Clancy Tom 蝞trum Morze ognia(z txt)


TOM CLANCY

w Wydawnictwie Amber

BEZ SKRUPU艁脫W

CZAS PATRIOT脫W

CZERWONY KR脫LIK

CZERWONY SZTORM

DZIEL I ZDOBYWAJ

KARDYNA艁 Z KREMLA

MORZE OGNIA

POLOWANIE NA „CZERWONY PA殴DZIERNIK"

STAN ZAGRO呕ENIA

T臉CZA SZE艢膯

Z臉BY TYGRYSA

TOM CLANCY

OP-CENTER CENTRUM SZYBKIEGO REAGOWANIA

MORZE OGNIA

Seria Toma Clancy'ego i Steve'a Pieczenika

Tekst Jeff Rovin

Przek艂ad

Jacek Z艂otnicki

AMBER

Tytu艂 orygina艂u TOM CLANCY'S OP-CENTER: SEA OF FIRE

Redaktorzy serii

MA艁GORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna HALINA OSTASZEWSKA

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta

JOLANTA KUCHARSKA, ANNAMATYSIAK

Ilustracja na ok艂adce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER

Opracowanie graficzne ok艂adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Sk艂ad WYDAWNICTWO AMBER

Wydawnictwo Amber zaprasza na stron臋 Internetu http://www.wydawnictwoamber.pl

Copyright 2003 by Jack Ryan Limited Partnership and S&R Literary, Inc.

All rights reserved.

For the Polish edition Copyright 漏 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-241-2046-7

BRUNE MALEZJA

ROZDZIA艁 1

Morze Celebes, Wtorek, 4.19

By艂y trzy rzeczy, na kt贸rych 艣niady, ciemnooki Lee Tong zna艂 si臋 doskonale. Pierwsza z nich to morze. Chudy, lecz muskularny Lee by艂 synem nie偶yj膮cego ju偶 Henry'ego Tonga, oficera pracuj膮cego na drewnowcu. Statek starego Tonga „W艂adca Oceanu", stutonowy kontenerowiec, odbywa艂 regularne rejsy z Singapuru do Indii, ob艂adowany tarcic膮. W drodze powrotnej wozi艂 bale tekowe, kt贸re dociera艂y z Wybrze偶a Ko艣ci S艂oniowej do Bombaju. Ich miejscem przeznaczenia by艂y Hongkong i Tokio. Matka Lee zmar艂a na zatrucie pokarmowe, kiedy ch艂opak mia艂 pi臋膰 lat. Lee wola艂 podr贸偶owa膰 z ojcem ni偶 mieszka膰 u dziadk贸w na farmie w Keluang. Kiedy sko艅czy艂 trzyna艣cie lat, by艂 ju偶 zatrudniony w pe艂nym wymiarze godzin jako ch艂opiec okr臋towy do dyspozycji pierwszego oficera.

Zaprawiony w 偶eglowaniu Lee zna艂 kapry艣n膮 natur臋 m贸rz. Orze藕wiaj膮cy zapach Morza Andama艅skiego wyra藕nie r贸偶ni艂 si臋 od kwa艣nej, oleistej woni wybrze偶y Morza Po艂udniowochi艅skiego. Pr膮dy na Morzu Wschodniochi艅skim powodowa艂y ostrzejsze przechy艂y ni偶 d艂uga i wysoka fala Pacyfiku. Burze tak偶e nie by艂y do siebie podobne. Czasem przychodzi艂y znienacka, gwa艂townie; innym razem ostrzega艂y z daleka, by sternicy na czas mogli zej艣膰 im z drogi. Podczas rejs贸w Lee dowiedzia艂 si臋 te偶 sporo o ludziach, o tym, co ich cieszy艂o, co ich z艂o艣ci艂o, i to tak bardzo, 偶e gotowi byli zabi膰. Przekona艂 si臋, 偶e dla niego samego liczy艂y si臋 tylko pieni膮dze, 艂atwe kobiety, papierosy, alkohol i towarzystwo do wypitki. Kiedy stary Tong umar艂 na marsko艣膰 w膮troby, Lee umia艂 jedynie pi膰 i pali膰. Poniewa偶 pracuj膮c na „W艂adcy Oceanu" czy na innym statku, niczego wi臋cej nie m贸g艂 si臋 nauczy膰, postanowi艂 zmieni膰 zaw贸d.

Kiedy mia艂 szesna艣cie lat, z czego kilka ostatnich sp臋dzi艂 na drewnowcu, spotka艂 dw贸ch m艂odych marynarzy, kt贸rzy nie chcieli sko艅czy膰 tak, jak ich ojcowie. Nie u艣miecha艂a im si臋 praca za trzy dolary dziennie przez siedem dni w tygodniu. Pewnego razu w porcie przysiedli si臋 do nich inni niezadowoleni m艂odzi ludzie, rozmaitych profesji. W ten spos贸b Lee zetkn膮艂 si臋 z drug膮 rzecz膮, na kt贸rej zna艂 si臋 doskonale. Z piractwem.

Lee sta艂 na wzniesionym ostro w g贸r臋 dziobie sampana - popularnej chi艅skiej 艂odzi. By艂 to typowy model mieszkalny, jakich setki mo偶na spotka膰 w porcie w Szanghaju, zwany mu-chi albo kurz膮 艂ajb膮. Zbudowano go z trwa艂ego i bardzo lekkiego drewna drzew iglastych. Mia艂 sze艣膰 metr贸w d艂ugo艣ci i cztery przedzia艂y, w tym kambuz. Wyposa偶ony by艂 w silnik, uruchamiany, kiedy trzeba by艂o zwi臋kszy膰 pr臋dko艣膰, oraz cztery yulohs - prawie pi臋ciometrowe wios艂a - u偶ywane, gdy nale偶a艂o zachowa膰 cisz臋. W艂a艣nie za ich pomoc膮 porusza艂 si臋 w tej chwili piracki sampan. Czterej wsp贸lnicy Lee siedzieli parami przy burtach. 艁贸d藕 kupili w Chinach, jakie艣 dwa lata temu. Zap艂acili got贸wk膮, w wi臋kszo艣ci po偶yczon膮 od dziadk贸w Lee. D艂ug zosta艂 sp艂acony w ci膮gu roku. Kupno sampana by艂o ostatnim legalnym przedsi臋wzi臋ciem ca艂ej pi膮tki.

Z pocz膮tku uczyli si臋, jak wmiesza膰 si臋 w portowy ruch w poszukiwaniu ofiary, jak 艣ledzi膰 j膮 do zmroku i jak podej艣膰 do niej szybko i po cichu. Zdobywali umiej臋tno艣膰 czatowania na szlakach 偶eglugowych od strony zachodz膮cego s艂o艅ca, by nie by膰 zauwa偶onym. Koh Yu, by艂y str贸偶 prawa, dysponowa艂 wielokana艂owym skanerem i szerokopasmowym odbiornikiem radiowym do nas艂uchu cz臋stotliwo艣ci u偶ywanych przez wojsko i policj臋. Ukrad艂 je przed odej艣ciem z pracy w wydziale operacji specjalnych singapurskiej policji. Po kilku pr贸bach z r贸偶nymi typami jednostek p艂ywaj膮cych postanowili skupi膰 si臋 na jachtach i 艂odziach wynajmowanych przez w臋dkarzy. Zwykle 艂up by艂 obfity, a op贸r ogranicza艂 si臋 do przekle艅stw, najcz臋艣ciej po angielsku, wi臋c Lee i tak ich nie rozumia艂. Z ca艂ej bandy tylko beznami臋tny Koh zna艂 ten j臋zyk, ale jego nie obchodzi艂a 偶adna gadanina. Piraci nie odczuwali najmniejszych wyrzut贸w sumienia. Na l膮dzie silniejsi zawsze wykorzystywali s艂abszych, wi臋ksi mniejszych. Bo czy偶 rekiny nie zjadaj膮 tu艅czyk贸w? Lee Tong pozna艂 ten uk艂ad z obu stron i doszed艂 do wniosku, 偶e woli by膰 rekinem.

Zacz臋li wi臋c napada膰 na ma艂e 艂贸dki, statki wycieczkowe i jednostki wynajmowane na przyj臋cia w pobli偶u Hongkongu i Tajpei. Dokonywali rabunku, nie wchodz膮c nawet na pok艂ad. Podp艂ywali ukradkiem i przyklejali do kad艂uba materia艂 wybuchowy w postaci niewielkich grudek plastyku. By艂 to wyprodukowany sposobem cha艂upniczym piorunian rt臋ci -

po艂膮czenie azotanu rt臋ci, alkoholu i kwasu azotowego z dodatkiem parafiny i oleju lnianego dla nadania elastyczno艣ci. Jego wyrobem zajmowa艂 si臋 Clark Shunga, by艂y pirotechnik z bran偶y drzewnej. Wysadza艂 kiedy艣 drzewa zbyt trudne do wycinki. Kiedy straci艂 przy pracy dwa palce, dosta艂 wym贸wienie i marne odszkodowanie. Sp贸艂ka drzewna Woo See obawia艂a si臋, 偶e Clark jako kaleka nie mo偶e ju偶 wykonywa膰 swojego fachu. Co prawda pokaza艂 szefom, 偶e potrafi nadal gra膰 na gitarze, ale nie zrobi艂o to na nich 偶adnego wra偶enia. Tak wi臋c Clark zainwestowa艂 ca艂膮 swoj膮 odpraw臋 - 50 dolar贸w - w kupno sampana.

Piraci ostro偶nie umieszczali 艂adunki przy dziobie i rufie, kilkadziesi膮t centymetr贸w ponad lini膮 wody, aby nie zamok艂y. Gdyby kto艣 z za艂ogi chcia艂 pozby膰 si臋 ich za pomoc膮 kija lub dr膮ga, mia艂by trudne zadanie. Musia艂by sta膰 na chybotliwym pok艂adzie pod ostrza艂em pirat贸w. Po rozmieszczeniu 艂adunk贸w sampan odp艂ywa艂 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Piraci 偶膮dali przez megafon oddania kosztowno艣ci i bi偶uterii. Czasem 偶yczyli sobie, by w ma艂ej 艂贸dce lub pontonie przeprawi艂a si臋 na sampan zak艂adniczka. Przez pewien czas zabawiali si臋 z kobiet膮, a potem wyrzucali j膮 za burt臋. W razie niewykonania rozkaz贸w byli gotowi w艂膮czy膰 laserowe celowniki swoich pistolet贸w M8 i pos艂a膰 kule, kt贸re spowodowa艂yby eksplozj臋 艂adunku. Jak dot膮d ani razu nie musieli ucieka膰 si臋 do zniszczenia statku.

Morze Celebes wci膮偶 by艂o nowym miejscem dzia艂ania dla Lee i jego kompan贸w. W tym rejonie zachodniego Pacyfiku rabowali dopiero od dw贸ch miesi臋cy. Przenie艣li si臋 tu, gdy marynarka wojenna Singapuru wzmocni艂a patrole na Morzu Po艂udniowochi艅skim. Celebes by艂o inne, odmienne te偶 by艂y szlaki 偶eglugowe. Fale nie powodowa艂y ko艂ysania w g贸r臋 i w d贸艂 ani z burty na burt臋 -jak na innych akwenach - lecz pcha艂y sampan do ty艂u, by za chwil臋 rzuci膰 go w prz贸d. Wzd艂u偶ne ko艂ysanie wywo艂ywa艂 sta艂y silny pr膮d powrotny. Pod wp艂ywem tego zjawiska Lee przypomina艂 sobie s艂owa ojca: 偶ycie pozwala ci zrobi膰 krok naprz贸d, a potem spycha ci臋 o dwa kroki w ty艂.

Sampan p艂yn膮艂 w ca艂kowitych ciemno艣ciach. O艣wietlenie kabiny by艂o wy艂膮czone, nawet fosforyzuj膮ca tarcza kompasu zosta艂a nakryta brezentow膮 p艂acht膮, aby nikt nie dostrzeg艂 po艣wiaty. Piraci kierowali si臋 na dwa punkty 艣wietlne, oddalone o oko艂o 膰wier膰 mili -rufowe i dziobowe 艣wiat艂o pozycyjne jachtu. Dwudziestopi臋ciometrow膮 dwumasztow膮 jednostk臋 namierzyli dzie艅 wcze艣niej, kiedy podeszli do portu. Teraz 艣ledzili 贸w zgrabny elegancki jacht p艂yn膮cy na po艂udniowy wsch贸d. Sun膮艂 bez po艣piechu, na pok艂adzie by艂o tylko kilka os贸b. Przypuszczalnie wynaj膮艂 go na ca艂y tydzie艅 jaki艣 t艂usty Australijczyk lub Malezyjczyk za pi臋tna艣cie lub dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w ameryka艅skich. Bez w膮tpienia - wymarzona zdobycz. To by艂a trzecia umiej臋tno艣膰, opanowana przez Lee do perfekcji: znajdowanie ofiary. Od tamtej gor膮cej pijackiej nocy, kiedy postanowili dzia艂a膰 razem, Lee ani razu nie dokona艂 z艂ego wyboru. A偶 do dzisiaj.

ROZDZIA艁 2

Waszyngton, Poniedzia艂ek, 19.45

Nocny klub Inn Cognito mie艣ci艂 si臋 przy Democracy Boulevard numer 7101 w Bethesda. Paul Hood nigdy jeszcze nie by艂 w tym nowym nocnym lokalu, ale prawnik Centrum Szybkiego Reagowania, Lowell Coffey, wystawi艂 mu wr臋cz entuzjastyczn膮 rekomendacj臋. Obdarzony niezbyt wymagaj膮cym podniebieniem Hood wola艂by co艣 mniej pretensjonalnego. Obesz艂oby si臋 bez tych monitor贸w z mrugaj膮cymi oczami i strzelaj膮cymi palcami. Ale nie by艂 tu sam. Towarzyszy艂a mu Daphne Connors, czterdziestojednoletnia rozw贸dka, za艂o偶ycielka s艂ynnej agencji reklamowej Daph-Con. Tak偶e jej lokal ten poleci艂 Coffey, kt贸ry by艂 przyjacielem rodziny jej by艂ego m臋偶a, adwokata Gregory'ego Packinga.

Nazwa firmy Daphne by艂a znana przedstawicielom waszyngto艅skiego establishmentu, zw艂aszcza wojskowym. Jasnow艂osa Daphne przypad艂a do gustu tak偶e politykom. Mia艂a wytworny styl bycia i temperament spikerki CNN. Prowadzi艂a r贸偶ne interesy z wojskiem oraz reprezentowa艂a hotele i restauracje. To w艂a艣nie dzi臋ki temu nie mieli k艂opotu z rezerwacj膮.

Daphne stanowi艂a przeciwie艅stwo Hooda, kt贸ry jako dyrektor Centrum Szybkiego Reagowania musia艂 odznacza膰 si臋 spokojem i opanowaniem. Mia艂a niski g艂os i by艂a wulkanem energii. Przypomina艂a mu nie偶yj膮c膮 Marth臋 Mackall, przebojow膮 ciemnosk贸r膮 pracownic臋 Centrum, specjalistk臋 od kontaktu z politykami. Martha by艂a pewna siebie, wytworna i ci膮gle co艣 tropi艂a. Hood nie mia艂 poj臋cia, czego szuka艂a, i nie by艂 pewien, czy ona sama wiedzia艂a, o co jej chodzi.

Mo偶e w艂a艣nie tego szuka艂a Martha, pomy艣la艂. Zrozumienia.

Niestety, w wieku czterdziestu dziewi臋ciu lat zgin臋艂a z r臋ki terrorysty. Hood bardzo 偶a艂owa艂, 偶e nie zdo艂a艂 pozna膰 jej troch臋 bli偶ej. Poza tym, z czysto praktycznego punktu widzenia, warto by wiedzie膰, jak mo偶na okie艂zna膰 kobiet臋 o takim temperamencie. To przydaje si臋 w prowadzeniu firmy.

Usi艂owa艂 nad膮偶y膰 za Daphne, kt贸ra nadawa艂a po kawaleryjsku, opowiadaj膮c, jak jeszcze w trakcie studi贸w za艂o偶y艂a agencj臋 i zarabia艂a na prowizjach od sprzeda偶y powierzchni reklamowych w uniwersyteckich gazetach. Potem firma uros艂a do rozmiar贸w mi臋dzynarodowego giganta i obecnie w samych tylko Stanach zatrudnia艂a trzystu czterdziestu ludzi. W ci膮gu dziesi臋ciu minut Daphne kilkadziesi膮t razy u偶y艂a s艂贸w „z drogi" i Jed藕". Hood przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e zastanawia si臋, jak potoczy艂yby si臋 losy ich firm, gdyby zamienili si臋 miejscami. Przypuszczalnie Daph-Con zosta艂by wystawiony na sprzeda偶 i znikn膮艂by w przepastnych trzewiach jakiego艣 koncernu, a Centrum Szybkiego Reagowania wch艂on臋艂oby NSA, CIA, a by膰 mo偶e tak偶e Interpol.

A mo偶e sprawy potoczy艂yby si臋 inaczej, pomy艣la艂 z nadziej膮. By艂 przecie偶 kiedy艣 burmistrzem Los Angeles, pracowa艂 te偶 na Wall Street. A osiem lat temu wr贸ci艂 na rz膮dow膮 posad臋. Zawsze fascynowa艂y go r贸偶nice w sposobie zarz膮dzania firmami z sektor贸w prywatnego i publicznego. Podoba艂a mu si臋 konieczno艣膰 ci膮g艂ego poszukiwania kompromisu przy pracy w zespole. Potrzeba silnego akcentowania w艂asnego "ja", kt贸r膮 kierowali si臋 ludzie pokroju Daphne, by艂a mu zupe艂nie obca, a nawet nieco odpychaj膮ca - nie dlatego, 偶e nie pochwala艂 takiej postawy, lecz dlatego, 偶e budzi艂a w nim poczucie zagro偶enia. Jego pierwsza 偶ona, Sharon, by艂a osob膮 introspektywn膮 i potrafi艂a doceni膰 偶ycie w rodzinnej wsp贸lnocie. Nawet znani mu prezydenci i przyw贸dcy 艣wiatowi przyznawali, 偶e umiej臋tno艣膰 pracy zespo艂owej jest niezb臋dna.

- Paul? - odezwa艂a si臋 Daphne znad talerza jakich艣 wodorost贸w, kt贸re

zam贸wi艂a na przystawk臋.

- S艂ucham?

- Organizowa艂am wiele spotka艅 promocyjnych i potrafi臋 pozna膰, gdy

kto艣 jest nieobecny duchem - powiedzia艂a.

- Ale偶 nie, jestem tutaj - zaprzeczy艂 Hood, u艣miechaj膮c si臋.

Spojrza艂a na niego z pow膮tpiewaniem. K膮ciki jej oczu i ust zdradza艂y

lekkie rozbawienie.

- Opowiada艂a艣 mi o Indianach Chumash w Kalifornii. O swoim zaanga偶owaniu

w ich sprawy. I o tym, jak uda艂o ci si臋 zachowa膰 ich 艣wi臋te

jaskinie w g贸rach Santa Ynez.

- W porz膮dku, s艂ysza艂e艣, co m贸wi艂am - rzek艂a z ulg膮. - Ale to wcale

nie znaczy, 偶e mnie s艂ucha艂e艣.

- Ale偶 zapewniam ci臋, 偶e s艂ucha艂em. - Obruszy艂 si臋. - Nieruchomy,

wzrok bez wyrazu to w moim przypadku zjawisko najzupe艂niej normalne

po ca艂ym dniu u偶erania si臋 w biurze.

- Ach tak. - Daphne u艣miechn臋艂a si臋. - Rozumiem ci臋 doskonale.

A jednak Hood wiedzia艂, 偶e mia艂a racj臋. Wiele lat temu zaprzyja藕niony aktor z Los Angeles nauczy艂 go pewnej zawodowej sztuczki. Stosowano j膮 w贸wczas, gdy aktorzy mieli za ma艂o czasu na pr贸by. Polega艂a ona na rejestrowaniu s艂贸w w tak zwanej pami臋ci kr贸tkoterminowej, gdzie by艂y 艂atwo dost臋pne. Dzi臋ki temu pozosta艂a cz臋艣膰 m贸zgu nie by艂a obci膮偶ona i mog艂a by膰 wykorzystana na obserwowanie czy refleksj臋. B臋d膮c burmistrzem, Hood stosowa艂 t臋 technik臋 do zapami臋tywania przem贸wie艅. Po przybyciu do Waszyngtonu doszed艂 w niej do mistrzostwa, dzi臋ki uczestnictwie w niezliczonych politycznych briefmgach, o kt贸rych mo偶na by艂o powiedzie膰 wszystko, tylko nie to, 偶e by艂y kr贸tkie. Potrafi艂 s艂ucha膰, a nawet notowa膰, jednocze艣nie my艣l膮c o tym, co b臋dzie robi艂 po powrocie do Centrum Szybkiego Reagowania.

Daphne odsun臋艂a talerz i pochyli艂a si臋 do przodu.

- Musz臋 ci co艣 wyzna膰, Paul.

- Dlaczego?

Roze艣mia艂a si臋.

- Zabawne. Wi臋kszo艣膰 ludzi zada艂aby pytanie „co?"

Zastanowi艂 si臋. Faktycznie, mia艂a racj臋. Nie wiedzia艂, dlaczego zareagowa艂 akurat w ten spos贸b.

- To moja pierwsza randka od siedmiu lat - powiedzia艂a Daphne - i obawiam

si臋, 偶e zamieni艂am j膮 w jakie艣 kiepskie przedstawienie.

- Je偶eli o mnie chodzi, to s艂ucham ci臋 z zainteresowaniem.

- Jeste艣 kochany, ale mnie samej si臋 to nie podoba - odrzek艂a. - Zachowuj臋

si臋 jak podczas prezentacji u klienta. Za wszelk膮 cen臋 staram dobrze sprzeda膰.

-Ale偶 sk膮d...

- W艂a艣nie, 偶e tak - upiera艂a si臋. - Wykazywa艂e艣 ogromn膮 cierpliwo艣膰

przez ostatnie p贸艂 godziny.

- M贸wi艂em ci, 偶e mnie to naprawd臋 interesuje - odpowiedzia艂 zgodnie

z prawd膮. - Rzadko rozmawiam z lud藕mi zarz膮dzaj膮cymi w艂asn膮 firm膮.

- To prawda, spotykasz si臋 z lud藕mi, kt贸rzy rz膮dz膮 pa艅stwami - przyzna艂a.

- Wi臋kszo艣膰 z nich nie jest tak interesuj膮ca jak ty - odrzek艂 Hood. -

M贸wi臋 szczerze - doda艂.

To j膮 zupe艂nie rozbroi艂o.

- Powiedz mi co艣 wi臋cej na ten temat.

- Ludzie na stanowiskach to cz臋sto jednostki ukrywaj膮ce sw膮 osobowo艣膰

pod mask膮 nieskazitelnego idea艂u - wyja艣ni艂 Hood. - Je偶eli nawet

zdo艂ali zachowa膰 jak膮艣 cz膮stk臋 niezale偶no艣ci, maj膮 r臋ce zwi膮zane konstytucj膮.

Poza tym znajduj膮 si臋 pod czujnym okiem lokalnych i zagranicznych obserwator贸w, wyborc贸w i r贸偶nych grup interesu.

- Czy to 藕le? - spyta艂a Daphne.

- Niekoniecznie - odpar艂. - Jest to zabezpieczenie przed dyktatur膮. Cen膮

jest jednak znaczne spowolnienie post臋pu. Przyw贸dca nie mo偶e wykona膰

偶adnego posuni臋cia bez wprawienia w ruch ca艂ego systemu.

- A jednak ludzie ci maj膮 wp艂yw na znacznie powa偶niejsze sprawy ni偶

wyniki finansowe niewielkiej prywatnej firmy - powiedzia艂a, prostuj膮c

si臋 na krze艣le. - A ty?

- Co chcia艂aby艣 wiedzie膰? - odpowiedzia艂 pytaniem.

- Jak ty sobie radzisz? Nie wygl膮dasz na karierowicza szukaj膮cego znajomo艣ci.

Hood z namaszczeniem wybra艂 kromk臋 chleba z koszyka, umoczy艂 w oliwie i odgryz艂 k臋s. To te偶 nie wysz艂o mu najlepiej. Kiedy Sharon pyta艂a go, jak min膮艂 dzie艅, nie m贸wi艂 zbyt wiele. Nie by艂o sensu rozpoczyna膰 d艂u偶szej rozmowy, bo w ka偶dej chwili co艣 mog艂o j膮 przerwa膰. Telefon, dzieci, kipi膮cy garnek lub potrawa w piekarniku.

- Je偶eli szukam znajomo艣ci, to tylko w zwi膮zku z prac膮, nie dla w艂asnych korzy艣ci.

- Jeste艣 idealist膮.

Wzruszy艂 ramionami.

- Czy to mia艂o oznacza膰, 偶e jeste艣? - spyta艂a dociekliwie.

Hood przyjrza艂 si臋 jej. Mia艂a 艂adny u艣miech. Nawet oczy jej si臋 艣mia艂y.

- Powiedzmy, 偶e staram si臋 post臋powa膰 w艂a艣ciwie - odpar艂. - Je艣li przy

tym kogo艣 skrzywdz臋, to nieumy艣lnie.

- A wi臋c w odr贸偶nieniu od wi臋kszo艣ci ludzi w艂adzy nie jeste艣 m艣ciwy - stwierdzi艂a.

- Nie jestem - przyzna艂. - Ka偶dy 艂ajdak wcze艣niej czy p贸藕niej sam

doprowadzi si臋 do zguby.

- Warto nie by膰 m艣ciwym?

- Owszem. Dzi臋ki temu mam wi臋cej czasu na wa偶niejsze sprawy.

Daphne roze艣mia艂a si臋.

- Na Boga, jak bardzo r贸偶nimy si臋 od siebie. Nienawidz臋 chamstwa,

skurwysy艅stwa i ludzi, kt贸rzy staraj膮 si臋 mi dokopa膰 przy byle okazji -

m贸wi艂a, patrz膮c mu w oczy. - Nie potrafi臋 uwierzy膰, 偶e nie pa艂asz 偶膮dz膮

odwetu. Je偶eli uwa偶asz, 偶e to narusza regu艂y pierwszej randki, powstrzymaj

mnie, ale czyta艂am o terrorystach, kt贸rzy w Nowym Jorku wzi臋li dzieci

za zak艂adnik贸w. Chodzi mi o tych, kt贸rych sprz膮tn臋li艣cie. Ty i tw贸j kolega.

Nie czu艂e艣 do nich nienawi艣ci?

- Dobre pytanie - powiedzia艂 Hood.

Daphne wspomnia艂a o zbuntowanych 偶o艂nierzach si艂 pokojowych ONZ, kt贸rzy wtargn臋li do budynku Rady Bezpiecze艅stwa podczas uroczysto艣ci i wzi臋li wszystkich za zak艂adnik贸w. Na sali znajdowa艂o si臋 kilkoro dzieci, cz艂onk贸w zespo艂u muzycznego, mi臋dzy innymi Harleigh, c贸rka Hooda. Hood wraz ze swym zast臋pc膮, genera艂em Mikiem Rodgersem, wdarli si臋 do 艣rodka i po krwawej wymianie ognia oswobodzili uwi臋zionych.

Daphne wpatrywa艂a si臋 w niego z uwag膮.

- Bez w膮tpienia odczuwa艂em nienawi艣膰 do tego, co zrobili - powiedzia艂.

- Ale nie do nich samych? - spyta艂a.

- Nie - odrzek艂 najzupe艂niej szczerze. - Oni przegrali. Zwyci臋stwo te偶

nas du偶o kosztowa艂o. Jak to w 偶yciu bywa. Jednak oni zap艂acili najwy偶sz膮 cen臋.

- A wi臋c traktujesz to jako czysty zysk?

- Nie podchodz臋 do tej sprawy zupe艂nie beznami臋tnie, ale w pewnym

sensie tak w艂a艣nie uwa偶am - przyzna艂.

- Masz o wiele bardziej filozoficzne podej艣cie do konflikt贸w ni偶 ja -

rzek艂a Daphne, zn贸w pochylaj膮c si臋 do przodu. - Paul, ja nienawidz臋

swoich wrog贸w. Gardz臋 nimi z ca艂ych si艂. I zaciskam p臋tl臋. 艢ledz臋 ich

poczynania na 艂amach prasy i w kr臋gach towarzyskich. Je偶eli s膮 szefami

firm notowanych na rynku, kilka razy dziennie sprawdzam ich akcje. Za

ka偶dym razem, kiedy id膮 w d贸艂, odczuwam wielk膮 satysfakcj臋. Wykorzystuj臋

ka偶d膮 okazj臋, by utrudni膰 im 偶ycie. Jestem gotowa zrobi膰 wszystko,

aby tylko ich zniszczy膰.

- C贸偶, tak to ju偶 jest w 艣wiecie biznesu - powiedzia艂 Hood.

- Nie o to chodzi, Paul. To dla mnie sprawy osobiste. Sama nadaj臋 im

taki charakter. Praktycznie wszystko traktuj臋 osobi艣cie. Czy potrafisz to

zrozumie膰?

- Wygl膮da mi to na lekk膮 obsesj臋 - przyzna艂. - Ale mo偶e tylko ja tak to

odbieram.

- Bo to jest obsesja - potwierdzi艂a Daphne. - I co w tym z艂ego?

- No c贸偶, wrog贸w zawsze b臋dzie wi臋cej - wyja艣ni艂 Hood. - Wszystkich

nie zdo艂asz pokona膰.

- By膰 mo偶e nie zdo艂am - przyzna艂a.

- Tym bardziej nie rozumiem, jaka korzy艣膰 p艂ynie z podtrzymywania

otwartego konfliktu.

- Ale偶 ja tym 偶yj臋! - wypali艂a Daphne. - Ka偶dego dnia w ka偶dej sekundzie

czuj臋, 偶e mam o co walczy膰.

- Czy nie obawiasz si臋, 偶e nienawi艣膰 ci臋 zniszczy? - spyta艂 Hood.

- I tu jest pies pogrzebany! - Ucieszy艂a si臋. - Nienawi艣膰 niszczy, gdy

jest t艂umiona. Tymczasemja potrafi臋 j膮 skanalizowa膰, wykorzysta膰 jako

si艂臋 nap臋dow膮 do dzia艂ania w og贸le.

- Chyba 偶e tak - powiedzia艂 Hood.

Niespe艂na par臋 minut temu Daphne przypomnia艂a mu o Marcie Mackall, teraz przywiod艂a na my艣l Boba Herberta, szefa wywiadu Centrum. Herbert nienawidzi艂 mocno, g艂臋boko i bezkompromisowo. Hood szanowa艂 i darzy艂 pe艂nym zaufaniem Herberta, jednak musia艂 trzyma膰 go w ryzach, bo inaczej wci膮偶 szamota艂by si臋 mi臋dzy tym, co s艂uszne, a tym, co sprawia mu przyjemno艣膰.

Daphne jeszcze bardziej odsun臋艂a si臋 od sto艂u.

- No dobrze, skoro ci臋 ju偶 ca艂kiem do siebie zniech臋ci艂am, opowiedz

mi o swojej pracy, oczywi艣cie z pomini臋ciem spraw tajnych.

- Wcale mnie nie zniech臋ci艂a艣 - zaprzeczy艂 Hood.

- Czy偶by?

Hood pokr臋ci艂 g艂ow膮 i ugryz艂 kawa艂ek chleba.

- W艣r贸d moich przyjaci贸艂 jest kilku socjopat贸w.

Na twarzy Daphne zago艣ci艂 autoironiczny u艣mieszek.

Nie jest 藕le, pomy艣la艂 Hood, potrafi 艣mia膰 si臋 z samej siebie. A potem spe艂ni艂 jej pro艣b臋, gdy ko艅czy艂a je艣膰 przystawk臋. Wyja艣ni艂, 偶e Centrum, czyli centrum operacyjne, to obiegowe okre艣lenie Centrum Szybkiego Reagowania. Siedziba agencji mie艣ci艂a si臋 w zwyk艂ym dwupi臋trowym budynku z fasad膮 w kolorze ko艣ci s艂oniowej, kt贸ry sta艂 na terenie wojskowej bazy lotniczej Andrews. W czasach zimnej wojny by艂o to jedno z dw贸ch miejsc stacjonowania za艂贸g eskadr szybkiego reagowania na wypadek uderzenia atomowego. W razie ataku nuklearnego na stolic臋 ich zadaniem by艂a ewakuacja najwa偶niejszych osobisto艣ci i przetransportowanie ich na bezpieczne stanowiska dowodzenia z dala od Waszyngtonu. Po upadku Zwi膮zku Radzieckiego i ograniczeniu znaczenia eskadr szybkiego reagowania, specjalne jednostki lotnicze przeniesiono w inne miejsce, a opustosza艂y budynek w bazie Andrews zosta艂 przekazany nowo powsta艂emu Centrum Szybkiego Reagowania.

Hood nie powiedzia艂 jej niczego ponad to, co by艂o zawarte w oficjalnym statucie Centrum Szybkiego Reagowania.

- Agencja ma do spe艂nienia dwa zadania - kontynuowa艂 艣ciszonym

g艂osem. M贸wienie g艂o艣nym szeptem stosowa艂 prawie zawsze, kiedy porusza艂

niejawne sprawy zawodowe w miejscu publicznym. - Pierwszym

jest prewencja. Monitorujemy tre艣膰 raport贸w wywiadu, a tak偶e artyku艂y

w prasie, szukaj膮c potencjalnych punkt贸w zapalnych. Chodzi o pozornie

niezwi膮zane ze sob膮 wydarzenia, kt贸re mog膮 wywo艂a膰 sytuacj臋

kryzysow膮 albo sprowokowa膰 atak terrorystyczny, zar贸wno w kraju, jak i za granic膮.

- Jakie konkretne wydarzenia? - spyta艂a.

- Cho膰by takie, jak zaleganie z wyp艂at膮 偶o艂du przez rz膮dy kraj贸w Trzeciego

艢wiata. Mo偶e to doprowadzi膰 do rewolty i zagro偶enia interesom

Stan贸w Zjednoczonych - t艂umaczy艂 Hood. - Albo przechwycenie wielkiego

transportu narkotyk贸w, kt贸re stworzy niebezpiecze艅stwo odwetu.

Ostrzegamy terenowych pracownik贸w o potencjalnych zagro偶eniach.

- A wi臋c opracowujecie hipotezy wywiadowcze.

- W艂a艣nie - przytakn膮艂. - Drugie zadanie centrum to interwencja w miejscach,

gdzie dosz艂o ju偶 do konfliktu. Nie mog臋 ujawni膰 szczeg贸艂贸w, ale

chodzi mniej wi臋cej o to, co zrobili艣my w budynku ONZ.

- Zabijacie z艂ych ludzi - stwierdzi艂a Daphne.

- Tylko w贸wczas, gdy jest to konieczne - zastrzeg艂 Hood i zamilk艂.

Jeszcze osiem miesi臋cy wcze艣niej likwidowanie sytuacji kryzysowych

nale偶a艂o do obowi膮zk贸w specjalnego oddzia艂u taktycznego Striker. Jednak po jego zdziesi膮tkowaniu w Kaszmirze decyzj膮 Hooda ograniczono si臋 do chirurgicznie precyzyjnych dzia艂a艅, prowadzonych przez pojedynczych agent贸w. W ten spos贸b Centrum mog艂o rozprawia膰 si臋 z wrogimi organizacjami od 艣rodka. Trwa艂o to nieco d艂u偶ej, ale pozwala艂o ograniczy膰 straty. Je偶eli konieczna by艂a si艂a militarna, Rodgers wzywa艂 na pomoc jednostki specjalne spoza agencji.

Rozmowa zesz艂a na tematy osobiste. Daphne opowiada艂a Hoodowi o swym by艂ym m臋偶u, kt贸remu zabrak艂o ambicji, by sprosta膰 jej wymaganiom.

- By艂 wsp贸艂w艂a艣cicielem du偶ej i znanej firmy prawniczej swego ojca.

Ale wola艂 od pracy jazd臋 konn膮. Pr贸bowa艂am nawet mu towarzyszy膰,

lecz smr贸d i gl臋dzenie o niczym doprowadza艂y mnie do sza艂u. Zw艂aszcza,

偶e on niczego poza ko艅mi nie widzia艂.

- Nie wiedzia艂a艣 tego przed 艣lubem? - spyta艂 Hood.

- Mia艂am dwadzie艣cia dwa lata i by艂am zupe艂nie zielona - odpar艂a. -

M艂odo艣膰 po艣wi臋ci艂am na tworzenie agencji reklamowej. My艣la艂am, 偶e

b臋dzie fajnie z艂apa膰 faceta, kt贸ry lubi i ma czas wypoczywa膰. Nie spodziewa艂am

si臋, 偶e mog臋 straci膰 dla niego szacunek.

Hood roze艣mia艂 si臋.

- Mia艂em zupe艂nie odmienny problem - powiedzia艂. - 呕onie nie podoba艂o

si臋, 偶e ca艂y m贸j czas po艣wi臋cam Centrum. Dosz艂o nawet do tego, 偶e si臋

zwolni艂em, ale na kr贸tko, bo nie potrafi艂em wytrzyma膰 bez tej pracy.

- Nie zdawa艂e艣 sobie sprawy, 偶e niszczysz swoje ma艂偶e艅stwo? - spyta艂a Daphne.

- Kiedy si臋 zorientowa艂em, by艂o ju偶 za p贸藕no. Wiedzia艂em, 偶e Sharon

cierpi, ale nie s膮dzi艂em, 偶e a偶 tak bardzo.

- A wi臋c to ona odesz艂a?

Hood przytakn膮艂.

- A teraz jak si臋 mi臋dzy wami uk艂ada?

- Ca艂kiem dobrze. Sharon nie robi problemu z odwiedzinami i w og贸le...

Przypuszczam, 偶e nasz k艂opot polega艂 na tym, 偶e tak naprawd臋 nigdy

nie byli艣my dobrymi przyjaci贸艂mi.

- To mo偶liwe - zgodzi艂a si臋 Daphne. - By si臋 zaprzyja藕ni膰, trzeba si臋

polubi膰. Ale nie trzeba lubi膰 osoby, aby si臋 z ni膮 o偶eni膰. Wiesz, opracowa艂am

prosty test, pozwalaj膮cy to sprawdzi膰.

- Doprawdy?

- Owszem. Nazwa艂am go pr贸b膮 piaskownicy. Przypu艣膰my, 偶e ty i twoja

przysz艂a partnerka byliby艣cie zamkni臋ci w piaskownicy na dwadzie艣cia

cztery godziny. Czy potrafiliby艣cie si臋 ze sob膮 bawi膰? Czy budowaliby艣cie

zamki, urz膮dzali ogr贸dek do medytacji Zen, odgrywali scenki

szcz臋艣liwych pla偶owicz贸w? Czy potrafiliby艣cie zorganizowa膰 gr臋 w okr臋ty

albo konkurs rysunkowy? Czy mieliby艣cie ochot臋 na cokolwiek innego

poza uprawianiem seksu? Je偶eli odpowied藕 na te pytania b臋dzie twierdz膮ca,

mo偶na my艣le膰 o trwa艂ym zwi膮zku.

- Dlaczego akurat piaskownica? - Hood skrzywi艂 si臋. - Czy nie m贸g艂by

to by膰 pok贸j hotelowy albo samolot czy poci膮g?

- W pokoju hotelowym mieliby艣cie telewizor - wyja艣ni艂a Daphne. -

A w samolocie lub poci膮gu czasopisma i jedzenie. Tymczasem tu trzeba

dostrzec w kupie piasku wydm臋, g贸r臋, zamek... W tym celu potrzebne s膮

ch臋膰 i gotowo艣膰 do zabawy, no i odrobina szale艅stwa. Musisz dopu艣ci膰

do g艂osu tkwi膮ce w tobie dziecko. Inaczej nawet nie wejdziesz do piaskownicy.

Konieczne s膮 te偶 poczucie humoru i umiej臋tno艣膰 nawi膮zywania

kontaktu. Je偶eli zabraknie jednego z tych element贸w, zanudzicie si臋

na 艣mier膰 albo zabawa sko艅czy si臋 k艂贸tni膮. Te same cechy potrzebne s膮

do zbudowania udanego zwi膮zku.

- Sk膮d ten pomys艂 z piaskownic膮? - spyta艂 Hood.

- Robi艂am kiedy艣 reklam臋 pewnego towarzystwa ubezpieczeniowego.

Rzecz dzia艂a si臋 w piaskownicy, w kt贸rej wsp贸lnie dorasta艂o i starza艂o

si臋 dwoje ludzi. To da艂o mi do my艣lenia.

Hood tak偶e pogr膮偶y艂 si臋 w rozmy艣laniach. Z Sharon na pewno nie wytrzyma艂by ca艂ego dnia w takiej sytuacji. Nawet nie wyobra偶a艂 sobie zabaw w piaskownicy z Ann Farris, by艂膮 rzeczniczk膮 prasow膮 Centrum, z kt贸r膮 mia艂 przelotny romans. Ale na pewno m贸g艂by siedzie膰 w piaskownicy z kobiet膮, z kt贸r膮 spotyka艂 si臋 wcze艣niej - z Nancy Jo Bosworth,

jego najwi臋ksz膮 mi艂o艣ci膮, kt贸ra z艂ama艂a mu serce. Hood przypomnia艂 sobie, jak Bob Herbert opowiada艂 o swojej zmar艂ej 偶onie, agentce CIA. Nie w膮tpi艂, 偶e oni tak偶e 艣wietnie bawiliby si臋 w piaskownicy. Do licha, przecie偶 to w艂a艣nie robili w Libanie, zanim w tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tym trzecim roku ona zgin臋艂a od bomby w ataku terrorystycznym na ambasad臋, a on straci艂 w艂adz臋 w nogach.

- To dobry test dla wi臋kszo艣ci pa艅, kt贸re zna艂em - powiedzia艂 Hood. -

Wygl膮da jednak na to, 偶e tw贸j m膮偶 doskonale nadawa艂by si臋 do zabawy

w piaskownicy.

- Racja - przytakn臋艂a Daphne. - Pod warunkiem 偶e by艂aby to wystarczaj膮co

du偶a piaskownica, a on mia艂by do towarzystwa jakiego艣 folbluta.

Maj膮c tylko mnie, czu艂by si臋 skr臋powany i znudzony. Ca艂kiem jak Lawrence

z Arabii bez swego wielb艂膮da. Na tym to polega, Paul. Jak by ci si臋

podoba艂a taka zwariowana przygoda we dwoje? Czy to, 偶e jest si臋 razem,

ma wi臋ksze znaczenie od miejsca, w kt贸rym si臋 przebywa?

- Teraz ju偶 wiem, o co ci chodzi - powiedzia艂 Hood.

Daphne traktowa艂a pr贸b臋 piaskownicy jako wyroczni臋. Mia艂a sk艂onno艣膰 do popadania w skrajno艣ci, a 偶ycie wymaga艂o du偶o g艂臋bszych kompromis贸w, ni偶 by艂a w stanie zaakceptowa膰. Mimo wszystko Hood poczu艂 smutek na my艣l, 偶e spo艣r贸d os贸b, kt贸re zna艂, ma艂o kto przeszed艂by ten test. A ju偶 na pewno Sharon i on sam nie mieliby 偶adnych szans.

Nie mia艂 poj臋cia, czy zdo艂a艂by wytrzyma膰 dzie艅 w piaskownicy z Daphne Connors. Zreszt膮 by艂o jeszcze o wiele za wcze艣nie, aby si臋 o to martwi膰. Na razie, podczas kolacji we dwoje, mi艂o sp臋dzili czas, dyskutuj膮c na r贸偶ne tematy. Nie pok艂贸cili si臋. Ca艂kiem nie藕le, jak na pocz膮tek.

ROZDZIA艁 3

Morze Celebes, Wtorek, 4.34

Sampan dogania艂 jacht, ko艂ysz膮c si臋 gwa艂townie na boki. Lee Tong przeszed艂 na ruf臋. Clark Shunga rozda艂 wszystkim po kawa艂ku materia艂u wybuchowego. Koh Yu prowadzi艂 nas艂uch radiowy. Odleg艂o艣膰 zmniejsza艂a si臋 z ka偶dym ruchem wiose艂.

Lee stan膮艂 ko艂o paw臋偶y, kt贸ra kszta艂tem przypomina艂a podkow臋. Bose nogi rozstawi艂 w szerokim rozkroku, by nie straci膰 r贸wnowagi. Wygi臋te ramiona paw臋偶y wznosi艂y si臋 prawie metr ponad nadburcie, do kt贸rego przymocowany by艂 d艂ugi rumpel. Lee sterowa艂 lew膮 r臋k膮. S艂ysza艂 szum wody, op艂ywaj膮cej pi贸ro steru. Ten d藕wi臋k zawsze dzia艂a艂 na niego koj膮co, zw艂aszcza przed atakiem. W prawej d艂oni 艣ciska艂 grud臋 plastyku wielko艣ci pi臋艣ci. Materia艂 wybuchowy owini臋ty by艂 w foli臋 do przechowywania 偶ywno艣ci, aby nie zwilgotnia艂 i 艂atwo przykleja艂 si臋 do kad艂uba. Na lewej burcie sampana piraci wywiesili sze艣膰 p艂贸ciennych work贸w wype艂nionych piaskiem - na wypadek gdyby zderzyli si臋 z jachtem.

Lee nosi艂 na prawym biodrze pistolet, kt贸ry tkwi艂 w starej, powycieranej kaburze przypi臋tej do paska. Po rozmieszczeniu 艂adunk贸w i odej艣ciu od burty jachtu pojawi si臋 Koh z megafonem, by wywo艂a膰 pasa偶er贸w na pok艂ad. W razie konieczno艣ci to w艂a艣nie Lee i Koh b臋d膮 strzela膰 w grudki materia艂u wybuchowego.

Sampan znajdowa艂 si臋 o kilka metr贸w od jachtu i ko艂ysa艂 si臋 lekko w jego 艣ladzie torowym. Lee umiej臋tnie manewrowa艂 sterem, a wio艣larze utrzymywali tempo. Stoj膮cy na dziobie Clark obserwowa艂 jacht przez gogle noktowizyjne. Prawie na ka偶dym statku wycieczkowym na tych wodach od zmierzchu do 艣witu wystawiano nocn膮 wacht臋. Mimo to zaciemniona i poruszaj膮ca si臋 bezg艂o艣nie jednostka mog艂a pozosta膰 niezauwa偶ona, zw艂aszcza gdy podchodzi艂a od dziobu lub rufy. Wachtowy znajdowa艂 si臋 zwykle na 艣r贸dokr臋ciu i stamt膮d obserwowa艂 horyzont. Wi臋kszo艣膰 偶eglarzy nie bra艂a pod uwag臋, 偶e na Morzu Celebes mo偶e grozi膰 im jakie艣 niebezpiecze艅stwo.

Sampan zacz膮艂 wyprzedza膰 jacht, kt贸ry by艂 od niego ponad cztery razy d艂u偶szy. Piraci zamierzali przep艂yn膮膰 tu偶 obok i przyczepi膰 艂adunki do burty. Najpierw Clark przyklei grudk臋 w pobli偶u rufy. Potem sampan przesunie si臋 wzd艂u偶 burty jachtu, a gdyby z jego pok艂adu kto艣 ich zauwa偶y艂, Lee m贸g艂 w ka偶dej chwili wycelowa膰 bro艅 w materia艂 wybuchowy. Kiedy znajd膮 si臋 ko艂o dziobu, Lee przetrze burt臋 szmat膮, aby osuszy膰 j膮z wody, a nast臋pnie umie艣ci 艂adunek na kad艂ubie. Potem sampan odejdzie na bok.

Clark powoli i jednostajnie omiata艂 wzrokiem statek od dziobu do rufy. Jak dot膮d Lee nie zauwa偶y艂 nikogo na pok艂adzie. Nagle Clark zatrzyma艂 si臋, wpatrzony w doln膮 cz臋艣膰 fokmasztu, po czym zawo艂a艂 g艂o艣nym szeptem:

- Wycofujemy si臋!

Lee prze艂o偶y艂 rumpel na lew膮 burt臋, a wio艣larze natychmiast zmienili kierunek wios艂owania. Lee ugi膮艂 kolana, przygotowuj膮c si臋 na szarpni臋cie, kt贸re musia艂o teraz nast膮pi膰. Sampan zadygota艂, wytracaj膮c pr臋dko艣膰. Zatrzyma艂 si臋 prawie w miejscu pod naporem wiose艂 pracuj膮cych wstecz.

Lee otworzy艂 szeroko oczy, usi艂uj膮c w ciemno艣ciach dojrze膰 miejsce, w kt贸re wci膮偶 wpatrywa艂 si臋 Clark. Niczego nie zauwa偶y艂.

- Obserwuje nas - powiedzia艂 nieco g艂o艣niej Clark.

- Co? - spyta艂 Lee.

- Kamera z noktowizorem. Jest na maszcie, na wysoko艣ci trzech metr贸w.

Lee podni贸s艂 wzrok, ale nadal nie widzia艂 偶adnej kamery. Jednak nie by艂o czasu na zastanawianie si臋. Kiedy sko艣ny dzi贸b sampana mija艂 ruf臋 jachtu, na jego pok艂ad wybieg艂o kilku ludzi. Poniewa偶 znajdowali si臋 prawie cztery metry wy偶ej, Lee nie m贸g艂 ich dojrze膰, ale s艂ysza艂 ich kroki. A potem dobieg艂 go charakterystyczny d藕wi臋k zatrzaskiwania magazynk贸w karabin贸w. Nagle 艂agodny nocny mrok roz艣wietli艂y 偶贸艂te b艂yski wystrza艂贸w, jak 艣mierciono艣ne gwiazdy wisz膮ce nad pok艂adem jachtu. S艂ycha膰 by艂o d藕wi臋k przypominaj膮cy p臋kaj膮ce baloniki, a po chwili rozleg艂y si臋 krzyki. Krzyczeli ludzie na sampanie.

Lee poczu艂, 偶e p艂yn膮cy wstecz sampan wyra藕nie zwolni艂. Widocznie trafili wio艣larzy. Nie przej膮艂 si臋 tym ani troch臋. Pu艣ciwszy rumpel, ruszy艂 w stron臋 dziobu. Przypomnia艂 sobie o 艂adunku 艣ciskanym w gar艣ci i wyrzuci艂 go za burt臋. Nie chcia艂, by zab艂膮kana kula trafi艂a w materia艂 wybuchowy. I tak mia艂 ma艂e szanse na wyj艣cie ca艂o z tej strzelaniny.

Czuj膮c na sobie drzazgi z dziurawionego kulami pok艂adu, przemieszcza艂 si臋 na czworaka na 艣rodek 艂odzi. Pomieszczenia pod pok艂adem os艂oni臋te by艂y d艂ugimi sosnowymi daszkami w kszta艂cie litery V, kt贸re wzmacnia艂y bambusowe maty. Lee zszed艂 na d贸艂 i ukry艂 si臋 pod zadaszeniem. Pirat mia艂 zamiar zosta膰 pod pok艂adem w nadziei, 偶e za艂oga jachtu nie zejdzie na sampan. A je艣li zejdzie, mia艂 jeszcze do obrony pistolet. Gdyby nie by艂 w stanie u偶y膰 go przeciwko wrogom, skierowa艂by luf臋 w swoj膮 stron臋. Za nic nie chcia艂 trafi膰 do wi臋zienia w Singapurze.

Wrzasn膮艂, gdy zosta艂 trafiony w praw膮 kostk臋. Kula przerwa艂a 艣ci臋gno Achillesa, powoduj膮c nag艂e wyprostowanie si臋 nogi. Lee upad艂 na brzuch, a pulsuj膮cy b贸l ogarn膮艂 ca艂膮 praw膮 stron臋 jego cia艂a, a偶 do szyi. Wtedy kolejna kula wbi艂a mu si臋 w lew膮 艂ydk臋, rozniecaj膮c nowe ognisko b贸lu po drugiej stronie cia艂a. Z trudem t艂umi艂 krzyk, by nie zdradzi膰, gdzie si臋 znajduje. Pr贸bowa艂 desperacko czo艂ga膰 si臋 na samych r臋kach. Szczypi膮cy pot zalewa艂 mu oczy. Lee pe艂z艂, maj膮c wra偶enie, 偶e wa偶y trzy razy wi臋cej ni偶 normalnie. Wci膮ga艂 powietrze przez zaci艣ni臋te z臋by i stara艂 si臋 nie zamyka膰 oczu.

Nagle ca艂y jego wysi艂ek przesta艂 mie膰 jakiekolwiek znaczenie.

Od strony dziobu doszed艂 go odg艂os, przypominaj膮cy uderzenie kamienia o szyb臋. Lee dobrze zna艂 ten d藕wi臋k. To by艂a eksploduj膮ca grudka. Nagle poczu艂, 偶e jaka艣 si艂a unosi go w g贸r臋. Fala gor膮ca i jaskrawego, bia艂ego 艣wiat艂a uderzy艂a go jak gigantyczna pi臋艣膰. Wszystko to s艂ysza艂, widzia艂 i czu艂 przez chwil臋, kt贸ra jednak zdawa艂a si臋 nie mie膰 ko艅ca. A potem nie s艂ysza艂, nie widzia艂 i nie czu艂 ju偶 nic.

ROZDZIA艁 4

Sydney, Australia, Wtorek, 8.30

Lowell Coffey uwielbia艂 potyczki s艂owne. Lubi艂 w nich uczestniczy膰, a tak偶e je prowokowa膰. Zazwyczaj czyni艂 to na dwa sposoby. Jednym z nich by艂o wyg艂aszanie przem贸wie艅, w kt贸rych zwi臋藕le i przekonywaj膮co wyniszcza艂 swe twarde pogl膮dy. Mia艂 po temu czasem okazj臋 jako prawnik Centrum. Wypowiada艂 si臋 na temat prawa mi臋dzynarodowego, bezpiecze艅stwa pa艅stwa, praw obywatelskich i naruszania prywatno艣ci. Liczy艂 sobie trzydzie艣ci dziewi臋膰 lat i gdyby by艂 grubosk贸rny, m贸g艂by zrobi膰 karier臋 jako polityk. Brakowa艂o mu jednak elastyczno艣ci, w dodatku nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od k艂贸tni, gdy tylko kto艣 nie zgadza艂 si臋 z jego zdaniem. Pochodzi艂 z po艂udnia Kalifornii, dlatego popiera艂 silny i agresywny militaryzm - to by艂a konserwatywna cz臋艣膰 jego natury. Jednocze艣nie twardo broni艂 praw cz艂owieka we wszelkich formach i odmianach, wykazuj膮c tym samym zapatrywania czysto liberalne. Dlatego nigdy nie zdo艂a艂by stworzy膰 koalicji gwarantuj膮cej mu sukces wyborczy, nad czym zreszt膮 g艂臋boko ubolewa艂. W przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci polityk贸w, Lowella Coffeya gn臋bi艂 problem, kt贸ry sam zainteresowany 偶artobliwie nazywa艂 przerostem tre艣ci nad form膮. Poci膮ga艂y go tylko sprawy wielkie i donios艂e. To w艂a艣nie poszukiwanie istotnych tre艣ci sprawi艂o, 偶e zaj膮艂 si臋 prawem mi臋dzynarodowym. Ojciec wola艂by co prawda widzie膰 go w szeregach doskonale prosperuj膮cej kancelarii Coffey and O'Hare z siedzib膮 w Beverly Hills, jako specjalist臋 od praw producenckich. Coffey nawet lubi艂 garnitury od Armaniego, zegarek Roleksa oraz jaguara, kt贸ry zreszt膮 wi臋cej sta艂 w warsztacie, ni偶 je藕dzi艂, ale wci膮偶 odczuwa艂 dotkliwy brak tre艣ci. Pocz膮tkowo szuka艂 jej jako asystent prokuratora stanu Kalifornia, a nast臋pnie jako zast臋pca asystenta prokuratora generalnego Stan贸w Zjednoczonych. Kiedy sze艣膰 lat temu trafi艂 do Centrum, by艂 ju偶 na艂adowany tre艣ci膮 po same uszy. Nie by艂o na 艣wiecie kraju, nie by艂o wydzia艂u we w艂adzach federalnych, z kt贸rym Coffey nie mia艂by do czynienia, odk膮d rozpocz膮艂 prac臋 w Centrum Szybkiego Reagowania. Czasem wyst臋powa艂 z odmiennych pozycji, jak w贸wczas, kiedy oddzia艂 Striker wmiesza艂 si臋 w sp贸r mi臋dzy Pakistanem a Indiami, albo gdy Paul Hood i Mike Rodgers wdali si臋 w strzelanin臋 w gmachu ONZ-etu, by uwolni膰 zak艂adnik贸w. Cz臋sto oznacza艂o to dla niego konieczno艣膰 nauki w trakcie pracy. Ale nawet spory mi臋dzynarodowe dostarcza艂y mu satysfakcji, kt贸rej nigdy nie zazna艂by podczas rozm贸w dotycz膮cych umieszczenia w filmach dezodorant贸w lub napoj贸w reklamowanej marki. Mimo wielu osobistych i zawodowych przymiot贸w Coffey nie ustrzeg艂 si臋 艂atki „dziecka fortuny", przyklejonej mu przez wsp贸艂pracownik贸w. Dra偶ni艂o go to, ale jako艣 dawa艂 sobie z tym rad臋. W ko艅cu to nie jego wina, 偶e pochodzi艂 z bogatej rodziny. Jednocze艣nie by艂 dumny z tego, 偶e nigdy nie wykorzysta艂 rodzinnych koneksji, by osi膮gn膮膰 jakiekolwiek korzy艣ci. Coffey uczy艂 si臋 pilnie, pracowa艂 ci臋偶ko i zas艂u偶y艂 sobie na ka偶de z dotychczas piastowanych stanowisk.

Drug膮 wielk膮 nami臋tno艣ci膮 wysokiego, b艂臋kitnookiego prawnika by艂y podr贸偶e. Jednak w przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci turyst贸w nie zale偶a艂o mu tylko na poznawaniu nowych krajobraz贸w. W latach osiemdziesi膮tych uczestniczy艂 w oksfordzkim podyplomowym kursie prawa mi臋dzynarodowego. Podczas pobytu w kampusie zetkn膮艂 si臋 z ideami nie do艣膰, 偶e niezgodnymi z jego w艂asnym 艣wiatopogl膮dem, to jeszcze cz臋sto antyameryka艅skimi. Z pocz膮tku, oceniaj膮c s艂uszno艣膰 jakich艣 idei, Coffey kierowa艂 si臋 instynktem. Potem mia艂 okazj臋 broni膰 ich przy u偶yciu argument贸w. Odkry艂 przy tym, 偶e sale wyk艂adowe, kawiarnie, a nawet dworce kolejowe czy porty lotnicze doskonale nadaj膮 si臋 do prowadzenia dyskusji i prezentowania w艂asnych pogl膮d贸w. Po uko艅czeniu studi贸w wiele podr贸偶owa艂 po 艣wiecie, poniewa偶 stan Kalifornia i w艂adze federalne da艂y mu szans臋 doskonalenia zdobytych umiej臋tno艣ci. Na szcz臋艣cie ka偶dy region by艂 inny. Coffey uczestniczy艂 w dyskusjach w Londynie, kt贸re w niczym nie przypomina艂y tych z Montrealu, Moskwy, Tokio czy Damaszku.

Teraz przysz艂a kolej na Sydney.

Coffey sta艂 przed wej艣ciem do hotelu Park Hyatt Sydney przy Hickson Road. Przylecia艂 poprzedniego dnia i natychmiast po艂o偶y艂 si臋 spa膰. Z pokoju na ty艂ach hotelu mia艂 widok na efektowny budynek opery po drugiej stronie Sydney Cove. Teraz sta艂 przy szerokiej alei, sk膮d m贸g艂 dostrzec nabrze偶a portowe w zatoce Walsh Bay. Pi臋kne, zadbane Sydney t臋tni艂o 偶yciem. Coffey mia艂 sp臋dzi膰 tu zaledwie na trzy dni, z czego wi臋kszo艣膰 czasu przewidziane by艂o na uczestnictwo w konferencji na temat mi臋dzynarodowej eksploatacji ocean贸w. 艁udzi艂 si臋 jednak nadziej膮, 偶e znajdzie kilka godzin na zwiedzenie miasta.

Jaskrawy blask poranka o艣lepia艂 Coffeya mimo okular贸w s艂onecznych. S艂o艅ce odbija艂o si臋 w morzu i chmurach, l艣ni艂o na 艣cianach niezliczonych

srebrzystych wie偶owc贸w i bia艂ych budynk贸w. Powietrze i s艂o艅ce by艂y tutaj inne ni偶 w Stanach Zjednoczonych czy Europie. By膰 mo偶e s艂oneczny skwar 艂agodzi艂a wiej膮ca stale morska bryza, a wp艂yw oceanu sprawia艂, 偶e powietrze by艂o czyste. Bez wzgl臋du na przyczyn臋, Coffey czu艂 o偶ywczy wp艂yw miejscowej aury.

Tury艣ci wchodzili i wychodzili z hotelu. Coffey czeka艂 na Penny Masterson, przewodnicz膮c膮 organizacji ARRO. Pozna艂 j膮 w Waszyngtonie kilka lat wcze艣niej, podczas seminarium zorganizowanego przez Amnesty International. ARRO by艂a organizacj膮 non-profit, kt贸rej dzia艂alno艣膰 polega艂a na udzielaniu pomocy uchod藕com z Indonezji, Malezji i innych kraj贸w Azji Po艂udniowo-Wschodniej. Wielu z nich, zwykle nielegalnie, trafia艂o do Australii. Tych, kt贸rych schwytano od razu albo zidentyfikowano po pewnym czasie, deportowano do kraj贸w ojczystych. To by艂o najgorsze, co mog艂o spotka膰 nielegalnych imigrant贸w. Po powrocie nierzadko oskar偶ano ich o zdrad臋, skazywano na wieloletni pobyt w wi臋zieniu lub w obozach pracy.

Drobna, jasnoruda Penny by艂a w艂a艣ciw膮 osob膮 na w艂a艣ciwym miejscu. Mia艂a dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat, by艂a mi艂a, radosna i wra偶liwa na cudz膮 krzywd臋. Jej panie艅skie nazwisko brzmia艂o Date [Penny date (ang.) - dos艂. randka za grosik, mo偶na to te偶 przet艂umaczy膰 jako „tania panienka" (przyp. t艂um.)], przez co we wczesnej m艂odo艣ci musia艂a znosi膰 niezliczone docinki ze strony ch艂opc贸w, kt贸rzy wci膮偶 pytali j膮, czy faktycznie bierze tak tanio. W rezultacie uodporni艂a si臋 na ciosy w stopniu wr臋cz zadziwiaj膮cym. Coffey nie spotka艂 dot膮d osoby twardszej od niej. Stanowi艂a idealny materia艂 na polityka, ale ona wola艂a pomaga膰 ludziom, zamiast, jak to okre艣la艂a „przewodzi膰 dru偶ynie, dla kt贸rej jest si臋 samemu najwi臋kszym przeciwnikiem".

Czerwony pick-up z Penny za kierownic膮 zatrzyma艂 si臋 na podje藕dzie. Portier otworzy艂 wgniecione, porysowane drzwi auta przy wt贸rze skrzypi膮cych zawias贸w.

- Wybacz mi to niezbyt reprezentacyjne powitanie, Lovell - powiedzia艂a

Penny, kiedy sadowi艂 si臋 na siedzeniu. - W istocie nie jest to czerwony

dywan rozpostarty u twych st贸p.

- Ten w贸z ma sporo wdzi臋ku - odrzek艂 taktownie Coffey. W rzeczywisto艣ci

w 艣rodku unosi艂a si臋 wo艅 nawozu, a na przedniej szybie widnia艂y liczne 艣lady po owadach, kt贸re, jak mawia艂 Bob Herbert, pad艂y ofiar膮

wypadku drogowego. Ca艂y wdzi臋k pojazdu skoncentrowany by艂 w osobie jego kierowcy. W g艂osie Penny rozbrzmiewa艂y srebrne dzwoneczki,

kt贸re l艣ni艂y tak偶e w jej u艣miechu i oczach. Coffey dawno przyst膮pi艂by do

zalot贸w z najzupe艂niej powa偶nymi zamiarami, gdyby nie to, 偶e Penny by艂a m臋偶atk膮.

- Furgonetka jest bardzo praktyczna - oznajmi艂a Penny. - Niestety, kiedy

to si臋 sta艂o - doda艂a, wskazuj膮c wzrokiem zdezelowane drzwi - nie umia艂am

jeszcze pokonywa膰 ostrych zakr臋t贸w.

- Ale teraz ju偶 umiesz? - spyta艂 Coffey, zapinaj膮c szybko pas.

Penny roze艣mia艂a si臋. W jego uszach zabrzmia艂o to jak najpi臋kniejsza muzyka.

- Gdyby by艂o inaczej, nie wozi艂abym ze sob膮 Gaby - odpar艂a, ruszaj膮c

spod hotelu.

- Gabrielle musi mie膰 teraz... chyba roczek? - powiedzia艂 Coffey pytaj膮co.

- Trzyna艣cie i p贸艂 miesi膮ca - odrzek艂a Penny. - Jest niesamowita.

- Nie w膮tpi臋. - Coffey pokiwa艂 g艂ow膮. - A jak tam ma艂偶onek? Co u niego

s艂ycha膰?

- Charlie ma si臋 艣wietnie - zapewni艂a go. - Siedem miesi臋cy temu zrezygnowa艂

z pracy i za艂o偶y艂 w艂asn膮 firm臋 ogrodnicz膮.

- A wi臋c st膮d ta furgonetka zamiast minivana - rzek艂 Coffey.

- Mamy ich a偶 trzy! - Roze艣mia艂a si臋. - Charlie nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej

zajmowa膰 si臋 parkiem. Po艣wi臋ca艂 wi臋cej czasu na wprowadzanie oszcz臋dno艣ci

w swojej brygadzie ni偶 na utrzymanie zieleni. Powiedzia艂 kiedy艣:

„pr贸bowa艂em poruszy膰 niebiosa, teraz wol臋 porusza膰 ziemi臋."

- Mamy podobne problemy w Centrum - zauwa偶y艂 Coffey. - Pomagasz

mu w pracy?

- W weekendy rozwo偶臋 t膮 furgonetk膮 drzewka, krzewy i ziemi臋 po ca艂ym

mie艣cie i przyleg艂o艣ciach. Musz臋 przyzna膰, 偶e 艣wietnie mi robi takie

ubabranie r膮k po 艂okcie.

- By膰 mo偶e to pozwala ci oderwa膰 si臋 od brud贸w tego 艣wiata - podsun膮艂 Coffey.

- 呕eby艣 wiedzia艂 - zgodzi艂a si臋 Penny. - Pomaga mi r贸wnie偶 w mojej

w艂asnej pracy. Kiedy przyje偶d偶am na miejsca spotka艅 lub do o艣rodk贸w

zatrzyma艅, wszyscy od razu widz膮, 偶e nie maj膮 do czynienia z kur膮 domow膮,

kt贸ra traktuje ARRO jako spos贸b na nud臋.

Zjecha艂a z Hickson Road. Rozleg艂 si臋 艂oskot narz臋dzi porozrzucanych w skrzyni furgonetki, ale Penny zdawa艂a si臋 tego nie s艂ysze膰. To doprawdy ujmuj膮ce, pomy艣la艂 Coffey.

- Jaki jest program konferencji? - spyta艂.

- B臋dzie ona najwi臋ksza spo艣r贸d czterech zorganizowanych w tym mie艣cie - odrzek艂a

Penny. - Spotka si臋 stu jedenastu delegat贸w z trzydziestu dw贸ch kraj贸w. Najpierw czeka nas poranne przyj臋cie w gmachu parlamentu

stanowego. W ko艅cu dotar艂o do nich, 偶e stanowimy si艂臋, z kt贸r膮 trzeba si臋 liczy膰. Potem przeniesiemy si臋 do miejskiego centrum konferencyjnego. Wyst膮pisz po kolacji, co oznacza, 偶e wszyscy b臋d膮 syci, a wi臋c ch臋tnie rozsiada si臋 i pos艂uchaj膮, co masz do powiedzenia.

Oznacza艂o to tak偶e, i偶 przedtem Coffey b臋dzie m贸g艂 wmiesza膰 si臋 mi臋dzy uczestnik贸w, nadstawi膰 ucha i zorientowa膰 si臋, o czym m贸wi膮. Dzi臋ki temu zd膮偶y w艂膮czy膰 do swego wyst膮pienia najbardziej aktualne kwestie.

- Czy b臋dzie obecny nasz z艂y duch, Brian Ellsworth? - spyta艂 Coffey.

- Oczywi艣cie otrzyma艂 zaproszenie - powiedzia艂a Penny. - Ale jak zwykle odm贸wi艂.

- Domy艣lam si臋, 偶e z mojego powodu. - Westchn膮艂.

- G艂贸wne tezy twojego zesz艂orocznego przem贸wienia z Brisbane na pewno nie nale偶膮 do jego ulubionych lektur - przyzna艂a Penny. - Uwa偶am

jednak, 偶e ca艂a jego firma wykazuje kompletny brak zainteresowania.

Ellsworth by艂 szefem sekcji prawnej o艣rodka wywiadu australijskiej marynarki wojennej (MIC), kt贸rego siedziba znajdowa艂a si臋 w Darwin, stolicy Terytorium P贸艂nocnego. MIC znajdowa艂 si臋 na pierwszej linii walki z fal膮 nielegalnych imigrant贸w i broni艂 im dost臋pu do Australii. Zdaniem MIC osoby pragn膮ce opu艣ci膰 sw贸j kraj z powodu prze艣ladowa艅 zwykle przedostaj膮 si臋 na tereny zagranicznych ambasad. Ellsworth by艂 przekonany, 偶e na pok艂adzie ka偶dej 艂odzi, samolotu czy tratwy - docieraj膮cej nielegalnie do Australii - znajduj膮 si臋 narkotyki, przemytnicy i terrory艣ci. Wed艂ug bada艅 przeprowadzonych przez ARRO faktycznie tak by艂o w przypadku ponad sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu procent zatrzymanych 艣rodk贸w transportu. Jednak pozosta艂e trzydzie艣ci pi臋膰 procent przewozi艂o biednych, przera偶onych ludzi, kt贸rzy pragn臋li tylko poprawy swego losu. MIC mia艂 du偶e wp艂ywy w parlamencie. Nielegalni imigranci, zgodnie z prawem, byli najcz臋艣ciej odsy艂ani z powrotem w ci膮gu dwudziestu czterech godzin. ARRO tkwi艂a w nieustaj膮cym sporze z MIC o z艂agodzenie tej procedury.

Zanim Penny sko艅czy艂a m贸wi膰, rozleg艂 si臋 dzwonek jej telefonu.

- Przepraszam, ale to mo偶e by膰 opiekunka do dziecka - powiedzia艂a,

naciskaj膮c przycisk zestawu g艂o艣nom贸wi膮cego, zamocowanego na desce rozdzielczej.

- S艂ucham?

- Pani Masterson? - rozleg艂 si臋 m臋ski g艂os.

- Przy telefonie.

- Czy towarzyszy pani pan Lowell Coffey?

- Tu Lowell Coffey - odezwa艂 si臋 prawnik. - Kto m贸wi?

- Melduje si臋 marynarz Brendan Murphy z rozkazu chor膮偶ego George'a Jelbarta z o艣rodka wywiadu marynarki. Us艂ysza艂em pa艅skie nazwisko

od pana Briana Ellswortha. Chor膮偶y Jelbart chcia艂by wiedzie膰, czy znajdzie pan dzi艣 woln膮 chwil臋?

- Jestem tu na konferencji - odpar艂 Coffey.

- Wiemy o tym, sir.

- Czy m贸g艂by pan sprecyzowa膰, o co chodzi panu Jelbartowi?

- O pa艅ski przylot do Darwin, sir - pad艂a odpowied藕.

- Przecie偶 to po drugiej stronie kontynentu! - stwierdzi艂 z niedowierzaniem Coffey. - Dlaczego chce si臋 ze mn膮 spotka膰?

- Mamy pewien problem, sir - odpowiedzia艂 marynarz. - Z rodzaju tych, o kt贸rych nie m贸wi si臋 przez telefon.

- Jaki problem? - docieka艂 Coffey.

- Pal膮cy, sir - powiedzia艂 z naciskiem rozm贸wca.

Z tonu, jakim marynarz wypowiedzia艂 s艂owo „pal膮cy", Coffey wywnioskowa艂, 偶e nie chodzi艂o bynajmniej o s艂oneczny skwar. By艂a tylko jedna mo偶liwo艣膰.

- Zanim wyra偶臋 zgod臋, musz臋 porozumie膰 si臋 z kilkoma lud藕mi - oznajmi艂, zerkaj膮c na Penny.

- Zale偶y nam na czasie - odpar艂 Murphy. - Pan jest pierwsz膮 i, miejmy nadziej臋, jedyn膮 osob膮, do kt贸rej dzwoni臋 w tej sprawie.

- Je偶eli si臋 zdecyduj臋, jak wygl膮da kwestia transportu?

- Do Sydney leci patrolowy samolot P-3C. Wyl膮duje za oko艂o godzin臋. Jak ju偶 wspomnia艂em, chor膮偶y pragnie rozmawia膰 z panem osobi艣cie.

Penny i Coffey popatrzyli na siebie. Kobieta nacisn臋艂a przycisk wyciszania.

- Nie wygl膮da to na zaproszenie - stwierdzi艂a.

- Ani troch臋 - przytakn膮艂 Coffey. To by艂 rozkaz.

- Co chcesz zrobi膰? - spyta艂a.

- Akurat ch臋ci nie odgrywaj膮 tu 偶adnej roli.

- Czemu nie? Jeste艣 cywilem, a w dodatku Amerykaninem. Mo偶esz

odm贸wi膰 i si臋 roz艂膮czy膰.

- Wtedy nie dowiedzia艂bym si臋, dlaczego Ellsworth poleci艂 im zadzwoni膰 w艂a艣nie do mnie - powiedzia艂 Coffey. - Wydaje mi si臋, 偶e MIC chodzi

nie tylko o kontakt ze mn膮, ale z ca艂ym Centrum.

- Dlaczego tak uwa偶asz?

- Nie powiem, dop贸ki si臋 nie upewni臋 - odpar艂 Coffey. Nie chodzi艂o o to, 偶e nie mia艂 zaufania do Penny. Po prostu by艂 prawnikiem, w dodatku

bardzo ostro偶nym. Nie zwyk艂 m贸wi膰 o rzeczach niesprawdzonych.

Wy艂膮czy艂 wyciszanie i spyta艂:

- Gdzie mam si臋 zg艂osi膰?

- Kto艣 b臋dzie na pana czeka艂 w terminalu krajowym - odpowiedzia艂 rozm贸wca.

- Dobrze, przyjad臋 - odrzek艂 Coffey.

- Dzi臋kuj臋, sir- powiedzia艂 marynarz. - Zawiadomi臋 chor膮偶ego Jelbarta.

A ja zawiadomi臋 Hooda, pomy艣la艂 Coffey.

Zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰 przed Penny, ale ona powiedzia艂a, 偶e go rozumie. Wyrazi艂 nadziej臋, 偶e wkr贸tce b臋dzie z powrotem, jednak w g艂臋bi ducha czu艂, 偶e s膮 na to ma艂e szanse. Zw艂aszcza je艣li oka偶e si臋, 偶e jego interpretacja s艂owa „pal膮cy" by艂a s艂uszna.

ROZDZIA艁 5

Darwin, Australia, Wtorek, 8.42

Chor膮偶y George Wellington Jelbart sko艅czy艂 ju偶 pi臋膰dziesi膮t dwa lata i mia艂 do czynienia z niejedn膮 zdumiewaj膮c膮 sytuacj膮 podczas swej trzydziestodwuletniej s艂u偶by w australijskiej marynarce wojennej.

Pochodzi艂 z Brisbane, mia艂 jasne w艂osy i mierzy艂 sto osiemdziesi膮t osiem centymetr贸w. Pierwszych dwana艣cie lat sp臋dzi艂 w jednostce hydrograficznej, stacjonuj膮cej w Wollongong, na po艂udnie od Sydney. Jego oddzia艂 na bie偶膮co aktualizowa艂 mapy licz膮cego trzydzie艣ci tysi臋cy kilometr贸w wybrze偶a Australii wraz z przyleg艂ymi wodami. Jelbart uwielbia艂 p艂ywa膰 statkami i lata膰 samolotami oraz kre艣li膰 mapy, obejmuj膮ce obszar jednej sz贸stej powierzchni ca艂ego 艣wiata. Nawet zmuszony zmaga膰 si臋 z tropikalnym cyklonem, huraganem pi膮tego stopnia albo tsunami, nie przesta艂 lubi膰 swej pracy. Jego ojciec, oficer marynarki, zwyk艂 mawia膰: marynarka to twoje mi臋艣nie, a niebezpiecze艅stwa utrwalaj膮 je.

Nast臋pny, dziewi臋cioletni okres s艂u偶by by艂 zupe艂nie odmienny i statyczny. Jelbart dobrze zna艂 geografi臋 obszar贸w rozci膮gaj膮cych si臋 wok贸艂 Australii, dlatego zast臋pca dow贸dcy marynarki Jonathan Smith przydzieli艂 mu kierownictwo nad wywiadem morskim. By艂o to jeszcze w latach osiemdziesi膮tych, gdy wraz z japo艅skimi biznesmenami i inwestorami do kraju przybyli japo艅scy przest臋pcy. W biurze bez okien Jelbart pomaga艂 nas艂uchowcom namierzy膰 nadajniki, znajduj膮ce si臋 na okolicznych akwenach lub w pobliskich krajach. Nie mia艂 serca do tego zaj臋cia, traktowa艂 je wy艂膮cznie jako obowi膮zek. Wreszcie w czterdzieste urodziny

poprosi艂 o przeniesienie. Pragn膮艂 powrotu na morze, a przynajmniej widoku s艂o艅ca. Smith zgodzi艂 si臋 na kompromis. Awansuj膮c go, przydzieli艂 do o艣rodka wywiadu marynarki wojennej. Tam, jako 艣wie偶o upieczony chor膮偶y, pracowa艂 g艂贸wnie w terenie i w szerszym zakresie ni偶 dotychczas mia艂 do czynienia z nielegalnymi imigrantami.

W tym w艂a艣nie okresie Jelbart niemal co tydzie艅 spotyka艂 si臋 z jak膮艣 niezwyk艂膮 sytuacj膮. Niekt贸re z nich by艂y naprawd臋 wstrz膮saj膮ce. Pami臋ta艂 bezdusznych malezyjskich handlarzy niewolnik贸w, kt贸rzy porwali grup臋 aboryge艅skich dzieci i wywie藕li je samolotem transportowym. Albo tragedi臋 sze艣膰dziesi臋ciu siedmiu uchod藕c贸w z ogarni臋tego wojn膮 Timoru Wschodniego, zrzuconych na spadochronach z czas贸w II wojny 艣wiatowej. Byli to w wi臋kszo艣ci m艂odzi ludzie, bez 偶adnego do艣wiadczenia w skokach. Pi臋膰dziesi臋ciu z nich uton臋艂o. Pami臋ta艂 te偶 afer臋 z australijskimi handlarzami narkotyk贸w, kt贸rzy w deskach surfingowych ukryli skomplikowany sprz臋t nas艂uchowy do ostrzegania przed lotniczym patrolem MIC. By艂o te偶 艣ledztwo w sprawie potwor贸w morskich, widzianych pono膰 w Zatoce Karpentaria. Jelbart z 艂atwo艣ci膮 ustali艂, 偶e nie chodzi艂o o 偶adne zjawisko nadprzyrodzone, lecz manewry chi艅skich okr臋t贸w podwodnych.

Jednak przez wszystkie lata s艂u偶by w australijskiej marynarce wojennej ani razu nie spotka艂 si臋 z takim przypadkiem jak dzi艣. Na sam膮 my艣l o mo偶liwych konsekwencjach przeszed艂 go dreszcz.

O si贸dmej rano Jelbart przyby艂 do swego biura w budynku Australian Central Credit Union przy Mitchell Street 36. Od pocz膮tku lat dziewi臋膰dziesi膮tych przychodzi艂 do pracy wcze艣niej, aby ods艂ucha膰 wiadomo艣ci z automatycznej sekretarki i przerzuci膰 korespondencj臋. Po kilku latach r贸wnie偶 zjawia艂 si臋 w biurze skoro 艣wit, jednak po to, by przejrze膰 poczt臋 elektroniczn膮. Zajmowa艂o mu to godzin臋, o ile zdo艂a艂 sprawnie wyeliminowa膰 e-maile ze spro艣nymi dowcipami, przesy艂ane przez koleg贸w. Problem polega艂 na tym, 偶e musia艂 otworzy膰 ka偶d膮 wiadomo艣膰, je偶eli istnia艂 chocia偶 cie艅 szansy, 偶e mo偶e ona zawiera膰 s艂u偶bowe tre艣ci.

Kr贸tko po jego przybyciu rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu. Rozmow臋 odebra艂 jego pomocnik, marynarz Brendan Murphy, i po chwili prze艂膮czy艂 j膮 do prze艂o偶onego. Telefonowa艂 komandor Ronald Trainor, dow贸dca patrolowca „Suffolk", nale偶膮cego do typu „Freemantle". Okr臋t natkn膮艂 si臋 na rozbitka na wodach Morza Banda, dwana艣cie mil na wsch贸d od Celebes.

- Go艣膰 by艂 p贸艂przytomny i trzyma艂 si臋 kurczowo kawa艂ka drewnianej belki - meldowa艂 Trainor. - By艂 silnie odwodniony i straci艂 sporo krwi. Otrzyma艂 dwa postrza艂y w nogi; pr贸bowa艂 je zabanda偶owa膰 kawa艂kami koszuli. Prawdopodobnie to pirat, kt贸ry mia艂 pecha podczas swej ostatniej wyprawy.

- Niewykluczone - odrzek艂 Jelbart.

Sprawa wygl膮da艂a na zwyk艂膮 akcj臋 ratunkow膮 na wodach mi臋dzynarodowych. Jelbart zachodzi艂 w g艂ow臋, dlaczego dow贸dca okr臋tu zdecydowa艂 si臋 osobi艣cie mu o tym zameldowa膰.

- Jednak to, co nas do niego doprowadzi艂o, by艂o doprawdy niezwyk艂e - kontynuowa艂 komandor.

Zdumienie Jelbarta ros艂o z ka偶dym kolejnym s艂owem wypowiadanym przez Trainora. To, na co si臋 natkn臋li, by艂o nie tylko niezwyk艂e, lecz wr臋cz niewyt艂umaczalne. Chor膮偶y uzna艂, 偶e konieczne b臋dzie przeprowadzenie pe艂nego dochodzenia. Trainor poinformowa艂 go, 偶e ma zamiar rozejrze膰 si臋 w poszukiwaniu wraku i reszty za艂ogi, a tak偶e sprawc贸w wypadku. W tym czasie ranny zostanie przetransportowany drog膮 powietrzn膮 do szpitala w Darwin wraz ze znalezionymi szcz膮tkami 艂odzi. Jelbart zapewni艂, 偶e b臋dzie czeka艂 na helikopter i przejmie oraz zabezpieczy dostarczone dowody. Po zako艅czeniu rozmowy uzna艂, 偶e nale偶y poinformowa膰 o sprawie szefa sekcji prawnej, Briana Ellswortha. Oficjalnie rozbitek z Morza Banda mia艂 przyby膰 do Darwin w celu hospitalizacji, ale po rewelacjach Trainora nie to by艂o najwa偶niejsze z punktu widzenia MIC. Cz艂owiek ten musia艂 zosta膰 szczeg贸艂owo przes艂uchany, a czynno艣膰 ta w stosunku do rozbitka znalezionego na wodach mi臋dzynarodowych stanowi艂a powa偶ny problem prawny.

Ellsworth w艂a艣nie bra艂 prysznic, kiedy zadzwoni艂 Jelbart. Urz臋dnik mieszka艂 wraz z 偶on膮, prezenterk膮 telewizyjn膮, w ekskluzywnej rezydencji La Grande przy Knuckey Street.

Poniewa偶 chor膮偶y nalega艂, pani Ellsworth zawo艂a艂a m臋偶a do telefonu. Jelbart przekaza艂 mu wszystko, co wiedzia艂 na temat zdarzenia. Prawnik przez chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad odpowiedzi膮.

- Spotkamy si臋 w szpitalu - odezwa艂 si臋 wreszcie. - Chcia艂bym te偶,

aby pan do kogo艣 zadzwoni艂.

- Do kogo?

- Do j egomo艣cia nazwiskiem Lowell Coffey - odrzek艂 Ellsworth. - Jest teraz w Sydney, uczestniczy w konferencji dotycz膮cej przestrzegania praw

obywatelskich.

- Chodzi o sympozjum ARRO?

- Tak - potwierdzi艂 Ellsworth. - Pan Coffey jest pracownikiem Centrum Szybkiego Reagowania z Waszyngtonu.

- Centrum? Czy rzeczywi艣cie zale偶y nam na wci膮ganiu w t臋 spraw臋 obcego wywiadu?

- Amerykanie b臋d膮 nam potrzebni z trzech powod贸w - o艣wiadczy艂 Ellsworth. - Po pierwsze, musimy szybko ustali膰 przyczyn臋 ca艂ego zaj艣cia,

a oni mog膮 nam w tym pom贸c. Po drugie, w Australii przebywa akurat jeden z ich najlepszych ludzi. Co prawda nie podzielam jego pogl膮d贸w politycznych, ale facet jest bystry i dysponuje du偶膮 wiedz膮. A po trzecie, przetrzymywanie rannego cudzoziemca mo偶e wywo艂a膰 reperkusje, zw艂aszcza je偶eli sprawa oka偶e si臋 ca艂kiem niewinna. Wtedy lepiej b臋dzie podzieli膰 si臋 odpowiedzialno艣ci膮.

Ostatni pow贸d nie wynika艂 ze szlachetnych pobudek, pomy艣la艂 Jelbart, ale prawnik mia艂 racj臋.

Ellsworth powiedzia艂 Jelbartowi, jak skontaktowa膰 si臋 z Coffeyem. Poleci艂 mu zadzwoni膰 do Penny Masterson, kt贸ra mia艂a opiekowa膰 si臋 nim podczas konferencji. Jelbart przekaza艂 odpowiednie dyspozycje Murphy'emu. Poleci艂 mu te偶 wys艂a膰 samolot do Sydney. Nie chcia艂 traci膰 czasu, gdyby Amerykanin zgodzi艂 si臋 niezw艂ocznie przyjecha膰.

Podczas gdy marynarz telefonowa艂, Jelbart sporz膮dzi艂 opis przebiegu zdarze艅 i wys艂a艂 go e-mailem opatrzonym kodem Alfa do kontradmira艂a Iana Carricka z dow贸dztwa australijskiej marynarki wojennej. Kod Alfa gwarantowa艂, 偶e z wiadomo艣ci膮 zapozna si臋 wy艂膮cznie jej adresat. Potem sprawdzi艂 w komputerze, kt贸re z dzisiejszych i najprawdopodobniej jutrzejszych spotka艅 trzeba b臋dzie odwo艂a膰. Mia艂 nadziej臋, 偶e rozwi膮zanie problemu nie zajmie wi臋cej ni偶 dwa dni.

Gdyby przypuszczenia Jelbarta mia艂y si臋 nie sprawdzi膰, oznacza艂oby to, 偶e incydent przerodzi艂 si臋 w powa偶ny kryzys.

ROZDZIA艁 6

Waszyngton, 艢roda, 19.33

- Co wiemy na temat przyczyn milczenia Shigeo Fujimy? - spyta艂 Paul

W jego pokoju siedzieli Bob Herbert i Mike Rodgers. Ko艅czy艂 si臋 kolejny bezczynny dzie艅. Od pocz膮tku tygodnia nie wydarzy艂o si臋 nic ciekawego. Jak偶e cz臋sto Hood pragn膮艂, by kto艣 zdj膮艂 z jego bark贸w cho膰 po艂ow臋 spraw, kt贸rymi si臋 zajmowa艂. Teraz jednak z niepokojem patrzy艂 na pust膮 przegr贸dk臋 na dokumenty. Jego rozdra偶nienie by艂o tym wi臋ksze, 偶e w domu nikt na niego nie czeka艂. C贸偶 za ironia losu, 偶e w艂a艣nie nat艂ok zaj臋膰 spowodowa艂 rozpad jego rodziny.

Pytanie Hooda zawis艂o w powietrzu jak pi艂ka wybita 艂ukiem wysoko w g贸r臋. Shigeo Fujima by艂 szefem Biura Analiz i Wywiadu w japo艅skim ministerstwie spraw zagranicznych. Niedawno pom贸g艂 Centrum za偶egna膰

kryzys w Botswanie, przy czym nie wiadomo by艂o, sk膮d wiedzia艂 tak wiele na ten temat ani jaki mia艂 w tym interes. Hood czu艂, 偶e co艣 tu nie gra, zw艂aszcza 偶e m艂ody oficer nie odpowiada艂 na pr贸by nawi膮zania z nim kontaktu.

- Absolutnie nic. - Herbert przerwa艂 wreszcie milczenie.

- Czy pr贸bujemy si臋 dowiedzie膰? - spyta艂 Hood.

- Kiedy dwie godziny temu pyta艂em technik贸w, 偶aden z nich, nie wy艂膮czaj膮c Matta Stolla, nie zdo艂a艂 dosta膰 si臋 do komputer贸w Biura Analiz -

uzupe艂ni艂 Herbert. - Stoll twierdzi, 偶e dane, kt贸re nas interesuj膮, dost臋pne s膮 tylko z dedykowanych terminali.

- Dziwi艂bym si臋, gdyby by艂o inaczej - mrukn膮艂 Hood. - Biuro Analiz

nie nale偶y do 艂atwych partner贸w.

Nagle przypomnia艂 mu si臋 test Daphne Connors z piaskownic膮. By膰 mo偶e kobieta mog艂aby tu co艣 zdzia艂a膰.

- Wy艣lemy kogo艣 do Tokio? - spyta艂 Rodgers. - Mo偶na by przejrze膰 akta po godzinach urz臋dowania.

Rodgers stworzy艂 ostatnio w ramach Centrum zesp贸艂 szpiegowski. W jego sk艂ad wchodzili zagraniczni agenci, kt贸rzy wsp贸艂pracowali z nimi w przesz艂o艣ci. Trzech z nich wyr贸偶ni艂o si臋 podczas inauguracyjnej akcji w Botswanie.

- Kogo proponujesz? - spyta艂 Hood.

- Porozumia艂em si臋 z kilkoma facetami, z kt贸rymi wsp贸lnie rozpraco wywali艣my spraw臋 korea艅skich rakiet balistycznych - odpar艂 Rodgers. -

Dali mi namiary na par臋 zaufanych os贸b. Z niekt贸rymi zd膮偶y艂em ju偶 po rozmawia膰. Wydaje mi si臋, 偶e do akcji nadaje si臋 doskonale Bibari Hirato,

kt贸ra przebywa w Tokio.

- Mam w膮tpliwo艣ci - rzek艂 Hood. - Co sk艂oni艂o j膮 do dzia艂ania przeciwko swojemu krajowi?

- Japonia nie jest jej ojczyzn膮 - wyja艣ni艂 Rodgers.

- Chyba 偶e tak. - Herbert pokiwa艂 g艂ow膮.

- Bibari jest c贸rk膮 korea艅skiej prostytutki. Ojciec to jeden z trzystu czy czterystu japo艅skich 偶o艂nierzy, kt贸rzy si臋 z ni膮 zabawiali na pocz膮tku

wojny. Matka da艂a jej japo艅skie imi臋 na wypadek, gdyby chcia艂a przenie艣膰 si臋 do tego kraju.

- I odegra膰 si臋 na nich - doda艂 Herbert.

- Mo偶na tak powiedzie膰 - zgodzi艂 si臋 Rodgers.

- Sprzeciw wycofany - uzna艂 Herbert.

- Mike, mo偶e by tak Bob j膮 prze艣wietli艂? - podsun膮艂 Hood. - Je艣li oka偶e si臋 czysta, mo偶emy bra膰 si臋 do roboty.

- Zrobi to jutro - odrzek艂 Rodgers.

W tym momencie zadzwoni艂 telefon Hooda. Jego sekretarz Bugs Bennet powiedzia艂, 偶e ma na 艂膮czach Lowella Coffeya z Australii.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Hood.

- Kt贸ra tam teraz jest godzina? - spyta艂 Herbert.

- Jutrzejszy poranek - odpar艂 Rodgers.

- A wi臋c za wcze艣nie na to, by Lowell zd膮偶y艂 doprowadzi膰 kogo艣 do sza艂u podczas porannych obrad - za偶artowa艂 Herbert i zamilk艂, gdy Hood

podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Dzie艅 dobry, Lowell - odezwa艂 si臋 Hood. - Co s艂ycha膰 na antypodach?

- Niespodzianka - odrzek艂 Lowell. - W艂a艣nie jestem w drodze na lotnisko.

- Dlaczego? Co si臋 sta艂o?

- Nie jestem do ko艅ca pewien.

- S膮 u mnie Bob i Mike. Prze艂膮czam ci臋 na g艂o艣nik - wyja艣ni艂 Hood.

- Dobrze - odrzek艂 Coffey. - Mog膮 mi si臋 przyda膰.

Hood nacisn膮艂 przycisk i odsun膮艂 si臋 od telefonu.

- Mo偶esz m贸wi膰, Lowell.

- Kilka minut temu zadzwoni艂 do mnie wsp贸艂pracownik chor膮偶ego George'a Jelbarta z o艣rodka wywiadu marynarki - opowiada艂 Coffey. - Poinformowa艂

mnie o pewnym pal膮cym problemie, jaki maj膮 w Darwin. Rozmawiali艣my przez niezabezpieczon膮 lini臋, ale zdo艂a艂em si臋 zorientowa膰,

偶e s艂owo „pal膮cy" mo偶e oznacza膰 tylko jedno.

- Promieniowanie radioaktywne - powiedzia艂 Hood.

- Ot贸偶 to - potwierdzi艂 Coffey.

Hood poczu艂 ch艂odny dreszcz pod koszul膮.

- Czy dysponujesz cho膰by szcz膮tkowym obrazem sytuacji?

- To wszystko, co wiem - odpar艂 Coffey. - Facet dzwoni艂 na kom贸rk臋, nic wi臋c dziwnego, 偶e nie chcia艂 powiedzie膰 nic wi臋cej ponad to, 偶e czeka

na mnie samolot, by odtransportowa膰 do Darwin.

Ju偶 po pierwszych s艂owach Herbert pochyli艂 si臋 nad klawiatur膮 laptopa, przymocowanego do jego w贸zka inwalidzkiego. Szef sekcji wywiadu straci艂 w艂adz臋 w nogach podczas ataku bombowego na ambasad臋 w Bejrucie, w kt贸rym 艣mier膰 ponios艂a jego 偶ona. Laptop mia艂 bezprzewodowe po艂膮czenie z Internetem oraz zdalny dost臋p do sieci komputer贸w Centrum, zrealizowany z wykorzystaniem bezpiecznego protoko艂u LEACH, kt贸ry pozwala艂 na prac臋 w promieniu do stu pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w od stacjonarnego komputera w jego gabinecie. Podczas gdy Hood rozmawia艂 z Coffeyem, Herbert ju偶 zd膮偶y艂 dobra膰 si臋 do danych australijskiego departamentu obrony. W艂a艣nie czyta艂 teczk臋 personaln膮 chor膮偶ego Jelbarta.

- Czego si臋 dowiedzia艂e艣 o tym Jelbarcie? - spyta艂 Rodgers.

- To twardy zawodnik - powiedzia艂 Herbert dono艣nym g艂osem, aby s艂ysza艂 go tak偶e Coffey. - Zawodowy oficer, lat pi臋膰dziesi膮t dwa, dwukrotnie

rozwiedziony, bezdzietny. Kieruje sekcj膮wywiadu do spraw ochrony wybrze偶a, zna si臋 na kartografii i rozpoznaniu elektronicznym. Ma

ca艂膮 stert臋 wyr贸偶nie艅 i pochwa艂 oraz worek medali i odznacze艅.

- Bob, czy w rejonie Darwin dzia艂aj膮 jakie艣 atomowe okr臋ty podwodne? - spyta艂 Rodgers. - Mo偶e to wyciek?

- Nie mam 偶adnych informacji na ten temat.

- M贸g艂 to by膰 te偶 reaktor z satelity, kt贸ry wpad艂 do oceanu - podsun膮艂 Hood.

- Bior臋 to pod uwag臋 - zgodzi艂 si臋 CofFey. - Jednak 偶adna z tych ewentualno艣ci nie uzasadnia wezwania mnie przez Jelbarta. W pierwszej chwili

pomy艣la艂em, 偶e chodzi o cywilne ofiary jakiego艣 wypadku...

- By膰 mo偶e o obywateli ameryka艅skich - wskaza艂 Rodgers.

- W艂a艣nie. Ale w takim przypadku najpierw zawiadamia si臋 ambasad臋.

- Niekoniecznie - w艂膮czy艂 si臋 Hood. - By膰 mo偶e co艣 przeskrobali i potrzebuj膮 dupochronu. Zaanga偶owanie znanego na ca艂ym 艣wiecie obro艅cy

praw cz艂owieka zdecydowanie poprawia obraz sytuacji.

- Panowie, zanim z tego powodu zaczniemy wojn臋 z Australi膮, wola艂bym sprawdzi膰 obie mo偶liwo艣ci - odezwa艂 si臋 Herbert.

Szef wywiadu wszed艂 w tajne dane ameryka艅skiego Departamentu Obrony i otworzy艂 „czerwon膮 list臋" wywiadu morskiego - aktualizowany na bie偶膮co biuletyn dotycz膮cy miejsca przebywania i statusu wszelkich jednostek o nap臋dzie atomowym. To w艂a艣nie dzi臋ki niej informacja o zatoni臋ciu rosyjskiego okr臋tu podwodnego „Kursk" w sierpniu dwutysi臋cznego roku dotar艂a najpierw do Pentagonu. Z listy mo偶na si臋 by艂o te偶 dowiedzie膰, co sta艂o si臋 z g艂owicami nuklearnymi dziewi臋ciu pocisk贸w balistycznych, kt贸re wydobyto z wraku i zabrano do tajnej stoczni Nerpa u wej艣cia do Zatoki Ole艅skiej ko艂o Murma艅ska. Na li艣cie znajdowa艂y si臋 okr臋ty o nap臋dzie atomowym oraz pociski z g艂owicami nuklearnymi. Herbert stwierdzi艂, 偶e w interesuj膮cym ich rejonie operowa艂 tylko chi艅ski okr臋t podwodny typu „Xia", wyposa偶ony w rakiety balistyczne. Nie by艂o 偶adnej wzmianki na temat zwi膮zanych z nim problem贸w. Potem Herbert wszed艂 na stron臋 Narodowego Biura Rozpoznania, aby sprawdzi膰 informacje o satelitach zasilanych energi膮 j膮drow膮 i naukowych stacjach badawczych. Nie znalaz艂 informacji o zej艣ciu z orbity kt贸regokolwiek spo艣r贸d tych obiekt贸w.

- Szkoda, 偶e to nie 偶aden z nich - powiedzia艂.

Hood nie musia艂 pyta膰, dlaczego szkoda. Skoro nie chodzi艂o o wypadek, najbardziej prawdopodobnym wyja艣nieniem by艂o nielegalne stosowanie

technologii j膮drowej, by膰 mo偶e transport materia艂贸w rozszczepialnych lub broni nuklearnej.

- Lowell, czy w rejonie Darwin s膮 jakie艣 elektrownie j膮drowe? - spyta艂 Rodgers.

- Zada艂em ju偶 to pytanie mojej australijskiej opiekunce- powiedzia艂 Coffey. - Jej zdaniem nie ma 偶adnych.

- Racja, Lowell - odezwa艂 si臋 Herbert. - Nie bierz tego do siebie, ale troch臋 mnie niepokoi, 偶e zwr贸cili si臋 z t膮 spraw膮 w艂a艣nie do ciebie, a nie

do oficjalnego przedstawiciela w艂adz pa艅stwowych.

- Mnie tak偶e - przyzna艂 Coffey.

- Sk膮d pewno艣膰, 偶e tego nie zrobili? - spyta艂 Hood.

- Powiedzieli mi, 偶e wiem o tym tylko ja.

- Asystent Jelbarta nie musia艂 by膰 we wszystko wtajemniczony - zauwa偶y艂 Hood. - O ile nam wiadomo, ameryka艅ska ambasada zosta艂a ju偶

powiadomiona. Na razie nie mo偶emy zrobi膰 nic wi臋cej, dop贸ki nie uzyskamy dodatkowych informacji.

- Zapewne mamy tu do czynienia z kwesti膮 prawn膮 - oznajmi艂 Herbert. - Dlatego potrzebny im jest kto艣 taki jak Lowell, z szerok膮 wiedz膮

na temat prawa mi臋dzynarodowego.

- To brzmi sensownie - stwierdzi艂 Hood. - Lowell, ile czasu zajmie ci dojazd na lotnisko?

- Oko艂o pi臋tnastu minut.

- Mo偶e wtedy co艣 si臋 wyja艣ni. Informuj nas, gdy tylko si臋 czego艣 dowiesz.

- Jasne.

Hood 偶yczy艂 mu powodzenia i si臋 roz艂膮czy艂. Popatrzy艂 na pozosta艂ych.

- Bob, czy wyst臋powa艂y w tym rejonie przypadki nielegalnego handlu materia艂ami rozszczepialnymi?

- Przypuszczalnie tak - powiedzia艂 Herbert.

- O rany, pami臋tam czasy, gdy agencje wywiadowcze bawi艂y si臋 w przypuszczenia - westchn膮艂 Rodgers.

- To by艂o dawno, kiedy udawa艂e艣 zaj膮ca w Wietnamie - odrzek艂 Herbert. - W贸wczas dysponowali艣my agentur膮 w ka偶dej, nawet najbardziej

zakazanej dziurze na ca艂ym 艣wiecie. A potem pojawili si臋 ludzie od rozpoznania elektronicznego i stwierdzili, 偶e nie ma ju偶 potrzeby nara偶ania

ludzkiego 偶ycia. Mylili si臋. Satelita nie jest w stanie zajrze膰 pod pok艂ad frachtowca lub zbiornikowca.

- To jak w ko艅cu jest z tym nielegalnym handlem? - spyta艂 Hood, wracaj膮c do tematu.

- Podejrzewamy, 偶e terrory艣ci i kraje bandyckie z obszaru Pacyfiku wykorzystuj膮 statki handlowe i prywatne jachty do transportu broni j膮drowej

oraz komponent贸w do jej wytwarzania. Niestety, nie mamy na to dowod贸w. W ostatnich latach okr臋ty i samoloty patrolowe w wielu pa艅stwach

na ca艂ym 艣wiecie, nie wy艂膮czaj膮c Australii, wyposa偶ono w detektory promieniowania. Urz膮dzenia te mierz膮 promieniowanie gamma lub

nat臋偶enie strumienia neutron贸w, w zale偶no艣ci od tego, czy s艂u偶膮 do wykrywania pierwiastk贸w promieniotw贸rczych, czy gotowej broni. Jak dot膮d

nic nie znaleziono.

- To o niczym nie 艣wiadczy - zauwa偶y艂 Rodgers. - Wystarczy odpowiednia os艂ona z o艂owiu.

Herbert pokiwa艂 g艂ow膮.

- Dlatego potrzebujemy wi臋cej ludzi do obserwacji potencjalnych handlarzy w portach pocz膮tkowych i docelowych. Zajmuj膮 si臋 tym CIA i FBI,

ale liczba agent贸w ro艣nie bardzo powoli.

- W porz膮dku - powiedzia艂 Hood. - System jest dziurawy. M贸wisz jednak, 偶e Australijczycy dysponuj膮 mo偶liwo艣ci膮 przechwycenia promieniotw贸rczego

艂adunku, czy tak?

- Tak - odrzek艂 Herbert. - I je艣li w艂a艣nie mamy do czynienia z tak膮 spraw膮, mo偶e by膰 wiele przyczyn, dla kt贸rych chc膮, aby przyjrza艂 si臋

temu kto艣 taki jak Lowell.

Hood poleci艂 Herbertowi i Rodgersowi, aby wr贸cili do swoich gabinet贸w i ustalili, czy nie maj膮 jakich艣 dodatkowych 藕r贸de艂 informacji do sprawdzenia. Mia艂 ich zawiadomi膰 w razie, gdyby zadzwoni艂 Coffey.

Po ich wyj艣ciu popatrzy艂 na stoj膮ce na biurku zdj臋cie Harleigh i Alexandra. Chcia艂by m贸c cofn膮膰 czas o dziesi臋膰 minut. Odpowiedzialno艣膰 zwi膮zana ze zwalczaniem nuklearnego terroryzmu by艂a ogromna, bowiem niepowodzenie poci膮ga艂o za sob膮 wr臋cz przera偶aj膮ce konsekwencje.

Bez wzgl臋du na to, czy tego chcia艂, czy nie, odpowiedzialno艣膰 mog艂a spa艣膰 w艂a艣nie na jego barki. Pozostawa艂a nadzieja, 偶e sprawa oka偶e si臋 mniej gro藕na, ni偶 sobie wyobra偶a艂.

ROZDZIA艁 7

Sydney, Australia, Czwartek, 10.01

To by艂o jak rozmowa ze 艣cian膮.

M. Lowell Coffey mia艂 pewn膮 charakterystyczn膮 cech臋 - kiedy nie otrzymywa艂 tego, czego chcia艂, stawa艂 do walki o to, co mu si臋 nale偶a艂o.

Spokojnie, lecz z niezachwian膮 determinacj膮. I nie mia艂o znaczenia, czy adwersarzem by艂 prezydent, czy sprzedawca samochod贸w.

Tym razem jednak sytuacja nale偶a艂a do wyj膮tkowych.

Coffey i Penny dotarli do krajowego terminalu cargo, obszernego, cho膰 niskiego budynku, kt贸ry wygl膮da艂 na obiekt z lat sze艣膰dziesi膮tych. Po艂o偶ony by艂 z dala od innych zabudowa艅 portu lotniczego. Penny zaparkowa艂a samoch贸d mi臋dzy ci臋偶ar贸wkami z naczepami kontenerowymi. Przeszli razem do dy偶urki w g艂贸wnym hangarze. Tam czeka艂 na nich cz艂owiek z MIC - mat o ch艂opi臋cej twarzy. Jego nazwisko, widoczne na naszywce, brzmia艂o Lady, czyli - je艣li chodzi o pretekst do drwin - by艂o gorsze ni偶 Date. Coffey oceni艂 wiek marynarza na oko艂o dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Mat sprawdzi艂 jego paszport i podzi臋kowa艂 mu za przybycie. Oznajmiaj膮c, 偶e zaprowadzi go do samolotu, si臋gn膮艂 po ma艂y radiotelefon, przypi臋ty do pasa. By艂 uprzejmy, rzeczowy i nieskory do udzielania jakichkolwiek informacji. To oburzy艂o Coffeya, kt贸ry odm贸wi艂 p贸j艣cia do samolotu.

- S艂uchajcie no, Lady, zanim wsi膮d臋 do samolotu, chcia艂bym uzyska膰 kilka informacji. Przede wszystkim pragn臋 si臋 dowiedzie膰, o co w tym

wszystkim chodzi - powiedzia艂 Coffey g艂o艣no, aby przebi膰 si臋 przez jazgot w贸zk贸w wid艂owych, transportuj膮cych pojemniki i kontenery.

- Bardzo mi przykro, sir, ale nic nie mog臋 panu powiedzie膰 - odpar艂 m艂ody cz艂owiek.

- W takim razie nigdzie nie lec臋. - Coffey obruszy艂 si臋.

- 殴le mnie pan zrozumia艂. Nie mog臋, bo sam nic nie wiem - wyja艣ni艂 Lady. - Mog臋 jedynie po艂膮czy膰 pana z moim prze艂o偶onym, je艣li pan sobie

tego 偶yczy. Zreszt膮 on te偶 nie wie wi臋cej ode mnie. To 艣ci艣le tajna operacja. Ka偶dy wie tylko tyle, ile musi.

- Aleja musz臋 wiedzie膰 wi臋cej, podobnie jak moi prze艂o偶eni. - Coffey nie ust臋powa艂, wymachuj膮c mu przed nosem trzymanym w r臋ku telefonem. -

Co mam im powiedzie膰?

- Naprawd臋 chcia艂bym panu pom贸c. Wszelkie informacje otrzyma pan

za dwie godziny, kiedy dotrzemy na miejsce - powiedzia艂 Lady, unosz膮c r臋k臋 z radiotelefonem. - Pilot czeka na rozkaz startu. Co mam mu powiedzie膰?

Gdyby ch艂opak w艂膮czy艂 radiotelefon, Coffey odwr贸ci艂by si臋 na pi臋cie i odszed艂 do samochodu. Ale mat Lady nie zrobi艂 tego. Zachowa艂 postaw臋 pe艂n膮 szacunku, pokazuj膮c zarazem, 偶e nie da艂 si臋 nabra膰 na gierki Coffeya.

Amerykanin zwr贸ci艂 si臋 do Penny:

- Wygl膮da na to, 偶e czeka mnie dwugodzinny lot. Dam ci zna膰 natychmiast, kiedy si臋 tylko czego艣 dowiem.

- Nie ma problemu - odrzek艂a Penny.

- Owszem, jest. Mam tylko nadziej臋, 偶e to nie misterna intryga Ellswortha, maj膮ca na celu uniemo偶liwienie mi wyg艂oszenia przem贸wienia.

- Ellsworth to o艣lizg艂y 艣cierwojad. Je艣li oka偶e si臋, 偶e to by艂 rzeczywisty pow贸d wezwania, prze艣lij mi tekst e-mailem. Odczytam go za ciebie.

Coffey podzi臋kowa艂 jej i skin膮艂 na mata, aby pokaza艂 mu drog臋. Odchodz膮c, zawo艂a艂 przez rami臋:

- Co to jest o艣lizg艂y 艣cierwojad?

- M贸j ojciec je藕dzi艂 na taks贸wce! - odkrzykn臋艂a. - Nazywa艂 tak kierowc贸w, kt贸rzy wciskali si臋 przed innych, 偶eby podebra膰 klienta.

- Dobre!

Pomacha艂 jej r臋k膮 i wyszed艂 z hangaru na p艂yt臋 lotniska.

Sta艂 tam Lockheed P-3C - du偶y, szary samolot, nap臋dzany czterema silnikami turbo艣mig艂owymi. Mia艂 trzydzie艣ci pi臋膰 metr贸w d艂ugo艣ci i prawie trzydzie艣ci metr贸w rozpi臋to艣ci. Coffey jak dot膮d lecia艂 samolotem z takim nap臋dem tylko raz, na Bliski Wsch贸d, wraz z ekip膮 terenowego biura Centrum. Pami臋ta艂 straszliwy ha艂as i wibracje i nie s膮dzi艂, by tym razem mia艂o by膰 inaczej.

Poniewa偶 by艂 to lot transportowy, a nie zadanie bojowe, znajduj膮ce si臋 z ty艂u samolotu stanowisko koordynatora taktycznego by艂o puste. Kiedy mat Lady przekaza艂 Coffeya pod opiek臋 za艂ogi, dow贸dca poleci艂 mu je zaj膮膰. Stwierdzi艂, 偶e jest to najwygodniejsze i najbardziej przytulne miejsce w samolocie. Maszyna ruszy艂a, zanim prawnik przypasa艂 si臋 do czerwonego, wytartego fotela.

Samolot z rykiem silnik贸w oderwa艂 si臋 od ziemi. Coffey siedzia艂 w ciasnej kabinie w kszta艂cie po艂贸wki pi臋ciok膮ta, zwr贸cony twarz膮 w stron臋 lewej burty kad艂uba. Sp艂owia艂e metalowe panele pe艂ne by艂y przycisk贸w, ekran贸w, staromodnych prze艂膮cznik贸w i zegar贸w. Za plecami mia艂 niezas艂oni臋te okno. S艂o艅ce pra偶y艂o go w kark i o艣wietla艂o przyrz膮dy pomiarowe. Gdyby godzin臋 temu mia艂 wymieni膰 wszystkie miejsca, w kt贸rych mo偶e si臋 znale藕膰 tego ranka, na pewno nie by艂oby w艣r贸d nich tylnej cz臋艣ci kad艂uba patrolowego samolotu lotnictwa morskiego Australii.

Niezwyk艂o艣膰 ca艂ej sytuacji by艂a jednak niczym wobec ciekawo艣ci Coffeya, jakie偶 to tajemnicze sprawy czekaj膮 go u kresu tej podr贸偶y. Prawnik by艂 bardzo podekscytowany faktem, i偶 znalaz艂 si臋 w odpowiednim czasie i miejscu, by wzi膮膰 w tym udzia艂, cokolwiek by to by艂o. Z zadowoleniem my艣la艂 o mo偶liwo艣ci wykazania si臋 i czekaj膮cych go nieznanych zadaniach. Utwierdza艂o go to w przekonaniu, 偶e nie trzeba brudzi膰 sobie r膮k polityk膮, aby zrobi膰 co艣 dobrego dla ludzi.

Podczas trwaj膮cego sto szesna艣cie minut lotu nikt z za艂ogi nawet nie zajrza艂 do niego, nie m贸wi膮c o zaproponowaniu fili偶anki kawy

czy poduszki. Podr贸偶 nie nale偶a艂a do wygodnych. Coffey zastanawia艂 si臋, czy lotnicy pos艂ali go na ty艂 celowo, aby nie zawraca艂 im g艂owy pytaniami. Siedz膮c samotnie, zacz膮艂 rozmy艣la膰 o stylu zarz膮dzania stosowanym przez Paula Hooda.

Hood zawsze m贸wi艂 to, co wiedzia艂 - nie robi艂 z niczego tajemnicy. Czasem nie wolno mu by艂o powiedzie膰 wszystkiego, ale w贸wczas od razu o tym informowa艂. Uchylanie si臋 od odpowiedzi uwa偶a艂 za lekcewa偶enie rozm贸wc贸w. Mia艂 swoje wady, ale zawsze traktowa艂 ludzi powa偶nie.

Samolot wyl膮dowa艂 w mi臋dzynarodowym porcie lotniczym w Darwin. Pojedynczy, du偶y budynek terminalu by艂 ca艂y bia艂y. Coffey pomy艣la艂 ze zdziwieniem, 偶e w Australii chyba wszystko jest bia艂e. Lotnisko znajdowa艂o si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o siedmiu kilometr贸w od miasta i by艂o podzielone na cz臋艣ci cywiln膮 i wojskow膮. Stacjonowa艂y na nim g艂贸wnie maszyny australijskich si艂 powietrznych, ale korzysta艂y z niego tak偶e samoloty patrolowe o艣rodka wywiadu marynarki.

Coffey nawet nie wszed艂 do budynku terminalu. Samolot zatrzyma艂 si臋 z dala od niego, obok kilku stoj膮cych na p艂ycie my艣liwc贸w F-18. Pilot zszed艂 wraz z nim po opuszczonym z ty艂u trapie i odprowadzi艂 go do oczekuj膮cej czarnej limuzyny.

- Prosz臋 o odpowied藕 na pytanie - odezwa艂 si臋 Coffey, gdy st膮paj膮c po szorstkim betonie, przemierzali kr贸tki dystans, dziel膮cy ich od samochodu. -

Czy celowo umie艣cili艣cie mnie samego jak palec w najdalszym k膮cie samolotu? Wystarczy, kapitanie, 偶e powie pan tak albo nie.

- Tak, sir, zrobili艣my to celowo.

- Pytanie uzupe艂niaj膮ce - kontynuowa艂 Coffey. - Z jakiego powodu?

- Taki otrzymali艣my rozkaz, sir - odpar艂 pilot.

W porz膮dku, pomy艣la艂 Coffey, facet przynajmniej jest szczery.

Pilot odsalutowa艂 podoficerowi stoj膮cemu obok samolotu, przekaza艂 mu Coffeya i oddali艂 si臋. Mat otworzy艂 drzwi, wpuszczaj膮c Coffeya do wn臋trza samochodu. Przednie fotele oddziela艂a od tylnych szklana przegroda. Najwyra藕niej nie chciano, aby rozmawia艂 z kierowc膮.

Samoch贸d ruszy艂. Coffey zauwa偶y艂, 偶e mijaj膮 las wysokich, kolorowych kamiennych s艂up贸w, stoj膮cych na niewielkim, poro艣ni臋tym zieleni膮 poletku obok budynku. Wiedzia艂 z przewodnika, kt贸ry przeczyta艂 podczas lotu do Australii, 偶e s膮 to s艂upy pogrzebowe, pozosta艂o艣膰 po ceremonii Tiwi Pukumani - poch贸wku aborygen贸w, zamieszkuj膮cych Terytorium P贸艂nocne. Podczas uroczystego obrz膮dku pe艂ni艂y rol臋 偶a艂obnych totem贸w, a potem pozostawiano je nad mogi艂ami jako nagrobne pomniki. S艂upy pokryte by艂y rze藕bami, upami臋tniaj膮cymi zmar艂ych rdzennych mieszka艅c贸w tych okolic. Coffey rozmy艣la艂 o tym, jak wiele uczucia musia艂 wk艂ada膰 rze藕biarz w wykonanie stylizowanych wizerunk贸w zmar艂ych ze swego szczepu lub wioski. Mia艂o to dla niego du偶o g艂臋bszy sens ni偶 praca kamieniarzy, wykuwaj膮cych zupe艂nie oboj臋tne im nazwiska w kawa艂ku marmuru.

Co wi臋cej, s艂upy nie by艂y bia艂e. Pomalowano je w jaskrawe barwy, jakby na chwa艂臋 偶ycia.

Jechali w kierunku 艣r贸dmie艣cia Darwin. Coffey spogl膮da艂 na l艣ni膮ce wody morza Timor. Uderzy艂 go pewien paradoks. Od chwili wylotu z Sydney napotka艂 na swej drodze milcz膮cego pilota, milcz膮cego kierowc臋 oraz szereg milcz膮cych totem贸w. Z tego milcz膮cego towarzystwa tre艣ci膮 emanowa艂 tylko jeden element - ten wykonany z kamienia.

ROZDZIA艁 8

Morze Celebes, Czwartek, 12.12

Dla postronnego obserwatora spotkanie tych dw贸ch jednostek mog艂o wydawa膰 si臋 zupe艂nie przypadkowe. Z pok艂adu statku, samolotu czy nawet satelity szpiegowskiego wygl膮da艂o to tak, jakby pochodz膮cy z demobilu kuter oferowa艂 pomoc za艂odze jachtu. Okr臋t i jacht przez kr贸tk膮 chwil臋 sta艂y obok siebie - nie d艂u偶ej ni偶 pi臋tna艣cie minut. Potem kuter odp艂yn膮艂, a jego kapitan ceremonialnie pomacha艂 na po偶egnanie napotkanym morskim podr贸偶nikom.

W rzeczywisto艣ci zdarzenie to nie by艂o ani niewinne, ani przypadkowe.

Czterdziestosiedmioletni Peter Kannaday, wysoki, szpakowaty kapitan jachtu „Hosanna" mia艂 wyznaczone spotkanie z prywatnym kutrem po zapadni臋ciu zmroku, tak by nikt nie zobaczy艂 ich razem. Jednak wskutek eksplozji na sampanie w kad艂ubie powsta艂o p臋kni臋cie. 艢ci艣lej rzecz ujmuj膮c, uszkodzenia dokona艂y wios艂o, szcz膮tki kad艂uba oraz cia艂o jednego z pirat贸w, kt贸re z wielk膮 si艂膮 uderzy艂y razem o burt臋 jachtu. Szczelina nie by艂a d艂u偶sza ni偶 metr i znajdowa艂a si臋 do艣膰 wysoko ponad lini膮 wody. Traf chcia艂, 偶e w艂a艣nie w tym miejscu znajdowa艂o si臋 po艂膮czenie wr臋gi z poszyciem, dlatego sprawa okaza艂a si臋 do艣膰 k艂opotliwa, a nawet niebezpieczna. Trzeba by艂o zatrzyma膰 si臋 i dokona膰 naprawy. Na szcz臋艣cie w tym rejonie nie by艂o 偶adnych innych jednostek. Kannaday mia艂 to na uwadze, wybieraj膮c tras臋 rejsu.

Kapitan jachtu obserwowa艂 czerwony kad艂ub oddalaj膮cego si臋 kutra. Z g艂o艣nym warkotem wysokopr臋偶nych silnik贸w sze艣膰dziesi臋ciometrowy okr臋t pru艂 powierzchni臋 morza pod nieskazitelnym b艂臋kitem nieba. Niegdy艣

nale偶a艂 on do po艂udniowokorea艅skiej marynarki wojennej, kt贸ra zakupi艂a go w Stanach Zjednoczonych w tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym roku. Obecnie stanowi艂 w艂asno艣膰 Mahathira bin Dahmana z Malezji i wykorzystywany by艂 jako jedno z ogniw jego globalnego systemu utylizacji odpad贸w. Jaafar, kapitan kutra, powiedzia艂, 偶e Dahman niepokoi艂 si臋 ryzykiem, jakie stwarza艂 prze艂adunek za dnia. Jednak Jaafar zapewni艂 go, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku. Dahman zaufa艂 swojemu wys艂annikowi i si臋 nie rozczarowa艂 - oby艂o si臋 bez wpadki.

Jednak Kannaday obawia艂 si臋, 偶e jego zwierzchnik nie b臋dzie tak wyrozumia艂y. Z艂o艣ci艂 si臋, 偶e sam musi si臋 o to martwi膰. Na jachcie by艂a ochrona i to jej szef, zatrudniony osobi艣cie przez samego pryncypa艂a, powinien wzi膮膰 na siebie ca艂膮 odpowiedzialno艣膰 za t臋 spraw臋.

Kannaday zszed艂 pod pok艂ad. Wyci膮gn膮艂 z kieszeni skr臋ta, przypali艂 i zaci膮gn膮艂 si臋 szybko kilka razy. Tu偶 przed nim zesz艂o na d贸艂 pi臋ciu ochroniarzy. W艂a艣nie odk艂adali pistolety maszynowe na stojaki. Podczas transportu ca艂y czas trwali w stanie podwy偶szonej gotowo艣ci.

Reszta za艂ogi zajmowa艂a si臋 swoimi obowi膮zkami, prowadz膮c jacht z powrotem do Australii.

W艂a艣cicielem jachtu by艂 Kannaday. Kilku ludzi z za艂ogi p艂ywa艂o wraz z nim ju偶 od paru lat. Byli lojalni, cho膰 niekoniecznie w stosunku do niego. Cenili sobie nieopodatkowany zarobek oraz fakt, 偶e robota by艂a lekka. Prawie przez ca艂y czas podr贸偶y „Hosanna" udawa艂a zwyk艂y jacht wycieczkowy, wynajmowany przez turyst贸w i w臋dkarzy. Za艂oga stara艂a si臋, by jacht widziano mo偶liwie w wielu miejscach. Cz臋艣膰 marynarzy udawa艂a klient贸w. Jednak pomi臋dzy jednym a drugim pokazowym rejsem jacht zamienia艂 si臋 w statek przemytniczy, prowadzony przez do艣wiadczonych szmugler贸w. Przerzucali oni ludzi i towary mi臋dzy dowolnymi miejscami na ca艂ej po艂udniowej p贸艂kuli, od Australii po Afryk臋 Po艂udniow膮.

Ochroniarze nie podlegali Kannadayowi. Mieli w艂asnego szefa, Johna Hawke'a, kt贸ry pracowa艂 dla Jervisa Darlinga. Pomi臋dzy nimi a star膮 za艂og膮jachtu mo偶na by艂o wyra藕nie wyczu膰 brak zaufania. Jak dot膮d nie zdarzy艂o si臋 jeszcze, by ludzie Kannadaya musieli broni膰 statku albo 艂adunku. Jednak gdyby zaistnia艂a taka konieczno艣膰, na pewno daliby sobie rad臋. Natomiast podw艂adni Hawke'a nigdy wcze艣niej nie p艂ywali na jachcie. W艣r贸d cz艂onk贸w obu tych grup panowa艂o wzajemne przekonanie, 偶e potrafi膮 lepiej wykona膰 robot臋 adwersarzy. Niestety, wydarzenia ostatniej nocy zwi臋kszy艂y napi臋cie mi臋dzy oboma obozami. Marynarze twierdzili, 偶e ochrona powinna by艂a wcze艣niej zauwa偶y膰 sampan skradaj膮cy si臋 w mroku. Mia艂a przecie偶 do dyspozycji radar i sonar, zainstalowany przez technik贸w Darlinga. Niestety, sampan by艂 ma艂y i dos艂ownie prze艣lizn膮艂

si臋 pod wi膮zk膮 radaru. Ludzie Kannadaya uwa偶ali r贸wnie偶, 偶e po zidentyfikowaniu intruza ochroniarze powinni przewidzie膰 obecno艣膰 materia艂贸w wybuchowych na pok艂adzie sampana. Mo偶na by艂oby zawczasu zmieni膰 kurs i unikn膮膰 zagro偶enia, tak jak to robili wcze艣niej, zanim zacz臋li pracowa膰 dla Darlinga. Lecz ustalenia pomi臋dzy Darlingiem a jego kontrahentami nie pozostawia艂y marginesu czasu na ucieczk臋. Najwa偶niejsze by艂o jak najszybsze za艂adowanie i przekazanie towaru.

Jak na ironi臋, nie licz膮c nieszcz臋snej eksplozji, wszystko odby艂o si臋 tak jak powinno. System zabezpiecze艅 zadzia艂a艂 prawid艂owo, odpowiednia by艂a te偶 reakcja na zagro偶enie. Godzin臋 przed wyznaczonym spotkaniem z Jaafarem na ekranie nowoczesnego radaru morskiego pojawi艂o si臋 niepokoj膮ce echo. Marcus, bratanek Darlinga, kt贸ry siedzia艂 w kabinie radiowej przed siedmiocalowym kolorowym monitorem, natychmiast zg艂osi艂 to Kannadayowi. Zbli偶aj膮cy si臋 sampan by艂 pod ci膮g艂膮 obserwacj膮 dzi臋ki kamerze noktowizyjnej umocowanej na grotmaszcie. Na tej podstawie uznano, 偶e za艂og臋 艂odzi stanowi膮 piraci, przygotowuj膮cy si臋 do ataku. Grupa ochrony wysz艂a na pok艂ad, by zlikwidowa膰 zagro偶enie. Strzelcy celowali w ludzi, nie w sampan, aby unikn膮膰 wybuchu paliwa lub amunicji. Jednak ostro偶no艣膰 na nic si臋 nie zda艂a. Zapis wideo ujawni艂 przyczyn臋 eksplozji. Kule trafi艂y w materia艂 wybuchowy, kt贸ry jeden z pirat贸w mia艂 przy sobie. By膰 mo偶e napastnicy zamierzali unieruchomi膰 jacht, aby op贸藕ni膰 po艣cig. W rezultacie dosz艂o do wybuchu, a nast臋pnie do uszkodzenia kad艂uba. Czego艣 takiego nie da艂o si臋 przewidzie膰, nie spos贸b te偶 by艂o przygotowa膰 si臋 na tak膮 ewentualno艣膰.

Na jachcie znajdowa艂o si臋 dziesi臋膰 pomieszcze艅. Sze艣膰 z nich zajmowa艂a za艂oga. Pozosta艂e to zbrojownia, kabina radiowa i kabina Kannadaya; w ostatnim znajdowa艂 si臋 艂adunek. W艂a艣nie to pomieszczenie zosta艂o uszkodzone. Korytarzem wys艂anym chodnikiem Kannaday doszed艂 do pomieszczenia, w kt贸rym wci膮偶 trwa艂y prace naprawcze. Na szcz臋艣cie 艣ciany wewn臋trzne nie zosta艂y naruszone. Stan膮艂 naprzeciwko szefa ochrony, trzydziestojednoletniego Johna Hawke'a.

Hawke wygl膮da艂 zgo艂a inaczej ni偶 Kannaday. By艂 mocno zbudowany, mierzy艂 prawie sto osiemdziesi膮t centymetr贸w. By艂 synem Kanadyjczyka i aborygenki. Mieszka艅cy jego rodzinnej miejscowo艣ci Cootamundra, le偶膮cej w Australii Po艂udniowej, nazywali takich jak on „kundlami". Jednak nikt, kto zna艂 Hawke'a osobi艣cie, nie zwraca艂 si臋 do niego w ten spos贸b. Milcz膮cy marynarz nie rozstawa艂 si臋 z womer膮, zatkni臋t膮 za szarf臋 przewieszon膮 przez rami臋. Zakrzywiony kij, s艂u偶膮cy do miotania grot贸w z du偶膮 si艂膮 i celno艣ci膮, by艂 tradycyjn膮 broni膮 plemienia Daruk贸w. Kannaday obserwowa艂 Hawke'a, gdy dla wprawy polowa艂 na morskie ptaki.

Celowa艂 w oczy. Krzyki trafionych mew by艂y dla niego najpi臋kniejsz膮 muzyk膮. Tylko w takich chwilach Kannaday widzia艂 u艣miech na jego twarzy.

Hawke mia艂 jasnoszare oczy, kt贸re odcina艂y si臋 wyra藕nie od ciemnordzawej karnacji twarzy. Czarne, kr臋cone w艂osy spina艂 w kucyk opadaj膮cy na ramiona. Porusza艂 si臋 pewnie i p艂ynnie, w spos贸b typowy dla cz艂owieka, kt贸ry wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia sp臋dzi艂 na pok艂adach statk贸w. Zadziwiaj膮ce natomiast by艂o to, 偶e prawie bez przerwy pogwizdywa艂. Za wyj膮tkiem nocnej wachty na pok艂adzie, wci膮偶 gwizda艂 ludowe melodie. Nikt nie pyta艂, dlaczego to robi, nikt te偶 nigdy nie poprosi艂 go, aby przesta艂. Nie do艣膰, 偶e wygl膮da艂 na zabijak臋, to jeszcze zosta艂 wybrany do tej roboty osobi艣cie przez samego Darlinga.

Hawke, ze s艂uchawkami na uszach, sta艂 u wej艣cia do 艂adowni i rozmawia艂 z trzema pracuj膮cymi wewn膮trz lud藕mi. Kannaday wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋 ze skr臋tem, proponuj膮c macha, ale Hawke odm贸wi艂 szybkim ruchem g艂owy.

- Jak idzie? - spyta艂 Kannaday.

- Pan Gibbons twierdzi, 偶e naprawili kad艂ub w stopniu wystarczaj膮cym, aby bezpiecznie dop艂yn膮膰 do jakiej艣 zatoki - odrzek艂 Hawke.

- To dobrze - powiedzia艂 Kannaday. - Podzi臋kuj ch艂opcom ode mnie. Poinformuj臋 o tym szefa.

Hawke nie zareagowa艂. Mo偶na si臋 by艂o tego po nim spodziewa膰. Nigdy nie robi艂 ani nie m贸wi艂 nic ponad to, co niezb臋dnie konieczne.

Kannaday min膮艂 go i poszed艂 dalej korytarzem. Zerkn膮艂 przez rami臋 na ochroniarzy, wracaj膮cych ze zbrojowni do swych kabin. W przedniej kabinie pasa偶erskiej na lewej burcie urz膮dzone by艂o laboratorium. W tylnej kabinie na prawej burcie mie艣ci艂a si臋 radiostacja. Na 艣r贸dokr臋ciu znajdowa艂 si臋 barek przedzielony 艣ciank膮 na dwa pomieszczenia. Lew膮 stron臋 zajmowa艂y hamaki ekipy ochroniarskiej, po prawej sypia艂a za艂oga Kannadaya. On sam mia艂 w艂asn膮 kabin臋 na rufie. Ochroniarze wychodzili na pok艂ad tylko podczas prze艂adunku lub w przypadku zagro偶enia. Na zewn膮trz „Hosanna" wygl膮da艂a jak zwyk艂y jacht wycieczkowy.

