem obok antykwariatu Bukowski- Auktioner ( bo istnieje on jeszcze w osiemdziesiąt lat po śmierci założyciela, Stefana Bukowskiego, którego pochowano w Rapperswilu obok Władysława Platera) i dalej wokół niewielkiej zatoczki Nybroviken, by dojść na Strandvagen, do mego hotelu " Esplanada " , gdzie dość szybko zasnąłem. II Takie same wspomnienia z roku 1968, jak wtedy, w sztokholmskim Ratuszu, naszły na mnie w Warszawie, gdy otwierano XXI Olimpiadę: siedząc we własnym domu podczas tego piekielnego upału, jak może pamiętamy, dusznego niemożliwie, patrzałem w telewizor, skąd nas informowano, że właśnie w tym momencie miliard ludzi na cał ym globie ziemskim widzi to samo: niepewną najwyraźniej minę królowej Elżbiety II ( bo księcia Edynburga coś stale ucinali) , premiera Trudeau z czerwonym goździkiem w butonierce i piękną, młodą żonę, co go zresztą rzuciła zaraz po Olimpiadzie, femme scandaleuse ( stale na nich kamera i coraz to zbliżenia) , potem już defilowały ekipy zawodników, ale bez przedstawicieli tych krajów afrykańskich, które się wycofały dosłownie w ostatniej chwili, a także bez Tajwanu, z całkiem innej przyczyny, jak zapewniano, i gdy ci olimpijczycy wypełnili niemalże cały 4 środek stadionu pod swymi sztandarami, długo pokazywano przemówienia prezesów ( najazdy kamerą prosto, z lewa i prawa) , a potem znów Królową zbystrzoną nieprzerwanie: parę słów ma wypowiedzieć, tylko przecież formułę, a z kartki ją przeczytała, lecz najpierw po francusku, nie wiem, czy Jej się coś podobnego zdarzyło już kiedyś w Brytyjskiej Wspólnocie, ale teraz francuski pierwszy musiał być w Montrealu. Mer Drapeau ( nomen- omen) z olimpijskim sztandarem, ledwie biedak żywy po wieloletnich aferach, awanturach, balansowaniu na krawędzi bankructwa, teraz już występował z namaszczeniem, powagą, kiedy tymczasem w prawym górnym rogu ekranu co pewien czas zjawiali się
w kole
młodzi biegacze płci obojga, niosący sztafetą płomień; gdy wreszcie wbiegli na stadion, zajęli ekran cały. Chłopak ten i dziewczyna, wybrani komputerem spośród tysięcy kanadyjskiej młodzieży ( znałem ja w Montrealu rodzinę Prefontainów, jeden jest dobrym poetą, a drugi reżyserem, chłopak tak się nazywa, pewno to był ich kuzyn) , obiegli teraz dookoła stadionu z aplauzem publiczności i razem znicz zapalili. Tymczasem jedna z kamer nie wiem gdzie umiejscowiona: na wieży albo na jakim uwiązanym balonie czy helikopterze, bo z lekka się kołysała, kame r a
mówi ę
panoramiczna, szeroka, by objąć jak najwięcej, cofała się raz po raz, i to dość szybko nawet, oddalając to wszystko, co działo się na stadionie, i wówczas ponad ćwierć zamkniętym, nie dokończonym dachem ( stale to wypominano dachowi w komentarzu) ukazywała z daleka wieżowce Montrealu, jakże dobrze mi znane. Rzekę Saint Laurent, a na niej Most Królowej Wiktorii i Most Champlaina. Nie można było jednak dojrzeć stąd Mostu Merciera, jest za zakrętem rzeki, ni jego przedłużenia
wysokiego wiaduktu o słupach betonowych, z którego zjeżdża się prosto do wioski Irokezów o nazwie Caughnawaga, by zobaczyć osadę zaniedbaną, porośniętą chwastami: babką, rumiankiem, lebiodą. W niedziele, ale i w dnie powszednie siedzą tutaj przed swymi domeczkami, także zaniedbanymi, starsi Indianie i Indianki, bo młodzi gdzieś pracują, zwykle jako kelnerzy lub przy budowie wieżowców, nie znają bowiem wcale lęku przestrzeni. Mieszkając więc tuż pod Montrealem ci potomkowie pradziadów- koczowników nie dbają o otoczenie, lecz dysponują przecież swoimi samochodami, z tym, że są one stare, ale wyróżniają się spośród tysięcy innych, gdy jeżdżą po metropolii, tym widocznym szczegółem, że do ich sterczących anten są przyczepione drżące na wietrze pióra, ich bowiem właściciele mają do piór takich prawo, jako członkowie wspólnoty, to znaczy mogliby oni nosić jedno pióro na głowie, trzy pióra czy cały duży pióropusz, lecz teraz inne czasy, pióropusz zatem wodza zwisa z anteny do dołu, gdy samochód parkuje, a rozwija się w biegu; z jego znów posiadaczem, Irokezem tłustawym i nalanym, nawet trochę po polsku mogłem się porozumieć, a to dlaczego: w okresie powojennym było w Kanadzie ogromne zapotrzebowanie na nauczycieli języka angielskiego do rezerwatów, nie było chętnych, a tu tymczasem ogromna imigracja Polaków z Wielkiej Brytanii ruszyła na Kanadę, chcieli się szybciej dorobić i aby nie lądować w tartakach jakiejś, powiedzmy, Manitoby czy Winnipegu ( przy morderczej pracy) , podpisywali kontrakty na posady takich nauczycieli, ale że angielskiego nie znali tak jak należy ( a czasami ni w ząb prawie) , uczyli Indian i Eskimosów języka znad brzegów Wisły, sprawa się w końcu wydała i była pewnym skandalem, ale niewielkim ostatecznie, bo ją zatuszowano. Indianie z Caughnawaga, ochrzczeni trzy wieki temu, mają tu swój murowany kościółek pod wezwaniem Świętego Franciszka Ksawerego i co niedziela proboszcz ( Kanadyjczyk francuski, a nie Indianin) odprawia dla nich mszę gregoriańską śpiewaną w języku Irokezów; tu spoczywają także w niewielkim pudełeczku relikwie świętobliwej Kateri Tekakwitha, młodej dziewczyny urodzonej dokładnie w czasach naszego Potopu, a córki chrześcijanki z plemienia Algonkinów i męża jej Irokeza, lecz jeszcze poganina, właśnie z rąk innych pogan zginęła ona za wiarę, a przecież w tej samej epoce piękną stułę ofiarowali do kościoła nawróceni Huroni, słusznie nią dziś proboszcz się chwali. 5 Opisana wizyta była bezpośrednim powodem wyjazdu mojego do Ottawy, bo korzystając z pobytu na ziemi kanadyjskiej zapragnąłem obejrzeć inne rezerwat y indiańskie, bardziej myślałem autentyczne niż Caughnawaga, cała jakoś na pokaz nawet w tej swojej biedzie, nie wspomniałem już nawet o występach przed turystami wodza w swym pióropuszu ( bo miał on drugi, na głowę, prócz tego na samochodzie) , wszystko to w stylu cepeliowskim, zafałszowanym, a do tego wśród reklam coca- coli i 7- upu, nie ma co o tym mówić. Plany moje coraz to się rozszerzały, bo sądziłem, że urzędnicy w Ottawie będą mi może w stanie umożliwić dotarcie aż na Daleką Północ, do siedzib Eskimosów, po to jednak bezwzględnie była potrzebna osobista rozmowa z posłami do Parlamentu, by poparli podanie złożone do Ministra Rozwoju Terytoriów Indiańskich i Terenów Północy, nie ma tam bowiem regularnej komunikacji lotniczej, kursują tylko samoloty specjalne lub wojskowe i by zabrać się z nimi, trzeba na to pozwoleń, do tego chciałem jeszcze, by dali mi pieniędzy, żebym
tak tłumaczyłem w podaniu
to wszystko, , co obejrzę, mógł w Polsce rozreklamować. Profesor Gaston Beauchamp z Uniwersytetu zabrał mnie do Ottawy, miał tam również coś sam do załatwienia w szarym obronnym bunkrze Carlton University. Autostrada dochodziła podówczas tylko do granicy prowincji Quebec, tutaj się urywała, dalej już prowadziła zwykła szosa, oznaczona numerem siedemnastym pod brytyjską koroną, w przeciągu dwu godzin osiąga się stolicę Kanady, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie Disneylandu jakiegoś, bo imituje Anglię w sposób niedoskonały. Miasto senne, nieduże, budynek zaś Parlamentu ultrabrytyjski z ducha: nie dość, że zbudowany w stylu neogotyku całkiem wiktoriańskiego, lecz nawet Big Ben wydzwania co kwadrans tym samym tonem co jego brat
prototyp na wieży parlamentu w Londynie! DokoÅ‚a pomniki z brÄ…zu wyobrażajÄ… przeróżnych zasÅ‚użonych, a na wzniesieniu posÄ…g królowej Wiktorii, pod którym sfotografowaÅ‚em dwóch majtków w okrÄ…gÅ‚ych czapeczkach marynarskich z napisem " C....... .... " , bo mnie o to bardzo grzecznie prosili po rosyjsku: , , ...... ... ..... ...... " i jakże byli zdziwieni, kiedy im odpowiedziaÅ‚em: , , .., ......, ......, ....... ........ " . Tuż obok jest gmach posłów i gmach rzÄ…dowy. PosÅ‚owie urzÄ™dujÄ… za ogromnymi biurkami pod swymi portretami malowanymi olejno, a także wiszÄ… tam zdjÄ™cia królowej Elżbiety II i ksiÄ™cia Edynburga, sÄ… one kolorowe, stojÄ… zaÅ› fotografie premiera Trudeau, zwykle z dedykacjami, a wielu jeszcze posłów przetrzymywaÅ‚o wtedy podobizny byÅ‚ego premiera Pearsona, również dedykowane, lecz te sÄ… już z reguÅ‚y czarno- biaÅ‚e. MajÄ… też oni wszyscy na swych biurkach nieduże proporczyki z czerwonym liÅ›ciem klonu, Å›ciany zaÅ› gabinetów ozdabiajÄ… widoki Kanady: a to kra pÅ‚ynie wielkimi kawaÅ‚ami RzekÄ… ÅšwiÄ™tego WawrzyÅ„ca, to oÅ›nieżone góry, a to znowuż lodowce na Dalekiej Północy, sÄ… to nieodmiennie zimowe krajobrazy. Gdy czekaÅ‚em na PosÅ‚a, zajÄ…wszy miejsce pod oknem, naprzeciw mundurowego strażnika parlamentarnego, który za wysokim kantorem wierciÅ‚ siÄ™ bezustannie na krzeÅ›le obrotowym, pokrytym zielonÄ… skórÄ… czy może skóropodobnym zielonym materiaÅ‚em, podchodziÅ‚y do niego stale różne osoby i na kwestionariuszach caÅ‚kiem sporego formatu pisaÅ‚y swoje nazwiska, do którego chcÄ… siÄ™ dostać posÅ‚a i w jakim celu. PodeszÅ‚a też pewna pani niewiele przed czterdziestkÄ…, choć może niezbyt zgrabna, ale peÅ‚na uroku, niezwykle elegancka, do tego z pewnoÅ›ciÄ… siebie, jakÄ… dajÄ… pieniÄ…dze i powodzenie. Ubrana byÅ‚a w czerwony pÅ‚aszczyk wciÄ™ty, dwurzÄ™dowy, z takimiż guzikami ( byÅ‚a peÅ‚nej figury) , troszkÄ™ dÅ‚uższy, niż byÅ‚o to wtedy w modzie ( a w modzie byÅ‚o mini) , po to, aby zasÅ‚onić nie najlepszy ksztaÅ‚t nogi, czarne do tego poÅ„czochy i czarne lakierki na szerokim obcasie, szybko wypisywaÅ‚a pÅ‚achtÄ™ kwestionariusza, nie zdjÄ…wszy rÄ™kawiczki z wyciÄ™ciem na wierzchu dÅ‚oni. WstaÅ‚em z fotela i przez zwykÅ‚Ä… ciekawość zajrzaÅ‚em jej przez ramiÄ™, a po prawdzie przez wÅ‚osy, rude zresztÄ… wspaniale, zupeÅ‚nie jak z Tycjana, spÅ‚ywaÅ‚y jej na bok falÄ…; w rubryce imiÄ™- nazwisko wyraźnie napisaÅ‚a: Maria Chapdelaine, nie chciaÅ‚em wierzyć, ale nim doczytaÅ‚em do koÅ„ca, kim jest i jaki cel wizyt y, ona, czujÄ…c zapewne, że tuż 6 za niÄ… stanÄ…Å‚em, gwaÅ‚townie zwróciÅ‚a gÅ‚owÄ™, by spojrzeć na mnie z bliska fioÅ‚kowymi oczami i uÅ›miechnąć siÄ™ jasno dość dużymi ustami ( ma usta kobiety- dziecka, przemknęło mi przez gÅ‚owÄ™) , trwaÅ‚o to dosÅ‚ownie chwilÄ™, bo natychmiast ruchem zdecydowanym oddaÅ‚a papier umundurowanemu, który gdzieÅ› zatelefonowaÅ‚, i wtedy bez wahania ruszyÅ‚a dalej swym jakże pewnym krokiem, po dosyć krótkim czasie wychodziÅ‚a z powrotem i miÅ‚o uÅ›miechniÄ™ta opuszczaÅ‚a budynek, spojrzawszy na mnie przelotnie, ja zaÅ› ciÄ…gle czekaÅ‚em. Mój PoseÅ‚ zajÄ™ty bardzo, bo akurat ogÅ‚oszono wybory, lecz uprzedzony telefonicznie z Montrealu o mojej wizycie, kopertÄ™ o Indianach i Eskimosach miaÅ‚ już przygotowanÄ… i na tym siÄ™ skoÅ„czyÅ‚o, nigdzie nie pojechaÅ‚em i mojÄ… znajomość Indian kanadyjskich skoÅ„czyÅ‚em w tamtym czasie tylko na Caughnawaga. Za to pan PoseÅ‚ ofiarowaÅ‚ mi caÅ‚Ä… furÄ™ przedmiotów sÅ‚użących mu do tego, aby wyborca, jak wytÅ‚umaczyÅ‚, postawiÅ‚ przy jego nazwisku krzyżyk, byÅ‚y wiÄ™c w tej torebce zapaÅ‚ki książeczkowe ze zdjÄ™ciem pana PosÅ‚a w otoczeniu rodziny ( kilka paczek) , linijka i ołówek, z których oblicze PosÅ‚a uÅ›miecha siÄ™ jeszcze życzliwiej do tego, kto chce wymierzyć co czy napisać, a w wypadku ołówka zanim ten wizerunek mu siÄ™ nie stemperuje. Zaraz po tej wizycie spotkaÅ‚em siÄ™ z profesorem Beauchampem w hotelu " Château Laurier " na obiedzie, jest tam miÄ™dzy innymi restauracja " Auberge " , gdzieÅ›my siÄ™ umówili. Kelnerki, ubrane w starofrancuskie stroje, podaÅ‚y nam saÅ‚atÄ™ z majonezem i rostbef. PorzÄ…dna publiczność ottawska przychodzi tu na obiady, samotne panie, pracujÄ…ce zapewne w Parlamencie czy biurach rzÄ…dowych, panowie wszyscy ubrani jak należy, ekstrawagancji żadnych tu siÄ™ nie widzi ani hippisowatych
a przypominam, był wtedy rok 1968
strojów u kobiet, świeczki w szklanych kloszach na stołach, słowem, prawdziwie przyjemna atmosfera. Patrzę, kto tam jadł obiad w towarzystwie starszego, bardzo godnego pana, całkiem siwego? Maria Chapdelaine! Siedziała wprawdzie tyłem, suknię miała zieloną, lecz poznałem jej włosy, rude, jak mówiłem, wspaniale. Kiedy opowiedziałem mojemu Beauchampowi, że tak się ona nazywa, nie chciał wierzyć: " Ten pan to nawet wiem, kto to taki, wielka sława fizyki i bodaj także astronom, coś w tym rodzaju, a ona? Mówi pan, Maria Chapdelaine? To chyba niemożliwe. Przecież to nazwisko- symbol, nazwisko literackie, ja nigdy go nie spotkałem, a jestem rodem z Kanady, z Quebecu, z Trois- Rivieres, ejże, przeczytał pan niedobrze, może tam było Chambelaine, Chapelle albo coś podobnego, czy aby nie przejął się pan zanadto tematem swojego seminarium? Doszukuje się pan teraz Marii Chapdelaine w każdej quebeckiej kobiecie! Proszę
podniósł kieliszek
co może zdziałać dobra literatura! ! " III Profesor Beauchamp miał rację, bo
jak się okazało
prawdziwym celem mego przyjazdu do Kanady było wszechstronne zajęcie się mitem Marii Chapdelaine. Wyleciałem więc w samych początkach lutego 1968 roku z jakby przedwiosennej Warszawy do wiosennego Paryża i dalej, do Montrealu. Na Orly, podczas odprawy, wybrałem sobie miejsce 30F, przy oknie, w samolocie typu DC8, należącym do Air Canada, a całkiem luźno w nim było, nie jestem pewien nawet, czy chociaż połowę miejsc na ten rejs wyprzedali, mógłbym był się nawet położyć ( dwa miejsca przy mnie wolne) , lecz, lecąc samolotem, lubię patrzeć z góry. Gdyśmy więc wystartowali z Paryża za pięć trzecia niedzielnym popołudniem w pogodzie półsłonecznej, temperaturze czternaście- szesnaście Celsjusza, i wznieśli się ponad rzadkie dosyć obłoki, po kwadransie zjawiły się jednakowoż pod nami podłużne pasma śniegu, a za pół godziny w okach między chmurami spostrzegłem białe, drobne punkciki
fale: : byliśmy nad oceanem. Wtedy to dwie zgrabne stewardesy, które 7 nas powitały na pokładzie w zielonych uniformach i takichże zielonych kapelusikach o zawadiackim kroju, przebrały się jednocześnie w luźne bluzeczki- fartuszki, białe w dość dużą czarną kratę, i rozwoziły napoje. Podały także plik gazet: obok dzienników paryskich były ogromnie grube gazety z Montrealu, angielskie i francuskie ( wydania weekendowe) ; zaciekawiony krajem, ku któremu zmierzałem sunąc wygodnie nad Atlantykiem ( fale ciągle widoczne, ocean był rozhuśtany) , czytałem po kolei wiadomości z dziedziny polityki, ekonomii, kultury, dodatki tygodniowe omawiały montrealskie wystawy, przedstawienia, filmy, nowości wydawnicze, i dzięki kilkugodzinnej lekturze byłem już trochę w tym wszystkim zorientowany, kiedy o wpół do ósmej podano mi sałatkę z jajkiem i oliwkami, befsztyk duży i pieprzny z jakimiś korzeniami, na koniec podłą kawę. Zapaliłem cygaro. Słońce już wiele godzin padało na lewe skrzydło mojego samolotu, coraz na nie zerkałem i nic się tu nie zmieniało, nawet kąt oświetlenia. Po godzinie usłyszeliśmy z głośników po angielsku, potem francuszczyzną skażoną, że oto znaleźliśmy się nad wschodnim wybrzeżem Kanady, że w Montrealu w tej chwili jest druga trzydzieści po południu i że jest tam temperatura siedem stopni powyżej zera w skali Fahrenheita, co miało sygnalizować siarczyste mrozy. Istotnie, gdy wyjrzałem, pod oświetlonym skrzydłem widać tu teraz było ląd ze spłachciami śniegu, zlodowaciałe brzegi, a kiedy
znów po godzinie
zeszliÅ›my nieco niżej, na rozlegÅ‚ych zatokach pÅ‚ywaÅ‚y kry ogromne, wyglÄ…dajÄ…ce z góry na wielkie nenufary. LÄ…d ten po przybliżeniu ( boÅ›my siÄ™ teraz zniżali) przedstawiaÅ‚ pola lodowe mocno jakby spÄ™kane: byÅ‚y na nim raz po raz i koÅ‚a, i elipsy, wgÅ‚Ä™bienia peÅ‚ne Å›niegu, znowuż proste kanaÅ‚y, które czasem bÅ‚ysnęły lodowato zmÄ™tnione, gdy odbiÅ‚ siÄ™ w nich promieÅ„ sÅ‚oÅ„ca, padajÄ…cy już teraz coraz bardziej poziomo, a wreszcie ukazaÅ‚o siÄ™ kilka dość z góry przysadzistych wieżowców Montrealu u stóp biaÅ‚ego wzniesienia, caÅ‚ego w Å‚unie zachodu czerwono- pomaraÅ„czowej, zamarzniÄ™te Jeziora Des Deux Montaignes i ÅšwiÄ™tego Ludwika, przechodzÄ…ce w odnogi Rzeki ÅšwiÄ™tego WawrzyÅ„ca, poprzecinane mostami dÅ‚ugimi na wiele kilometrów; kÅ‚adliÅ›my siÄ™ na skrzydle lewym, a w mym okienku kÅ‚Ä™biÅ‚ siÄ™ teraz nad nami waÅ‚ chmur aż granatowych, jednak pÅ‚omiennie rudo podÅ›wietlonych od doÅ‚u. W niedÅ‚ugÄ… chwilÄ™ potem lÄ…dowaliÅ›my na biaÅ‚ej pÅ‚ycie lotniska Dorval w tumanach Å›nieżnego pyÅ‚u i kiedy samolotowi ktoÅ› z obsÅ‚ugi wskazywaÅ‚ lizakiem drogÄ™, widzieliÅ›my wyraźnie, że walczyÅ‚ z potężnym wiatrem: byÅ‚ on w kożuchu do ziemi z koÅ‚nierzem postawionym, ledwie siÄ™ trzymaÅ‚ na nogach, kÅ‚Ä™by suchego Å›niegu wzbijaÅ‚y siÄ™ coraz do góry i kiedy otwarto drzwiczki, lodowato dmuchnęło. W ten sposób znalazÅ‚em siÄ™ na ziemi kanadyjskiej albo quebeckiej, jak kto woli. W rok później odlatywaÅ‚em z powrotem do Paryża w podobnÄ… niepogodÄ™, ale późnym wieczorem, nie mogÅ‚em wiÄ™c ponownie oglÄ…dać Montrealu z lotu ptaka, ale miaÅ‚em go na Å›wieżo w oczach z wysokiej dość perspektywy. Tak siÄ™ zÅ‚ożyÅ‚o, że tego dnia po poÅ‚udniu zaprosiÅ‚ mnie dziekan mego wydziaÅ‚u lingwistyki i jÄ™zyków nowożytnych, ksiÄ…dz René Bombardier ( ale on sam nie miaÅ‚ czasu, aby mi towarzyszyć w biesiadzie, gdyż byÅ‚ zapracowany) na pożegnalny obiad do dobrej restauracji, nazwanej " Altitude 727 " , tyle stóp wzniesiony byÅ‚ ów lokal nad poziomem morza, chodziÅ‚o mu
mówił
o to, abym zobaczył raz jeszcze przed odjazdem panoramę quebeckiej metropolii, w której się zapoznawałem z kulturą kanadyjsko- francuską, specjalizując się w quebeckiej literaturze po to, aby ją propagować w Europie centralnej
takÄ… to trzymaÅ‚ dla mnie oficjalnÄ… przemowÄ™. . Restauracja oszklona stanowi ostatnie piÄ™tro Ville- Marie wieżowca zbudowanego na planie krzyża o równych, krótkich ramionach; nie jest on wprawdzie najwyższy w Montrealu, bo bije go wieżowiec Bank of Canada i drugi, Canadian Imperial Bank of Commerce, jest on przecież dostatecznie wysoki, aby móc rzeczywiÅ›cie napawać siÄ™ panoramÄ… otwartÄ… w kierunku wschodnim, na zachód bowiem zasÅ‚ania stÄ…d widok Mont Royal, Królewska Góra, której wierzchoÅ‚ek zajmujÄ… dwa cmentarze: anglikaÅ„ski Mount Royal Cimetery i katolicki Cimetiere de Nôtre Dame des Neiges, do którego z przeciwlegÅ‚ego stoku przylega teren mego 8 Uniwersytetu z wieloma budynkami i dość przedziwnÄ… wieżą, krytÄ… kopuÅ‚Ä…, gdzie przez rok studiowaÅ‚em, jeżdżąc stale windami to na dół, to do góry. Z Ville- Marie widać byÅ‚o istotnie kawaÅ‚ francuskiej Kanady: zlodowaciaÅ‚Ä… RzekÄ™ ÅšwiÄ™tego WawrzyÅ„ca z jej odnogami i WyspÄ™ ÅšwiÄ™tej Heleny, na której pozostaÅ‚oÅ›ci EXPO 68 zmieniono w permanentnÄ… wystawÄ™ " Ziemia Planeta Ludzi " , z mostem Jacques Å‚ a Cartiera; Most Królowej Wiktorii i drugi Most Champlaina
wszystko to teraz w cieniu
a daleko za rzekÄ… dwa wyniosÅ‚e, bielejÄ…ce wzniesienia w kierunku miasta Sherbrocke ( bo sÅ‚oÅ„ce zachodziÅ‚o) , dokÄ…d kiedyÅ› jeździÅ‚em na chrzciny wnuka Å›wietnego naszego grafika Stefana Mrożewskiego, wszystko mi tu siÄ™ przypomniaÅ‚o, caÅ‚y mój roczny pobyt i dzieÅ„ za dniem po kolei, gdy nabieraÅ‚em z umieszczonego poÅ›rodku oszklonej sali bufetu przekÄ…skowego miÄ™siw, oliwek. Å›limaków, a potem przy stoliku obstalowaÅ‚em sobie stek rozsÄ…dnych rozmiarów, do niego wino, koniak, desery, kawa niedobra wprawdzie, a jednak po tym wszystkim umysÅ‚ mi rozjaÅ›niÅ‚a do tego nawet stopnia, że mogÅ‚em zredagować pisma z podziÄ™kowaniem do Rektora, Dziekana: " OpuszczajÄ…c goÅ›cinnÄ… ziemiÄ™ kanadyjsko- francuskÄ… spieszÄ™. . . " ( to do Rektora) , " OpuszczajÄ…c goÅ›cinnÄ… ziemiÄ™ quebeckÄ…. . . " ( do Dziekana, bo sympatyzowaÅ‚ on z Union Nationale) , pisma te jeszcze musiaÅ‚em przepisać gdzieÅ› na maszynie i wrzucić na lotnisku, takie tu sÄ… zwyczaje. Kiedy to redagowaÅ‚em, uważajÄ…c na polityczne niuanse i odcienie, obok mnie spożywaÅ‚o istne góry przysmaków, popijajÄ…c winami, dwóch panów po pięćdziesiÄ…tce, obaj w granatowych blezerach, guziki srebrno- zÅ‚ote, chustki jedwabne w kieszonkach kolorowe, chyba Amerykanie, bo jeden opowiadaÅ‚ o domku na Long Island, Å›mieli siÄ™, dowcipkowali gÅ‚oÅ›no, obaj o gÄ™bach tÅ‚ustych, bezczelnych, wyjadacze prawdziwi. Mnie to nie przeszkadzaÅ‚o. SkoÅ„czywszy swoje, podpisaÅ‚em rachunek w miarÄ™ sÅ‚onawy, każąc go przesÅ‚ać do ksiÄ™dza Rénégo Bombardiera na wydziaÅ‚ lingwistyki, i spojrzaÅ‚em raz jeszcze przez szyby na panoramÄ™, lecz tylko morze Å›wiateÅ‚, neonów, Å›ciemniaÅ‚o siÄ™ i musiaÅ‚em siÄ™ Å›pieszyć, bo jeszcze miaÅ‚em przed sobÄ… pożegnalne wizyty u znajomych. OdlatywaÅ‚em po ciemku, godzinÄ™ przed północÄ…: pomimo wichury ze Å›nieżycÄ… nic tego nie odczuwaÅ‚em, bo z budynku lotniska korytarz- rÄ™kaw- rura, wysÅ‚any chodnikiem miÄ™kkim, ciemnoczerwonym, wprowadziÅ‚ mnie
biegnącego, bo byłem fatalnie spóźniony
od razu do wnÄ™trza samolotu, staÅ‚ tu zniecierpliwiony caÅ‚y bodaj personel stewardów i stewardes ubranych na zielono, czekali tylko na mnie ze startem od piÄ™ciu minut, co zaraz mi wypomnieli, ledwo wiÄ™c tylko wszedÅ‚em, od razu drzwi zakrÄ™cili, wznieÅ›liÅ›my siÄ™ do góry, zanim jeszcze usiadÅ‚em gdzieÅ› z tyÅ‚u przy ogonie, by wylÄ…dować rankiem w kochanej Europie. Jednak nad NowÄ… FundlandiÄ… nadaÅ‚em jeszcze, jak byÅ‚o ustalone, dziÄ™kczynne telegramy potem twardo zasnÄ…Å‚em. IV CofnÄ™ siÄ™ znowuż caÅ‚y rok: kiedy wylÄ…dowaÅ‚em podówczas w Montrealu i obejrzano dokÅ‚adnie mojÄ… książeczkÄ™ szczepienia z wpisanÄ… Å›wieżo ospÄ… ( bo o to im głównie chodziÅ‚o na kontroli) , czekajÄ…cy już na mnie Gaston Beauchamp, profesor nadzwyczajny wydziaÅ‚u lingwistyki i jÄ™zyków nowożytnych Uniwersytetu, doktor ( es lettres) Sorbony, zawiózÅ‚ mnie swym niebieskim plymuthem, parkujÄ…cym dość niestety daleko od budynku lotniska ( brnÄ™liÅ›my w sypiÄ…cym Å›niegu z moimi bagażami) , autostradÄ… do miasta, by zatrzymać siÄ™ przed " Foyer des Pélérins " , pensjonaciku przy zbiegu ulic Queen Mary Road i Côte des Neiges, gdzie miaÅ‚em zamówiony pokój w umiarkowanej cenie. StÄ…d w j ego nazwi e pielgrzymi, że staÅ‚ u stóp wzniesienia z ogromnymi schodami ( lecz byÅ‚o dużo praktyczniej 9 wjechać tam autobusikiem) , na którym wybudowano ogromnÄ… bazylikÄ™ nazwanÄ… Oratoire Saint Joséph, koÅ›ciół monumentalny, niby paryskie Sacré Coeur albo marsylska Nôtre Dame de la Garde, kiedy patrzeć z daleka okropnie niewydarzony, o ciemnej, brzydkiej bryle pod kopuÅ‚Ä…; na spodzie jest koÅ›ciół dolny, z którego ruchome taÅ›my- chodniki podnoszÄ… na piÄ™tro pierwsze, gdzie siÄ™ znajduje coÅ› niby poczekalnia dworcowa czy może stacja metra; stÄ…d inna taÅ›ma wznosi nas do koÅ›cioÅ‚a górnego i ten jest wreszcie udany, a teraz urzÄ…dzony w guÅ›cie posoborowym, czym byÅ‚em dość miÅ‚o zaskoczony; przy nim taras widokowy z szerokÄ… panoramÄ… na zachodniÄ…, francuskÄ… część Montrealu, tÄ™ samÄ…, z grubsza biorÄ…c, jakÄ… siÄ™ widzi z okien Uniwersytetu, skÄ…d od tej pory oglÄ…daÅ‚em codziennie ( jeÅ›li byÅ‚a pogoda) gaÅ›niÄ™cie sÅ‚oÅ„ca w Å›niegach. U stóp wiÄ™c Oratorium miaÅ‚ być dom dla pielgrzymów. Zjawiali siÄ™ oni dość rzadko, za mojej pamiÄ™ci jeden raz przyjechaÅ‚a caÅ‚a chyba rodzina obszernym biaÅ‚ym combi, porzÄ…dnie zachlapanym, widać z bardzo daleka ( a byÅ‚o to gdzieÅ› w maju) , na co dzieÅ„ wynajmowano pokoiki przyjezdnym, którzy pozostawali w Montrealu po dwa, trz y, cztery miesiÄ…ce, a przede wszystkim studentom, bo niezbyt byÅ‚ stÄ…d odlegÅ‚y
