Tom Clancy
R贸wnowaga
Balance of power
T艁UMACZY艁 JERZY BARMAL
wydanie polskie: 1998
wydanie oryginalne: 1998
Podzi臋kowania
Chcieliby艣my serdecznie podzi臋kowa膰 Jeffowi Rovinowi za jego inspiruj膮ce pomys艂y
i znacz膮cy wk艂ad w powstanie r臋kopisu. Podzi臋kowania za wsp贸艂prac臋 nale偶膮 si臋
tak偶e
Martinowi H. Greenbergowi, Larryemu Segriffowi, panu Robertowi Yondelmanowi oraz
wspania艂emu zespo艂owi wydawnictwa Putnam Berkeley Group, w sk艂ad kt贸rego
wchodzili
Phyllis Grann, David Shanks i Elizabeth Beier. Jak zwykle dzi臋kujemy naszemu
agentowi i
przyjacielowi, Robertowi Gottliebowi z agencji Williama Morrisa, bez kt贸rego ta
powie艣膰
zapewne nigdy by nie powsta艂a. Os膮d藕cie, drodzy Czytelnicy, na ile ten nasz
wsp贸lny wysi艂ek
zako艅czy艂 si臋 sukcesem.
Tom Clancy i Steve Pieczenik
1
Poniedzia艂ek, 17.40 - Madryt
- Z艂ama艂a艣 wszystkie regu艂y - oznajmi艂a Martha Mackall. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e jest w艣ciek艂a na stoj膮c膮 obok dziewczyn臋 i potrzeba by艂o chwili, 偶eby si臋 uspokoi艂a.
Nachyli艂a si臋 do ucha Aideen i szepn臋艂a tak, 偶eby nie mogli us艂ysze膰 inni pasa偶erowie: - Na dodatek zupe艂nie bezmy艣lnie. Wiesz, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra. Taki wybryk jest niewybaczalny.
Dumnie wyprostowana Martha i jej smuk艂a asystentka Aideen Marley trzyma艂y si臋
barierki w pobli偶u wyj艣ciowych drzwi autobusu. Zaokr膮glone policzki Aideen barw膮
przypomina艂y teraz jej rude w艂osy; machinalnie dar艂a mokr膮 chusteczk臋
higieniczn膮, kt贸r膮
trzyma艂a w prawej d艂oni.
- Nie zgadzasz si臋 ze mn膮? - spyta艂a Martha.
- Nie.
- Jak to?
- Powiedzia艂am „nie” - powt贸rzy艂a Aideen. - Nie nie zgadzam, czyli zgadzam.
Pope艂ni艂am b艂膮d. Fatalny i g艂upi.
Rzeczywi艣cie tak uwa偶a艂a. Zachowa艂a si臋 impulsywnie w sytuacji, kt贸r膮 powinna by艂a zignorowa膰, ale w r贸wnym stopniu przesadna by艂a te偶 nagana, kt贸ra j膮 przed chwil膮 spotka艂a.
Nie min臋艂y jeszcze dwa miesi膮ce od czasu, gdy zatrudniono j膮 w sekcji
polityczno-
ekonomicznej Centrum, a ju偶 kilka razy tr贸jka pozosta艂ych koleg贸w ostrzega艂a j膮,
偶eby
czasem nie podpad艂a szefowej.
Teraz ju偶 wiedzia艂a czemu.
- Nie interesuje mnie, co chcia艂a艣 w ten spos贸b udowodni膰 - ci膮gn臋艂a Martha, nadal z ustami przy uchu Aideen, a w jej szepcie wyczuwa艂o si臋 niek艂aman膮 z艂o艣膰. - To nie mo偶e si臋 nigdy powt贸rzy膰. W ka偶dym razie wtedy, kiedy pracujemy razem. Zrozumia艂a艣? - Tak - mrukn臋艂a potulnie Aideen, a w duchu doda艂a: - Dosy膰, starczy ju偶 tego. W pami臋ci mign臋艂o jej seminarium po艣wi臋cone praniu m贸zgu, kt贸re odby艂o si臋 w ambasadzie USA w Mexico City. Je艅c贸w nale偶y n臋ka膰 w momencie depresji, a poczucie winy jest szczeg贸lnie skutecznym narz臋dziem. Ciekawe czy Martha musia艂a si臋 uczy膰 tej techniki, czy te偶 przychodzi艂o to jej samo z siebie.
Ale ju偶 w nast臋pnej chwili Aideen zastanowi艂a si臋, czy na pewno jest sprawiedliwa wobec swej prze艂o偶onej. W ko艅cu by艂a to ich pierwsza wsp贸lna misja w Centrum. A na dodatek bardzo wa偶na.
Martha Mackall oderwa艂a wzrok od Aideen, ale tylko na kr贸tk膮 chwil臋. - Nie rozumiem, jak do tego mog艂o doj艣膰 - kontynuowa艂a reprymend臋, g艂osem tak ustawionym, aby nie zag艂uszy艂 go ha艂as silnika. - Powiedz co艣, wyt艂umacz si臋. Nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e mog艂a nas zatrzyma膰 policja? I co by艣my wtedy powiedzia艂y Wujowi Miguelowi?
„Wuj Miguel” by艂 pseudonimem m臋偶czyzny, z kt贸rym przyjecha艂y si臋 zobaczy膰, pos艂a Isidoro Serradora. Tak mia艂y go okre艣la膰 do chwili spotkania w budynku Congreso de los Diputados, Kongresu Deputowanych.
- Za co mieliby nas zatrzyma膰? - spyta艂a Aideen. - M贸wi膮c szczerze, nie, nie
przysz艂o
mi to do g艂owy. Przecie偶 chodzi艂o o samoobron臋.
- Samoobron臋? - powt贸rzy艂a ironicznie Martha.
Aideen spojrza艂a na ni膮 ze zdziwieniem.
- Tak.
- A przed kim to?
- Jak to przed kim? Przecie偶 tych trzech...
- Trzech hiszpa艅skich samc贸w! - nie da艂a jej sko艅czy膰 Martha, ci膮gle nad ni膮 nachylona. - My przedstawi艂y艣my swoj膮 wersj臋, a oni swoj膮. Dwie Amerykanki skar偶膮ce si臋 na napastowanie seksualne policjantom, kt贸rzy jako samcy na nic innego nie mieliby ochoty.
Tylko by nas wy艣miali.
- Nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Aideen. - Nie uwierz臋, 偶e mog艂oby doj艣膰 do czego艣 takiego.
- Rozumiem. Jeste艣 pewna, 偶e tak by si臋 nie sta艂o. Mo偶esz to nawet zagwarantowa膰.
- Oczywi艣cie, 偶e nie - broni艂a si臋 Aideen. - Ale nawet gdyby sprawy tak si臋 u艂o偶y艂y...
- To co? - znowu wpad艂a jej w s艂owa Martha. - Co by艣 zrobi艂a, gdyby nas aresztowali?
Aideen spogl膮da艂a przez okno na mijane sklepy i hotele w centrum Madrytu. Niedawno odby艂a si臋 w Centrum jedna z SGW - Symulacyjnych Gier Wojennych - w kt贸rych obowi膮zkowo musia艂 uczestniczy膰 personel dyplomatyczny. Zobaczyli, co czeka艂oby ich koleg贸w, gdyby dyplomacja zawiod艂a. Ofiary daleko liczniejsze, ni偶 mo偶na sobie by艂o wyobrazi膰. Gra by艂a jednak 艂atwiejsza od obecnego zadania. - Gdyby nas aresztowali - mrukn臋艂a Aideen - musia艂abym przeprosi膰. Co wi臋cej mog艂abym zrobi膰?
- Nic - odrzek艂a Martha - i o to w艂a艣nie mi chodzi, aczkolwiek do tego wniosku dochodzisz poniewczasie.
- Pos艂uchaj - nie wytrzyma艂a Aideen. - Dobra, masz racj臋. Masz cholern膮 racj臋. - Patrzy艂a Marcie prosto w oczy. - Poniewczasie. Wi臋c teraz chcia艂abym przeprosi膰 i zapomnie膰 o ca艂ej sprawie.
- Jasne, 偶e by艣 chcia艂a, ale to nie w moim stylu. Kiedy co艣 mnie zirytuje, nie
t艂amsz臋
tego w sobie.
I ci膮gn臋 bez ko艅ca, doda艂a w my艣li Aideen.
- A je艣li b臋d臋 bardzo zirytowana, to ci臋 wywal臋 z pracy - zagrozi艂a Martha. - Nie mog臋 sobie pozwoli膰 na czu艂ostkowo艣膰.
Aideen zdecydowanie nie podoba艂a si臋 taka polityka. Kiedy tworzy si臋 zgran膮 dru偶yn臋, trzeba walczy膰 o to, 偶eby j膮 zachowa膰; m膮dry i skuteczny szef rozumie, 偶e personel trzeba wychowywa膰 i kszta艂towa膰, a nie mia偶d偶y膰. C贸偶, do tego musia艂a po prostu przywykn膮膰. Kiedy genera艂 Mike Rodgers, zast臋pca dyrektora Centrum, przyjmowa艂 j膮 do pracy, powiedzia艂: „Ka偶dy zaw贸d ma swoj膮 specyfik臋, a w polityce jest to jedynie bardziej wyra藕ne”. Nast臋pnie doda艂, 偶e w ka偶dej profesji ludzie uk艂adaj膮 plany; najcz臋艣ciej dotycz膮 one dziesi膮tek, najwy偶ej setek ludzi. Natomiast w polityce skutki drobniutkiego nawet posuni臋cia s膮 nieobliczalne. A zaradzi膰 temu mo偶na by艂o tylko w jeden spos贸b. Aideen spyta艂a w jaki.
Odpowied藕 Rodgersa by艂a bardzo prosta.
- Uk艂adaj膮c lepsze plany.
Aideen nie bardzo wiedzia艂a, co Martha planuje w tej chwili, aczkolwiek jej osoba by艂a jednym z temat贸w najcz臋艣ciej podejmowanych w Centrum. Cz艂onkowie Centrum r贸偶nili si臋 w opiniach, czy sekcja polityczno-ekonomiczna s艂u偶y interesom narodu czy te偶 Marthy Mackall.
Aideen rozejrza艂a si臋 po autobusie. Zdawa艂o jej si臋, 偶e dostrzega sporo zainteresowanych twarzy, aczkolwiek przyczyn膮 nie mog艂o by膰 to, co rozgrywa艂o si臋 mi臋dzy ni膮 a Marth膮. W贸z zat艂oczony by艂 pasa偶erami, z kt贸rych niejeden musia艂 widzie膰, co dziewczyna zrobi艂a na przystanku, a informacja najwidoczniej roznios艂a si臋 lotem b艂yskawicy, albowiem osoby najbli偶ej stoj膮ce najwyra藕niej odsuwa艂y si臋 od Aideen, a kilka par oczu z niedowierzaniem przygl膮da艂o si臋 jej r臋kom. Zapiszcza艂y hamulce; autobus zatrzyma艂 si臋 na przystanku przy Calle Fernanflor i obie kobiety po艣piesznie wysiad艂y. Odziane jak turystki w d偶insy i kurtki, z torbami i aparatami fotograficznymi zarzuconymi na rami臋, stan臋艂y przy kraw臋偶niku ruchliwej ulicy. Autobus odjecha艂. W tylnej szybie wida膰 by艂o twarze ciekawie przygl膮daj膮ce si臋 kobietom. Martha zerkn臋艂a na sw膮 asystentk臋. Pomimo wys艂uchanej przed chwil膮 reprymendy, w jej oczach nadal mo偶na by艂o dostrzec zawzi臋to艣膰.
- Pos艂uchaj - powiedzia艂a Mackall - jeste艣 nowa w bran偶y. Zabra艂am ci臋 tu, bo 艣wietnie znasz j臋zyki i jeste艣 nieg艂upia. Masz spore szanse w s艂u偶bie zagranicznej.
- Nie jestem nowicjuszk膮 - zauwa偶y艂a ura偶ona Aideen. - Nie, ale po raz pierwszy dzia艂asz w Europie, a poza tym nie znasz jeszcze do ko艅ca moich regu艂. Lubisz frontalny atak i pewnie dlatego genera艂 Rodgers podebra艂 ci臋 ambasadorowi Carnegie. Zast臋pca dyrektora istotnie lubi atakowa膰 mur z rozp臋du. Ale ja ostrzeg艂am ci臋 ju偶 na samym pocz膮tku: musisz troch臋 przyhamowa膰. Co dobre by艂o w Meksyku, tutaj mo偶e by膰 do niczego. Powiedzia艂am ci, 偶e pracuj膮c ze mn膮, musisz stosowa膰 si臋 do moich zasad. A ja nie lubi臋 dzia艂a膰 na 艣rodku areny, lecz na uboczu, bez rozg艂osu.
Wol臋 przechytrzy膰 przeciwnika, ni偶 zwali膰 go z n贸g. Szczeg贸lnie wtedy, kiedy chodzi o tak wysok膮 stawk臋.
- Rozumiem - powiedzia艂a Aideen. - Wiem, 偶e to dla mnie nowa sytuacja, ale nie jestem zupe艂n膮 nowicjuszk膮. Kiedy poznam regu艂y, b臋d臋 potrafi艂a je stosowa膰. Martha odrobin臋 si臋 odpr臋偶y艂a.
- W porz膮dku. - Spojrza艂a, jak Aideen rzuca do kosza poszarpan膮 chusteczk臋. - Wszystko w porz膮dku? Mo偶e chcesz skorzysta膰 z jakiej艣 toalety? - A czy potrzebuj臋?
Martha cicho westchn臋艂a.
- Raczej nie. - A po chwili doda艂a: - Ci膮gle nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to zrobi艂a艣.
- Wiem i naprawd臋 mi przykro. Co jeszcze mog臋 powiedzie膰? - Nic. Zupe艂nie nic. Widzia艂am ju偶 par臋 b贸jek ulicznych, ale co艣 takiego zobaczy艂am po raz pierwszy.
Martha nadal jeszcze kr臋ci艂a g艂ow膮 z niedowierzaniem, kiedy skr臋ci艂y w kierunku imponuj膮cego Palacio de las Cortes, gdzie bardzo nieoficjalnie i nader sekretnie mia艂y si臋 spotka膰 z deputowanym Serradorem. 脫w weteran polityki hiszpa艅skiej w poufnej rozmowie poinformowa艂 ambasadora Barr'ego Neville'a o nieustannie rosn膮cych napi臋cia mi臋dzy ubogimi Andaluzyjczykami na po艂udniu oraz bogatymi i wp艂ywowymi Kastylijczykami z Hiszpanii p贸艂nocnej i 艣rodkowej. Rz膮d na gwa艂t potrzebowa艂 informacji. Po pierwsze, o tym, co jest 藕r贸d艂em owej eskalacji konflikt贸w, po drugie - czy uczestnicz膮 w tym te偶 Katalo艅czycy, Galicjanie, Baskowie i cz艂onkowie innych grup etnicznych. Serrador obawia艂 si臋, 偶e skoordynowana wroga akcja jednego ugrupowania rozerwa膰 mo偶e na strz臋py delikatn膮 tkanin臋 偶ycia Hiszpanii. Przed sze艣膰dziesi臋ciu laty wojna domowa, w kt贸rej arystokracja, wojsko i ko艣ci贸艂 katolicki star艂y si臋 z komunistami i si艂ami anarchistycznymi, omal doszcz臋tnie nie rozbi艂a kraju. Dzisiaj z pomoc膮 ruszyliby etniczni sojusznicy z Francji, Maroka, Portugalii i innych s膮siaduj膮cych pa艅stw. Zamieszki os艂abi艂yby po艂udniow膮 flank臋 NATO, co mog艂oby si臋 okaza膰 katastrofalne, szczeg贸lnie w sytuacji, gdy organizacja zamierza艂a powi臋kszy膰 si臋 o kraje Europy Wschodniej. Ambasador Neville przedstawi艂 problem Departamentowi Stanu. Sekretarz Av Licoln ze spraw膮 zapozna艂 swego zast臋pc臋, Carol Lanning, specjalistk臋 od spraw hiszpa艅skich.
Oboje zgodnie uznali, 偶e departament nie mo偶e oficjalnie ingerowa膰 w sytuacji tak nieklarownej, dopiero si臋 kszta艂tuj膮cej, gdyby bowiem co艣 si臋 nie powiod艂o i ujawniono ich uczestnictwo, Stany Zjednoczone w 偶aden spos贸b nie mog艂yby ju偶 wp艂yn膮膰 na przywr贸cenie pokoju. Dlatego Landing pierwszy kontakt kaza艂a nawi膮za膰 Mackall, by sprawdzi膰, w jaki spos贸b USA mog艂yby przyczyni膰 si臋 do za偶egnania potencjalnego kryzysu. Powia艂 ch艂odny wiatr i Martha zapi臋艂a suwak kurtki.
- Nigdy nie b臋dzie za du偶o powtarzania, 偶e Madryt to nie Mexico City. Zabrak艂o czasu, 偶eby ten temat rozwin膮膰 na odprawach w Centrum. Ludzie w Hiszpanii s膮 jak wsz臋dzie na 艣wiecie, ale jedna rzecz jest wa偶na dla nich wszystkich: honor. Oczywi艣cie, s膮 tak偶e i tutaj osoby niehonorowe, pod艂e, podst臋pne, ale ka偶de spo艂ecze艅stwo ma swoich wyrzutk贸w. Jest tak偶e prawd膮, 偶e ich normy nie zawsze tworz膮 sp贸jny system i nie wszystkie s膮 humanitarne. Z pewno艣ci膮 inaczej pojmuj膮 honor politycy, a inaczej mordercy, ale ka偶dy trzyma si臋 regu艂 swojego zawodu.
- Rozumiem - prychn臋艂a Aideen. - Ci trzej faceci, kt贸rzy zaofiarowali si臋, 偶e nas oprowadz膮 po mie艣cie, a ledwie tylko wysz艂y艣my z hotelu, jeden zaraz z艂apa艂 mnie za po艣ladki i ani my艣la艂 pu艣ci膰, po prostu dzia艂ali zgodnie z kodeksem honorowym gwa艂cicieli, tak?
- Nie, dzia艂ali zgodnie z kodeksem ulicznych naci膮gaczy.
Aideen zmru偶y艂a oczy.
- Przepraszam?
- Nie zrobiliby nam 偶adnej krzywdy - wyja艣ni艂a Martha - gdy偶 to oznacza艂oby z艂amanie regu艂. A zgodnie z nimi maj膮 nachalnie narzuca膰 si臋 kobiecie i nie dawa膰 jej spokoju, a偶 si臋 wykupi. W艂a艣nie mia艂am im zap艂aci膰, kiedy ty wkroczy艂a艣 do akcji.
- Zap艂aci膰?
Martha pokiwa艂a g艂ow膮.
- Tak to si臋 tutaj za艂atwia. Co si臋 tyczy policjant贸w, o kt贸rych wspomnia艂a艣, to wielu otrzymuje 艂ap贸wki od naci膮gaczy za to, 偶ebym im nie przeszkadzali. Tak, kochanie, dyplomacja to mi臋dzy innymi trzymanie si臋 regu艂 gry - nawet wtedy, kiedy wydaj膮 ci si臋 obrzydliwe.
- A kiedy nie znasz tych zasad? Ja, na przyk艂ad, nie zna艂am. - Aideen 艣ciszy艂a g艂os. - Ba艂am si臋, 偶e okradn膮 nas z torebek, i koniec z nasz膮 legend膮. - Gdyby艣my wyl膮dowa艂y w areszcie, legenda jeszcze szybciej by si臋 rozlecia艂a - zapewni艂a Martha. Wzi臋艂a Aideen pod rami臋 i odci膮gn臋艂a na bok chodnika. - Rzecz polega na tym, 偶e w ko艅cu kto艣 by nam powiedzia艂, jak si臋 od nich uwolni膰. Zawsze tak si臋 dzieje. Na tym w艂a艣nie polega owa gra, a ja dawno ju偶 przekona艂am si臋, jak wa偶na jest wiedza o tym, jakie regu艂y obowi膮zuj膮 w jakim kraju. Zacz臋艂am prac臋 w dyplomacji na pocz膮tku lat siedemdziesi膮tych, a codzienna jazda na si贸dme pi臋tro Departamentu Stanu wprawia艂a mnie w niebywa艂e podniecenie. Tak, to na si贸dmym pi臋trze odwala艂o si臋 ca艂膮 prawdziw膮, ci臋偶k膮 prac臋. Ale dopiero potem zrozumia艂am, dlaczego tam si臋 znalaz艂am. Wcale nie z racji moich talent贸w, jak naiwnie my艣la艂am. Chodzi艂o o to, 偶ebym to ja prowadzi艂a rozmowy z przyw贸dcami Republiki Po艂udniowej Afryki, kiedy ci膮gle obowi膮zywa艂 tam apartheid.
Poprzez moj膮 osob臋, Departament oznajmia艂 im: Je艣li chcecie prowadzi膰 jakie艣 interesy ze Stanami Zjednoczonymi, musicie czarnych traktowa膰 na r贸wni z bia艂ymi”. - Martha prychn臋艂a. - Wiesz, jak si臋 czu艂am?
Aideen dosz艂a do wniosku, 偶e nie do ko艅ca potrafi to sobie wyobrazi膰. - Powiem ci jedno - ci膮gn臋艂a Mackall - poklepanie po pupie to w por贸wnaniu z tamtym ma艂e piwo. Tak czy siak, zrobi艂am to, czego od mnie oczekiwano, a zrobi艂am dlatego, 偶e bardzo szybko nauczy艂am si臋 jednej rzeczy. Je艣li zaczynasz 艂ama膰 regu艂y albo nagina膰 je do swoich upodoba艅, nawet si臋 nie zorientujesz, jak wejdzie ci to w nawyk. A wtedy robisz si臋 leniwa, ust臋pliwa, a z takiego dyplomaty nie ma 偶adnego po偶ytku. Aideen poczu艂a nag艂y wstyd. W wieku trzydziestu czterech lat musia艂a przyzna膰, 偶e je艣li chodzi o znajomo艣膰 dyplomacji nie mog艂a si臋 r贸wna膰 ze swoj膮 starsz膮 o pi臋tna艣cie lat zwierzchniczk膮. Pociechy szuka膰 mog艂a jedynie w tym, 偶e ma艂o kto m贸g艂 si臋 r贸wna膰. Martha Mackall swobodnie porusza艂a si臋 we wp艂ywowych politycznych kr臋gach Europy i Azji, co w jakiej艣 cz臋艣ci zawdzi臋cza艂a licznym podr贸偶om, kt贸re odbywa艂a u boku ojca, popularnego w latach sze艣膰dziesi膮tych piosenkarza soul, kt贸ry z pasj膮 te偶 dzia艂a艂 na rzecz praw cz艂owieka.
Pr贸cz tego z wyr贸偶nieniem sko艅czy艂a ekonomi臋 ma MIT i pozostawa艂a w bliskich
kontaktach
z najwi臋kszymi bankierami 艣wiata, utrzymuj膮c te偶 bardzo dobre stosunki na
Wzg贸rzu
Kapitoli艅skim. Bano si臋 jej, ale i szanowano. Aideen za艣 musia艂a przyzna膰, 偶e
tak偶e w tym
przypadku mia艂a racj臋.
Martha spojrza艂a na zegarek.
- Chod藕my. Zosta艂o ju偶 tylko pi臋膰 minut.
Aideen przytakn臋艂a. By艂a z艂a na siebie i pe艂na pretensji, jak zawsze kiedy co艣 zawali艂a.
Niewiele mia艂a okazji do wpadki przez cztery lata sp臋dzone w wywiadzie Departamentu Obrony w Fort Mead. Wykonywa艂a prac臋 w艂a艣ciwie urz臋dnicz膮, przekazuj膮c pieni膮dze oraz tajne informacje agentom krajowym i zagranicznym. Pod koniec tego okresu zaj臋艂a si臋 wywiadem elektronicznym, a wyniki przekazywa艂a do Pentagonu, poniewa偶 jednak wi臋kszo艣膰 roboty wykonywa艂y satelity i komputery, dla rozszerzenia wiedzy ucz臋szcza艂a te偶 na kursy d艂ugofalowej strategii wywiadowczej i specjalnych technik operacyjnych. Niewiele mog艂a te偶 sknoci膰 potem, kiedy przeniesiono j膮 do ambasady USA w Meksyku. Najcz臋艣ciej zajmowa艂a si臋 elektronicznym 艣ledzeniem szlak贸w, kt贸rymi narkotyki rozchodzi艂y si臋 po armii meksyka艅skiej, czasami jednak przydzielano jej zadania operacyjne. Jednym z najwa偶niejszych efekt贸w trzech lat sp臋dzonych w Meksyku by艂o nabycie umiej臋tno艣ci, kt贸re okaza艂y si臋 takie skuteczne tego popo艂udnia, a zarazem tak zdegustowa艂y Marth臋 i pasa偶er贸w autobusu. Kiedy pewnej nocy paru bandzior贸w z kartelu narkotykowego napad艂o na ni膮 i przyjaci贸艂k臋, Ane Rivera, pracowniczk臋 biura meksyka艅skiego prokuratora generalnego, Aideen odkry艂a, 偶e najlepszym sposobem na napastnik贸w wcale nie jest gwizdek, n贸偶, czy pr贸ba kopni臋cia w genitalia. Zawsze jednak nale偶a艂o mie膰 przy sobie wilgotne chusteczki. To ich u偶y艂a Ana, aby wytrze膰 potem r臋ce, kt贸re pos艂u偶y艂y do ci艣ni臋cia mierda de perro.
Ana schyli艂a si臋 i zgarn臋艂a z ziemi troch臋 psich odchod贸w, po czym cisn臋艂a nimi w prze艣ladowc贸w, nast臋pnie rozmaza艂a je na swych d艂oniach, 偶eby by膰 pewna, i偶 nikt nie b臋dzie chcia艂 narazi膰 si臋 na ich dotyk. Jak wyja艣ni艂a, nie zdarzy艂o si臋 jeszcze, 偶eby kto艣 mia艂 jeszcze ochot臋 na atak. W ka偶dym razie ta natychmiast odesz艂a madryckich „ulicznych naci膮gaczy”.
Martha i Aideen w milczeniu wesz艂y pod bia艂膮 kolumnad臋 Palacio de las Cortes. Wzniesiony w 1842 roku pa艂ac by艂 siedzib膮 Congreso de los Dipudados. By艂a to jedna z izb hiszpa艅skiego parlamentu, drug膮 stanowi艂 Senado, Senat. Reflektory o艣wietla艂y dwa ogromne br膮zowe lwy. Ka偶dy z nich opiera艂 艂ap臋 na kuli armatniej. Pos膮gi odlano z broni odebranej wrogom Hiszpanii. Po kamiennych schodach podesz艂y pod wielkie metalowe drzwi, u偶ywane tylko przy oficjalnych okazjach. Na lewo od g艂贸wnego wej艣cia ci膮gn膮艂 si臋 wysoki 偶elazny p艂ot z ostrymi szpikulcami na szczycie, a za nim umieszczona by艂a ma艂a wartownia z kuloodpornymi szybami. To t臋dy pos艂owie dostawali si臋 do gmachu parlamentu. Nie odzywa艂y si臋 do siebie, a chocia偶 Aideen bardzo kr贸tko pracowa艂a w Centrum, potrafi艂a ju偶 odgadn膮膰, w jakim nastroju jest teraz jej prze艂o偶ona: raz jeszcze przypomina艂a sobie to wszystko, co mia艂a powiedzie膰 Serradorowi. Aideen znalaz艂a si臋 w roli asystentki z uwagi na swe do艣wiadczenia z meksyka艅skimi rebeliantami, a tak偶e z racji znajomo艣ci hiszpa艅skiego, co pozwala艂o unikn膮膰 j臋zykowych nieporozumie艅. Gdyby tylko mia艂a wi臋cej czasu na przygotowanie, my艣la艂a Aideen, podczas gdy powoli zbli偶a艂y si臋 do wartowni, niczym turystki z zapa艂em robi膮c zdj臋cia. Centrum ledwie zd膮偶y艂o odetchn膮膰 po zawierusze zwi膮zanej z odbijaniem zak艂adnik贸w w dolinie Bekaa, kiedy z ambasady w Madrycie nadesz艂o kolejne zadanie. Przekazane tak dyskretnie, 偶e wiedzieli o nim jedynie senor Serrador, ambasador Neville, prezydent Michael Lawrence, jego najbli偶si wsp贸艂pracownicy oraz szefowie Centrum. A ci dochowaj膮 tajemnicy.
Je艣li
Serrador mia艂 racj臋, chodzi艂o o 偶ycie dziesi膮tk贸w tysi臋cy ludzi. Gdzie艣 z daleka nadp艂yn膮艂 d藕wi臋k ko艣cielnych dzwon贸w. Tutaj, w Hiszpanii, wydawa艂 si臋 on Aideen bardziej nabo偶ny ni偶 Waszyngtonie. Policzy艂a uderzenia. Sz贸sta.
Znalaz艂y si臋 przy wartowni.
- Nostros aqui para un viaje todo comprendido - powiedzia艂a Aideen do okienka w
szybie. „Chcia艂yby艣my wszystko zwiedzi膰”. I doda艂a, 偶e znajomy za艂atwi艂 im
pozwolenie na
wej艣cie do budynku.
M艂ody wartownik spyta艂 o nazwiska.
- Senorita Tembl贸n y Senorita Serafico - odpowiedzia艂a Aideen. Zanim opu艣ci艂y Waszyngton, Aideen uzgodni艂a te nazwiska z biurem Serradora. Na nie mia艂y wystawione bilety lotnicze i zrobione rezerwacje w hotelu.
Wartownik pochyli艂 si臋 nad list膮 na pulpicie. Za ogrodzeniem wida膰 by艂o dziedziniec, a dalej ciemniej膮ce powoli niebo. W rogu dziedzi艅ca sta艂 ma艂y murowany budynek, gdzie mie艣ci艂y si臋 siedziby s艂u偶b rz膮dowych. Za nim wznosi艂a si臋 przeszklona budowla, siedziba biur poselskich. Ta imponuj膮ca ca艂o艣膰 kaza艂a Aideen pomy艣le膰 o tym, jak dalek膮 drog臋 przeby艂a Hiszpania od 1975 roku, kiedy umar艂 El Caudillo, Francisco Franco. Teraz by艂a to monarchia konstytucyjna, w kt贸rej rz膮dy sprawowa艂 premier, a monarsze przys艂ugiwa艂a rola w艂a艣ciwie tytularna. Sam budynek Palacio de las Cortes wiele m贸wi艂 o burzliwej historii Hiszpanii. W suficie izby obrad wci膮偶 widnia艂y dziury od kul, naocznie przypominaj膮c o prawicowym zamachu stanu z 1981 roku. W pa艂acu rozegra艂o si臋 znacznie wi臋cej burzliwych wydarze艅, jak na przyk艂ad w 1874 roku, kiedy prezydent Emilio Catelar otrzyma艂 wotum nieufno艣ci, a 偶o艂nierze zacz臋li strzela膰 na korytarzach. Przez wi臋kszo艣膰 XX wieku Hiszpania zmaga艂a si臋 g艂贸wnie z w艂asnymi problemami, a podczas II wojny 艣wiatowej zachowa艂a neutralno艣膰. Dlatego te偶 i 艣wiat niewiele po艣wi臋ca艂 jej uwagi. Kiedy jednak Aideen studiowa艂a j臋zyki w koled偶u, nauczyciel hiszpa艅skiego, senor Armesto, powiedzia艂 kiedy艣, 偶e Hiszpanie s膮 o krok od katastrofy. Gdzie trzech Hiszpan贸w, m贸wi艂, tam cztery opinie. A w im wi臋kszym stopniu w 艣wiatowych sprawach rol臋 odgrywa niecierpliwo艣膰 i gniew, tym g艂o艣niej i zapalczywiej b臋d膮 wyg艂aszane te opinie.
I mia艂 racj臋. Ruchy narodowo艣ciowe sta艂y si臋 wielk膮 si艂膮 polityczn膮, poczynaj膮c
od
rozpadu ZSRR i Jugos艂awii, a na secesjonizmie Quebecu w Kanadzie i ruchach
etnocentrycznych w USA ko艅cz膮c. Hiszpania nie pozosta艂a w tym odosobniona. Je艣li
Serrador mia艂 racj臋 - a potwierdza艂y to analizy Departamentu Stanu - czeka艂a j膮
pr贸ba
najtrudniejsza w przeci膮gu ostatniego tysi膮clecia. Szef wywiadu Centrum, Bob
Herbert,
skwitowa艂 to s艂owami: - Je艣li sprawdzi si臋 pesymistyczny scenariusz, to wojna
domowa
b臋dzie si臋 wydawa膰 b贸jk膮 na rogu ulicy.
Wartownik wyprostowa艂 si臋.
- Un momento.
Si臋gn膮艂 po czerwon膮 s艂uchawk臋 na tylnej 艣cianie. Wystuka艂 numer i odkaszln膮艂. Podczas kiedy rozmawia艂, Aideen zerkn臋艂a za siebie. Szeroka ulica by艂a zape艂niona samochodami, by艂a la hora de aplastir, „godzina 艣cisku”, jak to tutaj nazywano.
W
zapadaj膮cym zmierzchu l艣ni艂y 艣wiat艂a wolno przemieszczaj膮cych si臋 woz贸w. Sylwetki przechodni贸w gasi艂y je i zapala艂y. Niekiedy pojawia艂 si臋 b艂ysk flesza uruchomionego przez kt贸rego艣 z turyst贸w.
Aideen mru偶y艂a w艂a艣nie oczy po jednym z takich b艂ysk贸w, kiedy stoj膮cy na rogu m艂ody cz艂owiek wsun膮艂 aparat do kieszeni d偶insowej kurtki i ruszy艂 w kierunku wartowni.
Nie widzia艂a wyra藕nie jego twarzy pod daszkiem czapki baseballowej, czu艂a jednak, 偶e spogl膮da na ni膮.
Uliczny naci膮gacz udaj膮cy turyst臋? - pomy艣la艂a z irytacj膮, patrz膮c, jak zbli偶a
si臋 w ich
kierunku. Zacz臋艂a si臋 odwraca膰, aby za艂atwienie ca艂ej sprawy zostawi膰 Marcie,
ale w tej
samej chwili dostrzeg艂a, i偶 za plecami m臋偶czyzny hamuje czarny samoch贸d. Aideen
znieruchomia艂a, a za to ca艂y 艣wiat jakby si臋 zakr臋ci艂. Nieznajomy wydoby艂 z
kurtki co艣, co
wygl膮da艂a jak pistolet. Na u艂amek sekundy sparali偶owa艂o j膮 zaskoczenie, ale
natychmiast da艂y
o sobie zna膰 lata treningu.
- Fusilar! - krzykn臋艂a. - Strzelec!
Martha obejrza艂a si臋, a w tej samej chwili bro艅 trysn臋艂a p艂omieniami. Martha polecia艂a na szyb臋, odbi艂a si臋 od niej i run臋艂a na chodnik, podczas gdy Aideen rzuci艂a si臋 w przeciwnym kierunku. My艣la艂a tylko o tym, jak odci膮gn膮膰 uwag臋 bandyty od towarzyszki.
Lecia艂a jeszcze na ziemi臋, gdy mijaj膮cy j膮 m艂ody listonosz zatrzyma艂 si臋 zdumiony i zosta艂 trafiony w udo. Noga ugi臋艂a si臋, a w nast臋pnej chwili drugi pocisk ugodzi艂 go w bok.
M臋偶czyzna okr臋ci艂 si臋 i pad艂 na twarz, wtulona za艣 w trotuar Aideen natychmiast podsun臋艂a si臋, aby wykorzysta膰 jego cia艂o jako zas艂on臋. Krew chlusta艂a Hiszpanowi z rany;
dziewczyna
usi艂owa艂a zatamowa膰 j膮 d艂oni膮.
Nie s艂ycha膰 by艂o dalszych strza艂贸w, ostro偶nie wi臋c unios艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a, 偶e czarny samoch贸d rusza. Z daleka dolatywa艂y okrzyki; Aideen powoli unios艂a si臋, nie odrywaj膮c r臋ki od krwawi膮cego cia艂a listonosza.
- Ayuda! - krzykn臋艂a w kierunku stra偶nika szarpi膮cego si臋 z bram膮. - Pomocy! Tamten wreszcie otworzy艂 wej艣cie i rzuci艂 si臋 w jej kierunku. Kaza艂a mu mocno przyciska膰 ran臋, a kiedy zrobi艂 to, wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a w kierunku wartowni. Stra偶nik w jej wn臋trzu krzycza艂 co艣 do telefonu. Po drugiej stronie ulicy robi艂o si臋 ju偶 zbiegowisko, ale po tej pozosta艂a tylko Aideen, listonosz, stra偶nik - i Martha. W 艣wiat艂ach zwalniaj膮cych i zatrzymuj膮cych si臋 samochod贸w wida膰 by艂o, jak le偶y twarz膮 do ziemi, a wok贸艂 jej cia艂a coraz bardziej powi臋ksza si臋 ka艂u偶a krwi. Aideen po艣piesznie ukl臋k艂a przy Marcie. Pi臋kna, ciemna twarz by艂a nieruchoma. - Martha? - mi臋kko powiedzia艂a Aideen.
Nie by艂o odpowiedzi; za sob膮 poczu艂a obecno艣膰 jakich艣 ludzi.
- Martha? - powt贸rzy艂a g艂o艣niej.
Mackall nie poruszy艂a si臋. Rozleg艂 si臋 tupot n贸g na dziedzi艅cu, potem jaki艣 g艂os, kt贸ry kaza艂 gapiom odsun膮膰 si臋. Aideen s艂ysza艂a to niewyra藕nie, ci膮gle jeszcze og艂uszona hukiem wystrza艂贸w. Nie艣mia艂o koniuszkami palc贸w dotkn臋艂a policzka Marthy, a nast臋pnie palec wskazuj膮cy podsun臋艂a pod nos. Nie wyczu艂a oddechu. - O, Bo偶e - mrukn臋艂a z rozpacz膮. Cofn臋艂a r臋k臋 i podnios艂a si臋 z kl臋czek. Przykucni臋ta wpatrywa艂a si臋 w nieruchome cia艂o. D藕wi臋ki stawa艂y si臋 g艂o艣niejsze i wyra藕niejsze. Ca艂y 艣wiat powraca艂 do normalnego rytmu.
Pi臋tna艣cie minut temu przeklina艂a w duchu t臋 kobiet臋, chcia艂a, 偶eby tamta wreszcie przesta艂a si臋 wym膮drza膰, by艂a w艣ciek艂a z powodu jej namolno艣ci, a teraz tamte chwile nagle zda艂y si臋 tak cenne i wa偶ne. Czy Martha Mackall mia艂a wtedy racj臋, czy nie, czy s艂usznie karci艂a sw膮 podw艂adn膮, czy te偶 tylko si臋 jej czepia艂a - w ka偶dym razie 偶y艂a. A teraz wszystko dla niej si臋 sko艅czy艂o.
Z otwartej na o艣cie偶 bramy wybiegali stra偶nicy; Aideen lekko dotkn臋艂a g臋stych czarnych w艂os贸w Marthy.
- Przepraszam - szepn臋艂a i mocno zacisn臋艂a powieki. - Bardzo, bardzo przepraszam.
R臋ce i nogi mia艂a jak z o艂owiu, a dusz臋 przepe艂nia艂y wstyd i gorycz, 偶e odruchy, kt贸re tak skutecznie zadzia艂a艂y wobec ulicznych natr臋t贸w, tutaj kompletnie zawiod艂y. Teoretycznie wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e mie膰 do siebie pretensji. Pierwszego tygodnia po przyj臋ciu do Centrum ona i dw贸jka innych nowo zatrudnionych odby艂a szkolenie z psycholog Liz Gordon, kt贸ra ostrzega艂a, 偶e pierwszy kontakt z nieoczekiwanie pojawiaj膮c膮 si臋 broni膮 mo偶e by膰 wielkim szokiem. Kiedy znienacka kto艣 kieruje na nas pistolet lub n贸偶, zostajemy wyrwani ze z艂udzenia, 偶e wykonuj膮c najnormalniejsze czynno艣ci - na przyk艂ad, id膮c dobrze znan膮 ulic膮 - jeste艣my niewidzialni. Liza wyja艣ni艂a, 偶e w takiej chwili nast臋puje gwa艂towne zak艂贸cenie ci艣nienia krwi, elastyczno艣ci mi臋艣ni i trzeba u艂amka sekundy, aby instynkt samozachowawczy przywr贸ci艂 sprawno艣膰 motoryczn膮. Napastnik liczy na chwilowy parali偶 ofiary, powiedzia艂a Liz.
Tyle 偶e teoretyczna wiedza niewiele pomaga艂a. Ju偶 teraz Aideen zaczyna艂a odczuwa膰 wyrzuty sumienia; gdyby poruszy艂a si臋 odrobin臋 szybciej, gdyby by艂a troch臋 dalej wysuni臋ta do przodu - by膰 mo偶e Martha 偶y艂aby.
Jak ja sobie z tym poradz臋, pomy艣la艂a z rozpacz膮, a do oczu cisn臋艂y si臋 艂zy. Pami臋ta艂a dzie艅, kiedy swego owdowia艂ego ojca znalaz艂a p艂acz膮cego przy kuchennym stole, gdy偶 zwolniono go z fabryki obuwia w Bostonie, gdzie pracowa艂 od dziecka. Stara艂a si臋 nawi膮za膰 wtedy z nim kontakt, rozmawia膰, ale on coraz cz臋艣ciej si臋ga艂 po whisky. Nied艂ugo potem wyjecha艂a do koled偶u z poczuciem, 偶e zawiod艂a ojca. Podobne wra偶enie kl臋ski dotkn臋艂o j膮 wtedy, gdy jej najwi臋ksza mi艂o艣膰, kolega z koled偶u zacz膮艂 u艣miecha膰 si臋 do dziewczyny ze starszego roku, tydzie艅 p贸藕niej rzucaj膮c dla niej Aideen. Po uko艅czeniu studi贸w wst膮pi艂a do Armii. Nie uczestniczy艂a nawet w uroczystym wr臋czaniu dyplom贸w, gdy偶 ba艂a si臋, jak zniesie widok obiektu swej nieszcz臋艣liwej mi艂o艣ci.
A teraz zawiod艂a Marth臋. Ca艂e cia艂o zatrz臋s艂o si臋 w szlochu.
M艂ody sier偶ant stra偶y pa艂acowej z elegancko przystrzy偶onym w膮sikiem delikatnie
uj膮艂
j膮 za ramiona, podni贸s艂 i podtrzyma艂.
- Dobrze pani si臋 czuje? - spyta艂 po angielsku.
Skin臋艂a g艂ow膮, z trudem powstrzymuj膮c p艂acz.
- Tak, nic mi si臋 nie sta艂o.
- Czy wezwa膰 do pani lekarza?
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Jest pani tego pewna, senorita?
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Za wszelk膮 cen臋 musia艂a si臋 opanowa膰, trzeba b臋dzie przekaza膰 wiadomo艣膰 do Centrum za po艣rednictwem 艂膮cznika FBI, Darrella McCaskeya.
Zosta艂 w hotelu, gdy偶 mia艂 um贸wione spotkanie z koleg膮 z Interpolu. A poza tym musia艂a przecie偶 zobaczy膰 si臋 z Serradorem. Je艣li strzelanina mia艂a nie dopu艣ci膰 do tego spotkania, to Aideen z pewno艣ci膮 nie mo偶e pozwoli膰 na to, 偶eby te oczekiwania si臋 spe艂ni艂y. - Zaraz ju偶 b臋dzie w porz膮dku - zapewni艂a. - Czy... czy z艂apali艣cie tego, kto to zrobi艂?
Kto to taki?
- Nie, senorita - pad艂a odpowied藕. - B臋dziemy musieli sprawdzi膰, co zarejestrowa艂y kamery. A na razie, czy czuje si臋 pani na tyle dobrze, aby odpowiedzie膰 na kilka pyta艅?
- Tak, oczywi艣cie - odpowiedzia艂a, aczkolwiek w g艂osie jej brzmia艂o wahanie. Pozosta艂o przecie偶 jeszcze zadanie, kt贸re sprawi艂o, 偶e w og贸le tu si臋 znalaz艂a, a ona na dodatek nie wiedzia艂a, ile wolno jej powiedzie膰. - Ale... por favor? - Si?
- Mia艂y艣my tutaj spotka膰 si臋 z kim艣. Chcia艂abym zobaczy膰 si臋 z t膮 osob膮
najszybciej
jak to b臋dzie mo偶liwe.
- Dopilnuj臋 tego.
- Musz臋 tak偶e przekaza膰 wiadomo艣膰 do hotelu „Princesa Plaza” - doda艂a Aideen. - Tak偶e i tym si臋 zajm臋 - obieca艂 sier偶ant. - Inspektor Fernandez, kt贸ry poprowadzi dochodzenie, zjawi si臋 tutaj lada chwila. Im p贸藕niej ono si臋 zacznie, tym mniejsze szanse na z艂apanie sprawc贸w.
- Oczywi艣cie, rozumiem. Najpierw porozmawiam z inspektorem, a potem z naszym przewodnikiem. Czy jest tu telefon, z kt贸rego mog艂abym skorzysta膰? - Za chwileczk臋. A potem sam skontaktuj臋 si臋 z osob膮, kt贸ra na pani膮 tutaj czeka.
Aideen podzi臋kowa艂a, ale kiedy sier偶ant odwr贸ci艂 si臋, aby odej艣膰, nagle poczu艂a, jak uginaj膮 si臋 pod ni膮 nogi.
- Jest pani pewna, 偶e nie potrzebuje pomocy lekarskiej? - spyta艂. - Lekarz jest tutaj w budynku.
- Gracias, no - odpowiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋 przepraszaj膮co, czuj膮c, 偶e wracaj膮 jej si艂y. Nie, bandyta nie b臋dzie m贸g艂 zaliczy膰 jej do swych ofiar. Sier偶ant kiwn膮艂 g艂ow膮 i poprowadzi艂 Aideen w kierunku bramy. Ko艂o nich przemkn膮艂 lekarz dy偶uruj膮cy w parlamencie, a po chwili us艂ysza艂a syren臋 karetki. Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a, 偶e ambulans zatrzymuje si臋 dok艂adnie w miejscu, gdzie zahamowa艂 czarny samoch贸d zamachowc贸w. Podczas kiedy sanitariusze wydobywali nosze, lekarz podni贸s艂 si臋 od cia艂a Marthy i powiedzia艂 co艣 do stra偶nika, kt贸ry podbieg艂 do le偶膮cego nieopodal listonosza. Rozpi膮艂 mu mundur na piersiach i natychmiast zacz膮艂 przywo艂ywa膰 medyka.
Aideen patrzy艂a, jak jeden z sanitariuszy zakrywa twarz Marthy. Popatrzy艂a w niebo. A wi臋c to koniec. Wystarczy艂o kilka sekund, 偶eby ca艂a wiedza Marthy Mackall, wszystkie jej plany, nadzieje i obawy urwa艂y si臋 jak uci臋te no偶em.
Sko艅czy艂y si臋 na zawsze.
Znowu musia艂a prze艂yka膰 艂zy, kiedy sier偶ant prowadzi艂 j膮 bogato zdobionym korytarzem do ma艂ego gabinetu o 艣cianach wy艂o偶onych ciemn膮 boazeri膮. Usiad艂a na wygodnej kozetce przy drzwiach. Kolana i 艂okcie bola艂y j膮 od uderzenia o chodnik, nadal nie mog艂a uwierzy膰 w to, co si臋 wydarzy艂o. Powoli jednak mija艂 szok i powraca艂a energia.
Wiedzia艂a, 偶e ma oparcie w Darrellu, generale Rodgersie, dyrektorze Paulu Hoodzie i ca艂ej reszcie personelu Centrum. W tej chwili zdana jest tylko na siebie, ale to nie potrwa d艂ugo.
- Mo偶e pani skorzysta膰 z tego telefonu - powiedzia艂 sier偶ant, wskazuj膮c na
starodawny
aparat. - Wyj艣cie na miasto przez zero.
- Dzi臋kuj臋.
- Pod drzwiami ustawi臋 stra偶nika, 偶eby nikt pani nie niepokoi艂. A potem poszukam waszego przewodnika.
Aideen raz jeszcze podzi臋kowa艂a. Za sier偶antem zamkn臋艂y si臋 drzwi. W pokoju by艂o cicho, je艣li nie liczy膰 szumu wentylatora i przyg艂uszonych odg艂os贸w ulicy.
呕ycia, kt贸re
toczy艂o si臋 dalej.
Z kolejnym g艂臋bokim westchnieniem Aideen wydoby艂a notatnik i spojrza艂a na numer umieszczony na samym dole. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e Marta naprawd臋 nie 偶yje. Ci膮gle mia艂a w oczach jej irytacj臋, gniewny grymas, czu艂a zapach jej perfum. W uszach nadal brzmia艂y s艂owa: „Wiesz, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra?”.
Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i wykr臋ci艂a numer hotelu; poprosi艂a o po艂膮czenie z pokojem Darrella McCaskeya. Na mikrofon na艂o偶y艂a ma艂y zag艂uszacz, kt贸ry sprawi, 偶e kto艣, kto chcia艂by pods艂ucha膰 rozmow臋, us艂yszy tylko trzaski i szumy. Po przej艣ciu przez filtr po stronie Darrella, jej g艂os b臋dzie znowu czysty i wyra藕ny.
Tak, wiedzia艂a o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra: chodzi艂o o los Hiszpanii, Europy,
mo偶e
nawet ca艂ego 艣wiata. A jakkolwiek mia艂y potoczy膰 si臋 sprawy, nie chcia艂a zawie艣膰
po raz
kolejny.
2
Poniedzia艂ek, 12.12 - Waszyngton
Kiedy znajdowali si臋 w sztabie Centrum w bazie Si艂 Powietrznych Andrews, w Marylandzie, czy te偶 w bazie Iglicy, kt贸ra mie艣ci艂a si臋 w Akademii FBI w Quantico w stanie Wirginia, tych czterdziestopi臋cioletnich m臋偶czyzn dzieli艂a r贸偶nica stanowisk i stopni.
Michael Bernard Rodgers by艂 genera艂em i zast臋pc膮 dyrektora Centrum, pu艂kownik Brett August dowodzi艂 nale偶膮cym do Centrum oddzia艂em szybkiego reagowania. Tutaj jednak, w „Ma Ma Buddha”, ma艂ej restauracyjce w waszyngto艅skim Chinatown nie by艂o ani prze艂o偶onego, ani podw艂adnego, byli natomiast dwaj bliscy przyjaciele, kt贸rzy urodzili si臋 w tym samym szpitalu 艣w. Franciszka w Harford w stanie Connecticut, chodzili do tego samego przedszkola i wsp贸lnie pasjonowali si臋 budow膮 modeli samolot贸w. Potem przez pi臋膰 lat grali w tej samej dru偶ynie m艂odzie偶owej ligi baseballa, robili s艂odkie oczy do tej samej lokalnej kr贸lowej pi臋kno艣ci, Lauretty DelGuercio, i przez cztery lata grali na tr膮bkach w jednej kapeli: Housatonic Valley Marching Band. Na nast臋pne dwana艣cie lat ich drogi rozdzieli艂y si臋, gdy偶 s艂u偶yli w Wietnamie w innych rodzajach wojsk:
Rodgers w Si艂ach
Specjalnych Armii, August w wywiadzie Si艂 Powietrznych. Rodgers odby艂 dwie tury w Azji Po艂udniowo-Wschodniej, a potem zosta艂 skierowany do Fort Bragg w Karolinie P贸艂nocnej, aby pu艂kownikowi Charliemu Beckwithowi pomaga膰 szkoli膰 elitarne oddzia艂y wojsk l膮dowych Delta. Pozostawa艂 tam a偶 do wojny w Zatoce Perskiej, podczas kt贸rej dowodzi艂 brygad膮 zmechanizowan膮 z tak pattonowskim wigorem, 偶e znalaz艂 si臋 pod samym Bagdadem, gdy reszta si艂 Sprzymierzonych zajmowa艂a dopiero po艂udniowy Irak. Tak偶e August zaliczy艂 drug膮 tur臋 w Wietnamie, a w ci膮gu nieca艂ych dw贸ch lat odby艂 osiemdziesi膮t siedem lot贸w szpiegowskich na F-4, a偶 zosta艂 zestrzelony nad Hue. Rok sp臋dzi艂 w obozie jenieckim, potem jednak uciek艂 i uda艂o mu si臋 przedosta膰 na Po艂udnie. Odzyskawszy si艂y w Niemczech, powr贸ci艂 do Wietnamu, gdzie za艂o偶y艂 siatk臋 szpiegowsk膮, kt贸rej celem by艂o odnalezienie je艅c贸w wojennych, a kt贸ra funkcjonowa艂a jeszcze rok po wycofaniu si臋 Stan贸w Zjednoczonych. Na 偶yczenie Pentagonu nast臋pne trzy lata up艂yn臋艂y Augustowi na Filipinach; doradza艂 prezydentowi Marcosowi, jak zwalcza膰 secesjonist贸w Moro. August nie znosi艂 Marcosa i jego dyktatorskiej polityki, ale rz膮d ameryka艅ski go popiera艂, a rozkaz by艂 rozkazem. Odrobin臋 zat臋skniwszy za prac膮 przy biurku, po upadku Marcosa przez pewien czas z ramienia Si艂 Powietrznych zajmowa艂 si臋 w NASA problemem zabezpieczania satelit贸w szpiegowskich, aby nast臋pnie znale藕膰 si臋 w Centrum jako specjalista od antyterroryzmu. Kiedy dow贸dca Iglicy, podpu艂kownik W. Charles Squires, zgin膮艂 podczas operacji przeprowadzanej w Rosji, Rodgers bez chwili namys艂u zaproponowa艂 Augustowi obj臋cie tej funkcji. Ten zgodzi艂 si臋 i przyjaciele ponownie stali si臋 nieroz艂膮czni.
W „Ma Ma Buddha” znale藕li si臋, sp臋dziwszy ca艂y ranek na dyskusji nad stworzeniem nowego, mi臋dzynarodowego oddzia艂u Iglicy. Po tym jak Falah Shibli z izraelskich s艂u偶b wywiadowczych w dolinie Bekaa pom贸g艂 Iglicy odbi膰 z r膮k Kurd贸w Centrum Regionalne i jego personel, Hood i Rodgers zacz臋li przemy艣liwa膰 nad stworzeniem oddzia艂u dowodzonego przez Amerykan贸w, ale z艂o偶onego z obcokrajowc贸w, oddzia艂u, kt贸ry zawczasu przemieszcza艂by si臋 do miejsc, w kt贸rych nabrzmiewa艂y mi臋dzynarodowe konflikty. Rodgers niewiele m贸wi艂, ale uwa偶nie si臋 przys艂uchiwa艂 naradzie, w kt贸rej wzi臋li udzia艂 tak偶e: szef wywiadu Centrum, Bob Herbert, oraz jego odpowiednicy: z Marynarki, Donald Breen, Armii, Phil Prince, oraz Si艂 Powietrznych, Pete Robinson.
Rodgers wpatrywa艂 si臋 w potraw臋, trzymaj膮c pa艂eczki w r臋kach zastyg艂ych obok talerza. Pod szpakowatymi w艂osami wida膰 by艂o 艣ci膮gni臋t膮 twarz. Obaj w艂a艣nie wr贸cili z Libanu. Gdy Rodgers wraz z grup膮 cywil贸w i wojskowych odwiedzi艂 nowe Centrum Regionalne, zostali wzi臋ci do niewoli przez kurdyjskich ekstremist贸w, kt贸rzy nie cofn臋li si臋 przed torturowaniem pojmanych. Dowodzona przez Augusta Iglica przedosta艂a si臋, przy pomocy druzyjskiego wywiadowcy, do doliny Bekaa i odbi艂a uwi臋zionych. W ten spos贸b sko艅czy艂a si臋 nie tylko ich gehenna, ale uda艂o si臋 te偶 zapobiec wojnie pomi臋dzy Turcj膮 i Syri膮. Genera艂 Rodgers w艂asnor臋cznie zastrzeli艂 przyw贸dc臋 Kurd贸w, a w drodze powrotnej potrzebna by艂a ingerencja Augusta, aby broni nie skierowa艂 przeciw samemu sobie. August nawija艂 makaron na widelec. Po tym, jak wyg艂odnia艂y przygl膮da艂 si臋 jedz膮cym wietnamskim stra偶nikom, na zawsze straci艂 sympati臋 do pa艂eczek. Nie spuszcza艂 oczu z przyjaciela. A偶 za dobrze wiedzia艂, jakie mog膮 by膰 skutki uwi臋zienia i tortur.
Nie s膮dzi艂, 偶eby
Mike szybko si臋 z tego otrz膮sn膮艂, zak艂adaj膮c, 偶e w og贸le mu si臋 to uda. Niekt贸rzy ludzie nigdy nie potrafili si臋 uwolni膰 od takich koszmar贸w. Zdarza艂o si臋, 偶e gdy do ko艅ca u艣wiadomili sobie, jak bardzo poni偶ono ich cz艂owiecze艅stwo - upokarzaj膮c i zmuszaj膮c do upokarzaj膮cych czyn贸w - wielu ludzi ju偶 na wolno艣ci pope艂nia艂o samob贸jstwo. Bardzo dobrze uj臋艂a to Liz Gordon w artykule opublikowanym w „Amnesty International Journal”.
Jeniec to osoba, kt贸r膮 zmuszono do czo艂gania. Nierzadko o wiele trudniej jest powsta膰 i w tej pozycji podj膮膰 niewielkie nawet ryzyko, ni偶 pozosta膰 na ziemi i podda膰 si臋”. August podni贸s艂 do g贸ry metalowy dzbanek.
- Napijesz si臋?
Mike obr贸ci艂 dwie fili偶anki wierzchem do g贸ry, Brett je nape艂ni艂, wsypa艂 do
swojej
p贸艂 torebeczki cukru, zamiesza艂 i upi艂 艂yk. Przez ca艂y czas wpatrywa艂 si臋 w
przyjaciela, kt贸ry
nadal siedzia艂 ze spuszczonym wzrokiem.
- Mike?
- Mhm.
- To nie ma sensu.
Rodgers podni贸s艂 oczy.
- Co? Wo艂owina po kanto艅sku?
By艂o to tak nieoczekiwane, 偶e August parskn膮艂 艣miechem.
- Nie藕le jak na pocz膮tek. To pierwszy tw贸j 偶art od kiedy...? Od matury? - Co艣 ko艂o tego - mrukn膮艂 Mike i si臋gn膮艂 po herbat臋, ale zatrzyma艂 fili偶ank臋 przy wargach i zapatrzy艂 si臋 na zielonkawy p艂yn. - Zdarzy艂o si臋 potem jeszcze co艣 zabawnego?
- Powiedzia艂bym, 偶e sporo.
- Co niby?
- Par臋 weekend贸w z przyjaci贸艂mi. Kilka klub贸w jazzowych w Nowym Orleanie, Nowym Jorku, Chicago. Troch臋 艣wietnych film贸w. Nie tak ma艂o mi艂ych dam. Mia艂e艣 par臋 fajnych chwil w 偶yciu.
Rodgers poruszy艂 si臋 i skrzywi艂 odrobin臋. Oparzeniom, efektowi kurdyjskich tortur, daleko by艂o do ca艂kowitego wyleczenia, a przecie偶 i tak rany na psychice by艂y znacznie dotkliwsze. To one w艂a艣nie sprawia艂y, 偶e nie m贸g艂 uda膰 si臋 na wygodn膮 rekonwalescencj臋.
- To wszystko rozrywki, Brett. Owszem, przyjemne, ale tylko rozrywki.
- A co w nich z艂ego?
- Same w sobie nie s膮 z艂e, natomiast niedobrze, kiedy staj膮 si臋 celem 偶ycia, a
nie tylko
nagrod膮 za prac臋.
- Mhm.
- My艣l臋, 偶e to s艂uszna odpowied藕. Pytasz si臋, co z艂ego w rozrywkach? Stali艣my si臋 spo艂ecze艅stwem, kt贸re 偶yje od weekendu do weekendu, od wakacji do wakacji, byle dalej od odpowiedzialno艣ci. Dumni jeste艣my z tego, ile whisky mo偶emy wypi膰, ile kobiet potrafimy zwabi膰 do 艂贸偶ka, ile mecz贸w ulubionej dru偶yny zaliczy膰. - Kiedy艣 istotnie nam si臋 to podoba艂o - przyzna艂 August. - Szczeg贸lnie kobiety. - Nie wiem, mo偶e to oznaka staro艣ci, ale nie potrafi臋 偶y膰 tak d艂u偶ej. Chc臋 robi膰 co艣 naprawd臋 wa偶nego.
- Zawsze robi艂e艣, ale znajdowa艂e艣 te偶 czas na to, 偶eby cieszy膰 si臋 偶yciem. - Chyba nie zdawa艂em sobie sprawy z tego, co dzieje si臋 z tym krajem. Masz wyra藕nego, pot臋偶nego wroga: komunizm. Wszystkie si艂y po艣wi臋casz walce z nim. A偶 nagle wr贸g znika, a ty zaczynasz rozgl膮da膰 si臋 wok贸艂 siebie i widzisz, jak wiele rzeczy si臋 pozmienia艂o przez ten czas, ile znikn臋艂o. Warto艣ci, pasja, wsp贸艂czucie. Teraz postanowi艂em wzi膮膰 si臋 naprawd臋 do roboty i kopa膰 w ty艂ki tych, kt贸rzy tylko pozoruj膮 prac臋.
- To bardzo s艂usznie, tyle 偶e nie o tym teraz m贸wimy, Mike. Lubisz muzyk臋
powa偶n膮,
prawda?
- I co z tego?
- Nie pami臋tam ju偶, kto to powiedzia艂, 偶e 偶ycie powinno by膰 jak symfonia Beethovena. Partie g艂o艣ne, to nasze czyny publiczne, partie 艂agodne to prywatne refleksje.
Ca艂a sztuka w艂a艣nie na tym polega, 偶eby znale藕膰 odpowiedni膮 r贸wnowag臋, i chyba
sporo
ludzi potrafi to zrobi膰.
Rodgers pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- W to akurat nie bardzo chce mi si臋 wierzy膰. Gdyby tak by艂o istotnie, kraj inaczej by wygl膮da艂.
- Przetrwali艣my dwie wojny 艣wiatowe, tak偶e nuklearn膮 zimn膮 wojn臋. Jak na stado bestii, kt贸re najlepiej by艂oby zap臋dzi膰 do klatki, ca艂kiem nie藕le. - August poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk herbaty. - Poza tym dajmy spok贸j rozrywkom i weekendom. Wszystko zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e wreszcie za偶artowa艂e艣, a ja si臋 z tego ucieszy艂em. 艢miech nie jest 偶adn膮 s艂abo艣ci膮, pozwala, 偶eby tylko jeden aspekt 偶ycia nie zaw艂adn膮艂 tob膮 bez reszty. Kiedy by艂em go艣ciem Ho Szi Mina, nie zwariowa艂em mi臋dzy innymi dzi臋ki temu, 偶e przypomina艂em sobie wszystkie kawa艂y, jakie kiedykolwiek us艂ysza艂em. G艂upie, m膮dre, 艣wi艅skie... wszystkie.
Pami臋tasz ten:
„Ko艣ciotrup wchodzi do baru: <<D偶in z tonikiem i 艣cierk臋>>”.
Rodgers si臋 nie za艣mia艂.
- No nie wiem, mo偶e naprawd臋 robi si臋 艣mieszny dopiero wtedy, kiedy ci臋 przeci膮gaj膮 za r臋ce przez bagno pe艂ne pijawek. Mike, w takiej sytuacji mo偶esz liczy膰 tylko na siebie. Sam musisz podnie艣膰 si臋 z b艂ota.
- Ty jako艣 potrafi艂e艣 sobie z tym poradzi膰. Ja robi臋 si臋 w艣ciek艂y, zgorzknia艂y...
- I gryziesz si臋 w sobie. Grasz tylko mocne kawa艂ki, na ca艂膮 orkiestr臋. Tak nie mo偶na.
- Mo偶na, nie mo偶na, taki ju偶 jestem. I to mnie nap臋dza. Daje mi impuls, 偶eby naprawia膰 sieci, tam gdzie si臋 zerwa艂y, i pozbywa膰 si臋 ludzi, kt贸rzy s膮 temu winni.
- No dobrze, a jak nie mo偶esz naprawi膰 sieci, ani dopa艣膰 艂ajdak贸w, to gdzie si臋 roz艂adowuj膮 te pasje?
- Nigdzie. Siedz膮 we mnie. Na Wschodzie m贸wi膮, 偶e to chi, wewn臋trzna energia.
Czeka na nast臋pn膮 rozgrywk臋.
- Albo eksploduje. Bo przecie偶 musisz czasami czu膰, 偶e ju偶 nie mie艣ci si臋 w tobie.
- Wtedy przychodzi czas na rozrywki. Fizyczny wysi艂ek. 艁apiesz sztang臋, grasz par臋 partyjek squasha, dzwonisz do znajomej. Je艣li trzeba, spos贸b si臋 zawsze znajdzie. - Brett skrzywi艂 si臋 z pow膮tpiewaniem. - O, prosz臋, teraz ty zdaje si臋 masz co艣 przeciw rozrywkom.
Je艣li chodzi o kobiety, mnie nie nabierzesz.
August podchwyci艂 temat, ucieszony, 偶e Rodgers zrobi艂 si臋 rozmowniejszy.
- Powiem ci jedno: po weekendzie z Barb Mathias powinienem wzi膮膰 urlop.
- Co ty powiesz? - zachichota艂 Mike. - Podoba艂e艣 jej si臋 ju偶 w podstaw贸wce. - No tak, ale teraz ma czterdzie艣ci cztery lata i my艣li jedynie o seksie i stabilizacji. - August w艂o偶y艂 k臋s do ust, prze艂kn膮艂 i doda艂: - Niestety, tylko jedn膮 z tych rzeczy mog臋 zapewni膰.
Rodgers znowu skwitowa艂 uwag臋 u艣miechem i w tej samej chwili odezwa艂 si臋 pager. Pochyli艂 si臋, aby na艅 spojrze膰, a na twarzy pojawi艂 si臋 grymas b贸lu, gdy banda偶e bole艣nie go ucisn臋艂y.
- One s膮 tak zrobione, 偶eby 艂atwo zsuwa艂y si臋 z paska - zauwa偶y艂 August.
- Dzi臋ki za informacj臋. W艂a艣nie w ten spos贸b straci艂em poprzedni.
- Kto dzwoni?
- Bob Herbert. - Mike zdj膮艂 serwetk臋 z kolan, podni贸s艂 si臋 powoli i rzuci艂 j膮 na fotel. - Zadzwoni臋 z samochodu.
- Ja zostan臋 tutaj. Podobno w Waszyngtonie na ka偶dego m臋偶czyzn臋 przypadaj膮 trzy kobiety. A nu偶 jedna z nich b臋dzie zainteresowana twoim ry偶em z grzybami honszi. - Prosz臋 bardzo, niech si臋 cz臋stuje - powiedzia艂 Rodgers i zacz膮艂 si臋 przeciska膰 mi臋dzy stolikami do wyj艣cia.
August sko艅czy艂 swoje danie, dopi艂 herbat臋 i ponownie nape艂ni艂 fili偶ank臋. S膮czy艂 艂yk za 艂ykiem, rozgl膮daj膮c si臋 po lokaliku. Wiedzia艂, 偶e Mike'owi nie艂atwo b臋dzie uwolni膰 si臋 od ponurego nastroju. Z nich obu to Brett by艂 wi臋kszym optymist膮, aczkolwiek i on nie znosi艂 widoku pomnika weteran贸w wietnamskich, nie m贸g艂 ogl膮da膰 film贸w dokumentalnych o tych czasach, a nawet omija艂 wietnamskie restauracje. Bywa艂y chwile i sytuacje, gdy czu艂 skurcz w do艂ku, a r臋ce zaciska艂y si臋 w pi臋艣ci. Nie poddawa艂 si臋 przygn臋bieniu, nigdy do ko艅ca nie traci艂 nadziei, ale nie by艂o te偶 tak, 偶eby wszystko potrafi艂 wybaczy膰 i zapomnie膰. Z drugiej jednak strony nie zapami臋tywa艂 si臋 w z艂o艣ci i nienawi艣ci jak Mike. Ale problem zapewne polega艂 na tym, 偶e nie tyle spo艂ecze艅stwo rozczarowa艂o Rodgersa, ile on zawi贸d艂 si臋 na sobie.
A z tym nie tak 艂atwo sobie poradzi膰.
Widz膮c min臋 Rodgersa powracaj膮cego do stolika, August wiedzia艂 ju偶, 偶e wydarzy艂o si臋 co艣 niedobrego. Pomimo banda偶y i b贸lu szed艂 krokiem tak zdecydowanym, 偶e klienci i kelnerzy usuwali mu si臋 z drogi. August wypi艂 herbat臋, rzuci艂 na blat banknot dwudziestodolarowy i ruszy艂 na spotkanie przyjaciela. Wykona艂 jaki艣 lekcewa偶膮cy gest w kierunku stolika w stylu: „Chod藕, zabawimy si臋 gdzie indziej”, chwyci艂 Mike'a za r臋kaw i poci膮gn膮艂 do wyj艣cia. W Waszyngtonie zawsze mogli si臋 trafi膰 jacy艣 dziennikarze czy obcy agenci, kt贸rzy bez w膮tpienia zainteresowaliby si臋 zaaferowaniem dw贸ch m臋偶czyzn w mundurach.
W jesiennym powietrzu czu艂o si臋 ju偶 zapowied藕 zimy; ruszyli w kierunku samochodu.
- Powiedz mi co艣 jeszcze o blaskach 偶ycia - mrukn膮艂 z gorycz膮 w g艂osie Rodgers. - P贸艂 godziny temu zastrzelono Marth臋 Mackall. - August poczu艂, jak herbata podchodzi mu do gard艂a.
- Dosta艂a przed wej艣ciem do Palacio de las Cortes w Madrycie. - Mike spogl膮da艂 gdzie艣 w dal i wida膰 by艂o, 偶e ca艂y jego gniew ma ju偶 teraz obiekt, na kt贸rym si臋 skupi, chocia偶 przeciwnik by艂 jeszcze anonimowy. - Zanim dowiemy si臋 wi臋cej, status Iglicy si臋 nie zmienia, zarz膮dzisz tylko pe艂n膮 gotowo艣膰. Asystentka Marthy, Aideen Marley, jest teraz przes艂uchiwana przez hiszpa艅sk膮 policj臋. Darrell jedzie w艂a艣nie do pa艂acu.
Skontaktuje si臋 z
Paulem o czternastej i przeka偶e dalsze informacje.
Pomimo skurczu w gardle August zapyta艂 zupe艂nie spokojnie:
- Jakie艣 sugestie, je艣li chodzi o sprawc贸w?
- 呕adnych. Tylko kilka os贸b wiedzia艂o o ich przyje藕dzie. Wsiedli do Toyoty Camry Rodgersa; prowadzi艂 August. Milczeli; Brett nie zna艂 Marthy zbyt dobrze, wiedzia艂 jednak, 偶e niezbyt lubiano j膮 w Centrum. Pewna siebie i arogancka. Ale by艂a te偶 diablo skuteczna. To wielka strata dla firmy. Kiedy dotr膮 do sztabu Centrum, Rodgers uda si臋 do pomieszcze艅 operacyjnych w podziemiach, podczas gdy jego helikopter dostarczy Augusta do Akademii FBI w Quantico, gdzie stacjonowa艂a Iglica. Na razie bez rozkaz贸w, tylko w stanie gotowo艣ci. W Hiszpanii by艂o dwoje funkcjonariuszy Centrum. Je艣li sytuacja si臋 zaostrzy, oddzia艂 b臋dzie musia艂 natychmiast wyruszy膰. Nie mogli teraz rozmawia膰 o misji Marthy, gdy偶 przy wsp贸艂czesnej technice szpiegowskiej auta nie by艂y dobrym miejscem do przekazywania tajnych informacji.
August zdawa艂 sobie jednak spraw臋 z napi臋tej sytuacji w Hiszpanii. Wiedzia艂 te偶, 偶e Martha specjalizowa艂a si臋 w problemach mniejszo艣ci: etnicznych, rasowych, wyznaniowych. Przypuszcza艂 wi臋c, 偶e jej misja by艂a fragmentem dyplomatycznych pr贸b, aby nie dopu艣ci膰 do prze艂o偶enia si臋 r贸偶nic narodowo艣ciowych i kulturowych na j臋zyk przemocy.
Ale nasuwa艂 si臋 te偶 dalszy wniosek. Morderca, kimkolwiek by艂, musia艂 wiedzie膰,
dlaczego Martha zjawi艂a si臋 w Madrycie. A wtedy, niezale偶nie od wszystkich
innych kwestii,
nasuwa艂o si臋 pytanie: czy by艂 to ostatni, czy te偶 pierwszy strza艂 w kampanii o
rozbicie
Hiszpanii.
3
Poniedzia艂ek, 18.45 - San Sebastian
Niezliczone od艂amki ksi臋偶ycowego blasku po艂yskiwa艂y na ciemnych wodach zatoki La Concha i zamienia艂y si臋 w l艣ni膮c膮 mg艂臋, kiedy fale z hukiem uderza艂y o Playa de la Concha, pla偶臋 z licznymi zatoczkami i cyplami, znajduj膮c膮 si臋 na skraju s艂ynnego kurortu. O kilometr na wsch贸d, w Parte Vieja, „Starej Dzielnicy”, kutry rybackie i jachty uderza艂y o pomosty zat艂oczonej przystani. Maszty skrzypia艂y w podmuchach po艂udniowego wiatru, fale chlupota艂y o kad艂uby. Kilka kutr贸w, licz膮cych na wieczorny po艂贸w, dopiero teraz powraca艂o, by stan膮膰 na kotwicy. Mewy i inne ptaki, kt贸re z zapa艂em 偶erowa艂y przez ca艂y dzie艅, schroni艂y si臋 w podupad艂ych dokach i zamar艂ych d藕wigach Isla de Santa Clara u wej艣cia do zatoki.
Kilkaset metr贸w na p贸艂noc od brzegu na posrebrzonych falach ko艂ysa艂 si臋 smuk艂y bia艂y jacht. Pi臋tnastometrowy stateczek mia艂 czteroosobow膮 za艂og臋. Jeden z marynarzy, odziany zupe艂nie na czarno, trzyma艂 wacht臋 na pok艂adzie, drugi sta艂 za sterem, trzeci jad艂 w kambuzie, a czwarty spa艂 w dziobowej kabinie.
By艂o jeszcze pi臋ciu pasa偶er贸w, kt贸rzy znajdowali si臋 teraz w kabinie na 艣r贸dokr臋ciu za zamkni臋tymi drzwiami i spuszczonymi zas艂onami. M臋偶czy藕ni siedzieli wok贸艂 du偶ego sto艂u o blacie wy艂o偶onym sk贸r膮 koloru ko艣ci s艂oniowej. Po艣rodku sta艂a butelka madery; talerze uprz膮tni臋to i pozosta艂y jedynie opr贸偶nione niemal kieliszki. M臋偶czy藕ni ubrani byli w marynarki od projektant贸w mody i lu藕ne spodnie. Na ich d艂oniach mieni艂y si臋 sygnety, na piersiach zwisa艂y z艂ote 艂a艅cuszki. Na nogach mieli jedwabne skarpetki, robione na miar臋 buty od Gucciego b艂yszcza艂y jak lustro. Czterech z nich pali艂o kuba艅skie cygara; ko艂o butelki znajdowa艂o si臋 du偶e ich pud艂o.
W艂a艣ciciel „Verdico”, senor Esteban Ramirez, by艂 tak偶e w艂a艣cicielem Ramirez Boat Company, stoczni, kt贸ra zbudowa艂a jacht. On by艂 jedyn膮 osob膮, kt贸ra nie si臋gn臋艂a po cygaro.
Nie dlatego, 偶eby ich nie lubi艂, uwa偶a艂 jednak, 偶e za wcze艣nie jeszcze si臋 radowa膰. Nie mia艂 te偶 ochoty na wspominki, jak ich katalo艅scy dziadkowie pasali owce, siali zbo偶e czy hodowali winoro艣l na 偶yznych ziemiach Le贸n. Dziedzictwo przesz艂o艣ci by艂o rzecz膮 wa偶n膮, ale teraz nie o nim nale偶a艂o my艣le膰. Ca艂膮 jego uwag臋 zaprz膮ta艂o to, co powinno ju偶 si臋 by艂o wydarzy膰. My艣la艂 o stawce rozgrywki, o kt贸rej marzy艂 ca艂ymi latami, kt贸r膮 planowa艂 miesi膮cami, a na kt贸rej realizacj臋 potrzeba by艂o kilku godzin. Przypomina艂 sobie, jak przez minione lata siedzia艂 w tej kabinie i czeka艂 na telefon od cz艂owieka, z kt贸rym pracowa艂 dla ameryka艅skiej CIA. Albo na wiadomo艣膰 od cz艂onk贸w familia, w膮skiej grupy najbardziej zaufanych os贸b, kt贸rych wybiera艂 spo艣r贸d swych wsp贸艂pracownik贸w. Czasami ich zadanie polega艂o na dostarczeniu przesy艂ki, czasami na odebraniu pieni臋dzy, czasami na porachowaniu ko艣ci tym, kt贸rzy nie palili si臋 do wsp贸艂pracy.
Niekiedy owi nieszcz臋艣nicy pracowali dla kogo艣 z siedz膮cych teraz przy stole.
Ale tak by艂o
dawniej, zanim zjednoczy艂 ich wsp贸lny cel.
W duszy Ramireza pozosta艂a jaka艣 cz膮stka, kt贸ra t臋skni艂a za tymi czasami, gdy mniej by艂o napi臋cia, gdy by艂 tylko apolitycznym po艣rednikiem, zarabiaj膮cym na szmuglowaniu broni, os贸b albo 艣ledzeniu tajnych operacji Rosjan czy fundamentalist贸w islamskich. Czas贸w, kiedy si艂y familia wykorzystywa艂 do tego, aby uzyska膰 kredyty, kt贸rych odmawia艂y mu banki, albo zdoby膰 ci臋偶ar贸wki wtedy, kiedy 偶adnej nie mo偶na by艂o dosta膰. Teraz wszystko si臋 zmieni艂o.
Ramirez milcza艂 do chwili, gdy odezwa艂 si臋 jego telefon kom贸rkowy. Nie艣piesznym ruchem wydoby艂 aparat z prawej kieszeni kurtki. Kr贸tkie grube palce lekko dr偶a艂y. Przy艂o偶y艂 telefon do ucha, powiedzia艂 swoje nazwisko i tylko ju偶 s艂ucha艂, wpatruj膮c si臋 w pozosta艂ych.
Po chwili z艂o偶y艂 telefon i wsun膮艂 go z powrotem do kieszeni. Spojrza艂 na pust膮 popielniczk臋, a potem starannie wybra艂 cygaro i przesun膮艂 je pod nosem. Dopiero wtedy na jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech. Jeden z m臋偶czyzn wyj膮艂 cygaro z ust i spyta艂:
- No i jak, Esteban? Co si臋 sta艂o?
- Uda艂o si臋 - z dum膮 odpowiedzia艂 zapytany. - Jeden z cel贸w, ten wa偶niejszy, zosta艂 wyeliminowany.
Ko艅ce czterech zapalonych cygar rozjarzy艂y si臋 entuzjastycznie. Twarze rozp艂yn臋艂y si臋 w u艣miechach, r臋ce zaklaska艂y. Ramirez odci膮艂 nad popielniczk膮 czubek cygara, nast臋pnie potrzyma艂 jego koniec w wysokim p艂omieniu ze starodawnej zapalniczki, a kiedy brzegi rozgorza艂y czerwonawo, wci膮gn膮艂 dym do ust, pozwoli艂, by pie艣ci艂 chwil臋 j臋zyk, przetoczy艂 cygaro mi臋dzy wargami i wreszcie wypu艣ci艂 siw膮 chmur臋. - Senor Sanchez znajduje si臋 w tej chwili na lotnisku w Madrycie - poinformowa艂 Ramirez. Taki pseudonim wybra艂 sobie morderca. - Za godzin臋 b臋dzie w Bilbao. Zadzwoni臋 zaraz do stoczni i jeden z nale偶膮cych do familia kierowc贸w wyjedzie po niego na lotnisko. A potem, zgodnie z planem, zostanie dostarczony tutaj, na jacht. - Mam nadziej臋, 偶e nie zatrzyma si臋 tu d艂ugo? - spyta艂 z niepokojem jeden z m臋偶czyzn.
- Pob臋dzie tu bardzo kr贸tko - zapewni艂 Ramirez. - Kiedy si臋 zjawi, wyjd臋 do niego na pok艂ad i ureguluj臋 rachunek. - Poklepa艂 si臋 po piersi, gdzie w wewn臋trznej kieszeni kurtki tkwi艂a grupa koperta z walutami r贸偶nych kraj贸w. - Nie zobaczy nikogo wi臋cej, tak wi臋c nie ma niebezpiecze艅stwa, 偶e m贸g艂by zdradzi膰 kt贸rego艣 z was. - A niby dlaczego mia艂by to zrobi膰? - zapyta艂 jeden z m臋偶czyzn. - Szanta偶, Alonso - wyja艣ni艂 Ramirez. - Tacy ludzie jak Sanchez, byli 偶o艂nierze, kiedy zaczn膮 zarabia膰 spore pieni膮dze, maj膮 szeroki gest, 偶yj膮 z dnia na dzie艅. A kiedy zabraknie im forsy, czasami przychodz膮 ponownie, 偶eby domaga膰 si臋 nast臋pnej porcji. - A je艣li tak w艂a艣nie zrobi? - spyta艂 Alonso. - Jak si臋 obronisz przed szanta偶em?
Ramirez u艣miechn膮艂 si臋 przekornie.
- Na miejscu zamachu by艂 jeden z moich ludzi z kamer膮 wideo. Je艣li Sanchez chcia艂by mnie zdradzi膰, kaseta znajdzie si臋 w r臋kach policji. Przesta艅my jednak gdyba膰; powiem wam, jak rzeczy potocz膮 si臋 dalej. Kiedy Sanchez otrzyma swoj膮 zap艂at臋, zostanie odtransportowany na lotnisko i opu艣ci kraj, zanim 艣ledztwo rozwinie si臋 na dobre. Jak wi臋c widzicie, wszystko idzie zgodnie z planem.
- A co z kierowc膮? - zainteresowa艂 si臋 inny z zebranych przy stole. - Tak偶e wyjedzie z Hiszpanii?
- Nie - odpar艂 Ramirez. - Pracuje dla senora Serradora, bardzo mu zale偶y na awansie, wi臋c b臋dzie milcza艂. Sam za艣 samoch贸d w tej chwili znajduje si臋 ju偶 w warsztacie, sk膮d wyjedzie odmieniony nie do poznania. - Ramirez z rozkosz膮 zaci膮gn膮艂 si臋 cygarem. - Mo偶esz mi zaufa膰, drogi Miguelu. Wszystko zosta艂o obmy艣lone w najdrobniejszych szczeg贸艂ach.
Tego wypadku nikt nie b臋dzie m贸g艂 powi膮za膰 z nami.
- Tobie wierz臋 - prychn膮艂 tamten - ale nie Serradorowi. To Bask.
- Senor Sanchez te偶 jest Baskiem, a przecie偶 zrobi艂 to, do czego si臋 zobowi膮za艂. Tak samo b臋dzie z senor Serradorem, Carlosie. To bardzo ambitny cz艂owiek. - W porz膮dku, jest ambitnym Baskiem. Ale przecie偶 Baskiem.
Ramirez znowu si臋 u艣miechn膮艂.
- Senor Serrador nie chce by膰 do ko艅ca 偶ycia rzecznikiem rybak贸w, pastuch贸w i g贸rnik贸w. Chce nimi kierowa膰.
- By艂oby nie藕le, gdyby tak nimi pokierowa艂, 偶eby przez Pireneje wynie艣li si臋 do Francji. Nie zat臋skni艂bym za 偶adnym z nich - o艣wiadczy艂 Carlos. - Ani ja - zgodzi艂 si臋 Ramirez. - Tylko 偶e kto by nam wtedy 艂owi艂 ryby, wypasa艂 owce i kopa艂 w ziemi? Sk膮d wzi膮艂by艣, Carlosie, kasjer贸w i rachmistrz贸w do swoich bank贸w?
Rodrigo swoich dziennikarzy, a Alfonso reporter贸w telewizyjnych? Sk膮d bra艂by Miguel pilot贸w do swoich maszyn?
Pozostali u艣miechn臋li si臋, wzruszyli ramionami i zgodnie przytakn臋li. Carlos lekkim sk艂onieniem g艂owy poprosi艂 o wybaczenie.
- Dosy膰 ju偶 o naszym ch艂opcu od czarnej roboty - ci膮gn膮艂 Ramirez. - Najwa偶niejsze jest to, 偶e ameryka艅ska wys艂anniczka zosta艂a zlikwidowana. Rz膮d USA nie b臋dzie mia艂 poj臋cia, kto to zrobi艂 i dlaczego, ale zrozumie przynajmniej tyle, jak niebezpieczne jest mieszanie si臋 w nasze lokalne sprawy. Senor Serrador podkre艣li to podczas spotkania z drug膮 cz臋艣ci膮 delegacji, do kt贸rego dojdzie niebawem. Oznajmi, 偶e policja dok艂ada wszystkich stara艅, aby zidentyfikowa膰 sprawc臋, ale nie spos贸b gwarantowa膰, 偶e podobne incydenty si臋 nie powt贸rz膮. Nie w tak niespokojnych czasach.
Carlos pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem i zwr贸ci艂 si臋 do Miguela: - A jak z twoj膮 dzia艂k膮?
- Bardzo dobrze - odpar艂 korpulentny, siwow艂osy prezes linii lotniczych. - Zni偶kowe loty z USA do Portugalii, W艂och, Francji i Grecji ciesz膮 si臋 wielk膮 popularno艣ci膮. Na trasach do Madrytu i Barcelony liczba pasa偶er贸w spad艂a w por贸wnaniu z poprzednim rokiem o jedena艣cie i osiem dziesi膮tych procenta. Hotele, restauracje, wypo偶yczalnie samochod贸w ju偶 to odczu艂y. Efekt mno偶nikowy sprawi, 偶e dotknie to znacznie wi臋cej os贸b. - A zyski spadn膮 jeszcze bardziej - dorzuci艂 Ramirez - kiedy Amerykanie dowiedz膮 si臋, 偶e zabita by艂a turystk膮, kt贸ra pad艂a ofiar膮 przypadkowej strzelaniny. Zaci膮gn膮艂 si臋 cygarem i promiennie u艣miechn膮艂. By艂 bardzo dumny z tej cz臋艣ci planu.
Rz膮d ameryka艅ski nie mo偶e zdekonspirowa膰 zabitej. By艂a wys艂anniczk膮 tajnego o艣rodka wywiadowczego, nie Departamentu Stanu. Amerykanie nie mog膮 te偶 przyzna膰, 偶e przyjecha艂a do Madrytu na spotkanie z wa偶nym pos艂em, kt贸ry l臋ka si臋 nowej wojny domowej. Gdyby taka wie艣膰 rozesz艂a si臋 po Europie, natychmiast zrodzi艂oby si臋 podejrzenie, 偶e Ameryka prowadzi jak膮艣 w艂asn膮 gr臋, wykorzystuj膮c lokalne animozje. Zreszt膮 w艂a艣nie o to poprosi艂 Serrador. Dzi臋ki kilku strza艂om, Ramirez i jego grupa zdobyli kontrol臋 nad posuni臋ciami Bia艂ego Domu i turystyk膮 w Hiszpanii.
- A co z nast臋pnym krokiem, Carlos? - spyta艂 Ramirez. Ciemnow艂osy bankier przysun膮艂 si臋 do sto艂u, od艂o偶y艂 cygaro na popielniczk臋 i spl贸t艂 r臋ce na stole.
- Jak dobrze wszystkim wiadomo, wzrost bezrobocia sta艂 si臋 powszechnie odczuwalny. W ci膮gu ostatniego p贸艂rocza Banquero Cedro tak zwi臋kszy艂 koszty obs艂ugi kredyt贸w, 偶e nasi partnerzy - gestem zostali obj臋ci wszyscy przy stole - i inni przedsi臋biorcy musieli podwy偶szy膰 ceny towar贸w i us艂ug o 艣rednio siedem procent. Poniewa偶 jednocze艣nie zmniejszy艂a si臋 produkcja, handlowe obroty Hiszpanii z reszt膮 Europy spad艂y o osiem procent. Powa偶nie odczuli to robotnicy, chocia偶 jak na razie nie nastajemy na sp艂at臋 zad艂u偶e艅.
Wi臋cej, okazujemy wr臋cz niejak膮 wielkoduszno艣膰 i ch臋tnie udzielamy kredyt贸w na sp艂at臋 dawnych zobowi膮za艅. Oczywi艣cie, tylko cz臋艣膰 pieni臋dzy idzie na ten cel. Ludzie chc膮 tak偶e kupi膰 sobie co艣 nowego, przekonani, 偶e zawsze liczy膰 mog膮 na przychylno艣膰 banku.
W
efekcie nale偶no艣ci z oprocentowania kredyt贸w wzros艂y o jedena艣cie procent w
por贸wnaniu z
tym samym okresem ubieg艂ego roku.
Ramirez nie ukrywa艂 zadowolenia.
- Kiedy na redukcj臋 dochod贸w z turystki na艂o偶膮 si臋 bankowe restrykcje kredytowe, dostaniemy 艣liczny kryzys finansowy.
- Tyle 偶e nie b臋dziesz ju偶 w stanie go kontrolowa膰 - zauwa偶y艂 Alfonso. - Przeciwnie - zapewni艂 Carlos. - Dzi臋ki rezerwom bankowym i kredytom z Banku 艢wiatowego oraz innych instytucji sytuacja moich bank贸w i waszych nie b臋dzie zagro偶ona.
Zdrowe j膮dro gospodarki nie ucierpi. - U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - To zupe艂nie jak
z plag膮
krwi, kt贸ra dotkn臋艂a Egipt w Starym Testamencie. Nie zaszkodzi艂a tym, kt贸rzy,
uprzedzeni,
nabrali wody do beczek i wiader.
Ramirez z lubo艣ci膮 zaci膮gn膮艂 si臋 cygarem.
- Wszystko uk艂ada si臋 znakomicie, panowie. A w takiej sytuacji pozostaje nam tylko podtrzyma膰 nacisk, a偶 wreszcie robotnicy i ludzie z klasy 艣redniej zaczn膮 si臋 burzy膰. A wtedy Baskowie, Kastylijczycy, Andaluzyjczycy i ca艂a reszta b臋d膮 musieli uzna膰, 偶e Hiszpania nale偶y do ludzi z Katalonii. A kiedy do tego dojdzie, premier b臋dzie musia艂 rozpisa膰 nowe wybory, a my b臋dziemy gotowi. - Ma艂e, ciemne oczy przesun臋艂y si臋 po wszystkich twarzach, by wreszcie zastygn膮膰 na sk贸rzanym blacie sto艂u. - Gotowi z now膮 konstytucj膮 i pomys艂em na now膮 Hiszpani臋.
Wszyscy przytakn臋li z zapa艂em. Miguel i Rodrigo z艂o偶yli nawet r臋ce do oklask贸w. Ramirez czu艂 na swoich barkach ci臋偶ar przesz艂o艣ci i przysz艂o艣ci, ale by艂o mu z tym dobrze.
Nie mia艂 poj臋cia o istnieniu obskurnie odzianego m臋偶czyzny, kt贸ry znajdowa艂 si臋
o
dwie艣cie metr贸w od niego i mia艂 poczucie zupe艂nie innej odpowiedzialno艣ci za
histori臋, a
tak偶e zupe艂nie inn膮 bro艅 do wykorzystania.
4
Poniedzia艂ek, 19.15 - Madryt
Aideen wci膮偶 trwa艂a na sk贸rzanej kozetce, kiedy pojawi艂 si臋 inspektor Diego Fernandez. By艂 m臋偶czyzn膮 艣redniego wzrostu i poka藕nej tuszy. G艂adko ogolonym, rumianym policzkom towarzyszy艂a kozia br贸dka. Czarne w艂osy by艂y d艂ugie i starannie utrzymane. Oczy spogl膮da艂y zza okular贸w w z艂otej oprawce. D艂onie skrywa艂y si臋 w czarnych r臋kawiczkach, czarne by艂y r贸wnie偶 sk贸rzane buty i p艂aszcz, spod kt贸rego wygl膮da艂 ciemnobr膮zowy garnitur.
Jeden ze stra偶nik贸w otworzy艂 drzwi przed inspektorem i zaraz za nim je zamkn膮艂, policjant za艣 nachyli艂 si臋 nad Aideen.
- Prosz臋 przyj膮膰 wyrazy najg艂臋bszego wsp贸艂czucia - powiedzia艂 niskim g艂osem z wyra藕nym hiszpa艅skim akcentem. - Czy jest co艣, co m贸g艂bym w tej chwili zrobi膰 dla pani?
- Nie, panie inspektorze, dzi臋kuj臋.
- Mo偶e by膰 pani pewna, 偶e wszystkie si艂y madryckiej policji i instytucji rz膮dowych zostan膮 wykorzystane, aby schwyta膰 sprawc臋 tej odra偶aj膮cej zbrodni. Aideen zerkn臋艂a na nachylaj膮c膮 si臋 ku niej twarz inspektora. To nie mo偶e dzia膰 si臋 naprawd臋. To niemo偶liwe, 偶e madrycka policja poszukuje mordercy kogo艣, kogo dobrze zna艂a. Informacje w telewizji i nag艂贸wki gazetowe nie mog膮 m贸wi膰 o osobie, z kt贸r膮 godzin臋 wcze艣niej szykowa艂a si臋 do wyj艣cia na miasto. S艂ysza艂a wprawdzie strza艂y i widzia艂a padaj膮ce cia艂o Marthy, ale nadal nie mog艂a uwierzy膰, 偶e to rzeczywi艣cie nast膮pi艂o. Aideen tak przywyk艂a do naprawiania zdarze艅: przewijania ta艣my, aby wychwyci膰 szczeg贸艂 wcze艣niej przeoczony, usuwania b艂臋du w komputerze, 偶e teraz nieodwracalno艣膰 zdawa艂a jej si臋 absurdalna.
Ale to by艂y uczucia, intelekt za艣 wiedzia艂, 偶e nic ju偶 nie da si臋 zmieni膰. Kiedy znalaz艂a si臋 w tym gabinecie, zadzwoni艂a do hotelu i o wszystkim poinformowa艂a Darrella McCaskeya. Wydawa艂o si臋, o dziwo, 偶e nie by艂 specjalnie zaskoczony, a mo偶e takie opanowanie nale偶a艂o do jego najg艂臋bszej natury. Aideen zna艂a go zbyt s艂abo, aby to rozstrzygn膮膰. Potem siedzia艂a tutaj i powtarza艂a sobie, 偶e sta艂y si臋 obiektem przypadkowego aktu terroryzmu. Ostatecznie, to przecie偶 by艂o zupe艂nie niepodobne do wydarzania sprzed dw贸ch lat, kiedy czterech m臋偶czyzn dos艂ownie odstrzeli艂o g艂ow臋 jej przyjacielowi, Odinowi Gutierrezowi Rico, kt贸ry by艂 prokuratorem w Baja California. Regularnie otrzymywa艂 listy z pogr贸偶kami, ale nadal prze艣ladowa艂 handlarzy narkotyk贸w. Jego 艣mier膰 by艂a wielk膮 strat膮, trudno jednak m贸wi膰 o zaskoczeniu, powszechnie bowiem wiadomo, 偶e gangsterskie podziemie nie toleruje takich ludzi.
Martha natomiast zjawi艂a si臋 w Madrycie jako najzwyklejsza turystka, a o jej prawdziwej to偶samo艣ci wiedzia艂o tylko kilka os贸b. Przyby艂a tutaj, aby pom贸c Serradorowi w u艂o偶eniu planu, jak powstrzyma膰 Bask贸w od przy艂膮czenia si臋 do separatyst贸w katalo艅skich.
Terrorystyczne akcje Bask贸w w latach osiemdziesi膮tych nie mog艂y przynie艣膰 trwa艂ych politycznych skutk贸w, ale by艂y dostatecznie bezwzgl臋dne na to, aby dok艂adnie wry膰 si臋 w pami臋膰. I Martha, i Serrador zgadzali si臋 co do tego, 偶e je艣li dwie z pi臋ciu najwi臋kszych grup etnicznych w Hiszpanii wsp贸lnie doprowadz膮 do rewolty, spowoduje to nie tylko straszliwe ofiary w ludziach, ale mo偶e te偶 oznacza膰 katastrof臋 dla ca艂ego kraju. Je艣li Martha sta艂a si臋 starannie upatrzonym obiektem ataku, to gdzie艣 w systemie bezpiecze艅stwa Centrum by艂 przeciek, a w takim razie zagro偶ony by艂 pok贸j i to nie tylko Hiszpanii. Na okrutn膮 ironi臋 losu zakrawa艂 fakt, 偶e to w艂a艣nie Martha nie tak dawno temu podkre艣la艂a, 偶e trzeba si臋 powstrzyma膰 od akt贸w agresji i szuka膰 porozumienia. „Wiesz, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra...”
Tyle 偶e wtedy Martha mia艂a na my艣li zachowanie Aideen na ulicy.
- Senorita? - us艂ysza艂a g艂os inspektora.
Zamruga艂a powiekami.
- Tak?
- Czy dobrze si臋 pani czuje?
Aideen na chwil臋 zamy艣li艂a si臋, wpatrzona w ciemne okno, ale teraz znowu skupi艂a uwag臋 na inspektorze, kt贸ry ci膮gle nachyla艂 si臋 nad ni膮 z uspokajaj膮cym u艣miechem na twarzy.
- Tak, tak - zapewni艂a. - Przepraszam. My艣la艂am o swojej przyjaci贸艂ce. - To zrozumia艂e - pokiwa艂 g艂ow膮 inspektor. - Czy zdob臋dzie si臋 pani na to, 偶eby odpowiedzie膰 mi na kilka pyta艅?
- Oczywi艣cie - odrzek艂a i wyprostowa艂a si臋 na kozetce. - Ale najpierw niech mi pan powie, inspektorze, czy kamery sfilmowa艂y morderc臋. - Niestety, nie - powiedzia艂 Fernandez. - S膮 tak ustawione, by rejestrowa膰 osoby zwracaj膮ce si臋 do stra偶nika i zbrodniarz znalaz艂 si臋 poza ich zasi臋giem - Czy wiedzia艂 o tym?
- Najprawdopodobniej tak - przyzna艂 inspektor. - Niestety, troch臋 to potrwa, zanim uda nam si臋 skompletowa膰 list臋 os贸b, kt贸re mia艂y dost臋p do tej informacji i je przes艂ucha膰.
- Rozumiem - powiedzia艂a wolno Aideen.
Inspektor wydoby艂 ma艂y 偶贸艂ty notes, a u艣miech znikn膮艂 z jego twarzy, kiedy przebieg艂 wzrokiem zapiski i si臋gn膮艂 po d艂ugopis. Podni贸s艂 wzrok na Aideen. - Czy przyjecha艂y panie do Madrytu w celach turystycznych?
- Tak.
- Powiedzia艂y艣cie wartownikowi, 偶e macie zwiedza膰 indywidualnie Congreso de los Diputados.
- Tak.
- Jak za艂atwi艂y艣cie zezwolenie?
- Nie wiem.
- O?
- Moja przyjaci贸艂ka za艂atwi艂a to dzi臋ki ameryka艅skiemu przyjacielowi.
- Wie pani kto to taki?
- Nie - zaprzeczy艂a Aideen. - Sprawa mojego wyjazdu pojawi艂a si臋 zupe艂nie nieoczekiwanie, dos艂ownie w ostatniej chwili.
- Mo偶e jaki艣 kolega z pracy? - zasugerowa艂 policjant. - S膮siad? Miejscowy polityk?
- Nie, naprawd臋 nie wiem. Przykro mi, inspektorze, ale skoro wszystko by艂o ju偶 ustalone, nie widzia艂am powodu, 偶eby si臋 dopytywa膰. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, potem powoli spu艣ci艂 wzrok i co艣 zanotowa艂.
Aideen odnios艂a wra偶enie, i偶 jej nie uwierzy艂; 艣wiadczy艂o o tym leciutkie skrzywienie ust i zmru偶enie oczu. A ona czu艂a si臋 fatalnie, musz膮c mu k艂ama膰, zanim jednak skontaktuje si臋 z Darrellem McCaskeyem i Serradorem, nie mia艂a innego wyj艣cia. Inspektor powolnym ruchem przewr贸ci艂 stron臋.
- Czy mo偶e pani opisa膰 tego m臋偶czyzn臋?
- Nie widzia艂am twarzy. Na chwil臋 przed wyj臋ciem broni zrobi艂 zdj臋cie przy u偶yciu flesza.
- Poczu艂a pani mo偶e zapach jakich艣 kosmetyk贸w? Wody kolo艅skiej? P艂ynu po goleniu?
- Nie.
- A marka aparatu?
- Te偶 nie. By艂 za daleko i jeszcze ten flesz. Mog臋 tylko opisa膰, jak by艂 ubrany.
- Nareszcie co艣 - powiedzia艂 Fernandez z o偶ywieniem. - Prosz臋, niech pani m贸wi.
Aideen odetchn臋艂a g艂臋boko i przymkn臋艂a oczy.
- Obcis艂a d偶insowa kurtka, czapka baseballowa, granatowa albo czarna, daszkiem
do
przodu. Lu藕ne spodnie khaki, czarne buty. Odnios艂am wra偶enie, 偶e by艂 m艂ody, ale
tylko
wra偶enie.
- Na jakiej podstawie?
Aideen otworzy艂a oczy.
- Mia艂 co艣 takiego w postawie, w ruchach. Spr臋偶ysty krok, szerokie ramiona, wyprostowany. Sylwetka mocna, energiczna.
- Przypomina艂 pani kogo艣?
- Tak - powiedzia艂a Aideen. Przypomina艂 jej ludzi z Iglicy, ale to musia艂a zachowa膰 dla siebie. - Kiedy by艂am w koled偶u, widywa艂am oficer贸w szkol膮cych rezerwist贸w.
Morderca
mia艂 w sobie co艣 z 偶o艂nierza.
Inspektor zrobi艂 notatk臋.
- Czy powiedzia艂 co艣?
- Nie.
- 呕adnych okrzyk贸w, gr贸藕b?
- 呕adnych.
- Czy zorientowa艂a si臋 pani, co to by艂a za bro艅?
- Nie. W ka偶dym razie taka, kt贸r膮 trzyma si臋 w jednej d艂oni.
- Rewolwer?
- Nie wiem - sk艂ama艂a. By艂 to pistolet, ale nie mog艂a si臋 zdradzi膰 ze swoj膮 znajomo艣ci膮 broni.
- Czy strzela艂 z przerwami?
- Chyba tak.
- Strza艂y by艂y g艂o艣ne?
- Nie. W艂a艣nie dziwnie ciche.
Na lufie by艂 t艂umik, ale i do tej wiedzy nie mog艂a si臋 przyzna膰.
- Pewnie skorzysta艂 z t艂umika - mrukn膮艂 policjant. - Jakim samochodem uciek艂?
- Czarnym, ale marki nie widzia艂am.
- Czysty? Brudny?
- Przeci臋tny.
- Sk膮d nadjecha艂?
- Przypuszczam, 偶e czeka艂 troch臋 dalej.
- Jak daleko?
- Trzydzie艣ci, czterdzie艣ci metr贸w - oceni艂a Aideen. - Mam wra偶enie, 偶e
podjecha艂 na
moment przed tym, jak bandyta otworzy艂 ogie艅.