Kannaday zapuka艂 do kabiny radiowej. Nie czekaj膮c na zaproszenie, przecisn膮艂 si臋 przez w膮skie wej艣cie do pozbawionego okien pomieszczenia. Powietrze nap艂ywa艂o tu wy艂膮cznie dzi臋ki wentylacji, kt贸rej przew贸d znajdowa艂 si臋 w ciasnym korytarzu technicznym, biegn膮cym wzd艂u偶 ca艂ego jachtu. Przechowywano tam 偶elazne zapasy, a czasem tak偶e niezagra偶aj膮cy zdrowiu 艂adunek, czyli uchod藕c贸w politycznych lub narkotyki.

Le偶膮cy na koi zielonow艂osy barczysty radiotelegrafista uni贸s艂 wzrok. Marcus Darling by艂 bratankiem szefa. Mia艂 dwadzie艣cia pi臋膰 lat i wy偶sze

wykszta艂cenie w dziedzinie elektroniki. Zachowywa艂 si臋 bezczelnie, 艣wiadom przywilej贸w p艂yn膮cych z rodzinnych koneksji. Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂 w pozycji le偶膮cej, w koi lub na pok艂adzie, czytaj膮c ksi膮偶ki fantasy i science fiction lub ogl膮daj膮c filmy na DVD na swym laptopie. Czasami od niechcenia sprawdza艂 rakietnice sygna艂owe, bowiem w razie wypadku odpowiada艂 za nadawanie wezwa艅 o pomoc. Tak naprawd臋 chcia艂 zosta膰 szefem jednego z nale偶膮cych do Darlinga studi贸w filmowych efekt贸w specjalnych w Stanach Zjednoczonych lub w Europie. Stryjek Jervis obieca艂 mu to pod warunkiem, 偶e przepracuje rok na jachcie.

Trzy lata temu Marcus wyposa偶y艂 „Hosann臋" w samodzielnie wykonan膮 radiostacj臋 do kodowanej 艂膮czno艣ci. By艂 w贸wczas studentem, a Jervis Darling dopiero przygotowywa艂 plany swojej operacji. Marcus w艂ama艂 si臋 do sieci komputerowej NATO i wykrad艂 stamt膮d list臋 komponent贸w polowego systemu bezpiecznej 艂膮czno艣ci radiowej. Najwa偶niejszym elementem by艂 cyfrowy modu艂 koduj膮cy, kt贸ry dzia艂a艂 w po艂膮czeniu z analogowym urz膮dzeniem nadawczo-odbiorczym. Ten kontrolowany komputerowo uk艂ad nieustannie zmienia艂 cz臋stotliwo艣膰 nadawania, jednocze艣nie wysy艂aj膮c sygna艂y steruj膮ce do odbiornika. Bez odpowiedniego oprogramowania transmisja by艂a praktycznie niemo偶liwa do odczytania.

Kiedy Kannaday zamyka艂 drzwi, Marcus od艂o偶y艂 czytan膮 ksi膮偶k臋 i podni贸s艂 si臋 z koi. Jako radiooperator pe艂ni艂 s艂u偶b臋 w艂a艣ciwie bez przerwy, dlatego kabina radiowa by艂a jednocze艣nie jego sypialni膮. Upchni臋to tu tak偶e urz膮dzenia radarowe i ca艂y sprz臋t radiowy, kt贸ry wisia艂 na 艣cianie naprzeciwko pos艂ania. Kannaday opar艂 si臋 o drzwi. Marcus podszed艂 do pulpitu, kt贸ry w艂a艣ciwie by艂 przymocowan膮 do 艣ciany szerok膮 p贸艂k膮, biegn膮c膮 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 kabiny, i opad艂 na re偶yserskie krzese艂ko z p艂贸ciennym obiciem.

- No i co, Peter, tym razem nie s艂ysza艂em 偶adnych strza艂贸w - odezwa艂 si臋 Marcus.

- Czasami udaje si臋 nam utrzyma膰 porz膮dek - odpar艂 Kannaday. Ju偶 dawno zrezygnowa艂 ze stara艅, aby zmusi膰 szczeniaka do tytu艂owania go

kapitanem. Na szcz臋艣cie Marcus nie wyrywa艂 si臋 z poufa艂o艣ciami w towarzystwie innych cz艂onk贸w za艂ogi, ale na osobno艣ci zawsze lubi艂 wsadzi膰 mu szpil臋.

- Nie b膮d藕 taki skromny - powiedzia艂 Marcus. - W wi臋kszo艣ci przypadk贸w ty i twoja za艂oga dzia艂acie bez zarzutu.

- Wyczuwam w twoim g艂osie jakie艣 „ale" - zauwa偶y艂 Kannaday.

- Masz dobry s艂uch. To „ale" wi膮偶e si臋 z osob膮 stryjka Salty, kt贸ry lubi,

kiedy wszystko przebiega zgodnie z planem. Nie znosi film贸w robi膮cych

klap臋, czasopism nieprzynosz膮cych zysk贸w oraz nieruchomo艣ci, kt贸re trac膮 warto艣膰.

Salty by艂o popularnym przezwiskiem Jervisa Darlinga, u偶ywanym w australijskich mediach. Wzi臋艂o si臋 od wielkiego, podst臋pnego krokodyla, kt贸ry 偶y艂 w s艂onych wodach Terytorium P贸艂nocnego. Kannaday nie mia艂 poj臋cia, czy Darling lubi艂 to okre艣lenie, czy nie.

- To zupe艂nie inny biznes - odrzek艂 Kannaday. - W tym fachu zawsze jest jaki艣 margines niepewno艣ci.

- Pewnie masz racj臋 - przyzna艂 Marcus. W艂膮czy艂 radiostacj臋 i za艂o偶y艂

na g艂ow臋 s艂uchawki z mikrofonem, po czym doda艂:

- Problem polega na tym, 偶e nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na 偶adn膮 niepewno艣膰.

- Co masz na my艣li?

- Niepowodzenie mo偶e mie膰 dla ka偶dego z nas du偶o gorsze skutki ni偶 straty finansowe.

Kannaday, z trudem bo z trudem, ale musia艂 przyzna膰 racj臋 Marcusowi. W tym przedsi臋wzi臋ciu jakikolwiek b艂膮d m贸g艂 oznacza膰 艣mier膰 albo, co gorsza, powolne umieranie, z kt贸rego 艣mier膰 by艂a jedynym wybawieniem. Z drugiej strony, zar贸wno Kannaday, jak i ludzie z za艂ogi jachtu mieli 艣wiadomo艣膰, 偶e ryzyko im si臋 op艂aci. Kannaday zarabia艂 tygodniowo siedemdziesi膮t pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w, a ka偶dy z jego ludzi sze艣膰 tysi臋cy. Darling deponowa艂 nale偶no艣ci w banku na Kajmanach, sk膮d mogli je podj膮膰 po ka偶dym dwuletnim okresie trwania umowy. Do pierwszej wyp艂aty pozostawa艂o im sze艣膰 miesi臋cy. Ponadto pracodawca nie wymaga艂, by zajmowali si臋 przemytem - narkotyk贸w, broni czy terroryst贸w. Poniewa偶 znali ju偶 kilku wa偶nych uczestnik贸w tej gry, rotacja personelu by艂a niewielka, rzadko zdarza艂y si臋 te偶 jakie艣 niespodzianki. Tylko jedno w tym wszystkim nie pasowa艂o Kannadayowi - dlaczego wszed艂 w ten interes Jervis Darling. Kapitan nie rozumia艂, co mog艂o sk艂oni膰 multimilionera do podejmowania tak wielkiego ryzyka.

Marcus po艂膮czy艂 si臋 z osobistym sekretarzem Jervisa, Andrew Grahamem, kt贸ry przebywa艂 w jego posiad艂o艣ci w Cairns. Sekretarz prze艂膮czy艂 rozmow臋 na prywatn膮 lini臋. Kannaday za艂o偶y艂 na g艂ow臋 s艂uchawki z mikrofonem, kt贸re poda艂 mu Marcus. Poniewa偶 radiotelegrafista nie ust膮pi艂 mu miejsca, Kannaday musia艂 pochyli膰 si臋 nad pulpitem. Tu偶 przed nim wisia艂 na 艣cianie spektrometr. Od jego podstawy bieg艂 przew贸d do komputera Marcusa. Drugi kabel przypi臋ty by艂 do akumulatora. Urz膮dzenie pobiera艂o bardzo du偶o pr膮du, ale nie mogli si臋 bez niego obej艣膰. Pomieszczenie, w kt贸rym si臋 znajdowali, s膮siadowa艂o z laboratorium. Gdyby nast膮pi艂 radioaktywny wyciek, program uruchomiony na komputerze Marcusa natychmiast zarejestrowa艂by wzrost promieniowania i w艂膮czy艂 alarm.

Prze艂膮czanie trwa艂o oko艂o pi臋ciu sekund. Kannaday odni贸s艂 wra偶enie, 偶e to najd艂u偶sze pi臋膰 sekund w jego 偶yciu. Si臋gn膮艂 po papierosa i zaci膮gn膮艂 si臋 艂apczywie. Sze艣膰dziesi臋cioczteroletni Jervis Darling zazwyczaj m贸wi艂 bardzo spokojnie, ale to by艂y tylko pozory. Zawieszaj膮c g艂os lub milcz膮c, potrafi艂 wyrazi膰 wi臋cej ni偶 inni za pomoc膮 s艂贸w. Jego reakcja na wiadomo艣膰 o eksplozji by艂a bardzo stonowana. Poleci艂 tylko, aby „zrobi膰 z tym porz膮dek". Kapitana jachtu zmrozi艂 monotonny g艂os i spos贸b, w jaki Darling zaakcentowa艂 s艂owa „zrobi膰" i „porz膮dek". Liczy艂 na to, 偶e informacja o udanym przekazaniu 艂adunku otrzymana ze statku Dahmana troch臋 poprawi艂a mu humor.

- Prosz臋 m贸wi膰 - powiedzia艂 Andrew.

- Sir, prze艂adunek zako艅czony pomy艣lnie - zameldowa艂 Kannaday. Nigdy nie zwraca艂 si臋 do Darlinga po nazwisku, kiedy kontaktowali si臋 przez

radio. Cho膰 by艂o to ma艂o prawdopodobne, zawsze istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e rozmowa zostanie przechwycona i rozkodowana.

- W porz膮dku - odpowiedzia艂 Darling. - Porozmawiamy o tym, kiedy pan wr贸ci... kapitanie.

W s艂uchawce rozleg艂 si臋 trzask. Kannaday poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w brzuch. Nie spodziewa艂 si臋 ca艂kowitego rozgrzeszenia, ale mia艂 nadziej臋 przynajmniej na oboj臋tno艣膰. Nic z tych rzeczy. Mi臋dzy s艂owami „wr贸ci" i „kapitanie" by艂a d艂uga pauza. Nie wiedzia艂, czy mia艂o to oznacza膰 „to ty by艂e艣 odpowiedzialny za bezpiecze艅stwo statku", czy te偶 „naciesz si臋 swym tytu艂em, p贸ki go jeszcze masz". 艢ci膮gn膮艂 z g艂owy s艂uchawki.

- Czy偶by stary krokodyl ci臋 uk膮si艂? - spyta艂 Marcus.

- Owszem. I nawet nie musia艂 otwiera膰 swojej cholernej paszczy - odpar艂 Kannaday, otwieraj膮c drzwi.

- Nie przejmuj si臋 - uspokoi艂 go Marcus. - Mo偶e mu przejdzie. Nie za艂apa艂e艣 si臋 na pierwsz膮 fal臋 jego gniewu, wi臋c istnieje szansa, 偶e w og贸le

ujdzie ci to na sucho. Kiedy by艂em ma艂y, zetkn膮艂em si臋 z tak膮 sytuacj膮 na planie filmowym. Gwiazda, kt贸r膮 zaanga偶owa艂 stryjek Salty, tak si臋 guzdra艂a,

偶e po trzech dniach zdj臋ciowych re偶yser mia艂 ju偶 sze艣膰 dni sp贸藕nienia. Stryjek nie m贸g艂 zbeszta膰 znanej aktorki, wi臋c wsiad艂 na jedn膮

z jej garderobianych. Pojawi艂 si臋 wcze艣nie rano na planie i zmiesza艂 j膮 z b艂otem za to, 偶e za wolno pracowa艂a. W sumie nic wielkiego, zwymy艣la艂 tylko

s艂u偶膮c膮, ale po tym zdarzeniu gwiazda wzi臋艂a si臋 ostro do pracy.

- Musz臋 ostrzec swojego lokaja, 偶eby mia艂 si臋 na baczno艣ci - mrukn膮艂 Kannaday. - Ale to nie jest film. Tw贸j stryj nie odpu艣ci, bo takiej wpadki

nie mo偶e odpisa膰 sobie od podatku.

- To prawda - Marcus wzruszy艂 ramionami i wr贸ci艂 na koj臋. - Chcia艂em tylko roznieci膰 promyczek nadziei. Nie ma o czym m贸wi膰.

Si臋gn膮艂 po ksi膮偶k臋 i pogr膮偶y艂 si臋 w lekturze.

Kannaday wyszed艂 z kabiny radiowej. Niepotrzebnie wdawa艂 si臋 w rozmow臋 z Marcusem. Nie do艣膰, 偶e szczeniak kpi艂 sobie z niego, to jeszcze najprawdopodobniej kombinowa艂 co艣 do sp贸艂ki z szefem ochrony. Kannaday by艂 o tym przekonany, cho膰 w艂a艣ciwie nie mia艂 si臋 o co przyczepi膰. Mo偶e zwyczajnie si臋 przyja藕nili. Jednak zawsze, kiedy widzia艂 ich razem, sprawiali takie wra偶enie, jakby zostali przy艂apani na gor膮cym uczynku. To znaczy Hawke w charakterystyczny dla siebie spos贸b emanowa艂 zawzi臋to艣ci膮 i nieust臋pliwo艣ci膮, a Marcus by艂 pow艣ci膮gliwy, czujny i ostro偶ny.

Kannaday wszed艂 do swojej kabiny na samym ko艅cu jachtu. Deski pod艂ogi zaskrzypia艂y pod jego ci臋偶arem. Zamkn膮艂 drzwi i zagapi艂 si臋 w ma艂y iluminator. Nie widzia艂 morza ani nieba, ani s艂onecznej po艣wiaty na kuloodpornym szkle. Nurtowa艂o go jedno pytanie -jak zachowa si臋 Darling w czasie bezpo艣redniej rozmowy.

Nie m贸g艂 go zwyczajnie odprawi膰 bez wyp艂aty, bo Kannaday za du偶o wiedzia艂 o jego interesach. Poza tym potrzebowa艂by innego jachtu. Gdyby przej膮艂 „Hosann臋", nowy kapitan musia艂by si臋 t艂umaczy膰, co si臋 sta艂o z jego poprzednikiem. Przeprowadzono by dochodzenie. Kannaday raczej nie spodziewa艂 si臋, by Darling chcia艂 go zabi膰. Co prawda chodzi艂y s艂uchy, 偶e w przesz艂o艣ci zdarza艂y si臋 takie przypadki, ale marynarze z jachtu nie byli g艂upi. Gdyby cokolwiek mu si臋 przytrafi艂o, wyprowadziliby jacht w morze i rozpierzchli si臋 w jednym z ruchliwych port贸w. Poza tym Kannaday nie przypuszcza艂, by Darlingowi op艂aca艂o si臋 unicestwianie sprawdzonego b膮d藕 co b膮d藕 systemu.

Naturalnie szef m贸g艂 rozwa偶a膰 zupe艂nie inne rozwi膮zanie. M贸g艂 uzna膰, 偶e ludziom, kt贸rzy dla niego pracuj膮, przyda si臋 lekcja pogl膮dowa, aby uzmys艂owili sobie, 偶e 偶adna wpadka nie b臋dzie tolerowana.

Tego najbardziej obawia艂 si臋 Kannaday. Wiedzia艂, 偶e istnieje tylko jeden spos贸b, aby si臋 zabezpieczy膰. Musia艂 zaatakowa膰 pierwszy. I w艂a艣nie przysz艂o mu do g艂owy, jak si臋 do tego zabra膰.

ROZDZIA艁 9

Morze Celebes, Czwartek. 12.33

Kuter p艂yn膮艂 na p贸艂nocny wsch贸d z pr臋dko艣ci膮 siedemnastu w臋z艂贸w. Szybko znalaz艂 si臋 w wyznaczonym rejonie. Mimo op贸藕nienia

Jaafar zmie艣ci艂 si臋 w wyznaczonym przedziale czasowym. International Spent Fuel Transport, firma b臋d膮ca oddzia艂em przedsi臋biorstwa Dahman Waste Management, kt贸re zajmowa艂o si臋 utylizacj膮 odpad贸w, mia艂a zezwolenie na korzystanie ze sk艂adowiska raz na dwa tygodnie od godziny dwunastej do pi臋tnastej trzydzie艣ci. Wypada艂o wi臋c sto dwana艣cie wizyt w ci膮gu roku. Nast臋pny statek m贸g艂 pojawi膰 si臋 tu dopiero nazajutrz rano. Mi臋dzynarodowy Komitet Nadzoru Nuklearnego przydziela艂 czas dost臋pu w taki spos贸b, aby ka偶dy statek bez problemu zd膮偶y艂 opu艣ci膰 rejon przed przybyciem nast臋pnego. Przedzia艂y czasowe pozwala艂y unikn膮膰 kolizji, a ponadto, gdyby dosz艂o do jakiego艣 wypadku, jego skutki nie obj臋艂yby za艂贸g innych jednostek.

Jaafar obserwowa艂 z mostka ludzi obs艂uguj膮cych wind臋 na dziobie statku. Ca艂a 贸semka ubrana by艂a w kombinezony chroni膮ce przed promieniowaniem. Pracowali powoli i ostro偶nie. Pi臋tnastometrowy d藕wig unosi艂 betonowy blok z przedniej 艂adowni.

Blok wa偶y艂 trzy tony i by艂 wielko艣ci 艣redniego samochodu osobowego. Wewn膮trz znajdowa艂y si臋 zaledwie trzy trzydziestoo艣miolitrowe b臋bny z odpadami. Ka偶dy pr臋t uranowy zanurzony by艂 w mieszaninie chlorku litu, chlorku potasu i chlorkowych soli metali alkalicznych, kt贸ra poch艂ania艂a promieniowanie. Ca艂o艣膰 zamkni臋to w wykonanych z cezu, wewn膮trz ceramiczno-stalowych b臋bn贸w. Kiedy blok znajdowa艂 si臋 ju偶 w wodzie, opuszczano go powoli na skaliste dno. Dzi臋ki umieszczonej na linie kamerze 艣wiat艂owodowej operator windy kontrolowa艂 przebieg operacji. Nie wolno mu by艂o uderzy膰 w 偶aden ze stoj膮cych tam blok贸w. Co tydzie艅 nad tym miejscem pojawia艂 si臋 statek MKNN i dokonywa艂 pomiar贸w, aby upewni膰 si臋, 偶e nie dosz艂o do wycieku.

Ten rejon morza Celebes by艂 jednym z dwunastu akwen贸w, na kt贸rych MKNN zezwala艂 na sk艂adowanie odpad贸w promieniotw贸rczych. Dno morza wykazywa艂o stabilno艣膰 geologiczn膮, nie zapuszczali si臋 tu te偶 rybacy. Nawet gdyby dosz艂o do wycieku, nie mia艂oby to powa偶niejszych nast臋pstw spo艂ecznych ani gospodarczych. Oczywi艣cie, nie by艂o mowy o stuprocentowym bezpiecze艅stwie. Odpady mia艂y pozosta膰 radioaktywne przez dziesi臋膰 tysi臋cy lat. Jednak jako艣 trzeba by艂o je sk艂adowa膰, a to, jak na razie by艂a jedna z najlepszych metod, odk膮d naukowcy odkryli, 偶e nawet najbardziej trwa艂e pojemniki zakopywane g艂臋boko pod ziemi膮, ulegaj膮 erozji w wyniku dzia艂alno艣ci mikroorganizm贸w. Wiele z nich zosta艂o pogrzebanych w popio艂ach wulkanicznych przed milionami lat i zachowa艂o si臋 w stanie u艣pienia we wn臋trzach ska艂. Wystarczy艂a teraz nawet niewielka dawka promieniowania z substancji takich jak kobalt-60, aby o偶y艂y i zacz臋艂y z偶era膰 ska艂臋 oraz metal.

艢niady, trzydziestosiedmioletni czarnobrody Jaafar z dum膮 patrzy艂 na ludzi zaj臋tych prac膮. Wsp贸艂pracowa艂 z fizykami Mahathira bin Dahma-na, kt贸rzy opracowali prost膮 i bezpieczn膮 metod臋 pozbywania si臋 odpad贸w. 艢ciany kabiny nawigacyjnej by艂y wytapetowane pochwa艂ami z MKNN.

Jaafar pozosta艂 na mostku a偶 do zako艅czenia wy艂adunku. Potem po艂膮czy艂 si臋 z central膮 firmy w Kuala Lumpur i poinformowa艂, 偶e wszystko w porz膮dku. Na koniec zszed艂 pod pok艂ad, aby podzi臋kowa膰 za艂odze i zje艣膰 obiad. By艂 w doskona艂ym humorze. Nieodmiennie bawi艂y go te pochwa艂y z MKNN.

ROZDZIA艁 10

Darwin, Australia, Czwartek, 12.05

Royal Darwin Hospital, czyli Szpital Kr贸lewski w Darwin, to jedna z najokazalszych i najnowocze艣niejszych plac贸wek opieki medycznej w Australii. Mie艣ci si臋 w dziesi臋ciopi臋trowym, bia艂ym budynku i pe艂ni rol臋 do艣膰 szczeg贸ln膮. Ze wzgl臋du na fakt, i偶 s艂u偶y mieszka艅com z rozleg艂ego obszaru - nale偶膮cym do r贸偶nych ras i 偶yj膮cym w trudnych warunkach klimatycznych - szpital ten musi radzi膰 sobie z praktycznie ka偶dym rodzajem schorze艅 i uraz贸w.

Dlatego te偶 pod wzgl臋dem medycznym personel szpitala by艂 przygotowany na przyj臋cie Lee Tonga. Jednak pod wzgl臋dem psychicznym nikt nie by艂by na to przygotowany. To, co przywl贸k艂 pacjent do Australii, by艂o straszne.

Sztabowa limuzyna podjecha艂a pod g艂贸wne wej艣cie do szpitala. Na jej widok z budynku wyszed艂 wysoki oficer o w艂osach koloru s艂omy. Coffey nie zna艂 si臋 na australijskich dystynkcjach wojskowych, ale z jego postawy wywnioskowa艂, 偶e musi by膰 oficerem wysokiego stopnia. Kierowca obieg艂 samoch贸d i otworzy艂 drzwi od strony Coffeya. Na widok przybysza zbli偶aj膮cego si臋 do auta mat zasalutowa艂.

- Zapewne pan Coffey. Ja jestem George Jelbart - powiedzia艂 oficer z silnym australijskim akcentem.

- Dzie艅 dobry - przywita艂 si臋 Coffey.

- Dzi臋kuj臋, 偶e zechcia艂 pan przyjecha膰 - ci膮gn膮艂 Jelbart. - Mam nadziej臋, 偶e podr贸偶 nie by艂a m臋cz膮ca.

- Nie by艂o 藕le, je艣li nie liczy膰 tego, 偶e przez ca艂膮 drog臋 z偶era艂a mnie ciekawo艣膰.

- Prosz臋 nam wybaczy膰 te tajemnice. Jednak przekona si臋 pan, 偶e to by艂o konieczne - usprawiedliwi艂 si臋 Jelbart.

- Z pewno艣ci膮. Tyle 偶e nie znosz臋 dzwoni膰 do swojego szefa z informacj膮, 偶e z niewiadomego powodu musz臋 nagle gdzie艣 wyjecha膰. Kiepsko

to wygl膮da, w ko艅cu pracuj臋 w agencji wywiadowczej.

- Rozumiem. Zapewniam pana ponownie, 偶e nie mo偶na by艂o inaczej.

Weszli do holu, min臋li izb臋 przyj臋膰 i wjechali wind膮 na pi膮te pi臋tro. Na

ko艅cu korytarza w kszta艂cie litery L przy drzwiach stali dwaj starsi marynarze. Na r臋kawach mieli naszywki przedstawiaj膮ce sekstans. Na pytanie Coffeya Jelbart wyja艣ni艂, 偶e s膮z wojskowego biura hydrograficznego. Obaj byli uzbrojeni, a na ich twarzach malowa艂a si臋 niewzruszona powaga.

Biuro hydrograficzne i wywiad marynarki wojennej, pomy艣la艂 Coffey. Uczeni i kontrwywiad wsp贸lnie pracuj膮 nad spraw膮. To umocni艂o jego przypuszczenia co do natury problemu. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e sprawa nie wygl膮da tak 藕le, jak sobie wyobra偶a艂.

Marynarze oddali honory Jelbartowi, kt贸ry odsalutowa艂 i otworzy艂 drzwi. Na wprost wej艣cia sta艂a o艂owiana os艂ona w postaci trzech pionowych paneli. By艂a podobna do tych, kt贸re Coffey widywa艂 w pracowniach rentgenowskich. Nie zaskoczy艂o go to, ale te偶 i nie ucieszy艂o. Za os艂on膮 le偶a艂 cz艂owiek.

W os艂onie by艂o ma艂e okienko. Jelbart wskaza艂 mu d艂oni膮, 偶eby zajrza艂 do 艣rodka. Prawnik podszed艂 bli偶ej i popatrzy艂 na le偶膮cego pacjenta. By艂 to smag艂y, muskularny m臋偶czyzna. W jego r臋ce tkwi艂 wenflon, a dolna cz臋艣膰 twarzy ukryta by艂a pod mask膮 tlenow膮. Nag膮 pier艣, r臋ce, a tak偶e fragmenty twarzy i g艂owy okrywa艂y banda偶e i opatrunki. Do r膮k i skroni przyczepiono mu przewody, prowadz膮ce do kilku monitor贸w.

- Prawdopodobnie pochodzi z Singapuru - poinformowa艂 Jelbart.

- Sk膮d pan wie? - spyta艂 Coffey.

- Wskazuj膮 na to rysy twarzy. Ponadto ubrany by艂 tak, jak robotnicy portowi z Keppel Harbor. Tatua偶e przedstawiaj膮ce rekina i kotwic臋 wygl膮daj膮

na tamtejsz膮 robot臋. Przynajmniej te fragmenty, kt贸re nie uleg艂y spaleniu.

- Rozumiem - powiedzia艂 Coffey. - Jak si臋 tu znalaz艂?

- Wyci膮gn膮艂 go z wody patrolowiec marynarki - odrzek艂 Jelbart. - Kiedy go znale藕li, trzyma艂 si臋 kurczowo drewnianych szcz膮tk贸w, prawdopodobnie

sampana. Przynajmniej tak si臋 wydaje ze wzgl臋du na ich kszta艂t i gatunek drewna. Poparzenia trzeciego stopnia pokrywaj膮 dwadzie艣cia

procent powierzchni cia艂a, ponadto w obu nogach ma rany postrza艂owe. Zabawne, ale oparzenia zasklepi艂y rany. W przeciwnym razie wykrwawi艂by

si臋 na 艣mier膰. Sp臋dzi艂 w wodzie jakie艣 osiem, dziewi臋膰 godzin, zanim go znaleziono.

- Mia艂 szcz臋艣cie, 偶e go spostrze偶ono - zauwa偶y艂 Coffey.

- Szcz臋艣cie to rzecz wzgl臋dna - stwierdzi艂 Jelbart.

- Jak to?

- Nasze patrolowce s膮 wyposa偶one w detektory promieniowania, w celu wykrywania przemytu broni j膮drowej w tym rejonie. Nasz przyjaciel okaza艂

si臋 radioaktywny.

- On sam czy szcz膮tki statku? - spyta艂 Coffey.

- Jedno i drugie - odpowiedzia艂 Jelbart. - Lekarze twierdz膮, 偶e dawka nie by艂a 艣miertelna. Tak wynika z bada艅, aleja s膮dz臋, 偶e b臋dziemy pewni

dopiero w贸wczas, gdy odzyska przytomno艣膰. Pan zdaje si臋 zna Briana Ellswortha?

- Owszem.

- Jest na dole w kostnicy wraz z przedstawicielami miejscowej policji i resztkami wraku - powiedzia艂 Jelbart. - Ofiara zosta艂a wyk膮pana, ale

tych kawa艂k贸w drewna nie czy艣cimy, dop贸ki ich nie zbadamy.

- Dlatego trzymacie je w odosobnieniu.

Jelbart kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Czy kto艣 poinformowa艂 w艂adze w Singapurze? - spyta艂 Coffey.

- Tak - odpar艂 Jelbart. - Liczymy na ich pomoc w identyfikacji tego osobnika.

- Ale jego stan nie pozwala na transport do Singapuru - skonstatowa艂 Coffey.

- Na to wygl膮da - przytakn膮艂 Jelbart. Stan膮艂 naprzeciwko Coffeya i, zni偶aj膮c g艂os prawie do szeptu, doda艂: - Ma pan racj臋, panie Coffey. Na

razie nie mamy zamiaru odsy艂a膰 go do domu. Cz艂owiek ten ma co艣 wsp贸lnego z przewozem materia艂贸w rozszczepialnych, a my nie wiemy, czy

nie jest w to zamieszany jaki艣 singapurski polityk, wojskowy lub prywatny przedsi臋biorca. Nie chcemy dopu艣ci膰 do tego, 偶eby rozbitkowi si臋 co艣

przytrafi艂o, zanim go przes艂uchamy.

- Zapewne pan wie, 偶e nie wolno wam go zatrzymywa膰, je偶eli b臋dzie chcia艂 wyjecha膰 - powiedzia艂 Coffey. - Zosta艂 znaleziony na wodach mi臋dzynarodowych

i nie ma 偶adnych dowod贸w na to, 偶e pope艂ni艂 jakie艣 przest臋pstwo. Pozostaje dla was jedynie ofiar膮 wypadku.

- Rozumiem - odrzek艂 Jelbart. - Powr贸膰my jednak do rzeczywisto艣ci. W tej cz臋艣ci 艣wiata panuje o偶ywiony ruch w bran偶y nuklearnej. Pa艅ski

kraj prowadzi wojn臋 z atomowym terroryzmem tu oraz w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Jednak na naszych barkach spoczywa obowi膮zek

blokowania kana艂贸w przerzutowych. A to nie jest 艂atwe. Nie mamy prawa wchodzi膰 na pok艂ad 偶adnego statku na pe艂nym morzu, poza przypadkami

wykrycia promieniowania albo os贸b poszukiwanych. Osobny problem stanowi linia brzegowa, kt贸rej obserwowanie jest bardzo czasoch艂onne i wymaga zaanga偶owania pot臋偶nych 艣rodk贸w. Trudno przewidzie膰, czego dowiemy si臋 o tym cz艂owieku. Rejon, w kt贸rym zosta艂 znaleziony, przeczesuj膮 patrole morskie i powietrzne. Szukaj膮 resztek wraku, jak dot膮d bezskutecznie. Kilka godzin przebywania w wodzie wystarczy, aby promieniowanie os艂ab艂o, a szcz膮tki rozproszy艂y si臋 po morzu.

- Czy w pobli偶u znajdowa艂y si臋 jakie艣 inne jednostki? - spyta艂 Coffey.

- Sprawdzamy rejestry, 艂膮czno艣膰 radiow膮, a nawet rozmowy z telefon贸w kom贸rkowych, prowadzone przed 艣witem. Zdaniem lekarzy ofiara

odnios艂a obra偶enia mi臋dzy czwart膮 a pi膮t膮 rano. Niewykluczone, 偶e marynarze z jakiego艣 statku co艣 widzieli lub s艂yszeli, nale偶y jednak przypuszcza膰,

偶e zameldowaliby o tym.

Coffey pokiwa艂 potakuj膮co g艂ow膮.

-Naturalnie je艣li w gr臋 wchodzi艂y jakie艣 ciemne sprawki, 艂贸d藕 naszego pacjenta trzyma艂a si臋 z dala od innych jednostek.

- Najprawdopodobniej - zgodzi艂 si臋 Jelbart. - Powinni艣my wzi膮膰 pod uwag臋 jeszcze jeden scenariusz wydarze艅. Wypadek mia艂 miejsce w pobli偶u

Ryder Ridge, gdzie znajduje si臋 sk艂adowisko odpad贸w promieniotw贸rczych. Nie mo偶na wykluczy膰, 偶e ten cz艂owiek wraz z towarzyszami

pr贸bowa艂 odzyska膰 co nieco z zatopionego dobra.

- I pos艂u偶y艂 si臋 w tym celu sampanem? - wyrazi艂 swe niedowierzanie Coffey.

- Powiedzia艂em, 偶e nie mo偶na tego wykluczy膰, a nie, 偶e jest to prawdopodobne - zastrzeg艂 Jelbart. - To by pasowa艂o do hipotezy, 偶e zostali zaatakowani

podczas transportu materia艂贸w rozszczepialnych. By膰 mo偶e dosz艂o do nieporozumienia ze wsp贸lnikiem lub klientem. Albo przegrza艂

im si臋 silnik. Musimy koniecznie pozna膰 wi臋cej szczeg贸艂贸w, co oznacza, 偶e cz艂owiek ten pozostanie u nas tak d艂ugo, a偶 nam co艣 powie.

Coffey popatrzy艂 na nieprzytomnego rozbitka.

- I czego pan ode mnie oczekuje? Mam zgodzi膰 si臋 na naruszenie jego praw?

- W艂膮czenie pana do sprawy to pomys艂 Ellswortha. Nie znam powod贸w jego decyzji. Musz臋 panu jednak powiedzie膰, panie Coffey, 偶e to

wszystko mnie przera偶a. W przesz艂o艣ci zdarza艂o si臋 nam czasem przechwyci膰 k艂opotliwy towar - elementy do produkcji broni j膮drowej, fa艂szywe

paszporty s艂u偶膮ce do przemycania przekupionych naukowc贸w czy plany elektrowni atomowych, krajowych i zagranicznych, na kt贸rych oznaczono

trasy wywozu zu偶ytego paliwa. Jednak po raz pierwszy mamy w r臋ku dow贸d na obecno艣膰 radioaktywnych materia艂贸w w pobli偶u naszych brzeg贸w.

- Chodzi o to, 偶e je znale藕li艣cie - stwierdzi艂 Coffey.

- Przypadkiem.

- Tak czy inaczej, teraz ju偶 wiecie, gdzie nale偶y szuka膰. Po zbadaniu szcz膮tk贸w wraku by膰 mo偶e dowiecie si臋 nawet, co ma by膰 przedmiotem

poszukiwa艅 - jakajednostka, sk膮d przyby艂a. Ten cz艂owiek mo偶e o niczym nie wiedzie膰. Nie macie prawa traktowa膰 go, jak przyw贸dc臋 terroryst贸w.

- Nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na to, by traktowa膰 go inaczej - odpar艂 Jelbart. - Chce pan wiedzie膰, czego od pana oczekuj臋, Coffey? Ot贸偶 prosz臋,

aby zastanowi艂 si臋 pan nad prawami dwudziestu milion贸w ludzi, mieszkaj膮cych w Australii, a tak偶e miliard贸w pozosta艂ych mieszka艅c贸w

ca艂ego globu. Prosz臋, aby wzi膮艂 pan pod uwag臋 ich prawo do 偶ycia w 艣wiecie pozbawionym atomowego terroryzmu.

- Ludzie nie powinni mie膰 do czynienia z 偶adn膮 form膮 terroryzmu - powiedzia艂 Coffey. Wskaza艂 spojrzeniem rannego, le偶膮cego w 艂贸偶ku. -

Mam na my艣li tak偶e terroryzm pa艅stwowy, w majestacie prawa, zar贸wno fizyczny, jak i psychiczny.

- Nikt nie zamierza go skrzywdzi膰 - zapewni艂 Jelbart. - Powinien pan wiedzie膰 o jeszcze jednej sprawie. Jakkolwiek by艣my go tu potraktowali,

zawsze b臋dzie to o niebo lepsze dla niego, ni偶 gdyby pojecha艂 do Singapuru. Tam wymuszaj膮 informacje biciem i szprycowaniem narkotykami.

A gdy chc膮 kogo艣 uciszy膰, po prostu pope艂niaj膮 zbrodni臋.

Jelbart zerkn膮艂 na zegarek.

- Obieca艂em Ellsworthowi, 偶e pana przyprowadz臋. Chod藕my na d贸艂. W ka偶dej chwili mog膮 si臋 pojawi膰 Singapurczycy.

Ruszyli z powrotem do wind.

Coffeyem szarpa艂y sprzeczne uczucia. Teoretycznie nie zgadza艂 si臋 z 偶adnym argumentem Jelbarta. A jednak w g艂owie wci膮偶 brzmia艂 mu cytat z Calvina Coolidge'a, wyryty na tablicy w jednej z sal wyk艂adowych na wydziale prawa Uniwersytetu Los Angeles: „Ludzie m贸wi膮 o prawie naturalnym, ja jednak pytam, czy w naturze wyst臋powa艂y b膮d藕 istnia艂y jakie艣 prawa, zanim nie ustanowiono odpowiedniego aparatu prawnego, kt贸ry pozwoli艂 na ich zadeklarowanie i obron臋".

Jelbart si臋 myli艂. Naginanie prawa w przypadku jednego cz艂owieka zagra偶a prawom wszystkich ludzi.

Coffey by艂 dobrym prawnikiem, ale nic nie m贸g艂 poradzi膰 w tej sytuacji. Zastanawia艂 si臋 jednak, czy nie ma jakiej艣 furtki, kt贸r膮 mo偶na by by艂o wykorzysta膰 w tym przypadku. Atomowy terroryzm, a nawet sama mo偶liwo艣膰 jego zaistnienia sprawi艂a, 偶e zmala艂a jego determinacja, z jak膮 chcia艂 broni膰 rozbitka. W sformu艂owaniu „prawa cz艂owieka" s艂owo „cz艂owiek" wyra藕nie straci艂o na znaczeniu.

ROZDZIA艁 11

Darwin, Australia, Czwartek, 12.17

Major Monica Loh z singapurskich wojsk obrony wybrze偶a przelecia艂a 艣mig艂owcem typu „Iroquois", nale偶膮cym do australijskiej marynarki wojennej. Maszyna usiad艂a na l膮dowisku przyszpitalnym, na kt贸rym zwykle l膮dowa艂y 艣mig艂owce z pacjentami z bli偶szych i dalszych okolic Darwin. Loh s艂u偶y艂a wcze艣niej w oddziale do likwidacji niewypa艂贸w. Mia艂a ponad sto siedemdziesi膮t centymetr贸w wzrostu, wi臋c g贸rowa艂a nad dwoma towarzysz膮cymi jej podoficerami, kt贸rzy szli kilka krok贸w za ni膮. Trzysta sze艣膰dziesi臋ciotonowy tra艂owiec, kt贸rym p艂yn臋艂a do Darwin, wci膮偶 by艂 jeszcze w morzu. Jelbart wys艂a艂 po ni膮 艣mig艂owiec, aby jak najszybciej 艣ci膮gn膮膰 j膮 do szpitala.

Brian Ellsworth przes艂a艂 fotografi臋 i odciski palc贸w rozbitka stra偶y przybrze偶nej w kompleksie singapurskim Tanjong Pagar. Interesowa艂y go wszelkie informacje o znalezionym. Okaza艂o si臋, 偶e cz艂owiek ten nazywa艂 si臋 Lee Tong i p艂ywa艂 kiedy艣 jako marynarz na kontenerowcu „W艂adca Oceanu". Stra偶 przybrze偶na chcia艂a wiedzie膰, po co Ellsworthowi te informacje, wi臋c im powiedzia艂, jednocze艣nie proponuj膮c, aby kto艣 z wojsk obrony wybrze偶a wzi膮艂 udzia艂 w 艣ledztwie. Poniewa偶 major Loh zna艂a te wody, a ponadto by艂a ekspertem od materia艂贸w wybuchowych, wyb贸r pad艂 na ni膮. Trzy lata temu wsp贸艂pracowa艂a ju偶 z w艂adzami australijskimi podczas mi臋dzynarodowej akcji policyjnej wymierzonej przeciwko nielegalnym hurtowniom pirackich p艂yt DVD w Malezji. Rozbito w贸wczas gang, kt贸rego dzia艂alno艣膰 przynosi艂a rocznie dwadzie艣cia pi臋膰 milion贸w dolar贸w strat hollywoodzkim producentom filmowym.

Wszyscy chc膮 by膰 w show-biznesie, pomy艣la艂a w贸wczas z gorycz膮 Loh. Aby mog艂a uczestniczy膰 w tamtej akcji, prze艂o偶eni musieli oderwa膰 j膮 od prowadzonego wsp贸lnie z ministerstwem spraw wewn臋trznych dochodzenia, dotycz膮cego grupy singapurskich muzu艂man贸w, cz艂onk贸w palesty艅skiej organizacji terrorystycznej Hezbollah. Osobnicy ci mieli s艂u偶y膰 jako szpiedzy w ameryka艅skiej i izraelskiej ambasadzie w Singapurze. Na szcz臋艣cie muzu艂manie stwierdzili, 偶e ryzyko wcale im si臋 nie op艂aci i opu艣cili szeregi palesty艅skich terroryst贸w przed przyst膮pieniem do realizacji wyznaczonych zada艅.

Dw贸ch australijskich marynarzy zaprowadzi艂o Loh i jej towarzyszy na zaplecze szpitala. Tam poinformowano ich, 偶e s艂u偶bow膮 wind膮 maj膮 dosta膰 si臋 do miejsca przechowywania dowod贸w.

Loh czu艂a si臋 troch臋 nieswojo na sta艂ym l膮dzie. Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂a na tra艂owcu i przywyk艂a do ko艂ysania. Nawet w helikopterze by艂o jej du偶o lepiej ni偶 na twardym, nieruchomym asfalcie. Nie by艂a te偶 przyzwyczajona do przebywania w pe艂nym s艂o艅cu. Kiedy wi臋kszo艣膰 dwudziestoo艣mioosobowej za艂ogi zaj臋ta by艂a poszukiwaniem min, ona w wydzielonym pomieszczeniu prowadzi艂a nas艂uch radiowy. Gdy uda艂o jej si臋 wychwyci膰 podejrzane transmisje, mog膮ce 艣wiadczy膰 o dzia艂alno艣ci przemytnik贸w, do akcji natychmiast posy艂ano odpowiedni膮 jednostk臋 policji lub wojska.

To, 偶e tym razem sta艂o si臋 odwrotnie, nie by艂o dla niej zaskoczeniem. Trzydziestoczteroletnia Loh mia艂a odmienny punkt widzenia od wi臋kszo艣ci pa艅 s艂u偶膮cych w marynarce. Ot贸偶 uznawa艂y one obowi膮zuj膮c膮 nomenklatur臋 za uw艂aczaj膮c膮, bo nazywano je kobietami oficerami, a nie tak jak m臋偶czyzn po prostu oficerami. Loh nie zgadza艂a si臋 z takim rozumowaniem, bowiem uwa偶a艂a, 偶e m臋偶czy藕ni celowo podkre艣laj膮 odmienno艣膰 kobiet - by w razie potrzeby wiedzie膰, do kogo si臋 zwr贸ci膰 o pomoc. Tak jak cho膰by tym razem. Jej ojciec mia艂 na imi臋 Vendesan i pracowa艂 w wydziale 艣ledczym singapurskiej policji. Specjalizowa艂 si臋 w gromadzeniu informacji o zakonspirowanych grupach przest臋pczych, nadzoruj膮cych hazard, prostytucj臋 i handel narkotykami na wielk膮 skal臋. Vendesan by艂 bardzo bystrym cz艂owiekiem, ale czasem, kiedy si臋 pogubi艂, zwraca艂 si臋 o pomoc do 偶ony. Ma艂a Monica cz臋sto przys艂uchiwa艂a si臋 ich nocnym rozmowom. Nurdiyana, jej matka, by艂a nauczycielk膮, jednak najcz臋艣ciej potrafi艂a znale藕膰 rozs膮dne rozwi膮zanie. Podobnie bywa艂o z kobietami oficerami. Bo czy偶 w naturze nie jest tak, 偶e kiedy ryk i potrz膮sanie grzyw膮 nie przynosz膮 efektu, stare lwy morskie przerzucaj膮 problem na barki inteligentniejszych i sprytniejszych lwic?

Nie znaczy to, 偶e jej ojciec post臋powa艂 tak samo. Szanowa艂 kobiety. I wysoko ceni艂 intelekt. W艂ada艂 czterema j臋zykami urz臋dowymi Singapuru -chi艅skim, malajskim, tamilskim i angielskim. Na wyra藕ne 偶yczenie ojca Loh uczy艂a si臋 ich w szkole, natomiast sam nauczy艂 j膮 japo艅skiego.

- Bro艅 pozwala uzyska膰 dominacj臋, nierzadko okupion膮 ci臋偶kimi stratami - t艂umaczy艂. - Natomiast znajomo艣膰 j臋zyk贸w umo偶liwia infiltracj臋 i sprawowanie kontroli. Post臋puj膮c umiej臋tnie, mo偶na przej膮膰 w艂adz臋 nad jednostkami i ca艂ymi grupami ludzi.

By艂 najlepszym potwierdzeniem s艂uszno艣ci swoich s艂贸w, bowiem utrzyma艂 si臋 przez czterdzie艣ci pi臋膰 lat w biurze 艣ledczym, a偶 do przej艣cia na emerytur臋.

Singapurczycy wraz z marynarzami wsiedli do windy i zjechali trzy pi臋tra w d贸艂. Po wyj艣ciu z kabiny znale藕li si臋 przed metalow膮 lad膮, za

kt贸r膮 siedzia艂 stra偶nik. Obok niego sta艂 wysoki oficer lokalnej policji, kt贸ry uk艂oni艂 si臋 na widok major Loh. Sprawi艂oby to jej du偶膮 przyjemno艣膰, gdyby nie by艂a w mundurze, a tak poczu艂a si臋 niezr臋cznie. Oficer powinien zasalutowa膰. Pokonali kilka schodk贸w prowadz膮cych do kostnicy. Stra偶nik uruchomi艂 zamek i otworzy艂 drzwi. Wszyscy opr贸cz marynarzy weszli do 艣rodka.

Pomieszczenie kostnicy mia艂o mniej wi臋cej sze艣膰 na sze艣膰 metr贸w. Z ty艂u znajdowa艂o si臋 dwoje drzwi. Po lewej stronie sali sta艂y metalowe szafy ch艂odnicze, po prawej pulpity z chemikaliami, narz臋dziami i sprz臋tem elektronicznym, a po艣rodku - rz膮d noszy na k贸艂kach. Na kilku z nich le偶a艂o co艣 pod ciemnymi p艂achtami. Loh domy艣li艂a si臋, 偶e to fartuchy o艂owiane okrywaj膮ce szcz膮tki wraku.

W jasno o艣wietlonym pokoju by艂y jeszcze cztery inne osoby. Niski, korpulentny, 艂ysiej膮cy m臋偶czyzna podszed艂 spr臋偶ystym krokiem i przedstawi艂 si臋. Nazywa艂 si臋 Brian Ellsworth. Ubrany by艂 w czarny trzycz臋艣ciowy garnitur, co w zestawieniu z bladym obliczem sprawia艂o wra偶enie, jakby wybra艂 si臋 na w艂asny pogrzeb. Ellsworth dokona艂 prezentacji swoich towarzyszy: chor膮偶ego George'a Jelbarta, prawnika Lowella Coffeya z Centrum Szybkiego Reagowania w Waszyngtonie oraz doktor fizyki Maud Forvey z Uniwersytetu Terytorium P贸艂nocnego.

Loh poda艂a swoje nazwisko oraz nazwiska obu podw艂adnych.

- Pragn臋 podzi臋kowa膰 wszystkim pa艅stwu za przybycie - zacz膮艂 Ellsworth. - Szczerze m贸wi膮c, nie wiemy jeszcze dok艂adnie, w co wdepn臋li艣my.

Mamy nadziej臋, 偶e wsp贸lnie uda nam si臋 to ustali膰.

- Otrzyma艂 pan dane od naszej stra偶y przybrze偶nej - stwierdzi艂a Loh.

- Tak. Nadesz艂y przed chwil膮, jeste艣my bardzo wdzi臋czni - podzi臋kowa艂 Ellsworth. - W艂a艣nie sprawdzamy, czy s膮jakie艣 dodatkowe informacje

o panu Tong.

- Chcia艂abym go zobaczy膰 - nadmieni艂a Loh.

- Za chwil臋 zaprowadzimy pani膮 do sali, w kt贸rej le偶y - zapewni艂 Ellsworth. - Najpierw jednak, je偶eli pani pozwoli, chcieliby艣my, aby powiedzia艂a

nam pani co艣 na temat wraku. O ile nam wiadomo, s艂u偶y pani na morzu od ponad dziesi臋ciu lat.

- Istotnie - przytakn臋艂a.

- Pan Jelbart twierdzi, 偶e szcz膮tki pochodz膮 z sampana, ale nie mamy stuprocentowej pewno艣ci -powiedzia艂 Ellsworth. - Przy okazji, pani doktor

Forvey sprawdzi艂a poziom promieniowania szcz膮tk贸w. Jest on bardzo niski, nie ma 偶adnych przeciwwskaza艅 do przeprowadzenia szybkich

ogl臋dzin. Prosz臋 jednak nie dotyka膰 偶adnego z tych element贸w bez odpowiednich zabezpiecze艅.

Loh podesz艂a do noszy. Forvey w艂o偶y艂a grube, 偶贸艂te r臋kawiczki i unios艂a z jednej strony o艂owian膮 os艂on臋. Specjalistka z Singapuru przyjrza艂a si臋 osmalonym fragmentom poszycia.

- Wykonano je z so艣niny z Fuczau - orzek艂a.

- Jest pani pewna? - spyta艂 Ellsworth.

- W zupe艂no艣ci. Chi艅czycy u偶ywaj膮 tego drewna do budowy sampan贸w mu-chi.

- Czy widywa艂a pani takie 艂odzie w Singapurze? - zainteresowa艂 si臋 Jelbart.

- Rzadko. S艂u偶膮 one g艂贸wnie do 偶eglugi rzecznej.

- Z jakiego艣 konkretnego powodu? - spyta艂 Ellsworth.

- Sampan mu-chi jest bardzo niski i bez problemu przechodzi pod wi臋kszo艣ci膮 most贸w - wyja艣ni艂a Loh.

- Czy 艂odzie te mog膮 by膰 wyposa偶one w silniki? - zapyta艂 Jelbart.

- Owszem, to si臋 zdarza.

- Ta bez w膮tpienia by艂a - stwierdzi艂 Ellsworth. - Brakuje mi jednak

odpowiedzi na pytanie, co sprowadzi艂o j膮 w ciemn膮 noc na sam 艣rodek morza Celebes.

- Piractwo - odpar艂a Loh. - Do tego w艂a艣nie wykorzystuje si臋 sampany na Morzu Po艂udniowochi艅skim.

- To by nawet pasowa艂o - zauwa偶y艂 Jelbart. - Skoro jest niska, bardzo trudno j膮 zauwa偶y膰 na tle horyzontu, nie艂atwo te偶 z艂apa膰 na radarze. Po

zapadni臋ciu zmroku mo偶e podej艣膰 do statku na samych wios艂ach, a wi臋c bezg艂o艣nie.

- Tak w艂a艣nie si臋 to odbywa - potwierdzi艂a major Loh.

- Czy sampany wykorzystuje si臋 do przemytu? - spyta艂 Ellsworth.

- To ma艂o prawdopodobne - stwierdzi艂a Loh. - Maj膮 niewielk膮 艂adowno艣膰. Ponadto w przypadku zbytniego obci膮偶enia 艂adunkiem trac膮 swe

atuty. Pani doktor, czy mo偶e pani unie艣膰 wy偶ej t臋 p艂acht臋?

Forvey spe艂ni艂a 偶yczenie. Loh przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂a si臋 szcz膮tkom wraku.

- Jest co艣 jeszcze - powiedzia艂a. - Nie s膮dz臋, aby tego rodzaju zniszczenia spowodowa艂a eksplozja silnika wysokopr臋偶nego.

- Na jakiej podstawie opiera pani swe przypuszczenie? - spyta艂 Ellsworth.

- Silnik powinien znajdowa膰 si臋 z ty艂u - wyja艣ni艂a. - Kszta艂ty tych element贸w wskazuj膮 na to, 偶e pochodz膮 z cz臋艣ci dziobowej. Aby powsta艂y

takie 艣lady, eksplozja musia艂a nast膮pi膰 blisko tych fragment贸w. Poza tym do艣膰 niezwyk艂y jest rodzaj uszkodze艅 powierzchni. Wybuchaj膮ce paliwo

spowodowa艂oby postrz臋pione, pe艂ne drzazg z艂amania, tymczasem to drewno zosta艂o wr臋cz sproszkowane.

- Co pani sugeruje?

- Na pok艂adzie sampana nast膮pi艂a eksplozja silnego materia艂u wybuchowego - powiedzia艂a Loh z przekonaniem. - W ci膮gu ostatnich trzech

lat otrzymywali艣my raporty o umieszczaniu przez pirat贸w 艂adunk贸w wybuchowych na kad艂ubach statk贸w. W ten spos贸b, gro偶膮c zniszczeniem

jednostki, wymuszali wydanie 艂upu.

- Czy wiadomo co艣 wi臋cej na temat tych pirat贸w? - spyta艂 Jelbart.

- Nie - odpar艂a Loh. - Tylko tyle, 偶e zawsze atakuj膮 noc膮, pod os艂on膮 ciemno艣ci. Je偶eli bior膮 zak艂adnik贸w, to albo zakrywaj膮 im oczy, albo ich

zabijaj膮. Informacja o wykorzystywaniu sampan贸w do tego procederu oparta jest wy艂膮cznie na przypuszczeniach.

- W jaki spos贸b nast臋puje przekazanie 艂upu?

- Pieni膮dze i kosztowno艣ci wk艂adane s膮 do ma艂ego pontonu, czasami torby. Jeden z pirat贸w wp艂aw p艂ynie po zdobycz.

- To nie jest najwygodniejsza forma prze艂adunku w przypadku materia艂贸w rozszczepialnych - zauwa偶y艂a doktor Forvey, na powr贸t przykrywaj膮c

szcz膮tki sampana o艂owianym p艂aszczem.

- Nale偶y wi臋c za艂o偶y膰, 偶e piraci byli w zmowie - stwierdzi艂 Coffey.

- Jedynie przes艂uchuj膮c rozbitka, mo偶emy si臋 czegokolwiek dowiedzie膰 - powiedzia艂a Loh. - Nale偶y to zrobi膰 niezw艂ocznie.

- Jest nieprzytomny - poinformowa艂 Ellsworth.

- To trzeba go obudzi膰 - odpar艂a Loh.

- Pani major, na ten temat b臋dziemy musieli porozmawia膰 z lekarzami - powiedzia艂 Ellsworth.

Loh zmierzy艂a go wzrokiem.

- Mo偶ecie sobie rozmawia膰 z jego lekarzami. Ja jestem tutaj po to, by dowiedzie膰 si臋, dlaczego sampan i jeden z cz艂onk贸w jego za艂ogi ulegli

ska偶eniu promieniotw贸rczemu.

- Spr贸bujmy wi臋c zrobi膰 i jedno, i drugie - zasugerowa艂 pojednawczo Coffey.

Loh odwr贸ci艂a si臋 i wysz艂a z kostnicy. Tutaj ju偶 nie by艂o nic ciekawego do upolowania. Lwica wyrusza艂a na nowe tereny 艂owieckie.

ROZDZIA艁 12

Morze Celebes, Czwartek, 13.08

Jacht w艂a艣nie zrobi艂 zwrot na po艂udnie, by przeci膮膰 Morze Moluckie, kiedy kapitan Kannaday wezwa艂 do siebie Johna Hawke'a. Po pi臋tnastu minutach szef ochrony zapuka艂 do drzwi kabiny i wszed艂 do 艣rodka.

Kannaday siedzia艂 przy ma艂ym sekretarzyku z 偶aluzjowym zamkni臋ciem. Mebel pochodzi艂 z osiemnastego wieku. Le偶a艂y na nim laminowane mapy, na kt贸rych tu i 贸wdzie co艣 zaznaczono pisakiem, oraz przeno艣ny komputer z danymi nawigacyjnymi. Kiedy Kannaday zasiada艂 za nim, czu艂 si臋 jak kapitan dawnej fregaty lub statku wielorybniczego. Zastanawia艂 si臋 czasem, ilu z nich zajmowa艂o si臋 niegdy艣 przemytem, gdy w modzie byli niewolnicy, bro艅 oraz opium.

Hawke zamkn膮艂 za sob膮 w膮skie drzwi. 艢wiat艂o s艂oneczne, wpadaj膮ce przez iluminator, porusza艂o si臋 zgodnie z powolnym ko艂ysaniem jachtu. Najpierw o艣wietli艂o poci膮g艂膮 twarz przybysza, potem ukry艂o go w mroku. Hawke nawet nie mrugn膮艂, kiedy blask s艂oneczny zn贸w za艣wieci艂 mu prosto w oczy. Zdj膮艂 z g艂owy s艂uchawki i przewiesi艂 je sobie przez rami臋.

Obok koi sta艂 sk艂adany le偶ak, ale Kannaday nie poprosi艂, by przybysz usiad艂. Przekr臋ci艂 si臋 tylko na krze艣le w jego stron臋.

- Nie spieszy艂 si臋 pan zbytnio - zauwa偶y艂.

- By艂em zaj臋ty naprawami - odpar艂 Hawke.

Jego g艂os by艂 jak morska piana - mi臋kki i puszysty. Stanowi艂 mieszank臋 aboryge艅skiego akcentu matki, o charakterystycznie przeci膮gni臋tych samog艂oskach, i lirycznej odmiany angielszczyzny ojca, kt贸ry pochodzi艂 z Kanady. Zwa偶ywszy na k艂opotliw膮 sytuacj臋, w jakiej si臋 znajdowali, pewny siebie i swobodny ton Hawke'a brzmia艂 nieco dra偶ni膮co.

- W jakim stanie jest laboratorium? - spyta艂 Kannaday.

- Otw贸r zosta艂 za艂atany. Nie stwierdza si臋 przeciek贸w.

- Ma pan na my艣li przecieki zewn臋trzne czy wyciek radioaktywny?

- Jedno i drugie - odpar艂 Hawke. - Jednak wybuch poczyni艂 powa偶ne

szkody w sprz臋cie laboratoryjnym.

- Chce pan przez to powiedzie膰, 偶e nie zdo艂amy przerobi膰 materia艂u przed przybyciem do Cairns? - spyta艂 Kannaday.

- Tak - przytakn膮艂 Hawke. Odczeka艂 chwil臋, po czym zapyta艂: - Czy co艣 jeszcze?

- Owszem. Nie wygl膮da pan na zmartwionego - zauwa偶y艂 Kannaday.

- Nie potrafi臋 odmieni膰 tego, co ju偶 si臋 sta艂o.

- Szef nie 偶yczy sobie, aby艣my wp艂ywali do portu z towarem na pok艂adzie - przypomnia艂 mu Kannaday.

- W takim razie jedyne, co mo偶emy zrobi膰, to ukry膰 pojemniki. Poprosili艣my ju偶 przez radio o nowy sprz臋t. B臋dzie na nas czeka艂 w posiad艂o艣ci. Przybijemy, zabierzemy sprz臋t i odp艂yniemy.

- Jest pan pewien, 偶e nie ma innej mo偶liwo艣ci? - docieka艂 Kannaday. - A sprz臋t awaryjny?

- Uszkodzenia s膮 rozleg艂e. Mo偶e pan w艂o偶y膰 kombinezon ochronny i sprawdzi膰 sam. - Hawke zdj膮艂 s艂uchawki z ramienia i podsun膮艂 je Kannadayowi. - Albo mo偶e pan skontaktowa膰 si臋 z doktorem Mettem i jego zapyta膰.

- Ale ja pytam pana - powiedzia艂 Kannaday.

- Pan mnie pyta? Brzmi to raczej tak, jakby mnie pan oskar偶a艂 - stwierdzi艂 Hawke.

- Mo偶e sam pan siebie oskar偶a - stwierdzi艂 Kannaday. - W czym w艂a艣ciwie tkwi problem?

Hawke wpatrywa艂 si臋 smutnymi, szarymi oczami w twarz kapitana. Zabra艂 s艂uchawki.

- Nawet wst臋pna obr贸bka wymaga zastosowania kwasu azotowego w celu rozpuszczenia zu偶ytego materia艂u. Tymczasem wybuch zniszczy艂

wszystkie cztery zbiorniki kwasu. Do oddzielenia frakcji konieczna jest sprawna wir贸wka. Nasza ma podziurawione wirniki, kt贸re nie pracuj膮

prawid艂owo. Odbiorca oczekuje p贸艂tora kilograma wzbogaconego uranu w postaci oko艂o trzystu pi臋膰dziesi臋ciu granulek. Je偶eli nie zdo艂amy rozdzieli膰

materia艂u, nie b臋dziemy mogli przekaza膰 go naszemu partnerowi, a on swoim klientom. - Hawke przerwa艂. Czu艂 wzbieraj膮c膮 z艂o艣膰 i zniecierpliwienie. -

Musz臋 przy tym doda膰, panie kapitanie, 偶e zdaniem za艂ogi mamy du偶o szcz臋艣cia, 偶e wci膮偶 utrzymujemy si臋 na powierzchni.

- Racja, panie Hawke. Ale szcz臋艣cie nie ma nic do tego.

- Podj臋li艣my wszelkie konieczne 艣rodki ostro偶no艣ci - stwierdzi艂 dobitnie Hawke.

- Czy偶by? Sk膮d w takim razie ta dziura w kad艂ubie? - rzuci艂 z ironi膮 Kannaday.

- Znowu to samo. Czy pan mnie wezwa艂 po to, by wierci膰 mi dziur臋 w brzuchu? - spyta艂 Hawke.

- Nie, panie Hawke. Tak naprawd臋 wezwa艂em pana w innej sprawie. Chcia艂bym, aby zrezygnowa艂 pan ze stanowiska dow贸dcy ochrony.

Na twarz Hawke'a znowu pad艂o 艣wiat艂o. Nie malowa艂o si臋 ju偶 na niej zniecierpliwienie. Wygl膮da艂o na to, 偶e o艣wiadczenie Kannadaya autentycznie go rozbawi艂o.

- Mam si臋 rzuci膰 na miecz z powodu tego, co si臋 wydarzy艂o? - spyta艂 retorycznie.

- To pa艅skie s艂owa, nie moje - odpar艂 Kannaday.

- Ale przecie偶 o to panu chodzi.

- Okazali艣my si臋 nieprzygotowani. Ludzie, kt贸rzy nas napadli, nie byli nowicjuszami - powiedzia艂 Kannaday. - Musia艂y istnie膰 doniesienia o podobnych atakach.

- Niewykluczone - zgodzi艂 si臋 Hawke. Jego rozbawienie znik艂o r贸wnie b艂yskawicznie, jak si臋 pojawi艂o. - Jednak w poszukiwaniu informacji

nasi komputerowcy musieliby dobra膰 si臋 do tajnych danych, ryzykuj膮c, 偶e zostawi膮 艣lady. Za ka偶dym razem, kiedy p艂acimy komu艣 za dost臋p do

akt policyjnych, dotycz膮cych jakiego艣 szlaku 偶eglugowego czy portu, grono wtajemniczonych powi臋ksza si臋 o jedn膮 osob臋. Du偶o wygodniejsze

i, w ostatecznym rozrachunku, bezpieczniejsze, jest wyko艅czenie jednego czy dw贸ch bydlak贸w w chwili, gdy si臋 pojawi膮.

- To jest wym贸wka, a nie wyja艣nienie - odpar艂 Kannaday. - Czekam na pa艅sk膮 rezygnacj臋.

- A je偶eli jej nie z艂o偶臋?

- W贸wczas zostanie pan zwolniony dyscyplinarnie - powiedzia艂 Kannaday.

- Za zgod膮 czy bez zgody szefa? - spyta艂 Hawke.

- Kiedy wp艂yniemy do zatoki z pojemnikami pe艂nymi odpad贸w, szef nie b臋dzie podawa艂 w w膮tpliwo艣膰 mojej decyzji.

- Niech pan nie b臋dzie tego taki pewien, kapitanie. - Hawke zrobi艂

krok do przodu. - Pracuj臋 dla niego, nie dla pana.

- Szef nie znosi wpadek, dlatego mnie poprze - stwierdzi艂 Kannaday.

- Bo jest pan kapitanem?

- Bo dbam o jego interesy - odpar艂 Kannaday.

- Rozumiem. A wi臋c nie jest to decyzja na tle rasowym?

- W 偶adnej mierze.

- Bo pan tak uwa偶a?

- Bo to prawda! - podni贸s艂 g艂os Kannaday. - Pa艅skie pochodzenie nie ma tu nic do rzeczy.

- Ale kiedy spotka si臋 pan z szefem, powie mu pan, 偶e by艂em niedba艂y i trudno si臋 ze mn膮 wsp贸艂pracowa艂o - powiedzia艂 Hawke. - Typowy zarzut

stosowany przez bia艂ych w stosunku do rdzennych Australijczyk贸w. By膰 mo偶e nawet panu uwierzy. Nigdy nie popiera艂 aborygen贸w ani ich sprawy.

- Moja decyzja nie ma nic wsp贸lnego z pa艅skim pochodzeniem - powt贸rzy艂 Kannaday. - Zaniedba艂 pan swoje obowi膮zki. Nie mo偶na tego

pu艣ci膰 p艂azem. Otrzyma pan wynagrodzenie za dotychczas wykonywan膮 prac臋. Dodam, 偶e to do艣膰 znaczna suma. Je艣li z艂o偶y pan rezygnacj臋, b臋dzie

pan m贸g艂 zabezpiecza膰 inne operacje. Nie wp艂ynie to na przebieg pa艅skiej pracy.

Hawke wyci膮gn膮艂 womer臋 zza pasa, do kt贸rego przymocowany by艂 p艂贸cienny woreczek pe艂en dziesi臋ciocentymetrowych grot贸w. Kannaday nie ba艂 si臋. By艂o za ciasno, aby Hawke m贸g艂 ich u偶y膰, a sama womera nie by艂a tak gruba i twarda jak kij baseballowy.

- Odmawiam. Nie rezygnuj臋 - powiedzia艂 Hawke. Jego g艂os zabrzmia艂

twardo, metalicznie. - W jaki spos贸b wyegzekwuje pan sw膮 decyzj臋?

- Ja te偶 mam bro艅 - powiedzia艂 Kannaday. - A tak偶e ludzi, kt贸rzy potrafi膮 jej u偶y膰. W dodatku jest nas wi臋cej.

- Pa艅scy ludzie to marynarze - stwierdzi艂 Hawke - a ja mam prawdziwych morderc贸w.

- Po艂owa z nich to aborygeni, reszta to biali - powiedzia艂 Kannaday. -

Sk膮d pewno艣膰, 偶e w decyduj膮cym momencie nie zwr贸c膮 si臋 przeciwko sobie?

- Moi ludzie s膮 lojalni wobec mnie.

- Pa艅scy ludzie? Oni nadal pracuj膮 dla szefa i b臋d膮 chcieli otrzyma膰

wyp艂at臋 - o艣wiadczy艂 Kannaday. - A teraz prosz臋 wyj艣膰. Musz臋 poinformowa膰

Indonezyjczyk贸w, 偶e nici z wyznaczonego na rano spotkania. A potem

przeka偶臋 dow贸dztwo nad ochron膮 jednemu z marynarzy, panu Hendricksonowi. Mo偶e pan porusza膰 si臋 swobodnie po ca艂ym jachcie, ale

tylko do czasu, gdy pan czego艣 nie zbroi.

- Nie rezygnuj臋 - powiedzia艂 Hawke.

- W takim razie zwalniam pana - zakomunikowa艂 Kannaday i wsta艂, spogl膮daj膮c na womer臋. - Je偶eli chodzi panu po g艂owie, 偶eby mi przy艂o偶y膰,

to ostrzegam, 偶e nieraz mia艂em do czynienia z takimi ma艂pami jak pan. Na wyspach, w barach i na ulicach oraz na pok艂adach statk贸w i poza nimi.

- Ma艂pami - powt贸rzy艂 Hawke g艂osem pe艂nym pogardy.

- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Kannaday. - To ma艂e, wkurzaj膮ce stworzenia.

A teraz niech pan ju偶 idzie, bo b臋d臋 musia艂 pana wyrzuci膰.

- Jak 艣miecia - dopowiedzia艂 Hawke.

Kannaday by艂 w艣ciek艂y. W dzisiejszych czasach ka偶dy uwa偶a艂 si臋 za prze艣ladowanego. Wyci膮gn膮艂 r臋ce przed siebie, by z艂apa膰 Hawke'a za ramiona, lecz Hawke potrz膮sn膮艂 nagle womer膮, jakby chcia艂 prze艂adowa膰 strzelb臋, i oczom kapitana ukaza艂o si膮 ukryte wewn膮trz kija ostre jak skalpel, dwunastocentymetrowe ostrze. Hawke przystawi艂 Kannadayowi stalowy n贸偶 do krtani. Szpiczasty czubek niemal wbija艂 si臋 w mi臋kk膮 sk贸r臋. Kapitan poczu艂 si臋 bezradny jak dziecko.

- Nie pozwol臋 si臋 obra偶a膰 - sykn膮艂 Hawke. - Nie jestem twoim psem ani... ma艂p膮.

Kannaday milcza艂. W takich okoliczno艣ciach lepiej by艂o nic nie m贸wi膰, tylko s艂ucha膰 - by zyska膰 informacje oraz czas.

- Mo偶e masz racj臋 - ci膮gn膮艂 Hawke. - Mo偶e nienawidzisz mnie za to,

jaki jestem, a nie z powodu pochodzenia. Albo po prostu chcesz chroni膰

w艂asn膮 dup臋 cudzym kosztem, co niejednokrotnie robi艂e艣 w przesz艂o艣ci.

Dowiedz si臋, 偶e prze艣wietli艂em ci臋 dok艂adnie, zanim dosta艂e艣 t臋 robot臋. Tw贸j by艂y wsp贸lnik, pan March, wytoczy艂 ci spraw臋 o kradzie偶 tej 艂ajby poprzez lipne zmiany w krajowym rejestrze. Nie postawi艂 ci臋 przed s膮dem tylko dlatego, 偶e nie m贸g艂 ci臋 znale藕膰. Znam histori臋 fa艂szerzy, kt贸rych wystawi艂e艣 w Auckland, by ratowa膰 si臋 przed zarzutem przemytu. S艂ysza艂em, jak potraktowa艂e艣 偶on臋. Porzucona, mieszka teraz w Sydney. Szef potrzebowa艂 kogo艣 na t臋 tras臋, a taka kanalia jak ty nadawa艂a si臋 idealnie. Domy艣la艂em si臋 jednak, 偶e nie nale偶y ci do ko艅ca ufa膰.

Hawke nacisn膮艂 na womer臋. Kapitan poczu艂 uk艂ucie w gardle. Zrobi艂 krok do ty艂u, opieraj膮c si臋 o sekretarzyk. Hawke by艂 tu偶 przed nim. Du偶e krople krwi kapa艂y Kannadayowi na spodnie. Przewidywa艂, 偶e Hawke mo偶e go zaatakowa膰. Na wszelki wypadek trzyma艂 czterdziestk臋 pi膮tk臋 w szufladzie biurka. Teraz jednak nie m贸g艂 jej dosi臋gn膮膰.

- Pyta艂e艣, czemu nie przyby艂em do ciebie od razu - powiedzia艂 Hawke. -

Ot贸偶 rozmawia艂em ze swoimi lud藕mi. Faktycznie, panie Kannaday, nale偶膮

do r贸偶nych nacji, ale dobrze wiedz膮, co to lojalno艣膰 i niezawodno艣膰.

Gdyby, b臋d膮c pod ogniem, nie mogli zaufa膰 kolegom, nie mieliby szans

na prze偶ycie. A teraz moja propozycja. Pozwol臋 ci zachowa膰 jacht i dowodzenie.

Je艣li szef podejmie decyzj臋, by ci臋 zwolni膰, nie zgodzimy si臋

p艂ywa膰 z kim艣 innym. A on nie b臋dzie chcia艂 straci膰 nas obu. - Hawke podszed艂

jeszcze bli偶ej, ale nie zwi臋kszy艂 nacisku na ostrze. - Mo偶emy przej艣膰

do porz膮dku nad tym niefortunnym incydentem. Twoje osobiste bezpiecze艅stwo,

kapitanie, b臋dzie polega艂o na tym, 偶eby nie szuka膰 koz艂a ofiarnego,

tylko sprzymierzy膰 si臋 z jastrz臋biem, kt贸ry b臋dzie ci臋 strzeg艂.

- Trzymasz mi n贸偶 na gardle - sapn膮艂 Kannaday. - Nie mam wielkiego wyboru.

- A jaki ja mia艂em wyb贸r? Sam teraz widzisz, jak to wygl膮da z drugiej strony.

Krew p艂yn臋艂a coraz obficiej. Kannaday rozwa偶a艂, czy nie z艂apa膰 za r臋koje艣膰 no偶a, a Hawke wydawa艂 si臋 czyta膰 w jego my艣lach.

- Przemy艣l to sobie - powiedzia艂 z wyra藕n膮 pogr贸偶k膮 w g艂osie. - Nikt

si臋 nie dowie o naszej zmianie r贸l. Kiedy spotkasz si臋 z szefem, mo偶esz

mu powiedzie膰, 偶e zosta艂e艣 ranny podczas walki. By膰 mo偶e w ten spos贸b

zyskasz nieco w jego oczach. Ja z kolei nie powiem swoim ludziom, 偶e

mi grozi艂e艣. Poinformuj臋 ich, 偶e ustalali艣my jedynie, jak b臋dziemy t艂umaczy膰

si臋 szefowi. A ran臋 mo偶esz ukry膰 pod golfem.

- Rozumiem. Czyli z pozoru wszystko zostaje po staremu - powiedzia艂 Kannaday.

- Tak jest - potwierdzi艂 Hawke. - Mo偶esz mnie nie lubi膰, mo偶e ci si臋

nie podoba膰 nasz uk艂ad, ale taka jest konieczno艣膰. Jako艣 to prze偶yjesz.

Hawke cofn膮艂 si臋 i zwolni艂 nieco nacisk na ostrze, a po chwili ca艂kiem odstawi艂 je od szyi Kannadaya. Bez w膮tpienia mia艂o to 艣wiadczy膰 o zaufaniu, a mo偶e o pewno艣ci siebie. Te dwie rzeczy bywa艂y ze sob膮 powi膮zane.

Kannaday wyj膮艂 z kieszeni chusteczk臋 do nosa i przycisn膮艂 j膮 do rany. Odsun膮艂 si臋 od sekretarzyka, a wi臋c m贸g艂 ju偶 si臋gn膮膰 po czterdziestk臋 pi膮tk臋. Przecie偶 Hawke go zaatakowa艂, rana i bro艅 by艂y najlepszymi dowodami.

Pochwa skrywaj膮ca n贸偶 w r臋koje艣ci womery zwisa艂a na sk贸rzanym rzemyku. Hawke na艂o偶y艂 j膮 na ostrze i wsun膮艂 bro艅 za pas. Potem odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 powoli w kierunku drzwi.

Kannaday m贸g艂 swobodnie si臋gn膮膰 po pistolet. Hawke na pewno o tym dobrze wiedzia艂. Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e kapitan trzyma w swojej kajucie bro艅. Kannaday musia艂by jednak strzeli膰 mu w plecy, a taki post臋pek na pewno nie spodoba艂by si臋 jego starej za艂odze. Ludzie potrafili poj膮膰 znaczenie dyscypliny i obrony koniecznej, ale nie wybaczali tch贸rzostwa.

Hawke zatrzyma艂 si臋 u drzwi, odwr贸ci艂 si臋 i stan膮艂 twarz膮 do kapitana.

- Czy ma pan do mnie jeszcze jak膮艣 spraw臋?

- Nie - odpowiedzia艂 Kannaday.

Hawke zawaha艂 si臋, a potem si臋gn膮艂 za plecy, nacisn膮艂 klamk臋 i wyszed艂 z kabiny.

Kannaday opu艣ci艂 ramiona. Nie zdawa艂 sobie sprawy, w jak wielkim napi臋ciu trwa艂 od d艂u偶szego czasu. Obejrza艂 chusteczk臋 do nosa i stwierdzi艂, 偶e ca艂a przesi膮k艂a krwi膮. Przy艂o偶y艂 j膮z powrotem do rany i podszed艂 do szafki, gdzie przechowywa艂 apteczk臋 i szkock膮. Mia艂 zamiar napi膰 si臋 natychmiast po za艂o偶eniu opatrunku.

By艂 roztrz臋siony, a zarazem w艣ciek艂y, 偶e nie doceni艂 Hawke'a. Facet by艂 odwa偶ny, opanowany i mia艂 jasno okre艣lony cel: zostawi膰 Kannadaya w poczuciu, 偶e nie jest ani prawdziwym kapitanem, ani prawdziwym m臋偶czyzn膮.

Kannaday usiad艂 na koi, aby przemy膰 i opatrzy膰 ran臋. Spojrza艂 w lusterko pod pokryw膮 apteczki. Skaleczenie nie mia艂o nawet centymetra d艂ugo艣ci i krwawi艂o coraz s艂abiej, ale g艂臋boko rani艂o jego godno艣膰.

Kannaday zdj膮艂 nakr臋tk臋 z tuby odka偶aj膮cego kremu. Tak naprawd臋 konfrontacja z Hawkiem mia艂a te偶 swoje dobre strony. Gdyby do niej nie dosz艂o, nie mia艂by 偶adnej gwarancji, 偶e Hawke b臋dzie go popiera艂. Przysi膮g艂 tak偶e sobie, 偶e je艣li John Hawke nie wstawi si臋 za nim w rozmowie z Jervisem Darlingiem, to zapomni o dumie i honorze. Za wszelk膮 cen臋 dopadnie go i za艂atwi.

Nawet je偶eli b臋dzie musia艂 strzeli膰 mu w plecy.

ROZDZIA艁 13

Waszyngton, Czwartek, 23.09

- Czuj臋 si臋, jakbym by艂 w Oz - powiedzia艂 Coffey, rozmawiaj膮c przez telefon kom贸rkowy.

- Przecie偶 w艂a艣nie jeste艣 - stwierdzi艂 Hood.

- Mia艂em na my艣li to drugie miejsce, Szmaragdowe Miasto - odpowiedzia艂

Coffey. - Krain臋, gdzie cz艂owiek spoza miasta p臋ta si臋 z gromadk膮

dziwol膮g贸w w poszukiwaniu czego艣, co bardzo trudno znale藕膰.

Hood by艂 sam w swoim gabinecie. Bob Herbert i Mike Rodgers poszli ju偶 do domu, ale cz艂onkowie ich zespo艂贸w wci膮偶 szukali informacji. Zwracali szczeg贸ln膮 uwag臋 na wzmianki o zagini臋ciu lub transporcie materia艂贸w rozszczepialnych w tym rejonie Pacyfiku. Jak dot膮d nie znale藕li niczego, co mog艂oby mie膰 jakiekolwiek znaczenie. Zgodnie z tym, co powiedzia艂 Herbert tu偶 przed wyjazdem, w handel takim towarem zwykle zamieszane by艂y w艂adze lub s艂u偶by pa艅stwowe r贸偶nych kraj贸w. W przeciwie艅stwie do indywidualnych handlarzy, kraje takie jak Chiny lub Ukraina potrafi艂y doskonale maskowa膰 sw膮 dzia艂alno艣膰.

- Jestem teraz w przedsionku sali szpitalnej, w kt贸rej le偶y uratowany

pirat - ci膮gn膮艂 Coffey. - Wewn膮trz s膮 tylko trzy osoby. Jedna z nich to

Brian Ellsworth. Pisa艂em wam o nim w raportach. Pozostali to chor膮偶y

Jelbart z wywiadu marynarki australijskiej oraz major Loh, kobieta oficer

singapurskich wojsk obrony wybrze偶a.

Hood wprowadzi艂 do komputera nazwiska przekazane przez Coffeya i przes艂a艂 je natychmiast Herbertowi. Wiedzia艂, 偶e tytu艂 „kobieta oficer" stosowane jest w singapurskiej armii od wielu lat. Oficjalnie w wojsku nie istnia艂y 偶adne podzia艂y, a wszelkie formy dyskryminacji by艂y zakazane. Mimo to najwy偶sze dow贸dztwo wola艂o, by jednostki liniowe dowodzone by艂y w wi臋kszo艣ci przez m臋偶czyzn, a dzi臋ki temu tytu艂owi 艂atwiej by艂o utrzyma膰 r贸wnowag臋.

- Czy pacjent jest przytomny? - spyta艂 Hood.

- Nie, w艂a艣nie dlatego nie wszed艂em do 艣rodka wraz z pozosta艂ymi -

powiedzia艂 Coffey. - Ellsworth obieca艂, 偶e dadz膮 mi zna膰, kiedy pirat si臋

ocknie. A tak przy okazji, dzwoni臋 z bezpiecznego telefonu, kt贸ry po偶yczy艂em

od Jelbarta. Prze艂膮cz si臋 na kod DPR1P.

- Zaczekaj - rzuci艂 Hood, wpisuj膮c podany kod australijskiego o艣rodka

wywiadu morskiego. Telefony u偶ywane w Centrum Szybkiego Reagowania

mia艂y wst臋pnie zaprogramowane klucze kodowe ponad dwustu bezpiecznych

sieci, u偶ywanych przez s艂u偶by specjalne i wywiady wielu

pa艅stw. Jedna z nich nale偶a艂a do MIC. Aby nawi膮za膰 bezpieczne po艂膮czenie, nale偶a艂o poda膰 kod dost臋pu do konkretnego, indywidualnego aparatu telefonicznego, wykorzystywanego w tamtej sieci. - Zrobione -stwierdzi艂. - A wi臋c co s膮dzisz o tym wszystkim?

- Szczerze m贸wi膮c, jeszcze nie wiem - przyzna艂 Coffey. - Kawa艂ki wraku

to na pewno resztki sampana, bez w膮tpienia napromieniowane. 艁贸d藕

zosta艂a zniszczona najprawdopodobniej na skutek wybuchu na jej pok艂adzie.

Piraci ju偶 od lat zapuszczali si臋 czasem na Morze Celebes. Materia艂y

wybuchowe stosowali w celu zastraszenia za艂贸g napadni臋tych jednostek.

- A wi臋c mog艂a to by膰 przedwczesna detonacja.

- Mo偶liwe.

- Jednak to nie t艂umaczy napromieniowania - ci膮gn膮艂 Hood.

- W艂a艣nie. O ile wiadomo, piraci do tej pory nie mieli nic wsp贸lnego

z materia艂ami rozszczepialnymi, st膮d ten niepok贸j u miejscowych.

- A to dlaczego? - spyta艂 Hood. - Przecie偶 w tym rejonie przemyt substancji

radioaktywnych trwa od lat. Zreszt膮 ci z MIC doskonale o tym wiedz膮.

- Owszem, wiedz膮 te偶, 偶e niewiele mog膮 na to poradzi膰 - powiedzia艂

Coffey, 艣ciszaj膮c g艂os. - Je偶eli sprawa si臋 wyda, powstan膮 naciski, 偶eby

co艣 z tym zrobi膰. Tylko nikt nie wie, co konkretnie. Od dawna mamy

podobny problem w Stanach Zjednoczonych. Nie da si臋 stale kontrolowa膰

wszystkich mo偶liwych punkt贸w przerzutowych. Nie艂atwo jest wykry膰

przemyt narkotyk贸w, ale z materia艂ami radioaktywnymi jest jeszcze gorzej.

Coffey mia艂 racj臋. Sytuacja by艂a trudna. Terrory艣ci mogli stosowa膰 o艂owiane wieczne pi贸ra, zegarki, a nawet breloczki do kluczy w celu przemycenia plutonu przez granic臋. Tymczasem ju偶 kilka gram贸w tej substancji wystarcza艂o do zabicia tysi臋cy ludzi albo zatrucia wielkich zbiornik贸w wodnych.

- Czy prasa co艣 wie na ten temat? - zainteresowa艂 si臋 Hood.

- Jeszcze nie. Rz膮d usi艂uje utrzyma膰 spraw臋 w 艣cis艂ej tajemnicy - odrzek艂

Coffey. - Do rozbitka nie s膮 dopuszczani ani odwiedzaj膮cy, ani inni

pacjenci, ale to ogromny szpital, kto艣 mo偶e us艂ysze膰, 偶e dzieje si臋 co艣

niezwyk艂ego. Zgodnie z planem w艂adze zamierzaj膮 zaprzecza膰, 偶e sprawa

ma co艣 wsp贸lnego z promieniowaniem.

- Czy mo偶emy w czym艣 pom贸c?

- W razie czego dam zna膰. Zdaje si臋, 偶e kto艣 po mnie idzie. Chyba

chc膮, 偶ebym wszed艂 do sali. Oddzwoni臋, kiedy tylko b臋d臋 m贸g艂.

- Zostan臋 tu jeszcze oko艂o godziny - powiedzia艂 Hood. - Potem mo偶esz

mnie 艂apa膰 w domu albo na kom贸rk臋.

- W porz膮dku - szepn膮艂 Coffey i przerwa艂 po艂膮czenie.

Hood od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki. Usiad艂 g艂臋biej w fotelu i rozmy艣la艂 o tym, co dzia艂o si臋 po drugiej stronie globu. To dziwne, jak pod wp艂ywem podobnych spraw kula ziemska ulega艂a skurczeniu. Nie mo偶na by艂o wykluczy膰, 偶e to, czym zajmowali si臋 Coffey i reszta, dotrze do Stan贸w Zjednoczonych w ci膮gu najbli偶szych kilku godzin. Materia艂y rozszczepialne mo偶na potajemnie transportowa膰 drog膮 morsk膮, a nast臋pnie w dowolnym miejscu za艂adowa膰 na pok艂ad samolotu, lec膮cego na kt贸re艣 z ma艂ych lotnisk w Waszyngtonie, Nowym Jorku lub Los Angeles. Niewielka ilo艣膰 substancji promieniotw贸rczej mo偶e zosta膰 wniesiona do terminalu, umieszczona w koszu na 艣mieci lub po prostu upuszczona na pod艂og臋 pod 艂awk膮. Liczba ofiar by艂aby niezwykle wysoka. Dysponuj膮c nieco wi臋ksz膮 ilo艣ci膮 substancji, mo偶na j膮 doda膰 do bomby wykonanej metod膮 cha艂upnicz膮. Wystarczy plastyk domowej roboty albo podpalona puszka farby w sprayu. Tym razem liczba ofiar by艂aby niewyobra偶alna.

Co艣 takiego mo偶e dzia膰 si臋 w艂a艣nie w tej chwili, pomy艣la艂 Hood, zdaj膮c sobie bole艣nie spraw臋 ze swej bezsilno艣ci.

Sytuacje kryzysowe to chleb powszedni. Centrum Szybkiego Reagowania stworzono w艂a艣nie po to, aby je zwalcza膰. Jednak na przestrzeni lat zmieni艂y si臋 katastrofy. Ich gwa艂towno艣膰, zakres i cz臋stotliwo艣膰 s膮 doprawdy przera偶aj膮ce. Na walk臋 z zagro偶eniami przeznaczano coraz pot臋偶niejsze 艣rodki. Wykorzystywano je na badanie okre艣lonych wzorc贸w oraz obserwacj臋 prawdopodobnych sprawc贸w. Natomiast nie stworzono jak dot膮d metodologii przewidywania przypadk贸w pojawienia si臋 „ludob贸jc贸w-kamikaze", jak nazwa艂 to zjawisko Bob Herbert, czyli dora藕nej eksterminacji ludno艣ci pa艅stw Zachodu przez samob贸jc贸w.

Kilka lat temu, kiedy Centrum zajmowa艂o si臋 zwalczaniem neonazist贸w, Herbert powiedzia艂 co艣, co zapad艂o Hoodowi w pami臋膰:

- Kiedy m贸zg otrzymuje zbyt ma艂o informacji, jedynym motorem dzia艂ania

pozostaje instynkt. Na szcz臋艣cie, odk膮d banda zdeprawowanych sukinsyn贸w

wysadzi艂a w powietrze moj膮 偶on臋, a mnie samego pozbawi艂a

n贸g, posiadam umiej臋tno艣膰 instynktownego wyczuwania chorych my艣li.

Hood nagle poczu艂 przyp艂yw energii. On i jego ludzie zapewne dadz膮 sobie rad臋 ze wszystkim. Rozwi膮偶膮 ka偶d膮 zagadk臋, okre艣l膮 ka偶dy rodzaj dewianta lub nawet potwora. Musz膮 to zrobi膰, bo taka jest konieczno艣膰, ale w tym przypadku chodzi艂o o co艣 wi臋cej - o niez艂omn膮 ameryka艅sk膮 dum臋.

ROZDZIA艁 14

Darwin, Australia, Pi膮tek, 12.47

- Droga pani, nie mamy najmniejszego zamiaru robi膰 pacjentowi 偶adnego zastrzyku! - rzek艂 z naciskiem m臋偶czyzna w bia艂ym fartuchu, prawdopodobnie lekarz dy偶urny, stoj膮cy obok Ellswortha, Loh i Jelbarta. To Ellsworth wezwa艂 Coffeya. Amerykanin s艂ysza艂 podniesiony g艂os lekarza jeszcze zza zamkni臋tych drzwi.

- Panie doktorze - powiedzia艂a major Loh. - Mamy trudn膮 sytuacj臋,

kt贸ra musi zosta膰 niezw艂ocznie wyja艣niona...

- A ja mam pacjenta, kt贸ry musi odpocz膮膰 - przerwa艂 jej lekarz.

- Na razie ma pan jednego pacjenta - nie dawa艂a za wygran膮 Loh. -

A co pan zrobi, jak zape艂ni膮 si臋 wszystkie 艂贸偶ka na tym oddziale, i trzeba

b臋dzie jeszcze dostawi膰 wiele z nich na korytarzach?

Lekarz przeni贸s艂 wzrok na Ellswortha.

- Czy to prawda? Czy mo偶e do tego doj艣膰?

- Nie mo偶na wykluczy膰 takiego scenariusza - odpar艂 ze z艂o艣ci膮 Ellsworth, spogl膮daj膮c na Loh.

- Mamy do czynienia z substancj膮 radioaktywn膮 - t艂umaczy艂a Loh. -

Musimy si臋 dowiedzie膰, czy ten cz艂owiek przewozi艂 j膮, odbiera艂, czy zetkn膮艂

si臋 z ni膮 zupe艂nie przypadkowo. Musimy ustali膰, czy substancja ta

wci膮偶 znajduje si臋 w morzu, zatruwaj膮c ryby, kt贸rymi 偶ywi膮 si臋 pa艅scy

pacjenci, albo bezpo艣rednio ich samych. Doktorze, musimy dowiedzie膰

si臋, co si臋 sta艂o.

- Je偶eli zrobi臋 to, o co mnie prosicie, on mo偶e umrze膰 - powiedzia艂

lekarz, kr臋c膮c przecz膮co g艂ow膮. - A w贸wczas nigdy nie otrzymacie odpowiedzi

na te pytania. Je偶eli go nawet zbudzimy, nie ma 偶adnej gwarancji, 偶e cokolwiek powie.

- To jest ryzyko, kt贸re musimy podj膮膰 - odpar艂a.

- 艁atwo pani powiedzie膰 - burkn膮艂 lekarz.

- Zanim uznamy za niezb臋dne poczynienie tego nadzwyczajnego kroku,

sprawd藕my, czy mamy do tego prawo - powiedzia艂 Ellsworth, zwracaj膮c

si臋 do Coffeya. By艂 wyra藕nie zdenerwowany. Coffey nie wiedzia艂,

co by艂o gorsze dla tego australijskiego formalisty: odpowiedzialno艣膰 za

podj臋cie kontrowersyjnej decyzji, czy te偶 obawa, co mog膮 odkry膰 w jej

wyniku. - Lowell, to pa艅ska dzia艂ka. Co pan na to? Prosz臋 jednak pami臋ta膰,

偶e nie mamy ca艂kowitej pewno艣ci co do narodowo艣ci naszego go艣cia.

Czy mamy prawo cokolwiek z nim zrobi膰?

- Poza udzieleniem mu niezb臋dnej pomocy medycznej - doda艂 lekarz.

Coffey spojrza艂 na plakietk臋 z nazwiskiem lekarza.

- Doktorze Lansing, je艣li ten cz艂owiek jest cz艂onkiem sekty scjentolog贸w

lub buddyst膮, to nawet zabiegi medyczne mog膮 zosta膰 potraktowane

jako naruszenie jego praw.

- Te偶 co艣! - wykrzykn膮艂 lekarz. - Facet ma dwie rany postrza艂owe i oparzenia

trzeciego stopnia! Wykrwawi艂by si臋 na 艣mier膰, gdyby艣my go nie po艂atali.

- Niewykluczone - przyzna艂 Coffey. - Jednak zgodnie z mi臋dzynarodowym

prawem morskim, w przypadku braku mo偶liwo艣ci podj臋cia decyzji

przez sam膮 ofiar臋, powinna to zrobi膰 najbli偶sza rodzina lub oficjalny

przedstawiciel ojczystego kraju, z zachowaniem podanej kolejno艣ci.

- A je偶eli nikogo takiego nie ma pod r臋k膮? - spyta艂 Jelbart.

- W贸wczas ma zastosowanie prawo kraju pe艂ni膮cego rol臋 gospodarza,

nieprawda偶? - upewni艂 si臋 Ellsworth.

Coffey skin膮艂 g艂ow膮.

- A wi臋c my mo偶emy podj膮膰 decyzj臋 - rzek艂 Ellsworth.

- S艂usznie - potwierdzi艂 Coffey. - Jednak kraj pe艂ni膮cy rol臋 gospodarza

jest tak偶e odpowiedzialny za ka偶de pogwa艂cenie praw cz艂owieka, wynikaj膮ce

z podj臋cia tej decyzji. Ponadto zobowi膮zany jest do kierowania

si臋 „humanitarn膮 rozwag膮" podczas doboru lek贸w oraz metod terapeutycznych.

- Co oznacza, 偶e nie mo偶emy szprycowa膰 go koktajlem z norepinefryny,

aby wyszed艂 ze 艣pi膮czki - stwierdzi艂 stanowczo doktor Lansing.

- Niekoniecznie - zastrzeg艂 Coffey. - Je偶eli cz艂owiek ten j est podejrzany

o dokonanie powa偶nego przest臋pstwa, takiego jak przemyt narkotyk贸w

czy materia艂贸w rozszczepialnych, dozwolone jest przes艂uchanie go

przez odpowiednie w艂adze.

- No to go przes艂uchujcie! - wyrzuci艂 z siebie Lansing. - Zdaje si臋, 偶e

nie zdo艂am was powstrzyma膰. Tylko nie ka偶cie mi go budzi膰!

- Trudno wprost uwierzy膰, 偶e bawi si臋 pan w dyskusje, podczas gdy

odpady radioaktywne mog膮 by膰 w艂a艣nie wyrzucane do morza - stwierdzi艂a major Loh.

- A mnie trudno uwierzy膰, 偶e w pani kraju mo偶na zosta膰 w majestacie

prawa zach艂ostanym prawie na 艣mier膰 za graffiti na murach - odci膮艂 si臋 Lansing.

- Panie doktorze, prawo morskie wyra偶a si臋 jasno w kwestii prowadzenia

艣ledztwa -powiedzia艂 Coffey. -Nie stosuje okre艣lenia „pytanie", lecz

„przes艂uchanie". Zak艂ada si臋 przy tym, 偶e przes艂uchiwany jest przytomny.

- A je艣li nie jest? - spyta艂 lekarz.

- Szczerze m贸wi膮c, nadrz臋dne wydaje si臋 w贸wczas summum bonum,

czyli dobro og贸艂u - stwierdzi艂 Coffey. - Zawsze udaremnienie przest臋pstwa

jest korzystne dla spo艂ecze艅stwa. Jedyne pytanie, jakie si臋 wobec

tego nasuwa, dotyczy zasadno艣ci d膮偶e艅 do uzyskania wszelkich mo偶liwych

informacji. Je偶eli za艣 takowa istnieje, pozostaje tylko przeprowadzi膰

przes艂uchanie w spos贸b humanitarny, nie stosuj膮c przymusu ani gro藕by.

- S膮dz臋, 偶e napromieniowany cz艂owiek stanowi wystarczaj膮ce uzasadnienie

obaw o pojawienie si臋 materia艂贸w promieniotw贸rczych - powiedzia艂 Jelbart.

- Poza tym jeszcze co najmniej jeden kraj popiera wasz膮 decyzj臋 -

rzek艂 Coffey, wskazuj膮c na major Loh.

- Tylko jeden? - spyta艂 Ellsworth.

- Oficjalnie tak - potwierdzi艂 Coffey.

- Czy Stany Zjednoczone popr膮 ka偶d膮 decyzj臋, jak膮 my podejmiemy,

ze specjalnym podkre艣leniem s艂owa „my"? - naciska艂 Ellsworth.

- Macie silne podstawy prawne, a moi zwierzchnicy zgadzaj膮 si臋, 偶e

mog艂o doj艣膰 do powa偶nego zagro偶enia bezpiecze艅stwa - powiedzia艂 Coffey. -

Jako prawnik powiem, 偶e odpowied藕 na to pytanie nie mo偶e by膰

ju偶 bardziej twierdz膮ca.

Doktor Lansing przenosi艂 wzrok z Coffeya na pozosta艂ych uczestnik贸w rozmowy. W ko艅cu potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i rzek艂 ze smutkiem:

- Pr贸ba obudzenia go mo偶e spowodowa膰 艣mier膰. Zdajecie sobie z tego

spraw臋?

- Tak - odpar艂a Loh.

- Zg艂aszam zdecydowany sprzeciw - zakomunikowa艂 lekarz. - Chc臋,

aby to by艂o jasne.

- Zostanie to odnotowane - potwierdzi艂 Ellsworth.

- Chcia艂bym te偶 zaznaczy膰, niejako lekarz, lecz jako postronny obserwator,

偶e cz艂owiek, kt贸rego ta sprawa bezpo艣rednio dotyczy, nie mo偶e

powiedzie膰 ani s艂owa. To nie jest w porz膮dku.

- A dlaczego pan przypuszcza, 偶e mia艂by co艣 przeciwko temu? - spyta艂 Coffey.

- S艂usznie! - rzuci艂 Jelbart. - Mo偶e chce, aby艣my z艂apali sprawc贸w.

Lansing spojrza艂 na Ellswortha, potem na Jelbarta i rzek艂:

- Inni pacjenci czekaj膮. Kto z pa艅stwa podpisze formularz zezwolenia?

Na moment zapad艂a cisza. Jelbart zwr贸ci艂 si臋 z pytaniem do Ellswortha:

- Czy to b臋dzie sprawa wojskowa, czy pa艅stwowa?

Dobre pytanie, pomy艣la艂 Coffey. Gdyby pozostawi膰 j膮 w gestii wojska, mia艂oby ono podstawy prawne do ewentualnej reakcji zbrojnej. Nielegalny transport materia艂贸w rozszczepialnych, w przeciwie艅stwie do zwyk艂ego przemytu, stanowi naruszenie bezpiecze艅stwa pa艅stwa. Gdyby za艣 dokument podpisa艂 Ellsworth, Canberra powinna szuka膰 rozwi膮zania przede wszystkim na drodze dyplomatycznej, cho膰 nie wy艂膮cznie.

Coffey nie zdziwi艂 si臋, kiedy po chwili Jelbart sam odpowiedzia艂 na w艂asne pytanie.

- Ja podpisz臋. Przekonajmy si臋, co nasz go艣膰 ma nam do powiedzenia.

Lekarz wezwa艂 piel臋gniark臋 i wskaza艂 jej Jelbarta, a sam wszed艂 do magazynku lek贸w po drugiej stronie korytarza. Major Loh, nic nie m贸wi膮c, wesz艂a do sali chorych.

- Dzi臋kuj臋, Lowell - powiedzia艂 Ellsworth.

- Prosz臋 bardzo, Brian - odpar艂 Coffey.

Wysoki urz臋dnik pa艅stwowy wygl膮da艂 blado. Podszed艂 do stoj膮cego pod 艣cian膮 automatu z wod膮.

- Napijesz si臋? - spyta艂, nape艂niaj膮c kubek.

- Nie, dzi臋kuj臋 - odrzek艂 Coffey.

Ellsworth opr贸偶ni艂 kubek i ponownie podstawi艂 go pod kranik. Wypi艂 do dna, zgni贸t艂 papierowe naczynie i wyrzuci艂 je do kosza.

- Czy co艣 przede mn膮 ukrywasz? - spyta艂 Coffey.

Rozm贸wca zaprzeczy艂, energicznie kr臋c膮c g艂ow膮.

- Czy b臋d臋 ci jeszcze do czego艣 potrzebny?

- Tak. Czy m贸g艂by艣 z nami zosta膰? - spyta艂 Ellsworth. - Wiem, 偶e masz

konferencj臋 w Sydney, ale przyda艂by si臋 nam kto艣 z zewn膮trz tu na miejscu.

- Powiedz mi, co by艣cie zrobili, gdybym nie pozwoli艂 go obudzi膰? -

zainteresowa艂 si臋 Coffey.

- Nie bra艂em tego pod uwag臋. S膮dz臋, 偶e mamy podstawy prawne, aby

post臋powa膰 w ten spos贸b.

- Unikasz odpowiedzi. Co by艣cie w贸wczas zrobili? - Coffey ponowi艂 pytanie.

- Dok艂adnie to samo, co teraz - stwierdzi艂 Ellsworth zrezygnowanym

g艂osem. - Nie mamy innego wyj艣cia. Ta sprawa budzi groz臋, Lowell, dlatego

trzeba dzia艂a膰 agresywnie. - Spojrza艂 na Coffeya i u艣miechn膮艂 si臋. -

Ale dobrze mie膰 ci臋 po swojej stronie.

Coffey odwzajemni艂 u艣miech. Dziwnie brzmia艂y s艂owa Ellswortha, przekonuj膮cego o konieczno艣ci agresywnego dzia艂ania. Zaledwie przed minut膮

zdr臋twia艂, kiedy przysz艂o do wzi臋cia odpowiedzialno艣ci za nafaszerowanie go艣cia prochami. A tymczasem szefowi doradc贸w chodzi艂o o jeszcze bardziej agresywne nak艂anianie ludzi do dzia艂ania. By艂 to zupe艂nie nowy 艣wiat dla cz艂owieka takiego jak Brian Ellsworth, kogo艣, kto do tej pory cieszy艂 si臋 w艂adz膮, nie odczuwaj膮c przygniataj膮cego brzemienia odpowiedzialno艣ci.

Tym samym jednak Coffey stwierdzi艂, 偶e w co najmniej jednym punkcie podziela艂 zdanie Ellswortha. Sprawa faktycznie budzi艂a groz臋. W dodatku mia艂 przeczucie, 偶e b臋dzie jeszcze o wiele straszniej.

ROZDZIA艁 15

Darwin, Australia, Pi膮tek, 12.59

Major Loh sta艂a mi臋dzy chor膮偶ym Jelbartem a doktorem Lansingiem. Wszyscy troje mieli na r臋kach gumowe r臋kawiczki, a na twarzach maski chirurgiczne. Kobieta beznami臋tnie przypatrywa艂a si臋, jak lekarz podaje poprzez wenflon przezroczysty roztw贸r do 偶y艂y pacjenta. Przedtem zamkn膮艂 zaw贸r kropl贸wki, sp艂ywaj膮cej do szczup艂ego, cho膰 muskularnego ramienia rozbitka. Brian Ellsworth i Lowell Coffey stali w przej艣ciu, za o艂owianym ekranem. Lekarz pokr臋ci艂 g艂ow膮, na kt贸rej zaznacza艂y si臋 pocz膮tki 艂ysiny.

- Biedaczek dostanie podw贸jnego kopa - powiedzia艂.

- Jak to? - zainteresowa艂 si臋 Jelbart.

- Musia艂em zamkn膮膰 dop艂yw 艣rodk贸w przeciwb贸lowych. Morfina os艂abia

dzia艂anie norepinefryny - wyja艣ni艂 Lansing. - Na sw贸j spos贸b to mo偶e

mu pom贸c. Poda艂em mu umiarkowan膮 dawk臋 levonoru. Mam nadziej臋,

偶e b贸l i 艣rodek pobudzaj膮cy wystarcz膮, aby si臋 ockn膮艂, a jednocze艣nie nie

spowoduj膮 dzia艂a艅 ubocznych.

- A jakie mog膮 by膰 konsekwencje? Jak dzia艂a norepinefryna? - spyta艂 Jelbart.

- To 艣rodek pobudzaj膮cy - powiedzia艂 Lansing. - A pacjent cierpi na

niedoci艣nienie.

- Na skutek wstrz膮su. - Jelbart domy艣li艂 si臋.

- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Lansing. - Gwa艂towne przej艣cie organizmu ze

stanu obni偶onej aktywno艣ci do stanu pobudzenia mo偶e doprowadzi膰 do

zatrzymania akcji serca.

- Rozumiem - powiedzia艂 Jelbart. - A co z napromieniowaniem? Jakie

mia艂o dla niego skutki?

- Za wcze艣nie, by to oceni膰 - odpar艂 lekarz. - Mog艂y jeszcze nie wyst膮pi膰

wszystkie objawy, ponadto wci膮偶 nie wiemy, jaki by艂 pierwotny poziom ska偶enia.

- W takim razie na czym opiera pan leczenie? - spyta艂 Jelbart.

- Pacjent wci膮偶 jeszcze 偶yje - powiedzia艂 oschle lekarz - a wi臋c mo偶na

postawi膰 tez臋, 偶e dawka nie by艂a 艣miertelna.

- Istotnie - przytakn膮艂 Jelbart.

- Leczenie jest zawsze podobne, bez wzgl臋du na otrzyman膮 dawk臋 -

ci膮gn膮艂 Lansing. - Poda艂em mu preparat z py艂ku kwiatowego i wosku

pszczelego, b臋d膮cy naturalnym lekiem w chorobie popromiennej. W艂a艣ciwie

mo偶emy leczy膰 tylko objawy: md艂o艣ci i os艂abienie, ale 艣rodek ten pobudza

szpik kostny do produkcji bia艂ych i czerwonych krwinek, a ponadto

nie wchodzi w interakcj臋 z lekami stosowanymi w leczeniu jego ran. Pewnym

optymizmem mo偶e napawa膰 fakt, 偶e jego oparzenia powsta艂y najprawdopodobniej

na skutek eksplozji, a nie w wyniku napromieniowania.

- Sk膮d pan wie? - spyta艂 Jelbart.

- Cia艂o inaczej reaguje na napromieniowanie. Tworzy si臋 du偶o wi臋cej p臋cherzy.

- A je艣li chodzi o poziom promieniowania emitowanego przez pacjenta? - Jelbart zaniepokoi艂 si臋.

- Jest bardzo niski - odrzek艂 Lansing. - Nie ulegniemy ska偶eniu nawet

przebywaj膮c w jego towarzystwie oko艂o p贸艂 godziny. Zapewniam pana,

偶e nie b臋dziemy potrzebowali tyle czasu. T臋 o艂owian膮 os艂on臋 postawiono

z my艣l膮 o piel臋gniarkach, kt贸re kr臋c膮 si臋 tu przez ca艂y dzie艅.

M臋偶czyzna le偶膮cy na 艂贸偶ku zacz膮艂 j臋cze膰, kiedy lek rozszed艂 si臋 po jego organizmie. Major Loh pochyli艂a si臋 nad nim.

- Jeszcze za wcze艣nie na rozmow臋 - przestrzeg艂 j膮 Lansing. - Pacjent

nic nie s艂yszy. To tylko reakcja na b贸l. Gdy zacznie odzyskiwa膰 przytomno艣膰,

zaobserwuje pani ruchy ga艂ek ocznych pod powiekami.

Loh wyprostowa艂a si臋. Zacz臋艂a bezwiednie przesuwa膰 d艂o艅 po brzegu swej kurtki.

W sali by艂o ciep艂o i unosi艂 si臋 dra偶ni膮cy zapach 艣rodk贸w odka偶aj膮cych. Nie pachnia艂o 艣wie偶o艣ci膮. Dla major Loh 艣wie偶o艣ci膮 pachnia艂a brudna woda po zmywaniu pok艂adu patrolowca albo przesycone sol膮 i paliwem morskie powietrze z maszynowni. Natomiast zapach panuj膮cy w szpitalu pozbawiony by艂 偶ycia i charakteru.

M艂oda kobieta wpatrywa艂a si臋 w pacjenta, kt贸ry zaczyna艂 coraz szybciej oddycha膰. Poczu艂a uk艂ucie smutku. Zanim znalaz艂 si臋 w tym szpitalnym 艂贸偶ku, musia艂 prze偶y膰 prawdziwy horror. Tysi膮ce m艂odych ludzi z Azji, kobiet i m臋偶czyzn, by艂y bardzo podobne do niego. Mo偶e przed

czym艣 ucieka艂. Mo偶e nie chcia艂 sta膰 si臋 podobny do swojego ojca. Mo偶e pr贸bowa艂 do艣cign膮膰 swe marzenia. Mo偶e naogl膮da艂 si臋 w telewizji ameryka艅skich i europejskich film贸w i zapragn膮艂 tak 偶y膰.

Major czu艂a dla niego wsp贸艂czucie, ale jednocze艣nie pogard臋. Ch臋膰 wyrwania si臋 spod ucisku lub ucieczka od n臋dzy nie stanowi艂y 偶adnego przest臋pstwa, podobnie jak pragnienie bogactwa i wolno艣ci. Jednak by艂y inne drogi, prowadz膮ce do tego celu. Legalne i uczciwe. Na przyk艂ad s艂u偶ba wojskowa, praca na farmie, dzia艂alno艣膰 handlowa. Ludzie podobni do niego byli bardziej cwani ni偶 m膮drzy, bardziej niecierpliwi ni偶 pracowici, bardziej gwa艂towni ni偶 stanowczy. Zas艂ugiwali na tragiczny koniec, kt贸ry sami sobie gotowali.

Pacjent otworzy艂 na chwil臋 oczy i zaraz zmru偶y艂 je, straszliwie si臋 krzywi膮c. Suche wargi poruszy艂y si臋 bezg艂o艣nie. Zacz膮艂 si臋 powoli kr臋ci膰 na 艂贸偶ku, a potem s艂abo rzuca膰 i j臋cze膰. Loh pochyli艂a si臋 mu do ucha, dotykaj膮c lekko policzka i czo艂a.

- Nie ruszaj si臋 - powiedzia艂a 艂agodnym g艂osem po malajsku. Powt贸rzy艂a

te s艂owa tak偶e po chi艅sku i angielsku.

- Kto艣 ty? - powiedzia艂 chory tak偶e po malajsku.

- Jeste艣 bezpieczny - powiedzia艂a. - Mam na imi臋 Monica. Znajdujesz

si臋 w szpitalu. Sk膮d jeste艣?

Pacjent otworzy艂 usta, jakby krzycza艂 bezg艂o艣nie z b贸lu.

- Sk膮d jeste艣? - powt贸rzy艂a Loh.

- Z Singapuru - odpowiedzia艂.

- Jak masz na imi臋?

- Imi臋... - powt贸rzy艂 niewyra藕nie chory. - Lee.

- Jaki Lee?

- Lee Tong - powiedzia艂.

- Lee Tong, co robi艂e艣 na morzu?

- Boli mnie - powiedzia艂 pacjent i przymkn膮艂 oczy, z kt贸rych pociek艂y

mu 艂zy. - Moja sk贸ra... stopy... piek膮.

- Ul偶ymy ci, je艣li odpowiesz na moje pytania - oznajmi艂a Loh z zadowoleniem,

偶e doktor nie mo偶e jej zrozumie膰. Marnowa艂by tylko czas na

niepotrzebne u偶alanie si臋. - Co robi艂e艣 na morzu?

- Strzelali do nas - powiedzia艂.

- Kto strzela艂?

- Zobaczyli nas mimo ciemno艣ci.

- Ze statku, kt贸ry napadli艣cie?

- Tak - odpowiedzia艂. - Trafili... w plastyk.

- Wasz plastyk? - spyta艂a Loh. - Mieli艣cie plastyczny materia艂 wybuchowy na pok艂adzie?

Kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Lee Tong, czy pr贸bowali艣cie zabra膰 co艣 z tej drugiej jednostki?

Zacz膮艂 sapa膰.

- Czy zaatakowali艣cie ten statek? - Loh domaga艂a si臋 odpowiedzi.

-Boli... pom贸偶 mi!

- Czy zaatakowali艣cie ten statek?! - krzykn臋艂a.

-Tak...

Lansing obserwowa艂 monitor po prawej stronie 艂贸偶ka.

- Pani major, ci艣nienie krwi pacjenta wzros艂o do dwustu dziesi臋ciu na

sze艣膰dziesi膮t. Puls dochodzi do dwustu dwudziestu uderze艅 na minut臋.

- Co to znaczy? - spyta艂 Jelbart.

- 呕e grozi mu cz臋stoskurcz komorowy - powiedzia艂 doktor. - Mo偶e to

spowodowa膰 zaburzenia przep艂ywu krwi, zakrzep, uduszenie, 艣mier膰.

- Niedawno m贸wi艂 pan, 偶e ma pan ma艂o czasu - przypomnia艂 Jelbart.

- A teraz m贸wi臋, 偶e to jemu nie zosta艂o zbyt wiele czasu - odpar艂 Lansing. -

Niech pani zrobi przerw臋, pani major.

Loh nawet si臋 nie poruszy艂a.

- Lee Tong, powiedz, co zamierzali艣cie zrobi膰 z tamt膮 jednostk膮- na

ciska艂a.

Jedyn膮 odpowiedzi膮 by艂y j臋ki.

- Chcieli艣cie j膮 porwa膰? A mo偶e co艣 ukra艣膰? - pyta艂a.

- Pieni膮dze - pad艂a odpowied藕.

- Chcieli艣cie zrabowa膰 pieni膮dze?

- Kosztowno艣ci te偶 - doda艂. - I sprz臋t.

- Jaki sprz臋t?

- Elektroniczny.

-Nic niebezpiecznego? -spyta艂a. - 呕adnych odpad贸w promieniotw贸rczych?

Lee Tong zaprzeczy艂 powolnym ruchem g艂owy.

A wi臋c to tylko piraci, pomy艣la艂a Loh. Piraci, kt贸rzy obrali sobie z艂y cel.

Lee Tong zacz膮艂 krzycze膰 i szarpa膰 si臋 pod kr臋puj膮cymi go pasami. Pojawi艂a si臋 piel臋gniarka i usi艂owa艂a go uspokoi膰.

- Wystarczy ju偶, pani major - powiedzia艂 lekarz. - Siostro, trzeba mu

poda膰 beta-bloker, 偶eby go ustabilizowa膰. Zwi臋kszy膰 dawk臋 propranololu IV.

Pozostali obecni, prosz臋 wyj艣膰.

Loh, ignoruj膮c lekarza, zada艂a kolejne pytanie:

- Lee Tong, czy do tego zdarzenia dosz艂o na Morzu Celebes?

- Tak.

- Mo偶esz opisa膰 statek, kt贸ry napadli艣cie?

- By艂o za ciemno - odpowiedzia艂. Zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰 i sta艂 si臋 wyra藕nie

pobudzony. Nagle otworzy艂 szeroko oczy, a z gard艂a wyrwa艂 mu si臋 nieartyku艂owany wrzask.

- Do艣膰 tego! - krzykn膮艂 lekarz.

Lansing wepchn膮艂 si臋 mi臋dzy major Loh i na powr贸t otworzy艂 dop艂yw morfiny do krwiobiegu pacjenta, kt贸ry prawie natychmiast si臋 uspokoi艂. Loh obesz艂a bokiem doktora i zn贸w spyta艂a:

- Jak wygl膮da艂 ten statek? Czy zaton膮艂?

- Nie zaton膮艂 - odpowiedzia艂 rozbitek, trac膮c powoli przytomno艣膰. -

By艂 wybuch... utrzymywa艂 si臋...

Pacjent znieruchomia艂 i bezwiednie opad艂 na poduszk臋.

- Dlaczego pan to zrobi艂? - Loh zaatakowa艂a lekarza.

- Bo t臋tno dosz艂o do dwustu trzydziestu pi臋ciu uderze艅 na minut臋. W jego

stanie mog艂o to oznacza膰 艣mier膰. A teraz prosz臋 si臋 odsun膮膰, pani major,

i umo偶liwi膰 mi wykonywanie moich obowi膮zk贸w.

Loh cofn臋艂a si臋 o krok. Kiedy lekarz wraz z piel臋gniark膮 podeszli do 艂贸偶ka, Jelbart wzi膮艂 j膮 pod rami臋. Min臋li o艂owiane os艂ony i wyszli na korytarz, do艂膮czaj膮c do pozosta艂ych cz艂onk贸w ekipy.

- Co pani powiedzia艂? - spyta艂 Ellsworth.

Loh przeci膮gn臋艂a wzrokiem po ich twarzach i zaczerpn臋艂a powietrza.

- Nazywa si臋 Lee Tong i jest Singapurczykiem. Tej nocy by艂 w morzu

wraz z grup膮 pirat贸w, pr贸bowali zaatakowa膰 j aki艣 statek. Zale偶a艂o im tylko

na pieni膮dzach i sprz臋cie dla pasera. Typowy piracki 艂up. S膮dz膮c ze ska偶enia,

musieli nadzia膰 si臋 na jednostk臋 przewo偶膮c膮 odpady radioaktywne.

- Co to za statek? - spyta艂 Jelbart.

- Nie wiem - powiedzia艂a Loh. - Jednak ludzie ci z regu艂y nie atakuj膮

statk贸w przewo偶膮cych odpady promieniotw贸rcze.

- Chodzi o legalny transport - u艣ci艣li艂 Coffey.

- Tak jest - potwierdzi艂a. - Piraci najwyra藕niej pr贸bowali zatrzyma膰

atakowan膮 jednostk臋, ale zostali odparci ogniem z broni maszynowej,

prawdopodobnie przez zesp贸艂 ludzi wyposa偶onych w gogle noktowizyjne.

Lee Tong powiedzia艂, 偶e wystrzelali ich w zupe艂nych ciemno艣ciach.

- Musieli trafi膰 na zawodowc贸w - zauwa偶y艂 Jelbart.

- Na to wygl膮da - zgodzi艂a si臋 Loh. - Podczas strzelaniny eksplodowa艂

materia艂 wybuchowy, nale偶膮cy do pirat贸w. Widocznie wybuch wybi艂 otw贸r

w kad艂ubie broni膮cego si臋 statku, przez kt贸ry sampan zosta艂 napromieniowany.

Lee twierdzi, 偶e statek utrzymywa艂 si臋 na powierzchni. Prawdopodobnie

zosta艂 uszkodzony i teraz stoi na kotwicy gdzie艣 niedaleko

miejsca, w kt贸rym dosz艂o do ataku. Mam zamiar go poszuka膰.

- Chcia艂bym zwr贸ci膰 pani uwag臋 na pewien fakt, zanim pani wyruszy - powiedzia艂 Coffey.

- S艂ucham.

- Z tego, co pacjent powiedzia艂 pani podczas przes艂uchania, nic nie

mo偶e zosta膰 u偶yte podczas formu艂owania ewentualnego oskar偶enia przeciwko

niemu - wyrecytowa艂 Coffey. - Badanie odbywa艂o si臋 pod nieobecno艣膰

adwokata pana Tonga, a on sam by艂 pod wp艂ywem 艣rodk贸w medycznych.

- Ale przecie偶 on jest winien piractwa - powiedzia艂a Loh.

- By膰 mo偶e - przytakn膮艂 Coffey. - Jednak je偶eli zechcia艂aby pani to

udowodni膰, nie b臋dzie pani mog艂a korzysta膰 z wiedzy uzyskanej w ten

spos贸b.

Pomocnicy major Loh stali na drugim ko艅cu korytarza. Cho膰 niedouczeni i bardzo m艂odzi, du偶o lepiej znali 艣wiat przest臋pczy od tych senior贸w z wy偶szym wykszta艂ceniem, kt贸rym wiedza i liberalne pogl膮dy odebra艂y rozs膮dek.

- Panowie, wracam na patrolowiec - powiedzia艂a Loh. - Prawdopodobnie

miejsce zdarzenia nie by艂o przypadkowe.

- Co pani ma na my艣li? - spyta艂 Ellsworth.

- Chodzi pewnie o obszar sto trzydzie艣ci i pi臋膰, prawda pani major? - domy艣li艂 si臋 Jelbart.

- Tak. Mam zamiar tam pop艂yn膮膰 i poszuka膰 dowod贸w zaj艣cia, a mo偶e

nawet statku, kt贸ry mia艂 by膰 ofiar膮 pirat贸w.

- Przepraszam, co to jest obszar sto trzydzie艣ci i pi臋膰? - spyta艂 Coffey.

- To wsp贸艂rz臋dne geograficzne, sto trzydziesty stopie艅 d艂ugo艣ci wschodniej

i pi膮ty stopie艅 szeroko艣ci po艂udniowej. W tym miejscu Chiny i Japonia

mog膮 zatapia膰 swoje odpady nuklearne.

- Ale przecie偶 major Loh powiedzia艂a przed chwil膮, 偶e piraci nie zaatakowaliby

statku przewo偶膮cego odpady - zdziwi艂 si臋 Ellsworth.

- By膰 mo偶e wcale tego nie zrobili - odrzek艂a Loh. - Obawiam si臋, 偶e

mamy do czynienia z inn膮 sytuacj膮.

- Jak膮? - niecierpliwi艂 si臋 Ellsworth.

- Tak膮 mianowicie, 偶e piraci zaatakowali jednostk臋, kt贸ra nieco wcze艣niej

przej臋艂a cz臋艣膰 艂adunku z jednego z transportowc贸w odpad贸w.

ROZDZIA艁 16

Waszyngton, Czwartek, 23.55

Paul Hood zbiera艂 si臋 do wyj艣cia, gdy zadzwoni艂 telefon. Prawie pi臋膰 godzin temu przekaza艂 dy偶ur w Centrum nocnej zmianie. Tylko w tym

czasie m贸g艂 przejrze膰 zaleg艂膮 poczt臋 elektroniczn膮, zapozna膰 si臋 z raportami wywiadu i poza艂atwia膰 sprawy osobiste. Teraz podni贸s艂 s艂uchawk臋 i usiad艂 na kraw臋dzi biurka.

- Dobry wiecz贸r, Paul - powiedzia艂 Coffey.

- Witaj. No i co? Pacjent si臋 obudzi艂?

Coffey przytakn膮艂. Zanim opowiedzia艂 o szczeg贸艂ach, Hood zorganizowa艂 konferencj臋 telefoniczn膮 z udzia艂em Mike'a Rodgersa i Boba Herberta. Obaj byli w domu. Rodgers ogl膮da艂 stary film przygodowy, jak zwykle z udzia艂em Johna Wayne'a lub Charltona Hestona. Herbert k艂ad艂 si臋 spa膰.

Hood nie by艂 zaskoczony tym, co opowiedzia艂 Coffey.

- Masz co艣 na temat pocisk贸w wyci膮gni臋tych z cia艂a pirata lub ze szcz膮tk贸w wraku? - spyta艂 Rodgers.

- Tak, zanotowa艂em to sobie - powiedzia艂 Coffey. - Wystrzelono je

z p贸艂automatycznej trzydziestki 贸semki. Wed艂ug wst臋pnych bada艅 przerobiono

je, dodaj膮c wolframowo-polimerowy p艂aszcz...

- Co oznacza, 偶e s膮 du偶o trudniejsze do identyfikacji - wtr膮ci艂 si臋 Rodgers.

- Jak to? - spyta艂 Hood.

- Tego rodzaju przer贸bka oznacza, 偶e pocisk i 艂uska pochodz膮 z r贸偶nych

miejsc - wyja艣ni艂 Rodgers. - Ponadto na pociskach nie zostaj膮 艣lady

gwintu lufy, z kt贸rej zosta艂y wystrzelone.

- Kule niepozostawiaj膮ce odcisk贸w palc贸w - stwierdzi艂 Herbert.

- Mniej wi臋cej - przytakn膮艂 Rodgers.

- Czy do ich wytwarzania potrzebne s膮 znaczne 艣rodki finansowe? A mo偶e specjalne laboratorium?

- Niekoniecznie - odpowiedzia艂 Rodgers. - Zale偶y od skali produkcji.

Kilkadziesi膮t, a nawet kilkaset sztuk mo偶na wykona膰 w baraku za pomoc膮

nieskomplikowanego sprz臋tu.

- A wi臋c ten 艣lad prowadzi donik膮d - stwierdzi艂 Hood.

- Jest jeszcze co艣, o czym musimy pom贸wi膰 - powiedzia艂 Coffey. -

Brian Ellsworth, szef prawnik贸w australijskiego o艣rodka wywiadu morskiego,

z du偶ym zadowoleniem powita艂by w艂膮czenie si臋 Stan贸w Zjednoczonych w prowadzone 艣ledztwo.

- Masz na my艣li oficjalne w艂膮czenie si臋? - u艣ci艣li艂 Rodgers.

- Ot贸偶 to - odpowiedzia艂 Coffey. - Jestem tu jako niezale偶ny doradca,

a nie przedstawiciel Centrum czy te偶 w艂adz Stan贸w Zjednoczonych.

- O co w艂a艣ciwie chodzi Ellsworthowi? - docieka艂 Hood.

- Chcia艂by formalnego potwierdzenia, 偶e bierzemy udzia艂 w dochodzeniu - wyja艣ni艂 Coffey.

- Dlaczego to jest dla nich takie wa偶ne? - spyta艂 Herbert. - To nie jest

co艣, na co Australijczycy potrzebowaliby naszego przyzwolenia, ani te偶

nic takiego, z czym nie mogliby da膰 sobie rad臋 sami.

-Naturalnie, 偶e mogliby to zrobi膰 samodzielnie - zgodzi艂 si臋 Coffey. - Zarazem j ednak...

- ...woleliby mie膰 nasze wsparcie - wszed艂 mu w s艂owo Hood. -

Zw艂aszcza je偶eli b臋d膮 musieli przycisn膮膰 Singapur w celu uzyskania dok艂adniejszych

informacji na temat tego pirata.

- Singapur, Malezj臋, Chiny i ka偶dy inny kraj, kt贸ry mo偶e mie膰 zwi膮zek z t膮 spraw膮.

- Szczerze m贸wi膮c, nie s膮dz臋, aby ten pirat odgrywa艂 w tym jak膮艣 rol臋 -

stwierdzi艂 Herbert. - Zar贸wno on, jak i jego kumple mieli po prostu pecha.

- Mo偶liwe - zgodzi艂 si臋 Hood. - Ciekawi mnie, jak si臋 zachowaj膮, gdyby

okaza艂o si臋, 偶e w spraw臋 zapl膮tani s膮 Australijczycy.

- Jestem pewien, 偶e w艂a艣nie dlatego Ellsworth chce, aby艣my si臋 przy艂膮czyli

do 艣ledztwa - powiedzia艂 Coffey. - Gdyby faktycznie pojawi艂 si臋

w膮tek australijski, mogliby艣my okaza膰 si臋 pomocni w wywieraniu nacisku

na w艂adze w Canberze, kt贸re mog膮 pr贸bowa膰 i艣膰 w zaparte. Widzisz,

Bob, rachunek sumienia to akurat jedna z tych rzeczy, kt贸re za dobrze im

nie wychodz膮. Australijczycy maj膮 poczucie specjalnej misji w tamtym

rejonie, jakby byli pewnego rodzaju policjantami. Dooko艂a pe艂no Azjat贸w,

a oni samotnie propaguj膮 w艣r贸d nich europejskie warto艣ci. Dlatego

bardzo nie lubi膮 znale藕膰 si臋 w roli oskar偶onych.

- Czy kto艣 wybiera si臋 na miejsce zdarzenia? - spyta艂 Rodgers.

- Loh i Jelbart maj膮 tam pop艂yn膮膰, ka偶de osobno, na oddzielnych okr臋tach - poinformowa艂

Coffey. - Ja zabior臋 si臋 z Australijczykami.

- Lowell, je偶eli piraci zaatakowali statek legalnie transportuj膮cy odpady,

to powinien by膰 jaki艣 艣lad tego zaj艣cia, nieprawda偶? - spyta艂 Hood.

- Owszem - odpar艂 Coffey. - Powinien zosta膰 sporz膮dzony raport o ataku.

Zgodnie z wymogami Mi臋dzynarodowego Komitetu Nadzoru Nuklearnego,

wszelkiego rodzaju sytuacje awaryjne na wojennej lub cywilnej

jednostce, przewo偶膮cej substancje promieniotw贸rcze, powinny zosta膰

zg艂oszone w portach zar贸wno wyj艣ciowym, jak i docelowym. Jednak nic

takiego nie mia艂o miejsca.

- Sk膮d wiesz? - spyta艂 Rodgers.

- Poniewa偶 w biuletynie MKNN natychmiast pojawi艂oby si臋 ostrze偶enie

o potencjalnym zagro偶eniu dla 偶eglugi lub ska偶eniu promieniotw贸rczym - powiedzia艂

Herbert. - Ponadto zawiadomiono by mi臋dzy innymi

australijski departament obrony, krajowe s艂u偶by ratownictwa oraz wydzia艂

zdrowia publicznego i chor贸b zaka藕nych.

- A tak si臋 nie sta艂o - skonstatowa艂 Hood.

- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Coffey.

- Czy tamtejszy wydzia艂 zdrowia publicznego podj膮艂 jakie艣 kroki zaradcze? - spyta艂 Hood.

- Zamierzaj膮 zwi臋kszy膰 liczb臋 patroli przybrze偶nych w pobli偶u g艂贸wnych

miast - powiedzia艂 Herbert. - Naturalnie b臋d膮 szuka膰 podwy偶szonego

poziomu promieniowania, a tak偶e wszelkich uszkodzonych statk贸w.

- Bob, czy Narodowe Biuro Rozpoznawcze mo偶e pom贸c w poszukiwaniach tej tajemniczej jednostki? - spyta艂 Hood.

Narodowe Biuro Rozpoznawcze, czyli NRO, to bardzo tajemnicza struktura rz膮dowa, kontroluj膮ca satelity szpiegowskie oraz opracowuj膮ca uzyskiwane obrazy. Zajmuje si臋 ona tak偶e innymi metodami rozpoznania elektronicznego.

- Chodzi o ogromny rejon z ruchliwymi szlakami morskimi - stwierdzi艂

Herbert. - Nie wiemy, dok膮d pop艂yn膮艂 ten statek, ani nawet nie znamy

dok艂adnego miejsca zatoni臋cia sampana. Wola艂bym zaw臋zi膰 obszar

poszukiwa艅, zanim poprosimy NRO o skorzystanie z pomocy jednego

z tych cennych urz膮dze艅.

- Zdaje si臋, 偶e po to w艂a艣nie tam s膮 - zauwa偶y艂 Coffey.

- Niezupe艂nie - odrzek艂 Herbert. - Satelity znajduj膮 si臋 tam w celu obserwacji

chi艅skich manewr贸w morskich, test贸w pocisk贸w rakietowych,

a tak偶e monitorowania aktywno艣ci terroryst贸w w g贸rach i d偶unglach Indonezji,

bo te w艂a艣nie elementy maj膮 na co dzie艅 najwi臋kszy wp艂yw na

wojskow膮 i zagraniczn膮 polityk臋 Stan贸w Zjednoczonych.

- Ach tak - powiedzia艂 Coffey.

- Nie s艂ysz臋 w twoim g艂osie rado艣ci, Lowell - zauwa偶y艂 Hood.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e co艣 jednak damy Australijczykom.

- Chodzi o wsparcie operacyjne czy polityczne? - spyta艂 Herbert.

- Rozumiem, 偶e oba rodzaje wsparcia nie wchodz膮 w gr臋 - rzek艂 Coffey.

- Owszem, nie wchodz膮. Od czas贸w Juliusza Cezara - powiedzia艂 Herbert. -

Czy Ellsworth jest sk艂onny przyj膮膰 solidarno艣ciowy gest?

