Clancy Tom 蝞trum R贸wnowaga


Tom Clancy

R贸wnowaga

Balance of power

T艁UMACZY艁 JERZY BARMAL

wydanie polskie: 1998

wydanie oryginalne: 1998

Podzi臋kowania

Chcieliby艣my serdecznie podzi臋kowa膰 Jeffowi Rovinowi za jego inspiruj膮ce pomys艂y i znacz膮cy wk艂ad w powstanie r臋kopisu. Podzi臋kowania za wsp贸艂prac臋 nale偶膮 si臋 tak偶e Martinowi H. Greenbergowi, Larryemu Segriffowi, panu Robertowi Yondelmanowi oraz wspania艂emu zespo艂owi wydawnictwa Putnam Berkeley Group, w sk艂ad kt贸rego wchodzili Phyllis Grann, David Shanks i Elizabeth Beier. Jak zwykle dzi臋kujemy naszemu agentowi i przyjacielowi, Robertowi Gottliebowi z agencji Williama Morrisa, bez kt贸rego ta powie艣膰 zapewne nigdy by nie powsta艂a. Os膮d藕cie, drodzy Czytelnicy, na ile ten nasz wsp贸lny wysi艂ek zako艅czy艂 si臋 sukcesem.

Tom Clancy i Steve Pieczenik

1

Poniedzia艂ek, 17.40 - Madryt

- Z艂ama艂a艣 wszystkie regu艂y - oznajmi艂a Martha Mackall. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e jest w艣ciek艂a na stoj膮c膮 obok dziewczyn臋 i potrzeba by艂o chwili, 偶eby si臋 uspokoi艂a.

Nachyli艂a si臋 do ucha Aideen i szepn臋艂a tak, 偶eby nie mogli us艂ysze膰 inni pasa偶erowie:

- Na dodatek zupe艂nie bezmy艣lnie. Wiesz, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra. Taki wybryk jest niewybaczalny.

Dumnie wyprostowana Martha i jej smuk艂a asystentka Aideen Marley trzyma艂y si臋 barierki w pobli偶u wyj艣ciowych drzwi autobusu. Zaokr膮glone policzki Aideen barw膮 przypomina艂y teraz jej rude w艂osy; machinalnie dar艂a mokr膮 chusteczk臋 higieniczn膮, kt贸r膮 trzyma艂a w prawej d艂oni.

- Nie zgadzasz si臋 ze mn膮? - spyta艂a Martha.

- Nie.

- Jak to?

- Powiedzia艂am "nie" - powt贸rzy艂a Aideen. - Nie nie zgadzam, czyli zgadzam.

Pope艂ni艂am b艂膮d. Fatalny i g艂upi.

Rzeczywi艣cie tak uwa偶a艂a. Zachowa艂a si臋 impulsywnie w sytuacji, kt贸r膮 powinna by艂a zignorowa膰, ale w r贸wnym stopniu przesadna by艂a te偶 nagana, kt贸ra j膮 przed chwil膮 spotka艂a. Nie min臋艂y jeszcze dwa miesi膮ce od czasu, gdy zatrudniono j膮 w sekcji polityczno-ekonomicznej Centrum, a ju偶 kilka razy tr贸jka pozosta艂ych koleg贸w ostrzega艂a j膮, 偶eby czasem nie podpad艂a szefowej.

Teraz ju偶 wiedzia艂a czemu.

- Nie interesuje mnie, co chcia艂a艣 w ten spos贸b udowodni膰 - ci膮gn臋艂a Martha, nadal z ustami przy uchu Aideen, a w jej szepcie wyczuwa艂o si臋 niek艂aman膮 z艂o艣膰. - To nie mo偶e si臋 nigdy powt贸rzy膰. W ka偶dym razie wtedy, kiedy pracujemy razem. Zrozumia艂a艣?

- Tak - mrukn臋艂a potulnie Aideen, a w duchu doda艂a: - Dosy膰, starczy ju偶 tego. W pami臋ci mign臋艂o jej seminarium po艣wi臋cone praniu m贸zgu, kt贸re odby艂o si臋 w ambasadzie USA w Mexico City. Je艅c贸w nale偶y n臋ka膰 w momencie depresji, a poczucie winy jest szczeg贸lnie skutecznym narz臋dziem. Ciekawe czy Martha musia艂a si臋 uczy膰 tej techniki, czy te偶 przychodzi艂o to jej samo z siebie.

Ale ju偶 w nast臋pnej chwili Aideen zastanowi艂a si臋, czy na pewno jest sprawiedliwa wobec swej prze艂o偶onej. W ko艅cu by艂a to ich pierwsza wsp贸lna misja w Centrum. A na dodatek bardzo wa偶na.

Martha Mackall oderwa艂a wzrok od Aideen, ale tylko na kr贸tk膮 chwil臋.

- Nie rozumiem, jak do tego mog艂o doj艣膰 - kontynuowa艂a reprymend臋, g艂osem tak ustawionym, aby nie zag艂uszy艂 go ha艂as silnika. - Powiedz co艣, wyt艂umacz si臋. Nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e mog艂a nas zatrzyma膰 policja? I co by艣my wtedy powiedzia艂y Wujowi Miguelowi?

"Wuj Miguel" by艂 pseudonimem m臋偶czyzny, z kt贸rym przyjecha艂y si臋 zobaczy膰, pos艂a Isidoro Serradora. Tak mia艂y go okre艣la膰 do chwili spotkania w budynku Congreso de los Diputados, Kongresu Deputowanych.

- Za co mieliby nas zatrzyma膰? - spyta艂a Aideen. - M贸wi膮c szczerze, nie, nie przysz艂o mi to do g艂owy. Przecie偶 chodzi艂o o samoobron臋.

- Samoobron臋? - powt贸rzy艂a ironicznie Martha.

Aideen spojrza艂a na ni膮 ze zdziwieniem.

- Tak.

- A przed kim to?

- Jak to przed kim? Przecie偶 tych trzech...

- Trzech hiszpa艅skich samc贸w! - nie da艂a jej sko艅czy膰 Martha, ci膮gle nad ni膮 nachylona. - My przedstawi艂y艣my swoj膮 wersj臋, a oni swoj膮. Dwie Amerykanki skar偶膮ce si臋 na napastowanie seksualne policjantom, kt贸rzy jako samcy na nic innego nie mieliby ochoty. Tylko by nas wy艣miali.

- Nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Aideen. - Nie uwierz臋, 偶e mog艂oby doj艣膰 do czego艣 takiego.

- Rozumiem. Jeste艣 pewna, 偶e tak by si臋 nie sta艂o. Mo偶esz to nawet zagwarantowa膰.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - broni艂a si臋 Aideen. - Ale nawet gdyby sprawy tak si臋 u艂o偶y艂y...

- To co? - znowu wpad艂a jej w s艂owa Martha. - Co by艣 zrobi艂a, gdyby nas aresztowali?

Aideen spogl膮da艂a przez okno na mijane sklepy i hotele w centrum Madrytu. Niedawno odby艂a si臋 w Centrum jedna z SGW - Symulacyjnych Gier Wojennych - w kt贸rych obowi膮zkowo musia艂 uczestniczy膰 personel dyplomatyczny. Zobaczyli, co czeka艂oby ich koleg贸w, gdyby dyplomacja zawiod艂a. Ofiary daleko liczniejsze, ni偶 mo偶na sobie by艂o wyobrazi膰. Gra by艂a jednak 艂atwiejsza od obecnego zadania.

- Gdyby nas aresztowali - mrukn臋艂a Aideen - musia艂abym przeprosi膰. Co wi臋cej mog艂abym zrobi膰?

- Nic - odrzek艂a Martha - i o to w艂a艣nie mi chodzi, aczkolwiek do tego wniosku dochodzisz poniewczasie.

- Pos艂uchaj - nie wytrzyma艂a Aideen. - Dobra, masz racj臋. Masz cholern膮 racj臋. - Patrzy艂a Marcie prosto w oczy. - Poniewczasie. Wi臋c teraz chcia艂abym przeprosi膰 i zapomnie膰 o ca艂ej sprawie.

- Jasne, 偶e by艣 chcia艂a, ale to nie w moim stylu. Kiedy co艣 mnie zirytuje, nie t艂amsz臋 tego w sobie.

I ci膮gn臋 bez ko艅ca, doda艂a w my艣li Aideen.

- A je艣li b臋d臋 bardzo zirytowana, to ci臋 wywal臋 z pracy - zagrozi艂a Martha. - Nie mog臋 sobie pozwoli膰 na czu艂ostkowo艣膰.

Aideen zdecydowanie nie podoba艂a si臋 taka polityka. Kiedy tworzy si臋 zgran膮 dru偶yn臋, trzeba walczy膰 o to, 偶eby j膮 zachowa膰; m膮dry i skuteczny szef rozumie, 偶e personel trzeba wychowywa膰 i kszta艂towa膰, a nie mia偶d偶y膰. C贸偶, do tego musia艂a po prostu przywykn膮膰. Kiedy genera艂 Mike Rodgers, zast臋pca dyrektora Centrum, przyjmowa艂 j膮 do pracy, powiedzia艂: "Ka偶dy zaw贸d ma swoj膮 specyfik臋, a w polityce jest to jedynie bardziej wyra藕ne". Nast臋pnie doda艂, 偶e w ka偶dej profesji ludzie uk艂adaj膮 plany; najcz臋艣ciej dotycz膮 one dziesi膮tek, najwy偶ej setek ludzi. Natomiast w polityce skutki drobniutkiego nawet posuni臋cia s膮 nieobliczalne. A zaradzi膰 temu mo偶na by艂o tylko w jeden spos贸b.

Aideen spyta艂a w jaki.

Odpowied藕 Rodgersa by艂a bardzo prosta.

- Uk艂adaj膮c lepsze plany.

Aideen nie bardzo wiedzia艂a, co Martha planuje w tej chwili, aczkolwiek jej osoba by艂a jednym z temat贸w najcz臋艣ciej podejmowanych w Centrum. Cz艂onkowie Centrum r贸偶nili si臋 w opiniach, czy sekcja polityczno-ekonomiczna s艂u偶y interesom narodu czy te偶 Marthy Mackall.

Aideen rozejrza艂a si臋 po autobusie. Zdawa艂o jej si臋, 偶e dostrzega sporo zainteresowanych twarzy, aczkolwiek przyczyn膮 nie mog艂o by膰 to, co rozgrywa艂o si臋 mi臋dzy ni膮 a Marth膮. W贸z zat艂oczony by艂 pasa偶erami, z kt贸rych niejeden musia艂 widzie膰, co dziewczyna zrobi艂a na przystanku, a informacja najwidoczniej roznios艂a si臋 lotem b艂yskawicy, albowiem osoby najbli偶ej stoj膮ce najwyra藕niej odsuwa艂y si臋 od Aideen, a kilka par oczu z niedowierzaniem przygl膮da艂o si臋 jej r臋kom.

Zapiszcza艂y hamulce; autobus zatrzyma艂 si臋 na przystanku przy Calle Fernanflor i obie kobiety po艣piesznie wysiad艂y. Odziane jak turystki w d偶insy i kurtki, z torbami i aparatami fotograficznymi zarzuconymi na rami臋, stan臋艂y przy kraw臋偶niku ruchliwej ulicy. Autobus odjecha艂. W tylnej szybie wida膰 by艂o twarze ciekawie przygl膮daj膮ce si臋 kobietom.

Martha zerkn臋艂a na sw膮 asystentk臋. Pomimo wys艂uchanej przed chwil膮 reprymendy, w jej oczach nadal mo偶na by艂o dostrzec zawzi臋to艣膰.

- Pos艂uchaj - powiedzia艂a Mackall - jeste艣 nowa w bran偶y. Zabra艂am ci臋 tu, bo 艣wietnie znasz j臋zyki i jeste艣 nieg艂upia. Masz spore szanse w s艂u偶bie zagranicznej.

- Nie jestem nowicjuszk膮 - zauwa偶y艂a ura偶ona Aideen.

- Nie, ale po raz pierwszy dzia艂asz w Europie, a poza tym nie znasz jeszcze do ko艅ca moich regu艂. Lubisz frontalny atak i pewnie dlatego genera艂 Rodgers podebra艂 ci臋 ambasadorowi Carnegie. Zast臋pca dyrektora istotnie lubi atakowa膰 mur z rozp臋du. Ale ja ostrzeg艂am ci臋 ju偶 na samym pocz膮tku: musisz troch臋 przyhamowa膰. Co dobre by艂o w Meksyku, tutaj mo偶e by膰 do niczego. Powiedzia艂am ci, 偶e pracuj膮c ze mn膮, musisz stosowa膰 si臋 do moich zasad. A ja nie lubi臋 dzia艂a膰 na 艣rodku areny, lecz na uboczu, bez rozg艂osu. Wol臋 przechytrzy膰 przeciwnika, ni偶 zwali膰 go z n贸g. Szczeg贸lnie wtedy, kiedy chodzi o tak wysok膮 stawk臋.

- Rozumiem - powiedzia艂a Aideen. - Wiem, 偶e to dla mnie nowa sytuacja, ale nie jestem zupe艂n膮 nowicjuszk膮. Kiedy poznam regu艂y, b臋d臋 potrafi艂a je stosowa膰.

Martha odrobin臋 si臋 odpr臋偶y艂a.

- W porz膮dku. - Spojrza艂a, jak Aideen rzuca do kosza poszarpan膮 chusteczk臋. - Wszystko w porz膮dku? Mo偶e chcesz skorzysta膰 z jakiej艣 toalety?

- A czy potrzebuj臋?

Martha cicho westchn臋艂a.

- Raczej nie. - A po chwili doda艂a: - Ci膮gle nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to zrobi艂a艣.

- Wiem i naprawd臋 mi przykro. Co jeszcze mog臋 powiedzie膰?

- Nic. Zupe艂nie nic. Widzia艂am ju偶 par臋 b贸jek ulicznych, ale co艣 takiego zobaczy艂am po raz pierwszy.

Martha nadal jeszcze kr臋ci艂a g艂ow膮 z niedowierzaniem, kiedy skr臋ci艂y w kierunku imponuj膮cego Palacio de las Cortes, gdzie bardzo nieoficjalnie i nader sekretnie mia艂y si臋 spotka膰 z deputowanym Serradorem. 脫w weteran polityki hiszpa艅skiej w poufnej rozmowie poinformowa艂 ambasadora Barr'ego Neville'a o nieustannie rosn膮cych napi臋cia mi臋dzy ubogimi Andaluzyjczykami na po艂udniu oraz bogatymi i wp艂ywowymi Kastylijczykami z Hiszpanii p贸艂nocnej i 艣rodkowej. Rz膮d na gwa艂t potrzebowa艂 informacji. Po pierwsze, o tym, co jest 藕r贸d艂em owej eskalacji konflikt贸w, po drugie - czy uczestnicz膮 w tym te偶 Katalo艅czycy, Galicjanie, Baskowie i cz艂onkowie innych grup etnicznych. Serrador obawia艂 si臋, 偶e skoordynowana wroga akcja jednego ugrupowania rozerwa膰 mo偶e na strz臋py delikatn膮 tkanin臋 偶ycia Hiszpanii. Przed sze艣膰dziesi臋ciu laty wojna domowa, w kt贸rej arystokracja, wojsko i ko艣ci贸艂 katolicki star艂y si臋 z komunistami i si艂ami anarchistycznymi, omal doszcz臋tnie nie rozbi艂a kraju. Dzisiaj z pomoc膮 ruszyliby etniczni sojusznicy z Francji, Maroka, Portugalii i innych s膮siaduj膮cych pa艅stw. Zamieszki os艂abi艂yby po艂udniow膮 flank臋 NATO, co mog艂oby si臋 okaza膰 katastrofalne, szczeg贸lnie w sytuacji, gdy organizacja zamierza艂a powi臋kszy膰 si臋 o kraje Europy Wschodniej.

Ambasador Neville przedstawi艂 problem Departamentowi Stanu. Sekretarz Av Licoln ze spraw膮 zapozna艂 swego zast臋pc臋, Carol Lanning, specjalistk臋 od spraw hiszpa艅skich. Oboje zgodnie uznali, 偶e departament nie mo偶e oficjalnie ingerowa膰 w sytuacji tak nieklarownej, opiero si臋 kszta艂tuj膮cej, gdyby bowiem co艣 si臋 nie powiod艂o i ujawniono ich uczestnictwo, Stany Zjednoczone w 偶aden spos贸b nie mog艂yby ju偶 wp艂yn膮膰 na przywr贸cenie pokoju. Dlatego Landing pierwszy kontakt kaza艂a nawi膮za膰 Mackall, by sprawdzi膰, w jaki spos贸b USA mog艂yby przyczyni膰 si臋 do za偶egnania potencjalnego kryzysu. Powia艂 ch艂odny wiatr i Martha zapi臋艂a suwak kurtki.

- Nigdy nie b臋dzie za du偶o powtarzania, 偶e Madryt to nie Mexico City. Zabrak艂o czasu, 偶eby ten temat rozwin膮膰 na odprawach w Centrum. Ludzie w Hiszpanii s膮 jak wsz臋dzie na 艣wiecie, ale jedna rzecz jest wa偶na dla nich wszystkich: honor. Oczywi艣cie, s膮 tak偶e i tutaj osoby niehonorowe, pod艂e, podst臋pne, ale ka偶de spo艂ecze艅stwo ma swoich wyrzutk贸w. Jest tak偶e prawd膮, 偶e ich normy nie zawsze tworz膮 sp贸jny system i nie wszystkie s膮 humanitarne. Z pewno艣ci膮 inaczej pojmuj膮 honor politycy, a inaczej mordercy, ale ka偶dy trzyma si臋 regu艂 swojego zawodu.

- Rozumiem - prychn臋艂a Aideen. - Ci trzej faceci, kt贸rzy zaofiarowali si臋, 偶e nas oprowadz膮 po mie艣cie, a ledwie tylko wysz艂y艣my z hotelu, jeden zaraz z艂apa艂 mnie za po艣ladki i ani my艣la艂 pu艣ci膰, po prostu dzia艂ali zgodnie z kodeksem honorowym gwa艂cicieli, tak?

- Nie, dzia艂ali zgodnie z kodeksem ulicznych naci膮gaczy.

Aideen zmru偶y艂a oczy.

- Przepraszam?

- Nie zrobiliby nam 偶adnej krzywdy - wyja艣ni艂a Martha - gdy偶 to oznacza艂oby z艂amanie regu艂. A zgodnie z nimi maj膮 nachalnie narzuca膰 si臋 kobiecie i nie dawa膰 jej spokoju, a偶 si臋 wykupi. W艂a艣nie mia艂am im zap艂aci膰, kiedy ty wkroczy艂a艣 do akcji.

- Zap艂aci膰?

Martha pokiwa艂a g艂ow膮.

- Tak to si臋 tutaj za艂atwia. Co si臋 tyczy policjant贸w, o kt贸rych wspomnia艂a艣, to wielu otrzymuje 艂ap贸wki od naci膮gaczy za to, 偶ebym im nie przeszkadzali. Tak, kochanie, dyplomacja to mi臋dzy innymi trzymanie si臋 regu艂 gry - nawet wtedy, kiedy wydaj膮 ci si臋 obrzydliwe.

- A kiedy nie znasz tych zasad? Ja, na przyk艂ad, nie zna艂am. - Aideen 艣ciszy艂a

g艂os. -

Ba艂am si臋, 偶e okradn膮 nas z torebek, i koniec z nasz膮 legend膮.

- Gdyby艣my wyl膮dowa艂y w areszcie, legenda jeszcze szybciej by si臋 rozlecia艂a -

zapewni艂a Martha. Wzi臋艂a Aideen pod rami臋 i odci膮gn臋艂a na bok chodnika. - Rzecz

polega na

tym, 偶e w ko艅cu kto艣 by nam powiedzia艂, jak si臋 od nich uwolni膰. Zawsze tak si臋

dzieje. Na

tym w艂a艣nie polega owa gra, a ja dawno ju偶 przekona艂am si臋, jak wa偶na jest

wiedza o tym,

jakie regu艂y obowi膮zuj膮 w jakim kraju. Zacz臋艂am prac臋 w dyplomacji na pocz膮tku

lat

siedemdziesi膮tych, a codzienna jazda na si贸dme pi臋tro Departamentu Stanu

wprawia艂a mnie

w niebywa艂e podniecenie. Tak, to na si贸dmym pi臋trze odwala艂o si臋 ca艂膮 prawdziw膮,

ci臋偶k膮

prac臋. Ale dopiero potem zrozumia艂am, dlaczego tam si臋 znalaz艂am. Wcale nie z

racji moich

talent贸w, jak naiwnie my艣la艂am. Chodzi艂o o to, 偶ebym to ja prowadzi艂a rozmowy z

przyw贸dcami Republiki Po艂udniowej Afryki, kiedy ci膮gle obowi膮zywa艂 tam

apartheid.

Poprzez moj膮 osob臋, Departament oznajmia艂 im: Je艣li chcecie prowadzi膰 jakie艣

interesy ze

Stanami Zjednoczonymi, musicie czarnych traktowa膰 na r贸wni z bia艂ymi". - Martha

prychn臋艂a. - Wiesz, jak si臋 czu艂am?

Aideen dosz艂a do wniosku, 偶e nie do ko艅ca potrafi to sobie wyobrazi膰.

- Powiem ci jedno - ci膮gn臋艂a Mackall - poklepanie po pupie to w por贸wnaniu z

tamtym ma艂e piwo. Tak czy siak, zrobi艂am to, czego od mnie oczekiwano, a

zrobi艂am dlatego,

偶e bardzo szybko nauczy艂am si臋 jednej rzeczy. Je艣li zaczynasz 艂ama膰 regu艂y albo

nagina膰 je

do swoich upodoba艅, nawet si臋 nie zorientujesz, jak wejdzie ci to w nawyk. A

wtedy robisz

si臋 leniwa, ust臋pliwa, a z takiego dyplomaty nie ma 偶adnego po偶ytku.

Aideen poczu艂a nag艂y wstyd. W wieku trzydziestu czterech lat musia艂a przyzna膰,

偶e

je艣li chodzi o znajomo艣膰 dyplomacji nie mog艂a si臋 r贸wna膰 ze swoj膮 starsz膮 o

pi臋tna艣cie lat

zwierzchniczk膮. Pociechy szuka膰 mog艂a jedynie w tym, 偶e ma艂o kto m贸g艂 si臋

r贸wna膰. Martha

Mackall swobodnie porusza艂a si臋 we wp艂ywowych politycznych kr臋gach Europy i

Azji, co w

jakiej艣 cz臋艣ci zawdzi臋cza艂a licznym podr贸偶om, kt贸re odbywa艂a u boku ojca,

popularnego w

latach sze艣膰dziesi膮tych piosenkarza soul, kt贸ry z pasj膮 te偶 dzia艂a艂 na rzecz

praw cz艂owieka.

Pr贸cz tego z wyr贸偶nieniem sko艅czy艂a ekonomi臋 ma MIT i pozostawa艂a w bliskich

kontaktach

z najwi臋kszymi bankierami 艣wiata, utrzymuj膮c te偶 bardzo dobre stosunki na

Wzg贸rzu

Kapitoli艅skim. Bano si臋 jej, ale i szanowano. Aideen za艣 musia艂a przyzna膰, 偶e

tak偶e w tym

przypadku mia艂a racj臋.

Martha spojrza艂a na zegarek.

- Chod藕my. Zosta艂o ju偶 tylko pi臋膰 minut.

Aideen przytakn臋艂a. By艂a z艂a na siebie i pe艂na pretensji, jak zawsze kiedy co艣

zawali艂a.

Niewiele mia艂a okazji do wpadki przez cztery lata sp臋dzone w wywiadzie

Departamentu

Obrony w Fort Mead. Wykonywa艂a prac臋 w艂a艣ciwie urz臋dnicz膮, przekazuj膮c pieni膮dze

oraz

tajne informacje agentom krajowym i zagranicznym. Pod koniec tego okresu zaj臋艂a

si臋

wywiadem elektronicznym, a wyniki przekazywa艂a do Pentagonu, poniewa偶 jednak

wi臋kszo艣膰 roboty wykonywa艂y satelity i komputery, dla rozszerzenia wiedzy

ucz臋szcza艂a te偶

na kursy d艂ugofalowej strategii wywiadowczej i specjalnych technik operacyjnych.

Niewiele

mog艂a te偶 sknoci膰 potem, kiedy przeniesiono j膮 do ambasady USA w Meksyku.

Najcz臋艣ciej

zajmowa艂a si臋 elektronicznym 艣ledzeniem szlak贸w, kt贸rymi narkotyki rozchodzi艂y

si臋 po

armii meksyka艅skiej, czasami jednak przydzielano jej zadania operacyjne. Jednym

z

najwa偶niejszych efekt贸w trzech lat sp臋dzonych w Meksyku by艂o nabycie

umiej臋tno艣ci, kt贸re

okaza艂y si臋 takie skuteczne tego popo艂udnia, a zarazem tak zdegustowa艂y Marth臋 i

pasa偶er贸w

autobusu. Kiedy pewnej nocy paru bandzior贸w z kartelu narkotykowego napad艂o na

ni膮 i

przyjaci贸艂k臋, Ane Rivera, pracowniczk臋 biura meksyka艅skiego prokuratora

generalnego,

Aideen odkry艂a, 偶e najlepszym sposobem na napastnik贸w wcale nie jest gwizdek,

n贸偶, czy

pr贸ba kopni臋cia w genitalia. Zawsze jednak nale偶a艂o mie膰 przy sobie wilgotne

chusteczki. To

ich u偶y艂a Ana, aby wytrze膰 potem r臋ce, kt贸re pos艂u偶y艂y do ci艣ni臋cia mierda de

perro.

Ana schyli艂a si臋 i zgarn臋艂a z ziemi troch臋 psich odchod贸w, po czym cisn臋艂a nimi

w

prze艣ladowc贸w, nast臋pnie rozmaza艂a je na swych d艂oniach, 偶eby by膰 pewna, i偶 nikt

nie

b臋dzie chcia艂 narazi膰 si臋 na ich dotyk. Jak wyja艣ni艂a, nie zdarzy艂o si臋 jeszcze,

偶eby kto艣 mia艂

jeszcze ochot臋 na atak. W ka偶dym razie ta natychmiast odesz艂a madryckich

"ulicznych

naci膮gaczy".

Martha i Aideen w milczeniu wesz艂y pod bia艂膮 kolumnad臋 Palacio de las Cortes.

Wzniesiony w 1842 roku pa艂ac by艂 siedzib膮 Congreso de los Dipudados. By艂a to

jedna z izb

hiszpa艅skiego parlamentu, drug膮 stanowi艂 Senado, Senat. Reflektory o艣wietla艂y

dwa ogromne

br膮zowe lwy. Ka偶dy z nich opiera艂 艂ap臋 na kuli armatniej. Pos膮gi odlano z broni

odebranej

wrogom Hiszpanii. Po kamiennych schodach podesz艂y pod wielkie metalowe drzwi,

u偶ywane

tylko przy oficjalnych okazjach. Na lewo od g艂贸wnego wej艣cia ci膮gn膮艂 si臋 wysoki

偶elazny

p艂ot z ostrymi szpikulcami na szczycie, a za nim umieszczona by艂a ma艂a wartownia

z

kuloodpornymi szybami. To t臋dy pos艂owie dostawali si臋 do gmachu parlamentu.

Nie odzywa艂y si臋 do siebie, a chocia偶 Aideen bardzo kr贸tko pracowa艂a w Centrum,

potrafi艂a ju偶 odgadn膮膰, w jakim nastroju jest teraz jej prze艂o偶ona: raz jeszcze

przypomina艂a

sobie to wszystko, co mia艂a powiedzie膰 Serradorowi. Aideen znalaz艂a si臋 w roli

asystentki z

uwagi na swe do艣wiadczenia z meksyka艅skimi rebeliantami, a tak偶e z racji

znajomo艣ci

hiszpa艅skiego, co pozwala艂o unikn膮膰 j臋zykowych nieporozumie艅.

Gdyby tylko mia艂a wi臋cej czasu na przygotowanie, my艣la艂a Aideen, podczas gdy

powoli zbli偶a艂y si臋 do wartowni, niczym turystki z zapa艂em robi膮c zdj臋cia.

Centrum ledwie

zd膮偶y艂o odetchn膮膰 po zawierusze zwi膮zanej z odbijaniem zak艂adnik贸w w dolinie

Bekaa,

kiedy z ambasady w Madrycie nadesz艂o kolejne zadanie. Przekazane tak dyskretnie,

偶e

wiedzieli o nim jedynie senor Serrador, ambasador Neville, prezydent Michael

Lawrence,

jego najbli偶si wsp贸艂pracownicy oraz szefowie Centrum. A ci dochowaj膮 tajemnicy.

Je艣li

Serrador mia艂 racj臋, chodzi艂o o 偶ycie dziesi膮tk贸w tysi臋cy ludzi.

Gdzie艣 z daleka nadp艂yn膮艂 d藕wi臋k ko艣cielnych dzwon贸w. Tutaj, w Hiszpanii,

wydawa艂 si臋 on Aideen bardziej nabo偶ny ni偶 Waszyngtonie. Policzy艂a uderzenia.

Sz贸sta.

Znalaz艂y si臋 przy wartowni.

- Nostros aqui para un viaje todo comprendido - powiedzia艂a Aideen do okienka w

szybie. "Chcia艂yby艣my wszystko zwiedzi膰". I doda艂a, 偶e znajomy za艂atwi艂 im

pozwolenie na

wej艣cie do budynku.

M艂ody wartownik spyta艂 o nazwiska.

- Senorita Tembl贸n y Senorita Serafico - odpowiedzia艂a Aideen. Zanim opu艣ci艂y

Waszyngton, Aideen uzgodni艂a te nazwiska z biurem Serradora. Na nie mia艂y

wystawione

bilety lotnicze i zrobione rezerwacje w hotelu.

Wartownik pochyli艂 si臋 nad list膮 na pulpicie. Za ogrodzeniem wida膰 by艂o

dziedziniec,

a dalej ciemniej膮ce powoli niebo. W rogu dziedzi艅ca sta艂 ma艂y murowany budynek,

gdzie

mie艣ci艂y si臋 siedziby s艂u偶b rz膮dowych. Za nim wznosi艂a si臋 przeszklona budowla,

siedziba

biur poselskich. Ta imponuj膮ca ca艂o艣膰 kaza艂a Aideen pomy艣le膰 o tym, jak dalek膮

drog臋

przeby艂a Hiszpania od 1975 roku, kiedy umar艂 El Caudillo, Francisco Franco.

Teraz by艂a to

monarchia konstytucyjna, w kt贸rej rz膮dy sprawowa艂 premier, a monarsze

przys艂ugiwa艂a rola

w艂a艣ciwie tytularna. Sam budynek Palacio de las Cortes wiele m贸wi艂 o burzliwej

historii

Hiszpanii. W suficie izby obrad wci膮偶 widnia艂y dziury od kul, naocznie

przypominaj膮c o

prawicowym zamachu stanu z 1981 roku. W pa艂acu rozegra艂o si臋 znacznie wi臋cej

burzliwych

wydarze艅, jak na przyk艂ad w 1874 roku, kiedy prezydent Emilio Catelar otrzyma艂

wotum

nieufno艣ci, a 偶o艂nierze zacz臋li strzela膰 na korytarzach.

Przez wi臋kszo艣膰 XX wieku Hiszpania zmaga艂a si臋 g艂贸wnie z w艂asnymi problemami, a

podczas II wojny 艣wiatowej zachowa艂a neutralno艣膰. Dlatego te偶 i 艣wiat niewiele

po艣wi臋ca艂 jej

uwagi. Kiedy jednak Aideen studiowa艂a j臋zyki w koled偶u, nauczyciel

hiszpa艅skiego, senor

Armesto, powiedzia艂 kiedy艣, 偶e Hiszpanie s膮 o krok od katastrofy.

Gdzie trzech Hiszpan贸w, m贸wi艂, tam cztery opinie. A w im wi臋kszym stopniu w

艣wiatowych sprawach rol臋 odgrywa niecierpliwo艣膰 i gniew, tym g艂o艣niej i

zapalczywiej b臋d膮

wyg艂aszane te opinie.

I mia艂 racj臋. Ruchy narodowo艣ciowe sta艂y si臋 wielk膮 si艂膮 polityczn膮, poczynaj膮c

od

rozpadu ZSRR i Jugos艂awii, a na secesjonizmie Quebecu w Kanadzie i ruchach

etnocentrycznych w USA ko艅cz膮c. Hiszpania nie pozosta艂a w tym odosobniona. Je艣li

Serrador mia艂 racj臋 - a potwierdza艂y to analizy Departamentu Stanu - czeka艂a j膮

pr贸ba

najtrudniejsza w przeci膮gu ostatniego tysi膮clecia. Szef wywiadu Centrum, Bob

Herbert,

skwitowa艂 to s艂owami: - Je艣li sprawdzi si臋 pesymistyczny scenariusz, to wojna

domowa

b臋dzie si臋 wydawa膰 b贸jk膮 na rogu ulicy.

Wartownik wyprostowa艂 si臋.

- Un momento.

Si臋gn膮艂 po czerwon膮 s艂uchawk臋 na tylnej 艣cianie. Wystuka艂 numer i odkaszln膮艂.

Podczas kiedy rozmawia艂, Aideen zerkn臋艂a za siebie. Szeroka ulica by艂a

zape艂niona

samochodami, by艂a la hora de aplastir, "godzina 艣cisku", jak to tutaj nazywano.

W

zapadaj膮cym zmierzchu l艣ni艂y 艣wiat艂a wolno przemieszczaj膮cych si臋 woz贸w.

Sylwetki

przechodni贸w gasi艂y je i zapala艂y. Niekiedy pojawia艂 si臋 b艂ysk flesza

uruchomionego przez

kt贸rego艣 z turyst贸w.

Aideen mru偶y艂a w艂a艣nie oczy po jednym z takich b艂ysk贸w, kiedy stoj膮cy na rogu

m艂ody cz艂owiek wsun膮艂 aparat do kieszeni d偶insowej kurtki i ruszy艂 w kierunku

wartowni.

Nie widzia艂a wyra藕nie jego twarzy pod daszkiem czapki baseballowej, czu艂a

jednak, 偶e

spogl膮da na ni膮.

Uliczny naci膮gacz udaj膮cy turyst臋? - pomy艣la艂a z irytacj膮, patrz膮c, jak zbli偶a

si臋 w ich

kierunku. Zacz臋艂a si臋 odwraca膰, aby za艂atwienie ca艂ej sprawy zostawi膰 Marcie,

ale w tej

samej chwili dostrzeg艂a, i偶 za plecami m臋偶czyzny hamuje czarny samoch贸d. Aideen

znieruchomia艂a, a za to ca艂y 艣wiat jakby si臋 zakr臋ci艂. Nieznajomy wydoby艂 z

kurtki co艣, co

wygl膮da艂a jak pistolet. Na u艂amek sekundy sparali偶owa艂o j膮 zaskoczenie, ale

natychmiast da艂y

o sobie zna膰 lata treningu.

- Fusilar! - krzykn臋艂a. - Strzelec!

Martha obejrza艂a si臋, a w tej samej chwili bro艅 trysn臋艂a p艂omieniami. Martha

polecia艂a

na szyb臋, odbi艂a si臋 od niej i run臋艂a na chodnik, podczas gdy Aideen rzuci艂a si臋

w

przeciwnym kierunku. My艣la艂a tylko o tym, jak odci膮gn膮膰 uwag臋 bandyty od

towarzyszki.

Lecia艂a jeszcze na ziemi臋, gdy mijaj膮cy j膮 m艂ody listonosz zatrzyma艂 si臋

zdumiony i zosta艂

trafiony w udo. Noga ugi臋艂a si臋, a w nast臋pnej chwili drugi pocisk ugodzi艂 go w

bok.

M臋偶czyzna okr臋ci艂 si臋 i pad艂 na twarz, wtulona za艣 w trotuar Aideen natychmiast

podsun臋艂a

si臋, aby wykorzysta膰 jego cia艂o jako zas艂on臋. Krew chlusta艂a Hiszpanowi z rany;

dziewczyna

usi艂owa艂a zatamowa膰 j膮 d艂oni膮.

Nie s艂ycha膰 by艂o dalszych strza艂贸w, ostro偶nie wi臋c unios艂a g艂ow臋 i zobaczy艂a, 偶e

czarny samoch贸d rusza. Z daleka dolatywa艂y okrzyki; Aideen powoli unios艂a si臋,

nie

odrywaj膮c r臋ki od krwawi膮cego cia艂a listonosza.

- Ayuda! - krzykn臋艂a w kierunku stra偶nika szarpi膮cego si臋 z bram膮. - Pomocy!

Tamten wreszcie otworzy艂 wej艣cie i rzuci艂 si臋 w jej kierunku. Kaza艂a mu mocno

przyciska膰 ran臋, a kiedy zrobi艂 to, wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a w kierunku

wartowni. Stra偶nik

w jej wn臋trzu krzycza艂 co艣 do telefonu. Po drugiej stronie ulicy robi艂o si臋 ju偶

zbiegowisko, ale

po tej pozosta艂a tylko Aideen, listonosz, stra偶nik - i Martha.

W 艣wiat艂ach zwalniaj膮cych i zatrzymuj膮cych si臋 samochod贸w wida膰 by艂o, jak le偶y

twarz膮 do ziemi, a wok贸艂 jej cia艂a coraz bardziej powi臋ksza si臋 ka艂u偶a krwi.

Aideen

po艣piesznie ukl臋k艂a przy Marcie. Pi臋kna, ciemna twarz by艂a nieruchoma.

- Martha? - mi臋kko powiedzia艂a Aideen.

Nie by艂o odpowiedzi; za sob膮 poczu艂a obecno艣膰 jakich艣 ludzi.

- Martha? - powt贸rzy艂a g艂o艣niej.

Mackall nie poruszy艂a si臋. Rozleg艂 si臋 tupot n贸g na dziedzi艅cu, potem jaki艣

g艂os, kt贸ry

kaza艂 gapiom odsun膮膰 si臋. Aideen s艂ysza艂a to niewyra藕nie, ci膮gle jeszcze

og艂uszona hukiem

wystrza艂贸w. Nie艣mia艂o koniuszkami palc贸w dotkn臋艂a policzka Marthy, a nast臋pnie

palec

wskazuj膮cy podsun臋艂a pod nos. Nie wyczu艂a oddechu.

- O, Bo偶e - mrukn臋艂a z rozpacz膮. Cofn臋艂a r臋k臋 i podnios艂a si臋 z kl臋czek.

Przykucni臋ta

wpatrywa艂a si臋 w nieruchome cia艂o. D藕wi臋ki stawa艂y si臋 g艂o艣niejsze i

wyra藕niejsze. Ca艂y

艣wiat powraca艂 do normalnego rytmu.

Pi臋tna艣cie minut temu przeklina艂a w duchu t臋 kobiet臋, chcia艂a, 偶eby tamta

wreszcie

przesta艂a si臋 wym膮drza膰, by艂a w艣ciek艂a z powodu jej namolno艣ci, a teraz tamte

chwile nagle

zda艂y si臋 tak cenne i wa偶ne. Czy Martha Mackall mia艂a wtedy racj臋, czy nie, czy

s艂usznie

karci艂a sw膮 podw艂adn膮, czy te偶 tylko si臋 jej czepia艂a - w ka偶dym razie 偶y艂a. A

teraz wszystko

dla niej si臋 sko艅czy艂o.

Z otwartej na o艣cie偶 bramy wybiegali stra偶nicy; Aideen lekko dotkn臋艂a g臋stych

czarnych w艂os贸w Marthy.

- Przepraszam - szepn臋艂a i mocno zacisn臋艂a powieki. - Bardzo, bardzo

przepraszam.

R臋ce i nogi mia艂a jak z o艂owiu, a dusz臋 przepe艂nia艂y wstyd i gorycz, 偶e odruchy,

kt贸re

tak skutecznie zadzia艂a艂y wobec ulicznych natr臋t贸w, tutaj kompletnie zawiod艂y.

Teoretycznie

wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e mie膰 do siebie pretensji. Pierwszego tygodnia po

przyj臋ciu do

Centrum ona i dw贸jka innych nowo zatrudnionych odby艂a szkolenie z psycholog Liz

Gordon,

kt贸ra ostrzega艂a, 偶e pierwszy kontakt z nieoczekiwanie pojawiaj膮c膮 si臋 broni膮

mo偶e by膰

wielkim szokiem. Kiedy znienacka kto艣 kieruje na nas pistolet lub n贸偶, zostajemy

wyrwani ze

z艂udzenia, 偶e wykonuj膮c najnormalniejsze czynno艣ci - na przyk艂ad, id膮c dobrze

znan膮 ulic膮 -

jeste艣my niewidzialni. Liza wyja艣ni艂a, 偶e w takiej chwili nast臋puje gwa艂towne

zak艂贸cenie

ci艣nienia krwi, elastyczno艣ci mi臋艣ni i trzeba u艂amka sekundy, aby instynkt

samozachowawczy

przywr贸ci艂 sprawno艣膰 motoryczn膮. Napastnik liczy na chwilowy parali偶 ofiary,

powiedzia艂a

Liz.

Tyle 偶e teoretyczna wiedza niewiele pomaga艂a. Ju偶 teraz Aideen zaczyna艂a

odczuwa膰

wyrzuty sumienia; gdyby poruszy艂a si臋 odrobin臋 szybciej, gdyby by艂a troch臋 dalej

wysuni臋ta

do przodu - by膰 mo偶e Martha 偶y艂aby.

Jak ja sobie z tym poradz臋, pomy艣la艂a z rozpacz膮, a do oczu cisn臋艂y si臋 艂zy.

Pami臋ta艂a

dzie艅, kiedy swego owdowia艂ego ojca znalaz艂a p艂acz膮cego przy kuchennym stole,

gdy偶

zwolniono go z fabryki obuwia w Bostonie, gdzie pracowa艂 od dziecka. Stara艂a si臋

nawi膮za膰

wtedy z nim kontakt, rozmawia膰, ale on coraz cz臋艣ciej si臋ga艂 po whisky. Nied艂ugo

potem

wyjecha艂a do koled偶u z poczuciem, 偶e zawiod艂a ojca. Podobne wra偶enie kl臋ski

dotkn臋艂o j膮

wtedy, gdy jej najwi臋ksza mi艂o艣膰, kolega z koled偶u zacz膮艂 u艣miecha膰 si臋 do

dziewczyny ze

starszego roku, tydzie艅 p贸藕niej rzucaj膮c dla niej Aideen. Po uko艅czeniu studi贸w

wst膮pi艂a do

Armii. Nie uczestniczy艂a nawet w uroczystym wr臋czaniu dyplom贸w, gdy偶 ba艂a si臋,

jak

zniesie widok obiektu swej nieszcz臋艣liwej mi艂o艣ci.

A teraz zawiod艂a Marth臋. Ca艂e cia艂o zatrz臋s艂o si臋 w szlochu.

M艂ody sier偶ant stra偶y pa艂acowej z elegancko przystrzy偶onym w膮sikiem delikatnie

uj膮艂

j膮 za ramiona, podni贸s艂 i podtrzyma艂.

- Dobrze pani si臋 czuje? - spyta艂 po angielsku.

Skin臋艂a g艂ow膮, z trudem powstrzymuj膮c p艂acz.

- Tak, nic mi si臋 nie sta艂o.

- Czy wezwa膰 do pani lekarza?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Jest pani tego pewna, senorita?

Wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Za wszelk膮 cen臋 musia艂a si臋 opanowa膰, trzeba b臋dzie

przekaza膰 wiadomo艣膰 do Centrum za po艣rednictwem 艂膮cznika FBI, Darrella

McCaskeya.

Zosta艂 w hotelu, gdy偶 mia艂 um贸wione spotkanie z koleg膮 z Interpolu. A poza tym

musia艂a

przecie偶 zobaczy膰 si臋 z Serradorem. Je艣li strzelanina mia艂a nie dopu艣ci膰 do tego

spotkania, to

Aideen z pewno艣ci膮 nie mo偶e pozwoli膰 na to, 偶eby te oczekiwania si臋 spe艂ni艂y.

- Zaraz ju偶 b臋dzie w porz膮dku - zapewni艂a. - Czy... czy z艂apali艣cie tego, kto to

zrobi艂?

Kto to taki?

- Nie, senorita - pad艂a odpowied藕. - B臋dziemy musieli sprawdzi膰, co

zarejestrowa艂y

kamery. A na razie, czy czuje si臋 pani na tyle dobrze, aby odpowiedzie膰 na kilka

pyta艅?

- Tak, oczywi艣cie - odpowiedzia艂a, aczkolwiek w g艂osie jej brzmia艂o wahanie.

Pozosta艂o przecie偶 jeszcze zadanie, kt贸re sprawi艂o, 偶e w og贸le tu si臋 znalaz艂a,

a ona na

dodatek nie wiedzia艂a, ile wolno jej powiedzie膰. - Ale... por favor?

- Si?

- Mia艂y艣my tutaj spotka膰 si臋 z kim艣. Chcia艂abym zobaczy膰 si臋 z t膮 osob膮

najszybciej

jak to b臋dzie mo偶liwe.

- Dopilnuj臋 tego.

- Musz臋 tak偶e przekaza膰 wiadomo艣膰 do hotelu "Princesa Plaza" - doda艂a Aideen.

- Tak偶e i tym si臋 zajm臋 - obieca艂 sier偶ant. - Inspektor Fernandez, kt贸ry

poprowadzi

dochodzenie, zjawi si臋 tutaj lada chwila. Im p贸藕niej ono si臋 zacznie, tym

mniejsze szanse na

z艂apanie sprawc贸w.

- Oczywi艣cie, rozumiem. Najpierw porozmawiam z inspektorem, a potem z naszym

przewodnikiem. Czy jest tu telefon, z kt贸rego mog艂abym skorzysta膰?

- Za chwileczk臋. A potem sam skontaktuj臋 si臋 z osob膮, kt贸ra na pani膮 tutaj

czeka.

Aideen podzi臋kowa艂a, ale kiedy sier偶ant odwr贸ci艂 si臋, aby odej艣膰, nagle poczu艂a,

jak

uginaj膮 si臋 pod ni膮 nogi.

- Jest pani pewna, 偶e nie potrzebuje pomocy lekarskiej? - spyta艂. - Lekarz jest

tutaj w

budynku.

- Gracias, no - odpowiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋 przepraszaj膮co, czuj膮c, 偶e

wracaj膮 jej

si艂y. Nie, bandyta nie b臋dzie m贸g艂 zaliczy膰 jej do swych ofiar.

Sier偶ant kiwn膮艂 g艂ow膮 i poprowadzi艂 Aideen w kierunku bramy. Ko艂o nich przemkn膮艂

lekarz dy偶uruj膮cy w parlamencie, a po chwili us艂ysza艂a syren臋 karetki. Odwr贸ci艂a

si臋 i

zobaczy艂a, 偶e ambulans zatrzymuje si臋 dok艂adnie w miejscu, gdzie zahamowa艂

czarny

samoch贸d zamachowc贸w. Podczas kiedy sanitariusze wydobywali nosze, lekarz

podni贸s艂 si臋

od cia艂a Marthy i powiedzia艂 co艣 do stra偶nika, kt贸ry podbieg艂 do le偶膮cego

nieopodal

listonosza. Rozpi膮艂 mu mundur na piersiach i natychmiast zacz膮艂 przywo艂ywa膰

medyka.

Aideen patrzy艂a, jak jeden z sanitariuszy zakrywa twarz Marthy.

Popatrzy艂a w niebo. A wi臋c to koniec. Wystarczy艂o kilka sekund, 偶eby ca艂a wiedza

Marthy Mackall, wszystkie jej plany, nadzieje i obawy urwa艂y si臋 jak uci臋te

no偶em.

Sko艅czy艂y si臋 na zawsze.

Znowu musia艂a prze艂yka膰 艂zy, kiedy sier偶ant prowadzi艂 j膮 bogato zdobionym

korytarzem do ma艂ego gabinetu o 艣cianach wy艂o偶onych ciemn膮 boazeri膮. Usiad艂a na

wygodnej kozetce przy drzwiach. Kolana i 艂okcie bola艂y j膮 od uderzenia o

chodnik, nadal nie

mog艂a uwierzy膰 w to, co si臋 wydarzy艂o. Powoli jednak mija艂 szok i powraca艂a

energia.

Wiedzia艂a, 偶e ma oparcie w Darrellu, generale Rodgersie, dyrektorze Paulu

Hoodzie i ca艂ej

reszcie personelu Centrum. W tej chwili zdana jest tylko na siebie, ale to nie

potrwa d艂ugo.

- Mo偶e pani skorzysta膰 z tego telefonu - powiedzia艂 sier偶ant, wskazuj膮c na

starodawny

aparat. - Wyj艣cie na miasto przez zero.

- Dzi臋kuj臋.

- Pod drzwiami ustawi臋 stra偶nika, 偶eby nikt pani nie niepokoi艂. A potem poszukam

waszego przewodnika.

Aideen raz jeszcze podzi臋kowa艂a. Za sier偶antem zamkn臋艂y si臋 drzwi. W pokoju by艂o

cicho, je艣li nie liczy膰 szumu wentylatora i przyg艂uszonych odg艂os贸w ulicy.

呕ycia, kt贸re

toczy艂o si臋 dalej.

Z kolejnym g艂臋bokim westchnieniem Aideen wydoby艂a notatnik i spojrza艂a na numer

umieszczony na samym dole. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e Marta naprawd臋 nie 偶yje.

Ci膮gle mia艂a

w oczach jej irytacj臋, gniewny grymas, czu艂a zapach jej perfum. W uszach nadal

brzmia艂y

s艂owa: "Wiesz, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra?".

Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i wykr臋ci艂a numer hotelu; poprosi艂a o po艂膮czenie z

pokojem

Darrella McCaskeya. Na mikrofon na艂o偶y艂a ma艂y zag艂uszacz, kt贸ry sprawi, 偶e kto艣,

kto

chcia艂by pods艂ucha膰 rozmow臋, us艂yszy tylko trzaski i szumy. Po przej艣ciu przez

filtr po

stronie Darrella, jej g艂os b臋dzie znowu czysty i wyra藕ny.

Tak, wiedzia艂a o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra: chodzi艂o o los Hiszpanii, Europy,

mo偶e

nawet ca艂ego 艣wiata. A jakkolwiek mia艂y potoczy膰 si臋 sprawy, nie chcia艂a zawie艣膰

po raz

kolejny.

2

Poniedzia艂ek, 12.12 - Waszyngton

Kiedy znajdowali si臋 w sztabie Centrum w bazie Si艂 Powietrznych Andrews, w

Marylandzie, czy te偶 w bazie Iglicy, kt贸ra mie艣ci艂a si臋 w Akademii FBI w

Quantico w stanie

Wirginia, tych czterdziestopi臋cioletnich m臋偶czyzn dzieli艂a r贸偶nica stanowisk i

stopni.

Michael Bernard Rodgers by艂 genera艂em i zast臋pc膮 dyrektora Centrum, pu艂kownik

Brett

August dowodzi艂 nale偶膮cym do Centrum oddzia艂em szybkiego reagowania.

Tutaj jednak, w "Ma Ma Buddha", ma艂ej restauracyjce w waszyngto艅skim Chinatown

nie by艂o ani prze艂o偶onego, ani podw艂adnego, byli natomiast dwaj bliscy

przyjaciele, kt贸rzy

urodzili si臋 w tym samym szpitalu 艣w. Franciszka w Harford w stanie Connecticut,

chodzili

do tego samego przedszkola i wsp贸lnie pasjonowali si臋 budow膮 modeli samolot贸w.

Potem

przez pi臋膰 lat grali w tej samej dru偶ynie m艂odzie偶owej ligi baseballa, robili

s艂odkie oczy do

tej samej lokalnej kr贸lowej pi臋kno艣ci, Lauretty DelGuercio, i przez cztery lata

grali na

tr膮bkach w jednej kapeli: Housatonic Valley Marching Band. Na nast臋pne dwana艣cie

lat ich

drogi rozdzieli艂y si臋, gdy偶 s艂u偶yli w Wietnamie w innych rodzajach wojsk:

Rodgers w Si艂ach

Specjalnych Armii, August w wywiadzie Si艂 Powietrznych. Rodgers odby艂 dwie tury

w Azji

Po艂udniowo-Wschodniej, a potem zosta艂 skierowany do Fort Bragg w Karolinie

P贸艂nocnej,

aby pu艂kownikowi Charliemu Beckwithowi pomaga膰 szkoli膰 elitarne oddzia艂y wojsk

l膮dowych Delta. Pozostawa艂 tam a偶 do wojny w Zatoce Perskiej, podczas kt贸rej

dowodzi艂

brygad膮 zmechanizowan膮 z tak pattonowskim wigorem, 偶e znalaz艂 si臋 pod samym

Bagdadem,

gdy reszta si艂 Sprzymierzonych zajmowa艂a dopiero po艂udniowy Irak.

Tak偶e August zaliczy艂 drug膮 tur臋 w Wietnamie, a w ci膮gu nieca艂ych dw贸ch lat

odby艂

osiemdziesi膮t siedem lot贸w szpiegowskich na F-4, a偶 zosta艂 zestrzelony nad Hue.

Rok sp臋dzi艂

w obozie jenieckim, potem jednak uciek艂 i uda艂o mu si臋 przedosta膰 na Po艂udnie.

Odzyskawszy si艂y w Niemczech, powr贸ci艂 do Wietnamu, gdzie za艂o偶y艂 siatk臋

szpiegowsk膮,

kt贸rej celem by艂o odnalezienie je艅c贸w wojennych, a kt贸ra funkcjonowa艂a jeszcze

rok po

wycofaniu si臋 Stan贸w Zjednoczonych. Na 偶yczenie Pentagonu nast臋pne trzy lata

up艂yn臋艂y

Augustowi na Filipinach; doradza艂 prezydentowi Marcosowi, jak zwalcza膰

secesjonist贸w

Moro. August nie znosi艂 Marcosa i jego dyktatorskiej polityki, ale rz膮d

ameryka艅ski go

popiera艂, a rozkaz by艂 rozkazem. Odrobin臋 zat臋skniwszy za prac膮 przy biurku, po

upadku

Marcosa przez pewien czas z ramienia Si艂 Powietrznych zajmowa艂 si臋 w NASA

problemem

zabezpieczania satelit贸w szpiegowskich, aby nast臋pnie znale藕膰 si臋 w Centrum jako

specjalista

od antyterroryzmu. Kiedy dow贸dca Iglicy, podpu艂kownik W. Charles Squires, zgin膮艂

podczas

operacji przeprowadzanej w Rosji, Rodgers bez chwili namys艂u zaproponowa艂

Augustowi

obj臋cie tej funkcji. Ten zgodzi艂 si臋 i przyjaciele ponownie stali si臋

nieroz艂膮czni.

W "Ma Ma Buddha" znale藕li si臋, sp臋dziwszy ca艂y ranek na dyskusji nad stworzeniem

nowego, mi臋dzynarodowego oddzia艂u Iglicy. Po tym jak Falah Shibli z izraelskich

s艂u偶b

wywiadowczych w dolinie Bekaa pom贸g艂 Iglicy odbi膰 z r膮k Kurd贸w Centrum

Regionalne i

jego personel, Hood i Rodgers zacz臋li przemy艣liwa膰 nad stworzeniem oddzia艂u

dowodzonego

przez Amerykan贸w, ale z艂o偶onego z obcokrajowc贸w, oddzia艂u, kt贸ry zawczasu

przemieszcza艂by si臋 do miejsc, w kt贸rych nabrzmiewa艂y mi臋dzynarodowe konflikty.

Rodgers

niewiele m贸wi艂, ale uwa偶nie si臋 przys艂uchiwa艂 naradzie, w kt贸rej wzi臋li udzia艂

tak偶e: szef

wywiadu Centrum, Bob Herbert, oraz jego odpowiednicy: z Marynarki, Donald Breen,

Armii,

Phil Prince, oraz Si艂 Powietrznych, Pete Robinson.

Rodgers wpatrywa艂 si臋 w potraw臋, trzymaj膮c pa艂eczki w r臋kach zastyg艂ych obok

talerza. Pod szpakowatymi w艂osami wida膰 by艂o 艣ci膮gni臋t膮 twarz. Obaj w艂a艣nie

wr贸cili z

Libanu. Gdy Rodgers wraz z grup膮 cywil贸w i wojskowych odwiedzi艂 nowe Centrum

Regionalne, zostali wzi臋ci do niewoli przez kurdyjskich ekstremist贸w, kt贸rzy nie

cofn臋li si臋

przed torturowaniem pojmanych. Dowodzona przez Augusta Iglica przedosta艂a si臋,

przy

pomocy druzyjskiego wywiadowcy, do doliny Bekaa i odbi艂a uwi臋zionych. W ten

spos贸b

sko艅czy艂a si臋 nie tylko ich gehenna, ale uda艂o si臋 te偶 zapobiec wojnie pomi臋dzy

Turcj膮 i

Syri膮. Genera艂 Rodgers w艂asnor臋cznie zastrzeli艂 przyw贸dc臋 Kurd贸w, a w drodze

powrotnej

potrzebna by艂a ingerencja Augusta, aby broni nie skierowa艂 przeciw samemu sobie.

August nawija艂 makaron na widelec. Po tym, jak wyg艂odnia艂y przygl膮da艂 si臋

jedz膮cym

wietnamskim stra偶nikom, na zawsze straci艂 sympati臋 do pa艂eczek. Nie spuszcza艂

oczu z

przyjaciela. A偶 za dobrze wiedzia艂, jakie mog膮 by膰 skutki uwi臋zienia i tortur.

Nie s膮dzi艂, 偶eby

Mike szybko si臋 z tego otrz膮sn膮艂, zak艂adaj膮c, 偶e w og贸le mu si臋 to uda.

Niekt贸rzy ludzie

nigdy nie potrafili si臋 uwolni膰 od takich koszmar贸w. Zdarza艂o si臋, 偶e gdy do

ko艅ca

u艣wiadomili sobie, jak bardzo poni偶ono ich cz艂owiecze艅stwo - upokarzaj膮c i

zmuszaj膮c do

upokarzaj膮cych czyn贸w - wielu ludzi ju偶 na wolno艣ci pope艂nia艂o samob贸jstwo.

Bardzo

dobrze uj臋艂a to Liz Gordon w artykule opublikowanym w "Amnesty International

Journal".

Jeniec to osoba, kt贸r膮 zmuszono do czo艂gania. Nierzadko o wiele trudniej jest

powsta膰 i w tej

pozycji podj膮膰 niewielkie nawet ryzyko, ni偶 pozosta膰 na ziemi i podda膰 si臋".

August podni贸s艂 do g贸ry metalowy dzbanek.

- Napijesz si臋?

Mike obr贸ci艂 dwie fili偶anki wierzchem do g贸ry, Brett je nape艂ni艂, wsypa艂 do

swojej

p贸艂 torebeczki cukru, zamiesza艂 i upi艂 艂yk. Przez ca艂y czas wpatrywa艂 si臋 w

przyjaciela, kt贸ry

nadal siedzia艂 ze spuszczonym wzrokiem.

- Mike?

- Mhm.

- To nie ma sensu.

Rodgers podni贸s艂 oczy.

- Co? Wo艂owina po kanto艅sku?

By艂o to tak nieoczekiwane, 偶e August parskn膮艂 艣miechem.

- Nie藕le jak na pocz膮tek. To pierwszy tw贸j 偶art od kiedy...? Od matury?

- Co艣 ko艂o tego - mrukn膮艂 Mike i si臋gn膮艂 po herbat臋, ale zatrzyma艂 fili偶ank臋

przy

wargach i zapatrzy艂 si臋 na zielonkawy p艂yn. - Zdarzy艂o si臋 potem jeszcze co艣

zabawnego?

- Powiedzia艂bym, 偶e sporo.

- Co niby?

- Par臋 weekend贸w z przyjaci贸艂mi. Kilka klub贸w jazzowych w Nowym Orleanie,

Nowym Jorku, Chicago. Troch臋 艣wietnych film贸w. Nie tak ma艂o mi艂ych dam. Mia艂e艣

par臋

fajnych chwil w 偶yciu.

Rodgers poruszy艂 si臋 i skrzywi艂 odrobin臋. Oparzeniom, efektowi kurdyjskich

tortur,

daleko by艂o do ca艂kowitego wyleczenia, a przecie偶 i tak rany na psychice by艂y

znacznie

dotkliwsze. To one w艂a艣nie sprawia艂y, 偶e nie m贸g艂 uda膰 si臋 na wygodn膮

rekonwalescencj臋.

- To wszystko rozrywki, Brett. Owszem, przyjemne, ale tylko rozrywki.

- A co w nich z艂ego?

- Same w sobie nie s膮 z艂e, natomiast niedobrze, kiedy staj膮 si臋 celem 偶ycia, a

nie tylko

nagrod膮 za prac臋.

- Mhm.

- My艣l臋, 偶e to s艂uszna odpowied藕. Pytasz si臋, co z艂ego w rozrywkach? Stali艣my

si臋

spo艂ecze艅stwem, kt贸re 偶yje od weekendu do weekendu, od wakacji do wakacji, byle

dalej od

odpowiedzialno艣ci. Dumni jeste艣my z tego, ile whisky mo偶emy wypi膰, ile kobiet

potrafimy

zwabi膰 do 艂贸偶ka, ile mecz贸w ulubionej dru偶yny zaliczy膰.

- Kiedy艣 istotnie nam si臋 to podoba艂o - przyzna艂 August. - Szczeg贸lnie kobiety.

- Nie wiem, mo偶e to oznaka staro艣ci, ale nie potrafi臋 偶y膰 tak d艂u偶ej. Chc臋 robi膰

co艣

naprawd臋 wa偶nego.

- Zawsze robi艂e艣, ale znajdowa艂e艣 te偶 czas na to, 偶eby cieszy膰 si臋 偶yciem.

- Chyba nie zdawa艂em sobie sprawy z tego, co dzieje si臋 z tym krajem. Masz

wyra藕nego, pot臋偶nego wroga: komunizm. Wszystkie si艂y po艣wi臋casz walce z nim. A偶

nagle

wr贸g znika, a ty zaczynasz rozgl膮da膰 si臋 wok贸艂 siebie i widzisz, jak wiele

rzeczy si臋

pozmienia艂o przez ten czas, ile znikn臋艂o. Warto艣ci, pasja, wsp贸艂czucie. Teraz

postanowi艂em

wzi膮膰 si臋 naprawd臋 do roboty i kopa膰 w ty艂ki tych, kt贸rzy tylko pozoruj膮 prac臋.

- To bardzo s艂usznie, tyle 偶e nie o tym teraz m贸wimy, Mike. Lubisz muzyk臋

powa偶n膮,

prawda?

- I co z tego?

- Nie pami臋tam ju偶, kto to powiedzia艂, 偶e 偶ycie powinno by膰 jak symfonia

Beethovena. Partie g艂o艣ne, to nasze czyny publiczne, partie 艂agodne to prywatne

refleksje.

Ca艂a sztuka w艂a艣nie na tym polega, 偶eby znale藕膰 odpowiedni膮 r贸wnowag臋, i chyba

sporo

ludzi potrafi to zrobi膰.

Rodgers pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- W to akurat nie bardzo chce mi si臋 wierzy膰. Gdyby tak by艂o istotnie, kraj

inaczej by

wygl膮da艂.

- Przetrwali艣my dwie wojny 艣wiatowe, tak偶e nuklearn膮 zimn膮 wojn臋. Jak na stado

bestii, kt贸re najlepiej by艂oby zap臋dzi膰 do klatki, ca艂kiem nie藕le. - August

poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk

herbaty. - Poza tym dajmy spok贸j rozrywkom i weekendom. Wszystko zacz臋艂o si臋 od

tego, 偶e

wreszcie za偶artowa艂e艣, a ja si臋 z tego ucieszy艂em. 艢miech nie jest 偶adn膮

s艂abo艣ci膮, pozwala,

偶eby tylko jeden aspekt 偶ycia nie zaw艂adn膮艂 tob膮 bez reszty. Kiedy by艂em go艣ciem

Ho Szi

Mina, nie zwariowa艂em mi臋dzy innymi dzi臋ki temu, 偶e przypomina艂em sobie

wszystkie

kawa艂y, jakie kiedykolwiek us艂ysza艂em. G艂upie, m膮dre, 艣wi艅skie... wszystkie.

Pami臋tasz ten:

"Ko艣ciotrup wchodzi do baru: <<D偶in z tonikiem i 艣cierk臋>>".

Rodgers si臋 nie za艣mia艂.

- No nie wiem, mo偶e naprawd臋 robi si臋 艣mieszny dopiero wtedy, kiedy ci臋

przeci膮gaj膮

za r臋ce przez bagno pe艂ne pijawek. Mike, w takiej sytuacji mo偶esz liczy膰 tylko

na siebie. Sam

musisz podnie艣膰 si臋 z b艂ota.

- Ty jako艣 potrafi艂e艣 sobie z tym poradzi膰. Ja robi臋 si臋 w艣ciek艂y,

zgorzknia艂y...

- I gryziesz si臋 w sobie. Grasz tylko mocne kawa艂ki, na ca艂膮 orkiestr臋. Tak nie

mo偶na.

- Mo偶na, nie mo偶na, taki ju偶 jestem. I to mnie nap臋dza. Daje mi impuls, 偶eby

naprawia膰 sieci, tam gdzie si臋 zerwa艂y, i pozbywa膰 si臋 ludzi, kt贸rzy s膮 temu

winni.

- No dobrze, a jak nie mo偶esz naprawi膰 sieci, ani dopa艣膰 艂ajdak贸w, to gdzie si臋

roz艂adowuj膮 te pasje?

- Nigdzie. Siedz膮 we mnie. Na Wschodzie m贸wi膮, 偶e to chi, wewn臋trzna energia.

Czeka na nast臋pn膮 rozgrywk臋.

- Albo eksploduje. Bo przecie偶 musisz czasami czu膰, 偶e ju偶 nie mie艣ci si臋 w

tobie.

- Wtedy przychodzi czas na rozrywki. Fizyczny wysi艂ek. 艁apiesz sztang臋, grasz

par臋

partyjek squasha, dzwonisz do znajomej. Je艣li trzeba, spos贸b si臋 zawsze

znajdzie. - Brett

skrzywi艂 si臋 z pow膮tpiewaniem. - O, prosz臋, teraz ty zdaje si臋 masz co艣 przeciw

rozrywkom.

Je艣li chodzi o kobiety, mnie nie nabierzesz.

August podchwyci艂 temat, ucieszony, 偶e Rodgers zrobi艂 si臋 rozmowniejszy.

- Powiem ci jedno: po weekendzie z Barb Mathias powinienem wzi膮膰 urlop.

- Co ty powiesz? - zachichota艂 Mike. - Podoba艂e艣 jej si臋 ju偶 w podstaw贸wce.

- No tak, ale teraz ma czterdzie艣ci cztery lata i my艣li jedynie o seksie i

stabilizacji. -

August w艂o偶y艂 k臋s do ust, prze艂kn膮艂 i doda艂: - Niestety, tylko jedn膮 z tych

rzeczy mog臋

zapewni膰.

Rodgers znowu skwitowa艂 uwag臋 u艣miechem i w tej samej chwili odezwa艂 si臋 pager.

Pochyli艂 si臋, aby na艅 spojrze膰, a na twarzy pojawi艂 si臋 grymas b贸lu, gdy banda偶e

bole艣nie go

ucisn臋艂y.

- One s膮 tak zrobione, 偶eby 艂atwo zsuwa艂y si臋 z paska - zauwa偶y艂 August.

- Dzi臋ki za informacj臋. W艂a艣nie w ten spos贸b straci艂em poprzedni.

- Kto dzwoni?

- Bob Herbert. - Mike zdj膮艂 serwetk臋 z kolan, podni贸s艂 si臋 powoli i rzuci艂 j膮 na

fotel. -

Zadzwoni臋 z samochodu.

- Ja zostan臋 tutaj. Podobno w Waszyngtonie na ka偶dego m臋偶czyzn臋 przypadaj膮 trzy

kobiety. A nu偶 jedna z nich b臋dzie zainteresowana twoim ry偶em z grzybami honszi.

- Prosz臋 bardzo, niech si臋 cz臋stuje - powiedzia艂 Rodgers i zacz膮艂 si臋 przeciska膰

mi臋dzy stolikami do wyj艣cia.

August sko艅czy艂 swoje danie, dopi艂 herbat臋 i ponownie nape艂ni艂 fili偶ank臋. S膮czy艂

艂yk

za 艂ykiem, rozgl膮daj膮c si臋 po lokaliku. Wiedzia艂, 偶e Mike'owi nie艂atwo b臋dzie

uwolni膰 si臋 od

ponurego nastroju. Z nich obu to Brett by艂 wi臋kszym optymist膮, aczkolwiek i on

nie znosi艂

widoku pomnika weteran贸w wietnamskich, nie m贸g艂 ogl膮da膰 film贸w dokumentalnych o

tych

czasach, a nawet omija艂 wietnamskie restauracje. Bywa艂y chwile i sytuacje, gdy

czu艂 skurcz w

do艂ku, a r臋ce zaciska艂y si臋 w pi臋艣ci. Nie poddawa艂 si臋 przygn臋bieniu, nigdy do

ko艅ca nie

traci艂 nadziei, ale nie by艂o te偶 tak, 偶eby wszystko potrafi艂 wybaczy膰 i

zapomnie膰. Z drugiej

jednak strony nie zapami臋tywa艂 si臋 w z艂o艣ci i nienawi艣ci jak Mike. Ale problem

zapewne

polega艂 na tym, 偶e nie tyle spo艂ecze艅stwo rozczarowa艂o Rodgersa, ile on zawi贸d艂

si臋 na sobie.

A z tym nie tak 艂atwo sobie poradzi膰.

Widz膮c min臋 Rodgersa powracaj膮cego do stolika, August wiedzia艂 ju偶, 偶e wydarzy艂o

si臋 co艣 niedobrego. Pomimo banda偶y i b贸lu szed艂 krokiem tak zdecydowanym, 偶e

klienci i

kelnerzy usuwali mu si臋 z drogi. August wypi艂 herbat臋, rzuci艂 na blat banknot

dwudziestodolarowy i ruszy艂 na spotkanie przyjaciela. Wykona艂 jaki艣 lekcewa偶膮cy

gest w

kierunku stolika w stylu: "Chod藕, zabawimy si臋 gdzie indziej", chwyci艂 Mike'a za

r臋kaw i

poci膮gn膮艂 do wyj艣cia. W Waszyngtonie zawsze mogli si臋 trafi膰 jacy艣 dziennikarze

czy obcy

agenci, kt贸rzy bez w膮tpienia zainteresowaliby si臋 zaaferowaniem dw贸ch m臋偶czyzn w

mundurach.

W jesiennym powietrzu czu艂o si臋 ju偶 zapowied藕 zimy; ruszyli w kierunku

samochodu.

- Powiedz mi co艣 jeszcze o blaskach 偶ycia - mrukn膮艂 z gorycz膮 w g艂osie Rodgers.

- P贸艂

godziny temu zastrzelono Marth臋 Mackall. - August poczu艂, jak herbata podchodzi

mu do

gard艂a.

- Dosta艂a przed wej艣ciem do Palacio de las Cortes w Madrycie. - Mike spogl膮da艂

gdzie艣 w dal i wida膰 by艂o, 偶e ca艂y jego gniew ma ju偶 teraz obiekt, na kt贸rym si臋

skupi,

chocia偶 przeciwnik by艂 jeszcze anonimowy. - Zanim dowiemy si臋 wi臋cej, status

Iglicy si臋 nie

zmienia, zarz膮dzisz tylko pe艂n膮 gotowo艣膰. Asystentka Marthy, Aideen Marley, jest

teraz

przes艂uchiwana przez hiszpa艅sk膮 policj臋. Darrell jedzie w艂a艣nie do pa艂acu.

Skontaktuje si臋 z

Paulem o czternastej i przeka偶e dalsze informacje.

Pomimo skurczu w gardle August zapyta艂 zupe艂nie spokojnie:

- Jakie艣 sugestie, je艣li chodzi o sprawc贸w?

- 呕adnych. Tylko kilka os贸b wiedzia艂o o ich przyje藕dzie.

Wsiedli do Toyoty Camry Rodgersa; prowadzi艂 August. Milczeli; Brett nie zna艂

Marthy zbyt dobrze, wiedzia艂 jednak, 偶e niezbyt lubiano j膮 w Centrum. Pewna

siebie i

arogancka. Ale by艂a te偶 diablo skuteczna. To wielka strata dla firmy.

Kiedy dotr膮 do sztabu Centrum, Rodgers uda si臋 do pomieszcze艅 operacyjnych w

podziemiach, podczas gdy jego helikopter dostarczy Augusta do Akademii FBI w

Quantico,

gdzie stacjonowa艂a Iglica. Na razie bez rozkaz贸w, tylko w stanie gotowo艣ci. W

Hiszpanii

by艂o dwoje funkcjonariuszy Centrum. Je艣li sytuacja si臋 zaostrzy, oddzia艂 b臋dzie

musia艂

natychmiast wyruszy膰. Nie mogli teraz rozmawia膰 o misji Marthy, gdy偶 przy

wsp贸艂czesnej

technice szpiegowskiej auta nie by艂y dobrym miejscem do przekazywania tajnych

informacji.

August zdawa艂 sobie jednak spraw臋 z napi臋tej sytuacji w Hiszpanii. Wiedzia艂 te偶,

偶e Martha

specjalizowa艂a si臋 w problemach mniejszo艣ci: etnicznych, rasowych, wyznaniowych.

Przypuszcza艂 wi臋c, 偶e jej misja by艂a fragmentem dyplomatycznych pr贸b, aby nie

dopu艣ci膰 do

prze艂o偶enia si臋 r贸偶nic narodowo艣ciowych i kulturowych na j臋zyk przemocy.

Ale nasuwa艂 si臋 te偶 dalszy wniosek. Morderca, kimkolwiek by艂, musia艂 wiedzie膰,

dlaczego Martha zjawi艂a si臋 w Madrycie. A wtedy, niezale偶nie od wszystkich

innych kwestii,

nasuwa艂o si臋 pytanie: czy by艂 to ostatni, czy te偶 pierwszy strza艂 w kampanii o

rozbicie

Hiszpanii.

3

Poniedzia艂ek, 18.45 - San Sebastian

Niezliczone od艂amki ksi臋偶ycowego blasku po艂yskiwa艂y na ciemnych wodach zatoki

La Concha i zamienia艂y si臋 w l艣ni膮c膮 mg艂臋, kiedy fale z hukiem uderza艂y o Playa

de la

Concha, pla偶臋 z licznymi zatoczkami i cyplami, znajduj膮c膮 si臋 na skraju s艂ynnego

kurortu. O

kilometr na wsch贸d, w Parte Vieja, "Starej Dzielnicy", kutry rybackie i jachty

uderza艂y o

pomosty zat艂oczonej przystani. Maszty skrzypia艂y w podmuchach po艂udniowego

wiatru, fale

chlupota艂y o kad艂uby. Kilka kutr贸w, licz膮cych na wieczorny po艂贸w, dopiero teraz

powraca艂o,

by stan膮膰 na kotwicy. Mewy i inne ptaki, kt贸re z zapa艂em 偶erowa艂y przez ca艂y

dzie艅,

schroni艂y si臋 w podupad艂ych dokach i zamar艂ych d藕wigach Isla de Santa Clara u

wej艣cia do

zatoki.

Kilkaset metr贸w na p贸艂noc od brzegu na posrebrzonych falach ko艂ysa艂 si臋 smuk艂y

bia艂y jacht. Pi臋tnastometrowy stateczek mia艂 czteroosobow膮 za艂og臋. Jeden z

marynarzy,

odziany zupe艂nie na czarno, trzyma艂 wacht臋 na pok艂adzie, drugi sta艂 za sterem,

trzeci jad艂 w

kambuzie, a czwarty spa艂 w dziobowej kabinie.

By艂o jeszcze pi臋ciu pasa偶er贸w, kt贸rzy znajdowali si臋 teraz w kabinie na

艣r贸dokr臋ciu

za zamkni臋tymi drzwiami i spuszczonymi zas艂onami. M臋偶czy藕ni siedzieli wok贸艂

du偶ego sto艂u

o blacie wy艂o偶onym sk贸r膮 koloru ko艣ci s艂oniowej. Po艣rodku sta艂a butelka madery;

talerze

uprz膮tni臋to i pozosta艂y jedynie opr贸偶nione niemal kieliszki.

M臋偶czy藕ni ubrani byli w marynarki od projektant贸w mody

i lu藕ne spodnie. Na ich d艂oniach mieni艂y si臋 sygnety, na piersiach zwisa艂y z艂ote

艂a艅cuszki. Na nogach mieli jedwabne skarpetki, robione na miar臋 buty od Gucciego

b艂yszcza艂y jak lustro. Czterech z nich pali艂o kuba艅skie cygara; ko艂o butelki

znajdowa艂o si臋

du偶e ich pud艂o.

W艂a艣ciciel "Verdico", senor Esteban Ramirez, by艂 tak偶e w艂a艣cicielem Ramirez Boat

Company, stoczni, kt贸ra zbudowa艂a jacht. On by艂 jedyn膮 osob膮, kt贸ra nie si臋gn臋艂a

po cygaro.

Nie dlatego, 偶eby ich nie lubi艂, uwa偶a艂 jednak, 偶e za wcze艣nie jeszcze si臋

radowa膰. Nie mia艂

te偶 ochoty na wspominki, jak ich katalo艅scy dziadkowie pasali owce, siali zbo偶e

czy

hodowali winoro艣l na 偶yznych ziemiach Le贸n. Dziedzictwo przesz艂o艣ci by艂o rzecz膮

wa偶n膮,

ale teraz nie o nim nale偶a艂o my艣le膰. Ca艂膮 jego uwag臋 zaprz膮ta艂o to, co powinno

ju偶 si臋 by艂o

wydarzy膰. My艣la艂 o stawce rozgrywki, o kt贸rej marzy艂 ca艂ymi latami, kt贸r膮

planowa艂

miesi膮cami, a na kt贸rej realizacj臋 potrzeba by艂o kilku godzin.

Przypomina艂 sobie, jak przez minione lata siedzia艂 w tej kabinie i czeka艂 na

telefon od

cz艂owieka, z kt贸rym pracowa艂 dla ameryka艅skiej CIA. Albo na wiadomo艣膰 od

cz艂onk贸w

familia, w膮skiej grupy najbardziej zaufanych os贸b, kt贸rych wybiera艂 spo艣r贸d

swych

wsp贸艂pracownik贸w. Czasami ich zadanie polega艂o na dostarczeniu przesy艂ki,

czasami na

odebraniu pieni臋dzy, czasami na porachowaniu ko艣ci tym, kt贸rzy nie palili si臋 do

wsp贸艂pracy.

Niekiedy owi nieszcz臋艣nicy pracowali dla kogo艣 z siedz膮cych teraz przy stole.

Ale tak by艂o

dawniej, zanim zjednoczy艂 ich wsp贸lny cel.

W duszy Ramireza pozosta艂a jaka艣 cz膮stka, kt贸ra t臋skni艂a za tymi czasami, gdy

mniej

by艂o napi臋cia, gdy by艂 tylko apolitycznym po艣rednikiem, zarabiaj膮cym na

szmuglowaniu

broni, os贸b albo 艣ledzeniu tajnych operacji Rosjan czy fundamentalist贸w

islamskich. Czas贸w,

kiedy si艂y familia wykorzystywa艂 do tego, aby uzyska膰 kredyty, kt贸rych odmawia艂y

mu banki,

albo zdoby膰 ci臋偶ar贸wki wtedy, kiedy 偶adnej nie mo偶na by艂o dosta膰.

Teraz wszystko si臋 zmieni艂o.

Ramirez milcza艂 do chwili, gdy odezwa艂 si臋 jego telefon kom贸rkowy. Nie艣piesznym

ruchem wydoby艂 aparat z prawej kieszeni kurtki. Kr贸tkie grube palce lekko

dr偶a艂y. Przy艂o偶y艂

telefon do ucha, powiedzia艂 swoje nazwisko i tylko ju偶 s艂ucha艂, wpatruj膮c si臋 w

pozosta艂ych.

Po chwili z艂o偶y艂 telefon i wsun膮艂 go z powrotem do kieszeni. Spojrza艂 na pust膮

popielniczk臋, a potem starannie wybra艂 cygaro i przesun膮艂 je pod nosem. Dopiero

wtedy na

jego twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech. Jeden z m臋偶czyzn wyj膮艂 cygaro z ust i spyta艂:

- No i jak, Esteban? Co si臋 sta艂o?

- Uda艂o si臋 - z dum膮 odpowiedzia艂 zapytany. - Jeden z cel贸w, ten wa偶niejszy,

zosta艂

wyeliminowany.

Ko艅ce czterech zapalonych cygar rozjarzy艂y si臋 entuzjastycznie. Twarze

rozp艂yn臋艂y

si臋 w u艣miechach, r臋ce zaklaska艂y. Ramirez odci膮艂 nad popielniczk膮 czubek

cygara, nast臋pnie

potrzyma艂 jego koniec w wysokim p艂omieniu ze starodawnej zapalniczki, a kiedy

brzegi

rozgorza艂y czerwonawo, wci膮gn膮艂 dym do ust, pozwoli艂, by pie艣ci艂 chwil臋 j臋zyk,

przetoczy艂

cygaro mi臋dzy wargami i wreszcie wypu艣ci艂 siw膮 chmur臋.

- Senor Sanchez znajduje si臋 w tej chwili na lotnisku w Madrycie - poinformowa艂

Ramirez. Taki pseudonim wybra艂 sobie morderca. - Za godzin臋 b臋dzie w Bilbao.

Zadzwoni臋

zaraz do stoczni i jeden z nale偶膮cych do familia kierowc贸w wyjedzie po niego na

lotnisko. A

potem, zgodnie z planem, zostanie dostarczony tutaj, na jacht.

- Mam nadziej臋, 偶e nie zatrzyma si臋 tu d艂ugo? - spyta艂 z niepokojem jeden z

m臋偶czyzn.

- Pob臋dzie tu bardzo kr贸tko - zapewni艂 Ramirez. - Kiedy si臋 zjawi, wyjd臋 do

niego na

pok艂ad i ureguluj臋 rachunek. - Poklepa艂 si臋 po piersi, gdzie w wewn臋trznej

kieszeni kurtki

tkwi艂a grupa koperta z walutami r贸偶nych kraj贸w. - Nie zobaczy nikogo wi臋cej, tak

wi臋c nie

ma niebezpiecze艅stwa, 偶e m贸g艂by zdradzi膰 kt贸rego艣 z was.

- A niby dlaczego mia艂by to zrobi膰? - zapyta艂 jeden z m臋偶czyzn.

- Szanta偶, Alonso - wyja艣ni艂 Ramirez. - Tacy ludzie jak Sanchez, byli 偶o艂nierze,

kiedy

zaczn膮 zarabia膰 spore pieni膮dze, maj膮 szeroki gest, 偶yj膮 z dnia na dzie艅. A

kiedy zabraknie

im forsy, czasami przychodz膮 ponownie, 偶eby domaga膰 si臋 nast臋pnej porcji.

- A je艣li tak w艂a艣nie zrobi? - spyta艂 Alonso. - Jak si臋 obronisz przed

szanta偶em?

Ramirez u艣miechn膮艂 si臋 przekornie.

- Na miejscu zamachu by艂 jeden z moich ludzi z kamer膮 wideo. Je艣li Sanchez

chcia艂by

mnie zdradzi膰, kaseta znajdzie si臋 w r臋kach policji. Przesta艅my jednak gdyba膰;

powiem wam,

jak rzeczy potocz膮 si臋 dalej. Kiedy Sanchez otrzyma swoj膮 zap艂at臋, zostanie

odtransportowany na lotnisko i opu艣ci kraj, zanim 艣ledztwo rozwinie si臋 na

dobre. Jak wi臋c

widzicie, wszystko idzie zgodnie z planem.

- A co z kierowc膮? - zainteresowa艂 si臋 inny z zebranych przy stole. - Tak偶e

wyjedzie z

Hiszpanii?

- Nie - odpar艂 Ramirez. - Pracuje dla senora Serradora, bardzo mu zale偶y na

awansie,

wi臋c b臋dzie milcza艂. Sam za艣 samoch贸d w tej chwili znajduje si臋 ju偶 w

warsztacie, sk膮d

wyjedzie odmieniony nie do poznania. - Ramirez z rozkosz膮 zaci膮gn膮艂 si臋 cygarem.

- Mo偶esz

mi zaufa膰, drogi Miguelu. Wszystko zosta艂o obmy艣lone w najdrobniejszych

szczeg贸艂ach.

Tego wypadku nikt nie b臋dzie m贸g艂 powi膮za膰 z nami.

- Tobie wierz臋 - prychn膮艂 tamten - ale nie Serradorowi. To Bask.

- Senor Sanchez te偶 jest Baskiem, a przecie偶 zrobi艂 to, do czego si臋 zobowi膮za艂.

Tak

samo b臋dzie z senor Serradorem, Carlosie. To bardzo ambitny cz艂owiek.

- W porz膮dku, jest ambitnym Baskiem. Ale przecie偶 Baskiem.

Ramirez znowu si臋 u艣miechn膮艂.

- Senor Serrador nie chce by膰 do ko艅ca 偶ycia rzecznikiem rybak贸w, pastuch贸w i

g贸rnik贸w. Chce nimi kierowa膰.

- By艂oby nie藕le, gdyby tak nimi pokierowa艂, 偶eby przez Pireneje wynie艣li si臋 do

Francji. Nie zat臋skni艂bym za 偶adnym z nich - o艣wiadczy艂 Carlos.

- Ani ja - zgodzi艂 si臋 Ramirez. - Tylko 偶e kto by nam wtedy 艂owi艂 ryby, wypasa艂

owce

i kopa艂 w ziemi? Sk膮d wzi膮艂by艣, Carlosie, kasjer贸w i rachmistrz贸w do swoich

bank贸w?

Rodrigo swoich dziennikarzy, a Alfonso reporter贸w telewizyjnych? Sk膮d bra艂by

Miguel

pilot贸w do swoich maszyn?

Pozostali u艣miechn臋li si臋, wzruszyli ramionami i zgodnie przytakn臋li. Carlos

lekkim

sk艂onieniem g艂owy poprosi艂 o wybaczenie.

- Dosy膰 ju偶 o naszym ch艂opcu od czarnej roboty - ci膮gn膮艂 Ramirez. -

Najwa偶niejsze

jest to, 偶e ameryka艅ska wys艂anniczka zosta艂a zlikwidowana. Rz膮d USA nie b臋dzie

mia艂

poj臋cia, kto to zrobi艂 i dlaczego, ale zrozumie przynajmniej tyle, jak

niebezpieczne jest

mieszanie si臋 w nasze lokalne sprawy. Senor Serrador podkre艣li to podczas

spotkania z drug膮

cz臋艣ci膮 delegacji, do kt贸rego dojdzie niebawem. Oznajmi, 偶e policja dok艂ada

wszystkich

stara艅, aby zidentyfikowa膰 sprawc臋, ale nie spos贸b gwarantowa膰, 偶e podobne

incydenty si臋

nie powt贸rz膮. Nie w tak niespokojnych czasach.

Carlos pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem i zwr贸ci艂 si臋 do Miguela: - A jak z twoj膮

dzia艂k膮?

- Bardzo dobrze - odpar艂 korpulentny, siwow艂osy prezes linii lotniczych. -

Zni偶kowe

loty z USA do Portugalii, W艂och, Francji i Grecji ciesz膮 si臋 wielk膮

popularno艣ci膮. Na trasach

do Madrytu i Barcelony liczba pasa偶er贸w spad艂a w por贸wnaniu z poprzednim rokiem

o

jedena艣cie i osiem dziesi膮tych procenta. Hotele, restauracje, wypo偶yczalnie

samochod贸w ju偶

to odczu艂y. Efekt mno偶nikowy sprawi, 偶e dotknie to znacznie wi臋cej os贸b.

- A zyski spadn膮 jeszcze bardziej - dorzuci艂 Ramirez - kiedy Amerykanie dowiedz膮

si臋, 偶e zabita by艂a turystk膮, kt贸ra pad艂a ofiar膮 przypadkowej strzelaniny.

Zaci膮gn膮艂 si臋 cygarem i promiennie u艣miechn膮艂. By艂 bardzo dumny z tej cz臋艣ci

planu.

Rz膮d ameryka艅ski nie mo偶e zdekonspirowa膰 zabitej. By艂a wys艂anniczk膮 tajnego

o艣rodka

wywiadowczego, nie Departamentu Stanu. Amerykanie nie mog膮 te偶 przyzna膰, 偶e

przyjecha艂a

do Madrytu na spotkanie z wa偶nym pos艂em, kt贸ry l臋ka si臋 nowej wojny domowej.

Gdyby

taka wie艣膰 rozesz艂a si臋 po Europie, natychmiast zrodzi艂oby si臋 podejrzenie, 偶e

Ameryka

prowadzi jak膮艣 w艂asn膮 gr臋, wykorzystuj膮c lokalne animozje. Zreszt膮 w艂a艣nie o to

poprosi艂

Serrador. Dzi臋ki kilku strza艂om, Ramirez i jego grupa zdobyli kontrol臋 nad

posuni臋ciami

Bia艂ego Domu i turystyk膮 w Hiszpanii.

- A co z nast臋pnym krokiem, Carlos? - spyta艂 Ramirez.

Ciemnow艂osy bankier przysun膮艂 si臋 do sto艂u, od艂o偶y艂 cygaro na popielniczk臋 i

spl贸t艂

r臋ce na stole.

- Jak dobrze wszystkim wiadomo, wzrost bezrobocia sta艂 si臋 powszechnie

odczuwalny. W ci膮gu ostatniego p贸艂rocza Banquero Cedro tak zwi臋kszy艂 koszty

obs艂ugi

kredyt贸w, 偶e nasi partnerzy - gestem zostali obj臋ci wszyscy przy stole - i inni

przedsi臋biorcy

musieli podwy偶szy膰 ceny towar贸w i us艂ug o 艣rednio siedem procent. Poniewa偶

jednocze艣nie

zmniejszy艂a si臋 produkcja, handlowe obroty Hiszpanii z reszt膮 Europy spad艂y o

osiem

procent. Powa偶nie odczuli to robotnicy, chocia偶 jak na razie nie nastajemy na

sp艂at臋 zad艂u偶e艅.

Wi臋cej, okazujemy wr臋cz niejak膮 wielkoduszno艣膰 i ch臋tnie udzielamy kredyt贸w na

sp艂at臋

dawnych zobowi膮za艅. Oczywi艣cie, tylko cz臋艣膰 pieni臋dzy idzie na ten cel. Ludzie

chc膮 tak偶e

kupi膰 sobie co艣 nowego, przekonani, 偶e zawsze liczy膰 mog膮 na przychylno艣膰 banku.

W

efekcie nale偶no艣ci z oprocentowania kredyt贸w wzros艂y o jedena艣cie procent w

por贸wnaniu z

tym samym okresem ubieg艂ego roku.

Ramirez nie ukrywa艂 zadowolenia.

- Kiedy na redukcj臋 dochod贸w z turystki na艂o偶膮 si臋 bankowe restrykcje kredytowe,

dostaniemy 艣liczny kryzys finansowy.

- Tyle 偶e nie b臋dziesz ju偶 w stanie go kontrolowa膰 - zauwa偶y艂 Alfonso.

- Przeciwnie - zapewni艂 Carlos. - Dzi臋ki rezerwom bankowym i kredytom z Banku

艢wiatowego oraz innych instytucji sytuacja moich bank贸w i waszych nie b臋dzie

zagro偶ona.

Zdrowe j膮dro gospodarki nie ucierpi. - U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - To zupe艂nie jak

z plag膮

krwi, kt贸ra dotkn臋艂a Egipt w Starym Testamencie. Nie zaszkodzi艂a tym, kt贸rzy,

uprzedzeni,

nabrali wody do beczek i wiader.

Ramirez z lubo艣ci膮 zaci膮gn膮艂 si臋 cygarem.

- Wszystko uk艂ada si臋 znakomicie, panowie. A w takiej sytuacji pozostaje nam

tylko

podtrzyma膰 nacisk, a偶 wreszcie robotnicy i ludzie z klasy 艣redniej zaczn膮 si臋

burzy膰. A wtedy

Baskowie, Kastylijczycy, Andaluzyjczycy i ca艂a reszta b臋d膮 musieli uzna膰, 偶e

Hiszpania

nale偶y do ludzi z Katalonii. A kiedy do tego dojdzie, premier b臋dzie musia艂

rozpisa膰 nowe

wybory, a my b臋dziemy gotowi. - Ma艂e, ciemne oczy przesun臋艂y si臋 po wszystkich

twarzach,

by wreszcie zastygn膮膰 na sk贸rzanym blacie sto艂u. - Gotowi z now膮 konstytucj膮 i

pomys艂em na

now膮 Hiszpani臋.

Wszyscy przytakn臋li z zapa艂em. Miguel i Rodrigo z艂o偶yli nawet r臋ce do oklask贸w.

Ramirez czu艂 na swoich barkach ci臋偶ar przesz艂o艣ci i przysz艂o艣ci, ale by艂o mu z

tym dobrze.

Nie mia艂 poj臋cia o istnieniu obskurnie odzianego m臋偶czyzny, kt贸ry znajdowa艂 si臋

o

dwie艣cie metr贸w od niego i mia艂 poczucie zupe艂nie innej odpowiedzialno艣ci za

histori臋, a

tak偶e zupe艂nie inn膮 bro艅 do wykorzystania.

4

Poniedzia艂ek, 19.15 - Madryt

Aideen wci膮偶 trwa艂a na sk贸rzanej kozetce, kiedy pojawi艂 si臋 inspektor Diego

Fernandez. By艂 m臋偶czyzn膮 艣redniego wzrostu i poka藕nej tuszy. G艂adko ogolonym,

rumianym

policzkom towarzyszy艂a kozia br贸dka. Czarne w艂osy by艂y d艂ugie i starannie

utrzymane. Oczy

spogl膮da艂y zza okular贸w w z艂otej oprawce. D艂onie skrywa艂y si臋 w czarnych

r臋kawiczkach,

czarne by艂y r贸wnie偶 sk贸rzane buty i p艂aszcz, spod kt贸rego wygl膮da艂 ciemnobr膮zowy

garnitur.

Jeden ze stra偶nik贸w otworzy艂 drzwi przed inspektorem i zaraz za nim je zamkn膮艂,

policjant za艣 nachyli艂 si臋 nad Aideen.

- Prosz臋 przyj膮膰 wyrazy najg艂臋bszego wsp贸艂czucia - powiedzia艂 niskim g艂osem z

wyra藕nym hiszpa艅skim akcentem. - Czy jest co艣, co m贸g艂bym w tej chwili zrobi膰

dla pani?

- Nie, panie inspektorze, dzi臋kuj臋.

- Mo偶e by膰 pani pewna, 偶e wszystkie si艂y madryckiej policji i instytucji

rz膮dowych

zostan膮 wykorzystane, aby schwyta膰 sprawc臋 tej odra偶aj膮cej zbrodni.

Aideen zerkn臋艂a na nachylaj膮c膮 si臋 ku niej twarz inspektora. To nie mo偶e dzia膰

si臋

naprawd臋. To niemo偶liwe, 偶e madrycka policja poszukuje mordercy kogo艣, kogo

dobrze

zna艂a. Informacje w telewizji i nag艂贸wki gazetowe nie mog膮 m贸wi膰 o osobie, z

kt贸r膮 godzin臋

wcze艣niej szykowa艂a si臋 do wyj艣cia na miasto. S艂ysza艂a wprawdzie strza艂y i

widzia艂a padaj膮ce

cia艂o Marthy, ale nadal nie mog艂a uwierzy膰, 偶e to rzeczywi艣cie nast膮pi艂o. Aideen

tak

przywyk艂a do naprawiania zdarze艅: przewijania ta艣my, aby wychwyci膰 szczeg贸艂

wcze艣niej

przeoczony, usuwania b艂臋du w komputerze, 偶e teraz nieodwracalno艣膰 zdawa艂a jej

si臋

absurdalna.

Ale to by艂y uczucia, intelekt za艣 wiedzia艂, 偶e nic ju偶 nie da si臋 zmieni膰. Kiedy

znalaz艂a

si臋 w tym gabinecie, zadzwoni艂a do hotelu i o wszystkim poinformowa艂a Darrella

McCaskeya. Wydawa艂o si臋, o dziwo, 偶e nie by艂 specjalnie zaskoczony, a mo偶e takie

opanowanie nale偶a艂o do jego najg艂臋bszej natury. Aideen zna艂a go zbyt s艂abo, aby

to

rozstrzygn膮膰. Potem siedzia艂a tutaj i powtarza艂a sobie, 偶e sta艂y si臋 obiektem

przypadkowego

aktu terroryzmu. Ostatecznie, to przecie偶 by艂o zupe艂nie niepodobne do wydarzania

sprzed

dw贸ch lat, kiedy czterech m臋偶czyzn dos艂ownie odstrzeli艂o g艂ow臋 jej

przyjacielowi, Odinowi

Gutierrezowi Rico, kt贸ry by艂 prokuratorem w Baja California. Regularnie

otrzymywa艂 listy z

pogr贸偶kami, ale nadal prze艣ladowa艂 handlarzy narkotyk贸w. Jego 艣mier膰 by艂a wielk膮

strat膮,

trudno jednak m贸wi膰 o zaskoczeniu, powszechnie bowiem wiadomo, 偶e gangsterskie

podziemie nie toleruje takich ludzi.

Martha natomiast zjawi艂a si臋 w Madrycie jako najzwyklejsza turystka, a o jej

prawdziwej to偶samo艣ci wiedzia艂o tylko kilka os贸b. Przyby艂a tutaj, aby pom贸c

Serradorowi w

u艂o偶eniu planu, jak powstrzyma膰 Bask贸w od przy艂膮czenia si臋 do separatyst贸w

katalo艅skich.

Terrorystyczne akcje Bask贸w w latach osiemdziesi膮tych nie mog艂y przynie艣膰

trwa艂ych

politycznych skutk贸w, ale by艂y dostatecznie bezwzgl臋dne na to, aby dok艂adnie

wry膰 si臋 w

pami臋膰. I Martha, i Serrador zgadzali si臋 co do tego, 偶e je艣li dwie z pi臋ciu

najwi臋kszych grup

etnicznych w Hiszpanii wsp贸lnie doprowadz膮 do rewolty, spowoduje to nie tylko

straszliwe

ofiary w ludziach, ale mo偶e te偶 oznacza膰 katastrof臋 dla ca艂ego kraju.

Je艣li Martha sta艂a si臋 starannie upatrzonym obiektem ataku, to gdzie艣 w systemie

bezpiecze艅stwa Centrum by艂 przeciek, a w takim razie zagro偶ony by艂 pok贸j i to

nie tylko

Hiszpanii. Na okrutn膮 ironi臋 losu zakrawa艂 fakt, 偶e to w艂a艣nie Martha nie tak

dawno temu

podkre艣la艂a, 偶e trzeba si臋 powstrzyma膰 od akt贸w agresji i szuka膰 porozumienia.

"Wiesz, o jak膮 stawk臋 toczy si臋 gra..."

Tyle 偶e wtedy Martha mia艂a na my艣li zachowanie Aideen na ulicy.

- Senorita? - us艂ysza艂a g艂os inspektora.

Zamruga艂a powiekami.

- Tak?

- Czy dobrze si臋 pani czuje?

Aideen na chwil臋 zamy艣li艂a si臋, wpatrzona w ciemne okno, ale teraz znowu skupi艂a

uwag臋 na inspektorze, kt贸ry ci膮gle nachyla艂 si臋 nad ni膮 z uspokajaj膮cym

u艣miechem na

twarzy.

- Tak, tak - zapewni艂a. - Przepraszam. My艣la艂am o swojej przyjaci贸艂ce.

- To zrozumia艂e - pokiwa艂 g艂ow膮 inspektor. - Czy zdob臋dzie si臋 pani na to, 偶eby

odpowiedzie膰 mi na kilka pyta艅?

- Oczywi艣cie - odrzek艂a i wyprostowa艂a si臋 na kozetce. - Ale najpierw niech mi

pan

powie, inspektorze, czy kamery sfilmowa艂y morderc臋.

- Niestety, nie - powiedzia艂 Fernandez. - S膮 tak ustawione, by rejestrowa膰 osoby

zwracaj膮ce si臋 do stra偶nika i zbrodniarz znalaz艂 si臋 poza ich zasi臋giem

- Czy wiedzia艂 o tym?

- Najprawdopodobniej tak - przyzna艂 inspektor. - Niestety, troch臋 to potrwa,

zanim

uda nam si臋 skompletowa膰 list臋 os贸b, kt贸re mia艂y dost臋p do tej informacji i je

przes艂ucha膰.

- Rozumiem - powiedzia艂a wolno Aideen.

Inspektor wydoby艂 ma艂y 偶贸艂ty notes, a u艣miech znikn膮艂 z jego twarzy, kiedy

przebieg艂

wzrokiem zapiski i si臋gn膮艂 po d艂ugopis. Podni贸s艂 wzrok na Aideen.

- Czy przyjecha艂y panie do Madrytu w celach turystycznych?

- Tak.

- Powiedzia艂y艣cie wartownikowi, 偶e macie zwiedza膰 indywidualnie Congreso de los

Diputados.

- Tak.

- Jak za艂atwi艂y艣cie zezwolenie?

- Nie wiem.

- O?

- Moja przyjaci贸艂ka za艂atwi艂a to dzi臋ki ameryka艅skiemu przyjacielowi.

- Wie pani kto to taki?

- Nie - zaprzeczy艂a Aideen. - Sprawa mojego wyjazdu pojawi艂a si臋 zupe艂nie

nieoczekiwanie, dos艂ownie w ostatniej chwili.

- Mo偶e jaki艣 kolega z pracy? - zasugerowa艂 policjant. - S膮siad? Miejscowy

polityk?

- Nie, naprawd臋 nie wiem. Przykro mi, inspektorze, ale skoro wszystko by艂o ju偶

ustalone, nie widzia艂am powodu, 偶eby si臋 dopytywa膰.

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, potem powoli spu艣ci艂 wzrok i co艣

zanotowa艂.

Aideen odnios艂a wra偶enie, i偶 jej nie uwierzy艂; 艣wiadczy艂o o tym leciutkie

skrzywienie

ust i zmru偶enie oczu. A ona czu艂a si臋 fatalnie, musz膮c mu k艂ama膰, zanim jednak

skontaktuje

si臋 z Darrellem McCaskeyem i Serradorem, nie mia艂a innego wyj艣cia.

Inspektor powolnym ruchem przewr贸ci艂 stron臋.

- Czy mo偶e pani opisa膰 tego m臋偶czyzn臋?

- Nie widzia艂am twarzy. Na chwil臋 przed wyj臋ciem broni zrobi艂 zdj臋cie przy

u偶yciu

flesza.

- Poczu艂a pani mo偶e zapach jakich艣 kosmetyk贸w? Wody kolo艅skiej? P艂ynu po

goleniu?

- Nie.

- A marka aparatu?

- Te偶 nie. By艂 za daleko i jeszcze ten flesz. Mog臋 tylko opisa膰, jak by艂 ubrany.

- Nareszcie co艣 - powiedzia艂 Fernandez z o偶ywieniem. - Prosz臋, niech pani m贸wi.

Aideen odetchn臋艂a g艂臋boko i przymkn臋艂a oczy.

- Obcis艂a d偶insowa kurtka, czapka baseballowa, granatowa albo czarna, daszkiem

do

przodu. Lu藕ne spodnie khaki, czarne buty. Odnios艂am wra偶enie, 偶e by艂 m艂ody, ale

tylko

wra偶enie.

- Na jakiej podstawie?

Aideen otworzy艂a oczy.

- Mia艂 co艣 takiego w postawie, w ruchach. Spr臋偶ysty krok, szerokie ramiona,

wyprostowany. Sylwetka mocna, energiczna.

- Przypomina艂 pani kogo艣?

- Tak - powiedzia艂a Aideen. Przypomina艂 jej ludzi z Iglicy, ale to musia艂a

zachowa膰

dla siebie. - Kiedy by艂am w koled偶u, widywa艂am oficer贸w szkol膮cych rezerwist贸w.

Morderca

mia艂 w sobie co艣 z 偶o艂nierza.

Inspektor zrobi艂 notatk臋.

- Czy powiedzia艂 co艣?

- Nie.

- 呕adnych okrzyk贸w, gr贸藕b?

- 呕adnych.

- Czy zorientowa艂a si臋 pani, co to by艂a za bro艅?

- Nie. W ka偶dym razie taka, kt贸r膮 trzyma si臋 w jednej d艂oni.

- Rewolwer?

- Nie wiem - sk艂ama艂a. By艂 to pistolet, ale nie mog艂a si臋 zdradzi膰 ze swoj膮

znajomo艣ci膮 broni.

- Czy strzela艂 z przerwami?

- Chyba tak.

- Strza艂y by艂y g艂o艣ne?

- Nie. W艂a艣nie dziwnie ciche.

Na lufie by艂 t艂umik, ale i do tej wiedzy nie mog艂a si臋 przyzna膰.

- Pewnie skorzysta艂 z t艂umika - mrukn膮艂 policjant. - Jakim samochodem uciek艂?

- Czarnym, ale marki nie widzia艂am.

- Czysty? Brudny?

- Przeci臋tny.

- Sk膮d nadjecha艂?

- Przypuszczam, 偶e czeka艂 troch臋 dalej.

- Jak daleko?

- Trzydzie艣ci, czterdzie艣ci metr贸w - oceni艂a Aideen. - Mam wra偶enie, 偶e

podjecha艂 na

moment przed tym, jak bandyta otworzy艂 ogie艅.

- Czy jaki艣 strza艂 pad艂 z wozu?