- Czy jaki艣 strza艂 pad艂 z wozu?
- Raczej nie - odpar艂a. - Widzia艂am b艂yski tylko w r臋ce m臋偶czyzny. - Przez chwil臋 by艂a pani zas艂oni臋ta cia艂em listonosza, poza tym zaj臋艂a si臋 pani jego ran膮. Mog艂a pani przeoczy膰 drugiego strzelca.
- Nie s膮dz臋 - odpar艂a. - Tamten m臋偶czyzna odgrodzi艂 mnie od mordercy pod sam koniec strzelaniny. Ale w艂a艣nie, co z nim? Jakie rokowania? - Przykro mi, senorita. Nie 偶yje.
Aideen spu艣ci艂a wzrok.
- O, Bo偶e.
- Zrobi艂a pani wszystko, 偶eby mu pom贸c - zapewni艂 policjant. - Sobie nie mo偶e pani mie膰 nic do zarzucenia.
- Z wyj膮tkiem tego, 偶e rzuci艂am si臋 w艂a艣nie w tym kierunku. Czy mia艂 jak膮艣 rodzin臋?
- Tak - powiedzia艂 inspektor. - Senor Suarez pozostawi艂 偶on臋, synka i matk臋. Aideen poczu艂a, 偶e 艂zy znowu nap艂ywaj膮 jej do oczu. Nie tylko nie potrafi艂a uratowa膰 Marthy, ale na dodatek jej instynktowna reakcja spowodowa艂a 艣mier膰 jeszcze jednej osoby.
Gdy teraz odgrywa艂a to we wspomnieniach, rzuci艂aby si臋 w kierunku towarzyszki. Mo偶e swoim cia艂em odgrodzi艂aby j膮 od mordercy, mo偶e spr贸bowa艂aby wraz z ni膮 schroni膰 si臋 za rogiem wartowni? Zachowa艂aby si臋 inaczej.
- Czy chce pani mo偶e napi膰 si臋 wody? - spyta艂 inspektor.
- Nie, dzi臋kuj臋. Ju偶 dobrze.
Inspektor kiwn膮艂 g艂ow膮, zrobi艂 kilka krok贸w wpatrzony w pod艂og臋 i dopiero potem spojrza艂 na Aideen.
- Senorita, czy pani zdaniem strzelano do was specjalnie?
- Chyba tak.
Oczekiwa艂a tego pytania i zd膮偶y艂a si臋 ju偶 zastanowi膰 nad odpowiedzi膮.
- Czy wie pani, dlaczego?
- Nie.
- 呕adnych podejrze艅, przypuszcze艅? Czy zajmuje si臋 pani aktywnie polityk膮?
Nale偶y
do jakiej艣 partii, ugrupowania?
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Rozleg艂o si臋 stukanie do drzwi, ale inspektor je zignorowa艂 i dalej w milczeniu wpatrywa艂 si臋 w Aideen.
- Senorita Tembl贸n - powiedzia艂 wreszcie. - Prosz臋 mi wybaczy膰 moj膮 natarczywo艣膰, ale morderca kr膮偶y swobodnie po ulicach miasta, a ja chc臋 po schwyta膰. Czy nie przychodzi pani do g艂owy 偶aden pow贸d, dlaczego sta艂y艣cie si臋 celem ataku? - Panie inspektorze! Po raz pierwszy w 偶yciu jestem w Hiszpanii i nie znam tu absolutnie nikogo. Moja przyjaci贸艂ka przyje偶d偶a艂a kilka razy, ale o ile wiem, nie ma w tych stronach 偶adnych wrog贸w.
Kto艣 zapuka艂 ponownie, a inspektor podszed艂 do drzwi i otworzy艂 je. Aideen nie mog艂a dojrze膰, kto stoi za progiem, ale us艂ysza艂a g艂os. - Panie inspektorze, senor Serrador chce si臋 natychmiast widzie膰 z t膮 kobiet膮 w swoim gabinecie.
- Senor Serrador? - powt贸rzy艂 z niedowierzaniem policjant, a potem odwr贸ci艂 si臋 w kierunku Aideen. - By膰 mo偶e, senorita, pan Serrador chce pani z艂o偶y膰 osobiste kondolencje.
Aideen nic nie odpowiedzia艂a.
- Czy mo偶e jest jaki艣 inny pow贸d? - spyta艂 podejrzliwie Fernandez.
Aideen wsta艂a.
- Na to b臋d臋 panu umia艂a odpowiedzie膰, kiedy zobacz臋 si臋 z panem Serradorem. Inspektor zamkn膮艂 notatnik i grzecznie si臋 uk艂oni艂, ewentualne w膮tpliwo艣ci pozostawiaj膮c dla siebie. Raz jeszcze przeprosi艂 Aideen za natr臋ctwo i zrobi艂 gest w kierunku drzwi. Za progiem czeka艂 ten sam sier偶ant, kt贸ry przyprowadzi艂 j膮 do gabinetu. Aideen czu艂a si臋 nieswojo. Inspektor prowadzi艂 dochodzenie, a ona niemal zupe艂nie mu w tym nie pomog艂a. Martha mia艂a jednak racj臋, 偶e w ka偶dej sytuacji obowi膮zuj膮 odmienne regu艂y gry, a w ka偶dym kraju, niezale偶nie od ustroju, bardzo szczeg贸lnie odnosi艂y si臋 do spraw pa艅stwowych. Takie s艂owa jak „tajemnica pa艅stwowa” albo „racja stanu” usuwa艂y na bok wszelkie w膮tpliwo艣ci prawne. Niestety, w bardzo wielu sytuacjach - a ta do nich nale偶a艂a - trzeba by艂o nawet sprzeciwia膰 si臋 prawu. Gabinet pos艂a Serradora znajdowa艂 si臋 nieopodal; mia艂 podobny kszta艂t i umeblowanie jak pok贸j, z kt贸rego Aideen w艂a艣nie wysz艂a, tyle 偶e by艂o wi臋cej osobistych szczeg贸艂贸w. Na trzech 艣cianach wisia艂y plakaty obwieszczaj膮ce o wydarzeniach na Plaza de Toro de las Ventas, miejscu madryckich korrid. Na czwartej umieszczono w gablotach informacje o terrorystycznych zamachach Bask贸w w latach osiemdziesi膮tych. Na kilku p贸艂kach znalaz艂y si臋 fotografie rodzinne.
Kiedy Aideen wesz艂a, Serrador siedzia艂 za biurkiem, Darrell McCaskey - na kanapie.
Na jej widok obaj wstali. Serrador natychmiast okr膮偶y艂 biurko i ruszy艂 ku niej z wyci膮gni臋tymi r臋kami oraz wyrazem tragicznego smutku na twarzy. Spod siwych brwi spojrza艂y na ni膮 zbola艂e oczy. Wysokie ogorza艂e czo艂o zmarszczy艂o si臋 pod g艂adko zaczesanymi siwymi w艂osami, a k膮ciki ust pos臋pnie opad艂y. Wielkie d艂onie delikatnie przygarn臋艂y Aideen.
- Panno Marley, jest mi tak straszliwie przykro - powiedzia艂 pose艂. - W ca艂ej tej tragedii jedynym pocieszeniem jest to, 偶e usz艂a pani z 偶yciem. Aideen w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮 i spojrza艂a na McCaskeya. Niski, ko艣cisty, przedwcze艣nie osiwia艂y zast臋pca dyrektora Centrum sta艂 sztywno wyprostowany, z r臋kami splecionymi z przodu. Nie stara艂 si臋 o mask臋 oficjalnej 偶a艂oby; by艂 pos臋pny i skupiony.
- Cze艣膰, Darrell - powiedzia艂a. - Jak si臋 czujesz?
- Marnie, Aideen. Tobie nic si臋 nie sta艂o?
- Nie - odrzek艂a. - Wszystko skopa艂am.
- Co masz na my艣li?
- Powinnam by艂a zachowa膰 si臋... inaczej. - G艂os jej si臋 za艂ama艂. - Przecie偶 widzia艂am co si臋 dzieje, a zachowa艂am si臋 jak ostatnia...
- Nie wygaduj g艂upot - szorstko przerwa艂 jej McCaskey. - To prawdziwe szcz臋艣cie,
偶e
w og贸le uda艂o ci si臋 z tego uj艣膰 z 偶yciem.
- Kosztem innych.
- Nie z twojej winy. - McCaskey nie ukrywa艂 irytacji. - Po fakcie zawsze
wszystko
wydaje si臋 艂atwiejsze.
Aideen uwa偶niej spojrza艂a na zast臋pc臋 dyrektora.
- Co si臋 sta艂o, Darrell?
- Nic. Nic z wyj膮tkiem tego, 偶e senor Serrador nie jest w tej chwili w nastroju
do
偶adnych rozm贸w.
- S艂ucham? - spyta艂a z niedowierzaniem Aideen.
- Zmieni艂a si臋 sytuacja - stwierdzi艂 Serrador.
- Senor Serrador k艂adzie nacisk na to, 偶e umawia艂 si臋 z Marth膮. Jej wiedza i
pochodzenie rasowe pozwoli艂yby mu nak艂oni膰 Bask贸w i Katalo艅czyk贸w, aby zgodzili
si臋 na
ni膮 jako mediatora.
Aideen spojrza艂a na pos艂a.
- Martha by艂a osob膮 szanowan膮 w 艣wiecie dyplomatycznym i mia艂a...
- Wspania艂a kobieta! - przerwa艂 jej z pasj膮 Serrador.
- By艂a znakomit膮 negocjatork膮, ale nawet ona nie jest niezast膮piona.
Serrador cofn膮艂 si臋, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz zawodu.
- Musz臋 przyzna膰, senorita, 偶e jestem zaskoczony pani s艂owami.
- Doprawdy?
- Pani kole偶anka zosta艂a przed chwil膮 zamordowana!
- Wybaczy mi pan, ale chyba nie po to lecia艂am do Madrytu, 偶eby艣my dyskutowali kwestie mojej wra偶liwo艣ci.
- To prawda - przytakn膮艂 Serrador. - Rzeczywi艣cie, przede wszystkim chodzi o do艣wiadczenie i bezpiecze艅stwo ca艂ej operacji. A zanim nie upewni臋 si臋, 偶e dysponujemy i jednym, i drugim, wol臋 nie podejmowa膰 偶adnych konkretnych rozm贸w. Niechaj mnie pa艅stwo dobrze zrozumiej膮: chodzi mi tylko o odroczenie.
- Panie po艣le - odezwa艂 si臋 McCaskey. - Wie pan r贸wnie dobrze jak ja, 偶e czasu
mamy
bardzo niewiele. Zanim pani Marley si臋 zjawi艂a, poinformowa艂em pana o jej
kwalifikacjach,
aby by艂o jasne, 偶e 艣mia艂o mo偶e podj膮膰 si臋 tej samej roli, kt贸ra by艂a
przewidziana dla pani
Mackall.
Serrador popatrzy艂 z pow膮tpiewaniem na Aideen.
- Co za艣 si臋 tyczy kwestii bezpiecze艅stwa, przyjmijmy na chwil臋, 偶e wiadomo艣膰 o tym spotkaniu dosz艂a do niepowo艂anych uszu. Je艣li Martha sta艂a si臋 celem rozmy艣lnego zamachu, co morderca chcia艂 w ten spos贸b uzyska膰? Odstraszy膰 ameryka艅skich dyplomat贸w i zak艂贸ci膰 wsp贸艂prac臋 naszych kraj贸w.
- Mo偶e tutaj w og贸le nie chodzi o polityk臋 - wtr膮ci艂a Aideen. - Marta s膮dzi... s膮dzi艂a, 偶e kto艣 mo偶e chcie膰 zarobi膰 na zbrojnym powstaniu. Serredor chrz膮kn膮艂 i zerkn膮艂 w kierunku biurka.
- Senor Serrador - powiedzia艂 McCaskey. - Naprawd臋 b臋dzie lepiej, je艣li si膮dziemy teraz i porozmawiamy. Prosz臋 nam powiedzie膰, co pan wie. Przeka偶emy pa艅skie informacje w odpowiednie miejsce, gdzie podj臋te zostan膮 decyzje, kt贸re pozwol膮 zapobiec niebezpiecze艅stwu, zanim b臋dzie za p贸藕no.
Serrador wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Rozmawia艂em ju偶 z kilkoma najbardziej zaufanymi kolegami z Kortez贸w, a ci s膮 nawet bardziej ni偶 ja przeciwni temu, 偶eby艣cie w tej chwili w艂膮czali si臋 w ca艂膮 spraw臋. Prosz臋 mnie dobrze zrozumie膰, senor McCaskey. Wcze艣niej prowadzili艣my rozmowy z r贸偶nymi ugrupowaniami separatystycznymi i b臋dziemy to robi膰 nadal. 呕ywi艂em nadziej臋, 偶e je艣li nieoficjalnie uda si臋 do tych rokowa艅 w艂膮czy膰 USA, a przyw贸dc贸w wrogich stron nak艂oni膰 do ust臋pstw, to Hiszpania b臋dzie uratowana. Teraz obawiam si臋 jednak, 偶e skazani jeste艣my na nas samych.
- A jak pan s膮dzi, czym si臋 wszystko sko艅czy? - spyta艂a Aideen. - Nie wiem - odpar艂 Serrador. - Z prawdziwym b贸lem natomiast widz臋, czym si臋 zako艅czy艂a moja pr贸ba.
- Tak - powiedzia艂a z gorycz膮 Aideen. - 艢mierci膮 osoby, kt贸ra mia艂a odwag臋 podj膮膰 si臋 trudnego zadania... i rejterad膮 drugiej, kt贸rej zbrak艂o odwagi.
- Aideen! - powiedzia艂 z naciskiem McCaskey, ale w jego oczach mo偶na by艂o
dostrzec
b艂ysk aprobaty.
Serrador podni贸s艂 d艂o艅 w uspokajaj膮cym ge艣cie.
- Nie czuj臋 si臋 dotkni臋ty. Senorita Marley jest w takim stanie, 偶e wszystko nale偶y jej wybaczy膰. My艣l臋, 偶e najlepiej b臋dzie, senor McCaskey, je艣li zawiezie j膮 pan do hotelu.
Aideen spojrza艂a ostro na pos艂a. Po tym co si臋 sta艂o, z pewno艣ci膮 nie da si臋 uciszy膰 ani wymanewrowa膰. Po prostu si臋 nie da.
- 艢wietnie - powiedzia艂a zimno. - Niech偶e pan sobie przemy艣lnie rozgrywa swoj膮 gr臋, panie Serrador, ale o jednej rzeczy musi pan pami臋ta膰. Styka艂am si臋 w Meksyku z dzia艂aniami buntownik贸w i pewna kwestia powtarza艂a si臋 ze zdumiewaj膮c膮 regularno艣ci膮. W艂adze usi艂owa艂y zd艂awi膰 niepos艂usze艅stwo si艂膮, tyle 偶e tej nigdy nie wystarcza艂o na to, aby przeciwnik贸w zlikwidowa膰 bez 艣ladu, ci schodzili wi臋c do podziemia, znikaj膮c na pewien czas, ale tylko po to, by pojawi膰 si臋 znowu. Jedynie ci gin臋li, kt贸rych uda艂o si臋 wzi膮膰 w dwa ognie. Tak samo b臋dzie tutaj. Je艣li jednym butem chce pan zadepta膰 nienawi艣膰, kt贸ra odk艂ada艂a si臋 przez stulecia, musia艂by to by膰 but niebywa艂ej wielko艣ci. - No prosz臋, senor McCaskey nic nie wspomina艂 o pani zdolno艣ciach jasnowidzenia.
- Bo ich nie mam. Wiem natomiast troch臋 o psychologii przemocy. - W Meksyku - stanowczo podkre艣li艂 Serrador. - A tu jest Hiszpania. Tutaj nie chodzi tylko o podzia艂 na bogatych i biedak贸w. Dla Hiszpan贸w ogromnie wa偶na jest kwestia ich dziedzictwa kulturowego.
- Daj spok贸j, Aideen - powiedzia艂 osch艂ym g艂osem McCaskey. - Wystarczy. Nikt nie zna wszystkich szczeg贸艂贸w i fakt贸w, mi臋dzy innymi dlatego chcieli艣my porozmawia膰 z panem, senor Serrador. Chcieli艣my wsp贸lnie zastanowi膰 si臋 nad tym, jak zapobiec wojnie domowej, kt贸ra rozla膰 si臋 mo偶e na wielkie po艂acie ca艂ego kontynentu. - A ja pod 偶adnym pozorem nie chc臋 rezygnowa膰 z tej wsp贸艂pracy - obruszy艂 si臋 pose艂. - Bolej臋 nad tym, 偶e stracili艣my tak wspania艂膮 osob臋 jak pani Mackall, ale z punktu widzenia nadrz臋dnej sprawy pojawi艂a si臋 dodatkowa trudno艣膰, kt贸ra wskazuje na to, 偶e trzeba jeszcze dok艂adniej przygotowa膰 warunki dla naszego wsp贸艂dzia艂ania. Trzeba przede wszystkim ustali膰, kto pope艂ni艂 t臋 zbrodni臋 i w jaki spos贸b wiadomo艣膰 wydosta艂a si臋 poza 艣ciany mego gabinetu. A potem zrobimy nast臋pny krok. - A tymczasem up艂yn膮 tygodnie, a mo偶e nawet miesi膮ce. - Nadmierny po艣piech, senor McCaskey, mo偶e kosztowa膰 nas 艣mier膰 nast臋pnych os贸b.
- To ryzyko, na kt贸re musimy si臋 zdecydowa膰 - powiedzia艂a Aideen. - Zw艂oka i bezczynno艣膰 mog膮 okaza膰 si臋 jeszcze bardziej kosztowne. Serrador wr贸ci艂 za biurko.
- Zamiast bezczynno艣ci i zw艂oki u偶y艂bym raczej s艂owa „roztropno艣膰” - o艣wiadczy艂 i nacisn膮艂 jaki艣 guzik. - Liczy艂em na pomoc pani Mackall, teraz jest to ju偶 niemo偶liwe.
Liczy艂em na pomoc Stan贸w Zjednoczonych i by膰 mo偶e bardzo szybko o ni膮 znowu poprosz臋.
Mam nadziej臋, 偶e w dalszym ci膮gu b臋d臋 m贸g艂 liczy膰 na pa艅skie zrozumienie i
偶yczliwo艣膰,
senor McCaskey.
- Sam pan zna odpowied藕, panie po艣le.
Serrador sk艂oni艂 g艂ow臋.
- Gracias.
- De nada - mrukn膮艂 McCaskey.
Drzwi otworzy艂y si臋 i sztywnym, wojskowym krokiem wszed艂 m艂ody sekretarz w ciemnym garniturze, zatrzymuj膮c si臋 zaraz za progiem. - Hernandez - rzuci艂 Serrador. - Wyprowad藕 naszych go艣ci tylnym wyj艣ciem i ka偶 memu kierowcy, aby odwi贸z艂 pann臋 Marley i pana McCaskeya do hotelu. - Spojrza艂 na zast臋pc臋 dyrektora Centrum. - Bo rozumiem, 偶e tam chcecie pa艅stwo si臋 uda膰. - Na razie tak, ale chcia艂bym si臋 te偶 skontaktowa膰 z osobami prowadz膮cymi 艣ledztwo.
- Zajm臋 si臋 tym. Przypominam sobie, 偶e ma pan w tych kwestiach niejakie do艣wiadczenie, prawda?
- Tak. Podczas pracy w FBI wiele czasu po艣wi臋ca艂em na kontakty z Interpolem.
Serrador pokiwa艂 g艂ow膮.
- Czy jeszcze w czym艣 mog臋 by膰 pomocny?
McCaskey pokr臋ci艂 g艂ow膮. Aideen a偶 kipia艂a z w艣ciek艂o艣ci. Ta krety艅ska kr贸tkowzroczno艣膰 polityk贸w! 呕a艂owa艂a, 偶e nie ma tu nigdzie pod r臋k膮 mierda de perro.
- Samoch贸d jest opancerzony, a dodam pa艅stwu dwie osoby z ochrony - oznajmi艂 Serrador. - Ja tymczasem musz臋 porozmawia膰 z tymi z koleg贸w, kt贸rzy mieli uczestniczy膰 w dzisiejszym naszym spotkaniu. Skontaktuj臋 si臋 z panem za kilka dni, pewnie ju偶 w Waszyngtonie, 偶eby poinformowa膰 o wynikach 艣ledztwa i naszych dalszych planach. - Licz臋 na to - sucho powiedzia艂 McCaskey.
- Bardzo dzi臋kuj臋. I raz jeszcze prosz臋 przyj膮膰 wyrazy wsp贸艂czucia. Pose艂 wyci膮gn膮艂 r臋k臋 nad mahoniowym biurkiem, a McCaskey j膮 u艣cisn膮艂. Teraz Serrador poda艂 d艂o艅 Aideen; u艣cisk by艂 bardzo kr贸tki, spojrzeli na siebie bez sympatii.
Poczu艂a, 偶e McCaskey bierze j膮 za rami臋 i w milczeniu wyszli na korytarz. Dopiero kiedy znale藕li si臋 w limuzynie, Darrell spojrza艂 na Aideen. - Wi臋c tak to wygl膮da - mrukn膮艂.
- No dalej, powiedz, 偶e nagada艂am g艂upot.
- Trudno powiedzie膰, 偶eby艣 trzyma艂a j臋zyk za z臋bami.
- Wiem. Najbli偶szym samolotem wracam do Stan贸w.
Ju偶 sobie wyobra偶a艂a komentarze na temat dyplomatycznych zdolno艣ci Aideen Marley.
- Wola艂bym, 偶eby艣 tego nie robi艂a - powiedzia艂 McCaskey. - To, co powiedzia艂a艣, odbiega艂o od protoko艂u dyplomatycznego, ale dobrze si臋 sta艂o, 偶e te s艂owa pad艂y.
Nie wiem,
jakie skutki przyniesie nasza przypadkowa strategia: „dobry policjant i z艂y
policjant”, ale kto
wie...
Zerkn臋艂a na niego.
- Wi臋c nie masz do mnie pretensji?
- Wcale. Trzeba porozumie膰 si臋 z Centrum i zobaczy膰, co s膮dzi reszta dru偶yny. Aideen pokiwa艂a g艂ow膮. Rozumia艂a zreszt膮, 偶e miejsce nie jest dobre na zbyt szczeg贸艂owe rozmowy. Od kierowcy oddziela艂a ich wprawdzie przegroda, ale nie nale偶a艂o zak艂ada膰 jej d藕wi臋koszczelno艣ci, trzeba si臋 te偶 by艂o liczy膰 z pods艂uchem w kabinie pasa偶erskiej. Trzeba by艂o poczeka膰 do chwili, gdy znajd膮 si臋 w pokoju hotelowym, gdzie McCaskey w艂膮czy ma艂y generator elektromagnetyczny, zaprojektowany przez Matta Stolla, kt贸ry w Centrum specjalizowa艂 si臋 w r贸偶nych technicznych sztuczkach. Urz膮dzenie wielko艣ci przeno艣nego odtwarzacza p艂yt kompaktowych czyni艂o obszar w promieniu trzech metr贸w ca艂kowicie bezpiecznym przed jakimkolwiek pods艂uchem, a zarazem nie szkodzi艂o urz膮dzeniom, kt贸re znajdowa艂y si臋 poza jego zasi臋giem. Usiedli po obu stronach 艂贸偶ka, mi臋dzy sob膮 umieszczaj膮c Jajo, bo tak ochrzcili dzie艂o Matta.
- Senor Serrador najwyra藕niej jest przekonany, 偶e niewiele mo偶emy zrobi膰 bez
jego
cennej pomocy - zauwa偶y艂 McCaskey.
- Mo偶e ma racj臋 - mrukn臋艂a Aideen.
- A gdyby tak zaskoczy膰 go odrobin臋?
- Niewykluczone, 偶e to jest w tej chwili najwa偶niejsze.
- Mhm. Jeszcze co艣, zanim zadzwoni臋 do Waszyngtonu?
Aideen pokr臋ci艂a g艂ow膮, chocia偶 tyle by艂o spraw, o kt贸rych chcia艂a porozmawia膰.
W
Meksyku zauwa偶y艂a, 偶e osobliwie jako艣 potrafi wyczuwa膰, kiedy rzeczy nie uk艂adaj膮 si臋 tak, jak powinny. I w艂a艣nie teraz czu艂a co艣 takiego. To nie szok po 艣mierci Marthy spowodowa艂 jej irytacj臋 w gabinecie pos艂a, lecz zaskakuj膮ca niech臋膰 Serradora do wsp贸艂pracy. Je艣li Marth臋 zastrzelono z premedytacj膮 - a czu艂a, 偶e tak w艂a艣nie by艂o - to mo偶e Hiszpan l臋ka艂 si臋, 偶e on b臋dzie nast臋pnym celem? Je艣li tak, dlaczego nie podj膮艂 dodatkowych 艣rodk贸w ostro偶no艣ci?
Dlaczego korytarz prowadz膮cy do jego gabinetu by艂 pusty, dlaczego nikt nie pilnowa艂 drzwi?
I sk膮d ta pewno艣膰, 偶e wystarczy odwo艂a膰 rozmow臋, a sprawca b臋dzie o tym wiedzia艂? Czy偶by a偶 takie mia艂 zaufanie do... Kogo? Czego?
McCaskey podszed艂 do telefonu, kt贸ry znajdowa艂 si臋 poza zasi臋giem zag艂uszacza.
Ws艂uchuj膮c si臋 w mi臋kkie buczenie Jaja, Aideen zapatrzy艂a si臋 w 艣wiat艂o
ulicznych latar艅 za
oknem. Musi troch臋 och艂on膮膰 po niedawnych wydarzeniach, 偶eby wszystko przemy艣le膰
na
ch艂odno, ale jednego by艂a pewna. Mo偶liwe, 偶e politycy hiszpa艅scy dzia艂aj膮 wedle
swoich
niezwykle subtelnych i delikatnych regu艂, ona jednak zamierza艂a trzyma膰 si臋
swoich. A jedna
z nich powiada艂a, 偶e nie zabija si臋 tych, kt贸rzy chc膮 ci pom贸c. Druga za艣
stwierdza艂a: je艣li dla
jakichkolwiek w艂asnych korzy艣ci porywasz si臋 na co艣 takiego, musisz by膰 pewien,
偶e nie
ujdzie ci to na sucho.
5
Poniedzia艂ek, 20.21 - San Sebastian
Kad艂ub ma艂ego kutra rybackiego by艂 艣wie偶o pomalowany. W ciasnym ciemnym pomieszczeniu 艂adowni wci膮偶 unosi艂 si臋 zapach farby. W po艂膮czeniu z woni膮 mokrych kapok贸w, wisz膮cych na wieszaku ko艂o zamkni臋tych drzwi, odbiera艂 znaczn膮 cz臋艣膰 przyjemno艣ci z papierosa, kt贸rego Adolfo Alcazar przed chwil膮 skr臋ci艂. Malowanie mog艂o si臋 wydawa膰 pewn膮 ekstrawagancj膮, ale nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na to, 偶e kiedy pojawi膮 si臋 inne zadania, jego kuter b臋dzie tkwi艂 w suchym doku, czekaj膮c na wymian臋 przegni艂ych desek.
Kiedy zgodzi艂 si臋 pracowa膰 dla Genera艂a, wiedzia艂, 偶e 艂贸d藕 musi wytrzyma膰 tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dzie trwa艂a ca艂a sprawa. A gdyby co艣 si臋 nie powiod艂o... Zreszt膮 ryzyko i tak by艂o znaczne, gdy偶 ma艂o komu przyjdzie do g艂owy, aby jednym, chocia偶by i najpot臋偶niejszym uderzeniem dokona膰 wielkiego przewrotu.
Chyba 偶e b臋dzie to kto艣 taki jak Genera艂, pomy艣la艂 Adolfo z g艂臋bokim podziwem i zachwytem. Cz艂owiek, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 porwa膰 na najwi臋ksz膮 pot臋g臋 艣wiatow膮.
Rozleg艂 si臋 trzask; niski, muskularny m臋偶czyzna przesta艂 wpatrywa膰 si臋 w
przestrze艅 i
spojrza艂 na magnetofon ustawiony na stole. Od艂o偶y艂 papierosa na zardzewia艂膮
popielniczk臋 i
usiad艂 na sk艂adanym drewnianym sto艂ku. Wcisn膮艂 guzik nagrywania i na艂o偶y艂
s艂uchawki, aby
si臋 upewni膰, czy d藕wi臋k jest wyra藕ny. Adiutant Genera艂a, wr臋czaj膮c Augusto
sprz臋t,
powiedzia艂, 偶e jest niezwykle czu艂y i przy odpowiednim ustawieniu wychwyci g艂osy
pomimo
szumu oceanu i warkotu silnika.
I mia艂 racj臋.
Mniej wi臋cej po minucie ciszy do Adolfo Alcazara dotar艂y s艂owa g艂uche, ale zupe艂nie zrozumia艂e: „Uda艂o si臋”. Potem rozbrzmia艂y jakie艣 trzaski. Ale nie; Alonso ws艂ucha艂 si臋 dok艂adniej i zrozumia艂, 偶e to oklaski; zebrani najwyra藕niej byli zadowoleni. Adolfo u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. Przy ca艂ym swym bogactwie, znajomo艣ciach, do艣wiadczeniu w kierowaniu morderczymi familia, byli to nies艂ychani wprost g艂upcy. Rybak z prawdziwym zadowoleniem po raz kolejny doszed艂 do wniosku, 偶e pieni膮dze nie daj膮 m膮dro艣ci, a jedynie pych臋. Cieszy艂 si臋 tak偶e, i偶 Genera艂 mia艂 racj臋. Tyle 偶e Genera艂 mia艂 zawsze racj臋. Wtedy kiedy postanowi艂 ich zbroi膰, aby naoliwi膰 w ten spos贸b tryby rewolucji.
Wtedy kiedy wycofa艂 si臋, widz膮c, 偶e separaty艣ci zaczynaj膮 walczy膰 z antyseparatystami, zupe艂nie nie pami臋taj膮c o sprawie rewolucji.
Ma艂a talerzowa antena, kt贸r膮 rybak umie艣ci艂 na dachu kabiny, tu偶 obok 艣wiate艂 pozycyjnych, rejestrowa艂a ka偶de s艂owo wypowiedziane na pok艂adzie „Verdico” przez tego zarozumialca Estebana Ramireza i jego r贸wnie aroganckich compadres. Adolfo zatrzyma艂 ta艣m臋 i przewin膮艂 j膮. Z jego twarzy znikn膮艂 u艣miech, kiedy spojrza艂 w prawo na inne urz膮dzenie. By艂o to nieco mniejsze od magnetofonu pod艂u偶ne metalowe pude艂ko o wymiarach trzydzie艣ci centymetr贸w na dwana艣cie i na dziesi臋膰. Zrobione zosta艂o w Pittsburghu, a gdyby kiedykolwiek je znaleziono, analiza metalurgiczna bez trudu wska偶e kraj pochodzenia. Zdrajca Ramirez mia艂 powi膮zania z ameryka艅sk膮 CIA, a po zdobyciu w艂adzy Genera艂 zawsze b臋dzie m贸g艂 zasugerowa膰, 偶e to dawni mocodawcy pozbyli si臋 bezu偶ytecznego ju偶 agenta.
Na wierzchu pude艂ka umieszczono zielone 艣wiate艂ko, a obok niego czerwone, pod nimi za艣 znajdowa艂y si臋 dwa kwadratowe, bia艂e guziki. Pod lewym na kawa艂ku przyklejonej ta艣my wypisano niebieskim atramentem UZB. Ten przycisk by艂 ju偶 zwolniony, w przeciwie艅stwie do drugiego, pod kt贸rym widnia艂o DET. Tak偶e ten sprz臋t otrzyma艂 od adiutanta Genera艂a, razem z kostkami plastiku i zdalnym detonatorem. Owe dwa kilogramy C-4 rybak umie艣ci艂 poni偶ej linii wodnej jachtu, zanim ten opu艣ci艂 port. Kiedy nast膮pi wybuch, fala uderzeniowa rozejdzie si臋 po kad艂ubie z szybko艣ci膮 o艣miu tysi臋cy metr贸w na sekund臋 - prawie cztery razy szybciej ni偶 przy takiej samej ilo艣ci dynamitu. D艂oni膮 o zrogowacia艂ej sk贸rze m臋偶czyzna przeci膮gn膮艂 po czarnych kr臋conych w艂osach, a potem zerkn膮艂 na zegarek. Ten gruby skurwysyn, Esteban Ramirez, kt贸ry chcia艂 przydepta膰 ich wszystkich 偶elaznym obcasem katalo艅skim, powiedzia艂, 偶e morderca ma przylecie膰 za godzin臋. Us艂yszawszy to, Alonso skorzysta艂 z radia i przekaza艂 wiadomo艣膰 swoim towarzyszom: Danieli, Vincente i Alejandro, kt贸rzy mieli kryj贸wk臋 w p贸艂nocno-zachodnich Pirenejach. Ci natychmiast pojechali na lotnisko znajduj膮ce si臋 o trzydzie艣ci kilometr贸w na wsch贸d. Dwie minuty temu poinformowali go, 偶e samolot wyl膮dowa艂. Jeden z drobnych rzezimieszk贸w Ramireza mia艂 dostarczy膰 tutaj zamachowca. Pozosta艂ymi cz艂onkami familia b臋dzie mo偶na zaj膮膰 si臋 p贸藕niej, je艣li nie wpadn膮 w panik臋 i nie rozpierzchn膮 si臋 sami. W przeciwie艅stwie do Adolfo, wi臋kszo艣膰 tych sukinsyn贸w potrafi艂a dzia艂a膰 tylko w du偶ych, brutalnych bandach.
Si臋gn膮艂 po papierosa, zaci膮gn膮艂 si臋 i przygasi艂 niedopa艂ek. Wydoby艂 kaset臋 z magnetofonu i wsun膮艂 j膮 do kieszeni koszuli pod grubym czarnym swetrem, czuj膮c jednocze艣nie przypi臋t膮 pod pach膮 kabur臋, w kt贸rej tkwi艂a Beretta kalibru 9 mm. Bro艅 nale偶a艂a do uzbrojenia dzia艂aj膮cego w Iraku oddzia艂u SEAL, a do Genera艂a dotar艂a za po艣rednictwem syryjskich handlarzy broni膮. Adolfo wsun膮艂 do magnetofonu kaset臋 z ludow膮 muzyk膮 katalo艅sk膮 i wcisn膮艂 guzik. Pierwsza melodia, zatytu艂owana „Salou”, by艂a na dwie gitary, kt贸re akompaniowa艂y piosenkarce, s艂awi膮cej wspania艂膮 fontann臋 w mie艣cie po艂o偶onym na po艂udnie od Barcelony. M臋偶czyzna s艂ucha艂 przez chwil臋 w milczeniu, a potem sam zacz膮艂 wt贸rowa膰 pomrukiem. Jedna gitara gra艂a melodi臋, pizzicato na drugiej na艣ladowa艂o plusk wodnych strumieni. Muzyka by艂a urzekaj膮ca.
Z niech臋ci膮 wy艂膮czy艂 magnetofon, odetchn膮艂 g艂臋boko i si臋gn膮艂 po detonator.
Zgasi艂
wisz膮c膮 na haku latark臋 i wyszed艂 na pok艂ad.
Ksi臋偶yc skry艂 si臋 za cienk膮 warstw膮 chmur. To dobrze. Za艂oga jachtu zapewne nie zwr贸ci艂a uwagi na kuter rybacki, kt贸ry znajdowa艂 si臋 po ich prawej burcie o dwa kilometry za ruf膮. Na tych wodach rybacy cz臋sto wyp艂ywali na nocne po艂owy. Tak czy owak, przy braku ksi臋偶yca nie spos贸b by艂o dojrze膰, co si臋 dzieje na kutrze, na kt贸rym pali艂y si臋 tylko 艣wiat艂a pozycyjne.
Po kilkunastu minutach Adolfo us艂ysza艂 od strony l膮du warkot ma艂ego silnika.
Obr贸ci艂
si臋 i zobaczy艂 niewielki, ciemny kszta艂t sun膮cy w kierunku jachtu. S膮dz膮c po
tym, jak kad艂ub
podskakiwa艂 na wodzie, musia艂a to by膰 dwuosobowa motor贸wka. Przygl膮da艂 si臋, jak
dobija
do burty, a z pok艂adu sp艂ywa sznurowa drabinka. Z siedzenia podni贸s艂 si臋
m臋偶czyzna i
zachwia艂 na rozko艂ysanym pok艂adzie.
To musia艂 by膰 morderca.
Adolfo czu艂, 偶e d艂onie mu potniej膮, mocniej wi臋c chwyci艂 detonator, podczas gdy palec opiera艂 si臋 na przycisku.
Morze by艂o niespokojne. Pomi臋dzy grzbietem jednej fali i drugiej nie up艂ywa艂o wi臋cej ni偶 cztery, pi臋膰 sekund, niemniej Adolfo sta艂 na skraju chybocz膮cego si臋 pok艂adu z pewno艣ci膮 urodzonego rybaka. Zgodnie z otrzyman膮 instrukcj膮, aby nast膮pi艂 wybuch, detonator musia艂 znale藕膰 si臋 na wprost ods艂oni臋tego plastiku. Mogli wprawdzie da膰 mu bardziej wyszukane urz膮dzenie, ale im prostsze, tym trudniejsze do zidentyfikowania. Adolfo uwa偶nie przypatrywa艂 si臋 jachtowi i jego mi臋kkim przechy艂om. Morderca zacz膮艂 niepewnie wdrapywa膰 si臋 po drabince, a motor贸wka oddali艂a si臋 nieco, aby nie uderzy艂 w ni膮 kad艂ub jachtu. Na pok艂adzie pokaza艂 si臋 gruby m臋偶czyzna z cygarem - z pewno艣ci膮 偶aden z marynarzy. Adolfo czeka艂. Dok艂adnie wiedzia艂, gdzie umie艣ci艂 materia艂 wybuchowy i zorientowa艂 si臋 ju偶, kt贸ry moment b臋dzie najlepszy do detonacji. Jacht przychyli艂 si臋 na praw膮 burt臋, ku niemu, a potem w przeciwn膮 stron臋. Jeszcze jeden przechy艂, pomy艣la艂. Statek znowu sk艂oni艂 si臋 w kierunku kutra, a nast臋pnie kiwn膮艂 na drug膮 burt臋, ukazuj膮c pas poni偶ej linii wodnej. By艂o ciemno i Adolfo nie widzia艂 plastiku, ale 艂adunek z pewno艣ci膮 tam by艂. Mocno nacisn膮艂 palcem. Zgas艂o zielone 艣wiate艂ko i zap艂on臋艂o czerwone.
Prawa strona dna jachtu eksplodowa艂a w bia艂o偶贸艂tym p艂omieniu. Cz艂owiek na drabince wyparowa艂, kiedy wybuch przemkn膮艂 od dziobu po ruf臋. Grubas pofrun膮艂 w g贸r臋 i znikn膮艂 w ciemno艣ci, pok艂ad za艂ama艂 si臋. Powietrze wype艂ni艂o si臋 kawa艂kami drewna, szk艂a i metalu. Deszcz p艂on膮cych od艂amk贸w z sykiem posypa艂 si臋 w wod臋, niekt贸re opad艂y w pobli偶u kutra Adolfo. Z wyrwy w kad艂ubie wznosi艂y si臋 k艂臋by dymu, kt贸re szybko zamieni艂y si臋 w par臋. Jacht przez chwil臋 trwa艂 pochylony na praw膮 burt臋, a potem po艂o偶y艂 si臋 na niej.
Adolfo us艂ysza艂 charakterystyczny huk wody wdzieraj膮cej si臋 do wn臋trza kad艂uba. W jakie艣 p贸艂 minuty od eksplozji kuter zata艅czy艂 na gwa艂townej fali. Adolfo bez trudu utrzyma艂 r贸wnowag臋. Ksi臋偶yc wynurzy艂 si臋 zza chmur i ponownie zamigota艂y grzbiety fal. Rybak cisn膮艂 detonator do wody i spiesznie wr贸ci艂 do kabiny, sk膮d poinformowa艂 przez radio swoich towarzyszy, 偶e zadanie zosta艂o wykonane. Potem stan膮艂 za sterem i ruszy艂 w kierunku miejsca katastrofy. Prowadz膮cym 艣ledztwo powie, 偶e chcia艂 sprawdzi膰, czy nikt si臋 nie uratowa艂.
Pod swetrem czu艂 ucisk pistoletu. Musi by膰 pewien, 偶e nikt si臋 nie uratuje.
6
Poniedzia艂ek, 13.44 - Waszyngton
Szef sekcji wywiadu Centrum, Bob Herbert, w ponurym nastroju przyby艂 do jasno o艣wietlonego, pozbawionego okien gabinetu Paula Hooda. Z tym pomieszczeniem ju偶 zbyt cz臋sto zaczyna艂a si臋 艂膮czy膰 wstr臋tna atmosfera. Nie tak dawno zebrali si臋 tutaj w zwi膮zku ze 艣mierci膮 dw贸ch os贸b z Iglicy: najpierw Bassa Moore'a, kt贸ry zgin膮艂 w P贸艂nocnej Korei, a potem podpu艂kownika Charlesa Squiresa, kt贸ry poleg艂 na Syberii, zapobiegaj膮c kolejnej rosyjskiej rewolucji.
Herbert nie by艂 cz艂owiekiem, kt贸remu problem 艣mierci sp臋dza艂by w og贸le sen z
powiek. Ilekro膰 dowiadywa艂 si臋 o tym, i偶 偶ycie zako艅czy艂 jaki艣 wr贸g jego kraju -
w czym
zreszt膮 we wcze艣niejszym okresie kariery sam par臋 razy dopomaga艂 - nie mia艂
specjalnych
rozterek: pierwsze艅stwo mia艂o bezpiecze艅stwo ojczyzny. Czasami powiada艂: „Robota
brudna,
ale sumienie czyste”.
Ale by艂y te偶 inne sytuacje.
Od 艣mierci 偶ony, Yvonne, kt贸ra zgin臋艂a w zamachu bombowym, jakiego dokonano na ambasad臋 ameryka艅sk膮 w Bejrucie, up艂yn臋艂o ju偶 wprawdzie szesna艣cie lat, a przecie偶 nadal jeszcze nie przebola艂 tej straty. Wspomnienie Yvonne nadal pozostawa艂o 偶ywe, a restauracje, kina, czy nawet parki, kt贸re lubili odwiedza膰, sta艂y si臋 dla niego miejscami u艣wi臋conymi.
Ka偶dego wieczoru, kiedy k艂ad艂 si臋 do 艂贸偶ka, wpatrywa艂 si臋 w fotografi臋 na nocnym stoliku.
Czasami o艣wietla艂 j膮 ksi臋偶yc, czasami tylko ciemnia艂a w mroku, ale ani w 艣wietle, ani w czerni Yvonne ju偶 nigdy nie mia艂a znale藕膰 si臋 ko艂o niego. Ale te偶 nigdy nie opu艣ci jego my艣li. On sam dawno ju偶 pogodzi艂 si臋 z tym, 偶e w bejruckiej eksplozji utraci艂 obie nogi.
Ma艂o: pogodzi艂 si臋; w贸zek i wszystkie elektroniczne udogodnienia teraz wydawa艂y si臋 mu wr臋cz przed艂u偶eniem jego cia艂a. Nigdy jednak nie pogodzi艂 si臋 z brakiem Yvonne. Pracowa艂a w CIA i by艂a wspania艂膮 konkurentk膮, zaufan膮 przyjaci贸艂k膮 i jedn膮 z najinteligentniejszych os贸b, jakie zdarzy艂o mu si臋 spotka膰. Sta艂a si臋 jego 偶yciem i jego mi艂o艣ci膮. Kiedy byli obok siebie, nawet wtedy, gdy wykonywali zadanie, wydawa艂o si臋, 偶e wszech艣wiat si臋 zacie艣nia wok贸艂 nich dwojga, a najwa偶niejszymi jego fragmentami stawa艂y si臋 jej uszy, linia szyi, ciep艂o palc贸w, u艣miech. A jaki偶 bogaty by艂 to wszech艣wiat! Tak bogaty, 偶e nierzadko zdarza艂y si臋 ranki, gdy na wp贸艂 rozbudzony Herbert b艂膮dzi艂 r臋k膮 w poszukiwaniu jej cia艂a. A potem palce zaciska艂y si臋 z pasj膮 na pustej poduszce, a on przeklina艂 morderc贸w, kt贸rzy zabrali mu Yvonne. I kt贸rzy umkn臋li bezkarnie, aby cieszy膰 si臋 swoim 偶yciem i smakowa膰 swoje mi艂o艣ci.
Teraz przychodzi艂o po偶egna膰 si臋 z Marth膮 Mackall. Czu艂 si臋 winny. A na dodatek przez kilka najbli偶szych dni b臋dzie skazany na wys艂uchiwanie s艂贸w 偶alu, a偶 nazbyt cz臋sto formalnych i wymuszonych.
Od chwili powstania Centrum Martha by艂a jednym z jego filar贸w. Niezale偶nie od stoj膮cych za tym motywacji, zawsze poprzeczk臋 ustawia艂a mo偶liwie jak najwy偶ej. Kolejna pustka, kt贸ra b臋dzie mu towarzyszy膰: nigdy ju偶 nie skorzysta z jej inteligencji, rady, pewno艣ci siebie.
Musia艂 jednak przyzna膰, 偶e chocia偶 Martha znakomicie dawa艂a sobie rad臋 na trudnym terenie Waszyngtonu, to w przeci膮gu dw贸ch lat znajomo艣ci niejeden raz z niech臋ci膮 my艣la艂 o jej przebojowo艣ci i bezwzgl臋dno艣ci. Zas艂ugi innych bardzo umiej臋tnie przedstawia艂a jako swoje, co w stolicy nie by艂o niczym dziwnym, ale w Centrum zdarza艂o si臋 rzadko.
Co wi臋cej,
Marcie chodzi艂o nie tylko o Centrum. Spotka艂 j膮 po raz pierwszy, gdy jeszcze
pracowa艂a w
Departamencie Stanu, ale ju偶 wtedy bardzo wyra藕nie by艂a rzeczniczk膮 jednej
sprawy, kt贸rej
na imi臋 „Martha Mackall”. W ci膮gu ostatniego p贸艂 roku z zainteresowaniem
przygl膮da艂a si臋
kilku stanowiskom ambasadorskim i nie ukrywa艂a tego, 偶e Centrum jest dla niej
tylko
stopniem w marszu ku wi臋kszym zaszczytom.
Z drugiej strony, my艣la艂 Herbert, je艣li patriotyzm nie wystarcza do tego, by da膰 z siebie wszystko, dlaczego ambicja mia艂aby by膰 gorsz膮 motywacj膮, je艣li tylko jest skuteczna?
Nawet gdyby by艂a to cyniczna refleksja, zapomnia艂 o niej, kiedy tylko min膮艂 pr贸g niewielkiego, wy艂o偶onego boazeri膮 gabinetu Hooda. Paul potrafi艂 zarazi膰 ludzi swym przekonaniem, 偶e cz艂owiek jest z natury dobry.
Hood w艂a艣nie nape艂nia艂 sobie szklank臋 wod膮 z karafki. Powsta艂 na widok Herberta, kt贸ry zjawi艂 si臋 pierwszy, i podszed艂 do drzwi. Poda艂 mu r臋k臋, a Herberta nie zdziwi艂 osowia艂y wzrok dyrektora. To 偶e tajne misje ko艅cz膮 si臋 niepowodzeniem, by艂o jako艣 statystycznie wpisane w regu艂y gry. Ilekro膰 odzywa艂 si臋 zastrze偶ony telefon, na p贸艂 instynktownie czeka艂o si臋 na informacj臋 typu: Jeden atut wypad艂 z r臋ki”.
Kiedy jednak dowiadywa艂e艣 si臋, 偶e poleg艂 kto艣 z cz艂onk贸w dru偶yny, kogo wys艂ano z
nieoficjaln膮 misj膮 do zaprzyja藕nionego kraju, gdzie nie by艂o wojny - sprawa
wygl膮da艂a
zupe艂nie inaczej.
Hood przysiad艂 na rogu sto艂u i za艂o偶y艂 r臋ce na piersi.
- Jakie wiadomo艣ci z Hiszpanii?
- Czyta艂e艣 w poczcie elektronicznej o wybuchu u p贸艂nocnych wybrze偶y Hiszpanii?
Hood pokiwa艂 g艂ow膮.
- Nic wi臋cej nie mam. Miejscowa policja nadal zbiera resztki cia艂 i szcz膮tki
jachtu,
staraj膮c si臋 ustali膰, kto zgin膮艂. Nikt si臋 nie przyzna艂 do zamachu. 艢ledzimy
tak偶e informacje
handlowe i prywatne, bo mo偶e tam co艣 si臋 pojawi.
- Napisa艂e艣, 偶e jacht eksplodowa艂 w 艣r贸dokr臋ciu.
- Dwie osoby widzia艂y to z brzegu - wyja艣ni艂 Herbert. - 呕adnego oficjalnego komunikatu na razie nie by艂o.
- I pewnie nie b臋dzie - dorzuci艂 Hood. - Hiszpanie nie lubi膮, 偶eby kto艣 wtr膮ca艂 si臋 do ich wewn臋trznych spraw. Czy miejsce eksplozji pozwala na jakie艣 przypuszczenia? Herbert pokiwa艂 g艂ow膮.
- Poniewa偶 nast膮pi艂a z dala od maszynowni, niemal z ca艂膮 pewno艣ci膮 mamy do czynienia z aktem sabota偶u. Zastanawiaj膮ca jest pora, tu偶 po zab贸jstwie Marthy. - My艣lisz, 偶e jedno mo偶e wi膮za膰 si臋 z drugim?
- Nie wykluczamy takiej mo偶liwo艣ci.
- I co robicie w zwi膮zku z tym?
Hood by艂 bardziej dociekliwy ni偶 zwykle, trudno jednak by艂o si臋 dziwi膰. Herbert pami臋ta艂 siebie po bejruckim zamachu. Nie tylko chodzi艂o o wykrycie mordercy, ale tak偶e o zaj臋cie czym艣 my艣li.
- Zamach na Marth臋 pasuje do sposobu dzia艂ania grupy Ojczyzna i Wolno艣膰 - powiedzia艂 Herbert. - W lutym 1997 roku strza艂em prosto w g艂ow臋 zabili Justice Emperadora, s臋dziego S膮du Najwy偶szego, tu偶 przy wej艣ciu z budynku. - Jaki to ma zwi膮zek z Marth膮?
- Emperador zajmowa艂 si臋 prawem pracy, nie mia艂 nic wsp贸lnego z terrorystami czy nadu偶yciami politycznymi.
- Nie rozumiem.
- W Hiszpanii, podobnie jak w innych krajach - cierpliwie t艂umaczy艂 Herbert - s臋dziom zajmuj膮cym si臋 terrorystami przydziela si臋 ochron臋 osobist膮, prawdziwych fachowc贸w, nie tylko takich na pokaz. Dlatego Ojczyzna i Wolno艣膰 najcz臋艣ciej atakuje nie tych, na kt贸rych im najbardziej zale偶y, lecz osoby jako艣 powi膮zane, przyjaci贸艂 wsp贸艂pracownik贸w. Tak w ka偶dym razie zachowywali si臋 do 1995 roku, kiedy bez powodzenia usi艂owali zabi膰 kr贸la Juana Carlosa, ksi臋偶niczk臋 Felipe i premiera Aznara. Potem zmienili strategi臋.
- 呕adnych frontalnych atak贸w - pokiwa艂 g艂ow膮 Hood.
- W艂a艣nie. Uderzenia na flankach, aby osi膮gn膮膰 efekt w centrum.
Pojawi艂y si臋 dwie nast臋pne osoby.
- Zaraz do tego wr贸cimy - powiedzia艂 Hood, nala艂 sobie wody i przywita艂 si臋 z psycholog Liz Gordon oraz rzeczniczk膮 prasow膮 Centrum Ann Farris. Herbert spod oka przygl膮da艂 si臋 Ann. By艂o tajemnic膮 poliszynela, 偶e m艂oda rozw贸dka robi s艂odkie oczy do swego zam臋偶nego szefa. Poniewa偶 Hood by艂 absolutnie nieprzenikniony - cecha, kt贸r膮 wyrobi艂 w sobie jako burmistrz Los Angeles - nikt nie potrafi艂 powiedzie膰, jaki jest jego stosunek do Ann, niemniej m贸wi艂o si臋, 偶e jego 偶ona, Sharon, ma coraz wi臋cej pretensji o to, ile czasu jej m膮偶 sp臋dza w Centrum. A pani Farris by艂a powabna i ch臋tna. Ju偶 po chwili zjawili si臋: zast臋pca Marthy, Ron Plummer, z radc膮 prawnym Centrum, Lowellem Coffeyem II, oraz podsekretarz stanu, Carol Lanning. Szczup艂a, siwow艂osa Lanning, licz膮ca sobie sze艣膰dziesi膮t cztery lata, by艂a blisk膮 przyjaci贸艂k膮 i mentork膮 Marthy.
Hood zaprosi艂 j膮 na narad臋, albowiem zab贸jstwo ameryka艅skiej „turystki” wydarzy艂o si臋 za granic膮, spraw膮 wi臋c zajmowa艂 si臋 wydzia艂 bezpiecze艅stwa departamentu, kt贸remu podlega艂y problemy najr贸偶niejsze, od fa艂szowania paszport贸w po aresztowanych w innych krajach obywateli ameryka艅skich. Podobnie jak Hood, Lanning mia艂a usposobienie zr贸wnowa偶one i pogodne. Kiedy zajmowa艂a miejsce obok Herberta, ten pomy艣la艂, jak rzadko mo偶na by艂o zobaczy膰 Carol Lanning z podkr膮偶onymi oczyma i wargami wykrzywionymi w grymasie b贸lu.
Jako ostatni, krokiem szybkim i spr臋偶ystym, wszed艂 do pokoju Mike Rodgers, w mundurze jak zwykle starannie odprasowanym i butami l艣ni膮cymi jak lustro. Przynajmniej genera艂a nie imaj膮 si臋 偶adne strapienia, pomy艣la艂 Herbert. Najwyra藕niej doszed艂 ju偶 do siebie po historii liba艅skiej. C贸偶 wszystkim im potrzebny by艂 dystans do tego, co si臋 wydarzy艂o, je艣li mieli istotnie w czym艣 dopom贸c Darrellowi McCaskeyowi i Aideen Marley.
Hood powr贸ci艂 za biurko, wszyscy zaj臋li miejsca przy stole, z wyj膮tkiem genera艂a Rodgersa, kt贸ry z r臋kami za艂o偶onymi na piersi stan膮艂 za krzes艂em Carol Lanning. - Jak wiecie ju偶 - zacz膮艂 Hood - Martha Mackall zosta艂a zabita w Madrycie mniej wi臋cej o osiemnastej czasu lokalnego.
Hood zwraca艂 si臋 wprawdzie do wszystkich, ale oczy wbi艂 w pulpit. Herbert dobrze to rozumia艂; wzrok innych m贸g艂by by膰 trudny do zniesienia, a przecie偶 niezale偶nie od uczu膰 musieli dzia艂a膰, i to sprawnie.
- Ogie艅 otworzono w momencie, gdy Martha i Aideen sta艂y przy wartowni na zewn膮trz Palacio de las Cortes. Napastnik odda艂 sze艣膰 strza艂贸w, a potem uciek艂 czekaj膮cym przy chodniku autem. Martha zgin臋艂a na miejscu, Aideen wysz艂a z tego bez szwanku. Darrell zobaczy艂 si臋 z ni膮 w budynku parlamentu, sk膮d wr贸cili do hotelu w eskorcie policji.
Hood przerwa艂 i odkaszln膮艂, a g艂os zabra艂 Herbert.
- Do ochrony przydzielono im starannie wybranych agent贸w oddelegowanych do Interpolu, kt贸rzy b臋d膮 si臋 nimi opiekowali przez ca艂y czas pobytu w Hiszpanii. Poniewa偶 pewne szczeg贸艂y uzasadniaj膮 podejrzenie, 偶e kto艣 ze stra偶nik贸w chroni膮cych parlament bra艂 udzia艂 w przygotowaniu zamachu, wykorzystali艣my znajomo艣ci Darrella w Interpolu. Nasze dobre kontakty z t膮 organizacj膮 datuj膮 si臋 od czasu, kiedy Mar铆a Corneja wsp贸艂pracowa艂a tutaj, w Waszyngtonie, z Darrellem. Mo偶emy by膰 raczej spokojni o bezpiecze艅stwo tej dw贸jki.
- Dzi臋kuj臋, Bob - powiedzia艂 Hood i podni贸s艂 wzrok. - Kiedy cia艂o Marthy znajdzie si臋 ju偶 w ambasadzie, natychmiast zostanie odtransportowane do kraju. Nabo偶e艅stwo 偶a艂obne w ko艣ciele baptyst贸w w Arlington odb臋dzie si臋 w 艣rod臋 o dziesi膮tej.
Carol Lanning mocno zacisn臋艂a powieki. Herbert zerkn膮艂 na swoje d艂onie. Gdyby
nie
coroczne seminaria psychologiczne organizowane przez Centrum, teraz zapewne
wyci膮gn膮艂by
r臋k臋 i przytuli艂 do siebie podsekretarz stanu. Wiedzia艂 jednak, 偶e co najwy偶ej
powinien
zapyta膰, czy jej czego艣 nie potrzeba.
Uprzedzi艂 go Hood.
- Pani Lanning, mo偶e wody?
Podsekretarz otworzy艂a oczy.
- Nie, dzi臋kuj臋. Dam sobie z tym rad臋. Musz臋, jak my wszyscy.
W jej g艂osie pojawi艂a si臋 jaka艣 zaskakuj膮ca twardo艣膰, a kiedy Herbert zerkn膮艂
spod
oka na twarz, zobaczy艂, 偶e je艣li Carol Lanning czego艣 chcia艂a, to raczej nie
wody, ale krwi. To
tak偶e potrafi艂 zrozumie膰. Po wybuchu w Bejrucie mia艂 czasami wra偶enie, 偶e got贸w
by艂by
zrzuci膰 bomb臋 atomow膮 na to miasto, gdyby tylko by艂 pewny, 偶e dopadnie w ten
spos贸b
morderc贸w 偶ony.
Hood zerkn膮艂 na zegarek.
- Za pi臋膰 minut ma dzwoni膰 Darrell. Ron, jak s膮dzisz, czy Aideen posiada dostateczne kwalifikacje, aby zast膮pi膰 Marth臋?
Herbert zerkn膮艂 na Plummera, kt贸ry nachyli艂 si臋 nad sto艂em. By艂 niskim m臋偶czyzn膮 o przerzedzonych br膮zowych w艂osach i du偶ych oczach. Na orlim nosie stercza艂y grube okulary w ciemnoszarej oprawce. Jego popielaty garnitur domaga艂 si臋 wizyty w pralni, buty dawno nie widzia艂y pasty. Herbert nie mia艂 zbyt wielu kontakt贸w z dawnym analitykiem CIA do spraw Europy Zachodniej, ale ten musia艂 by膰 dobry, albowiem kto艣 tak lekcewa偶膮cy wygl膮d zewn臋trzny liczy膰 m贸g艂 jedynie na talent. Poza tym z wywiadu, kt贸ry Liz Gordon przeprowadzi艂a z Plummerem, zanim zosta艂 przyj臋ty do Centrum, Herbert wiedzia艂, 偶e tamten, podobnie jak on, nie znosi艂 obecnego dyrektora CIA. Dla Herberta by艂a to ju偶 zupe艂nie niez艂a rekomendacja.
- Trudno mi powiedzie膰, w jakim stanie psychicznym jest teraz Aideen - Plummer lekko sk艂oni艂 si臋 w kierunku Liz Gordon - ale je艣li chodzi o wszystkie pozosta艂e kwestie, to my艣l臋, 偶e ca艂kowicie nadaje si臋 do realizacji tego zadania. - Z akt wynika, 偶e nie ma zbyt wiele do艣wiadcze艅 w dyplomacji - zauwa偶y艂a Carol. - To prawda - zgodzi艂 si臋 Plummer. - Metody pani Marley s膮 mniej subtelne ni偶 Marthy. Tylko 偶e teraz mo偶e tego nam w艂a艣nie potrzeba. - Brzmi to interesuj膮co - powiedzia艂 Herbert i spojrza艂 na Hooda. - Czy to oznacza, 偶e zdecydowa艂e艣 si臋 na kontynuacj臋 misji?
- Podejm臋 decyzj臋 po rozmowie z Darrellem - odpar艂 zapytany - ale raczej
sk艂aniam
si臋 do takiego rozwi膮zania.
- Dlaczego? - odezwa艂a si臋 Liz Gordon.
Herbert nie by艂 pewien, czy jest to czysta ciekawo艣膰, czy r贸wnie偶 i sprzeciw.
Liz
potrafi艂a by膰 natarczywa.
- Nie wiem, czy mamy w og贸le jaki艣 wyb贸r - odpar艂 Hood. - Je艣li strza艂y pad艂y przypadkowo, czego nie mo偶emy ca艂kowicie wykluczy膰, jako 偶e Aideen ocala艂a, a drug膮 ofiar膮 zosta艂 przypadkowy przechodzie艅, wtedy jest to wydarzenie tragiczne, ale nie wymierzone w nasze rozmowy i nie wida膰 powodu, dla kt贸rego mieliby艣my z nich zrezygnowa膰. Je艣li za艣 Martha zosta艂a zabita z premedytacj膮, wtedy nie wolno nam si臋 wycofa膰.
- Nikt nie m贸wi o wycofaniu - zauwa偶y艂a Liz - mo偶e jednak zrobi膰 krok wstecz i dok艂adnie rozejrze膰 si臋 w sytuacji?
- Nasz膮 polityk臋 zagraniczn膮 wyznaczaj膮 decyzje rz膮du, a nie ataki terrorystyczne - powiedzia艂a Lanning. - Zgadzam si臋 z panem Hoodem. - Darrell za艂atwi z Interpolem sprawy bezpiecze艅stwa, 偶eby nic podobnego si臋 nie powt贸rzy艂o - doda艂 Hood.
- Paul, moje w膮tpliwo艣ci nie s膮 spowodowane przyczynami logistycznymi. Zanim podejmiesz ostateczn膮 decyzj臋, musisz wzi膮膰 pod uwag臋 pewn膮 okoliczno艣膰. - Jak膮?
- W tej chwili Aideen wychodzi najpewniej z szoku, kt贸ry by艂 pierwsz膮 reakcj膮, ale teraz nast膮pi reakcja przeciwna: gwa艂townie wzro艣nie we krwi ilo艣膰 hormon贸w kory nadnerczy, co sprawi, 偶e Aideen b臋dzie nies艂ychanie na艂adowana. - To raczej dobrze, prawda? - zauwa偶y艂 Herbert.
- Raczej nie - ch艂odno odpar艂a Liz. - B臋dzie szuka艂a sposobu na wyzwolenie tych dodatkowych zapas贸w energii. Je艣li dot膮d by艂a ma艂o dyplomatyczna, to teraz mo偶e okaza膰 si臋 rakiet膮, kt贸ra nie reaguje na sygna艂y z ziemi. Ale to jeszcze nie wszystko. - Tak? - spyta艂 Hood.
Liz pochyli艂a si臋 w kierunku s艂uchaj膮cych.
- Aideen wysz艂a bez 偶adnych szk贸d z ataku, w kt贸rym poleg艂a jej towarzyszka. Ma teraz poczucie winy, a tak偶e pragnie za wszelk膮 cen臋 doprowadzi膰 misj臋 do ko艅ca. Nie b臋dzie mog艂a spa膰, nie b臋dzie pami臋ta膰 o jedzeniu. A w takim stanie poci膮gnie nied艂ugo.
- Co to znaczy „nied艂ugo”? - spyta艂 Herbert
- Dwa, trzy dni, w zale偶no艣ci od organizmu. Potem przychodzi faza psychicznego i fizycznego za艂amania. Je艣li do tego dopu艣cimy, jest spora szansa, 偶e dziewczyna b臋dzie musia艂a uda膰 si臋 na d艂ugi czas do miejsca spokojnego odosobnienia.
- Jak spora? - nastawa艂 Herbert
- Sze艣膰dziesi膮t procent.
W tej samej chwili odezwa艂 si臋 telefon.
Hood si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋. Jego sekretarz, „Pluskwa” Benett oznajmi艂, 偶e dzwoni McCaskey. Hood prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik.
Herbert wygodniej usadowi艂 si臋 w fotelu. Jeszcze niedawno takie po艂膮czenie nie by艂oby mo偶liwe, ale miejscowy geniusz techniczny, Matt Stoll, zaprojektowa艂 cyfrowe urz膮dzenie szyfruj膮ce, kt贸re w艂膮czone pomi臋dzy aparat telefoniczny a sie膰 sprawia艂o, 偶e w niej pojawia艂y si臋 tylko niezrozumia艂e, chaotyczne trzaski, ale z ma艂ego g艂o艣nika po stronie McCaskeya p艂yn臋艂y d藕wi臋ki klarowne i zrozumia艂e.
- Dobry wiecz贸r, Darrell - powiedzia艂 Hood. - S艂uchamy ci臋 z g艂o艣nika.
- Kto jest jeszcze opr贸cz ciebie?
Hood wymieni艂 zebranych.
- Wszyscy jeste艣my poruszeni - doda艂. Na kr贸ciutk膮 chwil臋 przygryz艂 wargi, ale zaraz spyta艂 zupe艂nie beznami臋tnie: - Jak si臋 czujecie oboje? Czy potrzebujecie czego艣?
- Nie ma co owija膰 w bawe艂n臋: jeste艣my wstrz膮艣ni臋ci tym, co si臋 sta艂o, ale mo偶emy funkcjonowa膰 jak zawsze. M贸wi膮c szczerze, Aideen wydaje si臋 w bardzo wojowniczym nastroju. Liz pokiwa艂a g艂ow膮 i potoczy艂a wzrokiem po zebranych. - Jak to si臋 przejawia? - spyta艂 Hood.
- Dosy膰 wyra藕nie powiedzia艂a senorowi Serradorowi, co s膮dzi o jego postawie, a
nie
by艂a to opinia pochlebna. Natychmiast j膮 skarci艂em, ale musz臋 przyzna膰, 偶e by艂em
z niej
bardzo rad. Panu pos艂owi ca艂kowicie si臋 to nale偶a艂o.
- Czy Aideen jest w pobli偶u?
- Nie. Jest teraz u siebie w pokoju i razem z panem Gawalem, zast臋pc膮 naszego ambasadora, telefonicznie omawiaj膮 z moim przyjacielem z Interpolu, Luisem, 艣rodki bezpiecze艅stwa, jakie trzeba b臋dzie podj膮膰, gdyby zapad艂a decyzja, 偶e zostajemy w Madrycie.
Jak powiedzia艂em, jest troch臋 podekscytowana, wi臋c chcia艂em, 偶eby troch臋 och艂on臋艂a, ale z drugiej strony - 偶eby nie czu艂a si臋 odsuni臋ta od sprawy. - Bardzo rozs膮dnie - pochwali艂 Hood. - Darrell, powiedz szczerze, jeste艣 w tej chwili w nastroju do rozmowy?
- S膮 rzeczy, kt贸re trzeba za艂atwi膰 niezale偶nie od samopoczucia. Przypuszczam zreszt膮, 偶e najgorsze czeka mnie dopiero wtedy, kiedy wszystko tutaj si臋 zako艅czy. Herbert pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮; by膰 mo偶e McCaskey nawet nie wiedzia艂, jak wiele ma racji.
- Dobrze - powiedzia艂 Hood. - S艂uchaj, przed chwil膮 w艂a艣nie rozmawiali艣my o tym, co dalej z misj膮. Powiedz, co sam s膮dzisz na ten temat, a tak偶e wyja艣nij, co to za sprawa z Serradorem.
- Opowiada艂bym si臋 za tym, 偶eby艣my tutaj zostali i kontynuowali zadanie, tyle 偶e nie tylko nasza opinia si臋 liczy. Wr贸cili艣my niedawno z rozmowy z Serradorem, kt贸ry bez ogr贸dek oznajmi艂, 偶e nie chce w tej chwili dalszych kontakt贸w. - Dlaczego? - spyta艂 Hood.
- Panikarz? - zasugerowa艂 Herbert.
- Widzisz, Bob, moim zdaniem to co艣 wi臋cej ni偶 strach - odpar艂 McCaskey. - Serrador o艣wiadczy艂, 偶e zanim zdecyduje, czy b臋dzie chcia艂 jeszcze naszej pomocy, musi porozmawia膰 z prowadz膮cymi 艣ledztwo oraz innymi deputowanymi. Ale do艣wiadczenie agenta podszeptuje mi, 偶e tak tylko m贸wi艂. Podobnego zdania jest zreszt膮 Aideen. W rzeczywisto艣ci chcia艂, 偶eby艣my przestali si臋 interesowa膰 spraw膮.
- Darrell, tutaj Ron Plummer. Przecie偶 to w艂a艣nie Serrador zasugerowa艂 takie rozwi膮zanie ambasadorowi Neville'owi. Jak膮 m贸g艂by mie膰 korzy艣膰 z zerwania kontakt贸w?
- Zerwania? - mrukn膮艂 Herbert. - Sukinsyn nawet ich nie nawi膮za艂.
Hood podni贸s艂 r臋k臋, uciszaj膮c szefa wywiadu.
- Jak膮 korzy艣膰, tego nie wiem, ale, m贸wi膮c prawd臋, pomy艣la艂em dok艂adnie to samo, co Bob. Bo to by艂 tw贸j g艂os, Bob, prawda?
- M贸w dalej.
- Od chwili kiedy Neville, odpowiadaj膮c na pro艣b臋 Serradora, skontaktowa艂 go z Marth膮, ten tylko z ni膮 by艂 got贸w wsp贸艂dzia艂a膰. Teraz, gdy j膮 zamordowano, nie chce rozmawia膰 z nikim innym. Wynika z tego jasny wniosek, 偶e kto艣, kto ma wgl膮d w poczynania Serradora i w jego kalendarz, zabi艂 Marth臋, aby pose艂 da艂 sobie spok贸j ze swoimi planami.
- A tak偶e, aby uciszy膰 ka偶dego, kto my艣li podobnie jak on - dorzuci艂 Plummer. - Tak - zgodzi艂 si臋 McCaskey. - Ponadto, 艣mier膰 Marthy ma by膰 ostrze偶eniem dla naszych dyplomat贸w, 偶eby nie mieszali si臋 w hiszpa艅skie sprawy. Nie mog臋 si臋 jednak pozby膰 wra偶enia, 偶e komu艣 chodzi o to, aby艣my tak w艂a艣nie sobie my艣leli, a prawdziwy pow贸d zamachu jest inny.
- Panie McCaskey, tu Carol Lanning z Departamentu Stanu. Nie jestem jeszcze zorientowana we wszystkich aspektach sytuacji. Od jakich to spraw kto艣 chce trzyma膰 z dala naszych dyplomat贸w?
- Poczekaj, Darrell, ja odpowiem - odezwa艂 si臋 Hood i spojrza艂 na Lanning. - Wie pani, 偶e od kilku miesi臋cy mno偶膮 si臋 w Hiszpanii r贸偶nego rodzaju niepokoje. - Tak, wiem o tym z codziennych raport贸w, ale zdawa艂o mi si臋, 偶e chodzi jedynie o to, 偶e separaty艣ci baskijscy atakuj膮 antyseparatyst贸w.
- Bo tylko tyle przedostaje si臋 do wiadomo艣ci publicznej - powiedzia艂 Hood. - Trzeba pani wiedzie膰, 偶e przyw贸dcy hiszpa艅scy robi膮, co mog膮, aby nie dopu艣ci膰 do upowszechnienia informacji o terrorystycznych atakach na cz艂onk贸w najwi臋kszych grup etnicznych. Ann, poinformuj nas o tym dok艂adniej.
Smuk艂a, atrakcyjna brunetka, kiwn臋艂a g艂ow膮, ale uwagi Herberta nie usz艂o przeci膮g艂e spojrzenie, jakim obdarzy艂a Hooda. Zauwa偶y艂 je pewnie tak偶e Paul. - Rz膮d hiszpa艅ski do艂o偶y艂 wiele stara艅, aby informacje nie przedosta艂y si臋 do prasy, radia ani telewizji - powiedzia艂a Ann Farris.
- Jak mu si臋 to uda艂o? - spyta艂 z niedowierzaniem Herbert. - Przecie偶 ci 艂owcy sensacji s膮 jeszcze gorsi od naszych waszyngto艅skich s臋p贸w.
- Sporo zap艂acili - oznajmi艂a Farris. - Wiem o co najmniej trzech wydarzeniach, kt贸re zosta艂y przemilczane. Spalono katalo艅skie wydawnictwo, kt贸re opublikowa艂o powie艣膰 o艣mieszaj膮c膮 Kastylijczyk贸w. W Segovii w Kastylii napadni臋to na wychodz膮cy z ko艣cio艂a orszak 艣lubny Andaluzyjczyk贸w. Jeden z charyzmatycznych przyw贸dc贸w baskijskiego ruchu antyseparatystycznego zosta艂 zamordowany w szpitalu przez Bask贸w-separatyst贸w. - Jakby kto艣 w r贸偶nych miejscach podk艂ada艂 ogie艅 - mrukn膮艂 Plummer.
- Mhm - mrukn膮艂 Hood. - A偶 nagle powieje wiatr i sp艂onie ca艂y las. - I w艂a艣nie dlatego postarano si臋 uciszy膰 lokalnych dziennikarzy - ci膮gn臋艂a Ann - a zagranicznych w og贸le nie dopuszczono do 偶adnych informacji. UPI, ABC, „Times”, „Washington Post” protestowa艂y, sk艂ada艂y skargi i nic to nie pomog艂o. Taki stan utrzymuje si臋 od ponad miesi膮ca.
- Nasz udzia艂 w sprawie hiszpa艅skiej rozpocz膮艂 si臋 trzy tygodnie temu - ci膮gn膮艂 Hood.
- Pose艂 Serrador w najwi臋kszym sekrecie z艂o偶y艂 wizyt臋 w ambasadzie Neville'owi i
poinformowa艂, 偶e znalaz艂 si臋 na czele zawi膮zanej w艂a艣nie komisji, kt贸ra ma
zbada膰 藕r贸d艂a
owych nasilaj膮cych si臋 wa艣ni etnicznych. Oznajmi艂, 偶e opr贸cz wypadk贸w
wspomnianych
przez Ann, w ci膮gu ostatnich czterech miesi臋cy zamordowano kilkunastu przyw贸dc贸w
poszczeg贸lnych grup narodowo艣ciowych. Prosi艂 o pomoc w dochodzeniu. Poprzez
pani膮, pani
Lanning, pro艣ba dotar艂a do nas i - do Marthy.
Hood nagle urwa艂 i spu艣ci艂 wzrok.
- B膮d藕 艂askaw nie zapomina膰 - odezwa艂 si臋 Herbert - 偶e to senor Serrador
zasugerowa艂
Marth臋 jako nasz膮 wys艂anniczk臋, a ona a偶 si臋 pali艂a do tej roboty. Wi臋c nie
bierz teraz ca艂ej
odpowiedzialno艣ci na siebie.
- 艢wi臋ta racja - popar艂a go Ann Farris.
Hood spojrza艂 na nich, wolno pokiwa艂 g艂ow膮 i znowu przeni贸s艂 wzrok na Carol Lanning.
- Tak to si臋 zacz臋艂o
- Czego chc膮 te grupy? - spyta艂a Lanning. - Autonomii? - Niekt贸re - powiedzia艂 Hood, odwracaj膮c si臋 jednocze艣nie do monitora i wybieraj膮c plik Hiszpanii. - Zdaniem Serradora dwa problemy s膮 najpowa偶niejsze. Po pierwsze, konflikt wewn膮trzbaskijski. Pomi臋dzy Baskami, stanowi膮cymi dwa procent ludno艣ci Hiszpanii, toczy si臋 ostra walka. Ich zdecydowana wi臋kszo艣膰 nie chce si臋 odrywa膰 od Hiszpanii, jaka艣 jedna dziesi膮ta to separaty艣ci.
- Dwie dziesi膮te procenta ca艂ej populacji. To niedu偶o - zauwa偶y艂a Lanning. - Zgoda - kiwn膮艂 g艂ow膮 Hood. - Ale jest jeszcze zadawniony problem Kastylijczyk贸w, kt贸rzy zamieszkuj膮 艣rodkow膮 i p贸艂nocn膮 cz臋艣膰 kraju, a stanowi膮 sze艣膰dziesi膮t dwa procent ca艂ej ludno艣ci. S膮 przekonani, 偶e tylko oni s膮 prawdziwymi Hiszpanami. - A inni to jedynie przyb艂臋dy - mrukn膮艂 Herbert.
- W艂a艣nie. Serrador twierdzi, 偶e Kastylijczycy zacz臋li zbroi膰 secesjonist贸w baskijskich, aby przy ich u偶yciu rozpocz膮膰 proces odrywania si臋 mniejszo艣ci etnicznych.
Najpierw Baskowie, potem przyjdzie kolej na Galicjan, Katalo艅czyk贸w i Andaluzyjczyk贸w.
Do Serradora zacz臋艂y dociera膰 informacje, 偶e inne grupy zaczynaj膮 rozmawia膰 o wsp贸lnej politycznej, a mo偶e i militarnej akcji przeciw Kastylijczykom. - Problem nie jest tylko 艣ci艣le hiszpa艅ski - odezwa艂 si臋 McCaskey. - Moi znajomi z Interpolu powiadaj膮, 偶e z kolei Francuzi pomagaj膮 antyseparatystom baskijskim, nie chc膮 bowiem, 偶eby radykalne has艂a zosta艂y podchwycone przez ich w艂asnych Bask贸w. - Czy to powa偶na gro藕ba? - spyta艂 Herbert.
- Tak - odpar艂 McCaskey. - Przez ca艂膮 drug膮 po艂ow臋 lat sze艣膰dziesi膮tych, a偶 do po艂owy nast臋pnego dziesi臋ciolecia 膰wier膰 miliona Bask贸w francuskich pomaga艂o Baskom w Hiszpanii broni膰 si臋 przed represjami genera艂a Franco. Zwi膮zek pomi臋dzy nimi jest tak silny, 偶e po prostu m贸wi膮 o p贸艂nocnej i po艂udniowej Baskonii. - Serrador chcia艂 zatem, aby艣my pomogli 艣ledzi膰 poczynania Bask贸w i Kastylijczyk贸w - m贸wi艂 dalej Hood. - Ale na dodatek s膮 jeszcze Katalo艅czycy, kt贸rzy tak偶e mieszkaj膮 w 艣rodkowej i p贸艂nocnej Hiszpanii, stanowi膮 szesna艣cie procent populacji, a wyr贸偶niaj膮 si臋 bogactwem i, co za tym idzie, wp艂ywami. Znaczna cz臋艣膰 ich podatk贸w zu偶ywana jest na pomoc innym mniejszo艣ciom, zw艂aszcza Andaluzyjczykom z po艂udnia.
Byliby bardzo zadowoleni, gdyby uwolnili si臋 od tych grup.
- A je艣li to pragnienie jest na tyle silne, 偶e mogliby spr贸bowa膰 im w tym pom贸c?
-
powiedzia艂a w zamy艣leniu Lanning.
- Niszcz膮c fizycznie? - spyta艂 Hood.
Lanning wzruszy艂a ramionami.
- Czasami wystarczy paru krzykaczy, aby podsyci膰 podejrzliwo艣膰 i nienawi艣膰.
- Ludzie na jachcie byli Katalo艅czykami - przypomnia艂 McCaskey. - A Katalo艅czycy zawsze mieli ci膮gotki separatystyczne - dorzuci艂a Lanning. - Sze艣膰dziesi膮t lat temu to oni najbardziej parli do wojny domowej. - To prawda - odezwa艂 si臋 Plummer - ale obecna sytuacja nie powinna ich sk艂ania膰 do przemocy fizycznej.
- My艣l臋 podobnie jak Ron - przyzna艂 Hood. - Katalo艅czykom 艂atwiej by艂oby wywiera膰 presj臋 ekonomiczn膮.
- Zobaczymy, co jeszcze wyka偶膮 badania wraku `jachtu - powiedzia艂 Herbert. Hood pokiwa艂 g艂ow膮 i zerkn膮艂 na monitor.
- No i s膮 Andaluzyjczycy. To jakie艣 dwana艣cie procent populacji, kt贸re poprze ka偶d膮 dominuj膮c膮 grup臋 z racji swej ekonomicznej zale偶no艣ci. Galiczyjczycy to osiem procent, ludno艣膰 wiejska, tradycyjnie niezale偶na, niech臋tna wik艂aniu si臋 w jakiekolwiek wa艣nie.
- Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e to bardzo skomplikowana i potencjalnie wybuchowa sytuacja - rzek艂a Lanning - i z ca艂膮 pewno艣ci膮 mog臋 zrozumie膰 intencje tych, kt贸rzy woleli ukry膰 bulwersuj膮ce wiadomo艣ci, natomiast nadal jest dla mnie niejasne, dlaczego Serrador nalega艂 na kontakty w艂a艣nie z Marth膮?
- Po pierwsze, ceni艂 jej znajomo艣膰 Hiszpanii i j臋zyka - odpar艂 Hood - po drugie, odpowiada艂 mu fakt, 偶e tak偶e ona nale偶a艂a do rasowej mniejszo艣ci. Uwa偶a艂, 偶e mo偶e polega膰 na jej dyskrecji i wyczuciu wszystkich niuans贸w.
- Jasne - wtr膮ci艂 si臋 Herbert - ale by艂a tak偶e wymarzonym wprost celem ataku dla jednego z tych ugrupowa艅.
Spojrzenia wszystkich skierowa艂y si臋 na Boba.
- M贸w ja艣niej - poleci艂 Hood.
- Ujm臋 to dosadnie: Katalo艅czycy to m臋scy szowini艣ci, kt贸rzy nienawidz膮
Murzyn贸w,
a niech臋膰 ta si臋ga jeszcze walk z Maurami sprzed dziewi臋ciu stuleci. Je艣li
przeto kto艣 chcia艂
mie膰 ich po swojej stronie - a komu nie zale偶a艂oby na ich pieni膮dzach - na
ofiar臋 wybra艂by
Murzynk臋.
Przez chwil臋 w pokoju zapanowa艂a cisza.
- To troch臋 jak si臋ganie lew膮 r臋k膮 do prawego ucha, czy偶 nie? - spyta艂a Lanning. - Widzia艂em ju偶 bardziej skomplikowane kombinacje - odrzek艂 szef wywiadu Centrum. - Niestety, ilekro膰 wyja艣nienia jakiego艣 problemu szukam w brudach natury ludzkiej, rzadko si臋 myl臋.
- Kim jest z pochodzenia Serrador? - zainteresowa艂 si臋 Mike Rodgers. - Baskiem, panie generale - odpar艂 z g艂o艣nik贸w McCaskey - ale nie bra艂 udzia艂u w 偶adnych akcjach secesyjnych, sprawdzili艣my dok艂adnie. Przeciwnie, zawsze si臋 sprzeciwia艂 wszelkim takim inicjatywom.
- Mo偶e by膰 wtyczk膮 - mrukn臋艂a Lanning. - Najgro藕niejszy szpieg sowiecki, jakiego mieli艣my w departamencie, urodzi艂 si臋 w Darien w Connecticut, w rodzinie bia艂ych rasist贸w i g艂osowa艂 na Barry'ego Goldwatera.
- Widz臋, 偶e podejrzliwo艣膰 nie jest cech膮 wy艂膮cznie ludzi z Centrum - zakpi艂 Herbert.
Lanning nie zareagowa艂a i nadal wpatrywa艂a si臋 w Hooda.
- Im wi臋cej my艣l臋 nad sugesti膮 pana Herberta, tym bardziej jestem zaniepokojona. Bywa艂y ju偶 i przedtem sytuacje, 偶e kto艣 wykorzystywa艂 USA do rozgrywania w艂asnej partii.
Przyjmijmy na chwil臋, 偶e teraz jest podobnie, i 偶e Martha zosta艂a zwabiona do Hiszpanii, aby z jakich艣 przyczyn wykona膰 na niej wyrok. Wyja艣ni膰 to b臋dziemy mogli tylko wtedy, kiedy zagwarantuje si臋 nam dost臋p do wszystkich ustale艅 艣ledztwa. Czy mamy takie gwarancje, panie McCaskey?
- Nie liczy艂bym na to - odrzek艂 zapytany. - Serrador obieca艂 wprawdzie, 偶e nam to zapewni, ale nast臋pnie kaza艂 nas odwie藕膰 do hotelu i od tego czasu nie s艂yszeli艣my od niego ani s艂owa.
- Historia dowodzi, 偶e Hiszpanie nie maj膮 nic przeciwko zakamuflowanym poczynaniom - zauwa偶y艂 Herbert. - Podczas II wojny oficjalnie zachowali neutralno艣膰, zarazem jednak dostarczali Niemcom bro艅, a ze Szwajcarii wysy艂ali do Portugalii transporty z nazistowskimi 艂upami. Robili to w nadziei na przysz艂e korzy艣ci, do kt贸rych na szcz臋艣cie nie dosz艂o.
- To polityka Franco - sprzeciwi艂 si臋 Plummer - jeden dyktator wyrz膮dza艂 przys艂ug臋 drugiemu. Nie mo偶na tego uog贸lnia膰 na wszystkich Hiszpan贸w. - Oczywi艣cie - przyzna艂 Herbert - ale mnie chodzi o ludzi w艂adzy, a tu niewiele si臋 zmienia. W latach osiemdziesi膮tych minister obrony nawi膮za艂 kontakt z przemytnikami narkotyk贸w, aby zleci膰 im zamordowanie baskijskich separatyst贸w. Bro艅 na t臋 akcj臋 rz膮d kupi艂 w Afryce Po艂udniowej i zosta艂a potem w r臋kach zamachowc贸w. Tutaj trzeba zachowywa膰 najwy偶sz膮 ostro偶no艣膰.
Hood uni贸s艂 obie d艂onie.
- Odchodzimy od tematu. Darrell, na razie odk艂adam na bok spraw臋 Serradora i jego motyw贸w. Chc臋 si臋 dowiedzie膰, kto zabi艂 Marth臋 i dlaczego. Mike - Hood spojrza艂 w kierunku Rodgersa - to ty zatrudni艂e艣 Aideen. Czym si臋 kierowa艂e艣? Rodgers nadal sta艂 za krzes艂em Carol Lanning. Po艂o偶y艂 teraz r臋ce na oparciu i rzek艂: - Potrafi艂a sobie radzi膰 z naprawd臋 bezwzgl臋dnymi handlarzami narkotyk贸w w Mexico City.
Jest twarda.
- Widz臋, do czego zmierzasz, Paul - wtr膮ci艂a si臋 Liz - i musz臋 ci臋 przestrzec. Aideen znalaz艂a si臋 teraz pod wielk膮 presj膮. Je艣li zacznie realizowa膰 tajn膮, niebezpieczn膮 misj臋, mo偶e nie wytrzyma膰 napi臋cia.
- Aczkolwiek z drugiej strony mo偶e w艂a艣nie tego jej potrzeba - zauwa偶y艂 Herbert. - Masz racj臋, ludzie r贸偶nie reaguj膮 w tych samych sytuacjach. Musimy jednak z absolutn膮 precyzj膮 oceni膰, do czego jest w tej chwili zdolna, je艣li bowiem za艂amie si臋 i zawali spraw臋, nie b臋dzie chodzi艂o tylko o jedn膮 roztrz臋sion膮 osob臋, ale o rzeczy znacznie powa偶niejsze.
- Trzeba pami臋ta膰, 偶e wysy艂aj膮c kogo艣 innego tracimy czas - powiedzia艂 Herbert.
- Darrell, s艂ysza艂e艣? - spyta艂 Hood.
- Tak.
- Co s膮dzisz?
- Mike ma racj臋 - odrzek艂 McCaskey. - To dziewczyna naprawd臋 z charakterem. Trzeba j膮 by艂o wiedzie膰, jak stawia si臋 Serradorowi. Mam wra偶enie, 偶e w艂a艣nie kto艣 taki jest tutaj potrzebny. Nie mo偶na te偶 lekcewa偶y膰 ostrze偶e艅 Liz. Je艣li wi臋c nie macie nic przeciwko temu, najpierw sam porozmawiam z Aideen, 偶eby si臋 zorientowa膰, w jakim jest teraz stanie.
Hood popatrzy艂 na psycholog.
- Liz, gdyby艣my postanowili, 偶e Aideen sama kontynuuje misj臋, na co powinien zwraca膰 uwag臋 Darrell?
- Nadaktywno艣膰, szybka mowa, wy艂amywanie palc贸w, przy艣pieszony oddech, takie
rzeczy. Kluczow膮 spraw膮 jest to, czy potrafi si臋 skoncentrowa膰 na zadaniu i nie
podda膰
wyrzutom sumienia.
- Wszystko jasne, Darrell? - upewni艂 si臋 Hood.
- Tak.
- W porz膮dku. Bob i jego ludzie przyjrz膮 si臋 z tego punktu widzenia wszystkim informacjom wywiadowczym i je艣li uznaj膮, 偶e co艣 mo偶e by膰 interesuj膮ce dla ciebie, natychmiast si臋 o tym dowiesz.
- Ja z kolei musz臋 spotka膰 si臋 tutaj z paroma lud藕mi z Interpolu. Mog膮 si臋
okaza膰
pomocni.
- 艢wietnie - powiedzia艂 Hood. - Co艣 jeszcze?
- Panie Hood - odezwa艂a si臋 Lanning. - To nie jest moja dziedzina, ale mam pewne pytanie.
- S艂ucham. I prosz臋 m贸wi膰 mi Paul.
Kiwn臋艂a g艂ow膮 i odkaszln臋艂a.
- Czy chodzi panu o informacje, kt贸re mogliby艣my przekaza膰 w艂adzom hiszpa艅skim czy...
Zawaha艂a si臋.
- S艂ucham.
- ...czy takie, kt贸re pozwol膮 nam pom艣ci膰 艣mier膰 Marthy?
Hood wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez chwil臋, a potem odpar艂:
- I jedno, i drugie.
- Dzi臋kuj臋. - Wsta艂a i wyg艂adzi艂a sukienk臋. - Mia艂am nadziej臋, 偶e nie b臋d臋 jedyna.
7
Poniedzia艂ek, 20.56 - San Sebastian
Zgodnie z oczekiwaniami Adolfo, nikt nie prze偶y艂 eksplozji. Wybuch przewr贸ci艂 jacht na bok, zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 wyskoczy膰 na pok艂ad. Ci, kt贸rych nie zabi艂a eksplozja, poszli na dno. Prze偶y艂 tylko pilot motor贸wki. Adolfo zna艂 go. To Juan Martinez, jeden z wyrobnik贸w familia Ramireza, znany ze swego oddania szefowi. Adolfo jednak nie martwi艂 si臋 ani nim, ani 偶adnym innym cz艂onkiem bandy. Ta bardzo szybko si臋 rozpadnie, a wtedy inne familia szybciutko usun膮 si臋 z drogi Genera艂owi. To zabawne, jak ma艂o znacz膮ca okazywa艂a si臋 w艂adza, kiedy nagle czyje艣 偶ycie zawis艂o na w艂osku. W towarzystwie dw贸ch innych kutr贸w, kt贸re znalaz艂y si臋 w pobli偶u, czekali, aby z艂o偶y膰 zeznania. Kiedy dw贸ch funkcjonariuszy policji portowej wreszcie wesz艂o na pok艂ad jego 艂odzi, Adolfo odegra艂 rol臋 cz艂owieka wstrz膮艣ni臋tego i przera偶onego. Policjanci musieli do艂o偶y膰 wiele stara艅, aby go uspokoi膰. Wtedy wyja艣ni艂 im, 偶e chcia艂 ju偶 zawraca膰 do portu, kiedy nast膮pi艂 wybuch. Zobaczy艂 tylko wielk膮 ognist膮 kul臋, a nast臋pnie ton膮cy wrak i deszcz od艂amk贸w, kt贸re z sykiem l膮dowa艂y w wodzie. Powiedzia艂, 偶e natychmiast pop艂yn膮艂, 偶eby zobaczy膰, czy nie da si臋 kogo艣 uratowa膰. Jeden z policjant贸w energicznie notowa艂, drugi zadawa艂 pytania. Wydawa艂o si臋, 偶e obaj s膮 bardzo podnieceni faktem, i偶 w ich porcie zasz艂o r贸wnie dramatyczne zdarzenie.
Po zapisaniu personali贸w Adolfo, pozwolono mu odp艂yn膮膰. 呕yczy艂 im sukces贸w w 艣ledztwie, potem uda艂 si臋 do ster贸wki i w艂膮czy艂 silnik. Maszyna zakaszla艂a i kuter ruszy艂 w kierunku portu.
Z kieszeni spodni wyci膮gn膮艂 jednego z przygotowanych wcze艣niej skr臋t贸w. Zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko, czuj膮c wi臋ksz膮 satysfakcj臋 ni偶 kiedykolwiek dot膮d. Nie by艂o to jego pierwsze zadanie. Poprzedniego roku wys艂a艂 do jednej z gazet list eksploduj膮cy w chwili otwarcia, a tak偶e pod艂o偶y艂 bomb臋 w samochodzie pewnego reportera telewizyjnego. Obie akcje zako艅czy艂y si臋 sukcesem. Ta jednak by艂a znacznie wa偶niejsza i powiod艂a si臋 znakomicie, a przecie偶 przygotowa艂 j膮 i wykona艂 zupe艂nie sam. Tak poleci艂 Genera艂, a mia艂 po temu dwie przyczyny. Po pierwsze, gdyby Adolfo zosta艂 schwytany, Sprawa straci艂aby tylko jednego 偶o艂nierza. Po drugie, gdyby mu si臋 nie uda艂o, Genera艂 wiedzia艂by, kto zawini艂. Przy tak skomplikowanym przedsi臋wzi臋ciu nie by艂o miejsca na fuszerki. Kuter g艂adko mkn膮艂 ku brzegowi; prawa r臋ka Adolfo spoczywa艂a na sterze, lewa dotyka艂a podniszczonego sznura, kt贸ry uruchamia艂 dzwonek na zewn膮trz ster贸wki. Ju偶 jako ma艂y ch艂opiec wyp艂ywa艂 na po艂owy na 艂贸dce ojca. Niski d藕wi臋k dzwonka podczas mg艂y by艂 jednym z dw贸ch wspomnie艅, kt贸re g艂臋boko wry艂y mu si臋 w pami臋膰. Drug膮 by艂 zapach portu.
Im bli偶ej brzegu, tym wyra藕niej czu膰 by艂o zapach oceanu. Jego brat, Norberto, wyja艣ni艂 mu, 偶e wszystkie wonne substancje spychane s膮 ku brzegowi: s贸l, 艣ni臋te ryby, gnij膮ce wodorosty.
- Wielebny Norberto - westchn膮艂 Adolfo. - Taki uczony, a taki g艂upi.
Starszy brat wst膮pi艂 do zakonu jezuit贸w i nigdy nie marzy艂 o niczym innym. Siedem lat temu, po otrzymaniu 艣wi臋ce艅, obj膮艂 tutejsz膮 parafi臋, San Ignatius. Norberto zna艂 si臋 na bardzo wielu r贸偶nych sprawach. Parafianie nazywali go „Uczonym”. Potrafi艂 wyja艣ni膰, dlaczego ocean pachnie, zachodz膮ce s艂o艅ce robi si臋 pomara艅czowe, a chmury wydaj膮 si臋 g臋ste, chocia偶 zrobione s膮 z wody. Niestety, Norberto w og贸le nie wyznawa艂 si臋 w polityce.
Raz wzi膮艂 udzia艂 w demonstracji przeciw w艂adzom, kt贸re w latach osiemdziesi膮tych finansowa艂y dzia艂alno艣膰 szwadron贸w 艣mierci. Tyle 偶e by艂 to bardziej odruch humanitarny, ni偶 gest polityczny. Norberto nie zajmowa艂 si臋 te偶 polityk膮 ko艣cio艂a. W og贸le bardzo niech臋tnie opuszcza艂 parafi臋. Sam o nic nie prosi艂 ojca genera艂a zakonu, Gonzaleza, a stawa艂 przed nim tylko wezwany, co nie zdarza艂o si臋 cz臋sto, dlatego te偶 znajdowa艂 si臋 na szarym ko艅cu hierarchii ko艣cielnej.
Adolfo natomiast wprost 偶y艂 polityk膮. Bracia rzadko si臋 spierali, dobrze ze sob膮 偶yj膮c od lat ch艂opi臋cych, ale ich pogl膮dy polityczne r贸偶ni艂y si臋 diametralnie. Norberto wierzy艂 w jedno艣膰 narodu, a kiedy艣 nawet z gorycz膮 powiedzia艂, jaka to wielka szkoda, 偶e chrze艣cijanie s膮 podzieleni. Pragn膮艂 by wszyscy „bogobojni Hiszpanie”, jak to ujmowa艂, 偶yli w pokoju.
Adolfo natomiast ani zbytnio nie ufa艂 Bogu, ani nie wierzy艂 w jedno艣膰 Hiszpan贸w. Gdyby B贸g by艂 wszechmocny, rozumowa艂, 艣wiat wygl膮da艂by inaczej, nie by艂oby w nim konflikt贸w i n臋dzy. „Hiszpani臋” natomiast nazywano kruch膮 mozaik膮 r贸偶nych kultur. Zacz臋艂o si臋 to jeszcze przed narodzinami Chrystusa, kiedy Rzymianie przemoc膮 narzucili jedno艣膰 Baskom, Iberom, Celtom i Kartagi艅czykom. Nie inaczej by艂o w roku 1469, kiedy za spraw膮 ma艂偶e艅stwa Ferdynanda II i Izabelli po艂膮czy艂y si臋 ziemie Aragonii i Kastylii. Co powt贸rzy艂o si臋 w roku 1939, kiedy po straszliwej wojnie domowej przyw贸dc膮 narodu zosta艂 Francisco Franco, El Caudillo. I do dzisiaj nic si臋 nie zmieni艂o.
Niezmiennie pozostawa艂o prawd膮, 偶e Kastylijczycy zawsze padali ofiarami owych konfederacyjnych zap臋d贸w. Byli najwi臋ksz膮 grup膮 etniczn膮 i dlatego si臋 ich bano; jako pierwsi byli posy艂ani do walki, to ich przede wszystkim wyzyskiwano. A przecie偶, gdyby szuka膰 „prawdziwego” Hiszpana, by艂 nim w艂a艣nie Kastylijczyk, zaradny i ch臋tny do zabawy.
呕ycie up艂ywa艂o mu na ci臋偶kim trudzie, ale serce pe艂ne by艂o muzyki, mi艂o艣ci i 艣miechu. A jego ojczyzna, kraina Cyda, to wielkie r贸wniny, gdzie m艂yny i zameczki wskazuj膮 na lazurowe niebo.
Wchodzi艂 ju偶 do portu ulokowanego poni偶ej wielkiego dziewi臋tnastowiecznego ratusza, Ayuntamiento. Cieszy艂 si臋, 偶e jest noc, za dnia bowiem z nienawi艣ci膮 patrzy艂 na witryny sklep贸w z pami膮tkami i tarasy restauracji. To katalo艅skie pieni膮dze zmieni艂y San Sebastian z wioski rybackiej w turystyczny kurort.
Adolfo umiej臋tnie lawirowa艂 pomi臋dzy 艂贸dkami. Rybacy cumowali jak najbli偶ej nabrze偶a, gdy偶 艂atwiej by艂o o roz艂adunek, ale tury艣ci rzucali kotwice, gdzie im si臋 偶ywnie spodoba艂o, a do brzegu dop艂ywali na pontonach. Wszystkie te jachty i jachciki codziennie przypomina艂y, 偶e bogacze za nic sobie maj膮 problemy ludzi, kt贸rzy musz膮 zarabia膰 na 偶ycie.
Co obchodzi艂y magnat贸w katalo艅skich czy turyst贸w, kt贸rych zwabiano tutaj, aby nabijali kabz臋 w艂a艣cicielom hoteli i restauracji, k艂opoty ubogich rybak贸w? Zacumowa艂 w tym samym miejscu co zwykle. Potem zarzuci艂 brezentowy worek na rami臋 i zacz膮艂 przeciska膰 si臋 mi臋dzy turystami i miejscowymi, kt贸rych 艣ci膮gn膮艂 na przysta艅 odg艂os eksplozji. Kilku znajomych, widz膮c, 偶e przyp艂yn膮艂 od zatoki, zatrzymywa艂o go i pyta艂o, co si臋 sta艂o, ale on tylko wzrusza艂 ramionami i kr臋ci艂 w milczeniu g艂ow膮. Nigdy nie nale偶a艂o wdawa膰 si臋 w pogaw臋dki po wykonaniu zadania. Zawsze istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e znienacka, chc膮c si臋 popisa膰 wiedz膮, cz艂owiek powie co艣 na swoj膮 zgub臋. Ulica doprowadzi艂a go do zamkni臋tego dla pojazd贸w parku Monte Urgull. Znajdowa艂y si臋 tutaj stare mury z nieszkodliwymi ju偶 armatami, a tak偶e cmentarz 偶o艂nierzy angielskich, kt贸rzy pod wodz膮 Wellingtona walczyli w 1812 roku przeciw Francji.
Jako
ch艂opiec Adolfo lubi艂 si臋 tutaj bawi膰, ale wtedy by艂y to jeszcze zaro艣ni臋te
zielskiem ruiny, a
nie historyczny zabytek. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e jest kawalerzyst膮, ale za
przeciwnik贸w ma nie
Francuz贸w, lecz „bastardos z Madrytu”, jak ich nazywa艂. Tych, kt贸rzy
przedwcze艣nie
wp臋dzili jego ojca do grobu. Nienasyconych eksporter贸w, kt贸rzy ryby kupowali na
tony, aby
je rozsy艂a膰 po ca艂ym 艣wiecie, i zmuszali rybak贸w do szale艅czych po艂ow贸w,
absolutnie nie
troszcz膮c si臋 o ekologiczn膮 r贸wnowag臋 w贸d. 艁ap贸wki zapewnia艂y to, 偶e w艂adze
lokalne nie
b臋d膮 w niczym przeszkadza膰. A tamci my艣leli tylko o tym, jak wykorzysta膰
zwi臋kszony
popyt na rybie mi臋so w Europie i Ameryce P贸艂nocnej. W po艂owie lat
siedemdziesi膮tych na
rynku zacz臋li dominowa膰 japo艅scy rybacy, sko艅czy艂a si臋 rabunkowa gospodarka w贸d
przybrze偶nych i szale艅cza konkurencja zbijaj膮ca ceny, ale dla ojca by艂o ju偶 za
p贸藕no. Umar艂
w 1976 roku, a kilka miesi臋cy p贸藕niej w jego 艣lady posz艂a matka. Odt膮d nie mia艂
ju偶 na
艣wiecie nikogo bliskiego, opr贸cz Norberto.
No i Genera艂a.
Wyszed艂 z parku ko艂o muzeum San Telmo, kt贸re mie艣ci艂o si臋 w dawnym klasztorze dominikan贸w, i szybkim, ra藕nym krokiem min膮艂 ciemn膮 i spokojn膮 Calle Okendo. S艂ycha膰 by艂o bicie fal o brzeg i st艂umione d藕wi臋ki telewizji dobywaj膮ce si臋 z otwartych okien.
Ma艂e mieszkanko Adolfo znajdowa艂o si臋 przy bocznej uliczce na pierwszym pi臋trze podniszczonego domu. Drzwi by艂y o dziwo otwarte, uchyli艂 je wi臋c z najwy偶sz膮 ostro偶no艣ci膮.
