Tom Clancy
Racja stanu
Tytu艂 orygina艂u:
Games of State
T艂umaczy艂: KRZYSZTOF SOKO艁OWSKI
1
Czwartek, 09.47 - Garbsen, Niemcy
Dopiero kilka dni temu dwudziestojednoletnia Jodie Thompson dowiedzia艂a si臋, co to wojna.
W 1991 roku zbyt zajmowali j膮 ch艂opcy, telefony od przyjaci贸艂ek i tr膮dzik, by zwr贸ci艂a uwag臋 na wojn臋 w Zatoce Perskiej. Z telewizji zapami臋ta艂a wy艂膮cznie bia艂e b艂yski na szafirowym nocnym niebie i komentarze na temat rakiet Scud, wystrzeliwanych na Izrael i Arabi臋 Saudyjsk膮. Nie uwa偶a艂a ignorancji za pow贸d do dumy, ale przecie偶 czternastoletnie dziewcz臋ta maj膮 w艂asne powa偶ne problemy. Wietnam by艂 spraw膮 jej rodzic贸w, a o Korei wiedzia艂a tyle, 偶e weteranom postawiono pomnik akurat wtedy, gdy zda艂a do liceum. II wojna 艣wiatowa by艂a za艣 wojn膮 jej dziadk贸w. Zdumiewaj膮ce, ale t臋 w艂a艣nie wojn臋 mia艂a pozna膰 najlepiej.
Pi臋膰 dni temu Jodie zostawi艂a szlochaj膮cych rodzic贸w, zachwyconego m艂odszego brata, zaprzyja藕nionego ch艂opaka z s膮siedztwa i bardzo smutn膮 rud膮 spanielk臋 imieniem Ruth, i z Rockville Centre na Long Island przenios艂a si臋 do Niemiec, by odby膰 praktyk臋 na planie pe艂nometra偶owego filmu pod tytu艂em „Tirpitz". Dopiero w samolocie, podczas lektury scenariusza, dowiedzia艂a si臋 czego艣 wi臋cej o Adolfie Hitlerze, Trzeciej Rzeszy i Osi, cho膰 jej babcia od czasu do czasu wypowiada艂a si臋 z wielkim szacunkiem o prezydencie Roosevelcie, a dziadek od czasu do czasu z wielkim szacunkiem wypowiada艂 si臋 o prezydencie Trumanie, bo bomba atomowa, kt贸r膮 kaza艂 zrzuci膰, ocali艂a go od 艣mierci w obozie dla je艅c贸w wojennych w Birmie. Obozie, w kt贸rym odgryz艂 ucho cz艂owiekowi, kt贸ry go torturowa艂. Kiedy Jodie zapyta艂a dziadka, dlaczego mu odgryz艂 ucho, czy nie spowodowa艂o to tylko pogorszenia tortur, 艂agodny starszy pan stwierdzi艂 po prostu: „Czasami musisz zrobi膰 to, co musisz zrobi”.
Je艣li nie liczy膰 tej rozmowy z dziadkiem, Jodie trafia艂a na II wojn臋 艣wiatow膮 wy艂膮cznie przy okazji film贸w dokumentalnych na kanale A&E i to zawsze przypadkiem, gdy szuka艂a MIV.
A potem przesz艂a przy艣pieszony kurs wiedzy o szale艅stwie, kt贸re najwyra藕niej ogarn臋艂o w贸wczas ca艂y 艣wiat. Nienawidzi艂a czytania, gubi艂a si臋 nawet w po艂owie wst臋pniaka z „TV聽Guide”, scenariusz jednak j膮 zafascynowa艂. Spodziewa艂a si臋, 偶e b臋d膮 w nim wy艂膮cznie okr臋ty i dzia艂a, a on opowiada艂 o ludziach. Dowiedzia艂a si臋 z niego o setkach tysi臋cy marynarzy, walcz膮cych w艣r贸d lodowatych fal P贸艂nocnego Atlantyku i dziesi膮tkach tysi臋cy, kt贸re w nich uton臋艂y. Dowiedzia艂a si臋 z niego o siostrzanej jednostce „Tirpitza”, „Bismarcku” - „postrachu ocean贸w". Dowiedzia艂a si臋 z niego o fabrykach w Albany, kt贸re odegra艂y g艂贸wn膮 rol臋 w produkcji samolot贸w dla Aliant贸w. Dowiedzia艂a si臋 z niego, 偶e wi臋kszo艣膰 偶o艂nierzy by艂a w wieku jej ch艂opaka i 偶e bali si臋 tak, jak w takiej sytuacji ba艂by si臋 Dennis.