- Raczej nie - odpar艂a. - Widzia艂am b艂yski tylko w r臋ce m臋偶czyzny.

- Przez chwil臋 by艂a pani zas艂oni臋ta cia艂em listonosza, poza tym zaj臋艂a si臋 pani

jego

ran膮. Mog艂a pani przeoczy膰 drugiego strzelca.

- Nie s膮dz臋 - odpar艂a. - Tamten m臋偶czyzna odgrodzi艂 mnie od mordercy pod sam

koniec strzelaniny. Ale w艂a艣nie, co z nim? Jakie rokowania?

- Przykro mi, senorita. Nie 偶yje.

Aideen spu艣ci艂a wzrok.

- O, Bo偶e.

- Zrobi艂a pani wszystko, 偶eby mu pom贸c - zapewni艂 policjant. - Sobie nie mo偶e

pani

mie膰 nic do zarzucenia.

- Z wyj膮tkiem tego, 偶e rzuci艂am si臋 w艂a艣nie w tym kierunku. Czy mia艂 jak膮艣

rodzin臋?

- Tak - powiedzia艂 inspektor. - Senor Suarez pozostawi艂 偶on臋, synka i matk臋.

Aideen poczu艂a, 偶e 艂zy znowu nap艂ywaj膮 jej do oczu. Nie tylko nie potrafi艂a

uratowa膰

Marthy, ale na dodatek jej instynktowna reakcja spowodowa艂a 艣mier膰 jeszcze

jednej osoby.

Gdy teraz odgrywa艂a to we wspomnieniach, rzuci艂aby si臋 w kierunku towarzyszki.

Mo偶e

swoim cia艂em odgrodzi艂aby j膮 od mordercy, mo偶e spr贸bowa艂aby wraz z ni膮 schroni膰

si臋 za

rogiem wartowni? Zachowa艂aby si臋 inaczej.

- Czy chce pani mo偶e napi膰 si臋 wody? - spyta艂 inspektor.

- Nie, dzi臋kuj臋. Ju偶 dobrze.

Inspektor kiwn膮艂 g艂ow膮, zrobi艂 kilka krok贸w wpatrzony w pod艂og臋 i dopiero potem

spojrza艂 na Aideen.

- Senorita, czy pani zdaniem strzelano do was specjalnie?

- Chyba tak.

Oczekiwa艂a tego pytania i zd膮偶y艂a si臋 ju偶 zastanowi膰 nad odpowiedzi膮.

- Czy wie pani, dlaczego?

- Nie.

- 呕adnych podejrze艅, przypuszcze艅? Czy zajmuje si臋 pani aktywnie polityk膮?

Nale偶y

do jakiej艣 partii, ugrupowania?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Rozleg艂o si臋 stukanie do drzwi, ale inspektor je zignorowa艂 i dalej w milczeniu

wpatrywa艂 si臋 w Aideen.

- Senorita Tembl贸n - powiedzia艂 wreszcie. - Prosz臋 mi wybaczy膰 moj膮

natarczywo艣膰,

ale morderca kr膮偶y swobodnie po ulicach miasta, a ja chc臋 po schwyta膰. Czy nie

przychodzi

pani do g艂owy 偶aden pow贸d, dlaczego sta艂y艣cie si臋 celem ataku?

- Panie inspektorze! Po raz pierwszy w 偶yciu jestem w Hiszpanii i nie znam tu

absolutnie nikogo. Moja przyjaci贸艂ka przyje偶d偶a艂a kilka razy, ale o ile wiem,

nie ma w tych

stronach 偶adnych wrog贸w.

Kto艣 zapuka艂 ponownie, a inspektor podszed艂 do drzwi i otworzy艂 je. Aideen nie

mog艂a dojrze膰, kto stoi za progiem, ale us艂ysza艂a g艂os.

- Panie inspektorze, senor Serrador chce si臋 natychmiast widzie膰 z t膮 kobiet膮 w

swoim

gabinecie.

- Senor Serrador? - powt贸rzy艂 z niedowierzaniem policjant, a potem odwr贸ci艂 si臋

w

kierunku Aideen. - By膰 mo偶e, senorita, pan Serrador chce pani z艂o偶y膰 osobiste

kondolencje.

Aideen nic nie odpowiedzia艂a.

- Czy mo偶e jest jaki艣 inny pow贸d? - spyta艂 podejrzliwie Fernandez.

Aideen wsta艂a.

- Na to b臋d臋 panu umia艂a odpowiedzie膰, kiedy zobacz臋 si臋 z panem Serradorem.

Inspektor zamkn膮艂 notatnik i grzecznie si臋 uk艂oni艂, ewentualne w膮tpliwo艣ci

pozostawiaj膮c dla siebie. Raz jeszcze przeprosi艂 Aideen za natr臋ctwo i zrobi艂

gest w kierunku

drzwi. Za progiem czeka艂 ten sam sier偶ant, kt贸ry przyprowadzi艂 j膮 do gabinetu.

Aideen czu艂a si臋 nieswojo. Inspektor prowadzi艂 dochodzenie, a ona niemal

zupe艂nie

mu w tym nie pomog艂a. Martha mia艂a jednak racj臋, 偶e w ka偶dej sytuacji obowi膮zuj膮

odmienne regu艂y gry, a w ka偶dym kraju, niezale偶nie od ustroju, bardzo

szczeg贸lnie odnosi艂y

si臋 do spraw pa艅stwowych. Takie s艂owa jak "tajemnica pa艅stwowa" albo "racja

stanu"

usuwa艂y na bok wszelkie w膮tpliwo艣ci prawne. Niestety, w bardzo wielu sytuacjach

- a ta do

nich nale偶a艂a - trzeba by艂o nawet sprzeciwia膰 si臋 prawu.

Gabinet pos艂a Serradora znajdowa艂 si臋 nieopodal; mia艂 podobny kszta艂t i

umeblowanie

jak pok贸j, z kt贸rego Aideen w艂a艣nie wysz艂a, tyle 偶e by艂o wi臋cej osobistych

szczeg贸艂贸w. Na

trzech 艣cianach wisia艂y plakaty obwieszczaj膮ce o wydarzeniach na Plaza de Toro

de las

Ventas, miejscu madryckich korrid. Na czwartej umieszczono w gablotach

informacje o

terrorystycznych zamachach Bask贸w w latach osiemdziesi膮tych. Na kilku p贸艂kach

znalaz艂y

si臋 fotografie rodzinne.

Kiedy Aideen wesz艂a, Serrador siedzia艂 za biurkiem, Darrell McCaskey - na

kanapie.

Na jej widok obaj wstali. Serrador natychmiast okr膮偶y艂 biurko i ruszy艂 ku niej z

wyci膮gni臋tymi r臋kami oraz wyrazem tragicznego smutku na twarzy. Spod siwych brwi

spojrza艂y na ni膮 zbola艂e oczy. Wysokie ogorza艂e czo艂o zmarszczy艂o si臋 pod g艂adko

zaczesanymi siwymi w艂osami, a k膮ciki ust pos臋pnie opad艂y. Wielkie d艂onie

delikatnie

przygarn臋艂y Aideen.

- Panno Marley, jest mi tak straszliwie przykro - powiedzia艂 pose艂. - W ca艂ej

tej

tragedii jedynym pocieszeniem jest to, 偶e usz艂a pani z 偶yciem.

Aideen w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮 i spojrza艂a na McCaskeya. Niski, ko艣cisty,

przedwcze艣nie osiwia艂y zast臋pca dyrektora Centrum sta艂 sztywno wyprostowany, z

r臋kami

splecionymi z przodu. Nie stara艂 si臋 o mask臋 oficjalnej 偶a艂oby; by艂 pos臋pny i

skupiony.

- Cze艣膰, Darrell - powiedzia艂a. - Jak si臋 czujesz?

- Marnie, Aideen. Tobie nic si臋 nie sta艂o?

- Nie - odrzek艂a. - Wszystko skopa艂am.

- Co masz na my艣li?

- Powinnam by艂a zachowa膰 si臋... inaczej. - G艂os jej si臋 za艂ama艂. - Przecie偶

widzia艂am

co si臋 dzieje, a zachowa艂am si臋 jak ostatnia...

- Nie wygaduj g艂upot - szorstko przerwa艂 jej McCaskey. - To prawdziwe szcz臋艣cie,

偶e

w og贸le uda艂o ci si臋 z tego uj艣膰 z 偶yciem.

- Kosztem innych.

- Nie z twojej winy. - McCaskey nie ukrywa艂 irytacji. - Po fakcie zawsze

wszystko

wydaje si臋 艂atwiejsze.

Aideen uwa偶niej spojrza艂a na zast臋pc臋 dyrektora.

- Co si臋 sta艂o, Darrell?

- Nic. Nic z wyj膮tkiem tego, 偶e senor Serrador nie jest w tej chwili w nastroju

do

偶adnych rozm贸w.

- S艂ucham? - spyta艂a z niedowierzaniem Aideen.

- Zmieni艂a si臋 sytuacja - stwierdzi艂 Serrador.

- Senor Serrador k艂adzie nacisk na to, 偶e umawia艂 si臋 z Marth膮. Jej wiedza i

pochodzenie rasowe pozwoli艂yby mu nak艂oni膰 Bask贸w i Katalo艅czyk贸w, aby zgodzili

si臋 na

ni膮 jako mediatora.

Aideen spojrza艂a na pos艂a.

- Martha by艂a osob膮 szanowan膮 w 艣wiecie dyplomatycznym i mia艂a...

- Wspania艂a kobieta! - przerwa艂 jej z pasj膮 Serrador.

- By艂a znakomit膮 negocjatork膮, ale nawet ona nie jest niezast膮piona.

Serrador cofn膮艂 si臋, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz zawodu.

- Musz臋 przyzna膰, senorita, 偶e jestem zaskoczony pani s艂owami.

- Doprawdy?

- Pani kole偶anka zosta艂a przed chwil膮 zamordowana!

- Wybaczy mi pan, ale chyba nie po to lecia艂am do Madrytu, 偶eby艣my dyskutowali

kwestie mojej wra偶liwo艣ci.

- To prawda - przytakn膮艂 Serrador. - Rzeczywi艣cie, przede wszystkim chodzi o

do艣wiadczenie i bezpiecze艅stwo ca艂ej operacji. A zanim nie upewni臋 si臋, 偶e

dysponujemy i

jednym, i drugim, wol臋 nie podejmowa膰 偶adnych konkretnych rozm贸w. Niechaj mnie

pa艅stwo dobrze zrozumiej膮: chodzi mi tylko o odroczenie.

- Panie po艣le - odezwa艂 si臋 McCaskey. - Wie pan r贸wnie dobrze jak ja, 偶e czasu

mamy

bardzo niewiele. Zanim pani Marley si臋 zjawi艂a, poinformowa艂em pana o jej

kwalifikacjach,

aby by艂o jasne, 偶e 艣mia艂o mo偶e podj膮膰 si臋 tej samej roli, kt贸ra by艂a

przewidziana dla pani

Mackall.

Serrador popatrzy艂 z pow膮tpiewaniem na Aideen.

- Co za艣 si臋 tyczy kwestii bezpiecze艅stwa, przyjmijmy na chwil臋, 偶e wiadomo艣膰 o

tym

spotkaniu dosz艂a do niepowo艂anych uszu. Je艣li Martha sta艂a si臋 celem rozmy艣lnego

zamachu,

co morderca chcia艂 w ten spos贸b uzyska膰? Odstraszy膰 ameryka艅skich dyplomat贸w i

zak艂贸ci膰

wsp贸艂prac臋 naszych kraj贸w.

- Mo偶e tutaj w og贸le nie chodzi o polityk臋 - wtr膮ci艂a Aideen. - Marta s膮dzi...

s膮dzi艂a,

偶e kto艣 mo偶e chcie膰 zarobi膰 na zbrojnym powstaniu. Serredor chrz膮kn膮艂 i zerkn膮艂

w kierunku

biurka.

- Senor Serrador - powiedzia艂 McCaskey. - Naprawd臋 b臋dzie lepiej, je艣li

si膮dziemy

teraz i porozmawiamy. Prosz臋 nam powiedzie膰, co pan wie. Przeka偶emy pa艅skie

informacje

w odpowiednie miejsce, gdzie podj臋te zostan膮 decyzje, kt贸re pozwol膮 zapobiec

niebezpiecze艅stwu, zanim b臋dzie za p贸藕no.

Serrador wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Rozmawia艂em ju偶 z kilkoma najbardziej zaufanymi kolegami z Kortez贸w, a ci s膮

nawet bardziej ni偶 ja przeciwni temu, 偶eby艣cie w tej chwili w艂膮czali si臋 w ca艂膮

spraw臋. Prosz臋

mnie dobrze zrozumie膰, senor McCaskey. Wcze艣niej prowadzili艣my rozmowy z r贸偶nymi

ugrupowaniami separatystycznymi i b臋dziemy to robi膰 nadal. 呕ywi艂em nadziej臋, 偶e

je艣li

nieoficjalnie uda si臋 do tych rokowa艅 w艂膮czy膰 USA, a przyw贸dc贸w wrogich stron

nak艂oni膰

do ust臋pstw, to Hiszpania b臋dzie uratowana. Teraz obawiam si臋 jednak, 偶e skazani

jeste艣my

na nas samych.

- A jak pan s膮dzi, czym si臋 wszystko sko艅czy? - spyta艂a Aideen.

- Nie wiem - odpar艂 Serrador. - Z prawdziwym b贸lem natomiast widz臋, czym si臋

zako艅czy艂a moja pr贸ba.

- Tak - powiedzia艂a z gorycz膮 Aideen. - 艢mierci膮 osoby, kt贸ra mia艂a odwag臋

podj膮膰

si臋 trudnego zadania... i rejterad膮 drugiej, kt贸rej zbrak艂o odwagi.

- Aideen! - powiedzia艂 z naciskiem McCaskey, ale w jego oczach mo偶na by艂o

dostrzec

b艂ysk aprobaty.

Serrador podni贸s艂 d艂o艅 w uspokajaj膮cym ge艣cie.

- Nie czuj臋 si臋 dotkni臋ty. Senorita Marley jest w takim stanie, 偶e wszystko

nale偶y jej

wybaczy膰. My艣l臋, 偶e najlepiej b臋dzie, senor McCaskey, je艣li zawiezie j膮 pan do

hotelu.

Aideen spojrza艂a ostro na pos艂a. Po tym co si臋 sta艂o, z pewno艣ci膮 nie da si臋

uciszy膰 ani

wymanewrowa膰. Po prostu si臋 nie da.

- 艢wietnie - powiedzia艂a zimno. - Niech偶e pan sobie przemy艣lnie rozgrywa swoj膮

gr臋,

panie Serrador, ale o jednej rzeczy musi pan pami臋ta膰. Styka艂am si臋 w Meksyku z

dzia艂aniami

buntownik贸w i pewna kwestia powtarza艂a si臋 ze zdumiewaj膮c膮 regularno艣ci膮. W艂adze

usi艂owa艂y zd艂awi膰 niepos艂usze艅stwo si艂膮, tyle 偶e tej nigdy nie wystarcza艂o na

to, aby

przeciwnik贸w zlikwidowa膰 bez 艣ladu, ci schodzili wi臋c do podziemia, znikaj膮c na

pewien

czas, ale tylko po to, by pojawi膰 si臋 znowu. Jedynie ci gin臋li, kt贸rych uda艂o

si臋 wzi膮膰 w dwa

ognie. Tak samo b臋dzie tutaj. Je艣li jednym butem chce pan zadepta膰 nienawi艣膰,

kt贸ra

odk艂ada艂a si臋 przez stulecia, musia艂by to by膰 but niebywa艂ej wielko艣ci.

- No prosz臋, senor McCaskey nic nie wspomina艂 o pani zdolno艣ciach jasnowidzenia.

- Bo ich nie mam. Wiem natomiast troch臋 o psychologii przemocy.

- W Meksyku - stanowczo podkre艣li艂 Serrador. - A tu jest Hiszpania. Tutaj nie

chodzi

tylko o podzia艂 na bogatych i biedak贸w. Dla Hiszpan贸w ogromnie wa偶na jest

kwestia ich

dziedzictwa kulturowego.

- Daj spok贸j, Aideen - powiedzia艂 osch艂ym g艂osem McCaskey. - Wystarczy. Nikt nie

zna wszystkich szczeg贸艂贸w i fakt贸w, mi臋dzy innymi dlatego chcieli艣my porozmawia膰

z

panem, senor Serrador. Chcieli艣my wsp贸lnie zastanowi膰 si臋 nad tym, jak zapobiec

wojnie

domowej, kt贸ra rozla膰 si臋 mo偶e na wielkie po艂acie ca艂ego kontynentu.

- A ja pod 偶adnym pozorem nie chc臋 rezygnowa膰 z tej wsp贸艂pracy - obruszy艂 si臋

pose艂. - Bolej臋 nad tym, 偶e stracili艣my tak wspania艂膮 osob臋 jak pani Mackall,

ale z punktu

widzenia nadrz臋dnej sprawy pojawi艂a si臋 dodatkowa trudno艣膰, kt贸ra wskazuje na

to, 偶e trzeba

jeszcze dok艂adniej przygotowa膰 warunki dla naszego wsp贸艂dzia艂ania. Trzeba przede

wszystkim ustali膰, kto pope艂ni艂 t臋 zbrodni臋 i w jaki spos贸b wiadomo艣膰 wydosta艂a

si臋 poza

艣ciany mego gabinetu. A potem zrobimy nast臋pny krok.

- A tymczasem up艂yn膮 tygodnie, a mo偶e nawet miesi膮ce.

- Nadmierny po艣piech, senor McCaskey, mo偶e kosztowa膰 nas 艣mier膰 nast臋pnych

os贸b.

- To ryzyko, na kt贸re musimy si臋 zdecydowa膰 - powiedzia艂a Aideen. - Zw艂oka i

bezczynno艣膰 mog膮 okaza膰 si臋 jeszcze bardziej kosztowne.

Serrador wr贸ci艂 za biurko.

- Zamiast bezczynno艣ci i zw艂oki u偶y艂bym raczej s艂owa "roztropno艣膰" - o艣wiadczy艂

i

nacisn膮艂 jaki艣 guzik. - Liczy艂em na pomoc pani Mackall, teraz jest to ju偶

niemo偶liwe.

Liczy艂em na pomoc Stan贸w Zjednoczonych i by膰 mo偶e bardzo szybko o ni膮 znowu

poprosz臋.

Mam nadziej臋, 偶e w dalszym ci膮gu b臋d臋 m贸g艂 liczy膰 na pa艅skie zrozumienie i

偶yczliwo艣膰,

senor McCaskey.

- Sam pan zna odpowied藕, panie po艣le.

Serrador sk艂oni艂 g艂ow臋.

- Gracias.

- De nada - mrukn膮艂 McCaskey.

Drzwi otworzy艂y si臋 i sztywnym, wojskowym krokiem wszed艂 m艂ody sekretarz w

ciemnym garniturze, zatrzymuj膮c si臋 zaraz za progiem.

- Hernandez - rzuci艂 Serrador. - Wyprowad藕 naszych go艣ci tylnym wyj艣ciem i ka偶

memu kierowcy, aby odwi贸z艂 pann臋 Marley i pana McCaskeya do hotelu. - Spojrza艂

na

zast臋pc臋 dyrektora Centrum. - Bo rozumiem, 偶e tam chcecie pa艅stwo si臋 uda膰.

- Na razie tak, ale chcia艂bym si臋 te偶 skontaktowa膰 z osobami prowadz膮cymi

艣ledztwo.

- Zajm臋 si臋 tym. Przypominam sobie, 偶e ma pan w tych kwestiach niejakie

do艣wiadczenie, prawda?

- Tak. Podczas pracy w FBI wiele czasu po艣wi臋ca艂em na kontakty z Interpolem.

Serrador pokiwa艂 g艂ow膮.

- Czy jeszcze w czym艣 mog臋 by膰 pomocny?

McCaskey pokr臋ci艂 g艂ow膮. Aideen a偶 kipia艂a z w艣ciek艂o艣ci. Ta krety艅ska

kr贸tkowzroczno艣膰 polityk贸w! 呕a艂owa艂a, 偶e nie ma tu nigdzie pod r臋k膮 mierda de

perro.

- Samoch贸d jest opancerzony, a dodam pa艅stwu dwie osoby z ochrony - oznajmi艂

Serrador. - Ja tymczasem musz臋 porozmawia膰 z tymi z koleg贸w, kt贸rzy mieli

uczestniczy膰 w

dzisiejszym naszym spotkaniu. Skontaktuj臋 si臋 z panem za kilka dni, pewnie ju偶 w

Waszyngtonie, 偶eby poinformowa膰 o wynikach 艣ledztwa i naszych dalszych planach.

- Licz臋 na to - sucho powiedzia艂 McCaskey.

- Bardzo dzi臋kuj臋. I raz jeszcze prosz臋 przyj膮膰 wyrazy wsp贸艂czucia.

Pose艂 wyci膮gn膮艂 r臋k臋 nad mahoniowym biurkiem, a McCaskey j膮 u艣cisn膮艂. Teraz

Serrador poda艂 d艂o艅 Aideen; u艣cisk by艂 bardzo kr贸tki, spojrzeli na siebie bez

sympatii.

Poczu艂a, 偶e McCaskey bierze j膮 za rami臋 i w milczeniu wyszli na korytarz.

Dopiero

kiedy znale藕li si臋 w limuzynie, Darrell spojrza艂 na Aideen.

- Wi臋c tak to wygl膮da - mrukn膮艂.

- No dalej, powiedz, 偶e nagada艂am g艂upot.

- Trudno powiedzie膰, 偶eby艣 trzyma艂a j臋zyk za z臋bami.

- Wiem. Najbli偶szym samolotem wracam do Stan贸w.

Ju偶 sobie wyobra偶a艂a komentarze na temat dyplomatycznych zdolno艣ci Aideen

Marley.

- Wola艂bym, 偶eby艣 tego nie robi艂a - powiedzia艂 McCaskey. - To, co powiedzia艂a艣,

odbiega艂o od protoko艂u dyplomatycznego, ale dobrze si臋 sta艂o, 偶e te s艂owa pad艂y.

Nie wiem,

jakie skutki przyniesie nasza przypadkowa strategia: "dobry policjant i z艂y

policjant", ale kto

wie...

Zerkn臋艂a na niego.

- Wi臋c nie masz do mnie pretensji?

- Wcale. Trzeba porozumie膰 si臋 z Centrum i zobaczy膰, co s膮dzi reszta dru偶yny.

Aideen pokiwa艂a g艂ow膮. Rozumia艂a zreszt膮, 偶e miejsce nie jest dobre na zbyt

szczeg贸艂owe rozmowy. Od kierowcy oddziela艂a ich wprawdzie przegroda, ale nie

nale偶a艂o

zak艂ada膰 jej d藕wi臋koszczelno艣ci, trzeba si臋 te偶 by艂o liczy膰 z pods艂uchem w

kabinie

pasa偶erskiej. Trzeba by艂o poczeka膰 do chwili, gdy znajd膮 si臋 w pokoju hotelowym,

gdzie

McCaskey w艂膮czy ma艂y generator elektromagnetyczny, zaprojektowany przez Matta

Stolla,

kt贸ry w Centrum specjalizowa艂 si臋 w r贸偶nych technicznych sztuczkach. Urz膮dzenie

wielko艣ci

przeno艣nego odtwarzacza p艂yt kompaktowych czyni艂o obszar w promieniu trzech

metr贸w

ca艂kowicie bezpiecznym przed jakimkolwiek pods艂uchem, a zarazem nie szkodzi艂o

urz膮dzeniom, kt贸re znajdowa艂y si臋 poza jego zasi臋giem.

Usiedli po obu stronach 艂贸偶ka, mi臋dzy sob膮 umieszczaj膮c Jajo, bo tak ochrzcili

dzie艂o

Matta.

- Senor Serrador najwyra藕niej jest przekonany, 偶e niewiele mo偶emy zrobi膰 bez

jego

cennej pomocy - zauwa偶y艂 McCaskey.

- Mo偶e ma racj臋 - mrukn臋艂a Aideen.

- A gdyby tak zaskoczy膰 go odrobin臋?

- Niewykluczone, 偶e to jest w tej chwili najwa偶niejsze.

- Mhm. Jeszcze co艣, zanim zadzwoni臋 do Waszyngtonu?

Aideen pokr臋ci艂a g艂ow膮, chocia偶 tyle by艂o spraw, o kt贸rych chcia艂a porozmawia膰.

W

Meksyku zauwa偶y艂a, 偶e osobliwie jako艣 potrafi wyczuwa膰, kiedy rzeczy nie

uk艂adaj膮 si臋 tak,

jak powinny. I w艂a艣nie teraz czu艂a co艣 takiego. To nie szok po 艣mierci Marthy

spowodowa艂 jej

irytacj臋 w gabinecie pos艂a, lecz zaskakuj膮ca niech臋膰 Serradora do wsp贸艂pracy.

Je艣li Marth臋

zastrzelono z premedytacj膮 - a czu艂a, 偶e tak w艂a艣nie by艂o - to mo偶e Hiszpan

l臋ka艂 si臋, 偶e on

b臋dzie nast臋pnym celem? Je艣li tak, dlaczego nie podj膮艂 dodatkowych 艣rodk贸w

ostro偶no艣ci?

Dlaczego korytarz prowadz膮cy do jego gabinetu by艂 pusty, dlaczego nikt nie

pilnowa艂 drzwi?

I sk膮d ta pewno艣膰, 偶e wystarczy odwo艂a膰 rozmow臋, a sprawca b臋dzie o tym

wiedzia艂? Czy偶by

a偶 takie mia艂 zaufanie do... Kogo? Czego?

McCaskey podszed艂 do telefonu, kt贸ry znajdowa艂 si臋 poza zasi臋giem zag艂uszacza.

Ws艂uchuj膮c si臋 w mi臋kkie buczenie Jaja, Aideen zapatrzy艂a si臋 w 艣wiat艂o

ulicznych latar艅 za

oknem. Musi troch臋 och艂on膮膰 po niedawnych wydarzeniach, 偶eby wszystko przemy艣le膰

na

ch艂odno, ale jednego by艂a pewna. Mo偶liwe, 偶e politycy hiszpa艅scy dzia艂aj膮 wedle

swoich

niezwykle subtelnych i delikatnych regu艂, ona jednak zamierza艂a trzyma膰 si臋

swoich. A jedna

z nich powiada艂a, 偶e nie zabija si臋 tych, kt贸rzy chc膮 ci pom贸c. Druga za艣

stwierdza艂a: je艣li dla

jakichkolwiek w艂asnych korzy艣ci porywasz si臋 na co艣 takiego, musisz by膰 pewien,

偶e nie

ujdzie ci to na sucho.

5

Poniedzia艂ek, 20.21 - San Sebastian

Kad艂ub ma艂ego kutra rybackiego by艂 艣wie偶o pomalowany. W ciasnym ciemnym

pomieszczeniu 艂adowni wci膮偶 unosi艂 si臋 zapach farby. W po艂膮czeniu z woni膮

mokrych

kapok贸w, wisz膮cych na wieszaku ko艂o zamkni臋tych drzwi, odbiera艂 znaczn膮 cz臋艣膰

przyjemno艣ci z papierosa, kt贸rego Adolfo Alcazar przed chwil膮 skr臋ci艂. Malowanie

mog艂o si臋

wydawa膰 pewn膮 ekstrawagancj膮, ale nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na to, 偶e kiedy

pojawi膮 si臋 inne

zadania, jego kuter b臋dzie tkwi艂 w suchym doku, czekaj膮c na wymian臋 przegni艂ych

desek.

Kiedy zgodzi艂 si臋 pracowa膰 dla Genera艂a, wiedzia艂, 偶e 艂贸d藕 musi wytrzyma膰 tak

d艂ugo, jak

d艂ugo b臋dzie trwa艂a ca艂a sprawa. A gdyby co艣 si臋 nie powiod艂o... Zreszt膮 ryzyko

i tak by艂o

znaczne, gdy偶 ma艂o komu przyjdzie do g艂owy, aby jednym, chocia偶by i

najpot臋偶niejszym

uderzeniem dokona膰 wielkiego przewrotu.

Chyba 偶e b臋dzie to kto艣 taki jak Genera艂, pomy艣la艂 Adolfo z g艂臋bokim podziwem i

zachwytem. Cz艂owiek, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 porwa膰 na najwi臋ksz膮 pot臋g臋 艣wiatow膮.

Rozleg艂 si臋 trzask; niski, muskularny m臋偶czyzna przesta艂 wpatrywa膰 si臋 w

przestrze艅 i

spojrza艂 na magnetofon ustawiony na stole. Od艂o偶y艂 papierosa na zardzewia艂膮

popielniczk臋 i

usiad艂 na sk艂adanym drewnianym sto艂ku. Wcisn膮艂 guzik nagrywania i na艂o偶y艂

s艂uchawki, aby

si臋 upewni膰, czy d藕wi臋k jest wyra藕ny. Adiutant Genera艂a, wr臋czaj膮c Augusto

sprz臋t,

powiedzia艂, 偶e jest niezwykle czu艂y i przy odpowiednim ustawieniu wychwyci g艂osy

pomimo

szumu oceanu i warkotu silnika.

I mia艂 racj臋.

Mniej wi臋cej po minucie ciszy do Adolfo Alcazara dotar艂y s艂owa g艂uche, ale

zupe艂nie

zrozumia艂e: "Uda艂o si臋". Potem rozbrzmia艂y jakie艣 trzaski. Ale nie; Alonso

ws艂ucha艂 si臋

dok艂adniej i zrozumia艂, 偶e to oklaski; zebrani najwyra藕niej byli zadowoleni.

Adolfo u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. Przy ca艂ym swym bogactwie, znajomo艣ciach,

do艣wiadczeniu w kierowaniu morderczymi familia, byli to nies艂ychani wprost

g艂upcy. Rybak

z prawdziwym zadowoleniem po raz kolejny doszed艂 do wniosku, 偶e pieni膮dze nie

daj膮

m膮dro艣ci, a jedynie pych臋. Cieszy艂 si臋 tak偶e, i偶 Genera艂 mia艂 racj臋. Tyle 偶e

Genera艂 mia艂

zawsze racj臋. Wtedy kiedy postanowi艂 ich zbroi膰, aby naoliwi膰 w ten spos贸b tryby

rewolucji.

Wtedy kiedy wycofa艂 si臋, widz膮c, 偶e separaty艣ci zaczynaj膮 walczy膰 z

antyseparatystami,

zupe艂nie nie pami臋taj膮c o sprawie rewolucji.

Ma艂a talerzowa antena, kt贸r膮 rybak umie艣ci艂 na dachu kabiny, tu偶 obok 艣wiate艂

pozycyjnych, rejestrowa艂a ka偶de s艂owo wypowiedziane na pok艂adzie "Verdico" przez

tego

zarozumialca Estebana Ramireza i jego r贸wnie aroganckich compadres.

Adolfo zatrzyma艂 ta艣m臋 i przewin膮艂 j膮. Z jego twarzy znikn膮艂 u艣miech, kiedy

spojrza艂

w prawo na inne urz膮dzenie. By艂o to nieco mniejsze od magnetofonu pod艂u偶ne

metalowe

pude艂ko o wymiarach trzydzie艣ci centymetr贸w na dwana艣cie i na dziesi臋膰. Zrobione

zosta艂o w

Pittsburghu, a gdyby kiedykolwiek je znaleziono, analiza metalurgiczna bez trudu

wska偶e kraj

pochodzenia. Zdrajca Ramirez mia艂 powi膮zania z ameryka艅sk膮 CIA, a po zdobyciu

w艂adzy

Genera艂 zawsze b臋dzie m贸g艂 zasugerowa膰, 偶e to dawni mocodawcy pozbyli si臋

bezu偶ytecznego ju偶 agenta.

Na wierzchu pude艂ka umieszczono zielone 艣wiate艂ko, a obok niego czerwone, pod

nimi za艣 znajdowa艂y si臋 dwa kwadratowe, bia艂e guziki. Pod lewym na kawa艂ku

przyklejonej

ta艣my wypisano niebieskim atramentem UZB. Ten przycisk by艂 ju偶 zwolniony, w

przeciwie艅stwie do drugiego, pod kt贸rym widnia艂o DET. Tak偶e ten sprz臋t otrzyma艂

od

adiutanta Genera艂a, razem z kostkami plastiku i zdalnym detonatorem. Owe dwa

kilogramy

C-4 rybak umie艣ci艂 poni偶ej linii wodnej jachtu, zanim ten opu艣ci艂 port. Kiedy

nast膮pi wybuch,

fala uderzeniowa rozejdzie si臋 po kad艂ubie z szybko艣ci膮 o艣miu tysi臋cy metr贸w na

sekund臋 -

prawie cztery razy szybciej ni偶 przy takiej samej ilo艣ci dynamitu.

D艂oni膮 o zrogowacia艂ej sk贸rze m臋偶czyzna przeci膮gn膮艂 po czarnych kr臋conych

w艂osach, a potem zerkn膮艂 na zegarek. Ten gruby skurwysyn, Esteban Ramirez, kt贸ry

chcia艂

przydepta膰 ich wszystkich 偶elaznym obcasem katalo艅skim, powiedzia艂, 偶e morderca

ma

przylecie膰 za godzin臋. Us艂yszawszy to, Alonso skorzysta艂 z radia i przekaza艂

wiadomo艣膰

swoim towarzyszom: Danieli, Vincente i Alejandro, kt贸rzy mieli kryj贸wk臋 w

p贸艂nocno-

zachodnich Pirenejach. Ci natychmiast pojechali na lotnisko znajduj膮ce si臋 o

trzydzie艣ci

kilometr贸w na wsch贸d. Dwie minuty temu poinformowali go, 偶e samolot wyl膮dowa艂.

Jeden z

drobnych rzezimieszk贸w Ramireza mia艂 dostarczy膰 tutaj zamachowca. Pozosta艂ymi

cz艂onkami familia b臋dzie mo偶na zaj膮膰 si臋 p贸藕niej, je艣li nie wpadn膮 w panik臋 i

nie

rozpierzchn膮 si臋 sami. W przeciwie艅stwie do Adolfo, wi臋kszo艣膰 tych sukinsyn贸w

potrafi艂a

dzia艂a膰 tylko w du偶ych, brutalnych bandach.

Si臋gn膮艂 po papierosa, zaci膮gn膮艂 si臋 i przygasi艂 niedopa艂ek. Wydoby艂 kaset臋 z

magnetofonu i wsun膮艂 j膮 do kieszeni koszuli pod grubym czarnym swetrem, czuj膮c

jednocze艣nie przypi臋t膮 pod pach膮 kabur臋, w kt贸rej tkwi艂a Beretta kalibru 9 mm.

Bro艅

nale偶a艂a do uzbrojenia dzia艂aj膮cego w Iraku oddzia艂u SEAL, a do Genera艂a dotar艂a

za

po艣rednictwem syryjskich handlarzy broni膮. Adolfo wsun膮艂 do magnetofonu kaset臋 z

ludow膮

muzyk膮 katalo艅sk膮 i wcisn膮艂 guzik. Pierwsza melodia, zatytu艂owana "Salou", by艂a

na dwie

gitary, kt贸re akompaniowa艂y piosenkarce, s艂awi膮cej wspania艂膮 fontann臋 w mie艣cie

po艂o偶onym

na po艂udnie od Barcelony. M臋偶czyzna s艂ucha艂 przez chwil臋 w milczeniu, a potem

sam zacz膮艂

wt贸rowa膰 pomrukiem. Jedna gitara gra艂a melodi臋, pizzicato na drugiej na艣ladowa艂o

plusk

wodnych strumieni. Muzyka by艂a urzekaj膮ca.

Z niech臋ci膮 wy艂膮czy艂 magnetofon, odetchn膮艂 g艂臋boko i si臋gn膮艂 po detonator.

Zgasi艂

wisz膮c膮 na haku latark臋 i wyszed艂 na pok艂ad.

Ksi臋偶yc skry艂 si臋 za cienk膮 warstw膮 chmur. To dobrze. Za艂oga jachtu zapewne nie

zwr贸ci艂a uwagi na kuter rybacki, kt贸ry znajdowa艂 si臋 po ich prawej burcie o dwa

kilometry za

ruf膮. Na tych wodach rybacy cz臋sto wyp艂ywali na nocne po艂owy. Tak czy owak, przy

braku

ksi臋偶yca nie spos贸b by艂o dojrze膰, co si臋 dzieje na kutrze, na kt贸rym pali艂y si臋

tylko 艣wiat艂a

pozycyjne.

Po kilkunastu minutach Adolfo us艂ysza艂 od strony l膮du warkot ma艂ego silnika.

Obr贸ci艂

si臋 i zobaczy艂 niewielki, ciemny kszta艂t sun膮cy w kierunku jachtu. S膮dz膮c po

tym, jak kad艂ub

podskakiwa艂 na wodzie, musia艂a to by膰 dwuosobowa motor贸wka. Przygl膮da艂 si臋, jak

dobija

do burty, a z pok艂adu sp艂ywa sznurowa drabinka. Z siedzenia podni贸s艂 si臋

m臋偶czyzna i

zachwia艂 na rozko艂ysanym pok艂adzie.

To musia艂 by膰 morderca.

Adolfo czu艂, 偶e d艂onie mu potniej膮, mocniej wi臋c chwyci艂 detonator, podczas gdy

palec opiera艂 si臋 na przycisku.

Morze by艂o niespokojne. Pomi臋dzy grzbietem jednej fali i drugiej nie up艂ywa艂o

wi臋cej

ni偶 cztery, pi臋膰 sekund, niemniej Adolfo sta艂 na skraju chybocz膮cego si臋 pok艂adu

z pewno艣ci膮

urodzonego rybaka. Zgodnie z otrzyman膮 instrukcj膮, aby nast膮pi艂 wybuch,

detonator musia艂

znale藕膰 si臋 na wprost ods艂oni臋tego plastiku. Mogli wprawdzie da膰 mu bardziej

wyszukane

urz膮dzenie, ale im prostsze, tym trudniejsze do zidentyfikowania.

Adolfo uwa偶nie przypatrywa艂 si臋 jachtowi i jego mi臋kkim przechy艂om. Morderca

zacz膮艂 niepewnie wdrapywa膰 si臋 po drabince, a motor贸wka oddali艂a si臋 nieco, aby

nie uderzy艂

w ni膮 kad艂ub jachtu. Na pok艂adzie pokaza艂 si臋 gruby m臋偶czyzna z cygarem - z

pewno艣ci膮

偶aden z marynarzy. Adolfo czeka艂. Dok艂adnie wiedzia艂, gdzie umie艣ci艂 materia艂

wybuchowy i

zorientowa艂 si臋 ju偶, kt贸ry moment b臋dzie najlepszy do detonacji.

Jacht przychyli艂 si臋 na praw膮 burt臋, ku niemu, a potem w przeciwn膮 stron臋.

Jeszcze

jeden przechy艂, pomy艣la艂. Statek znowu sk艂oni艂 si臋 w kierunku kutra, a nast臋pnie

kiwn膮艂 na

drug膮 burt臋, ukazuj膮c pas poni偶ej linii wodnej. By艂o ciemno i Adolfo nie widzia艂

plastiku, ale

艂adunek z pewno艣ci膮 tam by艂. Mocno nacisn膮艂 palcem. Zgas艂o zielone 艣wiate艂ko i

zap艂on臋艂o

czerwone.

Prawa strona dna jachtu eksplodowa艂a w bia艂o偶贸艂tym p艂omieniu. Cz艂owiek na

drabince wyparowa艂, kiedy wybuch przemkn膮艂 od dziobu po ruf臋. Grubas pofrun膮艂 w

g贸r臋 i

znikn膮艂 w ciemno艣ci, pok艂ad za艂ama艂 si臋. Powietrze wype艂ni艂o si臋 kawa艂kami

drewna, szk艂a i

metalu. Deszcz p艂on膮cych od艂amk贸w z sykiem posypa艂 si臋 w wod臋, niekt贸re opad艂y w

pobli偶u kutra Adolfo. Z wyrwy w kad艂ubie wznosi艂y si臋 k艂臋by dymu, kt贸re szybko

zamieni艂y

si臋 w par臋. Jacht przez chwil臋 trwa艂 pochylony na praw膮 burt臋, a potem po艂o偶y艂

si臋 na niej.

Adolfo us艂ysza艂 charakterystyczny huk wody wdzieraj膮cej si臋 do wn臋trza kad艂uba.

W jakie艣

p贸艂 minuty od eksplozji kuter zata艅czy艂 na gwa艂townej fali. Adolfo bez trudu

utrzyma艂

r贸wnowag臋. Ksi臋偶yc wynurzy艂 si臋 zza chmur i ponownie zamigota艂y grzbiety fal.

Rybak cisn膮艂 detonator do wody i spiesznie wr贸ci艂 do kabiny, sk膮d poinformowa艂

przez radio swoich towarzyszy, 偶e zadanie zosta艂o wykonane. Potem stan膮艂 za

sterem i ruszy艂

w kierunku miejsca katastrofy. Prowadz膮cym 艣ledztwo powie, 偶e chcia艂 sprawdzi膰,

czy nikt

si臋 nie uratowa艂.

Pod swetrem czu艂 ucisk pistoletu. Musi by膰 pewien, 偶e nikt si臋 nie uratuje.

6

Poniedzia艂ek, 13.44 - Waszyngton

Szef sekcji wywiadu Centrum, Bob Herbert, w ponurym nastroju przyby艂 do jasno

o艣wietlonego, pozbawionego okien gabinetu Paula Hooda. Z tym pomieszczeniem ju偶

zbyt

cz臋sto zaczyna艂a si臋 艂膮czy膰 wstr臋tna atmosfera. Nie tak dawno zebrali si臋 tutaj

w zwi膮zku ze

艣mierci膮 dw贸ch os贸b z Iglicy: najpierw Bassa Moore'a, kt贸ry zgin膮艂 w P贸艂nocnej

Korei, a

potem podpu艂kownika Charlesa Squiresa, kt贸ry poleg艂 na Syberii, zapobiegaj膮c

kolejnej

rosyjskiej rewolucji.

Herbert nie by艂 cz艂owiekiem, kt贸remu problem 艣mierci sp臋dza艂by w og贸le sen z

powiek. Ilekro膰 dowiadywa艂 si臋 o tym, i偶 偶ycie zako艅czy艂 jaki艣 wr贸g jego kraju -

w czym

zreszt膮 we wcze艣niejszym okresie kariery sam par臋 razy dopomaga艂 - nie mia艂

specjalnych

rozterek: pierwsze艅stwo mia艂o bezpiecze艅stwo ojczyzny. Czasami powiada艂: "Robota

brudna,

ale sumienie czyste".

Ale by艂y te偶 inne sytuacje.

Od 艣mierci 偶ony, Yvonne, kt贸ra zgin臋艂a w zamachu bombowym, jakiego dokonano na

ambasad臋 ameryka艅sk膮 w Bejrucie, up艂yn臋艂o ju偶 wprawdzie szesna艣cie lat, a

przecie偶 nadal

jeszcze nie przebola艂 tej straty. Wspomnienie Yvonne nadal pozostawa艂o 偶ywe, a

restauracje,

kina, czy nawet parki, kt贸re lubili odwiedza膰, sta艂y si臋 dla niego miejscami

u艣wi臋conymi.

Ka偶dego wieczoru, kiedy k艂ad艂 si臋 do 艂贸偶ka, wpatrywa艂 si臋 w fotografi臋 na nocnym

stoliku.

Czasami o艣wietla艂 j膮 ksi臋偶yc, czasami tylko ciemnia艂a w mroku, ale ani w

艣wietle, ani w

czerni Yvonne ju偶 nigdy nie mia艂a znale藕膰 si臋 ko艂o niego. Ale te偶 nigdy nie

opu艣ci jego

my艣li. On sam dawno ju偶 pogodzi艂 si臋 z tym, 偶e w bejruckiej eksplozji utraci艂

obie nogi.

Ma艂o: pogodzi艂 si臋; w贸zek i wszystkie elektroniczne udogodnienia teraz wydawa艂y

si臋 mu

wr臋cz przed艂u偶eniem jego cia艂a. Nigdy jednak nie pogodzi艂 si臋 z brakiem Yvonne.

Pracowa艂a w CIA i by艂a wspania艂膮 konkurentk膮, zaufan膮 przyjaci贸艂k膮 i jedn膮 z

najinteligentniejszych os贸b, jakie zdarzy艂o mu si臋 spotka膰. Sta艂a si臋 jego

偶yciem i jego

mi艂o艣ci膮. Kiedy byli obok siebie, nawet wtedy, gdy wykonywali zadanie, wydawa艂o

si臋, 偶e

wszech艣wiat si臋 zacie艣nia wok贸艂 nich dwojga, a najwa偶niejszymi jego fragmentami

stawa艂y

si臋 jej uszy, linia szyi, ciep艂o palc贸w, u艣miech. A jaki偶 bogaty by艂 to

wszech艣wiat! Tak

bogaty, 偶e nierzadko zdarza艂y si臋 ranki, gdy na wp贸艂 rozbudzony Herbert b艂膮dzi艂

r臋k膮 w

poszukiwaniu jej cia艂a. A potem palce zaciska艂y si臋 z pasj膮 na pustej poduszce,

a on

przeklina艂 morderc贸w, kt贸rzy zabrali mu Yvonne. I kt贸rzy umkn臋li bezkarnie, aby

cieszy膰 si臋

swoim 偶yciem i smakowa膰 swoje mi艂o艣ci.

Teraz przychodzi艂o po偶egna膰 si臋 z Marth膮 Mackall. Czu艂 si臋 winny. A na dodatek

przez kilka najbli偶szych dni b臋dzie skazany na wys艂uchiwanie s艂贸w 偶alu, a偶

nazbyt cz臋sto

formalnych i wymuszonych.

Od chwili powstania Centrum Martha by艂a jednym z jego filar贸w. Niezale偶nie od

stoj膮cych za tym motywacji, zawsze poprzeczk臋 ustawia艂a mo偶liwie jak najwy偶ej.

Kolejna

pustka, kt贸ra b臋dzie mu towarzyszy膰: nigdy ju偶 nie skorzysta z jej inteligencji,

rady,

pewno艣ci siebie.

Musia艂 jednak przyzna膰, 偶e chocia偶 Martha znakomicie dawa艂a sobie rad臋 na

trudnym

terenie Waszyngtonu, to w przeci膮gu dw贸ch lat znajomo艣ci niejeden raz z

niech臋ci膮 my艣la艂 o

jej przebojowo艣ci i bezwzgl臋dno艣ci. Zas艂ugi innych bardzo umiej臋tnie

przedstawia艂a jako

swoje, co w stolicy nie by艂o niczym dziwnym, ale w Centrum zdarza艂o si臋 rzadko.

Co wi臋cej,

Marcie chodzi艂o nie tylko o Centrum. Spotka艂 j膮 po raz pierwszy, gdy jeszcze

pracowa艂a w

Departamencie Stanu, ale ju偶 wtedy bardzo wyra藕nie by艂a rzeczniczk膮 jednej

sprawy, kt贸rej

na imi臋 "Martha Mackall". W ci膮gu ostatniego p贸艂 roku z zainteresowaniem

przygl膮da艂a si臋

kilku stanowiskom ambasadorskim i nie ukrywa艂a tego, 偶e Centrum jest dla niej

tylko

stopniem w marszu ku wi臋kszym zaszczytom.

Z drugiej strony, my艣la艂 Herbert, je艣li patriotyzm nie wystarcza do tego, by da膰

z

siebie wszystko, dlaczego ambicja mia艂aby by膰 gorsz膮 motywacj膮, je艣li tylko jest

skuteczna?

Nawet gdyby by艂a to cyniczna refleksja, zapomnia艂 o niej, kiedy tylko min膮艂 pr贸g

niewielkiego, wy艂o偶onego boazeri膮 gabinetu Hooda. Paul potrafi艂 zarazi膰 ludzi

swym

przekonaniem, 偶e cz艂owiek jest z natury dobry.

Hood w艂a艣nie nape艂nia艂 sobie szklank臋 wod膮 z karafki. Powsta艂 na widok Herberta,

kt贸ry zjawi艂 si臋 pierwszy, i podszed艂 do drzwi. Poda艂 mu r臋k臋, a Herberta nie

zdziwi艂

osowia艂y wzrok dyrektora. To 偶e tajne misje ko艅cz膮 si臋 niepowodzeniem, by艂o

jako艣

statystycznie wpisane w regu艂y gry. Ilekro膰 odzywa艂 si臋 zastrze偶ony telefon, na

p贸艂

instynktownie czeka艂o si臋 na informacj臋 typu: Jeden atut wypad艂 z r臋ki".

Kiedy jednak dowiadywa艂e艣 si臋, 偶e poleg艂 kto艣 z cz艂onk贸w dru偶yny, kogo wys艂ano z

nieoficjaln膮 misj膮 do zaprzyja藕nionego kraju, gdzie nie by艂o wojny - sprawa

wygl膮da艂a

zupe艂nie inaczej.

Hood przysiad艂 na rogu sto艂u i za艂o偶y艂 r臋ce na piersi.

- Jakie wiadomo艣ci z Hiszpanii?

- Czyta艂e艣 w poczcie elektronicznej o wybuchu u p贸艂nocnych wybrze偶y Hiszpanii?

Hood pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nic wi臋cej nie mam. Miejscowa policja nadal zbiera resztki cia艂 i szcz膮tki

jachtu,

staraj膮c si臋 ustali膰, kto zgin膮艂. Nikt si臋 nie przyzna艂 do zamachu. 艢ledzimy

tak偶e informacje

handlowe i prywatne, bo mo偶e tam co艣 si臋 pojawi.

- Napisa艂e艣, 偶e jacht eksplodowa艂 w 艣r贸dokr臋ciu.

- Dwie osoby widzia艂y to z brzegu - wyja艣ni艂 Herbert. - 呕adnego oficjalnego

komunikatu na razie nie by艂o.

- I pewnie nie b臋dzie - dorzuci艂 Hood. - Hiszpanie nie lubi膮, 偶eby kto艣 wtr膮ca艂

si臋 do

ich wewn臋trznych spraw. Czy miejsce eksplozji pozwala na jakie艣 przypuszczenia?

Herbert pokiwa艂 g艂ow膮.

- Poniewa偶 nast膮pi艂a z dala od maszynowni, niemal z ca艂膮 pewno艣ci膮 mamy do

czynienia z aktem sabota偶u. Zastanawiaj膮ca jest pora, tu偶 po zab贸jstwie Marthy.

- My艣lisz, 偶e jedno mo偶e wi膮za膰 si臋 z drugim?

- Nie wykluczamy takiej mo偶liwo艣ci.

- I co robicie w zwi膮zku z tym?

Hood by艂 bardziej dociekliwy ni偶 zwykle, trudno jednak by艂o si臋 dziwi膰. Herbert

pami臋ta艂 siebie po bejruckim zamachu. Nie tylko chodzi艂o o wykrycie mordercy,

ale tak偶e o

zaj臋cie czym艣 my艣li.

- Zamach na Marth臋 pasuje do sposobu dzia艂ania grupy Ojczyzna i Wolno艣膰 -

powiedzia艂 Herbert. - W lutym 1997 roku strza艂em prosto w g艂ow臋 zabili Justice

Emperadora,

s臋dziego S膮du Najwy偶szego, tu偶 przy wej艣ciu z budynku.

- Jaki to ma zwi膮zek z Marth膮?

- Emperador zajmowa艂 si臋 prawem pracy, nie mia艂 nic wsp贸lnego z terrorystami czy

nadu偶yciami politycznymi.

- Nie rozumiem.

- W Hiszpanii, podobnie jak w innych krajach - cierpliwie t艂umaczy艂 Herbert -

s臋dziom zajmuj膮cym si臋 terrorystami przydziela si臋 ochron臋 osobist膮, prawdziwych

fachowc贸w, nie tylko takich na pokaz. Dlatego Ojczyzna i Wolno艣膰 najcz臋艣ciej

atakuje nie

tych, na kt贸rych im najbardziej zale偶y, lecz osoby jako艣 powi膮zane, przyjaci贸艂

wsp贸艂pracownik贸w. Tak w ka偶dym razie zachowywali si臋 do 1995 roku, kiedy bez

powodzenia usi艂owali zabi膰 kr贸la Juana Carlosa, ksi臋偶niczk臋 Felipe i premiera

Aznara. Potem

zmienili strategi臋.

- 呕adnych frontalnych atak贸w - pokiwa艂 g艂ow膮 Hood.

- W艂a艣nie. Uderzenia na flankach, aby osi膮gn膮膰 efekt w centrum.

Pojawi艂y si臋 dwie nast臋pne osoby.

- Zaraz do tego wr贸cimy - powiedzia艂 Hood, nala艂 sobie wody i przywita艂 si臋 z

psycholog Liz Gordon oraz rzeczniczk膮 prasow膮 Centrum Ann Farris. Herbert spod

oka

przygl膮da艂 si臋 Ann. By艂o tajemnic膮 poliszynela, 偶e m艂oda rozw贸dka robi s艂odkie

oczy do

swego zam臋偶nego szefa. Poniewa偶 Hood by艂 absolutnie nieprzenikniony - cecha,

kt贸r膮

wyrobi艂 w sobie jako burmistrz Los Angeles - nikt nie potrafi艂 powiedzie膰, jaki

jest jego

stosunek do Ann, niemniej m贸wi艂o si臋, 偶e jego 偶ona, Sharon, ma coraz wi臋cej

pretensji o to,

ile czasu jej m膮偶 sp臋dza w Centrum. A pani Farris by艂a powabna i ch臋tna.

Ju偶 po chwili zjawili si臋: zast臋pca Marthy, Ron Plummer, z radc膮 prawnym

Centrum,

Lowellem Coffeyem II, oraz podsekretarz stanu, Carol Lanning. Szczup艂a,

siwow艂osa

Lanning, licz膮ca sobie sze艣膰dziesi膮t cztery lata, by艂a blisk膮 przyjaci贸艂k膮 i

mentork膮 Marthy.

Hood zaprosi艂 j膮 na narad臋, albowiem zab贸jstwo ameryka艅skiej "turystki"

wydarzy艂o si臋 za

granic膮, spraw膮 wi臋c zajmowa艂 si臋 wydzia艂 bezpiecze艅stwa departamentu, kt贸remu

podlega艂y

problemy najr贸偶niejsze, od fa艂szowania paszport贸w po aresztowanych w innych

krajach

obywateli ameryka艅skich. Podobnie jak Hood, Lanning mia艂a usposobienie

zr贸wnowa偶one i

pogodne. Kiedy zajmowa艂a miejsce obok Herberta, ten pomy艣la艂, jak rzadko mo偶na

by艂o

zobaczy膰 Carol Lanning z podkr膮偶onymi oczyma i wargami wykrzywionymi w grymasie

b贸lu.

Jako ostatni, krokiem szybkim i spr臋偶ystym, wszed艂 do pokoju Mike Rodgers, w

mundurze jak zwykle starannie odprasowanym i butami l艣ni膮cymi jak lustro.

Przynajmniej genera艂a nie imaj膮 si臋 偶adne strapienia, pomy艣la艂 Herbert.

Najwyra藕niej

doszed艂 ju偶 do siebie po historii liba艅skiej. C贸偶 wszystkim im potrzebny by艂

dystans do tego,

co si臋 wydarzy艂o, je艣li mieli istotnie w czym艣 dopom贸c Darrellowi McCaskeyowi i

Aideen

Marley.

Hood powr贸ci艂 za biurko, wszyscy zaj臋li miejsca przy stole, z wyj膮tkiem genera艂a

Rodgersa, kt贸ry z r臋kami za艂o偶onymi na piersi stan膮艂 za krzes艂em Carol Lanning.

- Jak wiecie ju偶 - zacz膮艂 Hood - Martha Mackall zosta艂a zabita w Madrycie mniej

wi臋cej o osiemnastej czasu lokalnego.

Hood zwraca艂 si臋 wprawdzie do wszystkich, ale oczy wbi艂 w pulpit. Herbert dobrze

to

rozumia艂; wzrok innych m贸g艂by by膰 trudny do zniesienia, a przecie偶 niezale偶nie

od uczu膰

musieli dzia艂a膰, i to sprawnie.

- Ogie艅 otworzono w momencie, gdy Martha i Aideen sta艂y przy wartowni na

zewn膮trz Palacio de las Cortes. Napastnik odda艂 sze艣膰 strza艂贸w, a potem uciek艂

czekaj膮cym

przy chodniku autem. Martha zgin臋艂a na miejscu, Aideen wysz艂a z tego bez

szwanku. Darrell

zobaczy艂 si臋 z ni膮 w budynku parlamentu, sk膮d wr贸cili do hotelu w eskorcie

policji.

Hood przerwa艂 i odkaszln膮艂, a g艂os zabra艂 Herbert.

- Do ochrony przydzielono im starannie wybranych agent贸w oddelegowanych do

Interpolu, kt贸rzy b臋d膮 si臋 nimi opiekowali przez ca艂y czas pobytu w Hiszpanii.

Poniewa偶

pewne szczeg贸艂y uzasadniaj膮 podejrzenie, 偶e kto艣 ze stra偶nik贸w chroni膮cych

parlament bra艂

udzia艂 w przygotowaniu zamachu, wykorzystali艣my znajomo艣ci Darrella w Interpolu.

Nasze

dobre kontakty z t膮 organizacj膮 datuj膮 si臋 od czasu, kiedy Mar铆a Corneja

wsp贸艂pracowa艂a

tutaj, w Waszyngtonie, z Darrellem. Mo偶emy by膰 raczej spokojni o bezpiecze艅stwo

tej

dw贸jki.

- Dzi臋kuj臋, Bob - powiedzia艂 Hood i podni贸s艂 wzrok. - Kiedy cia艂o Marthy

znajdzie

si臋 ju偶 w ambasadzie, natychmiast zostanie odtransportowane do kraju.

Nabo偶e艅stwo 偶a艂obne

w ko艣ciele baptyst贸w w Arlington odb臋dzie si臋 w 艣rod臋 o dziesi膮tej.

Carol Lanning mocno zacisn臋艂a powieki. Herbert zerkn膮艂 na swoje d艂onie. Gdyby

nie

coroczne seminaria psychologiczne organizowane przez Centrum, teraz zapewne

wyci膮gn膮艂by

r臋k臋 i przytuli艂 do siebie podsekretarz stanu. Wiedzia艂 jednak, 偶e co najwy偶ej

powinien

zapyta膰, czy jej czego艣 nie potrzeba.

Uprzedzi艂 go Hood.

- Pani Lanning, mo偶e wody?

Podsekretarz otworzy艂a oczy.

- Nie, dzi臋kuj臋. Dam sobie z tym rad臋. Musz臋, jak my wszyscy.

W jej g艂osie pojawi艂a si臋 jaka艣 zaskakuj膮ca twardo艣膰, a kiedy Herbert zerkn膮艂

spod

oka na twarz, zobaczy艂, 偶e je艣li Carol Lanning czego艣 chcia艂a, to raczej nie

wody, ale krwi. To

tak偶e potrafi艂 zrozumie膰. Po wybuchu w Bejrucie mia艂 czasami wra偶enie, 偶e got贸w

by艂by

zrzuci膰 bomb臋 atomow膮 na to miasto, gdyby tylko by艂 pewny, 偶e dopadnie w ten

spos贸b

morderc贸w 偶ony.

Hood zerkn膮艂 na zegarek.

- Za pi臋膰 minut ma dzwoni膰 Darrell. Ron, jak s膮dzisz, czy Aideen posiada

dostateczne

kwalifikacje, aby zast膮pi膰 Marth臋?

Herbert zerkn膮艂 na Plummera, kt贸ry nachyli艂 si臋 nad sto艂em. By艂 niskim m臋偶czyzn膮

o

przerzedzonych br膮zowych w艂osach i du偶ych oczach. Na orlim nosie stercza艂y grube

okulary

w ciemnoszarej oprawce. Jego popielaty garnitur domaga艂 si臋 wizyty w pralni,

buty dawno

nie widzia艂y pasty. Herbert nie mia艂 zbyt wielu kontakt贸w z dawnym analitykiem

CIA do

spraw Europy Zachodniej, ale ten musia艂 by膰 dobry, albowiem kto艣 tak lekcewa偶膮cy

wygl膮d

zewn臋trzny liczy膰 m贸g艂 jedynie na talent. Poza tym z wywiadu, kt贸ry Liz Gordon

przeprowadzi艂a z Plummerem, zanim zosta艂 przyj臋ty do Centrum, Herbert wiedzia艂,

偶e

tamten, podobnie jak on, nie znosi艂 obecnego dyrektora CIA. Dla Herberta by艂a to

ju偶

zupe艂nie niez艂a rekomendacja.

- Trudno mi powiedzie膰, w jakim stanie psychicznym jest teraz Aideen - Plummer

lekko sk艂oni艂 si臋 w kierunku Liz Gordon - ale je艣li chodzi o wszystkie pozosta艂e

kwestie, to

my艣l臋, 偶e ca艂kowicie nadaje si臋 do realizacji tego zadania.

- Z akt wynika, 偶e nie ma zbyt wiele do艣wiadcze艅 w dyplomacji - zauwa偶y艂a Carol.

- To prawda - zgodzi艂 si臋 Plummer. - Metody pani Marley s膮 mniej subtelne ni偶

Marthy. Tylko 偶e teraz mo偶e tego nam w艂a艣nie potrzeba.

- Brzmi to interesuj膮co - powiedzia艂 Herbert i spojrza艂 na Hooda. - Czy to

oznacza, 偶e

zdecydowa艂e艣 si臋 na kontynuacj臋 misji?

- Podejm臋 decyzj臋 po rozmowie z Darrellem - odpar艂 zapytany - ale raczej

sk艂aniam

si臋 do takiego rozwi膮zania.

- Dlaczego? - odezwa艂a si臋 Liz Gordon.

Herbert nie by艂 pewien, czy jest to czysta ciekawo艣膰, czy r贸wnie偶 i sprzeciw.

Liz

potrafi艂a by膰 natarczywa.

- Nie wiem, czy mamy w og贸le jaki艣 wyb贸r - odpar艂 Hood. - Je艣li strza艂y pad艂y

przypadkowo, czego nie mo偶emy ca艂kowicie wykluczy膰, jako 偶e Aideen ocala艂a, a

drug膮

ofiar膮 zosta艂 przypadkowy przechodzie艅, wtedy jest to wydarzenie tragiczne, ale

nie

wymierzone w nasze rozmowy i nie wida膰 powodu, dla kt贸rego mieliby艣my z nich

zrezygnowa膰. Je艣li za艣 Martha zosta艂a zabita z premedytacj膮, wtedy nie wolno nam

si臋

wycofa膰.

- Nikt nie m贸wi o wycofaniu - zauwa偶y艂a Liz - mo偶e jednak zrobi膰 krok wstecz i

dok艂adnie rozejrze膰 si臋 w sytuacji?

- Nasz膮 polityk臋 zagraniczn膮 wyznaczaj膮 decyzje rz膮du, a nie ataki

terrorystyczne -

powiedzia艂a Lanning. - Zgadzam si臋 z panem Hoodem.

- Darrell za艂atwi z Interpolem sprawy bezpiecze艅stwa, 偶eby nic podobnego si臋 nie

powt贸rzy艂o - doda艂 Hood.

- Paul, moje w膮tpliwo艣ci nie s膮 spowodowane przyczynami logistycznymi. Zanim

podejmiesz ostateczn膮 decyzj臋, musisz wzi膮膰 pod uwag臋 pewn膮 okoliczno艣膰.

- Jak膮?

- W tej chwili Aideen wychodzi najpewniej z szoku, kt贸ry by艂 pierwsz膮 reakcj膮,

ale

teraz nast膮pi reakcja przeciwna: gwa艂townie wzro艣nie we krwi ilo艣膰 hormon贸w kory

nadnerczy, co sprawi, 偶e Aideen b臋dzie nies艂ychanie na艂adowana.

- To raczej dobrze, prawda? - zauwa偶y艂 Herbert.

- Raczej nie - ch艂odno odpar艂a Liz. - B臋dzie szuka艂a sposobu na wyzwolenie tych

dodatkowych zapas贸w energii. Je艣li dot膮d by艂a ma艂o dyplomatyczna, to teraz mo偶e

okaza膰 si臋

rakiet膮, kt贸ra nie reaguje na sygna艂y z ziemi. Ale to jeszcze nie wszystko.

- Tak? - spyta艂 Hood.

Liz pochyli艂a si臋 w kierunku s艂uchaj膮cych.

- Aideen wysz艂a bez 偶adnych szk贸d z ataku, w kt贸rym poleg艂a jej towarzyszka. Ma

teraz poczucie winy, a tak偶e pragnie za wszelk膮 cen臋 doprowadzi膰 misj臋 do ko艅ca.

Nie b臋dzie

mog艂a spa膰, nie b臋dzie pami臋ta膰 o jedzeniu. A w takim stanie poci膮gnie nied艂ugo.

- Co to znaczy "nied艂ugo"? - spyta艂 Herbert

- Dwa, trzy dni, w zale偶no艣ci od organizmu. Potem przychodzi faza psychicznego i

fizycznego za艂amania. Je艣li do tego dopu艣cimy, jest spora szansa, 偶e dziewczyna

b臋dzie

musia艂a uda膰 si臋 na d艂ugi czas do miejsca spokojnego odosobnienia.

- Jak spora? - nastawa艂 Herbert

- Sze艣膰dziesi膮t procent.

W tej samej chwili odezwa艂 si臋 telefon.

Hood si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋. Jego sekretarz, "Pluskwa" Benett oznajmi艂, 偶e dzwoni

McCaskey. Hood prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik.

Herbert wygodniej usadowi艂 si臋 w fotelu. Jeszcze niedawno takie po艂膮czenie nie

by艂oby mo偶liwe, ale miejscowy geniusz techniczny, Matt Stoll, zaprojektowa艂

cyfrowe

urz膮dzenie szyfruj膮ce, kt贸re w艂膮czone pomi臋dzy aparat telefoniczny a sie膰

sprawia艂o, 偶e w

niej pojawia艂y si臋 tylko niezrozumia艂e, chaotyczne trzaski, ale z ma艂ego

g艂o艣nika po stronie

McCaskeya p艂yn臋艂y d藕wi臋ki klarowne i zrozumia艂e.

- Dobry wiecz贸r, Darrell - powiedzia艂 Hood. - S艂uchamy ci臋 z g艂o艣nika.

- Kto jest jeszcze opr贸cz ciebie?

Hood wymieni艂 zebranych.

- Wszyscy jeste艣my poruszeni - doda艂. Na kr贸ciutk膮 chwil臋 przygryz艂 wargi, ale

zaraz

spyta艂 zupe艂nie beznami臋tnie: - Jak si臋 czujecie oboje? Czy potrzebujecie

czego艣?

- Nie ma co owija膰 w bawe艂n臋: jeste艣my wstrz膮艣ni臋ci tym, co si臋 sta艂o, ale

mo偶emy

funkcjonowa膰 jak zawsze. M贸wi膮c szczerze, Aideen wydaje si臋 w bardzo wojowniczym

nastroju. Liz pokiwa艂a g艂ow膮 i potoczy艂a wzrokiem po zebranych.

- Jak to si臋 przejawia? - spyta艂 Hood.

- Dosy膰 wyra藕nie powiedzia艂a senorowi Serradorowi, co s膮dzi o jego postawie, a

nie

by艂a to opinia pochlebna. Natychmiast j膮 skarci艂em, ale musz臋 przyzna膰, 偶e by艂em

z niej

bardzo rad. Panu pos艂owi ca艂kowicie si臋 to nale偶a艂o.

- Czy Aideen jest w pobli偶u?

- Nie. Jest teraz u siebie w pokoju i razem z panem Gawalem, zast臋pc膮 naszego

ambasadora, telefonicznie omawiaj膮 z moim przyjacielem z Interpolu, Luisem,

艣rodki

bezpiecze艅stwa, jakie trzeba b臋dzie podj膮膰, gdyby zapad艂a decyzja, 偶e zostajemy

w Madrycie.

Jak powiedzia艂em, jest troch臋 podekscytowana, wi臋c chcia艂em, 偶eby troch臋

och艂on臋艂a, ale z

drugiej strony - 偶eby nie czu艂a si臋 odsuni臋ta od sprawy.

- Bardzo rozs膮dnie - pochwali艂 Hood. - Darrell, powiedz szczerze, jeste艣 w tej

chwili

w nastroju do rozmowy?

- S膮 rzeczy, kt贸re trzeba za艂atwi膰 niezale偶nie od samopoczucia. Przypuszczam

zreszt膮,

偶e najgorsze czeka mnie dopiero wtedy, kiedy wszystko tutaj si臋 zako艅czy.

Herbert pokiwa艂 w zamy艣leniu g艂ow膮; by膰 mo偶e McCaskey nawet nie wiedzia艂, jak

wiele ma racji.

- Dobrze - powiedzia艂 Hood. - S艂uchaj, przed chwil膮 w艂a艣nie rozmawiali艣my o tym,

co

dalej z misj膮. Powiedz, co sam s膮dzisz na ten temat, a tak偶e wyja艣nij, co to za

sprawa z

Serradorem.

- Opowiada艂bym si臋 za tym, 偶eby艣my tutaj zostali i kontynuowali zadanie, tyle 偶e

nie

tylko nasza opinia si臋 liczy. Wr贸cili艣my niedawno z rozmowy z Serradorem, kt贸ry

bez

ogr贸dek oznajmi艂, 偶e nie chce w tej chwili dalszych kontakt贸w.

- Dlaczego? - spyta艂 Hood.

- Panikarz? - zasugerowa艂 Herbert.

- Widzisz, Bob, moim zdaniem to co艣 wi臋cej ni偶 strach - odpar艂 McCaskey. -

Serrador

o艣wiadczy艂, 偶e zanim zdecyduje, czy b臋dzie chcia艂 jeszcze naszej pomocy, musi

porozmawia膰

z prowadz膮cymi 艣ledztwo oraz innymi deputowanymi. Ale do艣wiadczenie agenta

podszeptuje

mi, 偶e tak tylko m贸wi艂. Podobnego zdania jest zreszt膮 Aideen. W rzeczywisto艣ci

chcia艂,

偶eby艣my przestali si臋 interesowa膰 spraw膮.

- Darrell, tutaj Ron Plummer. Przecie偶 to w艂a艣nie Serrador zasugerowa艂 takie

rozwi膮zanie ambasadorowi Neville'owi. Jak膮 m贸g艂by mie膰 korzy艣膰 z zerwania

kontakt贸w?

- Zerwania? - mrukn膮艂 Herbert. - Sukinsyn nawet ich nie nawi膮za艂.

Hood podni贸s艂 r臋k臋, uciszaj膮c szefa wywiadu.

- Jak膮 korzy艣膰, tego nie wiem, ale, m贸wi膮c prawd臋, pomy艣la艂em dok艂adnie to samo,

co Bob. Bo to by艂 tw贸j g艂os, Bob, prawda?

- M贸w dalej.

- Od chwili kiedy Neville, odpowiadaj膮c na pro艣b臋 Serradora, skontaktowa艂 go z

Marth膮, ten tylko z ni膮 by艂 got贸w wsp贸艂dzia艂a膰. Teraz, gdy j膮 zamordowano, nie

chce

rozmawia膰 z nikim innym. Wynika z tego jasny wniosek, 偶e kto艣, kto ma wgl膮d w

poczynania

Serradora i w jego kalendarz, zabi艂 Marth臋, aby pose艂 da艂 sobie spok贸j ze swoimi

planami.

- A tak偶e, aby uciszy膰 ka偶dego, kto my艣li podobnie jak on - dorzuci艂 Plummer.

- Tak - zgodzi艂 si臋 McCaskey. - Ponadto, 艣mier膰 Marthy ma by膰 ostrze偶eniem dla

naszych dyplomat贸w, 偶eby nie mieszali si臋 w hiszpa艅skie sprawy. Nie mog臋 si臋

jednak

pozby膰 wra偶enia, 偶e komu艣 chodzi o to, aby艣my tak w艂a艣nie sobie my艣leli, a

prawdziwy

pow贸d zamachu jest inny.

- Panie McCaskey, tu Carol Lanning z Departamentu Stanu. Nie jestem jeszcze

zorientowana we wszystkich aspektach sytuacji. Od jakich to spraw kto艣 chce

trzyma膰 z dala

naszych dyplomat贸w?

- Poczekaj, Darrell, ja odpowiem - odezwa艂 si臋 Hood i spojrza艂 na Lanning. - Wie

pani, 偶e od kilku miesi臋cy mno偶膮 si臋 w Hiszpanii r贸偶nego rodzaju niepokoje.

- Tak, wiem o tym z codziennych raport贸w, ale zdawa艂o mi si臋, 偶e chodzi jedynie

o to,

偶e separaty艣ci baskijscy atakuj膮 antyseparatyst贸w.

- Bo tylko tyle przedostaje si臋 do wiadomo艣ci publicznej - powiedzia艂 Hood. -

Trzeba

pani wiedzie膰, 偶e przyw贸dcy hiszpa艅scy robi膮, co mog膮, aby nie dopu艣ci膰 do

upowszechnienia informacji o terrorystycznych atakach na cz艂onk贸w najwi臋kszych

grup

etnicznych. Ann, poinformuj nas o tym dok艂adniej.

Smuk艂a, atrakcyjna brunetka, kiwn臋艂a g艂ow膮, ale uwagi Herberta nie usz艂o

przeci膮g艂e

spojrzenie, jakim obdarzy艂a Hooda. Zauwa偶y艂 je pewnie tak偶e Paul.

- Rz膮d hiszpa艅ski do艂o偶y艂 wiele stara艅, aby informacje nie przedosta艂y si臋 do

prasy,

radia ani telewizji - powiedzia艂a Ann Farris.

- Jak mu si臋 to uda艂o? - spyta艂 z niedowierzaniem Herbert. - Przecie偶 ci 艂owcy

sensacji

s膮 jeszcze gorsi od naszych waszyngto艅skich s臋p贸w.

- Sporo zap艂acili - oznajmi艂a Farris. - Wiem o co najmniej trzech wydarzeniach,

kt贸re

zosta艂y przemilczane. Spalono katalo艅skie wydawnictwo, kt贸re opublikowa艂o

powie艣膰

o艣mieszaj膮c膮 Kastylijczyk贸w. W Segovii w Kastylii napadni臋to na wychodz膮cy z

ko艣cio艂a

orszak 艣lubny Andaluzyjczyk贸w. Jeden z charyzmatycznych przyw贸dc贸w baskijskiego

ruchu

antyseparatystycznego zosta艂 zamordowany w szpitalu przez Bask贸w-separatyst贸w.

- Jakby kto艣 w r贸偶nych miejscach podk艂ada艂 ogie艅 - mrukn膮艂 Plummer.

- Mhm - mrukn膮艂 Hood. - A偶 nagle powieje wiatr i sp艂onie ca艂y las.

- I w艂a艣nie dlatego postarano si臋 uciszy膰 lokalnych dziennikarzy - ci膮gn臋艂a Ann

- a

zagranicznych w og贸le nie dopuszczono do 偶adnych informacji. UPI, ABC, "Times",

"Washington Post" protestowa艂y, sk艂ada艂y skargi i nic to nie pomog艂o. Taki stan

utrzymuje si臋

od ponad miesi膮ca.

- Nasz udzia艂 w sprawie hiszpa艅skiej rozpocz膮艂 si臋 trzy tygodnie temu - ci膮gn膮艂

Hood.

- Pose艂 Serrador w najwi臋kszym sekrecie z艂o偶y艂 wizyt臋 w ambasadzie Neville'owi i

poinformowa艂, 偶e znalaz艂 si臋 na czele zawi膮zanej w艂a艣nie komisji, kt贸ra ma

zbada膰 藕r贸d艂a

owych nasilaj膮cych si臋 wa艣ni etnicznych. Oznajmi艂, 偶e opr贸cz wypadk贸w

wspomnianych

przez Ann, w ci膮gu ostatnich czterech miesi臋cy zamordowano kilkunastu przyw贸dc贸w

poszczeg贸lnych grup narodowo艣ciowych. Prosi艂 o pomoc w dochodzeniu. Poprzez

pani膮, pani

Lanning, pro艣ba dotar艂a do nas i - do Marthy.

Hood nagle urwa艂 i spu艣ci艂 wzrok.

- B膮d藕 艂askaw nie zapomina膰 - odezwa艂 si臋 Herbert - 偶e to senor Serrador

zasugerowa艂

Marth臋 jako nasz膮 wys艂anniczk臋, a ona a偶 si臋 pali艂a do tej roboty. Wi臋c nie

bierz teraz ca艂ej

odpowiedzialno艣ci na siebie.

- 艢wi臋ta racja - popar艂a go Ann Farris.

Hood spojrza艂 na nich, wolno pokiwa艂 g艂ow膮 i znowu przeni贸s艂 wzrok na Carol

Lanning.

- Tak to si臋 zacz臋艂o

- Czego chc膮 te grupy? - spyta艂a Lanning. - Autonomii?

- Niekt贸re - powiedzia艂 Hood, odwracaj膮c si臋 jednocze艣nie do monitora i

wybieraj膮c

plik Hiszpanii. - Zdaniem Serradora dwa problemy s膮 najpowa偶niejsze. Po

pierwsze, konflikt

wewn膮trzbaskijski. Pomi臋dzy Baskami, stanowi膮cymi dwa procent ludno艣ci

Hiszpanii, toczy

si臋 ostra walka. Ich zdecydowana wi臋kszo艣膰 nie chce si臋 odrywa膰 od Hiszpanii,

jaka艣 jedna

dziesi膮ta to separaty艣ci.

- Dwie dziesi膮te procenta ca艂ej populacji. To niedu偶o - zauwa偶y艂a Lanning.

- Zgoda - kiwn膮艂 g艂ow膮 Hood. - Ale jest jeszcze zadawniony problem

Kastylijczyk贸w,

kt贸rzy zamieszkuj膮 艣rodkow膮 i p贸艂nocn膮 cz臋艣膰 kraju, a stanowi膮 sze艣膰dziesi膮t dwa

procent

ca艂ej ludno艣ci. S膮 przekonani, 偶e tylko oni s膮 prawdziwymi Hiszpanami.

- A inni to jedynie przyb艂臋dy - mrukn膮艂 Herbert.

- W艂a艣nie. Serrador twierdzi, 偶e Kastylijczycy zacz臋li zbroi膰 secesjonist贸w

baskijskich, aby przy ich u偶yciu rozpocz膮膰 proces odrywania si臋 mniejszo艣ci

etnicznych.

Najpierw Baskowie, potem przyjdzie kolej na Galicjan, Katalo艅czyk贸w i

Andaluzyjczyk贸w.

Do Serradora zacz臋艂y dociera膰 informacje, 偶e inne grupy zaczynaj膮 rozmawia膰 o

wsp贸lnej

politycznej, a mo偶e i militarnej akcji przeciw Kastylijczykom.

- Problem nie jest tylko 艣ci艣le hiszpa艅ski - odezwa艂 si臋 McCaskey. - Moi znajomi

z

Interpolu powiadaj膮, 偶e z kolei Francuzi pomagaj膮 antyseparatystom baskijskim,

nie chc膮

bowiem, 偶eby radykalne has艂a zosta艂y podchwycone przez ich w艂asnych Bask贸w.

- Czy to powa偶na gro藕ba? - spyta艂 Herbert.

- Tak - odpar艂 McCaskey. - Przez ca艂膮 drug膮 po艂ow臋 lat sze艣膰dziesi膮tych, a偶 do

po艂owy nast臋pnego dziesi臋ciolecia 膰wier膰 miliona Bask贸w francuskich pomaga艂o

Baskom w

Hiszpanii broni膰 si臋 przed represjami genera艂a Franco. Zwi膮zek pomi臋dzy nimi

jest tak silny,

偶e po prostu m贸wi膮 o p贸艂nocnej i po艂udniowej Baskonii.

- Serrador chcia艂 zatem, aby艣my pomogli 艣ledzi膰 poczynania Bask贸w i

Kastylijczyk贸w - m贸wi艂 dalej Hood. - Ale na dodatek s膮 jeszcze Katalo艅czycy,

kt贸rzy tak偶e

mieszkaj膮 w 艣rodkowej i p贸艂nocnej Hiszpanii, stanowi膮 szesna艣cie procent

populacji, a

wyr贸偶niaj膮 si臋 bogactwem i, co za tym idzie, wp艂ywami. Znaczna cz臋艣膰 ich

podatk贸w

zu偶ywana jest na pomoc innym mniejszo艣ciom, zw艂aszcza Andaluzyjczykom z

po艂udnia.

Byliby bardzo zadowoleni, gdyby uwolnili si臋 od tych grup.

- A je艣li to pragnienie jest na tyle silne, 偶e mogliby spr贸bowa膰 im w tym pom贸c?

- powiedzia艂a w zamy艣leniu Lanning.

- Niszcz膮c fizycznie? - spyta艂 Hood.

Lanning wzruszy艂a ramionami.

- Czasami wystarczy paru krzykaczy, aby podsyci膰 podejrzliwo艣膰 i nienawi艣膰.

- Ludzie na jachcie byli Katalo艅czykami - przypomnia艂 McCaskey.

- A Katalo艅czycy zawsze mieli ci膮gotki separatystyczne - dorzuci艂a Lanning. -

Sze艣膰dziesi膮t lat temu to oni najbardziej parli do wojny domowej.

- To prawda - odezwa艂 si臋 Plummer - ale obecna sytuacja nie powinna ich sk艂ania膰

do

przemocy fizycznej.

- My艣l臋 podobnie jak Ron - przyzna艂 Hood. - Katalo艅czykom 艂atwiej by艂oby

wywiera膰

presj臋 ekonomiczn膮.

- Zobaczymy, co jeszcze wyka偶膮 badania wraku jachtu - powiedzia艂 Herbert. Hood

pokiwa艂 g艂ow膮 i zerkn膮艂 na monitor.

- No i s膮 Andaluzyjczycy. To jakie艣 dwana艣cie procent populacji, kt贸re poprze

ka偶d膮

dominuj膮c膮 grup臋 z racji swej ekonomicznej zale偶no艣ci. Galiczyjczycy to osiem

procent,

ludno艣膰 wiejska, tradycyjnie niezale偶na, niech臋tna wik艂aniu si臋 w jakiekolwiek

wa艣nie.

- Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e to bardzo skomplikowana i potencjalnie wybuchowa

sytuacja - rzek艂a Lanning - i z ca艂膮 pewno艣ci膮 mog臋 zrozumie膰 intencje tych,

kt贸rzy woleli

ukry膰 bulwersuj膮ce wiadomo艣ci, natomiast nadal jest dla mnie niejasne, dlaczego

Serrador

nalega艂 na kontakty w艂a艣nie z Marth膮?

- Po pierwsze, ceni艂 jej znajomo艣膰 Hiszpanii i j臋zyka - odpar艂 Hood - po drugie,

odpowiada艂 mu fakt, 偶e tak偶e ona nale偶a艂a do rasowej mniejszo艣ci. Uwa偶a艂, 偶e

mo偶e polega膰

na jej dyskrecji i wyczuciu wszystkich niuans贸w.

- Jasne - wtr膮ci艂 si臋 Herbert - ale by艂a tak偶e wymarzonym wprost celem ataku dla

jednego z tych ugrupowa艅.

Spojrzenia wszystkich skierowa艂y si臋 na Boba.

- M贸w ja艣niej - poleci艂 Hood.

- Ujm臋 to dosadnie: Katalo艅czycy to m臋scy szowini艣ci, kt贸rzy nienawidz膮

Murzyn贸w,

a niech臋膰 ta si臋ga jeszcze walk z Maurami sprzed dziewi臋ciu stuleci. Je艣li

przeto kto艣 chcia艂

mie膰 ich po swojej stronie - a komu nie zale偶a艂oby na ich pieni膮dzach - na

ofiar臋 wybra艂by

Murzynk臋.

Przez chwil臋 w pokoju zapanowa艂a cisza.

- To troch臋 jak si臋ganie lew膮 r臋k膮 do prawego ucha, czy偶 nie? - spyta艂a Lanning.

- Widzia艂em ju偶 bardziej skomplikowane kombinacje - odrzek艂 szef wywiadu

Centrum. - Niestety, ilekro膰 wyja艣nienia jakiego艣 problemu szukam w brudach

natury

ludzkiej, rzadko si臋 myl臋.

- Kim jest z pochodzenia Serrador? - zainteresowa艂 si臋 Mike Rodgers.

- Baskiem, panie generale - odpar艂 z g艂o艣nik贸w McCaskey - ale nie bra艂 udzia艂u w

偶adnych akcjach secesyjnych, sprawdzili艣my dok艂adnie. Przeciwnie, zawsze si臋

sprzeciwia艂

wszelkim takim inicjatywom.

- Mo偶e by膰 wtyczk膮 - mrukn臋艂a Lanning. - Najgro藕niejszy szpieg sowiecki, jakiego

mieli艣my w departamencie, urodzi艂 si臋 w Darien w Connecticut, w rodzinie bia艂ych

rasist贸w i

g艂osowa艂 na Barry'ego Goldwatera.

- Widz臋, 偶e podejrzliwo艣膰 nie jest cech膮 wy艂膮cznie ludzi z Centrum - zakpi艂

Herbert.

Lanning nie zareagowa艂a i nadal wpatrywa艂a si臋 w Hooda.

- Im wi臋cej my艣l臋 nad sugesti膮 pana Herberta, tym bardziej jestem zaniepokojona.

Bywa艂y ju偶 i przedtem sytuacje, 偶e kto艣 wykorzystywa艂 USA do rozgrywania w艂asnej

partii.

Przyjmijmy na chwil臋, 偶e teraz jest podobnie, i 偶e Martha zosta艂a zwabiona do

Hiszpanii, aby

z jakich艣 przyczyn wykona膰 na niej wyrok. Wyja艣ni膰 to b臋dziemy mogli tylko

wtedy, kiedy

zagwarantuje si臋 nam dost臋p do wszystkich ustale艅 艣ledztwa. Czy mamy takie

gwarancje,

panie McCaskey?

- Nie liczy艂bym na to - odrzek艂 zapytany. - Serrador obieca艂 wprawdzie, 偶e nam

to

zapewni, ale nast臋pnie kaza艂 nas odwie藕膰 do hotelu i od tego czasu nie

s艂yszeli艣my od niego

ani s艂owa.

- Historia dowodzi, 偶e Hiszpanie nie maj膮 nic przeciwko zakamuflowanym

poczynaniom - zauwa偶y艂 Herbert. - Podczas II wojny oficjalnie zachowali

neutralno艣膰,

zarazem jednak dostarczali Niemcom bro艅, a ze Szwajcarii wysy艂ali do Portugalii

transporty z

nazistowskimi 艂upami. Robili to w nadziei na przysz艂e korzy艣ci, do kt贸rych na

szcz臋艣cie nie

dosz艂o.

- To polityka Franco - sprzeciwi艂 si臋 Plummer - jeden dyktator wyrz膮dza艂

przys艂ug臋

drugiemu. Nie mo偶na tego uog贸lnia膰 na wszystkich Hiszpan贸w.

- Oczywi艣cie - przyzna艂 Herbert - ale mnie chodzi o ludzi w艂adzy, a tu niewiele

si臋

zmienia. W latach osiemdziesi膮tych minister obrony nawi膮za艂 kontakt z

przemytnikami

narkotyk贸w, aby zleci膰 im zamordowanie baskijskich separatyst贸w. Bro艅 na t臋

akcj臋 rz膮d

kupi艂 w Afryce Po艂udniowej i zosta艂a potem w r臋kach zamachowc贸w. Tutaj trzeba

zachowywa膰 najwy偶sz膮 ostro偶no艣膰.

Hood uni贸s艂 obie d艂onie.

- Odchodzimy od tematu. Darrell, na razie odk艂adam na bok spraw臋 Serradora i

jego

motyw贸w. Chc臋 si臋 dowiedzie膰, kto zabi艂 Marth臋 i dlaczego. Mike - Hood spojrza艂

w

kierunku Rodgersa - to ty zatrudni艂e艣 Aideen. Czym si臋 kierowa艂e艣?

Rodgers nadal sta艂 za krzes艂em Carol Lanning. Po艂o偶y艂 teraz r臋ce na oparciu i

rzek艂: -

Potrafi艂a sobie radzi膰 z naprawd臋 bezwzgl臋dnymi handlarzami narkotyk贸w w Mexico

City.

Jest twarda.

- Widz臋, do czego zmierzasz, Paul - wtr膮ci艂a si臋 Liz - i musz臋 ci臋 przestrzec.

Aideen

znalaz艂a si臋 teraz pod wielk膮 presj膮. Je艣li zacznie realizowa膰 tajn膮,

niebezpieczn膮 misj臋, mo偶e

nie wytrzyma膰 napi臋cia.

- Aczkolwiek z drugiej strony mo偶e w艂a艣nie tego jej potrzeba - zauwa偶y艂 Herbert.

- Masz racj臋, ludzie r贸偶nie reaguj膮 w tych samych sytuacjach. Musimy jednak z

absolutn膮 precyzj膮 oceni膰, do czego jest w tej chwili zdolna, je艣li bowiem

za艂amie si臋 i zawali

spraw臋, nie b臋dzie chodzi艂o tylko o jedn膮 roztrz臋sion膮 osob臋, ale o rzeczy

znacznie

powa偶niejsze.

- Trzeba pami臋ta膰, 偶e wysy艂aj膮c kogo艣 innego tracimy czas - powiedzia艂 Herbert.

- Darrell, s艂ysza艂e艣? - spyta艂 Hood.

- Tak.

- Co s膮dzisz?

- Mike ma racj臋 - odrzek艂 McCaskey. - To dziewczyna naprawd臋 z charakterem.

Trzeba j膮 by艂o wiedzie膰, jak stawia si臋 Serradorowi. Mam wra偶enie, 偶e w艂a艣nie

kto艣 taki jest

tutaj potrzebny. Nie mo偶na te偶 lekcewa偶y膰 ostrze偶e艅 Liz. Je艣li wi臋c nie macie

nic przeciwko

temu, najpierw sam porozmawiam z Aideen, 偶eby si臋 zorientowa膰, w jakim jest

teraz stanie.

Hood popatrzy艂 na psycholog.

- Liz, gdyby艣my postanowili, 偶e Aideen sama kontynuuje misj臋, na co powinien

zwraca膰 uwag臋 Darrell?

- Nadaktywno艣膰, szybka mowa, wy艂amywanie palc贸w, przy艣pieszony oddech, takie

rzeczy. Kluczow膮 spraw膮 jest to, czy potrafi si臋 skoncentrowa膰 na zadaniu i nie

podda膰

wyrzutom sumienia.

- Wszystko jasne, Darrell? - upewni艂 si臋 Hood.

- Tak.

- W porz膮dku. Bob i jego ludzie przyjrz膮 si臋 z tego punktu widzenia wszystkim

informacjom wywiadowczym i je艣li uznaj膮, 偶e co艣 mo偶e by膰 interesuj膮ce dla

ciebie,

natychmiast si臋 o tym dowiesz.

- Ja z kolei musz臋 spotka膰 si臋 tutaj z paroma lud藕mi z Interpolu. Mog膮 si臋

okaza膰

pomocni.

- 艢wietnie - powiedzia艂 Hood. - Co艣 jeszcze?

- Panie Hood - odezwa艂a si臋 Lanning. - To nie jest moja dziedzina, ale mam pewne

pytanie.

- S艂ucham. I prosz臋 m贸wi膰 mi Paul.

Kiwn臋艂a g艂ow膮 i odkaszln臋艂a.

- Czy chodzi panu o informacje, kt贸re mogliby艣my przekaza膰 w艂adzom hiszpa艅skim

czy...

Zawaha艂a si臋.

- S艂ucham.

- ...czy takie, kt贸re pozwol膮 nam pom艣ci膰 艣mier膰 Marthy?

Hood wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez chwil臋, a potem odpar艂:

- I jedno, i drugie.

- Dzi臋kuj臋. - Wsta艂a i wyg艂adzi艂a sukienk臋. - Mia艂am nadziej臋, 偶e nie b臋d臋

jedyna.

7

Poniedzia艂ek, 20.56 - San Sebastian

Zgodnie z oczekiwaniami Adolfo, nikt nie prze偶y艂 eksplozji. Wybuch przewr贸ci艂

jacht

na bok, zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 wyskoczy膰 na pok艂ad. Ci, kt贸rych nie zabi艂a

eksplozja,

poszli na dno. Prze偶y艂 tylko pilot motor贸wki. Adolfo zna艂 go. To Juan Martinez,

jeden z

wyrobnik贸w familia Ramireza, znany ze swego oddania szefowi. Adolfo jednak nie

martwi艂

si臋 ani nim, ani 偶adnym innym cz艂onkiem bandy. Ta bardzo szybko si臋 rozpadnie, a

wtedy

inne familia szybciutko usun膮 si臋 z drogi Genera艂owi. To zabawne, jak ma艂o

znacz膮ca

okazywa艂a si臋 w艂adza, kiedy nagle czyje艣 偶ycie zawis艂o na w艂osku.

W towarzystwie dw贸ch innych kutr贸w, kt贸re znalaz艂y si臋 w pobli偶u, czekali, aby

z艂o偶y膰 zeznania. Kiedy dw贸ch funkcjonariuszy policji portowej wreszcie wesz艂o na

pok艂ad

jego 艂odzi, Adolfo odegra艂 rol臋 cz艂owieka wstrz膮艣ni臋tego i przera偶onego.

Policjanci musieli

do艂o偶y膰 wiele stara艅, aby go uspokoi膰. Wtedy wyja艣ni艂 im, 偶e chcia艂 ju偶 zawraca膰

do portu,

kiedy nast膮pi艂 wybuch. Zobaczy艂 tylko wielk膮 ognist膮 kul臋, a nast臋pnie ton膮cy

wrak i deszcz

od艂amk贸w, kt贸re z sykiem l膮dowa艂y w wodzie. Powiedzia艂, 偶e natychmiast pop艂yn膮艂,

偶eby

zobaczy膰, czy nie da si臋 kogo艣 uratowa膰. Jeden z policjant贸w energicznie

notowa艂, drugi

zadawa艂 pytania. Wydawa艂o si臋, 偶e obaj s膮 bardzo podnieceni faktem, i偶 w ich

porcie zasz艂o

r贸wnie dramatyczne zdarzenie.

Po zapisaniu personali贸w Adolfo, pozwolono mu odp艂yn膮膰. 呕yczy艂 im sukces贸w w

艣ledztwie, potem uda艂 si臋 do ster贸wki i w艂膮czy艂 silnik. Maszyna zakaszla艂a i

kuter ruszy艂 w

kierunku portu.

Z kieszeni spodni wyci膮gn膮艂 jednego z przygotowanych wcze艣niej skr臋t贸w.

Zaci膮gn膮艂

si臋 g艂臋boko, czuj膮c wi臋ksz膮 satysfakcj臋 ni偶 kiedykolwiek dot膮d. Nie by艂o to jego

pierwsze

zadanie. Poprzedniego roku wys艂a艂 do jednej z gazet list eksploduj膮cy w chwili

otwarcia, a

tak偶e pod艂o偶y艂 bomb臋 w samochodzie pewnego reportera telewizyjnego. Obie akcje

zako艅czy艂y si臋 sukcesem. Ta jednak by艂a znacznie wa偶niejsza i powiod艂a si臋

znakomicie, a

przecie偶 przygotowa艂 j膮 i wykona艂 zupe艂nie sam. Tak poleci艂 Genera艂, a mia艂 po

temu dwie

przyczyny. Po pierwsze, gdyby Adolfo zosta艂 schwytany, Sprawa straci艂aby tylko

jednego

偶o艂nierza. Po drugie, gdyby mu si臋 nie uda艂o, Genera艂 wiedzia艂by, kto zawini艂.

Przy tak

skomplikowanym przedsi臋wzi臋ciu nie by艂o miejsca na fuszerki.

Kuter g艂adko mkn膮艂 ku brzegowi; prawa r臋ka Adolfo spoczywa艂a na sterze, lewa

dotyka艂a podniszczonego sznura, kt贸ry uruchamia艂 dzwonek na zewn膮trz ster贸wki.

Ju偶 jako

ma艂y ch艂opiec wyp艂ywa艂 na po艂owy na 艂贸dce ojca. Niski d藕wi臋k dzwonka podczas

mg艂y by艂

jednym z dw贸ch wspomnie艅, kt贸re g艂臋boko wry艂y mu si臋 w pami臋膰. Drug膮 by艂 zapach

portu.

Im bli偶ej brzegu, tym wyra藕niej czu膰 by艂o zapach oceanu. Jego brat, Norberto,

wyja艣ni艂 mu,

偶e wszystkie wonne substancje spychane s膮 ku brzegowi: s贸l, 艣ni臋te ryby, gnij膮ce

wodorosty.

- Wielebny Norberto - westchn膮艂 Adolfo. - Taki uczony, a taki g艂upi.

Starszy brat wst膮pi艂 do zakonu jezuit贸w i nigdy nie marzy艂 o niczym innym.

Siedem

lat temu, po otrzymaniu 艣wi臋ce艅, obj膮艂 tutejsz膮 parafi臋, San Ignatius. Norberto

zna艂 si臋 na

bardzo wielu r贸偶nych sprawach. Parafianie nazywali go "Uczonym". Potrafi艂

wyja艣ni膰,

dlaczego ocean pachnie, zachodz膮ce s艂o艅ce robi si臋 pomara艅czowe, a chmury wydaj膮

si臋

g臋ste, chocia偶 zrobione s膮 z wody. Niestety, Norberto w og贸le nie wyznawa艂 si臋 w

polityce.

Raz wzi膮艂 udzia艂 w demonstracji przeciw w艂adzom, kt贸re w latach osiemdziesi膮tych

finansowa艂y dzia艂alno艣膰 szwadron贸w 艣mierci. Tyle 偶e by艂 to bardziej odruch

humanitarny, ni偶

gest polityczny. Norberto nie zajmowa艂 si臋 te偶 polityk膮 ko艣cio艂a. W og贸le bardzo

niech臋tnie

opuszcza艂 parafi臋. Sam o nic nie prosi艂 ojca genera艂a zakonu, Gonzaleza, a

stawa艂 przed nim

tylko wezwany, co nie zdarza艂o si臋 cz臋sto, dlatego te偶 znajdowa艂 si臋 na szarym

ko艅cu

hierarchii ko艣cielnej.

Adolfo natomiast wprost 偶y艂 polityk膮. Bracia rzadko si臋 spierali, dobrze ze sob膮

偶yj膮c

od lat ch艂opi臋cych, ale ich pogl膮dy polityczne r贸偶ni艂y si臋 diametralnie.

Norberto wierzy艂 w

jedno艣膰 narodu, a kiedy艣 nawet z gorycz膮 powiedzia艂, jaka to wielka szkoda, 偶e

chrze艣cijanie

s膮 podzieleni. Pragn膮艂 by wszyscy "bogobojni Hiszpanie", jak to ujmowa艂, 偶yli w

pokoju.

Adolfo natomiast ani zbytnio nie ufa艂 Bogu, ani nie wierzy艂 w jedno艣膰 Hiszpan贸w.

Gdyby B贸g by艂 wszechmocny, rozumowa艂, 艣wiat wygl膮da艂by inaczej, nie by艂oby w nim

konflikt贸w i n臋dzy. "Hiszpani臋" natomiast nazywano kruch膮 mozaik膮 r贸偶nych

kultur. Zacz臋艂o

si臋 to jeszcze przed narodzinami Chrystusa, kiedy Rzymianie przemoc膮 narzucili

jedno艣膰

Baskom, Iberom, Celtom i Kartagi艅czykom. Nie inaczej by艂o w roku 1469, kiedy za

spraw膮

ma艂偶e艅stwa Ferdynanda II i Izabelli po艂膮czy艂y si臋 ziemie Aragonii i Kastylii. Co

powt贸rzy艂o

si臋 w roku 1939, kiedy po straszliwej wojnie domowej przyw贸dc膮 narodu zosta艂

Francisco

Franco, El Caudillo. I do dzisiaj nic si臋 nie zmieni艂o.

Niezmiennie pozostawa艂o prawd膮, 偶e Kastylijczycy zawsze padali ofiarami owych

konfederacyjnych zap臋d贸w. Byli najwi臋ksz膮 grup膮 etniczn膮 i dlatego si臋 ich bano;

jako

pierwsi byli posy艂ani do walki, to ich przede wszystkim wyzyskiwano. A przecie偶,

gdyby

szuka膰 "prawdziwego" Hiszpana, by艂 nim w艂a艣nie Kastylijczyk, zaradny i ch臋tny do

zabawy.

呕ycie up艂ywa艂o mu na ci臋偶kim trudzie, ale serce pe艂ne by艂o muzyki, mi艂o艣ci i

艣miechu. A

jego ojczyzna, kraina Cyda, to wielkie r贸wniny, gdzie m艂yny i zameczki wskazuj膮

na

lazurowe niebo.

Wchodzi艂 ju偶 do portu ulokowanego poni偶ej wielkiego dziewi臋tnastowiecznego

ratusza, Ayuntamiento. Cieszy艂 si臋, 偶e jest noc, za dnia bowiem z nienawi艣ci膮

patrzy艂 na

witryny sklep贸w z pami膮tkami i tarasy restauracji. To katalo艅skie pieni膮dze

zmieni艂y San

Sebastian z wioski rybackiej w turystyczny kurort.

Adolfo umiej臋tnie lawirowa艂 pomi臋dzy 艂贸dkami. Rybacy cumowali jak najbli偶ej

nabrze偶a, gdy偶 艂atwiej by艂o o roz艂adunek, ale tury艣ci rzucali kotwice, gdzie im

si臋 偶ywnie

spodoba艂o, a do brzegu dop艂ywali na pontonach. Wszystkie te jachty i jachciki

codziennie

przypomina艂y, 偶e bogacze za nic sobie maj膮 problemy ludzi, kt贸rzy musz膮 zarabia膰

na 偶ycie.

Co obchodzi艂y magnat贸w katalo艅skich czy turyst贸w, kt贸rych zwabiano tutaj, aby

nabijali

kabz臋 w艂a艣cicielom hoteli i restauracji, k艂opoty ubogich rybak贸w?

Zacumowa艂 w tym samym miejscu co zwykle. Potem zarzuci艂 brezentowy worek na

rami臋 i zacz膮艂 przeciska膰 si臋 mi臋dzy turystami i miejscowymi, kt贸rych 艣ci膮gn膮艂

na przysta艅

odg艂os eksplozji. Kilku znajomych, widz膮c, 偶e przyp艂yn膮艂 od zatoki, zatrzymywa艂o

go i

pyta艂o, co si臋 sta艂o, ale on tylko wzrusza艂 ramionami i kr臋ci艂 w milczeniu

g艂ow膮. Nigdy nie

nale偶a艂o wdawa膰 si臋 w pogaw臋dki po wykonaniu zadania. Zawsze istnia艂a mo偶liwo艣膰,

偶e

znienacka, chc膮c si臋 popisa膰 wiedz膮, cz艂owiek powie co艣 na swoj膮 zgub臋.

Ulica doprowadzi艂a go do zamkni臋tego dla pojazd贸w parku Monte Urgull.

Znajdowa艂y si臋 tutaj stare mury z nieszkodliwymi ju偶 armatami, a tak偶e cmentarz

偶o艂nierzy

angielskich, kt贸rzy pod wodz膮 Wellingtona walczyli w 1812 roku przeciw Francji.

Jako

ch艂opiec Adolfo lubi艂 si臋 tutaj bawi膰, ale wtedy by艂y to jeszcze zaro艣ni臋te

zielskiem ruiny, a

nie historyczny zabytek. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e jest kawalerzyst膮, ale za

przeciwnik贸w ma nie

Francuz贸w, lecz "bastardos z Madrytu", jak ich nazywa艂. Tych, kt贸rzy

przedwcze艣nie

wp臋dzili jego ojca do grobu. Nienasyconych eksporter贸w, kt贸rzy ryby kupowali na

tony, aby

je rozsy艂a膰 po ca艂ym 艣wiecie, i zmuszali rybak贸w do szale艅czych po艂ow贸w,

absolutnie nie

troszcz膮c si臋 o ekologiczn膮 r贸wnowag臋 w贸d. 艁ap贸wki zapewnia艂y to, 偶e w艂adze

lokalne nie

b臋d膮 w niczym przeszkadza膰. A tamci my艣leli tylko o tym, jak wykorzysta膰

zwi臋kszony

popyt na rybie mi臋so w Europie i Ameryce P贸艂nocnej. W po艂owie lat

siedemdziesi膮tych na

rynku zacz臋li dominowa膰 japo艅scy rybacy, sko艅czy艂a si臋 rabunkowa gospodarka w贸d

przybrze偶nych i szale艅cza konkurencja zbijaj膮ca ceny, ale dla ojca by艂o ju偶 za

p贸藕no. Umar艂

w 1976 roku, a kilka miesi臋cy p贸藕niej w jego 艣lady posz艂a matka. Odt膮d nie mia艂

ju偶 na

艣wiecie nikogo bliskiego, opr贸cz Norberto.

No i Genera艂a.

Wyszed艂 z parku ko艂o muzeum San Telmo, kt贸re mie艣ci艂o si臋 w dawnym klasztorze

dominikan贸w, i szybkim, ra藕nym krokiem min膮艂 ciemn膮 i spokojn膮 Calle Okendo.

S艂ycha膰

by艂o bicie fal o brzeg i st艂umione d藕wi臋ki telewizji dobywaj膮ce si臋 z otwartych

okien.

Ma艂e mieszkanko Adolfo znajdowa艂o si臋 przy bocznej uliczce na pierwszym pi臋trze

podniszczonego domu. Drzwi by艂y o dziwo otwarte, uchyli艂 je wi臋c z najwy偶sz膮

ostro偶no艣ci膮.

Kto艣 od Genera艂a czy policja?