Kto艣 od Genera艂a czy policja?
Okaza艂o si臋, 偶e 偶adne z tych przypuszcze艅 nie by艂o s艂uszne; Adolfo odpr臋偶y艂 si臋, widz膮c rozci膮gni臋tego na 艂贸偶ku brata, kt贸ry odk艂ada艂 w艂a艣nie na bok „Diatryby” Epikteta.
- Dobry wiecz贸r, Dolfo - pozdrowi艂 go Norberto i usiad艂, a spr臋偶yny 艂贸偶ka zaskrzypia艂y pod nim. Ksi膮dz by艂 odrobin臋 wy偶szy i ci臋偶szy od swojego brata. By艂 brunetem, zza okular贸w bez oprawek 艂agodnie spogl膮da艂y br膮zowe oczy. Sk贸ra, nie wystawiona tak na s艂o艅ce i wiatr jak u Adolfo, by艂a bledsza i g艂adsza.
- Dobry wiecz贸r, Norberto - odrzek艂 Adolfo. - Co za przyjemna niespodzianka. Po艂o偶y艂 worek na ma艂ym stoliku kuchennym i 艣ci膮gn膮艂 sweter. Z otwartego okna ci膮gn膮艂 mi艂y powiew.
- Dawno nie widzieli艣my si臋, to pomy艣la艂em, 偶e przyjd臋 - powiedzia艂 Norberto. Spojrza艂 na zegarek stoj膮cy na kuchennej szafce. - W p贸艂 do dwunastej. P贸藕no jako艣 wracasz.
Adolfo kiwn膮艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 wyci膮ga膰 z worka brudne ubrania.
- W zatoce by艂 wypadek, jacht wylecia艂 w powietrze. Przes艂uchiwa艂a mnie policja.
- Ach, tak. - Norberto wsta艂. - S艂ysza艂em huk i zastanawia艂em si臋, co to
takiego. S膮
ofiary?
- Tak - odpowiedzia艂 Adolfo. - Zgin臋li jacy艣 ludzie.
Do tego si臋 ograniczy艂. Norberto wiedzia艂, 偶e jego brat interesuje si臋 polityk膮, ale nie mia艂 poj臋cia o zwi膮zkach z Genera艂em i jego grup膮. Adolfo wola艂, 偶eby tak pozosta艂o.
- St膮d, z San Sebastian?
- Nie wiem. Przyjecha艂a policja, powiedzia艂em, co widzia艂em, i wr贸ci艂em do portu.
M贸wi膮c to, zacz膮艂 rozwiesza膰 mokre ubranie na sznurku w oknie. Na 艂贸dk臋 zawsze bra艂 co艣 na zapas, 偶eby m贸g艂 si臋 przebra膰. Nie patrzy艂 na brata, kt贸ry zbli偶y艂 si臋 do piecyka i wskaza艂 na stoj膮cy na nim rondelek.
- Przynios艂em ci troch臋 cocido, kt贸re ugotowa艂em - powiedzia艂. - Wiem, jak za nim przepadasz.
- W艂a艣nie si臋 zastanawia艂em, co tu tak 艂adnie pachnie, bo przecie偶 nie moje szmaty.
Dzi臋ki, Berto.
- Podgrzej臋 ci, zanim p贸jd臋.
- Sam sobie poradz臋. Jeste艣 na pewno zm臋czony - powiedzia艂 Adolfo.
- Nie bardziej od ciebie. Tyle czasu w morzu.
Adolfo milcza艂; czy偶by brat co艣 podejrzewa艂?
- Czyta艂em w艂a艣nie o tym, 偶e dobro膰 jest najlepsza dla tego, kto j膮 okazuje.
Pozw贸l mi
wi臋c, 偶e zrobi臋 to dla ciebie.
Zdj膮艂 rondelek, zapali艂 ogie艅 i z powrotem ustawi艂 garnek. Adolfo u艣miechn膮艂 si臋 pow艣ci膮gliwie.
- Niech ci b臋dzie, mi hermano, ale moim zdaniem twojej dobroci starczy za nas
dw贸ch
i nie tylko. Opiekujesz si臋 chorymi, czytasz 艣lepcom, dogl膮dasz dzieci w
ko艣ciele, kiedy
rodzice s膮 w pracy...
- Jestem ksi臋dzem - odrzek艂 po prostu Norberto.
- A ja jestem pewien, 偶e i tak by艣 tak robi艂, nawet jakby艣 nie poszed艂 do seminarium.
Po pokoju rozszed艂 si臋 aromat jagni臋ciny, a potrawka zacz臋艂a b艂ogo bulgota膰. Adolfo przypomnia艂y si臋 czasy, kiedy razem z Norberto odgrzewali sobie to, co przygotowa艂a im do jedzenia matka. Wydawa艂o si臋, 偶e to tak niedawno... a przecie偶 tyle wydarzy艂o si臋 od tamtych czas贸w w Hiszpanii - i z nimi samymi.
Stara艂 si臋 opanowa膰 zniecierpliwienie; nie mia艂 wprawdzie czasu, ale nie m贸g艂 zrodzi膰 偶adnych podejrze艅 u Norberto, kt贸ry mieszaj膮c potrawk臋 przygl膮da艂 si臋 bratu. W 偶贸艂tawym 艣wietle 偶ar贸wki ksi膮dz wydawa艂 si臋 zm臋czony i przygaszony. Adolfo ju偶 dawno doszed艂 do wniosku, 偶e trzeba wiele si艂, 偶eby post臋powa膰 tak jak jego brat. Przejmowa膰 si臋 smutkami i troskami innych, swoje mog膮c tylko przedstawi膰 Bogu. Adolfo nie znajdowa艂 w sobie takiej si艂y charakteru, ani takiej wiary. Je艣li tutaj si臋 cierpia艂o, tutaj trzeba by艂o dzia艂a膰. Boga nale偶a艂o prosi膰 nie o wytrwa艂o艣膰, lecz o skuteczno艣膰.
Norberto spu艣ci艂 wzrok i spyta艂 cicho: - Powiedz mi, czy naprawd臋 jest
potrzebne,
bym czyni艂 dobro za nas obydwu?
- Je艣li chodzi o mnie, to nie.
- A je艣li chodzi o Boga? Czy w Jego oczach jeste艣 dobry?
Adolfo poprawi艂 skarpetki na sznurze.
- Nie mog臋 odpowiada膰 za Niego. Sam Go spytaj.
- On nie zawsze mi odpowiada. Dlatego pytam ciebie.
Adolfo otar艂 r臋ce o spodnie.
- Nie mam nic na sumieniu, je艣li o to ci chodzi.
- Na pewno?
- Na pewno. Czemu pytasz? Co艣 si臋 zdarzy艂o?
Norberto wzi膮艂 z p贸艂ki kamionk臋 i zacz膮艂 do niej nak艂ada膰 potraw臋, a potem
postawi艂
naczynie na stole i powiedzia艂:
- Jedz.
Brat usiad艂 i spr贸bowa艂 cocido.
- 艢wietne - pochwali艂 i, nie spuszczaj膮c oczu z ksi臋dza, szybko zjad艂 jeszcze
dwie
艂y偶ki. W zachowaniu Norberto by艂o co艣 dziwnego.
- Z艂owi艂e艣 co艣 dzisiaj? - spyta艂.
- Ledwie ledwie.
- Nie czu膰 od ciebie zapachu ryb.
Adolfo z偶u艂 kawa艂ek mi臋sa, po艂kn膮艂 i powiedzia艂, wskazuj膮c na sznur:
- Przebra艂em si臋.
- Tak偶e tamto ubranie nie pachnie rybami - powiedzia艂 Norberto, wpatrzony w pod艂og臋.
Nagle Adolfo zrozumia艂, co go niepokoi. On wprawdzie by艂 rybakiem, ale to
Norberto
teraz zarzuca艂 sieci.
- Co艣 si臋 sta艂o? - powt贸rzy艂.
- Mia艂em telefon z policji.
- I?
- Powiedzieli mi o eksplozji na jachcie, uprzedzili, 偶e mog臋 by膰 potrzebny, aby udzieli膰 sakrament贸w. Pomy艣la艂em, 偶e tutaj b臋d臋 bli偶ej przystani. - Nie przydasz si臋 na nic. Nikt nie m贸g艂 prze偶y膰 takiej eksplozji.
Norberto popatrzy艂 bratu w oczy.
- M贸wisz tak, bo widzia艂e艣 z bliska, czy te偶 z jakiego艣 innego powodu?
Adolfo nie podoba艂a si臋 ta rozmowa. Od艂o偶y艂 艂y偶k臋 i wierzchem d艂oni otar艂 usta.
- Przepraszam ci臋, ale mam co艣 do za艂atwienia.
- O tej porze? Co takiego?
- Um贸wi艂em si臋 z przyjaci贸艂mi.
Norberto stan膮艂 naprzeciw brata, po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i zajrza艂 g艂臋boko w oczy.
- Czy chcia艂by艣 mi mo偶e co艣 powiedzie膰? - spyta艂 Norberto.
- O czym?
- O czymkolwiek.
- O czymkolwiek? Jasne. Kocham ci臋, Berto.
- Nie o to mi chodzi艂o.
- Wiem, bo ci臋 znam. Mo偶e to raczej ja powinienem ci pom贸c? Chcia艂e艣 wiedzie膰, co dzi艣 robi艂em? O to ci chodzi przede wszystkim, prawda? - By艂e艣 na rybach, tak powiedzia艂e艣. Dlaczeg贸偶 mia艂bym ci nie wierzy膰?
- Bo dobrze wiesz, co to by艂a za eksplozja, chocia偶 udajesz co艣 innego. Przyszed艂e艣 tutaj nie po to, 偶eby by膰 bli偶ej przystani, Berto, lecz 偶eby si臋 przekona膰, czy jestem w domu.
Tak, nie by艂o mnie. I niczego nie 艂owi艂em. - Norberto milcza艂, a r臋ce zwisa艂y mu teraz bezradnie. - Zawsze potrafi艂e艣 odczyta膰, co dzieje si臋 we mnie. Kiedy nie mieli艣my ju偶 rodzic贸w, a ja wraca艂em do domu z burdelu albo z walki kogut贸w, k艂ama艂em ci i m贸wi艂em, 偶e by艂em w kinie albo grali艣my po ciemku w pi艂k臋, ale ty wiedzia艂e艣 swoje, chocia偶 milcza艂e艣.
- Ale wtedy by艂y to zwyk艂e wybryki dorastaj膮cego ch艂opaka. Teraz jeste艣 ju偶 m臋偶czyzn膮.
- Tak, masz racj臋, jestem m臋偶czyzn膮 i poniewa偶 przyszed艂 czas na powa偶ne sprawy,
prawie ju偶 nie mam czasu na koguty czy kobiety. Widzisz jednak: wiem, co robi臋,
i nie
musisz si臋 o mnie martwi膰.
Norberto pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Tak偶e i teraz wiem swoje: jest o co si臋 martwi膰.
- Nawet je艣li, to moje strapienia, a nie twoje.
- O, nie. Jeste艣my bra膰mi. Nie mo偶emy mie膰 przed sob膮 sekret贸w, szczeg贸lnie gdy chodzi o co艣 naprawd臋 wa偶nego. Dlatego powiedz mi, Dolfo, o co chodzi. - O czym chcesz si臋 dowiedzie膰? Co robi臋? W co wierz臋? O czym marz臋?
- O wszystkim. Siadaj i m贸w.
- Nie mam czasu - sprzeciwi艂 si臋 Adolfo.
- Musisz mie膰 czas wtedy, kiedy chodzi o twoj膮 dusz臋.
- Rozumiem. A s艂ucha艂by艣 mnie jako brat czy jako ksi膮dz?
- Jako Norberto, kt贸ry jest jednym i drugim.
- Chcesz by膰 moim sumieniem.
- Nie wiem, czy potrafi臋.
Adolfo odrobin臋 d艂u偶ej przypatrywa艂 si臋 bratu.
- Naprawd臋 chcesz wiedzie膰, gdzie by艂em i co robi艂em?
- Tak. Chc臋.
- To ci powiem, bo gdyby co艣 mi si臋 przydarzy艂o, chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂, dlaczego
tak
post膮pi艂em. - Adolfo 艣ciszy艂 g艂os, aby nikt nie m贸g艂 ich us艂ysze膰, czy to przez
otwarte okno,
czy poprzez cienkie 艣ciany. - Ramirez i inni Katalo艅czycy, kt贸rzy byli na
zatopionym jachcie,
zaplanowali i przeprowadzili w Madrycie zamach na ameryka艅sk膮 dyplomatk臋. Mam
kaset臋 z
nagraniem ich rozmowy. - Lekko poklepa艂 si臋 po kieszeni spodni. - Ale mowa tam
jest nie
tylko o morderstwie. M贸j dow贸dca, Genera艂, ma racj臋, Norberto. Ci ludzie z zimn膮
krwi膮
planowali pogr膮偶enie ca艂ego kraju w chaosie i biedzie, 偶eby 艂atwiej mogli go
rozerwa膰 na
kawa艂ki. Zabili t臋 Amerykank臋, aby mie膰 pewno艣膰, 偶e Stany Zjednoczone nie
przeszkodz膮 im
w tym.
- Dobrze wiesz, 偶e polityka mnie nie interesuje.
- A mo偶e powinna - powiedzia艂 Adolfo. - Biedni z twojej parafii musz膮 liczy膰 jedynie na pomoc z nieba, a ta dziwnie jako艣 nie zape艂nia im spi偶ar艅. To nie jest w porz膮dku.
- Zale偶y jaki porz膮dek masz na my艣li. Jest bowiem powiedziane tak偶e: „Szcz臋艣liwi ubodzy w duchu, albowiem ich jest Kr贸lestwo Niebieskie”. - To ty co艣 o tym wiesz, nie ja - 偶achn膮艂 si臋 Adolfo i odwr贸ci艂 gniewnie, ale Norberto schwyci艂 go za r臋k臋.
- Chc臋 wiedzie膰 co艣 jeszcze. Jak膮 rol臋 odegra艂e艣 w 艣mierci tych ludzi? - Jak膮 rol臋? No c贸偶, ja j膮 spowodowa艂em, gdy偶 to ja wysadzi艂em jacht w powietrze.
Norberto skuli艂 si臋, jakby kto艣 znienacka uderzy艂 go w brzuch. - Ich 艣mier膰 oszcz臋dzi艂a cierpie艅 milionom naszych rodak贸w - powiedzia艂 powa偶nie Adolfo.
Norberto nakre艣li艂 w powietrzu znak krzy偶a.
- To byli jednak ludzie, Adolfo.
- W艂a艣nie 偶e nie: byli bezwzgl臋dnymi, nieczu艂ymi bestiami. Nie oczekiwa艂 zrozumienia od brata, kt贸ry by艂 cz艂onkiem innej armii, od wielu stuleci wprawianej w tym, by broni膰 katolicyzmu i narzuca膰 wiar臋 niekatolikom. - Nie, mylisz si臋 - zawo艂a艂 Norberto i chwyci艂 brata za ramiona trz臋s膮cymi si臋 d艂o艅mi.
- Nie wolno ci m贸wi膰 o nich jako „bestiach”. To istoty obdarzone przez Boga nie艣miertelnymi duszami. - W oczach ksi臋dza zal艣ni艂y 艂zy. - Zbyt wiele bierzesz na siebie.
Kar臋 nale偶y zostawi膰 Panu.
- Musz臋 i艣膰.
- Cierpienia tych milion贸w, o kt贸rych m贸wisz - ci膮gn膮艂 z pasj膮 Norberto - dr臋czy膰 ich b臋d膮 tylko na tym 艣wiecie, gdy偶 przed obliczem Boga zaznaj膮 najwy偶szego szcz臋艣cia. Tobie natomiast grozi wieczne pot臋pienie.
- Wi臋c m贸dl si臋 za mnie, bracie, bo ja nie cofn臋 si臋 ze swojej drogi.
- Nie, Adolfo, nie! Musisz si臋 cofn膮膰!
Adolfo delikatnie uj膮艂 palce brata, lekko je u艣cisn膮艂 i zdj膮艂 ze swoich ramion.
- To przynajmniej wyspowiadaj si臋 przede mn膮 - nalega艂 Norberto.
- Kiedy indziej.
- Mo偶e ju偶 by膰 za p贸藕no. Nie mo偶esz umrze膰, bez rozgrzeszenia i pokuty. Pan wygna ci臋 sprzed swego oblicza.
- Ju偶 teraz o mnie zapomnia艂. Podobnie jak o nas wszystkich!
- To nieprawda!
- Przepraszam, nie chcia艂em ci臋 urazi膰.
M艂ody rybak spojrza艂 w okno. Nie chcia艂 widzie膰 b贸lu w oczach brata, wiedz膮c, 偶e to on jest jego przyczyn膮. Nie teraz, kiedy tyle by艂o rzeczy do zrobienia. Podszed艂 do sto艂u, bezwiednie przesun膮艂 kamionk臋 z potraw膮, nast臋pnie w kieszeni wymaca艂 w pude艂ku ostatniego ju偶 papierosa. Po drodze b臋dzie musia艂 kupi膰 tyto艅 i bibu艂ki. Zapali艂 i ruszy艂 ku drzwiom.
- Adolfo, b艂agam! - Poczu艂 jak brat chwyta bo za rami臋 i odwraca do siebie. - Zosta艅 jeszcze chwil臋. Porozmawiajmy. Pom贸dlmy si臋 razem! - Musz臋 za艂atwi膰 pewn膮 spraw臋. Obieca艂em Genera艂owi, 偶e podrzuc臋 kaset臋 do radiostacji. Pracuje tam paru Kastylijczyk贸w, kt贸rzy odtworz膮 rozmow臋 na antenie. A wtedy ca艂y 艣wiat si臋 dowie, 偶e dla Katalo艅czyk贸w 偶ycie ludzkie nic nie znaczy, czy to Hiszpan贸w, czy kogokolwiek innego.
- A co 艣wiat pomy艣li o Kastylijczykach, kt贸rzy morderstwo przypiecz臋towali morderstwem? - Norberto te偶 艣ciszy艂 g艂os, gdy偶 same te s艂owa mog艂y okaza膰 si臋 zab贸jcze. - My艣lisz, 偶e ci臋 pob艂ogos艂awi?
- Nie zale偶y mi na tym - bez wahania odpar艂 Adolfo. - Potrzebna mi tylko jego uwaga, gdy偶 艣wiat musi si臋 dowiedzie膰, 偶e nam nie braknie odwagi. My nie musimy strzela膰 do bezbronnej kobiety na ulicy, 偶eby postawi膰 na swoim. Potrafimy zakra艣膰 si臋 do jaskini diabelskiego spisku i uderzy膰 w jego serce!
- A teraz Katalo艅czycy zaczn膮 polowa膰. Wydr膮 ci serce z piersi! - j臋kn膮艂 z rozpacz膮 w g艂osie Norberto.
- Wcale si臋 nie spodziewamy, 偶e ten jeden cios poskromi ich apetyty, i 偶e ob臋dzie si臋 bez ofiar po naszej stronie. Ale to nie potrwa d艂ugo. Kiedy Katalo艅czycy i ich sojusznicy zmobilizuj膮 si艂y, trzeba b臋dzie jeszcze stoczy膰 jedn膮, ostatni膮 walk臋. Norberto nagle zgarbi艂 si臋, a na jego policzkach pojawi艂y si臋 艂zy. - Dolfo, Dolfo, o jakich tych przera偶aj膮cych rzeczach m贸wisz?! Co si臋 znowu wydarzy w tym nieszcz臋snym kraju? Powiedz mi, 偶ebym wiedzia艂, o jakie przebaczenie dla ciebie b艂aga膰 Boga?
Tylko dwa razy widzia艂 brata p艂acz膮cego. Najpierw na pogrzebie matki, potem u 艂o偶a umieraj膮cej parafianki. Poczu艂 si臋 naprawd臋 poruszony. - Chcemy na powr贸t odda膰 Kastylijczykom ich Hiszpani臋. Po setkach lat represji, trzeba przywr贸ci膰 naszej ojczy藕nie jej ducha.
- Przecie偶 mo偶na pr贸bowa膰 to zrobi膰 bez przemocy, przemawiaj膮c do ludzkich serc.
Adolfo wzruszy艂 ramionami.
- To okaza艂o si臋 nieskuteczne.
- Nasz Pan nie pozwala podnosi膰 miecza na bli藕niego ani odbiera膰 mu 偶ycia w inny spos贸b.
Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Norberto.
- Je艣li dzi臋ki twym mod艂om pomo偶e nam zrealizowa膰 nasz cel, nikogo ju偶 wi臋cej nie zabij臋.
Wargi Norberto drgn臋艂y, jak gdyby chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale rozmy艣li艂 si臋. Adolfo u艣miechn膮艂 si臋 i czule poklepa艂 go po policzku. Wyszed艂, ale zatrzyma艂 si臋 zaraz za progiem.
Adolfo wierzy艂 w bo偶膮 sprawiedliwo艣膰, ale nie wierzy艂, aby ta kara艂a za walk臋 o wolno艣膰. Nie mo偶e pozwoli膰, by s艂abo艣膰 brata go obezw艂adni艂a. Tam jednak, za sob膮, zostawi艂 bliskiego cz艂owieka, kt贸ry martwi艂 si臋 o niego i od tak dawna nad nim czuwa艂. Nie m贸g艂 go pozostawi膰 jego b贸lowi. Otworzy艂 drzwi i zajrza艂 do 艣rodka. - Nie m贸dl si臋 za mnie, ale za Hiszpani臋. Je艣li jej stanie si臋 krzywda, wtedy sprawiedliwie b臋d臋 pot臋piony.
Zbieg艂 po schodach, zostawiaj膮c za sob膮 smug臋 rozwiewaj膮cego si臋 dymu papierosowego.
8
Poniedzia艂ek, 16.22 - Waszyngton
Paul Hood odda艂 si臋 rutynowemu popo艂udniowemu przegl膮dowi informacji na monitorze komputera. Kilka minut wcze艣niej umie艣ci艂 kciuk na maj膮cym wymiary dwana艣cie na osiemna艣cie centymetr贸w skanerze, kt贸ry znajdowa艂 si臋 obok komputera. Urz膮dzenie zidentyfikowa艂o jego linie papilarne i za偶膮da艂o indywidualnego kodu dost臋pu. Sekund臋 i siedem dziesi膮tych p贸藕niej pojawi艂 si臋 skr贸t pliku HUMINT*, kt贸ry zawiera艂 informacje o agentach operacyjnych Centrum. Hood wystuka艂 na klawiaturze panie艅skie nazwisko 偶ony, Kent, i na ekranie pokaza艂a si臋 lista.
Centrum dysponowa艂o dziewi膮tk膮 agent贸w. Obok personali贸w znajdowa艂y si臋 informacje o miejscu ich pobytu, a tak偶e wykonywanych obecnie zadaniach, oraz przygotowane przez Boba Herberta streszczenie ostatniego raportu. Ponadto mo偶na by艂o si臋 dowiedzie膰, gdzie jest najbli偶sze bezpieczne schronienie i jaka jest zabezpieczona trasa ucieczki. Gdyby kiedykolwiek ludzie ci znale藕li si臋 w niebezpiecze艅stwie, Centrum uczyni wszystko, aby wydoby膰 ich z opresji. Nigdy jeszcze nie pojawi艂a si臋 taka potrzeba.
Troje agent贸w znajdowa艂o si臋 w Korei P贸艂nocnej. Mieli za zadanie dopilnowa膰, 偶eby nie posz艂a na marne akcja oddzia艂u Iglicy, kt贸ry zniszczy艂 zakamuflowan膮 wyrzutni臋 pocisk贸w balistycznych w G贸rach Diamentowych. Chodzi艂o o to, 偶eby biurokratom p贸艂nocnokorea艅skim nie przysz艂o nawet do g艂owy, i偶 cz臋艣膰 pozosta艂ych urz膮dze艅 mo偶na na powr贸t wykorzysta膰.
Dwie nast臋pne pary znajdowa艂y si臋 na Bliskim Wschodzie, jedna w dolinie Bekaa w Libanie, druga w stolicy Syrii, Damaszku. Obie zwi膮zane by艂y z terrorystami i meldowa艂y o politycznych skutkach ostatnich poczyna艅 Centrum. Niezbyt 偶yczliwie m贸wiono o tym, 偶e pozwoli艂y one unikn膮膰 wojny pomi臋dzy Turcj膮 i Syri膮. Ludzie w tym regionie byli zdania, 偶e narody same powinny rozwi膮zywa膰 swoje problemy, nawet je艣li mia艂oby oznacza膰 to wojn臋.
Pok贸j przynoszony przez si艂y zewn臋trzne, a zw艂aszcza Stany Zjednoczone, uwa偶any by艂 za ha艅bi膮cy i traktowany zdecydowanie niech臋tnie.
Dw贸ch ostatnich agent贸w dzia艂a艂o na Kubie, donosz膮c o rozwoju sytuacji politycznej w tym kraju. Informacje sugerowa艂y, 偶e starzej膮cy si臋 Castro ani my艣li rezygnowa膰 z w艂adzy.
Owszem, coraz cz臋艣ciej posuwa艂 si臋 do ust臋pstw i kompromis贸w, ale nadal trzyma艂 ca艂y kraj w gar艣ci i, jak na ironi臋, to w艂a艣nie gwarantowa艂o pewn膮 stabilno艣膰 sytuacji na Karaibach.
Ktokolwiek dochodzi艂 do w艂adzy na Haiti, Grenadzie, Antigui czy jakiejkolwiek innej z ma艂ych wysepek, musia艂 mie膰 zgod臋 Castro na wielko艣膰 armii, a tak偶e handel broni膮 czy narkotykami. Wszyscy dobrze wiedzieli, 偶e kuba艅ski dyktator zniszczy ka偶dego ewentualnego konkurenta, zanim ten zd膮偶y wzrosn膮膰 w si艂臋, wszyscy te偶 byli zgodni, 偶e wraz z odej艣ciem Castro, na wyspie i w ca艂ym regionie zapanuje chaos, a nie rz膮dy demokracji.
Dlatego te偶 Stany Zjednoczone mia艂y ju偶 gotowy plan operacji KIL, kt贸ra mia艂a polega膰 na zapobie偶eniu owej politycznej pr贸偶ni przy u偶yciu narz臋dzi militarnych i ekonomicznych. W jej realizacji istotna rola przypada艂a w udziale agentom Centrum. Dziewi臋膰 ludzkich istnie艅, pomy艣la艂 Hood. A z ka偶d膮 z tych os贸b 艂膮czy艂y si臋 dwie, trzy, mo偶e cztery inne. Nie艂atwo by艂o my艣le膰 o takiej odpowiedzialno艣ci. Przebieg艂 wzrokiem meldunki. Wsz臋dzie panowa艂 wzgl臋dny spok贸j. Z pewn膮 ulg膮 zamkn膮艂 plik. Agenci musieli mie膰 absolutn膮 pewno艣膰, 偶e dane o nich, a tak偶e ich kontakty z Centrum nigdy nie zostan膮 ujawnione. Dzwonili pod numer w Waszyngtonie, kt贸ry zarejestrowany by艂 na biuro podr贸偶y „Worldtours”. M贸wili w swoich ojczystych j臋zykach, aczkolwiek to, jak w „Worldtours” t艂umaczono ich s艂owa na angielski, zaskoczy艂oby na pewno niejednego lingwist臋. Na przyk艂ad: „Czy mog臋 zarezerwowa膰 lot do Dallas?” po arabsku, prze艂o偶one w Waszyngtonie znaczy艂o na przyk艂ad: „Prezydent Syrii jest powa偶nie chory”. Pliki s艂ownikowe by艂y, oczywi艣cie, pilnie strze偶one, niemniej opr贸cz Paula Hooda jeszcze siedem os贸b mia艂o dost臋p do nich... i do danych personalnych agent贸w.
Trzy z nich
Hood zna艂 bezpo艣rednio i ufa艂 im ca艂kowicie: Bob Herbert, Mike Rodgers i Darrell McCaskey. Co jednak z pozosta艂膮 czw贸rk膮: dwie osoby z otoczenia Herberta, jedna pomagaj膮ca McCaskeyowi i jedna - Rodgersowi? Wszyscy, oczywi艣cie, zostali dok艂adnie prze艣wietleni, ale przecie偶 nawet najdoskonalsze zabezpieczenia niekiedy zawodzi艂y. Czy szyfry by艂y dostatecznie pewne, aby nie z艂ama艂 ich obcy wywiad? Na nieszcz臋艣cie, negatywn膮 odpowied藕 na te pytania poznawa艂o si臋 dopiero wtedy, kiedy kto艣 znika艂, akcja zosta艂a udaremniona, albo zesp贸艂 wpada艂 w zasadzk臋. By艂o to ryzyko nieod艂膮czne od pracy wywiadowczej. Dla niekt贸rych niebezpiecze艅stwo by艂o czym艣 podniecaj膮cym, niemniej, chocia偶 czasami dochodzi艂o do takich przypadk贸w jak z Marth膮 w Madrycie, Centrum stara艂o si臋 maksymalnie zredukowa膰 ich mo偶liwo艣膰. W tej chwili zamach na Marth臋 Mackall by艂 przedmiotem dochodzenia prowadzonego w Hiszpanii przez Darrella McCaskeya, Aideen Marley oraz Interpol.
Mike
Rodgers i Bob Herbert studiowali w Waszyngtonie raporty wywiadowcze, Ron Plummer
prowadzi艂 rozmowy z zagranicznymi dyplomatami. Carol Lanning wykorzystywa艂a
wszystkie
mo偶liwo艣ci Departamentu. Czy by艂a to NASA, Pentagon czy Centrum, ka偶de
niepowodzenie
zawsze by艂o r贸wnie starannie badane.
Przygotowania do akcji nigdy nie s膮 r贸wnie precyzyjne, u艣wiadomi艂 sobie Hood.
Dopiero kl臋ska ujawnia luki i niedopatrzenia.
Na czym w tym przypadku polega艂 ich b艂膮d? Nie mieli wyboru, je艣li chodzi o Marth臋.
Kiedy Serrador entuzjastycznie podchwyci艂 propozycj臋 Lanning, nie by艂o odwrotu. Ca艂kiem s艂uszna by艂a te偶 decyzja, 偶eby pomaga艂a jej Aideen, nie za艣 Darrell. Ten nie zna艂 hiszpa艅skiego, poza tym pochodzi艂 z bardzo zamo偶nej rodziny, podczas gdy Aideen, podobnie jak Serrador, wychowa艂a si臋 w 艣rodowisku robotniczym i Hood liczy艂, 偶e ewentualnie pomo偶e to w nawi膮zaniu 艣ci艣lejszych kontakt贸w w terenie. Zreszt膮, nawet gdyby Darrell znalaz艂 si臋 na miejscu Aideen, i tak najprawdopodobniej nie zmieni艂oby to los贸w Marthy.
A przecie偶 Hood by艂 zaniepokojony, 偶e ca艂y system gdzie艣 zawi贸d艂. Zaniepokojony i w艣ciek艂y.
Tak bardzo z艂y, 偶e trudno by艂o mu si臋 skupi膰. Nie znosi艂 zabijania. Pami臋ta艂, 偶e kiedy zak艂ada艂 Centrum, mia艂 okazj臋 przeczyta膰 tajne sprawozdanie CIA o dzia艂alno艣ci grupki zamachowc贸w zorganizowanej przez rz膮d Kennedy'ego, a odpowiedzialnej za 艣mier膰 kilkunastu zagranicznych genera艂贸w i dyktator贸w przed 1963 rokiem. Potrafi艂 wyobrazi膰 sobie racje polityczne dla takich poczyna艅, ale nie akceptowa艂 ich moralnie. W przypadku Marthy sytuacja by艂a zupe艂nie inna. Tu nie chodzi艂o o usuni臋cie despoty, kt贸ry inaczej m贸g艂by u艣mierci膰 wiele os贸b, albo terrorysty, kt贸ry dzi臋ki temu nie pod艂o偶y ju偶 偶adnej bomby ani nie porwie 偶adnego samolotu. Kto艣 zastrzeli艂 Marth臋, gdy偶 w ten spos贸b chcia艂 zrealizowa膰 sw贸j w艂asny cel.
By艂 te偶 w艣ciek艂y na polityk贸w hiszpa艅skich. Poprosili, 偶eby pom贸c im w inwigilacji terroryst贸w, i otrzymali to, co chcieli. Kiedy jednak przysz艂o si臋 odwzajemni膰, ich gotowo艣膰 do wsp贸艂pracy nagle znikn臋艂a. Je艣li mieli jakie艣 informacje o zamachu, zachowali je dla siebie. Wszystko, czego Centrum dowiedzia艂o si臋 za po艣rednictwem McCaskeya, pochodzi艂o z Interpolu. 呕adna organizacja nie przyzna艂a si臋 do morderstwa. Nas艂uch Herberta tylko to potwierdza艂. Samochodu, kt贸ry pos艂u偶y艂 do ucieczki, nie odnalaz艂 zwiad naziemny ani powietrzny, tak偶e satelity Narodowego Biura Zwiadu w Pentagonie nie pomog艂y. Policja hiszpa艅ska przeszukiwa艂a znane jej cortacarro, warsztaty gdzie podejrzane samochody zmienia艂y swoj膮 posta膰, ale samoch贸d zamachowc贸w najpewniej przez ten czas m贸g艂 ju偶 wej艣膰 w sk艂ad co najmniej kilku innych woz贸w. McCaskey donosi艂, 偶e zabity listonosz nie mia艂 偶adnej przest臋pczej przesz艂o艣ci. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e by艂 przypadkowym przechodniem.
Czu艂 te偶 z艂o艣膰 na siebie. Nieustannie powraca艂o pytanie, dlaczego nie zapewni艂 obu kobietom ochrony. By膰 mo偶e nie uda艂oby si臋 powstrzyma膰 zamachowca, ale przynajmniej by nie uciek艂. Zna艂 odpowied藕: sprawa wydawa艂a si臋 czysta - nieoficjalne spotkanie gabinetowe na pro艣b臋 drugiej strony, 偶adna w艂asna sekretna akcja. Nikt nie przewidywa艂 偶adnych k艂opot贸w. Szczeg贸lnie, 偶e na miejscu by艂a stra偶 pa艂acowa. T臋 beztrosk臋 Martha przyp艂aci艂a 偶yciem.
Otworzy艂y si臋 drzwi i wesz艂a Ann Farris. Hood podni贸s艂 g艂ow臋. Kobieta mia艂a na sobie spodnium w kolorze ostrygowym, zmieni艂a te偶 uczesanie. Przeci膮gle spojrza艂a w jego oczy, lecz on uciek艂 wzrokiem w kierunku komputera. - Cze艣膰 - mrukn膮艂.
- Cze艣膰. Jak si臋 czujesz?
- Podle. - Hood otworzy艂 przekazany przez McCaskeya plik dotycz膮cy Serradora. - A co u ciebie?
- Paru dziennikarzy wspomnia艂o o powi膮zaniu Marthy z Centrum, ale tylko Jimmy George z „Postu” zasugerowa艂, 偶e mo偶e wcale nie bawi艂a w Madrycie jako turystka. Zgodzi艂 si臋 poczeka膰 dzie艅 lub dwa z publikacj膮 tej w膮tpliwo艣ci, a w zamian obieca艂am mu jaki艣 smaczny k膮sek.
- Dobrze. Damy mu zdj臋cie zw艂ok. To zwi臋kszy im troch臋 nak艂ad - powiedzia艂 z gorycz膮 Hood.
- Jimmy jest dobrym reporterem - wstawi艂a si臋 za George'em Ann. - Trzyma si臋 regu艂.
- Wiem, wiem - pokiwa艂 g艂ow膮 Hood. - Przedstawi艂a艣 mu swoje racje i zwyci臋偶y艂 rozs膮dek. Racje, rozs膮dek, negocjacje... Gdyby 艣wiat si臋 tylko na nich opiera艂...
- Bardzo wielu ludzi tak w艂a艣nie post臋puje - spokojnie zauwa偶y艂a Ann. - Mo偶e, ale a偶 nazbyt cz臋sto zapominaj膮 o tych zasadach. Pami臋tam, kiedy by艂em burmistrzem Los Angeles, mia艂em na pie艅ku z gubernatorem Kalifornii Essexem. Nazywali艣my go Lord Essex. M贸wi艂, 偶e nie znosi moich niekonwencjonalnych metod i nie ufa mi. - Hood wzruszy艂 ramionami. - Rzecz w tym, 偶e mnie chodzi艂o o Los Angeles, a on si臋 przymierza艂 do prezydentury. Jedno z drugim kiepsko sz艂o w parze, wi臋c przestali艣my rozmawia膰. Porozumiewali艣my si臋 przez jego zast臋pc臋 Whiteshire'a. I sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e on zablokowa艂 pieni膮dze, kt贸rych potrzebowa艂o LA, ale i sam przegra艂 wybory na prezydenta. I tak to w艂a艣nie jest. Ludzie obra偶aj膮 si臋 na siebie, wi臋c politycy przestaj膮 rozmawia膰, przestaj膮 si臋 do siebie odzywa膰 rodziny, a potem si臋 dziwimy, 偶e wszystko si臋 roz艂azi. Przepraszam za t臋 zgry藕liwo艣膰 w zwi膮zku z George'em. Ann nachyli艂a si臋 nad sto艂em i ko艅cami palc贸w przeci膮gn臋艂a po grzbiecie d艂oni Hooda.
- Paul, wiem, co musisz czu膰. - Pokiwa艂 w milczeniu g艂ow膮. - I pami臋taj: nikt tego nie m贸g艂 przewidzie膰.
- Tutaj nie masz ju偶 racji. - Cofn膮艂 d艂o艅. - Zawalili艣my spraw臋. Ja zawali艂em. - Nikt nie zawali艂! - powiedzia艂a ostro. - M贸wi臋 ci jeszcze raz; to by艂o nie do przewidzenia.
- Nie - pokr臋ci艂 g艂ow膮. - My nie chcieli艣my tego przewidzie膰. Mamy symulacje walk ulicznych, atak贸w terrorystycznych, zamach贸w. Nacisn臋 par臋 klawiszy, a komputer poka偶e dziesi臋膰 sposob贸w na poradzenie sobie z najgorszym bandziorem. Tylko 偶e nie pomy艣leli艣my nad prostym systemem ochrony i w efekcie Martha nie 偶yje.
- Nawet gdyby mia艂a ochron臋, nic by jej nie uratowa艂o. Mogli j膮 dopa艣膰 w
tysi膮cach
miejsc.
- Ale przynajmniej z艂apaliby艣my morderc臋.
- Mo偶e. Ale jej i tak nie przewr贸ci艂oby to 偶ycia.
Hood nadal nie by艂 przekonany, ale dla 艣wi臋tego spokoju przytakn膮艂 i spyta艂: - Co艣 jeszcze, poskromicielko prasy?
W tej samej chwili odezwa艂o si臋 podw贸jny dzwonek telefonu; rozmowa wewn臋trzna.
Spojrza艂 na numer: Bob Herbert.
- Nie.
Przygryz艂a wargi, jak gdyby chcia艂a powiedzie膰 co艣 jeszcze, ale milcza艂a.
Hood si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋.
- S艂ucham, Bob.
- Paul - us艂ysza艂 podniecony g艂os - chyba co艣 mamy.
- Co?
- Nada艂a to ma艂a rozg艂o艣nia radiowa w Tolosa, przesy艂am g艂osow膮. Nie mieli艣my jeszcze czasu sprawdzi膰 autentyczno艣ci nagrania, ale za godzin臋 b臋dziemy to ju偶 mieli. Mam przeczucie, 偶e to autentyk, ale trzeba poczeka膰, 偶eby si臋 upewni膰. Najpierw us艂yszysz zapowied藕 spikera, potem samo nagranie. E-mailem przesy艂am t艂umaczenie. Hood wyszed艂 z pliku Serradora i prze艂膮czy艂 si臋 na poczt臋 elektroniczn膮, wciskaj膮c klawisz skrzynki g艂osowej. D藕wi臋ki b臋d膮 czy艣ciutkie, dzi臋ki czarodziejskim programom Matta Stolla. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e s艂ucha si臋 na 偶ywo stacji radiowej, tyle 偶e dzi臋ki elektronicznym sztuczkom poszczeg贸lne g艂osy dawa艂y si臋 odtworzy膰 oddzielnie. Ann obesz艂a biurko i nachyli艂a si臋 nad ramieniem Hooda. Jej blisko艣膰 i ciep艂o dzia艂a艂y na niego jako艣 uspokajaj膮co. Skoncentrowa艂 si臋 na czytaniu t艂umaczenia. - Drodzy pa艅stwo - powiedzia艂 spiker. - Przerywamy nasz膮 transmisj臋, aby przedstawi膰 dok艂adniejsze informacje o eksplozji, kt贸ra dzisiaj p贸藕nym wieczorem zniszczy艂a jacht w zatoce La Concha. Kilka minut temu do studia dostarczono kaset臋 magnetofonow膮.
Zrobi艂 to cz艂owiek, kt贸ry przedstawi艂 si臋 jako cz艂onek organizacji Macierz Hiszpa艅ska.
Rozmowa, kt贸r膮 pa艅stwo za chwil臋 us艂yszycie, mia艂a si臋 odby膰 na pok艂adzie jachtu „Verdico” na kilka minut przed eksplozj膮. Dostarczaj膮c ta艣m臋, Macierz Hiszpa艅ska przyznaje si臋 do tej akcji, a zarazem wznosi has艂o, 偶e Hiszpania nale偶e膰 musi do Hiszpan贸w, a nie elity krezus贸w z Katalonii. Nagranie odtwarzamy w ca艂o艣ci.
Do t艂umaczenia do艂膮czony by艂 komentarz Herberta:
MH to grupa czysto kastylijska. Od dw贸ch lat rozrzucaj膮 ulotki i zabiegaj膮 o nowych cz艂onk贸w. Przyznali si臋 tak偶e do dw贸ch jeszcze zamach贸w, jednego przeciw Katalo艅czykom, drugiego - przeciw Andaluzyjczykom. Nie wiadomo, jaka jest liczebno艣膰 grupy, ani kto ni膮 kieruje.
Z zaci艣ni臋tymi szcz臋kami Hood czyta艂 t艂umaczenie rozmowy, kt贸ra jednocze艣nie p艂yn臋艂a z komputera. S艂ucha艂 ch艂odnego, spokojnego g艂osu Estebana Ramireza, kt贸ry przedstawia艂 sw贸j plan dla Hiszpanii, a tak偶e chwali艂 si臋 morderstwem Marthy Mackall. W kt贸rym dopom贸g艂 cz艂onek parlamentu, Isidro Serrador. - Do jasnej cholery - powiedzia艂 przez 艣ci艣ni臋te gard艂o. - Bob, czy to mo偶liwe? - Nie tylko mo偶liwe, ale nareszcie t艂umaczy, dlaczego Serrador nie pali艂 si臋 do dalszych kontakt贸w z Darrellem i Aideen. Z zimn膮 krwi膮 wci膮gn膮艂 nas w zasadzk臋. Hood zerkn膮艂 na Ann. Przez ostatnie dwa lata widywa艂 j膮 w bardzo r贸偶nych nastrojach, ale czego艣 takiego jak teraz nigdy dot膮d nie widzia艂. Z jej twarzy znik艂a wszelka mi臋kko艣膰, wargi by艂y 艣ci艣ni臋te mocno, a nozdrza porusza艂y si臋 gwa艂townie. Oczy i policzki gorza艂y.
- Co zamierzasz, Paul? - rozleg艂o si臋 pytanie Herberta. - Zanim odpowiesz, to
chc臋 ci
przypomnie膰, 偶e nie liczy艂bym na gotowo艣膰 hiszpa艅skich s膮d贸w do podj臋cia
艣ledztwa wobec
jednego z czo艂owych polityk贸w, kiedy jedyn膮 poszlak膮 jest nielegalne nagranie,
na dodatek
zrobione przez kogo艣, kto r臋ce ma r贸wnie unurzane we krwi jak sam Serrador. Co
najwy偶ej
odb臋d膮 z nim d艂ug膮 rozmow臋, kt贸ra niczego nie wyja艣ni. Wszystko ugrz臋藕nie w
trybach
machiny biurokratycznej.
- Wiem.
- Wiem, 偶e wiesz. Chodzi mi o to, 偶e dla pokazu mog膮 da膰 mu jaki艣 wyrok w zawieszeniu. Albo pozwoli膰 „uciec” z kraju. Rozumiesz, wiele wskazuje na to, 偶e je艣li sami si臋 tym nie zajmiemy, facetowi w艂os z g艂owy nie spadnie. - Tak - powiedzia艂 w zamy艣leniu Hood. - Chc臋 dopa艣膰 tego sukinsyna, a najwyra藕niej nie da si臋 tego zrobi膰 艣rodkami legalnymi. Ale musz臋 go dosta膰. Problem polega艂 na tym, 偶e na miejscu mia艂 tylko Darrella i Aideen, a nie by艂o pewne, czy uda im si臋 nie straci膰 faceta z oczu, zanim zjawi si臋 w Madrycie grupa Iglicy. B臋dzie musia艂 o tym porozmawia膰 z Darrellem, ale na razie przede wszystkim potrzebowa艂 informacji.
- Bob - powiedzia艂 - chc臋 mie膰 wszystko, co da si臋 wyci膮gn膮膰 na tego bydlaka. - Wszystko przygotowane. Kontrolujemy jego telefon s艂u偶bowy i prywatny, faks, modem, poczt臋.
- OK.
- Co zamierzasz, je艣li chodzi o Darrella i Aideen? - spyta艂 Herbert. - Pom贸wi臋 z nim jeszcze raz i zostawi臋 mu decyzj臋. Jest na miejscu i sam najlepiej potrafi oceni膰 sytuacj臋. Najpierw jednak musz臋 si臋 skontaktowa膰 z Lanning, 偶eby dosta膰 z Departamentu Stanu pe艂ny obraz tego, co si臋 dzieje w Hiszpanii. - A co podejrzewasz?
- Albo straci艂em w臋ch, albo 艣mier膰 Marthy i jej morderc贸w to nie s膮 salwy na wiwat.
- A jakie?
- Moim zdaniem pierwsze wystrza艂y w wojnie domowej.
9
Poniedzia艂ek, 22.30 - Madryt
Podczas sesji Kortez贸w Isidoro Serrador zajmowa艂 dwupokojowe mieszkanie na si贸dmym pi臋trze w eleganckiej cz臋艣ci Madrytu, Parque del Retiro. Oba pokoje wychodzi艂y na staw z 艂贸dkami i pi臋kne ogrody. Gdyby kto艣 wychyli艂 si臋 z okna i spojrza艂 na po艂udniowy zach贸d, m贸g艂 dojrze膰 jedyny w ca艂ej Europie pomnik diab艂a. Postawiony w roku 1880 upami臋tnia艂 owo jedyne miejsce, gdzie w osiemnastym wieku damy hiszpa艅skie - zgodnie z tradycj膮, nie prawem - mog艂y broni膰 swej czci w pojedynkach. Niewiele z nich korzysta艂o z tej mo偶liwo艣ci, gdy偶 to przede wszystkim m臋偶czy藕ni s膮 na tyle pr贸偶ni, aby 偶ycie traktowa膰 na r贸wni z zel偶onym honorem.
Serrador przysiad艂 na parapecie i spogl膮da艂 na zalany s艂o艅cem park. Po za艂atwieniu r贸偶nych spraw parlamentarnych wr贸ci艂 do domu nader zadowolony z siebie: wszystko uk艂ada艂o si臋 tak, jak to sobie zaplanowa艂. Wzi膮艂 ciep艂膮 k膮piel i nawet na kr贸tko zdrzemn膮艂 si臋 w wannie, a kiedy wyszed艂 z 艂azienki, w艂膮czy艂 piecyk, w kt贸rym czeka艂a kolacja przygotowana przez gospodyni臋. Czekaj膮c a偶 艂opatka wieprzowa, ziemniaki i zielony groszek podgrzej膮 si臋, nala艂 sobie brandy. Zasi膮dzie do jedzenia w porze wiadomo艣ci telewizyjnych i pos艂ucha, jak komentuje si臋 艣mier膰 ameryka艅skiej „turystki”. Potem sprawdzi automatyczn膮 sekretark臋 i ewentualnie odpowie komu艣 z dzwoni膮cych, aczkolwiek teraz by艂 w nastroju przede wszystkim na samotne delektowanie si臋 sukcesem. Tak, pomy艣la艂, to b臋dzie zabawne.
Eksperci b臋d膮 rozpaczali nad tym, jak szkodliwie mo偶e wp艂yn膮膰 nonsensowny wybryk na hiszpa艅sk膮 turystyk臋, nie maj膮c najmniejszego poj臋cia o tym, co nast膮pi ju偶 za kilka tygodni. To swoj膮 drog膮 osobliwe, 偶e owi prognostycy ekonomiczni i polityczni tak ma艂o w istocie wiedzieli. Kiedy jeden m贸wi艂 to, drugi m贸wi艂 co艣 przeciwnego i mo偶na by pomy艣le膰, 偶e bardziej chodzi tu o gr臋, zabaw臋 w przekomarzanie, ni偶 o powa偶ne zaj臋cie.
Usiad艂 wygodnie na otomanie i stopy w skarpetkach u艂o偶y艂 na niskim stoliku do kawy.
W ustach czu艂 jeszcze mi艂y smak ostatniego 艂yku brandy, kiedy dokonywa艂 podsumowania tak pomy艣lnego dnia.
Plan by艂 mistrzowski. Dwie grupy etniczne: Baskowie i Katalo艅czycy mia艂y zjednoczy膰 swe si艂y, aby przej膮膰 w艂adz臋 nad Hiszpani膮. Baskowie wnios膮 bro艅, waleczno艣膰 i do艣wiadczenie terrorystyczne, Katalo艅czycy wykorzystaj膮 swoje wp艂ywy ekonomiczne, grono swoich zwolennik贸w powi臋kszaj膮c o wszystkich, kt贸rzy tylko w nich b臋d膮 upatrywa膰 ratunku przed pog艂臋biaj膮c膮 si臋 recesj膮. Zdobywszy w艂adz臋, Katalo艅czycy pozwol膮 na powstanie autonomicznego kraju Bask贸w, by艂o to bowiem ca艂kowicie zgodne z ich intencjami, aby ci, kt贸rzy - jak Serrador - marz膮 o samodzielno艣ci, zakosztowali jej owoc贸w.
Sami za艣 dzi臋ki kapita艂om i wp艂ywom pog艂臋bia膰 b臋d膮 katastrof臋 i rozpad Hiszpanii.
Plan mistrzowski i - absolutnie bezpieczny.
Telefon zadzwoni艂 na chwil臋 przed tym, nim rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Serrador spojrza艂 niech臋tnie na oba 藕r贸d艂a ha艂asu, kt贸re zak艂贸ca艂y czas mi艂ej kontemplacji. Mrucz膮c gniewnie pod nosem, wsun膮艂 nogi w pantofle i ruszy艂 w kierunku telefonu, a w kierunku drzwi zawo艂a艂 jednocze艣nie, 偶e otwiera za chwil臋. Nikt nie m贸g艂 dosta膰 si臋 na pi臋tro, je艣li wcze艣niej nie zaanonsowa艂a go dozorczyni, musia艂 to zatem by膰 kto艣 z s膮siad贸w. W艂a艣ciciel sieci sklep贸w spo偶ywczych, kt贸ry chcia艂 rozwija膰 swe imperium? Kastylijski producent rower贸w, zabiegaj膮cy o kontrakt na eksport do Maroka? Ten pierwszy nie omieszka艂 z g贸ry odwdzi臋czy膰 si臋 za przys艂ug臋, ten drugi wykorzystywa艂 fakt, 偶e przypadkiem mieszka艂 obok Serradora. A pose艂, nawet bez wyra藕nych widok贸w na korzy艣膰, w granicach rozs膮dku zwyk艂 艣wiadczy膰 pomoc, s膮siad贸w bowiem zawsze lepiej mie膰 po swojej stronie. Niestety, nigdy jak dot膮d nie puka艂a do jego drzwi 偶adna z tych pi臋knych na艂o偶nic, kt贸re zostawa艂y same, gdy ich ministerialni kochankowie wyje偶d偶ali do swych rodzinnych dom贸w.
Zabytkowy telefon sta艂 na ma艂ym stoliku w przedpokoju. Serrador zawi膮za艂 w臋ze艂
na
pasku od jedwabnego szlafroka i podni贸s艂 s艂uchawk臋. Ktokolwiek sta艂 za drzwiami,
musi
troch臋 poczeka膰.
- Si?
Znowu zastukano do drzwi, tym razem mocniej. Kto艣 zawo艂a艂 go po nazwisku, ale nie zdo艂a艂 rozpozna膰 g艂osu, co gorsza nie wiedzia艂 te偶, kto do niego dzwoni. Przykry艂 s艂uchawk臋 d艂oni膮 i krzykn膮艂: - Chwileczk臋! - a do telefonu: - Tak? S艂ucham. - Halo!
- Tak!!! S艂ucham!
- Dzwoni臋 w imieniu senora Ramireza.
Serrador poczu艂 ciarki na krzy偶u.
- Kto m贸wi?
- Nazywam si臋 Juan Martinez. Czy m贸wi臋 z deputowanym Serradorem?
- Co za Juan Martinez? - rzuci艂 gburowato Serrador. I kto si臋 tak dobija do
drzwi? Co
za po艣piech?
- Nale偶臋 do familia - oznajmi艂 Martinez.
W drzwiach szcz臋kn膮艂 klucz i Serrador, nie dowierzaj膮c w艂asnym oczom patrzy艂, jak w progu staje dozorczyni, za kt贸r膮 wida膰 by艂o trzy mundury policyjne. - Przepraszam najmocniej - sumitowa艂a si臋 dozorczyni - ale tych pan贸w musia艂am wpu艣ci膰.
- Jak 艣miecie?! - powiedzia艂 Serrador g艂osem pe艂nym oburzenia, a jego oczy
zap艂on臋艂y
gniewem. W tej samej jednak chwili us艂ysza艂, 偶e po艂膮czenie zosta艂o przerwane i
ze s艂uchawki
pop艂yn臋艂o monotonne buczenie.
- Deputowany Isidoro Serrador? - spyta艂 sier偶ant.
- Tak, ale...
- Pozwoli pan z nami.
- W jakim celu?
- Aby odpowiedzie膰 na pytania zwi膮zane ze 艣mierci膮 ameryka艅skiej turystki. Serrador mocno przygryz艂 wargi. Nie wolno mu nic m贸wi膰, o cokolwiek pyta膰, zanim nie porozumie si臋 z adwokatem. I zanim si臋 nad wszystkim nie zastanowi.
Bezmy艣lno艣膰 jest
najcz臋stszym 藕r贸d艂em katastrof.
Skin膮艂 g艂ow膮.
- Rozumiem. Pozw贸lcie panowie, 偶e si臋 przebior臋.
Sier偶ant kiwn膮艂 g艂ow膮 i jednemu z funkcjonariuszy kaza艂 stan膮膰 przy drzwiach sypialni. Nie pozwoli艂by ich zamkn膮膰, ale Serrador nawet tego nie pr贸bowa艂. Pod 偶adnym pozorem nie wolno mu straci膰 zimnej krwi, bo potem nikt ju偶 nie zap臋dzi z powrotem demona do butelki. Spok贸j i trze藕we my艣lenie - to w tej chwili liczy艂o si臋 najbardziej.
Wyszli z budynku przez podziemny parking, by膰 mo偶e po to, aby oszcz臋dzi膰 Serradorowi ciekawskich spojrze艅 s膮siad贸w. Nie za艂o偶ono mu te偶 kajdanek. Wsiedli do nieoznakowanego samochodu i pojechali do komisariatu po przeciwnej stronie parku. Tam zaprowadzono go do pozbawionego okien pomieszczenia, gdzie na 艣cianie wisia艂o zdj臋cie kr贸la, a z sufitu zwiesza艂 si臋 brudny klosz z trzema 偶ar贸wkami. Na starym drewnianym stole sta艂 telefon; dowiedzia艂 si臋, 偶e mo偶e z niego korzysta膰 do woli. Nied艂ugo zjawi si臋 kto艣, kto z nim porozmawia.
Drzwi zamkni臋to na klucz, a Serrador usiad艂 na jednym z czterech krzese艂.
Zadzwoni艂 do swego adwokata, ale Antonia nie by艂o ani w kancelarii, ani w domu. No c贸偶, bogaty kawaler, jakim by艂, cz臋sto miewa schadzki. Nie zostawi艂 wiadomo艣ci, wola艂 bowiem unikn膮膰 sytuacji, gdy o wszystkim przypadkowo dowiedzia艂aby si臋 jaka艣 nimfetka.
Tak czy owak, nie by艂o 偶adnych reporter贸w, wszystko za艂atwiono zatem dyskretnie. Chyba 偶e czekali przed frontowym wej艣ciem, przysz艂o mu nagle do g艂owy. By膰 mo偶e to z tej przyczyny wyszli przez podziemny parking. By膰 mo偶e dlatego dozorczyni powiedzia艂a: „Tych pan贸w musia艂am wpu艣ci膰”, gdy偶 jakich艣 innych nie wpu艣ci艂a, zaprawiona ju偶 w potyczkach z dziennikarzami, kt贸rzy usi艂owali zak艂贸ci膰 prywatno艣膰 deputowanego. To w艂a艣nie z uwagi na nich regularnie zmieniano numery telefon贸w. Co nie przeszkodzi艂o zadzwoni膰 temu, kto przedstawi艂 si臋 jako Juan Martinez. Nieustannie powraca艂o pytanie, kto to w艂a艣ciwie by艂 i przed czym usi艂owa艂 ostrzec. O tym, 偶e jest uwik艂any w zorganizowanie zamachu na Amerykank臋 wiedzia艂 tylko Esteban Ramirez, a on nie pu艣ci pary z ust.
Przysz艂o mu na my艣l, 偶e warto zadzwoni膰 pod w艂asny numer i wys艂ucha膰 zarejestrowanych wiadomo艣ci. Aparat, kt贸ry mia艂 do dyspozycji, m贸g艂 by膰 na pods艂uchu, ale musia艂 ryzykowa膰. Nie mia艂 偶adnego wyboru.
Zanim jednak zd膮偶y艂 wykona膰 to, co zamierzy艂, otworzy艂y si臋 drzwi celi i stan臋li
w
nich dwaj m臋偶czy藕ni.
Nie byli to bynajmniej policjanci.
10
Wtorek, 00.04 - Madryt
Mi臋dzynarodowa Organizacja Policji Kryminalnej - potocznie znana jako Interpol - powsta艂a w Wiedniu w 1923 roku i mia艂a stanowi膰 艣wiatowe centrum wymiany informacji kryminalnych. Po drugiej wojnie 艣wiatowej organizacja rozros艂a si臋, zajmuj膮c si臋 zwalczaniem przemytu, narkotykami, fa艂szerstwami i kidnappingiem. Dzisiaj wsp贸艂pracowa艂y ju偶 z ni膮 policje stu siedemdziesi臋ciu siedmiu kraj贸w, swoje siedziby za艣 mia艂a w wi臋kszo艣ci du偶ych miast 艣wiata. W ka偶dym kraju lokalna centrala Interpolu nazywa si臋 Narodowym Biurem Centralnym, kt贸re, w przypadku USA, swoje raporty kieruje do Wydzia艂u Ochrony Prawa w Departamencie Sprawiedliwo艣ci i do Departamentu Skarbu. Przez lata sp臋dzone w FBI, Darrell McCaskey intensywnie wsp贸艂pracowa艂 z kilkoma dziesi膮tkami inspektor贸w Interpolu. Dwoje spo艣r贸d nich pochodzi艂o z Hiszpanii. Po pierwsze, niezapomniana Mar铆a Corneja, samotna agentka od operacji specjalnych, kt贸ra mieszka艂a z McCaskeyem przez siedem miesi臋cy pobytu w Ameryce. Po drugie, Luis Garca de la Vega, szef Narodowego Biura Centralnego w Madrycie.
Luis, br膮zowosk贸ry, czarnow艂osy, nied藕wiedziowaty i ch臋tny do bitki Cygan z Andaluzji, w wolnych chwilach uczy艂 ta艅czy膰 flamenco. Podobnie jak 贸w taniec, trzydziestosiedmioletni Luis by艂 m臋偶czyzn膮 pe艂nym spontaniczno艣ci, uduchowienia i patosu.
Kierowa艂 jedn膮 z najbardziej dynamicznych i najlepiej poinformowanych narodowych filii Interpolu, a w kr臋gach policyjnych darzono go zazdro艣ci膮 i podziwem. Luis chcia艂 przyj艣膰 do hotelu zaraz po strza艂ach przed gmachem parlamentu, ale przeszkodzi艂o mu w tym wydarzenie w San Sebastian. Przyjecha艂 o p贸艂nocy i zasta艂 McCaskeya i Aideen przy posi艂ku. Darrell mocno u艣ciska艂 starego przyjaciela. - To okropne, co si臋 sta艂o - powiedzia艂 Luis w angielszczy藕nie, kt贸ra nigdy nie pozby艂a si臋 hiszpa艅skiej d藕wi臋czno艣ci.
McCaskey w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.
- Przepraszam, 偶e tak p贸藕no, ale widz臋, 偶e przywykacie ju偶 do hiszpa艅skich obyczaj贸w. Je艣膰 p贸藕no w nocy i d艂ugo spa膰.
- M贸wi膮c szczerze - odpar艂 McCaskey - by艂a to pierwsza okazja, 偶eby艣my mogli skorzysta膰 z kuchni hotelowej, co za艣 do spania, to niezale偶nie od tego, ile zjemy, i tak ka偶demu z nas trudno pewnie b臋dzie zasn膮膰.
- Rozumiem. - Luis mocno u艣cisn膮艂 rami臋 Darrella. Po chwili doda艂: - Okropny dzie艅.
- W艂a艣ciwie jemy bardziej przez rozs膮dek ni偶 z potrzeby - powiedzia艂 McCaskey. - Organizm to subtelna ca艂o艣膰 i trzeba uwa偶a膰, 偶eby nie zawi贸d艂 w najmniej oczekiwanym momencie, tylko dlatego, 偶e zabraknie mu rezerw energii. Si膮dziesz razem z nami?
Mo偶e
wina?
- Nie, dzi臋kuj臋, pami臋tasz, nigdy nie pij臋 na s艂u偶bie. Tak jak m贸wisz, organizm
to
subtelna ca艂o艣膰. Ale wy si臋 mn膮 nie kr臋pujcie. - Spojrza艂 na Aideen i u艣miechn膮艂
si臋. -
Senorita Marley, prawda?
- Tak.
Aideen wsta艂a i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, a pomimo ca艂ego fizycznego i psychicznego zm臋czenia, poczu艂a jaki艣 o偶ywczy dreszcz, kiedy ich r臋ce si臋 zetkn臋艂y. By艂 przystojny, ale nie to spowodowa艂o owo wra偶enie. Aideen zawsze wyczuwa艂a, kiedy ma do czynienia z m臋偶czyzn膮, na kt贸rym mo偶na polega膰.
- Wiem, jak musi pani bole膰 nad strat膮 przyjaci贸艂ki, ale dobrze, 偶e przynajmniej
pani
nic si臋 nie sta艂o. Bo nic si臋 nie sta艂o?
- Nie, nic.
- Bogu dzi臋ki.
Luis przysun膮艂 fotel do sto艂u i usiad艂. McCaskey znowu zaj膮艂 si臋 swoj膮 pikantnie przyprawion膮 kuropatw膮.
- 艁adnie pachnie - zauwa偶y艂 Luis.
- Mhm, r贸wnie dobrze smakuje - mrukn膮艂 McCaskey i spojrza艂 podejrzliwie na Hiszpana. - Co艣 ukrywasz.
Luis z zak艂opotaniem potar艂 czo艂o.
- Niestety, nie. Z przykro艣ci膮 musz臋 stwierdzi膰, 偶e nie mam nic nawet do ukrycia.
M贸wi膮c kr贸tko, niczego nie uda艂o mi si臋 ustali膰. Tylko podejrzenia, nic konkretnego.
- Twoje podejrzenia cz臋sto okazuj膮 si臋 bardziej wiarygodne od tego, co inni uwa偶aj膮 za dowiedzione fakty - zauwa偶y艂 McCaskey. - M贸w wszystko. Luis nala艂 sobie wody z karafki, poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk, a potem zrobi艂 nieokre艣lony ruch w kierunku ciemnego okna.
- Zrobi艂o si臋 tutaj okropnie, Darrell, i dzieje si臋 coraz gorzej. W Avila,
Segovii i Sorii
mieli艣my niewielkie rozruchy antybaskijskie.
- Wszystko w Kastylii - zauwa偶y艂a Aideen.
- Wygl膮da na to, 偶e policja nie robi wszystkiego, co w jej mocy, 偶eby zapobiec tym ekscesom.
- Przestaje by膰 bezstronna? - z niepokojem spyta艂 McCaskey.
Luis wolno pokiwa艂 g艂ow膮.
- Nigdy jeszcze nie widzia艂em takiego... - zaj膮kn膮艂 si臋, szukaj膮c odpowiedniego
s艂owa
- takiego...
- Zbiorowego ob艂臋du - podrzuci艂a Aideen.
Luis spojrza艂 na ni膮 zaskoczony.
- To takie okre艣lenie z psychologii spo艂ecznej. Specjali艣ci ostrzegali, 偶e czego艣 w tym rodzaju mo偶na si臋 obawia膰 na przyk艂ad w zwi膮zku z ko艅cem tysi膮clecia. Prze艂om mileni贸w, trwoga, 偶e nawet je艣li 艣wiat si臋 nie sko艅czy, to nast膮pi straszliwa katastrofa, kt贸r膮 prze偶yj膮 tylko nieliczni, st膮d wi臋c powszechny strach, akty przemocy... Luis przytakn膮艂.
- Co艣 w tym jest. Odnosi si臋 wra偶enie, 偶e wszystkich ogarn臋艂a jaka艣 gor膮czka. Moi ludzie, kt贸rzy stamt膮d kontaktuj膮 si臋 ze mn膮, powiadaj膮, 偶e nienawi艣膰 i napi臋cie tak wisz膮 w powietrzu, 偶e niemal mo偶na ich dotkn膮膰. Zdumiewaj膮ce. - Nie chcesz, mam nadziej臋 - 偶achn膮艂 si臋 McCaskey - sugerowa膰, i偶 Martha pad艂a ofiar膮 masowego delirium.
Luis machn膮艂 r臋k膮.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. Chodzi mi tylko o to, 偶e zapanowa艂a jaka艣 dziwaczna atmosfera, z kt贸r膮 nigdy si臋 tutaj jeszcze nie zetkn膮艂em. - Nachyli艂 si臋 nad Jajem. - Co gorsza, gotuje si臋 tak偶e pod innym garnkiem, a kto艣 starannie to sobie przygotowa艂.
- Jaki „garnek” masz na my艣li? - spyta艂 McCaskey
- Do zatopienia tego jachtu ko艂o San Sebastian u偶yto C-4 - oznajmi艂 de la Vega. - Wiem ju偶 o tym od Boba Herberta. - McCaskey spojrza艂 na Luisa wyczekuj膮co. - M贸w, wiem, 偶e trzymasz co艣 jeszcze w zanadrzu.
- Jeden z zabitych, Esteban Ramirez, wsp贸艂pracowa艂 kiedy艣 z CIA. Statki nale偶膮cej do niego kompanii 偶eglugowej by艂y u偶ywane do przerzucania broni i ludzi w r贸偶ne sekretne miejsca. Na razie tylko si臋 o tym szepcze, ale lada chwila kto艣 zacznie m贸wi膰 g艂o艣niej.
- S膮dzi pan, 偶e CIA macza艂a w tym palce?
- Prosz臋 mi m贸wi膰, Luis, tak jest znacznie pro艣ciej, je艣li mamy wsp贸艂pracowa膰. A co do CIA: nie. Firma nie zrobi艂aby tego tak jawnie, a gdyby chodzi艂o jej o odwet za pani膮 Mackall, by艂oby to niemo偶liwe w ci膮gu godziny. Chodzi jednak o to, 偶e w politycznych kr臋gach pojawi si臋 moc plotek i porozumiewawczych spojrze艅. Wiesz, jak to jest z politykami, prawda, Darrell? - Zapytany w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮. - Z tak膮 plotk膮 nie wiadomo, jak walczy膰, a ci, kt贸rzy b臋d膮 chcieli wierzy膰 w uczestnictwo Ameryki, zrobi膮 to z ochot膮.
- Rozmawia艂em niedawno z Bobem Herbertem - powiedzia艂 McCaskey. - M贸wi, 偶e CIA jest r贸wnie zdumiona zatopieniem jachtu, jak wszyscy inni. A Bob wie ju偶, jak z nimi rozmawia膰, a przede wszystkim - jak ich s艂ucha膰. Nie da sobie wcisn膮膰 偶adnego kitu.
- Jak m贸wi臋, nie widz臋 偶adnego sensu w akcji CIA, natomiast o wiele bardziej prawdopodobny jest inny scenariusz. Zostaje zamordowana ameryka艅ska dyplomatka, aby USA wiedzia艂y, 偶e maj膮 si臋 trzyma膰 z daleka od hiszpa艅skich problem贸w. Zaraz potem gin膮 ci, kt贸rzy zorganizowali zamach. Radio odtwarza ta艣m臋, z kt贸rej wynika, 偶e zlikwidowani Katalo艅czycy mieli kompana, baskijskiego deputowanego, wsp贸lnie z kt贸rym uknuli zamach nie tylko na jedn膮 Murzynk臋, ale i na ca艂y nar贸d hiszpa艅ski. Wi臋c nar贸d hiszpa艅ski powinien zerwa膰 si臋 do walki.
- Kto mo偶e odnie艣膰 korzy艣膰 z wojny domowej? - spyta艂 sceptycznie McCaskey. - Ludzie trac膮 偶ycie, gospodarka si臋 wali...
- Zastanawia艂em si臋 ju偶 nad tym - odrzek艂 Luis. - Gdyby wysun膮膰 zarzut zdrady stanu, prawo przewiduje kar臋 艣mierci i konfiskat臋 maj膮tku. Oczywi艣cie, prawo dotyczy konkretnych ludzi, a nie grup, ale w atmosferze poczucia krzywdy, pragnienia zemsty, nienawi艣ci, 艂atwo o rzucenie has艂a zbiorowej odpowiedzialno艣ci. A z kolei, gdyby wydziedziczy膰 teraz Katalo艅czyk贸w i podzieli膰 ich maj膮tek mi臋dzy pozosta艂ych, wszyscy:
Kastylijczycy,
Andaluzyjczycy, Galicjanie, na tym skorzystaj膮.
- Zaraz, cofnijmy si臋 jeszcze o krok - poprosi艂a Aideen. - Co mieliby zyska膰 Katalo艅czycy i Baskowie na zespoleniu si艂?
- Katalo艅czycy sprawuj膮 kontrol臋 nad kluczowymi elementami gospodarki hiszpa艅skiej. Z kolei po艣r贸d separatyst贸w baskijskich znajduje si臋 grupa bardzo do艣wiadczonych terroryst贸w. Je艣li kto艣 chce sparali偶owa膰 偶ycie kraju, te dwa czynniki 艣wietnie si臋 wspomagaj膮.
- Uderzy膰 w bezpiecze艅stwo fizyczne i finansowe - mrukn膮艂 McCaskey - 偶eby kto艣 m贸g艂 pojawi膰 si臋 niczym zbawca na bia艂ym rumaku.
- W艂a艣nie. Mamy informacje, 偶e szykuje si臋 jaka艣 wsp贸lna akcja.
- Sk膮d? - zainteresowa艂 si臋 McCaskey.
- Naszym 藕r贸d艂em by艂 cz艂owiek, kt贸ry od dawna by艂 w za艂odze jachtu Ramireza. Bardzo go szkoda, wiarygodne 藕r贸d艂o, zgin膮艂 w eksplozji. Od niego wiedzieli艣my o licznych spotkaniach z kr贸lami przemys艂u, o regularnych rejsach po Zatoce Biskajskiej. - Kraj Bask贸w - zauwa偶y艂 McCaskey.
Luis pokiwa艂 g艂ow膮.
- Z cz臋stymi po drodze postojami. Nasz agent donosi艂, 偶e zawsze byli z nimi ludzie z familia, obstawa. Nie mia艂 poj臋cia, kogo Ramirez odwiedza艂 i po co, tyle natomiast m贸g艂 powiedzie膰, 偶e przez ostatnie p贸艂 roku zamiast raz na miesi膮c, p艂yn臋li raz na dwa tygodnie.
- Czy mo偶liwe, 偶e ten wasz cz艂owiek gra艂 na dwa fronty? - spyta艂 McCaskey.
- 呕e jeszcze komu艣 sprzedawa艂 te informacje?
- Mhm.
- Mo偶liwe - zgodzi艂 si臋 Luis. - Z ca艂膮 pewno艣ci膮 inni te偶 widzieli, czy przynajmniej przeczuwali, 偶e Ramirez co艣 szykuje, i 偶e to niekoniecznie ma si臋 dla nich dobrze sko艅czy膰.
Pytanie, kto to m贸g艂 by膰? Jedno wszelako nie ulega w膮tpliwo艣ci: ta osoba czy grupa wiedzia艂a o planowanym zamachu na wasz膮 wys艂anniczk臋. - Dlaczego tak s膮dzisz?
- Bo na jachcie za艂o偶ony by艂 pods艂uch, a oni czekali na w艂a艣ciwy moment do eksplozji. Na ta艣mie mieli rozmow臋, kt贸ra zdemaskowa艂a Ramireza i jego sojusznik贸w, a kiedy na pok艂adzie zjawi艂 si臋 zamachowiec - nast膮pi艂o wielkie „bum!”. - No tak. Czysty profesjonalizm - zgodzi艂 si臋 McCaskey.
- A偶 za czysty - rzek艂 pos臋pnie Luis. - Je艣li ju偶 mowa o wojnie domowej, czy
wiecie,
moi mili, 偶e niekt贸rzy twierdz膮, i偶 wcale si臋 ona nie sko艅czy艂a? 呕e rany wcale
si臋 nie
zabli藕ni艂y, a w istocie niewiele si臋 zmieni艂o.
Aideen ci臋偶ko westchn臋艂a.
- Czy mo偶ecie sobie wyobrazi膰, kim sta艂by si臋 w oczach ludzi kto艣, kto po艂o偶y艂by
kres
temu wszystkiemu?
Obaj spojrzeli na ni膮 uwa偶nie.
- Nowym Franco - rzek艂 Luis.
- Nowym Franco - powt贸rzy艂a Aideen.
McCaskey przeci膮gle gwizdn膮艂.
- Fajna perspektywa.
- Kiedy by艂am ma艂a, ojciec opowiada艂 o starych metodach kampanii wyborczej w Bostonie - ci膮gn臋艂a Aideen. - Facet wynajmowa艂 bandzior贸w, 偶eby napadali sklepikarzy.
Potem kt贸rego艣 dnia zjawia si臋 pod drzwiami z baseballowym kijem, a bandziory, za co te偶 im zap艂aci艂, uciekaj膮, a偶 si臋 za nimi kurzy. Kiedy si臋 okazuje, 偶e facet zamierza zosta膰 burmistrzem albo chocia偶by szeryfem, jak my艣licie, na kogo b臋d膮 g艂osowa膰 sklepikarze?
- Pi臋kna analogia - krzywo u艣miechn膮艂 si臋 Luis.
Aideen tylko roz艂o偶y艂a r臋ce.
- Luis, znasz kogo艣, kto by pasowa艂 do tego obrazu? - spyta艂 McCaskey. - Madre de Dios, my艣l臋, 偶e na p臋czki mo偶na liczy膰 polityk贸w i biznesmen贸w, kt贸rym marzy si臋 co艣 takiego. Ale mamy jednak pewne wskaz贸wki. Jacht zniszczono nieopodal San Sebastian, nast臋pnie kto艣 dostarczy艂 ta艣m臋. Mo偶e ci ludzie nadal tam s膮, mo偶e nie, w ka偶dym razie po艣lemy tam kogo艣, 偶eby spr贸bowa艂 znale藕膰 trop. Helikopter zabierze mojego cz艂owieka za - zerkn膮艂 na zegarek - dwie godziny.
- Ja te偶 chc臋 lecie膰 - powiedzia艂a Aideen i, rzucaj膮c chusteczk臋 na st贸艂, wsta艂a.
- Ca艂kowicie popieram - powiedzia艂 Luis i zerkn膮艂 na Darrella. - Chyba 偶e ty
masz co艣
przeciw temu.
McCaskey popatrzy艂 zdziwiony.
- A kogo wysy艂asz?
- Mar铆臋 Corneja - odrzek艂 Luis.
McCaskey powoli od艂o偶y艂 sztu膰ce na talerz. Aideen ze zdziwieniem patrzy艂a, jak nagle gdzie艣 ulatuje niewzruszony zdawa艂oby si臋 stoicyzm by艂ego agenta FBI. - Nie wiedzia艂em, 偶e znowu z tob膮 pracuje - powiedzia艂 Darrell i wytar艂 serwetk膮 usta.
- Wr贸ci艂a p贸艂 roku temu - wyja艣ni艂 Luis. - Potrzebowa艂a pieni臋dzy, 偶eby dalej m贸c je藕dzi膰 na koniach i gra膰 w tej swojej amatorskiej lidze pi艂karskiej, a ja z ch臋ci膮 j膮 przyj膮艂em, bo... bo po prostu jest dobra.
McCaskey zapatrzy艂 si臋 gdzie艣 w dal i powiedzia艂: - Najlepsza.
Po chwili spojrza艂 na Aideen i doda艂: - Musz臋 to uzgodni膰 z Paulem, ale je艣li o
mnie
chodzi, bardzo si臋 ciesz臋, 偶e b臋dziemy mieli na miejscu w艂asnego cz艂owieka. We藕
swoje
papiery turystyczne. - Spojrza艂 na Luisa. - Mar铆a b臋dzie wyst臋powa膰 jako
inspektorka
Interpolu?
- Nie wiem, sama zadecyduje.
McCaskey pokiwa艂 g艂ow膮 i zapad艂a cisza.
- Jak mamy si臋 dosta膰 do San Sebastian? - spyta艂a Aideen.
- Z lotniska zabierze was helikopter - odpar艂 Luis. - Tam b臋dzie na was czeka艂
wynaj臋ty samoch贸d. Zadzwoni臋 do Mar铆i i uprzedz臋, 偶e ty tak偶e jedziesz. Podrzuc臋
ci臋 na
lotnisko.
McCaskey zerkn膮艂 na Luisa.
- Czy wiedzia艂a, 偶e jestem w Hiszpanii?
- Tak, powiedzia艂em jej. - Poklepa艂 przyjaciela po d艂oni. - Kaza艂a przekaza膰 ci pozdrowienia.
- Serdeczne dzi臋ki - rzek艂 ponuro McCaskey.
11
Wtorek, 00.07 - San Sebastian
Kiedy Juan Martinez odp艂ywa艂 sw膮 motor贸wk膮 od jachtu Ramireza, nie mia艂 poj臋cia, 偶e w ten spos贸b ratuje 偶ycie.
Kiedy nast膮pi艂 wybuch, gwa艂towna fala zwali艂a go na dno 艂贸dki, jej samej jednak nie przewr贸ci艂a. Natychmiast poderwa艂 si臋 i podp艂yn膮艂 w kierunku wraku. Kilkana艣cie metr贸w od jachtu zobaczy艂 cia艂o Ramireza. Jego pracodawca, a tak偶e zwierzchnik pot臋偶nej familia, silnie poparzony, unosi艂 si臋 na falach, z twarz膮 zanurzon膮 w wodzie. Juan wyskoczy艂 za burt臋 i, jedn膮 r臋k膮 trzymaj膮c si臋 cumki motor贸wki, podp艂yn膮艂 do Ramireza i zawr贸ci艂 z nim do 艂贸dki. S艂ysza艂 rwany, 艣wiszcz膮cy oddech. - Senor Ramirez! To ja, Juan Martinez. Zaraz wci膮gn臋 pana na motor贸wk臋, a potem...
- Dzwo艅... - wycharcza艂 Ramirez.
Juan zacz膮艂 wspina膰 si臋 na burt臋, kiedy nagle r臋ka Ramireza ze zdumiewaj膮c膮 si艂膮 chwyci艂a go za r臋kaw i poci膮gn臋艂a z powrotem.
- Serrador! Trzeba... ostrzec!
- Serrador? Senor Ramirez, nie wiem kto to taki!
- Biuro... - z trudem wykrztusi艂 Ramirez. - O... ku... lary.
- Senor Ramirez, niech pan si臋 nie m臋czy, spokojnie.
Znienacka cia艂em rannego wstrz膮sn膮艂 pot臋偶ny dreszcz.
- My... ich... albo... oni nas.
- Jacy oni?
Juan pos艂ysza艂 g艂os silnika z drugiej strony jachtu, a nast臋pnie zobaczy艂 sun膮c膮 po wodzie plam臋 bia艂ego 艣wiat艂a. Kto艣 nadp艂ywa艂. Juan nie bardzo si臋 wyznawa艂 w interesach swego patrona, dobrze jednak wiedzia艂, 偶e ich familia mia艂a wielu wrog贸w. Nie musia艂 to by膰 偶aden z nich, ale nie nale偶a艂o ryzykowa膰.
Ramirez szarpn膮艂 si臋, a potem zastyg艂 z martwo rozwartymi ustami. Juan zamkn膮艂 powieki Ramireza. Chocia偶 by艂o to sprzeczne z szacunkiem, kt贸ry dla niego czu艂, musia艂 cia艂o zostawi膰 w wodzie. Ten, kto spowodowa艂 wybuch, ci膮gle m贸g艂 by膰 w pobli偶u, kto wie, mo偶e to w艂a艣nie on chcia艂 teraz przeszuka膰 miejsce zbrodni. Rozs膮dniej by艂o tu nie zostawa膰. Wdrapa艂 si臋 zwinnie na motor贸wk臋, uruchomi艂 silnik i jak najszybciej odp艂yn膮艂. Oddali艂 si臋 na tyle, i偶 m贸g艂 by膰 pewny, 偶e nikt go nie dostrze偶e i wy艂膮czy艂 motor, kt贸ry uruchomi艂 ponownie dopiero wtedy, kiedy przyby艂a policja. Wielkim 艂ukiem dotar艂 na brzeg.
Umocowawszy 艂贸dk臋 do jednego z pomost贸w, Juan odszuka艂 automat telefoniczny. By艂 mokry i zmarzni臋ty; stra偶nikowi w stoczni powiedzia艂, 偶eby przys艂a艂 po niego kierowc臋.
Znalaz艂szy si臋 na miejscu, bez chwili zw艂oki poszed艂 do gabinetu Ramireza. Napar艂 ramieniem na drzwi, te pu艣ci艂y; wszed艂 i usiad艂 za biurkiem. Patron wspomnia艂 co艣 o okularach. W g贸rnej szufladzie le偶a艂a para. Obejrza艂 je dok艂adnie. Po wewn臋trznej stronie oprawki maciupe艅kimi cyframi wypisano cztery numery telefon贸w, ka偶dy poprzedzony liter膮 - mo偶na je by艂o wzi膮膰 za numery fabryczne. C贸偶 za chytry pomys艂; Ramirezowi nie by艂y potrzebne okulary, a kto w nich szuka艂by sekretnych zapisk贸w?
Wykr臋ci艂 numer, przed kt贸rym znajdowa艂o si臋 „S”. Odpowiedzia艂 Serrador, kimkolwiek by艂. G艂os by艂 szorstki, podenerwowany, a s膮dz膮c z innych d藕wi臋k贸w, jego w艂a艣ciciel znalaz艂 si臋 w艂a艣nie w opa艂ach. Juan odwiesi艂 s艂uchawk臋, 偶eby nie uda艂o si臋 ustali膰, sk膮d dzwoniono.
Przez wielkie okna spogl膮da艂 na wielki dziedziniec stoczni. Esteban Ramirez przez lata zrobi艂 Juanowi bardzo wiele dobrego. Martinez nie nale偶a艂 do jego najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w, ale nale偶a艂 do familia; by艂 czas kiedy z tego korzysta艂, teraz nadchodzi艂 czas sp艂aty. 艢mier膰 patrona nie likwidowa艂a obowi膮zku wierno艣ci. Zadzwoni艂 pod pozosta艂e numery; nale偶a艂y do m臋偶czyzn, kt贸rzy tak偶e znale藕li si臋 na jachcie, o czym Juan wiedzia艂, gdy偶 sam ich tam zawozi艂. Wydarzy艂a si臋 tragedia, ale z艂o czyha艂o na wszystkich. Kto艣 usun膮艂 osoby, z kt贸rymi Ramirez 艣ci艣le wsp贸艂pracowa艂. Obowi膮zek wierno艣ci wymaga艂, aby Juan dowiedzia艂 si臋, kto to by艂, i wymierzy艂 mu kar臋.
Ludzie z nocnej zmiany ju偶 zaczynali m贸wi膰 o 艣mierci szefa. Wspominano te偶 o jakiej艣 kasecie, kt贸r膮 puszczono w radio. Ramirez mia艂 podobno macza膰 palce w zamordowaniu ameryka艅skiej turystki.
Porozmawia艂 z trzema innymi cz艂onkami familia: dwoma stra偶nikami i majstrem. Postanowili, 偶e razem pojad膮 do studia rozg艂o艣ni radiowej, 偶eby dowiedzie膰 si臋 czego艣 o ta艣mie.
Je艣li by艂a, to nale偶a艂o si臋 dowiedzie膰, kto j膮 dostarczy艂.
Ktokolwiek to by艂, musi po偶a艂owa膰 swojego czynu.
12
Poniedzia艂ek, 17.09 - Waszyngton
Paul Hood by艂 sfrustrowany, ostatnio bowiem zdarza艂o si臋 to coraz cz臋艣ciej i to
z tego
samego powodu.
Zadzwoni艂 do 偶ony, 偶e nie b臋dzie go na kolacji.
- Jak zwykle - skwitowa艂a Sharon i odwiesi艂a s艂uchawk臋. Hood nie m贸g艂 mie膰 do niej pretensji. Nie wiedzia艂a o 艣mierci Marthy, nie wolno mu bowiem by艂o m贸wi膰 o sprawach Centrum korzystaj膮c z powszechnie dost臋pnej sieci telefonicznej. Tak czy owak Sharon bardziej chodzi艂o o ich dw贸jk臋 ni偶 o ni膮 sam膮.
Jedenastoletni Alexander a偶 si臋 pali艂, 偶eby pokaza膰 ojcu, jakie cuda potrafi wyczarowa膰 na nowym skanerze, kiedy jednak Hood dociera艂 w ko艅cu do domu, ch艂opiec spa艂 ju偶 g艂臋boko.
Trzynastoletnia Harleigh ka偶dego dnia 膰wiczy艂a na skrzypcach przed kolacj膮 i, zdaniem Sharon, na ten czas dom stawa艂 si臋 miejscem prawdziwie magicznym, ale obecno艣膰 Paula jeszcze bardziej by temu sprzyja艂a.
Czu艂 si臋 winny wobec Sharon; dominuj膮cym has艂em lat dziewi臋膰dziesi膮tych by艂o „Rodzina przede wszystkim”. Wszelako czu艂 si臋 winny tak偶e wobec Bia艂ego Domu. By艂 odpowiedzialny przed prezydentem i narodem. By艂 odpowiedzialny przed lud藕mi, kt贸rych 偶ycie i przysz艂o艣膰 zale偶a艂y od jego skupienia, os膮du i energii. Oboje z Sharon znali regu艂y gry, gdy podejmowa艂 si臋 tej pracy. Czy to nie ona namawia艂a go, 偶eby wycofa艂 si臋 z polityki? Czy to nie ona by艂a oburzona, i偶 rodzina burmistrza Los Angeles nie ma najmniejszego prawa do prywatno艣ci? Cokolwiek jednak by robi艂, nigdy nie b臋dzie mia艂 ca艂ych wakacji dla rodziny, jak ojciec Sharon, dyrektor liceum.
Nie by艂 te偶 bankierem, kt贸ry pracuje od 贸smej trzydzie艣ci do siedemnastej trzydzie艣ci i tylko czasami musi spotka膰 si臋 z klientem na kolacji. Nie by艂 te偶 bogaczem w rodzaju tego w艂oskiego playboya, w艂a艣ciciela kilku winnic, Stefana Renaldo, na kt贸rego jachcie op艂yn臋艂a 艣wiat, zanim pozna艂a Hooda i zanim si臋 pobrali.
Paul Hood kocha艂 swoj膮 prac臋 i mia艂 bardzo silne poczucie odpowiedzialno艣ci. Ceni艂 te偶 sobie poczucie, 偶e efekty tej pracy by艂y namacalne. Ka偶dego ranka, kiedy budzi艂 si臋, schodzi艂 do kuchni i zasiada艂 nad porann膮 kaw膮, ws艂uchiwa艂 si臋 w 贸w spok贸j domu i okolicy, my艣l膮c: „Po cz臋艣ci to i moja zas艂uga”.
Owe namacalne efekty lubili zreszt膮 wszyscy. Nie by艂oby komputera, lekcji skrzypiec ani 艂adnego domu, gdyby nie pracowa艂 tak ci臋偶ko. Sharon musia艂aby pracowa膰 na pe艂nym etacie, podczas gdy teraz wyst臋powa艂a tylko czasami w lokalnej telewizji z poradami kulinarnymi. Nie musia艂a mu dzi臋kowa膰, ale czy nie mog艂aby mie膰 w g艂osie odrobin臋 mniej pretensji? Nie 偶膮da艂, by pia艂a z zachwytu, kiedy po raz kolejny zapowiada艂, 偶e zostanie d艂u偶ej w pracy, ale czy nie mog艂a zrozumie膰, 偶e tak偶e dla niego jest to przykre? Siedzia艂 wpatrzony w r臋k臋, kt贸ra nadal spoczywa艂a na s艂uchawce. Rozwa偶a艂 wszystkie za i przeciw, jeszcze przez moment waha艂 si臋 z decyzj膮, ale potem z kwa艣n膮 min膮 wyprostowa艂 si臋 w fotelu.
Zna艂 dobrze to uczucie. Gdyby tylko Sharon spr贸bowa艂a mu pom贸c, zamiast oskar偶a膰, nie tyle mo偶e w s艂owach, ile w tonie g艂osu, przemilczeniach, zachowaniu. Nie sprawi艂oby to wprawdzie, 偶e rzadziej zostawa艂by w pracy, gdy偶 obowi膮zki by艂y obowi膮zkami, mia艂by jednak poczucie, 偶e jest dom rodzinny, gdzie na niego czekaj膮, a nie, i偶 nieustannie odbywa si臋 spektakl pod tytu艂em „Co si臋 sta艂o z Paulem Hoodem?”. Znowu pomy艣la艂 o Nancy Bosworth. Nie tak dawno spotka艂 j膮 przypadkiem w Niemczech. Mniejsza z tym, 偶e lata temu zostawi艂a go na lodzie. Mniejsza z tym, 偶e z艂ama艂a mu serce. Na sam jej widok poczu艂, jak wszystko rwie si臋 ku niej, akceptowa艂a go bowiem bezkrytycznie, takim jakim by艂, a do powiedzenia mia艂a same rzeczy mi艂e i schlebiaj膮ce.
„Dobrze, dobrze”, odezwa艂 si臋 w duszy Hooda g艂os broni膮cy Sharon, „Nancy nic to nie kosztuje, bo nie 偶yje z tob膮 i nie ma do wychowania dw贸jki dzieci, kt贸re pozostaj膮 jedynie na jej g艂owie, gdy ojca nie ma w domu”.
Co jednak w niczym nie zmienia艂o faktu, 偶e bardzo pragn膮艂 przytuli膰 Nancy i - zosta膰 przez ni膮 przytulonym. 呕e chcia艂 znale藕膰 si臋 w jej obj臋ciach, gdy偶 i ona tego chcia艂a, a by艂a w tym nami臋tno艣膰, nie za艣 zawi艂y uk艂ad ma艂偶e艅skich obowi膮zk贸w. Potem my艣l pop艂yn臋艂a do Ann Farris. Podoba艂 si臋 tej 艂adnej, pe艂nej seksu rzeczniczce prasowej. Dba艂a o niego, w chwilach chandry stara艂a si臋 go udobrucha膰, a na dodatek i ona mu si臋 podoba艂a. Wiele razy bardzo musia艂 walczy膰 ze sob膮, 偶eby nie wyci膮gn膮膰 r臋ki i nie pog艂adzi膰 jej w艂os贸w. Dobrze jednak wiedzia艂, 偶e gdyby odrobin臋 tylko przekroczy艂 niewidzialn膮 lini臋 - nie by艂oby ju偶 odwrotu. Wiedzia艂oby o tym ca艂e Centrum, wiedzia艂by Waszyngton, natychmiast wiedzia艂aby Sharon.
No i co z tego? - pomy艣la艂. C贸偶 z艂ego by艂oby w zako艅czeniu ma艂偶e艅stwa, kt贸re nie uk艂ada si臋 tak jak powinno?
S艂owa te hucza艂y we g艂owie niczym diagnoza lekarska, kt贸rej nie chce si臋 przyj膮膰 do wiadomo艣ci, zarazem jednak by艂 w艣ciek艂y na siebie, 偶e w og贸le jest w stanie my艣le膰 o ma艂偶e艅stwie, skoro mimo wszystko nadal kocha艂 Sharon. Ostatecznie to z nim zgodzi艂a si臋 dzieli膰 los, a nie z Renaldo. Zgodzi艂a si臋 budowa膰 偶ycie wsp贸lnie z nim, a nie wok贸艂 niego. A w pewnych kwestiach kobiety b臋d膮 zawsze bardziej zaborcze ni偶 m臋偶czy藕ni: na przyk艂ad dzieci. Z tego jednak nie wynika艂o, 偶e ona ma racj臋, a on nie, ona jest dobra, a on z艂y. Byli r贸偶ni, to wszystko, a r贸偶nice s膮 czym艣 co zawsze mo偶na zniwelowa膰. U艣wiadomienie sobie tej ich odmienno艣ci os艂abi艂o w nim nieco poczucie goryczy. Sharon by艂a marzycielk膮, on - pragmatykiem. Przyk艂ada艂a do niego miark臋, w kt贸rej wi臋cej by艂o romantycznych marze艅 ni偶 rzeczywistych ocen. On za艣 nie m贸g艂 sobie teraz pozwoli膰 na to, aby dopasowywa膰 si臋 do tych marze艅, gdy偶 musia艂 zaj膮膰 si臋 tward膮 rzeczywisto艣ci膮. A 偶ona i dzieci ostatecznie mu to wybacz膮, gdy偶 stanowili rodzin臋. Tak w ka偶dym razie powinno by膰 w 艢wiecie Wed艂ug Paula. Mike Rodgers, Bob Herbert i Ron Plummer stawili si臋 o 17.15 na narad臋. Hood czeka艂 na nich, postarawszy si臋 wcze艣niej o to, 偶eby my艣li nie zaprz膮ta艂y mu 偶adne kwestie nie 艂膮cz膮ce si臋 z ich spraw膮. Plummer pe艂ni艂 obowi膮zki zast臋pcy dyrektora do spraw dyplomatycznych do czasu a偶 oficjalnie zostanie rozstrzygni臋ta sprawa wakatu po Mackall, a to mog艂o nast膮pi膰 dopiero wtedy, kiedy uporaj膮 si臋 z obecnym problemem. Je艣li Plummer uzyska odg贸rne zatwierdzenie, wszystko b臋dzie banalnie proste i sama rozmowa kwalifikacyjna odb臋dzie si臋 tylko pro forma.
- Niedobre wie艣ci - oznajmi艂 Herbert, wje偶d偶aj膮c z lekkim szumem silnika w贸zka
inwalidzkiego. - Niemcy odwo艂ali mecz pi艂karski, kt贸ry mieli rozegra膰 jutro na
stadionie
olimpijskim w Barcelonie, t艂umacz膮c si臋, 偶e s膮 zaniepokojeni panuj膮c膮 w
Hiszpanii
„atmosfer膮 przemocy”.
- B臋dzie walkower dla Hiszpanii? - spyta艂 Hood.
- Dobre pytanie - pokiwa艂 g艂ow膮 Herbert. - Odpowied藕 brzmi: „nie”. Zgodnie z regulaminem FIFA, cytuj臋: Je偶eli w jakim艣 kraju panuj膮 zak艂贸cenia w 偶yciu publicznym albo istniej膮 uzasadnione podejrzenia, i偶 zagro偶one b臋dzie bezpiecze艅stwo dru偶yny przyje偶d偶aj膮cej i os贸b towarzysz膮cych, mo偶e ona wyst膮pi膰 o prze艂o偶eniu meczu do czasu ust膮pienia czynnik贸w uzasadniaj膮cych takie posuni臋cie”. Sytuacja w Hiszpanii z pewno艣ci膮 odpowiada temu opisowi.
- Tyle 偶e dodatkowo spowoduje to z pewno艣ci膮 wzburzenie kibic贸w, co tylko pogorszy sytuacj臋. Hiszpanie s膮 fanatykami pi艂ki no偶nej.
- W jakim艣 stopniu z pewno艣ci膮 - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Premier ma rano wyst膮pi膰
w
telewizji z apelem o zachowanie spokoju. Tymczasem w trzech kastylijskich
prowincjach do
najwi臋kszych miast trzeba by艂o skierowa膰 oddzia艂y wojska, albowiem policja
zachowywa艂a
si臋 biernie. Miejscowa ludno艣膰 ju偶 dawniej z niech臋ci膮 odnosi艂a si臋 do
pracuj膮cych tam
Katalo艅czyk贸w i Bask贸w. Wiadomo艣膰 o Serradorze i grupie z San Sebastian
podzia艂a艂a jak
iskra.
- A dok膮d prowadzi lont? - spyta艂 Herbert.
- Zobaczymy, co uda si臋 to wywnioskowa膰 z wyst膮pienia premiera - powiedzia艂 Plummer.
- Masz jakie艣 podejrzenia? - spyta艂 Hood.
- Sytuacja b臋dzie si臋 najprawdopodobniej pogarsza膰. Hiszpania zawsze by艂a mieszank膮 r贸偶nych narodowo艣ci, miniatur膮 tego, co stanowi艂 ZSRR. Bardzo trudno zneutralizowa膰 czynniki, kt贸re sprzyjaj膮 polaryzacji r贸偶nic etnicznych. Hood zerkn膮艂 na Rodgersa.
- Mike?
Genera艂 sta艂 oparty o 艣cian臋. Porusza艂 si臋 wolno, najwyra藕niej nie zd膮偶y艂 si臋 jeszcze otrz膮sn膮膰 z przygn臋bienia.
- Wojskowi hiszpa艅scy, z kt贸rymi rozmawia艂em, s膮 ogromnie zaniepokojeni. Nie przypominaj膮 sobie, 偶eby kiedykolwiek napi臋cia by艂y r贸wnie silne. - Wiecie ju偶 na pewno, 偶e Bia艂y Dom skontaktowa艂 si臋 z naszym ambasadorem w Hiszpanii - powiedzia艂 Herbert - i kaza艂 podj膮膰 szczeg贸lne 艣rodki bezpiecze艅stwa.
Hood przytakn膮艂. Szef Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, Steve Burkow, zadzwoni艂 p贸艂 godziny wcze艣niej, aby obwie艣ci膰, 偶e ambasada w Madrycie zosta艂a postawiona w stan alarmu. Odwo艂ano z przepustek personel militarny, wszystkich cywilnych pracownik贸w i wsp贸艂pracownik贸w poproszono o pozostanie w miar臋 mo偶liwo艣ci w miejscu zamieszkania.
Istnieje obawa, 偶e mo偶e doj艣膰 do kolejnych napa艣ci na Amerykan贸w, ale jeszcze wi臋ksze zaniepokojenie budzi perspektywa powszechnych rozruch贸w. - Czy NATO mo偶e w czymkolwiek pom贸c? - spyta艂 Hood. - Nie - odrzek艂 Rodgers. - Nie mog膮 zast臋powa膰 miejscowej policji. Rozmawia艂em z genera艂em Roche, dow贸dc膮 zjednoczonych si艂 w Europie 艢rodkowej, ale ten pod 偶adnym pozorem nie chce odej艣膰 od litery prawnych ustale艅.
- Je艣li zostan膮 zaatakowani hiszpa艅scy Baskowie, nied艂ugo trzeba b臋dzie czeka膰, a偶 rusz膮 si臋 ich francuscy ziomkowie - zauwa偶y艂 Plummer. - To prawda - przyzna艂 Rodgers - ale NATO za wszelk膮 cen臋 b臋dzie usi艂owa艂o trzyma膰 si臋 swych mandatowych powinno艣ci, to znaczy b臋dzie usi艂owa艂o rozwi膮zywa膰 powsta艂e problemy na drodze pokojowej.
- Znam Williama Roche'a i tak szybko bym go nie obwinia艂 - odezwa艂 si臋 Herbert.
-
NATO ci膮gle jeszcze ma kaca po konflikcie serbsko-bo艣niackim w roku dziewi臋膰dziesi膮tym czwartym. Serbowie bez ceregieli atakowali wyznaczone strefy bezpiecze艅stwa i nie przejmowali si臋 gro藕b膮 wybi贸rczych nalot贸w ze strony lotnictwa NATO. Je艣li z jakichkolwiek przyczyn nie mo偶esz uderzy膰 ca艂膮 si艂膮, lepiej zosta艅 na uboczu. - Tak czy owak, grozi powa偶ny kryzys - ci膮gn膮艂 Rodgers. Wystarczy, 偶eby Portugalia czy Francja postawi艂y swoje wojska w stan gotowo艣ci, a napi臋cie natychmiast niepomiernie wzros艂o.
- Musz臋 przyzna膰, 偶e to osobliwa sytuacja - wzruszy艂 ramionami Herbert. - Oto par臋 grupek Hiszpan贸w skrzyknie si臋 i rozpocznie wielk膮 awantur臋 tylko dlatego, i偶 s膮 oburzeni faktem, i偶 kto艣 mo偶e ich podejrzewa膰 o ch臋膰 sprowokowania awantury. - Zaraz, chwileczk臋, przecie偶 nie mamy chyba do czynienia z t艂umami 偶膮dnymi linczu - wtr膮ci艂 Hood.
- Mog膮 zadba膰 o to, 偶eby zacz臋li si臋 rusza膰 ich ziomkowie w Portugalii i
Francji, a
wtedy rz膮dy nie b臋d膮 mog艂y pozosta膰 oboj臋tne.
Hood pokiwa艂 g艂ow膮.
- Pi臋kny 艣wiat kryzys贸w rosn膮cych niczym lawina - powiedzia艂 z gorycz膮 Herbert.
-
Od ostrzelania Fortu Sumter do eksplozji na pancerniku „Maine”; od zastrzelenia arcyksi臋cia Ferdynanda do zbombardowania Pearl Harbor. Skrzesz malutk膮 iskierk臋, a z regu艂y mo偶esz liczy膰 na po偶ar.
- Tak by艂o dawniej - zaoponowa艂 Hood. - Naszym zadaniem jest w艂a艣nie
zapobieganie
takim po偶arom. - Zmarszczy艂 si臋, gdy偶 zabrzmia艂o to odrobin臋 ostrzej ni偶
zamierza艂; tak偶e i
on coraz trudniej panowa艂 nad emocjami. - Tak czy owak, prowadzi nas to do
Darrella i
Aideen. Darrell zaproponowa艂, 偶eby wys艂a膰 Aideen do San Sebastian razem z
inspektork膮
Interpolu, a ja si臋 zgodzi艂em. Spr贸buj膮 ustali膰, jak dosz艂o do nagrania rozmowy
na jachcie,
kto to zrobi艂 i dlaczego.
- Znamy t臋 inspektork臋? - zainteresowa艂 si臋 Herbert.