już po tej stronie góry
Université de Montréal, uczelnia z francuskim jÄ™zykiem wykÅ‚adowym, gdzie studiowali kanadyjscy frankofoni, posÅ‚ugujÄ…cy siÄ™ na co dzieÅ„ i od Å›wiÄ™ta quebeckÄ…, dziwnÄ… odmianÄ… jÄ™zyka francuskiego, nazywanÄ… " żual " ( bo tak wymawiajÄ… tu oni sÅ‚owo " cheval " , oznaczajÄ…ce konia, i to okreÅ›lenie
" joual "
symboliczne niejako, staÅ‚o siÄ™ już naukowe) , charakteryzujÄ…cÄ… siÄ™ dziwnym z poczÄ…tku dla ucha bzykaniem i szeplenieniem, wtrÄ…caniem wcale nierzadko słów żywcem wziÄ™tych z jÄ™zyka angielskiego i wymawianiem " aj " w miejsce " a " francuskiego z grubsza rzecz przedstawiajÄ…c, co mnie z poczÄ…tku zupeÅ‚nie dezorientowaÅ‚o. Ten bowiem jÄ™zyk panowaÅ‚ niepodzielnie w umywalniach i hallu, gdzie staÅ‚ telewizor, coraz to stukajÄ…cy automat z coca- colÄ… butelkowanÄ… i gdzie umiejscowiono hermetycznie zamykanÄ… budkÄ™ z bell- telefonem. Pokoik mój okazaÅ‚ siÄ™ niebywale przegrzany, gdy jednak podniosÅ‚em okno, zaraz nawiaÅ‚o tyle Å›niegu w ciÄ…gu niewielu minut, że je z powrotem spuÅ›ciÅ‚em i chciaÅ‚em teraz z kolei przykrÄ™cić kaloryfer, lecz wszystko zamalowane warstwami farby olejnej tak skamieniaÅ‚o, że musiaÅ‚em pokrÄ™tÅ‚o odskrobać scyzorykiem i popukujÄ…c czymÅ› ciężkim, wreszcie je poruszyÅ‚em, bo mimo przemÄ™czenia podróżą i różnicÄ… w czasie me mogÅ‚em wcale zasnąć w wysokiej temperaturze. Nazajutrz wczeÅ›nie rano ( choć już od trzeciej nie spaÅ‚em) usÅ‚yszaÅ‚em trzy podniesione gÅ‚osy dyskutujÄ…ce gÅ‚oÅ›no, szybko siÄ™ one do moich drzwi zbliżaÅ‚y i po niedÅ‚ugim czasie wtargniÄ™to do mojego pokoju, podważajÄ…c yalowski zamek nożem przez szparÄ™, hydraulicy wymyÅ›lali żualem, bo, jak siÄ™ okazaÅ‚o, na dole wszystko przez noc zostaÅ‚o zalane, Å‚azienka i pokoje pode mnÄ… na pierwszym piÄ™trze, przyszedÅ‚ administrator, okropna awantura, jak ja mogÅ‚em zakrÄ™cić kurek od kaloryfera, to zabronione, za straty bÄ™dÄ™ pÅ‚aciÅ‚ żywymi dolarami. PoczuÅ‚em siÄ™ nagle ogoÅ‚ocony z pieniÄ™dzy, których jeszcze nie miaÅ‚em, lecz byÅ‚y to strachy na lachy, bo nie wlepili mi kary, kiedy siÄ™ dowiedzieli, że bÄ™dÄ™ mieszkaÅ‚ tu dÅ‚użej, może rok nawet caÅ‚y, w każdym razie moja pierwsza batalia w Kanadzie byÅ‚a przegrana. Z rana ( też bÅ‚Ä…d) wybraÅ‚em siÄ™ pieszo pod górÄ™, walczÄ…c z dujÄ…cym wiatrem ( przemarzÅ‚em niemiÅ‚osiernie) , do biur Uniwersytetu zaÅ‚atwić formalnoÅ›ci i odebrać stypendium. Poradzono mi, by siÄ™ zapisać do La Caisse Populaire de l Å‚ Ageum i coÅ› tam ( choć nie za wiele) zostawić u nich z pieniÄ™dzy na przechowanie, bo jest to instytucja prężna, majÄ…ca wpÅ‚ywy, lewacka i prokubaÅ„ska, a zerkajÄ…ca w kierunku maoizmu, warto ( radzili) mieć jÄ… za sobÄ… w razie czego, ale wiÄ™kszÄ… część sumy należy zÅ‚ożyć w banku już przyzwoitym, j ak choćby Bank of Nova Scotia na Côte- des- Neiges, blisko mego foyer, co uczyniÅ‚em. Obok kupiÅ‚em kalosze, bo bez nich nikt zimÄ… nie chodzi po Montrealu, raz, że taki obyczaj ( przestrzegany od dawna, i MichaÅ‚ ChoromaÅ„ski napisaÅ‚ o tym caÅ‚e opowiadanie) , po wtóre, że istotnie Å›nieg jest tu posypywany tak żrÄ…cymi solami, że buty stajÄ… siÄ™ biaÅ‚e i zżera to ich skórÄ™, bo na przeciÄ™tnej 10 montrealskiej ulicy nikomu nie przyjdzie do gÅ‚owy oczyÅ›cić ze Å›niegu kawaÅ‚ka chodnika przed domem, chodzi siÄ™ wszÄ™dzie i stale wrÄ™cz po górach- wÄ…doÅ‚ach, a ta mieszanina chemikaliów i soli osiada obrzydliwie na maskach samochodów, a nawet na szkÅ‚ach okularów! Tego dnia zapisaÅ‚em siÄ™ także na seminaria, wykÅ‚ady, musiaÅ‚em nimi wypeÅ‚nić obowiÄ…zkowe kredyty, by później zdać egzaminy piÅ›mienne, bo ustnych tu na dobrÄ… sprawÄ™ nie znajÄ…. WybieraÅ‚em na oÅ›lep, bo przyjechaÅ‚em caÅ‚kiem nie znajÄ…c przedmiotu, który miaÅ‚em studiować, literatury kanadyjsko- francuskiej, jednakże obowiÄ…zkowe zajÄ™cia seminaryjne, oznaczone symbolem FRAN 624, nosiÅ‚y obiecujÄ…cy tytuÅ‚ " Mit Marii Chapdelaine " , co mnie już zainteresowaÅ‚o samym
przyznam siÄ™
brzmieniem, coś jakbym gdzieś kiedyś słyszał o takim dziele, ale powiązać z czymś konkretnym, epoką czy autorem, podówczas bym nie potrafił. Zajrzałem zaraz do planu: zajęcia rozpoczynały się już dzisiaj, za niecałą godzinę. Z niemałym entuzjazmem wjeżdżałem windą do gór y, przekąsiwszy u wejścia sandwiczem z automatu i popiwszy kawą, zasiadłem na sali wykładowej, gdzie już moi koledzy tłumnie się zgromadzili rozrzuciwszy płaszcze, kożuszki, kurtki po stołach i gdzie się dało. Było ich ze czterdziestu co najmniej płci obojga, żywo rozprawiających, oczywiście żualem. Wśród nich siedziała cichutko, jak Piłat w Credo, ciemnoskóra Martynikanka czy może dziewczyna z Haiti. Wiedziałem, że studiują tu przeróżni Murzyni- frankofoni w ramach porozumienia pomiędzy uniwersytetami z francuskim językiem wykładowym, piękna dziewczyna z tropików, wyraźnie zwarzona przez mrozy, jak biedna czuć się musiała, gdyśmy z mademoiselle Madelaine Gagnon, doktorem Sorbony, odczytywali fragmenty powieści, by je analizować: " rzeka, ścięta lodem, zasypana śniegiem, nie odróżniała się niczym od płaszczyzny. Śnieg grubą powłoką zalegał również gościniec i okoliczne pola. . . zimna biel śniegu. . . skraj posępnego lasu, skąd wiało grozą
wszystko to mówiÅ‚o, że w owym ponurym kraju życie jest twarde " i tak dalej, , i dalej. Przypadek Louis Hémona to swoisty fenomen: ten Francuz rodem z Paryża, choć BretoÅ„czyk z urodzenia, pierwszy wprowadziÅ‚ swÄ… szczupÅ‚Ä… książeczkÄ™
wliczoną już do dorobku literatury francuskiej Kanady
na rynek co się zowie światowy i zrobił to
choć po śmierci
oczywiście przez Paryż, a tam przez wydawnictwo Bernarda Grasseta, o czym będzie jeszcze dalej; tutaj mi chodzi o to, że od niego z kolei poznański edytor
" Eos "
nabyÅ‚ wyÅ‚Ä…czne prawo tÅ‚umaczenia i wydania tej powieÅ›ci po polsku, powierzajÄ…c jej przekÅ‚ad StanisÅ‚awowi Godlewskiemu, lecz jakże nieszczęśliwie: brzmi on anachronicznie po upÅ‚ywie pół wieku, a " Maria Chapdelaine " jest przecież arcydzieÅ‚em zbudowanym jak dramat, pisana czysto, spokojnie, książka ta jest nieustannie wznawiana w Paryżu i Montrealu. WracajÄ…c do samego Hémona: syn bogatego mieszczaÅ„stwa zerwaÅ‚ z rodzinÄ… i wyjechaÅ‚ do Anglii, a potem do Kanady, z Montrealu wyprawiÅ‚ siÄ™ na północ, gdzie zostaÅ‚ parobkiem na fermie w Péribonka, wiosce poÅ‚ożonej w pobliżu Jeziora ÅšwiÄ™tego Jana, wydaÅ‚ już kilka książek, gdy w poczÄ…tkach roku 1913 pisaÅ‚ " MariÄ™ Chapdelaine " , wróciwszy do Montrealu, a potem jeden egzemplarz powieÅ›ci wysÅ‚aÅ‚ do paryskiego " Le Temps " , które jÄ… w tymże roku w odcinkach wydrukowaÅ‚o, a drugi, wraz z rÄ™kopisem, zÅ‚ożyÅ‚ u paryskiej rodziny na swoje imiÄ™; w dwa tygodnie później już nie żyÅ‚, wpadÅ‚ pod ekspres w Chapleau, w stanie Ontario, jadÄ…c na Zachód, miaÅ‚ tylko trzydzieÅ›ci trzy lata. Panna Gagnon dlatego stawiaÅ‚a tÄ™ książkÄ™ w centrum naszej uwagi, gdyż byÅ‚a ona
jej zdaniem
symbolem Quebecu, i to jako takiego, we wszystkich możliwych ujÄ™ciach i przekrojach, jednym sÅ‚owem, byÅ‚a mitem- jeziorem, a przede wszystkim jakże sugestywnym obrazem zupeÅ‚nej beznadziei, stagnacji tej krainy dzikiej i jakże smutnej, co wyraża najlepiej jej bohaterka Maria, która siedzi przy oknie patrzÄ…c stale na Å›niegi, wie, że nic siÄ™ nie zmieni, bo zmienić siÄ™ nie powinno, choćby i byÅ‚o możliwe. Ta beznadzieja Quebecu stanowi, z drugiej strony, podniosÅ‚Ä… apoteozÄ™, bo wyraża jego moralnÄ… ideÄ™. Na tym byÅ‚ dzisiaj koniec. 11 Teraz quebecka mÅ‚odzież wysypaÅ‚a siÄ™ hurmem na korytarze, niektórzy pochylali siÄ™ nad urzÄ…dzeniami z wodÄ… zdatnÄ… do picia i specjalnie chÅ‚odzonÄ… ( sÄ… one porozmieszczane dość gÄ™sto po caÅ‚ym gmachu, a każde z takim samym napisem: " G. H. Woods. OASIS, Columbus, Ohio, USA " ) , inni zjeżdżali windami, wpychajÄ…c siÄ™ do nich siÅ‚Ä…, a jeszcze inni szli do Biblioteki Centralnej, ja za nimi. MieÅ›ci siÄ™ ona w głównej wieży Uniwersytetu i byÅ‚a to dla mnie nowość, że samemu szpera siÄ™ po magazynach, gdzie stojÄ… maÅ‚e stoliczki z lampkami poÅ›ród regałów, można tu popracować w razie gwaÅ‚townej potrzeby, ale zazwyczaj książki wyjÄ™te przez siebie z półek zwozi siÄ™ windÄ… pod pachÄ… i niesie do czytelni głównej, tam okazuje dyżurnym, wypisujÄ…cym rewersy ( siÄ™gnÄ…Å‚em oczywiÅ›cie po " MariÄ™ ChapdelainÄ™ " ) , i potem siÄ™ czyta w cichej ogromnej sali, gdzie tylko mÅ‚ode panienki ze swymi ołówkami ( z wyciÅ›niÄ™tym napisem Université de Montréal, do nabycia w stoisku u wejÅ›cia centralnego) coraz to dopadajÄ… dużych temperówek na korbkÄ™, przytwierdzonych do lady, i szybkimi ruchami korbkami pokrÄ™cajÄ…. Inne, niegÅ‚oÅ›ne szmery wywoÅ‚uje prawie bez przerwy dziaÅ‚ajÄ…cy kserograf dwudziestocentowy. Temat do rozważaÅ„ nazajutrz: jak stapia siÄ™ w powieÅ›ci Hémona realizm i symbolizm, a wiÄ™c najsampierw mamy podane, jak sÄ… ludzie ubrani, opis dokÅ‚adny niemalże jak z Balzaka, ten jest rolnikiem, ten drwalem, i nawet siÄ™ wydaje, że jest to poczÄ…tek powieÅ›ci tylko Å›rodowiskowej: obraz ciężkiego życia chÅ‚opów, mikrospoÅ‚eczeÅ„stwa i jego prostej struktury w powiÄ…zaniu z pracami tych osadników na wiosnÄ™
w lecie
w zimie, zawsze w rytmie przyrody, oddany sugestywnie, prosto, zwięźle, gdzie wszystko jest powiedziane, a tu tymczasem Maria z prostej chłopskiej dziewczyny staje się księżniczką marzeń, oczy zwraca do środka i teraz widzi wszystko w szarobiałej tonacji klimatu wewnętrznego, staje się niemal Panią Bovary i wtedy w jej postaci krystalizują się trzy możliwości Quebecu, jak Trzy Rzeki ( Les Trois- Rivieres) : młody drwal, ukochany przez Marię, ginie zasypany gdzieś w śniegach, kiedy do niej powraca podczas okrutnej zimy ( zbłądził i zgubił drogę w sypkiej kurzawie) ; drugi kandydat do jej ręki, co sprzedał ziemię po ojcach i jest robotnikiem w Stanach, to wizja lepszego życia, odrzucona świadomie, choć po długich wahaniach, na rzecz prostego
jak jej ojciec
sąsiada, któremu Maria dlatego daje w końcu nadzieję, aby
po swym katharsis
odważnie podjąć ideaÅ‚ niedawno zmarÅ‚ej matki, biorÄ…c za przykÅ‚ad przodków przybyÅ‚ych kiedyÅ› z Francji na jakże ciężkÄ… dolÄ™ ( przekreÅ›lenie marzenia, odrzucenie odmiany) . W ten sposób Maria staje siÄ™ symbolem życia Quebecu i siÄ™ga nawet wyżyn symbolu życia w ogóle! V Zejdźmy teraz jednakże w niższe nieco regiony. Stołówka uniwersytecka mieÅ›ci siÄ™ w budynku osobnym Centre Sociale, stojÄ…cym wcale daleko od wieży Uniwersytetu, zważywszy wÄ™drówkÄ™ w tÄ™ i na powrót dwa razy na dzieÅ„ podczas tak dużych mrozów, na dole majÄ… szatniÄ™ samoobsÅ‚ugowÄ…, zawsze z pewnÄ… obawÄ… zostawiaÅ‚em tam palto, kalosze ( te mi raz zamienili) od czasu, gdy na tablicy, gdzie ogÅ‚aszaÅ‚y siÄ™ przeróżne imprezy, programy orientacji i zapowiedzi zebraÅ„ kontestujÄ…cych studenckich ugrupowaÅ„, dostrzegÅ‚em czyjÄ…Å› prywatnÄ… odezwÄ™ do zÅ‚odzieja pod tytuÅ‚em wypisanym wielkimi literami " Au deguelasse qui a chipé mon manteau " , trzeba jednakże stwierdzić
mówię wciąż o roku 1968
że rzadko co kiedy ginęło. W stołówce braÅ‚em zazwyczaj kurÄ™ albo indyka, a dostać można byÅ‚o do niego żurawiny na specjalne żądanie, jadaÅ‚em tam obiady i kolacje, bo Å›niadania robiÅ‚em albo w moim pokoju " Foyer des Pélérins " , albo wyskakiwaÅ‚em do Snack- Baru tuż obok, na Côte des Neiges, wÅ‚asność pewnej Greczynki, minÄ…wszy najpierw Å›lepy mur Wax Museum, czyli gabinetu figur woskowych, gdzie nigdy 12 zresztÄ… nie byÅ‚em, potem magazyn żywnoÅ›ciowy Steinberga ( samoobsÅ‚uga) , Snack- Bar byÅ‚ tuż zaraz za nim, podawaÅ‚a tu duża herod- dziewczyna i ile razy tam byÅ‚em, tyle razy kłóciÅ‚a siÄ™ zÄ…b za zÄ…b z chudym barmanem. KtóregoÅ› zaraz wieczora po przyjeździe zaprosiÅ‚ mnie do siebie profesor Gaston Beauchamp, syn, jak siÄ™ okazaÅ‚o, wziÄ™tego adwokata, Å›rodowisko zamożne już od paru pokoleÅ„. PodjechaÅ‚ pod " Foyer des Pélérins " i zabraÅ‚ mnie do francuskiej części miasta, Cité d Å‚ Outremont, gdzie mieszkaÅ‚ w domku urzÄ…dzonym ze smakiem antykami, lecz sÄ… to antyki caÅ‚kiem inne niż u nas w Europie, nie żadne ludwiki- biedermajery, ale mebelki autentycznie ludowe, moda na nie panuje w caÅ‚ej Ameryce Północnej, sÄ… w dużej cenie i bardzo poszukiwane, ale tutaj w Quebecu byÅ‚y one roboty miejscowych rzemieÅ›lników- pionierów, tak haniebnie zdradzonych brzmieniem traktatu paryskiego z roku 1763, który zaaprobowaÅ‚ bez najmniejszych skrupułów francuskich Å›wiat oÅ›wiecony sÅ‚ynnym zdaniem Voltaire Å‚ a: " WolÄ™ daleko bardziej pokój niźli KanadÄ™, te kilka morgów Å›niegu " . Drzewo nie malowane, specjalnie chyba czyszczone, bo
mimo upływu dwu wieków
jakby zupełnie nowe. Beauchampowie mieli tutaj dwie szafy, fotel, stół, lampy także drewniane i dwa kinkiety, dom cały starali się urządzić rustykalnie, trzymając się jednego stylu. Nim jednak to zobaczyłem, miałem osobliwy przypadek z prześliczną panią domu, bo w progu przy powitaniu, gdy dotknąłem jej ręki, zostałem porażony dość silnym wyładowaniem; często tutaj w Kanadzie, jak miałem się okazję przekonać potem nieraz, wyzwala się w ten sposób naelektryzowanie drzemiące w różnych przedmiotach, jak na przykład dywany ( ileż to potem razy łapał mnie prąd
i dość silny
gdy dotykałem klamek) , z pewną zatem obawą żegnałem się z piękną panią już po północy, ale nic się takiego nie stało pomiędzy nami. Moja wizyta u nich była dla mnie ciekawa z wielu powodów. Najpierw drinki: gin, burbon, whisky, martini, sałatka, steki, wino czerwone Rotshilda, kompot, kawa i koniak. Beauchamp podał cygara. Przy obiedzie o stekach: kanadyjskie są znośne, całkiem ( prawda? ) możliwe, ale prawdziwą kulturę steków kultywuje się w Stanach, najsmaczniejsze zjeść można w Middle- Weście, na przykład w Oklahomie, smak zależy od tego, czym karmione są woły, sianem, zbożem czy kukurydzą, najlepsze mięso dają karmione kukurydzą, a z nich znów najsmaczniejsze to cornfeed beef, choć takie new york sirloin czy nawet boston- steki też mają wielbicieli. Od steków od razu przeskok do polityki: chodziło bowiem o to, aby znaleźć formułę przyszłości dla Quebecu albo, jak dotąd, w ramach Konfederacji Kanady, albo w odrębnym państwie, co się jednak traktuje jako zupełną ostateczność, jednak
mówił profesor
musimy walczyć o zmianę Konstytucji będącej tylko ustawą wynikłą z Aktu Brytyjskiej Ameryki Północnej, do czego doprowadził niesławnej pamięci premier Mac Donald w epoce wiktoriańskich koncepcji imperialnych przed stu laty, zakładał on w podtekstach pełną asymilację żywiołu francuskiego, taki pogląd do końca został skompromitowany, przekreśliło go życie. Tymczasem tej formy konstytucji broni stale Ottawa, choć uniezależniona już dzisiaj od Londynu, ale trzeba pamiętać, że jest nas jedynie sześć i pół miliona wobec dwunastu milionów Kanadyjczyków angielskich i wobec całych Stanów ( dwieście ileś milionów) , a oni to posiadają w naszej Prowincji aż osiemdziesiąt procent fabryk i kapitału. Program znów separatystów
szanse ich nie są duże
wyrósÅ‚ najpierw z doÅ›wiadczeÅ„ Frontu i Armii Wyzwolenia Quebecu, byÅ‚ okres, gdy podkÅ‚adali oni bomby na przykÅ‚ad w skrzynkach pocztowych i raz jedna wybuchÅ‚a nawet w szatni na naszym Uniwersytecie, teraz to już siÄ™ nie zdarza, ale istotnie majÄ… oni w programie swego dziaÅ‚ania oderwanie Quebecu od Kanady, chcieliby znacjonalizować przemysÅ‚ i dobra Korony, taki już skrajny separatyzm wiąże siÄ™ z niemaÅ‚ym ryzykiem d l a r ównowagi Północnej Ameryki, powstanie paÅ„stwa Quebec mogÅ‚oby spowodować rozpad caÅ‚ej Kanady, choćby Kolumbia Brytyjska byÅ‚a zaraz gotowa przyÅ‚Ä…czyć siÄ™ do Stanów, zÅ‚ożono już oÅ›wiadczenie, a z niÄ… pewnie by poszÅ‚y inne prowincje z wiÄ™kszoÅ›ciÄ… anglofonów. 13 ReferujÄ™ to, co mi opowiadaÅ‚ przez bite dwie godziny w ogromnym skrócie myÅ›lowym, podawaÅ‚ wiele szczegółów i sypaÅ‚ cytatami. Obecnie problem oderwania Quebecu od Kanady nie jest już aktualny od czasu, kiedy separatysta Réné Lévesque, premier prowincjonalny i przywódca PO ( Partie Quebecoise) , przegraÅ‚ zdecydowanie referendum w roku 1980, jednakże wtedy, przed laty problem ten narastaÅ‚ i dojrzewaÅ‚. Ale przecież ten sam Levesque znowu wygraÅ‚ wybory w kwietniu 1981 roku, mimo że siÄ™ uważaÅ‚o powszechnie, iż wobec wyników referendum do rzÄ…dów wrócÄ… teraz na pewno liberaÅ‚owie. TakeÅ›my siÄ™ rozpolitykowali, że ledwo coÅ› piÄ™kna pani wtrÄ…ciÅ‚a o muzyce, bo sama też koncertuje, grajÄ…c na wiolonczeli w skÅ‚adzie orkiestry symfonicznej mimo piÄ™ciorga dzieci. " Wie pan
powiedziała mi wiedząc, , czym się teraz zajmuję
że « MariÄ™ Chapdelaine można porównać z utworem muzycznym nawet pod wzglÄ™dem struktury? Niech pan zwróci uwagÄ™, że ta powieść jest zbudowana jak fuga. Rozpoczyna siÄ™ wstÄ™pem, gdzie dochodzÄ… do gÅ‚osu oba główne tematy, a każdy z nich ( szczęście i smutek) bÄ™dzie siÄ™ później rozwijać niezależnie od siebie, i to raz jeden, raz drugi. Prowadzi to przecież konsekwentnie do Å›mierci marzenia! " VI WÄ™drujÄ…c wiÄ™c codziennie w zawiei do Uniwersytetu, jeździÅ‚em przecież czasem do centrum Montrealu, zazwyczaj autobusem, i wysiadaÅ‚em przy ulicy Dorchester, przed Dworcem Central Station, podczas tak silnych mrozów caÅ‚kiem opustoszaÅ‚ej, szerokÄ… East Street lodowaty wiatr wdzieraÅ‚ siÄ™ tu do miasta od Rzeki ÅšwiÄ™tego WawrzyÅ„ca, a kiedy staraÅ‚em siÄ™ raz nieopatrznie dojść do placu Victoria, musiaÅ‚em zawrócić chyba po jakichÅ› stu krokach przy wieży Bonaventura, nocÄ… sunęły auta w kierunku mostu przez rzekÄ™, szklany drapacz Canadian ImperiaÅ‚ Bank of Commerce buchaÅ‚ kÅ‚Ä™bami pary, silnym niezwykle wichrem natychmiast rozwiewanej, dymiÅ‚ także wieżowiec Ville Marie z obracajÄ…cym siÄ™ dookoÅ‚a reflektorem niby latarnia morska, nadajÄ…c temu wszystkiemu wymiar wizji z odlegÅ‚ej przyszÅ‚oÅ›ci jakiegoÅ› miasta- widma, nie chciaÅ‚bym już tego dożyć. ByÅ‚o już stÄ…d niedaleko do restauracji- kawiarni " Chez Bourgatel " , zajmujÄ…cej podówczas par yskÄ… modÄ… część chodnika przy rogu ulicy de la Montaigne i bulwaru de Maisonneuve, tuż obok Sir George Williams University, mówiÄ™ podówczas, bo jÄ… ostatnio zmodernizowano, zmniejszono i staÅ‚a siÄ™ tuzinkowa, bez specjalnego wyrazu. Dawali i tutaj podÅ‚Ä… amerykaÅ„skÄ… kawÄ™, ale i tak nigdy nie dolewaÅ‚em sobie do niej mleka, które czarniawy kelner, lewant yÅ„czyk zapewne z pochodzenia, zawsze przynosiÅ‚ w dzbanuszku i stawiaÅ‚ je przede mnÄ…; miÅ‚o mi byÅ‚o wtedy obserwować z ciepÅ‚ego, ogrzewanego wnÄ™trza burze Å›niegowe, suche kÅ‚Ä™by przewalaÅ‚y siÄ™ po bulwarze de Maisonneuve przy dwudziestostopniowym mrozie, zasypujÄ…c pÅ‚askie samochody, które przystawaÅ‚y na skrzyżowaniu, i potem ruszaÅ‚y Å‚awÄ… w tumanach pary i dymu z rur wydechowych, kiedy zmieniaÅ‚o siÄ™ Å›wiatÅ‚o na zielone, amerykaÅ„skie olbrzymy, ale trafiaÅ‚y siÄ™ wÅ›ród nich francuskie citroëny DS i czasem volkswageny. Nieliczni przechodnie poruszali siÄ™ biegiem, byÅ‚y to zwykle parki, chÅ‚opak z dziewczynÄ…, albo po prostu dwie panienki, Å›pieszÄ…ce do licznych w tej dzielnicy kabaretów i nocnych lokalików, usytuowanych w niedużych domkach po schodkach w górÄ™ albo po schodkach w dół, z biaÅ‚Ä… przy wejÅ›ciu kulÄ…, mocowaÅ‚y siÄ™ z wiatrem i zawiejÄ… ubrane w kuse paletka i wysokie buty, przypinane pÄ™telkÄ… do podwiÄ…zek, bo taka byÅ‚a wtedy moda, już zapomniana, niektóre z nich siadywaÅ‚y potem w Bourgatela, uporawszy siÄ™ z zawieruchÄ… i drzwiami, bez nakrycia gÅ‚owy albo w kowbojskich kapeluszach, które przytrzymywaÅ‚y sobie na wietrze obiema rÄ™kami i zdejmowaÅ‚y czasem po wejÅ›ciu do kawiarni, ocierajÄ…c twarze chusteczkami z topniejÄ…cego 14 Å›niegu, potem poprawiaÅ‚y makijaże i siedzÄ…c tak teraz sobie przy stolikach po pewnej zwykle chwili odpinaÅ‚y podwiÄ…zki od zewnÄ…trz i od wewnÄ…trz, bo buty, naprężone, wyraźnie je cisnęły. Dziewczyny te, rozmawiajÄ…c z chÅ‚opakami gÅ‚oÅ›no i bez żenady swym quebeckim żualem o sprawach łóżkowych na podgrzewanej od góry werandzie u Burgatela, caÅ‚kiem już wyemancypowane, jakże dalekie byÅ‚y
myślałem
od swej rodaczki Marii Chapdelaine, która reprezentowała przed laty przeznaczenie Quebecu jako kobieta- lustro, bo odbijało ono w sposób kompletny, skończony nie tylko siłę jej osobowości kobiecej, lecz także moc społeczeństwa, z którego pochodziła z całym zresztą bagażem natury i kultury. Zaraz po moim przyjeździe do Montrealu, gdy już w pierwszych godzinach ( rano) cyrkulowałem po Uniwersytecie, a to odebrać stypendium, jak wspominałem, a to odwiedzić kasę l ł Ageum i coś im zostawić, a to zapisać się na seminarium FRAN 624 ( " Mit Marii Chapdelaine " ) , nie pamiętam już nawet, gdzie to się wydarzyło, w każdym razie jakiś mój kolega oberwaniec wetknął mi do ręki płachtę z wielkim nagłówkiem " Le Nouveau Quartier Latin " . Pięknie
pomyślałem