Okaza艂o si臋, 偶e 偶adne z tych przypuszcze艅 nie by艂o s艂uszne; Adolfo odpr臋偶y艂 si臋,

widz膮c rozci膮gni臋tego na 艂贸偶ku brata, kt贸ry odk艂ada艂 w艂a艣nie na bok "Diatryby"

Epikteta.

- Dobry wiecz贸r, Dolfo - pozdrowi艂 go Norberto i usiad艂, a spr臋偶yny 艂贸偶ka

zaskrzypia艂y pod nim. Ksi膮dz by艂 odrobin臋 wy偶szy i ci臋偶szy od swojego brata. By艂

brunetem,

zza okular贸w bez oprawek 艂agodnie spogl膮da艂y br膮zowe oczy. Sk贸ra, nie wystawiona

tak na

s艂o艅ce i wiatr jak u Adolfo, by艂a bledsza i g艂adsza.

- Dobry wiecz贸r, Norberto - odrzek艂 Adolfo. - Co za przyjemna niespodzianka.

Po艂o偶y艂 worek na ma艂ym stoliku kuchennym i 艣ci膮gn膮艂 sweter. Z otwartego okna

ci膮gn膮艂 mi艂y powiew.

- Dawno nie widzieli艣my si臋, to pomy艣la艂em, 偶e przyjd臋 - powiedzia艂 Norberto.

Spojrza艂 na zegarek stoj膮cy na kuchennej szafce. - W p贸艂 do dwunastej. P贸藕no

jako艣 wracasz.

Adolfo kiwn膮艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 wyci膮ga膰 z worka brudne ubrania.

- W zatoce by艂 wypadek, jacht wylecia艂 w powietrze. Przes艂uchiwa艂a mnie policja.

- Ach, tak. - Norberto wsta艂. - S艂ysza艂em huk i zastanawia艂em si臋, co to

takiego. S膮

ofiary?

- Tak - odpowiedzia艂 Adolfo. - Zgin臋li jacy艣 ludzie.

Do tego si臋 ograniczy艂. Norberto wiedzia艂, 偶e jego brat interesuje si臋 polityk膮,

ale nie

mia艂 poj臋cia o zwi膮zkach z Genera艂em i jego grup膮. Adolfo wola艂, 偶eby tak

pozosta艂o.

- St膮d, z San Sebastian?

- Nie wiem. Przyjecha艂a policja, powiedzia艂em, co widzia艂em, i wr贸ci艂em do

portu.

M贸wi膮c to, zacz膮艂 rozwiesza膰 mokre ubranie na sznurku w oknie. Na 艂贸dk臋 zawsze

bra艂 co艣 na zapas, 偶eby m贸g艂 si臋 przebra膰. Nie patrzy艂 na brata, kt贸ry zbli偶y艂

si臋 do piecyka i

wskaza艂 na stoj膮cy na nim rondelek.

- Przynios艂em ci troch臋 cocido, kt贸re ugotowa艂em - powiedzia艂. - Wiem, jak za

nim

przepadasz.

- W艂a艣nie si臋 zastanawia艂em, co tu tak 艂adnie pachnie, bo przecie偶 nie moje

szmaty.

Dzi臋ki, Berto.

- Podgrzej臋 ci, zanim p贸jd臋.

- Sam sobie poradz臋. Jeste艣 na pewno zm臋czony - powiedzia艂 Adolfo.

- Nie bardziej od ciebie. Tyle czasu w morzu.

Adolfo milcza艂; czy偶by brat co艣 podejrzewa艂?

- Czyta艂em w艂a艣nie o tym, 偶e dobro膰 jest najlepsza dla tego, kto j膮 okazuje.

Pozw贸l mi

wi臋c, 偶e zrobi臋 to dla ciebie.

Zdj膮艂 rondelek, zapali艂 ogie艅 i z powrotem ustawi艂 garnek. Adolfo u艣miechn膮艂 si臋

pow艣ci膮gliwie.

- Niech ci b臋dzie, mi hermano, ale moim zdaniem twojej dobroci starczy za nas

dw贸ch

i nie tylko. Opiekujesz si臋 chorymi, czytasz 艣lepcom, dogl膮dasz dzieci w

ko艣ciele, kiedy

rodzice s膮 w pracy...

- Jestem ksi臋dzem - odrzek艂 po prostu Norberto.

- A ja jestem pewien, 偶e i tak by艣 tak robi艂, nawet jakby艣 nie poszed艂 do

seminarium.

Po pokoju rozszed艂 si臋 aromat jagni臋ciny, a potrawka zacz臋艂a b艂ogo bulgota膰.

Adolfo

przypomnia艂y si臋 czasy, kiedy razem z Norberto odgrzewali sobie to, co

przygotowa艂a im do

jedzenia matka. Wydawa艂o si臋, 偶e to tak niedawno... a przecie偶 tyle wydarzy艂o

si臋 od tamtych

czas贸w w Hiszpanii - i z nimi samymi.

Stara艂 si臋 opanowa膰 zniecierpliwienie; nie mia艂 wprawdzie czasu, ale nie m贸g艂

zrodzi膰

偶adnych podejrze艅 u Norberto, kt贸ry mieszaj膮c potrawk臋 przygl膮da艂 si臋 bratu. W

偶贸艂tawym

艣wietle 偶ar贸wki ksi膮dz wydawa艂 si臋 zm臋czony i przygaszony. Adolfo ju偶 dawno

doszed艂 do

wniosku, 偶e trzeba wiele si艂, 偶eby post臋powa膰 tak jak jego brat. Przejmowa膰 si臋

smutkami i

troskami innych, swoje mog膮c tylko przedstawi膰 Bogu. Adolfo nie znajdowa艂 w

sobie takiej

si艂y charakteru, ani takiej wiary. Je艣li tutaj si臋 cierpia艂o, tutaj trzeba by艂o

dzia艂a膰. Boga

nale偶a艂o prosi膰 nie o wytrwa艂o艣膰, lecz o skuteczno艣膰.

Norberto spu艣ci艂 wzrok i spyta艂 cicho: - Powiedz mi, czy naprawd臋 jest

potrzebne,

bym czyni艂 dobro za nas obydwu?

- Je艣li chodzi o mnie, to nie.

- A je艣li chodzi o Boga? Czy w Jego oczach jeste艣 dobry?

Adolfo poprawi艂 skarpetki na sznurze.

- Nie mog臋 odpowiada膰 za Niego. Sam Go spytaj.

- On nie zawsze mi odpowiada. Dlatego pytam ciebie.

Adolfo otar艂 r臋ce o spodnie.

- Nie mam nic na sumieniu, je艣li o to ci chodzi.

- Na pewno?

- Na pewno. Czemu pytasz? Co艣 si臋 zdarzy艂o?

Norberto wzi膮艂 z p贸艂ki kamionk臋 i zacz膮艂 do niej nak艂ada膰 potraw臋, a potem

postawi艂

naczynie na stole i powiedzia艂:

- Jedz.

Brat usiad艂 i spr贸bowa艂 cocido.

- 艢wietne - pochwali艂 i, nie spuszczaj膮c oczu z ksi臋dza, szybko zjad艂 jeszcze

dwie

艂y偶ki. W zachowaniu Norberto by艂o co艣 dziwnego.

- Z艂owi艂e艣 co艣 dzisiaj? - spyta艂.

- Ledwie ledwie.

- Nie czu膰 od ciebie zapachu ryb.

Adolfo z偶u艂 kawa艂ek mi臋sa, po艂kn膮艂 i powiedzia艂, wskazuj膮c na sznur:

- Przebra艂em si臋.

- Tak偶e tamto ubranie nie pachnie rybami - powiedzia艂 Norberto, wpatrzony w

pod艂og臋.

Nagle Adolfo zrozumia艂, co go niepokoi. On wprawdzie by艂 rybakiem, ale to

Norberto

teraz zarzuca艂 sieci.

- Co艣 si臋 sta艂o? - powt贸rzy艂.

- Mia艂em telefon z policji.

- I?

- Powiedzieli mi o eksplozji na jachcie, uprzedzili, 偶e mog臋 by膰 potrzebny, aby

udzieli膰 sakrament贸w. Pomy艣la艂em, 偶e tutaj b臋d臋 bli偶ej przystani.

- Nie przydasz si臋 na nic. Nikt nie m贸g艂 prze偶y膰 takiej eksplozji.

Norberto popatrzy艂 bratu w oczy.

- M贸wisz tak, bo widzia艂e艣 z bliska, czy te偶 z jakiego艣 innego powodu?

Adolfo nie podoba艂a si臋 ta rozmowa. Od艂o偶y艂 艂y偶k臋 i wierzchem d艂oni otar艂 usta.

- Przepraszam ci臋, ale mam co艣 do za艂atwienia.

- O tej porze? Co takiego?

- Um贸wi艂em si臋 z przyjaci贸艂mi.

Norberto stan膮艂 naprzeciw brata, po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i zajrza艂 g艂臋boko w

oczy.

- Czy chcia艂by艣 mi mo偶e co艣 powiedzie膰? - spyta艂 Norberto.

- O czym?

- O czymkolwiek.

- O czymkolwiek? Jasne. Kocham ci臋, Berto.

- Nie o to mi chodzi艂o.

- Wiem, bo ci臋 znam. Mo偶e to raczej ja powinienem ci pom贸c? Chcia艂e艣 wiedzie膰,

co

dzi艣 robi艂em? O to ci chodzi przede wszystkim, prawda?

- By艂e艣 na rybach, tak powiedzia艂e艣. Dlaczeg贸偶 mia艂bym ci nie wierzy膰?

- Bo dobrze wiesz, co to by艂a za eksplozja, chocia偶 udajesz co艣 innego.

Przyszed艂e艣

tutaj nie po to, 偶eby by膰 bli偶ej przystani, Berto, lecz 偶eby si臋 przekona膰, czy

jestem w domu.

Tak, nie by艂o mnie. I niczego nie 艂owi艂em. - Norberto milcza艂, a r臋ce zwisa艂y mu

teraz

bezradnie. - Zawsze potrafi艂e艣 odczyta膰, co dzieje si臋 we mnie. Kiedy nie

mieli艣my ju偶

rodzic贸w, a ja wraca艂em do domu z burdelu albo z walki kogut贸w, k艂ama艂em ci i

m贸wi艂em, 偶e

by艂em w kinie albo grali艣my po ciemku w pi艂k臋, ale ty wiedzia艂e艣 swoje, chocia偶

milcza艂e艣.

- Ale wtedy by艂y to zwyk艂e wybryki dorastaj膮cego ch艂opaka. Teraz jeste艣 ju偶

m臋偶czyzn膮.

- Tak, masz racj臋, jestem m臋偶czyzn膮 i poniewa偶 przyszed艂 czas na powa偶ne sprawy,

prawie ju偶 nie mam czasu na koguty czy kobiety. Widzisz jednak: wiem, co robi臋,

i nie

musisz si臋 o mnie martwi膰.

Norberto pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Tak偶e i teraz wiem swoje: jest o co si臋 martwi膰.

- Nawet je艣li, to moje strapienia, a nie twoje.

- O, nie. Jeste艣my bra膰mi. Nie mo偶emy mie膰 przed sob膮 sekret贸w, szczeg贸lnie gdy

chodzi o co艣 naprawd臋 wa偶nego. Dlatego powiedz mi, Dolfo, o co chodzi.

- O czym chcesz si臋 dowiedzie膰? Co robi臋? W co wierz臋? O czym marz臋?

- O wszystkim. Siadaj i m贸w.

- Nie mam czasu - sprzeciwi艂 si臋 Adolfo.

- Musisz mie膰 czas wtedy, kiedy chodzi o twoj膮 dusz臋.

- Rozumiem. A s艂ucha艂by艣 mnie jako brat czy jako ksi膮dz?

- Jako Norberto, kt贸ry jest jednym i drugim.

- Chcesz by膰 moim sumieniem.

- Nie wiem, czy potrafi臋.

Adolfo odrobin臋 d艂u偶ej przypatrywa艂 si臋 bratu.

- Naprawd臋 chcesz wiedzie膰, gdzie by艂em i co robi艂em?

- Tak. Chc臋.

- To ci powiem, bo gdyby co艣 mi si臋 przydarzy艂o, chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂, dlaczego

tak

post膮pi艂em. - Adolfo 艣ciszy艂 g艂os, aby nikt nie m贸g艂 ich us艂ysze膰, czy to przez

otwarte okno,

czy poprzez cienkie 艣ciany. - Ramirez i inni Katalo艅czycy, kt贸rzy byli na

zatopionym jachcie,

zaplanowali i przeprowadzili w Madrycie zamach na ameryka艅sk膮 dyplomatk臋. Mam

kaset臋 z

nagraniem ich rozmowy. - Lekko poklepa艂 si臋 po kieszeni spodni. - Ale mowa tam

jest nie

tylko o morderstwie. M贸j dow贸dca, Genera艂, ma racj臋, Norberto. Ci ludzie z zimn膮

krwi膮

planowali pogr膮偶enie ca艂ego kraju w chaosie i biedzie, 偶eby 艂atwiej mogli go

rozerwa膰 na

kawa艂ki. Zabili t臋 Amerykank臋, aby mie膰 pewno艣膰, 偶e Stany Zjednoczone nie

przeszkodz膮 im

w tym.

- Dobrze wiesz, 偶e polityka mnie nie interesuje.

- A mo偶e powinna - powiedzia艂 Adolfo. - Biedni z twojej parafii musz膮 liczy膰

jedynie

na pomoc z nieba, a ta dziwnie jako艣 nie zape艂nia im spi偶ar艅. To nie jest w

porz膮dku.

- Zale偶y jaki porz膮dek masz na my艣li. Jest bowiem powiedziane tak偶e: "Szcz臋艣liwi

ubodzy w duchu, albowiem ich jest Kr贸lestwo Niebieskie".

- To ty co艣 o tym wiesz, nie ja - 偶achn膮艂 si臋 Adolfo i odwr贸ci艂 gniewnie, ale

Norberto

schwyci艂 go za r臋k臋.

- Chc臋 wiedzie膰 co艣 jeszcze. Jak膮 rol臋 odegra艂e艣 w 艣mierci tych ludzi?

- Jak膮 rol臋? No c贸偶, ja j膮 spowodowa艂em, gdy偶 to ja wysadzi艂em jacht w

powietrze.

Norberto skuli艂 si臋, jakby kto艣 znienacka uderzy艂 go w brzuch.

- Ich 艣mier膰 oszcz臋dzi艂a cierpie艅 milionom naszych rodak贸w - powiedzia艂 powa偶nie

Adolfo.

Norberto nakre艣li艂 w powietrzu znak krzy偶a.

- To byli jednak ludzie, Adolfo.

- W艂a艣nie 偶e nie: byli bezwzgl臋dnymi, nieczu艂ymi bestiami.

Nie oczekiwa艂 zrozumienia od brata, kt贸ry by艂 cz艂onkiem innej armii, od wielu

stuleci

wprawianej w tym, by broni膰 katolicyzmu i narzuca膰 wiar臋 niekatolikom.

- Nie, mylisz si臋 - zawo艂a艂 Norberto i chwyci艂 brata za ramiona trz臋s膮cymi si臋

d艂o艅mi.

- Nie wolno ci m贸wi膰 o nich jako "bestiach". To istoty obdarzone przez Boga

nie艣miertelnymi duszami. - W oczach ksi臋dza zal艣ni艂y 艂zy. - Zbyt wiele bierzesz

na siebie.

Kar臋 nale偶y zostawi膰 Panu.

- Musz臋 i艣膰.

- Cierpienia tych milion贸w, o kt贸rych m贸wisz - ci膮gn膮艂 z pasj膮 Norberto -

dr臋czy膰 ich

b臋d膮 tylko na tym 艣wiecie, gdy偶 przed obliczem Boga zaznaj膮 najwy偶szego

szcz臋艣cia. Tobie

natomiast grozi wieczne pot臋pienie.

- Wi臋c m贸dl si臋 za mnie, bracie, bo ja nie cofn臋 si臋 ze swojej drogi.

- Nie, Adolfo, nie! Musisz si臋 cofn膮膰!

Adolfo delikatnie uj膮艂 palce brata, lekko je u艣cisn膮艂 i zdj膮艂 ze swoich ramion.

- To przynajmniej wyspowiadaj si臋 przede mn膮 - nalega艂 Norberto.

- Kiedy indziej.

- Mo偶e ju偶 by膰 za p贸藕no. Nie mo偶esz umrze膰, bez rozgrzeszenia i pokuty. Pan

wygna

ci臋 sprzed swego oblicza.

- Ju偶 teraz o mnie zapomnia艂. Podobnie jak o nas wszystkich!

- To nieprawda!

- Przepraszam, nie chcia艂em ci臋 urazi膰.

M艂ody rybak spojrza艂 w okno. Nie chcia艂 widzie膰 b贸lu w oczach brata, wiedz膮c, 偶e

to

on jest jego przyczyn膮. Nie teraz, kiedy tyle by艂o rzeczy do zrobienia. Podszed艂

do sto艂u,

bezwiednie przesun膮艂 kamionk臋 z potraw膮, nast臋pnie w kieszeni wymaca艂 w pude艂ku

ostatniego ju偶 papierosa. Po drodze b臋dzie musia艂 kupi膰 tyto艅 i bibu艂ki. Zapali艂

i ruszy艂 ku

drzwiom.

- Adolfo, b艂agam! - Poczu艂 jak brat chwyta bo za rami臋 i odwraca do siebie. -

Zosta艅

jeszcze chwil臋. Porozmawiajmy. Pom贸dlmy si臋 razem!

- Musz臋 za艂atwi膰 pewn膮 spraw臋. Obieca艂em Genera艂owi, 偶e podrzuc臋 kaset臋 do

radiostacji. Pracuje tam paru Kastylijczyk贸w, kt贸rzy odtworz膮 rozmow臋 na

antenie. A wtedy

ca艂y 艣wiat si臋 dowie, 偶e dla Katalo艅czyk贸w 偶ycie ludzkie nic nie znaczy, czy to

Hiszpan贸w,

czy kogokolwiek innego.

- A co 艣wiat pomy艣li o Kastylijczykach, kt贸rzy morderstwo przypiecz臋towali

morderstwem? - Norberto te偶 艣ciszy艂 g艂os, gdy偶 same te s艂owa mog艂y okaza膰 si臋

zab贸jcze. -

My艣lisz, 偶e ci臋 pob艂ogos艂awi?

- Nie zale偶y mi na tym - bez wahania odpar艂 Adolfo. - Potrzebna mi tylko jego

uwaga,

gdy偶 艣wiat musi si臋 dowiedzie膰, 偶e nam nie braknie odwagi. My nie musimy

strzela膰 do

bezbronnej kobiety na ulicy, 偶eby postawi膰 na swoim. Potrafimy zakra艣膰 si臋 do

jaskini

diabelskiego spisku i uderzy膰 w jego serce!

- A teraz Katalo艅czycy zaczn膮 polowa膰. Wydr膮 ci serce z piersi! - j臋kn膮艂 z

rozpacz膮 w

g艂osie Norberto.

- Wcale si臋 nie spodziewamy, 偶e ten jeden cios poskromi ich apetyty, i 偶e

ob臋dzie si臋

bez ofiar po naszej stronie. Ale to nie potrwa d艂ugo. Kiedy Katalo艅czycy i ich

sojusznicy

zmobilizuj膮 si艂y, trzeba b臋dzie jeszcze stoczy膰 jedn膮, ostatni膮 walk臋.

Norberto nagle zgarbi艂 si臋, a na jego policzkach pojawi艂y si臋 艂zy.

- Dolfo, Dolfo, o jakich tych przera偶aj膮cych rzeczach m贸wisz?! Co si臋 znowu

wydarzy w tym nieszcz臋snym kraju? Powiedz mi, 偶ebym wiedzia艂, o jakie

przebaczenie dla

ciebie b艂aga膰 Boga?

Tylko dwa razy widzia艂 brata p艂acz膮cego. Najpierw na pogrzebie matki, potem u

艂o偶a

umieraj膮cej parafianki. Poczu艂 si臋 naprawd臋 poruszony.

- Chcemy na powr贸t odda膰 Kastylijczykom ich Hiszpani臋. Po setkach lat represji,

trzeba przywr贸ci膰 naszej ojczy藕nie jej ducha.

- Przecie偶 mo偶na pr贸bowa膰 to zrobi膰 bez przemocy, przemawiaj膮c do ludzkich serc.

Adolfo wzruszy艂 ramionami.

- To okaza艂o si臋 nieskuteczne.

- Nasz Pan nie pozwala podnosi膰 miecza na bli藕niego ani odbiera膰 mu 偶ycia w inny

spos贸b.

Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Norberto.

- Je艣li dzi臋ki twym mod艂om pomo偶e nam zrealizowa膰 nasz cel, nikogo ju偶 wi臋cej

nie

zabij臋.

Wargi Norberto drgn臋艂y, jak gdyby chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale rozmy艣li艂 si臋.

Adolfo

u艣miechn膮艂 si臋 i czule poklepa艂 go po policzku. Wyszed艂, ale zatrzyma艂 si臋 zaraz

za progiem.

Adolfo wierzy艂 w bo偶膮 sprawiedliwo艣膰, ale nie wierzy艂, aby ta kara艂a za walk臋 o

wolno艣膰. Nie mo偶e pozwoli膰, by s艂abo艣膰 brata go obezw艂adni艂a. Tam jednak, za

sob膮,

zostawi艂 bliskiego cz艂owieka, kt贸ry martwi艂 si臋 o niego i od tak dawna nad nim

czuwa艂. Nie

m贸g艂 go pozostawi膰 jego b贸lowi. Otworzy艂 drzwi i zajrza艂 do 艣rodka.

- Nie m贸dl si臋 za mnie, ale za Hiszpani臋. Je艣li jej stanie si臋 krzywda, wtedy

sprawiedliwie b臋d臋 pot臋piony.

Zbieg艂 po schodach, zostawiaj膮c za sob膮 smug臋 rozwiewaj膮cego si臋 dymu

papierosowego.

8

Poniedzia艂ek, 16.22 - Waszyngton

Paul Hood odda艂 si臋 rutynowemu popo艂udniowemu przegl膮dowi informacji na

monitorze komputera. Kilka minut wcze艣niej umie艣ci艂 kciuk na maj膮cym wymiary

dwana艣cie

na osiemna艣cie centymetr贸w skanerze, kt贸ry znajdowa艂 si臋 obok komputera.

Urz膮dzenie

zidentyfikowa艂o jego linie papilarne i za偶膮da艂o indywidualnego kodu dost臋pu.

Sekund臋 i

siedem dziesi膮tych p贸藕niej pojawi艂 si臋 skr贸t pliku HUMINT*, kt贸ry zawiera艂

informacje o

agentach operacyjnych Centrum. Hood wystuka艂 na klawiaturze panie艅skie nazwisko

偶ony,

Kent, i na ekranie pokaza艂a si臋 lista.

Centrum dysponowa艂o dziewi膮tk膮 agent贸w. Obok personali贸w znajdowa艂y si臋

informacje o miejscu ich pobytu, a tak偶e wykonywanych obecnie zadaniach, oraz

przygotowane przez Boba Herberta streszczenie ostatniego raportu. Ponadto mo偶na

by艂o si臋

dowiedzie膰, gdzie jest najbli偶sze bezpieczne schronienie i jaka jest

zabezpieczona trasa

ucieczki. Gdyby kiedykolwiek ludzie ci znale藕li si臋 w niebezpiecze艅stwie,

Centrum uczyni

wszystko, aby wydoby膰 ich z opresji. Nigdy jeszcze nie pojawi艂a si臋 taka

potrzeba.

Troje agent贸w znajdowa艂o si臋 w Korei P贸艂nocnej. Mieli za zadanie dopilnowa膰,

偶eby

nie posz艂a na marne akcja oddzia艂u Iglicy, kt贸ry zniszczy艂 zakamuflowan膮

wyrzutni臋

pocisk贸w balistycznych w G贸rach Diamentowych. Chodzi艂o o to, 偶eby biurokratom

p贸艂nocnokorea艅skim nie przysz艂o nawet do g艂owy, i偶 cz臋艣膰 pozosta艂ych urz膮dze艅

mo偶na na

powr贸t wykorzysta膰.

Dwie nast臋pne pary znajdowa艂y si臋 na Bliskim Wschodzie, jedna w dolinie Bekaa w

Libanie, druga w stolicy Syrii, Damaszku. Obie zwi膮zane by艂y z terrorystami i

meldowa艂y o

politycznych skutkach ostatnich poczyna艅 Centrum. Niezbyt 偶yczliwie m贸wiono o

tym, 偶e

pozwoli艂y one unikn膮膰 wojny pomi臋dzy Turcj膮 i Syri膮. Ludzie w tym regionie byli

zdania, 偶e

narody same powinny rozwi膮zywa膰 swoje problemy, nawet je艣li mia艂oby oznacza膰 to

wojn臋.

Pok贸j przynoszony przez si艂y zewn臋trzne, a zw艂aszcza Stany Zjednoczone, uwa偶any

by艂 za

ha艅bi膮cy i traktowany zdecydowanie niech臋tnie.

Dw贸ch ostatnich agent贸w dzia艂a艂o na Kubie, donosz膮c o rozwoju sytuacji

politycznej

w tym kraju. Informacje sugerowa艂y, 偶e starzej膮cy si臋 Castro ani my艣li

rezygnowa膰 z w艂adzy.

Owszem, coraz cz臋艣ciej posuwa艂 si臋 do ust臋pstw i kompromis贸w, ale nadal trzyma艂

ca艂y kraj

w gar艣ci i, jak na ironi臋, to w艂a艣nie gwarantowa艂o pewn膮 stabilno艣膰 sytuacji na

Karaibach.

Ktokolwiek dochodzi艂 do w艂adzy na Haiti, Grenadzie, Antigui czy jakiejkolwiek

innej z

ma艂ych wysepek, musia艂 mie膰 zgod臋 Castro na wielko艣膰 armii, a tak偶e handel

broni膮 czy

narkotykami. Wszyscy dobrze wiedzieli, 偶e kuba艅ski dyktator zniszczy ka偶dego

ewentualnego konkurenta, zanim ten zd膮偶y wzrosn膮膰 w si艂臋, wszyscy te偶 byli

zgodni, 偶e wraz

z odej艣ciem Castro, na wyspie i w ca艂ym regionie zapanuje chaos, a nie rz膮dy

demokracji.

Dlatego te偶 Stany Zjednoczone mia艂y ju偶 gotowy plan operacji KIL, kt贸ra mia艂a

polega膰 na

zapobie偶eniu owej politycznej pr贸偶ni przy u偶yciu narz臋dzi militarnych i

ekonomicznych. W

jej realizacji istotna rola przypada艂a w udziale agentom Centrum.

Dziewi臋膰 ludzkich istnie艅, pomy艣la艂 Hood. A z ka偶d膮 z tych os贸b 艂膮czy艂y si臋

dwie,

trzy, mo偶e cztery inne. Nie艂atwo by艂o my艣le膰 o takiej odpowiedzialno艣ci.

Przebieg艂 wzrokiem

meldunki. Wsz臋dzie panowa艂 wzgl臋dny spok贸j. Z pewn膮 ulg膮 zamkn膮艂 plik.

Agenci musieli mie膰 absolutn膮 pewno艣膰, 偶e dane o nich, a tak偶e ich kontakty z

Centrum nigdy nie zostan膮 ujawnione. Dzwonili pod numer w Waszyngtonie, kt贸ry

zarejestrowany by艂 na biuro podr贸偶y "Worldtours". M贸wili w swoich ojczystych

j臋zykach,

aczkolwiek to, jak w "Worldtours" t艂umaczono ich s艂owa na angielski,

zaskoczy艂oby na

pewno niejednego lingwist臋. Na przyk艂ad: "Czy mog臋 zarezerwowa膰 lot do Dallas?"

po

arabsku, prze艂o偶one w Waszyngtonie znaczy艂o na przyk艂ad: "Prezydent Syrii jest

powa偶nie

chory". Pliki s艂ownikowe by艂y, oczywi艣cie, pilnie strze偶one, niemniej opr贸cz

Paula Hooda

jeszcze siedem os贸b mia艂o dost臋p do nich... i do danych personalnych agent贸w.

Trzy z nich

Hood zna艂 bezpo艣rednio i ufa艂 im ca艂kowicie: Bob Herbert, Mike Rodgers i Darrell

McCaskey. Co jednak z pozosta艂膮 czw贸rk膮: dwie osoby z otoczenia Herberta, jedna

pomagaj膮ca McCaskeyowi i jedna - Rodgersowi? Wszyscy, oczywi艣cie, zostali

dok艂adnie

prze艣wietleni, ale przecie偶 nawet najdoskonalsze zabezpieczenia niekiedy

zawodzi艂y. Czy

szyfry by艂y dostatecznie pewne, aby nie z艂ama艂 ich obcy wywiad? Na nieszcz臋艣cie,

negatywn膮 odpowied藕 na te pytania poznawa艂o si臋 dopiero wtedy, kiedy kto艣

znika艂, akcja

zosta艂a udaremniona, albo zesp贸艂 wpada艂 w zasadzk臋.

By艂o to ryzyko nieod艂膮czne od pracy wywiadowczej. Dla niekt贸rych

niebezpiecze艅stwo by艂o czym艣 podniecaj膮cym, niemniej, chocia偶 czasami dochodzi艂o

do

takich przypadk贸w jak z Marth膮 w Madrycie, Centrum stara艂o si臋 maksymalnie

zredukowa膰

ich mo偶liwo艣膰. W tej chwili zamach na Marth臋 Mackall by艂 przedmiotem dochodzenia

prowadzonego w Hiszpanii przez Darrella McCaskeya, Aideen Marley oraz Interpol.

Mike

Rodgers i Bob Herbert studiowali w Waszyngtonie raporty wywiadowcze, Ron Plummer

prowadzi艂 rozmowy z zagranicznymi dyplomatami. Carol Lanning wykorzystywa艂a

wszystkie

mo偶liwo艣ci Departamentu. Czy by艂a to NASA, Pentagon czy Centrum, ka偶de

niepowodzenie

zawsze by艂o r贸wnie starannie badane.

Przygotowania do akcji nigdy nie s膮 r贸wnie precyzyjne, u艣wiadomi艂 sobie Hood.

Dopiero kl臋ska ujawnia luki i niedopatrzenia.

Na czym w tym przypadku polega艂 ich b艂膮d? Nie mieli wyboru, je艣li chodzi o

Marth臋.

Kiedy Serrador entuzjastycznie podchwyci艂 propozycj臋 Lanning, nie by艂o odwrotu.

Ca艂kiem

s艂uszna by艂a te偶 decyzja, 偶eby pomaga艂a jej Aideen, nie za艣 Darrell. Ten nie

zna艂

hiszpa艅skiego, poza tym pochodzi艂 z bardzo zamo偶nej rodziny, podczas gdy Aideen,

podobnie jak Serrador, wychowa艂a si臋 w 艣rodowisku robotniczym i Hood liczy艂, 偶e

ewentualnie pomo偶e to w nawi膮zaniu 艣ci艣lejszych kontakt贸w w terenie. Zreszt膮,

nawet gdyby

Darrell znalaz艂 si臋 na miejscu Aideen, i tak najprawdopodobniej nie zmieni艂oby

to los贸w

Marthy.

A przecie偶 Hood by艂 zaniepokojony, 偶e ca艂y system gdzie艣 zawi贸d艂. Zaniepokojony

i

w艣ciek艂y.

Tak bardzo z艂y, 偶e trudno by艂o mu si臋 skupi膰. Nie znosi艂 zabijania. Pami臋ta艂, 偶e

kiedy

zak艂ada艂 Centrum, mia艂 okazj臋 przeczyta膰 tajne sprawozdanie CIA o dzia艂alno艣ci

grupki

zamachowc贸w zorganizowanej przez rz膮d Kennedy'ego, a odpowiedzialnej za 艣mier膰

kilkunastu zagranicznych genera艂贸w i dyktator贸w przed 1963 rokiem. Potrafi艂

wyobrazi膰

sobie racje polityczne dla takich poczyna艅, ale nie akceptowa艂 ich moralnie.

W przypadku Marthy sytuacja by艂a zupe艂nie inna. Tu nie chodzi艂o o usuni臋cie

despoty, kt贸ry inaczej m贸g艂by u艣mierci膰 wiele os贸b, albo terrorysty, kt贸ry

dzi臋ki temu nie

pod艂o偶y ju偶 偶adnej bomby ani nie porwie 偶adnego samolotu. Kto艣 zastrzeli艂

Marth臋, gdy偶 w

ten spos贸b chcia艂 zrealizowa膰 sw贸j w艂asny cel.

By艂 te偶 w艣ciek艂y na polityk贸w hiszpa艅skich. Poprosili, 偶eby pom贸c im w

inwigilacji

terroryst贸w, i otrzymali to, co chcieli. Kiedy jednak przysz艂o si臋 odwzajemni膰,

ich gotowo艣膰

do wsp贸艂pracy nagle znikn臋艂a. Je艣li mieli jakie艣 informacje o zamachu, zachowali

je dla

siebie. Wszystko, czego Centrum dowiedzia艂o si臋 za po艣rednictwem McCaskeya,

pochodzi艂o

z Interpolu. 呕adna organizacja nie przyzna艂a si臋 do morderstwa. Nas艂uch Herberta

tylko to

potwierdza艂. Samochodu, kt贸ry pos艂u偶y艂 do ucieczki, nie odnalaz艂 zwiad naziemny

ani

powietrzny, tak偶e satelity Narodowego Biura Zwiadu w Pentagonie nie pomog艂y.

Policja

hiszpa艅ska przeszukiwa艂a znane jej cortacarro, warsztaty gdzie podejrzane

samochody

zmienia艂y swoj膮 posta膰, ale samoch贸d zamachowc贸w najpewniej przez ten czas m贸g艂

ju偶

wej艣膰 w sk艂ad co najmniej kilku innych woz贸w. McCaskey donosi艂, 偶e zabity

listonosz nie

mia艂 偶adnej przest臋pczej przesz艂o艣ci. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e by艂

przypadkowym

przechodniem.

Czu艂 te偶 z艂o艣膰 na siebie. Nieustannie powraca艂o pytanie, dlaczego nie zapewni艂

obu

kobietom ochrony. By膰 mo偶e nie uda艂oby si臋 powstrzyma膰 zamachowca, ale

przynajmniej by

nie uciek艂. Zna艂 odpowied藕: sprawa wydawa艂a si臋 czysta - nieoficjalne spotkanie

gabinetowe

na pro艣b臋 drugiej strony, 偶adna w艂asna sekretna akcja. Nikt nie przewidywa艂

偶adnych

k艂opot贸w. Szczeg贸lnie, 偶e na miejscu by艂a stra偶 pa艂acowa.

T臋 beztrosk臋 Martha przyp艂aci艂a 偶yciem.

Otworzy艂y si臋 drzwi i wesz艂a Ann Farris. Hood podni贸s艂 g艂ow臋. Kobieta mia艂a na

sobie spodnium w kolorze ostrygowym, zmieni艂a te偶 uczesanie. Przeci膮gle

spojrza艂a w jego

oczy, lecz on uciek艂 wzrokiem w kierunku komputera.

- Cze艣膰 - mrukn膮艂.

- Cze艣膰. Jak si臋 czujesz?

- Podle. - Hood otworzy艂 przekazany przez McCaskeya plik dotycz膮cy Serradora. -

A

co u ciebie?

- Paru dziennikarzy wspomnia艂o o powi膮zaniu Marthy z Centrum, ale tylko Jimmy

George z "Postu" zasugerowa艂, 偶e mo偶e wcale nie bawi艂a w Madrycie jako turystka.

Zgodzi艂

si臋 poczeka膰 dzie艅 lub dwa z publikacj膮 tej w膮tpliwo艣ci, a w zamian obieca艂am mu

jaki艣

smaczny k膮sek.

- Dobrze. Damy mu zdj臋cie zw艂ok. To zwi臋kszy im troch臋 nak艂ad - powiedzia艂 z

gorycz膮 Hood.

- Jimmy jest dobrym reporterem - wstawi艂a si臋 za George'em Ann. - Trzyma si臋

regu艂.

- Wiem, wiem - pokiwa艂 g艂ow膮 Hood. - Przedstawi艂a艣 mu swoje racje i zwyci臋偶y艂

rozs膮dek. Racje, rozs膮dek, negocjacje... Gdyby 艣wiat si臋 tylko na nich

opiera艂...

- Bardzo wielu ludzi tak w艂a艣nie post臋puje - spokojnie zauwa偶y艂a Ann.

- Mo偶e, ale a偶 nazbyt cz臋sto zapominaj膮 o tych zasadach. Pami臋tam, kiedy by艂em

burmistrzem Los Angeles, mia艂em na pie艅ku z gubernatorem Kalifornii Essexem.

Nazywali艣my go Lord Essex. M贸wi艂, 偶e nie znosi moich niekonwencjonalnych metod i

nie

ufa mi. - Hood wzruszy艂 ramionami. - Rzecz w tym, 偶e mnie chodzi艂o o Los

Angeles, a on si臋

przymierza艂 do prezydentury. Jedno z drugim kiepsko sz艂o w parze, wi臋c

przestali艣my

rozmawia膰. Porozumiewali艣my si臋 przez jego zast臋pc臋 Whiteshire'a. I sko艅czy艂o

si臋 na tym,

偶e on zablokowa艂 pieni膮dze, kt贸rych potrzebowa艂o LA, ale i sam przegra艂 wybory

na

prezydenta. I tak to w艂a艣nie jest. Ludzie obra偶aj膮 si臋 na siebie, wi臋c politycy

przestaj膮

rozmawia膰, przestaj膮 si臋 do siebie odzywa膰 rodziny, a potem si臋 dziwimy, 偶e

wszystko si臋

roz艂azi. Przepraszam za t臋 zgry藕liwo艣膰 w zwi膮zku z George'em.

Ann nachyli艂a si臋 nad sto艂em i ko艅cami palc贸w przeci膮gn臋艂a po grzbiecie d艂oni

Hooda.

- Paul, wiem, co musisz czu膰. - Pokiwa艂 w milczeniu g艂ow膮. - I pami臋taj: nikt

tego nie

m贸g艂 przewidzie膰.

- Tutaj nie masz ju偶 racji. - Cofn膮艂 d艂o艅. - Zawalili艣my spraw臋. Ja zawali艂em.

- Nikt nie zawali艂! - powiedzia艂a ostro. - M贸wi臋 ci jeszcze raz; to by艂o nie do

przewidzenia.

- Nie - pokr臋ci艂 g艂ow膮. - My nie chcieli艣my tego przewidzie膰. Mamy symulacje

walk

ulicznych, atak贸w terrorystycznych, zamach贸w. Nacisn臋 par臋 klawiszy, a komputer

poka偶e

dziesi臋膰 sposob贸w na poradzenie sobie z najgorszym bandziorem. Tylko 偶e nie

pomy艣leli艣my

nad prostym systemem ochrony i w efekcie Martha nie 偶yje.

- Nawet gdyby mia艂a ochron臋, nic by jej nie uratowa艂o. Mogli j膮 dopa艣膰 w

tysi膮cach

miejsc.

- Ale przynajmniej z艂apaliby艣my morderc臋.

- Mo偶e. Ale jej i tak nie przewr贸ci艂oby to 偶ycia.

Hood nadal nie by艂 przekonany, ale dla 艣wi臋tego spokoju przytakn膮艂 i spyta艂: -

Co艣

jeszcze, poskromicielko prasy?

W tej samej chwili odezwa艂o si臋 podw贸jny dzwonek telefonu; rozmowa wewn臋trzna.

Spojrza艂 na numer: Bob Herbert.

- Nie.

Przygryz艂a wargi, jak gdyby chcia艂a powiedzie膰 co艣 jeszcze, ale milcza艂a.

Hood si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋.

- S艂ucham, Bob.

- Paul - us艂ysza艂 podniecony g艂os - chyba co艣 mamy.

- Co?

- Nada艂a to ma艂a rozg艂o艣nia radiowa w Tolosa, przesy艂am g艂osow膮. Nie mieli艣my

jeszcze czasu sprawdzi膰 autentyczno艣ci nagrania, ale za godzin臋 b臋dziemy to ju偶

mieli. Mam

przeczucie, 偶e to autentyk, ale trzeba poczeka膰, 偶eby si臋 upewni膰. Najpierw

us艂yszysz

zapowied藕 spikera, potem samo nagranie. E-mailem przesy艂am t艂umaczenie.

Hood wyszed艂 z pliku Serradora i prze艂膮czy艂 si臋 na poczt臋 elektroniczn膮,

wciskaj膮c

klawisz skrzynki g艂osowej. D藕wi臋ki b臋d膮 czy艣ciutkie, dzi臋ki czarodziejskim

programom

Matta Stolla. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e s艂ucha si臋 na 偶ywo stacji radiowej, tyle 偶e

dzi臋ki

elektronicznym sztuczkom poszczeg贸lne g艂osy dawa艂y si臋 odtworzy膰 oddzielnie.

Ann obesz艂a biurko i nachyli艂a si臋 nad ramieniem Hooda. Jej blisko艣膰 i ciep艂o

dzia艂a艂y

na niego jako艣 uspokajaj膮co. Skoncentrowa艂 si臋 na czytaniu t艂umaczenia.

- Drodzy pa艅stwo - powiedzia艂 spiker. - Przerywamy nasz膮 transmisj臋, aby

przedstawi膰 dok艂adniejsze informacje o eksplozji, kt贸ra dzisiaj p贸藕nym wieczorem

zniszczy艂a

jacht w zatoce La Concha. Kilka minut temu do studia dostarczono kaset臋

magnetofonow膮.

Zrobi艂 to cz艂owiek, kt贸ry przedstawi艂 si臋 jako cz艂onek organizacji Macierz

Hiszpa艅ska.

Rozmowa, kt贸r膮 pa艅stwo za chwil臋 us艂yszycie, mia艂a si臋 odby膰 na pok艂adzie jachtu

"Verdico" na kilka minut przed eksplozj膮. Dostarczaj膮c ta艣m臋, Macierz Hiszpa艅ska

przyznaje

si臋 do tej akcji, a zarazem wznosi has艂o, 偶e Hiszpania nale偶e膰 musi do

Hiszpan贸w, a nie elity

krezus贸w z Katalonii. Nagranie odtwarzamy w ca艂o艣ci.

Do t艂umaczenia do艂膮czony by艂 komentarz Herberta:

MH to grupa czysto kastylijska. Od dw贸ch lat rozrzucaj膮 ulotki i zabiegaj膮 o

nowych

cz艂onk贸w. Przyznali si臋 tak偶e do dw贸ch jeszcze zamach贸w, jednego przeciw

Katalo艅czykom,

drugiego - przeciw Andaluzyjczykom. Nie wiadomo, jaka jest liczebno艣膰 grupy, ani

kto ni膮

kieruje.

Z zaci艣ni臋tymi szcz臋kami Hood czyta艂 t艂umaczenie rozmowy, kt贸ra jednocze艣nie

p艂yn臋艂a z komputera. S艂ucha艂 ch艂odnego, spokojnego g艂osu Estebana Ramireza,

kt贸ry

przedstawia艂 sw贸j plan dla Hiszpanii, a tak偶e chwali艂 si臋 morderstwem Marthy

Mackall. W

kt贸rym dopom贸g艂 cz艂onek parlamentu, Isidro Serrador.

- Do jasnej cholery - powiedzia艂 przez 艣ci艣ni臋te gard艂o. - Bob, czy to mo偶liwe?

- Nie tylko mo偶liwe, ale nareszcie t艂umaczy, dlaczego Serrador nie pali艂 si臋 do

dalszych kontakt贸w z Darrellem i Aideen. Z zimn膮 krwi膮 wci膮gn膮艂 nas w zasadzk臋.

Hood zerkn膮艂 na Ann. Przez ostatnie dwa lata widywa艂 j膮 w bardzo r贸偶nych

nastrojach, ale czego艣 takiego jak teraz nigdy dot膮d nie widzia艂. Z jej twarzy

znik艂a wszelka

mi臋kko艣膰, wargi by艂y 艣ci艣ni臋te mocno, a nozdrza porusza艂y si臋 gwa艂townie. Oczy i

policzki

gorza艂y.

- Co zamierzasz, Paul? - rozleg艂o si臋 pytanie Herberta. - Zanim odpowiesz, to

chc臋 ci

przypomnie膰, 偶e nie liczy艂bym na gotowo艣膰 hiszpa艅skich s膮d贸w do podj臋cia

艣ledztwa wobec

jednego z czo艂owych polityk贸w, kiedy jedyn膮 poszlak膮 jest nielegalne nagranie,

na dodatek

zrobione przez kogo艣, kto r臋ce ma r贸wnie unurzane we krwi jak sam Serrador. Co

najwy偶ej

odb臋d膮 z nim d艂ug膮 rozmow臋, kt贸ra niczego nie wyja艣ni. Wszystko ugrz臋藕nie w

trybach

machiny biurokratycznej.

- Wiem.

- Wiem, 偶e wiesz. Chodzi mi o to, 偶e dla pokazu mog膮 da膰 mu jaki艣 wyrok w

zawieszeniu. Albo pozwoli膰 "uciec" z kraju. Rozumiesz, wiele wskazuje na to, 偶e

je艣li sami

si臋 tym nie zajmiemy, facetowi w艂os z g艂owy nie spadnie.

- Tak - powiedzia艂 w zamy艣leniu Hood. - Chc臋 dopa艣膰 tego sukinsyna, a

najwyra藕niej

nie da si臋 tego zrobi膰 艣rodkami legalnymi. Ale musz臋 go dosta膰.

Problem polega艂 na tym, 偶e na miejscu mia艂 tylko Darrella i Aideen, a nie by艂o

pewne,

czy uda im si臋 nie straci膰 faceta z oczu, zanim zjawi si臋 w Madrycie grupa

Iglicy. B臋dzie

musia艂 o tym porozmawia膰 z Darrellem, ale na razie przede wszystkim potrzebowa艂

informacji.

- Bob - powiedzia艂 - chc臋 mie膰 wszystko, co da si臋 wyci膮gn膮膰 na tego bydlaka.

- Wszystko przygotowane. Kontrolujemy jego telefon s艂u偶bowy i prywatny, faks,

modem, poczt臋.

- OK.

- Co zamierzasz, je艣li chodzi o Darrella i Aideen? - spyta艂 Herbert.

- Pom贸wi臋 z nim jeszcze raz i zostawi臋 mu decyzj臋. Jest na miejscu i sam

najlepiej

potrafi oceni膰 sytuacj臋. Najpierw jednak musz臋 si臋 skontaktowa膰 z Lanning, 偶eby

dosta膰 z

Departamentu Stanu pe艂ny obraz tego, co si臋 dzieje w Hiszpanii.

- A co podejrzewasz?

- Albo straci艂em w臋ch, albo 艣mier膰 Marthy i jej morderc贸w to nie s膮 salwy na

wiwat.

- A jakie?

- Moim zdaniem pierwsze wystrza艂y w wojnie domowej.

9

Poniedzia艂ek, 22.30 - Madryt

Podczas sesji Kortez贸w Isidoro Serrador zajmowa艂 dwupokojowe mieszkanie na

si贸dmym pi臋trze w eleganckiej cz臋艣ci Madrytu, Parque del Retiro. Oba pokoje

wychodzi艂y na

staw z 艂贸dkami i pi臋kne ogrody. Gdyby kto艣 wychyli艂 si臋 z okna i spojrza艂 na

po艂udniowy

zach贸d, m贸g艂 dojrze膰 jedyny w ca艂ej Europie pomnik diab艂a. Postawiony w roku

1880

upami臋tnia艂 owo jedyne miejsce, gdzie w osiemnastym wieku damy hiszpa艅skie -

zgodnie z

tradycj膮, nie prawem - mog艂y broni膰 swej czci w pojedynkach. Niewiele z nich

korzysta艂o z

tej mo偶liwo艣ci, gdy偶 to przede wszystkim m臋偶czy藕ni s膮 na tyle pr贸偶ni, aby 偶ycie

traktowa膰

na r贸wni z zel偶onym honorem.

Serrador przysiad艂 na parapecie i spogl膮da艂 na zalany s艂o艅cem park. Po

za艂atwieniu

r贸偶nych spraw parlamentarnych wr贸ci艂 do domu nader zadowolony z siebie: wszystko

uk艂ada艂o si臋 tak, jak to sobie zaplanowa艂. Wzi膮艂 ciep艂膮 k膮piel i nawet na kr贸tko

zdrzemn膮艂 si臋

w wannie, a kiedy wyszed艂 z 艂azienki, w艂膮czy艂 piecyk, w kt贸rym czeka艂a kolacja

przygotowana przez gospodyni臋. Czekaj膮c a偶 艂opatka wieprzowa, ziemniaki i

zielony groszek

podgrzej膮 si臋, nala艂 sobie brandy. Zasi膮dzie do jedzenia w porze wiadomo艣ci

telewizyjnych i

pos艂ucha, jak komentuje si臋 艣mier膰 ameryka艅skiej "turystki". Potem sprawdzi

automatyczn膮

sekretark臋 i ewentualnie odpowie komu艣 z dzwoni膮cych, aczkolwiek teraz by艂 w

nastroju

przede wszystkim na samotne delektowanie si臋 sukcesem.

Tak, pomy艣la艂, to b臋dzie zabawne.

Eksperci b臋d膮 rozpaczali nad tym, jak szkodliwie mo偶e wp艂yn膮膰 nonsensowny

wybryk na hiszpa艅sk膮 turystyk臋, nie maj膮c najmniejszego poj臋cia o tym, co

nast膮pi ju偶 za

kilka tygodni. To swoj膮 drog膮 osobliwe, 偶e owi prognostycy ekonomiczni i

polityczni tak

ma艂o w istocie wiedzieli. Kiedy jeden m贸wi艂 to, drugi m贸wi艂 co艣 przeciwnego i

mo偶na by

pomy艣le膰, 偶e bardziej chodzi tu o gr臋, zabaw臋 w przekomarzanie, ni偶 o powa偶ne

zaj臋cie.

Usiad艂 wygodnie na otomanie i stopy w skarpetkach u艂o偶y艂 na niskim stoliku do

kawy.

W ustach czu艂 jeszcze mi艂y smak ostatniego 艂yku brandy, kiedy dokonywa艂

podsumowania

tak pomy艣lnego dnia.

Plan by艂 mistrzowski. Dwie grupy etniczne: Baskowie i Katalo艅czycy mia艂y

zjednoczy膰 swe si艂y, aby przej膮膰 w艂adz臋 nad Hiszpani膮. Baskowie wnios膮 bro艅,

waleczno艣膰 i

do艣wiadczenie terrorystyczne, Katalo艅czycy wykorzystaj膮 swoje wp艂ywy

ekonomiczne,

grono swoich zwolennik贸w powi臋kszaj膮c o wszystkich, kt贸rzy tylko w nich b臋d膮

upatrywa膰

ratunku przed pog艂臋biaj膮c膮 si臋 recesj膮. Zdobywszy w艂adz臋, Katalo艅czycy pozwol膮

na

powstanie autonomicznego kraju Bask贸w, by艂o to bowiem ca艂kowicie zgodne z ich

intencjami, aby ci, kt贸rzy - jak Serrador - marz膮 o samodzielno艣ci, zakosztowali

jej owoc贸w.

Sami za艣 dzi臋ki kapita艂om i wp艂ywom pog艂臋bia膰 b臋d膮 katastrof臋 i rozpad

Hiszpanii.

Plan mistrzowski i - absolutnie bezpieczny.

Telefon zadzwoni艂 na chwil臋 przed tym, nim rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi.

Serrador

spojrza艂 niech臋tnie na oba 藕r贸d艂a ha艂asu, kt贸re zak艂贸ca艂y czas mi艂ej

kontemplacji. Mrucz膮c

gniewnie pod nosem, wsun膮艂 nogi w pantofle i ruszy艂 w kierunku telefonu, a w

kierunku

drzwi zawo艂a艂 jednocze艣nie, 偶e otwiera za chwil臋. Nikt nie m贸g艂 dosta膰 si臋 na

pi臋tro, je艣li

wcze艣niej nie zaanonsowa艂a go dozorczyni, musia艂 to zatem by膰 kto艣 z s膮siad贸w.

W艂a艣ciciel

sieci sklep贸w spo偶ywczych, kt贸ry chcia艂 rozwija膰 swe imperium? Kastylijski

producent

rower贸w, zabiegaj膮cy o kontrakt na eksport do Maroka? Ten pierwszy nie omieszka艂

z g贸ry

odwdzi臋czy膰 si臋 za przys艂ug臋, ten drugi wykorzystywa艂 fakt, 偶e przypadkiem

mieszka艂 obok

Serradora. A pose艂, nawet bez wyra藕nych widok贸w na korzy艣膰, w granicach rozs膮dku

zwyk艂

艣wiadczy膰 pomoc, s膮siad贸w bowiem zawsze lepiej mie膰 po swojej stronie.

Niestety, nigdy jak dot膮d nie puka艂a do jego drzwi 偶adna z tych pi臋knych

na艂o偶nic,

kt贸re zostawa艂y same, gdy ich ministerialni kochankowie wyje偶d偶ali do swych

rodzinnych

dom贸w.

Zabytkowy telefon sta艂 na ma艂ym stoliku w przedpokoju. Serrador zawi膮za艂 w臋ze艂

na

pasku od jedwabnego szlafroka i podni贸s艂 s艂uchawk臋. Ktokolwiek sta艂 za drzwiami,

musi

troch臋 poczeka膰.

- Si?

Znowu zastukano do drzwi, tym razem mocniej. Kto艣 zawo艂a艂 go po nazwisku, ale

nie

zdo艂a艂 rozpozna膰 g艂osu, co gorsza nie wiedzia艂 te偶, kto do niego dzwoni.

Przykry艂 s艂uchawk臋

d艂oni膮 i krzykn膮艂: - Chwileczk臋! - a do telefonu: - Tak? S艂ucham.

- Halo!

- Tak!!! S艂ucham!

- Dzwoni臋 w imieniu senora Ramireza.

Serrador poczu艂 ciarki na krzy偶u.

- Kto m贸wi?

- Nazywam si臋 Juan Martinez. Czy m贸wi臋 z deputowanym Serradorem?

- Co za Juan Martinez? - rzuci艂 gburowato Serrador. I kto si臋 tak dobija do

drzwi? Co

za po艣piech?

- Nale偶臋 do familia - oznajmi艂 Martinez.

W drzwiach szcz臋kn膮艂 klucz i Serrador, nie dowierzaj膮c w艂asnym oczom patrzy艂,

jak

w progu staje dozorczyni, za kt贸r膮 wida膰 by艂o trzy mundury policyjne.

- Przepraszam najmocniej - sumitowa艂a si臋 dozorczyni - ale tych pan贸w musia艂am

wpu艣ci膰.

- Jak 艣miecie?! - powiedzia艂 Serrador g艂osem pe艂nym oburzenia, a jego oczy

zap艂on臋艂y

gniewem. W tej samej jednak chwili us艂ysza艂, 偶e po艂膮czenie zosta艂o przerwane i

ze s艂uchawki

pop艂yn臋艂o monotonne buczenie.

- Deputowany Isidoro Serrador? - spyta艂 sier偶ant.

- Tak, ale...

- Pozwoli pan z nami.

- W jakim celu?

- Aby odpowiedzie膰 na pytania zwi膮zane ze 艣mierci膮 ameryka艅skiej turystki.

Serrador mocno przygryz艂 wargi. Nie wolno mu nic m贸wi膰, o cokolwiek pyta膰, zanim

nie porozumie si臋 z adwokatem. I zanim si臋 nad wszystkim nie zastanowi.

Bezmy艣lno艣膰 jest

najcz臋stszym 藕r贸d艂em katastrof.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Rozumiem. Pozw贸lcie panowie, 偶e si臋 przebior臋.

Sier偶ant kiwn膮艂 g艂ow膮 i jednemu z funkcjonariuszy kaza艂 stan膮膰 przy drzwiach

sypialni. Nie pozwoli艂by ich zamkn膮膰, ale Serrador nawet tego nie pr贸bowa艂. Pod

偶adnym

pozorem nie wolno mu straci膰 zimnej krwi, bo potem nikt ju偶 nie zap臋dzi z

powrotem

demona do butelki. Spok贸j i trze藕we my艣lenie - to w tej chwili liczy艂o si臋

najbardziej.

Wyszli z budynku przez podziemny parking, by膰 mo偶e po to, aby oszcz臋dzi膰

Serradorowi ciekawskich spojrze艅 s膮siad贸w. Nie za艂o偶ono mu te偶 kajdanek. Wsiedli

do

nieoznakowanego samochodu i pojechali do komisariatu po przeciwnej stronie

parku. Tam

zaprowadzono go do pozbawionego okien pomieszczenia, gdzie na 艣cianie wisia艂o

zdj臋cie

kr贸la, a z sufitu zwiesza艂 si臋 brudny klosz z trzema 偶ar贸wkami. Na starym

drewnianym stole

sta艂 telefon; dowiedzia艂 si臋, 偶e mo偶e z niego korzysta膰 do woli. Nied艂ugo zjawi

si臋 kto艣, kto z

nim porozmawia.

Drzwi zamkni臋to na klucz, a Serrador usiad艂 na jednym z czterech krzese艂.

Zadzwoni艂 do swego adwokata, ale Antonia nie by艂o ani w kancelarii, ani w domu.

No

c贸偶, bogaty kawaler, jakim by艂, cz臋sto miewa schadzki. Nie zostawi艂 wiadomo艣ci,

wola艂

bowiem unikn膮膰 sytuacji, gdy o wszystkim przypadkowo dowiedzia艂aby si臋 jaka艣

nimfetka.

Tak czy owak, nie by艂o 偶adnych reporter贸w, wszystko za艂atwiono zatem dyskretnie.

Chyba 偶e czekali przed frontowym wej艣ciem, przysz艂o mu nagle do g艂owy. By膰 mo偶e

to z tej przyczyny wyszli przez podziemny parking. By膰 mo偶e dlatego dozorczyni

powiedzia艂a: "Tych pan贸w musia艂am wpu艣ci膰", gdy偶 jakich艣 innych nie wpu艣ci艂a,

zaprawiona

ju偶 w potyczkach z dziennikarzami, kt贸rzy usi艂owali zak艂贸ci膰 prywatno艣膰

deputowanego. To

w艂a艣nie z uwagi na nich regularnie zmieniano numery telefon贸w.

Co nie przeszkodzi艂o zadzwoni膰 temu, kto przedstawi艂 si臋 jako Juan Martinez.

Nieustannie powraca艂o pytanie, kto to w艂a艣ciwie by艂 i przed czym usi艂owa艂

ostrzec. O tym, 偶e

jest uwik艂any w zorganizowanie zamachu na Amerykank臋 wiedzia艂 tylko Esteban

Ramirez, a

on nie pu艣ci pary z ust.

Przysz艂o mu na my艣l, 偶e warto zadzwoni膰 pod w艂asny numer i wys艂ucha膰

zarejestrowanych wiadomo艣ci. Aparat, kt贸ry mia艂 do dyspozycji, m贸g艂 by膰 na

pods艂uchu, ale

musia艂 ryzykowa膰. Nie mia艂 偶adnego wyboru.

Zanim jednak zd膮偶y艂 wykona膰 to, co zamierzy艂, otworzy艂y si臋 drzwi celi i stan臋li

w

nich dwaj m臋偶czy藕ni.

Nie byli to bynajmniej policjanci.

10

Wtorek, 00.04 - Madryt

Mi臋dzynarodowa Organizacja Policji Kryminalnej - potocznie znana jako Interpol -

powsta艂a w Wiedniu w 1923 roku i mia艂a stanowi膰 艣wiatowe centrum wymiany

informacji

kryminalnych. Po drugiej wojnie 艣wiatowej organizacja rozros艂a si臋, zajmuj膮c si臋

zwalczaniem przemytu, narkotykami, fa艂szerstwami i kidnappingiem. Dzisiaj

wsp贸艂pracowa艂y

ju偶 z ni膮 policje stu siedemdziesi臋ciu siedmiu kraj贸w, swoje siedziby za艣 mia艂a

w wi臋kszo艣ci

du偶ych miast 艣wiata. W ka偶dym kraju lokalna centrala Interpolu nazywa si臋

Narodowym

Biurem Centralnym, kt贸re, w przypadku USA, swoje raporty kieruje do Wydzia艂u

Ochrony

Prawa w Departamencie Sprawiedliwo艣ci i do Departamentu Skarbu.

Przez lata sp臋dzone w FBI, Darrell McCaskey intensywnie wsp贸艂pracowa艂 z kilkoma

dziesi膮tkami inspektor贸w Interpolu. Dwoje spo艣r贸d nich pochodzi艂o z Hiszpanii.

Po pierwsze,

niezapomniana Mar铆a Corneja, samotna agentka od operacji specjalnych, kt贸ra

mieszka艂a z

McCaskeyem przez siedem miesi臋cy pobytu w Ameryce. Po drugie, Luis Garca de la

Vega,

szef Narodowego Biura Centralnego w Madrycie.

Luis, br膮zowosk贸ry, czarnow艂osy, nied藕wiedziowaty i ch臋tny do bitki Cygan z

Andaluzji, w wolnych chwilach uczy艂 ta艅czy膰 flamenco. Podobnie jak 贸w taniec,

trzydziestosiedmioletni Luis by艂 m臋偶czyzn膮 pe艂nym spontaniczno艣ci, uduchowienia

i patosu.

Kierowa艂 jedn膮 z najbardziej dynamicznych i najlepiej poinformowanych narodowych

filii

Interpolu, a w kr臋gach policyjnych darzono go zazdro艣ci膮 i podziwem.

Luis chcia艂 przyj艣膰 do hotelu zaraz po strza艂ach przed gmachem parlamentu, ale

przeszkodzi艂o mu w tym wydarzenie w San Sebastian. Przyjecha艂 o p贸艂nocy i zasta艂

McCaskeya i Aideen przy posi艂ku. Darrell mocno u艣ciska艂 starego przyjaciela.

- To okropne, co si臋 sta艂o - powiedzia艂 Luis w angielszczy藕nie, kt贸ra nigdy nie

pozby艂a si臋 hiszpa艅skiej d藕wi臋czno艣ci.

McCaskey w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

- Przepraszam, 偶e tak p贸藕no, ale widz臋, 偶e przywykacie ju偶 do hiszpa艅skich

obyczaj贸w. Je艣膰 p贸藕no w nocy i d艂ugo spa膰.

- M贸wi膮c szczerze - odpar艂 McCaskey - by艂a to pierwsza okazja, 偶eby艣my mogli

skorzysta膰 z kuchni hotelowej, co za艣 do spania, to niezale偶nie od tego, ile

zjemy, i tak

ka偶demu z nas trudno pewnie b臋dzie zasn膮膰.

- Rozumiem. - Luis mocno u艣cisn膮艂 rami臋 Darrella. Po chwili doda艂: - Okropny

dzie艅.

- W艂a艣ciwie jemy bardziej przez rozs膮dek ni偶 z potrzeby - powiedzia艂 McCaskey. -

Organizm to subtelna ca艂o艣膰 i trzeba uwa偶a膰, 偶eby nie zawi贸d艂 w najmniej

oczekiwanym

momencie, tylko dlatego, 偶e zabraknie mu rezerw energii. Si膮dziesz razem z nami?

Mo偶e

wina?

- Nie, dzi臋kuj臋, pami臋tasz, nigdy nie pij臋 na s艂u偶bie. Tak jak m贸wisz, organizm

to

subtelna ca艂o艣膰. Ale wy si臋 mn膮 nie kr臋pujcie. - Spojrza艂 na Aideen i u艣miechn膮艂

si臋. -

Senorita Marley, prawda?

- Tak.

Aideen wsta艂a i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, a pomimo ca艂ego fizycznego i psychicznego

zm臋czenia, poczu艂a jaki艣 o偶ywczy dreszcz, kiedy ich r臋ce si臋 zetkn臋艂y. By艂

przystojny, ale nie

to spowodowa艂o owo wra偶enie. Aideen zawsze wyczuwa艂a, kiedy ma do czynienia z

m臋偶czyzn膮, na kt贸rym mo偶na polega膰.

- Wiem, jak musi pani bole膰 nad strat膮 przyjaci贸艂ki, ale dobrze, 偶e przynajmniej

pani

nic si臋 nie sta艂o. Bo nic si臋 nie sta艂o?

- Nie, nic.

- Bogu dzi臋ki.

Luis przysun膮艂 fotel do sto艂u i usiad艂. McCaskey znowu zaj膮艂 si臋 swoj膮 pikantnie

przyprawion膮 kuropatw膮.

- 艁adnie pachnie - zauwa偶y艂 Luis.

- Mhm, r贸wnie dobrze smakuje - mrukn膮艂 McCaskey i spojrza艂 podejrzliwie na

Hiszpana. - Co艣 ukrywasz.

Luis z zak艂opotaniem potar艂 czo艂o.

- Niestety, nie. Z przykro艣ci膮 musz臋 stwierdzi膰, 偶e nie mam nic nawet do

ukrycia.

M贸wi膮c kr贸tko, niczego nie uda艂o mi si臋 ustali膰. Tylko podejrzenia, nic

konkretnego.

- Twoje podejrzenia cz臋sto okazuj膮 si臋 bardziej wiarygodne od tego, co inni

uwa偶aj膮

za dowiedzione fakty - zauwa偶y艂 McCaskey. - M贸w wszystko.

Luis nala艂 sobie wody z karafki, poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk, a potem zrobi艂

nieokre艣lony ruch

w kierunku ciemnego okna.

- Zrobi艂o si臋 tutaj okropnie, Darrell, i dzieje si臋 coraz gorzej. W Avila,

Segovii i Sorii

mieli艣my niewielkie rozruchy antybaskijskie.

- Wszystko w Kastylii - zauwa偶y艂a Aideen.

- Wygl膮da na to, 偶e policja nie robi wszystkiego, co w jej mocy, 偶eby zapobiec

tym

ekscesom.

- Przestaje by膰 bezstronna? - z niepokojem spyta艂 McCaskey.

Luis wolno pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nigdy jeszcze nie widzia艂em takiego... - zaj膮kn膮艂 si臋, szukaj膮c odpowiedniego

s艂owa

- takiego...

- Zbiorowego ob艂臋du - podrzuci艂a Aideen.

Luis spojrza艂 na ni膮 zaskoczony.

- To takie okre艣lenie z psychologii spo艂ecznej. Specjali艣ci ostrzegali, 偶e

czego艣 w tym

rodzaju mo偶na si臋 obawia膰 na przyk艂ad w zwi膮zku z ko艅cem tysi膮clecia. Prze艂om

mileni贸w,

trwoga, 偶e nawet je艣li 艣wiat si臋 nie sko艅czy, to nast膮pi straszliwa katastrofa,

kt贸r膮 prze偶yj膮

tylko nieliczni, st膮d wi臋c powszechny strach, akty przemocy...

Luis przytakn膮艂.

- Co艣 w tym jest. Odnosi si臋 wra偶enie, 偶e wszystkich ogarn臋艂a jaka艣 gor膮czka.

Moi

ludzie, kt贸rzy stamt膮d kontaktuj膮 si臋 ze mn膮, powiadaj膮, 偶e nienawi艣膰 i napi臋cie

tak wisz膮 w

powietrzu, 偶e niemal mo偶na ich dotkn膮膰. Zdumiewaj膮ce.

- Nie chcesz, mam nadziej臋 - 偶achn膮艂 si臋 McCaskey - sugerowa膰, i偶 Martha pad艂a

ofiar膮 masowego delirium.

Luis machn膮艂 r臋k膮.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Chodzi mi tylko o to, 偶e zapanowa艂a jaka艣 dziwaczna

atmosfera,

z kt贸r膮 nigdy si臋 tutaj jeszcze nie zetkn膮艂em. - Nachyli艂 si臋 nad Jajem. - Co

gorsza, gotuje si臋

tak偶e pod innym garnkiem, a kto艣 starannie to sobie przygotowa艂.

- Jaki "garnek" masz na my艣li? - spyta艂 McCaskey

- Do zatopienia tego jachtu ko艂o San Sebastian u偶yto C-4 - oznajmi艂 de la Vega.

- Wiem ju偶 o tym od Boba Herberta. - McCaskey spojrza艂 na Luisa wyczekuj膮co. -

M贸w, wiem, 偶e trzymasz co艣 jeszcze w zanadrzu.

- Jeden z zabitych, Esteban Ramirez, wsp贸艂pracowa艂 kiedy艣 z CIA. Statki

nale偶膮cej do

niego kompanii 偶eglugowej by艂y u偶ywane do przerzucania broni i ludzi w r贸偶ne

sekretne

miejsca. Na razie tylko si臋 o tym szepcze, ale lada chwila kto艣 zacznie m贸wi膰

g艂o艣niej.

- S膮dzi pan, 偶e CIA macza艂a w tym palce?

- Prosz臋 mi m贸wi膰, Luis, tak jest znacznie pro艣ciej, je艣li mamy wsp贸艂pracowa膰. A

co

do CIA: nie. Firma nie zrobi艂aby tego tak jawnie, a gdyby chodzi艂o jej o odwet

za pani膮

Mackall, by艂oby to niemo偶liwe w ci膮gu godziny. Chodzi jednak o to, 偶e w

politycznych

kr臋gach pojawi si臋 moc plotek i porozumiewawczych spojrze艅. Wiesz, jak to jest z

politykami, prawda, Darrell? - Zapytany w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮. - Z tak膮

plotk膮 nie

wiadomo, jak walczy膰, a ci, kt贸rzy b臋d膮 chcieli wierzy膰 w uczestnictwo Ameryki,

zrobi膮 to z

ochot膮.

- Rozmawia艂em niedawno z Bobem Herbertem - powiedzia艂 McCaskey. - M贸wi, 偶e

CIA jest r贸wnie zdumiona zatopieniem jachtu, jak wszyscy inni. A Bob wie ju偶,

jak z nimi

rozmawia膰, a przede wszystkim - jak ich s艂ucha膰. Nie da sobie wcisn膮膰 偶adnego

kitu.

- Jak m贸wi臋, nie widz臋 偶adnego sensu w akcji CIA, natomiast o wiele bardziej

prawdopodobny jest inny scenariusz. Zostaje zamordowana ameryka艅ska dyplomatka,

aby

USA wiedzia艂y, 偶e maj膮 si臋 trzyma膰 z daleka od hiszpa艅skich problem贸w. Zaraz

potem gin膮

ci, kt贸rzy zorganizowali zamach. Radio odtwarza ta艣m臋, z kt贸rej wynika, 偶e

zlikwidowani

Katalo艅czycy mieli kompana, baskijskiego deputowanego, wsp贸lnie z kt贸rym uknuli

zamach

nie tylko na jedn膮 Murzynk臋, ale i na ca艂y nar贸d hiszpa艅ski. Wi臋c nar贸d

hiszpa艅ski powinien

zerwa膰 si臋 do walki.

- Kto mo偶e odnie艣膰 korzy艣膰 z wojny domowej? - spyta艂 sceptycznie McCaskey. -

Ludzie trac膮 偶ycie, gospodarka si臋 wali...

- Zastanawia艂em si臋 ju偶 nad tym - odrzek艂 Luis. - Gdyby wysun膮膰 zarzut zdrady

stanu,

prawo przewiduje kar臋 艣mierci i konfiskat臋 maj膮tku. Oczywi艣cie, prawo dotyczy

konkretnych

ludzi, a nie grup, ale w atmosferze poczucia krzywdy, pragnienia zemsty,

nienawi艣ci, 艂atwo o

rzucenie has艂a zbiorowej odpowiedzialno艣ci. A z kolei, gdyby wydziedziczy膰 teraz

Katalo艅czyk贸w i podzieli膰 ich maj膮tek mi臋dzy pozosta艂ych, wszyscy:

Kastylijczycy,

Andaluzyjczycy, Galicjanie, na tym skorzystaj膮.

- Zaraz, cofnijmy si臋 jeszcze o krok - poprosi艂a Aideen. - Co mieliby zyska膰

Katalo艅czycy i Baskowie na zespoleniu si艂?

- Katalo艅czycy sprawuj膮 kontrol臋 nad kluczowymi elementami gospodarki

hiszpa艅skiej. Z kolei po艣r贸d separatyst贸w baskijskich znajduje si臋 grupa bardzo

do艣wiadczonych terroryst贸w. Je艣li kto艣 chce sparali偶owa膰 偶ycie kraju, te dwa

czynniki

艣wietnie si臋 wspomagaj膮.

- Uderzy膰 w bezpiecze艅stwo fizyczne i finansowe - mrukn膮艂 McCaskey - 偶eby kto艣

m贸g艂 pojawi膰 si臋 niczym zbawca na bia艂ym rumaku.

- W艂a艣nie. Mamy informacje, 偶e szykuje si臋 jaka艣 wsp贸lna akcja.

- Sk膮d? - zainteresowa艂 si臋 McCaskey.

- Naszym 藕r贸d艂em by艂 cz艂owiek, kt贸ry od dawna by艂 w za艂odze jachtu Ramireza.

Bardzo go szkoda, wiarygodne 藕r贸d艂o, zgin膮艂 w eksplozji. Od niego wiedzieli艣my o

licznych

spotkaniach z kr贸lami przemys艂u, o regularnych rejsach po Zatoce Biskajskiej.

- Kraj Bask贸w - zauwa偶y艂 McCaskey.

Luis pokiwa艂 g艂ow膮.

- Z cz臋stymi po drodze postojami. Nasz agent donosi艂, 偶e zawsze byli z nimi

ludzie z

familia, obstawa. Nie mia艂 poj臋cia, kogo Ramirez odwiedza艂 i po co, tyle

natomiast m贸g艂

powiedzie膰, 偶e przez ostatnie p贸艂 roku zamiast raz na miesi膮c, p艂yn臋li raz na

dwa tygodnie.

- Czy mo偶liwe, 偶e ten wasz cz艂owiek gra艂 na dwa fronty? - spyta艂 McCaskey.

- 呕e jeszcze komu艣 sprzedawa艂 te informacje?

- Mhm.

- Mo偶liwe - zgodzi艂 si臋 Luis. - Z ca艂膮 pewno艣ci膮 inni te偶 widzieli, czy

przynajmniej

przeczuwali, 偶e Ramirez co艣 szykuje, i 偶e to niekoniecznie ma si臋 dla nich

dobrze sko艅czy膰.

Pytanie, kto to m贸g艂 by膰? Jedno wszelako nie ulega w膮tpliwo艣ci: ta osoba czy

grupa

wiedzia艂a o planowanym zamachu na wasz膮 wys艂anniczk臋.

- Dlaczego tak s膮dzisz?

- Bo na jachcie za艂o偶ony by艂 pods艂uch, a oni czekali na w艂a艣ciwy moment do

eksplozji. Na ta艣mie mieli rozmow臋, kt贸ra zdemaskowa艂a Ramireza i jego

sojusznik贸w, a

kiedy na pok艂adzie zjawi艂 si臋 zamachowiec - nast膮pi艂o wielkie "bum!".

- No tak. Czysty profesjonalizm - zgodzi艂 si臋 McCaskey.

- A偶 za czysty - rzek艂 pos臋pnie Luis. - Je艣li ju偶 mowa o wojnie domowej, czy

wiecie,

moi mili, 偶e niekt贸rzy twierdz膮, i偶 wcale si臋 ona nie sko艅czy艂a? 呕e rany wcale

si臋 nie

zabli藕ni艂y, a w istocie niewiele si臋 zmieni艂o.

Aideen ci臋偶ko westchn臋艂a.

- Czy mo偶ecie sobie wyobrazi膰, kim sta艂by si臋 w oczach ludzi kto艣, kto po艂o偶y艂by

kres

temu wszystkiemu?

Obaj spojrzeli na ni膮 uwa偶nie.

- Nowym Franco - rzek艂 Luis.

- Nowym Franco - powt贸rzy艂a Aideen.

McCaskey przeci膮gle gwizdn膮艂.

- Fajna perspektywa.

- Kiedy by艂am ma艂a, ojciec opowiada艂 o starych metodach kampanii wyborczej w

Bostonie - ci膮gn臋艂a Aideen. - Facet wynajmowa艂 bandzior贸w, 偶eby napadali

sklepikarzy.

Potem kt贸rego艣 dnia zjawia si臋 pod drzwiami z baseballowym kijem, a bandziory,

za co te偶

im zap艂aci艂, uciekaj膮, a偶 si臋 za nimi kurzy. Kiedy si臋 okazuje, 偶e facet

zamierza zosta膰

burmistrzem albo chocia偶by szeryfem, jak my艣licie, na kogo b臋d膮 g艂osowa膰

sklepikarze?

- Pi臋kna analogia - krzywo u艣miechn膮艂 si臋 Luis.

Aideen tylko roz艂o偶y艂a r臋ce.

- Luis, znasz kogo艣, kto by pasowa艂 do tego obrazu? - spyta艂 McCaskey.

- Madre de Dios, my艣l臋, 偶e na p臋czki mo偶na liczy膰 polityk贸w i biznesmen贸w,

kt贸rym

marzy si臋 co艣 takiego. Ale mamy jednak pewne wskaz贸wki. Jacht zniszczono

nieopodal San

Sebastian, nast臋pnie kto艣 dostarczy艂 ta艣m臋. Mo偶e ci ludzie nadal tam s膮, mo偶e

nie, w ka偶dym

razie po艣lemy tam kogo艣, 偶eby spr贸bowa艂 znale藕膰 trop. Helikopter zabierze mojego

cz艂owieka

za - zerkn膮艂 na zegarek - dwie godziny.

- Ja te偶 chc臋 lecie膰 - powiedzia艂a Aideen i, rzucaj膮c chusteczk臋 na st贸艂,

wsta艂a.

- Ca艂kowicie popieram - powiedzia艂 Luis i zerkn膮艂 na Darrella. - Chyba 偶e ty

masz co艣

przeciw temu.

McCaskey popatrzy艂 zdziwiony.

- A kogo wysy艂asz?

- Mar铆臋 Corneja - odrzek艂 Luis.

McCaskey powoli od艂o偶y艂 sztu膰ce na talerz. Aideen ze zdziwieniem patrzy艂a, jak

nagle gdzie艣 ulatuje niewzruszony zdawa艂oby si臋 stoicyzm by艂ego agenta FBI.

- Nie wiedzia艂em, 偶e znowu z tob膮 pracuje - powiedzia艂 Darrell i wytar艂 serwetk膮

usta.

- Wr贸ci艂a p贸艂 roku temu - wyja艣ni艂 Luis. - Potrzebowa艂a pieni臋dzy, 偶eby dalej

m贸c

je藕dzi膰 na koniach i gra膰 w tej swojej amatorskiej lidze pi艂karskiej, a ja z

ch臋ci膮 j膮 przyj膮艂em,

bo... bo po prostu jest dobra.

McCaskey zapatrzy艂 si臋 gdzie艣 w dal i powiedzia艂: - Najlepsza.

Po chwili spojrza艂 na Aideen i doda艂: - Musz臋 to uzgodni膰 z Paulem, ale je艣li o

mnie

chodzi, bardzo si臋 ciesz臋, 偶e b臋dziemy mieli na miejscu w艂asnego cz艂owieka. We藕

swoje

papiery turystyczne. - Spojrza艂 na Luisa. - Mar铆a b臋dzie wyst臋powa膰 jako

inspektorka

Interpolu?

- Nie wiem, sama zadecyduje.

McCaskey pokiwa艂 g艂ow膮 i zapad艂a cisza.

- Jak mamy si臋 dosta膰 do San Sebastian? - spyta艂a Aideen.

- Z lotniska zabierze was helikopter - odpar艂 Luis. - Tam b臋dzie na was czeka艂

wynaj臋ty samoch贸d. Zadzwoni臋 do Mar铆i i uprzedz臋, 偶e ty tak偶e jedziesz. Podrzuc臋

ci臋 na

lotnisko.

McCaskey zerkn膮艂 na Luisa.

- Czy wiedzia艂a, 偶e jestem w Hiszpanii?

- Tak, powiedzia艂em jej. - Poklepa艂 przyjaciela po d艂oni. - Kaza艂a przekaza膰 ci

pozdrowienia.

- Serdeczne dzi臋ki - rzek艂 ponuro McCaskey.

11

Wtorek, 00.07 - San Sebastian

Kiedy Juan Martinez odp艂ywa艂 sw膮 motor贸wk膮 od jachtu Ramireza, nie mia艂 poj臋cia,

偶e w ten spos贸b ratuje 偶ycie.

Kiedy nast膮pi艂 wybuch, gwa艂towna fala zwali艂a go na dno 艂贸dki, jej samej jednak

nie

przewr贸ci艂a. Natychmiast poderwa艂 si臋 i podp艂yn膮艂 w kierunku wraku.

Kilkana艣cie metr贸w od jachtu zobaczy艂 cia艂o Ramireza. Jego pracodawca, a tak偶e

zwierzchnik pot臋偶nej familia, silnie poparzony, unosi艂 si臋 na falach, z twarz膮

zanurzon膮 w

wodzie. Juan wyskoczy艂 za burt臋 i, jedn膮 r臋k膮 trzymaj膮c si臋 cumki motor贸wki,

podp艂yn膮艂 do

Ramireza i zawr贸ci艂 z nim do 艂贸dki. S艂ysza艂 rwany, 艣wiszcz膮cy oddech.

- Senor Ramirez! To ja, Juan Martinez. Zaraz wci膮gn臋 pana na motor贸wk臋, a

potem...

- Dzwo艅... - wycharcza艂 Ramirez.

Juan zacz膮艂 wspina膰 si臋 na burt臋, kiedy nagle r臋ka Ramireza ze zdumiewaj膮c膮 si艂膮

chwyci艂a go za r臋kaw i poci膮gn臋艂a z powrotem.

- Serrador! Trzeba... ostrzec!

- Serrador? Senor Ramirez, nie wiem kto to taki!

- Biuro... - z trudem wykrztusi艂 Ramirez. - O... ku... lary.

- Senor Ramirez, niech pan si臋 nie m臋czy, spokojnie.

Znienacka cia艂em rannego wstrz膮sn膮艂 pot臋偶ny dreszcz.

- My... ich... albo... oni nas.

- Jacy oni?

Juan pos艂ysza艂 g艂os silnika z drugiej strony jachtu, a nast臋pnie zobaczy艂 sun膮c膮

po

wodzie plam臋 bia艂ego 艣wiat艂a. Kto艣 nadp艂ywa艂. Juan nie bardzo si臋 wyznawa艂 w

interesach

swego patrona, dobrze jednak wiedzia艂, 偶e ich familia mia艂a wielu wrog贸w. Nie

musia艂 to by膰

偶aden z nich, ale nie nale偶a艂o ryzykowa膰.

Ramirez szarpn膮艂 si臋, a potem zastyg艂 z martwo rozwartymi ustami.

Juan zamkn膮艂 powieki Ramireza. Chocia偶 by艂o to sprzeczne z szacunkiem, kt贸ry dla

niego czu艂, musia艂 cia艂o zostawi膰 w wodzie. Ten, kto spowodowa艂 wybuch, ci膮gle

m贸g艂 by膰 w

pobli偶u, kto wie, mo偶e to w艂a艣nie on chcia艂 teraz przeszuka膰 miejsce zbrodni.

Rozs膮dniej

by艂o tu nie zostawa膰. Wdrapa艂 si臋 zwinnie na motor贸wk臋, uruchomi艂 silnik i jak

najszybciej

odp艂yn膮艂. Oddali艂 si臋 na tyle, i偶 m贸g艂 by膰 pewny, 偶e nikt go nie dostrze偶e i

wy艂膮czy艂 motor,

kt贸ry uruchomi艂 ponownie dopiero wtedy, kiedy przyby艂a policja. Wielkim 艂ukiem

dotar艂 na

brzeg.

Umocowawszy 艂贸dk臋 do jednego z pomost贸w, Juan odszuka艂 automat telefoniczny.

By艂 mokry i zmarzni臋ty; stra偶nikowi w stoczni powiedzia艂, 偶eby przys艂a艂 po niego

kierowc臋.

Znalaz艂szy si臋 na miejscu, bez chwili zw艂oki poszed艂 do gabinetu Ramireza.

Napar艂

ramieniem na drzwi, te pu艣ci艂y; wszed艂 i usiad艂 za biurkiem.

Patron wspomnia艂 co艣 o okularach. W g贸rnej szufladzie le偶a艂a para. Obejrza艂 je

dok艂adnie. Po wewn臋trznej stronie oprawki maciupe艅kimi cyframi wypisano cztery

numery

telefon贸w, ka偶dy poprzedzony liter膮 - mo偶na je by艂o wzi膮膰 za numery fabryczne.

C贸偶 za chytry pomys艂; Ramirezowi nie by艂y potrzebne okulary, a kto w nich

szuka艂by

sekretnych zapisk贸w?

Wykr臋ci艂 numer, przed kt贸rym znajdowa艂o si臋 "S". Odpowiedzia艂 Serrador,

kimkolwiek by艂. G艂os by艂 szorstki, podenerwowany, a s膮dz膮c z innych d藕wi臋k贸w,

jego

w艂a艣ciciel znalaz艂 si臋 w艂a艣nie w opa艂ach. Juan odwiesi艂 s艂uchawk臋, 偶eby nie

uda艂o si臋 ustali膰,

sk膮d dzwoniono.

Przez wielkie okna spogl膮da艂 na wielki dziedziniec stoczni. Esteban Ramirez

przez

lata zrobi艂 Juanowi bardzo wiele dobrego. Martinez nie nale偶a艂 do jego

najbli偶szych

wsp贸艂pracownik贸w, ale nale偶a艂 do familia; by艂 czas kiedy z tego korzysta艂, teraz

nadchodzi艂

czas sp艂aty. 艢mier膰 patrona nie likwidowa艂a obowi膮zku wierno艣ci.

Zadzwoni艂 pod pozosta艂e numery; nale偶a艂y do m臋偶czyzn, kt贸rzy tak偶e znale藕li si臋

na

jachcie, o czym Juan wiedzia艂, gdy偶 sam ich tam zawozi艂.

Wydarzy艂a si臋 tragedia, ale z艂o czyha艂o na wszystkich. Kto艣 usun膮艂 osoby, z

kt贸rymi

Ramirez 艣ci艣le wsp贸艂pracowa艂. Obowi膮zek wierno艣ci wymaga艂, aby Juan dowiedzia艂

si臋, kto

to by艂, i wymierzy艂 mu kar臋.

Ludzie z nocnej zmiany ju偶 zaczynali m贸wi膰 o 艣mierci szefa. Wspominano te偶 o

jakiej艣 kasecie, kt贸r膮 puszczono w radio. Ramirez mia艂 podobno macza膰 palce w

zamordowaniu ameryka艅skiej turystki.

Porozmawia艂 z trzema innymi cz艂onkami familia: dwoma stra偶nikami i majstrem.

Postanowili, 偶e razem pojad膮 do studia rozg艂o艣ni radiowej, 偶eby dowiedzie膰 si臋

czego艣 o

ta艣mie.

Je艣li by艂a, to nale偶a艂o si臋 dowiedzie膰, kto j膮 dostarczy艂.

Ktokolwiek to by艂, musi po偶a艂owa膰 swojego czynu.

12

Poniedzia艂ek, 17.09 - Waszyngton

Paul Hood by艂 sfrustrowany, ostatnio bowiem zdarza艂o si臋 to coraz cz臋艣ciej i to

z tego

samego powodu.

Zadzwoni艂 do 偶ony, 偶e nie b臋dzie go na kolacji.

- Jak zwykle - skwitowa艂a Sharon i odwiesi艂a s艂uchawk臋.

Hood nie m贸g艂 mie膰 do niej pretensji. Nie wiedzia艂a o 艣mierci Marthy, nie wolno

mu

bowiem by艂o m贸wi膰 o sprawach Centrum korzystaj膮c z powszechnie dost臋pnej sieci

telefonicznej. Tak czy owak Sharon bardziej chodzi艂o o ich dw贸jk臋 ni偶 o ni膮

sam膮.

Jedenastoletni Alexander a偶 si臋 pali艂, 偶eby pokaza膰 ojcu, jakie cuda potrafi

wyczarowa膰 na

nowym skanerze, kiedy jednak Hood dociera艂 w ko艅cu do domu, ch艂opiec spa艂 ju偶

g艂臋boko.

Trzynastoletnia Harleigh ka偶dego dnia 膰wiczy艂a na skrzypcach przed kolacj膮 i,

zdaniem

Sharon, na ten czas dom stawa艂 si臋 miejscem prawdziwie magicznym, ale obecno艣膰

Paula

jeszcze bardziej by temu sprzyja艂a.

Czu艂 si臋 winny wobec Sharon; dominuj膮cym has艂em lat dziewi臋膰dziesi膮tych by艂o

"Rodzina przede wszystkim". Wszelako czu艂 si臋 winny tak偶e wobec Bia艂ego Domu.

By艂

odpowiedzialny przed prezydentem i narodem. By艂 odpowiedzialny przed lud藕mi,

kt贸rych

偶ycie i przysz艂o艣膰 zale偶a艂y od jego skupienia, os膮du i energii.

Oboje z Sharon znali regu艂y gry, gdy podejmowa艂 si臋 tej pracy. Czy to nie ona

namawia艂a go, 偶eby wycofa艂 si臋 z polityki? Czy to nie ona by艂a oburzona, i偶

rodzina

burmistrza Los Angeles nie ma najmniejszego prawa do prywatno艣ci? Cokolwiek

jednak by

robi艂, nigdy nie b臋dzie mia艂 ca艂ych wakacji dla rodziny, jak ojciec Sharon,

dyrektor liceum.

Nie by艂 te偶 bankierem, kt贸ry pracuje od 贸smej trzydzie艣ci do siedemnastej

trzydzie艣ci i tylko

czasami musi spotka膰 si臋 z klientem na kolacji. Nie by艂 te偶 bogaczem w rodzaju

tego

w艂oskiego playboya, w艂a艣ciciela kilku winnic, Stefana Renaldo, na kt贸rego

jachcie op艂yn臋艂a

艣wiat, zanim pozna艂a Hooda i zanim si臋 pobrali.

Paul Hood kocha艂 swoj膮 prac臋 i mia艂 bardzo silne poczucie odpowiedzialno艣ci.

Ceni艂

te偶 sobie poczucie, 偶e efekty tej pracy by艂y namacalne. Ka偶dego ranka, kiedy

budzi艂 si臋,

schodzi艂 do kuchni i zasiada艂 nad porann膮 kaw膮, ws艂uchiwa艂 si臋 w 贸w spok贸j domu

i okolicy,

my艣l膮c: "Po cz臋艣ci to i moja zas艂uga".

Owe namacalne efekty lubili zreszt膮 wszyscy. Nie by艂oby komputera, lekcji

skrzypiec

ani 艂adnego domu, gdyby nie pracowa艂 tak ci臋偶ko. Sharon musia艂aby pracowa膰 na

pe艂nym

etacie, podczas gdy teraz wyst臋powa艂a tylko czasami w lokalnej telewizji z

poradami

kulinarnymi. Nie musia艂a mu dzi臋kowa膰, ale czy nie mog艂aby mie膰 w g艂osie

odrobin臋 mniej

pretensji? Nie 偶膮da艂, by pia艂a z zachwytu, kiedy po raz kolejny zapowiada艂, 偶e

zostanie d艂u偶ej

w pracy, ale czy nie mog艂a zrozumie膰, 偶e tak偶e dla niego jest to przykre?

Siedzia艂 wpatrzony w r臋k臋, kt贸ra nadal spoczywa艂a na s艂uchawce. Rozwa偶a艂

wszystkie

za i przeciw, jeszcze przez moment waha艂 si臋 z decyzj膮, ale potem z kwa艣n膮 min膮

wyprostowa艂 si臋 w fotelu.

Zna艂 dobrze to uczucie. Gdyby tylko Sharon spr贸bowa艂a mu pom贸c, zamiast

oskar偶a膰,

nie tyle mo偶e w s艂owach, ile w tonie g艂osu, przemilczeniach, zachowaniu. Nie

sprawi艂oby to

wprawdzie, 偶e rzadziej zostawa艂by w pracy, gdy偶 obowi膮zki by艂y obowi膮zkami,

mia艂by

jednak poczucie, 偶e jest dom rodzinny, gdzie na niego czekaj膮, a nie, i偶

nieustannie odbywa

si臋 spektakl pod tytu艂em "Co si臋 sta艂o z Paulem Hoodem?".

Znowu pomy艣la艂 o Nancy Bosworth. Nie tak dawno spotka艂 j膮 przypadkiem w

Niemczech. Mniejsza z tym, 偶e lata temu zostawi艂a go na lodzie. Mniejsza z tym,

偶e z艂ama艂a

mu serce. Na sam jej widok poczu艂, jak wszystko rwie si臋 ku niej, akceptowa艂a go

bowiem

bezkrytycznie, takim jakim by艂, a do powiedzenia mia艂a same rzeczy mi艂e i

schlebiaj膮ce.

"Dobrze, dobrze", odezwa艂 si臋 w duszy Hooda g艂os broni膮cy Sharon, "Nancy nic to

nie kosztuje, bo nie 偶yje z tob膮 i nie ma do wychowania dw贸jki dzieci, kt贸re

pozostaj膮

jedynie na jej g艂owie, gdy ojca nie ma w domu".

Co jednak w niczym nie zmienia艂o faktu, 偶e bardzo pragn膮艂 przytuli膰 Nancy i -

zosta膰

przez ni膮 przytulonym. 呕e chcia艂 znale藕膰 si臋 w jej obj臋ciach, gdy偶 i ona tego

chcia艂a, a by艂a w

tym nami臋tno艣膰, nie za艣 zawi艂y uk艂ad ma艂偶e艅skich obowi膮zk贸w.

Potem my艣l pop艂yn臋艂a do Ann Farris. Podoba艂 si臋 tej 艂adnej, pe艂nej seksu

rzeczniczce

prasowej. Dba艂a o niego, w chwilach chandry stara艂a si臋 go udobrucha膰, a na

dodatek i ona

mu si臋 podoba艂a. Wiele razy bardzo musia艂 walczy膰 ze sob膮, 偶eby nie wyci膮gn膮膰

r臋ki i nie

pog艂adzi膰 jej w艂os贸w. Dobrze jednak wiedzia艂, 偶e gdyby odrobin臋 tylko

przekroczy艂

niewidzialn膮 lini臋 - nie by艂oby ju偶 odwrotu. Wiedzia艂oby o tym ca艂e Centrum,

wiedzia艂by

Waszyngton, natychmiast wiedzia艂aby Sharon.

No i co z tego? - pomy艣la艂. C贸偶 z艂ego by艂oby w zako艅czeniu ma艂偶e艅stwa, kt贸re nie

uk艂ada si臋 tak jak powinno?

S艂owa te hucza艂y we g艂owie niczym diagnoza lekarska, kt贸rej nie chce si臋 przyj膮膰

do

wiadomo艣ci, zarazem jednak by艂 w艣ciek艂y na siebie, 偶e w og贸le jest w stanie

my艣le膰 o

ma艂偶e艅stwie, skoro mimo wszystko nadal kocha艂 Sharon. Ostatecznie to z nim

zgodzi艂a si臋

dzieli膰 los, a nie z Renaldo. Zgodzi艂a si臋 budowa膰 偶ycie wsp贸lnie z nim, a nie

wok贸艂 niego. A

w pewnych kwestiach kobiety b臋d膮 zawsze bardziej zaborcze ni偶 m臋偶czy藕ni: na

przyk艂ad

dzieci. Z tego jednak nie wynika艂o, 偶e ona ma racj臋, a on nie, ona jest dobra, a

on z艂y. Byli

r贸偶ni, to wszystko, a r贸偶nice s膮 czym艣 co zawsze mo偶na zniwelowa膰.

U艣wiadomienie sobie tej ich odmienno艣ci os艂abi艂o w nim nieco poczucie goryczy.

Sharon by艂a marzycielk膮, on - pragmatykiem. Przyk艂ada艂a do niego miark臋, w

kt贸rej wi臋cej

by艂o romantycznych marze艅 ni偶 rzeczywistych ocen. On za艣 nie m贸g艂 sobie teraz

pozwoli膰 na

to, aby dopasowywa膰 si臋 do tych marze艅, gdy偶 musia艂 zaj膮膰 si臋 tward膮

rzeczywisto艣ci膮. A

偶ona i dzieci ostatecznie mu to wybacz膮, gdy偶 stanowili rodzin臋.

Tak w ka偶dym razie powinno by膰 w 艢wiecie Wed艂ug Paula.

Mike Rodgers, Bob Herbert i Ron Plummer stawili si臋 o 17.15 na narad臋. Hood

czeka艂

na nich, postarawszy si臋 wcze艣niej o to, 偶eby my艣li nie zaprz膮ta艂y mu 偶adne

kwestie nie

艂膮cz膮ce si臋 z ich spraw膮. Plummer pe艂ni艂 obowi膮zki zast臋pcy dyrektora do spraw

dyplomatycznych do czasu a偶 oficjalnie zostanie rozstrzygni臋ta sprawa wakatu po

Mackall, a

to mog艂o nast膮pi膰 dopiero wtedy, kiedy uporaj膮 si臋 z obecnym problemem. Je艣li

Plummer

uzyska odg贸rne zatwierdzenie, wszystko b臋dzie banalnie proste i sama rozmowa

kwalifikacyjna odb臋dzie si臋 tylko pro forma.

- Niedobre wie艣ci - oznajmi艂 Herbert, wje偶d偶aj膮c z lekkim szumem silnika w贸zka

inwalidzkiego. - Niemcy odwo艂ali mecz pi艂karski, kt贸ry mieli rozegra膰 jutro na

stadionie

olimpijskim w Barcelonie, t艂umacz膮c si臋, 偶e s膮 zaniepokojeni panuj膮c膮 w

Hiszpanii

"atmosfer膮 przemocy".

- B臋dzie walkower dla Hiszpanii? - spyta艂 Hood.

- Dobre pytanie - pokiwa艂 g艂ow膮 Herbert. - Odpowied藕 brzmi: "nie". Zgodnie z

regulaminem FIFA, cytuj臋: Je偶eli w jakim艣 kraju panuj膮 zak艂贸cenia w 偶yciu

publicznym albo

istniej膮 uzasadnione podejrzenia, i偶 zagro偶one b臋dzie bezpiecze艅stwo dru偶yny

przyje偶d偶aj膮cej i os贸b towarzysz膮cych, mo偶e ona wyst膮pi膰 o prze艂o偶eniu meczu do

czasu

ust膮pienia czynnik贸w uzasadniaj膮cych takie posuni臋cie". Sytuacja w Hiszpanii z

pewno艣ci膮

odpowiada temu opisowi.

- Tyle 偶e dodatkowo spowoduje to z pewno艣ci膮 wzburzenie kibic贸w, co tylko

pogorszy sytuacj臋. Hiszpanie s膮 fanatykami pi艂ki no偶nej.

- W jakim艣 stopniu z pewno艣ci膮 - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Premier ma rano wyst膮pi膰

w

telewizji z apelem o zachowanie spokoju. Tymczasem w trzech kastylijskich

prowincjach do

najwi臋kszych miast trzeba by艂o skierowa膰 oddzia艂y wojska, albowiem policja

zachowywa艂a

si臋 biernie. Miejscowa ludno艣膰 ju偶 dawniej z niech臋ci膮 odnosi艂a si臋 do

pracuj膮cych tam

Katalo艅czyk贸w i Bask贸w. Wiadomo艣膰 o Serradorze i grupie z San Sebastian

podzia艂a艂a jak

iskra.

- A dok膮d prowadzi lont? - spyta艂 Herbert.

- Zobaczymy, co uda si臋 to wywnioskowa膰 z wyst膮pienia premiera - powiedzia艂

Plummer.

- Masz jakie艣 podejrzenia? - spyta艂 Hood.

- Sytuacja b臋dzie si臋 najprawdopodobniej pogarsza膰. Hiszpania zawsze by艂a

mieszank膮 r贸偶nych narodowo艣ci, miniatur膮 tego, co stanowi艂 ZSRR. Bardzo trudno

zneutralizowa膰 czynniki, kt贸re sprzyjaj膮 polaryzacji r贸偶nic etnicznych.

Hood zerkn膮艂 na Rodgersa.

- Mike?

Genera艂 sta艂 oparty o 艣cian臋. Porusza艂 si臋 wolno, najwyra藕niej nie zd膮偶y艂 si臋

jeszcze

otrz膮sn膮膰 z przygn臋bienia.

- Wojskowi hiszpa艅scy, z kt贸rymi rozmawia艂em, s膮 ogromnie zaniepokojeni. Nie

przypominaj膮 sobie, 偶eby kiedykolwiek napi臋cia by艂y r贸wnie silne.

- Wiecie ju偶 na pewno, 偶e Bia艂y Dom skontaktowa艂 si臋 z naszym ambasadorem w

Hiszpanii - powiedzia艂 Herbert - i kaza艂 podj膮膰 szczeg贸lne 艣rodki

bezpiecze艅stwa.

Hood przytakn膮艂. Szef Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, Steve Burkow, zadzwoni艂

p贸艂 godziny wcze艣niej, aby obwie艣ci膰, 偶e ambasada w Madrycie zosta艂a postawiona

w stan

alarmu. Odwo艂ano z przepustek personel militarny, wszystkich cywilnych

pracownik贸w i

wsp贸艂pracownik贸w poproszono o pozostanie w miar臋 mo偶liwo艣ci w miejscu

zamieszkania.

Istnieje obawa, 偶e mo偶e doj艣膰 do kolejnych napa艣ci na Amerykan贸w, ale jeszcze

wi臋ksze

zaniepokojenie budzi perspektywa powszechnych rozruch贸w.

- Czy NATO mo偶e w czymkolwiek pom贸c? - spyta艂 Hood.

- Nie - odrzek艂 Rodgers. - Nie mog膮 zast臋powa膰 miejscowej policji. Rozmawia艂em z

genera艂em Roche, dow贸dc膮 zjednoczonych si艂 w Europie 艢rodkowej, ale ten pod

偶adnym

pozorem nie chce odej艣膰 od litery prawnych ustale艅.

- Je艣li zostan膮 zaatakowani hiszpa艅scy Baskowie, nied艂ugo trzeba b臋dzie czeka膰,

a偶

rusz膮 si臋 ich francuscy ziomkowie - zauwa偶y艂 Plummer.

- To prawda - przyzna艂 Rodgers - ale NATO za wszelk膮 cen臋 b臋dzie usi艂owa艂o

trzyma膰 si臋 swych mandatowych powinno艣ci, to znaczy b臋dzie usi艂owa艂o rozwi膮zywa膰

powsta艂e problemy na drodze pokojowej.

- Znam Williama Roche'a i tak szybko bym go nie obwinia艂 - odezwa艂 si臋 Herbert.

-

NATO ci膮gle jeszcze ma kaca po konflikcie serbsko-bo艣niackim w roku

dziewi臋膰dziesi膮tym

czwartym. Serbowie bez ceregieli atakowali wyznaczone strefy bezpiecze艅stwa i

nie

przejmowali si臋 gro藕b膮 wybi贸rczych nalot贸w ze strony lotnictwa NATO. Je艣li z

jakichkolwiek przyczyn nie mo偶esz uderzy膰 ca艂膮 si艂膮, lepiej zosta艅 na uboczu.

- Tak czy owak, grozi powa偶ny kryzys - ci膮gn膮艂 Rodgers. Wystarczy, 偶eby

Portugalia

czy Francja postawi艂y swoje wojska w stan gotowo艣ci, a napi臋cie natychmiast

niepomiernie

wzros艂o.

- Musz臋 przyzna膰, 偶e to osobliwa sytuacja - wzruszy艂 ramionami Herbert. - Oto

par臋

grupek Hiszpan贸w skrzyknie si臋 i rozpocznie wielk膮 awantur臋 tylko dlatego, i偶 s膮

oburzeni

faktem, i偶 kto艣 mo偶e ich podejrzewa膰 o ch臋膰 sprowokowania awantury.

- Zaraz, chwileczk臋, przecie偶 nie mamy chyba do czynienia z t艂umami 偶膮dnymi

linczu

- wtr膮ci艂 Hood.

- Mog膮 zadba膰 o to, 偶eby zacz臋li si臋 rusza膰 ich ziomkowie w Portugalii i

Francji, a

wtedy rz膮dy nie b臋d膮 mog艂y pozosta膰 oboj臋tne.

Hood pokiwa艂 g艂ow膮.

- Pi臋kny 艣wiat kryzys贸w rosn膮cych niczym lawina - powiedzia艂 z gorycz膮 Herbert.

-

Od ostrzelania Fortu Sumter do eksplozji na pancerniku "Maine"; od zastrzelenia

arcyksi臋cia

Ferdynanda do zbombardowania Pearl Harbor. Skrzesz malutk膮 iskierk臋, a z regu艂y

mo偶esz

liczy膰 na po偶ar.

- Tak by艂o dawniej - zaoponowa艂 Hood. - Naszym zadaniem jest w艂a艣nie

zapobieganie

takim po偶arom. - Zmarszczy艂 si臋, gdy偶 zabrzmia艂o to odrobin臋 ostrzej ni偶

zamierza艂; tak偶e i

on coraz trudniej panowa艂 nad emocjami. - Tak czy owak, prowadzi nas to do

Darrella i

Aideen. Darrell zaproponowa艂, 偶eby wys艂a膰 Aideen do San Sebastian razem z

inspektork膮

Interpolu, a ja si臋 zgodzi艂em. Spr贸buj膮 ustali膰, jak dosz艂o do nagrania rozmowy

na jachcie,

kto to zrobi艂 i dlaczego.

- Znamy t臋 inspektork臋? - zainteresowa艂 si臋 Herbert.

- Mar铆a Corneja - oznajmi艂 lakonicznie Hood.

- O-o - mrukn膮艂 Herbert. - Mog膮 by膰 problemy.

Hood pomy艣la艂 o spotkaniu z dawn膮 kochank膮.

- Rzadko b臋d膮 si臋 spotykali. Darrell poradzi sobie.

- Bardziej my艣la艂em o problemach z ni膮. Mo偶e si臋 zachowa膰 jak Kastylijczycy

wobec

Katalo艅czyk贸w.

