Rozdział 4
Nocne powietrze było gęste i nieruchome, jak gdyby miasto wstrzymywało oddech, czekając, aż coś mrocznego, odrażającego wyłoni się z cienia. Wyszłam z Portu, powstrzymując chęć, by poruszyć barkami i rozluźnić napięte ciało. Mnóstwo pytań czaiło się w ciszy, a odpowiedzi nie było. Jak, u licha, Danaus schwytał Nerian? Naturi walczyli na śmierć i życie, nie dawali się zniewalać. Czy to Nerian polecił Kanausowi, żeby mnie dopadł? Łowca zaatakował mnie jednak w taki sposób, jakby miał w tym własny cel, a nie służył komuś innemu.
Starałam się pozbyć rozterek, gdy szłam za nim ulicą ku jeszcze mroczniejszej części miasta. Idąc po zawalonych śmieciami i gruzem jezdniach skręciliśmy na północ, oddalając się od serca tego miasta i jego wysprzątanych parków. Tu, gdzie dotarliśmy, było mniej latarni i stały w większej odległości od siebie. Domy zdawały się chwiać, opierały się o siebie, szukając wsparcia pod ciężarem lat zaniedbania. Dopiero minęła północ, ale na ulicach nie było już nikogo.
Odeszliśmy o kilka przecznic od klubu, kiedy się zatrzymałam. Danaus przystanął obok mnie, sięgając dłonią do pasa.
- Jeśli wyciągniesz ten sztylet od naturi, wyrwę ci rękę - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Kątem oka dostrzegłam, że skinął głową, a potem cofnął dłoń. - Ktoś nas śledzi.
Wyczułam jego obecność, gdy tylko wyszliśmy z klubu, ale nie przystanęłam, zanim nocny wędrowiec nie zbliżył się do nas. Na razie nikt inny nie powinien dowiadywać się niczego naturi. Chciałam sama się zorientować, co się dzieje i do jakich szkód doszło, zanim pogłoski o tym się rozejdą. Nieliczni naturi nadal błąkali się po świecie, czając się w lasach i dżunglach, możliwie z daleka od ludzi. Nie było powodu do paniki, jeśli ktoś natknął się na nich przypadkiem.
Nie chcąc tracić cennego czasu, wytężyłam swoje zmysły. Moja moc omiotła budynki, wychwytując lekkie wibracje ludzi leżących w łóżkach. Wyczułam w mieście innych wampirów, oddających się swoim nocnym zajęciom. Na moment zamarli pod dotykiem mojej magii, a potem powrócili do swoich rozrywek. Wiedzieli, że to nie ich szukam.
W chwili gdy namierzyłam tego, o kogo mi chodziło, zerwał się on z miejsca. W mgnieniu oka przebył dzielące nas dwie przecznice. Otworzyłam usta, żeby ostrzec Danaus, ale było już na to za późno. Wampir zamienił się w smugę piaskowej barwy i spadł na łowcę.
Danaus runął na ziemie, ale zdołał zrzucić z siebie wampira i znów poderwać się na nogi. Jasnowłosy wampir odzyskał równowagę i byłby zaatakował ponownie, gdybym nie wkroczyła między walczących. Nie miałam czasu na takie bzdury. Najpierw Joseph zakłócił mi noc, a teraz pojawił się Lucas. W tej chwili miałam na głowie ważniejsze problemy.
- Dość tego! - krzyknęłam, wyciągając ręce i rozdzielając ich obu. Skulony Lucas spojrzał gniewnie na Danaus, Danaus potem się wyprostował i zerknął na mnie, zadowolony z siebie. Zacisnęłam mocno dłonie. Miałam ochotę sprawić mu lanie, żeby nie spoglądał w taki sposób.
Lucas miał jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu i jasne włosy, które luźno zwijały się w loki, okalając jego uszy i dolną część twarzy. Ze swoją drobną figurą i subtelnymi rysami wydawał się taki delikatny, niemal kobiecy. Jednak tę anielską maskę psuł wyraz zimnego okrucieństwa, czający się w jego nordyckich, niebieskich oczach.
- A więc pogłoski się potwierdziły - stwierdził ze źle skrywanym zadowoleniem. Uśmiechnął się szerzej; odsłonił kły. - Porzuciłaś naszą rasę dla łowcy.
Do diabła, plotki rozchodziły się szybko wśród wampirów. Powinnam była się tego spodziewać, przecież mieliśmy dar telepatii. Wszyscy nocni wędrowcy w mieście wiedzieli już o moim starciu z Danausem. Nie wspomniałam o nim nikomu z naszych, by sami wyczuli kipiące emocje, niczym aromat wybornego wina. A jednak minęły dwie noce od tamtego pierwszego spotkania i wielu młodych ze zdziwieniem natrafiło na łowcę spacerującego ulicami tego miasta. Czekałam na więcej informacji ze Starego Świata przed zabiciem łowcy, przez lata nauczywszy się ostrożności.
Poza tym obserwowałam Danaus na tyle długo, by się zorientować, że ma poczucie honoru i nie będzie polował na moim terenie przed załatwieniem naszej sprawy.
Westchnęłam za znużeniem, opuszczając ramiona.
- Oszalałeś.
- Jeśli tak, to odstąp i pozwól mi nacieszyć się zdobyczą - powiedział Lucas, Lucas zabrzmiało to tak, jakby się wykłócał o ostatni kawałek czekoladowego ciastka.
- On jest mój. To ja nacieszę się nim, kiedy tylko zechcę. - Mój głos stężał i stał się chłodny jak stal. Zrobiłam krok w stronę wampira, ale on nie odstąpił, choć uśmieszek zniknął mu z twarzy. Lucas zawsze był niezbyt mądry. - Inni nocni wędrowcy w tym mieście wiedzą, żeby go nie tykać, o ile nie zaatakuje pierwszy. Nie masz prawa go zabijać. Gdybym nie miała nic innego do roboty, stanęłabym z boku i pozwoliła, żeby wyciął ci serce.
Stałam tak blisko niego, że prawie stykaliśmy się nosami. Na obcasach byłam od Lucas wyższa o kilkanaście centymetrów i mogłam patrzeć na niego z góry. Oczy Lucas pociemniały ze złości, źrenice się rozszerzyły, przesłaniając niemal jasnoniebieskie tęczówki. Fala jego mocy przeszła przeze mnie jak chłodny wietrzyk i wprawiła powietrze w drżenie. Nie miałam czego się bać. To jasnowłose monstrum o anielskim obliczu liczyło sobie zaledwie kilkaset lat i miało więcej wybujałego ego niż prawdziwej siły.
- Co tu robisz? - zapytałam ostro, kiedy w końcu cofnął się o krok.
- Wysłano mnie, żebym miał na ciebie oko - odrzekł Lucas. Pełen samozadowolenia uśmieszek znowu się pojawił na jego ustach, a źrenice skurczyły się tak, że jego oczy ponownie miały kolor nieba.
- Dlaczego wcześniej mi się nie zameldowałeś? Jesteś w tym mieście od ponad tygodnia.
Obojętnie wzruszył ramionami, wsuwając dłonie w kieszenie czarnych, luźnych spodni.
- Jestem towarzyszem Macaire'a. Czynię to, co chcę.
Zrobiłam krok w jego stronę i złapałam go za przód czerwonej jedwabnej koszuli, okręcając ją lekko wokół pięści, by mieć pewność, że mi się nie wyrwie. O mało nie parsknęłam śmiechem, ujrzawszy wyraz zdumienia, jaki pojawił się na jego ładnej twarzy, gdy cisnęłam nim przez ulicę w stronę ciemnego zaułka. Rozległ się donośny dźwięk, gdy zderzył się z metalowym koszem na śmieci. Z trudem się pozbierał, a z jego gardła wydobyło się ciche warknięcie. Otrzepał śmieci i resztki jedzenia ze spodni.
Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio miałam okazję spuścić komuś porządne lanie. Starcie z Danausem trwało zbyt krótko. Lucas mógł wytrzymać kilka rund i ciągle się stawiać.
Wampir rzucił się na mnie z palcami zagiętymi jak szpony. Złapałam go jedną ręką za gardło i rzuciłam na ceglany mur okalający zaułek. Danaus szedł tuż za mną, a śmieci rozrzucone na betonie prawie zagłuszały odgłos jego kroków. W normalnych okolicznościach dałabym tak popalić Lucasowi, że zostałaby z niego kupa mięsa. Niestety tej nocy miałam do wykonania inne zadania. Sprawa naturi i utrzymanie ich istnienia w tajemnicy były najważniejsze.
- Mało mnie obchodzi, czy zostałeś nowym służalcem Macaire'a. To ja jestem strażniczką tego terytorium i masz oddać mi należną cześć.
Uniosłam wolną lewą rękę, kurcząc lekko dłoń z rozczapierzonymi palcami. Na moim bladym ciele zalśnił blask tańczących błękitnych płomieni.
Lucas natychmiast zaczął się szarpać, chcąc uciec przed ogniem, zacisnął palce na mojej ręce trzymającej go za gardło.
- Per favore, Mira! Mia signora! - zawołał, nieświadomie przechodząc na włoski. Lucas nie był Włochem. Gdybym nie wiedziała, skąd pochodzi, to po jego akcencie wzięłabym go pewnie za Słowianina. A jednak Sabat miał swoją siedzibę we Włoszech i wszyscy nocni wędrowcy uczą się błagać o litość po włosku. - Proszę, Miro. To ty jesteś moją panią. Zostałem wysłany przez Starszyznę. Są zaniepokojeni.
- Czym? - spytałam. Czy i oni wiedzą już o tamtych symbolach? Mdlący lęk ścisnął mi serce. Skupienie na sobie uwagi Starożytnych nigdy nie było miłym przeżyciem.
- Ludzie… zaczynają zadawać za dużo pytań.
- Zawsze się o coś dopytują. To się nie zmieniło.
Ludzie od wieków domyślali się istnienia nocnych wędrowców, ale nigdy naprawdę nie uwierzyli, że historie o nich są prawdziwe.
- Jednak teraz mają dowód - odparł, przechodząc z powrotem na nasz język.
Niepokojące uczucie dołączyło do moich poprzednich obaw. Znieruchomiałam.
- Dowód? Jaki?
- Dwie noce temu znaleziono ciała w Kalifornii, a inne w Teksasie w zeszłym tygodniu.
- Słyszałam o tym.
- Przymierze Światła Dnia uważa to za dowód, że istniejemy.
- To tylko marginesowe ugrupowanie. - Zgasiłam płomienie ze swojej dłoni, ale nie puściłam Lucas. - Nikt im nie wierzy. Policja uważa, że to mistyfikacja.
- Zyskują coraz więcej zwolenników. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci liczba łowców zwiększyła się ponad dwukrotnie. Starszyzna uważa, że czas nam się kończy.
- Po co więc tu przybyłeś?
Lucas zesztywniał.
- Oni chcą wiedzieć, kto zostawił tamte ciała. A ty jesteś jedną z najstarszych w Nowym Świecie.
- Nie przybyłam tutaj po to, żeby kogoś niańczyć, i nie będę sprzątać po każdym zabójstwie. - Zacisnęłam mocniej dłoń na jego gardle i przysunęłam się bliżej. - Nie mam pojęcia, kto narobił tego bałaganu. - Puściłam go i podeszłam do ceglanego muru w wąskim zaułku. Miałam pilniejsze sprawy na głowie. Nie musiałam martwić się o Starszyznę i jej sługusów najeżdżających moje terytorium.
- Dowiedzą się, kto spowodował to zamieszanie wśród ludzi - powiedział Lucas. - Jeśli ten ktoś jest nadal w Nowym Świecie, twoim zadaniem będzie wymierzyć mu karę. - Potarł szyję w zamyśleniu.
- Nie będę tańczyła tak, jak mi zagra Starszyzna. - Ale nawet ja wiedziałam, że to tylko częściowa prawda. Byłam silniejsza od większości nocnych łowców w moim wieku i to nie tylko z powodu swojej umiejętności posługiwania się ogniem, choć ten wyjątkowy dar pozwalał mi trzymać innych na dystans. Zgładziłam więcej Starożytnych, niż powinnam, zasłużywszy przez wieki na swoją paskudną reputację, krwawą i zabójczą.
Nie musiałam nadskakiwać Starszyźnie z powodu Jabariego. Stanowił bufor między mną a pozostałymi członkami Sabatu, zapewniając mi swobodę. Jabari, najstarszy i najpotężniejszy członek Sabatu, mógł być pewien mojej lojalności. Wystarczyło, żeby poprosił, a wykonałabym dla niego niemal każde zadanie. Teraz jednak gdzieś przepadł, mój bufor zniknął.
- Podporządkujesz się, jeśli będziesz chciała zachować swoje terytorium i życie - powiedział Lucas, Lucas jego oczy zwęziły się w szparki.
Wpatrywałam się w niego, powstrzymując się, żeby nie urwać mu głowy. Był żałosnym stworzeniem. Miał niespełna trzysta lat i wiedziałam, że prawdopodobnie nie przetrwa tak długo, by przeżyć kolejny wiek. Ci, którzy służyli Starszyźnie za towarzyszy, rzadko żyli długo, ale nagrodą w tej krótkiej egzystencji była możliwość pławienia się w zdumiewającej mocy, jaką emanowali Starsi. Gdy ktoś został wybrany na towarzysza, inni nocni wędrowcy nie mogli go tknąć, nie narażając się na gniew Starszyzny. Oczywiście, jeśli zawiodło się swojego opiekuna, traciło się życie. A słyszałam, że taka śmierć była zawsze powolna i bolesna.
- Znikaj stąd, Lucasie. Wróć do swojego pana i powiedz mu, czego się dowiedziałeś.
- Na przykład to, że bronisz łowcy? - Zerknął na Danausa stojącego u wylotu alejki, a potem z powrotem na mnie.
- Raczej opowiedz o tym, jak darowałam ci życie - odparłam z uśmiechem, groźnie szczerząc kły. - Przekazałeś swoją wiadomość. Odejdź, zanim słońce oświetli ziemię, bo inaczej zapoznam cię z zupełnie nowym wymiarem bólu.
Lucas spiorunował mnie wzrokiem jeszcze przez chwilę, a potem odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę ulicy. Patrzyłam, jak odchodzi; niemal otarł się o Danaus, który nawet nie drgnął. Wampir taki jak Lucas stanowił dla łowcy łatwą zdobycz. Jednak Lucas był również rzecznikiem czegoś o wiele większego i bardziej przerażającego.
U wylotu alei odwrócił się, by na mnie spojrzeć.
- Nie chodzi tylko o Starszyznę. Inni też to obserwują! - zawołał, po czym zniknął w mroku.
- Cholera - szepnęłam, kiedy już byłam pewna, że Lucas mnie nie słyszy. Miałam wystarczająco dużo zmartwień bez Starszyzny i wszystkich innych siedzących mi na karku. Wątpiłam, czy Macaire będzie mnie ścigał za poturbowanie Lucas, ale nie chciałam znaleźć się po niewłaściwej stronie, gdyby Starszyzna postanowiła nagle znaleźć dla ludzkości kozła ofiarnego.
W hierarchii nocnych wędrowców sprawa była prosta. Najwyżej stał Nasz Władca, który rządził wszystkimi wampirami. Pod nim znajdował się Sabat, składający się z czterech członków Starszyzny. Sabatowi podlegali bezpośrednio ci najsilniejsi i najsprytniejsi. Oczywiście Starożytni - czyli wampiry liczące sobie ponad tysiąc lat - stanowili problem szczególnego rodzaju. A ja z nimi zadarłam.
Stojąc w ciemnym zaułku na własnym terytorium, mogłam się czuć pewnie, ale przecież nigdy dotąd nie zmierzyłam się ze wszystkimi Starszymi naraz. Trzymałam się w bezpiecznej odległości od tego kręgu. Byłam pewna, że niektóre moje działania przyciągnęły ich uwagę i rozgniewały ich już nieraz.
Niestety czasami afiszowałam się z całkowitym lekceważeniem, ogólnym brakiem uległości wobec tej grupy. Dotychczas puszczali to płazem i wiedziałam, że powinnam podziękować za to Jabariemu. Jeśli jednak sprawy zaczną wymykać się nam z rąk tutaj, w Nowym Świecie, Starszyzna wykorzysta to jako okazję, żeby zmusić mnie do posłuszeństwa albo rzucić moją głowę ludziom.
Zobaczyłam, jak Danaus chowa z powrotem swój sztylet do pochwy za pasem. Rzecz jasna stanowił on jeszcze jeden problem, który musiałam rozwiązać, zanim powitam na swojej ziemi Starszyznę.
- Nerian - powiedział Danaus, wydając typowy dla siebie głęboki pomruk.
Powróciliśmy do pilniejszych spraw. Lucas i Starszyzna mogli zaczekać. Podobnie jak unicestwienie Danausa.