zostaÅ‚o to pismo, choć niewymyÅ›lnie, nazwane i nawiÄ…zuje zapewne do gallickich tradycji Kanadyjczyków francuskiego pochodzenia. RozkÅ‚adam ja tÄ™ pÅ‚achtÄ™ i cóż znajdujÄ™ zaraz na pierwszej stronie? ZnajdujÄ™ prowokacjÄ™, pytanie: " Kto wysadzi tÄ™ górÄ™? " A chodziÅ‚o o GórÄ™ KrólewskÄ…, Mont Royal z naszym Uniwersytetem usadowionym na stoku, widać byÅ‚o na wielkim fotomontażu, jak wali siÄ™ na boki wieża główna, znak wywoÅ‚awczy, herb Uniwersytetu, w której notabene mieszczÄ… siÄ™ magazyny Centralnej Biblioteki! Perspektywa milutka, szkoda gadać, i taki oto apel: " Zburzcie ten haniebny penis! Profesorowie, studenci, wychodźcie na ulicÄ™! " i dalej w podobnym stylu, co wcale im nie przeszkadzaÅ‚o na nastÄ™pnych kolumnach zamieÅ›cić dużych rozmiarów reklamy przedsiÄ™biorstwa " Classy " , specjalizujÄ…cego siÄ™ w wynajmie strojów wieczorowych, jak fraki, smokingi, żakiety, a także drugiej firmy " David Doctor " , gdzie stroje takie sprzedajÄ… dajÄ…c studentom 20% rabatu, wielki zaÅ› magazyn " Eaton " reklamowaÅ‚ znów rewolucyjne wdzianka á la PrzewodniczÄ…cy Mao, bardzo modne w roku 1968, ogÅ‚oszenie na caÅ‚Ä… stronÄ™. Zastrzegali siÄ™ wprawdzie studenci- redaktorzy, aby nie czytać tych gÅ‚upot ( pierwszy raz widziaÅ‚em w prasie coÅ› podobnego) , przecież jednakże pieniÄ…dze na pewno wziÄ™li do kabzy od " Classy " , " Dr Davida " i od " Eatona " wedle cennika, bo nie przypuszczam, aby za darmo te firmy reklamowali. Nasi dynamitardzi mÅ›cili siÄ™ za to bez litoÅ›ci na zakonnicach także tu studiujÄ…cych jakieÅ› tam dyscypliny i zamieszczali ogromne fotografie wielkich ( istotnie! ) brzydulek w habitach i okularach, cóż, siostrzyczki zwykle nie olÅ›niewajÄ… urodÄ…, lecz trudno byÅ‚o siÄ™ zgodzić z tego typu kpinami ( " Tak, matko przeÅ‚ożona
mówi taka brzydula do telefonu
jestem jeszcze dziewicą " ) , opowiadano mi zresztą, że te biedne dziewczyny trudny mają tu żywot, bo stale je wyśmiewają ci, którym zbyt wolne myśli
po wstrzemięźliwych stuleciach
zanadto dzisiaj nagle uderzyły do głowy: to, że w windach opowiadano przy nich anegdoty specjalnie rozwiązłe i wyuzdane, można było jeszcze darować kontestatorom, ale się jednak do tego posuwali, by ciągnąć je za welony! Była to
rozumowałem, i nie ja zresztą jeden
gwaÅ‚towna jakaÅ› reakcja na lata klerykalizmu, trzymaÅ‚ on caÅ‚Ä… prowincjÄ™ Quebec twardo przez dwa stulecia, i do bardzo niedawna nawet; Uniwersytet, rzecz jasna, przez księży byÅ‚ rzÄ…dzony, do dziÅ› majÄ… te koÅ‚a niemaÅ‚e wpÅ‚ywy, mimo że minęła epoka nieugiÄ™tego kardynaÅ‚a Légera, musiaÅ‚ skapitulować. A przecież na dobrÄ… sprawÄ™ przez te wÅ‚aÅ›nie dwa wieki jÄ™zyk francuski miaÅ‚ oparcie przede wszystkim w koÅ›cioÅ‚ach. Duchowni byli podporÄ… literatury piszÄ…c mowÄ… wiÄ…zanÄ…, jak l Å‚ abbée Casagrin, bÄ…dź też, co częściej, prozÄ…, że tu tylko wymieniÄ™ kanonika Grolux z nowszych już caÅ‚kiem czasów, notabene miÅ‚oÅ›nika Hémona. Opisywali oni przywiÄ…zanie do ziemi, zwiÄ…zek z mowÄ… i obyczajem przodków, zespolenie z regionem; znów w utrzymaniu jÄ™zyka francuskiego ogromnÄ… rolÄ™ odegrali zwÅ‚aszcza księża plebani, podobni temu wÅ‚aÅ›nie, który jest pokazany na jednÄ… krótkÄ… chwilÄ™ w książce " Maria Chapdelaine " : pochodzÄ…cy z wieÅ›niaków, potrafili do nich przemówić ich wieÅ›niaczym 15 jÄ™zykiem, to przecież dziÄ™ki uporowi tych ludzi królowa brytyjska zostaje dziÅ› jednak zmuszona do używania
i w pierwszej kolejności
jÄ™zyka francuskiego, gdy stanie na ich ziemi, choć wÄ…tpiÄ™, by byÅ‚o to dla niej miÅ‚e. Inna sprawa, że księża ci zwróceni byli tylko ku Francji dawnej, ancien régime Å‚ u, Francji Ludwików, a przede wszystkim kardynaÅ‚a Lavala z wielkiego rodu Montmorency, pierwszego biskupa Quebecu, prawie Å›wiÄ™tego; współczesna, po Wielkiej Rewolucji, byÅ‚a im wroga, ateistyczna, liberalna, zepsuta, wszelkie z niÄ… bliższe zwiÄ…zki byÅ‚y najbardziej podejrzane, przybysze zaÅ› zarażeni. ObowiÄ…zywaÅ‚ duchowy legitymizm, a wiÄ™c lilijki burboÅ„skie ( choć lekko zmodyfikowane) , niebieski kolor monarchów arcychrzeÅ›cijaÅ„skich do dziÅ› jest barwÄ… Quebecu, budzi wciąż podejrzenia kokarda trójkolorowa, choć teraz z innego powodu: żalili mi siÄ™ tamtejsi literaci, bo piszÄ… w Montrealu, wysyÅ‚ajÄ… nakÅ‚ady do Paryża, a tam tych caÅ‚kiem udanych książek Francuzi nie kupujÄ…, bo to ich nie interesuje, poruszane problemy sÄ… dla nich zbyt partykularne, wÄ…skie, wolÄ… już Amerykanów. Czasem
na prawach wyjÄ…tku
komuś się naprawdę uda, jak choćby Marie- Claire Blais z jej nagrodą Goncourtów czy
chociaż już pośmiertnie
Saint- Denys Garneau, naprawdÄ™ Å›wietny poeta zostaÅ‚ tam nobilitowany, nie mówiÄ…c o takiej znakomitoÅ›ci, jak Anne Hébert, poetce dużej klasy, reszta jest rozczarowana. MiaÅ‚o siÄ™ już ku wioÅ›nie, Å›nieg stopniaÅ‚, nastÄ…piÅ‚y szarugi. Takiego wÅ‚aÅ›nie dnia, który dobrze, mimo upÅ‚ywu lat, pamiÄ™tam, nawet jaka byÅ‚a pogoda ( " wiaÅ‚ zachodni wiatr i gnaÅ‚ przed sobÄ… szare chmury "
cytat z Hémona) , wszedÅ‚em, jak zwykle, na salÄ™ i wziÄ…Å‚em sobie zaraz leżącÄ… na jednym ze stolików kartkÄ™, gdzie byÅ‚y na powielaczu odbite, tak jak za każdym razem, dzisiejsze tezy do przedyskutowania: " l. Kobieta posiada sekret życia
dlaczego? 2. Kobieta
jeziorem przez swÄ… zupeÅ‚nÄ… bierność ( wedÅ‚ug Hémona) " . Gdy zapoznaÅ‚em siÄ™ już z tymi tezami, rzuciÅ‚em okiem dokoÅ‚a: spostrzegÅ‚em ze zdziwieniem, że tylko pięć osób na krzyż siedzi dziÅ› w przestronnej sali ( panna Gagnon już byÅ‚a i coÅ› z boku pisaÅ‚a) , dwie zakonnice, Murzynka z Martyniki czy Gwadelupy, trzy koleżanki ( najwyżej! ) bez habitów i dwaj koledzy, bodaj czy nie klerycy, po cywilnemu, przysiadÅ‚em siÄ™ do jednego i cicho zapytaÅ‚em, dlaczego nas dziÅ› tak maÅ‚o? " Bo w dużej sali na dole odbywa siÄ™ bed- in kontestatorów " . " I wszyscy nasi poszli manifestować siedzÄ…c? Przeciwko czemu? "
spytałem, wiedząc już doskonale, że sit- in, forma protestu, polega po prostu na siedzeniu. " Bed- in to co innego, robią tam publicznie miłość " . " Jak to, wszyscy z wszystkimi? " " No nie, tylko niektórzy, a wszyscy oglądają, dzisiaj miała nawet wystąpić żona jednego z profesorów naszego Uniwersytetu. . . " Przerwałem: " Beauchampa może? " , mając stale w pamięci dużą urodę tej pani i iskrę elektryczną, która mnie silnie poraziła przy powitaniu. " Co znowu, to kobieta uczciwa, matka pięciorga dzieci i gra na wiolonczeli, tamta to żona któregoś z profesorów wydziału fizyki czy chemii, nie pamiętam nazwiska, ale jest napisane " . " Czemuż ja o tym wcześniej nic nie wiedziałem? " . " Trzeba czytać afisze, wszędzie porozwieszali " . Decyzję podjąłem bez zwłoki: zrywam się, przepraszam nieskończenie pannę Gagnon ( ona jakże zdziwiona) mówiąc, że mam coś bardzo pilnego do załatwienia, że sobie akurat w tej chwili przypomniałem ( ona cała czerwona, widocznie zrozumiała) , idę szybko ku wyjściu i zaraz zbiegam pędem schodami nie czekając nawet, aż winda podejdzie pod górę; oczywiście, afisze są, przeoczyłem, miał rację kolega- kleryk, wszędzie wisiały, profesorowa nazywała się JUDITE KUNTZ ( dużymi literami) , ale po prawdzie kto czyta te wszystkie afisze i hasła kontestatorów wymazane flamastrem, przyczepione gdziekolwiek, gryzmolone na ścianach. Widać jednak czytują, skoro przy wszystkich wejściach do sali, gdzie się bed- in odbywa, stoi zwarty mur pleców tych, co przyszli na końcu albo się
jak ja
spóźnili i teraz wspinają się na palce. Ja też począłem się wspinać, chciałem przecież koniecznie rzucić choć jednym okiem na nową kontestację, nie bierną, ale czynną, bo wszystko wykonywano w takt żywych bardzo poruszeń, w dodatku śmiertelnie serio, żartów żadnych i w ogromnym skupieniu dla zamanifestowania wyzwolenia z konwencji, absolutnej swobody w dziedzinie obyczaju, relata refero, bo sam prawie niczego po prawdzie nie dojrzałem, raz tylko ( jednak! ) wychylony zza 16 czyichś pleców czy może wetknąwszy głowę pomiędzy czyjeś twarze, napięte i spocone, aby najdrobniejszego szczegółu nie uronić, postrzegłem dosłownie na jedno mgnienie platformę oświetloną od rogów reflektorami, na kilku materacach dosuniętych do siebie kontestatorzy kłębili się zwarci w trakcie swoich zawodów i trudno mi było w tak drobnych ułamkach chwili odróżnić ciało profesorowej, atrakcji najważniejszej, od bladych ciał kilku studentek- frankofonek, krępej chyba budowy, o włosach zmierzwionych, tu ręka, a tam noga wysterczała do góry, ponakrywanych ciałami swych brodatych koleg ów, z w ł os a mi oczywiście tak samo zmierzwionymi, choć były komentarze, że właśnie teraz Judyta kotłuje się z tamtym chudym blondynem. Stojący obok mnie, młodzian o brodzie Rasputina ( znałem go ze stołówki i zawsze podejrzewałem
nie wiem dlaczego
że owo palto ukradli właśnie jemu) powiedział mi rzeczowo, że przyszedłem po wszystkim, bo mieli już za sobą różne grupowe sceny ( przewyższał wszystkich o głowę, mógł więc spektakl zobaczyć bez trudności) , a teraz tylko każdy z osobna osiąga swą satysfakcję, lecz zaraz będzie koniec. Istotnie, kiedy to wypowiedział, nagle światła pogasły, bed- in było skończone. Z dziesięć, piętnaście minut trwał co najwyżej mój nie nazbyt udany wypad na t o ( bezsprzecznie! ) ciekawe widowisko, które przecież nie co dzień ogląda się w Ameryce, a cóż dopiero mówić o Polsce i Europie Środkowej, któż z nas miałby odwagę w ten sposób kontestować, bo chęci to może by się i znalazły u poniektórych. Kiedy więc światła pogasły i zdałem sobie sprawę, że nic już więcej tu nie mam do zobaczenia, żal mi się nagle zrobiło kolejnej serii rozważań o micie Marii Chapdelaine, bo chciałem przecież dobrze wypaść przy egzaminie. Ściągnąłem sobie windę, wjechałem z powrotem na górę, cichutko wróciłem na salę i już na palcach
w trakcie trwania wykładu
zbliżyłem się do mego kleryka- informatora, lecz nagle zostałem spiorunowany stwardniałym wzrokiem panny Gagnon, cała była pąsowa, odezwała się ostro, że jeśli nie chcę, mogę nie chodzić wcale na seminaria o Marii Chapdelaine, ale oglądać w to miejsce dużo ciekawsze przedstawienia teraz dostępne na naszym Uniwersytecie, ona przeszkód nie stawia. Ja na to
znieruchomiały mniej więcej w połowie sali
że temat seminarium niezwykle mnie interesuje, bo po to przyjechałem do francuskiej Kanady z tak odległego kraju, aby się z nim zapoznać, na to panna Gagnon znowu mi weszła w słowo prosząc, bym jej nie przeszkadzał i albo wrócił na dół oglądać dalej świństwa, albo już nic lepiej nie mówił. Ja tymczasem usiadłem koło mego kleryka nie dając za wygraną: " Na dole, proszę pani, wszystko już się skończyło, a po drugie, to widowisko czegoś mnie nauczyło, mnie, przybysza z Europy Środkowej, i to nawet a propos dzisiejszego tematu seminaryjnego o Marii Chapdelaine, bo tam także quebecka kobieta, i to nawet małżonka profesora, okazała się typem kobiety biegunowo przeciwnym, a dwie tak różne postawy dwóch kobiet z tego samego kraju na pewno mi dadzą materiał do przemyśleń, o to nam przecież chodzi! " . Zapadła niemiła cisza, czułem, że przeholowałem. Od tej chwili aż do końca naszych zajęć byłem na tym seminarium zaledwie tolerowany, choć wiedzę o Marii Chapdelaine i jej micie sumiennie posuwałem. Przygotowany wszechstronnie, jak mi się wydawało, mogłem przecież przystąpić do egzaminu, bite cztery godziny męczyłem się pisząc wedle sformułowania: " W sposób ogólny i intuicyjny ( ponieważ nie macie w ręku dokumentacji) jak widzicie mit quebecki Marii Chapdelaine? " Ocena dostateczna i tylko cierpka uwaga: "Mógł pan ująć ciekawiej, gdyby pana zainteresowania nie były tak rozproszone, zupełnie nic swojego
MG " . Na tym podówczas moje studia nad mitem Marii Chapdelaine mało chwalebnie skończyłem, miałem już inne plany, wyjeżdżałem do Stanów z odczytami, a potem do Meksyku, ale wtedy właśnie podjąłem postanowienie, że tu jeszcze powrócę, dotrę do źródeł mitu, ba, że nawet odszukam tę Marię Chapdelaine, którą spotkałem w Parlamencie, w Ottawie, a potem ją obserwowałem w restauracji " Auberge " , gdy jadła obiad z wielką sławą 17 fizyki i astronomem, a już po powrocie do Polski przez tyle lat stale do tego wracałem marzeniami. VII Leciałem więc po raz drugi na zachodnią półkulę prosto z Warszawy samolotem TU 156 " Juliusz Słowacki " LO 015, odlot o 10 rano 10 marca 1979 roku z Okęcia, pogoda ładna, ciepła, widoczność idealna. Lot do Nowego Jorku z siadaniem w Montrealu, pokład szczelnie wypełniony, dostałem się jako pierwszy na liście rezerwowej. Moi sąsiedzi, członkowie dość znanego zespołu lecącego na występy do Ameryki, ściągani tam przez nieśmiertelnego impresario pana Wojewódkę, zdrowo już popijali scotch- whisky " Johny Walker " , butelkę za butelką, podawano raz i drugi jedzenie, a ja wypatrywałem swoim zwyczajem przez iluminator, gdzie będą rzadkie oka chmur, by gdzieś koło Grenlandii dostrzec wystające tu i ówdzie znad wody nieduże nikłe punkty
góry lodowe. Koło piątej zjawiły się na północnym zachodzie ośnieżone masywy
byliÅ›my nad Labradorem. Dopiero po dwóch godzinach od tej chwili usiedliÅ›my na lotnisku Mirabel pod Montrealem. Tu jeden z czÅ‚onków zespoÅ‚u najzupeÅ‚niej zalany, bo zwymiotowaÅ‚ byÅ‚ w górze na futro sÄ…siadki- koleżanki ( sumiennie i bardzo dÅ‚ugo je potem biedaczka czyÅ›ciÅ‚a) , teraz jÄ…Å‚ wykrzykiwać: " Ratunku, wylÄ…dowaliÅ›my w Katarze " ( niby nad ZatokÄ… PerskÄ…) , i dalej w tym rodzaju grubymi nawet sÅ‚owami, wymieniono zaÅ‚ogÄ™, przyszÅ‚a nowa, ale już podjechaÅ‚ do nas autobus bÄ™dÄ…cy windÄ…, podniósÅ‚ siÄ™ caÅ‚y do góry, weszliÅ›my doÅ„, opuÅ›ciÅ‚ siÄ™ do doÅ‚u i zawiózÅ‚ pod budynek lotniska, odprawa przebiegÅ‚a bez problemów, żadnych książeczek szczepieÅ„ tym razem nie żądali. MusiaÅ‚em teraz przejechać autokarem na lotnisko Dorval, skÄ…d odlatywaÅ‚ samolot Air Canada do Quebecu, dopiero na pasie startowym spostrzegÅ‚em w pewnej oddali nieobojÄ™tne dla mnie szare wzniesienie Mont Royal z jasnym Uniwersytetem na stoku i ciemniejszÄ… sylwetkÄ… kopuÅ‚y Oratoire Saint Joseph, ale wieżowców Ville Marie ani Bonaventura nie byÅ‚o jeszcze stÄ…d widać, zakrywaÅ‚a je góra. Podróż tym razem trwaÅ‚a niecaÅ‚e pół godziny. Jeszcze przez iluminator mojego samolotu, lecÄ…cego już nisko przed samym lÄ…dowaniem ( w tym miejscu wÅ‚aÅ›nie zakrÄ™ciÅ‚ z dużym przechyÅ‚em w prawo) , ujrzaÅ‚em wielkÄ… budowlÄ™ hotelu Château- Frontenac, wzniesiony byÅ‚ on z myÅ›lÄ… o dawnych francuskich zamkach, a może nawet konkretnie o rodzinnym Clion- Sur- Indre Ludwika de Frontenac, hrabiego, pierwszego gubernatora podówczas Nowej Francji, a kto wie, czy nie owocu jakiejÅ› szalonej nocy Ludwika XIII, jak sÄ…dzÄ… historycy: podobne flanki, wieża ku górze pogrubiona, z tym jednak, że jÄ… wyolbrzymiono do nieprzytomnych rozmiarów na potrzeby hotelu transkanadyjskiej kolei Canadian Pacific Railway Company, tu na niÄ… siÄ™ przesiadali przybywajÄ…cy statkami podróżni z Europy, wypoczywajÄ…c po dÅ‚ugiej morskiej żegludze od roku 1892, gdy go wybudowano. Niby tak przeroÅ›niÄ™ty, a jednak wtopiÅ‚ siÄ™ przez te lata w panoramÄ™ Quebecu i na wiÄ™kszoÅ›ci pocztówek on jest punktem centralnym, osadzonym potężnie nad dolnym i górnym miastem, a nawet góruje wieżą nad cytadelÄ…, frontem zaÅ› jest zwrócony ku rozlewisku rzeki. Przed jego wiÄ™c fasadÄ…, tuż przy urwisku skarpy, tyÅ‚em do wody, stoi pomnik nie Frontenaca jednak, lecz kreatora miasta Samuela Champlaina: kapelusz ozdobiony piórami trzyma on w prawej dÅ‚oni, a pod jego butami figura alegoryczna, naga, dmucha w fanfary. Za nim punkt widokowy dajÄ…cy rozlegÅ‚Ä… perspektywÄ™ na rzekÄ™ pokrytÄ… gÄ™stÄ… mgÅ‚Ä… o tej porze roku ( marzec) , na miasto Lévis zbudowane na podobnym urwisku, ale nad brzegiem prawym, na wyspÄ™ OrleaÅ„skÄ… i
w dali
na Laurentydy. Ma to wszystko jednak wielkie jakieś wymiary i czuć tu oddech Ameryki. Gdy zaraz więc po przylocie widokiem tym się 18 napawałem w pełnym do tego słońcu, choć wiatr wiał silny i ostry, a było dwanaście stopni mrozu, podszedł do mnie chłop rosły, mający lat ze trzydzieści i dziwną francuszczyzną rozpoczął ze mną rozmowę, nic nie mogłem z początku pojąć, o co mu chodzi. Sądziłem, że to tutejszy Kanadyjczyk francuski i że mówi żualem jakoś stężonym, spotęgowanym, mówił nim rzeczywiście, lecz
jak to nagle spostrzegłem
na bakier byÅ‚ z gramatykÄ…, a jednak zrozumiaÅ‚em, że w zeszÅ‚ym roku byÅ‚ we Francji, z Paryża do Nicei pojechaÅ‚ autostopem, teraz też autostopem przyjechaÅ‚ do Quebecu, wskazaÅ‚ rÄ™kÄ… kierunek: na wyspÄ™ Ile d Å‚ Orléans, później nieco pojÄ…Å‚em, że pewno chodziÅ‚o mu nie o niÄ…, lecz o odlegÅ‚Ä… krainÄ™ gdzieÅ› koÅ‚o Sept- Iles, peÅ‚nÄ… jezior; byÅ‚ w Stanach i w Meksyku, gdzie mu siÄ™ najlepiej podobaÅ‚o, bo tam wszyscy to Indianie, moi kuzyni
patrzę, to oczywiste, rysy ma on indiańskie, oczy czarne, skośne, nos wysunięty do przodu, cofnięta broda, jak mogłem się nie zorientować, chociaż dzisiaj już wszędzie taki melanż narodów, że nigdy nic nie wiadomo, a w rysach Quebecczyków również
i nie tak rzadko
wypływają Indianie, i to jacy! W tydzień później wstąpiłem na świetne piwo z beczki do " Le Gaulois " , restauracji- kawiarni w odwiecznym domu przy placu katedralnym, urządzonej w stylu kolonialnym, staroquebeckim, nie o to teraz chodzi, ale o to, że przy sąsiednim stoliku siedziała z adoratorem pewna młoda dziewczyna, ubrana w luźny pajacyk, notabene była zachwycających kształtów, bardzo kobiecych, z włosami czarnymi do przesady, lecz twarzą
mocno niepiękną ( bo miałem ją z profilu) , niestety, zupełnie jakiegoś starego Indianina. Mój zaś Indianin młody, spotkany na tarasie widokowym, naciskał mnie wyraźnie, ruszyłem więc przed siebie i krokiem zdecydowanym zdążałem ku cytadeli, on za mną, i nasze kroki stukały teraz zgodnie o deski tarasu Duffein, ale nim jeszcze doszliśmy do Promenady Gubernatorów, wszystko się wyjaśniło, bo złapał mnie za rękę, prosząc o pół dolara. Dobrze więc: z podkówki portmonetki dałem mu dwa quatery kanadyjskie z Królową i głową renifera, było mu jednak mało, bo swymi paluchami z owej podkówki wszystkie drobne wybrał mi bez żenady, jeszcze nie dosyć, teraz wręcz zażądał, abym go zaraz zaprosił do restauracji na dobre jedzenie! Nie poszedłem już dalej, zawróciłem
on za mnÄ…
może myÅ›laÅ‚, że trafiÅ‚ na naiwnego jelenia z Europy i że teraz pójdziemy do Château Frontenac zjeść, wypić na mój rachunek, tu siÄ™ zawiódÅ‚, bo minÄ…wszy Champlaina, spod którego popatrywali na nas uważnie wÅ‚aÅ›ciciele dorożek na pstro pomalowanych ( z tym, że koniki nakryte sÄ… kocykami) , nieczuÅ‚y na bezustanne jego nagabywania, skierowaÅ‚em swe kroki do starej kamieniczki z napisem " Muzeum Historyczne " : gdy wykupiÅ‚em bilet, on pozostaÅ‚ przy kasie. I cóż siÄ™ okazaÅ‚o? Jest to po prostu gabinet figur woskowych, który historiÄ™ zaczyna od Kolumba na dworze królowej Izabeli, potem sceny z dziejów Quebecu naprawdÄ™ mrożą krew w żyÅ‚ach: oto mÄ™czeÅ„stwo jezuity Jeana de Brébeufa, nad którym Irokezi pastwili siÄ™ przeszÅ‚o godzinÄ™, uciÄ…wszy mu jÄ™zyk i wyÅ‚upiwszy oczy, patrzy na to przywiÄ…zany do drzewa jego towarzysz, którego mÄ™czyli dobÄ™. Dalej w roku 1620 strzela do atakujÄ…cych Indian dzielna panna Verchéres, kÅ‚adÄ…c ich Å‚adnie trupem; mÅ‚ody osadnik Dollard wyprawia siÄ™ w kilkunastu przeciwko Irokezom, jednemu ucina gÅ‚owÄ™ i wbija jÄ… na palisadÄ™, a potem wszyscy ginÄ… w obronie Ville Marie ( Montrealu) . Oto dalej raniono markiza de Montcalm podczas bitwy o Quebec na Równinie Abrahama, za Å›cianÄ… ostatni list do rodziny pisze mÅ‚ody generaÅ‚ Wolfe, który zginÄ…Å‚ tu także 13 wrzeÅ›nia 1759 roku. Za to scena z Wersalu pokazana jest nawet na autentycznym parkiecie, Å›ciÄ…gniÄ™tym z tego paÅ‚acu: Ludwik XVI z żonÄ… ( bardzo udanÄ…) , z Franklinem i mÅ‚odym Lafayettem, ale już zaraz Waszyngton przyjmuje dowódcÄ™ wojsk francuskich, które przyszÅ‚y z pomocÄ…, i wchodzimy w wiek odkryć: Bell, Edison, Alexis Carrel ( bo Kanadyjczyk: " CzÅ‚owiek istota nieznana " ) , artyÅ›ci: Paderewski obok Toscaniniego, mężowie stanu: Mackenzie King, Roosevelt, Churchill z żarzÄ…cym siÄ™ cygarem ( jak oni to zrobili? ) , John Kennedy we fraku. PaweÅ‚ VI na tronie z gwardzistami, okienko ostatnie zakryte, lecz gdy siÄ™ je z ciekawoÅ›ci odsÅ‚oni, ma siÄ™ czÅ‚owiek przerazić, dÅ‚uga rÄ™ka 19 dusi nieszczęśnika jakiegoÅ›, oczy mu z orbit wyÅ‚ażą i na tym lekcja historii zostaje zakoÅ„czona. Podobne zresztÄ… koszmary ujrzaÅ‚em niewiele kroków dalej, wykrÄ™cajÄ…c za PocztÄ… GłównÄ… w dół, na Côte de la Montaigne, nie trzeba nawet wchodzić do Å›rodka sklepu, bo ma trzy duże witryny od ulicy. Sprzedawali tam tak zwane cadeaux- surprise, na przykÅ‚ad maski
w różnym zresztą ujęciu
Jimmy Cartera czy Richarda Nixona, z tym, że mu w miejscu nosa wisi rzecz nieprzyzwoita, Rycerz Smutnego oblicza; wystawiali tam r óżne e r ot i ca, na przykÅ‚ad Å›wiece w wiadomym ksztaÅ‚cie z knotem do zapalania, plastykowy pokrowiec cnoty dla panów, a dla paÅ„ różne erotyczne pomoce, ale, choć wysilaÅ‚em gÅ‚owÄ™, nie mogÅ‚em ani rusz odkryć sposobu ich używania. WracajÄ…c do historii: taż wÅ‚aÅ›nie Cote de la Montaigne schodzi siÄ™ na st are miasto, inaczej miasto dolne, gdzie dawne quebeckie domy z siedemnastego wieku, wszystkie w bretoÅ„skim stylu, sÄ… rewaloryzowane, to znaczy odbijajÄ… z nich późniejsze naroÅ›la i przemalowania, zostawiajÄ…c piÄ™kny, surowy kamieÅ„. Albo je caÅ‚e budujÄ… chyba od nowa. Na skarpÄ™ wraca siÄ™ potem windÄ…, pÅ‚acÄ…c dolara. Musée du Fort obok to znów też tylko diorama sÅ‚ynnej bitwy na wielkiej mapie plastycznej Quebecu i okolic. Prawdziwe Musée du Québec mieÅ›ci siÄ™ w okazaÅ‚ ym paÅ‚acu na skraju Równiny Abrahama, za cytadelÄ…, cóż, kiedy wiÄ™kszość sal ekspozycji byÅ‚a przez caÅ‚y czas mego pobytu zamkniÄ™ta z powodu braku personelu. W Quebecu zamieszkaÅ‚em mniej wiÄ™cej na poÅ‚owie drogi pomiÄ™dzy miastem a Uniwersytetem Laval, gdzie pracowaÅ‚em. ByÅ‚ to nieduży pensjonat o nazwie Roy Å‚ s Trav- o- Tel, tak siÄ™ dziwnie nazywaÅ‚, mieszczÄ…cy siÄ™ w niezbyt obszernym domku przy bulwarze Saint Cyrille Ouest, arterii przelotowej; patronka, pani Roy, byÅ‚a żonÄ… sÄ™dziego na emeryturze, staruszka już zupeÅ‚nego, siedziaÅ‚ on caÅ‚y dzieÅ„ przy telewizorze o wielkoÅ›ci komody i mimo że miaÅ‚ kilkanaÅ›cie przeróżnych możliwoÅ›ci, bo to i retransmisje RTF prosto prawie z Paryża, i przeróżne programy anglofonów z Kanady i ze Stanów, odbiornik nastawiony byÅ‚ zawsze na program miejscowy. ByÅ‚oby mi caÅ‚kiem wygodnie, gdyby nie to, że do pensjonariuszy bezustannie dzwoniÅ‚y telefony, na korytarzu, to znaczy tuż za moimi drzwiami, staÅ‚y dwa aparaty, i byÅ‚y to na dodatek dwa odrÄ™bne numery, zdarzaÅ‚o siÄ™, że jednoczeÅ›nie przez nie konferowano. Ruch w pensjonacie trwaÅ‚ co najmniej do pierwszej w nocy, a już przed siódmÄ… niektórzy pensjonariusze wychodzili do pracy. Mieszkali tam w wiÄ™kszoÅ›ci pracownicy Uniwersytetu Laval, jak Czech emigrant, Rosjanka prosto z Moskwy, szczęśliwa, że siÄ™ wydostaÅ‚a, a nawet jakiÅ› WÄ™gier, z tym nie zamieniÅ‚em zdania, pokój natomiast w podziemiu zajmowaÅ‚a mÅ‚oda jakaÅ› dziewczyna w stylu szmaciano- rozczochranym, raz jÄ… tylko widziaÅ‚em, za to prawie codziennie byÅ‚em zdany na jej pÅ‚yty ( nowej fali) , puszczane stereofonicznie czasem do piÄ…tej rano. DowiedziaÅ‚em siÄ™ tylko, że niezbyt regularnie pÅ‚aciÅ‚a za mieszkanie. Na Uniwersytet chodziÅ‚em pieszo, gdyż zaÅ‚ożyÅ‚em sobie, żeby