Po przybyciu na plan Jodie obserwowa艂a, jak wspania艂y scenariusz nabiera 偶ycia.
Dzi艣 na przyk艂ad widzia艂a, jak wok贸艂 domku w Garbsen niedaleko Hanoweru kr臋cono scen臋 zbiorow膮, podczas kt贸rej skompromitowany by艂y oficer SA 偶egna rodzin臋 i, by odkupi膰 winy, zaci膮ga si臋 do Kriegsmarine Widzia艂a wspania艂e efekty specjalne, przedstawiaj膮ce atak RAF-u, kt贸ry zniszczy艂 „Tirpitza" w Tr枚msofj枚rd, w Norwegii, w 1944 roku, zabijaj膮c tysi膮c cz艂onk贸w za艂ogi. Tu, w przyczepie s艂u偶膮cej za rekwizytorni臋, mia艂a nawet szans臋 dotkn膮膰 pami膮tek wojennych.
Jodie nadal nie ca艂kiem potrafi艂a uwierzy膰, 偶e takie szale艅stwo rzeczywi艣cie ogarn臋艂o kiedy艣 ludzi, cho膰 otacza艂y j膮 jego dowody. Mia艂a przed sob膮 bezprecedensowy zestaw pami膮tek: unikalne medale, ozdobne sznury do mundur贸w galowych, ko艂nierzyki, spinki do mankiet贸w, bro艅 i pami膮tki wypo偶yczone z prywatnych zbior贸w Europy i Stan贸w Zjednoczonych. Na p贸艂kach znajdowa艂y si臋 troskliwie zachowane, oprawione w sk贸r臋 mapy, ksi膮偶ki wojskowe i wieczne pi贸ra pochodz膮ce ze zbior贸w feldmarsza艂ka von Harbou, wypo偶yczone do filmu przez jego syna. W szafie, w bibliotecznej szufladzie znajdowa艂y si臋 zdj臋cia „Tirpitza", zrobione przez samoloty zwiadowcze RAF-u i miniaturowe okr臋ty podwodne, natomiast w przeszklonej szafce przechowywano fragment jednej z prawie sze艣ciotonowych bomb Tallboy, kt贸re uszkodzi艂y okr臋t. Pi臋tnastocentymetrowy, zardzewia艂y od艂amek mia艂 by膰 u偶yty jako t艂o dla napis贸w ko艅cowych.
T艂uszcz m贸g艂 zaplami膰 pami膮tki, wi臋c dziewczyna, szczup艂a brunetka, wytar艂a d艂onie w bluz臋 z emblematem Szko艂y Sztuk Wizualnych, rum wzi臋艂a w nie oryginalny sztylet Sturmabteilung, po kt贸ry j膮 tu przys艂ano. Wielkie, ciemne oczy prze艣lizgn臋艂y si臋 z brunatnej, wyko艅czonej srebrem pochwy na br膮zow膮 r臋koje艣膰, przy ko艅cu kt贸rej, w kr臋gu, znajdowa艂y si臋 litery SA, pod nimi za艣 niemiecki orzec i swastyka. Ostrze i pochwa pasowa艂y do siebie tak 艣ci艣le, 偶e z wysi艂kiem uda艂o si臋 jej wyj膮膰 bro艅 o dwudziestocentymetrowej klindze.
Sztylet by艂 ci臋偶ki... i wstr臋tny. Patrz膮c na艅 Jodie zastanawia艂a si臋, ilu ludzi zabi艂. Ile 偶on sta艂o si臋 za jego spraw膮 wdowami? Ile przez niego p艂aka艂o matek?
Obr贸ci艂a go w r臋ku. Odczyta艂a wytrawione na czarno s艂owa Alles f眉r Deutschland. Kiedy zobaczy艂a go po raz pierwszy, wczoraj, podczas pr贸b, jeden ze starszych niemieckich aktor贸w wyja艣ni艂 jej, 偶e oznacza to „Wszystko dla Niemiec".
