NEWSWEEK - 25.07.2010
VIOLETTA KRASNOWSKA
SMĘTNA STAROŚĆ MAFIOSA
NIE MA W POLSCE SZACUNKU DLA STARSZYCH. JAK TU CIESZYĆ SIĘ ODZYSKANĄ WOLNOŚCIĄ, GDY BYLE BRAMKARZ WYRZUCA CIĘ Z DYSKOTEKI?
Frank Castello, ojciec chrzestny włoskiej mafii, pierwowzór don Vita Corleone z "Ojca chrzestnego" żył 83 lata. Do końca nikt nie ważył się zwracać do niego inaczej jak "Padrino". Według kodeksu włoskiej mafii tylko tak można tytułować najstarszych i najszacowniejszych członków klanu. U nas zamiast "Padrino" mówi się "won!" Przekonał się o tym 64-letni Ryszard Szwarc ps. Kajtek, jeden z szefów starego i potężnego niegdyś gangu pruszkowskiego. Kiedyś trzymał w garści handel narkotykami w całej Warszawie, miał nawet własną fabryczkę amfetaminy niedaleko stolicy. Był porywany dla okupu przez konkurencyjny gang wołomiński i oskarżany o udział w zabójstwie Wiesława N. ps. Wariat - słowem, weteran mafijnego świata lat 90. Zatrzymany w grudniu 2000 roku w związku z wielką obławą na gang pruszkowski po ośmiu latach został warunkowo zwolniony z więzienia.
- Postanowił ogłosić swój powrót, pokazać się "na mieście" - relacjonuje jeden z policjantów operacyjnych Centralnego Biura Śledczego. I wybrał się do modnej dyskoteki Cinnamon na placu Teatralnym w centrum Warszawy. Przy wejściu drogę zastąpili mu jednak selekcjonerzy z lokalu. - Krzyczał, że jest z "Pruszkowa"! Że nie wiedzą, z kim mają do czynienia! A oni tylko wzruszyli ramionami i po prostu go pogonili - śmieje się policjant.
Nie takiego przywitania w "swojej" Warszawie spodziewał się "Kajtek" i dwaj inni członkowie zarządu "Pruszkowa", którzy wyszli już rok wcześniej - 55-letni Janusz Prasol ps. Parasol, założyciel gangu, i 58-letni Zygmunt Raźniak ps. Bolo. Ich plan był bardzo prosty: my idziemy do więzienia, a naszych interesów pilnuje "ogarniacz", czyli człowiek, który opiekuje się grupą w czasie odsiadki szefa. Padło na 29-letniego wówczas "Młodego Wańkę", syna siedzącego nadal w więzieniu pruszkowskiego bossa, Leszka Danielaka ps. Wańka.
Szybko okazało się jednak, że dla Danielaka juniora w Warszawie zrobiło się za duszno. Bo na stolicę rzucili się nowi bezwzględni gracze. Jako pierwszy szansę zwietrzył 33-letni Tomasz Suga ps. Komandos, do tej pory podrzędny watażka pracujący wcześniej dla bossa gangu z Żoliborza. - Teraz ja rządzę - oświadczył lokalnym szefom. Stosując terror, podporządkował sobie największych dilerów. Jednego z opornych hersztów porwał i udowodnił, na co go stać: ściskał mu głowę imadłem, potem odrąbał obie dłonie, a na koniec poderżnął gardło. Po zwłokach przejechał jeszcze samochodem.
Okrucieństwo "Komandosa" wstrząsnęło miastem. Wiele mówiło się o jego znaku firmowym, specyficznej metodzie pozbywania się zwłok. Otóż "Komandos" miał w zwyczaju zawijać ofiarę w siatkę ogrodzeniową, drutem przywiązywać do niej dwie płyty chodnikowe i wrzucać do Wisły. Zawsze między Nowym Dworem Mazowieckim a twierdzą Modlin. Tak walczył o władzę w Warszawie. W końcu i on stał się celem dla kilera. W maju 2002 roku zabójca w biały dzień, w centrum handlowym Klif przy ul. Okopowej podszedł do kawiarnianego stolika, przy którym siedział "Komandos" ze swoimi ludźmi, i zaczął strzelać. Trzej kumple "Komandosa" zginęli, on zaś uciekł.
Jednak 10 dni później na jednej z warszawskich stacji benzynowych zakapturzonemu mężczyźnie udało się wpakować w niego kilka kul.
Rządy w warszawskim Śródmieściu przejmuje "Szkatuła", kolejny młody wilk. O przywództwo walczy też szef gangu mokotowskiego "Korek". Zaczynają się strzelaniny, wybuchają bomby. "Młody Wańka" nie wytrzymuje tej wojny i ucieka na Śląsk, porzucając interesy dawnych pruszkowskich bossów. Jakby tego było mało, w 2005 roku po zeznaniach skruszonego gangstera Dariusza P. "Młody Wańka" zostaje zatrzymany. Stary "Pruszków" ostatecznie traci swojego "ogarniacza".
Jeszcze dotkliwszy cios dla "Pruszkowa" to śmierć 50-letniego Zbigniewa K. ps. Balbin, który był skarbnikiem gangu. Wiosną 2006 roku "Balbin" jak co rano wychodził z zakupami z osiedlowego sklepiku przy ul. Patriotów. Sięgał właśnie po kluczyki do stojącego obok mercedesa, gdy dostał pięć kul: w głowę i klatkę piersiową.