nie baczÄ…c na pogodÄ™
codziennie pospacerować, inna sprawa, że kilka razy musiałem odstąpić od założenia i wsiadłem do autobusu 8, bo albo mróz, albo wiało, albo znów za wielka zamieć. Droga piesza trwała niewiele ponad pół godziny: najpierw domki były skromniejsze i starsze, z okresu
jak mój
międzywojennego, potem okna się powiększały ( widomy znak dobrobytu) , a domki były nowe, starannie utrzymane, wreszcie z prawej mijałem Maison Gomin, więzienie dla kobiet, wybudowane w kształcie zamczyska nad Loarą. To więcej niż połowa drogi. Za budynkiem rządowym
na którym elektronicznie pokazywano godzinę i temperaturę, ale już w stopniach Celsjusza, bo wprowadzając system metryczny w całej Kanadzie, i to również, na szczęście, ostatnio zmodernizowano
były jeszcze cmentarze: katolicki na lewo, na prawo leżą Żydzi, ale nazwiska ze wschodniej Europy ( Pollack, Serchuk, Shapiro) , na brzmiące z francuska czy z angielska nie natrafiłem. 20 Jakieś sto metrów dalej zaczynał się kampus Uniwersytetu. Krążąc po nim w zadymce, sypkiej kurzawie, kiedy tylko gonili jacyś zapamiętalcy w dresach, oblepieni walącym z boków śniegiem, zastanawiałem się teraz
utykając raz po raz w zaspach sięgających do kolan
po kiegoż, u diabła, licha znowuż tu przyjechałem
a jednak Mit Marii Chapdelaine niech mnie usprawiedliwi, ciÄ…gnęło mnie do niego tyle lat przez ocean. Tymczasem brnÄ…c w kopnym Å›niegu zupeÅ‚nie nie przypuszczaÅ‚em, że można chodzić pod ziemiÄ…! A przecież wydrążono podziemne korytarze, którymi wszyscy chodzÄ… podczas mrozów i Å›niegów, choć trzeba nadkÅ‚adać drogi, bo siÄ™ one krzyżujÄ… tylko pod kÄ…tami prostymi, korytarze wysokie, dÅ‚ugie, proste, na Å›cianach oczywiÅ›cie setki napisów o różnej tematyce, także antyrzÄ…dowych ( przeciw rzÄ…dowi w Quebecu, a za rzÄ…dem w Ottawie) , rysunki i malunki w różnych jaskrawych kolorach, bywajÄ… i obsceniczne, lecz te pozamazywane. Tak wiÄ™c od chwili tego ważnego odkrycia krążyÅ‚em podczas mrozów, zawiei tylko pod ziemiÄ…, rozpoczynajÄ…c od pawilonu Pollack, gdzie stale jadaÅ‚em w poÅ‚udnie i wieczorem ( raz w wielkiej kafeterii, innym razem w " La Résille " , gdzie dawano befsztyki z rusztu zwyczajne i mielone) , a wrÄ™cz mi zaimponowaÅ‚a książeczka- folder- program ustalajÄ…cy menu, co dzieÅ„ inne, na przeciÄ…g caÅ‚ego roku akademickiego: nic nigdy tu nie zmieniono, tÅ‚umaczÄ…c siÄ™ siÅ‚ami wyższymi czy okolicznoÅ›ciami, można byÅ‚o być pewnym, że za pół roku dadzÄ… dokÅ‚adnie to, co wydrukowali. Skoro już wstÄ…piliÅ›my w korytarze: proste zwykle jak strzeliÅ‚, szerokie nawet, ciepÅ‚e, ale dusznawe, jeździÅ‚y tu coraz to
z wyciem
wózki- transportery o napędzie elektrycznym, ale trąbić nie wolno, dawały znaki światłami tak, że wcale nierzadko trzeba uskakiwać pod ściany. Chadzałem tędy zawsze do pawilonu Bonenfant, gdzie się mieści Biblioteka Uniwersytecka, wygodna, nowoczesna, mająca zaledwie dwa lata, tam chętnie pracowałem nad Mitem Marii Chapdelaine; jeśli nie, zakręcałem na prawo do pawilonu Pouliot, zbudowanego zresztą przez profesora Zbigniewa Jarnuszkiewicza ( wzniósł on też na kampusie pawilon Vaudry medyczny i Dom Akademiczek, budowlę skomplikowaną, bo bez konstrukcji żadnej, trzyma się tylko na płytach) , a w tym znów pawilonie szperałem z zapamiętaniem w księgarni Presse Universitaire, świetnie zaopatrzonej w nowości bezpośrednio z Paryża. Tu trzeba zauważyć, że na terenie całego Uniwersytetu, zwykle w hallach, przy wejściach, w korytarzach, umieszczone wysoko, migają niebieskawe ekrany telewizorów malowanych na żółto, z napisem " Video Campus " , u samej góry ekranu przesuwają się rządkiem literki z wiadomościami politycznymi ostatniej chwili, niżej są podawane informacje bieżące dotyczące kampusu, u dołu jest zawsze dokładny czas z sekundami. W piątek, 23 marca co pewien czas
pomiędzy informacjami o recitalu skrzypaczki Marthy Munos Simonds w pawilonie Casault, manifestacji przeciw apartheidowi z udziałem Roberta F. Ethat, politologa, seminarium biblijnym w sali Newmana, filmie " Der Schinderhaus " Karola Zuckmayera i tak dalej
pojawiaÅ‚y siÄ™ raz po raz pulsujÄ…ce wyrazy " Danse disco " , a niżej informacja " grupe gai de l Å‚ Université Laval " ( w pawilonie Pollack, salonie profesorów) o dziesiÄ…tej wieczorem. Skusili mnie: poszedÅ‚em, sÄ…dzÄ…c, że skoro jest to grupa gai ( wesoÅ‚a) , to siÄ™ może rozerwÄ™, bo miaÅ‚em już szczerze dosyć Å›nieżycy i zawiei, tak zwanej " tempete Saint- Patrick " , burzy Å›nieżnej na ÅšwiÄ™tego Patr yka, trwajÄ…cej rokrocznie kilka dni, poczÄ…wszy od siedemnastego. WchodzÄ™, rozbieram siÄ™ w szatni, idÄ™ na pierwsze piÄ™tro, gdzie puszczano już z taÅ›my muzykÄ™ nowej fali, pÅ‚acÄ™ przy wejÅ›ciu dwa dolary i dość mi byÅ‚o chwili, aby siÄ™ zorientować, że trafiÅ‚em po prostu do homoseksuałów. TaÅ„czyÅ‚o ich kilkunastu, kilku mężczyzn na schwaÅ‚, mÅ‚odoÅ›ci już nie pierwszej, zapewne profesorów, lecz reszta chÅ‚opcy drobni na ogół, w obcisÅ‚ych dżinsach, opinajÄ…cych dokÅ‚adnie chude dupiny, z fryzowanymi bródkami i wÅ‚osami 21 blond albo ciemniejszymi, też zawsze krÄ™conymi. KrążyÅ‚a tu jedna pani po pięćdziesiÄ…tce na pewno, niska, wyjÄ…tkowej brzydoty. WidzÄ…c nowÄ… osobÄ™ w swym dobrze znanym gronie, podbiegÅ‚o zaraz do mnie dwóch organizatorów, bodajże wykÅ‚adowców, podali mi piwo O Å‚ Keef i zaraz mnie o swej grupce, nazwanej w skrócie GGUL, obaj poinformowali, że obejmuje ona studentów, urzÄ™dników, wykÅ‚adowców i profesorów Lavalu, że liczy trzydzieÅ›ci osób i że przybraÅ‚a nazwÄ™ " gai " z amerykaÅ„skiego, nie znaczy to wiÄ™c u nich wesoÅ‚y, podchmielony, żywy, jasny, sÅ‚oneczny ( takie znaczenia podaje sÅ‚ownik Kaliny) , ale oznacza ludzi pÅ‚ci obojej, którzy akceptujÄ… wewnÄ™trznie swój homoseksualizm ( termin nieadekwatny, niedobry, przesadzony, pozostaÅ‚ on nam w spadku po psychiatrii wieku dziewiÄ™tnastego) . Struktura grupy otwarta, ma oczywiÅ›cie swój zarzÄ…d, który reprezentuje interesy GGUL wobec wÅ‚adz uczelni, a te wyasygnowaÅ‚y pieniÄ…dze na urzÄ…dzenie lokalu- biblioteki z książkami, periodykami i w ogóle na propagandÄ™ kultury homoseksualnej na Uniwersytecie, GGUL natomiast rozpoczęła dziaÅ‚alność po swym zalegalizowaniu wydaniem tÅ‚umaczenia książki Davida Huttera i Andrewa Hodgesa " With Downcast Gays " , co wyszÅ‚o pod tytuÅ‚em " Wybaczcie nam nasze istnienie " . SÅ‚usznie mi przypomniano sÅ‚ynny raport Kinseya: stwierdziÅ‚ on, że prawie dziesięć procent biaÅ‚ych Amerykanów jest homoseksualistami, skoro wiÄ™c Uniwersytet Laval liczy 26 000 osób studentów i personelu, to wÅ›ród nich musi być 2600 ludzi, którzy widać dobrze siÄ™ ukrywajÄ… ze swymi skÅ‚onnoÅ›ciami, co doprowadza do ciężkich zahamowaÅ„ psychicznych, do nich siÄ™ wiÄ™c zwracamy, aby siÄ™ ujawnili i ze swoich kompleksów tym samym próbowali wyzwolić. Dlatego wÅ‚aÅ›nie struktura GGUL jest otwarta, że trzeba nad tymi wszystkimi grupami
czasem płynnymi
roztoczyć spoÅ‚ecznÄ… kontrolÄ™, aby ich postawy Å‚atwiej siÄ™ wykrystalizowaÅ‚y wobec przytÅ‚aczajÄ…cej wiÄ™kszoÅ›ci heteroseksualnej, aby ich podtrzymywać przede wszystkim duchowo i utwierdzać w rozwijaniu osobowoÅ›ci bez zahamowaÅ„, uÅ‚atwić wymianÄ™ spoÅ‚ecznÄ… i wspólnie siÄ™ zastanowić nad ich doÅ›wiadczeniami, aby ich uwrażliwić i informować kampus o wieloÅ›ci aspektów wyrosÅ‚ych z tych wÅ‚aÅ›nie przeżyć. Skoro o seksie mowa: natychmiast po przyjeździe wpadÅ‚em od razu w wir dyskusji, która niezwykle wszystkich pasjonowaÅ‚a, gdyż wÅ‚aÅ›nie Minister Edukacji RzÄ…du Prowincjonalnego rzÄ…dzÄ…cej partii P. Q. ( Québecoise) zdecydowaÅ‚ wprowadzić wychowanie seksualne do szkół podstawowych, kierujÄ…c do tej pracy grupÄ™ seksuologów, których co rok wypuszcza Université de Québec a Montréal, jedyna wyższa uczelnia tej prowincji dajÄ…ca z seksuologii bakalaureat. WywoÅ‚aÅ‚o to burzÄ™, gdyż program Ministerstwa w punkcie siódmym zakÅ‚ada, że dzieci od lat szeÅ›ciu należy już uÅ›wiadamiać systematycznie w szkole z pominiÄ™ciem rodziców, którzy, jak zaÅ‚ożono, do tego siÄ™ nie nadajÄ…, lecz poszÅ‚o przede wszystkim o punkt widzenia: dzieci dowiadujÄ… siÄ™ bowiem o wolnym seksualnym doborze, to znaczy majÄ… być poinformowane, że doroÅ›li dobierajÄ… partnerów wÅ›ród osobników pÅ‚ci przeciwnej lub swojej, nazywa siÄ™ to pluralizmem orientacji, a nowe wychowanie ma uÅ›wiadomić dzieciÄ™ciu zakÅ‚amanie, jakie funkcjonuje wciąż jeszcze w tradycyjnych rodzinach. Przedstawiciele zresztÄ… tej szkoÅ‚y montrealskiej majÄ… dużą siÅ‚Ä™ przebicia, bo ksiÄ™garnie Quebecu i Montrealu peÅ‚ne sÄ… wydawnictw różnych, przez nich przygotowanych, a jeden nawet pozycje od wieków znane ilustrowaÅ‚ swym ciaÅ‚em, w książeczce zamieszczono zdjÄ™cia porno autora- seksuologa oraz mÅ‚odej apetycznej osoby ( mieli obrÄ…czki na palcach
zapewne jego żony) , dawali oni instrukcje dość nawet szczegółowe. Inne znów wydawnictwo tej samej kategorii poÅ›wiÄ™cono w caÅ‚oÅ›ci kolejnym fazom porodu nie najmÅ‚odszej kobiety ( tytuÅ‚ książki: " Narodziny jak Å›wiÄ™to " ) , bodajże bÄ™dÄ…cej już po czterdziestce, nad łóżkiem poÅ‚ożnicy stojÄ…, patrzÄ…c ciekawie, inne jej dzieci, piÄ…tka dziewczynek, najstarsza lat trzynaÅ›cie, a najmÅ‚odsza ze cztery, wyraz twarzy tych dzieci niezwykle interesowaÅ‚ fotografkÄ™, paniÄ… nazwiskiem Barki ( bo byÅ‚ jeszcze obecny poÅ‚ożnik- lekarz) , " popatrzcie sobie wszyscy, jakie to naturalne " , chciaÅ‚a ona powiedzieć swym obiektywem. Marzeniem tych seksuologów byÅ‚oby oczywiÅ›cie, aby rodzice przy dzieciach kopulowali. 22 Tu uwaga nawiasem: czy jednak to nie prowadzi do oczywistego wniosku o dewiacjach seksualnych seksuologów? ( skrzywienie zawodowe) , bo coraz to wybuchajÄ… w Kanadzie jakieÅ› obrzydliwe skandale w szkoÅ‚ach, i z ich wÅ‚aÅ›nie udziaÅ‚em, o których pisze prasa, proszÄ™ zresztÄ… popatrzeć nawet w Polsce na ich wymiÄ™te twarze, gdy debatowali kiedyÅ› późnym wieczorem w warszawskiej telewizji, bodaj w pierwszym programie, ja na przykÅ‚ad nie miaÅ‚bym za grosz do tych Å›wintuchów zaufania. ZastanawiaÅ‚em siÄ™ wtedy, oglÄ…dajÄ…c to wszystko po ksiÄ™garniach stolicy prowincji Quebec i uczestniczÄ…c w dyskusjach na te tematy w Å›rodowiskach zwiÄ…zanych z Uniwersytetem, czy nie tych samych tendencji wyrazem in statu nascendi byÅ‚o owo bed- in na Université de Montréal wczesnÄ… wiosnÄ… 1968 roku; oczywiÅ›cie, wtedy przypisywano to ogólnym nastrojom kontestacji wÅ›ród mÅ‚odych, którzy
wraz z jednÄ… profesorowÄ…
doszli do tej ostatecznoÅ›ci, by sobie pokopulować publicznie przy Å›wietle reflektorów dla zamanifestowania, bo mogliby na dobrÄ… sprawÄ™ robić to samo gdzieÅ› w domu, satysfakcja podobna, lecz nie byÅ‚oby to już wyzwanie rzucone zacofanemu spoÅ‚eczeÅ„stwu prowincji Quebec, a może nawet samej Marii Chapdelaine i jej mitowi, który jest przecież od wielu lat sztandarem drugiej strony. VIII A jednak udaÅ‚o mi siÄ™ dotrzeć do źródeÅ‚ tego mitu! WsiadÅ‚em ja pewnej Å›rody w autokar Voyageur Å‚ a na centralnym dworcu autobusowym Quebecu w tak zwanym mieÅ›cie dolnym, a wiÄ™c poniżej skarpy, przy bulwarze Charrest Est, w pobliżu Rzeki ÅšwiÄ™tego Karola, i ruszyÅ‚em zgodnie z rozkÅ‚adem jazdy o 9.10 w kierunku Alma, szybko minÄ™liÅ›my przedmieÅ›cia i po dwudziestu minutach byliÅ›my już w Laurentydach. Autokar ( z toaletÄ…) wiózÅ‚ tylko trzech pasażerów, poza mnÄ… pewnÄ… staruszkÄ™ i mÅ‚odÄ… bardzo dziewczynÄ™, która wysiadÅ‚a na pierwszym przystanku górskim przy budynku schroniska o nazwie " Châtelaine " , gdzie zresztÄ… na jej miejsce wsiadÅ‚a inna, równie jak tamta mÅ‚oda, bardzo niskiego wzrostu, ale bez porównania znowu wiÄ™kszej urody; dziewczyna ta miaÅ‚a na sobie dres z napisem " Châtelaine, Parc des Laurentides " i gadaÅ‚a dosÅ‚ownie bez żadnej przerwy żualem do naszego szofera. Doliny tego parku narodowego przestronne i szerokie, wierzchoÅ‚ki gór zazwyczaj poroÅ›niÄ™te drzewami, choć zwykle karÅ‚owatymi
wszędzie tu podkład skalny i nazbyt krótkie lato, aby powyrastały
pomiędzy nimi leżały spłachcie śniegu, i tu i ówdzie większe oka
białe jeziora, jak na przykład podłużne Jacques ł a Cartiera. Przy naszej drodze, prowadzącej na północ niemal prosto jak strzelił, mijaliśmy bardzo rzadko osady. Lecz droga rozwidliła się w pewnej dolinie, na wprost szła do Chicoutimi, myśmy pojechali na lewo. Nareszcie
po pewnym czasie
z ostatniej przełęczy, hen daleko przed nami ujrzeliśmy bezkresne pole śniegu
zamarzniÄ™te Jezioro ÅšwiÄ™tego Jana. ByÅ‚em prawie u celu. Najsampierw jednak musiaÅ‚em przesiadać siÄ™ w Hebertville, mieÅ›cie czy raczej może osadzie zÅ‚ożonej z domków drewnianych i jakby bezÅ‚adnie rozrzuconych po Å›nieżystej równinie z biaÅ‚ym koÅ›cioÅ‚em poÅ›rodku, obchodzÄ…cym w tym roku setnÄ… swojÄ… rocznicÄ™ ( odpowiednie napisy) . StÄ…d siÄ™ wszystko zaczęło i nie tak znów dawno temu, bo dopiero w 1849 roku rozpoczÄ…Å‚ tu kolonizacjÄ™ ksiÄ…dz Nicolas Tolentin Hébert, którego pomnik, przedstawiajÄ…cy tego mÄ…drego duchownego w caÅ‚ej postaci
ubranego w sutannę, wskazującego ręką tereny do skolonizowania Quebecczykowi w bluzie, motyka na ramieniu, kapelusz na kolanie
stoi poÅ›rodku miasta, bo Nôtre Dame d Å‚ Hébertville byÅ‚a pierwszÄ… parafiÄ… okolic Jeziora ÅšwiÄ™tego Jana, choć już dwieÅ›cie lat wprzódy odkryto jezioro samo, a zrobiÅ‚ to ojciec Jean de Quen, idÄ…c gdzieÅ› tÄ™dy wÅ‚aÅ›nie wzdÅ‚uż rzeczki des Aulnaies i dotarÅ‚ 23 byÅ‚ 16 lipca 1647 roku do Metabetschouan. JechaÅ‚em i ja jego Å›ladem, miejsce to jak żadne inne zwiÄ…zane jest bowiem z historiÄ… jeziora i królestwa Saguenay, bo tak nazwaÅ‚ w roku 1535 sam Jacques Cartier te okolice, o które prawie zawadziÅ‚ przebywszy rzekÄ™ Saguenay " une ripviére fort profonde " , jak pisze staroÅ›wiecko w swej relacji z podróży. Tu w Metabetschouan na pewno już w jego czasach zbierali siÄ™ Indianie wszystkich plemion, schodzÄ…cy siÄ™ w to miejsce z wielkiego terytorium od Rzeki ÅšwiÄ™tego WawrzyÅ„ca po ZatokÄ™ Hudsona. Irokezi, Huroni, Mantagnais z tych okolic, Cris schodzili z północy, a nawet lnuit z Północy Wielkiej ( Grand Nord) , bo dalej mieszkajÄ… już Eskimosi na Labradorze. Ojciec Jean de Quen, postawiwszy tu stopÄ™, powróciÅ‚ w pięć lat później zaÅ‚ożyć pierwszÄ… misjÄ™, która staÅ‚a siÄ™ z czasem pierwszÄ… stacjÄ… handlowÄ…. Również i tej postaci wzniesiono przed półwieczem pomnik w pobliskim Desbiens, osadzie obok, o której bÄ™dzie wiÄ™cej, gdyż odwiedziÅ‚em w niej Jeana- Paula Desbiens, sÅ‚ynnego Frere Untela! Czym byÅ‚a jego książka " Les insolences du Frere Untel " , wydana po raz pierwszy w 1960 roku ( " Las éditions de l Å‚ homme " ) , przecenić niepodobna: rozprawiÅ‚ siÄ™ on pierwszy z mentalnoÅ›ciÄ… typowego Quebecczanina, a także z jego żualem ( tak zwany " la langue joual " ) , wprawdzie nie on, Brat Untel, termin ten odkryÅ‚- wynalazÅ‚, bo sam przypomina, że użyÅ‚ go po raz pierwszy André Laurendau w dzienniku " Le Dévoir " 21 października 1959 roku, ale go w swej powszechnie znanej książce spopularyzowaÅ‚. Quebecczyk ten czy, powiedzmy, francuski Kanadyjczyk wedle Brata Untela peÅ‚en byÅ‚ ( czy jest jeszcze) pokrÄ™tnych zakompleksieÅ„, o których można by wiele, bo sÄ… wielopiÄ™trowe, w każdym razie modli siÄ™ on codziennie do swej patronki Matki Boskiej od Strachu, sÅ‚owem, książka ta to byÅ‚ punkt zwrotny w myÅ›leniu kanadyjsko- francuskim, bo autor wystÄ™powaÅ‚ w niej ostro przeciwko totalnej dyktaturze katolickiego kleru, choć sam z tych krÄ™gów wyszedÅ‚ i do nich ciÄ…gle należy ( jest dzisiaj prowincjaÅ‚em Zgromadzenia Maristów) . A do tego pochodzi wÅ‚aÅ›nie znad Jeziora ÅšwiÄ™tego Jana! UrodziÅ‚ siÄ™ w Metabetschouan, matka z domu Bouchard, tak samo, jak siÄ™ nazywaÅ‚a Ewa Bouchard, domniemany pierwowzór Marii Chapdelaine, ojciec zaÅ› jego byÅ‚ karczownikiem, drwalem, rolnikiem, robotnikiem najemnym; należy dodać, że Desbiens od Péribonka dzieli w prostej linii przez jezioro zamarzniÄ™te aż do poÅ‚owy maja czterdzieÅ›ci kilometrów ( od kilku lat bowiem w Kanadzie nie liczy siÄ™ wreszcie na mile, w ogóle system metryczny wszÄ™dzie siÄ™ demistyfikuje) , teraz, w poÅ‚udniowym sÅ‚oÅ„cu, gdy już siedziaÅ‚em w miÄ™kkim fotelu, przeciwny brzeg rysowaÅ‚ siÄ™ za wielkim oknem ciemnÄ…, dość równÄ… liniÄ… i mój gospodarz, prowincjaÅ‚, wskazywaÅ‚ mi palcem miejsce, do którego zdążaÅ‚em: tu wÅ‚aÅ›nie jest Péribonka, ale żeby siÄ™ pan tam mógÅ‚ dostać, trzeba objechać jezioro dookoÅ‚a. MariÅ›ci
zgromadzenie braciszków misjonarzy
zajmują się nauczaniem. W Quebecu są trzy prowincje: quebecka, montrealska i trzecia nad jeziorem, gdzie teraz się znajdowałem, goszczony po królewsku najpierw alkoholami, zapamiętałem dwa rodzaje likierów: jeden włoski, o aromacie sosny śródziemnomorskiej, robiony przez braci maristów w Rzymie pod okiem ich generała Meksykanina, i drugi, równie świetny, robiony w Jugosławii. Jean- Paul Desbiens, przez jakiś czas wiceminister oświaty rządu prowincjonalnego w gabinecie premiera Daniela Johnsona, dziś prowincjał maristów, jakeśmy się dowiedzieli, przeżył dwadzieścia lat temu
gdy wydał swe " Bezczelności brat a Untela "
bardzo wiele kłopotów, miał nawet rozmowę z samym kardynałem Legerem, a potem go wysłano
człowieka młodego, zaledwie po trzydziestce
do Europy, zatrzymaÅ‚ siÄ™ najpierw caÅ‚y miesiÄ…c w Paryżu i w pewnej maÅ‚ej restauracyjce na rue Babylone, gdzie spożywaÅ‚ Å›niadanie, za swoimi plecami usÅ‚yszaÅ‚ rozmowÄ™ dwóch mÅ‚odych duchownych, jednego quebecczyka, a drugiego Francuza: " CzytaÅ‚ ksiÄ…dz « BezczelnoÅ›ci ? " " Bardzo mi siÄ™ podobajÄ… " . " Mówi siÄ™, że on jest teraz w Rzymie wysÅ‚any przez przeÅ‚ożonych " . " Od ÅšwiÄ™tego Oficjum to on siÄ™ już nie wymiga " . Ale niedÅ‚ugo potem ÅšwiÄ™te Oficjum zniesiono. Po Rzymie i Fryburgu byÅ‚ misjonarzem w Gabonie, Kamerunie, Senegalu i dziÅ› w swoim obszernym, wygodnym 24 gabinecie ma stamtÄ…d rzeźby w drzewie ( mapki, postaci ludzkie) , a rzeźbiona w kamieniu i bardzo piÄ™kna gÅ‚owa Murzyna jest bodajże z Gabonu. Z Meksyku pochodzi znowu surowa gÅ‚owa indiaÅ„ska z czarnego obsydianu. PiliÅ›my wiÄ™c owe trunki siedzÄ…c w gÅ‚Ä™bokich fotelach przy stoliku także przywiezionym z Afryki. Na podÅ‚odze leżaÅ‚a skóra czarnego niedźwiadka, niezbyt dużego, jakie siÄ™ spotyka jeszcze czÄ™sto w Laurentydach, a na afrykaÅ„skim stoliku któraÅ› z licznych edycji " Marii Chapdelaine " , wydanych przez firmÄ™ " Fides " w Montrealu, do którejÅ›my coraz to zaglÄ…dali siÄ™gajÄ…c
to bardzo ważne
po odpowiednie cytaty, jak choćby taki wyjęty ze strony przedostatniej, który stał się punktem wyjścia dla naszych długich rozważań: " W Quebecu nic nie powinno się zmieniać ani umierać " . Niech pan sobie wyobrazi
skomentował Frere Untel
że pewien badacz napisał uczoną rozprawę wychodząc z założenia, że to burżuazja świadomie stworzyła mit Marii Chapdelaine po to, aby rolnika przywiązać do ziemi i go na niej zostawić! " Dla mnie wniosek z rozmowy: Prowincja Quebec trwała w dawnym swoim modelu, jak z " Marii Chapdelaine " , po drugą wojnę światową, ale wyjazdy młodych ludzi na wojnę do Europy zmieniały tę sytuację powoli, lecz stale, do tego długie rządy premiera Duplessisa ( znanego w Polsce przez to, że nie chciał nam zwrócić arrasów) , zakończone w roku 1959 wszechobecną korupcją i zacofaniem, przyśpieszyły te ruchy, które wstrząsają prowincją do tej pory i trudno je opanować. Obejścia gospodarskiego zgromadzenia maristów pilnuje piesek Kimo, jakaś pokundlona krzyżówka z eskimoskim psem zaprzęgowym; rzucał się zły na łańcuchu, kiedyśmy przechodzili razem z bratem Untelem, aby jeszcze przed zmierzchem pospacerować trochę po śniegu zmarzłym, chrupkim, twardym, niedaleko po wzgórzu i przez lasek brzozowy. W stojącej ciszy dochodził tu gdzieś zza szczytu szum jak gdyby pociągu bardzo długiego, i początkowo sądziłem, że to kolej, a był to jednak szum rzeki toczącej tam swoje wody po kamieniach i progach, odbity od ścian wąwozów. Nazwa tej rzeki
indiańska, jak chyba większość nazw rzek w całej Ameryce Północnej ( czy jest tak też w Południowej, nie wiem, bo nigdy tam nie byłem)
tutaj w języku tubylczych Indian Montagais słowo " Metabetschouan " oznacza coś czy kogoś, kto krzyczy wychodząc z lasu. Prawy brzeg tej rzeki, szerokiej w tym miejscu bardzo przed ujściem do jeziora, zamarzniętej w tej chwili, jest na tyle wysoki, że mogliśmy z tej skarpy obejrzeć okolice z fabryką mleka w proszku aż po Chambord
daleko w kierunku Robervalu. . Osady wokół Jeziora Świętego Jana są to
na dobrÄ… sprawÄ™
ostatnie ludzkie siedziby tej części Ameryki, dalej nic właściwie nie ma po Zatokę Hudsona: i owszem, mieszkają tu i ówdzie Indianie, a potem Eskimosi na końcu Labradoru, i owszem, trwają posterunki, rozsiane po wielkim tym terytorium, do których dotrzeć można tylko samolotami, powiedzmy, dwa razy w roku, mieszkają tam jednak ludzie czasowo, nie na stałe. Prawdziwy pociąg linii Canadian National przejedzie tędy dopiero późnym wieczorem i wtedy
już wyczulony
w ciepłym gabinecie Untela od razu odróżnię jego łoskot od kaskad Metabetschouanu! Wyszliśmy wtedy na balkon posłuchać jego szumu, spotęgowanego echem odbitym w dolinach. Była to przecież przed nie tak wielu laty jedyna komunikacja z dalekim, odległym światem: Quebekiem, Montrealem, Bostonem, Nowym Jorkiem, taki pociąg stawał się codziennie stałą nadzieją, na którą się czekało, a świadomość tego, że wieczorem przejedzie, podtrzymywała na duchu mieszkańców brzegu jeziora; nawet w zimowe zawieje wiadomo było, że będzie zawsze, choć dzień czy dwa, opóźniony. Tymczasem na ciemnym i wygwieżdżonym niebie szukając Gwiazdy Polarnej, zobaczyliśmy obaj świetliste łuki tęczy, jeden tuż nad jeziorem, wyżej drugi, trzy, cztery, łuk piąty
południkowo
obejmował niebo już prostopadle nad nami, gdzieś zza jeziora natomiast prosto do góry biły słupy- promienie, jak gdyby z reflektorów, słupy te wędrowały powoli to na lewo, to w prawo, wszystko w ciszy, staliśmy obaj długo przyglądając się osobliwemu dla mnie zjawisku Zorzy Polarnej
nie baczÄ…c na przykry wiatr zachodnio- 25 poÅ‚udniowy i spore stopnie mrozu. Dwa sÅ‚upy biÅ‚y dokÅ‚adnie w miejscu, gdzie po drugiej stronie Jeziora ÅšwiÄ™tego Jana narodziÅ‚ siÄ™ mit Marii Chapdelaine! IX Aby siÄ™ dostać z Desbiens do Péribonka, trzeba siÄ™ byÅ‚o najpierw przedostać do Robervalu, jadÄ…c przez caÅ‚y czas brzegiem jeziora. Ta stolica regionu przyjęła imiÄ™ pierwszego wicekróla Kanady, wÅ‚aÅ›nie de Robervala, gdyż zaszczyciÅ‚ on byÅ‚ uwagÄ… tak zwane królestwo Saguenay już w roku 1543, jeszcze za Walezjuszów, ale oczywiÅ›cie w nim nie byÅ‚. PrzeszÅ‚y, jak wiemy, trzy wieki, kiedy ruszyli w te strony pierwsi kolonizatorzy, posuwajÄ…c siÄ™
i o tym już mówiłem
od strony Hébertville, oni to już w rok po swoim osiedleniu stworzyli ( 1856) rezerwat indiaÅ„ski Ouitschouan- Pointe Bleu, przewieziono Indianom n a we t k a pl i c Ä™ z Métabetschouanu i w roku 1875 tutaj jÄ… im, w rezerwacie, na nowo postawiono, zajmujÄ… siÄ™ niÄ… oblaci. Teraz przy tej kaplicy znajduje siÄ™ pensjonat dla mÅ‚odych Indian, szkoÅ‚a oraz duży magazyn Kompanii Zatoki Hudsona. W Ouitschouan Pointe- Bleu, na brzegu jeziora, postawiono trzy wielkie kolorowe totemy o barwach żywych, jaskrawych, peÅ‚niÄ… tu oczywiÅ›cie funkcjÄ™ dekoracyjnÄ…, o żadnym bowiem kulcie nie może już być mowy. Prócz Montagnais w rezerwacie mieszkajÄ… także Indianie z plemienia Abénaquais, Kulistych Głów ( Tetes- De Boules) i Algonquinów, cztery mÅ‚ode dziewczyny z tego wÅ‚aÅ›nie plemienia uprzejmie mi to wyjaÅ›niÅ‚y na Å‚awce pod tymi totemami, kiedy je zagadnÄ…Å‚em, ale zwracajÄ…c mi zarazem uwagÄ™, że sÄ… Amerindiankami. Dlaczego Amerindianie? Dlatego że termin " Indianie " powstaÅ‚ z nieporozumienia, europejscy odkrywcy sÄ…dzili, że dotarli do Indii i tak nazwali mieszkaÅ„ców tego lÄ…du, którzy, rzecz oczywista, niczego wspólnego nie mieli z Hindusami! DziÅ› chcÄ… być Amerindianami ( a jednak Indie musiaÅ‚y pozostać w tej nazwie, choć amerykanizowanej! ) , jest wiÄ™c w Pointe- Bleu policja amerindiaÅ„ska, amerindiaÅ„skie muzeum i sklepy z wyrobami rzemiosÅ‚a amerindiaÅ„skiego. W jednym z nich prezes rÄ™kodzielników amerindiaÅ„skich na caÅ‚Ä…, jak twierdziÅ‚, KanadÄ™ proponowaÅ‚ mi skórzane suknie damskie po 200 dolarów sztuka, a wyszywane narzuty kosztujÄ… 500 dolarów, pantofle z Å‚osiowej skóry po trzydzieÅ›ci dolarów para i tak dalej. PowiedziaÅ‚ mi także, lecz nie wiem, czy to prawda, czy może dla reklamy, że jeÅ›li chodzi o hafty, to wykonujÄ… je tutaj tylko tutejsi Amerindianie, namawiaÅ‚ mnie usilnie, abym skorzystaÅ‚ z niebywaÅ‚ej okazji i dokonaÅ‚ zakupów jedynych w swoim rodzaju. ZeszÅ‚o dość dużo czasu, gdy dostaÅ‚em siÄ™ do Saint- Félicien, miasteczka, przed którym szosa wokół jeziora rozwidla siÄ™ na północny zachód, w lasy Chibougemau, królestwo ryb i Å‚osi ( Park Narodowy) ; docieraÅ‚o siÄ™ tÄ™dy ongiÅ› do rzeki Ashuapmouchaouan, byÅ‚a to trasa ekspedycji nad ZatokÄ™ Hudsona od roku 1672, czyli od chwili, gdy pierwszy przeszedÅ‚ tÄ… drogÄ… misjonarz Albanel, jezuita, odkrywca tej ogromnej zatoki Atlantyku. Ja zaÅ›, okrążajÄ…c jezioro, przybyÅ‚em nad rzekÄ™ Mistassini: szeroka dość i szumiÄ…ca, bo i dno, i brzegi skaliste, prÄ…d wartki i liczne progi, byÅ‚a ona u Indian od wieków w niezwykÅ‚ym poważaniu, i to do tego stopnia, że przy jej przechodzeniu skÅ‚adano ofiary na skale wynurzajÄ…cej siÄ™ poÅ›rodku nurtu, jest zresztÄ… to poÅ›wiadczone w nazwie ( mitscha- assini oznacza wielki kamieÅ„) . W pewnej odlegÅ‚oÅ›ci, na wzniesieniu terenu wybudowano pod koniec ubiegÅ‚ego stulecia ogromny klasztor trapistów, Nótre Dame de Mistassini, oczywiÅ›cie z koÅ›cioÅ‚em, wprawdzie w caÅ‚ym Quebecu koÅ›cioÅ‚y sÄ… bardzo czÄ™sto ogromne i zazwyczaj z kamienia, ta gigantyczna neoromaÅ„szczyzna o ile wydaje siÄ™ dziwna tutaj na koÅ„cu Å›wiata, to wzbudza jednak szacunek. Klasztor ten staÅ‚ siÄ™ opactwem przed drugÄ… wojnÄ… Å›wiatowÄ…, ale w 26 ostatnich latach przemieniÅ‚ siÄ™ z kolei w fabrykÄ™ czekolady, trapiÅ›ci zaÅ› korzystajÄ… z mniejszego pomieszczenia. Teraz, już za nastÄ™pnÄ… rzekÄ…, o nazwie Mistassibi ( różnica jednej litery
obie zresztą zlewają się zaraz poniżej, tworząc coś jakby Bugonarew) , wkroczyłem do właściwej krainy Marii Chapdelaine, co poświadczały tablice ustawione przy szosie. Szła ona już nie nad rzeką, ale pustą równiną
i takie wielkie tablice co jakieś dwa- trzy kilometry, niektóre z rysunkami domu- muzeum, informowały turystę, że już jest doń coraz bliżej. I wreszcie
Péribonka: napis, wioska, koÅ›ciółek. To tutaj rozpoczyna siÄ™ wielka powieść Hémona: " Wrota koÅ›cioÅ‚a w Péribonce otwarÅ‚y siÄ™ na oÅ›cież i ludzie zaczÄ™li wychodzić. Do tej chwili koÅ›ciółek, uczepiony przy drodze na zboczu wzgórza, nad rzekÄ… Péribonka, miaÅ‚ wyglÄ…d smutny. Rzeka, Å›ciÄ™ta lodem, zasypana Å›niegiem, nie odróżniaÅ‚a siÄ™ niczym od pÅ‚aszczyzny. Åšnieg grubÄ… powÅ‚okÄ… zalegaÅ‚ również goÅ›ciniec i okoliczne pola, albowiem sÅ‚oÅ„ce kwietniowe grzaÅ‚o jeszcze sÅ‚abo poprzez szare chmury, deszcze zaÅ› wiosenne jeszcze nie spadÅ‚y. Zimna biel Å›niegu, maÅ‚e rozmiary drewnianego koÅ›ciółka oraz kilka domków, również z drzewa, rozsianych wzdÅ‚uż drogi, skraj posÄ™pnego lasu, skÄ…d wiaÅ‚o grozÄ…
wszystko to mówiło, że w owym ponurym kraju życie jest twarde " . Ale dziś słońce było marcowe i
chyląc się już nisko nad rozlewiskiem rzeki zamarzłej i ośnieżonej
skoÅ›nymi promieniami oÅ›wietlaÅ‚o koÅ›ciółek, skromnÄ… jego fasadÄ™ z wierzejami zamkniÄ™tymi na gÅ‚ucho, zwróconÄ… ku zachodowi, i niedużą plebaniÄ™ ( ganeczek z kolumienkami) . Do Museé Maria Chapdelaine poszedÅ‚em stÄ…d już pieszo, a jest to spory kawaÅ‚ek drogi, bodaj caÅ‚y kilometr; przedwieczorny przymrozek chrupaÅ‚ już pod nogami, ja zaÅ› chÅ‚onÄ…Å‚em w pÅ‚uca rzeÅ›ki, zdrowy oddech Północy: przy samym brzegu rzeki poukÅ‚adano wszÄ™dzie sÄ…gi ciÄ™tego drzewa, tysiÄ…ce bali, które tak silnie przed zachodem pachniaÅ‚y, jak u nas tylko w tartaku, wracam znów do Hémona: " Siekiery pracujÄ… bez ustanku, a silne konie wlokÄ… po Å›niegu wielkie kÅ‚ody na brzeg zamarzÅ‚ej rzeki. Z nadejÅ›ciem wiosny stosy tego drzewa spychane sÄ… na wodÄ™. RozpoczynajÄ… dÅ‚ugÄ… wÄ™drówkÄ™ pÅ‚ynÄ…c z prÄ…dem wzdÅ‚uż wszystkich zakrÄ™tów rzeki, skaczÄ…c po wodospadach " . BiaÅ‚o malowany budynek po lewej stronie szosy widać byÅ‚o z oddali, natomiast po stronie prawej, miÄ™dzy drogÄ… a rzekÄ… wznosiÅ‚ siÄ™ okazaÅ‚y " Bar Maria Chapdelaine " . ZachwalaÅ‚ napisami ruszty i smażeniny. Mimo chÄ™ci nie skusiÅ‚em siÄ™ na nie, chciaÅ‚em bowiem zobaczyć owo sÅ‚ynne obejÅ›cie, nim jeszcze zajdzie sÅ‚oÅ„ce, bo szybko siÄ™ opuszczaÅ‚o. Naprzeciw baru, w biaÅ‚ym domku o mocno spadzistym dachu, mieÅ›ci siÄ™ biuro muzeum i, zdaje siÄ™, przedszkole, widziaÅ‚em porozrzucane zabawki na podÅ‚odze, a przed nim
trochÄ™ ukosem
stoi niewielki obelisk ku czci Hémona. Obelisk ten Å‚Ä…czy siÄ™ z samym źródÅ‚em mitu Marii Chapdelaine czy jeszcze mitu Hémona. Dwa lata po ukazaniu siÄ™ pierwszej edycji książkowej arcydzieÅ‚a ( w roku 1916 w Montrealu) , a wiÄ™c w roku 1918, Damazy Potvin, redaktor pisma " Le Terroir " ze stolicy, odwiedziÅ‚ te strony, co robiÅ‚ tu
o tym dalej, ale jako prezes Towarzystwa Sztuk, Nauk i Literatury wzniósÅ‚ zaraz odpowiedni obelisk wielkiemu pisarzowi przy brzegu rzeki, w pobliżu domostwa Samuela Bédarda ( u którego przed szeÅ›ciu laty Hémon pracowaÅ‚ i zbieraÅ‚ materiaÅ‚y) , ale siÄ™ przerachowaÅ‚: mieszkaÅ„cy Péribonka tak byli oburzeni, że jakiÅ› przybÅ‚Ä™da z Francji, parobek, " maudit Français " ( jak nazywajÄ… w caÅ‚ym Quebecu nie lubianych Francuzów) oÅ›mieliÅ‚ siÄ™ ich osmarować, że pomnik przewrócili, zaciÄ…gnÄ™li do rzeki i tam go spÅ‚awili, co byÅ‚o ich stosunku do Sprawy namacalnym wyrazem; dopiero po pewnym czasie obelisk wyÅ‚owiono, oczyszczono z naroÅ›li i postawiono na nowo. Dom wiÄ™c Samuela Bédarda stoi o jakie dwadzieÅ›cia metrów dalej w kierunku wschodnim. Drewniany, nie malowany, piÄ™trowy, z niewielkÄ… przybudówkÄ…, gdzie mieÅ›ci siÄ™ jedna izba, też oczywiÅ›cie wszystko zamkniÄ™te byÅ‚o o tej porze roku, mogÅ‚em siÄ™ tylko domyÅ›lać, że tu wÅ‚aÅ›nie mieszkaÅ‚ Hémon od pierwszych dni lipca do koÅ„ca 1912 roku, gdyż spostrzegÅ‚em przez niskie okno w ceglastym promieniu sÅ‚oÅ„ca o samym zachodzie dosyć szerokie Å‚oże, nocnik, komodÄ™, stół i miskÄ™ stojÄ…cÄ… pod oknem na podÅ‚odze. ZajrzaÅ‚em też do izby dużej w 27 domku wÅ‚aÅ›ciwym: byÅ‚o tam znacznie ciemniej, przedmioty gospodarskie, używane przed pierwszÄ… wojnÄ…, nie różniÅ‚y siÄ™ zbytnio od tych, które i ja pamiÄ™tam z naszej wsi sprzed wojny drugiej. Na Å›cianach porozwieszane zdjÄ™cia Louis Hémona, fotografie rodzinne przy schodach prowadzÄ…cych na górÄ™, jakaÅ› gablota, w której co byÅ‚o
nie wiem, stała i za daleko od szyby, przez którą patrzałem, i w tym właśnie momencie dość szybko się zmierzchało. Czerwona tarcza słońca dotknęła bieli rzeki i śniegu, właśnie gdzieś zapadała wśród lodów Świętego Jana, prześwitując przez brzozy. Obejrzałem prócz tego piec do wędzenia szynki, stojący tuż za domem, szopę na sery, studnię, drugi
niepiękny
pomnik z medalionami na nim i Ludwika Hémona, i Marii Chapdelaine, wzniesiony w półwiecze Å›mierci jej kreatora, odczytaÅ‚em
już z trudem
napis na osobliwej tablicy- drzewie, odlanej z miedzi i postawionej przed domem z datą 23 sierpnia 1939, data to ważna, a zaraz o tym wszystkim napiszę. Krążąc tak po obejściu w zapadającym zmierzchu starałem się sobie wszystko dokładnie uzmysłowić. Dopiero kiedy ściemniło się na dobre i tylko szeroka łuna stała jeszcze czas jakiś nad przestrzeniami śniegu, gdzie kiedyś wilki zjadły Franciszka Paradis, ukochanego Marii, a ona z tego to okna w tę nieruchomość patrzyła, dobrze już przemarznięty poszedłem naprzeciw do jasno oświetlonego baru, wabiącego napisem " Bar Maria Chapdelaine " , na pieczeń, wino i koniak. Może właśnie dlatego, że byłem tu teraz gościem jedynym, gadaliśmy z patronem godzinę chyba o Marii i o muzeum. Tam też
bo mieli jakiś pokoik na górze
zanocowaÅ‚em. Ale przez caÅ‚Ä… noc aż do rana Å›niÅ‚y mi siÄ™ koszmary! Najpierw patrzyÅ‚em na niesÅ‚ychane mÄ™czarnie pewnego znajomego z Warszawy: widzÄ™ go jak na dÅ‚oni przez jakÄ…Å› szybÄ™- Å›cianÄ™, jak leży na tapczanie, który do niej przylega, patrzÄ™, a mój znajomy normalnÄ… ma tylko gÅ‚owÄ™, skóra bowiem jest pusta, caÅ‚kiem wypatroszony, jak gdyby gdzieÅ› u Magritte Å‚ a i, co już najstraszniejsze, ta gÅ‚owa z pustÄ… skórÄ… czoÅ‚ga siÄ™ po tapczanie! Znajomy mój ( do dziÅ› notabene w najlepszym zdrowiu! ) wydawaÅ‚, to byÅ‚o jasne, swoje ostatnie tchnienie. Obok mnie, z tej strony szyby, staÅ‚a znów jakaÅ› pani, wiedziaÅ‚em, że na jego mÄ™czarnie dÅ‚użej patrzeć nie mogÅ‚a, nie byÅ‚a w stanie, jak by powiedziaÅ‚ Norwid, ja z niÄ… to wszystko współ- czuÅ‚em, lecz kim byÅ‚a ta pani? Tu mój wysiÅ‚ek napiÄ™ty, wyogromniony, coÅ› sobie przypominam, ale bardzo niejasno i z jakiejÅ› odlegÅ‚oÅ›ci, choć nie tak dalekiej, rude, wspaniaÅ‚e wÅ‚osy spÅ‚ywajÄ… na bok falÄ… i nagÅ‚e przybliżenie: gwaÅ‚townie zwróciÅ‚a gÅ‚owÄ™, by spojrzeć na mnie z bliska fioÅ‚kowymi oczami, tym razem wyraz poważny, przerażony, te same przecież usta kobiety- dziecka, trochÄ™ za duże, wykrzywione grymasem: tak, to Maria Chapdelaine z Parlamentu w Ottawie! W tym miejscu siÄ™ przebudziÅ‚em, byÅ‚a już piÄ…ta rano. X SÄ…dzÄ™ wiÄ™c, że teraz, już w samej Péribonka, naprzeciw domu Samuela Bédarda, jest czas po temu wÅ‚aÅ›ciwy, aby opowiedzieć czytelnikowi dzieje mitu Marii Chapdelaine. PoznaliÅ›my przed chwilÄ… Damazego Potvin, prezesa i redaktora, on to wÅ‚aÅ›nie przyjÄ…wszy zaÅ‚ożenie, że bohaterowie Hémona sÄ… zbyt przekonujÄ…cy, aby nie byli prawdziwi, przyjechaÅ‚ do Péribonka i przeprowadziÅ‚ badania. OczywiÅ›cie: pierwowzorami cnotliwego małżeÅ„stwa Chapdelaine ( nazwisko nieznane w tych okolicach) byli Samuel i Laura Bédard, podówczas ( 1918) już sklepikarze, a wtedy, kiedy Hémon u nich pracowaÅ‚, wÅ‚aÅ›ciciele obejÅ›cia, samÄ… zaÅ› MariÄ™ Chapdelaine
co najważniejsze
odnalazÅ‚ w nauczycielce Ewie Bouchard, siostrze gospodyni, bo ci córki nie mieli. Jak pisze dziÅ› skrupulatny badacz, profesor Normand Villeneuve z Sainte- Thérese ( M. Ch. , catéchisme de la survivance nationale) , redaktor- prezes 28 zidentyfikowaÅ‚ wszystkie postacie, może z wyjÄ…tkiem konia Karola Eugeniusza, a przecież i tego uznaÅ‚ za konia- symbol quebeckiej wytrzymaÅ‚oÅ›ci i siÅ‚y. Co byÅ‚o z obeliskiem
już wiemy. Nad Jeziorem Świętego Jana książka więc wywołała powszechne oburzenie, i to do tego stopnia, że Ewa Bouchard
prototyp bohaterki
schroniÅ‚a siÄ™ do klasztoru! Księża potÄ™pili Hémona, nie chodziÅ‚ bowiem na mszÄ™, a jeden z nich napisaÅ‚ do biskupa Labréque Å‚ a, ordynariusza diecezji Chicoutimi, z wnioskiem o umieszczenie książki na indeksie koÅ›cielnym, " Maria Chapdelaine " byÅ‚a dla niego niebezpieczna dl atego, że autor nie byÅ‚ wierzÄ…cym, do tego kto wie, czy jako przybysz z Francji, nie byÅ‚ przypadkiem uczniem Ernesta Renana! W Chicoutimi ksiÄ™garnie wstrzymaÅ‚y siÄ™ od sprzedaży tego już bestselleru, w jednym znowuż z dzienników można byÅ‚o wyczytać, że jest to powieść z tezÄ…, aby potwierdzić haniebne powiedzenie Voltaire Å‚ a, że caÅ‚y Quebec to tylko " quelques arpents de neige. . . " Gdy te rzeczy siÄ™ dziaÅ‚y, w bardzo odlegÅ‚ych stÄ…d krajach przeÅ‚ożono książeczkÄ™ na kilkanaÅ›cie jÄ™zyków, a znany bardzo i dzisiaj wydawca Bernard Grasset z Paryża zarobiÅ‚ na niej podobno niesÅ‚ychanie i w roku 1928, gdy nadrukowano równo pół setki wydaÅ„, podjÄ™to w Montrealu decyzjÄ™ zorganizowania " wieczoru zadośćuczynienia " temu, " który pokazaÅ‚ drogÄ™ prowadzÄ…cÄ… do tajemnej Å›wiÄ…tyni duszy kanadyjsko- francuskiej " . OdbyÅ‚a siÄ™ ta uroczystość w sali ÅšwiÄ™tego Sulpicjusza, gdzie prezes Société Historique de Montréal przedstawiÅ‚ naszÄ… EwÄ™ Bouchard po prostu jako MariÄ™ Chapdelaine! Policzki miaÅ‚a zapadÅ‚e, oczy gÅ‚Ä™bokie i dÅ‚uższy czas staÅ‚a podobno nieruchomo, wzruszona owacjami, zanim siÄ™ odezwaÅ‚a opowiadajÄ…c zebranym o życiu w Péribonka przed kilkunastu laty, lecz prawie nic o Hémonie! Niemniej tym wystÄ…pieniem kreowana zostaÅ‚a na MariÄ™ NarodowÄ…. Tutaj zawrócić musimy do pana Damazego Potvin, odkrywcy jej i twórcy, po dokÅ‚adniejszych badaniach oÅ›wiadczyÅ‚ on bowiem publicznie dziennikarzom, że Ewa Bouchard jest MariÄ… Chapdelaine faÅ‚szywÄ…, że siÄ™ kiedyÅ› pomyliÅ‚, że Hémona spotkaÅ‚a zaledwie parÄ™ razy i miaÅ‚a go za idiotÄ™; przytaczaÅ‚ na to niepodważalne dowody. Ale już byÅ‚o za późno
legenda żyÅ‚a i funkcjonowaÅ‚a. . Co gorsza ( czy co lepsza) Ewa Bouchard już sama byÅ‚a wtedy do gÅ‚Ä™bi przekonana, że jest MariÄ… Chapdelaine, wydano rychÅ‚o pocztówki z jej podobiznÄ… w owalu na tle liÅ›cia klonu ( twarz pociÄ…gÅ‚a, policzki zapadÅ‚e, oczy gÅ‚Ä™boko osadzone) , i ona je podpisywaÅ‚a turystom, Å›ciÄ…gajÄ…cym tÅ‚umami do Péribonka, pismem kaligraficznym, pochyÅ‚ ym, wypracowanym: " Eva Bouchard ( Maria Chapdelaine) " . Z czegoÅ› przecież musiaÅ‚a czerpać dochody, zaczęła wiÄ™c sprzedawać pamiÄ…tki i papierosy, znowu fala ataków, mit Marii Chapdelaine poddany w Péribonka podobnej degrengoladzie! Latami trwaÅ‚y protesty i wyjaÅ›nienia, jest na to bibliografia, a Damazy Potvin przewija siÄ™ w niej czÄ™sto bardzo zdenerwowany, lecz opinii publicznej nic zachwiać już nie zdoÅ‚aÅ‚o. Tym bardziej że Ewa Bouchard nad mitem sama już pracowaÅ‚a, jeżdżąc z odczytami o Hémonie nawet do prowincji Ontario, w samym zaÅ› Péribonka dziaÅ‚aÅ‚a z ogromnÄ… energiÄ…, aby stworzyć muzeum, i wreszcie doprowadziÅ‚a do uznania tego projektu przez Towarzystwo Przyjaciół Marii Chapdelaine, staÅ‚a siÄ™ wiÄ™c duchem tego, co siÄ™ później wydarzyÅ‚o. Towarzystwo wzięło za protektora samego gubernatora generalnego Kanady, lorda Tweedsmuira, obu premierów
z Quebecu i z Ottawy, kardynaÅ‚a Rodryga Villeneuve, rektorów uniwersytetów, a jeden z nich, Monsignior Olivier Maurault z Montrealu ( zmarÅ‚ trzydzieÅ›ci lat później jako zresztÄ… komandor Polonia Restituta, byÅ‚em na jego pogrzebie) , oÅ›wiadczyÅ‚ podczas uroczystoÅ›ci odsÅ‚oniÄ™cia nowego nagrobka Louis Hémona w Chapleau ( Ontario) , gdzie byÅ‚ zginÄ…Å‚ i gdzie go pochowano, że Université de Montreal za utrwalenie dla potomnoÅ›ci tradycji narodowych, które stworzyÅ‚y w przeszÅ‚oÅ›ci naszÄ… dzisiejszÄ… siÅ‚Ä™, i za to arcydzieÅ‚o bÄ™dÄ…ce symbolem przetrwania przyznaÅ‚ Hémonowi tytuÅ‚ doktora honoris causa z literatury! W ćwierć wieku po jego zgonie. KardynaÅ‚ Villeneuve ujÄ…Å‚ to w inny sposób 29 otwierajÄ…c muzeum: " Tutaj geniusz literacki spotkaÅ‚ siÄ™ z siÅ‚Ä… i piÄ™knem geniuszu kolonizatora " . Jean Bruchesi z rzÄ…du prowincji Quebec dorzuciÅ‚, że poemat Hémona to prawdziwa " chanson de geste " Nowej Francji. . Zbliżano siÄ™ do apogeum. StaÅ‚o to siÄ™ w rok później, na tydzieÅ„ przed wybuchem drugiej wojny Å›wiatowej. We Francji obchodzono dwudziestopiÄ™ciolecie pierwszej publikacji
jak wiemy odcinkami
powieÅ›ci Louis Hémona i dla uÅ›wietnienia obchodów zorganizowano oficjalnÄ… " Mission Maria Chapdelaine " , a w jej skÅ‚adzie znaleźli siÄ™ Jacques de Lacretelle de 1 Å‚ Academie Française, diuk Antoine de Lévis- Mirepoix i markiz de Montcalm, te dwa ostatnie nazwiska bÅ‚yszczÄ… pierwszÄ… wielkoÅ›ciÄ… we francuskiej Kanadzie, przodek diuka pisarza Antoniego, też później czÅ‚onka Akademii Francuskiej w okresie powojennym ( umarÅ‚ zupeÅ‚nie Å›wieżo) , diuk François- Gaston de Lévis, marszaÅ‚ek Francji, obroÅ„ca francuskiej Kanady po Å›mierci wielkiego Montcalma, zaÅ‚ożyÅ‚ też miasto Lévis na lewym, urwistym brzegu Rzeki Saint- Laurent, markiz zaÅ› de Montcalm ( Louis) , dowódca wojsk francuskich, zostaÅ‚ Å›miertelnie ranny podczas decydujÄ…cej bitwy na Równinie Abrahama 13 wrzeÅ›nia 1759 roku, podobnie zresztÄ… jak jego brytyjski przeciwnik, generaÅ‚ James Wolfe. Bitwa ta
choć obaj jej przywódcy zginęli
przesÄ…dziÅ‚a po wojnie siedmioletniej o losach Nowej Francji: prowincja przestaÅ‚a istnieć w roku 1763. Montcalm ma pomnik w Quebecu, postawiono go w miejscu, gdzie zostaÅ‚ raniony, przedstawia generaÅ‚a w chwili, gdy otrzymuje ranÄ™, a jest wtedy podtrzymywany rÄ™koma AnioÅ‚a SÅ‚awy. Obelisk ku czci obu dowódców, zwyciÄ™zcy i zwyciężonego, wzniesiono nie opodal w roku 1928 z odpowiednim napisem: " Odwaga zjednoczyÅ‚a ich w Å›mierci, historia w SÅ‚awie, potomność w tym pomniku " . Monument znów generaÅ‚a Wolfe na miejscu jego zgonu separatyÅ›ci wysadzili w powietrze: parlament federalny uchwaliÅ‚, by go odbudować za pieniÄ…dze podatników Quebecu, i tak siÄ™ zresztÄ… staÅ‚o, co siÄ™ już tym separatystom bardzo nie spodobaÅ‚o, lecz pomnik znowu stoi. Siedmioosobowa " Mission Maria Chapdelaine " wylÄ…dowaÅ‚a w Quebecu pod koniec sierpnia 1939 roku, doÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™ do niej hrabia de Dampierre, minister Francji w Kanadzie, który kilka lat wprzódy wydaÅ‚ swÄ… córkÄ™ EmmanuellÄ™ za ksiÄ™cia Segowii Don Jaime, gÅ‚uchoniemego syna króla Alfonsa XIII hiszpaÅ„skiego, co byÅ‚o wydarzeniem. Przybycie tej delegacji jest dziÅ› porównywane do wizyty francuskiej korwety " La Capricieuse " w okresie wojny krymskiej w 1855 roku, a nawet do wizyty generaÅ‚a de Gaulle w 1967 roku, gdy zawoÅ‚aÅ‚ z historycznego balkonu ratusza montrealskiego " Vive le Québec libre! " A wygÅ‚oszono wtedy bardzo wiele przemówieÅ„: najsamprzód w Péribonka, odsÅ‚aniajÄ…c swÄ… dziwacznÄ… tablicÄ™- drzewo z datÄ… 23 sierpnia 1939, którÄ… odczytywaÅ‚em z trudem już po zachodzie sÅ‚oÅ„ca; jest tam po prostu napis, że w tym obejÅ›ciu Hémon przebywaÅ‚ sześć miesiÄ™cy w 1912 roku, zbierajÄ…c materiaÅ‚y do nieÅ›miertelnego dzieÅ‚a " Mit Marii Chapdelaine " . MówiÅ‚ kardynaÅ‚ Villeneuve, po nim de Lacretelle stwierdziÅ‚, że hierarchia walorów lepiej siÄ™ zachowaÅ‚a we francuskiej Kanadzie niż w reszcie Ameryki: " JesteÅ›cie wykorzenieni, ale korzenie wasze tkwiÄ… przecież gÅ‚Ä™biej aniżeli nasze wÅ‚asne w dawnej ziemi rodzinnej " . WedÅ‚ug diuka de Lévis- Mirepoix, Kanadyjczycy francuscy niechaj bÄ™dÄ… przykÅ‚adem dla wszystkich Francuzów, którzy dawne wartoÅ›ci lekceważą; to Hémon wÅ‚aÅ›nie odkryÅ‚ swym współrodakom sekret wielkiego ludu. Oracje te zakoÅ„czyÅ‚ sÄ™dzia nazwiskiem Survoyer, zwracajÄ…c siÄ™ wprost do wioski: " Péribonka, nie bÄ™dziesz ty już maÅ‚Ä… zapomnianÄ… osadÄ…, albowiem dziÅ› Francja caÅ‚a stawiÅ‚a siÄ™ tutaj, aby ciÄ™ zobaczyć! " Po kilku dniach pobytu nad Lac Saint- Jean tak zwana " Misja Maria Chapdelaine " podejmowana byÅ‚a w Quebecu, Trois- Rivieres i Montrealu, ale wybuchÅ‚a druga wojna Å›wiatowa i misja powróciÅ‚a do Francji bez żadnego rozgÅ‚osu. " Maria Chapdelaine " ( powieść) peÅ‚niÅ‚a wiÄ™c rolÄ™ ambasadora w tÄ™ i w tamtÄ… stronÄ™, a samÄ… ambasadÄ… byÅ‚o Muzeum Louis Hémona, przeksztaÅ‚cone ( nie wiadomo kiedy) w Muzeum Marii Chapdelaine, tak wszÄ™dzie informujÄ… napisy, widać to magiczne imiÄ™ znaczy już dzisiaj wiÄ™cej niż nazwisko autora. Na koniec mit odbiÅ‚ siÄ™ już od ziemi i wzleciaÅ‚ ku przestworzom: organizowano pielgrzymki do 30 Péribonka, gdzie w sanktuarium Hémona Å›wiÄ™ty ogieÅ„ podtrzymywaÅ‚a stale westalka Ewa Bouchard- Maria Chapdelaine. W roku 1940 skoÅ„czyÅ‚a ona lat osiemdziesiÄ…t, zmarÅ‚a przy koÅ„cu 1949 roku, a jeszcze w dwa lata po jej zgonie niezmordowany potwarca Damazy Potvin utrzymywaÅ‚, że nieboszczka pod MariÄ™ siÄ™ tylko podszyÅ‚a. Ja zaÅ› z tych dat wnioskujÄ™, że Ewa Bouchard byÅ‚a równo dwadzieÅ›cia lat starsza od Hémona, urodzić siÄ™ musiaÅ‚a w roku 1860, w roku 1912 miaÅ‚a wiÄ™c już po pięćdziesiÄ…tce, co przemawiaÅ‚oby raczej za koncepcjÄ… Potvina. Rano po strasznej nocy nie miaÅ‚em już czasu na nic, tylko siÄ™ ogoliÅ‚em i dano mi jakieÅ› Å›niadanie, bo jedyny autobus z Dolbeau do Chicoutimi, kursujÄ…cy wzdÅ‚uż północnego brzegu Jeziora ÅšwiÄ™tego Jana przez Alma- Jonquiére, zatrzymywaÅ‚ siÄ™ w Péribonka przed samym barem o siódmej z minutami, przystanek na żądanie. SÅ‚oÅ„ce wÅ‚aÅ›nie wschodziÅ‚o, rzuciÅ‚em tylko okiem na skromny domek- muzeum, niewielkie drzewko w metalu stojÄ…ce na cienkiej nóżce zabÅ‚ysÅ‚o i zniknęło, a ja cel mej podróży miaÅ‚em już poza sobÄ…. ChciaÅ‚em wprawdzie dojechać także nad Jezioro Hémona czy
