Rozdział 21
Świat powoli powracał do mojej świadomości i od razu pożałowałam, że tak się stało. Ból zalewał mnie mdlącymi falami, grożąc wciągnięciem w gęsty mrok. Oparłam się pokusie ponownego poddania się nieprzytomności. Tristan i Danaus sprzeczali się o coś, ale nie byłam w stanie zrozumieć istoty ich sporu. Słyszałam cichy warkot samochodowego silnika. Boczna szyba była uchylona, a wietrzyk chłodził krew, która zasychała mi na rękach i brzuchu.
Zmusiłam się do otwarcia oczu i stwierdziłam, że leżę na tylnym siedzeniu małego auta. Leżałam na boku, z głową na kolanach Tristana. Przykładał coś, zdaje się, że swoją koszulę, do moich pleców, próbując zatamować upływ krwi, a drugą dłoń przyciskał mi do piersi.
- Skąd miałbym wiedzieć? - rzucił Tristan ze złością, a jego głos w końcu przedarł się przez mgłę bólu spowalniającą moje myśli. - Starożytni nigdy nie wspominają o Machu Picchu. A my nie rozmawiamy o naturi. Naturi miało już nie być. Przepadli… - Jego słowa przeszły w szept.
Zamknęłam znów oczy. Słowa Tristana odbijały mi się echem w mózgu. Miał rację. Nie rozmawiamy o tym ohydnym epizodzie naszej przeszłości, uciekając od tego, co omal nie przywiodło naszej rasy do zagłady. Unikamy tego, obawiając się, że samo wspomnienie o tym ponownie wywoła naszych wrogów.
- Dlaczego? Co tam się wydarzyło? Czemu to takie ważne? - Danaus rzucał pytania z przedniego siedzenia, kierując pojazdem. - Oni zabili Tabora i wciąż prześladują Mirę, którzy byli w Machu Picchu.
- Machu Picchu to nasza ostatnia bitwa - powiedziałam cicho. Poczułam, jak kolana Tristana drgnęły pode mną; najwyraźniej zaskoczyło go, że odzyskałam przytomność. - Była to ostatnia z długiego cyklu batalia z naturi.
- Do czego tam doszło? - dopytywał się Danaus, tym razem głosem nieco cichszym.
- Nie pamiętam nic z tamtej nocy.
- To zrozumiałe - mruknął pod nosem. Zdołałam uchwycić te słowa, zanim uleciały porwane wiatrem.
- Dlaczego? - Próbowałam spojrzeć na niego, ale głowa ciążyła mi jak ołów.
- Czasami umysł wypiera pewne sprawy dla własnego dobra.
Lodowaty dreszcz przebiegł mi po skórze, a nie miał on nic wspólnego z wiejącym wiatrem. Żałowałam, że nie mogę pozbyć się wspomnień o kontaktach z naturi.
- Co Nerian ci powiedział?
- Dostatecznie dużo, żeby mnie przerazić.
W rzeczywistości nie chciałam słuchać szczegółowej relacji z tamtej nocy. Wspomnienia o tym zawsze wzbudzały we mnie ból. A teraz jeszcze pojawił się ten Rowe, którego głos skądś pamiętałam.
- Pamiętam Neriana - szepnęłam. - Pamiętam, co naturi ze mną robili. Trzymali mnie prawie przez dwa tygodnie. Chcieli wykorzystać mnie do zabijania nocnych wędrowców przybywających do Machu Picchu. Zwalczaliśmy naturi ze zmiennym szczęściem przez kilka stuleci. Przed Machu Picchu zdołali przełamać pieczęć, korzystając z energii Petry. Dotarli do Machu Picchu, aby otworzyć wrota oddzielające światy i ostatecznie uwolnić tamtejszego gospodarza wraz z ich królową, Aurorą. - Przerwałam na moment, usiłując się zmusić do otwarcia oczu, chcąc się rozejrzeć wokół, ale kosztowało to mnie zbyt dużo energii. I tak miałam szczęście, że mogłam rozmawiać.