-聽Od ka偶dego 偶yj膮cego w贸wczas w Niemczech - t艂umaczy艂 - wymagano, by wszystko odda艂 Hitlerowi. Zaw贸d, 偶ycie, cz艂owiecze艅stwo. - Starszy pan pochyli艂 si臋, spojrza艂 jej w oczy. - Gdyby tw贸j ch艂opak powiedzia艂 co艣 niepochlebnego o Rzeszy, mia艂a艣 go wyda膰. Co wi臋cej, mia艂a艣 te偶 by膰 dumna z tego, 偶e go wyda艂a艣.
-聽Thompson, sztylet!
Piskliwy g艂os re偶ysera, Larry'ego Lankforda, przerwa艂 jej rozmy艣lania. Wcisn臋艂a sztylet do pochwy i skoczy艂a w stron臋 drzwi przyczepy.
-聽Bardzo pana przepraszam! - krzykn臋艂a. - Nie wiedzia艂am, 偶e pan czeka!
Zeskoczy艂a ze schodk贸w, w po艣piechu omin臋艂a stra偶nika i biegiem okr膮偶y艂a przyczep臋.
-聽Nie wiedzia艂a艣?! - wrzeszcza艂 Lankford. - Ka偶de op贸藕nienie w kr臋ceniu zdj臋膰 jest warte dwa tysi膮ce dolar贸w za minut臋. - Szyja re偶ysera wy艂oni艂a si臋 zza zas艂ony czerwonej apaszki. Klasn膮艂 w d艂onie. - Trzydzie艣ci trzy dolary - powiedzia艂 za pierwszym kla艣ni臋ciem. - Sze艣膰dziesi膮t sze艣膰! Dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰...
-聽Id臋! - sapn臋艂a dziewczyna - Sto trzydzie艣ci dwa dolary...
Jodie poczu艂a si臋 g艂upio. Uwierzy艂a asystentowi re偶ysera, Hollisowi Arlennie, kt贸ry twierdzi艂, 偶e Lankford nie b臋dzie kr臋ci艂 jeszcze przez co najmniej dziesi臋膰 minut. A przecie偶 kierownik produkcji ostrzeg艂 j膮, 偶e Arlenna to ma艂y cz艂owieczek z wielkim ego, 偶ywionym poni偶aniem innych.
Dysz膮c ci臋偶ko, znalaz艂a si臋 wreszcie na miejscu. Arlenna zagrodzi艂 jej drog臋 do re偶ysera, odebra艂 sztylet i - nie patrz膮c dziewczynie w oczy pok艂usowa艂, by wr臋czy膰 go re偶yserowi.
-聽Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 grzecznie Lankford, odbieraj膮c od niego rekwizyt.
Podczas gdy pokazywa艂 aktorowi, jak ma go wr臋czy膰 swemu filmowemu synowi, m艂ody asystent wycofa艂 si臋, ani razu nie spojrzawszy na Jodie i trzymaj膮c si臋 od niej z daleka.
Ciekawe, ale wcale mnie to nie dziwi, pomy艣la艂a.
Mimo i偶 sp臋dzi艂a na planie niespe艂na tydzie艅, Jodie zd膮偶y艂a si臋 ju偶 zorientowa膰, jak dzia艂a filmowy biznes. Z ka偶dego ambitnego, m膮drego cz艂owieka starano si臋 zrobi膰 niezdarnego g艂upca, bo w ten spos贸b nikomu nie zagra偶a艂. A je艣li co艣 spieprzy艂e艣, ludzie trzymali si臋 od ciebie z daleka. Prawdopodobnie zasady te obowi膮zywa艂y w ka偶dym biznesie, ludzie filmu wynie艣li je jednak do rangi sztuki.
Wracaj膮c do przyczepy Jodie rozmy艣la艂a o tym, jak bardzo brakuje jej systemu wzajemnej pomocy i poparcia, tak doskonale funkcjonuj膮cego w Hofstra. Co innego jednak szko艂a, a co innego rzeczywisty 艣wiat. Chcia艂a by膰 re偶yserem, ale tylko szcz臋艣ciu zawdzi臋cza艂a, 偶e dosta艂a praktyk臋. Zdecydowa艂a, 偶e sko艅czy j膮 silniejsza i m膮drzejsza. I - jak inni - b臋dzie si臋 rozpycha艂a 艂okciami, je艣li oka偶e si臋, 偶e tak trzeba.
