9462


We wnętrzu.

Gdzieś, w ciemności znajdowała się platforma zawieszona w przestrzeni. Gruba i rozległa tafla czarnego szkła idealnie komponowała się z otchłanią otaczającą ją zewsząd. Mroczny ideał psuły dwie postacie stojące na szkle.
Stojące - to za dużo powiedziane, przynajmniej o jednej z nich. Wysoki mężczyzna kroczył dostojnie w odległości kilku metrów od leżącego niemal nieruchomo na ziemi młodzieńca. Niemal nieruchomo, ponieważ postać ta drżała, chociaż nie było tutaj zimno. W zasadzie nie panowały tutaj żadne warunki, które można by odczuć zmysłami. Nie było chłodu, nie było ciepła, wilgoci, wiatru, ciśnienia. Słowem - nie było niczego. A jednak w jakiś sposób te dwie osoby spotkały się tutaj.

Harry Potter leżał nieruchomo na ziemi otoczony przez swoich najbliższych przyjaciół. Tuż przy nim klęczał Dumbledore próbujący wszystkimi znanymi sposobami, włączając magię, przywrócić go do świata żywych. Było oczywiste, że chłopak żyje, ale znajdował się na granicy balansując niebezpiecznie na samej krawędzi.

Potter podniósł się przezwyciężając potworny ból, jaki zesłał na niego Tom Marvolo Riddle. Wyprostował się opanowując trochę nieustające drgawki. Spojrzał w czerwone ślepia prześladowcy i powiedział:
- Daruj sobie. Tutaj wszystko podlega moim kaprysom.
- Ach, doprawdy? - syknął ironicznie Voldemort. - Dlaczego więc stoisz tutaj nie jak bohater, który ma zamiar zmiażdżyć wroga, lecz wyglądasz jakbyś końcami palców trzymał się życia ciągnięty przez śmierć na Drugą Stronę?
- Bo tak właśnie jest. - odparł szczerze Potter - Z tą małą różnicą, że śmierć słabnie, nie ja. - rzucił i podniósł rękę strzelając w Voldemorta wiązką złotych błyskawic, które rozpłynęły się nim dotarły do celu.
Voldemort znów spokojnie zaczął przechadzać się po platformie śmiejąc się cicho. Co jakiś czas zerkał na Pottera, którego mocno osłabił ten bezskuteczny atak. Czarny Pan zatrzymał się i powiedział:
- Nigdy więcej tego nie próbuj robić. - z wyciągniętej dłoni strzeliły zielone i srebrne pociski trafiające jeden za drugim w Pottera. Chłopak trafiony kilkakrotnie w pierś i w lewe ramię upadł na plecy z trudem łapiąc oddech.
- Zresztą, nie będziesz miał okazji, żeby to powtórzyć.
Ponownie strzelił serią pocisków, które jednak odbiły się od niewidzialnej bariery. Potter ocierając krwawiący kącik ust dźwignął się na jedno kolano i stanął na chwiejnych nogach.
- Nie tylko ty umiesz robić sztuczki. Przypominam ci, w czyim umyśle jesteś! - krzyknął i podniósł dłoń ku miejscu, gdzie normalnie znajdowałoby się niebo, albo sufit.
Platforma zadygotała, a czarne szkło przy stopach Voldemorta stało się gęstym płynem, który oplótł jego kostki uniemożliwiając ruszenie się z miejsca. Powoli posuwało się wyżej sięgając kolan Czarnego Pana. Kiedy gęsta, czarna maź dotarła do pasa Voldemort syknął i rozpłynął się jednocząc ze szklaną powierzchnią. Potter uważnie obserwował teren dookoła siebie. "Drugi raz ci się to nie uda" - pomyślał wykonując skok w tył, a z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał wystrzeliła biała ręka o palcach przypominających szpony sępa. Harry nie zastanawiając się długo chwycił za nadgarstek cofającą się rękę i szarpnął gwałtownie wykonując skręt w prawo. Voldemort z okrzykiem zdziwienia i złości oddzielił się od tafli szkła
i upadł kilka metrów dalej niesiony siłą rzutu chłopaka. Podniósł się niemal natychmiast i zaczął miotać w stronę Pottera niezliczone ilości pocisków lśniących wszystkimi barwami tęczy. Tarcz stworzona przez Harry'ego wytrzymała kilkanaście ciosów, po czym zniknęła. Harry upadł. Wiedział, że nie będzie w stanie się podnieść. Poczuł smak krwi w ustach. Jego prawa ręka wysyłała do mózgu miliony impulsów informujących o bólu pękniętych kości. Kaszlnął plując krwią.