drugie
Lac Maria Chapdelaine, to ostatnie nawet znajduje się gdzieś w tej stronie, jakieś sto kilometrów na północ od fiordu Saguenay na zupełnym pustkowiu: żadnej drogi tam nie ma, jedynie chyba
latem
można pewnie dopłynąć korytem rzeki Białej Głowy, lecz trzeba by było zboczyć z drogi leśnej, ledwo oznaczonej na mapie, nie osiągając Jeziora Pieprzowego, wziąć jakąś motorówkę i ciągnąć dalej w górę, kierując się na Jezioro Jarzębiny, bo żadne wodospady nie są tu zaznaczone. Oba
niewielkie zresztÄ…
jeziora nazwane tak zostaÅ‚y dla uczczenia Hémona jeszcze w roku 1917, erze prehistorycznej mitu Marii Chapdelaine, choć inna sprawa, że w prowincji Quebec jest wiele setek jezior i, jak widzÄ™ na mapie, sporo jest nie nazwanych. RzekÄ™ Péribonka przeciÄ™liÅ›my w Saint- Monique. Ziemia tu jest skalista, sterczÄ… ukoÅ›ne bazalty, na których dopiero widać niewyroÅ›niÄ™te drzewa, lecz rzadko owocowe, za krótkie jest tu lato, jabÅ‚ka nie dojrzewajÄ…, ziemia zamarza do gÅ‚Ä™bokoÅ›ci dwu metrów i rozmarza powoli, a w sierpniu już znowu przymrozki. Chicoutimi
stolica tej okolicy
nosi imię indiańskie w języku montagnais oznacza ono " dotąd jest głęboko " , bo rzeka Saguenay, wypływająca dwoma odgałęzieniami z ogromnego jeziora, płynie w terenie tak czy inaczej płaskim lub z lekka pofałdowanym, mijając niezliczone kominy hut aluminiowych w Alma, potem w Arvida ( ta ponoć największa w świecie) , snują się szare dymy. Ale za Chicoutimi rzeka ta rozlewa się w fiord Saguenay, bardzo głęboki, ograniczony z dwu stron granitowymi ścianami, wpływają doń swobodnie statki oceaniczne po aluminium, ołów, papier i celulozę. W Bogotville zatoka staje się fiordem już zupełnie norweskim: spokojna, cicha, północna, ujęta w pionowe skały ogromnych zresztą wymiarów, woda zielona z krą całkiem znieruchomiałą i nic dziwnego, że tę zatokę nazwali Ha! Ha! pierwsi kolonizatorzy. Natomiast rzeka Ha! Ha! , która osiąga zatokę od strony południowej, a przepływa uprzednio przez dwa jeziora Ha! Ha! ( duże i małe) , ma swoje źródła gdzieś jeszcze w Laurentydach. W Quebecu, po powrocie z wyprawy na północ, długo nie pozostałem. Zajęcia na Uniwersytecie zostały zakończone, wizyty władzom złożyłem, zaproszono mnie więc do hotelu Concordia; jest to nowy wieżowiec, gdzie na ostatnim pięt r ze ( kt ór ym
n i e policzyłem) mieści się restauracja na obrotowej platformie widokowej, a całą okolicę widać stąd jak na dłoni! Usiedliśmy przy stoliku, który znajdował się wtedy właśnie na tle Chateau- Frontenac i cytadeli, a podczas gdy z bufetu przekąskowego zdążyliśmy sobie nabrać mięsiw, oliwek, ślimaków, zamówić stek, poprosić kelnera, aby przyniósł wino, koniak, desery, platforma się przesunęła. Miałem teraz pod sobą urwiste brzegi Rzeki Świętego Wawrzyńca, kra znacznie już przerzedzona i pod prąd rzędem sunęły ogromne transportowce w kierunku Wielkich Jezior. Stek jedliśmy nad Parkiem Pola Bitwy, czyli inaczej nad słynną Równiną Abrahama! Z tej dużej wysokości
znając przecież dioramę
mogłem sobie odtworzyć ( i to jedząc ze smakiem) poszczególne etapy decydującej batalii sprzed lat dwustu dwudziestu, 31 która przesądziła o przyszłości Kanady: o, w tym miejscu po skarpie wdrapali się Anglicy, tu stał Montcalm, a tu zginął, tu Wolfe został raniony, ale już nasza platforma przesuwała się dalej wolno, lecz nieubłaganie
przyniesiono desery
i widok roztoczył się ku południowi, zamajaczyły daleko wieżowce Uniwersytetu Laval i ani się spostrzegłem, kiedy piliśmy kawę ponad kopułą Parlamentu, a koniak już sączyliśmy znowu przy zamku- hotelu i cytadeli. Platforma wykonała dokładnie pełny obrót, i tak samo jak kiedyś zbierałem się do odlotu z powrotem za ocean bez zbytniego pośpiechu, z tym jednak, by zdążyć przed Wielkanocą do domu, a właściwie do Obór, choć miałem zaprogramowany jeszcze kilkudniowy pobyt w Montrealu. I tutaj zdecydowałem jednak pojechać do Ottawy. Sen- koszmar przeżyty na pierwszym piętrze oberży Bar Maria Chapdelaine w głębi nocy marcowej gdzieś wśród polarnych zórz odbijanych przez śniegi przypominał mi z całą siłą
prócz znajomego z Warszawy
to niezwykłe wrażenie sprzed przeszło lat dziesięciu w poczekalni Parlamentu w Ottawie, gdy tamta piękna pani, ubrana z niezwykłą elegancją w płaszczyk czerwony, wcięty, w czarne lakierki- pończochy, o włosach zupełnie tycjanowskich, sczesanych na bok falą, wówczas, gdy ja jej zajrzałem przez ramię zaciekawiony, co też tam wypisała na płachcie kwestionariusza, odwróciła w bok głowę, by z j asnym, pi ęknym uśmiechem spojrzeć na mnie z tak bliska fiołkowymi oczami. Jej usta kobiety- dziecka trochę za duże, które
przyznam siÄ™ szczerze
przez całe te długie lata spędzone w Europie wracały jednak do mnie w snach myślach i marzeniach, znów mnie teraz
co tu dłużej ukrywać
na nowo zafascynowaÅ‚y. Wróciwszy wiÄ™c do Quebecu z mej północnej wyprawy, poszedÅ‚em na PocztÄ™ GłównÄ… i dÅ‚ugo wertowaÅ‚em książki telefoniczne caÅ‚ej prowincji Quebec i prowincji Ontario, a nawet Nowej Szkocji szukajÄ…c w nich nazwiska Chapdelaine, bo książki Montrealu, Ottawy już kiedyÅ› pod tym kÄ…tem przepasywaÅ‚em, teraz upewniÅ‚em siÄ™ jednak, że nic siÄ™ nie zmieniÅ‚o. Lecz ponoć kiedyÅ› w Kanadzie egzystowaÅ‚o, bo " Paris Match " podawaÅ‚, że w roku 1761 mÅ‚ody żoÅ‚nierz André Chapdelaine, jak Å›wiadczÄ… zapisy metrykalne osady Plomb koÅ‚o Avranches, na pograniczu Normandii i Bretanii, ożeniÅ‚ siÄ™ i miaÅ‚ trzynaÅ›cioro dzieci, a byÅ‚ to podobno żoÅ‚nierz przybyÅ‚y z Nowej Francji, wróciÅ‚ zapewne po klÄ™sce 1759 roku. Trop to jednak faÅ‚szywy. Do Ottawy jechaÅ‚em wiÄ™c z Montrealu: autobus " Voyageura " wyrusz yÅ‚ bardzo szybko ze Å›rodka metropolii i wjechaÅ‚ do tunelu, później siÄ™ z niego wynurzyÅ‚, prujÄ…c caÅ‚y czas wiaduktami na zachód ( estakady) , przystajÄ…c raz jedynie przy supermarkecie Dorval, blisko lotniska, dalej już bez zatrzymania. Obecnie autostrada doprowadzona zostaÅ‚a aż do samej Ottawy, szeroka, dwupasmowa, a w dniu mojej podróży jakże piÄ™knie, ciekawie wyglÄ…daÅ‚o, marszczone silnym wiatrem, Jezioro De Deux Montaignes, widziane przez szybÄ™ autokaru. W samej stolicy Kanady pobudowano oczywiÅ›cie jakieÅ› nowe drapacze, których jeszcze nie byÅ‚o w roku 1968, ale charakter miasta teraz, wczesnym przedwioÅ›niem, tak samo senny, spokojny, jak wtedy, gdy byÅ‚em tu po raz pierwszy jedenaÅ›cie lat temu. ZdradziÅ‚em czytelnikom, co mnie tutaj ciÄ…gnęło. Otóż, myÅ›laÅ‚em sobie, może jakimÅ› nieprzewidzianym przypadkiem uda mi siÄ™ znów spotkać MariÄ™ Chapdelaine, choć byÅ‚ to oczywiÅ›cie cieÅ„ cienia nikÅ‚ej nadziei, ale dziwne przypadki też siÄ™ w życiu zdarzajÄ…, a szczególnie spotkania. PoszedÅ‚em do Parlamentu: byÅ‚ i wysoki stoÅ‚ek obity na zielono, wierciÅ‚ siÄ™ na nim strażnik, sÄ…dzÄ™, że jakiÅ› inny, bo tamten na pewno już awansowaÅ‚, a potem wykosztowaÅ‚em siÄ™ nawet na samotnie spożyty obiad w restauracji " Auberge " , mieszczÄ…cej siÄ™, jak wiemy, w hotelu " Chateau Laurier " , odpowiedniku quebeckiego " Chateau Frontenac " , mniej może monumentalnym, lecz też rodem znad Loary. I on nic siÄ™ nie zmieniÅ‚: ten sam styl starofrancuski, panowie wszyscy ubrani jak należy, krawaty w ukoÅ›ne paski, Å‚adnie zadbane panie. RozmyÅ›lam przy szklance wina: pani Maria Chapdelaine w czerwonym, wciÄ™tym pÅ‚aszczu, jakże dopasowanym do jej peÅ‚nej figury, to dziÅ› tylko wspomnienie ( choć znów tÄ™ figurÄ™ mam w oczach! ) , lecz czybym jÄ… nawet poznaÅ‚, gdyby tu gdzieÅ› siedziaÅ‚a, ubranÄ… przecież inaczej
choć z równą elegancją 32
i jeszcze na dodatek o dziesięć lat postarzałą? ? Tak, poznałbym na pewno, ta fala cudownych rudych włosów o barwie Tycjana! Lecz sobie uświadomiłem, że szukam w Ottawie w ogóle wiatru w polu, przecież ta pani mogła wtedy tylko dla niepoznaki wpisać na płachcie kwestionariusza w miejscu imienia, nazwiska własnego, którego podać nie mogła czy nie chciała, nazwisko literackie Maria Chapdelaine, albo po prostu po to, by zrobić posłowi kawał. XI Wróciłem do Montrealu dość jednak zniechęcony: byłbym wprawdzie naiwny mniemając zupełnie serio, że w Parlamencie historia się powtórzy, a przecież jechałem autobusem z pewnymi nadziejami, poddając się marzeniom nie bardzo określonym. Było, przeszło, minęło, wracałem bez żadnych złudzeń, myśląc już o czym innym, profesor Gaston Beauchamp zaproponował mi bowiem odczyt na swoim wydziale, lecz już nie był to wydział lingwistyki i języków nowożytnych, został on zreformowany, zwał się dzisiaj departamentem studiów francuskich, i na nim, jako profesor, Beauchamp był już od roku uzwyczajniony. Referat pod tytułem " Pogłosy literatury kanadyjsko- francuskiej w Polsce " miałem opracowany, ale na wszelki wypadek, by czego nie poplątać, zaraz z samego rana poszedłem do dobrze mi znanej Biblioteki Centralnej w wieży Uniwersytetu, wjechałem windą na górę do magazynów, aby wyciągnąć z półek potrzebne mi kompendia, i kilka dobrych godzin wszystko raz jeszcze ustalałem w cichej ogromnej sali, gdzie tylko młode panienki ze swymi ołówkami coraz to dopadają dużych temperówek na korbkę, przytwierdzonych do lady, szybkim ruchem korbkami pokręcają i
tak samo jak kiedyÅ›
dziaÅ‚a bez przerwy szumiÄ…cy ( lecz o poÅ‚owÄ™ taÅ„szy) kserograf dziesiÄ™ciocentowy. Na odczyt, nie ma tu co siÄ™ chwalić, przyszÅ‚o niewielu ludzi, choć każdy coÅ› reprezentowaÅ‚, ale za to znalazÅ‚em siÄ™ nagle w krÄ™gu dawnych znajomych: profesorowa Beauchamp, równie piÄ™kna jak dawniej ( ale mi powiedziaÅ‚a, że już nie koncertuje, a tak Bogiem a prawdÄ… rzuciÅ‚a wiolonczelÄ™) , naprzeciw mnie w pierwszym rzÄ™dzie zajÄ…Å‚ miejsce ksiÄ…dz René Bombardier ( przytyÅ‚ znacznie, od dawna nie jest dziekanem) , kilku wykÅ‚adowców z wydziaÅ‚u studiów francuskich, ktoÅ› przyszedÅ‚ ze slawistyki, dla mnie ważne, że przybyÅ‚a na odczyt panna Madelaine Gagnon, tryumfujÄ…c wyraźnie, albowiem trwaÅ‚y wÅ‚aÅ›nie przygotowania do wielkich uroczystoÅ›ci stulecia urodzin Hémona ( 1980) , w dyskusji nawet zadaÅ‚a mi kÅ‚opotliwe pytanie, jak też tÄ™ wielkÄ… rocznicÄ™ w Polsce zamierzamy obchodzić, pytanie zresztÄ… Å›ciÅ›le przecież zwiÄ…zane z tematem mego spotkania, byÅ‚em zaambarasowany, lecz jakoÅ› z tego wybrnÄ…Å‚em. Wieczorem, po odczycie, Beauchampowie zabrali mnie do siebie na Cité d Å‚ Outremont: gin, burbon, whisky, martini, saÅ‚atka, steki, wino, kompot, kawa i koniak, rozmowa zwÅ‚aszcza o polityce, koÅ‚o północy profesor odwiózÅ‚ mnie do hotelu. Nazajutrz już ostatni dzieÅ„ w Montrealu przed powrotem do domu: rano sprawdziÅ‚em jeszcze w Locie rezerwacjÄ™ biletu, wjeżdżajÄ…c na któreÅ› tam piÄ™tro wieżowca zbudowanego niedawno przy Sherbooke West numer tysiÄ…c, naprzeciw kompleksu budynków McGill University, wszystko byÅ‚o w porzÄ…dku i teraz, uspokojony, jechaÅ‚em autobusem na drugÄ… stronÄ™ Góry Królewskiej, do mego Uniwersytetu, po czek studolarowy, należny mi za odczyt, minus podatek; już wypisany, odebraÅ‚em w sekretariacie wydziaÅ‚u studiów francuskich, z czekiem poszedÅ‚em do banku, szyld nosiÅ‚ już przemieniony: "Banque de Nouvelle- Ecosse " , tu go zrealizowaÅ‚em, a stamtÄ…d wolnym spacerkiem dobrze mi znanÄ… drogÄ… do budynku Centre Social, aby zjeść w stołówce obiad. 33 I tutaj dosÅ‚ownie zaraz przy pierwszym stoliku natknÄ…Å‚em siÄ™ na dawnego kolegÄ™
olbrzyma Rasputina z szeroką brodą, zmiatał coś szybko z talerza, gdy się do niego przysiadłem z talerzem moim, a chociaż go właściwie nie znałem na dobrą sprawę, sam mu się przypomniałem i pytam, co teraz robi, bo jak pan widzi, po przeszło dziesięciu latach przyjechałem na parę dni z Warszawy do Montrealu. Udał, że mnie poznaje: " Dobrze pana pamiętam, trochęśmy się postarzeli " , od roku jest wykładowcą, dziedzina
spektroskopia jądrowa, wyjaśnia humaniście spojrzawszy na jego minę: to dział fizyki jądrowej, obejmujący badania promieniowania wysyłanego przez jądra atomowe, pracuje tu na Uniwersytecie w szkole politechnicznej, która, aczkolwiek ulokowana w osobnym pawilonie nieco powyżej głównego, przedwojennego zespołu gmachów Uniwersytetu, też wchodzi w skład uczelni, o, mamy tu od razu przejście do pawilonu i nie chodzimy jak dawniej dookoła. Połykał ostatnie kęsy: nie miał zbyt wiele czasu, za chwilę rozpoczynał wykład, ale zapytał
już ze mną się żegnając
czybym nie zechciał może spędzić u niego ostatniego wieczoru na ziemi kanadyjskiej ( quebeckiej) , i gdzieś koło dziewiątej wieczorem dzwoniłem do jego mieszkania przy dawnym Mapelwood Blvd. , a obecnie Bulwarze Edouard Montpetit, blisko Uniwersytetu. Domku nie ma własnego, bo po co, wynajmuje mieszkanie, zawalił je książkami, wszędzie do tego jakieś rulony z wykresami, widmami różnokolorowymi, lecz za to barek dobrze zaopatrzony, na talerzu leżały krajane selery łodygowe, na drugim sery. Tak od słowa do słowa przeszliśmy do wspomnień o 1968 roku w Montrealu, czasie studenckich kontestacji na całym kontynencie amerykańskim i w Europie, porozmawialiśmy sobie dłużej o ich naturze i nagle on: "Pamięta pan bed- in na naszym Uniwersytecie? " " Pamiętam
odpowiedziałem
ale tak na dobrą sprawę spóźniłem się, nic nie widziałem, a to, co mogłem zobaczyć, to pan mi właśnie zasłonił " . Śmieliśmy się z tego długo. I nagle on: " Ale, ale, jak nic pan wtedy nie widział, to ja dziś panu pokażę " . Szukał, grzebał na półkach, chodził zaaferowany po swoich trzech pokojach, okropnie zagraconych, targając długą brodę, wyciągał teczki, zaglądał, chował, zakurzone rulony spadały mu na głowę. Wywalił wreszcie z szuflad biurka wszystkie papiery, ale przecież odnalazł tam nareszcie kopertę sporych rozmiarów z nagryzmolonym fioletowym flamastrem napisem " Bed- in 1968 " . Mrugnął okiem: " To było zabronione, a ktoś jednak pracował dobrze z teleobiektywem " ; wysypał z niej na stolik fotografie w kolorach, na których, gdy wziąłem je do ręki, kłębiły się wszędzie ciała młodych dziewcząt i chłopców, wszystkie włosy zmierzwione, tu ręka, a tam noga sterczała do góry, aż nagle wśród tych młodych chudzielców, robiących miłość z zapałem, widzę łagodną falę włosów o barwie tycjanowskiej, ale to ciało nakryte tutaj szczelnie jakimś szczupłym blondynem, krew mi uderzyła do głowy i szybko przeglądam dalej: tu pod jakimś brunetem, tutaj widać pełne kobiece ciało solidniejszej budowy, przyjemnie opalone, z jakimś znowu brodaczem wyraźnie już połączone, pozycje niesłychane jeszcze w paru ujęciach grupowych, lecz wszędzie ta fala włosów i wszędzie, aż do końca, nie było widać jej twarzy! Przejrzałem wszystko na powrót: przecież to niemożliwe, nie, to jednak nie ona. " Dobre, a ta z włosami? "
spytałem Rasputina, on się głośno zaśmieje: " Jak to, pan tego nie pamięta? To była najważniejsza atrakcja, wszyscyśmy dlatego tam się tak pchali, Judyta Kuntz, to znaczy wtedy jeszcze nią była, bo po tym skandalu profesor Kuntz zaraz się z nią rozszedł, ale ciągle u nas wykłada, i znowu się ożenił z młodą dziewczyną, a ona teraz ho! ho! " " Co się z nią stało? " " Mówię panu, zrobiła wielką karierę " . Dolał mi whisky, zagryźliśmy selerem, sięgnąłem po kostkę sera, zdjęcia zebrał i schował. " Jaką karierę? Niech mi pan coś o niej powie " . Tu mój miły Rasputin zaczął mi opowiadać, ale że szło mu nieskładnie, ja to spróbuję teraz uporządkować, bo trzeba było sięgnąć do biogramu pewnego wielkiego uczonego: powiem może w przenośni, że jego postać jaśnieje teraz na firmamencie w sensie przenośnym i dosłownym, jest on bowiem jednocześnie fizykiem i chemikiem świecącym niezwykle jasno 34 ( tak właśnie o nim piszą w przeróżnych artykułach) na niebie spektroskopii, i to zarówno atomowej, jak i molekularnej; jego wielki dorobek, trudny do przystępnego omówienia na jednej stronie, polega jednak głównie na używaniu spektroskopowych technik dla określenia struktur ogromnej przecież liczby cząsteczek diatomowych i poliatomowych, a zwłaszcza struktur wolnych rodników, on także zastosował spektroskopowe techniki, aby zidentyfikować takie choćby cząsteczki, jak deuterium, w atmosferach planetarnych, kometach, przestrzeni międzygwiezdnej, wszystko to można oczywiście wyrazić odpowiednimi wzorami ( Rasputin, uniesiony, gryzmolił je flamastrem na papierze) , nie będę tu ich podawał, bo nic mi one nie mówią i wobec tego już ich nie przepisywałem. Ma kilkaset publikacji, a wśród nich dzieło fundamentalne, sześciotomowe " Molekularne widma " , jest ono
twierdził Rasputin
pracÄ… podstawowÄ… dla kilku już generacji spektroskopistów molekularnych, choć on sam siÄ™ zaliczaÅ‚, jak mówiÅ‚, do jÄ…drowych. BywaÅ‚ na jego odczytach, kiedy przyjeżdżaÅ‚ niedawno do Carleton University w Ottawie, gdzie kiedyÅ› byÅ‚ rektorem, co za jasność wykÅ‚adu, a przecież jest to przede wszystkim uczony- badacz. ÅšciÄ…gnÄ…Å‚ z wysokiej półki jakieÅ› grube kompendium, książki mu siÄ™ posypaÅ‚y, pokazaÅ‚: GATINEAU, Alain, ur. 27 marca 1908 w Trois- Riviéres ( Quebec, Kanada) , FRS, FRSC, DSc, co oznacza czÅ‚onek Royal Society of London, Royal Society of Canada i doktor nauk Å›cisÅ‚ych. Kawaler Orderu Kanady, studiowaÅ‚ fizykÄ™ w Bristolu, od 1942 profesor nadzwyczajny University of Alberta w Edmontonie, od 1950 w National Research Council w Ottawie, gdzie od 1954 kieruje sekcjÄ… Fizyki Teoretycznej, wykÅ‚ada na Carleton University, w roku 1962 otrzymuje tytuÅ‚ Distinguished Research Scientist, rektor Carleton University 1964- 1967, od 1968 w Institute of Molecular Science w Okasaki ( Japonia) , od 1971 w Yerkes Observatory Uniwersytetu w Chicago ( USA) , prezydent IUPAN ( MiÄ™dzynarodowy ZwiÄ…zek Fizyków Czystych i Stosowanych) 1972- 1975, doktor honoris causa uniwersytetów w USA, Kanadzie, Niemczech Zachodnich, Indiach, Irlandii, Izraelu, Japonii, Szwecji, Zjednoczonym Królestwie, czÅ‚onek kilkudziesiÄ™ciu towarzystw naukowych na caÅ‚ ym Å›wiecie, jeszcze tego pół strony, ale widać, że godnoÅ›ci najwyższe, do jakich dojść może uczony na naszym globie. " WidzÄ™
powiadam na to
że ten Gatineau jest bardzo wielkim uczonym, nie znam się na tym wcale, lecz wszystko, co pan powiedział, bardzo mnie przekonuje, ale przecież mieliśmy mówić nie o nim, chciałem się dowiedzieć, coś się stało z naszą panią Judytą. . . " " Jak to
przerywa mi Rasputin
jak to, co siÄ™ z niÄ… staÅ‚o, wÅ‚aÅ›nie caÅ‚a jej dalsza historia wiąże siÄ™ ze starym Gatineau, wiem, że siÄ™ od dawna znali, a po tym skandalu z bed- in na naszym Uniwersytecie natychmiast siÄ™ stÄ…d zmyÅ‚a i wyjechaÅ‚a do Stanów, proszÄ™, co pan teraz powie, stary, który byÅ‚ wtedy wdowcem już od roku, poleciaÅ‚ za niÄ…, rzuciÅ‚ OttawÄ™, gdzie byÅ‚ przecież Distinguished Research Scientist, a to wcale nie bagatela, najpierw na caÅ‚e trzy lata schowali siÄ™ do Japonii, skorzystaÅ‚ po prostu z zaproszenia Instytutu Nauk Molekularnych w Okasaki, to instytut jeden z najlepszych w Å›wiecie w naszej dziedzinie, kiedyÅ› powiedziaÅ‚, że nie ma dnia, by nie musiaÅ‚ odrzucić dwóch caÅ‚kiem poważnych propozycji pochodzÄ…cych z instytutów czy uniwersytetów ze wszystkich krajów Å›wiata, koÅ„czy siÄ™ to czasami przyznaniem doktoratu honoris causa, ale żeby ze wszystkich takich propozycji chciaÅ‚ skorzystać, nie starczyÅ‚oby mu życia " . Pytam: " A teraz jest z powrotem w Ottawie? " " Gdzie tam, wróciÅ‚ do Ameryki, ale nie do Kanady, tylko do Yerkes Obserwatory Uniwersytetu w Chicago, niby znów na trzy lata, ale przecież uczonego tej klasy nie puszczÄ… od siebie Amerykanie, ma tam już takie stanowisko, że kieruje tylko doborem ludzi i Å›rodki dostaÅ‚ nieograniczone na te wszystkie badania, tej konkurencji Kanada już nie wytrzyma " . " A Judyta, a ona? " "MówiÄ…, że mu pomaga może nie tak, jak jego pierwsza żona, która byÅ‚a uczonÄ…, też profesorem, ale siÄ™ nim zajmuje na co dzieÅ„, chociaż podobno ma jeszcze czasem jakieÅ› wyskoki w swoim stylu " . 35 Wszystko staÅ‚o siÄ™ jasne, widzÄ™ ich teraz znowu jakże wyraźnie w restauracji " Auberge " wtedy w Ottawie, usiadÅ‚a do nas tyÅ‚em w sukni zielonej, lecz poznaÅ‚em jej wÅ‚osy, a jadÅ‚a obiad z panem starszym już, siwym, godnym, w krawacie prążkowanym, Beauchamp mi wtedy powiedziaÅ‚: " To wielka sÅ‚awa fizyki i chyba także astronom " , wszystko siÄ™ tutaj zgadza, dobrze, proszÄ™ o nowÄ… whisky mojego Rasputina, dolewa, tokuje swoje, znów pisze na fioletowo jakieÅ› wzory molekularne może lub może jÄ…drowe, nie wiem, ja pijÄ™ znowu, lecz teraz dla odmiany powraca mi z caÅ‚Ä… siÅ‚Ä… sen- koszmar z Péribonka, rude, wspaniaÅ‚e wÅ‚osy spÅ‚ywajÄ… na bok falÄ… i nagle ona gwaÅ‚townie obraca gÅ‚owÄ…, by spojrzeć na mnie z bliska fioÅ‚kowymi oczami, pamiÄ™tam dobrze ten wyraz poważny, przerażony, te usta kobiety- dziecka trochÄ™ za duże, a teraz wykrzywione grymasem, ale siÄ™ przecież zaraz z tego otrzÄ…sam, proszÄ™ o mocnÄ… kawÄ™ brodacza- Rasputina ( mówiÄ™ stale: Rasputin, a przecież nazywaÅ‚ siÄ™ on Gérard Trudelle) , jest dawno po północy, a ja odlatujÄ™ rano! XII OdleciaÅ‚em o czasie, ale z tej już podróży niewiele zapamiÄ™taÅ‚em prócz tego, że siÄ™ przebudziÅ‚em nad zaÅ›nieżonym lÄ…dem z wysokimi górami, jak okiem siÄ™gnąć żadnej ludzkiej siedziby, sÅ‚oÅ„ce dosyć wysokie oÅ›wietlaÅ‚o te Å›niegi. " Przepraszam, gdzie jesteÅ›my?