- Mar铆a Corneja - oznajmi艂 lakonicznie Hood.
- O-o - mrukn膮艂 Herbert. - Mog膮 by膰 problemy.
Hood pomy艣la艂 o spotkaniu z dawn膮 kochank膮.
- Rzadko b臋d膮 si臋 spotykali. Darrell poradzi sobie.
- Bardziej my艣la艂em o problemach z ni膮. Mo偶e si臋 zachowa膰 jak Kastylijczycy wobec Katalo艅czyk贸w.
Herbert chcia艂 wprawdzie za偶artowa膰, ale sytuacja wygl膮da艂a do艣膰 niepokoj膮co. Mar铆a zakocha艂a si臋 w McCaskeyu, a ich romans wstrz膮sn膮艂 Centrum niemal r贸wnie silnie jak pierwsza akcja: wykrycie i rozbrojenie bomby pod艂o偶onej przez terroryst贸w na pok艂adzie promu „Atlantis”.
- Dla mnie znacznie powa偶niejszym problemem jest zapewnienie Aideen drogi odwrotu w przypadku, gdyby wypadki zacz臋艂y uk艂ada膰 si臋 gro藕nie. Darrell powiada, 偶e Interpol boi si臋 tego, co staje si臋 w艂a艣nie zmor膮 policji w ca艂ej Hiszpanii:
niesnaski etniczne
rozsadzaj膮 instytucj臋 od wewn膮trz.
- Chodzi ci o to, 偶e Aideen i Mar铆a b臋d膮 mog艂y liczy膰 tylko na siebie? - spyta艂 Rodgers.
- Tak.
- Dlatego s膮dz臋, 偶e potrzebna tam jest Iglica - ci膮gn膮艂 genera艂. - Mo偶na ich wysadzi膰 na lotnisku NATO pod Saragoss膮, b臋d膮 wtedy o sto pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na po艂udnie od San Sebastian. Pu艂kownik August zna dobrze ten region. - Zgoda - bez chwili namys艂u powiedzia艂 Hood. - Ron, w tej sprawie skontaktuj si臋 z kongresow膮 komisj膮 wywiadu. Niech tak偶e Lowell si臋 tym zajmie.
Plummer kiwn膮艂 g艂ow膮. To Martha Mackall z ramienia Centrum utrzymywa艂a
kontakty z komisj膮, niemniej doradca prawny Centrum, Lowell Coffey, te偶 sporo o
tym
wiedzia艂 i m贸g艂 pom贸c Plummerowi.
- Zosta艂o co艣 jeszcze? - spyta艂 Hood.
Wszyscy milczeli, Hood podzi臋kowa艂 wi臋c przyby艂ym i nast臋pne spotkanie wyznaczy艂 na osiemnast膮 trzydzie艣ci, tu偶 przed zako艅czeniem dziennej zmiany. Chocia偶 pozostawa艂a ona na s艂u偶bie, jak d艂ugo trwa艂a potrzeba, o wp贸艂 do si贸dmej pojawili si臋 zmiennicy, 偶eby pozwoli膰 na chwil臋 odpoczynku, gdyby sytuacja si臋 przeci膮ga艂a. Hood czu艂, 偶e nie mo偶e zej艣膰 z posterunku do czasu, gdy albo kryzys minie albo wejdzie w faz臋 oficjalnej wojny, wtedy bowiem wszystkie decyzje przenosi艂y si臋 do Bia艂ego Domu i Pentagonu. Ludzie r贸偶ne mieli poczucia obowi膮zku i wobec r贸偶nych rzeczy. Dla Hooda obowi膮zek wi膮za艂 si臋 przede wszystkim z ojczyzn膮 i by艂o tak ju偶 od czasu, gdy w filmie Walta Disneya zobaczy艂, jak Davy Crockett ginie w Alamo. Z takim samym uczuciem obserwowa艂 astronaut贸w szykuj膮cych si臋 do lot贸w w ramach program贸w Mercury, Gemini i Apollo. Bez tego po艣wi臋cenia i tej ofiarno艣ci nar贸d nie m贸g艂 trwa膰. A kiedy nar贸d nie 偶y艂 spokojnie i dostatnio, wtedy zagro偶ona by艂a przysz艂o艣膰 dzieci. Sharon nie trzeba by艂o o tym m贸wi膰, na to by艂a za m膮dra. Chodzi艂o natomiast o to, aby j膮 przekona膰, 偶e jego wysi艂ki takiemu w艂a艣nie celowi s艂u偶y艂y. Walcz膮c ze sob膮, kilkakrotnie odk艂adaj膮c podniesion膮 s艂uchawk臋, Hood wystuka艂 w ko艅cu numer domowy.
13
Wtorek, 00.24 - Madryt
Isidoro Serrador nieufnie wpatrywa艂 si臋 w obu m臋偶czyzn, kt贸rzy weszli do celi. Deputowany by艂 poirytowany i niespokojny. Nie bardzo rozumia艂, dlaczego w takim po艣piechu 艣ci膮gni臋to go do komisariatu i czego mo偶e si臋 spodziewa膰. Czy偶by wykryto jego powi膮zania ze 艣mierci膮 Amerykanki? Rozmawia艂 z jej towarzyszk膮, 偶eby z艂o偶y膰 wyrazy ubolewania w imieniu Kortez贸w - tyle powinni wiedzie膰 i nic wi臋cej. Reszt臋 bowiem zna艂 jedynie Esteban Ramirez, a je艣li ten chcia艂by go wyda膰, musia艂 by膰 pewny, 偶e Serrador odpowie mu pi臋knym za nadobne. Nie, z tej strony nic nie powinno mu grozi膰. Serrador pierwszy raz widzia艂 przyby艂ych; po dystynkcjach rozpozna艂, 偶e ma do czynienia z genera艂em i pu艂kownikiem wojsk l膮dowych. Rysy i karnacja genera艂a zdradza艂y w nim Kastylijczyka.
Pu艂kownik zatrzyma艂 si臋 kilka krok贸w od drzwi, genera艂 podszed艂 bli偶ej i wtedy Serrador odczyta艂 na identyfikatorze nazwisko AMADORI. Ten podni贸s艂 r臋k臋 i, nie odwracaj膮c si臋, zrobi艂 gest w kierunku pu艂kownika, kt贸ry po艂o偶y艂 na stole magnetofon.
Serrador nie m贸g艂 niczego wyczyta膰 z beznami臋tnej twarzy Amadoriego.
- Czy jestem aresztowany? - spyta艂 wreszcie Serrador.
- Nie - odpar艂 genera艂 g艂osem r贸wnie beznami臋tnym jak twarz. - Wi臋c o co chodzi? - spyta艂 Serrador, odrobin臋 bardziej stanowczo. - Co oficer armii robi w komisariacie policji? I co to takiego? - spyta艂, a grubym palcem wskaza艂 lekcewa偶膮co magnetofon. - Czy偶by zamierza艂 mnie pan przes艂uchiwa膰? Wymusi膰 na mnie jakie艣 zeznania?
- Nie - odpar艂 Amadori. - Chc臋, 偶eby pan czego艣 pos艂ucha艂, senor.
- Czego?
- Rozmowy, kt贸r膮 niedawno temu odtworzy艂a w swoim programie jedna ze stacji radiowych. Potem sam pan ju偶 zadecyduje, czy wyj艣膰, czy te偶 raczej skorzysta膰 z tego. - Powolnym ruchem Amadori po艂o偶y艂 na blacie pistolet Llama M-82 DA, a potem pchn膮艂 go w kierunku Serradora, kt贸ry odruchowo chwyci艂 bro艅 i natychmiast od艂o偶y艂.
Odkaszln膮艂 dwukrotnie, zanim powiedzia艂:
- Skorzysta膰 z tego? Czy pan zwariowa艂?
- Najpierw niech pan wys艂ucha ta艣my, pami臋taj膮c zarazem, 偶e m臋偶czy藕ni, kt贸rzy prowadz膮 na niej rozmow臋, zd膮偶yli ju偶 wraz z ameryka艅sk膮 dyplomatk膮 powi臋kszy膰 grono drogich zmar艂ych. Okazuje si臋, 偶e znajomo艣膰 z panem bywa niebezpieczna. - Amadori nachyli艂 si臋 w kierunku Serradora, a na jego twarzy po raz pierwszy pojawi艂 si臋 cie艅 u艣miechu. - Pa艅ska pr贸ba przewrotu nie uda艂a si臋. Moja si臋 powiedzie. Z t膮 wiedz膮 mo偶e 艂atwiej b臋dzie panu podj膮膰 decyzj臋.
- Przewrotu? - z niedowierzaniem w g艂osie powt贸rzy艂 Serrador.
Amadori pokiwa艂 g艂ow膮.
- Plan kastylijski.
- Mog臋 by膰 panu pomocny - z nieoczekiwan膮 偶arliwo艣ci膮 zapewni艂 Serrador. - Katalo艅czycy traktowali mnie tylko jako narz臋dzie. Potrzebowali mojej pozycji, stanowiska.
Panu tak偶e mog膮 si臋 one przyda膰, generale.
- Nie widz臋 dla pana miejsca - ch艂odno oznajmi艂 Amadori.
- Ale znajomo艣ci, koneksje...
Genera艂 wyprostowa艂 si臋 i wyg艂adzi艂 niewidzialn膮 zmarszczk臋 na mundurze.
- Nikt si臋 ju偶 do pana nie przyzna - oznajmi艂.
Serrador spojrza艂 na magnetofon i nagle poczu艂 wilgo膰 pod pachami. Dr偶膮cym palcem nacisn膮艂 klawisz.
„A co z madryckim kierowc膮?”, spyta艂 kto艣 i s膮dz膮c po g艂osie m贸g艂 to by膰 Carlos Sonora, prezes Banco Moderno. „Tak偶e wyjedzie z Hiszpanii?” „Nie. Pracuje dla senora Serradora”. To bez w膮tpienia Ramirez. Serrador s艂ucha艂 jeszcze chwil臋, jak rozmowa toczy si臋 o samochodzie i o nim samym jako Basku. Ambitnym Basku, kt贸ry nie cofnie si臋 przed niczym w imi臋 awansu.
Durnie, idioci, pomy艣la艂 ze w艣ciek艂o艣ci膮 Serrador. Wy艂膮czy艂 magnetofon i za艂o偶y艂 r臋ce na piersi.
- To nic nie znaczy. - Wzruszy艂 ramionami. - Rozumiem, 偶e da艂 si臋 pan wpl膮ta膰 w jaki艣 spisek, kt贸ry ma mnie skompromitowa膰 z powodu pochodzenia. Nie godzi si臋, 偶eby wojskowy bra艂 udzia艂 w szanta偶u.
- No c贸偶, rozmawiaj膮cy nie wiedzieli o tym, 偶e s膮 pods艂uchiwani. A co do kierowcy, ten z艂o偶y艂 ju偶 obszerne wyja艣nienia o swoim udziale w spisku.
- K艂amie - b膮kn膮艂 Serrador. By艂 ju偶 teraz tylko przera偶ony. Z trudem prze艂kn膮艂
艣lin臋. -
S膮 ludzie, kt贸rzy mi pomog膮.
- Nikt nie pomo偶e zdrajcy.
- Ty bydlaku! - rozdar艂 si臋 nagle Serrador. - Kto艣 ty w艂a艣ciwie taki?!
Przychodzisz po
nocy, ka偶esz mi wys艂uchiwa膰 jakich艣 sprokurowanych nagra艅 i jeszcze 艣miesz mnie
nazywa膰
zdrajc膮! O nie, nie poddam si臋 bez walki. Obroni臋 swoje 偶ycie i dobre imi臋! I
jeszcze mnie
popami臋tacie!
Amadori u艣miechn膮艂 si臋 odrobin臋 szerzej.
- Widz臋, 偶e trzeba za pana podj膮膰 decyzj臋.
Genera艂 cofn膮艂 si臋, wyj膮艂 z kabury w艂asny pistolet i wycelowa艂 w twarz Serradora.
- Ccco to znaczy? - wyj膮ka艂 Serrador, a na czole pojawi艂y si臋 pere艂ki potu. - Ccco chce pan zrobi膰?
- Samoobrona - wycedzi艂 Amadori. - Odebra艂 mi pan podst臋pnie bro艅, ale na szcz臋艣cie towarzyszy艂 mi inny wojskowy.
Serrador patrzy艂 w os艂upieniu na genera艂a, a偶 wreszcie wszystko sta艂o si臋 jasne.
Komisariat, nieoczekiwana wizyta...
Nie da艂by si臋 艂atwo z艂ama膰. Twierdzi艂by, 偶e Katalo艅czycy chcieli go zniszczy膰,
偶e w
tym celu przekupili kierowc臋. Gdyby tylko dano mu czas i mo偶liwo艣ci, postara艂by
si臋 wy艂ga膰
ze sprawy tej Amerykanki. Dobrzy adwokaci potrafi膮 zdzia艂a膰 cuda. W istocie
chodzi艂o
jednak o to, 偶eby wszyscy dowiedzieli si臋 o Basku, kt贸ry razem z Katalo艅czykami
spiskuje
przeciw prawowitemu rz膮dowi hiszpa艅skiemu. Bask-zdrajca by艂 istotn膮 cz臋艣ci膮
planu
Amadoriego.
- Ja... Mo偶...
Rozbiegane oczy Serradora zatrzyma艂y si臋 na blacie, a r臋ka pomkn臋艂a do pistoletu...
W chwili kiedy d艂o艅 deputowanego dotkn臋艂a kolby, pu艂kownik poci膮gn膮艂 za spust. G艂owa Serradora odskoczy艂a, gdy pocisk ugodzi艂 w skro艅. Zgin膮艂, zanim m贸zg zd膮偶y艂 zarejestrowa膰 b贸l, czy huk wystrza艂u.
Cia艂o zwali艂o si臋 na pod艂og臋, a genera艂 zwinnym ruchem chwyci艂 Llam臋 i umie艣ci艂 bro艅 w d艂oni deputowanego. Przez chwil臋 patrzy艂, jak wok贸艂 g艂owy rozlewa si臋 ka艂u偶a krwi.
Ju偶 w nast臋pnej chwili drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem i stan臋li w nich policjanci.
Oty艂y inspektor przepcha艂 si臋 na prz贸d.
- Co tu si臋 sta艂o?! - krzykn膮艂.
Amadori spokojnie umie艣ci艂 pistolet w kaburze.
- Senor Serrador rzuci艂 si臋 na mnie i odebra艂 mi bro艅. - Zrobi艂 gest w kierunku cia艂a. - Obawia艂em si臋, 偶e b臋dzie chcia艂 zrobi膰 ze mnie zak艂adnika, 偶eby w ten spos贸b uciec. Na szcz臋艣cie by艂 ze mn膮 pu艂kownik.
- Panie generale... - Inspektor zaj膮kn膮艂 si臋. - Musimy przeprowadzi膰 艣ledztwo.
Amadori spojrza艂 na niego oboj臋tnie.
- Gdzie... gdzie b臋dzie mo偶na pan贸w przes艂ucha膰?
- Tutaj, w Madrycie. W moim sztabie.
Suarez odwr贸ci艂 si臋 do policjant贸w.
- Sier偶ancie Blanco, prosz臋 zawiadomi膰 komisarza i powiedzie膰, 偶e czekam na dalsze instrukcje. Niech on zadecyduje, co powiedzie膰 prasie. Sier偶ancie Sebares, prosz臋 wezwa膰 s臋dziego 艣ledczego.
Obydwaj policjanci zasalutowali i wybiegli, a za nimi statecznie wyszli Amadori i jego towarzysz.
呕egna艂y ich spojrzenia pe艂ne l臋ku. Patrz膮cy mieli niejasne przeczucie, 偶e s膮 艣wiadkami zdarzenia, kt贸re poci膮gnie za sob膮 jeszcze wiele skutk贸w.
14
Wtorek, 02.00 - Madryt
Mar铆a Corneja czeka艂a ju偶 w ciemnym, trawiastym zak膮tku lotniska, kiedy Aideen, Luis Garca de la Vega i Darrell McCaskey przyjechali nieoznakowanym samochodem Interpolu. Dwie艣cie metr贸w dalej widnia艂a w mroku ciemna sylwetka helikoptera. Ruch lotniczy bardzo os艂ab艂. Za sze艣膰 godzin premier w przem贸wieniu do narodu mia艂 obwie艣ci膰, 偶e liczba przylot贸w do Madrytu i wylot贸w z niego zostaje zredukowana o sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 procent, aby zapewni膰 w ten spos贸b bezpiecze艅stwo wojskowych i policyjnych maszyn. Rz膮dy innych pa艅stw zosta艂y uprzedzone z wi臋kszym wyprzedzeniem i same zadecydowa艂y o odwo艂aniu wielu rejs贸w.
Aideen wr贸ci艂a do hotelu i spakowa艂a kilka rzeczy, w艂膮cznie z atrybutami turystki: kamer膮 i dyktafonem, kt贸re mog艂y si臋 okaza膰 po偶yteczne dla cel贸w maj膮cych ma艂o wsp贸lnego z turystyk膮. Podczas gdy McCaskey mia艂 po艂膮czy膰 si臋 z Hoodem, ona wraz z Luisem pojecha艂a do kwatery Interpolu, gdzie Luis pokaza艂 jej mapy regionu, udzieli艂 troch臋 informacji o ludziach z p贸艂nocy i zapozna艂 z najnowszymi doniesieniami wywiadu. Potem wr贸cili do hotelu, zabrali Darrella - Hood zatwierdzi艂 decyzj臋 o wyje藕dzie Aideen - i pojechali na lotnisko.
Aideen nie bardzo wiedzia艂a, czego spodziewa膰 si臋 po Mar铆i; mgliste superlatywy, kt贸re us艂ysza艂a w hotelu, nie pozwala艂y zgadywa膰, jak zostanie przyj臋ta przez Hiszpank臋, i czy wsp贸艂praca z Amerykank膮 b臋dzie tamtej na r臋k臋.
Mar铆a sta艂a oparta o sw贸j osiemnastobiegowy rower i pali艂a papierosa. Przygasi艂a niedopa艂ek na asfalcie, kopn臋艂a podp贸rk臋 roweru i podesz艂a do samochodu. Mia艂a metr sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 wzrostu, ale wydawa艂a si臋 wy偶sza z racji dumnie podniesionej g艂owy. Wiar szarpa艂 kosmyki jej d艂ugich, opadaj膮cych na szyj臋 w艂os贸w. Dwa g贸rne guziki kurtki d偶insowej by艂y rozpi臋te, ods艂aniaj膮c zielony we艂niany sweter, nogawki obcis艂ych d偶ins贸w nikn臋艂y w znoszonych kowbojskich butach. Niebieskie oczy prze艣lizgn臋艂y si臋 po Luisie i Aideen, aby zatrzyma膰 si臋 na McCaskeyu.
- Buenas noches - powiedzia艂a z lekka ochryp艂ym g艂osem. Aideen nie by艂a pewna czy by艂o to bardziej powitanie, czy po偶egnanie, wida膰 by艂o, 偶e tak偶e Darrell tego nie wie. Sta艂 sztywno przy samochodzie z niewyra藕n膮 min膮. Luis usi艂owa艂 mu wyperswadowa膰 jazd臋 na lotnisko, McCaskey upar艂 si臋 jednak, 偶e musi odprowadzi膰 Aideen.
Poczu艂a na ramieniu r臋k臋 Luisa, kt贸ry zrobi艂 krok do przodu i poci膮gn膮艂 j膮 za sob膮.
- Mar铆a, to Aideen Marley. Pracuje w Centrum i by艂a 艣wiadkiem zamachu. Mar铆a zerkn臋艂a przelotnie na Aideen, min臋艂a j膮 jednak bez s艂owa i zatrzyma艂a si臋 przy Darrell.
- Mar铆o - powiedzia艂 Luis, odwracaj膮c si臋 za ni膮 - Aideen b臋dzie ci towarzyszy膰 do San Sebastian.
Hiszpanka kiwn臋艂a g艂ow膮, nie odwr贸ci艂a jednak wzroku od twarzy McCaskeya. Stali ledwie o kilkana艣cie centymetr贸w od siebie.
- Witaj, Mar铆a - powiedzia艂 Darrell.
Kobieta oddycha艂a ci臋偶ko, brwi mia艂a zmarszczone, wargi zaci艣ni臋te.
- Modli艂am si臋, 偶eby ju偶 nigdy ci臋 nie zobaczy膰 - powiedzia艂a; jej
angielszczyzna by艂a
gard艂owa, s艂owa wyra藕nie oddzielone.
Twarz McCaskeya pociemnia艂a.
- Chyba niezbyt gor膮co, bo modlitwy nie zosta艂y wys艂uchane.
- Mo偶e dlatego, 偶e zbyt wiele by艂o w nich 艂ez.
Tym razem Darrell nie powiedzia艂.
Mar铆a obrzuci艂a spojrzeniem ca艂膮 sylwetk臋 McCaskeya, jakby w poszukiwaniu czego艣, pomy艣la艂a Aideen. Rys贸w m臋偶czyzny, kt贸rego niegdy艣 kocha艂a, czego艣, co u艣mierzy艂oby jej gniew? Czy, wprost przeciwnie, czego艣, co by go podtrzyma艂o: wspomnienia ramion, piersi, ud, kt贸rych kiedy艣 dotyka艂a? Po chwili odwr贸ci艂a si臋 i podesz艂a do roweru, z koszyka na baga偶niku wyj臋艂a torb臋 podr贸偶n膮 i powiedzia艂a do Luisa, wskazuj膮c rower: - Zajmij si臋 nim. - Teraz podesz艂a do Aideen ze s艂owami: - Prosz臋 mi wybaczy膰 t臋 malutk膮 scen臋, pani Marley. Nazywam si臋 Mar铆a Corneja. Aideen u艣cisn臋艂a wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.
- Prosz臋 mi m贸wi膰 Aideen.
- A ty do mnie: Mar铆a. Czy s膮 jeszcze jakie艣 wiadomo艣ci potrzebne mi na drog臋? - zwr贸ci艂a si臋 do Luisa.
Zapytany pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Znasz kody. Gdyby sta艂o si臋 co艣, dam ci zna膰 przez kom贸rk臋.
Mar铆a przytakn臋艂a, rzuci艂a pod adresem Aideen: - Chod藕my - i ruszy艂a w kierunku
艣mig艂owca, starannie omijaj膮c wzrokiem McCaskeya. Aideen posz艂a jej 艣ladem, a za
plecami
us艂ysza艂a g艂os Darrella:
- Uwa偶ajcie na siebie.
Tylko Amerykanka odwr贸ci艂a si臋 i podzi臋kowa艂a.
Wirnik no艣ny Kawasaki zawirowa艂, kiedy by艂a o kilkana艣cie metr贸w od maszyny. Aideen czu艂a si臋 niezr臋cznie. Z jednej strony, by艂a kole偶ank膮 McCaskeya, z drugiej - ani nie wiedzia艂a, co zasz艂o mi臋dzy tymi dwojgiem, ani nie by艂a przesadnie sk艂onna do ciep艂ych my艣li o m臋偶czyznach. O ojcu alkoholiku. O handlarzach narkotyk贸w, kt贸rzy z absolutn膮 bezwzgl臋dno艣ci膮 niszczyli 偶ycie rodzin meksyka艅skich, zabieraj膮c 偶onom m臋偶贸w, a rodzicom - dzieci. O m臋偶czyznach, kt贸rzy pojawiali si臋 w jej 偶yciu, ale kt贸rych d偶entelmeneria trwa艂a do czasu, a偶 wyl膮dowali w 艂贸偶ku. Wdrapa艂y si臋 na pok艂ad i po chwili by艂y ju偶 w powietrzu. Siedzia艂y przyci艣ni臋te do siebie w ciasnej kabinie i milcza艂y, a偶 wreszcie Aideen nie wytrzyma艂a. - S艂ysza艂am, 偶e na jaki艣 czas rzuci艂a艣 bran偶臋. Co robi艂a艣? - Prowadzi艂am ma艂y teatrzyk w Barcelonie. Dla zabawy skaka艂am na spadochronie z op贸藕nieniem. Dla zabawy gra艂am nawet troch臋 na scenie. Zawsze to lubi艂am, dlatego pasjonowa艂o mnie bycie agentk膮, podszywanie si臋 pod r贸偶ne osoby. - Du偶o pracowa艂a艣 w terenie?
- Tak. Pasjonuje mnie to, co wi膮偶e si臋 z teatrem, z gr膮. - Klepn臋艂a w torb臋. - Nawet kody s膮 z r贸偶nych sztuk. Luis, je艣li tylko nie jest to sprzeczne z regu艂ami pracy wywiadowczej, akceptuje moje dziwactwa. Na przyk艂ad, kiedy nie powinni艣my si臋 bezpo艣rednio kontaktowa膰, zostawia informacje pod kamieniami, albo w jakich艣 艣mietnikach, par臋 razy bazgra艂 je na 艣cianie jako graffiti. Kiedy艣, uwierzysz, wypisa艂 w budce telefonicznej instrukcj臋 w formie raczej kr臋puj膮cego wyznania, dotycz膮cego upodoba艅 erotycznych.
Aideen pokiwa艂a g艂ow膮 ze zrozumieniem, a Mar铆a po raz pierwszy si臋 u艣miechn臋艂a i znienacka ca艂y jej gniew gdzie艣 si臋 ulotni艂.
- Jak si臋 czujesz po takim straszliwym dniu? - spyta艂a Hiszpanka.
- Obawiam si臋, 偶e tak naprawd臋 to wszystko jeszcze do mnie nie dotar艂o. - Wiem, o co ci chodzi. 艢mier膰 nigdy od razu nie pokazuje swojej nieodwracalno艣ci.
Dobrze zna艂a艣 Marth臋?
- Niezbyt - odpar艂 Aideen. - Pracowa艂am z ni膮 dopiero od kilku miesi臋cy, ale odnios艂am wra偶enie, 偶e nawet tym, kt贸rzy znali j膮 d艂u偶ej, nie艂atwo j膮 by艂o przenikn膮膰.
- To prawda. Kiedy by艂am w Waszyngtonie, spotka艂y艣my si臋 dobrych par臋 razy; bardzo inteligentna, ale zarazem bardzo skryta.
- No w艂a艣nie.
Wzmianka o Ameryce obudzi艂a chyba w Mar铆i dawne wspomnienia, bo u艣miech zgas艂, a oczy pociemnia艂y.
- Przepraszam za tamt膮 scen臋 - powt贸rzy艂a.
- Nic si臋 nie sta艂o - zapewni艂a Aideen.
Hiszpanka zapatrzy艂a si臋 przed siebie.
- Jaki艣 czas byli艣my razem - zacz臋艂a m贸wi膰, na po艂y do siebie. - Nie spotka艂am jeszcze m臋偶czyzny bardziej troskliwego i wra偶liwego ni偶 Mack. Mieli艣my si臋 pobra膰, ale wtedy za偶膮da艂, 偶ebym rzuci艂a prac臋. M贸wi艂, 偶e to zbyt niebezpieczne. Aideen poczu艂a si臋 nieswojo. Bosto艅skie damy nigdy z tak膮 otwarto艣ci膮 nie m贸wi艂y o swoich sprawach obcym osobom.
- Ca艂y problem w tym, 偶e mia艂am si臋 dostosowa膰 do jego wyobra偶e艅. Rzuci膰 palenie, bo mi szkodzi. Polubi膰 jazz, bo to idealna dla mnie muzyka. I jeszcze ameryka艅ski futbol, bo to pasjonuj膮ce, i w艂osk膮 kuchni臋, bo bardzo smaczna. Wszystko, co kocha艂, kocha艂 nami臋tnie: i mnie, i inne rzeczy. Poniewa偶 jednak nie uda艂o mu si臋 ze mnie wykrzesa膰 wszystkich tych pasji, uzna艂 wi臋c, 偶e chyba woli jednak samotno艣膰. - Spojrza艂a na Aideen. - Rozumiesz, o co mi chodzi? Aideen przytakn臋艂a.
- Nie chc臋 ci臋 w 偶aden spos贸b nastawia膰 wrogo do niego, razem pracujecie i sama wiesz, co o nim s膮dzi膰, poniewa偶 jednak teraz przez jaki艣 czas mamy wsp贸艂pracowa膰, chcia艂am, 偶eby艣 wiedzia艂a, o co posz艂o. O tym, 偶e jest tutaj, dowiedzia艂am si臋 dopiero wtedy, kiedy us艂ysza艂am, 偶e masz lecie膰 ze mn膮. M贸wi膮c szczerze, wola艂abym go nie spotyka膰.
Aideen pokiwa艂a g艂ow膮.
- Luis powiedzia艂 mi - ci膮gn臋艂a Mar铆a, przekrzykuj膮c huk silnika - 偶e zajmowa艂a艣 si臋 w Meksyku handlarzami narkotyk贸w. Trzeba do tego troch臋 odwagi. - Powiem ci szczerze - odrzek艂a Aideen. - Budz膮 takie obrzydzenie, 偶e nawet najwi臋kszego tch贸rza zmusi to do dzia艂ania.
- Przesadna skromno艣膰.
Aideen zaprzeczy艂a.
- Narkotyki zepsu艂y mi dzieci艅stwo. Przez nie straci艂am najbli偶sz膮 przyjaci贸艂k臋, przez nie straci艂am brata ciotecznego, kt贸ry zapowiada艂 si臋 na niez艂ego pianist臋, ale na艂贸g po偶ar艂 jego talent, a on sam umar艂 z przedawkowania. Jak troch臋 podros艂am, pomy艣la艂am, 偶e nie mog臋 poprzesta膰 tylko na 艂zach i za艂amywaniu r膮k.
- Racja - o偶ywi艂a si臋 Mar铆a - ja znalaz艂am si臋 w policji dlatego, 偶e ojciec by艂 w艂a艣cicielem kina i zgin膮艂 zabity przez bandyt贸w. Ale widzisz, motywacje to motywacje, a w tej robocie niczego nie zdzia艂asz bez odwagi i zdecydowania. No i sprytu. Albo si臋 to ma w sobie, albo si臋 wyrabia, bo inaczej - koniec.
- Zgoda - powiedzia艂a Aideen. - Ale jest jeszcze jedna sprawa.
- Jaka?
- Trzeba poskromi膰 emocje. Dzi臋ki temu mog艂am chodzi膰, obserwowa膰 i zbiera膰 informacje. Nie mo偶na poddawa膰 si臋 nienawi艣ci, ale i wsp贸艂czuciu. Rozmawiasz jak gdyby nigdy nic z detalistami, rejestrujesz, kto si臋 czym zajmuje. Na przyk艂ad w Mexico City Ob艂oczki sprzedawa艂y marihuan臋. Piraci - kokain臋. Anio艂owie - crack. Jaguary - heroin臋.
Trzeba by艂o nauczy膰 si臋 odr贸偶nia膰 tych, kt贸rzy bior膮 dla zabawy, od uzale偶nionych. Trzeba by艂o umie膰 pozna膰 handlarza, nawet je艣li si臋 nie odzywa艂. Najcz臋艣ciej mieli podwini臋te r臋kawy, tam trzymali towar. Kieszenie musia艂y by膰 wolne dla spluwy czy no偶a, a r臋ce gotowe do ich u偶ycia. Przyznam si臋 jednak, 偶e zawsze si臋 ba艂am. Ba艂am si臋 o swoje bezpiecze艅stwo, ale tak偶e tego, czego mog臋 si臋 dowiedzie膰 o prawdziwym 偶yciu ludzi, kt贸rzy wydawali si臋 stateczni czy nawet szlachetni. Nie wytrzyma艂abym, gdyby nie te urazy z dzieci艅stwa i gdyby nie obraz rozpadaj膮cych si臋 rodzin i ludzkich wrak贸w. Na twarzy Mar铆i pojawi艂 si臋 u艣miech pe艂en serdeczno艣ci. - Odwaga bez odrobiny l臋ku to choroba - powiedzia艂a. - Po tym, co powiedzia艂a艣, podziwiam ci臋 jeszcze bardziej. Chyba stworzymy dobr膮 par臋. - Ale, ale, jakie s膮 plany na San Sebastian?
Aideen podchwyci艂a pierwsz膮 okazj臋, aby zmieni膰 przedmiot rozmowy.
- Najpierw p贸jdziemy do rozg艂o艣ni - oznajmi艂a Mar铆a.
- Jako turystki?
- Nie. Musimy si臋 dowiedzie膰, od kogo dostali ta艣m臋. Potem t臋 osob臋, czy osoby, b臋dziemy 艣ledzi膰, udaj膮c turystki. Wiemy, 偶e zamordowani brali udzia艂 w spisku. Problem polega na tym, czy zgin臋li w wyniku jakich艣 wewn臋trznych porachunk贸w, czy te偶 dlatego, 偶e kto艣 rozszyfrowa艂 ich plany. Kto艣, kto jeszcze si臋 nie ujawni艂. - Nie wiemy zatem, czy to kto艣 z ich grona, czy kto艣 zupe艂nie z zewn膮trz.
- W艂a艣nie.
Zobaczy艂y, 偶e pilot oddaje stery swemu zast臋pcy i, zdj膮wszy he艂m, odwraca si臋 w ich kierunku.
- Pani Corneja, mam wiadomo艣膰 od szefa. Kaza艂 pani przekaza膰, 偶e deputowany Isidro Serrador zosta艂 zastrzelony na posterunku policji w Madrycie. - W jaki spos贸b?
- Zgin膮艂, usi艂uj膮c wyrwa膰 bro艅 oficerowi armii.
- Jak to armii? - wykrzykn臋艂a Mar铆a. - Przecie偶 ta sprawa nie podlega jurysdykcji wojskowej!
- Szef stara si臋 w艂a艣nie dowiedzie膰, kto to by艂 i co tam robi艂.
Pilot powr贸ci艂 do ster贸w. Mar铆a pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Dzieje si臋 co艣 okropnego - powiedzia艂a. - Obawiam si臋, 偶e Martha by艂a pierwsz膮 ofiar膮 tragedii, kt贸ra nie wiadomo, kiedy i czym si臋 zako艅czy.
15
Wtorek, 02.55 - San Sebastian
Familia to instytucja, kt贸rej pochodzenie datuje si臋 jeszcze z ubieg艂ego stulecia, a nale偶y do tej samej 艣r贸dziemnomorskiej tradycji, z kt贸rej wyrastaj膮 przest臋pcze rodziny na Sycylii, w Kalabrii i Marsylii. Swoisto艣膰 wariantu hiszpa艅skiego polega na tym, 偶e cz艂onek familia lojalno艣膰 winien jest legalnemu pracodawcy, w艂a艣cicielowi fabryki czy kierownikowi zespo艂u, na przyk艂ad murarzy czy przewo藕nik贸w. Aby patron nie musia艂 sobie brudzi膰 r膮k, cz艂onkowie familia chroni膮 go przed napadami czy aktami sabota偶u, gotowi z kolei podobne przykro艣ci wyrz膮dzi膰 jego rywalom. Celami zawsze by艂y obiekty zwi膮zane z prowadzeniem interes贸w; ataki na cz艂onk贸w innych familia i ich krewnych uwa偶ano za przejaw barbarzy艅stwa. Czasami zajmowano si臋 przemytem i wymuszeniami, ale zdarza艂o si臋 to rzadko.
Cz艂onkowie familia w zamian za swoje przys艂ugi otrzymywali od czasu do czasu jakie艣 premie, czasami pokrywano koszty wykszta艂cenia ich dzieci, ale zazwyczaj ich lojalno艣膰 nagradzana by艂a podzi臋kowaniami szef贸w i perspektyw膮 sta艂ego zatrudnienia.
Wysadzenie jachtu Juan Martinez uzna艂 za akt barbarzy艅ski, na dodatek na niespotykan膮 skal臋; tylu cz艂onk贸w familia zabitych za jednym razem! Przez ca艂e lata s艂u偶by u senora Ramireza Juan nierzadko mia艂 do czynienia z przemoc膮. Zdarza艂o si臋, 偶e trzeba by艂o uszkodzi膰 statki, budynki czy maszyny. Par臋 razy przychodzi艂y rozkazy, by poturbowa膰 robotnik贸w, ale nigdy nie dobierano si臋 do sk贸ry w艂a艣cicielom czy dyrektorom. To, co wydarzy艂o si臋 tej nocy, wymaga艂o zdecydowanej odpowiedzi, a Juan, ulicznik z Manresa, kt贸ry od dwunastu lat pracowa艂 dla Ramireza, a偶 si臋 do tego pali艂. Najpierw jednak musia艂 zna膰 cel, a rozg艂o艣nia radiowa wydawa艂a si臋 dobrym punktem startowym. W towarzystwie trzech m臋偶czyzn zajecha艂 pod ma艂y budynek, kt贸ry po艂o偶ony by艂 na szczycie jednego z trzystumetrowych wzg贸rz na p贸艂noc od zatoki La Concha. 呕wirowa droga ko艅czy艂a na dw贸ch trzecich zbocza. Wy偶ej rozci膮ga艂o si臋 osiedle bogatych, ogrodzonych posiad艂o艣ci, kt贸re spogl膮da艂y na wody zatoczki.
Ciekawe, ilu tu mieszka ojc贸w familia? - pomy艣la艂 Juan, rozgl膮daj膮c si臋 z miejsca przy kierowcy. Mia艂 ze sob膮 spakowany w stoczni plecak. Nigdy jeszcze tutaj nie by艂, a widok na dostatni膮, pi臋kn膮 i spokojn膮 okolic臋 budzi艂 w nim niejasny niepok贸j. By艂 robotnikiem, cz艂owiekiem nawyk艂ym do dzia艂ania, a nie do kontemplacji. Sceneria ogrod贸w zalanych ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮 sprawia艂a, 偶e czu艂 si臋 dziwnie nie na miejscu. Dalej prowadzi艂a 艣cie偶ka udeptana przez rowerzyst贸w i pieszych. Zatok臋 przes艂oni艂 wkr贸tce garb pag贸rka. Dr贸偶ka wi艂a si臋 mi臋dzy traw膮 i bujnymi krzewami. Zerkn膮艂 przed siebie na betonowy budynek u ko艅ca 艣cie偶ki. Wok贸艂 niego stercza艂o metalowe ogrodzenie, zabezpieczone od g贸ry drutem kolczastym.
Radio Nacional de Publico by艂o ma艂膮 dziesi臋ciokilowatow膮 stacj膮, kt贸rej zasi臋g na po艂udniu obejmowa艂 Pamplon臋, a na p贸艂nocy francuskie Bordeaux. RNP w dzie艅 najcz臋艣ciej nadawa艂a muzyk臋, wiadomo艣ci i prognozy pogody, a wieczorem informacje interesuj膮ce ludno艣膰 baskijsk膮. W艂a艣ciciele byli zaprzysi臋g艂ymi przeciwnikami separatyzmu, a stacja par臋 razy zosta艂a ostrzelana, gro偶ono jej te偶 atakami bombowymi, co by艂o przyczyn膮, dla kt贸rej budynek wzmocniono betonem i otoczono silnym ogrodzeniem. Ze 艣rodka dachu stercza艂a antena nadawcza, spirala oplataj膮ca wysoki, czerwono-bia艂y d藕wigar. Mia艂a jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w wysoko艣ci, a na szczycie migota艂o czerwone 艣wiate艂ko. Kierowca, Martin, wy艂膮czy艂 艣wiat艂a trzysta metr贸w od bramy i zjecha艂 na bok w cie艅 rzucany przez szczyt pag贸rka. Juan wyci膮gn膮艂 z baga偶nika rower, zarzuci艂 plecak i spryska艂 twarz wod膮. Potem 艣mia艂o ruszy艂 w kierunku bramy. Pozosta艂a tr贸jka odczeka艂a chwil臋, jednocze艣nie nakr臋caj膮c t艂umiki na lufy pistolet贸w, i zacz臋艂a si臋 skrada膰 sto metr贸w za nim.
Juan g艂o艣no szura艂 nogami, po cz臋艣ci, aby go us艂yszano przy bramie, po cz臋艣ci, aby zag艂uszy膰 kroki towarzyszy.
Jak s艂usznie s膮dzi艂, za ogrodzeniem znajdowa艂o si臋 trzech stra偶nik贸w, uzbrojonych wprawdzie, ale nie b臋d膮cych profesjonalnymi ochroniarzami. Juan wcze艣niej uzgodni艂 z reszt膮, 偶e w takiej sytuacji stra偶nik贸w unieszkodliwi膮 po cichu i jednocze艣nie. Odetchn膮艂 g艂臋boko, 偶eby si臋 uspokoi膰. To jego operacja i nikt z familia nie powinien podejrzewa膰, 偶e zbrak艂o mu opanowania.
Zatrzyma艂 si臋 przy bramie i zawo艂a艂:
- Podejd藕 no, do cholery!
Jeden ze stra偶nik贸w zrobi艂 kilka krok贸w w jego kierunku, podczas gdy pozosta艂a dw贸jka go ubezpiecza艂a.
- Czego? - warkn膮艂 wysoki, chudy m臋偶czyzna z rzedniej膮c膮 czupryn膮 br膮zowych w艂os贸w.
Juan sta艂 przez chwil臋 w milczeniu, jakby przypomina艂 sobie, o co w艂a艣ciwie
chcia艂
zapyta膰.
- Gdzie ja w艂a艣ciwie jestem? - powiedzia艂 wreszcie.
- A gdzie, do cholery, chcia艂by艣 by膰? - odpowiedzia艂 pytaniem stra偶nik.
- Szukam Ronaldo Iglesiasa.
Stra偶nik prychn膮艂 ironicznie.
- To ci臋 czeka jeszcze niez艂a jazda. To na s膮siedniej g贸rce, tam... - M贸wi膮cy wskaza艂 kciukiem w prawo, ale w tej samej chwili zza plec贸w Juana rozleg艂y si臋 g艂uche stukni臋cia wystrza艂贸w. Wszyscy trzej wartownicy padli z przestrzelonymi g艂owami. Podczas gdy towarzysze biegli ku niemu, Juan po艂o偶y艂 rower, zdj膮艂 plecak i przykl臋kn膮艂 nad nim.
Najbardziej oczywistym sposobem na dostanie si臋 do 艣rodka, by艂o naci艣ni臋cie guzika i przedstawienie si臋. Nie nale偶a艂o jednak oczekiwa膰, 偶e jaka艣 przychylna dusza naci艣nie guzik i odblokuje zamek furtki. Pozosta艂y jeszcze inne mo偶liwo艣ci. 艢ci膮gn膮艂 koszul臋, a z plecaka wydoby艂 艂om, wok贸艂 kt贸rego obwi膮za艂 jeden r臋kaw. Podkoszulek mia艂 mokry od potu i poczu艂 dreszcz zimna, kiedy wspina艂 si臋 po siatce na lewo od bramy. Trzymaj膮c wolny r臋kaw koszuli, przerzuci艂 艂om na drug膮 stron臋 drutu kolczastego, a potem chwyci艂 go, odczepi艂 i zwi膮za艂 oba r臋kawy. Si臋gn膮艂 nast臋pnie w d贸艂, wzi膮艂 koszul臋 od Ferdinando, atletycznego stra偶nika z nocnej zmiany, i powt贸rzy艂 ca艂膮 operacj臋. Dwie warstwy kolc贸w os艂oni臋te teraz by艂y materia艂em, b艂yskawicznie przewin臋li si臋 wi臋c mi臋dzy nimi i jeden po drugim cicho zeskoczyli na ziemi臋, by potem zastygn膮膰 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 i nas艂uchiwa膰, czy nie b臋dzie 偶adnej reakcji. Nast臋pnie przemkn臋li do metalowych drzwi.
Przypuszczali, 偶e drzwi b臋d膮 zamkni臋te i przygotowali si臋 na tak膮 mo偶liwo艣膰. Juan, najwy偶szy, umie艣ci艂 艂om mi臋dzy lew膮 g贸rn膮 kraw臋dzi膮 drzwi a framug膮, Martin schyli艂 si臋 i tak samo post膮pi艂 u do艂u. Sancho umie艣ci艂 艂om na wysoko艣ci zamka, podczas gdy Ferdinand wydoby艂 sw贸j rewolwer.38 Special i cofn膮艂 si臋, uwa偶nie bacz膮c na wszystko dooko艂a.
Wcisn臋li 艂omy tak daleko, jak si臋 da艂o; gdyby drzwi nie pu艣ci艂y za pierwszym razem, zwolniliby d藕wignie i zaatakowali raz jeszcze, gdy偶 po drugim szarpni臋ciu droga powinna stan膮膰 ju偶 otworem. Martin, kt贸ry zna艂 si臋 na budownictwie, zapewnia艂, 偶e nie b臋dzie 偶adnych dodatkowych blokad.
Juan rzuci艂 p贸艂g艂osem: - Trzy, cztery - i jednocze艣nie rzucili si臋 na 艂omy; drzwi ust膮pi艂y natychmiast, przy g艂o艣nym trzasku framugi. W 艣rodku by艂y trzy osoby: m臋偶czyzna w spikerce oraz para nachylona nad konsolet膮. Jak zaplanowali, Martin natychmiast rozejrza艂 si臋 za skrzynk膮 zasilania. Wystarczy艂y dwa strza艂y, 偶eby stacja umilk艂a, zanim spiker zd膮偶y艂 wydusi膰 z siebie s艂owo. W 艣wietle zasilanych z baterii 艣wiate艂 awaryjnych Juan i Sancho podbiegli do dwojga technik贸w. Dwa uderzenia i cia艂a z j臋kiem potoczy艂y si臋 na pod艂og臋.
Ferdinand sta艂 w wej艣ciu i rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony, podczas kiedy Juan
wszed艂 do
spikerki i nachyli艂 si臋 nad spikerem.
- Od kogo dostali艣cie t臋 ta艣m臋? - zapyta艂.
M艂ody brodacz, pe艂en gniewu i oburzenia, odepchn膮艂 od sto艂u fotel na k贸艂kach i usi艂owa艂 wsta膰.
- Pytam raz jeszcze - powiedzia艂 Juan i zamierzy艂 si臋 艂omem. - Od kogo dostali艣cie ta艣m臋?
- Nie wiem - odpowiedzia艂 nieoczekiwanie piskliwym g艂osem spiker. Nie pr贸bowa艂 ju偶 wstawa膰. - Nie znam go.
艁om z rozmachem wyl膮dowa艂 na bicepsie m臋偶czyzny, kt贸ry z艂apa艂 si臋 kurczowo za rami臋, a z ust wyda艂 j臋k podobny do skrzeku. W oczach zaperli艂y si臋 艂zy. - Od kogo? - powt贸rzy艂 Juan.
Szcz臋ka napadni臋tego dr偶a艂a konwulsyjnie. Fotel stukn膮艂 o 艣cian臋. Juan zrobi艂 dwa kroki i zerkn膮艂 spod oka na palce kurczowo wczepione w zranione rami臋. Pod ciosem stalowego pr臋ta palce p臋k艂y z suchym trzaskiem. D艂o艅 polecia艂a bezw艂adnie na udo i natychmiast opuch艂a, z ust trysn膮艂 wrzask. - Adolfooo!
- Kto? - upewni艂 si臋 Juan.
- Adolfo Alcazar! Rybak!
M臋偶czyzna wybe艂kota艂 jeszcze adres, Juan skin膮艂 g艂ow膮 i ciosem 艂omu strzaska艂 mu szcz臋k臋. Kiedy odwr贸ci艂 si臋, zobaczy艂, 偶e Martin i Sancho robi膮 to samo z pozosta艂ymi. Nie mieli czasu upewnia膰 si臋, czy s膮 jakie艣 telefony, a nie mogli pozwoli膰 na to, 偶eby kto艣 uprzedzi艂 rybaka.
Pi臋膰 minut p贸藕niej czterech cz艂onk贸w familia Ramireza jecha艂o w kierunku San Sebastian.
16
Poniedzia艂ek, 20.15 - Waszyngton
Nikt w domu nie podnosi艂 s艂uchawki, po czwartym dzwonku odezwa艂a si臋 sekretarka nagranym przedwczoraj g艂osem Harleigh.
- Cze艣膰, dodzwoni艂e艣 si臋 do domu Hood贸w. Nie ma nas w tej chwili w domu. Nic nie b臋d臋 m贸wi艂a, 偶eby艣 zostawi艂 albo zostawi艂a wiadomo艣膰, bo jak sam albo sama tego nie wiesz, to nie chcemy z tob膮 rozmawia膰.
Hood westchn膮艂. Tak przyjemnie by艂o us艂ysze膰 ten g艂osik, kt贸ry niestety teraz m贸g艂 tylko nieustannie powtarza膰 te same s艂owa po ka偶dym zg艂oszeniu. - Hej - powiedzia艂 z ci臋偶kim sercem. - To ja. Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 troch臋 d艂u偶ej zosta膰 w pracy. Mam nadziej臋, 偶e mieli艣cie fajny ten pierwszy dzie艅 wakacji, a teraz jeste艣cie w kinie albo robicie co艣 r贸wnie mi艂ego. Sharry, zadzwo艅, jak wr贸cicie, dobrze?
Dzi臋ki. Kocham was. Cze艣膰.
Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 rozczarowany i rozgoryczony. Tak bardzo chcia艂 porozmawia膰 z Sharon, skoro ju偶 si臋 na to zdecydowa艂. Nagle owa bariera mi臋dzy nimi zacz臋艂a mu strasznie doskwiera膰. Chcia艂 wykona膰 przynajmniej jaki艣 gest na pocz膮tek, zanim przyjdzie pora, by usi膮艣膰 w spokoju i porozmawia膰. Spr贸bowa艂 po艂膮czy膰 si臋 z aparatem kom贸rkowym Sharon, ale i tutaj odpowiedzia艂a maszyna, zaraz wi臋c si臋 roz艂膮czy艂. W chwil臋 p贸藕niej o偶y艂a prywatna linia; dzwoni艂a 偶ona. U艣miechn膮艂 si臋 rado艣nie, odrobin臋 nawet zdziwiony, 偶e tak go to ucieszy艂o.
- Cze艣膰 - powiedzia艂 z niek艂amanym entuzjazmem. W aparacie s艂ycha膰 by艂o w tle jaki艣 szum i zmieszane g艂osy. - Jeste艣cie w kinie?
- Nie, Paul - us艂ysza艂 odpowied藕. - Na lotnisku.
Ca艂y zapa艂 gdzie艣 ulecia艂 w jednej chwili. Opad艂 na fotel i, zgodnie ze zwyczajem nabytym przez lata pracy, nie odzywa艂 si臋, swe uczucia zostawiaj膮c dla siebie. - Postanowi艂am zabra膰 dzieciaki do Connecticut - m贸wi艂a dalej Sharon. - I tak rzadko by艣 si臋 z nimi widzia艂 w trakcie tego tygodnia, a moim rodzice bardzo si臋 o nie dopytywali.
- Jak d艂ugo chcesz tam zosta膰? - spyta艂 Hood, a spok贸j w g艂osie ca艂kowicie nie odpowiada艂 temu, co dzia艂o si臋 w jego umy艣le. Wpatrywa艂 si臋 w ustawion膮 na biurku fotografi臋 rodzinn膮. By艂a raptem sprzed trzech lat, a przecie偶 wydawa艂o si臋, 偶e u艣miechy na czterech twarzach pochodz膮 z jakiej艣 innej rzeczywisto艣ci. - Nie wiem, naprawd臋 nie wiem.
W drzwiach pojawili si臋 Ron Plummer i Bob Herbert; Hood podni贸s艂 palec. Widz膮c,
偶e jest na linii prywatnej, Herbert kiwn膮艂 g艂ow膮 i obaj wycofali si臋,
zatrzymuj膮c w holu Ann
Farris, kt贸ra w艂a艣nie nadchodzi艂a.
- Wiele zale偶y od... - zacz臋艂a Sharon i urwa艂a.
- Od czego? - spyta艂 Hood. - Ode mnie? Przecie偶 sama wiesz, jak b臋dzie mi was teraz brakowa膰.
- Tylko tak m贸wisz. Do czego ci w艂a艣ciwie jeste艣my potrzebni? Zaczynaj膮 si臋 wakacje, a ty znikasz na ca艂y dzie艅.
- Wcale tego nie zamierza艂em.
- Zawsze to powtarzasz. Chcia艂am w艂a艣ciwie powiedzie膰 co艣 takiego, 偶e musz臋 si臋 zastanowi膰, czy chc臋 raz jeszcze wystawia膰 dzieci na te ci膮g艂e rozczarowania, na te niewypowiedziane pytania w rodzaju: „Czy jemu zale偶y na nas?”, czy te偶 lepiej b臋dzie sko艅czy膰 z tym na dobre.
- Nie zas艂aniaj si臋 dzie膰mi... - Paul podni贸s艂 g艂os, ale natychmiast si臋 opanowa艂. - Czy m贸wisz to tylko na podstawie swoich odczu膰, czy te偶 spyta艂a艣 ich, co czuj膮? - Tak, pyta艂am - odrzek艂a. - Chc膮 mie膰 ojca. A ja m臋偶a. Ale je艣li nie mo偶emy go mie膰, to mo偶e lepiej postawi膰 spraw臋 jasno, a nie ci膮gn膮膰 j膮 nie wiadomo jak d艂ugo. Na twarzy Herberta widzia艂 wyraz hamowanego zniecierpliwienia; musia艂 mie膰 co艣 wa偶nego. Hood nagle poczu艂 rozpaczliwe pragnienie, 偶eby wszystko zacz膮膰 od pocz膮tku: dzie艅, rok, 偶ycie...
- Nie wyje偶d偶aj - powiedzia艂. - Prosz臋. Znajdziemy jakie艣 rozwi膮zanie, ale najpierw niech si臋 tutaj wszystko uspokoi.
- Dok艂adnie czego艣 takiego si臋 spodziewa艂am. Je艣li chcesz znale藕膰 jakie艣 rozwi膮zanie, Paul, wiesz, gdzie b臋dziemy. Kocham ci臋, ale w艂a艣nie dlatego nie mog臋 si臋 zgodzi膰 na wszystko.
Po艂膮czenie zosta艂o przerwane. Hood ze s艂uchawk膮 w r臋ku spogl膮da艂 w milczeniu na grupk臋 czekaj膮c膮 przed wej艣ciem. Bob, Mike, Darrell - zawsze uwa偶a艂 ich za swoist膮 rodzin臋, ale teraz nagle poczu艂, 偶e ta zdecydowanie mu nie wystarczy. Z trzaskiem od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, na ten d藕wi臋k Bob okr臋ci艂 si臋 na w贸zku i, z dw贸jk膮 id膮c膮 jego 艣ladem, wjecha艂 do pokoju, uwa偶nie wpatruj膮c si臋 w Paula. - Wszystko w porz膮dku? - spyta艂.
I jak tu odpowiedzie膰 na takie pytanie? 呕ona w艂a艣nie zabra艂a dzieci, w domu nikt
nie
b臋dzie na niego czeka艂... Przez chwil臋 b艂ysn臋艂a mu my艣l, aby pos艂a膰 kogo艣 na
lotnisko, 偶eby
j膮 zatrzyma膰, wiedzia艂 jednak, i偶 nigdy by mu tego nie wybaczy艂a. Nie by艂
pewien, czy sam
potrafi艂by sobie wybaczy膰.
- Porozmawiamy p贸藕niej. Co masz teraz?
- Zaczyna si臋 tam prawdziwa burza i wola艂bym si臋 upewni膰, 偶e chcesz pozostawi膰 Darrela i Aideen w oku cyklonu.
- Paul - odezwa艂a si臋 Ann, nerwowo postukuj膮c w otwarty notatnik. - Je艣li pozwolicie, 偶e teraz zajm臋 wam chwil臋, to zaraz potem znikam.
Hood spojrza艂 pytaj膮co na Herberta, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮, a potem zn贸w na Ann.
- Dobrze.
Hood mimochodem popatrzy艂 na palce zr臋cznie manipuluj膮ce kartkami; z pewno艣ci膮 s膮 czu艂e i delikatne... By艂 z艂y na siebie. Tylko dlatego, 偶e pojawi艂y si臋 napi臋cia pomi臋dzy nim a Sharon, rzeczniczka prasowa stawa艂a si臋 bardziej atrakcyjna. Nie chcia艂, 偶eby tak by艂o, tymczasem...
- W艂a艣nie odebra艂am telefon z BBC. Dostali ta艣m臋 wideo od jakiego艣 turysty, kt贸ry nakr臋ci艂 w Madrycie scen臋 pod gmachem parlamentu. Wida膰, jak zabieraj膮 cia艂o Marthy...
- S臋py - warkn膮艂 Herbert.
- Zbieraj膮 informacje - 偶achn臋艂a si臋 Ann - a czy chcesz tego, czy nie, to interesuj膮cy k膮sek.
- Jaki s臋p takie 艣cierwo - mrukn膮艂 nachmurzony Herbert. - Bob, daj spok贸j - ingerowa艂 Hood. Brakowa艂o tylko jeszcze jednej k艂贸tni. - M贸w dalej, Ann.
- Na nagraniu przez chwil臋 wida膰 jej twarz; zrobili powi臋kszenie, por贸wnali ze swoimi danymi i znale藕li zdj臋cie Marthy, kiedy w dziewi臋膰dziesi膮tym czwartym spotyka si臋 w Johannesburgu z zuluskim rywalem Nelsona Mandheli, Mongosuthu Buthalezim.
Jimmy
George z „Washington Post” powiedzia艂, 偶e w tej sytuacji musi zrobi膰 u偶ytek ze
swoich
wiadomo艣ci, zanim BBC wyskoczy ze swoimi.
Hood ko艅cami palc贸w przetar艂 powieki.
- Czy kto艣 wie, 偶e by艂a z ni膮 Aideen?
- Jeszcze nie.
- Propozycje? - spyta艂 Hood.
- I艣膰 w zaparte - rzuci艂 Herbert.
- Chyba tylko po to, 偶eby mie膰 na karku ca艂膮 pras臋 - powiedzia艂a z irytacj膮 Ann. - Co niby powiemy? „Tak, owszem, wykonywa艂a delikatne zadania dyplomatyczne, ale do Madrytu pojecha艂a na wycieczk臋?”. Kto w to uwierzy? I wtedy dopiero zacznie si臋 kopanina.
Moim zdaniem trzeba im rzuci膰 kilka kostek.
- Jakich? - ponagli艂 Hood.
- Mia艂a si臋 podzieli膰 swoimi do艣wiadczeniami z deputowanymi do hiszpa艅skiego
parlamentu. Zaniepokojeni wzrostem napi臋膰 etnicznych, chcieli si臋 dowiedzie膰 od
kogo艣
kompetentnego, jak inni sobie z tym radz膮.
Herbert pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Za du偶o.
- By艂abym szcz臋艣liwa, gdyby im to wystarczy艂o.
- Je艣li powiesz tyle, musz膮 si臋 domy艣li膰, 偶e nie by艂a tam sama. A wtedy ten sukinsyn, kt贸ry zastrzeli艂 Marth臋, mo偶e chcie膰 doko艅czy膰 robot臋. - Przecie偶 mordercy poszli na dno wraz z jachtem - powiedzia艂a Ann.
- Mo偶e tak, ale mo偶e nie. A je艣li Bob ma racj臋?
Ann na chwil臋 umilk艂a stropiona, a po chwili powiedzia艂a:
- Rzeczywi艣cie, nie wiem, ale jestem pewna, Paul, 偶e je艣li zaczn臋 k艂ama膰, mo偶e
to by膰
r贸wnie gro藕ne.
- Dlaczego? - naciska艂 Hood.
- Je艣li poczuj膮, 偶e co艣 przed nimi ukrywam, bardzo szybko dowiedz膮 si臋, 偶e polecia艂a do Hiszpanii w towarzystwie „senority Serafico”, kt贸rej w 偶aden spos贸b nie b臋d膮 potrafili odnale藕膰. Zaczn膮 w臋szy膰, tropi膰, w ten spos贸b wykonuj膮c robot臋 za ewentualnego morderc臋.
- To prawda - musia艂 przyzna膰 Herbert.
- Paul, mamy same z艂e rozwi膮zania. Ale je艣li powiem im chocia偶 tyle, jak
proponowa艂am, b臋d膮 mogli sprawdzi膰, 偶e nie oszukujemy. Je艣li b臋d膮 si臋 dopytywa膰,
przyznam, 偶e by艂a inna osoba, jednak 偶eby jej dalej nie nara偶a膰, kazali艣my jej
opu艣ci膰
Hiszpani臋. Powinni to kupi膰.
- Jeste艣 pewna? - spyta艂 Hood.
Ann wzruszy艂a ramionami.
- Trudno o ca艂kowit膮 pewno艣膰, ale prasa sk艂onna jest do pewnego stopnia i艣膰 nam na r臋k臋, je艣li si臋 zasugeruje, 偶e chodzi o kwestie bezpiecze艅stwa, a nie o ukrywanie czego艣 przed nimi. Wiesz, czuj膮 wtedy, 偶e nie s膮 ca艂kiem z zewn膮trz, 偶e pomagaj膮 dokona膰 czego艣 wa偶nego.
- Nie do艣膰, 偶e s臋py, to na dodatek s臋py niedowarto艣ciowane - prychn膮艂 Herbert. - Ludzie nie s膮 monolitami - mrukn臋艂a Ann, a chocia偶 zabrzmia艂o to dr臋two i sentencjonalnie, to Hood a偶 za dobrze wiedzia艂, ile jest prawdy w tych s艂owach. - Dobrze, spr贸buj - powiedzia艂. - Ale pami臋taj, 偶e nie chc臋, 偶eby ktokolwiek dowiedzia艂 si臋 o Darrell i Aideen. 呕adnych szczeg贸艂贸w o nich. - B臋d臋 pami臋ta膰. Kto obejmie stanowisko po Marcie? Trzeba si臋 liczy膰 z takim pytaniem.
Hood zawaha艂 si臋 na chwil臋, a potem rzek艂:
- Powiedz im, 偶e obowi膮zki zast臋pcy do spraw politycznych i gospodarczych pe艂ni Ronald Plummer.
Plummer podzi臋kowa艂 mu wzrokiem. Taka informacja by艂a wa偶nym krokiem do nominacji. Ale zwi臋ksza艂a te偶 odpowiedzialno艣膰.
Ann podzi臋kowa艂a i wysz艂a. Hood nie patrzy艂 za ni膮, lecz zwr贸ci艂 si臋 do Herberta:
- Powiedz teraz o tym cyklonie.
- Zamieszki. Wybuchaj膮 wsz臋dzie. - Przygryz艂 wargi i spyta艂: - Na pewno wszystko
w
porz膮dku?
- Tak.
- Jakby艣 by艂 nieobecny.
- Bob, przesta艅 si臋 mn膮 zajmowa膰, s膮 wa偶niejsze sprawy.
Domy艣lny wzrok przyjaciela przez chwil臋 zawis艂 na jego twarzy, a potem powr贸ci艂
do
notatek.
- To ju偶 nie s膮 tylko Avila, Segovia i Soria.
- Ron, masz jakie艣 艣wie偶sze doniesienia?
- Faks z naszego konsulatu w Barcelonie, chocia偶 jestem pewien, 偶e ju偶 w tej chwili s膮 jakie艣 nast臋pne wiadomo艣ci. Kiedy rozesz艂a si臋 wiadomo艣膰 o odwo艂aniu meczu, rozsierdzeni kibice zablokowali drog臋 na lotnisko. Policia Nacional usi艂owa艂a utorowa膰 drog臋 autokarowi, ale kiedy zosta艂a zaatakowana kamieniami, wezwano na pomoc Mossos d'Escuadra. - Autonomiczna policja katalo艅ska - dorzuci艂 Herbert. - Chroni膮 budynki, osobisto艣ci polityczne, u偶ywani podczas rozruch贸w, do艣膰 bezwzgl臋dni, w stylu: „po trupach”. - Tym razem aresztowali dwadzie艣cia os贸b, ale t艂um zaatakowa艂 posterunek policji. W ka偶dej chwili w mie艣cie mo偶e zosta膰 og艂oszony stan wyj膮tkowy. - Z Barcelony do San Sebastian - zauwa偶y艂 Herbert - jest oko艂o trzystu pi臋膰dziesi臋ciu kilometr贸w, poza tym, jedno jest metropoli膮, drugie - kurortem. Zamieszki nie powinny tam dotrze膰 w jednej chwili, ale najbardziej niepokoi mnie to, 偶e og艂oszenie stanu wyj膮tkowego natychmiast podgrzewa ca艂膮 sytuacj臋, a w ogniu pojawiaj膮 si臋 upiory. - Jakie znowu upiory? - 偶achn膮艂 si臋 Hood.
- Franco. W pami臋ci Hiszpan贸w pozosta艂 wodzem faszystowskiej falangi. Jedni mog膮
go za to wielbi膰, inni nienawidzi膰, ale nikogo nie pozostawia to oboj臋tnym. W
jednej chwili
powr贸ci ca艂a przesz艂o艣膰. Franco umar艂 w siedemdziesi膮tym pi膮tym. 膯wier膰 wieku to
z punktu
widzenia historii niedu偶o.
- Co zatem z Darrelem i Aideen? - spyta艂 Hood.
- Trzeba ich odwo艂a膰, powstrzyma膰 Iglic臋, nacisn膮膰 na prezydenta, 偶eby odwo艂a艂 ca艂y personel dyplomatyczny z wyj膮tkiem os贸b absolutnie niezb臋dnych. Hood wpatrywa艂 si臋 w zamy艣leniu w Herberta; Bob mia艂 sk艂onno艣膰 do przesadnych reakcji.
- Jakie rokowania?
- Jak najgorsze. Uaktywni艂y si臋 najbardziej niebezpieczne si艂y. Moim zdaniem
czeka
nas co艣 w rodzaju Jugos艂awii.
Hood zerkn膮艂 spod oka na Plummera.
- Ron?
Plummer z艂o偶y艂 faks i 艣ci艣ni臋tymi palcami przejecha艂 po kraw臋dzi. - Niestety, musz臋 zgodzi膰 si臋 z Bobem. Obawiam si臋, 偶e Hiszpania zacz臋艂a si臋 rozpada膰 na kawa艂ki.
17
Wtorek, 03.27 - San Sebastian
Adolfo Alcazar dotar艂 do domu bardzo zm臋czony.
Spa艂 na materacu roz艂o偶onym na metalowej ramie w k膮cie pokoju, nieopodal piecyka, kt贸ry ci膮gle roz偶arzony, by艂 jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a. Na kr贸tkich n贸偶kach ramy wida膰 by艂o 艣lady rdzy od bryzy wpadaj膮cej przez okno.
U艣miechn膮艂 si臋; to ten sam materac, na kt贸rym tak lubi艂 podskakiwa膰 jako ch艂opak.
Teraz, kiedy le偶a艂 nago pod prze艣cierad艂em, pomy艣la艂, 偶e w owym podskakiwaniu streszcza艂a si臋 ca艂a beztroska dzieci艅stwa: rado艣膰 nie troszcz膮ca si臋 o to, co by艂o przed chwil膮 i co b臋dzie za chwil臋.
Kiedy troch臋 podr贸s艂, musia艂 zaprzesta膰 tej zabawy, gdy偶 s膮siedzi z do艂u skar偶yli si臋 na ha艂as. Tak otrzyma艂 pierwsz膮 lekcj臋: nie ma ca艂kowitej swobody. Do czasu, kiedy spotka艂 Genera艂a, jego 偶ycie by艂o pasmem kapitulacji i odwrot贸w przed tymi, kt贸rzy mieli bogactwo i mogli rozkazywa膰. Ale i teraz, ilekro膰 k艂ad艂 si臋 na 艂贸偶ku, tylekro膰 nawiedza艂o go przypomnienie tego, jak to cudownie czu膰 si臋 wolnym. Wolnym od przepis贸w, powiadaj膮cych, co wolno mu 艂owi膰, wolnym od w艂adzy baron贸w rybnych, kt贸rzy mu rozkazywali, gdzie i kiedy mo偶e 艂owi膰, wolnym od tych wszystkich w臋dzide艂 i przeszk贸d, kt贸rych celem by艂o chronienie wygody i spokoju bogatych, rozleniwionych turyst贸w. Dzi臋ki Genera艂owi b臋dzie m贸g艂 znowu 偶y膰 w kraju, kt贸ry nale偶y do jego mieszka艅c贸w i ich pracy.
Do ludzi, kt贸rzy si臋 tu urodzili i, oboj臋tne Kastylijczycy, Baskowie czy Andaluzyjczycy, sami chc膮 decydowa膰 o swoich sprawach w imi臋 swojego dobra, a nie widzimisi臋 magnat贸w z Madrytu.
Adolfo poczu艂, jak powieki robi膮 si臋 coraz ci臋偶sze. Dzisiaj odwali艂 kawa艂 dobrej roboty i Genera艂 b臋dzie z niego zadowolony.
Z pierwszej drzemki wyrwa艂 go trzask wy艂amywanych drzwi; zanim zd膮偶y艂 si臋 poderwa膰 z materaca, do 艣rodka wpad艂o czterech m臋偶czyzn, z kt贸rych jeden postawi艂 drzwi i zapar艂 si臋 o nie plecami, podczas gdy reszta zwlok艂a Adolfo z prze艣cierad艂a i przygniot艂a twarz膮 do pod艂ogi, z roz艂o偶onymi r臋kami i d艂o艅mi przygwo偶d偶onymi ostrzami no偶y. - To ty jeste艣 Adolfo Alcazar? - us艂ysza艂 pytanie.
Nic nie odpowiada艂, wpatrzony w podn贸偶ek piecyka. Poczu艂, jak 艣rodkowy palec
prawej d艂oni wygina si臋, wygina, a偶 pod nag艂ym szarpni臋ciem z trzaskiem wy艂amuje
si臋 w
stawie.
- Taaak! - zawy艂.
- Zabi艂e艣 dzisiaj kilku wspania艂ych ludzi - us艂ysza艂 i zanim zdo艂a艂 sobie u艣wiadomi膰, o czym 艣wiadcz膮 te s艂owa, wy艂amano mu wskazuj膮cy palec u prawej r臋ki. Spazm b贸lu targn膮艂 ca艂ym jego cia艂em i wyrwa艂 z gard艂a straszliwy krzyk, natychmiast zduszony, gdy偶 jaka艣 r臋ka wepchn臋艂a mu w usta skarpetk臋.
- Zabi艂e艣 ojca naszej familia - pad艂o stwierdzenie pe艂ne nienawi艣ci i przysz艂a kolej na palec serdeczny. Potem wszystko spowi艂a czerwona mg艂a pulsuj膮cego b贸lu, w kt贸rej to traci艂 przytomno艣膰 to j膮 odzyskiwa艂, podczas gdy oprawcy mia偶d偶yli mu 艂omem dwa pozosta艂e palce i przegub. Nie potrafi艂by powiedzie膰 ile up艂yn臋艂o czasu - minuta? kwadrans? godzina? - gdy wynurzy艂 si臋 ponownie z b艂ogiej niepami臋ci, us艂ysza艂: - Teraz ju偶 nigdy nie podniesiesz na nas r臋ki - i poczu艂, 偶e przewracaj膮 go na plecy.
Le偶a艂 tak ze skarpetk膮 mi臋dzy z臋bami, a poniewa偶 widzia艂 tylko sufit nad sob膮 i niczego nie s艂ysza艂, przez jak膮艣 chwil臋 opad艂a go szale艅cza nadzieja, 偶e to tylko koszmary, 偶e trzeba si臋 zbudzi膰... Drgn膮艂, jakby chc膮c si臋 podnie艣膰 i natychmiast dwie rzeczy upewni艂y go w tym, 偶e to straszliwa jawa. Pierwsz膮 by艂 przera藕liwy b贸l w prawej r臋ce, drug膮 noga, kt贸ra wynurzy艂a si臋 nie wiadomo sk膮d i przydepta艂a mu pier艣, a z g贸ry sp艂yn臋艂y s艂owa:
- Nie wysilaj si臋. B臋dziesz tak le偶a艂 do chwili, a偶 wy艣piewasz nam wszystko, co chcemy us艂ysze膰. Zrozumia艂e艣?
Adolfo nic nie odpowiedzia艂, a wtedy stopa cofn臋艂a si臋, ale natychmiast poczu艂, jak kto艣 unosi jego lew膮 nog臋 i wciska go艂膮 stop臋 w otwarte drzwiczki pieca.
Zatarga艂 nim
bezd藕wi臋czny krzyk, bezskutecznie usi艂owa艂 uwolni膰 nog臋, us艂ysza艂 jednak tylko
ponowne
pytanie:
- Zrozumia艂e艣?
Adolfo rozpaczliwie pokiwa艂 g艂ow膮. Zd膮偶y艂 zobaczy膰, jak jeden z m臋偶czyzn obraca si臋 do innych, co艣 m贸wi, a wtedy stopa, wyj臋ta z piecyka i puszczona wolno, z hukiem waln臋艂a w pod艂og臋 i Adolfo ponownie zemdla艂. Kiedy ockn膮艂 si臋, zobaczy艂 nad sob膮 ciemn膮 twarz i oczy pe艂ne bezwzgl臋dno艣ci. M臋偶czyzna wyj膮艂 skarpetk臋 z ust Adolfo. - Dla kogo pracujesz? - pad艂o pytanie.
Adolfo oddycha艂 ci臋偶ko, chrapliwie. Powracaj膮ce fale b贸lu powodowa艂y md艂o艣ci.
Poczu艂, 偶e kto艣 ujmuje jego drug膮 nog臋.
- Dla kogo pracujesz?
- Dla genera艂a - sapn膮艂. - Genera艂 lotnictwa Pintos. Roberto Pintos.
- Gdzie stacjonuje?
Adolfo milcza艂. Zbiera艂 si艂y do nast臋pnego k艂amstwa. Tylko jeden raz widzia艂 Amadoriego, a by艂o to podczas spotkania w hangarze na lotnisku w Burgos. Genera艂 powiedzia艂, 偶e dzie艅 nadchodzi, co zwi臋ksza te偶 niebezpiecze艅stwo. Mog膮 zosta膰 wykryci i schwytani. Kiedy wojna ju偶 wybuchnie, nie b臋dzie mia艂o znaczenia, co powiedz膮, ale w imi臋 w艂asnego poczucia honoru, niechaj k艂ami膮, jak d艂ugo b臋d膮 potrafili. „Ka偶dego cz艂owieka mo偶na z艂ama膰”, m贸wi艂. „Rzecz w tym, 偶eby nie da膰 z艂ama膰 si臋 bez pomieszania szyk贸w wrogowi. Kiedy was z艂api膮, nie b臋dziecie mogli unikn膮膰 tortur. I b臋dziecie m贸wi膰. Ale k艂amcie jak najd艂u偶ej, bo w ko艅cu tak偶e wasi oprawcy zaczn膮 si臋 gubi膰: co jest prawd膮, co nieprawd膮”.
Adolfo pokr臋ci艂 g艂ow膮, a wtedy skarpetka na powr贸t znalaz艂a si臋 w ustach, on za艣 poczu艂 jak dwie pary r膮k przewracaj膮 go na bok i zaczyna si臋 przypiekanie prawej stopy.
Szarpa艂 si臋 jak szalony, my艣l膮c zarazem, 偶e b贸l jest jednak odrobin臋 mniejszy ni偶 przy poprzedniej stopie, ale w ko艅cu i ta udr臋czona uciecha rozp艂yn臋艂a si臋 w jednym po偶arze cierpienia.
Przewr贸cono go na plecy i noga znowu wyr偶n臋艂a w ziemi臋. Przed oczyma trysn臋艂y tysi臋czne iskry, kt贸re potem przemieni艂y si臋 w faluj膮ce ko艂a, a zza nich powoli wynurzy艂a si臋 z艂owroga twarz, kt贸rej zarysy rozmywa艂y si臋 w 艂zach. - Gdzie stacjonuje Pintos?
Czu艂, 偶e wytrzyma do nast臋pnej pr贸by, co jednak po niej? By艂 dumny z siebie, w osobliwy spos贸b poczu艂 si臋 wolny. Sam decydowa艂; pomimo wszystko. - Ba... Barca - j臋kn膮艂.
- K艂amiesz - powiedzia艂 tamten.
- Nie!!!
- Ile ma lat?
- Pi臋膰dziesi膮t dwa.
- Kolor w艂os贸w.
- Szatyn.
Poczu艂 uderzenie w twarz i jedno s艂owo:
- K艂amiesz!
Raz jeszcze pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nnnie, m贸wi臋 praawd臋!
Ciemne oczy wpatrzy艂y si臋 w niego przeci膮gle, a potem znowu poczu艂 nienawistny materia艂 w ustach. Znowu przekr臋cili go na bok, ale w ogie艅 pow臋drowa艂a d艂o艅. Palce Adolfo to rozwiera艂y si臋 tu 艣ciska艂y w pi臋艣膰, cia艂em miota艂a konwulsyjne drgawki, a偶 wreszcie wszystko zgas艂o.
Odzyska艂 przytomno艣膰, zupe艂nie nie mog膮c si臋 po艂apa膰, co si臋 z nim dzieje.
Wsz臋dzie
by艂a woda, na g艂owie, oczach w ustach, o艣lepia艂a go, d艂awi艂a, znienacka zdusi艂
go spazm
torsji i zwymiotowa艂 do zlewu. Czu艂, 偶e go ci膮gn膮 i rzucaj膮 na pod艂og臋. Sufit
wydawa艂 si臋
daleki jak sklepienie katedry. Cia艂o wydawa艂o si臋 jakim艣 ob艂ym worem, od kt贸rego
oddzieli艂
si臋 b贸l, wype艂niaj膮c obrazy, d藕wi臋ki, my艣li...
I znowu skarpetka.
- Twardy jeste艣! - oznajmi艂y wargi, kt贸re dziwnie oderwa艂y si臋 od reszty twarzy.
-
Mamy jednak czas i mamy do艣wiadczenie. M臋偶czy藕ni zawsze na pocz膮tek k艂ami膮. Poczekamy, a偶 zaczniesz m贸wi膰 prawd臋. - Wargi niemal dotyka艂y jego oczu. - Dla kogo pracujesz?
Tym razem pozosta艂 na plecach i tylko czyja艣 d艂o艅 przygniot艂a knebel. Zobaczy艂 b艂ysk 艂omu i ca艂a g艂owa zatrz臋s艂a si臋 od trzasku p臋kaj膮cego obojczyka. Po chwili trzas艂a ko艣膰 przedramienia.
Ockn膮wszy si臋, nie potrafi艂by odpowiedzie膰, co jeszcze z nim robiono. By艂 dygocz膮c膮, zrozpaczon膮 mas膮 wydobytych na 艣wiat nerw贸w. I chcia艂 m贸wi膰.
Rozpaczliwie
zabe艂kota艂.
Twarz nachyli艂a si臋 i knebel ust膮pi艂.
- Am... Am...
- Co?
- Ama... dori.
- Amadori? - upewni艂 si臋 m臋偶czyzna.
- A...ma...do...ri. - Sylaby by艂y dzielone na oddechy. 呕eby tylko cierpienie usta艂o. - Ge... ne... ra艂.
- Genera艂 Amadori - powt贸rzy艂a twarz, to p臋czniej膮ca, to zapadaj膮ca si臋 przy
ka偶dym
d藕wi臋ku. - To dla niego pracujesz?
Adolfo kiwn膮艂 g艂ow膮 i przymkn膮艂 oczy.
- Jeszcze kto艣?
Zaprzeczy艂.
- Wierzysz mu? - spyta艂 kto艣 z bardzo daleka.
- Sp贸jrz tylko. Jest ju偶 w nim tylko czysta prawda.
Otworzy艂 oczy. Jakie艣 niewyra藕ne mroczne plamy nad nim.
- Co z nim zrobimy?
- Zabi艂 senora Ramireza. Te偶 umrze, tylko 偶e powoli.
艁om uderzy艂 w gard艂o Adolfo, mia偶d偶膮c krta艅. Rybak le偶a艂 rz臋偶膮c; do p艂uc dociera艂o tyle powietrza, 偶eby mia艂 艣wiadomo艣膰, i偶 si臋 dusi. Natr臋tnie przeczo艂giwa艂o si臋 przez g艂ow臋 pytanie, czy okaza艂 si臋 dzielny, gdy偶 tak d艂ugo wytrzyma艂, czy te偶 pod艂y, gdy偶 ostatecznie zdradzi艂. Ale i to w ko艅cu straci艂o na znaczeniu, gdy偶 b贸l to zalewa艂 go fal膮 wielk膮 jak przyp艂yw, to rozpada艂 si臋 na kropelki i strugi niczym morze uderzaj膮ce o ska艂臋.
W kt贸rym艣 momencie gdzie艣 w g贸rze pojawi艂a si臋 jasna plama, a w jej aureoli
g艂owa,
kt贸ra pochyli艂a si臋 nad nim.
Jego brat, Berto.
Norberto 艂ka艂 i m贸wi膮c co艣, kre艣li艂 znaki nad jego twarz膮. Adolfo chcia艂 si臋 poruszy膰, ale cia艂o by艂o bezwolne. Z najwy偶szym trudem wyst臋ka艂:
- A... ma... do... ri.
Czy Norberto us艂ysza艂? Zrozumia艂?
- Miej...ski... ko艣... ko艣...
- Adolfo, le偶 spokojnie. Wezwa艂em ju偶 lekarza. O Bo偶e, Bo偶e, co z tob膮...
- Ge... ne... ra艂... Wie...dz膮... wie...
Norberto leciutko przytkn膮 d艂o艅 do warg brata. Aby go uciszy膰; d艂o艅 by艂a zimna, mi臋kka i kochaj膮ca. Oczy polecia艂y w g艂膮b czaszki i wszelki b贸l usta艂.
18
Wtorek, 04.19 - San Sebastian
Helikopter wysadzi艂 Mar铆臋 i Aideen na po艂udnie od miasta. Wyl膮dowa艂 na szczycie niewielkiego pag贸rka w odludnym zakolu Rio Urumea, rzeki p艂yn膮cej przez miasto. Na dole, przy samochodzie czeka艂 na nich wsp贸艂pracuj膮cy z Interpolem policjant, Jorge Sorel.
Jeszcze w helikopterze Mar铆a przestudiowa艂a map臋 i teraz jak najpr臋dzej chcia艂a
si臋
dosta膰 do radiostacji. Ledwie jednak przypali艂a papierosa, Jorge oznajmi艂, 偶e
nie ma sensu
tam jecha膰.
- Jak to? - spyta艂a Mar铆a.
- Nieca艂膮 godzin臋 temu kto艣 napad艂 na stacj臋.
- Kto?
- Jeszcze nie wiemy - powiedzia艂 policjant.
- Zawodowcy?
- Raczej tak. Wszystko wskazuje na to, 偶e dobrze wiedzieli, czego chc膮.
Zostawili po
sobie kilka z艂amanych ko艣ci i przetr膮cone szcz臋ki.
- Czego chcieli?
Jorge wzruszy艂 ramionami.
- Co mo偶na ustali膰 przed kilkana艣cie minut? Zjawili艣my si臋 tam tylko dlatego, 偶e nagle przestali nadawa膰.
Mar铆a zakl臋艂a pod nosem.
- Maravilloso - mrukn臋艂a. - Cudownie. 呕adnych 艣lad贸w?
Jorge pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nikt z trojga pracownik贸w nie mo偶e m贸wi膰, natychmiast zaj臋li si臋 nimi lekarze. Przyjmujemy, 偶e napastnicy chcieli si臋 dowiedzie膰, kto dostarczy艂 im kaset臋 z nagraniem.
- A ci idioci si臋 tego nie spodziewali? - prychn臋艂a Mar铆a. - 呕adnych zabezpiecze艅?
- Wprost przeciwnie - powiedzia艂 Jorge. - Napady to dla nich nie pierwszyzna. Dlatego mieli solidne ogrodzenie z drutem kolczastym na wierzchu, za nim trzech uzbrojonych stra偶nik贸w. Na zawodowc贸w by艂o to jednak zdecydowanie za ma艂o. - Ma pan mo偶e jakie艣 podejrzenia, kto m贸g艂 dostarczy膰 ta艣m臋? - wtr膮ci艂a si臋 Aideen.
Policjant spojrza艂 na ni膮 ponuro.
- Na razie nie. Dwie grupy naszych ludzi rozje偶d偶aj膮 si臋 po okolicy i dowiaduj膮 si臋, czy kto艣 si臋 nie pyta艂, nie w臋szy艂, jak na razie bez 偶adnego efektu. - Je艣li by艂a to grupa, a nie jeden cz艂owiek, to na pewno zaraz po napadzie si臋 roz艂膮czy艂a, 偶eby w razie niepowodzenia nie wpadli wszyscy.
Mar铆a nosem wypu艣ci艂a stru偶k臋 dymu i spyta艂a:
- To wszystko, co mo偶e nam pan powiedzie膰?
Niech臋tnie wzruszy艂 ramionami.
- Wszystko.
- My艣lisz, 偶e w艂a艣ciciel ta艣my pochodzi艂 w艂a艣nie st膮d? - spyta艂a Aideen.
- Tak - z przekonaniem odpar艂a Mar铆a. - Ktokolwiek zaplanowa艂 zamach, do jego
przeprowadzenia musia艂 mie膰 osob臋 znaj膮c膮 miejscowe wody, a tak偶e miasteczko i
okolic臋. -
Spojrza艂a na Jorge. - Od czego zacz膮膰?
Skrzywi艂 si臋 niepewnie.
- To dziura. Ka偶dy zna tu ka偶dego. Najlepiej chyba rozejrze膰 si臋 w艣r贸d rybak贸w.
Mar铆a zerkn臋艂a na zegarek.
- Za jak膮艣 godzin臋 zaczn膮 wyp艂ywa膰, wi臋c chyba najlepiej uda膰 si臋 na przysta艅. - Zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem. - Kto udziela b艂ogos艂awie艅stwa przed wyj艣ciem w morze?
- Ojciec Norberto Alcazar.
- Gdzie go szuka膰?
- W ko艣ciele na po艂udnie od Cueta de Aldapeta. To na zachodnim brzegu rzeki, zaraz za San Sebastian - wyja艣ni艂 Jorge.
Mar铆a podzi臋kowa艂a i rozgniot艂a obcasem papierosa. Obie posz艂y do samochodu. - Ojciec Alcazar to bardzo mi艂y cz艂owiek - us艂ysza艂y z ty艂u g艂os policjanta - ale prosz臋 si臋 nie zdziwi膰, je艣li nie b臋dzie chcia艂 zbyt wiele m贸wi膰 na temat swoich wiernych. Ci, kt贸rzy tutaj urodzili si臋, nie bardzo lubi膮 obcych.
- Mo偶e jednak zechce uchroni膰 kogo艣 przed 艣mierci膮 - mrukn臋艂a przez rami臋 Mar铆a. - No tak - zgodzi艂 si臋 Jorge. - Prosz臋 da膰 nam zna膰, jak ju偶 wszystko za艂atwicie.
Helikopter b臋dzie na was czeka艂. Lotnisko od godziny jest zarezerwowane dla wojska.
Mar铆a kiwn臋艂a g艂ow膮 i w艣lizgn臋艂a si臋 za kierownic臋; Aideen wskoczy艂a na tylne siedzenie. Samoch贸d ruszy艂, wyrzucaj膮c spod k贸艂 kamienie i 偶wir. Aideen wyci膮gn臋艂a z plecaka map臋 i j膮 roz艂o偶y艂a. Mia艂a te偶 na艂adowany rewolwer, kt贸ry otrzyma艂a w helikopterze od Mar铆i.
- Idioci - prychn臋艂a Mar铆a. - Zjawili si臋, bo stacja przesta艂a nadawa膰. Jak gdyby tak trudno by艂o zgadn膮膰, 偶e kto艣 b臋dzie pr贸bowa艂 si臋 do niej dobra膰. - Kto wie, mo偶e policja nie chcia艂a si臋 miesza膰. Podobnie jak podczas wojny gang贸w: trzyma膰 si臋 z boku, a bandyci niech si臋 lej膮.
- Je艣li ju偶, to raczej dostali polecenie, 偶eby si臋 nie wtr膮ca膰 - odpar艂a Mar铆a.
- Na
jachcie zgin臋li wp艂ywowi biznesmeni, ka偶dy z nich sta艂 na czele jakiej艣 familia,
kt贸rej
cz艂onkowie gotowi s膮 na wszystko, z morderstwem w艂膮cznie. A policjanci dostaj膮 w
艂ap臋,
偶eby nie interesowali si臋 tymi sprawami.
- My艣lisz, 偶e ten policjant...
- Nie wiem, mo偶e tak, mo偶e nie. W Hiszpanii trudno o pewno艣膰 w takich sprawach. Aideen przypomnia艂y si臋 s艂owa Marthy o policjantach madryckich, kt贸rzy nie przeszkadzaj膮 ulicznym naci膮gaczom. Dyplomacja dyplomacj膮, pomy艣la艂a, ale co艣 tutaj cuchnie. Zastanawia艂a si臋, na ile rzetelne jest dochodzenie w sprawie zamachu pod gmachem Kortez贸w.
- To jedna z przyczyn, dla kt贸rych chcia艂am zrezygnowa膰 z Interpolu - powiedzia艂a Mar铆a. Jecha艂y wzd艂u偶 rzeki na p贸艂noc.
- W pewnym momencie nie chcesz ju偶 mie膰 do czynienia z tym wszystkim.
- Ale wr贸ci艂a艣 - zauwa偶y艂a Aideen. - Dla Luisa?
- Nie - odrzek艂a Mar铆a. - Z tej samej przyczyny, dla kt贸rej odesz艂am: nie mog艂am ju偶 znie艣膰 tego g贸wna dooko艂a. Maj膮c ten sw贸j teatrzyk w Barcelonie, musia艂am op艂aca膰 si臋 wszystkim: policjantom, 艣mieciarzom, facetom od szamba, a p艂aci艂am za to, 偶eby robili to, za co i tak dostaj膮 pensj臋.
- Urz臋dnicy nadstawiaj膮 kiesze艅, robotnicy nale偶膮 do rodziny przedsi臋biorcy, a
ci
kt贸rzy chc膮 robi膰 co艣 na w艂asn膮 r臋k臋 albo musz膮 si臋 op艂aca膰, albo wzi膮膰 si臋 do
strzelania,
tak?
Mar铆a pokiwa艂a g艂ow膮.
- I dlatego tutaj jestem. To tak jak z mi艂o艣ci膮; nie nale偶y zrezygnowa膰 tylko dlatego, 偶e za pierwszym razem si臋 rozczarowa艂a艣. Zastanawiasz si臋 nad wszystkim, tak偶e nad sob膮, no i znowu wracasz na boisko.
Na niebie pojawi艂y si臋 pierwsze blaski 艣witu, wyra藕niej zaznaczy艂y si臋 sylwetki pag贸rk贸w. Aideen zastanawia艂a si臋, dlaczego odczuwa tak wielk膮 sympati臋 do Mar铆i. Po cz臋艣ci z pewno艣ci膮 z racji pewno艣ci siebie i stanowczo艣ci, w czym przypomina艂a Marth臋, zarazem jednak nie by艂o w niej egotyzmu, a pod tward膮 pow艂ok膮 wyczuwa艂o si臋 wra偶liwo艣膰.
Nie min臋艂o p贸艂 godziny, kiedy znalaz艂y si臋 na obrze偶ach San Sebastian i przejecha艂y most w Mar铆a Cristina; po drugiej stronie wykr臋ci艂y na po艂udnie w kierunku ko艣cio艂a. Drog臋 wskaza艂 im pasterz owiec; w chwili, kiedy zatrzymywa艂y si臋 ko艂o ko艣ci贸艂ka, pierwsze promienie s艂o艅ca trysn臋艂y nad wzg贸rzami.
Drzwi by艂y otwarte, w 艣rodku kl臋cza艂o dw贸ch rybak贸w, ale ksi臋dza nie by艂o. - Czasami odwiedza brata - wyja艣ni艂 jeden z m臋偶czyzn i obja艣ni艂, gdzie mieszka Adolfo i jak si臋 tam dosta膰. Wr贸ci艂y do samochodu i pojecha艂y na p贸艂noc. Mar铆a uchyli艂a okno i zapali艂a nast臋pnego papierosa.
- Musisz mi wybaczy膰 - mrukn臋艂a - wiem, 偶e dym jest nieprzyjemny dla
niepal膮cych,
ale mnie ratuje 偶ycie.
- Jak to? - zdziwi艂a si臋 Aideen.
- Gdyby nie papierosy, w艣ciek艂o艣膰 mog艂aby mnie rozerwa膰 na strz臋py.
Nie chodzi艂o raczej o 偶art.
Bez trudu odnalaz艂y w膮sk膮 uliczk臋; parkuj膮c pod wskazanym budynkiem Mar铆a musia艂a zaj膮膰 po艂ow臋 chodnika, 偶eby nie zablokowa膰 zau艂ka. Zanim wysiad艂y, Aideen wsun臋艂a rewolwer do kieszeni wiatr贸wki. Mar铆a wyrzuci艂a papierosa i sprawdzi艂a bro艅 w kaburze na biodrze.
Drzwi na klatk臋 by艂y otwarte, w 艣rodku powita艂 je st臋ch艂y zaduch, wo艅 morza i ryb.
Stopnie trzeszcza艂y g艂o艣no pod ich stopami. Na pi臋trze by艂y dwa mieszkania, po
lewej
czernia艂a szczelina nie domkni臋tych drzwi. Mar铆a ostro偶nie je popchn臋艂a,
uchyli艂y si臋 ze
skrzypni臋ciem. Nad nagim cia艂em kl臋cza艂 m臋偶czyzna w sutannie, a jego plecami
wstrz膮sa艂o
艂kanie. Wydawa艂o si臋, 偶e ksi膮dz ich nie s艂yszy.
- Ojciec Alacazar? - spyta艂a mi臋kko Mar铆a.
Kap艂an odwr贸ci艂 g艂ow臋, twarz mia艂 zalan膮 艂zami. Niezgrabnie d藕wign膮艂 si臋 z kl臋czek.
Na tle ostrego 艣wiat艂a poranka jego czarna sylwetka wydawa艂a si臋 jak wyci臋ta z kartonu.
Niczym w transie podszed艂 do wieszaka w przedpokoju, zdj膮艂 z niego kurtk臋, wr贸ci艂 i zarzuci艂 j膮 na le偶膮ce cia艂o.
Wystarczy艂 jeden rzut oka, 偶eby si臋 zorientowa膰, 偶e zabitego torturowano przed
艣mierci膮, oczy, uszy, piersi i przyrodzenie by艂y nietkni臋te, natomiast kto艣
bezlito艣nie dr臋czy艂
jego ko艅czyny. Zgruchotano mu te偶 krta艅, co 艣mier膰 uczyni艂o powoln膮 i
straszliw膮. Aideen
widywa艂a ju偶 to w Meksyku, aczkolwiek w艂adcy narkotyk贸w potrafili by膰 jeszcze
bardziej
okrutni wobec ludzi, kt贸rzy ich zdradzili.
Ksi膮dz obr贸ci艂 si臋 do kobiet.
- Co panie tutaj robi膮? - spyta艂 surowo.
- Nazywam si臋 Corneja - powiedzia艂a Mar铆a - i pracuj臋 w Interpolu. Aideen rozumia艂a, 偶e jej towarzyszka musia艂a zdradzi膰 swoj膮 to偶samo艣膰, inaczej bowiem mog艂yby nie otrzyma膰 偶adnych informacji.
- Czy ksi膮dz zna艂 tego cz艂owieka? - spyta艂a Mar铆a.
- To m贸j brat.
Mar铆a przygryz艂a wargi, a po chwili zapyta艂a:
- Czy ma ksi膮dz jakie艣 podejrzenia...?
Alcazar przerwa艂 jej, m贸wi膮c jakby do siebie:
- Chcia艂em mu pom贸c, prosi艂em, mo偶e za ma艂o naciska艂em... Sam jednak musia艂 wiedzie膰, w co si臋 wpl膮tuje...
Mar铆a intensywnie wpatrywa艂a si臋 w 艣ci膮gni臋t膮 cierpieniem twarz kap艂ana.
- Ojcze, w co takiego wpl膮ta艂 si臋 pa艅ski brat?
- Nie wiem dok艂adnie, wykr臋ca艂 si臋 od odpowiedzi. A kiedy teraz znalaz艂em go, 偶y艂 jeszcze, ale ju偶 tylko bredzi艂.
- Co takiego m贸wi艂? - spyta艂a z pasj膮 Mar铆a. - Prosz臋 sobie przypomnie膰. 呕ycie wielu, bardzo wielu ludzi mo偶e by膰 zagro偶one. Ojcze!
- Co艣 chyba o jakim艣 ko艣ciele. I, zaraz... Amadori. Nie wiem, czy to nazwa, czy nazwisko.
- Genera艂 Amadori?
- Tak, chyba rzeczywi艣cie m贸wi艂 o generale. Ale... ledwie m贸g艂 cokolwiek wyrz臋zi膰.
- Ojcze, wiem, 偶e jestem w tej chwili strasznie natr臋tna, ale czy ojciec ma
jakie艣
podejrzenia, kto to m贸g艂 zrobi膰?
Alcazar pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Wczoraj w nocy powiedzia艂 mi, 偶e idzie do radia. Chcia艂 tam dostarczy膰 kaset臋 magnetofonow膮. Wst膮pi艂em do niego w drodze na przysta艅. I... i zobaczy艂em... to. - Nie widzia艂 ojciec nikogo w pobli偶u?
- Nikogo.
Mar铆a zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, a potem spyta艂a:
- Jeszcze jedno: czy ksi膮dz wie, jak si臋 dosta膰 do stoczni Ramireza? - Ramirez - powt贸rzy艂 ksi膮dz. - Dolfo wspomina艂 to nazwisko. Powiedzia艂, 偶e tamten by艂 odpowiedzialny za 艣mier膰 jakiej艣 Amerykanki.
- Tak - potwierdzi艂a Mar铆a, a wskazuj膮c Aideen, doda艂a: - Moja towarzyszka z bliska widzia艂a 艣mier膰 przyjaci贸艂ki.
Wzrok Norberto prze艣lizgn膮艂 si臋 po twarzy Aideen, a potem wr贸ci艂 do Mar铆i.
- Ale Ramirez te偶 nie 偶yje. M贸j brat... m贸j brat by艂 tego 艣wiadkiem.
- Wiem o tym.
- Dlaczego pyta pani o stoczni臋 Ramireza?
- Chc臋 wybada膰, czy byli w to zamieszani te偶 jego pracownicy. - Ruchem g艂owy
wskaza艂a zw艂oki le偶膮ce za plecami Norberto. - I zobaczy膰, czy uda si臋 zapobiec
dalszym
morderstwom.
- Czy to mo偶liwe?
- Czas ucieka, wszystko zale偶y od tego, jak szybko uda nam si臋 dowiedzie膰 wi臋cej o Amadorim i jego ludziach. Ojcze, musimy si臋 艣pieszy膰. Gdzie s膮 te zak艂ady? Norberto ci臋偶ko westchn膮艂.
- Na p贸艂nocnym wschodzie, nad brzegiem rzeki. Pojad臋 z wami.
- Nie - stanowczo powiedzia艂a Mar铆a.
- To moja parafia i...
- To pa艅ska parafia i jest ojciec potrzebny swoim parafianom. 艢ledztwo prosz臋 zostawi膰 innym. To nie zaj臋cie dla duchownego.
Norberto ukry艂 twarz w d艂oniach.
- Je艣li moje domys艂y s膮 prawdziwe, wiem, kto jest przeciwnikiem. I by膰 mo偶e uda
si臋
go powstrzyma膰 - doda艂a Mar铆a.
Ksi膮dz wyprostowa艂 si臋 i wskaza艂 r臋k膮 za siebie.
- Tak偶e Dolfo twierdzi艂, 偶e zna wroga. Przyp艂aci艂 to 偶yciem. Mo偶e tak偶e dusz膮.
- Nie wiem, jak jest z duszami innych, ale z pewno艣ci膮 niebezpiecze艅stwo zagra偶a
偶yciu tysi臋cy z nich, je艣li si臋 nie po艣pieszymy. Ze swojego samochodu zawiadomi臋
policj臋,
niech ojciec na nich tutaj czeka.
- Dobrze.
- Idziemy - rzuci艂a Mar铆a do Aideen.
- B臋d臋 si臋 modli艂 za was obie - powiedzia艂 ksi膮dz.
- Dzi臋ki, ale przede wszystkim niech si臋 ojciec modli za Hiszpani臋.
Nie min臋艂y dwie minuty, a znowu jecha艂y na p贸艂noc.
- Naprawd臋 chcesz porozmawia膰 z robotnikami? - spyta艂a Aideen.
Mar铆a pokiwa艂a g艂ow膮 i powiedzia艂a:
- Po艂膮cz si臋 z Luisem i powiedz, 偶eby ustali艂, co wiemy o Amadorim, wyja艣nij te偶 dlaczego.
- Tak po prostu? Przecie偶...
Mar铆a nie da艂a jej doko艅czy膰.
- Je艣li nawet ma nas艂uch i zechce si臋 nami zaj膮膰, tym lepiej. Oszcz臋dzi nam to trudu szukania go.
Aideen wystuka艂a kod Luisa; telefon kom贸rkowy odpowiedzia艂 natychmiast. Zrobi艂a to, o co poprosi艂a Mar铆a, Luis przyrzek艂, 偶e wszystkie informacje przeka偶e im natychmiast.
Aideen od艂o偶y艂a aparat i spyta艂a:
- Kim jest ten Amadori?
- Genera艂, ale ma艂o wiem o jego wojskowej karierze, znam go przede wszystkim
jako
autora rozpraw o historii Hiszpanii.
- Podejrzewam, 偶e ci臋 zbulwersowa艂y.
- I masz racj臋. - Corneja zapali艂a papierosa i ci膮gn臋艂a: - Co wiesz o Cydzie, naszym bohaterze narodowym?
- Tyle 偶e walczy艂 z Maurami, pom贸g艂 w zjednoczeniu Hiszpanii... jako艣 w jedenastym wieku. Widzia艂am film z Charltonem Hestonem.
- Jest te偶 wielki poemat „El cantar de mio Cid” oraz sztuka Corneille'a; kiedy艣 wystawia艂am j膮 w swoim teatrze. No ale tak, masz racj臋. Naprawd臋 nazywa艂 si臋 Rodrigo Diaz de Vivar. By艂 wodzem armii kr贸l贸w kastylijskich Sancho II i Ferdynanda VI w walce z Arabami. Wcale jednak nie by艂 tak czystym rycerzem, o kt贸rym m贸wi legenda. Po zdobyciu Walencji z zimn膮 krwi膮 kaza艂 pali膰 ludzi 偶ywcem. I nieprawda te偶, 偶e walczy艂 o Hiszpani臋.
Kiedy jeszcze uznawa艂 nad sob膮 w艂adc贸w, troszczy艂 si臋 tylko o Kastyli臋. W istocie chodzi艂o mu tylko o siebie. Gdy by艂o mu to wygodne, sprzymierzy艂 si臋 z Arabami i walczy艂 po ich stronie, potem nie cofa艂 si臋 przed niczym, aby tylko zosta膰 w艂adc膮 Walencji.
- Ot贸偶 Amadori jest specjalist膮 od Cyda - ci膮gn臋艂a Mar铆a - ale czytaj膮c go
zawsze
mia艂am wra偶enie, 偶e chodzi o co艣 wi臋cej.
- Chce by膰 Cydem - podpowiedzia艂a Aideen.
Mar铆a pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Cyd ostatecznie by艂 tylko najemnikiem. Genera艂 Amadori w tym r贸偶ni si臋 od
innych
wojskowych, 偶e dla niego 艣wiat nie ko艅czy si臋 na armii i wojsku. W swoich
tekstach rozwija
wizj臋 „pokojowego militaryzmu”.
- Troch臋 to brzmi jak kwadratowe ko艂o.
- Widzisz, idea dyktatury bardzo odpowiada Amadoriemu, tyle 偶e nie chce nawo艂ywa膰 do podboj贸w. Powiada, 偶e nar贸d silny sam w sobie nie potrzebuje podbija膰 innych narod贸w, gdy偶 same b臋d膮 do niego lgn膮膰 z uwagi na korzy艣ci ekonomiczne, ochron臋, podziw dla wielko艣ci.