- S膮dz臋, 偶e tak - odpar艂 Coffey. - Co masz na my艣li?

- Moje osobiste przybycie - wyja艣ni艂 Herbert. - By艂oby niezr臋cznie

posy艂a膰 Mike'a, skoro ju偶 teraz roi si臋 tam od 偶o艂nierzy.

- Nie s膮dz臋 zreszt膮, aby Pentagon wyrazi艂 na to zgod臋 - mrukn膮艂 Rodgers.

Hood mia艂 tego 艣wiadomo艣膰. Mimo i偶 Rodgers pe艂ni艂 funkcj臋 zast臋pcy szefa Centrum, wci膮偶 by艂 偶o艂nierzem s艂u偶by czynnej. Niezapowiedziane przybycie wojskowego doradcy prasa w Australii mog艂aby potraktowa膰 jako zapowied藕 lokalnej koncentracji wojsk. Niezwyk艂e sytuacje stanowi膮 po偶ywk臋 dla nieprawdopodobnych pomys艂贸w. Tymczasem nale偶a艂o unika膰 zwracania uwagi na t臋 spraw臋, nie tyle ze strony innych pa艅stw, ile Bia艂ego Domu. Potrzeby Centrum mog艂y kolidowa膰 z kr贸tko- lub d艂ugoterminowymi planami administracji waszyngto艅skiej dla tego rejonu.

- Mike, a mo偶e by tak ruszy膰 kt贸rego艣 z twoich agent贸w do zada艅 specjalnych? - spyta艂 Hood.

- Je偶eli wy艣l臋 teraz Mari臋 na kolejn膮 akcj臋, to Darrell got贸w jest samodzielnie wywo艂a膰 jak膮艣 wojn臋 - stwierdzi艂 Rodgers.

Darrell McCaskey by艂 艂膮cznikiem mi臋dzy Centrum a FBI oraz r贸偶nymi zagranicznymi agencjami, zajmuj膮cymi si臋 egzekwowaniem prawa. Niedawno o偶eni艂 si臋 z by艂膮 agentk膮 hiszpa艅skiego Interpolu, Marij膮 Corneja. Wkr贸tce potem Rodgers zaoferowa艂 jej prac臋 w ramach tworzonej przez siebie nowej grupy wywiadowczej ORION, maj膮cej zajmowa膰 si臋 bezpo艣rednim zwiadem i rozpoznaniem. G艂贸wn膮 rol膮 ORION-a by艂o sprowadzenie szpieg贸w w pobli偶e miejsc, w kt贸rych co艣 si臋 dzia艂o, zamiast polegania na pods艂uchach i obserwacjach elektronicznych. Maria przyj臋艂a propozycj臋 i niemal natychmiast zosta艂a wys艂ana do Afryki wraz z dwoma innymi cz艂onkami zespo艂u, Davidem Battatem i Aideenem Marleyem. McCaskey nie okaza艂 zbytniego entuzjazmu z tego powodu.

- Pozostali agenci s膮 poza miastem, za艂atwiaj膮 sprawy rodzinne i zawodowe,

by mo偶na by艂o ich tu 艣ci膮gn膮膰 - powiedzia艂 Rodgers. - Nie

mia艂em te偶 od dawna bezpo艣redniego kontaktu ze swoim azjatyckim agentem, Yuenem Ch贸w.

- Gdzie on teraz jest? - spyta艂 Hood.

- W domu w Hongkongu. Przyjedzie tu w przysz艂ym tygodniu. Ca艂y

czas znajduje si臋 pod nasz膮 ochron膮. Sp臋dzi艂 siedem lat, robi膮c interesy

z filmowcami w Szanghaju. Naprawd臋 trudno jest si臋 po艂apa膰, kt贸ry z tych

ludzi mo偶e mie膰 powi膮zania z Guoanbu w Pekinie lub z triadami w Hongkongu.

- Albo i z tymi, i z tymi - powiedzia艂 Herbert. - Szczerze m贸wi膮c,

chcia艂bym cho膰 na pewien czas dosta膰 woln膮 r臋k臋, by zrobi膰 porz膮dek

w swoim ogr贸dku.

- Ja tak偶e - przy艂膮czy艂 si臋 Rodgers. - Natomiast nie chcia艂bym by膰

zmuszony do stosowania inwigilacji, aby upewni膰 si臋, 偶e moi szpiedzy

nie pracuj膮 na dwie strony.

Guoanbu to skr贸t od Guojia Anquan Bu, jak po chi艅sku nazywa si臋 ministerstwo bezpiecze艅stwa pa艅stwa, czyli bezlitosna policja polityczna, kt贸ra poprzez chi艅skich emigrant贸w ma powi膮zania na ca艂ym 艣wiecie. Normaln膮 procedur膮 dla Guoanbu by艂o wtr膮canie do wi臋zienia cz艂on k贸w rodzin ludzi, kt贸rzy wyemigrowali do innych kraj贸w, w celu zapewnienia sobie ich pos艂usze艅stwa. Z kolei triady to r贸wnie zdemoralizowane grupy przest臋pcze, powsta艂e ponad sto lat temu w Hongkongu. Ich nazwa pochodzi艂a od troistego symbolu szcz臋艣cia, kt贸ry wyobra偶a艂 niebiosa, ziemi臋 i cz艂owieka.

- A wi臋c zostaj臋 tylko ja - powiedzia艂 Herbert. - Mog臋 pojecha膰 do

Darwin i pom贸c w gromadzeniu i interpretacji danych.

- Co ty na to, Lowell? - spyta艂 Hood.

- To chyba dobry pomys艂 - przyzna艂 Coffey.

- Powiadom o tym Ellswortha - poleci艂 Hood, po czym zwr贸ci艂 si臋 do

Herberta: - Tymczasem, Bob, m贸g艂by艣 si臋 przy gotowa膰...

- W艂a艣nie zrobi艂em rezerwacj臋 - odrzek艂 Herbert. - Linie Air New Zealand.

B臋d臋 w Darwin w sobot臋 rano.

- Ile przesiadek? - spyta艂 Rodgers.

- Trzy. Z Waszyngtonu do Nowego Jorku, potem do Los Angeles, stamt膮d do Sydney i ostatni odcinek do Darwin.

- Odpu艣膰 to sobie - poradzi艂 mu Rodgers. - Zadzwoni臋 zaraz do biura

podr贸偶y w Pentagonie. G艂ow臋 daj臋, 偶e za艂atwi臋 ci lepsz膮 podw贸zk臋.

- Czy masz na my艣li jedn膮 z tych metalowych, ha艂a艣liwych lataj膮cych

skrzy艅, kt贸re nazywacie samolotami? - spyta艂 Herbert.

- W艂a艣ciwie to mia艂em zamiar zarekwirowa膰 dla ciebie Air Force One,

ale nie chc臋, by ci si臋 w g艂owie przewr贸ci艂o od tego luksusu.

- Panowie, ja id臋 do domu - zakomunikowa艂 Hood.

- A ja ruszam w rejs z Jelbartem, kiedy tylko sko艅czy gada膰 z Ellsworthem i major Loh - powiedzia艂 Coffey.

- A o czym rozmawiaj膮? - zainteresowa艂 si臋 Hood.

- O tym, czy po wyj艣ciu w morze prowadzi膰 poszukiwania na w艂asn膮

r臋k臋, czy raczej realizowa膰 wsp贸ln膮, skoordynowan膮 operacj臋 - wyja艣ni艂 Coffey.

- No, nie! - Herbert westchn膮艂. - Oto co przywiedzie 艣wiat do zguby.

Kto艣 komu艣 rozwali nos w b贸jce, a potem wybuchnie wojna 艣wiatowa,

kt贸ra nie b臋dzie mia艂a 偶adnego zwi膮zku z tym wydarzeniem. Pozabijamy

si臋 nawzajem, spieraj膮c si臋 o metod臋 prowadzenia poszukiwa艅 jakiego艣

sukinsyna, zamiast po prostu wyt艂uc wszystkich bydlak贸w jak wszy.

- Wspomina艂e艣, 偶e pomoc mo偶e by膰 operacyjna lub polityczna - przypomnia艂 mu Hood.

- Spr贸bujemy zapewni膰 im oba rodzaje wsparcia - powiedzia艂 Herbert.

-Wjaki spos贸b?

- Poprzez zrozumienie.

- Tylko tyle? - Hood za艣mia艂 si臋.

- Tak - powiedzia艂 Herbert. - Zrozumienie, czyli zdanie sobie sprawy,

偶e pozb臋d膮 si臋 mnie dopiero wtedy, gdy uczciwie wykonaj膮 swoje obowi膮zki.

ROZDZIA艁 17

Cairns, Australia, Pi膮tek, 19.00

Peter Kannaday bardzo potrzebowa艂 ciszy i ukojenia, co mog艂a mu zapewni膰 jedynie spokojna przysta艅. Jak u wi臋kszo艣ci starych wilk贸w morskich, morze mia艂o ogromny wp艂yw na jego stan emocjonalny.

S艂o艅ce chowa艂o si臋 za widnokr臋giem, gdy „Hosanna" zbli偶a艂a si臋 do wej艣cia do zatoki. Mia艂o si臋 wra偶enie, jakby kto艣 postawi艂 na horyzoncie p艂on膮c膮 艣wiec臋, kt贸ra rzuca艂a l艣ni膮c膮, 偶贸艂t膮 po艣wiat臋 na powierzchni臋 morza. Kannaday sta艂 na rufie i podziwia艂 ten widok, podczas gdy jacht wp艂ywa艂 coraz g艂臋biej do zatoki. Na ciemniej膮cym niebie wprost nad jego g艂ow膮 zapala艂y si臋 pierwsze gwiazdy.

Przed dziobem i po obu burtach mia艂 tylko brzegi zatoki Darling. Wej艣cie do niej znajdowa艂o si臋 w pobli偶u p贸艂nocnego kra艅ca Wielkiej Rafy Koralowej, d艂ugiej na ponad dwa tysi膮ce kilometr贸w, szerokiej na sto dwadzie艣cia pi臋膰 metr贸w, kt贸r膮 od brzegu oddziela艂a p艂ytka laguna. Ten pot臋偶ny tw贸r powsta艂 pod koniec zlodowace艅, kiedy w oceanie nast膮pi艂 gwa艂towny wzrost liczebno艣ci koralowc贸w - dziwacznych stworze艅, wyposa偶onych w parz膮ce czu艂ki. R贸偶nobarwne szkielety osiada艂y warstwa po warstwie przez ponad dziesi臋膰 tysi臋cy lat, stanowi膮c podstaw臋 kolejnych pokole艅 koralowc贸w. Rafa sta艂a si臋 domem dla niezliczonych gatunk贸w ryb, ogromnych 偶贸艂wi, waleni, wielkich p艂aszczek, delfin贸w oraz diugoni贸w - morskich kuzyn贸w s艂oni.

Sternik wprowadzi艂 jacht w spokojn膮 szerok膮 odnog臋. Kannaday przygl膮da艂 si臋 nieskazitelnej, b艂臋kitnej toni. Kiedy delikatny, ciep艂y powiew l膮dowej bryzy dotar艂 do pok艂adu, kapitan ruszy艂 na dzi贸b. Wiaterek ni贸s艂 ze sob膮 ulotn膮 wo艅 winoro艣li z winnic Darlinga, znajduj膮cych si臋 na po艂udniowym zachodzie. Tu偶 obok, na p贸艂nocnym wschodzie, wznosi艂y si臋 wapienne ska艂y, uformowane przez pradawne sztormy z wysokiego na ponad sto metr贸w klifu. O zmierzchu ska艂y przybiera艂y barw臋 dojrza艂ej pomara艅czy.

Ogromna rafa oddziela艂a zatok臋 od otwartego morza. 呕eglarz maj膮cy zamiar si臋 w niej znale藕膰 musia艂 op艂yn膮膰 raf臋 daleko od p贸艂nocy. Wej艣cie

do zatoki, gdzie sta艂y teraz dwie motor贸wki, dwie 偶agl贸wki i jacht, mia艂o nieca艂e p贸艂 kilometra szeroko艣ci. Odleg艂o艣膰 do przeciwleg艂ego brzegu nie przekracza艂a dwustu metr贸w. Na wprost wida膰 by艂o d艂ugie, kamienne nabrze偶e, a po bokach bia艂y piasek szerokich pla偶. Na sze艣膰dziesi臋ciometrowych drzewach karri, otaczaj膮cych zatok臋, ochrona rozmie艣ci艂a kamery. Kannaday wiedzia艂, 偶e w艣r贸d ga艂臋zi s膮 tak偶e mikrofony. Zwykle s艂ycha膰 by艂o przez nie jedynie szum wiatru, szmer morza lub krzyk zagubionego delfina. Przypadkowych go艣ci wita艂y w wej艣ciu do zatoki d臋bowe tablice informacyjne, przytwierdzone do p艂ywaj膮cych boi. Widnia艂 na nich napis: W艁ASNO艢膯 PRYWATNA, TEREN DARLING ENTERPRISES. Nie by艂o 偶adnych zakaz贸w czy gr贸藕b. Ci, kt贸rzy znali Darlinga, i tak wiedzieli, 偶e lepiej trzyma膰 si臋 od tego miejsca z daleka. Pozostali byli zatrzymywani po kilku minutach po wp艂yni臋ciu do zatoki. Stra偶nicy dy偶urowali w ma艂ym domku letniskowym tu偶 obok pla偶y. Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzali na surfowaniu po Internecie lub grze w pche艂ki. Dwa razy do roku Darling organizowa艂 zawody dla pracownik贸w, przeznaczaj膮c poka藕ne kwoty na nagrody.

Kannadayowi nie umkn臋艂o, 偶e celem gry by艂o zebranie wszystkich pche艂ek w jednym kubku. Kubek nadzorowa艂 naturalnie Jervis Darling.

Kannaday zn贸w popatrzy艂 na zachodz膮ce s艂o艅ce. Do zatoki Darling wp艂ywa艂 po raz dziewi膮ty lub dziesi膮ty. Spok贸j i majestatyczne pi臋kno tego miejsca przej臋艂y go dreszczem. By艂o tak za ka偶dym razem. Dzi艣 jednak zachwytowi towarzyszy艂a z艂o艣膰. Pragn膮艂, by wody, po kt贸rych p艂ywa艂, nale偶a艂y do niego. Powinno tak by膰. Mia艂 jacht i wszelkie perspektywy na zdobycie wielkiego bogactwa. A jednak w tej chwili potrafi艂 my艣le膰 tylko o niezadowoleniu Jervisa Darlinga, cz艂owieka, kt贸rego nazwisko wystarcza艂o, aby przep艂oszy膰 przypadkowych wp艂ywaj膮cych do przystani wodniak贸w. Kannaday zazdro艣ci艂 mu w艂adzy i ba艂 si臋 jego niezadowolenia, a zarazem brzydzi艂 si臋 t膮 zazdro艣ci膮 i strachem.

Jacht za chwil臋 rzuci kotwic臋. Kannaday wsi膮dzie do wyposa偶onego w silnik pontonu. Nie ma potrzeby uprzedza膰 przez radio o swym przybyciu. Stra偶nicy ju偶 go widzieli. Kiedy jacht zwalnia艂, Kannaday zastanawia艂 si臋 nad tym, czy Jervis Darling m贸g艂 si臋 czego艣 ba膰. By艂 miliarderem, wi臋c prawdopodobnie ba艂 si臋 bankructwa. Przypuszczalnie tak偶e 艣mierci. Prawie na pewno w takiej w艂a艣nie kolejno艣ci. Cz艂owiek pokroju Darlinga m贸g艂 pogodzi膰 si臋 z kl臋sk膮 tylko w贸wczas, gdyby zosta艂a zadana r臋k膮 Boga.

Ech, gdybym mia艂 Boga za sojusznika, pomy艣la艂 z gorycz膮 Kannaday. Zamiast Boga jego sprzymierze艅cem by艂 Hawke.

Szef ochrony siedzia艂 pod pok艂adem wraz ze swymi lud藕mi. Prawdopodobnie ogl膮dali filmy sensacyjne na DVD. By艂o to ich sta艂e zaj臋cie. Nie interesowali si臋 艣wiatem, mieli w g艂臋bokim powa偶aniu zdobywanie wiedzy i nowych umiej臋tno艣ci. By膰 mo偶e to dlatego Kannaday s膮dzi艂, 偶e Hawke przyjmie jego propozycj臋 i odejdzie. To by艂o najprostsze, a przecie偶 tacy ludzie wybierali proste rozwi膮zania.

Kannaday przeszed艂 na lew膮 burt臋 i stan膮艂 ko艂o windy pontonu. Poczeka艂, a偶 jeden z marynarzy spu艣ci go na wod臋. Pomruk silnika rozszed艂 si臋 po zatoce. Kannaday poczu艂 gwa艂towny b贸l brzucha.

Mimo i偶 Hawke zagrozi艂 mu 艣mierci膮, Kannaday nie ba艂 si臋 go. L臋k nie bierze si臋 z zagro偶e艅, kt贸re s膮 znane i dotycz膮 w艂asnego 偶ycia lub zdrowia. Na morzu dobry kop adrenaliny nieraz pozwala艂 przetrwa膰 kapitanowi trudne chwile. Nawet maj膮c n贸偶 na gardle, Kannaday nie odczuwa艂 l臋ku. Skupia艂 si臋 na tym, by uj艣膰 z 偶yciem, ale to zupe艂nie co innego.

Najwa偶niejszym czynnikiem wywo艂uj膮cym l臋k jest nieznane. Bierze si臋 on z oczekiwania na obezw艂adniaj膮cy cios. Na utrat臋 wolno艣ci lub odebranie nadziei zrealizowania jakiej艣 wizji.

Darling by艂 wystarczaj膮co pot臋偶ny, by m贸c co艣 takiego sprawi膰. Kannaday niech臋tnie szed艂 na to spotkanie. Zastanawia艂 si臋 nad ujawnieniem podst臋pu Hawke'a. Ciekawe, czy ten ma艂y cz艂owieczek odwa偶y si臋 przej膮膰 jacht? A Darling, czy w takim przypadku zaakceptuje Hawke'a jako dow贸dc臋?

Pojawi艂 si臋 opalony na br膮zowo pierwszy oficer, Craig McEldowney. Pot臋偶ny, trzydziestodziewi臋cioletni Nowozelandczyk stan膮艂 obok Kannadaya. Trzymali si臋 razem od lat. Poznali si臋 w barze w Surabaja na Jawie, w kt贸rym McEldowney zmywa艂 naczynia. W艂a艣nie sko艅czy艂 mu si臋 wyrok pi臋ciu lat ci臋偶kich rob贸t za przyw艂aszczenie dostawy tytoniu i sprzedanie jej po obni偶onej cenie miejscowej ludno艣ci.

- Wszystko b臋dzie dobrze - powiedzia艂 McEldowney. - Szef nie obwini pana za to, co si臋 sta艂o.

- A kogo obwini? - spyta艂 Kannaday.

- Nikogo - odpar艂 McEldowney. - Kapitanie, ka偶demu mo偶e si臋 zdarzy膰 wpadka. Tak jak mnie.

Kannaday roze艣mia艂 si臋. McEldowney by艂 przyzwoity, ale niezbyt bystry. Dlatego da艂 si臋 z艂apa膰.

Kannaday przekaza艂 pierwszemu obowi膮zki dow贸dcy i zszed艂 po drabince do pontonu. Szczeble by艂y wilgotne, musia艂 si臋 dobrze trzyma膰, aby si臋 nie po艣lizn膮膰. Znalaz艂szy si臋 w pontonie, usiad艂 na tylnej 艂awce, zwolni艂 zaczep windy, uruchomi艂 silnik i pop艂yn膮艂 w kierunku nabrze偶a. Stra偶nicy w艂a艣nie opuszczali sko艣ny, drewniany trap. Skrzypienie drewna i warkot silnika ich samochodu terenowego zak艂贸ci艂y spok贸j panuj膮cy w zatoce.

Oto jak powstaje chaos, pomy艣la艂 Kannaday. Jest nagromadzeniem pojedynczych d藕wi臋k贸w.

Pytanie stoj膮ce przed nim by艂o proste. Jak w obecnej sytuacji ustrzec si臋 przed pogr膮偶eniem w jeszcze wi臋kszym chaosie? Niestety, tylko jeden cz艂owiek m贸g艂 odpowiedzie膰 na to pytanie.

Lecz odpowied藕 wci膮偶 by艂a nieznana.

ROZDZIA艁 18

Morze Celebes, Pi膮tek, 19.33

Kiedy Lowell Coffey mia艂 osiem lat, prze偶y艂 niezwyk艂膮 przygod臋. Ojciec zabra艂 go do cyrku w Sherman Oaks. Jednak nie chodzi艂o

o samo przedstawienie. Coffey sta艂 jak urzeczony, przygl膮daj膮c si臋 pakowaniu cyrkowc贸w do odjazdu. Obserwowa艂 demonta偶, przyt艂oczony rozmiarami i stopniem komplikacji przedsi臋wzi臋cia.

Przypomnia艂o mu si臋 tamto zdarzenie, kiedy patrzy艂 na wyj艣cie singapurskiego i australijskiego okr臋tu z Darwin. Z 艂opotem flag wielkie jednostki wyrusza艂y w morze. Zamiast robotnik贸w cyrkowych widzia艂 marynarzy wprawiaj膮cych w ruch pot臋偶ne maszyny. Zamiast s艂oni -艣mig艂owce i 艂odzie motorowe, zmieniaj膮ce pozycj臋. Zamiast woni ko艅skiego potu i trocin czu艂 spaliny silnik贸w wysokopr臋偶nych i morskie powietrze. Szeroki rozmach i sprawna logistyka - to tak偶e zapada艂o w pami臋膰. By艂y jednak dwie zasadnicze r贸偶nice. Kiedy cyrk spakowa艂 si臋

i odjecha艂, m艂ody Lowell Coffey poszed艂 z ojcem do domu, czuj膮c smutek i pustk臋. Tego za艣 ranka doros艂y Lowell Coffey wyp艂ywa艂 wraz z konwojem. Zdawa艂o mu si臋, 偶e jest cz臋艣ci膮 wspania艂ego, pot臋偶nego przedsi臋wzi臋cia. By艂o to wybitnie pobudzaj膮ce uczucie.

Trwa艂o nieca艂e trzy minuty.

Niestety, doros艂y Lowell Coffey cierpia艂 straszliwie z powodu md艂o艣ci. I to by艂a druga r贸偶nica. Choroba morska ogarn臋艂a ca艂e jego cia艂o - b贸l rozrywa艂 czo艂o, oczy, 偶o艂膮dek. Coffey czu艂 nawet dziwn膮 mi臋kko艣膰 w kolanach, jakby zgina艂y si臋 we wszystkie strony, co by艂o o tyle dziwne, 偶e nie sta艂, lecz siedzia艂.

Znajdowa艂 si臋 na ciasnym, przyprawiaj膮cym o klaustrofobi臋 pomo艣cie bojowym korwety wywiadu marynarki. Okr臋tem dowodzi艂 chor膮偶y Jelbart, siedz膮cy w obrotowym fotelu po jego prawej stronie. Sanitariusz da艂 Coffeyowi dwie tabletki dimenhydrynatu. Pod t膮 tajemnicz膮 nazw膮 kry艂 si臋 zwyk艂y aviomarin. Stan Coffeya co prawda nie poprawi艂 si臋, ale

przynajmniej nie uleg艂 pogorszeniu. Z jednym wyj膮tkiem. Kiedy Jelbart obraca艂 si臋 w swoim fotelu, Coffey natychmiast czu艂 w ustach poranny posi艂ek. Widok zmieniaj膮cego swe po艂o偶enie oficera zak艂贸ca艂 prac臋 jego b艂臋dnika.

Szybki, nowoczesny okr臋t opu艣ci艂 Darwin kilka minut po wyj艣ciu z portu patrolowca z major Loh na pok艂adzie. Ellsworth pozosta艂 na l膮dzie. Po o偶ywionej dyskusji na nabrze偶u, dotycz膮cej sposobu dowodzenia wypraw膮, postanowi艂 uda膰 si臋 do biura. Poniewa偶 autork膮 planu by艂a Loh, zgodzi艂 si臋, by wst臋pn膮 faz臋 poprowadzi艂a w艂a艣nie ona, wraz z za艂og膮 swego okr臋tu. Jelbart mia艂 jej zapewni膰 wszelkie wsparcie - w sprz臋cie, ludziach i mo偶liwo艣ciach technicznych. Coffey poinformowa艂 ich, 偶e szef wywiadu Centrum, Bob Herbert, jest w drodze do Darwin. Na miejscu mia艂 zaj膮膰 si臋 analizowaniem tego, co znajd膮 oraz czego nie znajd膮 na morzu. Ellsworth ucieszy艂 si臋 na wie艣膰 o zaanga偶owaniu Centrum Szybkiego Reagowania. Oczywi艣cie by艂 wdzi臋czny za dost臋p do 藕r贸de艂 informacji, ale nie tylko z tego powodu zale偶a艂o mu na wsparciu Amerykan贸w. By膰 mo偶e mieli do czynienia jedynie z incydentem, czego naturalnie 偶yczyli sobie wszyscy zainteresowani. Jednak na wypadek, gdyby sprawa okaza艂a si臋 powa偶niejsza, Ellsworth wola艂 zabezpieczy膰 sobie ty艂y.

Jelbart zsun膮艂 z g艂owy zestaw s艂uchawkowy i zawiesi艂 go sobie na szyi.

- Jak si臋 pan czuje, panie Coffey? - spyta艂.

- W miar臋 stabilnie - odpowiedzia艂 zapytany, u艣miechaj膮c si臋 niewyra藕nie.

Popatrzy艂 pod nogi. W odr贸偶nieniu od horyzontu pod艂oga pomostu

by艂a nieruchoma. Prawnik zapragn膮艂 znale藕膰 si臋 w cichym, wyk艂adanym boazeri膮 gabinecie, gdzie jedynym ruchomym elementem by艂oby

wahad艂o staromodnego zegara.

- Przyzwyczai si臋 pan - pocieszy艂 go Jelbart. - Kiedy po powrocie do

Darwin zejdzie pan na l膮d, b臋dzie si臋 pan czu艂 dziwnie bez ko艂ysania.

Coffey nie wyklucza艂 takiej mo偶liwo艣ci. Na razie jednak uwa偶a艂 j膮 za ma艂o prawdopodobn膮.

Do wn臋trza zajrza艂 radiooperator. Zajmowa艂 stanowisko w klitce tu偶 za 艣cian膮 centrali dowodzenia.

- Sir, przekaz od major Loh - powiedzia艂.

Jelbart nasun膮艂 szybko s艂uchawki i poprawi艂 mikrofon.

- Tu Jelbart - zg艂osi艂 si臋.

- Wchodzimy w rejon poszukiwa艅 - oznajmi艂a Loh.

Jelbart rzuci艂 okiem na panel kontrolny. Po prawej znajdowa艂 si臋 ma艂y czarny monitor. Na jego ekranie wy艣wietlona by艂a b艂臋kitna siatka. Coffey ju偶 wiedzia艂 od Jelbarta, 偶e jest to wy艣wietlacz systemu GPS o regulowanej dok艂adno艣ci. Na ekranie mogli obserwowa膰 obszar o powierzchni od pi臋ciuset do dziesi臋ciu kilometr贸w kwadratowych. W tej chwili urz膮dzenie nastawione by艂o na zakres dwudziestu kilometr贸w kwadratowych. Jelbart obr贸ci艂 si臋 w prawo.

- Halo, ster!?

- Tak jest, sir - zg艂osi艂 si臋 sternik.

- Wsp贸艂rz臋dne dziesi臋膰-pi臋膰-dziewi臋膰 zach贸d, trzy-cztery-dwa p贸艂noc -

powiedzia艂 Jelbart, odczytuj膮c dane z monitora. - Gotowo艣膰 do zmiany

biegu maszyn wstecz, czeka膰 na komend臋.

Sternik powt贸rzy艂 wsp贸艂rz臋dne, potwierdzi艂 komend臋 i odpowiednio skorygowa艂 kurs. Coffey podni贸s艂 wzrok. Wygl膮da艂 na zaskoczonego.

- Przecie偶 wida膰 ich przez okno. Czemu po prostu nie p艂yniemy za nimi?

- P艂yniemy - przytakn膮艂 Jelbart. - Ale je艣li Singapurczykom co艣 si臋

przytrafi i stracimy z nimi kontakt wzrokowy, to wol臋, 偶eby nasz komputer zna艂 ich dok艂adn膮 pozycj臋.

- Rozumiem - odrzek艂 Coffey. Nie by艂a to mi艂a perspektywa, ale lepiej dmucha膰 na zimne.

Singapurski patrolowiec zatrzyma艂 maszyny. Jelbart da艂 p贸艂 naprz贸d i min膮艂 stoj膮c膮 bez ruchu jednostk臋 w odleg艂o艣ci oko艂o trzystu metr贸w z lewej burty. Po chwili korweta r贸wnie偶 si臋 zatrzyma艂a. Poniewa偶 znik艂a jedna z osi ruchu, Coffey natychmiast poczu艂 si臋 lepiej. M贸g艂 bez 偶adnych sensacji obserwowa膰 dzi贸b singapurskiego okr臋tu. Widzia艂, jak marynarze za pomoc膮 sieci rybackich opuszczaj膮 pod wod臋 jakie艣 niewielkie, czarne skrzyneczki, przypominaj膮ce przeno艣ne komputery.

- Co to jest? - spyta艂 Jelbarta.

- To detektory promieniowania gamma i mierniki napromienienia przez

neutrony. Uczy艂em si臋 o nich na kursie fizyki dla personelu wywiadu marynarki. Zadziwiaj膮ce maszynki.

- Czego si臋 od nich dowiemy?

- Materia艂y, kt贸rych poszukujemy, emituj膮 promieniowanie trzech rodzaj贸w - wyja艣ni艂

Jelbart. - Cz膮stki alfa, cz膮stki beta i promienie gamma. Te ostatnie nios膮 najwi臋ksz膮 energi臋. Nawet niewielkie dawki mog膮

ugotowa膰 cz艂owieka od 艣rodka. Dlatego w艂a艣nie to promieniowanie musi

by膰 wykrywane jako pierwsze.

- Gdyby sampan znalaz艂 si臋 pod wp艂ywem promieniowania gamma,

marynarz raczej by nie prze偶y艂 - zasugerowa艂 Coffey.

- Mo偶liwe. Widocznie nie zosta艂 wystawiony bezpo艣rednio na oddzia艂ywanie 藕r贸d艂a promieniowania. Tego i my musimy unikn膮膰. Dlatego

nakaza艂em gotowo艣膰 do przestawienia maszyn na prac臋 wstecz na wypadek, gdyby wyst膮pi艂a konieczno艣膰 szybkiego odwrotu.

- Popieram tak膮 gotowo艣膰 - stwierdzi艂 Coffey.

- Stopie艅 napromienienia neutronowego pozwala rozpozna膰 sk艂ad oraz

ilo艣膰 materia艂u promieniotw贸rczego - kontynuowa艂 Jelbart. - Major Loh

kontaktowa艂a si臋 z MKNN w celu ustalenia wielko艣ci b臋bn贸w sk艂adowanych

w tym miejscu. Zawsze istnieje jaka艣 艣ladowa radiacja z tych pojemnik贸w,

nawet gdy s膮 szczelnie zamkni臋te i zabezpieczone.

- Brzmi krzepi膮co - mrukn膮艂 z sarkazmem Coffey.

- Poziom napromienienia w takich przypadkach jest minimalny, chyba

偶e nast膮pi艂o skumulowanie dawki - doda艂 Jelbart. - Mi臋dzy innymi z tego

powodu umieszcza si臋 odpady w g艂臋bokich jaskiniach albo na dnie morza.

- A jaki to ma wp艂yw na 艣rodowisko?

- Ryby s膮 regularnie badane. Dop贸ki nie wykazuj膮 艣lad贸w ska偶enia,

nie ma mowy o ska偶eniu - powiedzia艂 Jelbart. - Istotne jest to, 偶e znaj膮c

termin i wielko艣膰 ostatniego roz艂adunku, major Loh wie, jakich odczyt贸w nale偶y si臋 spodziewa膰.

- Czy wiadomo, jaki statek odp艂yn膮艂 st膮d jako ostatni? - spyta艂 Coffey,

kt贸ry znajdowa艂 si臋 tu偶 przed monitorem komputera.

Jelbart odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋. Obr贸t by艂 szybki i sprawi艂, 偶e Coffeyowi zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Prawnik opu艣ci艂 wzrok i wzi膮艂 g艂臋boki wdech, usi艂uj膮c odzyska膰 r贸wnowag臋.

- Ostatni膮 jednostk膮 odwiedzaj膮c膮 to miejsce by艂 chi艅ski frachtowiec

z czterema prawie pi臋膰dziesi臋ciolitrowymi b臋bnami ze zu偶ytym paliwem

z elektrowni atomowej spod Szanghaju - powiedzia艂 Jelbart. - Przedtem

by艂 tu kuter nale偶膮cy do malezyjskiej firmy International Spent Fuel Trans

port. Zostawi艂 trzy trzydziestoo艣miolitrowe b臋bny odpad贸w z japo艅skiej

elektrowni atomowej. Wcze艣niej przez dziesi臋膰 dni nikt nie pojawi艂 si臋 w tym rejonie.

- W jaki spos贸b rozpoznamy, do kogo nale偶y pozostawiony 艂adunek?

- Wszyscy maj膮 przydzielone odr臋bne punkty sk艂adowania - odrzek艂

Jelbart. - Wsp贸艂rz臋dne przekazane przez Loh okre艣laj膮 po艂o偶enie sk艂adowiska, z kt贸rego korzystaj膮 Chiny.

- Rozumiem - powiedzia艂 Coffey. - Wci膮偶 nie mam jednak pe艂nej jasno艣ci

w jednej kwestii. Co major ma zamiar tu znale藕膰? Je偶eli jeden ze statk贸w

by艂 uszkodzony, to chyba kto艣 zosta艂 o tym fakcie poinformowany.

- Prawdopodobnie tak - odrzek艂 Jelbart. - Jednak bierzemy pod uwag臋

mo偶liwo艣膰, 偶e kt贸ry艣 ze statk贸w wcze艣niej przeni贸s艂 艂adunek na inn膮jednostk臋 i dopiero ona zosta艂a zaatakowana przez pirat贸w.

- Co zamierza pan zrobi膰, je偶eli ten scenariusz oka偶e si臋 prawdziwy?

Rozpocznie pan poszukiwania podejrzanej jednostki?

- Nie wiem - odpar艂 Jelbart.

- Nie wie pan? Czy偶 nie by艂oby to logicznym posuni臋ciem? - spyta艂 Coffey.

- Mo偶e i tak - zgodzi艂 si臋 Jelbart. - Jednak w ten spos贸b mo偶emy sp艂oszy膰

aktualnego posiadacza tych odpad贸w. Rozs膮dniej b臋dzie najpierw

je znale藕膰, a potem zaj膮膰 si臋 ekip膮 dostawcz膮.

- Czy o艣rodek wywiadu marynarki dysponuje gotowymi procedurami na takie okazje?

- Owszem, mamy opracowane procedury rewizji oraz protoko艂y zatrzyma艅 - przytakn膮艂

Jelbart. - Ale je艣li w gr臋 wchodzi 艣ledzenie radioaktywnego

艂adunku, to wkraczamy na nieznane terytorium. Podobnie jak

kiedy艣 w Ameryce. Jak dot膮d tylko raz uda艂o si臋 nam przechwyci膰 materia艂y

radioaktywne. Chodzi艂o o dwie g艂owice, kt贸re zagin臋艂y strategicznym

si艂om rakietowym Zwi膮zku Radzieckiego. Jedna pochodzi艂a z Kazachstanu, a druga z Bia艂orusi.

- Odnale藕li艣cie je?

- Ostatecznie zrobili to Rosjanie - przyzna艂 Jelbart. - Chodzi艂y s艂uchy,

偶e g艂owice nabyli indonezyjscy rebelianci. Prawdopodobnie faktycznie

je kupili, ale nigdy ich nie otrzymali. Bro艅 trafi艂a na Ukrain臋, gdzie w jakiej艣

jaskini rozbroili j膮 rosyjscy in偶ynierowie i fizycy, wynaj臋ci przez

emerytowanego genera艂a.

- Pi臋knie - powiedzia艂 Coffey.

- Pr贸bujemy wskrzesi膰 raj, ale wci膮偶 napotykamy w臋偶e, i to coraz bardziej nieust臋pliwe.

- Kt贸re w dodatku maj膮 mn贸stwo czasu, by nas obserwowa膰 z zaro艣li - zauwa偶y艂 Coffey.

- Trafi艂 pan w samo sedno. Natomiast je艣li chodzi o nasz膮 wypraw臋,

musimy pami臋ta膰, 偶e nie dzia艂amy w pojedynk臋 - powiedzia艂 Jelbart, ruchem

g艂owy wskazuj膮c singapurski patrolowiec. -Nie wiemy, czy w ich

dow贸dztwie nie ma jakich艣 przeciek贸w. Trudno okre艣li膰, do jakiego stopnia mo偶emy im zaufa膰.

- Zastanawiam si臋, czy major Loh ma podobne odczucia w stosunku do nas - stwierdzi艂 Coffey.

- Prawie na pewno - zgodzi艂 si臋 Jelbart. - Jednak w tym przypadku to

kwestia bardziej kulturowa ni偶 polityczna. Singapurczycy s膮 agresywnie

zamkni臋ci w sobie.

- Agresywnie zamkni臋ci? Przecie偶 to si臋 wzajemnie wyklucza. - Coffey

wzruszy艂 ramionami. - Musz臋 si臋 nad tym zastanowi膰.

- Sam pan zobaczy, o czym m贸wi臋, kiedy sp臋dzi pan wi臋cej czasu z major Loh - zapowiedzia艂 Jelbart.

Coffey nie znosi艂 podobnych uog贸lnie艅, nawet wyra偶onych w tak 艂agodnej formie - bo zakrawa艂y na rasizm. Nie chcia艂, aby to odczucie zawa偶y艂o na jego stosunku do Jelbarta.

Dziesi臋膰 minut po rozpocz臋ciu poszukiwa艅 Loh poinformowa艂a przez radio, 偶e chi艅skie sk艂adowisko wykazuje przewidywany poziom radiacji, po czym poda艂a wsp贸艂rz臋dne drugiego sk艂adowiska. Patrolowiec ruszy艂 naprz贸d. W jego 艣lady posz艂a korweta.

Niestety, og贸lne poruszenie o偶ywi艂o tak偶e 偶o艂膮dek Coffeya.

ROZDZIA艁 19

Przestrze艅 powietrzna nad Oceanem Spokojnym, Pi膮tek, 02.57

By艂 to jeden z niewielu moment贸w, gdy 偶ycie zdo艂a艂o zaskoczy膰 Boba Herberta.

Mike Rodgers za艂atwi艂 szefowi wywiadu Centrum miejsce w samolocie rozpoznawczym dalekiego zasi臋gu TR-1. Maszyna odbywa艂a lot z bazy si艂 powietrznych Langley w Wirginii na Tajwan, z mi臋dzyl膮dowaniem w szkole pilot贸w australijskich si艂 obronnych w Tamworth w Nowej Po艂udniowej Walii. Mia艂o tam wej艣膰 na pok艂ad trzech Australijczyk贸w w celu odbycia 膰wicze艅. Australijskie si艂y powietrzne zgodzi艂y si臋 stamt膮d dostarczy膰 Herberta do Darwin. Start TR-1 wyznaczony by艂 na pierwsz膮 trzydzie艣ci w nocy, wi臋c Herbert musia艂 si臋 pospieszy膰. Sam prowadzi艂 samoch贸d w drodze ze swego domu w Quantico. O tej porze nie by艂o prawie 偶adnego ruchu, wi臋c stutrzydziestokilometrowa podr贸偶 wzd艂u偶 brzegu rzeki zaj臋艂a mu zaledwie godzin臋.

Na pok艂adzie d艂ugiego na trzydzie艣ci metr贸w samolotu znajdowa艂o si臋 niewielkie stanowisko obserwacyjne. Zlokalizowane by艂o w pobli偶u kabiny pilot贸w. Za艂oga zdemontowa艂a fotel, dzi臋ki czemu Herbert m贸g艂 wjecha膰 tam na swoim w贸zku. Stanowisko wyposa偶one by艂o w 藕r贸d艂o zasilania baterii w贸zka oraz gniazdo umo偶liwiaj膮ce bezprzewodowy dost臋p do Internetu, do kt贸rego m贸g艂 pod艂膮czy膰 sw贸j komputer. Herbert czu艂 si臋 troch臋 jak cyborg, b臋d膮cy cz臋艣ci膮 pot臋偶nego statku szpiegowskiego. Na szcz臋艣cie samolot nie by艂 tak ha艂a艣liwy jak wojskowe transportowce. W rzeczywisto艣ci by艂 cichy niczym pasa偶erski odrzutowiec.

呕ycie zdawa艂o si臋 艂atwe i bezpieczne przynajmniej w tym momencie. A poniewa偶 cz艂owiek nie powinien liczy膰 na wi臋cej, Herbert stara艂 si臋 cieszy膰 chwil膮. I przez chwil臋 mu si臋 to uda艂o.

Herbert pogr膮偶y艂 si臋 w poszukiwaniu informacji, popijaj膮c kaw臋, przyniesion膮 przez bardzo uprzejmego nawigatora. Kawa dawa艂a mu du偶o wi臋cej satysfakcji ni偶 poszukiwania. Moment zadowolenia min膮艂.

Korzystaj膮c z bezpiecznego 艂膮cza, Herbert wszed艂 do sieci jako u偶ytkownik o przydomku WASTEM. Zgodnie z danymi zawartymi w profilu u偶ytkownika, WASTEM by艂a trzydziestoletni膮 bia艂膮 kobiet膮, popieraj膮c膮 grupy paramilitarne oraz ograniczenie praw dla wszystkich, kt贸rzy nie byli „czystej krwi Amerykanami". Herbert udawa艂 kobiet臋, aby tym 艂atwiej przyci膮gn膮膰 m臋偶czyzn-socjopat贸w, poszukuj膮cych w sieci zwolennik贸w swych chorych pogl膮d贸w. Dzi臋ki WASTEM uda艂o mu si臋 rozbi膰 grup臋 przest臋pcz膮, organizuj膮c膮 turystyczne wyjazdy dla sadyst贸w do Libii. Tam na cz艂onk贸w klubu oczekiwa艂y rozliczne atrakcje. Za pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy dolar贸w mogli przygl膮da膰 si臋 torturowaniu wi臋藕ni贸w. Za siedemdziesi膮t pi臋膰 tysi臋cy mogli wzi膮膰 udzia艂 w torturach, z u偶yciem wszelkich dost臋pnych narz臋dzi. Za sto pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy mogli osobi艣cie dokona膰 egzekucji.

Do profilu WASTEM Herbert do艂膮czy艂 zdj臋cie swojej 偶ony. Nie tylko dlatego 偶e Yvonne by艂a bardzo atrakcyjna. Uwa偶a艂, 偶e sprawi艂oby to jej satysfakcj臋, gdyby wiedzia艂a, 偶e nawet zza grobu pomaga w zwalczaniu wyznawc贸w kultu z艂a, przez kt贸rych i ona straci艂a 偶ycie.

Jak zwykle WASTEM dosta艂a mn贸stwo e-maili. Wi臋kszo艣膰 pochodzi艂a od m臋偶czyzn i kobiet, proponuj膮cych wsp贸lny wypad na strzelnic臋 albo zg艂aszaj膮cych gotowo艣膰 sponsorowania jej udzia艂u w obozie kondycyjnym na pustkowiu lub w g贸rach. Co prawda WASTEM wyra偶a艂a zainteresowanie zakupem „czerwonego deszczu", jak okre艣lano substancje radioaktywne, ale 偶adna z wiadomo艣ci nie zawiera艂a oferty sprzeda偶y. Herbert zajrza艂 na chwil臋 do Anarkiss, gdzie na sieciowe pogaw臋dki wchodzi艂y 艣wiry spragnione mi艂o艣ci. Jako jedna z nielicznych kobiet w tym towarzystwie WASTEM wzbudza艂a powszechne zainteresowanie. Je偶eli tylko w czyjej艣 wypowiedzi pojawia艂 si臋 cho膰 cie艅 informacji, kt贸rych poszukiwa艂 Herbert, proponowa艂 przej艣cie na kana艂 indywidualny. W takich rozmowach ludzie bywali bardziej wylewni.

Niestety, nie natrafi艂 na 偶aden 艣lad informacji o szmuglowaniu substancji promieniotw贸rczych na Dalekim Wschodzie lub w rejonie po艂udniowego Pacyfiku.

Nast臋pny sieciowy przystanek Herberta wypad艂 przy mapach szlak贸w 偶eglugowych tego akwenu. Stamt膮d uzyska艂 spis tankowc贸w, statk贸w rybackich, pasa偶erskich i wycieczkowych obecnych na tych wodach w okresie ostatnich siedemdziesi臋ciu dw贸ch godzin. Po skopiowaniu nazw prze艂膮czy艂 si臋 na sw贸j pierwotny profil sieciowy BOB4HIRE. Jako detektyw

agencji ubezpieczeniowej rozes艂a艂 e-maile do r贸偶nych kompanii 偶eglugowych i firm armatorskich, w kt贸rych pyta艂 o niezidentyfikowan膮 eksplozj臋 na Morzu Celebes. Zdoby艂 te偶 wydruk kod贸w wszystkich statk贸w, korzystaj膮cych z systemu GPS w przedziale czasowym, w kt贸rym dosz艂o do wybuchu. Co prawda by艂y to poufne informacje, zapisane w kodowanych plikach, dost臋pnych jedynie zainteresowanym jednostkom p艂ywaj膮cym i satelitom, ale Narodowe Biuro Rozpoznawcze potrafi艂o dotrze膰 do satelitarnych baz danych poprzez tajny system satelit贸w szpiegowskich, kt贸re 艣ledzi艂y dzia艂ania innych satelit贸w. Satelity tego systemu wyposa偶one by艂y w najnowocze艣niejsze detektory promieniowania t艂a, dzi臋ki kt贸rym, poprzez badanie zaburze艅 promieniowania kosmicznego, udawa艂o si臋 odczyta膰 impulsy z innych satelit贸w. System potrafi艂 stworzy膰 widmo telekomunikacyjne ca艂ej kuli ziemskiej. Satelity przek艂ada艂y impulsy na liczby, a te z kolei Biuro Rozpoznawcze t艂umaczy艂o na kody statk贸w i samolot贸w, kontaktuj膮cych si臋 z satelitami systemu GPS.

Herbert poszukiwa艂 niesp贸jno艣ci w danych. Chodzi艂o mu o statek, kt贸ry znalaz艂 si臋 wystarczaj膮co blisko, by s艂ysze膰 wybuch, ale o tym nie zameldowa艂. Gdyby uda艂o si臋 namierzy膰 tak膮 jednostk臋, istnia艂o spore prawdopodobie艅stwo, 偶e to w艂a艣nie j膮 pr贸bowali napa艣膰 piraci.

Dane sp艂ywa艂y powoli przez kilka godzin. Czas ten sp臋dzi艂 Herbert w warunkach wzgl臋dnej wygody i spokoju, na swoim ciasnym stanowisku w samolocie. Siedzia艂 twarz膮 do prawej burty, w kt贸rej znajdowa艂o si臋 niewielkie okienko. Pochyli艂 si臋 i wyjrza艂 na zewn膮trz. Widok podzia艂a艂 na niego inspiruj膮co. Nie tyle ze wzgl臋du na ogrom i pi臋kno oceanu, ile raczej poprzez u艣wiadomienie sobie, z jak膮 wytrwa艂o艣ci膮 i odwag膮 cz艂owiek walczy艂 o jego ujarzmienie i zagospodarowanie. Tylko ci臋偶ka praca i po艣wi臋cenie dawa艂y po偶膮dane wyniki. Dzi臋ki tej konstatacji Bob Herbert zdo艂a艂 powstrzyma膰 si臋 od gorzkich rozwa偶a艅 o tym, jak wiele jego samego kosztowa艂a s艂u偶ba publiczna.

Nap艂yn臋艂y odpowiedzi na dwadzie艣cia dwa e-maile, kt贸re wys艂a艂 wcze艣niej. W 偶adnym nie podano nic na temat eksplozji w badanym rejonie. Herbert dowiedzia艂 si臋 te偶, 偶e co najmniej jedna jednostka znajdowa艂a si臋 w贸wczas w pobli偶u miejsca wybuchu. Nazywa艂a si臋 „Hosanna", a jej w艂a艣cicielem by艂 pan Arvids March. W informacji wspomniano co艣 o sprawie s膮dowej, ale Herbert nie zdo艂a艂 dotrze膰 do 偶adnych szczeg贸艂贸w. Statek p艂yn膮艂 pod flag膮 tasma艅sk膮 i by艂 zarejestrowany w sze艣ciu portach. Herbert przeszuka艂 sieciowe spisy abonent贸w telefonicznych na Tasmanii, ale nie znalaz艂 w nich Arvidsa Marcha. Nie zaskoczy艂o go to. Statki z jednego kraju rejestrowano w innym ze wzgl臋du na wysoko艣膰 podatk贸w i op艂at. Pan March m贸g艂 pochodzi膰 z dowolnego miejsca na ziemi. Mog艂o to by膰 te偶 nieprawdziwe nazwisko, skrywaj膮ce nielegalne przedsi臋wzi臋cie. Herbert wpisa艂 w wyszukiwark臋 imi臋 i nazwisko, ale nie by艂o 偶adnych trafie艅. Poszuka艂 wed艂ug wzorca „A. March" i znalaz艂 ponad tysi膮c odniesie艅, poczynaj膮c od has艂a „kocham marzec", ko艅cz膮c na nazwie hip-hopowej grupy „Idy marcowe". Wys艂a艂 wi臋c e-maila do Centrum, prosz膮c o jakiekolwiek informacje o tym cz艂owieku, jednak szybki przegl膮d nie da艂 rezultat贸w. Najwyra藕niej nie chodzi艂o o osob臋 publiczn膮 b膮d藕 szukaj膮c膮 rozg艂osu.

Tu Herbert zrobi艂 sobie przerw臋 na zastanowienie si臋. Oto sp臋dzi艂 kilka godzin na poszukiwaniach i prawie niczego si臋 nie dowiedzia艂. To by艂o wyj膮tkowo denerwuj膮ce. Co gorsza, mog艂o okaza膰 si臋 niebezpieczne. Herbert doskonale wiedzia艂, czym grozi kompletny brak informacji. To w艂a艣nie w takich okoliczno艣ciach nast膮pi艂 zamach bombowy na ambasad臋 w Bejrucie.

Wr贸ci艂 do komputera. Bandycki statek wci膮偶 gdzie艣 tam by艂, a on chcia艂 go odnale藕膰.

ROZDZIA艁 20

Cairns, Australia, Pi膮tek, 19.58

To by艂a chyba najwi臋ksza na 艣wiecie prywatna kolekcja skamielin. Jervis Darling od prawie czterdziestu lat wykazywa艂 ogromne zainteresowanie, wr臋cz podziw dla prehistorycznych zwierz膮t. Kiedy jako dwudziestolatek przeczyta艂 artyku艂 o australijskim Muzeum Narodowym w czasopi艣mie „Australian Insider", nie zdawa艂 sobie w pe艂ni sprawy, jak ogromne by艂o niegdy艣 kr贸lestwo dinozaur贸w na Ziemi. Ka偶da nowa generacja stanowi艂a coraz doskonalsz膮 wersj臋 poprzedniej. Drapie偶niki podzieli艂y si臋 na specjalist贸w od polowa艅 grupowych oraz samotnych 艂owc贸w. Ro艣lino偶ercy 偶yli w stadach przypominaj膮cych rodziny, w kt贸rych wykszta艂cili skomplikowane formy opieki nad m艂odymi. Przetrwa艂y ponad sto milion贸w lat. To ponad sto razy d艂u偶ej ni偶 czas, kt贸ry min膮艂 od pojawienia si臋 cz艂owieka i jego przodk贸w, i sto razy d艂u偶ej, ni偶 cz艂owiek b臋dzie st膮pa艂 po ziemi.

Je偶eli nie zmieni swojego post臋powania.

Najpierw w kolekcji Darlinga pojawi艂y si臋 najmniejsze i najstarsze morskie trylobity, potem l膮dowe allozaury, jeszcze p贸藕niej lataj膮ce pteranodony. W przeciwie艅stwie do wielu muze贸w Darling nie zadowala艂 si臋 plastykowymi odlewami, kupowa艂 wy艂膮cznie orygina艂y. Wystawia艂 je

w dw贸ch ogromnych pomieszczeniach w swojej posiad艂o艣ci, wraz z malowid艂ami przedstawiaj膮cymi zwierz臋ta i ich 艣wiat. Australijskie media nada艂y mu przezwisko Salty, od krokodyla z p贸艂nocnego zachodu. Odbiera艂 to jako zniewag臋, ale nie dlatego 偶e przeszkadza艂o mu por贸wnanie z drapie偶nikiem. Chodzi艂o o to, 偶e ze wzgl臋du na sw膮 pot臋g臋 wola艂by zosta膰 tyranozaurem lub gorgozaurem, a nie mizernych rozmiar贸w wsp贸艂czesnym przedstawicielem gadziej rodziny.

艢wiat艂o ksi臋偶yca wpadaj膮ce przez du偶膮, przeszklon膮 kopu艂臋 oraz punktowe reflektory o艣wietla艂y szkielety, malowid艂a i gabloty z eksponatami. Darling, ubrany w d偶insy i flanelow膮 koszul臋, sta艂 po艣rodku przypominaj膮cej katedr臋 budowli. Kr贸l medi贸w mierzy艂 sto dziewi臋膰dziesi膮t centymetr贸w wzrostu i by艂 艂ysy. Nie mia艂 zwyczaju ko艅czy膰 ka偶dego dnia przegl膮dem swojej kolekcji, jednak dzi艣 w艂a艣nie to uczyni艂. Przemkn臋艂o mu przez my艣l, 偶e czasami stworzenia gin膮 z przyczyn, na kt贸re nie maj膮 偶adnego wp艂ywu. Tak jak na przyk艂ad dinozaury. Wygin臋艂y stopniowo po uderzeniu asteroidy o powierzchni臋 ziemi. Zderzenie wyrzuci艂o do atmosfery nieprzeliczalne ilo艣ci py艂u, kt贸ry na wiele lat przes艂oni艂 艣wiat艂o s艂oneczne i spowodowa艂 katastrof臋 ekologiczn膮 o globalnym zasi臋gu. Mo偶na j膮 uzna膰 za prehistoryczny odpowiednik nuklearnej zimy. Ze 藕r贸de艂 geologicznych wiadomo, 偶e podobne zderzenia i zag艂ada gatunk贸w nast臋powa艂y w do艣膰 regularnych odst臋pach czasu.

W niekt贸rych miejscach na Ziemi ju偶 dawno powinno si臋 dokona膰 takich czystek, pomy艣la艂 Darling. To by艂a koncepcja, kt贸rej Darwin nie by艂by w stanie sobie wyobrazi膰. Po艂膮czenie selekcji naturalnej z masow膮 zag艂ad膮.

W korytarzu rozleg艂y si臋 kroki. Po chwili Andrew pojawi艂 si臋 w drzwiach 艂膮cz膮cych reszt臋 posiad艂o艣ci ze skrzyd艂em, w kt贸rym Darling trzyma艂 sw膮 kolekcj臋.

- Panie Darling, widz臋 na 艣cie偶ce kapitana Kannadaya - poinformowa艂

sekretarz. - Jest ju偶 ca艂kiem blisko.

- Prosz臋 go zaprowadzi膰 do kuchni - wyda艂 polecenie.

- Tak jest, sir - potwierdzi艂 Andrew.

W jego g艂osie nie by艂o nawet cienia wahania. Gdyby Darling kaza艂 mu zaprowadzi膰 Kannadaya do prywatnego obserwatorium, gara偶u albo do toalety obok salonu go艣cinnego, bez s艂owa wykona艂by polecenie. Andrew Juta Graham by艂 potomkiem tych, kt贸rzy 偶yli na tej planecie w epoce lodowcowej, a zarazem jedynym cz艂owiekiem, kt贸rego Darling darzy艂 absolutnym zaufaniem.

Darling ruszy艂 za sekretarzem do wielkiego holu. Znajdowali si臋 w skrzydle wschodnim, w kt贸rym mie艣ci艂y si臋 pomieszczenia og贸lnodost臋pne -

muzeum, jadalnia, sala balowa, projekcyjna i gimnastyczna oraz baseny, kryty i pod go艂ym niebem. Przez jadalni臋 przeszed艂 do kuchni, gdzie poprosi艂 kuchark臋 i pomocnika, aby udali si臋 na kilka minut do swoich kwater. Oboje natychmiast wyszli. Darling podszed艂 do jednej z trzech lod贸wek i wyj膮艂 du偶膮 butelk臋 gazowanej wody mineralnej. Pochyli艂 si臋 nad kontuarem do krojenia mi臋sa i wyjrza艂 przez okno. Pi艂 wod臋, przygl膮daj膮c si臋 g贸rzystej okolicy. Nagle przysz艂o mu do g艂owy pytanie, czy dinozaury pija艂y wod臋 藕r贸dlan膮. A je艣li tak, to czy dostrzega艂y r贸偶nic臋 mi臋dzy zwyk艂膮 i naturalnie gazowan膮.

Uzna艂, 偶e na pewno dostrzega艂y. Ale nie mia艂o to dla nich 偶adnego znaczenia. Ich umys艂 by艂 ograniczony i reagowa艂 tylko na bezpo艣rednie bod藕ce. W tym sensie dinozaury przypomina艂y terroryst贸w, z kt贸rymi Darling obecnie prowadzi艂 interesy. Nieskomplikowane procesy my艣lowe nie pozwala艂y im na g艂臋bsz膮 analiz臋 informacji. Dzia艂a pod wp艂ywem impulsu, a nie refleksji. Te same cechy, kt贸re sprawia艂y, 偶e byli niebezpieczni, pozwala艂y 艂atwo nimi manipulowa膰.

Za jego plecami otworzy艂y si臋 drzwi. Prowadzi艂y one do przej艣cia na ty艂y posesji, obok pomieszcze艅 dla s艂u偶by. Darling odstawi艂 butelk臋 na kontuar i odwr贸ci艂 si臋, staj膮c plecami do okna. Andrew wszed艂, potem wyszed艂, pozostawiaj膮c Kannadaya przeciskaj膮cego si臋 mi臋dzy sprz臋tami gospodarczymi. Za oknem 艣wieci艂y 艣wiat艂a z patio. Ciep艂e, bia艂e smugi pada艂y na kapitana. Ubrany by艂 w czarny pulower z golfem i spodnie khaki. Mimo i偶 szed艂 dziarskim krokiem, z wypr臋偶on膮 piersi膮, wygl膮da艂 na zm臋czonego. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 na powitanie. Darling u艣cisn膮艂 mu d艂o艅 i przytrzyma艂 przez chwil臋.

- Ma pan ciep艂膮 d艂o艅 - powiedzia艂.

- Sta艂em w pe艂nym s艂o艅cu na pok艂adzie, panie Darling - wyja艣ni艂 Kannaday.

- Z r臋kami do g贸ry?

- Jestem jak bateria s艂oneczna - odrzek艂 Kannaday. - 艢wiat艂o trafia

w dowolne miejsce i rozchodzi si臋 we wszystkich kierunkach.

- Ach tak. Mo偶e co艣 zimnego do picia?

- Nie, dzi臋kuj臋.

- Wino... - powiedzia艂 Darling, powoli puszczaj膮c d艂o艅 Kannadaya.

- Nie, dzi臋kuj臋.

- To nie by艂a propozycja. - Darling roze艣mia艂 si臋. - Zastanawia艂em si臋

tylko, czy winogrona fermentowa艂y w czasach prehistorycznych.

- S膮dz臋, 偶e tak - powiedzia艂 Kannaday. Wygl膮da艂o na to, 偶e nieporozumienie

z pocz臋stunkiem wyprowadzi艂o go z r贸wnowagi.

- Ca艂kiem s艂usznie - przyzna艂 Darling. - Za艂贸偶my, 偶e p艂yn zbiera艂by

si臋 w ka艂u偶y, z kt贸rej m贸g艂by go wych艂epta膰 dinozaur. By膰 mo偶e nawet

lekko by si臋 wstawi艂. Niez艂y pomys艂, nieprawda偶?

- Faktycznie - zgodzi艂 si臋 Kannaday.

- Ciekawe, jak膮 cen臋 osi膮gn膮艂by prehistoryczny rocznik w domu aukcyjnym

Mahogany - kontynuowa艂 my艣l Darling. - S膮dz臋, 偶e kwota by艂a

by niezwykle wysoka. Potrafi pan to sobie wyobrazi膰? Z jednej strony

koneserzy win, z drugiej naukowcy, walcz膮cy o zakup b艂otnistego, skamienia艂ego bajora.

Darling zachichota艂 na sam膮 my艣l o takiej licytacji, ale u艣miech Kannadaya by艂 raczej pow艣ci膮gliwy. Ten cz艂owiek nie ma za grosz wyobra藕ni, pomy艣la艂 Darling. Z drugiej strony, specjalnie postawi艂 go w tak g艂upiej sytuacji. 艢wiat艂a z patio 艣wieci艂y za plecami Darlinga, wi臋c go艣膰 widzia艂 tylko jego kontur i nie m贸g艂 zorientowa膰 si臋, czy gospodarz m贸wi powa偶nie, czy te偶 偶artuje. Darlingowi w艂a艣nie o to chodzi艂o. Chcia艂 wytr膮ci膰 Kannadaya z r贸wnowagi, by otworzy艂 si臋 na ciosy.

Darling skrzy偶owa艂 ramiona i zmierzy艂 wzrokiem kapitana.

- Rozumiem, 偶e w tej chwili wymieniacie na jachcie uszkodzony sprz臋t.

-Takjest, sir.

- Zale偶y mi, aby wyszed艂 pan w morze najpr臋dzej, jak b臋dzie to mo偶liwe.

- Oczywi艣cie, sir - zapewni艂 Kannaday.

- Przedtem jednak chcia艂bym, aby mi pan co艣 wyja艣ni艂.

- Przede wszystkim pragn臋 obieca膰, 偶e to si臋 wi臋cej nie powt贸rzy -

zacz膮艂 Kannaday. - Powinni艣my byli przewidzie膰 tak膮 sytuacj臋. Szef

ochrony jest tego samego zdania.

- Hawke tak powiedzia艂?

- Oczywi艣cie - zapewni艂 Kannaday.

- A jak ustrze偶ecie si臋 przysz艂ych atak贸w? - spyta艂 z naciskiem Darling,

coraz bardziej trac膮c humor. - Sampan pe艂en szczur贸w morskich

podchodzi wystarczaj膮co blisko, by wywali膰 dziur臋 w burcie pa艅skiego

jachtu! Jak do tego dosz艂o?

- Sir, to nie ludzie z sampana spowodowali wybuch - t艂umaczy艂 Kannaday. - My to zrobili艣my.

-Wjaki spos贸b?

- Przypadkiem. Zaatakowali艣my pirat贸w szybko i skutecznie, mieli艣my

zdecydowan膮 przewag臋 - opowiada艂 Kannaday. - Jednak kule spowodowa艂y

eksplozj臋 materia艂贸w wybuchowych, zgromadzonych na sampanie.

- Dlaczego pozwolili艣cie im podej艣膰 tak blisko? - spyta艂 Darling. - Macie

na pok艂adzie dobry system radarowy.

- Echa, kt贸re daje sampan, nie spos贸b odr贸偶ni膰 od d藕wi臋k贸w delfina

lub dryfuj膮cej belki - powiedzia艂 Kannaday. - Nie zidentyfikowali艣my

go, dop贸ki nie znalaz艂 si臋 w zasi臋gu kamery, ale wtedy by艂 ju偶 bardzo

blisko przy nas. Pocz膮tkowo nie chcieli艣my atakowa膰, bo nie wiedzieli艣my,

偶e ludzie z sampana maj膮 z艂e zamiary.

- A to dlaczego? - spyta艂 Darling.

Pytanie wyra藕nie zaskoczy艂o Kannadaya.

- Sir, czy sugeruje pan, 偶e powinni艣my atakowa膰 艂贸d藕 z przypadkowymi, niewinnymi lud藕mi?

- Wyprzedzaj膮ce uderzenie wydatnie zmniejsza niebezpiecze艅stwo - o艣wiadczy艂 Darling.

- Zawsze s膮dzi艂em, 偶e lepiej nie da膰 si臋 zauwa偶y膰.

- Najlepsz膮 metod膮 pozostania w ukryciu jest likwidacja potencjalnych

艣wiadk贸w - podkre艣li艂 Darling. - Ale pono膰 pan Hawke tak偶e uwa偶a, 偶e

zachowali艣cie wszelkie 艣rodki ostro偶no艣ci?

- Tak jest - powiedzia艂 Kannaday.

- A mo偶e mamy do czynienia z postaw膮: ja b臋d臋 chroni艂 tw贸j ty艂ek, a ty m贸j?

- Przepraszam, ale nie rozumiem. - Kannaday zdziwi艂 si臋.

- Nie znam za dobrze pana Hawke'a - stwierdzi艂 Darling. - Zdaje si臋,

偶e nikt go nie zna. Dobry szef ochrony nie zdradza si臋 ze swymi my艣lami.

Jednak nie wyobra偶am sobie, aby Hawke m贸g艂 stwierdzi膰, 偶e operacja

by艂a przeprowadzona we w艂a艣ciwy spos贸b, mimo i偶 zako艅czy艂a si臋 katastrof膮.

Takie stanowisko jest po prostu nie do obrony.

- Sir, prosz臋 wybaczy膰, 偶e si臋 powtarzam, ale tego, co si臋 sta艂o, nie

spos贸b by艂o przewidzie膰 - upiera艂 si臋 Kannaday.

- A ja twierdz臋, 偶e mo偶na by艂o to przewidzie膰! - krzykn膮艂 Darling.

Kannaday zamilk艂.

- Raczej nie przeinaczy艂 pan s艂贸w Hawke'a. To jest zbyt 艂atwe do sprawdzenia.

No wi臋c mamy dylemat.

- Wprawia mnie pan w zak艂opotanie, sir - rzek艂 bezradnie kapitan.

- Prawdopodobnie Hawke zgodzi艂 si臋 poprze膰 pa艅sk膮 wersj臋, 偶e to by艂

niecodzienny wypadek - stwierdzi艂 Darling. - Tylko dlaczego?

- Bo tak w艂a艣nie by艂o.

- Lubi pan Hawke'a? - spyta艂 Darling.

- Nie, sir, nie lubi臋.

- Nie lubi go pan, nie pan go przyj膮艂 do pracy - rozmy艣la艂 g艂o艣no Darling. -

Mia艂 pan okazj臋 zwali膰 win臋 na niego i pozby膰 si臋 go. Dlaczego

pan tego nie zrobi艂?

Darling z uwag膮 wpatrywa艂 si臋 w twarz Kannadaya. W 艣wietle, bij膮cego z okna, mia艂 j膮 jak na d艂oni. Kapitan nie opu艣ci艂 wzroku ani nie poruszy艂 ustami. To by艂o nienaturalne.

Wyra藕nie wa偶y艂 co艣 w my艣lach.

Min臋艂o sporo czasu, zanim zacz膮艂 m贸wi膰. Milczenie d艂u偶y艂o si臋 niemi艂osiernie.

- Ma pan racj臋 - powiedzia艂 wreszcie. - Obarczy艂em go win膮 za wszystko

i za偶膮da艂em, aby zrezygnowa艂 ze stanowiska.

- I co on na to?

Kapitan odwin膮艂 wolno golf zas艂aniaj膮cy mu szyj臋. Na wysoko艣ci gard艂a mia艂 przyklejon膮 gaz臋 chirurgiczn膮 z paskudn膮, czerwon膮 plam膮 po艣rodku. Jervis Darling nie okaza艂 zaskoczenia na ten widok. Domy艣la艂 si臋, 偶e Kannaday nie bez przyczyny w艂o偶y艂 wysoki golf. Gdyby zosta艂 ranny podczas walki, nie stara艂by si臋 tego ukry膰.

- Hawke przy艂o偶y艂 mi n贸偶 do gard艂a.

Darling zarechota艂.

- Da艂 mu si臋 pan zaskoczy膰 tak samo jak piratom.

Kannaday nie odpowiedzia艂.

- Hawke darowa艂 panu 偶ycie, wi臋c pan odpu艣ci艂 win臋 jego ekipie - ci膮gn膮艂

Darling. - Z drugiej strony, nie powinno mnie to obchodzi膰. Interesuj膮

mnie tylko skutki. Jednak problem polega na tym, kapitanie, 偶e podobaj膮

mi si臋 ludzie, kt贸rzy spe艂niaj膮moje oczekiwania wobec nich albo nawet je

przekraczaj膮. Z tego punktu widzenia zawi贸d艂 pan na ca艂ej linii.

- Tylko raz - broni艂 si臋 Kannaday. W jego g艂osie nie by艂o s艂ycha膰 z艂o艣ci,

raczej obaw臋. - To tylko jedna wpadka na kilkana艣cie perfekcyjnie

przeprowadzonych operacji.

- Dwie wpadki, kapitanie Kannaday - powiedzia艂 z naciskiem Darling. -

Pierwsza z piratami, druga z panem Hawkiem.

- Zgoda - przytakn膮艂 Kannaday. - Pope艂ni艂em dwa b艂臋dy i bior臋 za nie

pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰.

- Nie o to chodzi - stwierdzi艂 Darling. - B艂臋dy mo偶na naprawi膰, ale

trudniej jest odzyska膰 zaufanie.

- Panie Darling. Czuj臋 si臋 jak 偶agl贸wka w samym 艣rodku szalej膮cego

huraganu - powiedzia艂 Kannaday. - Ale si臋 nie ugn臋. Doprowadz臋 do

ko艅ca ten transport, a potem zajm臋 si臋 kolejnymi. Potrafi臋 wytrwa膰 w uk艂adzie,

jaki powsta艂 mi臋dzy mn膮 a Hawkiem. Dam sobie rad臋. Ale jak mam

odzyska膰 pana zaufanie?

- To pan jest kapitanem - rzuci艂 Darling. - Niech pan co艣 wymy艣li.

- Sir, staram si臋, jak mog臋 - zapewni艂 Kannaday. - Na przysz艂o艣膰 b臋dziemy

od razu atakowa膰 lub unika膰 wszelkich spotka艅 z innymi jednostkami.

Postaramy si臋 nadrobi膰 stracony czas. Je偶eli pan chce, postaram si臋 rozwi膮za膰 problem z panem Hawkiem.

- Kapitanie Kannaday, to nie jest kwestia mojego „chcenia" - skrzywi艂

si臋 szyderczo Darling. - Pan mia艂 bunt na swoim statku!

- To by艂o nieporozumienie, panie Darling.

- Sko艅czy艂o si臋 podyktowaniem warunk贸w przez Hawke'a za pomoc膮

no偶a - stwierdzi艂 Darling. - A to si臋 nazywa bunt, drogi panie.

Kannaday ju偶 otwiera艂 usta, aby odpowiedzie膰, gdy nagle zrezygnowa艂, odwracaj膮c wzrok.

- Pan za艣 nic z tym nie zrobi艂 - ci膮gn膮艂 Darling. - Czy on przez ca艂y

dzie艅 trzyma艂 panu ten n贸偶 na gardle?

- Nie, sir.

- Jak wi臋c zosta艂 ukarany za to przest臋pstwo? - zapyta艂 twardo Darling. -

Co powiedzia艂, kiedy sytuacja uleg艂a zmianie i to pan przy艂o偶y艂

mu n贸偶 do gard艂a? Zapewne chcia艂 pan to zrobi膰, nieprawda偶?

- Tak, sir.

- Wola艂bym, 偶eby pan to rzeczywi艣cie zrobi艂 - powiedzia艂 Darling. -

Nie mo偶e pan pracowa膰 dla mnie i jednocze艣nie dla pana Hawke'a. Jedynym

wyj艣ciem dla pana jest rozwi膮zanie tego problemu, kapitanie.

W kuchni zrobi艂o si臋 tak cicho, 偶e Darling s艂ysza艂 szum b膮belk贸w w butelce. Kannaday wytrzyma艂 twarde spojrzenie szefa.

- Rozumiem, sir. Czy ma pan do mnie co艣 jeszcze?

- Nie - odrzek艂 Darling.

Kannaday skin膮艂 g艂ow膮, a potem odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia. Kiedy przechodzi艂 obok kontuaru, pojawi艂 si臋 Andrew, aby wyprowadzi膰 go na zewn膮trz. Andrew przez ca艂y czas by艂 w zasi臋gu g艂osu. Kannaday podziwia艂 oddanie, dyskrecj臋, a przede wszystkim lojalno艣膰 sekretarza Darlinga. Czy偶by wszyscy s艂u偶膮cy mu ludzie reprezentowali podobn膮 postaw臋?

Darling podszed艂 do kontuaru, przechyli艂 butelk臋 i poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk. Nie interesowa艂o go, czy Kannaday zdo艂a odzyska膰 jego zaufanie. Dla niego liczy艂o si臋 tylko jedno - kto艣 musia艂 dalej kierowa膰 operacj膮, i to w taki spos贸b, 偶eby on, szef, wi臋cej nie s艂ysza艂 o nieprzewidzianych okoliczno艣ciach.

Dopijaj膮c wod臋, Darling zastanawia艂 si臋, kto lepiej nadawa艂 si臋 na dow贸dc臋. John Hawke by艂 cz艂owiekiem bardzo pewnym siebie, a si艂a stanowi艂a gwarancj臋 wykonania zadania. Peter Kannaday by艂 tch贸rzem, ale strach bywa skutecznym motorem dzia艂ania, cho膰 czasem jego efekty bywaj膮 zgo艂a nieoczekiwane.

Kt贸ry z nich b臋dzie lepszy? Oto pytanie, kt贸re w tej chwili zadawa艂 sobie Darling.

Ogromne, prehistoryczne drapie偶niki by艂y niezwykle silne i przebieg艂e. Czasem jednak, dzia艂aj膮c z zaskoczenia, boja藕liwy ro艣lino偶erca, jak cho膰by stegozaurus, jednym uderzeniem kolczastego ogona potrafi艂 powali膰 pot臋偶nego tyranozaura. Po艣r贸d skamienia艂o艣ci znajdowano wiele roztrzaskanych czaszek.

Taktyka pozostaje ta sama, zmieniaj膮 si臋 tylko wojownicy i ich bro艅.

Darling odstawi艂 pust膮 butelk臋 na kontuar i wyszed艂 z kuchni, by przez pewien niezbyt d艂ugi czas po艣wi臋ci膰 si臋 innym interesom, tym razem legalnym. Interesom, kt贸re ju偶 od dawna nudzi艂y go, nie sprawiaj膮c mu 偶adnej satysfakcji, ale kt贸re uczyni艂y go s艂awnym na ca艂y 艣wiat.

艢wiat, kt贸rego kszta艂t ju偶 wkr贸tce przyjdzie mu zmieni膰.

ROZDZIA艁 21

Morze Celebes, Pi膮tek, 21.44

Patrolowiec Moniki Loh ko艂ysa艂 si臋 w pobli偶u drugiego sk艂adowiska odpad贸w, wykorzystywanego przez rz膮d japo艅ski. Tokio mog艂o te偶 przydzieli膰 cz臋艣膰 tego obszaru innym krajom, pod warunkiem respektowania warunk贸w okre艣lonych przez Mi臋dzynarodowy Komitet Nadzoru Nuklearnego.

Major niech臋tnie przebywa艂a w miejscu przydzielonym Japo艅czykom. W艂a艣ciwie to nie znosi艂a wszelkich miejsc kontrolowanych przez ludzi tej narodowo艣ci. By艂a to bardzo silna niech臋膰, cho膰 o pod艂o偶u czysto psychologicznym. Mieszka艅cy mniejszych kraj贸w tego rejonu si艂膮 rzeczy tkwili w g艂贸wnym nurcie historii, kt贸r膮 tworzy艂y Chiny i Japonia. Chi艅czycy byli ambitni, dobrze zorganizowani i bezduszni. Ponadmiliardowa populacja, kt贸r膮 trzeba by艂o wy偶ywi膰 i utrzyma膰 w ryzach, wymaga艂a totalitarnych rz膮d贸w - Loh mog艂a jeszcze to zaakceptowa膰. Jednak wobec Japo艅czyk贸w nie by艂a ju偶 tak wyrozumia艂a. Japo艅czycy byli bardziej chciwi ni偶 ambitni, bardziej apodyktyczni ni偶 dobrze zorganizowani. Ponadto cechowa艂o ich okrucie艅stwo. Chi艅ska ekspansja mia艂a na celu zdobycie ziemi i surowc贸w, Japo艅czykom za艣 chodzi艂o o podporz膮dkowywanie sobie ludzi.

W Singapurze stosowano w艂asne formy ucisku. Prawo by艂o bardzo surowe, kary jeszcze bardziej. Istnia艂a wolno艣膰 s艂owa, pod warunkiem 偶e nie nawo艂ywano do buntu i nikogo nie obra偶ano. Praca by艂a ci臋偶ka, p艂ace

niskie, a pa艅stwo nie robi艂o nic, by polepszy膰 los robotnik贸w. Gospodarka opiera艂a si臋 na stoczniach i rafineriach ropy naftowej, kontrolowanych przez rz膮d. Poniewa偶 wi臋kszo艣膰 populacji mia艂a chi艅skie korzenie, ludzie byli pos艂uszni. W g艂臋bi duszy Singapurczycy mieli 艂agodn膮 natur臋. Ich niech臋膰 wobec Japo艅czyk贸w wynika艂a przede wszystkim z uwarunkowa艅 historycznych oraz z niezgodno艣ci charakter贸w. Mo偶na j膮 by艂o dostrzec wsz臋dzie, na morzu, w portach, w bankach i na gie艂dach papier贸w warto艣ciowych. Widz膮c japo艅skich marynarzy z floty wojennej lub statk贸w handlowych, major Loh natychmiast wpada艂a w z艂o艣膰. Denerwowali j膮 nawet tury艣ci. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e zbieraj膮 pami膮tki, nie po to by si臋 nimi cieszy膰, lecz po to, by je tylko mie膰.

Major przygl膮da艂a si臋 z pok艂adu marynarzom, kt贸rzy opuszczali jej sprz臋t do wody. Znajdowali si臋 zaledwie kilka metr贸w przed ni膮, na lewej burcie. Pracowali w milczeniu, tak jak ich wyszkolono. Podczas operacji wojskowych rozmowy mog艂y rozprasza膰 uwag臋. Wszystkie zmys艂y Loh by艂y wyostrzone. Czu艂a zapach ropy i s艂onawy smak morza. S艂ysza艂a uderzenia fal o burt臋 patrolowca. Widzia艂a 艣wiat艂a reflektor贸w przenikaj膮ce to艅 wody. Sie膰 ze sprz臋tem zanurza艂a si臋 w ciemno艣膰 pod jasnymi, postrz臋pionymi grzywami fal, a silny p贸艂nocno-zachodni wiatr owiewa艂 Loh. Cho膰 jej prawdziwym 偶ywio艂em by艂o morze, zawsze odczuwa艂a jak膮艣 wi臋藕 z wiatrem. Podobnie jak ona sama, wiatr przemierza艂 oceany, milcz膮cy i kapry艣ny, i od czasu do czasu mocno dawa艂 si臋 ludziom we znaki. Gwiazdy cz臋艣ciowo skry艂y si臋 za postrz臋pionymi chmurami, sun膮cymi wysoko na niebie. Ten widok przywi贸d艂 jej na my艣l pewn膮 kelnerk臋 z Bangkoku. Ubrana by艂a w bia艂膮 sukienk臋 z cekinami, kt贸re skrzy艂y si臋 migotliwie. Loh pomy艣la艂a, 偶e zar贸wno kelnerka, jak i niebo, stanowi膮 dla niej niezg艂臋bion膮 tajemnic臋. 艢wiat jest pe艂en sekret贸w.

Czeka艂a oboj臋tnie, a偶 krz膮taj膮cy si臋 ludzie zako艅cz膮 badanie sk艂adowiska. Nie mia艂o znaczenia, co stwierdz膮 - nieprawid艂owo艣ci czy absolutny porz膮dek. Brak informacji sam w sobie stanowi informacj臋. Loh przyjmie do wiadomo艣ci ka偶dy fakt. Nie by艂a co prawda buddystk膮, ale wierzy艂a w cztery prawdy le偶膮ce u podstaw tej nauki. Po pierwsze, 偶e istnienie jest cierpieniem. Po drugie, 偶e 藕r贸d艂em cierpienia jest ch臋膰 posiadania. Po trzecie, 偶e cierpienie ko艅czy si臋 ostatecznie wraz z osi膮gni臋ciem stanu ukojenia, zwanego nirwan膮. I po czwarte, 偶e do nirwany prowadzi 艣cie偶ka o o艣miu odnogach: w艂a艣ciwego rozumienia, my艣lenia, wys艂awiania si臋, dzia艂ania, 偶ycia, intencji, wytrwa艂o艣ci i koncentracji. Umiej臋tno艣ci te nie s膮 艂atwe do opanowania i wymagaj膮 przede wszystkim ogromnej cierpliwo艣ci.

Loh posiad艂a t臋 cech臋, przygl膮daj膮c si臋, jak jej ojciec cierpliwie pracuje nad sprawami. Z g贸ry by艂o wiadomo, 偶e sprawca zostanie schwytany. Nale偶a艂o tylko odpowiedzie膰 na pytanie: jak, kiedy i gdzie.

Wreszcie m艂ody specjalista, odpowiedzialny za systemy podwodne, podbieg艂 do major Loh i zasalutowa艂.

- Promieniowanie w pobli偶u miejsca z艂o偶enia ostatniego 艂adunku jest

ni偶sze od oczekiwanego, chyba 偶e mamy b艂臋dne wsp贸艂rz臋dne.

- Nie ma powodu przypuszcza膰, 偶e s膮 nieprawid艂owe - powiedzia艂a

Loh. - Zejd藕cie na d贸艂 i rozejrzyjcie si臋.

- Tak jest, pani major - odrzek艂, zasalutowa艂 i zrobi艂 w ty艂 zwrot.

Pi臋膰 minut p贸藕niej zesp贸艂 nurk贸w zszed艂 pod wod臋, zabieraj膮c ze sob膮

skaner fluoroskopowy. Gdyby w betonowym bloku, oznaczonym naj艣wie偶sz膮 dat膮, by艂o co艣 „gor膮cego", w wizjerze pojawi艂by si臋 czerwony kontur.

Nurkowie uwin臋li si臋 b艂yskawicznie. Stwierdzili, 偶e ostatni z zatopionych blok贸w nie zawiera艂 substancji radioaktywnych. Major Loh odpi臋艂a radiotelefon od paska i po艂膮czy艂a si臋 z Jelbartem na drugim okr臋cie.

- W takim razie odpady zosta艂y wy艂adowane wcze艣niej, mi臋dzy portem

wyj艣ciowym a sk艂adowiskiem - powiedzia艂 Jelbart.

- Na to wygl膮da - przytakn臋艂a.

- Odebra艂a je z pewno艣ci膮 jednostka zaatakowana przez pirat贸w - doda艂.

- To bardzo prawdopodobne - zgodzi艂a si臋 Loh.

-Nale偶y ustali膰 nazw臋 i bander臋 statku, kt贸ry transportowa艂 odpady na sk艂adowisko, a potem porozmawia膰 z jego kapitanem - oznajmi艂 Jelbart.

- Dobrze by by艂o - zgodzi艂a si臋 Loh. - Jednak id臋 o zak艂ad, 偶e nie znajdzie pan ani statku, ani za艂ogi.

- Jak to? Przecie偶 ka偶dy statek posiada rejestracj臋.

- To prawda. Ale mo偶e mie膰 ich kilka. Przypuszczam, 偶e za艂oga dowiedzia艂a

si臋 o ataku pirat贸w na t臋 drug膮 jednostk臋 i zmieni艂a nazw臋, a nawet kolor kad艂uba. W膮tpi臋, 偶eby uda艂o nam si臋 cokolwiek znale藕膰.

- A wi臋c niczego si臋 nie dowiedzieli艣my, poza jednym, 偶e gdzie艣 w naszym

zak膮tku 艣wiata znajduje si臋 pe艂no odpad贸w nuklearnych - stwierdzi艂 Jelbart.

- To nie jest nic. Znajdziemy te odpady - powiedzia艂a Loh.

- Podoba mi si臋 pani podej艣cie. Co pani proponuje?

- Tylko jedno - odrzek艂a. - Niech pan zachowa cierpliwo艣膰.

ROZDZIA艁 22

Cairns, Australia, Pi膮tek, 21.45

Peter Kannaday wr贸ci艂 na jacht. By艂 roztrz臋siony po spotkaniu z Darlingiem. Po raz pierwszy w jego czterdziestosiedmioletnim 偶yciu zdrowa podejrzliwo艣膰 przybra艂a posta膰 paranoi. A przyczyna tego stanu rzeczy by艂a zadziwiaj膮co prosta. Ju偶 sam fakt, 偶e Kannaday sta艂 mi臋dzy Darlingiem a Hawkiem by艂 wystarczaj膮co k艂opotliwy. Jednak jeszcze bardziej niepokoi艂a Kannadaya my艣l, 偶e obie te si艂y dzia艂aj膮 w zmowie. To Darling zatrudni艂 Hawke'a. Mogli utrzymywa膰 ze sob膮 艂膮czno艣膰 przez Marcusa Darlinga. By膰 mo偶e starszy z Darling贸w chcia艂, 偶eby Kannaday zwr贸ci艂 si臋 przeciwko Hawke'owi. W贸wczas ten ostatni m贸g艂by go wyeliminowa膰 i przej膮膰 jacht. Za艂oga nie sprzeciwi艂aby si臋 szefowi ochrony, gdyby dzia艂a艂 w samoobronie. Z punktu widzenia Jervisa Darlinga to by艂o 艂atwiejsze i bardziej bezpieczne ni偶 kupowanie nowej jednostki. Po takiej transakcji pozostawa艂 艣lad w papierach. A mo偶e by艂y inne przyczyny. Mo偶e Darling robi艂 to wszystko jedynie z g艂臋bokiej pogardy, 偶ywionej wobec niefrasobliwego kapitana? Albo z satysfakcji p艂yn膮cej z niszczenia ludzi.

Te podejrzenia obr贸ci艂y si艂臋 i energi臋 kapitana przeciwko niemu samemu. Zamiast ostro偶no艣ci pojawi艂 si臋 艣miertelny strach. Kannaday za wszelk膮 cen臋 musia艂 si臋 go pozby膰. Musia艂 si臋 te偶 pozby膰 Johna Hawke'a-bez wzgl臋du na to, czy Hawke wsp贸艂pracowa艂 z Darlingiem, czy nie.

Kannaday liczy艂 na to, 偶e pomy艣lne zako艅czenie operacji przywr贸ci mu nieco spokoju i r贸wnowagi.

„Hosanna" wysz艂a z zatoki Darling o dwudziestej pierwszej pi臋膰. O dwudziestej drugiej zako艅czono naprawianie laboratorium. Nowy sprz臋t zosta艂 zainstalowany i sprawdzony. Jacht by艂 got贸w, by pop艂yn膮膰 na sp贸藕nione spotkanie z malezyjskim statkiem rybackim. Zaledwie jednak wyruszyli, Marcus Darling zameldowa艂 o dziwnych sygna艂ach radiowych, kt贸re dochodzi艂y z Morza Celebes. Kapitan Kannaday zszed艂 do niego pod pok艂ad.

W pomieszczeniu radiowym by艂 ju偶 John Hawke. Kannaday widzia艂 go po raz pierwszy od powrotu z posiad艂o艣ci Darlinga, bo kiedy przyby艂 na pok艂ad, szef ochrony pracowa艂 w kabinie.

Wzajemnie unikali swego wzroku. Hawke nie zareagowa艂 na widok Kannadaya, a kapitan stara艂 si臋 nie zauwa偶a膰 szefa ochrony, staj膮c za plecami radiooperatora. Hawke znajdowa艂 si臋 po lewej, w miejscu, gdzie

kiedy艣 by艂 iluminator. Marcus uruchomi艂 program translatorski z Alta Visty, kt贸ry t艂umaczy艂 na angielski przychodz膮ce wiadomo艣ci.

- Z艂apa艂em transmisj臋 z japo艅skiego trawlera - powiedzia艂 Marcus. -

Pyta艂, czy jest bezpiecznie.

- Kogo? - spyta艂 Kannaday.

- Singapurski patrolowiec, s膮dz膮c z nazwy i stopni wojskowych - odpowiedzia艂 Marcus.

- Z jakiego powodu zada艂 to pytanie? - Kannaday zdziwi艂 si臋.

- Pozycja trawlera to sto trzydzie艣ci stopni d艂ugo艣ci geograficznej

wschodniej i pi臋膰 stopni szeroko艣ci geograficznej po艂udniowej - odrzek艂

m艂ody Darling. - Oczywi艣cie patrolowiec te偶 tam jest. Co gorsza, chyba ma towarzystwo.

S艂owa te zmrozi艂y Kannadaya.

-M贸w dalej.

- Okr臋t singapurski najwyra藕niej rozmawia z innym okr臋tem - ci膮gn膮艂

Marcus. - Nie wiem, o czym, bo sygna艂y zanikaj膮.

- A wi臋c sk膮d wiesz, 偶e Singapurczycy rozmawiaj膮 z innym okr臋tem?

- Po ka偶dej wymianie komunikat贸w z trawlerem pojawiaj膮 si臋 kr贸tkie

zaniki. Trwaj膮 one mniej wi臋cej tyle samo, co rozmowa z trawlerem, tak

jakby okr臋t odbiera艂 wiadomo艣膰, t艂umaczy艂 j膮 i przekazywa艂 dalej s艂owo po s艂owie.

- Dlaczego ten drugi okr臋t po prostu nie s艂ucha wymiany komunikat贸w? - spyta艂 Hawke.

- Bo wtedy kto艣, na przyk艂ad ja, m贸g艂by okre艣li膰 jego pozycj臋. Co wi臋cej, wiedzia艂by dok艂adnie, z kim ma do czynienia - wyja艣ni艂 Marcus.

- Rozumiem - rzek艂 Kannaday. - Czy to zachowanie wskazuje na okr臋t wojenny?

- Tak, wojenny lub policyjny - potwierdzi艂 Marcus.

Ani okr臋ty wojenne, ani tym bardziej policyjne nie odwiedza艂y regularnie tego miejsca. By艂o ono kontrolowane przez cywilne statki Mi臋dzynarodowego Komitetu Nadzoru Nuklearnego.

- Musimy si臋 dowiedzie膰, kogo tam zanios艂o - stwierdzi艂 Hawke.

- Po co? - Kannaday wzruszy艂 ramionami. - Nasza trasa nie prowadzi

przez 偶adne sk艂adowiska.

- Ale prowadzi przez nie trasa Jaafara - podkre艣li艂 Hawke.

- A co to nas obchodzi? - Kannaday wygl膮da艂 na zdziwionego.

- Jest naszym wsp贸lnikiem.

- Do tej pory Jaafar z pewno艣ci膮 przemalowa艂 ju偶 statek i p艂ynie pod

zmienion膮 flag膮 - powiedzia艂 Kannaday. - Zmian dokona艂 pod os艂on膮

ciemno艣ci. Jest bardzo ma艂o prawdopodobne, aby kto艣 go widzia艂.

- W takim razie co okr臋t wojenny, a by膰 mo偶e nawet dwa okr臋ty robi膮

nad sk艂adowiskiem? - spyta艂 Hawke.

- Nie mam poj臋cia i nie s膮dz臋, aby to nas dotyczy艂o - stwierdzi艂 Kannaday.

- Jak si臋 zorientuj膮, 偶e Jaafar spu艣ci艂 na dno puste pojemniki, to si臋 do nas dobior膮.

- Najpierw musieliby go znale藕膰, a to w艂a艣ciwie niemo偶liwe - uspokaja艂 Kannaday. - Jaafar od razu si臋 ukryje, gdy uzna, 偶e kto艣 go szuka.

Mo偶emy go ostrzec, wykorzystuj膮c bezpieczne 艂膮cze.

- Wola艂bym wiedzie膰, co to za okr臋ty - upiera艂 si臋 Hawke.

- I co potem? - spyta艂 Kannaday.

- Potem nale偶a艂oby ruszy膰 za nimi i zabawi膰 si臋 w pirat贸w - powiedzia艂 Hawke.

Wyprzedzaj膮ce uderzenie, przypomnia艂 sobie Kannaday. Dok艂adnie o tym m贸wi艂 Darling. Mo偶e Hawke naprawd臋 zaniepokoi艂 si臋 patrolowcem. A mo偶e zwyczajnie pr贸bowa艂 sprowokowa膰 konflikt z Kannadayem. Tak czy inaczej, kapitan zdecydowa艂, 偶e nie b臋dzie mu w niczym przeszkadza艂.

- W jaki spos贸b proponuje pan przeprowadzi膰 rozpoznanie? - spyta艂.

- Potrzebujemy obrazu z satelity - odpar艂 Hawke. - Musimy wiedzie膰,

kto tam jest i co robi.

- Marcus, czy dasz rad臋 to za艂atwi膰? - Kannaday zwr贸ci艂 si臋 do m艂odego Darlinga.

- Mo偶emy spr贸bowa膰 przez pu艂kownika Hwana - odpowiedzia艂 radiotelegrafista.

- Kto to taki?

- Pu艂kownik Kim Hwan to cz艂owiek mojego stryja. S艂u偶y w p贸艂nocno-korea艅skim

Biurze Rozpoznawczym - odrzek艂 Marcus. - Struktura ta gromadzi

strategiczne informacje dla ministerstwa ludowych si艂 zbrojnych.

Ponadto, w razie potrzeby, zajmuj膮 si臋 pods艂uchiwaniem konkurent贸w biznesowych stryja.

- Ile czasu potrwa uzyskanie informacji od pu艂kownika Hwana? - spyta艂 Kannaday.

- Tylko on mo偶e odpowiedzie膰 na to pytanie - wyja艣ni艂 Marcus. - By膰

mo偶e zdob臋dzie informacje tradycyjnymi kana艂ami. Je艣li mu si臋 nie uda,

musi poprosi膰 Chi艅czyk贸w, aby dali mu dost臋p do jednego ze swych satelit贸w.

- Bierz si臋 do roboty - poleci艂 Hawke.

Nie by艂 nawet 艂askaw zapyta膰 Kannadaya o zdanie. Kapitan nie zaprotestowa艂. Chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy robi to ze strachu, czy z wyrachowania,

pozwalaj膮c Hawke'owi samemu w艂adowa膰 si臋 na min臋. Wiedzia艂, do czego doprowadzi艂a jego pob艂a偶liwo艣膰 jako dow贸dcy. A mo偶e powinien wykona膰 jaki艣 ruch, pokaza膰, 偶e si臋 nie boi?

- Jeste艣 pewien, 偶e nikt nie zdo艂a pods艂ucha膰 naszych sygna艂贸w? - spyta艂 Marcusa.

- To bardzo ma艂o prawdopodobne - odpar艂 radiotelegrafista. - Stryj ma

bezpo艣rednie 艂膮cze z telefonem kom贸rkowym pu艂kownika Hwana. Skorzystamy

z niego, by przes艂a膰 mu e-maila. Hwan mo偶e odpowiedzie膰 natychmiast.

Nie ma 偶adnego powodu, by ktokolwiek kontrolowa艂 t臋 lini臋.

- A je偶eli kto艣 taki si臋 znajdzie?

- Ka偶da wiadomo艣膰 jest szyfrowana w chwili wysy艂ki. Ponadto nie

mo偶na wy艣ledzi膰, kto jest jej nadawc膮 - wyja艣ni艂 Marcus. - Nic nam nie grozi.

- W porz膮dku - powiedzia艂 Kannaday. - Mo偶esz zaczyna膰.

Marcus po艂膮czy艂 si臋 z g艂贸wnym nadajnikiem w Darwin, a potem otworzy艂 w swoim notebooku ksi膮偶k臋 kod贸w i wyszuka艂 kod Hwana. Nast臋pnie wyci膮gn膮艂 dyskietk臋 z ma艂ego sejfu pod panelem radiowym i wsun膮艂 j膮 do stacji.

- Gotowe - poinformowa艂.

Hawke podyktowa艂 tekst. On, jako szef ochroniarzy, nie zareagowa艂, kiedy to Kannaday ostatecznie poleci艂 skontaktowa膰 si臋 z Hwanem. W tre艣ci wiadomo艣ci prosi艂 p贸艂nocnokorea艅skiego pu艂kownika o sprawdzenie, kto wp艂yn膮艂 na sk艂adowisko i z jakiego powodu. Czekaj膮c na potwierdzenie odbioru, Kannaday zwraca艂 baczn膮 uwag臋 na jakiekolwiek oznaki porozumienia mi臋dzy dwoma m臋偶czyznami - spojrzenie, ruch warg, gest Hawke'a w stron臋 Marcusa, cokolwiek, co mog艂oby by膰 dowodem istnienia zmowy. Ka偶demu z nich b艂膮d Kannadaya by艂 na r臋k臋. Hawke przej膮艂by „Hosann臋", a Marcus poprowadzi艂by cz臋艣膰 operacji, dzi臋ki czemu wykaza艂by przed stryjem swe zdolno艣ci kierownicze. Kapitan nie zauwa偶y艂 jednak niczego podejrzanego w zachowaniu m臋偶czyzn. Poczu艂, 偶e nabiera wiatru w 偶agle.

Wielu paranoik贸w ma wrog贸w, zreflektowa艂 si臋 Kannaday. Jednocze艣nie pomy艣la艂, 偶e zwykle sami dla siebie bywaj膮 najgorszymi wrogami.

- Co b臋dziemy robi膰 do czasu otrzymania informacji? - spyta艂 Marcus.

- Kontynuujemy rejs do miejsca spotkania - odpar艂 Kannaday. - Czy

z Malezyjczykami ju偶 wszystko uzgodnione?

- Otrzyma艂em depesz臋, gdy by艂 pan u szefa - rzek艂 Marcus, otwieraj膮c

notes w komputerze. - Kiedy si臋 nie stawili艣my, kr膮偶yli w pobli偶u rejonu

wyznaczonego spotkania. Poinformowa艂em ich o problemach ze sprz臋tem.

Poprosili o wyznaczenie nowego terminu spotkania.

- Przeka偶 kapitanowi bin Omarowi, 偶e b臋dziemy na miejscu o pierwszej

w nocy - poleci艂 Kannaday. - I dzi臋kuj臋 za dyskrecj臋.

- Nie mia艂em wyboru - powiedzia艂 Marcus. - Prawda nie wzbudzi艂aby

w nich zaufania.

Istotnie. Kannaday poprosi艂 go o zawiadomienie, kiedy tylko nap艂yn膮 jakie艣 informacje z Japonii. Nast臋pnie wyszed艂 na pok艂ad, aby pogada膰 z cz艂onkami za艂ogi graj膮cymi rol臋 pasa偶er贸w. Na przybrze偶nych wodach panowa艂 o偶ywiony ruch. Kannaday zna艂 wielu miejscowych kapitan贸w, prowadz膮cych jachty wycieczkowe. Paradoksalnie, im wi臋cej ludzi go widzia艂o, im wi臋cej macha艂o do niego, tym wi臋ksz膮 zyskiwa艂 anonimowo艣膰. Nikt nie zastanawia艂 si臋, gdzie jest i czym si臋 zajmuje kapitan Kannaday.

Kannaday spacerowa艂 po pok艂adzie. Powietrze by艂o przesycone wilgoci膮, kt贸ra osiada艂a mu na twarzy. Dzia艂a艂o to na niego koj膮co, czu艂 si臋 nieco lepiej ni偶 przed rozmow膮 z Darlingiem. Chwilowo Hawke zajmowa艂 si臋 czym innym, dlatego Kannaday mia艂 wi臋cej swobody. W ten spos贸b zyska艂 czas na zastanowienie si臋 nad dalszymi krokami, jakie powinien podj膮膰 wobec szefa ochrony.

ROZDZIA艁 23

Waszyngton, Pi膮tek, 07.17

Jako mer Los Angeles oraz szef Centrum Szybkiego Reagowania, Paul Hood odbiera艂 telefony od g艂贸w pa艅stw. W czasie kryzys贸w rozmawia艂 grzecznie przez telefon z r贸wnymi sobie przedstawicielami z r贸偶nych kraj贸w. Nawet w obliczu 艣miertelnego ryzyka Hood potrafi艂 rozmawia膰 spokojnie i rzeczowo z agentami wyruszaj膮cymi na akcj臋. Rozmawia艂 z 偶onami i matkami funkcjonariuszy policji i stra偶y po偶arnej, kt贸re straci艂y swych m臋偶贸w i syn贸w. Kontaktowa艂 si臋 telefonicznie i osobi艣cie z rodzinami 偶o艂nierzy Strikera, poleg艂ych podczas walk w Kaszmirze.

A jednak kiedy sprawdza艂 wiadomo艣ci, kt贸re przychodzi艂y na jego osobist膮 kom贸rk臋, nie wykazywa艂 ju偶 takiego spokoju. O sz贸stej pi臋tna艣cie rano dzwoni艂a Daphne Connors. S膮dz膮c z brzmienia jej g艂osu, musia艂a w艂a艣nie si臋 obudzi膰. A mo偶e raczej dopiero k艂ad艂a si臋 spa膰. Cz臋sto uczestniczy艂a w trwaj膮cych do bia艂ego rana przyj臋ciach organizowanych przez swych klient贸w. Niskim, przyt艂umionym g艂osem informowa艂a go, 偶e si臋 jej przy艣ni艂. By艂a to jaka艣 opowie艣膰 o wo藕nicy dyli偶ansu i w艂a艣cicielu gospody na Dzikim Zachodzie. Hood prowadzi艂 saloon, wo藕nic膮 by艂a Daphne.

Niewykluczone, 偶e by艂 to jedynie pretekst, by do niego zadzwoni膰. Tak czy inaczej, ten telefon, a raczej ton g艂osu Daphne wprawi艂 go w zak艂opotanie. Od lat nie s艂ysza艂 „po艣cielowego" g艂osu kobiety. Sharon, jego by艂a 偶ona, nie mia艂a w zwyczaju odzywa膰 si臋 w sypialni. A noc, kt贸r膮 sp臋dzi艂 ostatnio z rzeczniczk膮 prasow膮 Centrum, Ann Farris, tak偶e zako艅czy艂a si臋 k艂opotliw膮 cisz膮.

G艂os Daphne by艂 bardzo kobiecy i uwodzicielski. Hood s艂ysza艂 go w uszach, w m贸zgu, w艂a艣ciwie wsz臋dzie, ale, o dziwo, nie sprawia艂o mu to przyjemno艣ci. Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy to Daphne nie jest poci膮gaj膮ca, czy to on po prostu nie ma ochoty si臋 do nikogo zbli偶y膰. Mo偶e w艂a艣nie taka postawa spowodowa艂a rozpad jego ma艂偶e艅stwa? Mo偶e sta艂o si臋 to na jego w艂asne 偶yczenie? Uczuciowy ch艂贸d i coraz wi臋kszy dystans... Czu艂 si臋 w domu tak, jakby przewodniczy艂 radzie miejskiej albo kierowa艂 agencj膮 federaln膮.

Hood nie lubi艂 i nie chcia艂 o tym my艣le膰. By艂 ju偶 w biurze od p贸艂 godziny i wci膮偶 przegl膮da艂 raport nocnej zmiany. Wygl膮da艂o na to, 偶e tej nocy na ca艂ym 艣wiecie panowa艂 spok贸j, za wyj膮tkiem rejonu Morza Celebes. Ods艂ucha艂 cyfrowe nagranie rozmowy, przeprowadzonej przez Lowella Coffeya z dy偶uruj膮cym w nocy Curdem Hardawayem.

Coffey meldowa艂, 偶e singapurski okr臋t odkry艂 pusty betonowy blok na sk艂adowisku. Blok ten powinien zawiera膰 odpady radioaktywne. Ustalenia te zosta艂y potwierdzone przez czujniki promieniowania australijskiej korwety, kt贸r膮 p艂yn膮艂 Coffey.

- Singapurczycy nie pr贸buj膮 niczego przed nami ukrywa膰 - zapewnia艂

Coffey. - Zamierzamy zlokalizowa膰 jednostk臋, kt贸ra dostarczy艂a ten blok.

Wed艂ug dokument贸w obszar o wsp贸艂rz臋dnych sto trzydzie艣ci i pi臋膰 jako

ostatni odwiedza艂 statek nale偶膮cy do Mahathira bin Dahmana z Malezji.

Chor膮偶y Jelbart s艂ysza艂 o nim i twierdzi, 偶e Dahman trudni si臋 usuwaniem odpad贸w na skal臋 艣wiatow膮.

Hood zwr贸ci艂 uwag臋 na to nazwisko.

- Jelbart wie, 偶e b臋dzie trudno odnale藕膰 brakuj膮ce odpady promieniotw贸rcze - ci膮gn膮艂

Coffey. - Je偶eli ten statek je odsprzeda艂, z pewno艣ci膮

ju偶 dawno zmieni艂 sw贸j wygl膮d. Dostawcy mog膮 by膰 jedynie p艂otkami,

wi臋c up艂ynie du偶o czasu, zanim zostan膮 zlokalizowani ich mocodawcy.

Rz膮d malezyjski niech臋tnie udost臋pnia poufne informacje, zw艂aszcza gdy

chodzi o wybitnych obywateli tego kraju.

Potem Coffey zapyta艂 Hardawaya, czy Biuro Rozpoznawcze nie mog艂oby rzuci膰 okiem na ten rejon. By膰 mo偶e uda si臋 co艣 wypatrzy膰. Hardaway zostawi艂 Hoodowi notatk臋, 偶e normalnie Biuro nie prowadzi obserwacji Morza Celebes. Zagl膮da tam tylko w贸wczas, gdy robi膮 to tak偶e

Rosjanie albo Chi艅czycy. Kraje te, podobnie jak Stany Zjednoczone, testowa艂y swoje satelity poprzez wyznaczanie im rejon贸w obserwacji le偶膮cych poza normalnymi sektorami. Nowe kamery satelitarne cz臋sto kalibrowano i ogniskowano, wykorzystuj膮c jako cele okr臋ty podwodne i statki.

Po zapisaniu wiadomo艣ci Hood po艂膮czy艂 si臋 z Bobem Herbertem. Szef wywiadu by艂 ju偶 w powietrzu od sze艣ciu godzin, a to wystarczy艂o, by czu膰 si臋 rozdra偶nionym. Herbert uwielbia艂 bra膰 udzia艂 w akcjach, ale gdy tylko zgromadzi艂 potrzebne informacje, chcia艂 natychmiast przyst臋powa膰 do dzia艂ania. Czekanie go wyka艅cza艂o.

Pilot TR-1 poinformowa艂 Hooda, 偶e Herbert 艣pi, i zapyta艂, czy ma go obudzi膰. Hood zaprzeczy艂. By艂 pewien, 偶e Herbert sam si臋 zg艂osi, kiedy si臋 ocknie.

Zaledwie si臋 roz艂膮czy艂, zadzwoni艂 do niego Stephen Viens, kt贸ry przez kilka lat pracowa艂 jako szef analityk贸w w Narodowym Biurze Rozpoznawczym. Viens podczas studi贸w kolegowa艂 si臋 z Mattem Stollem, szefem technicznym Centrum, kt贸re dzi臋ki temu, o ile istnia艂a taka konieczno艣膰, mia艂o najszybszy dost臋p do danych. Obecnie Viens pracowa艂 jako szef s艂u偶by wewn臋trznej Centrum, wci膮偶 jednak mia艂 znajomych w NRO. Kiedy znajdowali interesuj膮c膮 informacj臋 dla Centrum, natychmiast dawali mu zna膰.

- Cze艣膰, Paul, w艂a艣nie rozmawia艂em z Noah Moore-Mooney z NRO -

powiedzia艂 Viens. - Bob Herbert zameldowa艂, 偶e co艣 si臋 dzieje na Morzu Celebes.

- Curd Hardaway stwierdzi艂, 偶e panuje tam spok贸j.

- Faktycznie panowa艂, jeszcze par臋 minut temu - powiedzia艂 Viens.

- Co si臋 sta艂o?

- Nasz satelita Shado-3 艣ledzi chi艅skie satelity. Kiedy si臋 przemieszczaj膮,

pod膮偶a ich 艣ladem. No i w艂a艣nie si臋 przesun臋艂y znad szlak贸w 偶eglugowych

prowadz膮cych na Tajwan na Morzu Po艂udniowochi艅skim w rejon Morza Celebes.

-Jaka pozycja?

- Sto trzydzie艣ci stopni d艂ugo艣ci geograficznej wschodniej i pi臋膰 stopni

szeroko艣ci geograficznej po艂udniowej.

- Dok艂adnie w tym miejscu znajduj膮 si臋 dwa patrolowce, singapurski

i australijski. Na pok艂adzie tego drugiego jest Coffey. Dlaczego Chi艅czycy

mieliby si臋 interesowa膰 dwoma ma艂ymi okr臋tami wojennymi?

- Sk膮d w og贸le wiedzieli, 偶e tam s膮jakiekolwiek okr臋ty? - zastanawia艂 si臋 Viens. - Demonstracja?

- By膰 mo偶e - stwierdzi艂 Hood.

By艂o ma艂o prawdopodobne, aby Chi艅czycy wchodzili w jakie艣 interesy dotycz膮ce odpad贸w promieniotw贸rczych pochodz膮cych z obcego kraju. Mieli do艣膰 w艂asnych, kt贸re sprzedawali zw艂aszcza Pakistanowi.

- Stephen, kiedy jeszcze by艂e艣 w NRO, czy nie natkn膮艂e艣 si臋 na przypadki wsp贸lnego wykorzystania satelit贸w? - spyta艂 Hood.

- Masz na my艣li udost臋pnienie chi艅skich satelit贸w innym krajom? - upewni艂 si臋 Viens.

- W艂a艣nie.

- Czasem sojusznicy, tacy jak Wietnam czy Korea P贸艂nocna, prosz膮

Chiny o dane - przyzna艂 Viens. - Ale to Chi艅czycy kontroluj膮 urz膮dzenia.

- W porz膮dku, Stephen, dzi臋kuj臋. Daj zna膰, jak si臋 czego艣 dowiesz na

ten temat.

- Jasne - powiedzia艂 Viens na zako艅czenie.

Hood roz艂膮czy艂 si臋. Spojrza艂 na zegar w komputerze. Musia艂 zadzwoni膰 jeszcze do kogo艣, kto w tym momencie by艂 jedyn膮 osob膮, mog膮c膮 dostarczy膰 niezb臋dnych informacji.

Hood podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer. Zamierza艂 odby膰 jedn膮 z tych rozm贸w, podczas kt贸rych czu艂 si臋 jak ryba w wodzie. By艂 艣wietny w prowadzeniu takich konwersacji. Chodzi艂o o rozmowy, kt贸re wp艂ywa艂y na losy ca艂ych narod贸w, ale nie mia艂y 偶adnego znaczenia dla samego Paula Hooda.

ROZDZIA艁 24

Morze Celebes, Pi膮tek, 22.33

Raja Adnan bin Omar sta艂 w ma艂ej, ciemnej kabinie 艂odzi rybackiej. Towarzyszy艂 mu radiooperator, kt贸ry zaj膮艂 miejsce obok p贸艂ki z kr贸tkofal贸wk膮.

Radiooperator mia艂 nogi lekko ugi臋te w kolanach, aby utrzyma膰 r贸wnowag臋 na ko艂ysz膮cym si臋 pok艂adzie. Bin Omar sta艂 za sterem. M臋偶czy藕ni ubrani byli w czarne pulowery, mieli odkryte g艂owy, a ich w艂osy i brody by艂y starannie wypiel臋gnowane. Wilgotny wiatr szumia艂 za oknem i wali艂 w drewniane 艣ciany kabiny. Obaj m臋偶czy藕ni przywykli do tego, podobnie jak dwaj inni rybacy z pok艂adu dziesi臋ciometrowego kutra. Jednym z nich by艂 dwudziestosiedmioletni syn bin Omara. Wraz ze swym towarzyszem siedzieli teraz na dole, uk艂adali ryby w wype艂nionych lodem zasobnikach i naprawiali sieci. 艁贸d藕 d艂ugo kr膮偶y艂a w miejscu, wi臋c i po艂贸w by艂 obfitszy ni偶 zwykle. Kiedy sko艅czyli z rybami, zabrali si臋 do nylonowych sznurk贸w, aby nadal mie膰 co robi膰. Kazano im stale si臋 czym艣 zajmowa膰 na wypadek, gdyby ktokolwiek wszed艂 na pok艂ad. Ludzie, kt贸rzy nic nie robi膮, zawsze wygl膮daj膮 podejrzanie, nawet gdy s膮 niewinni. Zasobniki sta艂y we wn臋ce na rufie 艂odzi. Dwa z nich, wykonane z o艂owiu, nie by艂y przeznaczone do przechowywania ryb.

Bro艅 automatyczn膮 tak偶e trzymano na dole. Mog艂a okaza膰 si臋 potrzebna.

Radiooperator zdj膮艂 s艂uchawki.

- S膮 nieco ponad dwie godziny od nas. Przepraszaj膮 za sp贸藕nienie.

- Czy podali przyczyn臋? - spyta艂 bin Omar.

- Pan M powiedzia艂 tylko, 偶e mieli jaki艣 problem natury technicznej - odpar艂 operator.

- Ach tak - stwierdzi艂 bin Omar. - Wym贸wka, kt贸rej nie spos贸b podwa偶y膰.

- Mo偶e powiedz膮 co艣 wi臋cej, jak si臋 spotkamy.

- Nie inaczej. Nasi zleceniodawcy bez w膮tpienia b臋d膮 chcieli wiedzie膰

wi臋cej. Ale to nie nasz problem. Jeste艣my tylko pos艂a艅cami.

Po raz pierwszy od ponad roku, odk膮d prowadzili ten interes, kapitan Kannaday nie stawi艂 si臋 na spotkanie. Sze艣膰dziesi臋ciodwuletni rybak by艂 bardzo zmartwiony tym faktem. Nie znosi艂 niespodzianek, bez wzgl臋du na to, czy chodzi艂o o sztorm, o nag艂膮 kontrol臋 policji portowej w Pontian Kechill, czy sp贸藕nienie. By艂o to szczeg贸lnie niebezpieczne w bran偶y przemytniczej. Marynarze nie lubili przebywa膰 na otwartym morzu, kiedy 艂adunkiem by艂a bro艅, narkotyki lub substancje promieniotw贸rcze. Z dala od l膮du mogli natkn膮膰 si臋 na patrolowce albo na pirat贸w.

Bin Omar mia艂 nadziej臋, 偶e kapitan Kannaday przedstawi jakie艣 sensowne wyt艂umaczenie. Przetworzone odpady promieniotw贸rcze nie by艂y co prawda naj艂atwiejszym towarem do zdobycia, ale te偶 Kannaday nie nale偶a艂 wcale do jedynych dostawc贸w w tym rejonie. By艂 po prostu najsprawniejszy, a偶 do dzisiaj. Tymczasem grupa Kansai Unit, do kt贸rej nale偶a艂 bin Omar, 偶膮da艂a niezawodno艣ci. Azjatycka grupa k艂ad艂a te偶 nacisk na odpowiedzialno艣膰. Bin Omar b臋dzie musia艂 wyja艣ni膰 zw艂ok臋.

Mimo to by艂 spokojny. Jego 偶ona wraz z pozosta艂ymi dzie膰mi czeka艂a w domu pod dobr膮 opiek膮. A on czu艂 si臋 zawsze odpr臋偶ony na wodach, po kt贸rych jego przodkowie p艂ywali ju偶 od setek lat. Wiedzia艂, 偶e bez wzgl臋du na to, do czego doprowadz膮 藕li ludzie i budowane przez nich szalone cywilizacje, rodzina bin Omar贸w b臋dzie p艂ywa膰 po tych morzach przez kolejne stulecia.

ROZDZIA艁 25

Tokio, Japonia, Pi膮tek, 21.34

Chigeo Fujima sta艂 na balkonie swego mieszkania i pali艂 papierosa. Oficer japo艅skiego wywiadu by艂 zm臋czony i wcze艣niej wr贸ci艂 do domu. Zamierza艂 w ten weekend odpocz膮膰. Fujima pracowa艂 nad kilkoma powi膮zanymi ze sob膮 sprawami. Chi艅czycy byli zamieszani w atak na katolickich duchownych w Botswanie, zacie艣niali gospodarcze zwi膮zki z Tajwanem oraz gwa艂townie przyspieszyli realizacj臋 chi艅skiego programu kosmicznego, kt贸rego celem by艂o wys艂anie cz艂owieka na orbit臋 oko艂oziemsk膮. Ekspansja Chin, licz膮cych ponad miliard ludzi, stanowi艂a bezpo艣rednie zagro偶enie dla Japonii i kraj贸w Dalekiego Wschodu, tym bardziej 偶e japo艅ska gospodarka dotkliwie odczuwa艂a skutki og贸lno艣wiatowej recesji.

Fujima mieszka艂 z 偶on膮 i dwiema c贸rkami w przestronnym apartamencie ko艂o parku Yoyogi. Wprowadzili si臋 nieca艂e siedem miesi臋cy wcze艣niej. Starsza c贸rka Fujimy, Keiko, studiowa艂a w mi臋dzynarodowej szkole handlu i biznesu, mieszcz膮cej si臋 o pi臋膰 minut drogi od domu. M艂odsza c贸rka, Emiko, ucz臋szcza艂a do mi臋dzynarodowej podstaw贸wki, kt贸ra by艂a oddalona o sze艣膰 minut marszu. Wszyscy byli dumni z przestronnego, stuosiemdziesi臋ciopi臋ciometrowego mieszkania, cho膰 szcz臋艣cie Fujim贸w zbudowane by艂o na nieszcz臋艣ciu innych. Mogli si臋 tu przenie艣膰, bo japo艅ska gospodarka wpad艂a w trudny okres i wielu ludzi straci艂o dach nad g艂ow膮. Wcze艣niej mieszka艂 tutaj zawodowy fotograf. Kiedy za艂ama艂a si臋 sprzeda偶 detaliczna, gwa艂townie skurczy艂 si臋 rynek reklam. O ile w og贸le si臋 pojawia艂y, produkowano je, wykorzystuj膮c gotowe teksty i obrazy generowane komputerowo, zamiast zdj臋膰. Fotograf doczeka艂 si臋 w ko艅cu eksmisji. Rodzina Fujim贸w przenios艂a si臋 tu z mieszkania o po艂ow臋 mniejszego, za kt贸re p艂aci艂a prawie identyczny czynsz.

- Smutne czasy - mrukn膮艂 pod nosem Fujima i pstrykn膮艂 偶arz膮cy si臋 jeszcze niedopa艂ek na chodnik. Trudne i niebezpieczne. Fujima by艂 szcz臋艣liwy, 偶e wr贸ci艂 wcze艣niej do domu. B臋dzie m贸g艂 zje艣膰 kolacj臋 z 偶on膮, zobaczy膰 si臋 z dziewczynkami, zanim p贸jd膮 spa膰 -je艣li, oczywi艣cie, Keiko od艂o偶y na chwil臋 telefon, a Emiko wstanie od komputera. U艣miechn膮艂 si臋 i wr贸ci艂 z balkonu do mieszkania. Nie m贸g艂 oczywi艣cie wymaga膰, 偶eby z jego powodu nie czu艂y si臋 sob膮. Wiele si臋 zmieni艂o od czas贸w, kiedy on sam by艂 dzieckiem. Jego ojciec pracowa艂 na kolei jako konduktor. Gdyby po przyj艣ciu do domu nie zasta艂 przy drzwiach swojego syna, niechybnie zrobi艂by u偶ytek z paska.

- Mo偶e to dobrze, gdy wszystko jest tak przewidywalne - powiedzia艂 do siebie. W jego pracy bywa艂o dok艂adnie na odwr贸t.

Nagle Keiko wybieg艂a ze swego pokoju. D艂ugie, kruczoczarne w艂osy opada艂y na jej blad膮 twarz.

- Tato, chce z tob膮 rozmawia膰 jaki艣 m臋偶czyzna - powiedzia艂a, wyci膮gaj膮c d艂o艅 z purpurowym telefonem.

- Kto艣 do mnie dzwoni na tw贸j telefon? - spyta艂 Fujima.

- Tak. W艂膮czy艂 si臋 w moj膮 rozmow臋 z Kenji. Powiedzia艂, 偶e to pilne.

Chyba jest cudzoziemcem, bo kiepsko m贸wi po japo艅sku - doda艂a.

Fujima podzi臋kowa艂 i wzi膮艂 telefon, po czym wr贸ci艂 na balkon.

- M贸wi Fujima - powiedzia艂.

- Przepraszam, 偶e dzwoni臋 na ten numer - odezwa艂 si臋 g艂os po drugiej

stronie. - To by艂 jedyny numer, jaki znalaz艂em w spisie.

Keiko mia艂a racj臋. M臋偶czyzna niemi艂osiernie kaleczy艂 japo艅ski. Ale jego g艂os brzmia艂 znajomo.

- Kto m贸wi? - spyta艂 Fujima.

- Tu Paul Hood z Centrum Szybkiego Reagowania - rozm贸wca przedstawi艂

si臋 po angielsku. - Przepraszam. Korzystam z beznadziejnego komputerowego

translatora. M贸j japo艅ski nie jest najlepszy.

- Podobnie jak pora na telefon, panie Hood - powiedzia艂 Fujima. - Ta

rozmowa jest wyj膮tkowo...

- Nieortodoksyjna. Tak, wiem, panie Fujima - przerwa艂 mu Hood. -

Prosz臋 przyj膮膰 moje przeprosiny, ale musimy porozmawia膰.

- W艂a艣nie mia艂em siada膰 do kolacji z 偶on膮 - powiedzia艂 Fujima. - W dodatku

po艂膮czenie nie jest bezpieczne.

- Wiem o tym, panie Fujima - odpar艂 Hood. - Dlatego mam nadziej臋,

偶e mnie pan dobrze zrozumie, kiedy powiem, 偶e z waszego ogr贸dka znik艂y

materia艂y, kt贸re powinny trafi膰 na obszar sto trzydzie艣ci i pi臋膰.

- Ma pan dobr膮 nadziej臋. - Hood m贸wi艂 o odpadach radioaktywnych.

Nagle kolacja przesta艂a by膰 wa偶na. Fujima przycisn膮艂 telefon do ramienia

i zapali艂 kolejnego papierosa.

- Niech pan m贸wi, panie Hood - powiedzia艂, zaci膮gaj膮c si臋 g艂臋boko.

- Szukamy zguby. Pomagaj膮 nam Singapur i Australia. Ale kto艣 nas

podgl膮da, wykorzystuj膮c chi艅skiego satelit臋, a nam si臋 wydaje, 偶e Chi艅czycy

nie maj膮 z tym nic wsp贸lnego. Tu raczej chodzi o handel nielegalnym

towarem. Musimy si臋 dowiedzie膰, kto m贸g艂 mie膰 dost臋p do tego

sprz臋tu. Pomy艣la艂em, 偶e pan mo偶e uzyska膰 jakie艣 informacje.

- To akurat mog臋 panu powiedzie膰 od razu - odrzek艂 Fujima. - Odbywaj膮

si臋 tam po艂udniowokorea艅skie manewry morskie. Korea P贸艂nocna

ma pe艂en dost臋p do trzech satelit贸w w tym rejonie. Satelita, kt贸ry pana

interesuje, nazywa si臋 „Fong Sai".

- Kto dowodzi t膮 operacj膮 po stronie p贸艂nocnokorea艅skiej? - spyta艂 Hood.

Fujima us艂ysza艂 c贸rk臋, krzycz膮c膮 za jego plecami:

- Tato! Oddaj m贸j telefon! Ten m臋偶czyzna w艂膮czy艂 mi si臋 w rozmow臋!

Zakry艂 mikrofon.

- Chwileczk臋, Keiko - powiedzia艂 i wr贸ci艂 do Hooda. - Operacj膮 dowodzi

pu艂kownik Kim Hwan z p贸艂nocnokorea艅skiego biura rozpoznawczego.

Cz艂owiek raczej bez znaczenia.

- Ma pan z nim jaki艣 kontakt? - spyta艂 Hood.

- Posiadam telefon s艂u偶bowy i e-maila. Jestem pewien, 偶e macie to samo w archiwum.

- Je偶eli nie znajd臋, dam panu zna膰 - rzek艂 Hood. - Mamy na miejscu

swoich ludzi, posi艂ki w drodze. Jak co艣 si臋 wydarzy, to si臋 odezw臋.

- Prosz臋 zadzwoni膰 na telefon domowy - powiedzia艂 Fujima, podaj膮c

Hoodowi prywatny numer. - W ten spos贸b unikniemy komplikacji tu na

miejscu. Pan zdaje si臋 tak偶e ma nastoletni膮 c贸rk臋.

- Owszem - przyzna艂 Hood. - Niech pan siada do kolacji. Jeszcze raz

przepraszam, 偶e przeszkodzi艂em.

- Nie ma sprawy - uspokoi艂 go Fujima.

Japo艅czyk roz艂膮czy艂 si臋 i odda艂 telefon c贸rce. Dziewczyna natychmiast nacisn臋艂a ponowne wybieranie i posz艂a do swojego pokoju, nog膮 zatrzaskuj膮c drzwi. Fujima potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i przeczesa艂 d艂o艅mi kr贸tkie, czarne w艂osy. By艂y wilgotne od potu. Ka偶dy dostrzeg艂by l臋k w jego spokojnej z pozoru twarzy, ciemnych oczach, silnie zarysowanej linii ust. Kiedy czego艣 si臋 obawia艂, po prostu si臋 poci艂.

Wci膮偶 pali艂 papierosa i zastanawia艂 si臋, czy nie wr贸ci膰 do swego gabinetu w Gaiumusho, czyli ministerstwie spraw zagranicznych. Czu艂, 偶e powinien pow臋szy膰 ko艂o obszaru sto trzydzie艣ci i pi臋膰. Przejrze膰 zestawienie jednostek korzystaj膮cych ze sk艂adowiska, prze艣wietli膰 dane statk贸w i ich za艂贸g. Ale Centrum ju偶 si臋 tym zapewne zajmowa艂o, dlatego zdecydowa艂, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li dzisiejszej nocy porz膮dnie wypocznie. Dzi臋ki temu nast臋pnego dnia b臋dzie gotowy na ka偶d膮 niespodziank臋 nadchodz膮cego tygodnia.

Fujima odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 偶ony, kt贸ra przysz艂a z kuchni z informacj膮, 偶e kolacja b臋dzie gotowa za pi臋膰 minut. Podzi臋kowa艂, pu艣ci艂 do niej oczko i powiedzia艂, 偶e zaraz przyjdzie, a ona u艣miechn臋艂a si臋. Opar艂 si臋 o barierk臋 i popatrzy艂 w d贸艂 na ulic臋.

- 艢wiat zwariowa艂 - stwierdzi艂 na g艂os.

Jego ojciec nigdy by nie uwierzy艂, 偶e nar贸d, kt贸ry zrzuci艂 na Japoni臋 dwie bomby atomowe, prosi go o pomoc w znalezieniu zaginionych materia艂贸w promieniotw贸rczych. A on tej pomocy udziela. Na oczach jednego pokolenia nast膮pi艂o ca艂kowite przewarto艣ciowanie poj臋膰. Ale nie to by艂o najbardziej zdumiewaj膮ce. Oto wata偶kowie czy te偶 grupy terrorystyczne, dzia艂aj膮c w zupe艂nej tajemnicy mog膮 spowodowa膰 katastrof臋 nuklearn膮 na podobie艅stwo Hiroszimy. I to nie po to, by zako艅czy膰 wojn臋, lecz by j膮 rozpocz膮膰.

- 艢wiat zwariowa艂 - powt贸rzy艂.

Jednak w tym momencie Fujima oddawa艂 odpowiedzialno艣膰 za losy tego 艣wiata komu艣 innemu. 呕ona czeka艂a z kolacj膮, w kt贸rej mia艂y uczestniczy膰 tak偶e c贸rki. Fujima chcia艂 si臋 nimi nacieszy膰.

W ko艅cu to dla nich w艂a艣nie toczy艂 swoj膮 walk臋.

ROZDZIA艁 26

Waszyngton, Pi膮tek, 08.57

Przysz艂a pora, by obudzi膰 Boba Herberta. Po rozmowie z Shigeo Fujima Paul Hood przejrza艂 dossier pu艂kownika Hwana. Czytaj膮c akta, poleci艂 swemu asystentowi, Bugsowi Bennetowi, by po艂膮czy艂 si臋 z kabin膮 pilot贸w TR-1. St膮d rozmow臋 prze艂膮czono do zaspanego szefa wywiadu Centrum. Kiedy Bob Herbert zg艂osi艂 si臋, Hood u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przez te wszystkie lata wsp贸lnej pracy ani razu nie musia艂 go budzi膰. Zupe艂nie jakby zawsze mia艂 go pod r臋k膮. Ten pierwszy raz by艂 do艣膰 k艂opotliwy. M贸wi膮c szczerze, wyrwany z g艂臋bokiego snu Herbert nie by艂 ani bystry, ani przyjemny.

- Przepraszam, 偶e ci臋 budz臋 - powiedzia艂 Hood, s艂ysz膮c niemi艂y be艂kot w s艂uchawce.

- 艢wiat si臋 ko艅czy - wyburcza艂 Herbert i by艂y to pierwsze zrozumia艂e

s艂owa, kt贸re wyartyku艂owa艂.

- Jeszcze nie teraz, chocia偶 niewykluczone, 偶e ju偶 nied艂ugo, je艣li zaraz

czego艣 nie wymy艣limy - poinformowa艂 go Hood.

- W艂a艣ciwie to mam gdzie艣 ten ca艂y 艣wiat - stwierdzi艂 Herbert. - Martwi臋

si臋 tylko o nas, czyli Stany Zjednoczone.

Szef wywiadu m贸wi艂 takim g艂osem, jakby na艂yka艂 si臋 piasku. Hood zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋.

- Czy aby na pewno si臋 obudzi艂e艣? - spyta艂 po chwili.

- Tak, jestem przytomny - odrzek艂 Herbert. - Cholera, sko艅czy艂a mi si臋 kawa.

- To przykre - stwierdzi艂 Hood.

- Ju偶 dobrze. Co mamy na tapecie?

- Niejakiego Kima Hwana, pu艂kownika wojsk Korei P贸艂nocnej - wyrecytowa艂

Hood. - S艂ysza艂e艣 o nim?

- Pu艂kownik Kim Hwan - mrukn膮艂 Herbert. - Tak, natkn膮艂em si臋 na

jego nazwisko w dokumentach, kt贸re mam ze sob膮. Zdaje si臋, 偶e go艣膰

robi w rozpoznaniu.

- Owszem.

- Jest z nami czy przeciwko nam? - spyta艂 Herbert.

- Prawdopodobnie skorzysta艂 z chi艅skiego satelity, by sprawdzi膰, co

robimy na Morzu Celebes - odrzek艂 Hood.

- Sk膮d wiesz?

- Od Shigeo Fujimy.

- To ten palant wreszcie podni贸s艂 s艂uchawk臋? - Herbert zdziwi艂 si臋.

- Nie mia艂 wyboru. - Hood za艣mia艂 si臋. - Wci膮艂em si臋 w rozmow臋 jego

c贸rki, prowadzon膮 przez jej telefon kom贸rkowy.

- Pi臋knie - powiedzia艂 coraz bardziej o偶ywiony Herbert. - Fujima dobrze

wie, kto czym kr臋ci w tej stronie 艣wiata. A wi臋c pu艂kownik Hwan

jest naszym wrogiem. Dlaczego?

- Tego w艂a艣nie musimy si臋 dowiedzie膰. - Hood westchn膮艂. - Ekipa Coffeya

znalaz艂a pusty blok betonowy na dnie Morza Celebes. W bloku mia艂y

znajdowa膰 si臋 odpady promieniotw贸rcze.