- Pamiętam przybywających tam nocnych wędrowców, ale nie potrafię sobie przypomnieć ich twarzy, poza obliczem Jabariego. To wtedy ujrzałam go po raz pierwszy. A potem... już nic. Nie pamiętam niczego po tym, jak przybyli.
- Jaka jest następna rzecz, którą zapamiętałaś?
- To, jak stałam nad Nerianem. Zbliżał się świt, a on konał. Ukryłam się na dzień w pobliskiej dżungli. Następnej nocy Jabari zjawił się po mnie.
- A co z Rowe'em?
- Nie spotkałam Rowe'a do czasu tej napaści w Egipcie - powiedziałam z westchnieniem.
- Wydaje się, że on zna ciebie.
- Wiem, ale ja nie znam jego. Jestem pewna, że zapamiętałabym jednookiego elfa. - To nie miało sensu. Przekopywałam własne wspomnienia przez ostatnich parę dni, lecz nie potrafiłam przypomnieć sobie niczego o naturi o imieniu Rowe lub jakimkolwiek innym naturi, z którym mogłam go skojarzyć. - Pamiętam, że w Machu Picchu wyczuwałam obecność Sadiry, choć jej nie widziałam. Pamiętam też głos Tabora. Słyszałam, jak rozmawia z Jabarim, zanim się oddalił. Wydawał się... wściekły.
- Dokąd jedziemy? - zapytał nagle Tristan. Wyczuwałam, jak wzmaga się w nim napięcie. Nie mogąc się poruszyć, zebrałam resztki energii i przeniknęłam do jego umysłu. Było to stosunkowo łatwe, ponieważ znajdował się tak blisko, ale brakowało mi siły, by utrzymać tę więź na dłużej. Zdołałam dostrzec w jego myślach urywane obrazy drzew okalających szosę. Okolica wydawała się odludna, opustoszała, idealna do przeprowadzenia ataku.
- Do Warowni Temidy. Tam jest Sadira - odparł Danaus.
- Co to takiego Temida? - spytał Tristan.
- Siedziba łowców wampirów - odezwałam się cicho.
- Nie taki jest cel istnienia Temidy - rzucił Danaus.
Żachnęłam się, chociaż nie miałam nastroju do sprzeczki.
- Oświeć mnie, co ty, łowca nocnych wędrowców, i James, mól książkowy, całkiem oderwany od rzeczywistości, macie ze sobą wspólnego.
W samochodzie zapadła głęboka cisza. Czekałam cierpliwie, wyczuwając każdą nierówność, każdy zakręt na szosie, kiedy zbliżaliśmy się do Warowni - siedziby ludzi, którzy urządzali polowania na przedstawicieli mojej rasy.
- Cel Temidy to utrzymanie równowagi - odparł w końcu Danaus. - Większość członków Temidy przypomina Jamesa Parkera; to uczeni zajmujący się badaniami nad okultyzmem. Obserwują wszystko z dystansu, katalogując wydarzenia i różnego rodzaju stwory. Lecz są i łowcy. Wchodzą oni do akcji, kiedy wasza rasa zagraża ludzkości. Staramy się utrzymać wszystko w tajemnicy, aby nie przedostało się to do świata ludzi.
- Niszczycie nas na polecenie takich mądrych, wykształconych ludzi w rodzaju Jamesa? - zapytałam z sarkazmem.
- Nie. Tylko przywódca Temidy może zlecić misję łowcy.
- Czyli Ryan? - spytałam, przypominając sobie imię, które Danaus wypowiedział wcześniej tego wieczora, przekonując Jamesa, by zabrał Sadirę do Warowni.
- Tak.
- Nie mogę się doczekać spotkania z nim. - Starałam się mówić pewnym głosem, choć krew sączyła mi się na koszulę Tristana.