Po wyjściu z więzienia "starzy" zastali więc kompletną pustkę. - Nawet ludzi nie mieli. Ich "żołnierze" odeszli. Powstały nowe strefy wpływów, każda grupa ma jakiś rejon, żyje z agencji towarzyskich albo z udziału w handlu narkotykami. Nie było ostatnio wojen. Widać, że wszystko zostało poukładane. I nikt nie chce rezygnować z dochodu ani dzielić się ze "starymi". Nowe czasy, nowi ludzie - tłumaczy oficer operacyjny CBŚ, który od lat śledzi wydarzenia w warszawskim podziemiu.
STARZY BOSSOWIE CHCIELI NA WŁASNĄ RĘKĘ WEJŚĆ NA RYNEK NARKOTYKOWY. BEZ EFEKTU.
Dawni pruszkowscy bossowie chcieli podjąć negocjacje i ustalić zasady gry po swojemu. Po wyjściu z więzienia cały czas trzymali się razem, wspólnie spędzali czas w lokalach. Nie rzucali się w oczy: dżinsy, torba przewieszona przez ramię, ot, spokojni emeryci. Przesiadywali w jednej z popularnych knajp przy ulicy Żurawiej w Warszawie i opowiadali swoim gościom o wielkich interesach, np. o handlu napojami energetycznymi z Rosją albo stalą z Arabią Saudyjską. Mówili, że mają kontakty, tylko szukają wspólników.
- Więcej było w tym gadania niż realnych możliwości, ale tworzyli wokół siebie klimat wielkich biznesów i ogromnych pieniędzy. Kusili, zapraszali do tańca - mówi funkcjonariusz CBŚ. Według informacji policji oferowali też pośrednictwo w kontaktach z kartelami narkotykowymi w Ekwadorze czy Kolumbii.
Wreszcie "Kajtkowi" i jego towarzyszom wydawało się, że doszło do przełomu. W ich ulubionej knajpce przy ul. Żurawiej mieli spotkać się z nowym szefem najpotężniejszego w Warszawie gangu mokotowskiego, 29-letnim Andrzejem Ł. ps. Andzia. Ustalony czas gangsterskiej narady minął, a "Andzia" nie przyjechał. Taka sytuacja kilka lat wcześniej byłaby nie do pomyślenia. Jednak mijały kolejne minuty, a nikt się nie pojawiał. Kiedy starzy bossowie wychodzili z knajpy pod same drzwi podjechały samochody "Mokotowa". "Andzia", ociągając się, wysiadł. Nawet nie chciał wchodzić do lokalu na rozmowy. - Negocjacje odbyły się na ulicy i były bardzo krótkie. "Wara wam od Warszawy!" zakomunikował "Andzia" - opowiada oficer operacyjny CBŚ. Ale "starzy" wycofać się nie mogli.
- Przecież muszą z czegoś żyć - mówi jeden z policjantów. I pewnie dlatego kilka miesięcy temu wysłali 29-letniego Radosława K. ps. Kucharz i 27-letniego Sebastiana D. do żony zabitego cztery lata wcześniej "Balbina". Żądali od niej 250 tys. euro. Mówili, że to dług. Zagrozili, że jeśli nie dostaną pieniędzy, kobiecie i jej dzieciom stanie się krzywda. O rodzinie wiedzieli wszystko, znali stan konta kobiety. Chcieli, by wypłaciła pieniądze i czekała, aż się do niej odezwą. Kobieta powiadomiła policję.
Starzy bossowie próbowali też - mimo ostrzeżenia "Andzi" - na własną rękę rozkręcić narkotykowy biznes. I te plany spaliły na panewce. Wiosną ubiegłego roku CBŚ rozbiło siatkę dilerów. Budował ją na zlecenie pruszkowskich bossów 37-letni Piotr F. ps. Tato. Oprócz "Taty" zatrzymano dziewięć osób.
W ubiegłym roku na Targówku w ręce policji wpadł też 31-letni Krzysztof M. ps. Fama uważany za szefa zbrojnego ramienia odradzającego się gangu pruszkowskiego. "Fama" uchodził za najniebezpieczniejszego przestępcę w stolicy. Według policji miał on stać za kilkunastoma brutalnymi napadami na agencje towarzyskie i właścicieli prywatnych mieszkań. W mieszkaniach jego "żołnierzy" znaleziono fałszywe legitymacje CBA z podrobionym podpisem Mariusza Kamińskiego.
- To są już właściwie tylko jednorazowe wyskoki. Stary "Pruszków" został wypchnięty z rynku - podsumowuje sytuację w warszawskim podziemiu jeden z funkcjonariuszy CBŚ. Mówi o przestępczej emeryturze, o pieniądzach zainwestowanych w ziemię pod przyszłe autostrady.
- Emerytura? Rentierstwo? To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. W tym fachu nie ma tak łatwo! - śmieje się inny policjant. - Muszą stworzyć nową grupę, choćby dla bezpieczeństwa. Bo przecież w każdej chwili mogą do nich przyjść "młodzi" i powiedzieć: "dawajcie pieniądze"!
Dokładnie tak, jak oni robili kilkanaście lat temu. Bo w Polsce szacunku dla starszych nie ma za grosz.
1