- Korea P贸艂nocna dostaje substancje radioaktywne z Chin, tyle, ile dusza

zapragnie - stwierdzi艂 Herbert. - Dlaczego wi臋c mieliby si臋 interesowa膰

nieprzetworzonymi odpadami radioaktywnymi?

- Celne pytanie.

- Korea Po艂udniowa te偶 nie musi kombinowa膰, bo dostaje te substancje

od nas. A wi臋c Hwan nie mia艂 zamiaru podgl膮da膰 swych wrog贸w.

- Brzmi sensownie.

- Najwyra藕niej chodzi艂o o kogo艣 spoza tego kr臋gu - oznajmi艂 Herbert.

- I tu zaczyna si臋 nasz problem - powiedzia艂 Hood. - Mam w komputerze dossier pu艂kownika Hwana. Niewiele tego jest. Obchodzi go tylko praca, nie ma rodziny i jest ca艂kowicie poza zainteresowaniem zachodniego wywiadu.

- Mo偶e uczestniczy w jakich艣 szkoleniach, zaszywa si臋 w odosobnieniu albo podr贸偶uje w prywatnych interesach?

- Nic mi nie wiadomo na ten temat - stwierdzi艂 Hood. - Jak ju偶 m贸wi艂em, 偶aden z wywiad贸w naszych sojusznik贸w nic o nim nie wie.

- To mnie w艂a艣nie martwi.

- Dlaczego? - spyta艂 Hood. - By膰 mo偶e nie jest nikim wa偶nym.

- Mo偶e nie jest - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Cz臋艣ciej jednak tacy jak on

okazuj膮 si臋 prawdziwymi zawodowcami, dzia艂aj膮cymi anonimowo

i w konspiracji. Pozw贸l mi si臋 zastanowi膰 przez chwil臋.

Podczas tej chwili Hood przegl膮da艂 zgromadzone w komputerze dokumenty. Nie by艂o w nich nawet zdj臋cia Hwana, co 艣wiadczy艂oby na korzy艣膰 tezy Herberta. Ma艂o wa偶ny oficer wywiadu nie mia艂by nic przeciwko temu, by kto艣 go sfotografowa艂. Hood trafi艂 do tej roboty ze 艣wiata polityki i finans贸w. Walk臋 o g艂osy prowadzi si臋 w oparciu na danych demograficznych. W bankowo艣ci i inwestowaniu pieni臋dzy potrzebna jest precyzja. Natomiast szybkie reagowanie to sprawa zupe艂nie odmienna. Wybitnie denerwowa艂o go to, jak cz臋sto jedyn膮 zapor臋 mi臋dzy bezpiecze艅stwem a katastrof膮 stanowi艂y natchnione pomys艂y ludzi w rodzaju Boba Herberta. Jednocze艣nie dzi臋kowa艂 Bogu, 偶e s膮 tacy ludzie.

- Dobra - przerwa艂 milczenie Herbert. - Czy Hwan chodzi艂 do szko艂y?

- Chodzi ci o to, czy studiowa艂?

-Tak.

Hood zajrza艂 w dokumenty.

- Owszem. W Moskwie, a potem w Londynie. A co?

- Prawie siedemdziesi膮t siedem procent ludzi zwerbowanych do pracy

w wywiadzie studiowa艂o za granic膮 - powiedzia艂 Herbert. - S膮 obeznani

z obc膮 kultur膮 i potocznym j臋zykiem. Je偶eli Hwan studiowa艂 w Londynie, to prawdopodobnie zna angielski.

- I co z tego? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem Hood.

- Mo偶emy z nim pogada膰 - wyja艣ni艂 Herbert niewzruszonym g艂osem. -

Kt贸ra godzina jest teraz w Korei?

- Par臋 minut po dziesi膮tej wiecz贸r.

- Szpiedzy zbieraj膮 informacje w dzie艅, a rozsy艂aj膮 je noc膮- powiedzia艂

Herbert. - Hwan pewnie wstaje wcze艣nie rano, 偶eby zapozna膰 si臋

z raportami, kt贸re nadesz艂y w nocy.

- A co to ma do rzeczy?

- Pewnie jest teraz w domu i 艣pi. Mo偶esz mi zdoby膰 jego numer? -

spyta艂 Herbert.

- Mart bez problemu wydob臋dzie go z czelu艣ci systemu komputerowego - zapewni艂 Hood. - Ale po co?

- Bo czasem najlepsza jest klasyczna zagrywka „na wariata" - odpar艂 Herbert.

- Przykro mi, ale nie nad膮偶am za tob膮 - przyzna艂 Hood.

- Przypomnij sobie, jak ja si臋 zachowywa艂em na pocz膮tku naszej rozmowy.

- By艂e艣 艣pi膮cy, zdezorientowany.

- No w艂a艣nie. - Herbert ucieszy艂 si臋. - To stary spos贸b na je艅c贸w wojennych.

Wyci膮gasz cz艂owieka w 艣rodku nocy z celi albo 艣ci膮gasz z pryczy.

Go艣膰 jest bezbronny, ma m臋tlik w g艂owie. Nie musisz go nawet bi膰,

wystarczy, 偶e zasypiesz go pytaniami. Przestraszony, zm臋czony cz艂owiek

w艂a艣ciwie zareaguje na ten rodzaj przemocy. Zacznie k艂apa膰 jadaczk膮,

zanim jego m贸zg zdo艂a go od tego powstrzyma膰.

- A wi臋c zadzwonisz do pu艂kownika Hwana i obudzisz go - ustali艂

Hood. - On jednak nie jest je艅cem wojennym. Znajduje si臋 we w艂asnym

domu, wi臋c prawdopodobnie nie b臋dzie zbytnio wystraszony. Czemu

uwa偶asz, 偶e cokolwiek z niego wyci膮gniesz?

- Boja te偶 jestem zawodowcem - odpar艂 Herbert.

ROZDZIA艁 27

Morze Celebes, Pi膮tek, 23.09

Lowell Coffey znajdowa艂 si臋 pod pok艂adem w kabinie dow贸dcy. Le偶a艂 na plecach na w膮skim 艂贸偶ku, z zamkni臋tymi oczami. Cho膰 na zewn膮trz panowa艂y ciemno艣ci, zas艂ona by艂a spuszczona. Coffey nie chcia艂 widzie膰 ko艂ysz膮cych si臋 gwiazd, gdy od czasu do czasu otwiera艂 oczy. Wystarcza艂o mu ju偶 samo ko艂ysanie korwety oraz 艂oskot fal o burt臋. Zszed艂 na d贸艂 oko艂o p贸艂 godziny wcze艣niej, po tym jak Jelbart i Loh postanowili pozosta膰 w tym miejscu. Nie mieli po co p艂yn膮膰 do Darwin czy Singapuru. Najpierw musieli ustali膰, gdzie powinien wypa艣膰 ich nast臋pny przystanek, a to pozostawa艂o tajemnic膮. Musieli zlokalizowa膰 statek, kt贸ry postawi艂 na dnie pusty betonowy blok. Coffeyowi nie podoba艂o si臋, 偶e si艂y morskie dw贸ch kraj贸w musia艂y czeka膰, a偶 jaka艣 zapyzia艂a 艂ajba pojawi si臋 na ekranach ich radar贸w. Czu艂 si臋 r贸wnie potrzebny, jak Scylla i Charybda po przep艂yni臋ciu Messyny przez Odyseusza. Kto艣 zapuka艂 w w膮skie, stalowe drzwi.

- Prosz臋 wej艣膰 - wybe艂kota艂 Coffey. Chcia艂 podnie艣膰 si臋 i usi膮艣膰 na

kraw臋dzi 艂贸偶ka, ale nic z tego nie wysz艂o. Podpar艂 si臋 tylko lekko na 艂okciu.

Do 艣rodka wszed艂 m艂ody marynarz z telefonem bezprzewodowym.

- Jest rozmowa do pana.

- Dzi臋kuj臋 - odrzek艂 Coffey s艂abym g艂osem i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po s艂uchawk臋.

Marynarz da艂 mu telefon i wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Coffey opad艂 na 艂贸偶ko.

- S艂ucham - powiedzia艂 do s艂uchawki.

- Witaj Lowell, m贸wi Paul.

- Cze艣膰 Paul - powoli wyduka艂 Coffey.

- Oho, wygl膮da na to, 偶e dzi艣 ci膮gle kogo艣 budz臋 - powiedzia艂 weso艂o Hood.

-Nie spa艂em - zaprzeczy艂 Coffey. - Staram si臋 jedynie nie wykonywa膰 偶adnych gwa艂townych ruch贸w. Odnosi si臋 to tak偶e do moich strun g艂osowych.

- A偶 tak 藕le?

- Je偶eli istnieje istota, b臋d膮ca przeciwie艅stwem wodnego dziecka, to

zapewne ja ni膮 jestem.

- Rozumiem - rzek艂 Hood zatroskanym g艂osem.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂 Coffey.

- Twoje okr臋ty s膮 obserwowane - poinformowa艂 go Hood.

Coffey otworzy艂 szeroko oczy i przeturla艂 si臋 na bok, nie zwa偶aj膮c na zbuntowany 偶o艂膮dek.

- Kto je obserwuje? I w jaki spos贸b?

- Chi艅ski satelita - oznajmi艂 Hood prawnikowi. - Czasowo korzysta

z niego Korea P贸艂nocna. Chyba ju偶 wiemy, kto prowadzi t臋 obserwacj臋,

cho膰 jeszcze nie wiadomo, na czyje zam贸wienie. Bob ju偶 si臋 tym zaj膮艂.

- To wcale nie musi by膰 tak - powiedzia艂 Coffey. - Mo偶e to planowe

rozpoznanie. Jestem pewien, 偶e Korea P贸艂nocna rutynowo monitoruje

wszelk膮 aktywno艣膰 si艂 zbrojnych innych pa艅stw w tym rejonie.

- To prawda, ale dotychczas w waszym sektorze nie by艂o 偶adnych ruch贸w

si艂 zbrojnych - stwierdzi艂 Hood. - Niemo偶liwe, aby zainteresowali

si臋 tym obszarem bez przyczyny.

- Przyczyn膮 mo偶e by膰 to, 偶e zostali艣my zauwa偶eni, pods艂uchani lub

zdradzeni - podsun膮艂 Coffey.

- Je艣li ju偶 o tym mowa, nie mo偶na niczego wykluczy膰 - odrzek艂 Hood. -

Masz jakie艣 nowe informacje?

- Jelbart i Loh wci膮偶 usi艂uj膮 odnale藕膰 statek, kt贸ry jako ostatni zatapia艂

odpady. Jak dot膮d wiemy tylko, 偶e dokonano tego niezgodnie z przyj臋tymi zasadami.

- Jak to?

- Statki korzystaj膮ce ze sk艂adowiska musz膮 zg艂osi膰 plan rejsu w Mi臋dzynarodowym

Komitecie Nadzoru Nuklearnego - wyja艣ni艂 Coffey. -

Major Loh po艂膮czy艂a si臋 z wojskow膮 baz膮 lotnicz膮 Paya Lebar i poprosi艂a,

aby dwa samoloty F-5 Tiger II sprawdzi艂y zg艂oszon膮 tras臋. Odrzutowce

nie znalaz艂y 偶adnego statku. Jelbart poinformowa艂 MKNN i poprosi艂 o pomoc, ale na pr贸偶no.

- Wci膮偶 nie rozumiem?

- Mniej wi臋cej po艂owa statk贸w w drodze na sk艂adowisko, a wi臋c z 艂adunkiem

substancji promieniotw贸rczych, jest poddawana wyrywkowej

kontroli - powiedzia艂 Coffey. - Kontrolerzy wchodz膮 na pok艂ad i sprawdzaj膮,

czy nie ma wyciek贸w radioaktywnych, czy nie naruszono zasad bezpiecze艅stwa,

czy statek posiada wszystkie zezwolenia i certyfikaty. Jednak

偶adne kontrole nie s膮 prowadzone na statkach, kt贸re opu艣ci艂y sk艂adowisko.

- A wi臋c nie sprawdza si臋, czy pozby艂y si臋 艂adunku.

- Ot贸偶 to.

- To idiotyczne - stwierdzi艂 Hood.

- Zgadzam si臋. Chor膮偶y Jelbart i major Loh s膮 r贸wnie偶 tego samego

zdania - powiedzia艂 Coffey. - Problem w tym, 偶e utrzymywanie floty jest

kosztowne. MKNN finansowane jest z subwencji ONZ-etu oraz grup

ochrony 艣rodowiska. Trzecim wp艂ywem s膮 op艂aty za wykorzystanie sk艂adowisk.

Dysponuje wi臋c oko艂o pi臋tnastoma milionami dolar贸w rocznie

i to musi wystarczy膰 na nadz贸r nad 艣wiatowym transportem wszelkich

substancji promieniotw贸rczych, nie tylko odpad贸w nuklearnych.

- Ma tylko tyle? - Hood zdziwi艂 si臋.

- Tak, nie licz膮c 艂ap贸wek.

- To znaczy, 偶e wyj膮tkowo ma艂o uwagi po艣wi臋camy zabezpieczeniu

materia艂贸w rozszczepialnych - powiedzia艂 z niesmakiem Hood.

- To prawda, Paul. Jednak szczerze m贸wi膮c, ci, kt贸rzy przemycaj膮 tego

rodzaju towar, nadal b臋d膮 to robi膰, bez wzgl臋du na 艣rodki zaanga偶owane

przez MKNN - o艣wiadczy艂 Coffey.

- Ale to nie oznacza, 偶e mamy im to u艂atwia膰 - zauwa偶y艂 Hood. - Nie

wiedzieliby艣my o tym incydencie, gdyby nie atak pirat贸w.

- Nie wszystko jest tak idealnie uporz膮dkowane jak prawo i finanse - rzuci艂 Coffey.

- Zabawne, 偶e w艂a艣nie ty to m贸wisz. Zastanawia艂em si臋 nad nasz膮 robot膮

i doszed艂em do wniosku, 偶e nale偶a艂oby j膮 nieco udoskonali膰. 呕yjemy

w nowoczesnym 艣wiecie. Mo偶emy z kosmosu wy艣ledzi膰 cz艂owieka,

znaj膮c kod jego telefonu kom贸rkowego. Tym bardziej niewybaczalnym

b艂臋dem jest stracenie z oczu statku i 艂adunku odpad贸w radioaktywnych.

- To si臋 tylko tak wydaje - zaoponowa艂 Coffey. - Jako student odbywa艂em

praktyk臋 u adwokata, specjalisty do spraw kryminalnych. Towarzyszy艂em

mu w rozmowach z klientami w wi臋zieniach. Gdy sprawca ju偶

siedzi, 艂atwo jest wymy艣li膰, co nale偶a艂o wcze艣niej zrobi膰, by uratowa膰

jego ofiary. Ludzie, z kt贸rymi mamy obecnie do czynienia, przemytnicy

i terrory艣ci, to kompletni socjopaci. Jak z nimi walczy膰? Jak powstrzyma膰

kogo艣 od zatrucia botulin膮 pieni臋dzy w bankomacie? Jak ustrzec si臋

przed wariatem, kt贸ry wnosi na pok艂ad samolotu szklan膮 butelk臋 po wodzie nape艂nion膮 kwasem?

- To trudne, przyznaj臋- powiedzia艂 Hood. - Ale musimy zda膰 sobie

spraw臋, 偶e w tym przypadku liczba ofiar mo偶e i艣膰 w setki tysi臋cy.

- Nie chodzi o liczby - odrzek艂 Coffey. - Przygl膮da艂em si臋 kiedy艣 pracy

negocjator贸w, kt贸rzy pr贸bowali wyrwa膰 z r膮k porywaczy zak艂adnik贸w.

Dla nich ka偶da uratowana osoba to ca艂y 艣wiat. A wracaj膮c do 艣rodk贸w,

problem nie w tym, jak je rozdzieli膰. Najwi臋kszy problem tkwi w nas

samych. Jeste艣my obci膮偶eni czym艣 w rodzaju odruchu sumienia.

- To znaczy?

- Jeste艣my cywilizowani - stwierdzi艂 ze smutkiem Coffey. - Niech to

szlag, j estem tak bardzo cywilizowany, 偶e nie mog臋 nawet wyp艂yn膮膰 w morze,

偶eby nie czu膰 偶o艂膮dka w gardle. Tych, kt贸rych 艣cigamy, nie dr臋cz膮

tego typu u艂omno艣ci.

- Masz racj臋. Uwa偶am tak samo - powiedzia艂 Hood. - Je艣li chcemy

pozosta膰 cywilizowani, musimy znale藕膰 spos贸b na odr贸偶nianie sojusznik贸w od wrog贸w.

- Dok艂adnie o to chodzi - potwierdzi艂 Coffey. - Tylko jak ich odr贸偶ni膰?

- Temu w艂a艣nie Centrum musi po艣wi臋ci膰 o wiele wi臋cej uwagi. Musimy

poprawi膰 skuteczno艣膰 agentury i dzia艂a艅 profilaktycznych.

- Chodzi ci o podgl膮danie i szpiegowanie s膮siad贸w - stwierdzi艂 Coffey. -

W ten spos贸b sami staniemy si臋 socjopatami.

- Wierz臋, 偶e nasza cywilizowana natura nie dopu艣ci do tego - powiedzia艂 Hood.

- P艂onne nadzieje - odpar艂 Coffey. - Zdob臋dziesz w ten spos贸b jedynie

wygodniejsz膮 pozycj臋 do obserwacji walki i zniszczenia.

- Nie chcia艂em tego m贸wi膰, ale gadasz jak Bob - zauwa偶y艂 Hood.

- Bo jestem sfrustrowany - wyja艣ni艂 Coffey.

- Nie powiniene艣 ulega膰 takim nastrojom - orzek艂 Hood. - Na razie.

Zawiadomi臋 ci臋, kiedy dowiem si臋 czego艣 od Boba.

- Dobrze. Wiesz, mo偶e to przez te nudno艣ci jestem taki marudny. Postaram

si臋 wykrzesa膰 z siebie nieco wi臋cej optymizmu.

- To pewno si臋 przyda.

Prawnik roz艂膮czy艂 si臋. Przez chwil臋 czu艂 si臋 tak, jak niegdy艣 na rozprawie, gdy us艂ysza艂 ostateczny argument 艣wiadcz膮cy o niewinno艣ci pods膮dnego, a wiedzia艂, 偶e klient jest winny. Teoretycznie rozpiera艂a go duma, ale praktycznie czu艂 si臋 do艣膰 podle.

Coffey usiad艂, tym razem bardzo powoli. Teraz czu艂 si臋 odrobin臋 lepiej, co wskazywa艂o, 偶e jego choroba morska ma pod艂o偶e psychologiczne. Gdy nie zwraca艂 na ni膮 uwagi, niemal ust臋powa艂a.

Szkoda, 偶e wszystkie nasze problemy nie znikaj膮, kiedy je ignorujemy, pomy艣la艂 Coffey.

Ostro偶nie wsta艂 z 艂贸偶ka i otworzy艂 drzwi, za kt贸rymi sta艂 marynarz. Coffey podzi臋kowa艂 mu i odda艂 telefon, po czym ruszy艂 w 艣lad za nim na pomost. Trzyma艂 si臋 lewej strony, dzi臋ki czemu podczas przechy艂u okr臋tu po prostu opiera艂 si臋 ramieniem o 艣cian臋, sun膮c do przodu.

Im wi臋cej my艣la艂 o sprawie, tym wyra藕niej dostrzega艂 gn臋bi膮cy go problem.

CofFey zosta艂 zatrudniony w Centrum Szybkiego Reagowania, aby pilnowa膰 przestrzegania prawa, nie dopu艣ci膰, by organizacja sta艂a si臋 nieobliczalna - jak FBI za czas贸w J. Edgara Hoovera. Jednak mimo protest贸w wiedzia艂, 偶e Hood ma racj臋. Trzeba robi膰 du偶o wi臋cej, aby zapewni膰 bezpiecze艅stwo uczciwym ludziom i ca艂ym narodom. Piecz臋 nad bezpiecze艅stwem sprawowa艂y w艂a艣nie takie organizacje jak Centrum. Bob Herbert por贸wna艂 kiedy艣 t臋 dzia艂alno艣膰 do wysi艂k贸w poganiacza byd艂a, kt贸ry pr贸buje zatrzyma膰 rozp臋dzon膮 lokomotyw臋. Centrum dysponowa艂o odpowiednimi 艣rodkami, by by膰 skuteczne. Pracowali w nim ludzie tacy jak Darrell McCaskey, Mike Rodgers i Bob Herbert, 艂膮cz膮c do艣wiadczenia policji, wojska i wywiadu. Byli te偶 prawdziwi geniusze do spraw technicznych, jak Matt Stoll, oraz wy艣mienita psycholog, Liz Gordon. Do dyspozycji mieli ekspert贸w do telekomunikacji, zawodowych polityk贸w oraz fachowc贸w od zwiadu satelitarnego. Coffey zna艂 si臋 na prawie mi臋dzynarodowym, a Paul Hood zr臋cznie kierowa艂 ca艂o艣ci膮.

O ile Hood chcia艂 zaprowadzi膰 艂ad i porz膮dek, o tyle Coffey wr臋cz kurczowo trzyma艂 si臋 litery prawa. W kodeksach nie ma jednak odpowiedzi na wszystkie pytania, czasem trzeba ich szuka膰 w ludziach. A on wiedzia艂, 偶e ten zesp贸艂 tworz膮 dobrzy ludzie.

Hood mia艂 racj臋, m贸wi膮c, 偶e ich zasady moralne nie pozwol膮 im na nadu偶ycia. My艣l ta nape艂ni艂a Coffeya dum膮, a duma podnios艂a go na duchu.

Zapowiada艂a si臋 zaci臋ta walka. Ale by艂o co艣 wa偶niejszego od walki.

Co艣, o czym nie potrafili zapomnie膰.

Walka ta wcale nie by艂a pozbawiona nadziei.

ROZDZIA艁 28

Nad Oceanem Spokojnym, Sobota, 02.22

Zaskoczenie bywa przyjemne, ale mo偶e by膰 bardzo niebezpieczne, -i Bez wzgl臋du na to, czy jeste艣my agresorem, czy ofiar膮- stan zaskoczenia trwa kr贸tko oraz wywo艂uje gwa艂towne i ukierunkowane reakcje.

Umiej臋tnie wykorzystane zaskoczenie to jedna z najdoskonalszych metod operacyjnych, stosowanych przez wywiad. Nawet samo niebezpiecze艅stwo zaskoczenia spe艂nia pozytywn膮 rol臋. Agent, kt贸ry wie, 偶e za drzwiami b膮d藕 za rogiem, a nawet po drugiej stronie linii telefonicznej czai si臋 co艣 gro藕nego, ma wyostrzone zmys艂y i wzmo偶on膮 uwag臋. Brak przygotowania na zaskoczenie mo偶e kosztowa膰 偶ycie. Bob Herbert przekona艂 si臋 o tym w Bejrucie. Od tamtej pory potrafi艂 b艂yskawicznie przestawi膰 si臋 na prac臋 na najwy偶szych obrotach.

Umiej臋tno艣膰 przyspieszania od zera do setki stanowi艂a jedn膮 z najcenniejszych zalet agenta Boba Herberta. Nie musia艂 wiedzie膰, kt贸ra jest godzina, ani gdzie si臋 znajduje. Wa偶ne by艂o tylko sprecyzowanie celu dzia艂ania. Kiedy Bob zna艂 cel, nic nie mog艂o mu przeszkodzi膰 w akcji -ani zm臋czenie, ani niewygody, ani nawet dzikie nami臋tno艣ci. Herbert uwa偶a艂, 偶e gdyby nie pracowa艂 w wywiadzie, by艂by wybitnym szachist膮.

Matt Stoll zdoby艂 dla Herberta numer domowego telefonu pu艂kownika Hwana. Nie musia艂 si臋 nawet w艂amywa膰 do spisu zastrze偶onych abonent贸w w Korei Po艂udniowej. Numer by艂 podany w notatce wywiadowczej, do艂膮czonej do raportu z 1999 roku. Raport sporz膮dzi艂 zesp贸艂 doradc贸w do spraw Korei P贸艂nocnej dla przewodnicz膮cego Izby Reprezentant贸w.

- Od dawna wiem, 偶e zanim si臋 zacznie grzeba膰 w cudzych 艣mieciach, najpierw nale偶y przeszuka膰 nasze rz膮dowe bazy danych - stwierdzi艂 Stoll.

Gdyby okaza艂o si臋, 偶e numer jest b艂臋dny, Stoll obieca艂 podj膮膰 dalsze poszukiwania.

Herbert wola艂by od razu mie膰 pewno艣膰, ale z drugiej strony zale偶a艂o mu na czasie. W Bejrucie ucierpia艂 od wybuchu konwencjonalnej bomby. Gdyby tamci terrory艣ci dysponowali broni膮 j膮drow膮, nie by艂oby go w艣r贸d 偶ywych. Podobnie jak tysi臋cy innych os贸b.

Czekaj膮c na numer, uruchomi艂 sw贸j komputer zintegrowany z w贸zkiem inwalidzkim. Pod艂膮czy艂 telefon do specjalnego gniazdka i znalaz艂 si臋 w bezpiecznej sieci telekomunikacyjnej samolotu. Zainstalowa艂 program automatycznej transkrypcji, by utworzy膰 dokument rozmowy. Ponadto prze膰wiczy艂 najbardziej monotonny spos贸b m贸wienia, na jaki potrafi艂 si臋 zdoby膰. Nie wiedzia艂, jakiej narodowo艣ci by艂 cz艂owiek, rozmawiaj膮cy wcze艣niej z pu艂kownikiem Hwanem, dlatego wola艂, aby jego g艂os by艂 mo偶liwie neutralny. Stara艂 si臋 rozk艂ada膰 akcenty nie wed艂ug nast臋puj膮cych po sobie samog艂osek i sp贸艂g艂osek, lecz tak, by wynika艂y z tonu i tempa wypowiedzi. Im g艂臋bszy i bardziej monotonny g艂os, tym trudniej go zidentyfikowa膰.

Herbert wybra艂 numer pu艂kownika Hwana. Po kilku dzwonkach kto艣 odebra艂 telefon.

- Hwan - rozleg艂 si臋 wysoki, nosowy m臋ski g艂os. Mi臋dzy podniesieniem s艂uchawki a zg艂oszeniem min臋艂a d艂u偶sza chwila, co mog艂o oznacza膰,

偶e rozm贸wca musia艂 przyj膮膰 wygodn膮 pozycj臋 w 艂贸偶ku, by odebra膰 telefon.

- Potrzebujemy wi臋cej danych - odezwa艂 si臋 Herbert g艂osem przypominaj膮cym bas wiolonczeli. Mia艂 zamiar utrzyma膰 rozmow臋 w trzeciej

osobie liczby pojedynczej, by us艂ysze膰 jak najwi臋cej imion i nazwisk.

- Ja ju偶 艣pi臋 - powiedzia艂 Hwan.

- Musimy mie膰 je natychmiast - naciska艂 Herbert.

- To niemo偶liwe - odpar艂 Hwan. - A w og贸le kto m贸wi? Ty nie jeste艣 Marcus.

- Marcus zachorowa艂. Wie pan, jak tu jest.

Hwan milcza艂.

- Za d艂ugo pracowa艂 nad tym cholernym projektem, podobnie jak my wszyscy - doda艂 Herbert.

Hwan nadal nie chwyta艂 przyn臋ty. Mo偶e nie wiedzia艂, o jaki projekt tu chodzi.

- Nazywam si臋 Alexander Court i zast臋puj臋 Marcusa - powiedzia艂 Herbert. Court by艂 autorem ksi膮偶ki, kt贸r膮 Herbert widzia艂 w sektorze za艂ogi.

Spodoba艂o mu si臋 to nazwisko. W sam raz na pseudonim. - No to jak b臋dzie, panie pu艂kowniku? Mo偶emy jeszcze raz liczy膰 na pomoc z pa艅skiej strony?

- Panie Alexandrze, prosz臋 przypomnie膰 panu Hawke, 偶e umawiali艣my si臋 na jeden rzut okiem. - Hwan wykr臋ca艂 si臋. - Tym razem nie dam

rady zrobi膰 nic wi臋cej. Prosz臋 mnie nie naciska膰, panie Court, bo poskar偶臋 si臋 prze艂o偶onemu Hawke'a.

- Mo偶e powinien pan porozmawia膰 z szefem - podsun膮艂 Herbert. - Hawke zamieni艂 nasze 偶ycie w koszmar.

- To niech pan sam si臋 poskar偶y - odpar艂 Hwan.

- Nie b臋dzie chcia艂 ze mn膮 rozmawia膰 - narzeka艂 Herbert, pr贸buj膮c wyci膮gn膮膰 od Hwana nazwisko szefa.

- Ze mn膮 pewnie te偶 by nie chcia艂, o ile w og贸le z艂apa艂bym z nim jaki艣 kontakt - powiedzia艂 Hwan. - Dobranoc, panie Court.

- Panie pu艂kowniku, czy zmieni艂by pan swoj膮 decyzj臋, gdyby szef zadzwoni艂 do pana osobi艣cie?

- To zale偶y, co mia艂by do zaoferowania - odrzek艂 Hwan. - Gdyby by艂

got贸w odst膮pi膰 jedn膮 ze swoich si贸str, m贸g艂bym si臋 zastanowi膰 - doda艂 ze 艣miechem Korea艅czyk.

- A kt贸r膮? - spyta艂 Herbert.

- Niech sam wybierze - rzuci艂 Hwan.

Po艂膮czenie zosta艂o przerwane. Herbert przez d艂u偶sz膮 chwil臋 siedzia艂 bez ruchu. Czu艂 si臋 wyczerpany. Nie uda艂o mu si臋 wyci膮gn膮膰 wszystkiego, na co liczy艂, ale zdoby艂 jakie艣 informacje. Marcus - do艣膰 niezwyk艂e imi臋. Hawke - to pewnie nazwisko. Hwan m贸wi艂 o nim per „pan", wi臋c mo偶na by艂o wnioskowa膰, 偶e nie chodzi o pseudonim. Wszyscy pracuj膮 dla tajemniczego, trudno dost臋pnego osobnika, kt贸ry ma co najmniej dwie siostry. Prawdopodobnie m艂ode i bogate.

Od艂膮czy艂 telefon i wszed艂 do Internetu. Przes艂a艂 zapis rozmowy Hoodowi i Coffeyowi, a potem wpisa艂 w wyszukiwark臋 s艂owa „Marcus", „Hawke" i „siostry".

S艂owa te pojawia艂y si臋 do艣膰 cz臋sto, ale w 偶aden spos贸b si臋 nie 艂膮czy艂y. Program wskaza艂 internetow膮 ksi臋garni臋 Nigela Hawke' a, biografi臋 Marka Aureliusza i powie艣膰 Zaginione siostry. Poza tym trafi艂 na strony sportowe, dotycz膮ce dru偶yny pi艂karskiej z Zatoki Hawke'a, tenisistek si贸str Williams oraz bejsbolisty Marcusa Fowlera.

- Za wiele sobie obiecywa艂em, liczy艂em na szcz臋艣liwy traf- mrukn膮艂 pod nosem.

Sprawdzi艂 oddzielnie s艂owa „Marcus" i „Hawke". Otrzyma艂 ponad cztery tysi膮ce odno艣nik贸w dla ka偶dego z nich, zbyt wiele, aby je sprawdza膰. Zdecydowa艂 si臋 doda膰 kryterium geograficzne. Wpisywa艂 „Marcus", „Hawke", „siostry" z „Malezj膮", a potem zamieni艂 Malezj臋 na Kore臋 P贸艂nocn膮, Kore臋 P贸艂nocn膮 na Indonezj臋, Indonezj臋 na Singapur. Nie mia艂 ani jednego trafienia dla 偶adnej pary wyraz贸w.

Poszerzy艂 wi臋c geograficzne obszary poszukiwa艅. Do艂膮czy艂 Australi臋, a potem Now膮 Zelandi臋. Nowa Zelandia da艂a ca艂kiem nieoczekiwany wynik.

By艂o to prawdziwe zaskoczenie.

W pozytywnym znaczeniu tego s艂owa.

ROZDZIA艁 29

Morze Celebes, Sobota, 00.04

Odk膮d „Hosanna" zd膮偶a艂a pospiesznie na um贸wione spotkanie, Peter Kannaday nie schodzi艂 z pok艂adu. Uwielbia艂, kiedy jego jacht 偶wawo sun膮艂 po falach. Dawa艂o mu to poczucie si艂y i swobody. Noc膮 zwykle nie p艂ywa艂 tak szybko, ze wzgl臋du na ryzyko zderzenia. Jednak z radarem i sonarem, za kt贸re zap艂aci艂 Darling, ciemno艣ci nie stanowi艂y wi臋kszego problemu.

Kannaday sta艂 oparty o burt臋 i z szeroko rozstawionymi nogami popija艂 kaw臋 z termosu. Na mokrej od potu g艂owie i szyi czu艂 zimny powiew wiatru. Kannaday spoci艂 si臋 troch臋 za spraw膮 gor膮cej kawy, troch臋 za艣 z powodu 偶alu, kt贸ry go ogarn膮艂. Nie by艂 ju偶 kapitanem swego losu, a nawet swego statku. Zawodowy marynarz nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰 z poczuciem, 偶e dryfuje na mielizn臋.

Albo z poczuciem strachu. Bo rzeczywi艣cie zacz膮艂 si臋 ba膰.

Sp臋dzi艂 na morzu ca艂e 偶ycie. Wiedzia艂, 偶e pod wod膮 rozpo艣ciera si臋 tajemnicza g艂臋bia. Akceptowa艂 to bez zastrze偶e艅, dop贸ki pozostawa艂 na powierzchni. Teraz jednak zaczyna艂 dostrzega膰, jak wielkiej cz臋艣ci 艣wiata w og贸le nie dostrzega艂. Niekt贸re rzeczy by艂y ca艂kiem prozaiczne, na przyk艂ad gor膮ca kawa w termosie, inne okazywa艂y si臋 gro藕ne.

Na przyk艂ad ostrze ukryte w womerze, promieniowanie wewn膮trz metalowej os艂ony albo sam Jervis Darling.

Ludzie ukrywali te偶 swe intencje, zw艂aszcza ci, kt贸rzy z nim pracowali, a przynajmniej tak mu si臋 wydawa艂o.

Kapitan nie spa艂 prawie od czterdziestu godzin. Mimo zm臋czenia w dalszym ci膮gu nie mia艂 zamiaru si臋 po艂o偶y膰. Najpierw musia艂 doko艅czy膰 robot臋. Nie chcia艂 pozwoli膰 sobie na wypoczynek do momentu dostarczenia towaru odbiorcy i powiadomienia o tym Darlinga. Gdyby jacht mia艂 natkn膮膰 si臋 na jeden z tych okr臋t贸w wojennych z obszaru sto trzydzie艣ci i pi臋膰, wola艂 by膰 w pobli偶u, got贸w do rozm贸w.

Jednak wa偶niejszy by艂 drugi pow贸d, trzymaj膮cy Kannadaya na pok艂adzie. Wa偶niejszy i bardziej osobisty. Chodzi艂o o Johna Hawke'a i jego ekip臋. By膰 mo偶e zm臋czenie wp艂ywa艂o do pewnego stopnia na jego percepcj臋, ale m贸g艂by przysi膮c, 偶e przez ostatnich kilka godzin zosta艂y jasno okre艣lone rola i zakres dzia艂ania obu m臋偶czyzn. Ochroniarzami i pomieszczeniami pod pok艂adem rz膮dzi艂 Hawke, a g贸rnym pok艂adem i marynarzami Kannaday. Kabina radiowa stanowi艂a obszar neutralny. Nikt za wiele nie m贸wi艂. Wystarcza艂y spojrzenia, gesty, postawa oraz miejsca, do kt贸rych jedni chodzili, a inni nie. Byli z nimi spojeni niczym wodorosty przyczepione do ska艂y.

Kannaday podejrzewa艂, 偶e du偶y wp艂yw na t臋 sytuacj臋 mia艂o napi臋cie panuj膮ce mi臋dzy nim a Hawkiem. Nie s膮dzi艂, aby Hawke rozpowiada艂 o ich konflikcie. By膰 mo偶e jednak ludzie czego艣 si臋 dowiedzieli albo co艣 wyczuli. Marynarz, kt贸ry nie potrafi wyczu膰 zmiany kierunku wiatru albo zauwa偶y膰 r贸偶nicy g艂臋boko艣ci przechy艂贸w pok艂adu, ma ma艂e szanse na d艂ugie 偶ycie.

Niew膮tpliwie cz臋艣膰 napi臋cia by艂a spowodowana przewo偶onym 艂adunkiem. Wydarzenia ostatnich dw贸ch dni pokaza艂y, jak potrafi by膰 on niebezpieczny. Kannaday odwiedzi艂 kiedy艣 laboratorium, aby przyjrze膰 si臋 procesowi wzbogacania materia艂贸w rozszczepialnych. Czarne, po艂yskuj膮ce pr臋ty uranowe, zu偶yte w reaktorach, by艂y jednym z najbardziej niebezpiecznych materia艂贸w na 艣wiecie. Pi臋kne, gro藕ne, a zarazem dziwnie wra偶liwe -jak grzechotnik albo paj膮k zwany czarn膮 wdow膮. Cz艂owieka, kt贸ry si臋 z nimi zetknie, czeka艂a bardzo nieprzyjemna 艣mier膰. Kannaday czyta艂 o chorobie popromiennej, zanim przyj膮艂 t臋 prac臋. Kr贸tkie zetkni臋cie si臋 z nisk膮 dawk膮 promieniowania, od pi臋膰dziesi臋ciu do dwustu rad贸w, wywo艂ywa艂o b贸le g艂owy. Otrzymanie w tym samym czasie dawki pi臋ciuset rad贸w powodowa艂o b贸le g艂owy, md艂o艣ci, uczucie zm臋czenia i wypadanie w艂os贸w. Dawki powy偶ej tysi膮ca rad贸w wywo艂ywa艂y wymioty, biegunk臋 oraz uczucie wycie艅czenia. Dochodzi艂o do rozpadu kom贸rek w tkankach, a w ci膮gu trzydziestu dni nast臋powa艂a bardzo bolesna 艣mier膰.

Naukowcy przetwarzaj膮cy w laboratorium ostatni膮 dostaw臋 nosili, rzecz jasna, kombinezony ochronne. A rad, uwolniony na skutek wybuchu, ulecia艂 na zewn膮trz z dymem po偶aru. Pracownicy laboratorium zapewnili Kannadaya, 偶e cz艂onkowie jego za艂ogi otrzymali dawki du偶o mniejsze ni偶 pi臋膰dziesi膮t rad贸w. Ludzie wzi臋li prysznic, sp艂ukuj膮c z siebie wszystko, co ewentualnie osiad艂o na ich cia艂ach. Nie zanotowano ani jednego przypadku zachorowania.

A jednak zawsze istnia艂o ryzyko katastrofy. Charakter zagro偶enia powodowa艂 wzmo偶ony l臋k w艣r贸d za艂ogi. Przeciwko temu wrogowi nie by艂o obrony. By艂 niewidzialny, a kiedy wyrwa艂 si臋 spod kontroli, nie dawa艂 si臋 powstrzyma膰.

Kannaday poci膮gn膮艂 kolejny 艂yk kawy. A wi臋c, skoro 艂adunek by艂 艣miertelnie niebezpieczny, czemu to nie jego si臋 ba艂, lecz Darlinga, spyta艂 sam siebie. I Hawke'a. Obaj s膮 tylko lud藕mi, w dodatku jeden daleko st膮d. No i na pewno nie s膮 nietykalni.

Wr臋cz przeciwnie, ka偶dy z nich musia艂 mie膰 jaki艣 s艂aby punkt. Obaj byli pewni, 偶e maj膮 nad nimi przewag臋. A on nauczy艂 si臋 na morzu, 偶e niczego nie mo偶na by膰 pewnym. Niewielka burza morze zmieni膰 si臋 w nawa艂nic臋. Pod g艂adk膮 powierzchni膮 oceanu mo偶e czyha膰 przeogromna si艂a, zdolna zrodzi膰 trzydziestometrowe fale. Zbytnia pewno艣膰 siebie os艂abia instynkt samozachowawczy.

Kannaday m贸g艂 to wykorzysta膰. Zastosowa膰 jak膮艣 tajn膮 bro艅, kt贸ra by艂aby skuteczna wobec Hawke'a, a tak偶e, je艣li oka偶e si臋 to konieczne, wobec samego Darlinga.

Musia艂 si臋 nad tym zastanowi膰. Teraz jednak nale偶a艂o zaj膮膰 si臋 prac膮. Marcus zasygnalizowa艂 przez radiotelefon, 偶e w艂a艣nie otrzyma艂 wiadomo艣膰 od bin Omara. Malezyjski statek znajdowa艂 si臋 w odleg艂o艣ci dwudziestu dw贸ch mil na p贸艂nocny zach贸d i do spotkania z „Hosann膮" mia艂o doj艣膰 w ci膮gu godziny. Kannaday skontaktowa艂 si臋 z laboratorium. W艂a艣nie ko艅czyli wzbogacanie, mieli by膰 gotowi na czas. Kannaday podzi臋kowa艂 im i zszed艂 pod pok艂ad. Chcia艂 osobi艣cie poinformowa膰 o tym Hawke'a.

By膰 mo偶e kofeina zacz臋艂a dzia艂a膰, w ka偶dym razie Kannaday poczu艂 nag艂y przyp艂yw odwagi. Pomys艂 przej艣cia do kontrataku doda艂 mu animuszu, uczyni艂 go silniejszym. Prze偶y艂 ju偶 to wcze艣niej, kiedy sta艂 samotnie naprzeciwko Marcusa i Hawke'a w kabinie radiowej.

A mo偶e silniejszym uczyni艂y go wydarzenia ostatnich dni. Mo偶e czego艣 si臋 nauczy艂. Po wielu latach sp臋dzonych na morzu Kannaday s膮dzi艂, 偶e ju偶 wie, co to znaczy by膰 w pe艂ni cz艂owiekiem. My艣la艂, 偶e chodzi o gotowo艣膰 do podejmowania trudnych wyzwa艅 i stawiania czo艂a 偶ywio艂owi, umiej臋tno艣膰 przetrwania na morzu i mistrzostwo sztuki 偶eglarskiej. Trud kszta艂tuje m臋偶czyzn臋, niebezpiecze艅stwo czyni z niego cz艂owieka.

My艣l膮c o tym intensywnie, zaczyna艂 dostrzega膰, jak bardzo si臋 myli艂. Bycie cz艂owiekiem oznacza艂o gotowo艣膰 do post臋powania wbrew sobie, wy艂amania si臋 z kanon贸w i konwencji. W jego przypadku mia艂o to oznacza膰 kontratak z wykorzystaniem umys艂u, a nie mi臋艣ni.

Trud faktycznie kszta艂tuje m臋偶czyzn臋, ale to wiedza, kt贸r膮 zdobywa, sprawia, 偶e staje si臋 on cz艂owiekiem.

Ponadto Kannaday zda艂 sobie spraw臋, 偶e im g艂臋biej cz艂owiek skrywa sw膮 wiedz臋, tym bardziej staje si臋 niebezpieczny.

ROZDZIA艁 30

Waszyngton, Pi膮tek, 10.07

Paul Hood ko艅czy艂 w艂a艣nie telefoniczn膮 rozmow臋 z Mikiem Rodgersem, kiedy zadzwoni艂 Bob Herbert.

Genera艂 wraca艂 ze 艣niadania z senatorem Danem Debenportem z Karoliny Po艂udniowej. Nale偶膮cy do grona senior贸w deputowany mia艂 obj膮膰 w Kongresie przewodnictwo komisji do spraw kontroli wywiadu. Stanowisko to zwalnia艂a senator Barbara Fox. Hood 偶egna艂 j膮 bez 偶alu. Pani Fox nie potrafi艂a zrozumie膰, 偶e szybkie reagowanie nie mo偶e przebiega膰 zgodnie ze sztywno wytyczonymi zasadami. Centrum nierzadko nie otrzymywa艂o b艂ogos艂awie艅stwa komisji dla swych dzia艂a艅. Bob Herbert wymy艣li艂 nawet w艂asne okre艣lenie dla stosunk贸w mi臋dzy komisj膮 a Centrum. Nazywa艂 je „t艂umieniem inteligencji". Hood 偶膮da艂 elastyczno艣ci, dla Fox najwa偶niejsze by艂o 艣cis艂e wype艂nianie obowi膮zk贸w. Te dwie rzeczy nie sz艂y ze sob膮 w parze.

Debenport nale偶a艂 kiedy艣 do „zielonych beret贸w" i odby艂 dwie tury w Wietnamie. Dlatego Hood pos艂a艂 Rodgersa, 偶eby z nim pogada艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e dwaj starzy 偶o艂nierze znajd膮 wsp贸lny j臋zyk. Mog艂o to mie膰 pozytywne skutki nie tylko dla Centrum, ale tak偶e dla samego Hooda. Nawet bez pani senator Fox u偶eranie si臋 z komisj膮 zabiera艂o mu zbyt wiele czasu.

Z rozmowy wynika艂o, 偶e senator Debenport got贸w jest zapewni膰 Centrum spory margines swobody w zwi膮zku z rodzajem prowadzonej dzia艂alno艣ci, jednak z pewnym istotnym zastrze偶eniem.

- Dostaniemy woln膮 r臋k臋, bo senator nie chce, aby Stany Zjednoczone

wpl膮tywa艂y si臋 w sytuacje kryzysowe, kt贸rych mo偶na by艂o unikn膮膰 - informowa艂 Rodgers. - Jednak w zamian za to 偶膮da bliskiej wsp贸艂pracy.

Zale偶y mu na swobodnym przep艂ywie informacji mi臋dzy nim, Centrum, FBI, CIA i NSA.

- Obawiam si臋, 偶e ten uk艂ad nie b臋dzie dla nas korzystny - powiedzia艂 Hood, nie kryj膮c niezadowolenia.

- Masz na my艣li dodatkow膮 biurokracj臋?

- Owszem, a tak偶e to, 偶e pan senator b臋dzie m贸g艂 wp艂ywa膰 na przebieg

operacji - wyja艣ni艂 Hood. - Da nam troch臋 wi臋cej swobody, ale jak mu

si臋 co艣 nie spodoba, to nas zablokuje. Czasem nawet nieumy艣lnie. Mo偶e

by膰 bardzo zaj臋ty w momencie, gdy plan akcji dotrze na jego biurko.

W贸wczas wstrzyma operacj臋 a偶 do chwili, kiedy b臋dzie mia艂 czas si臋 z nim zapozna膰.

- Mamy autonomi臋.

- Dop贸ki senator nie zmieni zdania - odpar艂 Hood.

- To prawda - przyzna艂 Rodgers. - Ale zawsze b臋d臋 m贸g艂 si臋 z nim

dogada膰. Mamy wsp贸lnych znajomych, koleg贸w, podobne prze偶ycia.

艁膮czy nas o wiele wi臋cej ni偶 z pani膮 senator Fox.

- Trudno zaprzeczy膰 - zgodzi艂 si臋 Hood.

Wtedy w艂a艣nie zadzwoni艂 Herbert. Hood natychmiast odebra艂 telefon. Nie m贸g艂 prze艂膮czy膰 rozmowy na konferencj臋 z Rodgersem, bo genera艂 nie korzysta艂 z bezpiecznej linii, ale po艂膮czy艂 si臋 z Lowellem Coffeyem. Prawnik znajdowa艂 si臋 na pomo艣cie australijskiej korwety.

- Dobra, Bob, co dla nas masz? - spyta艂 Hood.

- Odby艂em kr贸tk膮 rozmow臋 z pu艂kownikiem Hwanem - odrzek艂 Herbert.

- Dosta艂em zapis i przekaza艂em go odpowiedniej ekipie. Dobra robota - pochwyci艂 Hood.

- Dzi臋ki. Sam te偶 sprawdzi艂em par臋 rzeczy. Z zapisu wiecie, 偶e w rozmowie

pad艂o nazwisko Hawke, prawdopodobnie z „e" na ko艅cu. Ponad

to imi臋 Marcus. Nie znalaz艂em mi臋dzy nimi 偶adnych powi膮za艅. Potem

jednak pu艂kownik wspomnia艂 co艣 o szefie oraz o tym, 偶e ma ochot臋 na

jedn膮 z jego si贸str. Co prawda pu艂kownik nie jest 偶onaty, ale raczej nie

s膮dz臋, aby chodzi艂o o kobiet臋. Dowiedzia艂em si臋, 偶e na wsch贸d od Nowej

Zelandii jest archipelag znany jako Wyspy Chatham. Na p贸艂noc od

nich znajduje si臋 grupa wysp, zwanych Siostrami.

- S艂ysza艂em o nich - potwierdzi艂 Coffey. - W zwi膮zku z prawami tubylc贸w

oraz ochron膮 drzewiastych paproci na najwi臋kszej z wysp. Zapytam Jelbarta, co on wie na ich temat.

Kiedy Coffey odszed艂 od telefonu, Herbert zachichota艂.

- A ja my艣la艂em, 偶e prawo jest nudne - powiedzia艂. - Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e obejmuje tak偶e pasjonuj膮cy problem paproci drzewiastych.

- Walka to walka, niewa偶ne o co - stwierdzi艂 Hood.

- W艂a艣nie.

- Czy to wszystko, co uda艂o ci si臋 wyci膮gn膮膰 od pu艂kownika? - spyta艂 Hood.

- Tak jest - potwierdzi艂 Herbert. - Pr贸bowa艂em go przycisn膮膰, ale wydaje mi si臋, 偶e on nie chce po艣wi臋ca膰 tym ludziom du偶o czasu i wysi艂ku.

- Co z tego wynika?

- 呕e robi to dla pieni臋dzy, a nie dla sprawy - wyja艣ni艂 Herbert.

- A wi臋c pu艂kownik Hwan dostaje dol臋, ale rz膮d korea艅ski nie jest zamieszany w spraw臋.

- 艢wietnie to uj膮艂e艣.

Coffey zn贸w przy艂膮czy艂 si臋 do rozmowy.

- Panowie, albo oddalmy si臋 od celu, albo zdecydujmy si臋 wle藕膰 na

min臋 wielk膮 jak stodo艂a - powiedzia艂 prawnik.

- Sam ju偶 nie wiem, co b臋dzie lepsze - wtr膮ci艂 Herbert.

- Jelbart powiedzia艂, 偶e w艂a艣cicielem kilku wysp w grupie Si贸str jest

nie kto inny, jak sam Jervis Darling.

- Ten magnat w 艣wiecie medi贸w? - spyta艂 Herbert.

- We w艂asnej osobie - potwierdzi艂 Coffey. - Jelbart w艂a艣nie dzwoni do

Darwin, 偶eby jeszcze co艣 sprawdzi膰.

- Niepotrzebnie - stwierdzi艂 Herbert. - Ja ju偶 to zrobi艂em.

- Czego艣 tu nie rozumiem - powiedzia艂 zaniepokojony Hood.

- W艂a艣nie sprawdzi艂em w Internecie. Darling ma bratanka o imieniu

Marcus - wyja艣ni艂 Herbert.

- Wolne 偶arty, panowie - obruszy艂 si臋 Hood. - Dlaczego kto艣 taki jak

Darling, z jego miliardami i imperium medialnym, mia艂by si臋 w co艣 takiego miesza膰?

- Z nud贸w? - podsun膮艂 Herbert.

- Nie chce mi si臋 w to wierzy膰.

- Jak si臋 nazywa w艂a艣ciciel statku, kt贸ry rzekomo zatopi艂 odpady na

sk艂adowisku sto trzydzie艣ci i pi臋膰? - spyta艂 Herbert.

- Mahathir bin Dahman, malezyjski miliarder - przypomnia艂 Hood.

- Jeszcze jeden miliarder - zauwa偶y艂 Herbert.

- Zajmuje si臋 wszystkim, od utylizacji odpad贸w po handel nieruchomo艣ciami - poinformowa艂 Hood.

-To pachnie czym艣 w rodzaju „spisku grubych ryb", jak mawiaj膮 w CIA.

- Rozwiniesz temat?

- U podstaw tej teorii le偶y teza, 偶e wa偶ni ludzie z kr臋g贸w wojskowych

i przemys艂u zbrojeniowego byli zamieszani w zab贸jstwo Johna F. Kennedy'ego - o艣wiadczy艂

Herbert. - Chcieli przyspieszy膰 zaanga偶owanie

si臋 Stan贸w Zjednoczonych w Wietnamie, co mia艂o wp艂yn膮膰 na wzrost

zakup贸w sprz臋tu i wyposa偶enia wojskowego. Poniewa偶 Kennedy nie

zmienia艂 kursu, zjednoczyli si臋 i wy艂膮czyli go z gry. Tak przynajmniej m贸wi ta teoria.

- A wi臋c mamy prawdopodobnie do czynienia ze spiskiem grubych ryb,

zwi膮zanym z przemytem materia艂贸w rozszczepialnych - podsumowa艂 Hood.

- To mo偶liwe - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Zgodnie z za艂o偶eniami spisku

ludziom takim jak Dahman i Darling przeszkadza skomplikowany demokratyczny

proces decyzyjny. Dochodz膮 wi臋c do wniosku, 偶e to oni powinni

mie膰 w艂adz臋. A wi臋c staraj膮 si臋 j膮 przej膮膰 wszelkimi mo偶liwymi

sposobami, mi臋dzy innymi poprzez zawieranie strategicznych sojuszy.

Je偶eli mamy tu do czynienia z uni膮, pozostaje tylko odpowiedzie膰 na pytanie, kto by艂 jej inicjatorem.

- To wci膮偶 tylko przypuszczenia - odezwa艂 si臋 Coffey. - Ca艂y czas snujesz

domys艂y, kt贸re dotycz膮 znamienitych osobisto艣ci o nieskazitelnej reputacji.

- Punkt dla ciebie - rzek艂 Herbert.

- Co prosz臋?

- Oni w艂a艣nie licz膮 na takie reakcje, bo to stawia ich poza wszelkim

podejrzeniem - wyja艣ni艂 Herbert. - Paul, powiedz Liz Gordon, 偶eby sporz膮dzi艂a

sylwetki tych go艣ci. Za艂o偶臋 si臋, 偶e dojdzie do takiego samego wniosku jak ja.

- Nawet je艣li tak si臋 stanie, to wci膮偶 b臋d膮 to tylko przypuszczenia. -

Coffey nie dawa艂 za wygran膮.

- Mo偶e i tak, ale nie jeste艣my w s膮dzie - przypomnia艂 mu szef wywiadu. -

Je偶eli chcemy odnale藕膰 zaginione odpady promieniotw贸rcze, musimy poczyni膰 kilka teoretycznych za艂o偶e艅.

- Bob, zgadzam si臋, 偶e powinni艣my p贸j艣膰 tym tropem - odezwa艂 si臋

Hood. - Jednocze艣nie s膮dz臋, 偶e powinni艣my zacie艣ni膰 szeregi. Za艂贸偶my,

偶e Bob ma racj臋. Jeste艣 na miejscu. Co mo偶esz zasugerowa膰, Lowell?

- Na wst臋pie musz臋 powiedzie膰, 偶e nie wyobra偶am sobie, aby australijski

rz膮d wykona艂 jaki艣 ruch przeciwko Darlingowi bez przekonuj膮cych

dowod贸w - stwierdzi艂 Coffey. - Jeszcze raz podkre艣lam: przekonuj膮cych.

- W艂a艣nie na to liczy Darling - zauwa偶y艂 Herbert.

- O ile rzeczywi艣cie macza艂 w tym palce - przypomnia艂 mu Coffey.

- Wiecie co, panowie, a mo偶e by tak go o to zapyta膰? - zaproponowa艂

Herbert.

- Tak po prostu? - zdziwi艂 si臋 Coffey.

- W przypadku pu艂kownika Hwana si臋 uda艂o.

- Darling to nie Hwan - stwierdzi艂 Coffey. - M贸j ojciec zna kilku bonz贸w

z Hollywood. Oni sami nie za艂atwiaj膮 偶adnych spraw, o kt贸rych decyduj膮.

Robi膮 to za nich figuranci. Rzesza figurant贸w.

- Figuranci spe艂niaj膮 rol臋 ochronn膮 tylko w贸wczas, gdy usi艂ujesz si臋

przez nich przebi膰 - wyja艣ni艂 Herbert. - A ja spr贸buj臋 ich omin膮膰.

- Zanim to zrobisz, lepiej zbierzmy troch臋 prawdziwej amunicji - powiedzia艂 Coffey.

- Na przyk艂ad? - spyta艂 Herbert.

- Zastanawiam si臋, czy istniej膮jakie艣 dokumenty, potwierdzaj膮ce zwi膮zek Darlinga z Dahmanem.

- Przypuszczalnie nie ma nic takiego - stwierdzi艂 Hood. - Ale mo偶e

by膰 co艣 innego, co艣 co mam mo偶liwo艣膰 sprawdzi膰. Niewykluczone 偶e

chodzi o spisek grubych ryb, jak sugeruje Bob. Ale mo偶e Darling po prostu

wpad艂 w k艂opoty finansowe, z kt贸rych pr贸buje si臋 wydoby膰. W trakcie

naszej rozmowy przejrza艂em ostatnie notowania gie艂dowe. Kompanie

medialne nie stoj膮 wcale tak dobrze, jakby si臋 wydawa艂o, a on ma w nich sporo udzia艂贸w.

- Brzmi sensownie - stwierdzi艂 z uznaniem Coffey. - Przynajmniej jest jaki艣 punkt zaczepienia.

- Lowell, mo偶e m贸g艂by艣 tymczasem poprosi膰 swoich nowych przyjaci贸艂

o pomoc w pewnej sprawie - powiedzia艂 Hood. - Chodzi mi o typy

jednostek p艂ywaj膮cych, kt贸re s膮 w posiadaniu Darlinga. Przyda艂yby si臋

te偶 miejsca ich przebywania oraz spis jego rozm贸w telefonicznych.

- Wola艂bym si臋 z tym nie wyrywa膰 - zaoponowa艂 Coffey.

- A to dlaczego? - Herbert si臋 zdziwi艂.

- Bo istnieje ca艂kiem realna mo偶liwo艣膰, 偶e takie w臋szenie mo偶e zaalarmowa膰

ludzi sympatyzuj膮cych z Darlingiem albo nawet znajduj膮cych si臋

na jego li艣cie p艂ac - wyja艣ni艂 Coffey.

- I co z tego?

- Daj spok贸j, Bob, Lowell ma racj臋- przyzna艂 Hood. - Nie chcemy

przecie偶, by przez nasze dzia艂ania schowa艂 si臋 za plecami swoich figurant贸w.

Lowell, czy mo偶esz pogada膰 o tym z Jelbartem lub Ellsworthem,

ale po cichu, bez petard i fajerwerk贸w?

- Z Jelbartem na pewno tak - odrzek艂 Coffey.

- A co z Dahmanem, Bob? - spyta艂 Hood. - Czy mamy jakie艣 kontakty w Malezji?

- Nie bardzo - zaprzeczy艂 Herbert. - Trzeba by o to zapyta膰 kole偶ank臋 Lowella, major Loh.

- Mog臋 spr贸bowa膰 - powiedzia艂 Coffey. - Wydaje mi si臋, 偶e mo偶najej

zaufa膰. Nie wiem jednak, czy powinni艣my pracowa膰 na dwa fronty, bo to

oznacza podw贸jne ryzyko przeciek贸w.

- Chyba trudno b臋dzie ich unikn膮膰 - zafrasowa艂 si臋 Herbert. - Ten kij ma dwa ko艅ce.

- To prawda - przyzna艂 Hood. - Jak dotkniesz jednego ko艅ca, drugi te偶

si臋 poruszy. Zgadzam si臋 z Lowellem. Powinni艣my skoncentrowa膰 si臋 na

藕r贸d艂ach australijskich.

- Paul, mo偶e jednak kr贸l odpad贸w Dahman jest 艂atwiejszy do rozpracowania - upiera艂 si臋 Herbert.

- Nawet je艣li go na czym艣 przy艂apiemy, Darling zyska czas na zdobycie

alibi i takie zaaran偶owanie sytuacji, aby wyj艣膰 z opresji bez szwanku -

powiedzia艂 Hood. - Potencjalnie on jest du偶o gro藕niejszy. Prowadzi liczne

interesy na Zachodzie. Prawdopodobnie w wielu miejscach na 艣wiecie

nie podlega nawet kontroli celnej.

- To do艣膰 cz臋ste w przypadku miliarder贸w korzystaj膮cych z prywatnych odrzutowc贸w - doda艂 Coffey.

- Je艣li Darling skuma艂 si臋 z diab艂em, to faktycznie mamy si臋 czego

ba膰 -powiedzia艂 Hood. -Dahmanem zajmiemy si臋 p贸藕niej, o ile istotnie

oka偶e si臋 podejrzany. Lowell, pogadaj z Jelbartem i wracaj tu do nas.

- Robi si臋.

- Bob, mo偶esz chwilk臋 zaczeka膰? - spyta艂 Hood. - Musz臋 z tob膮

o czym艣 pogada膰.

- Jasne - odrzek艂 Herbert.

Kiedy Coffey si臋 roz艂膮czy艂, Hood nacisn膮艂 przycisk wyciszania. Wola艂, aby Herbert pomy艣la艂, 偶e przez chwil臋 za艂atwia jakie艣 inne sprawy. W rzeczywisto艣ci chcia艂 zyska膰 troch臋 czasu, by zastanowi膰 si臋, co powiedzie膰. Herbert bardzo 藕le reagowa艂, gdy to nie on mia艂 ostatnie s艂owo w dyskusji.

Hood ponownie nacisn膮艂 wyciszanie.

- Ju偶 jestem - zg艂osi艂 si臋.

- Co si臋 sta艂o, czy偶bym za g艂o艣no tr膮bi艂 o tym, co uwa偶am za wa偶ne? -

spyta艂 Herbert.

- Nie, sk膮d偶e - zaprzeczy艂 Hood. - Wprost przeciwnie. Kiedy co艣 jest

wa偶ne, nie nale偶y si臋 wycofywa膰.

- Szefie, dla mnie wszystko jest wa偶ne - powiedzia艂 Herbert.

- Wiem o tym - odrzek艂 Hood. - Ale Lowell wyprowadza艂 ci臋 z r贸wnowagi.

Da艂em mu si臋 wygada膰, a teraz chc臋 si臋 dowiedzie膰, co ty o tym wszystkim my艣lisz.

- Wkurzy艂 mnie, bo jest lewicuj膮cym snobem. Tylko 偶e tym razem mo偶e

mie膰 racj臋. Nie jestem pewien, czy s艂usznie upieram si臋, by zacz膮膰 od Dahmana.

- A ja nie jestem pewien, czy przypadkiem to nie ty masz racj臋. Mo偶e

by艣 pojecha艂 do Malezji i troch臋 tam pow臋szy艂? - zaproponowa艂 Hood.

- Szczerze m贸wi膮c, ten pomys艂 cholernie mi si臋 podoba. Zgodzi艂bym

si臋, gdyby nie to, 偶e czas nas goni - powiedzia艂 Herbert. - Jednak poniewa偶

nie mam nic na poparcie swojej tezy, nie wiem, czy by艂aby to najlepsza

metoda wykorzystania mojego czasu. W ka偶dym razie dzi臋kuj臋 za

kontrpropozycj臋. S膮dzi艂e艣, 偶e j膮 przyjm臋?

- Nie by艂em pewien - odpar艂 Hood. - Dopuszcza艂em tak膮 mo偶liwo艣膰.

- Ze wzgl臋du na moj膮 niespokojn膮 dusz臋 po艂udniowca?

- Co艣 w tym rodzaju.

- No c贸偶, je艣li o to chodzi, to chyba si臋 nie pomyli艂e艣 - przyzna艂 Herbert. -

Zosta艂em szpiegiem, bo chcia艂em by膰 kim艣 takim jak Peter Gunn.

Pami臋tasz go? Prywatny detektyw z telewizyjnego serialu.

- Niespecjalnie - odrzek艂 Hood. - Ja by艂em wielbicielem Gunsmoke i Bonanzy.

- Preferowa艂e艣 dzia艂ania grupowe - stwierdzi艂 Herbert.

- Nie zastanawia艂em si臋 nad tym, ale to mo偶liwe - przyzna艂 Hood. -

Marzy艂a mi si臋 taka Ponderosa.

- Gunn by艂 samotnikiem - przypomnia艂 Herbert. - Nigdy nie zapomina艂

j臋zyka w g臋bie, bez wzgl臋du na to, czy rozmawia艂 z opryszkiem, z gliniarzem

czy z kobiet膮. Zawsze mia艂 w zanadrzu najinteligentniejsz膮, najbardziej

b艂yskotliw膮 ripost臋. By艂 twardy. Nieraz zbiera艂 ci臋gi, ale sam te偶

potrafi艂 przy艂o偶y膰. No i zawsze wygrywa艂. Dlatego chcia艂em by膰 taki jak on.

-Ale...

- Ale histori臋 mojego 偶ycia pisze inny pisarz - stwierdzi艂 Herbert. -

Zorientowa艂em si臋, 偶e istnieje ogromna r贸偶nica mi臋dzy fikcj膮 a rzeczywisto艣ci膮.

Mi臋dzy nami, szpiegami, m贸wi膮c, nie wydoby艂em z pu艂kownika

Hwana tyle informacji, ile zamierza艂em.

- Wyci膮gn膮艂e艣 od niego tyle, ile trzeba.

- Prawie - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Kiedy co艣 takiego mi si臋 przytrafia,

nast臋pnym razem mam ochot臋 naciska膰 zbyt mocno. Dzi臋ki, 偶e mnie przyhamowa艂e艣.

- Sam si臋 przyhamowa艂e艣 - powiedzia艂 Hood.

- Mylisz si臋, ale niech ci b臋dzie - odrzek艂 Herbert.

Szef wywiadu roz艂膮czy艂 si臋. Hood opar艂 si臋 w fotelu. To by艂o zabawne. Nigdy by nie pomy艣la艂, 偶e Herbert wst膮pi艂 do CIA, 偶eby upodobni膰 si臋 do telewizyjnego bohatera. Nasun臋艂o mu si臋 pytanie, czy takie sprawy nie powinny by膰 odnotowane w teczkach personalnych. By艂 poruszony i cieszy艂 si臋, 偶e ta rozmowa si臋 odby艂a. Nie tylko ze wzgl臋du na Herberta, ale i na niego samego. Zdarza艂o si臋 bowiem, 偶e Hood te偶 miewa艂 w膮tpliwo艣ci odno艣nie do podj臋tych decyzji. Bra艂o si臋 to st膮d, 偶e nie mia艂 tak w膮skiej specjalizacji jak Herbert, Coffey czy Rodgers. Bywa艂o jednak i tak, jak w owej chwili, 偶e by艂 absolutnie pewny s艂uszno艣ci swojego post臋powania. Przypomnia艂 sobie, co mawia艂a pod koniec 偶ycia matka jego matki. Babcia April by艂a krawcow膮. Nauczy艂a si臋 fachu w Phoenix, w czasach, kiedy Arizona wci膮偶 jeszcze mia艂a status terytorium zale偶nego* [Arizona zosta艂a czterdziestym 贸smym stanem USA dopiero 14 lutego 1912 roku (przyp. t艂um.)]. Kiedy rodzina przenios艂a si臋 do Los Angeles, babcia zatrudni艂a si臋 w wytw贸rni filmowej. Pewnego razu Hood poszed艂 wraz z ni膮 do studia i przygl膮da艂 si臋, jak szy艂a sukni臋 balow膮 do filmu. W pewnej chwili poprosi艂a o skrawek szarego materia艂u. Jedenastoletni wnuczek spyta艂, do czego jej potrzebny tak nudny i nijaki kolor.

- Czasem czerwie艅 i b艂臋kit nie wsp贸艂graj膮 ze sob膮 i trzeba wstawi膰

mi臋dzy nie jak膮艣 neutraln膮 barw臋 - odpowiedzia艂a babcia.

Nie myli艂a si臋. Dlatego Hood mia艂 teraz tak dobre samopoczucie. Po prostu zasada ta sprawdza艂a si臋 tak偶e w stosunku do ludzi.

ROZDZIA艁 31

Morze Celebes, Sobota, 00.36

Coffey poprosi艂 chor膮偶ego Jelbarta o rozmow臋 w cztery oczy. Jelbart zgodzi艂 si臋 i zaprowadzi艂 go do biura dow贸dcy. Kabina by艂a ciasna, przypomina艂a schowek z upchni臋tym biurkiem i krzes艂em, ale przynajmniej mia艂a drzwi. Coffey zamkn膮艂 je za sob膮. 呕aden z nich nie usiad艂.

Jelbart widzia艂, 偶e prawnik rozmawia艂 z Centrum. Jednak nie s艂ysza艂 ani s艂owa, bo Coffey m贸wi艂 cicho i jego g艂os zag艂usza艂y normalne rozmowy na pomo艣cie i komunikaty radiowe. Nie licz膮c silnik贸w dudni膮cych w maszynowni.

Chor膮偶y by艂 zdumiony, kiedy Amerykanin podzieli艂 si臋 z nim nowinami. Nie kwestionowa艂 wprawdzie samych informacji, ale nie zgadza艂 si臋 z konkluzj膮.

- Panie Coffey, dlaczego kto艣 zajmuj膮cy tak wysok膮 pozycj臋 jak Salty

miesza艂by si臋 w tego rodzaju czarnorynkowe afery? - spyta艂.

- Jak pan powiedzia艂? Salty? - zainteresowa艂 si臋 Coffey.

- Tak. To przezwisko. Pochodzi od gatunku krokodyla - wyja艣ni艂 Jelbart. -

Musz臋 przyzna膰, 偶e pasuje do Darlinga jak ula艂.

- Ciekawe - zauwa偶y艂 Coffey. - Krokodyle nie maj膮 specjalnych preferencji,

je艣li chodzi o dob贸r ofiar. Rzucaj膮 si臋 na wszystko.

- Wiem, do czego pan d膮偶y, ale nie zgadzam si臋 - zaoponowa艂 Jelbart. -

Jestem przekonany, 偶e by艂yby bardziej wybredne, gdyby dysponowa艂y

miliardami dolar贸w, uk艂adaj膮c swoje menu.

- By膰 mo偶e.

- Daruje pan, panie Coffey, ale czy pan sobie zdaje spraw臋 z tego, co

pan m贸wi? - spyta艂 Jelbart.

- Jak najbardziej. W zwi膮zku z tym wr贸膰my do pierwszego pa艅skiego

pytania. Zak艂adaj膮c, 偶e informacja jest prawdziwa, dlaczego cz艂owiek

taki jak Darling m贸g艂by zajmowa膰 si臋 takimi rzeczami?

- Nie mam poj臋cia. - Jelbart potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Niech pan si臋 dobrze zastanowi - naciska艂 Coffey.

- Mo偶e nuda? Pr贸ba si艂? - zastanawia艂 si臋 Jelbart. - B贸g raczy wiedzie膰.

Ma tak ogromn膮 w艂adz臋, pieni膮dze i wp艂ywy, 偶e chyba niczego mu nie brakuje.

- Czyjego pot臋ga opiera si臋 na solidnych podstawach? - spyta艂 Coffey.

- Zdecydowanie tak - odpar艂 Jelbart. - Dla wielu zwyk艂ych obywateli

Jervis Darling uosabia prawdziwie australijskiego ducha. Bo udowodni艂,

偶e ka偶dy mo偶e stworzy膰 imperium. Wszyscy politycy zabiegaj膮 o jego

poparcie i chc膮 si臋 z nim sfotografowa膰.

- A co z jego 偶yciem prywatnym?

- Gazety zajmuj膮ce si臋 gospodark膮 nie przepadaj膮 za nim, ale w rubrykach

towarzyskich pozostaje bo偶yszczem - powiedzia艂 Jelbart. - Wsz臋dzie

je藕dzi ze swoj膮 nastoletni膮 c贸rk膮. Pokazuje si臋 wy艂膮cznie w towarzystwie

znanych aktorek albo szanowanych matron, zwi膮zanych z polityk膮.

呕adnych modelek czy kociak贸w.

- Co si臋 sta艂o z pani膮 Darling?

- Dorothy Darling zgin臋艂a przed czterema laty w wypadku na lotni -

poinformowa艂 Jelbart. - By膰 mo偶e zainteresuje pana to, 偶e Jervisowi Darlingowi

nigdy nie postawiono 偶adnych zarzut贸w. I nie ma z tym nic wsp贸lnego

fakt, 偶e z jego pieni臋dzy 偶yje ca艂a armia firm prawniczych.

- Panie chor膮偶y, niech pan b臋dzie szczery. Czy on rzuci艂 na pana jaki艣

urok? - spyta艂 Coffey.

- Nie. Ale podziwiam w nim te cechy, kt贸re doceniaj膮 moi rodacy.

- Co chce pan przez to powiedzie膰?

- Szlachetno艣膰 zobowi膮zuje.

Coffey wzruszy艂 ramionami.

- Wiem, 偶e to mo偶e dziwnie brzmi dla was, Amerykan贸w, ale Darling

to cz艂owiek, kt贸ry ma klas臋, a jednocze艣nie jest hojny i 偶yczliwy - ci膮gn膮艂

Jelbart. - Dzi臋ki temu ma 艣wi臋ty spok贸j. Jest powszechnie lubiany.

Przywodzi na my艣l Walta Disneya lub Tomasza Edisona. Zacz膮艂 od ma艂o

popularnego czasopisma archeologicznego, kt贸re przekszta艂ci艂 w atrakcyjne

medium dla wielkich reklamodawc贸w. Z zysk贸w zbudowa艂 sw膮

posiad艂o艣膰, za艂o偶y艂 bank, zainwestowa艂 w rozw贸j Internetu. Sta艂 si臋 bohaterem

narodowym. Ludzie nie dadz膮 o nim powiedzie膰 z艂ego s艂owa.

- Czy chce pan przez to powiedzie膰, 偶e nie mo偶emy si臋 do niego dobra膰? -

spyta艂 Coffey. - Albo 偶e pan nie ma zamiaru w tym uczestniczy膰?

- Nie wiem - powiedzia艂 Jelbart, wzdychaj膮c. - Dowody s膮 niezbyt przekonuj膮ce.

- Zdaj臋 sobie z tego spraw臋 - odpar艂 Coffey. - Ale wiemy, 偶e zagin臋艂a

substancja promieniotw贸rcza. Nie wiemy natomiast, gdzie si臋 znajduje.

Czy mamy czeka膰 z za艂o偶onymi r臋kami, a偶 kto艣 zdetonuje brudn膮 bomb臋?

- Tego nie powiedzia艂em - zastrzeg艂 Jelbart.

- Po prostu nie chce pan miesza膰 w to Jervisa Darlinga.

- W艂a艣nie, nie chc臋 go w to miesza膰.

- My te偶 tego nie chcemy - przytakn膮艂 Coffey. - Przynajmniej nie na

tym etapie, a by膰 mo偶e w og贸le, je偶eli informacja oka偶e si臋 nieprawdziwa.

- Obawiam si臋, 偶e trudno nam b臋dzie j膮 weryfikowa膰. Martwi臋 si臋 tak偶e

tym, co si臋 stanie, kiedy oka偶e si臋 ona prawdziwa.

- Nie rozumiem pana. - Coffey zdziwi艂 si臋. - Je偶eli zarzuty wobec Darlinga

oka偶膮 si臋 zasadne, to reszt膮 powinien chyba zaj膮膰 si臋 wymiar sprawiedliwo艣ci.

- W贸wczas nawet solidne dowody mog膮 nie wystarczy膰, aby si臋 do

niego dobra膰 - zauwa偶y艂 Jelbart. - Obro艅cy mog膮 podwa偶a膰 prawdziwo艣膰

i dopuszczalno艣膰 dowod贸w, o czym zapewne pan wie.

- Naturalnie.

- Nawet je偶eli si臋 to uda, upadek Darlinga wstrz膮艣nie nie tylko jego

imperium - powiedzia艂 Jelbart. - Jego inwestycje i dzia艂alno艣膰 maj膮 zasi臋g 艣wiatowy.

Coffey milcza艂. Jelbart pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Pomijaj膮c to wszystko, b臋d臋 musia艂 poinformowa膰 o dochodzeniu

Commodora Atlana, dow贸dc臋 lotnictwa obrony wybrze偶a. On prawdopodobnie

przeka偶e t臋 informacj臋 ministerstwu obrony. Darling b臋dzie

bardzo trudnym celem do namierzenia, ponadto trudno b臋dzie ca艂膮 spraw臋 utrzyma膰 w tajemnicy.

- Czy potrzebuje pan pozwolenia Atlana, by zapozna膰 si臋 z danymi na

temat przemytu materia艂贸w radioaktywnych? - spyta艂 Coffey.

- Obecnie mam pe艂nomocnictwa do prowadzenia dochodzenia w sprawie

sampana, kt贸rego szcz膮tki zosta艂y wyrzucone na australijski brzeg -

odrzek艂 Jelbart. - A ta sprawa dotyczy zagini臋cia substancji promieniotw贸rczej

na wodach mi臋dzynarodowych. Musz臋 z艂o偶y膰 raport. W贸wczas

dow贸dca lotnictwa obrony wybrze偶a oceni p艂yn膮ce st膮d zagro偶enie dla

Australii i podejmie decyzj臋, czy b臋dzie przeciwdzia艂a膰 temu zagro偶eniu.

Paradoksalnie, je偶eli oka偶e si臋, 偶e siedzi w tym Darling, trudno b臋dzie

przekona膰 sztabowc贸w, 偶e kraj jest w niebezpiecze艅stwie. On zawsze by艂 uznawany za patriot臋.

- By膰 mo偶e Australia rzeczywi艣cie nie jest zagro偶ona - zgodzi艂 si臋 Coffey. - Ale co z Japoni膮, Tajwanem albo Stanami Zjednoczonymi?

- Woli pan szczer膮 odpowied藕 czy zgodn膮 ze swoimi oczekiwaniami?

- Prosz臋 o szczero艣膰 - powiedzia艂 Coffey.

- Otaczaj膮 nas kraje, kt贸rym obca jest nasza kultura Zachodu, kt贸re

boj膮 si臋 naszych swob贸d obywatelskich, a zarazem zazdroszcz膮 nam bogactwa -

oznajmi艂 Jelbart. Dlatego w tym rejonie 艣wiata musimy porusza膰

si臋 bardzo ostro偶nie. Nasi s膮siedzi tylko czekaj膮 na okazj臋, aby przedstawi膰

nas swoim obywatelom w jak najgorszym 艣wietle. Dlatego staramy

si臋 trzyma膰 z dala od spraw, kt贸re nas bezpo艣rednio nie dotycz膮. Nie jestem tch贸rzem, panie Coffey...

- Nigdy nic takiego nie powiedzia艂em. Ani nie sugerowa艂em.

- Prosi艂 pan o szczero艣膰 - odrzek艂 Jelbart. - Stan膮艂bym do walki z samym

diab艂em, gdyby swym szpiczastym ogonem zawadzi艂 o Z艂ote Wybrze偶e.

Na razie jednak wiemy tylko to, 偶e malezyjski statek powinien,

a nie zostawi艂 na sk艂adowisku odpad贸w radioaktywnych; 偶e w spraw臋

odpad贸w przypadkowo wmiesza艂 si臋 singapurski sampan oraz 偶e oficer

armii p贸艂nocnokorea艅skiej przygl膮da si臋 naszej ekipie. Wasz wywiad,

opieraj膮c si臋 na kr贸tkiej rozmowie z owym oficerem, sugeruje, 偶e w spraw臋

mo偶e by膰, podkre艣lam, mo偶e by膰 zaanga偶owany obywatel australijski. Panie Coffey, to si臋 nie trzyma kupy.

- I wcale nie musi, w ko艅cu nie piszemy powie艣ci - stwierdzi艂 Coffey. - Prowadzimy 艣ledztwo w sprawie przest臋pstwa, wi臋c powinni艣my

sprawdza膰 wszelkie uzasadnione podejrzenia.

- Ot贸偶 to, uzasadnione - zauwa偶y艂 Jelbart. - Ja nie widz臋 tu 偶adnego

uzasadnienia. Nie mam zamiaru nadawa膰 biegu sprawie na podstawie

jakich艣 niesprawdzonych teorii. Imi臋 Marcus mo偶e nie jest zbyt popularne, ale Marcus Darling nie jest jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry je nosi.

Jervis Darling nie jest jedynym posiadaczem ziemskim na archipelagu Si贸str,

nie jest nawet najwi臋kszym inwestorem w tym rejonie.

- Ju偶 te dwa 艣lady, zestawione ze sob膮, tworz膮 uzasadnione podejrzenie - zauwa偶y艂 delikatnie Coffey.

- Nie mamy odcisk贸w palc贸w ani nagra艅 magnetofonowych, a wi臋c

nie mamy uzasadnionych podejrze艅. Dysponujemy jedynie spekulacjami - Jelbart odrzek艂 lekcewa偶膮co.

- W porz膮dku, niech pan to nazwie spekulacj膮, przypuszczeniem, nawet ma艂o prawdopodobnym domys艂em, co tam panu przyjdzie do

g艂owy - uni贸s艂 si臋 Coffey. - Bez wzgl臋du na to, co pan s膮dzi, Centrum sprawdzi interesy Darlinga. Czy b臋dzie pan w tym uczestniczy艂? A mo偶e woli

pan, abym zada艂 panu to pytanie p贸藕niej, kiedy ju偶 znajdziemy jakie艣

mocniejsze dowody? Tylko 偶e w贸wczas b臋dzie pan musia艂 wyja艣ni膰 swoim

prze艂o偶onym, dlaczego wcze艣niej nie zainteresowa艂 si臋 pan przemytem

materia艂贸w promieniotw贸rczych.

- Panie Coffey, nie obchodzi mnie budowanie w艂asnego wizerunku -

odpar艂 Jelbart. - Natomiast nie znosz臋 bezsensownego dzia艂ania. Po prostu

nie mam czasu na takie zabawy. Je偶eli chce pan, abym pom贸g艂 panu

w 艣ledztwie przeciwko Darlingowi, niech mi pan poda cho膰 jeden motyw,

uzasadniaj膮cy udzia艂 kogo艣 takiego w przemycie odpad贸w promieniotw贸rczych.

-Mo偶e chce wysadzi膰 w powietrze jedn膮 ze swoich fabryk, aby zyska膰 mi臋dzynarodow膮 s艂aw臋 - podsun膮艂 Coffey. - Albo ma zamiar rozwali膰 zak艂ady jakiego艣 konkurenta, by pozby膰 si臋 go z rynku.

- M贸g艂by pan wymy艣li膰 co艣 bardziej sensownego - mrukn膮艂 Jelbart.

- Pyta pan o motyw. - Coffey ze z艂o艣ci膮 wzruszy艂 ramionami. - Jestem

adwokatem, a nie teoretykiem. Ale jedno mog臋 panu powiedzie膰. Je偶eli

to pan si臋 myli, przyjdzie panu zap艂aci膰 bardzo wysok膮 cen臋. Czy jest

pan na to przygotowany?

Jelbart s艂ysza艂 nad g艂ow膮 szmer wentylatora. Powietrze w ciasnym pomieszczeniu mia艂o metaliczny zapach, prawdopodobnie z powodu bardzo

wysokiej wilgotno艣ci, o kt贸rej 艣wiadczy艂y kropelki, perl膮ce mu si臋 nad g贸rn膮 warg膮.

- Domy艣lam si臋, 偶e porozmawia pan z major Loh i poinformuje j膮 o drugim podejrzanym Malezyjczyku - powiedzia艂 Jelbart.

- Jeszcze nie - odrzek艂 Coffey. - Dyrektor Hood uzna艂, 偶e w艂膮czanie

w to Singapuru na tak wczesnym etapie nie by艂oby uzasadnione.

- Dlaczego?

- Prosz臋 pomy艣le膰 o Saltym - odrzek艂 Coffey. - Nie o cz艂owieku, lecz

o krokodylu. Tr膮ca si臋 ogon, a 艂eb sam mo偶e ugry藕膰!

- A je艣li b臋d臋 nalega艂 na udzia艂 major Loh? - spyta艂 Jelbart.

- Z jakiego powodu?

- Chodzi o triangulacj臋 - wyja艣ni艂 Jelbart. - W wojsku staramy si臋 zawsze

mie膰 trzy punkty odniesienia. A poza tym przyda si臋 nam dodatkowa

para oczu. Pan i ja bez w膮tpienia postrzegamy pewne sprawy zupe艂nie inaczej.

- W porz膮dku - zgodzi艂 si臋 Coffey. - Skoro pan nalega, nie b臋dziemy si臋 sprzeciwia膰.

- Nalegam - potwierdzi艂 Jelbart. - Je偶eli wyrazicie zgod臋, skontaktuj臋

si臋 z moimi prze艂o偶onymi.

Coffey popatrzy艂 na Australijczyka.

- Chcia艂bym pana o co艣 spyta膰, panie chor膮偶y. Co panem powoduje,

szacunek czy l臋k?

- Ani jedno, ani drugie - odpar艂 Jelbart. - Powiedzia艂em to, co powiedzia艂em,

偶eby艣cie mieli 艣wiadomo艣膰, kim jest Darling. A na udzia艂 major

Loh nalegam dlatego, by chroni膰 australijskie lotnictwo wojskowe oraz

w艂asny sto艂ek. Powiem panu szczerze, 偶e post膮pi艂bym tak samo w przypadku,

gdyby podejrzanym by艂 kuchcik z okr臋towego kambuza. Wierz臋

w sprawiedliwo艣膰 i prawo do prywatno艣ci, panie Coffey.

- Podobnie jak ja- przyzna艂 prawnik. - Jednak ten 艣wiat jest pe艂en

niebezpiecze艅stw, panie chor膮偶y. Uwa偶am te偶, 偶e ludzie maj膮 prawo do

tego, by ich 偶ycie nie by艂o wype艂nione l臋kiem; w tym konkretnym przypadku,

l臋kiem przed napromieniowaniem.

- Zgadzam si臋 z panem, panie Coffey. Zamierza pan skontaktowa膰 si臋

z Centrum przed czy po rozmowie z major Loh?

- Po - odrzek艂 Coffey. - Pro艣ba o pozwolenie jest mniej istotna ni偶 zdobycie informacji.

Jelbart nie wiedzia艂, czy by艂a to aluzja, czy zwyk艂a szczero艣膰.

Rozleg艂o si臋 energiczne pukanie do drzwi. Jelbart usun膮艂 si臋 na bok, aby je otworzy膰. Za nimi sta艂 radiotelegrafista Eddie Albright z radiotelefonem.

- Major Loh - powiedzia艂.

Jelbart podzi臋kowa艂 mu, wzi膮艂 radiotelefon i rzuci艂 do Coffeya:

- To si臋 nazywa strza艂 w dziesi膮tk臋.

Nast臋pnie w艂膮czy艂 nadawanie i zg艂osi艂 si臋:

- M贸wi Jelbart.

- Panie chor膮偶y, nasze patrole przybrze偶ne melduj膮, 偶e nie odnalaz艂y

malezyjskiego statku z obszaru sto trzydzie艣ci i pi臋膰 - powiedzia艂 kobiecy g艂os. - Ich zdaniem trop jest ju偶 ca艂kiem zimny.

- Nic dziwnego. Mieli du偶膮 przewag臋 czasow膮 i wyszli na szerokie

wody - powiedzia艂 Jelbart. - Pani major, chcieliby艣my wraz z panem

Coffeyem porozmawia膰 z pani膮 prywatnie. Czy to jest bezpieczna linia?

- Tak. Czego mia艂aby dotyczy膰 rozmowa? - spyta艂a Loh.

- Pan Coffey ma informacj臋 na temat kogo艣, kto by膰 mo偶e jest zamieszany w spraw臋.

- Chodzi o Jervisa Darlinga?

- Tak - potwierdzi艂 odruchowo Jelbart, zaskoczony tym, co us艂ysza艂. -

Dlaczego wymieni艂a pani w艂a艣nie jego?

- Interesujemy si臋 nim od chwili, kiedy zabi艂 swoj膮 偶on臋.

ROZDZIA艁 32

Morze Celebes, Sobota, 01.00

Malezyjski kuter rybacki powoli podp艂ywa艂 do jachtu. Kannaday przygl膮da艂 mu si臋 z pok艂adu. Kuter mia艂 tylko jedno 艣wiat艂o, zawieszone na dziobie. Gdyby kto艣 go zauwa偶y艂 lub gdyby trzeba by艂o ucieka膰, dow贸dca zakry艂by 艣wiat艂o i w kompletnych ciemno艣ciach zmieni艂 kurs. Ca艂y czas stara艂 si臋 p艂yn膮膰 tu偶 za wi臋kszym jachtem, aby pozosta膰 niewidoczny dla radaru. Jacht r贸wnie偶 nie by艂 mocno o艣wietlony. Mia艂 jedynie ma艂e 艣wiate艂ka na dziobie, rufie i 艣r贸dokr臋ciu, u podstawy grotmasztu.

Kannaday nie spodziewa艂 si臋 偶adnych problem贸w ani ze strony patroli morskich, ani lotniczych. Ekran radaru by艂 pusty. Jedyny k艂opot m贸g艂 sprawi膰 Hawke. Kannaday zaplanowa艂 sobie dok艂adnie, jak rozprawi膰 si臋 z szefem ochrony. Rozwa偶y艂 r贸偶ne scenariusze. Prawdopodobie艅stwo, 偶e wypadki potocz膮 si臋 zgodnie z przewidywaniami, wynosi艂o dwa do trzech. Lubi艂 tak spekulowa膰.

Mimo to by艂 wci膮偶 spi臋ty. Nigdy dot膮d nie musia艂 sobie radzi膰 z niesubordynacj膮. Jego ludzie nie mieli problem贸w z w艂asnym ego. Dostawali pieni膮dze za konkretn膮 robot臋 i wykonywali j膮. Co gorsza, w przeciwie艅stwie do poprzedniej scysji w kabinie, tym razem mia艂o doj艣膰 do publicznej konfrontacji. Pod pok艂adem na szwank zosta艂 wystawiony jedynie honor kapitana. Na pok艂adzie stanie pod znakiem zapytania jego zdolno艣膰 dowodzenia jachtem.

Kannaday sta艂 przy relingu. Widzia艂, jak podp艂ywaj膮ca jednostka zatrzymuje si臋 w odleg艂o艣ci pi臋tnastu metr贸w od jachtu. Ani kuter, ani jacht nie rzuci艂y kotwicy. Obaj dow贸dcy woleli zachowa膰 mobilno艣膰. Czterej ochroniarze wyszli spod pok艂adu „Hosanny". Ka偶dy z nich ni贸s艂 ma艂膮 beczu艂k臋. Za nimi szed艂 Hawke, aby dopilnowa膰 za艂adunku do jednej z dw贸ch motor贸wek. Po za艂adowaniu cennego towaru 艂贸d藕 mia艂a zosta膰 spuszczona na wod臋. „Hosanna" nie zabiera艂a niczego w zamian. Bezpo艣rednie uiszczanie nale偶no艣ci za towar zast膮piono innymi formami p艂atno艣ci. Kannaday nie wiedzia艂, jakimi, ale domy艣la艂 si臋, 偶e chodzi o przelewy na konta w zamorskich bankach.

Kannaday podszed艂 do ochroniarzy i rzek艂 g艂o艣no:

- Panie Hawke, chcia艂bym, aby im pan towarzyszy艂.

- Zawsze tak robi臋 - odpar艂 Hawke.

- Nie naszym ludziom, lecz Malezyjczykom - wyja艣ni艂 Kannaday.

Hawke stan膮艂 naprzeciwko kapitana. Za plecami mia艂 艣wiat艂o, wi臋c Kannaday nie widzia艂 wyrazu jego twarzy.

- Dlaczego niby mia艂bym to zrobi膰? - spyta艂 Hawke.

- Zapewni pan bezpiecze艅stwo towaru, aby szef m贸g艂 by膰 spokojny - powiedzia艂 Kannaday.

- Czy to jego rozkaz?

- Ja pana o to prosz臋 - odrzek艂 Kannaday. Mia艂 nadziej臋, 偶e Hawke

pr臋dzej zastosuje si臋 do pro艣by ni偶 do rozkazu. Ponadto nie wyjawi艂 w ten

spos贸b, czy by艂 to pomys艂 Darlinga. Hawke nie odwa偶y艂by si臋 zadzwoni膰

i zapyta膰, bo 艣wiadczy艂oby to o jego buntowniczym nastawieniu. Wiedzia艂, 偶e Darling nie by艂by tym zachwycony.

Niewa偶ne, jak i kiedy, wa偶ne, by Hawke znalaz艂 si臋 w motor贸wce. Kannaday m贸g艂by w贸wczas zanotowa膰 sw贸j rozkaz w dzienniku okr臋towym, pokazuj膮c tym samym Darlingowi, 偶e wci膮偶 pozostaje dow贸dc膮 jachtu.

Hawke milcza艂. Bez w膮tpienia rozwa偶a艂 te same mo偶liwo艣ci, o kt贸rych my艣la艂 Kannaday.

- A je偶eli odm贸wi臋? - spyta艂, robi膮c krok w kierunku Kannadaya. Jego

zimne spojrzenie wyra偶a艂o ca艂kowit膮 determinacj臋.

- Z jakiego powodu?

- Moje miejsce jest tu, na jachcie - odpar艂 Hawke.

- Pa艅skie miejsce jest tam, gdzie zdecyduje kapitan - stwierdzi艂 Kannaday. -

Kr臋c膮 si臋 tu patrole. Dobrze pan o tym wie. Mog膮 szuka膰 nas lub tych, z kt贸rymi mamy si臋 spotka膰. A mo偶e woli pan, bym po艂膮czy艂 si臋 z szefem przez radio i powiedzia艂 mu, 偶e nie widzi pan potrzeby pilnowania towaru?

- Po艣l臋 do ochrony kilku moich ludzi - odpar艂 Hawke. - Nie b臋d膮 nam

w tej chwili potrzebni.

- Oni nie maj膮 tak wysokich kwalifikacji jak ich szef.

- To, co potrafi膮, wystarczy w zupe艂no艣ci - powiedzia艂 z naciskiem Hawke, po czym odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂.

- A wi臋c chce pan, abym po艂膮czy艂 si臋 z szefem i poinformowa艂 go, 偶e

pan si臋 boi? - spyta艂 Kannaday g艂o艣no, tak by s艂ysza艂a go reszta za艂ogi.

Hawke nawet si臋 nie odwr贸ci艂.

- Prosz臋 bardzo, niech pan tak zrobi.

- Panie Hawke, albo uda si臋 pan na kuter, albo zejdzie pod pok艂ad - rozkaza艂 Kannaday.

- Mam swoje obowi膮zki na pok艂adzie - odpar艂 Hawke.

- Pa艅ska praca w艂a艣nie si臋 sko艅czy艂a - powiedzia艂 Kannaday.

- Nieprawda. Sko艅czy si臋 dopiero z chwil膮 powrotu do przystani - odci膮艂 si臋 Hawke, wci膮偶 patrz膮c przed siebie.

Kannaday poczu艂 si臋, jakby dosta艂 obuchem w g艂ow臋. Hawke przy 艣wiadkach zignorowa艂 jego rozkazy. Nadw膮tli艂 te偶 jego autorytet w oczach Malezyjczyk贸w, kt贸rzy przez gogle noktowizyjne przygl膮dali si臋 ca艂ej sytuacji z pok艂adu kutra. Na pewno opowiedz膮 szefowi, co si臋 sta艂o, a ten powiadomi Darlinga. Dotkni臋ty do 偶ywego Kannaday przesta艂 kontrolowa膰 sytuacj臋. Przymkn膮艂 na moment oczy, a kiedy je otworzy艂, pojawi艂 si臋 w nich dziwny blask. Poczu艂 uderzenie gor膮ca i mrowienie w mi臋艣niach. Wydawa艂o mu si臋, 偶e za chwil臋 straci resztki godno艣ci dow贸dcy, a nie chcia艂 do tego dopu艣ci膰. Przewidzia艂 co prawda, 偶e Hawke mo偶e odm贸wi膰 wykonania rozkazu, ale nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e tak to odczuje.

W zaistnia艂ej sytuacji m贸g艂 zrobi膰 tylko jedno.

Bez wahania z艂apa艂 Hawke'a za ramiona i zacisn膮艂 palce wok贸艂 mi臋艣ni. Nast臋pnie cofn膮艂 si臋 gwa艂townie, poci膮gaj膮c za sob膮 Hawke'a. Jednocze艣nie obr贸ci艂 si臋 i pochyli艂, powoduj膮c, 偶e szef ochrony z hukiem rozci膮gn膮艂 si臋 jak d艂ugi na pok艂adzie. Le偶膮c na plecach napadni臋ty wyci膮gn膮艂 womer臋 i nastawi艂 j膮 ostrzem do g贸ry. Kannaday zamierza艂 przygnie艣膰 ofiar臋 do pok艂adu i st艂uc do nieprzytomno艣ci, ale widz膮c womer臋, musia艂 si臋 cofn膮膰. Nie chcia艂, by Hawke wykorzysta艂 okazj臋 i zabi艂 go w obronie w艂asnej.

Hawke szybko stan膮艂 na nogi.

- Ty sukinsynu! Nikt nie ma prawa mnie dotyka膰! Nikt!

Dzieli艂y ich nie wi臋cej ni偶 trzy metry. Hawke ruszy艂 do przodu, trzymaj膮c ostrze na wysoko艣ci pasa. Kapitan sta艂 twardo na lekko ko艂ysz膮cym

si臋 pok艂adzie, rozstawiwszy szeroko nogi, z r臋kami opuszczonymi po bokach. Patrzy艂 na Hawke'a, kt贸ry w艂a艣nie wychodzi艂 z cienia. Nie m贸g艂 si臋 ju偶 cofn膮膰.

- No, spr贸buj jeszcze raz, durniu! - prowokowa艂 Hawke.

- Uspok贸j si臋, Hawke! Nie wykona艂e艣 mojego rozkazu.

- Za cienki jeste艣, 偶eby mi rozkazywa膰!

- A wi臋c pozbaw mnie dow贸dztwa.

Motor贸wka by艂a za艂adowana, ale nikt nie spu艣ci艂 jej na wod臋. Ludzie stali i przygl膮dali si臋 k艂贸tni mi臋dzy kapitanem a szefem ochrony.

- U艂atwi臋 ci to - powiedzia艂 Kannaday. Zrobi艂 krok do przodu, z艂apa艂

womer臋 i przystawi艂 sobie ostrze do serca. - Pchnij!

Hawke spojrza艂 na kapitana. Kannaday nie wiedzia艂, jak zachowa si臋 przeciwnik. Czubek ostrza przebi艂 materia艂 koszuli i zag艂臋bi艂 si臋 w cia艂o. Kannaday zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie wolno mu si臋 cofn膮膰 na oczach wszystkich, zw艂aszcza po tym, jak sprowokowa艂 Hawke'a.

Hawke przesta艂 naciska膰, ale nie wyci膮gn膮艂 ostrza z piersi Kannadaya. Stal wbita w cia艂o powodowa艂a niezno艣ny, t臋py b贸l, przypominaj膮cy skurcz mi臋艣ni, ale kapitan stara艂 si臋 nie okazywa膰 cierpienia.

- Nie bior臋 udzia艂u w przedstawieniu - powiedzia艂 Hawke. - Nasi klienci

znajduj膮 si臋 pod opiek膮 szefa ochrony kutra. Ja zosta艂em zatrudniony

do ochrony tego jachtu.

- Skoro tak, pa艅skie zadanie dobieg艂o ko艅ca - stwierdzi艂 Kannaday. -

Prosz臋 zej艣膰 pod pok艂ad.

Hawke nie ruszy艂 si臋. Kapitan zda艂 sobie spraw臋, 偶e musi jako艣 przerwa膰 ten impas. Zrobi艂 krok w ty艂. Ostrze wy艣lizn臋艂o si臋 z rany. Nie zwa偶aj膮c na krwawienie pod koszul膮, Kannaday zwr贸ci艂 si臋 do ludzi na rufie:

- Panie Neville, prosz臋 przekaza膰 艂adunek na kuter.

Neville mia艂 kierowa膰 motor贸wk膮. Nale偶a艂 do ludzi Kannadaya.

- Tak jest, sir - odpowiedzia艂 marynarz.

Za艂oga zacz臋艂a opuszcza膰 motor贸wk臋 na wod臋. Kannaday podszed艂 do relingu i przygl膮da艂 si臋, jak ma艂a 艂贸d藕 dotkn臋艂a g艂adkiej powierzchni morza. Po aluminiowym trapie zesz艂o do niej czterech ludzi. Neville w艂膮czy艂 ma艂y reflektor, zamontowany na dziobie. Chwil臋 p贸藕niej motor贸wka odbi艂a od jachtu i pop艂yn臋艂a w kierunku kutra.

Kannaday odwr贸ci艂 si臋, by zako艅czy膰 awantur臋 z Hawkiem. W艣ciek艂o艣膰 ju偶 mu przesz艂a, ale wci膮偶 odczuwa艂 gniew. Nie wiedzia艂, co powiedzie膰, na szcz臋艣cie nie musia艂 si臋 nad tym zastanawia膰. John Hawke znikn膮艂 z pok艂adu, a wraz z nim jego ludzie.

Kannaday ruszy艂 w stron臋 grotmasztu. Niedba艂ym ruchem wyci膮gn膮艂 z kieszeni chusteczk臋 do nosa i, wsun膮wszy j膮 pod koszul臋, przycisn膮艂 do

rany. Krwawienie nie by艂o wielkie. Wystarczy艂by banda偶. Kapitan zdecydowa艂, 偶e zajmie si臋 tym, kiedy zejdzie pod pok艂ad. 呕yczy艂by sobie, aby na tym zako艅czy艂y si臋 jego k艂opoty z Johnem Hawkiem.

By艂 wyczerpany, ale nie m贸g艂 pozwoli膰 sobie na odpoczynek. Kiedy motor贸wka wr贸ci, czeka ich powrotny rejs do Cairns. Podr贸偶 potrwa prawie cztery godziny. Hawke zapewne wykorzysta ten czas, 偶eby si臋 na nim odegra膰. Szef ochrony nie pu艣ci p艂azem publicznej obelgi. To os艂abi艂oby jego autorytet w艣r贸d podw艂adnych, a tak偶e pozbawi艂oby szacunku dla samego siebie. Kannaday u艣wiadamia艂 to sobie a偶 za dobrze. Wiele by da艂, by m贸c unikn膮膰 zemsty.

Nagle na pok艂adzie pojawi艂 si臋 radiooperator i ruszy艂 szybkim krokiem w stron臋 kapitana. By艂o to bardzo dziwne, poniewa偶 nikt nigdy nie widzia艂, aby m艂ody Darling dok膮dkolwiek si臋 spieszy艂. Musia艂o to by膰 naprawd臋 co艣 wa偶nego.

- O co chodzi? - spyta艂 Marcus, z trudem 艂api膮c oddech.

- To ja si臋 pytam, o co chodzi? - rzuci艂 Kannaday.

- Hawke powiedzia艂, 偶e chce mnie pan widzie膰 - wyja艣ni艂 Marcus. -

Doda艂, 偶e to pilne.

Kannaday znowu poczu艂 si臋, jakby kto艣 zdzieli艂 go po g艂owie. Zadowolenie wyparowa艂o jak poranna mgie艂ka znad powierzchni morza. Spojrza艂 na m艂odego cz艂owieka i zakl膮艂.

Wiedz膮c, 偶e jest ju偶 prawdopodobnie za p贸藕no, Kannaday min膮艂 Marcusa Darlinga i pu艣ci艂 si臋 biegiem pod pok艂ad. Hawke'owi chodzi艂o o dost臋p do radia. Cokolwiek chcia艂 przez to osi膮gn膮膰, na pewno nie by艂o to nic dobrego dla Kannadaya.

ROZDZIA艁 33

Morze Celebes, Sobota, 01.01

Monica Loh nigdy nie czu艂a si臋 swobodnie, rozmawiaj膮c z obcymi. W jej przypadku s艂owo „obcy" odnosi艂o si臋 do wszystkich, za wyj膮tkiem najbli偶szej rodziny. Najlepiej sprawdza艂a si臋 w akcji. Czu艂a si臋 pewnie w ka偶dej sytuacji wymagaj膮cej sprawno艣ci fizycznej i umiej臋tno艣ci dowodzenia. Dobrze zna艂a judo, umia艂a 艣wietnie pos艂ugiwa膰 si臋 broni膮 paln膮 i potrafi艂a wydawa膰 stanowcze rozkazy. Dok艂adnie tego oczekiwano od oficera singapurskiej armii.

Jednak rozmowa by艂a czym艣 innym. Major Loh nigdy nie umia艂a przewidzie膰 ka偶dego pytania, a nie znosi艂a m贸wi膰 „nie wiem". Uznawa艂a to za oznak臋 s艂abo艣ci. Szczeg贸lnie nie lubi艂a rozmawia膰 z m臋偶czyznami. W takich sytuacjach rzadko chodzi艂o o sam膮 rozmow臋. Zwykle czu艂a, 偶e rozm贸wcy traktuj膮 j膮 pob艂a偶liwie, a w najlepszym przypadku zaledwie j膮 toleruj膮. Czasem gapili si臋 na jej cia艂o, nie s艂uchaj膮c tego, co ma do powiedzenia. Zawsze to dostrzega艂a. Kiedy umys艂y jej rozm贸wc贸w pracowa艂y, wida膰 to by艂o jedynie w ich oczach, cia艂a m臋偶czyzn pozostawa艂y rozlu藕nione. Natomiast pod wp艂ywem fizycznego pobudzenia ich mi臋艣nie napina艂y si臋, a ruchy stawa艂y si臋 bardziej drapie偶ne.

Na szcz臋艣cie rozmowa z Jelbartem i Coffeyem na temat Dorothy Darling prowadzona by艂a na odleg艂o艣膰 i ograniczy艂a si臋 jedynie do tego, co major wiedzia艂a na jej temat, a wiedzia艂a niezbyt wiele.

Loh opowiedzia艂a im o przyje藕dzie trzydziestopi臋cioletniej kobiety do Singapuru w towarzystwie c贸rki Jessiki-Ann. Pewnego ranka odwiedzi艂y s艂ynny ptasi park Jurong dwie godziny przed otwarciem dla zwyk艂ych zwiedzaj膮cych, a potem wybra艂y si臋 terenowym wozem w kierunku okolicznych wzg贸rz. Pani Darling by艂a pilotk膮 i wielk膮 pasjonatk膮 lotniarstwa. Zostawi艂a c贸rk臋 na pikniku pod opiek膮 swej asystentki, a sama wraz z instruktorem z Cairns pojecha艂a wy偶ej w g贸ry, na pole wzlot贸w. W samochodzie mieli dwuosobow膮 motolotni臋, kt贸ra przypomina艂a skuter podwieszony pod normaln膮 lotni膮. By艂 to j eden z wczesnych modeli amatorskiej produkcji, niewyposa偶ony jeszcze w spadochron ratowniczy.

W dalszych s艂owach Loh opowiedzia艂a im o tym, 偶e lotnia zapali艂a si臋 wkr贸tce po wzbiciu w powietrze. Na oczach Jessiki-Ann buchaj膮ca p艂omieniami maszyna zatoczy艂a 艂uk nad wzg贸rzem i run臋艂a w g臋sty las.

- To musia艂o wstrz膮sn膮膰 dziewczynk膮 - zauwa偶y艂 Lowell Coffey.

- Ma艂a m贸wi艂a, 偶e widzia艂a na niebie czerwono-czarnego ptaka - powiedzia艂a Loh. - I dodawa艂a, 偶e kiedy spada艂, g艂o艣no skrzecza艂.

- Okropno艣膰! - mrukn膮艂 Jelbart.

- Czy ta informacja pochodzi z oficjalnego raportu z dochodzenia? - spyta艂 Coffey.

- Czyta艂am tylko artyku艂y w australijskich gazetach, kt贸re barwnie opisywa艂y to zaj艣cie.

- To typowe dla lokalnych szmat艂awc贸w - przyzna艂 Jelbart. - Nie ma sensu czyta膰 i powtarza膰 tych bzdur.

- Dowiedzia艂am si臋, 偶e konta bankowe pani Darling by艂y pod kontrol膮 - powiedzia艂a Loh.

- Kto je kontrolowa艂? - spyta艂 Coffey.

- Australijczycy. O sprawie szeroko pisa艂y w艂a艣nie te gazety. Pani Darling mia艂a rzekomo romans z instruktorem pilota偶u. Prowadz膮cy 艣ledztwo poszukiwali osoby, kt贸rej zazdrosny m膮偶 m贸g艂 zap艂aci膰 za uszkodzenie silnika. Gdyby uda艂o im si臋 znale藕膰 jakikolwiek dow贸d zbrodni, Darling mia艂by spraw臋 o morderstwo.

- 艢ledztwo w sprawie morderstwa przynios艂o jednak zaskakuj膮ce wyniki - ci膮gn臋艂a Loh. - Okaza艂o si臋, 偶e brakuje wielu cz臋艣ci silnika i niczego

nie mo偶na sprawdzi膰. Nie trafiono te偶 na 偶aden 艣lad cz艂owieka, kt贸ry m贸g艂by by膰 wykonawc膮 polece艅 Darlinga. Wykryto jedynie jego

niezwyk艂膮 aktywno艣膰 finansow膮.

- Czym si臋 ona przejawia艂a? - spyta艂 Coffey.

- Darling ulokowa艂 ogromne sumy w bankach singapurskich, mimo i偶 oprocentowanie by艂o w nich ni偶sze ni偶 w Australii - powiedzia艂a Loh. -

W dodatku utrzymywa艂 te pieni膮dze wy艂膮cznie w postaci p艂ynnych aktyw贸w.

- O tym te偶 pisali w gazetach? - spyta艂 Coffey.

-Nie.

- To sk膮d pani to wie?

- Spotyka艂am si臋 przez pewien kr贸tki czas z bankierem. Lubi艂 si臋 przede mn膮 chwali膰 nazwiskami w艂a艣cicieli kont, kt贸rymi zarz膮dza艂.

- To dlatego znajomo艣膰 trwa艂a tak kr贸tko - domy艣li艂 si臋 Coffey.

Loh nie podj臋艂a tematu, ale Amerykanin mia艂 racj臋.

- Ten kole艣 z banku powiedzia艂 pani, 偶e rz膮d kontroluje konta Darlinga? - zdziwi艂 si臋 Jelbart.

- Owszem - odrzek艂a Loh. - Jednak nie powiedzia艂 mi, czy uda艂o si臋 wykry膰 co艣 istotnego. O tym m贸g艂 zreszt膮 nie wiedzie膰.

- A wi臋c nie orientuje si臋 pani dok艂adnie, do jakiego stopnia rz膮d interesowa艂 si臋 Darlingiem i co ewentualnie uda艂o si臋 ustali膰?

- Nie - przyzna艂a Loh.

- Gdyby uda艂o si臋 im po艂膮czy膰 Darlinga ze 艣mierci膮 jego 偶ony, nie zostawiliby go w spokoju - powiedzia艂 Coffey. - Australia ma umow臋

ekstradycyjn膮 z Singapurem.

- Nie s膮dz臋, by by艂 na tyle nieostro偶ny, 偶eby zostawi膰 jakikolwiek 艣lad - zauwa偶y艂 Jelbart.

- Ameryka艅scy prezydenci oraz rekiny 艣wiatowej finansjery niejednokrotnie pokazali, 偶e ludzie dysponuj膮cy ogromn膮 w艂adz膮 czuj膮 si臋 nietykalni - stwierdzi艂 Coffey. - Jedno tylko mnie intryguje, pani major. Dlaczego pani jest pewna, 偶e Darling zamordowa艂 swoj膮 偶on臋?

- Wszystko wskazuje na to, 偶e jest cz艂owiekiem zaborczym - odpar艂a.

- Czy ka偶dy zaborczy cz艂owiek jest morderc膮? - spyta艂 Coffey.

- S膮dz臋, 偶e wielu ludzi by艂oby zdolnych pope艂ni膰 morderstwo, gdyby czuli si臋 bezkarni - odrzek艂a Loh.

- Niezupe艂nie si臋 z tym zgadzam, ale mniejsza o to - powiedzia艂 Coffey. - Pani major, czy ma pani dost臋p do rz膮dowych akt, dotycz膮cych Darlinga?

- Nie jestem pewna - odpowiedzia艂a Loh z rozbrajaj膮c膮 szczero艣ci膮, po czym doda艂a: - Ale sprawdz臋.

- Je艣li si臋 uda, prosz臋 sprawdzi膰, czy nie pojawia si臋 w nich malezyjski miliarder Mahathir bin Dahman. - Coffey przeliterowa艂 nazwisko. - S艂ysza艂a pani o nim?

- Tak偶e i w tym przypadku tylko tyle, ile pisano w gazetach - odpowiedzia艂a. - Prowadzi bardzo szerokie interesy na rynku nieruchomo艣ci.

- Jakie艣 skandale? - spyta艂 Coffey.

- Nic mi o tym nie wiadomo - odrzek艂a pani major. By艂a to nieco 艂agodniejsza forma sformu艂owania „nie wiem", ale i tak s艂owa z trudem

przesz艂y jej przez gard艂o. Nie wiadomo, dlaczego Loh chcia艂a wypa艣膰 jak najlepiej w oczach tych dw贸ch ludzi. Tym bardziej 偶e nie wywierali na

niej 偶adnej presji.

- W porz膮dku - powiedzia艂 Coffey. - Je艣li znajdzie pani cokolwiek i tak b臋dzie to wi臋cej, ni偶 wiemy w chwili obecnej.

- Czy macie panowie jakie艣 informacje o tym marynarzu z sampana? - spyta艂a Loh.

- Wed艂ug ostatniego meldunku ze szpitala sprzed p贸艂torej godziny, pacjent zachowuje si臋 spokojnie, ale wci膮偶 nic nie m贸wi.

- Czy na miejscu jest kto艣, kto zna j臋zyk malajski na wypadek, gdyby pacjent przem贸wi艂?

- W pokoju stale dzia艂a mikrofon interkomu, ponadto ko艂o 艂贸偶ka stoi magnetofon uruchamiany g艂osem - poinformowa艂 Jelbart. - Wszystko,

co powie, zostanie zapisane na ta艣mie i odtworzone w obecno艣ci t艂umacza. Dopilnuj臋, 偶eby pani tak偶e mog艂a to us艂ysze膰.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a Loh. Musia艂a przyzna膰, 偶e jak na m臋偶czyzn, ci dwaj byli ca艂kiem w porz膮dku.

- Pozostaje pytanie, co b臋dziemy robi膰, czekaj膮c na wie艣ci od pani? - rzuci艂 Coffey.

- Czy wolno mi b臋dzie co艣 zasugerowa膰? - spyta艂a Loh.

- Prosz臋 bardzo.

- Jest taka wojskowa zasada: nie czeka膰, zawsze do przodu.

- To 艣wietnie wygl膮da w podr臋cznikach - stwierdzi艂 Coffey.

- Ale sprawdza si臋 w praktyce - odparowa艂a Loh pewnym g艂osem i sprawi艂o jej to wyra藕n膮 satysfakcj臋. - Uwa偶am, 偶e sami powinni艣my spr贸bowa膰 dowiedzie膰 si臋 czego艣 na temat Darlinga.

- Jestem oficerem stra偶y obrony wybrze偶a, a nie szpiegiem - odezwa艂 si臋 Jelbart. Loh wyda艂o si臋, 偶e chor膮偶y jest zmieszany i troch臋 niespokojny. - Obawiam si臋 te偶, 偶e im wi臋cej Australijczyk贸w dowie si臋 o sprawie, tym wi臋cej sprzeczno艣ci naro艣nie wok贸艂 Darlinga. Wszystko, co zosta艂o powiedziane, to tylko spekulacje, w dodatku niepoparte dowodami.

- Nasz szpieg numer jeden przyb臋dzie do Australii za kilka godzin - powiedzia艂 Coffey. - On b臋dzie wiedzia艂, co robi膰.

- Ja te偶 mog臋 powiedzie膰, co powinni艣my robi膰 - odrzek艂a Loh.

- Czy偶by? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem Coffey.

- Owszem.

Loh zn贸w wbi艂a si臋 w dum臋, 偶e zna odpowied藕. Zreszt膮 by艂a ona do艣膰 oczywista.

- Nie ma sensu traci膰 czasu na dalsze penetrowanie obszaru sto trzydzie艣ci i pi臋膰. Trop ostyg艂.

- A co w takim razie ma sens? - spyta艂 Coffey.

- Nale偶y zrobi膰 wszystko, aby Jervis Darling nie zdo艂a艂 ju偶 nikogo wi臋cej zabi膰.

ROZDZIA艁 34

Waszyngton, Pi膮tek, 12.31

- Szefie, prosz臋 o zgod臋 na wpuszczenie do sieci dobrotliwego wirusa systemowego.

W drzwiach sta艂 korpulentny cz艂owiek z opuszczonymi r臋kami i 艣miertelnie surowym wyrazem twarzy. Nazywa艂 si臋 Matt Stoll i by艂 geniuszem komputerowym. Hood nauczy艂 si臋 ju偶, 偶eby nie traktowa膰 powa偶nie niczego, co powie, za wyj膮tkiem rad w sytuacjach kryzysowych. Stoll nie by艂 klasycznym typem szalonego naukowca, nale偶a艂 do szalonych naukowc贸w do kwadratu. Nie by艂 po prostu bystry. By艂 agresywnie inteligentny. Kierowa艂 si臋 nieposkromion膮 ciekawo艣ci膮 przedwcze艣nie rozwini臋tego bachora, czym budzi艂 by艂 postrach w szkole podstawowej.

- Dobrotliwy wirus? - Hood uda艂, 偶e bierze jego s艂owa za dobr膮 monet臋. - Co mia艂e艣 na my艣li?

- Co艣, co pozwoli u偶ytkownikom najwi臋kszego w kraju telekomu, dostarczaj膮cego us艂ugi internetowe, uzyska膰 prawdziwie nieskr臋powany

i szybki dost臋p do zasob贸w sieciowych - odrzek艂 Stoll. - Kiedy otwieram za艂膮cznik, wywala mnie z sieci. Kiedy 艣ci膮gam fotografi臋, wywala

mnie z sieci. Kiedy usi艂uj臋 dosta膰 si臋 do jakich艣 danych, otrzymuj臋 komunikat, 偶e system jest przeci膮偶ony.

- Matt, by膰 mo偶e si臋 myl臋, ale chyba w wi臋kszo艣ci przypadk贸w korzystamy z sieci rz膮dowej?

- Nie mylisz si臋 - odpowiedzia艂 Stoll charakterystycznym, jednostajnym g艂osem. - Chodzi mi o m贸j komputer domowy. Maszyny, kt贸rych

u偶ywamy tutaj, maj膮 wystarczaj膮co du偶y potencja艂, by znacznie poprawi膰 dost臋p.

- Chcesz wpu艣ci膰 go na sta艂e? - spyta艂 Hood.

-Nie, tylko na godzin臋. Zamierzam pokaza膰 tym telekomunikacyjnym nieudacznikom, jakie efekty mogliby uzyska膰, gdyby unowocze艣nili swoje komputery. Po艣wi臋cili nieco wi臋cej uwagi klientom zamiast notowaniom gie艂dowym.

- Oto moja odpowied藕: nie - powiedzia艂 Hood.

Stoll wcale si臋 tym nie przej膮艂.

- Szefie, oni s膮 jak imperium z艂a. Mamy prawdziwie kryzysow膮 sytuacj臋, kt贸ra spe艂nia wszelkie statutowe kryteria warunkuj膮ce reakcj臋 Centrum.

- Kryteria te okre艣laj膮 zarazem procedur臋 post臋powania w przypadku, gdy ktokolwiek, poza dyrektorem naczelnym, jego zast臋pcami lub osob膮

pe艂ni膮c膮 obowi膮zki dyrektora, wyst臋puje o nadanie projektowi statusu operacyjnego - odpar艂 Hood. - Sporz膮d藕 raport i przedstaw go kongresowej komisji do spraw kontroli wywiadu. Je偶eli komisja ci臋 poprze, dostaniesz moje b艂ogos艂awie艅stwo.

- M贸g艂bym to zrobi膰, nie m贸wi膮c panu ani s艂owa - stwierdzi艂 Stoll. - Nic by pan o tym nie wiedzia艂, a偶 do chwili, gdy przeczyta艂by pan notatk臋 w biuletynie informacyjnym lub w raportach wywiadu.

- Co ci臋 powstrzyma艂o? - spyta艂 Hood.

- Osobnik, kt贸rego w艂a艣nie rozpracowujemy, niejaki Jervis Darling,

jest g艂贸wnym udzia艂owcem australijskiej ga艂臋zi naszego telekomu - wyja艣ni艂 Stoll. -Nie chcia艂em uruchamia膰 偶adnej akcji wymierzonej w kontrolowany przez niego holding, 偶eby nie zostawi膰 艣lad贸w, prowadz膮cych do mnie lub do Centrum. To mog艂oby wzbudzi膰 podejrzenia.

- Dzi臋ki ci za to - powiedzia艂 Hood.

- Bardzo prosz臋 - odrzek艂 Stoll.

Informatyk poszed艂 do siebie. Rozmowa z nim by艂a osobliwa, ale ju偶 wcze艣niej zdarza艂y si臋 takie przypadki. M贸wienie o tym, jakich to szk贸d m贸g艂by dokona膰, stanowi艂o typowy spos贸b narzekania Stolla. By艂 w ko艅cu technikiem i perfekcjonist膮. Nieraz skar偶y艂 si臋 na sieci, operator贸w mi臋dzymiastowych i inne nowoczesne systemy. Przypomina艂 w tym Rodgersa, narzekaj 膮cego na biurokracj 臋 w Pentagonie, albo Herberta, kt贸ry zwyk艂 wyg艂asza膰 tyrady, czego to by on nie dokona艂, dysponuj膮c jedn膮 dziesi膮t膮 bud偶etu CIA lub FBI.

Jednak tym razem Stoll mia艂 sporo racji. Telekomunikacyjny moloch by艂 zwyczajn膮 pora偶k膮. Zarabia艂 pieni膮dze tylko dlatego, 偶e posiada艂 struktur臋 monolitu. My艣l膮c o tym d艂u偶ej, Paul Hood wkurzy艂by si臋 tak samo jak Matt Stoll.

Zadzwoni艂 telefon. To by艂 Coffey.

- Paul, od czasu naszej ostatniej rozmowy wiele si臋 wydarzy艂o - powiedzia艂 Coffey i przedstawi艂 Hoodowi tre艣膰 dyskusji z major Loh. - Rozmawia艂a z agentami wywiadu z biura informacji strategicznych przy kancelarii premiera Singapuru - kontynuowa艂. - Potwierdzili, 偶e Darling i Mahathir

bin Dahman prowadz膮 wsp贸lne interesy. Darling zainwestowa艂 w malezyjskie budownictwo, przemys艂 lotniczy i oczyszczalnie 艣ciek贸w.

- Czy istniej膮 jakie艣 dokumenty na potwierdzenie tego, co m贸wisz? - spyta艂 Hood.

- To s膮 og贸lnie znane fakty - odrzek艂 Coffey. - Darling wp艂aca pieni膮dze na konta w malezyjskich bankach, a bin Dahman korzysta z nich

w miar臋 potrzeb.

- Czy znana jest zawarto艣膰 portfela akcyjnego Darlinga?

-Nie. Specjali艣ci rz膮dowi twierdz膮, 偶e Darling lokuje pieni膮dze w prywatnych inwestycjach. Wszystko najzupe艂niej legalnie.

- Jestem pewien, 偶e s膮 to spore sumy, nieproporcjonalnie du偶e w por贸wnaniu z innymi inwestorami. Daj臋 g艂ow臋, 偶e po ka偶dej inwestycji

Darlinga bin Dahman ponosi dotkliwe straty.

- To prawda - przyzna艂 Coffey.

- Wygl膮da wi臋c na to, 偶e bin Dahman wykorzystuje nieruchomo艣ci i prywatne firmy, 偶eby p艂aci膰 Darlingowi za wy艣wiadczone us艂ugi, na

przyk艂ad dostarczanie materia艂贸w rozszczepialnych - powiedzia艂 Hood.

- To trzyma si臋 kupy - przyzna艂 Coffey. - A co s膮dzisz o samym Darlingu? Tutaj wszyscy maj膮 o nim jak najlepsze zdanie. Jest gigantycznie

bogaty. W imi臋 czego mia艂by ponosi膰 tak wielkie ryzyko?

- Zastanawia艂em si臋 - powiedzia艂 Hood. - Mo偶e ma to co艣 wsp贸lnego z tym, o czym m贸wi艂e艣 przed chwil膮? Uda艂o mu si臋 unikn膮膰 odpowiedzialno艣ci za morderstwo i dosta艂 wiatru w 偶agle.

- My艣lisz, 偶e to powt贸rka z Leopolda i Loeba? - spyta艂 Coffey. - Znudzony bogacz nakr臋ca si臋, planuj膮c zamordowanie milion贸w ludzi?

- Sam sobie odpowiedzia艂e艣.

- Tak - zgodzi艂 si臋 Coffey. - W rozmowie z Jelbartem uznali艣my to raczej za pr贸b臋 przej臋cia w艂adzy, ale mo偶esz mie膰 racj臋. Nawet nie konsultowa艂e艣 si臋 z Liz Gordon. Prosta i zgrabna teoria.

- Stanowi przynajmniej jaki艣 punkt wyj艣cia - stwierdzi艂 Hood. - Przy okazji, jakie b臋dzie wasze nast臋pne posuni臋cie?

- P艂yniemy z powrotem do Darwin, gdzie mamy czeka膰 na Boba, a potem chyba przedostaniemy si臋 do Cairns - powiedzia艂 Coffey. - Naturalnie naszym g艂贸wnym podejrzanym b臋dzie Darling.

- Oczywi艣cie - potwierdzi艂 Hood. - A kiedy ju偶 go dorwiecie, wy艣wiadczysz mi pewn膮 przys艂ug臋.

- Jasne.

- Powiedz mu, 偶e jego us艂ugi internetowe s膮 do niczego. To opinia Matta Stolla.

Coffey nie bardzo wiedzia艂, o co chodzi, ale Hood powiedzia艂 mu, 偶eby si臋 tym nie przejmowa艂.

Hood roz艂膮czy艂 si臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e bardziej ni偶 zwykle kontroluje rozw贸j wypadk贸w, a to dlatego, 偶e Coffey, w odr贸偶nieniu od Mike'a Rodgersa czy by艂ego dow贸dcy oddzia艂u Striker, pu艂kownika Bretta Augusta, informowa艂 go o ka偶dym, nawet najdrobniejszym posuni臋ciu. Z drugiej strony to w艂a艣nie on mia艂 dost臋p do r贸偶nych 藕r贸de艂 informacji w trzech krajach, kt贸rych dotyczy艂o dochodzenie. Szybkie reagowanie rz膮dzi艂o si臋 swoimi prawami, podobnie jak matematyka: jeden punkt to po prostu punkt i nic wi臋cej, ale ju偶 dwa punkty wytycza艂y prost膮, a trzy - ca艂膮 p艂aszczyzn臋, a wi臋c co艣, na czym mo偶na si臋 oprze膰. W tym przypadku p艂aszczyzn臋 tworzy艂y Stany Zjednoczone, Australia i Singapur.

By艂o co艣 jeszcze, co u艂atwia艂o Hoodowi zadanie. Jervis Darling, mimo przyklejania mu r贸偶nych 艂atek, w g艂臋bi duszy by艂 cz艂owiekiem interesu. By膰 mo偶e do艣膰 pokr臋conym, jednak wci膮偶 pozostawa艂 biznesowym potentatem. W przeciwie艅stwie do zbrodniczych genera艂贸w i megaloma艅skich polityk贸w, z kt贸rymi zwykle mia艂o do czynienia Centrum, Hood doskonale zna艂 ten gatunek ludzi. Potrafi艂 postawi膰 si臋 na ich miejscu i pr贸bowa膰 przewidzie膰, jakie decyzje podj臋liby w danej sytuacji.

Jednak z oddali nadci膮ga艂a burza, kt贸rej Paul Hood nie by艂 w stanie przewidzie膰. Burza tak gwa艂towna, 偶e ani Centrum, ani jego sojusznicy nie b臋d膮 w stanie nad ni膮 zapanowa膰. Je偶eli mo偶na by j膮 do czego艣 por贸wna膰, to chyba tylko do cyrku. Kiedy艣 Bob Herbert powiedzia艂 komisji kontroli wywiadu, 偶e kryzys przypomina wielkie przedstawienie cyrkowe.

- Nie wolno skupia膰 si臋 na schwytaniu mistrza ceremonii, nie zwracaj膮c uwagi na pozosta艂ych wykonawc贸w - t艂umaczy艂 Herbert. - Kiedy b臋dziemy stali st艂oczeni na trybunach, szar偶uj膮ce s艂onie i p臋dz膮ce w贸zki klown贸w run膮 przed nami i zgniot膮 nas na miazg臋.

Hood wiedzia艂 jedno. Je偶eli Darling faktycznie jest zamieszany w t臋 histori臋, to jedyna nadzieja tkwi w tym, 偶e wie, gdzie i do kogo trafiaj膮 dostarczane przez niego materia艂y rozszczepialne. W przeciwnym razie trybuny sp艂yn膮 krwi膮.

ROZDZIA艁 35

Morze Celebes, Sobota, 14.02

Id膮c do kabiny radiowej, Peter Kannaday nie wiedzia艂, czego si臋 spodziewa膰.

Nie mia艂 poj臋cia, z kim Hawke chce si臋 po艂膮czy膰. Z Darlingiem? Z malezyjskim kutrem? Z kim艣 innym? Umys艂 zacz膮艂 podsuwa膰 mu jakie艣 niestworzone historie. Mo偶e Hawke spiskuje z piratami, kt贸rzy p艂yn膮 w 艣lad za „Hosann膮"? A mo偶e wzywa samolot, kt贸ry ma zabra膰 z pok艂adu jego albo Kannadaya.

Zaledwie jednak zbieg艂 po schodni, przekona艂 si臋, jak bardzo si臋 myli艂. Hawke nawet nie wszed艂 do kabiny radiowej. Wraz z kilkoma swoimi zbirami czeka艂 na niego w korytarzu. Dwaj z nich z艂apali kapitana za r臋ce, trzeci zaszed艂 go od ty艂u, przystawi艂 mu n贸偶 do szyi i wbi艂 kolano w plecy, by si臋 nie rusza艂. Czwarty wcisn膮艂 mu w usta brudn膮 szmat臋. Kannaday poczu艂 smak ropy. Potem obr贸cili go w stron臋 korytarza. Sta艂 tam Hawke.

Szef ochrony wyszed艂 z p贸艂mroku. R臋ce mia艂 opuszczone po bokach i jak zwykle trudno by艂o doszuka膰 si臋 w jego postawie jakiegokolwiek wyrazu. Wyj膮tek stanowi艂y oczy, gro藕ne jak dwa wulkany tryskaj膮ce law膮.

Kannaday szarpa艂 si臋 przez chwil臋, po czym znieruchomia艂. Nie czu艂 l臋ku, mimo i偶 dobrze wiedzia艂, co niebawem nast膮pi. Mia艂 zgin膮膰. By艂 zrezygnowany, ale nie chcia艂 tego okazywa膰.

Hawke podszed艂 powoli, pod艂o偶y艂 mu d艂o艅 pod brod臋 i odchyli艂 g艂ow臋 do ty艂u. Wzrok Kannadaya ze艣lizn膮艂 si臋 z w艣ciek艂ych oczu Hawke'a i utkwi艂 w suficie. Poczu艂, jak napinaj膮 mu si臋 mi臋艣nie ramion. Nacisk d艂oni Hawke'a uniemo偶liwia艂 mu oddychanie. Usi艂owa艂 wci膮gn膮膰 powietrze mimo szmaty w ustach, ale na pr贸偶no. Wpad艂 w przera偶enie. Je偶eli Hawke naci艣nie mocniej, z艂amie mu kark. Nie m贸g艂 na to pozwoli膰 i znowu zacz膮艂 si臋 szarpa膰.