Danaus wydał z siebie dziwny dźwięk. Ostry i szorstki, jak papier ścierny. Śmiał się ze mnie. Ja też próbowałam się uśmiechnąć, choć poruszenie w tym celu odpowiednimi mięśniami twarzy wiązało się z wielkim wysiłkiem. Mniejsza o to. Ten śmiech ukoił na krótki moment mój ból. Był niczym błysk słonecznego promienia wśród skłębionej masy burzowych chmur i chciałam nacieszyć się nim, zanim ciemne obłoki znowu przesłonią to złociste światło.
- Nie uda ci się zastraszyć i skołować Ryana, tak jak zrobiłaś to z Jamesem - rzekł rozbawiony.
- A może uwiodę go za pomocą kobiecych sztuczek? - zapytałam cicho. Tristan odchrząknął, maskując tym śmiech. Wiedziałam, że nie byłam w tej chwili zbyt ponętna. Jeśli zaraz nie dostanę się do Sadiry, zostaną ze mnie tylko zakrwawione zwłoki.
- Wątpię - odparł.
Westchnęłam dramatycznie, otwierając na chwilę oczy.
- Zdaje się, że będę musiała po prostu odgadnąć, o co mu tak naprawdę chodzi.
- Jak chcesz to zrobić?
- Nie mam najmniejszego pojęcia - przyznałam, na co znów się zaśmiał.
- I nie niepokoi cię to?
- Pozostała niecała godzina do świtu i jadę samochodem z łowcą na zgromadzenie innych łowców. Naturi dosłownie depczą mi po piętach, a moja ostatnia nadzieja pokonania ich legła w gruzach. Przypuśćmy, że przeżyję następną godzinę, ale pozostaje jeszcze Jabari, który rozszarpie mi gardło, bo nie ochroniłam Thorne'a. W takiej sytuacji nie będę się przejmować jakimś tam człowiekiem i jego planami.
Danaus zacisnął dłonie na kierownicy.
- Obyś miała rację.
- A co mam do stracenia?
- Słusznie.
Gdy w wozie znów zapadła cisza, wyczułam zaniepokojenie Tristana. Coraz bardziej brakowało nam czasu. Jeżeli Sadira nie zdąży mnie uleczyć, zanim wzejdzie słońce, nie przebudzę się już, gdy słońce zajdzie ponownie. Życie uleci z mojego ciała. Umrę.
- Jak daleko jeszcze? - spytał Tristan.
- Już blisko.
Brzask coraz bardziej się zbliżał, a nie podobała mi się perspektywa tego, że Tristan i Sadira pozostaną sami, jeśli ja nie przeżyję. Czy Danaus broniłby ich przed swoimi pobratymcami? Wolałam się nad tym nie zastanawiać.
- Od jak dawna współdziałasz z Temidą? - zapytałam Danausa, próbując skierować swoje myśli gdzie indziej.
- Od kilku stuleci.
- Dlaczego się do nich przyłączyłeś? Nie wyglądasz na takiego, który daje się omamić sektom - drażniłam się z nim.
- To nie sekta.
- Odpowiedz mi na pytanie.
- Ponieważ i mnie zależy na utrzymaniu równowagi - odparł ku mojemu zdumieniu Danaus. Rzadko odpowiadał na pytania dotyczące jego samego.
- A czym się zajmowałeś przed Temidą? - Pragnęłam się dowiedzieć, dlaczego taki cień czaił się w jego pięknych oczach. Jakie zbrodnie widywał i czy sam nie był ich sprawcą?
- Polowałem i tępiłem zło.
- To brzmi dość mgliście - stwierdziłam. - Jaką definicję zła uznajesz?
- Boską.
- A więc spędziłeś życie, polując na nocnych wędrowców, bo ktoś uznał, że jesteśmy złem. - Chwilowe ocieplenie, jakie zapanowało w stosunkach między nami, rozwiało się. Zacisnęłam palce, wbijając sobie paznokcie we wnętrze dłoni.