Herbert chcia艂 wprawdzie za偶artowa膰, ale sytuacja wygl膮da艂a do艣膰 niepokoj膮co.

Mar铆a

zakocha艂a si臋 w McCaskeyu, a ich romans wstrz膮sn膮艂 Centrum niemal r贸wnie silnie

jak

pierwsza akcja: wykrycie i rozbrojenie bomby pod艂o偶onej przez terroryst贸w na

pok艂adzie

promu "Atlantis".

- Dla mnie znacznie powa偶niejszym problemem jest zapewnienie Aideen drogi

odwrotu w przypadku, gdyby wypadki zacz臋艂y uk艂ada膰 si臋 gro藕nie. Darrell powiada,

偶e

Interpol boi si臋 tego, co staje si臋 w艂a艣nie zmor膮 policji w ca艂ej Hiszpanii:

niesnaski etniczne

rozsadzaj膮 instytucj臋 od wewn膮trz.

- Chodzi ci o to, 偶e Aideen i Mar铆a b臋d膮 mog艂y liczy膰 tylko na siebie? - spyta艂

Rodgers.

- Tak.

- Dlatego s膮dz臋, 偶e potrzebna tam jest Iglica - ci膮gn膮艂 genera艂. - Mo偶na ich

wysadzi膰

na lotnisku NATO pod Saragoss膮, b臋d膮 wtedy o sto pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na

po艂udnie od

San Sebastian. Pu艂kownik August zna dobrze ten region.

- Zgoda - bez chwili namys艂u powiedzia艂 Hood. - Ron, w tej sprawie skontaktuj

si臋 z

kongresow膮 komisj膮 wywiadu. Niech tak偶e Lowell si臋 tym zajmie.

Plummer kiwn膮艂 g艂ow膮. To Martha Mackall z ramienia Centrum utrzymywa艂a

kontakty z komisj膮, niemniej doradca prawny Centrum, Lowell Coffey, te偶 sporo o

tym

wiedzia艂 i m贸g艂 pom贸c Plummerowi.

- Zosta艂o co艣 jeszcze? - spyta艂 Hood.

Wszyscy milczeli, Hood podzi臋kowa艂 wi臋c przyby艂ym i nast臋pne spotkanie wyznaczy艂

na osiemnast膮 trzydzie艣ci, tu偶 przed zako艅czeniem dziennej zmiany. Chocia偶

pozostawa艂a

ona na s艂u偶bie, jak d艂ugo trwa艂a potrzeba, o wp贸艂 do si贸dmej pojawili si臋

zmiennicy, 偶eby

pozwoli膰 na chwil臋 odpoczynku, gdyby sytuacja si臋 przeci膮ga艂a. Hood czu艂, 偶e nie

mo偶e zej艣膰

z posterunku do czasu, gdy albo kryzys minie albo wejdzie w faz臋 oficjalnej

wojny, wtedy

bowiem wszystkie decyzje przenosi艂y si臋 do Bia艂ego Domu i Pentagonu.

Ludzie r贸偶ne mieli poczucia obowi膮zku i wobec r贸偶nych rzeczy. Dla Hooda

obowi膮zek wi膮za艂 si臋 przede wszystkim z ojczyzn膮 i by艂o tak ju偶 od czasu, gdy w

filmie

Walta Disneya zobaczy艂, jak Davy Crockett ginie w Alamo. Z takim samym uczuciem

obserwowa艂 astronaut贸w szykuj膮cych si臋 do lot贸w w ramach program贸w Mercury,

Gemini i

Apollo. Bez tego po艣wi臋cenia i tej ofiarno艣ci nar贸d nie m贸g艂 trwa膰. A kiedy

nar贸d nie 偶y艂

spokojnie i dostatnio, wtedy zagro偶ona by艂a przysz艂o艣膰 dzieci.

Sharon nie trzeba by艂o o tym m贸wi膰, na to by艂a za m膮dra. Chodzi艂o natomiast o

to,

aby j膮 przekona膰, 偶e jego wysi艂ki takiemu w艂a艣nie celowi s艂u偶y艂y.

Walcz膮c ze sob膮, kilkakrotnie odk艂adaj膮c podniesion膮 s艂uchawk臋, Hood wystuka艂 w

ko艅cu numer domowy.

13

Wtorek, 00.24 - Madryt

Isidoro Serrador nieufnie wpatrywa艂 si臋 w obu m臋偶czyzn, kt贸rzy weszli do celi.

Deputowany by艂 poirytowany i niespokojny. Nie bardzo rozumia艂, dlaczego w takim

po艣piechu 艣ci膮gni臋to go do komisariatu i czego mo偶e si臋 spodziewa膰. Czy偶by

wykryto jego

powi膮zania ze 艣mierci膮 Amerykanki? Rozmawia艂 z jej towarzyszk膮, 偶eby z艂o偶y膰

wyrazy

ubolewania w imieniu Kortez贸w - tyle powinni wiedzie膰 i nic wi臋cej. Reszt臋

bowiem zna艂

jedynie Esteban Ramirez, a je艣li ten chcia艂by go wyda膰, musia艂 by膰 pewny, 偶e

Serrador

odpowie mu pi臋knym za nadobne. Nie, z tej strony nic nie powinno mu grozi膰.

Serrador pierwszy raz widzia艂 przyby艂ych; po dystynkcjach rozpozna艂, 偶e ma do

czynienia z genera艂em i pu艂kownikiem wojsk l膮dowych. Rysy i karnacja genera艂a

zdradza艂y w

nim Kastylijczyka.

Pu艂kownik zatrzyma艂 si臋 kilka krok贸w od drzwi, genera艂 podszed艂 bli偶ej i wtedy

Serrador odczyta艂 na identyfikatorze nazwisko AMADORI. Ten podni贸s艂 r臋k臋 i, nie

odwracaj膮c si臋, zrobi艂 gest w kierunku pu艂kownika, kt贸ry po艂o偶y艂 na stole

magnetofon.

Serrador nie m贸g艂 niczego wyczyta膰 z beznami臋tnej twarzy Amadoriego.

- Czy jestem aresztowany? - spyta艂 wreszcie Serrador.

- Nie - odpar艂 genera艂 g艂osem r贸wnie beznami臋tnym jak twarz.

- Wi臋c o co chodzi? - spyta艂 Serrador, odrobin臋 bardziej stanowczo. - Co oficer

armii

robi w komisariacie policji? I co to takiego? - spyta艂, a grubym palcem wskaza艂

lekcewa偶膮co

magnetofon. - Czy偶by zamierza艂 mnie pan przes艂uchiwa膰? Wymusi膰 na mnie jakie艣

zeznania?

- Nie - odpar艂 Amadori. - Chc臋, 偶eby pan czego艣 pos艂ucha艂, senor.

- Czego?

- Rozmowy, kt贸r膮 niedawno temu odtworzy艂a w swoim programie jedna ze stacji

radiowych. Potem sam pan ju偶 zadecyduje, czy wyj艣膰, czy te偶 raczej skorzysta膰 z

tego. -

Powolnym ruchem Amadori po艂o偶y艂 na blacie pistolet Llama M-82 DA, a potem pchn膮艂

go w

kierunku Serradora, kt贸ry odruchowo chwyci艂 bro艅 i natychmiast od艂o偶y艂.

Odkaszln膮艂 dwukrotnie, zanim powiedzia艂:

- Skorzysta膰 z tego? Czy pan zwariowa艂?

- Najpierw niech pan wys艂ucha ta艣my, pami臋taj膮c zarazem, 偶e m臋偶czy藕ni, kt贸rzy

prowadz膮 na niej rozmow臋, zd膮偶yli ju偶 wraz z ameryka艅sk膮 dyplomatk膮 powi臋kszy膰

grono

drogich zmar艂ych. Okazuje si臋, 偶e znajomo艣膰 z panem bywa niebezpieczna. -

Amadori

nachyli艂 si臋 w kierunku Serradora, a na jego twarzy po raz pierwszy pojawi艂 si臋

cie艅

u艣miechu. - Pa艅ska pr贸ba przewrotu nie uda艂a si臋. Moja si臋 powiedzie. Z t膮

wiedz膮 mo偶e

艂atwiej b臋dzie panu podj膮膰 decyzj臋.

- Przewrotu? - z niedowierzaniem w g艂osie powt贸rzy艂 Serrador.

Amadori pokiwa艂 g艂ow膮.

- Plan kastylijski.

- Mog臋 by膰 panu pomocny - z nieoczekiwan膮 偶arliwo艣ci膮 zapewni艂 Serrador. -

Katalo艅czycy traktowali mnie tylko jako narz臋dzie. Potrzebowali mojej pozycji,

stanowiska.

Panu tak偶e mog膮 si臋 one przyda膰, generale.

- Nie widz臋 dla pana miejsca - ch艂odno oznajmi艂 Amadori.

- Ale znajomo艣ci, koneksje...

Genera艂 wyprostowa艂 si臋 i wyg艂adzi艂 niewidzialn膮 zmarszczk臋 na mundurze.

- Nikt si臋 ju偶 do pana nie przyzna - oznajmi艂.

Serrador spojrza艂 na magnetofon i nagle poczu艂 wilgo膰 pod pachami. Dr偶膮cym

palcem

nacisn膮艂 klawisz.

"A co z madryckim kierowc膮?", spyta艂 kto艣 i s膮dz膮c po g艂osie m贸g艂 to by膰 Carlos

Sonora, prezes Banco Moderno. "Tak偶e wyjedzie z Hiszpanii?" "Nie. Pracuje dla

senora

Serradora". To bez w膮tpienia Ramirez. Serrador s艂ucha艂 jeszcze chwil臋, jak

rozmowa toczy

si臋 o samochodzie i o nim samym jako Basku. Ambitnym Basku, kt贸ry nie cofnie si臋

przed

niczym w imi臋 awansu.

Durnie, idioci, pomy艣la艂 ze w艣ciek艂o艣ci膮 Serrador. Wy艂膮czy艂 magnetofon i za艂o偶y艂

r臋ce na piersi.

- To nic nie znaczy. - Wzruszy艂 ramionami. - Rozumiem, 偶e da艂 si臋 pan wpl膮ta膰 w

jaki艣 spisek, kt贸ry ma mnie skompromitowa膰 z powodu pochodzenia. Nie godzi si臋,

偶eby

wojskowy bra艂 udzia艂 w szanta偶u.

- No c贸偶, rozmawiaj膮cy nie wiedzieli o tym, 偶e s膮 pods艂uchiwani. A co do

kierowcy,

ten z艂o偶y艂 ju偶 obszerne wyja艣nienia o swoim udziale w spisku.

- K艂amie - b膮kn膮艂 Serrador. By艂 ju偶 teraz tylko przera偶ony. Z trudem prze艂kn膮艂

艣lin臋. -

S膮 ludzie, kt贸rzy mi pomog膮.

- Nikt nie pomo偶e zdrajcy.

- Ty bydlaku! - rozdar艂 si臋 nagle Serrador. - Kto艣 ty w艂a艣ciwie taki?!

Przychodzisz po

nocy, ka偶esz mi wys艂uchiwa膰 jakich艣 sprokurowanych nagra艅 i jeszcze 艣miesz mnie

nazywa膰

zdrajc膮! O nie, nie poddam si臋 bez walki. Obroni臋 swoje 偶ycie i dobre imi臋! I

jeszcze mnie

popami臋tacie!

Amadori u艣miechn膮艂 si臋 odrobin臋 szerzej.

- Widz臋, 偶e trzeba za pana podj膮膰 decyzj臋.

Genera艂 cofn膮艂 si臋, wyj膮艂 z kabury w艂asny pistolet i wycelowa艂 w twarz

Serradora.

- Ccco to znaczy? - wyj膮ka艂 Serrador, a na czole pojawi艂y si臋 pere艂ki potu. -

Ccco chce

pan zrobi膰?

- Samoobrona - wycedzi艂 Amadori. - Odebra艂 mi pan podst臋pnie bro艅, ale na

szcz臋艣cie

towarzyszy艂 mi inny wojskowy.

Serrador patrzy艂 w os艂upieniu na genera艂a, a偶 wreszcie wszystko sta艂o si臋 jasne.

Komisariat, nieoczekiwana wizyta...

Nie da艂by si臋 艂atwo z艂ama膰. Twierdzi艂by, 偶e Katalo艅czycy chcieli go zniszczy膰,

偶e w

tym celu przekupili kierowc臋. Gdyby tylko dano mu czas i mo偶liwo艣ci, postara艂by

si臋 wy艂ga膰

ze sprawy tej Amerykanki. Dobrzy adwokaci potrafi膮 zdzia艂a膰 cuda. W istocie

chodzi艂o

jednak o to, 偶eby wszyscy dowiedzieli si臋 o Basku, kt贸ry razem z Katalo艅czykami

spiskuje

przeciw prawowitemu rz膮dowi hiszpa艅skiemu. Bask-zdrajca by艂 istotn膮 cz臋艣ci膮

planu

Amadoriego.

- Ja... Mo偶...

Rozbiegane oczy Serradora zatrzyma艂y si臋 na blacie, a r臋ka pomkn臋艂a do

pistoletu...

W chwili kiedy d艂o艅 deputowanego dotkn臋艂a kolby, pu艂kownik poci膮gn膮艂 za spust.

G艂owa Serradora odskoczy艂a, gdy pocisk ugodzi艂 w skro艅. Zgin膮艂, zanim m贸zg

zd膮偶y艂

zarejestrowa膰 b贸l, czy huk wystrza艂u.

Cia艂o zwali艂o si臋 na pod艂og臋, a genera艂 zwinnym ruchem chwyci艂 Llam臋 i umie艣ci艂

bro艅 w d艂oni deputowanego. Przez chwil臋 patrzy艂, jak wok贸艂 g艂owy rozlewa si臋

ka艂u偶a krwi.

Ju偶 w nast臋pnej chwili drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem i stan臋li w nich

policjanci.

Oty艂y inspektor przepcha艂 si臋 na prz贸d.

- Co tu si臋 sta艂o?! - krzykn膮艂.

Amadori spokojnie umie艣ci艂 pistolet w kaburze.

- Senor Serrador rzuci艂 si臋 na mnie i odebra艂 mi bro艅. - Zrobi艂 gest w kierunku

cia艂a. -

Obawia艂em si臋, 偶e b臋dzie chcia艂 zrobi膰 ze mnie zak艂adnika, 偶eby w ten spos贸b

uciec. Na

szcz臋艣cie by艂 ze mn膮 pu艂kownik.

- Panie generale... - Inspektor zaj膮kn膮艂 si臋. - Musimy przeprowadzi膰 艣ledztwo.

Amadori spojrza艂 na niego oboj臋tnie.

- Gdzie... gdzie b臋dzie mo偶na pan贸w przes艂ucha膰?

- Tutaj, w Madrycie. W moim sztabie.

Suarez odwr贸ci艂 si臋 do policjant贸w.

- Sier偶ancie Blanco, prosz臋 zawiadomi膰 komisarza i powiedzie膰, 偶e czekam na

dalsze

instrukcje. Niech on zadecyduje, co powiedzie膰 prasie. Sier偶ancie Sebares,

prosz臋 wezwa膰

s臋dziego 艣ledczego.

Obydwaj policjanci zasalutowali i wybiegli, a za nimi statecznie wyszli Amadori

i

jego towarzysz.

呕egna艂y ich spojrzenia pe艂ne l臋ku. Patrz膮cy mieli niejasne przeczucie, 偶e s膮

艣wiadkami zdarzenia, kt贸re poci膮gnie za sob膮 jeszcze wiele skutk贸w.

14

Wtorek, 02.00 - Madryt

Mar铆a Corneja czeka艂a ju偶 w ciemnym, trawiastym zak膮tku lotniska, kiedy Aideen,

Luis Garca de la Vega i Darrell McCaskey przyjechali nieoznakowanym samochodem

Interpolu. Dwie艣cie metr贸w dalej widnia艂a w mroku ciemna sylwetka helikoptera.

Ruch lotniczy bardzo os艂ab艂. Za sze艣膰 godzin premier w przem贸wieniu do narodu

mia艂

obwie艣ci膰, 偶e liczba przylot贸w do Madrytu i wylot贸w z niego zostaje zredukowana

o

sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 procent, aby zapewni膰 w ten spos贸b bezpiecze艅stwo wojskowych

i

policyjnych maszyn. Rz膮dy innych pa艅stw zosta艂y uprzedzone z wi臋kszym

wyprzedzeniem i

same zadecydowa艂y o odwo艂aniu wielu rejs贸w.

Aideen wr贸ci艂a do hotelu i spakowa艂a kilka rzeczy, w艂膮cznie z atrybutami

turystki:

kamer膮 i dyktafonem, kt贸re mog艂y si臋 okaza膰 po偶yteczne dla cel贸w maj膮cych ma艂o

wsp贸lnego z turystyk膮. Podczas gdy McCaskey mia艂 po艂膮czy膰 si臋 z Hoodem, ona wraz

z

Luisem pojecha艂a do kwatery Interpolu, gdzie Luis pokaza艂 jej mapy regionu,

udzieli艂 troch臋

informacji o ludziach z p贸艂nocy i zapozna艂 z najnowszymi doniesieniami wywiadu.

Potem

wr贸cili do hotelu, zabrali Darrella - Hood zatwierdzi艂 decyzj臋 o wyje藕dzie

Aideen - i

pojechali na lotnisko.

Aideen nie bardzo wiedzia艂a, czego spodziewa膰 si臋 po Mar铆i; mgliste superlatywy,

kt贸re us艂ysza艂a w hotelu, nie pozwala艂y zgadywa膰, jak zostanie przyj臋ta przez

Hiszpank臋, i

czy wsp贸艂praca z Amerykank膮 b臋dzie tamtej na r臋k臋.

Mar铆a sta艂a oparta o sw贸j osiemnastobiegowy rower i pali艂a papierosa. Przygasi艂a

niedopa艂ek na asfalcie, kopn臋艂a podp贸rk臋 roweru i podesz艂a do samochodu. Mia艂a

metr

sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 wzrostu, ale wydawa艂a si臋 wy偶sza z racji dumnie podniesionej

g艂owy. Wiar

szarpa艂 kosmyki jej d艂ugich, opadaj膮cych na szyj臋 w艂os贸w. Dwa g贸rne guziki

kurtki

d偶insowej by艂y rozpi臋te, ods艂aniaj膮c zielony we艂niany sweter, nogawki obcis艂ych

d偶ins贸w

nikn臋艂y w znoszonych kowbojskich butach. Niebieskie oczy prze艣lizgn臋艂y si臋 po

Luisie i

Aideen, aby zatrzyma膰 si臋 na McCaskeyu.

- Buenas noches - powiedzia艂a z lekka ochryp艂ym g艂osem.

Aideen nie by艂a pewna czy by艂o to bardziej powitanie, czy po偶egnanie, wida膰

by艂o, 偶e

tak偶e Darrell tego nie wie. Sta艂 sztywno przy samochodzie z niewyra藕n膮 min膮.

Luis usi艂owa艂

mu wyperswadowa膰 jazd臋 na lotnisko, McCaskey upar艂 si臋 jednak, 偶e musi

odprowadzi膰

Aideen.

Poczu艂a na ramieniu r臋k臋 Luisa, kt贸ry zrobi艂 krok do przodu i poci膮gn膮艂 j膮 za

sob膮.

- Mar铆a, to Aideen Marley. Pracuje w Centrum i by艂a 艣wiadkiem zamachu.

Mar铆a zerkn臋艂a przelotnie na Aideen, min臋艂a j膮 jednak bez s艂owa i zatrzyma艂a si臋

przy

Darrell.

- Mar铆o - powiedzia艂 Luis, odwracaj膮c si臋 za ni膮 - Aideen b臋dzie ci towarzyszy膰

do

San Sebastian.

Hiszpanka kiwn臋艂a g艂ow膮, nie odwr贸ci艂a jednak wzroku od twarzy McCaskeya. Stali

ledwie o kilkana艣cie centymetr贸w od siebie.

- Witaj, Mar铆a - powiedzia艂 Darrell.

Kobieta oddycha艂a ci臋偶ko, brwi mia艂a zmarszczone, wargi zaci艣ni臋te.

- Modli艂am si臋, 偶eby ju偶 nigdy ci臋 nie zobaczy膰 - powiedzia艂a; jej

angielszczyzna by艂a

gard艂owa, s艂owa wyra藕nie oddzielone.

Twarz McCaskeya pociemnia艂a.

- Chyba niezbyt gor膮co, bo modlitwy nie zosta艂y wys艂uchane.

- Mo偶e dlatego, 偶e zbyt wiele by艂o w nich 艂ez.

Tym razem Darrell nie powiedzia艂.

Mar铆a obrzuci艂a spojrzeniem ca艂膮 sylwetk臋 McCaskeya, jakby w poszukiwaniu

czego艣, pomy艣la艂a Aideen. Rys贸w m臋偶czyzny, kt贸rego niegdy艣 kocha艂a, czego艣, co

u艣mierzy艂oby jej gniew? Czy, wprost przeciwnie, czego艣, co by go podtrzyma艂o:

wspomnienia ramion, piersi, ud, kt贸rych kiedy艣 dotyka艂a? Po chwili odwr贸ci艂a si臋

i podesz艂a

do roweru, z koszyka na baga偶niku wyj臋艂a torb臋 podr贸偶n膮 i powiedzia艂a do Luisa,

wskazuj膮c

rower: - Zajmij si臋 nim. - Teraz podesz艂a do Aideen ze s艂owami: - Prosz臋 mi

wybaczy膰 t臋

malutk膮 scen臋, pani Marley. Nazywam si臋 Mar铆a Corneja.

Aideen u艣cisn臋艂a wyci膮gni臋t膮 d艂o艅.

- Prosz臋 mi m贸wi膰 Aideen.

- A ty do mnie: Mar铆a. Czy s膮 jeszcze jakie艣 wiadomo艣ci potrzebne mi na drog臋? -

zwr贸ci艂a si臋 do Luisa.

Zapytany pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Znasz kody. Gdyby sta艂o si臋 co艣, dam ci zna膰 przez kom贸rk臋.

Mar铆a przytakn臋艂a, rzuci艂a pod adresem Aideen: - Chod藕my - i ruszy艂a w kierunku

艣mig艂owca, starannie omijaj膮c wzrokiem McCaskeya. Aideen posz艂a jej 艣ladem, a za

plecami

us艂ysza艂a g艂os Darrella:

- Uwa偶ajcie na siebie.

Tylko Amerykanka odwr贸ci艂a si臋 i podzi臋kowa艂a.

Wirnik no艣ny Kawasaki zawirowa艂, kiedy by艂a o kilkana艣cie metr贸w od maszyny.

Aideen czu艂a si臋 niezr臋cznie. Z jednej strony, by艂a kole偶ank膮 McCaskeya, z

drugiej - ani nie

wiedzia艂a, co zasz艂o mi臋dzy tymi dwojgiem, ani nie by艂a przesadnie sk艂onna do

ciep艂ych

my艣li o m臋偶czyznach. O ojcu alkoholiku. O handlarzach narkotyk贸w, kt贸rzy z

absolutn膮

bezwzgl臋dno艣ci膮 niszczyli 偶ycie rodzin meksyka艅skich, zabieraj膮c 偶onom m臋偶贸w, a

rodzicom - dzieci. O m臋偶czyznach, kt贸rzy pojawiali si臋 w jej 偶yciu, ale kt贸rych

d偶entelmeneria trwa艂a do czasu, a偶 wyl膮dowali w 艂贸偶ku.

Wdrapa艂y si臋 na pok艂ad i po chwili by艂y ju偶 w powietrzu. Siedzia艂y przyci艣ni臋te

do

siebie w ciasnej kabinie i milcza艂y, a偶 wreszcie Aideen nie wytrzyma艂a.

- S艂ysza艂am, 偶e na jaki艣 czas rzuci艂a艣 bran偶臋. Co robi艂a艣?

- Prowadzi艂am ma艂y teatrzyk w Barcelonie. Dla zabawy skaka艂am na spadochronie z

op贸藕nieniem. Dla zabawy gra艂am nawet troch臋 na scenie. Zawsze to lubi艂am,

dlatego

pasjonowa艂o mnie bycie agentk膮, podszywanie si臋 pod r贸偶ne osoby.

- Du偶o pracowa艂a艣 w terenie?

- Tak. Pasjonuje mnie to, co wi膮偶e si臋 z teatrem, z gr膮. - Klepn臋艂a w torb臋. -

Nawet

kody s膮 z r贸偶nych sztuk. Luis, je艣li tylko nie jest to sprzeczne z regu艂ami

pracy

wywiadowczej, akceptuje moje dziwactwa. Na przyk艂ad, kiedy nie powinni艣my si臋

bezpo艣rednio kontaktowa膰, zostawia informacje pod kamieniami, albo w jakich艣

艣mietnikach,

par臋 razy bazgra艂 je na 艣cianie jako graffiti. Kiedy艣, uwierzysz, wypisa艂 w

budce telefonicznej

instrukcj臋 w formie raczej kr臋puj膮cego wyznania, dotycz膮cego upodoba艅

erotycznych.

Aideen pokiwa艂a g艂ow膮 ze zrozumieniem, a Mar铆a po raz pierwszy si臋 u艣miechn臋艂a i

znienacka ca艂y jej gniew gdzie艣 si臋 ulotni艂.

- Jak si臋 czujesz po takim straszliwym dniu? - spyta艂a Hiszpanka.

- Obawiam si臋, 偶e tak naprawd臋 to wszystko jeszcze do mnie nie dotar艂o.

- Wiem, o co ci chodzi. 艢mier膰 nigdy od razu nie pokazuje swojej

nieodwracalno艣ci.

Dobrze zna艂a艣 Marth臋?

- Niezbyt - odpar艂 Aideen. - Pracowa艂am z ni膮 dopiero od kilku miesi臋cy, ale

odnios艂am wra偶enie, 偶e nawet tym, kt贸rzy znali j膮 d艂u偶ej, nie艂atwo j膮 by艂o

przenikn膮膰.

- To prawda. Kiedy by艂am w Waszyngtonie, spotka艂y艣my si臋 dobrych par臋 razy;

bardzo inteligentna, ale zarazem bardzo skryta.

- No w艂a艣nie.

Wzmianka o Ameryce obudzi艂a chyba w Mar铆i dawne wspomnienia, bo u艣miech

zgas艂, a oczy pociemnia艂y.

- Przepraszam za tamt膮 scen臋 - powt贸rzy艂a.

- Nic si臋 nie sta艂o - zapewni艂a Aideen.

Hiszpanka zapatrzy艂a si臋 przed siebie.

- Jaki艣 czas byli艣my razem - zacz臋艂a m贸wi膰, na po艂y do siebie. - Nie spotka艂am

jeszcze

m臋偶czyzny bardziej troskliwego i wra偶liwego ni偶 Mack. Mieli艣my si臋 pobra膰, ale

wtedy

za偶膮da艂, 偶ebym rzuci艂a prac臋. M贸wi艂, 偶e to zbyt niebezpieczne.

Aideen poczu艂a si臋 nieswojo. Bosto艅skie damy nigdy z tak膮 otwarto艣ci膮 nie m贸wi艂y

o

swoich sprawach obcym osobom.

- Ca艂y problem w tym, 偶e mia艂am si臋 dostosowa膰 do jego wyobra偶e艅. Rzuci膰

palenie,

bo mi szkodzi. Polubi膰 jazz, bo to idealna dla mnie muzyka. I jeszcze

ameryka艅ski futbol, bo

to pasjonuj膮ce, i w艂osk膮 kuchni臋, bo bardzo smaczna. Wszystko, co kocha艂, kocha艂

nami臋tnie:

i mnie, i inne rzeczy. Poniewa偶 jednak nie uda艂o mu si臋 ze mnie wykrzesa膰

wszystkich tych

pasji, uzna艂 wi臋c, 偶e chyba woli jednak samotno艣膰. - Spojrza艂a na Aideen. -

Rozumiesz, o co

mi chodzi? Aideen przytakn臋艂a.

- Nie chc臋 ci臋 w 偶aden spos贸b nastawia膰 wrogo do niego, razem pracujecie i sama

wiesz, co o nim s膮dzi膰, poniewa偶 jednak teraz przez jaki艣 czas mamy

wsp贸艂pracowa膰,

chcia艂am, 偶eby艣 wiedzia艂a, o co posz艂o. O tym, 偶e jest tutaj, dowiedzia艂am si臋

dopiero wtedy,

kiedy us艂ysza艂am, 偶e masz lecie膰 ze mn膮. M贸wi膮c szczerze, wola艂abym go nie

spotyka膰.

Aideen pokiwa艂a g艂ow膮.

- Luis powiedzia艂 mi - ci膮gn臋艂a Mar铆a, przekrzykuj膮c huk silnika - 偶e zajmowa艂a艣

si臋

w Meksyku handlarzami narkotyk贸w. Trzeba do tego troch臋 odwagi.

- Powiem ci szczerze - odrzek艂a Aideen. - Budz膮 takie obrzydzenie, 偶e nawet

najwi臋kszego tch贸rza zmusi to do dzia艂ania.

- Przesadna skromno艣膰.

Aideen zaprzeczy艂a.

- Narkotyki zepsu艂y mi dzieci艅stwo. Przez nie straci艂am najbli偶sz膮 przyjaci贸艂k臋,

przez

nie straci艂am brata ciotecznego, kt贸ry zapowiada艂 si臋 na niez艂ego pianist臋, ale

na艂贸g po偶ar艂

jego talent, a on sam umar艂 z przedawkowania. Jak troch臋 podros艂am, pomy艣la艂am,

偶e nie

mog臋 poprzesta膰 tylko na 艂zach i za艂amywaniu r膮k.

- Racja - o偶ywi艂a si臋 Mar铆a - ja znalaz艂am si臋 w policji dlatego, 偶e ojciec by艂

w艂a艣cicielem kina i zgin膮艂 zabity przez bandyt贸w. Ale widzisz, motywacje to

motywacje, a w

tej robocie niczego nie zdzia艂asz bez odwagi i zdecydowania. No i sprytu. Albo

si臋 to ma w

sobie, albo si臋 wyrabia, bo inaczej - koniec.

- Zgoda - powiedzia艂a Aideen. - Ale jest jeszcze jedna sprawa.

- Jaka?

- Trzeba poskromi膰 emocje. Dzi臋ki temu mog艂am chodzi膰, obserwowa膰 i zbiera膰

informacje. Nie mo偶na poddawa膰 si臋 nienawi艣ci, ale i wsp贸艂czuciu. Rozmawiasz jak

gdyby

nigdy nic z detalistami, rejestrujesz, kto si臋 czym zajmuje. Na przyk艂ad w

Mexico City

Ob艂oczki sprzedawa艂y marihuan臋. Piraci - kokain臋. Anio艂owie - crack. Jaguary -

heroin臋.

Trzeba by艂o nauczy膰 si臋 odr贸偶nia膰 tych, kt贸rzy bior膮 dla zabawy, od

uzale偶nionych. Trzeba

by艂o umie膰 pozna膰 handlarza, nawet je艣li si臋 nie odzywa艂. Najcz臋艣ciej mieli

podwini臋te

r臋kawy, tam trzymali towar. Kieszenie musia艂y by膰 wolne dla spluwy czy no偶a, a

r臋ce gotowe

do ich u偶ycia. Przyznam si臋 jednak, 偶e zawsze si臋 ba艂am. Ba艂am si臋 o swoje

bezpiecze艅stwo,

ale tak偶e tego, czego mog臋 si臋 dowiedzie膰 o prawdziwym 偶yciu ludzi, kt贸rzy

wydawali si臋

stateczni czy nawet szlachetni. Nie wytrzyma艂abym, gdyby nie te urazy z

dzieci艅stwa i gdyby

nie obraz rozpadaj膮cych si臋 rodzin i ludzkich wrak贸w.

Na twarzy Mar铆i pojawi艂 si臋 u艣miech pe艂en serdeczno艣ci.

- Odwaga bez odrobiny l臋ku to choroba - powiedzia艂a. - Po tym, co powiedzia艂a艣,

podziwiam ci臋 jeszcze bardziej. Chyba stworzymy dobr膮 par臋.

- Ale, ale, jakie s膮 plany na San Sebastian?

Aideen podchwyci艂a pierwsz膮 okazj臋, aby zmieni膰 przedmiot rozmowy.

- Najpierw p贸jdziemy do rozg艂o艣ni - oznajmi艂a Mar铆a.

- Jako turystki?

- Nie. Musimy si臋 dowiedzie膰, od kogo dostali ta艣m臋. Potem t臋 osob臋, czy osoby,

b臋dziemy 艣ledzi膰, udaj膮c turystki. Wiemy, 偶e zamordowani brali udzia艂 w spisku.

Problem

polega na tym, czy zgin臋li w wyniku jakich艣 wewn臋trznych porachunk贸w, czy te偶

dlatego, 偶e

kto艣 rozszyfrowa艂 ich plany. Kto艣, kto jeszcze si臋 nie ujawni艂.

- Nie wiemy zatem, czy to kto艣 z ich grona, czy kto艣 zupe艂nie z zewn膮trz.

- W艂a艣nie.

Zobaczy艂y, 偶e pilot oddaje stery swemu zast臋pcy i, zdj膮wszy he艂m, odwraca si臋 w

ich

kierunku.

- Pani Corneja, mam wiadomo艣膰 od szefa. Kaza艂 pani przekaza膰, 偶e deputowany

Isidro

Serrador zosta艂 zastrzelony na posterunku policji w Madrycie.

- W jaki spos贸b?

- Zgin膮艂, usi艂uj膮c wyrwa膰 bro艅 oficerowi armii.

- Jak to armii? - wykrzykn臋艂a Mar铆a. - Przecie偶 ta sprawa nie podlega

jurysdykcji

wojskowej!

- Szef stara si臋 w艂a艣nie dowiedzie膰, kto to by艂 i co tam robi艂.

Pilot powr贸ci艂 do ster贸w. Mar铆a pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Dzieje si臋 co艣 okropnego - powiedzia艂a. - Obawiam si臋, 偶e Martha by艂a pierwsz膮

ofiar膮 tragedii, kt贸ra nie wiadomo, kiedy i czym si臋 zako艅czy.

15

Wtorek, 02.55 - San Sebastian

Familia to instytucja, kt贸rej pochodzenie datuje si臋 jeszcze z ubieg艂ego

stulecia, a

nale偶y do tej samej 艣r贸dziemnomorskiej tradycji, z kt贸rej wyrastaj膮 przest臋pcze

rodziny na

Sycylii, w Kalabrii i Marsylii. Swoisto艣膰 wariantu hiszpa艅skiego polega na tym,

偶e cz艂onek

familia lojalno艣膰 winien jest legalnemu pracodawcy, w艂a艣cicielowi fabryki czy

kierownikowi

zespo艂u, na przyk艂ad murarzy czy przewo藕nik贸w. Aby patron nie musia艂 sobie

brudzi膰 r膮k,

cz艂onkowie familia chroni膮 go przed napadami czy aktami sabota偶u, gotowi z kolei

podobne

przykro艣ci wyrz膮dzi膰 jego rywalom. Celami zawsze by艂y obiekty zwi膮zane z

prowadzeniem

interes贸w; ataki na cz艂onk贸w innych familia i ich krewnych uwa偶ano za przejaw

barbarzy艅stwa. Czasami zajmowano si臋 przemytem i wymuszeniami, ale zdarza艂o si臋

to

rzadko.

Cz艂onkowie familia w zamian za swoje przys艂ugi otrzymywali od czasu do czasu

jakie艣 premie, czasami pokrywano koszty wykszta艂cenia ich dzieci, ale zazwyczaj

ich

lojalno艣膰 nagradzana by艂a podzi臋kowaniami szef贸w i perspektyw膮 sta艂ego

zatrudnienia.

Wysadzenie jachtu Juan Martinez uzna艂 za akt barbarzy艅ski, na dodatek na

niespotykan膮 skal臋; tylu cz艂onk贸w familia zabitych za jednym razem! Przez ca艂e

lata s艂u偶by u

senora Ramireza Juan nierzadko mia艂 do czynienia z przemoc膮. Zdarza艂o si臋, 偶e

trzeba by艂o

uszkodzi膰 statki, budynki czy maszyny. Par臋 razy przychodzi艂y rozkazy, by

poturbowa膰

robotnik贸w, ale nigdy nie dobierano si臋 do sk贸ry w艂a艣cicielom czy dyrektorom.

To, co

wydarzy艂o si臋 tej nocy, wymaga艂o zdecydowanej odpowiedzi, a Juan, ulicznik z

Manresa,

kt贸ry od dwunastu lat pracowa艂 dla Ramireza, a偶 si臋 do tego pali艂. Najpierw

jednak musia艂

zna膰 cel, a rozg艂o艣nia radiowa wydawa艂a si臋 dobrym punktem startowym.

W towarzystwie trzech m臋偶czyzn zajecha艂 pod ma艂y budynek, kt贸ry po艂o偶ony by艂 na

szczycie jednego z trzystumetrowych wzg贸rz na p贸艂noc od zatoki La Concha.

呕wirowa droga

ko艅czy艂a na dw贸ch trzecich zbocza. Wy偶ej rozci膮ga艂o si臋 osiedle bogatych,

ogrodzonych

posiad艂o艣ci, kt贸re spogl膮da艂y na wody zatoczki.

Ciekawe, ilu tu mieszka ojc贸w familia? - pomy艣la艂 Juan, rozgl膮daj膮c si臋 z

miejsca

przy kierowcy. Mia艂 ze sob膮 spakowany w stoczni plecak. Nigdy jeszcze tutaj nie

by艂, a

widok na dostatni膮, pi臋kn膮 i spokojn膮 okolic臋 budzi艂 w nim niejasny niepok贸j.

By艂

robotnikiem, cz艂owiekiem nawyk艂ym do dzia艂ania, a nie do kontemplacji. Sceneria

ogrod贸w

zalanych ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮 sprawia艂a, 偶e czu艂 si臋 dziwnie nie na miejscu.

Dalej prowadzi艂a 艣cie偶ka udeptana przez rowerzyst贸w i pieszych. Zatok臋

przes艂oni艂

wkr贸tce garb pag贸rka. Dr贸偶ka wi艂a si臋 mi臋dzy traw膮 i bujnymi krzewami. Zerkn膮艂

przed

siebie na betonowy budynek u ko艅ca 艣cie偶ki. Wok贸艂 niego stercza艂o metalowe

ogrodzenie,

zabezpieczone od g贸ry drutem kolczastym.

Radio Nacional de Publico by艂o ma艂膮 dziesi臋ciokilowatow膮 stacj膮, kt贸rej zasi臋g

na

po艂udniu obejmowa艂 Pamplon臋, a na p贸艂nocy francuskie Bordeaux. RNP w dzie艅

najcz臋艣ciej

nadawa艂a muzyk臋, wiadomo艣ci i prognozy pogody, a wieczorem informacje

interesuj膮ce

ludno艣膰 baskijsk膮. W艂a艣ciciele byli zaprzysi臋g艂ymi przeciwnikami separatyzmu, a

stacja par臋

razy zosta艂a ostrzelana, gro偶ono jej te偶 atakami bombowymi, co by艂o przyczyn膮,

dla kt贸rej

budynek wzmocniono betonem i otoczono silnym ogrodzeniem. Ze 艣rodka dachu

stercza艂a

antena nadawcza, spirala oplataj膮ca wysoki, czerwono-bia艂y d藕wigar. Mia艂a jakie艣

pi臋膰dziesi膮t metr贸w wysoko艣ci, a na szczycie migota艂o czerwone 艣wiate艂ko.

Kierowca, Martin, wy艂膮czy艂 艣wiat艂a trzysta metr贸w od bramy i zjecha艂 na bok w

cie艅

rzucany przez szczyt pag贸rka. Juan wyci膮gn膮艂 z baga偶nika rower, zarzuci艂 plecak

i spryska艂

twarz wod膮. Potem 艣mia艂o ruszy艂 w kierunku bramy. Pozosta艂a tr贸jka odczeka艂a

chwil臋,

jednocze艣nie nakr臋caj膮c t艂umiki na lufy pistolet贸w, i zacz臋艂a si臋 skrada膰 sto

metr贸w za nim.

Juan g艂o艣no szura艂 nogami, po cz臋艣ci, aby go us艂yszano przy bramie, po cz臋艣ci,

aby zag艂uszy膰

kroki towarzyszy.

Jak s艂usznie s膮dzi艂, za ogrodzeniem znajdowa艂o si臋 trzech stra偶nik贸w,

uzbrojonych

wprawdzie, ale nie b臋d膮cych profesjonalnymi ochroniarzami. Juan wcze艣niej

uzgodni艂 z

reszt膮, 偶e w takiej sytuacji stra偶nik贸w unieszkodliwi膮 po cichu i jednocze艣nie.

Odetchn膮艂 g艂臋boko, 偶eby si臋 uspokoi膰. To jego operacja i nikt z familia nie

powinien

podejrzewa膰, 偶e zbrak艂o mu opanowania.

Zatrzyma艂 si臋 przy bramie i zawo艂a艂:

- Podejd藕 no, do cholery!

Jeden ze stra偶nik贸w zrobi艂 kilka krok贸w w jego kierunku, podczas gdy pozosta艂a

dw贸jka go ubezpiecza艂a.

- Czego? - warkn膮艂 wysoki, chudy m臋偶czyzna z rzedniej膮c膮 czupryn膮 br膮zowych

w艂os贸w.

Juan sta艂 przez chwil臋 w milczeniu, jakby przypomina艂 sobie, o co w艂a艣ciwie

chcia艂

zapyta膰.

- Gdzie ja w艂a艣ciwie jestem? - powiedzia艂 wreszcie.

- A gdzie, do cholery, chcia艂by艣 by膰? - odpowiedzia艂 pytaniem stra偶nik.

- Szukam Ronaldo Iglesiasa.

Stra偶nik prychn膮艂 ironicznie.

- To ci臋 czeka jeszcze niez艂a jazda. To na s膮siedniej g贸rce, tam... - M贸wi膮cy

wskaza艂

kciukiem w prawo, ale w tej samej chwili zza plec贸w Juana rozleg艂y si臋 g艂uche

stukni臋cia

wystrza艂贸w. Wszyscy trzej wartownicy padli z przestrzelonymi g艂owami.

Podczas gdy towarzysze biegli ku niemu, Juan po艂o偶y艂 rower, zdj膮艂 plecak i

przykl臋kn膮艂 nad nim.

Najbardziej oczywistym sposobem na dostanie si臋 do 艣rodka, by艂o naci艣ni臋cie

guzika i

przedstawienie si臋. Nie nale偶a艂o jednak oczekiwa膰, 偶e jaka艣 przychylna dusza

naci艣nie guzik i

odblokuje zamek furtki. Pozosta艂y jeszcze inne mo偶liwo艣ci. 艢ci膮gn膮艂 koszul臋, a z

plecaka

wydoby艂 艂om, wok贸艂 kt贸rego obwi膮za艂 jeden r臋kaw. Podkoszulek mia艂 mokry od potu

i poczu艂

dreszcz zimna, kiedy wspina艂 si臋 po siatce na lewo od bramy.

Trzymaj膮c wolny r臋kaw koszuli, przerzuci艂 艂om na drug膮 stron臋 drutu kolczastego,

a

potem chwyci艂 go, odczepi艂 i zwi膮za艂 oba r臋kawy. Si臋gn膮艂 nast臋pnie w d贸艂, wzi膮艂

koszul臋 od

Ferdinando, atletycznego stra偶nika z nocnej zmiany, i powt贸rzy艂 ca艂膮 operacj臋.

Dwie warstwy

kolc贸w os艂oni臋te teraz by艂y materia艂em, b艂yskawicznie przewin臋li si臋 wi臋c mi臋dzy

nimi i

jeden po drugim cicho zeskoczyli na ziemi臋, by potem zastygn膮膰 przez d艂u偶sz膮

chwil臋 i

nas艂uchiwa膰, czy nie b臋dzie 偶adnej reakcji. Nast臋pnie przemkn臋li do metalowych

drzwi.

Przypuszczali, 偶e drzwi b臋d膮 zamkni臋te i przygotowali si臋 na tak膮 mo偶liwo艣膰.

Juan,

najwy偶szy, umie艣ci艂 艂om mi臋dzy lew膮 g贸rn膮 kraw臋dzi膮 drzwi a framug膮, Martin

schyli艂 si臋 i

tak samo post膮pi艂 u do艂u. Sancho umie艣ci艂 艂om na wysoko艣ci zamka, podczas gdy

Ferdinand

wydoby艂 sw贸j rewolwer.38 Special i cofn膮艂 si臋, uwa偶nie bacz膮c na wszystko

dooko艂a.

Wcisn臋li 艂omy tak daleko, jak si臋 da艂o; gdyby drzwi nie pu艣ci艂y za pierwszym

razem,

zwolniliby d藕wignie i zaatakowali raz jeszcze, gdy偶 po drugim szarpni臋ciu droga

powinna

stan膮膰 ju偶 otworem. Martin, kt贸ry zna艂 si臋 na budownictwie, zapewnia艂, 偶e nie

b臋dzie

偶adnych dodatkowych blokad.

Juan rzuci艂 p贸艂g艂osem: - Trzy, cztery - i jednocze艣nie rzucili si臋 na 艂omy;

drzwi

ust膮pi艂y natychmiast, przy g艂o艣nym trzasku framugi. W 艣rodku by艂y trzy osoby:

m臋偶czyzna w

spikerce oraz para nachylona nad konsolet膮. Jak zaplanowali, Martin natychmiast

rozejrza艂 si臋

za skrzynk膮 zasilania. Wystarczy艂y dwa strza艂y, 偶eby stacja umilk艂a, zanim

spiker zd膮偶y艂

wydusi膰 z siebie s艂owo. W 艣wietle zasilanych z baterii 艣wiate艂 awaryjnych Juan i

Sancho

podbiegli do dwojga technik贸w. Dwa uderzenia i cia艂a z j臋kiem potoczy艂y si臋 na

pod艂og臋.

Ferdinand sta艂 w wej艣ciu i rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony, podczas kiedy Juan

wszed艂 do

spikerki i nachyli艂 si臋 nad spikerem.

- Od kogo dostali艣cie t臋 ta艣m臋? - zapyta艂.

M艂ody brodacz, pe艂en gniewu i oburzenia, odepchn膮艂 od sto艂u fotel na k贸艂kach i

usi艂owa艂 wsta膰.

- Pytam raz jeszcze - powiedzia艂 Juan i zamierzy艂 si臋 艂omem. - Od kogo

dostali艣cie

ta艣m臋?

- Nie wiem - odpowiedzia艂 nieoczekiwanie piskliwym g艂osem spiker. Nie pr贸bowa艂

ju偶 wstawa膰. - Nie znam go.

艁om z rozmachem wyl膮dowa艂 na bicepsie m臋偶czyzny, kt贸ry z艂apa艂 si臋 kurczowo za

rami臋, a z ust wyda艂 j臋k podobny do skrzeku. W oczach zaperli艂y si臋 艂zy.

- Od kogo? - powt贸rzy艂 Juan.

Szcz臋ka napadni臋tego dr偶a艂a konwulsyjnie. Fotel stukn膮艂 o 艣cian臋.

Juan zrobi艂 dwa kroki i zerkn膮艂 spod oka na palce kurczowo wczepione w zranione

rami臋. Pod ciosem stalowego pr臋ta palce p臋k艂y z suchym trzaskiem. D艂o艅 polecia艂a

bezw艂adnie na udo i natychmiast opuch艂a, z ust trysn膮艂 wrzask.

- Adolfooo!

- Kto? - upewni艂 si臋 Juan.

- Adolfo Alcazar! Rybak!

M臋偶czyzna wybe艂kota艂 jeszcze adres, Juan skin膮艂 g艂ow膮 i ciosem 艂omu strzaska艂 mu

szcz臋k臋. Kiedy odwr贸ci艂 si臋, zobaczy艂, 偶e Martin i Sancho robi膮 to samo z

pozosta艂ymi. Nie

mieli czasu upewnia膰 si臋, czy s膮 jakie艣 telefony, a nie mogli pozwoli膰 na to,

偶eby kto艣

uprzedzi艂 rybaka.

Pi臋膰 minut p贸藕niej czterech cz艂onk贸w familia Ramireza jecha艂o w kierunku San

Sebastian.

16

Poniedzia艂ek, 20.15 - Waszyngton

Nikt w domu nie podnosi艂 s艂uchawki, po czwartym dzwonku odezwa艂a si臋 sekretarka

nagranym przedwczoraj g艂osem Harleigh.

- Cze艣膰, dodzwoni艂e艣 si臋 do domu Hood贸w. Nie ma nas w tej chwili w domu. Nic nie

b臋d臋 m贸wi艂a, 偶eby艣 zostawi艂 albo zostawi艂a wiadomo艣膰, bo jak sam albo sama tego

nie wiesz,

to nie chcemy z tob膮 rozmawia膰.

Hood westchn膮艂. Tak przyjemnie by艂o us艂ysze膰 ten g艂osik, kt贸ry niestety teraz

m贸g艂

tylko nieustannie powtarza膰 te same s艂owa po ka偶dym zg艂oszeniu.

- Hej - powiedzia艂 z ci臋偶kim sercem. - To ja. Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 troch臋

d艂u偶ej zosta膰 w pracy. Mam nadziej臋, 偶e mieli艣cie fajny ten pierwszy dzie艅

wakacji, a teraz

jeste艣cie w kinie albo robicie co艣 r贸wnie mi艂ego. Sharry, zadzwo艅, jak wr贸cicie,

dobrze?

Dzi臋ki. Kocham was. Cze艣膰.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 rozczarowany i rozgoryczony. Tak bardzo chcia艂 porozmawia膰 z

Sharon, skoro ju偶 si臋 na to zdecydowa艂. Nagle owa bariera mi臋dzy nimi zacz臋艂a mu

strasznie

doskwiera膰. Chcia艂 wykona膰 przynajmniej jaki艣 gest na pocz膮tek, zanim przyjdzie

pora, by

usi膮艣膰 w spokoju i porozmawia膰. Spr贸bowa艂 po艂膮czy膰 si臋 z aparatem kom贸rkowym

Sharon,

ale i tutaj odpowiedzia艂a maszyna, zaraz wi臋c si臋 roz艂膮czy艂.

W chwil臋 p贸藕niej o偶y艂a prywatna linia; dzwoni艂a 偶ona. U艣miechn膮艂 si臋 rado艣nie,

odrobin臋 nawet zdziwiony, 偶e tak go to ucieszy艂o.

- Cze艣膰 - powiedzia艂 z niek艂amanym entuzjazmem. W aparacie s艂ycha膰 by艂o w tle

jaki艣 szum i zmieszane g艂osy. - Jeste艣cie w kinie?

- Nie, Paul - us艂ysza艂 odpowied藕. - Na lotnisku.

Ca艂y zapa艂 gdzie艣 ulecia艂 w jednej chwili. Opad艂 na fotel i, zgodnie ze

zwyczajem

nabytym przez lata pracy, nie odzywa艂 si臋, swe uczucia zostawiaj膮c dla siebie.

- Postanowi艂am zabra膰 dzieciaki do Connecticut - m贸wi艂a dalej Sharon. - I tak

rzadko

by艣 si臋 z nimi widzia艂 w trakcie tego tygodnia, a moim rodzice bardzo si臋 o nie

dopytywali.

- Jak d艂ugo chcesz tam zosta膰? - spyta艂 Hood, a spok贸j w g艂osie ca艂kowicie nie

odpowiada艂 temu, co dzia艂o si臋 w jego umy艣le. Wpatrywa艂 si臋 w ustawion膮 na

biurku

fotografi臋 rodzinn膮. By艂a raptem sprzed trzech lat, a przecie偶 wydawa艂o si臋, 偶e

u艣miechy na

czterech twarzach pochodz膮 z jakiej艣 innej rzeczywisto艣ci.

- Nie wiem, naprawd臋 nie wiem.

W drzwiach pojawili si臋 Ron Plummer i Bob Herbert; Hood podni贸s艂 palec. Widz膮c,

偶e jest na linii prywatnej, Herbert kiwn膮艂 g艂ow膮 i obaj wycofali si臋,

zatrzymuj膮c w holu Ann

Farris, kt贸ra w艂a艣nie nadchodzi艂a.

- Wiele zale偶y od... - zacz臋艂a Sharon i urwa艂a.

- Od czego? - spyta艂 Hood. - Ode mnie? Przecie偶 sama wiesz, jak b臋dzie mi was

teraz

brakowa膰.

- Tylko tak m贸wisz. Do czego ci w艂a艣ciwie jeste艣my potrzebni? Zaczynaj膮 si臋

wakacje, a ty znikasz na ca艂y dzie艅.

- Wcale tego nie zamierza艂em.

- Zawsze to powtarzasz. Chcia艂am w艂a艣ciwie powiedzie膰 co艣 takiego, 偶e musz臋 si臋

zastanowi膰, czy chc臋 raz jeszcze wystawia膰 dzieci na te ci膮g艂e rozczarowania, na

te

niewypowiedziane pytania w rodzaju: "Czy jemu zale偶y na nas?", czy te偶 lepiej

b臋dzie

sko艅czy膰 z tym na dobre.

- Nie zas艂aniaj si臋 dzie膰mi... - Paul podni贸s艂 g艂os, ale natychmiast si臋

opanowa艂. - Czy

m贸wisz to tylko na podstawie swoich odczu膰, czy te偶 spyta艂a艣 ich, co czuj膮?

- Tak, pyta艂am - odrzek艂a. - Chc膮 mie膰 ojca. A ja m臋偶a. Ale je艣li nie mo偶emy go

mie膰,

to mo偶e lepiej postawi膰 spraw臋 jasno, a nie ci膮gn膮膰 j膮 nie wiadomo jak d艂ugo.

Na twarzy Herberta widzia艂 wyraz hamowanego zniecierpliwienia; musia艂 mie膰 co艣

wa偶nego. Hood nagle poczu艂 rozpaczliwe pragnienie, 偶eby wszystko zacz膮膰 od

pocz膮tku:

dzie艅, rok, 偶ycie...

- Nie wyje偶d偶aj - powiedzia艂. - Prosz臋. Znajdziemy jakie艣 rozwi膮zanie, ale

najpierw

niech si臋 tutaj wszystko uspokoi.

- Dok艂adnie czego艣 takiego si臋 spodziewa艂am. Je艣li chcesz znale藕膰 jakie艣

rozwi膮zanie,

Paul, wiesz, gdzie b臋dziemy. Kocham ci臋, ale w艂a艣nie dlatego nie mog臋 si臋

zgodzi膰 na

wszystko.

Po艂膮czenie zosta艂o przerwane. Hood ze s艂uchawk膮 w r臋ku spogl膮da艂 w milczeniu na

grupk臋 czekaj膮c膮 przed wej艣ciem. Bob, Mike, Darrell - zawsze uwa偶a艂 ich za

swoist膮 rodzin臋,

ale teraz nagle poczu艂, 偶e ta zdecydowanie mu nie wystarczy.

Z trzaskiem od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, na ten d藕wi臋k Bob okr臋ci艂 si臋 na w贸zku i, z

dw贸jk膮

id膮c膮 jego 艣ladem, wjecha艂 do pokoju, uwa偶nie wpatruj膮c si臋 w Paula.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂.

I jak tu odpowiedzie膰 na takie pytanie? 呕ona w艂a艣nie zabra艂a dzieci, w domu nikt

nie

b臋dzie na niego czeka艂... Przez chwil臋 b艂ysn臋艂a mu my艣l, aby pos艂a膰 kogo艣 na

lotnisko, 偶eby

j膮 zatrzyma膰, wiedzia艂 jednak, i偶 nigdy by mu tego nie wybaczy艂a. Nie by艂

pewien, czy sam

potrafi艂by sobie wybaczy膰.

- Porozmawiamy p贸藕niej. Co masz teraz?

- Zaczyna si臋 tam prawdziwa burza i wola艂bym si臋 upewni膰, 偶e chcesz pozostawi膰

Darrela i Aideen w oku cyklonu.

- Paul - odezwa艂a si臋 Ann, nerwowo postukuj膮c w otwarty notatnik. - Je艣li

pozwolicie,

偶e teraz zajm臋 wam chwil臋, to zaraz potem znikam.

Hood spojrza艂 pytaj膮co na Herberta, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮, a potem zn贸w na Ann.

- Dobrze.

Hood mimochodem popatrzy艂 na palce zr臋cznie manipuluj膮ce kartkami; z pewno艣ci膮

s膮 czu艂e i delikatne... By艂 z艂y na siebie. Tylko dlatego, 偶e pojawi艂y si臋

napi臋cia pomi臋dzy nim

a Sharon, rzeczniczka prasowa stawa艂a si臋 bardziej atrakcyjna. Nie chcia艂, 偶eby

tak by艂o,

tymczasem...

- W艂a艣nie odebra艂am telefon z BBC. Dostali ta艣m臋 wideo od jakiego艣 turysty,

kt贸ry

nakr臋ci艂 w Madrycie scen臋 pod gmachem parlamentu. Wida膰, jak zabieraj膮 cia艂o

Marthy...

- S臋py - warkn膮艂 Herbert.

- Zbieraj膮 informacje - 偶achn臋艂a si臋 Ann - a czy chcesz tego, czy nie, to

interesuj膮cy

k膮sek.

- Jaki s臋p takie 艣cierwo - mrukn膮艂 nachmurzony Herbert.

- Bob, daj spok贸j - ingerowa艂 Hood. Brakowa艂o tylko jeszcze jednej k艂贸tni. - M贸w

dalej, Ann.

- Na nagraniu przez chwil臋 wida膰 jej twarz; zrobili powi臋kszenie, por贸wnali ze

swoimi danymi i znale藕li zdj臋cie Marthy, kiedy w dziewi臋膰dziesi膮tym czwartym

spotyka si臋

w Johannesburgu z zuluskim rywalem Nelsona Mandheli, Mongosuthu Buthalezim.

Jimmy

George z "Washington Post" powiedzia艂, 偶e w tej sytuacji musi zrobi膰 u偶ytek ze

swoich

wiadomo艣ci, zanim BBC wyskoczy ze swoimi.

Hood ko艅cami palc贸w przetar艂 powieki.

- Czy kto艣 wie, 偶e by艂a z ni膮 Aideen?

- Jeszcze nie.

- Propozycje? - spyta艂 Hood.

- I艣膰 w zaparte - rzuci艂 Herbert.

- Chyba tylko po to, 偶eby mie膰 na karku ca艂膮 pras臋 - powiedzia艂a z irytacj膮 Ann.

- Co

niby powiemy? "Tak, owszem, wykonywa艂a delikatne zadania dyplomatyczne, ale do

Madrytu pojecha艂a na wycieczk臋?". Kto w to uwierzy? I wtedy dopiero zacznie si臋

kopanina.

Moim zdaniem trzeba im rzuci膰 kilka kostek.

- Jakich? - ponagli艂 Hood.

- Mia艂a si臋 podzieli膰 swoimi do艣wiadczeniami z deputowanymi do hiszpa艅skiego

parlamentu. Zaniepokojeni wzrostem napi臋膰 etnicznych, chcieli si臋 dowiedzie膰 od

kogo艣

kompetentnego, jak inni sobie z tym radz膮.

Herbert pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Za du偶o.

- By艂abym szcz臋艣liwa, gdyby im to wystarczy艂o.

- Je艣li powiesz tyle, musz膮 si臋 domy艣li膰, 偶e nie by艂a tam sama. A wtedy ten

sukinsyn,

kt贸ry zastrzeli艂 Marth臋, mo偶e chcie膰 doko艅czy膰 robot臋.

- Przecie偶 mordercy poszli na dno wraz z jachtem - powiedzia艂a Ann.

- Mo偶e tak, ale mo偶e nie. A je艣li Bob ma racj臋?

Ann na chwil臋 umilk艂a stropiona, a po chwili powiedzia艂a:

- Rzeczywi艣cie, nie wiem, ale jestem pewna, Paul, 偶e je艣li zaczn臋 k艂ama膰, mo偶e

to by膰

r贸wnie gro藕ne.

- Dlaczego? - naciska艂 Hood.

- Je艣li poczuj膮, 偶e co艣 przed nimi ukrywam, bardzo szybko dowiedz膮 si臋, 偶e

polecia艂a

do Hiszpanii w towarzystwie "senority Serafico", kt贸rej w 偶aden spos贸b nie b臋d膮

potrafili

odnale藕膰. Zaczn膮 w臋szy膰, tropi膰, w ten spos贸b wykonuj膮c robot臋 za ewentualnego

morderc臋.

- To prawda - musia艂 przyzna膰 Herbert.

- Paul, mamy same z艂e rozwi膮zania. Ale je艣li powiem im chocia偶 tyle, jak

proponowa艂am, b臋d膮 mogli sprawdzi膰, 偶e nie oszukujemy. Je艣li b臋d膮 si臋 dopytywa膰,

przyznam, 偶e by艂a inna osoba, jednak 偶eby jej dalej nie nara偶a膰, kazali艣my jej

opu艣ci膰

Hiszpani臋. Powinni to kupi膰.

- Jeste艣 pewna? - spyta艂 Hood.

Ann wzruszy艂a ramionami.

- Trudno o ca艂kowit膮 pewno艣膰, ale prasa sk艂onna jest do pewnego stopnia i艣膰 nam

na

r臋k臋, je艣li si臋 zasugeruje, 偶e chodzi o kwestie bezpiecze艅stwa, a nie o

ukrywanie czego艣 przed

nimi. Wiesz, czuj膮 wtedy, 偶e nie s膮 ca艂kiem z zewn膮trz, 偶e pomagaj膮 dokona膰

czego艣

wa偶nego.

- Nie do艣膰, 偶e s臋py, to na dodatek s臋py niedowarto艣ciowane - prychn膮艂 Herbert.

- Ludzie nie s膮 monolitami - mrukn臋艂a Ann, a chocia偶 zabrzmia艂o to dr臋two i

sentencjonalnie, to Hood a偶 za dobrze wiedzia艂, ile jest prawdy w tych s艂owach.

- Dobrze, spr贸buj - powiedzia艂. - Ale pami臋taj, 偶e nie chc臋, 偶eby ktokolwiek

dowiedzia艂 si臋 o Darrell i Aideen. 呕adnych szczeg贸艂贸w o nich.

- B臋d臋 pami臋ta膰. Kto obejmie stanowisko po Marcie? Trzeba si臋 liczy膰 z takim

pytaniem.

Hood zawaha艂 si臋 na chwil臋, a potem rzek艂:

- Powiedz im, 偶e obowi膮zki zast臋pcy do spraw politycznych i gospodarczych pe艂ni

Ronald Plummer.

Plummer podzi臋kowa艂 mu wzrokiem. Taka informacja by艂a wa偶nym krokiem do

nominacji. Ale zwi臋ksza艂a te偶 odpowiedzialno艣膰.

Ann podzi臋kowa艂a i wysz艂a. Hood nie patrzy艂 za ni膮, lecz zwr贸ci艂 si臋 do

Herberta:

- Powiedz teraz o tym cyklonie.

- Zamieszki. Wybuchaj膮 wsz臋dzie. - Przygryz艂 wargi i spyta艂: - Na pewno wszystko

w

porz膮dku?

- Tak.

- Jakby艣 by艂 nieobecny.

- Bob, przesta艅 si臋 mn膮 zajmowa膰, s膮 wa偶niejsze sprawy.

Domy艣lny wzrok przyjaciela przez chwil臋 zawis艂 na jego twarzy, a potem powr贸ci艂

do

notatek.

- To ju偶 nie s膮 tylko Avila, Segovia i Soria.

- Ron, masz jakie艣 艣wie偶sze doniesienia?

- Faks z naszego konsulatu w Barcelonie, chocia偶 jestem pewien, 偶e ju偶 w tej

chwili s膮

jakie艣 nast臋pne wiadomo艣ci. Kiedy rozesz艂a si臋 wiadomo艣膰 o odwo艂aniu meczu,

rozsierdzeni

kibice zablokowali drog臋 na lotnisko. Policia Nacional usi艂owa艂a utorowa膰 drog臋

autokarowi,

ale kiedy zosta艂a zaatakowana kamieniami, wezwano na pomoc Mossos d'Escuadra.

- Autonomiczna policja katalo艅ska - dorzuci艂 Herbert. - Chroni膮 budynki,

osobisto艣ci

polityczne, u偶ywani podczas rozruch贸w, do艣膰 bezwzgl臋dni, w stylu: "po trupach".

- Tym razem aresztowali dwadzie艣cia os贸b, ale t艂um zaatakowa艂 posterunek

policji. W

ka偶dej chwili w mie艣cie mo偶e zosta膰 og艂oszony stan wyj膮tkowy.

- Z Barcelony do San Sebastian - zauwa偶y艂 Herbert - jest oko艂o trzystu

pi臋膰dziesi臋ciu

kilometr贸w, poza tym, jedno jest metropoli膮, drugie - kurortem. Zamieszki nie

powinny tam

dotrze膰 w jednej chwili, ale najbardziej niepokoi mnie to, 偶e og艂oszenie stanu

wyj膮tkowego

natychmiast podgrzewa ca艂膮 sytuacj臋, a w ogniu pojawiaj膮 si臋 upiory.

- Jakie znowu upiory? - 偶achn膮艂 si臋 Hood.

- Franco. W pami臋ci Hiszpan贸w pozosta艂 wodzem faszystowskiej falangi. Jedni mog膮

go za to wielbi膰, inni nienawidzi膰, ale nikogo nie pozostawia to oboj臋tnym. W

jednej chwili

powr贸ci ca艂a przesz艂o艣膰. Franco umar艂 w siedemdziesi膮tym pi膮tym. 膯wier膰 wieku to

z punktu

widzenia historii niedu偶o.

- Co zatem z Darrelem i Aideen? - spyta艂 Hood.

- Trzeba ich odwo艂a膰, powstrzyma膰 Iglic臋, nacisn膮膰 na prezydenta, 偶eby odwo艂a艂

ca艂y

personel dyplomatyczny z wyj膮tkiem os贸b absolutnie niezb臋dnych.

Hood wpatrywa艂 si臋 w zamy艣leniu w Herberta; Bob mia艂 sk艂onno艣膰 do przesadnych

reakcji.

- Jakie rokowania?

- Jak najgorsze. Uaktywni艂y si臋 najbardziej niebezpieczne si艂y. Moim zdaniem

czeka

nas co艣 w rodzaju Jugos艂awii.

Hood zerkn膮艂 spod oka na Plummera.

- Ron?

Plummer z艂o偶y艂 faks i 艣ci艣ni臋tymi palcami przejecha艂 po kraw臋dzi.

- Niestety, musz臋 zgodzi膰 si臋 z Bobem. Obawiam si臋, 偶e Hiszpania zacz臋艂a si臋

rozpada膰 na kawa艂ki.

17

Wtorek, 03.27 - San Sebastian

Adolfo Alcazar dotar艂 do domu bardzo zm臋czony.

Spa艂 na materacu roz艂o偶onym na metalowej ramie w k膮cie pokoju, nieopodal

piecyka,

kt贸ry ci膮gle roz偶arzony, by艂 jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a. Na kr贸tkich n贸偶kach ramy

wida膰 by艂o

艣lady rdzy od bryzy wpadaj膮cej przez okno.

U艣miechn膮艂 si臋; to ten sam materac, na kt贸rym tak lubi艂 podskakiwa膰 jako

ch艂opak.

Teraz, kiedy le偶a艂 nago pod prze艣cierad艂em, pomy艣la艂, 偶e w owym podskakiwaniu

streszcza艂a

si臋 ca艂a beztroska dzieci艅stwa: rado艣膰 nie troszcz膮ca si臋 o to, co by艂o przed

chwil膮 i co b臋dzie

za chwil臋.

Kiedy troch臋 podr贸s艂, musia艂 zaprzesta膰 tej zabawy, gdy偶 s膮siedzi z do艂u

skar偶yli si臋

na ha艂as. Tak otrzyma艂 pierwsz膮 lekcj臋: nie ma ca艂kowitej swobody. Do czasu,

kiedy spotka艂

Genera艂a, jego 偶ycie by艂o pasmem kapitulacji i odwrot贸w przed tymi, kt贸rzy mieli

bogactwo i

mogli rozkazywa膰. Ale i teraz, ilekro膰 k艂ad艂 si臋 na 艂贸偶ku, tylekro膰 nawiedza艂o

go

przypomnienie tego, jak to cudownie czu膰 si臋 wolnym. Wolnym od przepis贸w,

powiadaj膮cych, co wolno mu 艂owi膰, wolnym od w艂adzy baron贸w rybnych, kt贸rzy mu

rozkazywali, gdzie i kiedy mo偶e 艂owi膰, wolnym od tych wszystkich w臋dzide艂 i

przeszk贸d,

kt贸rych celem by艂o chronienie wygody i spokoju bogatych, rozleniwionych

turyst贸w. Dzi臋ki

Genera艂owi b臋dzie m贸g艂 znowu 偶y膰 w kraju, kt贸ry nale偶y do jego mieszka艅c贸w i ich

pracy.

Do ludzi, kt贸rzy si臋 tu urodzili i, oboj臋tne Kastylijczycy, Baskowie czy

Andaluzyjczycy, sami

chc膮 decydowa膰 o swoich sprawach w imi臋 swojego dobra, a nie widzimisi臋 magnat贸w

z

Madrytu.

Adolfo poczu艂, jak powieki robi膮 si臋 coraz ci臋偶sze. Dzisiaj odwali艂 kawa艂 dobrej

roboty i Genera艂 b臋dzie z niego zadowolony.

Z pierwszej drzemki wyrwa艂 go trzask wy艂amywanych drzwi; zanim zd膮偶y艂 si臋

poderwa膰 z materaca, do 艣rodka wpad艂o czterech m臋偶czyzn, z kt贸rych jeden

postawi艂 drzwi i

zapar艂 si臋 o nie plecami, podczas gdy reszta zwlok艂a Adolfo z prze艣cierad艂a i

przygniot艂a

twarz膮 do pod艂ogi, z roz艂o偶onymi r臋kami i d艂o艅mi przygwo偶d偶onymi ostrzami no偶y.

- To ty jeste艣 Adolfo Alcazar? - us艂ysza艂 pytanie.

Nic nie odpowiada艂, wpatrzony w podn贸偶ek piecyka. Poczu艂, jak 艣rodkowy palec

prawej d艂oni wygina si臋, wygina, a偶 pod nag艂ym szarpni臋ciem z trzaskiem wy艂amuje

si臋 w

stawie.

- Taaak! - zawy艂.

- Zabi艂e艣 dzisiaj kilku wspania艂ych ludzi - us艂ysza艂 i zanim zdo艂a艂 sobie

u艣wiadomi膰, o

czym 艣wiadcz膮 te s艂owa, wy艂amano mu wskazuj膮cy palec u prawej r臋ki. Spazm b贸lu

targn膮艂

ca艂ym jego cia艂em i wyrwa艂 z gard艂a straszliwy krzyk, natychmiast zduszony, gdy偶

jaka艣 r臋ka

wepchn臋艂a mu w usta skarpetk臋.

- Zabi艂e艣 ojca naszej familia - pad艂o stwierdzenie pe艂ne nienawi艣ci i przysz艂a

kolej na

palec serdeczny. Potem wszystko spowi艂a czerwona mg艂a pulsuj膮cego b贸lu, w kt贸rej

to traci艂

przytomno艣膰 to j膮 odzyskiwa艂, podczas gdy oprawcy mia偶d偶yli mu 艂omem dwa

pozosta艂e

palce i przegub. Nie potrafi艂by powiedzie膰 ile up艂yn臋艂o czasu - minuta?

kwadrans? godzina? -

gdy wynurzy艂 si臋 ponownie z b艂ogiej niepami臋ci, us艂ysza艂: - Teraz ju偶 nigdy nie

podniesiesz

na nas r臋ki - i poczu艂, 偶e przewracaj膮 go na plecy.

Le偶a艂 tak ze skarpetk膮 mi臋dzy z臋bami, a poniewa偶 widzia艂 tylko sufit nad sob膮 i

niczego nie s艂ysza艂, przez jak膮艣 chwil臋 opad艂a go szale艅cza nadzieja, 偶e to

tylko koszmary, 偶e

trzeba si臋 zbudzi膰... Drgn膮艂, jakby chc膮c si臋 podnie艣膰 i natychmiast dwie rzeczy

upewni艂y go

w tym, 偶e to straszliwa jawa. Pierwsz膮 by艂 przera藕liwy b贸l w prawej r臋ce, drug膮

noga, kt贸ra

wynurzy艂a si臋 nie wiadomo sk膮d i przydepta艂a mu pier艣, a z g贸ry sp艂yn臋艂y s艂owa:

- Nie wysilaj si臋. B臋dziesz tak le偶a艂 do chwili, a偶 wy艣piewasz nam wszystko, co

chcemy us艂ysze膰. Zrozumia艂e艣?

Adolfo nic nie odpowiedzia艂, a wtedy stopa cofn臋艂a si臋, ale natychmiast poczu艂,

jak

kto艣 unosi jego lew膮 nog臋 i wciska go艂膮 stop臋 w otwarte drzwiczki pieca.

Zatarga艂 nim

bezd藕wi臋czny krzyk, bezskutecznie usi艂owa艂 uwolni膰 nog臋, us艂ysza艂 jednak tylko

ponowne

pytanie:

- Zrozumia艂e艣?

Adolfo rozpaczliwie pokiwa艂 g艂ow膮. Zd膮偶y艂 zobaczy膰, jak jeden z m臋偶czyzn obraca

si臋 do innych, co艣 m贸wi, a wtedy stopa, wyj臋ta z piecyka i puszczona wolno, z

hukiem

waln臋艂a w pod艂og臋 i Adolfo ponownie zemdla艂. Kiedy ockn膮艂 si臋, zobaczy艂 nad sob膮

ciemn膮

twarz i oczy pe艂ne bezwzgl臋dno艣ci. M臋偶czyzna wyj膮艂 skarpetk臋 z ust Adolfo.

- Dla kogo pracujesz? - pad艂o pytanie.

Adolfo oddycha艂 ci臋偶ko, chrapliwie. Powracaj膮ce fale b贸lu powodowa艂y md艂o艣ci.

Poczu艂, 偶e kto艣 ujmuje jego drug膮 nog臋.

- Dla kogo pracujesz?

- Dla genera艂a - sapn膮艂. - Genera艂 lotnictwa Pintos. Roberto Pintos.

- Gdzie stacjonuje?

Adolfo milcza艂. Zbiera艂 si艂y do nast臋pnego k艂amstwa. Tylko jeden raz widzia艂

Amadoriego, a by艂o to podczas spotkania w hangarze na lotnisku w Burgos. Genera艂

powiedzia艂, 偶e dzie艅 nadchodzi, co zwi臋ksza te偶 niebezpiecze艅stwo. Mog膮 zosta膰

wykryci i

schwytani. Kiedy wojna ju偶 wybuchnie, nie b臋dzie mia艂o znaczenia, co powiedz膮,

ale w imi臋

w艂asnego poczucia honoru, niechaj k艂ami膮, jak d艂ugo b臋d膮 potrafili.

"Ka偶dego cz艂owieka mo偶na z艂ama膰", m贸wi艂. "Rzecz w tym, 偶eby nie da膰 z艂ama膰 si臋

bez pomieszania szyk贸w wrogowi. Kiedy was z艂api膮, nie b臋dziecie mogli unikn膮膰

tortur. I

b臋dziecie m贸wi膰. Ale k艂amcie jak najd艂u偶ej, bo w ko艅cu tak偶e wasi oprawcy zaczn膮

si臋

gubi膰: co jest prawd膮, co nieprawd膮".

Adolfo pokr臋ci艂 g艂ow膮, a wtedy skarpetka na powr贸t znalaz艂a si臋 w ustach, on za艣

poczu艂 jak dwie pary r膮k przewracaj膮 go na bok i zaczyna si臋 przypiekanie prawej

stopy.

Szarpa艂 si臋 jak szalony, my艣l膮c zarazem, 偶e b贸l jest jednak odrobin臋 mniejszy

ni偶 przy

poprzedniej stopie, ale w ko艅cu i ta udr臋czona uciecha rozp艂yn臋艂a si臋 w jednym

po偶arze

cierpienia.

Przewr贸cono go na plecy i noga znowu wyr偶n臋艂a w ziemi臋. Przed oczyma trysn臋艂y

tysi臋czne iskry, kt贸re potem przemieni艂y si臋 w faluj膮ce ko艂a, a zza nich powoli

wynurzy艂a si臋

z艂owroga twarz, kt贸rej zarysy rozmywa艂y si臋 w 艂zach.

- Gdzie stacjonuje Pintos?

Czu艂, 偶e wytrzyma do nast臋pnej pr贸by, co jednak po niej? By艂 dumny z siebie, w

osobliwy spos贸b poczu艂 si臋 wolny. Sam decydowa艂; pomimo wszystko.

- Ba... Barca - j臋kn膮艂.

- K艂amiesz - powiedzia艂 tamten.

- Nie!!!

- Ile ma lat?

- Pi臋膰dziesi膮t dwa.

- Kolor w艂os贸w.

- Szatyn.

Poczu艂 uderzenie w twarz i jedno s艂owo:

- K艂amiesz!

Raz jeszcze pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nnnie, m贸wi臋 praawd臋!

Ciemne oczy wpatrzy艂y si臋 w niego przeci膮gle, a potem znowu poczu艂 nienawistny

materia艂 w ustach. Znowu przekr臋cili go na bok, ale w ogie艅 pow臋drowa艂a d艂o艅.

Palce Adolfo

to rozwiera艂y si臋 tu 艣ciska艂y w pi臋艣膰, cia艂em miota艂a konwulsyjne drgawki, a偶

wreszcie

wszystko zgas艂o.

Odzyska艂 przytomno艣膰, zupe艂nie nie mog膮c si臋 po艂apa膰, co si臋 z nim dzieje.

Wsz臋dzie

by艂a woda, na g艂owie, oczach w ustach, o艣lepia艂a go, d艂awi艂a, znienacka zdusi艂

go spazm

torsji i zwymiotowa艂 do zlewu. Czu艂, 偶e go ci膮gn膮 i rzucaj膮 na pod艂og臋. Sufit

wydawa艂 si臋

daleki jak sklepienie katedry. Cia艂o wydawa艂o si臋 jakim艣 ob艂ym worem, od kt贸rego

oddzieli艂

si臋 b贸l, wype艂niaj膮c obrazy, d藕wi臋ki, my艣li...

I znowu skarpetka.

- Twardy jeste艣! - oznajmi艂y wargi, kt贸re dziwnie oderwa艂y si臋 od reszty twarzy.

-

Mamy jednak czas i mamy do艣wiadczenie. M臋偶czy藕ni zawsze na pocz膮tek k艂ami膮.

Poczekamy, a偶 zaczniesz m贸wi膰 prawd臋. - Wargi niemal dotyka艂y jego oczu. - Dla

kogo

pracujesz?

Tym razem pozosta艂 na plecach i tylko czyja艣 d艂o艅 przygniot艂a knebel. Zobaczy艂

b艂ysk

艂omu i ca艂a g艂owa zatrz臋s艂a si臋 od trzasku p臋kaj膮cego obojczyka. Po chwili

trzas艂a ko艣膰

przedramienia.

Ockn膮wszy si臋, nie potrafi艂by odpowiedzie膰, co jeszcze z nim robiono. By艂

dygocz膮c膮, zrozpaczon膮 mas膮 wydobytych na 艣wiat nerw贸w. I chcia艂 m贸wi膰.

Rozpaczliwie

zabe艂kota艂.

Twarz nachyli艂a si臋 i knebel ust膮pi艂.

- Am... Am...

- Co?

- Ama... dori.

- Amadori? - upewni艂 si臋 m臋偶czyzna.

- A...ma...do...ri. - Sylaby by艂y dzielone na oddechy. 呕eby tylko cierpienie

usta艂o. -

Ge... ne... ra艂.

- Genera艂 Amadori - powt贸rzy艂a twarz, to p臋czniej膮ca, to zapadaj膮ca si臋 przy

ka偶dym

d藕wi臋ku. - To dla niego pracujesz?

Adolfo kiwn膮艂 g艂ow膮 i przymkn膮艂 oczy.

- Jeszcze kto艣?

Zaprzeczy艂.

- Wierzysz mu? - spyta艂 kto艣 z bardzo daleka.

- Sp贸jrz tylko. Jest ju偶 w nim tylko czysta prawda.

Otworzy艂 oczy. Jakie艣 niewyra藕ne mroczne plamy nad nim.

- Co z nim zrobimy?

- Zabi艂 senora Ramireza. Te偶 umrze, tylko 偶e powoli.

艁om uderzy艂 w gard艂o Adolfo, mia偶d偶膮c krta艅. Rybak le偶a艂 rz臋偶膮c; do p艂uc

dociera艂o

tyle powietrza, 偶eby mia艂 艣wiadomo艣膰, i偶 si臋 dusi. Natr臋tnie przeczo艂giwa艂o si臋

przez g艂ow臋

pytanie, czy okaza艂 si臋 dzielny, gdy偶 tak d艂ugo wytrzyma艂, czy te偶 pod艂y, gdy偶

ostatecznie

zdradzi艂. Ale i to w ko艅cu straci艂o na znaczeniu, gdy偶 b贸l to zalewa艂 go fal膮

wielk膮 jak

przyp艂yw, to rozpada艂 si臋 na kropelki i strugi niczym morze uderzaj膮ce o ska艂臋.

W kt贸rym艣 momencie gdzie艣 w g贸rze pojawi艂a si臋 jasna plama, a w jej aureoli

g艂owa,

kt贸ra pochyli艂a si臋 nad nim.

Jego brat, Berto.

Norberto 艂ka艂 i m贸wi膮c co艣, kre艣li艂 znaki nad jego twarz膮. Adolfo chcia艂 si臋

poruszy膰,

ale cia艂o by艂o bezwolne. Z najwy偶szym trudem wyst臋ka艂:

- A... ma... do... ri.

Czy Norberto us艂ysza艂? Zrozumia艂?

- Miej...ski... ko艣... ko艣...

- Adolfo, le偶 spokojnie. Wezwa艂em ju偶 lekarza. O Bo偶e, Bo偶e, co z tob膮...

- Ge... ne... ra艂... Wie...dz膮... wie...

Norberto leciutko przytkn膮 d艂o艅 do warg brata. Aby go uciszy膰; d艂o艅 by艂a zimna,

mi臋kka i kochaj膮ca. Oczy polecia艂y w g艂膮b czaszki i wszelki b贸l usta艂.

18

Wtorek, 04.19 - San Sebastian

Helikopter wysadzi艂 Mar铆臋 i Aideen na po艂udnie od miasta. Wyl膮dowa艂 na szczycie

niewielkiego pag贸rka w odludnym zakolu Rio Urumea, rzeki p艂yn膮cej przez miasto.

Na dole,

przy samochodzie czeka艂 na nich wsp贸艂pracuj膮cy z Interpolem policjant, Jorge

Sorel.

Jeszcze w helikopterze Mar铆a przestudiowa艂a map臋 i teraz jak najpr臋dzej chcia艂a

si臋

dosta膰 do radiostacji. Ledwie jednak przypali艂a papierosa, Jorge oznajmi艂, 偶e

nie ma sensu

tam jecha膰.

- Jak to? - spyta艂a Mar铆a.

- Nieca艂膮 godzin臋 temu kto艣 napad艂 na stacj臋.

- Kto?

- Jeszcze nie wiemy - powiedzia艂 policjant.

- Zawodowcy?

- Raczej tak. Wszystko wskazuje na to, 偶e dobrze wiedzieli, czego chc膮.

Zostawili po

sobie kilka z艂amanych ko艣ci i przetr膮cone szcz臋ki.

- Czego chcieli?

Jorge wzruszy艂 ramionami.

- Co mo偶na ustali膰 przed kilkana艣cie minut? Zjawili艣my si臋 tam tylko dlatego, 偶e

nagle przestali nadawa膰.

Mar铆a zakl臋艂a pod nosem.

- Maravilloso - mrukn臋艂a. - Cudownie. 呕adnych 艣lad贸w?

Jorge pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nikt z trojga pracownik贸w nie mo偶e m贸wi膰, natychmiast zaj臋li si臋 nimi lekarze.

Przyjmujemy, 偶e napastnicy chcieli si臋 dowiedzie膰, kto dostarczy艂 im kaset臋 z

nagraniem.

- A ci idioci si臋 tego nie spodziewali? - prychn臋艂a Mar铆a. - 呕adnych

zabezpiecze艅?

- Wprost przeciwnie - powiedzia艂 Jorge. - Napady to dla nich nie pierwszyzna.

Dlatego mieli solidne ogrodzenie z drutem kolczastym na wierzchu, za nim trzech

uzbrojonych stra偶nik贸w. Na zawodowc贸w by艂o to jednak zdecydowanie za ma艂o.

- Ma pan mo偶e jakie艣 podejrzenia, kto m贸g艂 dostarczy膰 ta艣m臋? - wtr膮ci艂a si臋

Aideen.

Policjant spojrza艂 na ni膮 ponuro.

- Na razie nie. Dwie grupy naszych ludzi rozje偶d偶aj膮 si臋 po okolicy i dowiaduj膮

si臋,

czy kto艣 si臋 nie pyta艂, nie w臋szy艂, jak na razie bez 偶adnego efektu.

- Je艣li by艂a to grupa, a nie jeden cz艂owiek, to na pewno zaraz po napadzie si臋

roz艂膮czy艂a, 偶eby w razie niepowodzenia nie wpadli wszyscy.

Mar铆a nosem wypu艣ci艂a stru偶k臋 dymu i spyta艂a:

- To wszystko, co mo偶e nam pan powiedzie膰?

Niech臋tnie wzruszy艂 ramionami.

- Wszystko.

- My艣lisz, 偶e w艂a艣ciciel ta艣my pochodzi艂 w艂a艣nie st膮d? - spyta艂a Aideen.

- Tak - z przekonaniem odpar艂a Mar铆a. - Ktokolwiek zaplanowa艂 zamach, do jego

przeprowadzenia musia艂 mie膰 osob臋 znaj膮c膮 miejscowe wody, a tak偶e miasteczko i

okolic臋. -

Spojrza艂a na Jorge. - Od czego zacz膮膰?

Skrzywi艂 si臋 niepewnie.

- To dziura. Ka偶dy zna tu ka偶dego. Najlepiej chyba rozejrze膰 si臋 w艣r贸d rybak贸w.

Mar铆a zerkn臋艂a na zegarek.

- Za jak膮艣 godzin臋 zaczn膮 wyp艂ywa膰, wi臋c chyba najlepiej uda膰 si臋 na przysta艅. -

Zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem. - Kto udziela b艂ogos艂awie艅stwa przed wyj艣ciem w

morze?

- Ojciec Norberto Alcazar.

- Gdzie go szuka膰?

- W ko艣ciele na po艂udnie od Cueta de Aldapeta. To na zachodnim brzegu rzeki,

zaraz

za San Sebastian - wyja艣ni艂 Jorge.

Mar铆a podzi臋kowa艂a i rozgniot艂a obcasem papierosa. Obie posz艂y do samochodu.

- Ojciec Alcazar to bardzo mi艂y cz艂owiek - us艂ysza艂y z ty艂u g艂os policjanta -

ale prosz臋

si臋 nie zdziwi膰, je艣li nie b臋dzie chcia艂 zbyt wiele m贸wi膰 na temat swoich

wiernych. Ci, kt贸rzy

tutaj urodzili si臋, nie bardzo lubi膮 obcych.

- Mo偶e jednak zechce uchroni膰 kogo艣 przed 艣mierci膮 - mrukn臋艂a przez rami臋 Mar铆a.

- No tak - zgodzi艂 si臋 Jorge. - Prosz臋 da膰 nam zna膰, jak ju偶 wszystko

za艂atwicie.

Helikopter b臋dzie na was czeka艂. Lotnisko od godziny jest zarezerwowane dla

wojska.

Mar铆a kiwn臋艂a g艂ow膮 i w艣lizgn臋艂a si臋 za kierownic臋; Aideen wskoczy艂a na tylne

siedzenie. Samoch贸d ruszy艂, wyrzucaj膮c spod k贸艂 kamienie i 偶wir. Aideen

wyci膮gn臋艂a z

plecaka map臋 i j膮 roz艂o偶y艂a. Mia艂a te偶 na艂adowany rewolwer, kt贸ry otrzyma艂a w

helikopterze

od Mar铆i.

- Idioci - prychn臋艂a Mar铆a. - Zjawili si臋, bo stacja przesta艂a nadawa膰. Jak

gdyby tak

trudno by艂o zgadn膮膰, 偶e kto艣 b臋dzie pr贸bowa艂 si臋 do niej dobra膰.

- Kto wie, mo偶e policja nie chcia艂a si臋 miesza膰. Podobnie jak podczas wojny

gang贸w:

trzyma膰 si臋 z boku, a bandyci niech si臋 lej膮.

- Je艣li ju偶, to raczej dostali polecenie, 偶eby si臋 nie wtr膮ca膰 - odpar艂a Mar铆a.

- Na

jachcie zgin臋li wp艂ywowi biznesmeni, ka偶dy z nich sta艂 na czele jakiej艣 familia,

kt贸rej

cz艂onkowie gotowi s膮 na wszystko, z morderstwem w艂膮cznie. A policjanci dostaj膮 w

艂ap臋,

偶eby nie interesowali si臋 tymi sprawami.

- My艣lisz, 偶e ten policjant...

- Nie wiem, mo偶e tak, mo偶e nie. W Hiszpanii trudno o pewno艣膰 w takich sprawach.

Aideen przypomnia艂y si臋 s艂owa Marthy o policjantach madryckich, kt贸rzy nie

przeszkadzaj膮 ulicznym naci膮gaczom. Dyplomacja dyplomacj膮, pomy艣la艂a, ale co艣

tutaj

cuchnie. Zastanawia艂a si臋, na ile rzetelne jest dochodzenie w sprawie zamachu

pod gmachem

Kortez贸w.

- To jedna z przyczyn, dla kt贸rych chcia艂am zrezygnowa膰 z Interpolu -

powiedzia艂a

Mar铆a. Jecha艂y wzd艂u偶 rzeki na p贸艂noc.

- W pewnym momencie nie chcesz ju偶 mie膰 do czynienia z tym wszystkim.

- Ale wr贸ci艂a艣 - zauwa偶y艂a Aideen. - Dla Luisa?

- Nie - odrzek艂a Mar铆a. - Z tej samej przyczyny, dla kt贸rej odesz艂am: nie mog艂am

ju偶

znie艣膰 tego g贸wna dooko艂a. Maj膮c ten sw贸j teatrzyk w Barcelonie, musia艂am

op艂aca膰 si臋

wszystkim: policjantom, 艣mieciarzom, facetom od szamba, a p艂aci艂am za to, 偶eby

robili to, za

co i tak dostaj膮 pensj臋.

- Urz臋dnicy nadstawiaj膮 kiesze艅, robotnicy nale偶膮 do rodziny przedsi臋biorcy, a

ci

kt贸rzy chc膮 robi膰 co艣 na w艂asn膮 r臋k臋 albo musz膮 si臋 op艂aca膰, albo wzi膮膰 si臋 do

strzelania,

tak?

Mar铆a pokiwa艂a g艂ow膮.

- I dlatego tutaj jestem. To tak jak z mi艂o艣ci膮; nie nale偶y zrezygnowa膰 tylko

dlatego,

偶e za pierwszym razem si臋 rozczarowa艂a艣. Zastanawiasz si臋 nad wszystkim, tak偶e

nad sob膮,

no i znowu wracasz na boisko.

Na niebie pojawi艂y si臋 pierwsze blaski 艣witu, wyra藕niej zaznaczy艂y si臋 sylwetki

pag贸rk贸w. Aideen zastanawia艂a si臋, dlaczego odczuwa tak wielk膮 sympati臋 do

Mar铆i. Po

cz臋艣ci z pewno艣ci膮 z racji pewno艣ci siebie i stanowczo艣ci, w czym przypomina艂a

Marth臋,

zarazem jednak nie by艂o w niej egotyzmu, a pod tward膮 pow艂ok膮 wyczuwa艂o si臋

wra偶liwo艣膰.

Nie min臋艂o p贸艂 godziny, kiedy znalaz艂y si臋 na obrze偶ach San Sebastian i

przejecha艂y

most w Mar铆a Cristina; po drugiej stronie wykr臋ci艂y na po艂udnie w kierunku

ko艣cio艂a. Drog臋

wskaza艂 im pasterz owiec; w chwili, kiedy zatrzymywa艂y si臋 ko艂o ko艣ci贸艂ka,

pierwsze

promienie s艂o艅ca trysn臋艂y nad wzg贸rzami.

Drzwi by艂y otwarte, w 艣rodku kl臋cza艂o dw贸ch rybak贸w, ale ksi臋dza nie by艂o.

- Czasami odwiedza brata - wyja艣ni艂 jeden z m臋偶czyzn i obja艣ni艂, gdzie mieszka

Adolfo i jak si臋 tam dosta膰. Wr贸ci艂y do samochodu i pojecha艂y na p贸艂noc. Mar铆a

uchyli艂a

okno i zapali艂a nast臋pnego papierosa.

- Musisz mi wybaczy膰 - mrukn臋艂a - wiem, 偶e dym jest nieprzyjemny dla

niepal膮cych,

ale mnie ratuje 偶ycie.

- Jak to? - zdziwi艂a si臋 Aideen.

- Gdyby nie papierosy, w艣ciek艂o艣膰 mog艂aby mnie rozerwa膰 na strz臋py.

Nie chodzi艂o raczej o 偶art.

Bez trudu odnalaz艂y w膮sk膮 uliczk臋; parkuj膮c pod wskazanym budynkiem Mar铆a

musia艂a zaj膮膰 po艂ow臋 chodnika, 偶eby nie zablokowa膰 zau艂ka. Zanim wysiad艂y,

Aideen

wsun臋艂a rewolwer do kieszeni wiatr贸wki. Mar铆a wyrzuci艂a papierosa i sprawdzi艂a

bro艅 w

kaburze na biodrze.

Drzwi na klatk臋 by艂y otwarte, w 艣rodku powita艂 je st臋ch艂y zaduch, wo艅 morza i

ryb.

Stopnie trzeszcza艂y g艂o艣no pod ich stopami. Na pi臋trze by艂y dwa mieszkania, po

lewej

czernia艂a szczelina nie domkni臋tych drzwi. Mar铆a ostro偶nie je popchn臋艂a,

uchyli艂y si臋 ze

skrzypni臋ciem. Nad nagim cia艂em kl臋cza艂 m臋偶czyzna w sutannie, a jego plecami

wstrz膮sa艂o

艂kanie. Wydawa艂o si臋, 偶e ksi膮dz ich nie s艂yszy.

- Ojciec Alacazar? - spyta艂a mi臋kko Mar铆a.

Kap艂an odwr贸ci艂 g艂ow臋, twarz mia艂 zalan膮 艂zami. Niezgrabnie d藕wign膮艂 si臋 z

kl臋czek.

Na tle ostrego 艣wiat艂a poranka jego czarna sylwetka wydawa艂a si臋 jak wyci臋ta z

kartonu.

Niczym w transie podszed艂 do wieszaka w przedpokoju, zdj膮艂 z niego kurtk臋,

wr贸ci艂 i zarzuci艂

j膮 na le偶膮ce cia艂o.

Wystarczy艂 jeden rzut oka, 偶eby si臋 zorientowa膰, 偶e zabitego torturowano przed

艣mierci膮, oczy, uszy, piersi i przyrodzenie by艂y nietkni臋te, natomiast kto艣

bezlito艣nie dr臋czy艂

jego ko艅czyny. Zgruchotano mu te偶 krta艅, co 艣mier膰 uczyni艂o powoln膮 i

straszliw膮. Aideen

widywa艂a ju偶 to w Meksyku, aczkolwiek w艂adcy narkotyk贸w potrafili by膰 jeszcze

bardziej

okrutni wobec ludzi, kt贸rzy ich zdradzili.

Ksi膮dz obr贸ci艂 si臋 do kobiet.

- Co panie tutaj robi膮? - spyta艂 surowo.

- Nazywam si臋 Corneja - powiedzia艂a Mar铆a - i pracuj臋 w Interpolu.

Aideen rozumia艂a, 偶e jej towarzyszka musia艂a zdradzi膰 swoj膮 to偶samo艣膰, inaczej

bowiem mog艂yby nie otrzyma膰 偶adnych informacji.

- Czy ksi膮dz zna艂 tego cz艂owieka? - spyta艂a Mar铆a.

- To m贸j brat.

Mar铆a przygryz艂a wargi, a po chwili zapyta艂a:

- Czy ma ksi膮dz jakie艣 podejrzenia...?

Alcazar przerwa艂 jej, m贸wi膮c jakby do siebie:

- Chcia艂em mu pom贸c, prosi艂em, mo偶e za ma艂o naciska艂em... Sam jednak musia艂

wiedzie膰, w co si臋 wpl膮tuje...

Mar铆a intensywnie wpatrywa艂a si臋 w 艣ci膮gni臋t膮 cierpieniem twarz kap艂ana.

- Ojcze, w co takiego wpl膮ta艂 si臋 pa艅ski brat?

- Nie wiem dok艂adnie, wykr臋ca艂 si臋 od odpowiedzi. A kiedy teraz znalaz艂em go,

偶y艂

jeszcze, ale ju偶 tylko bredzi艂.

- Co takiego m贸wi艂? - spyta艂a z pasj膮 Mar铆a. - Prosz臋 sobie przypomnie膰. 呕ycie

wielu,

bardzo wielu ludzi mo偶e by膰 zagro偶one. Ojcze!

- Co艣 chyba o jakim艣 ko艣ciele. I, zaraz... Amadori. Nie wiem, czy to nazwa, czy

nazwisko.

- Genera艂 Amadori?

- Tak, chyba rzeczywi艣cie m贸wi艂 o generale. Ale... ledwie m贸g艂 cokolwiek

wyrz臋zi膰.

- Ojcze, wiem, 偶e jestem w tej chwili strasznie natr臋tna, ale czy ojciec ma

jakie艣

podejrzenia, kto to m贸g艂 zrobi膰?

Alcazar pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wczoraj w nocy powiedzia艂 mi, 偶e idzie do radia. Chcia艂 tam dostarczy膰 kaset臋

magnetofonow膮. Wst膮pi艂em do niego w drodze na przysta艅. I... i zobaczy艂em... to.

- Nie widzia艂 ojciec nikogo w pobli偶u?

- Nikogo.

Mar铆a zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, a potem spyta艂a:

- Jeszcze jedno: czy ksi膮dz wie, jak si臋 dosta膰 do stoczni Ramireza?

- Ramirez - powt贸rzy艂 ksi膮dz. - Dolfo wspomina艂 to nazwisko. Powiedzia艂, 偶e

tamten

by艂 odpowiedzialny za 艣mier膰 jakiej艣 Amerykanki.

- Tak - potwierdzi艂a Mar铆a, a wskazuj膮c Aideen, doda艂a: - Moja towarzyszka z

bliska

widzia艂a 艣mier膰 przyjaci贸艂ki.

Wzrok Norberto prze艣lizgn膮艂 si臋 po twarzy Aideen, a potem wr贸ci艂 do Mar铆i.

- Ale Ramirez te偶 nie 偶yje. M贸j brat... m贸j brat by艂 tego 艣wiadkiem.

- Wiem o tym.

- Dlaczego pyta pani o stoczni臋 Ramireza?

- Chc臋 wybada膰, czy byli w to zamieszani te偶 jego pracownicy. - Ruchem g艂owy

wskaza艂a zw艂oki le偶膮ce za plecami Norberto. - I zobaczy膰, czy uda si臋 zapobiec

dalszym

morderstwom.

- Czy to mo偶liwe?

- Czas ucieka, wszystko zale偶y od tego, jak szybko uda nam si臋 dowiedzie膰 wi臋cej

o

Amadorim i jego ludziach. Ojcze, musimy si臋 艣pieszy膰. Gdzie s膮 te zak艂ady?

Norberto ci臋偶ko westchn膮艂.

- Na p贸艂nocnym wschodzie, nad brzegiem rzeki. Pojad臋 z wami.

- Nie - stanowczo powiedzia艂a Mar铆a.

- To moja parafia i...

- To pa艅ska parafia i jest ojciec potrzebny swoim parafianom. 艢ledztwo prosz臋

zostawi膰 innym. To nie zaj臋cie dla duchownego.

Norberto ukry艂 twarz w d艂oniach.

- Je艣li moje domys艂y s膮 prawdziwe, wiem, kto jest przeciwnikiem. I by膰 mo偶e uda

si臋

go powstrzyma膰 - doda艂a Mar铆a.

Ksi膮dz wyprostowa艂 si臋 i wskaza艂 r臋k膮 za siebie.

- Tak偶e Dolfo twierdzi艂, 偶e zna wroga. Przyp艂aci艂 to 偶yciem. Mo偶e tak偶e dusz膮.

- Nie wiem, jak jest z duszami innych, ale z pewno艣ci膮 niebezpiecze艅stwo zagra偶a

偶yciu tysi臋cy z nich, je艣li si臋 nie po艣pieszymy. Ze swojego samochodu zawiadomi臋

policj臋,

niech ojciec na nich tutaj czeka.

- Dobrze.

- Idziemy - rzuci艂a Mar铆a do Aideen.

- B臋d臋 si臋 modli艂 za was obie - powiedzia艂 ksi膮dz.

- Dzi臋ki, ale przede wszystkim niech si臋 ojciec modli za Hiszpani臋.

Nie min臋艂y dwie minuty, a znowu jecha艂y na p贸艂noc.

- Naprawd臋 chcesz porozmawia膰 z robotnikami? - spyta艂a Aideen.

Mar铆a pokiwa艂a g艂ow膮 i powiedzia艂a:

- Po艂膮cz si臋 z Luisem i powiedz, 偶eby ustali艂, co wiemy o Amadorim, wyja艣nij te偶

dlaczego.

- Tak po prostu? Przecie偶...

Mar铆a nie da艂a jej doko艅czy膰.

- Je艣li nawet ma nas艂uch i zechce si臋 nami zaj膮膰, tym lepiej. Oszcz臋dzi nam to

trudu

szukania go.

Aideen wystuka艂a kod Luisa; telefon kom贸rkowy odpowiedzia艂 natychmiast. Zrobi艂a

to, o co poprosi艂a Mar铆a, Luis przyrzek艂, 偶e wszystkie informacje przeka偶e im

natychmiast.

Aideen od艂o偶y艂a aparat i spyta艂a:

- Kim jest ten Amadori?

- Genera艂, ale ma艂o wiem o jego wojskowej karierze, znam go przede wszystkim

jako

autora rozpraw o historii Hiszpanii.

- Podejrzewam, 偶e ci臋 zbulwersowa艂y.

- I masz racj臋. - Corneja zapali艂a papierosa i ci膮gn臋艂a: - Co wiesz o Cydzie,

naszym

bohaterze narodowym?

- Tyle 偶e walczy艂 z Maurami, pom贸g艂 w zjednoczeniu Hiszpanii... jako艣 w

jedenastym

wieku. Widzia艂am film z Charltonem Hestonem.

- Jest te偶 wielki poemat "El cantar de mio Cid" oraz sztuka Corneille'a; kiedy艣

wystawia艂am j膮 w swoim teatrze. No ale tak, masz racj臋. Naprawd臋 nazywa艂 si臋

Rodrigo Diaz

de Vivar. By艂 wodzem armii kr贸l贸w kastylijskich Sancho II i Ferdynanda VI w

walce z

Arabami. Wcale jednak nie by艂 tak czystym rycerzem, o kt贸rym m贸wi legenda. Po

zdobyciu

Walencji z zimn膮 krwi膮 kaza艂 pali膰 ludzi 偶ywcem. I nieprawda te偶, 偶e walczy艂 o

Hiszpani臋.

Kiedy jeszcze uznawa艂 nad sob膮 w艂adc贸w, troszczy艂 si臋 tylko o Kastyli臋. W

istocie chodzi艂o

mu tylko o siebie. Gdy by艂o mu to wygodne, sprzymierzy艂 si臋 z Arabami i walczy艂

po ich

stronie, potem nie cofa艂 si臋 przed niczym, aby tylko zosta膰 w艂adc膮 Walencji.

- Ot贸偶 Amadori jest specjalist膮 od Cyda - ci膮gn臋艂a Mar铆a - ale czytaj膮c go

zawsze

mia艂am wra偶enie, 偶e chodzi o co艣 wi臋cej.

- Chce by膰 Cydem - podpowiedzia艂a Aideen.

Mar铆a pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Cyd ostatecznie by艂 tylko najemnikiem. Genera艂 Amadori w tym r贸偶ni si臋 od

innych

wojskowych, 偶e dla niego 艣wiat nie ko艅czy si臋 na armii i wojsku. W swoich

tekstach rozwija

wizj臋 "pokojowego militaryzmu".

- Troch臋 to brzmi jak kwadratowe ko艂o.

- Widzisz, idea dyktatury bardzo odpowiada Amadoriemu, tyle 偶e nie chce

nawo艂ywa膰

do podboj贸w. Powiada, 偶e nar贸d silny sam w sobie nie potrzebuje podbija膰 innych

narod贸w,

gdy偶 same b臋d膮 do niego lgn膮膰 z uwagi na korzy艣ci ekonomiczne, ochron臋, podziw

dla

wielko艣ci.

- Rozumiem - mrukn臋艂a Aideen. - Nie Cyd, lecz przynajmniej kr贸l Alfonso.

- Bingo. Spodziewam si臋 wi臋c, 偶e Amadori spr贸buje zosta膰 absolutnym w艂adc膮

Kastylii, aby ta sta艂a si臋 zacz膮tkiem nowej Hiszpanii, w kt贸rej ona stanowi膰

b臋dzie

dominuj膮c膮 si艂臋. A chwila jest nader sprzyjaj膮ca...

- Rzeczywi艣cie - podchwyci艂a Aideen. - Ruchy zbuntowanych oddzia艂贸w mo偶e

t艂umaczy膰 konieczno艣ci膮 u艣mierzenia zamieszek.

