Dla Winc - napisane wobec jej komentarza do „wiersza o nieszczęśliwej miłości”. Napisane na poważnie i opublikowane na poważnym forum literackim, zanim sama Winc orzekła, czy moje chwiejne ego nie zostanie przez odbiorców zdeptane na amen. Niech to będzie dowodem mego bezmiernego uczucia dla Ciebie, Ty Smoku mój. Bez Ciebie Zimny Ryb, jeśliby był, to byłby jedynie śniętą rybą, a i to z najwyższym wysiłkiem. Życie zaś na pewno nie byłoby kieszenią. Jeszcze raz więc - dla Winc, która wybaczy mi, że została Harrym w tej bajce - skoro ja wystąpiłam jako Ron...
KCMD.
Wszystkie osoby o hellenistycznych imionach przepraszam za chwilowe zaniedbywanie...
ZWIERCIADŁO
Jeszcze trzy dni do końca roku szkolnego. A jutro rano jego i Hermionę mieli wreszcie wypuścić ze skrzydła szpitalnego. Ślady po walce w Ministerstwie z mózgiem i jego myślami - mackami prawie zupełnie już poznikały; miał dosyć szpitala, choć na rekonwalescencki wikt nie można było narzekać. Wszyscy już dawno spali, tylko sam Ron przewracał się z boku na bok na staroświeckim łóżku. Wciąż chwilami miał problemy z natłokiem myśli - zwłaszcza nie do końca własnych. Wreszcie uznał, że dość już tego - wstał, narzucił na piżamę powycierany szlafrok z naszytymi smokami Charliego i wybrał się na nocną przechadzkę. Tyle, co dla przewietrzenia tej, jak to Hermiona mówi, mózgoczapki. Gdyby ktoś, napotkawszy go, uznał, że to jednak zbędny element kuracji, Gryfoni i tak mają nieco zapasu punktów. A życie Rona Weasleya porobiło się ostatnio tak duszące, że wybitnie wymagało przewietrzenia. Tylko, że jeden spacer nie spowoduje zniknięcia Voldemorta, Śmierciożerców i spojrzenia „dzięki - ale - nie - pytaj” z oczu Harry'ego... Była jednak nadzieja na jedną noc bez koszmarów i gonitw myślowych - własnych, obracanych w kółko Merlinie strachów, potykających się o echa tamtych mózgowych macek. Zwłaszcza, kiedy w zachęcająco półotwartej komnacie osowiałemu Ronowi mignął znajomy, srebrzysty kształt...
...LZRAWTĄWTEINM... - wystarczyło rzucić okiem na ramę z wytłoczonym „odwrotnym” pismem, aby rozpoznać magiczne zwierciadło Ain Eigarp.
Zwierciadło Ukrytych Pragnień.
Nie prawd, nie przyszłości, nie nadziei, lecz tych właśnie pragnień, którymi człowiek chciałby łudzić serce w trudnych chwilach - jak na przykład w kolejną z bezsennych nocy po najgorszym z przeżyć szesnastoletniego życia.
Idealnie. Po prostu idealnie.
Aż za dobrze pamiętał pierwsze zerknięcie w to lustro - swoją niesamowitą postać w szatach prefekta i kapitana quidditcha, odznaki, cały ten splendor skupiony tylko na nim... Jeszcze lepiej pamiętał, jak się dowiedział, że to nawet nie było - prawdopodobne. I cóż... Został i graczem, i prefektem, ale - tak naprawdę - jedno i drugie jakby... darowane? Rzucone z łaski? Przez to wszystko nawet i na swoim nowym Zmiataczu Jedenastce nie czuł się tak dobrze, jak czułby się na jakiejś starej Siódemce czy Ósemce. Ciekawe, co wobec tego lustro pokaże mu teraz?
Było całkiem inaczej, niż poprzednim razem - teraz przypominało to seans w mugolskim kinie, dokąd zeszłego lata jego i Harry'ego zaciągnęła Hermiona. Wszystko jak żywe - obrazy, kolory, ruch... Ronowi aż zaparło dech w piersiach. Te same mroczne postacie Śmierciożerców, ale skulone i jakby pomniejszone; gwardia Dumbledore'a otaczała ich z wyciągniętymi różdżkami - na samym przedzie oczywiście Ron, triumfujący, zwycięzca, Malfoy czołgał się u jego stóp... Ron patrzył zachwycony na kolejne sceny. Wszyscy jego przyjaciele w aurorskich szatach, wszyscy? Ktoś... Ach, Śmierciożercy padają na kolana, Ministerstwo nagradza Aurorów, znowu Ronald jako as. Tego mu było trzeba. Całe towarzystwo, szczęśliwe i zadowolone, a on króluje pośrodku, z Mioną u boku... Zaczerwienił się jak różyczka. Teraz to dopiero będzie mieć kolorowe sny... Da się jeszcze raz? Lustro posłusznie zamgliło taflę i... Ach, Śmierciożercy, jest i Sam- Wiesz- Kto! Chłopak aż się cofnął. Gdzie się podziewa... Ale Ron - Auror jedną celną Avadą dał radę Voldemortowi. Znów nagrody, zaszczyty, radość, wszyscy przyjaciele razem świętują zwycięstwo, szczęśliwi jak niuchacze w banku. I wreszcie Miona...
Wróć.
Lustro, wróć!