zapytałem sąsiada. " Lecimy nad Islandią " , " Dziękuję, to jeszcze dużo czasu " i spałem dalej. . Nie taję, że tym wszystkim razem wziąwszy byłem zbulwersowany, choć może nie aż spulweryzowany, śmiać się było czy płakać, a w ogóle to chyba jednak sam siebie najdokumentniej wystrychnąłem na dudka, wylądowawszy w Polsce postanowiłem zapomnieć o całej sprawie. Tak się dobrze złożyło, że otrzymałem ze Związku Literatów trzymiesięczne stypendium wymienne do Italii, i już w początkach maja siadałem na Fiumicino z głową nabitą zupełnie innymi problemami. Najpierw rzymskie upały, a potem spędzałem wakacje z rodziną w Marina di Carrara. Wszystko znów na mnie spadło w październiku, kiedy przez radio podano, że tegoroczną nagrodę Nobla w dziedzinie chemii otrzymało trzech profesorów ( tu nazwiska) , wśród nich, Alain Gatineau, Kanadyjczyk ze Stanów. Sprawdziłem jeszcze nazajutrz wiadomość w " Życiu Warszawy " , wątpliwości nie było. I od tej chwili zacząłem znowu działać jak zahipnotyzowany, telefon natychmiastowy do szwedzkiej ambasady, dali mi numer Nobel Husset w Sztokholmie: 63- 09- 20, dzwonię tam zaraz, łącząc się automatycznie, odbiera pewna pani: " Mówię z Warszawy, czy mogę dostać bilet na uroczystość rozdania nagród Nobla? " , " Tak, są jeszcze bilety, rezerwuję, ale czy reflektuje pan również na przyjęcie w Ratuszu, koszt czterysta koron, ale uprzedzam, że fraki są obowiązkowe " . " Tak, również reflektuję, proszę też zarezerwować " . " A ja proszę podać mi swoje imię, nazwisko, dokładnie litera po literze. Dziękuję, zanotowałam, oba bilety będą do odebrania w sekretariacie Fundacji, gdy tylko przyjedzie pan do Sztokholmu " . " Bardzo pani dziękuję, do widzenia " . Natychmiast złożyłem podanie o paszport prywatny, sześć tygodni czekania, lecz czasu wystarczyło, na szczęście w tamtej epoce sprzed stanu wojennego nie trzeba było wizy i 10 grudnia 1979 roku o szóstej z rana znalazłem się na Okęciu, można sobie wystawić jak byłem podniecony! A tymczasem samolot nie wystartował wcale o swojej porze ( siódma) , pogoda więcej niż straszna, śnieżna zawieja, od siódmej więc co godzina ogłaszano komunikat mówiący o tym, że następny powiedzą za godzinę, o dziesiątej podano kiełbaski na śniadanie, a nazbierało się już wtedy niemało pasażerów, bo samoloty do Paryża, Stambułu, Mediolanu również nie wystartowały. Było już koło południa, kiedy nas wreszcie poproszono na płytę, i odtąd 36 wszystko poszło już według planu, jeśli uznamy, że można coś robić planowo z tak wielkim opóźnieniem ( ja wielokrotnie traciłem już nadzieję) w sytuacji szczególnej, gdy uroczystość rozdania nagród Nobla została wyznaczona na czwartą piętnaście po południu w samiutkim środku Sztokholmu, biletów w ręku nie miałem i musiałem w tym celu złożyć najpierw wizytę w siedzibie Fundacji Nobla na Sturagattan 14, a z lotniska Arlanda do Sztokholmu jest kawał drogi. Myślami jeszcze przyśpieszałem samolot, a leciał on całkiem dobrze, bo cała podróż trwała niewiele ponad półtorej godziny, morze
Gotlandia
morze i tuziny wysepek, a przeleciawszy teraz niziutko nad Sztokholmem, też przyprószonym Å›niegiem ( lecz wody jego licznych zatoczek i kanałów nie wszystkie pozamarzaÅ‚y) , siadaliÅ›my w Arlanda już bez żadnych kÅ‚opotów, miÄ™kko, gÅ‚adko, Å‚agodnie, rutynowa odprawa, ja szybko do telefonu, nakrÄ™cam numer 63- 09- 20, ale stale siÄ™ mylÄ™, bo zero jest w Szwecji umieszczone zaraz na poczÄ…tku tarczy, w miejscu naszej jedynki, a tu dwa nawet zera, dobrze wreszcie: zajÄ™ty, czekam chwilÄ™, wykrÄ™cam po raz drugi: " Tak, jestem już na lotnisku, jadÄ™ prosto po bilet " , powiedzieć byÅ‚o Å‚atwo, ale najpierw autobus dÅ‚ugo coÅ› nie chciaÅ‚ ruszać ( odjeżdża co pół godziny) , ruszyÅ‚ wreszcie i jechaÅ‚ teraz z dużą chyżoÅ›ciÄ… poÅ›ród lasów autostradÄ… z Uppsali, a miaÅ‚ pół setki kilometrów do pokonania, zatrzymaÅ‚ siÄ™ raz tylko na samym skraju miasta, bo tam siÄ™ przesiadano, potem już od razu przed Central stationen, dworcu głównym kolei. Teraz liczyÅ‚y siÄ™ minuty, porwaÅ‚em swÄ… walizkÄ™, aby jÄ… ulokować w przechowalni bagażu, wepchnÄ…Å‚em do skrytki, w walizce frak, lakierki, kamizelka, koszula, biaÅ‚y motylek, zmieniÅ‚em tylko na razie krawat weÅ‚niany na jedwabny, perÅ‚owy, bo miaÅ‚em na sobie ubranie prążkowane, i teraz dalej w te pÄ™dy do taksówki, taksówkÄ… w popoÅ‚udniowych zatorach na Sturagattan 14, teraz znowu galopem przez hall z popiersiem Nobla, schodami na pierwsze piÄ™tro, korytarz, zdążyÅ‚em w ostatniej chwili, bo wszyscy poubierani galowo już wÅ‚aÅ›nie wychodzili, FundacjÄ™ zamykali. PoszedÅ‚em z tÄ… kawalkadÄ… do gmachu Koncerthuset, to już byÅ‚o niedaleko, patrzÄ™, że uroczyÅ›cie tu bardzo, wchodzÄ… panowie wszyscy prawie w cylindrach, pÅ‚aszcze czarne lub nawet peleryny, szaliki biaÅ‚e, panie wszystkie na dÅ‚ugo, a ja wÅ›ród nich jak z Syberii w kożuchu garwoliÅ„skim, kupionym w Podkowie LeÅ›nej gdzieÅ› zaraz po powstaniu, jeszcze w 1944 roku ( w październiku) , na gÅ‚owie mam za to czapkÄ™ kanadyjskÄ…, wysokÄ…, z futra morsa ( prezent) , a po maÅ‚ej chwili z jakąż ogromnÄ… ulgÄ… oddawaÅ‚em ten kożuch do szatni B szczęśliwy, że jednak na czas dobrnÄ…Å‚em. Na sali już siÄ™ sadowiono: moja karta wstÄ™pu koloru różowego, którÄ… dopiero co wykupiÅ‚em, upoważniaÅ‚a do wejÅ›cia drzwiami siódmymi i zajÄ™cia miejsca 276 w trzecim rzÄ™dzie na pierwszym balkonie, natychmiast je zajÄ…Å‚em i uzbrojony w lornetkÄ™ teatralnÄ…, lustrowaÅ‚em zarówno widowniÄ™, jak estradÄ™, piÄ™knie przyozdobionÄ… iloÅ›ciÄ… wrÄ™cz niespotykanÄ… goździków czerwonych i różowych, wszystko prosto z San Remo, gdzie 10 grudnia 1896 roku umarÅ‚ byÅ‚ Alfred Nobel, a teraz stamtÄ…d rokrocznie na uroczystoÅ›ci przysyÅ‚a kwiaty Azienda di Soggiorno e Turismo di Sanremo. PoÅ›ród wiÄ™c tych goździków hojnie wszÄ™dzie utkanych najpierw zasiedli amfiteatralnie czÅ‚onkowie tych trzech wielkich instytucji, które przyznajÄ… nagrody w poszczególnych dziedzinach, a sÄ… to: Królewska Szwedzka Akademia Nauk, Królewski KaroliÅ„ski Instytut Medyko- Chirurgiczny i Akademia Szwedzka, wÅ›ród czÅ‚onków tej ostatniej żywa arka przymierza miÄ™dzy latami dawnymi a nowymi, doktor Anders Osterling, urodzony jeszcze w roku 1884, a czÅ‚onek Akademii od roku 1921, współprzyznawaÅ‚ on nagrodÄ™ Nobla Anatolowi France i Reymontowi, niżej zaÅ›, półkoliÅ›cie, już na deskach estrady po lewej stronie staÅ‚y czerwono obite fotele dla laureatów. Zaraz zresztÄ… uderzyÅ‚y fanfary, zagrano hymn królewski i wszyscy powstali, bo zjawiÅ‚ siÄ™ J. K. M. król Karol XVI Gustaw z J. K. M. królowÄ… SylwiÄ… i J. K. W. Stryjostwem, ksiÄ™ciem Bertilem i księżnÄ… Lilian, wszyscy oni zasiedli w fotelach ozdobnych, wyzÅ‚oconych, ustawionych po prawej naprzeciw tamtych, pustych, wabiÄ…cych jasnÄ… czerwieniÄ…, lecz trwaÅ‚o to niedÅ‚ugo, wszyscy wstali znowu, bo oto z gÅ‚Ä™bi sceny, gdzie staÅ‚o na samym Å›rodku 37 ogromne popiersie z brÄ…zu, przedstawiajÄ…ce Wielkiego Fundatora, poczÄ™li wkraczać rzÄ™dem, jeden za drugim, tegoroczni laureaci Nobla, gdy tylko orkiestra Filharmonii Sztokholmskiej rozpoczęła grać utwór Jeremiaha Clarke Å‚ a " Trumphet Voluntary " . Dostali ogromne brawa, widziaÅ‚em ich jak na dÅ‚oni, kolejność nastÄ™pujÄ…ca: fizyka, chemia, medycyna, literatura, nauki ekonomiczne, w sumie byÅ‚o tym razem dziesiÄ™ciu wyróżnionych, nagrody bowiem dzielono, zwÅ‚aszcza w dziedzinie nauk Å›cisÅ‚ych, i byÅ‚o dwu, trzech nawet noblistów w tej samej dyscyplinie, wszystko gÅ‚owy dostojne, Å‚ysawe już lub osiwiaÅ‚e, i trudno siÄ™ temu dziwić, nastawiÅ‚em lornetkÄ™ na ostrość i przejechaÅ‚em po twarzach: Alai na Gatineau rozpoznajÄ™ od razu, bo go przecież widziaÅ‚em w Château Laurier w Ottawie, i już nie przyglÄ…dam siÄ™ nawet Odyseasowi Elitisowi, po pierwsze, nic jego nie czytaÅ‚em, po drugie, podobno siÄ™ ta nagroda literacka bardziej należaÅ‚a Jannisowi Ritsosowi, jak wszÄ™dzie zapewniano, w tej chwili bezsprzecznie pierwsze rzÄ™dy widowni bardziej mnie interesowaÅ‚y. ZajmowaÅ‚y tam krzesÅ‚a osoby niezwykle oficjalne, rodzone na stopniach tronu, damy wstÄ™g orderowych, a miÄ™dzy nimi rozsadzano dla wiÄ™kszego honoru rodziny laureatów; lustrowaÅ‚em fryzury, niektóre nawet w diamentach z brylantami, byÅ‚y szmaragdy, rubiny, piÄ™knej wszystko roboty, ale tej fryzury tycjanowskiej, której uważnie szukaÅ‚em, przecież nie zauważyÅ‚em. Profesor Sune Bergström, Å‚Ä…czÄ…cy dwie ważne funkcje: prezydenta ZarzÄ…du Fundacji Nobla i staÅ‚ego sekretarza Akademii Szwedzkiej, rozpoczÄ…Å‚ ceremoniÄ™ podniosÅ‚ym przemówieniem, gdy skoÅ„czyÅ‚, miejsce na mównicy, ozdobionej powiÄ™kszeniem zÅ‚otego medalu, stanowiÄ…cego symbol Nagrody Nobla, oddaÅ‚ swoim kolegom; wygÅ‚aszali tu oni kolejno pochwaÅ‚y Laureatów, zależnie od domeny, którÄ… reprezentowali. Po każdym wiÄ™c przemówieniu wstawaÅ‚ Król, wstawaÅ‚ Laureat, wstawaÅ‚a caÅ‚a sala, bo nawet i orkiestra na balkonie, Król zaÅ› i Laureat ( albo Laureaci) z obu stron podchodzili ku Å›rodkowi estrady, gdzie na dywanie z biaÅ‚ym rysunkiem ozdobnej cyfry " N " w kole, godÅ‚em Fundacji Nobla, każdorazowo wrÄ™czenie wielkiej nagrody siÄ™ odbywaÅ‚o, to znaczy, ja mogÅ‚em to dostrzec z góry siedzÄ…c na pierwszym balkonie, bo z perspektywy parteru cyfry siÄ™ nie widziaÅ‚o. Monarcha wpierw odbieraÅ‚ z rÄ…k wyorderowanego pana dyplom i medal, które to dowody najwyższego uznania przekazujÄ…c nobliÅ›cie czuÅ‚ jeszcze siÄ™ w obowiÄ…zku parÄ™ słów dodać od siebie, czekaÅ‚ wiÄ™c ów Laureat z rÄ™kÄ… zawieszonÄ… w powietrzu, zanim Król, rzecz zakoÅ„czywszy, nie ujÄ…Å‚ wreszcie tej dÅ‚oni i mu nie pogratulowaÅ‚, jednoczeÅ›nie wrÄ™czajÄ…c, rzecz jasna rÄ™kÄ… lewÄ…, dyplom, oprawny w skórÄ™, na którym spoczywaÅ‚o czerwone pudeÅ‚eczko z medalem. ZrywaÅ‚y siÄ™ wtedy brawa, a kiedy Laureat powróciÅ‚ na swoje miejsce, cofajÄ…c siÄ™ poczÄ…tkowo, a i Król też, zrobiwszy do tyÅ‚u parÄ™ kroków, zasiadÅ‚ z powrotem w wyzÅ‚oconym fotelu, wówczas orkiestra Sztokholmskiej Filharmonii, pod wytrawnÄ… dyrekcjÄ… Sixtena Ehrlinga, wykonywaÅ‚a niedÅ‚ugie utwory symfoniczne na cześć laureatów, które sobie wybrali uprzednio oni sami. Kiedy nadeszÅ‚a pora na dyscyplinÄ™ chemii, dorobek trzech wyróżnionych i ich wielkie zasÅ‚ugi byÅ‚y prezentowane z noblowskiej mównicy także po szwedzku oczywiÅ›cie i wiele bym siÄ™ z tego zapewne nie dowiedziaÅ‚, gdyby przezorni gospodarze nie polecili bileterom, aby wrÄ™czali chÄ™tnym broszury z tÅ‚umaczeniami tych wszystkich przewidzianych przemówieÅ„ na jÄ™zyk angielski, znaÅ‚em wiÄ™c już oficjalny poglÄ…d Królewskiej Akademii Nauk: dorobek profesora Alaina Gatineau uznano poza wszelkÄ… dyskusjÄ… za najbardziej wartoÅ›ciowy, i to w skali Å›wiatowej, ale także wspomniano w jednym zdaniu o roli zmarÅ‚ej małżonki Laureata, doktor Susanne Gatineau, że przyÅ‚ożyÅ‚a siÄ™ ona znacznie do dzieÅ‚a swego małżonka, współpracujÄ…c z nim Å›ciÅ›le przez lat niemal czterdzieÅ›ci w dziedzinie spektroskopii molekularnej, i dlatego dziÅ› również winna być wymieniona. Gatineau wstaÅ‚ jednoczeÅ›nie z MonarchÄ…, podszedÅ‚ ku cyfrze " N " z dwoma współnoblistami i
wyciągnąwszy rękę
oczekiwał na odbiór dyplomu wraz ze złotym medalem, ukrytym w pudełeczku czerwonym, oraz na kilka słów Króla z mocnym uściskiem 38 dłoni, przebiegło to bardzo sprawnie i gdy wszyscy zasiedli już z powrotem w swoich fotelach, wysłuchaliśmy " Allegretto scherzando " z " Ósmej symfonii " Beethovena. . Teraz kolejno otrzymywali nagrody nobliści z dziedziny medycyny, grecki poeta Odyseas Elitis otrzymał nagrodę literacką, a w pięknej pochwale doktor Karl Ragnar Gierow wspomniał Platona, Arystotelesa, Protagorasa, Gorgiasa i Sokratesa. Z dziedziny ekonomii nie była to sensu stricto Nagroda Nobla, bo ten jej nie przewidział ani nie ufundował, tutaj dodaje od roku 1969 swoje trzy grosze Sveriges Riksbank, dlatego nazywa się ona Nagrodą Banku Szwecji w Naukach Ekonomicznych ku Uczczeniu pamięci Alfreda Nobla i wręcza się ją jako ostatnią, po której orkiestra odgrywa już tylko szwedzki hymn narodowy " Du gamla, du fria " . Gdy już para królewska wyszła wraz ze swym otoczeniem, na estradzie gratulowali sobie wzajemnie laureaci, którzy za chwilę się przemieszali z członkami Królewskiej Akademii Nauk, Królewskiego Karolińskiego Instytutu Medyko- Chirurgicznego i Akademii Szwedzkiej, zanim jeszcze dotarli entuzjaści z widowni niosąc naręcza kwiatów, jakby ich było za mało, ja nie spuszczałem lornetki z postaci profesora Gatineau i w tym zamieszaniu nawet dość długo mi się to udawało, wreszcie spostrzegłem przy nim pana i panią w wieku średnim, gdzieś około czterdziestki, oboje zresztą podobni do niego i do siebie niemal jak kropla wody, nie ulegało dla mnie najmniejszej wątpliwości, że są to jego dzieci, wiedziałem skądinąd przedtem, że poszły one też drogą naukową i obecnie zajmują poważne stanowiska jako profesorowie, rzecz jasna, nauk ścisłych gdzieś w Stanach, ale przecież tej pani, która kiedyś wypisywała pewną ręką
pamiętałem to dobrze
ubraną w rękawiczkę z wycięciem na wierzchu dłoni, imię i nazwisko Maria Chapdelaine, teraz przy nim nie było. Czasu wiele nie miałem, trzeba było się śpieszyć, bo przed wejściem do Filharmonii stały już trzy autokary, które miały nas zawieźć na przyjęcie pod Stockholm Stadshus
Ratusz. Ja znowu w moim kożuchu garwolińskim, czapce z morsa, a tu tymczasem cylindry, peleryny; cylindry zresztą różne, niektóre obciągnięte jedwabiem plisowanym, takie, jakie się widzi na starych ilustracjach z czasów Dickensa w Anglii, a w Skandynawii z epoki Jana Chrystiana Andersena. W autokarze dość tłoczno, panowie stoją
siedzÄ…, stojÄ…
siedzÄ… i panie, jedziemy zresztÄ… nie nazbyt przecież daleko Drottinggatanem i przez most na wyspÄ™ Kungsholmen, gdzie zaraz nad samÄ… wodÄ… wystawiono w pierwszym ćwierćwieczu bieżącego stulecia imponujÄ…cy ratusz z bardzo solidnÄ… wieżą, ale gdy, wjechawszy na dziedziniec, caÅ‚e to towarzystwo, z którym tu przyjechaÅ‚em, stanęło w kolejce, aby siÄ™ dostać do szatni i potem na salÄ™ bankietowÄ…, ja z miejsca zaraz do tyÅ‚u i biegiem przez most z powrotem, przez wiadukt kolejowy i skokiem przez estakadÄ™, dworzec kolejowy na moje szczęście znajduje siÄ™ zaraz po drugiej stronie kanaÅ‚u Branhusviken, wpadam, wyciÄ…gam ja walizkÄ™ z przechowalni bagażu, taszczÄ™ jÄ… do toalety, tu wyjaÅ›nienie, że nie jest to przecież toaleta dworcowa â la polonaise, wrÄ™cz przeciwnie, jest to toaleta szwedzka, gdzie panuje .......... ......., jak by powiedzieli Rosjanie, tu przebieram siÄ™ szybko we frak z akcesoriami, ubranie do walizki, kożuch znowu na siebie, walizka do przechowalni, i dalejże z powrotem pod wiaduktem, i górÄ…, i doÅ‚em, i górÄ…, przez most Stadhusborn, i do Ratusza; nim jeszcze zdjÄ…Å‚em kożuch, już usÅ‚yszaÅ‚em fanfary, poprawiÅ‚em jedynie w lustrze krawatkÄ™ coÅ› przekrzywionÄ…, i w tym samym momencie, kiedy Karol XVI Gustaw zstÄ™powaÅ‚ z góry głównymi, szerokimi schodami razem z orszakiem krewnych rodzonych na stopniach tronu, noblistów oraz goÅ›ci najwyżej postawionych, kierujÄ…c siÄ™ do stoÅ‚u A, honorowego, ja wchodziÅ‚em już wejÅ›ciem dla goÅ›ci tuzinkowych, trzymajÄ…c w rÄ™ku biaÅ‚y kartonik " Entrance Card " z wpisanym moim nazwiskiem okropnie przekrÄ™conym oraz książeczkÄ™ " Nobelstiftelsen Middag, Stockholm Stadshaus, 1979 " , którÄ… u wejÅ›cia wrÄ™czano, a gdzie byÅ‚ wydrukowany zestaw 1200 goÅ›ci ( w tym niemal trzystu studentów) z Królem na miejscu pierwszym, choć siedziaÅ‚ On na miejscu dziewiÄ™tnastym, i mojÄ… skromnÄ… osobÄ… na miejscu 736 przy stole dwudziestym drugim, dokÄ…d 39 mnie doprowadziÅ‚ ktoÅ› ze sztabu obsÅ‚ugi, dotarliÅ›my w ostatniej chwili, bo wÅ‚aÅ›nie orkiestra rozpoczęła grać szwedzki hymn narodowy " Du gamla, du fria " . Znowuż ciężka batalia z czasem byÅ‚a wygrana. Przy zakÄ…skach francuskich ( hors d Å‚ oeuvre â la française) i szampanie G. H. Mumm. Cordon Rouge miaÅ‚em okazjÄ™ przyjrzeć siÄ™ towarzystwu siedzÄ…cemu przy moim stole, wszystko to byli ludzie znaczÄ…cy, bo tylko ja jeden jedyny nie miaÅ‚em przy swoim fraku żadnej komandorii na szyi, żadnego orderu, gwiazdy żadnej, nie mówiÄ…c już o jakiejÅ› wstÄ™dze na biaÅ‚ej kamizelce, bo gdzie mi do niej. Ba, nawet jeden z panów, co prawda na oko po osiemdziesiÄ…tce, nosiÅ‚ trzy komandorie wysokich trzech orderów trzech królestw Skandynawii, bo wszystkie trzy insygnia byÅ‚y pod koronami i teraz spoczywaÅ‚y one na gorsie jego plisowanej koszuli jedna na drugiej, musiaÅ‚ to być staruszek niezmiernie zasÅ‚użony. Przy obiedzie rozmowy konwencjonalne, o rodzinie królewskiej, która niedaleko od nas siedziaÅ‚a, i o laureatach, nie profesor Gatineau wzbudzaÅ‚ jednak zainteresowanie najwiÄ™ksze wÅ›ród biesiadników, ale laureat nagrody literackiej, pierwsze, że byÅ‚ kontrowersyjny jako kandydat, bo miaÅ‚ mocnego rywala, a po drugie, wszyscy już coÅ› przeczytali z jego wierszy przeÅ‚ożonych naprÄ™dce, bo ukazywaÅ‚y siÄ™ one w ciÄ…gu ostatnich dwu miesiÄ™cy po czasopismach, a bodaj nawet bÅ‚yskawicznie wydrukowano tomik, w tej silnej konkurencji nawet najwybitniejszy spektroskopista o dorobku nie majÄ…cym równych w skali Å›wiatowej musiaÅ‚ siÄ™ zadowolić ogólnym tylko uznaniem. Po zakÄ…skach podano sole, a potem filet de boeuf côte d Å‚ azur ( polÄ™dwica z rożna) , do tego wino wytrawne médoc 1976, czerwone, woda mineralna Ramlösa. Orkiestra na galerii przygrywaÅ‚a dość lekko utwory takie, jak gawoty, kaprysy, humoreski, program muzyczny obiadu przewidywaÅ‚ nastÄ™pnie wystÄ™p chóru akademickiego, który najpierw ustawiÅ‚ siÄ™ na schodach, mÅ‚odzieÅ„cy wszyscy we frakach, czapeczkach biaÅ‚ych, nawet ze sztandarami, byÅ‚o to bardzo przyjemnie pomyÅ›lane. Wreszcie ogromne fanfary, a oczy wszystkich zwróciÅ‚y siÄ™ na galeriÄ™ i schody: to zstÄ™powali kelnerzy, niosÄ…c majestatycznie fantastyczne budowle z lodów i kremu, sÅ‚ynne parfait glace Nobel, procesja ta schodziÅ‚a dostojnie, pomalutku, a każda z tych wyszukanych budowli buchaÅ‚a na zwieÅ„czeniu pÅ‚omieniem; lody te dzielono pomiÄ™dzy goÅ›ci przy każdym stole, później byÅ‚a już kawa, przy kawie przemówienia, każde z nich też uczczone najsamprzód fanfarami. Wszystko to tak Å›ciÅ›le do siebie przylegaÅ‚o, że nie miaÅ‚em możnoÅ›ci i nawet chwili czasu, aby odszukać wzrokiem przy stole honorowym profesora Alaina Gatineau, stół ten zresztÄ… byÅ‚ bardzo duży, na osiemdziesiÄ…t osób, i ustawiony wzdÅ‚uż caÅ‚ej ogromnej sali zwanej NiebieskÄ…, pewno ze wzglÄ™du na sufit, bo Å›ciany z surowej cegÅ‚y bardzo wysokie, podczas gdy stoÅ‚y zwykÅ‚e, numerowane od l do 24, każdy ma miejsc trzydzieÅ›ci, ustawiono bokami po obu stronach stoÅ‚u honorowego, a jeszcze wokoÅ‚o, pod samymi Å›cianami, staÅ‚o trzydzieÅ›ci siedem mniejszych stolików dla studentów na dziesięć osób, ale byÅ‚y t eż dla nich trzy wiÄ™ksze, tuż za schodami. Z mojego miejsca miaÅ‚em pole obserwacyjne spore, gdyż pomiÄ™dzy plecami siedzÄ…cych do nas tyÅ‚em mogÅ‚em czasem zobaczyć
choć w pewnej perspektywie
jedzącego monarchę i jak czasami rozmawiał nawet ze swymi sąsiadkami, rozglądałem się stale, lecz nigdzie
nigdzie
nigdzie włosów jakby z Tycjana! ! Gdy Karol XVI Gustaw wstał pierwszy, powstał i stół A, honorowy, a za nim wstali wszyscy, i orszak, uformowany, jął wstępować na górę szerokimi schodami, skręcając w prawo, na galerię, gdzie heroldowie i teraz dęli w swoje fanfary. Na dole tymczasem powstało niewielkie zamieszanie: część gości już się żegnała, bo wychodziła, część podążała ku schodom i dalej, na piętro, za Monarchą, znalazłem się wśród tych ostatnich, przeszedłem przez Żółtą Salę Balową, gdzie tańce już rozpoczęto, a potem przez pomieszczenie, gdzie urządzono bufet z trzema gatunkami napojów: long john whisky, bols silver, top dry gin oraz campari, na prawo salonik telewizyjny z kilkoma kamerami, i tu, w silnych reflektorach, przeprowadzano wywiady z laureatami, na lewo zaś jakaś sala podłużna, tam udał się 40 Monarcha z orszakiem i błyskały tam flesze o takim natężeniu, jak wtedy, gdy papież Jan Paweł II przybywa na Audiencję Generalną, środową, do Auli Nervi ( Pawła VI) , już tam zresztą wchodziłem, ale mnie dwie studentki, stojące po obu stronach wpółotwartych wierzei, spytały jednocześnie: " Czy ma pan guzik? " " Mam "
odpowiedziałem na zapas, nie wiedząc, o co im chodzi, bo miałem przecież po dwa guziki przy fraku po lewej i prawej stronie, lecz one znowu: " Tak, bardzo przepraszamy, ale czy ma pan guzik biały? " Guziki miałem czarne, lecz nie chodziło przecież o guziki frakowe, teraz spostrzegłem, że niektórzy panowie, a wszyscy laureaci nosili w klapach fraka guzik obciągnięty białym jedwabiem, sporych nawet rozmiarów, inni znów
i to zarówno panowie, jak i panie