Mar铆a tylko przytakn臋艂a w milczeniu.

Aideen przygl膮da艂a si臋 okolicy: jak偶e z艂udny by艂 idylliczny spok贸j nadmorskiego

pejza偶u. Nie up艂yn臋艂a doba, a w dramatycznych okoliczno艣ciach 偶ycie straci艂o

dziesi膮tki

os贸b, wiele innych by艂o ci臋偶ko rannych. Jednym z mrocznych w膮tk贸w historii

ludzko艣ci s膮

dzieje ambicji, za kt贸rych realizacj臋 trzeba by艂o p艂aci膰 偶yciem, cierpieniem i

szcz臋艣ciem.

- Nawet je艣li spe艂ni膮 si臋 zamierzenia Amadoriego, wiele najpierw pop艂ynie krwi -

powiedzia艂a Mar铆a, jakby czyta艂a w my艣lach Aideen. - Pochodz臋 z Andaluzji. Moi

krajanie

b臋d膮 walczy膰 jak inni, nie tyle nawet o zachowanie jedno艣ci Hiszpanii, ale 偶eby

nie podda膰

si臋 dominacji Kastylii. Te niech臋ci si臋gaj膮 korzeniami a偶 do czas贸w Cyda. A

je艣li nie uda

nam si臋 wznie艣膰 barier, kt贸re stan膮 si臋 przeszkod膮 dla takich jak Amadori, nie

b臋dzie ko艅ca

sporom i walkom.

Jak偶e niewiele r贸偶ni nas jeszcze od naszych przodk贸w, pomy艣la艂a Aideen.

Wystarczy

by znalaz艂 si臋 odpowiedni przyw贸dca stada, a zaraz okazuje si臋, 偶e nie podoba

nam si臋

okolica albo wygl膮d s膮siad贸w. Wtedy jednak przyszed艂 jej na my艣l ojciec Alcazar.

Nie, nie

wolno zapomina膰, 偶e s膮 tak偶e ludzie, kt贸rzy na przek贸r w艂asnym tragediom i

w艂asnemu

cierpieniu, pr贸buj膮 torowa膰 艣cie偶ki Bogu. Tak, s膮 na 艣wiecie drapie偶cy, ale s膮

te偶 ludzie

dobrzy. Tyle 偶e najcz臋艣ciej milcz膮cy i cisi. A mo偶e i drapie偶cy staj膮 si臋 takimi

tylko dlatego,

偶e w艂adza otwiera przed nimi nowe mo偶liwo艣ci?

By艂a ju偶 na nogach niemal od dwudziestu czterech godzin i nie mia艂a g艂owy do

tego,

aby rozstrzyga膰 takie dylematy, je艣li w og贸le daj膮 si臋 one rozstrzygn膮膰. A potem

znienacka

przypomnia艂y jej si臋 s艂owa Rodgersa, 偶e wszyscy maj膮 jakie艣 plany, a kiedy te

nam zagra偶aj膮,

najlepsz膮 broni膮 jest lepszy plan.

Rada wprost znakomita, tylko jak j膮 wprowadzi膰 w 偶ycie?

19

Poniedzia艂ek, 21.21 - Waszyngton

Paul Hood zgadza艂 si臋 z tym, 偶e teoretycznie Organizacja Narod贸w Zjednoczonych

by艂a dobr膮 ide膮, nie darzy艂 jednak ciep艂ymi uczuciami tej instytucji.

Nieskuteczna w czasie

wojny, by艂a te偶 na og贸艂 nieskuteczna podczas pokoju, a jej rola sprowadza艂a si臋

do tego, i偶

dawa艂a mo偶liwo艣膰 che艂pienia si臋, rzucania oskar偶e艅 i przedstawiania w艂asnego

kraju w jak

najlepszym 艣wietle. Niezale偶nie od tego, z du偶ym szacunkiem my艣la艂 o nowym

sekretarzu

generalnym, W艂ochu Massimo Marcello Mannim. Niegdy艣 urz臋dnik w NATO, potem

parlamentarzysta i ambasador w Rosji, Manni przy u偶yciu swej inteligencji i

zimnej krwi w

znacznym stopniu przyczyni艂 si臋 do tego, 偶e W艂ochy nie wpad艂y w odm臋ty wojny

domowej,

kt贸ra teraz grozi艂a Hiszpanii.

Na pro艣b臋 Manniego Steve Burkow, przewodnicz膮cy Narodowej Rady

Bezpiecze艅stwa, zwo艂a艂 na godzin臋 23.00 telekonferencj臋. Wcze艣niej Manni mia艂

przeprowadzi膰 rozmowy z szefami wywiad贸w i s艂u偶b bezpiecze艅stwa kraj贸w

wchodz膮cych w

sk艂ad Rady Bezpiecze艅stwa, teraz za艣 porozumie膰 si臋 chcia艂 z Burkowem, Carol

Lanning i

nowym dyrektorem CIA, Mar铆usem Foxem, krewniakiem senator Barbary Fox.

Na kr贸tko przed telefonem od Burkowa o 20.50, Hood poinformowa艂 ju偶 Boba

Herberta i Roda Plummera, 偶e chce, aby Darrell zosta艂 w Madrycie, za艣 Aideen w

terenie.

- Hiszpania zaczyna si臋 rozpada膰 - powiedzia艂 Hood - wi臋c bardziej jeszcze ni偶

kiedykolwiek potrzebni nam s膮 wywiadowcy.

Poprosi艂 Herberta, 偶eby sprawdzi艂, czy Stephen Viens mo偶e jeszcze liczy膰 na

pomoc

koleg贸w z Narodowego Biura Zwiadu w Pentagonie. Viens by艂 starym przyjacielem

Matta

Stolla i zawsze mo偶na by艂o liczy膰 na jego pomoc. Tymczasowo zosta艂 zawieszony w

swych

obowi膮zkach w NBZ ze wzgl臋du na tocz膮ce si臋 w Senacie przes艂uchania w sprawie

nadu偶y膰

finansowych, ale Hood w tajemnicy zatrudni艂 go w Centrum. Przed czterdziestoma

minutami

NBZ rozpocz臋艂o sta艂y zwiad satelitarny ruch贸w wojsk w Hiszpanii i Hood pragn膮艂,

偶eby

zdj臋cia te mia艂 do dyspozycji Herbert, McCaskey oraz oddzia艂 Iglicy. Zawsze

irytowa艂o go to

zazdrosne strze偶enie w艂asnych informacji przez najr贸偶niejsze instytucje wywiadu,

ambicje

bowiem ambicjami, ale chodzi艂o przecie偶 nie o osobist膮 chwa艂臋, ale interesy

narodu i 偶ycie

jego obywateli.

Dane satelitarne Centrum uzupe艂nia艂o informacjami nap艂ywaj膮cymi do telewizji i

prasy. Szczeg贸lnie interesuj膮ce by艂y ta艣my nie poddane jeszcze obr贸bce. Grup臋

Herberta oraz

Laurie Rhodes z archiwum fotograficznego Centrum interesowa艂y rzeczy, kt贸re dla

redaktor贸w by艂y nieciekawe. Cz臋sto zanim rozpocz臋艂y si臋 dzia艂ania zbrojne, ju偶

pojawia艂y si臋

zamaskowane bunkry. Nie艂atwe do dostrze偶enia z orbity kosmicznej, dawa艂y si臋

wy艣ledzi膰

dzi臋ki por贸wnywaniu zdj臋膰 z r贸偶nych okres贸w.

Hood zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋 na kolacj臋 w kantynie; jedz膮c przegl膮da艂 zostawiony

przez

kogo艣 niedzielny dodatek z komiksami. Dawno ju偶 do nich nie zagl膮da艂 i z ulg膮

stwierdzi艂, 偶e

ten 艣wiat niewiele si臋 zmieni艂. Czu艂 si臋 troch臋 tak, jakby odwiedzi艂 starych

przyjaci贸艂.

Po kolacji spotka艂 si臋 na kr贸tko z Mike'em Rodgersem w jego gabinecie. Genera艂

poinformowa艂 go, 偶e Iglica b臋dzie w Madrycie oko艂o w p贸艂 do dwunastej czasu

hiszpa艅skiego. Hood natychmiast zostanie powiadomiony o mo偶liwo艣ciach dzia艂ania

oddzia艂u.

Nast臋pnie Hood spotka艂 si臋 z nocn膮 zmian膮. Grupa dzienna obserwowa艂a rozw贸j

sytuacji w Hiszpanii, podczas gdy Curt Hardaway, genera艂 Bill Abram i reszta

Dobranocki,

jak sami siebie nazwali, przej臋艂a opiek臋 nad rutynowymi dzia艂aniami Centrum w

kraju i

zagranic膮. Wszystko by艂o pod kontrol膮, Hood wr贸ci艂 wi臋c do siebie i spr贸bowa艂

si臋

zdrzemn膮膰.

Zgasi艂 艣wiat艂o, zrzuci艂 buty i po艂o偶y艂 si臋 na sofie. Kiedy le偶a艂 tak, wpatruj膮c

si臋 w

sufit, my艣li pow臋drowa艂y do Sharon i dzieci. Zerkn膮艂 na fosforyzuj膮cy zegarek,

kt贸ry Sharon

kupi艂a mu na pierwsz膮 rocznic臋 艣lubu. Wkr贸tce b臋d膮 na Bradley. Przez chwil臋

bawi艂 si臋

my艣l膮, 偶eby wzi膮膰 helikopter i polecie膰 do Old Saybrook. Wyl膮duje ko艂o domostwa

swoich

te艣ci贸w i przez megafon b臋dzie b艂aga艂 偶on臋, 偶eby wr贸ci艂a. Wywal膮 go z pracy, ale

co z tego...

Nareszcie b臋dzie mia艂 mn贸stwo czasu i szans臋 zaj臋cia si臋 rodzin膮.

M贸wi膮c prawd臋, wcale nie pragn膮艂 dymisji. Starcza艂o mu romantyzmu na to, aby

widzie膰 siebie w podobnej sytuacji, ale brakowa艂o pasji, aby to zrealizowa膰. Ale

nawet gdyby

dosta艂 si臋 do Old Saybrook w jaki艣 bardziej konwencjonalny spos贸b, to w艂a艣ciwie

po co? Nie

m贸g艂by przecie偶 obieca膰, 偶e zwolni tempo. Uwielbia艂 swoj膮 prac臋, a ta czasami

wymaga艂a

wy艂膮czno艣ci. Gdzie艣 w g艂臋bi ducha my艣la艂, 偶e Sharon w jakim艣 stopniu m艣ci si臋 na

nim za to,

偶e sama musia艂a zrezygnowa膰 ze swych ambicji zawodowych, 偶eby m贸c po艣wi臋ci膰 si臋

dzieciom. Ale gdyby to on rzuci艂 prac臋 i zaj膮艂 si臋 domem, z pensji Sharon nie

byliby w stanie

si臋 utrzyma膰.

Zamkn膮艂 oczy i po艂o偶y艂 na nich d艂onie.

Sen nie nadchodzi艂, a Hood miota艂 si臋 mi臋dzy gniewem, poczuciem winy i

niesmakiem. Wreszcie zirytowany wsta艂, zrobi艂 sobie kawy i wr贸ci艂 za biurko.

Zacz膮艂

przegl膮da膰 materia艂y zwi膮zane z ruchami secesjonistycznymi we W艂oszech.

Interesowa艂o go,

jaki udzia艂 w niedopuszczeniu do rozpadu tego kraju odegra艂y s艂u偶by wywiadowcze.

Nic nie

znalaz艂 na ten temat. By艂 to d艂ugi, trwaj膮cy sze艣膰 lat proces, kt贸ry rozpocz膮艂

si臋 w roku 1993

w efekcie powszechnego oburzenia spowodowanego ujawnionymi skandalami

korupcyjnymi.

Lokalne wsp贸lnoty oburza艂y si臋, 偶e nie reprezentowano ich interes贸w, w efekcie

zwyci臋偶y艂a

instytucja jednomandatowych okr臋g贸w wyborczych zamiast dotychczasowego systemu

przedstawicielstwa proporcjonalnego. W tej sytuacji na scenie parlamentarnej

pojawi艂o si臋

wiele ma艂ych partyjek. W 1994 roku rz膮dy obj臋艂a partia neofaszystowska, rok

p贸藕niej

zast膮piona przez Forza Italia. Rozpad Jugos艂awii spowodowa艂 niepokoje w Istrii,

a zwi膮zana z

Rzymem Forza nie potrafi艂a sobie z nimi poradzi膰. Premier zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do

partii,

kt贸re mia艂y zwolennik贸w na tych terenach, te jednak przede wszystkim by艂y

zainteresowane

w umacnianiu swoich wp艂yw贸w, bardziej wi臋c rozpala艂y wa艣nie, ni偶 chcia艂y je

godzi膰. Has艂a

secesjonistyczne i rozruchy z Triestu przerzuci艂y si臋 na zach贸d do Wenecji, a na

po艂udniu

si臋gn臋艂y a偶 po Livorno i Florencj臋. Pochodz膮cy z Mediolanu Manni w trybie

alarmowym

zosta艂 wezwany z Moskwy, aby pr贸bowa艂 jako艣 za艂agodzi膰 sytuacj臋. Uda艂o mu si臋

przeprowadzi膰 negocjacje, w wyniku kt贸rych p贸艂nocne W艂ochy otrzymywa艂y znaczn膮

autonomi臋 polityczn膮 i gospodarcz膮, czego wyrazem by艂 mi臋dzy innymi niezale偶ny

parlament

z siedzib膮 w Mediolanie. Obie cz臋艣ci kraju wsp贸艂pracowa艂y ze wsp贸lnym premierem,

a ich

mieszka艅cy p艂acili podatki swoim w艂adzom, nadal jednak u偶ywali wsp贸lnej monety,

zachowywali jedn膮 armi臋 i ca艂y kraj na arenie mi臋dzynarodowej wyst臋powa艂 jako

jedno

pa艅stwo: W艂ochy.

Rzym nie podj膮艂 偶adnej akcji militarnej, nie odnotowano te偶 偶adnej wi臋kszej

akcji

zagranicznych wywiad贸w. Przyk艂ad W艂och nie m贸g艂 by膰 wielk膮 pomoc膮 dla obecnej

Hiszpanii, jako 偶e Manni mia艂 do czynienia jedynie z dwiema si艂ami: z P贸艂noc膮 i

Po艂udniem.

W konflikcie iberyjskim 艣ciera艂o si臋 ze sob膮 kilka wrogich od艂am贸w i trudno

by艂oby wskaza膰

jakiekolwiek element, kt贸ry wszystkim im by艂by wsp贸lny.

Dziesi臋膰 minut p贸藕niej odezwa艂 si臋 Manni. Kiedy wezwany przez Hooda Rodgers

zajmowa艂 miejsce, Manni t艂umaczy艂, 偶e przyczyn膮 jego sp贸藕nienia by艂a pro艣ba o

interwencj臋,

z jak膮 wyst膮pi艂 do ONZ premier Portugalii.

- Tocz膮 si臋 walki wzd艂u偶 granicy mi臋dzy Salamank膮 a Zamor膮 - oznajmi艂 Manni.

Hood zerkn膮艂 na komputerow膮 map臋. Na wysoko艣ci tych dw贸ch miast w p贸艂nocno-

艣rodkowej Hiszpanii znajdowa艂o si臋 oko艂o trzystu kilometr贸w granicy portugalsko-

hiszpa艅skiej.

- Zamieszki rozpocz臋艂y si臋 jakie艣 trzy godziny temu, kiedy wrogowie

Kastylijczyk贸w

zorganizowali marsz z pochodniami do Postigo de la Traici贸n, Zdradzieckiej Bramy

w

Zamorze, gdzie w roku 1072 zosta艂 podst臋pnie zabity kr贸l Kastylii Sancho II.

Kiedy

usi艂owano rozp臋dzi膰 poch贸d, polecia艂y kamienie i butelki, policjanci oddali

kilka strza艂贸w w

powietrze, z t艂umu odpowiedziano strza艂ami, jeden z funkcjonariuszy zosta艂

ranny. W si艂ach

porz膮dkowych s艂u偶膮 w wi臋kszo艣ci Kastylijczycy; policja wi臋c pr贸bowa艂a wzi膮膰

odwet, nie

za艣 przywraca膰 porz膮dek.

- U偶yto broni? - spyta艂 Hood.

- Tak - opar艂 Manni.

- To rzucenie iskry na beczk臋 prochu - odezwa艂 si臋 Burkow z Narodowej Rady

Bezpiecze艅stwa.

- Ma pan, niestety, racj臋. Niczym po偶ar lasu, niepokoje przenios艂y si臋 na

zach贸d, w

kierunku Portugalii. Madryt kaza艂 wkroczy膰 armii, ale Lizbona obawia si臋, 偶e to

nie

wystarczy, i 偶e uciekinierzy zaczn膮 przelewa膰 si臋 przez granic臋. Dlatego te偶

poprosi艂a, 偶eby

oddzia艂y ONZ obsadzi艂y stref臋 nadgraniczn膮.

- Jaki jest pana stosunek do tej pro艣by, panie sekretarzu? - spyta艂a Lanning.

- Jestem przeciw - pad艂a zdecydowana odpowied藕.

- No c贸偶 - odezwa艂 si臋 Burkow. - Portugalia ma w艂asne si艂y zbrojne, niech sama

spr贸buje poradzi膰 sobie z t膮 sytuacj膮.

- Nie, panie Burkow, mnie chodzi o co艣 innego - powiedzia艂 Manni. - Pojawienie

si臋

jakiejkolwiek armii na granicy, portugalskiej, hiszpa艅skiej czy innej, oznacza

uznanie sytuacji

za kryzysow膮 i nadanie jej charakteru mi臋dzynarodowego.

- A czy sytuacja nie jest kryzysowa? - pad艂o pytanie Carol Lanning.

- Jest, prosz臋 pani, ale dla milion贸w Hiszpan贸w ci膮gle jeszcze chodzi o lokalne

niepokoje i oficjalnie rz膮d panuje nad sytuacj膮. Obstawienie granicy oddzia艂ami

wojskowymi

k艂adzie kres takim przekonaniom.

- Panie sekretarzu, obawiam si臋, 偶e s膮 to zupe艂nie nieistotne w tej chwili

subtelno艣ci -

powiedzia艂 Burkow. - Wie ju偶 pan chyba, 偶e w rozmowie z prezydentem Lawrence'em

premier Aznar poprosi艂 o ewentualne wsparcie ze strony ameryka艅skiej VII Floty?

- Tak, wiem. Oficjalnie obecno艣膰 okr臋t贸w b臋dzie wyt艂umaczona potrzeb膮 ewakuacji

ameryka艅skich turyst贸w.

- Oficjalnie.

- Czy pan prezydent podj膮艂 ju偶 decyzj臋?

- Jeszcze nie, ale raczej odpowie pozytywnie. Doradcy zastanawiaj膮 si臋, czy

istotnie

zagro偶one s膮 interesy USA. Paul? Marius? Jakie jest wasze stanowisko w tej

sprawie?

Pierwszy zareagowa艂 Hood.

- Je艣li nie liczy膰 zamachu na Marth臋 Mackall, nie by艂o innych atak贸w na

ameryka艅skich turyst贸w, a przynajmniej nie mamy 偶adnych takich doniesie艅.

Zreszt膮 nie

spodziewamy si臋 niczego podobnego. Cokolwiek dzieje si臋 pomi臋dzy r贸偶nymi ich

frakcjami,

Hiszpanie za wszelk膮 cen臋 b臋d膮 chcieli unikn膮膰 wystraszenia przyjezdnych, dobrze

bowiem

wiedz膮, ile pieni臋dzy zarabiaj膮 na turystach. Wracaj膮c do pani Mackall, teraz

wydaje si臋 ju偶

jasne, i偶 zabita zosta艂a tylko z tej przyczyny, 偶e pracowa艂a dla Centrum. Jej

艣mier膰 mia艂a by膰

ostrze偶eniem pod naszym adresem, aby艣my nie pr贸bowali ingerowa膰 w miejscowe

konflikty.

Przypuszczamy, 偶e jak d艂ugo b臋dziemy trzyma膰 si臋 na uboczu, nie ponowi膮 si臋

偶adne napa艣ci

na naszych obywateli.

- Paul utrafi艂 w dziesi膮tk臋, je艣li chodzi o kwestie pieni臋dzy i turystyki -

dorzuci艂

Marius. - Policja i wojsko bardzo zdecydowanie t艂umi膮 wszystkie rozruchy w

popularnych

miejscowo艣ciach turystycznych. My艣l臋, 偶e niejedno biuro turystyczne mo偶e zbi膰

fortun臋 na

obserwacji wojny z bliska, je艣li tylko widzowie b臋d膮 mieli zagwarantowane

bezpiecze艅stwo.

Najlepsze kino temu nie dor贸wna. Tyle 偶e oczywi艣cie wszystko si臋 zmieni, je艣li

tak偶e na

zachowanie policjant贸w i 偶o艂nierzy zaczn膮 wp艂ywa膰 r贸偶nice narodowo艣ciowe.

- W艂a艣nie - wtr膮ci艂 si臋 Burkow. - St膮d rozterki prezydenta. Je艣li rozruchy

przerodz膮 si臋

w wojn臋 domow膮, kiedy przeci臋tni Hiszpanie zaczn膮 my艣le膰 ju偶 nie o obronie

maj膮tku, lecz

偶ycia, wtedy kto艣 musi si臋 zaopiekowa膰 naszymi obywatelami.

Burkow jeszcze m贸wi艂, gdy Hood poczt膮 elektroniczn膮 otrzyma艂 wiadomo艣膰 od

McCaskeya i natychmiast da艂 zna膰 Rodgersowi. Razem zacz臋li czyta膰.

Paul, z terenu otrzyma艂em meldunek, 偶e m臋偶czyzna, kt贸ry wysadzi艂 w powietrze

jacht,

zosta艂 zamordowany przez Katalo艅czyk贸w. Agenci usi艂uj膮 dotrze膰 do zab贸jc贸w.

Ocena:

zemsta, nie polityka. Ostrzeg艂em jednego z agent贸w o zagro偶eniu, je艣li kto艣

zorientuje si臋, 偶e

uczestniczy艂 w zdarzeniu. Agent uwa偶a jednak, 偶e to inna grupa. I chyba ma

racj臋. Za

zamachem na jacht mia艂 sta膰 genera艂 Amadori. Sprawdzam go, ale z akt NATO

znikn臋艂y

wszystkie informacje na jego temat.

Hood potwierdzi艂 otrzymanie meldunku. Obawia艂 si臋, 偶e Aideen staje przed

podobnym niebezpiecze艅stwem jak Martha, ale c贸偶, by艂a agentk膮, by艂a na miejscu,

a wszyscy

tak rozpaczliwie potrzebowali informacji... Na szcz臋艣cie, by艂a z Mar铆膮.

- Zgadzam si臋 z pa艅skimi racjami, panie Burkow - powiedzia艂 Manni - na razie

jednak

powinni艣my da膰 rz膮dowi hiszpa艅skiemu szans臋 na samodzielne uporanie si臋 z

problemem.

- Mam powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy rz膮d ma jeszcze jakiekolwiek po temu mo偶liwo艣ci -

powiedzia艂 pos臋pnie Burkow. - o nasileniu chaosu 艣wiadczy ju偶 to, 偶e nie uda艂o

si臋

dowiedzie膰 czegokolwiek od deputowanego Serradora, gdy偶 wcze艣niej zgin膮艂.

- Tak, to nieprzyjemne zdarzenie, ci膮gle jednak jednostkowe - rzek艂 sekretarz

generalny. - Je艣li ju偶 teraz po偶egnamy si臋 z nadziejami na lokalizacj臋 i

ograniczenie

zamieszek, tym wi臋ksza szansa, 偶e problem stanie si臋 globalny.

- Tutaj Paul Hood. Co pan zatem proponuje?

- Wola艂bym, panie Hood, 偶eby艣my dali hiszpa艅skiemu premierowi jeszcze jeden

dzie艅. Specjalnie zwo艂ana rada kryzysowa opracowuje plan uwzgl臋dniaj膮cy

wszystkie

mo偶liwe warianty.

- Panie sekretarzu, tutaj genera艂 Mike Rodgers, zast臋pca dyrektora Centrum.

Gdyby

rz膮d hiszpa艅ski potrzebowa艂 jakiej艣 pomocy z naszej strony, jeste艣my gotowi

udzieli膰 jej w

ka偶dej chwili.

- Bardzo dzi臋kuj臋, generale Rodgers - powiedzia艂 Manni. - Bezzw艂ocznie przeka偶臋

informacj臋 premierowi Aznarowi i genera艂owi Amadoriemu.

Hood i Rodgers jak na komend臋 popatrzyli na siebie, a w ich wzroku niewiara

walczy艂a o lepsze z przera偶eniem. Hood poczu艂 si臋 jak drapie偶nik, kt贸ry

znienacka

u艣wiadamia sobie, 偶e potencjalna ofiara jest znacznie gro藕niejsza ni偶

przypuszcza艂, i 偶e to w

istocie jego 偶ycie jest zagro偶one.

Hood wy艂膮czy艂 mikrofon.

- Mike...

Ale Rodgers ju偶 wstawa艂.

- Je艣li to nie przypadkowa zbie偶no艣膰 nazwisk - ci膮gn膮艂 Hood - wtedy nie tylko

Hiszpania stan臋艂a na skraju przepa艣ci.

Rodgers znikn膮艂, a Hoodowi nagle wszystkie g艂臋bokie i kompetentne argumenty

polityczne, kt贸rymi przerzucali si臋 Manni, Burkow i Lanning, wyda艂y si臋

ca艂kowicie bez

znaczenia. Ustalono, 偶e rz膮d Stan贸w Zjednoczonych na razie ograniczy si臋 do

ustnej, ale za to

bardzo stanowczej reakcji, kt贸ra powinna zwr贸ci膰 uwag臋 wszystkich stron

konfliktu. USA nie

cofn膮 si臋 przed niczym, aby chroni膰 偶ycie swych obywateli: na to po艂o偶ony b臋dzie

nacisk.

Ale mi臋dzy wierszami wyra藕nie zostanie powiedziane: i gotowe s膮 udzieli膰 daleko

id膮cej

pomocy legalnym w艂adzom kraju.

Hood wiedzia艂, 偶e to wszystko nieodzowne sk艂adniki dzia艂a艅 politycznych, ale

r贸wnie

dobrze wiedzia艂, 偶e g艂贸wna praca musi zosta膰 wykonana w ci膮gu najbli偶szych kilku

godzin.

Trzeba ustali膰, jak膮 rol臋 w rozwoju sytuacji odgrywa genera艂 Amadori i jak

wysoko uda艂o mu

si臋 przenikn膮膰 w struktury w艂adzy. Je艣li niezbyt wysoko, przyw贸dcom Hiszpanii

mo偶e uda膰

si臋 obezw艂adni膰 go, zw艂aszcza je艣li sta膰 za nimi b臋dzie si艂a armii ameryka艅skiej

i wywiadu.

Nie艂atwo zrobi膰 to bez rozg艂osu, ale dawano ju偶 sobie rad臋 z podobnymi

sytuacjami na Haiti,

w Panamie i innych miejscach.

Najgorszym jednak przypuszczeniem by艂o to, 偶e wp艂ywy Amadoriego niczym rak

rozpe艂z艂y si臋 po ca艂ej hiszpa艅skiej w艂adzy centralnej. Gdyby tak rzeczy si臋

mia艂y, nie spos贸b

zwalczy膰 choroby bez zabicia pacjenta. Jedynego przyk艂adu dostarcza艂 tutaj

rozpad

Jugos艂awii, kt贸ry poci膮gn膮艂 za sob膮 艣mier膰 setek tysi臋cy ludzi oraz rany

spo艂eczne i

gospodarcze, kt贸rym bardzo daleko do zabli藕nienia.

Hiszpania mia艂a jednak cztery razy wi臋cej ludno艣ci ni偶 Jugos艂awia, a w

s膮siaduj膮cych

pa艅stwach 偶yli krajanie i zwolennicy wszystkich sk艂贸conych grup etnicznych.

Rozpad

Hiszpanii m贸g艂 wstrz膮sn膮膰 ca艂膮 Europ膮, dostarczaj膮c przyk艂adu Francji, Wielkiej

Brytanii,

Kanadzie.

Mo偶e nawet Stanom Zjednoczonym.

Konferencja sko艅czy艂a si臋 ustaleniami, 偶e sekretarz generalny co godzin臋 b臋dzie

informowa艂 Bia艂y Dom o sytuacji w Hiszpanii, Burkow natychmiast powiadomi

Manniego o

decyzjach podejmowanych w tej sprawie przez w艂adze ameryka艅skie.

Hood wy艂膮czy艂 telefon z poczuciem straszliwej odpowiedzialno艣ci, jakiej nigdy

jeszcze nie czu艂 od chwili powstania Centrum. Bywa艂y akcje 艂atwiejsze i

trudniejsze, byli

terrory艣ci i zamachy stanu. Teraz jednak stawali przed problemem, kt贸ry m贸g艂

zadecydowa膰

o kszta艂cie nast臋pnego stulecia. A mo偶e w og贸le o przysz艂o艣ci 艣wiata.

20

Wtorek, 04.45 - Madryt

Wiadomo艣膰 o okrutnej 艣mierci Adolfo Alcazara bardzo szybko od Mar铆i Corneji

dotar艂a do Darrela McCaskeya za po艣rednictwem Luisa Garci de la Vega. Zgodnie z

przepisami, Luis przekaza艂 t臋 informacj臋 tak偶e do Ministerstwa Sprawiedliwo艣ci w

Madrycie,

a dy偶urny natychmiast zapozna艂 z ni膮 d艂ugoletniego adiutanta genera艂a

Amadoriego, Antonio

Aguirre, kt贸ry dawniej nale偶a艂 do sztabu Franco. Uda艂 si臋 do gabinetu genera艂a,

zapuka艂, a

kiedy us艂ysza艂 wezwanie, wszed艂 i wr臋czy艂 meldunek Amadoriemu.

Genera艂 nie by艂 zaskoczony wiadomo艣ci膮 o 艣mierci Adolfo, niezbyt te偶 si臋 ni膮

przej膮艂.

Jedn膮 z zasad, kt贸r膮 usi艂owa艂 realizowa膰 z 偶elazn膮 konsekwencj膮, by艂o to, aby

poszczeg贸lni

cz艂onkowie jego siatki jak najmniej utrzymywali ze sob膮 kontakt贸w. Gdyby wi臋c

Adolfo

zosta艂 aresztowany, nie by艂oby 偶adnych 艣lad贸w, kt贸re prowadzi艂yby do Amadoriego:

偶adnych

telefon贸w, notatek, fotografii. Dla genera艂a Adolfo Alcazar by艂 jedynie lojalnym

bojownikiem

w s艂u偶bie wielkiej sprawy.

Dzielny Adolfo wykona艂 natomiast zadanie, kt贸re rozpocz臋艂o wspania艂膮 rewolucj臋.

Genera艂 surowym g艂osem zapewni艂 teraz Aguierre, 偶e 艣mier膰 ta zostanie pomszczona

i

mordercy ponios膮 zas艂u偶on膮 kar臋. Wiedzia艂 dok艂adnie, gdzie nale偶a艂o ich szuka膰:

w familia

Ramireza. Nikt inny nie mia艂 powodu, 偶eby zabija膰 Adolfo. 艢mier膰 morderc贸w

b臋dzie

przestrog膮 dla innych, 偶eby nie pr贸bowali przeciwstawia膰 si臋 sile, kt贸rej na

imi臋

Przeznaczenie.

Zamach na jacht s艂u偶y膰 mia艂 zreszt膮 tak偶e i temu celowi, 偶eby je艣li nie z艂ama膰,

to

przynajmniej nadw膮tli膰 ducha oporu po艣r贸d innych familia. Dlatego zosta艂

wykonany z

niejak膮 ostentacj膮 i zadbano o jego nag艂o艣nienie.

Genera艂 wyda艂 Antonio odpowiednie polecenia, ten za艣 zasalutowa艂 spr臋偶y艣cie,

odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 z gabinetu. Ze swojego biura bezzw艂ocznie zadzwoni艂 do

genera艂a

Americo Hossa w bazie lotniczej Tagus pod Toledo. Rozkaz genera艂a zosta艂

przekazany

ustnie, a genera艂 Hoss, wiedz膮c z kim rozmawia, nie potrzebowa艂 偶adnych

potwierdze艅.

By艂o jeszcze ci膮gle ciemno, kiedy cztery wiekowe helikoptery HA-15 wzbi艂y si臋 w

powietrze. Jak wi臋kszo艣膰 艣mig艂owc贸w w armii hiszpa艅skiej, by艂y to maszyny

zasadniczo

transportowe, nie za艣 bojowe. Ka偶dy z nich wyposa偶ony by艂 w jedno dzia艂ko 20 mm

zamontowane przy bocznych drzwiczkach; z uzbrojenia tego korzystano jedynie

podczas

lot贸w 膰wiczebnych.

Tym razem jednak nie chodzi艂o o 膰wiczenia.

W ka偶dym helikopterze znajdowa艂o si臋 dziesi臋ciu 偶o艂nierzy uzbrojonych w

pistolety

maszynowe 2-62 oraz karabiny Modelo L-1-003 przystosowane do magazynk贸w M-16.

Dow贸dca misji, major Alejandro G贸mez, otrzyma艂 rozkaz, aby zaj膮膰 stoczni臋

Ramireza i przy

u偶yciu wszelkich dost臋pnych 艣rodk贸w ustali膰 personalia morderc贸w Adolfo

Alcazara.

Sprawc贸w mia艂 dostarczy膰 偶ywych, gdyby jednak stawiali op贸r, do bazy Tugus mia艂y

dotrze膰 ich cia艂a.

21

Wtorek, 05.01 - San Sebastian

Mar铆a zatrzyma艂a si臋 przy wartowni stoczni Ramireza i pokaza艂a legitymacj臋

Interpolu. Po drodze zdecydowa艂a, 偶e nie b臋dzie udawa艂a turystki. By艂a pewna, 偶e

wartownik

natychmiast uprzedzi swoich szef贸w o przybyciu dw贸ch kobiet, ci za艣 wydadz膮

odpowiednie

polecenia mordercom Adolfo. Nie chc膮c dopu艣ci膰 do ich ucieczki, Mar铆a z

naciskiem

uprzedzi艂a:

- Nie mamy prawa prowadzi膰 tutaj 偶adnego dochodzenia. Chcia艂y艣my tylko

porozmawia膰 z cz艂onkami familia.

- Jest pani w b艂臋dzie, senorita Corneja - zapewni艂 siwow艂osy stra偶nik - nie ma

tutaj

偶adnej familia.

Do z艂udzenie przypomina艂o to Aideen sytuacje z Mexico City, gdzie handlarze

narkotyk贸w z pasj膮 b膮d藕 oburzeniem zapewniali, 偶e nigdy nie s艂yszeli o 偶adnym el

senoro -

tym prawdziwym w艂adcy, od kt贸rego pochodzi艂a ca艂a heroina kr膮偶膮ca po stolicy.

- Troch臋 si臋 pan po艣pieszy艂 z tym zapewnieniem - powiedzia艂a Mar铆a. - Mam jednak

podstawy, 偶eby przypuszcza膰, i偶 wkr贸tce istotnie nie b臋dzie ju偶 tutaj 偶adnej

familia.

Stra偶nik spojrza艂 na ni膮 podejrzliwie. Mia艂 na piersi wst膮偶eczk臋 jakiego艣

odznaczenia

i spos贸b bycia zawodowego sier偶anta. W Hiszpanii, podobnie jak w innych krajach,

funkcje

ochronne pe艂nili dawni wojskowi lub policjanci, kt贸rzy zdecydowanie nie lubili

przyjmowa膰

polece艅 od cywil贸w, a zw艂aszcza kobiet. I Mar铆a wiedzia艂a, 偶e musi u偶y膰 jakich艣

dalszych

argument贸w.

- Amigo - powiedzia艂a - uwierz mi. Musz臋 porozmawia膰 z lud藕mi senora Ramireza,

inaczej bowiem familia zostanie zniszczona. Kilku jej cz艂onk贸w zabi艂o w mie艣cie

cz艂owieka,

kt贸ry ma bardzo pot臋偶nych przyjaci贸艂. A ci ju偶 w tej chwili dysz膮 偶膮dz膮 zemsty.

Stra偶nik wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, a potem odwr贸ci艂 si臋 w swej

budce

plecami do obu kobiet i gdzie艣 zatelefonowa艂. Po kr贸tkiej wymianie zda艅 od艂o偶y艂

s艂uchawk臋 i

podni贸s艂 barierk臋, przepuszczaj膮c samoch贸d. Mar铆a powiedzia艂 Aideen, 偶e teraz

najpewniej

wyjdzie do nich kto艣 z familia, jedna, mo偶e dwie osoby. B臋dzie pr贸bowa艂a wydoby膰

z nich

wszelkie informacje na temat genera艂a Amadoriego. Teraz, gdy nie 偶y艂 Ramirez i

jego

wsp贸lnicy, najpewniej w 艂eb wzi臋艂y tak偶e ich zamierzenia, a wszystkim zwi膮zanym

z

w艂a艣cicielem stoczni grozi艂 ten sam przeciwnik. Jak najpr臋dzej musia艂y

zorientowa膰 si臋 w

rozmiarach zagro偶enia.

Przed wej艣ciem do stoczni czeka艂o na nie dw贸ch m臋偶czyzn. Zatrzyma艂y si臋, Mar铆a

wy艂膮czy艂a silnik i wysiad艂y, staj膮c przy drzwiczkach ze spuszczonymi r臋kami i

wyprostowanymi d艂o艅mi. Jeden z m臋偶czyzn podszed艂 i fachowo sprawdzi艂, czy nie

maj膮 przy

sobie broni i ukrytych mikrofon贸w. Potem w milczeniu obaj odwr贸cili si臋, poszli

w kierunku

wielkiej furgonetki, kt贸ra sta艂a nieopodal. Ca艂a czw贸rka wdrapa艂a si臋 do 艣rodka

i rozsiad艂a

mi臋dzy puszkami farby, z艂o偶onymi drabinami i brudnymi kombinezonami.

- Nazywam si臋 Juan, a to jest Ferdinand - powiedzia艂 ten, kt贸ry je obszukiwa艂. -

Teraz

wy.

- Mar铆a Corneja i Aideen Sanchez - powiedzia艂a Mar铆a.

Aideen w duchu podziwia艂a spryt swej towarzyszki. W takiej sytuacji jak obecna,

nabrzmia艂ej gro藕b膮 wojny domowej, obcy byli traktowani bardziej nieufnie ni偶

ktokolwiek z

rodak贸w, chocia偶by najbardziej znienawidzonych.

Juan by艂 starszy i wygl膮da艂 na zm臋czonego. Wok贸艂 oczu mia艂 liczne zmarszczki,

szerokie ramiona zgarbione. Jego towarzysz by艂 olbrzymem o oczach g艂臋boko

osadzonych

pod g臋stymi brwiami. Muskularne cia艂o by艂o w ka偶dej chwili gotowe do akcji.

- Co pani膮 tu sprowadza, senora Corneja? - spyta艂 Juan.

- Chcia艂abym si臋 dowiedzie膰 czego艣 o generale Rafaelu Amadorim.

Mar铆a wyci膮gn臋艂a z kurtki paczk臋 papieros贸w, wzi臋艂a jednego i pocz臋stowa艂a

pozosta艂ych. Skorzysta艂 tylko Juan.

Aideen wprawia艂 w zak艂opotanie fakt, 偶e siedzia艂y oto z mordercami i chcia艂y

uczyni膰

ich swymi informatorami. No c贸偶, co kraj to obyczaj, jak m贸wi艂a Martha,

pozostawa艂o zatem

tylko wierzy膰, 偶e Mar铆a wie, co robi.

Corneja najpierw przypali艂a Juanowi, a Aideen znowu z podziwem patrzy艂a, jak jej

towarzyszka wykorzystuje t臋 sytuacj臋, 偶eby stworzy膰 atmosfer臋 intymno艣ci:

p艂on膮c膮 zapa艂k臋

trzyma艂a w z艂膮czonych d艂oniach, tak 偶e m臋偶czyzna musia艂 je przyci膮gn膮膰 ku sobie

i nachyli膰

nad nimi.

- Senor Ramirez i jego przyjaciele zostali wczoraj zabici przez cz艂owieka

pracuj膮cego

dla Amadoriego - powiedzia艂a Mar铆a. - Byli艣cie u niego. To Adolfo Alcazar.

Juan milcza艂. Mar铆a ci膮gn臋艂a g艂osem tak mi臋kkim i przyjacielskim, jakiego Aideen

jeszcze u niej nie s艂ysza艂a.

- Amadori to pot臋偶ny cz艂owiek, kt贸ry ulokowa艂 si臋 w centralnym miejscu obecnych

wydarze艅. Powiem wam, co ja o tym s膮dz臋. To z rozkazu Ramireza zastrzelono

wczoraj

Amerykank臋. Amadori wiedzia艂, 偶e ma to si臋 zdarzy膰 i ani my艣la艂 przeszkadza膰.

Dlaczego?

Gdy偶 chcia艂 zdoby膰 nagranie kompromituj膮ce Serradora, kt贸re m贸g艂by potem

rozpowszechni膰. Po co? Gdy偶 w kraju i na 艣wiecie wywo艂a to powszechne pot臋pienie

reprezentowanych przez pos艂a Bask贸w. Poleci艂 Alcazarowi, 偶eby po zdobyciu

nagrania

zg艂adzi艂 waszego patrona i jego przyjaci贸艂. Po co? Aby w ten spos贸b wzbudzi膰

oburzenie na

Katalo艅czyk贸w. Je艣li Serrador i wielcy biznesmeni knuli jaki艣 spisek polityczny,

ten zosta艂

ju偶 udaremiony. Co gorsza, ujawnienie tego spisku os艂abia centralne w艂adze, gdy偶

przestaj膮

si臋 orientowa膰, komu mog膮 ufa膰 i gdzie liczy膰 na wsparcie. Przestano wierzy膰

s艂owom i

wszyscy walcz膮 teraz ze wszystkimi od Atlantyku po Morze 艢r贸dziemne, od Zatoki

Biskajskiej po Cie艣nin臋 Gibraltarsk膮. Dla przywr贸cenia porz膮dku trzeba teraz

silnego

cz艂owieka, a Amadori tak wszystko urz膮dzi艂, aby tylko on wydawa艂 si臋 godny tej

roli.

Juan wpatrywa艂 si臋 w Mar铆臋 poprzez zas艂on臋 dymu.

- Przynajmniej znowu b臋dzie porz膮dek - mrukn膮艂.

- Zapewne jednak nie taki jak poprzednio - stwierdzi艂a Corneja. - Znam troch臋

Amadoriego, chocia偶 o wiele za ma艂o. Jest kastylijskim nacjonalist膮 i, na ile

mog艂am si臋

zorientowa膰, megalomanem. Spr贸bowa艂 tak skoordynowa膰 wszystkie wydarz臋nia, aby

m贸g艂

og艂osi膰 na terenie ca艂ej Hiszpanii stan wyj膮tkowy, a jego prawa wykorzysta膰 dla

swojej

korzy艣ci. Trzeba zrobi膰 wszystko, 偶eby do tego nie dopu艣ci膰. Musz臋 mie膰

informacje, kt贸re

mog艂yby w tym dopom贸c. Juan prychn膮艂 pogardliwie.

- Familia Ramireza mia艂aby wsp贸艂pracowa膰 z Interpolem?

- Tak.

- Bez g艂upot. Sk膮d mamy wiedzie膰, 偶e potem nie zabierzecie si臋 do nas?

- Nie mo偶ecie mie膰 takiej pewno艣ci.

- Wi臋c nie dacie nam spokoju?

- O tym w og贸le nie chc臋 rozmawia膰. Jak sam m贸wisz, to g艂upota, aby policjanci

dogadywali si臋 z przest臋pcami, 偶e nie b臋d膮 sobie robi膰 krzywdy. Jeste艣my po

dw贸ch stronach

barykady. Ale je艣li nie uda si臋 powstrzyma膰 Amadoriego, ta barykada zniknie, a

wraz z tym i

problem zmieni si臋 radykalnie, w tym przynajmniej sensie, 偶e nic ju偶 nie b臋dzie

po dawnemu.

Potem zabierze si臋 do was i to zupe艂nie inaczej ni偶 my. Po pierwsze,

zlikwidowali艣cie jego

cz艂owieka, po drugie, ka偶da zorganizowana si艂a jest dla niego zagro偶eniem. I

wasza familia i

wszystkie inne.

Juan zerkn膮艂 na Ferdinanda, a ten po namy艣le skin膮艂 g艂ow膮. Juan patrzy艂 na Mar铆臋

z

uznaniem, podobnie jak Aideen. Znakomicie rozegra艂a spraw臋.

- W dziwnych czasach miewa si臋 dziwnych sojusznik贸w - mrukn膮艂 Juan. - W

porz膮dku. Zaj臋li艣my si臋 troch臋 Amadorim, gdy偶 ci膮gle jeszcze mamy paru

przyjaci贸艂 w

wojsku i rz膮dzie, aczkolwiek 艣mier膰 Serradora wszystkich przestraszy艂a.

- Zgodnie z zamierzeniem - kiwn臋艂a g艂ow膮 Mar铆a.

- Amadori pracuje w Minsterstwie Obrony, ale mamy informacje, 偶e jego w艂a艣ciwy

sztab znajduje si臋 gdzie indziej i w艂a艣nie usi艂ujemy stwierdzi膰, gdzie. Ma

oparcie w

kastylijskich cz艂onkach Congreso de los Diputados i Senado.

- Dok艂adniej! - za偶膮da艂a Mar铆a.

- Premier ma prawo og艂osi膰 stan wyj膮tkowy, ale parlament mo偶e mu skutecznie to

prawo zablokowa膰, nie przeg艂osowuj膮c odpowiednich funduszy.

- Na razie nie przeg艂osowali - powiedzia艂a Corneja.

- Nie. Dowiedzia艂em si臋 od cz艂owieka z familia Ruiza...

- Tego od komputer贸w? - upewni艂a si臋 Mar铆a.

Juan kiwn膮艂 g艂ow膮 i ci膮gn膮艂: - Dowiedzia艂em si臋, 偶e przeci膮gaj膮 i marudz膮,

zarazem

jednak przygotowany jest ju偶 fundusz dwa razy wi臋kszy od tego, kt贸rego za偶膮da艂

premier.

- Jak to mo偶liwe, 偶eby oci膮ga膰 si臋 z decyzj膮, kiedy niebezpiecze艅stwo wisi nad

ca艂膮

Hiszpani膮? - nie wytrzyma艂a Aideen.

Juan przyjrza艂 jej si臋 badawczo.

- Przypuszczam, 偶e chodzi o takie zaognienie sytuacji, 偶eby t艂umaczy艂o to

udost臋pnienie nadzwyczajnych 艣rodk贸w. Jednych pos艂贸w nastraszono, innym obiecano

jakie艣

przysz艂e korzy艣ci.

- W ka偶dym razie Amadori b臋dzie mia艂 mo偶liwo艣膰 zrealizowania wszystkich marze艅.

- Mar铆a wolno zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem. - Z jednej strony, pieni膮dze i wojsko,

z drugiej -

偶adnych przeszk贸d prawnych, gdy偶 te zniesie stan wyj膮tkowy.

Juan w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮. Mar铆a zerkn臋艂a na niego, a potem gwa艂townym

ruchem przydepta艂a papierosa.

- Co by si臋 sta艂o, gdyby go usun膮膰?

- Zdymisjonowa膰? - spyta艂 z niedowierzaniem Juan.

- Gdyby mi chodzi艂o o dymisj臋, nazwa艂abym j膮 dymisj膮.

Juan leciutko gwizdn膮艂 przez z臋by i, nie ogl膮daj膮c si臋, zgasi艂 niedopa艂ek o

metalow膮

艣cian臋.

- Wiele os贸b by skorzysta艂o, ale musia艂oby to nast膮pi膰 szybko. Je艣li Amadori

wyst膮pi

w roli zbawcy Hiszpanii, uruchomi lawin臋, kt贸ra si臋 potoczy nawet i bez niego.

- To jasne - powiedzia艂a Mar铆a. - I z pewno艣ci膮 zabierze si臋 do tego za chwil臋,

je艣li ju偶

si臋 nie zabra艂.

- Tak. Problem w tym, 偶e bardzo trudno b臋dzie si臋 do niego dosta膰. Je艣li

pozostanie w

jednym miejscu - to w otoczeniu silnej obstawy. Je艣li zmieni miejsce pobytu,

trasa b臋dzie

utajniona. Mieliby艣my du偶o szcz臋艣cia, gdyby...

Aideen podnios艂a r臋k臋.

- Cisza!

Wszyscy spojrzeli na ni膮 pytaj膮co, ale po chwili tak偶e Mar铆a i obaj m臋偶czy藕ni

us艂yszeli daleki pomruk silnik贸w.

- Helikoptery! - warkn膮艂 Juan. Zerwa艂 si臋 i otworzy艂 na o艣cie偶 drzwi furgonetki.

Nad pobliskimi wzg贸rzami wida膰 by艂o odleg艂e o jakie艣 p贸艂tora kilometra 艣wiat艂a

pozycyjne czterech 艣mig艂owc贸w.

- Lec膮 tutaj! - krzykn膮艂 Juan i gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 do Mar铆i: - To twoje?!

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, przepchn臋艂a si臋 obok niego i zeskoczy艂a na asfalt. Po

kr贸tkiej

chwili rzuci艂a przez rami臋:

- Zabieraj si臋 ze swoim lud藕mi w jakie艣 bezpieczne miejsce. Przyda si臋 wam bro艅.

Aideen sta艂a ju偶 ko艂o niej.

- Sk膮d wiesz, kto to jest? - spyta艂a.

Wzruszy艂a ramionami.

- Ludzie Amadoriego. Dalszy pogrom familia jeszcze bardziej skomplikuje

sytuacj臋,

ale zarazem umocni obraz genera艂a.

Aideen musia艂a si臋 z ni膮 zgodzi膰. W San Sebastian i w okolicy nie by艂o 偶adnych

zamieszek, nie by艂o te偶 偶adnego innego obiektu, kt贸ry m贸g艂by by膰 celem czterech

wojskowych maszyn.

Hiszpanie strzelaj膮 do Hiszpan贸w, pomy艣la艂a. Wojna domowa na jej oczach stawa艂a

si臋 rzeczywisto艣ci膮.

Mar铆a skoczy艂a w kierunku samochodu, za ni膮 po艣pieszy艂a Aideen.

- Dok膮d? - zawo艂a艂 Juan.

- Musz臋 si臋 porozumie膰 z szefami! Dam ci zna膰, jak b臋d臋 co艣 wiedzie膰!

- Powiedz im, 偶e b臋dziemy walczy膰 tylko wtedy, gdy nas zaatakuj膮! - krzykn膮艂 Juan

i

wraz z Ferdinandem pobieg艂 w kierunku budynku. Wo艂a艂 co艣 jeszcze, ale jego g艂os

uton膮艂 w

huku silnik贸w. Helikoptery powoli nadp艂ywa艂y nad dziedziniec stoczni Ramireza.

Chwil臋

p贸藕niej zaszczeka艂y Modelo L-1-003 i obaj m臋偶czy藕ni run臋li na ziemi臋.

22

Wtorek, 05.43 - Madryt

Darrell McCaskey nie m贸g艂 zasn膮膰.

Po odwiezieniu Aideen na lotnisko, wr贸ci艂 do biura Luisa w Madrycie, kt贸re

zajmowa艂o jedno pi臋tro niewielkiego komisariatu, znajduj膮cego si臋 tu偶 obok

szerokiej Gran

Via przy Calle de Hortaleza.

McCaskey po艂o偶y艂 na mi臋kkiej sofie, ale chocia偶 powieki by艂y ci臋偶kie, serce nie

chcia艂o si臋 uspokoi膰. By艂o mu przykro z powodu zachowania Mar铆i, aczkolwiek nie

m贸g艂

czu膰 si臋 zaskoczony, ale najtrudniejsze by艂o zobaczenie jej znowu, albowiem raz

jeszcze

poczu艂, 偶e by艂 to najwi臋kszy b艂膮d w jego 偶yciu, gdy dwa lata temu si臋 z ni膮

rozsta艂.

Co wi臋cej, wiedzia艂 to ju偶 wtedy.

Le偶膮c teraz z przymkni臋tymi oczyma, przypomina艂 sobie wszystkie ich spory. Mar铆a

偶y艂a chwil膮, nie troszcz膮c si臋 o pieni膮dze, zdrowie ani bezpiecze艅stwo. Mieli

r贸偶ne

upodobanie muzyczne, lubili ogl膮da膰 r贸偶ne rzeczy. Ona wsz臋dzie chcia艂a jecha膰

rowerem,

podczas gdy on wola艂 spacer albo samoch贸d. On przepada艂 za miastem i jego

zgie艂kiem, ona

za przyrod膮 i spokojem.

Jakkolwiek jednak r贸偶nili si臋 od siebie, jedno nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci: kochali

si臋 i to

by艂a kwestia, kt贸r膮 nale偶a艂o doceni膰 przede wszystkim. Nadal mia艂 w oczach jej

twarz, kiedy

oznajmi艂, i偶 lepiej, 偶eby dalej poszli ka偶de swoj膮 drog膮. Troch臋 przypomina艂a

twarz

偶o艂nierza, kt贸ry nie chce przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e zosta艂 ranny, i chce dalej

naciera膰. To

jeden z tych widok贸w, kt贸re nieustannie powracaj膮. Uczuciowa malaria, oznajmi艂a

Liz

Gordon, gdy rozmawiali kiedy艣 o nieudanym zwi膮zku McCaskeya.

I mia艂a racj臋.

Do pokoju wpad艂 Luis i podbieg艂 do biurka, chwytaj膮c za jeden z telefon贸w i

daj膮c

znak Darrellowi, 偶eby s艂ucha艂 z innego aparatu.

- Mar铆a. Na pi膮tce. Atakuj膮 ich.

McCaskey natychmiast znalaz艂 si臋 przy telefonie.

- Nic im si臋 nie sta艂o?

- S膮 w samochodzie. Zaraz dowiemy si臋 wi臋cej.

Darrell wcisn膮艂 klawisz z numerem 5.

- Mar铆a? - zawo艂a艂 Luis. - Przy telefonie jest tak偶e Darrell, a Raul sprawdza

helikoptery. Co si臋 dzieje?

- Dwie maszyny kr膮偶膮 nad terenem, dwie inne zawis艂y nad dachem i wyskakuj膮 z

nich

偶o艂nierze. Zajmuj膮 pozycje na rogach dachu, kilku spuszcza drabiny ko艂o drzwi

wej艣ciowych.

Wszyscy maj膮 pistolety maszynowe.

- M贸wi艂a艣, 偶e maj膮 dw贸ch je艅c贸w?

- Tak, strzelali do dw贸ch cz艂onk贸w familii Ramireza, obaj brali udzia艂 w odwecie

za

wysadzenie jachtu. W pierwszej chwili my艣la艂am, 偶e s膮 zabici, ale potem

widzia艂am, jak

poddawali si臋.

M贸wi艂a g艂osem opanowanym i beznami臋tnym. McCaskey poczu艂 przyp艂yw dumy.

- Rozmawia艂y艣my z nimi - ci膮gn臋艂a Mar铆a - kiedy tamci nadlecieli. Nie wiem, czy

strzelali do nich specjalnie, czy po prostu otworzyli ogie艅, gdy偶 co艣 si臋

porusza艂o.

- Stra偶nik - przypomnia艂a Aideen.

- A w艂a艣nie. Aideen zauwa偶y艂a, 偶e stra偶nik dawa艂 jakie艣 znaki ze swojej budki.

Wygl膮da艂 na by艂ego wojskowego, prawdopodobnie wsp贸艂pracuje z atakuj膮cymi.

Do pokoju wpad艂 wysoki, ogorza艂y m臋偶czyzna, a kiedy Luis na niego spojrza艂,

pokr臋ci艂 g艂ow膮 i oznajmi艂:

- Nie wystartowa艂y z 偶adnego cywilnego lotniska.

- To musz膮 by膰 maszyny wojskowe - powiedzia艂 Luis do telefonu.

- Te偶 mi nowina - prychn臋艂a Mar铆a.

- Ja艣niej - za偶膮da艂 Luis.

- Jestem pewna, 偶e to fragment prywatnej wojny genera艂a Rafaelo Amadoriego.

Wszystko wskazuje na to, 偶e tak chce pokierowa膰 wypadkami, aby parlament

przyzna艂 mu

nadzwyczajne uprawnienia. Jeszcze chwila, a nie uda si臋 ju偶 go powstrzyma膰.

- Czy wiecie, gdzie jest jego baza? - w艂膮czy艂 si臋 McCaskey.

- Jeszcze nie, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 bardzo trudno b臋dzie si臋 do niej dosta膰.

Jedno

trzeba mu przyzna膰: starannie si臋 przygotowa艂.

McCaskey na przek贸r sobie poczu艂 odrobin臋 zazdro艣ci o ten cie艅 profesjonalnego

podziwu, kt贸ry zabrzmia艂 w g艂osie Mar铆i.

Us艂yszeli daleki odg艂os wystrza艂贸w, a tak偶e s艂owa Aideen, kt贸rych nie

zrozumieli.

- Mar铆a! - zawo艂a艂 McCaskey. - Co tam si臋 dzieje?

Odezwa艂a si臋 po kilkunastu sekundach.

- Przepraszam. 呕o艂nierze atakuj膮 wej艣cie, nie widzimy dok艂adnie, bo zas艂aniaj膮

samochody.

Znowu umilk艂a i s艂ycha膰 by艂o jakie艣 okrzyki, a potem d艂ugie serie pocisk贸w.

- Mar铆a!!! - wykrzykn膮艂 rozpaczliwie McCaskey.

- Obie strony strzelaj膮... Z budynku wyskakuj膮 pojedynczy ludzie, padaj膮, chyba

trafieni. Juan wo艂a, 偶eby si臋 poddali.

Obaj m臋偶czy藕ni spojrzeli sobie w oczy, w艣ciekli na sw膮 bezradno艣膰.

- Do cholery! - krzycza艂a Mar铆a. - Strzelaj膮 do ka偶dego, kto ma co艣 w r臋ku,

nawet je艣li

to jest tylko 艂om. W 艣rodku wrzaski, chyba chc膮 si臋 podda膰.

- Jak daleko jeste艣cie od budynk贸w stoczni?

- Jakie艣 czterysta, czterysta pi臋膰dziesi膮t metr贸w, ale dooko艂a s膮 te偶 inne

samochody,

wi臋c chyba nic o nas nie wiedz膮.

McCaskey poczu艂, 偶e ogarnia go rozpacz. Wszystko w nim krzycza艂o, 偶eby biec na

pomoc obu kobietom. Tak偶e Luis nerwowo spogl膮da艂 to w jedn膮, to w drug膮 stron臋.

- Luis - odezwa艂 si臋 Darrell. - Jest tu jeszcze ten policyjny helikopter?

- Tak.

- Mo偶emy tam polecie膰?

Luis podni贸s艂 d艂o艅 w bezradnym ge艣cie.

- Nawet gdyby zgodzili si臋 szefowie, piloci mog膮 odm贸wi膰.

Nieoficjalne uk艂ady, kt贸rych si艂膮 by艂a d艂ugoletnia tradycja,

zajmowa艂y w Hiszpanii miejsce formalnych wi臋zi spo艂ecznych. Pozostawa艂y kr臋gi

najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w i ludzi tej samej narodowo艣ci. Wszyscy inni

stawali si臋

wrogami. Amadori najwyra藕niej na to liczy艂. Ach, 偶eby Iglica by艂a ju偶 tutaj, a

nie dopiero

gdzie艣 nad Atlantykiem...

By艂y trzy mo偶liwo艣ci, po艣piesznie my艣la艂 McCaskey, wpatrzony w Luisa. Mar铆a i

Aideen mog艂y zosta膰 w ukryciu, pr贸bowa膰 si臋 przebi膰 albo podda膰. Je艣li b臋d膮

usi艂owa艂y

uciec, a zostan膮 dostrze偶one, najpewniej zgin膮. Nawet je艣li si臋 poddadz膮, mo偶e

je spotka膰 to

samo. By艂y niewygodnymi 艣wiadkami, na dodatek umieszczonymi w strukturze w艂adzy,

kt贸r膮

pr贸bowano rozbi膰. Najlepiej zatem, je艣li pozostan膮 schowane, a w razie odkrycia

b臋d膮

udawa膰 przypadkowe turystki, zaskoczone nag艂膮 akcj膮.

- Mar铆a, co zamierzasz zrobi膰? - spyta艂 Luis.

- W艂a艣nie nad tym si臋 zastanawiam od kilku chwil - pad艂a odpowied藕. - Nie wiem,

o

co tutaj chodzi. Teraz zaczynaj膮 wychodzi膰 je艅cy, r臋ce na g艂owach, jest ich

kilkudziesi臋ciu.

Ustawiaj膮 ich z boku...

Po drugiej stronie nast膮pi艂a jaka艣 niezrozumia艂a wymiana zda艅, potem cisza.

- Mar铆a? - niecierpliwie spyta艂 Luis. - Mar铆a? - powt贸rzy艂 jeszcze g艂o艣niej.

- Nie ma jej tutaj - odpowiedzia艂a Aideen.

- Jak to?

- Idzie w艂a艣nie w kierunku stoczni z podniesionymi r臋kami. Poddaje si臋.

23

Poniedzia艂ek, 22.45 - Waszyngton

E-mail od Steve'a Burkowa, szefa Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, by艂 kr贸tki i

zaskakuj膮cy.

Prezydent rozwa偶a istotn膮 zmian臋 naszego stanowisko wobec Hiszpanii. O wp贸艂 do

dwunastej w pokoju sytuacyjnym w Bia艂ym Domu. Zadbaj o najnowsz膮 ocen臋 militarn膮

i

wywiadowcz膮.

Nie min臋艂a jeszcze godzina od telekonferencji z sekretarzem generalnym ONZ

Mannim, podczas kt贸rej ustalono, 偶e co najmniej na dob臋 zachowane zostaje status

quo, Hood

uzna艂 wi臋c, 偶e mo偶e si臋 odrobin臋 zdrzemn膮膰. W tym czasie musia艂o si臋 wydarzy膰

co艣

nieoczekiwanego i powa偶nego.

Poszed艂 do ma艂ej 艂azienki na zapleczu gabinetu. Op艂uka艂 twarz, potem po艂膮czy艂

si臋 z

Bobem Herbertem. Asystent spyta艂, czy ma przerwa膰 Bobowi, kt贸ry rozmawia艂

w艂a艣nie z

McCaskeyem. Paul powiedzia艂, 偶e nie, i poprosi艂 Boba o kontakt, kiedy tylko

sko艅czy

rozmow臋 z Hiszpani膮.

Wr贸ci艂 do 艂azienki, raz jeszcze obmy艂 twarz i przyjrza艂 si臋 swojemu odbiciu w

lustrze.

Pojawi艂a si臋 my艣l o Sharon i dzieciach, ale teraz nie czas by艂o my艣le膰 o tym,

jak u艂o偶y膰

prywatne sprawy. Zamrucza艂 telefon kom贸rkowy. Wyci膮gn膮艂 go z marynarki, wcisn膮艂

guzik i

opar艂 si臋 o metalow膮 umywalk臋.

- Hood.

- Paul, tutaj Bob.

- Co powiedzia艂 Darrell?

- Sprawa wygl膮da powa偶nie. Biuro Zwiadu potwierdzi艂o, 偶e cztery helikoptery,

najprawdopodobniej z rozkazu genera艂a Amadoriego, zaatakowa艂y stoczni臋 Ramireza

o pi膮tej

dwadzie艣cia czasu lokalnego. Aideen Marley i Mar铆a Corneja znajdowa艂y si臋

w贸wczas w

samochodzie na parkingu, gdzie sta艂y te偶 inne wozy. 呕o艂nierze zastrzelili oko艂o

dwudziestu

os贸b, reszt臋 aresztowali. Aideen zosta艂a w aucie i jest w sta艂ym kontakcie z

Darrelem, Mar铆a

podda艂a si臋. Ma nadziej臋, 偶e uda jej si臋 dowiedzie膰, gdzie jest kwatera

Amadoriego i

przekaza膰 nam t臋 wiadomo艣膰.

- Czy Aideen co艣 grozi?

- Zdaje si臋, 偶e nie, przynajmniej na razie. 呕o艂nierze nie interesuj膮 si臋

parkingiem.

Wygl膮da na to, 偶e wybieraj膮, kto ich interesuje, i zaraz chc膮 si臋 wynie艣膰.

- Co planuje Mar铆a? - spyta艂 Hood. - Czy chce si臋 sama dosta膰 do Amadoriego?

Cz臋艣膰 z tych informacji zosta艂a przekazana do Bia艂ego Domu; chyba st膮d nag艂a

zmiana postawy. Tak czy owak, m贸g艂 by膰 pewien, 偶e podobne pytanie us艂yszy od

prezydenta.

- Nie wiem. Decyzj臋 podj臋艂a b艂yskawicznie i samodzielnie - odpar艂 Bob. - Jak

tylko

si臋 roz艂膮czymy, porozmawiam z Liz Gordon; mo偶e ona powie, czego si臋 spodziewa膰

po tej

Corneja.

- A co na to Darrell? Zna j膮 przecie偶.

Hood nie bardzo dowierza艂 psychologom i psychologicznym profilom. By艂y zbyt

schematyczne, zbyt sztywne.

- Kt贸ry m臋偶czyzna mo偶e powiedzie膰, 偶e zna kobiet臋? - powiedzia艂 Herbert, ale

zanim

Hood zd膮偶y艂 warkn膮膰, aby darowa艂 sobie teraz filozofi臋, Bob ci膮gn膮艂: - Tak czy

owak m贸wi,

偶e to osoba pe艂na pasji i nieust臋pliwo艣ci. Kiedy kogo艣 nienawidzi, mog艂aby no偶em

do papieru

rozerwa膰 krta艅. Jest w艣ciek艂a na Amadoriego, ale zarazem podziwia sprawno艣膰, z

jak膮

zaplanowa艂 i przeprowadza ca艂膮 operacj臋.

- Zatem?

- Walcz膮 w niej przeciwstawne motywacje. W decyduj膮cej chwili mo偶e jej zabrakn膮膰

zdecydowania.

- Co do tego podziwu. Czy mo偶liwe, 偶eby przesz艂a na stron臋 Amadoriego? Tylko

tego

by nam brakowa艂o, 偶eby zaraza pojawi艂a si臋 po naszej stronie.

- Darrell m贸wi, 偶e z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie.

Kt贸ry m臋偶czyzna mo偶e powiedzie膰, 偶e zna kobiet臋? - przemkn臋艂o przez my艣l

Hoodowi wraz z kr贸tkim jak migawka obrazem Sharon. W艣ciek艂y na siebie, spyta艂

Herberta o

szczeg贸艂y dotycz膮ce 艣mierci Serradora i jego roli w spisku. Nie pojawi艂o si臋 nic

nowego, Bob

nie spuszcza艂 oka z tej sprawy. Paul podzi臋kowa艂, poleci艂, 偶eby wszystkie

wiadomo艣ci

przekazywa膰 do Bia艂ego Domu, a nast臋pnie sam tam pojecha艂.

Ruch o tej porze by艂 niewielki, dosta艂 si臋 wi臋c na miejsce w nieca艂e p贸艂

godziny.

Wykr臋ci艂 z Constitution Avenue, pojecha艂 Siedemnast膮, 偶eby zaraz znale藕膰 si臋 na

jednokierunkowej E Street, kt贸ra doprowadzi艂a go do bramy po艂udniowo-zachodniej.

Min膮wszy kontrol臋, podjecha艂 pod zachodnie skrzyd艂o Bia艂ego Domu i ju偶 po chwili

szed艂

przestronnym korytarzem.

Niezale偶nie od nastroju, grozy sytuacji, cynicznego zgorzknienia, ilekro膰 Hood

wkracza艂 do Bia艂ego Domu, tylekro膰 czu艂 ci臋偶ar historii. W tym miejscu

przesz艂o艣膰 splata艂a

si臋 z przysz艂o艣ci膮. Mieszka艂o tutaj dw贸ch spo艣r贸d Ojc贸w Za艂o偶ycieli; to st膮d

Lincoln obroni艂

jedno艣膰 narodu; to tutaj wygrana zosta艂a II wojna 艣wiatowa. Nie gdzie indziej

zapad艂a decyzja

o l膮dowaniu na Ksi臋偶ycu. Postanowienia tu podejmowane wp艂ywa艂y na losy 艣wiata.

G艂贸wna winda zwioz艂a go na pierwszy poziom pod ziemi膮, gdzie znajdowa艂a si臋 sala

sytuacyjna. Poni偶ej by艂y jeszcze trzy poziomy, a na nich ambulatorium,

pomieszczenia

awaryjne dla Pierwszej Rodziny i sztabu oraz kuchnia. Wyszed艂 z kabiny i

natychmiast

zatrzyma艂 go m艂ody wartownik, kt贸ry na laserowym skanerze sprawdzi艂 odcisk

d艂oni.

Urz膮dzenie zapiszcza艂o i Hood m贸g艂 przej艣膰 przez metalow膮 bramk臋. Sekretarz

prezydenta

przywita艂 si臋 z nim i poprowadzi艂 do wy艂o偶onej boazeri膮 sali sytuacyjnej.

Przed nim stawili si臋 ju偶 Steve Burkow, imponuj膮cy wzrostem przewodnicz膮cy

Kolegium Szef贸w Sztab贸w, genera艂 Kenneth Zandt, Carol Lanning, kt贸ra zast臋powa艂a

przebywaj膮cego w Japonii sekretarza stanu Ava Lincolna, oraz dyrektor CIA,

Marius Fox.

Pod pi臋膰dziesi膮tk臋, kr贸tko ostrzy偶ony, by艂 m臋偶czyzn膮 艣redniego wzrostu i

艣redniej tuszy,

ubrany w dobrze skrojony garnitur. Z klapy zawsze stercza艂a kolorowa chusteczka.

Ten

cz艂owiek uwielbia艂 swoje stanowisko.

No c贸偶, jest jeszcze nowy, pomy艣la艂 ironicznie Hood. Ciekawe, ile trzeba b臋dzie

czasu, 偶eby poczu艂 nie tylko przyjemno艣膰 zaszczyt贸w, ale i ci臋偶ar

odpowiedzialno艣ci.

Na 艣rodku jasno o艣wietlonego pokoju sta艂 d艂ugi, prostok膮tny st贸艂 z mahoniu.

Przed

ka偶dym z dziesi臋ciu stanowisk znajdowa艂 si臋 zabezpieczony przed pods艂uchem

aparat STU-3

i monitor komputera; klawiatury umieszczone by艂y na wysuwanych podstawkach.

Urz膮dzenia

dzia艂a艂y na w艂asnym zasilaniu. Programy, nawet je艣li przychodzi艂y z Departamentu

Obrony

albo Stanu, poddawano starannej kontroli, aby nie m贸g艂 si臋 przemkn膮膰 偶aden

wirus. Na

kremowych 艣cianach wisia艂y barwne mapy, pokazuj膮ce rozlokowanie jednostek

ameryka艅skich i obcych, z flagami w miejscach, gdzie sytuacja by艂a kryzysowa:

zielonymi

tam, gdzie k艂opoty si臋 dopiero rodzi艂y, czerwonymi tam, gdzie trwa艂y ju偶 od

jakiego艣 czasu.

Nie by艂o czerwonej chor膮giewki w Hiszpanii i tylko jedna zielona na oceanie.

Najwidoczniej

zmiana polityki nie oznacza艂a wys艂ania oddzia艂贸w ameryka艅skich na P贸艂wysep

Pirenejski.

Zielon膮 flag膮 oznaczono zapewne lotniskowiec gotowy do przyj臋cia zagro偶onych

Amerykan贸w.

Hood nie zd膮偶y艂 si臋 jeszcze przywita膰 ze wszystkimi, kiedy pojawi艂 si臋

prezydent.

Michael Lawrence by艂 barczystym m臋偶czyzn膮, mierz膮cym ponad metr

dziewi臋膰dziesi膮t. Prezydenckiej posturze towarzyszy艂 r贸wnie prezydencki g艂os.

Mia艂

charyzm臋, mia艂 czas, mia艂 spok贸j - to wszystko decydowa艂o o wra偶eniu, jakie

wywiera艂 na

otoczeniu, kiedy za艣 by艂o trzeba, potrafi艂 przem贸wi膰 jak Marek Antoniusz na

forum

rzymskiego senatu. Trzeba jednak przyzna膰, 偶e by艂 bardziej zm臋czony ni偶 w

chwili, kiedy

czwartego stycznia sk艂ada艂 przysi臋g臋 na stopniach Kapitolu: podkr膮偶one oczy,

zapadni臋te

policzki. Spotka艂o go wi臋c to, co by艂o udzia艂em wszystkich prezydent贸w

ameryka艅skich:

ka偶dy z nich musia艂 zap艂aci膰 za codzienne podejmowanie decyzji, wczesne narady,

zarwane

noce, wyczerpuj膮ce podr贸偶e, a tak偶e za to, co Liz Gordon nazwa艂a kiedy艣

"kompleksem

podr臋cznik贸w historii", jako 偶e chcieli nie tylko zadowoli膰 swoich wyborc贸w, ale

tak偶e

zyska膰 sobie uznanie w oczach potomno艣ci. Z zewn膮trz trudno nawet sobie by艂o

wyobrazi膰

wielko艣膰 tego obci膮偶enia emocjonalnego i intelektualnego.

Prezydent podzi臋kowa艂 wszystkim za przybycie, usiad艂, nala艂 sobie kawy, a potem

w

s艂owach kr贸tkich, ale pe艂nych pasji wyrazi艂 偶al z powodu 艣mierci Marthy Mackall,

a tak偶e

oburzenie z powodu sposobu, w jaki to si臋 sta艂o. Potem, nie zwlekaj膮c,

przyst膮pi艂 do kwestii

bie偶膮cych.

- Przed chwil膮 sko艅czy艂em rozmow臋 telefoniczn膮 z wiceprezydentem oraz

ambasadorem hiszpa艅skim, Garc膮 Abrilem. Wszyscy pa艅stwo z pewno艣ci膮 wiecie, 偶e

sytuacja w Hiszpanii jest bardzo niepokoj膮ca z militarnego punktu widzenia.

Policja u艣mierza

jedne rozruchy, a ignoruje inne. Carol, mo偶e co艣 kr贸tko powiesz na ten temat.

Lanning przytakn臋艂a i, spogl膮daj膮c w notatki, zacz臋艂a:

- Policja i wojsko zachowuj膮 si臋 biernie w przypadku, kiedy ataki przeprowadzaj膮

Kastylijczycy. Jest tych napa艣ci coraz wi臋cej i ko艣cio艂y w ca艂ym kraju pe艂ne s膮

ludzi, kt贸rzy

w nich szukaj膮 schronienia.

- I znajduj膮 je? - upewni艂 Burkow.

- Znajdowali, ale w niekt贸rych zaczyna ju偶 brakowa膰 miejsca, jak w Parroquia

Mar铆a

Reina w Barcelonie czy Iglesia del De艅or w Sewilli, kt贸re zamkn臋艂y drzwi i

nikogo nie

zgadzaj膮 si臋 ju偶 wpu艣ci膰. W kilku przypadkach proboszczowie wezwali policj臋, aby

usun臋艂a

ludzi ze 艣wi膮ty艅, co Watykan nieoficjalnie pot臋pi艂, aczkolwiek oficjalnie

dzisiaj wieczorem

ma tylko wyrazi膰 zaniepokojenie i wsp贸艂czucie wobec ofiar.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 prezydent. - Wydaje si臋, 偶e w tej chwili 艣cieraj膮 si臋

trzy

g艂贸wne ugrupowania. Zgodnie ze s艂owami ambasadora Abrila - kt贸ry zawsze by艂

wobec mnie

bardzo szczery - cz艂onkowie parlamentu usi艂uj膮 nak艂oni膰 do spokoju w swoich

okr臋gach,

szafuj膮c wszelkimi mo偶liwymi obietnicami, ale te偶 ostro za nimi obstaj膮c podczas

obrad obu

izb.

- Czy偶by byli zdania, 偶e zacz臋艂a si臋 kampania wyborcza? - spyta艂a nieufnie

Lanning.

- W艂a艣nie do tego przechodz臋 - ci膮gn膮艂 Lawrence. - Premier nie ma poparcia ani w

parlamencie, ani poza nim. Rezygnacji oczekuje si臋 jutro, najp贸藕niej pojutrze.

Abril powiada,

偶e kr贸l, kt贸ry znajduje si臋 teraz w Barcelonie, b臋dzie m贸g艂 liczy膰 na Ko艣ci贸艂 i

wi臋kszo艣膰

niekastylijskiej ludno艣ci.

- Nie jest to wi臋kszo艣膰 - zauwa偶y艂 Burkow.

- Jakie艣 czterdzie艣ci pi臋膰 procent populacji, trzeba wi臋c powiedzie膰, 偶e to

dosy膰

chwiejna pozycja - zgodzi艂 si臋 prezydent. - Mamy doniesienia, 偶e pa艂ac w

Madrycie zaj臋ty

jest przez wojsko, nie ma jednak jasno艣ci, czy chroni ono budynek przed

buntownikami, czy

przed gospodarzem.

- Albo jedno i drugie - doda艂a Lanning.

- Mo偶liwe - pokiwa艂 g艂ow膮 Lawrence. - Ale to jeszcze nie wszystko. Paul, Bob

Herbert i Mike Rodgers przes艂ali najnowsze doniesienia. Zechcia艂by艣 je

skomentowa膰?

Hood spl贸t艂 r臋ce na stole.

- Wydaje si臋, 偶e za wszystkim stoi genera艂 Rafael Amadori. Zgodnie z naszymi

informacjami, to on kaza艂 zatopi膰 w Zatoce Biskajskiej jacht z kilkoma

biznesmenami na

pok艂adzie, kt贸rzy z kolei sami szykowali si臋 do obalenia rz膮du. Tak偶e Amadori

odpowiedzialny jest za 艣mier膰 cz艂onka hiszpa艅skich Kortez贸w, Serradora, na

rozmow臋 z

kt贸rym udawa艂a si臋 Martha Mackall, kiedy dokonano na ni膮 zamachu. Mamy podstawy

s膮dzi膰, 偶e jej 艣mier膰 zosta艂a zaplanowana przez Serradora i ludzi z jachtu.

- Herbert powiedzia艂, 偶e ci膮gle jeszcze sprawdzamy szczeg贸艂y - w艂膮czy艂 si臋 znowu

prezydent. - Problem polega na tym, 偶e nawet je艣li b臋dziemy w stanie dowie艣膰, 偶e

w spisku,

kt贸rego jedn膮 z ofiar pad艂a nasza dyplomatka, brali udzia艂 tak偶e przedstawiciele

najwy偶szych

w艂adz hiszpa艅skich, mo偶e nie by膰 do kogo wyst膮pi膰 z pretensjami. Rz膮d Stan贸w

Zjednoczonych za jedn膮 z podstawowych zasad swego dzia艂ania uznaje nie mieszanie

si臋 w

wewn臋trzne sprawy 偶adnego kraju. W takich przypadkach jak Panama czy Grenada

zagro偶one by艂y nasze narodowe interesy. Trudno艣膰 obecnego problemu polega na

tym, co

podkre艣la genera艂 Zandt, 偶e Hiszpania jest naszym sojusznikiem i nale偶y do NATO.

Wszystko wskazuje na to, 偶e w efekcie obecnych wydarze艅, zmieni si臋 rz膮d

hiszpa艅ski, ale,

co gorsza, podj臋te te偶 zostan膮 pr贸by zmiany ustroju. Nie mo偶emy spokojnie

przypatrywa膰 si臋,

jak w艂adz臋 w Hiszpanii przejmuje dyktator, szczeg贸lnie, 偶e s膮 podstawy do obaw,

i偶 w

przeciwie艅stwie do Franco, ten b臋dzie mia艂 tak偶e zagraniczne apetyty. Generale

Zandt,

prosz臋.

Wysoki, dystyngowany, czarnosk贸ry oficer otworzy艂 przed sob膮 teczk臋 z aktami.

- Rafael Amadori wst膮pi艂 do armii trzydzie艣ci dwa lata temu, od szeregowego

awansuj膮c do genera艂a. W roku 1981 podczas zamachu stanu opowiedzia艂 si臋 po

stronie rz膮du

i ranny w starciach, zosta艂 odznaczony za odwag臋. Potem nieustannie umacnia艂

swoj膮

pozycj臋. Nigdy jawnie nie wyst臋powa艂 przeciw uczestnictwu w NATO, ale, rzecz

znamienna,

nigdy te偶 nie bra艂 udzia艂u we wsp贸lnych 膰wiczeniach. Mamy informacje, 偶e podczas

narad

wy偶szych oficer贸w zawsze wypowiada艂 si臋 przeciw specjalizacji w obr臋bie sojuszu,

m贸wi膮c,

偶e kraj musi by膰 zdolny do samodzielnej obrony, bez proszenia o cudz膮 pomoc,

czy, jak sam

to ujmowa艂, "obc膮 ingerencj臋". W latach osiemdziesi膮tych ch臋tnie przyjmowa艂

delegacje

sowieckie i sam by艂 zapraszany. CIA informuje, 偶e w 1982 roku znalaz艂 si臋 w

Afganistanie w

roli obserwatora. Jednocze艣nie nawi膮zywa艂 kontakty z hiszpa艅skimi s艂u偶bami

wywiadowczymi. Jego nazwisko dwukrotnie pojawia si臋 w raportach CIA,

rejestruj膮cych

kontakty ujawnionych p贸藕niej szpieg贸w sowieckich.

- W jakiej roli wyst臋powa艂? - spyta艂 z zaciekawieniem Hood.

Zandt odpowiedzia艂 bez sprawdzenia w aktach.

- W jednym przypadku poprzez agenta nawi膮za艂 kontakt z oficerem sowieckim,

wyst臋puj膮cym jawnie i w mundurze. W drugim odebra艂 informacje o niemieckim -

w贸wczas

zachodnioniemieckim - biznesmenie, kt贸ry chcia艂 kupi膰 jedn膮 z hiszpa艅skich

gazet.

- Mamy zatem do czynienia z cz艂owiekiem - powiedzia艂 Lawrence - kt贸ry ma

do艣wiadczenie w dziedzinie polityki, interesowa艂 si臋 zwalczaniem si艂

partyzanckich, ma

trudne do precyzyjnego okre艣lenia kontakty w 艣wiecie wywiadu i bardzo siln膮

pozycj臋 w

hiszpa艅skiej armii. Ambasador Abril l臋ka si臋, moim zdaniem ca艂kiem zasadnie, 偶e

niebezpiecze艅stwo si臋ga poza granice Hiszpanii. Je艣li w Madrycie rz膮dzi膰 zacznie

armia pod

dow贸dztwem Amadoriego, zagro偶one b臋d膮 i Portugalia, i Francja.

- Gdyby chcia艂 wkroczy膰 do jednej czy drugiej, to tylko po trupie NATO -

powiedzia艂

stanowczo Zandt.

- Generale, przyk艂ad Amadoriego mo偶e okaza膰 si臋 zara藕liwy, szczeg贸lnie, je艣li

sam

tym posteruje. Chce zdoby膰 w艂adz臋 w akcie obrony legalnych w艂adz. Cz臋艣ciowo sam

uknu艂

spisek, cz臋艣ciowo tylko sprytnie wykorzysta艂 zap臋dy innych, ale tak czy owak

umiej臋tnie

wykreowa艂 gro藕b臋, kt贸r膮 teraz w艂asnor臋cznie zlikwiduje. Gdzie tutaj podstawa do

interwencji

NATO?

- A je艣li we Francji czy Portugalii scenariusz si臋 powt贸rzy, to nawet je艣li nie

b臋dzie to

dzie艂em samego Amadoriego, oficjalni czy tylko faktyczni dyktatorzy b臋d膮 trzyma膰

si臋

razem, jak niegdy艣 Franco i Salazar.

- W艂a艣nie - pokiwa艂 g艂ow膮 Lawrence. - W Hiszpanii zmieni si臋 rz膮d, co do tego

nie

mieli艣my w膮tpliwo艣ci w rozmowie z Abrilem i wiceprezydentem, ale wszyscy te偶

zgodzili艣my si臋, 偶e na jego czele nie mo偶e stan膮膰 Amadori. Pierwsze pytanie

brzmi zatem:

czy mamy czas i 艣rodki na to, aby uniemo偶liwi膰 mu to r臋kami samych Hiszpan贸w?

Je艣li nie,

to powstaje drugie pytanie: czy mo偶emy go w jakikolwiek spos贸b powstrzyma膰?

- Nie czuj臋 si臋 upowa偶niony do odpowiedzi na te pytania - powiedzia艂 oschle

Zandt. -

To sprawy do艣膰 brudnej polityki, nie wojska.

- Zgoda, do艣膰 brudnej - zgodzi艂 si臋 prezydent - pan jednak, generale, mo偶e

powiedzie膰, 偶e co艣 nie nale偶y do pa艅skich kompetencji, ja - nie. Z ch臋ci膮 jednak

wys艂ucham

lepszych, bardziej "czystych" propozycji.

- Mo偶e nale偶y poczeka膰? - zasugerowa艂 Fox. - Kto wie, czy ten Amadori nie

przewr贸ci si臋 o w艂asne nogi. Ludzie mog膮 go nie zaaprobowa膰.

- Niestety, z ka偶d膮 godzin膮 wydaje si臋 coraz silniejszy - odpar艂 prezydent. -

Poza tym,

do艣膰 bezwzgl臋dnie chyba 艂amie si艂y potencjalnych przeciwnik贸w. Mam racj臋, Paul?

Hood przytakn膮艂.

- Jedna z moich os贸b na w艂asne oczy widzia艂a, jak zastrzeleni zostali robotnicy

ze

stoczni, nale偶膮cej do jednego z usuni臋tych ju偶 przeciwnik贸w Amadoriego.

- Kiedy to si臋 sta艂o? - spyta艂a Lanning, najwyra藕niej wstrz膮艣ni臋ta informacj膮.

- Godzin臋 temu.

- To przecie偶 jaki艣 szaleniec! - zawo艂a艂a z przera偶eniem Lanning.

- Nie bior臋 odpowiedzialno艣ci za diagnoz臋 psychiatryczn膮 - powiedzia艂 Hood -

natomiast nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e facet wyci膮ga r臋k臋 po ca艂膮 Hiszpani臋.

- W czym my musimy mu przeszkodzi膰 - stwierdzi艂 Lawrence.

- W jaki spos贸b? - spyta艂 Burkow. - Paul, Marius, czy mamy tam jakich艣 ludzi, z

kt贸rych mo偶emy skorzysta膰?

- Musz臋 skontaktowa膰 si臋 z nasz膮 plac贸wk膮 w Madrycie - powiedzia艂 Fox. - Od

pewnego czasu nie zajmowali艣my si臋 takimi rzeczami.

Burkow i prezydent spojrzeli na Hooda. Przy jawnym uniku Foxa, nietrudno by艂o

zgadn膮膰, ku czemu wszystko zmierza.

- Paul, masz Iglic臋 w drodze do Hiszpanii, a na miejscu Darrella McCaskeya. Masz

te偶

kontakt z agentk膮 Interpolu, kt贸ra do艂膮czy艂a do za艂ogi, 偶eby z bliska przyjrze膰

si臋 oddzia艂owi

wykonuj膮cemu zadanie. Co to za osoba?

- Wygl膮da na to, 偶e samorzutnie wysz艂a z ukrycia, licz膮c na to, 偶e uda jej si臋

jako艣

dotrze膰 do Amadoriego. Tak przypuszczamy, ale nawet je艣li jej si臋 to powiedzie,

nie jeste艣my

do ko艅ca pewni, jak post膮pi. Czy tylko postara si臋 rozpozna膰 sytuacj臋 i nas

zawiadomi膰, czy

te偶 przedsi臋we藕mie co艣 na w艂asn膮 r臋k臋.

Hood czu艂 wstr臋t do samego siebie, za ten eufemizm. Wiadomo o zrobienie "czego"

chodzi艂o; tego samego, czego ofiar膮 pad艂a Martha Mackall. I podobnie jak w jej

przypadku - z

powodu wielkiej polityki. Tak, wielka, brudna, 艣mierdz膮ca polityka. Nagle

zat臋skni艂 za Old

Saybrook.

- Jak ona si臋 nazywa? - spyta艂 Lawrence.

- Mar铆a Corneja, panie prezydencie - odrzek艂 Hood. - Troch臋 o niej wiemy. Przez

kilka

miesi臋cy by艂a tutaj w Waszyngtonie i wsp贸艂pracowa艂a z Centrum.

- Czego mo偶na si臋 po niej spodziewa膰, je艣li dostanie pomoc w postaci Iglicy? -

spyta艂

prezydent.

- M贸wi膮c szczerze, nie wiem - odpar艂 Hood. - I nie wiem nawet, czy obecno艣膰

Iglicy

co艣 zmieni. To osoba bardzo twarda i niezale偶na.

- Paul, od tej chwili ca艂a sprawa pozostaje w gestii Centrum. Masz mnie

informowa膰

na bie偶膮co.

Hood w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮. C贸偶 za mi艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e ca艂a odpowiedzialno艣膰

spoczywa wy艂膮cznie na twoich barkach. Odpowiedzialno艣膰 tak偶e za to, 偶e masz

wyda膰

rozkazy, kt贸re mog膮 oznacza膰 wys艂anie kilku os贸b na 艣mier膰. Nie by艂

harcerzykiem; nie po

raz pierwszy powtarza艂a si臋 taka sytuacja, a przecie偶 czu艂 si臋 okropnie. Trzeba

by艂o

zdradziecko zabi膰 cz艂owieka. Musia艂 to zleci膰 ludziom od siebie zale偶nym. A

stawk膮 by艂o

偶ycie i spok贸j by膰 mo偶e milion贸w os贸b.

Carol Lanning musia艂a co艣 wyczuwa膰 z jego nastroju, w ka偶dym razie ona jedna

pozosta艂a przy stole, podczas gdy ca艂a reszta zgromadzonych w 艣lad za

prezydentem opu艣ci艂a

pok贸j. Na odchodnym rzucali mu "Cze艣膰" i znikali. Co jednak w艂a艣ciwie mieli

powiedzie膰?

"Gratulacje"? "Zdrowia, szcz臋艣cia, pomy艣lno艣ci"? "Po艂amania n贸g"? Poczu艂 r臋k臋

Carol na

swej d艂oni.

- My艣lisz, 偶e kto艣 wiedzia艂 wcze艣niej, co zamierza prezydent?

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie, co wi臋cej, po wyj艣ciu wszyscy natychmiast zapomnieli, co tutaj us艂yszeli.

Centrum zajmuje si臋 spraw膮 - i z g艂owy.

- Paul, je艣li mog臋 ci by膰 w czymkolwiek pomocna, daj zna膰. Pami臋taj, w polityce

czasami nie mo偶na sobie pozwoli膰 na luksus wyrzut贸w sumienia. Tylko 偶e s膮 takie

miejsca, z

kt贸rych wida膰 to przera藕liwie wyra藕nie. Ty zajmujesz jedno z nich.

- Dobrze, miejmy nadziej臋, 偶e akcja si臋 powiedzie - mrukn膮艂 w zamy艣leniu Hood -

ale

powiedz mi, w czym b臋d臋 si臋 p贸藕niej r贸偶ni艂 od Amadoriego?

- W tym, 偶e nie b臋dziesz sobie t艂umaczy艂, 偶e by艂 to dobry, 艣liczny post臋pek.

Hood westchn膮艂 ci臋偶ko. Nie by艂 przekonany, czy to istotnie taka wielka r贸偶nica.

Tak

czy owak, mia艂 zadanie, kt贸rego nikt za niego nie wykona. I musi do艂o偶y膰

wszelkich stara艅,

偶eby pom贸c Iglicy, Aideen Marley i Darrellowi McCaskeyowi.

Podni贸s艂 si臋 wolno i ruszy艂 艣ladem Lanning. My艣la艂 o tym, jak sobie zakpi艂 z

niego

los. Tak bardzo pragn膮艂 uciec wreszcie z Los Angeles i z tego nieustannego

przybywania na

widoku, pod 艣liskim dotykiem w艣cibskich spojrze艅. No wi臋c teraz ma to, czego

chcia艂:

odnosi艂 wra偶enie, 偶e nie ma na 艣wiecie osoby bardziej od niego samotnej.

Przypomnia艂y mu si臋 wyczytane gdzie艣 s艂owa, 偶e aby rz膮dzi膰 lud藕mi, trzeba nimi

pogardza膰. C贸偶, dlatego ostatecznie to Michael Lawrence by艂 prezydentem USA, a

nie on.

Paul Hood natomiast wykona prac臋, kt贸r膮 musi wykona膰, ale to ju偶 po raz ostatni.

Tutaj, na korytarzu Bia艂ego Domu, z艂o偶y艂 sobie przyrzeczenie, 偶e b臋dzie to

ostatni akt jego

pracy w Centrum. Potem opu艣ci je i... powr贸ci do swej rodziny.

24

Wtorek, 06.50 - San Sebastian

San Sebastian wyrwa艂 ze snu odg艂os strza艂贸w w stoczni.

Ojciec Norberto pozosta艂 w mieszkaniu brata, chocia偶 policja zabra艂a ju偶 cia艂o.

Kl臋cza艂 na pod艂odze i modli艂 si臋 za dusz臋 Adolfo. Kiedy jednak us艂ysza艂 terkot

broni, a na

ulicy okrzyki La fabrica! - natychmiast pobieg艂 do swojego ko艣ci贸艂ka.

Od San Ingatius poprzez roz艂ogi p贸l wida膰 by艂o helikoptery unosz膮ce si臋 nad

stoczni膮.

Nie mia艂 jednak czasu zastanawia膰 si臋 nad tym, ko艣ci贸艂 bowiem pe艂en by艂 matek z

dzie膰mi i

starc贸w. Zaraz te偶 zacz臋li pojawia膰 si臋 rybacy, kt贸rzy zostawiwszy 艂odzie,

przybiegli, aby si臋

upewni膰, czy nic nie grozi ich rodzinom. Jakiekolwiek by艂y jego cierpienia, tymi

lud藕mi

musia艂 si臋 zaj膮膰 przede wszystkim.

Przybycie Norberto ludzie przed ko艣cio艂em powitali okrzykami i natychmiast ze

艣wi膮tyni zacz臋li si臋 wysypywa膰 inni, 偶eby powita膰 kap艂ana. Poczu艂 nag艂y przyp艂yw

otuchy i

si艂y, gdy偶 oto by艂 s艂ug膮 Chrystusa, kt贸ry mia艂 mo偶liwo艣膰, podobnie jak On,

dodawa膰 ludziom

wiary i podnosi膰 ich na duchu.

G艂osem 艣ciszonym i 艂agodnym, co mia艂o wywrze膰 na nich koj膮cy wp艂yw, zaprosi艂

wszystkich, by weszli do 艣rodka. Kiedy sadowili si臋 w 艂awach, on zapali艂

艣wieczki na o艂tarzu,

a nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do starego, siwow艂osego rybaka, "Ojca" Jos, aby zrobi艂

to samo w

reszcie ko艣cio艂a, co tamten uczyni艂 z prawdziw膮 dum膮 i zapa艂em.

Norberto odprawi艂 msz臋, maj膮c nadziej臋, 偶e uczestnictwo w znajomym rytuale, jak

i

艣wiadomo艣膰 bo偶ej obecno艣ci, jeszcze bardziej uspokoi zebranych. Mia艂 zreszt膮

nadziej臋, 偶e i

na niego tak podzia艂a Liturgia S艂owa, ale w istocie znalaz艂 jedynie pociech臋 w

tym, 偶e mo偶e

by膰 pomocny dla innych.

Kiedy przysz艂a pora kazania, zobaczy艂, 偶e w ko艣ciele jest ju偶 dobrze ponad sto

os贸b,

st艂oczonych jedna przy drugiej. Od otwartych drzwi nap艂ywa艂o rze艣kie morskie

powietrze.

Gdy tak na nich patrzy艂, przypomnia艂y mu si臋 s艂owa Ewangelii 艣w. Mateusza i od

nich

rozpocz膮艂: "I obudzili go, wo艂aj膮c: - Panie, ratuj, giniemy. - Powiedzia艂 im: -

Ludzie s艂abej

wiary, czemu si臋 boicie? - Potem wsta艂 i rozkaza艂 wichrom i morzu. I nasta艂a

wielka cisza".

Kiedy za艣 zacz膮艂 rozwija膰 i komentowa膰 te s艂owa, czu艂, jak do wszystkich serc

powraca

nadzieja.

Us艂ysza艂, 偶e w zakrystii dzwoni telefon, ale, nie przerywaj膮c kazania, nakaza艂

gestem

Josmu, 偶eby odebra艂. Starzec wr贸ci艂 po kr贸tkiej chwili i gor膮czkowo nachyli艂 si臋

do ucha

Norberto.

- Ojcze, ojcze - zaszepta艂. - Musisz do telefonu.

- Co si臋 sta艂o?

- Z Madrytu dzwoni sekretarz ojca genera艂a Gonzaleza.

- Jeste艣 pewien, 偶e chodzi mu o mnie?

Jos energicznie pokiwa艂 g艂ow膮. Norberto otworzy艂 Bibli臋 na Ewangelii 艣w.

Mateusza i

poleciwszy starcowi, aby czyta艂 dalej, sam po艣pieszy艂 do zakrystii, niespokojny,

czego te偶

mo偶e chcie膰 od niego zwierzchnik hiszpa艅skich jezuit贸w. Usiad艂szy za starym

d臋bowym

biurkiem, potar艂 r臋ce i wzi膮艂 s艂uchawk臋.

M艂ody sekretarz genera艂a zakonu oznajmi艂, 偶e Norberto ma si臋 stawi膰 w stolicy

tak

szybko, jak to tylko mo偶liwe.

- Dlaczego? - spyta艂 Norberto, aczkolwiek w艂a艣ciwie nie powinien tego robi膰,

gdy偶

samo 偶yczenie ojca Gonzaleza powinno mu wystarczy膰. Zaskoczy艂 go jednak fakt, 偶e

dostojnik ko艣cielny tej miary zwraca si臋 do prowincjonalnego kap艂ana wprost, a

nie za

po艣rednictwem jego zwierzchnika z Bilbao, ojca Iglesiasa.

- Mog臋 powiedzie膰 tylko tyle, 偶e zostajesz wezwany wraz z kilkunastoma innymi

bra膰mi - odpar艂 ojciec Francisco.

- Czy b臋dzie tak偶e ojciec Iglesias?

- Nie mam go na li艣cie - pad艂a odpowied藕. - O 贸smej trzydzie艣ci b臋dzie na ciebie

czeka艂 na lotnisku prywatny samolot ojca genera艂a. Rozumiem, 偶e nie ma 偶adnych

przeszk贸d,

kt贸re mog膮 ci臋 powstrzyma膰?

- Nie, je艣li takie jest polecenie.

- To dobrze. Z Bogiem.

Wr贸ci艂 przed o艂tarz. Odebra艂 Bibli臋 od Jos i zako艅czy艂 kazanie s艂owami o pr贸bach

i

do艣wiadczeniach, na kt贸re wszyscy mog膮 zosta膰 wystawieni, a kt贸rym przeciwstawi膰

trzeba

serca czyste i pe艂ne nadziei. M贸wi膮c to, my艣la艂 zarazem gor膮czkowo, kto pod jego

nieobecno艣膰 zaopiekuje si臋 wiernymi. Zako艅czy艂 informacj膮, 偶e na polecenie

genera艂a zakonu

pilnie musi si臋 uda膰 do Madrytu.

W ko艣ciele zapad艂a cisza. Norberto wiedzia艂, 偶e dla tych ludzi niczym nowym nie

by艂o

poczucie, 偶e w艂adza interesuje si臋 nimi tylko o tyle, o ile chodzi o podatki,

poza tym za艣

zostawia w艂asnemu losowi. Tak by艂o w czasach Franco, tak by艂o w czasach

rabunkowego

po艂owu ryb w latach siedemdziesi膮tych, dzie艅 dzisiejszy niewiele pod tym

wzgl臋dem zmieni艂.

Czym innym jednak by艂a utrata opiekuna duchowego.

- Ojcze Norberto, jeste艣cie nam potrzebni - odezwa艂a si臋 kobieta z pierwszej

艂awy.

- Pos艂uchaj, Isabello, nie robi臋 tego z w艂asnej ch臋ci, lecz na rozkaz mego

prze艂o偶onego.

- Nie mamy u kogo szuka膰 rady i pociechy - ci膮gn臋艂a Isabella. - M贸j brat pracuje

w

stoczni i nie wiemy, co si臋 z nim sta艂o.

Norberto podszed艂 do kobiety i, na przek贸r temu co dzia艂o si臋 w jego duszy,

u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.

- Wr贸ci tw贸j brat, b膮d藕 spokojna, ale pami臋taj, 偶e na niejeden b贸l musimy by膰

przygotowani. Dzisiaj w nocy straci艂em brata.

Kobieta patrzy艂a na niego os艂upia艂a, a偶 wreszcie wyb膮ka艂a:

- Ojcze...

Norberto ju偶 bez u艣miechu na ustach mocno 艣cisn膮艂 jej rami臋.

- Brata mego okrutnie zamordowano i mam nadziej臋, 偶e wzywaj膮 mnie do Madrytu,

abym, w miar臋 swoich mo偶liwo艣ci, dopom贸g艂 jego eminencji po艂o偶y膰 kres temu, co

si臋 teraz

dzieje w Hiszpanii. Nie mo偶na pozwoli膰 na to, by ludzie op艂akiwali swych braci,

ojc贸w,

m臋偶贸w i syn贸w. - Uj膮艂 delikatnie podbr贸dek Isabelli i zmusi艂 j膮 do podniesienia

twarzy. -

Przyrzeknij, 偶e nie poddasz si臋 zw膮tpieniu, a wtedy i mnie b臋dzie l偶ej na duszy.

W oczach kobiety pojawi艂y si臋 艂zy.

- Tak mi przykro z powodu Dolfo - powiedzia艂a. - B臋d臋 si臋 modli膰 za spok贸j jego

duszy, wszyscy b臋dziemy te偶 m臋偶nie czeka膰 tutaj na ciebie.

- Zabraknie mnie czas jaki艣, a si艂臋 znale藕膰 musicie w sobie, by艣cie niezale偶nie

od tego,

co si臋 zdarzy, w sobie nawzajem znajdowali oparcie.

Potem obr贸ci艂 si臋 do Jos, kt贸ry sta艂 w t艂umie pod 艣cian膮, i na czas swojej

nieobecno艣ci

uczyni艂 go swoim zast臋pc膮, kt贸ry codziennie czyta膰 mia艂 z rana Bibli臋 i nie

pozwala膰 na to,

by wierni poddali si臋 trwodze. Starzec przyj膮艂 to polecenie z kornie spuszczon膮

g艂ow膮.

Norberto podzi臋kowa艂 mu i raz jeszcze zwr贸ci艂 si臋 do zebranych:

- Ci臋偶kie nasta艂y czasy, gdziekolwiek jednak b臋dziemy, w San Sebastian czy w

Madrycie, czy jeszcze gdziekolwiek indziej - stawiajmy im czo艂o z wiar膮,

nadziej膮 i odwag膮.

- Amen - odpowiedzia艂 ch贸r wiernych, w kt贸rym g贸rowa艂 g艂os Isabelli.

Norberto poczu艂, 偶e w k膮cikach oczu zakr臋ci艂y mu si臋 艂zy, jednak nie smutku,

lecz

dumy. Oto co艣, czego politycy i genera艂owie nigdy nie zdob臋d膮, oboj臋tnie jak

wiele krwi by

rozlali: zaufanie i mi艂o艣膰 prostych, dobrych ludzi.

Norberto mia艂 nadziej臋, 偶e Pan zachce to uwzgl臋dni膰, wa偶膮c ci臋偶ar wyst臋pk贸w

Adolfo. Tak, trzeba ufa膰 Najwy偶szemu. A nadzieja jest wszak jedn膮 cn贸t g艂贸wnych.

A czasami tylko ona pozostaje, my艣la艂, id膮c do zakrystii.

25

Wtorek, 08.06 - San Sebastian

呕o艂nierze kazali ustawi膰 si臋 czterdziestce robotnik贸w w dwuszeregu i zacz臋li

sprawdza膰 ich dokumenty. Widz膮c, 偶e najcz臋艣ciej wystarczy艂o spojrzenie w twarz,

zerkni臋cie

na nazwisko, aby zadecydowa膰, 偶e maj膮 do czynienia z kim艣, kto ich interesuje,

Mar铆a

pomy艣la艂a, 偶e musieli mie膰 w stoczni swoje wtyczki. Okrutna rzeczywisto艣膰 wojny

domowej:

Hiszpanie przeciw Hiszpanom, rodacy przeciw rodakom. A regu艂y ustanawia艂 ten,

kto

zaprowadza艂 porz膮dek. Ci, kt贸rzy niedawno polegli, najpewniej nie byli niczemu

winni, co

najwy偶ej przynale偶no艣ci do familia, ale i tego mogliby si臋 wypiera膰. Teraz

jednak niczemu

ju偶 nie mogli zaprzeczy膰 i to Amadori zadecyduje, kim byli i za co ponie艣li

艣mier膰.

Razem z pi臋tnastk膮 innych zosta艂a zaprowadzona na dach stoczni, sk膮d helikopter

zabra艂 ich na ma艂e lotnisko pod Bilbao, gdzie zostali umieszczeni w hangarze pod

czujnym

okiem wartownik贸w, zastyg艂ych pod 艣cianami z broni膮 gotow膮 do strza艂u.