Wszyscy przyjaciele razem świętują zwycięstwo...
Wszyscy przyjaciele razem ?
Wróć.
Od początku.
Patrzył i patrzył, jak spełniają się, jedno za drugim, najskrytsze marzenia jego serca. Jak snują się najpiękniejsze z możliwych przyszłości. Najpierw tylko zbladł, potem zaczął się trząść, wreszcie usiadł na podłodze przed lustrem, niedowierzająco wytrzeszczając oczy.
Gdzie był Harry?!
Gdzie w tym wszystkim podział się Harry?!
- Nie, nie, nie, tak się nie da, jeszcze raz - powiedział głośno. Zwierciadło grzecznie odtwarzało te same sceny w różnych sekwencjach. Ron Auror. Ron odbiera nagrodę. Ron udziela wywiadu. Ron wznosi toast. Ron całuje Hermionę.
- Nie, nie, gdzie Harry?! - tym razem wykrzyknął to na całą komnatę. I znów to samo - Śmierciożercy, Gwardia Dumbledore'a jako Aurorzy, Ron - przodownik, zwycięstwo, radość, GD podrzuca Rona na jakimś przyjęciu...
- NIEEEE! - zerwał się na nogi i uderzył w lustro pięścią. Tylko coś lekko stuknęło, jakby z lekceważeniem, ale przestraszył się i odskoczył. Zwierciadło Ukrytych Pragnień... Tego pragnął?! Żyć długo i szczęśliwie - bez Harry'ego u boku?! Czy raczej - minimum szczerości - nie u boku Harry'ego?! Zdobywać wszystkie nagrody, już nigdy nie dane z łaski, kiedy ten, komu się należą, zniknie?! Nie, nie, Merlinie, on nie był taki, nie mógł być, nie był taki podły, nie był takim draniem, nie był, nie był, nie mógł być!! Miał czasem kompleksy. Każdy by miał. Ale to jego najlepszy przyjaciel! To... To... To jakiś koszmar! Rzucił się na lustro krzycząc i płacząc, bił i drapał paznokciami w szkło, na zmianę odwracając oczy od własnej świetlanej przyszłości i patrząc z uporem w obraz, jakby chciał wypatrzyć znajomą sylwetkę drugiego Gryfona. Zwierciadło było jednak nieubłagane, a daremne ciosy chłopięcych pięści nie wyczarowały Harry'ego Pottera wśród świętującej Gwardii Dumbledore'a.
- Nie je-je-jestem taki... Wo-wolę, żeby zostało tak, jak zawsze było... Że...Żeby Harry do... Dostawał wszystko... Ja.. ja nie chcę bez Harry'ego! Nie jestem taki podłyyy!
Ugięły się pod nim kolana, klęczał przed zwierciadłem, jakby się modlił o jakąś zmianę, ale widział wciąż to samo. Te piękne chwile, o których według lustra marzył - bo przecież marzył. Tą przyszłość, której miał chcieć - bo przecież chciał. Ale nie tak, nie bez niego, on był zawsze, był jak - nie jak Bill czy Charlie; był po prostu sobą, Harrym, miał być zawsze, miał tę szczęśliwą przyszłość dzielić z Ronem i z innymi! Jak można było chcieć świata bez Harry'ego?!
- Nie jestem takim draniem... - wyszeptał Ron, patrząc szeroko otwartymi oczyma, jak jego własna postać strzela zielonym promieniem w Lorda Voldemorta. To nie miało być tak. Czy miało? Czy gdzieś tam, głęboko, mógł tego właśnie chcieć?!
- Ha...Harry...
Ron dekorowany Orderem Merlina.
Ani śladu Harry'ego. Nigdzie. Piękna uroczystość, swoją drogą...
Gwardia Dumbledore'a ogłasza Rona Mistrzem Nad Mistrzami.
Harry... Harryyy... Świetna impreza.
Ślub Rona i Hermiony.
Drużbowie: Seamus i Dean.
Ron Weasley uśmiechnął się z leciutkim rozmarzeniem.
A potem podniósł różdżkę i zgromadziwszy wszystkie swoje, cudze i błąkające się akurat po komnacie myśli, zaczął wykrzykiwać zaklęcia, żeby zniszczyć to świństwo, to srebrne draństwo bez serca, które pokazuje mu świat bez Harry'ego Pottera i uważa, że wszystko jest w porządku. Nie obchodziło go, że ma tylko szesnaście lat i że uderza zaklęciami w przepotężny magiczny artefakt. Chciał tylko zrobić krzywdę tej rzeczy , która jemu zrobiła coś tak koszmarnego. Chciał tylko zobaczyć rysy na szkle. Chciał tylko...
Brzdęk
Rozsypało się zupełnie nagle - odłamki posypały się w różne strony i wyparowały, jakby lustrzana wizja świata rzeczywiście nie zniosła zetknięcia z rzeczywistością. Ron spojrzał na to z uśmiechem - prawdziwym, szerokim uśmiechem - i dopiero wtedy zemdlał, gdzieś pomiędzy wbiegającym do komnaty Dyrektorem, a upadającą na posadzkę ramą z wytłoczonym napisem:
YWABOACRESOGEWTZCELZRAWTĄWTEINMAJIBDO
Dumbledore uśmiechnął się w gęstwinie brody.
- I on chce nas pokonać...
KONIEC.