- Rozumiem - mrukn臋艂a Aideen. - Nie Cyd, lecz przynajmniej kr贸l Alfonso. - Bingo. Spodziewam si臋 wi臋c, 偶e Amadori spr贸buje zosta膰 absolutnym w艂adc膮 Kastylii, aby ta sta艂a si臋 zacz膮tkiem nowej Hiszpanii, w kt贸rej ona stanowi膰 b臋dzie dominuj膮c膮 si艂臋. A chwila jest nader sprzyjaj膮ca...
- Rzeczywi艣cie - podchwyci艂a Aideen. - Ruchy zbuntowanych oddzia艂贸w mo偶e t艂umaczy膰 konieczno艣ci膮 u艣mierzenia zamieszek.
Mar铆a tylko przytakn臋艂a w milczeniu.
Aideen przygl膮da艂a si臋 okolicy: jak偶e z艂udny by艂 idylliczny spok贸j nadmorskiego pejza偶u. Nie up艂yn臋艂a doba, a w dramatycznych okoliczno艣ciach 偶ycie straci艂o dziesi膮tki os贸b, wiele innych by艂o ci臋偶ko rannych. Jednym z mrocznych w膮tk贸w historii ludzko艣ci s膮 dzieje ambicji, za kt贸rych realizacj臋 trzeba by艂o p艂aci膰 偶yciem, cierpieniem i szcz臋艣ciem.
- Nawet je艣li spe艂ni膮 si臋 zamierzenia Amadoriego, wiele najpierw pop艂ynie krwi - powiedzia艂a Mar铆a, jakby czyta艂a w my艣lach Aideen. - Pochodz臋 z Andaluzji. Moi krajanie b臋d膮 walczy膰 jak inni, nie tyle nawet o zachowanie jedno艣ci Hiszpanii, ale 偶eby nie podda膰 si臋 dominacji Kastylii. Te niech臋ci si臋gaj膮 korzeniami a偶 do czas贸w Cyda. A je艣li nie uda nam si臋 wznie艣膰 barier, kt贸re stan膮 si臋 przeszkod膮 dla takich jak Amadori, nie b臋dzie ko艅ca sporom i walkom.
Jak偶e niewiele r贸偶ni nas jeszcze od naszych przodk贸w, pomy艣la艂a Aideen. Wystarczy by znalaz艂 si臋 odpowiedni przyw贸dca stada, a zaraz okazuje si臋, 偶e nie podoba nam si臋 okolica albo wygl膮d s膮siad贸w. Wtedy jednak przyszed艂 jej na my艣l ojciec Alcazar. Nie, nie wolno zapomina膰, 偶e s膮 tak偶e ludzie, kt贸rzy na przek贸r w艂asnym tragediom i w艂asnemu cierpieniu, pr贸buj膮 torowa膰 艣cie偶ki Bogu. Tak, s膮 na 艣wiecie drapie偶cy, ale s膮 te偶 ludzie dobrzy. Tyle 偶e najcz臋艣ciej milcz膮cy i cisi. A mo偶e i drapie偶cy staj膮 si臋 takimi tylko dlatego, 偶e w艂adza otwiera przed nimi nowe mo偶liwo艣ci?
By艂a ju偶 na nogach niemal od dwudziestu czterech godzin i nie mia艂a g艂owy do tego, aby rozstrzyga膰 takie dylematy, je艣li w og贸le daj膮 si臋 one rozstrzygn膮膰. A potem znienacka przypomnia艂y jej si臋 s艂owa Rodgersa, 偶e wszyscy maj膮 jakie艣 plany, a kiedy te nam zagra偶aj膮, najlepsz膮 broni膮 jest lepszy plan.
Rada wprost znakomita, tylko jak j膮 wprowadzi膰 w 偶ycie?
19
Poniedzia艂ek, 21.21 - Waszyngton
Paul Hood zgadza艂 si臋 z tym, 偶e teoretycznie Organizacja Narod贸w Zjednoczonych by艂a dobr膮 ide膮, nie darzy艂 jednak ciep艂ymi uczuciami tej instytucji. Nieskuteczna w czasie wojny, by艂a te偶 na og贸艂 nieskuteczna podczas pokoju, a jej rola sprowadza艂a si臋 do tego, i偶 dawa艂a mo偶liwo艣膰 che艂pienia si臋, rzucania oskar偶e艅 i przedstawiania w艂asnego kraju w jak najlepszym 艣wietle. Niezale偶nie od tego, z du偶ym szacunkiem my艣la艂 o nowym sekretarzu generalnym, W艂ochu Massimo Marcello Mannim. Niegdy艣 urz臋dnik w NATO, potem parlamentarzysta i ambasador w Rosji, Manni przy u偶yciu swej inteligencji i zimnej krwi w znacznym stopniu przyczyni艂 si臋 do tego, 偶e W艂ochy nie wpad艂y w odm臋ty wojny domowej, kt贸ra teraz grozi艂a Hiszpanii.
Na pro艣b臋 Manniego Steve Burkow, przewodnicz膮cy Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, zwo艂a艂 na godzin臋 23.00 telekonferencj臋. Wcze艣niej Manni mia艂 przeprowadzi膰 rozmowy z szefami wywiad贸w i s艂u偶b bezpiecze艅stwa kraj贸w wchodz膮cych w sk艂ad Rady Bezpiecze艅stwa, teraz za艣 porozumie膰 si臋 chcia艂 z Burkowem, Carol Lanning i nowym dyrektorem CIA, Mar铆usem Foxem, krewniakiem senator Barbary Fox. Na kr贸tko przed telefonem od Burkowa o 20.50, Hood poinformowa艂 ju偶 Boba Herberta i Roda Plummera, 偶e chce, aby Darrell zosta艂 w Madrycie, za艣 Aideen w terenie.
- Hiszpania zaczyna si臋 rozpada膰 - powiedzia艂 Hood - wi臋c bardziej jeszcze ni偶 kiedykolwiek potrzebni nam s膮 wywiadowcy.
Poprosi艂 Herberta, 偶eby sprawdzi艂, czy Stephen Viens mo偶e jeszcze liczy膰 na pomoc koleg贸w z Narodowego Biura Zwiadu w Pentagonie. Viens by艂 starym przyjacielem Matta Stolla i zawsze mo偶na by艂o liczy膰 na jego pomoc. Tymczasowo zosta艂 zawieszony w swych obowi膮zkach w NBZ ze wzgl臋du na tocz膮ce si臋 w Senacie przes艂uchania w sprawie nadu偶y膰 finansowych, ale Hood w tajemnicy zatrudni艂 go w Centrum. Przed czterdziestoma minutami NBZ rozpocz臋艂o sta艂y zwiad satelitarny ruch贸w wojsk w Hiszpanii i Hood pragn膮艂, 偶eby zdj臋cia te mia艂 do dyspozycji Herbert, McCaskey oraz oddzia艂 Iglicy. Zawsze irytowa艂o go to zazdrosne strze偶enie w艂asnych informacji przez najr贸偶niejsze instytucje wywiadu, ambicje bowiem ambicjami, ale chodzi艂o przecie偶 nie o osobist膮 chwa艂臋, ale interesy narodu i 偶ycie jego obywateli.
Dane satelitarne Centrum uzupe艂nia艂o informacjami nap艂ywaj膮cymi do telewizji i prasy. Szczeg贸lnie interesuj膮ce by艂y ta艣my nie poddane jeszcze obr贸bce. Grup臋 Herberta oraz Laurie Rhodes z archiwum fotograficznego Centrum interesowa艂y rzeczy, kt贸re dla redaktor贸w by艂y nieciekawe. Cz臋sto zanim rozpocz臋艂y si臋 dzia艂ania zbrojne, ju偶 pojawia艂y si臋 zamaskowane bunkry. Nie艂atwe do dostrze偶enia z orbity kosmicznej, dawa艂y si臋 wy艣ledzi膰 dzi臋ki por贸wnywaniu zdj臋膰 z r贸偶nych okres贸w.
Hood zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋 na kolacj臋 w kantynie; jedz膮c przegl膮da艂 zostawiony przez kogo艣 niedzielny dodatek z komiksami. Dawno ju偶 do nich nie zagl膮da艂 i z ulg膮 stwierdzi艂, 偶e ten 艣wiat niewiele si臋 zmieni艂. Czu艂 si臋 troch臋 tak, jakby odwiedzi艂 starych przyjaci贸艂.
Po kolacji spotka艂 si臋 na kr贸tko z Mike'em Rodgersem w jego gabinecie. Genera艂 poinformowa艂 go, 偶e Iglica b臋dzie w Madrycie oko艂o w p贸艂 do dwunastej czasu hiszpa艅skiego. Hood natychmiast zostanie powiadomiony o mo偶liwo艣ciach dzia艂ania oddzia艂u.
Nast臋pnie Hood spotka艂 si臋 z nocn膮 zmian膮. Grupa dzienna obserwowa艂a rozw贸j sytuacji w Hiszpanii, podczas gdy Curt Hardaway, genera艂 Bill Abram i reszta Dobranocki, jak sami siebie nazwali, przej臋艂a opiek臋 nad rutynowymi dzia艂aniami Centrum w kraju i zagranic膮. Wszystko by艂o pod kontrol膮, Hood wr贸ci艂 wi臋c do siebie i spr贸bowa艂 si臋 zdrzemn膮膰.
Zgasi艂 艣wiat艂o, zrzuci艂 buty i po艂o偶y艂 si臋 na sofie. Kiedy le偶a艂 tak, wpatruj膮c si臋 w sufit, my艣li pow臋drowa艂y do Sharon i dzieci. Zerkn膮艂 na fosforyzuj膮cy zegarek, kt贸ry Sharon kupi艂a mu na pierwsz膮 rocznic臋 艣lubu. Wkr贸tce b臋d膮 na Bradley. Przez chwil臋 bawi艂 si臋 my艣l膮, 偶eby wzi膮膰 helikopter i polecie膰 do Old Saybrook. Wyl膮duje ko艂o domostwa swoich te艣ci贸w i przez megafon b臋dzie b艂aga艂 偶on臋, 偶eby wr贸ci艂a. Wywal膮 go z pracy, ale co z tego...
Nareszcie b臋dzie mia艂 mn贸stwo czasu i szans臋 zaj臋cia si臋 rodzin膮.
M贸wi膮c prawd臋, wcale nie pragn膮艂 dymisji. Starcza艂o mu romantyzmu na to, aby
widzie膰 siebie w podobnej sytuacji, ale brakowa艂o pasji, aby to zrealizowa膰. Ale
nawet gdyby
dosta艂 si臋 do Old Saybrook w jaki艣 bardziej konwencjonalny spos贸b, to w艂a艣ciwie
po co? Nie
m贸g艂by przecie偶 obieca膰, 偶e zwolni tempo. Uwielbia艂 swoj膮 prac臋, a ta czasami
wymaga艂a
wy艂膮czno艣ci. Gdzie艣 w g艂臋bi ducha my艣la艂, 偶e Sharon w jakim艣 stopniu m艣ci si臋 na
nim za to,
偶e sama musia艂a zrezygnowa膰 ze swych ambicji zawodowych, 偶eby m贸c po艣wi臋ci膰 si臋
dzieciom. Ale gdyby to on rzuci艂 prac臋 i zaj膮艂 si臋 domem, z pensji Sharon nie
byliby w stanie
si臋 utrzyma膰.
Zamkn膮艂 oczy i po艂o偶y艂 na nich d艂onie.
Sen nie nadchodzi艂, a Hood miota艂 si臋 mi臋dzy gniewem, poczuciem winy i niesmakiem. Wreszcie zirytowany wsta艂, zrobi艂 sobie kawy i wr贸ci艂 za biurko. Zacz膮艂 przegl膮da膰 materia艂y zwi膮zane z ruchami secesjonistycznymi we W艂oszech. Interesowa艂o go, jaki udzia艂 w niedopuszczeniu do rozpadu tego kraju odegra艂y s艂u偶by wywiadowcze. Nic nie znalaz艂 na ten temat. By艂 to d艂ugi, trwaj膮cy sze艣膰 lat proces, kt贸ry rozpocz膮艂 si臋 w roku 1993 w efekcie powszechnego oburzenia spowodowanego ujawnionymi skandalami korupcyjnymi.
Lokalne wsp贸lnoty oburza艂y si臋, 偶e nie reprezentowano ich interes贸w, w efekcie zwyci臋偶y艂a instytucja jednomandatowych okr臋g贸w wyborczych zamiast dotychczasowego systemu przedstawicielstwa proporcjonalnego. W tej sytuacji na scenie parlamentarnej pojawi艂o si臋 wiele ma艂ych partyjek. W 1994 roku rz膮dy obj臋艂a partia neofaszystowska, rok p贸藕niej zast膮piona przez Forza Italia. Rozpad Jugos艂awii spowodowa艂 niepokoje w Istrii, a zwi膮zana z Rzymem Forza nie potrafi艂a sobie z nimi poradzi膰. Premier zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do partii, kt贸re mia艂y zwolennik贸w na tych terenach, te jednak przede wszystkim by艂y zainteresowane w umacnianiu swoich wp艂yw贸w, bardziej wi臋c rozpala艂y wa艣nie, ni偶 chcia艂y je godzi膰. Has艂a secesjonistyczne i rozruchy z Triestu przerzuci艂y si臋 na zach贸d do Wenecji, a na po艂udniu si臋gn臋艂y a偶 po Livorno i Florencj臋. Pochodz膮cy z Mediolanu Manni w trybie alarmowym zosta艂 wezwany z Moskwy, aby pr贸bowa艂 jako艣 za艂agodzi膰 sytuacj臋. Uda艂o mu si臋 przeprowadzi膰 negocjacje, w wyniku kt贸rych p贸艂nocne W艂ochy otrzymywa艂y znaczn膮 autonomi臋 polityczn膮 i gospodarcz膮, czego wyrazem by艂 mi臋dzy innymi niezale偶ny parlament z siedzib膮 w Mediolanie. Obie cz臋艣ci kraju wsp贸艂pracowa艂y ze wsp贸lnym premierem, a ich mieszka艅cy p艂acili podatki swoim w艂adzom, nadal jednak u偶ywali wsp贸lnej monety, zachowywali jedn膮 armi臋 i ca艂y kraj na arenie mi臋dzynarodowej wyst臋powa艂 jako jedno pa艅stwo: W艂ochy.
Rzym nie podj膮艂 偶adnej akcji militarnej, nie odnotowano te偶 偶adnej wi臋kszej akcji zagranicznych wywiad贸w. Przyk艂ad W艂och nie m贸g艂 by膰 wielk膮 pomoc膮 dla obecnej Hiszpanii, jako 偶e Manni mia艂 do czynienia jedynie z dwiema si艂ami: z P贸艂noc膮 i Po艂udniem.
W konflikcie iberyjskim 艣ciera艂o si臋 ze sob膮 kilka wrogich od艂am贸w i trudno by艂oby wskaza膰 jakiekolwiek element, kt贸ry wszystkim im by艂by wsp贸lny. Dziesi臋膰 minut p贸藕niej odezwa艂 si臋 Manni. Kiedy wezwany przez Hooda Rodgers zajmowa艂 miejsce, Manni t艂umaczy艂, 偶e przyczyn膮 jego sp贸藕nienia by艂a pro艣ba o interwencj臋, z jak膮 wyst膮pi艂 do ONZ premier Portugalii.
- Tocz膮 si臋 walki wzd艂u偶 granicy mi臋dzy Salamank膮 a Zamor膮 - oznajmi艂 Manni. Hood zerkn膮艂 na komputerow膮 map臋. Na wysoko艣ci tych dw贸ch miast w p贸艂nocno-艣rodkowej Hiszpanii znajdowa艂o si臋 oko艂o trzystu kilometr贸w granicy portugalsko-hiszpa艅skiej.
- Zamieszki rozpocz臋艂y si臋 jakie艣 trzy godziny temu, kiedy wrogowie Kastylijczyk贸w zorganizowali marsz z pochodniami do Postigo de la Traici贸n, Zdradzieckiej Bramy w Zamorze, gdzie w roku 1072 zosta艂 podst臋pnie zabity kr贸l Kastylii Sancho II.
Kiedy
usi艂owano rozp臋dzi膰 poch贸d, polecia艂y kamienie i butelki, policjanci oddali
kilka strza艂贸w w
powietrze, z t艂umu odpowiedziano strza艂ami, jeden z funkcjonariuszy zosta艂
ranny. W si艂ach
porz膮dkowych s艂u偶膮 w wi臋kszo艣ci Kastylijczycy; policja wi臋c pr贸bowa艂a wzi膮膰
odwet, nie
za艣 przywraca膰 porz膮dek.
- U偶yto broni? - spyta艂 Hood.
- Tak - opar艂 Manni.
- To rzucenie iskry na beczk臋 prochu - odezwa艂 si臋 Burkow z Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa.
- Ma pan, niestety, racj臋. Niczym po偶ar lasu, niepokoje przenios艂y si臋 na zach贸d, w kierunku Portugalii. Madryt kaza艂 wkroczy膰 armii, ale Lizbona obawia si臋, 偶e to nie wystarczy, i 偶e uciekinierzy zaczn膮 przelewa膰 si臋 przez granic臋. Dlatego te偶 poprosi艂a, 偶eby oddzia艂y ONZ obsadzi艂y stref臋 nadgraniczn膮.
- Jaki jest pana stosunek do tej pro艣by, panie sekretarzu? - spyta艂a Lanning.
- Jestem przeciw - pad艂a zdecydowana odpowied藕.
- No c贸偶 - odezwa艂 si臋 Burkow. - Portugalia ma w艂asne si艂y zbrojne, niech sama spr贸buje poradzi膰 sobie z t膮 sytuacj膮.
- Nie, panie Burkow, mnie chodzi o co艣 innego - powiedzia艂 Manni. - Pojawienie si臋 jakiejkolwiek armii na granicy, portugalskiej, hiszpa艅skiej czy innej, oznacza uznanie sytuacji za kryzysow膮 i nadanie jej charakteru mi臋dzynarodowego. - A czy sytuacja nie jest kryzysowa? - pad艂o pytanie Carol Lanning. - Jest, prosz臋 pani, ale dla milion贸w Hiszpan贸w ci膮gle jeszcze chodzi o lokalne niepokoje i oficjalnie rz膮d panuje nad sytuacj膮. Obstawienie granicy oddzia艂ami wojskowymi k艂adzie kres takim przekonaniom.
- Panie sekretarzu, obawiam si臋, 偶e s膮 to zupe艂nie nieistotne w tej chwili subtelno艣ci - powiedzia艂 Burkow. - Wie ju偶 pan chyba, 偶e w rozmowie z prezydentem Lawrence'em premier Aznar poprosi艂 o ewentualne wsparcie ze strony ameryka艅skiej VII Floty? - Tak, wiem. Oficjalnie obecno艣膰 okr臋t贸w b臋dzie wyt艂umaczona potrzeb膮 ewakuacji ameryka艅skich turyst贸w.
- Oficjalnie.
- Czy pan prezydent podj膮艂 ju偶 decyzj臋?
- Jeszcze nie, ale raczej odpowie pozytywnie. Doradcy zastanawiaj膮 si臋, czy istotnie zagro偶one s膮 interesy USA. Paul? Marius? Jakie jest wasze stanowisko w tej sprawie?
Pierwszy zareagowa艂 Hood.
- Je艣li nie liczy膰 zamachu na Marth臋 Mackall, nie by艂o innych atak贸w na ameryka艅skich turyst贸w, a przynajmniej nie mamy 偶adnych takich doniesie艅. Zreszt膮 nie spodziewamy si臋 niczego podobnego. Cokolwiek dzieje si臋 pomi臋dzy r贸偶nymi ich frakcjami, Hiszpanie za wszelk膮 cen臋 b臋d膮 chcieli unikn膮膰 wystraszenia przyjezdnych, dobrze bowiem wiedz膮, ile pieni臋dzy zarabiaj膮 na turystach. Wracaj膮c do pani Mackall, teraz wydaje si臋 ju偶 jasne, i偶 zabita zosta艂a tylko z tej przyczyny, 偶e pracowa艂a dla Centrum. Jej 艣mier膰 mia艂a by膰 ostrze偶eniem pod naszym adresem, aby艣my nie pr贸bowali ingerowa膰 w miejscowe konflikty.
Przypuszczamy, 偶e jak d艂ugo b臋dziemy trzyma膰 si臋 na uboczu, nie ponowi膮 si臋 偶adne napa艣ci na naszych obywateli.
- Paul utrafi艂 w dziesi膮tk臋, je艣li chodzi o kwestie pieni臋dzy i turystyki - dorzuci艂 Marius. - Policja i wojsko bardzo zdecydowanie t艂umi膮 wszystkie rozruchy w popularnych miejscowo艣ciach turystycznych. My艣l臋, 偶e niejedno biuro turystyczne mo偶e zbi膰 fortun臋 na obserwacji wojny z bliska, je艣li tylko widzowie b臋d膮 mieli zagwarantowane bezpiecze艅stwo.
Najlepsze kino temu nie dor贸wna. Tyle 偶e oczywi艣cie wszystko si臋 zmieni, je艣li tak偶e na zachowanie policjant贸w i 偶o艂nierzy zaczn膮 wp艂ywa膰 r贸偶nice narodowo艣ciowe. - W艂a艣nie - wtr膮ci艂 si臋 Burkow. - St膮d rozterki prezydenta. Je艣li rozruchy przerodz膮 si臋 w wojn臋 domow膮, kiedy przeci臋tni Hiszpanie zaczn膮 my艣le膰 ju偶 nie o obronie maj膮tku, lecz 偶ycia, wtedy kto艣 musi si臋 zaopiekowa膰 naszymi obywatelami. Burkow jeszcze m贸wi艂, gdy Hood poczt膮 elektroniczn膮 otrzyma艂 wiadomo艣膰 od McCaskeya i natychmiast da艂 zna膰 Rodgersowi. Razem zacz臋li czyta膰. Paul, z terenu otrzyma艂em meldunek, 偶e m臋偶czyzna, kt贸ry wysadzi艂 w powietrze jacht, zosta艂 zamordowany przez Katalo艅czyk贸w. Agenci usi艂uj膮 dotrze膰 do zab贸jc贸w.
Ocena:
zemsta, nie polityka. Ostrzeg艂em jednego z agent贸w o zagro偶eniu, je艣li kto艣 zorientuje si臋, 偶e uczestniczy艂 w zdarzeniu. Agent uwa偶a jednak, 偶e to inna grupa. I chyba ma racj臋. Za zamachem na jacht mia艂 sta膰 genera艂 Amadori. Sprawdzam go, ale z akt NATO znikn臋艂y wszystkie informacje na jego temat.
Hood potwierdzi艂 otrzymanie meldunku. Obawia艂 si臋, 偶e Aideen staje przed podobnym niebezpiecze艅stwem jak Martha, ale c贸偶, by艂a agentk膮, by艂a na miejscu, a wszyscy tak rozpaczliwie potrzebowali informacji... Na szcz臋艣cie, by艂a z Mar铆膮. - Zgadzam si臋 z pa艅skimi racjami, panie Burkow - powiedzia艂 Manni - na razie jednak powinni艣my da膰 rz膮dowi hiszpa艅skiemu szans臋 na samodzielne uporanie si臋 z problemem.
- Mam powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy rz膮d ma jeszcze jakiekolwiek po temu mo偶liwo艣ci - powiedzia艂 pos臋pnie Burkow. - o nasileniu chaosu 艣wiadczy ju偶 to, 偶e nie uda艂o si臋 dowiedzie膰 czegokolwiek od deputowanego Serradora, gdy偶 wcze艣niej zgin膮艂. - Tak, to nieprzyjemne zdarzenie, ci膮gle jednak jednostkowe - rzek艂 sekretarz generalny. - Je艣li ju偶 teraz po偶egnamy si臋 z nadziejami na lokalizacj臋 i ograniczenie zamieszek, tym wi臋ksza szansa, 偶e problem stanie si臋 globalny. - Tutaj Paul Hood. Co pan zatem proponuje?
- Wola艂bym, panie Hood, 偶eby艣my dali hiszpa艅skiemu premierowi jeszcze jeden dzie艅. Specjalnie zwo艂ana rada kryzysowa opracowuje plan uwzgl臋dniaj膮cy wszystkie mo偶liwe warianty.
- Panie sekretarzu, tutaj genera艂 Mike Rodgers, zast臋pca dyrektora Centrum. Gdyby rz膮d hiszpa艅ski potrzebowa艂 jakiej艣 pomocy z naszej strony, jeste艣my gotowi udzieli膰 jej w ka偶dej chwili.
- Bardzo dzi臋kuj臋, generale Rodgers - powiedzia艂 Manni. - Bezzw艂ocznie przeka偶臋 informacj臋 premierowi Aznarowi i genera艂owi Amadoriemu.
Hood i Rodgers jak na komend臋 popatrzyli na siebie, a w ich wzroku niewiara
walczy艂a o lepsze z przera偶eniem. Hood poczu艂 si臋 jak drapie偶nik, kt贸ry
znienacka
u艣wiadamia sobie, 偶e potencjalna ofiara jest znacznie gro藕niejsza ni偶
przypuszcza艂, i 偶e to w
istocie jego 偶ycie jest zagro偶one.
Hood wy艂膮czy艂 mikrofon.
- Mike...
Ale Rodgers ju偶 wstawa艂.
- Je艣li to nie przypadkowa zbie偶no艣膰 nazwisk - ci膮gn膮艂 Hood - wtedy nie tylko Hiszpania stan臋艂a na skraju przepa艣ci.
Rodgers znikn膮艂, a Hoodowi nagle wszystkie g艂臋bokie i kompetentne argumenty polityczne, kt贸rymi przerzucali si臋 Manni, Burkow i Lanning, wyda艂y si臋 ca艂kowicie bez znaczenia. Ustalono, 偶e rz膮d Stan贸w Zjednoczonych na razie ograniczy si臋 do ustnej, ale za to bardzo stanowczej reakcji, kt贸ra powinna zwr贸ci膰 uwag臋 wszystkich stron konfliktu. USA nie cofn膮 si臋 przed niczym, aby chroni膰 偶ycie swych obywateli: na to po艂o偶ony b臋dzie nacisk.
Ale mi臋dzy wierszami wyra藕nie zostanie powiedziane: i gotowe s膮 udzieli膰 daleko id膮cej pomocy legalnym w艂adzom kraju.
Hood wiedzia艂, 偶e to wszystko nieodzowne sk艂adniki dzia艂a艅 politycznych, ale r贸wnie dobrze wiedzia艂, 偶e g艂贸wna praca musi zosta膰 wykonana w ci膮gu najbli偶szych kilku godzin.
Trzeba ustali膰, jak膮 rol臋 w rozwoju sytuacji odgrywa genera艂 Amadori i jak wysoko uda艂o mu si臋 przenikn膮膰 w struktury w艂adzy. Je艣li niezbyt wysoko, przyw贸dcom Hiszpanii mo偶e uda膰 si臋 obezw艂adni膰 go, zw艂aszcza je艣li sta膰 za nimi b臋dzie si艂a armii ameryka艅skiej i wywiadu.
Nie艂atwo zrobi膰 to bez rozg艂osu, ale dawano ju偶 sobie rad臋 z podobnymi sytuacjami na Haiti, w Panamie i innych miejscach.
Najgorszym jednak przypuszczeniem by艂o to, 偶e wp艂ywy Amadoriego niczym rak rozpe艂z艂y si臋 po ca艂ej hiszpa艅skiej w艂adzy centralnej. Gdyby tak rzeczy si臋 mia艂y, nie spos贸b zwalczy膰 choroby bez zabicia pacjenta. Jedynego przyk艂adu dostarcza艂 tutaj rozpad Jugos艂awii, kt贸ry poci膮gn膮艂 za sob膮 艣mier膰 setek tysi臋cy ludzi oraz rany spo艂eczne i gospodarcze, kt贸rym bardzo daleko do zabli藕nienia.
Hiszpania mia艂a jednak cztery razy wi臋cej ludno艣ci ni偶 Jugos艂awia, a w s膮siaduj膮cych pa艅stwach 偶yli krajanie i zwolennicy wszystkich sk艂贸conych grup etnicznych.
Rozpad
Hiszpanii m贸g艂 wstrz膮sn膮膰 ca艂膮 Europ膮, dostarczaj膮c przyk艂adu Francji, Wielkiej
Brytanii,
Kanadzie.
Mo偶e nawet Stanom Zjednoczonym.
Konferencja sko艅czy艂a si臋 ustaleniami, 偶e sekretarz generalny co godzin臋 b臋dzie informowa艂 Bia艂y Dom o sytuacji w Hiszpanii, Burkow natychmiast powiadomi Manniego o decyzjach podejmowanych w tej sprawie przez w艂adze ameryka艅skie. Hood wy艂膮czy艂 telefon z poczuciem straszliwej odpowiedzialno艣ci, jakiej nigdy jeszcze nie czu艂 od chwili powstania Centrum. Bywa艂y akcje 艂atwiejsze i trudniejsze, byli terrory艣ci i zamachy stanu. Teraz jednak stawali przed problemem, kt贸ry m贸g艂 zadecydowa膰 o kszta艂cie nast臋pnego stulecia. A mo偶e w og贸le o przysz艂o艣ci 艣wiata.
20
Wtorek, 04.45 - Madryt
Wiadomo艣膰 o okrutnej 艣mierci Adolfo Alcazara bardzo szybko od Mar铆i Corneji dotar艂a do Darrela McCaskeya za po艣rednictwem Luisa Garci de la Vega. Zgodnie z przepisami, Luis przekaza艂 t臋 informacj臋 tak偶e do Ministerstwa Sprawiedliwo艣ci w Madrycie, a dy偶urny natychmiast zapozna艂 z ni膮 d艂ugoletniego adiutanta genera艂a Amadoriego, Antonio Aguirre, kt贸ry dawniej nale偶a艂 do sztabu Franco. Uda艂 si臋 do gabinetu genera艂a, zapuka艂, a kiedy us艂ysza艂 wezwanie, wszed艂 i wr臋czy艂 meldunek Amadoriemu. Genera艂 nie by艂 zaskoczony wiadomo艣ci膮 o 艣mierci Adolfo, niezbyt te偶 si臋 ni膮 przej膮艂.
Jedn膮 z zasad, kt贸r膮 usi艂owa艂 realizowa膰 z 偶elazn膮 konsekwencj膮, by艂o to, aby poszczeg贸lni cz艂onkowie jego siatki jak najmniej utrzymywali ze sob膮 kontakt贸w. Gdyby wi臋c Adolfo zosta艂 aresztowany, nie by艂oby 偶adnych 艣lad贸w, kt贸re prowadzi艂yby do Amadoriego: 偶adnych telefon贸w, notatek, fotografii. Dla genera艂a Adolfo Alcazar by艂 jedynie lojalnym bojownikiem w s艂u偶bie wielkiej sprawy.
Dzielny Adolfo wykona艂 natomiast zadanie, kt贸re rozpocz臋艂o wspania艂膮 rewolucj臋. Genera艂 surowym g艂osem zapewni艂 teraz Aguierre, 偶e 艣mier膰 ta zostanie pomszczona i mordercy ponios膮 zas艂u偶on膮 kar臋. Wiedzia艂 dok艂adnie, gdzie nale偶a艂o ich szuka膰: w familia Ramireza. Nikt inny nie mia艂 powodu, 偶eby zabija膰 Adolfo. 艢mier膰 morderc贸w b臋dzie przestrog膮 dla innych, 偶eby nie pr贸bowali przeciwstawia膰 si臋 sile, kt贸rej na imi臋 Przeznaczenie.
Zamach na jacht s艂u偶y膰 mia艂 zreszt膮 tak偶e i temu celowi, 偶eby je艣li nie z艂ama膰, to przynajmniej nadw膮tli膰 ducha oporu po艣r贸d innych familia. Dlatego zosta艂 wykonany z niejak膮 ostentacj膮 i zadbano o jego nag艂o艣nienie.
Genera艂 wyda艂 Antonio odpowiednie polecenia, ten za艣 zasalutowa艂 spr臋偶y艣cie, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 z gabinetu. Ze swojego biura bezzw艂ocznie zadzwoni艂 do genera艂a Americo Hossa w bazie lotniczej Tagus pod Toledo. Rozkaz genera艂a zosta艂 przekazany ustnie, a genera艂 Hoss, wiedz膮c z kim rozmawia, nie potrzebowa艂 偶adnych potwierdze艅.
By艂o jeszcze ci膮gle ciemno, kiedy cztery wiekowe helikoptery HA-15 wzbi艂y si臋 w
powietrze. Jak wi臋kszo艣膰 艣mig艂owc贸w w armii hiszpa艅skiej, by艂y to maszyny
zasadniczo
transportowe, nie za艣 bojowe. Ka偶dy z nich wyposa偶ony by艂 w jedno dzia艂ko 20 mm
zamontowane przy bocznych drzwiczkach; z uzbrojenia tego korzystano jedynie
podczas
lot贸w 膰wiczebnych.
Tym razem jednak nie chodzi艂o o 膰wiczenia.
W ka偶dym helikopterze znajdowa艂o si臋 dziesi臋ciu 偶o艂nierzy uzbrojonych w pistolety maszynowe 2-62 oraz karabiny Modelo L-1-003 przystosowane do magazynk贸w M-16. Dow贸dca misji, major Alejandro G贸mez, otrzyma艂 rozkaz, aby zaj膮膰 stoczni臋 Ramireza i przy u偶yciu wszelkich dost臋pnych 艣rodk贸w ustali膰 personalia morderc贸w Adolfo Alcazara.
Sprawc贸w mia艂 dostarczy膰 偶ywych, gdyby jednak stawiali op贸r, do bazy Tugus mia艂y dotrze膰 ich cia艂a.
21
Wtorek, 05.01 - San Sebastian
Mar铆a zatrzyma艂a si臋 przy wartowni stoczni Ramireza i pokaza艂a legitymacj臋 Interpolu. Po drodze zdecydowa艂a, 偶e nie b臋dzie udawa艂a turystki. By艂a pewna, 偶e wartownik natychmiast uprzedzi swoich szef贸w o przybyciu dw贸ch kobiet, ci za艣 wydadz膮 odpowiednie polecenia mordercom Adolfo. Nie chc膮c dopu艣ci膰 do ich ucieczki, Mar铆a z naciskiem uprzedzi艂a:
- Nie mamy prawa prowadzi膰 tutaj 偶adnego dochodzenia. Chcia艂y艣my tylko porozmawia膰 z cz艂onkami familia.
- Jest pani w b艂臋dzie, senorita Corneja - zapewni艂 siwow艂osy stra偶nik - nie ma tutaj 偶adnej familia.
Do z艂udzenie przypomina艂o to Aideen sytuacje z Mexico City, gdzie handlarze narkotyk贸w z pasj膮 b膮d藕 oburzeniem zapewniali, 偶e nigdy nie s艂yszeli o 偶adnym el senoro - tym prawdziwym w艂adcy, od kt贸rego pochodzi艂a ca艂a heroina kr膮偶膮ca po stolicy. - Troch臋 si臋 pan po艣pieszy艂 z tym zapewnieniem - powiedzia艂a Mar铆a. - Mam jednak podstawy, 偶eby przypuszcza膰, i偶 wkr贸tce istotnie nie b臋dzie ju偶 tutaj 偶adnej familia.
Stra偶nik spojrza艂 na ni膮 podejrzliwie. Mia艂 na piersi wst膮偶eczk臋 jakiego艣 odznaczenia i spos贸b bycia zawodowego sier偶anta. W Hiszpanii, podobnie jak w innych krajach, funkcje ochronne pe艂nili dawni wojskowi lub policjanci, kt贸rzy zdecydowanie nie lubili przyjmowa膰 polece艅 od cywil贸w, a zw艂aszcza kobiet. I Mar铆a wiedzia艂a, 偶e musi u偶y膰 jakich艣 dalszych argument贸w.
- Amigo - powiedzia艂a - uwierz mi. Musz臋 porozmawia膰 z lud藕mi senora Ramireza, inaczej bowiem familia zostanie zniszczona. Kilku jej cz艂onk贸w zabi艂o w mie艣cie cz艂owieka, kt贸ry ma bardzo pot臋偶nych przyjaci贸艂. A ci ju偶 w tej chwili dysz膮 偶膮dz膮 zemsty. Stra偶nik wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, a potem odwr贸ci艂 si臋 w swej budce plecami do obu kobiet i gdzie艣 zatelefonowa艂. Po kr贸tkiej wymianie zda艅 od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i podni贸s艂 barierk臋, przepuszczaj膮c samoch贸d. Mar铆a powiedzia艂 Aideen, 偶e teraz najpewniej wyjdzie do nich kto艣 z familia, jedna, mo偶e dwie osoby. B臋dzie pr贸bowa艂a wydoby膰 z nich wszelkie informacje na temat genera艂a Amadoriego. Teraz, gdy nie 偶y艂 Ramirez i jego wsp贸lnicy, najpewniej w 艂eb wzi臋艂y tak偶e ich zamierzenia, a wszystkim zwi膮zanym z w艂a艣cicielem stoczni grozi艂 ten sam przeciwnik. Jak najpr臋dzej musia艂y zorientowa膰 si臋 w rozmiarach zagro偶enia.
Przed wej艣ciem do stoczni czeka艂o na nie dw贸ch m臋偶czyzn. Zatrzyma艂y si臋, Mar铆a wy艂膮czy艂a silnik i wysiad艂y, staj膮c przy drzwiczkach ze spuszczonymi r臋kami i wyprostowanymi d艂o艅mi. Jeden z m臋偶czyzn podszed艂 i fachowo sprawdzi艂, czy nie maj膮 przy sobie broni i ukrytych mikrofon贸w. Potem w milczeniu obaj odwr贸cili si臋, poszli w kierunku wielkiej furgonetki, kt贸ra sta艂a nieopodal. Ca艂a czw贸rka wdrapa艂a si臋 do 艣rodka i rozsiad艂a mi臋dzy puszkami farby, z艂o偶onymi drabinami i brudnymi kombinezonami. - Nazywam si臋 Juan, a to jest Ferdinand - powiedzia艂 ten, kt贸ry je obszukiwa艂. - Teraz wy.
- Mar铆a Corneja i Aideen Sanchez - powiedzia艂a Mar铆a. Aideen w duchu podziwia艂a spryt swej towarzyszki. W takiej sytuacji jak obecna, nabrzmia艂ej gro藕b膮 wojny domowej, obcy byli traktowani bardziej nieufnie ni偶 ktokolwiek z rodak贸w, chocia偶by najbardziej znienawidzonych.
Juan by艂 starszy i wygl膮da艂 na zm臋czonego. Wok贸艂 oczu mia艂 liczne zmarszczki, szerokie ramiona zgarbione. Jego towarzysz by艂 olbrzymem o oczach g艂臋boko osadzonych pod g臋stymi brwiami. Muskularne cia艂o by艂o w ka偶dej chwili gotowe do akcji. - Co pani膮 tu sprowadza, senora Corneja? - spyta艂 Juan.
- Chcia艂abym si臋 dowiedzie膰 czego艣 o generale Rafaelu Amadorim. Mar铆a wyci膮gn臋艂a z kurtki paczk臋 papieros贸w, wzi臋艂a jednego i pocz臋stowa艂a pozosta艂ych. Skorzysta艂 tylko Juan.
Aideen wprawia艂 w zak艂opotanie fakt, 偶e siedzia艂y oto z mordercami i chcia艂y uczyni膰 ich swymi informatorami. No c贸偶, co kraj to obyczaj, jak m贸wi艂a Martha, pozostawa艂o zatem tylko wierzy膰, 偶e Mar铆a wie, co robi.
Corneja najpierw przypali艂a Juanowi, a Aideen znowu z podziwem patrzy艂a, jak jej towarzyszka wykorzystuje t臋 sytuacj臋, 偶eby stworzy膰 atmosfer臋 intymno艣ci: p艂on膮c膮 zapa艂k臋 trzyma艂a w z艂膮czonych d艂oniach, tak 偶e m臋偶czyzna musia艂 je przyci膮gn膮膰 ku sobie i nachyli膰 nad nimi.
- Senor Ramirez i jego przyjaciele zostali wczoraj zabici przez cz艂owieka pracuj膮cego dla Amadoriego - powiedzia艂a Mar铆a. - Byli艣cie u niego. To Adolfo Alcazar. Juan milcza艂. Mar铆a ci膮gn臋艂a g艂osem tak mi臋kkim i przyjacielskim, jakiego Aideen jeszcze u niej nie s艂ysza艂a.
- Amadori to pot臋偶ny cz艂owiek, kt贸ry ulokowa艂 si臋 w centralnym miejscu obecnych wydarze艅. Powiem wam, co ja o tym s膮dz臋. To z rozkazu Ramireza zastrzelono wczoraj Amerykank臋. Amadori wiedzia艂, 偶e ma to si臋 zdarzy膰 i ani my艣la艂 przeszkadza膰. Dlaczego?
Gdy偶 chcia艂 zdoby膰 nagranie kompromituj膮ce Serradora, kt贸re m贸g艂by potem rozpowszechni膰. Po co? Gdy偶 w kraju i na 艣wiecie wywo艂a to powszechne pot臋pienie reprezentowanych przez pos艂a Bask贸w. Poleci艂 Alcazarowi, 偶eby po zdobyciu nagrania zg艂adzi艂 waszego patrona i jego przyjaci贸艂. Po co? Aby w ten spos贸b wzbudzi膰 oburzenie na Katalo艅czyk贸w. Je艣li Serrador i wielcy biznesmeni knuli jaki艣 spisek polityczny, ten zosta艂 ju偶 udaremiony. Co gorsza, ujawnienie tego spisku os艂abia centralne w艂adze, gdy偶 przestaj膮 si臋 orientowa膰, komu mog膮 ufa膰 i gdzie liczy膰 na wsparcie. Przestano wierzy膰 s艂owom i wszyscy walcz膮 teraz ze wszystkimi od Atlantyku po Morze 艢r贸dziemne, od Zatoki Biskajskiej po Cie艣nin臋 Gibraltarsk膮. Dla przywr贸cenia porz膮dku trzeba teraz silnego cz艂owieka, a Amadori tak wszystko urz膮dzi艂, aby tylko on wydawa艂 si臋 godny tej roli.
Juan wpatrywa艂 si臋 w Mar铆臋 poprzez zas艂on臋 dymu.
- Przynajmniej znowu b臋dzie porz膮dek - mrukn膮艂.
- Zapewne jednak nie taki jak poprzednio - stwierdzi艂a Corneja. - Znam troch臋 Amadoriego, chocia偶 o wiele za ma艂o. Jest kastylijskim nacjonalist膮 i, na ile mog艂am si臋 zorientowa膰, megalomanem. Spr贸bowa艂 tak skoordynowa膰 wszystkie wydarz臋nia, aby m贸g艂 og艂osi膰 na terenie ca艂ej Hiszpanii stan wyj膮tkowy, a jego prawa wykorzysta膰 dla swojej korzy艣ci. Trzeba zrobi膰 wszystko, 偶eby do tego nie dopu艣ci膰. Musz臋 mie膰 informacje, kt贸re mog艂yby w tym dopom贸c. Juan prychn膮艂 pogardliwie. - Familia Ramireza mia艂aby wsp贸艂pracowa膰 z Interpolem?
- Tak.
- Bez g艂upot. Sk膮d mamy wiedzie膰, 偶e potem nie zabierzecie si臋 do nas?
- Nie mo偶ecie mie膰 takiej pewno艣ci.
- Wi臋c nie dacie nam spokoju?
- O tym w og贸le nie chc臋 rozmawia膰. Jak sam m贸wisz, to g艂upota, aby policjanci dogadywali si臋 z przest臋pcami, 偶e nie b臋d膮 sobie robi膰 krzywdy. Jeste艣my po dw贸ch stronach barykady. Ale je艣li nie uda si臋 powstrzyma膰 Amadoriego, ta barykada zniknie, a wraz z tym i problem zmieni si臋 radykalnie, w tym przynajmniej sensie, 偶e nic ju偶 nie b臋dzie po dawnemu.
Potem zabierze si臋 do was i to zupe艂nie inaczej ni偶 my. Po pierwsze, zlikwidowali艣cie jego cz艂owieka, po drugie, ka偶da zorganizowana si艂a jest dla niego zagro偶eniem. I wasza familia i wszystkie inne.
Juan zerkn膮艂 na Ferdinanda, a ten po namy艣le skin膮艂 g艂ow膮. Juan patrzy艂 na Mar铆臋 z uznaniem, podobnie jak Aideen. Znakomicie rozegra艂a spraw臋. - W dziwnych czasach miewa si臋 dziwnych sojusznik贸w - mrukn膮艂 Juan. - W porz膮dku. Zaj臋li艣my si臋 troch臋 Amadorim, gdy偶 ci膮gle jeszcze mamy paru przyjaci贸艂 w wojsku i rz膮dzie, aczkolwiek 艣mier膰 Serradora wszystkich przestraszy艂a. - Zgodnie z zamierzeniem - kiwn臋艂a g艂ow膮 Mar铆a.
- Amadori pracuje w Minsterstwie Obrony, ale mamy informacje, 偶e jego w艂a艣ciwy sztab znajduje si臋 gdzie indziej i w艂a艣nie usi艂ujemy stwierdzi膰, gdzie. Ma oparcie w kastylijskich cz艂onkach Congreso de los Diputados i Senado. - Dok艂adniej! - za偶膮da艂a Mar铆a.
- Premier ma prawo og艂osi膰 stan wyj膮tkowy, ale parlament mo偶e mu skutecznie to prawo zablokowa膰, nie przeg艂osowuj膮c odpowiednich funduszy. - Na razie nie przeg艂osowali - powiedzia艂a Corneja.
- Nie. Dowiedzia艂em si臋 od cz艂owieka z familia Ruiza...
- Tego od komputer贸w? - upewni艂a si臋 Mar铆a.
Juan kiwn膮艂 g艂ow膮 i ci膮gn膮艂: - Dowiedzia艂em si臋, 偶e przeci膮gaj膮 i marudz膮, zarazem jednak przygotowany jest ju偶 fundusz dwa razy wi臋kszy od tego, kt贸rego za偶膮da艂 premier.
- Jak to mo偶liwe, 偶eby oci膮ga膰 si臋 z decyzj膮, kiedy niebezpiecze艅stwo wisi nad
ca艂膮
Hiszpani膮? - nie wytrzyma艂a Aideen.
Juan przyjrza艂 jej si臋 badawczo.
- Przypuszczam, 偶e chodzi o takie zaognienie sytuacji, 偶eby t艂umaczy艂o to udost臋pnienie nadzwyczajnych 艣rodk贸w. Jednych pos艂贸w nastraszono, innym obiecano jakie艣 przysz艂e korzy艣ci.
- W ka偶dym razie Amadori b臋dzie mia艂 mo偶liwo艣膰 zrealizowania wszystkich marze艅. - Mar铆a wolno zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem. - Z jednej strony, pieni膮dze i wojsko, z drugiej - 偶adnych przeszk贸d prawnych, gdy偶 te zniesie stan wyj膮tkowy. Juan w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮. Mar铆a zerkn臋艂a na niego, a potem gwa艂townym ruchem przydepta艂a papierosa.
- Co by si臋 sta艂o, gdyby go usun膮膰?
- Zdymisjonowa膰? - spyta艂 z niedowierzaniem Juan.
- Gdyby mi chodzi艂o o dymisj臋, nazwa艂abym j膮 dymisj膮. Juan leciutko gwizdn膮艂 przez z臋by i, nie ogl膮daj膮c si臋, zgasi艂 niedopa艂ek o metalow膮 艣cian臋.
- Wiele os贸b by skorzysta艂o, ale musia艂oby to nast膮pi膰 szybko. Je艣li Amadori wyst膮pi w roli zbawcy Hiszpanii, uruchomi lawin臋, kt贸ra si臋 potoczy nawet i bez niego. - To jasne - powiedzia艂a Mar铆a. - I z pewno艣ci膮 zabierze si臋 do tego za chwil臋, je艣li ju偶 si臋 nie zabra艂.
- Tak. Problem w tym, 偶e bardzo trudno b臋dzie si臋 do niego dosta膰. Je艣li
pozostanie w
jednym miejscu - to w otoczeniu silnej obstawy. Je艣li zmieni miejsce pobytu,
trasa b臋dzie
utajniona. Mieliby艣my du偶o szcz臋艣cia, gdyby...
Aideen podnios艂a r臋k臋.
- Cisza!
Wszyscy spojrzeli na ni膮 pytaj膮co, ale po chwili tak偶e Mar铆a i obaj m臋偶czy藕ni us艂yszeli daleki pomruk silnik贸w.
- Helikoptery! - warkn膮艂 Juan. Zerwa艂 si臋 i otworzy艂 na o艣cie偶 drzwi furgonetki. Nad pobliskimi wzg贸rzami wida膰 by艂o odleg艂e o jakie艣 p贸艂tora kilometra 艣wiat艂a pozycyjne czterech 艣mig艂owc贸w.
- Lec膮 tutaj! - krzykn膮艂 Juan i gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 do Mar铆i: - To twoje?! Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, przepchn臋艂a si臋 obok niego i zeskoczy艂a na asfalt. Po kr贸tkiej chwili rzuci艂a przez rami臋:
- Zabieraj si臋 ze swoim lud藕mi w jakie艣 bezpieczne miejsce. Przyda si臋 wam bro艅.
Aideen sta艂a ju偶 ko艂o niej.
- Sk膮d wiesz, kto to jest? - spyta艂a.
Wzruszy艂a ramionami.
- Ludzie Amadoriego. Dalszy pogrom familia jeszcze bardziej skomplikuje sytuacj臋, ale zarazem umocni obraz genera艂a.
Aideen musia艂a si臋 z ni膮 zgodzi膰. W San Sebastian i w okolicy nie by艂o 偶adnych zamieszek, nie by艂o te偶 偶adnego innego obiektu, kt贸ry m贸g艂by by膰 celem czterech wojskowych maszyn.
Hiszpanie strzelaj膮 do Hiszpan贸w, pomy艣la艂a. Wojna domowa na jej oczach stawa艂a si臋 rzeczywisto艣ci膮.
Mar铆a skoczy艂a w kierunku samochodu, za ni膮 po艣pieszy艂a Aideen.
- Dok膮d? - zawo艂a艂 Juan.
- Musz臋 si臋 porozumie膰 z szefami! Dam ci zna膰, jak b臋d臋 co艣 wiedzie膰! - Powiedz im, 偶e b臋dziemy walczy膰 tylko wtedy, gy nas zaatakuj膮! - krzykn膮艂 Juan i wraz z Ferdinandem pobieg艂 w kierunku budynku. Wo艂a艂 co艣 jeszcze, ale jego g艂os uton膮艂 w huku silnik贸w. Helikoptery powoli nadp艂ywa艂y nad dziedziniec stoczni Ramireza. Chwil臋 p贸藕niej zaszczeka艂y Modelo L-1-003 i obaj m臋偶czy藕ni run臋li na ziemi臋.
22
Wtorek, 05.43 - Madryt
Darrell McCaskey nie m贸g艂 zasn膮膰.
Po odwiezieniu Aideen na lotnisko, wr贸ci艂 do biura Luisa w Madrycie, kt贸re zajmowa艂o jedno pi臋tro niewielkiego komisariatu, znajduj膮cego si臋 tu偶 obok szerokiej Gran Via przy Calle de Hortaleza.
McCaskey po艂o偶y艂 na mi臋kkiej sofie, ale chocia偶 powieki by艂y ci臋偶kie, serce nie chcia艂o si臋 uspokoi膰. By艂o mu przykro z powodu zachowania Mar铆i, aczkolwiek nie m贸g艂 czu膰 si臋 zaskoczony, ale najtrudniejsze by艂o zobaczenie jej znowu, albowiem raz jeszcze poczu艂, 偶e by艂 to najwi臋kszy b艂膮d w jego 偶yciu, gdy dwa lata temu si臋 z ni膮 rozsta艂.
Co wi臋cej, wiedzia艂 to ju偶 wtedy.
Le偶膮c teraz z przymkni臋tymi oczyma, przypomina艂 sobie wszystkie ich spory. Mar铆a 偶y艂a chwil膮, nie troszcz膮c si臋 o pieni膮dze, zdrowie ani bezpiecze艅stwo. Mieli r贸偶ne upodobanie muzyczne, lubili ogl膮da膰 r贸偶ne rzeczy. Ona wsz臋dzie chcia艂a jecha膰 rowerem, podczas gdy on wola艂 spacer albo samoch贸d. On przepada艂 za miastem i jego zgie艂kiem, ona za przyrod膮 i spokojem.
Jakkolwiek jednak r贸偶nili si臋 od siebie, jedno nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci: kochali si臋 i to by艂a kwestia, kt贸r膮 nale偶a艂o doceni膰 przede wszystkim. Nadal mia艂 w oczach jej twarz, kiedy oznajmi艂, i偶 lepiej, 偶eby dalej poszli ka偶de swoj膮 drog膮. Troch臋 przypomina艂a twarz 偶o艂nierza, kt贸ry nie chce przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e zosta艂 ranny, i chce dalej naciera膰. To jeden z tych widok贸w, kt贸re nieustannie powracaj膮. Uczuciowa malaria, oznajmi艂a Liz Gordon, gdy rozmawiali kiedy艣 o nieudanym zwi膮zku McCaskeya. I mia艂a racj臋.
Do pokoju wpad艂 Luis i podbieg艂 do biurka, chwytaj膮c za jeden z telefon贸w i
daj膮c
znak Darrellowi, 偶eby s艂ucha艂 z innego aparatu.
- Mar铆a. Na pi膮tce. Atakuj膮 ich.
McCaskey natychmiast znalaz艂 si臋 przy telefonie.
- Nic im si臋 nie sta艂o?
- S膮 w samochodzie. Zaraz dowiemy si臋 wi臋cej.
Darrell wcisn膮艂 klawisz z numerem 5.
- Mar铆a? - zawo艂a艂 Luis. - Przy telefonie jest tak偶e Darrell, a Raul sprawdza helikoptery. Co si臋 dzieje?
- Dwie maszyny kr膮偶膮 nad terenem, dwie inne zawis艂y nad dachem i wyskakuj膮 z nich 偶o艂nierze. Zajmuj膮 pozycje na rogach dachu, kilku spuszcza drabiny ko艂o drzwi wej艣ciowych.
Wszyscy maj膮 pistolety maszynowe.
- M贸wi艂a艣, 偶e maj膮 dw贸ch je艅c贸w?
- Tak, strzelali do dw贸ch cz艂onk贸w familii Ramireza, obaj brali udzia艂 w odwecie za wysadzenie jachtu. W pierwszej chwili my艣la艂am, 偶e s膮 zabici, ale potem widzia艂am, jak poddawali si臋.
M贸wi艂a g艂osem opanowanym i beznami臋tnym. McCaskey poczu艂 przyp艂yw dumy. - Rozmawia艂y艣my z nimi - ci膮gn臋艂a Mar铆a - kiedy tamci nadlecieli. Nie wiem, czy strzelali do nich specjalnie, czy po prostu otworzyli ogie艅, gdy偶 co艣 si臋 porusza艂o.
- Stra偶nik - przypomnia艂a Aideen.
- A w艂a艣nie. Aideen zauwa偶y艂a, 偶e stra偶nik dawa艂 jakie艣 znaki ze swojej budki.
Wygl膮da艂 na by艂ego wojskowego, prawdopodobnie wsp贸艂pracuje z atakuj膮cymi. Do pokoju wpad艂 wysoki, ogorza艂y m臋偶czyzna, a kiedy Luis na niego spojrza艂, pokr臋ci艂 g艂ow膮 i oznajmi艂:
- Nie wystartowa艂y z 偶adnego cywilnego lotniska.
- To musz膮 by膰 maszyny wojskowe - powiedzia艂 Luis do telefonu.
- Te偶 mi nowina - prychn臋艂a Mar铆a.
- Ja艣niej - za偶膮da艂 Luis.
- Jestem pewna, 偶e to fragment prywatnej wojny genera艂a Rafaelo Amadoriego. Wszystko wskazuje na to, 偶e tak chce pokierowa膰 wypadkami, aby parlament przyzna艂 mu nadzwyczajne uprawnienia. Jeszcze chwila, a nie uda si臋 ju偶 go powstrzyma膰. - Czy wiecie, gdzie jest jego baza? - w艂膮czy艂 si臋 McCaskey.
- Jeszcze nie, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 bardzo trudno b臋dzie si臋 do niej dosta膰.
Jedno
trzeba mu przyzna膰: starannie si臋 przygotowa艂.
McCaskey na przek贸r sobie poczu艂 odrobin臋 zazdro艣ci o ten cie艅 profesjonalnego podziwu, kt贸ry zabrzmia艂 w g艂osie Mar铆i.
Us艂yszeli daleki odg艂os wystrza艂贸w, a tak偶e s艂owa Aideen, kt贸rych nie zrozumieli.
- Mar铆a! - zawo艂a艂 McCaskey. - Co tam si臋 dzieje?
Odezwa艂a si臋 po kilkunastu sekundach.
- Przepraszam. 呕o艂nierze atakuj膮 wej艣cie, nie widzimy dok艂adnie, bo zas艂aniaj膮 samochody.
Znowu umilk艂a i s艂ycha膰 by艂o jakie艣 okrzyki, a potem d艂ugie serie pocisk贸w.
- Mar铆a!!! - wykrzykn膮艂 rozpaczliwie McCaskey.
- Obie strony strzelaj膮... Z budynku wyskakuj膮 pojedynczy ludzie, padaj膮, chyba trafieni. Juan wo艂a, 偶eby si臋 poddali.
Obaj m臋偶czy藕ni spojrzeli sobie w oczy, w艣ciekli na sw膮 bezradno艣膰. - Do cholery! - krzycza艂a Mar铆a. - Strzelaj膮 do ka偶dego, kto ma co艣 w r臋ku, nawet je艣li to jest tylko 艂om. W 艣rodku wrzaski, chyba chc膮 si臋 podda膰. - Jak daleko jeste艣cie od budynk贸w stoczni?
- Jakie艣 czterysta, czterysta pi臋膰dziesi膮t metr贸w, ale dooko艂a s膮 te偶 inne samochody, wi臋c chyba nic o nas nie wiedz膮.
McCaskey poczu艂, 偶e ogarnia go rozpacz. Wszystko w nim krzycza艂o, 偶eby biec na pomoc obu kobietom. Tak偶e Luis nerwowo spogl膮da艂 to w jedn膮, to w drug膮 stron臋. - Luis - odezwa艂 si臋 Darrell. - Jest tu jeszcze ten policyjny helikopter?
- Tak.
- Mo偶emy tam polecie膰?
Luis podni贸s艂 d艂o艅 w bezradnym ge艣cie.
- Nawet gdyby zgodzili si臋 szefowie, piloci mog膮 odm贸wi膰. Nieoficjalne uk艂ady, kt贸rych si艂膮 by艂a d艂ugoletnia tradycja, zajmowa艂y w Hiszpanii miejsce formalnych wi臋zi spo艂ecznych. Pozostawa艂y kr臋gi najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w i ludzi tej samej narodowo艣ci. Wszyscy inni stawali si臋 wrogami. Amadori najwyra藕niej na to liczy艂. Ach, 偶eby Iglica by艂a ju偶 tutaj, a nie dopiero gdzie艣 nad Atlantykiem...
By艂y trzy mo偶liwo艣ci, po艣piesznie my艣la艂 McCaskey, wpatrzony w Luisa. Mar铆a i Aideen mog艂y zosta膰 w ukryciu, pr贸bowa膰 si臋 przebi膰 albo podda膰. Je艣li b臋d膮 usi艂owa艂y uciec, a zostan膮 dostrze偶one, najpewniej zgin膮. Nawet je艣li si臋 poddadz膮, mo偶e je spotka膰 to samo. By艂y niewygodnymi 艣wiadkami, na dodatek umieszczonymi w strukturze w艂adzy, kt贸r膮 pr贸bowano rozbi膰. Najlepiej zatem, je艣li pozostan膮 schowane, a w razie odkrycia b臋d膮 udawa膰 przypadkowe turystki, zaskoczone nag艂膮 akcj膮. - Mar铆a, co zamierzasz zrobi膰? - spyta艂 Luis.
- W艂a艣nie nad tym si臋 zastanawiam od kilku chwil - pad艂a odpowied藕. - Nie wiem, o co tutaj chodzi. Teraz zaczynaj膮 wychodzi膰 je艅cy, r臋ce na g艂owach, jest ich kilkudziesi臋ciu.
Ustawiaj膮 ich z boku...
Po drugiej stronie nast膮pi艂a jaka艣 niezrozumia艂a wymiana zda艅, potem cisza.
- Mar铆a? - niecierpliwie spyta艂 Luis. - Mar铆a? - powt贸rzy艂 jeszcze g艂o艣niej.
- Nie ma jej tutaj - odpowiedzia艂a Aideen.
- Jak to?
- Idzie w艂a艣nie w kierunku stoczni z podniesionymi r臋kami. Poddaje si臋.
23
Poniedzia艂ek, 22.45 - Waszyngton
E-mail od Steve'a Burkowa, szefa Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, by艂 kr贸tki i zaskakuj膮cy.
Prezydent rozwa偶a istotn膮 zmian臋 naszego stanowisko wobec Hiszpanii. O wp贸艂 do dwunastej w pokoju sytuacyjnym w Bia艂ym Domu. Zadbaj o najnowsz膮 ocen臋 militarn膮 i wywiadowcz膮.
Nie min臋艂a jeszcze godzina od telekonferencji z sekretarzem generalnym ONZ Mannim, podczas kt贸rej ustalono, 偶e co najmniej na dob臋 zachowane zostaje status quo, Hood uzna艂 wi臋c, 偶e mo偶e si臋 odrobin臋 zdrzemn膮膰. W tym czasie musia艂o si臋 wydarzy膰 co艣 nieoczekiwanego i powa偶nego.
Poszed艂 do ma艂ej 艂azienki na zapleczu gabinetu. Op艂uka艂 twarz, potem po艂膮czy艂 si臋 z Bobem Herbertem. Asystent spyta艂, czy ma przerwa膰 Bobowi, kt贸ry rozmawia艂 w艂a艣nie z McCaskeyem. Paul powiedzia艂, 偶e nie, i poprosi艂 Boba o kontakt, kiedy tylko sko艅czy rozmow臋 z Hiszpani膮.
Wr贸ci艂 do 艂azienki, raz jeszcze obmy艂 twarz i przyjrza艂 si臋 swojemu odbiciu w lustrze.
Pojawi艂a si臋 my艣l o Sharon i dzieciach, ale teraz nie czas by艂o my艣le膰 o tym,
jak u艂o偶y膰
prywatne sprawy. Zamrucza艂 telefon kom贸rkowy. Wyci膮gn膮艂 go z marynarki, wcisn膮艂
guzik i
opar艂 si臋 o metalow膮 umywalk臋.
- Hood.
- Paul, tutaj Bob.
- Co powiedzia艂 Darrell?
- Sprawa wygl膮da powa偶nie. Biuro Zwiadu potwierdzi艂o, 偶e cztery helikoptery,
najprawdopodobniej z rozkazu genera艂a Amadoriego, zaatakowa艂y stoczni臋 Ramireza
o pi膮tej
dwadzie艣cia czasu lokalnego. Aideen Marley i Mar铆a Corneja znajdowa艂y si臋
w贸wczas w
samochodzie na parkingu, gdzie sta艂y te偶 inne wozy. 呕o艂nierze zastrzelili oko艂o
dwudziestu
os贸b, reszt臋 aresztowali. Aideen zosta艂a w aucie i jest w sta艂ym kontakcie z
Darrelem, Mar铆a
podda艂a si臋. Ma nadziej臋, 偶e uda jej si臋 dowiedzie膰, gdzie jest kwatera
Amadoriego i
przekaza膰 nam t臋 wiadomo艣膰.
- Czy Aideen co艣 grozi?
- Zdaje si臋, 偶e nie, przynajmniej na razie. 呕o艂nierze nie interesuj膮 si臋 parkingiem.
Wygl膮da na to, 偶e wybieraj膮, kto ich interesuje, i zaraz chc膮 si臋 wynie艣膰.
- Co planuje Mar铆a? - spyta艂 Hood. - Czy chce si臋 sama dosta膰 do Amadoriego? Cz臋艣膰 z tych informacji zosta艂a przekazana do Bia艂ego Domu; chyba st膮d nag艂a zmiana postawy. Tak czy owak, m贸g艂 by膰 pewien, 偶e podobne pytanie us艂yszy od prezydenta.
- Nie wiem. Decyzj臋 podj臋艂a b艂yskawicznie i samodzielnie - odpar艂 Bob. - Jak
tylko
si臋 roz艂膮czymy, porozmawiam z Liz Gordon; mo偶e ona powie, czego si臋 spodziewa膰
po tej
Corneja.
- A co na to Darrell? Zna j膮 przecie偶.
Hood nie bardzo dowierza艂 psychologom i psychologicznym profilom. By艂y zbyt schematyczne, zbyt sztywne.
- Kt贸ry m臋偶czyzna mo偶e powiedzie膰, 偶e zna kobiet臋? - powiedzia艂 Herbert, ale
zanim
Hood zd膮偶y艂 warkn膮膰, aby darowa艂 sobie teraz filozofi臋, Bob ci膮gn膮艂: - Tak czy
owak m贸wi,
偶e to osoba pe艂na pasji i nieust臋pliwo艣ci. Kiedy kogo艣 nienawidzi, mog艂aby no偶em
do papieru
rozerwa膰 krta艅. Jest w艣ciek艂a na Amadoriego, ale zarazem podziwia sprawno艣膰, z
jak膮
zaplanowa艂 i przeprowadza ca艂膮 operacj臋.
- Zatem?
- Walcz膮 w niej przeciwstawne motywacje. W decyduj膮cej chwili mo偶e jej zabrakn膮膰 zdecydowania.
- Co do tego podziwu. Czy mo偶liwe, 偶eby przesz艂a na stron臋 Amadoriego? Tylko tego by nam brakowa艂o, 偶eby zaraza pojawi艂a si臋 po naszej stronie. - Darrell m贸wi, 偶e z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie.
Kt贸ry m臋偶czyzna mo偶e powiedzie膰, 偶e zna kobiet臋? - przemkn臋艂o przez my艣l Hoodowi wraz z kr贸tkim jak migawka obrazem Sharon. W艣ciek艂y na siebie, spyta艂 Herberta o szczeg贸艂y dotycz膮ce 艣mierci Serradora i jego roli w spisku. Nie pojawi艂o si臋 nic nowego, Bob nie spuszcza艂 oka z tej sprawy. Paul podzi臋kowa艂, poleci艂, 偶eby wszystkie wiadomo艣ci przekazywa膰 do Bia艂ego Domu, a nast臋pnie sam tam pojecha艂. Ruch o tej porze by艂 niewielki, dosta艂 si臋 wi臋c na miejsce w nieca艂e p贸艂 godziny.
Wykr臋ci艂 z Constitution Avenue, pojecha艂 Siedemnast膮, 偶eby zaraz znale藕膰 si臋 na jednokierunkowej E Street, kt贸ra doprowadzi艂a go do bramy po艂udniowo-zachodniej. Min膮wszy kontrol臋, podjecha艂 pod zachodnie skrzyd艂o Bia艂ego Domu i ju偶 po chwili szed艂 przestronnym korytarzem.
Niezale偶nie od nastroju, grozy sytuacji, cynicznego zgorzknienia, ilekro膰 Hood wkracza艂 do Bia艂ego Domu, tylekro膰 czu艂 ci臋偶ar historii. W tym miejscu przesz艂o艣膰 splata艂a si臋 z przysz艂o艣ci膮. Mieszka艂o tutaj dw贸ch spo艣r贸d Ojc贸w Za艂o偶ycieli; to st膮d Lincoln obroni艂 jedno艣膰 narodu; to tutaj wygrana zosta艂a II wojna 艣wiatowa. Nie gdzie indziej zapad艂a decyzja o l膮dowaniu na Ksi臋偶ycu. Postanowienia tu podejmowane wp艂ywa艂y na losy 艣wiata. G艂贸wna winda zwioz艂a go na pierwszy poziom pod ziemi膮, gdzie znajdowa艂a si臋 sala sytuacyjna. Poni偶ej by艂y jeszcze trzy poziomy, a na nich ambulatorium, pomieszczenia awaryjne dla Pierwszej Rodziny i sztabu oraz kuchnia. Wyszed艂 z kabiny i natychmiast zatrzyma艂 go m艂ody wartownik, kt贸ry na laserowym skanerze sprawdzi艂 odcisk d艂oni.
Urz膮dzenie zapiszcza艂o i Hood m贸g艂 przej艣膰 przez metalow膮 bramk臋. Sekretarz prezydenta przywita艂 si臋 z nim i poprowadzi艂 do wy艂o偶onej boazeri膮 sali sytuacyjnej. Przed nim stawili si臋 ju偶 Steve Burkow, imponuj膮cy wzrostem przewodnicz膮cy Kolegium Szef贸w Sztab贸w, genera艂 Kenneth Zandt, Carol Lanning, kt贸ra zast臋powa艂a przebywaj膮cego w Japonii sekretarza stanu Ava Lincolna, oraz dyrektor CIA, Marius Fox.
Pod pi臋膰dziesi膮tk臋, kr贸tko ostrzy偶ony, by艂 m臋偶czyzn膮 艣redniego wzrostu i 艣redniej tuszy, ubrany w dobrze skrojony garnitur. Z klapy zawsze stercza艂a kolorowa chusteczka.
Ten
cz艂owiek uwielbia艂 swoje stanowisko.
No c贸偶, jest jeszcze nowy, pomy艣la艂 ironicznie Hood. Ciekawe, ile trzeba b臋dzie czasu, 偶eby poczu艂 nie tylko przyjemno艣膰 zaszczyt贸w, ale i ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci.
Na 艣rodku jasno o艣wietlonego pokoju sta艂 d艂ugi, prostok膮tny st贸艂 z mahoniu. Przed ka偶dym z dziesi臋ciu stanowisk znajdowa艂 si臋 zabezpieczony przed pods艂uchem aparat STU-3 i monitor komputera; klawiatury umieszczone by艂y na wysuwanych podstawkach. Urz膮dzenia dzia艂a艂y na w艂asnym zasilaniu. Programy, nawet je艣li przychodzi艂y z Departamentu Obrony albo Stanu, poddawano starannej kontroli, aby nie m贸g艂 si臋 przemkn膮膰 偶aden wirus. Na kremowych 艣cianach wisia艂y barwne mapy, pokazuj膮ce rozlokowanie jednostek ameryka艅skich i obcych, z flagami w miejscach, gdzie sytuacja by艂a kryzysowa: zielonymi tam, gdzie k艂opoty si臋 dopiero rodzi艂y, czerwonymi tam, gdzie trwa艂y ju偶 od jakiego艣 czasu.
Nie by艂o czerwonej chor膮giewki w Hiszpanii i tylko jedna zielona na oceanie. Najwidoczniej zmiana polityki nie oznacza艂a wys艂ania oddzia艂贸w ameryka艅skich na P贸艂wysep Pirenejski.
Zielon膮 flag膮 oznaczono zapewne lotniskowiec gotowy do przyj臋cia zagro偶onych Amerykan贸w.
Hood nie zd膮偶y艂 si臋 jeszcze przywita膰 ze wszystkimi, kiedy pojawi艂 si臋 prezydent.
Michael Lawrence by艂 barczystym m臋偶czyzn膮, mierz膮cym ponad metr dziewi臋膰dziesi膮t. Prezydenckiej posturze towarzyszy艂 r贸wnie prezydencki g艂os. Mia艂 charyzm臋, mia艂 czas, mia艂 spok贸j - to wszystko decydowa艂o o wra偶eniu, jakie wywiera艂 na otoczeniu, kiedy za艣 by艂o trzeba, potrafi艂 przem贸wi膰 jak Marek Antoniusz na forum rzymskiego senatu. Trzeba jednak przyzna膰, 偶e by艂 bardziej zm臋czony ni偶 w chwili, kiedy czwartego stycznia sk艂ada艂 przysi臋g臋 na stopniach Kapitolu: podkr膮偶one oczy, zapadni臋te policzki. Spotka艂o go wi臋c to, co by艂o udzia艂em wszystkich prezydent贸w ameryka艅skich: ka偶dy z nich musia艂 zap艂aci膰 za codzienne podejmowanie decyzji, wczesne narady, zarwane noce, wyczerpuj膮ce podr贸偶e, a tak偶e za to, co Liz Gordon nazwa艂a kiedy艣 „kompleksem podr臋cznik贸w historii”, jako 偶e chcieli nie tylko zadowoli膰 swoich wyborc贸w, ale tak偶e zyska膰 sobie uznanie w oczach potomno艣ci. Z zewn膮trz trudno nawet sobie by艂o wyobrazi膰 wielko艣膰 tego obci膮偶enia emocjonalnego i intelektualnego. Prezydent podzi臋kowa艂 wszystkim za przybycie, usiad艂, nala艂 sobie kawy, a potem w s艂owach kr贸tkich, ale pe艂nych pasji wyrazi艂 偶al z powodu 艣mierci Marthy Mackall, a tak偶e oburzenie z powodu sposobu, w jaki to si臋 sta艂o. Potem, nie zwlekaj膮c, przyst膮pi艂 do kwestii bie偶膮cych.
- Przed chwil膮 sko艅czy艂em rozmow臋 telefoniczn膮 z wiceprezydentem oraz ambasadorem hiszpa艅skim, Garc膮 Abrilem. Wszyscy pa艅stwo z pewno艣ci膮 wiecie, 偶e sytuacja w Hiszpanii jest bardzo niepokoj膮ca z militarnego punktu widzenia. Policja u艣mierza jedne rozruchy, a ignoruje inne. Carol, mo偶e co艣 kr贸tko powiesz na ten temat.
Lanning przytakn臋艂a i, spogl膮daj膮c w notatki, zacz臋艂a:
- Policja i wojsko zachowuj膮 si臋 biernie w przypadku, kiedy ataki przeprowadzaj膮
Kastylijczycy. Jest tych napa艣ci coraz wi臋cej i ko艣cio艂y w ca艂ym kraju pe艂ne s膮
ludzi, kt贸rzy
w nich szukaj膮 schronienia.
- I znajduj膮 je? - upewni艂 Burkow.
- Znajdowali, ale w niekt贸rych zaczyna ju偶 brakowa膰 miejsca, jak w Parroquia Mar铆a Reina w Barcelonie czy Iglesia del De艅or w Sewilli, kt贸re zamkn臋艂y drzwi i nikogo nie zgadzaj膮 si臋 ju偶 wpu艣ci膰. W kilku przypadkach proboszczowie wezwali policj臋, aby usun臋艂a ludzi ze 艣wi膮ty艅, co Watykan nieoficjalnie pot臋pi艂, aczkolwiek oficjalnie dzisiaj wieczorem ma tylko wyrazi膰 zaniepokojenie i wsp贸艂czucie wobec ofiar. - Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 prezydent. - Wydaje si臋, 偶e w tej chwili 艣cieraj膮 si臋 trzy g艂贸wne ugrupowania. Zgodnie ze s艂owami ambasadora Abrila - kt贸ry zawsze by艂 wobec mnie bardzo szczery - cz艂onkowie parlamentu usi艂uj膮 nak艂oni膰 do spokoju w swoich okr臋gach, szafuj膮c wszelkimi mo偶liwymi obietnicami, ale te偶 ostro za nimi obstaj膮c podczas obrad obu izb.
- Czy偶by byli zdania, 偶e zacz臋艂a si臋 kampania wyborcza? - spyta艂a nieufnie Lanning.
- W艂a艣nie do tego przechodz臋 - ci膮gn膮艂 Lawrence. - Premier nie ma poparcia ani w parlamencie, ani poza nim. Rezygnacji oczekuje si臋 jutro, najp贸藕niej pojutrze.
Abril powiada,
偶e kr贸l, kt贸ry znajduje si臋 teraz w Barcelonie, b臋dzie m贸g艂 liczy膰 na Ko艣ci贸艂 i
wi臋kszo艣膰
niekastylijskiej ludno艣ci.
- Nie jest to wi臋kszo艣膰 - zauwa偶y艂 Burkow.
- Jakie艣 czterdzie艣ci pi臋膰 procent populacji, trzeba wi臋c powiedzie膰, 偶e to
dosy膰
chwiejna pozycja - zgodzi艂 si臋 prezydent. - Mamy doniesienia, 偶e pa艂ac w
Madrycie zaj臋ty
jest przez wojsko, nie ma jednak jasno艣ci, czy chroni ono budynek przed
buntownikami, czy
przed gospodarzem.
- Albo jedno i drugie - doda艂a Lanning.
- Mo偶liwe - pokiwa艂 g艂ow膮 Lawrence. - Ale to jeszcze nie wszystko. Paul, Bob Herbert i Mike Rodgers przes艂ali najnowsze doniesienia. Zechcia艂by艣 je skomentowa膰?
Hood spl贸t艂 r臋ce na stole.
- Wydaje si臋, 偶e za wszystkim stoi genera艂 Rafael Amadori. Zgodnie z naszymi informacjami, to on kaza艂 zatopi膰 w Zatoce Biskajskiej jacht z kilkoma biznesmenami na pok艂adzie, kt贸rzy z kolei sami szykowali si臋 do obalenia rz膮du. Tak偶e Amadori odpowiedzialny jest za 艣mier膰 cz艂onka hiszpa艅skich Kortez贸w, Serradora, na rozmow臋 z kt贸rym udawa艂a si臋 Martha Mackall, kiedy dokonano na ni膮 zamachu. Mamy podstawy s膮dzi膰, 偶e jej 艣mier膰 zosta艂a zaplanowana przez Serradora i ludzi z jachtu. - Herbert powiedzia艂, 偶e ci膮gle jeszcze sprawdzamy szczeg贸艂y - w艂膮czy艂 si臋 znowu prezydent. - Problem polega na tym, 偶e nawet je艣li b臋dziemy w stanie dowie艣膰, 偶e w spisku, kt贸rego jedn膮 z ofiar pad艂a nasza dyplomatka, brali udzia艂 tak偶e przedstawiciele najwy偶szych w艂adz hiszpa艅skich, mo偶e nie by膰 do kogo wyst膮pi膰 z pretensjami. Rz膮d Stan贸w Zjednoczonych za jedn膮 z podstawowych zasad swego dzia艂ania uznaje nie mieszanie si臋 w wewn臋trzne sprawy 偶adnego kraju. W takich przypadkach jak Panama czy Grenada zagro偶one by艂y nasze narodowe interesy. Trudno艣膰 obecnego problemu polega na tym, co podkre艣la genera艂 Zandt, 偶e Hiszpania jest naszym sojusznikiem i nale偶y do NATO. Wszystko wskazuje na to, 偶e w efekcie obecnych wydarze艅, zmieni si臋 rz膮d hiszpa艅ski, ale, co gorsza, podj臋te te偶 zostan膮 pr贸by zmiany ustroju. Nie mo偶emy spokojnie przypatrywa膰 si臋, jak w艂adz臋 w Hiszpanii przejmuje dyktator, szczeg贸lnie, 偶e s膮 podstawy do obaw, i偶 w przeciwie艅stwie do Franco, ten b臋dzie mia艂 tak偶e zagraniczne apetyty. Generale Zandt, prosz臋.
Wysoki, dystyngowany, czarnosk贸ry oficer otworzy艂 przed sob膮 teczk臋 z aktami. - Rafael Amadori wst膮pi艂 do armii trzydzie艣ci dwa lata temu, od szeregowego awansuj膮c do genera艂a. W roku 1981 podczas zamachu stanu opowiedzia艂 si臋 po stronie rz膮du i ranny w starciach, zosta艂 odznaczony za odwag臋. Potem nieustannie umacnia艂 swoj膮 pozycj臋. Nigdy jawnie nie wyst臋powa艂 przeciw uczestnictwu w NATO, ale, rzecz znamienna, nigdy te偶 nie bra艂 udzia艂u we wsp贸lnych 膰wiczeniach. Mamy informacje, 偶e podczas narad wy偶szych oficer贸w zawsze wypowiada艂 si臋 przeciw specjalizacji w obr臋bie sojuszu, m贸wi膮c, 偶e kraj musi by膰 zdolny do samodzielnej obrony, bez proszenia o cudz膮 pomoc, czy, jak sam to ujmowa艂, „obc膮 ingerencj臋”. W latach osiemdziesi膮tych ch臋tnie przyjmowa艂 delegacje sowieckie i sam by艂 zapraszany. CIA informuje, 偶e w 1982 roku znalaz艂 si臋 w Afganistanie w roli obserwatora. Jednocze艣nie nawi膮zywa艂 kontakty z hiszpa艅skimi s艂u偶bami wywiadowczymi. Jego nazwisko dwukrotnie pojawia si臋 w raportach CIA, rejestruj膮cych kontakty ujawnionych p贸藕niej szpieg贸w sowieckich.
- W jakiej roli wyst臋powa艂? - spyta艂 z zaciekawieniem Hood.
Zandt odpowiedzia艂 bez sprawdzenia w aktach.
- W jednym przypadku poprzez agenta nawi膮za艂 kontakt z oficerem sowieckim, wyst臋puj膮cym jawnie i w mundurze. W drugim odebra艂 informacje o niemieckim - w贸wczas zachodnioniemieckim - biznesmenie, kt贸ry chcia艂 kupi膰 jedn膮 z hiszpa艅skich gazet.
- Mamy zatem do czynienia z cz艂owiekiem - powiedzia艂 Lawrence - kt贸ry ma do艣wiadczenie w dziedzinie polityki, interesowa艂 si臋 zwalczaniem si艂 partyzanckich, ma trudne do precyzyjnego okre艣lenia kontakty w 艣wiecie wywiadu i bardzo siln膮 pozycj臋 w hiszpa艅skiej armii. Ambasador Abril l臋ka si臋, moim zdaniem ca艂kiem zasadnie, 偶e niebezpiecze艅stwo si臋ga poza granice Hiszpanii. Je艣li w Madrycie rz膮dzi膰 zacznie armia pod dow贸dztwem Amadoriego, zagro偶one b臋d膮 i Portugalia, i Francja. - Gdyby chcia艂 wkroczy膰 do jednej czy drugiej, to tylko po trupie NATO - powiedzia艂 stanowczo Zandt.
- Generale, przyk艂ad Amadoriego mo偶e okaza膰 si臋 zara藕liwy, szczeg贸lnie, je艣li sam tym posteruje. Chce zdoby膰 w艂adz臋 w akcie obrony legalnych w艂adz. Cz臋艣ciowo sam uknu艂 spisek, cz臋艣ciowo tylko sprytnie wykorzysta艂 zap臋dy innych, ale tak czy owak umiej臋tnie wykreowa艂 gro藕b臋, kt贸r膮 teraz w艂asnor臋cznie zlikwiduje. Gdzie tutaj podstawa do interwencji NATO?
- A je艣li we Francji czy Portugalii scenariusz si臋 powt贸rzy, to nawet je艣li nie b臋dzie to dzie艂em samego Amadoriego, oficjalni czy tylko faktyczni dyktatorzy b臋d膮 trzyma膰 si臋 razem, jak niegdy艣 Franco i Salazar.
- W艂a艣nie - pokiwa艂 g艂ow膮 Lawrence. - W Hiszpanii zmieni si臋 rz膮d, co do tego nie mieli艣my w膮tpliwo艣ci w rozmowie z Abrilem i wiceprezydentem, ale wszyscy te偶 zgodzili艣my si臋, 偶e na jego czele nie mo偶e stan膮膰 Amadori. Pierwsze pytanie brzmi zatem: czy mamy czas i 艣rodki na to, aby uniemo偶liwi膰 mu to r臋kami samych Hiszpan贸w? Je艣li nie, to powstaje drugie pytanie: czy mo偶emy go w jakikolwiek spos贸b powstrzyma膰? - Nie czuj臋 si臋 upowa偶niony do odpowiedzi na te pytania - powiedzia艂 oschle Zandt. - To sprawy do艣膰 brudnej polityki, nie wojska.
- Zgoda, do艣膰 brudnej - zgodzi艂 si臋 prezydent - pan jednak, generale, mo偶e powiedzie膰, 偶e co艣 nie nale偶y do pa艅skich kompetencji, ja - nie. Z ch臋ci膮 jednak wys艂ucham lepszych, bardziej „czystych” propozycji.
- Mo偶e nale偶y poczeka膰? - zasugerowa艂 Fox. - Kto wie, czy ten Amadori nie przewr贸ci si臋 o w艂asne nogi. Ludzie mog膮 go nie zaaprobowa膰. - Niestety, z ka偶d膮 godzin膮 wydaje si臋 coraz silniejszy - odpar艂 prezydent. - Poza tym, do艣膰 bezwzgl臋dnie chyba 艂amie si艂y potencjalnych przeciwnik贸w. Mam racj臋, Paul? Hood przytakn膮艂.
- Jedna z moich os贸b na w艂asne oczy widzia艂a, jak zastrzeleni zostali robotnicy ze stoczni, nale偶膮cej do jednego z usuni臋tych ju偶 przeciwnik贸w Amadoriego. - Kiedy to si臋 sta艂o? - spyta艂a Lanning, najwyra藕niej wstrz膮艣ni臋ta informacj膮.
- Godzin臋 temu.
- To przecie偶 jaki艣 szaleniec! - zawo艂a艂a z przera偶eniem Lanning. - Nie bior臋 odpowiedzialno艣ci za diagnoz臋 psychiatryczn膮 - powiedzia艂 Hood - natomiast nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e facet wyci膮ga r臋k臋 po ca艂膮 Hiszpani臋. - W czym my musimy mu przeszkodzi膰 - stwierdzi艂 Lawrence. - W jaki spos贸b? - spyta艂 Burkow. - Paul, Marius, czy mamy tam jakich艣 ludzi, z kt贸rych mo偶emy skorzysta膰?
- Musz臋 skontaktowa膰 si臋 z nasz膮 plac贸wk膮 w Madrycie - powiedzia艂 Fox. - Od pewnego czasu nie zajmowali艣my si臋 takimi rzeczami. Burkow i prezydent spojrzeli na Hooda. Przy jawnym uniku Foxa, nietrudno by艂o zgadn膮膰, ku czemu wszystko zmierza.
- Paul, masz Iglic臋 w drodze do Hiszpanii, a na miejscu Darrella McCaskeya. Masz te偶 kontakt z agentk膮 Interpolu, kt贸ra do艂膮czy艂a do za艂ogi, 偶eby z bliska przyjrze膰 si臋 oddzia艂owi wykonuj膮cemu zadanie. Co to za osoba?
- Wygl膮da na to, 偶e samorzutnie wysz艂a z ukrycia, licz膮c na to, 偶e uda jej si臋 jako艣 dotrze膰 do Amadoriego. Tak przypuszczamy, ale nawet je艣li jej si臋 to powiedzie, nie jeste艣my do ko艅ca pewni, jak post膮pi. Czy tylko postara si臋 rozpozna膰 sytuacj臋 i nas zawiadomi膰, czy te偶 przedsi臋we藕mie co艣 na w艂asn膮 r臋k臋.
Hood czu艂 wstr臋t do samego siebie, za ten eufemizm. Wiadomo o zrobienie „czego”
chodzi艂o; tego samego, czego ofiar膮 pad艂a Martha Mackall. I podobnie jak w jej
przypadku - z
powodu wielkiej polityki. Tak, wielka, brudna, 艣mierdz膮ca polityka. Nagle
zat臋skni艂 za Old
Saybrook.
- Jak ona si臋 nazywa? - spyta艂 Lawrence.
- Mar铆a Corneja, panie prezydencie - odrzek艂 Hood. - Troch臋 o niej wiemy. Przez kilka miesi臋cy by艂a tutaj w Waszyngtonie i wsp贸艂pracowa艂a z Centrum. - Czego mo偶na si臋 po niej spodziewa膰, je艣li dostanie pomoc w postaci Iglicy? - spyta艂 prezydent.
- M贸wi膮c szczerze, nie wiem - odpar艂 Hood. - I nie wiem nawet, czy obecno艣膰 Iglicy co艣 zmieni. To osoba bardzo twarda i niezale偶na.
- Paul, od tej chwili ca艂a sprawa pozostaje w gestii Centrum. Masz mnie informowa膰 na bie偶膮co.
Hood w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮. C贸偶 za mi艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e ca艂a odpowiedzialno艣膰 spoczywa wy艂膮cznie na twoich barkach. Odpowiedzialno艣膰 tak偶e za to, 偶e masz wyda膰 rozkazy, kt贸re mog膮 oznacza膰 wys艂anie kilku os贸b na 艣mier膰. Nie by艂 harcerzykiem; nie po raz pierwszy powtarza艂a si臋 taka sytuacja, a przecie偶 czu艂 si臋 okropnie. Trzeba by艂o zdradziecko zabi膰 cz艂owieka. Musia艂 to zleci膰 ludziom od siebie zale偶nym. A stawk膮 by艂o 偶ycie i spok贸j by膰 mo偶e milion贸w os贸b.
Carol Lanning musia艂a co艣 wyczuwa膰 z jego nastroju, w ka偶dym razie ona jedna pozosta艂a przy stole, podczas gdy ca艂a reszta zgromadzonych w 艣lad za prezydentem opu艣ci艂a pok贸j. Na odchodnym rzucali mu „Cze艣膰” i znikali. Co jednak w艂a艣ciwie mieli powiedzie膰?
„Gratulacje”? „Zdrowia, szcz臋艣cia, pomy艣lno艣ci”? „Po艂amania n贸g”? Poczu艂 r臋k臋 Carol na swej d艂oni.
- My艣lisz, 偶e kto艣 wiedzia艂 wcze艣niej, co zamierza prezydent?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie, co wi臋cej, po wyj艣ciu wszyscy natychmiast zapomnieli, co tutaj us艂yszeli.
Centrum zajmuje si臋 spraw膮 - i z g艂owy.
- Paul, je艣li mog臋 ci by膰 w czymkolwiek pomocna, daj zna膰. Pami臋taj, w polityce czasami nie mo偶na sobie pozwoli膰 na luksus wyrzut贸w sumienia. Tylko 偶e s膮 takie miejsca, z kt贸rych wida膰 to przera藕liwie wyra藕nie. Ty zajmujesz jedno z nich. - Dobrze, miejmy nadziej臋, 偶e akcja si臋 powiedzie - mrukn膮艂 w zamy艣leniu Hood - ale powiedz mi, w czym b臋d臋 si臋 p贸藕niej r贸偶ni艂 od Amadoriego? - W tym, 偶e nie b臋dziesz sobie t艂umaczy艂, 偶e by艂 to dobry, 艣liczny post臋pek.
Hood westchn膮艂 ci臋偶ko. Nie by艂 przekonany, czy to istotnie taka wielka r贸偶nica. Tak czy owak, mia艂 zadanie, kt贸rego nikt za niego nie wykona. I musi do艂o偶y膰 wszelkich stara艅, 偶eby pom贸c Iglicy, Aideen Marley i Darrellowi McCaskeyowi. Podni贸s艂 si臋 wolno i ruszy艂 艣ladem Lanning. My艣la艂 o tym, jak sobie zakpi艂 z niego los. Tak bardzo pragn膮艂 uciec wreszcie z Los Angeles i z tego nieustannego przybywania na widoku, pod 艣liskim dotykiem w艣cibskich spojrze艅. No wi臋c teraz ma to, czego chcia艂: odnosi艂 wra偶enie, 偶e nie ma na 艣wiecie osoby bardziej od niego samotnej. Przypomnia艂y mu si臋 wyczytane gdzie艣 s艂owa, 偶e aby rz膮dzi膰 lud藕mi, trzeba nimi pogardza膰. C贸偶, dlatego ostatecznie to Michael Lawrence by艂 prezydentem USA, a nie on.
Paul Hood natomiast wykona prac臋, kt贸r膮 musi wykona膰, ale to ju偶 po raz ostatni. Tutaj, na korytarzu Bia艂ego Domu, z艂o偶y艂 sobie przyrzeczenie, 偶e b臋dzie to ostatni akt jego pracy w Centrum. Potem opu艣ci je i... powr贸ci do swej rodziny.
24
Wtorek, 06.50 - San Sebastian
San Sebastian wyrwa艂 ze snu odg艂os strza艂贸w w stoczni.
Ojciec Norberto pozosta艂 w mieszkaniu brata, chocia偶 policja zabra艂a ju偶 cia艂o. Kl臋cza艂 na pod艂odze i modli艂 si臋 za dusz臋 Adolfo. Kiedy jednak us艂ysza艂 terkot broni, a na ulicy okrzyki La fabrica! - natychmiast pobieg艂 do swojego ko艣ci贸艂ka. Od San Ingatius poprzez roz艂ogi p贸l wida膰 by艂o helikoptery unosz膮ce si臋 nad stoczni膮.
Nie mia艂 jednak czasu zastanawia膰 si臋 nad tym, ko艣ci贸艂 bowiem pe艂en by艂 matek z dzie膰mi i starc贸w. Zaraz te偶 zacz臋li pojawia膰 si臋 rybacy, kt贸rzy zostawiwszy 艂odzie, przybiegli, aby si臋 upewni膰, czy nic nie grozi ich rodzinom. Jakiekolwiek by艂y jego cierpienia, tymi lud藕mi musia艂 si臋 zaj膮膰 przede wszystkim.
Przybycie Norberto ludzie przed ko艣cio艂em powitali okrzykami i natychmiast ze 艣wi膮tyni zacz臋li si臋 wysypywa膰 inni, 偶eby powita膰 kap艂ana. Poczu艂 nag艂y przyp艂yw otuchy i si艂y, gdy偶 oto by艂 s艂ug膮 Chrystusa, kt贸ry mia艂 mo偶liwo艣膰, podobnie jak On, dodawa膰 ludziom wiary i podnosi膰 ich na duchu.
G艂osem 艣ciszonym i 艂agodnym, co mia艂o wywrze膰 na nich koj膮cy wp艂yw, zaprosi艂 wszystkich, by weszli do 艣rodka. Kiedy sadowili si臋 w 艂awach, on zapali艂 艣wieczki na o艂tarzu, a nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do starego, siwow艂osego rybaka, „Ojca” Jos, aby zrobi艂 to samo w reszcie ko艣cio艂a, co tamten uczyni艂 z prawdziw膮 dum膮 i zapa艂em. Norberto odprawi艂 msz臋, maj膮c nadziej臋, 偶e uczestnictwo w znajomym rytuale, jak i 艣wiadomo艣膰 bo偶ej obecno艣ci, jeszcze bardziej uspokoi zebranych. Mia艂 zreszt膮 nadziej臋, 偶e i na niego tak podzia艂a Liturgia S艂owa, ale w istocie znalaz艂 jedynie pociech臋 w tym, 偶e mo偶e by膰 pomocny dla innych.
Kiedy przysz艂a pora kazania, zobaczy艂, 偶e w ko艣ciele jest ju偶 dobrze ponad sto os贸b, st艂oczonych jedna przy drugiej. Od otwartych drzwi nap艂ywa艂o rze艣kie morskie powietrze.
Gdy tak na nich patrzy艂, przypomnia艂y mu si臋 s艂owa Ewangelii 艣w. Mateusza i od nich rozpocz膮艂: „I obudzili go, wo艂aj膮c: - Panie, ratuj, giniemy. - Powiedzia艂 im: - Ludzie s艂abej wiary, czemu si臋 boicie? - Potem wsta艂 i rozkaza艂 wichrom i morzu. I nasta艂a wielka cisza”.
Kiedy za艣 zacz膮艂 rozwija膰 i komentowa膰 te s艂owa, czu艂, jak do wszystkich serc powraca nadzieja.
Us艂ysza艂, 偶e w zakrystii dzwoni telefon, ale, nie przerywaj膮c kazania, nakaza艂
gestem
Josmu, 偶eby odebra艂. Starzec wr贸ci艂 po kr贸tkiej chwili i gor膮czkowo nachyli艂 si臋
do ucha
Norberto.
- Ojcze, ojcze - zaszepta艂. - Musisz do telefonu.
- Co si臋 sta艂o?
- Z Madrytu dzwoni sekretarz ojca genera艂a Gonzaleza.
- Jeste艣 pewien, 偶e chodzi mu o mnie?
Jos energicznie pokiwa艂 g艂ow膮. Norberto otworzy艂 Bibli臋 na Ewangelii 艣w. Mateusza i poleciwszy starcowi, aby czyta艂 dalej, sam po艣pieszy艂 do zakrystii, niespokojny, czego te偶 mo偶e chcie膰 od niego zwierzchnik hiszpa艅skich jezuit贸w. Usiad艂szy za starym d臋bowym biurkiem, potar艂 r臋ce i wzi膮艂 s艂uchawk臋.
M艂ody sekretarz genera艂a zakonu oznajmi艂, 偶e Norberto ma si臋 stawi膰 w stolicy tak szybko, jak to tylko mo偶liwe.
- Dlaczego? - spyta艂 Norberto, aczkolwiek w艂a艣ciwie nie powinien tego robi膰, gdy偶 samo 偶yczenie ojca Gonzaleza powinno mu wystarczy膰. Zaskoczy艂 go jednak fakt, 偶e dostojnik ko艣cielny tej miary zwraca si臋 do prowincjonalnego kap艂ana wprost, a nie za po艣rednictwem jego zwierzchnika z Bilbao, ojca Iglesiasa. - Mog臋 powiedzie膰 tylko tyle, 偶e zostajesz wezwany wraz z kilkunastoma innymi bra膰mi - odpar艂 ojciec Francisco.
- Czy b臋dzie tak偶e ojciec Iglesias?
- Nie mam go na li艣cie - pad艂a odpowied藕. - O 贸smej trzydzie艣ci b臋dzie na ciebie
czeka艂 na lotnisku prywatny samolot ojca genera艂a. Rozumiem, 偶e nie ma 偶adnych
przeszk贸d,
kt贸re mog膮 ci臋 powstrzyma膰?
- Nie, je艣li takie jest polecenie.
- To dobrze. Z Bogiem.
Wr贸ci艂 przed o艂tarz. Odebra艂 Bibli臋 od Jos i zako艅czy艂 kazanie s艂owami o pr贸bach i do艣wiadczeniach, na kt贸re wszyscy mog膮 zosta膰 wystawieni, a kt贸rym przeciwstawi膰 trzeba serca czyste i pe艂ne nadziei. M贸wi膮c to, my艣la艂 zarazem gor膮czkowo, kto pod jego nieobecno艣膰 zaopiekuje si臋 wiernymi. Zako艅czy艂 informacj膮, 偶e na polecenie genera艂a zakonu pilnie musi si臋 uda膰 do Madrytu.
W ko艣ciele zapad艂a cisza. Norberto wiedzia艂, 偶e dla tych ludzi niczym nowym nie by艂o poczucie, 偶e w艂adza interesuje si臋 nimi tylko o tyle, o ile chodzi o podatki, poza tym za艣 zostawia w艂asnemu losowi. Tak by艂o w czasach Franco, tak by艂o w czasach rabunkowego po艂owu ryb w latach siedemdziesi膮tych, dzie艅 dzisiejszy niewiele pod tym wzgl臋dem zmieni艂.
Czym innym jednak by艂a utrata opiekuna duchowego. - Ojcze Norberto, jeste艣cie nam potrzebni - odezwa艂a si臋 kobieta z pierwszej 艂awy.
- Pos艂uchaj, Isabello, nie robi臋 tego z w艂asnej ch臋ci, lecz na rozkaz mego prze艂o偶onego.
- Nie mamy u kogo szuka膰 rady i pociechy - ci膮gn臋艂a Isabella. - M贸j brat pracuje w stoczni i nie wiemy, co si臋 z nim sta艂o.
Norberto podszed艂 do kobiety i, na przek贸r temu co dzia艂o si臋 w jego duszy, u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.
- Wr贸ci tw贸j brat, b膮d藕 spokojna, ale pami臋taj, 偶e na niejeden b贸l musimy by膰 przygotowani. Dzisiaj w nocy straci艂em brata.
Kobieta patrzy艂a na niego os艂upia艂a, a偶 wreszcie wyb膮ka艂a:
- Ojcze...
Norberto ju偶 bez u艣miechu na ustach mocno 艣cisn膮艂 jej rami臋. - Brata mego okrutnie zamordowano i mam nadziej臋, 偶e wzywaj膮 mnie do Madrytu, abym, w miar臋 swoich mo偶liwo艣ci, dopom贸g艂 jego eminencji po艂o偶y膰 kres temu, co si臋 teraz dzieje w Hiszpanii. Nie mo偶na pozwoli膰 na to, by ludzie op艂akiwali swych braci, ojc贸w, m臋偶贸w i syn贸w. - Uj膮艂 delikatnie podbr贸dek Isabelli i zmusi艂 j膮 do podniesienia twarzy. - Przyrzeknij, 偶e nie poddasz si臋 zw膮tpieniu, a wtedy i mnie b臋dzie l偶ej na duszy. W oczach kobiety pojawi艂y si臋 艂zy.
- Tak mi przykro z powodu Dolfo - powiedzia艂a. - B臋d臋 si臋 modli膰 za spok贸j jego duszy, wszyscy b臋dziemy te偶 m臋偶nie czeka膰 tutaj na ciebie. - Zabraknie mnie czas jaki艣, a si艂臋 znale藕膰 musicie w sobie, by艣cie niezale偶nie od tego, co si臋 zdarzy, w sobie nawzajem znajdowali oparcie.
Potem obr贸ci艂 si臋 do Jos, kt贸ry sta艂 w t艂umie pod 艣cian膮, i na czas swojej nieobecno艣ci uczyni艂 go swoim zast臋pc膮, kt贸ry codziennie czyta膰 mia艂 z rana Bibli臋 i nie pozwala膰 na to, by wierni poddali si臋 trwodze. Starzec przyj膮艂 to polecenie z kornie spuszczon膮 g艂ow膮.
Norberto podzi臋kowa艂 mu i raz jeszcze zwr贸ci艂 si臋 do zebranych:
- Ci臋偶kie nasta艂y czasy, gdziekolwiek jednak b臋dziemy, w San Sebastian czy w Madrycie, czy jeszcze gdziekolwiek indziej - stawiajmy im czo艂o z wiar膮, nadziej膮 i odwag膮.
- Amen - odpowiedzia艂 ch贸r wiernych, w kt贸rym g贸rowa艂 g艂os Isabelli. Norberto poczu艂, 偶e w k膮cikach oczu zakr臋ci艂y mu si臋 艂zy, jednak nie smutku, lecz dumy. Oto co艣, czego politycy i genera艂owie nigdy nie zdob臋d膮, oboj臋tnie jak wiele krwi by rozlali: zaufanie i mi艂o艣膰 prostych, dobrych ludzi.
Norberto mia艂 nadziej臋, 偶e Pan zachce to uwzgl臋dni膰, wa偶膮c ci臋偶ar wyst臋pk贸w Adolfo. Tak, trzeba ufa膰 Najwy偶szemu. A nadzieja jest wszak jedn膮 cn贸t g艂贸wnych. A czasami tylko ona pozostaje, my艣la艂, id膮c do zakrystii.
25
Wtorek, 08.06 - San Sebastian
呕o艂nierze kazali ustawi膰 si臋 czterdziestce robotnik贸w w dwuszeregu i zacz臋li sprawdza膰 ich dokumenty. Widz膮c, 偶e najcz臋艣ciej wystarczy艂o spojrzenie w twarz, zerkni臋cie na nazwisko, aby zadecydowa膰, 偶e maj膮 do czynienia z kim艣, kto ich interesuje, Mar铆a pomy艣la艂a, 偶e musieli mie膰 w stoczni swoje wtyczki. Okrutna rzeczywisto艣膰 wojny domowej:
Hiszpanie przeciw Hiszpanom, rodacy przeciw rodakom. A regu艂y ustanawia艂 ten, kto zaprowadza艂 porz膮dek. Ci, kt贸rzy niedawno polegli, najpewniej nie byli niczemu winni, co najwy偶ej przynale偶no艣ci do familia, ale i tego mogliby si臋 wypiera膰. Teraz jednak niczemu ju偶 nie mogli zaprzeczy膰 i to Amadori zadecyduje, kim byli i za co ponie艣li 艣mier膰.