Juan i Ferdinand tak偶e znale藕li si臋 w grupie pojmanych. Z r臋kami skr臋powanymi na

plecach, nie odezwali si臋 do niej, ani nawet na ni膮 nie patrzyli. Mia艂a

nadziej臋, 偶e nie

podejrzewaj膮 jej o zdrad臋.

Kiedy sz艂a w kierunku 偶o艂nierzy z r臋kami podniesionymi do g贸ry, nie by艂a pewna,

czy

aby wszyscy nie zostan膮 rozstrzelani. Tak czy owak niejakie nadzieje pok艂ada艂a w

tym, 偶e

by艂a kobiet膮, co zawsze porusza艂o jakie艣 tajemnicze struny w duszy Hiszpana,

nawet

opryszka. By艂a w po艂owie parkingu, kiedy j膮 dostrzegli i kazali stan膮膰.

Podbiegli ku niej dwaj

偶o艂nierze; jeden z nich obszuka艂 j膮 z wyra藕nym entuzjazmem, kt贸ry natychmiast

och艂贸d艂, gdy

powiedzia艂a, 偶e ma do przekazania wiadomo艣膰 genera艂owi Amadoriemu. Nie bardzo

wiedzia艂a, co takiego mia艂aby mu powiedzie膰, ale mo偶e b臋dzie jeszcze czas, 偶eby

co艣

wymy艣li膰. Wzmianka o Amadorim nie sprawi艂a wprawdzie, by 偶o艂nierze zacz臋li si臋

przed ni膮

korzy膰, ale powstrzymywali si臋 przynajmniej od przemocy.

Je艅cy stali w lu藕nej grupie, niekt贸rzy palili, inni rozgl膮dali si臋, sprawdzaj膮c,

kogo

jeszcze spotka艂 taki sam los. Po jakim艣 czasie drzwi hangaru otworzy艂y si臋 i

kazano im wej艣膰

do samolotu, kt贸ry przylecia艂 z Madrytu.

Droga do stolicy zabra艂a im kwadrans. W milczeniu zosta艂y opatrzone rany je艅c贸w,

kt贸rzy te偶 nie odzywali si臋 do 偶o艂nierzy. Siedz膮c na jednym z dwudziestu

czterech miejsc,

Mar铆a spogl膮da艂a na przesuwaj膮c膮 si臋 w dol臋 mozaik臋 p贸l, wiosek oraz miasteczek

i

obmy艣la艂a r贸偶ne scenariusze. Dostanie si臋 przed oblicze Amadoriego, aby go, jako

dobrze

poinformowana agentka Interpolu, ostrzec, 偶e musi poskromi膰 swe ambicje,

albowiem jego

rola w nakr臋ceniu i rozp臋taniu ca艂ego kryzysu jest ju偶 powszechnie znana, trzeba

si臋 wi臋c

liczy膰 z rekacjami mi臋dzynarodowymi.

Z drugiej strony, bez trudu mog艂a sobie wyobrazi膰, 偶e genera艂 ma艂o si臋 b臋dzie

troszczy艂 o jakiekolwiek zewn臋trzne opinie. Czy chodzi艂o mu o sam膮 Kastyli臋, czy

o ca艂膮

Hiszpani臋, mia艂 za sob膮 si艂臋, a okoliczno艣ci mu sprzyja艂y.

Trzeba by艂a si臋 liczy膰 tak偶e i z tak膮 mo偶liwo艣ci膮, 偶e informacj臋 o

mi臋dzynarodowych

implikacjach Amadori potraktuje jako dodatkowe wyzwanie. C贸偶 za romantyczny

obraz:

samotny rycerz naprzeciw ca艂emu 艣wiatu. Obraz romantyczny i jak偶e poci膮gaj膮cy

dla

ka偶dego Hiszpana, bo przecie偶 nie przypadkiem to tutaj by艂a ojczyzna Don

Kiszota.

Maszyna poko艂owa艂a w odleg艂y r贸g lotniska; jak na ironi臋 z tego samego miejsca

Mar铆a startowa艂a nied艂ugo po p贸艂nocy. Na je艅c贸w czeka艂y dwie ci臋偶ar贸wki z

plandekami. W

oddali Mar铆a widzia艂a skupiska helikopter贸w, d偶ip贸w i 偶o艂nierzy. W ci膮gu siedmiu

godzin,

kt贸re min臋艂y od czasu, kiedy by艂y tutaj z Aideen, lotnisko Berajas sta艂o si臋

o艣rodkiem

wojskowej aktywno艣ci, czemu trudno by艂o si臋 dziwi膰, skoro st膮d ka偶de miejsce w

Hiszpanii

znajdowa艂o si臋 nie dalej ni偶 o godzin臋 lotu.

Nagle ogarn臋艂o j膮 zniech臋cenie i rozpacz; mia艂a wra偶enie, i偶 w 偶aden spos贸b nie

da

si臋 powstrzyma膰 tej machiny, kiedy raz ju偶 ruszy艂a.

Je艅cy zaj臋li miejsca na 艂awkach pod burtami ci臋偶ar贸wek i samochody ruszy艂y do

centrum. Na ko艅cu ka偶dej 艂awki sztywno zastygli 偶o艂nierze uzbrojeni w pistolety

i pa艂ki. Na

autostradzie ruch by艂 niewielki, w samym jednak mie艣cie s艂ycha膰 by艂o nieustanny

huk i

grzechot, s膮dz膮c po d藕wi臋kach, transporter贸w opancerzonych i czo艂g贸w. Przez

niewielk膮

szybk臋 do kabiny kierowcy Mar铆a niewiele mog艂a zobaczy膰, zorientowa艂a si臋

jednak, 偶e

wszystkie mijane budynki rz膮dowe s膮 obstawione przez armi臋.

Ci臋偶ar贸wki zatrzyma艂y si臋; kierowca rozmawia艂 najwidoczniej z posterunkiem.

Mar铆a

nachyli艂a si臋 w kierunku szyby, a chocia偶 natychmiast zosta艂a odepchni臋ta,

zobaczy艂a to, co

chcia艂a. Zajechali pod Palacio Real.

Pa艂ac Kr贸lewski zosta艂 zbudowany w 1762 roku na miejscu fortecy arabskiej z IX

wieku. M贸wi膮c dok艂adniej, forteca zosta艂a zburzona po wygnaniu Arab贸w, a zamiast

niej

wzniesiono wspania艂y zamek, ten jednak sp艂on膮艂 w 1734 roku. Miejsce to, bardziej

ni偶

jakiekolwiek inne, by艂o dla Hiszpan贸w symbolem zwyci臋stwa nad wrogiem i

ustanowienia

ich prawdziwej ojczyzny, co podkre艣la艂a jeszcze obecno艣膰 katedry Nuestra Senora

de la

Almudena.

Czteropi臋trowa budowla z bia艂ego granitu dostarczonego z Sierra de Guadarrama

wznosi si臋 na "balkonie Madrytu", platformie skalnej dumnie g贸ruj膮cej nad

Manzanaresem, z

kt贸rej rozci膮ga si臋 zapieraj膮cy dech w piersiach widok na p贸艂noc i zach贸d.

Genera艂 Amadori wybra艂 sobie siedzib臋 odpowiadaj膮c膮 jego ambicjom, aczkolwiek,

pomimo nazwy, nie by艂a to rezydencja kr贸lewska. Monarcha mieszka艂 w Palacio de

la

Zarzuela w El Paro na p贸艂nocnych obrze偶ach miasta. Mar铆a by艂a ciekawa, gdzie

znajduje si臋

w艂adca i co s膮dzi o wydarzeniach w swym kr贸lestwie. Nawiedzi艂a j膮 nagle wizja

rodziny

kr贸lewskiej trzymanej pod kluczem w jakiej艣 komnacie zamkowej i zatrz臋s艂a si臋 na

sam膮 t臋

my艣l. Ile偶 ju偶 razy powtarza艂o si臋 to w dziejach r贸偶nych narod贸w: monarcha

obalony lub

abdykuj膮cy, trac膮cy tylko koron臋 albo r贸wnie偶 g艂ow臋. I na przek贸r swoim

obyczajom, teraz

zapragn臋艂a, 偶eby mo偶na by艂o zajrze膰 na koniec ksi膮偶ki i pozna膰 zako艅czenie.

Skr臋cili za r贸g i wjechali na Plaza de la Armera. Zamiast zwyk艂ych t艂um贸w

porannych

turyst贸w, na placu g臋sto by艂o od 偶o艂nierzy. Niekt贸rzy czekali na rozkazy, inni

pe艂nili wart臋

przed ka偶dym z kilkunastu wej艣膰 pa艂acowych. Ci臋偶ar贸wki zatrzyma艂y si臋 przed

podw贸jnymi

drzwiami, nad kt贸rymi znajdowa艂 si臋 niewielki balkon. Je艅cy wysiedli i

natychmiast zostali

wprowadzeni do wn臋trza, gdzie d艂ugim holem doszli do podn贸偶a wielkich schod贸w. Z

boku

otworzy艂y si臋 drzwi; Mar铆a, kt贸ra by艂a na skraju szeregu, zd膮偶y艂a zajrze膰 do

艣rodka.

By艂a to wspania艂a Sala Halabardnik贸w, z kt贸rej 艣cian usuni臋to jednak starodawny

or臋偶

i zamieniono w cel臋. Pod 艣cianami stali wartownicy, na pod艂odze koczowa艂o jakie艣

trzysta

os贸b, mi臋dzy kt贸rymi wida膰 by艂o kobiety i dzieci. Dalej znajdowa艂o si臋 prawdziwe

centrum

pa艂acu: Sala Tronowa. Drog臋 do jej drzwi zagradza艂o dw贸ch 偶o艂nierzy i Mar铆a nie

mia艂a

w膮tpliwo艣ci, kto znajduje si臋 po drugiej stronie. Tam w艂a艣nie mia艂 swoj膮 dora藕n膮

siedzib臋

genera艂 Amadori, a z pewno艣ci膮 nie tylko pycha o tym zadecydowa艂a. Aby dotrze膰

do

genera艂a, trzeba by艂o najpierw przedrze膰 si臋 przez sal臋 pe艂n膮 je艅c贸w, co

musia艂oby

ograniczy膰 swobod臋 poczyna艅 ewentualnych zamachowc贸w.

W drzwiach stan膮艂 sier偶ant i wrzasn膮艂 na nowo przyby艂ych, aby weszli do 艣rodka.

Mar铆a zatrzyma艂a si臋 przed podoficerem.

- Musz臋 si臋 natychmiast zobaczy膰 z genera艂em Amadorim - powiedzia艂a. - Mam mu

do przekazania wa偶n膮 wiadomo艣膰.

- Jak przyjdzie na ciebie kolej, to powiesz nam 艣licznotko, wszystko, co wiesz.

- I z

jadowitym u艣miechem sier偶ant doda艂: - A jak nam si臋 to spodoba, b臋dziemy

wiedzieli, jak ci

podzi臋kowa膰.

Chwyci艂 j膮 tu偶 powy偶ej lewego 艂okcia i popchn膮艂. Zrobi艂a krok, aby utrzyma膰

r贸wnowag臋, zarazem jednak lekko odwr贸ci艂a si臋 i uderzy艂a w trzymaj膮ce j膮 palce.

Zaskoczony sier偶ant rozlu藕ni艂 uchwyt i by艂o to wszystko, czego potrzebowa艂a

Mar铆a.

Chwyciwszy jego palce w lew膮 r臋k臋, impetem obrotu wzmocni艂a jeszcze si艂臋 ciosu;

w

powietrzu mign臋艂a jej prawa d艂o艅, kt贸rej kraw臋d藕 zgruchota艂a mu nadgarstek.

Zaatakowany

zawy艂 z b贸lu, a tymczasem Mar铆a lew膮 r臋k膮 wydobywa艂a ju偶 wojskowemu z kabury

pistolet,

podczas gdy prawa chwyci艂a za w艂osy m臋偶czyzny i przyci膮gn臋艂a jego g艂ow臋 do lufy.

Wszystko to wydarzy艂o si臋 w ci膮gu nieca艂ych trzech sekund. Na widok zamieszania

dw贸ch 偶o艂nierzy poderwa艂o si臋 w ich kierunku, Mar铆a uskoczy艂a jednak za framug臋

drzwi,

zas艂aniaj膮c si臋 cia艂em sier偶anta.

- Sta膰! - krzykn臋艂a i jej rozkaz zosta艂 wykonany.

Robotnicy, z kt贸rymi tu przyjecha艂a, zastygli w drodze do sali. Na twarzach

niekt贸rych pojawi艂y si臋 szerokie u艣miechy. Juan przygl膮da艂 si臋 jej z

niedowierzaniem.

- Pos艂uchaj mnie teraz, durniu - sykn臋艂a do sier偶anta - bo inaczej przeczyszcz臋

ci uszy.

- Sss艂uchaaam - wyj臋cza艂.

- To 艣licznie. Chc臋 si臋 zobaczy膰 z kim艣 ze sztabu genera艂a.

Prawd臋 m贸wi膮c, zale偶a艂o jej jedynie na widzeniu si臋 z genera艂em, ale gdyby ju偶

teraz

tego za偶膮da艂a, na pewno nie osi膮gn臋艂aby celu. Musia艂a rzuci膰 co艣 na przyn臋t臋, a

to co艣 mia艂

w艂a艣nie przekaza膰 kt贸ry艣 z po艣rednik贸w.

Po drugiej stronie Sali Halabardnik贸w otworzy艂y si臋 drzwi i pojawi艂 si臋 w nich

m艂ody

kapitan o k臋dzierzawych, ciemnych w艂osach. Kiedy zobaczy艂, co si臋 dzieje, na

jego twarzy

pojawi艂o si臋 najpierw zdumienie, ale w chwil臋 p贸藕niej wypar艂 je gniew.

Zdecydowanym

krokiem ruszy艂 w kierunku Mar铆i i sier偶anta, k艂ad膮c r臋k臋 na kaburze.

Mar铆a patrzy艂a prosto w jego zielone oczy; postanowi艂a nie odzywa膰 si臋 pierwsza.

W

przypadku zak艂adnik贸w obowi膮zywa艂a prawid艂owo艣膰 inna ni偶 w szachach: kto zrobi艂

pierwszy ruch, ten by艂 w trudniejszej sytuacji. Je艣li negocjator odzywa艂 si臋

pierwszy, sam ton

g艂osu m贸wi艂 porywaczowi, czego si臋 spodziewa膰: druga strona gotowa jest go

zabi膰, sk艂onna

jest rozmawia膰, czy te偶 chce zyska膰 na czasie, 偶eby zastanowi膰 si臋, jak

post膮pi膰.

Mundur kapitana by艂 nieskazitelnie czysty i odprasowany. Czarne buty l艣ni艂y, a

obcasy twardo uderza艂y o parkiet. Pod starannie zaczesanymi w艂osami wida膰 by艂o

g艂adko

ogolon膮 ze zdecydowanym wyrazem twarz. By艂aby zdziwiona, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e

ma

jakiekolwiek do艣wiadczenie bojowe. Powinno to przemawia膰 na jej korzy艣膰; 贸w

ch艂opta艣 zza

biurka raczej nie podejmie decyzji bez porozumienia si臋 ze zwierzchnikami.

- Prosz臋, prosz臋 - powiedzia艂. - Kto艣 najwyra藕niej stara si臋 narobi膰 k艂opot贸w

sobie i

innym.

Uwa偶nie obserwowa艂a jego d艂o艅, chocia偶 w膮tpi艂a, by wydoby艂 bro艅. Trudno o co艣

takiego, je艣li mia艂o si臋 z ni膮 do czynienia co najwy偶ej na strzelnicy i nigdy

nie poci膮ga艂o si臋

za spust, patrz膮c przeciwnikowi w oczy. Z drugiej jednak strony m贸g艂 chcie膰

popisa膰 si臋

przed 偶o艂nierzami i je艅cami. Nigdy nie mo偶na by by膰 pewnym, co zwyci臋偶y w duszy

Hiszpana: rozs膮dek czy duma.

- Wprost przeciwnie, panie kapitanie.

- Jak to? - prychn膮艂; znajdowa艂 si臋 ju偶 ledwie o trzy metry, ale bez wezwania

sam

stan膮艂.

- Jestem inspektork膮 Interpolu - wyja艣ni艂a. - Sprawa, kt贸r膮 prowadz臋,

zaprowadzi艂a

mnie do stoczni Ramireza, gdzie zosta艂am zatrzymana przez 偶o艂nierzy.

- Co to za sprawa?

- Adolfo Alcazara, cz艂owieka, kt贸ry zatopi艂 jacht z Ramirezem. Stara艂am si臋

wykry膰

jego morderc贸w, kiedy mnie uwi臋ziono.

Rozmy艣lnie m贸wi艂a g艂o艣no i nie zawiod艂a si臋.

- Zdrajczyni! - wykrzykn膮艂 Juan i splun膮艂.

Kapitan da艂 zna膰 偶o艂nierzowi, kt贸ry zdzieli艂 Juana w kark pa艂k膮. M臋偶czyzna

j臋kn膮艂 i

zatoczy艂 si臋; Mar铆a nawet nie drgn臋艂a, czuj膮c na sobie uwa偶ny wzrok oficera.

- Wiesz, kto to zrobi艂? - spyta艂.

- To i jeszcze wi臋cej.

Badawczo studiowa艂 jej twarz.

- Za chwil臋 wypuszcz臋 tego g艂upka, a potem oddam bro艅. Musia艂am jako艣 zwr贸ci膰 na

siebie uwag臋, 偶eby kto艣 rozs膮dny zechcia艂 mnie wys艂ucha膰.

Nie daj膮c kapitanowi czasu do namys艂u, odepchn臋艂a sier偶anta, kt贸ry odskoczy艂 pod

艣cian臋, trzymaj膮c si臋 za przegub. Poda艂a pistolet oficerowi, ten jednak machn膮艂

na jednego z

偶o艂nierzy, a potem mrukn膮艂: - Prosz臋 za mn膮 - i ruszy艂 w kierunku gabinetu.

Uda艂o si臋. Znalaz艂a si臋 jeden szczebel wy偶ej. Weszli do Sali Kolumnowej, kt贸ra

zamieni艂a si臋 w stanowisko dowodzenia, pe艂ne sto艂贸w, krzese艂, telefon贸w i

komputer贸w.

Ledwie znale藕li si臋 w 艣rodku, kapitan odwr贸ci艂 si臋 do Mar铆i.

- Zachowa艂a si臋 pani bardzo odwa偶nie.

- Tego wymaga moje zadanie.

- Jak pani si臋 nazywa?

- Mar铆a Corneja.

- Kto zabi艂 sprawc臋 zamachu na jacht?

- Cz艂onkowie familia Ramireza. Ale g艂贸wny problem polega na tym, 偶e jeszcze kto艣

macza艂 w tym palce.

- Co ma pani na my艣li?

- Stali za tym Amerykanie - oznajmi艂a. - Mam nazwiska, wiem te偶, co zamierzaj膮

dalej.

- S艂ucham.

- Mo偶e pan wys艂ucha膰 moich informacji, je艣li pozwoli na to panu genera艂.

- Prosz臋 si臋 ze mn膮 nie dra偶ni膰. Mog臋 pani膮 odda膰 w r臋ce mojej grupy 艣ledczej, a

oni

ju偶 wszystko z pani wyci膮gn膮.

- Mo偶e i tak - powiedzia艂a. - Jednak po pierwsze, stracicie wtedy cennego

sojusznika,

a po drugie, jest pan pewien, kapitanie, 偶e uzyska pan te informacje na czas?

Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋 nad tym, co powiedzia艂a Mar铆a, a potem skin膮艂 na

偶o艂nierza, kt贸ry postawi艂 obok nich par臋 wy艣cie艂anych krzese艂 i wypr臋偶y艂 si臋 jak

struna.

- Zostaniecie z ni膮.

- Tak jest, panie kapitanie.

Kapitan wyszed艂, Mar铆a zapali艂a papierosa i pocz臋stowa艂a 偶o艂nierza, ale ten

sztywno

odm贸wi艂. Zastanawia艂a si臋, co zrobi, kiedy kapitan wr贸ci z odmown膮 odpowiedzi膮.

Postara

jako艣 si臋 wydosta膰 i zawiadomi膰 Luisa, gdzie znajduje si臋 przyw贸dca rebelii. A

potem

pozostanie jej tylko 偶ywi膰 nadziej臋, 偶e komu艣 uda si臋 tu wedrze膰 i go

obezw艂adni膰. Tylko ci

je艅cy...

Co wi臋cej, wizja ta by艂a oparta na tylu niewiadomych, 偶e a偶 strach by艂o

pomy艣le膰, 偶e

mia艂by zale偶e膰 od nich los ca艂ego narodu. W odruchu rozpaczy zacz臋艂a rozwa偶a膰 w

jaki

spos贸b sterroryzowa膰 kapitana, przedrze膰 si臋 przez Sal臋 Halabardnik贸w, wpa艣膰 do

Sali

Tronowej...

Ale jak tego dokona膰, maj膮c przeciwko sobie kilkudziesi臋ciu uzbrojonych

偶o艂nierzy?

Nie, to na nic. Musi dosta膰 przed oblicze Amadoriego bez u偶ycia przemocy i

powiedzie膰 mu

co艣, co cho膰by na jaki艣 czas spowolni jego dzia艂ania. A potem ju偶 tylko

powiadomi膰 Luisa

Tylko!

Kapitan powr贸ci艂, zanim zd膮偶y艂a wypali膰 papierosa. Jego u艣miech oznajmi艂 jej, 偶e

wygra艂a, zanim jeszcze otworzy艂 usta.

- Prosz臋 za mn膮, senorita. Uzyska艂a pani audiencj臋.

Skin臋艂a g艂ow膮, zgasi艂a papierosa o podeszw臋 lewego buta, a niedopa艂ek wrzuci艂a

do

paczki. Widz膮c zdziwione spojrzenie kapitana, wyja艣ni艂a:

- Zawodowy nawyk.

- 呕eby niczego nie marnowa膰, czy aby nie spowodowa膰 po偶aru? - spyta艂.

- 呕eby nie zostawia膰 偶adnych 艣lad贸w.

- Bardzo rozs膮dnie - powiedzia艂 z nut膮 aprobaty w g艂osie i poszed艂 przodem.

Ruszy艂a za nim, my艣l膮c, 偶e zaraz wiele rzeczy si臋 wyja艣ni.

26

Wtorek, 08.11 - Saragossa

Samolot transportowy C-141B ci臋偶ko potoczy艂 si臋 po d艂ugim pasie startowym

najwi臋kszego lotniska w Hiszpanii, kt贸re stanowi艂o fragment bazy lotniczej NATO

w

Saragossie. Cztery turbiny Pratt&Whitney, ka偶da daj膮ca dziesi臋膰 tysi臋cy

kilogram贸w ci膮gu,

zatrzyma艂y si臋 z j臋kiem, podczas gdy maszyna powoli wyhamowa艂a sw贸j p臋d.

Mi臋dzyl膮dowanie nast膮pi艂o w bazie w Islandii, gdzie uzupe艂niono paliwo.

Podczas lotu pu艂kownik August i jego oddzia艂 otrzymywa艂 od Mike'a Rodgersa

najnowsze informacje, w艂膮cznie ze szczeg贸艂owym sprawozdaniem z narady w Bia艂ym

Domu.

Rozkazy bezpo艣rednio dotycz膮ce genera艂a Amadoriego mieli otrzyma膰 od Darrella

McCaskeya. Przekazywanie ich w cztery oczy wi膮za艂o si臋 nie tyle z potrzeb膮

zachowania

bezpiecze艅stwa, ile ze star膮 tradycj膮 s艂u偶b specjalnych: nale偶a艂o spojrze膰 w

oczy dow贸dcy,

kt贸remu przydziela艂o si臋 ryzykowne zadanie.

Pu艂kownik August sp臋dzi艂 kilka godzin, przegl膮daj膮c zebrane przez s艂u偶by NATO

informacje na temat genera艂a Amadoriego. Genera艂 nie bra艂 wprawdzie nigdy

udzia艂u w

manewrach sojuszniczych, poniewa偶 jednak zajmowa艂 jedno z wa偶niejszych stanowisk

w

armii, wi臋c i jego akta by艂y kompletne.

Rafael Leoncio Amadori urodzi艂 si臋 w Burgos, ongi艣 stolicy Kastylii, gdzie

pochowano legendarnego El Cida. Wst膮pi艂 do armii w roku 1966, w wieku dwudziestu

lat.

Cztery lata p贸藕niej znalaz艂 si臋 w gwardii przybocznej Francisco Franco, co by艂o

efektem

d艂ugoletniej znajomo艣ci pomi臋dzy ojcem Amadoriego, Jaime, a dyktatorem, kt贸remu

ten

pierwszy szy艂 buty. W roku 1972, w stopniu kapitana, Rafael by艂 ju偶 jedn膮 z

g艂贸wnych

osobisto艣ci w hiszpa艅skim kontrwywiadzie. To tam spotka艂 doradc臋 Franco do spraw

polityki

wewn臋trznej, starszego o dziesi臋膰 lat Antonio Aguirre, kt贸ry sta艂 si臋 jego

g艂贸wnym i

najbardziej zaufanym wsp贸艂pracownikiem.

Amadoriemu przypad艂o w udziale zadanie 艣ledzenia i eliminowania przeciwnik贸w

Franco. Po 艣mierci dyktatora w roku 1975, Amadori powr贸ci艂 do normalnej s艂u偶by

wojskowej, ale lata sp臋dzone w kontrwywiadzie nie posz艂y na marne. Awansowa艂

szybko,

szybciej ni偶 wskazywa艂yby na to jakie艣 konkretne osi膮gni臋cia. August

przypuszcza艂, 偶e

zasadniczym narz臋dziem kariery Amadoriego sta艂y si臋 kompromituj膮ce materia艂y,

jakie

zebra艂 na temat os贸b decyduj膮cych o nominacjach.

Nie ulega艂o ju偶 najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e zamach by艂 starannie przygotowywany

i

to od d艂ugiego czasu. Genera艂 Amadori najwyra藕niej bardzo wcze艣nie zapragn膮艂

odegra膰 rol臋

podobn膮 do genera艂a Franco.

Do Hiszpanii August wyruszy艂 w towarzystwie si贸demki cz艂onk贸w Iglicy. W bazie

Guantanamo na Kubie zosta艂 sier偶ant Chick Grey, rozw贸j sytuacji sugerowa艂

bowiem, 偶e w

ka偶dej chwili mogli by膰 tam potrzebni ludzie gotowi do natychmiastowej akcji.

Grey by艂

艣wietnym, rzutkim dow贸dc膮, kt贸ry ju偶 wkr贸tce powinien otrzyma膰 awans na

porucznika.

W Hiszpanii zast臋pc膮 Augusta mia艂 by膰 kapral Pat Prementine. M艂ody podoficer,

specjalista od taktyki piechoty, odznaczy艂 si臋 podczas akcji odbijania Mike'a

Rodgresa i jego

grupy w dolinie Bekaa. Gdyby cokolwiek przytrafi艂o si臋 Augustowi, Prementine z

powodzeniem m贸g艂 go zast膮pi膰. Podobnie jak we wcze艣niejszych akcjach tak偶e i w

tej

znakomicie spisali si臋 szeregowi Walter Pupshaw, Sandra DeVonne, David George i

Jason

Scott. W sk艂adzie grupy by艂 te偶 specjalista od 艂膮czno艣ci, Iszi Honda; ani

pu艂kownik August,

ani jego poprzednik, nie偶yj膮cy podpu艂kownik Charles Squires, nie wyruszyliby w

pole bez

cz艂owieka, kt贸remu mogliby w tych kwestiach bez reszty zaufa膰.

Przed l膮dowaniem wszyscy przebrali si臋 po cywilnemu. W bazie czeka艂 na nich

nieoznakowany 艣mig艂owiec Interpolu, kt贸ry dostarczy艂 ich na lotnisko w Madrycie.

D藕wigaj膮c torby z mundurami polowymi i sprz臋tem przesiedli si臋 tam do dw贸ch

furgonetek,

kt贸re zawioz艂y ich do biura Luisa Garci de la Vega, gdzie powita艂 ich Darrell

McCaskey,

kt贸ry wci膮偶 czeka艂 na powr贸t Aideen Marley.

McCaskey i August przeszli do ma艂ego pokoiku s艂u偶bowego. Poniewa偶 na dw贸ch z

trzech krzese艂 pi臋trzy艂y si臋 stosy teczek, August przysiad艂 na rogu sto艂u i

patrzy艂 jak

McCaskey nalewa im obu kawy.

- Jak膮 chcesz? - spyta艂 Darrell.

- Czarn膮, bez cukru.

Pu艂kownik zorientowa艂 si臋 ju偶, 偶e wprawdzie McCaskey by艂 zm臋czony, ale za spraw膮

napi臋cia i kawy poziom adrenaliny we krwi by艂 wysoki, czego skutki dadz膮 o sobie

zna膰,

kiedy kryzysowa sytuacja wreszcie si臋 zako艅czy.

- Oto najnowsze wiadomo艣ci - powiedzia艂 Darrell, zajmuj膮c miejsce na krze艣le. Na

blacie mi臋dzy nimi le偶a艂o Jajo sporz膮dzone przez Matta Stolla. - Aideen Marley

jest w tej

chwili w drodze do Madrytu. Znajdowa艂a si臋 w stoczni Ramireza, kiedy zaatakowa艂y

j膮

艣mig艂owce Amadoriego. Wiedzia艂e艣 o tym?

August przytakn膮艂.

McCaskey zerkn膮艂 na zegarek.

- Jej helikopter powinien l膮dowa膰 za pi臋膰 minut i natychmiast zostanie

dostarczona

tutaj. Mar铆a Corneja, z kt贸r膮 Aideen wykonywa艂a zadanie, odda艂a si臋 w r臋ce

偶o艂nierzy

Amadoriego. Nie wiemy dok艂adnie, gdzie jest jego baza. Mamy nadziej臋 dowiedzie膰

si臋 tego

dzi臋ki niej. Rozmawia艂e艣 z Mike'em?

- Tak.

- Wi臋c zgadujesz ju偶, jakiego typu misja ci臋 czeka.

August pokiwa艂 g艂ow膮.

- Kiedy znajdziemy Amadoriego - powiedzia艂 McCaskey, wpatruj膮c si臋 w oczy

pu艂kownikowi - nale偶y go unieszkodliwi膰 albo zlikwidowa膰.

Twarz Augusta pozosta艂a r贸wnie beznami臋tna, jak gdyby chodzi艂o o harmonogram

codziennych, banalnych zaj臋膰. Trudno by艂o si臋 dziwi膰 takiemu zachowaniu u

cz艂owieka,

kt贸ry zabija艂 Wietnamczyk贸w z P贸艂nocy, a potem zosta艂 zadr臋czony niemal na

艣mier膰, kiedy

dosta艂 si臋 w ich r臋ce. 艢mier膰 stanowi艂a cz臋艣膰 偶o艂nierskiego 艣wiata i by艂a walut膮

wojny. A nie

ulega艂o najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e genera艂 Amadori rozp臋ta艂 wojn臋.

McCaskey nie spuszcza艂 oczu z rozm贸wcy.

- Iglica nie otrzyma艂a jeszcze nigdy takiego zadania - powiedzia艂. - Masz jakie艣

w膮tpliwo艣ci?

August pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Darrell spojrza艂 w blat.

- Kiedy艣 nale偶a艂o to do standardowych operacji.

- Zgoda. Ale wtedy si臋gano po nie w pierwszej kolejno艣ci, teraz decyzja o nich

zapada, gdy nie ma ju偶 innego ratunku. A sytuacja wydaje si臋 dramatyczna.

- No c贸偶, na razie odpocznijcie po podr贸偶y. Dam ci zna膰, kiedy tylko pojawi si臋

co艣

nowego.

- Darrell? - odezwa艂 si臋 August.

- Tak?

- Kiepsko wygl膮dasz.

- Nie mia艂em nawet chwili na odpoczynek.

- S艂uchaj, dla mnie jest bardzo wa偶ne, 偶eby艣 by艂 w formie. Kiedy zjawi si臋 tutaj

Aideen, wola艂bym, 偶eby艣 si臋 troch臋 zdrzemn膮艂. Porozmawiam z ni膮, przeka偶臋

nowiny, razem

z Luisem rozwa偶ymy r贸偶ne scenariusze.

McCaskey nachyli艂 si臋 nad biurkiem i klepn膮艂 Augusta w rami臋.

- W porz膮dku, pu艂kowniku. Chyba rzeczywi艣cie tak zrobi臋. Wiesz, co najbardziej

boli?

August spojrza艂 na niego pytaj膮co.

- 呕e nie mo偶na ju偶 robi膰 tego, co robi艂o si臋 dwadzie艣cia lat temu. Kiedy艣 dwie

doby

na nogach to by艂a zabawka. I 偶o艂膮dek nie bola艂 tak po 偶arciu z najbli偶szego

baru. Ale zmienia

si臋 jeszcze co艣. Ka偶dy kolega, kt贸rego tracisz, to jaka艣 tylko powierzchownie

zabli藕niona

rana. A zarazem coraz trudniej wytrzyma膰 widok twarzy w lustrze. Mo偶esz mie膰 za

sob膮

prawo, traktaty, Narody Zjednoczone i co jeszcze chcesz, ale na r臋kach zawsze

zostaje troch臋

g贸wna. Z jednej strony masz racj臋, z drugiej - zupe艂nie jej nie masz. Czy偶 nie

tak,

pu艂kowniku?

August nie odzywa艂 si臋, bo c贸偶 w艂a艣ciwie mia艂 odpowiedzie膰. 呕o艂nierz nie mo偶e

sobie

pozwoli膰 na filozoficzne refleksje. 呕o艂nierz otrzymuje zadania do wykonania,

je艣li mu si臋 nie

uda, traci zaufanie prze艂o偶onych, cz臋sto wolno艣膰, a czasami 偶ycie.

Wr贸ci艂 do jadalni, gdzie czeka艂a reszta oddzia艂u. Zapozna艂 wszystkich z zarysami

planu, potem upewni艂 si臋, czy wszyscy s膮 gotowi wzi膮膰 udzia艂 w akcji.

Nikt si臋 nie sprzeciwi艂.

Zabrali si臋 do swoich zaj臋膰; Prementine i Pupshaw pr贸bowali tak uderzy膰 w

automat z

napojami, 偶eby zacz膮艂 je wydawa膰, co w ko艅cu si臋 uda艂o.

August wzi膮艂 puszk臋 7Up i usiad艂 w plastikowym fotelu, zastanawiaj膮c si臋 nad

ostatnimi wydarzeniami. Politycy hiszpa艅scy zwr贸cili si臋 do Amadoriego z apelem,

aby

powstrzyma艂 si臋 od dzia艂a艅 eskaluj膮cych wojn臋 domow膮. W odpowiedzi jeszcze

bardziej je

nasili艂. Politycy szukali teraz pomocy u innych wojskowych.

Amadori nie m贸g艂by powiedzie膰, 偶e wykonuje tylko zadanie i nie ma czasu na

filozofowanie. Sprzeciwiaj膮c si臋 politykom, przekroczy艂 granic臋, poza kt贸r膮

przypisywa艂

sobie rol臋 prokuratora, s臋dziego i kata. A w ten spos贸b bra艂 na siebie

odpowiedzialno艣膰 za

przelan膮 krew i ludzkie cierpienie.

27

Wtorek, 01.35 - Waszyngton

Hood drgn膮艂 raptownie i obudzi艂 si臋.

Po powrocie z Bia艂ego Domu natychmiast po艂膮czy艂 si臋 z Darrellem McCaskeyem i

przekaza艂 mu decyzj臋 prezydenta. McCaskey przyj膮艂 j膮 w milczeniu, bo co m贸g艂

w艂a艣ciwie

powiedzie膰? Nast臋pnie, poleciwszy, aby zbudzono go, jak tylko rozpocznie si臋

operacja

Iglicy, zgasi艂 艣wiat艂o i po艂o偶y艂 si臋. My艣la艂 o dwuetapowym zadaniu Centrum. Po

pierwsze,

chodzi艂o o wyeliminowanie Amadoriego, po drugie, zapanowanie nad p贸藕niejszym

chaosem.

Kiedy genera艂 przestanie dyktowa膰 regu艂y gry, natychmiast pojawi si臋 zast臋p

polityk贸w,

rekin贸w biznesu i wojskowych, kt贸rzy b臋d膮 usi艂owali wykorzysta膰 chwilow膮

pr贸偶ni臋, a b臋d膮

usi艂owali to zrobi膰, przejmuj膮c kontrol臋 nad poszczeg贸lnymi regionami:

Kataloni膮, Kastyli膮,

Andaluzj膮, Krajem Bask贸w, Galicj膮. Biuro Herberta przygotowa艂o list臋

potencjalnych

uzurpator贸w i w pierwszym podej艣ciu doliczy艂o si臋 ponad dwudziestu. W efekcie

dawna

Hiszpania rozpad艂aby si臋 na lu藕n膮 konfederacj臋 niezale偶nych cz臋艣ci, co艣

podobnego do

Wsp贸lnoty Niepodleg艂ych Pa艅stw. Co gorsza, nale偶a艂o si臋 liczy膰 z mo偶liwo艣ci膮, i偶

wyst膮pi艂yby one zbrojnie przeciw sobie, jak fragmenty dawnej Jugos艂awii.

Powieki zacz臋艂y ci膮偶y膰, my艣li coraz bardziej si臋 pl膮ta艂y i Hood zapad艂 w

drzemk臋, ale

nie by艂 to spokojny sen. 艢ni艂 nie o Hiszpanii, lecz o rodzinie. Jechali wszyscy

razem i

za艣miewali si臋, by wreszcie zatrzyma膰 si臋 w jakim艣 anonimowym miasteczku. Sharon

oraz

dzieci jad艂y lody w waflu. Lody szybko si臋 topi艂y, a im g臋艣ciej skapywa艂y na

r臋ce i ubranie,

tym bardziej wszyscy byli rozbawieni. Hood sta艂 na chodniku i przypatrywa艂 si臋

im coraz

bardziej zagniewany, a偶 w ko艅cu nie wytrzyma艂 i uderzy艂 pi臋艣ci膮 w mask臋. Ale

ca艂a tr贸jka

dalej chichota艂a, nie z powodu jego zachowania, ale z powodu lod贸w. 呕adne z nich

nie

zwraca艂o na niego uwagi, zacz膮艂 wi臋c krzycze膰... I otworzy艂 oczy.

Rozejrza艂 si臋 gwa艂townie, wzrok zatrzyma艂 si臋 na budziku. Nie up艂yn臋艂o

dwadzie艣cia

minut od chwili, kiedy si臋 po艂o偶y艂. U艂o偶y艂 si臋 znowu z g艂ow膮 na oparciu i

przymkn膮艂 oczy.

W niczym to nie przypomina艂o ockni臋cia si臋 ze z艂ego snu, gdy z ulg膮 oddycha si臋,

偶e

to nie naprawd臋. Tym razem to rzeczywisto艣膰 by艂a gorsza, a ponadto we 艣nie

wszystko i

wszyscy by艂o takie wyraziste, namacalne.

Trzeba z tym wreszcie sko艅czy膰; musi porozmawia膰 z Sharon. Wsta艂, zapali艂 lampk臋

i

usiad艂 za biurkiem. Przetar艂 oczy, a potem wystuka艂 numer na telefonie

kom贸rkowym.

Odpowiedzia艂a niemal natychmiast.

- S艂ucham.

G艂os by艂 trze藕wy; nie spa艂a jeszcze.

- Cze艣膰, to ja.

- Wiem - odpar艂a Sharon. - Nie spodziewa艂am si臋, 偶e kto艣 inny mo偶e dzwoni膰 o tej

porze.

- P贸藕no, to prawda - przyzna艂 Hood. - Jak dzieci?

- W porz膮dku.

- A ty?

- Nie tak dobrze. Co u ciebie?

- Te偶 nie za dobrze.

- To z powodu pracy czy naszych problem贸w?

W g艂osie by艂a wyra藕na ironia, kt贸ra go zabola艂a. Dlaczego one zawsze musz膮

przyjmowa膰, 偶e m臋偶czyznom w g艂owie nic tylko praca i sukcesy zawodowe?

Bo najcz臋艣ciej tak w艂a艣nie jest, odpowiedzia艂 sam sobie.

- Praca jak zwykle. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e kryzysy na 艣wiecie powstaj膮 tylko po

to,

偶eby艣my nie mieli chwili na odpoczynek. Ale najbardziej przejmuj臋 si臋 wami.

Nami.

- No c贸偶, ja zadr臋czam si臋 tylko t膮 spraw膮.

- Dobrze, wygra艂a艣.

- S艂uchaj, Paul, mnie nie chodzi o to, 偶eby wygra膰; m贸wi臋 ci szczerze to, co

czuj臋.

My艣l臋, co z tym wszystkim zrobi膰. Bo nie mo偶e by膰 dalej tak jak dotychczas.

- Zgadzam si臋 - powiedzia艂 Hood. - I dlatego postanowi艂em zwolni膰 si臋.

- Z Centrum? - po chwili ciszy spyta艂a Sharon.

- A z czego innego?

- M贸wisz serio?

- Tak.

- Nie musisz si臋 zwalnia膰. Chodzi tylko o to, 偶eby艣 nie sp臋dza艂 tam ca艂ego

czasu.

Hood by艂 kompletnie zaskoczony. Zmaga艂 si臋 ze sob膮, walczy艂, podj膮艂 dramatyczn膮

decyzj臋, a tymczasem Sharon, zamiast zareagowa膰 na to rado艣nie, powiada, 偶e nie

powinien

przesadza膰.

- A jak mog臋 ci to obieca膰? - spyta艂. - Tutaj nic nie dzieje si臋 wed艂ug z g贸ry

za艂o偶onego harmonogramu.

- Rozumiem to, ale przecie偶 masz kogo艣, kto mo偶e ci臋 od czasu do czasu wyr臋czy膰.

Mike Rodgers, Dobranocka.

- To wtedy, kiedy nie dzieje si臋 nic specjalnego. Musz臋 by膰 na miejscu przez

ca艂y

czas, kiedy mamy tak膮 sytuacj臋 jak teraz albo jak poprzednim razem...

- Czego o ma艂y w艂os nie przyp艂aci艂e艣 偶yciem.

- Rzeczywi艣cie tak by艂o - potwierdzi艂 spokojnie. S艂ycha膰 by艂o, 偶e Sharon jest

coraz

bardziej poirytowana, wi臋c on musia艂 panowa膰 nad sob膮. - Czasami jest

niebezpiecznie, ale

przecie偶 to grozi r贸wnie偶 w Waszyngtonie.

- Paul, dobrze wiesz, 偶e to wcale nie to samo.

- W porz膮dku, nie to samo. Ale s膮 tak偶e pozytywne strony mojej pracy. Je藕dzimy

cz臋sto za granic臋, dzieciaki widzia艂y rzeczy, kt贸re nie ka偶dy mo偶e zobaczy膰. Jak

to

przeliczy膰? Spotkania z wielkimi tego 艣wiata i moja nieobecno艣膰 na obiedzie?

Wizyta w

Owalnym Gabinecie i koncert orkiestry szkolnej?

- Nie odpowiem ci na to pytanie, ale wiem, 偶e "dobry dom", to nie jest po prostu

"mi艂y dom", 偶e na to sk艂adaj膮 si臋 tysi膮ce drobnych, codziennych spraw, kt贸rych

nie zast膮pi膮

wielkie imprezy.

- I wiele robi艂em w tych drobnych sprawach!

- Ale to si臋 sko艅czy艂o. Na pocz膮tku bardzo cz臋sto by艂e艣 w domu. Pami臋tasz?

- Pami臋tam.

- A potem przyszed艂 pierwszy mi臋dzynarodowy kryzys i wszystko si臋 zmieni艂o.

Sharon mia艂a racj臋. Centrum powsta艂o przede wszystkim z my艣l膮 o problemach

wewn臋trznych. Skala ich dzia艂a艅 zmieni艂a si臋, kiedy prezydent kaza艂 Hoodowi

poprowadzi膰

dochodzenie w sprawie ataku terrorystecznego w Seulu. Paulowi wcale nie by艂o to

w smak.

Podobnie jak w przypadku Amadoriego, by艂o to zadanie, kt贸rego nie chcia艂 si臋

podj膮膰 nikt

inny.

- Racja, wszystko si臋 zmieni艂o, ale co mia艂em robi膰? Powiedzie膰, 偶e si臋 nie

bawi臋 i

odej艣膰?

- Czy nie tak post膮pi艂e艣 w Los Angeles?

- Post膮pi艂em i sporo mnie to kosztowa艂o.

- Ach, straci艂e艣 w艂adz臋?

- Nie, straci艂em szacunek do samego siebie.

- Poniewa偶 uleg艂e艣 namowom 偶ony?

Niech to cholera, pomy艣la艂 Hood, kt贸ry te偶 z wolna zaczyna艂 traci膰 cierpliwo艣膰.

- Nie, nie dlatego. Poniewa偶 niezale偶nie od tego, jakim uprzykrzeniem by艂a ca艂a

polityka, ile czasu mi zabiera艂a i jak bardzo pozbawia艂a 偶ycia osobistego,

porzucaj膮c j膮,

zrezygnowa艂em z robienia czego艣, co by艂o wa偶ne. - Niepostrze偶enie dla siebie

zaczyna艂

podnosi膰 g艂os. - I teraz znowu pracuj臋 po dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋, a

wiesz

dlaczego? Poniewa偶 znowu jest to co艣 wa偶nego. Co艣 wa偶nego dla innych ludzi. I na

tym

bardzo mi zale偶y, Sharon. Na tym wyzwaniu, na poczuciu odpowiedzialno艣ci, na

satysfakcji.

- Dobrze wiesz, 偶e i ja lubi艂am to, co robi艂am, zanim zosta艂am matk膮, a z czego

musia艂am zrezygnowa膰 dla dobra dzieci. Dla dobra rodziny. Ty nie musisz si臋ga膰

po

rozstrzygni臋cia a偶 tak radykalne, ale nie mo偶esz tak偶e uzna膰, 偶e wszystko jest w

porz膮dku.

Masz ludzi ko艂o siebie; niech ci pomog膮 na tyle, aby艣 m贸g艂 nam da膰 to, czego

potrzebujemy,

偶eby by膰 prawdziw膮 rodzin膮.

- To znaczy czego?

- Ciebie. Potrzebujemy ci臋. Tylko tyle i a偶 tyle.

- Przecie偶 macie mnie!

- Zupe艂nie jakby艣my nie mieli - us艂ysza艂 ozi臋b艂膮 odpowied藕. Weszli w dawne

koleiny,

znowu znale藕li si臋 na tych samych pozycjach, odgrywaj膮c te same role: on,

gniewnie

atakuj膮cy, ona ch艂odno paruj膮ca ataki.

Hoodowi chcia艂o si臋 wy膰.

- Obieca艂em sobie, 偶e ko艅cz臋 z Centrum, ale na razie mam cholern膮 kryzysow膮

sytuacj臋, a nie mog臋 zasn膮膰, bo ca艂y czas my艣l臋 o was. Dzwoni臋, a ty zaczynasz

mi

opowiada膰, na czym polega moja wina, i wykorzystujesz dzieci jako zak艂adnik贸w.

- Nie m贸w g艂upstw. Je艣li tylko zechcesz, b臋dziemy znowu razem.

- Je艣li tylko zechc臋 przyj膮膰 twoje warunki!

- Daj spok贸j z tymi "warunkami", Paul. Nie chodzi o moj膮 wygran膮, czy twoj膮

przegran膮. Chodzi o to, 偶e trzeba co艣 naprawi膰, co艣 zmieni膰. A wygra膰 na tym

maj膮 dzieci.

Odezwa艂a si臋 linia s艂u偶bowa; spojrza艂 na numer: Mike Rodgers.

- Sharon, poczekaj chwilk臋. - Wy艂膮czy艂 mikrofon kom贸rki i podni贸s艂 s艂uchawk臋. -

Tak, Mike?

- Paul, jestem tutaj z Bobem Herbertem. Zerknij na komputer, przesy艂am obraz z

Biura Zwiadu. Musimy zaraz si臋 naradzi膰.

- W porz膮dku. Za sekund臋. - Wr贸ci艂 do Sharon. - Kochanie, musz臋 si臋 roz艂膮czy膰.

Strasznie mi przykro.

- Na pewno nie tak jak mnie, Paul. Do widzenia. Kocham ci臋.

Roz艂膮czy艂a si臋, a Paul zapatrzy艂 si臋 w monitor na s膮siednim stanowisku. Nie mia艂

czasu na rozgrzebywanie ca艂ej tej rozmowy, na roztrz膮sanie poczucia, 偶e traci

rodzin臋 i nic na

to nie mo偶e poradzi膰, ale najbardziej absurdalny wydawa艂 mu si臋 fakt, 偶e Sharon

najwidoczniej uwa偶a艂a, i偶 lepiej w og贸le si臋 nie widzie膰, ni偶 widzie膰 si臋 tylko

troch臋.

To bezsens, chyba... chyba 偶e w ten spos贸b chce na mnie wywrze膰 presj臋.

By艂a to my艣l okropna, ale z drugiej strony, jak膮 inn膮 broni膮 rozporz膮dza艂a

Sharon? I

mia艂a racj臋 co do tego, 偶e wiele, bardzo wiele spraw zawali艂. Ile偶 to

przeoczonych urodzin,

rocznic, akademii i koncert贸w? Zapomina艂 zapyta膰 o wr臋czanie 艣wiadectw, wizyty u

lekarza i

mn贸stwo innych rzeczy.

Prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik i patrzy艂, jak na ekranie pojawia si臋 czarno-bia艂y

obraz

satelitarny. Nie m贸g艂 teraz gry藕膰 si臋 w艂asnymi sprawami. Dzia艂y si臋 rzeczy,

kt贸rych stawk膮

by艂y tysi膮ce ludzkich istnie艅. I by艂 za nie odpowiedzialny, nawet je艣li Sharon

traktowa艂a te

s艂owa jedynie jako wykr臋t.

- Mike? Co to jest?

- Pa艂ac Kr贸lewski w Madrycie - pad艂a odpowied藕. - G艂贸wny dziedziniec.

- To raczej nie s膮 mikrobusy turystyczne.

- Nie. Mamy to zdj臋cie, bo Steve Viens tak za艂atwi艂, 偶e po ataku na stoczni臋

Ramireza

NBZ prowadzi艂o przez satelity drog臋 je艅c贸w: z parkingu przed stoczni膮 na

lotnisko w Bilbao,

stamt膮d samolotem do Madrytu, a potem ci臋偶ar贸wk膮 do pa艂acu. Przypuszczamy, 偶e

kobieta

na przodzie to Mar铆a Corneja.

Hood natychmiast naprowadzi艂 wska藕nik powi臋kszenia, a komputer pos艂usznie

wykona艂 polecenie. Niezbyt dobrze pami臋ta艂 Mar铆臋 i sam pewnie by jej nie pozna艂,

ale tutaj

trudno by艂o o pomy艂k臋, bo w gromadce je艅c贸w by艂a jedyn膮 kobiet膮.

Pojawi艂y si臋 nast臋pne fotografie.

- Te zosta艂y zrobione z odpowiednio wy偶szego pozornego usytuowania obiektywu;

przedtem mia艂e艣 pi臋膰 metr贸w, teraz kolejno dziesi臋膰, dwadzie艣cia, czterdzie艣ci.

S膮dz膮c po

liczbie oficer贸w, zaczynamy podejrzewa膰, 偶e to tutaj mo偶e by膰 kwatera

Amadoriego. Ale jest

pewien problem.

- Widz臋 - mrukn膮艂 Hood. - Kwadratowy budynek po艣rodku du偶ego placu, a dooko艂a

偶adnych wy偶szych punkt贸w. K艂opot z dzienn膮 inwigilacj膮.

- Zgadza si臋 - powiedzia艂 Rodgers. - A nie wiadomo, czy za dwana艣cie godzin,

kiedy

si臋 艣ciemni, nie b臋dzie ju偶 za p贸藕no.

- Czy Iglica mo偶e si臋 dosta膰 do 艣rodka w hiszpa艅skich mundurach?

- Teoretycznie tak - odpar艂 Rodgers - tylko 偶e 偶aden z 偶o艂nierzy, kt贸rzy

konwojowali

je艅c贸w, ani z tych, kt贸rzy pe艂ni膮 tam warty, jak si臋 wydaje, nie jest wpuszczany

do 艣rodka.

Tak偶e z tego powodu przypuszczamy, 偶e chodzi o Amadoriego. Z pewno艣ci膮 w 艣rodku

trzyma stra偶 jego gwardia przyboczna i wst臋p maj膮 tylko wsp贸艂pracownicy.

- Nie ma jakich艣 podziemnych przej艣膰?

- W艂a艣nie nad tym pracujemy - powiedzia艂 Rodgers.

Hood czu艂, jak piek膮 go powieki; najch臋tniej zbombardowa艂by ten cholerny pa艂ac,

a

nast臋pnie polecia艂 do Connecticut i zosta艂 z rodzin膮. Potem mo偶e otworzy艂by

sma偶alni臋 ryb.

- Wi臋c jak, czekamy? - spyta艂 Hood.

- Na to nie zgadza si臋 nikt tutaj ani w Madrycie - odpar艂 Rodgers. - Aideen

dopiero

teraz dotar艂a do stolicy i razem z Darrellem, Brettem i lud藕mi z Interpolu

zastanawiaj膮 si臋, jak

rozegra膰 spraw臋 z pa艂acem. Interpol umie艣ci艂 swoich obserwator贸w na dachu Teatro

Real,

gmachu opery po przeciwnej stronie alei. Namierzaj膮 ca艂y pa艂ac za pomoc膮 DU i

pr贸buj膮

zidentyfikowa膰 g艂os Amadoriego.

DU - D艂ugie Ucho - by艂o to urz膮dzenie kierunkowe, rejestruj膮ce d藕wi臋ki z

niewielkiego obszaru i nastrojone na okre艣lony poziom decybeli. W przypadku

jakiego艣

pomieszczenia we wn臋trzu pa艂acu automatycznie odfiltrowa艂oby odg艂osy zewn臋trzne:

samochod贸w, ptak贸w, przechodni贸w, a wy艂uska艂oby tylko 艣ciszone g艂osy m贸wi膮ce

wewn膮trz,

aby nast臋pnie por贸wna膰 je z pr贸bkami umieszczonymi w pami臋ci cyfrowej, w tym

przypadku

z pr贸bk膮 g艂osu Amadoriego.

- Ile czasu potrzebuj膮 na przejrzenie ca艂ego pa艂acu? - spyta艂 Hood.

- Powinni sko艅czy膰 przed czwart膮.

Paul spojrza艂 na zegarek.

- Jeszcze jakie艣 dwie godziny.

- Zupe艂nie mi si臋 to nie podoba, 偶e ludzie z Iglicy siedz膮 tutaj bezczynnie, ale

chyba

nic innego nie mo偶emy zrobi膰 - powiedzia艂 Rodgers.

- Jak daleko jest do pa艂acu z biura Interpolu?

- Sprawdzi艂em na mapie, samochodem jaki艣 kwadrans, zak艂adaj膮c, 偶e nie b臋dzie

kork贸w i posterunk贸w.

- Co oznacza, 偶e je艣li b臋d膮 czeka膰 na wyniki DU, na miejscu mog膮 by膰 nawet za

dwie

godziny pi臋tna艣cie minut. Gdyby Amadori zdecydowa艂 si臋 w tym czasie wykona膰

ruch,

mamy k艂opot.

- To prawda - zgodzi艂 si臋 Rodgers - ale nawet gdyby byli w pobli偶u pa艂acu,

niewiele

by to da艂o. Nie mog膮 przygotowa膰 偶adnego planu, nie wiedz膮c, gdzie jest Amadori.

Poza tym,

nie mo偶emy jeszcze by膰 pewni, 偶e istotnie tam si臋 zaszy艂.

Hood patrzy艂 na satelitarne zdj臋cie 偶o艂nierzy na dziedzi艅cu. By艂o ich co

najmniej

dwustu, w niewielkich grupkach, jak si臋 wydawa艂o, odbywaj膮cych musztr臋. Paulowi

przypomnia艂y si臋 zdj臋cia Gwardii Republika艅skiej Saddama Husajna odbywaj膮cej

膰wiczenia

przed jego rezydencj膮 w przeddzie艅 Pustynnej Burzy. Pr臋偶enie musku艂贸w.

By艂 pewien, 偶e w 艣rodku jest Amadori.

- Mike, musimy pami臋ta膰 o tym, 偶e jest tam te偶 Mar铆a - bez 偶adnego wsparcia. Nie

mo偶emy na to pozwoli膰.

Chwila ciszy, a potem g艂os Rodgersa.

- My艣l臋 dok艂adnie tak samo, ale, widzisz, najpierw zbadali艣my zdj臋cia, teraz

brniemy

przez plany pi臋ter. Nie艂atwo dosta膰 si臋 do 艣rodka.

- Nie musz膮 dostawa膰 si臋 do wewn膮trz. Na razie chc臋 mie膰 na miejscu jak膮艣 si艂臋,

kt贸rej b臋d臋 m贸g艂 u偶y膰 w ka偶dej chwili. Darrell b臋dzie si臋 z nimi kontaktowa艂

przez Isziego

Hond臋.

- To da si臋 zrobi膰, ale celem misji jest Amadori, a my nadal nie mamy pewno艣ci,

czy

na pewno tam przebywa. Musimy to rozstrzygn膮膰.

Hood nie mia艂 pretensji do Rodgersa. Genera艂 robi艂 dok艂adnie to, co nale偶a艂o do

jego

obowi膮zk贸w. Rozwa偶a艂 mo偶liwo艣ci i wskazywa艂 zagro偶enia.

- Je艣li oka偶e si臋, 偶e jest gdzie indziej, 艣ci膮gniemy Iglic臋 - zadecydowa艂 Hood.

- A

mo偶e, kto wie, sukinsyn sam si臋 poka偶e i oszcz臋dzi nam k艂opot贸w?

Rodgers g艂o艣no westchn膮艂.

- To ma艂o prawdopodobne, Paul, ale dobrze, wydam polecenie Brettowi. Dla

porz膮dku

chcia艂em tylko przypomnie膰, 偶e Mar铆a znalaz艂a si臋 w 艣rodku na w艂asn膮 r臋k臋, bez

偶adnego

rozkazu. To nie nasz interes ma na uwadze, lecz interes swojego kraju. Wiem,

brzmi to

brutalnie, ale oddzia艂u, kt贸ry b臋dzie potrzebny do wykonania w艂a艣ciwego zadania,

nie

mo偶emy ryzykowa膰 tylko po to, 偶eby j膮 odbi膰.

- B臋d臋 o tym pami臋ta艂 - mrukn膮艂 Hood. Rodgers roz艂膮czy艂 si臋, Hood wy艂膮czy艂

monitor

i zgasi艂 lamp臋. Siedzia艂 z przymkni臋tymi oczyma.

To wszystko nie mia艂o najmniejszego sensu. Trzyma膰 si臋 z臋bami i pazurami

zaj臋cia,

kt贸ry skazywa艂o na samotno艣膰, odrywa膰 od rodziny, a cz臋sto tak偶e i od

najbli偶szych

wsp贸艂pracownik贸w. By膰 mo偶e dlatego tak mu doskwiera艂a sytuacja Mar铆i. Tak偶e i

ona by艂a

zdana tylko na siebie.

Nie, nie zapomni o celu misji, ani o tym, 偶e nie mo偶na lekkomy艣lnie szafowa膰

偶yciem

ludzi z Iglicy. Ale nie wolno mu te偶 zapomnie膰 o Marcie Mackall. I z pewno艣ci膮

nie b臋dzie

przygl膮da艂 si臋 bezczynnie temu, jak nast臋pna kobieta staje bezbronna wobec

oprawc贸w w

pi臋knym, s艂onecznym Madrycie.

28

Wtorek, 08.36 - Madryt

Mar铆a sz艂a korytarzem za m艂odym oficerem, pewna, 偶e za chwil臋 stanie przed

obliczem samego Amadoriego. Ani kapitan, ani genera艂 nic by nie zyskali na

zwodzeniu jej.

Musieli by膰 ciekawi, jakie ma informacje. Gdyby jej nie ufali, wtedy mia艂aby za

sob膮 kogo艣 z

broni膮 gotow膮 do strza艂u.

Tak czy owak, by艂a nieco zaskoczona 艂atwo艣ci膮, z jak膮 uda艂o jej si臋 podej艣膰

kapitana i

przez chwil臋 przemkn臋艂a jej przez g艂ow臋 my艣l, czy aby tamten nie by艂

sprytniejszy ni偶

przypuszcza艂a.

Kiedy skr臋ci艂 w lewo, przystan臋艂a.

- S膮dzi艂am, 偶e idziemy do genera艂a - rzek艂a.

- I tak jest - odpar艂 kapitan i wskaza艂 w przeciwnym kierunku ni偶 Sala

Halabardnik贸w.

- Wi臋c nie w Sali Tronowej? - spyta艂a nieufnie.

- W Sali Tronowej? - powt贸rzy艂 kpi膮cym tonem. - Nie by艂oby to nazbyt

pompatyczne?

- Czy ja wiem? Wydaje mi si臋, 偶e ca艂y pa艂ac jest do艣膰 pompatyczny.

- Nie wtedy, kiedy kr贸l powraca do Madrytu i musimy zadba膰 o jego

bezpiecze艅stwo.

Obie rezydencje trzeba otoczy膰 ochron膮.

- A ci wartownicy...

- Przecie偶 nie mo偶na pozwoli膰, 偶eby je艅cy wdarli si臋 do Sali Tronowej. - Kapitan

kiwn膮艂 g艂ow膮 w kierunku, kt贸ry wskaza艂 r臋k膮. - Genera艂 ze swoimi doradcami jest

w jadalni.

Patrzy艂a na niego i teraz ju偶 nie wierzy艂a. Nie wiedzia艂a, czemu, ale nie

wierzy艂a.

- Problem zreszt膮 nie polega na tym, gdzie jest genera艂 - ci膮gn膮艂 kapitan - lecz

na tym,

czy ma pani mu do przekazania co艣 wa偶nego, czy te偶 nie. Wi臋c jak, senorita

Corneja,

idziemy?

Teraz nie mia艂a ju偶 wyboru.

- Id臋 - powiedzia艂a.

Oficer odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przed siebie energicznie, ona za艣 pod膮偶y艂a za nim,

zachowuj膮c dystans kilku krok贸w. Pod 艣cianami przesuwali si臋 偶o艂nierze;

niekt贸rzy

eskortowali je艅c贸w, inni przenosili sprz臋t telefoniczny i komputerowy. Nikt nie

zwraca艂 na

nich uwagi.

Nie czu艂a si臋 zbyt pewnie, ale nie mog艂a tego po sobie pokaza膰.

- Chce pan papierosa? - spyta艂a i nie czekaj膮c na odpowied藕, wydoby艂a z kieszeni

na

piersi paczk臋 i pude艂ko zapa艂ek.

- Nie, dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂 - i m贸wi膮c szczerze, pani te偶 bym odradza艂.

Rozumie

pani, to prawdziwy zabytek, jaki艣 ogie艅 zapr贸szony przez nieuwag臋...

Oczekiwa艂a podobnej odpowiedzi. Id膮c przodem, nie m贸g艂 dostrzec, 偶e zanim na

powr贸t umie艣ci艂a paczk臋 w kieszonce, najpierw wbi艂a zapa艂k臋 w tyto艅, a papierosa

wsun臋艂a w

spodnie z przodu.

Teraz mia艂a przynajmniej jak膮艣 bro艅.

Jadalnia znajdowa艂a si臋 po drugiej stronie Sali Muzycznej, kt贸rej okna

wychodzi艂y na

Campo del Moro, Ob贸z Maur贸w. Park rozpo艣ciera艂 si臋 na miejscu, gdzie w

jedenastym wieku

stacjonowa艂y oddzia艂y pot臋偶nego emira Ali bin-Yusufa. Stan臋li przed drzwiami

Sali

Muzycznej. Kapitan zapuka艂 i u艣miechn膮艂 si臋 do Mar铆i. Przygl膮da艂a mu si臋

podejrzliwie.

Kiedy drzwi uchyli艂y si臋, wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- Pani przodem - rzek艂.

W pomieszczeniu by艂o ciemno i oczy potrzebowa艂y chwili, aby do tego przywykn膮膰.

W cieniu po prawej co艣 poruszy艂o si臋 w jej kierunku, kiedy jednak odskoczy艂a,

wpad艂a na

kapitana, kt贸ry gwa艂townie pchn膮艂 j膮 do 艣rodka. Jednocze艣nie poczu艂a, jak kto艣

chwyta j膮 za

ramiona i ci膮gnie. Straci艂a r贸wnowag臋 i polecia艂a na twarz, by natychmiast

poczu膰 stop臋

mi臋dzy 艂opatkami.

Zapali艂o si臋 bursztynowe 艣wiat艂o, a jakie艣 r臋ce starannie j膮 obmaca艂y w

poszukiwaniu

broni, by nast臋pnie pozbawi膰 paska, zegarka i paczki papieros贸w.

Potem kto艣 brutalnie szarpn膮艂 j膮 za w艂osy; poczu艂a straszliwy b贸l w karku, gdy偶

noga

mocno wciska艂a jej pier艣 w pod艂og臋. Przed ni膮 pojawi艂 si臋 kapitan i przystawi艂

jej podeszw臋

do czo艂a. Kiedy pocisn膮艂, b贸l sta艂 si臋 niemal nie do zniesienia.

- Spyta艂a mnie pani, czy zdob臋dziemy informacje na czas. - U艣miechn膮艂 si臋 zimno.

-

No c贸偶, senorita, jestem pewien, 偶e tak. Tak jak jestem pewien, 偶e wiele os贸b

nie opu艣ci ju偶

pa艂acu. I tego, 偶e zwyci臋偶ymy, i 偶e nowy nar贸d nie narodzi si臋 bez b贸lu,

cierpienia i, co

najwa偶niejsze, woli. Woli uzyskania tego wszystkiego, co nieodzowne do

zwyci臋stwa.

Sk贸ra szyi straszliwie uciska艂a na krta艅. Obr臋cz b贸lu zaciska艂a si臋 na karku.

- Bez trudu m贸g艂bym ci, malutka, z艂ama膰 kark, ale wtedy umar艂aby艣, zabieraj膮c ze

sob膮 swoje wiadomo艣ci. Dlatego dam ci teraz pi臋膰 minut, 偶eby艣 rozwa偶y艂a

sytuacj臋. Je艣li

zdecydujesz si臋 m贸wi膰, pozostaniesz, oczywi艣cie, naszym go艣ciem, ale nic ci si臋

przynajmniej nie stanie. Je艣li wybierzesz milczenie, wtedy do dzie艂a wezm膮 si臋

ci panowie. A

prosz臋 mi wierzy膰, senorita, naprawd臋 znaj膮 si臋 na swojej robocie.

But cofn膮艂 si臋, a z gard艂a Mar铆i wydoby艂 si臋 okropny charkot. Lodowaty pr膮d

przep艂yn膮艂 po krzy偶u. Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i usi艂owa艂a si臋 poruszy膰, ale

nacisk stopy na

plecach nie zel偶a艂.

- Warto, 偶eby si臋 dowiedzia艂a, co j膮 mo偶e czeka膰 - us艂ysza艂a g艂os kapitana. - To

mo偶e

jej pom贸c w decyzji.

Cofn膮艂 si臋 i poczu艂a jak noga ust臋puje z jej plec贸w, a brutalne ramiona chwytaj膮

pod

pachy. Jeszcze nie zd膮偶y艂a stan膮膰 mocno na stopach, kiedy otrzyma艂a cios w

brzuch. Zgi臋艂a

si臋 w p贸艂, powietrze uciek艂o z p艂uc, ale nie pozwolono jej upa艣膰. Jeden z

m臋偶czyzn szarpn膮艂 j膮

za w艂osy, poderwa艂 i w tej samej chwili, nast膮pi艂 kolejny cios. Nogi zwis艂y

bezw艂adnie, a z ust

wydoby艂 si臋 j臋k. Teraz przysz艂o uderzenie w podbr贸dek, szcz臋艣liwie nie mia艂a

j臋zyka mi臋dzy

z臋bami, gdy偶 mog艂aby go sobie odgry藕膰. Po sierpie z prawej strony, z jej ust

wytrysn臋艂a krew

zmieszana ze 艣lin膮.

Zwali艂a si臋 na pod艂og臋. Przetoczy艂a si臋 na plecy z rozrzuconymi r臋kami i

podgi臋tymi

nogami. Wiedzia艂a, 偶e b贸l nadp艂ynie za chwil臋, ale ju偶 teraz czu艂a si臋 bezsilna,

jak czasami na

rowerze u ko艅ca stromego podjazdu. Zmusi艂a si臋 jednak, 偶eby otworzy膰 oczy i

sprawdzi膰, na

kt贸rym biodrze nosz膮 bro艅.

Wszyscy byli prawor臋czni. Ma艂a przewaga.

呕o艂nierze wyszli na korytarz, wyci膮gaj膮c papierosy i podaj膮c sobie ogie艅.

Zgasili

艣wiat艂o i zamkn臋li za sob膮 drzwi. Dobrze zna艂a t臋 metod臋: z艂ama膰 cia艂o, a potem

zostawi膰

przez chwil臋 w spokoju, 偶eby przera偶ony umys艂 zacz膮艂 rozmy艣la膰, co jeszcze mo偶e

nast膮pi膰.

Dr偶膮c膮 r臋ka si臋gn臋艂a do spodni, odszuka艂a papierosa i wyci膮gn臋艂a go. Potem Mar铆a

przetoczy艂a si臋 na bok i dobra艂a do zapa艂ki. Sztuczk臋 t臋 wymy艣li艂a bardzo dawno;

ogie艅 mo偶e

by膰 znakomit膮 broni膮. Oczy zd膮偶y艂y si臋 ju偶 przyzwyczai膰 do p贸艂mroku, rozejrza艂a

si臋 wi臋c po

wn臋trzu. W k膮cie sta艂y pulpity na nuty. Spojrza艂a w g贸r臋 i zobaczy艂a to, czego

si臋

spodziewa艂a; dwa spryskiwacze przeciwpo偶arowe, ka偶dy nad przeciwleg艂ymi

drzwiami.

Znakomicie.

Podpe艂z艂a do pulpit贸w. Nogi i r臋ce dr偶a艂y; nie na d艂ugo, mia艂a nadziej臋, ale na

razie

musia艂a nad nimi zapanowa膰. W k膮cie najpierw przykucn臋艂a, potem si臋 podnios艂a.

Mog艂a si臋

jako艣 utrzyma膰 na nogach, chocia偶 kolana dygota艂y. Szcz臋ka zaczyna艂a bole膰 - i

dobrze. B贸l

pomaga si臋 skupi膰. Wyj臋艂a spod swetra d偶insow膮 koszul臋, na艂o偶y艂a go z powrotem,

a koszul臋

cisn臋艂a pod drzwi.

Kiedy艣 prowadzi艂a 艣ledztwo w sprawie przest臋pstw w barcelo艅skiej policji; da艂a

si臋

z艂apa膰 i zamkn膮膰 razem z prostytutkami. Wyci膮gn臋li jedn膮 z prostytutek do

s膮siedniej celi,

aby tam j膮 zgwa艂ci膰, i wtedy Mar铆a podpali艂a podeszw臋 buta. Smr贸d by艂 tak

straszny, 偶e

natychmiast wpadli, jeden z nie dopi臋tymi nawet spodniami. Mar铆a wyskoczy艂a na

korytarz;

sytuacja w celi obok m贸wi艂a sama za siebie. Obu aresztowa艂a na miejscu.

Usiad艂a nad koszul膮, potar艂a zapa艂k臋 o podeszw臋, zastanawiaj膮c si臋, ile jeszcze

przys艂ug oddadz膮 jej jeszcze tego dnia banalne buty. B艂ysn膮艂 p艂omie艅; potrzyma艂a

go w

stulonych d艂oniach, a偶 rozpali艂 si臋 na dobre, a potem przytkn臋艂a do ko艂nierza

koszuli. Tli艂 si臋

przez jakie艣 p贸艂 minuty, ale potem stan膮艂 w ogniu.

Powlok艂a si臋 do pulpit贸w, wzi臋艂a jeden i opar艂a o drzwi. Dysza艂a ci臋偶ko,

kilkakrotnie

poczu艂a md艂o艣ci. Nie po raz pierwszy zosta艂a uderzona. Dosta艂a ju偶 par臋 razy od

bandzior贸w,

narkoman贸w, w艣ciek艂ego motocyklisty i raz - jedyny raz - od zazdrosnego

kochanka. W

偶adnym przypadku nie pozosta艂a d艂u偶na; kochanek wyl膮dowa艂 w szpitalu. Nigdy

przedtem

nie zdarzy艂o si臋 jednak, 偶eby bi艂 j膮 kto艣, nie daj膮c mo偶liwo艣ci odpowiedzi. Nie

chodzi艂o tylko

o b贸l: czu艂a si臋 straszliwie upokorzona.

Koszul臋 przykry艂 grzyb g臋stego, szarego dymu, kt贸ry jednak pe艂za艂 przy ziemi.

Mar铆a

zacz臋艂a wymachiwa膰 pulpitem nutowym. Z 偶arz膮cych si臋 resztek znowu trysn膮艂

p艂omie艅, a

dym zmieszany z popio艂em wzbi艂 w g贸r臋 kr臋t膮 kolumn膮. Odskoczy艂a od drzwi.

Rozdzwoni艂

si臋 alarm, spryskiwacze plun臋艂y wod膮. Na zewn膮trz us艂ysza艂a tupot n贸g, mocniej

艣cisn臋艂a w

r臋ku wspornik pulpitu.

- Wy dwaj zaczekajcie tutaj - us艂ysza艂a po drugiej stronie - na wypadek, gdyby

chcia艂a

uciec.

Dobrze. Wejdzie tylko jeden, to u艂atwi spraw臋. Drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem i

wpad艂 przez nie 偶o艂nierz, ale noga po艣lizgn臋艂a mu si臋 na stercie mokrego popio艂u

i ci臋偶ko

upad艂 na pod艂og臋. Niczym Gabriela Sabatini z bekhendu uderzy艂a go pulpitem w

g艂ow臋;

偶o艂nierz z krzykiem zwali艂 si臋 na bok. 艁omot upadku i krzyk zaskoczy艂y jego

towarzyszy, a

tej w艂a艣nie chwili wahania potrzebowa艂a Mar铆a. Cisn臋艂a na bok pulpit i

szczupakiem rzuci艂a

si臋 na le偶膮cego. J臋kn膮艂 g艂ucho pod ci臋偶arem rozp臋dzonego cia艂a, a jej r臋ka

pomkn臋艂a do

kabury.

Alarm dzwoni艂 jak oszala艂y, woda la艂a si臋 na Mar铆臋, a m臋偶czyzna, obrzydliwie

kln膮c,

usi艂owa艂 j膮 z siebie zrzuci膰. Nie przeszkadza艂a mu w tym, a nawet nieco

dopomog艂a.

Odtoczy艂a si臋, wyrywaj膮c pistolet z kabury i odbezpieczaj膮c go. Bez chwili

namys艂u strzeli艂a

w kolano 偶o艂nierza. Zawy艂, krew trysn臋艂a jej na twarz. Mar铆a przykl臋kn臋艂a i

wypali艂a do

dw贸ch pozosta艂ych, kt贸rych jak na zwolnionym filmie widzia艂a wpadaj膮cych przez

pr贸g.

Jednego trafi艂a w kolano, drugiego w krocze. Rozleg艂o si臋 zwierz臋ce wycie.

Nadal spryskiwana wod膮, wcisn臋艂a pistolet za pas spodni, a w chwil臋 p贸藕niej by艂a

uzbrojona w dwa nast臋pne. Z satysfakcj膮 pomy艣la艂a, 偶e ka偶dego dnia swego 偶ycia

b臋d膮 j膮

wspomina膰. J膮 i swoj膮 bydl臋c膮 brutalno艣膰.

Szybko zerwa艂a im z szyi krawaty i zwi膮za艂a nimi nadgarstki, potem trzema

szybkimi

szarpni臋ciami oddar艂a r膮bki koszul, a kneble wcisn臋艂a g艂臋boko w usta. Nie by艂y

to najbardziej

perfekcyjne w臋z艂y i kneble, ale przez jaki艣 czas powinny wystarczy膰. Wyjrza艂a na

korytarz.

Nikogo. Z odbezpieczonymi pistoletami w d艂oniach posz艂a szybko w kierunku

przeciwnym

do tego, z kt贸rego przyszli. Korytarz obiega艂 ca艂y budynek, powinien wi臋c

doprowadzi膰 j膮 do

Sali Halabardnik贸w i Tronowej. Chyba nareszcie uda jej si臋 porozmawia膰 z

genera艂em

Amadorim.

29

Wtorek, 09.03 - Madryt

Do jadalni weszli Luis Garca de la Vega oraz jego ojciec, genera艂 lotnictwa

Manolo de

la Vega. Luis potrzebowa艂 kogo艣, kto poradzi艂by mu, komu z najwy偶szej kadry

oficerskiej

mo偶na ufa膰. Mieli odmienne pogl膮dy polityczne, Manolo sk艂ania艂 si臋 ku lewicy,

Luis ku

prawicy, ale - jak powiedzia艂 McCaskeyowi - w chwili, gdy Hiszpania znalaz艂a si臋

w

niebezpiecze艅stwie, na nikogo nie m贸g艂 bardziej liczy膰.

W sali by艂o jedynie siedmioro cz艂onk贸w Iglicy, Aideen i McCaskey. Darrell

pomaga艂

Aideen spakowa膰 si臋; reszta ju偶 to zrobi艂a i teraz studiowa艂a mapy miasta.

McCaskey podni贸s艂 znu偶one oczy na Luisa.

- Jakie艣 nowiny? - spyta艂.

- Tak. Dziesi臋膰 minut temu w pa艂acu uruchomi艂 si臋 alarm przeciwpo偶arowy.

- W kt贸rej cz臋艣ci?

- Sala Muzyczna w po艂udniowym skrzydle. Z pa艂acu poinformowano stra偶 po偶arn膮, 偶e

alarm by艂 fa艂szywy, ale to nieprawda. Czujnik podczerwieni wykaza艂 藕r贸d艂o ognia,

kt贸ry

szybko ugaszono.

- Hm - mrukn膮艂 McCaskey - co艣 tam si臋 dzieje. Zabytkowy budynek, tyle skarb贸w,

tymczasem nie chc膮 stra偶ak贸w...

- Nie chc膮, 偶eby ktokolwiek obcy dosta艂 si臋 do 艣rodka. P贸艂 godziny temu nie

wpu艣cili

na teren patrolu Guardia Civil, kt贸ry robi艂 rutynowy obch贸d.

- Z Iglic膮 nie posz艂oby im tak 艂atwo - mrukn膮艂 McCaskey. - Jak sytuacj臋 ocenia

gabinet premiera?

- Oficjalnie nie ma potwierdzenia, 偶e Amadori przej膮艂 w艂adz臋.

- A nieoficjalnie?

- Wi臋kszo艣膰 dygnitarzy zd膮偶y艂a ju偶 wys艂a膰 swoje rodziny do Francji, Maroka i

Tunezji. Id臋 o zak艂ad, 偶e dzisiaj bez 偶adnego trudu mogliby艣my dosta膰 stolik w

restauracji,

gdzie na og贸艂 trzeba go rezerwowa膰 na dwa tygodnie wcze艣niej.

McCaskey pokiwa艂 g艂ow膮 i podszed艂 do Aideen, przegl膮daj膮cej sprz臋t, kt贸ry

dosta艂a

od Interpolu. Znalaz艂a si臋 tu kamera wideo z zapisem, zestaw pierwszej pomocy,

telefon

kom贸rkowy i pistolet.

Sprawdzi艂a baterie kamery, podczas gdy McCaskey przyjrza艂 si臋 magazynkowi z

nabojami Parabellum 9x19 Super Star, a potem raz jeszcze sprawdzi艂, czy Aideen

nie

odr贸偶nia si臋 od cz艂onk贸w Iglicy. Na nogach tenis贸wki Nike'a, na oczach okulary

s艂oneczne,

na g艂owie czapeczka baseballowa. Obok torby le偶a艂 przewodnik i sta艂a du偶a

butelka z wod膮

mineraln膮. Czu艂a si臋 jak turystka, czemu sprzyja艂 fakt, i偶 zaczyna艂a odczuwa膰

r贸偶nic臋 czasu.

Spogl膮da艂a t臋sknie na d艂ugi st贸艂 za McCaskeyem. Zdrzemn臋艂a si臋 wprawdzie w

drodze z San

Sebastian, ale by艂o to tyle co nic. Zastanawia艂a si臋 teraz nad kaw膮, ale z

drugiej strony nie

wiedzia艂a, czy aby zaraz nie rusz膮 do akcji, a wtedy lepiej by艂oby nie mie膰

problem贸w z

toalet膮. Bardzo bole艣nie par臋 razy do艣wiadczy艂a ju偶 tego, jak potrafi膮 si臋

d艂u偶y膰 godziny,

kiedy nie mo偶na opu艣ci膰 posterunku.

Lepiej nie ryzykowa膰.

Natomiast McCaskey wygl膮da艂 tak, jak gdyby chwila za艂amania by艂a bliska.

Pami臋ta艂a, jaki by艂 opanowany, gdy poinformowa艂a go o zamachu na Marth臋. Teraz

ju偶

wiedzia艂a, 偶e to nie beznami臋tny spok贸j, lecz skupienie. Przypuszcza艂a, 偶e od

艣mierci Marthy

ani na chwil臋 nie zmru偶y艂 oka. Wida膰 by艂o, 偶e musi odrobin臋 odpocz膮膰.

Tymczasem Darrell podszed艂 do pu艂kownika Augusta. Ten by艂 nie ogolony, 偶uchwa

porusza艂a si臋 miarowo, 偶uj膮c gum臋, na czole znajdowa艂y si臋 okulary z

odblaskowymi

szk艂ami. Ubrany by艂 w szorty khaki i pomi臋t膮 bia艂膮 koszul臋 z podwini臋tymi

r臋kawami.

Zupe艂nie nie przypomina艂 tego spokojnego, stanowczego 偶o艂nierza, kt贸rego Aideen

widzia艂a

kilka razy w Waszyngtonie. U pasa zwisa艂o radio do porozumiewania si臋 z Centrum,

kt贸re z

zewn膮trz wygl膮da艂o na walkmana. Pokr臋t艂o g艂o艣no艣ci by艂o w istocie mikrofonem.

Tak偶e

pu艂kownik mia艂 butelk臋 z wod膮; gdyby pola艂 ni膮 ta艣m臋, ta zamieni艂aby si臋 w

chmur臋 gazu

艂zawi膮cego.

- Dobrze, zaczajacie si臋 po wschodniej stronie gmachu opery. Je艣li co艣 wam

przeszkodzi?

- Przejdziemy do Calle Arenal na p贸艂nocy - odpowiedzia艂 August - ni膮 na wsch贸d

na

Campo del Moro. Je艣li b臋dzie tam blokada, zapasowe miejsce - Museo de Carruajes.

- Je艣li i st膮d zostaniecie wyp艂oszeni?

- Ponownie opera, ale od p贸艂nocnej strony.

McCaskey skin膮艂 g艂ow膮.

- Jak tylko otrzymam informacj臋, gdzie jest Amadori, natychmiast dam wam zna膰.

Ocenisz wszystko i dasz mi zna膰, na kt贸rej stronie podr臋cznika jeste艣my.

McCaskey mia艂 na my艣li dwie ksi膮偶eczki opracowane na u偶ytek Iglicy: "Standardowe

metody wej艣cia do budynku" i "Standardowe metody ataku". W ka偶dej kategorii by艂o

dziesi臋膰 wariant贸w, to za艣, na kt贸r膮 zdecyduj膮 si臋 August i Prementine, zale偶a艂o

od ilo艣ci

czasu i oporu przeciwnika. Jeden element by艂 sta艂y we wszystkich wariantach: do

艣rodka nie

wchodzili wszyscy. Po 艣mierci podpu艂kownika Squiresa, August przepracowa艂 ka偶dy

z nich

tak, 偶eby by艂o pewne, i偶 jest zesp贸艂 zabezpieczaj膮cy mo偶liwo艣膰 odwrotu.

- Aideen b臋dzie wam towarzyszy膰 tylko po to, 偶eby zidentyfikowa膰 Mar铆臋 i pom贸c

j膮

ratowa膰. Ma nie bra膰 udzia艂u w walce, chyba 偶e b臋dzie to konieczne. Na dachu

czeka gotowy

do startu helikopter, ze specjalnym oddzia艂em policji na wypadek, gdyby rzeczy

zacz臋艂y si臋

uk艂ada膰 nie po naszej my艣li. Luis m贸wi, 偶e kiedy b臋dziecie ju偶 w 艣rodku, jedyny

problem

stanowi膰 mo偶e SZOB.

- Niech to cholera - prychn膮艂 August. - Sk膮d ten sukinsyn to ma?

- Kr贸l kaza艂 zainstalowa膰 we wszystkich swoich rezydencjach, a dosta艂 to pewnie

od

tego samego faceta, kt贸ry poobstawia艂 SZOB-em ca艂y Waszyngton. To pewnie jedna z

przyczyn, dla kt贸rych Amadori wybra艂 pa艂ac jako swoj膮 siedzib臋.

SZOB - System Zdalnej Obserwacji - by艂 to podobny do gogli wizjer, kt贸ry

pod艂膮cza艂o

si臋 do systemu obserwacji budynku. W oprawce znajdowa艂 si臋 sterownik, w

okularach -

czarno-bia艂e monitory ciek艂okrystaliczne. Osoba maj膮ca ten wizjer na oczach,

mog艂a ogl膮da膰

to wszystko, co widzia艂y kamery systemu. W nowszych rozwi膮zaniach zadbano te偶 o

mikroskopijne kamery wideo, kt贸re pozwa艂y przekazywa膰 informacje innym

u偶ytkownikom.

- Uprzedz臋 ludzi. Musz膮 wiedzie膰, co ich czeka.

August w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

Ca艂a sz贸stka siedzia艂a pod 艣cian膮. Wzrok McCaskeya przyci膮gn臋艂a szeregowy

DeVonne, ciemnosk贸ra dziewczyna w obcis艂ych d偶insach i granatowej kurtce.

Dopiero teraz

uprzytomni艂 sobie, jak bardzo przypomina m艂od膮 Marth臋 Mackall.

- Wiecie, na czym polega zadanie i znacie ryzyko - powiedzia艂 Darrell. -

Prezydent

rozkaza艂 nam, aby艣my przy u偶yciu wszystkich dost臋pnych 艣rodk贸w odsun臋li od

w艂adzy

despot臋, kt贸rego poczynania s膮 zagro偶eniem nie tylko dla Hiszpanii. Jest to

jednak rozkaz

nieoficjalny, kt贸ry oficjalnie nie mo偶e zosta膰 potwierdzony. Nie mo偶emy te偶

liczy膰 na

legalne w艂adze hiszpa艅skie, kt贸re znajduj膮 si臋 w rozsypce. Je艣li ktokolwiek z

was zostanie

pojmany, nikt si臋 do niego nie przyzna, a wykorzystane zostan膮 jedynie

tradycyjne kana艂y

dyplomatyczne. Jedno jest jednak pewne: macie mo偶liwo艣膰 ocali膰 偶ycie setek

tysi臋cy ludzi.

Mam nadziej臋, 偶e uwa偶acie to nie tylko za obowi膮zek, ale i zaszczyt.

Luis post膮pi艂 dwa kroki do przodu.

- To prawda, 偶e rz膮d jest w rozsypce i nikt z w艂adz nie mo偶e wam udzieli膰 swego

pe艂nomocnictwa, ale b膮d藕cie pewni tak偶e i tego, 偶e zas艂u偶ycie sobie na

wdzi臋czno艣膰 wielu

Hiszpan贸w, nawet je艣li nie dowiedz膮 si臋, komu bezpo艣rednio t臋 wdzi臋czno艣膰 s膮

winni. Ju偶

teraz zaskarbili艣cie j膮 sobie w sercach tych nielicznych, kt贸rzy znaj膮 pow贸d

waszej tutaj

obecno艣ci. - Inspektor spr臋偶y艣cie zasalutowa艂. - Vaya Con Dios, przyjaciele. Z

Bogiem.

30

Wtorek, 09.45 - Madryt

Norberto przylecia艂 do Madrytu prywatnym samolotem genera艂a zakonu,

dwudziestoletni膮 Cessn膮 Conquest, z zaciemnionymi oknami i ma艂膮 zakrysti膮 na

zapleczu. Na

pok艂adzie by艂o jedena艣cie miejsc; dwusilnikowa maszyna straszliwie terkota艂a i

rzuca艂a. Z

sercem pe艂nym zgryzoty spogl膮da艂 na swych pi臋ciu towarzyszy, tak jak on,

proboszczy z

ma艂ych wiosek na p贸艂nocnym wybrze偶u; oni te偶 musieli odczuwa膰 niepok贸j, a

przecie偶

siedzieli spokojnie, zatopieni w modlitwie.

Norberto westchn膮艂 ci臋偶ko. Tak trudno by艂o mu si臋 oderwa膰 od my艣li o

straszliwych

wydarzeniach, kt贸rych sta艂 si臋 艣wiadkiem. A jeszcze na dodatek ta perspektywa

ogromnego,

pe艂nego zgie艂ku miasta. Chocia偶, kto wie... Mo偶e ono pozwoli chocia偶 na chwil臋

zapomnie膰 o

widoku udr臋czonego cia艂a Adolfo.

Obok niego siedzia艂 brat Jimnez z Laredo, nadbrze偶nej wioski po艂o偶onej bardziej

na

zach贸d od San Sebastian. Wkr贸tce po starcie Jimnez oderwa艂 si臋 od okna i

nachyli艂 si臋 do

Norberto.

- Mamy si臋 podobno spotka膰 z najwy偶szymi ojcami wielebnymi naszego zakonu. A

b臋dzie nas chyba ze czterdziestu.

- Czemu jednak nie wida膰 braci od nas znaczniejszych? - spyta艂 Norberto. - Brata

Iglesiasa z Bilbao, czy Montoyi z Toledo.

- Pewnie dlatego - pad艂a odpowied藕 - 偶e wi臋cej dusz maj膮 pod swoj膮 opiek膮 i

dlatego

wi臋ksza by艂aby szkoda z ich nieobecno艣ci w tak niespokojnym czasie.

- Tak samo i ja z pocz膮tku pomy艣la艂em, ale偶 sp贸jrz, bracie, wszyscy nale偶ymy do

wiekowych ju偶 os贸b.

- Widocznie ojcowie prze艂o偶eni maj膮 zaufanie do naszego do艣wiadczenia.

- Ale m艂odsi maj膮 wi臋cej energii.

- I pytaj膮 za wiele. Ojciec genera艂 zapewne chce mie膰 do dyspozycji takie osoby,

kt贸re

wykonaj膮 polecenia bez szemrania.

By艂o w tych s艂owach co艣 niepokoj膮cego, ale Norberto nie chcia艂 si臋 w tej chwili

nad

tym zastanawia膰.

- A czy przypuszczasz, bracie, w jakim celu zostali艣my wezwani?

- Od brata Francisco us艂ysza艂em, 偶e zostaniemy zawiezieni do Nuestra Senora de

la

Almudena. - Na twarzy kap艂ana pojawi艂 si臋 delikatny u艣miech. - Troch臋 dziwnie

si臋 czuj臋:

zostawiam sw贸j ma艂y ko艣ci贸艂ek, 偶eby jecha膰 do wielkiej katedry. Wsz臋dzie jednak

spe艂nia膰

mo偶na s艂owa Jezusa: "Id藕cie i g艂o艣cie: Nadchodzi Kr贸lestwo Niebieskie".

Norberto spojrza艂 na innych braci. On te偶 z czci膮 powtarza艂 sobie s艂owa z

Ewangelii

艣w. Mateusza, ale teraz daleko mu by艂o do spokoju i otuchy. Mia艂 wra偶enie, 偶e

Jezus oddali艂

si臋 na pustyni臋, w艂a艣nie dlatego, 偶e nie m贸g艂 ju偶 艣cierpie膰 艣wiata przemocy i

niemoralno艣ci,

przes膮d贸w i podejrzliwo艣ci, chciwo艣ci i niezgody. W samotno艣ci potrafi艂 znale藕膰

w sobie si艂臋,

aby stawi膰 temu 艣wiatu czo艂o. Ale jak偶e ma znale藕膰 w sobie t臋 si艂臋 ksi膮dz z

ma艂ego San

Sebastian?

Dlatego zamkn膮艂 oczy i pocz膮艂 偶arliwie si臋 modli膰, aby B贸g zechcia艂 mu da膰 moc i

rozs膮dek, kt贸re pozwol膮 mu oprze膰 si臋 chaosowi, tumultowi i gwa艂towno艣ci

wielkiego 艣wiata.

Samolot musia艂 kr膮偶y膰 nad Madrytem przez prawie p贸艂 godziny, zanim otrzyma艂

zezwolenie na l膮dowanie. Pierwsze艅stwo mia艂y maszyny wojskowe; przez okna mogli

zobaczy膰, jakie ich mn贸stwo uwija艂o si臋 w powietrzu. Wyl膮dowali wreszcie przed

dziesi膮t膮 i

w drugim terminalu do艂膮czyli do innych zakonnik贸w. Norberto rozpozna艂 kilku:

braci Alfredo

Lastrasa z Walencji, Casto Sampedoro z Murcii i Cesara Floresa z Leon, ledwie

jednak zdo艂a艂

u艣cisn膮膰 im d艂onie i wypowiedzie膰 kilka s艂贸w powitania, ju偶 ca艂a grupa musia艂a

wsiada膰 do

starego autobusu, kt贸ry zawi贸z艂 ich do katedry. Norberto usia艂 przy otwartym

oknie, a miejsce

obok zaj膮艂 brat Jimenez. Na Avenida de America prawie zupe艂nie nie by艂o ruchu i

dojechali

do Almudeny w nieca艂e dwadzie艣cia minut.

Ko艣ci贸艂 zacz臋to wznosi膰 w tym miejscu w pocz膮tku IX wieku, ledwie jednak

po艂o偶ono fundamenty, pojawili si臋 Arabowie, kt贸rzy zbudowali w pobli偶u swoj膮

twierdz臋.

Kiedy Maur贸w wygnano, a na miejscu fortecy wzniesiono Pa艂ac Kr贸lewski, chciano

te偶

podj膮膰 prace przy katedrze, temu jednak sprzeciwi艂 si臋 pot臋偶ny i zawistny

arcybiskup Toledo,

kt贸ry nie chcia艂 by jakakolwiek 艣wi膮tynia w Hiszpanii by艂a wi臋ksza od jego

ko艣cio艂a, tym

wi臋c, kt贸rzy chcieliby wznosi膰 przybytek bo偶y na ziemi skalanej przez

niewiernych,

zagro偶ono ekskomunik膮, a nawet 艣mierci膮. Dopiero siedemset lat p贸藕niej zacz臋艂a

si臋 znowu

budowa, chaotyczna jednak i z przerwami, z powodu braku funduszy, a czasami i

ch臋ci, co

spowodowa艂o, 偶e ko艣ci贸艂 przybra艂 form臋 zlepka r贸偶nych styl贸w i pomys艂贸w

architektonicznych, kt贸ry zburzono wreszcie w 1870 roku. Na to miejsce mia艂

powsta膰

ko艣ci贸艂 w stylu neogotyckim. Wznoszenie rozpocz臋to w 1883, ale historia znowu

si臋

powt贸rzy艂a i budow臋 zaniechano w 1940 roku, aby powa偶nie si臋 do niej zabra膰

dopiero w

1990. Tak偶e i teraz nie艂atwo by艂o zgromadzi膰 miliony peset i dopiero trzy

tygodnie wcze艣niej

po艂o偶ono ostatni膮 warstw臋 farby na filarach przy g艂贸wnym o艂tarzu.

Zazgrzyta艂y biegi, autobus zwolni艂, by z Calle Mayor skr臋ci膰 na Calle de Bailn,

gdzie

tysi膮ce ludzi t艂oczy艂o si臋 przed wej艣ciem do ko艣cio艂a. Wsz臋dzie wida膰 by艂o

uwijaj膮cych si臋

dziennikarzy i kamery telewizyjne, miejsca przy kraw臋偶nikach zaj臋艂y wozy

transmisyjne.

Chocia偶 t艂um by艂 otoczony szpalerem policji, pojawienie si臋 autobusu z

duchownymi

sprawi艂o, 偶e ludzie, po艣r贸d kt贸rych wida膰 by艂o wielu starc贸w, kobiety i dzieci,

zacz臋li wo艂a膰

o pomoc i zlitowanie, najwidoczniej przera偶eni i zrozpaczeni. Pasa偶erowie

autobusu

spogl膮dali na siebie w zdumieniu; l臋k zaczyna艂 udziela膰 si臋 tak偶e i im.

Policjanci brutalnie

spychali t艂um do ty艂u, aby zrobi膰 miejsce dla autobusu, kt贸ry powoli toczy艂 si臋

pod wej艣cie do

katedry. Na jej stopniach pokaza艂 si臋 ojciec Francisco z megafonem w r臋ku i

wezwa艂 t艂um do

spokoju. Potem da艂 zna膰 czterdziestu pi臋ciu kap艂anom, 偶eby weszli do 艣rodka.

Wst臋powali

wolno po stopniach, ogl膮daj膮c si臋 za siebie; Norberto przypomnia艂 si臋 widok

g艂odnych

n臋dzarzy z Ruwandy czy bezdomnych z Nikaragui.

Gdy weszli do 艣rodka, wielkie drzwi zamkn臋艂y si臋 za nimi. Po zgie艂ku na

zewn膮trz,

panowa艂a tu og艂uszaj膮ca wr臋cz cisza. Nie tu jest 艣wiat prawdy, my艣la艂 z rozpacz膮

Norberto,

prawd膮 jest ta trwoga i te 艂zy za drzwiami.

Ojciec Gonzalez modli艂 si臋 samotnie w absydzie. Szli naw膮 i s艂ycha膰 by艂o tylko

szuranie st贸p i szelest habit贸w. Na przodzie kroczy艂 ojciec Francisco; kiedy

dotarli do nawy

poprzecznej, odwr贸ci艂 si臋, powstrzyma艂 ich ruchem wzniesionych d艂oni i dalej

poszed艂 sam.

Norberto nie darzy艂 przesadn膮 sympati膮 swego duchowego zwierzchnika. Mo偶na by艂o

spotka膰 si臋 z opini膮, 偶e dla zakonu jest dobrze, i偶 kieruje nim osoba, kt贸ra

ceniona jest w

Watykanie i ma szerokie koneksje w wielkim 艣wiecie. Dla szeregowych cz艂onk贸w

zakonu

wynika艂o z tego jednak bardzo niewiele czy zgo艂a nic, je艣li nie podzielali

pogl膮d贸w swego

genera艂a, nie przypochlebiali mu si臋, a nade wszystko je艣li nie zapewniali

dop艂ywu

odpowiednio hojnych datk贸w z parafii. Norberto podejrzewa艂, 偶e w istocie

bardziej w tym

wszystkim chodzi o dobro Orlando Gonzaleza ni偶 hiszpa艅skich jezuit贸w.

Nigdy, rzecz jasna, nie posun膮艂by si臋 do jawnej krytyki ojca genera艂a, teraz

jednak

rozpaczliwie wr臋cz poczu艂, 偶e tutaj nie zaczerpnie tej si艂y, kt贸rej tak pragn膮艂,

o kt贸r膮 si臋

modli艂 tak gor膮co. Si艂y wsp贸艂czucia i mi艂o艣ci, gotowe ca艂膮 moc zakonu

wykorzysta膰 dla tych,

kt贸rzy wo艂ali o pomoc po drugiej stronie masywnych wierzei. Nie m贸g艂 op臋dzi膰 si臋

od

cynicznej my艣li, 偶e ojciec Gonzalez sam uczestniczy w rozgrywce politycznej,

licz膮c na to, 偶e

wielki wstrz膮s wzmocni jego w艂adz臋. Mo偶e spodziewa艂 si臋, 偶e nowy przyw贸dca do

niego

zwr贸ci si臋 o pomoc, licz膮c na legendarne pos艂usze艅stwo jezuit贸w.

Gonzalez uni贸s艂 raptownie g艂ow臋, powsta艂 i wyszed艂 na 艣rodek. Wszyscy

prze偶egnali

si臋, gdy ich pob艂ogos艂awi艂. Wolno ruszy艂 przed siebie, zatrzyma艂 si臋 po kilku

krokach, a jego

poci膮g艂a, arystokratyczna twarz unios艂a si臋 ku dalekiemu sklepieniu ko艣cio艂a.

- Wybacz nam, Panie, 偶e od 艣rodka zamkn臋li艣my drzwi Twojego przybytku, kiedy na

zewn膮trz tak wielu ludzi oczekuje od nas pociechy i porady. Drzwi te zaraz si臋

otworz膮,

bracia moi, a chocia偶 mnie wzywaj膮 obowi膮zki, ojciec Francisco przydzieli

ka偶demu z was

miejsce w 艣wi臋tej przestrzeni katedry, aby艣cie zasiad艂szy tam t艂umaczyli

zagubionym

ludziom, 偶e walka, kt贸ra si臋 teraz toczy, nie ich jest spraw膮. B贸g Wszechmog膮cy

we藕mie ich

w opiek臋, je艣li tylko zawierz膮 tym, kt贸rzy udr臋czonej Hiszpanii przywr贸ci膰 chc膮

pok贸j.

Dzi臋kuj臋 ka偶demu z was, 偶e z pokor膮 i ochoczym sercem stawili艣cie si臋 na moje

wezwanie,

aby wla膰 otuch臋 i spok贸j w dusze mieszka艅c贸w Madrytu. Musz膮 wiedzie膰, 偶e w

czasach

zam臋tu nie s膮 zostawieni samym sobie. A kiedy stolica si臋 ukoi i pok贸j powr贸ci

do serc,

przyjdzie czas, by dobr膮 nowin臋 zanie艣膰 reszcie kraju.

Co powiedziawszy, ojciec genera艂 ruszy艂 przed siebie krokiem stanowczym i

pewnym.

Serce Norberto przepe艂ni艂a gorycz i trwoga. Wi臋c na tym mia艂o to polega膰? Z

ca艂ej Hiszpanii

艣ci膮gni臋to duchownych zaprawionych w tym, jak ma艂ych, biednych ludzi uczy膰

pokory

wobec ich trudnego losu, aby pomogli zapanowa膰 nad rozgor膮czkowanym i wzburzonym

t艂umem? Najpierw trzyma膰 ich niepewnych i wyl臋knionych przed drzwiami katedry,

aby

potem z艂aknionym pociechy s膮czy膰 w uszy s艂owa: "S艂uchaj i b膮d藕 pos艂uszny"?

O nie, ojciec Gonzalez nie chcia艂 zabiega膰 o wzgl臋dy tych, kt贸rzy zburzyli

spokojne

偶ycie narodu; on sam nale偶a艂 do ich grona. Mia艂 by膰 duchowym wodzem nowego

porz膮dku.

31

Wtorek, 10.20 - Madryt

Mar铆a by艂a przekonana, 偶e genera艂 Amadori znajduje si臋 w Sali Tronowej Pa艂acu

Kr贸lewskiego, 偶eby jednak si臋 tam dosta膰, musia艂a zdoby膰 dwie rzeczy: mundur i

jakiego艣

sojusznika.

Najpierw trzeba si臋 by艂o zatroszczy膰 o mundur.

Zdoby艂a go w m臋skiej 艂azience. Pierwotnie by艂a to el carto de cambiar por los

attendientes del rey - 艂azienka dla osobistych s艂u偶膮cych kr贸la. Teraz 偶o艂nierze

wchodzili tam i

wychodzili bez 偶adnego szacunku dla tradycji, a chocia偶 Mar铆a nie by艂a

rojalistk膮, 偶ywi艂a

wielki szacunek do historii i jej pomnik贸w.

Du偶e bia艂e pomieszczenie znajdowa艂o si臋 w po艂udniowo-zachodniej cz臋艣ci pa艂acu,

nieopodal kr贸lewskiej sypialni. Dosta艂a si臋 tutaj, przechodz膮c od drzwi do

drzwi. Kiedy

zorientuj膮 si臋, 偶e uciek艂a, poszukiwania ogranicz膮 do okolic Sali Muzycznej i

Tronowej.

Wiedz膮, 偶e chce si臋 dosta膰 do Amadoriego. K艂opot polega艂 na tym, jak to zrobi膰,

偶eby jej nie

zauwa偶yli.

Mundur zawdzi臋cza艂a uprzejmo艣ci m艂odego sier偶anta. Wszed艂 do 艂azienki w

towarzystwie dw贸ch innych podoficer贸w, a kiedy otworzy艂 drzwi kabiny, zobaczy艂

Mar铆臋,

kt贸ra, wci艣ni臋ta w r贸g, mierzy艂a do niego z pistolet贸w.

- Wchod藕 i zamknij drzwi - warkn臋艂a p贸艂g艂osem, a szum wentylatora nie pozwoli艂

s艂ysze膰 jej s艂贸w na zewn膮trz.

Wi臋kszo艣膰 ludzi dr臋twieje na widok broni. W trakcie tej kr贸tkiej chwili trzeba

wyda膰

stanowcze polecenie, kt贸re na og贸艂 zostanie wykonane. Je艣li nie utrafi si臋 we

w艂a艣ciwy

moment, panika mo偶e spowodowa膰 r贸偶ne reakcje u zaskoczonej osoby. Gdyby ofiara

okaza艂a

si臋 niepos艂uszna, Mar铆a by艂a gotowa ostrzeliwa膰 si臋 do ostatniego naboju, na

szcz臋艣cie jednak

sier偶ant zachowa艂 si臋 tak jak zdrowa cz臋艣膰 ludzko艣ci. Drzwi zamkn臋艂y si臋 za nim,

a ona

poleci艂a:

- R臋ce na g艂ow臋 i obr贸膰 si臋 do mnie ty艂em.