- Dusisz si臋 - zadrwi艂 Hawke. - Pomog臋 ci zaczerpn膮膰 powietrza.

Pu艣ci艂 jego brod臋, odsun膮艂 si臋 nieco i uderzy艂 go mocno w brzuch. Kannaday 艂apczywie wci膮gn膮艂 powietrze do p艂uc. Hawke zamachn膮艂 si臋 i wyr偶n膮艂 go sierpowym prosto w szcz臋k臋. Cios by艂 tak silny, 偶e szmata prawie wysun臋艂a mu si臋 z ust. Dzi臋ki temu zdo艂a艂 z艂apa膰 g艂臋bszy oddech, zanim lewa pi臋艣膰 Hawke'a wyl膮dowa艂a ponownie na jego brzuchu. Zadaj膮c cios, Hawke wykona艂 wykrok i skr臋ci艂 si臋 w pasie, uderzaj膮c kapitana 艂okciem w 偶ebra. Umia艂 bi膰 i to tak, 偶eby bola艂o.

W m艂odych latach Kannaday bra艂 udzia艂 w kilku portowych b贸jkach. Jednak zwykle polega艂y one na przepychankach i chwytaniu za bary, a ko艅czy艂y powaleniem przeciwnika na pod艂og臋. Nigdy nie dosta艂 porz膮dnego lania. Teraz bola艂a go szcz臋ka, czu艂 艂omot w uszach. Ogarn臋艂y go md艂o艣ci po ciosach w brzuch, a ramiona dr臋twia艂y od silnego uchwytu stoj膮cych za nim ochroniarzy.

Lewy hak odrzuci艂 mu g艂ow臋 do ty艂u. Kannaday mia艂 wra偶enie, 偶e jego m贸zg odbi艂 si臋 od sklepienia czaszki. Z臋by przeci臋艂y materia艂 i wbi艂y si臋 w j臋zyk. Poczu艂 smak krwi. Ko艣膰 偶uchwy wr臋cz zabrz臋cza艂a od uderzenia, a jej drgania jakby rozchodzi艂y si臋 a偶 po ko艅czynach. Gdyby ochroniarze go nie podtrzymywali, zwali艂by si臋 z n贸g. Brz臋czenie szcz臋ki wzmog艂o si臋, kiedy Hawke uderzy艂 go prawym prostym w usta. Kannaday przesun膮艂 j臋zykiem po rozchwianych z臋bach. Powieki opad艂y mu na oczy.

Hawke chwyci艂 go za podbr贸dek i 艣cisn膮艂. B贸l zmusi艂 kapitana do otwarcia oczu.

- To dopiero pocz膮tek lekcji - sykn膮艂.

Nast臋pnie dwukrotnie kopn膮艂 Kannadaya kolanem w brzuch. Knebel ca艂kiem wypad艂 mu z ust i pociek艂y stru偶ki 艣liny zmieszanej z krwi膮. Hawke nie zwraca艂 uwagi na lepk膮, krwaw膮 ciecz, sp艂ywaj膮c膮 mu na r臋ce. Uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w prawe ucho, w prawe oko, potem cofn膮艂 si臋 i trafi艂 jeszcze raz prosto w usta. Kannaday poczu艂, jak p臋kaj膮 mu wargi.

- A teraz o co艣 ci臋 zapytam - powiedzia艂 Hawke. - S艂uchasz mnie?

Kannadayowi dudni艂o w g艂owie, piek艂a go ca艂a twarz. Prawie nic nie

widzia艂 na prawe oko, a s艂ysza艂 jedynie przyspieszone bicie w艂asnego serca i rz臋偶膮cy oddech.

Hawke znowu chwyci艂 go za podbr贸dek i przysun膮艂 usta do lewego ucha Kannadaya.

- Zada艂em ci pytanie - przypomnia艂.

Kannaday wci膮偶 krwawi艂 z rany na piersiach zadanej womer膮. By艂 p贸艂przytomny z powodu utraty krwi i zamroczony ciosami. Zdoby艂 si臋 jedynie na lekkie skinienie g艂ow膮.

- Grzeczny ch艂opczyk. Oto jak b臋dzie przebiega艂 dalszy ci膮g przedstawienia - poinformowa艂 Hawke. - Zostaniesz w kabinie a偶 do przybycia

do Cairas. Potem udasz si臋 do szefa i zameldujesz, 偶e wyprawa zako艅czy艂a si臋 sukcesem. Kiedy spyta, co ci si臋 sta艂o, powiesz, 偶e dosz艂o mi臋dzy nami do nieporozumienia.

Kannaday spr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, ale nie m贸g艂 nawet poruszy膰 ustami. Wydawa艂o mu si臋, 偶e z臋by, j臋zyk i wargi po艂膮czy艂y si臋 w jednolit膮 mas臋. Wobec tego pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮.

Hawke zn贸w uderzy艂 go kolanem, tym razem w pachwin臋. Krwawy bryzg trysn膮艂 z rozbitych ust Kannadaya. Hawke wci膮偶 pochyla艂 si臋 nad nim.

- Mo偶emy si臋 w ten spos贸b bawi膰 tak d艂ugo, jak zechcesz. Kiedy sko艅czymy, i tak zrobisz to, o co poprosz臋.

Kannaday zdo艂a艂 wyszepta膰 jakie艣 s艂owo, kt贸re brzmia艂o mniej wi臋cej:

- Dlaczego?

- Dlatego, 偶e kiedy powiesz mu, 偶e wpad艂e艣 w nast臋pn膮 pu艂apk臋, to uzna, 偶e jeste艣 dupa, nie dow贸dca, pozb臋dzie si臋 ciebie i ja dostan臋 twoje

stanowisko. A ja tego nie chc臋. Wol臋, 偶eby w kolejce do odstrza艂u sta艂 przede mn膮 kto艣 inny. Interesuje mnie jedynie zarabianie pieni臋dzy - powiedzia艂 Hawke, odsuwaj膮c si臋 nieco. - Nasz przyjaciel Marcus potwierdzi twoje s艂owa. On te偶 chce, 偶eby wszystko pozosta艂o po staremu. Woli

by膰 donosicielem stryjka Jervisa ni偶 kapitanem tej 艂ajby.

Hawke m贸wi艂 powoli i wyra藕nie. Kannaday s艂ysza艂 ka偶de s艂owo i by艂 coraz bardziej zdumiony. Po raz pierwszy mia艂 do czynienia z cz艂owiekiem, kt贸ry za wszelk膮 cen臋 broni si臋 przed awansem.

- Teraz moi ludzie zabior膮 ci臋 do kabiny i dopilnuj膮, 偶eby艣 zosta艂 umyty i po艂atany. Najpierw jednak musz臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e si臋 dobrze zrozumieli艣my, kapitanie.

G艂os Hawke'a dudni艂 Kannadayowi w uszach. Kapitan nie m贸g艂 wykrztusi膰 s艂owa.

- Aha - powiedzia艂 wreszcie z wysi艂kiem. By艂 to jedyny d藕wi臋k, kt贸ry

wydoby艂 si臋 z jego krtani bez udzia艂u warg i j臋zyka. Nie by艂 pewien, czy

ktokolwiek go s艂ysza艂. Zaczyna艂 traci膰 przytomno艣膰. Przymkn膮艂 zdrowe

oko.

Hawke szarpn膮艂 go mocno za podbr贸dek.

- Aha? Czy to znaczy, 偶e si臋 zgadzasz?

Kannaday przytakn膮艂 ledwo dostrzegalnym ruchem. Hawke pu艣ci艂 wreszcie jego podbr贸dek i g艂owa kapitana opad艂a bezw艂adnie. Chwil臋 potem poczu艂, 偶e jego nogi odrywaj膮 si臋 od pod艂o偶a i jest niesiony na ruf臋.

Bycie p贸艂przytomnym mia艂o pewne osobliwe zalety. Kannaday skupia艂 si臋 wy艂膮cznie na chwili obecnej. Szarpa艂 nim potworny b贸l, wi臋c jedynym jego zadaniem by艂o pozbycie si臋 go. Chwile, gdy cierpienie nieco si臋 zmniejsza艂o, wprawia艂y go w prawie euforyczn膮 rado艣膰. Jak膮艣 cz膮stk膮 siebie by艂 nawet wdzi臋czny ochroniarzom za to, 偶e go nios膮.

Plan Marshalla dla Petera Kannadaya, pomy艣la艂 kapitan w przeb艂ysku 艣wiadomo艣ci. Najpierw ci臋 z艂amiemy, a potem pomo偶emy ci si臋 podnie艣膰.

Na przemian traci艂 i odzyskiwa艂 przytomno艣膰. By艂 w korytarzu. Potem rozpozna艂 艂贸偶ko. Jeszcze p贸藕niej zarejestrowa艂 banda偶owanie i owijanie

w mokre prze艣cierad艂o. Poczu艂 rze艣ko艣膰, cho膰 bardzo bolesn膮. 艢wiadomo艣膰 opuszcza艂a go, by powr贸ci膰, kiedy ochroniarze zajmowali si臋 jego ranami.

Wreszcie nast膮pi艂 spok贸j i zapad艂a cisza. B贸l wci膮偶 mu towarzyszy艂, ale jakby z oddali.

Le偶膮c na koi, Kannaday us艂ysza艂 brz臋cz膮cy d藕wi臋k. Pozna艂 go - by艂 to silnik motor贸wki. A wi臋c jego ludzie p艂yn膮 na kuter. A mo偶e ju偶 wracaj膮. Straci艂 poczucie czasu. Prawdopodobnie le偶a艂 na dole d艂u偶ej, ni偶 mu si臋 zdawa艂o. W ka偶dym razie powinien wyj艣膰 na pok艂ad, aby upewni膰 si臋, 偶e przesy艂ka zosta艂a dostarczona. Wci膮偶 by艂 kapitanem, przecie偶 twierdzi艂 tak nawet zbuntowany Hawke.

Hawke - Kannaday przypomnia艂 sobie nagle sceny z bicia oraz uczucie panicznego l臋ku, kiedy schwytali go ochroniarze.

Jako kapitan powinien zabi膰 zbuntowanych 艂otr贸w przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji. Powinien wyj膮膰 pistolet z szuflady biurka i powystrzela膰 jak kaczki. Marcus te偶 uczestniczy艂 w spisku, ale Kannaday nie m贸g艂 zabi膰 bratanka szefa. M贸g艂 jednak zamkn膮膰 g贸wniarza w kabinie radiowej, a偶 do powrotu do Cairns. Jervis Darling powinien to zrozumie膰.

Kapitan usiad艂 na 艂贸偶ku i w tym momencie poczu艂, jakby jego g艂ow臋 poch艂on臋艂a czarna dziura. Ruch spowodowa艂 nag艂y nawr贸t b贸lu. Piek艂y go czo艂o, skronie, szyja i kark. Jego cia艂o p艂on臋艂o. Zrobi艂o mu si臋 s艂abo, kiedy poczu艂 metaliczny smak krwi w ustach. Wyda艂 z siebie kr贸tki okrzyk i opad艂 z powrotem na koj臋. Oddycha艂 szybko, zaciskaj膮c oczy i j臋cz膮c z b贸lu.

Nikt do niego nie przyszed艂. Nikt si臋 nie odezwa艂. S艂ysza艂 tylko pulsowanie krwi w uszach.

I kompletn膮 pustk臋.

ROZDZIA艁 36

Nad po艂udniowym Pacyfikiem, Sobota, 7.44

Przed po艂o偶eniem si臋 spa膰 Coffey zatelefonowa艂 do Boba Herberta. Przekaza艂 mu ostatnie nowiny o Jervisie Darlingu. Do艣wiadczony oficer wywiadu nie by艂 zaskoczony, 偶e kto艣 taki jak Darling m贸g艂 by膰 podejrzany o udzia艂 w podobnym przedsi臋wzi臋ciu. Jednak Herbert nie s膮dzi艂, by jak膮kolwiek rol臋 odgrywa艂o tu poczucie bezkarno艣ci, jakie daje w艂adza. On sam nazywa艂 to syndromem grubej ryby. Nie chodzi艂o o faktyczn膮 w艂adz臋 i presti偶, lecz o dost臋p do okre艣lonych d贸br materialnych.

Herbert spotka艂 si臋 z tym zjawiskiem ju偶 w dzieci艅stwie, kiedy wa偶niakami byli w艂a艣ciciele kolorowych telewizor贸w. To do nich chodzi艂o si臋 ogl膮da膰 Bonanz臋, Star Treka lub kresk贸wki. Dziesi臋膰 lat p贸藕niej najbardziej po偶膮danym artyku艂em sta艂a si臋 ropa naftowa. Wszyscy jej pragn臋li. Poniewa偶 najwi臋cej posiadali jej Arabowie, to oni stali si臋 grubymi rybami. Na pocz膮tku lat osiemdziesi膮tych najwa偶niejsze w klasie by艂y te dzieciaki, kt贸re mia艂y kartryd偶e z Pac-Manem na konsol臋 Atari. Nied艂ugo potem Japo艅czycy opracowali produkty, kt贸re podbi艂y 艣wiatowe rynki. Nowe pokolenie grubych ryb mia艂o sko艣ne oczy. Pieni膮dze nie gra艂y roli. Ludzie byli sk艂onni zap艂aci膰 ka偶d膮 kwot臋, aby tylko zdoby膰 to, co wciskali im domokr膮偶cy ery kosmicznej.

Wraz z upadkiem Zwi膮zku Radzieckiego najbardziej poszukiwanym towarem sta艂y si臋 substancje promieniotw贸rcze. W艂a艣ciciel okre艣lonej ilo艣ci wzbogaconego uranu lub plutonu albo wr臋cz samej bomby atomowej, m贸g艂 cho膰by przez pewien czas szpanowa膰 zupe艂nie tak jak dzieciak konsol膮 PlayStation 2. Herbert przypomnia艂 sobie, jak par臋 lat temu Indie i Pakistan szczyci艂y si臋 z powodu posiadania bomb atomowych. Jeden z kraj贸w przeprowadzi艂 eksplozj臋 na pustyni i trafi艂 na czo艂贸wki gazet, drugi wysadzi艂 w powietrze g贸r臋 - z takim samym skutkiem. Honor i zas艂ugi narodu, obraza Boga, g艂贸d i choroby nie mia艂y 偶adnego znaczenia. Przez te kilka dni liczy艂y si臋 tylko niszczycielskie bomby. Megatony decydowa艂y o zdobyciu pozycji gwiazdy na scenie mi 臋dzynarodowej.

Kto艣 przywyk艂y do bogactwa i w艂adzy m贸g艂 uzna膰, 偶e posiadanie materia艂贸w rozszczepialnych jest mu koniecznie niezb臋dne. Dysponuj膮c nimi, mia艂 pewno艣膰, 偶e nigdy nie wypadnie z gry. Wiedz膮c, gdzie s膮, by艂 bezpieczny. Bez nich przechodzi艂 na pozycj臋 obserwatora, kt贸ry m贸g艂 by膰 艂atwo zmieciony z szachownicy wraz z innymi pionkami. Taka sytuacja zapewne nie odpowiada艂aby Jervisowi Darlingowi. Wola艂 nale偶e膰 do grubych ryb.

Co gorsza, Darling faktycznie by艂 grub膮 ryb膮. Herbert 艣ci膮gn膮艂 ca艂e gigabajty danych na jego temat. Darling mia艂 ochron臋, wp艂ywy i pieni膮dze. Sprawowa艂 kontrol臋 nad mi臋dzynarodowymi korporacjami, kt贸re m贸g艂 wykorzystywa膰 do prania brudnych pieni臋dzy, ukrywania ludzi i 偶onglowania prawami w艂asno艣ci. By艂 tak偶e w艂a艣cicielem najwi臋kszej na 艣wiecie prywatnej kolekcji skamielin.

Go艣膰 chce zawsze pami臋ta膰, co sta艂o si臋 z olbrzymami, kt贸re nie potrafi艂y si臋 przystosowa膰, stwierdzi艂 w my艣lach Herbert.

Jak na z艂o艣膰 Darling by艂 powszechnie uwielbian膮 grub膮 ryb膮. Stanowi艂 uciele艣nienie australijskiego marzenia o sukcesie.

Min臋艂o ju偶 kilka godzin, odk膮d Herbert znalaz艂 si臋 w ciasnej kabinie samolotu. Silnik hucza艂 miarowo, niebo zacz臋艂o si臋 rozja艣nia膰, a on wci膮偶 by艂 g艂odny wiedzy, jak go艂膮b czekaj膮cy na okruchy pod drzwiami piekarni. Sprawdza艂 plik po pliku, chwytaj膮c tu i tam strz臋py informacji. Wszystko, do czego zdo艂a艂 dotrze膰, potwierdza艂o jego przypuszczenia. Cz艂owiek taki jak Darling m贸g艂 by膰 zamieszany w handel materia艂ami rozszczepialnymi.

Po stwierdzeniu tego faktu szef wywiadu wyprostowa艂 si臋 na w贸zku.

- Jak mo偶emy si臋 upewni膰, 偶e stoisz, draniu, za tym brudnym interesem? - zastanawia艂 si臋 na g艂os Herbert.

Musz膮 kontynuowa膰 poszukiwania pozosta艂ych uczestnik贸w transakcji. Jednak Herbert zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e mog膮 nie odnale藕膰 nawet 艣ladu odpad贸w. Jak dot膮d uszkodzeniu uleg艂 jeden statek, a drugi zaton膮艂. Nie mo偶na by艂o wykluczy膰, 偶e przemytnicy korzystaj膮 z samolot贸w i okr臋t贸w podwodnych. By膰 mo偶e substancje promieniotw贸rcze gdzie艣 ukryto, aby si臋gn膮膰 po nie p贸藕niej. Mo偶liwo艣ci by艂o sporo.

- Nie - powiedzia艂 Herbert do siebie. - Coffey mia艂 dobry pomys艂.

Musz膮 dobra膰 si臋 do samego Darlinga. Bezpo艣rednio i po cichu. Gdyby to by艂 film przygodowy, Herbert za艂o偶y艂by okulary z grubymi soczewkami i uda艂 paleontologa, kt贸ry ma na sprzeda偶 unikalne skamieliny. Major Loh gra艂aby rol臋 jego asystentki. Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e Darling by艂by podejrzliwy i zrobi艂 im test z wiadomo艣ci o dinozaurach. Herbert musia艂by wku膰 na pami臋膰 kilka ksi膮偶ek o prehistorycznych zwierz臋tach, a to czego by nie wiedzia艂, uzupe艂ni艂aby jego b艂yskotliwa asystentka.

Niestety, to nie by艂 film i trzeba by艂o szybko wymy艣li膰 jakie艣 sensowne rozwi膮zanie, kt贸re pozwoli艂oby udowodni膰 Darlingowi przest臋pstwo. Herbert mia艂 nadziej臋, 偶e pozwoli to tak偶e powstrzyma膰 sam przemyt.

W chwili, gdy TR-1 wlatywa艂 w nowy dzie艅, Herbert ujrza艂 pomara艅czowy b艂ysk na ekranie swego komputera. Po chwili poczu艂 cudowne ciep艂o promieni s艂onecznych na karku.

W贸wczas w艂a艣nie przyszed艂 mu do g艂owy pewien pomys艂, za spraw膮 kt贸rego m贸g艂 unikn膮膰 konieczno艣ci uczenia si臋 trudnych s艂贸w, takich jak pachycephalosaurus.

ROZDZIA艁 37

Waszyngton, Pi膮tek, 19.44

Paul Hood wyszed艂 na parking. Wiecz贸r by艂 ponury, niebo zasnute chmurami, ale zimne powietrze pachnia艂o wspaniale, jak zawsze po

ca艂ym dniu sp臋dzonym w klimatyzowanych, pozbawionych okien pomieszczeniach Centrum. Hood ruszy艂 w stron臋 swojej nowej toyoty maxim. Czeka艂a go czterdziestopi臋ciominutowa jazda do domu. Jego mieszkanie by艂o straszliwie puste. Brakowa艂o odg艂os贸w gier wideo i dzwonk贸w telefonu. Brakowa艂o charakterystycznego 艂omotu, z jakim Alexander zeskakiwa艂 z po艂owy p贸艂pi臋tra, trzymaj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮 por臋czy, a drug膮 艣ciany. Mimo wszystko miejsce to znowu coraz bardziej kojarzy艂o mu si臋 z domem. O ile rzucanie brudnych koszul na kanap臋, wypo偶yczanie p艂yt DVD wy艂膮cznie wed艂ug w艂asnego gustu oraz jedzenie sa艂atki z kurczaka prosto ze styropianowego pojemnika mo偶na by艂o uzna膰 za czynniki buduj膮ce domow膮 atmosfer臋.

Hood w艂a艣nie wsiada艂 do samochodu, kiedy odezwa艂a si臋 kom贸rka. Dzwoni艂 Mike Rodgers. Nie rozmawiali ze sob膮 od spotkania Rodgersa z senatorem Debenportem. Genera艂 sp臋dzi艂 ca艂y dzie艅 na rozmowach z kandydatami na cz艂onk贸w jego nowej sekcji szpiegowskiej. Rodgers wola艂 spotka膰 si臋 z nimi w miejscu publicznym, zamiast zaprasza膰 do swego gabinetu. M贸g艂 w ten spos贸b sprawdzi膰 ich umiej臋tno艣膰 wtapiania si臋 w t艂um w obcym miejscu.

- Jak przebiega艂y rozmowy? - spyta艂 Hood.

- By艂y bardzo inspiruj膮ce - odpar艂 Rodgers.

- Zaczekaj chwil臋 - poprosi艂 Hood. Rodgers wiedzia艂, co to oznacza.

Hood usiad艂 za kierownic膮 i na艂o偶y艂 s艂uchawki, jednocze艣nie wetkn膮艂 kom贸rk臋 do urz膮dzenia zag艂uszaj膮cego, przy desce rozdzielczej. Przypomina艂o

ono typowy zestaw g艂o艣nom贸wi膮cy, ale pod obudow膮 kry艂 si臋 uk艂ad, kt贸ry emitowa艂 g艂o艣ne trzaski przez ca艂y czas trwania rozmowy.

Jedynie telefon wyposa偶ony w takie samo urz膮dzenie m贸g艂 odfiltrowa膰 ten d藕wi臋k. Uk艂ad z samochodowego zestawu pracowa艂 tylko w przypadku

tych rozm贸wc贸w, kt贸rych numery w pami臋ci telefonu mia艂y dodany specjalny kod.

- Gotowe - odezwa艂 si臋 Hood. Uruchomi艂 silnik i skierowa艂 si臋 do wyjazdu.

- Od razu chc臋 powiedzie膰, 偶e w niczym nie przypomina to formowania grupy do zada艅 specjalnych. Nie trzeba si臋 wykaza膰 umiej臋tno艣ciami

strzelca wyborowego ani znajomo艣ci膮 technik walki wr臋cz - uprzedzi艂 Rodgers. - Ca艂y proces wygl膮da do艣膰 idiotycznie.

- Jak to?

- Dobry szpieg z zasady m贸wi jak najmniej. Zamiast tego s艂ucha i obserwuje - t艂umaczy艂 Rodgers. - Kiedy tam siedzia艂em, zastanawia艂em si臋,

czy lepszy b臋dzie kandydat milcz膮cy, czy ten, kt贸ry z w艂asnej woli pragnie udzieli膰 informacji.

- Ciekawe - przyzna艂 Hood. - Domy艣lam si臋, 偶e oceniaj膮c ich, kierowa艂e艣 si臋 instynktem.

- Prawie wy艂膮cznie - potwierdzi艂 Rodgers. - Sk艂onno艣膰 do milczenia to niemal to samo, co brak zainteresowania. Z drugiej strony, David Battat jest gadu艂膮, a Maria Corneja wprost przeciwnie. Aideena Marley'a postawi艂bym gdzie艣 po艣rodku. Falah Shibli zna pi臋膰 j臋zyk贸w, ale m贸wi jeszcze mniej ni偶 Maria. Kogo艣 takiego nie da si臋 oceni膰 inaczej ni偶 intuicyjnie.

- No i co z tym Shibli? - spyta艂 Hood.

- Doskonale - odrzek艂 Rodgers. - Zgodzi艂 si臋 nam pomaga膰, ale woli ograniczy膰 si臋 do rejonu bliskowschodniego. Wydaje mi si臋, 偶e on potajemnie pracuje dla Mosadu.

Falah Shibli mia艂 dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat i by艂 Izraelczykiem arabskiego pochodzenia. Maj膮c za sob膮 siedem lat ci臋偶kiej s艂u偶by w izraelskiej jednostce zwiadowczej Sayeret Ha'Druzim, wst膮pi艂 do policji w p贸艂nocnym mie艣cie Kiriat Szmone. Pracowa艂 dla Centrum na Bliskim Wschodzie. M贸g艂 by膰 bardzo warto艣ciowym 藕r贸d艂em informacji dla izraelskiego wywiadu, poniewa偶 potrafi艂 bez problemu przenikn膮膰 w szeregi Arab贸w.

Hood skin膮艂 d艂oni膮 sier偶antowi Ridpathowi, kt贸ry siedzia艂 w budce przy wyje藕dzie z parkingu. Podoficer gestem odwzajemni艂 pozdrowienie i nacisn膮艂 przycisk. Ci臋偶ki drewniany szlaban podni贸s艂 si臋 i Hood wyjecha艂 na ulic臋.

- A wi臋c jakie wra偶enie zrobili na tobie ci nowi ludzie?

- Jeden go艣膰 szczeg贸lnie mi si臋 spodoba艂 - powiedzia艂 Rodgers. - Sprague West, pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat, by艂y 偶o艂nierz piechoty morskiej, s艂u偶y艂 w Wietnamie. Sp臋dzi艂 膰wier膰 wieku w nowojorskiej policji jako jeden z pierwszych dziesi臋ciu tajniak贸w. Przenika艂 w szeregi Czarnych Panter, handlarzy narkotyk贸w, walczy艂 z prostytucj膮. Lubi臋 takich jak on. Jest naprawd臋 w porz膮dku.

- Ma艂om贸wny?

- Ma si臋 rozumie膰 - potwierdzi艂 ze 艣miechem Rodgers.

- Gdzie stacjonuje?

- Tutaj. Przeni贸s艂 si臋 do Waszyngtonu po odej艣ciu ze s艂u偶by, 偶eby by膰

bli偶ej matki.

- Ma swoj膮 rodzin臋?

- Dwie doros艂e c贸rki i trzy by艂e 偶ony - oznajmi艂 Rodgers. - Nie wytrzyma艂y z powodu jego pracy.

- 艢wietnie. Mo偶emy wi臋c uruchomi膰 grup臋 wsparcia. - Hood ucieszy艂 si臋.

- Milczek oraz cz艂owiek, kt贸ry uwielbia s艂ucha膰. To mo偶e by膰 ciekawy duet - stwierdzi艂 Rodgers.

- Raczej 艣miertelnie nudny. Jaki jest tw贸j plan gry, je艣li chodzi o pana Westa?

- Zaprosi艂em go do biura na poniedzia艂ek, 偶eby pogada膰 o szczeg贸艂ach. Jego mamka zmar艂a w zesz艂ym roku, dlatego chcia艂by wr贸ci膰 na

pierwsz膮 lini臋.

- Doskonale - przyzna艂 Hood.

- Przy okazji, co s艂ycha膰 u Lowella?

Hood przekaza艂 mu nowiny. Kiedy sko艅czy艂, genera艂 zamilk艂 na chwil臋.

- O czym my艣lisz?

- O naszych wsp贸艂pracownikach z Australii i Singapuru. - Rodgers wyrwa艂 si臋 z zadumy. - To twardzi ludzie. Dobrze, 偶e mamy ich po swojej

stronie w tej wielkiej grze.

- W艂a艣nie, jak wielka, twoim zdaniem, jest to gra?

- Je偶eli o to ci chodzi, na pewno nie mamy do czynienia ze 艣wiatowym spiskiem, kierowanym przez Darlinga - zapewni艂 Rodgers.

- A sk膮d ta pewno艣膰?

- Ludzie podobni do Darlinga to autokraci, a nie oligarchowie - wyja艣ni艂 Rodgers. - Obro艅cy zwieraj膮 szeregi, aby zapewni膰 sobie wzajemn膮

ochron臋. Agresja oznacza samotne dzia艂anie. Podczas II wojny 艣wiatowej Niemcy dzieli艂o od Japonii p贸艂 艣wiata. W rezultacie oba kraje walczy艂y zupe艂nie samotnie.

- A wi臋c jaki scenariusz przewidujesz?

- Rozumiem, 偶e mam wykluczy膰 perwersyjn膮 zabaw臋? - upewni艂 si臋 Rodgers. - Moim zdaniem zaatakowane zostan膮 stolice 艣wiatowego biznesu. To spowoduje ogromne straty i sparali偶uje gospodark臋. Je艣li chcesz wiedzie膰, gdzie nast膮pi膮 ataki, sprawd藕, w kt贸rych miastach Darling poczyni艂 najmniej inwestycji.

- Ju偶 to zrobi艂em - powiedzia艂 Hood. - Wci膮偶 pompuje pieni膮dze

w Australi臋 oraz w Ameryk臋 Po艂udniow膮, ale przeni贸s艂 wi臋kszo艣膰 kapita艂u z Europy i Stan贸w Zjednoczonych na rynki dalekowschodnie.

- I o to chodzi - stwierdzi艂 Rodgers. - Ma zamiar zr贸wna膰 z ziemi膮 Londyn albo Waszyngton, Pary偶 albo Bonn. Zmieni膰 艣wiatow膮 r贸wnowag臋 ekonomiczn膮 i geopolityczn膮 na korzy艣膰 Dalekiego Wschodu. Czy on ma jakie艣 dzieci?

- O艣mioletni膮 c贸rk臋.

- B臋dzie jego spadkobierczyni膮, to dla niej tak si臋 stara - zauwa偶y艂 Rodgers. - Kt贸ry ojciec nie chcia艂by podarowa膰 swej c贸rce ca艂ego 艣wiata? Sam by艂e艣 got贸w zrezygnowa膰 z pracy w Centrum ze wzgl臋du na swoje dzieci i rodzin臋.

- To prawda, ale to co innego ni偶 mordowanie milion贸w ludzi. - Hood nie da艂 si臋 przekona膰.

- Czy偶by?

- Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Hood si臋 zdziwi艂.

- My tak偶e jeste艣my gotowi stan膮膰 do walki w obronie naszego stylu 偶ycia i przysz艂o艣ci naszych dzieci - powiedzia艂 Rodgers.

- Tylko w贸wczas, gdy zostaniemy zaatakowani - zastrzeg艂 Hood. - A to spora r贸偶nica.

- By膰 mo偶e w艂a艣nie Darling uwa偶a, 偶e jego 艣wiat zosta艂 zaatakowany, albo przynajmniej zagro偶ony - podsun膮艂 Rodgers. - Mo偶e s膮dzi, 偶e Australia zosta艂a zepchni臋ta na margines przez Stany Zjednoczone i Uni臋 Europejsk膮. Albo odczuwa wzrost politycznej, gospodarczej i strategicznej pot臋gi Chin. Niewykluczone 偶e kraje s膮siaduj膮ce z Chinami tak偶e s膮 zaniepokojone i Darling wraz z nimi stworzy艂 obronny sojusz. Mo偶e to

Pekin jest ich celem. Tego jeszcze nie wiemy.

- Ciekawy punkt widzenia, cho膰 przeczucie m贸wi mi, 偶e wi臋cej w tym interes贸w Darlinga ni偶 polityki.

- Mo偶liwe - zgodzi艂 si臋 Rodgers. - Nie zmienia to jednak faktu, 偶e trzeba go powstrzyma膰. Jak ju偶 powiedzia艂em, mamy szcz臋艣cie, 偶e dysponujemy tam na miejscu najlepszymi lud藕mi. A w razie potrzeby mo偶emy uruchomi膰 rezerwy, kt贸re w niczym im nie ust臋puj膮. Na pewno nie

b臋dzie 艂atwo, ale poradzimy sobie, zobaczysz.

Hood podzi臋kowa艂 Rodgersowi za rozmow臋. Roz艂膮czy艂 si臋 i uchyli艂 okna. Wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 nacieszy膰 tym, co jego syn nazywa艂 „prawdziwym powietrzem."

To nie by艂o zaj臋cie dla ludzi, kt贸rzy mieli rodziny albo cenili sobie spokojne noce. W tej pracy nikt nie martwi艂 si臋 o wyniki finansowe przedsi臋biorstwa czy dotrzymanie terminu zako艅czenia projektu. Tu zawsze chodzi艂o o 偶ycie - czasem jednego cz艂owieka, a czasem dziesi膮tek tysi臋cy ludzi. A jednak ludzie tacy jak Mike Rodgers czy Bob Herbert nieodmiennie sprawiali, 偶e Hood nie rezygnowa艂. Podziwia艂 ich ogromne do艣wiadczenie, umiej臋tno艣膰 szerokiego spojrzenia na problem i co艣 jeszcze. Co艣, co cz臋sto umyka艂o w codziennym nat艂oku z艂owieszczych informacji i przera偶aj膮cych teorii.

Nadziej臋.

Optymizm.

I bezgraniczn膮 determinacj臋.

ROZDZIA艁 38

Cairns, Australia, Sobota, 9.45

Jervis Darling uda艂 si臋 na spoczynek po otrzymaniu sygna艂u, 偶e transfer zosta艂 nareszcie dokonany. Tak膮 informacj臋 nios艂y za sob膮 trzy dzwonki na jego telefonie kom贸rkowym, w dw贸ch seriach, jedna po drugiej. Poniewa偶 Darling mia艂 zainstalowany uk艂ad FDS, blokuj膮cy rejestrowanie rozm贸wc贸w, nie mo偶na by艂o ustali膰, kto dzwoni艂. Nawet je艣li kto艣 艣ledzi艂 jacht, nie by艂o mo偶liwo艣ci namierzenia rozmowy telefonicznej. Zazwyczaj nie martwi艂 go fakt, 偶e kto艣 nawi膮zywa艂 kontakt z jachtem. Tym razem jednak nap艂ywa艂y niepokoj膮ce doniesienia o ataku sampana na wodach Morza Celebes. Pojawi艂y si臋 te偶 niepotwierdzone relacje o wykryciu 艣lad贸w promieniowania na wraku. Je艣li by艂a to prawda, morskie s艂u偶by patrolowe mog艂y prowadzi膰 nas艂uch 艂膮czno艣ci w tym rejonie. Albo wyruszy膰 na poszukiwanie 藕r贸de艂 radioaktywno艣ci, jak r贸wnie偶 os贸b, kt贸re mog艂y s艂ysze膰 lub widzie膰 eksplozj臋. Gdyby „Hosanna" zosta艂a z jakiego艣 powodu zatrzymana, jego bratanek wiedzia艂, 偶e ma udawa膰 g艂upka. Marcus mia艂 powiedzie膰, 偶e w艂a艣ciciel jachtu wynaj膮艂 go do przetestowania kabiny radiowej i koniec. Kropka. Jervis zatelefonowa艂by wtedy do osoby, kt贸ra dowodzi akcj膮. Zaprotestowa艂by ostro wobec przypuszczenia, 偶e jego bratanek mo偶e by膰 w jakikolwiek spos贸b zamieszany w przemyt materia艂贸w radioaktywnych. Peter Kannaday zaj膮艂by si臋 reszt膮. Nie by艂o przecie偶 przest臋pstwem wynaj臋cie jachtu. Szkopu艂 wi膮za艂 si臋 z 艂adunkiem, do kt贸rego przewozu wynaj臋to kapitana Kannadaya.

„Hosanna" nie wraca艂a najprostsz膮 drog膮 do Cairns. Przez kilka godzin po nastaniu dnia 偶eglowa艂a w kierunku l膮du, jak ka偶dy turystyczny jacht. Kannaday mia艂 si臋 upewni膰, 偶e nikt ich nie 艣ledzi. I przyprowadzi膰 艂贸d藕 na miejsce. Powinien zjawi膰 si臋 oko艂o godziny dziesi膮tej rano.

Pierwsz膮 cz臋艣膰 niedzielnego poranka Darling sp臋dzi艂 tak jak zwykle -przy 艣niadaniu ze swoj膮 o艣mioletni膮 c贸reczk膮. Posi艂ek z艂o偶ony z 艂ososia, jajecznicy i tost贸w nale偶a艂 do ulubionych w menu Jessiki-Ann. Podano go w du偶ym atelier przylegaj膮cym do sypialni Jervisa Darlinga. Pomieszczenie zosta艂o kiedy艣 zbudowane dla jego 偶ony, by mog艂a oddawa膰 si臋 malarstwu. Nale偶a艂o tylko 偶a艂owa膰, 偶e hobby to nie sta艂o si臋 jej 偶yciow膮 pasj膮. John Hawke, oceniaj膮c jej zachowanie, pozwoli艂 sobie na komentarz: „Pa艅ska 偶ona ca艂膮 sw膮 uwag臋 skupi艂a na nowym p臋dzlu". Fakt, 偶e m臋偶czyzna jest zaj臋ty, nie daje jeszcze 偶onie prawa do zabawiania si臋 z kim艣, kto dysponuje wi臋ksz膮 ilo艣ci膮 wolnego czasu. W ko艅cu Jervis i Dorothy Darling przysi臋gali sobie wierno艣膰 i dozgonn膮 mi艂o艣膰, nie przelotny romans.

Sztaluga i paleta z farbami nale偶膮ce do Dorothy wci膮偶 jeszcze le偶a艂y w k膮cie, roz艣wietlone s艂o艅cem. Na sztalug臋 naci膮gni臋te by艂o p艂贸tno nawet nietkni臋te p臋dzlem. Jessica-Ann zapowiedzia艂a', 偶e kiedy艣 b臋dzie malowa膰. Lubi艂a tu przychodzi膰. Jasnow艂osa dziewczynka by艂a ulubionym tematem obraz贸w matki. Zapach farb sprawia艂, 偶e Jessica wci膮偶 czu艂a jej obecno艣膰. Darling nie mia艂 odwagi odbiera膰 c贸rce tej niewielkiej pociechy.

Mimo utraty matki cztery lata wcze艣niej Jessica-Ann wyros艂a na towarzysk膮, pe艂n膮 uroku i 艣wiatow膮 m艂od膮 dam臋. Darling dba艂 o to, by nie brakowa艂o jej ani towarzystwa, ani zaj臋膰. Stara艂 si臋 r贸wnie偶 dopilnowa膰, 偶eby sp臋dzali razem mo偶liwie jak najwi臋cej czasu. Nie odczuwa艂 opor贸w przed zabieraniem jej na spotkania. Je艣li odbywa艂y si臋 one zagranic膮, jedna, czasem dwie guwernantki po prostu pakowa艂y manatki i towarzyszy艂y im w podr贸偶y.

Darling nie mia艂 jednak zamiaru anga偶owa膰 c贸rki w swoje sprawy. Wiedzia艂, 偶e dziewczynka pragn臋艂a zosta膰 malark膮, podobnie jak jej matka. Ju偶 teraz lubi艂a rysowa膰. Rado艣膰 sprawia艂o jej szkicowanie ptak贸w i owad贸w spotykanych w okolicy. Wyobra偶a艂a sobie przy tym twarze, jakie mog膮 mie膰 rysowane przez ni膮 motyle i robaczki 艣wi臋toja艅skie. Taka perspektywa cieszy艂a Darlinga. Pragn膮艂 te偶, by Jessica-Ann mia艂a sposobno艣膰 zakosztowa膰 wszystkiego. Kiedy nadejdzie w艂a艣ciwy czas, sama rozstrzygnie, co zrobi膰 ze swoim 偶yciem. Decyzj臋 t臋 podejmie na 艣wiecie, kt贸ry nie b臋dzie si臋 kr臋ci艂 wy艂膮cznie wok贸艂 Europy i Ameryki.

Dziewczynka zasiad艂a do sto艂u w modnym, jaskrawo偶贸艂tym kombinezonie. Mia艂a d艂ugie w艂osy zawi膮zane i schowane pod czapk膮z nazw膮boys bandu, kt贸rego fank膮 aktualnie by艂a. Darling za艂atwi艂 sta艂膮 rezerwacj臋 miejsc w g贸rnych lo偶ach we wszystkich halach widowiskowych i na stadionach w Australii, bo Jessica-Ann chcia艂a obejrze膰 ka偶dy koncert zespo艂u. Dziewczynka mia艂a na twarzy zdrowe rumie艅ce i szeroki, radosny u艣miech. Dopiero co sko艅czy艂a lekcj臋 squasha na jednym z prywatnych kort贸w. Wykorzysta艂a ten moment i demonstrowa艂a teraz ojcu w艂a艣ciwe u艂o偶enie cia艂a przy serwie.

- Chcia艂bym ci臋 o co艣 zapyta膰 - odezwa艂 si臋 Darling, gdy c贸rka wsun臋艂a si臋 wreszcie na 偶elazne tapicerowane krzes艂o. - Czy wola艂aby艣 gra膰

doskonale technicznie i przegra膰, czy te偶 odnie艣膰 zwyci臋stwo mimo kiepskiej techniki?

- Wola艂abym wygra膰 - odpar艂a dziewczynka bez wahania. - By艂oby

nawet lepiej wygra膰, graj膮c kiepsko technicznie, gdy偶 w贸wczas m贸wiono by o moim zdumiewaj膮cym talencie.

- Podoba mi si臋 tw贸j spos贸b rozumowania - o艣wiadczy艂 Darling, gdy pani Cooper serwowa艂a 艣niadanie. Spokane, kot syjamski Jessiki-Ann,

leniwie przycz艂apa艂 do sto艂u, wyczuwaj膮c zapach 艣wie偶ego 艂ososia. Spasione kocisko nosi艂o imi臋 pierwszego miasta, jakie dziewczynka zwiedzi艂a poza Australi膮. Kot ociera艂 si臋 natr臋tnie o jej nogi, gdy Jessica-Ann podsuwa艂a mu pod pyszczek plaster 艂ososia.

W ci膮gu tego tygodnia Darling widywa艂 si臋 z c贸rk膮 regularnie. By艂 to dla nich okres szczeg贸lny. Sprawy s艂u偶bowe zesz艂y na drugi plan. Z tego te偶 wzgl臋du odebra艂 telefon z jachtu dopiero oko艂o dziesi膮tej rano, nie interesuj膮c si臋 wcze艣niej „Hosann膮". Pi艂 w艂a艣nie kaw臋 i zaczyna艂 przegl膮da膰 internetowe serwisy informacyjne. Chocia偶 nie oczekiwa艂 tego telefonu, nie by艂 nim zaskoczony.

Cz艂owiekiem z drugiej strony 艂膮cza nie by艂 Peter Kannaday. Dzwoni艂 Marcus. Telefonowa艂 z linii naziemnej. Po wej艣ciu do zatoczki jacht mo偶na by艂o pod艂膮czy膰 do zwyk艂ej sieci telefonicznej.

- Otrzyma艂e艣 sygna艂? - zapyta艂 Marcus.

- Tak. Dlaczego dzwonisz ty, a nie kapitan?

- Kapitan jest w swojej kabinie - odpar艂 Marcus.

- Powtarzam pytanie raz jeszcze - naciska艂 Darling. Potrafi艂 wyczu膰, gdy kto艣 m贸wi艂 wymijaj膮co. Odpowied藕 pada艂a w贸wczas szybko, jak

gdyby by艂a z g贸ry przygotowana.

- Dosz艂o do bijatyki mi臋dzy nim i panem Hawkiem - oznajmi艂 Marcus.

- Czy pan Hawke jest z tob膮?

- Nie - odpowiedzia艂 Marcus. - Mam go sprowadzi膰?

- To nie jest konieczne - stwierdzi艂 Darling. - Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o?

- Nie jestem do ko艅ca pewien - wyzna艂 Marcus. - Do spotkania dosz艂o o wyznaczonej porze. Podczas przygotowa艅 do wys艂ania motor贸wki Hawke

zszed艂 na d贸艂 z kilkoma ze swych ludzi. Poprosi艂 mnie, bym w jego imieniu przekaza艂 kapitanowi Kannadayowi, 偶e b臋dzie czeka艂 na niego w kabinie radiowej. Sam mia艂em zosta膰 na pok艂adzie, a偶 przyjd膮 po mnie.

- Jak d艂ugo tam czeka艂e艣? - dopytywa艂 si臋 Darling.

- Oko艂o dziesi臋ciu minut - odpowiedzia艂 Marcus. - Hawke wszed艂 na pok艂ad i powiedzia艂, 偶e mog臋 ju偶 zej艣膰 na d贸艂.

- A kapitan?

- Hawke stwierdzi艂, 偶e Kannaday zrzek艂 si臋 dow贸dztwa i nie zamierza nikogo przyjmowa膰 ani odbiera膰 wiadomo艣ci - zrelacjonowa艂 Marcus.

- Jeste艣 pewien, 偶e kapitan Kannaday 偶yje? - spyta艂 Darling.

- Podszed艂em do drzwi i nas艂uchiwa艂em przez chwil臋 - odpar艂 Marcus. - Us艂ysza艂em tylko, 偶e kto艣 tam si臋 rusza. To wszystko.

- Nie prosi艂 o nic? - dopytywa艂 si臋 Darling.

- Nic takiego do mnie nie dotar艂o - oznajmi艂 Marcus. - W ka偶dym razie nie u偶ywa艂 interkomu.

- Zatem Hawke dowodzi jachtem.

- Najwidoczniej - potwierdzi艂 Marcus. - Doprowadzi艂 nas do zatoki. Wi臋kszo艣膰 czasu przespa艂em.

- Czy kto艣 zszed艂 na l膮d? - zapyta艂 Darling.

- Jak dot膮d nie - odpar艂 bratanek. - Hawke powiedzia艂 mi, 偶ebym poinformowa艂 o powrocie. Nie otrzyma艂em dalszych instrukcji i nie mam

nowych informacji.

Darling dola艂 sobie nieco kawy. By艂a taka, jak lubi艂 - mocna i s艂odka.

John Hawke by艂 sprytny. Kannaday z pewno艣ci膮 zrobi艂 to, co podsun膮艂 mu Darling. Narobi艂 szumu, jak na prawdziwego kapitana przysta艂o. W rewan偶u Hawke musia艂 posun膮膰 si臋 do gro藕by. By膰 mo偶e zwi膮zano go albo pobito. Tak czy owak, Kannaday wci膮偶 jednak by艂 kapitanem. Je偶eli przytrafi si臋 kolejna wpadka, czy to wobec prawa, czy wobec Darlinga, ca艂a odpowiedzialno艣膰 znowu spadnie na niego. Ale to by艂 problem Kannadaya. K艂opot Darlinga polega艂 na tym, 偶e je艣li wezwie do siebie Kannadaya, wyjdzie na jaw to, 偶e Hawke przypar艂 go do 艣ciany i wygra艂. Wtedy musia艂by go kim艣 zast膮pi膰 albo odes艂a膰 z powrotem na „Hosann臋". Jednak utrzymuj膮c go na stanowisku, sam okaza艂by s艂abo艣膰. Nie m贸g艂 艣wiadomie pozostawi膰 dow贸dztwa w r臋kach kapitana, kt贸ry straci艂 autorytet. Niestety, na miejsce Kannadaya nie mia艂 nikogo innego poza Hawkiem. Prosz膮c Hawke'a o przej臋cie dowodzenia, ryzykuje, 偶e ten mu odm贸wi. John Hawke wola艂 pozostawa膰 w cieniu. Jego odmowa zn贸w sugerowa艂aby s艂abo艣膰 Darlinga. Hawke zreszt膮 ju偶 zademonstrowa艂, 偶e potrafi postawi膰 na swoim.

Nast臋pna dostawa planowana by艂a dopiero za cztery dni. Do tego czasu jacht mia艂 偶eglowa膰 zgodnie z wytyczon膮 marszrut膮, z turystami na pok艂adzie.

- Kiedy zobaczysz kapitana, przeka偶 mu, 偶e jestem zadowolony z tego, i偶 wszystko posz艂o zgodnie z oczekiwaniami - o艣wiadczy艂 Darling.

- A je艣li nie spotkam si臋 z kapitanem, co wtedy? - zapyta艂 niespokojnym g艂osem Marcus.

- W贸wczas przeka偶esz t臋 informacj臋 drugiej osobie po kapitanie - o艣wiadczy艂 Darling. - To typowa procedura w takich sytuacjach, czy偶 nie tak?

- Oczywi艣cie - odpar艂 Marcus, nie bez wahania.

- Czy masz mi jeszcze co艣 do powiedzenia? - tym razem zapyta艂 Darling.

- Prawd臋 powiedziawszy, tak. Nie jestem pewien czy chce mi si臋 wraca膰 na pok艂ad.

- Dlaczego?

- Na statku panuje napi臋ta atmosfera - przyzna艂 bratanek. - Najpierw piraci, potem ostre zatargi mi臋dzy kapitanem a Hawkiem.

- Nie powinno to mie膰 偶adnego wp艂ywu na twoj膮 prac臋 - oznajmi艂 Darling. - To ciebie nie dotyczy.

- A jednak dotyczy - skar偶y艂 si臋 Marcus. - To odbija si臋 na ca艂ej za艂odze.

- Musisz sobie z tym poradzi膰 - o艣wiadczy艂 stanowczo Darling. - Powiniene艣 stanowi膰 wz贸r dla reszty. Potrzebuj臋 na jachcie radiotelegrafisty.

-Takjest, sir.

- A teraz wracaj na pok艂ad - nakaza艂 Darling. - Pami臋taj, 偶e strach ma wielkie oczy. B膮d藕 dobrej my艣li.

- Tak zrobi臋, sir - bez przekonania wydusi艂 z siebie Marcus i roz艂膮czy艂 si臋.

Darling od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Spogl膮da艂 na ekran laptopa, ale niewidz膮cymi oczyma. My艣la艂 o „Hosannie". Mia艂 pewno艣膰, 偶e Hawke panuje nad sytuacj膮. W g艂臋bi duszy wsp贸艂czu艂 Peterowi Kannaday owi. Niekt贸rzy ludzie nie powinni by膰 dow贸dcami. Na przyk艂ad Kannaday. By艂 i zapewne pozostanie tylko kapitanem wycieczkowego jachtu. By膰 mo偶e po paru latach b臋dzie cz艂owiekiem zamo偶nym. Ale czy bogactwo mo偶e zrekompensowa膰 brak szacunku do samego siebie?

Darling zastanawia艂 si臋, czy Kannaday podejmie kolejn膮 pr贸b臋 zdobycia przewagi nad Hawkiem. Nie zna艂 wprawdzie kapitana, ale zna艂 dobrze ludzk膮 natur臋. Zna艂 si臋 na ludziach. W starciu testosteronu z rozumem ten ostatni zwykle przegrywa艂.

Kannaday pewnie zaatakuje raz jeszcze. Tym razem jednak nie sko艅czy si臋 na uwi臋zieniu w kabinie.

Darling powr贸ci艂 wzrokiem do ekranu komputera. Zacz膮艂 czyta膰 najnowsze pog艂oski na temat radioaktywnego wraku sampana odnalezionego na wodach Morza Celebes. Zgodnie z doniesieniami, nikt nie wiedzia艂, kim mo偶e by膰 nieprzytomny marynarz oraz co mu si臋 w艂a艣ciwie przytrafi艂o.

By艂a to dobra wiadomo艣膰. Nawet je艣li marynarz odzyska艂 przytomno艣膰, jest ma艂o prawdopodobne, by m贸g艂 wiedzie膰 co艣 istotnego. Hawke z pewno艣ci膮 zadba艂 o to. W ko艅cu, pomy艣la艂 Darling, on najlepiej czuje si臋 w mroku.

ROZDZIA艁 39

Darwin, Australia, Sobota, 12.08

Kilka minut po jedenastej rano TR-1 wyl膮dowa艂 w szkole pilot贸w australijskich si艂 obronnych wTamworth, w Nowej Po艂udniowej Walii. Nim up艂yn臋艂o dziesi臋膰 minut, wypocz臋ty i na艂adowany energi膮 Bob Herbert wje偶d偶a艂 ramp膮 na w贸zku do brzucha helikoptera RAAF Bell 204. Zadzwoni艂 wcze艣niej i za偶yczy艂 sobie podstawienie tej w艂a艣nie maszyny. Nie uczyni艂 tego ze wzgl臋du na swoje kalectwo. Nie chodzi艂o o wygod臋. 艢mig艂owiec by艂 dostosowany do akcji zwiadowczej, jak膮 Herbert zaplanowa艂. By艂 tak du偶y, 偶e bez trudu mie艣ci艂 na pok艂adzie pododdzia艂y wojsk, i co wa偶niejsze, m贸g艂 zosta膰 przekonfigurowany do przewozu rozpylaczy z wod膮, u偶ywanych do gaszenia po偶ar贸w.

Po dziewi臋膰dziesi臋ciominutowej bezproblemowej, cho膰 ha艂a艣liwej podr贸偶y Herbert wyl膮dowa艂 w Darwin. Przed opuszczeniem Tamworth oznajmi艂, 偶e by膰 mo偶e 艣mig艂owiec b臋dzie mu potrzebny przez kilka godzin d艂u偶ej. Pilot wy艂膮czy艂 wirnik i czeka艂, a偶 m臋偶czyzna na w贸zku wysi膮dzie. Lowell Coffey oraz cz艂owiek w mundurze czekali ju偶 na niego. Wojskowy budzi艂 podziw zdrow膮 opalenizn膮, twarz Lowella mia艂a kolor ziemisty.

Wojskowy przedstawi艂 si臋 jako chor膮偶y George Jelbart. Przykucn膮艂, by u艣cisn膮膰 Herbertowi d艂o艅. Pierwszy raz kto艣 tak zrobi艂. Prawdopodobnie uczyni艂 to z grzeczno艣ci, chc膮c nawi膮za膰 bezpo艣redni kontakt wzrokowy. Ale Herbert poczu艂 si臋 niezr臋cznie. Odni贸s艂 niemal wra偶enie, 偶e wojskowy pog艂aszcze go zaraz po g艂owie. Gdy ruszyli w kierunku terminalu, Coffey spod zmarszczonych brwi rzuci艂 Herbertowi spojrzenie, wyra偶aj膮ce zdumienie tym widokiem. Herbert ucieszy艂 si臋, 偶e prawnik to dostrzeg艂. Nie by艂 jednak pewien, jak wiele z tej sceny zdo艂a艂 zarejestrowa膰 jego zm臋czony umys艂. Przekrwione oczy oraz blada cera Coffeya nie pozostawia艂y w膮tpliwo艣ci, 偶e kr贸tka morska przygoda nie dostarczy艂a mu przyjemnych wra偶e艅.

- Nie b臋d臋 pyta膰, czy mia艂 pan przyjemny lot, gdy偶 ca艂odniowe eskapady zawsze s膮 m臋cz膮ce - o艣wiadczy艂 Jelbart. Musia艂 m贸wi膰 g艂o艣no,

by jego s艂owa przebi艂y si臋 przez silny wiatr. - Ale doceniamy pana przybycie. Przed lotniskiem czeka na nas samoch贸d. Przygotowali艣my te偶

zimne napoje i kanapki. Czy opr贸cz tego 偶yczy pan sobie czego艣 jeszcze?

- Nie, dzi臋kuj臋 - odpar艂 Herbert.

- Panie Herbert, dow贸dca si艂 obronnych poinformowa艂 mnie, 偶e dzwoni艂 pan wcze艣niej, 偶ycz膮c sobie podstawienia tej konkretnej maszyny - dorzuci艂 Jelbart.

- Tak. Z rejestru RAAF dost臋pnego w TR-1 dowiedzia艂em si臋, 偶e dysponujecie tym typem 艣mig艂owca - wyja艣ni艂 Herbert.

- I poprosi艂 pan w艂a艣nie o ten model - kontynuowa艂 Jelbart.

- Zgadza si臋.

- Czy mog臋 zapyta膰, co pan zamierza? - naciska艂 wojskowy. - Mamy tu rozmaite typy 艣mig艂owc贸w.

- Wiem o tym doskonale - odpar艂 Herbert. - Ale ta maszyna ma w sobie co艣 szczeg贸lnego.

- Czy by艂by pan sk艂onny podzieli膰 si臋 z nami t膮 informacj膮? - Jelbart nie dawa艂 za wygran膮.

- Porozmawiamy o tym, kiedy ju偶 b臋dziemy w biurze.

- W porz膮dku - zgodzi艂 si臋 chor膮偶y.

- Prosz臋 mi co艣 wyja艣ni膰 - podj膮艂 rozmow臋 Herbert. - Czy major Loh b臋dzie bra艂a udzia艂 w operacji?

- Tak, b臋dzie - potwierdzi艂 Jelbart. - Ale pragn臋 podkre艣li膰, 偶e cokolwiek zrobi, nie b臋dzie to mie膰 nic wsp贸lnego z oficjalnymi dzia艂aniami

takich pakt贸w jak ASEAN czy ANZUS. Ta operacja jest ca艂kowicie niezale偶na.

ASEAN to Association of Southeast Nations (Stowarzyszenie Narod贸w Azji Po艂udniowo-Wschodniej), kt贸rego kart臋 podpisano w tysi膮c dziewi臋膰set sze艣膰dziesi膮tym si贸dmym roku w Bangkoku. Do tego porozumienia o charakterze spo艂eczno-gospodarczym, a de facto tak偶e obronnym przyst膮pi艂y Indonezja, Malezja, Singapur, Filipiny, Tajlandia oraz Brunei. Z kolei ANZUS, podpisany w tysi膮c dziewi臋膰set pi臋膰dziesi膮tym pierwszym, jest podobnym traktatem zawartym pomi臋dzy Australi膮, Now膮 Zelandi膮 oraz Stanami Zjednoczonymi.

- Dlaczego chce pan utrzyma膰 w tajemnicy, co b臋dziemy robi膰? - zapyta艂 Herbert. - Lowell, czy nie m贸wi艂e艣 wcze艣niej, 偶e Ellsworth nie m贸g艂

si臋 doczeka膰 na oficjalny udzia艂 Stan贸w Zjednoczonych w tym dochodzeniu?

- M贸wi艂em - przyzna艂 Coffey.

- Tak by艂o, zanim jeszcze na scenie pojawi艂 si臋 Darling - oznajmi艂 Jelbart. - Ka偶de dzia艂anie podejmowane przez te struktury ma charakter jawny. Je艣li oka偶e si臋, 偶e zabrniemy w 艣lep膮 uliczk臋, Jervis Darling nie mo偶e pod 偶adnym pozorem dowiedzie膰 si臋, i偶 by艂 podejrzany.

- Nieg艂upie - oceni艂 Herbert. - Darling dysponuje si艂膮, dzi臋ki kt贸rej mo偶e niszczy膰 ludzi i rozbija膰 banki. Prawdopodobnie by艂by w stanie

obali膰 rz膮d, je艣li postawi艂by sobie taki cel i zgromadzi艂 odpowiednie 艣rodki.

- Bez cienia w膮tpliwo艣ci - przytakn膮艂 Jelbart. - Major Loh jest tego samego zdania. Nie jestem nawet pewien, czy mo偶emy otwarcie wymienia膰 jego nazwisko.

- Zatem nadajmy mu kryptonim - zdecydowa艂 Herbert. - Jak si臋 wam podoba na przyk艂ad kapitan Hook?

Jelbart u艣miechn膮艂 si臋

- To do mnie przemawia.

- W porz膮dku - odpar艂 Herbert i spojrza艂 na CofFeya. Dotarli ju偶 do budynku terminalu. Automatyczne drzwi uchyli艂y si臋. - Zrobi艂e艣 si臋 milcz膮cy, Lowell.

- Owszem.

- Jeste艣 te偶 blady jak 艣nieg - doda艂 Herbert.

- To te偶 prawda - przyzna艂 Coffey. - Panie Jelbart, twierdzi艂 pan, 偶e na pok艂adzie nawet nie zauwa偶臋 ko艂ysania okr臋tu. By艂o jednak inaczej. Wci膮偶

to czuj臋.

- To dlatego, 偶e siedzia艂 pan albo le偶a艂 zamiast sta膰 - wyja艣ni艂 wojskowy. Wyra藕nie wola艂 rozmawia膰 na tematy niezwi膮zane z osob膮 Jervisa Darlinga.

- I teraz mi pan to m贸wi!

- Uczestniczy艂em kiedy艣 w seminarium po艣wi臋conym homeostazie - kontynuowa艂 Jelbart. - By艂o ono obowi膮zkowe dla personelu s艂u偶膮cego

na l膮dzie, w wodzie i w powietrzu. Dowiedzieli艣my si臋 wtedy, 偶e cia艂o d膮偶y do szybkiego dostosowania si臋 do nowych bod藕c贸w takich na przyk艂ad jak ko艂ysanie na morzu czy stan niewa偶ko艣ci w kosmosie. Jest to co艣 analogicznego do instynktu przetrwania albo odporno艣ci organizmu. Jednak tego rodzaju dostosowanie jest najlepsze, gdy dany osobnik robi to, co zwykle: chodzi, rozmawia, spo偶ywa posi艂ek i tym podobne.

- To, co odczuwasz, Lowell, nie jest ko艂ysaniem, lecz antyko艂ysaniem wyzwolonym przez tw贸j organizm - doda艂 od siebie Herbert.

- Nie rozumiem - stwierdzi艂 cichym g艂osem Coffey.

- W nowym 艣rodowisku wyzwolony zostaje odruch ucieczki albo walki, a do krwi wydzielane s膮 du偶e ilo艣ci adrenaliny - wyja艣ni艂 Herbert. -

Gdy znajdziesz si臋 na otwartym morzu, energia p艂ynie do o艣rodk贸w zachowania r贸wnowagi. Wzrasta t臋tno, zwi臋ksza si臋 si艂a mi臋艣ni, ro艣nie metabolizm. Powr贸t do fizjologicznej normy musi troch臋 potrwa膰. Wraz z up艂ywem czasu takie przestawianie si臋 mo偶na coraz 艂atwiej kontrolowa膰. Do艣wiadczeni marynarze, jak chor膮偶y Jelbart, przechodz膮 z jednego stanu w drugi, nie odczuwaj膮c 偶adnych sensacji.

Herbert nie mia艂 poj臋cia, czy jego s艂owa dociera艂y do uszu Coffeya. Prawnik spogl膮da艂 prosto przed siebie, a jego twarz by艂a pozbawiona wszelkiego wyrazu.

- Jestem pod wra偶eniem pa艅skiej wiedzy na ten temat, panie Herbert - wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy Jelbart.

- Wys艂uchali艣my tego samego wyk艂adu. Pan w swojej firmie - odpar艂 Herbert. - R贸偶nica dotyczy艂a nazwy. U nas nie by艂o to seminarium na

temat homeostazy, lecz wyk艂ad o akronimie DCCSR.

- Co to znaczy? - zaciekawi艂 si臋 Jelbart.

- Dlaczego Chce Ci Si臋 Rzyga膰 - wyja艣ni艂 Herbert.

Chor膮偶y pokr臋ci艂 g艂ow膮 i si臋 u艣miechn膮艂. Coffey nie zareagowa艂. By艂 zbyt zaj臋ty stawianiem jednej stopy przed drug膮.

W podstawionym mikrobusie za kierownic膮 siedzia艂 cywil, st膮d te偶 w trakcie kr贸tkiej jazdy nikt nie rozmawia艂 na temat czekaj膮cego ich zadania. Jelbart poinformowa艂 Herberta, 偶e Darwin stanowi azjatyckie wrota Australii. Port lotniczy poddano ostatnio rozbudowie, uko艅czono te偶 - kosztem ponad czterech miliard贸w dolar贸w - lini臋 kolejow膮 艂膮cz膮c膮 Darwin z Adelajd膮 i innymi wa偶nymi miastami na po艂udniu Australii. Z pewno艣ci膮 rozw贸j miasta rysowa艂 si臋 w 艣wietlanej perspektywie. 艢r贸dmie艣cie Darwin mia艂o bardziej wielkomiejski charakter, ni偶 Herbert sobie wyobra偶a艂. Samochody i piesi przemykali t艂umnie szerokimi, zalanymi s艂o艅cem alejami. Nowe dwudziestopi臋trowe i wy偶sze wie偶owce wyrasta艂y zza ulic g臋sto obsadzonych szpalerami drzew. Modne ekskluzywne salony umiejscowi艂y si臋 w lokalach na parterze. Podobnie wygl膮da艂y Clevland czy Charlotte albo inne mniejsze ameryka艅skie metropolie.

By膰 mo偶e to dlatego ludzie formatu Darlinga chc膮 przewr贸ci膰 艣wiat do g贸ry nogami, pomy艣la艂 Herbert. Chocia偶 posiada艂 udzia艂y w mi臋dzynarodowych korporacjach, by膰 mo偶e nie akceptowa艂 globalizacji we w艂asnym kraju. Tego rodzaju resentymenty nie ograniczaj膮 si臋 wy艂膮cznie do narod贸w Trzeciego 艢wiata oraz radykalnych re偶im贸w. Nawet Kanadyjczycy borykaj膮 si臋 z problemem nadmiernych wp艂yw贸w ameryka艅skich.

Mikrobus zatrzyma艂 si臋 przed budynkiem Australian Central Credit Union. Ca艂a grupa wjecha艂a wind膮 na dziesi膮te pi臋tro. Udali si臋 bezpo艣rednio do biur MIC, gdzie przyj膮艂 ich Brian Ellsworth. By艂 zatroskany i nie tak pewny siebie jak chor膮偶y Jelbart.

Ellsworth si臋 boi, pomy艣la艂 Herbert.

Usiedli w ciep艂ej, nas艂onecznionej sali konferencyjnej i zamkn臋li za sob膮 drzwi. Jelbart odsun膮艂 jedno z krzese艂, a Herbert podjecha艂 w贸zkiem do okr膮g艂ego sto艂u konferencyjnego. Nala艂 sobie wody i wzi膮艂 p贸艂 kanapki z sa艂atk膮 z tu艅czyka. Ugryz艂 kawa艂ek i spojrza艂 przez okno. Przed jego

oczyma rozci膮ga艂 si臋 widok na ocean. Sa艂atka z tu艅czyka smakowa艂a wybornie. By膰 mo偶e ryb臋 z艂owiono i przyrz膮dzono na miejscu. To by艂o naprawd臋 niedu偶e miasto z wielkomiejskimi aspiracjami i typowymi problemami wsp贸艂czesnego 艣wiata. Nic dziwnego, 偶e Ellsworth by艂 wystraszony. Rozwi膮zania sytuacji kryzysowych dwudziestego pierwszego wieku istnia艂y tylko na papierze. W praktyce Australijczycy wci膮偶 toczyli wojn臋 z japo艅sk膮 Osiemnast膮 Armi膮 o Now膮 Gwine臋. Byli silni, ale ma艂o delikatni. Cechowa艂a ich odwaga, a zarazem brak cierpliwo艣ci.

Jelbart nala艂 sobie kawy, wzi膮艂 kanapk臋 i usiad艂. Coffey te偶 usiad艂, ale nie zamierza艂 nic je艣膰. Ellsworth wola艂 sta膰.

- Czy pan Herbert zosta艂 o wszystkim poinformowany? - Ellsworth zwr贸ci艂 si臋 z pytaniem do Jelbarta.

- Tak - odpar艂 Jelbart.

- Nie wiem jednak - wtr膮ci艂 Herbert - gdzie przebywa major Loh.

- Pojecha艂a do szpitala, by jeszcze raz przyjrze膰 si臋 rozbitkowi z sampana - oznajmi艂 Jelbart. - Wkr贸tce do nas do艂膮czy.

- Ach, tak - kontynuowa艂 Herbert. - Mniemam, 偶e szuka czego艣 szczeg贸lnego?

- Tego nie powiedzia艂a - rzek艂 wojskowy.

- Prosz臋 mi wybaczy膰, panie Herbert, ale musimy posuwa膰 si臋 do przodu - o艣wiadczy艂 Ellsworth. - Kilku ministr贸w i pewien premier czekaj膮

na rezultaty naszego spotkania. Chor膮偶y Jelbart i ja otrzymali艣my pe艂nomocnictwa do przygotowania planu i podj臋cia dzia艂a艅 zmierzaj膮cych do

zlokalizowania zaginionego materia艂u radioaktywnego. Chcemy r贸wnie偶 zgromadzi膰 dowody, kt贸re b臋d膮 pomocne w zidentyfikowaniu oraz postawieniu w stan oskar偶enia os贸b zamieszanych w kradzie偶 i handel wspomnianym materia艂em. Z oczywistych wzgl臋d贸w plan dzia艂ania musi zosta膰 sporz膮dzony najszybciej, jak to tylko mo偶liwe. Bardzo nam zale偶y na pana udziale.

Herbert spojrza艂 na Ellswortha.

- S膮dz臋, 偶e poj膮艂em, o co chodzi - o艣wiadczy艂 szef wywiadu. Zn贸w ugryz艂 kanapk臋. - Istniej膮 dwa skuteczne sposoby realizacji tego zadania. Jednym z nich jest zastawienie pu艂apki. B臋dziemy udawa膰 ludzi szukaj膮cych na rynku gor膮cego smaru.

- Gor膮cego smaru? - zapyta艂 Ellsworth.

- Materia艂贸w rozszczepialnych - wyja艣ni艂 Herbert. - Substancji, kt贸ra wyzwala reakcj臋 艂a艅cuchow膮.

- Wielki Bo偶e! -j臋kn膮艂 Ellsworth.

- Spr贸bujemy oddali膰 nieco widmo kataklizmu, 偶eby nie popa艣膰 w depresj臋 - wyzna艂 Herbert. - Tak czy inaczej k艂opoty z tym wariantem polegaj膮 na tym, 偶e potrzeba ca艂ych tygodni, by przygotowa膰 dobry kamufla偶. Nie dysponujemy takim czasem. Dlatego sugeruj臋 dzia艂a膰 szybciej i mniej konwencjonalnie.

- To znaczy? - zapyta艂 Ellsworth, nie kryj膮c zniecierpliwienia.

- Wykurzymy sukinsyn贸w z nory - odpowiedzia艂 szef wywiadu Centrum.

ROZDZIA艁 40

Darwin, Australia, Sobota, 12.31

Monica Loh sta艂a w szpitalnej sali za o艂owianym ekranem i zagl膮da艂a do 艣rodka. Drzwi za ni膮 zamkn臋艂y si臋. Pachnia艂o inaczej ni偶 za pierwszym razem, kiedy tu by艂a. Nie szpitalem, lecz pi偶mem. Nie by艂o w tym nic dziwnego, wzi膮wszy pod uwag臋 fakt, 偶e pacjent przebywa艂 tu ju偶 od dw贸ch dni. Mia艂 cewnik i przyjmowa艂 tylko p艂ynne pokarmy. St膮d te偶 piel臋gniarki nie by艂y przy nim zbyt zaj臋te. Musia艂y tylko co sze艣膰 godzin przewraca膰 go na drugi bok.

Marynarz wci膮偶 nie odzyskiwa艂 przytomno艣ci. Zdaniem lekarza by艂 to po cz臋艣ci rezultat eksplozji, a po cz臋艣ci efekt zastosowanych 艣rodk贸w przeciwb贸lowych oraz uspokajaj膮cych.

Major Loh zapyta艂a lekarza, czy mo偶liwe by艂oby nawi膮zanie kontaktu z pacjentem po chwilowym odstawieniu kropl贸wki.

- Obawiam si臋, 偶e b臋dzie tylko j臋cza艂 - odpar艂 doktor. - I to g艂o艣no. Oparzenia, jakich dozna艂, s膮 naprawd臋 bolesne.

Zatem nie zdob臋dzie tu 偶adnych informacji, podobnie jak 偶adnych przes艂anek nie dostarczy艂y ogl臋dziny wraku. Przed wizyt膮 w szpitalu by艂a na dole. W艣r贸d szcz膮tk贸w sampana poszukiwano fragment贸w jednostki, kt贸ra przypuszczalnie zosta艂a uszkodzona podczas wybuchu. Niczego nie znaleziono. Eksplozja nast膮pi艂a na sampanie. Eksperci pobrali nawet pr贸bki glon贸w z drewna, maj膮c nadziej臋, 偶e tym sposobem mo偶na b臋dzie wskaza膰 region Morza Clebes, kt贸rym sampan p艂yn膮艂 przez ostatnie godziny przed wybuchem. Niestety, organizmy zidentyfikowane przez naukowc贸w nale偶a艂y do kolonii zamieszkuj膮cych ocean.

Tajemniczy statek i tajemniczy marynarz... Pierwsze informacje o ofierze dotar艂y do niej, kiedy byli na morzu. W singapurskim rejestrze podatkowym zaewidencjonowano ponad pi臋膰set os贸b o nazwisku Lee Tong. Wi臋cej ni偶 po艂owa z nich odpowiada艂a wiekiem piratowi. Stra偶 obrony wybrze偶a wzi臋艂a si臋 do ich sprawdzania. Ale to mog艂o potrwa膰 kilka dni, a nawet tygodni. Gdyby uda艂o si臋 zidentyfikowa膰 tego, kt贸ry tu le偶y, mo偶na by艂oby szybko sprawdzi膰, z kim ostatnio kontaktowa艂 si臋 na l膮dzie. I czy kto艣 jeszcze z za艂ogi sampana zdo艂a艂 prze偶y膰. Doktor Lansing poinformowa艂 j膮, 偶e przywr贸ci Tonga do przytomno艣ci, je艣li ona udowodni, i偶 od odpowiedzi pirata mo偶e zale偶e膰 偶ycie dziesi膮tk贸w tysi臋cy ludzi. Jednak wcze艣niej nie uda艂o si臋 z niego wiele wydusi膰. Lansing i Ellsworth byli zgodni co do tego, 偶e kolejne przes艂uchanie przyniesie podobne rezultaty. Major Loh czu艂a jednak instynktownie, 偶e warto by艂oby podj膮膰 to ryzyko. Gdyby by艂a przekonana, 偶e Tong prze偶yje, naciska艂aby na jego przetransportowanie do szpitala w Singapurze. Tamtejsi lekarze mieliby mniej skrupu艂贸w. W Singapurze przest臋pc贸w traktowano z mniejsz膮 pob艂a偶liwo艣ci膮. Lokalny rz膮d stawia艂 wy偶ej dobro publiczne ni偶 samopoczucie rannego pirata.

Zamiast pracowa膰, opieraj膮c si臋 na informacjach 藕r贸d艂owych, cho膰by nawet fragmentarycznych, trzeba b臋dzie przygotowa膰 plan dzia艂ania, kieruj膮c si臋 do艣wiadczeniem ameryka艅skiego szpiega. Ten Bob Herbert m贸g艂 by膰 b艂yskotliwym agentem wywiadu, jednak ka偶dy jego wniosek b臋dzie tylko hipotez膮. To tak jakby 偶eglowa膰 po morzu bez map. Taki spos贸b dzia艂ania nie przemawia艂 do Moniki Loh.

Major singapurskich wojsk ochrony wybrze偶a wci膮偶 spogl膮da艂a na obanda偶owanego Singapurczyka. Wydawa艂 si臋 taki opuszczony w tej czystej, bia艂ej po艣cieli. Zacz臋艂a rozmy艣la膰 o jego 偶yciu. Wiedzia艂a, 偶e ludzie urodzeni w ub贸stwie, pozbawieni szans, takich jak rodzinny interes czy koneksje, mieli przed sob膮 tylko trzy mo偶liwo艣ci. Mogli wegetowa膰 w n臋dzy, wej艣膰 na drog臋 przest臋pstwa albo podpisa膰 kontrakt na s艂u偶b臋 wojskow膮 b膮d藕 terminowanie u rzemie艣lnika. Co gorsza, je艣li pirat prze偶yje, jego sytuacja po powrocie do Singapuru stanie si臋 jeszcze trudniejsza. Z du偶ym prawdopodobie艅stwem w艂a艣ciciel zaatakowanej jednostki nie wysunie oskar偶enia. Pirat nie trafi za kratki. Ale z uwagi na przesz艂o艣膰, nie znajdzie ju偶 偶adnej godnej pracy - poza najbardziej upokarzaj膮cymi i najgorzej p艂atnymi zaj臋ciami. Z tego samego powodu stanie si臋 obiektem zainteresowania policji. Ka偶dy pracodawca b臋dzie zobowi膮zany do sk艂adania w艂adzom raport贸w o jego zachowaniu. Je艣li Tong we藕mie udzia艂 w b贸jce, ukradnie jedzenie lub odzie偶 b膮d藕 te偶 opr贸偶ni czyj膮艣 kiesze艅, zostanie potraktowany z pe艂n膮 surowo艣ci膮. Wych艂oszcz膮 go albo wsadz膮 do wi臋zienia.

By艂oby lepiej dla wszystkich, gdyby doktor Lansing go obudzi艂. Wtedy major Loh mog艂aby zada膰 mu kilka kluczowych pyta艅, a ranny pirat m贸g艂by sobie umiera膰, uczyniwszy przedtem co艣 po偶ytecznego dla ludzko艣ci.

Nie wolno my艣le膰 w ten spos贸b, Loh upomnia艂a siebie. Nie ma prawa wydawa膰 wyrok贸w.

Odwr贸ci艂a si臋 i wysz艂a na opustosza艂y korytarz. Funkcjonariusze policji z Darwin pilnowali, by nikt spoza upowa偶nionego personelu nie zbli偶y艂 si臋 do pirata. Legitymowali ka偶dego, kto wje偶d偶a艂 na pi臋tro. Pog艂oski o tym, co zdarzy艂o si臋 na Morzu Celebes, zd膮偶y艂y si臋 ju偶 rozej艣膰. Rz膮dowi Australii zale偶a艂o bardzo na utrzymaniu w tajemnicy faktu, 偶e sprawa dotyczy艂a szmuglowania materia艂贸w radioaktywnych.

Na korytarzu czeka艂 na Loh oficer z o艣rodka wywiadu australijskiej marynarki wojennej, by zawie藕膰 j膮 na spotkanie. Zjechali wind膮, nie m贸wi膮c ani jednego s艂owa. Loh wci膮偶 jeszcze rozmy艣la艂a o losie pirata. Zastanawia艂a si臋, co w艂a艣ciwie sk艂oni艂o go do zaj臋cia si臋 bandyckim rzemios艂em. Jedn膮 z przyczyn mog艂a by膰 pewno艣膰 siebie. P艂ywanie po morzu na sampanie to praca dla twardzieli. Tylko wytrwali, do艣wiadczeni marynarze mogli pozwoli膰 sobie na takie eskapady, zw艂aszcza z materia艂ami wybuchowymi na pok艂adzie.

Tacy ludzie byli zdolni zaatakowa膰 ka偶d膮 jednostk臋, pomy艣la艂a. Byli niczym wio艣larze z wielorybniczych 艂odzi, kt贸rzy nie l臋kali si臋 艣ciga膰 wieloryb贸w. 呕aden statek nie by艂 dla nich zbyt wielki, 偶adna za艂oga zbyt gro藕na.

Ten trop wydawa艂 si臋 ma艂o istotny, lecz m贸g艂 okaza膰 si臋 po偶yteczny. By膰 mo偶e by艂y jeszcze inne, kt贸re przeoczy艂a. Major Loh odczu艂a w ko艅cu odrobin臋 satysfakcji. Niewykluczone 偶e ten biedny cz艂owiek oka偶e si臋 przydatniejszy, ni偶 pocz膮tkowo s膮dzi艂a.

Z艂e uczynki Lee Tonga mog艂y dopom贸c w wy艂apywaniu potencjalnych terroryst贸w.

ROZDZIA艁 41

Waszyngton, USA, Sobota, 0.23

Paul Hood nie m贸g艂 zasn膮膰. Dyrektor Centrum, ubrany w garnitur od Cahdna Kleina i wys艂u偶on膮 koszulk臋 z logo dru偶yny futbolowej LA Rams, kt贸r膮 dosta艂 kiedy艣 od Romana Gabriela, rozgrywaj膮cego, le偶a艂 na 艂贸偶ku i spogl膮da艂 w sufit. Przypatrywa艂 si臋 refleksom 艣wiat艂a, rzucanym przez przeje偶d偶aj膮ce auta lub przelatuj膮ce samoloty. Okno by艂o lekko uchylone, 偶aluzje podci膮gni臋te. Ju偶 kilka miesi臋cy wcze艣niej przeni贸s艂 si臋 tu z pobliskiego hotelu, ale wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 zebra膰, by powiesi膰 zas艂ony. Dobrze, 偶e chocia偶 pami臋ta艂 o najwa偶niejszych sprawunkach. Pierwszej nocy okaza艂o si臋, 偶e brakuje papieru toaletowego. Musia艂 zast膮pi膰 go gazet膮 „Washington Post".

Okna wychodzi艂y na zach贸d, dlatego Hood nie mia艂 mo偶liwo艣ci podziwia膰 wschodz膮cego s艂o艅ca. Prawd臋 m贸wi膮c, by艂o to dla niego bez znaczenia. Zwykle i tak budzi艂 si臋, zanim niebo robi艂o si臋 jasne. Przypuszczalnie widzia艂 wi臋cej wschod贸w s艂o艅ca ni偶 ca艂e pokolenie kogut贸w, a zarazem sp臋dza艂 na s艂o艅cu mniej czasu ni偶 jakikolwiek inny mieszkaniec Waszyngtonu.

Nowy, pi臋ciokondygnacyjny budynek otrzyma艂 nazw臋 The Newport. Znajdowa艂 si臋 przy Tyburn Court w Camp Springs, w Maryland, o kilka minut jazdy od bazy si艂 powietrznych Andrews. Hood zajmowa艂 naro偶ny apartament na najwy偶szym pi臋trze. Dzi臋ki temu mia艂 dost臋p do s艂onecznego tarasu na dachu, chocia偶 nigdy na nim nie by艂. Za ka偶dym razem, gdy przebywa艂y u niego dzieci, Alexander spa艂 na sofie w salonie, natomiast Harleigh mia艂a do dyspozycji drug膮 sypialni臋. By ul偶y膰 nieco niedoli Alexandra, kt贸ry nie mia艂 swojego pokoju, Hood trzyma艂 w salonie konsol臋 PlayStation 2 oraz gry wideo.

Pok贸j by艂 wyciszony. Zreszt膮 to nie ha艂as nie pozwala艂 mu zasn膮膰. Nie chodzi艂o te偶 o sytuacj臋 w Australii. Przez ostatnich dziesi臋膰 lat Hood prze偶y艂 ju偶 kilkana艣cie podobnych kryzys贸w. Nauczy艂 si臋 radzi膰 sobie z nimi, koncentruj膮c si臋 na pozytywnych aspektach. Co prawda metoda ta nie zamienia艂a kryzysu w przyjemno艣膰, ale przynajmniej mo偶na by艂o nad nim zapanowa膰. Ponadto obecnym przypadkiem zajmowali si臋 ju偶 bardzo kompetentni ludzie. Gdyby by艂 im potrzebny, wiedzieli, jak do niego dotrze膰.

Tak naprawd臋, im wi臋cej o tym my艣la艂, tym bardziej czu艂 si臋 nikomu niepotrzebny. Nie chodzi艂o mu o prac臋 w Centrum, lecz o jego 偶ycie prywatne. 呕ycie Paula Hooda z up艂ywem lat stawa艂o si臋 coraz bardziej monotonne, a dni podobne do siebie, tak jak te 艣wietlne refleksy nad jego g艂ow膮.

Na konsoli do gry zgromadzi艂 si臋 kurz. Zauwa偶y艂 to wieczorem, gdy przechodzi艂 obok telewizora. Ostatni raz dzieci by艂y u niego ponad trzy tygodnie temu. Nawet nie spostrzeg艂, 偶e up艂yn臋艂o ju偶 tyle czasu. Nie czu艂 z艂o艣ci ani rozczarowania. Nie chodzi艂o te偶 o to, 偶e teraz cz臋艣ciej bywa艂 w domu. Jego nastoletnie dzieci ju偶 dorasta艂y. Nie brakowa艂o im zaj臋膰. Umawia艂y si臋 na randki. Dwa razy w tygodniu Harleigh chodzi艂a na seanse psychoterapeutyczne. Dziewczyna wci膮偶 jeszcze cierpia艂a z powodu stresu, gdy przetrzymywali j膮 jako zak艂adniczk臋 w siedzibie ONZ-etu. Sesje rozpocz臋艂y si臋 w pocz膮tkowej fazie, kiedy zamyka艂a si臋 w pokoju i nie chcia艂a nikogo widzie膰. Teraz zn贸w chodzi艂a do szko艂y. Wznowi艂a te偶 lekcje gry na skrzypcach. Ale wci膮偶 jeszcze dopada艂y j膮 apatia i depresja. Od czasu do czasu cierpia艂a te偶 na ataki b贸lu g艂owy oraz zaburzenia 偶o艂膮dkowe o pod艂o偶u psychosomatycznym. 艢rodki terapeutyczne stosowano ostro偶nie, a rezultaty przychodzi艂y powoli. Cz臋艣ci膮 dolegliwo艣ci zajmowali si臋 psychoterapeuci, leczenie innych wzi臋li na siebie Hood i Sharon. Jednak najlepsze skutki przynosi艂y jej kontakty z przyjaci贸艂mi. By膰 mo偶e tego w艂a艣nie nale偶a艂o oczekiwa膰.

Dzieciaki s膮 jak te samochody i samoloty za oknem, pomy艣la艂 Hood. Stopniowo oddalaj膮 si臋, po艣wi臋caj膮c coraz mniej czasu i uwagi rodzicom. To normalna kolej rzeczy, z kt贸r膮 trzeba si臋 pogodzi膰.

Hood martwi艂 si臋, 偶e nie potrafi艂 niczym zape艂ni膰 otaczaj膮cej go pustki. By膰 mo偶e utrata aktywno艣ci w tej sferze sprawi艂a, 偶e dostrzeg艂 tak偶e inne luki. Niewykluczone 偶e Centrum nie by艂o prowadzone jak nale偶y. Zbudowa艂 skuteczny zesp贸艂, ale nie wyznaczy艂 nowych zada艅.

Mo偶e alternatyw膮 by艂o kandydowanie w wyborach do Senatu, rozmy艣la艂 bez entuzjazmu. Uczestniczenie w kampanii podoba艂o mu si臋, podobnie jak wyg艂aszanie przem贸wie艅, kiedy walczy艂 o fotel burmistrza Los Angeles. By膰 mo偶e wygra艂by wybory, mianowa艂 sam siebie do komisji kontroli wywiadu i zacz膮艂 pracowa膰 po drugiej stronie ogrodzenia. By艂oby to z pewno艣ci膮 wielkie wyzwanie. Zw艂aszcza gdyby najego miejsce nominowano Mike'a Rodgersa.

Temat wart by艂 przemy艣lenia. Szczeg贸lnie od czasu, kiedy Hood sta艂 si臋 jednym z bohater贸w walki o zak艂adnik贸w w siedzibie. Zdo艂a艂 ocali膰 偶ycie wielu dzieci, w tym r贸wnie偶 w艂asnej c贸rki. Wyborcy z pewno艣ci膮 by to uwzgl臋dnili.

Im wi臋cej Hood o tym rozmy艣la艂, tym bardziej podoba艂 mu si臋 ten pomys艂. By膰 mo偶e powinien nawet wystartowa膰 w wyborach prezydenckich. Kilku wychowank贸w agencji wywiadowczych zdo艂a艂o, tak czy inaczej, zasi膮艣膰 w Gabinecie Owalnym.

Zastanawia艂 si臋 jedynie, czy faktycznie tego w艂a艣nie pragn膮艂. A mo偶e fotela senatorskiego? A mo偶e czego艣 innego.

I wtedy odezwa艂 si臋 w nim zdrowy rozs膮dek. Pustka wcale nie wi膮偶e si臋 z tym, czy jeste艣 komu艣 potrzebny, us艂ysza艂 wewn臋trzny g艂os. Nie wi膮za艂a si臋 tak偶e ze sposobem zarabiania na 偶ycie. Wynika艂a z przyj臋tego po rozwodzie stylu 偶ycia. Jego by艂a 偶ona umawia艂a si臋 na randki. Mia艂a prac臋 i poznawa艂a nowych ludzi. Paul Hood tego nie robi艂. Wszystko si臋 zmienia艂o, 艣wiat, przepisy ruchu drogowego - tylko on si臋 nie zmieni艂. Ani na jot臋. Oczekiwa艂 na przyjazdy dzieci. Czeka艂 na kolejne kryzysy oraz na przybycie specjalist贸w z Centrum od sytuacji kryzysowych. Kiedy nie przychodzili, zaczyna艂 narzeka膰 na nud臋w艂asnej egzystencji.

Ponowne ubieganie si臋 o pe艂niony urz膮d r贸wnie偶 nie by艂o kiepskim pomys艂em, rozmy艣la艂 Hood. Ale nie by艂a to decyzja, kt贸r膮 nale偶a艂o podj膮膰 w ci膮gu jednej bezsennej nocy. Nie w chwili, gdy g艂owa pe艂na by艂a ponurych przemy艣le艅, a w sercu kr贸lowa艂a pustka. Nie w momencie, kiedy Hood powinien najpierw poczyni膰 mniejsze kroki.

Tylko jakie?

Cho膰by zadzwoni膰 do Daphne Connors i um贸wi膰 si臋 z ni膮 na drugie spotkanie, odpowiedzia艂 sobie, opuszczaj膮c powieki i przywo艂uj膮c przyjemne chwile z ich pierwszej randki.

ROZDZIA艁 42

Cairns, Australia, Sobota, 17.57

Paul Leyland, m艂odszy kapitan P贸艂nocnej Terenowej Brygady Stra偶y Po偶arnej stanu Queensland, odczuwa艂 g艂臋bok膮 satysfakcj臋 z 偶ycia, jakie prowadzi艂.

M臋偶czyzna o ciekawych br膮zowych oczach sta艂 na platformie widokowej biegn膮cej dooko艂a wie偶y obserwacyjnej. Strzeg艂 艣wiata i ludzkiego 偶ycia, kt贸re powierzono jemu i podleg艂emu mu zespo艂owi. Czu艂 si臋 niemal tak, jak jeden z antycznych bog贸w. Ka偶de z b贸stw sprawowa艂o piecz臋 nad okre艣lon膮 sfer膮- wojn膮, urodzajem, 艣wiatem podziemi czy te偶 domowym ogniskiem. M艂odszy kapitan Leyland nie wyobra偶a艂 sobie wi臋kszej odpowiedzialno艣ci ni偶 ochrona w艂asnego kraju i jego mieszka艅c贸w. Nie by艂o te偶 wi臋kszej nagrody ponad dobre wywi膮zywanie si臋 z powierzonych obowi膮zk贸w.

W promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca 艂ysa g艂owa Leylanda zdawa艂a si臋 l艣ni膰 niczym roz偶arzone w臋gle. Sk贸ra by艂a mocno napi臋ta i spocona. Stra偶ak nie cierpia艂 kapeluszy. Pieszczota s艂o艅ca na 艂ysinie sprawia艂a mu ogromn膮 przyjemno艣膰. Z tego w艂a艣nie powodu wola艂 sta膰 na zewn膮trz, ni偶 siedzie膰 w wie偶y. Zgodnie ze starym dowcipem, 艂ysa pa艂a jest jak bateria s艂oneczna dla m臋skiej aktywno艣ci seksualnej. W przypadku Leylanda bateria 艂adowa艂a si臋, ale nie by艂a u偶ywana. To s艂o艅ce stanowi艂o dla niego jedyny obiekt po偶膮dania. Krzaczaste rude brwi oraz sumiasty w膮s chroni艂y przed potem oczy oraz usta. Zapas p艂yn贸w Leyland uzupe艂nia艂, popijaj膮c regularnie z manierki zatkni臋tej za stra偶ackim pasem. By艂o to staromodne, metalowe naczynie, jak偶e inne od plastikowych butelek, u偶ywanych przez pracuj膮cych z nim m艂odziak贸w. Leyland lubi艂 dotyk i smak gor膮cej, pachn膮cej metalem wody.

By艂y pilot Morskiej Grupy Patrolowej Kr贸lewskich Australijskich Si艂 Powietrznych, mierz膮cy sto siedemdziesi膮t centymetr贸w, przepracowa艂 w stra偶y po偶arnej sze艣膰 z czterdziestu dw贸ch lat, kt贸re sobie liczy艂. Ostatnio zrezygnowa艂 z awansu na kapitana, gdy偶 nie chcia艂 pracowa膰 w biurze lub w remizie. Pragn膮艂 zosta膰 tu na miejscu, w wie偶y obserwacyjnej w Cairns, wraz ze swym koal膮 o imieniu Ma艂y Maluka. Z wysoko艣ci blisko sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w m贸g艂 obserwowa膰 p艂askowy偶 Atherton na przestrzeni wielu kilometr贸w w ka偶dym kierunku. Wiatr od oceanu by艂 r贸wnie niezmienny, co s艂oneczny skwar. Leyland potrafi艂 poczu膰 zapach po偶aru, zanim jeszcze go dostrzeg艂, nawet je艣li wiatr wia艂 w przeciwnym kierunku. To by艂 niezwykle przydatny dar. Wy偶yny wok贸艂 Cairns, z rozrzuconymi farmami, wulkanicznymi jeziorami oraz wodospadami i tropikalnym lasem deszczowym, nale偶a艂y do najwa偶niejszych atrakcji turystycznych w ca艂ym kraju. Kolej widokowa Kuranda oraz kolejka linowa Skyrail Rainforest przewozi艂y rocznie pi臋膰 razy wi臋cej pasa偶er贸w ni偶 koleje podmiejskie w stanie Queensland. Paul Leyland, jego sta艂y dwuosobowy personel oraz Ma艂y Maluka tworzyli razem dru偶yn臋 Kadoova, jak sami siebie nazywali. Byli grup膮 szale艅c贸w, dla kt贸rych bezpiecze艅stwo innych liczy艂o si臋 bardziej ni偶 w艂asna wygoda.

Wie偶臋 obserwacyjn膮 wzniesiono na szczycie wzg贸rza o wysoko艣ci stu osiemdziesi臋ciu metr贸w. Prowadzi艂a do niej dwupasmowa, utwardzona droga, by艂o te偶 l膮dowisko dla helikopter贸w. Konstrukcj臋 wie偶y wykonano z nielakierowanego drewna. Ceg艂y i pustaki wprawdzie zapewnia艂y bezpiecze艅stwo w razie po偶aru, ale ich u偶ycie do budowli na szczycie wzg贸rza by艂o problematyczne. Podmywany grunt nieustannie si臋 osuwa艂. Kruszej膮ca zaprawa murarska grozi艂a zawaleniem. Wie偶a, zbudowana z element贸w metalowych, nagrzewa艂a si臋 do granic wytrzyma艂o艣ci. Mog艂o to przeszkadza膰 Ma艂emu Maluce i reszcie personelu, ale Leyland by艂 w stanie znie艣膰 wszystko. W gruncie rzeczy pochodz膮cy z Cairns m臋偶czyzna uwielbia艂 skrajno艣ci.

W pomieszczeniach wie偶y znajdowa艂y si臋 aparatura do nawi膮zywania 艂膮czno艣ci oraz dwumetrowa alidada. Na g贸rnej powierzchni obrotowej poziomej tarczy naniesiono map臋 z pionowymi znacznikami okre艣laj膮cymi k膮ty. Ze szczytu wie偶y rozci膮ga艂 si臋 widok na wszystkie strony 艣wiata. Instrument pomiarowy s艂u偶y艂 do precyzyjnego lokalizowania po偶aru. W oczach Leylanda alidada by艂a 艣wiatem w miniaturze. Spogl膮daj膮c na ni膮, jeszcze bardziej czu艂 si臋 jak b贸g.

Pozostali cz艂onkowie jego dru偶yny, John Smolley zwany Paj膮kiem, oraz Eva Summers urz臋dowali w ma艂ej chacie zbudowanej z bali, kt贸ra sta艂a nieopodal wie偶y. Ma艂y Maluka by艂 ich maskotk膮 i zazwyczaj przebywa艂 w du偶ym kojcu obok chaty. Dozna艂 ci臋偶kich obra偶e艅 podczas jednego z po偶ar贸w, ale wyzdrowia艂 dzi臋ki troskliwej opiece ludzi. Kiedy ma艂y torbacz odzyska艂 si艂y na tyle, by m贸g艂 powr贸ci膰 na wolno艣膰, zdecydowa艂 si臋 pozosta膰 z nimi. W艂a艣ciwie dlaczego mia艂 odchodzi膰? Eva dostarcza艂a mu codziennie 艣wie偶e eukaliptusowe li艣cie, stanowi膮ce jego diet臋. Imi臋 dla zwierz臋cia wymy艣li艂 Leyland. S艂owo „maluka" w narzeczu aborygen贸w oznacza艂o „szefa".

Wn臋trze chaty by艂o klimatyzowane. Sta艂 w niej telewizor oraz odtwarzacz DVD. M艂odzi sp臋dzali wi臋kszo艣膰 czasu na ogl膮daniu telewizji oraz rozmowach przez radio. Kiedy jednak zachodzi艂a potrzeba, natychmiast byli gotowi do akcji. Bez wahania ryzykowali w艂asne 偶ycie. Ca艂a tr贸jka zjawia艂a si臋 zazwyczaj jako pierwsza na miejscu zdarze艅, pomagaj膮c ochotnikom przy ewakuacji mieszka艅c贸w, wyr膮bywaniu przecinek oraz koordynuj膮c dzia艂ania stra偶ak贸w. Jednak 偶adne z podw艂adnych Leylanda nie czu艂o tego samego co on - 偶e ta kraina by艂a Niebem, za艣 on sam 艢wi臋tym Piotrem. Gdy szatan z czerwonym j臋zorem pojawia艂 si臋 u wr贸t niebios, pokonanie go stawa艂o si臋 naj艣wi臋tszym obowi膮zkiem.

Ma艂y Maluka le偶a艂 na mi臋kkim grzbiecie obok buta Leylanda. Oczy zwierz臋cia by艂y przymkni臋te. Wok贸艂 du偶ego czarnego nosa widnia艂a bia艂awa blizna, inne rysowa艂y si臋 na nogach torbacza. Prawdopodobnie w tych miejscach nigdy ju偶 nie wyro艣nie szare futerko. Ale mimo to wszystko by艂o w porz膮dku, pomy艣la艂 Leyland. Blizny czyni艂y z ma艂ego koali twardziela. Przynajmniej takie sprawia艂y wra偶enie. Misie koala nie mia艂y prawdziwych wrog贸w poza lud藕mi. Przez ca艂e stulecia cz艂owiek polowa艂 na nie, by zdoby膰 mi臋so i futro. Obecnie prawo tego zabrania艂o. Stra偶ak uni贸s艂 stop臋. Palcem nogi dotkn膮艂 wypi臋tego brzucha zwierz臋cia. Koala zamrucza艂, ale nie uni贸s艂 powiek.

- Prawdziwy z ciebie twardziel - mrucza艂 pod nosem Leyland. - Ty leniwy fajt艂apo. Pewnie spa艂e艣, kiedy las si臋 pali艂, i dlatego zosta艂e艣 poparzony.

- Wcale nie jest fajt艂ap膮- odezwa艂 si臋 przez radio kobiecy g艂os. To by艂a Eva, siedz膮ca w chacie przy g艂贸wnej radiostacji.

Leyland zawsze chodzi艂 z w艂膮czonym radiem. W nag艂ych przypadkach sekunda lub dwie mog艂y okaza膰 si臋 decyduj膮ce.

- Masz racj臋. Ale na pewno jest leniem. Nawet si臋 nie rusza, tylko

mruczy niczym spasiony kocur.

- Kiedy komenda stra偶y zacznie tworzy膰 dru偶yn臋 misi贸w koala, on na pewno zaci膮gnie si臋 jako pierwszy... nie roz艂膮czaj si臋 - powiedzia艂a Eva,

sama sobie przerywaj膮c. - Mam rozmow臋.

Na szyi Leylanda wisia艂a niewielka, ale solidna lornetka. Si臋gn膮艂 po ni膮 i ruszy艂 szybkim krokiem wko艂o wie偶y. Je艣li zg艂oszono po偶ar, by膰 mo偶e b臋dzie w stanie dostrzec po偶og臋. Nic jednak nie widzia艂.

- Kapitanie, prze艂膮czam rozmow臋 do pana - meldowa艂a Eva.

- O co chodzi? - zapyta艂 Leyland i wyci膮gn膮艂 radio zza pasa. Przy艂o偶y艂 urz膮dzenie do ucha. G贸rn膮 cz臋艣膰 zdobi艂 ochronny ko艂nierz, kt贸ry umo偶liwia艂 rozmow臋 podczas lotu helikopterem albo w 艣rodku rycz膮cego 偶ywio艂u.

- Nie mam poj臋cia, o co chodzi - informowa艂a. - Nie chc膮 mi powiedzie膰.

- Kto nie chce ci powiedzie膰?

- Tego te偶 nie wiem, nie przedstawili si臋 - odpowiedzia艂a.

- Lepiej, 偶eby to nie by艂 jaki艣 dowcipni艣 - stwierdzi艂 gro藕nie Leyland.

- To co m贸wi, nie wygl膮da na 偶arty. 艁膮cz臋.

Czekaj膮c na po艂膮czenie, Leyland wysun膮艂 doln膮 warg臋 i zdmuchn膮艂 z w膮s贸w krople potu. Zwykle tak robi艂, kiedy co艣 go zaniepokoi艂o. Nie przywyk艂 do tajemniczych telefon贸w. Obserwowa艂 korony drzew po stronie p贸艂nocno-zachodniej. Czasem tam wybucha艂y po偶ary, na terenie obozowisk.

- Kapitan Leyland? - zapyta艂 rozm贸wca.

- Tak. Kto m贸wi?

- Chor膮偶y George Jelbart, o艣rodek wywiadu marynarki wojennej - poinformowa艂 cz艂owiek po drugiej stronie 艂膮cza.

- Czy co艣 si臋 dzieje? - dopytywa艂 si臋 Leyland. Wojskowy dzwoni艂 z pok艂adu helikoptera. W s艂uchawce s艂ycha膰 by艂o szum silnika.

- Nie chodzi o po偶ar, je艣li o to pan pyta - odpar艂 Jelbart.

Leyland odetchn膮艂 z ulg膮. Opu艣ci艂 lornetk臋.

- Ale jednak co艣 si臋 dzieje. - Chor膮偶y podj膮艂 rozmow臋. - Przybywamy tu, 偶eby to z panem om贸wi膰.

- My? - zapyta艂 Leyland.

- Dowie si臋 pan wszystkiego, gdy dolecimy - zdecydowa艂 Jelbart. - Powinni艣my dotrze膰 do l膮dowiska dla 艣mig艂owc贸w za jaki艣 kwadrans.

Prosimy o zgod臋 na l膮dowanie.

- Jaki typ maszyny?

- Bell 204 - poinformowa艂 wojskowy.

- Starczy dla was miejsca. Macie zgod臋 - o艣wiadczy艂 stra偶ak.

- Sprawdzili艣my to przed startem - odpar艂 Jelbart. - Mimo to dzi臋ki za wsparcie.

Wojskowy roz艂膮czy艂 si臋. Leyland ponownie wsun膮艂 radio za pas. Urz膮dzenie prze艂膮czy艂o si臋 automatycznie na nas艂uch stacji w bazie. M臋偶czyzna

by艂 nie tylko zaintrygowany t膮 rozmow膮, ale tak偶e zaniepokojony. Nie cierpia艂 niejasnych sytuacji. M贸g艂 poprosi膰 o wi臋cej informacji, ale z drugiej strony nie lubi艂 traci膰 niepotrzebnie energii. Gdyby chor膮偶y chcia艂, 偶eby stra偶ak wiedzia艂 wi臋cej, to by go o艣wieci艂.

- Eva, ka偶 Paj膮kowi wej艣膰 tu na g贸r臋 i mie膰 oko na wszystko - poleci艂 Leyland. - Wybieram si臋 na l膮dowisko dla 艣mig艂owc贸w.

- Robi si臋 - odpar艂a Eva, przekazawszy uprzednio rozkaz Spiderowi. -

Co si臋 w艂a艣ciwie dzieje?

- B臋dziemy mieli go艣ci - odpowiedzia艂 Leyland. - Wpadnie tu kilku facet贸w z wywiadu australijskiej marynarki wojennej.

- Brzmi ca艂kiem powa偶nie - zawyrokowa艂a Eva. - Czy faktycznie tak jest?

- Pami臋tasz, kiedy ostatni raz odwiedzi艂 nas kto艣 spoza stra偶y po偶arnej? - odpowiedzia艂 pytaniem Leyland.

- Nigdy, jak pracuj臋 tu trzy lata - odpar艂a.

- I ani razu w ci膮gu sze艣ciu lat, kt贸re tu sp臋dzi艂em - oznajmi艂 Leyland i zacz膮艂 schodzi膰 w d贸艂 po drabinie umieszczonej po艣rodku wie偶y.

- Nie bardzo rozumiem - powiedzia艂a.

- Nikt tu nie przychodzi, je艣li sprawa nie jest powa偶na - zamkn膮艂 temat Leyland.

ROZDZIA艁 43

Cairns, Australia, Sobota, 18.22

Lowell Coffey nie by艂 w stanie rozstrzygn膮膰, co znosi艂 gorzej - rejs na korwecie czy lot helikopterem. Jednostka p艂ywaj膮ca niemi艂osiernie ko艂ysa艂a pasa偶erami, raz w jedn膮 stron臋, raz w drug膮. Ale helikopter wpada艂 w szale艅cze wibracje, a ryk silnika w偶era艂 si臋 w m贸zg. I to, i to by艂o udr臋k膮. Odruch walki lub ucieczki -jak nazywali t臋 sytuacj臋 Jelbart i Coffey - pobudza艂 go wy艂膮cznie do wzi臋cia n贸g za pas. Jedynym powodem, dla kt贸rego Coffey rozmy艣la艂 nad tym, co r贸偶ni艂o p艂ywanie od latania, by艂o odwr贸cenie uwagi od prze偶ywanych cierpie艅.

Wreszcie Coffey uzna艂, 偶e lot helikopterem jest jeszcze gorszy od p艂ywania. Na korwecie dysponowa艂 przynajmniej pewn膮 swobod膮. Tutaj siedzia艂 艣ci艣ni臋ty mi臋dzy major Loh i Bobem Herbertem na twardej 艂aweczce przeznaczonej jedynie dla dw贸ch os贸b. Pilot i Jelbart siedzieli przed nimi. W贸zek inwalidzki Herberta umieszczono w ma艂ej 艂adowni za tylnym siedzeniem.

Herbert wni贸s艂 nowy element do prac ekipy. By艂 to plan zebrania poufnych informacji na temat Jervisa Darlinga.

Przez pierwsz膮 po艂ow臋 podr贸偶y plan ten zajmowa艂 ca艂kowicie my艣li Coffeya. Z jednej strony nie mia艂 pewno艣ci, czy w og贸le da si臋 go zrealizowa膰. By艂 to jednak jedyny pomys艂. Dlatego musia艂 by膰 wprowadzony w 偶ycie. Z drugiej strony prawnik mia艂 w膮tpliwo艣ci, czy dzia艂aj膮 legalnie. Ale przecie偶 nie szykowali si臋 do rozprawy s膮dowej. Przynajmniej na razie. Jak stwierdzi艂 Jelbart, ich celem by艂o odnalezienie wykradzionych materia艂贸w radioaktywnych. Powi膮zanie tej sprawy z Darlingiem mog艂o nast膮pi膰 p贸藕niej.

Fakt wtajemniczenia w operacj臋 dodatkowych os贸b r贸wnie偶 nie przepe艂nia艂 Coffeya poczuciem szcz臋艣cia. Nie mia艂 wprawdzie w膮tpliwo艣ci, 偶e personel P贸艂nocnej Terenowej Brygady Stra偶y Po偶arnej stanu Queensland cechowa艂 si臋 odwag膮 godn膮 偶o艂nierzy. Jednak Jelbart przyzna艂, 偶e miejscowi ludzie wykazywali bezwzgl臋dn膮 lojalno艣膰 wobec Jervisa Darlinga. Magnat sowicie subwencjonowa艂 lokalne programy sportowe, ugrupowania ekologiczne, organizacje municypalne oraz akcje charytatywne. Poniewa偶 powody podejmowanych dzia艂a艅 by艂y utajnione, stra偶acy mogli odm贸wi膰 udzia艂u w inwigilowaniu swego dobroczy艅cy. I mogli nie zezwoli膰 na korzystanie z ich kana艂贸w radiowych. By艂aby to strata czasu i mog艂oby doj艣膰 do przeciek贸w. Ich zgod臋 nale偶a艂o osi膮gn膮膰 w drodze taktownej perswazji.

Bob Herbert potrafi艂 by膰 przekonuj膮cy, ale nie grzeszy艂 taktem. Jelbart by艂 wprawdzie ich rodakiem, ale on r贸wnie偶 nie by艂 zbyt delikatny. Z kolei Monica Loh by艂a Azjatk膮. Australijczycy z prowincji cechowali si臋 wrodzon膮 nieufno艣ci膮 wobec wszelkich przybyszy. Mieli si臋 na baczno艣ci zw艂aszcza przed tak zwanym „azjatyckim desantem". W czasach mniej dra偶liwych politycznie u偶ywano okre艣lenia „偶贸艂te zagro偶enie". Liberalna dusza Lowella Coffeya odnosi艂a si臋 z odraz膮 do tego zwrotu. U偶ywa艂 go ca艂y zachodni 艣wiat przed oraz w czasie II wojny 艣wiatowej, w szczeg贸lno艣ci w odniesieniu do Japo艅czyk贸w. Okre艣lenie od偶y艂o, kiedy w Chinach do w艂adzy doszli komuni艣ci. A sta艂o si臋 bardziej popularne w trakcie konflikt贸w w Korei i potem w Wietnamie. Z punktu widzenia Australijczyk贸w zagro偶enie to nie mia艂o charakteru militarnej konfrontacji. Chodzi艂o o bardzo realne niebezpiecze艅stwo utraty miejsc pracy i obni偶enie gospodarczej prosperity wszystkich narod贸w zamieszkuj膮cych azjatyckie wybrze偶a Pacyfiku. W wi臋kszo艣ci pa艅stw Azji 艣wiadczenia spo艂eczne by艂y znacznie skromniejsze ni偶 w przypadku australijskiej klasy pracuj膮cej. Firma z sz贸stego kontynentu mog艂a zatrudni膰 dwudziestu tajwa艅skich marynarzy lub tkaczy w cenie trzech Australijczyk贸w. Wielu spo艣r贸d tych robotnik贸w w ojczystym kraju ledwo wi膮za艂o koniec z ko艅cem.

Ka偶dego roku wzd艂u偶 licz膮cego dwana艣cie tysi臋cy kilometr贸w wybrze偶a do Australii przedostawa艂y si臋 tysi膮ce nielegalnych imigrant贸w. Znajdowali potem prac臋 w przemy艣le, w rybo艂贸wstwie oraz w przetw贸rstwie spo偶ywczym. Wi臋kszo艣膰 zarabianych pieni臋dzy przesy艂ali do domu, po raz drugi uderzaj膮c w ten spos贸b w lokaln膮 gospodark臋. W rezultacie ich wp艂yw na egzystencj臋 i dobrobyt dwudziestomilionowego narodu by艂 naprawd臋 znacz膮cy.

Jedynymi lud藕mi w zespole, posiadaj膮cymi umiej臋tno艣ci dyplomatyczne, byli Coffey i Ellsworth. Ten drugi pozosta艂 na miejscu, by pe艂ni膰 funkcj臋 艂膮cznika mi臋dzy poszczeg贸lnymi agencjami wywiadowczymi. Dodatkowy ci臋偶ar spada艂 wi臋c na barki Coffeya, i tak ju偶 udr臋czonego cierpieniem.

Helikopter przesun膮艂 si臋 nad grzbietem i obni偶y艂 lot w kierunku oznaczonego na bia艂o ko艂a l膮dowiska, znajduj膮cego si臋 na szczycie wzg贸rza. Gdy wyl膮dowa艂, Coffey uzna艂, 偶e w ostatecznym rozrachunku lot helikopterem jest rzeczywi艣cie przyjemniejszy ni偶 rejs korwet膮. W dodatku podr贸偶 by艂a niepor贸wnywalnie kr贸tsza. 艢mig艂owiec wyl膮dowa艂 bez najmniejszego wstrz膮su. Po wy艂膮czeniu wirnika z maszyny wyskoczy艂 Jelbart, kt贸ry zauwa偶y艂 id膮cego poln膮 drog膮 w ich kierunku m臋偶czyzn臋. Z ty艂u, jakie艣 trzysta metr贸w za nim, l艣ni艂a w s艂o艅cu wie偶a obserwacyjna. Kiedy pilot wyci膮ga艂 w贸zek Herberta, major Loh i Coffey do艂膮czyli do Jelbarta. Przez ca艂y czas podr贸偶y major zachowywa艂a milczenie, a jej twarz by艂a bez wyrazu. By膰 mo偶e Loh odczuwa艂a dyskomfort, przebywaj膮c w Australii. Lub przeciwnie, koncentrowa艂a si臋 na wykonaniu zadania. Albo jedno i drugie. Nie mo偶na by艂o tak偶e wykluczy膰 ewentualno艣ci, 偶e to Coffey studzi艂 ch臋膰 rozmowy. Sp臋dziwszy ca艂e zawodowe 偶ycie w otoczeniu polityk贸w i prawnik贸w, po prostu odwyk艂 od ludzi, kt贸rzy milczeli, gdy nie mieli nic do powiedzenia.

Coffey czeka艂 przy helikopterze, dop贸ki Herbert nie znalaz艂 si臋 w swoim w贸zku. Nawet pozbawiony tego 艣rodka lokomocji szef wywiadu Centrum Szybkiego Reagowania wykazywa艂 zdumiewaj膮c膮 ruchliwo艣膰. Mi臋艣nie jego ramion by艂y wyra藕nie zarysowane. Z niezwyk艂膮 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 przedosta膰 si臋 na drug膮 stron臋 przej艣cia lub wskoczy膰 na biurko, gdyby zasz艂a potrzeba zaatakowania kogo艣 po drugiej stronie. Mocarne palce Herberta by艂y zapewne w stanie wydrapa膰 dziury w betonie. Bez niczyjej pomocy Bob przemie艣ci艂 si臋 od drzwi 艣mig艂owca na sw贸j w贸zek. Scena ta mog艂a budzi膰 podziw.

Coffey sobie zupe艂nie inaczej wyobra偶a艂 funkcjonariusza stra偶y po偶arnej. Spodziewa艂 si臋, 偶e Paul Leyland b臋dzie m臋偶czyzn膮 o poka藕nej posturze i nienagannym wygl膮dzie, kowbojem gotowym do akcji, przyozdobionym szczypt膮 kolorytu australijskiego buszu.

Tymczasem Paul Leyland prezentowa艂 si臋 niezbyt okazale. Oliwkowo-zielony mundur by艂 pomi臋ty, na ko艂nierzu, pod pachami i z ty艂u za kolanami widnia艂y plamy potu. Mia艂 zaczerwienion膮 sk贸r臋, a do but贸w przyczepi艂y mu si臋 k臋pki sier艣ci. Nie by艂 zbyt wysoki, a jego 艂ysa g艂owa ocieka艂a potem.

- My艣l臋, 偶e b臋dziemy w stanie dogada膰 si臋 z tym go艣ciem - oznajmi艂 Herbert, gdy podeszli bli偶ej.

- Na jakiej podstawie tak s膮dzisz? - zapyta艂 Coffey.

- Uwzgl臋dniam dwie rzeczy. Po pierwsze, u艣miechn膮艂 si臋, kiedy podawa艂 r臋k臋 major Loh - stwierdzi艂 Herbert.

- I co z tego? Mo偶e lubi kobiety - powiedzia艂 Coffey.

- W tym rzecz - potwierdzi艂 Herbert. - Nie nosi obr膮czki. Przez wi臋kszo艣膰 dnia przebywa w tym drewnianym domu. Loh oka偶e si臋 prawdziwym atutem.

- To do艣膰 pochopny wniosek - zauwa偶y艂 sceptycznie Coffey. - Jelbart m贸wi艂, 偶e Leylandowi podlega s艂u偶bowo m艂oda kobieta.

- W艂a艣nie - podchwyci艂 Herbert. - Tym lepiej dla nas.

- Jak to?

- Ona jest jedyn膮 kobiet膮 stra偶akiem w tym departamencie - t艂umaczy艂 prawnikowi Herbert. - Musia艂 wyrazi膰 zgod臋 na jej s艂u偶b臋 w tym miejscu. Lubi wi臋c mie膰 wok贸艂 siebie niewiasty i nie zwraca uwagi na to, czy kobieta jest cudzoziemk膮. To moje drugie spostrze偶enie. Leyland cechuje si臋 otwartym i niezale偶nym umys艂em.

- Ani jedno, ani drugie mnie nie przekonuje - wci膮偶 pow膮tpiewa艂 Coffey.

- Kolacja w restauracji 1789 w Georgetown potwierdza, 偶e mam racj臋 - oznajmi艂 Herbert.

- Czy we wszystkich sprawach musimy nieustannie toczy膰 wojn臋? - zaprotestowa艂 Coffey.

- To nie wojna. Nazwa艂bym to dyskusj膮 na argumenty. Wchodzisz do gry? - naciska艂 Herbert.

- Wchodz臋 - ust膮pi艂 Coffey.

M臋偶czy藕ni opu艣cili l膮dowisko. Przeszli przez mokr膮 traw臋 i do艂膮czyli do reszty. Ca艂膮 grup臋 jaskrawo o艣wietla艂y reflektory zamontowane przy ziemi wok贸艂 l膮dowiska. Jelbart przedstawi艂 pozosta艂ych go艣ci.

- Jak rozumiem jest pan cz艂owiekiem z zewn膮trz, kt贸ry kieruje zespo艂em - powiedzia艂 Leyland, 艣ciskaj膮c d艂o艅 Herberta.

Coffey dostrzeg艂, 偶e kapitan tym razem si臋 nie u艣miechn膮艂. Lecz Herbert owszem. K膮cikiem ust, do Coffeya.

- Prawd臋 m贸wi膮c operacj膮 kierujemy wsp贸lnie z major Loh - sprostowa艂 Herbert.

Oboje, Jelbart i Loh, spojrzeli na szefa wywiadu Centrum. Twarz kobiety pozosta艂a niewzruszona, natomiast Jelbart wyda艂 si臋 nieco zaskoczony.

- Rozumiem - odpar艂 Leyland. - W takim razie kt贸re z was zamierza poinformowa膰 mnie dok艂adnie, na czym polega ta operacja? I czy mogliby艣my uda膰 si臋 w tym celu do s艂u偶b贸wki?

Wskaza艂 ma艂y budynek stoj膮cy u st贸p wie偶y.

- Za par臋 minut na zewn膮trz zrobi si臋 naprawd臋 ch艂odno. W 艣rodku

b臋dzie wam wygodniej.

- Byli艣my ostatnio nieco st艂oczeni - odezwa艂 si臋 Herbert. - I zapewniam, 偶e nie pozostaniemy na dworze zbyt d艂ugo.

- W porz膮dku - odpar艂 Leyland. - O czym chce pan powiedzie膰?

- Po pierwsze, dyskrecja - o艣wiadczy艂 Herbert. - Nic z tego, o czym b臋dziemy rozmawia膰, nie mo偶e by膰 przekazane dalej.

- Potrafi臋 dotrzyma膰 tajemnicy - zapewni艂 Leyland. - Prosz臋 tylko, 偶eby powiedzia艂 mi pan jedno. Czy to, co chcecie zrobi膰, jest zgodne z prawem?

- Teoretycznie tak, je艣li wszystko p贸jdzie zgodnie z moimi oczekiwaniami - odpar艂 Herbert.

Leyland spojrza艂 na niego ze zdziwieniem.

- To tak, jakby powiedzia艂 pan, 偶e zapa艂ka jest bezpieczna, dop贸ki si臋 jej nie zapali.

- Kapitanie Leyland, jestem prawnikiem - przerwa艂 im Coffey. - Sytuacj臋 mo偶na przyr贸wna膰 do wywa偶ania drzwi w domu ogarni臋tym po偶arem. Z formalnego punktu widzenia jest to w艂amanie. Jednak pod ka偶dym innym wzgl臋dem jest to w艂a艣ciwe post臋powanie.

- To prawnicza gadka trawa - odpar艂 Leyland. - Zatem musz臋 odm贸wi膰.

- Zajmujemy si臋 spraw膮 dotycz膮c膮 bezpiecze艅stwa narodowego.

- Raczej bezpiecze艅stwa mi臋dzynarodowego - doda艂a major Loh.

- W艂a艣nie - zgodzi艂 si臋 Jelbart. - Mo偶emy d艂ugo deliberowa膰 o subtelnych kwestiach etycznych w konfrontacji z przepisami prawa, je艣li tego

pan sobie 偶yczy. Albo zajmiemy si臋 ratowaniem 偶ycia milion贸w ludzi. Kt贸r膮 opcj臋 pan wybiera?

Leyland spojrza艂 na przybyszy.

- Jestem tu, by ratowa膰 ludzkie 偶ycie; S艂ucham wi臋c, co macie do powiedzenia.

- Dzi臋ki. - Jelbart odetchn膮艂 z ulg膮.

- Kapitanie, czy 艂膮cz膮 pana jakiekolwiek stosunki osobiste lub zawodowe z Jervisem Darlingiem? - spyta艂 Herbert.

- Dwa razy w tygodniu urz膮dzamy wsp贸lne strzelanie do rzutk贸w - odpowiedzia艂 Leyland.

- To fantastyczne - ucieszy艂 si臋 Coffey.

- 呕artowa艂em - wyprowadzi艂 go z b艂臋du Leyland. - Z panem Darlingiem nie 艂膮cz膮 mnie 偶adne stosunki natury prywatnej czy zawodowej.

Prawd臋 m贸wi膮c, widzia艂em tylko ty艂ek jego helikoptera.

- A w kwestii gaszenia po偶ar贸w? - dopytywa艂 si臋 Herbert.

- Nasza brygada nawet nie obserwuje jego posiad艂o艣ci - odpowiedzia艂 Leyland. - On ma w艂asn膮 ochron臋 oraz w艂asn膮 s艂u偶b臋 przeciwpo偶arow膮.

- To samo mi powiedziano - powiedzia艂 Herbert. - Wci膮偶 jednak nie trac臋 nadziei, 偶e gdzie艣 istnieje jaka艣 luka. Potrzebuj臋 jakiego艣 pretekstu,

by dosta膰 si臋 do jego posiad艂o艣ci.

- Do posiad艂o艣ci czy do domu? - docieka艂 Leyland.

- Do domu - u艣ci艣li艂 Herbert.

- Ma pan na my艣li na przyk艂ad pro艣b臋 o skorzystanie z klopa?

- Nie, musi to by膰 znacznie powa偶niejszy pow贸d - wyja艣ni艂 Herbert. - Zak艂adaj膮c, 偶e pan Darling przebywa w domu, musz臋 znale藕膰 si臋 w jego

rezydencji na oko艂o dziesi臋膰 minut, gdy wyjdzie na zewn膮trz. Czy by艂by pan w stanie znale藕膰 przepisy prawne uzasadniaj膮ce konieczno艣膰

sprawdzenia terenu pod zarzutem z艂amania przepis贸w przeciwpo偶arowych?

- Tylko w przypadku, gdyby wybuch艂 tam po偶ar - wyt艂umaczy艂 Leyland. - W贸wczas dysponujemy prawem przeprowadzania inspekcji. Wolno

nam bada膰 przyczyn臋 po偶ar贸w po to, 偶eby nie dosz艂o do nast臋pnych. Ale niech mnie pan nie prosi, 偶ebym pod艂o偶y艂 ogie艅. Od dw贸ch tygodni nie

pada艂o. Po偶ar m贸g艂by rozprzestrzeni膰 si臋 na ca艂膮 okolic臋.

- Nie zamierzali艣my prosi膰 pana o pod艂o偶enie ognia. - Herbert rozwia艂 w膮tpliwo艣ci.

Coffey obserwowa艂, jak wyraz twarzy Herberta zmienia艂 si臋 od pe艂nego nadziei do pe艂nego z艂o艣ci. Najwidoczniej szef wywiadu by艂 przekonany, 偶e znalaz艂 w艂a艣ciwy spos贸b.

- Chcia艂bym o co艣 zapyta膰 - odezwa艂 si臋 Leyland. - Czy musi pan spotka膰 si臋 osobi艣cie z Darlingiem?

- Nie, jego obecno艣膰 nie jest konieczna - odpar艂 Herbert.

- Powinien wr臋cz przebywa膰 poza domem - podpowiedzia艂 Jelbart.

- W takim razie mam pewien pomys艂, kt贸ry m贸g艂by zadzia艂a膰, cho膰 potrzebujemy do niego prawdziwego 艂garza - kontynuowa艂 Leyland.

- Mamy takich ludzi pod r臋k膮 - stwierdzi艂 Herbert. - Prosz臋 kontynuowa膰.

- Jestem przekonany, 偶e pan Darling ch臋tniej porozmawia z nami ni偶 z grup膮 ludzi, kt贸rzy mog膮 mu narobi膰 problem贸w - odpar艂 Leyland.

- Kogo ma pan na my艣li? - zapyta艂 Jelbart.

- Prosz臋 p贸j艣膰 ze mn膮- odpowiedzia艂 Leyland, kieruj膮c si臋 do wie偶y obserwacyjnej. - Zamierzam wam pokaza膰, jak mo偶ecie wbi膰 stempel do

waszego paszportu.

ROZDZIA艁 44

Waszyngton, Sobota, 7.31

Opr贸cz Matta Stolla nie by艂o ani jednego pracownika szczebla operacyjnego, kiedy Paul Hood przyby艂 do biura. Nic dziwnego. By艂 przecie偶 sobotni poranek.

Hood wpada艂 teraz w sobotnie ranki, gdy偶 po prostu nie mia艂 dok膮d p贸j艣膰. Bez wzgl臋du na to, gdzie przebywa艂, m贸g艂 odebra膰 aktualne informacje od Herberta lub Coffeya. Mia艂 tego dnia mi臋dzy innymi zatelefonowa膰 do Daphne Connors i spyta膰, czy sp臋dzi z nim ten wiecz贸r. Je艣li nie zmusi sam siebie, nikt nie przyjdzie mu z pomoc膮.

Stoll przychodzi艂 zwykle w weekendy, by pisa膰 programy lub testowa膰 oprogramowanie, kt贸rego nie zd膮偶y艂 uruchomi膰 w ci膮gu tygodnia. Komputerowy geniusz nie udziela艂 si臋 towarzysko od czasu, gdy w mie艣cie odby艂a si臋 konwencja technologiczna. Nie wykazywa艂 偶adnego zainteresowania kobietami, kt贸re nie nadawa艂y na jego fali.

- Kobieta nie musi zna膰 propagacji bramki w obszarze brzegowym wysokiej cz臋stotliwo艣ci, chocia偶 by艂aby wtedy idea艂em - powiedzia艂 kt贸rego艣 dnia. - Ale powinna wiedzie膰, ile megabajt贸w pami臋ci ma jej pecet oraz co z tego wynika. Je艣li musz臋 jej to wyja艣nia膰, to nie mam co liczy膰

na udany seks.

Hood nie bardzo pojmowa艂, dla kogo seks nie b臋dzie udany i dlaczego. Cieszy艂 si臋, 偶e nie jest tego 艣wiadomy.

Jak si臋 okaza艂o, pi臋kny niczym cherubin Stoll nie przyby艂 dzi艣 po to, by majstrowa膰 przy nowym programie. Oznajmi艂, 偶e dzwoni艂 do niego Bob Herbert i poprosi艂 go o co艣 bardzo specjalnego.

- Bob chce, 偶ebym uruchomi艂 mu Hoovera - monotonnym i bezbarwnym g艂osem relacjonowa艂 Stoll. Za ka偶dym razem, kiedy informatyk demonstrowa艂 podniecenie, jego palce porusza艂y si臋 po klawiaturze z niesamo wit膮 pr臋dko艣ci膮. W艂a艣nie w tej chwili zdumiewaj膮co szybko stuka艂 w klawisze.

- C贸偶 to takiego? - zapyta艂 dyrektor Centrum Szybkiego Reagowania.

Nagle odezwa艂o si臋 w nim wsp贸艂czucie dla ka偶dej kobiety, kt贸ra na swej

drodze spotka艂a Stolla.

- Hoover to odkurzacz do zasysania danych - wyja艣ni艂 Stoll. - Bob zamierza wykorzysta膰 sw贸j komputer zainstalowany na w贸zku jako stref臋 zrzutu dla zewn臋trznego 藕r贸d艂a.

- Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e pod艂膮czymy si臋 do Boba, on za艣 pod艂膮czy si臋 do czego艣 innego - powiedzia艂 Hood. - Pos艂u偶y jako kana艂, kt贸ry pozwoli nam odczyta膰 to „co艣 innego".

- Nie potrafi艂bym uj膮膰 tego lepiej - wyzna艂 Stoll.

- Do czego Bob zamierza si臋 pod艂膮czy膰? - Hood nie kry艂 ciekawo艣ci.

- Dzwoni艂 na chwil臋 przed tym, jak baterie w jego w贸zku mia艂y by膰 do艂adowane z agregatu w helikopterze, dlatego nie zdo艂a艂 przekaza膰 zbyt

wielu szczeg贸艂贸w -relacjonowa艂 informatyk. -Najprawdopodobniej Bob zamierza dosta膰 si臋 na teren posiad艂o艣ci Jervisa Darlinga. Chce si臋 pod艂膮czy膰 do jego systemu telefonicznego.

- Po co? S膮dzi艂em, 偶e mamy ju偶 dost臋p do billing贸w Darlinga.

- Owszem - potwierdzi艂 Stoll. - Je艣li jednak wykorzystuje on w艂asn膮 podsie膰, by prowadzi膰 bezpieczne rozmowy, nie s膮 one zapisywane w bazie danych operatora. Gdy Bobowi uda si臋 wpi膮膰 bezpo艣rednio do sieci, dotrze do miejsca nawi膮zywania po艂膮cze艅. Dzi臋ki temu zyska dost臋p do

wszystkich numer贸w zapisanych w pami臋ci telefon贸w.

- A je艣li te numery nie zosta艂y zaprogramowane? - zapyta艂 Hood.

- Wi臋kszo艣膰 aparat贸w telefonicznych w taki czy inny spos贸b przechowuje te informacje - zapewni艂 go Stoll. - Funkcja „powt贸rne wybieranie" zapami臋tuje zwykle od dziesi臋ciu do dwudziestu numer贸w. Wymazywanie ich wymaga艂oby zbudowania specjalnego uk艂adu, kt贸ry jest

bardzo drogi. Numery s膮 wi臋c przez system przewijane, nie wymazywane. Wi臋kszo艣膰 ludzi o tym nie wie.

- A co z rozmowami przychodz膮cymi? - Chcia艂 jeszcze wiedzie膰 Hood. - Musimy je zidentyfikowa膰.

- Je艣li w aparacie Darlinga zamontowany jest uk艂ad rozpoznaj膮cy ID lub jego australijski odpowiednik, te numery r贸wnie偶 s膮 rejestrowane -

wyja艣ni艂 Stoll. - W przeciwnym razie b臋dziemy musieli opiera膰 si臋 wy艂膮cznie na rozmowach wychodz膮cych.

- Czy Bob powiedzia艂, jak zamierza dotrze膰 do prywatnej linii Darlinga?

- 呕eby zdoby膰 rejestr, nie wystarczy dotrze膰 do linii - t艂umaczy艂 informatyk. - Musi podpi膮膰 si臋 do samego aparatu. Gdyby wpi膮艂 si臋 do

艣wiat艂owod贸w, te偶 niczego by nie osi膮gn膮艂. Znalaz艂by si臋 wtedy poza koderem. Tak zdobyte dane by艂yby bezu偶yteczne.

- Rozumiem. W porz膮dku. Jak Bob planuje pod艂膮czy膰 si臋 do aparatu telefonicznego?

- Tego nie powiedzia艂 - odpar艂 Stoll. - Jestem pewien, 偶e Darling ma telefon biurowy obs艂uguj膮cy kilka linii. A to oznacza艂oby, 偶e jest w nim

zainstalowany port danych. Bob musi tylko wpi膮膰 si臋 do niego. Dzi臋ki temu zyskamy dost臋p.

- Bob musi tylko si臋 wpi膮膰 - przedrze藕ni艂 go Hood. - Zadzwoni臋 do niego.