Razem z pi臋tnastk膮 innych zosta艂a zaprowadzona na dach stoczni, sk膮d helikopter zabra艂 ich na ma艂e lotnisko pod Bilbao, gdzie zostali umieszczeni w hangarze pod czujnym okiem wartownik贸w, zastyg艂ych pod 艣cianami z broni膮 gotow膮 do strza艂u. Juan i Ferdinand tak偶e znale藕li si臋 w grupie pojmanych. Z r臋kami skr臋powanymi na plecach, nie odezwali si臋 do niej, ani nawet na ni膮 nie patrzyli. Mia艂a nadziej臋, 偶e nie podejrzewaj膮 jej o zdrad臋.
Kiedy sz艂a w kierunku 偶o艂nierzy z r臋kami podniesionymi do g贸ry, nie by艂a pewna, czy aby wszyscy nie zostan膮 rozstrzelani. Tak czy owak niejakie nadzieje pok艂ada艂a w tym, 偶e by艂a kobiet膮, co zawsze porusza艂o jakie艣 tajemnicze struny w duszy Hiszpana, nawet opryszka. By艂a w po艂owie parkingu, kiedy j膮 dostrzegli i kazali stan膮膰. Podbiegli ku niej dwaj 偶o艂nierze; jeden z nich obszuka艂 j膮 z wyra藕nym entuzjazmem, kt贸ry natychmiast och艂贸d艂, gdy powiedzia艂a, 偶e ma do przekazania wiadomo艣膰 genera艂owi Amadoriemu. Nie bardzo wiedzia艂a, co takiego mia艂aby mu powiedzie膰, ale mo偶e b臋dzie jeszcze czas, 偶eby co艣 wymy艣li膰. Wzmianka o Amadorim nie sprawi艂a wprawdzie, by 偶o艂nierze zacz臋li si臋 przed ni膮 korzy膰, ale powstrzymywali si臋 przynajmniej od przemocy. Je艅cy stali w lu藕nej grupie, niekt贸rzy palili, inni rozgl膮dali si臋, sprawdzaj膮c, kogo jeszcze spotka艂 taki sam los. Po jakim艣 czasie drzwi hangaru otworzy艂y si臋 i kazano im wej艣膰 do samolotu, kt贸ry przylecia艂 z Madrytu.
Droga do stolicy zabra艂a im kwadrans. W milczeniu zosta艂y opatrzone rany je艅c贸w, kt贸rzy te偶 nie odzywali si臋 do 偶o艂nierzy. Siedz膮c na jednym z dwudziestu czterech miejsc, Mar铆a spogl膮da艂a na przesuwaj膮c膮 si臋 w dol臋 mozaik臋 p贸l, wiosek oraz miasteczek i obmy艣la艂a r贸偶ne scenariusze. Dostanie si臋 przed oblicze Amadoriego, aby go, jako dobrze poinformowana agentka Interpolu, ostrzec, 偶e musi poskromi膰 swe ambicje, albowiem jego rola w nakr臋ceniu i rozp臋taniu ca艂ego kryzysu jest ju偶 powszechnie znana, trzeba si臋 wi臋c liczy膰 z rekacjami mi臋dzynarodowymi.
Z drugiej strony, bez trudu mog艂a sobie wyobrazi膰, 偶e genera艂 ma艂o si臋 b臋dzie troszczy艂 o jakiekolwiek zewn臋trzne opinie. Czy chodzi艂o mu o sam膮 Kastyli臋, czy o ca艂膮 Hiszpani臋, mia艂 za sob膮 si艂臋, a okoliczno艣ci mu sprzyja艂y. Trzeba by艂a si臋 liczy膰 tak偶e i z tak膮 mo偶liwo艣ci膮, 偶e informacj臋 o mi臋dzynarodowych implikacjach Amadori potraktuje jako dodatkowe wyzwanie. C贸偶 za romantyczny obraz: samotny rycerz naprzeciw ca艂emu 艣wiatu. Obraz romantyczny i jak偶e poci膮gaj膮cy dla ka偶dego Hiszpana, bo przecie偶 nie przypadkiem to tutaj by艂a ojczyzna Don Kiszota.
Maszyna poko艂owa艂a w odleg艂y r贸g lotniska; jak na ironi臋 z tego samego miejsca Mar铆a startowa艂a nied艂ugo po p贸艂nocy. Na je艅c贸w czeka艂y dwie ci臋偶ar贸wki z plandekami. W oddali Mar铆a widzia艂a skupiska helikopter贸w, d偶ip贸w i 偶o艂nierzy. W ci膮gu siedmiu godzin, kt贸re min臋艂y od czasu, kiedy by艂y tutaj z Aideen, lotnisko Berajas sta艂o si臋 o艣rodkiem wojskowej aktywno艣ci, czemu trudno by艂o si臋 dziwi膰, skoro st膮d ka偶de miejsce w Hiszpanii znajdowa艂o si臋 nie dalej ni偶 o godzin臋 lotu.
Nagle ogarn臋艂o j膮 zniech臋cenie i rozpacz; mia艂a wra偶enie, i偶 w 偶aden spos贸b nie da si臋 powstrzyma膰 tej machiny, kiedy raz ju偶 ruszy艂a.
Je艅cy zaj臋li miejsca na 艂awkach pod burtami ci臋偶ar贸wek i samochody ruszy艂y do centrum. Na ko艅cu ka偶dej 艂awki sztywno zastygli 偶o艂nierze uzbrojeni w pistolety i pa艂ki. Na autostradzie ruch by艂 niewielki, w samym jednak mie艣cie s艂ycha膰 by艂o nieustanny huk i grzechot, s膮dz膮c po d藕wi臋kach, transporter贸w opancerzonych i czo艂g贸w. Przez niewielk膮 szybk臋 do kabiny kierowcy Mar铆a niewiele mog艂a zobaczy膰, zorientowa艂a si臋 jednak, 偶e wszystkie mijane budynki rz膮dowe s膮 obstawione przez armi臋. Ci臋偶ar贸wki zatrzyma艂y si臋; kierowca rozmawia艂 najwidoczniej z posterunkiem. Mar铆a nachyli艂a si臋 w kierunku szyby, a chocia偶 natychmiast zosta艂a odepchni臋ta, zobaczy艂a to, co chcia艂a. Zajechali pod Palacio Real.
Pa艂ac Kr贸lewski zosta艂 zbudowany w 1762 roku na miejscu fortecy arabskiej z IX wieku. M贸wi膮c dok艂adniej, forteca zosta艂a zburzona po wygnaniu Arab贸w, a zamiast niej wzniesiono wspania艂y zamek, ten jednak sp艂on膮艂 w 1734 roku. Miejsce to, bardziej ni偶 jakiekolwiek inne, by艂o dla Hiszpan贸w symbolem zwyci臋stwa nad wrogiem i ustanowienia ich prawdziwej ojczyzny, co podkre艣la艂a jeszcze obecno艣膰 katedry Nuestra Senora de la Almudena.
Czteropi臋trowa budowla z bia艂ego granitu dostarczonego z Sierra de Guadarrama wznosi si臋 na „balkonie Madrytu”, platformie skalnej dumnie g贸ruj膮cej nad Manzanaresem, z kt贸rej rozci膮ga si臋 zapieraj膮cy dech w piersiach widok na p贸艂noc i zach贸d. Genera艂 Amadori wybra艂 sobie siedzib臋 odpowiadaj膮c膮 jego ambicjom, aczkolwiek, pomimo nazwy, nie by艂a to rezydencja kr贸lewska. Monarcha mieszka艂 w Palacio de la Zarzuela w El Paro na p贸艂nocnych obrze偶ach miasta. Mar铆a by艂a ciekawa, gdzie znajduje si臋 w艂adca i co s膮dzi o wydarzeniach w swym kr贸lestwie. Nawiedzi艂a j膮 nagle wizja rodziny kr贸lewskiej trzymanej pod kluczem w jakiej艣 komnacie zamkowej i zatrz臋s艂a si臋 na sam膮 t臋 my艣l. Ile偶 ju偶 razy powtarza艂o si臋 to w dziejach r贸偶nych narod贸w: monarcha obalony lub abdykuj膮cy, trac膮cy tylko koron臋 albo r贸wnie偶 g艂ow臋. I na przek贸r swoim obyczajom, teraz zapragn臋艂a, 偶eby mo偶na by艂o zajrze膰 na koniec ksi膮偶ki i pozna膰 zako艅czenie. Skr臋cili za r贸g i wjechali na Plaza de la Armera. Zamiast zwyk艂ych t艂um贸w porannych turyst贸w, na placu g臋sto by艂o od 偶o艂nierzy. Niekt贸rzy czekali na rozkazy, inni pe艂nili wart臋 przed ka偶dym z kilkunastu wej艣膰 pa艂acowych. Ci臋偶ar贸wki zatrzyma艂y si臋 przed podw贸jnymi drzwiami, nad kt贸rymi znajdowa艂 si臋 niewielki balkon. Je艅cy wysiedli i natychmiast zostali wprowadzeni do wn臋trza, gdzie d艂ugim holem doszli do podn贸偶a wielkich schod贸w. Z boku otworzy艂y si臋 drzwi; Mar铆a, kt贸ra by艂a na skraju szeregu, zd膮偶y艂a zajrze膰 do 艣rodka.
By艂a to wspania艂a Sala Halabardnik贸w, z kt贸rej 艣cian usuni臋to jednak starodawny or臋偶 i zamieniono w cel臋. Pod 艣cianami stali wartownicy, na pod艂odze koczowa艂o jakie艣 trzysta os贸b, mi臋dzy kt贸rymi wida膰 by艂o kobiety i dzieci. Dalej znajdowa艂o si臋 prawdziwe centrum pa艂acu: Sala Tronowa. Drog臋 do jej drzwi zagradza艂o dw贸ch 偶o艂nierzy i Mar铆a nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, kto znajduje si臋 po drugiej stronie. Tam w艂a艣nie mia艂 swoj膮 dora藕n膮 siedzib臋 genera艂 Amadori, a z pewno艣ci膮 nie tylko pycha o tym zadecydowa艂a. Aby dotrze膰 do genera艂a, trzeba by艂o najpierw przedrze膰 si臋 przez sal臋 pe艂n膮 je艅c贸w, co musia艂oby ograniczy膰 swobod臋 poczyna艅 ewentualnych zamachowc贸w. W drzwiach stan膮艂 sier偶ant i wrzasn膮艂 na nowo przyby艂ych, aby weszli do 艣rodka.
Mar铆a zatrzyma艂a si臋 przed podoficerem.
- Musz臋 si臋 natychmiast zobaczy膰 z genera艂em Amadorim - powiedzia艂a. - Mam mu do przekazania wa偶n膮 wiadomo艣膰.
- Jak przyjdzie na ciebie kolej, to powiesz nam 艣licznotko, wszystko, co wiesz. - I z jadowitym u艣miechem sier偶ant doda艂: - A jak nam si臋 to spodoba, b臋dziemy wiedzieli, jak ci podzi臋kowa膰.
Chwyci艂 j膮 tu偶 powy偶ej lewego 艂okcia i popchn膮艂. Zrobi艂a krok, aby utrzyma膰 r贸wnowag臋, zarazem jednak lekko odwr贸ci艂a si臋 i uderzy艂a w trzymaj膮ce j膮 palce. Zaskoczony sier偶ant rozlu藕ni艂 uchwyt i by艂o to wszystko, czego potrzebowa艂a Mar铆a.
Chwyciwszy jego palce w lew膮 r臋k臋, impetem obrotu wzmocni艂a jeszcze si艂臋 ciosu; w powietrzu mign臋艂a jej prawa d艂o艅, kt贸rej kraw臋d藕 zgruchota艂a mu nadgarstek. Zaatakowany zawy艂 z b贸lu, a tymczasem Mar铆a lew膮 r臋k膮 wydobywa艂a ju偶 wojskowemu z kabury pistolet, podczas gdy prawa chwyci艂a za w艂osy m臋偶czyzny i przyci膮gn臋艂a jego g艂ow臋 do lufy.
Wszystko to wydarzy艂o si臋 w ci膮gu nieca艂ych trzech sekund. Na widok zamieszania
dw贸ch 偶o艂nierzy poderwa艂o si臋 w ich kierunku, Mar铆a uskoczy艂a jednak za framug臋
drzwi,
zas艂aniaj膮c si臋 cia艂em sier偶anta.
- Sta膰! - krzykn臋艂a i jej rozkaz zosta艂 wykonany.
Robotnicy, z kt贸rymi tu przyjecha艂a, zastygli w drodze do sali. Na twarzach niekt贸rych pojawi艂y si臋 szerokie u艣miechy. Juan przygl膮da艂 si臋 jej z niedowierzaniem.
- Pos艂uchaj mnie teraz, durniu - sykn臋艂a do sier偶anta - bo inaczej przeczyszcz臋 ci uszy.
- Sss艂uchaaam - wyj臋cza艂.
- To 艣licznie. Chc臋 si臋 zobaczy膰 z kim艣 ze sztabu genera艂a. Prawd臋 m贸wi膮c, zale偶a艂o jej jedynie na widzeniu si臋 z genera艂em, ale gdyby ju偶 teraz tego za偶膮da艂a, na pewno nie osi膮gn臋艂aby celu. Musia艂a rzuci膰 co艣 na przyn臋t臋, a to co艣 mia艂 w艂a艣nie przekaza膰 kt贸ry艣 z po艣rednik贸w.
Po drugiej stronie Sali Halabardnik贸w otworzy艂y si臋 drzwi i pojawi艂 si臋 w nich m艂ody kapitan o k臋dzierzawych, ciemnych w艂osach. Kiedy zobaczy艂, co si臋 dzieje, na jego twarzy pojawi艂o si臋 najpierw zdumienie, ale w chwil臋 p贸藕niej wypar艂 je gniew. Zdecydowanym krokiem ruszy艂 w kierunku Mar铆i i sier偶anta, k艂ad膮c r臋k臋 na kaburze. Mar铆a patrzy艂a prosto w jego zielone oczy; postanowi艂a nie odzywa膰 si臋 pierwsza.
W
przypadku zak艂adnik贸w obowi膮zywa艂a prawid艂owo艣膰 inna ni偶 w szachach: kto zrobi艂 pierwszy ruch, ten by艂 w trudniejszej sytuacji. Je艣li negocjator odzywa艂 si臋 pierwszy, sam ton g艂osu m贸wi艂 porywaczowi, czego si臋 spodziewa膰: druga strona gotowa jest go zabi膰, sk艂onna jest rozmawia膰, czy te偶 chce zyska膰 na czasie, 偶eby zastanowi膰 si臋, jak post膮pi膰.
Mundur kapitana by艂 nieskazitelnie czysty i odprasowany. Czarne buty l艣ni艂y, a obcasy twardo uderza艂y o parkiet. Pod starannie zaczesanymi w艂osami wida膰 by艂o g艂adko ogolon膮 ze zdecydowanym wyrazem twarz. By艂aby zdziwiona, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e ma jakiekolwiek do艣wiadczenie bojowe. Powinno to przemawia膰 na jej korzy艣膰; 贸w ch艂opta艣 zza biurka raczej nie podejmie decyzji bez porozumienia si臋 ze zwierzchnikami. - Prosz臋, prosz臋 - powiedzia艂. - Kto艣 najwyra藕niej stara si臋 narobi膰 k艂opot贸w sobie i innym.
Uwa偶nie obserwowa艂a jego d艂o艅, chocia偶 w膮tpi艂a, by wydoby艂 bro艅. Trudno o co艣 takiego, je艣li mia艂o si臋 z ni膮 do czynienia co najwy偶ej na strzelnicy i nigdy nie poci膮ga艂o si臋 za spust, patrz膮c przeciwnikowi w oczy. Z drugiej jednak strony m贸g艂 chcie膰 popisa膰 si臋 przed 偶o艂nierzami i je艅cami. Nigdy nie mo偶na by by膰 pewnym, co zwyci臋偶y w duszy Hiszpana: rozs膮dek czy duma.
- Wprost przeciwnie, panie kapitanie.
- Jak to? - prychn膮艂; znajdowa艂 si臋 ju偶 ledwie o trzy metry, ale bez wezwania sam stan膮艂.
- Jestem inspektork膮 Interpolu - wyja艣ni艂a. - Sprawa, kt贸r膮 prowadz臋, zaprowadzi艂a mnie do stoczni Ramireza, gdzie zosta艂am zatrzymana przez 偶o艂nierzy. - Co to za sprawa?
- Adolfo Alcazara, cz艂owieka, kt贸ry zatopi艂 jacht z Ramirezem. Stara艂am si臋
wykry膰
jego morderc贸w, kiedy mnie uwi臋ziono.
Rozmy艣lnie m贸wi艂a g艂o艣no i nie zawiod艂a si臋.
- Zdrajczyni! - wykrzykn膮艂 Juan i splun膮艂.
Kapitan da艂 zna膰 偶o艂nierzowi, kt贸ry zdzieli艂 Juana w kark pa艂k膮. M臋偶czyzna j臋kn膮艂 i zatoczy艂 si臋; Mar铆a nawet nie drgn臋艂a, czuj膮c na sobie uwa偶ny wzrok oficera. - Wiesz, kto to zrobi艂? - spyta艂.
- To i jeszcze wi臋cej.
Badawczo studiowa艂 jej twarz.
- Za chwil臋 wypuszcz臋 tego g艂upka, a potem oddam bro艅. Musia艂am jako艣 zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, 偶eby kto艣 rozs膮dny zechcia艂 mnie wys艂ucha膰. Nie daj膮c kapitanowi czasu do namys艂u, odepchn臋艂a sier偶anta, kt贸ry odskoczy艂 pod 艣cian臋, trzymaj膮c si臋 za przegub. Poda艂a pistolet oficerowi, ten jednak machn膮艂 na jednego z 偶o艂nierzy, a potem mrukn膮艂: - Prosz臋 za mn膮 - i ruszy艂 w kierunku gabinetu. Uda艂o si臋. Znalaz艂a si臋 jeden szczebel wy偶ej. Weszli do Sali Kolumnowej, kt贸ra zamieni艂a si臋 w stanowisko dowodzenia, pe艂ne sto艂贸w, krzese艂, telefon贸w i komputer贸w.
Ledwie znale藕li si臋 w 艣rodku, kapitan odwr贸ci艂 si臋 do Mar铆i.
- Zachowa艂a si臋 pani bardzo odwa偶nie.
- Tego wymaga moje zadanie.
- Jak pani si臋 nazywa?
- Mar铆a Corneja.
- Kto zabi艂 sprawc臋 zamachu na jacht?
- Cz艂onkowie familia Ramireza. Ale g艂贸wny problem polega na tym, 偶e jeszcze kto艣 macza艂 w tym palce.
- Co ma pani na my艣li?
- Stali za tym Amerykanie - oznajmi艂a. - Mam nazwiska, wiem te偶, co zamierzaj膮 dalej.
- S艂ucham.
- Mo偶e pan wys艂ucha膰 moich informacji, je艣li pozwoli na to panu genera艂. - Prosz臋 si臋 ze mn膮 nie dra偶ni膰. Mog臋 pani膮 odda膰 w r臋ce mojej grupy 艣ledczej, a oni ju偶 wszystko z pani wyci膮gn膮.
- Mo偶e i tak - powiedzia艂a. - Jednak po pierwsze, stracicie wtedy cennego sojusznika, a po drugie, jest pan pewien, kapitanie, 偶e uzyska pan te informacje na czas? Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋 nad tym, co powiedzia艂a Mar铆a, a potem skin膮艂 na 偶o艂nierza, kt贸ry postawi艂 obok nich par臋 wy艣cie艂anych krzese艂 i wypr臋偶y艂 si臋 jak struna.
- Zostaniecie z ni膮.
- Tak jest, panie kapitanie.
Kapitan wyszed艂, Mar铆a zapali艂a papierosa i pocz臋stowa艂a 偶o艂nierza, ale ten sztywno odm贸wi艂. Zastanawia艂a si臋, co zrobi, kiedy kapitan wr贸ci z odmown膮 odpowiedzi膮. Postara jako艣 si臋 wydosta膰 i zawiadomi膰 Luisa, gdzie znajduje si臋 przyw贸dca rebelii. A potem pozostanie jej tylko 偶ywi膰 nadziej臋, 偶e komu艣 uda si臋 tu wedrze膰 i go obezw艂adni膰. Tylko ci je艅cy...
Co wi臋cej, wizja ta by艂a oparta na tylu niewiadomych, 偶e a偶 strach by艂o pomy艣le膰, 偶e mia艂by zale偶e膰 od nich los ca艂ego narodu. W odruchu rozpaczy zacz臋艂a rozwa偶a膰 w jaki spos贸b sterroryzowa膰 kapitana, przedrze膰 si臋 przez Sal臋 Halabardnik贸w, wpa艣膰 do Sali Tronowej...
Ale jak tego dokona膰, maj膮c przeciwko sobie kilkudziesi臋ciu uzbrojonych 偶o艂nierzy?
Nie, to na nic. Musi dosta膰 przed oblicze Amadoriego bez u偶ycia przemocy i powiedzie膰 mu co艣, co cho膰by na jaki艣 czas spowolni jego dzia艂ania. A potem ju偶 tylko powiadomi膰 Luisa Tylko!”.
Kapitan powr贸ci艂, zanim zd膮偶y艂a wypali膰 papierosa. Jego u艣miech oznajmi艂 jej, 偶e wygra艂a, zanim jeszcze otworzy艂 usta.
- Prosz臋 za mn膮, senorita. Uzyska艂a pani audiencj臋.
Skin臋艂a g艂ow膮, zgasi艂a papierosa o podeszw臋 lewego buta, a niedopa艂ek wrzuci艂a do paczki. Widz膮c zdziwione spojrzenie kapitana, wyja艣ni艂a:
- Zawodowy nawyk.
- 呕eby niczego nie marnowa膰, czy aby nie spowodowa膰 po偶aru? - spyta艂.
- 呕eby nie zostawia膰 偶adnych 艣lad贸w.
- Bardzo rozs膮dnie - powiedzia艂 z nut膮 aprobaty w g艂osie i poszed艂 przodem.
Ruszy艂a za nim, my艣l膮c, 偶e zaraz wiele rzeczy si臋 wyja艣ni.
26
Wtorek, 08.11 - Saragossa
Samolot transportowy C-141B ci臋偶ko potoczy艂 si臋 po d艂ugim pasie startowym najwi臋kszego lotniska w Hiszpanii, kt贸re stanowi艂o fragment bazy lotniczej NATO w Saragossie. Cztery turbiny Pratt&Whitney, ka偶da daj膮ca dziesi臋膰 tysi臋cy kilogram贸w ci膮gu, zatrzyma艂y si臋 z j臋kiem, podczas gdy maszyna powoli wyhamowa艂a sw贸j p臋d. Mi臋dzyl膮dowanie nast膮pi艂o w bazie w Islandii, gdzie uzupe艂niono paliwo. Podczas lotu pu艂kownik August i jego oddzia艂 otrzymywa艂 od Mike'a Rodgersa najnowsze informacje, w艂膮cznie ze szczeg贸艂owym sprawozdaniem z narady w Bia艂ym Domu.
Rozkazy bezpo艣rednio dotycz膮ce genera艂a Amadoriego mieli otrzyma膰 od Darrella McCaskeya. Przekazywanie ich w cztery oczy wi膮za艂o si臋 nie tyle z potrzeb膮 zachowania bezpiecze艅stwa, ile ze star膮 tradycj膮 s艂u偶b specjalnych: nale偶a艂o spojrze膰 w oczy dow贸dcy, kt贸remu przydziela艂o si臋 ryzykowne zadanie.
Pu艂kownik August sp臋dzi艂 kilka godzin, przegl膮daj膮c zebrane przez s艂u偶by NATO informacje na temat genera艂a Amadoriego. Genera艂 nie bra艂 wprawdzie nigdy udzia艂u w manewrach sojuszniczych, poniewa偶 jednak zajmowa艂 jedno z wa偶niejszych stanowisk w armii, wi臋c i jego akta by艂y kompletne.
Rafael Leoncio Amadori urodzi艂 si臋 w Burgos, ongi艣 stolicy Kastylii, gdzie pochowano legendarnego El Cida. Wst膮pi艂 do armii w roku 1966, w wieku dwudziestu lat.
Cztery lata p贸藕niej znalaz艂 si臋 w gwardii przybocznej Francisco Franco, co by艂o efektem d艂ugoletniej znajomo艣ci pomi臋dzy ojcem Amadoriego, Jaime, a dyktatorem, kt贸remu ten pierwszy szy艂 buty. W roku 1972, w stopniu kapitana, Rafael by艂 ju偶 jedn膮 z g艂贸wnych osobisto艣ci w hiszpa艅skim kontrwywiadzie. To tam spotka艂 doradc臋 Franco do spraw polityki wewn臋trznej, starszego o dziesi臋膰 lat Antonio Aguirre, kt贸ry sta艂 si臋 jego g艂贸wnym i najbardziej zaufanym wsp贸艂pracownikiem.
Amadoriemu przypad艂o w udziale zadanie 艣ledzenia i eliminowania przeciwnik贸w Franco. Po 艣mierci dyktatora w roku 1975, Amadori powr贸ci艂 do normalnej s艂u偶by wojskowej, ale lata sp臋dzone w kontrwywiadzie nie posz艂y na marne. Awansowa艂 szybko, szybciej ni偶 wskazywa艂yby na to jakie艣 konkretne osi膮gni臋cia. August przypuszcza艂, 偶e zasadniczym narz臋dziem kariery Amadoriego sta艂y si臋 kompromituj膮ce materia艂y, jakie zebra艂 na temat os贸b decyduj膮cych o nominacjach.
Nie ulega艂o ju偶 najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e zamach by艂 starannie przygotowywany i to od d艂ugiego czasu. Genera艂 Amadori najwyra藕niej bardzo wcze艣nie zapragn膮艂 odegra膰 rol臋 podobn膮 do genera艂a Franco.
Do Hiszpanii August wyruszy艂 w towarzystwie si贸demki cz艂onk贸w Iglicy. W bazie Guantanamo na Kubie zosta艂 sier偶ant Chick Grey, rozw贸j sytuacji sugerowa艂 bowiem, 偶e w ka偶dej chwili mogli by膰 tam potrzebni ludzie gotowi do natychmiastowej akcji. Grey by艂 艣wietnym, rzutkim dow贸dc膮, kt贸ry ju偶 wkr贸tce powinien otrzyma膰 awans na porucznika.
W Hiszpanii zast臋pc膮 Augusta mia艂 by膰 kapral Pat Prementine. M艂ody podoficer, specjalista od taktyki piechoty, odznaczy艂 si臋 podczas akcji odbijania Mike'a Rodgresa i jego grupy w dolinie Bekaa. Gdyby cokolwiek przytrafi艂o si臋 Augustowi, Prementine z powodzeniem m贸g艂 go zast膮pi膰. Podobnie jak we wcze艣niejszych akcjach tak偶e i w tej znakomicie spisali si臋 szeregowi Walter Pupshaw, Sandra DeVonne, David George i Jason Scott. W sk艂adzie grupy by艂 te偶 specjalista od 艂膮czno艣ci, Iszi Honda; ani pu艂kownik August, ani jego poprzednik, nie偶yj膮cy podpu艂kownik Charles Squires, nie wyruszyliby w pole bez cz艂owieka, kt贸remu mogliby w tych kwestiach bez reszty zaufa膰. Przed l膮dowaniem wszyscy przebrali si臋 po cywilnemu. W bazie czeka艂 na nich nieoznakowany 艣mig艂owiec Interpolu, kt贸ry dostarczy艂 ich na lotnisko w Madrycie. D藕wigaj膮c torby z mundurami polowymi i sprz臋tem przesiedli si臋 tam do dw贸ch furgonetek, kt贸re zawioz艂y ich do biura Luisa Garci de la Vega, gdzie powita艂 ich Darrell McCaskey, kt贸ry wci膮偶 czeka艂 na powr贸t Aideen Marley.
McCaskey i August przeszli do ma艂ego pokoiku s艂u偶bowego. Poniewa偶 na dw贸ch z
trzech krzese艂 pi臋trzy艂y si臋 stosy teczek, August przysiad艂 na rogu sto艂u i
patrzy艂 jak
McCaskey nalewa im obu kawy.
- Jak膮 chcesz? - spyta艂 Darrell.
- Czarn膮, bez cukru.
Pu艂kownik zorientowa艂 si臋 ju偶, 偶e wprawdzie McCaskey by艂 zm臋czony, ale za spraw膮 napi臋cia i kawy poziom adrenaliny we krwi by艂 wysoki, czego skutki dadz膮 o sobie zna膰, kiedy kryzysowa sytuacja wreszcie si臋 zako艅czy.
- Oto najnowsze wiadomo艣ci - powiedzia艂 Darrell, zajmuj膮c miejsce na krze艣le. Na
blacie mi臋dzy nimi le偶a艂o Jajo sporz膮dzone przez Matta Stolla. - Aideen Marley
jest w tej
chwili w drodze do Madrytu. Znajdowa艂a si臋 w stoczni Ramireza, kiedy zaatakowa艂y
j膮
艣mig艂owce Amadoriego. Wiedzia艂e艣 o tym?
August przytakn膮艂.
McCaskey zerkn膮艂 na zegarek.
- Jej helikopter powinien l膮dowa膰 za pi臋膰 minut i natychmiast zostanie
dostarczona
tutaj. Mar铆a Corneja, z kt贸r膮 Aideen wykonywa艂a zadanie, odda艂a si臋 w r臋ce
偶o艂nierzy
Amadoriego. Nie wiemy dok艂adnie, gdzie jest jego baza. Mamy nadziej臋 dowiedzie膰
si臋 tego
dzi臋ki niej. Rozmawia艂e艣 z Mike'em?
- Tak.
- Wi臋c zgadujesz ju偶, jakiego typu misja ci臋 czeka.
August pokiwa艂 g艂ow膮.
- Kiedy znajdziemy Amadoriego - powiedzia艂 McCaskey, wpatruj膮c si臋 w oczy pu艂kownikowi - nale偶y go unieszkodliwi膰 albo zlikwidowa膰. Twarz Augusta pozosta艂a r贸wnie beznami臋tna, jak gdyby chodzi艂o o harmonogram codziennych, banalnych zaj臋膰. Trudno by艂o si臋 dziwi膰 takiemu zachowaniu u cz艂owieka, kt贸ry zabija艂 Wietnamczyk贸w z P贸艂nocy, a potem zosta艂 zadr臋czony niemal na 艣mier膰, kiedy dosta艂 si臋 w ich r臋ce. 艢mier膰 stanowi艂a cz臋艣膰 偶o艂nierskiego 艣wiata i by艂a walut膮 wojny. A nie ulega艂o najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e genera艂 Amadori rozp臋ta艂 wojn臋. McCaskey nie spuszcza艂 oczu z rozm贸wcy.
- Iglica nie otrzyma艂a jeszcze nigdy takiego zadania - powiedzia艂. - Masz jakie艣 w膮tpliwo艣ci?
August pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Darrell spojrza艂 w blat.
- Kiedy艣 nale偶a艂o to do standardowych operacji.
- Zgoda. Ale wtedy si臋gano po nie w pierwszej kolejno艣ci, teraz decyzja o nich zapada, gdy nie ma ju偶 innego ratunku. A sytuacja wydaje si臋 dramatyczna.
- No c贸偶, na razie odpocznijcie po podr贸偶y. Dam ci zna膰, kiedy tylko pojawi si臋
co艣
nowego.
- Darrell? - odezwa艂 si臋 August.
- Tak?
- Kiepsko wygl膮dasz.
- Nie mia艂em nawet chwili na odpoczynek.
- S艂uchaj, dla mnie jest bardzo wa偶ne, 偶eby艣 by艂 w formie. Kiedy zjawi si臋 tutaj Aideen, wola艂bym, 偶eby艣 si臋 troch臋 zdrzemn膮艂. Porozmawiam z ni膮, przeka偶臋 nowiny, razem z Luisem rozwa偶ymy r贸偶ne scenariusze.
McCaskey nachyli艂 si臋 nad biurkiem i klepn膮艂 Augusta w rami臋. - W porz膮dku, pu艂kowniku. Chyba rzeczywi艣cie tak zrobi臋. Wiesz, co najbardziej boli?
August spojrza艂 na niego pytaj膮co.
- 呕e nie mo偶na ju偶 robi膰 tego, co robi艂o si臋 dwadzie艣cia lat temu. Kiedy艣 dwie doby na nogach to by艂a zabawka. I 偶o艂膮dek nie bola艂 tak po 偶arciu z najbli偶szego baru. Ale zmienia si臋 jeszcze co艣. Ka偶dy kolega, kt贸rego tracisz, to jaka艣 tylko powierzchownie zabli藕niona rana. A zarazem coraz trudniej wytrzyma膰 widok twarzy w lustrze. Mo偶esz mie膰 za sob膮 prawo, traktaty, Narody Zjednoczone i co jeszcze chcesz, ale na r臋kach zawsze zostaje troch臋 g贸wna. Z jednej strony masz racj臋, z drugiej - zupe艂nie jej nie masz. Czy偶 nie tak, pu艂kowniku?
August nie odzywa艂 si臋, bo c贸偶 w艂a艣ciwie mia艂 odpowiedzie膰. 呕o艂nierz nie mo偶e sobie pozwoli膰 na filozoficzne refleksje. 呕o艂nierz otrzymuje zadania do wykonania, je艣li mu si臋 nie uda, traci zaufanie prze艂o偶onych, cz臋sto wolno艣膰, a czasami 偶ycie. Wr贸ci艂 do jadalni, gdzie czeka艂a reszta oddzia艂u. Zapozna艂 wszystkich z zarysami planu, potem upewni艂 si臋, czy wszyscy s膮 gotowi wzi膮膰 udzia艂 w akcji. Nikt si臋 nie sprzeciwi艂.
Zabrali si臋 do swoich zaj臋膰; Prementine i Pupshaw pr贸bowali tak uderzy膰 w automat z napojami, 偶eby zacz膮艂 je wydawa膰, co w ko艅cu si臋 uda艂o. August wzi膮艂 puszk臋 7-Up i usiad艂 w plastikowym fotelu, zastanawiaj膮c si臋 nad ostatnimi wydarzeniami. Politycy hiszpa艅scy zwr贸cili si臋 do Amadoriego z apelem, aby powstrzyma艂 si臋 od dzia艂a艅 eskaluj膮cych wojn臋 domow膮. W odpowiedzi jeszcze bardziej je nasili艂. Politycy szukali teraz pomocy u innych wojskowych.
Amadori nie m贸g艂by powiedzie膰, 偶e wykonuje tylko zadanie i nie ma czasu na
filozofowanie. Sprzeciwiaj膮c si臋 politykom, przekroczy艂 granic臋, poza kt贸r膮
przypisywa艂
sobie rol臋 prokuratora, s臋dziego i kata. A w ten spos贸b bra艂 na siebie
odpowiedzialno艣膰 za
przelan膮 krew i ludzkie cierpienie.
27
Wtorek, 01.35 - Waszyngton
Hood drgn膮艂 raptownie i obudzi艂 si臋.
Po powrocie z Bia艂ego Domu natychmiast po艂膮czy艂 si臋 z Darrellem McCaskeyem i przekaza艂 mu decyzj臋 prezydenta. McCaskey przyj膮艂 j膮 w milczeniu, bo co m贸g艂 w艂a艣ciwie powiedzie膰? Nast臋pnie, poleciwszy, aby zbudzono go, jak tylko rozpocznie si臋 operacja Iglicy, zgasi艂 艣wiat艂o i po艂o偶y艂 si臋. My艣la艂 o dwuetapowym zadaniu Centrum. Po pierwsze, chodzi艂o o wyeliminowanie Amadoriego, po drugie, zapanowanie nad p贸藕niejszym chaosem.
Kiedy genera艂 przestanie dyktowa膰 regu艂y gry, natychmiast pojawi si臋 zast臋p polityk贸w, rekin贸w biznesu i wojskowych, kt贸rzy b臋d膮 usi艂owali wykorzysta膰 chwilow膮 pr贸偶ni臋, a b臋d膮 usi艂owali to zrobi膰, przejmuj膮c kontrol臋 nad poszczeg贸lnymi regionami:
Kataloni膮, Kastyli膮,
Andaluzj膮, Krajem Bask贸w, Galicj膮. Biuro Herberta przygotowa艂o list臋 potencjalnych uzurpator贸w i w pierwszym podej艣ciu doliczy艂o si臋 ponad dwudziestu. W efekcie dawna Hiszpania rozpad艂aby si臋 na lu藕n膮 konfederacj臋 niezale偶nych cz臋艣ci, co艣 podobnego do Wsp贸lnoty Niepodleg艂ych Pa艅stw. Co gorsza, nale偶a艂o si臋 liczy膰 z mo偶liwo艣ci膮, i偶 wyst膮pi艂yby one zbrojnie przeciw sobie, jak fragmenty dawnej Jugos艂awii. Powieki zacz臋艂y ci膮偶y膰, my艣li coraz bardziej si臋 pl膮ta艂y i Hood zapad艂 w drzemk臋, ale nie by艂 to spokojny sen. 艢ni艂 nie o Hiszpanii, lecz o rodzinie. Jechali wszyscy razem i za艣miewali si臋, by wreszcie zatrzyma膰 si臋 w jakim艣 anonimowym miasteczku. Sharon oraz dzieci jad艂y lody w waflu. Lody szybko si臋 topi艂y, a im g臋艣ciej skapywa艂y na r臋ce i ubranie, tym bardziej wszyscy byli rozbawieni. Hood sta艂 na chodniku i przypatrywa艂 si臋 im coraz bardziej zagniewany, a偶 w ko艅cu nie wytrzyma艂 i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w mask臋. Ale ca艂a tr贸jka dalej chichota艂a, nie z powodu jego zachowania, ale z powodu lod贸w. 呕adne z nich nie zwraca艂o na niego uwagi, zacz膮艂 wi臋c krzycze膰... I otworzy艂 oczy. Rozejrza艂 si臋 gwa艂townie, wzrok zatrzyma艂 si臋 na budziku. Nie up艂yn臋艂o dwadzie艣cia minut od chwili, kiedy si臋 po艂o偶y艂. U艂o偶y艂 si臋 znowu z g艂ow膮 na oparciu i przymkn膮艂 oczy.
W niczym to nie przypomina艂o ockni臋cia si臋 ze z艂ego snu, gdy z ulg膮 oddycha si臋, 偶e to nie naprawd臋. Tym razem to rzeczywisto艣膰 by艂a gorsza, a ponadto we 艣nie wszystko i wszyscy by艂o takie wyraziste, namacalne.
Trzeba z tym wreszcie sko艅czy膰; musi porozmawia膰 z Sharon. Wsta艂, zapali艂 lampk臋 i usiad艂 za biurkiem. Przetar艂 oczy, a potem wystuka艂 numer na telefonie kom贸rkowym.
Odpowiedzia艂a niemal natychmiast.
- S艂ucham.
G艂os by艂 trze藕wy; nie spa艂a jeszcze.
- Cze艣膰, to ja.
- Wiem - odpar艂a Sharon. - Nie spodziewa艂am si臋, 偶e kto艣 inny mo偶e dzwoni膰 o tej porze.
- P贸藕no, to prawda - przyzna艂 Hood. - Jak dzieci?
- W porz膮dku.
- A ty?
- Nie tak dobrze. Co u ciebie?
- Te偶 nie za dobrze.
- To z powodu pracy czy naszych problem贸w?
W g艂osie by艂a wyra藕na ironia, kt贸ra go zabola艂a. Dlaczego one zawsze musz膮 przyjmowa膰, 偶e m臋偶czyznom w g艂owie nic tylko praca i sukcesy zawodowe? Bo najcz臋艣ciej tak w艂a艣nie jest, odpowiedzia艂 sam sobie. - Praca jak zwykle. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e kryzysy na 艣wiecie powstaj膮 tylko po to, 偶eby艣my nie mieli chwili na odpoczynek. Ale najbardziej przejmuj臋 si臋 wami. Nami.
- No c贸偶, ja zadr臋czam si臋 tylko t膮 spraw膮.
- Dobrze, wygra艂a艣.
- S艂uchaj, Paul, mnie nie chodzi o to, 偶eby wygra膰; m贸wi臋 ci szczerze to, co czuj臋.
My艣l臋, co z tym wszystkim zrobi膰. Bo nie mo偶e by膰 dalej tak jak dotychczas.
- Zgadzam si臋 - powiedzia艂 Hood. - I dlatego postanowi艂em zwolni膰 si臋.
- Z Centrum? - po chwili ciszy spyta艂a Sharon.
- A z czego innego?
- M贸wisz serio?
- Tak.
- Nie musisz si臋 zwalnia膰. Chodzi tylko o to, 偶eby艣 nie sp臋dza艂 tam ca艂ego czasu.
Hood by艂 kompletnie zaskoczony. Zmaga艂 si臋 ze sob膮, walczy艂, podj膮艂 dramatyczn膮 decyzj臋, a tymczasem Sharon, zamiast zareagowa膰 na to rado艣nie, powiada, 偶e nie powinien przesadza膰.
- A jak mog臋 ci to obieca膰? - spyta艂. - Tutaj nic nie dzieje si臋 wed艂ug z g贸ry za艂o偶onego harmonogramu.
- Rozumiem to, ale przecie偶 masz kogo艣, kto mo偶e ci臋 od czasu do czasu wyr臋czy膰.
Mike Rodgers, Dobranocka.
- To wtedy, kiedy nie dzieje si臋 nic specjalnego. Musz臋 by膰 na miejscu przez ca艂y czas, kiedy mamy tak膮 sytuacj臋 jak teraz albo jak poprzednim razem... - Czego o ma艂y w艂os nie przyp艂aci艂e艣 偶yciem.
- Rzeczywi艣cie tak by艂o - potwierdzi艂 spokojnie. S艂ycha膰 by艂o, 偶e Sharon jest
coraz
bardziej poirytowana, wi臋c on musia艂 panowa膰 nad sob膮. - Czasami jest
niebezpiecznie, ale
przecie偶 to grozi r贸wnie偶 w Waszyngtonie.
- Paul, dobrze wiesz, 偶e to wcale nie to samo.
- W porz膮dku, nie to samo. Ale s膮 tak偶e pozytywne strony mojej pracy. Je藕dzimy cz臋sto za granic臋, dzieciaki widzia艂y rzeczy, kt贸re nie ka偶dy mo偶e zobaczy膰. Jak to przeliczy膰? Spotkania z wielkimi tego 艣wiata i moja nieobecno艣膰 na obiedzie?
Wizyta w
Owalnym Gabinecie i koncert orkiestry szkolnej?
- Nie odpowiem ci na to pytanie, ale wiem, 偶e „dobry dom”, to nie jest po prostu
„mi艂y dom”, 偶e na to sk艂adaj膮 si臋 tysi膮ce drobnych, codziennych spraw, kt贸rych
nie zast膮pi膮
wielkie imprezy.
- I wiele robi艂em w tych drobnych sprawach!
- Ale to si臋 sko艅czy艂o. Na pocz膮tku bardzo cz臋sto by艂e艣 w domu. Pami臋tasz?
- Pami臋tam.
- A potem przyszed艂 pierwszy mi臋dzynarodowy kryzys i wszystko si臋 zmieni艂o. Sharon mia艂a racj臋. Centrum powsta艂o przede wszystkim z my艣l膮 o problemach wewn臋trznych. Skala ich dzia艂a艅 zmieni艂a si臋, kiedy prezydent kaza艂 Hoodowi poprowadzi膰 dochodzenie w sprawie ataku terrorystecznego w Seulu. Paulowi wcale nie by艂o to w smak.
Podobnie jak w przypadku Amadoriego, by艂o to zadanie, kt贸rego nie chcia艂 si臋 podj膮膰 nikt inny.
- Racja, wszystko si臋 zmieni艂o, ale co mia艂em robi膰? Powiedzie膰, 偶e si臋 nie
bawi臋 i
odej艣膰?
- Czy nie tak post膮pi艂e艣 w Los Angeles?
- Post膮pi艂em i sporo mnie to kosztowa艂o.
- Ach, straci艂e艣 w艂adz臋?
- Nie, straci艂em szacunek do samego siebie.
- Poniewa偶 uleg艂e艣 namowom 偶ony?
Niech to cholera, pomy艣la艂 Hood, kt贸ry te偶 z wolna zaczyna艂 traci膰 cierpliwo艣膰. - Nie, nie dlatego. Poniewa偶 niezale偶nie od tego, jakim uprzykrzeniem by艂a ca艂a polityka, ile czasu mi zabiera艂a i jak bardzo pozbawia艂a 偶ycia osobistego, porzucaj膮c j膮, zrezygnowa艂em z robienia czego艣, co by艂o wa偶ne. - Niepostrze偶enie dla siebie zaczyna艂 podnosi膰 g艂os. - I teraz znowu pracuj臋 po dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋, a wiesz dlaczego? Poniewa偶 znowu jest to co艣 wa偶nego. Co艣 wa偶nego dla innych ludzi. I na tym bardzo mi zale偶y, Sharon. Na tym wyzwaniu, na poczuciu odpowiedzialno艣ci, na satysfakcji.
- Dobrze wiesz, 偶e i ja lubi艂am to, co robi艂am, zanim zosta艂am matk膮, a z czego musia艂am zrezygnowa膰 dla dobra dzieci. Dla dobra rodziny. Ty nie musisz si臋ga膰 po rozstrzygni臋cia a偶 tak radykalne, ale nie mo偶esz tak偶e uzna膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku.
Masz ludzi ko艂o siebie; niech ci pomog膮 na tyle, aby艣 m贸g艂 nam da膰 to, czego
potrzebujemy,
偶eby by膰 prawdziw膮 rodzin膮.
- To znaczy czego?
- Ciebie. Potrzebujemy ci臋. Tylko tyle i a偶 tyle.
- Przecie偶 macie mnie!
- Zupe艂nie jakby艣my nie mieli - us艂ysza艂 ozi臋b艂膮 odpowied藕. Weszli w dawne
koleiny,
znowu znale藕li si臋 na tych samych pozycjach, odgrywaj膮c te same role: on,
gniewnie
atakuj膮cy, ona ch艂odno paruj膮ca ataki.
Hoodowi chcia艂o si臋 wy膰.
- Obieca艂em sobie, 偶e ko艅cz臋 z Centrum, ale na razie mam cholern膮 kryzysow膮 sytuacj臋, a nie mog臋 zasn膮膰, bo ca艂y czas my艣l臋 o was. Dzwoni臋, a ty zaczynasz mi opowiada膰, na czym polega moja wina, i wykorzystujesz dzieci jako zak艂adnik贸w. - Nie m贸w g艂upstw. Je艣li tylko zechcesz, b臋dziemy znowu razem.
- Je艣li tylko zechc臋 przyj膮膰 twoje warunki!
- Daj spok贸j z tymi „warunkami”, Paul. Nie chodzi o moj膮 wygran膮, czy twoj膮 przegran膮. Chodzi o to, 偶e trzeba co艣 naprawi膰, co艣 zmieni膰. A wygra膰 na tym maj膮 dzieci.
Odezwa艂a si臋 linia s艂u偶bowa; spojrza艂 na numer: Mike Rodgers. - Sharon, poczekaj chwilk臋. - Wy艂膮czy艂 mikrofon kom贸rki i podni贸s艂 s艂uchawk臋. - Tak, Mike?
- Paul, jestem tutaj z Bobem Herbertem. Zerknij na komputer, przesy艂am obraz z Biura Zwiadu. Musimy zaraz si臋 naradzi膰.
- W porz膮dku. Za sekund臋. - Wr贸ci艂 do Sharon. - Kochanie, musz臋 si臋 roz艂膮czy膰.
Strasznie mi przykro.
- Na pewno nie tak jak mnie, Paul. Do widzenia. Kocham ci臋. Roz艂膮czy艂a si臋, a Paul zapatrzy艂 si臋 w monitor na s膮siednim stanowisku. Nie mia艂 czasu na rozgrzebywanie ca艂ej tej rozmowy, na roztrz膮sanie poczucia, 偶e traci rodzin臋 i nic na to nie mo偶e poradzi膰, ale najbardziej absurdalny wydawa艂 mu si臋 fakt, 偶e Sharon najwidoczniej uwa偶a艂a, i偶 lepiej w og贸le si臋 nie widzie膰, ni偶 widzie膰 si臋 tylko troch臋.
To bezsens, chyba... chyba 偶e w ten spos贸b chce na mnie wywrze膰 presj臋. By艂a to my艣l okropna, ale z drugiej strony, jak膮 inn膮 broni膮 rozporz膮dza艂a Sharon? I mia艂a racj臋 co do tego, 偶e wiele, bardzo wiele spraw zawali艂. Ile偶 to przeoczonych urodzin, rocznic, akademii i koncert贸w? Zapomina艂 zapyta膰 o wr臋czanie 艣wiadectw, wizyty u lekarza i mn贸stwo innych rzeczy.
Prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik i patrzy艂, jak na ekranie pojawia si臋 czarno-bia艂y
obraz
satelitarny. Nie m贸g艂 teraz gry藕膰 si臋 w艂asnymi sprawami. Dzia艂y si臋 rzeczy,
kt贸rych stawk膮
by艂y tysi膮ce ludzkich istnie艅. I by艂 za nie odpowiedzialny, nawet je艣li Sharon
traktowa艂a te
s艂owa jedynie jako wykr臋t.
- Mike? Co to jest?
- Pa艂ac Kr贸lewski w Madrycie - pad艂a odpowied藕. - G艂贸wny dziedziniec.
- To raczej nie s膮 mikrobusy turystyczne.
- Nie. Mamy to zdj臋cie, bo Steve Viens tak za艂atwi艂, 偶e po ataku na stoczni臋 Ramireza NBZ prowadzi艂o przez satelity drog臋 je艅c贸w: z parkingu przed stoczni膮 na lotnisko w Bilbao, stamt膮d samolotem do Madrytu, a potem ci臋偶ar贸wk膮 do pa艂acu. Przypuszczamy, 偶e kobieta na przodzie to Mar铆a Corneja.
Hood natychmiast naprowadzi艂 wska藕nik powi臋kszenia, a komputer pos艂usznie wykona艂 polecenie. Niezbyt dobrze pami臋ta艂 Mar铆臋 i sam pewnie by jej nie pozna艂, ale tutaj trudno by艂o o pomy艂k臋, bo w gromadce je艅c贸w by艂a jedyn膮 kobiet膮. Pojawi艂y si臋 nast臋pne fotografie.
- Te zosta艂y zrobione z odpowiednio wy偶szego pozornego usytuowania obiektywu; przedtem mia艂e艣 pi臋膰 metr贸w, teraz kolejno dziesi臋膰, dwadzie艣cia, czterdzie艣ci. S膮dz膮c po liczbie oficer贸w, zaczynamy podejrzewa膰, 偶e to tutaj mo偶e by膰 kwatera Amadoriego. Ale jest pewien problem.
- Widz臋 - mrukn膮艂 Hood. - Kwadratowy budynek po艣rodku du偶ego placu, a dooko艂a 偶adnych wy偶szych punkt贸w. K艂opot z dzienn膮 inwigilacj膮. - Zgadza si臋 - powiedzia艂 Rodgers. - A nie wiadomo, czy za dwana艣cie godzin, kiedy si臋 艣ciemni, nie b臋dzie ju偶 za p贸藕no.
- Czy Iglica mo偶e si臋 dosta膰 do 艣rodka w hiszpa艅skich mundurach? - Teoretycznie tak - odpar艂 Rodgers - tylko 偶e 偶aden z 偶o艂nierzy, kt贸rzy konwojowali je艅c贸w, ani z tych, kt贸rzy pe艂ni膮 tam warty, jak si臋 wydaje, nie jest wpuszczany do 艣rodka.
Tak偶e z tego powodu przypuszczamy, 偶e chodzi o Amadoriego. Z pewno艣ci膮 w 艣rodku trzyma stra偶 jego gwardia przyboczna i wst臋p maj膮 tylko wsp贸艂pracownicy. - Nie ma jakich艣 podziemnych przej艣膰?
- W艂a艣nie nad tym pracujemy - powiedzia艂 Rodgers.
Hood czu艂, jak piek膮 go powieki; najch臋tniej zbombardowa艂by ten cholerny pa艂ac, a nast臋pnie polecia艂 do Connecticut i zosta艂 z rodzin膮. Potem mo偶e otworzy艂by sma偶alni臋 ryb.
- Wi臋c jak, czekamy? - spyta艂 Hood.
- Na to nie zgadza si臋 nikt tutaj ani w Madrycie - odpar艂 Rodgers. - Aideen dopiero teraz dotar艂a do stolicy i razem z Darrellem, Brettem i lud藕mi z Interpolu zastanawiaj膮 si臋, jak rozegra膰 spraw臋 z pa艂acem. Interpol umie艣ci艂 swoich obserwator贸w na dachu Teatro Real, gmachu opery po przeciwnej stronie alei. Namierzaj膮 ca艂y pa艂ac za pomoc膮 DU i pr贸buj膮 zidentyfikowa膰 g艂os Amadoriego.
DU - D艂ugie Ucho - by艂o to urz膮dzenie kierunkowe, rejestruj膮ce d藕wi臋ki z niewielkiego obszaru i nastrojone na okre艣lony poziom decybeli. W przypadku jakiego艣 pomieszczenia we wn臋trzu pa艂acu automatycznie odfiltrowa艂oby odg艂osy zewn臋trzne: samochod贸w, ptak贸w, przechodni贸w, a wy艂uska艂oby tylko 艣ciszone g艂osy m贸wi膮ce wewn膮trz, aby nast臋pnie por贸wna膰 je z pr贸bkami umieszczonymi w pami臋ci cyfrowej, w tym przypadku z pr贸bk膮 g艂osu Amadoriego.
- Ile czasu potrzebuj膮 na przejrzenie ca艂ego pa艂acu? - spyta艂 Hood.
- Powinni sko艅czy膰 przed czwart膮.
Paul spojrza艂 na zegarek.
- Jeszcze jakie艣 dwie godziny.
- Zupe艂nie mi si臋 to nie podoba, 偶e ludzie z Iglicy siedz膮 tutaj bezczynnie, ale
chyba
nic innego nie mo偶emy zrobi膰 - powiedzia艂 Rodgers.
- Jak daleko jest do pa艂acu z biura Interpolu?
- Sprawdzi艂em na mapie, samochodem jaki艣 kwadrans, zak艂adaj膮c, 偶e nie b臋dzie kork贸w i posterunk贸w.
- Co oznacza, 偶e je艣li b臋d膮 czeka膰 na wyniki DU, na miejscu mog膮 by膰 nawet za dwie godziny pi臋tna艣cie minut. Gdyby Amadori zdecydowa艂 si臋 w tym czasie wykona膰 ruch, mamy k艂opot.
- To prawda - zgodzi艂 si臋 Rodgers - ale nawet gdyby byli w pobli偶u pa艂acu, niewiele by to da艂o. Nie mog膮 przygotowa膰 偶adnego planu, nie wiedz膮c, gdzie jest Amadori. Poza tym, nie mo偶emy jeszcze by膰 pewni, 偶e istotnie tam si臋 zaszy艂. Hood patrzy艂 na satelitarne zdj臋cie 偶o艂nierzy na dziedzi艅cu. By艂o ich co najmniej dwustu, w niewielkich grupkach, jak si臋 wydawa艂o, odbywaj膮cych musztr臋. Paulowi przypomnia艂y si臋 zdj臋cia Gwardii Republika艅skiej Saddama Husajna odbywaj膮cej 膰wiczenia przed jego rezydencj膮 w przeddzie艅 Pustynnej Burzy. Pr臋偶enie musku艂贸w. By艂 pewien, 偶e w 艣rodku jest Amadori.
- Mike, musimy pami臋ta膰 o tym, 偶e jest tam te偶 Mar铆a - bez 偶adnego wsparcia. Nie mo偶emy na to pozwoli膰.
Chwila ciszy, a potem g艂os Rodgersa.
- My艣l臋 dok艂adnie tak samo, ale, widzisz, najpierw zbadali艣my zdj臋cia, teraz brniemy przez plany pi臋ter. Nie艂atwo dosta膰 si臋 do 艣rodka.
- Nie musz膮 dostawa膰 si臋 do wewn膮trz. Na razie chc臋 mie膰 na miejscu jak膮艣 si艂臋, kt贸rej b臋d臋 m贸g艂 u偶y膰 w ka偶dej chwili. Darrell b臋dzie si臋 z nimi kontaktowa艂 przez Isziego Hond臋.
- To da si臋 zrobi膰, ale celem misji jest Amadori, a my nadal nie mamy pewno艣ci, czy na pewno tam przebywa. Musimy to rozstrzygn膮膰.
Hood nie mia艂 pretensji do Rodgersa. Genera艂 robi艂 dok艂adnie to, co nale偶a艂o do jego obowi膮zk贸w. Rozwa偶a艂 mo偶liwo艣ci i wskazywa艂 zagro偶enia. - Je艣li oka偶e si臋, 偶e jest gdzie indziej, 艣ci膮gniemy Iglic臋 - zadecydowa艂 Hood. - A mo偶e, kto wie, sukinsyn sam si臋 poka偶e i oszcz臋dzi nam k艂opot贸w? Rodgers g艂o艣no westchn膮艂.
- To ma艂o prawdopodobne, Paul, ale dobrze, wydam polecenie Brettowi. Dla porz膮dku chcia艂em tylko przypomnie膰, 偶e Mar铆a znalaz艂a si臋 w 艣rodku na w艂asn膮 r臋k臋, bez 偶adnego rozkazu. To nie nasz interes ma na uwadze, lecz interes swojego kraju. Wiem, brzmi to brutalnie, ale oddzia艂u, kt贸ry b臋dzie potrzebny do wykonania w艂a艣ciwego zadania, nie mo偶emy ryzykowa膰 tylko po to, 偶eby j膮 odbi膰.
- B臋d臋 o tym pami臋ta艂 - mrukn膮艂 Hood. Rodgers roz艂膮czy艂 si臋, Hood wy艂膮czy艂 monitor i zgasi艂 lamp臋. Siedzia艂 z przymkni臋tymi oczyma.
To wszystko nie mia艂o najmniejszego sensu. Trzyma膰 si臋 z臋bami i pazurami zaj臋cia, kt贸ry skazywa艂o na samotno艣膰, odrywa膰 od rodziny, a cz臋sto tak偶e i od najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w. By膰 mo偶e dlatego tak mu doskwiera艂a sytuacja Mar铆i. Tak偶e i ona by艂a zdana tylko na siebie.
Nie, nie zapomni o celu misji, ani o tym, 偶e nie mo偶na lekkomy艣lnie szafowa膰
偶yciem
ludzi z Iglicy. Ale nie wolno mu te偶 zapomnie膰 o Marcie Mackall. I z pewno艣ci膮
nie b臋dzie
przygl膮da艂 si臋 bezczynnie temu, jak nast臋pna kobieta staje bezbronna wobec
oprawc贸w w
pi臋knym, s艂onecznym Madrycie.
28
Wtorek, 08.36 - Madryt
Mar铆a sz艂a korytarzem za m艂odym oficerem, pewna, 偶e za chwil臋 stanie przed obliczem samego Amadoriego. Ani kapitan, ani genera艂 nic by nie zyskali na zwodzeniu jej.
Musieli by膰 ciekawi, jakie ma informacje. Gdyby jej nie ufali, wtedy mia艂aby za sob膮 kogo艣 z broni膮 gotow膮 do strza艂u.
Tak czy owak, by艂a nieco zaskoczona 艂atwo艣ci膮, z jak膮 uda艂o jej si臋 podej艣膰
kapitana i
przez chwil臋 przemkn臋艂a jej przez g艂ow臋 my艣l, czy aby tamten nie by艂
sprytniejszy ni偶
przypuszcza艂a.
Kiedy skr臋ci艂 w lewo, przystan臋艂a.
- S膮dzi艂am, 偶e idziemy do genera艂a - rzek艂a.
- I tak jest - odpar艂 kapitan i wskaza艂 w przeciwnym kierunku ni偶 Sala Halabardnik贸w.
- Wi臋c nie w Sali Tronowej? - spyta艂a nieufnie.
- W Sali Tronowej? - powt贸rzy艂 kpi膮cym tonem. - Nie by艂oby to nazbyt pompatyczne?
- Czy ja wiem? Wydaje mi si臋, 偶e ca艂y pa艂ac jest do艣膰 pompatyczny. - Nie wtedy, kiedy kr贸l powraca do Madrytu i musimy zadba膰 o jego bezpiecze艅stwo.
Obie rezydencje trzeba otoczy膰 ochron膮.
- A ci wartownicy...
- Przecie偶 nie mo偶na pozwoli膰, 偶eby je艅cy wdarli si臋 do Sali Tronowej. - Kapitan kiwn膮艂 g艂ow膮 w kierunku, kt贸ry wskaza艂 r臋k膮. - Genera艂 ze swoimi doradcami jest w jadalni.
Patrzy艂a na niego i teraz ju偶 nie wierzy艂a. Nie wiedzia艂a, czemu, ale nie wierzy艂a.
- Problem zreszt膮 nie polega na tym, gdzie jest genera艂 - ci膮gn膮艂 kapitan - lecz
na tym,
czy ma pani mu do przekazania co艣 wa偶nego, czy te偶 nie. Wi臋c jak, senorita
Corneja,
idziemy?
Teraz nie mia艂a ju偶 wyboru.
- Id臋 - powiedzia艂a.
Oficer odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przed siebie energicznie, ona za艣 pod膮偶y艂a za nim, zachowuj膮c dystans kilku krok贸w. Pod 艣cianami przesuwali si臋 偶o艂nierze; niekt贸rzy eskortowali je艅c贸w, inni przenosili sprz臋t telefoniczny i komputerowy. Nikt nie zwraca艂 na nich uwagi.
Nie czu艂a si臋 zbyt pewnie, ale nie mog艂a tego po sobie pokaza膰. - Chce pan papierosa? - spyta艂a i nie czekaj膮c na odpowied藕, wydoby艂a z kieszeni na piersi paczk臋 i pude艂ko zapa艂ek.
- Nie, dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂 - i m贸wi膮c szczerze, pani te偶 bym odradza艂. Rozumie pani, to prawdziwy zabytek, jaki艣 ogie艅 zapr贸szony przez nieuwag臋...
Oczekiwa艂a podobnej odpowiedzi. Id膮c przodem, nie m贸g艂 dostrzec, 偶e zanim na
powr贸t umie艣ci艂a paczk臋 w kieszonce, najpierw wbi艂a zapa艂k臋 w tyto艅, a papierosa
wsun臋艂a w
spodnie z przodu.
Teraz mia艂a przynajmniej jak膮艣 bro艅.
Jadalnia znajdowa艂a si臋 po drugiej stronie Sali Muzycznej, kt贸rej okna wychodzi艂y na Campo del Moro, Ob贸z Maur贸w. Park rozpo艣ciera艂 si臋 na miejscu, gdzie w jedenastym wieku stacjonowa艂y oddzia艂y pot臋偶nego emira Ali bin-Yusufa. Stan臋li przed drzwiami Sali Muzycznej. Kapitan zapuka艂 i u艣miechn膮艂 si臋 do Mar铆i. Przygl膮da艂a mu si臋 podejrzliwie.
Kiedy drzwi uchyli艂y si臋, wyci膮gn膮艂 r臋k臋.
- Pani przodem - rzek艂.
W pomieszczeniu by艂o ciemno i oczy potrzebowa艂y chwili, aby do tego przywykn膮膰. W cieniu po prawej co艣 poruszy艂o si臋 w jej kierunku, kiedy jednak odskoczy艂a, wpad艂a na kapitana, kt贸ry gwa艂townie pchn膮艂 j膮 do 艣rodka. Jednocze艣nie poczu艂a, jak kto艣 chwyta j膮 za ramiona i ci膮gnie. Straci艂a r贸wnowag臋 i polecia艂a na twarz, by natychmiast poczu膰 stop臋 mi臋dzy 艂opatkami.
Zapali艂o si臋 bursztynowe 艣wiat艂o, a jakie艣 r臋ce starannie j膮 obmaca艂y w poszukiwaniu broni, by nast臋pnie pozbawi膰 paska, zegarka i paczki papieros贸w. Potem kto艣 brutalnie szarpn膮艂 j膮 za w艂osy; poczu艂a straszliwy b贸l w karku, gdy偶 noga mocno wciska艂a jej pier艣 w pod艂og臋. Przed ni膮 pojawi艂 si臋 kapitan i przystawi艂 jej podeszw臋 do czo艂a. Kiedy pocisn膮艂, b贸l sta艂 si臋 niemal nie do zniesienia. - Spyta艂a mnie pani, czy zdob臋dziemy informacje na czas. - U艣miechn膮艂 si臋 zimno.
-
No c贸偶, senorita, jestem pewien, 偶e tak. Tak jak jestem pewien, 偶e wiele os贸b nie opu艣ci ju偶 pa艂acu. I tego, 偶e zwyci臋偶ymy, i 偶e nowy nar贸d nie narodzi si臋 bez b贸lu, cierpienia i, co najwa偶niejsze, woli. Woli uzyskania tego wszystkiego, co nieodzowne do zwyci臋stwa.
Sk贸ra szyi straszliwie uciska艂a na krta艅. Obr臋cz b贸lu zaciska艂a si臋 na karku. - Bez trudu m贸g艂bym ci, malutka, z艂ama膰 kark, ale wtedy umar艂aby艣, zabieraj膮c ze sob膮 swoje wiadomo艣ci. Dlatego dam ci teraz pi臋膰 minut, 偶eby艣 rozwa偶y艂a sytuacj臋. Je艣li zdecydujesz si臋 m贸wi膰, pozostaniesz, oczywi艣cie, naszym go艣ciem, ale nic ci si臋 przynajmniej nie stanie. Je艣li wybierzesz milczenie, wtedy do dzie艂a wezm膮 si臋 ci panowie. A prosz臋 mi wierzy膰, senorita, naprawd臋 znaj膮 si臋 na swojej robocie. But cofn膮艂 si臋, a z gard艂a Mar铆i wydoby艂 si臋 okropny charkot. Lodowaty pr膮d przep艂yn膮艂 po krzy偶u. Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i usi艂owa艂a si臋 poruszy膰, ale nacisk stopy na plecach nie zel偶a艂.
- Warto, 偶eby si臋 dowiedzia艂a, co j膮 mo偶e czeka膰 - us艂ysza艂a g艂os kapitana. - To mo偶e jej pom贸c w decyzji.
Cofn膮艂 si臋 i poczu艂a jak noga ust臋puje z jej plec贸w, a brutalne ramiona chwytaj膮 pod pachy. Jeszcze nie zd膮偶y艂a stan膮膰 mocno na stopach, kiedy otrzyma艂a cios w brzuch. Zgi臋艂a si臋 w p贸艂, powietrze uciek艂o z p艂uc, ale nie pozwolono jej upa艣膰. Jeden z m臋偶czyzn szarpn膮艂 j膮 za w艂osy, poderwa艂 i w tej samej chwili, nast膮pi艂 kolejny cios. Nogi zwis艂y bezw艂adnie, a z ust wydoby艂 si臋 j臋k. Teraz przysz艂o uderzenie w podbr贸dek, szcz臋艣liwie nie mia艂a j臋zyka mi臋dzy z臋bami, gdy偶 mog艂aby go sobie odgry藕膰. Po sierpie z prawej strony, z jej ust wytrysn臋艂a krew zmieszana ze 艣lin膮.
Zwali艂a si臋 na pod艂og臋. Przetoczy艂a si臋 na plecy z rozrzuconymi r臋kami i
podgi臋tymi
nogami. Wiedzia艂a, 偶e b贸l nadp艂ynie za chwil臋, ale ju偶 teraz czu艂a si臋 bezsilna,
jak czasami na
rowerze u ko艅ca stromego podjazdu. Zmusi艂a si臋 jednak, 偶eby otworzy膰 oczy i
sprawdzi膰, na
kt贸rym biodrze nosz膮 bro艅.
Wszyscy byli prawor臋czni. Ma艂a przewaga.
呕o艂nierze wyszli na korytarz, wyci膮gaj膮c papierosy i podaj膮c sobie ogie艅. Zgasili 艣wiat艂o i zamkn臋li za sob膮 drzwi. Dobrze zna艂a t臋 metod臋: z艂ama膰 cia艂o, a potem zostawi膰 przez chwil臋 w spokoju, 偶eby przera偶ony umys艂 zacz膮艂 rozmy艣la膰, co jeszcze mo偶e nast膮pi膰.
Dr偶膮c膮 r臋ka si臋gn臋艂a do spodni, odszuka艂a papierosa i wyci膮gn臋艂a go. Potem Mar铆a przetoczy艂a si臋 na bok i dobra艂a do zapa艂ki. Sztuczk臋 t臋 wymy艣li艂a bardzo dawno; ogie艅 mo偶e by膰 znakomit膮 broni膮. Oczy zd膮偶y艂y si臋 ju偶 przyzwyczai膰 do p贸艂mroku, rozejrza艂a si臋 wi臋c po wn臋trzu. W k膮cie sta艂y pulpity na nuty. Spojrza艂a w g贸r臋 i zobaczy艂a to, czego si臋 spodziewa艂a; dwa spryskiwacze przeciwpo偶arowe, ka偶dy nad przeciwleg艂ymi drzwiami.
Znakomicie.
Podpe艂z艂a do pulpit贸w. Nogi i r臋ce dr偶a艂y; nie na d艂ugo, mia艂a nadziej臋, ale na razie musia艂a nad nimi zapanowa膰. W k膮cie najpierw przykucn臋艂a, potem si臋 podnios艂a. Mog艂a si臋 jako艣 utrzyma膰 na nogach, chocia偶 kolana dygota艂y. Szcz臋ka zaczyna艂a bole膰 - i dobrze. B贸l pomaga si臋 skupi膰. Wyj臋艂a spod swetra d偶insow膮 koszul臋, na艂o偶y艂a go z powrotem, a koszul臋 cisn臋艂a pod drzwi.
Kiedy艣 prowadzi艂a 艣ledztwo w sprawie przest臋pstw w barcelo艅skiej policji; da艂a si臋 z艂apa膰 i zamkn膮膰 razem z prostytutkami. Wyci膮gn臋li jedn膮 z prostytutek do s膮siedniej celi, aby tam j膮 zgwa艂ci膰, i wtedy Mar铆a podpali艂a podeszw臋 buta. Smr贸d by艂 tak straszny, 偶e natychmiast wpadli, jeden z nie dopi臋tymi nawet spodniami. Mar铆a wyskoczy艂a na korytarz; sytuacja w celi obok m贸wi艂a sama za siebie. Obu aresztowa艂a na miejscu. Usiad艂a nad koszul膮, potar艂a zapa艂k臋 o podeszw臋, zastanawiaj膮c si臋, ile jeszcze przys艂ug oddadz膮 jej jeszcze tego dnia banalne buty. B艂ysn膮艂 p艂omie艅; potrzyma艂a go w stulonych d艂oniach, a偶 rozpali艂 si臋 na dobre, a potem przytkn臋艂a do ko艂nierza koszuli. Tli艂 si臋 przez jakie艣 p贸艂 minuty, ale potem stan膮艂 w ogniu.
Powlok艂a si臋 do pulpit贸w, wzi臋艂a jeden i opar艂a o drzwi. Dysza艂a ci臋偶ko, kilkakrotnie poczu艂a md艂o艣ci. Nie po raz pierwszy zosta艂a uderzona. Dosta艂a ju偶 par臋 razy od bandzior贸w, narkoman贸w, w艣ciek艂ego motocyklisty i raz - jedyny raz - od zazdrosnego kochanka. W 偶adnym przypadku nie pozosta艂a d艂u偶na; kochanek wyl膮dowa艂 w szpitalu. Nigdy przedtem nie zdarzy艂o si臋 jednak, 偶eby bi艂 j膮 kto艣, nie daj膮c mo偶liwo艣ci odpowiedzi. Nie chodzi艂o tylko o b贸l: czu艂a si臋 straszliwie upokorzona.
Koszul臋 przykry艂 grzyb g臋stego, szarego dymu, kt贸ry jednak pe艂za艂 przy ziemi. Mar铆a zacz臋艂a wymachiwa膰 pulpitem nutowym. Z 偶arz膮cych si臋 resztek znowu trysn膮艂 p艂omie艅, a dym zmieszany z popio艂em wzbi艂 w g贸r臋 kr臋t膮 kolumn膮. Odskoczy艂a od drzwi. Rozdzwoni艂 si臋 alarm, spryskiwacze plun臋艂y wod膮. Na zewn膮trz us艂ysza艂a tupot n贸g, mocniej 艣cisn臋艂a w r臋ku wspornik pulpitu.
- Wy dwaj zaczekajcie tutaj - us艂ysza艂a po drugiej stronie - na wypadek, gdyby chcia艂a uciec.
Dobrze. Wejdzie tylko jeden, to u艂atwi spraw臋. Drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem i wpad艂 przez nie 偶o艂nierz, ale noga po艣lizgn臋艂a mu si臋 na stercie mokrego popio艂u i ci臋偶ko upad艂 na pod艂og臋. Niczym Gabriela Sabatini z bekhendu uderzy艂a go pulpitem w g艂ow臋; 偶o艂nierz z krzykiem zwali艂 si臋 na bok. 艁omot upadku i krzyk zaskoczy艂y jego towarzyszy, a tej w艂a艣nie chwili wahania potrzebowa艂a Mar铆a. Cisn臋艂a na bok pulpit i szczupakiem rzuci艂a si臋 na le偶膮cego. J臋kn膮艂 g艂ucho pod ci臋偶arem rozp臋dzonego cia艂a, a jej r臋ka pomkn臋艂a do kabury.
Alarm dzwoni艂 jak oszala艂y, woda la艂a si臋 na Mar铆臋, a m臋偶czyzna, obrzydliwie kln膮c, usi艂owa艂 j膮 z siebie zrzuci膰. Nie przeszkadza艂a mu w tym, a nawet nieco dopomog艂a.
Odtoczy艂a si臋, wyrywaj膮c pistolet z kabury i odbezpieczaj膮c go. Bez chwili namys艂u strzeli艂a w kolano 偶o艂nierza. Zawy艂, krew trysn臋艂a jej na twarz. Mar铆a przykl臋kn臋艂a i wypali艂a do dw贸ch pozosta艂ych, kt贸rych jak na zwolnionym filmie widzia艂a wpadaj膮cych przez pr贸g.
Jednego trafi艂a w kolano, drugiego w krocze. Rozleg艂o si臋 zwierz臋ce wycie. Nadal spryskiwana wod膮, wcisn臋艂a pistolet za pas spodni, a w chwil臋 p贸藕niej by艂a uzbrojona w dwa nast臋pne. Z satysfakcj膮 pomy艣la艂a, 偶e ka偶dego dnia swego 偶ycia b臋d膮 j膮 wspomina膰. J膮 i swoj膮 bydl臋c膮 brutalno艣膰.
Szybko zerwa艂a im z szyi krawaty i zwi膮za艂a nimi nadgarstki, potem trzema szybkimi szarpni臋ciami oddar艂a r膮bki koszul, a kneble wcisn臋艂a g艂臋boko w usta. Nie by艂y to najbardziej perfekcyjne w臋z艂y i kneble, ale przez jaki艣 czas powinny wystarczy膰. Wyjrza艂a na korytarz.
Nikogo. Z odbezpieczonymi pistoletami w d艂oniach posz艂a szybko w kierunku
przeciwnym
do tego, z kt贸rego przyszli. Korytarz obiega艂 ca艂y budynek, powinien wi臋c
doprowadzi膰 j膮 do
Sali Halabardnik贸w i Tronowej. Chyba nareszcie uda jej si臋 porozmawia膰 z
genera艂em
Amadorim.
29
Wtorek, 09.03 - Madryt
Do jadalni weszli Luis Garca de la Vega oraz jego ojciec, genera艂 lotnictwa Manolo de la Vega. Luis potrzebowa艂 kogo艣, kto poradzi艂by mu, komu z najwy偶szej kadry oficerskiej mo偶na ufa膰. Mieli odmienne pogl膮dy polityczne, Manolo sk艂ania艂 si臋 ku lewicy, Luis ku prawicy, ale - jak powiedzia艂 McCaskeyowi - w chwili, gdy Hiszpania znalaz艂a si臋 w niebezpiecze艅stwie, na nikogo nie m贸g艂 bardziej liczy膰. W sali by艂o jedynie siedmioro cz艂onk贸w Iglicy, Aideen i McCaskey. Darrell pomaga艂 Aideen spakowa膰 si臋; reszta ju偶 to zrobi艂a i teraz studiowa艂a mapy miasta. McCaskey podni贸s艂 znu偶one oczy na Luisa.
- Jakie艣 nowiny? - spyta艂.
- Tak. Dziesi臋膰 minut temu w pa艂acu uruchomi艂 si臋 alarm przeciwpo偶arowy.
- W kt贸rej cz臋艣ci?
- Sala Muzyczna w po艂udniowym skrzydle. Z pa艂acu poinformowano stra偶 po偶arn膮, 偶e alarm by艂 fa艂szywy, ale to nieprawda. Czujnik podczerwieni wykaza艂 藕r贸d艂o ognia, kt贸ry szybko ugaszono.
- Hm - mrukn膮艂 McCaskey - co艣 tam si臋 dzieje. Zabytkowy budynek, tyle skarb贸w, tymczasem nie chc膮 stra偶ak贸w...
- Nie chc膮, 偶eby ktokolwiek obcy dosta艂 si臋 do 艣rodka. P贸艂 godziny temu nie wpu艣cili na teren patrolu Guardia Civil, kt贸ry robi艂 rutynowy obch贸d. - Z Iglic膮 nie posz艂oby im tak 艂atwo - mrukn膮艂 McCaskey. - Jak sytuacj臋 ocenia gabinet premiera?
- Oficjalnie nie ma potwierdzenia, 偶e Amadori przej膮艂 w艂adz臋.
- A nieoficjalnie?
- Wi臋kszo艣膰 dygnitarzy zd膮偶y艂a ju偶 wys艂a膰 swoje rodziny do Francji, Maroka i Tunezji. Id臋 o zak艂ad, 偶e dzisiaj bez 偶adnego trudu mogliby艣my dosta膰 stolik w restauracji, gdzie na og贸艂 trzeba go rezerwowa膰 na dwa tygodnie wcze艣niej. McCaskey pokiwa艂 g艂ow膮 i podszed艂 do Aideen, przegl膮daj膮cej sprz臋t, kt贸ry dosta艂a od Interpolu. Znalaz艂a si臋 tu kamera wideo z zapisem, zestaw pierwszej pomocy, telefon kom贸rkowy i pistolet.
Sprawdzi艂a baterie kamery, podczas gdy McCaskey przyjrza艂 si臋 magazynkowi z nabojami Parabellum 9x19 Super Star, a potem raz jeszcze sprawdzi艂, czy Aideen nie odr贸偶nia si臋 od cz艂onk贸w Iglicy. Na nogach tenis贸wki Nike'a, na oczach okulary s艂oneczne, na g艂owie czapeczka baseballowa. Obok torby le偶a艂 przewodnik i sta艂a du偶a butelka z wod膮 mineraln膮. Czu艂a si臋 jak turystka, czemu sprzyja艂 fakt, i偶 zaczyna艂a odczuwa膰 r贸偶nic臋 czasu.
Spogl膮da艂a t臋sknie na d艂ugi st贸艂 za McCaskeyem. Zdrzemn臋艂a si臋 wprawdzie w
drodze z San
Sebastian, ale by艂o to tyle co nic. Zastanawia艂a si臋 teraz nad kaw膮, ale z
drugiej strony nie
wiedzia艂a, czy aby zaraz nie rusz膮 do akcji, a wtedy lepiej by艂oby nie mie膰
problem贸w z
toalet膮. Bardzo bole艣nie par臋 razy do艣wiadczy艂a ju偶 tego, jak potrafi膮 si臋
d艂u偶y膰 godziny,
kiedy nie mo偶na opu艣ci膰 posterunku.
Lepiej nie ryzykowa膰.
Natomiast McCaskey wygl膮da艂 tak, jak gdyby chwila za艂amania by艂a bliska. Pami臋ta艂a, jaki by艂 opanowany, gdy poinformowa艂a go o zamachu na Marth臋. Teraz ju偶 wiedzia艂a, 偶e to nie beznami臋tny spok贸j, lecz skupienie. Przypuszcza艂a, 偶e od 艣mierci Marthy ani na chwil臋 nie zmru偶y艂 oka. Wida膰 by艂o, 偶e musi odrobin臋 odpocz膮膰. Tymczasem Darrell podszed艂 do pu艂kownika Augusta. Ten by艂 nie ogolony, 偶uchwa porusza艂a si臋 miarowo, 偶uj膮c gum臋, na czole znajdowa艂y si臋 okulary z odblaskowymi szk艂ami. Ubrany by艂 w szorty khaki i pomi臋t膮 bia艂膮 koszul臋 z podwini臋tymi r臋kawami.
Zupe艂nie nie przypomina艂 tego spokojnego, stanowczego 偶o艂nierza, kt贸rego Aideen widzia艂a kilka razy w Waszyngtonie. U pasa zwisa艂o radio do porozumiewania si臋 z Centrum, kt贸re z zewn膮trz wygl膮da艂o na walkmana. Pokr臋t艂o g艂o艣no艣ci by艂o w istocie mikrofonem. Tak偶e pu艂kownik mia艂 butelk臋 z wod膮; gdyby pola艂 ni膮 ta艣m臋, ta zamieni艂aby si臋 w chmur臋 gazu 艂zawi膮cego.
- Dobrze, zaczajacie si臋 po wschodniej stronie gmachu opery. Je艣li co艣 wam przeszkodzi?
- Przejdziemy do Calle Arenal na p贸艂nocy - odpowiedzia艂 August - ni膮 na wsch贸d na Campo del Moro. Je艣li b臋dzie tam blokada, zapasowe miejsce - Museo de Carruajes. - Je艣li i st膮d zostaniecie wyp艂oszeni?
- Ponownie opera, ale od p贸艂nocnej strony.
McCaskey skin膮艂 g艂ow膮.
- Jak tylko otrzymam informacj臋, gdzie jest Amadori, natychmiast dam wam zna膰.
Ocenisz wszystko i dasz mi zna膰, na kt贸rej stronie podr臋cznika jeste艣my. McCaskey mia艂 na my艣li dwie ksi膮偶eczki opracowane na u偶ytek Iglicy: „Standardowe metody wej艣cia do budynku” i „Standardowe metody ataku”. W ka偶dej kategorii by艂o dziesi臋膰 wariant贸w, to za艣, na kt贸r膮 zdecyduj膮 si臋 August i Prementine, zale偶a艂o od ilo艣ci czasu i oporu przeciwnika. Jeden element by艂 sta艂y we wszystkich wariantach: do 艣rodka nie wchodzili wszyscy. Po 艣mierci podpu艂kownika Squiresa, August przepracowa艂 ka偶dy z nich tak, 偶eby by艂o pewne, i偶 jest zesp贸艂 zabezpieczaj膮cy mo偶liwo艣膰 odwrotu. - Aideen b臋dzie wam towarzyszy膰 tylko po to, 偶eby zidentyfikowa膰 Mar铆臋 i pom贸c j膮 ratowa膰. Ma nie bra膰 udzia艂u w walce, chyba 偶e b臋dzie to konieczne. Na dachu czeka gotowy do startu helikopter, ze specjalnym oddzia艂em policji na wypadek, gdyby rzeczy zacz臋艂y si臋 uk艂ada膰 nie po naszej my艣li. Luis m贸wi, 偶e kiedy b臋dziecie ju偶 w 艣rodku, jedyny problem stanowi膰 mo偶e SZOB.
- Niech to cholera - prychn膮艂 August. - Sk膮d ten sukinsyn to ma? - Kr贸l kaza艂 zainstalowa膰 we wszystkich swoich rezydencjach, a dosta艂 to pewnie od tego samego faceta, kt贸ry poobstawia艂 SZOB-em ca艂y Waszyngton. To pewnie jedna z przyczyn, dla kt贸rych Amadori wybra艂 pa艂ac jako swoj膮 siedzib臋. SZOB - System Zdalnej Obserwacji - by艂 to podobny do gogli wizjer, kt贸ry pod艂膮cza艂o si臋 do systemu obserwacji budynku. W oprawce znajdowa艂 si臋 sterownik, w okularach - czarno-bia艂e monitory ciek艂okrystaliczne. Osoba maj膮ca ten wizjer na oczach, mog艂a ogl膮da膰 to wszystko, co widzia艂y kamery systemu. W nowszych rozwi膮zaniach zadbano te偶 o mikroskopijne kamery wideo, kt贸re pozwa艂y przekazywa膰 informacje innym u偶ytkownikom.
- Uprzedz臋 ludzi. Musz膮 wiedzie膰, co ich czeka.
August w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.
Ca艂a sz贸stka siedzia艂a pod 艣cian膮. Wzrok McCaskeya przyci膮gn臋艂a szeregowy DeVonne, ciemnosk贸ra dziewczyna w obcis艂ych d偶insach i granatowej kurtce. Dopiero teraz uprzytomni艂 sobie, jak bardzo przypomina m艂od膮 Marth臋 Mackall. - Wiecie, na czym polega zadanie i znacie ryzyko - powiedzia艂 Darrell. - Prezydent rozkaza艂 nam, aby艣my przy u偶yciu wszystkich dost臋pnych 艣rodk贸w odsun臋li od w艂adzy despot臋, kt贸rego poczynania s膮 zagro偶eniem nie tylko dla Hiszpanii. Jest to jednak rozkaz nieoficjalny, kt贸ry oficjalnie nie mo偶e zosta膰 potwierdzony. Nie mo偶emy te偶 liczy膰 na legalne w艂adze hiszpa艅skie, kt贸re znajduj膮 si臋 w rozsypce. Je艣li ktokolwiek z was zostanie pojmany, nikt si臋 do niego nie przyzna, a wykorzystane zostan膮 jedynie tradycyjne kana艂y dyplomatyczne. Jedno jest jednak pewne: macie mo偶liwo艣膰 ocali膰 偶ycie setek tysi臋cy ludzi.
Mam nadziej臋, 偶e uwa偶acie to nie tylko za obowi膮zek, ale i zaszczyt.
Luis post膮pi艂 dwa kroki do przodu.
- To prawda, 偶e rz膮d jest w rozsypce i nikt z w艂adz nie mo偶e wam udzieli膰 swego pe艂nomocnictwa, ale b膮d藕cie pewni tak偶e i tego, 偶e zas艂u偶ycie sobie na wdzi臋czno艣膰 wielu Hiszpan贸w, nawet je艣li nie dowiedz膮 si臋, komu bezpo艣rednio t臋 wdzi臋czno艣膰 s膮 winni. Ju偶 teraz zaskarbili艣cie j膮 sobie w sercach tych nielicznych, kt贸rzy znaj膮 pow贸d waszej tutaj obecno艣ci. - Inspektor spr臋偶y艣cie zasalutowa艂. - Vaya Con Dios, przyjaciele. Z Bogiem.
30
Wtorek, 09.45 - Madryt
Norberto przylecia艂 do Madrytu prywatnym samolotem genera艂a zakonu, dwudziestoletni膮 Cessn膮 Conquest, z zaciemnionymi oknami i ma艂膮 zakrysti膮 na zapleczu. Na pok艂adzie by艂o jedena艣cie miejsc; dwusilnikowa maszyna straszliwie terkota艂a i rzuca艂a. Z sercem pe艂nym zgryzoty spogl膮da艂 na swych pi臋ciu towarzyszy, tak jak on, proboszczy z ma艂ych wiosek na p贸艂nocnym wybrze偶u; oni te偶 musieli odczuwa膰 niepok贸j, a przecie偶 siedzieli spokojnie, zatopieni w modlitwie.
Norberto westchn膮艂 ci臋偶ko. Tak trudno by艂o mu si臋 oderwa膰 od my艣li o straszliwych wydarzeniach, kt贸rych sta艂 si臋 艣wiadkiem. A jeszcze na dodatek ta perspektywa ogromnego, pe艂nego zgie艂ku miasta. Chocia偶, kto wie... Mo偶e ono pozwoli chocia偶 na chwil臋 zapomnie膰 o widoku udr臋czonego cia艂a Adolfo.
Obok niego siedzia艂 brat Jimnez z Laredo, nadbrze偶nej wioski po艂o偶onej bardziej na zach贸d od San Sebastian. Wkr贸tce po starcie Jimnez oderwa艂 si臋 od okna i nachyli艂 si臋 do Norberto.
- Mamy si臋 podobno spotka膰 z najwy偶szymi ojcami wielebnymi naszego zakonu. A b臋dzie nas chyba ze czterdziestu.
- Czemu jednak nie wida膰 braci od nas znaczniejszych? - spyta艂 Norberto. - Brata Iglesiasa z Bilbao, czy Montoyi z Toledo.
- Pewnie dlatego - pad艂a odpowied藕 - 偶e wi臋cej dusz maj膮 pod swoj膮 opiek膮 i dlatego wi臋ksza by艂aby szkoda z ich nieobecno艣ci w tak niespokojnym czasie. - Tak samo i ja z pocz膮tku pomy艣la艂em, ale偶 sp贸jrz, bracie, wszyscy nale偶ymy do wiekowych ju偶 os贸b.
- Widocznie ojcowie prze艂o偶eni maj膮 zaufanie do naszego do艣wiadczenia.
- Ale m艂odsi maj膮 wi臋cej energii.
- I pytaj膮 za wiele. Ojciec genera艂 zapewne chce mie膰 do dyspozycji takie osoby, kt贸re wykonaj膮 polecenia bez szemrania.
By艂o w tych s艂owach co艣 niepokoj膮cego, ale Norberto nie chcia艂 si臋 w tej chwili nad tym zastanawia膰.
- A czy przypuszczasz, bracie, w jakim celu zostali艣my wezwani? - Od brata Francisco us艂ysza艂em, 偶e zostaniemy zawiezieni do Nuestra Senora de la Almudena. - Na twarzy kap艂ana pojawi艂 si臋 delikatny u艣miech. - Troch臋 dziwnie si臋 czuj臋: zostawiam sw贸j ma艂y ko艣ci贸艂ek, 偶eby jecha膰 do wielkiej katedry. Wsz臋dzie jednak spe艂nia膰 mo偶na s艂owa Jezusa: „Id藕cie i g艂o艣cie: Nadchodzi Kr贸lestwo Niebieskie”. Norberto spojrza艂 na innych braci. On te偶 z czci膮 powtarza艂 sobie s艂owa z Ewangelii 艣w. Mateusza, ale teraz daleko mu by艂o do spokoju i otuchy. Mia艂 wra偶enie, 偶e Jezus oddali艂 si臋 na pustyni臋, w艂a艣nie dlatego, 偶e nie m贸g艂 ju偶 艣cierpie膰 艣wiata przemocy i niemoralno艣ci, przes膮d贸w i podejrzliwo艣ci, chciwo艣ci i niezgody. W samotno艣ci potrafi艂 znale藕膰 w sobie si艂臋, aby stawi膰 temu 艣wiatu czo艂o. Ale jak偶e ma znale藕膰 w sobie t臋 si艂臋 ksi膮dz z ma艂ego San Sebastian?
Dlatego zamkn膮艂 oczy i pocz膮艂 偶arliwie si臋 modli膰, aby B贸g zechcia艂 mu da膰 moc i rozs膮dek, kt贸re pozwol膮 mu oprze膰 si臋 chaosowi, tumultowi i gwa艂towno艣ci wielkiego 艣wiata.
Samolot musia艂 kr膮偶y膰 nad Madrytem przez prawie p贸艂 godziny, zanim otrzyma艂 zezwolenie na l膮dowanie. Pierwsze艅stwo mia艂y maszyny wojskowe; przez okna mogli zobaczy膰, jakie ich mn贸stwo uwija艂o si臋 w powietrzu. Wyl膮dowali wreszcie przed dziesi膮t膮 i w drugim terminalu do艂膮czyli do innych zakonnik贸w. Norberto rozpozna艂 kilku: braci Alfredo Lastrasa z Walencji, Casto Sampedoro z Murcii i Cesara Floresa z Leon, ledwie jednak zdo艂a艂 u艣cisn膮膰 im d艂onie i wypowiedzie膰 kilka s艂贸w powitania, ju偶 ca艂a grupa musia艂a wsiada膰 do starego autobusu, kt贸ry zawi贸z艂 ich do katedry. Norberto usia艂 przy otwartym oknie, a miejsce obok zaj膮艂 brat Jimenez. Na Avenida de America prawie zupe艂nie nie by艂o ruchu i dojechali do Almudeny w nieca艂e dwadzie艣cia minut.
Ko艣ci贸艂 zacz臋to wznosi膰 w tym miejscu w pocz膮tku IX wieku, ledwie jednak po艂o偶ono fundamenty, pojawili si臋 Arabowie, kt贸rzy zbudowali w pobli偶u swoj膮 twierdz臋.
Kiedy Maur贸w wygnano, a na miejscu fortecy wzniesiono Pa艂ac Kr贸lewski, chciano te偶 podj膮膰 prace przy katedrze, temu jednak sprzeciwi艂 si臋 pot臋偶ny i zawistny arcybiskup Toledo, kt贸ry nie chcia艂 by jakakolwiek 艣wi膮tynia w Hiszpanii by艂a wi臋ksza od jego ko艣cio艂a, tym wi臋c, kt贸rzy chcieliby wznosi膰 przybytek bo偶y na ziemi skalanej przez niewiernych, zagro偶ono ekskomunik膮, a nawet 艣mierci膮. Dopiero siedemset lat p贸藕niej zacz臋艂a si臋 znowu budowa, chaotyczna jednak i z przerwami, z powodu braku funduszy, a czasami i ch臋ci, co spowodowa艂o, 偶e ko艣ci贸艂 przybra艂 form臋 zlepka r贸偶nych styl贸w i pomys艂贸w architektonicznych, kt贸ry zburzono wreszcie w 1870 roku. Na to miejsce mia艂 powsta膰 ko艣ci贸艂 w stylu neogotyckim. Wznoszenie rozpocz臋to w 1883, ale historia znowu si臋 powt贸rzy艂a i budow臋 zaniechano w 1940 roku, aby powa偶nie si臋 do niej zabra膰 dopiero w 1990. Tak偶e i teraz nie艂atwo by艂o zgromadzi膰 miliony peset i dopiero trzy tygodnie wcze艣niej po艂o偶ono ostatni膮 warstw臋 farby na filarach przy g艂贸wnym o艂tarzu. Zazgrzyta艂y biegi, autobus zwolni艂, by z Calle Mayor skr臋ci膰 na Calle de Bailn, gdzie tysi膮ce ludzi t艂oczy艂o si臋 przed wej艣ciem do ko艣cio艂a. Wsz臋dzie wida膰 by艂o uwijaj膮cych si臋 dziennikarzy i kamery telewizyjne, miejsca przy kraw臋偶nikach zaj臋艂y wozy transmisyjne.
Chocia偶 t艂um by艂 otoczony szpalerem policji, pojawienie si臋 autobusu z duchownymi sprawi艂o, 偶e ludzie, po艣r贸d kt贸rych wida膰 by艂o wielu starc贸w, kobiety i dzieci, zacz臋li wo艂a膰 o pomoc i zlitowanie, najwidoczniej przera偶eni i zrozpaczeni. Pasa偶erowie autobusu spogl膮dali na siebie w zdumieniu; l臋k zaczyna艂 udziela膰 si臋 tak偶e i im. Policjanci brutalnie spychali t艂um do ty艂u, aby zrobi膰 miejsce dla autobusu, kt贸ry powoli toczy艂 si臋 pod wej艣cie do katedry. Na jej stopniach pokaza艂 si臋 ojciec Francisco z megafonem w r臋ku i wezwa艂 t艂um do spokoju. Potem da艂 zna膰 czterdziestu pi臋ciu kap艂anom, 偶eby weszli do 艣rodka. Wst臋powali wolno po stopniach, ogl膮daj膮c si臋 za siebie; Norberto przypomnia艂 si臋 widok g艂odnych n臋dzarzy z Ruwandy czy bezdomnych z Nikaragui.
Gdy weszli do 艣rodka, wielkie drzwi zamkn臋艂y si臋 za nimi. Po zgie艂ku na zewn膮trz, panowa艂a tu og艂uszaj膮ca wr臋cz cisza. Nie tu jest 艣wiat prawdy, my艣la艂 z rozpacz膮 Norberto, prawd膮 jest ta trwoga i te 艂zy za drzwiami.
Ojciec Gonzalez modli艂 si臋 samotnie w absydzie. Szli naw膮 i s艂ycha膰 by艂o tylko szuranie st贸p i szelest habit贸w. Na przodzie kroczy艂 ojciec Francisco; kiedy dotarli do nawy poprzecznej, odwr贸ci艂 si臋, powstrzyma艂 ich ruchem wzniesionych d艂oni i dalej poszed艂 sam.
Norberto nie darzy艂 przesadn膮 sympati膮 swego duchowego zwierzchnika. Mo偶na by艂o spotka膰 si臋 z opini膮, 偶e dla zakonu jest dobrze, i偶 kieruje nim osoba, kt贸ra ceniona jest w Watykanie i ma szerokie koneksje w wielkim 艣wiecie. Dla szeregowych cz艂onk贸w zakonu wynika艂o z tego jednak bardzo niewiele czy zgo艂a nic, je艣li nie podzielali pogl膮d贸w swego genera艂a, nie przypochlebiali mu si臋, a nade wszystko je艣li nie zapewniali dop艂ywu odpowiednio hojnych datk贸w z parafii. Norberto podejrzewa艂, 偶e w istocie bardziej w tym wszystkim chodzi o dobro Orlando Gonzaleza ni偶 hiszpa艅skich jezuit贸w. Nigdy, rzecz jasna, nie posun膮艂by si臋 do jawnej krytyki ojca genera艂a, teraz jednak rozpaczliwie wr臋cz poczu艂, 偶e tutaj nie zaczerpnie tej si艂y, kt贸rej tak pragn膮艂, o kt贸r膮 si臋 modli艂 tak gor膮co. Si艂y wsp贸艂czucia i mi艂o艣ci, gotowe ca艂膮 moc zakonu wykorzysta膰 dla tych, kt贸rzy wo艂ali o pomoc po drugiej stronie masywnych wierzei. Nie m贸g艂 op臋dzi膰 si臋 od cynicznej my艣li, 偶e ojciec Gonzalez sam uczestniczy w rozgrywce politycznej, licz膮c na to, 偶e wielki wstrz膮s wzmocni jego w艂adz臋. Mo偶e spodziewa艂 si臋, 偶e nowy przyw贸dca do niego zwr贸ci si臋 o pomoc, licz膮c na legendarne pos艂usze艅stwo jezuit贸w. Gonzalez uni贸s艂 raptownie g艂ow臋, powsta艂 i wyszed艂 na 艣rodek. Wszyscy prze偶egnali si臋, gdy ich pob艂ogos艂awi艂. Wolno ruszy艂 przed siebie, zatrzyma艂 si臋 po kilku krokach, a jego poci膮g艂a, arystokratyczna twarz unios艂a si臋 ku dalekiemu sklepieniu ko艣cio艂a. - Wybacz nam, Panie, 偶e od 艣rodka zamkn臋li艣my drzwi Twojego przybytku, kiedy na zewn膮trz tak wielu ludzi oczekuje od nas pociechy i porady. Drzwi te zaraz si臋 otworz膮, bracia moi, a chocia偶 mnie wzywaj膮 obowi膮zki, ojciec Francisco przydzieli ka偶demu z was miejsce w 艣wi臋tej przestrzeni katedry, aby艣cie zasiad艂szy tam t艂umaczyli zagubionym ludziom, 偶e walka, kt贸ra si臋 teraz toczy, nie ich jest spraw膮. B贸g Wszechmog膮cy we藕mie ich w opiek臋, je艣li tylko zawierz膮 tym, kt贸rzy udr臋czonej Hiszpanii przywr贸ci膰 chc膮 pok贸j.
Dzi臋kuj臋 ka偶demu z was, 偶e z pokor膮 i ochoczym sercem stawili艣cie si臋 na moje wezwanie, aby wla膰 otuch臋 i spok贸j w dusze mieszka艅c贸w Madrytu. Musz膮 wiedzie膰, 偶e w czasach zam臋tu nie s膮 zostawieni samym sobie. A kiedy stolica si臋 ukoi i pok贸j powr贸ci do serc, przyjdzie czas, by dobr膮 nowin臋 zanie艣膰 reszcie kraju. Co powiedziawszy, ojciec genera艂 ruszy艂 przed siebie krokiem stanowczym i pewnym.
Serce Norberto przepe艂ni艂a gorycz i trwoga. Wi臋c na tym mia艂o to polega膰? Z ca艂ej Hiszpanii 艣ci膮gni臋to duchownych zaprawionych w tym, jak ma艂ych, biednych ludzi uczy膰 pokory wobec ich trudnego losu, aby pomogli zapanowa膰 nad rozgor膮czkowanym i wzburzonym t艂umem? Najpierw trzyma膰 ich niepewnych i wyl臋knionych przed drzwiami katedry, aby potem z艂aknionym pociechy s膮czy膰 w uszy s艂owa: „S艂uchaj i b膮d藕 pos艂uszny”? O nie, ojciec Gonzalez nie chcia艂 zabiega膰 o wzgl臋dy tych, kt贸rzy zburzyli spokojne 偶ycie narodu; on sam nale偶a艂 do ich grona. Mia艂 by膰 duchowym wodzem nowego porz膮dku.
31
Wtorek, 10.20 - Madryt
Mar铆a by艂a przekonana, 偶e genera艂 Amadori znajduje si臋 w Sali Tronowej Pa艂acu
Kr贸lewskiego, 偶eby jednak si臋 tam dosta膰, musia艂a zdoby膰 dwie rzeczy: mundur i
jakiego艣
sojusznika.
Najpierw trzeba si臋 by艂o zatroszczy膰 o mundur.
Zdoby艂a go w m臋skiej 艂azience. Pierwotnie by艂a to el carto de cambiar por los attendientes del rey - 艂azienka dla osobistych s艂u偶膮cych kr贸la. Teraz 偶o艂nierze wchodzili tam i wychodzili bez 偶adnego szacunku dla tradycji, a chocia偶 Mar铆a nie by艂a rojalistk膮, 偶ywi艂a wielki szacunek do historii i jej pomnik贸w.
Du偶e bia艂e pomieszczenie znajdowa艂o si臋 w po艂udniowo-zachodniej cz臋艣ci pa艂acu, nieopodal kr贸lewskiej sypialni. Dosta艂a si臋 tutaj, przechodz膮c od drzwi do drzwi. Kiedy zorientuj膮 si臋, 偶e uciek艂a, poszukiwania ogranicz膮 do okolic Sali Muzycznej i Tronowej.
Wiedz膮, 偶e chce si臋 dosta膰 do Amadoriego. K艂opot polega艂 na tym, jak to zrobi膰, 偶eby jej nie zauwa偶yli.
Mundur zawdzi臋cza艂a uprzejmo艣ci m艂odego sier偶anta. Wszed艂 do 艂azienki w towarzystwie dw贸ch innych podoficer贸w, a kiedy otworzy艂 drzwi kabiny, zobaczy艂 Mar铆臋, kt贸ra, wci艣ni臋ta w r贸g, mierzy艂a do niego z pistolet贸w. - Wchod藕 i zamknij drzwi - warkn臋艂a p贸艂g艂osem, a szum wentylatora nie pozwoli艂 s艂ysze膰 jej s艂贸w na zewn膮trz.