Teraz od艂o偶y艂a jeden z pistolet贸w na rezerwuar, a woln膮 r臋k膮 pozbawi艂a sier偶anta

broni, kt贸r膮 wsun臋艂a za pasek na plecach. Znowu z pistoletami w obu d艂oniach,

jednym z nich

tr膮ci艂a go w po艣ladek i szepn臋艂a:

- 艢ci膮gaj spodnie i siadaj na r臋kach.

Zrobi艂 to, co mu kaza艂a.

- Kiedy tamci b臋d膮 wychodzi膰, powiedz im, 偶eby nie czekali. Inaczej zginiesz.

Mog艂aby przysi膮c, 偶e s艂yszy 艂omot jego serca. Po chwili odezwali si臋 towarzysze

sier偶anta - na imi臋 mia艂 Garca - na co on odpowiedzia艂, 偶e jeszcze nie sko艅czy艂.

Gdy tamtych

ju偶 nie by艂o, kaza艂a mu wsta膰 i zdj膮膰 mundur, a potem obr贸ci膰 si臋 i ukl臋kn膮膰.

- Nie zabijaj mnie - szepn膮艂 b艂agalnie. - Prosz臋.

- Nie zabij臋, je艣li b臋dziesz pos艂uszny.

Mia艂a dwa rozwi膮zania. Pierwsze polega艂o na tym, 偶eby zakneblowa膰 mu usta

papierem toaletowym, z艂ama膰 mu palce, aby nie m贸g艂 go wyj膮膰 i przywi膮za膰 do

rezerwuaru.

Wymaga艂o to czasu i nie da艂o si臋 zrobi膰 bez ha艂asu. Dlatego te偶 uderzy艂a go

r臋koje艣ci膮

pistoletu w ty艂 g艂owy, co sprawi艂o, 偶e czo艂o wyr偶n臋艂o w r贸g muszli. Sier偶ant

zapewne dozna艂

wstrz膮su m贸zgu, tam jednak gdzie drwa r膮bi膮, lec膮 wi贸ry. Z si艂膮, kt贸rej mo偶na

si臋 by艂o u niej

nie spodziewa膰, posadzi艂a nieszcz臋艣nika na sedesie, wzi臋艂a kurtk臋 i pistolety,

nas艂uchiwa艂a

chwil臋, czy nikt si臋 nie pojawi艂, a nast臋pnie przemkn臋艂a do s膮siedniej kabiny.

Mundur by艂

zbyt obszerny, ale nie przesadnie. Nacisn臋艂a na w艂osy fura偶erk臋, oba pistolety

skry艂a za

paskiem pod po艂ami kurtki mundurowej. Buty troch臋 uwiera艂y. Zanim wyrzuci艂a

swoje do

pojemnika razem z reszt膮 ubrania, natar艂a podeszwami policzki, aby nie by艂y zbyt

g艂adkie.

Kiedy przegl膮da艂a si臋 w lustrze, aby sprawdzi膰 efekty tych zabieg贸w, wesz艂o

dw贸ch

nast臋pnych podoficer贸w.

- Co tak si臋 grzebiesz, Garca? - warkn膮艂 jeden z nich w drodze do pisuaru. -

Porucznik

da艂 ka偶dej grupie pi臋膰 minut...

M贸wi膮cy urwa艂 i zatrzyma艂 si臋, ale Mar铆a nie da艂a mu czasu do namys艂u. Odwr贸ci艂a

si臋, jednocze艣nie robi膮c krok do przodu, tak 偶e jej lewe kolano znalaz艂o si臋 za

jego prawym,

podczas gdy r臋ka oplot艂a szyj臋 i pchn臋艂a. Polecia艂 na plecy, a wolna lewa noga

Mar铆i wznios艂a

si臋 i z trzaskiem opad艂a na pier艣. Rozleg艂 si臋 chrz臋st p臋kaj膮cych 偶eber i

przera藕liwe

st臋kni臋cie. Drugi z sier偶ant贸w, kt贸ry sta艂 ju偶 przy pisuarze, obejrza艂 si臋, ale

w tym samym

momencie prawe kolano Mar铆i ugodzi艂o go w ko艣膰 ogonow膮. Impet ciosu cisn膮艂 nim o

bia艂膮

艣cian臋; odbiwszy si臋 od niej polecia艂 na bia艂e kafle posadzki. Kopni臋cie w skro艅

sprawi艂o, 偶e

znieruchomia艂, co w chwil臋 potem spotka艂o tak偶e pierwszego z zaatakowanych.

Ci臋偶ko dysz膮c, opar艂a si臋 o umywalk臋. Na ca艂y atak z艂o偶y艂a si臋 sekwencja ruch贸w,

kt贸re zewn臋trznemu obserwatorowi mog艂yby si臋 wyda膰 lekkie i wykonane bez

wysi艂ku. O

tym jednak zadecydowa艂y lata trening贸w, zmagazynowane w postaci pami臋ci

mi臋艣niowej,

teraz jednak czu艂a, ile kosztowa艂y j膮 ciosy, kt贸re otrzyma艂a w Sali Muzycznej. A

przecie偶

najwa偶niejsza cz臋艣膰 zadania ci膮gle by艂a przed ni膮. Zwil偶y艂a usta wod膮 i

po艣piesznie ruszy艂a

do drzwi.

Wysz艂a z nich stanowczym krokiem i bez chwili wahania skr臋ci艂a w prawo, a

nast臋pnie w lewo. Znowu by艂a na korytarzu prowadz膮cym do Sali Tronowej.

W r贸wnych odst臋pach od siebie sta艂y grupki 偶o艂nierzy, ale nie spogl膮daj膮c na

nich

sz艂a szybko, z lekko zmarszczonym czo艂em, jakby zaaferowana rozkazem, kt贸ry

w艂a艣nie

otrzyma艂a. Pami臋ta艂a jednak o tym, aby oddawa膰 honory oficerom. Wa偶ne jest to,

aby z

twego zachowania wynika艂o, 偶e stanowisz jeden z wielu element贸w otoczenia, gdy偶

wtedy

inni przestaj膮 ci臋 zauwa偶a膰. Pewna siebie zmierza艂a w kierunku Sali

Halabardnik贸w. Kiedy

znajdzie si臋 w 艣rodku, do Amadoriego pomog膮 jej dotrze膰: bro艅, fortel i dw贸ch

szczeg贸lnych

pomocnik贸w.

32

Wtorek, 04.30 - Waszyngton

Mike Rodgers przy艂膮czy艂 si臋 do Paula Hooda, aby wraz z nim oczekiwa膰 informacji

o

Iglicy. Wkr贸tce potem Steve Burkow zadzwoni艂 z wiadomo艣ciami z Bia艂ego Domu.

Kr贸l

hiszpa艅ski rozmawia艂 ze swej rezydencji w Barcelonie z prezydentem. Oficerowie

dochowuj膮cy mu lojalno艣ci potwierdzali, 偶e genera艂 Rafael Amadori, szef wywiadu

wojskowego, przeni贸s艂 sw贸j sztab do Sali Tronowej Pa艂acu Kr贸lewskiego.

Hood i Rodgers spojrzeli na siebie, a ten drugi bez s艂owa si臋gn膮艂 po telefon,

偶eby

porozumie膰 si臋 z Luisem. Na twarzy Hooda pojawi艂 si臋 sk膮py u艣mieszek.

- Nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci, je艣li chodzi o plany Amadoriego - ci膮gn膮艂 Burkow.

-

Prezydent poinformowa艂 kr贸la, 偶e oddzia艂 Iglicy jest w Madrycie, i uzyska艂

akceptacj臋 dla

wszystkich koniecznych poczyna艅.

Hood poczu艂 odrobin臋 ulgi, chocia偶 i tak wykonywaliby rozkazy prezydenta, dobrze

by艂o wiedzie膰, 偶e nie jest to na przek贸r woli w艂adcy Hiszpanii.

- Zwr贸膰 uwag臋 na s艂owo "koniecznych". Kr贸l nie jest w najlepszym nastroju -

m贸wi艂

dalej Burkow. - Oznajmi艂, 偶e najprawdopodobniej nie uda si臋 utrzyma膰 Hiszpanii w

dawnym

kszta艂cie. "Zbyt wiele upior贸w przesz艂o艣ci si臋 rozszala艂o", mia艂 powiedzie膰.

Ostrzeg艂

prezydenta, 偶e abdykuje, je艣li ONZ i NATO b臋d膮 usi艂owa艂y powstrzyma膰 hiszpa艅ski

nar贸d

od wyra偶enia swej woli.

- A co to zmieni? - 偶achn膮艂 si臋 Hood. - Przecie偶 i tak jego funkcja jest przede

wszystkim tytularna.

- To prawda, ale by艂by to gest pod adresem rodak贸w: Je艣li chcecie autonomii, to

przynajmniej ja nie staj臋 wam na drodze". Zarazem jednak twardo obstaje przy

tym, 偶e nie

zamierza odda膰 w艂adzy w r臋ce uzurpatora.

- Niez艂y pasztet - mrukn膮艂 Hood. - I chcia艂abym i boj臋 si臋.

- Gdyby mia艂o doj艣膰 do abdykacji to tylko wtedy, kiedy Amadori nie b臋dzie ju偶

zagro偶eniem - wyja艣ni艂 Burkow. No tak, by艂 w tym pewien sens. - Na jakim etapie

jest twoja

grupa?

- Czekamy na wiadomo艣膰. Iglica za chwil臋 powinna zna...

- Ju偶 s膮 - wpad艂 mu w s艂owo Rodgers.

- Poczekaj, Steve - rzuci艂 Hood i do Mike'a: - S膮?

- Darrell otrzyma艂 w艂a艣nie meldunek od Augusta. Iglica rozlokowa艂a si臋 po

wschodniej stronie opery. Nikt im nie przeszkadza, maj膮 dobry widok na pa艂ac.

Wydaje si臋,

偶e 偶o艂nierze koncentruj膮 si臋 jedynie na jego ochronie. August czeka na dalsze

rozkazy.

- Podzi臋kuj Darrellowi - mrukn膮艂 Hood i przekaza艂 wiadomo艣膰 Burkowowi.

Jednocze艣nie przegl膮da艂 plik z planem sytuacyjnym dostarczonym p贸艂 godziny

wcze艣niej

przez McCaskeya. By艂a to mapa tej cz臋艣ci Madrytu, nast臋pnie dok艂adne plany

pa艂acu z

rozrysowanymi wariantami dostania si臋 do 艣rodka i ataku. Obserwatorzy Interpolu

oceniali

zgromadzone tam si艂y na czterystu, pi臋ciuset 偶o艂nierzy, z kt贸rych wi臋kszo艣膰

znajdowa艂a si臋

wok贸艂 po艂udniowego skrzyd艂a pa艂acu, gdzie mie艣ci艂a si臋 Sala Tronowa.

- Gdyby mieli zaczyna膰 teraz, jaki b臋dzie plan? - spyta艂 Burkow.

Mike stan膮艂 za plecami Paula, kt贸ry prze艂膮czy艂 telefon na g艂o艣nik.

- Na p贸艂nocno-zachodnim rogu P艂aza de Oriente jest wej艣cie do kana艂u -

powiedzia艂

Hood - z kt贸rego mo偶na przej艣膰 do podziemi stanowi膮cych kiedy艣 cz臋艣膰 twierdzy

arabskiej.

- A jak dostan膮 si臋 do kana艂u?

- U偶yj膮 starego triku. B臋dzie troch臋 zamieszania, zapal膮 si臋 艣mieci w koszu,

smrodliwy, g臋sty dym.

- Rozumiem.

- Podziemia z kolei 艂膮cz膮 si臋 z lochami pa艂acowymi, kt贸rych nie u偶ywa si臋 od

prawie

dwustu lat. Nie otworzyli ich nawet dla zwiedzaj膮cych. Mo偶e w przekonaniu, 偶e

zawsze par臋

odludnych cel mo偶e si臋 przyda膰. W ka偶dym razie, lochy znajduj膮 si臋 pod Sal膮

Kobierc贸w, a

stamt膮d ju偶 blisko do Tronowej.

- 呕e blisko to prawda, ale wsz臋dzie jest pewnie mn贸stwo 偶o艂nierzy - wtr膮ci艂 si臋

Rodgers. - Je艣li b臋dzie to akcja typu Kafar, mo偶e by膰 wiele ofiar.

- Kafar? - powt贸rzy艂 pytaj膮cym g艂osem Burkow.

- Uderzenie i odskok, bez troszczenia si臋 o pozory i podkradanie.

- Rozumiem.

- Chcieli艣my poczeka膰, czy nie dostaniemy jakiego艣 znaku od naszego cz艂owieka

wewn膮trz.

- To ta policjantka z Interpolu, kt贸ra podda艂a si臋 偶o艂nierzom? - upewni艂 si臋

Burkow.

- Tak. Tyle 偶e nie wiemy, czy b臋dzie usi艂owa艂a si臋 z nami skontaktowa膰, czy

zrobi co艣

na w艂asn膮 r臋k臋. Tak czy owak, czekamy.

Zapad艂a chwila milczenia, a potem Burkow rzek艂:

- Pami臋tajcie tylko, 偶e czas gra na nasz膮 niekorzy艣膰. Im d艂u偶ej Amadori

pozostaje

panem sytuacji, tym bardziej uwiarygodnia si臋 w oczach ludzi. Jest taki moment,

w kt贸rym

uzurpator przestaje by膰 rebeliantem, a staje si臋 bohaterem.

- Zdajemy sobie z tego spraw臋 - odrzek艂 Hood - ale Amadoriemu chyba jeszcze do

tego daleko. Na razie mamy do czynienia z lokalnymi buntami i, na ile wiemy,

nikt nigdzie

oficjalnie nie wymieni艂 jego nazwiska jako tego, kt贸ry przejmuje w艂adz臋. My艣l臋,

偶e potrzeba

mu poparcia jeszcze kilku wa偶nych os贸b.

- Obawiam si臋, 偶e ma ju偶 ich wiele po swojej stronie.

- Do publicznego wyst膮pienia mamy chyba jeszcze godzin臋, mo偶e dwie.

- Wi臋c czekamy?

- Iglica jest na miejscu i w pe艂nej gotowo艣ci. My za艣 mo偶emy uzyska膰 jakie艣

dalsze

informacje, kt贸re u艂atwi膮 akcj臋.

- Zw艂oka te偶 niesie ze sob膮 ryzyko - powiedzia艂 Burkow. - Genera艂 Zandt zwraca

uwag臋, 偶e Amadori mo偶e wzmocni膰 ochron臋. To on jest naszym pierwotnym i

najwa偶niejszym obiektem.

- Zgoda, Steve - odpar艂 Hood.- Ale mamy tam tylko Iglic臋. Je艣li nierozwa偶nie

u偶yjemy ludzi z Iglicy, nie tylko narazimy ich 偶ycie, ale tak偶e i powodzenie

ca艂ej misji. -

Zerkn膮艂 na zegar w komputerze, kt贸ry dzi臋ki "Pluskwie" Bennetowi wskazywa艂

zar贸wno czas

waszyngto艅ski, jak i madrycki. - W Hiszpanii jest prawie jedenasta - ci膮gn膮艂. -

Poczekajmy

do po艂udnia. Je艣li nie b臋dziemy mieli 偶adnego znaku od Mar铆i Corneja, Iglica

uderza.

- Pami臋taj, wiele mo偶e si臋 zdarzy膰 przez godzin臋. Oby nie sta艂o si臋 tak, 偶e

zaatakujecie ju偶 nie zdrajc臋, lecz bohatera narodowego.

- Wiem, wiem - mrukn膮艂 z lekka zniecierpliwiony Hood. - Potrzebuj臋 wi臋cej

informacji.

- Pos艂uchaj. - Burkow by艂 nie tyle zniecierpliwiony, ile z艂y. - Masz jeden z

najlepszych

oddzia艂贸w specjalnych na 艣wiecie, ale ka偶esz mu tkwi膰 w miejscu, czekaj膮c nie

wiadomo na

co. Musimy zaryzykowa膰.

- Nie - stanowczo sprzeciwi艂 si臋 Hood. - To z艂y pomys艂. Chc臋 da膰 Mar铆i jeszcze

godzin臋.

- Po co? - gniewnie spyta艂 Burkow. - S艂uchaj, je艣li masz pietra...

- Pietra? - uni贸s艂 si臋 Hood. - Pos艂uchaj mnie. Ten facet z zimn膮 krwi膮 kaza艂

zastrzeli膰

moj膮 blisk膮 kole偶ank臋. Bez zmru偶enia oka m贸g艂bym go przypieka膰 na wolnym ogniu.

- Wi臋c w czym problem?

- W tym, 偶e nie opracowali艣my jeszcze dok艂adnie strategii odwrotu.

- A co ma do tego ta Hiszpanka? - spyta艂 Burkow. - Wyjd膮 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮

wejd膮.

- Chodzi nie o samo fizyczne wyj艣cie, ale o odpowiedzialno艣膰. Kto ma j膮 na

siebie

wzi膮膰? Czy prezydent ustali艂 to z Jego Kr贸lewsk膮 Mo艣ci膮?

- Nie wiem. Nie by艂o mnie przy rozmowie.

- A je艣li kto艣 z Iglicy wpadnie, co wtedy? B臋dziemy udawa膰 niewini膮tka, 偶e to

jacy艣

najemnicy albo przekroczenie kompetencji? I niech si臋 dalej sami troszcz膮 o

siebie?

- Czasami tak si臋 zdarza. Ryzyko, o kt贸rym dobrze wiedz膮.

- Czasami tak si臋 zdarza, ale nie nale偶y rezygnowa膰 z innych mo偶liwo艣ci. A mamy

Hiszpank臋, kt贸r膮 mo偶emy wykorzysta膰 w akcji. Patriotk臋, kt贸rej Iglica b臋dzie

tylko pomaga膰,

przynajmniej niech to tak wygl膮da w oczach publiczno艣ci.

Burkow milcza艂.

- Dlatego zamierzam poczeka膰, czy Mar铆a nie nawi膮偶e kontaktu. A co do samego

Amadoriego, mo偶esz si臋 nie ba膰: nie czuj臋 ani odrobiny lito艣ci dla sukinsyna.

Po d艂ugiej przerwie Burkow spyta艂:

- Czy mog臋 zatem powiedzie膰 prezydentowi, 偶e atak nast膮pi najp贸藕niej w po艂udnie?

- Tak.

- W porz膮dku. Na razie tyle - powiedzia艂 zimno Burkow i roz艂膮czy艂 si臋.

Hood zerkn膮艂 na Rodgersa, kt贸ry przygl膮da艂 mu si臋 z u艣miechem na twarzy.

- No, bracie. Pokaza艂e艣 rogi. Dumny jestem z ciebie.

- Dzi臋ki, Mike. - Hood wy艂膮czy艂 monitor i przetar艂 oczy pi臋艣ci膮. - Bo偶e, jaki

jestem

zm臋czony.

- Po艂贸偶 si臋 na chwil臋. Ja ci臋 zast膮pi臋.

- Nie, dop贸ki akcja trwa. Ale mam pro艣b臋.

- Wal.

Hood si臋gn膮艂 po telefon.

- Nacisn臋 na Boba i Stephena; niech stan膮 na g艂owie, ale niech mi znajd膮 Mar铆臋.

Ty

sprawd藕 w tym czasie, czy Darrell nie m贸g艂by w czym艣 pom贸c. Mo偶e kto艣 kiedy艣

za艂o偶y艂

pods艂uch w pa艂acu, jaki艣 przeciwnik kr贸la, kt贸rego mo偶na czym艣 postraszy膰.

- Sprawdz臋.

- Dopilnuj, 偶eby poinformowa艂 Iglic臋, dlaczego czekamy.

Rodgers kiwn膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Hood zadzwoni艂 do Herberta i Viensa. Kiedy sko艅czy艂, ukry艂 twarz w r臋kach

opartych

艂okciami o biurko.

By艂 zm臋czony i wcale nie czu艂 dumy. Wprost przeciwnie. Czu艂 niesmak do siebie z

racji agresji, kt贸ra budzi艂a si臋 w nim, gdy my艣la艂 o Amadorim jako sprawcy

艣mierci Marthy

Mackall. 艢mier膰 za 艣mier膰, gra, w kt贸rej sztonami by艂y ludzkie istnienia - oto

jego

codzienno艣膰.

W ko艅cu jednak wszystko si臋 sko艅czy. Amadori b臋dzie martwy albo Hiszpania b臋dzie

nale偶e膰 do Amadoriego, ale wtedy to 艣wiat b臋dzie si臋 martwi膰, a nie Hood, on za艣

wr贸ci do

domu, gdzie czeka膰 na niego b臋dzie tylko kilka prywatnych satysfakcji, kilka

okropnych

wspomnie艅 i perspektywa na par臋 kolejnych, je艣li praca w Centrum potrwa nieco

d艂u偶ej.

Ale by艂o co艣 wi臋cej.

Nigdy nie potrafi sk艂oni膰 Sharon, by na wszystko spojrza艂a jego oczyma, ale

kiedy

siedzia艂 tak teraz, sam przed sob膮 musia艂 przyzna膰, 偶e wcale nie jest pewien

s艂uszno艣ci

obranej drogi. Czy lepiej podejmowa膰 wielkie zawodowe wyzwania i zyskiwa膰 podziw

Mike'a Rodgersa, czy te偶 mie膰 mniej wymagaj膮c膮 prac臋, ale za to m贸c cieszy膰 si臋

mi艂o艣ci膮

偶ony i dzieci oraz ma艂ymi wsp贸lnymi rado艣ciami.

Ale dlaczego niby mia艂bym wybiera膰? - obruszy艂 si臋, ale dobrze zna艂 odpowied藕.

Je艣li chcia艂o si臋 nale偶e膰 do kr臋gu najwy偶szych elit, trzeba by艂o inwestowa膰 w to

czas i

zapa艂. Aby odzyska膰 rodzin臋, musia艂 zrezygnowa膰 z przebywania na szczytach. Mo偶e

znajdzie posad臋 w banku, mo偶e na uniwersytecie, mo偶e jeszcze gdzie indziej, ale

z ca艂膮

pewno艣ci膮 b臋dzie to praca, kt贸ra pozostawi mu czas na koncerty skrzypcowe,

rozgrywki

baseballa czy nawet na wsp贸lne obejrzenie telewizji.

Wyprostowa艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 klawiatur臋, na kt贸rej wystuka艂:

Panie prezydencie,

Niniejszym rezygnuj臋 ze stanowiska dyrektora Centrum.

Z wyrazami szacunku

Paul Hood

33

Wtorek, 10.32 - Madryt

Kiedy Mar铆a znalaz艂a si臋 wreszcie w pobli偶u Sali Halabardnik贸w musia艂a wyj艣膰 na

otwart膮 przestrze艅. A偶 tutaj uda艂o jej si臋 dotrze膰 stosunkowo 艂atwo. By艂y ca艂e

ci膮gi pokoj贸w

po艂膮czonych przej艣ciami, kilka wi臋c tylko razy musia艂a wychodzi膰 na korytarz, od

dalszego

ko艅ca, kt贸rego pod膮偶ali jej 艣ladem 偶o艂nierze, metodycznie zagl膮daj膮c do ka偶dego

pomieszczenia. By艂o niemal pewne, 偶e to jej szukaj膮.

Raz spr贸bowa艂a po艂膮czy膰 si臋 z Luisem, ale telefon pa艂acowy by艂 g艂uchy, a ba艂a

si臋

pr贸bowa膰 zdoby膰 radiotelefon od kt贸rego艣 z oficer贸w.

Dobrze wiedzia艂a, 偶e najlepiej by艂oby jak najmniej rzuca膰 si臋 w oczy, teraz

jednak nie

mia艂a wyboru, musia艂a ruszy膰 przez 艣rodek holu, w kt贸rego bocznej 艣cianie

znajdowa艂o si臋

wej艣cie do sali. Na nieszcz臋艣cie, chocia偶 w armii hiszpa艅skiej s艂u偶y艂y kobiety,

to jedynie w

s艂u偶bach pomocniczych, nigdy w jednostkach liniowych, tutaj w ka偶dym razie

偶adnej dot膮d

nie widzia艂a. To dlatego musia艂a przej艣膰 przez hol jak naj艣pieszniej. Fura偶erka

skrywa艂a jej

w艂osy, kurtka maskowa艂a piersi, ale przecie偶 jej sylwetka zawsze b臋dzie si臋

r贸偶ni艂a od

m臋skiej. Nie wolno jej by艂o sprowokowa膰 nikogo do zbyt d艂ugiego namys艂u.

Problem polega艂 na tym, 偶e nie da艂o si臋 i艣膰 zbyt wolno, ale z drugiej strony nie

mog艂a

te偶 biec, bo to r贸wnie偶 wzbudzi艂oby niepotrzebne zainteresowanie. Serce 艂omota艂o

jej jak

oszala艂e, bola艂o j膮 ca艂e cia艂o, ale dobrze wiedzia艂a, o jak膮 stawk臋 toczy si臋

gra. Kilku

偶o艂nierzy obrzuci艂o j膮 spojrzeniem, ona jednak sz艂a z twarz膮 nieruchom膮 i oczyma

wpatrzonymi przed siebie; nikt nie usi艂owa艂 jej zatrzyma膰.

Mia艂a ju偶 skr臋ca膰 do Sali Halabardnik贸w, kiedy wynurzy艂a si臋 z niej znajoma

posta膰;

kapitan, kt贸ry kaza艂 si臋 nad ni膮 zn臋ca膰, omal na ni膮 nie wpad艂. Zasalutowa艂a i

zr臋cznie go

wymin臋艂a, maj膮c nadziej臋, 偶e r臋ka zas艂oni jej rysy. Teraz potrzebowa艂a ju偶 tylko

kilkunastu

sekund.

Przed sob膮 zobaczy艂a Juana i Ferdinanda. Siedzieli na skraju grupy ze

skrzy偶owanymi

nogami i spuszczonymi g艂owami. Liczba je艅c贸w chyba si臋 zmniejszy艂a, byli te偶

bardziej

niespokojni, co mog艂o wynika膰 z l臋ku o nieobecnych, albo mo偶e z faktu, 偶e mniej

by艂o tak偶e

wartownik贸w; mo偶e to ich widzia艂a, jak przeszukiwali pokoje.

- Sta膰! - us艂ysza艂a za sob膮 podniesiony g艂os. Juan i Ferdinand podnie艣li g艂owy,

Mar铆a

ani my艣la艂a pos艂ucha膰.

- Sta膰! - rykn膮艂 kapitan. - Sier偶ancie! Do was m贸wi臋!

Od Juana dzieli艂o j膮 jeszcze dwadzie艣cia krok贸w, patrzy艂 na ni膮, najwyra藕niej

nie

poznaj膮c. Za 偶yw膮 barier膮 z cia艂 znajdowa艂o si臋 wej艣cie do Sali Tronowej, przed

kt贸rym

nadal trwali dwaj wartownicy i tak偶e oni przypatrywali jej si臋 teraz z

zainteresowaniem.

Musia艂a si臋 tam dosta膰, a nie mog艂a tego zrobi膰 w pojedynk臋.

- Mam z艂o偶y膰 meldunek genera艂owi - odpowiedzia艂a, nie odwracaj膮c si臋 i nie

zatrzymuj膮c.

Teraz liczy艂y si臋 ju偶 u艂amki sekund. Aby tylko znale藕膰 si臋 jak najbli偶ej Juana.

Odezwa艂a si臋 po to, by rozpozna艂 jej g艂os.

- To ty! - wrzasn膮艂 oficer. - Ani kroku dalej i r臋ce do g贸ry!

Mar铆a zwolni艂a, ale nie zatrzyma艂a si臋.

- Powiedzia艂em: "Ani kroku dalej"!!!

By艂a tu偶 przed rz臋dem je艅c贸w. Znieruchomia艂a.

- A teraz r臋ce do g贸ry. Powoli. 呕adnych gwa艂townych ruch贸w, bo strzelam.

Wykona艂a polecenie, ale zobaczy艂a te偶, jak oczy Juana rozszerzaj膮 si臋 w b艂ysku

zrozumienia. Nikt z 偶o艂nierzy stoj膮cych pod 艣cianami nie si臋ga艂 na razie po

bro艅, ale by艂o to

kwesti膮 kilku sekund.

- Kapralu!

Jeden z podoficer贸w stoj膮cych przed Sal膮 Tronow膮 poderwa艂 si臋 jak podci臋ty

biczem.

- Tak jest, panie kapitanie!

- Odebra膰 jej bro艅!

- Moje nogi - j臋kn臋艂a Mar铆a i zacz臋艂a si臋 s艂ania膰. - Czy mog臋 usi膮艣膰?

- Nie! - warkn膮艂 kapitan.

- Zbili艣cie mnie tak bardzo...

- Milcze膰!!!

Mar铆a powoli osuwa艂a si臋 niczym zemdlona. Kapral przedziera艂 si臋 w jej kierunku

mi臋dzy wi臋藕niami. Nie by艂o ju偶 ani chwili do stracenia. Nie przypuszcza艂a, 偶eby

tu j膮

zastrzelili, szczeg贸lnie gdy znajdzie si臋 na posadzce, mog艂oby to bowiem wywo艂a膰

panik臋

po艣r贸d siedz膮cych. Z g艂o艣nym j臋kiem run臋艂a na kolana tu偶 przed Juanem.

- Wsta膰!!! - dar艂 si臋 w艣ciekle kapitan.

Mar铆a udaj膮c, 偶e stara si臋 wykona膰 rozkaz, polecia艂a do przodu, niepostrze偶enie

wydoby艂a zza pasa pistolety zabrane w toalecie podoficerom i wcisn臋艂a je Juanowi

w r臋ce.

Ferdinand nachyli艂 si臋, aby jej pom贸c, a wtedy towarzysz wcisn膮艂 mu pistolet pod

zgi臋t膮

nog臋.

- Amadori jest w Sali Tronowej - szepn臋艂a Mar铆a.

- Nie uda...

- Musimy! - sykn臋艂a. - I tak ju偶 po nas!

Kapral nachyli艂 si臋 nad Mar铆膮 i chwyci艂 j膮 za ko艂nierz. J臋kn臋艂a i zatoczy艂a si臋

na

prawo, a ledwie usun臋艂a si臋 z drogi, Juan strzeli艂 podoficerowi w udo. Ten z

krzykiem

polecia艂 do ty艂u, wypuszczaj膮c z d艂oni Llam臋, kt贸r膮 natychmiast 艂apczywie

chwyci艂y r臋ce

kt贸rego艣 z je艅c贸w. Mar铆a tymczasem odzyska艂a r贸wnowag臋, wyrwa艂a zza paska na

plecach

trzeci ze zdobycznych pistolet贸w i wycelowa艂a w kapitana.

Ten jednak trzyma艂 ju偶 w r臋ku swoj膮 Berett臋 i strzeli艂 dwa razy. Jeden z

pocisk贸w

ugodzi艂 Mar铆臋 w lewy bok; bolesne szarpni臋cie sprawi艂o, 偶e chybi艂a. Zwali艂a si臋

na

m臋偶czyzn臋, kt贸ry pochwyci艂 pistolet kaprala; czapka zlecia艂a jej z g艂owy i w艂osy

si臋

rozsypa艂y.

- Mordercy!

Z tym okrzykiem Juan zerwa艂 si臋, zanim jednak zd膮偶y艂 cokolwiek zrobi膰, kula

trafi艂a

go w lew膮 艂opatk臋. Okr臋ci艂 si臋 z rozrzuconymi r臋kami, pistolet zagrzechota艂 o

posadzk臋,

zr臋cznie w chwil臋 potem chwycony przez kapitana.

- Zosta艅 na posterunku! - krzykn膮艂 oficer do drugiego z kaprali, kt贸ry oderwa艂

si臋 od

wej艣cia do Sali Tronowej.

Teraz wszyscy wartownicy trzymali ju偶 bro艅 gotow膮 do strza艂u, gro藕nie

spogl膮daj膮c

na je艅c贸w. W otwartych drzwiach Sali Tronowej stan膮艂 adiutant genera艂a

Amadoriego,

pu艂kownik Antonio Aguirre, z pistoletem w r臋ku. Wysoki, barczysty m臋偶czyzna

ogarn膮艂

wzrokiem ca艂膮 scen臋 i warkn膮艂:

- Jakie艣 problemy, kapitanie Infiesta?

- Nie, panie generale. Ju偶 nie.

- Kto to? - spyta艂 Aguirre, wskazuj膮c luf膮 Juana.

- Jej wsp贸lnik - odpowiedzia艂 kapitan.

- A ona co za jedna?

- Szpieg - zwi臋藕le poinformowa艂 Infiesta.

Mar铆a usi艂owa艂a si臋 podnie艣膰, z r臋k膮 przyci艣ni臋t膮 do zranionego boku.

- Nie jestem szpiegiem, panie pu艂kowniku - zaprotestowa艂a. - Nazywam si臋 Mar铆a

Corneja, jestem agentk膮 Interpolu. Dosta艂am si臋 tutaj, 偶eby przekaza膰 genera艂owi

Amadoriemu wa偶n膮 wiadomo艣膰. Tymczasem ten cz艂owiek - kiwn臋艂a g艂ow膮 w kierunku

kapitana - nie tylko nie chcia艂 mnie przepu艣ci膰, ale na dodatek skatowa艂.

- Teraz ma pani okazj臋 przekaza膰 swoj膮 wiadomo艣膰 - oznajmi艂 ozi臋ble Aguirre. -

S艂ucham.

- Nie... nie tutaj - wyb膮ka艂a.

- Tutaj. I zaraz.

Mar铆a przymkn臋艂a oczy.

- Kr臋ci mi si臋 w g艂owie. Jestem ranna. Musz臋...

- To pewne, 偶e musisz - przerwa艂 jej pu艂kownik. - Kapitanie, zabra膰 j膮 i jej

wsp贸lnika,

wydusi膰 z nich wszystko, a potem... Sami wiecie.

- Panie pu艂kowniku! - krzykn臋艂a Mar铆a i zrobi艂a dwa niepewne kroki w jego

kierunku.

Sala Tronowa by艂a jak magnes; gdyby tylko do niej dotar艂a, to mo偶e...

Poczu艂a r臋k臋 chwytaj膮c膮 j膮 za w艂osy.

- P贸jdziesz ze mn膮! - w艣ciekle sykn膮艂 Infiesta, odwr贸ci艂 j膮 i na p贸艂 powl贸k艂 za

sob膮,

gdy偶 nogi odmawia艂y Mar铆i pos艂usze艅stwa.

- Bra膰 tak偶e i jego - rzuci艂 przez rami臋 kapitan.

Dw贸ch wartownik贸w podskoczy艂o do Juana, chwyci艂o pod pachy i poderwa艂o na nogi.

Z j臋kiem zwis艂 im na r臋kach, wi臋c zacz臋li go ci膮gn膮膰.

Pu艂kownik cofn膮艂 si臋 za pr贸g i zamkn膮艂 drzwi.

Trzask zasuwy zabrzmia艂 w uszach Mar铆i jak d藕wi臋k dzwonu obwieszczaj膮cego

koniec Hiszpanii. By艂a ju偶 tak blisko, a przecie偶 wszystko si臋 sko艅czy艂o.

Potyka艂a si臋, ale

r臋ka zaci艣ni臋ta na jej w艂osach nie pozwala艂a upa艣膰. Ca艂e cia艂o by艂o jednym

wielkim b贸lem.

- Gdzie... gdzie idziemy? - wybe艂kota艂a.

- Na zewn膮trz. Tam dowiemy si臋, co to za wa偶na wiadomo艣膰.

Wiedzia艂a ju偶, 偶e najpierw brutalnie zmusz膮 j膮 do m贸wienia, a potem, jak

wcze艣niej

innych pojmanych, ustawi膮 pod murem. I rozstrzelaj膮.

34

Wtorek, 10.46 - Madryt

Kiedy tylko w pa艂acu rozbrzmia艂y odg艂osy wystrza艂贸w, pu艂kownik August oboj臋tnym

ruchem wydoby艂 z kieszeni spodni telefon kom贸rkowy. Wybra艂 numer Luisa, ale

nieruchom膮

twarz nadal wystawia艂 do s艂o艅ca, niczym najnormalniejszy turysta. Z wyj膮tkiem

Pupshawa,

wszyscy inni cz艂onkowie Iglicy zaj臋ci byli studiowaniem przewodnik贸w po stolicy

Hiszpanii.

Pupshaw znajdowa艂 si臋 na ulicy z nog膮 opart膮 o zderzak samochodu. W jednym z

zako艅cze艅

sznurowad艂a w lewym bucie znajdowa艂 si臋 silny koncentrat chloroacetofenylu,

substancji

wydzielaj膮cej gaz 艂zawi膮cy. Drugie zako艅czenie mie艣ci艂o spiral臋 termiczn膮, kt贸ra

uaktywnia艂a si臋 po zdj臋ciu ze sznurowad艂a. Na艂o偶ona na pierwsz膮 skuwk臋, w dwie

minuty

p贸藕niej powodowa艂a wydzielenie si臋 gazu.

- Tu pa艂karz - powiedzia艂 August. - Na stadionie jest trzech graczy. - Co

znaczy艂o, 偶e

w pa艂acu oddano trzy strza艂y. - Zdaje si臋 bardzo blisko naszej bazy.

- Mo偶e nasi koledzy zacz臋li rozgrzewk臋 - powiedzia艂 Luis, na chwil臋 zamilk艂, a

potem

doda艂: - Trener ka偶e zebra膰 si臋 ko艂o drugiej bazy, a sam zobaczy, co dzieje si臋

w szatni.

Drug膮 baz膮 by艂 loch poni偶ej Sali Kobierc贸w. Szatni膮 byli obserwatorzy Interpolu.

- Jasne. Ruszamy.

August schowa艂 telefon, kaza艂 reszcie przygotowa膰 si臋, a nast臋pnie podni贸s艂 r臋k臋

ze

skrzy偶owanym drugim i trzecim palcem. Szeregowiec Pupshaw odpowiedzia艂 tym samym

gestem. Skrzy偶owane palce oznacza艂y po艂膮czenie skuwek.

Oddzia艂ek Augusta ruszy艂 w kierunku w艂azu w p贸艂nocno-zachodnim k膮cie Plaza de

Oriente. Wcze艣niej sfilmowali to miejsce, a potem starannie obejrzeli ta艣m臋

wideo. Kapral

Prementine oraz szeregowi George i Scott trzymali w r臋kach s艂uchawki od

walkman贸w, w

ka偶dej chwili gotowi zaczepi膰 je za otwory w klapie i podnie艣膰 do g贸ry.

S艂uchawki,

wykonane z tytanu, by艂y w stanie wytrzyma膰 daleko wi臋kszy ci臋偶ar.

August i Sandra DeVonne szli obj臋ci ramionami, roze艣miani, wpatrzeni w siebie

niczym para zakochanych. Naprawd臋 jednak oboje uwa偶nie obserwowali otoczenie, co

by艂o o

tyle 艂atwe, 偶e z racji obecno艣ci wojska niewiele by艂o pojazd贸w i r贸wnie ma艂o

przechodni贸w.

Zatrzymali si臋 przy w艂azie i czekali. Biegiem do艂膮czy艂 do nich Pupshaw. Za nim

buchn膮艂 nagle k艂膮b pomara艅czowego dymu. Wiatr powia艂 go w ich kierunku i dlatego

Pupshaw ustawi艂 si臋 w艂a艣nie tam. George, Scott oraz Prementine wyskoczyli na

艣rodek ulicy,

z o偶ywieniem wskazuj膮c na dym, a jednocze艣nie zaczepiaj膮c "s艂uchawki" o otwory

klapy. Na

kilka sekund przed dotarciem gazowej chmury zdj臋li pokryw臋. Sandra wydoby艂a z

kieszeni

kurtki latark臋 i po艣wieci艂a w g艂膮b. Od tej chwili gesty d艂oni oraz sygna艂y

latarki mia艂y by膰

jedynym sposobem porozumiewania si臋. Zgodnie z informacjami dostarczonymi przez

Interpol, w 艣rodku by艂a drabinka. DeVonne b艂yskawicznie si臋 po niej zsun臋艂a, za

ni膮 poszli

August, Aideen oraz Iszi Honda. Teraz przysz艂a kolej na pozosta艂膮 czw贸rk臋;

Pupshaw zasun膮艂

za nimi klap臋.

Ca艂a operacja nie trwa艂a pi臋tnastu sekund.

Kana艂 mia艂 oko艂o trzech metr贸w wysoko艣ci, nie trzeba wi臋c by艂o si臋 schyla膰.

System

kanalizacyjny przep艂ukiwany by艂 w po艂udnie i o pierwszej w nocy, nieczysto艣ci

si臋ga艂y wi臋c

do po艂owy 艂ydki. Zaduch by艂 okropny, ale na to byli przygotowani. Szybko ruszyli

w

kierunku podziemi dawnej twierdzy arabskiej.

W trakcie marszu August w艂o偶y艂 do ucha s艂uchawk臋, kt贸ra pozwala艂a mu odbiera膰

komunikaty radiowe nadawane w promieniu trzystu kilometr贸w. Dzi臋ki malutkiemu

owalnemu mikrofonowi na piersi m贸g艂 komunikowa膰 si臋 z central膮 Interpolu.

Kana艂 skr臋ca艂 na p贸艂noc, dochodz膮c do 艣ciany wysokiej na dwa metry. Po drugiej

stronie znajdowa艂y si臋 podziemia twierdzy. DeVonne przekaza艂a latark臋

George'owi, podczas

gdy Scott podstawi艂 r臋ce, aby mog艂a wspi膮膰 si臋 na przegrod臋. Losowanie

rozstrzygn臋艂o

wcze艣niej, 偶e to ona b臋dzie sz艂a przodem. Potem to samo zrobili August, Aideen i

Prementine. August z satysfakcj膮 obserwowa艂, 偶e w ruchach Sandry - szybkich,

zr臋cznych,

pewnych - nie wida膰 by艂o ani 艣ladu dramatycznych prze偶y膰 podczas akcji Iglicy,

gdy porwali

ich Kurdowie w dolinie Bekaa. Wida膰 by艂o po niej skupienie, czujno艣膰 - i si艂臋.

Po chwili ca艂a 贸semka - Iglica plus Aideen - by艂a po drugiej stronie. Tutaj sz艂o

si臋

znacznie gorzej. Tunel mierzy艂 nieco ponad p贸艂tora metra, pod stopami chrz臋艣ci艂

gruz i

艣miecie. Przepocone ubrania zaczyna艂y nieprzyjemnie sztywnie膰 w zimnym

powietrzu.

Nagle August zatrzyma艂 si臋.

- Wiadomo艣膰 - szepn膮艂.

Otoczyli go ko艂em, Sandra i Prementine odrobin臋 odsuni臋ci na bok i czujnie

rozgl膮daj膮cy si臋 dooko艂a. Wszyscy nachylili si臋, aby niczego nie musia艂

powtarza膰.

- Jeste艣cie w 艣rodku? - spyta艂 Luis.

- Tak - odpowiedzia艂 August. Linia by艂a chroniona przed pods艂uchem, nie by艂o

wi臋c

sensu u偶ywa膰 kryptonim贸w. - Za trzy minuty powinni艣my dotrze膰 do lochu.

- Musicie si臋 艣pieszy膰. Niepokoj膮ce wiadomo艣ci od obserwator贸w.

- Jakie?

- Mar铆a Corneja zosta艂a wyprowadzona na dziedziniec; jest zakrwawiona.

- To te strza艂y, kt贸re s艂yszeli艣my?

- Pewnie tak. Tyle 偶e na nich si臋 chyba nie sko艅czy.

- Jak to?

- Wydaje si臋, 偶e szykuj膮 pluton egzekucyjny.

- Gdzie?

- Ko艂o kaplicy.

August pstrykn膮艂 palcami i Sandra roz艂o偶y艂a plan pa艂acu i dziedzi艅ca,

o艣wietlaj膮c go

latark膮.

- Patrz臋 w艂a艣nie na plan i najkr贸tsza droga... - zacz膮艂 August, ale Luis mu

przerwa艂.

- Nie.

- S艂ucham?

- Informuj臋 was tylko po to, 偶eby艣cie wiedzieli, co si臋 dzieje, je艣li us艂yszycie

salw臋.

Darrell skonsultowa艂 si臋 z Rodgersem i Hoodem; waszym celem pozostaje Amadori.

Skoro

zaczyna rozstrzeliwa膰 je艅c贸w, trzeba go bezzw艂ocznie unieszkodliwi膰.

- Rozumiem.

I rzeczywi艣cie rozumia艂, chocia偶 poczu艂 ten sam skurcz 偶o艂膮dka, kt贸rego po raz

pierwszy do艣wiadczy艂 w 1970 roku, kiedy jego wycie艅czona walk膮 kompania nadzia艂a

si臋 na

znacznie wi臋kszy oddzia艂 p贸艂nocnowietnamski pod Hau Bon nad rzek膮 Song Ba.

Wyznaczy艂

dw贸ch ludzi, 偶eby ochraniali odwr贸t kompanii, ka偶膮c im utrzyma膰 pozycj臋 tak

d艂ugo, jak

b臋d膮 potrafili. Wiedzia艂, 偶e wedle wszelkiego prawdopodobie艅stwa 偶adnego z nich

nigdy ju偶

nie zobaczy, ale od tego zale偶a艂 los pozosta艂ych. Do dzisiaj pozosta艂o mu w

oczach

spojrzenie, jakim jeden z nich obrzuci艂 reszt臋 koleg贸w.

- Darrell m贸wi, 偶e kiedy tylko znajdziecie si臋 pod Sal膮 Kobierc贸w, macie by膰

gotowi

do natychmiastowego dzia艂ania.

- B臋dziemy - powiedzia艂 August.

W kilku s艂owach wyja艣ni艂 sytuacj臋 i ruszyli. Na miejscu znale藕li si臋 w nieca艂e

dwie

minuty. Tutaj August poleci艂 zrzuci膰 zewn臋trzne ubrania. Spod brudnych d偶ins贸w i

kurtek

wy艂oni艂y si臋 kombinezony spadochronowe powleczone kewlarem. Miejsce tenis贸wek

zaj臋艂y

buty pewnie obejmuj膮ce kostk臋, na wysokiej elastycznej podeszwie, kt贸ra chroni艂a

przed

po艣lizgni臋ciem si臋 i mocno trzyma艂a si臋 powierzchni. Tak偶e i one pokryte by艂y

kewlarem,

aby strza艂 spod pod艂ogi nie by艂 jednoznaczny z powaleniem 偶o艂nierza.

Na ka偶dym udzie pojawi艂y si臋 pochwy z czarnej sk贸ry, a w nich

pi臋tnastocentymetrowe no偶e o z膮bkowanej z jednej strony klindze. Do drugiego uda

opask膮

przymocowana by艂a o艂贸wkowa latarka. Na twarzach czarnia艂y maski, pod pachami

stercza艂y

Uzi. Kiedy byli gotowi, August da艂 znak, aby przeszli do lochu. Poruszali si臋 w

parach,

Aideen razem z Iszi Hond膮. Trzy minuty zabra艂o im dostanie si臋 na miejsce, kt贸re

wygl膮da艂o

dok艂adnie jak na zdj臋ciu dostarczonym przez Interpol.

Jedyne wyj艣cie stanowi艂y stare drewniane drzwi na szczycie stromych schodk贸w.

Opr贸cz latarki Sandry 艣wiat艂o p艂yn臋艂o tak偶e w膮sk膮 stru偶k膮 ze szczeliny mi臋dzy

drzwiami a

futryn膮. Ruchem r臋ki August kaza艂 Pupshawowi i George'owi sprawdzi膰, czy drzwi

s膮

zamkni臋te. W razie czego wysadz膮 je, ale August wola艂by dosta膰 si臋 do 艣rodka nie

czyni膮c

ha艂asu.

Pupshaw wr贸ci艂 po p贸艂 minucie.

- Zawiasy zardzewia艂e jak cholera, detektorem zorientowa艂em si臋 w budowie zamka.

Chyba trzeba je wywali膰.

Niewiele wi臋kszy od wiecznego pi贸ra detektor zasadniczo przeznaczony by艂 do

wykrywania min, ale mia艂 tak偶e wiele innych zastosowa艅.

August kr贸tko kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Za艂o偶y膰.

Pupshaw zasalutowa艂 i wraz z Prementine przemkn臋li do czekaj膮cego przy drzwiach

George'a, a nast臋pnie przy zamku i ka偶dym z zawias贸w umie艣cili 艂adunki C-4

wielko艣ci

paznokcia kciuka. W ka偶d膮 porcj臋 wci艣ni臋ty zosta艂 podobny do szpilki zdalnie

uruchamiany

detonator.

August tymczasem odebra艂 informacj臋 od Luisa. Mar铆臋 ustawiono pod murem i

przes艂uchiwano. Pluton egzekucyjny by艂 ju偶 got贸w. Najwy偶szy czas na Iglic臋. Luis

偶yczy艂 im

powodzenia, August powiedzia艂, 偶e odezwie si臋 natychmiast po zako艅czeniu akcji.

Od艂膮czy艂

mikrofon i schowa艂 do przybornika, p艂askiego i powleczonego kewlarem, a potem

przesun膮艂

go na plecy. Podczas operacji nie b臋dzie 偶adnych meldunk贸w, nawet dla Interpolu.

Nie m贸g艂

pozosta膰 偶aden 艣lad, kt贸ry Stany Zjednoczone Ameryki 艂膮czy艂by z tym, co za

chwil臋 mia艂o

si臋 rozegra膰.

Pu艂kownik da艂 znak Pupshawowi. Kiedy drzwi wylec膮 z futryny, mieli jak

najszybciej

dotrze膰 do Sali Tronowej, Sandra nadal w szpicy, Prementine z ty艂u. Wszystkie

艣rodki

dozwolone, chocia偶 w miar臋 mo偶liwo艣ci mieli unieszkodliwia膰 raczej ni偶 zabija膰

tych, kt贸rzy

stan膮 im na drodze.

Wszyscy zakryli uszy, Pupshaw przekr臋ci艂 g艂贸wk臋 czego艣, co przypomina艂o

wyd艂u偶ony naparstek. Trzy 艂adunki eksplodowa艂y z trzaskiem przypominaj膮cym

strza艂 z

nadmuchanej torebki. W k艂臋bach ci臋偶kiego, szarego dymu kawa艂ki drzwi rozprysn臋艂y

si臋 we

wszystkich kierunkach.

- Naprz贸d! - krzykn膮艂 August, ale Sandra DeVonne i tak by艂a ju偶 na schodach. Za

ni膮

skoczy艂a reszta.

35

Wtorek, 11.08 - Madryt

Nie pozwol臋 na to, pomy艣la艂 Darrell McCaskey.

Podobnie jak Hooda, od innych os贸b z kierownictwa Centrum r贸偶ni艂o go to, 偶e

nigdy

nie s艂u偶y艂 w wojsku, czego zreszt膮 nikt mu nie wypomina艂. Do Akademii Policyjnej

w

Nowym Jorku trafi艂 prosto po szkole 艣redniej i nast臋pne pi臋膰 lat sp臋dzi艂 w

Midtown South,

gdzie uczy艂 si臋 wszystkiego, co pomaga chroni膰 bezpiecze艅stwo i 偶ycie

mieszka艅c贸w miasta.

Raz znaczy艂o to, 偶e szczeg贸lnie natr臋tni recydywi艣ci spadali ze schod贸w podczas

wizyty w

komisariacie, innym razem - sojusz ze star膮 bandyck膮 gwardi膮, aby nie dopu艣ci膰

bezwzgl臋dnych gang贸w wietnamskich i ormia艅skich na Time Square.

W tym czasie McCaskey kilkakrotnie chwalony by艂 za odwag臋 i wpad艂 w oko

werbownikowi FBI, kt贸ry rezydowa艂 na Manhattanie. Darrell zasili艂 Biuro i po

czterech latach

w Nowym Jorku przeniesiony zosta艂 do kwatery g艂贸wnej w Waszyngtonie.

Specjalizowa艂 si臋

w gangach obcokrajowc贸w i terroryzmie. Wiele podr贸偶owa艂, nawi膮zuj膮c kontakty z

przedstawicielami innych s艂u偶b kryminalnych i zapoznaj膮c si臋 z przest臋pczym

podziemiem w

innych krajach.

Mar铆臋 Corneja pozna艂 podczas podr贸偶y do Hiszpanii i nie min膮艂 tydzie艅, a by艂 w

niej

zakochany. By艂a m膮dra, niezale偶na, atrakcyjna, poci膮gaj膮ca i spragniona;

spragniona

czu艂o艣ci, zainteresowania dla jej uczu膰 i my艣li, po tylu latach udawania dziwki,

nauczycielki

czy dor臋czycielki kwiat贸w. Darrell spe艂nia艂 to pragnienie. Dzi臋ki Luisowi

za艂atwi艂a sobie

wyjazd do USA, aby zapozna膰 si臋 z najnowszymi technikami FBI. Przez trzy dni

mieszka艂a w

hotelu, potem przenios艂a si臋 do McCaskeya.

Wcale nie pragn膮艂, 偶eby ich zwi膮zek si臋 sko艅czy艂, zacz膮艂 jednak ustanawia膰

regu艂y,

podobnie jak to przywyk艂 robi膰 na ulicy. Musz膮 by膰 regu艂y, 偶eby m贸g艂 istnie膰

porz膮dek. I

regu艂 trzeba przestrzega膰. Czy jednak chodzi艂o o rzucenie palenia, czy o

wyrzeczenie si臋 zbyt

ryzykownych zada艅, ten sam charakter Mar铆i, kt贸ry czyni艂 j膮 tak czaruj膮c膮,

stawa艂 si臋

przeszkod膮 nie do pokonania. Dopiero, kiedy wr贸ci艂a do Hiszpanii, zrozumia艂, jak

wiele

wnios艂a do jego 偶ycia.

Straci艂 ju偶 Mar铆臋 raz, nie zamierza艂 dopu艣ci膰 do tego, by sta艂o si臋 tak po raz

drugi,

nieodwracalny. Niepodobna, 偶eby on siedzia艂 sobie spokojnie i wygodnie w

siedzibie

Interpolu, podczas gdy genera艂 Amadori morduje jego Mar铆臋!

Ledwie sko艅czy艂a si臋 rozmowa z Hoodem i Rodgersem, McCaskey spojrza艂 w oczy

Luisowi, kt贸ry trwa艂 przy radiu w oczekiwaniu na informacje od Iglicy. Tu偶 za

nim zastyg艂 na

krze艣le ksi膮dz. McCaskey powiedzia艂, 偶e potrzebny mu helikopter policyjny.

- Akcja ratunkowa? - spyta艂 Luis.

- Trzeba spr贸bowa膰 - powiedzia艂 Darrell i wsta艂. - Chyba 偶e mi zabronisz.

Po minie Luisa wida膰 by艂o, 偶e jest od tego daleki, aczkolwiek pe艂en by艂 te偶

w膮tpliwo艣ci.

- Daj mi pilota i strzelca wyborowego. Bior臋 na siebie ca艂膮 odpowiedzialno艣膰.

Luis zawaha艂 si臋.

- B艂agam. Winni jeste艣my to Mar铆i i nie ma czasu na zastanawianie si臋.

Luis odwr贸ci艂 si臋 do ksi臋dza i zamieni艂 z nim kilka zda艅 po hiszpa艅sku, a potem

wezwa艂 funkcjonariusza i wyda艂 mu jakie艣 polecenie. Teraz zwr贸ci艂 si臋 do

McCaskeya.

- Ojciec zostanie, 偶eby zachowa膰 kontakt z Iglic膮; kaza艂em Jaime, 偶eby

艣mig艂owiec

najp贸藕niej za pi臋膰 minut by艂 got贸w do startu. Tyle 偶e rol臋 snajpera i dow贸dcy

akcji bior臋 na

siebie.

McCaskey z zapa艂em kiwn膮艂 g艂ow膮 i rzuci艂 si臋 do przygotowa艅, kt贸re zaj臋艂y mu

dwie

minuty, a nast臋pnie pobieg艂 schodami na dach. Luis do艂膮czy艂 do niego

kilkadziesi膮t sekund

p贸藕niej.

Nie min臋艂o par臋 chwil, a ma艂y pi臋cioosobowy Bell JetRanger wzlecia艂 w czyste

niebo

z dachu dziesi臋ciopi臋trowego budynku. Pa艂ac Kr贸lewski znajdowa艂 si臋 o dwie

minuty lotu.

Pilot, Pedro, wzi膮艂 kurs wprost na niego. Obserwatorzy Interpolu udzielili

dok艂adnych

wskaza艅, gdzie jest Mar铆a, informuj膮c jednocze艣nie, 偶e w jej kierunku idzie

pi臋cioosobowa

grupa 偶o艂nierzy. Pilot powiadomi艂 o tym Luisa i McCaskeya.

- Mo偶e nam si臋 nie uda膰 - mrukn膮艂 Luis.

- Wiem. Ale zrobimy wszystko co w naszej mocy.

Inspektor si臋gn膮艂 do schowka na bro艅 i wyci膮gn膮艂 cztery sztuki, kt贸re nast臋pnie

starannie przejrza艂.

- Kiedy zaczniemy strzela膰, 偶eby ich odp臋dzi膰, odpowiedz膮 ogniem i mog膮 nas

str膮ci膰

na ziemi臋.

- Nie, je艣li tylko wszystko dobrze rozegramy - powiedzia艂 McCaskey. Nad

szczytami

drzew pojawi艂a si臋 w oddali okalaj膮ca pa艂ac balustrada z wie艅cz膮cymi j膮

popiersiami

hiszpa艅skich kr贸l贸w. - Nadlecimy z pe艂n膮 szybko艣ci膮 i pionowo usi膮dziemy. Nie

przypuszczam, 偶eby natychmiast zacz臋li do nas strzela膰; b臋d膮 zaskoczeni i

instynktownie

b臋d膮 si臋 bali, 偶e maszyna runie im na g艂owy. Kiedy ju偶 znajdziemy si臋 na ziemi,

ty zaczniesz

ostrza艂. 呕o艂nierze b臋d膮 szuka膰 os艂ony, a wtedy ja wyskocz臋 po Mar铆臋 i wr贸c臋 z

ni膮 do

helikoptera, zanim zd膮偶膮 pomy艣le膰 o strzelaniu.

- Tak po prostu? - skrzywi艂 si臋 sceptycznie Luis.

- Tak po prostu! - z pasj膮 wykrzykn膮艂 Darrell. - Najprostsze plany s膮

najcz臋艣ciej

najlepsze. Je艣li przyci艣niesz ich do ziemi, na drog臋 tam i z powrotem wystarczy

mi

trzydzie艣ci sekund. Je艣li z jakiego艣 powodu nie uda mi si臋 wr贸ci膰 z ni膮 do

maszyny, nie

ogl膮dasz si臋 na nas i odlatujesz, a ja spr贸buj臋 jakiego艣 innego rozwi膮zania. -

McCaskey

niecierpliwym gestem zmierzwi艂 w艂osy. - Luis, do diab艂a, wiem, 偶e to

niebezpieczne, ale co

innego nam pozosta艂o? Post膮pi艂bym tak, gdyby ktokolwiek z naszych ludzi znalaz艂

si臋 w

takiej sytuacji, tym bardziej to zrobi臋, kiedy chodzi o Mar铆臋.

Luis odetchn膮艂 g艂臋boko, skin膮艂 g艂ow膮 i ostatecznie zdecydowa艂 si臋 na karabin

snajperski L96A z wbudowanym t艂umikiem i celownikiem optycznym Schmidt & Bender.

McCaskeyowi wr臋czy艂 standardow膮 bro艅 Guardia Civil, pistolet Star 30.

- Pedro przeleci nad pa艂acem i natychmiast zacznie siada膰, ja jeszcze z

powietrza

otworz臋 ogie艅, 偶eby rozproszy膰 pluton egzekucyjny. Ale musz臋 ci臋 uprzedzi膰, b臋d臋

stara艂 si臋

ich odstraszy膰, w miar臋 mo偶liwo艣ci nie zabijaj膮c.

McCaskey przygryz艂 wargi.

- To s膮 hiszpa艅scy 偶o艂nierze, wykonuj膮 rozkazy swoich dow贸dc贸w - doda艂 Luis.

- Oni zdaje si臋 nie maj膮 waha艅, je艣li chodzi o strzelanie do swoich rodak贸w -

mrukn膮艂

Darrell.

- Powtarzam, wykonuj膮 rozkazy. A poza tym, oni to oni, ja to ja.

McCaskey pokiwa艂 pos臋pnie g艂ow膮. Luis wzruszy艂 ramionami.

- Jak w og贸le mog艂o doj艣膰 do czego艣 takiego?

McCaskey sprawdzi艂 magazynek, my艣l膮c z gorycz膮: Jak zawsze, jak zawsze. Kilku

sieje nienawi艣膰, a reszta nie potrafi w por臋 zareagowa膰". Tak偶e i same Stany nie

by艂o wolne

od tych problem贸w. Nawet je艣li Iglicy powiedzie si臋 teraz, przecie偶 nie b臋dzie

to oznacza艂o

pokonania wszystkich Amadorich przyczajonych w r贸偶nych cz臋艣ciach 艣wiata. I nadal

potrzebna b臋dzie czujno艣膰, zdecydowanie i odwaga. Przypomnia艂a mu si臋 zas艂yszana

kiedy艣

maksyma, 偶e aby z艂o zatriumfowa艂o, potrzebna jest tylko bezczynno艣膰

sprawiedliwych. I

nigdy on, Darrell McCaskey, nie b臋dzie chcia艂 by膰 do nich zaliczony.

Za pi臋tna艣cie sekund powinni si臋 znale藕膰 nad p贸艂nocno-wschodnim naro偶nikiem

pa艂acu. Nie by艂o wida膰 w pobli偶u 艣mig艂owc贸w, natomiast pod nimi po Calle de

Bailn w obie

strony ci膮gn臋艂y kolumny wojskowych pojazd贸w.

Teraz, gdy za chwil臋 mia艂o rozp臋ta膰 si臋 piek艂o, nagle sp艂yn臋艂o na niego

uspokojenie.

By艂o w tym co艣 wi臋cej, ni偶 tylko ratowanie osoby, kt贸ra znalaz艂a si臋 w

艣miertelnym

niebezpiecze艅stwie. W jakiej艣 mierze Darrell usi艂owa艂 ratowa膰 tak偶e siebie,

cofn膮膰

nieprzemy艣lan膮 decyzj臋, kt贸ra b臋dzie odt膮d jego zmor膮 do ko艅ca 偶ycia, je艣li

pr贸ba si臋 nie

powiedzie.

Luis nachyli艂 si臋 i powiedzia艂 co艣 do pilota, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮, a inspektor w

odpowiedzi 艣cisn膮艂 go za rami臋.

- Got贸w? - spyta艂 Darrela, a ten w milczeniu przytakn膮艂.

艢mig艂owiec przelecia艂 tu偶 nad wschodni膮 艣cian膮, wykr臋ci艂 na po艂udnie i pomkn膮艂 w

kierunku dziedzi艅ca pomi臋dzy pa艂acem a katedr膮. W obie burty maszyny wbudowano

megafony. Luis na艂o偶y艂 s艂uchawki, poprawi艂 mikrofon i po艂o偶y艂 karabin na udach.

Wyjrza艂

przez okna i tr膮ci艂 艂okciem McCaskeya.

- Sp贸jrz!

Darrell spojrza艂 w d贸艂. Dw贸ch 偶o艂nierze ustawia艂o w艂a艣nie Mar铆臋 pod wysokim na

jakie艣 trzy metry murem, kt贸ry podpiera艂 cztery masywne kolumny. Dalej by艂

kawa艂ek

p艂askiej 艣ciany, od kt贸rej pod k膮tem prostym odchodzi艂a kolumnada, stanowi膮ca

wschodnie

obramowanie dziedzi艅ca. Za ni膮 znajdowa艂o si臋 wschodnie skrzyd艂o pa艂acu z

kr贸lewsk膮

sypialni膮, gabinetem i Sal膮 Muzyczn膮.

Naprzeciw Mar铆i sta艂 oficer, o pi臋膰dziesi膮t metr贸w na po艂udnie rz膮d wojskowych

ci臋偶ar贸wek oddziela艂 dziedziniec od katedry. Na placu nie by艂o 偶adnych cywil贸w,

a jedynie

kilkudziesi臋ciu 偶o艂nierzy. Pi臋ciu sz艂o w kierunku Mar铆i, ustawieni jeden za

drugim.

- Si膮dziemy tak, 偶e kolumnad臋 b臋dziesz mia艂 od swojej strony - oznajmi艂 Luis. -

Mo偶e

da ci to jak膮艣 os艂on臋.

- W porz膮dku.

- Na pocz膮tek zaczn臋 od tego oficera. Je艣li zacznie szuka膰 schronienia, mo偶e nie

b臋dzie komu wyda膰 rozkaz贸w.

McCaskey kiwn膮艂 g艂ow膮, zaciskaj膮c palce na r臋koje艣ci pistoletu uniesionego luf膮

do

g贸ry; lew膮 r臋k臋 po艂o偶y艂 na klamce drzwiczek. Pedro zredukowa艂 obroty wirnika

no艣nego i

zacz膮艂 si臋 obni偶a膰. Byli nie wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci metr贸w nad dziedzi艅cem.

Wszyscy znieruchomieli, zapatrzeni w g贸r臋, 艂膮cznie ze stoj膮cym przed Mar铆膮

oficerem. Zgodnie z przewidywaniami Darrella, nikt nie kwapi艂 si臋 do strza艂u.

Przypuszcza艂

jednak, 偶e wszystko zmieni si臋 z chwil膮, gdy dotkn膮 ziemi. Z powodu metalowej

latarni,

艣mig艂owiec nie m贸g艂 si膮艣膰 bli偶ej muru ni偶 dwana艣cie metr贸w. McCaskey b臋dzie

musia艂 je

przeby膰, nie maj膮c 偶adnej os艂ony. Wydawa艂o si臋, 偶e Mar铆a nie jest zwi膮zana,

chocia偶 by艂a

chyba ranna. Na lewym boku ciemnia艂a plama. Ona jedna nie podnios艂a g艂owy.

Oficer, McCaskey rozpozna艂 w nim kapitana, gniewnym ruchem r臋ki kaza艂 im

odlecie膰. Kiedy nadal si臋 opuszczali, wyrwa艂 z kabury pistolet i zamacha艂 z

jeszcze wi臋ksz膮

furi膮.

Nadchodz膮cy 偶o艂nierze znale藕li si臋 po stronie Luisa i teraz stali zbici w

gromadk臋.

Kapitan energicznym krokiem zmierza艂 w ich kierunku; McCaskey przypatrywa艂 mu

si臋

uwa偶nie. Tamten krzycza艂 co艣, ale jego g艂os gin膮艂 w huku silnika. Dwaj 偶o艂nierze

nadal

trzymali Mar铆臋 za r臋ce.

- Otwieram drzwi - uprzedzi艂 McCaskey, kiedy kapitan znajdowa艂 si臋 o pi臋膰

metr贸w.

- W porz膮dku - us艂ysza艂 g艂os Luisa. - Pedro, startujesz na m贸j rozkaz.

Pedro zdaje si臋 potwierdzi艂 polecenie, ale tego McCaskey nie s艂ysza艂 ju偶, gdy偶

nacisn膮艂 klamk臋 i z rozmachem otworzy艂 drzwiczki.

Sta艂o si臋 to, czego Darrell si臋 spodziewa艂. Ledwie postawi艂 stop臋 na schodku,

oficer

strzeli艂. Kula ugodzi艂a w ty艂 kabiny, tu偶 obok zbiornika paliwa. Je艣li chodzi艂o

jedynie o strza艂

ostrzegawczy, by艂 nader ryzykowny, r贸wnie偶 dla strzelaj膮cego.

McCaskey nie mia艂 takich skrupu艂贸w jak Luis, zreszt膮 teraz dzia艂a艂 ju偶 w

samoobronie. P艂ynnym ruchem opu艣ci艂 luf臋 na wysoko艣膰 kolan kapitana i wystrzeli艂

dwa

razy. Noga oficera dziwacznie wygi臋艂a si臋 i trysn臋艂a krwi膮, Darrell za艣

wyskoczy艂 z kabiny i

rzuci艂 si臋 przed siebie. Z ty艂u us艂ysza艂 wyra藕ne, acz st艂umione odg艂osy karabinu

Luisa. Nie

s艂ysza艂 偶adnych strza艂贸w ze strony 偶o艂nierzy i McCaskey wyobrazi艂 sobie, 偶e

wszystko

przebiega zgodnie z jego i Luisa oczekiwaniami: 偶o艂nierze padli na ziemi臋 lub

szukaj膮 os艂ony.

Tak偶e ci, kt贸rzy stali przy Mar铆i, uciekali w kierunku kolumnady. Hiszpanka

osun臋艂a si臋 na

kolana, a potem opad艂a na r臋ce.

- Nie ruszaj si臋! - krzykn膮艂 Darrell, ale Mar铆a, opar艂szy si臋 lew膮 r臋k膮 o mur,

chwiejnie

si臋 podnosi艂a. Z ty艂u s艂ycha膰 by艂o krzyki kapitana; Darrell, przebiegaj膮c obok

niego,

kopniakiem wytr膮ci艂 mu z r臋ki pistolet.

Z megafon贸w zadudni艂 nad dziedzi艅cem g艂os Luisa.

- Evacuar la area. Mas helic贸pteros etsnan de transito!

Pomimo swej minimalnej znajomo艣ci hiszpa艅szczyzny Darrell zrozumia艂

przynajmniej tyle, 偶e Luis poleca opr贸偶ni膰 dziedziniec, gdy偶 nadlatuj膮 kolejne

艣mig艂owce.

Nawet je艣li ten fortel si臋 nie powiedzie, zyskaj膮 odrobin臋 czasu. 呕o艂nierze co

najmniej si臋

zawahaj膮, a nie by艂o na razie nikogo, kto pokierowa艂by ich dzia艂aniami.

Rozleg艂o si臋 jednak kilka wystrza艂贸w, na kt贸re natychmiast odpowiedzia艂 karabin

Luisa. Darrell mia艂 nadziej臋, 偶e maszyna nie zosta艂a uszkodzona.

Lewy bok Mar铆i ocieka艂 krwi膮, tak偶e twarz by艂a zakrwawiona i opuchni臋ta.

Zarzuci艂

sobie jej rami臋 na szyj臋.

- Dasz rad臋 i艣膰 przy mojej pomocy? - spyta艂.

Na lewe, zapuchni臋te oko nic nie widzia艂a, przez oba policzki bieg艂y krwiste

szramy.

- Nie mo偶emy - sprzeciwi艂a si臋 gwa艂townie.

- Mo偶emy. Amadorim zajmie si臋 kto inny.

Kiwn臋艂a g艂ow膮 w kierunku drzwi odleg艂ych o dziesi臋膰 metr贸w.

- Tam jest Juan. Zabij膮 go. Nie mo偶emy go zostawi膰. Nigdy si臋 nie zmieni,

pomy艣la艂

Darrell z podziwem i rozpacz膮 zarazem.

Spojrza艂 przez rami臋. Helikopter by艂 ostrzeliwany coraz g臋艣ciej, cz臋艣膰 偶o艂nierzy

bowiem schroni艂a si臋 do pa艂acu i zaj臋艂a stanowiska przy oknach. Luis nie utrzyma

si臋 d艂ugo.

Chwyci艂 Mar铆臋 w ramiona i, ci臋偶ko st臋paj膮c, wysapa艂 przez z臋by: - Zanios臋 ci臋 do

helikoptera, a potem wr贸c臋 i...

Nagle gdzie艣 nad nimi rozleg艂 si臋 strza艂, kt贸remu zawt贸rowa艂 krzyk z kabiny, a

chwil臋

p贸藕niej z otwartych drzwiczek od ich strony wylecia艂 Luis, z karabinem w jednej

r臋ce i drug膮

przy艂o偶on膮 do rany na szyi. Kt贸remu艣 z 偶o艂nierzy uda艂 si臋 strza艂 ze szczytu

kolumnady.

Luis poderwa艂 si臋 i zataczaj膮c szed艂 w kierunku kapitana, wij膮cego si臋 na ziemi.

Nie

zwr贸ci艂 uwagi na karabin, kt贸ry wylecia艂 mu z r臋ki, a dobrn膮wszy do oficera

zwali艂 si臋 na

niego. Nikt z 偶o艂nierzy nie b臋dzie teraz ryzykowa艂 strza艂u.

Pedro patrzy艂 z rozpacz膮 w kierunku McCaskeya, kt贸ry gestem kaza艂 mu startowa膰.

Pilot nic wi臋cej nie m贸g艂 ju偶 zrobi膰. Dwa czy trzy pociski, nie wyrz膮dzaj膮c

wi臋kszej szkody,

brz臋kn臋艂y o wirnik, gdy maszyna unosi艂a si臋 w powietrze, by po chwili znikn膮膰 za

budynkiem

katedry.

Pilot by艂a ju偶 bezpieczny. Ale nie oni.

36

Wtorek, 11.11 - Madryt

Aby z Sali Kobierc贸w dotrze膰 do Sali Tronowej, trzeba by艂o pokona膰 d艂ugi, w膮ski

korytarz, nast臋pnie wielkie schody i Sal臋 Halabardnik贸w. W sumie by艂o to oko艂o

sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w, kt贸re musieli przeby膰 jak najszybciej, je艣li chcieli

zaskoczy膰

Amadoriego.

Nie chodzi艂o jednak tylko o wzgl臋dy czysto operacyjne. Chocia偶 tajne s艂u偶by

Stan贸w

Zjednoczonych same przygotowywa艂y albo pomaga艂y w przygotowaniu zamach贸w na

takie

postacie jak Fidel Castro czy Saddam Husajn, to tylko raz dostojnik innego

pa艅stwa sta艂 si臋

bezpo艣rednim celem akcji wojskowej. By艂o to 15 kwietnia 1986 roku, kiedy

samoloty USA

wystartowa艂y z Wielkiej Brytanii, aby zbombardowa膰 kwatery libijskiego dyktatora

Muammara al-Kadafiego. By艂 to odwet za terrorystyczny zamach na dyskotek臋 w

Berlinie

Zachodnim, kt贸rej cz臋stymi go艣膰mi byli 偶o艂nierze ameryka艅scy. Kadafi wyszed艂 z

nalotu bez

szwanku, Stany Zjednoczone straci艂y bombowiec F-111 i dw贸ch lotnik贸w, a w

Libanie

zamordowano troje zak艂adnik贸w.

Pu艂kownik Brett August dobrze zdawa艂 sobie spraw臋 z charakteru misji. W

Wietnamie

kapelan Uxbridge wyg艂osi艂 na ten temat kazanie. Powiedzia艂, 偶e s膮 problemy

moralne, kt贸re

ka偶dy musi w sobie rozstrzygn膮膰, w obliczu swego sumienia, bez starania si臋 o

ukucie

uniwersalnej maksymy. Przed wyborem zawsze stajemy samotni, m贸wi艂 Uxbridge,

jakkolwiek wiele g艂臋bokich uwag nas艂uchaliby艣my si臋 wcze艣niej. A z drugiej

strony pami臋ta膰

trzeba tak偶e i o tym, 偶e nader cz臋sto staranne rozwa偶ania, dzielenie w艂osa na

czworo to pr贸ba

ucieczki przed decyzj膮, od kt贸rej ucieczki nie ma, gdy偶 nawet bezczynno艣膰 jest

wyborem i w

艣lad za ni膮 idzie odpowiedzialno艣膰. Wejrzyjcie wi臋c w siebie dok艂adnie - m贸wi艂

ojciec

Uxbridge - a potem czy艅cie to, co wydaje si臋 wam s艂uszne. August nienawidzi艂

tyran贸w

wszelkiego typu, a zw艂aszcza tych tyran贸w, kt贸rzy zadawali cierpienia i

odbierali 偶ycie

ludziom my艣l膮cym podobnie jak on. I nie przeszkadza艂o mu specjalnie to, 偶e je艣li

akcja si臋

powiedzie, zostanie przypisana "hiszpa艅skim patriotom", kt贸rzy dla swego

bezpiecze艅stwa

musz膮 pozosta膰 anonimowi. Je艣li za艣 im si臋 nie uda, wtedy zostan膮 przedstawieni

艣wiatu jako

oddzia艂 najemnik贸w, kt贸rych op艂aci艂a familia Ramireza.

Wyskoczywszy z lochu, zesp贸艂 Iglicy znalaz艂 si臋 po艣r贸d szcz膮tk贸w trzystuletniego

arrasu, kt贸rego strz臋py powiewa艂y na 艣cianie. Zgodnie z rozkazami mieli

unieszkodliwi膰 tych,

kt贸rzy stawialiby op贸r. Na twarzach mieli gogle i filtry chroni膮ce przed

malonocyjankiem

ortochlorobenzydyny, stanowi膮cym zawarto艣膰 granat贸w niesionych prze DeVonne i

Scotta.

By艂a to substancja dra偶ni膮ca ga艂ki oczne i powoduj膮ca wymioty. W zamkni臋tym

pomieszczeniu, takim jak pok贸j pa艂acowy, obezw艂adnia艂a ofiary na pi臋膰 minut.

Wi臋kszo艣膰

ludzi nie by艂a w stanie wytrzyma膰 jej dzia艂ania d艂u偶ej ni偶 kilka sekund i

usi艂owa艂a czym

pr臋dzej wydosta膰 si臋 na 艣wie偶e powietrze.

Pierwsza grupa hiszpa艅skich 偶o艂nierzy, zaalarmowanych wybuchem, znalaz艂a si臋 w

brunatno偶贸艂tym ob艂oku gazu; krztusili si臋, zataczali, niekt贸rzy padali na

ziemi臋.

Podejrzewaj膮c, 偶e przeciwnicy mog膮 strzela膰 na o艣lep, atakuj膮cy przemykali si臋

pod

po艂udniow膮 艣cian膮. Wej艣cie do Sali Halabardnik贸w znajdowa艂o si臋 po tej samej

stronie.

W ich kierunku nadbiegali z g艂臋bi pa艂acu 偶o艂nierze z broni膮 gotow膮 do strza艂u.

Pupshaw przykl臋kn膮艂 i wystrzeli艂, mierz膮c na wysoko艣ci kolan. Dwaj Hiszpanie

padli z

krzykiem, inni szukali os艂ony za za艂omami mur贸w. Scott rzuci艂 w ich kierunku

granat, kt贸ry

eksplodowa艂 trzy sekundy p贸藕niej. Do przodu skoczy艂a para August-Honda, ten sam

manewr

po chwili wykonali DeVonne i Prementine.

Byli w po艂owie drogi do Sali Halabardnik贸w, kiedy we wn臋trzu rozleg艂y si臋

okrzyki, a

chwil臋 p贸藕niej wystrza艂y. August i Honda byli zn贸w na przedzie; pu艂kownik

podni贸s艂 d艂o艅,

ka偶膮c zatrzyma膰 si臋. Nie wiedzia艂, ilu ludzi jest w 艣rodku, ani dlaczego

strzelaj膮, ale musia艂

ich zneutralizowa膰. Pokaza艂 trzy palce, a potem dwa, co oznacza艂o, 偶e realizuj膮

trzydziesty

drugi wariant ataku, a nast臋pnie gestem pos艂a艂 DeVonne i Scotta do przodu. Ona

zaj臋艂a

miejsce przy dalszej framudze, on przy bli偶szej, a w nast臋pnym u艂amku sekundy

jednocze艣nie

cisn臋li do 艣rodka granaty. Kolejny ruch r臋ki i Prementine oraz Pupshaw znale藕li

si臋 przy

drzwiach. Ze 艣rodka s艂ycha膰 by艂o kaszel i wymioty. Kiedy nikt nie pokazywa艂 si臋

w wyj艣ciu,

August i Honda wpadli do sali, odskakuj膮c ka偶dy na swoj膮 stron臋 i przykucaj膮c

pod 艣cian膮.

Opisuj膮c na szkoleniach dzia艂anie gazu, August por贸wnywa艂 je do wylania wrz膮tku

na

mrowisko: ofiary pozostaj膮 w miejscu, zwijaj膮c si臋 z b贸lu. To, co zobaczyli,

potwierdza艂o

trafno艣膰 tego por贸wnania, aczkolwiek zaskoczy艂a ich liczba ofiar. Pod艂og臋

za艣cie艂a艂o dobrze

ponad sto os贸b, w wi臋kszo艣ci cywil贸w. August wiedzia艂 wprawdzie, 偶e nie umr膮,

ale przez

moment mign臋艂y mu w pami臋ci zdj臋cia z oboz贸w koncentracyjnych podczas II wojny

艣wiatowej.

Ruchem r臋ki kaza艂 Hondzie posuwa膰 si臋 pod praw膮 艣cian膮, sam ruszy艂 wzd艂u偶 lewej.

W pobli偶u drzwi wida膰 by艂o 艣lady po kulach. 呕o艂nierze najwidoczniej wypalili w

kierunku, z

kt贸rego nadlecia艂y granaty. August uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w opary gazu, czy nie

dostrze偶e

gdzie艣 gwa艂towniejszego ruchu, kt贸ry m贸g艂by oznacza膰 ch臋膰 oporu, ale 偶aden z

偶o艂nierzy nie

by艂 w stanie podnie艣膰 broni. Kiedy dotarli do drzwi Sali Tronowej, August

wyci膮gn膮艂 latark臋

spod opaski na udzie i dwukrotnie ni膮 mrugn膮艂, przyzywaj膮c reszt臋. W kilka chwil

pojawili

si臋 parami DeVonne i George, Aideen i Prementine, na ko艅cu Pupshaw i Scott.

W tym czasie August, luf膮 pistoletu zakre艣laj膮c p贸艂kola, to w jedn膮 to w drug膮

stron臋,

czujnie obserwowa艂 sal臋, a Honda mocowa艂 pod klamk膮 艂adunek plastiku, w kt贸ry

wcisn膮艂

zapalnik uruchamiany przekr臋ceniem ko艂paka. Po pi臋ciu sekundach nast膮pi wybuch,

a gdy

drzwi si臋 rozlec膮, Scott ci艣nie do 艣rodka kolejny granat. Zgodnie z planem, nie

by艂o innego

wyj艣cia z Sali Tronowej. Kiedy wszyscy znajduj膮cy si臋 w 艣rodku b臋d膮

obezw艂adnieni,

pozostanie ju偶 tylko odnalezienie Amadoriego.

Wszyscy zaj臋li pozycje i Honda uruchomi艂 zapalnik. Ten rozjarzy艂 si臋 czerwono,

potem plastik eksplodowa艂 i drzwi stan臋艂y otworem. Scott rzuci艂 granat, ze

艣rodka trysn臋艂y

okrzyki i strza艂y, ale kiedy buchn膮艂 gaz, s艂ycha膰 ju偶 by艂o tylko odg艂osy

krztuszenia si臋 i

charczenia. Na milcz膮cy rozkaz Augusta DeVonne i Prementine wskoczyli do 艣rodka.

Sandra, nadal pierwsza, zosta艂a trafiona w pier艣 i polecia艂a prosto w r臋ce

Prementine,

kt贸ry z艂apa艂 j膮, natychmiast wci膮gaj膮c z powrotem do Sali Halabardnik贸w. August

przypuszcza艂, ze kewlarowa pow艂oka nie przepu艣ci艂a kuli, aczkolwiek od uderzenia

z艂ama艂o

si臋 pewnie jedno czy dwa 偶ebra. DeVonne poj臋kiwa艂a z b贸lu.

Machn膮艂 w kierunku Augusta, 偶eby wrzuci艂 do Sali Tronowej jeszcze jeden granat z

gazem, sam za艣 nachyli艂 si臋 nad DeVonne, wydoby艂 granat i rzuci艂 go mi臋dzy

le偶膮cych na

pod艂odze. Nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na zagro偶enie od ty艂u.

Po chwili przywarowa艂 przy framudze drzwi. W 艣rodku by艂 kto艣 na tyle sprawny,

aby

celnie strzeli膰 do pierwszej osoby, kt贸ra pojawi艂a si臋 w drzwiach. Amadori nie

zd膮偶y艂

wprawdzie uciec, ale kamery systemu obserwacyjnego pozwoli艂y mu mo偶e zorientowa膰

si臋 w

liczebno艣ci atakuj膮cych. Uprzedzony o ich zbli偶aniu m贸g艂 na艂o偶y膰 mask臋

przeciwgazow膮.

Najpewniej tak zrobi艂. Co gorsza, prawdopodobnie wezwa艂 posi艂ki, nie mogli wi臋c

wzi膮膰 go

na przeczekanie.

Da艂 zna膰 Pupshawowi i Scottowi, kt贸rzy kucn臋li po przeciwnej, prawej stronie

drzwi.

Pu艂kownik pokaza艂 cztery palce, a nast臋pnie jeden. Wariant czterdzie艣ci jeden:

ogie艅

krzy偶owy na cel, trzeci ubezpiecza. Pokaza艂 siebie i Pupshawa: oni brali

Amadoriego.

Technika zosta艂a opracowana przez piechot臋 morsk膮: pierwszy 偶o艂nierz przewrotk膮

wpada do

wn臋trza i odtacza si臋, ostatecznie l膮duj膮c na plecach, z nogami w kierunku celu

i broni膮

wymierzon膮 w jego kierunku. Gdy drugi zrobi to samo, siadaj膮 i otwieraj膮 ogie艅.

W tym

czasie trzeci z atakuj膮cych toczy si臋 po ziemi tak, aby na brzuchu znale藕膰 si臋

po艣rodku

otworu wej艣ciowego, z broni膮 wymierzon膮 przed siebie.

August stukn膮艂 si臋 w pier艣; on skoczy pierwszy: od lewej framugi ku prawej

艣cianie.

Potem Pupshaw. Obaj szeregowcy kiwn臋li g艂owami. Skok, obr贸t w powietrzu - odg艂os

dw贸ch

chybionych strza艂贸w - pod艂oga, odtoczy膰 si臋. W 艣rodku by艂 ju偶 Pupshaw,

strzelaj膮cy nie

zd膮偶y艂 zareagowa膰, Scott nieruchomia艂 w艂a艣nie na brzuchu. Wszyscy trzej mieli

cel na

muszkach.

Prawa r臋ka Augusta z rozpostart膮 d艂oni膮 wylecia艂a w g贸r臋: "Nie strzela膰!".

Na przed艂u偶eniu lufy pistoletu Augusta znajdowa艂 si臋 ksi膮dz, pokryty wymiocinami

i

charcz膮cy. Spod jego prawej pachy wyziera艂a lufa pistoletu. Za nim sta艂 genera艂

w masce

gazowej i w dziwacznie wygl膮daj膮cych goglach; August natychmiast rozpozna艂 w nim

Amadoriego. Lewa r臋ka genera艂a obejmowa艂a gard艂o ksi臋dza. Za Amadorim sta艂

jeszcze

jeden oficer, pu艂kownik. Sze艣ciu innych oficer贸w albo le偶a艂o na pod艂odze, albo

zwiesza艂o si臋

ze sto艂u.

Amadori wykona艂 luf膮 ruch z g贸ry do do艂u. Kaza艂 im wsta膰. August pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Tamten m贸g艂 zabi膰 jednego z nich i - nikogo wi臋cej. Je艣li b臋d膮 musieli si臋

broni膰, zginie

ksi膮dz, a wraz z nim Amadori straci jedyn膮 tarcz臋. Sytuacja by艂a patowa, ale

czas dzia艂a艂 na

niekorzy艣膰 Amadoriego. Nie m贸g艂 wiedzie膰, czy Iglica nie jest pierwszym z kilku

oddzia艂贸w.

A Sala Tronowa sta艂a si臋 w tej sytuacji pu艂apk膮.

Genera艂 b艂yskawicznie podj膮艂 decyzj臋 i zacz膮艂 popycha膰 ksi臋dza ku przodowi.

Stary

kap艂an z najwy偶sz膮 trudno艣ci膮 trzyma艂 si臋 na nogach. Za dw贸jk膮 post臋powa艂

pu艂kownik,

kryj膮c ty艂y Amadoriego. Teraz wida膰 by艂o, 偶e trzyma pistolet maszynowy. August

przypuszcza艂, 偶e tamci nie strzelaj膮, nie wiedz膮 bowiem, co czeka ich na

zewn膮trz.

Bez trudu mogli, oczywi艣cie, zabi膰 Amadoriego. Problem polega艂 tylko na tym, za

jak膮 cen臋. Decyzja nale偶a艂a do niego, a by艂a podobna do rozgrywki szachowej: czy

i艣膰 na

wymian臋 figur. I w szachach, i w 偶yciu usi艂owa艂 unika膰 takich rozwi膮za艅. Niechaj

gra si臋

toczy, aby da膰 szans臋 wi臋kszemu sprytowi i lepszej sprawno艣ci. Podni贸s艂 lew膮

r臋k臋 z

opuszczon膮 d艂oni膮: "Czeka膰, odpowiada膰 tylko na atak". Scott przekaza艂 od drzwi

polecenie

pozosta艂ym, a potem odpe艂z艂 na bok, nie przestaj膮c celowa膰 w Amadoriego. Kiedy

jego

grupka znalaz艂a si臋 w Sali Halabardnik贸w, zostali wzi臋ci na cel przez reszt臋

Iglicy. Tylko

Prementine opatrywa艂 DeVonne. Na sygna艂 Augusta Scott potoczy艂 granat na 艣rodek

Sali

Tronowej, a potem zacz膮艂 si臋 z niej wycofywa膰, plecami zwr贸cony do Augusta. Za

sob膮

zostawiali jednak przeciwnik贸w niezdolnych do jakiegokolwiek ataku.

August by艂 w艣ciek艂y. Tego, 偶e Amadori b臋dzie przygotowany na wypadek ataku

gazowego, mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰. Mia艂 odpowiedni sprz臋t prezydent USA w

Owalnym

Gabinecie, taki sam znajdowa艂 si臋 na Downing Street 10 oraz przy biurku Borysa

Jelcyna.

Nieprzyjemnym zaskoczeniem by艂 fakt, i偶 Amadori ma zak艂adnika. To zawsze czyni艂o

sytuacj臋 trudn膮 i delikatn膮, a na dodatek ksi膮dz... W arcykatolickiej

Hiszpanii...

Je艣li pozwol膮 Amadoriemu wydosta膰 si臋 na korytarz, tam czeka膰 b臋d膮 gromady jego

偶o艂nierzy. Mniejsza z tym, 偶e wyjdzie na bohatera, ale przeciwnicy mog膮 by膰 ju偶

w maskach

przeciwgazowych, co przewag臋 Iglicy zredukuje do zera.

Musi zaszachowa膰 kr贸la. Nie m贸g艂 strzeli膰 w g艂ow臋 czy w tu艂贸w, ale widzia艂 nogi.

Wystarczy potrz膮sn膮膰 ciasno sczepion膮 grup膮 dw贸ch hiszpa艅skich oficer贸w i

jednego

zak艂adnika, 偶eby Iglica mog艂a uderzy膰. Chocia偶 mo偶e ju偶 bez dow贸dcy.

Raz za razem podni贸s艂 palec wskazuj膮cy. Numer jeden po numerze jeden. Scott

nadal

szed艂 ty艂em; August szepn膮艂 przez rami臋.

- Gdy zaczn臋, skacz w prawo.

Tamten skin膮艂 g艂ow膮.

Wtedy August strzeli艂.

37

Wtorek, 11.19 - Madryt

Ojciec Norberto us艂ysza艂 helikopter przelatuj膮cy nisko nad pa艂acem, a wkr贸tce

potem

odg艂os strza艂贸w. Usi艂owa艂 nie zwraca膰 na to uwagi i dalej czyta膰 grupce

skupionych wok贸艂

niego ludzi Ewangeli臋 艣w. Mateusza, ale jeden z nich nie wytrzyma艂, zerwa艂 si臋,

pobieg艂 do

wyj艣cia, sk膮d zacz膮艂 krzycze膰 z przej臋ciem:

- Strzelaj膮! 呕o艂nierze strzelaj膮 do ludzi!

W martwej ciszy, kt贸ra zapad艂a w ko艣ciele, wsta艂 ojciec Francisco i podni贸s艂

d艂o艅 niby

w ge艣cie b艂ogos艂awie艅stwa.

- Uspok贸jcie si臋. W 艣wi膮tyni bo偶ej nic wam nie grozi.

- Mo偶e ojciec genera艂 jest w niebezpiecze艅stwie? - odezwa艂 si臋 kto艣.

- Ojciec wielebny jest w pa艂acu, gdy偶 ko艣cio艂owi i jego wiernym zapewni膰 chce

odpowiednie miejsce w nowej Hiszpanii.

Norberto nagle poj膮艂, 偶e nie tylko ojciec Gonzalez uczestniczy艂 w zamachu stanu,

ale i

ojciec Francisco by艂 o wszystkim uprzedzony, mi臋dzy innymi i o tym, 偶e b臋dzie

strzelanina, i

偶e nie nale偶y si臋 jej obawia膰. Ale jaka strzelanina...?

Odpowied藕 by艂a tylko jedna: egzekucje.

Wsz臋dzie rozbrzmiewa艂y przyciszone g艂osy ksi臋偶y, kt贸rzy starali si臋 uspokoi膰

zebranych wok贸艂 nich ludzi. Ale m臋偶czyzna przy drzwiach nadal wygl膮da艂 na

zewn膮trz i

nagle zawo艂a艂:

- Z okien pa艂acu bije 偶贸艂ty dym! W 艣rodku strzelaj膮!

Tym razem ojciec Francisco zerwa艂 si臋 gwa艂townie i pobieg艂

w kierunku drzwi wychodz膮cych na dziedziniec Pa艂acu Kr贸lewskiego. Norberto

rozejrza艂 si臋 po wpatrzonych w niego twarzach, pe艂nych przera偶enia i

dezorientacji. Ci ludzie

potrzebowali go, ale na zewn膮trz dzia艂y si臋 jakie艣 okropne rzeczy, gin臋li

nieszcz臋艣nicy, kt贸rzy

by膰 mo偶e potrzebowali ostatniego ju偶 pocieszenia. Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu

m艂odej kobiety,

kt贸ra przygarnia艂a do siebie dw贸jk臋 dzieci, i 艂agodnym g艂osem poprosi艂 j膮, aby

zast膮pi艂a go na

chwil臋 w czytaniu. A potem ruszy艂 w kierunku wyj艣cia na dziedziniec.

38

Wtorek, 11.23 - Madryt

August odchyli艂 si臋 w lewo, 偶eby dok艂adnie widzie膰 nog臋 Amadoriego, a poniewa偶

najlepiej widoczna by艂a stopa, w ni膮 strzeli艂. Wycie genera艂a zosta艂o

przyt艂umione przez

mask臋. Amadori zatoczy艂 si臋 na id膮cego za nim Aguirr臋, jednocze艣nie pruj膮c po

suficie seri膮

z pistoletu maszynowego, kt贸ry ci膮gle stercza艂 spod pachy ksi臋dza-zak艂adnika.

Ksi膮dz w

chwil臋 p贸藕niej run膮艂 na kolana, rozpaczliwie zakrywaj膮c r臋kami uszy.

August i Scott niemal w tej samej chwili dotkn臋li barkami pod艂ogi, z g艂owami

przyci艣ni臋tymi do piersi, aby przetoczy膰 si臋 w przeciwne strony i, wykorzystuj膮c

p臋d skoku,

poderwa膰 si臋 na r贸wne nogi i natychmiast obr贸ci膰 ku sali.

Kiedy obaj 偶o艂nierze szybowali w powietrzu, pu艂kownik otoczy艂 ramieniem pier艣

Amadoriego i, nie pozwalaj膮c mu upa艣膰, wraz z nim wycofa艂 si臋 do drzwi, pruj膮c

na

wszystkie strony seriami z pistoletu maszynowego, co wszystkich cz艂onk贸w Iglicy

przygniot艂o do ziemi. Zewsz膮d s艂ycha膰 by艂o okrzyki i j臋ki b贸lu trafionych

przypadkowo

ludzi.

Aideen, jako jedyna z ca艂ej grupy, zosta艂a w Sali Halabardnik贸w, wtulona we

framug臋, czekaj膮c, na co mog艂aby si臋 przyda膰. Podskoczy艂a wprawdzie do Sandry,

oferuj膮c

si臋, 偶e wyprowadzi j膮 na korytarz, ale DeVonne gniewnie tylko mrukn臋艂a, 偶e da

sobie rad臋,

odepchn膮wszy te偶 Prementine'a, kt贸ry chcia艂 j膮 opatrzy膰. W kombinezonie nie

wida膰 by艂o

przestrzelmy, nie czerwienia艂a te偶 krew, kewlar najwyra藕niej nie przepu艣ci艂

kuli, a szok

blokowa艂 uczucie b贸lu. Poniewa偶 Aideen nie bra艂a udzia艂u w bezpo艣redniej akcji,

zyska艂a

szans臋.

Ranny Amadori i pu艂kownik znikn臋li na korytarzu, oddalaj膮c si臋 w kierunku

wschodnim. Od strony zachodniej s艂ysza艂a tupot but贸w; wsz臋dzie unosi艂 si臋 g臋sty

dym, ale z

ca艂膮 pewno艣ci膮 nadbiega艂a odsiecz. Kolejne granaty mog艂y niewiele pom贸c, je艣li

偶o艂nierze

byli w maskach. Teraz przed Iglic膮 stanie problem odwrotu i August z ca艂膮

pewno艣ci膮

zarz膮dzi koniec polowania na Amadoriego.

Ale nawet je艣li nie, kto艣 musi si臋 trzyma膰 blisko niego, SZOB czy nie SZOB,

zreszt膮

mo偶na mie膰 nadziej臋, 偶e uciekaj膮cy b臋dzie si臋 przede wszystkim interesowa艂

terenem przed

sob膮, a nie za sob膮. Czerwony 艣lad krwi z przestrzelonej stopy u艂atwia艂 zadanie.

Gdyby

Amadori zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, by opatrzy膰 ran臋, przyjdzie pora na Aideen. Nie

czeka艂a na

rozkazy Augusta. Ostatecznie, nie by艂a cz艂onkiem Iglicy, a wszystko zacz臋艂o si臋

od tego, 偶e

kto艣 z zimn膮 krwi膮 zastrzeli艂 na jej oczach Marth臋 Mackall.

Pomimo maski do p艂uc dociera艂o powietrze dra偶ni膮ce i duszne; na chwilk臋

przymkn臋艂a oczy, zebra艂a si臋 w sobie, odepchn臋艂a od 艣ciany i rzuci艂a w 艣lad za

Amadorim.

Od wej艣cia do Sali Halabardnik贸w rozleg艂y si臋 strza艂y. To August i Scott starali

si臋 trzyma膰

w szachu hiszpa艅skich 偶o艂nierzy.

39

Wtorek, 05.27 - Waszyngton

Zastyg艂emu w fotelu Bobowi Herbertowi nie pozosta艂o nic innego ni偶

rozpami臋tywanie tej osobliwej atmosfery sali, w kt贸rej dow贸dcy oczekuj膮 na

informacje o

przebiegu tajnej operaracji. Ciekawe, czy reszta: Hood, Rodgers, Lowell Coffey

II, ekspert

Centrum od spraw prawa mi臋dzynarodowego, odczuwa艂a to podobnie.

Z jednej strony, to wyra藕ne odgraniczenie od reszty 艣wiata, o kt贸rym my艣la艂o si臋

z

lekk膮 zazdro艣ci膮 ("Mie膰 te problemy, co inni, nie musie膰 decydowa膰 o 偶yciu i

艣mierci"), ale i

lekk膮 wy偶szo艣ci膮 ("Gdyby tylko znali ten ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci").

Z drugiej strony, odpowiada艂o si臋 za los os贸b dobrze znanych, najcz臋艣ciej

lubianych i

szanowanych, co bardzo przypomina艂o oczekiwanie w szpitalu na wynik

niebezpiecznej

operacji. Tyle 偶e ludzi tych narazi艂o si臋 na niebezpiecze艅stwo w艂asnym rozkazem,

kt贸ry oni,

jako dobrzy 偶o艂nierze, przyj臋li bez szemrania.

A je艣li do tego doda膰 jeszcze 艣wiadomo艣膰, 偶e w przypadku pojmania trzeba si臋

b臋dzie

mo偶e oficjalnie od nich od偶egna膰, co bardzo ograniczy mo偶liwo艣ci udzielenia im

pomocy...

Musia艂o to powodowa膰 uczucie winy, pog艂臋biane jeszcze przez fakt, 偶e kiedy tamci

ryzykowali 偶yciem, oni siedzieli tutaj bezpieczni, bezradni i - zazdro艣ni. Jak

Bob, na

przyk艂ad, on nigdy ju偶 nie b臋dzie m贸g艂 stawi膰 czo艂o takiej pr贸bie, takiemu

ryzyku i mo偶e to

owa zazdro艣膰 sprawia艂a, 偶e na przek贸r winie i skrupu艂om, Herbert by艂 zawsze w

takich

chwilach niezwykle podniecony i o偶ywiony.

Zupe艂nie inaczej by艂o z Hoodem. Markotny i apatyczny, zanim jeszcze operacja si臋

rozpocz臋艂a, teraz jeszcze bardziej zamkn膮艂 si臋 w sobie i nic nie pozosta艂o z

krzepi膮cych

u艣miech贸w czy s艂贸w otuchy, kt贸rymi zawsze usi艂owa艂 w takich momentach podnosi膰

innych

na duchu. Z niezwyk艂膮 te偶 u niego z艂o艣ci膮 zareagowa艂 na informacj臋 o akcji

McCaskeya,

kt贸ry na dodatek zabra艂 ze sob膮 Luisa Gracie de la Vega. W przeciwie艅stwie do

cz艂onk贸w

Iglicy, ci dwaj grozili zdekonspirowaniem ca艂ej akcji, Darrell jawnie zwi膮zany z

Centrum,

Hiszpan - kierownik biura krajowego Interpolu! Czeg贸偶 wi臋cej potrzeba, 偶eby

roztr膮bi膰 na

ca艂y 艣wiat zagraniczn膮 prowokacj臋?! A wtedy konflikt nabierze charakteru

mi臋dzynarodowego. I to bynajmniej nie Rodgers-formalista, lecz ceni膮cy

improwizacj臋 oraz

pomys艂owo艣膰 Hood zacz膮艂 zastanawia膰 si臋 nad kar膮 dla McCaskeya. Ingerowa艂

Coffey;

sytuacja wcale nie musi wygl膮da膰 tak strasznie, jak obawia si臋 Hood. Agentka

Mar铆a Corneja

zosta艂 uwi臋ziona w pa艂acu, zatem interwencja Interpolu jest jak najbardziej

uzasadniona, nie

daj膮c powodu do mi臋dzynarodowych implikacji.

Paul odrobin臋 si臋 uspokoi艂; gryz膮c wargi, w milczeniu oczekiwali na informacje z

Hiszpanii. Telefon odezwa艂 si臋 o 4.30, ale by艂a to rozmowa miejscowa. Dzwoni艂a

rozgor膮czkowana Ann Farris, kt贸ra kaza艂 im w艂膮czy膰 CNN.

Coffey zerwa艂 si臋 z sofy i skoczy艂 w koniec pokoju, 偶eby otworzy膰 wn臋k臋, w

kt贸rej

sta艂 telewizor, Hood tymczasem poszuka艂 na biurku pilota. Pierwsz膮 pozycj膮

nadawanych co

p贸艂 godziny wiadomo艣ci by艂a informacja o strzelaninie w madryckim Pa艂acu

Kr贸lewskim i

wok贸艂 niego. Na amatorskiej ta艣mie wideo utrwalono moment, gdy helikopter

Interpolu

ucieka z po艂udniowego dziedzi艅ca, a w oddali s艂ycha膰 by艂o strza艂y. Potem na

ekranie pojawi艂

si臋 obraz z pracuj膮cej na 偶ywo kamery. Wida膰 by艂o wyciekaj膮ce z okien strugi

偶贸艂tego dymu.

- To gaz Iglicy - powiedzia艂 Herbert.

Rodgers si臋gn膮艂 po wielobarwny plan, dostarczony przez komputer Interpolu.

Herbert

okr臋ci艂 si臋 w fotelu.

- Zdaje si臋, 偶e to bardzo blisko dziedzi艅ca - zauwa偶y艂 Rodgers.

- I Sali Tronowej - doda艂 Herbert.

- Zatem Iglica jest w 艣rodku. - Hood zerkn膮艂 na zegar komputera. - Zgodnie z

planem.

Herbert podjecha艂 do telewizora i zacz膮艂 nas艂uchiwa膰. Nie chodzi艂o mu jednak o

g艂os

spikera, kt贸ry, nie wiedz膮c dok艂adnie, co dzieje si臋 w pa艂acu, pl贸t艂 trzy po

trzy, przeplatane

podekscytowanymi okrzykami.

- Ogie艅 - mrukn膮艂 Herbert. - Z pewno艣ci膮 nie z dziedzi艅ca, za bardzo st艂umiony.

- Je艣li dopadli Amadoriego, nale偶y si臋 spodziewa膰, 偶e b臋d膮 ich goni膰.

- Gaz powinien odebra膰 im ch臋膰 do czegokolwiek - zauwa偶y艂 Rodgers.

- Mo偶e strzelaj膮 na o艣lep - wyrazi艂 przypuszczenie Bob.

- Czy mo偶liwe, 偶eby to by艂 ten oddzia艂 egzekucyjny? - spyta艂 Coffey.

Rodgers pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ogie艅 zbyt chaotyczny, pojedyncze wystrza艂y.

- Gdyby schwytali Iglic臋, sko艅czy艂aby si臋 te偶 strzelanina.

Przez chwil臋 milczeli, Hood niecierpliwie zerka艂 na cyfry przeskakuj膮ce w

okienku

monitora i powiedzia艂:

- Mieli zawiadomi膰 biuro Luisa, kiedy tylko z powrotem znajd膮 si臋 w lochu.