mieli także guziki innych kolorów: a to czerwone, to żółte, to zielone, coÅ› to pewno znaczyÅ‚o, jakieÅ› funkcje czy może uprawnienia; ci zresztÄ… jak ja, a takich byÅ‚a wiÄ™kszość, którzy nie mieli guzików biaÅ‚ych ani też kolorowych, urzÄ™dowali w bufecie zatÅ‚oczonym tak gÄ™sto, że siÄ™ chwilami przepchnąć nie można tam byÅ‚o ( bo doszli i studenci w swoich biaÅ‚ych czapeczkach, stali w kolejce do trunków) , albo też spacerowali po wielkiej sali balowej, czyli Żółtej, gdzie orkiestra przygrywaÅ‚a do taÅ„ca walce, tanga, fokstroty lub walczyki angielskie, taÅ„czyli tu na ogół panowie wiekowi z orderami i starsze panie. RozglÄ…daÅ‚em siÄ™ stale za profesorem Alainem Gatineau, w bufecie go nie byÅ‚o ani też na Sali Żółtej, w salonie telewizyjnym wywiadów też nie udzielaÅ‚ ( mÄ™czono tam Elitisa) , musiaÅ‚ być jeszcze u Króla w podÅ‚użnej sali. PopijaÅ‚em campari obserwujÄ…c wierzeje, gdzie wszedÅ‚ Król, a skÄ…d nie wyszedÅ‚ nigdy, widać wolaÅ‚ opuÅ›cić Ratusz gdzieÅ› wyjÅ›ciem zapasowym, ukazaÅ‚ siÄ™ natomiast zwalisty książę Hallandu Bertil z księżnÄ… Lilian, paniÄ… niewielkiej postury, miaÅ‚a za to na wÅ‚osach wspaniaÅ‚y diadem królowej Wiktorii BadeÅ„skiej, żony Gustawa V! Wpatrzony w ten piÄ™kny diadem byÅ‚bym nie zauważyÅ‚, że tuż zaraz za nimi szedÅ‚ profesor Alain Gatineau z córkÄ… i synem. Jak teraz go osiÄ…gnąć? ! RobiÄ™ różne manewry, ciÄ…gle dziaÅ‚ajÄ…c w tÅ‚oku i omal nie potrÄ…cajÄ…c Królewskich WysokoÅ›ci, dopadam profesora: wszyscy troje patrzÄ… na mnie uprzejmie, lecz z rezerwÄ…, gratulujÄ™ nagrody nazbyt może wylewnie, lecz zaraz informujÄ™, że jestem bez maÅ‚a prawie Kanadyjczykiem francuskim, bo bytem w swoim czasie caÅ‚y rok w Montrealu, a teraz miesiÄ…c w Quebecu, dodajÄ™, że znam jego osiÄ…gniÄ™cia w dziedzinie spektroskopii, bo mnie w te zagadnienia wprowadziÅ‚ mój montrealski przyjaciel, Gérard Trudelle, sÅ‚uchaÅ‚ pana wykÅ‚adów w Carlton University w Ottawie, dochodzÄ™ wreszcie do sedna: " Dobrze pamiÄ™tam paÅ„skÄ… małżonkÄ™, paniÄ… JudytÄ™, czy jest może tu gdzieÅ› na sali? " Ale twarz mu stężaÅ‚a, ostro spojrzeli na mnie wszyscy troje, zniknÄ…Å‚ Å‚askawy uÅ›miech na twarzy profesora i tylko odparÅ‚ krótko: " Niestety nie przyjechaÅ‚a " , odwracajÄ…c siÄ™ zaraz, bo już przyjmowaÅ‚ gratulacje od innych, tÅ‚um nas rozdzieliÅ‚ i na tym siÄ™ skoÅ„czyÅ‚o. Nie muszÄ™ dodawać, że byÅ‚em tÄ… wiadomoÅ›ciÄ… prawdziwie przygnÄ™biony, przecież nie zadawaÅ‚bym sobie tego caÅ‚ego trudu, poÅ‚Ä…czonego z decyzjÄ… tak znacznych wydatków w dewizach tylko po to, aby być obecnym przy wrÄ™czaniu nagrody Nobla spektroskopiÅ›cie nawet najwiÄ™kszemu na Å›wiecie, stanÄ…Å‚em przy bufecie, wypiÅ‚em po kolei kilka drinków gin- soda, potem
pamiętam to już mgliście
sunÄ…Å‚em przez salÄ™ balowa, taÅ„czono tam chyba wÅ‚aÅ›nie walczyka wiedeÅ„skiego, zatrzymaÅ‚em siÄ™ na chwilÄ™ u szcz ytu schodów, w miejscu, gdzie jeszcze niedawno temu dwu heroldów coraz to dęło w swoje fanfary, po czym schodziÅ‚em uważnie wymijajÄ…c studentów, którzy tu siÄ™ porozsiadali, znalazÅ‚em w szatni kożuch, pieszo, nocÄ…, przez Stadhusborn, Strömgatan, koÅ‚o opery, minÄ…Å‚em Bukowskiego, wreszcie naokoÅ‚o zatoczki Nybroviken doszedÅ‚em do " Esplanady " , nawet walizki z dworca nie zabieraÅ‚em, tylko we fraku stale, przespaÅ‚em siÄ™, Å›niadanie, w jadalni na parterze stół szwedzki oczywiÅ›cie, a wyglÄ…daÅ‚em
tutaj, do tego nie ogolony, jakbym wrócił z hulanki nad ranem, i to gdzieś jeszcze pewno w końcu ubiegłego stulecia, zjadłem, teraz na dworzec, złapałem autobus do Arlanda, tam się
dopiero przebraÅ‚em w prążkowane ubranie, a po dwu godzinach lÄ…dowaÅ‚em już po wszystkim na OkÄ™ciu w Warszawie. 41 XIII Tymczasem rozpoczÄ…Å‚ siÄ™ rok 1980, jubileuszowy, stulecie urodzin Hémona. Z Kanady przychodziÅ‚y dosÅ‚ownie w odstÄ™pach kilkudniowych coraz to nowe publikacje okolicznoÅ›ciowe, broszury i foldery, przysÅ‚ano mi nawet
szczególne wyróżnienie
bibliofilskÄ… edycjÄ™ " Marii Chapdelaine " , wydanÄ… nadzwyczaj wspaniale przez montrealski " Fides " , choć skÅ‚adanÄ… w Paryżu czcionkami baskerville, z dziesiÄ™ciu barwnymi autolitografiami André Bergerona, naprawdÄ™ dużej klasy, inspirowanymi zresztÄ… północnoquebeckÄ… przyrodÄ… w motywach i kolorycie, bo sÄ… to wszystko tylko znaczÄ…ce krajobrazy dramatyczne i Å›miaÅ‚e, tworzone w stanie intymnej wewnÄ™trznej zgody artysty z dzikÄ… naturÄ… okolic Péribonka na wiosnÄ™
latem
jesieniÄ…, na przykÅ‚ad choćby " skraj posÄ™pnego lasu, skÄ…d wiaÅ‚o grozÄ… " ( cytat z Hémona) jest przecież zÅ‚agodzony smugÄ… miÄ™kkiego Å›wiatÅ‚a ( jak " Les derniers " ) , kiedy indziej bezksztaÅ‚tne bazalty na tle ciemnej zieleni podmywane sÄ… prÄ…dem rzeki w wirach aż granatowej ( tytuÅ‚: " Aprés ce printemps- ci " ) czy " Au coeur de l Å‚ ete " , niby gdzieÅ› z marzeÅ„ Marii: lato suche, gorÄ…ce, tak żółte, że aż spopielaÅ‚e, a na koniec " Les dernieres teintes " i " Octobre " utrzymane sÄ… caÅ‚e w tonacji liÅ›cia klonu jesieniÄ…, nie przesadzÄ™, gdy powiem, że sÄ… to naprawdÄ™ dzieÅ‚a artystycznie skoÅ„czone. NiedÅ‚ugo potem przyniesiono mi z poczty luksusowo wydanÄ… bibliografiÄ™ " Maria Chapdelaine
ewolucja wydań 1913
1980 " , katalog wielkiej wystawy zorganizowanej przez BibliotekÄ™ NarodowÄ… Quebecu w Montrealu, z wieloma reprodukcjami, gdyż powieść ilustrowaÅ‚o wielu malarzy i rysowników. Lepiej i gorzej, jak tam kto umiaÅ‚, a jednak wyszczególniono tu aż 250 edycji dzieÅ‚a w różnych jÄ™zykach Å›wiata, wliczajÄ…c w to taÅ›my magnetofonowe z nagraniami tekstu, wstyd mi siÄ™ wiÄ™c zrobiÅ‚o, że Polska reprezentowana tu byÅ‚a pozycjÄ… jednÄ… jedynÄ…, i to pod datÄ… 1923, przekÅ‚ad, jak wiemy, nie najlepszy, warto byÅ‚oby siÄ™ postarać o nowe tÅ‚umaczenie. Ale chyba najbardziej ciekawe okazaÅ‚o siÄ™ dla mnie inne wydanie powieÅ›ci, zupeÅ‚nie przecież skromne, noszÄ…ce numer 228 w/ w katalogu, a wÅ‚aÅ›ciwie przedmowa na zaledwie trzy strony, bo w niej wÅ‚aÅ›nie Pierre Pagé podjÄ…Å‚ próbÄ™ rewizji poglÄ…dów na powieść i jej autora, podnoszÄ…c, że ta książka zostaÅ‚a napisana przecież przez francuskiego pisarza, który nad Lac Saint Jean spÄ™dziÅ‚ tylko pół roku i stworzyÅ‚ ciekawy dla Europejczyka i dobrze nakreÅ›lony portret twardego życia quebeckich osadników
ale też nic poza tym. . Tymczasem spowodowaÅ‚a ona dÅ‚ugÄ…, wciąż otwartÄ… dyskusjÄ™ o tożsamoÅ›ci zbiorowej mieszkaÅ„ców prowincji Quebec, ba, zostaÅ‚a uznana z punktu za model literatury kanadyjsko- francuskiej już w przedmowie do pierwszego wydania przez Louvigny de Montigny Å‚ ego, i to bez odwoÅ‚ania! Tymczasem w Paryżu pisano nie bez racji, że Louis Hémon, BretoÅ„czyk, podobnie jak sam Jacques Cartier, urodzony w Saint- Malô, dokonaÅ‚ tu powtórnego odkrycia Kanady po czterech wiekach, odkrycia nie dla Kanadyjczyków francuskich, ale dla Europy, a jest to przecież powieść bardzo francuska w stylu, podobna do j akże wielu powieÅ›ci napisanych we Francji w tamtej epoce, z tÄ… tylko różnicÄ…, że autor wprowadza jako bohaterów rodzinÄ™ quebeckich karczowników, którÄ… przedtem uważnie byÅ‚
ale nie więcej niż przez pół roku
poobserwowaÅ‚, ale obserwowaÅ‚ zewnÄ™trznie, bo przecież nie wywodziÅ‚ siÄ™ z tego Å›rodowiska ani siÄ™ tutaj nigdzie nie zakorzeniÅ‚. Powtarza Pagé raz jeszcze, że Hémon pisaÅ‚ swÄ… powieść bynajmniej nie dla Kanadyjczyków francuskich, lecz wÅ‚aÅ›nie dla Francuzów! Kanadyjczyk istnieje tu tylko jako przedmiot uwagi: wierny swej perspektywie, podawaÅ‚ on dlatego tak dokÅ‚adnie realia obyczajów, przedstawiaÅ‚ warunki bytowania, choć trzeba mu to przyznać, że patrzaÅ‚ na wieÅ› Péribonka z sympatycznÄ… uwagÄ…. Pierre Page koÅ„czy apelem, by 42 sami quebecczycy wziÄ™li teraz w swe rÄ™ce definicjÄ™ wÅ‚asnej kultury, bo jego zdaniem, nie należy już dÅ‚użej stawiać " Marii Chapdelaine " w centrum kanadyjsko- francuskiej tożsamoÅ›ci narodowej, przyznaje jednak powieÅ›ci tej historycznÄ… rolÄ™, że staÅ‚a siÄ™ czynnikiem dojrzaÅ‚oÅ›ci zbiorowej jeszcze do dzisiaj ważnym, choć tak nie powinno w przyszÅ‚oÅ›ci być już dalej. MiaÅ‚em, jak widać, uzbierany spory stos materiałów o " Marii Chapdelaine " i o Hémonie, to znaczy te, które sam przywiozÅ‚em z Kanady podczas dwóch moich podróży i teraz nadesÅ‚ane, ale przyszÅ‚y u nas wydarzenia sierpniowe i moich planów zwiÄ…zanych z urzÄ…dzeniem wieczoru ku czci Louis Hémona nie zrealizowaÅ‚em, obawiaÅ‚em siÄ™ bowiem, że maÅ‚o by to kogo w tamtej epoce zainteresowaÅ‚o, daÅ‚em wiÄ™c temu spokój. Tymczasem, podczas tego wszystkiego, gdy 9 października 1980 roku radio podaÅ‚o wiadomość o Nagrodzie Nobla dla CzesÅ‚awa MiÅ‚osza, mnie to znowu, podobnie jak rok temu, postawiÅ‚o na nogi, choć z innego powodu: podnoszÄ™ ja sÅ‚uchawkÄ™ i dzwoniÄ™ do Sztokholmu 63- 09- 20, wolny, przy telefonie miÅ‚a znajoma pani: " PrzyjadÄ™ i w tym roku, proszÄ™ tak samo o bilet do Filharmonii, tak, bÄ™dÄ™ oczywiÅ›cie i na bankiecie " , ale potem spytaÅ‚em, czy by nie można byÅ‚o usiąść w tym samym miejscu i przy tym samym stole co roku ubiegÅ‚ego? " Postaram siÄ™ oczywiÅ›cie, skoro panu zależy "
usłyszałem odpowi edź i j eszcze j akże uprzejmie: " Czekamy więc na pana " . Aby uniknąć zeszłorocznych kłopotów ( nie przypuszczałem nigdy, że będę tam za rok znowu) , zjawiłem się w Sztokholmie nie na ostatnią chwilę, w środę, lecz w poniedziałek, koszta co prawda większe, bo na całe trzy doby musiałem wynajmować mój pokój w " Esplanadzie " ( była do tego w remoncie) , ale narażać się znowu na taką galopadę nie miałem już sił ani zamiaru. W Sztokholmie było więc trochę czasu, aby pochodzić po mieście i po muzeach: oczywiste, że przede wszystkim Bla Tornet
BÅ‚Ä™kitna Wieża przy Drottinggatanie mnie zainteresowaÅ‚a, mieszkanie Augusta Strindberga, dom- muzeum typowy, bo wszystko tam zachowano tak samo, jak byÅ‚o kiedyÅ›, za życia tego wielkiego pisarza, który nigdy nie dostaÅ‚ Nagrody Nobla podobno dlatego, że kiedyÅ› narysowaÅ‚ bardzo zÅ‚oÅ›liwy portret staÅ‚ego Sekretarza Komitetu Nagrody, Carla Davida af Wirsena, w zbiorze opowiadaÅ„ " Nowe Królestwo " , i ten siÄ™ naÅ„ obraziÅ‚; Szwedzi odczuli to jako wielkÄ… niesprawiedliwość, bo byÅ‚ to przecież okres, kiedy Nobla dostali: taki Sully- Prudhomme, taki Theodor Momsen, taki Henryk Sienkiewicz, jak przeczytaÅ‚em, za to znów Strindberg znal azÅ‚ s i Ä™ w c aÅ‚ ki em niezgorszym towarzystwie Ibsena, ToÅ‚stoja, Zoli, Czechowa czy Marka Twaina także nie wyróżnionych, wszystko to jednak razem skÅ‚oniÅ‚o Szwedów do tego, by w roku 1911 ogÅ‚osić narodowÄ… subskrypcjÄ™ i wrÄ™czyć Pisarzowi " NagrodÄ™ Anty- Nobla " , zebrano 45 tysiÄ™cy szwedzkich koron, które Strindberg otrzymaÅ‚ w ostatnie urodziny, 22 stycznia 1912 roku, niecaÅ‚e pięć miesiÄ™cy przed Å›mierciÄ…, i tutaj, przed tÄ… BÅ‚Ä™kitnÄ… Wieżą przeciÄ…gnÄ…Å‚ już po zmierzchu pochód zÅ‚ożony z dziesiÄ™ciu tysiÄ™cy studentów i robotników, niosÄ…cych pÅ‚onÄ…ce pochodnie, gdy Laureat Nagrody Anty- Nobla staÅ‚ wtedy z maÅ‚Ä… córeczkÄ…, Anne- Marie, tu wÅ‚aÅ›nie, na tym oto balkonie, i razem rzucali na przechodzÄ…cych w dole pÅ‚atki różane. Gdy siÄ™ teraz zjawiÅ‚em na Sturagattan 14, w siedzibie Fundacji Nobla, okazaÅ‚o siÄ™ nawet, że również na moim bilecie do Filharmonii wpisane zostaÅ‚o miejsce 276, to samo co w zeszÅ‚ym roku, czyli w trzecim rzÄ™dzie na pierwszym balkonie, mogÅ‚em wiÄ™c i tym razem lustrować jakże Å‚atwo estradÄ™ caÅ‚Ä… w goździkach z San Remo, ale że mnie zajmowaÅ‚ nasz polski Laureat, powód dla nas wszystkich do dumy narodowej, na publiczność nie zwracaÅ‚em, być może, dostatecznej uwagi. Równo o wpół do piÄ…tej uderzyÅ‚y fanfary: wkroczyÅ‚ Król, ale bez piÄ™knej Królowej Sylwii, za to z ksiÄ™ciem Hallandu Bertilem i księżnÄ… Lilian, usiedli, zaraz też odegrano utwór Jeremiaha Clarke Å‚ a " Trumphet Voluntary " już na cześć laureatów, którzy rzÄ™dem wchodzili, aby zająć swoje fotele. Profesor Sune Bergström rozpoczÄ…Å‚ przemówienie i dalej wszystko siÄ™ odbywaÅ‚o zgodnie z drukowanym programem, nasz polski laureat otrzymaÅ‚ ogromne brawa, a potem orkiestra Sztokholmskiej Filharmonii, pod wytrawnÄ… dyrekcjÄ… Stiga Wersterbergera, 43 odegraÅ‚a z rozmachem Moniuszkowskiego mazura. Na samym koÅ„cu wstaliÅ›my, aby wysÅ‚uchać szwedzkiego hymnu narodowego " Du gamla, du fria " . JechaÅ‚em wiÄ™c do Ratusza spokojnie i bez nerwów, ubrany znowu w mój kożuch z Garwolina, czapkÄ™ bÅ‚yszczÄ…cÄ… z morsa poÅ›ród cylindrów gÅ‚adkich i pofaÅ‚dowanych, cóż, brano mnie zapewne za dziwaka jakiegoÅ›, za to frak pod kożuchem, i spokojnie stanÄ…Å‚em w kolejce na dziedziÅ„cu, kiedyÅ›my dojechali. ZajÄ…Å‚em dużo wczeÅ›niej miejsce przy stole dwudziestym drugim, a gdy zabrzmiaÅ‚y fanfary i Król z orszakiem noblistów i goÅ›ci szczególnie wyróżnionych poczÄ…Å‚ zstÄ™pować z szerokich schodów krokiem ceremonialnym, powstaÅ‚em wraz z innymi, by usiąść, gdy już zasiedli przy honorowym stole. Mój zaÅ› stół, francuskojÄ™zyczny, zajmowali Francuzi, Szwedzi i wÅ‚oska para, a wÅ›ród nich ambasador, po kilku profesorów, doktorów, jeden dyrektor, jedna fröken i jedna Friherinna, trzy fru, jeden signor i jedna signora, reszta już jako monsieur czy madame byli w rejestrze potraktowani ( a ja przecież tutaj powinienem być panem! ) , z tym tylko, że któryÅ› profesor byÅ‚ jednoczeÅ›nie i radcÄ… ambasady. Rozmowa zaczęła siÄ™ o tym, że nie ma na przyjÄ™ciu Królowej, a byÅ‚a przewidziana, bo figuruje w książeczce " Nobelstiftelsens Middag " , proszÄ™, zaraz na drugim miejscu, czy kto wie, co siÄ™ z niÄ… staÅ‚o? " La reine est malade " powiedziaÅ‚ ambasador i zaraz szmerem obiegÅ‚o to wokół stoÅ‚u: " La reine est malade " , " La reine est malade " , " La reine est malade " , aż zacichÅ‚o, bo kelnerzy przynieÅ›li Å‚ososia ze szpinakiem, rozlewano szampana G. H. Mumm, Cordon Rouge, podano jajka w koszulkach, filet z renifera z kurkami sauce akvavit pomme lyonnaise, wino Château Landreau 1976 czerwone i wówczas siÄ™ wyjaÅ›niÅ‚o, że chorÄ… na grypÄ™ królowÄ… zastÄ™puje przy stole honorowym siostra Monarchy, księżniczka Desirée, bo byÅ‚a i druga siostra, księżniczka Christina Magnuson ( siedziaÅ‚ koÅ‚o niej MiÅ‚osz) , niech pan teraz tam spojrzy, księżniczka Desirée to ta w brylantowym diademie. ImiÄ™ księżniczki poruszyÅ‚o mÄ… pamięć: Desirée Clary, jej pra- pra- pra- prababka, córka kupca z Marsylii, która miaÅ‚a wyjść za Napoleona, a ostatecznie tylko jej siostrÄ™ JuliÄ™ pojÄ…Å‚ za żonÄ™ jego starszy brat Józef Bonaparte, późniejszy król Hiszpanii, a natomiast z niÄ… samÄ… ożeniÅ‚ siÄ™ generaÅ‚ Jan Bernadotte, nazywany sierżantem Belle Jambe, r odem z Pau w Pirenejach, gdzie kiedyÅ› dawno, bo w roku 1957, zwiedziÅ‚em niewielkie muzeum, utrzymywane przez Szwedów, a urzÄ…dzone w niedużym domu przy jakiejÅ› wÄ…skiej ulicy, gdzie siÄ™ późniejszy król Karol XIV Jan urodziÅ‚ jako syn adwokata ( nie szewca, jak opowiadano) , matka zaÅ› byÅ‚a chÅ‚opkÄ… z tamtych okolic, nie miaÅ‚ wiÄ™c żadnych oporów, by idÄ…c do armii rewolucyjnej wytatuować sobie na piersiach napis " Mort aux rois " , czego, bÄ™dÄ…c już królem Szwecji, wstydziÅ‚ siÄ™
i nic dziwnego
do tego nawet stopnia, że aż do Å›mierci dawaÅ‚ siÄ™ badać lekarzom tylko w koszuli! Desirée, gdy przyjechaÅ‚a po raz pierwszy do Sztokholmu jako małżonka już wtedy ksiÄ™cia de Pontecorvo, marszaÅ‚ka Cesarstwa Francji, wybranego przez parlament Szwecji na nastÄ™pcÄ™ tronu, nie wzbudziÅ‚a tu entuzjazmu, sÄ…dziÅ‚a ona bowiem z poczÄ…tku, że Szwecja to tylko miejscowość! Ówczesna Królowa, żona Karola XII, ostatniego z Wazów na tronie, znalazÅ‚a jÄ… niegrzecznÄ…, zimnÄ… i rozpieszczonÄ…, a wedle innych Å›wiadectw, co prawda też kobiecych, wystrojona bez gustu, zÄ™by miaÅ‚a popsute, drobnÄ… twarzyczkÄ™ suczki, otoczonÄ… krÄ™conymi wÅ‚oskami rudego koloru. Do tego bez ustanku wyliczaÅ‚a tych wszystkich, którzy siÄ™ o niÄ… starali na czele z Napoleonem, dowodzÄ…c, że uwielbienie przez wszystkich bohaterów staÅ‚o siÄ™ jej przeznaczeniem! Ale, przerażona mrozami, bardzo szybko wróciÅ‚a do Paryża, siedzÄ…c tam nawet wtedy, gdy jej małżonek książę nastÄ™pca tronu wojowaÅ‚ z Napoleonem po stronie Koalicji, podobno zawsze go nie znosiÅ‚ jako rywala. Za Restauracji staÅ‚a siÄ™ bohaterkÄ… niemaÅ‚ego skandalu: zapaÅ‚aÅ‚a niezwykÅ‚Ä… namiÄ™tnoÅ›ciÄ… do diuka de Richelieu, ministra gabinetu Ludwika XVIII, poczęła go po prostu Å›cigać i napastować z szaleÅ„stwem menady, biedny diuk, już niemÅ‚ody, nie mógÅ‚ siÄ™ dosÅ‚ownie ruszyć bez cienia Desirée za sobÄ…, jej ekwipaż jeździÅ‚ za jego karetÄ… stale po caÅ‚ym balzakowskim Paryżu, zawiodÅ‚y wszystkie podstÄ™py, aby siÄ™ od niej uwolnić, i trwaÅ‚o tak aż do jego zgonu, bo kiedy Å›miertelnie chory udawaÅ‚ siÄ™ do swego zamku Courteilles, zobaczyÅ‚ 44 przerażony za sobÄ… powóz księżny Bernadotte, jej konie już go doganiaÅ‚y idÄ…c forsownym kÅ‚usem, rozkazaÅ‚ wiÄ™c stangretowi Å›ciÄ…gnąć cugle, zawracajÄ…c na miejscu z powrotem do Paryża. Ale teraz na każdej stacji pocztowej Desirée kazaÅ‚a ustawiać wÅ‚asny ekwipaż w ten sposób, by dojrzeć choćby na chwilÄ™ swego ukochanego! W trzy dni później diuk umarÅ‚ i Desirée rozpaczaÅ‚a z ogromnÄ… ostentacjÄ…, potem siÄ™ pocieszyÅ‚a. KrólowÄ… Szwecji zostaÅ‚a w roku 1818, ale dopiero w pięć lat później zjawiÅ‚a siÄ™ w Sztokholmie na staÅ‚e, żeniÄ…c syna Oskara z córkÄ… Eugeniusza de Beauharnais, dzisiejsza dynastia szwedzka pochodzi, jak widzimy, również od Józefiny. Å»yÅ‚a aż do roku 1860 i jeszcze trzymaÅ‚a do chrztu swego prawnuka, późniejszego Gustawa V, króla i tenisistÄ™ znanego miÄ™dzy wojnami na kortach Europy jako " Mister G. " , a ojca Gustawa VI Adolfa, króla- archeologa, zmarÅ‚ego w roku 1973, rówieÅ›nika niemalże ( z różnicÄ… dwu lat) Louis Hémona. A wiÄ™c nawet z tej strony na przyjÄ™ciu noblowskim w sztokholmskim Ratuszu do " Marii Chapdelaine " nawracamy półkolem. A teraz je zamkniemy. Po przyjÄ™ciu i balu wÅ‚aÅ›nie wychodziÅ‚em na obszerny dziedziniec, ubrany z powrotem w kożuch, w czapce z morsa na gÅ‚owie, kierujÄ…c siÄ™ prosto już do hotelu, o maÅ‚y wÅ‚os dosÅ‚ownie nic bym nie zauważyÅ‚ i poszedÅ‚ sobie dalej, gdybym nagle nie usÅ‚yszaÅ‚ okrzyków: " Vivat, vivat " , stanÄ…Å‚em i spojrzaÅ‚em, a to wiwatowano wokół jakiegoÅ› czarnego samochodu marki " Volvo " , przód maski miaÅ‚ przekreÅ›lony, spora grupa studentów w swoich czapeczkach biaÅ‚ych byÅ‚a czymÅ› czy kimÅ› raczej szczerze rozentuzjazmowana, zaciekawiÅ‚o mnie, kto to taki wyjeżdża znakomity, na pewno któryÅ› z tegorocznych laureatów Nobla tak byÅ‚ spontanicznie żegnany
ale który? Działo się to w półmroku, bo lampa
awaria jakaÅ›
tutaj się nie paliła i poprzez cienie wysokiej, dorodnej szwedzkiej młodzieży dostrzegłem, że tylne drzwi samochodu były otwarte, że coś się w nim kotłowało, brawa, okrzyki ciągłe, bliżej się więc przepchałem i widzę już wyraźnie, że się na tylne siedzenie ładuje jakaś pani będąca w długim futrze z popielatych wiewiórek, piszę: ładuje, bo przecież nie wsiadała, ale jakby szczupakiem wsuwała się na kolana siedzących tam już trzech panów, bo spostrzegłem trzy głowy, coś jednak się nie mieściła i nogi musiały jej chyba jeszcze wystawać z samochodu, bo ktoś krzyczał po szwedzku: " Nóżki, nóżki " , nareszcie chyba je podkurczyła, bo usłyszałem mocne trzaśnięcie drzwiami, samochód z miejsca rusza i przejeżdża tuż koło mnie, bliziutko, widzę najpierw puste miejsce koło szofera i zaraz przez chwilę- mgnienie, tuż za szybą, wspaniałe rude włosy o tycjanowskim odcieniu, a nad nimi poważne twarze trzech tegorocznych laureatów z dziedziny chemii! W drugiej zaś limuzynie, która za nią ruszyła, mignęła mi przez chwilę twarz profesora Alaina Gatineau cierpiąca, poważna, stężała tak samo, jak były stężałe twarze tamtych trzech dostojnych panów. Wszystko to mignęło dosłownie w ułamku chwili i w błysku jasnej lampy, bo samochód pierwszy skręcał zaraz na prawo ku mostowi Stadhusborn, za nim podążał drugi. Tu odnotuję jeszcze beznamiętny komentarz pewnego pana w pofałdowanym cylindrze, stojącego koło mnie, rzucony po angielsku i jakby od niechcenia: " Widział pan? Jakaś kobieta się na nich położyła " . Nie miałem teraz już wątpliwości żadnej, że nareszcie, po latach, zobaczyłem choć włosy mojej Marii Chapdelaine, a jednak chciałem zaraz wszystko dokładnie sprawdzić, uściślić, jak to być mogło, jak to było, wyciągnąłem z kieszeni książeczkę " Nobelstiftelsens Middag, Stockholm Stadhaus, 1980 " i pod tą samą lampą, na mrozie, szukam w indeksie i przecież bardzo łatwo znajduję: " Gatineau, Alain, profesor, arets pristigare i kemi, 1979 " i zaraz linijkę niżej: " Gatineau, Judite, Mrs " ( a czemu nie Madame? ) , siedzieli gdzie? Przy stole A, honorowym, profesor po stronie króla, a ona naprzeciw niego, dawni laureaci Nobla są przecież w ten sposób honorowani zwyczajowo, jeśli przyjadą do Sztokholmu, by uczcić swych następców, rozkładam dokładny planik i widzę, że wypadło to nawet nie tak daleko od mego stołu! Tymczasem ja, wpatrzony w brylantowy diadem rodziny Bernadotte na głowie królewskiej siostry, przywołując w myślach dzieje jej pra- pra- pra- prababki i słynne skandale, 45 ileż to razy musiałem prześlizgiwać się wzrokiem po włosach gładkich, nie ozdobionych diademem, ale o barwie Tycjana, siedziała tak niedaleko, jedząc przecież to samo, co ja jadłem: łososia ze szpinakiem, filet z renifera z kurkami, a wreszcie tak samo płonące lody Nobla, i jak to się stać mogło, że nie wpadło mi do głowy poszukać w rejestrze wcześniej, coś by jednak musiało stać się pomiędzy nami, jeśli już nie w Sali Niebieskiej
bo tu trudno, pchać się tam nie wypadało
to w bufecie na górze, powiedzmy, przy campari, bo wątpię, czy by tańczyła w sali balowej, jakaś wymiana zdań, przypomnienie przedsionka Parlamentu w Ottawie, a tak
pomyślałem sobie
znów muszę żyć nadzieją na jakieś nieprzewidziane spotkanie, i to w czasie bliżej nie określonym, kiedy mi może odpowie na pytanie, które zostało jednak nie wyjaśnione do końca i ciągle, aż do tej chwili, nie daje mi spokoju: dlaczego wtedy wpisała na płachcie kwestionariusza
zamiast po prostu Judite K.
nazwisko- symbol Maria Chapdelaine?

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
OdrowĄŻ PieniĄŻek [Party na calle Guatemala]
OdrowĄŻ PieniĄŻek [Cocktail u ksiĘŻnej Georgijew]
Schalter ICs mit einstellbarer Strombegrenzung
de Soto Pieniadz kredyt i cykle R1
Stromlaufplan Passat 6 Motor 1,9l 66kW AHU, 1,9l 81kW AFN mit Schaltgetriebe ab 10 1996
18 Mit mityzacja mitologie współczesne
MIT lockpicking guide
Mit Meldas 320M [SAV] MY34 89 1
68 22 Listopad 1995 Wojna o wielkie pieniÄ…dze
Pieniądz niejałowy i jałowy monetaryzm
Mit 330M Comet [SRW] PM620 17 3
PEDAGOGIKA MARII MONTESSORI I PLAN DALTONSKI

więcej podobnych podstron