Dumbledore zauważył, że z nosa nieprzytomnego chłopaka wypływa cienka strużka krwi. Domyślał się, co działo się w umyśle walczącego chłopaka. Walczącego z samym sobą. Naprędce wyczarował ręcznik i starł krew z jego twarzy.
- Nie daj się, Harry. Nie daj się.

Voldemort stanął tuż przy nim i zrzucił kaptur ukazując swoje zdeformowane oblicze. Potter wytrzymał kilka sekund oglądania tego szkaradztwa. Nie miał wyjścia - sił nie wystarczało mu nawet na odwrócenie twarzy w inną stronę.
- I oto Harry Potter, nadzieja całego świata, leży bezbronny u moich stóp. - zaczął monolog Voldemort. Chciał zadbać, aby to morderstwo, jakby nie patrzeć przełomowe w jego dążeniu do władzy, miało dobrą oprawę. - Zupełnie tak jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Z tym, że teraz nie pomoże ci twoja matka. - urwał dając Harry'emu chwilę na przetrawienie tych słów. - Wtedy rzeczywiście otrzymałeś część mnie. Cześć, która właśnie przed tobą stoi. Twoje błogosławieństwo, które pozwoliło ci przeżyć te marne kilkanaście lat teraz jest sprawcą twojego końca.
- Więc jednak. - odpowiedział Potter
- Co? - zdziwił się Voldemort zaskoczony nagłym wtrąceniem się Pottera. - Co jednak.
- To nie ty jesteś moim błogosławieństwem, tylko ja twoim, Riddle.
- Nie kpij ze mnie. - prychnął Voldemort.
- Widzisz - zaczął z trudem Potter. Starał się nie ujawniać swojego bólu przed Voldemortem. - Wtedy, kiedy zaatakowałeś mnie powinieneś zginąć. Dlaczego więc czar odbity przez niemowlaka cię nie ukatrupił.
- Dzięki mojej niewyobrażalnej mocy! - ryknął tryumfalnie Czarny Pan
- Nie. Przeżyłeś, bo część... resztkę twojej duszy zaszczepiłeś w ciele małego chłopca. We mnie. Dopóki choć cząstka ciebie żyła, ciało nie mogło zginąć.
- Ciekawa teoria. Tylko że teraz jest już za późno na takie zwierzenia. Zabiję cię...
- ... i zabijesz siebie. Póki egzystujesz w moim ciele prawdziwy Voldemort żyje. Kiedy umrę umrze mój umysł, moja dusza. Czyli twoja także. A wtedy pyk! Zniknie największa zakała czarodziejskiego świata! - jego krzyk przeszedł w urywany śmiech.
Voldemort nie mógł nie zgodzić się z tym tokiem rozumowania. Ale i to pozostawiało mu furtkę ucieczki. Gestem uciszył konającego Pottera i uśmiechnął się ironicznie
- W takim razie żegnam. Dziękuję za gościnę w twoim marnym ciele. Giń sam - ja znajdę sobie kogoś innego, godniejszego do noszenia mnie w swoim wnętrzu.
- Nie tak prędko. Naprawdę uważasz, że dałbym ci tak odejść?
Voldemorta znów oplotły półpłynne liny czarnego szkła. Już miał się z nich uwolnić, gdy ciałem Pottera wstrząsnęła seria błysków i wyładowań elektrycznych. Czarny Pan otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Kiedy zaczął rozumieć próbował wyszarpnąć ręce i nogi z kryształowego więzienia. Bezskutecznie. Ryk złości przeszedł w ryk strachu. Twarz przyjęła wyraz bezsilnego przeświadczenia o zbliżającym się końcu. Coś wybuchło. Platforma, obydwie postacie, wszystko przestało istnieć. Ciemność ustąpiła miejsca pustce.

Harry na chwilę otworzył oczy i usta, jakby chciał coś wykrzyczeć. Wszystkie mięśnie jego ciała napięły się jednocześnie do granic możliwości. Dumbledore przyglądał się bezsilnie temu wszystkiemu. Wiedział co się dzieje i wiedział, co zrobił Harry.
Gdzieś w oddali dało się słyszeć długi, przeraźliwy ni to jęk, ni to pisk. Nagle wszystko ustało. Ciało Harry'ego rozluźniło się. Puste oczy wpatrywały się w jakiś nieosiągalny punkt na niebie. Na twarzy malował się uśmiech.
Tak właśnie zginął Harry Potter. Osoba, która wybawiła świat od piętna Toma Marvolo Riddle. Rzeczą, która ostatecznie zamknęła ten rozdział historii, był fakt, że z czoła Pottera zniknął znak symbolizujący ciążący nad nim obowiązek. Na gładkim czole młodzieńca nie było już blizny.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
9462
9462
9462
9462
9462
9462
1 Modelowanie biznesoweid 9462 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron