Rozdział 17
W każdym mieście, nawet w Londynie, są takie miejsca, gdzie policja nie lubi zaglądać. W Savannah ciemne ulice, tam gdzie znajdował się klub Port, należały do ulubionych przeze mnie tras przechadzek. W Londynie taki mroczny sektor znajdował się daleko od Mayfair i Hycle Parku, na obrzeżach miasta zabudowanych ciasno ceglanymi kamienicami. Powietrze było tam gęste i ciężkie od letniego upału, pełne zjaw i ponurych, mrocznych wspomnień. Wątpliwe, czy w tej części miasta mogliby mieszkać ludzie o zdolnościach parapsychicznych; zmarli nie dawaliby im spokoju. Przybyłam tutaj, aby rozwiązać pewne problemy, w taki lub inny sposób.
Wydawało się, że wiozącemu nas taksówkarzowi ulżyło, kiedy wysadził nas o kilka przecznic od pubu, do którego zmierzaliśmy. Szybko wziął pieniądze od Danausa i zawrócił, kierując się z powrotem w stronę jasnych świateł i wielkomiejskiego ruchu ulicznego. Pozostały odcinek drogi do pubu przeszliśmy w milczeniu, rozglądając się po okolicy i wypatrując czegokolwiek, co mogłoby stanowić potencjalne zagrożenie. Obok siebie wyczuwałam łagodne pulsowanie mocy emanujących z Danausa. Omiatały mnie i ocierały się o moją skórę, sondując, zupełnie jakby próbowały wybadać, kim właściwie jestem.
Starając się nie zwracać na to uwagi, uruchomiłam własne moce. Chociaż nie potrafiłam wyczuć obecności naturi, to w tym małym, ograniczonym sześcioma przecznicami rejonie, ku swemu zaskoczeniu naliczyłam wiele osób posługujących się magią, a nawet paru doświadczonych czarowników i wiedźm. Byli oni świadomi tego, iż w ich części miasta pojawiły się jakieś moce, ale nie wyczuli nic ponadlo. Była tu też garstka nocnych wędrowców, znacznie młodszych ode mnie. Ostatnio coraz trudniej udawało mi się natrafić na wampiry, które chodziły po ziemi dłużej ode mnie.
Pub Sześć Stóp Pod Ziemią był norą w najprawdziwszym sensie tego słowa. Stanowił niegdyś kostnicę z własnym krematorium, ale poprzedni właściciele gdzieś się wynieśli. Neonowy znak w kształcie umrzyka z kamieniem nagrobnym pod głową, przyciskającego do piersi lilię, migotał ponad wejściem. Trochę to ograne jak na klub wampirów, ale czy miałam prawo się czepiać? Jednym z moich ulubionych lokali w rodzinnym mieście był kierowany przez wampirów bar o nazwie Żywy. Jego klientelę stanowili niemal wyłącznie ludzie, a nieliczni spośród nas wpadali tam czasem, żeby się pośmiać. Łatwiej już było złowić ofiarę w sąsiednim klubie nocnym noszącym nazwę Czyściec. Żywy to miejsce rozrywki przed wieczorem wypełnionym pożywianiem się i rozpustą.
Po miejscu o nazwie Sześć Stóp Pod Ziemią spodziewałam się typowej gotyckiej scenerii, czarnych strojów i bladych twarzy. Natrafiłam jednak na typową londyńską spelunkę punków.
Przepchaliśmy się przez tłum przed klubem do drzwi frontowych, przy których oczyściłam umysł bramkarza z myśli. Nie miałam zamiaru tracić godziny, czekając w kolejce na wejście do środka, kiedy wokół mogli się czaić naturi. Ledwie znalazłam się wewnątrz, wyciągnęłam z tylnej kieszeni skórzany portfel i wtedy nagle się zorientowałam, że mam przy sobie tylko amerykańskie dolary. Przed wyjazdem poleciłam Charlotte, by dostarczyła mi nieco egipskich banknotów, ale nie wzięłam innych walut, gdyż nie byłam pewna, gdzie jeszcze się znajdę.
Zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć, Danaus wyciągnął rękę ponad moim ramieniem i wręczył dwudziestofuntowy banknot wykidajle z purpurowymi włosami, tyle wystarczyło, aby wpuszczono nas bez pytania.
- Nie martw się. Ja zapłacę za naszą następną randkę.
Ruszyłam w stronę baru, zanim Danaus zdążył odpowiedzieć.
Oboje zatrzymaliśmy się wewnątrz lokalu, rozglądając się dokoła. Aż dziw, że w tym tłoku ludzie mogli oddychać. Wyglądało na to, że rozwalono tutaj ścianki działowe, robiąc jedno wielkie pomieszczenie. Długi bar oblegany był przez co najmniej potrójny łańcuch klientów. Z tyłu znajdowała się scena, na której właśnie występował jakiś zespół z facetem wydzierającym się do mikrofonu. Musze przyznać, że nie jestem wielką fanką muzyki punkowej.
Obrzuciłam wzrokiem zebrany tłum. Przed wejściem do pubu wyczułam w pobliżu obecność dwóch nocnych wędrowców, ale nie próbowałam ich zidentyfikować. A jednak teraz, w tym ścisku, wiedziałam, że będę musiała użyć swoich mocy, by ich namierzyć. Było tu za wiele osób, aby za pomocą wzroku odnaleźć Thorne'a i Tristana. Wyzwoliłam nieco mocy.
- Cholera - zaklęłam przez zaciśnięte zęby.
- Co jest? - spytał Danaus, odwracając się, by spojrzeć na mnie. - Znalazłaś go?
- Tak, znalazłam. - Namierzenie Tristana okazało się dosyć łatwe. Ten blady wampir o brązowych włosach siedział w owalnym boksie na lewo od sceny. Był jedyną modnie ubraną osobą w tym miejscu, co niewątpliwie świadczyło o zamiłowaniu Sadiry do kosztownych rzeczy.
Drugi z nocnych wędrowców też bardzo rzucał się w oczy; okazało się, że blady wokalista ściskający mikrofon to właśnie Thorne. Ale jak mam go stamtąd ściągnąć? Mogłam wprawdzie przecisnąć się przez tłum, wskoczyć na estradę i wyrzucić go przez najbliższe okno, wolałam jednak nie robić scen.
- Zaczekamy - powiedział Danaus, gdy z niesmakiem wskazałam mu śpiewaka. Zaczął torować sobie drogę przez tłum pod ścianą. Ruszyłam jego śladem, patrząc jak ludzie zerkają ze złością, a potem rozstępują się na boki na widok twarzy Danausa i jego masywnej sylwetki. Doszło do interesującej zamiany ról. Ja sama uciekałam się do użycia fizycznej siły w kontaktach z osobnikami własnej rasy. Gdy chodziło o ludzi, wystarczył mi tylko zmysłowy powab i roztoczenie lekkiej groźby, czegoś mrocznego i potężnego, by zmusić ich do zrobienia tego, na czym mi zależało. Jednak Danaus sprawiał, że ludzie stawali się jacyś mali, bezradni. Kojarzył się wszystkim z kostuchą.
Wciśnięta w ocieniony kąt, oparłam się plecami o ścianę oblepioną plakatami, trzymając ręce skrzyżowane na piersiach, i obserwowałam osobnika będącego naszym celem. Sprawdzałam go tak długo, aż Thorne zająknął się w połowie piosenki i rozejrzał się dokoła. Wyczuł mnie, lecz jeszcze nie zdołał precyzyjnie zlokalizować miejsca, w którym się znajdowałam.
Wampir śpiewający na scenie przed tłumem rozwrzeszczanych fanów. Jak mogło dojść do czegoś takiego? Od chwili naszego odrodzenia wpaja się nam, że mamy trzymać się na uboczu, nie zwracać na siebie uwagi. Im dłużej ludzie na nas patrzą, tym więcej widzą i wyczuwają, że jesteśmy jacyś inni. Mogą początkowo nie wiedzieć, z kim mają do czynienia, ale z czasem zaczynają to rozumieć.
Pod koniec utworu Thorne wychylił się do przodu, wspierając się na statywie mikrofonu, i rozchylił usta, wystawiając na pokaz swoje kły. Rzuciłam się w jego kierunku, lecz Danaus powstrzymał mnie. Tłum po prostu oszalał, ryczał radośnie. A więc wiedzieli, kim jest Thorne, i bardzo im się to podobało. Rozejrzałam się po widowni, przypatrując się minom fanów. Nie odczuwali strachu; tylko podniecenie i rokosz.
- Wiedzą? - zapytałam, odwracając się, by spojrzeć na Danausa. Łowca stał koło mnie, nie odrywając wzroku od estrady.
- Oni sądzą, że to tylko sceniczne popisy - powiedział, kiwając głową w stronę falującego tłumu. Gdyby znali prawdę - to, że trzy prawdziwe wampiry znalazły się pośród nich - czy nadal tak dobrze by się bawili? A może uciekliby z krzykiem z tego miejsca, gdzie odór śmierci przebijał przez opary potu i alkoholu?
Pozostaliśmy na miejscu, gdy Thorne schodził ze sceny. Na czele zespołu przedzierał się przez napierający tłum, śmiejąc się, kiedy fani go dotykali i wyciągali ku niemu ręce. Usiadł w owalnym boksie koło Tristana, w otoczeniu swoich kolegów z kapeli i kilku fanek. Ruszyłam w tamtym kierunku, mając Danausa tuż za sobą. Należało załatwić tę sprawę, nie zwlekając.
Gdy stanęłam przed nim, wciąż ledwie mogłam uwierzyć, że Thorne to nocny wędrowiec. Gdyby nie słaba aura mocy emanująca z jego ciała, powiedziałabym, że to tylko żałosny, chudy człowiek. Wyglądał tak, jakby ktoś tchnął życie w szkielet, a potem niestarannie zapakował kości w ludzką skórę. Jego skóra była kredowobiała, jak tlenione włosy, które sterczały mu na wszystkie strony. Miał na sobie bardzo obcisłe skórzane spodnie, dodatkowo podkreślające jego chudość. Na gołym torsie widać było wszystkie żebra.
Każdy człowiek na jego miejscu byłby wykończony po takim występie, ale on nawet nie udawał zmęczenia i nikogo jakoś to nie dziwiło. Oto siedział wampir, nie kryjąc wcale, kim jest, i nikt tego nie zauważał, ani się tym nie przejmował.
Natomiast Tristan był taki, jak, moim zdaniem, powinien wyglądać nocny wędrowiec. Najwyraźniej minęło nie więcej niż kilkanaście lat, odkąd odrodził się jako wampir. Jego ciemnobrązowe włosy opadały na szczupłe ramiona, a jasnoniebieskie oczy obserwowały zebrany tłum, lecz zdawał się przy tym patrzeć w dal, jakby znajdując się myślami gdzie indziej. Ubrany był elegancko w ciuchy Hugo Hossa, Ralpha Laurena i Armaniego, czyli w takie, jakie Sadira nosiła sama i w które stroiła swoją świtę. Kiedy tak na niego patrzyłam, zastanawiałam się, czy miałam na początku taki sam ponury, nieustępliwy wygląd.
- Odchrzań się - rzucił Thorne do jednego z członków kapeli. W pierwszej chwili mnie nie zauważył. Był zbyt zajęty flirtowaniem z dziewczyną o różowych włosach, która siedziała koło niego. Potem podniósł wzrok i bacznie mi się przyjrzał.
- To ty jesteś Thorne? - zapytałam, ignorując wszystkich pozostałych.
Niechętnie odsunął się od dziewczyny i popatrzył na mnie. Szeroki uśmiech rozjaśnił jego oblicze.
- Dla ciebie mogę być kimkolwiek - odparł z silnym londyńskim akcentem.
Takie zdanie zabrzmiałoby znacznie bardziej przekonująco w ustach kogoś w rodzaju Pierce'a Brosnana albo nawet Seana Connery'ego, mówiącego z uroczym szkockim akcentem. W wydaniu Thorne'a zabrzmiało po prostu żałośnie.
- Jesteś Thorne, dziecko Tabora? - spytałam ostro. Popatrzył mi w twarz, mrużąc oczy, koncentrując się.
Na sekundę wysłał z siebie słabą falę mocy, a potem otworzył szeroko oczy.
- A niech to licho, wampirzyca! - Zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu. Inni patrzyli na mnie zdezorientowani, zastanawiając się, co właściwie Thorne miał na myśli. Basista zerknął na innego członka zespołu, jakby nie mógł się zdecydować, czy należy się mnie bać. Zapewne byłam dla nich jeszcze jedną mistyfikatorką.
- Musimy pogadać - powiedziałam do Thorne'a. - I to już.
- Jak widać, jestem nieco zajęty. - Bezczelnie rozsiadając się, splótł dłonie za głową i wyciągnął nogi pod stolikiem. Kobieta z różowymi włosami, w poprutym białym podkoszulku, nachyliła się i ułożyła głowę na jego piersi, zaborczo obejmując go ramionami w pasie. Rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie. Zachciało mi się śmiać. Jak mogłam pragnąć takiego chudzielca, skoro miałam przy sobie Danausa czającego się w cieniu? Oczywiście ten mój „wybranek" był w stanie za pomocą myśli zagotować moje wnętrzności.
- Powiedz im, żeby sobie poszli.
- Co ty sobie wyobrażasz, ty przeklęta suko? - rzucił, siadając prosto.
Pochyliłam się i uderzyłam dłonią w brudny blat stolika z taką siłą, że aż zabrzęczały kufle. Trochę piwa wylało się na stół, a wszyscy wokół cofnęli się odruchowo.
- Jestem Mira, przewyższam cię rangą.
Próbował wstać, ale znalazł się w potrzasku między ścianką boksu a stolikiem.
- Krzesicielka Ognia - wyszeptał tonem, w którym można było wyczuć zachwyt zmieszany z lękiem. Otworzył szeroko oczy i rozwarł lekko pobladłe usta, przyglądając mi się z nowym zainteresowaniem. Chwilowo go zignorowałam.
- Widzę, że moja sława mnie poprzedza - rzekłam. - Pogoń ich, zanim grzmotnę twoim kościstym tyłkiem o ścianę.
- Nie ośmieliłabyś się. - Zachichotał, a jego wzrok powędrował w kierunku licznego tłumu, który tańczył i wrzeszczał. Obowiązywała zasada, aby nie rzucać się w oczy, a Thorne nie wiedział, że nie zawsze jej przestrzegam.
- Zrobiłaby to - powiedział Tristan spokojnie i stanowczo, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
Thorne wahał się przez moment, gapiąc się na mnie z wężonymi, paciorkowatymi oczami.
- Zjeżdżajcie stąd - mruknął cicho. Obrzuciłam go nieprzychylnym spojrzeniem, powściągając pokusę chwycenia go za gardło, kiedy zerkał na swoich kompanów. - Zjeżdżać!- powtórzył i odepchnął kobietę siedzącą u jego boku.