- Moi ludzie maj膮 t臋 lini臋 na nas艂uchu - powiedzia艂 Herbert - i natychmiast nas

powiadomi膮, jak tylko kto艣 si臋 odezwie.

Hood kiwn膮艂 g艂ow膮, a potem, zapatrzony w ekran telewizora, spyta艂: - Sk膮d u nich

si臋

to bierze? Wietnam, Bejrut... Ta niesamowita odwaga...

Rodgers wzruszy艂 ramionami.

- Poczucie obowi膮zku, ch臋膰 zrobienia czego艣 wa偶nego, mi艂o艣膰 do...

Mike nagle zaj膮kn膮艂 si臋, jakby przestraszy艂 si臋 s艂owa, kt贸re mia艂 na ko艅cu

j臋zyka.

Z pomoc膮 po艣pieszy艂 mu Herbert:

- Poza tym pami臋taj, 偶e niekt贸rzy ludzie w obliczu zagro偶enia potrafi膮 si臋

zdoby膰 na

rzeczy niebywa艂e.

- Najlepiej zsumuj to wszystko i dodaj jeszcze par臋 innych racji - doda艂

Rodgers.

- Mike, znasz tyle powiedze艅 - odezwa艂 si臋 Herbert. - Jest co艣 takiego o odwadze

i

ci臋ciwie, prawda?

- "Napnij tylko ci臋ciw臋 odwagi, a nie chybimy"?

- O w艂a艣nie! Kto to powiedzia艂?

- Lady Makbet, zach臋caj膮c m臋偶a, 偶eby zamordowa艂 Duncana. Pos艂ucha艂 jej, a wtedy

wszystko wok贸艂 niego zacz臋艂o si臋 wali膰.

- No tak - mrukn膮艂 Herbert. - To mo偶e nie najstosowniejszy cytat na t臋 okazj臋.

- Czy ja wiem? R贸偶ne nauki mo偶na wyci膮gn膮膰 z historii Makbeta. Tak偶e i tak膮, 偶e

do

powodzenia potrzebna jest nie tylko odwaga, ale i szczero艣膰 intencji. A tych nie

zabrak艂o

Malcolmowi III*.

Herbert popatrzy艂 w telewizor. Strzelanina by艂a coraz gwa艂towniejsza, chocia偶

nie

przyby艂o chyba walcz膮cych. Z trudem wprawdzie panowa艂 nad podnieceniem, czu艂

zarazem

jak do duszy zakrada si臋 mroczny niepok贸j. Akcja nie rozwija艂a si臋 zgodnie z

planem. A tak

liczy艂 na to, 偶e o tej mniej wi臋cej porze telewizja na ca艂ym 艣wiecie przeka偶e

wiadomo艣膰, i偶

zamach stanu w Hiszpanii nie powi贸d艂 si臋, a przyw贸dca rebelii zgin膮艂.

40

Wtorek, 05.49 - Old Saybrook, Connecticut

Sharon Hood przewraca艂a si臋 bezsennie na 艂贸偶ku. By艂a zm臋czona, znajdowa艂a si臋 w

domu swoich rodzic贸w, le偶a艂a w swej dawnej sypialni, a przecie偶 my艣li natr臋tnie

k艂臋bi艂y si臋

w g艂owie. Po rozmowie z Paulem do trzeciej czyta艂a jedn膮 ze starych ksi膮偶ek,

potem zgasi艂a

艣wiat艂o i przez dwie godziny nie zmru偶y艂a oka. Oderwa艂a wzrok od sufitu i

zerkn臋艂a na

plakaty, kt贸re nie zmieni艂y si臋 od czasu, gdy wyjecha艂a do koled偶u.

"Doktor 呕iwago". Ok艂adka pisma "TV Guide", przez kt贸r膮 bieg艂 napis "Dla Sharon z

sympati膮 - David Cassidy"; na autograf wraz z kole偶ank膮 czeka艂y w kolejce trzy

godziny.

Jak jej si臋 to udawa艂o, kiedy mia艂a szesna艣cie, siedemna艣cie lat, 偶e mia艂a tyle

r贸偶nych

zainteresowa艅, zbiera艂a w szkole nagrody, dorabia艂a na boku i jeszcze znajdowa艂a

czas dla

swojego ch艂opaka?

Mniej potrzebowa艂a艣 snu, szepn臋艂a jaka艣 jej cz膮stka.

Ale czy naprawd臋 o to chodzi艂o? Tylko o czas? Czy bardziej o to, 偶e je艣li praca

jej si臋

nie podoba艂a, to przenosi艂a si臋 do innej? Albo gdy ch艂opak okazywa艂 si臋

nieodpowiedni, to

rozgl膮da艂a si臋 za nast臋pnym. Albo gdy chwilowi faworyci nagrali niedobr膮 p艂yt臋,

przestawa艂a

ich kupowa膰. Nie, to nie o czas chodzi艂o ani o energi臋, lecz o mo偶liwo艣膰

ci膮g艂ego

poszukiwania tego, co naprawd臋 daje szcz臋艣cie.

Przez jaki艣 czas s膮dzi艂a, 偶e zapewni jej to bogaty w艂a艣ciciel winnic, Stefano

Renaldo.

W koled偶u pozna艂a jego siostr臋, zosta艂a zaproszona do niej na wakacje, a tam

urzek艂o j膮

bogactwo, jacht i wzgl臋dy, jakich nie szcz臋dzi艂 jej Stefano. Po dw贸ch latach

dosz艂a jednak do

wniosku, 偶e wcale nie chce kogo艣, kto ca艂y sw贸j maj膮tek odziedziczy艂, kto

radowa艂 si臋 nim,

nie okupiwszy go ani odrobin膮 pracy. Kogo艣, do kogo ludzie nieustannie zwracali

si臋 z

pro艣bami o po偶yczki, a on, rad z mocy, kt贸r膮 daj膮 mu pieni膮dze, albo pomaga艂 im

zrealizowa膰

marzenia, albo odwraca艂 si臋 do nich plecami. Uzna艂a, 偶e to nie dla niej: ani

rodzaj 偶ycia, ani

typ cz艂owieka.

Kt贸rego艣 s艂onecznego ranka pozbiera艂a swoje rzeczy, zesz艂a z jachtu i wr贸ci艂a do

Stan贸w, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Nigdy nawet nie zadzwoni艂, aby si臋

dowiedzie膰, czemu

znikn臋艂a, teraz za艣 kompletnie nie potrafi艂a zrozumie膰, co w艂a艣ciwie w nim

zobaczy艂a. A

mo偶e wcale nie w nim? Potem na jakim艣 przyj臋ciu pozna艂a Paula. Nie by艂a to 偶adna

mi艂o艣膰

od pierwszego wejrzenia. Poza Stefano 偶aden m臋偶czyzna nie wywar艂 nigdy na niej

takiego

wra偶enia, a i w tym przypadku chodzi艂o w istocie o pozory. Znajomo艣膰 z Paulem

powoli

dojrzewa艂a. By艂 zr贸wnowa偶ony, zapracowany i mi艂y. Stopniowo dochodzi艂a do

wniosku, 偶e

spotka艂a kogo艣, kto pozwala jej by膰 sob膮, cieszy si臋 z jej pasji i jest

opieku艅czy niczym

ojciec. Przy nim nie grozi艂o jej psucie podarkami ani zam臋czanie aktami

zazdro艣ci. A偶

wreszcie na pikniku Czwartego Lipca, kilka miesi臋cy po tym, jak si臋 poznali,

spojrza艂a d艂u偶ej

w jego oczy i - sta艂o si臋. Sympatia przerodzi艂a si臋 w mi艂o艣膰.

W podmuchu wiatru zatrzeszcza艂a ga艂膮藕 za oknem. Z pewno艣ci膮 uros艂a od czasu, gdy

spogl膮da艂a na ni膮 co wiecz贸r. Uros艂a, ale nie zmieni艂a si臋, pomy艣la艂a i zaraz

zada艂a sobie

pytanie, czy to dobrze. Dobrze dla drzewa, 藕le dla cz艂owieka, odpowiedzia艂a

sobie sama. Ale

zmiana to jedna z najtrudniejszych rzeczy w 偶yciu. R贸wnie trudna jak kompromis:

uznanie,

偶e tw贸j spos贸b na 偶ycie i 艣wiat nie jest jedyny, a mo偶e nawet i nie najlepszy z

mo偶liwych.

Odechcia艂o jej si臋 spa膰 i si臋gn臋艂a na p贸艂k臋 po ksi膮偶k臋, zaraz j膮 jednak od艂o偶y艂a

na bok,

narzuci艂a szlafrok i posz艂a zajrze膰 do sypialni dzieci, Harleigh i Alexandra.

Spali na

pi臋trowym 艂贸偶ku, kt贸re kiedy艣 nale偶a艂o do jej braci bli藕niak贸w - Yula i

Brynnera. Ich rodzice

poznali si臋 na "Kr贸l i ja" i po dzi艣 dzie艅 pod艣piewywali "Hello, Young Lovers"

czy "I Have

Dreamed", fa艂szywie - ale jak偶e rado艣nie.

Sharon zazdro艣ci艂a im tej nieprzemijaj膮cej mi艂o艣ci. A tak偶e tego, i偶 od czasu,

gdy

ojciec poszed艂 na emerytur臋, tyle czasu mogli sp臋dza膰 razem i tak si臋 z tego

cieszy膰.

Chocia偶 dawniej r贸偶nie z tym bywa艂o, przypomnia艂a sobie.

Pami臋ta艂 sprzeczki i ciche dni, gdy interesy sz艂y niedobrze. Ojciec wynajmowa艂

rowery i 艂贸dki turystom, kt贸rzy przyje偶d偶ali na wakacje do sennej miejscowo艣ci

na Long

Island, i zdarza艂y si臋 kiepskie lata. Ojciec musia艂 wtedy pracowa膰 d艂u偶ej,

wieczorami

dorabiaj膮c sobie jako kucharz. Wraca艂 do domu p贸藕no i cuchn臋艂o od niego olejem i

ryb膮.

Spojrza艂a na spokojne twarzyczki dzieci. U艣miechn臋艂a si臋, s艂ysz膮c, 偶e Alexander

cichutko pochrapuje, odrobin臋 jak ojciec.

U艣miech zgas艂. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i z r臋kami splecionymi na piersiach sta艂a

w

ciemnym holu. By艂a w艣ciek艂a na Paula i zarazem okropnie jej go brakowa艂o. Tutaj

czu艂a si臋

bezpiecznie, ale nie by艂a w swoim domu. Pomimo wszystkich wspomnie艅, kt贸re

艂膮czy艂y j膮 z

tym miejscem, teraz wyra藕nie czu艂a, 偶e jej dom znajduje si臋 tam, gdzie jest

Paul.

Wolno wr贸ci艂a do sypialni.

Ma艂偶e艅stwo, kariera, dzieci, uczucia, seks, up贸r, k艂贸tnie, zazdro艣膰 - czy to

nadzieja,

czy arogancja, by艂a odpowiedzialna za to, 偶e dwoje ludzi postanawia艂o sple艣膰 te

sk艂adniki w

jedno wsp贸lne 偶ycie?

Ani nadzieja, ani arogancja, pomy艣la艂a, lecz mi艂o艣膰. Bo ostatecznie musia艂a

przyzna膰

przed sam膮 sob膮, 偶e chocia偶 bardziej j膮 potrafi艂 zirytowa膰 ni偶 jakikolwiek inny

m臋偶czyzna,

chocia偶 tak cz臋sto nie by艂o go wtedy, gdy ca艂a tr贸jka bardzo go potrzebowa艂a,

chocia偶 ze

z艂o艣ci na niego zagryza艂a niekiedy wargi a偶 do krwi - to jednak nadal go

kocha艂a.

Teraz, o cichej, wczesnej porze przed 艣witem zaczyna艂a my艣le膰, 偶e post膮pi艂a

troch臋 za

ostro. Wyjecha艂a z dzie膰mi z Waszyngtonu, oschle rozmawia艂a przez telefon,

w艂a艣ciwie nie

godzi艂a si臋 na 偶aden kompromis - czy aby nie kry艂a si臋 za tym wszystkim

zazdro艣膰, 偶e Paul

mo偶e swojej pracy po艣wi臋ci膰 tyle czasu, ile ona wymaga? Chyba tak. Ale by艂o te偶

w tym

wspomnienie owej t臋sknoty, gdy ojciec zostawa艂 do p贸藕na w pracy; tego chcia艂a

oszcz臋dzi膰

dzieciom.

Nie powiedzia艂a Paulowi niczego takiego, czego by naprawd臋 nie my艣la艂a. Tak,

powinien sp臋dza膰 wi臋cej czasu z rodzin膮, a mniej oddawa膰 go firmie. To pewne, 偶e

jego

zaj臋cie nie pozwala艂o na prac臋 od dziewi膮tej do pi膮tej, ale przecie偶 Centrum by

si臋 nie

zawali艂o, gdyby jad艂 z nimi wi臋cej ni偶 jedn膮 kolacj臋 tygodniowo... Gdyby m贸g艂 z

nimi

sp臋dzi膰 chocia偶 tydzie艅 wakacji... Tak, mia艂a racj臋, ale jak o ni膮 walczy艂a, to

ju偶 inna sprawa.

Gniew wzi膮艂 g贸r臋 i zamiast rozmawia膰, stawia艂a ultimatum. A na dodatek, gdy Paul

wr贸ci

teraz do domu po ci臋偶kiej pracy, zastanie tylko zimne, milcz膮ce 艣ciany.

Zdj臋艂a szlafrok i po艂o偶y艂a si臋. Poduszka zd膮偶y艂a ostygn膮膰, ga艂膮藕 za oknem nadal

post臋kiwa艂a. Na nocnym stoliku obok 艂贸偶ka po艂yskiwa艂 telefon kom贸rkowy.

Przekr臋ci艂a si臋 na bok, wzi臋艂a aparat, otworzy艂a go i zacz臋艂a wystukiwa膰

prywatny

numer Paula, ale po numerze kierunkowym przerwa艂a wybieranie.

Powoli opad艂a na poduszk臋, wolnym ruchem odk艂adaj膮c telefon. Zamiast dzwoni膰,

wr臋czy mu lepiej ga艂膮zk臋 oliwn膮. I z tym postanowieniem zapad艂a w g艂臋boki sen.

41

Wtorek, 11.50 - Madryt

Kiedy 偶o艂nierze nagle znikn臋li z dziedzi艅ca, Darrell McCaskey w duchu

podzi臋kowa艂

Brettowi Augustowi, gdy偶 to uderzenie Iglicy musia艂o przynie艣膰 taki efekt.

Kiedy helikopter odlecia艂, strzelcy umieszczeni na dachach zwr贸cili swoj膮 uwag臋

na

Darrella i Mar铆臋, a rozrzuceni po dziedzi艅cu 偶o艂nierze zacz臋li si臋 szykowa膰 do

ataku, kt贸ry

jednak nie nast膮pi艂, albowiem uwag臋 wszystkich przyku艂y g艂o艣ne wystrza艂y w

pa艂acu.

- Zacz臋艂o si臋 - powiedzia艂 McCaskey do Mar铆i.

W oknach w 艣cianie za kolumnad膮 pojawi艂y si臋 k艂臋by 偶贸艂tego dymu. Po drugiej

stronie placu, pod zachodnim skrzyd艂em pa艂acu rozleg艂y si臋 g艂o艣ne komendy.

呕o艂nierze

rzucili si臋 do 艣rodka budynku, sk膮d niebawem dobieg艂y odg艂osy wymiany ognia.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂a Mar铆a.

Opieraj膮c si臋 o 艣cian臋, siedzia艂a pod 艂ukiem najbli偶szym pa艂acowego muru.

Darrell

przyciska艂 chusteczk臋 do jej zranionego boku.

- Kontratak - odpar艂 kr贸tko, nie wiedzia艂 bowiem, czy nikt ich nie pods艂uchuje.

- Jak

si臋 czujesz?

- Dobrze - szepn臋艂a.

McCaskey, mru偶膮c oczy, rozgl膮da艂 si臋 po zalanym s艂o艅cem placu. Po lewej

po艂udniowej stronie wysoka 偶elazna brama oddziela艂a dziedziniec od katedry.

Drzwi ko艣cio艂a

wcze艣niej by艂y zamkni臋te, ale teraz pojawili si臋 w nich ludzie - ksi臋偶a i

wierni, najwidoczniej

zaalarmowani warkotem helikoptera i odg艂osami strza艂贸w. Par臋 metr贸w od Mar铆i

Luis le偶a艂

na poj臋kuj膮cym kapitanie.

- Musimy go zabra膰 - powiedzia艂a Mar铆a.

- Wiem.

Uda艂o mu si臋 wreszcie rozpozna膰 trzech 偶o艂nierzy, kt贸rzy pozostali. Dw贸ch kry艂o

si臋

za po艂udniow膮 bram膮, w odleg艂o艣ci jakich艣 czterystu metr贸w. Trzeci chowa艂 si臋 za

latarni膮

jakie艣 trzysta metr贸w w kierunku p贸艂nocnym.

McCaskey poda艂 swoj膮 bro艅 Mar铆i.

- Pos艂uchaj, postaram si臋 uzgodni膰 z nimi, 偶e nie przeszkodz膮 mi zabra膰 Luisa, a

ja im

oddam kapitana.

- To gad - sykn臋艂a Mar铆a. - Powinien zdechn膮膰.

- Mam nadziej臋, 偶e 偶o艂nierze nie podzielaj膮 twojej opinii, bo wtedy nie mia艂bym

nic

do zaoferowania - zauwa偶y艂 Darrell.

Mar铆a przy艂o偶y艂a r臋k臋 do boku i lekko si臋 skrzywi艂a.

- Teraz musz臋 nawi膮za膰 z nimi kontakt g艂osowy - mrukn膮艂 McCaskey,

przedrze藕niaj膮c

j臋zyk regulamin贸w policyjnych. - Jak si臋 m贸wi: "Nie strzela膰"?

- No disparar.

Wychyli艂 si臋 spod kolumnady i zawo艂a艂:

- No disparar!

- A teraz: "Chc臋 zabra膰 naszego rannego".

Powiedzia艂a mu.

- Cuidaremos nuestros heridos! - krzykn膮艂.

Nie by艂o odpowiedzi. McCaskey zmarszczy艂 brwi. Trzeba by艂o zaryzykowa膰.

- Dobrze - powiedzia艂 do Mar铆i. - Poka偶 im bro艅.

Podsun臋艂a si臋 tak, 偶eby na zewn膮trz wida膰 by艂o jej wyci膮gni臋t膮 r臋k臋, w kt贸rej

po艂yskiwa艂 pistolet, tymczasem McCaskey wyszed艂 na otwarte pole z r臋kami

podniesionymi

do g贸ry i wolno zacz膮艂 i艣膰 przez dziedziniec.

Nikt si臋 nie poruszy艂, nie pad艂 偶aden strza艂. Podchodz膮c do rannych, Darrell

czu艂 na

plecach pal膮ce promienie s艂oneczne. Strzelanina we wn臋trzu pa艂acu nie ustawa艂a,

co nie by艂o

dobrym znakiem. Iglica mia艂a uderzy膰 i odskoczy膰 bez anga偶owania si臋 w walk臋.

Nagle jeden

z 偶o艂nierzy przyczajonych przy bramie poderwa艂 si臋 i zacz膮艂 i艣膰 w jego kierunku.

Pistolet

maszynowy wymierzy艂 w McCaskeya.

- No disparar - powt贸rzy艂 Darrell.

- Vuelta! - krzykn膮艂 tamten.

McCaskey wzruszy艂 ramionami.

- Chce, 偶eby艣 si臋 odwr贸ci艂! - zawo艂a艂a Mar铆a.

呕o艂nierz chcia艂 si臋 upewni膰, czy nie ma broni ukrytej na plecach. Odwr贸ci艂 si臋,

podci膮gn膮艂 tak偶e nogawki, ods艂aniaj膮c kostki, a potem znowu ruszy艂 przed siebie.

Hiszpan nie

strzela艂, ale nie opu艣ci艂 te偶 broni: MP5, jak oceni艂 Darrell. Z tej odleg艂o艣ci

seria przeci臋艂aby

go na p贸艂. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e zobaczy膰 twarzy tamtego, wtedy bowiem odrobin臋

lepiej

wiedzia艂by, czego mo偶e si臋 spodziewa膰.

Droga do Luisa nie zabra艂a mu wi臋cej ni偶 minut臋, aczkolwiek wydawa艂a si臋

znacznie,

znacznie d艂u偶sza. Kiedy do niego dotar艂, 偶o艂nierz by艂 jeszcze o jakie艣

trzydzie艣ci metr贸w i

nadal w niego celowa艂. Amerykanin ukl膮k艂 z r臋kami podniesionymi do g贸ry i

spojrza艂 na

rannych.

Kapitan wpatrywa艂 si臋 z niego, po艣wistuj膮c przez z臋by. Lewa noga le偶a艂a w

ciemnej

ka艂u偶y. Je艣li szybko nie zostanie opatrzony, wykrwawi si臋 na 艣mier膰.

Luis le偶a艂 twarz膮 do ziemi w poprzek cia艂a kapitana. Darrell odrobin臋

przekrzywi艂 mu

g艂ow臋. Oczy by艂y zamkni臋te, oddech p艂ytki, twarz bardzo blada. Kula trafi艂a go w

szyj臋 pi臋膰

centymetr贸w poni偶ej prawego ucha. Krew skapywa艂a na kamienie i, wolno si臋

tocz膮c,

miesza艂a si臋 z krwi膮 kapitana.

McCaskey powsta艂, chwyci艂 Luisa pod pachy i zacz膮艂 podnosi膰. W tej samej chwili

k膮tem oka dostrzeg艂 jaki艣 ruch przy bramie. Spojrzeli w tamtym kierunku obaj, on

i

hiszpa艅ski 偶o艂nierz. Jego towarzysz trzyma艂 za rami臋 ksi臋dza, kt贸ry m贸wi艂 co艣,

wskazuj膮c na

rannych, a偶 w pewnej chwili wyszarpn膮艂 r臋k臋 i pobieg艂 w ich kierunku. Za nim

rozleg艂o si臋

wo艂anie: 偶o艂nierz kaza艂 mu stan膮膰. Kap艂an odkrzykn膮艂 przez rami臋, 偶e ludzie

potrzebuj膮 jego

pomocy, wskazuj膮c te偶 r臋k膮 na pa艂ac. "To niebezpieczne", krzycza艂 tamten, ale

ksi膮dz tylko

machn膮艂 niecierpliwie.

A wi臋c o to chodzi艂o, przemkn臋艂o przez my艣l Darrellowi. O bezpiecze艅stwo

ksi臋dza.

Nie zamierza艂 sta膰 tak bezczynnie, podczas gdy Luis broczy艂 krwi膮. Przycisn膮艂 go

do

piersi i zacz膮艂 ci膮gn膮膰, cofaj膮c si臋 w kierunku arkad. Nikt mu nie przeszkadza艂.

呕o艂nierz

pochyla艂 si臋 nad kapitanem.

Pod kolumnad膮 ostro偶nie u艂o偶y艂 Luisa obok Mar铆i. Zerkn膮艂 na dziedziniec; ksi膮dz

kl臋cza艂 przy oficerze.

- Biedny Luis! - powiedzia艂a Mar铆a, od艂o偶y艂a bro艅 i dotkn臋艂a policzka

inspektora.

McCaskey poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci. Nie o to dotkni臋cie, ale o spojrzenie pe艂ne

wsp贸艂czucia, kt贸re na bok odsuwa艂o my艣l o w艂asnym b贸lu. Jakim偶 by艂 idiot膮, 偶e

chcia艂 si臋 z

ni膮 rozsta膰! Ale nie o tym musia艂 teraz my艣le膰. Mar铆a tak偶e by艂a bardzo blada.

Konieczna

by艂a pomoc lekarsk膮.

Rozpi膮艂 r臋kaw i oderwa艂 jego kawa艂ek, kt贸ry przy艂o偶y艂 do rany Luisa.

- Pos艂uchaj! Musz臋 wezwa膰 do was lekarza. Jak tylko to zrobi臋, zajm臋 si臋 twoim

towarzyszem, Juanem.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Mo偶e by膰 za p贸藕no.

Usi艂owa艂a si臋 podnie艣膰, ale j膮 przytrzyma艂.

- Mar铆a...

- Daj mi spok贸j! - obruszy艂a si臋.

- Pos艂uchaj - powt贸rzy艂 Darrell. - Jeste艣 ranna i os艂abiona. Daj mi chwilk臋

czasu. Je艣li

akcja si臋 powiedzie, nie trzeba b臋dzie ju偶 ratowa膰 Juana ani kogokolwiek innego

z 艂ap

Amadoriego.

- Nie wiesz, co to za 艂ajdak. Jeszcze w ostatniej chwili mo偶e kaza膰 rozstrzela膰

je艅c贸w,

偶eby nie mogli go obci膮偶y膰. - Mar铆a nieporadnie usi艂owa艂a odepchn膮膰 r臋k臋

McCaskeya, ale

nagle znieruchomia艂a, a oczy jej zrobi艂y si臋 okr膮g艂e ze zdziwienia. - Znam go!

- Kogo? - spyta艂 McCaskey.

- Tego ksi臋dza.

Odwr贸ci艂 si臋. Kap艂an szed艂 艣piesznie w ich kierunku, a zbli偶ywszy si臋 sapn膮艂:

- Mar铆a!

- Ojcze Norberto, co ojciec tutaj robi?

- D艂ugo by opowiada膰 - rzek艂, dotkn膮艂 jej czo艂a, a potem spostrzeg艂 ran臋. - O,

Bo偶e!

- 呕yj臋 - szepn臋艂a.

- Ale straci艂a艣 mn贸stwo krwi, podobnie jak ten cz艂owiek. - Ksi膮dz spojrza艂 na

Darrella. - Czy lekarz wezwany?

- W艂a艣nie chcia艂em go wezwa膰.

- Nie! - krzykn臋艂a Mar铆a.

- Wszystko b臋dzie dobrze - powiedzia艂 Norberto. - Zostan臋 z wami.

- Nie o to chodzi - z pasj膮 oznajmi艂a Mar铆a. - Jest jeszcze wi臋zie艅... Trzeba mu

natychmiast pom贸c.

- Gdzie?

- Tam - odpowiedzia艂a i wskaza艂a drzwi w 艣cianie pa艂acu. - Trzymaj膮 go tam i

boj臋

si臋, 偶e zabij膮.

Norberto chwyci艂 jej d艂o艅 i pog艂aska艂 uspokajaj膮co.

- Dobrze, p贸jd臋 i zobacz臋, co si臋 z nim dzieje, a ty zostaniesz tutaj i nie

b臋dziesz si臋

wysila膰.

Mar铆a przenios艂a wzrok z Norberto na McCaskeya; w jej oczach Darrell wyczyta艂

pogard臋. Odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 do wej艣cia, tu偶 za sob膮 s艂ysz膮c kroki ksi臋dza.

Za progiem zatrzymali si臋. Darrell zostawi艂 bro艅 Mar铆i, mia艂 nadziej臋, 偶e teraz

nie

b臋dzie mu potrzebna. Strza艂y by艂y g艂o艣niejsze, ale dochodzi艂y gdzie艣 z wn臋trza

pa艂acu.

Spojrza艂 na drewniany krzy偶 na piersiach Norberto, prosz膮c w duchu Boga, aby nie

opu艣ci艂 w

potrzebie jego towarzyszy.

W kr贸tkim korytarzu naliczy艂 o艣mioro drzwi, wszystkie zamkni臋te. Darrell obr贸ci艂

si臋

do ksi臋dza.

- M贸wisz po angielsku?

- Troch臋.

- Dobrze. Nie zostawi臋 ci臋 samego.

- Nigdy nie jestem sam - powiedzia艂 Norberto i ko艅cem palc贸w musn膮艂 krzy偶.

- W kt贸rym艣 z tych pokoj贸w mo偶e znajd臋 telefon. Zadzwoni臋 po pomoc i pomog臋

ksi臋dzu odszuka膰 tego cz艂owieka, o kt贸rym m贸wi艂a Mar铆a.

Norberto skin膮艂 g艂ow膮 i Darrell przycisn膮艂 pierwsz膮 klamk臋, kt贸ra ust膮pi艂a.

Przez

chwil臋 musia艂 czeka膰, a偶 oczy przywykn膮 do ciemnego wn臋trza. Potem zobaczy艂, 偶e

pod

przeciwleg艂膮 艣cian膮 znajduje si臋 biurko z telefonem.

- Jest aparat - powiedzia艂.

- Dobrze. Ja poszukam tego m臋偶czyzny.

- W porz膮dku. Zaraz do艂膮cz臋 do ksi臋dza.

McCaskey podskoczy艂 do biurka, podni贸s艂 s艂uchawk臋 i zakl膮艂: nie by艂o sygna艂u.

Mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, 偶e ludzie Amadoriego odetn膮 艂膮czno艣膰 z pa艂acem, 偶eby

nikt

niepowo艂any nie m贸g艂 porozumie膰 si臋 ze 艣wiatem zewn臋trznym. Wybieg艂 na korytarz

i zajrza艂

do nast臋pnego pokoju. By艂a to Sala Muzyczna; czu膰 by艂o dym, na pod艂odze zobaczy艂

rozmazany popi贸艂. To tutaj pewnie uruchomi艂 si臋 alarm przeciwpo偶arowy. Ojciec

Norberto

nachyla艂 si臋 nad jakim艣 cz艂owiekiem; najprawdopodobniej by艂 to w艂a艣nie Juan.

- Co z nim? - spyta艂 McCaskey, ale ksi膮dz, nie odwracaj膮c si臋, tylko pokr臋ci艂

g艂ow膮.

McCaskey odetchn膮艂 g艂臋boko i pobieg艂 korytarzem. Je艣li m贸g艂 w jakikolwiek spos贸b

pom贸c, to tylko odnajduj膮c Iglic臋, kt贸ra mo偶e po艂膮czy膰 si臋 z Interpolem i wezwa膰

pomoc

lekarsk膮. Nawet je艣li Amadori by艂 g贸r膮, nie sprzeciwi si臋 chyba temu, skoro

po艣r贸d rannych

byli jego 偶o艂nierze.

42

Wtorek, 12.06 - Madryt

W Sali Muzycznej by艂o ciemno, wystarczy艂o jednak 艣wiat艂a padaj膮cego z korytarza,

偶eby ojciec Norberto zdo艂a艂 dostrzec posta膰 ludzk膮 w k膮cie pokoju. M臋偶czyzna by艂

ci臋偶ko

ranny; krew pokry艂a ubranie, jej 艣lady wida膰 by艂o tak偶e na 艣cianie, ciek艂a z

policzk贸w, czo艂a,

ust. Rany wida膰 te偶 by艂o na nogach i piersi.

Niemal ciele艣nie czu艂 obecno艣膰 艣mierci, podobnie jak w chwili, gdy ukl膮k艂 obok

cia艂a

brata. Zawsze to si臋 powtarza艂o, czy mia艂 do czynienia z osob膮 nieuleczalnie

chor膮 czy ze

艣miertelnie rann膮. 艢mier膰 mia艂a s艂odkawy, obrzydliwie mdl膮cy zapach, a odczuwa艂o

si臋 j膮

jako niewidzialny, lodowaty powiew, kt贸ry przenika艂 ko艣ci i mrozi艂 serce.

Teraz przysz艂a po tego cz艂owieka. Kiedy oczy Norberto nawyk艂y do mroku, zda艂

sobie

spraw臋, 偶e cudem by艂o w艂a艣ciwie to, 偶e tamten ci膮gle jeszcze 偶y艂. Ci, kt贸rzy go

tu zaci膮gn臋li,

a potem rzucili, pastwili si臋 nad nim bez lito艣ci.

Dla wyci膮gni臋cia informacji? Z zemsty? Dla zabawy? - my艣la艂 z rozpacz膮 Norberto.

呕adna z tych racji nie by艂a usprawiedliwieniem, a w narodzie tak katolickim jak

hiszpa艅ski sprawcy dobrze musieli wiedzie膰, 偶e dopuszczaj膮 si臋 grzechu

艣miertelnego, kt贸ry

ska偶e ich na wieczne pot臋pienie.

Opad艂 wolno na kolana, odgarn膮艂 w艂osy z czo艂a skatowanego je艅ca i dotkn膮艂 jego

zakrwawionego policzka.

Tamten otworzy艂 oczy, w kt贸rych pozosta艂 tylko strach. Przemkn臋艂y po habicie, a

potem spojrza艂y w twarz. Podni贸s艂 dr偶膮c膮 d艂o艅 i Norberto natychmiast pochwyci艂

j膮 w swoje

r臋ce.

- Synu - powiedzia艂 - nazywam si臋 Norberto.

- Ojjjcze - wyj膮ka艂 ranny. - Ccco si臋 dzieje?

- Jeste艣 ranny. Le偶 spokojnie.

- Jjjak bardzo?

- Bardzo, ale pomoc zaraz przyjdzie. - U艣miechn膮艂 si臋 do le偶膮cego. - Jak ci na

imi臋?

- Juan... Juan Martinez.

- Czy chcesz si臋 wyspowiada膰?

Oczy Juana znieruchomia艂y.

- Czy... czy umieram?

Norberto milcza艂 i tylko mocniej 艣cisn膮艂 d艂o艅 tamtego.

- Aale... ale nic mnie nie boli.

- B贸g jest lito艣ciwy - powiedzia艂 Norberto.

Juan wczepi艂 si臋 w jego palce i powoli zamkn膮艂 oczy.

- Musz臋... wyzna膰 swe grzechy.

- On ci wybaczy, je艣li szczerze b臋dziesz ich 偶a艂owa艂 - odpowiedzia艂 Norberto.

Dalekie

strza艂y by艂y teraz rzadsze. Wiele jeszcze os贸b b臋dzie potrzebowa艂o dzi艣

rozgrzeszenia. I bo偶ej

艂aski. Przecisn膮艂 krzy偶 do warg Juana i spyta艂:

- Czy z g艂臋bi serca 偶a艂ujesz tego, 偶e obrazi艂e艣 Boga wszystkimi swymi grzechami?

Juan uca艂owa艂 krzy偶 i wykrztusi艂 z wysi艂kiem.

- 呕a艂uj臋 i b艂agam o przebaczenie. Zabi艂em... wielu ludzi. Ostatnio w radiostacji

i

jednego w domu. Rybaka.

Norberto poczu艂, jakby 艣mier膰 drwi膮co zachichota艂a mu w twarz. Nigdy nie czu艂

si臋

tak strasznie jak w tej chwili, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e trzyma r臋k臋, kt贸ra

udr臋czy艂a i

zamordowa艂a jego brata. Nagle poczu艂 straszliw膮 ch臋膰, by powsta膰, obwie艣ci膰

zab贸jcy, 偶e

spowied藕 przerwana, grzechy nie zostaj膮 wybaczone i grzesznik skazany jest na

nieko艅cz膮ce

si臋 m臋ki piekielne.

Zamordowa艂 Adolfo...

- Mu... musia艂em to zrobi膰. - Palce Juana wpi艂y si臋 w niego jak szpony. - Ale

teraz...

teraz 偶a艂uj臋. 呕a艂uj臋!!!

Norberto zamkn膮艂 oczy. Z臋by wpija艂y si臋 w wargi a偶 do krwi. Jego r臋ka tkwi艂a

martwo w u艣cisku tamtego.

- Ojcze - wychrypia艂 Juan. - Po... pom贸偶 mi!

Nie chodzi o to, bym ja mu wybaczy艂. To B贸g ostatecznie rozs膮dza!

Spojrza艂 w twarz wykrzywion膮 straszliwym grymasem.

- Ojcze Przenaj艣wi臋tszy... - zacz膮艂 bezbarwnym g艂osem Norberto.

- Ojcze Przenaj艣wi臋tszy - z przej臋ciem zacz膮艂 powtarza膰 za nim tamten - wybacz

mi

moje grzechy, za kt贸re szczerze i z g艂臋bi serca 偶a艂uj臋.

S艂owa przedziela艂 rwany, spazmatyczny oddech.

- Wybaczone grzechy wracaj膮 grzesznika w stan 艂aski. Oby B贸g mi艂osierny zechcia艂

odpu艣ci膰 ci twoje winy i przyj膮膰 do Kr贸lestwa Niebieskiego.

Usta Juana rozchyli艂y si臋 i wypu艣ci艂y d艂ugi, gasn膮cy oddech. A potem ju偶 si臋 nie

poruszy艂y.

Norberto patrzy艂 w twarz zmar艂ego. Stru偶ka krwi powoli 艣cieka艂a po brodzie.

Adolfo

wszed艂 mi臋dzy drapie偶niki, kt贸re na atak odpowiada艂y atakiem. Gdyby nie zabi艂 go

nieszcz臋艣nik le偶膮cy przed nim, zrobi艂by to kto艣 inny. Tak偶e i on, Norberto, mia艂

sw贸j udzia艂

w powszechnej winie. Ze wszystkich si艂 powinien by艂 powstrzyma膰 brata i zawr贸ci膰

go ze

z艂ej drogi. Dlaczego pozwoli艂 mu wtedy wyj艣膰? Dlaczego nie uczepi艂 si臋 go, gdy

szed艂

zanie艣膰 kaset臋 z nagraniem, od kt贸rej wszystko si臋 zacz臋艂o? Dlaczego by艂

bezczynny, kiedy

jeszcze by艂 czas? I w rezultacie zdo艂a艂 tylko wstawi膰 si臋 za dusz臋 umieraj膮cego

mordercy, a

nie brata.

- O, Bo偶e - zaszlocha艂 Norberto, wypu艣ci艂 d艂o艅 Juana i zakry艂 oczy, rozpaczliwie

kr臋c膮c g艂ow膮. Zaraz jednak przysz艂o mu do g艂owy, 偶e nie mo偶e bole膰 nad swoim

losem i

rozpatrywa膰 swe winy, kiedy 艣mier膰 w dalszym ci膮gu zbiera doko艂a 偶niwo, a jak偶e

wielu

mo偶e by膰 jeszcze takich, kt贸rzy w ostatniej chwili chcieliby wyrazi膰 skruch臋.

Norberto wsta艂 i nakre艣li艂 w powietrzu znak krzy偶a, m贸wi膮c:

- I niechaj B贸g wybaczy ci twoje winy.

A w duchu pomy艣la艂: I mnie niech zechce wybaczy膰 moje.

By艂 pe艂en nienawi艣ci do czynu zmar艂ego, ale nie do osoby, kt贸ra w m臋ce i

poni偶eniu

dotar艂a do kresu swego 偶ywota, ale zd膮偶y艂a jeszcze spojrze膰 na swe czyny i ich

偶a艂owa膰.

I oby to wystarczy艂o przed obliczem Pana.

43

Wtorek, 12.12 - Madryt

Do obowi膮zk贸w elitarnych si艂 ameryka艅skich nale偶a艂o zostawia膰 po sobie jak

najmniej 艣lad贸w, a w przypadku misji 艣ci艣le tajnych - kiedy nikt nie powinien

podejrzewa膰

nawet obecno艣ci oddzia艂u - zbierano r贸wnie偶 艂uski. Misje po prostu tajne, jak

ta, wymaga艂y

tylko, aby nikt nie by艂 w stanie zidentyfikowa膰 atakuj膮cych.

Pu艂kownik August wiedzia艂, 偶e Aideen Marley od艂膮czy艂a si臋 od jego grupy. Zrobi艂a

to

bez rozkazu, ale nic nie mia艂 przeciw tej decyzji. Je艣li nie uda jej si臋 dotrze膰

do Amadoriego,

misja zako艅czy si臋 tylko cz臋艣ciowym sukcesem. Wprawdzie walki w pa艂acu zmusz膮 do

dzia艂ania miejscowe w艂adze, a te przekonaj膮 si臋 o obecno艣ci je艅c贸w i sposobie

ich

traktowania, z tego jednak wcale nie wynika艂o, 偶e genera艂owi nie uda si臋

zrealizowa膰 swoich

zamys艂贸w. Tyle 偶e wie艣膰 o okrucie艅stwach sprawi, 偶e trudniej b臋dzie mu o

sojusznik贸w w

kraju i za granic膮.

Aideen pod膮偶y艂a jednak 艣ladem Amadoriego, a je艣li Iglicy uda si臋 zwi膮za膰 si艂y

nieprzyjaciela, genera艂 za艣 z racji rany mniej b臋dzie zwa偶a艂 na ostro偶no艣膰...

艢mier膰

Amadoriego mog艂a oszcz臋dzi膰 Hiszpanii miesi臋cy bratob贸jczych walk i okrucie艅stw.

Nadbiegaj膮cy 偶o艂nierze hiszpa艅scy odlegli byli o jakie艣 sto metr贸w. Mieli na

sobie

maski, ale g臋ste k艂臋by dymu nie pozwala艂y im posuwa膰 si臋 szybciej ni偶

kilkadziesi膮t metr贸w

na minut臋, za艣 Iglica mog艂a si臋 wycofywa膰, zachowuj膮c sta艂y dystans.

Byli niedaleko wielkich schod贸w, kt贸re prowadzi艂y do lochu. W kierunku

po艂udniowym bieg艂 korytarz, w kt贸rym znikn臋li Amadori i Aideen. August ruchem

r臋ki

przywo艂a艂 kaprala Prementine'a i kaza艂 mu wybra膰 jednego 偶o艂nierza, aby os艂ania艂

odwr贸t

Aideen.

- Jeden to za ma艂o - sprzeciwi艂 si臋 kapral. - Ja tak偶e zostan臋.

- Nie. Nie potrzeba nas trzech.

- Ale...

- Tylko ja zostaj臋. Wykona膰.

Kapral poinformowa艂 Pupshawa, 偶e zostaje z pu艂kownikiem. Szeregowy zasalutowa艂 i

natychmiast znalaz艂 si臋 u boku Augusta. Us艂ysza艂, 偶e kiedy znajd膮 si臋 przy

schodach, on

zajmie pozycj臋 w korytarzu, dow贸dca za艣 ulokuje si臋 po p贸艂nocnej stronie

schod贸w. W ten

spos贸b b臋d膮 mogli prowadzi膰 krzy偶owy ogie艅, a tak偶e nawzajem ubezpiecza膰 siebie

przed

atakiem od ty艂u.

Scott i DeVonne dali im reszt臋 granat贸w, kt贸rych zosta艂o ju偶 tylko trzy; August

przypuszcza艂, 偶e dwa w po艂膮czeniu z zapor膮 ogniow膮 pozwol膮 wytrwa膰 pi臋膰 minut.

Ostatni

granat doda jeszcze dwie minuty na odwr贸t. Nale偶a艂o tylko mie膰 nadziej臋, 偶e

Aideen uda si臋

w tym czasie dopa艣膰 ofiar臋, unieszkodliwi膰 j膮 i bezpiecznie wr贸ci膰.

Kapral Prementine 偶yczy艂 im powodzenia i ju偶 po chwili wraz z reszt膮 Iglicy

znikn膮艂

na schodach. August poinformowa艂 Pupshawa, 偶e od chwili rozpocz臋cia walki z

偶o艂nierzami

hiszpa艅skimi, utrzymuj膮 pozycje przez pi臋膰 minut, a potem za reszt膮 oddzia艂u

wycofuj膮 si臋,

szeregowy pierwszy, pu艂kownik z ty艂u.

Le偶膮c na posadzce czekali na przeciwnik贸w. Strzela膰 b臋d膮 nisko, nie wy偶ej ni偶

kolana. Pupshaw przygotowa艂 r臋k臋 i czeka艂 na znak Augusta.

Dwadzie艣cia sekund p贸藕niej pierwszy 偶o艂nierz zamajaczy艂 w brunatno偶贸艂tawych

k艂臋bach. August opu艣ci艂 kciuk i granat z gazem parali偶uj膮cym potoczy艂 si臋 po

posadzce.

44

Wtorek, 12.17 - Madryt

Posuwaj膮c si臋 pod 艣cian膮 bez 偶adnej broni, McCaskey czu艂 si臋 nagi, z drugiej

jednak

strony by艂 rad, 偶e Mar铆a ma pistolet. Ostatnimi czasy zaniedba艂 treningi aikido,

kt贸rego

nauczy艂 si臋, wst膮piwszy do FBI, pragn膮艂 jednak wierzy膰, 偶e umiej臋tno艣ci nie

zosta艂y bez

reszty zapomniane.

Zwolni艂, gdy偶 zbli偶y艂 si臋 do poprzecznego korytarza, przy rogu kt贸rego zatrzyma艂

si臋 i

ostro偶nie wyjrza艂, aby natychmiast cofn膮膰 si臋 z sercem w gardle.

Nieopodal sta艂 wysoki m臋偶czyzna w generalskim mundurze obwieszonym medalami.

W r臋ku trzyma艂 pistolet, na twarzy mia艂 mask臋 przeciwgazow膮 i dziwnie

wygl膮daj膮ce gogle.

Jedna noga krwawi艂a.

To musia艂 by膰 Amadori!

W chwili kiedy wyjrza艂, tamten ogl膮da艂 si臋 za siebie i z pewno艣ci膮 go nie

zauwa偶y艂.

Teraz by艂 w艣ciek艂y, 偶e nie ma broni. M贸g艂 u偶y膰 tylko swoich r膮k, a tak偶e

niewiedzy

przeciwnika.

W FBI wielokrotnie powtarzano, 偶e je艣li nie ma si臋 przewagi ognia nad wrogiem,

trzeba si臋 wycofa膰 i czeka膰, a偶 zmieni si臋 uk艂ad. Teraz jednak w 偶aden spos贸b

nie m贸g艂 si臋

zastosowa膰 do tych nauk: nie m贸g艂 pozwoli膰, by Amadori si臋 wymkn膮艂.

Wtedy pos艂ysza艂 kroki za plecami. Obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 nadchodz膮cego

Norberto,

ale spostrzeg艂 te偶 obiektyw, kt贸ry spogl膮da艂 na nich z sufitu nad Sal膮 Muzyczn膮.

By艂 to obiektyw kamery. Amadori za艣 mia艂 okulary Systemu Zdalnej Obserwacji.

Zakl膮艂 w duchu. Jak偶e si臋 myli艂 co do swej przewagi. Amadori dok艂adnie wiedzia艂,

gdzie si臋

znajduje przeciwnik.

Pozostawa艂a tylko ucieczka. Odwr贸ci艂 si臋 i pu艣ci艂 biegiem w kierunku drzwi

prowadz膮cych na dziedziniec, robi膮c jednocze艣nie gest w kierunku ksi臋dza, aby

post膮pi艂 tak

samo.

Tamten jednak stan膮艂 jak wryty i spyta艂 bezradnie:

- Co si臋 sta艂o?

- Ruszaj si臋! - wrzasn膮艂 McCaskey i zawr贸ci艂, obawia艂 si臋 bowiem, 偶e Amadori z

ch臋ci膮 wykorzysta艂by Norberto jako tarcz臋. Chwyci艂 kap艂ana za ko艂nierz i

poci膮gn膮艂 za sob膮,

ale w tej samej chwili poczu艂 uderzenie w plecy, po kt贸rym wszystko zaton臋艂o w

czerwonym

rozb艂ysku.

45

Wtorek, 12.21 - Madryt

艢lad by艂 bardzo wyra藕ny; krople pada艂y tak g臋sto, 偶e zlewa艂y si臋 w lini臋.

Amadori

szybko traci艂 krew. Aideen nie spodziewa艂a si臋 jednak, 偶e kiedy go zobaczy

b臋dzie sam i co

wi臋cej - b臋dzie na ni膮 czeka艂.

Wystrzeli艂, gdy tylko wy艂oni艂a si臋 zza rogu, poniewa偶 jednak natychmiast rzuci艂a

si臋

do ty艂u, gdy tylko go zobaczy艂a, kula nie zrobi艂a jej krzywdy. Powoli gas艂o echo

wystrza艂u.

S艂ucha艂a uwa偶nie, usi艂uj膮c si臋 zorientowa膰, czy Amadori j膮 艣ciga. Nagle poczu艂a

twardy ucisk

na karku. Obejrza艂a si臋 i zobaczy艂a, jak zza framugi wychyla si臋 pu艂kownik,

kt贸ry przy艂o偶y艂

jej do szyi luf臋 pistoletu.

Zakl臋艂a w duchu. Tamten mia艂 na twarzy okulary SZOB; zobaczyli j膮, rozdzielili

si臋 - i

wpad艂a w potrzask!

- Patrz przed siebie i r臋ce do g贸ry! - rozkaza艂.

Pos艂ucha艂a, a wtedy cofn膮艂 bro艅.

- Co艣 za jedna? - spyta艂.

Nie odzywa艂a si臋.

- Nie mam czasu do stracenia. Odpowiadaj i zmykaj, a je艣li b臋dziesz milcze膰,

zostaniesz tutaj z kul膮 w karku. Licz臋 do trzech.

By艂a pewna, 偶e m贸wi serio.

- Raz.

Przez moment chcia艂a oznajmi膰, 偶e wsp贸艂pracuje z Interpolem.

- Dwa.

Je艣li mu powie, raczej jej nie oszcz臋dzi, ale je艣li nie powie nic, zginie na

pewno. Tyle

偶e prawda mog艂a oznacza膰 艣mier膰 Luisa, Mar铆i i wielu, wielu innych ludzi, gdyby

zamach

Amadoriego zako艅czy艂 si臋 jednak powodzeniem.

Us艂ysza艂a huk wystrza艂u, drgn臋艂a... ale sta艂a nadal, chocia偶 na karku poczu艂a

krew. W

nast臋pnej chwili zatoczy艂a si臋 pod ci臋偶arem cia艂a pu艂kownika, kt贸ry zwali艂 si臋

za ni膮.

Obr贸ci艂a si臋. Le偶a艂 na pod艂odze, a z odstrzelonej potylicy bucha艂a krew.

Korytarzem spiesznie nadchodzi艂 m臋偶czyzna, w r臋ku trzyma艂 dymi膮cy pistolet, a na

jego twarzy b艂膮ka艂 si臋 krzywy u艣miech.

- Ferdinand! - zawo艂a艂a, on jednak zawaha艂 si臋, trzymaj膮c bro艅 w pogotowiu.

- Nie, nie masz si臋 czego ba膰 - zapewni艂a i odwr贸ci艂a si臋 plecami do natr臋tnej

kamery.

Teraz, pewna 偶e nie zostanie podpatrzona, unios艂a czarn膮 mask臋, aby mo偶na by艂o

rozpozna膰

jej twarz. - S膮 tutaj jeszcze inni - powiedzia艂a. - Potrzebna nam pomoc.

- Tam, w stoczni, po ataku, my艣leli艣my z Juanem, 偶e nas podesz艂y艣cie.

- Nie ma si臋 co dziwi膰. Wtedy to musia艂o wygl膮da膰 podejrzanie.

- Twoja przyjaci贸艂ka jest bardzo dzielna. Wzi臋li j膮 i Juana. Musz臋 ich znale藕膰.

A tak偶e

Amadoriego!

- Uciek艂 tamt臋dy - powiedzia艂a, wskazuj膮c kierunek, a jednocze艣nie schylaj膮c si臋

po

pistolet.

Krew zastrzelonego zaczyna艂a krzepn膮膰 na szyi Aideen, otar艂a wi臋c j膮 r臋kawem

czarnej koszuli. Czu艂a si臋 podle. Nie dlatego, 偶e tamten zgin膮艂, sama by go

zabi艂a, gdyby

mia艂a mo偶liwo艣膰. Chodzi艂o natomiast o to, 偶e Amadori nie zarz膮dzi艂 tego, co

postawi艂o w stan

alarmu ca艂e Centrum: morderstwa Marthy Mackall. Wi臋cej, to on kaza艂 zabi膰

morderc贸w. Ich

wina polega艂a na tym, 偶e zaplanowali zamach stanu w kraju, kt贸ry jako cz艂onek

NATO by艂

sojusznikiem USA, a 贸w zamach stanu mia艂 swoich gor膮cych zwolennik贸w po艣r贸d

wielu

Hiszpan贸w.

Marta nie mia艂a racji, pomy艣la艂a. Tutaj nie chodzi o odmienno艣膰 regu艂, lecz o

ich brak.

Jest tylko chaos.

Zacz臋li si臋 skrada膰 艣ladem Amadoriego, Aideen z przodu, Ferdinand kilka krok贸w

za

ni膮. Bro艅, kt贸r膮 podnios艂a z pod艂ogi by艂a odbezpieczona. Pu艂kownik naprawd臋

chcia艂 j膮

zastrzeli膰.

Korytarz by艂 pusty, ale przed sob膮 us艂yszeli strza艂 i przy艣pieszyli kroku.

Aideen

zastanawia艂a si臋, czy czasem kto艣 inny nie natkn膮艂 si臋 na Amadoriego; mo偶e

Mar铆a?

Czerwona smuga skr臋ca艂a za r贸g. Po艣rodku holu przed Sal膮 Muzyczn膮 sta艂 genera艂

Amadori,

a jego d艂o艅 w bia艂ej r臋kawiczce przystawia艂a luf臋 pistoletu do czyjej艣 g艂owy.

Ju偶 w nast臋pnym u艂amku sekundy Aideen zorientowa艂a si臋, 偶e m臋偶czyzn膮 tym jest

ojciec Norberto, za艣 u ich st贸p le偶a艂 twarz膮 do ziemi Darrell McCaskey.

46

Wtorek, 12.24 - Madryt

Kiedy Norberto wbiega艂 na dziedziniec pa艂acowy, ani przez chwil臋 nie ba艂 si臋, 偶e

mog艂oby mu co艣 grozi膰 ze strony 偶o艂nierzy. Mo偶na to by艂o wyczyta膰 z ich postawy,

z ich

g艂os贸w. Teraz wcale tego nie by艂 pewien. Oficer mocno wciska艂 mu luf臋 pistoletu

pod brod臋,

a drug膮 r臋k膮 chwyci艂 za w艂osy. Jego noga krwawi艂a.

- Gdzie jest pu艂kownik? - krzykn膮艂 w kierunku dw贸ch postaci, kt贸re na moment

mign臋艂y ko艂o rogu i natychmiast si臋 skry艂y.

Na 艣rodek holu wlecia艂y gogle i pistolet.

- Nie 偶yje. A teraz wypu艣膰 ksi臋dza.

- Kobieta? - zawo艂a艂 z niedowierzaniem w g艂osie Amadori. - Mam walczy膰 z babami?

Wol臋 robi膰 z nimi inne rzeczy. Wy艂a藕 zza tej 艣ciany!

- Generale Amadori, niech pan pu艣ci ksi臋dza!

- Do艣膰 tego! - wrzasn膮艂 Amadori. Drzwi na dziedziniec by艂 odleg艂e o kilka

metr贸w.

Pu艣ci艂 na chwil臋 w艂osy ksi臋dza, zerwa艂 gogle i cisn膮艂 je na pod艂og臋, a potem,

mocniej

wcisn膮wszy luf臋 w grdyk臋 ojca Norberto, zacz膮艂 cofa膰 si臋, skryty za jego cia艂em.

- Moi

偶o艂nierze s膮 na zewn膮trz! - krzykn膮艂. - Zaraz ka偶臋 im zrobi膰 z wami porz膮dek.

Ale jak si臋

poka偶esz, puszcz臋 ksi臋偶ulka.

Norberto nie chcia艂 umiera膰; straszliwe wydarzenia, kt贸re niczym koszmar

wype艂ni艂y

ostatnie godziny, tylko umocni艂y w nim ch臋膰 pomagania innym. Chcia艂 偶y膰, ale nie

m贸g艂 te偶

pozwoli膰 na 艣mier膰 tej kobiety.

- Nie wychod藕, moje dziecko! - zawo艂a艂.

Amadori szarpn膮艂 go za w艂osy.

- Milcz! - warkn膮艂.

- M贸j brat, Adolfo, wierzy艂 panu. Zgin膮艂, wys艂uguj膮c si臋 panu.

- Tw贸j brat? - mrukn膮艂 genera艂. Od drzwi dzieli艂o go ju偶 ledwie kilka krok贸w. -

Nie

rozumiesz, 偶e tutaj s膮 ci, co go zabili?

- Wiem - odpar艂 Norberto. - Jeden z nich niedawno umar艂 na moich r臋kach.

- Wi臋c jak mo偶esz by膰 po ich stronie?

- Po jednej mog臋 tylko by膰 stronie, po stronie Boga. I w Jego imi臋 wzywam ci臋:

zaprzesta艅 tej bratob贸jczej walki!

- Nie mam czasu na takie gadanie! - prychn膮艂 Amadori. - Moi przeciwnicy to

wrogowie Hiszpanii. Powiedz mi, co to za kobieta, a ci臋 puszcz臋.

- Nie oczekuj ode mnie pomocy.

- To zdechniesz!

Stan臋li w drzwiach; twarz Amadoriego wykrzywia艂 grymas b贸lu. Wytoczyli si臋 za

pr贸g, mru偶膮c oczy przed s艂onecznym 艣wiat艂em.

- Pomocy! - krzykn膮艂 genera艂 w kierunku po艂udniowej bramy.

呕o艂nierze po drugiej strony dziedzi艅ca mierzyli w kierunku kolumnady;

zaalarmowani

okrzykiem spojrzeli i najwyra藕niej rozpoznali Amadoriego.

- Niech pan tam zostanie, generale! - zawo艂a艂 jeden z nich.

Oficer spojrza艂 w kierunku arkad i zobaczy艂 zakrwawionego m臋偶czyzn臋 oraz

kobiet臋.

Tymczasem podoficer po艣piesznie m贸wi艂 co艣 do radionadajnika. Kobieta wymierzy艂a

do

Amadoriego, kt贸ry okr臋ci艂 si臋, tak aby zas艂ania艂o go cia艂o Norberto. Nie zd膮偶y艂a

wypali膰, a

strza艂y od bramy kaza艂y jej cofn膮膰 si臋 g艂臋biej pod kolumnad臋. Amadori znowu

zerkn膮艂 do

艣rodka pa艂acu, aby si臋 upewni膰, 偶e druga prze艣ladowczym nie wy艂oni艂a si臋 z

ukrycia.

Nie musia艂a tego robi膰.

Darrell McCaskey le偶a艂 na boku i celowa艂 z pistoletu, kt贸ry Aideen cisn臋艂a do

holu.

Tak偶e Norberto patrzy艂 zdumiony; wyra藕nie widzia艂, 偶e genera艂 strzeli艂 temu

m臋偶czy藕nie w

plecy, a tymczasem nie wida膰 by艂o krwi.

Amadori znowu pr贸bowa艂 si臋 zas艂oni膰. Ale tym razem Darrell McCaskey nie da艂 mu

szans na u偶ycie cia艂a zakonnika jako tarczy. Raz za razem wypali艂 w skro艅

genera艂a, kt贸ry

umar艂, zanim jego cia艂o dotkn臋艂o ziemi.

47

Wtorek, 12.35 - Madryt

- Kamizelka kuloodporna? - zawo艂a艂a Aideen, biegn膮c w kierunku McCaskeya.

- Zawsze j膮 zak艂adam przed akcj膮 - odpar艂 Darrell i skrzywi艂 si臋, gdy kobieta

pomaga艂a mu wsta膰. - Kiedy strzeli艂 do mnie, pomy艣la艂em, 偶e lepiej zostan臋 na

ziemi i

zobacz臋, co b臋dzie si臋 dzia膰.

- Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie rzuci艂am samych okular贸w, chocia偶 ju偶 w nast臋pnej

chwili

by艂am na siebie w艣ciek艂a - powiedzia艂a Aideen.

Ko艂o nich przebieg艂 Ferdinand i zatrzyma艂 si臋 przy ksi臋dzu, kt贸ry powoli

przykl臋kn膮艂

obok zastrzelonego i zacz膮艂 si臋 modli膰.

- Ojcze, on nie zas艂uguje na twoje s艂owa. Chod藕 st膮d - powiedzia艂 Ferdinand,

chwytaj膮c za 艂okie膰 kap艂ana, ten jednak podni贸s艂 si臋 dopiero, gdy doko艅czy艂

modlitw臋 i

uczyni艂 znak krzy偶a.

- Dok膮d? - spyta艂.

- Musimy si臋 schowa膰. Ci 偶o艂nierze...

- To prawda - powiedzia艂a Aideen. - Nie wiadomo, co mo偶e im przyj艣膰 do g艂owy.

Lepiej si臋 st膮d zbierajmy.

McCaskey odetchn膮艂 kilka razy z wyra藕nym b贸lem i doda艂:

- Poza tym trzeba natychmiast zawiadomi膰 Centrum. Gdzie reszta?

- Natrafili na niespodziewany op贸r i musieli si臋 wycofa膰.

- Uda ci si臋 do nich trafi膰?

Skin臋艂a g艂ow膮.

- A ty dasz rad臋 i艣膰?

- Nie, nie p贸jd臋 z tob膮. Nie mog臋 zostawi膰 Mar铆i.

- Darrell, sam s艂ysza艂e艣, jak Amadori kaza艂 艣ci膮gn膮膰 posi艂ki.

- Tak - potwierdzi艂 McCaskey i doda艂 z bladym u艣miechem: - Tym bardziej nie mog臋

odej艣膰.

- Nie b臋dzie sam - odezwa艂 si臋 Norberto. - Ja z nim zostan臋.

Aideen patrzy艂a na nich kr贸tk膮 chwil臋, a potem rzek艂a:

- Nie ma czasu na k艂贸tnie, a ja musz臋 przekaza膰 wiadomo艣膰. Trzymajcie si臋

wszyscy

trzej.

I pobieg艂a. Darrell odprowadzi艂 j膮 wzrokiem, a potem powiedzia艂 do Norberto,

wskazuj膮c brod膮 Amadoriego:

- Nie mog艂em ryzykowa膰 tylko zranienia. Musia艂em go zabi膰.

Norberto milcza艂.

Ferdinand wsun膮艂 bro艅 za pasek.

- Id臋 poszuka膰 Juana - oznajmi艂. Spojrza艂 na McCaskeya. - Dzi臋ki za uwolnienie

Hiszpanii od tego niedosz艂ego Caudillo.

Darrell zrozumia艂 przynajmniej og贸ln膮 intencj臋, je艣li nie poszczeg贸lne s艂owa.

- De nada - odpowiedzia艂.

Norberto tymczasem stan膮艂 przy Ferdinandzie, otoczy艂 go ramieniem i mocno

przycisn膮艂.

- Padre?

- Tw贸j przyjaciel le偶y tam - ksi膮dz wskaza艂 g艂ow膮 za siebie. - Nie 偶yje.

- Juan? Jest ojciec tego pewny?

- Tak. By艂em przy tym. Wyzna艂 mi swoje winy, a ja go rozgrzeszy艂em, zanim

skona艂.

Ferdinand przymkn膮艂 oczy, a Norberto obj膮艂 go jeszcze mocniej.

- Ka偶dy ma prawo, by 偶a艂owa膰 swoich win i b艂aga膰 o ich odpuszczenie, oboj臋tnie

czy

zabi艂 jedn膮 osob臋, czy tysi膮ce.

Zawr贸cili do McCaskeya, kt贸ry podejrzliwie spogl膮da艂 zza framugi drzwi, na

posi艂ki,

kt贸re w艂a艣nie wlewa艂y si臋 na dziedziniec jedn膮 z dalszych bram. 呕o艂nierze mieli

ze sob膮

maski, stanowili wi臋c cz臋艣膰 oddzia艂u rzuconego przeciw Iglicy, albo ostrze偶ono

ich, 偶e mog膮

spodziewa膰 si臋 gazu.

- Co robimy? - spyta艂 Norberto.

- Nie mam poj臋cia - zgodnie z prawd膮 odrzek艂 Darrell.

Znowu czu艂 si臋 bezradny. Obserwatorzy Interpolu mogli nie

zauwa偶y膰, 偶e Amadori zgin膮艂, i 偶e sam widok odpowiednich si艂 policyjnych m贸g艂by

wystarczy膰 w tej chwili, 偶eby zdusi膰 ca艂膮 rewolt臋. Jeszcze troch臋, a 偶o艂nierze

zaczn膮 si臋 l臋ka膰,

偶e opowiedzenie si臋 po przegranej strony mo偶e im nie uj艣膰 na sucho.

- A gdybym poszed艂 do nich i wyja艣ni艂, 偶e dalsza walka nie ma sensu? - spyta艂

Norberto.

- W膮tpi臋, 偶eby to podzia艂a艂o. Autorytet ksi臋dza jako duchownego mo偶e wystarczy膰

kilku z nich, ale nie wszystkim.

Norberto przygryz艂 wargi i wyra藕nie walczy艂 ze sob膮.

McCaskey nie bardzo wiedzia艂, jakie nast臋pstwa mo偶e mie膰 wie艣膰 o 艣mierci

Amadoriego. Obawia艂 si臋 jednak, 偶e ca艂a ich czw贸rka: on, Ferdinand, Mar铆a i

Luis, mog膮

zosta膰 wzi臋ci jako zak艂adnicy, aby rebelianci mogli wytargowa膰 korzystniejsze

warunki

kapitulacji. Nadal toczy艂a si臋 rozgrywka, w kt贸rej poszczeg贸lni ludzie byli

tylko pionkami.

48

Wtorek, 06.50 - Waszyngton

- Iglica! - powiedzia艂 Bob Herbert.

Siedzia艂 przy telefonie w biurze Hooda, podczas gdy Paul i Mike konferowali z

szefem Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, Burkowem, i ambasadorem hiszpa艅skim w

Waszyngtonie, Garc膮 Abrilem. W pomieszczeniu byli tak偶e Lowell Coffey i Ron

Plummer.

Ambasador poinformowa艂, 偶e hiszpa艅ski kr贸l w porozumieniu z premierem

zdymisjonowa艂 Amadoriego, a na jego miejsce wyznaczy艂 艣ci膮gni臋tego z Barcelony

genera艂a

Garc臋 Somoz臋. W tym czasie miejscowe si艂y policyjne - w艂膮cznie z elitarn膮

Guardia Real z

Palacio de la Zarzuela - przygotowywa艂y si臋 do szturmu na Palacio Reale.

Hood natychmiast przerzuci艂 na g艂o艣nik rozmow臋 prowadzon膮 za po艣rednictwem

biura Interpolu. Dotychczasowe milczenie by艂o nies艂ychanie denerwuj膮ce,

szczeg贸lnie, 偶e

obserwatorzy stacjonarni i umieszczeni w helikopterach donosili o wystrza艂ach i

ob艂okach

gazu w r贸偶nych cz臋艣ciach pa艂acu. Istnia艂o te偶 niebezpiecze艅stwo, 偶e policja

madrycka

zaatakuje, zanim Iglica zd膮偶y si臋 wynie艣膰.

- Rundka do w艂asnej bazy - poinformowa艂 August, gdy tylko Hood si臋 zg艂osi艂.

Na wszystkich twarzach pojawi艂y si臋 u艣miechy, Ron Plummer podni贸s艂 do g贸ry

zaci艣ni臋t膮 pi臋膰. Rodgers poinformowa艂 Burkowa i Abrila.

- Jakie艣 kontuzje?

- Obtarcia, ale mamy inny k艂opot. - Poniewa偶 August by艂 teraz w odkrytym

terenie,

musia艂 pos艂ugiwa膰 si臋 kodem baseballowym. - Trener chcia艂 si臋 koniecznie

zobaczy膰 za

swoj膮 ulubienic膮, wzi膮艂 tak偶e ze sob膮 jej szefa. Trenerowi nic si臋 nie sta艂o,

ale reszta jest

solidnie pot艂uczona. Stanowczo potrzebny b臋dzie lekarz.

- Rozumiem - powiedzia艂 Hood.

Trenerem by艂 McCaskey, August za艣 informowa艂, 偶e Darrell i Luis ruszyli na

ratunek

Mar铆i, i 偶e zapewne 偶ycie dwojga ostatnich jest zagro偶one.

- Jeszcze jedno - dorzuci艂 August. - Kiedy usi艂owali艣my wyeliminowa膰 ich

miotacza,

zrobi艂 si臋 m艂yn. W ko艅cu trener za艂atwi艂 spraw臋.

Hood i Rodgers wymienili spojrzenia. A wi臋c McCaskey dopad艂 Amadoriego. Nie taki

by艂 wprawdzie plan, ale Hood mia艂 ju偶 okazj臋 sprawdzi膰, jak dobrzy w

improwizacji s膮 jego

ludzie: Herbert, Rodgers, McCaskey.

- Naszym zdaniem - ci膮gn膮艂 August - trener nie powinien d艂u偶ej pozostawa膰 na

boisku. Nie chcemy, 偶eby druga dru偶yna mia艂a do niego pretensje. Czy mamy wr贸ci膰

i

spr贸bowa膰 go wyci膮gn膮膰?

- Nie - zdecydowanie odpowiedzia艂 Hood. Oboj臋tnie jak dobrzy mogli by膰 ludzie

Iglicy, nie wolno ich posy艂a膰 do nast臋pnej akcji, kiedy nie zd膮偶yli si臋 jeszcze

na dobre

wycofa膰 ze starej, zw艂aszcza w sytuacji, gdy w ka偶dej chwili mo偶na si臋 by艂o

spodziewa膰

ataku si艂 policyjnych. - Gdzie trener i reszta?

- Trener jest przy drzwiach do V1 - odpowiedzia艂 August. - Ulubienica i szef w

sektorze V5, jeden i trzy.

- W porz膮dku - rzek艂 Hood. - Zrobili艣cie swoje. Pogadamy w domu.

Hood podjecha艂 z fotelem do komputera i wystuka艂 podane przez Augusta koordynaty

oraz za偶膮da艂 najnowszych zdj臋膰 satelitarnych miejsca. Stephen Viens w pi臋tna艣cie

sekund

pod艂膮czy艂 ich bezpo艣rednio do materia艂贸w nap艂ywaj膮cych do NBZ.

- Widz臋 Luisa i Mar铆臋 - oznajmi艂. - Jest tak偶e oko艂o trzydziestu 偶o艂nierzy,

kt贸rzy

szykuj膮 si臋 do czego艣.

Rodgers przekaza艂 wiadomo艣ci Burkowowi i Abrilowi. Lowell Coffey podszed艂 do

automatu z kaw膮 i nala艂 sobie kubek.

- Paul - powiedzia艂 radca prawny Centrum. - Teraz, kiedy Amadori nie 偶yje, mo偶e

i

偶o艂nierze nie b臋d膮 si臋 palili do 偶adnych atak贸w, natomiast wezm膮 zak艂adnik贸w,

偶eby

wymusi膰 u艂askawienie.

- Co na pewno im si臋 uda - dorzuci艂 Plummer - ktokolwiek bowiem b臋dzie rz膮dzi艂,

na

pewno b臋dzie chcia艂 unikn膮膰 zaostrzenia konflikt贸w etnicznych.

- Je艣li zatem w艂adze zdecyduj膮 si臋 nie przeprowadza膰 frontalnego ataku,

najpewniej

wszystkich uda nam si臋 z tego wyci膮gn膮膰, w艂膮cznie z Darrellem - rozumowa艂

Coffey. -

呕o艂nierzom mog艂oby to tylko zaszkodzi膰, gdyby komu艣 przydarzy艂a si臋 jaka艣

krzywda.

- Z wyj膮tkiem Darrella - zaoponowa艂 Herbert. - August ma racj臋. Je艣li wojsko

dowie

si臋, 偶e to McCaskey zabi艂 Amadoriego, jest bardzo prawdopodobne, 偶e kt贸ry艣 z

jego

podw艂adnych b臋dzie chcia艂 pom艣ci膰 艣mier膰 dow贸dcy.

- A jak si臋 tego dowiedz膮?

- Kamery obserwacyjne - mrukn膮艂 Hood i pokaza艂 na plan sytuacyjny. - Sp贸jrzcie.

Caffey i Plummer nachylili si臋 nad komputerem. Rodgers nie odchodzi艂 od

telefonu,

kt贸ry 艂膮czy艂 go z Burkowem i ambasadorem.

- S膮 po obu stronach korytarza, na pewno w obiektywie kt贸rej艣 z nich pojawi艂 si臋

Darrell. Na wiadomo艣膰 o 艣mierci genera艂a, kto艣 mo偶e szybko przejrze膰 kasety

wideo systemu.

- Nie ma jakiego艣 sposobu na ich skasowanie? - spyta艂 Coffey.

- Samolot na niskim pu艂apie z kierunkow膮 wi膮zk膮 elektromagnetyczn膮 - powiedzia艂

Hood. - Ale na to potrzeba czasu.

Rodgers nacisn膮艂 guzik wy艂膮czaj膮cy mikrofon i wsta艂.

- Panowie, nic ju偶 nie zd膮偶ymy zrobi膰.

- Dlaczego? - spyta艂 Hood.

- Interpol poinformowa艂 premiera o sukcesie Iglicy i ambasador przekaza艂 mi

w艂a艣nie

informacj臋, 偶e si艂y wok贸艂 pa艂acu otrzyma艂y rozkaz natychmiastowego ataku, aby

rebelianci

nie zd膮偶yli si臋 przegrupowa膰.

- A je艣li tamci wezm膮 zak艂adnik贸w?

Rodgers pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie b臋dzie 偶adnych zak艂adnik贸w. Rz膮d hiszpa艅ski chce by膰 bezwzgl臋dny wobec

rebeliant贸w - tak ich si臋 oficjalnie nazywa - i nie zamierza rozmawia膰 o

czymkolwiek poza

bezwarunkow膮 kapitulacj膮.

- Trudno mie膰 mu to za z艂e - mrukn膮艂 Herbert.

- Wprost przeciwnie - prychn膮艂 Hood. - Najpierw cackaj膮 si臋 z nimi, chodz膮 na

paluszkach, a teraz, kiedy nie grozi to ju偶 偶adnym niebezpiecze艅stwem, chc膮

pokaza膰 swoj膮

bezkompromisowo艣膰, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e ryzykuj膮 偶yciem moich ludzi.

- Uspok贸j si臋, Paul - powiedzia艂 Rodgers. - Pami臋taj, 偶e prezydent poleci艂 nam

dopom贸c legalnym w艂adzom hiszpa艅skim w przywr贸ceniu spokoju. Teraz dzia艂aj膮 one

zgodnie ze swoim rozumieniem hiszpa艅skich interes贸w. Kiedy droga ju偶

oczyszczona, nikt

nie pyta o miot艂臋.

Hood poderwa艂 si臋 raptownie, pokr臋ci艂 g艂ow膮 i gniewnym krokiem podszed艂 do

automatu, aby i sobie nala膰 kawy. Pomimo irytacji i goryczy musia艂 przyzna膰, 偶e

Rodgers ma

racj臋. Tak, kr贸l i premier chcieli pokaza膰, 偶e nie b臋dzie 偶adnej taryfy ulgowej

dla tych, kt贸rzy

pr贸buj膮 rozbi膰 jedno艣膰 Hiszpanii. Je艣li uda im si臋 zachowa膰 jedno艣膰 pa艅stwa,

skorzysta na

tym Europa, Stany Zjednoczone, ca艂y 艣wiat. Z drugiej jednak strony, chocia偶

chodzi o

interesy pa艅stw, to przecie偶 uczestnicz膮 w tym konkretni ludzie. Czy naprawd臋

mo偶na tak

beztrosko machn膮膰 r臋k膮 na ich odwag臋, po艣wi臋cenie, b贸l, bior膮c tylko owoce, a

nie pytaj膮c o

koszty?

- Paul - odezwa艂 si臋 znowu Rodgers. - Przypuszczam, 偶e tam nikt nawet nie wie o

roli

Darrella. Og贸lnikowo zostali tylko poinformowani, 偶e oddzia艂 specjalny wykona艂

zadanie i

wycofa艂 si臋.

- Szczeg贸艂y ich nie interesowa艂y?

- Nawet gdyby interesowa艂y, niczego by to nie zmieni艂o. Najwidoczniej uznali, 偶e

nie

mog膮 si臋 patyczkowa膰, mo偶e masz racj臋, 偶e w艂a艣nie dlatego, i偶 patyczkowali si臋

przedtem.

Tak czy owak, nie mog膮 da膰 nam czasu na wymy艣lenie czego艣, gdy偶 sami go nie

maj膮.

Hood wr贸ci艂 za biurko.

- Przeczuwa艂em, 偶e tak b臋dzie - mrukn膮艂. - 呕e wypn膮 si臋 na nas, je艣li tak b臋dzie

wygodnie. Ca艂a nadzieja w tym, 偶e Darrell nie jest 偶贸艂todziobem. Powinien si臋

zorientowa膰,

co si臋 kroi, i razem z reszt膮 poszuka膰 bezpiecznego schronienia, zanim zacznie

si臋

strzelanina.

- O sytuacji poinformowa艂em tak偶e Interpol - powiedzia艂 Rodgers. - Nie m贸wi艂em o

akcji Darrella, odk艂adaj膮c spraw臋 do jego powrotu, je艣li oczywi艣cie...

Nie doko艅czy艂.

- Racja - kiwn膮艂 g艂ow膮 Herbert. - To mog艂oby by膰 nawet zabawne, kiedy za

po艣rednictwem McCaskeya b臋dziemy ich przekonywa膰, 偶e w og贸le go tam nie by艂o.

- Bez przesady - 偶achn膮艂 si臋 Rodgers - nie pora na 偶arty. Powiedzia艂em im, gdzie

znajduj膮 si臋 Darrell, Mar铆a i Luis oraz, 偶e potrzebuj膮 pomocy lekarskiej. Miejmy

nadziej臋, 偶e

ta wiadomo艣膰 przedrze si臋 przez zasieki biurokracji.

- "Miejmy nadziej臋", "zapewne", "kto wie" to w艂a艣nie s艂owa, na kt贸re najbardziej

licz臋, kiedy chodzi o 偶ycie moich ludzi - obruszy艂 si臋 Hood.

- Tak czy owak lepsze ni偶 "niemo偶liwe", "nigdy", czy „nie 偶yje" - sucho zauwa偶y艂

Herbert.

Paul spojrza艂 na niego, a potem ogarn膮艂 wzrokiem pozosta艂ych. B臋dzie mu ich

bardzo

brakowa艂o, gdy odejdzie z Centrum. Natomiast ani przez chwil臋 nie b臋dzie mu

brakowa艂o

tego czekania na wiadomo艣ci i przyczajonej obawy przed s艂owami nieodwracalnymi.

Nie

zat臋skni te偶 za poczuciem osamotnienia i rozpaczliwymi, na wp贸艂 艣wiadomymi

zerkni臋ciami

ku Nancy Bosworth czy Ann Farris. Wzbiera艂a w nim nadzieja, 偶e mo偶e Sharon

zmieni艂a

zdanie. Nadzieja... Dop贸ki ona trwa nic nie jest naprawd臋 straszne.

49

Wtorek, 12.57 - Madryt

McCaskeyowi z powodu b贸lu by艂o bardzo trudno oddycha膰, ale, jak zauwa偶y艂 w

podobnej sytuacji zast臋pca dyrektora FBI, Jim Jones, "Alternatyw臋 stanowi

nieoddychanie, co

nie jest du偶o lepsze". Kamizelki kuloodporne mia艂y nie pozwala膰 pociskom na

penetracj臋

cia艂a, nie mog艂y jednak zabezpieczy膰 przed z艂amaniem 偶eber czy krwotokiem

wewn臋trznym.

Ale to nie b贸l by艂 najwi臋kszym zmartwieniem Darrella. Przede wszystkim martwi艂

si臋 o

Mar铆臋. Nie wyszed艂 od razu do niej, przez chwil臋 bowiem zastanawia艂 si臋 nad

na艂o偶eniem

hiszpa艅skiego munduru, genera艂 jednak by艂 za wysoki, mundur nazbyt zakrwawiony,

a na

dodatek McCaskey nie m贸wi艂 po hiszpa艅sku. Blef m贸g艂 poskutkowa膰 przez chwil臋,

dwie - ale

nie d艂u偶ej, szkoda wi臋c by艂o zachodu.

Nagle w korytarzu rozbrzmia艂o pikanie; odezwa艂 si臋 telefon kom贸rkowy pu艂kownika.

Z pewno艣ci膮 nie potrwa to d艂ugo, zanim kto艣 si臋 zainteresuje, dlaczego tamten

nie odpowiada.

Na dziedzi艅cu by艂o coraz wi臋cej 偶o艂nierzy. Na wsch贸d od kolumnady rozci膮ga艂a si臋

Calle de Bailen i - wolno艣膰, dzieli艂o jednak od niej ponad sto metr贸w

ods艂oni臋tego terenu. A

tutaj dwoje rannych: Mar铆a, kt贸ra z trudem b臋dzie potrafi艂a si臋 porusza膰, i

bezw艂adny Luis.

Zdaniem za艣 McCaskeya, 偶o艂nierze nie pozwol膮 nikomu oddali膰 si臋 ot, tak sobie;

nie po tym,

co tutaj wyczyniali z je艅cami.

Musia艂 dosta膰 si臋 do Mar铆i, pom贸c jej wydosta膰 si臋 z pu艂apki, a potem zobaczy膰,

co da

si臋 zrobi膰 dla Luisa. Mia艂 w艂a艣nie poprosi膰 Ferdinanda o pomoc, kiedy ten

powiedzia艂 co艣 po

hiszpa艅sku i wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- Chce odej艣膰? - spyta艂 zakonnika.

- Tak - potwierdzi艂 Norberto.

- Zaraz - powiedzia艂 McCaskey. - Prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e musi mi pom贸c dosta膰

si臋

do Mar铆i. Na razie nie mo偶e i艣膰.

Norberto przet艂umaczy艂 s艂owa Darrella, ale Ferdinand pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- M贸wi, 偶e jest potrzebny familia.

- To mo偶e poczeka膰 - 偶achn膮艂 si臋 McCaskey. - Trzeba zaopiekowa膰 si臋 Mar铆膮 i

Luisem.

Ferdinand odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂 po艣piesznie.

- Do cholery! - prychn膮艂 Darrell. - Kto艣 musi mnie przecie偶 os艂ania膰.

- Niech idzie - powiedzia艂 spokojnie Norberto. - P贸jdziemy we dw贸ch. Nie b臋d膮 do

nas strzela膰.

- B臋d膮, kiedy si臋 zorientuj膮, 偶e ich dow贸dca nie 偶yje.

W g艂臋bi pa艂acu rozleg艂 si臋 tupot n贸g, podniesione g艂osy, potem strza艂y. Dolecia艂

ich

przeci膮g艂y krzyk Ferdinanda.

- Niech to wszyscy diabli! - zakl膮艂 McCaskey, zapominaj膮c o obecno艣ci

duchownego.

- Chod藕my.

Norberto wyra藕nie si臋 zawaha艂, ale Darrell chwyci艂 go za r臋kaw.

- Nie pomo偶e mu ksi膮dz, a tamci nas potrzebuj膮.

Norberto zaj膮艂 miejsce po lewej, os艂aniaj膮c McCaskeya przed 偶o艂nierzami. Ka偶dy

ruch

by艂 dla Darrella m臋czarni膮, prze艂o偶y艂 bro艅 do lewej r臋ki i usi艂owa艂 podnie艣膰

praw膮, mia艂

bowiem wra偶enie, 偶e wtedy odrobin臋 l偶ej b臋dzie mu oddycha膰. Jednak nawet gdyby

mia艂

pe艂zn膮膰, musi dotrze膰 do Mar铆i. Poczu艂, 偶e ksi膮dz wyjmuje mu bro艅 z d艂oni.

- Co ksi膮dz robi? - zawo艂a艂.

Tamten jednak w milczeniu podni贸s艂 do g贸ry r臋k臋 z pistoletem, a nast臋pnie

po艂o偶y艂 go

na dziedzi艅cu. Dopiero teraz odpowiedzia艂.

- B臋d膮 mieli jeden pow贸d wi臋cej, 偶eby do nas nie strzela膰.

- Albo jeden mniej - prychn膮艂 McCaskey, ale po ostentacyjnym ge艣cie ksi臋dza nic

ju偶

nie m贸g艂 zrobi膰. Usi艂owa艂 nie my艣le膰 o tym, o b贸lu, o hiszpa艅skich okrzykach.

Spod

kolumnady patrzy艂a w ich kierunku Mar铆a.

Pad艂 strza艂 i kamienne od艂amki trysn臋艂y o metr od ksi臋dza; jeden uderzy艂 go w

udo.

Norberto zgi膮艂 si臋 z j臋kiem, ale szed艂 dalej.

Mar铆a odpowiedzia艂a strza艂em, ale ju偶 w nast臋pnej chwili musia艂a si臋 chroni膰

przed

kulami w cieniu kolumnady.

I znowu kto艣 wypali艂 w ich kierunku; pocisk uderzy艂 o kilka centymetr贸w od nogi

ksi臋dza, ten instynktownie przywar艂 do Darrella, kt贸ry spyta艂:

- Nic ksi臋dzu nie jest?

Norberto pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale zaci艣ni臋te usta i zmarszczone brwi m贸wi艂y, 偶e

walczy z

b贸lem. Nagle za ich plecami kto艣 zawo艂a艂 po hiszpa艅sku.

- El general est muerto!

Tego nie trzeba by艂o t艂umaczy膰. "Genera艂 nie 偶yje". Za chwil臋 taki sam los

stanie si臋

te偶 ich udzia艂em.

- Biegnijmy! - krzykn膮艂, poci膮gaj膮c kap艂ana za sob膮.

Wiedzia艂 jednak, 偶e nie zd膮偶膮. Od strony 偶o艂nierzy dolecia艂y pe艂ne w艣ciek艂o艣ci

wrzaski.

I wtedy us艂ysza艂 helikoptery. Zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 w niebo, to samo zrobili

偶o艂nierze. W nast臋pnej sekundzie znad po艂udniowej 艣ciany wynurzy艂o si臋 sze艣膰

艣mig艂owc贸w,

kt贸re z og艂uszaj膮cym hukiem turbin zawis艂y nad dziedzi艅cem.

By艂 to najpi臋kniejszy d藕wi臋k, jaki McCaskey s艂ysza艂 w 偶yciu. A do

najpi臋kniejszych

widok贸w zaliczy obraz snajper贸w policyjnych, kt贸rzy uzbrojeni w karabiny CETME

mierzyli

z otwartych kabin w 偶o艂nierzy.

Ze wszystkich ulic s艂ycha膰 by艂o syreny pojazd贸w, kt贸re kr臋giem otacza艂y pa艂ac.

- Chod藕my - powiedzia艂, ponaglaj膮c Norberto. - Ci s膮 po naszej stronie.

Przypuszcza艂, 偶e dowodz膮cy akcj膮 chce r贸wnocze艣nie zaatakowa膰 z ziemi i

powietrza,

aby z艂ama膰 ewentualny op贸r rebeliant贸w.

Znale藕li si臋 wreszcie pod kolumnad膮. Wszystko w nim wo艂a艂o, by si臋 schyli膰 i

obj膮膰

Mar铆臋, ale w obecnym stanie przyp艂aci艂by to chyba utrat膮 przytomno艣ci. Zreszt膮 i

ona, i Luis

wymagali jak najszybszej interwencji lekarskiej.

- Mi艂o ci臋 znowu zobaczy膰 - powiedzia艂a i z trudem si臋 u艣miechn臋艂a. - Dobrze

s艂ysza艂am? To o Amadorim?

Darrell przytakn膮艂 i spojrza艂 uwa偶nie na Luisa. Twarz inspektora by艂a szara,

oddech

p艂ytki. McCaskey zdj膮艂 koszul臋 i zacz膮艂 j膮 drze膰 na strz臋py.

- Ojcze - zwr贸ci艂 si臋 do Norberto. - Musimy dostarczy膰 Luisa do szpitala. Trzeba

b臋dzie pobiec, 偶eby 艣ci膮gn膮膰 jaki艣 samoch贸d.

- Mo偶e i nie - odpowiedzia艂 duchowny.

McCaskey zerkn膮艂 w kierunku ulicy. Przy kraw臋偶niku zatrzyma艂 si臋 w贸z policyjny i

wyskoczy艂o z niego czterech funkcjonariuszy. Mieli charakterystyczne granatowe

berety,

bia艂e pasy i getry.

- Gaurdia Real - powiedzia艂a Mar铆a. - Gwardia Kr贸lewska.

Z wozu wynurzy艂 si臋 pi膮ty m臋偶czyzna, wysoki, siwow艂osy, dumnie wyprostowany.

- To genera艂 de la Vega - oznajmi艂 McCaskey i krzykn膮艂: - Pomocy! Luis

potrzebuje

doktora!

- Ambulancia!. - dorzuci艂a Mar铆a.

Gwardzi艣ci ruszyli w ich kierunku, jeden wo艂a艂 co艣 w biegu.

Mar铆a pokiwa艂a g艂ow膮 i zwr贸ci艂a si臋 do Darrella:

- Organizuj膮 szpital polowy na Plaza de Oriente. Tam go zabior膮.

McCaskey ko艅czy艂 w艂a艣nie opatrywa膰 Luisa, kiedy ten otworzy艂 oczy.

- Trzymaj si臋, przyjacielu - powiedzia艂 Darrell. - Najgorsze ju偶 min臋艂o.

Palce Luisa poruszy艂y si臋 lekko na d艂oni McCaskeya, a powieki znowu opad艂y.

Norberto kl臋cza艂 i modli艂 si臋, ale nietrudno by艂o zgadn膮膰, 偶e sam zmaga si臋 z

b贸lem,

aczkolwiek robi艂 wszystko, 偶eby mu si臋 nie podda膰.

Chwil臋 p贸藕niej w 艣rodku pa艂acu znowu zabrzmia艂y strza艂y. Darrell i Mar铆a

spojrzeli na

siebie.

- Zdaje si臋, 偶e rz膮d postanowi艂 pokaza膰, i偶 nie siedzia艂 z za艂o偶onymi r臋kami -

mrukn膮艂

Darrell.

Mar铆a skin臋艂a g艂ow膮.

- W ten spos贸b wiele jeszcze os贸b straci 偶ycie, a wszystko z powodu szale艅czej

wizji

jednej osoby.

- Albo pychy - mrukn膮艂 McCaskey. - Zawsze si臋 zastanawiam, co w艂a艣ciwie powoduje

dyktatorami.

Gwardzi艣ci byli ju偶 przy nich. Dw贸ch z nich podnios艂o ostro偶nie Luisa i ruszyli

w

kierunku placu. Genera艂, kt贸ry dotar艂 chwil臋 p贸藕niej, podzi臋kowa艂 za wszystko

obojgu i

szybko do艂膮czy艂 do grupki nios膮cej syna. Dwaj pozostali funkcjonariusze

nachylili si臋 nad

Mar铆膮.

- Asysta honorowa - mrukn臋艂a z u艣miechem.

Darrell i Norberto poszli po obu jej stronach; tego pierwszego przy ka偶dym kroku

zalewa艂a fala b贸lu, za nic jednak nie chcia艂 zosta膰 z ty艂u. Rzadko kiedy

nadarza艂a si臋

mo偶liwo艣膰 naprawienia b艂臋dnej decyzji, odzyskania utraconej mi艂o艣ci. A on a偶 za

dobrze zna艂

m臋k臋 dni i nocy pe艂nych wyrzut贸w sumienia i z艂o艣ci na w艂asn膮 g艂upot臋.

Je艣li tylko Mar铆a b臋dzie chcia艂a, nigdy ju偶 jej nie utraci. Zrobi wszystko, 偶eby

byli ze

sob膮. Zawsze. Dop贸ki 艣mier膰 ich nie roz艂膮czy.

Mar铆a poszuka艂a r臋ki Darrella, a w chwil臋 p贸藕niej spotka艂y si臋 ich oczy. I nagle

b贸l,

udr臋ka oddychania, niepewne nogi - wszystko to wyda艂o mu si臋 czym艣 ma艂o wa偶nym.

50

Wtorek, 07.20 - Waszyngton

Aczkolwiek Paul nie spa艂 prawie w og贸le przez ostatnie dwadzie艣cia cztery

godziny,

czu艂 si臋 pe艂en werwy.

Kiedy pu艂kownik August i Aideen Marley znale藕li si臋 w biurze Interpolu,

natychmiast

porozumieli si臋 z Waszyngtonem. Nie by艂o jeszcze wiadomo, jakie by艂y losy

Darrella

McCaskeya, Mar铆i Corneja i Luisa Garci de la Vega, ale nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci,

偶e genera艂

de la Vega uczyni wszystko, aby ich uratowa膰.

W ko艅cu ze szpitala polowego odezwa艂 si臋 McCaskey, ale poinformowa艂 tylko, 偶e

偶ycie pozosta艂ej dw贸jki nie jest zagro偶one, on sam czuje si臋 tak sobie, ale

dok艂adniejsze

wiadomo艣ci przeka偶e dopiero wtedy, gdy b臋dzie m贸g艂 skorzysta膰 z linii

zabezpieczonej przed

pods艂uchem.

Hood, Rodgers, Herbert, Coffey i Plummer uczcili sukces kolejnymi kubkami kawy,

u艣ciskami d艂oni i poklepywaniem si臋. Ambasador oznajmi艂, 偶e kr贸l i premier

wiedz膮 ju偶 o

wszystkim, i 偶e monarcha o czternastej czasu lokalnego wyst膮pi z przem贸wieniem

do

poddanych. Abril nie potrafi艂 odpowiedzie膰 na pytanie, czy Guardia Real odbi艂a

ju偶 Pa艂ac

Kr贸lewski z r膮k 偶o艂nierzy Amadoriego. Obieca艂, 偶e natychmiast po otrzymaniu

przeka偶e t臋

wiadomo艣膰 do Bia艂ego Domu.

Abril nie chcia艂 si臋 tak偶e pokusi膰 o snucie jakichkolwiek przewidywa艅 co do

przysz艂o艣ci Hiszpanii.

- Serrador i Amadori uruchomili pot臋偶ne si艂y - m贸wi艂 ambasador. - Znowu

rozpali艂y

si臋 niech臋ci etniczne; tylko praktyka mo偶e odpowiedzie膰 na pytanie, czy i jak

szybko uda je

si臋 zniwelowa膰.

- Mam nadziej臋, 偶e wam si臋 uda - powiedzia艂 Hood.

Ambasador podzi臋kowa艂 i rozmowa si臋 sko艅czy艂a, a kiedy Hood odk艂ada艂 s艂uchawk臋,

Herbert u偶y艂 kilku obrazowych fraz dla zilustrowania, co s膮dzi o pow艣ci膮gliwym

j臋zyku

ambasadora, chocia偶 Plummer przypomnia艂 mu, 偶e dyplomata musi si臋 trzyma膰

protoko艂u.

- Pami臋tam w艣ciek艂o艣膰 Jimmy'ego Cartera, kiedy Iran uwolni艂 naszych zak艂adnik贸w

-

powiedzia艂 prawnik. - Ira艅czycy wykonali ten ruch dopiero wtedy, kiedy Ronald

Reagan

zosta艂 ju偶 zaprzysi臋偶ony. Dzwoni wi臋c bardzo jeszcze niedawny prezydent USA, aby

si臋

dowiedzie膰, czy to prawda z zak艂adnikami, a w odpowiedzi s艂yszy, 偶e jest to

艣ci艣le tajna

informacja, kt贸ra nie mo偶e mu zosta膰 ujawniona.

Nie bardzo uspokoi艂o to Herberta, kt贸ry przestawi艂 aparat na oparcie fotela i

porozumia艂 si臋 ze swoim biurem. Jednemu ze swych pracownik贸w poleci艂, aby

skontaktowa艂

si臋 z Interpolem i uzyska艂 naj艣wie偶sze meldunki obserwator贸w o sytuacji na

dziedzi艅cu. Po

dw贸ch minutach otrzyma艂 odpowied藕, 偶e strzelanina usta艂a i, jak si臋 wydaje,

policja panuje

nad sytuacj膮. Dzi臋ki Stephenowi Vienowi uzyska艂 z NBZ potwierdzenie, i偶 na

zdj臋ciach

satelitarnych wida膰, jak s膮 rozbrajani 偶o艂nierze, a cywile prowadzeni z pa艂acu

do posterunku

Czerwonego Krzy偶a obok katedry.

Herbert u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.

- W dow贸d sympatii powinni艣my przekaza膰 te wiadomo艣ci panu ambasadorowi, 偶eby

nie by艂 skazany jedynie na swoje kana艂y dyplomatyczne.

Za pi臋tna艣cie 贸sma McCaskey odezwa艂 si臋 z biura Interpolu. Hood prze艂膮czy艂

telefon

na g艂o艣nik. Darrell powiedzia艂, 偶e jest obola艂y, gdy偶 p臋k艂y mu trzy 偶ebra,

paskudnie

posiniaczony, ale poza tym czuje si臋 nie藕le. Mar铆膮 i Luisem zaj臋li si臋

chirurdzy, ale

rokowania s膮 niez艂e.

- Je艣li nie spowoduje to 偶adnych k艂opot贸w, chyba zostan臋 tutaj jaki艣 czas, a偶

troch臋

wydobrzej臋 - powiedzia艂 McCaskey.

- 呕adnych - odpar艂 Hood. - Zosta艅 tak d艂ugo, jak b臋dzie potrzeba.

Nie wspomina艂 o roli Darrella w usuni臋ciu Amadoriego, odk艂adaj膮c to do chwili,

gdy

na miejscu zjawi si臋 kto艣 z Centrum, najprawdopodobniej Rodgers. Dopiero on

przeprowadzi

rozmow臋 z McCaskeyem w cztery oczy, jak zawsze robi艂o si臋 w przypadku zab贸jstwa.

- Jest jeszcze jedna powa偶na rzecz - powiedzia艂 McCaskey.

- Co takiego? - spyta艂 Hood.

- B臋d膮 problemy religijne. Jak mi powiedzia艂 genera艂 de la Vega, wszystko

wskazuje

na to, 偶e genera艂 zakonu jezuit贸w w Hiszpanii, Gonzalez, zdecydowanie popiera艂

Amadoriego. Lekko podtru艂 si臋 gazem, gdy偶 w momencie ataku Iglicy konferowa艂

w艂a艣nie z

genera艂em w Sali Tronowej. Watykan z pewno艣ci膮 przeprowadzi w艂asne 艣ledztwo w

tej

sprawie.

- Co wielu Hiszpanom si臋 nie spodoba - powiedzia艂 Rodgers. - Szczeg贸lnie je艣li

genera艂 zakonu zaprzeczy zarzutom, a kierowani poczuciem lojalno艣ci inni

duchowni

opowiedz膮 si臋 za nim.

- A to b臋dzie nast臋pny bodziec do rozpadu Hiszpanii - zauwa偶y艂 McCaskey. -

Wszyscy tutaj uwa偶aj膮 go za nieuchronny. Kto艣 z bezpo艣redniego otoczenia

premiera w

rozmowie z genera艂em de la Veg膮 o艣wiadczy艂, 偶e rozpocz臋to ju偶 prace nad now膮

konstytucj膮;

zak艂ada si臋 znaczn膮 autonomi臋 lokaln膮 i bardzo lu藕n膮 w艂adz臋 centraln膮.

Herbert poruszy艂 si臋 niecierpliwie w fotelu.

- To co, mo偶e jednak doinformujemy pana ambasadora, co si臋 dzieje w jego kraju?

Hood uciszy艂 go niecierpliwym gestem.

- M贸wi膮c szczerze, jest jeszcze jeden pow贸d, dla kt贸rego wspomnia艂em o wielebnym

Gonzalezie - powiedzia艂 McCaskey. - Z nara偶eniem 偶ycia bardzo nam pom贸g艂 pewien

jezuita,

ojciec Norberto Alcazar.

- Nic mu si臋 nie sta艂o? - spyta艂 Hood i zapisa艂 nazwisko.

- Porani艂y go odpryski kamieni, kiedy prowadzi艂 mnie przez dziedziniec, w艂asnym

cia艂em odgradzaj膮c od 偶o艂nierzy, a ci oddali par臋 strza艂贸w. Ale to nic

powa偶nego. Chcia艂bym

co艣 dla niego zrobi膰, zarazem jednak odnios艂em wra偶enie, 偶e nie jest

cz艂owiekiem, kt贸ry

chcia艂by si臋 gdzie艣 pi膮膰. Opowiada艂 mi w szpitalu, 偶e jego brat zgin膮艂, uwik艂any

w te

zamachy i kontrzamachy. Norberto jest bardzo przybity. Mo偶e da艂oby si臋 co艣

zrobi膰 dla jego

parafii? Mo偶e Bia艂y Dom m贸g艂by wykorzysta膰 swoje wp艂ywy w Watykanie?

- Na pewno porozmawiamy - obieca艂 Hood. - Spr贸bujemy stworzy膰 jaki艣 fundusz

imienia jego brata dla ludzi, kt贸rym 偶ycie si臋 popl膮ta艂o.

- Brzmi to nie藕le, chocia偶 gdyby jeszcze co艣 dla jego wiernych, tam w San

Sabastin...

Z tego ca艂ego krwawego szale艅stwa co艣 by jednak dobrego wyros艂o.

Wszyscy pokiwali g艂owami.

- A w tym wszystkim pami臋taj tak偶e o sobie - powiedzia艂 Hood. - Nie szar偶uj,

jeste艣

ranny... A poza tym r贸偶ne s膮 rany do zabli藕nienia.

Kiedy odk艂ada艂 s艂uchawk臋, widzia艂, 偶e s艂uchaj膮cy tak偶e to ostatnie zdanie

przyj臋li z

aprobat膮.

Historia ojca Norberto przypomnia艂a mu o tym, co 艂atwo umyka艂o uwadze. Nie tylko

losy narod贸w by艂y stawk膮 w grze. Oto dzieje si臋 co艣 powa偶nego i fale rozchodz膮

si臋 na ca艂y

艣wiat. Ale s膮 te偶 inne fale, kt贸re poruszaj膮 losem pojedynczych, ma艂ych ludzi.

Kt贸rzy, jak on,

przyt艂oczeni odpowiedzialno艣ci膮 spoczywaj膮c膮 na ich barkach, zapominaj膮 o swoich

drobnych, a przecie偶 bardzo wa偶nych sprawach.

Trzeba by艂o co艣 z tym zrobi膰.

Po艂膮czy艂 si臋 z "Pluskw膮" Benettem i poprosi艂, 偶eby po艂膮czy艂 go z 偶on膮. By艂a u

rodzic贸w w Old Saybrook.

Herbert zerkn膮艂 spod oka na Hooda.

- Zat臋skni艂a za domem rodzinnym?

- Rzadko mnie widywa艂a ostatnio - odpowiedzia艂 Hood i si臋gn膮艂 po klawiatur臋,

przywo艂uj膮c na ekran plik swoich danych osobowych.

Odezwa艂 si臋 Pluskwa.

- Panie dyrektorze?

- S艂ucham.

- Pan Kent m贸wi, 偶e Sharon wraz z dzie膰mi wyjecha艂a z samego rana do

Waszyngtonu. Mieli 艂apa膰 samolot o 贸smej. Chce pan z nim rozmawia膰?

- Nie. - Hood spojrza艂 na zegarek. - Podzi臋kuj mu i powiedz, 偶e zadzwoni臋

p贸藕niej.

- Czy mo偶e spr贸bowa膰 po艂膮czy膰 si臋 z kom贸rk膮 pani Hood?

- Nie, Pluskwa, dzi臋ki. Wszystko powiem jej sam.

Hood dopi艂 kaw臋 i wsta艂.

- Na lotnisko? - spyta艂 Herbert. - Moim zdaniem, zaraz b臋dzie telefon od

prezydenta,

偶eby mu zreferowa膰 ca艂膮 spraw臋.

Hood zerkn膮艂 na Rodgersa.

- Mike, m贸g艂by艣 si臋 tym zaj膮膰?

- Jasne. - Rodgers popuka艂 w mundur. - Chyba zauwa偶y艂e艣, 偶e jestem odpowiednio

przystrojony.

- 艢wietnie - mrukn膮艂 Hood i po艂o偶y艂 telefon kom贸rkowy na blacie. - Wynosz臋 si臋

st膮d,

zanim nadejdzie wezwanie.

- Kiedy wracasz? - spyta艂 Herbert.

Hood popatrzy艂 w monitor.

- Zobaczymy si臋 na pogrzebie Marthy.

Spojrza艂 w oczy Rodgersowi. Mike zrozumia艂.

- Chyba jednak winien wam jestem te s艂owa - ci膮gn膮艂 Paul. - Darrell mia艂 racj臋.

Nawet

szale艅cze i okrutne zdarzenia nios膮 ze sob膮 co艣 dobrego. Nigdzie na 艣wiecie nie

spotka艂bym

lepszego ni偶 wy zespo艂u.

- Brzmi to mi jako艣 niemi艂o - mrukn膮艂 Herbert.

Hood u艣miechn膮艂 si臋 i uderzy艂 w przycisk, kt贸ry elektroniczn膮 poczt膮 przekaza艂

jego

rezygnacj臋 do Bia艂ego Domu. Nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋, z szacunkiem zasalutowa艂

Mike'owi

Rodgersowi i wyszed艂.

KONIEC

* Skr贸t od Human Intelligence - wywiad osobowy [przyp. red.].

* Syn Duncana, zabi艂 Makbeta [przyp. t艂um.].



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clancy Tom ?ntrum04 Racja Stanu (Mandragora76)
Clancy Tom ?ntrum Morze ognia(z txt)
CLANCY Tom ?ntrum03 ?sus?lli
Clancy Tom ?ntrum 08 Morze Ognia (Mandragora76)
Clancy Tom ?ntrum Dziel i zdobywaj
Clancy Tom ?ntrum Zwierciad艂o
Clancy Tom Centrum 5 R贸wnowaga si艂
Tom Clancy ?ntrum 5 Rownowaga (Mandragora76)
Tom Clancy ?ntrum 5 R贸wnowaga
Clancy Tom Rownowaga
Tom Clancy Centrum 05 R贸wnowaga
Clancy Tom Zwierciad艂o (Mandragora76)
CLANCY Tom ?kret tom 1
Clancy Tom Czerwony krolik

wi臋cej podobnych podstron