- Powiedzia艂, 偶e wy艂膮cza sw贸j telefon - odrzek艂 Stoll. - Nie chcia艂by, 偶eby jego aparat zadzwoni艂, kiedy b臋dzie w domu Darlinga. Je艣li to co艣

zmienia, Lowell poinformowa艂 go, 偶e z punktu widzenia prawa jedyne ryzyko wi膮偶e si臋 z naruszeniem prywatno艣ci. Lowell wyra偶a te偶 przekonanie, 偶e Darling nie zrobi z tego wielkiej awantury, bo przy okazji mog艂yby wyj艣膰 na jaw powody, dla jakich prowadzone jest dochodzenie. To

za艣 w oczach opinii publicznej nie postawi艂oby Darlinga w pozytywnym 艣wietle, nawet gdyby by艂 niewinny.

- Nie martwi臋 si臋 o kwestie prawne - wyzna艂 Hood. - Je艣li Darling jest zamieszany w szmuglowanie materia艂贸w rozszczepialnych, to zapewne

ma jakie艣 kontakty z ciemnymi typami. A oni nie b臋d膮 tracili czasu na wynajmowanie adwokat贸w.

- Trudno ich wini膰 za to, 偶e chc膮 doj艣膰 do prawdy - rzek艂 Stoll.

Hood gniewnie zmarszczy艂 brwi.

- Cho膰 z drugiej strony mo偶e powinni艣my zadzwoni膰 do Lowella, by powstrzyma艂 Boba - zasugerowa艂 Stoll.

- Nie - odpar艂 Hood. - Potrzebne s膮 nam fakty, kt贸re potwierdz膮 nasz膮 teori臋, a to jest przypuszczalnie najlepszy spos贸b ich zdobycia. Zak艂adam, 偶e Lowell nie idzie razem z nim.

- Nie - potwierdzi艂 Stoll. - W sk艂ad grupy wchodz膮 Bob, stra偶ak, kobieta oficer z Singapuru oraz koala.

- Koala? Taki zwierzak? - zdziwi艂 si臋 Hood.

- Tak. Naprawd臋 nie wiem, o co chodzi - przyzna艂 Stoll, ko艅cz膮c pisanie programu. - Przypomina to bohater贸w z Czarnoksi臋偶nika z Krainy

Oz. A oni ju偶 w tej krainie s膮. Zabawne, nie s膮dzi pan?

I tak by艂o w istocie. Czarnoksi臋偶nik te偶 by艂. Wielki, w艣ciek艂y, pluj膮cy ogniem. Z jedn膮 tylko r贸偶nic膮. Ta Kraina Oz nie by艂a wytworem wyobra藕ni.

Stoll uruchomi艂 program. Wykona艂 testow膮 operacj臋 na linii telefonicznej Centrum, 偶eby upewni膰 si臋, 偶e dzia艂a poprawnie. 艁膮cze funkcjonowa艂o idealnie. Uda艂o si臋 艣ci膮gn膮膰 wykaz wszystkich numer贸w, na kt贸re dzwoni艂 Lowell w przeddzie艅 wyjazdu. Hood odwr贸ci艂 wzrok i poleci艂 Stollowi skasowanie tej listy z komputera.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e w szkole 艣redniej nawet pan nie zerkn膮艂 do damskiej szatni przed lekcj膮 wuefu. - Stoll pod艣miewa艂 si臋.

- W rzeczy samej - przyzna艂 Hood. - Nie mam nic przeciw temu, by by膰 szpiegiem. Nigdy jednak nie lubi艂em podgl膮dactwa.

- Interesuj膮ce. Musimy kiedy艣 podyskutowa膰 o r贸偶nicy mi臋dzy jednym a drugim - zasugerowa艂 Stoll.

- Wyra偶臋 to w dw贸ch s艂owach - powiedzia艂 dyrektor Centrum, poklepuj膮c Stolla przyja藕nie po ramieniu. - Bezpiecze艅stwo narodowe.

- Instynkt podgl膮dacza u艂atwia zdobywanie informacji, a informacja to podstawowa bro艅 szpiega - wy艂uszczy艂 sw贸j pogl膮d Stoll. - Sk膮d mo偶e

mie膰 pan pewno艣膰, 偶e Lowell nie pracuje dla Chi艅czyk贸w albo jakiej艣 organizacji terrorystycznej, je艣li nie przejrzy pan jego po艂膮cze艅?

- Zbyt mocno wierzy w liter臋 prawa. Prosz臋 mi powiedzie膰, czy sprawdza pan ka偶dego z nas? - spyta艂 Hood.

- Sk膮d偶e. Nie jestem podgl膮daczem. Tak tylko zapyta艂em.

Hood skarci艂 si臋 w duchu. Nie powinien da膰 si臋 wci膮ga膰 Stollowi w jedn膮 z typowych dla niego, pokr臋tnych dyskusji. Polega艂y one na b艂膮dzeniu po meandrach i prowadzi艂y donik膮d. Poza tym dyrektor Centrum nie mia艂 czasu na wdawanie si臋 w tego rodzaju dywagacje.

Stoll poinformowa艂 Hooda, 偶e nie b臋dzie wiedzia艂 nic wi臋cej, dop贸ki nie zaczn膮 nap艂ywa膰 dane. Hood poprosi艂 swojego czarodzieja od komputer贸w, by da艂 mu zna膰, kiedy to si臋 stanie, potem poszed艂 do biura. Puste korytarze wywo艂ywa艂y w nim niepok贸j. Stanowi艂y niejako odbicie pustki jego w艂asnego 偶ycia. By膰 mo偶e co艣 podobnego prze偶ywa艂 Bob Herbert po utracie 偶ony. Cz艂owiek pogr膮偶a si臋 w 偶a艂obie, ale nie siedzi w miejscu. Stara si臋 zape艂nia膰 puste korytarze czymkolwiek si臋 da. Nawet je艣li nie przynosi mu to 偶adnego po偶ytku.

Bez w膮tpienia istnieje r贸偶nica mi臋dzy poczuciem swobody a lekkomy艣lno艣ci膮, pomy艣la艂 Hood. By艂 pewien, 偶e Bob dok艂adnie rozwa偶y艂 wszelkie ryzyko. By艂 r贸wnie偶 pewien jeszcze jednej rzeczy. Herbert znalaz艂 si臋 w swoim 偶ywiole. Hood mia艂 tylko nadziej臋, 偶e szef wywiadu zdaje sobie spraw臋, i偶 jego najwi臋kszym wrogiem jest samozachwyt.

Cicha posiad艂o艣膰 nad morzem to nie to samo co zniszczony wojn膮 Bejrut czy bastion skinhead贸w w Niemczech. To by艂o otoczenie, do kt贸rego przywyk艂 Herbert, prowadz膮c w艂asn膮 walk臋. W tak niestabilnych regionach instynkt utrzymywa艂 cia艂o i umys艂 w nieustannej gotowo艣ci.

Hood ufa艂, 偶e jego towarzysz wie, w co si臋 pakuje. Mia艂 tak偶e nadziej臋, 偶e Herbert wymy艣li co艣 jeszcze. Co艣, o czym cz臋sto zapomina si臋 podczas po艣piesznego planowania.

Wyj艣cie awaryjne.

ROZDZIA艁 45

Wielka Rafa Koralowa, Sobota, 22.03

By艂 poraniony. Wsz臋dzie. Peter Kannaday odczuwa艂 b贸l przy ka偶dym oddechu. B贸l t臋py, gor膮cy i wszechobecny. Bola艂y go cia艂o i dusza. Le偶a艂 na brzuchu, pobity i bezw艂adny, z twarz膮 skierowan膮 do 艣ciany. Odk膮d zbiry Hawke'a przywlok艂y go do kajuty, budzi艂 si臋 i zapada艂 w niespokojny letarg. Mia艂 otwarte oczy i rozchylone usta. Wok贸艂 by艂o ciemno. Nic nie widzia艂, nie m贸g艂 m贸wi膰 ani prze艂yka膰. Z g艂odu burcza艂o mu w brzuchu. J臋zyk by艂 nabrzmia艂y i suchy. Przez ostatnich kilka godzin czu艂 w ustach jedynie w艂asn膮 krew.

W pewnej chwili zwl贸k艂 si臋 z 艂贸偶ka i pe艂zaj膮c jak w膮偶, sprawdzi艂, czy drzwi od kajuty by艂y zamkni臋te. Nie by艂y. Sprawdzi艂 te偶, czy pistolet le偶a艂 wci膮偶 na miejscu. Nie le偶a艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e m贸g艂 bez przeszk贸d wyj艣膰 na pok艂ad, pobity i poni偶ony, lecz bez broni. Prawdopodobnie m贸g艂 nawi膮za膰 艂膮czno艣膰 radiow膮 z Jervisem Darlingiem, poniewa偶 wolno mu by艂o porusza膰 si臋 swobodnie, i wci膮偶 by艂 kapitanem. Ale co m贸g艂by mu powiedzie膰? 呕e zosta艂 zredukowany do roli figuranta? 呕e nie potrafi艂 obroni膰 autorytetu kapitana i walczy膰 o swoje? 呕e nie mia艂 zielonego poj臋cia, co robi膰 dalej?

Wr贸ci艂 na koj臋 i zamkn膮艂 usta. Nawet mi臋艣nie szyi sprawia艂y mu b贸l. Widocznie je nadwer臋偶y艂, kiedy szarpa艂 si臋 z m臋偶czyznami, kt贸rzy go trzymali. Musia艂 pokona膰 b贸l i zacz膮膰 my艣le膰. By艂o jasne, 偶e Hawke nie chcia艂 go zabi膰. Potrzebowa艂 kapitana, jako buforu mi臋dzy sob膮 a przepisami prawa. Jednak Kannaday nie mia艂 poj臋cia, jak m贸g艂by si臋 zachowa膰 teraz Darling. Magnat nie lubi艂 mie膰 do czynienia z lud藕mi s艂abymi. Kapitan pozosta艂by na 艂odzi tylko tak d艂ugo, jak b臋dzie potrzebny. P贸藕niej zosta艂by zdymisjonowany lub, co bardziej prawdopodobne, wyeliminowany. Darling lubi艂 kategoryczne rozwi膮zania.

Jacht ko艂ysa艂 si臋 lekko, wi臋c kapitan wywnioskowa艂, 偶e byli niedaleko brzegu. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e Hawke zameldowa艂 si臋 ponownie w przystani i p艂yn膮艂 teraz, okr膮偶aj膮c Wielk膮 Raf臋 Koralow膮. Kannaday dysponowa艂 wi臋c czasem na dzia艂anie, ale nie mia艂 go zbyt wiele.

Zmusi艂 si臋, by ruszy膰 z miejsca. Wsun膮艂 r臋ce pod siebie i pr贸bowa艂 d藕wign膮膰 cia艂o. Powoli. Stopniowo. Gdy zmienia艂 pozycj臋 na siedz膮c膮, dr偶a艂y mu ramiona. Opar艂 plecy o 艣cian臋 z boku 艂贸偶ka. Twarde oparcie nieco mu ul偶y艂o. G艂owa p臋ka艂a z b贸lu, gdy dociera艂a do niej krew. Zamkn膮艂 oczy i wzi膮艂 g艂臋boki wdech. Chyba jakim艣 cudem 偶ebra nie by艂y po艂amane. Napr臋偶y艂 palce. By艂y opuchni臋te. By膰 mo偶e zada艂 komu艣 cios. Nie by艂 w stanie niczego sobie przypomnie膰. Pami臋ta艂 jedynie, 偶e bieg艂 schodami w d贸艂. Mia艂 wra偶enie, 偶e by艂o to tak niedawno, i偶 z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂by zmieni膰 bieg rzeczy. I post膮pi膰 zupe艂nie inaczej.

Ale rezultat wci膮偶 by艂by taki sam, pomy艣la艂 Kannaday. W odr贸偶nieniu od Hawke'a kapitan by艂 przewidywalny, a sprawy toczy艂y si臋 b艂yskawicznie. Hawke'owi przy艣wieca艂y inne cele ni偶 Kannadayowi. Pragn膮艂 zachowa膰 dotychczasow膮 hierarchi臋, wraz z przywilejami. I uda艂o mu si臋. Fakt, 偶e nikt z ludzi kapitana nie przyszed艂 sprawdzi膰, co si臋 dzieje z ich szefem, m贸wi艂 sam za siebie. Mo偶e zajrza艂 do niego kucharz. Jednak i to by艂o w膮tpliwe. Za艂oga zapewne otrzyma艂a rozkaz, by trzyma膰 si臋 z daleka, albo zwyczajnie si臋 ba艂a.

Cia艂o Kannadaya powoli przyzwyczaja艂o si臋 do b贸lu. Wydawa艂o mu si臋, 偶e ma naderwany ka偶dy mi臋sie艅 w ramionach, barkach i na karku. B贸l by艂 t臋py i usadowiony g艂臋boko w mi臋艣niach. Wiedzia艂, 偶e im wi臋cej b臋dzie si臋 rusza艂, tym bardziej b臋dzie bola艂o. Nie mia艂 jednak innego wyboru. Musia艂 wydosta膰 si臋 z kajuty. Musia艂 przej膮膰 dowodzenie za wszelk膮 cen臋.

Odczeka艂 kilka minut, zanim podj膮艂 kolejn膮 pr贸b臋 wykonania ruchu. Przesun膮艂 stop臋 ku kraw臋dzi koi, potem zestawi艂 j膮 na pod艂og臋. Powoli stan膮艂 na nogach. Najci臋偶sze urazy odni贸s艂 w okolicy nerek. Wygl膮da艂o na to, 偶e z nogami wszystko by艂o w porz膮dku. Gdy pow艂贸cz膮c nimi, stawia艂 pierwsze kroki w stron臋 drzwi, kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Po kilku chwilach kr臋cenie usta艂o. Cho膰 przychodzi艂o mu to z trudem, Kannaday odzyskiwa艂 powoli r贸wnowag臋. Wreszcie stan膮艂 pewniej na nogach.

Lecz nie do ko艅ca. Czego艣 mu wci膮偶 brakowa艂o.

Planu dzia艂ania.

Obola艂y Kannaday dotar艂 do drzwi. Obr贸ci艂 si臋 i opar艂 o nie plecami. Stoj膮c w ciemno艣ci, rozwa偶a艂 nast臋pne kroki, w sensie dos艂ownym i przeno艣nym. Gdy tak rozmy艣la艂, jedna rzecz dotar艂a do jego 艣wiadomo艣ci. Zdarzenia, kt贸re sprawi艂y, 偶e znalaz艂 si臋 w tym miejscu, mog艂y okaza膰 si臋 dla niego korzystne. W ko艅cu dwa razy pope艂ni艂 ten sam b艂膮d. Post臋powa艂 dok艂adnie tak, jak oczekiwa艂 tego Hawke.

Cz艂owiek ten spodziewa艂 si臋, 偶e kapitan po raz kolejny post膮pi tak samo. Zw艂aszcza po tym, jak zosta艂 bestialsko pobity.

Kannaday powr贸ci艂 do 艂贸偶ka. Usiad艂. Pr贸bowa艂 my艣le膰 inaczej ni偶 zwykle.

Postanowi艂 rozwa偶y膰 rozmaite scenariusze, kt贸re mog艂y zaskoczy膰 Hawke'a. A tak偶e Darlinga. Wszelkie opcje - od pod艂o偶enia ognia na „Hosannie", po odp艂yni臋cie w mroku nocy na pontonie.

Jak daleko mog臋 si臋 posun膮膰, pyta艂 sam siebie.

Jednak jeszcze wa偶niejsze by艂o sprecyzowanie, co w艂a艣ciwie chcia艂 osi膮gn膮膰.

Kapitan zosta艂 wynaj臋ty i wykonywa艂 swoje obowi膮zki. Wyst膮pi艂y pewne komplikacje z powodu pirat贸w. Niezbyt powa偶ne, ale wystarczaj膮ce, by nadszarpn膮膰 reputacj臋 Darlinga, jako absolutnie pewnego dostawcy. Cios ten nie zrobi艂 na nim jednak wi臋kszego wra偶enia. Darling potrafi艂 dogada膰 si臋 z lud藕mi swojego pokroju. M贸g艂 wszystko wyja艣ni膰 Mahathirowi bin Dahmanowi. Zawsze mo偶na by艂o zwali膰 win臋 na wyrobnik贸w. Z drugiej strony magnat m贸g艂 zechcie膰 ukara膰 g艂贸wnego winowajc臋. Wiedzia艂 doskonale, jak Hawke zareaguje na zagro偶enie lub wyzwanie. A wi臋c celowo wystawi艂 Kannadaya na upokorzenie.

Kapitan zda艂 sobie spraw臋, i偶 nie zale偶a艂o mu ju偶 na odzyskaniu szacunku w oczach Darlinga. Chcia艂 da膰 nauczk臋 Hawke'owi. I dobra膰 si臋 do sk贸ry samemu Darlingowi. Zastanawia艂 si臋 tylko, jak to zrobi膰, aby przy okazji nie skrzywdzi膰 siebie.

Czy aby na pewno?

W twoim my艣leniu tkwi logiczny b艂膮d, pomy艣la艂.

To pytanie obna偶y艂o jego s艂abo艣膰. Straci艂 przewag臋 zaskoczenia.

W pytaniu bowiem zawarta by艂a odpowied藕.

ROZDZIA艁 46

Cairns, Australia, Sobota, 22.04

W Australii plan dzia艂ania uleg艂 pewnym zmianom.

Bob Herbert liczy艂 na to, 偶e dotrze do posiad艂o艣ci Darlinga najp贸藕niej do godziny 贸smej wieczorem.

Musieli jedynie przeprowadzi膰 dywersj臋 na ty艂ach rezydencji, nast臋pnie podej艣膰 od frontu i zastuka膰 do drzwi. Jednak Leyland i Jelbart nie chcieli i艣膰 na 偶ywio艂. Uparli si臋, 偶eby przelecie膰 kilka razy helikopterem nad licz膮cym kilkaset hektar贸w maj膮tkiem ziemskim. Do zbadania terenu pos艂u偶yli si臋 noktowizorami dru偶yny stra偶ackiej. Chcieli si臋 dowiedzie膰, jak rozmieszczone s膮 posterunki ochrony, oraz wyszuka膰 miejsca, kt贸re w razie potrzeby mo偶na by艂o wykorzysta膰 jako drog臋 ewakuacyjn膮. Posiad艂o艣膰 by艂a ogrodzona solidnym p艂otem, kt贸ry zamyka艂 drog臋 dzikim kr贸likom oraz zwierzynie p艂owej. Uda艂o im si臋 jednak znale藕膰 dwa miejsca, gdzie mo偶na by艂o zarzuci膰 przyn臋t臋, nie budz膮c podejrze艅. Personel ochrony zna艂 zapewne te kryj贸wki i przypuszczalnie ruszy艂by w ich kierunku. Jelbart chcia艂 oceni膰, ile czasu zabierze patrolom dojazd w贸zkami golfowymi do ogrodzenia oraz powr贸t. W normalnej sytuacji Herbert doceni艂by tak膮 skrupulatno艣膰. Tym razem jednak chodzi艂o o nuklearnych terroryst贸w. Zamierza艂 ich niezw艂ocznie schwyta膰. Oznajmi艂 to, gdy po raz drugi przelecieli powoli nad posiad艂o艣ci膮. Ale w艂a艣nie z tych przelot贸w mieli si臋 t艂umaczy膰 przed Darlingiem lub szefem jego ochrony, kiedy przyb臋d膮 z wizyt膮.

- Nie schwytamy nikogo, je艣li podst臋p wyjdzie na jaw - zauwa偶y艂 Jelbart. - Postawi膮 nam jedynie zarzuty.

Major Loh siedzia艂a z ty艂u mi臋dzy Coffeyem a Herbertem.

- Nie s膮dz臋, aby pa艅ski rz膮d mia艂 jakiekolwiek pretensje. Pod膮偶amy

bardzo prawdopodobnym tropem w warunkach wy偶szej konieczno艣ci - stwierdzi艂a.

- Nie zawracaliby艣my sobie g艂owy rz膮dem, gdyby艣my badali ten trop w rozs膮dny i przemy艣lany spos贸b - doda艂 od siebie Jelbart. - Jednak nie

robimy tego. Naruszamy prywatno艣膰 szanowanego obywatela. Przepisy prawa s膮 w takich sytuacjach jednoznaczne.

- Jednoznaczne i powoduj膮ce obstrukcj臋 - odpar艂 Herbert. - Przypomnijcie mi, abym po schwytaniu przeczyta艂 prawa przys艂uguj膮ce bydlakom, kt贸rzy usi艂uj膮 rozprowadzi膰 substancj臋 promieniotw贸rcz膮 w g臋sto zaludnionych miastach albo zatru膰 wod臋 pitn膮.

- Nie mamy pewno艣ci, czy tak rzeczywi艣cie jest - wtr膮ci艂 si臋 CofFey.

- Ja jednak mam dostateczn膮 pewno艣膰, 偶e nale偶y przycisn膮膰 Darlinga, by odpowiedzia艂 na kilka pyta艅 - odci膮艂 si臋 Herbert.

- I co potem? Je艣li staniemy si臋 tacy sami jak ci, kt贸rych 艣cigamy, szlag trafi cywilizacj臋 - zawyrokowa艂 Jelbart.

- To samo stanie si臋, je艣li tego nie zrobimy - stwierdzi艂 Herbert. - Jelbart, niech pan nie bierze tego do siebie, ale naprawd臋 rzyga膰 mi si臋 chce

na widok naszych przyw贸dc贸w, kt贸rzy reaguj膮 poniewczasie. Czy na prawd臋 jestem jedynym cz艂owiekiem zdaj膮cym sobie spraw臋, 偶e dwudziesty wiek ju偶 odszed艂 do przesz艂o艣ci?

- Co masz na my艣li? - zapyta艂 Coffey.

- Mniej wi臋cej w ci膮gu ostatnich czterdziestu lat w 艣wiecie Zachodu uformowa艂o si臋 to pokr臋cone, humanitarne podej艣cie, kt贸re polega na

ho艂ubieniu zab贸jc贸w i terroryst贸w. Taka postawa przywiedzie nas do zguby - oznajmi艂 Herbert.

- Tu nie chodzi o ho艂ubienie morderc贸w, lecz o prawa i godno艣膰 jednostki - odpar艂 Coffey. - W kwestii formalnej, wszystko zacz臋艂o si臋 u nas,

w Ameryce, po protestach przeciwko wojnie w Wietnamie oraz po tym, jak ruchy obrony praw obywatelskich potwierdzi艂y swoj膮 skuteczno艣膰.

Policj臋 zobligowano do czytania przest臋pcom przys艂uguj膮cych im praw. Dzi艣 wszyscy na 艣wiecie chc膮 by膰 traktowani po ludzku. I moim zdaniem

wcale nie jest to z艂e podej艣cie.

- To mog艂o by膰 dobre w latach sze艣膰dziesi膮tych i siedemdziesi膮tych, ale dzi艣 jest luksusem, na kt贸ry nas nie sta膰 - zadeklarowa艂 Herbert. -

Nie przestaniemy zajada膰 si臋 tu艅czykami tylko dlatego, 偶e kilka delfin贸w wpadnie w sieci.

- A co ma piernik do wiatraka? - zapyta艂 Coffey.

- W艂a艣nie, co pan sugeruje, panie Herbert? - doda艂 od siebie Jelbart.

- Tylko tyle, 偶e powinni艣my bardziej energicznie polowa膰 na z艂oczy艅c贸w - odpowiedzia艂 szef wywiadu Centrum. W艂a艣ciwie wykrzycza艂 te

s艂owa, by nie zag艂uszy艂 ich ryk silnika. Przy okazji roz艂adowa艂 sw膮 w艣ciek艂o艣膰. - Czasem zdarzy si臋 dorwa膰 niewinnego. Wtedy nale偶y przeprosi膰

i obieca膰 popraw臋. Ale tylko w taki spos贸b mo偶na ochroni膰 znakomit膮 wi臋kszo艣膰 obywateli.

- Zatem pana zdaniem nie powinni艣my przestrzega膰 praw cz艂owieka? - naciska艂 Jelbart.

- Nie! - krzykn膮艂 Herbert. - Dzia艂ania powinny mie膰 charakter selektywny. Sugeruj臋, 偶e powinni艣my udziela膰 w艂adzom specjalnych prerogatyw w sytuacjach kryzysowych, podobnych do naszej. Mamy dzi艣 do czynienia z rasistami i socjopatami, kt贸rzy weszli w posiadanie materia艂贸w

promieniotw贸rczych. Nasze uczelnie kszta艂c膮 masowych morderc贸w. Kiedy by艂em dzieckiem, m艂odociani przest臋pcy paradowali z no偶ami spr臋偶ynowymi i tylko sporadycznie robili z niej u偶ytek. Zwykle chodzi艂o o gangsterskie porachunki. Cz臋sto ze strachu srali przy okazji w gacie.

Dzisiaj mamy dzieciaki z ka艂achami i zupe艂nie innym podej艣ciem do sprawy. To bezwzgl臋dni mordercy, panie chor膮偶y. Usi艂uje pan rozgrywa膰 mecz

pi艂ki no偶nej lub futbolu, w kt贸rym dru偶yna przeciwna ca艂kowicie ignoruje decyzje s臋dzi贸w, pope艂nia przewinienia, nie respektuje linii ko艅cowych boiska ani czasu gry i w og贸le nie stosuje si臋 do przepis贸w. Powiadam panu, musimy ich zidentyfikowa膰 i unieszkodliwi膰. W przeciwnym

razie mecz ju偶 zosta艂 przegrany.

Na chwil臋 w kabinie zapad艂o milczenie. Po zatoczeniu ostatniego ko艂a nad posiad艂o艣ci膮 odezwa艂 si臋 Leyland.

- Widz臋 drzewo, kt贸re mo偶emy wykorzysta膰 - oznajmi艂, wskazuj膮c je pozosta艂ym.

- Mo偶e sami powinni艣my si臋 na nim powiesi膰 - powiedzia艂 z przek膮sem Herbert. - Oszcz臋dzimy w ten spos贸b k艂opot贸w Darlingowi albo

komu艣 innemu, kto kryje si臋 za t膮 intryg膮.

- Wie pan, panie Herbert, 偶e jestem po pana stronie - o艣wiadczy艂 Leyland, kiedy 艣mig艂owiec zawr贸ci艂 w stron臋 l膮dowiska. - Patrz臋 na ka偶dego turyst臋 jak na potencjalnego podpalacza. Ale to wcale nie znaczy, 偶e tak jest naprawd臋, nawet je艣li pal膮 papierosa lub maj膮 przy sobie zapa艂ki.

Nie mog臋 biec do nich z w臋偶em po偶arniczym. To cena, jak膮 p艂acimy za obywatelskie swobody. Je艣li nawet post臋powaliby艣my w taki spos贸b,

wcale nie byliby艣my bardziej bezpieczni. Naprawd臋 nie. Ograniczyliby艣my jedynie nasz膮 wolno艣膰.

- Tylko w skrajnych przypadkach - odpar艂 Herbert. - Wyobra藕my sobie, 偶e gdzie艣 wybuch艂 po偶ar. Z艂apali艣my faceta, kt贸ry biwakowa艂 w miejscu zapr贸szenia ognia. Ma przy sobie zapa艂ki. Powinni艣my mie膰 mo偶liwo艣膰 przymkni臋cia go i przes艂uchania, zanim zmyje z siebie zapach dymu.

- Oczywi艣cie do pewnego stopnia zgadzamy si臋 z takim podej艣ciem, w przeciwnym razie nie by艂oby nas tutaj - przedstawi艂 sw贸j pogl膮d Jelbart.

- U偶ywamy przy tym podst臋pu - zauwa偶y艂 Herbert. - Wol臋 bardziej bezpo艣rednie podej艣cie.

- Jak cho膰by wymuszenie zezna艅? - zapyta艂 Coffey.

- Nie, wystarczy zada膰 go艣ciowi kilka pyta艅 prosto z mostu o to, co si臋 do cholery dzieje. Je艣li odpowiedzi nie b臋d膮 zgodne z obiektywnymi faktami, zabieramy faceta ze sob膮. I ponownie zadajemy mu pytania. I znowu.

- Prawne i polityczne nast臋pstwa takich dzia艂a艅 by艂yby katastrofalne - oceni艂 Coffey.

- Tylko w przypadku, gdyby艣my pope艂nili pomy艂k臋 - upiera艂 si臋 Herbert.

- O to w艂a艣nie chodzi - podchwyci艂 Coffey. - M贸g艂by艣 mie膰 racj臋 i przegra膰. Tego rodzaju zeznania nie by艂yby wi膮偶膮ce dla s膮du. Pa艅stwo wyda艂oby miliony dolar贸w na procesy o bezprawne przetrzymywanie w aresztach, a tw贸j czarny charakter wci膮偶 przebywa艂by na wolno艣ci.

- Wtedy m贸g艂by mu si臋 przydarzy膰 nieszcz臋艣liwy wypadek, podobnie zreszt膮 jak jego 偶onie - podsun臋艂a major Loh.

- Bingo! - ochoczo podj膮艂 Herbert. - Podoba mi si臋 pani spos贸b my艣lenia. Taka jest cena bezpiecze艅stwa na 艣wiecie w dwudziestym pierwszym stuleciu.

Dyskusja dobieg艂a ko艅ca, gdy helikopter osiad艂 na ziemi. Leyland roz艂o偶y艂 szczeg贸艂ow膮 map臋 okolicznych teren贸w. Pokaza艂 Jelbartowi drog臋

prowadz膮c膮 do k臋py drzew, kt贸re mieli wykorzysta膰 do zarzucenia przyn臋ty. Herbert s艂ucha艂 od niechcenia, podczas gdy Loh wy艂adowa艂a w贸zek inwalidzki, a potem pomog艂a szefowi wywiadu wysi膮艣膰 ze 艣mig艂owca. Herbert nie cierpia艂 traci膰 czasu na gadanie. Kiedy b臋d膮 penetrowa膰 posiad艂o艣膰, materia艂 rozszczepialny mo偶e ju偶 jecha膰 do fabryki terroryst贸w. Albo do Waszyngtonu, Londynu czy Sydney. Jak偶e g艂upio by si臋 czuli, gdyby znale藕li si臋 na skraju leju powsta艂ego po wybuchu brudnej bomby, zmontowanej z wykradzionego materia艂u i kilku lasek trotylu. Jak mogliby dalej 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e dziesi膮tki tysi臋cy ludzi zmar艂y wskutek ich opiesza艂o艣ci. Herbert nie zamierza艂 pozna膰 smaku tego uczucia. Raczej zaryzykowa艂by nara偶enie si臋 na gniew Jervisa Darlinga.

Kiedy Leyland i Jelbart uzgodnili miejsce, w kt贸rym przeprowadz膮 pierwsz膮 cz臋艣膰 operacji, komendant dru偶yny stra偶ackiej wezwa艂 Paj膮ka, ch艂opaka ze swej dru偶yny. M艂ody stra偶ak mia艂 pom贸c Jelbartowi pod艂o偶y膰 przyn臋t臋, a potem wr贸ci膰 na posterunek obserwacyjny. By艂 jeszcze jedn膮 wtajemniczon膮 osob膮 ponad limit, kt贸ry wyznaczy艂 Herbert.

W czasach, gdy szef wywiadu Centrum pracowa艂 dla CIA, zawsze starano si臋 ograniczy膰 do minimum niezb臋dny personel.

By艂o ju偶 dobrze po dwudziestej drugiej, kiedy Herbert, Leyland i major Loh wsiedli do humvee i ruszyli w kierunku frontowej bramy posiad艂o艣ci Darlinga. Loh po偶yczy艂a cywilne ciuchy od Evy. By艂y troch臋 za du偶e, lecz nadawa艂y si臋 do odegrania powierzonej im roli. Po ich odje藕dzie w drog臋 ruszyli Jelbart i Paj膮k. Pojechali drugim jeepem w kierunku drzewa, kt贸re wypatrzono podczas powietrznego rekonesansu. Ros艂o na terenie publicznym, ale jego konary zwisa艂y nad p艂otem posiad艂o艣ci Darlinga.

Zamierzali na nim umie艣ci膰 Ma艂ego Maluk臋, pupila P贸艂nocnej Terenowej Brygady Stra偶y Po偶arnej stanu Queensland, kt贸ry mia艂 odegra膰 wa偶n膮 rol臋 w planowanym podst臋pie.

ROZDZIA艁 47

Waszyngton, Sobota, 8.47

Hood siedzia艂 w swoim biurze, czekaj膮c, a偶 nadejdzie dziewi膮ta. O tej porze zamierza艂 zadzwoni膰 do Daphne Connors. Kiedy tak czeka艂, odezwa艂 si臋 dzwonek w jego telefonie. Mia艂 nadziej臋, 偶e to ona. Gdyby Daphne zadzwoni艂a, 偶ycie sta艂oby si臋 o wiele 艂atwiejsze. Nie by艂a to jednak Daphne Connors. Telefonowa艂 Lowell Coffey.

- Przed chwil膮 wys艂ali艣my dwa zespo艂y z bardzo nietypowym zadaniem - zameldowa艂.

-Gdzie jeste艣?

- W domku przy wie偶y obserwacyjnej P贸艂nocnej Terenowej Brygady Stra偶y Po偶arnej stanu Queensland. Mamy nowego cz艂onka ekipy.

- Doprawdy?

- Misia koal臋 poparzonego niegdy艣 w po偶arze - wyja艣ni艂 Coffey. - Zamierzaj膮 wpu艣ci膰 go na ty艂y ogrodzonego terenu posiad艂o艣ci Darlinga.

Wtedy stra偶ak, major Loh i Bob podjad膮 pod frontowe drzwi i spr贸buj膮 wyci膮gn膮膰 Darlinga na zewn膮trz.

- Za kogo si臋 podadz膮? - spyta艂 Hood.

- Za miejscowych wolontariuszy Mi臋dzynarodowego Stowarzyszenia Edukacji Ekologicznej i Ochrony 艢rodowiska - odpowiedzia艂 Coffey. - Powiedz膮, 偶e szukaj膮 misia koali, bohatera z ich plakat贸w. Wcisn膮 Darlingowi kit, w jakim to z艂ym 艣wietle przedstawi go prasa, je艣li zwierzakowi co艣

si臋 stanie na terenie jego posiad艂o艣ci. Kiedy b臋d膮 kr臋ci膰 si臋 po okolicy, Bob spr贸buje od艂膮czy膰 si臋 od reszty i dosta膰 do telefonu Darlinga.

- Ma na to szanse?

- Dobrze wiesz, 偶e lubi臋 Boba - odpar艂 Coffey. - Ale tym razem jego zachowanie troch臋 mnie niepokoi. Zachowuje si臋 jak wariat.

- Dlaczego?

- Zawzi膮艂 si臋 na Darlinga. Ignoruje zasad臋, 偶e cz艂owiek jest niewinny, dop贸ki mu si臋 tej winy nie udowodni - odpar艂 prawnik.

- Zaczekaj - powiedzia艂 Hood. - Do艂膮cz臋 do naszej rozmowy Liz Gordon.

- Paul, nie wiem, czy sprawa jest a偶 tak powa偶na...

- No w艂a艣nie - zgodzi艂 si臋 Hood. - Porozmawiajmy z kim艣, kto b臋dzie wiedzia艂.

Zawiesi艂 rozmow臋 z Coffeyem i wybra艂 numer domowy Liz. Zasta艂 j膮 w domu i najwyra藕niej wyrwa艂 ze snu. Psychiatra Centrum w pi膮tkowe wieczory odwiedza艂a waszyngto艅skie bary. Nie po to, 偶eby balowa膰, jak zapewnia艂a, ale 偶eby zbiera膰 materia艂y do ksi膮偶ki o nawi膮zywaniu kontakt贸w damsko-m臋skich. Mo偶e by艂a to nawet prawda, ale nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e Liz mia艂a ci臋偶kiego kaca, gdy odbiera艂a telefon. Hood wprowadzi艂 j膮 w szczeg贸艂y sprawy, a nast臋pnie do艂膮czy艂 do rozmowy Coffeya.

- Lowell, Liz jest na linii - powiedzia艂.

- Dzie艅 dobry - przywita艂a go przymulonym g艂osem.

- Tutaj jest p贸藕ny wiecz贸r - oznajmi艂 Coffey. - Ale mimo to dzie艅 dobry.

- W porz膮dku. Lowell, czy Bob sprawia wra偶enie osoby niezr贸wnowa偶onej i zniecierpliwionej? - zapyta艂a.

- Co艣 w tym rodzaju - odpar艂 prawnik. - Na pewno traci cierpliwo艣膰.

- Jak to wp艂ywa na jego stosunek do ciebie? - pyta艂a dalej Liz.

- Nie rozumiem pytania.

- Czy obra偶a ci臋, krytykuje albo wykpiwa? - sprecyzowa艂a. - M贸wi膮c wprost, czy odgrywa si臋 na tobie?

- Nie! - stanowczo zaprzeczy艂 prawnik. - Nawet gdyby pr贸bowa艂, potrafi臋 by膰 obiektywny. Wierz mi.

- Wiara to nie jest moja specjalno艣膰 - odpar艂a. - Czy jego wzburzenie przybra艂o form臋 fizycznej manifestacji? Czy wali艂 w co艣 nerwowo albo

obraca艂 co艣 w r臋kach?

- By艂em w helikopterze na tylnym siedzeniu - wyja艣ni艂 Coffey. - Nie mog艂em tego widzie膰.

- Paul, czy Boba ewakuowano drog膮 powietrzn膮 z miejsca wybuchu w Bejrucie? - tym razem skierowa艂a pytanie do dyrektora Centrum.

- Najprawdopodobniej tak - odpowiedzia艂 Hood.

- To mo偶e by膰 pod艣wiadoma pami臋膰 motoryczna. Szum silnika i wibracje mog膮 w nim wyzwala膰 wrogo艣膰, kt贸ra wcze艣niej nie znalaz艂a uj艣cia - wysun臋艂a hipotez臋 Liz. - M贸wi膮c mi臋dzy nami, Lowell, czy s膮dzisz, 偶e Bob mo偶e by膰 niebezpieczny?

- Zdecydowanie nie - odpar艂 Coffey. - Chodzi mi o to, 偶e do tego zadania potrzebny jest cz艂owiek stanowczy i zdeterminowany.

- Zatem nie jest niebezpieczny - zawyrokowa艂a.

- Nie, sprawia艂 tylko wra偶enie, jakby by艂 偶膮dny krwi - potwierdzi艂 Coffey. - Jednak w umiarkowanym stopniu.

- Nie przejawia艂 agresji - domy艣li艂a si臋 Liz.

Prawnik potwierdzi艂 jej przypuszczenie.

, - Paul - spyta艂a - czy by艂y jakie艣 raporty o nadmiernym pobudzeniu emocjonalnym Boba podczas ostatniej akcji w terenie? Zdaje si臋, 偶e w Niemczech.

- Akcja rzeczywi艣cie by艂a w Niemczech, ale o niczym podobnym nie s艂ysza艂em - odpar艂 Hood.

- Prawdopodobnie mamy do czynienia z przeniesieniem - o艣wiadczy艂a Liz. - Z przekierowaniem gniewu z pierwotnego obiektu na inny, 艂atwiej dost臋pny. By膰 mo偶e reakcj臋 wyzwoli艂 lot helikopterem, powoduj膮c op贸藕nione wyst膮pienie stresu pourazowego. Wszystko to zosta艂o wzmocnione zrozumia艂膮 frustracj膮 Boba i by膰 mo偶e tak偶e zm臋czeniem po d艂ugiej podr贸偶y samolotem. Trudno zdiagnozowa膰 dok艂adne przyczyny bez

bezpo艣redniej rozmowy z Bobem, ale nie wygl膮da na to, 偶eby mia艂 wpa艣膰 w sza艂. Ludzie, kt贸rzy do艣wiadczaj膮 przeniesienia, zwykle reaguj膮 najsilniej , gdy pojawiaj膮 si臋 pierwsze symptomy. Musz膮 si臋 roz艂adowa膰. Wystarczy jaki艣 bodziec i odpuszczaj膮.

- Zatem najgorsze mamy ju偶 za sob膮. - Hood odetchn膮艂 z ulg膮.

- Przypuszczalnie tak - odpar艂a Liz. - Chyba 偶e kto艣 doleje oliwy do ognia. Lowell, czy to jest prawdopodobne?

- Z tego, co s艂ysza艂em, Jervis Darling jest niezwykle spokojnym i opanowanym facetem - powiedzia艂 Coffey.

- A ludzie, kt贸rzy towarzysz膮 Bobowi?

- Leyland ma spore poczucie humoru, a major Loh jest bardzo cicha i powa偶na, niemal katatoniczna - stwierdzi艂 prawnik.

- To powinno pom贸c mu w zachowaniu spokoju i r贸wnowagi - o艣wiadczy艂a Liz.

- Wi臋c mo偶emy pozwoli膰 na kontynuowanie operacji - podsumowa艂 Hood.

- Tak, z zastrze偶eniem, 偶e nigdy nie ma stuprocentowej pewno艣ci - doda艂a Liz. - Ale raczej nie powinien wybuchn膮膰.

- Nawet gdyby kto艣 stan膮艂 im na drodze? - zapyta艂 Hood.

- Bob ma cel, kt贸ry sam sobie wyznaczy艂, a jest nim zdobycie danych z telefonu Darlinga- podj臋艂a Liz.- Je艣li ich nie zdob臋dzie, wpadnie we

w艣ciek艂o艣膰. Ale dzi臋ki wyszkoleniu b臋dzie zapewne w stanie zapanowa膰 nad sob膮. Przegrupuje si艂y i podejmie ponown膮 pr贸b臋. Prawdziwe niebezpiecze艅stwo pojawi si臋 wtedy, kiedy stanie oko w oko z Jervisem Darlingiem.

- W roli szpiega, nie wolontariusza ruchu ekologicznego - doko艅czy艂 Hood.

- Racja - potwierdzi艂a Liz. - Podawanie si臋 za kogo艣 innego u艂atwi mu ukrycie prawdziwych uczu膰. Je艣li jednak nast膮pi dekonspiracja, w mgnieniu oka mo偶e sta膰 si臋 osob膮, jak膮 opisa艂 nam Lowell. To element mechanizmu walki lub ucieczki, a Bob Herbert nie jest cz艂owiekiem ch臋tnie

pokazuj膮cym ty艂y.

By艂a to prawda. Hood nigdy nie wierzy艂 w mo偶liwo艣ci psychiatrii, ale tym razem, pomijaj膮c oczywi艣cie 偶argon, s艂owa Liz mia艂y sens.

Hood podzi臋kowa艂 jej, zalecaj膮c przy okazji zdrowy sen. Potem poinformowa艂 Coffeya, 偶e wyra偶a zgod臋 na kontynuowanie operacji. Bez wzgl臋du na to, czy inkwizytorski nastr贸j Herberta podoba si臋 reszcie, czy te偶 nie, granica nie zosta艂a przekroczona. Trzeba by艂o dalej bada膰 tropy, stwierdzi膰, kto je zostawi艂 i dlaczego.

Hood westchn膮艂. Nie mia艂 ju偶 ochoty dzwoni膰 do Daphne. Dop贸ki nie b臋dzie mia艂 pewno艣ci, 偶e Herbertowi nic nie grozi, nie 偶yczy艂 sobie innych rozterek.

Przynajmniej tak si臋 usprawiedliwia艂 przed samym sob膮.

ROZDZIA艁 48

Cairns, Australia, Sobota, 22.49

Monica Loh przywyk艂a do ryzyka. Prze偶y艂a liczne sztormy, kolizje, brawurowe akcje ratunkowe, a nawet eksplozje min rebeliant贸w, z jej w艂asnego lub z o艣ciennych kraj贸w. Katastrofy i wypadki zdarza艂y si臋 rzadko, a jej za艂og臋 cechowa艂y czujno艣膰 oraz pewno艣膰 siebie.

By艂a w pe艂nej gotowo艣ci, ale jednocze艣nie ogarnia艂a j膮 coraz silniejsza niepewno艣膰, w miar臋 jak zbli偶ali si臋 do pot臋偶nej bramy posiad艂o艣ci Darlinga. Uczestniczy艂a w operacji, kt贸r膮 marynarka wojenna Republiki Singapuru sklasyfikowa艂a jako akcj臋 zwiadowczo-rozpoznawcz膮. Wci膮偶 jednak brakowa艂o jej informacji, by mog艂a poczu膰 si臋 pewniej. Mia艂a udawa膰 pracownic臋 singapurskiej organizacji ekologicznej, przebywaj膮c膮 w tych stronach go艣cinnie. Poza tym szczeg贸艂em nie wymy艣lono dla niej 偶adnej fabu艂y, kt贸rej mog艂aby si臋 trzyma膰. Nie bardzo te偶 wiedzia艂a, co w艂a艣ciwie ma robi膰, poza tym, by u boku kapitana Leylanda uda膰 si臋 na ty艂y rezydencji i poszukiwa膰 misia koala. Leyland spodziewa艂 si臋, 偶e odnajd膮 Ma艂ego Maluk臋 do艣膰 blisko miejsca, w kt贸rym zostawili go Jelbart i Spider. Koala by艂y bowiem z natury zwierz臋tami ospa艂ymi. Loh nie wiedzia艂a r贸wnie偶, czego spodziewa膰 si臋 po Jervisie Darlingu. Czy cho膰by po tym Bobie Herbercie. Podziwia艂a jego pomys艂y i odwag臋. Ale cz艂owiek ten sprawia艂 r贸wnie偶 wra偶enie poirytowanego i niecierpliwego. Czy Darling m贸g艂 to dostrzec? Je艣li tak, ich akcja, w najlepszym razie, zako艅czy si臋 fiaskiem. Major Loh nie rozwa偶a艂a nawet ewentualnych konsekwencji ich zdekonspirowania. Nie stara艂a si臋 o uzyskanie zgody na udzia艂 w operacji, gdy偶 potraktowano j膮 jako zwiad przybrze偶ny. A to podlega艂o ju偶 pod Sztab Dow贸dztwa Obrony. Dotarcie do komendy SDO zaj臋艂oby sporo czasu, o ile w og贸le uzyska艂aby zgod臋 oficera dy偶urnego. Jej pododdzia艂 z zasady nie bra艂 udzia艂u w operacjach l膮dowych.

Leyland podjecha艂 do bramy i opu艣ci艂 boczn膮 szyb臋. Szuka艂 wzrokiem domofonu, ale niczego podobnego nie zauwa偶y艂. Pow贸d wydawa艂 si臋 ca艂kiem oczywisty. Darling nie potrzebowa艂 urz膮dze艅 tego typu. Z ty艂u ich auta zajecha艂 drugi jeep. Kto艣 skierowa艂 na ich samoch贸d 艣wiat艂a reflektor贸w. Z jeepa wysiedli dwaj m臋偶czy藕ni. Obaj uzbrojeni w uzi. Jeden ze stra偶nik贸w podszed艂 do ich hunwee od strony kierowcy. O艣wietli艂 latark膮 twarz kapitana Leylanda. Drugi stra偶nik powoli obchodzi艂 auto dooko艂a. Zajrza艂 na dach oraz pod podwozie, prawdopodobnie szukaj膮c materia艂贸w wybuchowych.

- Co tu robicie? - zapyta艂.

- Jestem kapitan Leyland z P贸艂nocnej Terenowej Brygady Stra偶y Po偶arnej stanu Queensland - przedstawi艂 si臋 stra偶ak. Z kieszeni bluzy wyci膮gn膮艂 sk贸rzane etui i pokaza艂 stra偶nikowi plakietk臋 identyfikacyjn膮. - Pozostali pasa偶erowie to wolontariusze Mi臋dzynarodowego Stowarzyszenia Edukacji Ekologicznej i Ochrony 艢rodowiska. Poszukujemy rannego koali. Jeste艣my przekonani, 偶e dostrzegli艣my go z powietrza na terenie tej posiad艂o艣ci.

- To wasz helikopter kr膮偶y艂 tu wcze艣niej? - upewni艂 si臋 stra偶nik.

- Tak. Przepraszamy za zak艂贸cenie spokoju. Ale musimy koniecznie odnale藕膰 ranne zwierz臋, a robi si臋 coraz ciemniej.

Stra偶nik po艣wieci艂 latark膮 na pozosta艂ych pasa偶er贸w. Potem odszed艂 od auta i wyci膮gn膮艂 radio zza paska. Odwr贸ci艂 si臋 do przyjezdnych plecami, gdy szepta艂 do mikrofonu. Po kr贸tkiej wymianie zda艅 ponownie podszed艂 do samochodu.

- Dozorca powiedzia艂, 偶e wyjdzie z domu i poszuka torbacza - poinformowa艂. - Wy mo偶ecie tu poczeka膰 albo...

- Obawiam si臋, 偶e nie mo偶emy si臋 na to zgodzi膰 - zaprotestowa艂 Leyland. - Musi pan wiedzie膰, 偶e koala jest chory. Istnieje ryzyko, 偶e przeniesie chorob臋 na inne zwierz臋ta przebywaj膮ce na terenie posiad艂o艣ci. Naprzyk艂ad na psy. A c贸rka pana Darlinga zapewne bawi si臋 z tymi zwierzakami.

- Sugeruje pan, 偶eby艣my wys艂ali patrol i zastrzelili to stworzenie? - zapyta艂 stra偶nik.

- Nic podobnego - obruszy艂 si臋 Leyland. - Nie chcemy, 偶eby stworzeniu sta艂a si臋 najmniejsza krzywda. Zale偶y nam na schwytaniu go i kontynuowaniu bada艅. Z tego w艂a艣nie powodu ci ludzie mi towarzysz膮. To naprawd臋 bardzo wa偶ne.

Stra偶nik zastanawia艂 si臋 chwil臋. Potem znowu odszed艂 par臋 krok贸w, by porozmawia膰 przez radio. Kiedy sko艅czy艂, poinformowa艂 Leylanda, 偶e osobisty asystent Darlinga, Andrew Graham, spotka si臋 z nimi przy g艂贸wnym wej艣ciu. Nast臋pnie ruszy艂 ku bramie, przesun膮艂 kart臋 magnetyczn膮 przez szczelin臋 i skrzyd艂a bramy rozsun臋艂y si臋 na boki. Leyland wjecha艂 do 艣rodka i pod膮偶y艂 kr臋t膮, brukowan膮 drog膮 w kierunku rezydencji.

Patrz膮c z lotu ptaka, Monica Loh nie by艂a zbytnio zaskoczona ani zdumiona rozmiarami rezydencji. Z pok艂adu kutra patrolowego nieraz widywa艂a monumentalne budowle, niekiedy wzniesione na wysokim klifie. Ta by艂a podobna. Kiedy jednak podje偶d偶ali do portyku z kolumnami, poczu艂a si臋, jakby przeniesiono j膮 w dziwne miejsce, zawieszone w czasie.

Przywyk艂a do widoku wielkich statk贸w i samolot贸w, ale wszystkie te obiekty si臋 porusza艂y. Wok贸艂 nich t臋tni艂o 偶ycie. Tutaj by艂o inaczej. Nawet m臋偶czyzna, kt贸ry wyszed艂 im na spotkanie, sprawia艂 wra偶enie nieobecnego duchem. Jego ruchy by艂y sztywne i dziwnie napi臋te. Oczywi艣cie nieoczekiwani i nieproszeni nocni go艣cie z regu艂y nie wywo艂ywali entuzjazmu. Miejsce euforii powinna jednak zaj膮膰 cho膰by z艂o艣膰, tymczasem m臋偶czyzna nie objawia艂 ani jednego, ani drugiego.

Loh i Leyland wysiedli z auta. Kapitan wyci膮gn膮艂 w贸zek i roz艂o偶y艂 go. Stan膮艂 obok major Loh, a szef wywiadu Centrum zr臋cznie przeni贸s艂 si臋 na sk贸rzane siedzenie w贸zka.

- M贸j chory koala ma wi臋cej energii ni偶 ta mumia - oceni艂 Leyland, gdy zbli偶ali si臋 do czekaj膮cego na nich cz艂owieka.

- To samo sobie pomy艣la艂am - doda艂a Loh.

- Kto艣 go obserwuje - szepn膮艂 Herbert.

- Kto? - zapyta艂 Leyland.

- Nie wiem - odpar艂 Herbert. Wjecha艂 mi臋dzy pozosta艂膮 dw贸jk臋 i wskaza艂 lekko g艂ow膮 wierzcho艂ek jednej z kolumn. - 艢ledzi go niewielka kamera.

- Nie chce mi si臋 wierzy膰, 偶e kieruje ni膮 osobi艣cie nasza gruba ryba - wyszepta艂 Leyland.

- A ja jestem sk艂onny uwierzy膰. Zw艂aszcza, je艣li ma co艣 do ukrycia - odpar艂 Herbert.

Zamilkli, gdy偶 m臋偶czyzna zbli偶y艂 si臋 do nich. Widzieli go bardzo wyra藕nie w jaskrawym 艣wietle reflektor贸w, ustawionych po dwa na ka偶dym z brzeg贸w frontowej fasady. By艂 do艣膰 wysoki, mia艂 okr膮g艂膮 twarz i 艣niad膮 cer臋. Mi臋kkim, przesadnie wytwornym g艂osem przedstawi艂 si臋 jako Andrew Graham. Oznajmi艂, i偶 zamierza zaprowadzi膰 przyby艂ych na ty艂y domu, a na jego twarzy odmalowa艂o si臋 wsp贸艂czucie, gdy spojrza艂 z g贸ry na Herberta.

- Z ca艂ym szacunkiem, prosz臋 pana, ale z ty艂u jest trawnik - powiedzia艂 do niego. - By艂oby panu trudno porusza膰 si臋 na w贸zku. Czy nie

zechcia艂by pan zaczeka膰 w 艣rodku?

Herbert spojrza艂 na Loh.

- Co o tym s膮dzisz? Dacie sobie beze mnie rad臋 z Ma艂ym Maluk膮?

- W Bandung zajmowa艂am si臋 kiedy艣 osieroconym waranem z Komodo - odpar艂a. - Jestem pewna, 偶e sobie poradzimy.

Herbert u艣miechn膮艂 si臋.

- Je艣li b臋dzie wam potrzebna moja pomoc, wezwijcie mnie przez pager.

Spojrzenie Loh wyra偶a艂o pe艂ne zrozumienie.

Andrew skontaktowa艂 si臋 z dozorc膮 przez telefon kom贸rkowy. W kilka chwil p贸藕niej pojawi艂 si臋 krzepki m艂ody m臋偶czyzna w w贸zku golfowym. Kiedy wi贸z艂 Leylanda i Loh w g艂膮b posiad艂o艣ci, Andrew pomaga艂 Herbertowi pokona膰 kilka stopni schod贸w prowadz膮cych do rezydencji.

Loh mia艂a za sob膮 wiele lat morskiej s艂u偶by w stopniu oficera. Jej zmys艂 orientacji funkcjonowa艂 najlepiej, gdy znajdowa艂a si臋 na morzu oraz gdy, co by膰 mo偶e by艂o jeszcze bardziej istotne, tworzy艂a cz臋艣膰 zespo艂u.

Gn臋bi膮ce j膮 uczucie niepewno艣ci nasili艂o si臋, kiedy ich kluczowy gracz wszed艂 do budynku zupe艂nie sam.

ROZDZIA艁 49

Cairns, Australia, Sobota, 23.12

Pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 zrobi艂 Herbert, gdy wjecha艂 do d艂ugiego, marmurowego holu, by艂o poszukanie wzrokiem urz膮dze艅 alarmowych i ochronnych. W rogu dostrzeg艂 detektor ruchu, a obok drzwi przyciski zamka szyfrowego. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e urz膮dzenia te by艂y teraz wy艂膮czone. We wn臋trzu nie by艂o te偶 na szcz臋艣cie kamer. To dobry znak. Je艣li przez chwil臋 Bob pozosta艂by sam, by艂a szansa, na swobodne poruszanie si臋 po rezydencji. Andrew roz艂o偶y艂 w贸zek, gdy tylko znale藕li si臋 w 艣rodku. Wskaza艂 r臋k膮 salon. Obaj m臋偶czy藕ni ruszyli w tym kierunku. Herbert czu艂 si臋, jakby wszed艂 do muzeum. Panowa艂a tu zupe艂na cisza, zak艂贸cana tylko piskiem k贸艂 jego w贸zka oraz skrzypieniem but贸w sekretarza. Wielkie obrazy i rze藕by w obszernym pomieszczeniu z przodu by艂y prawie niewidoczne. W matowym 艣wietle Herbert z ledwo艣ci膮 dostrzeg艂 inne pokoje.

- Czy mog臋 panu zaproponowa膰 co艣 do picia? - zapyta艂 Andrew. - Wod臋 sodow膮 albo jaki艣 trunek?

- Nie, dzi臋kuj臋 bardzo - odpar艂 Herbert.

- A mo偶e co艣 na z膮b?

- Nie, dzi臋ki - ponownie odm贸wi艂 Herbert. - Mam do pana jednak pro艣b臋. Potrzebna mi linia telefoniczna. Chcia艂bym przes艂a膰 e-maila do biura

w Waszyngtonie. Bior臋 udzia艂 w poszukiwaniach ju偶 ponad dob臋 i musz臋 przekaza膰 im pewne informacje.

- Ale偶 oczywi艣cie - odpar艂 Andrew. - To 偶aden problem.

- Koszty po艂膮czenia obci膮偶膮 moje konto. Pan Darling nie zap艂aci ani centa.

- Jestem pewien, 偶e nic si臋 nie stanie, je艣li zadzwoni pan bezpo艣rednio do swego biura - odpar艂 Andrew.

- To bardzo uprzejmie z pana strony - podzi臋kowa艂 Herbert.

Weszli do salonu. Andrew poszed艂 przodem, wskazuj膮c drog臋 do gabinetu. By艂y tam rega艂y wype艂nione ksi膮偶kami oraz rozmaitymi instrumentami, takimi jak szk艂a powi臋kszaj膮ce, miote艂ki, komputerowe dyskietki. Sekretarz wskaza艂 du偶e mahoniowe biurko. Sta艂 na nim aparat telefoniczny wci艣ni臋ty pomi臋dzy pud艂a od but贸w, paczki cygar i plastikowe torby.

- Pan Darling wykorzystuje ten telefon do po艂膮czenia z laptopem - poinformowa艂 Andrew. - Mo偶e podpi膮膰 si臋 pan do portu danych z ty艂u aparatu.

- Bardzo panu dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂 Herbert.

- Nie ma za co - odpar艂 sekretarz.

Herbert rozejrza艂 si臋 dooko艂a.

- Mo偶na odnie艣膰 wra偶enie, 偶e pan Darling zajmuje si臋 r贸wnie偶 prac膮 naukow膮.

- Kolekcjonuje i bada skamieliny - odpowiedzia艂 Andrew.

- Fascynuj膮ce - wyrazi艂 podziw Herbert. - Kiedy wje偶d偶ali艣my, wydawa艂o mi si臋 te偶, 偶e dostrzeg艂em kopu艂臋 obserwatorium astronomicznego.

- To ca艂kiem mo偶liwe - oznajmi艂 asystent magnata.

- Czy pan Darling ogl膮da r贸wnie偶 gwiazdy?

- Pan Darling jest cz艂owiekiem o szerokich zainteresowaniach - odpowiedzia艂 Andrew i zawr贸ci艂 w kierunku drzwi.

Szef wywiadu wiedzia艂 z poufnych informacji zebranych na temat Darlinga, 偶e w rezydencji znajduje si臋 obserwatorium. By艂 jednak ciekaw, na ile otwarty oka偶e si臋 Andrew. Odpowied藕 brzmia艂a: nieszczeg贸lnie.

- Prosz臋 w moim imieniu podzi臋kowa膰 panu Darlingowi - powiedzia艂 Herbert.

- Nie omieszkam - odpowiedzia艂 Andrew i opu艣ci艂 pok贸j. Nie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

Herbert uruchomi艂 w艂asny komputer, gdy podje偶d偶a艂 do biurka. Ustawi艂 si臋 plecami do drzwi i podni贸s艂 oparcie fotela po lewej stronie, by rozwin膮膰 ukryte w 艣rodku przewody. Jeden po艂膮czy艂 do gniazda z ty艂u komputera, drugi do portu w aparacie telefonicznym. Je艣li magnat prowadzi艂 tu badania naukowe, by艂a szansa, 偶e odbywa艂 tak偶e rozmowy w interesach.

Wybra艂 numer, kt贸ry poda艂 mu Matt Stoll. Po艂膮czenie zosta艂o szybko nawi膮zane dzi臋ki ma艂ej, w膮skiej antenie zamontowanej u g贸ry z prawej strony w贸zka i pod艂膮czonej do wzmacniacza w podwoziu. W odr贸偶nieniu od konwencjonalnych telefon贸w kom贸rkowych, urz膮dzenie mog艂o obs艂ugiwa膰 transmisj臋 danych du偶ej szybko艣ci. Herbert patrzy艂 na ekran komputera, kiedy rozpocz臋艂a si臋 procedura przeszukiwania numer贸w telefonicznych zapami臋tanych w aparacie Darlinga.

- Niez艂a maszynka - rozleg艂 si臋 g艂os za jego plecami.

By艂 silny, a zarazem delikatny, z australijskim akcentem. Herbert nie musia艂 si臋 ogl膮da膰, by wiedzie膰, do kogo nale偶a艂. Szef wywiadu u艣miechn膮艂 si臋.

- To typowy model Delia - odpar艂.

Darling te偶 si臋 u艣miechn膮艂.

- Nie mia艂em na my艣li komputera.

- Wiem - odpowiedzia艂 Herbert. - Dobry wiecz贸r, panie Darling.

- Dobry wiecz贸r. - Darling podszed艂 szybkim krokiem do Herberta.

Mia艂 na sobie szary dres z napisem Cairns Yacht Club. Nie odrywa艂 wzroku od w贸zka. - Oczywi艣cie zrobiony na zam贸wienie.

- Tak - potwierdzi艂 Herbert. - Zaprojektowany przeze mnie, a wykonany przez t臋 sam膮 firm臋, kt贸ra wyprodukowa艂a w贸zek inwalidzki dla

Franklina Delano Roosevelta.

M臋偶czy藕ni wymienili u艣cisk d艂oni.

- Z kim mam przyjemno艣膰?

- R. Clayton Herbert - odpowiedzia艂 Herbert z u艣miechem. Jednak

w 艣rodku odczuwa艂 niepok贸j. By艂 r贸wnie偶 z艂y na siebie. Zazwyczaj nie podawa艂 pe艂nego nazwiska, je艣li nie by艂o takiej konieczno艣ci. Darling

m贸g艂 艂atwo wytropi膰, dla kogo pracuje. Nie chcia艂 r贸wnie偶, 偶eby Loh czy

Leyland zwracali si臋 do niego Bob, skoro ju偶 wyjawi艂 Darlingowi, 偶e nie jest tym, za kogo si臋 podawa艂. Powinien wcze艣niej rozwa偶y膰 z zespo艂em

t臋 kwesti臋. By艂 to jeden ze szczeg贸艂贸w, o kt贸rych si臋 zapomina, kiedy przeprowadza si臋 akcj臋 z lud藕mi spoza bran偶y.

- Andrew poinformowa艂 mnie, 偶e zamierza艂 pan przes艂a膰 kilka wiadomo艣ci poczt膮 elektroniczn膮 - podj膮艂 rozmow臋 Darling. - Nie chcia艂bym

panu w tym przeszkadza膰.

- To mo偶e poczeka膰 - zapewni艂 gospodarza Herbert.

Gdy rozmawiali, komputer ci膮gle jeszcze 艣ci膮ga艂 dane. Stoll powiedzia艂 mu, 偶e z chwil膮 znalezienia w艂a艣ciwego pliku dotarcie do numer贸w zajmie zaledwie par臋 sekund. Wcze艣niej jednak trzeba si臋 przebi膰 przez oprogramowanie karty telefonu, takie jak szybkie wybieranie numer贸w, systemy poczty g艂osowej, przekazywania rozm贸w. Ta procedura mo偶e potrwa膰 od kilku sekund do paru minut. Informatyk podpowiedzia艂 mu r贸wnie偶, 偶e gdy komputer odnajdzie to, czego szuka, rozlegnie si臋 podw贸jny sygna艂. Przed Darlingiem sygna艂 ten mo偶na by艂o wyt艂umaczy膰 jako zaprogramowany alarm, przypominaj膮cy o czym艣 do zrobienia.

- W takim razie ch臋tnie pos艂ucham o pana pracy w organizacji ekologicznej - o艣wiadczy艂 Darling. - Jak przypuszczam, jest pan wolontariuszem.

- Tak - odpar艂 Herbert. - W艂a艣ciwie to jestem tu na urlopie. Do udzia艂u

w poszukiwaniach 艣ci膮gn臋艂a mnie moja przyjaci贸艂ka Monica. Jest aktywistk膮 ruch贸w ekologicznych w Singapurze.

- Rozumiem. Mniemam, 偶e jest pan Amerykaninem -powiedzia艂 Darling.

- Pochodz臋 z Missisipi - odrzek艂 Herbert. - Obecnie mieszkam w Waszyngtonie.

- Pracuje pan w administracji rz膮dowej?

- Nie, w ochronie - odpar艂 Herbert.

- Fascynuj膮ca dziedzina - skomentowa艂 Darling. - Jakie jest pana zdanie na temat zabezpiecze艅 zastosowanych w tej rezydencji?

- Robi膮 wra偶enie - oceni艂 Herbert. - Ma pan tu wartownik贸w oraz monitoring na zewn膮trz, a w 艣rodku detektory ruchu. System trudny do sforsowania.

- Drewno reaguj膮ce na dotyk, nikt inny tego nie posiada - chwali艂 si臋 Darling. Pochyli艂 si臋 lekko do przodu, mru偶膮c oczy. - Zdaje si臋, 偶e dysponuje pan wszystkim, co zapewnia bezpiecze艅stwo i wygod臋. W pa艅skim w贸zku zamontowano telefon kom贸rkowy, komputer, co艣, co wygl膮da na 艂膮cze satelitarne, konsol臋 steruj膮c膮, a nawet ogranicznik pr臋dko艣ci, je艣li dobrze rozpozna艂em joystick. Zgadza si臋?

- Owszem. - Herbert u艣miechn膮艂 si臋. - Mog臋 jecha膰 z pr臋dko艣ci膮 o艣miu kilometr贸w na godzin臋 po szerokim chodniku. Kiedy uczestnicz臋 w maratonach, blokad臋 mo偶na usun膮膰.

- Naprawd臋? - rzek艂 ze 艣miechem Darling.

- W rzeczy samej - odpar艂 Herbert. Nieszczero艣膰 tej rozmowy przyprawia艂a go o md艂o艣ci. Marzy艂 o tym, by Darling by艂 zmuszony gdzie艣

wyj艣膰.

- Fascynuj膮ce. Cz艂owiek nawet nie zdaje sobie sprawy, 偶e osiem kilometr贸w na godzin臋 mo偶e by膰 niebezpieczn膮 pr臋dko艣ci膮.

- Nie chodzi o pr臋dko艣膰 - wyja艣ni艂 Herbert. - Istota rzeczy tkwi w rezygnacji ze wspomagania. Maraton jest przecie偶 pr贸b膮 fizycznej wytrzyma艂o艣ci.

- Czy kiedykolwiek pan wygra艂, panie Herbert?

- Nigdy nie przegra艂em - odpar艂 Herbert.

Darling wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- Podoba mi si臋 to.

Kiedy do cholery zabrzmi ten sygna艂, niecierpliwi艂 si臋 w duchu szef wywiadu Centrum. Darling przeszed艂 za ty艂 w贸zka.

- Jestem pod wra偶eniem, panie Herbert. Z ty艂u zamontowano 艂膮cze do obs艂ugi pasma cyfrowego.

- Zgadza si臋- potwierdzi艂 Herbert. W jego g艂owie rozdzwoni艂y si臋 dzwonki alarmowe. Zaczyna艂o si臋 robi膰 gor膮co.

- Dlaczego potrzebuje pan anteny, by wys艂a膰 e-maila?

- Nie potrzebuj臋 - zaprzeczy艂 Herbert.

Darling pochyli艂 si臋 lekko, by lepiej przyjrze膰 si臋 urz膮dzeniu.

- Widz臋 jednak zapalon膮 diod臋 zasilacza.

-Czy偶by?

- Nie wiedzia艂 pan?

- Zapewne zosta艂 w艂膮czony wcze艣niej, na posterunku stra偶y po偶arnej - szuka艂 wyt艂umaczenia Herbert. - 艢ci膮ga艂em tam dane.

- To niemo偶liwe - zaprzeczy艂 Darling. - Kiedy tu przyjechali艣cie, dioda si臋 nie 艣wieci艂a.

Zarejestrowa艂a to zewn臋trzna kamera systemu ochrony, pomy艣la艂 ze zgroz膮 Herbert. Gospodarz obserwowa艂 ich przybycie.

- Musia艂em w艂膮czy膰 go przypadkiem. - Herbert szuka艂 wym贸wki, u艣miechaj膮c si臋. Z b贸lem serca si臋gn膮艂 do ty艂u, by wy艂膮czy膰 anten臋. W ten

spos贸b przerwa艂 po艂膮czenie z Centrum. Potem od艂膮czy艂 przew贸d od telefonu Darlinga. Wy艂膮czy艂 komputer, co automatycznie spowodowa艂o wykasowanie programu Matta Stolla. Nie pozosta艂 najmniejszy 艣lad po programie.

Niestety, jego komputer wci膮偶 nie da艂 sygna艂u. Oznacza艂o to, 偶e z telefonu nie zosta艂y 艣ci膮gni臋te 偶adne dane. Ca艂e przedsi臋wzi臋cie okaza艂o si臋 strat膮 czasu. A nawet gorzej, mog艂o narazi膰 ich na bezpo艣rednie ryzyko, je艣li Darling zacznie podejrzewa膰, i偶 w rzeczywisto艣ci nie przybyli tu szuka膰 chorego misia koali. Musia艂 dokona膰 wyboru.

I dokona艂.

Darling znowu stan膮艂 przed nim. Za艂o偶y艂 r臋ce na piersiach, ko艂ysz膮c si臋 w prz贸d i w ty艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e by艂 r贸wnie zaniepokojony, jak szef wywiadu Centrum.

- Wie pan, panie R. Clayton Herbert - powiedzia艂 - gdy obcy ludzie zjawiaj膮 si臋 o nietypowej porze z dziwnych powod贸w, zwykle chodzi o reporter贸w, kt贸rzy licz膮 na zdobycie materia艂u do artyku艂u. Albo o konkurent贸w w biznesie, usi艂uj膮cych zdoby膰 jakie艣 informacje. Jakimi motywami pan si臋 kieruje, panie Herbert?

- Istotnie, panie Darling, powody, dla kt贸rych tu jestem, s膮 du偶o powa偶niejsze ni偶 ch臋膰 napisania plotkarskiego artyku艂u o panu - oznajmi艂 Herbert.

- Ach tak - Darling przesta艂 si臋 ko艂ysa膰. Przypatrywa艂 si臋 Herbertowi. - Zamieniam si臋 w s艂uch.

Szef wywiadu Centrum zawaha艂 si臋. To, co zamierza艂 powiedzie膰, mog艂o narazi膰 na niebezpiecze艅stwo jego samego, major Loh oraz kapitana Leylanda. Ich kariera zawodowa mog艂a legn膮膰 w gruzach, by膰 mo偶e grozi艂aby im nawet 艣mier膰. Mia艂 prawo nara偶a膰 siebie, ale nie pozosta艂ych. Poza tym co m贸g艂 zyska膰? Darling nie dostarczy mu przecie偶 偶adnych informacji. Je艣li by艂 winny, rozmowa o tym mo偶e sprawi膰, 偶e jego ludzie zapadn膮 si臋 g艂臋boko pod ziemi臋. Z drugiej strony, je艣li wpadnie w gniew, mo偶e si臋 niechc膮cy wygada. Albo ka偶e ich po prostu zastrzeli膰 za bezprawne wtargni臋cie na teren jego posesji. Trudno by艂o przewidzie膰, co si臋 stanie.

Nie mam wyj艣cia, pomy艣la艂 Herbert. W ko艅cu przyszed艂 tu wykona膰 zadanie, mia艂 zdoby膰 informacje i dzi臋ki temu uratowa膰 wiele ludzkich istnie艅. Pierwszy spos贸b zawi贸d艂. Musia艂 wi臋c spr贸bowa膰 drugiego. Poza tym, przyci艣ni臋ty do muru Darling m贸g艂 przez nieuwag臋 udzieli膰 odpowiedzi na zasadnicze pytanie - czy jest winny.

- Szczerze m贸wi膮c, panie Darling, zupe艂nie nie znam si臋 na zwierz臋tach - wyjawi艂 Herbert. - Nawet nie bardzo je lubi臋. Ale istniej膮 stworzenia, kt贸re darz臋 jeszcze mniejsz膮 sympati膮. W rzeczywisto艣ci pracuj臋 w s艂u偶bie bezpiecze艅stwa. Nie powiem panu jednak, kto mnie zatrudnia

ani sk膮d wiem o pewnych sprawach. Mamy do rozstrzygni臋cia zasadnicz膮 kwesti臋. Z pewnego sk艂adowiska odpad贸w radioaktywnych wykradziono materia艂 rozszczepialny, a jeden z trop贸w prowadzi w艂a艣nie tutaj.

Darling nie zareagowa艂. Co w pewnym sensie tak偶e by艂o reakcj膮. Nie zapyta艂 nawet, jaki ma zwi膮zek jego osoba z wyg艂oszonym przed chwil膮 o艣wiadczeniem.

- Nie skomentuje pan? - zapyta艂 Herbert.

- Czy pod艂膮czy艂 si臋 pan do mojego telefonu po to, 偶eby mnie szpiegowa膰? - odpowiedzia艂 pytaniem Darling.

- Tak - przyzna艂 Herbert.

Darling powoli opu艣ci艂 wzrok. Jego twarz pozbawiona by艂a wyrazu. Podszed艂 do telefonu i zabra艂 go z biurka. Szuraj膮c kapciami po drewnianej posadzce, skierowa艂 si臋 do drzwi.

- Prosz臋 st膮d wyj艣膰 - powiedzia艂. - Natychmiast.

- Nie wezwie pan policji? - Herbert zdziwi艂 si臋.

Darling zatrzyma艂 si臋 w drzwiach i obr贸ci艂.

- A po co? Nie mam poj臋cia, jakie dane spodziewa艂 si臋 pan 艣ci膮gn膮膰 z tego aparatu, ale to jest tylko intercom do obs艂ugi rezydencji.

Herbert milcza艂. To wyja艣nia艂o, dlaczego jego laptop nie da艂 sygna艂u. W pami臋ci tego telefonu nie by艂o 偶adnych numer贸w.

- Czy mamy jeszcze co艣 do om贸wienia? - zapyta艂 Darling.

- Tak - przytakn膮艂 Herbert. - Chcia艂em co艣 panu zaproponowa膰. Wiem

wi臋cej, ni偶 panu powiedzia艂em. Podobnie jak ludzie, dla kt贸rych pracuj臋. Dopadniemy pana i pa艅skich wsp贸lnik贸w. Proponuj臋 wi臋c panu podj臋cie wsp贸艂pracy.

- Najwy偶sza pora, by opu艣ci艂 pan to miejsce, panie Herbert. - Darling nie traci艂 zimnej krwi. - Dysponuje pan jedynie poszlakami, brak panu

dowod贸w.

- A pan jest cz艂owiekiem ca艂kowicie pozbawionym sumienia. - Herbert nie wytrzyma艂. - Pan i pana przyjaciel Mahathir bin Dahman.

O to w艂a艣nie chodzi艂o. Bob Herbert poda艂 jedyne nazwisko, jakie zna艂,

wyjawi艂 jedyn膮 informacj臋, jak膮 posiada艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e to wystarczy,

by rozz艂o艣ci膰 Darlinga na tyle, by zrobi艂 co艣 nieprzemy艣lanego, jak cho膰by rzuci艂 si臋 na niego z pi臋艣ciami. By艂oby to wystarczaj膮cym powodem

do aresztowania go przez kapitana stra偶y po偶arnej. Albo nieopatrznie wyrzuci z siebie w ataku sza艂u dodatkowe informacje. Albo, co by艂oby jeszcze korzystniejsze, wyrazi zgod臋 na wsp贸艂prac臋.

Nic takiego jednak nie nast膮pi艂o.

- Pan bin Dahman rzeczywi艣cie jest moim partnerem - odpar艂 Darling, sil膮c si臋 na uprzejmo艣膰. - Mam szcz臋艣cie, 偶e moim wsp贸lnikiem jest osoba

ciesz膮ca si臋 tak wielkim szacunkiem w swoim kraju i na ca艂ym 艣wiecie. Pan za艣 jest tylko 偶a艂osnym pajacem, panie R. Clayton Herbert.

By艂y to jego ostatnie s艂owa, zanim opu艣ci艂 salon.

Herbert mia艂 wielk膮 ochot臋 porz膮dnie w co艣 wyr偶n膮膰. Najlepiej w co艣 twardego. By艂o pewne, 偶e Jervis Darling jest winny, jak amen w pacierzu. Potwierdzi艂 to, decyduj膮c si臋 nie wzywa膰 policji. Jednak zaimprowizowane przes艂uchanie przynios艂o odwrotny skutek. Herbert zaryzykowa艂 i przegra艂, gdy偶 od tej chwili Darling b臋dzie si臋 pilnowa艂. Ka偶e swoim ludziom pozosta膰 w ukryciu, zostawiaj膮c Herberta bez dw贸ch rzeczy, kt贸rych potrzebowa艂o Centrum.

Bez dowod贸w.

I bez wykradzionych materia艂贸w radioaktywnych.

ROZDZIA艁 50

Cairns, Australia, Sobota, 23.27

Jervis Darling wr贸ci艂 do sypialni. Po drodze min膮艂 si臋 zAndrew i poleci艂 mu dopilnowa膰, by pan Herbert opu艣ci艂 dom oraz by reszta przybyszy znalaz艂a si臋 poza terenem posiad艂o艣ci, gdy tylko odnajd膮 koal臋. Nie mia艂 cienia w膮tpliwo艣ci, 偶e zwierz臋 faktycznie gdzie艣 tu jest. Z pewno艣ci膮 zatroszczyli si臋 o to, zanim przybyli pod jego drzwi.

Darling zamkn膮艂 cicho drzwi i wszed艂 do du偶ej garderoby. Czu艂 ot臋pienie i w艣ciek艂o艣膰. G艂ucha cisza dzwoni艂a mu w uszach. Usiad艂 przy biurku w stylu Ludwika XVI i zatelefonowa艂 do bratanka. Wcze艣niej jednak wyci膮gn膮艂 jedyny w rezydencji aparat telefoniczny z zapisanym w pami臋ci numerem „Hosanny". Wystuka艂 cyfry pi臋膰 dwa pi臋膰, osobisty kod dost臋pu do linii, i us艂ysza艂 sygna艂 zg艂oszenia. Bin Dahman zdoby艂 ten aparat od ludzi z rosyjskich si艂 powietrznych; by艂 to bezpieczny telefon o nazwie konsulstvo, czyli „konsulat". Rosjanie u偶ywali tego modelu w swoich ambasadach na ca艂ym 艣wiecie. Konsulstvo by艂o du偶ym, kanciastym urz膮dzeniem z klawiatur膮 podobn膮 do komputerowej oraz s艂uchawk膮. Klawisze s艂u偶y艂y do wprowadzania kod贸w. Hawke wpisa艂 sw贸j, zanim wyruszy艂 w morze.

„Uratowali艣my kogo艣 z sampana".

To wystarczy艂o. S艂owa Amerykanina, kt贸re przed chwil膮 pad艂y, nie mia艂y ju偶 偶adnego znaczenia. Kannaday i Hawke nie tylko natrafili na komplikacje na Morzu Celebes. Sta艂o si臋 co艣 gorszego. Dopu艣cili do przecieku, kt贸ry doprowadzi艂 funkcjonariusza s艂u偶by bezpiecze艅stwa do jego rezydencji. Podejrzewa艂, 偶e kobieta, kt贸ra przyby艂a wraz z dw贸jk膮 m臋偶czyzn, by艂a oficerem singapurskiej marynarki wojennej.

Amerykanin i kobieta z Singapuru. Australijscy funkcjonariusze zapewne trzymali si臋 gdzie艣 z ty艂u. Widocznie woleli unikn膮膰 bezpo艣redniego konfliktu z samym Jervisem Darlingiem. Przynajmniej do chwili zdobycia dowod贸w. Na szcz臋艣cie dla niego, manipulacje Herberta przy aparacie telefonicznym w salonie nie przynios艂y 偶adnego rezultatu. Ani R. Claytonowi Herbertowi, ani ludziom, dla kt贸rych pracowa艂 - kimkolwiek oni byli. To nawet nie mia艂o znaczenia. Wszystkich ludzi w臋sz膮cych wok贸艂 jego spraw uwa偶a艂 za intruz贸w. By艂 w stanie dowiedzie膰 si臋, kim s膮, i potrafi艂 ich powstrzyma膰. Najpierw jednak musia艂 si臋 upewni膰, 偶e zlikwiduje wszystkie 艣lady. Zaczynaj膮c od „Hosanny".

Gdy Darling wybiera艂 na klawiaturze numer jachtu, a偶 gotowa艂 si臋 ze z艂o艣ci. Chcia艂 uderza膰 we wszystkich kierunkach jednocze艣nie. By艂 z艂y

i na Kannadaya, i na Hawke'a. Brak skuteczno艣ci z ich strony spowodowa艂 przeciek. Najpierw rozprawi si臋 z Kannadayem, Hawke'a za艂atwi p贸藕niej. Pragn膮艂 te偶 ukara膰 Herberta za wtargni臋cie do jego domu. Darling by艂 pewien, 偶e znajdzie spos贸b, by zada膰 cios, kt贸ry agent odczuje do ko艅ca 偶ycia. Postara si臋 r贸wnie偶 po艂o偶y膰 kres karierze kapitana stra偶y po偶arnej, kt贸ry pomaga艂 Herbertowi. Wszyscy s膮 teraz jego d艂u偶nikami. Darling nie mia艂 zamiaru pozwoli膰, by ktokolwiek kwestionowa艂 lub op贸藕nia艂 jego akcj臋, nie m贸wi膮c ju偶 o pr贸bie powstrzymywania go. Przyjmie ten cios i ruszy dalej.

Marcus spa艂, kiedy stryj dodzwoni艂 si臋 do niego. Starszy Darling za偶膮da艂 natychmiastowej rozmowy z Hawkiem. Marcus poszed艂 do kabiny szefa ochrony i przywo艂a艂 go do telefonu.

- S艂ucham pana - powiedzia艂 Hawke do s艂uchawki.

Oto ca艂y John Hawke. Wezwany do telefonu p贸藕nym wieczorem w sprawie, kt贸ra ka偶dego wyprowadzi艂aby z r贸wnowagi, m贸wi艂 g艂osem beznami臋tnym i bezbarwnym, jak zawsze.

- Prosz臋 natychmiast wykona膰 m贸j rozkaz - warkn膮艂 Darling. Jego g艂os daleki by艂 od opanowania. - Niech pan zniszczy doszcz臋tnie laboratorium oraz kabin臋 z radiostacj膮. Nie mo偶e ocale膰 偶aden przyrz膮d ani instrument. Potem wyp艂ynie pan w morze i zatopi jacht na g艂臋bokiej wodzie. Czy starczy miejsca w pontonach dla ca艂ej za艂ogi?

-Tak.

- Dobrze. Niech pan si臋 bierze do roboty.

- Prosz臋 pana, kapitan Kannaday b臋dzie chcia艂 wiedzie膰, dlaczego to robimy. - Hawke nie ko艅czy艂 rozmowy.

A to cwaniak, pomy艣la艂 Darling. Sam jest tego ciekaw. Kolejny raz szef ochrony stara艂 si臋 wykorzysta膰 Kannadaya jako bufor mi臋dzy sob膮 a Darlingiem. Niestety, tym razem by艂o to niemo偶liwe. Hawke musia艂 przyj膮膰 dwa ciosy.

- Niech pan powie kapitanowi, 偶e zesp贸艂 ochroniarzy nie zdo艂a艂 zabi膰 wszystkich ludzi na sampanie - o艣wiadczy艂 Darling. - Jednego zdo艂ano

uratowa膰.

Nic nie przerywa艂o pe艂nej napi臋cia ciszy, jaka zapad艂a. To by艂 cios numer jeden.

- By艂oby najlepiej, gdyby kapitan poszed艂 na dno wraz ze swoim statkiem - kontynuowa艂 Darling. - Nie 偶ycz臋 sobie, aby ten wypadek zosta艂

potraktowany jako ubezpieczeniowy przekr臋t. Nie potrzebujemy kolejnego 艣ledztwa.

To by艂 drugi cios. Hawke wiedzia艂 teraz, co prawdopodobnie i jego czeka za spowodowanie przecieku.

- Dopilnuj臋 wszystkiego osobi艣cie - zadeklarowa艂 Hawke.

W jego g艂osie nie by艂o nawet cienia pokory. Wy艂膮cznie determinacja.

Darlingowi to odpowiada艂o. Oczekiwa艂 rezultat贸w, nie skruchy.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Odsun膮艂 aparat i usiad艂.

Jervis Darling sp臋dzi艂 doros艂e 偶ycie na budowaniu korporacji, zdobywaniu maj膮tku i w艂adzy oraz, co najwa偶niejsze, na kreowaniu oblicza 艣wiata. By艂 przekonany, 偶e jedynie biznesmeni dysponowali 艣rodkami, za pomoc膮 kt贸rych mogli rozwija膰 post臋p. Rz膮dy pa艅stw by艂y zbyt stronnicze i powolne. Wojskowi z kolei - nazbyt okrutni i ma艂o elastyczni. Tylko on oraz ludzie jego pokroju posiadali wizj臋, kt贸ra mog艂a porwa膰 masy. Jednak najpierw musieli doprowadzi膰 do tego, 偶e stan膮 si臋 niezb臋dni. Z konieczno艣ci si臋gali po najemnik贸w, jak John Hawke, by uderza膰 z chirurgiczn膮 precyzj膮 w r贸偶nych miejscach 艣wiata. Ich celem mia艂y by膰 zak艂ady przemys艂owe, centra dystrybucyjne, kompleksy finansowe oraz elektrownie. Win膮 mo偶na by艂o obarcza膰 istniej膮ce rz膮dy oraz ugrupowania terrorystyczne. Zw艂aszcza od momentu, kiedy sam m贸g艂 wynajmowa膰 licznych cz艂onk贸w tych grup. I opisywa膰 te zamachy w sterowanych przez siebie 艣rodkach masowego przekazu. Darling oraz jego towarzysze planowali wyeliminowanie konkurencji, dzi臋ki czemu ich w艂asne zasoby mia艂y zyska膰 jeszcze wi臋ksz膮 warto艣膰. Bazuj膮c na tym, chcieli zbudowa膰 prawdziw膮 polityczn膮 pot臋g臋. I mie膰 pod sob膮 wszystko.

Darling wci膮偶 by艂 w艣ciek艂y. Jednak nie martwi艂 si臋 specjalnie o los przedsi臋wzi臋cia czy wyznaczone cele. Jeszcze si臋 nie zdarzy艂o, aby jaka艣 pot臋偶na operacja biznesowa czy polityczna nie napotka艂a rozmaite komplikacje. Ale po raz pierwszy mia艂 do czynienia z przedsi臋wzi臋ciem, kt贸rego realizacja sta艂a pod znakiem zapytania. By艂 jednak pewien, 偶e projekt przetrwa i zn贸w ruszy z miejsca.

W nie mniejszym stopniu by艂 przekonany, 偶e R. Clayton Herbert ju偶 wkr贸tce b臋dzie gorzko 偶a艂owa艂, 偶e nie sp臋dzi艂 tego wieczoru gdzie indziej.

ROZDZIA艁 51

Cairns, Australia, Sobota, 24.00

- Zawali艂em spraw臋 - oznajmi艂 Bob Herbert.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - zapyta艂 Hood.

- Da艂em prawdziwy popis, jak nie nale偶y wyci膮ga膰 informacji.

- Jeste艣 zbyt surowy dla siebie, Bob - stwierdzi艂 Hood. - Zrobi艂e艣 wszystko, co mo偶liwe w skrajnie niesprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach.

G艂os Hooda brzmia艂 mi臋kko, ale stanowczo.

- Paul, to ja stworzy艂em te pieprzone niesprzyjaj膮ce okoliczno艣ci. - Herbert nie przestawa艂 si臋 obwinia膰. - Czy 偶yczysz sobie list臋 pope艂nionych b艂臋d贸w, jak膮 przy tej okazji sporz膮dzi艂em dla nowicjuszy? Nie przeprowadzi艂em rekonesansu. Podpi膮艂em si臋 do niew艂a艣ciwego aparatu telefonicznego. No i da艂em przeciwnikowi do zrozumienia, co wiemy, nie zyskuj膮c w zamian nic poza niejasn膮 przes艂ank膮, 偶e nasze podejrzenia s膮

s艂uszne.

- Nasz fach nie jest nauk膮 艣cis艂膮- argumentowa艂 Hood. - Podj膮艂e艣 ogromne ryzyko przy znikomych szansach na wygran膮.

- Tego powinni podejmowa膰 si臋 jedynie najlepsi, a wi臋c teoretycznie ja. - Herbert wci膮偶 si臋 kaja艂. - Jednak od najlepszych oczekuje si臋 jeszcze jednego. Sukcesu.

- To tylko jedna bitwa w ca艂ej wojnie - odpar艂 Hood. - I wcale nie jestem pewien, czy przegrana.

- Wygrywa艂em ju偶 bitwy. - Herbert nie ust臋powa艂. - Zwyci臋stwo ma inny smak.

Herbert dzwoni艂 ze swego telefonu kom贸rkowego, jad膮c humvee. Major Loh i Paul Leyland znale藕li koal臋. Spotkali si臋 z Herbertem przed rezydencj膮 i pomogli mu zjecha膰 ze schod贸w. Po kr贸tkiej rozmowie telefonicznej z Jelbartem opu艣cili teren posiad艂o艣ci. Herbert zgadza艂 si臋 z ocen膮 chor膮偶ego, kt贸ry przypuszcza艂, 偶e uzbrojeni stra偶nicy Darlinga mog膮 sta膰 si臋 nadzwyczaj agresywni. Jednog艂o艣nie uznali, 偶e optymalnym wyj艣ciem b臋dzie powr贸t do stra偶ackiej bazy obserwacyjnej i przegrupowanie si艂. Herbert i major Loh siedzieli z ty艂u. Leyland prowadzi艂. Ma艂y Maluka spa艂 na siedzeniu obok kierowcy.

- Bob, teraz nie ma ju偶 znaczenia, jak do tego dosz艂o - podj膮艂 Hood. - Zastan贸wmy si臋 nad tym, co osi膮gn臋li艣my i co jeszcze zamierzamy osi膮gn膮膰.

- W porz膮dku - powiedzia艂 Herbert i g艂臋boko odetchn膮艂. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e to nieco go uspokoi艂o. - Mamy do czynienia z przest臋pc膮 艣wiatowego formatu, kt贸ry w艂a艣nie zda艂 sobie spraw臋, 偶e zosta艂 namierzony. Wie, 偶e przynajmniej jeden z jego wsp贸lnik贸w tak偶e zosta艂

zidentyfikowany. Wie te偶, 偶e mamy w r臋kach kogo艣, kto mo偶e zidentyfikowa膰 statek, kt贸rym przewie藕li wykradziony materia艂 rozszczepialny.

Z pewno艣ci膮 wszystko to nie wprawi艂o go w zachwyt.

- Zgadza si臋. Co wi臋c teraz zrobi?

- Po pierwsze, musi usun膮膰 wszelkie 艣lady - wnioskowa艂 Herbert. - Rejestr jego rozm贸w telefonicznych oraz operacje finansowe s膮 zapewne

czyste. Za艂o偶臋 si臋, 偶e to samo mo偶na powiedzie膰 o bin Dahmanie i ka偶dym innym, kto jest wpl膮tany w spraw臋. Darling musi wychodzi膰 z za艂o偶enia, 偶e schwytany przez nas pirat jest pilnie strze偶ony i 偶e wyci膮gn臋li艣my ju偶 z niego wszelkie informacje, na jakich nam zale偶a艂o. Zatem prawdopodobnie nie b臋dzie si臋 fatygowa艂, by do niego dotrze膰. Jedyne bezpo艣rednie zagro偶enie dla niego stanowi teraz statek.

- Nie byli艣my w stanie odnale藕膰 go do tej pory - stwierdzi艂 Hood. - Jakie mamy szanse, 偶e znajdziemy teraz? Mogli go ju偶 gdzie艣 ukry膰.

- To bardzo prawdopodobne - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Ale zale偶y mi na tym, 偶eby go znale藕膰. Do diab艂a, naprawd臋 chc臋 go dopa艣膰!

- Chcesz dopa艣膰 Jervisa Darlinga - skorygowa艂 Hood. - A to wcale nie to samo.

- B臋dzie to samo, gdy znajdziemy statek - przekonywa艂 Herbert. - Cholera, szkoda, 偶e nasz pirat niczego nie widzia艂. Przynajmniej wiedzieliby艣my, czego szukamy.

- Mo偶e podda膰 go hipnozie - zasugerowa艂 Hood. - Niewykluczone, 偶e co艣 sobie jeszcze przypomni.

- To dobre, gdy rzuca si臋 palenie. Nie w przypadku przes艂uchania.

- Chyba jednak co艣 mamy - wtr膮ci艂a si臋 major Loh.

- Co mianowicie? - zapyta艂 Herbert. - Paul, czy s艂yszysz major Loh?

- Bardzo s艂abo - odpar艂 Hood.

Herbert przybli偶y艂 telefon do kobiety i poprosi艂, by m贸wi艂a g艂o艣niej.

- Piraci nie zaatakowaliby du偶o wi臋kszej jednostki - powiedzia艂a g艂o艣no Loh. - Teraz zapad艂y ju偶 ciemno艣ci. Ma艂e jednostki z regu艂y zrzucaj膮

na noc kotwic臋.

- W jaki spos贸b mo偶e pom贸c nam ta informacja? - zapyta艂 Herbert. - Na otwartym morzu jest sporo ma艂ych statk贸w.

- Ale ten nie b臋dzie sta艂 na kotwicy - odpar艂a. - Je艣li statek gdzie艣 tam jest, a Darling obawia si臋 przy艂apania na gor膮cym uczynku, zapewne ka偶e

mu odp艂yn膮膰.

- To ca艂kiem logiczne. - Leyland przy艂膮czy艂 si臋 do dyskusji. - Ale do przeszukania jest du偶y obszar w贸d.

- Nie tak du偶y, jak pan s膮dzi - oceni艂 Herbert. - Ze sporym prawdopodobie艅stwem statek nie zmierza w kierunku Cairns. Darling nie b臋dzie

chcia艂, 偶eby pojawi艂 si臋 w pobli偶u jego posiad艂o艣ci.

- A je艣li zechce go ukry膰? - zapyta艂 Hood. - Gdzie znajdzie lepsze miejsce ni偶 w艂asny teren?

- Przypuszczalnie taki mia艂 plan, zanim zjawili艣my si臋 u niego - spekulowa艂 Herbert. - Teraz Darling w 偶adnym wypadku nie podejmie ju偶

takiego ryzyka. Je艣li na jego statku by艂by cho膰 艣lad promieniowania, r贸wna艂oby si臋 to z odciskiem palca. Mo偶emy zidentyfikowa膰 藕r贸d艂o, dysponuj膮c nawet cz膮steczk膮 materia艂u. Darling musi zak艂ada膰, 偶e kto艣 zjawi si臋, by kontynuowa膰 poszukiwania.

- Powinni艣my zatem ponownie wys艂a膰 nasze okr臋ty w morze - powiedzia艂a Loh.

- Zgadzam si臋 - stwierdzi艂 Herbert. - Ale musimy te偶 wys艂a膰 helikopter i przeczesywa膰 zygzakiem morze. Je艣li statek wr贸ci艂, Darling zapewne ode艣le go z powrotem na otwarte morze. A je艣li nie wr贸ci艂, zapewne sunie pe艂n膮 pr臋dko艣ci膮 do innej, bezpiecznej przystani.

- Czy istnieje jaka艣 metoda elektronicznej obserwacji, kt贸r膮 byliby艣my w stanie wykorzysta膰? - dopytywa艂 si臋 Hood.

- Jestem pewien, 偶e statek zachowuje teraz cisz臋 radiow膮- podsun膮艂 Herbert.

- Mo偶emy prowadzi膰 poszukiwania z wykorzystaniem GPS - wtr膮ci艂a major Loh.

- Racja - zgodzi艂 si臋 szef wywiadu Centrum.

- Chyba nie zrozumia艂em - powiedzia艂 Hood.

- Popro艣 Stephena Viensa, 偶eby odczytywa艂 wskazania globalnego systemu okre艣lania po艂o偶enia z tego w艂a艣nie regionu. Przekazuj膮 je satelity - podsun膮艂 Herbert.

- Satelity, nie odbiorniki? - upewni艂 si臋 Hood.

- Sam odbiornik na jednostce p艂ywaj膮cej jest punktem pasywnym. Jego rola polega jedynie na odbieraniu ci膮g艂ych sygna艂贸w wysy艂anych przez

trzy satelity lub cztery, gdyby艣my uwzgl臋dniali jeszcze wysoko艣膰, czego w tym wypadku nie czynimy. Nie mo偶emy namierzy膰 艂odzi, szukaj膮c

konkretnego numeru identyfikacyjnego. Mo偶emy jednak obserwowa膰 sygna艂y i wyznacza膰 pozycj臋 jednostek metod膮 triangulacji. Viens b臋dzie wiedzia艂, co mam na my艣li. Ka偶cie mu prowadzi膰 skanowanie mniej wi臋cej co minut臋. Je艣li namierzymy obiekt p艂yn膮cy z pr臋dko艣ci膮 dwadzie艣cia pi臋膰 w臋z艂贸w lub wi臋ksz膮, warto b臋dzie przyjrze膰 si臋 mu bli偶ej. Zw艂aszcza, gdy b臋dzie oddala膰 si臋 od Cairns.

- Podoba mi si臋 to - powiedzia艂 Hood z aprobat膮 w g艂osie.

Dyrektor Centrum doda艂 jeszcze, 偶e zleci Viensowi jak najszybsze rozpocz臋cie obserwacji GPS.

Herbert podzi臋kowa艂 i roz艂膮czy艂 si臋. Potem odwr贸ci艂 si臋 i od艂o偶y艂 telefon. Czu艂 si臋 nieco lepiej ni偶 przed paroma minutami. Teraz mieli przynajmniej plan. By艂o jeszcze co艣, na co agent wywiadu zawsze m贸g艂 liczy膰. Pewno艣膰, 偶e noc膮 robactwo wy艂azi na wierzch.

- Z tego co tu us艂ysza艂em, mo偶na podejrzewa膰, 偶e statek jest dobrze uzbrojony - odezwa艂 si臋 Leyland. - Je艣li maj膮 tam na przyk艂ad pociski

ziemia-powietrze, co wtedy? Wasz helikopter b臋dzie bezbronny. Na pewno nie uwierz膮, 偶e tym razem Ma艂y Maluka zab艂膮ka艂 si臋 na desce.

- Na czym? - zdziwi艂 si臋 Herbert.

- Na desce surfingowej. Szusuj膮c po falach.

- Racja. - Herbert roze艣mia艂 si臋. - Je艣li jednak strzel膮 do nas, b臋dziemy przynajmniej pewni jednego.

- Mianowicie? - zapyta艂 Herbert.

- 呕e znale藕li艣my to, czego szukamy.

ROZDZIA艁 52

Waszyngton, Sobota, 11.00

Gdy zadzwoni艂 telefon, Hood rzuci艂 si臋 w jego kierunku. W艂a艣nie sko艅czy艂 rozmow臋 ze Stephenem Viensem, kt贸ry ju偶 p臋dzi艂 do biura. Pe艂ni艂a tam dy偶ur Mary Timm od elektronicznego wywiadu, kt贸ra ju偶 uruchomi艂a procedur臋 wyszukiwania z wykorzystaniem GPS. Nie by艂a to zbyt skomplikowana operacja. Skontaktowa艂a j膮 z oficerem dy偶urnym wydzia艂u bezpiecze艅stwa 艂膮czno艣ci kanadyjskiego ministerstwa obrony. By艂a to struktura zajmuj膮ca si臋 analizowaniem oraz katalogowaniem przechwyconych transmisji radiowych oraz r贸偶nych sygna艂贸w elektronicznych z innych kraj贸w. I blisko zwi膮zana z ameryka艅skimi, a tak偶e brytyjskimi s艂u偶bami wywiadu elektronicznego.

- R. Clayton Herbert - odezwa艂 si臋 niski, matowy g艂os po drugiej stronie linii. - To Bob Herbert. Jest cz艂onkiem waszego personelu, prawda?

W g艂osie da艂 si臋 wyczu膰 luizja艅ski akcent.

Dyrektor Centrum nie lubi艂 telefon贸w, kt贸re rozpoczyna艂y si臋 od pyta艅. Zw艂aszcza, kiedy g艂os brzmia艂 obco. Jednak dzwoni膮cy zdoby艂 bezpo艣redni numer Hooda. Oznacza艂o to, 偶e dysponowa艂 wysokim poziomem dost臋pu do tajemnicy pa艅stwowej.

- Kto m贸wi? - zapyta艂 Hood.

- Bruce Perry - pad艂a odpowied藕.

Perry piastowa艂 stanowisko specjalnego doradcy prezydenta do spraw wybor贸w. Jego praca polega艂a na monitorowaniu przebiegu kampanii wyborczych w innych krajach. Paul Hood nie bardzo wiedzia艂, co specjalny doradca Perry m贸g艂by chcie膰 od Herberta. B艂yskawicznie poszuka艂 informacji o Perrym w sieci rz膮dowej. Zawarte w niej dane osobowe by艂y nieco bardziej szczeg贸艂owe ni偶 oficjalne laurki dla prasy. Dost臋p do nich mieli wy艂膮cznie funkcjonariusze wysoce specjalistycznych s艂u偶b.

- Nie s膮dz臋, by艣my si臋 kiedy艣 spotkali. - Hood stara艂 si臋 przeci膮ga膰 rozmow臋, przegl膮daj膮c jednocze艣nie wpis o Perrym.

- Niewykluczone, 偶e ma pan racj臋 - odpar艂 Perry. - Zw艂aszcza, 偶e nie zajmuj臋 si臋 szpiegowaniem innych ludzi.

Ach tak, pomy艣la艂 Hood. Wi臋c to b臋dzie jedna z tego typu rozm贸w. I wtedy znalaz艂 na ekranie pow贸d, dla kt贸rego Perry dzwoni艂. Ten sze艣膰dziesi臋cioczteroletni urz臋dnik by艂 wcze艣niej ambasadorem w Australii.

- W porz膮dku, panie Perry - oznajmi艂 Hood. - Tak, Bob Herbert jest naszym funkcjonariuszem. Wiedzia艂 pan o tym wcze艣niej, inaczej by pan

nie pyta艂. O co chodzi?

- Pan Herbert z艂o偶y艂 przed chwil膮 wizyt臋 w domu pana Jervisa Darlinga - o艣wiadczy艂 formalnym tonem Perry. - Czy s艂ysza艂 pan o Jervisie Darlingu?

- Czytam gazety - odpar艂 Hood. Najwidoczniej australijski potentat nie marnowa艂 czasu i uruchomi艂 zast臋py swoich marionetek.

- Gazety nie pisz膮 o nim wszystkiego - skomentowa艂 rozm贸wca.

- Nie mam co do tego w膮tpliwo艣ci.

- Pan Darling przeznaczy艂 du偶膮 cz臋艣膰 posiadanej fortuny na niezliczone akcje pomocowe i charytatywne, w tym tak偶e na programy wspierania

lokalnych demokracji - ci膮gn膮艂 Perry. - Stanowi oparcie dla ca艂ego regionu. Natomiast pan Herbert nie mia艂 prawa nachodzi膰 go w jego w艂asnym domu.

- W demokratycznym spo艂ecze艅stwie mamy zagwarantowane r贸偶ne prawa - oznajmi艂 Hood.

- Prawo do prywatno艣ci nale偶y w艣r贸d nich do najwa偶niejszych - odparowa艂 Perry.

- Chyba ju偶 wystarczy. Zak艂adam, 偶e Jervis Darling zadzwoni艂 do pana. Czy by艂 r贸wnie偶 艂askaw poinformowa膰, czego szuka艂 u niego Bob Herbert?

- M贸wi艂 co艣 o jakich艣 absurdalnych podejrzeniach zwi膮zanych z wykradzionym materia艂em rozszczepialnym - relacjonowa艂 Perry, d艂awi膮c

chichot. - Pomys艂, 偶e pan Darling m贸g艂 co艣 o tym wiedzie膰, graniczy z czystym absurdem.

- Dlaczeg贸偶 to?

- Poniewa偶, po pierwsze, Jervis Darling bez reszty wierzy w praworz膮dno艣膰 - uzasadnia艂 Perry. Przesta艂 ju偶 si臋 艣mia膰. - Poza tym jest cz艂owiekiem o niezwykle silnych zasadach moralnych.

- Kt贸ry, by膰 mo偶e, zleci艂 zamordowanie w艂asnej 偶ony - odparowa艂 Hood.

- Jezu Chryste! - Perry sapn膮艂 ze z艂o艣ci膮. - Niech pan nie powtarza tych oszczerstw!

- Kto go oczernia艂?

- Wyda艂 maj膮tek, 偶eby si臋 tego dowiedzie膰 - powiedzia艂 Perry. - Uda艂o mu si臋 dociec, 偶e oszczercze plotki rozsiewali Singapurczycy. Zale偶a艂o im na zablokowaniu jego inwestycji w liberalizacj臋 polityczn膮 tego kraju. M贸j Bo偶e, panie Hood. Przebywa艂em razem z Darlingiem, kiedy

dotar艂a do niego wie艣膰 o 艣mierci 偶ony. By艂 ni膮 wprost zdruzgotany. Podobnie jak jego ma艂a c贸reczka. Twierdzenie, 偶e m贸g艂 mie膰 z tym co艣 wsp贸lnego, to prawdziwa obelga.

- Panie Perry, nie mam zamiaru kwestionowa膰 pana argument贸w - o艣wiadczy艂 stanowczo Hood. - Po prostu posiadamy r贸偶ne informacje.

- W takim razie jeste艣cie 藕le poinformowani.

- Co艣 panu powiem, panie Perry. Naprawd臋 偶ywi臋 g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e

tak w艂a艣nie jest. Oby艣my mylili si臋 we wszystkim, poczynaj膮c od zab贸jstwa, ko艅cz膮c na przemycie materia艂贸w radioaktywnych. Nie w膮tpi臋 r贸wnie偶, 偶e dzia艂a pan w szczerym porywie uczciwo艣ci i honoru.

- Panie Hood, jestem got贸w przysi膮c na Boga, 偶e wszystko, co m贸wi臋, jest prawd膮.

- To, co pan powiedzia艂, opiera si臋 wy艂膮cznie na pa艅skiej g艂臋bokiej wierze, nie za艣 na faktach - stwierdzi艂 dyrektor Centrum. - Wyra偶am jednak

wdzi臋czno艣膰 za poinformowanie nas o pa艅skim punkcie widzenia.

- Nie ma za co, panie Hood. Jestem r贸wnie偶 wdzi臋czny za to samo - kontynuowa艂 Perry. - Je艣li spok贸j domu pana Darlinga zostanie naruszony po raz kolejny, wniesie on oskar偶enie przeciwko R. Claytonowi Herbertowi oraz panu. O z艂amanie prawa w Australii oraz o naruszenie zasad etyki tutaj, w Stanach.

- Bruce, powinien pan sko艅czy膰 t臋 rozmow臋 przed posuni臋ciem si臋 do pogr贸偶ek - powiedzia艂 Hood. - Gro藕ba to prawie przyznanie si臋 do winy.

- Sk膮d m贸g艂bym o tym wiedzie膰 - odpar艂 Perry. - To pan zbiera informacje, panie Hood. To te偶 jest informacja. Niech j膮 pan wykorzysta.

Perry roz艂膮czy艂 si臋. Odk艂adaj膮c s艂uchawk臋, Hood pokiwa艂 powoli g艂ow膮. Stukn膮艂 palcem w klawisz kasowania. W ten spos贸b usun膮艂 plik z danymi o Perrym. Problem z rz膮dowymi dossier polega艂 na tym, 偶e zawiera艂y mn贸stwo informacji, ale nie przedstawia艂y prawdziwego oblicza cz艂owieka.

Oczywi艣cie, to co nazywano skr贸tem 2DD - dane dwuwymiarowe, same fakty bez tre艣ci lub analizy - stanowi艂o tylko jeden z problem贸w s艂u偶b rz膮dowych. Hooda bardziej niepokoi艂 spos贸b, w jaki pa艅stwowi dygnitarze planowali pokonanie wrog贸w. Ot贸偶 nie zamierzali oni podejmowa膰 z nimi 偶adnej walki. Im d艂u偶ej dyrektor Centrum pe艂ni艂 publiczn膮 s艂u偶b臋, tym bardziej dochodzi艂 do przekonania, 偶e przyw贸dcy stanowi膮 jedynie

ci臋偶ar dla spo艂ecze艅stwa. Liderzy nie mog膮 jednocze艣nie by膰 ambitni i s艂u偶y膰 innym. Nar贸d m贸g艂 dzi臋kowa膰 Bogu, 偶e zdarzali si臋 czasem przyw贸dcy pokroju Lincolna czy Franklina Delano Roosevelta, kt贸rych ambicje by艂y przypadkiem zbie偶ne z dobrem og贸艂u.

Hood skorzysta艂 z wolnej chwili i zajrza艂 do Mary Timm. By艂a w trakcie drugiego odczytu wskaza艅 satelitarnego systemu. Je艣li kto艣 p艂yn膮艂 na tym akwenie, to na sto procent nie u偶ywa艂 GPS-u.

- Co to mo偶e oznacza膰? - zapyta艂 Hood.

- 呕e dany obiekt znajduje si臋 bardzo blisko l膮du i mo偶e 偶eglowa膰, kieruj膮c si臋 wzrokiem lub wskazaniami kompasu. Albo 偶e nie ma zamiaru

zbli偶a膰 si臋 do brzegu - odpowiedzia艂a Mary.

Nie to chcia艂 us艂ysze膰 Hood. Przekaza艂 te informacje Herbertowi. Szef wywiadu Centrum pozosta艂 niewzruszony.

- Ka偶da informacj a mo偶e si臋 przyda膰 - powiedzia艂. - Nawet j e艣li tylko zmniejsza liczb臋 mo偶liwo艣ci.

Tu znowu pojawi艂 si臋 paradoks zwi膮zany z rz膮dem. W ci膮gu kilku minut wr贸g Hooda oraz jego sojusznik powiedzieli dok艂adnie to samo. I obaj mieli racj臋.

ROZDZIA艁 53

Morze Koralowe, Niedziela, 1.21

To nie z powodu bol膮cych ran Peter Kannaday nie opuszcza艂 kabiny. Mija艂a godzina za godzin膮, a on nie wychodzi艂.

Zwyczajnie si臋 wstydzi艂.

Chwil臋 sta艂 przy iluminatorze, potem k艂ad艂 si臋 na koi. Znowu sta艂 i znowu si臋 k艂ad艂. Bez ko艅ca odtwarza艂 w my艣lach niedawne wydarzenia, zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co powinien by艂 zrobi膰. Si臋gn膮艂 te偶 my艣lami w przesz艂o艣膰, do dni, kt贸re doprowadzi艂y go do tego punktu. 呕a艂owa艂, 偶e nie zbrata艂 si臋 z Hawkiem, zamiast da膰 si臋 sprowadzi膰 do roli marionetki. Teraz by艂o ju偶 za p贸藕no, uzna艂by to za tch贸rzostwo. Zawi膮zanie z nim paktu przed atakiem by艂oby przejawem m膮dro艣ci i roztropno艣ci. Niestety, nie zawsze jeste艣my m膮drzy. Po kilku godzinach przysz艂o mu na my艣l, 偶e by膰 mo偶e takie by艂o jego przeznaczenie. 呕e musia艂 tego do艣wiadczy膰. Le偶膮c w ciemno艣ciach, rozmy艣la艂 o biblijnych prorokach, kt贸rzy wyruszali na pustyni臋. Podejmowali w臋dr贸wk臋, by dozna膰 tortur s艂onecznej spiekoty i niezaspokojonego g艂odu. Prorocy zyskiwali m膮dro艣膰 kosztem fizycznego cierpienia, samotno艣ci oraz w膮tpliwo艣ci i rozterek. Ale opr贸cz

wiedzy i samo艣wiadomo艣ci otrzymywali co艣 jeszcze. Wewn臋trzn膮 si艂臋, kt贸ra pozwala艂a im opiera膰 si臋 wszelkim przeciwno艣ciom.

By膰 mo偶e nie by艂o jeszcze zbyt p贸藕no na odzyskanie odwagi. U艣wiadomiwszy to sobie, Kannaday wiedzia艂 nawet, w jakiej formie powinno si臋 przejawi膰 jego m臋stwo. Musia艂 opu艣ci膰 kabin臋 i wr贸ci膰 na pok艂ad. Musia艂 pokaza膰 za艂odze oraz Hawke'owi, 偶e zosta艂 pobity, ale nie z艂amany. Ranga kapitana tym razem nie wystarcza艂a. Musia艂 odzyska膰 w艂adz臋.

Kannaday wsta艂 z koi. B贸l, do kt贸rego zd膮偶y艂 si臋 ju偶 przyzwyczai膰, odcisn膮艂 mu si臋 na twarzy. Ale kapitan nie zamierza艂 si臋 poddawa膰. Kiedy ju偶 opu艣ci kabin臋, nie mo偶e okaza膰 wahania. Musi by膰 silny.

Gdy zmierza艂 do drzwi, us艂ysza艂 chrobot klucza w zamku. Wcze艣niej drzwi nie by艂y zamkni臋te. Rzuci艂 si臋 do klamki i spr贸bowa艂 j膮 przekr臋ci膰. Na pr贸偶no. Si臋gn膮艂 do tylnej kieszeni. Kto艣 zabra艂 mu klucze. Ruszy艂 w stron臋 biurka po zapasowe. R贸wnie偶 znikn臋艂y. Poszed艂 z powrotem do drzwi i uderzy艂 w nie pi臋艣ci膮.

- Jest tam kto?! - wykrzykn膮艂.

Nikt nie odpowiedzia艂. Kapitan nie marnowa艂 czasu ani si艂 na dalsze wo艂anie. Zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰 za jakim艣 narz臋dziem, kt贸rym m贸g艂 otworzy膰 drzwi. No偶em do papieru? Haczykiem z zawiasu w szafie? Postanowi艂 wypr贸bowa膰 najpierw n贸偶. Podszed艂 do biurka, ale i n贸偶 wyparowa艂.

Us艂ysza艂, jak silnik jachtu najpierw przycich艂, p贸藕niej przeszed艂 na obroty ja艂owe i w ko艅cu zgas艂. Jacht zwolni艂. Na pewno nie by艂 to planowany post贸j. Po chwili rozleg艂 si臋 zgrzyt obracaj膮cych si臋 ko艂owrot贸w. Spuszczano pontony na wod臋. Pod艂oga nie dr偶a艂a ju偶 jak zwykle, kiedy pracowa艂 pot臋偶ny motor. Co, do diab艂a, si臋 dzia艂o?

Opar艂 si臋 o biurko. Nacisn膮艂 przycisk interkomu, 艂膮cz膮c si臋 z kabin膮 radiow膮.

- Marcus, jeste艣 tam?

I zn贸w nie doczeka艂 si臋 偶adnej odpowiedzi. Co samo w sobie by艂o odpowiedzi膮.

W艂a艣nie wtedy us艂ysza艂 ruch w korytarzu. Podszed艂 do drzwi i przy艂o偶y艂 do nich ucho. Cz艂onkowie za艂ogi biegali bez艂adnie tam i z powrotem. Us艂ysza艂 odg艂osy niszczenia, ale nie krzyki - nie by艂o wi臋c b贸jki. Domy艣li艂 si臋, 偶e demoluj膮 laboratorium.

- Wielkie nieba! - wymamrota艂.

Byli rzeczywi艣cie w laboratorium. Niszczyli wyposa偶enie. Czy偶by usuwali dowody? Nie wyrzucali jednak niczego za burt臋. Mog艂o to oznacza膰 tylko jedno - 偶e rozbite sprz臋ty pozostan膮 na pok艂adzie. To za艣 r贸wnie偶 oznacza艂o tylko jedno.

呕e „Hosanna" zatonie bez wie艣ci.

ROZDZIA艁 54

Cairns, Australia, Niedziela, 1.42

Chor膮偶y George Jelbart odetchn膮艂 z ulg膮, kiedy wr贸ci艂 humvee. Przebywanie ze Spiderem w wie偶y obserwacyjnej nie by艂o idealnym sposobem sp臋dzania wolnego czasu. Paj膮k zalicza艂 si臋 do tych ma艂om贸wnych ch艂opak贸w z Sidney, kt贸rzy czuli si臋 jak w domu, zar贸wno wspinaj膮c si臋 po 艣cianie Cradle Mountain na Tasmanii, jak i bior膮c udzia艂 w b贸jce z Azjatami, w barach w Perth. Ch艂opak nie trafi艂 tutaj z mi艂o艣ci do natury. I nie dlatego 偶e pragn膮艂 s艂u偶y膰 mieszka艅com stanu Queensland. By艂 tu, gdy偶 kusi艂a go groza ognistego 偶ywio艂u. Dla Paj膮ka by艂 to najgro藕niejszy wr贸g. Si艂a, kt贸ra istnia艂a nawet w kosmicznej pr贸偶ni. Jelbart zastanawia艂 si臋 nad reakcj膮 tego niecierpliwego m艂odzika, gdyby dowiedzia艂 si臋, jakiemu po偶arowi usi艂owa艂 zapobiec jego zesp贸艂. Tego po偶aru nikt nie by艂by w stanie ugasi膰. Jelbart ogl膮da艂 symulacje zniszcze艅 opracowane przez Pentagon. W艂a艣ciwie by艂y to prezentacje, kt贸rych nie powinno si臋 nazywa膰 symulacjami wojny. Po pocz膮tkowych fanfarach obie strony konfliktu ton臋艂y w zgliszczach. Podawano te偶 liczby zabitych oraz szacunkow膮 skal臋 zniszcze艅 w przypadku wojny atomowej mi臋dzy Indiami i Pakistanem, Chinami i Tajwanem oraz Izraelem i kt贸rymkolwiek z jego s膮siad贸w. Statystyki dotyczy艂y ma艂ych bomb o sile dziesi臋ciu megaton, kt贸re wybucha艂yby w g艂贸wnych metropoliach. Przedstawiano te偶 szacunki odno艣nie do ma艂ych brudnych bomb sporz膮dzonych z materia艂u rozszczepialnego po艂膮czonego z plastykiem czy dynamitem. W sprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach liczba zabitych przekracza艂a dziesi臋膰 tysi臋cy.

Paj膮k nie zrozumia艂by poj臋膰 obejmuj膮cych tak szerok膮 skal臋. Nie by艂o te偶 偶adnego powodu, 偶eby sobie je u艣wiadamia艂. Jego odwaga i brawura na nic by si臋 zda艂y wobec wroga, kt贸rego tropili Jelbart i pozostali.

Leyland zaparkowa艂 humvee w pobli偶u l膮dowiska dla 艣mig艂owc贸w. Postawi艂 na ziemi koal臋. Torbacz ruszy艂 w stron臋 wie偶y. Potem kapitan wezwa艂 Ev臋 i poleci艂 jej, by przywo艂a艂a pilota, kt贸ry by艂 w chacie. 呕adnemu ze swoich ludzi nie wyjawi艂 szczeg贸艂贸w misji.

- Przypuszczam, 偶e mo偶e to sko艅czy膰 si臋 dla pana pewnymi nieprzyjemno艣ciami - powiedzia艂 Jelbart do Leylanda.

- Dam sobie rad臋 - odpar艂 Leyland. - Darling nie b臋dzie w stanie udowodni膰, 偶e wiedzia艂em, jakie mieli艣cie zamiary. Poza tym, co mog膮 mi

zrobi膰? Wyla膰 z roboty?

- Porz膮dny z pana cz艂owiek - rzek艂 Jelbart, podaj膮c mu r臋k臋.

Major Loh uk艂oni艂a si臋 lekko w stron臋 Leylanda. Herbert u艣cisn膮艂 obiema d艂o艅mi r臋k臋 stra偶aka. Pilot szykowa艂 helikopter do startu.

- Pomys艂 z koal膮 by艂 naprawd臋 艣wietny, kapitanie - pochwali艂 Herbert. - To ja zawali艂em spraw臋. Je艣li rzeczywi艣cie pana wylej膮, niech pan przyjedzie do Waszyngtonu. B臋dzie tam czeka膰 na pana niez艂a posada.

- Dzi臋ki. Z panem mo偶na i艣膰 na przecink臋 - odrzek艂 Leyland.

Monica Loh otworzy艂a ramp臋 i Herbert wjecha艂 pod g贸r臋. Pozostali weszli na pok艂ad 艣mig艂owca. W niespe艂na minut臋 byli ju偶 w powietrzu. Jelbart spogl膮da艂 na znikaj膮c膮 w oddali wie偶臋 obserwacyjn膮 o艣wietlon膮 reflektorami. Na my艣l, 偶e s膮 tacy ludzie, jak kapitan Leyland, co艣 przyjemnie 艣cisn臋艂o go w gardle. By艂 oddany, obowi膮zkowy - a jednocze艣nie elastyczny i m膮dry. Przeciwie艅stwo s艂u偶bisty.

Herbert pochyli艂 si臋 do przodu, kiedy mkn臋li ku rozgwie偶d偶onemu nie bu.

- Co, do cholery, znaczy „przecinka"? - zapyta艂 Jelbarta.

- Chodzi o wyr膮bywanie maczet膮 drogi w g臋stych chaszczach - wyja艣ni艂 wojskowy. - To niedzielna rozrywka prawdziwych m臋偶czyzn. Je艣li

pana zaprosi艂, to znaczy, 偶e pana bardzo ceni. Najwidoczniej zrobi艂 pan na nim dobre wra偶enie.

- Ach, tak - zdziwi艂 si臋 Herbert.

Szef wywiadu wygl膮da艂 na zbitego z tropu.

Jelbart zna艂 Herberta zaledwie kilka godzin. Ale wiedzia艂, jak wygl膮da cz艂owiek, kiedy ogarnia go frustracja. Herbert w艂a艣nie tak wygl膮da艂. Leyland r贸wnie偶 musia艂 to zauwa偶y膰. By膰 mo偶e w艂a艣nie dlatego zwr贸ci艂 si臋 do Herberta tymi, a nie innymi s艂owy. 呕eby doda膰 mu otuchy.

Chor膮偶y u艣miechn膮艂 si臋, kiedy skierowali si臋 w stron臋 wybrze偶a. Przy takiej postawie Leyland jeszcze bardziej ur贸s艂 w jego oczach.

ROZDZIA艁 55

Morze Koralowe, Niedziela, 1.55

Kapitan Kannaday nie zdo艂a艂 wywa偶y膰 drzwi. To zakrawa艂o na ironi臋. Kiedy m贸g艂, nie chcia艂 wyj艣膰 na zewn膮trz. Teraz, kiedy drzwi by艂y zamkni臋te, za wszelk膮 cen臋 pragn膮艂 znale藕膰 si臋 po drugiej stronie. Nie mia艂 dost臋pu do radia, wi臋c nie by艂 w stanie wezwa膰 pomocy. Wewn膮trz w艂asnej kabiny niewiele m贸g艂 zdzia艂a膰. 艢rednica iluminatora pozwala艂a jedynie na wystawienie g艂owy. Nie przecisn膮艂by si臋 przez otw贸r. By艂 jeszcze natrysk, dzi臋ki kt贸remu m贸g艂 si臋 chocia偶 broni膰. Gdyby zatka艂 otw贸r odp艂ywowy i wyrwa艂 przew贸d od lampy na biurku, m贸g艂 zanurzy膰 ko艅ce odizolowanych drut贸w w wodzie. Ka偶dy, kto w艂o偶y艂by stop臋 w wod臋, zosta艂by pora偶ony pr膮dem. Ale lampy na jachcie czerpa艂y zasilanie z akumulator贸w. Taki pr膮d nikogo by nie zabi艂. Mo偶e nawet nie og艂uszy艂.

A Kannaday wci膮偶 tkwi艂by w pu艂apce.

Mia艂 wprawdzie zapalniczk臋, ale w ognioodpornych drzwiach nie wypali艂by najmniejszego otworu.

Zakl膮艂 w duchu. Nie potrafi艂 zrozumie膰, do czego zmierzaj膮 Darling i Hawke. Nie czu艂 ju偶 b贸lu, gdy chodzi艂 nerwowo po kabinie. Zatrzymywa艂 si臋 od czasu do czasu i kopa艂 w drzwi. Nigdy wcze艣niej kabina nie wydawa艂a mu si臋 taka ma艂a.

Nagle us艂ysza艂 przyt艂umiony warkot dochodz膮cy gdzie艣 z korytarza. Pod艂oga zacz臋艂a wibrowa膰. Odg艂os przypomina艂 elektryczny 艣wider lub frezark臋. Narz臋dzia te by艂y na wyposa偶eniu jachtu, na wypadek kolizji lub sztormu. Jednak odg艂os dochodzi艂 najwyra藕niej z do艂u. Mi臋dzy zewn臋trznym a wewn臋trznym kad艂ubem znajdowa艂a si臋 d艂uga i w膮ska przestrze艅, na tyle jednak szeroka, by m贸c si臋 przez ni膮 przecisn膮膰. Mo偶na by艂o dosta膰 si臋 do niej przez klap臋 w korytarzu. W komorze tej przetrzymywano przewody, dodatkowy osprz臋t oraz wyposa偶enie na wypadek awarii, w tym narz臋dzia i rakiety sygnalizacyjne.

Jacht by艂 w dobrym stanie. M贸g艂 by膰 tylko jeden pow贸d wej艣cia do tej komory i si臋gni臋cia po narz臋dzia. W zewn臋trznym kad艂ubie wiercono otw贸r. „Hossana" mia艂a spocz膮膰 na dnie morza.

- Hawke! - wykrzykn膮艂 kapitan, po raz kolejny wal膮c w drzwi. - Do jasnej cholery, Hawke!

Kannaday przeklina艂 sam siebie, 偶e nie wyszed艂 wcze艣niej z kabiny. Nie zas艂u偶y艂 na tak okrutn膮 kar臋. Darling zdecydowa艂by si臋 zatopi膰 jacht tylko wtedy, gdyby m贸g艂 zosta膰 wykorzystany przeciwko niemu. A wi臋c co艣 nie posz艂o tak, jak powinno. Darling pozbywa艂 si臋 dowod贸w. To dlatego zniszczy艂 laboratorium. Wida膰 uzna艂 te偶, 偶e kto艣 musi uton膮膰 razem z jachtem. Trup nie udowodni swojej niewinno艣ci.

Za艂oga nie czu艂a si臋 zwi膮zana z kapitanem. Darling nie musia艂 zbytnio nak艂ania膰 ich do wsp贸艂pracy.

- 艁ajdaki! - wykrzykn膮艂 Kannaday.

Nawet gdyby chcieli, nie byli w stanie go us艂ysze膰 w szumie ko艂owrot贸w i 艣widr贸w.

Ko艂owroty stan臋艂y. Oba pontony najwidoczniej spuszczonoju偶nawod臋. Kannaday nie mia艂 jednak stuprocentowej pewno艣ci. Chwil臋 p贸藕niej warkot narz臋dzi dochodz膮cy z wewn臋trznych korytarzy r贸wnie偶 ucich艂.

Kapitan us艂ysza艂 g艂osy i pospieszne kroki. Po kilku sekundach wszystkie d藕wi臋ki na jachcie dobiega艂y z g贸ry, z pok艂adu. Marynarze pobiegli ku rufie. Pewnie wsiadali do ponton贸w. Kannaday zastanawia艂 si臋, czy ludzie zauwa偶yli jego nieobecno艣膰.

Zacz膮艂 krzycze膰 w rozpaczy. Raz jeszcze z impetem uderzy艂 w drzwi. Wiedzia艂, 偶e mia艂y wzmocnion膮 konstrukcj臋 i by艂y wodoszczelne. Poczu艂 silny b贸l w barku. Cofn膮艂 si臋 par臋 krok贸w.

Rozcieraj膮c obola艂e miejsce, chodzi艂 w k贸艂ko po ciasnej przestrzeni. Rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a, usi艂uj膮c znale藕膰 spos贸b wydostania si臋 na zewn膮trz. W 艂azience by艂y pojemniki z aerozolem. Mo偶e zdo艂a je przebi膰, powoduj膮c wybuch. Tylko jak uchroni si臋 przed obra偶eniami?

Nagle na jachcie zapad艂a cisza, kt贸r膮 od czasu do czasu zak艂贸ca艂y skrzypi膮ce maszty. Fale przesta艂y ju偶 ko艂ysa膰 jachtem. Znaczy艂o to, 偶e d贸艂 kad艂uba zrobi艂 si臋 ci臋偶szy.

Jacht szed艂 na dno.

ROZDZIA艁 56

Wielka Rafa Koralowa, Niedziela, 2.09

Monica Loh zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e szanse na znalezienie statku Jervisa Darlinga s膮 bliskie zeru.

Singapurski kuter patrolowy p艂yn膮艂 ju偶 w ten rejon z maksymaln膮 pr臋dko艣ci膮. Na wszystkich cz臋stotliwo艣ciach prowadzono ci膮g艂y nas艂uch w nadziei wychwycenia sygna艂u ze statku. Jednak statek p艂yn膮cy z wy艂膮czonymi 艣wiat艂ami by艂 noc膮 praktycznie nie do wykrycia. Radar nie dawa艂 wiarygodnych odczyt贸w ze wzgl臋du na liczne myl膮ce echa. Na ekranie pojawia艂y si臋 rafy, morskie stworzenia, nawet du偶e fale. Nowoczesne urz膮dzenia okazywa艂y si臋 niekiedy zbyt czu艂e. Loh bra艂a pod uwag臋 fakt, 偶e zanim nadejdzie 艣wit, poszukiwany statek zniknie na dobre. Je艣li tak si臋 stanie, utrac膮 jedyny trop, prowadz膮cy do Darlinga, i szanse na odnalezienie materia艂贸w rozszczepialnych.

Jelbart skontaktowa艂 si臋 ze swoim dow贸dztwem. Kiedy si臋 roz艂膮czy艂, pilot da艂 zna膰 do bazy RAAF w Cooktown. By艂 to najbli偶ej po艂o偶ony punkt, gdzie mogli uzupe艂ni膰 paliwo.

Major Loh nie podoba艂 si臋 艣wiat, w kt贸rym przysz艂o jej 偶y膰. Nie chodzi艂o o to, 偶e t臋skni艂a za dawnymi czasami. Ani te偶 o to, 偶e w膮tpi艂a w umiej臋tno艣ci swoje i swoich towarzyszy. Byli inteligentni i zdyscyplinowani. Nie podobali j ej si臋 natomiast ludzie, kt贸rzy decydowali si臋 na prac臋 w Interpolu czy CIA wy艂膮cznie z powod贸w presti偶owych. Wielu z nich nie potrafi艂o sprosta膰 obowi膮zkom, jakie im powierzano. Loh mia艂a nadziej臋, 偶e ich w艂asne wysi艂ki nie b臋d膮 tylko chlubnym wyj膮tkiem, lecz stan膮 si臋 pozytywnym przyk艂adem do na艣ladowania. W cywilizowanym 艣wiecie nie by艂o czasu na d艂ugotrwa艂e terminowanie.

- W艂a艣nie rozmawia艂em z genera艂em Hopkinsem - powiedzia艂 pilot. - Da艂 nam zgod臋 na uzupe艂nienie paliwa. Dzi臋ki temu zyskujemy dziewi臋膰dziesi膮t minut lotu. Jak zamierzacie je wykorzysta膰?