- Zabijacie - rzekł Danaus.
- Zaczynasz gadać jak James. - Na pewien czas zapomnieliśmy, że nadal reprezentujemy przeciwne strony; że współdziałamy na mocy chwilowego i kruchego rozejmu. - To ludzie zabijają. Wy zabijacie. A więc i my też. Czynimy to, żeby przetrwać.
Pełne napięcia milczenie zawisło ciężko w powietrzu. Danaus zjechał z szosy i nagle w wozie zrobiło się ciemniej. Otworzyłam oczy i zdołałam dostrzec tylko fragmenty nieba poprzez korony drzew, które rosły wokoło, przesłaniając połówkę księżyca.
Danaus wyemanował moce, które ogarnęły mnie swoim ciepłem i złagodziły moje napięcie.
- Tu nie ma naturi.
- Jesteś tego pewien? Nie udało ci się wyczuć Rowe'a - powiedziałam, żałując, że nie mogę usiąść i sama się rozejrzeć.
- Tutaj nie ma żadnych naturi - powtórzył spokojnie Danaus.
- Jak to jest, że potrafisz ich wyczuwać, podczas kiedy ja nie mogę? - zapytał Tristan.
Rozluźniając palce zaciśnięte w pięść, zmusiłam się do tego, by się odprężyć. Musiałam oszczędzać energię, żeby przetrwać następnych kilka minut. Mrok znowu zasnuwał mi wzrok i nie potrafiłam już dłużej utrzymać otwartych oczu. Moje ciało próbowało zaleczyć ranę, ale bez świeżej krwi nie mogło sobie z tym poradzić. W tamtej chwili zużywałam większość energii na utrzymanie się przy życiu.
- Bo oni stanowią esencję samego życia, a ty już nie żyjesz.
- Ale ja potrafię wyczuć ciebie i inne żywe istoty - wyszeptałam.
- Możecie wyczuwać wszystkie istoty ludzkie albo przynajmniej te, które rozpoczęły życie jako ludzie, ponieważ częściowo nadal macie ludzką naturę. Świat naturi jest przed wami zamknięty.
- W takim razie jak nocnym wędrowcom udało się odseparować ich od tego świata?
- Tego nie wiem.
- To zastanów się nad tym, dobrze? - powiedziałam, a moje słowa brzmiały coraz ciszej i słabiej.
Danaus zatrzymał samochód i zgasił silnik. Zrezygnowałam z prób rozglądnięcia się po okolicy i wniknęłam znowu w umysł Tristana. Był przerażony, ale trzymał się dzielnie. Patrzył na wielki gmach, który wyłonił się przed nami. We wszystkich oknach paliły się światła, pomimo tak późnej pory. Najwyraźniej niespodziewani przybysze wywołali tu spore zamieszanie.
Tristan przeczesał już zmysłami wnętrze posiadłości, z łatwością odnajdując w środku Michaela i Gabriela. Chociaż nie znał żadnego z nich, potrafiłam w jego myślach rozpoznać moich obu aniołów. Sadira pozostawała w ukryciu, a Tristan nie palił się, by wysiąść z wozu. Powiedziałam do niego w myślach:
Ona miała się tu ukryć. Ona tutaj jest.
Na pewno?
Na sto procent.
Wyszłam z umysłu Tristana, ale wciąż wyczuwałam coś jeszcze w powietrzu. Przez chwilę sądziłam, że to Tristan albo Danaus, ale źródło tej mocy było inne. W tym budynku znajdował się magik i to bardzo potężny.
Cicho się zaśmiałam, kiedy Danaus otwierał Tristanowi drzwi.
- O co chodzi? - zapytał. Pewnie myślał, że postradałam myśli.
- Są tu jakieś ciekawe osoby. Nie mogę się doczekać spotkania z nimi - odpowiedziałam. Oczywiście pod warunkiem, że Sadira zdoła postawić mnie na nogi.