Wi臋kszo艣膰 ludzi dr臋twieje na widok broni. W trakcie tej kr贸tkiej chwili trzeba
wyda膰
stanowcze polecenie, kt贸re na og贸艂 zostanie wykonane. Je艣li nie utrafi si臋 we
w艂a艣ciwy
moment, panika mo偶e spowodowa膰 r贸偶ne reakcje u zaskoczonej osoby. Gdyby ofiara
okaza艂a
si臋 niepos艂uszna, Mar铆a by艂a gotowa ostrzeliwa膰 si臋 do ostatniego naboju, na
szcz臋艣cie jednak
sier偶ant zachowa艂 si臋 tak jak zdrowa cz臋艣膰 ludzko艣ci. Drzwi zamkn臋艂y si臋 za nim,
a ona
poleci艂a:
- R臋ce na g艂ow臋 i obr贸膰 si臋 do mnie ty艂em.
Teraz od艂o偶y艂a jeden z pistolet贸w na rezerwuar, a woln膮 r臋k膮 pozbawi艂a sier偶anta
broni, kt贸r膮 wsun臋艂a za pasek na plecach. Znowu z pistoletami w obu d艂oniach,
jednym z nich
tr膮ci艂a go w po艣ladek i szepn臋艂a:
- 艢ci膮gaj spodnie i siadaj na r臋kach.
Zrobi艂 to, co mu kaza艂a.
- Kiedy tamci b臋d膮 wychodzi膰, powiedz im, 偶eby nie czekali. Inaczej zginiesz. Mog艂aby przysi膮c, 偶e s艂yszy 艂omot jego serca. Po chwili odezwali si臋 towarzysze sier偶anta - na imi臋 mia艂 Garca - na co on odpowiedzia艂, 偶e jeszcze nie sko艅czy艂. Gdy tamtych ju偶 nie by艂o, kaza艂a mu wsta膰 i zdj膮膰 mundur, a potem obr贸ci膰 si臋 i ukl臋kn膮膰. - Nie zabijaj mnie - szepn膮艂 b艂agalnie. - Prosz臋.
- Nie zabij臋, je艣li b臋dziesz pos艂uszny.
Mia艂a dwa rozwi膮zania. Pierwsze polega艂o na tym, 偶eby zakneblowa膰 mu usta papierem toaletowym, z艂ama膰 mu palce, aby nie m贸g艂 go wyj膮膰 i przywi膮za膰 do rezerwuaru.
Wymaga艂o to czasu i nie da艂o si臋 zrobi膰 bez ha艂asu. Dlatego te偶 uderzy艂a go r臋koje艣ci膮 pistoletu w ty艂 g艂owy, co sprawi艂o, 偶e czo艂o wyr偶n臋艂o w r贸g muszli. Sier偶ant zapewne dozna艂 wstrz膮su m贸zgu, tam jednak gdzie drwa r膮bi膮, lec膮 wi贸ry. Z si艂膮, kt贸rej mo偶na si臋 by艂o u niej nie spodziewa膰, posadzi艂a nieszcz臋艣nika na sedesie, wzi臋艂a kurtk臋 i pistolety, nas艂uchiwa艂a chwil臋, czy nikt si臋 nie pojawi艂, a nast臋pnie przemkn臋艂a do s膮siedniej kabiny. Mundur by艂 zbyt obszerny, ale nie przesadnie. Nacisn臋艂a na w艂osy fura偶erk臋, oba pistolety skry艂a za paskiem pod po艂ami kurtki mundurowej. Buty troch臋 uwiera艂y. Zanim wyrzuci艂a swoje do pojemnika razem z reszt膮 ubrania, natar艂a podeszwami policzki, aby nie by艂y zbyt g艂adkie.
Kiedy przegl膮da艂a si臋 w lustrze, aby sprawdzi膰 efekty tych zabieg贸w, wesz艂o dw贸ch nast臋pnych podoficer贸w.
- Co tak si臋 grzebiesz, Garca? - warkn膮艂 jeden z nich w drodze do pisuaru. - Porucznik da艂 ka偶dej grupie pi臋膰 minut...
M贸wi膮cy urwa艂 i zatrzyma艂 si臋, ale Mar铆a nie da艂a mu czasu do namys艂u. Odwr贸ci艂a si臋, jednocze艣nie robi膮c krok do przodu, tak 偶e jej lewe kolano znalaz艂o si臋 za jego prawym, podczas gdy r臋ka oplot艂a szyj臋 i pchn臋艂a. Polecia艂 na plecy, a wolna lewa noga Mar铆i wznios艂a si臋 i z trzaskiem opad艂a na pier艣. Rozleg艂 si臋 chrz臋st p臋kaj膮cych 偶eber i przera藕liwe st臋kni臋cie. Drugi z sier偶ant贸w, kt贸ry sta艂 ju偶 przy pisuarze, obejrza艂 si臋, ale w tym samym momencie prawe kolano Mar铆i ugodzi艂o go w ko艣膰 ogonow膮. Impet ciosu cisn膮艂 nim o bia艂膮 艣cian臋; odbiwszy si臋 od niej polecia艂 na bia艂e kafle posadzki. Kopni臋cie w skro艅 sprawi艂o, 偶e znieruchomia艂, co w chwil臋 potem spotka艂o tak偶e pierwszego z zaatakowanych. Ci臋偶ko dysz膮c, opar艂a si臋 o umywalk臋. Na ca艂y atak z艂o偶y艂a si臋 sekwencja ruch贸w, kt贸re zewn臋trznemu obserwatorowi mog艂yby si臋 wyda膰 lekkie i wykonane bez wysi艂ku. O tym jednak zadecydowa艂y lata trening贸w, zmagazynowane w postaci pami臋ci mi臋艣niowej, teraz jednak czu艂a, ile kosztowa艂y j膮 ciosy, kt贸re otrzyma艂a w Sali Muzycznej. A przecie偶 najwa偶niejsza cz臋艣膰 zadania ci膮gle by艂a przed ni膮. Zwil偶y艂a usta wod膮 i po艣piesznie ruszy艂a do drzwi.
Wysz艂a z nich stanowczym krokiem i bez chwili wahania skr臋ci艂a w prawo, a nast臋pnie w lewo. Znowu by艂a na korytarzu prowadz膮cym do Sali Tronowej.
W r贸wnych odst臋pach od siebie sta艂y grupki 偶o艂nierzy, ale nie spogl膮daj膮c na
nich
sz艂a szybko, z lekko zmarszczonym czo艂em, jakby zaaferowana rozkazem, kt贸ry
w艂a艣nie
otrzyma艂a. Pami臋ta艂a jednak o tym, aby oddawa膰 honory oficerom. Wa偶ne jest to,
aby z
twego zachowania wynika艂o, 偶e stanowisz jeden z wielu element贸w otoczenia, gdy偶
wtedy
inni przestaj膮 ci臋 zauwa偶a膰. Pewna siebie zmierza艂a w kierunku Sali
Halabardnik贸w. Kiedy
znajdzie si臋 w 艣rodku, do Amadoriego pomog膮 jej dotrze膰: bro艅, fortel i dw贸ch
szczeg贸lnych
pomocnik贸w.
32
Wtorek, 04.30 - Waszyngton
Mike Rodgers przy艂膮czy艂 si臋 do Paula Hooda, aby wraz z nim oczekiwa膰 informacji o Iglicy. Wkr贸tce potem Steve Burkow zadzwoni艂 z wiadomo艣ciami z Bia艂ego Domu. Kr贸l hiszpa艅ski rozmawia艂 ze swej rezydencji w Barcelonie z prezydentem. Oficerowie dochowuj膮cy mu lojalno艣ci potwierdzali, 偶e genera艂 Rafael Amadori, szef wywiadu wojskowego, przeni贸s艂 sw贸j sztab do Sali Tronowej Pa艂acu Kr贸lewskiego. Hood i Rodgers spojrzeli na siebie, a ten drugi bez s艂owa si臋gn膮艂 po telefon, 偶eby porozumie膰 si臋 z Luisem. Na twarzy Hooda pojawi艂 si臋 sk膮py u艣mieszek. - Nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci, je艣li chodzi o plany Amadoriego - ci膮gn膮艂 Burkow.
-
Prezydent poinformowa艂 kr贸la, 偶e oddzia艂 Iglicy jest w Madrycie, i uzyska艂 akceptacj臋 dla wszystkich koniecznych poczyna艅.
Hood poczu艂 odrobin臋 ulgi, chocia偶 i tak wykonywaliby rozkazy prezydenta, dobrze by艂o wiedzie膰, 偶e nie jest to na przek贸r woli w艂adcy Hiszpanii. - Zwr贸膰 uwag臋 na s艂owo „koniecznych”. Kr贸l nie jest w najlepszym nastroju - m贸wi艂 dalej Burkow. - Oznajmi艂, 偶e najprawdopodobniej nie uda si臋 utrzyma膰 Hiszpanii w dawnym kszta艂cie. „Zbyt wiele upior贸w przesz艂o艣ci si臋 rozszala艂o”, mia艂 powiedzie膰. Ostrzeg艂 prezydenta, 偶e abdykuje, je艣li ONZ i NATO b臋d膮 usi艂owa艂y powstrzyma膰 hiszpa艅ski nar贸d od wyra偶enia swej woli.
- A co to zmieni? - 偶achn膮艂 si臋 Hood. - Przecie偶 i tak jego funkcja jest przede wszystkim tytularna.
- To prawda, ale by艂by to gest pod adresem rodak贸w: Je艣li chcecie autonomii, to przynajmniej ja nie staj臋 wam na drodze”. Zarazem jednak twardo obstaje przy tym, 偶e nie zamierza odda膰 w艂adzy w r臋ce uzurpatora.
- Niez艂y pasztet - mrukn膮艂 Hood. - I chcia艂abym i boj臋 si臋. - Gdyby mia艂o doj艣膰 do abdykacji to tylko wtedy, kiedy Amadori nie b臋dzie ju偶 zagro偶eniem - wyja艣ni艂 Burkow. No tak, by艂 w tym pewien sens. - Na jakim etapie jest twoja grupa?
- Czekamy na wiadomo艣膰. Iglica za chwil臋 powinna zna...
- Ju偶 s膮 - wpad艂 mu w s艂owo Rodgers.
- Poczekaj, Steve - rzuci艂 Hood i do Mike'a: - S膮?
- Darrell otrzyma艂 w艂a艣nie meldunek od Augusta. Iglica rozlokowa艂a si臋 po wschodniej stronie opery. Nikt im nie przeszkadza, maj膮 dobry widok na pa艂ac. Wydaje si臋, 偶e 偶o艂nierze koncentruj膮 si臋 jedynie na jego ochronie. August czeka na dalsze rozkazy.
- Podzi臋kuj Darrellowi - mrukn膮艂 Hood i przekaza艂 wiadomo艣膰 Burkowowi. Jednocze艣nie przegl膮da艂 plik z planem sytuacyjnym dostarczonym p贸艂 godziny wcze艣niej przez McCaskeya. By艂a to mapa tej cz臋艣ci Madrytu, nast臋pnie dok艂adne plany pa艂acu z rozrysowanymi wariantami dostania si臋 do 艣rodka i ataku. Obserwatorzy Interpolu oceniali zgromadzone tam si艂y na czterystu, pi臋ciuset 偶o艂nierzy, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 znajdowa艂a si臋 wok贸艂 po艂udniowego skrzyd艂a pa艂acu, gdzie mie艣ci艂a si臋 Sala Tronowa. - Gdyby mieli zaczyna膰 teraz, jaki b臋dzie plan? - spyta艂 Burkow.
Mike stan膮艂 za plecami Paula, kt贸ry prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik. - Na p贸艂nocno-zachodnim rogu P艂aza de Oriente jest wej艣cie do kana艂u - powiedzia艂 Hood - z kt贸rego mo偶na przej艣膰 do podziemi stanowi膮cych kiedy艣 cz臋艣膰 twierdzy arabskiej.
- A jak dostan膮 si臋 do kana艂u?
- U偶yj膮 starego triku. B臋dzie troch臋 zamieszania, zapal膮 si臋 艣mieci w koszu, smrodliwy, g臋sty dym.
- Rozumiem.
- Podziemia z kolei 艂膮cz膮 si臋 z lochami pa艂acowymi, kt贸rych nie u偶ywa si臋 od prawie dwustu lat. Nie otworzyli ich nawet dla zwiedzaj膮cych. Mo偶e w przekonaniu, 偶e zawsze par臋 odludnych cel mo偶e si臋 przyda膰. W ka偶dym razie, lochy znajduj膮 si臋 pod Sal膮 Kobierc贸w, a stamt膮d ju偶 blisko do Tronowej.
- 呕e blisko to prawda, ale wsz臋dzie jest pewnie mn贸stwo 偶o艂nierzy - wtr膮ci艂 si臋 Rodgers. - Je艣li b臋dzie to akcja typu Kafar, mo偶e by膰 wiele ofiar. - Kafar? - powt贸rzy艂 pytaj膮cym g艂osem Burkow.
- Uderzenie i odskok, bez troszczenia si臋 o pozory i podkradanie.
- Rozumiem.
- Chcieli艣my poczeka膰, czy nie dostaniemy jakiego艣 znaku od naszego cz艂owieka wewn膮trz.
- To ta policjantka z Interpolu, kt贸ra podda艂a si臋 偶o艂nierzom? - upewni艂 si臋 Burkow.
- Tak. Tyle 偶e nie wiemy, czy b臋dzie usi艂owa艂a si臋 z nami skontaktowa膰, czy zrobi co艣 na w艂asn膮 r臋k臋. Tak czy owak, czekamy.
Zapad艂a chwila milczenia, a potem Burkow rzek艂:
- Pami臋tajcie tylko, 偶e czas gra na nasz膮 niekorzy艣膰. Im d艂u偶ej Amadori pozostaje panem sytuacji, tym bardziej uwiarygodnia si臋 w oczach ludzi. Jest taki moment, w kt贸rym uzurpator przestaje by膰 rebeliantem, a staje si臋 bohaterem.
- Zdajemy sobie z tego spraw臋 - odrzek艂 Hood - ale Amadoriemu chyba jeszcze do
tego daleko. Na razie mamy do czynienia z lokalnymi buntami i, na ile wiemy,
nikt nigdzie
oficjalnie nie wymieni艂 jego nazwiska jako tego, kt贸ry przejmuje w艂adz臋. My艣l臋,
偶e potrzeba
mu poparcia jeszcze kilku wa偶nych os贸b.
- Obawiam si臋, 偶e ma ju偶 ich wiele po swojej stronie.
- Do publicznego wyst膮pienia mamy chyba jeszcze godzin臋, mo偶e dwie.
- Wi臋c czekamy?
- Iglica jest na miejscu i w pe艂nej gotowo艣ci. My za艣 mo偶emy uzyska膰 jakie艣 dalsze informacje, kt贸re u艂atwi膮 akcj臋.
- Zw艂oka te偶 niesie ze sob膮 ryzyko - powiedzia艂 Burkow. - Genera艂 Zandt zwraca uwag臋, 偶e Amadori mo偶e wzmocni膰 ochron臋. To on jest naszym pierwotnym i najwa偶niejszym obiektem.
- Zgoda, Steve - odpar艂 Hood.- Ale mamy tam tylko Iglic臋. Je艣li nierozwa偶nie u偶yjemy ludzi z Iglicy, nie tylko narazimy ich 偶ycie, ale tak偶e i powodzenie ca艂ej misji. - Zerkn膮艂 na zegar w komputerze, kt贸ry dzi臋ki „Pluskwie” Bennetowi wskazywa艂 zar贸wno czas waszyngto艅ski, jak i madrycki. - W Hiszpanii jest prawie jedenasta - ci膮gn膮艂. - Poczekajmy do po艂udnia. Je艣li nie b臋dziemy mieli 偶adnego znaku od Mar铆i Corneja, Iglica uderza.
- Pami臋taj, wiele mo偶e si臋 zdarzy膰 przez godzin臋. Oby nie sta艂o si臋 tak, 偶e zaatakujecie ju偶 nie zdrajc臋, lecz bohatera narodowego. - Wiem, wiem - mrukn膮艂 z lekka zniecierpliwiony Hood. - Potrzebuj臋 wi臋cej informacji.
- Pos艂uchaj. - Burkow by艂 nie tyle zniecierpliwiony, ile z艂y. - Masz jeden z najlepszych oddzia艂贸w specjalnych na 艣wiecie, ale ka偶esz mu tkwi膰 w miejscu, czekaj膮c nie wiadomo na co. Musimy zaryzykowa膰.
- Nie - stanowczo sprzeciwi艂 si臋 Hood. - To z艂y pomys艂. Chc臋 da膰 Mar铆i jeszcze godzin臋.
- Po co? - gniewnie spyta艂 Burkow. - S艂uchaj, je艣li masz pietra... - Pietra? - uni贸s艂 si臋 Hood. - Pos艂uchaj mnie. Ten facet z zimn膮 krwi膮 kaza艂 zastrzeli膰 moj膮 blisk膮 kole偶ank臋. Bez zmru偶enia oka m贸g艂bym go przypieka膰 na wolnym ogniu. - Wi臋c w czym problem?
- W tym, 偶e nie opracowali艣my jeszcze dok艂adnie strategii odwrotu. - A co ma do tego ta Hiszpanka? - spyta艂 Burkow. - Wyjd膮 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 wejd膮.
- Chodzi nie o samo fizyczne wyj艣cie, ale o odpowiedzialno艣膰. Kto ma j膮 na siebie wzi膮膰? Czy prezydent ustali艂 to z Jego Kr贸lewsk膮 Mo艣ci膮? - Nie wiem. Nie by艂o mnie przy rozmowie.
- A je艣li kto艣 z Iglicy wpadnie, co wtedy? B臋dziemy udawa膰 niewini膮tka, 偶e to jacy艣 najemnicy albo przekroczenie kompetencji? I niech si臋 dalej sami troszcz膮 o siebie?
- Czasami tak si臋 zdarza. Ryzyko, o kt贸rym dobrze wiedz膮. - Czasami tak si臋 zdarza, ale nie nale偶y rezygnowa膰 z innych mo偶liwo艣ci. A mamy Hiszpank臋, kt贸r膮 mo偶emy wykorzysta膰 w akcji. Patriotk臋, kt贸rej Iglica b臋dzie tylko pomaga膰, przynajmniej niech to tak wygl膮da w oczach publiczno艣ci. Burkow milcza艂.
- Dlatego zamierzam poczeka膰, czy Mar铆a nie nawi膮偶e kontaktu. A co do samego Amadoriego, mo偶esz si臋 nie ba膰: nie czuj臋 ani odrobiny lito艣ci dla sukinsyna.
Po d艂ugiej przerwie Burkow spyta艂:
- Czy mog臋 zatem powiedzie膰 prezydentowi, 偶e atak nast膮pi najp贸藕niej w po艂udnie?
- Tak.
- W porz膮dku. Na razie tyle - powiedzia艂 zimno Burkow i roz艂膮czy艂 si臋.
Hood zerkn膮艂 na Rodgersa, kt贸ry przygl膮da艂 mu si臋 z u艣miechem na twarzy.
- No, bracie. Pokaza艂e艣 rogi. Dumny jestem z ciebie.
- Dzi臋ki, Mike. - Hood wy艂膮czy艂 monitor i przetar艂 oczy pi臋艣ci膮. - Bo偶e, jaki
jestem
zm臋czony.
- Po艂贸偶 si臋 na chwil臋. Ja ci臋 zast膮pi臋.
- Nie, dop贸ki akcja trwa. Ale mam pro艣b臋.
- Wal.
Hood si臋gn膮艂 po telefon.
- Nacisn臋 na Boba i Stephena; niech stan膮 na g艂owie, ale niech mi znajd膮 Mar铆臋. Ty sprawd藕 w tym czasie, czy Darrell nie m贸g艂by w czym艣 pom贸c. Mo偶e kto艣 kiedy艣 za艂o偶y艂 pods艂uch w pa艂acu, jaki艣 przeciwnik kr贸la, kt贸rego mo偶na czym艣 postraszy膰. - Sprawdz臋.
- Dopilnuj, 偶eby poinformowa艂 Iglic臋, dlaczego czekamy.
Rodgers kiwn膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Hood zadzwoni艂 do Herberta i Viensa. Kiedy sko艅czy艂, ukry艂 twarz w r臋kach opartych 艂okciami o biurko.
By艂 zm臋czony i wcale nie czu艂 dumy. Wprost przeciwnie. Czu艂 niesmak do siebie z racji agresji, kt贸ra budzi艂a si臋 w nim, gdy my艣la艂 o Amadorim jako sprawcy 艣mierci Marthy Mackall. 艢mier膰 za 艣mier膰, gra, w kt贸rej sztonami by艂y ludzkie istnienia - oto jego codzienno艣膰.
W ko艅cu jednak wszystko si臋 sko艅czy. Amadori b臋dzie martwy albo Hiszpania b臋dzie nale偶e膰 do Amadoriego, ale wtedy to 艣wiat b臋dzie si臋 martwi膰, a nie Hood, on za艣 wr贸ci do domu, gdzie czeka膰 na niego b臋dzie tylko kilka prywatnych satysfakcji, kilka okropnych wspomnie艅 i perspektywa na par臋kolejnych, je艣li praca w Centrum potrwa nieco d艂u偶ej.
Ale by艂o co艣 wi臋cej.
Nigdy nie potrafi sk艂oni膰 Sharon, by na wszystko spojrza艂a jego oczyma, ale kiedy siedzia艂 tak teraz, sam przed sob膮 musia艂 przyzna膰, 偶e wcale nie jest pewien s艂uszno艣ci obranej drogi. Czy lepiej podejmowa膰 wielkie zawodowe wyzwania i zyskiwa膰 podziw Mike'a Rodgersa, czy te偶 mie膰 mniej wymagaj膮c膮 prac臋, ale za to m贸c cieszy膰 si臋 mi艂o艣ci膮 偶ony i dzieci oraz ma艂ymi wsp贸lnymi rado艣ciami.
Ale dlaczego niby mia艂bym wybiera膰? - obruszy艂 si臋, ale dobrze zna艂 odpowied藕. Je艣li chcia艂o si臋 nale偶e膰 do kr臋gu najwy偶szych elit, trzeba by艂o inwestowa膰 w to czas i zapa艂. Aby odzyska膰 rodzin臋, musia艂 zrezygnowa膰 z przebywania na szczytach. Mo偶e znajdzie posad臋 w banku, mo偶e na uniwersytecie, mo偶e jeszcze gdzie indziej, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 b臋dzie to praca, kt贸ra pozostawi mu czas na koncerty skrzypcowe, rozgrywki baseballa czy nawet na wsp贸lne obejrzenie telewizji.
Wyprostowa艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 klawiatur臋, na kt贸rej wystuka艂:
Panie prezydencie,
Niniejszym rezygnuj臋 ze stanowiska dyrektora Centrum.
Z wyrazami szacunku
Paul Hood
33
Wtorek, 10.32 - Madryt
Kiedy Mar铆a znalaz艂a si臋 wreszcie w pobli偶u Sali Halabardnik贸w musia艂a wyj艣膰 na otwart膮 przestrze艅. A偶 tutaj uda艂o jej si臋 dotrze膰 stosunkowo 艂atwo. By艂y ca艂e ci膮gi pokoj贸w po艂膮czonych przej艣ciami, kilka wi臋c tylko razy musia艂a wychodzi膰 na korytarz, od dalszego ko艅ca, kt贸rego pod膮偶ali jej 艣ladem 偶o艂nierze, metodycznie zagl膮daj膮c do ka偶dego pomieszczenia. By艂o niemal pewne, 偶e to jej szukaj膮.
Raz spr贸bowa艂a po艂膮czy膰 si臋 z Luisem, ale telefon pa艂acowy by艂 g艂uchy, a ba艂a si臋 pr贸bowa膰 zdoby膰 radiotelefon od kt贸rego艣 z oficer贸w. Dobrze wiedzia艂a, 偶e najlepiej by艂oby jak najmniej rzuca膰 si臋 w oczy, teraz jednak nie mia艂a wyboru, musia艂a ruszy膰 przez 艣rodek holu, w kt贸rego bocznej 艣cianie znajdowa艂o si臋 wej艣cie do sali. Na nieszcz臋艣cie, chocia偶 w armii hiszpa艅skiej s艂u偶y艂y kobiety, to jedynie w s艂u偶bach pomocniczych, nigdy w jednostkach liniowych, tutaj w ka偶dym razie 偶adnej dot膮d nie widzia艂a. To dlatego musia艂a przej艣膰 przez hol jak naj艣pieszniej. Fura偶erka skrywa艂a jej w艂osy, kurtka maskowa艂a piersi, ale przecie偶 jej sylwetka zawsze b臋dzie si臋 r贸偶ni艂a od m臋skiej. Nie wolno jej by艂o sprowokowa膰 nikogo do zbyt d艂ugiego namys艂u. Problem polega艂 na tym, 偶e nie da艂o si臋 i艣膰 zbyt wolno, ale z drugiej strony nie mog艂a te偶 biec, bo to r贸wnie偶 wzbudzi艂oby niepotrzebne zainteresowanie. Serce 艂omota艂o jej jak oszala艂e, bola艂o j膮 ca艂e cia艂o, ale dobrze wiedzia艂a, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra. Kilku 偶o艂nierzy obrzuci艂o j膮 spojrzeniem, ona jednak sz艂a z twarz膮 nieruchom膮 i oczyma wpatrzonymi przed siebie; nikt nie usi艂owa艂 jej zatrzyma膰. Mia艂a ju偶 skr臋ca膰 do Sali Halabardnik贸w, kiedy wynurzy艂a si臋 z niej znajoma posta膰; kapitan, kt贸ry kaza艂 si臋 nad ni膮 zn臋ca膰, omal na ni膮 nie wpad艂. Zasalutowa艂a i zr臋cznie go wymin臋艂a, maj膮c nadziej臋, 偶e r臋ka zas艂oni jej rysy. Teraz potrzebowa艂a ju偶 tylko kilkunastu sekund.
Przed sob膮 zobaczy艂a Juana i Ferdinanda. Siedzieli na skraju grupy ze skrzy偶owanymi nogami i spuszczonymi g艂owami. Liczba je艅c贸w chyba si臋 zmniejszy艂a, byli te偶 bardziej niespokojni, co mog艂o wynika膰 z l臋ku o nieobecnych, albo mo偶e z faktu, 偶e mniej by艂o tak偶e wartownik贸w; mo偶e to ich widzia艂a, jak przeszukiwali pokoje.
- Sta膰! - us艂ysza艂a za sob膮 podniesiony g艂os. Juan i Ferdinand podnie艣li g艂owy,
Mar铆a
ani my艣la艂a pos艂ucha膰.
- Sta膰! - rykn膮艂 kapitan. - Sier偶ancie! Do was m贸wi臋!
Od Juana dzieli艂o j膮 jeszcze dwadzie艣cia krok贸w, patrzy艂 na ni膮, najwyra藕niej nie poznaj膮c. Za 偶yw膮 barier膮 z cia艂 znajdowa艂o si臋 wej艣cie do Sali Tronowej, przed kt贸rym nadal trwali dwaj wartownicy i tak偶e oni przypatrywali jej si臋 teraz z zainteresowaniem.
Musia艂a si臋 tam dosta膰, a nie mog艂a tego zrobi膰 w pojedynk臋. - Mam z艂o偶y膰 meldunek genera艂owi - odpowiedzia艂a, nie odwracaj膮c si臋 i nie zatrzymuj膮c.
Teraz liczy艂y si臋 ju偶 u艂amki sekund. Aby tylko znale藕膰 si臋 jak najbli偶ej Juana.
Odezwa艂a si臋 po to, by rozpozna艂 jej g艂os.
- To ty! - wrzasn膮艂 oficer. - Ani kroku dalej i r臋ce do g贸ry!
Mar铆a zwolni艂a, ale nie zatrzyma艂a si臋.
- Powiedzia艂em: „Ani kroku dalej”!!!
By艂a tu偶 przed rz臋dem je艅c贸w. Znieruchomia艂a.
- A teraz r臋ce do g贸ry. Powoli. 呕adnych gwa艂townych ruch贸w, bo strzelam.
Wykona艂a polecenie, ale zobaczy艂a te偶, jak oczy Juana rozszerzaj膮 si臋 w b艂ysku
zrozumienia. Nikt z 偶o艂nierzy stoj膮cych pod 艣cianami nie si臋ga艂 na razie po
bro艅, ale by艂o to
kwesti膮 kilku sekund.
- Kapralu!
Jeden z podoficer贸w stoj膮cych przed Sal膮 Tronow膮 poderwa艂 si臋 jak podci臋ty biczem.
- Tak jest, panie kapitanie!
- Odebra膰 jej bro艅!
- Moje nogi - j臋kn臋艂a Mar铆a i zacz臋艂a si臋 s艂ania膰. - Czy mog臋 usi膮艣膰?
- Nie! - warkn膮艂 kapitan.
- Zbili艣cie mnie tak bardzo...
- Milcze膰!!!
Mar铆a powoli osuwa艂a si臋 niczym zemdlona. Kapral przedziera艂 si臋 w jej kierunku mi臋dzy wi臋藕niami. Nie by艂o ju偶 ani chwili do stracenia. Nie przypuszcza艂a, 偶eby tu j膮 zastrzelili, szczeg贸lnie gdy znajdzie si臋 na posadzce, mog艂oby to bowiem wywo艂a膰 panik臋 po艣r贸d siedz膮cych. Z g艂o艣nym j臋kiem run臋艂a na kolana tu偶 przed Juanem. - Wsta膰!!! - dar艂 si臋 w艣ciekle kapitan.
Mar铆a udaj膮c, 偶e stara si臋 wykona膰 rozkaz, polecia艂a do przodu, niepostrze偶enie wydoby艂a zza pasa pistolety zabrane w toalecie podoficerom i wcisn臋艂a je Juanowi w r臋ce.
Ferdinand nachyli艂 si臋, aby jej pom贸c, a wtedy towarzysz wcisn膮艂 mu pistolet pod
zgi臋t膮
nog臋.
- Amadori jest w Sali Tronowej - szepn臋艂a Mar铆a.
- Nie uda...
- Musimy! - sykn臋艂a. - I tak ju偶 po nas!
Kapral nachyli艂 si臋 nad Mar铆膮 i chwyci艂 j膮 za ko艂nierz. J臋kn臋艂a i zatoczy艂a si臋 na prawo, a ledwie usun臋艂a si臋 z drogi, Juan strzeli艂 podoficerowi w udo. Ten z krzykiem polecia艂 do ty艂u, wypuszczaj膮c z d艂oni Llam臋, kt贸r膮 natychmiast 艂apczywie chwyci艂y r臋ce kt贸rego艣 z je艅c贸w. Mar铆a tymczasem odzyska艂a r贸wnowag臋, wyrwa艂a zza paska na plecach trzeci ze zdobycznych pistolet贸w i wycelowa艂a w kapitana.
Ten jednak trzyma艂 ju偶 w r臋ku swoj膮 Berett臋 i strzeli艂 dwa razy. Jeden z
pocisk贸w
ugodzi艂 Mar铆臋 w lewy bok; bolesne szarpni臋cie sprawi艂o, 偶e chybi艂a. Zwali艂a si臋
na
m臋偶czyzn臋, kt贸ry pochwyci艂 pistolet kaprala; czapka zlecia艂a jej z g艂owy i w艂osy
si臋
rozsypa艂y.
- Mordercy!
Z tym okrzykiem Juan zerwa艂 si臋, zanim jednak zd膮偶y艂 cokolwiek zrobi膰, kula trafi艂a go w lew膮 艂opatk臋. Okr臋ci艂 si臋 z rozrzuconymi r臋kami, pistolet zagrzechota艂 o posadzk臋, zr臋cznie w chwil臋 potem chwycony przez kapitana.
- Zosta艅 na posterunku! - krzykn膮艂 oficer do drugiego z kaprali, kt贸ry oderwa艂 si臋 od wej艣cia do Sali Tronowej.
Teraz wszyscy wartownicy trzymali ju偶 bro艅 gotow膮 do strza艂u, gro藕nie
spogl膮daj膮c
na je艅c贸w. W otwartych drzwiach Sali Tronowej stan膮艂 adiutant genera艂a
Amadoriego,
pu艂kownik Antonio Aguirre, z pistoletem w r臋ku. Wysoki, barczysty m臋偶czyzna
ogarn膮艂
wzrokiem ca艂膮 scen臋 i warkn膮艂:
- Jakie艣 problemy, kapitanie Infiesta?
- Nie, panie generale. Ju偶 nie.
- Kto to? - spyta艂 Aguirre, wskazuj膮c luf膮 Juana.
- Jej wsp贸lnik - odpowiedzia艂 kapitan.
- A ona co za jedna?
- Szpieg - zwi臋藕le poinformowa艂 Infiesta.
Mar铆a usi艂owa艂a si臋 podnie艣膰, z r臋k膮 przyci艣ni臋t膮 do zranionego boku. - Nie jestem szpiegiem, panie pu艂kowniku - zaprotestowa艂a. - Nazywam si臋 Mar铆a Corneja, jestem agentk膮 Interpolu. Dosta艂am si臋 tutaj, 偶eby przekaza膰 genera艂owi Amadoriemu wa偶n膮 wiadomo艣膰. Tymczasem ten cz艂owiek - kiwn臋艂a g艂ow膮 w kierunku kapitana - nie tylko nie chcia艂 mnie przepu艣ci膰, ale na dodatek skatowa艂. - Teraz ma pani okazj臋 przekaza膰 swoj膮 wiadomo艣膰 - oznajmi艂 ozi臋ble Aguirre. - S艂ucham.
- Nie... nie tutaj - wyb膮ka艂a.
- Tutaj. I zaraz.
Mar铆a przymkn臋艂a oczy.
- Kr臋ci mi si臋 w g艂owie. Jestem ranna. Musz臋...
- To pewne, 偶e musisz - przerwa艂 jej pu艂kownik. - Kapitanie, zabra膰 j膮 i jej wsp贸lnika, wydusi膰 z nich wszystko, a potem... Sami wiecie.
- Panie pu艂kowniku! - krzykn臋艂a Mar铆a i zrobi艂a dwa niepewne kroki w jego kierunku.
Sala Tronowa by艂a jak magnes; gdyby tylko do niej dotar艂a, to mo偶e...
Poczu艂a r臋k臋 chwytaj膮c膮 j膮 za w艂osy.
- P贸jdziesz ze mn膮! - w艣ciekle sykn膮艂 Infiesta, odwr贸ci艂 j膮 i na p贸艂 powl贸k艂 za
sob膮,
gdy偶 nogi odmawia艂y Mar铆i pos艂usze艅stwa.
- Bra膰 tak偶e i jego - rzuci艂 przez rami臋 kapitan.
Dw贸ch wartownik贸w podskoczy艂o do Juana, chwyci艂o pod pachy i poderwa艂o na nogi.
Z j臋kiem zwis艂 im na r臋kach, wi臋c zacz臋li go ci膮gn膮膰.
Pu艂kownik cofn膮艂 si臋 za pr贸g i zamkn膮艂 drzwi.
Trzask zasuwy zabrzmia艂 w uszach Mar铆i jak d藕wi臋k dzwonu obwieszczaj膮cego koniec Hiszpanii. By艂a ju偶 tak blisko, a przecie偶 wszystko si臋 sko艅czy艂o. Potyka艂a si臋, ale r臋ka zaci艣ni臋ta na jej w艂osach nie pozwala艂a upa艣膰. Ca艂e cia艂o by艂o jednym wielkim b贸lem.
- Gdzie... gdzie idziemy? - wybe艂kota艂a.
- Na zewn膮trz. Tam dowiemy si臋, co to za wa偶na wiadomo艣膰. Wiedzia艂a ju偶, 偶e najpierw brutalnie zmusz膮 j膮 do m贸wienia, a potem, jak wcze艣niej innych pojmanych, ustawi膮 pod murem. I rozstrzelaj膮.
34
Wtorek, 10.46 - Madryt
Kiedy tylko w pa艂acu rozbrzmia艂y odg艂osy wystrza艂贸w, pu艂kownik August oboj臋tnym ruchem wydoby艂 z kieszeni spodni telefon kom贸rkowy. Wybra艂 numer Luisa, ale nieruchom膮 twarz nadal wystawia艂 do s艂o艅ca, niczym najnormalniejszy turysta. Z wyj膮tkiem Pupshawa, wszyscy inni cz艂onkowie Iglicy zaj臋ci byli studiowaniem przewodnik贸w po stolicy Hiszpanii.
Pupshaw znajdowa艂 si臋 na ulicy z nog膮 opart膮 o zderzak samochodu. W jednym z zako艅cze艅 sznurowad艂a w lewym bucie znajdowa艂 si臋 silny koncentrat chloroacetofenylu, substancji wydzielaj膮cej gaz 艂zawi膮cy. Drugie zako艅czenie mie艣ci艂o spiral臋 termiczn膮, kt贸ra uaktywnia艂a si臋 po zdj臋ciu ze sznurowad艂a. Na艂o偶ona na pierwsz膮 skuwk臋, w dwie minuty p贸藕niej powodowa艂a wydzielenie si臋 gazu.
- Tu pa艂karz - powiedzia艂 August. - Na stadionie jest trzech graczy. - Co znaczy艂o, 偶e w pa艂acu oddano trzy strza艂y. - Zdaje si臋 bardzo blisko naszej bazy. - Mo偶e nasi koledzy zacz臋li rozgrzewk臋 - powiedzia艂 Luis, na chwil臋 zamilk艂, a potem doda艂: - Trener ka偶e zebra膰 si臋 ko艂o drugiej bazy, a sam zobaczy, co dzieje si臋 w szatni.
Drug膮 baz膮 by艂 loch poni偶ej Sali Kobierc贸w. Szatni膮 byli obserwatorzy Interpolu.
- Jasne. Ruszamy.
August schowa艂 telefon, kaza艂 reszcie przygotowa膰 si臋, a nast臋pnie podni贸s艂 r臋k臋 ze skrzy偶owanym drugim i trzecim palcem. Szeregowiec Pupshaw odpowiedzia艂 tym samym gestem. Skrzy偶owane palce oznacza艂y po艂膮czenie skuwek. Oddzia艂ek Augusta ruszy艂 w kierunku w艂azu w p贸艂nocno-zachodnim k膮cie Plaza de Oriente. Wcze艣niej sfilmowali to miejsce, a potem starannie obejrzeli ta艣m臋 wideo. Kapral Prementine oraz szeregowi George i Scott trzymali w r臋kach s艂uchawki od walkman贸w, w ka偶dej chwili gotowi zaczepi膰 je za otwory w klapie i podnie艣膰 do g贸ry. S艂uchawki, wykonane z tytanu, by艂y w stanie wytrzyma膰 daleko wi臋kszy ci臋偶ar. August i Sandra DeVonne szli obj臋ci ramionami, roze艣miani, wpatrzeni w siebie niczym para zakochanych. Naprawd臋 jednak oboje uwa偶nie obserwowali otoczenie, co by艂o o tyle 艂atwe, 偶e z racji obecno艣ci wojska niewiele by艂o pojazd贸w i r贸wnie ma艂o przechodni贸w.
Zatrzymali si臋 przy w艂azie i czekali. Biegiem do艂膮czy艂 do nich Pupshaw. Za nim buchn膮艂 nagle k艂膮b pomara艅czowego dymu. Wiatr powia艂 go w ich kierunku i dlatego Pupshaw ustawi艂 si臋 w艂a艣nie tam. George, Scott oraz Prementine wyskoczyli na 艣rodek ulicy, z o偶ywieniem wskazuj膮c na dym, a jednocze艣nie zaczepiaj膮c „s艂uchawki” o otwory klapy. Na kilka sekund przed dotarciem gazowej chmury zdj臋li pokryw臋. Sandra wydoby艂a z kieszeni kurtki latark臋 i po艣wieci艂a w g艂膮b. Od tej chwili gesty d艂oni oraz sygna艂y latarki mia艂y by膰 jedynym sposobem porozumiewania si臋. Zgodnie z informacjami dostarczonymi przez Interpol, w 艣rodku by艂a drabinka. DeVonne b艂yskawicznie si臋 po niej zsun臋艂a, za ni膮 poszli August, Aideen oraz Iszi Honda. Teraz przysz艂a kolej na pozosta艂膮 czw贸rk臋;
Pupshaw zasun膮艂
za nimi klap臋.
Ca艂a operacja nie trwa艂a pi臋tnastu sekund.
Kana艂 mia艂 oko艂o trzech metr贸w wysoko艣ci, nie trzeba wi臋c by艂o si臋 schyla膰. System kanalizacyjny przep艂ukiwany by艂 w po艂udnie i o pierwszej w nocy, nieczysto艣ci si臋ga艂y wi臋c do po艂owy 艂ydki. Zaduch by艂 okropny, ale na to byli przygotowani. Szybko ruszyli w kierunku podziemi dawnej twierdzy arabskiej.
W trakcie marszu August w艂o偶y艂 do ucha s艂uchawk臋, kt贸ra pozwala艂a mu odbiera膰 komunikaty radiowe nadawane w promieniu trzystu kilometr贸w. Dzi臋ki malutkiemu owalnemu mikrofonowi na piersi m贸g艂 komunikowa膰 si臋 z central膮 Interpolu. Kana艂 skr臋ca艂 na p贸艂noc, dochodz膮c do 艣ciany wysokiej na dwa metry. Po drugiej stronie znajdowa艂y si臋 podziemia twierdzy. DeVonne przekaza艂a latark臋 George'owi, podczas gdy Scott podstawi艂 r臋ce, aby mog艂a wspi膮膰 si臋 na przegrod臋. Losowanie rozstrzygn臋艂o wcze艣niej, 偶e to ona b臋dzie sz艂a przodem. Potem to samo zrobili August, Aideen i Prementine. August z satysfakcj膮 obserwowa艂, 偶e w ruchach Sandry - szybkich, zr臋cznych, pewnych - nie wida膰 by艂o ani 艣ladu dramatycznych prze偶y膰 podczas akcji Iglicy, gdy porwali ich Kurdowie w dolinie Bekaa. Wida膰 by艂o po niej skupienie, czujno艣膰 - i si艂臋. Po chwili ca艂a 贸semka - Iglica plus Aideen - by艂a po drugiej stronie. Tutaj sz艂o si臋 znacznie gorzej. Tunel mierzy艂 nieco ponad p贸艂tora metra, pod stopami chrz臋艣ci艂 gruz i 艣miecie. Przepocone ubrania zaczyna艂y nieprzyjemnie sztywnie膰 w zimnym powietrzu.
Nagle August zatrzyma艂 si臋.
- Wiadomo艣膰 - szepn膮艂.
Otoczyli go ko艂em, Sandra i Prementine odrobin臋 odsuni臋ci na bok i czujnie rozgl膮daj膮cy si臋 dooko艂a. Wszyscy nachylili si臋, aby niczego nie musia艂 powtarza膰.
- Jeste艣cie w 艣rodku? - spyta艂 Luis.
- Tak - odpowiedzia艂 August. Linia by艂a chroniona przed pods艂uchem, nie by艂o wi臋c sensu u偶ywa膰 kryptonim贸w. - Za trzy minuty powinni艣my dotrze膰 do lochu. - Musicie si臋 艣pieszy膰. Niepokoj膮ce wiadomo艣ci od obserwator贸w.
- Jakie?
- Mar铆a Corneja zosta艂a wyprowadzona na dziedziniec; jest zakrwawiona.
- To te strza艂y, kt贸re s艂yszeli艣my?
- Pewnie tak. Tyle 偶e na nich si臋 chyba nie sko艅czy.
- Jak to?
- Wydaje si臋, 偶e szykuj膮 pluton egzekucyjny.
- Gdzie?
- Ko艂o kaplicy.
August pstrykn膮艂 palcami i Sandra roz艂o偶y艂a plan pa艂acu i dziedzi艅ca, o艣wietlaj膮c go latark膮.
- Patrz臋 w艂a艣nie na plan i najkr贸tsza droga... - zacz膮艂 August, ale Luis mu przerwa艂.
- Nie.
- S艂ucham?
- Informuj臋 was tylko po to, 偶eby艣cie wiedzieli, co si臋 dzieje, je艣li us艂yszycie salw臋.
Darrell skonsultowa艂 si臋 z Rodgersem i Hoodem; waszym celem pozostaje Amadori. Skoro zaczyna rozstrzeliwa膰 je艅c贸w, trzeba go bezzw艂ocznie unieszkodliwi膰. - Rozumiem.
I rzeczywi艣cie rozumia艂, chocia偶 poczu艂 ten sam skurcz 偶o艂膮dka, kt贸rego po raz pierwszy do艣wiadczy艂 w 1970 roku, kiedy jego wycie艅czona walk膮 kompania nadzia艂a si臋 na znacznie wi臋kszy oddzia艂 p贸艂nocnowietnamski pod Hau Bon nad rzek膮 Song Ba. Wyznaczy艂 dw贸ch ludzi, 偶eby ochraniali odwr贸t kompanii, ka偶膮c im utrzyma膰 pozycj臋 tak d艂ugo, jak b臋d膮 potrafili. Wiedzia艂, 偶e wedle wszelkiego prawdopodobie艅stwa 偶adnego z nich nigdy ju偶 nie zobaczy, ale od tego zale偶a艂 los pozosta艂ych. Do dzisiaj pozosta艂o mu w oczach spojrzenie, jakim jeden z nich obrzuci艂 reszt臋 koleg贸w.
- Darrell m贸wi, 偶e kiedy tylko znajdziecie si臋 pod Sal膮 Kobierc贸w, macie by膰
gotowi
do natychmiastowego dzia艂ania.
- B臋dziemy - powiedzia艂 August.
W kilku s艂owach wyja艣ni艂 sytuacj臋 i ruszyli. Na miejscu znale藕li si臋 w nieca艂e dwie minuty. Tutaj August poleci艂 zrzuci膰 zewn臋trzne ubrania. Spod brudnych d偶ins贸w i kurtek wy艂oni艂y si臋 kombinezony spadochronowe powleczone kewlarem. Miejsce tenis贸wek zaj臋艂y buty pewnie obejmuj膮ce kostk臋, na wysokiej elastycznej podeszwie, kt贸ra chroni艂a przed po艣lizgni臋ciem si臋 i mocno trzyma艂a si臋 powierzchni. Tak偶e i one pokryte by艂y kewlarem, aby strza艂 spod pod艂ogi nie by艂 jednoznaczny z powaleniem 偶o艂nierza. Na ka偶dym udzie pojawi艂y si臋 pochwy z czarnej sk贸ry, a w nich pi臋tnastocentymetrowe no偶e o z膮bkowanej z jednej strony klindze. Do drugiego uda opask膮 przymocowana by艂a o艂贸wkowa latarka. Na twarzach czarnia艂y maski, pod pachami stercza艂y Uzi. Kiedy byli gotowi, August da艂 znak, aby przeszli do lochu. Poruszali si臋 w parach, Aideen razem z Iszi Hond膮. Trzy minuty zabra艂o im dostanie si臋 na miejsce, kt贸re wygl膮da艂o dok艂adnie jak na zdj臋ciu dostarczonym przez Interpol. Jedyne wyj艣cie stanowi艂y stare drewniane drzwi na szczycie stromych schodk贸w.
Opr贸cz latarki Sandry 艣wiat艂o p艂yn臋艂o tak偶e w膮sk膮 stru偶k膮 ze szczeliny mi臋dzy
drzwiami a
futryn膮. Ruchem r臋ki August kaza艂 Pupshawowi i George'owi sprawdzi膰, czy drzwi
s膮
zamkni臋te. W razie czego wysadz膮 je, ale August wola艂by dosta膰 si臋 do 艣rodka nie
czyni膮c
ha艂asu.
Pupshaw wr贸ci艂 po p贸艂 minucie.
- Zawiasy zardzewia艂e jak cholera, detektorem zorientowa艂em si臋 w budowie zamka.
Chyba trzeba je wywali膰.
Niewiele wi臋kszy od wiecznego pi贸ra detektor zasadniczo przeznaczony by艂 do wykrywania min, ale mia艂 tak偶e wiele innych zastosowa艅. August kr贸tko kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Za艂o偶y膰.
Pupshaw zasalutowa艂 i wraz z Prementine przemkn臋li do czekaj膮cego przy drzwiach George'a, a nast臋pnie przy zamku i ka偶dym z zawias贸w umie艣cili 艂adunki C-4 wielko艣ci paznokcia kciuka. W ka偶d膮 porcj臋 wci艣ni臋ty zosta艂 podobny do szpilki zdalnie uruchamiany detonator.
August tymczasem odebra艂 informacj臋 od Luisa. Mar铆臋 ustawiono pod murem i przes艂uchiwano. Pluton egzekucyjny by艂 ju偶 got贸w. Najwy偶szy czas na Iglic臋. Luis 偶yczy艂 im powodzenia, August powiedzia艂, 偶e odezwie si臋 natychmiast po zako艅czeniu akcji. Od艂膮czy艂 mikrofon i schowa艂 do przybornika, p艂askiego i powleczonego kewlarem, a potem przesun膮艂 go na plecy. Podczas operacji nie b臋dzie 偶adnych meldunk贸w, nawet dla Interpolu. Nie m贸g艂 pozosta膰 偶aden 艣lad, kt贸ry Stany Zjednoczone Ameryki 艂膮czy艂by z tym, co za chwil臋 mia艂o si臋 rozegra膰.
Pu艂kownik da艂 znak Pupshawowi. Kiedy drzwi wylec膮 z futryny, mieli jak najszybciej dotrze膰 do Sali Tronowej, Sandra nadal w szpicy, Prementine z ty艂u. Wszystkie 艣rodki dozwolone, chocia偶 w miar臋 mo偶liwo艣ci mieli unieszkodliwia膰 raczej ni偶 zabija膰 tych, kt贸rzy stan膮 im na drodze.
Wszyscy zakryli uszy, Pupshaw przekr臋ci艂 g艂贸wk臋 czego艣, co przypomina艂o wyd艂u偶ony naparstek. Trzy 艂adunki eksplodowa艂y z trzaskiem przypominaj膮cym strza艂 z nadmuchanej torebki. W k艂臋bach ci臋偶kiego, szarego dymu kawa艂ki drzwi rozprysn臋艂y si臋 we wszystkich kierunkach.
- Naprz贸d! - krzykn膮艂 August, ale Sandra DeVonne i tak by艂a ju偶 na schodach. Za
ni膮
skoczy艂a reszta.
35
Wtorek, 11.08 - Madryt
Nie pozwol臋 na to, pomy艣la艂 Darrell McCaskey.
Podobnie jak Hooda, od innych os贸b z kierownictwa Centrum r贸偶ni艂o go to, 偶e nigdy nie s艂u偶y艂 w wojsku, czego zreszt膮 nikt mu nie wypomina艂. Do Akademii Policyjnej w Nowym Jorku trafi艂 prosto po szkole 艣redniej i nast臋pne pi臋膰 lat sp臋dzi艂 w Midtown South, gdzie uczy艂 si臋 wszystkiego, co pomaga chroni膰 bezpiecze艅stwo i 偶ycie mieszka艅c贸w miasta.
Raz znaczy艂o to, 偶e szczeg贸lnie natr臋tni recydywi艣ci spadali ze schod贸w podczas wizyty w komisariacie, innym razem - sojusz ze star膮 bandyck膮 gwardi膮, aby nie dopu艣ci膰 bezwzgl臋dnych gang贸w wietnamskich i ormia艅skich na Time Square. W tym czasie McCaskey kilkakrotnie chwalony by艂 za odwag臋 i wpad艂 w oko werbownikowi FBI, kt贸ry rezydowa艂 na Manhattanie. Darrell zasili艂 Biuro i po czterech latach w Nowym Jorku przeniesiony zosta艂 do kwatery g艂贸wnej w Waszyngtonie. Specjalizowa艂 si臋 w gangach obcokrajowc贸w i terroryzmie. Wiele podr贸偶owa艂, nawi膮zuj膮c kontakty z przedstawicielami innych s艂u偶b kryminalnych i zapoznaj膮c si臋 z przest臋pczym podziemiem w innych krajach.
Mar铆臋 Corneja pozna艂 podczas podr贸偶y do Hiszpanii i nie min膮艂 tydzie艅, a by艂 w niej zakochany. By艂a m膮dra, niezale偶na, atrakcyjna, poci膮gaj膮ca i spragniona; spragniona czu艂o艣ci, zainteresowania dla jej uczu膰 i my艣li, po tylu latach udawania dziwki, nauczycielki czy dor臋czycielki kwiat贸w. Darrell spe艂nia艂 to pragnienie. Dzi臋ki Luisowi za艂atwi艂a sobie wyjazd do USA, aby zapozna膰 si臋 z najnowszymi technikami FBI. Przez trzy dni mieszka艂a w hotelu, potem przenios艂a si臋 do McCaskeya.
Wcale nie pragn膮艂, 偶eby ich zwi膮zek si臋 sko艅czy艂, zacz膮艂 jednak ustanawia膰 regu艂y, podobnie jak to przywyk艂 robi膰 na ulicy. Musz膮 by膰 regu艂y, 偶eby m贸g艂 istnie膰 porz膮dek. I regu艂 trzeba przestrzega膰. Czy jednak chodzi艂o o rzucenie palenia, czy o wyrzeczenie si臋 zbyt ryzykownych zada艅, ten sam charakter Mar铆i, kt贸ry czyni艂 j膮 tak czaruj膮c膮, stawa艂 si臋 przeszkod膮 nie do pokonania. Dopiero, kiedy wr贸ci艂a do Hiszpanii, zrozumia艂, jak wiele wnios艂a do jego 偶ycia.
Straci艂 ju偶 Mar铆臋 raz, nie zamierza艂 dopu艣ci膰 do tego, by sta艂o si臋 tak po raz drugi, nieodwracalny. Niepodobna, 偶eby on siedzia艂 sobie spokojnie i wygodnie w siedzibie Interpolu, podczas gdy genera艂 Amadori morduje jego Mar铆臋! Ledwie sko艅czy艂a si臋 rozmowa z Hoodem i Rodgersem, McCaskey spojrza艂 w oczy Luisowi, kt贸ry trwa艂 przy radiu w oczekiwaniu na informacje od Iglicy. Tu偶 za nim zastyg艂 na krze艣le ksi膮dz. McCaskey powiedzia艂, 偶e potrzebny mu helikopter policyjny. - Akcja ratunkowa? - spyta艂 Luis.
- Trzeba spr贸bowa膰 - powiedzia艂 Darrell i wsta艂. - Chyba 偶e mi zabronisz. Po minie Luisa wida膰 by艂o, 偶e jest od tego daleki, aczkolwiek pe艂en by艂 te偶 w膮tpliwo艣ci.
- Daj mi pilota i strzelca wyborowego. Bior臋 na siebie ca艂膮 odpowiedzialno艣膰.
Luis zawaha艂 si臋.
- B艂agam. Winni jeste艣my to Mar铆i i nie ma czasu na zastanawianie si臋. Luis odwr贸ci艂 si臋 do ksi臋dza i zamieni艂 z nim kilka zda艅 po hiszpa艅sku, a potem wezwa艂 funkcjonariusza i wyda艂 mu jakie艣 polecenie. Teraz zwr贸ci艂 si臋 do McCaskeya.
- Ojciec zostanie, 偶eby zachowa膰 kontakt z Iglic膮; kaza艂em Jaime, 偶eby 艣mig艂owiec najp贸藕niej za pi臋膰 minut by艂 got贸w do startu. Tyle 偶e rol臋 snajpera i dow贸dcy akcji bior臋 na siebie.
McCaskey z zapa艂em kiwn膮艂 g艂ow膮 i rzuci艂 si臋 do przygotowa艅, kt贸re zaj臋艂y mu dwie minuty, a nast臋pnie pobieg艂 schodami na dach. Luis do艂膮czy艂 do niego kilkadziesi膮t sekund p贸藕niej.
Nie min臋艂o par臋 chwil, a ma艂y pi臋cioosobowy Bell JetRanger wzlecia艂 w czyste niebo z dachu dziesi臋ciopi臋trowego budynku. Pa艂ac Kr贸lewski znajdowa艂 si臋 o dwie minuty lotu.
Pilot, Pedro, wzi膮艂 kurs wprost na niego. Obserwatorzy Interpolu udzielili dok艂adnych wskaza艅, gdzie jest Mar铆a, informuj膮c jednocze艣nie, 偶e w jej kierunku idzie pi臋cioosobowa grupa 偶o艂nierzy. Pilot powiadomi艂 o tym Luisa i McCaskeya. - Mo偶e nam si臋 nie uda膰 - mrukn膮艂 Luis.
- Wiem. Ale zrobimy wszystko co w naszej mocy.
Inspektor si臋gn膮艂 do schowka na bro艅 i wyci膮gn膮艂 cztery sztuki, kt贸re nast臋pnie starannie przejrza艂.
- Kiedy zaczniemy strzela膰, 偶eby ich odp臋dzi膰, odpowiedz膮 ogniem i mog膮 nas str膮ci膰 na ziemi臋.
- Nie, je艣li tylko wszystko dobrze rozegramy - powiedzia艂 McCaskey. Nad
szczytami
drzew pojawi艂a si臋 w oddali okalaj膮ca pa艂ac balustrada z wie艅cz膮cymi j膮
popiersiami
hiszpa艅skich kr贸l贸w. - Nadlecimy z pe艂n膮 szybko艣ci膮 i pionowo usi膮dziemy. Nie
przypuszczam, 偶eby natychmiast zacz臋li do nas strzela膰; b臋d膮 zaskoczeni i
instynktownie
b臋d膮 si臋 bali, 偶e maszyna runie im na g艂owy. Kiedy ju偶 znajdziemy si臋 na ziemi,
ty zaczniesz
ostrza艂. 呕o艂nierze b臋d膮 szuka膰 os艂ony, a wtedy ja wyskocz臋 po Mar铆臋 i wr贸c臋 z
ni膮 do
helikoptera, zanim zd膮偶膮 pomy艣le膰 o strzelaniu.
- Tak po prostu? - skrzywi艂 si臋 sceptycznie Luis.
- Tak po prostu! - z pasj膮 wykrzykn膮艂 Darrell. - Najprostsze plany s膮 najcz臋艣ciej najlepsze. Je艣li przyci艣niesz ich do ziemi, na drog臋 tam i z powrotem wystarczy mi trzydzie艣ci sekund. Je艣li z jakiego艣 powodu nie uda mi si臋 wr贸ci膰 z ni膮 do maszyny, nie ogl膮dasz si臋 na nas i odlatujesz, a ja spr贸buj臋 jakiego艣 innego rozwi膮zania. - McCaskey niecierpliwym gestem zmierzwi艂 w艂osy. - Luis, do diab艂a, wiem, 偶e to niebezpieczne, ale co innego nam pozosta艂o? Post膮pi艂bym tak, gdyby ktokolwiek z naszych ludzi znalaz艂 si臋 w takiej sytuacji, tym bardziej to zrobi臋, kiedy chodzi o Mar铆臋. Luis odetchn膮艂 g艂臋boko, skin膮艂 g艂ow膮 i ostatecznie zdecydowa艂 si臋 na karabin snajperski L96A z wbudowanym t艂umikiem i celownikiem optycznym Schmidt & Bender. McCaskeyowi wr臋czy艂 standardow膮 bro艅 Guardia Civil, pistolet Star 30.
- Pedro przeleci nad pa艂acem i natychmiast zacznie siada膰, ja jeszcze z
powietrza
otworz臋 ogie艅, 偶eby rozproszy膰 pluton egzekucyjny. Ale musz臋 ci臋 uprzedzi膰, b臋d臋
stara艂 si臋
ich odstraszy膰, w miar臋 mo偶liwo艣ci nie zabijaj膮c.
McCaskey przygryz艂 wargi.
- To s膮 hiszpa艅scy 偶o艂nierze, wykonuj膮 rozkazy swoich dow贸dc贸w - doda艂 Luis. - Oni zdaje si臋 nie maj膮 waha艅, je艣li chodzi o strzelanie do swoich rodak贸w - mrukn膮艂 Darrell.
- Powtarzam, wykonuj膮 rozkazy. A poza tym, oni to oni, ja to ja.
McCaskey pokiwa艂 pos臋pnie g艂ow膮. Luis wzruszy艂 ramionami.
- Jak w og贸le mog艂o doj艣膰 do czego艣 takiego?
McCaskey sprawdzi艂 magazynek, my艣l膮c z gorycz膮: Jak zawsze, jak zawsze. Kilku sieje nienawi艣膰, a reszta nie potrafi w por臋 zareagowa膰”. Tak偶e i same Stany nie by艂o wolne od tych problem贸w. Nawet je艣li Iglicy powiedzie si臋 teraz, przecie偶 nie b臋dzie to oznacza艂o pokonania wszystkich Amadorich przyczajonych w r贸偶nych cz臋艣ciach 艣wiata. I nadal potrzebna b臋dzie czujno艣膰, zdecydowanie i odwaga. Przypomnia艂a mu si臋 zas艂yszana kiedy艣 maksyma, 偶e aby z艂o zatriumfowa艂o, potrzebna jest tylko bezczynno艣膰 sprawiedliwych. I nigdy on, Darrell McCaskey, nie b臋dzie chcia艂 by膰 do nich zaliczony. Za pi臋tna艣cie sekund powinni si臋 znale藕膰 nad p贸艂nocno-wschodnim naro偶nikiem pa艂acu. Nie by艂o wida膰 w pobli偶u 艣mig艂owc贸w, natomiast pod nimi po Calle de Bailn w obie strony ci膮gn臋艂y kolumny wojskowych pojazd贸w.
Teraz, gdy za chwil臋 mia艂o rozp臋ta膰 si臋 piek艂o, nagle sp艂yn臋艂o na niego uspokojenie.
By艂o w tym co艣 wi臋cej, ni偶 tylko ratowanie osoby, kt贸ra znalaz艂a si臋 w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie. W jakiej艣 mierze Darrell usi艂owa艂 ratowa膰 tak偶e siebie, cofn膮膰 nieprzemy艣lan膮 decyzj臋, kt贸ra b臋dzie odt膮d jego zmor膮 do ko艅ca 偶ycia, je艣li pr贸ba si臋 nie powiedzie.
Luis nachyli艂 si臋 i powiedzia艂 co艣 do pilota, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮, a inspektor w odpowiedzi 艣cisn膮艂 go za rami臋.
- Got贸w? - spyta艂 Darrela, a ten w milczeniu przytakn膮艂. 艢mig艂owiec przelecia艂 tu偶 nad wschodni膮 艣cian膮, wykr臋ci艂 na po艂udnie i pomkn膮艂 w kierunku dziedzi艅ca pomi臋dzy pa艂acem a katedr膮. W obie burty maszyny wbudowano megafony. Luis na艂o偶y艂 s艂uchawki, poprawi艂 mikrofon i po艂o偶y艂 karabin na udach.
Wyjrza艂
przez okna i tr膮ci艂 艂okciem McCaskeya.
- Sp贸jrz!
Darrell spojrza艂 w d贸艂. Dw贸ch 偶o艂nierze ustawia艂o w艂a艣nie Mar铆臋 pod wysokim na jakie艣 trzy metry murem, kt贸ry podpiera艂 cztery masywne kolumny. Dalej by艂 kawa艂ek p艂askiej 艣ciany, od kt贸rej pod k膮tem prostym odchodzi艂a kolumnada, stanowi膮ca wschodnie obramowanie dziedzi艅ca. Za ni膮 znajdowa艂o si臋 wschodnie skrzyd艂o pa艂acu z kr贸lewsk膮 sypialni膮, gabinetem i Sal膮 Muzyczn膮.
Naprzeciw Mar铆i sta艂 oficer, o pi臋膰dziesi膮t metr贸w na po艂udnie rz膮d wojskowych ci臋偶ar贸wek oddziela艂 dziedziniec od katedry. Na placu nie by艂o 偶adnych cywil贸w, a jedynie kilkudziesi臋ciu 偶o艂nierzy. Pi臋ciu sz艂o w kierunku Mar铆i, ustawieni jeden za drugim.
- Si膮dziemy tak, 偶e kolumnad臋 b臋dziesz mia艂 od swojej strony - oznajmi艂 Luis. -
Mo偶e
da ci to jak膮艣 os艂on臋.
- W porz膮dku.
- Na pocz膮tek zaczn臋 od tego oficera. Je艣li zacznie szuka膰 schronienia, mo偶e nie b臋dzie komu wyda膰 rozkaz贸w.
McCaskey kiwn膮艂 g艂ow膮, zaciskaj膮c palce na r臋koje艣ci pistoletu uniesionego luf膮 do g贸ry; lew膮 r臋k臋 po艂o偶y艂 na klamce drzwiczek. Pedro zredukowa艂 obroty wirnika no艣nego i zacz膮艂 si臋 obni偶a膰. Byli nie wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci metr贸w nad dziedzi艅cem. Wszyscy znieruchomieli, zapatrzeni w g贸r臋, 艂膮cznie ze stoj膮cym przed Mar铆膮 oficerem. Zgodnie z przewidywaniami Darrella, nikt nie kwapi艂 si臋 do strza艂u. Przypuszcza艂 jednak, 偶e wszystko zmieni si臋 z chwil膮, gdy dotkn膮 ziemi. Z powodu metalowej latarni, 艣mig艂owiec nie m贸g艂 si膮艣膰 bli偶ej muru ni偶 dwana艣cie metr贸w. McCaskey b臋dzie musia艂 je przeby膰, nie maj膮c 偶adnej os艂ony. Wydawa艂o si臋, 偶e Mar铆a nie jest zwi膮zana, chocia偶 by艂a chyba ranna. Na lewym boku ciemnia艂a plama. Ona jedna nie podnios艂a g艂owy. Oficer, McCaskey rozpozna艂 w nim kapitana, gniewnym ruchem r臋ki kaza艂 im odlecie膰. Kiedy nadal si臋 opuszczali, wyrwa艂 z kabury pistolet i zamacha艂 z jeszcze wi臋ksz膮 furi膮.
Nadchodz膮cy 偶o艂nierze znale藕li si臋 po stronie Luisa i teraz stali zbici w gromadk臋.
Kapitan energicznym krokiem zmierza艂 w ich kierunku; McCaskey przypatrywa艂 mu si臋 uwa偶nie. Tamten krzycza艂 co艣, ale jego g艂os gin膮艂 w huku silnika. Dwaj 偶o艂nierze nadal trzymali Mar铆臋 za r臋ce.
- Otwieram drzwi - uprzedzi艂 McCaskey, kiedy kapitan znajdowa艂 si臋 o pi臋膰 metr贸w.
- W porz膮dku - us艂ysza艂 g艂os Luisa. - Pedro, startujesz na m贸j rozkaz. Pedro zdaje si臋 potwierdzi艂 polecenie, ale tego McCaskey nie s艂ysza艂 ju偶, gdy偶 nacisn膮艂 klamk臋 i z rozmachem otworzy艂 drzwiczki.
Sta艂o si臋 to, czego Darrell si臋 spodziewa艂. Ledwie postawi艂 stop臋 na schodku, oficer strzeli艂. Kula ugodzi艂a w ty艂 kabiny, tu偶 obok zbiornika paliwa. Je艣li chodzi艂o jedynie o strza艂 ostrzegawczy, by艂 nader ryzykowny, r贸wnie偶 dla strzelaj膮cego. McCaskey nie mia艂 takich skrupu艂贸w jak Luis, zreszt膮 teraz dzia艂a艂 ju偶 w samoobronie. P艂ynnym ruchem opu艣ci艂 luf臋 na wysoko艣膰 kolan kapitana i wystrzeli艂 dwa razy. Noga oficera dziwacznie wygi臋艂a si臋 i trysn臋艂a krwi膮, Darrell za艣 wyskoczy艂 z kabiny i rzuci艂 si臋 przed siebie. Z ty艂u us艂ysza艂 wyra藕ne, acz st艂umione odg艂osy karabinu Luisa. Nie s艂ysza艂 偶adnych strza艂贸w ze strony 偶o艂nierzy i McCaskey wyobrazi艂 sobie, 偶e wszystko przebiega zgodnie z jego i Luisa oczekiwaniami: 偶o艂nierze padli na ziemi臋 lub szukaj膮 os艂ony.
Tak偶e ci, kt贸rzy stali przy Mar铆i, uciekali w kierunku kolumnady. Hiszpanka osun臋艂a si臋 na kolana, a potem opad艂a na r臋ce.
- Nie ruszaj si臋! - krzykn膮艂 Darrell, ale Mar铆a, opar艂szy si臋 lew膮 r臋k膮 o mur,
chwiejnie
si臋 podnosi艂a. Z ty艂u s艂ycha膰 by艂o krzyki kapitana; Darrell, przebiegaj膮c obok
niego,
kopniakiem wytr膮ci艂 mu z r臋ki pistolet.
Z megafon贸w zadudni艂 nad dziedzi艅cem g艂os Luisa.
- Evacuar la area. Mas helic贸pteros etsnan de transito! Pomimo swej minimalnej znajomo艣ci hiszpa艅szczyzny Darrell zrozumia艂 przynajmniej tyle, 偶e Luis poleca opr贸偶ni膰 dziedziniec, gdy偶 nadlatuj膮 kolejne 艣mig艂owce.
Nawet je艣li ten fortel si臋 nie powiedzie, zyskaj膮 odrobin臋 czasu. 呕o艂nierze co najmniej si臋 zawahaj膮, a nie by艂o na razie nikogo, kto pokierowa艂by ich dzia艂aniami. Rozleg艂o si臋 jednak kilka wystrza艂贸w, na kt贸re natychmiast odpowiedzia艂 karabin Luisa. Darrell mia艂 nadziej臋, 偶e maszyna nie zosta艂a uszkodzona. Lewy bok Mar铆i ocieka艂 krwi膮, tak偶e twarz by艂a zakrwawiona i opuchni臋ta.
Zarzuci艂
sobie jej rami臋 na szyj臋.
- Dasz rad臋 i艣膰 przy mojej pomocy? - spyta艂.
Na lewe, zapuchni臋te oko nic nie widzia艂a, przez oba policzki bieg艂y krwiste szramy.
- Nie mo偶emy - sprzeciwi艂a si臋 gwa艂townie.
- Mo偶emy. Amadorim zajmie si臋 kto inny.
Kiwn臋艂a g艂ow膮 w kierunku drzwi odleg艂ych o dziesi臋膰 metr贸w. - Tam jest Juan. Zabij膮 go. Nie mo偶emy go zostawi膰. Nigdy si臋 nie zmieni, pomy艣la艂 Darrell z podziwem i rozpacz膮 zarazem.
Spojrza艂 przez rami臋. Helikopter by艂 ostrzeliwany coraz g臋艣ciej, cz臋艣膰 偶o艂nierzy bowiem schroni艂a si臋 do pa艂acu i zaj臋艂a stanowiska przy oknach. Luis nie utrzyma si臋 d艂ugo.
Chwyci艂 Mar铆臋 w ramiona i, ci臋偶ko st臋paj膮c, wysapa艂 przez z臋by: - Zanios臋 ci臋 do helikoptera, a potem wr贸c臋 i...
Nagle gdzie艣 nad nimi rozleg艂 si臋 strza艂, kt贸remu zawt贸rowa艂 krzyk z kabiny, a chwil臋 p贸藕niej z otwartych drzwiczek od ich strony wylecia艂 Luis, z karabinem w jednej r臋ce i drug膮 przy艂o偶on膮 do rany na szyi. Kt贸remu艣 z 偶o艂nierzy uda艂 si臋 strza艂 ze szczytu kolumnady.
Luis poderwa艂 si臋 i zataczaj膮c szed艂 w kierunku kapitana, wij膮cego si臋 na ziemi. Nie zwr贸ci艂 uwagi na karabin, kt贸ry wylecia艂 mu z r臋ki, a dobrn膮wszy do oficera zwali艂 si臋 na niego. Nikt z 偶o艂nierzy nie b臋dzie teraz ryzykowa艂 strza艂u. Pedro patrzy艂 z rozpacz膮 w kierunku McCaskeya, kt贸ry gestem kaza艂 mu startowa膰.
Pilot nic wi臋cej nie m贸g艂 ju偶 zrobi膰. Dwa czy trzy pociski, nie wyrz膮dzaj膮c
wi臋kszej szkody,
brz臋kn臋艂y o wirnik, gdy maszyna unosi艂a si臋 w powietrze, by po chwili znikn膮膰 za
budynkiem
katedry.
Pilot by艂a ju偶 bezpieczny. Ale nie oni.
36
Wtorek, 11.11 - Madryt
Aby z Sali Kobierc贸w dotrze膰 do Sali Tronowej, trzeba by艂o pokona膰 d艂ugi, w膮ski korytarz, nast臋pnie wielkie schody i Sal臋 Halabardnik贸w. W sumie by艂o to oko艂o sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w, kt贸re musieli przeby膰 jak najszybciej, je艣li chcieli zaskoczy膰 Amadoriego.
Nie chodzi艂o jednak tylko o wzgl臋dy czysto operacyjne. Chocia偶 tajne s艂u偶by Stan贸w Zjednoczonych same przygotowywa艂y albo pomaga艂y w przygotowaniu zamach贸w na takie postacie jak Fidel Castro czy Saddam Husajn, to tylko raz dostojnik innego pa艅stwa sta艂 si臋 bezpo艣rednim celem akcji wojskowej. By艂o to 15 kwietnia 1986 roku, kiedy samoloty USA wystartowa艂y z Wielkiej Brytanii, aby zbombardowa膰 kwatery libijskiego dyktatora Muammara al-Kadafiego. By艂 to odwet za terrorystyczny zamach na dyskotek臋 w Berlinie Zachodnim, kt贸rej cz臋stymi go艣膰mi byli 偶o艂nierze ameryka艅scy. Kadafi wyszed艂 z nalotu bez szwanku, Stany Zjednoczone straci艂y bombowiec F-111 i dw贸ch lotnik贸w, a w Libanie zamordowano troje zak艂adnik贸w.
Pu艂kownik Brett August dobrze zdawa艂 sobie spraw臋 z charakteru misji. W Wietnamie kapelan Uxbridge wyg艂osi艂 na ten temat kazanie. Powiedzia艂, 偶e s膮 problemy moralne, kt贸re ka偶dy musi w sobie rozstrzygn膮膰, w obliczu swego sumienia, bez starania si臋 o ukucie uniwersalnej maksymy. Przed wyborem zawsze stajemy samotni, m贸wi艂 Uxbridge, jakkolwiek wiele g艂臋bokich uwag nas艂uchaliby艣my si臋 wcze艣niej. A z drugiej strony pami臋ta膰 trzeba tak偶e i o tym, 偶e nader cz臋sto staranne rozwa偶ania, dzielenie w艂osa na czworo to pr贸ba ucieczki przed decyzj膮, od kt贸rej ucieczki nie ma, gdy偶 nawet bezczynno艣膰 jest wyborem i w 艣lad za ni膮 idzie odpowiedzialno艣膰. Wejrzyjcie wi臋c w siebie dok艂adnie - m贸wi艂 ojciec Uxbridge - a potem czy艅cie to, co wydaje si臋 wam s艂uszne. August nienawidzi艂 tyran贸w wszelkiego typu, a zw艂aszcza tych tyran贸w, kt贸rzy zadawali cierpienia i odbierali 偶ycie ludziom my艣l膮cym podobnie jak on. I nie przeszkadza艂o mu specjalnie to, 偶e je艣li akcja si臋 powiedzie, zostanie przypisana „hiszpa艅skim patriotom”, kt贸rzy dla swego bezpiecze艅stwa musz膮 pozosta膰 anonimowi. Je艣li za艣 im si臋 nie uda, wtedy zostan膮 przedstawieni 艣wiatu jako oddzia艂 najemnik贸w, kt贸rych op艂aci艂a familia Ramireza. Wyskoczywszy z lochu, zesp贸艂 Iglicy znalaz艂 si臋 po艣r贸d szcz膮tk贸w trzystuletniego arrasu, kt贸rego strz臋py powiewa艂y na 艣cianie. Zgodnie z rozkazami mieli unieszkodliwi膰 tych, kt贸rzy stawialiby op贸r. Na twarzach mieli gogle i filtry chroni膮ce przed malonocyjankiem ortochlorobenzydyny, stanowi膮cym zawarto艣膰 granat贸w niesionych prze DeVonne i Scotta.
By艂a to substancja dra偶ni膮ca ga艂ki oczne i powoduj膮ca wymioty. W zamkni臋tym pomieszczeniu, takim jak pok贸j pa艂acowy, obezw艂adnia艂a ofiary na pi臋膰 minut. Wi臋kszo艣膰 ludzi nie by艂a w stanie wytrzyma膰 jej dzia艂ania d艂u偶ej ni偶 kilka sekund i usi艂owa艂a czym pr臋dzej wydosta膰 si臋 na 艣wie偶e powietrze.
Pierwsza grupa hiszpa艅skich 偶o艂nierzy, zaalarmowanych wybuchem, znalaz艂a si臋 w brunatno偶贸艂tym ob艂oku gazu; krztusili si臋, zataczali, niekt贸rzy padali na ziemi臋.
Podejrzewaj膮c, 偶e przeciwnicy mog膮 strzela膰 na o艣lep, atakuj膮cy przemykali si臋 pod po艂udniow膮 艣cian膮. Wej艣cie do Sali Halabardnik贸w znajdowa艂o si臋 po tej samej stronie.
W ich kierunku nadbiegali z g艂臋bi pa艂acu 偶o艂nierze z broni膮 gotow膮 do strza艂u. Pupshaw przykl臋kn膮艂 i wystrzeli艂, mierz膮c na wysoko艣ci kolan. Dwaj Hiszpanie padli z krzykiem, inni szukali os艂ony za za艂omami mur贸w. Scott rzuci艂 w ich kierunku granat, kt贸ry eksplodowa艂 trzy sekundy p贸藕niej. Do przodu skoczy艂a para August-Honda, ten sam manewr po chwili wykonali DeVonne i Prementine.
Byli w po艂owie drogi do Sali Halabardnik贸w, kiedy we wn臋trzu rozleg艂y si臋 okrzyki, a chwil臋 p贸藕niej wystrza艂y. August i Honda byli zn贸w na przedzie; pu艂kownik podni贸s艂 d艂o艅, ka偶膮c zatrzyma膰 si臋. Nie wiedzia艂, ilu ludzi jest w 艣rodku, ani dlaczego strzelaj膮, ale musia艂 ich zneutralizowa膰. Pokaza艂 trzy palce, a potem dwa, co oznacza艂o, 偶e realizuj膮 trzydziesty drugi wariant ataku, a nast臋pnie gestem pos艂a艂 DeVonne i Scotta do przodu. Ona zaj臋艂a miejsce przy dalszej framudze, on przy bli偶szej, a w nast臋pnym u艂amku sekundy jednocze艣nie cisn臋li do 艣rodka granaty. Kolejny ruch r臋ki i Prementine oraz Pupshaw znale藕li si臋 przy drzwiach. Ze 艣rodka s艂ycha膰 by艂o kaszel i wymioty. Kiedy nikt nie pokazywa艂 si臋 w wyj艣ciu, August i Honda wpadli do sali, odskakuj膮c ka偶dy na swoj膮 stron臋 i przykucaj膮c pod 艣cian膮.
Opisuj膮c na szkoleniach dzia艂anie gazu, August por贸wnywa艂 je do wylania wrz膮tku na mrowisko: ofiary pozostaj膮 w miejscu, zwijaj膮c si臋 z b贸lu. To, co zobaczyli, potwierdza艂o trafno艣膰 tego por贸wnania, aczkolwiek zaskoczy艂a ich liczba ofiar. Pod艂og臋 za艣cie艂a艂o dobrze ponad sto os贸b, w wi臋kszo艣ci cywil贸w. August wiedzia艂 wprawdzie, 偶e nie umr膮, ale przez moment mign臋艂y mu w pami臋ci zdj臋cia z oboz贸w koncentracyjnych podczas II wojny 艣wiatowej.
Ruchem r臋ki kaza艂 Hondzie posuwa膰 si臋 pod praw膮 艣cian膮, sam ruszy艂 wzd艂u偶 lewej. W pobli偶u drzwi wida膰 by艂o 艣lady po kulach. 呕o艂nierze najwidoczniej wypalili w kierunku, z kt贸rego nadlecia艂y granaty. August uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w opary gazu, czy nie dostrze偶e gdzie艣 gwa艂towniejszego ruchu, kt贸ry m贸g艂by oznacza膰 ch臋膰 oporu, ale 偶aden z 偶o艂nierzy nie by艂 w stanie podnie艣膰 broni. Kiedy dotarli do drzwi Sali Tronowej, August wyci膮gn膮艂 latark臋 spod opaski na udzie i dwukrotnie ni膮 mrugn膮艂, przyzywaj膮c reszt臋. W kilka chwil pojawili si臋 parami DeVonne i George, Aideen i Prementine, na ko艅cu Pupshaw i Scott. W tym czasie August, luf膮 pistoletu zakre艣laj膮c p贸艂kola, to w jedn膮 to w drug膮 stron臋, czujnie obserwowa艂 sal臋, a Honda mocowa艂 pod klamk膮 艂adunek plastiku, w kt贸ry wcisn膮艂 zapalnik uruchamiany przekr臋ceniem ko艂paka. Po pi臋ciu sekundach nast膮pi wybuch, a gdy drzwi si臋 rozlec膮, Scott ci艣nie do 艣rodka kolejny granat. Zgodnie z planem, nie by艂o innego wyj艣cia z Sali Tronowej. Kiedy wszyscy znajduj膮cy si臋 w 艣rodku b臋d膮 obezw艂adnieni, pozostanie ju偶 tylko odnalezienie Amadoriego.
Wszyscy zaj臋li pozycje i Honda uruchomi艂 zapalnik. Ten rozjarzy艂 si臋 czerwono, potem plastik eksplodowa艂 i drzwi stan臋艂y otworem. Scott rzuci艂 granat, ze 艣rodka trysn臋艂y okrzyki i strza艂y, ale kiedy buchn膮艂 gaz, s艂ycha膰 ju偶 by艂o tylko odg艂osy krztuszenia si臋 i charczenia. Na milcz膮cy rozkaz Augusta DeVonne i Prementine wskoczyli do 艣rodka. Sandra, nadal pierwsza, zosta艂a trafiona w pier艣 i polecia艂a prosto w r臋ce Prementine, kt贸ry z艂apa艂 j膮, natychmiast wci膮gaj膮c z powrotem do Sali Halabardnik贸w. August przypuszcza艂, ze kewlarowa pow艂oka nie przepu艣ci艂a kuli, aczkolwiek od uderzenia z艂ama艂o si臋 pewnie jedno czy dwa 偶ebra. DeVonne poj臋kiwa艂a z b贸lu. Machn膮艂 w kierunku Augusta, 偶eby wrzuci艂 do Sali Tronowej jeszcze jeden granat z gazem, sam za艣 nachyli艂 si臋 nad DeVonne, wydoby艂 granat i rzuci艂 go mi臋dzy le偶膮cych na pod艂odze. Nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na zagro偶enie od ty艂u. Po chwili przywarowa艂 przy framudze drzwi. W 艣rodku by艂 kto艣 na tyle sprawny, aby celnie strzeli膰 do pierwszej osoby, kt贸ra pojawi艂a si臋 w drzwiach. Amadori nie zd膮偶y艂 wprawdzie uciec, ale kamery systemu obserwacyjnego pozwoli艂y mu mo偶e zorientowa膰 si臋 w liczebno艣ci atakuj膮cych. Uprzedzony o ich zbli偶aniu m贸g艂 na艂o偶y膰 mask臋 przeciwgazow膮.
Najpewniej tak zrobi艂. Co gorsza, prawdopodobnie wezwa艂 posi艂ki, nie mogli wi臋c wzi膮膰 go na przeczekanie.
Da艂 zna膰 Pupshawowi i Scottowi, kt贸rzy kucn臋li po przeciwnej, prawej stronie drzwi.
Pu艂kownik pokaza艂 cztery palce, a nast臋pnie jeden. Wariant czterdzie艣ci jeden:
ogie艅 krzy偶owy na cel, trzeci ubezpiecza. Pokaza艂 siebie i Pupshawa: oni brali Amadoriego.
Technika zosta艂a opracowana przez piechot臋 morsk膮: pierwszy 偶o艂nierz przewrotk膮 wpada do wn臋trza i odtacza si臋, ostatecznie l膮duj膮c na plecach, z nogami w kierunku celu i broni膮 wymierzon膮 w jego kierunku. Gdy drugi zrobi to samo, siadaj膮 i otwieraj膮 ogie艅. W tym czasie trzeci z atakuj膮cych toczy si臋 po ziemi tak, aby na brzuchu znale藕膰 si臋 po艣rodku otworu wej艣ciowego, z broni膮 wymierzon膮 przed siebie. August stukn膮艂 si臋 w pier艣; on skoczy pierwszy: od lewej framugi ku prawej 艣cianie.
Potem Pupshaw. Obaj szeregowcy kiwn臋li g艂owami. Skok, obr贸t w powietrzu - odg艂os dw贸ch chybionych strza艂贸w - pod艂oga, odtoczy膰 si臋. W 艣rodku by艂 ju偶 Pupshaw, strzelaj膮cy nie zd膮偶y艂 zareagowa膰, Scott nieruchomia艂 w艂a艣nie na brzuchu. Wszyscy trzej mieli cel na muszkach.
Prawa r臋ka Augusta z rozpostart膮 d艂oni膮 wylecia艂a w g贸r臋: „Nie strzela膰!”. Na przed艂u偶eniu lufy pistoletu Augusta znajdowa艂 si臋 ksi膮dz, pokryty wymiocinami i charcz膮cy. Spod jego prawej pachy wyziera艂a lufa pistoletu. Za nim sta艂 genera艂 w masce gazowej i w dziwacznie wygl膮daj膮cych goglach; August natychmiast rozpozna艂 w nim Amadoriego. Lewa r臋ka genera艂a obejmowa艂a gard艂o ksi臋dza. Za Amadorim sta艂 jeszcze jeden oficer, pu艂kownik. Sze艣ciu innych oficer贸w albo le偶a艂o na pod艂odze, albo zwiesza艂o si臋 ze sto艂u.
Amadori wykona艂 luf膮 ruch z g贸ry do do艂u. Kaza艂 im wsta膰. August pokr臋ci艂 g艂ow膮. Tamten m贸g艂 zabi膰 jednego z nich i - nikogo wi臋cej. Je艣li b臋d膮 musieli si臋 broni膰, zginie ksi膮dz, a wraz z nim Amadori straci jedyn膮 tarcz臋. Sytuacja by艂a patowa, ale czas dzia艂a艂 na niekorzy艣膰 Amadoriego. Nie m贸g艂 wiedzie膰, czy Iglica nie jest pierwszym z kilku oddzia艂贸w.
A Sala Tronowa sta艂a si臋 w tej sytuacji pu艂apk膮.
Genera艂 b艂yskawicznie podj膮艂 decyzj臋 i zacz膮艂 popycha膰 ksi臋dza ku przodowi. Stary kap艂an z najwy偶sz膮 trudno艣ci膮 trzyma艂 si臋 na nogach. Za dw贸jk膮 post臋powa艂 pu艂kownik, kryj膮c ty艂y Amadoriego. Teraz wida膰 by艂o, 偶e trzyma pistolet maszynowy. August przypuszcza艂, 偶e tamci nie strzelaj膮, nie wiedz膮 bowiem, co czeka ich na zewn膮trz.
Bez trudu mogli, oczywi艣cie, zabi膰 Amadoriego. Problem polega艂 tylko na tym, za jak膮 cen臋. Decyzja nale偶a艂a do niego, a by艂a podobna do rozgrywki szachowej: czy i艣膰 na wymian臋 figur. I w szachach, i w 偶yciu usi艂owa艂 unika膰 takich rozwi膮za艅. Niechaj gra si臋 toczy, aby da膰 szans臋 wi臋kszemu sprytowi i lepszej sprawno艣ci. Podni贸s艂 lew膮 r臋k臋 z opuszczon膮 d艂oni膮: „Czeka膰, odpowiada膰 tylko na atak”. Scott przekaza艂 od drzwi polecenie pozosta艂ym, a potem odpe艂z艂 na bok, nie przestaj膮c celowa膰 w Amadoriego. Kiedy jego grupka znalaz艂a si臋 w Sali Halabardnik贸w, zostali wzi臋ci na cel przez reszt臋 Iglicy. Tylko Prementine opatrywa艂 DeVonne. Na sygna艂 Augusta Scott potoczy艂 granat na 艣rodek Sali Tronowej, a potem zacz膮艂 si臋 z niej wycofywa膰, plecami zwr贸cony do Augusta. Za sob膮 zostawiali jednak przeciwnik贸w niezdolnych do jakiegokolwiek ataku. August by艂 w艣ciek艂y. Tego, 偶e Amadori b臋dzie przygotowany na wypadek ataku gazowego, mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰. Mia艂 odpowiedni sprz臋t prezydent USA w Owalnym Gabinecie, taki sam znajdowa艂 si臋 na Downing Street 10 oraz przy biurku Borysa Jelcyna.
Nieprzyjemnym zaskoczeniem by艂 fakt, i偶 Amadori ma zak艂adnika. To zawsze czyni艂o sytuacj臋 trudn膮 i delikatn膮, a na dodatek ksi膮dz... W arcykatolickiej Hiszpanii...
Je艣li pozwol膮 Amadoriemu wydosta膰 si臋 na korytarz, tam czeka膰 b臋d膮 gromady jego 偶o艂nierzy. Mniejsza z tym, 偶e wyjdzie na bohatera, ale przeciwnicy mog膮 by膰 ju偶 w maskach przeciwgazowych, co przewag臋 Iglicy zredukuje do zera. Musi zaszachowa膰 kr贸la. Nie m贸g艂 strzeli膰 w g艂ow臋 czy w tu艂贸w, ale widzia艂 nogi. Wystarczy potrz膮sn膮膰 ciasno sczepion膮 grup膮 dw贸ch hiszpa艅skich oficer贸w i jednego zak艂adnika, 偶eby Iglica mog艂a uderzy膰. Chocia偶 mo偶e ju偶 bez dow贸dcy.
Raz za razem podni贸s艂 palec wskazuj膮cy. Numer jeden po numerze jeden. Scott
nadal
szed艂 ty艂em; August szepn膮艂 przez rami臋.
- Gdy zaczn臋, skacz w prawo.
Tamten skin膮艂 g艂ow膮.
Wtedy August strzeli艂.
37
Wtorek, 11.19 - Madryt
Ojciec Norberto us艂ysza艂 helikopter przelatuj膮cy nisko nad pa艂acem, a wkr贸tce
potem
odg艂os strza艂贸w. Usi艂owa艂 nie zwraca膰 na to uwagi i dalej czyta膰 grupce
skupionych wok贸艂
niego ludzi Ewangeli臋 艣w. Mateusza, ale jeden z nich nie wytrzyma艂, zerwa艂 si臋,
pobieg艂 do
wyj艣cia, sk膮d zacz膮艂 krzycze膰 z przej臋ciem:
- Strzelaj膮! 呕o艂nierze strzelaj膮 do ludzi!
W martwej ciszy, kt贸ra zapad艂a w ko艣ciele, wsta艂 ojciec Francisco i podni贸s艂 d艂o艅 niby w ge艣cie b艂ogos艂awie艅stwa.
- Uspok贸jcie si臋. W 艣wi膮tyni bo偶ej nic wam nie grozi.
- Mo偶e ojciec genera艂 jest w niebezpiecze艅stwie? - odezwa艂 si臋 kto艣. - Ojciec wielebny jest w pa艂acu, gdy偶 ko艣cio艂owi i jego wiernym zapewni膰 chce odpowiednie miejsce w nowej Hiszpanii.
Norberto nagle poj膮艂, 偶e nie tylko ojciec Gonzalez uczestniczy艂 w zamachu stanu,
ale i
ojciec Francisco by艂 o wszystkim uprzedzony, mi臋dzy innymi i o tym, 偶e b臋dzie
strzelanina, i
偶e nie nale偶y si臋 jej obawia膰. Ale jaka strzelanina...?
Odpowied藕 by艂a tylko jedna: egzekucje.
Wsz臋dzie rozbrzmiewa艂y przyciszone g艂osy ksi臋偶y, kt贸rzy starali si臋 uspokoi膰
iebranych wok贸艂 nich ludzi. Ale m臋偶czyzna przy drzwiach nadal wygl膮da艂 na
zewn膮trz i
nagle zawo艂a艂:
- Z okien pa艂acu bije 偶贸艂ty dym! W 艣rodku strzelaj膮!
Tym razem ojciec Francisco zerwa艂 si臋 gwa艂townie i pobieg艂 w kierunku drzwi wychodz膮cych na dziedziniec Pa艂acu Kr贸lewskiego. Norberto rozejrza艂 si臋 po wpatrzonych w niego twarzach, pe艂nych przera偶enia i dezorientacji. Ci ludzie potrzebowali go, ale na zewn膮trz dzia艂y si臋 jakie艣 okropne rzeczy, gin臋li nieszcz臋艣nicy, kt贸rzy by膰 mo偶e potrzebowali ostatniego ju偶 pocieszenia. Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu m艂odej kobiety, kt贸ra przygarnia艂a do siebie dw贸jk臋 dzieci, i 艂agodnym g艂osem poprosi艂 j膮, aby zast膮pi艂a go na chwil臋 w czytaniu. A potem ruszy艂 w kierunku wyj艣cia na dziedziniec.
38
Wtorek, 11.23 - Madryt
August odchyli艂 si臋 w lewo, 偶eby dok艂adnie widzie膰 nog臋 Amadoriego, a poniewa偶 najlepiej widoczna by艂a stopa, w ni膮 strzeli艂. Wycie genera艂a zosta艂o przyt艂umione przez mask臋. Amadori zatoczy艂 si臋 na id膮cego za nim Aguirr臋, jednocze艣nie pruj膮c po suficie seri膮 z pistoletu maszynowego, kt贸ry ci膮gle stercza艂 spod pachy ksi臋dza-zak艂adnika. Ksi膮dz w chwil臋 p贸藕niej run膮艂 na kolana, rozpaczliwie zakrywaj膮c r臋kami uszy. August i Scott niemal w tej samej chwili dotkn臋li barkami pod艂ogi, z g艂owami przyci艣ni臋tymi do piersi, aby przetoczy膰 si臋 w przeciwne strony i, wykorzystuj膮c p臋d skoku, poderwa膰 si臋 na r贸wne nogi i natychmiast obr贸ci膰 ku sali. Kiedy obaj 偶o艂nierze szybowali w powietrzu, pu艂kownik otoczy艂 ramieniem pier艣 Amadoriego i, nie pozwalaj膮c mu upa艣膰, wraz z nim wycofa艂 si臋 do drzwi, pruj膮c na wszystkie strony seriami z pistoletu maszynowego, co wszystkich cz艂onk贸w Iglicy przygniot艂o do ziemi. Zewsz膮d s艂ycha膰 by艂o okrzyki i j臋ki b贸lu trafionych przypadkowo ludzi.
Aideen, jako jedyna z ca艂ej grupy, zosta艂a w Sali Halabardnik贸w, wtulona we framug臋, czekaj膮c, na co mog艂aby si臋 przyda膰. Podskoczy艂a wprawdzie do Sandry, oferuj膮c si臋, 偶e wyprowadzi j膮 na korytarz, ale DeVonne gniewnie tylko mrukn臋艂a, 偶e da sobie rad臋, odepchn膮wszy te偶 Prementine'a, kt贸ry chcia艂 j膮 opatrzy膰. W kombinezonie nie wida膰 by艂o przestrzelmy, nie czerwienia艂a te偶 krew, kewlar najwyra藕niej nie przepu艣ci艂 kuli, a szok blokowa艂 uczucie b贸lu. Poniewa偶 Aideen nie bra艂a udzia艂u w bezpo艣redniej akcji, zyska艂a szans臋.
Ranny Amadori i pu艂kownik znikn臋li na korytarzu, oddalaj膮c si臋 w kierunku wschodnim. Od strony zachodniej s艂ysza艂a tupot but贸w; wsz臋dzie unosi艂 si臋 g臋sty dym, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 nadbiega艂a odsiecz. Kolejne granaty mog艂y niewiele pom贸c, je艣li 偶o艂nierze byli w maskach. Teraz przed Iglic膮 stanie problem odwrotu i August z ca艂膮 pewno艣ci膮 zarz膮dzi koniec polowania na Amadoriego.
Ale nawet je艣li nie, kto艣 musi si臋 trzyma膰 blisko niego, SZOB czy nie SZOB, zreszt膮 mo偶na mie膰 nadziej臋, 偶e uciekaj膮cy b臋dzie si臋 przede wszystkim interesowa艂 terenem przed sob膮, a nie za sob膮. Czerwony 艣lad krwi z przestrzelonej stopy u艂atwia艂 zadanie.
Gdyby
Amadori zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, by opatrzy膰 ran臋, przyjdzie pora na Aideen. Nie czeka艂a na rozkazy Augusta. Ostatecznie, nie by艂a cz艂onkiem Iglicy, a wszystko zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e kto艣 z zimn膮 krwi膮 zastrzeli艂 na jej oczach Marth臋 Mackall. Pomimo maski do p艂uc dociera艂o powietrze dra偶ni膮ce i duszne; na chwilk臋 przymkn臋艂a oczy, zebra艂a si臋 w sobie, odepchn臋艂a od 艣ciany i rzuci艂a w 艣lad za Amadorim.
Od wej艣cia do Sali Halabardnik贸w rozleg艂y si臋 strza艂y. To August i Scott starali
si臋 trzyma膰
w szachu hiszpa艅skich 偶o艂nierzy.
39
Wtorek, 05.27 - Waszyngton
Zastyg艂emu w fotelu Bobowi Herbertowi nie pozosta艂o nic innego ni偶 rozpami臋tywanie tej osobliwej atmosfery sali, w kt贸rej dow贸dcy oczekuj膮 na informacje o przebiegu tajnej operaracji. Ciekawe, czy reszta: Hood, Rodgers, Lowell Coffey II, ekspert Centrum od spraw prawa mi臋dzynarodowego, odczuwa艂a to podobnie. Z jednej strony, to wyra藕ne odgraniczenie od reszty 艣wiata, o kt贸rym my艣la艂o si臋 z lekk膮 zazdro艣ci膮 („Mie膰 te problemy, co inni, nie musie膰 decydowa膰 o 偶yciu i 艣mierci”), ale i lekk膮 wy偶szo艣ci膮 („Gdyby tylko znali ten ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci”). Z drugiej strony, odpowiada艂o si臋 za los os贸b dobrze znanych, najcz臋艣ciej lubianych i szanowanych, co bardzo przypomina艂o oczekiwanie w szpitalu na wynik niebezpiecznej operacji. Tyle 偶e ludzi tych narazi艂o si臋 na niebezpiecze艅stwo w艂asnym rozkazem, kt贸ry oni, jako dobrzy 偶o艂nierze, przyj臋li bez szemrania.
A je艣li do tego doda膰 jeszcze 艣wiadomo艣膰, 偶e w przypadku pojmania trzeba si臋 b臋dzie mo偶e oficjalnie od nich od偶egna膰, co bardzo ograniczy mo偶liwo艣ci udzielenia im pomocy...
Musia艂o to powodowa膰 uczucie winy, pog艂臋biane jeszcze przez fakt, 偶e kiedy tamci ryzykowali 偶yciem, oni siedzieli tutaj bezpieczni, bezradni i - zazdro艣ni. Jak Bob, na przyk艂ad, on nigdy ju偶 nie b臋dzie m贸g艂 stawi膰 czo艂o takiej pr贸bie, takiemu ryzyku i mo偶e to owa zazdro艣膰 sprawia艂a, 偶e na przek贸r winie i skrupu艂om, Herbert by艂 zawsze w takich chwilach niezwykle podniecony i o偶ywiony.
Zupe艂nie inaczej by艂o z Hoodem. Markotny i apatyczny, zanim jeszcze operacja si臋 rozpocz臋艂a, teraz jeszcze bardziej zamkn膮艂 si臋 w sobie i nic nie pozosta艂o z krzepi膮cych u艣miech贸w czy s艂贸w otuchy, kt贸rymi zawsze usi艂owa艂 w takich momentach podnosi膰 innych na duchu. Z niezwyk艂膮 te偶 u niego z艂o艣ci膮 zareagowa艂 na informacj臋 o akcji McCaskeya, kt贸ry na dodatek zabra艂 ze sob膮 Luisa Gracie de la Vega. W przeciwie艅stwie do cz艂onk贸w Iglicy, ci dwaj grozili zdekonspirowaniem ca艂ej akcji, Darrell jawnie zwi膮zany z Centrum, Hiszpan - kierownik biura krajowego Interpolu! Czeg贸偶 wi臋cej potrzeba, 偶eby roztr膮bi膰 na ca艂y 艣wiat zagraniczn膮 prowokacj臋?! A wtedy konflikt nabierze charakteru mi臋dzynarodowego. I to bynajmniej nie Rodgers-formalista, lecz ceni膮cy improwizacj臋 oraz pomys艂owo艣膰 Hood zacz膮艂 zastanawia膰 si臋 nad kar膮 dla McCaskeya. Ingerowa艂 Coffey; sytuacja wcale nie musi wygl膮da膰 tak strasznie, jak obawia si臋 Hood. Agentka Mar铆a Corneja zosta艂 uwi臋ziona w pa艂acu, zatem interwencja Interpolu jest jak najbardziej uzasadniona, nie daj膮c powodu do mi臋dzynarodowych implikacji.
Paul odrobin臋 si臋 uspokoi艂; gryz膮c wargi, w milczeniu oczekiwali na informacje z Hiszpanii. Telefon odezwa艂 si臋 o 4.30, ale by艂a to rozmowa miejscowa. Dzwoni艂a rozgor膮czkowana Ann Farris, kt贸ra kaza艂 im w艂膮czy膰 CNN. Coffey zerwa艂 si臋 z sofy i skoczy艂 w koniec pokoju, 偶eby otworzy膰 wn臋k臋, w kt贸rej sta艂 telewizor, Hood tymczasem poszuka艂 na biurku pilota. Pierwsz膮 pozycj膮 nadawanych co p贸艂 godziny wiadomo艣ci by艂a informacja o strzelaninie w madryckim Pa艂acu Kr贸lewskim i wok贸艂 niego. Na amatorskiej ta艣mie wideo utrwalono moment, gdy helikopter Interpolu ucieka z po艂udniowego dziedzi艅ca, a w oddali s艂ycha膰 by艂o strza艂y. Potem na ekranie pojawi艂 si臋 obraz z pracuj膮cej na 偶ywo kamery. Wida膰 by艂o wyciekaj膮ce z okien strugi 偶贸艂tego dymu.
- To gaz Iglicy - powiedzia艂 Herbert.
Rodgers si臋gn膮艂 po wielobarwny plan, dostarczony przez komputer Interpolu.
Herbert
okr臋ci艂 si臋 w fotelu.
- Zdaje si臋, 偶e to bardzo blisko dziedzi艅ca - zauwa偶y艂 Rodgers.
- I Sali Tronowej - doda艂 Herbert.
- Zatem Iglica jest w 艣rodku. - Hood zerkn膮艂 na zegar komputera. - Zgodnie z planem.
Herbert podjecha艂 do telewizora i zacz膮艂 nas艂uchiwa膰. Nie chodzi艂o mu jednak o g艂os spikera, kt贸ry, nie wiedz膮c dok艂adnie, co dzieje si臋 w pa艂acu, pl贸t艂 trzy po trzy, przeplatane podekscytowanymi okrzykami.
- Ogie艅 - mrukn膮艂 Herbert. - Z pewno艣ci膮 nie z dziedzi艅ca, za bardzo st艂umiony.
- Je艣li dopadli Amadoriego, nale偶y si臋 spodziewa膰, 偶e b臋d膮 ich goni膰.
- Gaz powinien odebra膰 im ch臋膰 do czegokolwiek - zauwa偶y艂 Rodgers.