- Panie chor膮偶y, decyzja nale偶y do pana - odezwa艂 si臋 Herbert.

- Sugeruj臋, 偶eby艣my polecieli w kierunku p贸艂nocno-wschodniej rafy - zaproponowa艂 Jelbart. - Zdaniem dow贸dztwa wi臋kszo艣膰 obiekt贸w nale偶膮cych do Darlinga znajduje si臋 na po艂udniu i zachodzie. Tam zapewne nie pop艂ynie jego statek. A jego przysta艅 jest ca艂kowicie otwarta. Moim

zdaniem statek idzie na pe艂ne morze do obcego portu.

- By膰 mo偶e tego samego, w kt贸rym znikn臋艂a malezyjska jednostka- powiedzia艂a major Loh.

- To ca艂kiem logiczna teoria - przyzna艂 Jelbart. - Zatem skierujemy si臋 na p贸艂noc. Musimy tak zrobi膰, 偶eby dotrze膰 do Cooktown. Potem odbijemy w stron臋 morza, lec膮c w膮skim zygzakiem, i mam nadziej臋, 偶e wy艣ledzimy nasz膮zdobycz.

- Prosz臋 pa艅stwa, genera艂 Hopkins zaproponowa艂 r贸wnie偶 wys艂anie dw贸ch my艣liwc贸w Mirage A3, je艣li uwa偶acie, 偶e si臋 przydadz膮 - doda艂 pilot.

Major Loh czeka艂a na odpowied藕 Jelbarta. Musia艂 rozstrzygn膮膰 mi臋dzy konieczno艣ci膮 zachowania ca艂kowitej tajemnicy a potrzeb膮 wsparcia w celu zdobycia wszelkich informacji.

- Jest ju偶 za p贸藕no na przesadn膮 ostro偶no艣膰 - powiedzia艂 Jelbart. - Niech pan podzi臋kuje genera艂owi i powie mu, 偶e przyjmujemy pomoc. Spojrz臋

na map臋 i przeka偶臋 koordynaty obszaru, kt贸ry powinny spenetrowa膰 my艣liwce.

- Tak jest, sir - odpowiedzia艂 pilot.

- Powiadomi臋 m贸j kuter o naszym planie - doda艂a major Loh.

Jelbart przekaza艂 jej s艂uchawki i si臋gn膮艂 po mapnik.

- Zastanawiam si臋 czy przypadkiem ich baz膮 nie jest na przyk艂ad jaki艣 tankowiec - my艣la艂 na g艂os Herbert. - Co艣, co si臋 przemieszcza.

- I daje schronienie - dorzuci艂 Jelbart. - Tak du偶a jednostka mog艂a by膰 wyrzutni膮 pocisk贸w Scud.

- I doskona艂膮 platform膮 dla rakiet z g艂owic膮 j膮drow膮 - zgodzi艂 si臋 Herbert. - A niech to cholera, nie ma chyba na 艣wiecie portu, do kt贸rego nie zawijaj膮 tankowce.

Major Loh w oczekiwaniu na po艂膮czenie przys艂uchiwa艂a si臋 rozmowie m臋偶czyzn. Mia艂a nadziej臋, 偶e byli w b艂臋dzie. Wystarczaj膮co wielkich zniszcze艅 mogli dokona膰 wcale nie najwi臋ksi despoci, dysponuj膮cy pociskami 艣redniego zasi臋gu. Je艣li doda膰 do tego wielkie pieni膮dze oraz motywy polityczne, spisek nabiera艂 gigantycznych rozmiar贸w.

Nawet je艣li w tym przypadku Herbert i Jelbart si臋 mylili, nast臋pnym razem mogli mie膰 racj臋. Albo za kt贸rym艣 tam kolejnym razem. Mechanizmy dzia艂ania wojska oraz s艂u偶b wywiadowczych musia艂y ulec radykalnym zmianom.

Na szcz臋艣cie Loh mia艂a pomys艂, gdzie rozpocz膮膰 poszukiwania. Jej zdaniem wiedzieli wystarczaj膮co du偶o.

ROZDZIA艁 57

Morze Koralowe, Niedziela, 2.09

Jacht przechyla艂 si臋 na ruf臋. Kannaday potkn膮艂 si臋 o koj臋, kiedy pod艂oga si臋 pochyli艂a. Nap艂ywaj膮ca woda gromadzi艂a si臋 w rufowych pomieszczeniach. Kapitan us艂ysza艂 stukot pude艂ek i lu藕nych sprz臋t贸w, gdy nast膮pi艂 przechy艂.

Korytarz techniczny, przemkn臋艂o mu nagle przez g艂ow臋. W膮ski jak szyb wentylacyjny. Ale jednak wyj艣cie.

Opar艂 si臋 o 艣cian臋. Ko艅cowy fragment korytarza znajdowa艂 si臋 bezpo艣rednio pod kabin膮. Gdyby uda艂o mu si臋 zerwa膰 deski z pod艂ogi, istnia艂a szansa, 偶e zdo艂a si臋 przez niego przecisn膮膰.

Rzuci艂 si臋 w stron臋 biurka i wysun膮艂 szuflad臋. Nie mia艂 no偶a, nawet do papieru, ale szuflada chodzi艂a na prowadnicach. Wyrwa艂 j膮mocnym szarpni臋ciem, odrzuci艂 na bok i przyjrza艂 si臋 wkr臋tom. Pilnik do paznokci powinien wystarczy膰. Wbieg艂 do 艂azienki i z apteczki wyci膮gn膮艂 c膮偶ki. Stron膮 z pilniczkiem zacz膮艂 odkr臋ca膰 艣ruby. W ka偶dej z prowadnic by艂y po dwa wkr臋ty. Pierwszy z nich uda艂o mu si臋 wykr臋ci膰 ca艂kiem szybko. Na razie powinno to wystarczy膰.

Prowadnica mia艂a form臋 k膮townika w kszta艂cie litery C. Zn贸w pobieg艂 do 艂azienki, odkr臋ci艂 metalow膮 r膮czk臋 od prysznica i po艂o偶y艂 ko艅c贸wk臋 prowadnicy na biurku. Wali艂 w ni膮 prysznicem tak d艂ugo, p贸ki jej ca艂kiem nie sp艂aszczy艂.

W ten spos贸b sporz膮dzi艂 sobie 艂om.

Chwyci艂 艂om, pilnik do paznokci i r膮czk臋 od prysznica i kl臋kn膮艂 na pod艂odze. Deski pod艂ogi by艂y z mahoniu pokrytego 偶ywic膮 epoksydow膮.

Wcisn膮艂 pilnik mi臋dzy dwie deski i poszerzy艂 szpar臋 mi臋dzy nimi. Nast臋pnie wetkn膮艂 w ni膮 艂om. Unosz膮c desk臋, wbija艂 go g艂臋biej r膮czk膮 prysznica. Uderza艂 wystarczaj膮co mocno, by metal wchodzi艂 w drewno i jednocze艣nie si臋 nie wykrzywi艂. Wystarczy艂y cztery uderzenia, 偶eby przeszed艂 na wylot. Kannaday powtarza艂 te czynno艣ci wzd艂u偶 ca艂ej d艂ugo艣ci deski. Tymczasem jacht zmieni艂 po艂o偶enie. Najpierw nieco si臋 wyprostowa艂, potem przechyli艂 na lew膮 burt臋 i wreszcie zn贸w osiad艂 na rufie. Kannaday stara艂 si臋 nie my艣le膰 o tym, 偶e tonie wraz z jachtem. Hawke wyprowadzi艂 jednostk臋 na odleg艂o艣膰 kilku mil od brzegu. Przeci臋tna g艂臋boko艣膰 wynosi艂a tu oko艂o siedemdziesi臋ciu metr贸w. Gdyby „Hossana" osiad艂a na dnie, Peter Kannaday nie zdo艂a艂by ju偶 wydosta膰 si臋 na powierzchni臋.

Gdy poluzowa艂 wreszcie desk臋 niemal na ca艂ej d艂ugo艣ci, wsta艂 i zacz膮艂 w ni膮 kopa膰. Deska od艂ama艂a si臋 z jednej strony i wpad艂a do korytarza. Kannaday ukl膮k艂 i zacz膮艂 odbija膰 kolejn膮 desk臋. Wsun膮艂 艂om, chwyci艂 palcami od strony otworu i poci膮gn膮艂. Ust膮pi艂a bez trudu.

Do uszu Kannadaya dobiega艂 szum nap艂ywaj膮cej wody. Akumulatory znajdowa艂y si臋 w hermetycznym przedziale, nie wiedzia艂 jednak, ile czasu up艂ynie, zanim si臋 wyczerpi膮. Gdy to nast膮pi, ogarn膮 go ciemno艣ci.

Zdo艂a艂 ju偶 wyci膮gn膮膰 trzeci膮 desk臋. Musia艂 jednak wyj膮膰 ich co najmniej sze艣膰, by przecisn膮膰 si臋 do korytarza. Wiedzia艂, 偶e ma coraz mniej czasu. Si臋gn膮艂 za siebie i 艣ci膮gn膮艂 z koi poszewk臋 od poduszki. Owin膮艂 ni膮 obie d艂onie. Potem zn贸w z ca艂ych si艂 poci膮gn膮艂 nast臋pn膮 desk臋, chwytaj膮c za kraw臋d藕 drewna. Dzi臋ki poszewce d艂onie nie 艣lizga艂y si臋 po wilgotnym mahoniu. Deska jednak ani drgn臋艂a. Zawy艂 w rozpaczy i rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Nie dostrzeg艂 niczego, co mog艂oby si臋 przyda膰.

W tym momencie zda艂 sobie spraw臋, 偶e korytarz biegnie w stron臋 rufy, a to zmieni艂o posta膰 rzeczy. Przeklinaj膮c w艂asn膮 g艂upot臋, si臋gn膮艂 po latark臋, po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu i za艣wieci艂 w g艂膮b szczeliny po deskach.

Dostrzeg艂 skrzynk臋 narz臋dzi, kt贸ra obija艂a si臋 bezw艂adnie o 艣ciany tu偶 pod drzwiami jego kabiny.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, jednak nie zdo艂a艂 jej dosi臋gn膮膰. Chwyci艂 艂om, wygi膮艂 w hak jeden koniec, w艂o偶y艂 do szczeliny i pr贸bowa艂 z艂owi膰 skrzynk臋.

Uda艂o si臋. Wci膮gn膮艂 skrzynk臋 do 艣rodka i wyj膮艂 z niej m艂otek. Przykl臋kn膮艂 ponownie i zacz膮艂 z ca艂ych si艂 wali膰 w deski. Wypada艂y bez trudu. Wreszcie m贸g艂 wsun膮膰 si臋 do korytarza. Poniewa偶 woda zacz臋艂a zalewa膰 kabin臋, kapitan zda艂 sobie spraw臋, 偶e musi posuwa膰 si臋 g艂ow膮 naprz贸d. Jacht zn贸w si臋 nieco wyprostowa艂. Przek艂adaj膮c latark臋 do lewej d艂oni, Kannaday wzi膮艂 g艂臋boki oddech i ruszy艂 naprz贸d.

Od otworu wywierconego przez za艂og臋 dzieli艂o go oko艂o siedmiu metr贸w. Jednak posuwa艂 si臋 bardzo powoli, bo drog臋 blokowa艂y porozrzucane

w korytarzu narz臋dzia. Z trudem przeciska艂 si臋 przez zalegaj膮ce wok贸艂 niego rupiecie - pojemniki, narz臋dzia, kawa艂ki drewna oraz inne szparga艂y. By艂o to jak przedzieranie si臋 przez tam臋, kt贸ra z ka偶d膮 chwil膮 stawa艂a si臋 coraz grubsza. W ko艅cu musia艂 odrzuci膰 latark臋 i przedziera膰 si臋 z pomoc膮 obu r膮k. Na szcz臋艣cie za艂oga zostawi艂a otwarty w艂az, by woda mog艂a szybciej wp艂ywa膰. 艢wiat艂o z korytarza przebija艂o przez jego otw贸r. Kapitan par艂 do przodu na kolanach w wodzie g臋stej od glon贸w. I coraz g艂臋bszej.

„Hosanna" przechyla艂a si臋 coraz bardziej i bardziej. Gejzer morskiej wody odpycha艂 rupiecie dalej do ty艂u. Kannaday nie wierzy艂, 偶e uda mu si臋 dobrn膮膰 do celu. Bola艂y go r臋ce i piersi, a p艂uca niemal p臋ka艂y z braku powietrza. Wstrzyma艂 oddech, widz膮c, 偶e od w艂azu dzieli艂 go ju偶 tylko metr. Czu艂 si臋 tak, jakby znalaz艂 si臋 pod zamarzni臋t膮 lodow膮 tafl膮. Ale by艂 ju偶 blisko ocalenia.

Skronie pulsowa艂y jak szalone, widok przed oczami zaczyna艂 si臋 rozmywa膰. Pozosta艂o mu niewiele czasu. Rupiecie zn贸w zablokowa艂y mu drog臋, tak 偶e m贸g艂 jedynie wyci膮gn膮膰 r臋k臋. Obracaj膮c si臋 na plecy si臋gn膮艂 w stron臋 w艂azu, przekr臋ci艂 d艂o艅 i chwyci艂 najbli偶sz膮 kraw臋d藕 otworu. Podci膮gn膮艂 si臋 ze wszystkich si艂. Metalowe brzegi, narz臋dzia i inne sprz臋ty rozcina艂y mu cia艂o, kiedy si臋 przez nie przeciska艂. Nie wystarczy艂o dosta膰 si臋 do samego otworu, musia艂 przez niego przej艣膰 i wydosta膰 si臋 z korytarza technicznego.

Tymczasem zacz膮艂 si臋 dusi膰. W ci膮gu kilku sekund musia艂 odetchn膮膰, nawet je艣li do p艂uc wci膮gnie tylko morsk膮 wod臋. Ostatkiem si艂, rani膮c cia艂o do krwi, uda艂o mu si臋 chwyci膰 kraw臋d藕 otworu obiema r臋kami. Prawie ju偶 wysun膮艂 przez nie czo艂o... Przesz艂o. Teraz barki. Jeszcze troch臋 wysi艂ku i znalaz艂 si臋 w zalanym wod膮 korytarzu dolnego pok艂adu. Zgi膮艂 si臋 w pasie, przeci膮gn膮艂 stopy, zrobi艂 przewr贸t i zacz膮艂 wdrapywa膰 si臋 do g贸ry.

Wyprysn膮艂 jak pocisk, staj膮c na nogi i jednocze艣nie zaczerpuj膮c tchu. Do p艂uc wp艂yn臋艂o powietrze. By艂 uratowany. Sta艂 si臋 cud. Wszystkie l臋ki i obawy w jednej chwili przesta艂y si臋 liczy膰. Otrz膮sn膮艂 si臋 z wody i namaca艂 przed sob膮 艣cian臋. By艂a troch臋 krzywa, ale opar艂 si臋 na niej mocno, pewnie. Wyprostowa艂 si臋, z ramion zacz臋艂a sp艂ywa膰 mu woda.

Krew ciekn膮ca ze 艣wie偶ych ran miesza艂a si臋 z morsk膮 wod膮. S贸l szczypa艂a mocno, ale b贸l wprawia艂 kapitana w dum臋. Odni贸s艂 te rany, dokonuj膮c niebywa艂ego wyczynu. Czu艂 si臋 jak nowo narodzony.

Znajdowa艂 si臋 tu偶 przed kabin膮 radiow膮. Woda si臋ga艂a mu do pasa. Gdyby wp艂ywa艂a w takim tempie, jacht powinien zaton膮膰 za oko艂o p贸艂 godziny.

Nagle us艂ysza艂 trzask, jakby z艂ama艂a si臋 sucha ga艂膮藕. Woda dosta艂a si臋 do akumulator贸w. 艢wiat艂o zgas艂o.

Kapitan odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 w艂azu. Spogl膮da艂 w d贸艂 do korytarza technicznego. Dostrzeg艂 w艂膮czon膮 latark臋, kt贸ra ko艂ysa艂a si臋 w p艂yn膮cej wartko wodzie. Spr贸bowa艂 po ni膮 si臋gn膮膰. Latarka przesun臋艂a si臋 w kierunku rufy. Dryfowa艂a chwil臋, zanim zdo艂a艂 j膮 wreszcie chwyci膰. Zawr贸ci艂 i opieraj膮c si臋 na pochylonej 艣cianie, brn膮艂 przez wod臋.

By艂o jeszcze co艣, czego potrzebowa艂. Co艣, czego mordercy na pewno nie zabrali.

Kannaday wszed艂 do kabiny radiowej. Wi臋kszo艣膰 zniszczonego wyposa偶enia znalaz艂a si臋 pod wod膮. Drobniejsze cz臋艣ci, jakie艣 przewody i uk艂ady scalone, unosi艂y si臋 na powierzchni. Ale skrzynka, kt贸rej szuka艂, wci膮偶 sta艂a na wspornikach zamocowanych do 艣ciany na wysoko艣ci ramion. Hawke i Marcus nie trudzili si臋, by zabra膰 j膮 z sob膮.

Skrzynka by艂a jasnoczerwona i mia艂a rozmiary pojemnika na drugie 艣niadanie. Kannaday si臋gn膮艂 po ni膮, otworzy艂 i wyci膮gn膮艂 zawarto艣膰.

Jacht j臋cza艂 i trzeszcza艂, a kapitan ruszy艂 szybkim krokiem ku gwiazdom i wolno艣ci.

ROZDZIA艁 58

Waszyngton, Sobota, 12.38

Paul Hood, niczym urz臋dniczy Darwin badaj膮cy zdolno艣膰 prze偶ycia osobnik贸w najlepiej przystosowanych do biurokracji, odkrywa艂 rozliczne funkcje, jakie m贸g艂 pe艂ni膰 dyrektor Centrum. Czasem musia艂 by膰 rozgrywaj膮cym na boisku, kiedy indziej zagrzewaj膮cym do boju kibicem, a niekiedy kim艣 zupe艂nie innym. Tym razem jednak zn贸w chodzi艂o o rol臋 kibica.

Dyrektor Centrum wszed艂 do ma艂ego, jasnego pokoju, kt贸ry by艂 miejscem pracy Stephena Viensa.

Oficjalnie pomieszczenie to nale偶a艂o do wydzia艂u bezpiecze艅stwa wewn臋trznego Centrum. Viens oraz jego jednoosobowy personel czyhali na zakonspirowane wtyczki i zwyk艂ych 艣miertelnik贸w, kt贸rzy mogli ulec pokusie przekazywania tajemnic pa艅stwowych innym pa艅stwom. Tak przynajmniej okre艣lano ich obowi膮zki, kiedy Carolina Burdo, ksi臋gowa Centrum Szybkiego Reagowania, planowa艂a coroczny bud偶et agencji. Nieoficjalnie by艂o to miejsce, w kt贸rym Viens od wielu lat wsp贸艂pracowa艂 z Narodowym Biurem Rozpoznawczym, jako g艂贸wny analityk obraz贸w satelitarnych. W ten spos贸b zapewni艂 Centrum dost臋p do satelit贸w w najlepszej porze.

Gabinet Viensa by艂 jedynym pomieszczeniem z oknem na ca艂ym poziomie podziemnym. Okno wychodzi艂o wprawdzie na korytarz, ale nie mia艂o to znaczenia. Tu偶 za drzwiami jego pokoju znajdowa艂 si臋 niewielki boks zajmowany przez Mary Timm. M艂oda kobieta przegl膮da艂a i analizowa艂a dane z r贸偶nych satelit贸w zwiadowczych. Jej rol膮 by艂o segregowanie informacji i przekazywanie ich w tej postaci Viensowi.

Viens siedzia艂 plecami do okna. Przed nim na laboratoryjnym stole sta艂y obok siebie trzy laptopy. Ekspert od zwiadu elektronicznego podni贸s艂 wzrok, kiedy Hood wszed艂 do pomieszczenia.

- Przykro mi, Paul, 偶e musz臋 ci臋 rozczarowa膰, ale nie wychwycili艣my nic, co mog艂oby si臋 przyda膰 - powiedzia艂.

- A zauwa偶yli艣cie cokolwiek? - zapyta艂 Hood. Zatrzyma艂 si臋 obok Viensa. Na ka偶dym z ekran贸w znajdowa艂a si臋 inna mapa. Hood domy艣li艂 si臋,

偶e by艂y to r贸偶ne regiony morskie obserwowane przez Viensa. Ten spos贸b gromadzenia informacji by艂 stosunkowo nowy dla struktur Centrum, kt贸re przywyk艂y do opierania si臋 wy艂膮cznie na zwiadzie satelitarnym prowadzonym przez NRO.

- Nie uda艂o nam si臋 zauwa偶y膰 ani us艂ysze膰 niczego, co przypomina艂oby statek p艂yn膮cy z du偶膮 pr臋dko艣ci膮 - informowa艂 go Viens. - Obj臋li艣my

obserwacj膮 obszar wzd艂u偶 Wielkiej Rafy Koralowej, wschodnie rubie偶e Morza Celebes, ca艂y akwen Morza Banda oraz zachodnie i po艂udniowo-zachodnie regiony Morza Koralowego.

- Zrobili艣cie to wszystko w ci膮gu zaledwie dziewi臋膰dziesi臋ciu minut? - zdumia艂 si臋 Hood.

- Tak. Ale musisz wiedzie膰, 偶e r贸wnocze艣nie przebiegaj膮 trzy procesy - t艂umaczy艂 Viens. - Akustyczny, wizualny oraz termiczny. Jeden z nich

cz臋sto eliminuje konieczno艣膰 prowadzenia innych.

-Wjaki spos贸b?

- Na przyk艂ad obserwujemy wskazania systemu ARCON - wyja艣nia艂 Viens. - To Cywilna Sie膰 Obserwacyjna Azjatyckiej Linii Brzegowej.

M贸wi膮c og贸lnie i nieformalnie, pokazuje ka偶dego, kto si臋 tam znajdzie. Morskie s艂u偶by patrolowe oraz marynarka wojenna w tym regionie stosuj膮 specjaln膮 cz臋stotliwo艣膰 przeznaczon膮 do 艂膮czno艣ci cywilnej. Gdyby radar na statku transportowym lub wycieczkowym wykry艂 inn膮jednostk臋

p艂yn膮c膮 na pe艂nych obrotach, nocna wachta zameldowa艂aby o tym na cz臋stotliwo艣ci ARCON. Poniewa偶 nic takiego nie mia艂o miejsca, nasz program obliczy艂 zasi臋g radar贸w zobligowanych do sk艂adania takich raport贸w. Istniej膮 du偶e szanse, 偶e poszukiwany statek nie znajduje si臋 na wyznaczonym w ten spos贸b obszarze, zatem nie marnowali艣my czasu satelit贸w na jego ponowne przeszukiwanie. - Twarz Viensa wykrzywi艂a si臋 ponuro. - Nie jestem zachwycony tym, 偶e wykorzystujemy technologi臋 do okre艣lenia gdzie kogo艣 nie ma, zamiast wskazywa膰, gdzie jest. Ale to najlepsze, co mo偶emy zrobi膰.

- Micha艂 Anio艂 powiedzia艂 kiedy艣, 偶e tworzenie rze藕by polega na odkuwaniu kawa艂k贸w marmuru, kt贸re nie s膮 cz臋艣ci膮 pos膮gu - oznajmi艂 Hood.

- O ile dobrze pami臋tam, malowanie sufitu zaj臋艂o mu a偶 cztery lata - doda艂 Viens.

- Nie mylisz si臋 - potwierdzi艂 Hood. Podczas operacji prowadzonej przez Centrum w Botswanie wsp贸lnie z Ko艣cio艂em sp臋dzi艂 kilka nocy na

lekturze przewodnika po Watykanie. W艣r贸d bogactw Stolicy Piotrowej by艂y ogromne zbiory dzie艂 sztuki.

- Nie miej do siebie pretensji - doda艂 po chwili. - Prowadzisz poszukiwania, nie maj膮c zielonego poj臋cia, co masz znale藕膰. Przynajmniej powiadomimy Boba, gdzie nie musz膮 szuka膰.

- Prze艣l臋 panu e-mailem dok艂adne koordynaty tych obszar贸w - odpar艂 Viens.

- Dzi臋ki - powiedzia艂 Hood.

- Ale wci膮偶 nie jestem zadowolony - 偶ali艂 si臋 Viens.

- W porz膮dku. Mo偶esz by膰 niezadowolony. Ale nie zwalaj winy na siebie. To zasadnicza r贸偶nica.

Viens mrukn膮艂 co艣, co dyrektor uzna艂 za aprobat臋 jego s艂贸w, i przyst膮pi艂 do gromadzenia danych dla Herberta.

Hood wyszed艂 z jego biura. Chyba nie zdo艂a艂 jednak poprawi膰 nastroju Viensa. Co gorsza, sam zaczyna艂 si臋 martwi膰. Viens mia艂 dost臋p do ca艂ego 艣wiata elektronicznych danych. Zwykle to, co osi膮ga艂, znacznie przekracza艂o oczekiwane rezultaty. Je艣li on by艂 niezadowolony, oznacza艂o to prawdziwy pow贸d do zmartwienia.

Hood zerkn膮艂 na Mary Timm, gdy mija艂 jej biurko. U艣miechn膮艂 si臋 i pu艣ci艂 do niej oko. Odwzajemni艂a u艣miech. Wspania艂y u艣miech. Nie tylko pi臋kny, ale te偶 pe艂en ufno艣ci. Przesycony m艂odo艣ci膮 i bezgraniczn膮 nadziej膮. Oczy Mary promienia艂y.

Przypomnia艂 sobie czasy, kiedy on czu艂 si臋 podobnie. Najpierw jako burmistrz Los Angeles, potem jako 艣wie偶o upieczony dyrektor Narodowego Centrum Szybkiego Reagowania. Mo偶e by艂 wtedy jeszcze naiwny, ale zawsze wierzy艂, 偶e sprawy dobrze si臋 u艂o偶膮. I to si臋 sprawdza艂o. Mo偶e czasem trzeba by艂o p艂aci膰 du偶e koszty, ale w贸wczas przypomina艂 sobie pewne powiedzenie, kt贸re pozna艂, kiedy zajmowa艂 si臋 finansami na Wall Street. Je艣li towar jest wart swojej ceny, nale偶y j膮 zap艂aci膰.

Ten towar by艂 wart swojej ceny.

Sprawy zn贸w u艂o偶膮 si臋 dobrze, tak czy inaczej. Musia艂 w to wierzy膰.

U艣miech Mary pozosta艂 na d艂ugo w pami臋ci Hooda. Czasami prosty gest potrafi艂 doda膰 otuchy.

ROZDZIA艁 59

Morze Koralowe, Niedziela, 2.39

Gdy kapitan wyszed艂 na pok艂ad, „Hossana" by艂a ju偶 przechylona na praw膮 burt臋 o prawie dwadzie艣cia pi臋膰 stopni. Pochyla艂 si臋 do przodu, by jego stopy lepiej trzyma艂y si臋 pok艂adu, i mocno trzyma艂 w d艂oniach dwa przedmioty zabrane z do艂u.

Spojrza艂 w niebo, by okre艣li膰 po艂o偶enie jachtu. 呕eglowa艂 po tym regionie od lat i zna艂 go doskonale. Dzi贸b wskazywa艂 kierunek p贸艂nocno-wschodni. Najbli偶szym l膮dem by艂 wi臋c Przyl膮dek Melville'a. Powinien znajdowa膰 si臋 o jak膮艣 mil臋 na po艂udniowy zach贸d. Kapitan obr贸ci艂 si臋, omin膮艂 g艂贸wny maszt i schyli艂 g艂ow臋 pod drzewcem rei. Dakronowy 偶agiel 艂opota艂 na nocnym wietrze. Tkanina wydawa艂a g艂uchy, skowycz膮cy odg艂os. Kapitan przeszed艂 obok szybkim krokiem. Nie s艂ysza艂 silnik贸w ponton贸w. Ci, kt贸rzy w nich p艂yn臋li, prawdopodobnie pos艂ugiwali si臋 wios艂ami. W ciemno艣ciach nocy, na nieznanych wodach zapewne im si臋 nie spieszy艂o. Kannaday 偶ywi艂 tylko nadziej臋, 偶e nie odp艂yn臋li zbyt daleko.

Gdy by艂 pod pok艂adem, zatoni臋cie jachtu wydawa艂o si臋 kwesti膮 kilku chwil. Teraz jego przypuszczenia si臋 potwierdzi艂y. Mimo to Peter Kannaday czu艂 si臋 wspaniale. Zyska艂 kolejn膮 szans臋 zmierzenia si臋 z Johnem Hawkiem. I odzyskania utraconej godno艣ci. Zale偶a艂o mu na tym bardziej ni偶 na szukaniu kamizelki ratunkowej.

Zbli偶y艂 si臋 do tylnego masztu i wtedy „Hosanna" przechyli艂a si臋 nagle na ruf臋. Z艂apa艂 kolumn臋 masztu, obj膮艂 kurczowo ramionami i odchyli艂 g艂ow臋, gdy lu藕ne fa艂y z impetem waln臋艂y o drzewce i kabestan. W d艂oniach wci膮偶 trzyma艂 dwa przedmioty, kt贸re zabra艂 z kabiny radiowej.

Czeka艂. Jacht nie m贸g艂 zaton膮膰. Jeszcze nie teraz.

I nie zaton膮艂.

Przechyli艂 si臋 mocniej na lew膮 burt臋, potem zn贸w odchyli艂. Kannaday pu艣ci艂 maszt i zacz膮艂 ostro偶nie przesuwa膰 si臋 w kierunku relingu na rufie. Barierka si臋ga艂a tylko do wysoko艣ci kolan. Ale lata sp臋dzone na jachcie nauczy艂y kapitana utrzymywania r贸wnowagi na wzburzonych morzach. Prawe kolano opar艂 o s艂upek podtrzymuj膮cy tabliczk臋 rejestracyjn膮. Potem rozejrza艂 si臋 dooko艂a i stwierdzi艂, 偶e to艅 jest w艂a艣ciwie spokojna. Drobna mgie艂ka pokry艂a mu sk贸r臋. S艂ona woda koi艂a b贸l posiniaczonej szcz臋ki i szczypa艂a w 艣wie偶ych ranach na r臋kach. Czu艂 si臋 cudownie. Mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂e jego 偶ycie skupi艂o si臋 w tym jednym momencie. Odczuwa艂 obecno艣膰 morza, b贸l, rado艣膰 i pragnienie. I nie mia艂o znaczenia, czego pragnie bardziej - bogactwa, ocalenia czy zemsty.

Powoli podni贸s艂 r臋ce. Lew膮 ustawi艂 niemal pionowo, praw膮 za艣 r贸wnolegle do powierzchni morza. Wystrzeli艂 z rakietnicy trzymanej w lewej d艂oni. Nad smug膮 k艂臋biastego bia艂ego dymu rozb艂ys艂a r贸偶owa raca. Niewielkie, ciemne fale Morza Koralowego wy艂oni艂y si臋 z mroku na coraz wi臋ksz膮 odleg艂o艣膰, tworz膮c silny kontrast 艣wiat艂a i cienia. Jaskrawy obszar stopniowo oddala艂 si臋, gdy wystrzelona raca wznosi艂a si臋 coraz wy偶ej. Dzi臋ki temu r贸s艂 kr膮g 艣wiat艂a, a Kannaday m贸g艂 patrze膰 coraz dalej. Gdy by艂 ju偶 pewien, 偶e straci艂 szans臋 zemsty na Hawke'u, dostrzeg艂 to, co tak bardzo pragn膮艂 dostrzec. Mniej wi臋cej w odleg艂o艣ci trzystu metr贸w, na kraw臋dzi 艣wietlnego kr臋gu, zobaczy艂 pontony. Ci, kt贸rzy w nich p艂yn臋li, spojrzeli najpierw na ognist膮 kul臋, potem na ci膮gn膮cy si臋 za ni膮 wysoki, dymi膮cy 艂uk.

Kapitan wyci膮gn膮艂 przed siebie praw膮 r臋k臋. Wymierzy艂 drug膮 rakietnic臋 i strzeli艂. Odrzut spowodowa艂, 偶e Kannaday obr贸ci艂 si臋 nieco na 艣liskim, pochylonym pok艂adzie. Nie sprawdzaj膮c nawet, czy pocisk trafi艂 w cel, kapitan za艂adowa艂 dwie kolejne race kalibru trzydzie艣ci osiem milimetr贸w, kt贸re mia艂 w kieszeniach. Zarepetowa艂 oba pistolety, uni贸s艂 je i wystrzeli艂 z obu naraz. Dwie smugi 艣wiat艂a pomkn臋艂y po torze wymierzonym w pontony. Pierwsza raca trafi艂a w cel. 呕ar ognistego pocisku b艂yskawicznie stopi艂 neopren. Ponton z sykiem zapad艂 si臋 pod wod臋. Drugi pocisk nie trafi艂, ale trzeci i czwarty wyl膮dowa艂y na drugim pontonie. Race najwidoczniej przegryz艂y si臋 przez jego dno. W nikn膮cym 艣wietle rakiety wystrzelonej w g贸r臋 Kannaday zdo艂a艂 jeszcze dostrzec, jak ponton sk艂ada si臋 do 艣rodka.

Za艂adowa艂 dwie ostatnie rakiety i wypali艂 w niebo. Firmament rozja艣ni艂 si臋 od bia艂ego 艣wiat艂a. Blask o艣wietla艂 scen臋, w kt贸rej garstka m臋偶czyzn walczy艂a mi臋dzy sob膮, usi艂uj膮c schwyci膰 wios艂a oraz szcz膮tki ponton贸w. Mimo trzask贸w na jachcie Kannaday s艂ysza艂 ich odleg艂e krzyki.

A jednak tego dokona艂. W triumfalnym ge艣cie uni贸s艂 rakietnice i w tym momencie jacht pochyli艂 si臋 na praw膮 burt臋, a rufa zanurzy艂a jeszcze g艂臋biej. Kannaday zawadzi艂 o flagsztok i upu艣ci艂 oba pistolety. Gdy odzyska艂 r贸wnowag臋, poczu艂 nagle ostry, k艂uj膮cy b贸l w lewym barku.

Chwyci艂 za rami臋, jednocze艣nie obracaj膮c si臋 w kierunku dziobu. J臋kn膮艂 g艂o艣no, gdy wyczu艂 grot wbity w cia艂o, i jeszcze g艂o艣niej, gdy wyci膮gn膮艂 ostrze z barku. Nie musia艂 patrze膰 przed siebie, 偶eby wiedzie膰, z kim ma do czynienia.

- Dobry szef ochrony nie porzuca roboty, dop贸ki jej nie sko艅czy. - Us艂ysza艂 g艂os dochodz膮cy gdzie艣 ze 艣r贸dokr臋cia.

Sylwetka by艂a ledwo widoczna w 艣wietle gasn膮cych rac. Ale nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e to by艂 John Hawke. Podszed艂 bli偶ej. Mia艂 na sobie kamizelk臋 ratunkow膮, a w prawej d艂oni trzyma艂 womer臋.

- Us艂ysza艂em ha艂asy pod pok艂adem i zdecydowa艂em, 偶e lepiej b臋dzie, gdy tu zaczekam - powiedzia艂.

Szybkim ruchem naci膮gn膮艂 womer臋 i zn贸w wystrzeli艂. Druga strza艂a trafi艂a Kannadaya w prawe udo. Poczu艂 potworny b贸l. Noga ugi臋艂a si臋 pod nim i musia艂 chwyci膰 za flagsztok, 偶eby nie upa艣膰. Szybko wyci膮gn膮艂 z cia艂a drugi grot. Dra艅 m贸g艂 zrani膰 go du偶o powa偶niej. Ale nie chcia艂, wyra藕nie si臋 z nim bawi艂.

- Czeka艂em na ciebie na dziobie - powiedzia艂 Hawke. - Nie s膮dzi艂em, 偶e zdo艂asz si臋 uwolni膰.

- Czeka艂e艣, a偶 wystrzel臋 wszystkie race - domy艣li艂 si臋 Kannaday.

- Dobry szef ochrony wie te偶, kiedy zrobi膰 ruch - odrzek艂 Hawke i zacz膮艂 zbli偶a膰 si臋 do kapitana. - To nie艂adnie, 偶e wpakowa艂e艣 naszych ludzi

do wody. Nie wszyscy maj膮 kamizelki ratunkowe, a do brzegu jest kawa艂 drogi. Ale nie b臋dziesz mia艂 zbyt d艂ugo wyrzut贸w sumienia. Podobnie

jak wielu z nich utoniesz. Nie zadam ci kolejnej rany, bo by艂aby 艣miertelna. Gdybym chcia艂 ci臋 zabi膰, ju偶 by艂by艣 trupem.

Hawke trzyma艂 teraz womer臋 jak maczug臋. Na ton膮cym statku by艂o mn贸stwo obiekt贸w, o kt贸re mo偶na si臋 by艂o uderzy膰. Z pewno艣ci膮 taki by艂 jego plan. Pozbawi膰 Kannadaya przytomno艣ci i pozwoli膰 mu uton膮膰.

Kapitan nie m贸g艂 sobie darowa膰, 偶e po raz kolejny nie doceni艂 Hawke'a.

Sta艂 przed 艣miertelnym niebezpiecze艅stwem i mia艂 tylko moment, by stawi膰 mu czo艂o. Zraniony bark i udo nie dzia艂a艂y na jego korzy艣膰. Hawke nie by艂 nawet dra艣ni臋ty. Na pewno by go pokona艂. Gdyby podj膮艂 pr贸b臋 wspi臋cia si臋 na reling, Hawke przypuszczalnie dopad艂by go, zanim zdo艂a艂by przej艣膰 na drug膮 stron臋.

Wiedzia艂, rzecz jasna, co ma zrobi膰. Przecie偶 tyle wysi艂ku kosztowa艂o go uwolnienie si臋 z kajuty. Przecie偶 tak bardzo zale偶a艂o mu na odzyskaniu szacunku. Nie mia艂 zamiaru podda膰 si臋 teraz bez walki. Dow贸dca za艂ogi „Hosanny" nie b臋dzie ucieka艂 jak tch贸rz.

Sylwetka Hawke'a by艂a przez chwil臋 wyra藕nie widoczna na tle rozgwie偶d偶onego nieba, gdy Peter Kannaday opar艂 si臋 o liny i podni贸s艂 pi臋艣ci niczym bokser. Trzyma艂 r臋ce blisko klatki piersiowej. Je艣li Hawke b臋dzie chcia艂 uderzy膰 go womer膮, kapitan zamierza艂 blokowa膰 ciosy. Atak nast膮pi prawdopodobnie od tej strony, gdzie wcze艣niej zada艂 rany. Kannaday by艂 got贸w wykona膰 obr贸t i sparowa膰 uderzenie przedramieniem.

Nagle z do艂u wkroczy艂 na scen臋 trzeci uczestnik dramatu.

Zbuntowana woda.

ROZDZIA艁 60

Rafa Osprey, Niedziela, 2.46

艢mig艂owiec lecia艂 w kierunku po艂udniowego wschodu, gdy rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu Herberta. Wzrok wszystkich, poza pilotem, skierowa艂 si臋 na niego. Nie widzia艂 dobrze ich oczu, ale wiedzia艂, co si臋 w nich kry艂o.

Nadzieja. Pragn臋li informacji, strz臋pu wiadomo艣ci o miejscu, w kt贸rym powinni szuka膰. Najmniejszego tropu. Jelbart opu艣ci艂 lornetk臋. On i major Loh wpatrywali si臋 w twarz Herberta, oczekuj膮c znaku, 偶e ludzie z Centrum czego艣 si臋 dowiedzieli.

Szef wywiadu s艂ucha艂 przez chwil臋, potem skin膮艂 g艂ow膮. Bez komentarza. Loh i Jelbart spu艣cili wzrok i zn贸w zacz臋li wygl膮da膰 przez szyby 艣mig艂owca. Przed nimi znajdowa艂a si臋 rafa Osprey, po艂o偶ona w odleg艂o艣ci dwustu dziesi臋ciu mil od Cairns. By艂o to popularne w艣r贸d turyst贸w miejsce obserwacji rekin贸w.

Pilot obr贸ci艂 si臋 do pasa偶er贸w.

- Zbli偶amy si臋 do punktu bez powrotu! - wykrzykn膮艂. - Je艣li za jakie艣

pi臋tna艣cie minut nie zawr贸cimy, nie zdo艂amy dolecie膰 do miejsca, gdzie

mo偶emy zatankowa膰.

Herbert przytakn膮艂 na znak, 偶e przyj膮艂 to do wiadomo艣ci. Patrzy艂 w dal, ku rafie. Czu艂 si臋 dziwnie. W贸zek inwalidzki nigdy nie by艂 dla niego pu艂apk膮, a偶 do tej chwili - chocia偶 lecia艂 szybkim 艣mig艂owcem, dla kt贸rego nie istnia艂y bariery takie jak drogi czy g贸ry. Przyczyn膮 by艂 brak informacji oraz 艣rodk贸w do ich zdobycia. Niewiedza nie dawa艂a szcz臋艣cia. By艂a niczym wi臋zienie.

Herbert zamruga艂 zm臋czonymi oczami. Uni贸s艂 wzrok ku linii horyzontu. Dostrzeg艂 na niej blad膮 czerwonaw膮 po艣wiat臋. Spojrza艂 na zegarek. Dochodzi艂a dopiero trzecia. By艂o jeszcze za wcze艣nie na 艣wit.

- Sp贸jrzcie na horyzont na wschodzie - powiedzia艂 Herbert. - Jak wam si臋 wydaje, co to jest?

- To nie mo偶e by膰 wsch贸d s艂o艅ca - stwierdzi艂a major Loh.

Jelbart skierowa艂 lornetk臋 w tamtym kierunku.

- Na pewno nie. Wida膰 tam kilka 艣wiate艂. - Klepn膮艂 pilota w rami臋. - Rzu膰my na to okiem, zanim zawr贸cimy.

Pilot skin膮艂 g艂ow膮. Bell zatoczy艂 艂uk ku ledwo widocznej 艂unie. Jelbart nie przestawa艂 przygl膮da膰 si臋 dalekim 艣wiat艂om przez lornetk臋.

- Te 艣wiat艂a maj膮 kolor rakiet wystrzeliwanych w celu wezwania pomocy - komentowa艂 na bie偶膮co wojskowy.

Herbert pomy艣la艂 dok艂adnie to samo. Bia艂e race sygnalizowa艂y cz艂owieka za burt膮. 呕贸艂te informowa艂y o strzelaniu rzutek. Pomara艅czowe oznacza艂y, 偶e statek osiad艂 na mieli藕nie, ale by艂 bezpieczny.

Jelbart obni偶y艂 lornetk臋 i przycisn膮艂 s艂uchawki do uszu. On i pilot z pewno艣ci膮 odbierali jak膮艣 wiadomo艣膰.

- Jeden z samolot贸w r贸wnie偶 widzia艂 艣wiat艂a - powiedzia艂 podekscytowany Jelbart. - Z pewno艣ci膮 by艂y to race 艣wietlne. Wygl膮da na to,

tonie jaki艣 kecz.

- Czy dostrzegli po偶ar? - zapyta艂 Herbert.

Jelbart pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Szalupy ratunkowe? - zada艂a pytanie major Loh.

- Nic takiego nie widzieli - odpowiedzia艂 Jelbart.

- Kecz - odezwa艂 si臋 Jelbart z namys艂em. - Taka 艂贸d藕 w tym miejscu nie powinna nikogo dziwi膰, nieprawda偶?

- Istotnie - odpar艂 chor膮偶y. Wyci膮gn膮艂 map臋 ze schowka w drzwiach

艣mig艂owca. Otworzy艂 j膮 na stronie zawieraj膮cej wsp贸艂rz臋dne podane przez

pilota. - W tym miejscu morze ma siedemdziesi膮t metr贸w g艂臋boko艣ci. Nie ma te偶 偶adnych raf. Ani niczego, w co jacht m贸g艂by uderzy膰. A przynajmniej nie z tak膮 si艂膮, by grozi艂o mu zatoni臋cie.

- Dlaczego przemytnicy najpierw zatapiaj膮 w艂asn膮 艂ajb臋, a potem odpalaj膮 race, wzywaj膮c pomocy? - zastanawia艂a si臋 major Loh.

- Zw艂aszcza tak du偶o rac - doda艂 Jelbart. - Musia艂y by膰 co najmniej trzy lub cztery, 偶eby tak mocno rozja艣ni膰 niebo.

- Nie jest to rodzaj pocisk贸w, kt贸re s膮 odpalane automatycznie w razie po偶aru lub pod wp艂ywem wysokiej temperatury - stwierdzi艂a Monica

Loh. - Kto艣 musia艂 je wystrzeli膰 celowo.

- Racja - przytakn膮艂 Jelbart. - Chocia偶 wydaje si臋, 偶e niekt贸re z nich rozb艂ys艂y nisko nad wod膮.

- Niewykluczone 偶e 艂贸d藕 przechyli艂a si臋, kiedy odpalali race. - Major Loh snu艂a przypuszczenie. - Mo偶e by艂 to akt rozpaczy na chwil臋 przed

tym, jak jednostka posz艂a na dno.

- Kt贸偶 wyp艂ywa jachtem na g艂臋bok膮 wod臋, zatapia go, a potem robi wszystko 偶eby zosta膰 dostrze偶onym - zdziwi艂 si臋 Herbert.

- Sk膮d wi臋c te wystrzelone race? - zapyta艂 Jelbart

- By膰 mo偶e nie wszystkim podoba艂 si臋 pomys艂 pos艂ania 艂ajby na dno... - spekulowa艂 Herbert.

- Bunt? - zasugerowa艂 chor膮偶y.

- Odszczepieniec w艣r贸d przemytnik贸w - odpar艂 Herbert. - Nie trzeba do tego wielkiej wyobra藕ni.

- Prawda. C贸偶, niebawem uzyskamy odpowied藕 - doda艂 Jelbart. - Obr贸ci艂 si臋 do pilota. - Kiedy tam dolecimy?

- Za oko艂o dziesi臋膰 minut - odpowiedzia艂 pilot.

- Gdyby艣my nie zd膮偶yli zawr贸ci膰 po paliwo, to gdzie najbli偶ej mo偶e my wyl膮dowa膰? - zwr贸ci艂 si臋 z pytaniem Herbert.

Jelbart sprawdzi艂 na mapie.

- Jest takie miejsce. Moribura. Oko艂o dwustu kilometr贸w st膮d, na po艂udniowy zach贸d.

- To wci膮偶 da艂oby nam zaledwie dziesi臋膰 minut dodatkowego lotu - podpowiedzia艂 pilot.

- M贸j kuter patrolowy p艂ynie w tym kierunku z maksymaln膮 pr臋dko艣ci膮- wtr膮ci艂a major Loh. - Powinni by膰 na miejscu za jak膮艣 godzin臋.

B臋d膮 kontrolowali przebieg zdarze艅.

- Obawiam si臋, 偶e nie zd膮偶膮 pom贸c ludziom na ton膮cym keczu - zaniepokoi艂 si臋 Jelbart.

- Mog臋 powiadomi膰 przez radio Darwin - zaproponowa艂 pilot. - Niedaleko jest baza stra偶y przybrze偶nej. Chyba w Port Douglas.

- Dzi臋ki, ale to chyba niewiele pomo偶e - odpar艂 Jelbart. - Dysponuj膮 oni jednostk膮 Patrol 5, kt贸ra rozwija pr臋dko艣膰 osiemna艣cie i p贸艂 w臋z艂a,

poza tym nie maj膮 tam 艣mig艂owca. Zanim nadejdzie ratunek, ludzie w wodzie b臋d膮 skrajnie wyczerpani i prawie 艣miertelnie wych艂odzeni.

- Biedni przemytnicy. Chyba si臋 rozp艂acz臋 - stwierdzi艂 z ironi膮 Herbert.

Jelbart zignorowa艂 jego uwag臋.

- Czy jeste艣my w stanie zrobi膰 cokolwiek, zanim dotrze tu kuter patrolowy major Loh?

- Nie s膮dz臋 - oceni艂 pilot. - Mam tylko aluminiow膮 drabink臋, poza tym pozosta艂o nam niewiele czasu w powietrzu.

Herbert obserwowa艂, jak 艣mig艂owiec zatacza艂 艂uk w kierunku ton膮cego jachtu. 艢wiat艂a rac przygas艂y niemal zupe艂nie.

- Wydaje si臋, 偶e dzi贸b znajduje si臋 pod wod膮 - oceni艂 Jelbart.

- Gdzie p艂on臋艂y race? - zapyta艂 szef wywiadu Centrum.

- Od strony rufy - powiedzia艂 chor膮偶y.

- To wyklucza艂oby przynajmniej jedn膮 hipotez臋 - stwierdzi艂 Herbert.

- Tak - wtr膮ci艂a Loh. - Domniemanie, 偶e kto艣 wystrzeli艂 rac臋 r贸wnolegle do powierzchni wody z powodu gwa艂townego przechy艂u jachtu. W rezultacie przechylenia do przodu pocisk pomkn膮艂by wysoko ku niebu.

- W艂a艣nie - odpar艂 Herbert. Ta kobieta imponowa艂a mu inteligencj膮.

Wydawa艂o si臋 czasem, 偶e nie s艂ucha, ale s艂ucha艂a. I to uwa偶nie. Poza tym

umia艂a my艣le膰. Herbert przywyk艂 do tego, jak za艂atwiano sprawy w Waszyngtonie. Gdy kto艣 milcza艂, to zazwyczaj z jednego lub z drugiego konkretnego powodu, przy czym oba by艂y negatywne. Albo s膮dzi艂, i偶 zna wszystkie odpowiedzi, i nie by艂 zainteresowany w wys艂uchaniu zdania

innych, albo te偶 obawia艂 si臋 zabra膰 g艂os, by nie by膰 odpowiedzialnym, gdyby okaza艂o si臋, 偶e jego sugestie zosta艂y zrealizowane. Zbyt wielu pracownik贸w federalnej administracji przedk艂ada艂o interes osobisty nad dobro publiczne.

Herbert wola艂 by膰 nie艣wiadomy czyich艣 zalet i potem mile zaskoczony ni偶 rozczarowany wadami. Jego 偶ona Yvonne te偶 go kiedy艣 zaskoczy艂a. Gdy zaczynali razem pracowa膰, przysz艂a pani Herbert zawsze by艂a bardzo cicha. On sam ca艂kowicie b艂臋dnie ocenia艂 jej milczenie, patrz膮c na ni膮 przez pryzmat szczebla, jaki zajmowa艂a w drabince p艂ac. By艂a podw艂adn膮. Personelem pomocniczym. Jednak w rzeczywisto艣ci zadziwia艂a inteligencj膮. Zwykle rozumia艂a tyle, co on, czasem ciut wi臋cej. By艂o to co艣 osobliwego. Kiedy wybuch艂a bomba pod ambasad膮 w Bejrucie, Yvonne przyj臋艂a na siebie uderzenia drewnianych belek i cegie艂. Herbert nie mia艂 na to 偶adnego dowodu, ale zawsze by艂 przekonany, 偶e Yvonne wyczu艂a intuicyjnie wybuch bomby u艂amek sekundy wcze艣niej ni偶 on, popchn臋艂a go na pod艂og臋 i nakry艂a w艂asnym cia艂em. Tak ich p贸藕niej znaleziono.

Chocia偶 nie mia艂 pewno艣ci, czy ton膮cy jacht ma co艣 wsp贸lnego z Darlingiem, szef wywiadu Centrum nie czu艂 ju偶 tak bardzo, 偶e tkwi w pu艂apce.

- Zrobi艂o si臋 zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczy膰 - poinformowa艂 Jelbart, opuszczaj膮c lornetk臋. - 呕a艂uj臋, 偶e nie wzi膮艂em noktowizora.

- Za mniej wi臋cej dwie minuty obszar znajdzie si臋 w zasi臋gu reflektor贸w - podpowiedzia艂 pilot.

- A my w zasi臋gu ka偶dej broni, jak膮 mog膮 tam mie膰 - skomentowa艂 Herbert, nachylaj膮c si臋 w stron臋 pilota.

- W艂a艣nie to samo przysz艂o mi do g艂owy - doda艂 Jelbart.

-Pragn臋 poinformowa膰, 偶e nie dysponujemy 偶adnymi 艣rodkami umo偶liwiaj膮cymi obron臋 - oznajmi艂 pilot.

- Zauwa偶y艂em - stwierdzi艂 Herbert. - Panie chor膮偶y, czy mo偶e pan po艂膮czy膰 si臋 przez radio z genera艂em Hopkinsem i poprosi膰 go, 偶eby poleci艂

za艂ogom mira偶y kr膮偶y膰 w tym rejonie.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Jelbart. - Ale nie s膮dz臋, aby艣my mieli si臋 czego obawia膰. Ton膮cy pok艂ad nie jest najlepsz膮 platform膮 strzeleck膮.

- Mimo to czu艂bym si臋 lepiej, maj膮c za plecami my艣liwce obserwuj膮ce statek. Na wypadek, gdyby za艂odze przysz艂y do g艂owy g艂upie pomys艂y -

skomentowa艂 Herbert.

- Sir, postaram si臋 zlokalizowa膰 doln膮 cz臋艣膰 kad艂uba i ustawi膰 maszyn臋 tak, 偶eby oddziela艂a nas od ludzi, kt贸rzy mogli pozosta膰 na pok艂adzie.

Wtedy trudniej b臋dzie im w nas trafi膰.

- Rozs膮dna uwaga. - Herbert pochwali艂 pilota.

- Na nasz膮 korzy艣膰 przemawiaj膮 dwie rzeczy - zauwa偶y艂a major Loh. - Wszelkie uszkodzenia na sampanie by艂y spowodowane broni膮 niedu偶ego

kalibru. Nasi przeciwnicy nie maj膮na uzbrojeniu niczego o wi臋kszej sile ra偶enia. Gdyby nawet czym艣 takim dysponowali, znale藕li si臋 tutaj po to,

by dowody spocz臋艂y na dnie morza. W tym tak偶e bro艅.

Herbert skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮. To si臋 trzyma艂o kupy. Prawie zakocha艂 si臋 w tej kobiecie.

Szef wywiadu usiad艂 ponownie i wybra艂 numer Centrum. Nie s膮dzi艂, 偶eby Stephen Viens by艂 w stanie zdoby膰 w ci膮gu najbli偶szych dziesi臋ciu minut jakie艣 interesuj膮ce dane. Jednak chcia艂, 偶eby Paul Hood wiedzia艂, co si臋 dzieje. Chcia艂 te偶, 偶eby pozna艂 ich dok艂adn膮 pozycj臋.

Tylko na wypadek, gdyby mylili si臋 co do si艂y ognia przeciwnika.

ROZDZIA艁 61

Waszyngton, Niedziela, 13.00

By艂 taki moment, kilka lat wcze艣niej, kiedy Paul Hood zapozna艂 si臋 z trzecim aspektem swojej pracy. Pierwszym z nich by艂a rola rozgrywaj膮cego, drugim kibica, natomiast trzeci polega艂 na wcieleniu si臋 w posta膰 komentatora. Go艣cia, kt贸rego prawdziwe zadanie polega艂o na szukaniu dziury w ca艂ym.

Hood zdo艂a艂 stworzy膰 zesp贸艂 profesjonalist贸w. Ekspert贸w do spraw wojskowych. Strateg贸w operacji wywiadowczych. Wybitnych psycholog贸w, dyplomat贸w, zawodowc贸w w dziedzinie inwigilacji i rozpoznania. By艂 tutaj po to, 偶eby s艂ucha膰, co maj膮 do powiedzenia Mike Rodgers, Darrell McCaskey czy Bob Herbert. Jednak bez wzgl臋du na to, czy zgadza艂 si臋 z nimi, czy te偶 nie, jego odpowied藕 zawsze zaczyna艂a si臋 od s艂贸w „Tak, ale...".

Wypowiedzia艂 je r贸wnie偶 teraz, kiedy szef wywiadu zadzwoni艂 z pok艂adu 艣mig艂owca. Usiad艂szy za swoim biurkiem i wys艂uchawszy opisu wydarze艅, dyrektor Centrum rozpocz膮艂 od rutynowej frazy: „Tak, ale...". Tym razem jednak mia艂 prawdziwe powody do obaw.

- Jak膮 masz pewno艣膰, 偶e to nie podst臋p? - zapyta艂.

- Mia艂 za ma艂o czasu, 偶eby co艣 takiego zorganizowa膰 - stwierdzi艂 Herbert.

- Wystarczy艂o mu czasu, 偶eby zadzwoni膰 do specjalnego doradcy prezydenta do spraw wybor贸w i napu艣ci膰 go na mnie - wyjawi艂 Hood.

- Do Bruce'a Perry'ego? - zapyta艂 Herbert.

- W艂a艣nie.

- Zapewne przem贸wi艂 do ciebie s艂owami w stylu: „Dlaczego niepokoicie tego wielkodusznego filantropa?" - powiedzia艂 Herbert.

- Co艣 w tym rodzaju - odpowiedzia艂 Hood. - Nie chodzi艂o o nic konkretnego. Nie by艂bym wcale zdziwiony, gdyby Perry nie mia艂 poj臋cia

o przemycie.

- Zgadzam si臋. Ale i tak co艣 mnie intryguje - wyrazi艂 sw贸j pogl膮d Herbert.

- Co mianowicie?

- Ile punkt贸w da艂by艣 Perry'emu na skali politycznych wp艂yw贸w? Dwa na dziesi臋膰 mo偶liwych? - spyta艂 Herbert.

- Je艣li uczciwie na to spojrze膰, to mniej wi臋cej tyle - potwierdzi艂 Hood.

- Darling jest przyzwyczajony do kontakt贸w na najwy偶szym szczeblu administracji - kontynuowa艂 wyw贸d Herbert. - Na pewno m贸g艂by dotrze膰 do kogo艣 stoj膮cego du偶o wy偶ej od Perry'ego, gdyby by艂 odpowiednio przygotowany. Jednak sta艂o si臋 inaczej. Dzia艂aj膮c w po艣piechu, nie

m贸g艂 zrobi膰 nic wi臋cej. Paul, uwa偶am, 偶e mamy Darlinga w gar艣ci.

Hood przez chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad tym, co us艂ysza艂.

- Ja nie wyci膮gn膮艂bym takiego wniosku.

- A jaki jest tw贸j punkt widzenia? - zapyta艂 Herbert.

- Jestem zdania, 偶e Perry reprezentowa艂 najwy偶szy szczebel, do kt贸rego Darling odwa偶y艂 si臋 dotrze膰. - Hood przedstawia艂 swoj膮 hipotez臋. -

Gdyby zadzwoni艂 do przewodnicz膮cego Izby Reprezentant贸w, a przecie偶 m贸g艂, grywali razem w golfa, jak wynika z archiw贸w, polityczny instynkt

przetrwania zmusi艂by przewodnicz膮cego do postawienia sobie pytania: „A je艣li Darling jest winny, co wtedy? Czy rzeczywi艣cie chc臋 nadstawia膰

g艂ow臋 za tego faceta?"

- W porz膮dku - zgodzi艂 si臋 Herbert. - To kolejna przes艂anka, 偶e nasz podejrzany ma jednak co艣 do ukrycia.

- Racja. Ale nie oznacza to wcale, 偶e schwytali艣my go na gor膮cym uczynku - stwierdzi艂 Hood. - Ta 艂ajba mo偶e by膰 podstawiona, by odwr贸ci膰 twoj膮 uwag臋 od rzeczywistego transportu. Albo jeszcze gorzej. Macie noktowizory?

- Nie. Nie mamy te偶 broni.

- Jezu Chryste! - Hood si臋 przerazi艂.

- A jego akurat mam. Na 艂a艅cuszku, tu偶 przy sercu - odparowa艂 Herbert.

Min臋艂a chwila, zanim Hood zrozumia艂, o co chodzi. U艣miechn膮艂 si臋.

- Pos艂uchaj, Paul - ci膮gn膮艂 Herbert. - Jeste艣my prawie na miejscu i nie zamierzam si臋 cofn膮膰. Je艣li te 艂otry szykuj膮 dla nas jak膮艣 niemi艂膮 niespodziank臋, dowalcie im bez pardonu. Wyci膮gnijcie kryp臋, przeszukajcie milimetr po milimetrze i znajd藕cie co艣, co obci膮偶y Jervisa Darlinga. Nic

nigdy nie jest stuprocentowo czyste. Nic.

- Bob, szar偶owali艣my ju偶 w kilku miejscach i zawsze p艂acili艣my za to wysok膮 cen臋 - ostrzega艂 Hood. Stracili przecie偶 Charliego Squiresa w Rosji oraz wielu cz艂onk贸w zespo艂u Striker, usi艂uj膮c nie dopu艣ci膰 do wybuchu wojny mi臋dzy Indiami i Pakistanem.

- Tak, ja te偶 zap艂aci艂em, chocia偶 sta艂em sobie tylko ko艂o ambasady i my艣la艂em o w艂asnych sprawach - zauwa偶y艂 Herbert.

- Bejrut znajdowa艂 si臋 w strefie wojny - przypomnia艂 mu Hood.

- Paul, dzisiaj ca艂y 艣wiat jest w cholernej strefie wojny - przekonywa艂 Herbert. - Tak czy owak nie mam prawa si臋 teraz wycofa膰. Rozwi膮zywanie sytuacji kryzysowych mie艣ci si臋 w zakresie moich s艂u偶bowych obowi膮zk贸w. Je艣li to jest 艂ajba, kt贸r膮 pos艂u偶yli si臋 przemytnicy, z pewno艣ci膮

mamy do czynienia z sytuacj膮 kryzysow膮.

Hood poczu艂, 偶e zabrak艂o mu ju偶 argument贸w zaczynaj膮cych si臋 zwrotem: „Tak, ale...". Wywi膮za艂 si臋 ze swoich obowi膮zk贸w. Teraz nadesz艂a pora realizacji kolejnego etapu. Mniej znacz膮cego, ale by膰 mo偶e trudniejszego. Musia艂 wzi膮膰 w karby w艂asny wrodzony konserwatyzm. Powstrzyma膰 si臋 od przej臋cia komendy nad swoim wys艂annikiem do specjalnych porucze艅. Pozwoli膰 mu decydowa膰 samodzielnie.

Wyrazi膰 zgod臋, by zaryzykowa艂 w艂asne 偶ycie.

- W porz膮dku. Tylko nie roz艂膮czaj linii, rozumiesz? - poprosi艂.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Herbert. - Ale nie b臋dziesz wiele s艂ysza艂. Troch臋 tutaj g艂o艣no.

- Mam nadziej臋, 偶e to w艂a艣nie b臋dzie dociera膰 do moich uszu - oznajmi艂 Hood.

- Nie bardzo rozumiem. - Herbert si臋 zdziwi艂.

- Chcia艂bym s艂ysze膰 g艂o艣ny warkot 艣mig艂owca, wracaj膮cego z udanej akcji zwiadowczej - wyja艣ni艂 Hood.

- Za艂apa艂em - powiedzia艂 Herbert. - Dzi臋ki. Jeste艣my gotowi do w艂膮czenia reflektor贸w. I jeszcze jedno, Paul.

-Tak.

- Je艣li ten dra艅, Perry, zadzwoni ponownie, prze艂膮cz go do mnie - poprosi艂 Herbert.

- Jasne. A po co?

- Je艣li si臋 nam poszcz臋艣ci, wkr贸tce b臋dziemy mieli mu co艣 do powiedzenia.

ROZDZIA艁 62

Morze Koralowe, Niedziela, 3.01

Jacht ko艂ysa艂 si臋 na pogr膮偶onym w mroku morzu niczym legendarny potw贸r z g艂臋bin. Sprawia艂 wra偶enie, jakby uczestniczy艂 w walce pomi臋dzy obydwoma m臋偶czyznami.

Woda zgromadzona na dolnym pok艂adzie, jakby mszcz膮c si臋 za uwi臋zienie, nagle przela艂a si臋 na dzi贸b, kt贸ry natychmiast zanurzy艂 si臋 g艂臋boko. Hawke'a rzuci艂o w ty艂, Kannadaya w prz贸d. Przeciwnicy zderzyli si臋 ze sob膮 na 艣r贸dokr臋ciu, a potem wpadli na kolumn臋 grotmasztu. Hawke zgubi艂 womer臋. Obaj stracili orientacj臋. Ze艣lizgiwali si臋 w stron臋 dziobu, gdy rufa unosi艂a si臋 do g贸ry. Wymachiwali rozpaczliwie r臋kami, staraj膮c si臋 czego艣 chwyci膰. Jacht ton膮艂 coraz bardziej. Bulaje na dziobie pop臋ka艂y, a z otwor贸w zacz臋艂y si臋 wydostawa膰 wielkie b膮ble powietrza. Ka偶dy wywo艂ywa艂 lekki wstrz膮s kad艂uba, podobny do skurczu mi臋艣ni. B膮ble unosi艂y jacht nieco w g贸r臋, ale tylko na chwil臋. Zacz膮艂 si臋 ju偶 niepowstrzymany ruch w d贸艂.

Kannaday straci艂 Hawke'a z oczu. Namaca艂 r臋kami fa艂 i chwyci艂 si臋 go kurczowo. Brakowa艂o mu si艂, bo straci艂 du偶o krwi. Wisia艂 na linie, a jacht ze艣lizgiwa艂 si臋 coraz g艂臋biej pod powierzchni臋 morza. Jedno ucho mia艂 przyci艣ni臋te do desek pok艂adu, drugim s艂ysza艂 huk wody, wdzieraj膮cej si臋 do wn臋trza kad艂uba.

Dziwne, pomy艣la艂. Prawdopodobnie mia艂 przed sob膮 jedn膮, mo偶e dwie minuty 偶ycia. Mimo to czu艂 si臋 przepe艂niony osobliw膮 rado艣ci膮. Oto powsta艂 z martwych, aby stawi膰 czo艂o Hawke'owi. Teraz 偶ycie w臋drowca dobiega艂o kresu, lecz nie by艂a to bezsensowna 艣mier膰. 艢wiadomo艣膰 tego faktu sprawia艂a mu przyjemno艣膰.

Nagle poprzez fontann臋 wody dojrza艂 艣wiat艂o. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy to w艂a艣nie o tym 艣wietle opowiadali ludzie kt贸rzy prze偶yli 艣mier膰 kliniczn膮. Przygl膮da艂 si臋, jak otoczona t臋cz膮 艣wiat艂o艣膰 przybli偶a si臋 i ro艣nie. Po chwili do jego uszu dobieg艂 warkot. D藕wi臋k ni贸s艂 si臋 poprzez fale napieraj膮cej od do艂u wody. Bia艂e 艣wiat艂o wci膮偶 si臋 zbli偶a艂o, a偶 wreszcie zawis艂o mu nad g艂ow膮. Wtedy dopiero zorientowa艂 si臋, 偶e to nie wej艣cie do 艣wietlistego korytarza, 艂膮cz膮cego dwa 艣wiaty.

To by艂 艣mig艂owiec. By膰 mo偶e pilot dostrzeg艂 rakiety i sprawdza艂, co si臋 sta艂o. Nie mia艂o to jednak wi臋kszego znaczenia. W wodzie znajdowa艂o si臋 zbyt wielu ludzi, by mo偶na by艂o wszystkim pom贸c, a od l膮du dzieli艂a ich spora odleg艂o艣膰. Niewielu z nich zdo艂a si臋 utrzyma膰 na powierzchni przez dwie lub wi臋cej godziny, czyli do czasu przybycia statk贸w.

Kannaday czu艂, jak palce zaczynaj膮 mu sztywnie膰 i dr偶e膰. Trzyma艂 si臋 mocno, ale lina by艂a 艣liska, a k膮t nachylenia pok艂adu wci膮偶 r贸s艂. Zwi臋kszaj膮cy si臋 przechy艂 powodowa艂 konieczno艣膰 utrzymania coraz wi臋kszego ci臋偶aru. Zaczyna艂 traci膰 czucie w r臋kach. Stopami szuka艂 jakiego艣 punktu oparcia, ale na pr贸偶no.

艢wiat艂o opad艂o na wod臋 za jachtem. Kannaday ze艣lizgiwa艂 si臋 coraz bardziej. Pu艣ci艂 si臋 jedn膮 r臋k膮 i spr贸bowa艂 owin膮膰 sobie lin臋 wok贸艂 nadgarstka, jednak nie zdo艂a艂. Wci膮偶 traci艂 krew i czu艂, 偶e kr臋ci mu si臋 w g艂owie. Palce s艂ab艂y i znowu osun膮艂 si臋 nieco w d贸艂. Zmusi艂 si臋, by mocniej 艣cisn膮膰 lin臋. Tak bardzo chcia艂 przetrwa膰. Tak bardzo chcia艂 odzyska膰 dum臋. Dum臋 kapitana Petera Kannadaya. Musi stawi膰 op贸r wszelkim przejawom buntu. W ostatecznym rozrachunku uda艂o mu si臋 tego dokona膰. Niepisane prawo morza wymaga艂o te偶, aby kapitan pozosta艂 na pok艂adzie tak d艂ugo, a偶 ostatni pasa偶er i cz艂onek za艂ogi nie zostanie bezpiecznie ewakuowany. Kannaday mia艂 zamiar zachowa膰 si臋 zgodnie z tym prawem, cho膰 mia艂 nadziej臋, 偶e Hawke p贸jdzie na dno razem z nim. Wiedzia艂, 偶e Hawke wci膮偶 znajduje si臋 na ton膮cym jachcie. Par臋 minut temu widzia艂 go uwieszonego kraw臋dzi dziobowego luku. Nie odda艂 mu „Hosanny". Nawet w obliczu 艣mierci.

Silny podmuch uderzy艂 o burty ton膮cej jednostki. By艂 to strumie艅 powietrza spowodowany wirnikiem 艣mig艂owca. 艢wiat艂o wci膮偶 znajdowa艂o si臋 za jachtem. Teraz unios艂o si臋 troch臋 i kad艂ub rzuci艂 cie艅 na powierzchni臋 wzburzonego morza. Cie艅 by艂 prostok膮tny i przypomina艂 trumn臋.

By艂a to ostatnia rzecz, jak膮 widzia艂 Kannaday, bo jacht nagle skry艂 si臋 pod wod膮. Lodowate fale najpierw chwyci艂y go za stopy. Pogr膮偶aj膮c si臋 w morzu, nie wypuszcza艂 z r膮k liny ci膮gn膮cej go za wrakiem. Nie wstrzyma艂 oddechu i nie walczy艂 o 偶ycie. Nie obchodzi艂o go, jak膮 przyczyn臋

zatoni臋cia ustali izba morska. Dla Petera Kannadaya liczy艂o si臋 tylko to, 偶e on sam zna艂 prawdziwy pow贸d. Umar艂, pozostaj膮c do ko艅ca kapitanem.

ROZDZIA艁 63

Morze Koralowe, Niedziela, 3.08

- Teraz mo偶na wykona膰 bezpieczne podej艣cie - powiedzia艂 Herbert. G艂os Amerykanina przepe艂niony by艂 sarkazmem, bo statek znikn膮艂 z powierzchni morza. Jelbart wpatrywa艂 si臋 przez lornetk臋 w miejsce jego zatoni臋cia.

- Czy jacht o nazwie „Hosanna" jest komu艣 znany? - spyta艂 Herbert.

- Nie - odrzek艂 Jelbart. - Wygl膮da艂 na typowy jacht wycieczkowy, jakich setki mo偶na spotka膰 w tym rejonie.

- Tam w wodzie kto艣 jest - powiedzia艂a nagle major Loh.

- Gdzie? - zainteresowa艂 si臋 Jelbart.

- Po mojej stronie. Le偶y na wodzie twarz膮 w d贸艂.

Pilot zmieni艂 pozycj臋 艣mig艂owca i Jelbart tak偶e dostrzeg艂 ofiar臋.

- Ma pani racj臋. Widz臋 jeszcze jednego, p艂ynie do tego pierwszego.

Pani major, czy mo偶e pani poda膰 drabink臋?

Loh si臋gn臋艂a za plecy i wyj臋艂a z niewielkiego schowka zwini臋t膮 drabink臋 z aluminiowymi szczeblami.

- Na pod艂odze s膮 uchwyty - poinformowa艂 pilot.

- Widz臋 - odpar艂a Loh. Rozpi臋艂a pas i ukl臋k艂a na jedno kolano. Przymocowa艂a drabin臋 do stalowych uchwyt贸w, szarpn臋艂a mocno, by sprawdzi膰, czy si臋 trzyma, i odwi膮za艂a nylonowe ta艣my zabezpieczaj膮ce j膮 przed

rozwini臋ciem.

- Gotowe.

- Macha do nas - zauwa偶y艂 Jelbart. - To zapewne kto艣, kto nie chcia艂 dopu艣ci膰 do zatoni臋cia jachtu.

- W takim razie musimy z nim porozmawia膰 - stwierdzi艂 Herbert.

- Gdy tylko go wci膮gniemy, b臋dziemy musieli natychmiast zawr贸ci膰 - powiedzia艂 pilot. - Dodatkowe obci膮偶enie zwi臋kszy zu偶ycie paliwa.

- Rozumiem - zgodzi艂 si臋 Jelbart. - Le膰my wi臋c po niego.

Pilot potwierdzi艂 polecenie. W wodzie mog艂o by膰 wi臋cej rozbitk贸w i z niech臋ci膮 my艣la艂 o tym, 偶e musi ich zostawi膰 w mroku, na pastw臋 zimnego i wzburzonego morza. Ale jeszcze mniej u艣miecha艂a mu si臋 perspektywa wodowania, gdyby z powodu braku paliwa jego Bell nie zdo艂a艂 dolecie膰 do brzegu.

- Major Loh, niech pani b臋dzie 艂askawa rozwin膮膰 drabink臋 - poprosi艂 pilot i obr贸ci艂 艣mig艂owiec.

Loh otworzy艂a drzwi, trzymaj膮c si臋 parcianej ta艣my, kt贸ra bieg艂a obok. Wyjrza艂a na zewn膮trz. Strumie艅 powietrza od wirnika by艂 silniejszy, ni偶 si臋 spodziewa艂a. Musia艂a przytrzyma膰 si臋 tak偶e z drugiej strony drzwi.

Rozbitek dop艂yn膮艂 do le偶膮cego na falach cz艂owieka i obr贸ci艂 go na plecy. Nie by艂o wida膰 偶adnych oznak 偶ycia. Loh wykopa艂a bezpiecznie drabink臋 na zewn膮trz 艣mig艂owca tak, by nie zrani膰 m臋偶czyzny. Drabinka rozwija艂a si臋, cicho klekocz膮c szczeblami. Loh znowu si臋 wychyli艂a.

- Da sobie rad臋 bez pomocy? - spyta艂 Jelbart.

- Stara si臋 - odpowiedzia艂a Loh. - P艂ynie w kierunku drabinki, ale u偶ywa

tylko jednej r臋ki. Mo偶e by膰 ranny.

- Nie mog臋 zej艣膰 ni偶ej, bo podmuch wgniecie go pod wod臋 - t艂umaczy艂 pilot.

Loh widzia艂a, jak m臋偶czyzna wyprostowa艂 praw膮r臋k臋, chwyci艂 najni偶szy szczebel drabiny, po czym prze艂o偶y艂 przez niego lewe rami臋. Mia艂 k艂opoty z wspi臋ciem si臋 do g贸ry. Lewa r臋ka wygl膮da艂a na z艂aman膮.

- Nie da sobie rady - stwierdzi艂a Loh i doda艂a: - Schodz臋 po niego.

- Chwileczk臋, pani major, prosz臋 to w艂o偶y膰 - powstrzyma艂 j膮 pilot,

podaj膮c swoje r臋kawiczki. - B臋dzie si臋 pani mog艂a mocniej trzyma膰.

- Dzi臋kuj臋 - odrzek艂a, wci膮gaj膮c je na d艂onie. Odwr贸ci艂a si臋 ty艂em do

otwartych drzwi i zacz臋艂a schodzi膰 w d贸艂.

Od powierzchni morza dzieli艂o j膮dwadzie艣cia szczebli. Drabina chwia艂a si臋 niemi艂osiernie. Major schodzi艂a powoli. Morska woda natychmiast zmoczy艂a szczeble, jej twarz oraz ubranie. Wygl膮da艂o na to, 偶e r臋kawiczki uratowa艂y jej 偶ycie.

Co kilka szczebli spogl膮da艂a w d贸艂, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e marynarz wci膮偶 trzyma si臋 ko艅ca drabiny. Trzyma艂 si臋, obj膮wszy szczebel praw膮 r臋k膮. Gdyby poszed艂 pod wod臋, Loh musia艂aby skoczy膰 za nim, by go wyci膮gn膮膰.

Zej艣cie nie trwa艂o d艂ugo. B臋d膮c tu偶 nad rozbitkiem, Loh ostro偶nie postawi艂a nog臋 na szczeblu, kt贸rego by艂 uczepiony. M臋偶czyzna trzyma艂 si臋 mocno, ale sprawia艂 wra偶enie, jakby cierpia艂 straszliwe katusze.

- Czy zdo艂a pan obj膮膰 mnie za szyj臋 chor膮 r臋k膮? - krzykn臋艂a do niego.

- Chyba tak - odpowiedzia艂 i wskaza艂 g艂ow膮 w bok. - Ten cz艂owiek to zdrajca. Musicie wzi膮膰 odciski jego palc贸w i sprawdzi膰, w co jeszcze jest zamieszany.

- Mamy ma艂o paliwa - wyja艣ni艂a Loh. - Wkr贸tce przyb臋dzie tu patrolowiec i pozbiera zw艂oki.

Loh przykucn臋艂a, ale rozbitek si臋 zawaha艂. Po chwili, niech臋tnie, spr贸bowa艂 unie艣膰 lewe rami臋. Loh chwyci艂a je praw膮 r臋k膮 i owin臋艂a sobie wok贸艂 szyi. Wczepi艂 si臋 s艂abymi, pokrwawionymi palcami w jej ko艂nierz. Loh poprawi艂a si臋 na szczeblu i unios艂a m臋偶czyzn臋 nieco wy偶ej. Potem zacz臋艂a si臋 wspinaczka. Marynarz nie by艂 ca艂kiem bezw艂adny, ale te偶 niewiele m贸g艂 jej pom贸c. W po艂owie drogi poczu艂a, 偶e jego ci臋偶ar j膮 przyt艂acza. Ka偶dy kolejny stopie艅 pokonywa艂a z dwukrotnie wi臋kszym wysi艂kiem ni偶 poprzedni. M臋偶czyzna pr贸bowa艂 wspina膰 si臋 razem z ni膮, ale gdy tylko si臋ga艂 zdrow膮 r臋k膮 do drabiny, zwisa艂 ca艂ym ci臋偶arem na plecach Loh. Nie spodziewa艂a si臋 tak trudnego zadania. Podczas corocznego sprawdzianu sprawno艣ci fizycznej w akademii major Loh potrafi艂a wspi膮膰 si臋 po dziesi臋ciometrowej linie bez pomocy n贸g. Naturalnie nie pr贸bowa艂a eskalady, jak nazywa艂o si臋 to 膰wiczenie, z cz艂owiekiem na plecach.

- Major Loh, prosz臋 go podsadzi膰!

Kto艣 krzycza艂 do niej z g贸ry. Unios艂a wzrok. W jej fotelu siedzia艂 Bob Herbert. Trzyma艂 si臋 ta艣my i wychyla艂 na zewn膮trz 艣mig艂owca. Musia艂a pokona膰 jeszcze trzy szczeble, by dosi臋gn膮膰 jego wyci膮gni臋tej r臋ki.

- Pani major, prosz臋 si臋 z nim nie wspina膰, bo oboje spadniecie! -wrzasn膮艂 Herbert. - Prosz臋 go podsadzi膰, to wci膮gn臋 go do g贸ry.

Ale Loh zignorowa艂a jego s艂owa. Nie mia艂a zamiaru poddawa膰 si臋, nie wykonawszy zadania do ko艅ca. To nie by艂o w jej stylu, uczono j膮 czego艣 innego. Patrzy艂a prosto przed siebie, na podwozie. Spr贸bowa艂a wspi膮膰 si臋 na kolejny szczebel, ale r臋ce mia艂a ju偶 tak s艂abe, 偶e nie mog艂a opanowa膰 ich dr偶enia.

Musia艂a si臋 zatrzyma膰.

- Do jasnej cholery, nogi mam niesprawne, ale potrafi臋 podci膮gn膮膰 jedn膮

r臋k膮 dwadzie艣cia pi臋膰 kilogram贸w! - krzykn膮艂 Herbert.

- Spr贸buj臋 z艂apa膰 si臋 pani przyjaciela - powiedzia艂 rozbitek z ustami

przy jej uchu.

- Dobrze - zgodzi艂a si臋 Loh.

Zablokowa艂a lewe rami臋 mi臋dzy szczeblami i woln膮 r臋k膮 podpar艂a m臋偶czyzn臋, kt贸ry przesun膮艂 si臋 w prawo i przywar艂 do szczebla ponad jej g艂ow膮. Bob Herbert mia艂 racj臋. To by艂o 艂atwiejsze, ni偶 wspinanie si臋 z rozbitkiem na plecach. Herbert z艂apa艂 go za zdrowe rami臋, a Loh podsadza艂a go od do艂u, u艂atwiaj膮c mu dotarcie do drzwi 艣mig艂owca. Herbert wci膮gn膮艂 go do wn臋trza. Za chwil臋 w 艣rodku by艂a te偶 Loh.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 j膮 Herbert.

- Tak - odpowiedzia艂a. - Czy na pewno nie mamy czasu, by zabra膰

tego drugiego?

- Na pewno - potwierdzi艂 pilot, zerkaj膮c na wska藕nik poziomu paliwa. - Musimy natychmiast wraca膰.

Wiedzia艂a, 偶e od tej decyzji nie ma odwo艂ania. Odczepi艂a drabink臋, wci膮gn臋艂a j膮do 艣rodka i zamkn臋艂a drzwi. Pilot poderwa艂 艣mig艂owiec i skierowa艂 si臋 na po艂udniowy zach贸d. Rzuci艂a drabink臋 na pod艂og臋 i usiad艂a w fotelu naprzeciwko Herberta. Spojrza艂a na niego i powiedzia艂a:

- Dzi臋kuj臋, Bob.

- A w艂a艣nie. I ja dzi臋kuj臋 - przy艂膮czy艂 si臋 nowy przybysz.

Loh i Herbert spojrzeli na niego w tym samym czasie. M臋偶czyzna siedzia艂 na fotelu, kt贸ry Herbert zwolni艂, aby pom贸c mu dosta膰 si臋 na pok艂ad. By艂 przemoczony i mia艂 dreszcze. Podtrzymywa艂 d艂oni膮 lewy 艂okie膰.

- Macie tu jaki艣 r臋cznik? - spyta艂 Herbert pilota.

- Obawiam si臋, 偶e nie.

- A mo偶e butelk臋 wody?

- Sko艅czy艂a si臋 jakie艣 sto osiemdziesi膮t kilometr贸w temu.

Herbert spojrza艂 na rozbitka i wzruszy艂 ramionami.

- Bardzo mi przykro.

- Nie ma sprawy - odezwa艂 si臋 s艂abym g艂osem m臋偶czyzna. - Ciesz臋 si臋, 偶e tu jestem. My艣la艂em, 偶e ju偶 po mnie.

- Co z pa艅sk膮 r臋k膮? - spyta艂 Herbert. - Mo偶emy zrobi膰 jaki艣 temblak.

- To raczej rami臋 - powiedzia艂 ocalony. - Uderzy艂em si臋, kiedy jacht stan膮艂 d臋ba. Na razie si臋 trzyma.

- Zajmiemy si臋 tym po wyl膮dowaniu - w艂膮czy艂 si臋 Jelbart. - Do tego czasu mo偶emy porozmawia膰. Jak si臋 pan nazywa?

- Peter Kannaday, kapitan „Hosanny" - odpar艂 m臋偶czyzna. M贸wienie

sprawia艂o mu widoczn膮 trudno艣膰. - A wy kim jeste艣cie?

- Jestem chor膮偶y Jelbart, naprzeciwko pana siedzi Bob Herbert, a ta dama to major Loh.

- Australia, Ameryka i... zdaje si臋, Singapur?

Loh kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Bardzo wam wszystkim dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 rozbitek, k艂aniaj膮c si臋

lekko ka偶demu z nich.

- Niech pan mi powie, panie kapitanie, co pan robi艂 w tym miejscu? - spyta艂 Jelbart.

- I kim by艂 ten osobnik w wodzie obok pana? - zapyta艂a Loh, zdejmuj膮c nasi膮kni臋te wod膮 r臋kawiczki. Poruszy艂a zzi臋bni臋tymi palcami. - M贸wi艂 pan, 偶e pana zdradzi艂.

- Zdradzi艂 mnie i ca艂膮 Australi臋 - powiedzia艂 z艂owieszczo m臋偶czyzna,

wpatruj膮c si臋 gdzie艣 w dal.

- Jak to si臋 sta艂o? - dopytywa艂a si臋 Loh.

Rozbitek zamruga艂 gwa艂townie, jakby budzi艂 si臋 z jakiego艣 transu.

- Kapitanie, prosz臋 o odpowied藕 - nalega艂a Loh.

- Prosz臋 mi wybaczy膰 - powiedzia艂 i nagle jego ramionami wstrz膮sn膮艂 szloch. - Przepraszam pa艅stwa, ale mam za sob膮 koszmarn膮 noc. Prosz臋

o chwil臋 cierpliwo艣ci. Chcia艂bym zmru偶y膰 oczy cho膰 na kilka minut.

- Panie kapitanie, wiemy, przez co pan przeszed艂. Ale jest to sprawa

niecierpi膮ca zw艂oki - powiedzia艂 Jelbart. - Musi nam pan powiedzie膰,

kim by艂 ten cz艂owiek i co tu obaj robili艣cie.

- Nazywa艂 si臋 Hawke - odpar艂 rozbitek. - John Hawke. To on zatopi艂

„Hosann臋".

- Dlaczego? - spyta艂a Loh.

M臋偶czyzna osun膮艂 si臋 na oparcie, zamkn膮艂 oczy i zamilk艂.

- Kapitanie! - krzykn膮艂 Jelbart.

- Musz臋 odpocz膮膰 - powiedzia艂 m臋偶czyzna. - Prosz臋, cho膰by przez kilka

minut. Zapewniam was, to niczego nie zmieni.

Stru偶ki wody 艣cieka艂y mu z czo艂a i skroni. Opar艂 g艂ow臋 o okno. Loh szturchn臋艂a go, ale tylko co艣 burkn膮艂, nie otwieraj膮c oczu.

- Gdyby艣my byli w Singapurze, to ja ju偶 bym go obudzi艂a - stwierdzi艂a Loh.

- Gdyby艣my byli w Singapurze, to na pewno bym pani w tym pom贸g艂 - zgodzi艂 si臋 Herbert. - Mamy pi臋kn膮, d艂ug膮 drabink臋. Co m贸wi膮 przepisy

prawa mi臋dzynarodowego na temat cucenia go艣cia poprzez wleczenie go za 艣mig艂owcem?

- Nazywa si臋 to „szczeg贸lne udr臋czenie", panie Herbert - powiedzia艂 Jelbart. - W waszym systemie prawnym oznacza to wyrafinowane i okrutne zn臋canie si臋.

- Ale to wyj膮tkowa sytuacja - zaoponowa艂a Loh ostrym tonem. Gardzi艂a s艂abo艣ci膮, zw艂aszcza ze strony cz艂owieka, kt贸remu przed chwil膮 uratowa艂a 偶ycie.

- Ten cz艂owiek nie jest piratem - stwierdzi艂 Jelbart. - O ile wiem, nie

mo偶emy mu postawi膰 偶adnego zarzutu. Musimy odstawi膰 go na brzeg i przes艂ucha膰, nie nara偶aj膮c na 偶adne niewygody.

- S膮 chwile, w kt贸rych zbyt wielk膮 wag臋 przyk艂ada si臋 do etykiety i ceremonia艂u - powiedzia艂a ze z艂o艣ci膮 Loh.

- Zgadzam si臋 z pani膮 - popar艂 j膮 Herbert. - Mamy do czynienia z dwoma rodzajami odpowiedzialno艣ci. Jeden z nich to odpowiedzialno艣膰 wobec kapitana Kannadaya. Drugi dotyczy losu kilku milion贸w ludzi. W pierwszym przypadku mo偶emy narazi膰 tego cz艂owieka na niewygody,

w drugim - miliony ludzi na 艣mier膰. Moim zdaniem nie ma si臋 nad czym zastanawia膰.

- Mo偶emy post膮pi膰 tak, aby nikogo nie skrzywdzi膰 - upiera艂 si臋 Jelbart. - Kapitan prosi艂 zaledwie o kilka minut spokoju. Nic nas to nie kosztuje.

Herbert pokr臋ci艂 g艂ow膮, a Monica Loh opad艂a na oparcie fotela. Zada艂a sobie pytanie, czy Jelbart okazywa艂by tyle wsp贸艂czucia kapitanowi, gdyby by艂 on Amerykaninem lub Singapurczykiem.

Ze wzgl臋du na sw贸j podejrzliwy charakter zastanawia艂a si臋 te偶, czy kapitan faktycznie 艣pi, czy tylko udaje i przys艂uchuje si臋 pilnie ich rozmowie, aby przygotowa膰 sobie p贸藕niejsze zeznania.

Nie mog艂a tego wiedzie膰. By艂a natomiast pewna, 偶e wkr贸tce kto艣 z obecnych na pok艂adzie 艣mig艂owca b臋dzie si臋 g臋sto t艂umaczy艂 z powodu podj臋cia b艂臋dnej decyzji.

ROZDZIA艁 64

Waszyngton, Sobota, 13.24

Wyszukiwanie informacji by艂o czwartym co do wa偶no艣ci zaj臋ciem Paula Hooda, zaraz po funkcji rozgrywaj膮cego, kibica oraz poszukiwacza dziury w ca艂ym.

Hood zajmowa艂 si臋 tym zwykle w weekendy, kiedy w Centrum przebywa艂o tylko kilku pracownik贸w. W zasadzie lubi艂 to zaj臋cie. Wyszukiwanie informacji by艂o dobrym 膰wiczeniem prostolinijnego my艣lenia. Przydawa艂o nieco sensu tym wszystkim pytaniom, kt贸re zaczyna艂y si臋 od „tak, ale...". Poza tym skutecznie t艂umi艂o jego emocje i obawy, a w tej chwili bardzo tego potrzebowa艂.

Bob Herbert pozostawi艂 w艂膮czony telefon kom贸rkowy. Hood prze艂膮czy艂 rozmow臋 na g艂o艣nik, podkr臋ci艂 nieco si艂臋 g艂osu i przys艂uchiwa艂 si臋, o czym ekipa ratunkowa rozmawia z Peterem Kannadayem. Natychmiast po us艂yszeniu tego nazwiska Hood przeszuka艂 w komputerze zasoby Interpolu i FBI. Niczego nie znalaz艂. By艂 to dobry prognostyk. Pozwala艂 mie膰 nadziej臋, 偶e cz艂owiek ten m贸wi prawd臋, i偶 faktycznie zosta艂 wykorzystany i zmuszony do wsp贸艂pracy. Hood sprawdzi艂 tak偶e w膮tki poboczne i natkn膮艂 si臋 na wpis w rejestrze, dotycz膮cy „Hosanny". Znalaz艂 tam tak偶e informacj臋 o Peterze Kannadayu, kt贸ry by艂 w艂a艣cicielem jachtu, zanim sta艂 si臋 on w艂asno艣ci膮 przypuszczalnie fikcyjnego Arvidsa Marcha. Zapisano tam tak偶e kopie jego patentu oraz daty zawini臋cia do r贸偶nych port贸w w obr臋bie po艂udniowego Pacyfiku i Karaib贸w. Hood przes艂a艂 te dane do komputera Herberta. Je艣li „Hosann臋" wykorzystywano do

przemycania materia艂贸w rozszczepialnych, ten skr贸cony log m贸g艂 dostarczy膰 informacji o miejscach pobrania i pozbycia si臋 towaru.

Zdaniem Hooda chor膮偶y Jelbart post膮pi艂 s艂usznie - rozbitek by艂 go艣ciem, a nie wi臋藕niem. 艁atwo by艂o o tym zapomnie膰 w chwilach wzmo偶onego napi臋cia, a tych nigdy nie brakowa艂o, kiedy w akcji uczestniczy艂 Bob Herbert.

To dlatego nale偶a艂o si臋 twardo trzyma膰 wcze艣niejszych ustale艅, uzna nych za s艂uszne, powiedzia艂 w my艣lach Hood. W przeciwnym razie policjant staje si臋 zbirem, prezydent tyranem, a oficer wywiadu jednym i drugim.

Hood przes艂a艂 Herbertowi dokumenty dotycz膮ce Kannadaya. Przesy艂ka po dotarciu do komputera adresata mia艂a wyemitowa膰 sygna艂 akustyczny. Hood wiedzia艂, 偶e Herbert siedzi teraz w kabinie jak na roz偶arzonych w臋glach. Wola艂 upewni膰 si臋, 偶e wiadomo艣膰 dotrze do szefa wywiadu.

Hood us艂ysza艂 przez telefon sygna艂 wydany przez komputer w w贸zku. Plik dotar艂 do adresata. Wci膮偶 jeszcze zdumiewa艂o go, 偶e obecnie informacje mo偶na przesy艂a膰 z tak wielk膮 pr臋dko艣ci膮, dok艂adno艣ci膮 i w dodatku najzupe艂niej bezpiecznie. Pami臋ta艂 pocz膮tki szkolenia, kiedy teleks wci膮偶 uznawano za nowoczesny wynalazek. By艂o to w czasach, gdy na dworcach lotniczych i korytarzach szkolnych sta艂y automaty, na kt贸rych nami臋tnie grano w elektroniczn膮 wersj臋 ping-ponga.

W wi臋kszo艣ci przypadk贸w akty terroru tak偶e dokonywane by艂y w starym stylu. Narz臋dzia zbrodni, wykorzystywane do tej nikczemnej dzia艂alno艣ci, by艂y powolne i wprawiane w ruch r臋cznie. Ponadto trudno by艂o ukry膰, podobnie jak ob艣lizg艂e 艣lady 艣limaka na kamiennym chodniku. W obecnej, smutnej rzeczywisto艣ci by艂a to bardzo krzepi膮ca my艣l.

Smutne to, a zarazem zadziwiaj膮ce, sk膮d trzeba by艂o czerpa膰 nadziej臋 na pocz膮tku dwudziestego pierwszego wieku.

ROZDZIA艁 65

Morze Koralowe, Niedziela, 3.33

Herbert siedzia艂 jak na roz偶arzonych w臋glach. Wcale nie uwa偶a艂, 偶e chor膮偶y Jelbart zrobi艂 b艂膮d, wstawiaj膮c si臋 za Kannadayem. S膮dzi艂 jedynie, 偶e post膮pi艂 nies艂usznie.

Kapitan Kannaday by艂 ranny. Bez w膮tpienia by艂 te偶 bardzo zm臋czony. Ale Herbert nie wierzy艂 w jego nag艂膮 senno艣膰. Ta drzemka by艂a tylko wybiegiem. Na jachcie pope艂niono jakie艣 przest臋pstwo. Sam Kannaday to potwierdzi艂. A teraz nie chcia艂 powiedzie膰 nic wi臋cej bez obro艅cy, pe艂nomocnika czy jak tam jeszcze na drugiej p贸艂kuli nazywaj膮 adwokata.

Jelbart post膮pi艂 te偶 nierozwa偶nie, wspominaj膮c o piracie. Ta informacja nie by艂a publicznie rozpowszechniana. Je偶eli Kannaday rzeczywi艣cie spa艂, nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia. Ale je艣li udawa艂, b臋dzie jeszcze mniej ch臋tny do sk艂adania zezna艅, aby nie powiedzie膰 czego艣 niezgodnego z wersj膮 pirata. To na pewno postawi艂oby go w trudnej sytuacji.

- O rany. - Herbert westchn膮艂, s艂ysz膮c d藕wi臋k informuj膮cy o dotarciu nowego e-maila.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Jelbart.

Herbert odwr贸ci艂 si臋 i chwyci艂 telefon spoczywaj膮cy na por臋czy w贸zka.

- Paul, jeste艣 tam jeszcze?

- Jestem - odezwa艂 si臋 Hood.

- Wybacz, szefie, zupe艂nie o tobie zapomnia艂em - t艂umaczy艂 si臋 Herbert. - Uda艂o ci si臋 co艣 znale藕膰?

- Papiery Petera Kannadaya - odrzek艂 Hood. - S膮dz臋, 偶e by膰 mo偶e b臋dziesz chcia艂 do nich zajrze膰.

- Jak najbardziej - potwierdzi艂 Herbert. Jego laptop by艂 zamocowany

wygodnie do lewej por臋czy w贸zka. Herbert przekr臋ci艂 ruchomy ekran

komputera i ustawi艂 go przed sob膮. Nacisn膮艂 w艂膮cznik zasilania. Urz膮dzenie o偶y艂o, o czym 艣wiadczy艂 cichy szum. Otworzy艂 wiadomo艣膰 otrzyman膮 od Hooda.

- Wierzysz, 偶e kapitan naprawd臋 艣pi? - spyta艂 Hood.

- Jasne. Tak samo jak w to, 偶e zostan臋 kolejnym prezydentem Stan贸w Zjednoczonych.

- S膮dzisz, 偶e m贸wi艂 prawd臋?

- Tego nie wiem - odrzek艂 Herbert, 艣ledz膮c na ekranie monitora 艣ci膮ganie pliku. - Mam za ma艂o informacji.

- Niestety, ani ty, ani major Loh nie mo偶ecie zrobi膰 nic, aby uzyska膰 te informacje - powiedzia艂 Hood.

- No c贸偶, s膮 pewne sposoby... - zacz膮艂 Herbert.

- M贸wi臋 o dzia艂aniach zgodnych z prawem - przerwa艂 mu Hood. - Peter Kannaday to Australijczyk, kapitan jachtu, uratowany na wodach mi臋dzynarodowych przez australijski helikopter. Australijczycy maj膮 pe艂ne

prawo przes艂ucha膰 go jako pierwsi.

- Paul, musimy to obej艣膰 - stwierdzi艂 Herbert. - Mo偶e Lowell wynajdzie jaki艣 kruczek prawny.

Szef wywiadu wyjrza艂 przez okno, podczas gdy plik wci膮偶 si臋 艣ci膮ga艂. Na zewn膮trz panowa艂 mrok, ale na pewno nie tak g臋sty jak ten, kt贸ry spowija艂 dusz臋 Herberta.

- Daj spok贸j, Bob. Wiesz jak jest.

- Niestety, wiem - przyzna艂 Herbert.

- Nawet je艣li Lowell wymy艣li co艣, co pozwoli nam pogada膰 z Kannadayem, to na pewno nie zgodzi si臋 na to, 偶eby go przycisn膮膰 - powiedzia艂 Hood.

- A wi臋c woli, 偶eby jaki艣 szaleniec uruchomi艂 sw贸j atomowy arsena艂?

- Australijczycy do tego nie dopuszcz膮- odpar艂 Hood. - Musimy im cho膰 troch臋 ufa膰.

- Mo偶e i tak, gdyby 艣wiat by艂 doskona艂y - przyzna艂 Herbert. - S膮dz臋 jednak, 偶e kiedy decydenci przekonaj膮 si臋, 偶e nasza gruba ryba jest zamieszana w przemyt, zrobi膮 dok艂adnie to, czego si臋 obawiam. Schowaj膮 go za barykad膮. B臋d膮 do tego zmuszeni. Rozpad jego imperium spowodowa艂by og贸lnokrajowy kryzys gospodarczy. Znajd膮jakiego艣 koz艂a ofiarnego, aby tylko ich bohater narodowy pozosta艂 bez skazy. Je艣li do tego

dojdzie, nigdy nie poznamy nazwisk faktycznych uczestnik贸w. I tak si臋 stanie, o ile nie zrobimy czego艣 natychmiast.

Herbert nie wypowiedzia艂 nazwiska Darlinga na wypadek, gdyby Kannaday nie spa艂. Wola艂, 偶eby on sam, spontanicznie, wymieni艂 go podczas przes艂uchania. K艂amstwo mo偶na wykry膰 do艣膰 艂atwo, du偶o trudniej jest przebi膰 si臋 przez p贸艂prawdy.

- Uwa偶am, 偶e nie b臋d膮 chronili Darlinga - powiedzia艂 Hood. - Tak powa偶nej sprawy nie da si臋 ca艂kiem zatuszowa膰. B臋d膮 musieli i艣膰 na ugod臋.

- 艢mierdz膮ca sprawa. - Herbert si臋 skrzywi艂.

- To normalne w 艣wiecie wielkich interes贸w - doda艂 Hood. - Albo przymkniesz oczy, albo zniszczysz ca艂y system, 偶eby dopa艣膰 jednego cz艂owieka. W zamian za wsp贸艂prac臋 podejrzany, zajmuj膮cy eksponowane stanowisko, otrzymuje gwarancje nietykalno艣ci i czas na rozdzielenie ca艂ego

maj膮tku pomi臋dzy wsp贸lnik贸w.

- Jezu, Paul, przecie偶 tu nie chodzi o wymian臋 handlow膮.

- Wiem o tym.

-Nie chc臋, 偶eby jedyn膮 konsekwencj膮 by艂o zabranie facetowi paszportu i skazanie go na areszt domowy. To nie by艂oby w porz膮dku.

- Zgoda. Ale przypominam ci, 偶e nie chodzi tu tak偶e o odwet - powiedzia艂 Hood. - To dlatego Nixona pozostawiono w spokoju, kiedy z艂o偶y艂

rezygnacj臋, a Kurt Waldheim podar艂 swoj膮 wiz臋, a wszystkie dowody jego ewentualnego udzia艂u w zbrodniach wojennych znalaz艂y si臋 pod kluczem.

Chodzi o to, aby za艂atwi膰 niewygodne sprawy, robi膮c jak najmniej ha艂asu.

- To typowo biurokratyczne podej艣cie - stwierdzi艂 Herbert. - Takim ludziom powinno si臋 solidnie wygarbowa膰 sk贸r臋.

- A to z kolei rozwi膮zanie godne ostatniego sprawiedliwego, przekonanego o w艂asnej nieomylno艣ci - odpar艂 Hood. - Je偶eli Darling jest winny, ucieszy艂bym si臋, gdyby reszt臋 偶ycia sp臋dzi艂 w wi臋zieniu. Ale najprawdopodobniej do tego nie dojdzie. Nie wiem, czy to dobrze, czy 藕le, ale nie da si臋 ot tak sobie rozbi膰 fundament贸w 艣wiatowej gospodarki. Mo偶e stopniowo, ale na pewno nie natychmiast.

. - Z czasem ludzie zapomn膮 i wybacz膮 - powiedzia艂 Herbert.

- Nie da si臋 tego wykluczy膰.

- Na pewno tak w艂a艣nie si臋 stanie.

- Pod warunkiem 偶e nie b臋dzie pr贸bowa艂 zabija膰 - stwierdzi艂 Hood. - Al Capone by艂 bohaterem ludowym a偶 do chwili, kiedy z jego rozkazu dokonano masakry w dzie艅 艣wi臋tego Walentego. Ludzie lubi膮 tych, kt贸rzy przeciwstawiaj膮 si臋 w艂adzy, ale nie b臋d膮 tolerowa膰 masowych morderstw.

Komputer zapiszcza艂, sygnalizuj膮c koniec pobierania pliku. Herbert zako艅czy艂 po艂膮czenie i zacz膮艂 studiowa膰 otrzymane dokumenty. By艂 w艣ciek艂y. Nie na samego Hooda, lecz dlatego 偶e Hood mia艂 racj臋. Jervis Darling prawdopodobnie wywinie si臋 od najpowa偶niejszych zarzut贸w.

-Bob?

-Co?

- Jeste艣 dziwnie milcz膮cy...

- Przepraszam. Zastanawia艂em si臋 nad tym, co powiedzia艂e艣 - odrzek艂 Herbert.

-No i?

- Masz racj臋, podobnie jak Jelbart. I wcale mi si臋 to nie podoba. Czy na tym polega nasze zaj臋cie? Ryzykujemy 偶ycie po to, by uzyska膰 kompromis?

- Na to wygl膮da - powiedzia艂 Hood.

- W takim razie nie wygl膮da to dobrze.

- Fakt - przyzna艂 Hood. - Ale taka jest stawka, kiedy nasi przeciwnicy gotowi s膮 zaryzykowa膰 w艂asne 偶ycie. Je艣li ju偶 o tym mowa, to w naszym

fachu kompromis, kt贸ry pozwala unikn膮膰 wojny, jest zawsze lepszy ni偶 straty, kt贸re niesie za sob膮 otwarty konflikt.

- Bo ja wiem - mrukn膮艂 Herbert. - Nigdy nie szanowa艂em dru偶yn pi艂karskich graj膮cych na remis. Mistrzowie tak nie post臋puj膮.

Hood zachichota艂.

- Co ci臋 tak rozbawi艂o?

- Skojarzenie. Kiedy by艂em burmistrzem, w ratuszu wisia艂a ma艂a tabliczka z br膮zu. By艂 na niej cytat z Daniela Webstera: „W tym gmachu

maj膮 si臋 odbywa膰 narady i dyskusje, a nie popisy mistrz贸w". Te偶 tak uwa偶am.

- Naturalnie, Paul. Ty masz cierpliwo艣膰 do rozm贸w - powiedzia艂 Herbert. W jego g艂osie nie by艂o s艂ycha膰 lekcewa偶enia. Naprawd臋 podziwia艂

dyplomatyczne umiej臋tno艣ci Hooda.

- Rozmowy bywaj膮 skuteczne - odrzek艂 Hood. - Raczej nie zabijesz rozm贸wcy podczas negocjacji.

- Potrafi臋 zrobi膰 jedno i drugie.

- Tylko wtedy, gdy wrzeszczysz, a nie negocjujesz - powiedzia艂 Hood.

Hood zn贸w mia艂 racj臋. Problem polega艂 na tym, 偶e Herbert zawsze wola艂

za艂atwia膰 sprawy po swojemu. Udawa艂o mu si臋, ale w ustach Hooda nie brzmia艂o to dobrze.

- Zreszt膮, tu nie chodzi o cierpliwo艣膰 - kontynuowa艂 Hood. - Negocjacje to moja ulubiona metoda. Skuteczna zar贸wno wobec wyborc贸w, jak

i w艂asnych dzieci. Wesz艂o mi to w krew. Nie zmieni臋 si臋, cho膰bym chcia艂. Ty zapewne tak偶e nie.

Ostatecznie Herbert by艂 sk艂onny si臋 z tym zgodzi膰.

Hood obieca艂, 偶e zadzwoni do Coffeya i poinformuje go o bie偶膮cej sytuacji. Herbert podzi臋kowa艂 mu i si臋 roz艂膮czy艂. Siedzia艂 zamy艣lony, zastanawiaj膮c si臋 nad s艂owami swojego szefa.

呕aden z nich si臋 nie zmieni.

Hood si臋 nie myli艂. Jednak, m贸wi膮c to, da艂 Herbertowi do zrozumienia, 偶e akceptuje go takiego, jaki jest. Tym samym zapewni艂 mu pewien margines swobody. Nie powiedzia艂 wprost, 偶eby trzyma艂 si臋 z daleka od przes艂ucha艅 i 艣ledztwa.

Herbert by艂 w艣ciek艂y na Jervisa Darlinga, na uprzejmego, cho膰 upartego Petera Kannadaya i na ca艂y ten wersal. Rozumia艂 znaczenie negocjacji, ale w g艂臋bi duszy zawsze wola艂 wojn臋. Kosztowa艂a mniej czasu i o wiele lepiej rozwi膮zywa艂a sytuacje konfliktowe. Na dobr膮 spraw臋 straty, jakie powodowa艂a, nie by艂y wcale ci臋偶sze, lecz szybsze. Walcz膮cy padali od kul, zamiast w wyniku niesko艅czonych podchod贸w i wyniszczaj膮cych spor贸w.

Herbert zauwa偶y艂, 偶e major Loh wpatruje si臋 w niego.

- O czym pani my艣li? - zapyta艂.

- Zgadzam si臋 z panem - odpowiedzia艂a.

- W jakiej sprawie?

- Te偶 uwa偶am, 偶e znale藕li艣my si臋 w sytuacji patowej.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e to pani膮 obchodzi. - Herbert si臋 u艣miechn膮艂.

- Wr臋cz przeciwnie. Wola艂abym raczej walczy膰 i przegra膰, ni偶 mie膰 艣wiadomo艣膰, 偶e nie mog臋 zrobi膰 wszystkiego, co jest w mojej mocy.

Herbert wci膮偶 si臋 u艣miecha艂. To by艂o jak kropka nad i. Major Monica Loh musia艂a zosta膰 kolejn膮 pani膮 Herbert. M贸g艂 i艣膰 o zak艂ad, 偶e jeszcze bardziej ni偶 on sam, Loh nie toleruje k艂amstwa i hipokryzji.

Odruchowo otworzy艂 plik przys艂any przez Hooda. Poprawi艂 nachylenie ekranu monitora. Z wielk膮 uciech膮 wyobra偶a艂 sobie, jak oboje z Monic膮 przestaj膮 by膰 zapraszani na przyj臋cia i bale dobroczynne w Waszyngtonie.

Zawarto艣膰 pliku wy艣wietli艂a si臋 na monitorze. Herbert zerkn膮艂 na艅 i otworzy艂 usta ze zdumienia. Wpatrywa艂 si臋 z bliska w ekran.

Teraz ju偶 wiedzia艂, jak wy艂adowa膰 swoj膮 z艂o艣膰.

ROZDZIA艁 66

Cairns, Australia, Niedziela, 3.56

Wci膮偶 nie by艂o 偶adnej informacji. W pi臋knej be偶owej kuchni Jervis ' Darling zajada艂 na stoj膮co po艂贸wk臋 melona. Po czterdziestu pi臋ciu minutach 膰wicze艅 na maszynie do wios艂owania wzi膮艂 prysznic i zamieni艂 szary dres miejscowego jachtklubu na szlafrok. Potem w艂膮czy艂 telewizor i przez kilka godzin przerzuca艂 si臋 niecierpliwie z satelity na satelit臋, ogl膮daj膮c jedynie fragmenty program贸w. Najpierw odczuwa艂 niesmak, p贸藕niej z艂o艣膰, a na koniec zacz膮艂 si臋 martwi膰. Ju偶 dawno powinien otrzyma膰 wiadomo艣膰 od bratanka albo od samego Johna Hawke'a. Jednak jego telefon milcza艂 jak zakl臋ty.

Darling sko艅czy艂 je艣膰 i wyrzuci艂 resztki owocu do rozdrabniacza. W ciemn膮 noc wszystko wygl膮da艂o gorzej, ni偶 by艂o naprawd臋. Mia艂 przeczucie, 偶e sta艂o si臋 co艣 z艂ego. Mimo to, nawet gdyby nie uda艂o si臋 zatopi膰 jachtu, Marcus powinien si臋 z nim skontaktowa膰. Wci膮偶 nie przestawa艂 my艣le膰 o tym cholernym Amerykaninie.

Uwa偶a艂, 偶e tylko idiotyczny, 艣lepy traf pozwoli艂by Herbertowi znale藕膰 jacht. Nie potrafi艂 te偶 sobie wyobrazi膰, by m贸g艂 on powstrzyma膰 Hawke'a. Przecie偶 do tej pory nie dokona艂 tego nikt. Odpadki zmieli艂y si臋, a Darling zastanawia艂 si臋, co robi膰 dalej. Jeszcze wieczorem zadzwoni艂 do swojego kolegi ze studi贸w, Bruce'a Perry'ego, kt贸ry obieca艂 mu, 偶e zajmie si臋 Herbertem. P贸藕niej ju偶 z nim nie rozmawia艂. Nie chcia艂 ryzykowa膰 kolejnego telefonu, aby dowiedzie膰 si臋, jak mu posz艂o. Stosowanie tego rodzaju nacisku by艂oby r贸wnoznaczne z przyznaniem si臋 do winy, a to najpewniejszy spos贸b na utrat臋 sojusznika.

Darling zacz膮艂 obmy艣la膰 kolejne posuni臋cie. By膰 mo偶e nale偶a艂o podj膮膰 bardziej zdecydowane kroki zabezpieczaj膮ce ni偶 zwyk艂y telefon do przyjaciela w Bia艂ym Domu. W ten spos贸b znalaz艂 si臋 w niewygodnej dla siebie pozycji. Zwykle to on wydawa艂 polecenia szefom koncern贸w i politykom.

Mia艂 wra偶enie, 偶e powinien obudzi膰 Jessic臋-Ann i wyjecha膰 z posiad艂o艣ci. M贸g艂 wraz z c贸rk膮 p贸j艣膰 na przysta艅 i odp艂yn膮膰 j achtem na Siostry. I Ewentualnie mogli pojecha膰 na lotnisko i odlecie膰 samolotem. Wola艂 utrudni膰 dost臋p do siebie, w razie gdyby co艣 posz艂o nie tak. Siostry nale偶a艂y do Nowej Zelandii, a wi臋c pomi臋dzy nim a str贸偶ami prawa k艂ad艂a si臋 granica pa艅stwowa. To stwarza艂o dodatkowe mo偶liwo艣ci, kt贸re mogli wykorzysta膰 jego prawnicy.

Wybiegam zbyt daleko w przysz艂o艣膰, upomnia艂 si臋 w my艣lach.

Darling wci膮偶 nie mia艂 pewno艣ci, czy faktycznie sta艂o si臋 co艣 z艂ego. By膰 mo偶e John Hawke po prostu postanowi艂 poczeka膰 do 艣witu. Mo偶e ma jakie艣 powody, by siedzie膰 cicho. Albo zabawia si臋 w jak膮艣 psychologiczn膮 gierk臋. Darling nie podejrzewa艂 Hawke'a o to, by celowo kaza艂 mu czeka膰. M贸g艂 by膰 z艂o艣liwy lub krn膮brny, ale wiedzia艂, 偶e pewnych granic przekracza膰 nie nale偶y.

Po kilkuminutowym namy艣le Darling doszed艂 do wniosku, 偶e powinien jednak wzi膮膰 nogi za pas. Uzna艂, 偶e najlepiej b臋dzie polecie膰 samolotem na jedn膮 ze swoich wysp z archipelagu Si贸str. Obudzi艂 przez interkom Andrew i kaza艂 mu spakowa膰 rzeczy swoje i c贸rki. Potem zadzwoni艂 do pilota, Shawna Danielsa, kt贸ry mieszka艂 w oddzielnym domku na drugim ko艅cu posiad艂o艣ci. Odrzutowy learjet by艂 zawsze przygotowany na wypadek nag艂ej podr贸偶y w interesach.

Na koniec poszed艂 obudzi膰 c贸rk臋. Energicznym krokiem, lecz bez zb臋dnego po艣piechu skierowa艂 si臋 do salonu i wspi膮艂 si臋 po kr臋conych, marmurowych schodach. Jessica-Ann na pewno b臋dzie zaspana i prze艣pi ca艂y lot. Obudzi j膮 o偶ywcze s艂o艅ce i czyste morskie powietrze. Przebudzenie sprawiedliwego ze spokojnego snu. Darling chcia艂by kiedy艣 sam dozna膰 takiego uczucia.

Zreszt膮 to bez znaczenia. Rano na pewno oka偶e si臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku, pomy艣la艂.

A je偶eli nie, do wieczora problemy zostan膮 rozwi膮zane. Albo poprzez negocjacje, albo wi臋ksz膮 艂ap贸wk臋.

Dla kogo艣, kto ma dost臋p do materia艂贸w rozszczepialnych, zawsze istnia艂o jakie艣 wyj艣cie z sytuacji.

ROZDZIA艁 67

Morze Koralowe, Niedziela, 4.01

Monica Loh, siedz膮c w g艂臋bokim, winylowym fotelu w ciemnej kabinie 艣mig艂owca obserwowa艂a Boba Herberta. Twarz mia艂 ukryt膮

w cieniu, ale wida膰 by艂o, 偶e jest zdenerwowany. Pochyli艂 si臋 do przodu i nerwowo wciska艂 kciuk w d艂o艅. Nie zastanawia艂a si臋, o czym my艣la艂. Ona to wiedzia艂a. Chcia艂 za wszelk膮 cen臋 wydoby膰 informacje z Petera Kannadaya. Przynajmniej tyle powiedzia艂, rozmawiaj膮c przez telefon.

Nagle zasz艂a w nim jaka艣 zmiana. Spojrza艂 na monitor swego komputera i wyprostowa艂 si臋. Jego d艂onie si臋 uspokoi艂y. Zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 kapitana Kannadaya i przygl膮da艂 mu si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋. A potem spojrza艂 na Loh.

- Niech go pani obudzi - powiedzia艂.

Loh z艂apa艂a Kannadaya za rami臋 i mocno potrz膮sn臋艂a. Obudzony powoli uni贸s艂 powieki.

- O co chodzi? - w艂膮czy艂 si臋 chor膮偶y Jelbart.

- Chc臋 zada膰 pytanie naszemu go艣ciowi - wyja艣ni艂 Herbert.

- S膮dzi艂em, 偶e zdecydowali艣my si臋 zostawi膰 kapitana w spokoju - powiedzia艂 Jelbart z lekk膮 nut膮 zniecierpliwienia w g艂osie.

- Zaraz b臋dzie sobie dalej drzema艂. Chc臋 mu tylko zada膰 proste pytanie.

- Prosz臋 pyta膰 - rzek艂 rozbitek.

- Dzi臋kuj臋. Przedtem m贸wi艂 pan jednak, 偶e woli o niczym nie rozmawia膰.

- Jak ju偶 wspomina艂em, jestem wyczerpany. Nie chcia艂bym czego艣 przekr臋ci膰 albo by膰 藕le zrozumiany.

- Zgadzam si臋 z panem - stwierdzi艂 Herbert. - A wi臋c zadam panu pytanie, przy kt贸rym trudno o pomy艂k臋. Gdzie si臋 pan urodzi艂?

M臋偶czyzna podni贸s艂 wzrok na Herberta.

- O co chodzi? - spyta艂 Herbert. - Czy偶by to by艂o za trudne?

- Pan m贸wi powa偶nie? - Kannaday si臋 zdziwi艂.

- Ju偶 mnie o to pytano. Tak, m贸wi臋 powa偶nie - stwierdzi艂 Herbert. - Czy mo偶e pan udzieli膰 odpowiedzi?

- Urodzi艂em si臋 tu, w Australii - odpar艂 m臋偶czyzna.

- Prosz臋 poda膰 miasto i dat臋 urodzenia.

- Po co? Chce mi pan kupi膰 prezent urodzinowy? - Rozbitek wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- W艂a艣nie. Co艣, co wystarczy panu na d艂ugo - powiedzia艂 Herbert. - Do偶ywocie w wi臋zieniu o zaostrzonym rygorze.

- Czy偶by? - zdziwi艂 si臋 Kannaday. - Za co?

- Dobrze pan wie, za co.

- Bob, mieli艣my nie robi膰 takich rzeczy - upomnia艂 go ze z艂o艣ci膮 Jelbart.

- To pan tak zdecydowa艂 - odpar艂 Herbert, nie spuszczaj膮c wzroku

z Kannadaya. - Gdzie i kiedy pan si臋 urodzi艂?

Loh nie podejrzewa艂a, aby Herbert zn臋ca艂 si臋 nad kim艣 bez powa偶nego powodu. Na to jednak wygl膮da艂o. Obserwowa艂a, jak zareaguje Kannaday. By艂 niewzruszony. Po chwili kapitan zamkn膮艂 oczy. G艂owa opad艂a mu na oparcie i zn贸w pogr膮偶y艂 si臋 w mroku.

- Bob, dlaczego pan zadaje te pytania? - spyta艂 Jelbart.

- Bo to nie jest Peter Kannaday - odpar艂 Herbert.

-Co?

- Mam tu fotografi臋 kapitana Kannadaya - powiedzia艂 Herbert. Przekr臋ci艂 ekran monitora w kierunku Jelbarta i zwi臋kszy艂 nieco jasno艣膰. -

Oto zdj臋cie do艂膮czone do patentu kapita艅skiego.

Jelbart przeni贸s艂 wzrok z ekranu na rozbitka.

- Zrobi艂em z siebie durnia. Bob ma racj臋. Pan nie jest Peterem Kannadayem.

- Bzdura - odburkn膮艂 obcy, nie otwieraj膮c oczu. - Na pewno jest jaki艣 b艂膮d w dokumentach.

- Nie s膮dz臋 - stwierdzi艂 Herbert. - Na pok艂adzie jachtu by艂o dw贸ch

ludzi. Tamten zgin膮艂, a pan podszy艂 si臋 pod niego.

- Po co mia艂bym to robi膰? - spyta艂 przybysz, wci膮偶 nie otwieraj膮c oczu.

Wygl膮da艂o na to, 偶e wcale nie przejmowa艂 si臋 sytuacj膮.

- Udawanie dzielnego kapitana, walcz膮cego z przemytnikami to najlepszy spos贸b zdobycia naszego zaufania. I bezpiecznego dotarcia na

brzeg. Potem wystarczy艂oby znikn膮膰 nam z oczu.

- Fotografie si臋 pomiesza艂y, a i panu w g艂owie si臋 pomiesza艂o, panie Herbert.

- A wi臋c prosz臋 o odpowied藕 na moje pytanie. Gdzie i kiedy si臋 pan urodzi艂?

Loh uwa偶nie przygl膮da艂a si臋 m臋偶czy藕nie. Nawet nie drgn膮艂, nie zareagowa艂 te偶 na pytanie Herberta.

- Co艣 ci powiem - rzek艂 Herbert. - Jeste艣 n臋dznym oszustem i przemytnikiem, ale nie obchodzi mnie to. Nie ciebie chc臋 dopa艣膰, lecz kogo艣 innego.

Rozbitek wci膮偶 milcza艂.

- Chc臋 dorwa膰 Jervisa Darlinga. Wystaw mi go, to puszcz臋 ci臋 wolno.

Obcy powoli otworzy艂 oczy.

- Nie mo偶e pan proponowa膰 mi takiego uk艂adu.

- Ale nie zaprzeczy pan, 偶e za tym przemytem stoi pan Darling. - Jelbart szuka艂 potwierdzenia.

- Pan Darling. - M臋偶czyzna wyd膮艂 pogardliwie wargi. - Raczej Jego Wysoko艣膰. Tak, Jego Wysoko艣膰 lepiej by pasowa艂o do tego upad艂ego ksi臋cia.

- Najwyra藕niej znasz Darlinga - zauwa偶y艂 Herbert.

- Tylko ze s艂yszenia - odpar艂 rozbitek. Znowu zamkn膮艂 oczy i wcisn膮艂 si臋 w siedzenie.

Loh by艂a zaskoczona. Herbert zachowywa艂 si臋 nienaturalnie spokojnie, jak szachowy mistrz tu偶 przed zadaniem przeciwnikowi mata, kt贸rego nikt inny jeszcze nie dostrzega.

- Wygl膮dasz na twardziela, kt贸ry nie boi si臋 艣mierci - powiedzia艂. - Chocia偶 z prawdziw膮 przyjemno艣ci膮 wyrzuci艂bym ci臋 w tej chwili z helikoptera, nie b臋d臋 ci w 偶aden spos贸b grozi艂. Zamierzam jednak zmieni膰 nasze plany. A poniewa偶 jeste艣my jeszcze wci膮偶 na wodach mi臋dzynarodowych, s膮dz臋, 偶e chor膮偶y Jelbart nie b臋dzie mia艂 nic przeciw temu.

Jelbart kiwn膮艂 g艂ow膮, przyznaj膮c Herbertowi racj臋.

- Nie zabierzemy ci臋 do Cairns. Wyl膮dujemy w Cape Melville i tam oddamy ci臋 w r臋ce miejscowej policji na przechowanie. Patrolowiec major

Loh odstawi ci臋 do Singapuru, gdzie powita ci臋 偶andarmeria wojskowa. A potem b臋dziesz mia艂 spotkanie z wymiarem sprawiedliwo艣ci podczas

wst臋pnej rozprawy s膮dowej.

Obcy spojrza艂 na niego z艂ym okiem.

- Poca艂ujcie mnie w dup臋.

Herbert wzruszy艂 ramionami.

- Sam si臋 obs艂u偶, gnoju, skoro taki jeste艣 bojowy. Ja i tak dopadn臋 Darlinga. Pilot, zmiana kursu.

Pilot popatrzy艂 pytaj膮co na Jelbarta. Chor膮偶y skin膮艂 g艂ow膮.

- Dowiemy si臋 tego, na czym nam zale偶y - powiedzia艂a Loh. - Oficer prowadz膮cy dochodzenie wyci膮gnie z ciebie wszystkie informacje za

pomoc膮 tortur lub narkotyk贸w. 呕andarmeria wojskowa ma do tego prawo na mocy rozporz膮dzenia z dwutysi臋cznego drugiego roku dotycz膮cego

zagro偶enia atakiem j膮drowym. Zgodnie z tym rozporz膮dzeniem przemyt materia艂贸w promieniotw贸rczych traktuje si臋 jak akt terroru. W Singapurze mo偶e doj艣膰 do zawieszenia praw obywatelskich w obliczu gro藕by masowej zag艂ady.

Herbert pos艂a艂 jej za wsparcie pe艂ne wdzi臋czno艣ci spojrzenie. M臋偶czyzna otworzy艂 oczy. Ju偶 nie wygl膮da艂 na takiego luzaka, jak przed chwil膮.

- Zbli偶amy si臋 do brzegu. To jak b臋dzie? Wi臋zienie w Australii i wsp贸艂praca czy zapuszkowanie w Singapurze i elektrody przyczepione do uszu,

i B贸g raczy wiedzie膰, do czego jeszcze?

Rozbitek popatrzy艂 przez okno. Brzeg by艂 ju偶 coraz bli偶ej.

- Domy艣lam si臋, 偶e do tej pory jako艣 ci si臋 udawa艂o. Ale teraz tw贸j los si臋 odmieni艂. Mo偶esz by膰 tego pewien - podkre艣li艂 Herbert.

- Nie chc臋 i艣膰 do wi臋zienia - odezwa艂 si臋 m臋偶czyzna. - Nie dowodzi艂em ani jachtem, ani ca艂膮 operacj膮. By艂em zwyk艂ym oficerem.

- Nazywasz si臋 John Hawke?

-Tak.

- Czym si臋 zajmowa艂e艣?

- By艂em szefem ochrony - odpowiedzia艂 hardym g艂osem John Hawke. - Nie mia艂em kontaktu ze sprzedawcami ani z nabywcami. Nie mia艂em nic

wsp贸lnego z przemytem. Jachtem dowodzi艂 Peter Kannaday, a ca艂o艣ci膮 operacji kierowa艂 Jervis Darling. 艁膮czno艣ci膮 zajmowa艂 si臋 jego bratanek,1

Marcus, kt贸ry jest teraz w wodzie.

- Co mia艂y oznacza膰 rakiety?

- Wystrzeli艂 je Kannaday, 偶eby zatopi膰 pontony - odpar艂 Hawke. - Nie chcia艂 dopu艣ci膰, by kto艣 uszed艂 z 偶yciem.

- Dlaczego? - spyta艂 Herbert.

- Darling rozkaza艂 nam zatopi膰 jacht.

- 呕eby zniszczy膰 dowody?

- Tak. Na pok艂adzie by艂o laboratorium wzbogacania uranu - odrzek艂 Hawke.

Herbert u艣miechn膮艂 si臋.

- Niczego nie powiem, je艣li wsadzicie mnie do wi臋zienia - zagrozi艂 Hawke. - Albo pu艣cicie mnie wolno, albo nici z zezna艅.

- Umowa jest taka: albo zeznajesz, albo p艂yniesz do Singapuru - przypomnia艂 Herbert. - Proponujemy z艂agodzenie kary, ale to wszystko, na

co mo偶esz liczy膰.

- To za ma艂o - warkn膮艂 Hawke.

- Jedyn膮 alternatyw膮 j est natychmiastowe znalezienie si臋 za tymi drzwiami - powiedzia艂 Herbert. - Szczerze m贸wi膮c, pi臋膰 do dziesi臋ciu lat w celi z kabl贸wk膮 to lepszy interes ni偶 skok bez spadochronu.

Mimo ciemno艣ci Loh dostrzeg艂a, 偶e Hawke drgn膮艂 i zacisn膮艂 pi臋艣ci. Wygl膮da艂 tak, jakby mia艂 za chwil臋 rzuci膰 si臋 na Herberta. Ale to by mu nic nie da艂o, bo musia艂by pokona膰 jeszcze j膮 i Jelbarta. W艣ciek艂y zacisn膮艂 usta. Po chwili z jego oczu znik艂a z艂o艣膰, jakby si臋 podda艂y. M臋偶czyzna zag艂臋bi艂 si臋 w fotelu i wyjrza艂 przez okno. Wygl膮da艂 na zmartwionego. Herbert mia艂 racj臋. Hawke po raz pierwszy w 偶yciu zosta艂 przyparty do muru. W dodatku wszystko odby艂o si臋 bez jednego strza艂u, nawet bez b贸jki. Pokonano go s艂owami.

Im bardziej Hawke pos臋pnia艂, tym szcz臋艣liwszy by艂 Herbert.

ROZDZIA艁 68

Cairns, Australia, Niedziela, 4.45

S艂o艅ce, ukryte jeszcze za wzg贸rzami, zaczyna艂o rozja艣nia膰 mroczne niebo. Lowell Coffey czeka艂 na przylot 艣mig艂owca. Prawnik zdrzemn膮艂 si臋 nieco na posterunku stra偶ackim, zanim Hood zadzwoni艂 do niego i powiedzia艂 mu o uratowaniu kapitana Kannadaya. Na s膮siedniej pryczy spa艂 Paj膮k. Coffey wyszed艂 na zewn膮trz, 偶eby nie zbudzi膰 go rozmow膮. Kiedy sko艅czy艂, odetchn膮艂 g艂臋boko rze艣kim powietrzem.

W Waszyngtonie nie by艂o takiego powietrza. W Beverly Hills tak偶e nie. W obu miejscach by艂o gor膮co i k艂臋bi艂y si臋 spaliny. Coffey jak dot膮d wyje偶d偶a艂 na d艂u偶ej tylko na Bliski Wsch贸d. Tam z kolei panowa艂a susza i by艂o pe艂no py艂u.

Queensland nie tylko koi艂 ducha, ale tak偶e cieszy艂 oczy. G艂臋boka, soczysta ziele艅 i cisza, z rzadka przerywana 艣wiergotem ptaka lub koncertem 艣wierszcza, oraz wiatr, nios膮cy te d藕wi臋ki.

- O Bo偶e! - Coffey a偶 podskoczy艂, kiedy telefon zadzwoni艂 ponownie.

Odpi膮艂 aparat od paska. Dzwoni艂 Bob Herbert z informacj膮, 偶e 艣mig艂owiec wyl膮dowa艂 w jakiej艣 bazie wojskowej, by zatankowa膰. Do Cairns

spodziewali si臋 dotrze膰 na pi膮t膮 trzydzie艣ci. Ponadto przekaza艂 prawnikowi wiadomo艣膰, 偶e uratowany m臋偶czyzna nie nazywa si臋 Peter Kannaday.

- To opryszek nazwiskiem John Hawke, kt贸ry przyzna艂 si臋 do zatopienia jachtu i pomagania Jervisowi Darlingowi w przekazywaniu odpad贸w

promieniotw贸rczych ze statku na statek. Jacht mia艂 na pok艂adzie kompletne laboratorium.

- Czy Hawke powiedzia艂 ci to w 艣mig艂owcu? - spyta艂 Coffey.

- Zgadza si臋.

- Bez adwokata?

- Zamiast adwokata u偶yli艣my barrakudy wy艂owionej z Morza Koralowego. Nie, nie mamy tu prawnika.

- I nie ma 偶adnych dowod贸w?

-Nie.

- A wi臋c nie macie prawa go zatrzymywa膰.

- O czym ty, do cholery, m贸wisz? Przecie偶 mamy ca艂膮 mas臋 poszlak!