- Mo偶e strzelaj膮 na o艣lep - wyrazi艂 przypuszczenie Bob.
- Czy mo偶liwe, 偶eby to by艂 ten oddzia艂 egzekucyjny? - spyta艂 Coffey.
Rodgers pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Ogie艅 zbyt chaotyczny, pojedyncze wystrza艂y.
- Gdyby schwytali Iglic臋, sko艅czy艂aby si臋 te偶 strzelanina. Przez chwil臋 milczeli, Hood niecierpliwie zerka艂 na cyfry przeskakuj膮ce w okienku monitora i powiedzia艂:
- Mieli zawiadomi膰 biuro Luisa, kiedy tylko z powrotem znajd膮 si臋 w lochu. - Moi ludzie maj膮 t臋 lini臋 na nas艂uchu - powiedzia艂 Herbert - i natychmiast nas powiadomi膮, jak tylko kto艣 si臋 odezwie.
Hood kiwn膮艂 g艂ow膮, a potem, zapatrzony w ekran telewizora, spyta艂: - Sk膮d u nich si臋 to bierze? Wietnam, Bejrut... Ta niesamowita odwaga... Rodgers wzruszy艂 ramionami.
- Poczucie obowi膮zku, ch臋膰 zrobienia czego艣 wa偶nego, mi艂o艣膰 do... Mike nagle zaj膮kn膮艂 si臋, jakby przestraszy艂 si臋 s艂owa, kt贸re mia艂 na ko艅cu j臋zyka.
Z pomoc膮 po艣pieszy艂 mu Herbert:
- Poza tym pami臋taj, 偶e niekt贸rzy ludzie w obliczu zagro偶enia potrafi膮 si臋 zdoby膰 na rzeczy niebywa艂e.
- Najlepiej zsumuj to wszystko i dodaj jeszcze par臋 innych racji - doda艂 Rodgers.
- Mike, znasz tyle powiedze艅 - odezwa艂 si臋 Herbert. - Jest co艣 takiego o odwadze
i
ci臋ciwie, prawda?
- „Napnij tylko ci臋ciw臋 odwagi, a nie chybimy”?
- O w艂a艣nie! Kto to powiedzia艂?
- Lady Makbet, zach臋caj膮c m臋偶a, 偶eby zamordowa艂 Duncana. Pos艂ucha艂 jej, a wtedy wszystko wok贸艂 niego zacz臋艂o si臋 wali膰.
- No tak - mrukn膮艂 Herbert. - To mo偶e nie najstosowniejszy cytat na t臋 okazj臋. - Czy ja wiem? R贸偶ne nauki mo偶na wyci膮gn膮膰 z historii Makbeta. Tak偶e i tak膮, 偶e do powodzenia potrzebna jest nie tylko odwaga, ale i szczero艣膰 intencji. A tych nie zabrak艂o Malcolmowi III*.
Herbert popatrzy艂 w telewizor. Strzelanina by艂a coraz gwa艂towniejsza, chocia偶 nie przyby艂o chyba walcz膮cych. Z trudem wprawdzie panowa艂 nad podnieceniem, czu艂 zarazem jak do duszy zakrada si臋 mroczny niepok贸j. Akcja nie rozwija艂a si臋 zgodnie z planem. A tak liczy艂 na to, 偶e o tej mniej wi臋cej porze telewizja na ca艂ym 艣wiecie przeka偶e wiadomo艣膰, i偶 zamach stanu w Hiszpanii nie powi贸d艂 si臋, a przyw贸dca rebelii zgin膮艂.
40
Wtorek, 05.49 - Old Saybrook, Connecticut
Sharon Hood przewraca艂a si臋 bezsennie na 艂贸偶ku. By艂a zm臋czona, znajdowa艂a si臋 w domu swoich rodzic贸w, le偶a艂a w swej dawnej sypialni, a przecie偶 my艣li natr臋tnie k艂臋bi艂y si臋 w g艂owie. Po rozmowie z Paulem do trzeciej czyta艂a jedn膮 ze starych ksi膮偶ek, potem zgasi艂a 艣wiat艂o i przez dwie godziny nie zmru偶y艂a oka. Oderwa艂a wzrok od sufitu i zerkn臋艂a na plakaty, kt贸re nie zmieni艂y si臋 od czasu, gdy wyjecha艂a do koled偶u. „Doktor 呕iwago”. Ok艂adka pisma „TV Guide”, przez kt贸r膮 bieg艂 napis „Dla Sharon z sympati膮 - David Cassidy”; na autograf wraz z kole偶ank膮 czeka艂y W kolejce trzy godziny.
Jak jej si臋 to udawa艂o, kiedy mia艂a szesna艣cie, siedemna艣cie lat, 偶e mia艂a tyle
r贸偶nych
zainteresowa艅, zbiera艂a w szkole nagrody, dorabia艂a na boku i jeszcze znajdowa艂a
czas dla
swojego ch艂opaka?
Mniej potrzebowa艂a艣 snu, szepn臋艂a jaka艣 jej cz膮stka.
Ale czy naprawd臋 o to chodzi艂o? Tylko o czas? Czy bardziej o to, 偶e je艣li praca jej si臋 nie podoba艂a, to przenosi艂a si臋 do innej? Albo gdy ch艂opak okazywa艂 si臋 nieodpowiedni, to rozgl膮da艂a si臋 za nast臋pnym. Albo gdy chwilowi faworyci nagrali niedobr膮 p艂yt臋, przestawa艂a ich kupowa膰. Nie, to nie o czas chodzi艂o ani o energi臋, lecz o mo偶liwo艣膰 ci膮g艂ego poszukiwania tego, co naprawd臋 daje szcz臋艣cie.
Przez jaki艣 czas s膮dzi艂a, 偶e zapewni jej to bogaty w艂a艣ciciel winnic, Stefano Renaldo.
W koled偶u pozna艂a jego siostr臋, zosta艂a zaproszona do niej na wakacje, a tam urzek艂o j膮 bogactwo, jacht i wzgl臋dy, jakich nie szcz臋dzi艂 jej Stefano. Po dw贸ch latach dosz艂a jednak do wniosku, 偶e wcale nie chce kogo艣, kto ca艂y sw贸j maj膮tek odziedziczy艂, kto radowa艂 si臋 nim, nie okupiwszy go ani odrobin膮 pracy. Kogo艣, do kogo ludzie nieustannie zwracali si臋 z pro艣bami o po偶yczki, a on, rad z mocy, kt贸r膮 daj膮 mu pieni膮dze, albo pomaga艂 im zrealizowa膰 marzenia, albo odwraca艂 si臋 do nich plecami. Uzna艂a, 偶e to nie dla niej: ani rodzaj 偶ycia, ani typ cz艂owieka.
Kt贸rego艣 s艂onecznego ranka pozbiera艂a swoje rzeczy, zesz艂a z jachtu i wr贸ci艂a do Stan贸w, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Nigdy nawet nie zadzwoni艂, aby si臋 dowiedzie膰, czemu znikn臋艂a, teraz za艣 kompletnie nie potrafi艂a zrozumie膰, co w艂a艣ciwie w nim zobaczy艂a. A mo偶e wcale nie w nim? Potem na jakim艣 przyj臋ciu pozna艂a Paula. Nie by艂a to 偶adna mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia. Poza Stefano 偶aden m臋偶czyzna nie wywar艂 nigdy na niej takiego wra偶enia, a i w tym przypadku chodzi艂o w istocie o pozory. Znajomo艣膰 z Paulem powoli dojrzewa艂a. By艂 zr贸wnowa偶ony, zapracowany i mi艂y. Stopniowo dochodzi艂a do wniosku, 偶e spotka艂a kogo艣, kto pozwala jej by膰 sob膮, cieszy si臋 z jej pasji i jest opieku艅czy niczym ojciec. Przy nim nie grozi艂o jej psucie podarkami ani zam臋czanie aktami zazdro艣ci. A偶 wreszcie na pikniku Czwartego Lipca, kilka miesi臋cy po tym, jak si臋 poznali, spojrza艂a d艂u偶ej w jego oczy i - sta艂o si臋. Sympatia przerodzi艂a si臋 w mi艂o艣膰. W podmuchu wiatru zatrzeszcza艂a ga艂膮藕 za oknem. Z pewno艣ci膮 uros艂a od czasu, gdy spogl膮da艂a na ni膮 co wiecz贸r. Uros艂a, ale nie zmieni艂a si臋, pomy艣la艂a i zaraz zada艂a sobie pytanie, czy to dobrze. Dobrze dla drzewa, 藕le dla cz艂owieka, odpowiedzia艂a sobie sama. Ale zmiana to jedna z najtrudniejszych rzeczy w 偶yciu. R贸wnie trudna jak kompromis: uznanie, 偶e tw贸j spos贸b na 偶ycie i 艣wiat nie jest jedyny, a mo偶e nawet i nie najlepszy z mo偶liwych.
Odechcia艂o jej si臋 spa膰 i si臋gn臋艂a na p贸艂k臋 po ksi膮偶k臋, zaraz j膮 jednak od艂o偶y艂a na bok, narzuci艂a szlafrok i posz艂a zajrze膰 do sypialni dzieci, Harleigh i Alexandra. Spali na pi臋trowym 艂贸偶ku, kt贸re kiedy艣 nale偶a艂o do jej braci bli藕niak贸w - Yula i Brynnera. Ich rodzice poznali si臋 na „Kr贸l i ja” i po dzi艣 dzie艅 pod艣piewywali „Hello, Young Lovers” czy „I Have Dreamed”, fa艂szywie - ale jak偶e rado艣nie.
Sharon zazdro艣ci艂a im tej nieprzemijaj膮cej mi艂o艣ci. A tak偶e tego, i偶 od czasu, gdy ojciec poszed艂 na emerytur臋, tyle czasu mogli sp臋dza膰 razem i tak si臋 z tego cieszy膰.
Chocia偶 dawniej r贸偶nie z tym bywa艂o, przypomnia艂a sobie. Pami臋ta艂 sprzeczki i ciche dni, gdy interesy sz艂y niedobrze. Ojciec wynajmowa艂 rowery i 艂贸dki turystom, kt贸rzy przyje偶d偶ali na wakacje do sennej miejscowo艣ci na Long Island, i zdarza艂y si臋 kiepskie lata. Ojciec musia艂 wtedy pracowa膰 d艂u偶ej, wieczorami dorabiaj膮c sobie jako kucharz. Wraca艂 do domu p贸藕no i cuchn臋艂o od niego olejem i ryb膮.
Spojrza艂a na spokojne twarzyczki dzieci. U艣miechn臋艂a si臋, s艂ysz膮c, 偶e Alexander cichutko pochrapuje, odrobin臋 jak ojciec.
U艣miech zgas艂. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i z r臋kami splecionymi na piersiach sta艂a w ciemnym holu. By艂a w艣ciek艂a na Paula i zarazem okropnie jej go brakowa艂o. Tutaj czu艂a si臋 bezpiecznie, ale nie by艂a w swoim domu. Pomimo wszystkich wspomnie艅, kt贸re 艂膮czy艂y j膮 z tym miejscem, teraz wyra藕nie czu艂a, 偶e jej dom znajduje si臋 tam, gdzie jest Paul.
Wolno wr贸ci艂a do sypialni.
Ma艂偶e艅stwo, kariera, dzieci, uczucia, seks, up贸r, k艂贸tnie, zazdro艣膰 - czy to nadzieja, czy arogancja, by艂a odpowiedzialna za to, 偶e dwoje ludzi postanawia艂o sple艣膰 te sk艂adniki w jedno wsp贸lne 偶ycie?
Ani nadzieja, ani arogancja, pomy艣la艂a, lecz mi艂o艣膰. Bo ostatecznie musia艂a przyzna膰 przed sam膮 sob膮, 偶e chocia偶 bardziej j膮 potrafi艂 zirytowa膰 ni偶 jakikolwiek inny m臋偶czyzna, chocia偶 tak cz臋sto nie by艂o go wtedy, gdy ca艂a tr贸jka bardzo go potrzebowa艂a, chocia偶 ze z艂o艣ci na niego zagryza艂a niekiedy wargi a偶 do krwi - to jednak nadal go kocha艂a.
Teraz, o cichej, wczesnej porze przed 艣witem zaczyna艂a my艣le膰, 偶e post膮pi艂a troch臋 za ostro. Wyjecha艂a z dzie膰mi z Waszyngtonu, oschle rozmawia艂a przez telefon, w艂a艣ciwie nie godzi艂a si臋 na 偶aden kompromis - czy aby nie kry艂a si臋 za tym wszystkim zazdro艣膰, 偶e Paul mo偶e swojej pracy po艣wi臋ci膰 tyle czasu, ile ona wymaga? Chyba tak. Ale by艂o te偶 w tym wspomnienie owej t臋sknoty, gdy ojciec zostawa艂 do p贸藕na w pracy; tego chcia艂a oszcz臋dzi膰 dzieciom.
Nie powiedzia艂a Paulowi niczego takiego, czego by naprawd臋 nie my艣la艂a. Tak, powinien sp臋dza膰 wi臋cej czasu z rodzin膮, a mniej oddawa膰 go firmie. To pewne, 偶e jego zaj臋cie nie pozwala艂o na prac臋 od dziewi膮tej do pi膮tej, ale przecie偶 Centrum by si臋 nie zawali艂o, gdyby jad艂 z nimi wi臋cej ni偶 jedn膮 kolacj臋 tygodniowo... Gdyby m贸g艂 z nimi sp臋dzi膰 chocia偶 tydzie艅 wakacji... Tak, mia艂a racj臋, ale jak o ni膮 walczy艂a, to ju偶 inna sprawa.
Gniew wzi膮艂 g贸r臋 i zamiast rozmawia膰, stawia艂a ultimatum. A na dodatek, gdy Paul wr贸ci teraz do domu po ci臋偶kiej pracy, zastanie tylko zimne, milcz膮ce 艣ciany. Zdj臋艂a szlafrok i po艂o偶y艂a si臋. Poduszka zd膮偶y艂a ostygn膮膰, ga艂膮藕 za oknem nadal post臋kiwa艂a. Na nocnym stoliku obok 艂贸偶ka po艂yskiwa艂 telefon kom贸rkowy. Przekr臋ci艂a si臋 na bok, wzi臋艂a aparat, otworzy艂a go i zacz臋艂a wystukiwa膰 prywatny numer Paula, ale po numerze kierunkowym przerwa艂a wybieranie. Powoli opad艂a na poduszk臋, wolnym ruchem odk艂adaj膮c telefon. Zamiast dzwoni膰, wr臋czy mu lepiej ga艂膮zk臋 oliwn膮. I z tym postanowieniem zapad艂a w g艂臋boki sen.
41
Wtorek, 11.50 - Madryt
Kiedy 偶o艂nierze nagle znikn臋li z dziedzi艅ca, Darrell McCaskey w duchu podzi臋kowa艂 Brettowi Augustowi, gdy偶 to uderzenie Iglicy musia艂o przynie艣膰 taki efekt. Kiedy helikopter odlecia艂, strzelcy umieszczeni na dachach zwr贸cili swoj膮 uwag臋 na Darrella i Mar铆臋, a rozrzuceni po dziedzi艅cu 偶o艂nierze zacz臋li si臋 szykowa膰 do ataku, kt贸ry jednak nie nast膮pi艂, albowiem uwag臋 wszystkich przyku艂y g艂o艣ne wystrza艂y w pa艂acu.
- Zacz臋艂o si臋 - powiedzia艂 McCaskey do Mar铆i.
W oknach w 艣cianie za kolumnad膮 pojawi艂y si臋 k艂臋by 偶贸艂tego dymu. Po drugiej stronie placu, pod zachodnim skrzyd艂em pa艂acu rozleg艂y si臋 g艂o艣ne komendy. 呕o艂nierze rzucili si臋 do 艣rodka budynku, sk膮d niebawem dobieg艂y odg艂osy wymiany ognia. - Co si臋 dzieje? - spyta艂a Mar铆a.
Opieraj膮c si臋 o 艣cian臋, siedzia艂a pod 艂ukiem najbli偶szym pa艂acowego muru.
Darrell
przyciska艂 chusteczk臋 do jej zranionego boku.
- Kontratak - odpar艂 kr贸tko, nie wiedzia艂 bowiem, czy nikt ich nie pods艂uchuje.
- Jak
si臋 czujesz?
- Dobrze - szepn臋艂a.
McCaskey, mru偶膮c oczy, rozgl膮da艂 si臋 po zalanym s艂o艅cem placu. Po lewej po艂udniowej stronie wysoka 偶elazna brama oddziela艂a dziedziniec od katedry.
Drzwi ko艣cio艂a
wcze艣niej by艂y zamkni臋te, ale teraz pojawili si臋 w nich ludzie - ksi臋偶a i
wierni, najwidoczniej
zaalarmowani warkotem helikoptera i odg艂osami strza艂贸w. Par臋 metr贸w od Mar铆i
Luis le偶a艂
na poj臋kuj膮cym kapitanie.
- Musimy go zabra膰 - powiedzia艂a Mar铆a.
- Wiem.
Uda艂o mu si臋 wreszcie rozpozna膰 trzech 偶o艂nierzy, kt贸rzy pozostali. Dw贸ch kry艂o
si臋
za po艂udniow膮 bram膮, w odleg艂o艣ci jakich艣 czterystu metr贸w. Trzeci chowa艂 si臋 za
latarni膮
jakie艣 trzysta metr贸w w kierunku p贸艂nocnym.
McCaskey poda艂 swoj膮 bro艅 Mar铆i.
- Pos艂uchaj, postaram si臋 uzgodni膰 z nimi, 偶e nie przeszkodz膮 mi zabra膰 Luisa, a
ja im
oddam kapitana.
- To gad - sykn臋艂a Mar铆a. - Powinien zdechn膮膰.
- Mam nadziej臋, 偶e 偶o艂nierze nie podzielaj膮 twojej opinii, bo wtedy nie mia艂bym
nic
do zaoferowania - zauwa偶y艂 Darrell.
Mar铆a przy艂o偶y艂a r臋k臋 do boku i lekko si臋 skrzywi艂a.
- Teraz musz臋 nawi膮za膰 z nimi kontakt g艂osowy - mrukn膮艂 McCaskey, przedrze藕niaj膮c j臋zyk regulamin贸w policyjnych. - Jak si臋 m贸wi: „Nie strzela膰”? - No disparar.
Wychyli艂 si臋 spod kolumnady i zawo艂a艂:
- No disparar!
- A teraz: „Chc臋 zabra膰 naszego rannego”.
Powiedzia艂a mu.
- Cuidaremos nuestros heridos! - krzykn膮艂.
Nie by艂o odpowiedzi. McCaskey zmarszczy艂 brwi. Trzeba by艂o zaryzykowa膰.
- Dobrze - powiedzia艂 do Mar铆i. - Poka偶 im bro艅.
Podsun臋艂a si臋 tak, 偶eby na zewn膮trz wida膰 by艂o jej wyci膮gni臋t膮 r臋k臋, w kt贸rej po艂yskiwa艂 pistolet, tymczasem McCaskey wyszed艂 na otwarte pole z r臋kami podniesionymi do g贸ry i wolno zacz膮艂 i艣膰 przez dziedziniec.
Nikt si臋 nie poruszy艂, nie pad艂 偶aden strza艂. Podchodz膮c do rannych, Darrell czu艂 na plecach pal膮ce promienie s艂oneczne. Strzelanina we wn臋trzu pa艂acu nie ustawa艂a, co nie by艂o dobrym znakiem. Iglica mia艂a uderzy膰 i odskoczy膰 bez anga偶owania si臋 w walk臋. Nagle jeden z 偶o艂nierzy przyczajonych przy bramie poderwa艂 si臋 i zacz膮艂 i艣膰 w jego kierunku.
Pistolet
maszynowy wymierzy艂 w McCaskeya.
- No disparar - powt贸rzy艂 Darrell.
- Vuelta! - krzykn膮艂 tamten.
McCaskey wzruszy艂 ramionami.
- Chce, 偶eby艣 si臋 odwr贸ci艂! - zawo艂a艂a Mar铆a.
呕o艂nierz chcia艂 si臋 upewni膰, czy nie ma broni ukrytej na plecach. Odwr贸ci艂 si臋, podci膮gn膮艂 tak偶e nogawki, ods艂aniaj膮c kostki, a potem znowu ruszy艂 przed siebie. Hiszpan nie strzela艂, ale nie opu艣ci艂 te偶 broni: MP5, jak oceni艂 Darrell. Z tej odleg艂o艣ci seria przeci臋艂aby go na p贸艂. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e zobaczy膰 twarzy tamtego, wtedy bowiem odrobin臋 lepiej wiedzia艂by, czego mo偶e si臋 spodziewa膰.
Droga do Luisa nie zabra艂a mu wi臋cej ni偶 minut臋, aczkolwiek wydawa艂a si臋 znacznie, znacznie d艂u偶sza. Kiedy do niego dotar艂, 偶o艂nierz by艂 jeszcze o jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w i nadal w niego celowa艂. Amerykanin ukl膮k艂 z r臋kami podniesionymi do g贸ry i spojrza艂 na rannych.
Kapitan wpatrywa艂 si臋 z niego, po艣wistuj膮c przez z臋by. Lewa noga le偶a艂a w ciemnej ka艂u偶y. Je艣li szybko nie zostanie opatrzony, wykrwawi si臋 na 艣mier膰. Luis le偶a艂 twarz膮 do ziemi w poprzek cia艂a kapitana. Darrell odrobin臋 przekrzywi艂 mu g艂ow臋. Oczy by艂y zamkni臋te, oddech p艂ytki, twarz bardzo blada. Kula trafi艂a go w szyj臋 pi臋膰 centymetr贸w poni偶ej prawego ucha. Krew skapywa艂a na kamienie i, wolno si臋 tocz膮c, miesza艂a si臋 z krwi膮 kapitana.
McCaskey powsta艂, chwyci艂 Luisa pod pachy i zacz膮艂 podnosi膰. W tej samej chwili k膮tem oka dostrzeg艂 jaki艣 ruch przy bramie. Spojrzeli w tamtym kierunku obaj, on i hiszpa艅ski 偶o艂nierz. Jego towarzysz trzyma艂 za rami臋 ksi臋dza, kt贸ry m贸wi艂 co艣, wskazuj膮c na rannych, a偶 w pewnej chwili wyszarpn膮艂 r臋k臋 i pobieg艂 w ich kierunku. Za nim rozleg艂o si臋 wo艂anie: 偶o艂nierz kaza艂 mu stan膮膰. Kap艂an odkrzykn膮艂 przez rami臋, 偶e ludzie potrzebuj膮 jego pomocy, wskazuj膮c te偶 r臋k膮 na pa艂ac. „To niebezpieczne”, krzycza艂 tamten, ale ksi膮dz tylko machn膮艂 niecierpliwie.
A wi臋c o to chodzi艂o, przemkn臋艂o przez my艣l Darrellowi. O bezpiecze艅stwo ksi臋dza.
Nie zamierza艂 sta膰 tak bezczynnie, podczas gdy Luis broczy艂 krwi膮. Przycisn膮艂 go do piersi i zacz膮艂 ci膮gn膮膰, cofaj膮c si臋 w kierunku arkad. Nikt mu nie przeszkadza艂.
呕o艂nierz
pochyla艂 si臋 nad kapitanem.
Pod kolumnad膮 ostro偶nie u艂o偶y艂 Luisa obok Mar铆i. Zerkn膮艂 na dziedziniec; ksi膮dz kl臋cza艂 przy oficerze.
- Biedny Luis! - powiedzia艂a Mar铆a, od艂o偶y艂a bro艅 i dotkn臋艂a policzka inspektora.
McCaskey poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci. Nie o to dotkni臋cie, ale o spojrzenie pe艂ne wsp贸艂czucia, kt贸re na bok odsuwa艂o my艣l o w艂asnym b贸lu. Jakim偶 by艂 idiot膮, 偶e chcia艂 si臋 z ni膮 rozsta膰! Ale nie o tym musia艂 teraz my艣le膰. Mar铆a tak偶e by艂a bardzo blada.
Konieczna
by艂a pomoc lekarsk膮.
Rozpi膮艂 r臋kaw i oderwa艂 jego kawa艂ek, kt贸ry przy艂o偶y艂 do rany Luisa. - Pos艂uchaj! Musz臋 wezwa膰 do was lekarza. Jak tylko to zrobi臋, zajm臋 si臋 twoim towarzyszem, Juanem.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Mo偶e by膰 za p贸藕no.
Usi艂owa艂a si臋 podnie艣膰, ale j膮 przytrzyma艂.
- Mar铆a...
- Daj mi spok贸j! - obruszy艂a si臋.
- Pos艂uchaj - powt贸rzy艂 Darrell. - Jeste艣 ranna i os艂abiona. Daj mi chwilk臋 czasu. Je艣li akcja si臋 powiedzie, nie trzeba b臋dzie ju偶 ratowa膰 Juana ani kogokolwiek innego z 艂ap Amadoriego.
- Nie wiesz, co to za 艂ajdak. Jeszcze w ostatniej chwili mo偶e kaza膰 rozstrzela膰 je艅c贸w, 偶eby nie mogli go obci膮偶y膰. - Mar铆a nieporadnie usi艂owa艂a odepchn膮膰 r臋k臋 McCaskeya, ale nagle znieruchomia艂a, a oczy jej zrobi艂y si臋 okr膮g艂e ze zdziwienia. - Znam go! - Kogo? - spyta艂 McCaskey.
- Tego ksi臋dza.
Odwr贸ci艂 si臋. Kap艂an szed艂 艣piesznie w ich kierunku, a zbli偶ywszy si臋 sapn膮艂:
- Mar铆a!
- Ojcze Norberto, co ojciec tutaj robi?
- D艂ugo by opowiada膰 - rzek艂, dotkn膮艂 jej czo艂a, a potem spostrzeg艂 ran臋. - O, Bo偶e!
- 呕yj臋 - szepn臋艂a.
- Ale straci艂a艣 mn贸stwo krwi, podobnie jak ten cz艂owiek. - Ksi膮dz spojrza艂 na Darrella. - Czy lekarz wezwany?
- W艂a艣nie chcia艂em go wezwa膰.
- Nie! - krzykn臋艂a Mar铆a.
- Wszystko b臋dzie dobrze - powiedzia艂 Norberto. - Zostan臋 z wami. - Nie o to chodzi - z pasj膮 oznajmi艂a Mar铆a. - Jest jeszcze wi臋zie艅... Trzeba mu natychmiast pom贸c.
- Gdzie?
- Tam - odpowiedzia艂a i wskaza艂a drzwi w 艣cianie pa艂acu. - Trzymaj膮 go tam i
boj臋
si臋, 偶e zabij膮.
Norberto chwyci艂 jej d艂o艅 i pog艂aska艂 uspokajaj膮co.
- Dobrze, p贸jd臋 i zobacz臋, co si臋 z nim dzieje, a ty zostaniesz tutaj i nie b臋dziesz si臋 wysila膰.
Mar铆a przenios艂a wzrok z Norberto na McCaskeya; w jej oczach Darrell wyczyta艂 pogard臋. Odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 do wej艣cia, tu偶 za sob膮 s艂ysz膮c kroki ksi臋dza. Za progiem zatrzymali si臋. Darrell zostawi艂 bro艅 Mar铆i, mia艂 nadziej臋, 偶e teraz nie b臋dzie mu potrzebna. Strza艂y by艂y g艂o艣niejsze, ale dochodzi艂y gdzie艣 z wn臋trza pa艂acu.
Spojrza艂 na drewniany krzy偶 na piersiach Norberto, prosz膮c w duchu Boga, aby nie opu艣ci艂 w potrzebie jego towarzyszy.
W kr贸tkim korytarzu naliczy艂 o艣mioro drzwi, wszystkie zamkni臋te. Darrell obr贸ci艂
si臋
do ksi臋dza.
- M贸wisz po angielsku?
- Troch臋.
- Dobrze. Nie zostawi臋 ci臋 samego.
- Nigdy nie jestem sam - powiedzia艂 Norberto i ko艅cem palc贸w musn膮艂 krzy偶. - W kt贸rym艣 z tych pokoj贸w mo偶e znajd臋 telefon. Zadzwoni臋 po pomoc i pomog臋 ksi臋dzu odszuka膰 tego cz艂owieka, o kt贸rym m贸wi艂a Mar铆a. Norberto skin膮艂 g艂ow膮 i Darrell przycisn膮艂 pierwsz膮 klamk臋, kt贸ra ust膮pi艂a.
Przez
chwil臋 musia艂 czeka膰, a偶 oczy przywykn膮 do ciemnego wn臋trza. Potem zobaczy艂, 偶e
pod
przeciwleg艂膮 艣cian膮 znajduje si臋 biurko z telefonem.
- Jest aparat - powiedzia艂.
- Dobrze. Ja poszukam tego m臋偶czyzny.
- W porz膮dku. Zaraz do艂膮cz臋 do ksi臋dza.
McCaskey podskoczy艂 do biurka, podni贸s艂 s艂uchawk臋 i zakl膮艂: nie by艂o sygna艂u. Mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, 偶e ludzie Amadoriego odetn膮 艂膮czno艣膰 z pa艂acem, 偶eby nikt niepowo艂any nie m贸g艂 porozumie膰 si臋 ze 艣wiatem zewn臋trznym. Wybieg艂 na korytarz i zajrza艂 do nast臋pnego pokoju. By艂a to Sala Muzyczna; czu膰 by艂o dym, na pod艂odze zobaczy艂 rozmazany popi贸艂. To tutaj pewnie uruchomi艂 si臋 alarm przeciwpo偶arowy. Ojciec Norberto nachyla艂 si臋 nad jakim艣 cz艂owiekiem; najprawdopodobniej by艂 to w艂a艣nie Juan. - Co z nim? - spyta艂 McCaskey, ale ksi膮dz, nie odwracaj膮c si臋, tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
McCaskey odetchn膮艂 g艂臋boko i pobieg艂 korytarzem. Je艣li m贸g艂 w jakikolwiek spos贸b
pom贸c, to tylko odnajduj膮c Iglic臋, kt贸ra mo偶e po艂膮czy膰 si臋 z Interpolem i wezwa膰
pomoc
lekarsk膮. Nawet je艣li Amadori by艂 g贸r膮, nie sprzeciwi si臋 chyba temu, skoro
po艣r贸d rannych
byli jego 偶o艂nierze.
42
Wtorek, 12.06 - Madryt
W Sali Muzycznej by艂o ciemno, wystarczy艂o jednak 艣wiat艂a padaj膮cego z korytarza, 偶eby ojciec Norberto zdo艂a艂 dostrzec posta膰 ludzk膮 w k膮cie pokoju. M臋偶czyzna by艂 ci臋偶ko ranny; krew pokry艂a ubranie, jej 艣lady wida膰 by艂o tak偶e na 艣cianie, ciek艂a z policzk贸w, czo艂a, ust. Rany wida膰 te偶 by艂o na nogach i piersi.
Niemal ciele艣nie czu艂 obecno艣膰 艣mierci, podobnie jak w chwili, gdy ukl膮k艂 obok cia艂a brata. Zawsze to si臋 powtarza艂o, czy mia艂 do czynienia z osob膮 nieuleczalnie chor膮 czy ze 艣miertelnie rann膮. 艢mier膰 mia艂a s艂odkawy, obrzydliwie mdl膮cy zapach, a odczuwa艂o si臋 j膮 jako niewidzialny, lodowaty powiew, kt贸ry przenika艂 ko艣ci i mrozi艂 serce. Teraz przysz艂a po tego cz艂owieka. Kiedy oczy Norberto nawyk艂y do mroku, zda艂 sobie spraw臋, 偶e cudem by艂o w艂a艣ciwie to, 偶e tamten ci膮gle jeszcze 偶y艂. Ci, kt贸rzy go tu zaci膮gn臋li, a potem rzucili, pastwili si臋 nad nim bez lito艣ci.
Dla wyci膮gni臋cia informacji? Z zemsty? Dla zabawy? - my艣la艂 z rozpacz膮 Norberto. 呕adna z tych racji nie by艂a usprawiedliwieniem, a w narodzie tak katolickim jak hiszpa艅ski sprawcy dobrze musieli wiedzie膰, 偶e dopuszczaj膮 si臋 grzechu 艣miertelnego, kt贸ry ska偶e ich na wieczne pot臋pienie.
Opad艂 wolno na kolana, odgarn膮艂 w艂osy z czo艂a skatowanego je艅ca i dotkn膮艂 jego zakrwawionego policzka.
Tamten otworzy艂 oczy, w kt贸rych pozosta艂 tylko strach. Przemkn臋艂y po habicie, a
potem spojrza艂y w twarz. Podni贸s艂 dr偶膮c膮 d艂o艅 i Norberto natychmiast pochwyci艂
j膮 w swoje
r臋ce.
- Synu - powiedzia艂 - nazywam si臋 Norberto.
- Ojjjcze - wyj膮ka艂 ranny. - Ccco si臋 dzieje?
- Jeste艣 ranny. Le偶 spokojnie.
- Jjjak bardzo?
- Bardzo, ale pomoc zaraz przyjdzie. - U艣miechn膮艂 si臋 do le偶膮cego. - Jak ci na imi臋?
- Juan... Juan Martinez.
- Czy chcesz si臋 wyspowiada膰?
Oczy Juana znieruchomia艂y.
- Czy... czy umieram?
Norberto milcza艂 i tylko mocniej 艣cisn膮艂 d艂o艅 tamtego.
- Aale... ale nic mnie nie boli.
- B贸g jest lito艣ciwy - powiedzia艂 Norberto.
Juan wczepi艂 si臋 w jego palce i powoli zamkn膮艂 oczy.
- Musz臋... wyzna膰 swe grzechy.
- On ci wybaczy, je艣li szczerze b臋dziesz ich 偶a艂owa艂 - odpowiedzia艂 Norberto. Dalekie strza艂y by艂y teraz rzadsze. Wiele jeszcze os贸b b臋dzie potrzebowa艂o dzi艣 rozgrzeszenia. I bo偶ej 艂aski. Przecisn膮艂 krzy偶 do warg Juana i spyta艂:
- Czy z g艂臋bi serca 偶a艂ujesz tego, 偶e obrazi艂e艣 Boga wszystkimi swymi grzechami?
Juan uca艂owa艂 krzy偶 i wykrztusi艂 z wysi艂kiem.
- 呕a艂uj臋 i b艂agam o przebaczenie. Zabi艂em... wielu ludzi. Ostatnio w radiostacji i jednego w domu. Rybaka.
Norberto poczu艂, jakby 艣mier膰 drwi膮co zachichota艂a mu w twarz. Nigdy nie czu艂
si臋
tak strasznie jak w tej chwili, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e trzyma r臋k臋, kt贸ra
udr臋czy艂a i
zamordowa艂a jego brata. Nagle poczu艂 straszliw膮 ch臋膰, by powsta膰, obwie艣ci膰
zab贸jcy, 偶e
spowied藕 przerwana, grzechy nie zostaj膮 wybaczone i grzesznik skazany jest na
nieko艅cz膮ce
si臋 m臋ki piekielne.
Zamordowa艂 Adolfo...
- Mu... musia艂em to zrobi膰. - Palce Juana wpi艂y si臋 w niego jak szpony. - Ale teraz... teraz 偶a艂uj臋. 呕a艂uj臋!!!
Norberto zamkn膮艂 oczy. Z臋by wpija艂y si臋 w wargi a偶 do krwi. Jego r臋ka tkwi艂a martwo w u艣cisku tamtego.
- Ojcze - wychrypia艂 Juan. - Po... pom贸偶 mi!
Nie chodzi o to, bym ja mu wybaczy艂. To B贸g ostatecznie rozs膮dza!
Spojrza艂 w twarz wykrzywion膮 straszliwym grymasem.
- Ojcze Przenaj艣wi臋tszy... - zacz膮艂 bezbarwnym g艂osem Norberto. - Ojcze Przenaj艣wi臋tszy - z przej臋ciem zacz膮艂 powtarza膰 za nim tamten - wybacz mi moje grzechy, za kt贸re szczerze i z g艂臋bi serca 偶a艂uj臋. S艂owa przedziela艂 rwany, spazmatyczny oddech.
- Wybaczone grzechy wracaj膮 grzesznika w stan 艂aski. Oby B贸g mi艂osierny zechcia艂 odpu艣ci膰 ci twoje winy i przyj膮膰 do Kr贸lestwa Niebieskiego. Usta Juana rozchyli艂y si臋 i wypu艣ci艂y d艂ugi, gasn膮cy oddech. A potem ju偶 si臋 nie poruszy艂y.
Norberto patrzy艂 w twarz zmar艂ego. Stru偶ka krwi powoli 艣cieka艂a po brodzie. Adolfo wszed艂 mi臋dzy drapie偶niki, kt贸re na atak odpowiada艂y atakiem. Gdyby nie zabi艂 go nieszcz臋艣nik le偶膮cy przed nim, zrobi艂by to kto艣 inny. Tak偶e i on, Norberto, mia艂 sw贸j udzia艂 w powszechnej winie. Ze wszystkich si艂 powinien by艂 powstrzyma膰 brata i zawr贸ci膰 go ze z艂ej drogi. Dlaczego pozwoli艂 mu wtedy wyj艣膰? Dlaczego nie uczepi艂 si臋 go, gdy szed艂 zanie艣膰 kaset臋 z nagraniem, od kt贸rej wszystko si臋 zacz臋艂o? Dlaczego by艂 bezczynny, kiedy jeszcze by艂 czas? I w rezultacie zdo艂a艂 tylko wstawi膰 si臋 za dusz臋 umieraj膮cego mordercy, a nie brata.
- O, Bo偶e - zaszlocha艂 Norberto, wypu艣ci艂 d艂o艅 Juana i zakry艂 oczy, rozpaczliwie kr臋c膮c g艂ow膮. Zaraz jednak przysz艂o mu do g艂owy, 偶e nie mo偶e bole膰 nad swoim losem i rozpatrywa膰 swe winy, kiedy 艣mier膰 w dalszym ci膮gu zbiera doko艂a 偶niwo, a jak偶e wielu mo偶e by膰 jeszcze takich, kt贸rzy w ostatniej chwili chcieliby wyrazi膰 skruch臋.
Norberto wsta艂 i nakre艣li艂 w powietrzu znak krzy偶a, m贸wi膮c:
- I niechaj B贸g wybaczy ci twoje winy.
A w duchu pomy艣la艂: I mnie niech zechce wybaczy膰 moje. By艂 pe艂en nienawi艣ci do czynu zmar艂ego, ale nie do osoby, kt贸ra w m臋ce i poni偶eniu dotar艂a do kresu swego 偶ywota, ale zd膮偶y艂a jeszcze spojrze膰 na swe czyny i ich 偶a艂owa膰.
I oby to wystarczy艂o przed obliczem Pana.
43
Wtorek, 12.12 - Madryt
Do obowi膮zk贸w elitarnych si艂 ameryka艅skich nale偶a艂o zostawia膰 po sobie jak najmniej 艣lad贸w, a w przypadku misji 艣ci艣le tajnych - kiedy nikt nie powinien podejrzewa膰 nawet obecno艣ci oddzia艂u - zbierano r贸wnie偶 艂uski. Misje po prostu tajne, jak ta, wymaga艂y tylko, aby nikt nie by艂 w stanie zidentyfikowa膰 atakuj膮cych. Pu艂kownik August wiedzia艂, 偶e Aideen Marley od艂膮czy艂a si臋 od jego grupy. Zrobi艂a to bez rozkazu, ale nic nie mia艂 przeciw tej decyzji. Je艣li nie uda jej si臋 dotrze膰 do Amadoriego, misja zako艅czy si臋 tylko cz臋艣ciowym sukcesem. Wprawdzie walki w pa艂acu zmusz膮 do dzia艂ania miejscowe w艂adze, a te przekonaj膮 si臋 o obecno艣ci je艅c贸w i sposobie ich traktowania, z tego jednak wcale nie wynika艂o, 偶e genera艂owi nie uda si臋 zrealizowa膰 swoich zamys艂贸w. Tyle 偶e wie艣膰 o okrucie艅stwach sprawi, 偶e trudniej b臋dzie mu o sojusznik贸w w kraju i za granic膮.
Aideen pod膮偶y艂a jednak 艣ladem Amadoriego, a je艣li Iglicy uda si臋 zwi膮za膰 si艂y nieprzyjaciela, genera艂 za艣 z racji rany mniej b臋dzie zwa偶a艂 na ostro偶no艣膰...
艢mier膰
Amadoriego mog艂a oszcz臋dzi膰 Hiszpanii miesi臋cy bratob贸jczych walk i okrucie艅stw. Nadbiegaj膮cy 偶o艂nierze hiszpa艅scy odlegli byli o jakie艣 sto metr贸w. Mieli na sobie maski, ale g臋ste k艂臋by dymu nie pozwala艂y im posuwa膰 si臋 szybciej ni偶 kilkadziesi膮t metr贸w na minut臋, za艣 Iglica mog艂a si臋 wycofywa膰, zachowuj膮c sta艂y dystans. Byli niedaleko wielkich schod贸w, kt贸re prowadzi艂y do lochu. W kierunku po艂udniowym bieg艂 korytarz, w kt贸rym znikn臋li Amadori i Aideen. August ruchem r臋ki przywo艂a艂 kaprala Prementine'a i kaza艂 mu wybra膰 jednego 偶o艂nierza, aby os艂ania艂 odwr贸t Aideen.
- Jeden to za ma艂o - sprzeciwi艂 si臋 kapral. - Ja tak偶e zostan臋.
- Nie. Nie potrzeba nas trzech.
- Ale...
- Tylko ja zostaj臋. Wykona膰.
Kapral poinformowa艂 Pupshawa, 偶e zostaje z pu艂kownikiem. Szeregowy zasalutowa艂 i natychmiast znalaz艂 si臋 u boku Augusta. Us艂ysza艂, 偶e kiedy znajd膮 si臋 przy schodach, on zajmie pozycj臋 w korytarzu, dow贸dca za艣 ulokuje si臋 po p贸艂nocnej stronie schod贸w. W ten spos贸b b臋d膮 mogli prowadzi膰 krzy偶owy ogie艅, a tak偶e nawzajem ubezpiecza膰 siebie przed atakiem od ty艂u.
Scott i DeVonne dali im reszt臋 granat贸w, kt贸rych zosta艂o ju偶 tylko trzy; August przypuszcza艂, 偶e dwa w po艂膮czeniu z zapor膮 ogniow膮 pozwol膮 wytrwa膰 pi臋膰 minut. Ostatni granat doda jeszcze dwie minuty na odwr贸t. Nale偶a艂o tylko mie膰 nadziej臋, 偶e Aideen uda si臋 w tym czasie dopa艣膰 ofiar臋, unieszkodliwi膰 j膮 i bezpiecznie wr贸ci膰. Kapral Prementine 偶yczy艂 im powodzenia i ju偶 po chwili wraz z reszt膮 Iglicy znikn膮艂 na schodach. August poinformowa艂 Pupshawa, 偶e od chwili rozpocz臋cia walki z 偶o艂nierzami hiszpa艅skimi, utrzymuj膮 pozycje przez pi臋膰 minut, a potem za reszt膮 oddzia艂u wycofuj膮 si臋, szeregowy pierwszy, pu艂kownik z ty艂u.
Le偶膮c na posadzce czekali na przeciwnik贸w. Strzela膰 b臋d膮 nisko, nie wy偶ej ni偶 kolana. Pupshaw przygotowa艂 r臋k臋 i czeka艂 na znak Augusta. Dwadzie艣cia sekund p贸藕niej pierwszy 偶o艂nierz zamajaczy艂 w brunatno偶贸艂tawych k艂臋bach. August opu艣ci艂 kciuk i granat z gazem parali偶uj膮cym potoczy艂 si臋 po posadzce.
44
Wtorek, 12.17 - Madryt
Posuwaj膮c si臋 pod 艣cian膮 bez 偶adnej broni, McCaskey czu艂 si臋 nagi, z drugiej jednak strony by艂 rad, 偶e Mar铆a ma pistolet. Ostatnimi czasy zaniedba艂 treningi aikido, kt贸rego nauczy艂 si臋, wst膮piwszy do FBI, pragn膮艂 jednak wierzy膰, 偶e umiej臋tno艣ci nie zosta艂y bez reszty zapomniane.
Zwolni艂, gdy偶 zbli偶y艂 si臋 do poprzecznego korytarza, przy rogu kt贸rego zatrzyma艂 si臋 i ostro偶nie wyjrza艂, aby natychmiast cofn膮膰 si臋 z sercem w gardle. Nieopodal sta艂 wysoki m臋偶czyzna w generalskim mundurze obwieszonym medalami. W r臋ku trzyma艂 pistolet, na twarzy mia艂 mask臋 przeciwgazow膮 i dziwnie wygl膮daj膮ce gogle.
Jedna noga krwawi艂a.
To musia艂 by膰 Amadori!
W chwili kiedy wyjrza艂, tamten ogl膮da艂 si臋 za siebie i z pewno艣ci膮 go nie zauwa偶y艂.
Teraz by艂 w艣ciek艂y, 偶e nie ma broni. M贸g艂 u偶y膰 tylko swoich r膮k, a tak偶e niewiedzy przeciwnika.
W FBI wielokrotnie powtarzano, 偶e je艣li nie ma si臋 przewagi ognia nad wrogiem, trzeba si臋 wycofa膰 i czeka膰, a偶 zmieni si臋 uk艂ad. Teraz jednak w 偶aden spos贸b nie m贸g艂 si臋 zastosowa膰 do tych nauk: nie m贸g艂 pozwoli膰, by Amadori si臋 wymkn膮艂. Wtedy pos艂ysza艂 kroki za plecami. Obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 nadchodz膮cego Norberto, ale spostrzeg艂 te偶 obiektyw, kt贸ry spogl膮da艂 na nich z sufitu nad Sal膮 Muzyczn膮. By艂 to obiektyw kamery. Amadori za艣 mia艂 okulary Systemu Zdalnej Obserwacji. Zakl膮艂 w duchu. Jak偶e si臋 myli艂 co do swej przewagi. Amadori dok艂adnie wiedzia艂, gdzie si臋 znajduje przeciwnik.
Pozostawa艂a tylko ucieczka. Odwr贸ci艂 si臋 i pu艣ci艂 biegiem w kierunku drzwi prowadz膮cych na dziedziniec, robi膮c jednocze艣nie gest w kierunku ksi臋dza, aby post膮pi艂 tak samo.
Tamten jednak stan膮艂 jak wryty i spyta艂 bezradnie:
- Co si臋 sta艂o?
- Ruszaj si臋! - wrzasn膮艂 McCaskey i zawr贸ci艂, obawia艂 si臋 bowiem, 偶e Amadori z
ch臋ci膮 wykorzysta艂by Norberto jako tarcz臋. Chwyci艂 kap艂ana za ko艂nierz i
poci膮gn膮艂 za sob膮,
ale w tej samej chwili poczu艂 uderzenie w plecy, po kt贸rym wszystko zaton臋艂o w
czerwonym
rozb艂ysku.
45
Wtorek, 12.21 - Madryt
艢lad by艂 bardzo wyra藕ny; krople pada艂y tak g臋sto, 偶e zlewa艂y si臋 w lini臋. Amadori szybko traci艂 krew. Aideen nie spodziewa艂a si臋 jednak, 偶e kiedy go zobaczy b臋dzie sam i co wi臋cej - b臋dzie na ni膮 czeka艂.
Wystrzeli艂, gdy tylko wy艂oni艂a si臋 zza rogu, poniewa偶 jednak natychmiast rzuci艂a si臋 do ty艂u, gdy tylko go zobaczy艂a, kula nie zrobi艂a jej krzywdy. Powoli gas艂o echo wystrza艂u.
S艂ucha艂a uwa偶nie, usi艂uj膮c si臋 zorientowa膰, czy Amadori j膮 艣ciga. Nagle poczu艂a twardy ucisk na karku. Obejrza艂a si臋 i zobaczy艂a, jak zza framugi wychyla si臋 pu艂kownik, kt贸ry przy艂o偶y艂 jej do szyi luf臋 pistoletu.
Zakl臋艂a w duchu. Tamten mia艂 na twarzy okulary SZOB; zobaczyli j膮, rozdzielili
si臋 - i
wpad艂a w potrzask!
- Patrz przed siebie i r臋ce do g贸ry! - rozkaza艂.
Pos艂ucha艂a, a wtedy cofn膮艂 bro艅.
- Co艣 za jedna? - spyta艂.
Nie odzywa艂a si臋.
- Nie mam czasu do stracenia. Odpowiadaj i zmykaj, a je艣li b臋dziesz milcze膰, zostaniesz tutaj z kul膮 w karku. Licz臋 do trzech.
By艂a pewna, 偶e m贸wi serio.
- Raz.
Przez moment chcia艂a oznajmi膰, 偶e wsp贸艂pracuje z Interpolem.
- Dwa.
Je艣li mu powie, raczej jej nie oszcz臋dzi, ale je艣li nie powie nic, zginie na pewno. Tyle 偶e prawda mog艂a oznacza膰 艣mier膰 Luisa, Mar铆i i wielu, wielu innych ludzi, gdyby zamach Amadoriego zako艅czy艂 si臋 jednak powodzeniem.
Us艂ysza艂a huk wystrza艂u, drgn臋艂a... ale sta艂a nadal, chocia偶 na karku poczu艂a krew. W nast臋pnej chwili zatoczy艂a si臋 pod ci臋偶arem cia艂a pu艂kownika, kt贸ry zwali艂 si臋 za ni膮.
Obr贸ci艂a si臋. Le偶a艂 na pod艂odze, a z odstrzelonej potylicy bucha艂a krew. Korytarzem spiesznie nadchodzi艂 m臋偶czyzna, w r臋ku trzyma艂 dymi膮cy pistolet, a na jego twarzy b艂膮ka艂 si臋 krzywy u艣miech.
- Ferdinand! - zawo艂a艂a, on jednak zawaha艂 si臋, trzymaj膮c bro艅 w pogotowiu. - Nie, nie masz si臋 czego ba膰 - zapewni艂a i odwr贸ci艂a si臋 plecami do natr臋tnej kamery.
Teraz, pewna 偶e nie zostanie podpatrzona, unios艂a czarn膮 mask臋, aby mo偶na by艂o rozpozna膰 jej twarz. - S膮 tutaj jeszcze inni - powiedzia艂a. - Potrzebna nam pomoc. - Tam, w stoczni, po ataku, my艣leli艣my z Juanem, 偶e nas podesz艂y艣cie.
- Nie ma si臋 co dziwi膰. Wtedy to musia艂o wygl膮da膰 podejrzanie.
- Twoja przyjaci贸艂ka jest bardzo dzielna. Wzi臋li j膮 i Juana. Musz臋 ich znale藕膰.
A tak偶e
Amadoriego!
- Uciek艂 tamt臋dy - powiedzia艂a, wskazuj膮c kierunek, a jednocze艣nie schylaj膮c si臋 po pistolet.
Krew zastrzelonego zaczyna艂a krzepn膮膰 na szyi Aideen, otar艂a wi臋c j膮 r臋kawem czarnej koszuli. Czu艂a si臋 podle. Nie dlatego, 偶e tamten zgin膮艂, sama by go zabi艂a, gdyby mia艂a mo偶liwo艣膰. Chodzi艂o natomiast o to, 偶e Amadori nie zarz膮dzi艂 tego, co postawi艂o w stan alarmu ca艂e Centrum: morderstwa Marthy Mackall. Wi臋cej, to on kaza艂 zabi膰 morderc贸w. Ich wina polega艂a na tym, 偶e zaplanowali zamach stanu w kraju, kt贸ry jako cz艂onek NATO by艂 sojusznikiem USA, a 贸w zamach stanu mia艂 swoich gor膮cych zwolennik贸w po艣r贸d wielu Hiszpan贸w.
Marta nie mia艂a racji, pomy艣la艂a. Tutaj nie chodzi o odmienno艣膰 regu艂, lecz o ich brak.
Jest tylko chaos.
Zacz臋li si臋 skrada膰 艣ladem Amadoriego, Aideen z przodu, Ferdinand kilka krok贸w za ni膮. Bro艅, kt贸r膮 podnios艂a z pod艂ogi by艂a odbezpieczona. Pu艂kownik naprawd臋 chcia艂 j膮 zastrzeli膰.
Korytarz by艂 pusty, ale przed sob膮 us艂yszeli strza艂 i przy艣pieszyli kroku. Aideen zastanawia艂a si臋, czy czasem kto艣 inny nie natkn膮艂 si臋 na Amadoriego; mo偶e Mar铆a?
Czerwona smuga skr臋ca艂a za r贸g. Po艣rodku holu przed Sal膮 Muzyczn膮 sta艂 genera艂 Amadori, a jego d艂o艅 w bia艂ej r臋kawiczce przystawia艂a luf臋 pistoletu do czyjej艣 g艂owy. Ju偶 w nast臋pnym u艂amku sekundy Aideen zorientowa艂a si臋, 偶e m臋偶czyzn膮 tym jest ojciec Norberto, za艣 u ich st贸p le偶a艂 twarz膮 do ziemi Darrell McCaskey.
46
Wtorek, 12.24 - Madryt
Kiedy Norberto wbiega艂 na dziedziniec pa艂acowy, ani przez chwil臋 nie ba艂 si臋, 偶e mog艂oby mu co艣 grozi膰 ze strony 偶o艂nierzy. Mo偶na to by艂o wyczyta膰 z ich postawy, z ich g艂os贸w. Teraz wcale tego nie by艂 pewien. Oficer mocno wciska艂 mu luf臋 pistoletu pod brod臋, a drug膮 r臋k膮 chwyci艂 za w艂osy. Jego noga krwawi艂a.
- Gdzie jest pu艂kownik? - krzykn膮艂 w kierunku dw贸ch postaci, kt贸re na moment mign臋艂y ko艂o rogu i natychmiast si臋 skry艂y.
Na 艣rodek holu wlecia艂y gogle i pistolet.
- Nie 偶yje. A teraz wypu艣膰 ksi臋dza.
- Kobieta? - zawo艂a艂 z niedowierzaniem w g艂osie Amadori. - Mam walczy膰 z babami?
Wol臋 robi膰 z nimi inne rzeczy. Wy艂a藕 zza tej 艣ciany!
- Generale Amadori, niech pan pu艣ci ksi臋dza!
- Do艣膰 tego! - wrzasn膮艂 Amadori. Drzwi na dziedziniec by艂 odleg艂e o kilka metr贸w.
Pu艣ci艂 na chwil臋 w艂osy ksi臋dza, zerwa艂 gogle i cisn膮艂 je na pod艂og臋, a potem, mocniej wcisn膮wszy luf臋 w grdyk臋 ojca Norberto, zacz膮艂 cofa膰 si臋, skryty za jego cia艂em. - Moi 偶o艂nierze s膮 na zewn膮trz! - krzykn膮艂. - Zaraz ka偶臋 im zrobi膰 z wami porz膮dek.
Ale jak si臋
poka偶esz, puszcz臋 ksi臋偶ulka.
Norberto nie chcia艂 umiera膰; straszliwe wydarzenia, kt贸re niczym koszmar
wype艂ni艂y
ostatnie godziny, tylko umocni艂y w nim ch臋膰 pomagania innym. Chcia艂 偶y膰, ale nie
m贸g艂 te偶
pozwoli膰 na 艣mier膰 tej kobiety.
- Nie wychod藕, moje dziecko! - zawo艂a艂.
Amadori szarpn膮艂 go za w艂osy.
- Milcz! - warkn膮艂.
- M贸j brat, Adolfo, wierzy艂 panu. Zgin膮艂, wys艂uguj膮c si臋 panu. - Tw贸j brat? - mrukn膮艂 genera艂. Od drzwi dzieli艂o go ju偶 ledwie kilka krok贸w. - Nie rozumiesz, 偶e tutaj s膮 ci, co go zabili?
- Wiem - odpar艂 Norberto. - Jeden z nich niedawno umar艂 na moich r臋kach.
- Wi臋c jak mo偶esz by膰 po ich stronie?
- Po jednej mog臋 tylko by膰 stronie, po stronie Boga. I w Jego imi臋 wzywam ci臋: zaprzesta艅 tej bratob贸jczej walki!
- Nie mam czasu na takie gadanie! - prychn膮艂 Amadori. - Moi przeciwnicy to wrogowie Hiszpanii. Powiedz mi, co to za kobieta, a ci臋 puszcz臋. - Nie oczekuj ode mnie pomocy.
- To zdechniesz!
Stan臋li w drzwiach; twarz Amadoriego wykrzywia艂 grymas b贸lu. Wytoczyli si臋 za pr贸g, mru偶膮c oczy przed s艂onecznym 艣wiat艂em.
- Pomocy! - krzykn膮艂 genera艂 w kierunku po艂udniowej bramy. 呕o艂nierze po drugiej strony dziedzi艅ca mierzyli w kierunku kolumnady; zaalarmowani okrzykiem spojrzeli i najwyra藕niej rozpoznali Amadoriego. - Niech pan tam zostanie, generale! - zawo艂a艂 jeden z nich. Oficer spojrza艂 w kierunku arkad i zobaczy艂 zakrwawionego m臋偶czyzn臋 oraz kobiet臋.
Tymczasem podoficer po艣piesznie m贸wi艂 co艣 do radionadajnika. Kobieta wymierzy艂a do Amadoriego, kt贸ry okr臋ci艂 si臋, tak aby zas艂ania艂o go cia艂o Norberto. Nie zd膮偶y艂a wypali膰, a strza艂y od bramy kaza艂y jej cofn膮膰 si臋 g艂臋biej pod kolumnad臋. Amadori znowu zerkn膮艂 do 艣rodka pa艂acu, aby si臋 upewni膰, 偶e druga prze艣ladowczym nie wy艂oni艂a si臋 z ukrycia.
Nie musia艂a tego robi膰.
Darrell McCaskey le偶a艂 na boku i celowa艂 z pistoletu, kt贸ry Aideen cisn臋艂a do holu.
Tak偶e Norberto patrzy艂 zdumiony; wyra藕nie widzia艂, 偶e genera艂 strzeli艂 temu m臋偶czy藕nie w plecy, a tymczasem nie wida膰 by艂o krwi.
Amadori znowu pr贸bowa艂 si臋 zas艂oni膰. Ale tym razem Darrell McCaskey nie da艂 mu
szans na u偶ycie cia艂a zakonnika jako tarczy. Raz za razem wypali艂 w skro艅
genera艂a, kt贸ry
umar艂, zanim jego cia艂o dotkn臋艂o ziemi.
47
Wtorek, 12.35 - Madryt
- Kamizelka kuloodporna? - zawo艂a艂a Aideen, biegn膮c w kierunku McCaskeya. - Zawsze j膮 zak艂adam przed akcj膮 - odpar艂 Darrell i skrzywi艂 si臋, gdy kobieta pomaga艂a mu wsta膰. - Kiedy strzeli艂 do mnie, pomy艣la艂em, 偶e lepiej zostan臋 na ziemi i zobacz臋, co b臋dzie si臋 dzia膰.
- Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie rzuci艂am samych okular贸w, chocia偶 ju偶 w nast臋pnej chwili by艂am na siebie w艣ciek艂a - powiedzia艂a Aideen.
Ko艂o nich przebieg艂 Ferdinand i zatrzyma艂 si臋 przy ksi臋dzu, kt贸ry powoli przykl臋kn膮艂 obok zastrzelonego i zacz膮艂 si臋 modli膰.
- Ojcze, on nie zas艂uguje na twoje s艂owa. Chod藕 st膮d - powiedzia艂 Ferdinand,
chwytaj膮c za 艂okie膰 kap艂ana, ten jednak podni贸s艂 si臋 dopiero, gdy doko艅czy艂
modlitw臋 i
uczyni艂 znak krzy偶a.
- Dok膮d? - spyta艂.
- Musimy si臋 schowa膰. Ci 偶o艂nierze...
- To prawda - powiedzia艂a Aideen. - Nie wiadomo, co mo偶e im przyj艣膰 do g艂owy.
Lepiej si臋 st膮d zbierajmy.
McCaskey odetchn膮艂 kilka razy z wyra藕nym b贸lem i doda艂:
- Poza tym trzeba natychmiast zawiadomi膰 Centrum. Gdzie reszta?
- Natrafili na niespodziewany op贸r i musieli si臋 wycofa膰.
- Uda ci si臋 do nich trafi膰?
Skin臋艂a g艂ow膮.
- A ty dasz rad臋 i艣膰?
- Nie, nie p贸jd臋 z tob膮. Nie mog臋 zostawi膰 Mar铆i.
- Darrell, sam s艂ysza艂e艣, jak Amadori kaza艂 艣ci膮gn膮膰 posi艂ki. - Tak - potwierdzi艂 McCaskey i doda艂 z bladym u艣miechem: - Tym bardziej nie mog臋 odej艣膰.
- Nie b臋dzie sam - odezwa艂 si臋 Norberto. - Ja z nim zostan臋.
Aideen patrzy艂a na nich kr贸tk膮 chwil臋, a potem rzek艂a:
- Nie ma czasu na k艂贸tnie, a ja musz臋 przekaza膰 wiadomo艣膰. Trzymajcie si臋 wszyscy trzej.
I pobieg艂a. Darrell odprowadzi艂 j膮 wzrokiem, a potem powiedzia艂 do Norberto, wskazuj膮c brod膮 Amadoriego:
- Nie mog艂em ryzykowa膰 tylko zranienia. Musia艂em go zabi膰.
Norberto milcza艂.
Ferdinand wsun膮艂 bro艅 za pasek.
- Id臋 poszuka膰 Juana - oznajmi艂. Spojrza艂 na McCaskeya. - Dzi臋ki za uwolnienie Hiszpanii od tego niedosz艂ego Caudillo.
Darrell zrozumia艂 przynajmniej og贸ln膮 intencj臋, je艣li nie poszczeg贸lne s艂owa.
- De nada - odpowiedzia艂.
Norberto tymczasem stan膮艂 przy Ferdinandzie, otoczy艂 go ramieniem i mocno przycisn膮艂.
- Padre?
- Tw贸j przyjaciel le偶y tam - ksi膮dz wskaza艂 g艂ow膮 za siebie. - Nie 偶yje.
- Juan? Jest ojciec tego pewny?
- Tak. By艂em przy tym. Wyzna艂 mi swoje winy, a ja go rozgrzeszy艂em, zanim skona艂.
Ferdinand przymkn膮艂 oczy, a Norberto obj膮艂 go jeszcze mocniej. - Ka偶dy ma prawo, by 偶a艂owa膰 swoich win i b艂aga膰 o ich odpuszczenie, oboj臋tnie czy zabi艂 jedn膮 osob臋, czy tysi膮ce.
Zawr贸cili do McCaskeya, kt贸ry podejrzliwie spogl膮da艂 zza framugi drzwi, na
posi艂ki,
kt贸re w艂a艣nie wlewa艂y si臋 na dziedziniec jedn膮 z dalszych bram. 呕o艂nierze mieli
ze sob膮
maski, stanowili wi臋c cz臋艣膰 oddzia艂u rzuconego przeciw Iglicy, albo ostrze偶ono
ich, 偶e mog膮
spodziewa膰 si臋 gazu.
- Co robimy? - spyta艂 Norberto.
- Nie mam poj臋cia - zgodnie z prawd膮 odrzek艂 Darrell. Znowu czu艂 si臋 bezradny. Obserwatorzy Interpolu mogli nie zauwa偶y膰, 偶e Amadori zgin膮艂, i 偶e sam widok odpowiednich si艂 policyjnych m贸g艂by wystarczy膰 w tej chwili, 偶eby zdusi膰 ca艂膮 rewolt臋. Jeszcze troch臋, a 偶o艂nierze zaczn膮 si臋 l臋ka膰, 偶e opowiedzenie si臋 po przegranej strony mo偶e im nie uj艣膰 na sucho. - A gdybym poszed艂 do nich i wyja艣ni艂, 偶e dalsza walka nie ma sensu? - spyta艂 Norberto.
- W膮tpi臋, 偶eby to podzia艂a艂o. Autorytet ksi臋dza jako duchownego mo偶e wystarczy膰 kilku z nich, ale nie wszystkim.
Norberto przygryz艂 wargi i wyra藕nie walczy艂 ze sob膮. McCaskey nie bardzo wiedzia艂, jakie nast臋pstwa mo偶e mie膰 wie艣膰 o 艣mierci Amadoriego. Obawia艂 si臋 jednak, 偶e ca艂a ich czw贸rka: on, Ferdinand, Mar铆a i Luis, mog膮 zosta膰 wzi臋ci jako zak艂adnicy, aby rebelianci mogli wytargowa膰 korzystniejsze warunki kapitulacji. Nadal toczy艂a si臋 rozgrywka, w kt贸rej poszczeg贸lni ludzie byli tylko pionkami.
48
Wtorek, 06.50 - Waszyngton
- Iglica! - powiedzia艂 Bob Herbert.
Siedzia艂 przy telefonie w biurze Hooda, podczas gdy Paul i Mike konferowali z szefem Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, Burkowem, i ambasadorem hiszpa艅skim w Waszyngtonie, Garc膮 Abrilem. W pomieszczeniu byli tak偶e Lowell Coffey i Ron Plummer.
Ambasador poinformowa艂, 偶e hiszpa艅ski kr贸l w porozumieniu z premierem zdymisjonowa艂 Amadoriego, a na jego miejsce wyznaczy艂 艣ci膮gni臋tego z Barcelony genera艂a Garc臋 Somoz臋. W tym czasie miejscowe si艂y policyjne - w艂膮cznie z elitarn膮 Guardia Real z Palacio de la Zarzuela - przygotowywa艂y si臋 do szturmu na Palacio Reale. Hood natychmiast przerzuci艂 na g艂o艣nik rozmow臋 prowadzon膮 za po艣rednictwem biura Interpolu. Dotychczasowe milczenie by艂o nies艂ychanie denerwuj膮ce, szczeg贸lnie, 偶e obserwatorzy stacjonarni i umieszczeni w helikopterach donosili o wystrza艂ach i ob艂okach gazu w r贸偶nych cz臋艣ciach pa艂acu. Istnia艂o te偶 niebezpiecze艅stwo, 偶e policja madrycka zaatakuje, zanim Iglica zd膮偶y si臋 wynie艣膰.
- Rundka do w艂asnej bazy - poinformowa艂 August, gdy tylko Hood si臋 zg艂osi艂. Na wszystkich twarzach pojawi艂y si臋 u艣miechy, Ron Plummer podni贸s艂 do g贸ry zaci艣ni臋t膮 pi臋膰. Rodgers poinformowa艂 Burkowa i Abrila. - Jakie艣 kontuzje?
- Obtarcia, ale mamy inny k艂opot. - Poniewa偶 August by艂 teraz w odkrytym terenie, musia艂 pos艂ugiwa膰 si臋 kodem baseballowym. - Trener chcia艂 si臋 koniecznie zobaczy膰 za swoj膮 ulubienic膮, wzi膮艂 tak偶e ze sob膮 jej szefa. Trenerowi nic si臋 nie sta艂o, ale reszta jest solidnie pot艂uczona. Stanowczo potrzebny b臋dzie lekarz. - Rozumiem - powiedzia艂 Hood.
Trenerem by艂 McCaskey, August za艣 informowa艂, 偶e Darrell i Luis ruszyli na ratunek Mar铆i, i 偶e zapewne 偶ycie dwojga ostatnich jest zagro偶one. - Jeszcze jedno - dorzuci艂 August. - Kiedy usi艂owali艣my wyeliminowa膰 ich miotacza, zrobi艂 si臋 m艂yn. W ko艅cu trener za艂atwi艂 spraw臋.
Hood i Rodgers wymienili spojrzenia. A wi臋c McCaskey dopad艂 Amadoriego. Nie taki by艂 wprawdzie plan, ale Hood mia艂 ju偶 okazj臋 sprawdzi膰, jak dobrzy w improwizacji s膮 jego ludzie: Herbert, Rodgers, McCaskey.
- Naszym zdaniem - ci膮gn膮艂 August - trener nie powinien d艂u偶ej pozostawa膰 na boisku. Nie chcemy, 偶eby druga dru偶yna mia艂a do niego pretensje. Czy mamy wr贸ci膰 i spr贸bowa膰 go wyci膮gn膮膰?
- Nie - zdecydowanie odpowiedzia艂 Hood. Oboj臋tnie jak dobrzy mogli by膰 ludzie Iglicy, nie wolno ich posy艂a膰 do nast臋pnej akcji, kiedy nie zd膮偶yli si臋 jeszcze na dobre wycofa膰 ze starej, zw艂aszcza w sytuacji, gdy w ka偶dej chwili mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰 ataku si艂 policyjnych. - Gdzie trener i reszta?
- Trener jest przy drzwiach do V1 - odpowiedzia艂 August. - Ulubienica i szef w sektorze V5, jeden i trzy.
- W porz膮dku - rzek艂 Hood. - Zrobili艣cie swoje. Pogadamy w domu. Hood podjecha艂 z fotelem do komputera i wystuka艂 podane przez Augusta koordynaty oraz za偶膮da艂 najnowszych zdj臋膰 satelitarnych miejsca. Stephen Viens w pi臋tna艣cie sekund pod艂膮czy艂 ich bezpo艣rednio do materia艂贸w nap艂ywaj膮cych do NBZ. - Widz臋 Luisa i Mar铆臋 - oznajmi艂. - Jest tak偶e oko艂o trzydziestu 偶o艂nierzy, kt贸rzy szykuj膮 si臋 do czego艣.
Rodgers przekaza艂 wiadomo艣ci Burkowowi i Abrilowi. Lowell Coffey podszed艂 do automatu z kaw膮 i nala艂 sobie kubek.
- Paul - powiedzia艂 radca prawny Centrum. - Teraz, kiedy Amadori nie 偶yje, mo偶e i 偶o艂nierze nie b臋d膮 si臋 palili do 偶adnych atak贸w, natomiast wezm膮 zak艂adnik贸w, 偶eby wymusi膰 u艂askawienie.
- Co na pewno im si臋 uda - dorzuci艂 Plummer - ktokolwiek bowiem b臋dzie rz膮dzi艂, na pewno b臋dzie chcia艂 unikn膮膰 zaostrzenia konflikt贸w etnicznych. - Je艣li zatem w艂adze zdecyduj膮 si臋 nie przeprowadza膰 frontalnego ataku, najpewniej wszystkich uda nam si臋 z tego wyci膮gn膮膰, w艂膮cznie z Darrellem - rozumowa艂 Coffey. - 呕o艂nierzom mog艂oby to tylko zaszkodzi膰, gdyby komu艣 przydarzy艂a si臋 jaka艣 krzywda.
- Z wyj膮tkiem Darrella - zaoponowa艂 Herbert. - August ma racj臋. Je艣li wojsko dowie si臋, 偶e to McCaskey zabi艂 Amadoriego, jest bardzo prawdopodobne, 偶e kt贸ry艣 z jego podw艂adnych b臋dzie chcia艂 pom艣ci膰 艣mier膰 dow贸dcy. - A jak si臋 tego dowiedz膮?
- Kamery obserwacyjne - mrukn膮艂 Hood i pokaza艂 na plan sytuacyjny. - Sp贸jrzcie. Caffey i Plummer nachylili si臋 nad komputerem. Rodgers nie odchodzi艂 od telefonu, kt贸ry 艂膮czy艂 go z Burkowem i ambasadorem.
- S膮 po obu stronach korytarza, na pewno w obiektywie kt贸rej艣 z nich pojawi艂 si臋 Darrell. Na wiadomo艣膰 o 艣mierci genera艂a, kto艣 mo偶e szybko przejrze膰 kasety wideo systemu.
- Nie ma jakiego艣 sposobu na ich skasowanie? - spyta艂 Coffey. - Samolot na niskim pu艂apie z kierunkow膮 wi膮zk膮 elektromagnetyczn膮 - powiedzia艂 Hood. - Ale na to potrzeba czasu.
Rodgers nacisn膮艂 guzik wy艂膮czaj膮cy mikrofon i wsta艂.
- Panowie, nic ju偶 nie zd膮偶ymy zrobi膰.
- Dlaczego? - spyta艂 Hood.
- Interpol poinformowa艂 premiera o sukcesie Iglicy i ambasador przekaza艂 mi
w艂a艣nie
informacj臋, 偶e si艂y wok贸艂 pa艂acu otrzyma艂y rozkaz natychmiastowego ataku, aby
rebelianci
nie zd膮偶yli si臋 przegrupowa膰.
- A je艣li tamci wezm膮 zak艂adnik贸w?
Rodgers pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie b臋dzie 偶adnych zak艂adnik贸w. Rz膮d hiszpa艅ski chce by膰 bezwzgl臋dny wobec
rebeliant贸w - tak ich si臋 oficjalnie nazywa - i nie zamierza rozmawia膰 o
czymkolwiek poza
bezwarunkow膮 kapitulacj膮.
- Trudno mie膰 mu to za z艂e - mrukn膮艂 Herbert.
- Wprost przeciwnie - prychn膮艂 Hood. - Najpierw cackaj膮 si臋 z nimi, chodz膮 na paluszkach, a teraz, kiedy nie grozi to ju偶 偶adnym niebezpiecze艅stwem, chc膮 pokaza膰 swoj膮 bezkompromisowo艣膰, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e ryzykuj膮 偶yciem moich ludzi. - Uspok贸j si臋, Paul - powiedzia艂 Rodgers. - Pami臋taj, 偶e prezydent poleci艂 nam dopom贸c legalnym w艂adzom hiszpa艅skim w przywr贸ceniu spokoju. Teraz dzia艂aj膮 one zgodnie ze swoim rozumieniem hiszpa艅skich interes贸w. Kiedy droga ju偶 oczyszczona, nikt nie pyta o miot艂臋.
Hood poderwa艂 si臋 raptownie, pokr臋ci艂 g艂ow膮 i gniewnym krokiem podszed艂 do automatu, aby i sobie nala膰 kawy. Pomimo irytacji i goryczy musia艂 przyzna膰, 偶e Rodgers ma racj臋. Tak, kr贸l i premier chcieli pokaza膰, 偶e nie b臋dzie 偶adnej taryfy ulgowej dla tych, kt贸rzy pr贸buj膮 rozbi膰 jedno艣膰 Hiszpanii. Je艣li uda im si臋 zachowa膰 jedno艣膰 pa艅stwa, skorzysta na tym Europa, Stany Zjednoczone, ca艂y 艣wiat. Z drugiej jednak strony, chocia偶 chodzi o interesy pa艅stw, to przecie偶 uczestnicz膮 w tym konkretni ludzie. Czy naprawd臋 mo偶na tak beztrosko machn膮膰 r臋k膮 na ich odwag臋, po艣wi臋cenie, b贸l, bior膮c tylko owoce, a nie pytaj膮c o koszty?
- Paul - odezwa艂 si臋 znowu Rodgers. - Przypuszczam, 偶e tam nikt nawet nie wie o
roli
Darrella. Og贸lnikowo zostali tylko poinformowani, 偶e oddzia艂 specjalny wykona艂
zadanie i
wycofa艂 si臋.
- Szczeg贸艂y ich nie interesowa艂y?
- Nawet gdyby interesowa艂y, niczego by to nie zmieni艂o. Najwidoczniej uznali, 偶e nie mog膮 si臋 patyczkowa膰, mo偶e masz racj臋, 偶e w艂a艣nie dlatego, i偶 patyczkowali si臋 przedtem.
Tak czy owak, nie mog膮 da膰 nam czasu na wymy艣lenie czego艣, gdy偶 sami go nie maj膮.
Hood wr贸ci艂 za biurko.
- Przeczuwa艂em, 偶e tak b臋dzie - mrukn膮艂. - 呕e wypn膮 si臋 na nas, je艣li tak b臋dzie wygodnie. Ca艂a nadzieja w tym, 偶e Darrell nie jest 偶贸艂todziobem. Powinien si臋 zorientowa膰, co si臋 kroi, i razem z reszt膮 poszuka膰 bezpiecznego schronienia, zanim zacznie si臋 strzelanina.
- O sytuacji poinformowa艂em tak偶e Interpol - powiedzia艂 Rodgers. - Nie m贸wi艂em o akcji Darrella, odk艂adaj膮c spraw臋 do jego powrotu, je艣li oczywi艣cie... Nie doko艅czy艂.
- Racja - kiwn膮艂 g艂ow膮 Herbert. - To mog艂oby by膰 nawet zabawne, kiedy za po艣rednictwem McCaskeya b臋dziemy ich przekonywa膰, 偶e w og贸le go tam nie by艂o. - Bez przesady - 偶achn膮艂 si臋 Rodgers - nie pora na 偶arty. Powiedzia艂em im, gdzie znajduj膮 si臋 Darrell, Mar铆a i Luis oraz, 偶e potrzebuj膮 pomocy lekarskiej. Miejmy nadziej臋, 偶e ta wiadomo艣膰 przedrze si臋 przez zasieki biurokracji.
- „Miejmy nadziej臋”, „zapewne”, „kto wie” to w艂a艣nie s艂owa, na kt贸re najbardziej licz臋, kiedy chodzi o 偶ycie moich ludzi - obruszy艂 si臋 Hood. - Tak czy owak lepsze ni偶 „niemo偶liwe”, „nigdy”, czy nie 偶yje” - sucho zauwa偶y艂 Herbert.
Paul spojrza艂 na niego, a potem ogarn膮艂 wzrokiem pozosta艂ych. B臋dzie mu ich bardzo brakowa艂o, gdy odejdzie z Centrum. Natomiast ani przez chwil臋 nie b臋dzie mu brakowa艂o tego czekania na wiadomo艣ci i przyczajonej obawy przed s艂owami nieodwracalnymi. Nie zat臋skni te偶 za poczuciem osamotnienia i rozpaczliwymi, na wp贸艂 艣wiadomymi zerkni臋ciami ku Nancy Bosworth czy Ann Farris. Wzbiera艂a w nim nadzieja, 偶e mo偶e Sharon zmieni艂a zdanie. Nadzieja... Dop贸ki ona trwa nic nie jest naprawd臋 straszne.
49
Wtorek, 12.57 - Madryt
McCaskeyowi z powodu b贸lu by艂o bardzo trudno oddycha膰, ale, jak zauwa偶y艂 w podobnej sytuacji zast臋pca dyrektora FBI, Jim Jones, „Alternatyw臋 stanowi nieoddychanie, co nie jest du偶o lepsze”. Kamizelki kuloodporne mia艂y nie pozwala膰 pociskom na penetracj臋 cia艂a, nie mog艂y jednak zabezpieczy膰 przed z艂amaniem 偶eber czy krwotokiem wewn臋trznym.
Ale to nie b贸l by艂 najwi臋kszym zmartwieniem Darrella. Przede wszystkim martwi艂 si臋 o Mar铆臋. Nie wyszed艂 od razu do niej, przez chwil臋 bowiem zastanawia艂 si臋 nad na艂o偶eniem hiszpa艅skiego munduru, genera艂 jednak by艂 za wysoki, mundur nazbyt zakrwawiony,' a na dodatek McCaskey nie m贸wi艂 po hiszpa艅sku. Blef m贸g艂 poskutkowa膰 przez chwil臋, dwie - ale nie d艂u偶ej, szkoda wi臋c by艂o zachodu.
Nagle w korytarzu rozbrzmia艂o pikanie; odezwa艂 si臋 telefon kom贸rkowy pu艂kownika. Z pewno艣ci膮 nie potrwa to d艂ugo, zanim kto艣 si臋 zainteresuje, dlaczego tamten nie odpowiada.
Na dziedzi艅cu by艂o coraz wi臋cej 偶o艂nierzy. Na wsch贸d od kolumnady rozci膮ga艂a si臋 Calle de Bailen i - wolno艣膰, dzieli艂o jednak od niej ponad sto metr贸w ods艂oni臋tego terenu. A tutaj dwoje rannych: Mar铆a, kt贸ra z trudem b臋dzie potrafi艂a si臋 porusza膰, i bezw艂adny Luis.
Zdaniem za艣 McCaskeya, 偶o艂nierze nie pozwol膮 nikomu oddali膰 si臋 ot, tak sobie;
nie po tym,
co tutaj wyczyniali z je艅cami.
Musia艂 dosta膰 si臋 do Mar铆i, pom贸c jej wydosta膰 si臋 z pu艂apki, a potem zobaczy膰,
co da
si臋 zrobi膰 dla Luisa. Mia艂 w艂a艣nie poprosi膰 Ferdinanda o pomoc, kiedy ten
powiedzia艂 co艣 po
hiszpa艅sku i wyci膮gn膮艂 r臋k臋.
- Chce odej艣膰? - spyta艂 zakonnika.
- Tak - potwierdzi艂 Norberto.
- Zaraz - powiedzia艂 McCaskey. - Prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e musi mi pom贸c dosta膰 si臋 do Mar铆i. Na razie nie mo偶e i艣膰.
Norberto przet艂umaczy艂 s艂owa Darrella, ale Ferdinand pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- M贸wi, 偶e jest potrzebny familia.
- To mo偶e poczeka膰 - 偶achn膮艂 si臋 McCaskey. - Trzeba zaopiekowa膰 si臋 Mar铆膮 i Luisem.
Ferdinand odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂 po艣piesznie.
- Do cholery! - prychn膮艂 Darrell. - Kto艣 musi mnie przecie偶 os艂ania膰. - Niech idzie - powiedzia艂 spokojnie Norberto. - P贸jdziemy we dw贸ch. Nie b臋d膮 do nas strzela膰.
- B臋d膮, kiedy si臋 zorientuj膮, 偶e ich dow贸dca nie 偶yje.
W g艂臋bi pa艂acu rozleg艂 si臋 tupot n贸g, podniesione g艂osy, potem strza艂y. Dolecia艂 ich przeci膮g艂y krzyk Ferdinanda.
- Niech to wszyscy diabli! - zakl膮艂 McCaskey, zapominaj膮c o obecno艣ci duchownego.
- Chod藕my.
Norberto wyra藕nie si臋 zawaha艂, ale Darrell chwyci艂 go za r臋kaw.
- Nie pomo偶e mu ksi膮dz, a tamci nas potrzebuj膮.
Norberto zaj膮艂 miejsce po lewej, os艂aniaj膮c McCaskeya przed 偶o艂nierzami. Ka偶dy ruch by艂 dla Darrella m臋czarni膮, prze艂o偶y艂 bro艅 do lewej r臋ki i usi艂owa艂 podnie艣膰 praw膮, mia艂 bowiem wra偶enie, 偶e wtedy odrobin臋 l偶ej b臋dzie mu oddycha膰. Jednak nawet gdyby mia艂 pe艂zn膮膰, musi dotrze膰 do Mar铆i. Poczu艂, 偶e ksi膮dz wyjmuje mu bro艅 z d艂oni. - Co ksi膮dz robi? - zawo艂a艂.
Tamten jednak w milczeniu podni贸s艂 do g贸ry r臋k臋 z pistoletem, a nast臋pnie po艂o偶y艂 go na dziedzi艅cu. Dopiero teraz odpowiedzia艂.
- B臋d膮 mieli jeden pow贸d wi臋cej, 偶eby do nas nie strzela膰. - Albo jeden mniej - prychn膮艂 McCaskey, ale po ostentacyjnym ge艣cie ksi臋dza nic ju偶 nie m贸g艂 zrobi膰. Usi艂owa艂 nie my艣le膰 o tym, o b贸lu, o hiszpa艅skich okrzykach.
Spod
kolumnady patrzy艂a w ich kierunku Mar铆a.
Pad艂 strza艂 i kamienne od艂amki trysn臋艂y o metr od ksi臋dza; jeden uderzy艂 go w udo.
Norberto zgi膮艂 si臋 z j臋kiem, ale szed艂 dalej.
Mar铆a odpowiedzia艂a strza艂em, ale ju偶 w nast臋pnej chwili musia艂a si臋 chroni膰 przed kulami w cieniu kolumnady.
I znowu kto艣 wypali艂 w ich kierunku; pocisk uderzy艂 o kilka centymetr贸w od nogi ksi臋dza, ten instynktownie przywar艂 do Darrella, kt贸ry spyta艂:
- Nic ksi臋dzu nie jest?
Norberto pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale zaci艣ni臋te usta i zmarszczone brwi m贸wi艂y, 偶e walczy z b贸lem. Nagle za ich plecami kto艣 zawo艂a艂 po hiszpa艅sku. - El general est muerto!
Tego nie trzeba by艂o t艂umaczy膰. „Genera艂 nie 偶yje”. Za chwil臋 taki sam los
stanie si臋
te偶 ich udzia艂em.
- Biegnijmy! - krzykn膮艂, poci膮gaj膮c kap艂ana za sob膮.
Wiedzia艂 jednak, 偶e nie zd膮偶膮. Od strony 偶o艂nierzy dolecia艂y pe艂ne w艣ciek艂o艣ci wrzaski.
I wtedy us艂ysza艂 helikoptery. Zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 w niebo, to samo zrobili 偶o艂nierze. W nast臋pnej sekundzie znad po艂udniowej 艣ciany wynurzy艂o si臋 sze艣膰 艣mig艂owc贸w, kt贸re z og艂uszaj膮cym hukiem turbin zawis艂y nad dziedzi艅cem. By艂 to najpi臋kniejszy d藕wi臋k, jaki McCaskey s艂ysza艂 w 偶yciu. A do najpi臋kniejszych widok贸w zaliczy obraz snajper贸w policyjnych, kt贸rzy uzbrojeni w karabiny CETME mierzyli z otwartych kabin w 偶o艂nierzy.
Ze wszystkich ulic s艂ycha膰 by艂o syreny pojazd贸w, kt贸re kr臋giem otacza艂y pa艂ac.
- Chod藕my - powiedzia艂, ponaglaj膮c Norberto. - Ci s膮 po naszej stronie. Przypuszcza艂, 偶e dowodz膮cy akcj膮 chce r贸wnocze艣nie zaatakowa膰 z ziemi i powietrza, aby z艂ama膰 ewentualny op贸r rebeliant贸w.
Znale藕li si臋 wreszcie pod kolumnad膮. Wszystko w nim wo艂a艂o, by si臋 schyli膰 i obj膮膰 Mar铆臋, ale w obecnym stanie przyp艂aci艂by to chyba utrat膮 przytomno艣ci. Zreszt膮 i ona, i Luis wymagali jak najszybszej interwencji lekarskiej.
- Mi艂o ci臋 znowu zobaczy膰 - powiedzia艂a i z trudem si臋 u艣miechn臋艂a. - Dobrze s艂ysza艂am? To o Amadorim?
Darrell przytakn膮艂 i spojrza艂 uwa偶nie na Luisa. Twarz inspektora by艂a szara, oddech p艂ytki. McCaskey zdj膮艂 koszul臋 i zacz膮艂 j膮 drze膰 na strz臋py. - Ojcze - zwr贸ci艂 si臋 do Norberto. - Musimy dostarczy膰 Luisa do szpitala. Trzeba b臋dzie pobiec, 偶eby 艣ci膮gn膮膰 jaki艣 samoch贸d.
- Mo偶e i nie - odpowiedzia艂 duchowny.
McCaskey zerkn膮艂 w kierunku ulicy. Przy kraw臋偶niku zatrzyma艂 si臋 w贸z policyjny i wyskoczy艂o z niego czterech funkcjonariuszy. Mieli charakterystyczne granatowe berety, bia艂e pasy i getry.
- Gaurdia Real - powiedzia艂a Mar铆a. - Gwardia Kr贸lewska.
Z wozu wynurzy艂 si臋 pi膮ty m臋偶czyzna, wysoki, siwow艂osy, dumnie wyprostowany.
- To genera艂 de la Vega - oznajmi艂 McCaskey i krzykn膮艂: - Pomocy! Luis
potrzebuje
doktora!
- Ambulancia!. - dorzuci艂a Mar铆a.
Gwardzi艣ci ruszyli w ich kierunku, jeden wo艂a艂 co艣 w biegu.
Mar铆a pokiwa艂a g艂ow膮 i zwr贸ci艂a si臋 do Darrella:
- Organizuj膮 szpital polowy na Plaza de Oriente. Tam go zabior膮.
McCaskey ko艅czy艂 w艂a艣nie opatrywa膰 Luisa, kiedy ten otworzy艂 oczy.
- Trzymaj si臋, przyjacielu - powiedzia艂 Darrell. - Najgorsze ju偶 min臋艂o.
Palce Luisa poruszy艂y si臋 lekko na d艂oni McCaskeya, a powieki znowu opad艂y. Norberto kl臋cza艂 i modli艂 si臋, ale nietrudno by艂o zgadn膮膰, 偶e sam zmaga si臋 z b贸lem, aczkolwiek robi艂 wszystko, 偶eby mu si臋 nie podda膰.
Chwil臋 p贸藕niej w 艣rodku pa艂acu znowu zabrzmia艂y strza艂y. Darrell i Mar铆a spojrzeli na siebie.
- Zdaje si臋, 偶e rz膮d postanowi艂 pokaza膰, i偶 nie siedzia艂 z za艂o偶onymi r臋kami -
mrukn膮艂
Darrell.
Mar铆a skin臋艂a g艂ow膮.
- W ten spos贸b wiele jeszcze os贸b straci 偶ycie, a wszystko z powodu szale艅czej wizji jednej osoby.
- Albo pychy - mrukn膮艂 McCaskey. - Zawsze si臋 zastanawiam, co w艂a艣ciwie powoduje dyktatorami.
Gwardzi艣ci byli ju偶 przy nich. Dw贸ch z nich podnios艂o ostro偶nie Luisa i ruszyli
w
kierunku placu. Genera艂, kt贸ry dotar艂 chwil臋 p贸藕niej, podzi臋kowa艂 za wszystko
obojgu i
szybko do艂膮czy艂 do grupki nios膮cej syna. Dwaj pozostali funkcjonariusze
nachylili si臋 nad
Mar铆膮.
- Asysta honorowa - mrukn臋艂a z u艣miechem.
Darrell i Norberto poszli po obu jej stronach; tego pierwszego przy ka偶dym kroku zalewa艂a fala b贸lu, za nic jednak nie chcia艂 zosta膰 z ty艂u. Rzadko kiedy nadarza艂a si臋 mo偶liwo艣膰 naprawienia b艂臋dnej decyzji, odzyskania utraconej mi艂o艣ci. A on a偶 za dobrze zna艂 m臋k臋 dni i nocy pe艂nych wyrzut贸w sumienia i z艂o艣ci na w艂asn膮 g艂upot臋. Je艣li tylko Mar铆a b臋dzie chcia艂a, nigdy ju偶 jej nie utraci. Zrobi wszystko, 偶eby byli ze sob膮. Zawsze. Dop贸ki 艣mier膰 ich nie roz艂膮czy.
Mar铆a poszuka艂a r臋ki Darrella, a w chwil臋 p贸藕niej spotka艂y si臋 ich oczy. I nagle b贸l, udr臋ka oddychania, niepewne nogi - wszystko to wyda艂o mu si臋 czym艣 ma艂o wa偶nym.
50
Wtorek, 07.20 - Waszyngton
Aczkolwiek Paul nie spa艂 prawie w og贸le przez ostatnie dwadzie艣cia cztery godziny, czu艂 si臋 pe艂en werwy.
Kiedy pu艂kownik August i Aideen Marley znale藕li si臋 w biurze Interpolu, natychmiast porozumieli si臋 z Waszyngtonem. Nie by艂o jeszcze wiadomo, jakie by艂y losy Darrella McCaskeya, Mar铆i Corneja i Luisa Garci de la Vega, ale nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e genera艂 de la Vega uczyni wszystko, aby ich uratowa膰.
W ko艅cu ze szpitala polowego odezwa艂 si臋 McCaskey, ale poinformowa艂 tylko, 偶e 偶ycie pozosta艂ej dw贸jki nie jest zagro偶one, on sam czuje si臋 tak sobie, ale dok艂adniejsze wiadomo艣ci przeka偶e dopiero wtedy, gdy b臋dzie m贸g艂 skorzysta膰 z linii zabezpieczonej przed pods艂uchem.
Hood, Rodgers, Herbert, Coffey i Plummer uczcili sukces kolejnymi kubkami kawy, u艣ciskami d艂oni i poklepywaniem si臋. Ambasador oznajmi艂, 偶e kr贸l i premier wiedz膮 ju偶 o wszystkim, i 偶e monarcha o czternastej czasu lokalnego wyst膮pi z przem贸wieniem do poddanych. Abril nie potrafi艂 odpowiedzie膰 na pytanie, czy Guardia Real odbi艂a ju偶 Pa艂ac Kr贸lewski z r膮k 偶o艂nierzy Amadoriego. Obieca艂, 偶e natychmiast po otrzymaniu przeka偶e t臋 wiadomo艣膰 do Bia艂ego Domu.
Abril nie chcia艂 si臋 tak偶e pokusi膰 o snucie jakichkolwiek przewidywa艅 co do przysz艂o艣ci Hiszpanii.
- Serrador i Amadori uruchomili pot臋偶ne si艂y - m贸wi艂 ambasador. - Znowu
rozpali艂y
si臋 niech臋ci etniczne; tylko praktyka mo偶e odpowiedzie膰 na pytanie, czy i jak
szybko uda je
si臋 zniwelowa膰.
- Mam nadziej臋, 偶e wam si臋 uda - powiedzia艂 Hood.
Ambasador podzi臋kowa艂 i rozmowa si臋 sko艅czy艂a, a kiedy Hood odk艂ada艂 s艂uchawk臋, Herbert u偶y艂 kilku obrazowych fraz dla zilustrowania, co s膮dzi o pow艣ci膮gliwym j臋zyku ambasadora, chocia偶 Plummer przypomnia艂 mu, 偶e dyplomata musi si臋 trzyma膰 protoko艂u.
- Pami臋tam w艣ciek艂o艣膰 Jimmy'ego Cartera, kiedy Iran uwolni艂 naszych zak艂adnik贸w
-
powiedzia艂 prawnik. - Ira艅czycy wykonali ten ruch dopiero wtedy, kiedy Ronald Reagan zosta艂 ju偶 zaprzysi臋偶ony. Dzwoni wi臋c bardzo jeszcze niedawny prezydent USA, aby si臋 dowiedzie膰, czy to prawda z zak艂adnikami, a w odpowiedzi s艂yszy, 偶e jest to 艣ci艣le tajna informacja, kt贸ra nie mo偶e mu zosta膰 ujawniona.
Nie bardzo uspokoi艂o to Herberta, kt贸ry przestawi艂 aparat na oparcie fotela i
porozumia艂 si臋 ze swoim biurem. Jednemu ze swych pracownik贸w poleci艂, aby
skontaktowa艂
si臋 z Interpolem i uzyska艂 naj艣wie偶sze meldunki obserwator贸w o sytuacji na
dziedzi艅cu. Po
dw贸ch minutach otrzyma艂 odpowied藕, 偶e strzelanina usta艂a i, jak si臋 wydaje,
policja panuje
nad sytuacj膮. Dzi臋ki Stephenowi Vienowi uzyska艂 z NBZ potwierdzenie, i偶 na
zdj臋ciach
satelitarnych wida膰, jak s膮 rozbrajani 偶o艂nierze, a cywile prowadzeni z pa艂acu
do posterunku
Czerwonego Krzy偶a obok katedry.
Herbert u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.
- W dow贸d sympatii powinni艣my przekaza膰 te wiadomo艣ci panu ambasadorowi, 偶eby nie by艂 skazany jedynie na swoje kana艂y dyplomatyczne. Za pi臋tna艣cie 贸sma McCaskey odezwa艂 si臋 z biura Interpolu. Hood prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik. Darrell powiedzia艂, 偶e jest obola艂y, gdy偶 p臋k艂y mu trzy 偶ebra, paskudnie posiniaczony, ale poza tym czuje si臋 nie藕le. Mar铆膮 i Luisem zaj臋li si臋 chirurdzy, ale rokowania s膮 niez艂e.
- Je艣li nie spowoduje to 偶adnych k艂opot贸w, chyba zostan臋 tutaj jaki艣 czas, a偶 troch臋 wydobrzej臋 - powiedzia艂 McCaskey.
- 呕adnych - odpar艂 Hood. - Zosta艅 tak d艂ugo, jak b臋dzie potrzeba. Nie wspomina艂 o roli Darrella w usuni臋ciu Amadoriego, odk艂adaj膮c to do chwili, gdy na miejscu zjawi si臋 kto艣 z Centrum, najprawdopodobniej Rodgers. Dopiero on przeprowadzi rozmow臋 z McCaskeyem w cztery oczy, jak zawsze robi艂o si臋 w przypadku zab贸jstwa. - Jest jeszcze jedna powa偶na rzecz - powiedzia艂 McCaskey.
- Co takiego? - spyta艂 Hood.
- B臋d膮 problemy religijne. Jak mi powiedzia艂 genera艂 de la Vega, wszystko wskazuje na to, 偶e genera艂 zakonu jezuit贸w w Hiszpanii, Gonzalez, zdecydowanie popiera艂 Amadoriego. Lekko podtru艂 si臋 gazem, gdy偶 w momencie ataku Iglicy konferowa艂 w艂a艣nie z genera艂em w Sali Tronowej. Watykan z pewno艣ci膮 przeprowadzi w艂asne 艣ledztwo w tej sprawie.
- Co wielu Hiszpanom si臋 nie spodoba - powiedzia艂 Rodgers. - Szczeg贸lnie je艣li genera艂 zakonu zaprzeczy zarzutom, a kierowani poczuciem lojalno艣ci inni duchowni opowiedz膮 si臋 za nim.
- A to b臋dzie nast臋pny bodziec do rozpadu Hiszpanii - zauwa偶y艂 McCaskey. - Wszyscy tutaj uwa偶aj膮 go za nieuchronny. Kto艣 z bezpo艣redniego otoczenia premiera w rozmowie z genera艂em de la Veg膮 o艣wiadczy艂, 偶e rozpocz臋to ju偶 prace nad now膮 konstytucj膮; zak艂ada si臋 znaczn膮 autonomi臋 lokaln膮 i bardzo lu藕n膮 w艂adz臋 centraln膮. Herbert poruszy艂 si臋 niecierpliwie w fotelu.
- To co, mo偶e jednak doinformujemy pana ambasadora, co si臋 dzieje w jego kraju?
Hood uciszy艂 go niecierpliwym gestem.
- M贸wi膮c szczerze, jest jeszcze jeden pow贸d, dla kt贸rego wspomnia艂em o wielebnym Gonzalezie - powiedzia艂 McCaskey. - Z nara偶eniem 偶ycia bardzo nam pom贸g艂 pewien jezuita, ojciec Norberto Alcazar.
- Nic mu si臋 nie sta艂o? - spyta艂 Hood i zapisa艂 nazwisko. - Porani艂y go odpryski kamieni, kiedy prowadzi艂 mnie przez dziedziniec, w艂asnym cia艂em odgradzaj膮c od 偶o艂nierzy, a ci oddali par臋 strza艂贸w. Ale to nic powa偶nego. Chcia艂bym co艣 dla niego zrobi膰, zarazem jednak odnios艂em wra偶enie, 偶e nie jest cz艂owiekiem, kt贸ry chcia艂by si臋 gdzie艣 pi膮膰. Opowiada艂 mi w szpitalu, 偶e jego brat zgin膮艂, uwik艂any w te zamachy i kontrzamachy. Norberto jest bardzo przybity. Mo偶e da艂oby si臋 co艣 zrobi膰 dla jego parafii? Mo偶e Bia艂y Dom m贸g艂by wykorzysta膰 swoje wp艂ywy w Watykanie? - Na pewno porozmawiamy - obieca艂 Hood. - Spr贸bujemy stworzy膰 jaki艣 fundusz imienia jego brata dla ludzi, kt贸rym 偶ycie si臋 popl膮ta艂o. - Brzmi to nie藕le, chocia偶 gdyby jeszcze co艣 dla jego wiernych, tam w San Sabastin...
Z tego ca艂ego krwawego szale艅stwa co艣 by jednak dobrego wyros艂o.
Wszyscy pokiwali g艂owami.
- A w tym wszystkim pami臋taj tak偶e o sobie - powiedzia艂 Hood. - Nie szar偶uj, jeste艣 ranny... A poza tym r贸偶ne s膮 rany do zabli藕nienia.
Kiedy odk艂ada艂 s艂uchawk臋, widzia艂, 偶e s艂uchaj膮cy tak偶e to ostatnie zdanie przyj臋li z aprobat膮.
Historia ojca Norberto przypomnia艂a mu o tym, co 艂atwo umyka艂o uwadze. Nie tylko losy narod贸w by艂y stawk膮 w grze. Oto dzieje si臋 co艣 powa偶nego i fale rozchodz膮 si臋 na ca艂y 艣wiat. Ale s膮 te偶 inne fale, kt贸re poruszaj膮 losem pojedynczych, ma艂ych ludzi. Kt贸rzy, jak on, przyt艂oczeni odpowiedzialno艣ci膮 spoczywaj膮c膮 na ich barkach, zapominaj膮 o swoich drobnych, a przecie偶 bardzo wa偶nych sprawach.
Trzeba by艂o co艣 z tym zrobi膰.
Po艂膮czy艂 si臋 z „Pluskw膮” Benettem i poprosi艂, 偶eby po艂膮czy艂 go z 偶on膮. By艂a u rodzic贸w w Old Saybrook.
Herbert zerkn膮艂 spod oka na Hooda.
- Zat臋skni艂a za domem rodzinnym?
- Rzadko mnie widywa艂a ostatnio - odpowiedzia艂 Hood i si臋gn膮艂 po klawiatur臋, przywo艂uj膮c na ekran plik swoich danych osobowych. Odezwa艂 si臋 Pluskwa.
- Panie dyrektorze?
- S艂ucham.
- Pan Kent m贸wi, 偶e Sharon wraz z dzie膰mi wyjecha艂a z samego rana do Waszyngtonu. Mieli 艂apa膰 samolot o 贸smej. Chce pan z nim rozmawia膰? - Nie. - Hood spojrza艂 na zegarek. - Podzi臋kuj mu i powiedz, 偶e zadzwoni臋 p贸藕niej.
- Czy mo偶e spr贸bowa膰 po艂膮czy膰 si臋 z kom贸rk膮 pani Hood?
- Nie, Pluskwa, dzi臋ki. Wszystko powiem jej sam.
Hood dopi艂 kaw臋 i wsta艂.
- Na lotnisko? - spyta艂 Herbert. - Moim zdaniem, zaraz b臋dzie telefon od
prezydenta,
偶eby mu zreferowa膰 ca艂膮 spraw臋.
Hood zerkn膮艂 na Rodgersa.
- Mike, m贸g艂by艣 si臋 tym zaj膮膰?
- Jasne. - Rodgers popuka艂 w mundur. - Chyba zauwa偶y艂e艣, 偶e jestem odpowiednio przystrojony.
- 艢wietnie - mrukn膮艂 Hood i po艂o偶y艂 telefon kom贸rkowy na blacie. - Wynosz臋 si臋
st膮d,
zanim nadejdzie wezwanie.
- Kiedy wracasz? - spyta艂 Herbert.
Hood popatrzy艂 w monitor.
- Zobaczymy si臋 na pogrzebie Marthy.
Spojrza艂 w oczy Rodgersowi. Mike zrozumia艂.
- Chyba jednak winien wam jestem te s艂owa - ci膮gn膮艂 Paul. - Darrell mia艂 racj臋.
Nawet
szale艅cze i okrutne zdarzenia nios膮 ze sob膮 co艣 dobrego. Nigdzie na 艣wiecie nie
spotka艂bym
lepszego ni偶 wy zespo艂u.
- Brzmi to mi jako艣 niemi艂o - mrukn膮艂 Herbert.
Hood u艣miechn膮艂 si臋 i uderzy艂 w przycisk, kt贸ry elektroniczn膮 poczt膮 przekaza艂 jego rezygnacj臋 do Bia艂ego Domu. Nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋, z szacunkiem zasalutowa艂 Mike'owi Rodgersowi i wyszed艂.
KONIEC
Skr贸t od Human Intelligence - wywiad osobowy [przyp. red.].
Syn Duncana, zabi艂 Makbeta [przyp. t艂um.].