- Nie - zaprzeczy艂 Coffey. - Macie tylko wyznanie, kt贸remu on w ka偶dej chwili mo偶e zaprzeczy膰. S艂owo przeciwko s艂owu, w ten spos贸b niewiele mo偶na zdzia艂a膰 w obliczu prawa.

- Daj spok贸j! S艂ysza艂y to cztery osoby!

- Cztery osoby mog膮 dzia艂a膰 w zmowie. Prawnie ich zeznania licz膮 si臋 za jedno. Mamy tu do czynienia z wymogiem przedstawienia dowodu

winy, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych. Zasad臋 t臋 wprowadzono w tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tym pi膮tym roku, a ju偶 czterna艣cie

lat wcze艣niej powi膮zano j膮 z ustaw膮 o lekach, truciznach i substancjach ewidencjonowanych.

- Po co? - spyta艂 Herbert. - 呕eby chroni膰 handlarzy narkotyk贸w?

- 呕eby chroni膰 sprawiedliwo艣膰 - odpar艂 Coffey. - Gdzie jest teraz Hawke?

- W 艣mig艂owcu.

- Spryciarz.

- Jak to?

- Nie powinien wysiada膰 na terenie wojskowym, bo w贸wczas teoretycznie mieliby艣cie mo偶liwo艣膰 zatrzyma膰 go za wtargni臋cie.

- Lowell, kpisz sobie ze mnie? - Herbert zdenerwowa艂 si臋. - To nie艂adnie naigrawa膰 si臋 z inwalidy.

- Ale偶 Bob, m贸wi臋 najzupe艂niej serio.

-Nie to chcia艂em us艂ysze膰.

- Przykro mi. Musicie mie膰 kogo艣, kto rozpozna Hawke'a jako wsp贸lnika. W przeciwnym razie nie macie prawa go zatrzyma膰 - wyja艣nia艂

Coffey. - Do chwili znalezienia dowod贸w, 艣wiadcz膮cych o jego powi膮zaniu z przemytem lub zatopieniem jachtu, facet jest niewinny. Kiedy tu

dolecicie, mo偶e za偶膮da膰 zwolnienia i trzeba b臋dzie go pu艣ci膰.

- Nie mog臋 w to uwierzy膰 -j臋kn膮艂 Herbert. - Ten kutas mnie oszuka艂. Powiedzia艂 to, co chcia艂em us艂ysze膰, 偶eby tylko nie trafi膰 do Singapuru.

- Zagrozi艂e艣 mu, 偶e tam go zawieziecie? - spyta艂 prawnik.

Herbert potwierdzi艂.

- To przynajmniej by艂oby zgodne z prawem - stwierdzi艂 Coffey.

- Czekaj. Co masz na my艣li, m贸wi膮c „by艂oby"? Czy nie mo偶emy ju偶

tego zrobi膰? - Herbert zaniepokoi艂 si臋.

- Ale偶 mo偶ecie, tylko to nic nie da - powiedzia艂 Coffey.

- Dlaczego?

- Wyl膮dowali艣cie w Australii. Hawke jest Australijczykiem. Zgodnie

z prawem mi臋dzynarodowym pierwsze przes艂uchanie powinni przeprowadzi膰 miejscowi. Je偶eli zabierzecie go do Singapuru, 偶aden s膮d nie b臋dzie

m贸g艂 zrobi膰 nic, chyba 偶e Australijczycy zrzekn膮 si臋 tego przywileju.

- Nie zrobi膮 tego, zw艂aszcza je艣li oka偶e si臋, 偶e siedzi w tym Darling.

- I na taki w艂a艣nie rozw贸j wypadk贸w niew膮tpliwie liczy wasz pasa偶er - podsumowa艂 Coffey.

- Niech to szlag - zakl膮艂 Herbert. - Gdy wyl膮dujemy ko艂o posterunku stra偶ackiego, Hawke po prostu sobie p贸jdzie. Darling pomo偶e mu si臋

ukry膰 i nie b臋dziemy mieli 艣wiadka.

-Nie licz膮c pozosta艂ych rozbitk贸w, z kt贸rymi Darlinga 艂膮czy艂o niewiele wi臋cej ni偶 z waszym misiem koala.

- Nie mog臋 go pu艣ci膰. Co robi膰, do ci臋偶kiej cholery? - w艣cieka艂 si臋 Herbert.

- Musisz mie膰 艣wiadka, 偶eby zatrzyma膰 Hawke'a - powiedzia艂 Coffey. - Kiedy patrolowiec przyb臋dzie na miejsce zatoni臋cia jachtu?

- By膰 mo偶e ju偶 tam jest - odrzek艂 Herbert. Ale nie wiadomo, w jakim stanie b臋dzie za艂oga, a nawet ilu ludzi zdo艂a艂o si臋 uratowa膰, zw艂aszcza

tych, kt贸rzy co艣 wiedzieli. Wszystko przez to gadanie.

- Co m贸wisz?

- Zrobi艂em tak, jak radzi艂 mi Hood, po prostu rozmawia艂em z Hawkiem- wyja艣ni艂 Herbert. - A powinienem post膮pi膰 tak, jak pierwotnie zamierza艂em.

- To znaczy jak?

- Pola膰 go benzyn膮 i przes艂uchiwa膰, potrz膮saj膮c pude艂kiem zapa艂ek - odpar艂 Herbert.

- Tym razem zgadzam si臋 z Hoodem - powiedzia艂 Coffey.

- Zdaj臋 sobie z tego spraw臋.

- Post膮pi艂e艣 w艂a艣ciwie - stwierdzi艂 Coffey. - Gdyby艣 torturowa艂 Hawke'a, to ty by艣 zosta艂 aresztowany po wyl膮dowaniu.

Herbert milcza艂.

- Jak s膮dzisz, czy Hawke powiedzia艂 prawd臋 o Darlingu? - spyta艂 Coffey.

- Tak my艣l臋 - odrzek艂 Herbert. - Nie mia艂 nic do stracenia. Chcia艂 mnie zaj膮膰 a偶 do chwili l膮dowania poza terenem wojskowym. W tym celu najlepiej by艂o powiedzie膰 mi prawd臋.

Zapad艂a cisza. Rozpacz Herberta sta艂a si臋 prawie namacalna. Prysn膮艂 gdzie艣 ca艂y spok贸j s艂onecznego poranka.

- M贸wisz, 偶e potrzebny nam 艣wiadek - odezwa艂 si臋 Herbert. - Czy mo偶emy pozosta膰 w bazie a偶 do powrotu patrolowca?

- Tak, ale Hawke w ka偶dej chwili mo偶e za偶膮da膰 wyprowadzenia go poza teren bazy - powiedzia艂 Coffey.

- Jak mo偶e tego dokona膰?

- Nie wolno wam odm贸wi膰 mu rozmowy telefonicznej. Przemoc wobec obywatela, kt贸remu nie postawiono 偶adnych zarzut贸w, fatalnie wygl膮da w s膮dzie.

- Lowell, w ten spos贸b mi nie pomagasz - zauwa偶y艂 Herbert.

- Robi臋, co mog臋. Staram si臋 skupia膰 na sprawie, a nie na fakcie, 偶e Hawke potrafi manipulowa膰 australijskim systemem prawnym. Prawdopodobnie mia艂 wiele konflikt贸w z prawem i doskonale wie, jak si臋 w tym porusza膰.

- W艂a艣nie zda艂em sobie spraw臋, 偶e wszystko, o czym opowiedzia艂 mi

ten cholerny Hawke, dotyczy艂o kogo艣 innego - zauwa偶y艂 Herbert. - Darlinga, jego bratanka Marcusa oraz kapitana Kannadaya. On sam by艂 tylko

szefem ochrony i nie przyzna艂 si臋 do oddania cho膰by jednego strza艂u.

- A co z innymi tropami albo 艣wiadkami? - spyta艂 Coffey. - Czy nie macie kogo艣 na sta艂ym l膮dzie?

- Nic mi o tym... - zacz膮艂 Herbert, ale nagle przerwa艂.

- Co si臋 sta艂o? - zainteresowa艂 si臋 Coffey.

- Co艣 mi przysz艂o do g艂owy - odrzek艂 Herbert. - Chyba jest kto艣, kto

mo偶e przyszpili膰tego faceta.

-Kto?

- P贸藕niej ci powiem - odrzek艂 zniecierpliwionym g艂osem Herbert.

-Zaczekaj, Bob!

Nie by艂o odpowiedzi.

- Bob, czy wracacie na posterunek stra偶acki?

Ale w s艂uchawce rozleg艂 si臋 ci膮g艂y sygna艂. Jednocze艣nie powr贸ci艂 spok贸j poranka. Jednak gdzie艣 w 艣rodku Coffeya dr膮偶y艂o niezadowolenie. Przeszkadza艂y mu s艂abo艣ci jego profesji. Szczeg贸艂y by艂y wa偶ne i potrzebne, ale w艂a艣nie dzi臋ki nim m贸g艂 wyj艣膰 na wolno艣膰 atomowy terrorysta.

Coffey wielbi艂 prawo i tych, kt贸rzy go strzegli - czy to na polu walki, czy w s膮dzie. Nie uwa偶a艂 si臋 za barrakud臋, do kt贸rej nawi膮za艂 Herbert. Wola艂 por贸wnanie do delfina. Delfin by艂 zwinny i inteligentny.

I bezradny, tak samo jak on.

ROZDZIA艁 69

Cairns, Australia, Niedziela, 4.59

Bell wystartowa艂 zgrabnie z p艂yty lotniska pomocniczej bazy RAAF w Cooktown i skr臋ci艂 na po艂udniowy wsch贸d. Po z艂o偶eniu zezna艅 John Hawke zamilk艂 i wi臋cej si臋 nie odezwa艂. Wygl膮da艂 ponuro. Unika艂 patrzenia innym w oczy.

Bob Herbert wygl膮da艂 na zasmuconego. Jelbart spyta艂 go nawet, czy co艣 si臋 sta艂o, ale Amerykanin zaprzeczy艂. Sk艂ama艂.

Szef wywiadu siedzia艂 w kabinie i czeka艂, obmy艣laj膮c, w jaki spos贸b rozegra膰 kolejne posuni臋cie. Po rozmowie z Coffeyem zadzwoni艂 do Stephena Viensa z Centrum i poprosi艂 o pewne szczeg贸艂owe dane z obserwacji satelitarnych. W czasie, gdy Viens spe艂nia艂 jego pro艣b臋, z major Loh skontaktowa艂 si臋 porucznik Kumar z patrolowca. Po dotarciu na miejsce zatoni臋cia jachtu uda艂o im si臋 wyci膮gn膮膰 z wody siedmiu ludzi. Podali oni swe nazwiska, ale trudno by艂o potwierdzi膰, czy m贸wi膮 prawd臋. Kumar nie wiedzia艂, czy w艣r贸d uratowanych znajdowa艂 si臋 Marcus Darling.

Loh rozkaza艂a patrolowcowi powr贸t do Darwin. Herbert zaniepokoi艂 si臋 losem Marcusa Darlinga. Wyra藕nie komplikowa艂o to jego zamiary.

Lot do Cairns m贸g艂 potrwa膰 pi臋tna艣cie minut. Czasu nie by艂o zbyt wiele.

Mog艂o by膰 ci臋偶ko.

Po trzech minutach lotu zadzwoni艂 telefon Herberta. Szybko odebra艂 rozmow臋. Dzwoni艂 Viens.

- Uda艂o mi si臋 za艂atwi膰 to, o co prosi艂e艣 - powiedzia艂. - Czy masz pod r臋k膮 sw贸j komputer?

-Tak.

- W takim razie przekierowuj臋 do ciebie na 偶ywo obraz z satelity - poinformowa艂 Viens. - Domy艣lam si臋, 偶e wiesz lepiej ode mnie, na co zwr贸ci膰 uwag臋.

- Ca艂kiem rozs膮dnie - pochwali艂 Herbert. - Nie roz艂膮czaj si臋, by膰 mo偶e

poprosz臋 ci臋 o przemieszczenie.

- Nie ma sprawy.

Szef wywiadu przekr臋ci艂 monitor tak, aby obserwowa膰 obraz. Ekran pozostawa艂 poza zasi臋giem wzroku Hawke'a.

Satelita przekazywa艂 do艣膰 szczeg贸艂owy widok posiad艂o艣ci Darlinga. Dom by艂o wida膰 pod k膮tem czterdziestu pi臋ciu stopni. Na zielonkawym obrazie z kamery noktowizyjnej Herbert widzia艂 wyra藕nie, 偶e na parterze i na pi臋trze pali艂y si臋 wszystkie 艣wiat艂a, co mog艂o 艣wiadczy膰 o o偶ywionej aktywno艣ci mieszka艅c贸w, do艣膰 niezwyk艂ej, jak na pi膮t膮 rano.

Do przygotowania 艣niadania wystarczy艂oby zapali膰 艣wiat艂o w samej kuchni, zreszt膮 by艂o zdecydowanie za wcze艣nie. Co艣 si臋 musia艂o dzia膰.

- Stephen, chcia艂bym rzuci膰 okiem na Idlewild - odezwa艂 si臋 Herbert. - Masz to w zasi臋gu?

- Chodzi ci o tamtejsze lotnisko?

- Tak. Troch臋 dalej na p贸艂nocny wsch贸d.

Herbert wola艂 u偶y膰 terminu, kt贸rego Hawke nie m贸g艂 zna膰. Nie chcia艂 u艂atwia膰 przest臋pcy opracowania nowej strategii dzia艂ania. W tym celu pos艂u偶y艂 si臋 dawn膮 nazw膮 nowojorskiego portu lotniczego imienia Kennedy'ego.

- Zrobi si臋 - powiedzia艂 Viens. - Musz臋 jednak przeprogramowa膰 satelit臋, jak dot膮d nie interesowali艣my si臋 tym obszarem.

- Rozumiem - potwierdzi艂 Herbert. - Postaraj si臋 zrobi膰 to jak najpr臋dzej.

Przysz艂o mu do g艂owy, 偶e Darling spodziewa艂 si臋 meldunku o zatopieniu jachtu od Hawke'a lub Marcusa. Poniewa偶 potwierdzenie nie przychodzi艂o, wola艂 nie siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami. Rozgoryczeni utrat膮 zatrudnienia pracownicy mogliby zacz膮膰 m贸wi膰, dlatego chcia艂 prawdopodobnie wydosta膰 si臋 z Australii. Granica pa艅stwa zdecydowanie utrudnia艂a jakiekolwiek dzia艂ania prawne czy polityczne przeciwko niemu. Herbert nie chcia艂 do tego dopu艣ci膰.

Naturalnie Marcus Darling m贸g艂 skontaktowa膰 si臋 ze swym stryjem i przekaza膰 mu, 偶e kto艣 zosta艂 zabrany z wody przez jaki艣 helikopter. Wiadomo艣膰 o uratowaniu Kannadaya czy Hawke'a nie mog艂a ucieszy膰 Jervisa Darlinga.

Po kr贸tkiej chwili obraz z satelity zacz膮艂 si臋 przesuwa膰 w g贸r臋 i w prawo. Zmiana nast臋powa艂a co sekund臋. By艂 to powolny, irytuj膮cy proces.

Jak szybko dezaktualizuj膮 si臋 informatyczne cuda, pomy艣la艂 Herbert.

Ka偶dy nowy obraz przyprawia艂 go o rosn膮ce zdenerwowanie. Chcia艂 zobaczy膰 lotnisko natychmiast, dok艂adnie w tym momencie. Mia艂 nadziej臋, 偶e z wie偶y stra偶ackiej by艂 bezpo艣redni widok na lotnisko. To u艂atwi zadanie.

W dossier Darlinga by艂a informacja, 偶e do lot贸w na kr贸tkie dystanse wykorzystuje on sw贸j odrzutowiec learjet 31A z tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tego czwartego roku. W Darwin trzyma艂 wi臋kszego gulfstreama G-V. Herbert potrafi艂 bez problemu zidentyfikowa膰 mniejszy z tych samolot贸w.

Chwil臋 p贸藕niej niewielki odrzutowiec rzeczywi艣cie pojawi艂 si臋 na pasie startowym lotniska. O tej porze by艂 to jedyny ruchomy element w okolicy. Samolot zatrzyma艂 si臋 na ko艅cu pasa. Pilot zapewne wykonywa艂 procedur臋 startow膮. Potem poprosi wie偶臋 o pozwolenie na start. Kilka chwil p贸藕niej Jervis Darling odleci. 艢mig艂owiec go nie dogoni, a Lowell Coffey zapewne nie pozwoli poderwa膰 w powietrze my艣liwc贸w z Cooktown w celu zmuszenia learjeta do l膮dowania. Zw艂aszcza, je偶eli Jessica-Ann b臋dzie na jego pok艂adzie. By艂by to niez艂y 偶er dla prasy - nag艂贸wki w rodzaju „RAAF atakuje ma艂膮 dziewczynk臋".

Herbert spojrza艂 na zegarek. Do l膮dowania w Cairns pozosta艂o oko艂o siedmiu minut. Na pewno nie zd膮偶膮. Nie mia艂 czasu bawi膰 si臋 w subtelno艣ci. Pochyli艂 si臋 do przodu i spyta艂:

- Jaki zasi臋g ma radar lotniska w Cairns?

Jelbart spojrza艂 na pilota.

- Co tam mamy, zdaje si臋, 偶e EL/M-2125? - spyta艂.

- Chyba tak, sir - odrzek艂 pilot.

- Ten radar zapewnia widok po horyzont, poczynaj膮c od wysoko艣ci

jednego stopnia k膮towego od powierzchni ziemi - powiedzia艂 Jelbart.

- A wi臋c zobacz膮, 偶e lecimy prosto do Cairns? - spyta艂 Herbert.

- Tak, gdyby wyjrzeli przez okno - stwierdzi艂 Jelbart.

- A co zrobi膮, je艣li spadniemy z hukiem prosto na nich?

- Chce pan przelecie膰 tu偶 nad wie偶膮?

- Nie, nad samym pasem startowym - powiedzia艂 Herbert. - Co zrobi wie偶a, gdy zobaczy, jak nadlatujemy?

- Zamknie ruch na lotnisku i spr贸buje si臋 z nami skontaktowa膰 - odpowiedzia艂 mu pilot.

- No to do dzie艂a! - rozkaza艂 Herbert.

- Chce pan, 偶ebym przemkn膮艂 nad samym pasem? - zapyta艂 z niedowierzaniem pilot.

-Na pe艂nej pr臋dko艣ci! I to ju偶! - wrzasn膮艂 Herbert. - Z pe艂n膮 cisz膮 radiow膮!

M贸wi膮c to, Herbert wyci膮gn膮艂 przew贸d 艂膮cz膮cy s艂uchawk臋 telefonu z w贸zkiem, zacisn膮艂 j膮 mocno w prawej r臋ce. Lew膮 z艂apa艂 za plastikowy uchwyt nad drzwiami. Nie chcia艂 zapina膰 pasa, potrzebowa艂 nieco wi臋cej swobody.

Jelbart zaprotestowa艂, ale jego sprzeciw zag艂uszy艂 ryk pot臋偶nego silnika. 艢mig艂owiec zanurkowa艂, zwi臋kszy艂 obroty i pomkn膮艂 do przodu.

Tak jak przewidzia艂 Herbert, Johnem Hawkiem rzuci艂o prosto na niego. Herbert trzasn膮艂 go w kark s艂uchawk膮. Kiedy upad艂, Herbert pochyli艂 si臋 i hukn膮艂 go jeszcze raz, 偶eby mie膰 pewno艣膰, 偶e nie udaje. Gdy si臋 ocknie, b臋dzie przekonany, 偶e uderzy艂 si臋, kiedy 艣mig艂owiec nagle zmieni艂 kierunek lotu.

Monica Loh by艂a na tyle przewiduj膮ca, 偶e zd膮偶y艂a zapi膮膰 pas. Ta niezwyk艂a kobieta pami臋ta艂a o wszystkim.

Poprawiaj膮c si臋 na siedzeniu, Herbert spojrza艂 na trzyman膮 w r臋ku s艂uchawk臋. By艂a p臋kni臋ta. B臋dzie musia艂 p贸藕niej przeprosi膰 Viensa za przerwanie po艂膮czenia. A potem oprawi telefon w ramki i sprezentuje go Hoodowi.

Przynajmniej w jednej sprawie jego szef zgadza艂 si臋 z nim w zupe艂no艣ci.

Tej mianowicie, 偶e bywa艂y sytuacje, w kt贸rych najskuteczniejsz膮 broni膮 okazywa艂 si臋 telefon.

ROZDZIA艁 70

Waszyngton, Sobota, 3.06

Hood patrzy艂 na stoj膮cy na biurku ekran monitora komputerowego. Stephen Viens przesy艂a艂 mu ten sam obraz, kt贸ry widzia艂 Herbert. Hood dostrzeg艂 l艣ni膮cego, bia艂ego learjeta gotowego do startu na ko艅cu pasa. Samolot wci膮偶 sta艂 w miejscu.

- A wi臋c to jest odrzutowiec Darlinga. Bob zamierza uniemo偶liwi膰 mu start poprzez wtargni臋cie w przestrze艅 powietrzn膮 lotniska - upewni艂 si臋 Hood.

- Tak to mniej wi臋cej wygl膮da - potwierdzi艂 Viens.

- A co potem? Powiedzia艂 co艣?

-Nie.

- Nie chcia艂 m贸wi膰 zbyt wiele - rozwa偶a艂 g艂o艣no Hood. - Zw艂aszcza maj膮c podejrzanego w kabinie.

- Ciekawe, czy z Cooktown wystartuj膮 my艣liwce, 偶eby przechwyci膰 samolot Darlinga.

- By膰 mo偶e, ale to ju偶 sprawa dla Jelbarta - stwierdzi艂 Hood i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Stephen, to jest jedna z tych chwil, kiedy trzeba zaufa膰 ludziom

w terenie. Ale jest pewien problem.

- Jaki?

- Biedny ch艂opak z Missisipi chce si臋 dobra膰 do sk贸ry bogatemu Australijczykowi - powiedzia艂 Hood.

- Rozumiem - mrukn膮艂 Viens.

- A ja chc臋 odzyska膰 odpady promieniotw贸rcze - doda艂 Hood.

Wci膮偶 wpatrywa艂 si臋 w monitor. Nie s膮dzi艂, aby Herbert zapomnia艂, po

co pojecha艂 do Australii. Nagle na monitorze co艣 si臋 pokaza艂o. Jaki艣 zupe艂nie nowy element.

- Stephen, mo偶esz bardziej przybli偶y膰?

- W艂a艣nie mia艂em to zaproponowa膰 - odrzek艂 Viens.

- Czy ty te偶 to zauwa偶y艂e艣?

-Tak.

- Mo偶na si臋 temu przyjrze膰?

- Za chwil臋 - powiedzia艂 Viens. - Musz臋 zmieni膰 ogniskow膮 i skorygowa膰 ostro艣膰.

Zielonkawy obraz zaczyna艂 si臋 zmienia膰. Learjet w dolnym prawym roku ekranu zrobi艂 si臋 wi臋kszy. Wydawa艂o si臋, 偶e bia艂y kad艂ub 艣wieci w ciemno艣ci. Coraz lepiej by艂o wida膰 asfaltowy pas, a nad nim plama w lewym g贸rnym rogu ekranu coraz wyra藕niej sza by艂a.

Hood wpatrzy艂 si臋 w ni膮 z uwag膮. Po chwili ju偶 wiedzia艂, co to za obiekt. Bardzo 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e si臋 dodzwoni膰 do Boba Herberta.

ROZDZIA艁 71

Cairns, Australia, Niedziela, 5.07

S艂o艅ce zaczyna艂o o艣wietla膰 ciemnoszary, asfaltowy pas startowy ma艂ego lotniska. Wewn膮trz zgrabnego learjeta Jervis Darling siedzia艂 w g艂臋bokim, wy艣cielanym fotelu na skrzydle. Delikatny szum silnik贸w uspokaja艂 go, jak zawsze. Uwielbia艂 czu膰, 偶e posiada w艂adz臋 nad ich pot臋偶n膮 moc膮. Na siedzeniu obok, opatulona w p艂aszcz, spa艂a jego c贸rka. Po osi膮gni臋ciu wysoko艣ci przelotowej Darling mia艂 zamiar przenie艣膰 j膮 do ma艂ej sypialni z ty艂u kad艂uba.

Samolot nie rusza艂 z miejsca. Darling zaczyna艂 traci膰 cierpliwo艣膰. Nacisn膮艂 przycisk interkomu, umieszczony na por臋czy fotela.

- Shawn, czemu nie lecimy?

- Wie偶a kaza艂a nam czeka膰, panie Darling.

- Dowiedz si臋, o co chodzi - warkn膮艂 Darling. - Chc臋 by膰 w powietrzu najszybciej, jak si臋 da.

- Z tym mo偶e by膰 k艂opot, sir - odrzek艂 Daniels.

- O czym ty m贸wisz?

- Co艣 si臋 dzieje na pasie, sir.

- Co mo偶e si臋 dzia膰 na pasie? - Darling si臋 denerwowa艂.

- Nie otrzymali艣my 偶adnej informacji z wie偶y na ten temat.

- Niech szlag trafi t臋 wie偶臋 - burkn膮艂 Darling, odpinaj膮c pas. Pochyli艂 si臋, aby nie zawadzi膰 g艂ow膮 o niski sufit, i ruszy艂 do kabiny pilot贸w. Kapitan samolotu Daniels i drugi pilot, kt贸rym by艂a kobieta, Kristin Bedard, rozsun臋li si臋 nieco na boki, aby m贸g艂 wyjrze膰 przez wiatrochron.

Na ko艅cu pasa sta艂 艣mig艂owiec. Wirnik jeszcze si臋 obraca艂, a drzwi by艂y otwarte.

- Orientujesz si臋, co to jest? - spyta艂 Darling.

- Nie, sir - odrzek艂 Daniels. - Helikopter typu Bell, ale nie widz臋 偶adnych znak贸w rozpoznawczych.

Darling wbi艂 wzrok w ciemno艣ci. Ze 艣mig艂owca co艣 wy艂adowywano. Nie widzia艂, co to by艂o.

- Panie Darling, by膰 mo偶e si臋 myl臋, ale to wygl膮da na w贸zek inwalidzki - powiedzia艂 pilot.

- Nie odwa偶y艂by si臋 - mrukn膮艂 pod nosem Darling.

- Prosz臋?

Nie zwraca艂 uwagi na pilota. Wci膮偶 patrzy艂 przez okno. Po chwili 艣mig艂owiec wzni贸s艂 si臋 powoli z ty艂u za dziwnym obiektem. Teraz Darling widzia艂 wyra藕nie. To by艂 w贸zek inwalidzki R. Claytona Herberta, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 na nim do samolotu.

- Czy mo偶esz go omin膮膰? - spyta艂 Darling.

-Co?

- Czy mo偶esz go omin膮膰, przejecha膰 nad nim albo po nim?! - wrzasn膮艂 Darling.

- Nie, sir - odrzek艂 pilot z wyrazem zdumienia na twarzy.

- Zapytaj wie偶臋, dlaczego nikt nie przyjdzie i nie zabierze go z pasa - za偶膮da艂 Darling.

- Sir, s艂ysz臋 rozmowy wie偶y ze 艣mig艂owcem. Najwyra藕niej chor膮偶y Jelbart z o艣rodka wywiadu marynarki wy艂膮czy艂 pas startowy ze wzgl臋du

na jak膮艣 operacj臋 wojskow膮.

To nie dzieje si臋 naprawd臋, pomy艣la艂 Darling.

- Wie偶a pyta 艣mig艂owiec o pow贸d - relacjonowa艂 pilot. - Chor膮偶y twierdzi, 偶e ma podejrzenia co do 艂adunku wiezionego przez odrzutowiec.

Pilot sprawia艂 wra偶enie zaskoczonego. Spojrza艂 pytaj膮co na Darlinga.

- Mog臋 si臋 w艂膮czy膰 w t臋 rozmow臋, je艣li pan sobie tego 偶yczy, sir. Co mam im powiedzie膰?

- Powiedz tym na wie偶y, 偶e wychodz臋 na zewn膮trz, aby usun膮膰 przeszkod臋. Je偶eli maj膮 co艣 przeciw temu, niech poskar偶膮 si臋 premierowi,

kt贸rego mam zamiar obudzi膰 natychmiast po starcie.

- Przeka偶臋, sir.

Darling wycofa艂 si臋 do kabiny pasa偶erskiej i skin膮艂 na Kristin Bedard, kt贸ra wsta艂a z fotela, otworzy艂a drzwi i opu艣ci艂a schodki.

- Usi膮d藕 ko艂o mojej c贸rki, na wypadek, gdyby si臋 obudzi艂a - powiedzia艂 Darling, schodz膮c na asfalt.

Noc wydawa艂a si臋 nie mie膰 ko艅ca, ale cierpliwo艣膰 Darlinga by艂a ju偶 na wyczerpaniu. Nowy uk艂ad si艂 na 艣wiecie i tak by艂 czym艣 nieuniknionym. Niech wi臋c wszystko zacznie si臋 tu i teraz.

ROZDZIA艁 72

Cairns, Australia, Niedziela, 5.16

Learjet wydaje si臋 o wiele wi臋kszy, kiedy si臋 podjedzie ca艂kiem blisko - pomy艣la艂 Herbert.

Nie by艂a to jego jedyna my艣l, ale za to najbardziej wyrazista. Gazy wylotowe z silnik贸w unosi艂y si臋 na tle ja艣niej膮cego horyzontu. Maszyna lekko dr偶a艂a, wydawa艂a si臋 nieprzewidywalna i niebezpieczna. Ostry dzi贸b samolotu by艂 wycelowany prosto w niego jak lanca. Cichy odg艂os silnik贸w kojarzy艂 mu si臋 z pomrukiem tygrysa czaj膮cego si臋 w zaro艣lach. Wystarczy艂 jeden nieznaczny ruch kogo艣 siedz膮cego wewn膮trz, aby bestia poderwa艂a si臋 do ataku. 艢mig艂owiec odlecia艂 i opad艂 na biegn膮c膮 obok pasa startowego drog臋 ko艂owania. Herbert zosta艂 zupe艂nie sam. Poniewa偶 Bell nie blokowa艂 ju偶 pasa, nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e Jervis Darling b臋dzie chcia艂 go przejecha膰. Liczy艂 tylko na to, 偶e zaprotestuj膮 piloci.

Kiedy Herbert zbli偶a艂 si臋 do odrzutowca, w samolocie otworzy艂y si臋 drzwi. Kto艣 zbiega艂 po schodkach. Herbert nie widzia艂 wyra藕nie postaci, ale wiedzia艂, 偶e m贸g艂 to by膰 tylko Jervis Darling. Zbli偶a艂 si臋 teraz szybkim, agresywnym krokiem, rytmicznie wyrzucaj膮c ramiona. Herbert zawaha艂 si臋 przez chwil臋. Darling nie r贸偶ni艂 si臋 zbytnio od tych, kt贸rzy jako pierwsi szerzyli cywilizacj臋 na tych dziewiczych terenach. Byli to skaza艅cy i ich stra偶nicy borykaj膮cy si臋 z odwiecznymi problemami. Jak ju偶 si臋 wcze艣niej przekona艂, nie艂atwo by艂o go przestraszy膰. Herbert mia艂 w zanadrzu tylko jeden argument, kt贸ry m贸g艂 pos艂u偶y膰 do zadania decyduj膮cego ciosu.

- Z drogi! - krzykn膮艂 Darling, podchodz膮c do Herberta. - Prosz臋 odej艣膰 albo wezw臋 policj臋.

- Niech pan wzywa. Wtedy wyjawi臋 im, dlaczego tu jestem. - Herbert zatrzyma艂 si臋 i uruchomi艂 blokad臋 k贸艂 w贸zka. Nie by艂o wiatru. W艂a艣ciwie

panowa艂a taka cisza, 偶e m贸g艂 s艂ysze膰 oddech zbli偶aj膮cego si臋 Darlinga.

- Pa艅skie urojenia mnie nie interesuj膮 - powiedzia艂 Darling, staj膮c tu偶 przed nim.

- Ale mog膮 zainteresowa膰 policj臋 - odpar艂 Herbert.

- Przekonajmy si臋 - rzek艂 Darling i wyci膮gn膮艂 telefon kom贸rkowy.

- Dlaczego pan si臋 nie przyzna, panie Darling? To zaoszcz臋dzi艂oby nam mn贸stwo czasu.

Darling wybra艂 zaprogramowany numer.

- Nawet je艣li zostan臋 usuni臋ty, pan nigdzie nie poleci - powiedzia艂 Herbert. - Ludzie ze 艣mig艂owca tego dopilnuj膮. Nie odleci pan st膮d ani z przystani, 艣mig艂owiec b臋dzie tam przed panem. A pan nie mo偶e czeka膰. Dlatego chce pan odlecie膰 natychmiast.

Darling odwr贸ci艂 si臋 plecami do Herberta i zacz膮艂 si臋 oddala膰 z telefonem przy uchu.

- Nie otrzyma艂 pan wiadomo艣ci od Johna Hawke'a z tej prostej przyczyny, 偶e uratowali艣my go z ton膮cego jachtu - ci膮gn膮艂 Herbert. - Powiedzia艂

nam wszystko na temat operacji. Jestem pewien, 偶e jeszcze wi臋cej informacji wyci膮gn臋 od pa艅skiego bratanka. Jego i kilku innych cz艂onk贸w za艂ogi wyci膮gn膮艂 z wody singapurski patrolowiec. Zdaje si臋, 偶e kuzynek nie spe艂ni艂 pok艂adanych w nim nadziei. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e wyda pana w zamian za z艂agodzenie wymiaru kary. Tak w艂a艣nie czyni膮 lizusy i pochlebcy.

Darling zatrzyma艂 si臋, zamkn膮艂 telefon i zawr贸ci艂.

- Czego pan chce, panie Herbert? - spyta艂. - Nie zale偶y mi na tym, aby

opu艣ci艂 pan lotnisko, tylko 偶eby si臋 pan odczepi艂. Zostawi艂 mnie w spokoju.

- Na pocz膮tek niech pan poda miejsce sk艂adowania substancji promieniotw贸rczych, kt贸rymi pan obraca.

- One istniej膮 tylko w pa艅skiej wyobra藕ni! - powiedzia艂 Darling ze z艂o艣ci膮. - Nie b臋dziemy zajmowa膰 si臋 wytworami chorej fantazji. Skupmy

si臋 na rzeczywisto艣ci. Pytam jeszcze raz, czego pan chce?

- Ju偶 panu powiedzia艂em.

Darling pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Panie Herbert, pr贸bowa艂em traktowa膰 pana powa偶nie. Ale to nic nie da艂o. Teraz prosz臋 zjecha膰 z pasa. Wolno mi odlecie膰 tym samolotem

i mam zamiar w艂a艣nie to uczyni膰.

- Przejedzie pan mnie?

- Panie Herbert, je偶eli to wszystko, co pan o mnie m贸wi, jest prawd膮 kolejna zbrodnia nie zrobi wielkiej r贸偶nicy - oznajmi艂 Darling.

Australijczyk odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂. Herbert mia艂 jeszcze jeden pocisk w komorze nabojowej. To by艂a jego srebrna kula.

- Nie oskar偶a艂em pana o morderstwo! - zawo艂a艂. - Ale widocznie pan jakie艣 pope艂ni艂, skoro twierdzi pan, 偶e nie ma nic do stracenia.

- Radz臋 panu odjecha膰! - odkrzykn膮艂 Darling przez rami臋.

- Jak poczuje si臋 pa艅ska c贸rka, kiedy si臋 dowie, 偶e kaza艂 pan zamordowa膰 jej matk臋?

Australijczyk szed艂 chwil臋 dalej, ale nagle odwr贸ci艂 si臋 i cisn膮艂 telefonem w Herberta. Kom贸rka roztrzaska艂a si臋 na asfalcie. Znowu zacz膮艂 i艣膰 w stron臋 intruza.

Nokautuj膮cy cios dosi臋gn膮艂 przeciwnika. Herbert czeka艂 teraz na typow膮 reakcj臋.

- Ty kupo 艂ajna! - wrzasn膮艂 Darling. - Ty cuchn膮ca kupo 艂ajna!

A wi臋c zacz臋艂y si臋 wyzwiska i obelgi. To pocz膮tek ostatniego stadium. Podobnie by艂o w przypadku Hitlera, wykrzykuj膮cego rozkazy w bunkrze podczas gdy jego 艣wiat wali艂 si臋 w gruzy. Je偶eli Herbert dobrze wszystko rozegra, osi膮gnie sw贸j cel.

- Twoje ambicje s膮 tak samo ograniczone, jak zdolno艣膰 poruszania si臋! - Darling pieni艂 si臋. - Nie masz oczu, nie masz wra偶liwo艣ci, nie potrafisz

marzy膰, nie masz niczego!

- Chce pan porozmawia膰 o wra偶liwo艣ci? Straci艂em nogi w wyniku zamachu terrorystycznego - powiedzia艂 Herbert. - W tym samym zamachu

zgin臋艂a moja 偶ona. Odda艂bym wszystko, 偶eby zn贸w by艂a ze mn膮. A pan zabi艂 swoj膮 偶on臋 z pr贸偶no艣ci. Bo tak by艂o wygodniej. I kto tu jest cuchn膮c膮 kup膮 艂ajna?

- Nie wiesz nic o moim 偶yciu! - wykrzykn膮艂 Darling.

- By膰 mo偶e to dla pana szokuj膮ce, ale nie jest pan p臋pkiem 艣wiata - oznajmi艂 Herbert. Wiedzia艂, 偶e przeci膮ga strun臋, ale potrzebowa艂 jeszcze

jednego.

I dosta艂 to, czego chcia艂.

Australijczyk zamachn膮艂 si臋 i uderzy艂 go w twarz. Herbert przyj膮艂 cios.

- Nie wiesz nic o moim 偶yciu! - powt贸rzy艂 Darling. - Wracaj do swojej zapyzia艂ej, ciasnej nory, do przegl膮dania meldunk贸w i tropienia wybitnych jednostek, kt贸re tworz膮 histori臋. Ale nie pr贸buj mi przeszkadza膰, bo nawet nie wiesz, co czynisz!

- Wiem doskonale - odpar艂 Herbert. - W艂a艣nie sprowokowa艂em pewnego szale艅ca do tego, 偶eby mnie uderzy艂. Dy偶urni z wie偶y kontroli na

pewno to widzieli. Moi ludzie ze 艣mig艂owca wzywaj膮 w艂a艣nie policj臋. Zostanie pan aresztowany za czynn膮 napa艣膰. A w贸wczas rz膮dy pa艅skiego i mojego kraju powstrzymaj膮 pana od faszerowania radioaktywn膮 substancj膮 tuneli metra i budynk贸w w miastach na ca艂ym 艣wiecie.

Darling gwa艂townie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Ja pr贸buj臋 pom贸c 艣wiatu! Dlaczego histori臋 maj膮 tworzy膰 tylko Stany Zjednoczone albo Chiny? Co stanie si臋 z nami? Gdzie jest nasze miejsce w historii?

- Niekt贸rym z nas wystarczy艂oby zbudowanie mi臋dzynarodowego imperium i posiadanie kilku odrzutowc贸w na w艂asny u偶ytek - zauwa偶y艂 Herbert.

- Oto dlaczego niczego pan nie osi膮gn膮艂! - odpar艂 Darling. - Zadowala si臋 pan byle czym. Skupia si臋 pan na drobiazgach.

- Czy偶by? - spyta艂 Herbert z pow膮tpiewaniem. - W艂a艣nie za艂atwi艂em pana kilkoma s艂owami. A to nie jest drobiazg, panie Darling.

S艂o艅ce wznios艂o si臋 ponad horyzont i w jego promieniach Darling jakby nieco zmala艂. Jego cie艅 by艂 wi臋kszy od niego samego. Miliarder opu艣ci艂 g艂ow臋, ramiona mu opad艂y.

- Tam, sk膮d pochodz臋, nie dzieje si臋 nic, co mog艂oby zmieni膰 艣wiat na wielk膮 skal臋 - powiedzia艂 Herbert. - Cz臋艣ciowo chodzi o to, aby艣my wci膮偶

si臋 doskonalili, stawali si臋 lepszymi lud藕mi, rodzicami, ma艂偶onkami. To wcale nie s膮 drobiazgi. To doprawdy wielki cel i jeszcze wi臋kszy projekt. Powinien pan kiedy艣 spr贸bowa膰.

Australijczyk spojrza艂 wprost w 偶贸艂topomara艅czowe s艂o艅ce. W jaskrawym 艣wietle wygl膮da艂 staro, jego twarz mia艂a wi臋cej zmarszczek ni偶 zwykle. G艂owa opad艂a mu dziwnie na jedn膮 stron臋, odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 powoli w kierunku samolotu.

- Panie Darling, dok膮d pan idzie? Powinien pan tu zosta膰! - zawo艂a艂 za nim Herbert.

- To pan powinien st膮d znikn膮膰.

- To nie rozwi膮偶e problemu - odrzek艂 Herbert. - Zbyt wielu ludzi wie ju偶 o wszystkim.

Darling wci膮偶 szed艂 do samolotu.

- Panie Darling! .

- Jest co艣, co powinien pan sobie u艣wiadomi膰 - powiedzia艂 Darling. - Ot贸偶 ludzie wiedz膮 tyle, ile im si臋 powie. A ja mam j eszcze co艣 do powiedzenia.

Herbert zas臋pi艂 si臋. Co艣 by艂o na rzeczy. Co艣 niepokoj膮cego. Do Herberta powoli zaczyna艂o dociera膰, o co mog艂o tu chodzi膰.

ROZDZIA艁 73

Cairns, Australia, Niedziela, 5.24

- Na wie偶y zauwa偶yli czynn膮 napa艣膰 na Herberta - powiedzia艂 pilot do Jelbarta. - Dzwoni膮 po policj臋, zgodnie z pa艅skim 偶yczeniem.

- Dobrze - odrzek艂 Jelbart. Jego s艂uchawki by艂y wy艂膮czone.

- Teraz zapytaj膮, dlaczego pan Herbert i pan Darling stoj膮 na pasie startowym - ci膮gn膮艂 pilot.

- To oczywiste - odpar艂 chor膮偶y Jelbart. Wci膮偶 patrzy艂 na dwie ciemne sylwetki na asfalcie. - Rozmawiaj膮 ze sob膮.

- Na wie偶y te偶 to widz膮- powiedzia艂 pilot. - Chcieliby jednak wiedzie膰, dlaczego.

- Zdj膮艂em s艂uchawki specjalnie, 偶eby nie s艂ucha膰 tego pieprzenia - odpar艂 zniecierpliwiony Jelbart.

- Rozumiem pana - rzek艂 pilot. - Ale kontroler twierdzi, 偶e nasza operacja narusza kilka przepis贸w bezpiecze艅stwa, wydanych przez ministerstwo transportu. Mi臋dzy innymi ten, kt贸ry m贸wi, 偶e Cairns jest zapasowym lotniskiem w tym rejonie na wypadek wyst膮pienia sytuacji awaryjnej.

- Powiedz im, 偶e to jest w艂a艣nie sytuacja awaryjna! - warkn膮艂 Jelbart.

- Prosz臋 spojrze膰! - krzykn臋艂a Loh. - Darling wraca!

O偶ywienie w g艂osie major Loh jako艣 nie pasowa艂o do powolnych ruch贸w Darlinga. Chwil臋 p贸藕niej Herbert zrobi艂 gest w kierunku samolotu i ruszy艂 za Australijczykiem.

- Wie偶a, zosta艅cie na nas艂uchu - powiedzia艂 pilot, po czym zwr贸ci艂 si臋 do Jelbarta - Co robimy?

- Musimy uniemo偶liwi膰 mu start.

- Zaczekajmy - powiedzia艂a Loh. - Chyba nie o to chodzi Herbertowi.

- Jak to? - obruszy艂 si臋 Jelbart. - Przecie偶 taki by艂 plan.

- Wiem - odpowiedzia艂a. - Ale wydaje mi si臋, 偶e Herbertowi chodzi o Darlinga. Poczekajcie chwil臋. Wychodz臋 na zewn膮trz.

- Po co?

- Zaczekajcie, prosz臋.

Major Loh otworzy艂a drzwi, wyskoczy艂a ze 艣mig艂owca i pobieg艂a w kierunku Herberta. Huk wirnika przypomina艂 jej ryk morskich fal. Ostra wo艅 spalonej nafty unosi艂a si臋 w powietrzu i miesza艂a z zapachem oceanu, niesionym przez wiatr wiej膮cy ze wschodu. W sumie d藕wi臋ki i zapachy by艂y ca艂kiem podobne do tych, kt贸re zna艂a z pok艂adu patrolowca. Podzia艂a艂o to na ni膮jak wezwanie do boju.

Herbert zauwa偶y艂 j膮. Wskaza艂 na miliardera i schwyci艂 si臋 za nadgarstek.

Mia艂a racj臋. Chcia艂, 偶eby powstrzyma艂a Darlinga.

Pobieg艂a w kierunku odrzutowca. Teraz bieg艂a bardzo szybko. Darling doszed艂 do schodk贸w i obejrza艂 si臋 za siebie. Dostrzeg艂 j膮, po czym z oboj臋tnym wyrazem twarzy wspi膮艂 si臋 do 艣rodka. Nie mia艂a szans, by zd膮偶y膰 przed zamkni臋ciem drzwi. Nie przerywaj膮c biegu, odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 艣mig艂owca. Podnosz膮c i opuszczaj膮c r臋k臋, wskaza艂a na dzi贸b learjeta. Pilot zrozumia艂 j膮od razu. 艢mig艂owiec wystartowa艂 i natychmiast j膮 wyprzedzi艂. Pilot zatoczy艂 szeroki 艂uk, aby podmuch wirnika nie zwali艂 jej z n贸g. Po chwili znieruchomia艂 dwie艣cie metr贸w przed samolotem, na wysoko艣ci oko艂o dwudziestu metr贸w nad asfaltem. Learjet nie m贸g艂 odlecie膰. Gdyby ruszy艂, pilot 艣mig艂owca m贸g艂 go zatrzyma膰, zni偶aj膮c si臋

i t艂uk膮c mu wiatrochron goleni膮 podwozia.

Loh przebieg艂a obok kabiny pilot贸w i dopad艂a drzwi. Znajdowa艂y si臋 one tu偶 przed skrzyd艂em z lewej strony kad艂uba. W chwili, gdy znalaz艂a si臋 przed nimi, us艂ysza艂a, 偶e kto艣 je zamyka. Uderzy艂a w nie pi臋艣ci膮.

- Panie Darling, prosz臋 wyj艣膰! - krzykn臋艂a. - I tak pan nigdzie nie odleci!

Silniki obu maszyn robi艂y taki ha艂as, 偶e nie by艂a pewna, czy j膮 s艂ycha膰. Odsun臋艂a si臋 od drzwi i zajrza艂a do kabiny pilot贸w. S艂o艅ce odbija艂o si臋 w szybie wiatrochronu i razi艂o j膮 w oczy. Os艂oni艂a je d艂oni膮. Mia艂a zamiar da膰 znak pilotowi, 偶eby j膮 wpu艣ci艂.

Jednak kabina pilot贸w by艂a pusta.

ROZDZIA艁 74

Cairns, Australia, Niedziela, 5.30

Po wej艣ciu do samolotu Darling przywo艂a艂 pilota, Shawna Danielsa, do kabiny pasa偶erskiej. Kapitan wsta艂 zza ster贸w.

- Czy wszystko w porz膮dku, sir? - spyta艂 Daniels, wk艂adaj膮c czapk臋 i poprawiaj膮c krawat. - Czy nic si臋 panu nie sta艂o? .

- Ja... - zacz膮艂 Darling i zamilk艂. Jak tu wyt艂umaczy膰 temu cz艂owiekowi, 偶e w艂a艣nie zawali艂 si臋 ca艂y jego 艣wiat? 呕e straci艂 swoje imperium,

marzenia, szacunek dla samego siebie.

Drugi pilot Kristin Bedard by艂a ju偶 w kabinie pasa偶erskiej. Siedzia艂a naprzeciwko Jessiki-Ann. Dziewczynka obudzi艂a si臋 i rozmawia艂a z pilotk膮. W艂a艣ciwie to na艣ladowa艂y g艂osy dw贸ch prehistorycznych gad贸w, tworz膮cych logo Darling Enterprises. Lataj膮cy pterozaur i p艂ywaj膮cy ichtiozaur namalowane by艂y na przedniej przegrodzie kabiny. Zgodnie z uwag膮 poczynion膮 przez Darlinga, kto opanowa艂 morze i przestworza, ten mia艂 w艂adz臋 tak偶e i nad l膮dem.

Bedard wsta艂a z miejsca, kiedy wszed艂 Darling. Zaj膮艂 miejsce obok c贸rki, Daniels i Bedard odsun臋li si臋 nieco i stan臋li do nich ty艂em.

Darling dotkn膮艂 palcem koniuszka nosa dziewczynki. U艣miechn膮艂 si臋, kiedy zmru偶y艂a oczy.

- Tato?

- Jestem tutaj - powiedzia艂. - Dobrze ci si臋 spa艂o?

Kiwn臋艂a g艂ow膮 i potar艂a lekko nos przedramieniem.

- Chc臋 ci臋 o co艣 zapyta膰. Czy jeste艣 szcz臋艣liwa, c贸reczko?

Dziewczynka zn贸w przytakn臋艂a.

- A co sprawia ci najwi臋ksz膮 rado艣膰? - spyta艂 ojciec cichym g艂osem, prawie szeptem.

Nie odpowiedzia艂a. Nie potrafi艂 stwierdzi膰, czy si臋 zastanawia, czy raczej zasypia. Nagle odezwa艂a si臋:

- Frenchie.

- Tw贸j kucyk? - Nie to spodziewa艂 si臋 us艂ysze膰, ale poszed艂 tym 艣ladem. - Frenchie jest sympatyczny, prawda?

Jessica-Ann kiwn臋艂a g艂ow膮.

- A najbardziej nie lubi臋 dinozaur贸w - doda艂a szybko, zanim ojciec sformu艂owa艂 nast臋pne pytanie.

- Dlaczego - spyta艂.

- Bo si臋 ich boj臋 - odrzek艂a.

- Nie s膮 takie straszne.

- W艂a艣nie, 偶e s膮.

- M贸wi艂em ci, 偶e wiele z nich by艂o ca艂kiem 艂agodnych. Pami臋tasz, kt贸re?

- Ro艣lino偶ercy.

- W艂a艣nie. - U艣miechn膮艂 si臋.

- Ale mog艂y przypadkiem kogo艣 nadepn膮膰 - powiedzia艂a Jessica-Ann.

Nie by艂a ju偶 taka 艣pi膮ca.

- Na pewno by tego nie zrobi艂y - zapewni艂. - Mia艂y dooko艂a swoje w艂asne m艂ode. By艂y bardzo zwinne i ostro偶ne.

I wszystkie wygin臋艂y, pomy艣la艂. Tak d艂ugo im si臋 udawa艂o. By艂y wielkie i pot臋偶ne. Mimo to zosta艂y unicestwione przez nieuchronne prawa natury.

Darling pog艂aska艂 c贸reczk臋 po policzku.

- To dobrze, 偶e lubisz kucyka. Ale chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, czy jeste艣 szcz臋艣liwa.

- Tak og贸lnie?

- Tak. - U艣miechn膮艂 si臋.

Energicznie pokiwa艂a g艂ow膮.

- To bardzo si臋 ciesz臋 - powiedzia艂.

- A teraz ja chc臋 ci臋 o co艣 zapyta膰. - Spojrza艂a mu w oczy.

- Prosz臋 bardzo.

- Dok膮d lecimy?

Darling poczu艂, jak 艂zy cisn膮 mu si臋 do oczu. Otar艂 je nonszalancko koniuszkami palc贸w.

- W艂a艣ciwie, kochanie, to ja musz臋 lecie膰 - powiedzia艂 Darling. - A dla ciebie mam powa偶ne zadanie.

- Fajnie - odpar艂a dziewczynka, robi膮c zabawn膮 mink臋. Nagle zmarszczy艂a czo艂o. - Tato, kto艣 chyba puka do drzwi.

- Nie przejmuj si臋 tym - powiedzia艂 Darling. - Pojedziesz teraz do domu z Shawnem i Kristin.

- Mam pojecha膰 do domu? To nie jest 偶adne zadanie.

- Ale偶 jest - obruszy艂 si臋 Darling. - I to bardzo wa偶ne. Pojedziesz z nimi do domu, 偶eby przekaza膰 co艣 Andrew. Powiesz mu, 偶e tatu艣 musia艂

gdzie艣 wyjecha膰, a ty nie mog艂a艣 jecha膰 razem z nim.

- Dok膮d wyje偶d偶asz?

-A jak my艣lisz?

Jessica-Ann zastanawia艂a si臋 przez chwil臋.

- Jedziesz odwiedzi膰 mamusi臋?

Darling lekko drgn膮艂. Zaskoczy艂o go pytanie c贸rki. Dziewczynka spojrza艂a mu w oczy.

- Dlaczego to powiedzia艂a艣? - spyta艂.

- Tw贸j g艂os brzmi tak samo jak wtedy, kiedy powiedzia艂e艣 mi, 偶e mamusia mia艂a wypadek - odrzek艂a. - Jedziesz na jej gr贸b?

- Nie - zaprzeczy艂 Darling. - Musz臋 zrobi膰 co艣 innego.

Wsta艂 z fotela i podni贸s艂 c贸rk臋, stawiaj膮c j膮 na siedzeniu.

- Przytul tatusia - poprosi艂, obejmuj膮c j膮 ramionami.

Zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i przytuli艂a si臋 mocno.

Darling poczu艂 zapach szamponu, kt贸rym wieczorem umy艂a w艂osy. Morelowy, pomy艣la艂. Przypomnia艂 sobie czasy, kiedy by艂a du偶o m艂odsza. Matka cz臋sto wychodzi艂a i nie wraca艂a do p贸藕nej nocy, wi臋c sam j膮 k膮pa艂 i my艂 jej g艂ow臋. A potem k艂ad艂 j膮 do 艂贸偶eczka. Teraz k艂adzie si臋 ju偶 sama.

Kiedy tak szybko uros艂a?

To bez znaczenia, wa偶ne, 偶e uros艂a, pomy艣la艂. To by艂 w艂a艣nie cud dorastania i rozwoju. Nie by艂 go w stanie powstrzyma膰 nawet globalny kataklizm.

Jervis Darling przytuli艂 delikatnie Jessic臋-Ann. Zmiany, kt贸re chcia艂 zaprowadzi膰 w jej 艣wiecie, nie nast膮pi膮. By膰 mo偶e ona sama kiedy艣 tego dokona. W ko艅cu jest jego c贸rk膮. Powstrzyma艂 go cz艂owiek, kt贸rego nie powinien by艂 zlekcewa偶y膰. Herbert by艂 funkcjonariuszem, trybikiem w maszynie. A jednak zwyci臋偶y艂, tak samo, jak niepozorne ssaki pokona艂y kiedy艣 pot臋偶ne dinozaury. Co za ironia losu. Siedzi teraz w prywatnym odrzutowcu i zdawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e u jego st贸p le偶y ca艂y 艣wiat. A tymczasem dla niego pozosta艂o ju偶 tylko jedno miejsce.

Nie puszczaj膮c c贸rki, Darling odwr贸ci艂 g艂ow臋 i po cichu zawo艂a艂 Shawna i Kristin. Za艂oga podesz艂a bli偶ej. Darling odda艂 c贸rk臋 kobiecie.

- Zabierzcie j膮 do domu - powiedzia艂.

- Tak jest, sir - potwierdzi艂 pilot. - Czy co艣 jeszcze?

Darling wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu.

- To si臋 oka偶e.

A potem, schylaj膮c si臋, odprowadzi艂 ich do drzwi.

ROZDZIA艁 75

Cairns, Australia, Niedziela, 5.38

- Prosz臋 si臋 odsun膮膰! - zawo艂a艂 kto艣 z wn臋trza learjeta. - Wychodzimy z pann膮 Darling!

Bob Herbert w艂a艣nie dojecha艂 do samolotu. Wraz z Loh odsun臋li si臋 o kilka metr贸w. G艂os ze 艣rodka nie nale偶a艂 do Jervisa Darlinga. Z boku

kad艂uba by艂o pi臋膰 okienek. Herbert zajrza艂 do 艣rodka, ale nie zauwa偶y艂

go. Nie spodziewa艂 si臋, 偶eby Darling wyszed艂 wraz z innymi. Herbert

zda艂 sobie spraw臋, co uderzy艂o go w zachowaniu Darlinga. To by艂o jak

nag艂y atak huraganu, kt贸ry zapewne wci膮偶 jeszcze trwa艂. Teraz nast膮pi艂o

co艣, co mo偶na by艂o por贸wna膰 do wyj艣cia kobiet i dzieci z Alamo przed

ostatnim szturmem. Ale temu Herbert nie m贸g艂 zapobiec. Dziewczynka

i ka偶da inna osoba, kt贸ra chcia艂a opu艣ci膰 samolot, mia艂a pe艂ne prawo to

uczyni膰.

- Tato, chod藕 ze mn膮!

Herbert b艂yskawicznie przeni贸s艂 wzrok na otwieraj膮ce si臋 drzwi. Przeczucie go nie myli艂o. Darling kaza艂 wyj艣膰 c贸rce i za艂odze samolotu. Herbert zerkn膮艂 do kabiny pilot贸w. W 艣rodku kto艣 si臋 poruszy艂. Zapewne by艂 to Darling.

Opu艣ci艂y si臋 schodki, po kt贸rych zeszli piloci. Kapitan trzyma艂 na r臋kach Jessic臋-Ann. Dziewczynka usi艂owa艂a spojrze膰 mu za plecy, do 艣rodka samolotu. Wci膮偶 wo艂a艂a ojca.

W艣r贸d wycia silnik贸w odrzutowca i huku wirnika helikoptera Herbert s艂ysza艂 wyra藕nie syreny woz贸w policyjnych. Funkcjonariusze przybywali, by aresztowa膰 Jervisa Darlinga. Dlatego trzeba by艂o go zatrzyma膰 za wszelk膮 cen臋.

Herbert ju偶 mia艂 krzykn膮膰 do Loh, aby wbieg艂a na schodki, ale ona jak zwykle by艂a szybsza. Gdy tylko pilotka wysz艂a z samolotu, Loh omin臋艂a j膮 i wpad艂a do 艣rodka.

- Jest za sterami! - krzykn膮艂 za ni膮 Herbert.

Loh kiwn臋艂a g艂ow膮. Herbert przesun膮艂 si臋 z w贸zkiem w taki spos贸b, 偶eby m贸c j膮 widzie膰. Wali艂a pi臋艣ci膮 w drzwi kabiny pilot贸w.

- Panie Darling, nie wolno panu odlatywa膰! - krzykn臋艂a.

Herbert obserwowa艂 za艂og臋. Piloci pospiesznie przeszli na ma艂y, ogrodzony parking, gdzie sta艂 samoch贸d z kierowc膮, kt贸remu szef kaza艂 zapewne zaczeka膰 do chwili odlotu. Herbert by艂 zadowolony z takiego przebiegu wypadk贸w. Wola艂, aby Jessica-Ann nie widzia艂a tego, co mia艂o si臋 teraz wydarzy膰.

- Panie Darling! Prosz臋 otworzy膰 drzwi! - wo艂a艂a Loh.

Herbert znowu zajrza艂 do kabiny pilot贸w. Dostrzeg艂 czubek g艂owy Darlinga, siedz膮cego na miejscu kapitana. Odrzutowiec drgn膮艂 i zacz膮艂 si臋 toczy膰.

- Pani major, niech pani ucieka! - wrzasn膮艂 Herbert.

Ale ona wci膮偶 dobija艂a si臋 do kabiny pilot贸w.

Herbert nie by艂 pewien, czy Darling nie blefuje. Nawet gdyby uda艂o mu si臋 omin膮膰 艣mig艂owiec i wzbi膰 si臋 w powietrze, otwarte drzwi uniemo偶liwi艂yby mu utrzymanie maszyny w r贸wnowadze. Tej wielko艣ci odrzutowiec by艂 wra偶liwy na gwa艂towne zmiany ci艣nienia i temperatury.

Darling m贸g艂 blefowa膰, ale tylko pod warunkiem 偶e dzia艂a艂 racjonalnie, pomy艣la艂 Herbert. Podczas ostatnich kilku minut miliarder wydawa艂 si臋 spanikowany. A w takich chwilach trudno o racjonalne rozumowanie.

Herbert podni贸s艂 wzrok na 艣mig艂owiec i machn膮艂 r臋k膮 do pilota, by zszed艂 ni偶ej. Lotnik po mistrzowsku manewrowa艂 maszyn膮. Pochyli艂 艣mig艂owiec i zawis艂 na drodze samolotu tak, 偶e lewa p艂oza mierzy艂a wprost w jego wiatrochron. Herbert widzia艂, jak skrzyd艂a learjeta uginaj膮 si臋 pod naporem strumienia powietrza spod wirnika 艣mig艂owca. Obie maszyny dzieli艂o mniej ni偶 dziesi臋膰 metr贸w. Zderzenie by艂o nieuniknione.

Herbert nigdy jeszcze nie czu艂 si臋 tak bezradny. Chcia艂 wbiec na pok艂ad odrzutowca i pom贸c major Loh w sforsowaniu drzwi kabiny pilot贸w. Zamiast tego cofn膮艂 jedynie sw贸j w贸zek. Pod wp艂ywem uderzenia odrzutowiec zwolni艂 nieco, ale nadal toczy艂 si臋 do przodu. 艢mig艂owiec przechyli艂 si臋 w prawo, a wirnik lekko si臋 przekrzywi艂.

By艂o co艣 surrealistycznego w tym widoku, jakby star艂y si臋 dwa prehistoryczne potwory. 艢mig艂owiec zako艂ysa艂 si臋 i wyprostowa艂 lot. Pilot zatoczy艂 ciasny 艂uk, przygotowuj膮c si臋 do ponownego uderzenia.

Herbert dawa艂 mu energiczne znaki, 偶eby go powstrzyma膰. Chocia偶 ze wszystkich si艂 pragn膮艂 z艂apa膰 Darlinga, nie chcia艂 zbyt powa偶nie uszkodzi膰 samolotu. Darling m贸g艂 nadal pr贸bowa膰 startowa膰, a Herbert mia艂 zamiar wpakowa膰 go do wi臋zienia, nie do kostnicy.

Kto艣 nadbiega艂 od strony wie偶y. Dwa policyjne radiowozy wjecha艂y na pas startowy i ruszy艂y za odrzutowcem. By艂 tam ju偶 tak偶e inny pojazd,! kt贸rego kierowca wygl膮da艂 znajomo. Za k贸艂kiem siedzia艂 Paul Leyland, a na stopniu sta艂 Paj膮k.

Wie偶a wezwa艂a dru偶yn臋 stra偶ack膮, kt贸ra wjecha艂a na p艂yt臋 lotniska lekkim wozem bojowym typu nissan patrol. Samoch贸d by艂 wyposa偶ony w sze艣ciusetlitrowy zbiornik wody. Stra偶acy z Queensland wykorzystywali go do walki z ogniem tam, gdzie brakowa艂o hydrant贸w.

To podsun臋艂o Herbertowi pewn膮 my艣l.

Zamacha艂 do pilota 艣mig艂owca, 偶eby ten ponownie spr贸bowa艂 zatrzyma膰 samolot. Tym razem wolno opuszcza艂 r臋k臋, chc膮c w ten spos贸b pokaza膰, aby atak nie by艂 zbyt gwa艂towny. Ryzykowa艂, ale musia艂 spowodowa膰, by Darling zwolni艂. Kiedy 艣mig艂owiec schodzi艂 ni偶ej, Herbert podjecha艂 do wozu stra偶ackiego.

- W膮偶! - wrzasn膮艂, przemykaj膮c obok skrzyd艂a learjeta. - Bierz w膮偶!

Paj膮k nie s艂ysza艂 go, a Herbert zaczyna艂 traci膰 nadziej臋. Za nieca艂膮 minut臋 b臋dzie ju偶 za p贸藕no, 偶eby zatrzyma膰 Darlinga.

- Potrzebny b臋dzie w膮偶! - krzykn膮艂, szerokimi ruchami wskazuj膮c na

p艂ask膮, parcian膮 rur臋 wisz膮c膮 z boku wozu stra偶ackiego. Potem pokaza艂

na learjeta.

Leyland przyspieszy艂. Wyprzedzi艂 jeden z radiowoz贸w i z piskiem opon zahamowa艂 ko艂o Herberta.

- Zalejcie wod膮 wloty powietrza do silnik贸w - powiedzia艂 Amerykanin.

Leyland b艂yskawicznie oceni艂 sytuacj臋 i ruszy艂 za learjetem. Za nim z kolei pojecha艂 Herbert. Musia艂 spr贸bowa膰 wyci膮gn膮膰 ze 艣rodka major Loh.

Kiedy w贸z stra偶acki nabiera艂 rozp臋du, Paj膮k przesun膮艂 si臋 na ty艂 samochodu po w膮偶. Porusza艂 si臋 tak zr臋cznie, 偶e w pe艂ni zas艂u偶y艂 na swe przezwisko. Zdj膮艂 w膮偶 z zaczepu, uruchamia艂 pomp臋 i wspi膮艂 si臋 po drabince na wierzch zbiornika. By艂a tam ma艂a platforma, na kt贸rej stan膮艂, przechylaj膮c si臋 do przodu pod k膮tem niemal czterdziestu pi臋ciu stopni. W odleg艂o艣ci oko艂o dwustu metr贸w Paj膮k przestawi艂 zaw贸r, znajduj膮cy si臋 u podstawy pr膮downicy, i wycelowa艂 w silnik, umieszczony na ogonie samolotu. Uderzenie wody by艂o tak pot臋偶ne, 偶e ch艂opak wyprostowa艂 si臋 jak drut. Rozpylona woda zakry艂a ca艂y silnik.

Herbert by艂 daleko za samolotem. Nie mia艂 szans, aby zd膮偶y膰 na czas. Silnik odrzutowy zassa艂 wod臋 do 艣rodka, wprost na gor膮ce 艂opatki turbiny. Woda natychmiast zmieni艂a si臋 w par臋, ch艂odz膮c wewn臋trzne cz臋艣ci silnika. Rozleg艂 si臋 ostry trzask, tak jakby w pobli偶u uderzy艂 piorun. Dym zmieszany z par膮 wodn膮 pojawi艂 si臋 z ty艂u, a potem wydosta艂 si臋 tak偶e z boku, przez szczeliny w os艂onie. Chwil臋 p贸藕niej srebrne i bia艂e kawa艂ki metalu wystrzeli艂y z przodu i z ty艂u silnika. Potem os艂on臋 rozsadzi艂o od 艣rodka, jak par贸wk臋 umieszczon膮 na grillu. Samolot zatoczy艂 si臋, skr臋ci艂 lekko w lewo, ale wci膮偶 sun膮艂 do przodu.

Tym razem 艣mig艂owiec zbli偶a艂 si臋 do learjeta bardzo ostro偶nie. Pilot stara艂 si臋 powstrzyma膰 odrzutowiec raczej poprzez ocieranie si臋 o jego kad艂ub, a nie silne pojedyncze uderzenie. Metoda ta skutecznie uniemo偶liwia艂a Darlingowi zwi臋kszenie pr臋dko艣ci.

Paj膮k zostawi艂 dymi膮ce zgliszcza lewego silnika i skierowa艂 strumie艅 wody na prawy. Tak jak przedtem turbina skwiercza艂a i plu艂a par膮 na wszystkie strony. Herbert widzia艂 p艂omienie wewn膮trz prawego silnika. Widocznie jego os艂ona by艂a ju偶 p臋kni臋ta. Silnik pali艂 si臋 tylko przez chwil臋, bo woda zdusi艂a p艂omienie. Wkr贸tce potem rozerwa艂 si臋 z g艂o艣nym hukiem. Odrzutowiec zako艂ysa艂 si臋, skr臋ci艂 w kierunku wie偶y i znieruchomia艂. Oba silniki dymi艂y, a bia艂y dym powoli zmienia艂 si臋 w czarny.

Paj膮k przeni贸s艂 strumie艅 wody na pierwszy silnik. Leyland zatrzyma艂 w贸z i wyskoczy艂 na zewn膮trz. Mia艂 na ramieniu ma艂膮 butl臋 tlenow膮 i mask臋. Znalaz艂 si臋 przy schodkach tu偶 przed Herbertem. Leyland wsun膮艂 si臋 do wn臋trza samolotu. Kabin臋 wype艂nia艂 gryz膮cy bia艂y dym, przez kt贸ry trudno by艂o cokolwiek dostrzec.

Kolejnych kilka sekund przypomina艂o kadry filmu przesuwane w zwolnionym tempie. 艢mig艂owiec odsun膮艂 si臋 znad samolotu i opad艂 na pas startowy. Wysiad艂 z niego chor膮偶y Jelbart i pobieg艂 do samolotu. Zajecha艂 radiow贸z, z kt贸rego wyskoczy艂o dw贸ch policjant贸w w jaskrawoniebieskich mundurach. Jeden z nich wzywa艂 karetk臋 pogotowia przez kr贸tkofal贸wk臋. Pojawi艂 si臋 zdyszany kontroler lot贸w, kt贸ry wymachiwa艂 r臋kami i kl膮艂, na czym 艣wiat stoi. Ale Herbert s艂ysza艂 tylko cichn膮cy syk silnik贸w. Wpatrywa艂 si臋 w otwarte drzwi odrzutowca.

Wreszcie z k艂臋b贸w dymu wy艂oni艂 si臋 Leyland. By艂 sam. Schodzi艂 po schodkach ty艂em, patrz膮c do wn臋trza.

Zdenerwowany Herbert krzykn膮艂 do niego:

-Paul! Co si臋 sta艂o?!

Zanim Leyland zdo艂a艂 odpowiedzie膰, z pot臋偶nej chmury dymu wynurzy艂a si臋 Monica Loh. Prowadzi艂a Jervisa Darlinga, a raczej pomaga艂a mu i艣膰, z zarzucon膮 r臋k膮 na szyi. G艂owa miliardera ko艂ysa艂a si臋 bezw艂adnie. Loh sprowadza艂a p贸艂przytomnego Darlinga po schodkach, a Leyland asekurowa艂 ich z przodu.

Kiedy zeszli na p艂yt臋, Leyland i jeden z policjant贸w odebrali Darlinga z r膮k major Loh i po艂o偶yli go na tylnym siedzeniu radiowozu.

Herbert podjecha艂 do Moniki. Przesun膮艂 si臋 na jedn膮 stron臋 i zaproponowa艂 jej miejsce obok siebie. Odm贸wi艂a. Twarz mia艂a zlan膮 potem. Wydawa艂o si臋 za to, 偶e jej ciemne oczy 艣wiec膮 jeszcze bardziej intensywnym blaskiem. Kiedy na miejsce dotar艂 Jelbart, Loh popatrzy艂a na rozerwane silniki samolotu, a potem na Herberta.

- Bardzo sprytny plan awaryjny - powiedzia艂a, z trudem 艂api膮c oddech.

- Plan awaryjny?! - zdziwi艂 si臋 Herbert. - Co to ma znaczy膰?

- W ko艅cu uda艂o mi si臋 otworzy膰 te drzwi - odpar艂a z ledwo dostrzegalnym cieniem u艣miechu na twarzy. - Jervis Darling i tak nie zdo艂a艂by

wystartowa膰.

Herbert uwielbia艂 t臋 kobiet臋. Po prostu j膮 ub贸stwia艂.

ROZDZIA艁 76

Waszyngton, Sobota, 16.00

- Trudno powiedzie膰, co bardziej ucierpia艂o - powiedzia艂 Lowell Coffey przez telefon do Paula Hooda. - Learjet Jervisa Darlinga czy australijska ustawa o przest臋pstwach i wykroczeniach.

- Czy bardzo 藕le to wygl膮da? - spyta艂 Hood.

- Dla nas? W艂a艣ciwie to ca艂kiem korzystnie - odpar艂 Coffey. - Wzi膮艂em samoch贸d Leylanda i dopiero co przyjecha艂em na lotnisko, wi臋c wci膮偶

uzupe艂niam zaleg艂o艣ci. Przede wszystkim komisja do spraw przest臋pstw i wykrocze艅 stanu Queensland przej臋艂a spraw臋 z r膮k miejscowej policji.

Na miejsce ma przylecie膰 zast臋pca komisarza w celu poprowadzenia 艣ledztwa.

- Czy to z powodu Darlinga?

- Cz臋艣ciowo tak, ale g艂贸wnie ze wzgl臋du na charakter zarzut贸w. Jelbart przekaza艂 je przez telefon. Zniszczenie odrzutowca i atak na lotnisko zo

sta艂y potraktowane jako pojedyncza akcja i zaliczone na konta miejscowej dru偶yny stra偶y po偶arnej, Centrum, marynarki wojennej Republiki

Singapuru oraz o艣rodka wywiadu morskiego.

-Dobry Bo偶e...

- Nale偶y jednak doda膰, 偶e wymienienie wszystkich uczestnik贸w jest dla nas korzystne - zapewni艂 Coffey. - Dodaje wagi naszemu wsp贸lnemu twierdzeniu, kt贸re b臋dziemy starali si臋 przeforsowa膰, 偶e zatrzymanie odrzutowca mia艂o g艂臋bokie uzasadnienie. Kolejnym pozytywnym sygna艂em jest fakt, 偶e komisja okre艣li艂a swoje dzia艂ania jako 艣ledztwo „reaktywne". To wyszukane okre艣lenie oznacza po prostu, 偶e dochodzenie pro

wadzone jest „po fakcie". Dzi臋ki temu 艂atwiej b臋dzie dowie艣膰, 偶e mieli艣my

powa偶ne przyczyny, aby zrobi膰 to, co zrobili艣my. Mo偶e to nie jest idealny przyk艂ad, ale to troch臋 tak, jakby pr贸bowa膰 zatrzyma膰 faceta, kt贸ry

wchodzi do banku z broni膮 w r臋ku i w masce na twarzy. Zatrzymanie go samo w sobie nie stanowi jeszcze przest臋pstwa. Mo偶na m贸wi膰 raczej o wykroczeniu.

- Rozumiem - odrzek艂 Hood.

- Najlepsz膮 wiadomo艣ci膮 jest jednak cz臋艣ciowa odpowiedzialno艣膰 ze strony samej komisji, kt贸ra dopu艣ci艂a do przewozu niebezpiecznych materia艂贸w przez w艂asny rejon dzia艂ania. Zgodnie z meldunkiem chor膮偶ego Jelbarta, wdro偶ono procedur臋 zwan膮 „czynnym" dochodzeniem w sprawie dzia艂alno艣ci przemytnik贸w.

- A o co w tym wszystkim naprawd臋 chodzi? - spyta艂 Hood.

- W praktyce oznacza to, 偶e Hawke zostanie zatrzymany, je偶eli tylko Jelbart wyrazi takie 偶yczenie - wyja艣ni艂 Coffey. - Na razie i tak trzymaj膮

go w szpitalu. Uderzy艂 si臋 w g艂ow臋 podczas lotu do Cairns. Zdaje si臋, 偶e jako jedyny nie mia艂 zapi臋tych pas贸w, kiedy 艣mig艂owiec gwa艂townie skr臋ci艂 i zanurkowa艂.

Rozmawiali przez zwyk艂膮 lini臋, dlatego Hood nie powiedzia艂, co w艂a艣nie przysz艂o mu do g艂owy. W艂a艣ciwie to nie musia艂 nic m贸wi膰. By艂 przekonany, 偶e identyczne my艣li pojawi艂y si臋 w g艂owie Coffeya.

- A co z Darlingiem?

- Postawili mu zarzut czynnej napa艣ci, ale na razie tak偶e zabrali go do szpitala, 偶eby si臋 upewni膰, czy wszystko z nim w porz膮dku. Na艂yka艂 si臋

sporo dymu i troch臋 go przymuli艂o.

- Czy dobrze pilnuj膮 Hawke'a i Darlinga?

- Na razie zaj臋艂a si臋 tym miejscowa policja, ale Jelbart wezwa艂 ju偶 swoich ludzi. Powinni wkr贸tce tu wyl膮dowa膰.

- O sz贸stej rano? - zdziwi艂 si臋 Hood. - Twoi nowi koledzy nie marnuj膮 czasu.

- Faktycznie, nie marnuj膮- przyzna艂 Coffey. - Wszystkie s艂u偶by, od stra偶y po偶arnej do policji, wykaza艂y si臋 wyj膮tkow膮 skuteczno艣ci膮.

Hood dobrze wiedzia艂, dlaczego tak by艂o. Australia otoczona jest pa艅stwami, kt贸rych si艂臋 nap臋dow膮 gospodarki stanowi czarny rynek. Tymczasem kontynent ten ma ze wszystkich stron otwart膮 lini臋 brzegow膮. Gdyby s艂u偶by nie by艂y utrzymywane w gotowo艣ci niemal bojowej, wkr贸tce w Australii pojawi艂aby si臋 korupcja.

- Szczerze m贸wi膮c, wszyscy tutaj uwa偶aj膮, 偶e Hawke wykr臋ci si臋 jako艣 i dostanie minimaln膮 kar臋 wi臋zienia - ci膮gn膮艂 Coffey.

- Wcale mnie to nie dziwi - zgodzi艂 si臋 Hood.

- We藕mie na siebie g艂贸wny impet upadku Darlinga w zamian za obietnic臋 szybkiego zwolnienia warunkowego. Wytaczanie pokazowego procesu Darlingowi do niczego nie doprowadzi. Mo偶e zako艅czy膰 si臋 cyrkiem, kt贸ry zaszkodzi gospodarce i odwr贸ci uwag臋 od g艂贸wnej sprawy,

jak膮 jest zniszczenie siatki przemytnik贸w i odnalezienie substancji promieniotw贸rczych. Jervis Darling i tak jest praktycznie sko艅czony. Zostanie dyskretnie zmuszony do rezygnacji z zarz膮d贸w swoich firm. Za艂o偶one przez niego fundacje zostan膮 prze艣wietlone pod k膮tem prania brudnych pieni臋dzy zarobionych na dostawach uranu, a on sam by膰 mo偶e sp臋dzi pewien czas za kratkami. Potem wyjdzie na wolno艣膰 i pewnie osi膮dzie na jednej ze swoich wysp.

- Z c贸rk膮 albo bez niej - powiedzia艂 Hood.

- To ju偶 nie zale偶y od s膮du - stwierdzi艂 Coffey. - Ale Darling b臋dzie chcia艂 zapewni膰 jej jak najlepsze wykszta艂cenie. A to oznacza szko艂臋 z internatem w Australii lub w Europie. Nie pob臋d膮 razem zbyt d艂ugo.

- Matka nie 偶yje, ojciec aresztowany - powiedzia艂 Hood. - Czy dziewczynka by艂a 艣wiadkiem wydarze艅 na lotnisku?

- Nie s膮dz臋 - odrzek艂 Coffey. - Ale na pewno musia艂a s艂ysze膰 eksplozje silnik贸w i wycie policyjnych syren. Wie, 偶e samolot nie wystartowa艂.

- Zastanawiam si臋, jak ona to znosi.

- Widzia艂em j膮 w budynku terminalu, kiedy tu dotar艂em. Siedzia艂a z kobiet膮, kt贸ra jest drugim pilotem Darlinga, oraz z jego kierowc膮. Co艣 do

niej m贸wili. Ma艂a wygl膮da艂a na przera偶on膮.

- Chcia艂bym jej jako艣 pom贸c - powiedzia艂 Hood. Pomy艣la艂 o swojej

c贸rce, Harleigh, kt贸ra mieszka艂a bez niego. Nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰,

偶e ten cz艂owiek narazi艂 w艂asne dziecko na tego rodzaju prze偶ycia.

Prawdopodobnie wcze艣niej odebra艂 jej matk臋, pomy艣la艂 Hood. Trudno wi臋c stosowa膰 w tym przypadku zwyk艂膮 miar臋. Dobrze przynajmniej, 偶e Jervis Darling nigdy nie odbierze rodzic贸w 偶adnemu innemu dziecku.

- Jestem pewien, 偶e wkr贸tce panna Darling znajdzie si臋 pod fachow膮 opiek膮 - uspokoi艂 go Coffey. - Osoby, kt贸re przy niej widzia艂em, wygl膮da艂y na bardzo troskliwe. Z drugiej strony trudno nie zada膰 sobie pytania, czy wszyscy ci ludzie byli Darlingowi wierni z sympatii, czy te偶 ze strachu.

- Jestem pewien, 偶e z obu tych powod贸w - powiedzia艂 Hood. - Ale najwi臋kszy wp艂yw mia艂a zapewne „przepustka do wszystkiego".

- Jaka przepustka? - Coffey zdziwi艂 si臋.

- Znam ten termin z czas贸w, kiedy by艂em burmistrzem - zacz膮艂 Hood. - Ludzie z otoczenia kogo艣 bardzo wa偶nego i wp艂ywowego nie maj膮 problemu z wej艣ciem do luksusowej restauracji, klubu, najpopularniejszych atrakcji w parku rozrywki. Nie musz膮 zawczasu kupowa膰 bilet贸w, nie

maj膮 do czynienia z biurokracj膮 lub kiepsk膮 obs艂ug膮. Je艣li wpadn膮 w k艂opoty, wystarczy wymieni膰 nazwisko lub wykona膰 jeden telefon, a sprawa

zostanie rozwi膮zana. Jestem pewien, 偶e ty tak偶e mia艂e艣 do czynienia z czym艣 podobnym w kancelarii swego ojca.

- Owszem, tylko 偶e w Beverly Hills to si臋 nazywa艂o w艂a偶eniem w dup臋 i nikt tego nie lubi艂 - odpar艂 Coffey.

- Mia艂e艣 zatem szcz臋艣cie. By艂e艣 bogaty i mog艂e艣 dokona膰 wyboru - powiedzia艂 Hood. - A wielu ludzi nie ma 偶adnego wyboru. Dla nich bycie s艂u偶alcem u Jervisa Darlinga lub burmistrza Hooda jest jak konsolidacja d艂ug贸w: upokorzenie mo偶e ich spotka膰 tylko z jednej, a nie ze

wszystkich stron.

- Zdaje si臋, 偶e Herbert i Loh ko艅cz膮 ju偶 narad臋 wojenn膮- oznajmi艂 Coffey. - Chyba b臋d臋 musia艂 do nich do艂膮czy膰. Powiedz mi co艣. Czy lubi艂e艣, jak ludzie starali ci si臋 podlizywa膰?

- Nienawidzi艂em - przyzna艂 Hood. - Stara艂em si臋 odwodzi膰 ich od tego,

ale bez skutku. To jedna z przyczyn, dlaczego jestem tutaj, a nie tam.

- Zobaczymy, kto pozostanie teraz przy Darlingu - rzuci艂 na koniec Coffey. - Jak mawia艂 ameryka艅ski filozof, Hoffer: przegrany jest jak obcy

w swoim w艂asnym domu. Znikam.

Hood roz艂膮czy艂 si臋. Popatrzy艂 na telefon.

To by艂o okrutne, a zarazem prawdziwe, pomy艣la艂. Ju偶 sama pora偶ka bywa wystarczaj膮co bolesna. A tu jeszcze na dodatek trzeba sobie z ni膮 radzi膰 w pojedynk臋. Trudno darzy膰 Jervisa Darlinga cho膰by odrobin膮 sympatii. Tymczasem Hood, zamiast rozkoszowa膰 si臋 zako艅czeniem kolejnej udanej akcji, g艂臋boko przej膮艂 si臋 zjawiskiem pora偶ki. By艂 bardzo zaniepokojony losem Jessiki-Ann Darling, na kt贸r膮 spadnie teraz tyle smutku. My艣la艂 tak偶e o swoich b艂臋dach pope艂nionych w stosunku do w艂asnej rodziny. Zastanawia艂 si臋, czy dr臋cz膮ce go uczucie niedoskona艂o艣ci kiedykolwiek przeminie.

A mo偶e nie powinno przemin膮膰. Mo偶e to w艂a艣nie ono powstrzymuje cz艂owieka przed pope艂nianiem od nowa tych samych b艂臋d贸w?

Hood podni贸s艂 s艂uchawk臋. Tylko jednej, jedynej rzeczy, m贸g艂 by膰 pewien. Od dupy wylizanej znacznie gorsza by艂a dupa skopana. Przez samego siebie. Nie podoba艂o mu si臋 ani jedno, ani drugie rozwi膮zanie.

Musia艂 zapomnie膰 o przesz艂o艣ci.

Musia艂 zatelefonowa膰 do Daphne Connors.

Natychmiast.

ROZDZIA艁 77

Cairns, Australia, Niedziela, 7.10

John Hawke i Jervis Darling zostali umieszczeni w areszcie w oddzielnych celach. 艢mig艂owiec pozosta艂 w Cairns nieco d艂u偶ej, bo pilot chcia艂 upewni膰 si臋, 偶e p艂oza podwozia nie zosta艂a uszkodzona.

Ogl臋dziny wypad艂y pomy艣lnie.

- Metal jest jednak bardziej wytrzyma艂y ni偶 szk艂o - o艣wiadczy艂 dumnie Herbertowi, gdy wszystko dok艂adnie sprawdzi艂.

Leyland i Paj膮k po偶egnali si臋 z reszt膮 ekipy. Obaj zas艂u偶yli sobie na uznanie i wdzi臋czno艣膰 Herberta.

Leyland machn膮艂 r臋k膮 w ge艣cie protestu, gdy us艂ysza艂, 偶e on i Paj膮k wykazali si臋 bohaterstwem.

- To wy powiedzieli艣cie nam, gdzie jecha膰 i co robi膰.

- Bzdura, my tylko dali艣my sygna艂 do ataku.

- Pomys艂 z w臋偶em by艂 wasz - doko艅czy艂 Leyland. - A to si臋 naprawd臋 liczy.

- Ale to wy 艣cigali艣cie odrzutowiec - powiedzia艂 Herbert. - To wymaga odwagi. Dzi臋ki wam Darling nie zwia艂. Wed艂ug moich standard贸w to

jest bohaterstwo.

Leyland wzruszy艂 ramionami.

- Chyba nie mieli艣my wyboru, prawda?

- Ale偶 oczywi艣cie, 偶e mieli艣cie - powiedzia艂 Jelbart.

- Czy偶by? S膮dzi pan, 偶e Darling uwierzy艂by nam, gdyby艣my powiedzieli, 偶e chcemy wyci膮gn膮膰 koal臋 z silnika?

Herbert roze艣mia艂 si臋. Zna艂 Leylanda kr贸tko, a ju偶 czu艂, 偶e b臋dzie mu go brakowa艂o. Zastanawia艂 si臋, czy nie wpa艣膰 do niego, kiedy b臋dzie jecha艂 w odwiedziny do Loh. Bo to mia艂 zamiar zrobi膰 na sto procent.

- Chcia艂bym pana jeszcze o co艣 spyta膰, Paul - powiedzia艂.

- Prosz臋 bardzo.

- Dlaczego to w艂a艣nie u pana s艂u偶y jedyna kobieta-stra偶ak w ca艂ym okr臋gu?

Coffey przewr贸ci艂 oczami. Leyland u艣miechn膮艂 si臋.

- Prawda jest taka, 偶e w ca艂ym okr臋gu ona jest najlepszym stra偶akiem.

Herbert skrzywi艂 si臋, a Coffey za艣mia艂.

- No widzisz? Nie ka偶dy ma takie kosmate my艣li jak ty - powiedzia艂.

Ale Leyland nachyli艂 si臋 do Coffeya i doda艂:

- Szczerze m贸wi膮c, lubi臋 patrze膰, jak stra偶ak Eva wchodzi na drabin臋.

Teraz Herbert si臋 roze艣mia艂.

- A to lowelas! - rzek艂 do Coffeya, kt贸ry kiwn膮艂 twierdz膮co g艂ow膮.

Kiedy pilot powiedzia艂, 偶e 艣mig艂owiec jest gotowy do startu, Lowell

Coffey wszed艂 do 艣rodka i usiad艂 tam, gdzie przedtem Hawke. Lot powrotny by艂 spokojny i przebiega艂 w milczeniu. Wszyscy byli zm臋czeni. I troch臋 rozczarowani. Herbert widzia艂 to w ich twarzach. A przecie偶 zako艅czenia nie mo偶na by艂o nazwa膰 pyrrusowym zwyci臋stwem. „Dobrzy",

jak Herbert nazwa艂 ich zesp贸艂 w rozmowie z Loh, nie ponie艣li 偶adnych fizycznych strat. Pozosta艂 jednak pewien niepok贸j. Zwi膮zki wielkiego biznesu z polityk膮 od dawna by艂y bardzo bliskie. 艢cie偶ki biznesu i 艣wiata przest臋pczego krzy偶owa艂y si臋 regularnie tam, gdzie prano brudne pieni膮dze, wykradano informacje i prowadzono inn膮 podobn膮 dzia艂alno艣膰. Wielki biznes nierzadko rozp臋tywa艂 wojny, by poprawi膰 koniunktur臋 i zwielokrotni膰 zyski. Jednak po raz pierwszy w historii, o ile orientowa艂 si臋 Herbert, niewielka grupka biznesmen贸w postanowi艂a wykorzysta膰 substancje promieniotw贸rcze, by zmieni膰 艣wiatow膮 r贸wnowag臋 si艂. Pomys艂 by艂 r贸wnie obrzydliwy, co niepokoj膮cy. Nie dowiedz膮 si臋 nigdy, czy zdemaskowali wszystkich uczestnik贸w tej intrygi, czy uda艂o si臋 odzyska膰 wszystkie granulki uranu b膮d藕 innej przemycanej substancji.

- Bob, mam do pana jedno pytanie - powiedzia艂a Loh.

- Prosz臋 si臋 nie kr臋powa膰 - odrzek艂 Herbert.

- Czy pan naprawd臋 zamierza艂 pu艣ci膰 Hawke'a wolno?

- Chodzi pani o to, co m贸wi艂em w drodze do Cairns, nak艂aniaj膮c drania, by sypn膮艂 swego szefa?

- W艂a艣nie - potwierdzi艂a Loh.

Herbert zarechota艂. By艂a to odpowied藕 mo偶e niezbyt zgrabnie wyartyku艂owana, za to precyzyjna.

- Teraz ja chcia艂em dowiedzie膰 si臋 czego艣 od pani - wtr膮ci艂 si臋 Jelbart. - Staram si臋 by膰 na bie偶膮co, je艣li chodzi o prawo obowi膮zuj膮ce w tym

rejonie 艣wiata, jednak nie przypominam sobie singapurskiego rozporz膮dzenia z dwutysi臋cznego drugiego roku dotycz膮cego zagro偶enia atakiem

j膮drowym. Czy co艣 takiego w og贸le istnieje?

Po raz pierwszy od chwili poznania Herbert ujrza艂 艣miej膮c膮 si臋 major Loh. Nie przypomina艂o to co prawda jego rechotu, ale mo偶e to lepiej, 偶e Monica nie by艂a a偶 tak cyniczna jak on.

- Tak podejrzewa艂em - powiedzia艂 Jelbart. - 艢wietnie to pani rozegra艂a.

- To teraz ja zapytam was oboje - o艣wiadczy艂 Herbert. - Jak s膮dzicie, co Darling mia艂 zamiar na koniec zrobi膰?

- Pyta pan o to, czy chcia艂 odlecie膰, czy odebra膰 sobie 偶ycie? - upewni艂 si臋 Jelbart.

Herbert przytakn膮艂.

- Te偶 si臋 nad tym zastanawia艂em. Kaza艂 zabra膰 c贸rk臋 z samolotu, co mog艂oby sugerowa膰, 偶e liczy艂 si臋 ze 艣mierci膮.

- A mo偶e po prostu chroni艂 j膮 przed niebezpiecze艅stwem - stwierdzi艂 Coffey. - Przecie偶 m贸g艂 j膮 p贸藕niej do siebie sprowadzi膰. Chcia艂 wydosta膰 si臋 z kraju i rozp臋ta膰 batali臋 prawn膮. Pewnie teraz te偶 tego spr贸buje. A w og贸le, to ta sprawa pachnie ugod膮.

- Tak pan my艣li? - spyta艂 Jelbart.

Coffey kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Nie jeste艣my w stanie udowodni膰 wszystkich naszych podejrze艅, a Darling nie da rady wymiga膰 si臋 od wszystkich zarzut贸w. To musi doprowadzi膰 do kompromisu. Poza tym, wszyscy b臋d膮 chcieli, 偶eby sprawa zosta艂a jak najszybciej zako艅czona. Darling, bo w贸wczas poniesie mniejsze straty. Rz膮d, bo istnieje realne ryzyko sprowadzenia Darlinga i Jessiki-Ann do roli ofiar.

- Nie wolno te偶 zapomina膰 o tym, 偶e taki proces kosztowa艂by kup臋 szmalu - wtr膮ci艂 Jelbart.

Coffey popatrzy艂 na Herberta.

- Co ty o tym my艣lisz?

- W kwestii samob贸jczych zamiar贸w Darlinga? - spyta艂 Herbert i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - My艣l臋, 偶e gdyby pozbawiono go finansowego pancerza,

okaza艂by si臋 zwyk艂ym tch贸rzem. A tch贸rze nie odbieraj膮 sobie 偶ycia.

- O, nieprawda! - zaprotestowa艂a Loh. - Uwa偶am, 偶e przyczyn膮 wi臋kszo艣ci samob贸jstw jest strach przed zmierzeniem si臋 z losem.

- Nie s膮dz臋, aby statystyki to potwierdza艂y - stwierdzi艂 Herbert.

- Tego akurat nie wiem - przyzna艂a Loh.

- Wsadzenie sobie lufy do ust to nie jest co艣 dla l臋kliwych.

- 呕ycie nie jest dla l臋kliwych - odpar艂a Loh. - Za艣 rezygnacja z 偶ycia to, moim zdaniem, szczyt tch贸rzostwa.

- S膮dz臋, 偶e oboje si臋 mylicie - wtr膮ci艂 Coffey. - Studiuj膮c prawo, dowiedzia艂em si臋, 偶e wi臋kszo艣膰 zbrodni w afekcie od momentu decyzji do

realizacji dzieli mniej ni偶 pi臋膰 minut. Dotyczy to tak偶e samob贸jstw. Nie uwa偶am, aby umys艂 czy twardy charakter mia艂y tu co艣 do powiedzenia.

Samob贸jstwo to najcz臋艣ciej akt rozpaczy.

- A tak偶e niezbyt przyjemny temat do dyskusji - doda艂 Jelbart.

W kabinie zn贸w zapad艂a cisza. Herbert i Loh wzajemnie mierzyli si臋 wzrokiem. Podobnie jak Herbert, pani major by艂a osob膮, kt贸ra nie znosi bezczynno艣ci. Umia艂a walczy膰, zadawa膰 pytania, dyskutowa膰, a na dodatek by艂a bardzo 艂adna. Herbert przez chwil臋 szuka艂 odpowiedzi na pytanie, czy ta kobieta ma jakie艣 wady.

No jasne, pomy艣la艂. Mieszka w Singapurze.

By艂 te偶 ciekawy, co ona o nim s膮dzi. Zastanawia艂 si臋, czy to dobrze dla niego, 偶e chce o tym wiedzie膰.

Przed samym l膮dowaniem do Jelbarta zadzwoni艂 Brian Ellsworth. Wie艣ci na temat wydarze艅 w Cairns przemieszcza艂y si臋 z miejsca na miejsce du偶o szybciej ni偶 bell 204. Przedstawiciele mi臋dzynarodowych 艣rodk贸w masowego przekazu czekali na nich na l膮dowisku. Podobnie jak

sam Ellsworth, kt贸ry powita艂 ich przy samym 艣mig艂owcu. Policja trzyma艂a dziennikarzy z daleka. Ellsworth pogratulowa艂 im skuteczno艣ci oraz przestrzeg艂 przed odpowiadaniem na pytania, zadawane przez pras臋.

- Bez wzgl臋du na to, co powiecie, zostanie to przekazane i zniekszta艂cone, zar贸wno na korzy艣膰, jak i na niekorzy艣膰 Darlinga - powiedzia艂 Ellsworth. - Takie zamieszanie mo偶e mu tylko pom贸c.

- Nazywa si臋 to uprzedzaniem wyroku s膮du - powiedzia艂 Coffey. - Stwarzaniem wra偶enia, 偶e w艂adze ju偶 os膮dzi艂y Darlinga.

- W rzeczy samej. Musz臋 zada膰 wam jedno pytanie - rzek艂 Ellsworth,

wyjmuj膮c z kieszeni telefon kom贸rkowy. - Premier czeka na informacje

o zaginionym 艂adunku. Chce wiedzie膰, jakie s膮 szanse odzyskania tych substancji.

- To zale偶y - powiedzia艂 Herbert. - Najpierw musimy znale藕膰 ludzi, kt贸rzy rozprowadzali towar. Potem trzeba b臋dzie zmusi膰 ich do m贸wienia.

- Musimy te偶 mie膰 nadziej臋, 偶e substancje nie zosta艂y ju偶 przekazane dalej - doda艂 Jelbart.

- Tym bym si臋 nie przejmowa艂 - zauwa偶y艂 Herbert. - Ci ludzie dzia艂aj膮 podobnie jak z艂odzieje diament贸w i dzie艂 sztuki. Chwilowo w okolicy

zrobi艂o si臋 zbyt gor膮co, 偶eby ryzykowa膰 dalszy przerzut. Mamy tydzie艅 lub dwa na ustalenie to偶samo艣ci przest臋pc贸w. Wszystko zale偶y od tego,

jak wam p贸jdzie z Darlingiem, Hawkiem i innymi cz艂onkami za艂ogi.

- By膰 mo偶e trzeba b臋dzie si臋 z nimi dogadywa膰, co zapewne nie b臋dzie ci si臋 podoba膰 - powiedzia艂 Coffey.

- Jedyne, co nale偶y z nimi zrobi膰, to powiesi膰 za nogi nad do艂em z grzechotnikami - o艣wiadczy艂 Herbert.

- Panie Coffey, niew膮tpliwie czekaj膮 nas r贸偶ne korowody z prawnikami Darlinga - powiedzia艂 Ellsworth. - W艂a艣ciwie to przysparza mi to prawie tyle samo zmartwie艅 co pogo艅 za przemytnikami.

Herbert dobrze go rozumia艂. Powstrzyma艂 si臋, by nie rzuci膰 Coffeyowi z艂o艣liwego spojrzenia. Odk膮d pewien prawnik pom贸g艂 wyj艣膰 na wolno艣膰 jednemu z ludzi, odpowiedzialnych za wysadzenie w powietrze ambasady w Bejrucie, Herbert kocha艂 adwokat贸w prawie tak samo jak terroryst贸w.

- Jak si臋 troch臋 postaramy, to uda si臋 nam znale藕膰 te radioaktywne materia艂y - oznajmi艂a Loh.

- Sk膮d ta pewno艣膰? - spyta艂 Ellsworth.

- Czy gra艂 pan kiedy艣 w siatk贸wk臋, panie Ellsworth? - spyta艂a.

- W szkole. Ale co to ma do rzeczy?

- Podczas tej gry s膮 momenty, kiedy wypracowuje si臋 pozycj臋, oraz takie, kiedy si臋 艣cina. Teraz w艂a艣nie jest czas na atak. Nale偶y p贸j艣膰 艣wie偶ym tropem, dop贸ki jeszcze istnieje.

- Czyli?

- Prosz臋 przydzieli膰 do mojej dyspozycji jednego z uratowanych marynarzy - powiedzia艂a Loh. - Wszystko jedno kt贸rego, cho膰 lepiej, gdy

by by艂 to jaki艣 go艣膰 mniej zahartowany w bojach. Obiecuj臋, 偶e znajdziemy trop i skradzione substancje. Mo偶e nawet nie trzeba b臋dzie zabiera膰

go do Singapuru. Sama perspektywa znalezienia si臋 w tamtym miejscu powinna otworzy膰 mu usta.

Ellsworth namy艣la艂 si臋 przez chwil臋.

- Pani major, marynarze z jachtu s膮 teraz na pani patrolowcu. Sama mo偶e pani zadecydowa膰, kt贸rzy z nich faktycznie strzelali do ludzi na

sampanie. To uwiarygodni Singapur jako miejsce, gdzie mog膮 zosta膰 aresztowani i postawieni przed s膮dem.

- Dzi臋kuj臋 panu, panie Ellsworth - powiedzia艂a Loh. - Zaraz przeka偶臋 wiadomo艣膰 oficerowi wachtowemu.

Ellsworth odwr贸ci艂 si臋 plecami do dziennikarzy i zadzwoni艂 do premiera. Loh wsiad艂a do jednej z limuzyn, aby skorzysta膰 z zainstalowanego w niej telefonu. A Herbert skorzysta艂 z sytuacji. Chcia艂 porozmawia膰 przez chwil臋 z pilotem 艣mig艂owca. Podjecha艂 w贸zkiem pod kabin臋. Pilot zeskoczy艂 na ziemi臋. Wyra藕nie ucieszy艂 si臋 na widok Herberta.

- Chcia艂em panu podzi臋kowa膰 za pomoc - powiedzia艂 Herbert, wyci膮gaj膮c d艂o艅.

- To ja dzi臋kuj臋 panu za przygod臋, sir - odpar艂 pilot.

- Widzi pan, troch臋 mi g艂upio, bo nawet nie wiem, jak si臋 pan nazywa.

Twarz pilota rozci膮gn臋艂a si臋 w u艣miechu, kt贸ry trwa艂 dobr膮 chwil臋,

wzbudzaj膮c zainteresowanie Herberta.

- Czy偶by co艣 umkn臋艂o mojej uwadze? - spyta艂 Herbert.

- Ale偶 nie, sir - zaprzeczy艂 pilot. - Tylko 偶e ja si臋 nazywam Bob Herbert.

Na twarzy szefa wywiadu pojawi艂 si臋 grymas, udaj膮cy u艣miech.

- 呕arty pan sobie stroi.

- Przysi臋gam na biskupa Barkera. Tyle 偶e w mojej rodzinie nazwisko

wymawia si臋 „Erbert" - powiedzia艂 pilot. - Niewykluczone, 偶e teraz to

si臋 zmieni - doda艂, salutuj膮c Herbertowi. - To doprawdy wielki dla mnie

zaszczyt nazywa膰 si臋 tak jak pan, sir.

Herbert r贸wnie偶 zasalutowa艂 i z niedowierzaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮. Potem wr贸ci艂 do reszty zespo艂u.

Cywilizacja mog艂a by膰 zagro偶ona. Szczury w rodzaju Darlinga mog艂y stara膰 si臋 przekszta艂ci膰 艣wiat w piek艂o. Jednak po tej wymianie zda艅 Herbert poczu艂, 偶e jest w stanie poradzi膰 sobie z ka偶dym problemem. Ludzie

tacy jak pilot Bob Herbert dodawali mu si艂 i ch臋ci do dalszej walki. To dzi臋ki nim nie traci艂 nadziei.

Ta wojna nie jest jeszcze przegrana, pomy艣la艂, kieruj膮c si臋 w stron臋 czekaj膮cej limuzyny.

ROZDZIA艁 78

Darwin, Australia, Niedziela, 7.13

Herberta wraz z ca艂膮 ekip膮 zawieziono do biura Jelbarta, gdzie czeka艂o jeszcze wi臋cej dziennikarzy. Trzy limuzyny wjecha艂y do podziemnego gara偶u. Winda towarowa zawioz艂a ich na pi臋tro, na kt贸rym urz臋dowa艂 Jelbart. Loh mia艂a przez chwil臋 wra偶enie, 偶e znalaz艂a si臋 na lotniskowcu. Czu艂a si臋 swobodnie i pewnie. To by艂o przyjemne uczucie. Herbert okaza艂 si臋 wyj膮tkowo energicznym cz艂owiekiem. Obj膮艂 dow贸dztwo nad ca艂膮 operacj膮 i nie odda艂 go do ko艅ca. Pocz膮tkowo Loh uzna艂a, 偶e ma do czynienia z t膮 sam膮 m臋sk膮 arogancj膮, z kt贸r膮 wci膮偶 spotyka艂a si臋 w艣r贸d personelu wojskowego i pracownik贸w s艂u偶b wywiadowczych. Potem odkry艂a, 偶e silny charakter i wysoki poziom testosteronu nie maj膮 z tym nic wsp贸lnego. Herbert obj膮艂 dow贸dztwo tylko z jednego powodu.

Wiedzia艂, co robi膰.

By艂o w tym co艣 fascynuj膮cego. Ju偶 tylko z tego powodu Loh 偶a艂owa艂a, 偶e wsp贸lna akcja tak szybko dobieg艂a ko艅ca.

Po przybyciu do biura Jelbarta skontaktowa艂a si臋 z patrolowcem. Okr臋t wci膮偶 pozostawa艂 na miejscu zatoni臋cia jachtu. Porucznik Kumar powiedzia艂, 偶e wola艂by nie dopu艣ci膰 do tego, by jacht porwa艂y pr膮dy, a 艣lady zatar艂a s艂ona woda. Ponadto wykaza艂 si臋 inicjatyw膮 i przes艂ucha艂 rozbitk贸w. Wygl膮da艂o na to, 偶e Marcus Darling, postraszony Singapurem, prawdopodobnie ujawni wszystko, co wie na temat zaj艣cia na jachcie. Ponadto wci膮偶 opowiada o udziale swego stryja w tym przedsi臋wzi臋ciu. S艂uchaj膮c Kumara, Loh pomy艣la艂a, 偶e Coffey jednak m贸g艂 si臋 myli膰. Nic nie wskazywa艂o na to, by Jervis Darling zdo艂a艂 unikn膮膰 zas艂u偶onej kary.

Loh poinformowa艂a Kumara, 偶e do艂膮czy do niego nast臋pnego ranka. Jelbart chcia艂 jeszcze raz znale藕膰 si臋 w miejscu zatoni臋cia jachtu, tym razem na pok艂adzie swojego okr臋tu, i obieca艂, 偶e j膮 zabierze. Wyp艂yn膮 z portu za dwie godziny. Loh mia艂a zamiar troch臋 odpocz膮膰 podczas rejsu. Mia艂a jeszcze co艣 do zrobienia przed wyjazdem. Wesz艂a do biura Jelbarta, aby to za艂atwi膰, a potem pomaszerowa艂a do windy.

Herbert i Coffey rozmawiali ze swymi prze艂o偶onymi w Waszyngtonie. Loh przesz艂a obok sali konferencyjnej, w kt贸rej si臋 znajdowali. Herbert zobaczy艂 j膮, przeprosi艂 na moment rozm贸wc贸w i po kr贸tkiej chwili znalaz艂 si臋 ju偶 u jej boku.

- Wyje偶d偶a pani?

- Tak. O dziesi膮tej - odpar艂a i nacisn臋艂a przycisk windy.

- Jelbart zam贸wi艂 kaw臋 i p膮czki. Mo偶e si臋 pani skusi?

- Musz臋 jeszcze co艣 za艂atwi膰 - powiedzia艂a.

- Sama?

Popatrzy艂a na niego.

- Tak b臋dzie lepiej.

- No, c贸偶.

- Zastanawiam si臋 nad czym艣. - Zmieni艂a ton. - Za dwa miesi膮ce b臋d臋

mia艂a trzy tygodnie wolnego. Nigdy nie by艂am w Ameryce. Tak sobie

my艣l臋, czy nie przylecie膰 do Waszyngtonu.

- To doskona艂y pomys艂. - Herbert rozpromieni艂 si臋. - Z ogromn膮 przyjemno艣ci膮 poka偶臋 pani miasto.

- Ch臋tnie skorzystam z pa艅skiej uprzejmo艣ci. - Odwzajemni艂a u艣miech.

- Tylko niech si臋 pani trzyma z daleka od zast臋pcy dyrektora, Mike'a

Rodgersa - ostrzeg艂 j膮 Herbert. - Zaraz wys艂a艂by pani膮 na akcj臋.

Zmarszczy艂a brwi.

- Nie bardzo rozumiem.

- Zrozumie pani na miejscu - zapewni艂. - Przedstawi臋 pani Mari臋 Cornej臋. Ona wszystko pani wyja艣ni.

Brzmia艂o to bardzo tajemniczo, ale Loh podoba艂 si臋 pomys艂 wyruszenia w 艣wiat. By艂o jej te偶 mi艂o, kiedy zauwa偶y艂a, 偶e Bob Herbert szczerze si臋 ucieszy艂 na jej plany. Troche j膮 to zaskoczy艂o. Nie wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸ry ceni rozkosze leniuchowania.

A ja z kolei nie udzielam si臋 towarzysko, pomy艣la艂a. Mo偶e rzecz polega na tym, by znale藕膰 odpowiedni膮 osob臋.

Na po偶egnanie wymienili u艣cisk r膮k. Herbert d艂ugo nie puszcza艂 jej d艂oni, kt贸r膮 ukry艂 w swoich. Mia艂 mocne r臋ce, i zarazem delikatne. Sprawi艂o jej to przyjemno艣膰, cho膰 poczu艂a zniecierpliwienie. Wiedzia艂a, 偶e musi si臋 艣pieszy膰. U艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o, odwr贸ci艂a i zacz臋艂a i艣膰.

- Monica! - zawo艂a艂 za ni膮 Herbert.

Zatrzyma艂a si臋.

- Tak?

- Dzi臋kuj臋 za wszystko - powiedzia艂. - Nie chodzi mi tylko o akcj臋.

- Bardzo prosz臋.

- 呕ycz臋 powodzenia, cokolwiek zamierzasz zrobi膰.

- Dzi臋kuj臋 - odrzek艂a.

ROZDZIA艁 79

Morze Koralowe, Niedziela, 4.01

Singapurski patrolowiec nie dysponowa艂 pe艂nym zestawem wyposa偶enia ratowniczego. Ale mia艂 przynajmniej pneumatyczne komory wyporno艣ciowe. Gdyby okr臋t zosta艂 mocno uszkodzony, komory utrzyma艂yby go na powierzchni. Nurkowie zeszli pod wod臋 jeszcze przed 艣witem i rozmie艣cili komory w rufowej cz臋艣ci „Hosanny". Akcja by艂a utrudniona z powodu ciemno艣ci. Porucznik Kumar wola艂 jednak nie dopu艣ci膰, by jacht osiad艂 g艂臋biej. Kompresor po kolei nape艂nia艂 komory powietrzem. Gdy stan臋艂a sz贸sta, rufa „Hosanny" przebi艂a tafl臋 morza.

Wraz z jachtem na powierzchni pojawi艂o si臋 co艣, czego nikt si臋 ju偶 nie spodziewa艂. By艂o to cia艂o.

Nurkowie wy艂owili zw艂oki. Kumar przeszed艂 do kabiny, w kt贸rej trzymano uratowanych marynarzy. Poprosi艂 Marcusa Darlinga, aby zidentyfikowa艂 cia艂o, znajduj膮ce si臋 w izbie chorych.

Marcus zblad艂, gdy ujrza艂 le偶膮ce na w贸zku zw艂oki.

- Kto to jest? - spyta艂 Kumar.

- Kapitan Kannaday - powiedzia艂 cicho Marcus.

- Czy nale偶a艂 do uk艂adu?

- Pocz膮tkowo tak. Ale potem... co艣 si臋 sta艂o.

- Co takiego?

- Zmieni艂 si臋. Przeciwstawi艂 si臋 Hawke'owi.

- Rozumiem. - Kumar skin膮艂 na sanitariusza, kt贸ry w chwil臋 potem

poda艂 mu co艣 zawini臋tego w bia艂y r臋cznik. Porucznik odwin膮艂 go i pokaza艂 przedmiot Marcusowi.

- Znale藕li艣my to zapl膮tane w liny. Czy to w艂asno艣膰 Kannadaya?

- Nie - odpowiedzia艂 Marcus. - To bro艅 Hawke'a.

- C贸偶 to takiego?

- Womera. S艂u偶y do miotania grot贸w.

- To by wyja艣nia艂o pochodzenie ran na jego ciele - wtr膮ci艂 si臋 sanitariusz. - Panie Darling, czy na pok艂adzie dosz艂o to walki?

- Nie wiem - odpar艂 Marcus. - By艂em w贸wczas razem z innymi w wodzie.

Kumar zakry艂 womer臋 i od艂o偶y艂 na w贸zek.

- Zdaje si臋, 偶e pan Hawke zapracowa艂 sobie na kolejny zarzut, tym razem o morderstwo.

Marcus zachichota艂.

- Zabawne. Hawke by艂 zawsze taki ostro偶ny. Oni wszyscy byli ostro偶ni.

- Wystarczy, 偶e jednego ruszy sumienie, 偶eby wszystko wzi臋艂o w 艂eb.

Zawiedzie w贸wczas ka偶dy, nawet najbardziej przemy艣lany plan - obwie艣ci艂 Kumar.

- A to si臋 poszcz臋艣ci艂o kapitanowi - stwierdzi艂 Marcus. - Chcia艂 by膰 bogaty, a jest martwy.

Kumar spojrza艂 z pogard膮 na stoj膮cego obok m臋偶czyzn臋.

- Bez w膮tpienia mu si臋 poszcz臋艣ci艂o. Buddyzm naucza, 偶e czasem cenniejsza jest chwila, dobra chwila, ni偶 d艂ugie 偶ycie w nieprawo艣ci. Czas

i przestrze艅 s膮 pe艂ne dobrych wibracji.

- Dzi臋kuj臋 za lekcj臋 - powiedzia艂 Marcus.

- W艂a艣ciwie, panie Darling, to by艂a rada.

- Czy偶by?

- Owszem. Mamy podstawy przypuszcza膰, 偶e by艂 pan jednym z ludzi, kt贸rzy ostrzelali za艂og臋 sampana - oznajmi艂 Kumar.

- Co takiego? Ja nawet nie umiem strzela膰!

- Opowie pan o tym 艣ledczemu z Changi, singapurskiego wi臋zienia o zaostrzonym rygorze.

- Changi? Przecie偶 nie zakujecie mnie w dyby?! - Marcus przestraszy艂 si臋.

- Konsultowa艂em si臋 ze swoim prze艂o偶onym, kt贸ry jest w kontakcie z przedstawicielami pa艅skiego rz膮du. Uznali oni, 偶e mamy prawo ustali膰, czy pope艂ni艂 pan przest臋pstwo.

- To nie tak! - krzykn膮艂 Marcus. - 呕膮dam adwokata!

- Zostanie panu przyznany, cho膰 mo偶e up艂yn膮膰 kilka dni, zanim go pan zobaczy - stwierdzi艂 Kumar. - S膮dy w Singapurze s膮 bardzo zapracowane.

- Chodzi mi o jednego z adwokat贸w stryja!

- O ile mi wiadomo, wszyscy oni b臋d膮 bardzo zaj臋ci - powiedzia艂 Kumar z udan膮 trosk膮. - Mog臋 jednak zaproponowa膰 pewien kompromis.

Marcus spyta艂, co porucznik ma na my艣li.

- Prosz臋 nam powiedzie膰, dla kogo pracowa艂 kapitan jachtu. Je艣li pan

to zrobi, odstawimy pana do Cairns - obieca艂 Kumar.

- S膮dzi艂em, 偶e chodzi o strzelanie do sampana - przypomnia艂 Marcus.

- O to tak偶e.

- Ty w艣ciek艂y sukinsynu!

- Tylko nie w艣ciek艂y - mrukn膮艂 Kumar. - Przynajmniej na razie.

Marcus piekli艂 si臋 jeszcze przez chwil臋 po czym stwierdzi艂, 偶e musi si臋

zastanowi膰. Jednak ju偶 w drodze powrotnej do kabiny zgodzi艂 si臋 wsp贸艂pracowa膰 z Kumarem. Porucznik skontaktowa艂 si臋 z Loh i oznajmi艂, 偶e jego pogaw臋dka z Marcusem Darlingiem przynios艂a po偶膮dane efekty.

M艂ody cz艂owiek by艂 sk艂onny do wsp贸艂pracy. Kumar powiedzia艂 te偶 Loh, 偶e znale藕li prawdziwego Petera Kannadaya.

W izbie chorych sanitariusz oczy艣ci艂 zw艂oki z wodorost贸w. Usuwa艂 je delikatnie, pos艂uguj膮c si臋 d艂ug膮 p臋set膮 i wacikami. Potem przykry艂 cia艂o czystym prze艣cierad艂em. To wszystko, co m贸g艂 zrobi膰. Nie wolno go by艂o dotyka膰 a偶 do sekcji, kt贸ra mia艂a by膰 przeprowadzona na l膮dzie. Zgasi艂 艣wiat艂o i zamkn膮艂 drzwi. Mia艂 za sob膮 d艂ug膮 noc. Musia艂 teraz odpocz膮膰.

Kapitan Peter Kannaday zosta艂 zupe艂nie sam. Wci膮偶 znajdowa艂 si臋 na morzu, kt贸re by艂o jego 偶ywio艂em.

I osi膮gn膮艂 wreszcie to, o czym ostatnio marzy艂.

Ukojenie.

ROZDZIA艁 80

Darwin, Australia, Niedziela, 7.46

Lee Tong nigdy nie poczu艂 si臋 藕le ani nie straci艂 orientacji na morzu. Nawet podczas pierwszego rejsu na starym drewnowcu. Teraz znajdowa艂 si臋 na l膮dzie i ka偶dy ruch przyprawia艂 go o md艂o艣ci. Jedyne, na co m贸g艂 sobie pozwoli膰, to miarowy, kr贸tki oddech. Dziwi艂o go to, bo zarazem odczuwa艂 g艂贸d. M艂ody m臋偶czyzna nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, kiedy jad艂 ostatni posi艂ek.

W艂a艣ciwie Tong pami臋ta艂 niewiele. Tylko to, 偶e zbli偶ali si臋 do jachtu, i 偶e zosta艂 postrzelony. Potem nast膮pi艂a eksplozja, po kt贸rej nie pami臋ta艂 ju偶 nic.

Zdaje si臋, 偶e teraz znajdowa艂 si臋 w szpitalu. Widzia艂 bia艂o-偶贸艂te 艣ciany i jaki艣 wielki parawan. Nieznani ludzie wchodzili i wychodzili, ale on nie wiedzia艂, kim s膮, ani co m贸wi膮. W艂a艣ciwie prawie si臋 nie przygl膮da艂 i prawie nie s艂ucha艂. Wola艂 le偶e膰 w ch艂odnym 艂贸偶ku i co chwil臋 zapada膰 w drzemk臋. W p贸艂艣nie przypomina艂 sobie czasy swej m艂odo艣ci, o kt贸rych teraz m贸g艂 tylko marzy膰. Jego przysz艂o艣膰 nigdy nie wygl膮da艂a zbyt r贸偶owo. Jednak w czasach, gdy p艂ywa艂 po oceanie z ojcem, przynajmniej mia艂 jak膮艣 nadziej臋. Mi艂o by艂o wspomina膰, trudniej by艂o 偶y膰 w艣r贸d niepowodze艅. W chwilach, kiedy si臋 budzi艂, desperacko pragn膮艂, by tamte czasy wr贸ci艂y. Chcia艂 zacz膮膰 wszystko od pocz膮tku. Ale rzeczywisto艣膰 wypiera艂a marzenia. On by艂 tutaj, a nadzieja gdzie艣 daleko, nieuchwytna. Ludzie nie dostaj膮 drugiej szansy.

- Lee Tong.

M臋偶czy藕nie wyda艂o si臋, 偶e kto艣 zwr贸ci艂 si臋 do niego po imieniu. G艂os by艂 st艂umiony, ale brzmia艂 inaczej ni偶 g艂osy w jego snach. Kto艣 stoj膮cy w nogach 艂贸偶ka patrzy艂 na niego. By艂a to kobieta. Mia艂a ciemniejsz膮 twarz od innych, ale tak偶e nosi艂a mask臋 i fartuch. Przez jego ledwo rozwarte powieki wygl膮da艂a jak zjawa, spowita lekk膮 po艣wiat膮.

- S艂yszysz mnie? - spyta艂a.

M贸wi艂a po malajsku. To by艂o cudowne. Kiwn膮艂 g艂ow膮 tylko raz. Stara艂 si臋 jak najmniej porusza膰, by nie wywo艂a膰 jeszcze wi臋kszych md艂o艣ci.

- W porz膮dku - odrzek艂a kobieta. - Jestem major Monica Loh z Singapurskiej Marynarki Wojennej. Cierpi pan na chorob臋 popromienn膮. Promieniowanie pochodzi艂o z jachtu, kt贸ry zosta艂 przez was zaatakowany. Rozmawia艂am z pa艅skim lekarzem. Wyjdzie pan z tego ca艂o. Czy pan

mnie rozumie?

Tong ponownie kiwn膮艂 g艂ow膮, jeszcze wolniej ni偶 przedtem. Md艂o艣ci lekko ust膮pi艂y. Otworzy艂 oczy nieco szerzej. Po艣wiata znik艂a i wy艂oni艂 si臋 obraz zwyczajnej kobiety.

- Panie Tong, jest pan jedynym cz艂onkiem za艂ogi sampana, kt贸ry prze偶y艂 wybuch - kontynuowa艂a. - Potrzebne nam s膮 pa艅skie zeznania na temat strzelaniny. Chcemy, aby powiedzia艂 pan nam wszystko, co zdo艂a艂 zapami臋ta膰. - Kobieta zrobi艂a kilka krok贸w wok贸艂 rogu 艂贸偶ka. - Ale nie

dlatego tu jestem. Wiem, co pan tam robi艂. Nie mo偶emy panu jednak niczego udowodni膰. Mimo to chcia艂abym ustrzec pana przed zajmowaniem si臋 jak膮kolwiek nielegaln膮 dzia艂alno艣ci膮 w przysz艂o艣ci. Kiedy zostanie pan zwolniony ze szpitala, chcia艂abym si臋 z panem spotka膰 w sprawie pracy w charakterze cywilnego pracownika marynarki wojennej. Mo偶e pan zosta膰 przeszkolony do pracy w pionie technicznym lub administracyjnym. Mam nadziej臋, 偶e rozwa偶y pan moj膮 propozycj臋.

Lee Tong przekona艂 si臋 wreszcie, 偶e to nie sen. To nie m贸g艂 by膰 sen, bo zn贸w poczu艂 okropne md艂o艣ci. Ale chyba przes艂ysza艂 si臋, kiedy kobieta powiedzia艂a, 偶e chce, aby pracowa艂 dla marynarki. Przecie偶 nie mia艂 odpowiedniego wykszta艂cenia ani 偶adnych atut贸w. Nikt z jego rodziny nigdy nie s艂u偶y艂 w wojsku. To nie mia艂o 偶adnego sensu.

-Dlaczego?... -wyszepta艂.

- Dlaczego proponuj臋 panu prac臋? - upewni艂a si臋 Loh. - Trzeba by膰 艣wietnym nawigatorem, aby wyp艂ywa膰 sampanem na pe艂ne morze. Nale偶y zawsze wykorzystywa膰 umiej臋tno艣ci m艂odych, utalentowanych m臋偶czyzn i kobiet. Zreszt膮 nie mam na my艣li tylko marynarki.

Kobieta u艣miechn臋艂a si臋 pod mask膮.

- S艂ysza艂am, jak kto艣 u偶y艂 dzi艣 w stosunku do nas okre艣lenia „ci dobrzy". Spodoba艂o mi si臋 to. Chcia艂abym, aby pan r贸wnie偶 do艂膮czy艂 do

„tych dobrych", panie Tong.

Spojrza艂 na ni膮 i u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Znowu kiwn膮艂 g艂ow膮. Warto by艂o mimo md艂o艣ci.

Kobieta te偶 skin臋艂a g艂ow膮 w odpowiedzi i wysz艂a.

Marynarka wojenna, pomy艣la艂 Tong. Nawet na cywilnym stanowisku s艂u偶ba w marynarce zapewni mu powszechny szacunek, o kt贸rym zawsze marzy艂. On i jego ojciec. 呕al mu by艂o tylko, 偶e jego koledzy z sampana nie dost膮pi膮 podobnego zaszczytu. Byli dobrymi lud藕mi i wiernymi przyjaci贸艂mi. B臋dzie mu ich brakowa艂o.

Oczy m艂odzie艅ca znowu zasz艂y mg艂膮, tym razem z powodu 艂ez.

Zasypiaj膮c, Lee Tong pomy艣la艂, 偶e nie musi ju偶 艣ni膰 o szcz臋艣liwych czasach. Teraz mo偶e sobie je wyobra偶a膰, bo nie s膮 one jego wspomnieniem, lecz przysz艂o艣ci膮.

ROZDZIA艁 81

Waszyngton, Sobota, 6.29

Paul Hood w艂a艣nie wychodzi艂 z biura, kiedy zadzwoni艂 telefon. Dzwoni膮cym by艂 Bob Herbert, wi臋c Hood podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Lowell pojecha艂 do Sydney, 偶eby zd膮偶y膰 na jakie艣 sm臋tne resztki konferencji. Potem ma zamiar zosta膰 jaki艣 czas u swoich przyjaci贸艂 -

powiedzia艂 Herbert. - A ja wracam. Rejsowym samolotem, po po艂udniu. Mam bilet pierwszej klasy.

- Mam nadziej臋, 偶e linie lotnicze zaliczy艂y ci dodatkowe mile programu lojalno艣ciowego - roze艣mia艂 si臋 Hood.

-Nic z tego. Tym razem funduje Centrum Szybkiego Reagowania. Sam po艣cig za samolotem Darlinga pewnie nie kwalifikuje si臋 do otrzymania premii - za偶artowa艂 Herbert.

- Sprawdz臋, czy mamy jakie艣 wolne 艣rodki na naszym koncie „wydatk贸w na ratowanie 艣wiata" - odpar艂 Hood.

- Je艣li nie, wyci膮gnij je z funduszu dobroczynnego. Poznali艣my tu kilku dobrych przyjaci贸艂, Paul. To silni sojusznicy. Mam te偶 pod艂e przeczucie, 偶e

wkr贸tce mo偶emy ich bardzo potrzebowa膰. Raczej pr臋dzej ni偶 p贸藕niej.

- Te偶 mi si臋 tak wydaje - przyzna艂 Hood. - To jest ca艂y nowy 艣wiat, pe艂en wrog贸w, kt贸rych nawet nie zacz臋li艣my jeszcze identyfikowa膰.

- No, kilku ju偶 zidentyfikowali艣my. Na dobry pocz膮tek - odpar艂 Herbert. - O ile wiem, Marcus Darling poszed艂 na wsp贸艂prac臋 i ujawni艂 oficerom singapurskiej marynarki ca艂膮 galeri臋 ciemnych typ贸w ze swojego notesu elektronicznego.

- W zamian za co?

- Za to, 偶e oddali go w r臋ce w艂adz australijskich, a nie singapurskich oprawc贸w. - Herbert za艣mia艂 si臋.

- Lowell by tego pewnie nie zaaprobowa艂, ale to by艂a dobra robota - powiedzia艂 Hood.

- Nie wyrazi艂 otwartego sprzeciwu, i chwa艂a mu za to. Ta sprawa nie藕le go wystraszy艂a. A je艣li ju偶 m贸wimy o wrogach, to czy mia艂e艣 jakie艣 nowe

wie艣ci od pana Perry'ego?

- Nie. Siedzi cicho jak mysz pod miot艂膮.

- I wcale mu si臋 nie dziwi臋 - stwierdzi艂 Herbert.

To by艂a prawda. Lowell trafi艂 w sedno, m贸wi膮c, 偶e przegrany jest jak obcy we w艂asnym domu. Id膮c dalej, mo偶na by powiedzie膰, 偶e nikt nie opuszcza domu szybciej od polityka. Hood bawi艂 si臋 przez chwil臋 my艣l膮, 偶eby zadzwoni膰 do Perry'ego i troch臋 si臋 z nim podra偶ni膰. Ostatecznie zdecydowa艂, 偶e nie ma takiej potrzeby. Perry prawdopodobnie boi si臋 takiej wizji jak ognia. To by艂a wystarczaj膮ca zemsta.

- No c贸偶, posiedz臋 jeszcze par臋 godzin u Jelbarta i pomog臋 mu pisa膰 raporty - odezwa艂 si臋 Herbert. - Du偶o si臋 dzia艂o, a my nie robili艣my notatek. A ty jakie masz plany w sobotni wiecz贸r? Jeszcze jest do艣膰 wcze艣nie.

- Id臋 na randk臋 z pewn膮 dam膮 - zdradzi艂 Hood.

- Doprawdy? Czy to ta specjalistka od reklamy, z kt贸r膮 spotka艂e艣 si臋 par臋 dni temu? - spyta艂 Herbert.

- Ju偶 mia艂em do niej dzwoni膰, ale jest kto艣 inny, z kim si臋 um贸wi艂em.

- A kt贸偶 to taki?

Hood u艣miechn膮艂 si臋.

- Moja c贸rka.

Herbert milcza艂. Nie musia艂 nic m贸wi膰. Niedawno mia艂 z czym艣 podobnym do czynienia. Tyle 偶e w贸wczas chodzi艂o o Darlinga i Jessic臋-Ann. Doskonale zna艂 histori臋 Hooda.

- B臋dziesz si臋 widzia艂 z Sharon? - spyta艂.

- Tylko przelotnie. Zgodzi艂a si臋 zamienia膰 ze mn膮 w weekendy, dlatego mog臋 si臋 dzi艣 spotka膰 z Harleigh.

- To mi艂o. Nie zapomnij jej u艣ciska膰 od wujka Boba.

-Nie omieszkam. Powiem, 偶e przywieziesz jej... mo偶e pluszakakoal臋?

- Za艂atwione - zgodzi艂 si臋 Herbert. - A dla Alexandra bumerang. I nie obci膮偶臋 tym wydatkiem Centrum.

Hood roze艣mia艂 si臋.

- Dzi臋ki, Bob.

Popatrzy艂 na zegarek. Nie chcia艂 si臋 sp贸藕ni膰. Po偶egna艂 si臋 z Herbertem, 偶ycz膮c mu przyjemnego lotu, i wyszed艂 z biura. Wjecha艂 wind膮 pi臋tro wy偶ej.

艢wiat naprawd臋 zrobi艂 si臋 jeszcze bardziej niebezpieczny i jeszcze mniej przewidywalny, pomy艣la艂, id膮c na spotkanie pierwszych promieni s艂o艅ca.

Tylko jedno si臋 nie zmieni艂o. Wierno艣膰.

To by艂a najlepsza cecha ludzi. Wierno艣膰 w stosunku do najbli偶szych i przyjaci贸艂. Wierno艣膰 idea艂om i ojczy藕nie. Dzi臋ki niej nawet niebiosa mog艂y znale藕膰 si臋 w zasi臋gu r臋ki.

Albo w艂asna c贸rka.

I o to chodzi, podsumowa艂 w my艣lach Hood, gdy wsiada艂 do samochodu. Bo tak na dobr膮 spraw臋, co komu po niebiosach?

PODZI臉KOWANIA

Za cenn膮 pomoc pragniemy podzi臋kowa膰 Martinowi H. Greenbergowi, Larry 'emu Segriffowi, Denise Little, Johnowi Helfersowi, Brittany Koren, Lowellowi Bowenowi, Robertowi Youdelmanowi, Danielle Forte, Dianne Jude oraz naszemu redaktorowi. Tomowi Colganowi. Jednak najwi臋ksze podzi臋kowania nale偶膮 si臋 naszym czytelnikom, za udzielenie odpowiedzi napytanie, jak udany jest ten oto owoc naszego wsp贸lnego wysi艂ku.

Tom Clancy i Steve Pieczenik



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clancy Tom Centrum08 Morze Ognia
Clancy Tom ?ntrum 08 Morze Ognia (Mandragora76)
Tom Clancy Centrum 08 Morze Ognia
Clancy Tom ?ntrum04 Racja Stanu (Mandragora76)
CLANCY Tom ?ntrum03 ?sus?lli
Clancy Tom ?ntrum Dziel i zdobywaj
Clancy Tom ?ntrum Zwierciad艂o
Clancy Tom ?ntrum R贸wnowaga
Tom Clancy Cykl Centrum (10) Morze ognia
Clancy Tom Centrum 08 Morze ognia
Clancy Tom Zwierciad艂o (Mandragora76)
CLANCY Tom ?kret tom 1
Clancy Tom Czerwony krolik
Clancy Tom Zwiadowcy 03 Walka ko艂owa

wi臋cej podobnych podstron