Wr贸ci艂a do przyczepy. Starszy stra偶nik, Niemiec, pu艣ci艂 do niej oko.
-聽Ci bohaterowie za nic w 艣wiecie nie o艣miel膮 si臋 krzycze膰 na gwiazdy, wi臋c krzycz膮 na ciebie - powiedzia艂. - Na twoim miejscu przesta艂bym si臋 przejmowa膰.
-聽Wcale si臋 nie przejmuj臋, panie Buba - zapewni艂a go Jodie nieszczerze, acz z u艣miechem. Zdj臋艂a wisz膮cy przy wej艣ciu do przyczepy notatnik. Wypisana w nim by艂a lista uj臋膰 przewidzianych na dzisiejszy dzie艅, z dok艂adnym wyszczeg贸lnieniem potrzebnych do ka偶dego z nich rekwizyt贸w.
-聽Je艣li to najgorsze, co ma mnie spotka膰 podczas kr臋cenia tego filmu, wytrzymam - powiedzia艂a jeszcze. Pan Buba u艣miechn膮艂 si臋, a ona wesz艂a do przyczepy.
Zabi艂aby za papierosa, ale wewn膮trz nie wolno by艂o pali膰, a nie bardzo mog艂a obija膰 si臋 na dworze. Musia艂a przyzna膰 sama przed sob膮, 偶e zabi艂aby nie tylko za papierosa. Zabi艂aby cho膰by za to, 偶eby Hollis si臋 od niej odczepi艂.
Po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce i zatrzyma艂a si臋 nagle.
-聽Panie Buba - powiedzia艂a - chyba widzia艂am kogo艣 tam, w lesie. Stra偶nik podni贸s艂 g艂ow臋 i rozejrza艂 si臋.
-聽Gdzie?
-聽Jakie艣 p贸艂 kilometra st膮d. Daleko od planu, ale wola艂abym, 偶eby nie zepsuli 偶adnego z uj臋膰 pana Lankforda.
-聽S艂usznie. - Buba wyj膮艂 kr贸tkofal贸wk臋 z futera艂u przy pasie. - Nie wiem, jakim cudem kto艣 m贸g艂by dotrze膰 a偶 tu, ale sprawdzimy. Przekaza艂 informacj臋, Jodie tymczasem wr贸ci艂a do przyczepy. Pr贸bowa艂a zapomnie膰 o w艣ciek艂ym Lankfordzie, wkraczaj膮c w mroczny 艣wiat, w kt贸rym tyrani dysponowali broni膮, a nie scenopisem i atakowali narody raczej ni偶 praktykantki.
2
Czwartek. 09.50 - Hamburg, Niemcy
Wielki odrzutowiec opad艂 na pas startowy mi臋dzynarodowego lotniska w Hamburgu. Przebudzi艂o to Paula Hooda z niespokojnego snu.
Z g艂ow膮 na ogrzanej s艂o艅cem zas艂onie, Paul nie otwiera艂 oczu. Wola艂 艣ni膰.
Jeszcze chwilk臋, jedn膮 chwilk臋...
Silniki rykn臋艂y, zwalniaj膮c samolot i jednocze艣nie odganiaj膮c resztki snu. Ju偶 w chwil臋 p贸藕niej Hood nie pami臋ta艂 nawet, jaki to by艂 sen, wiedzia艂 tylko, 偶e bardzo satysfakcjonuj膮cy. Przekl膮艂 w my艣li, otworzy艂 oczy, przeci膮gn膮艂 si臋 rozprostowuj膮c ko艣ci i podda艂 si臋 naporowi rzeczywisto艣ci.
Szczup艂y, czterdziestotrzyletni dyrektor Centrum by艂 zesztywnia艂y i obola艂y po o艣miu godzinach sp臋dzonych w fotelu. W Centrum tego rodzaju loty nazywano „maluszkami”, poniewa偶 nie spe艂nia艂y wymogu „trzynastu godzin w powietrzu", w kt贸rych to przypadkach urz臋dnikom rz膮dowym wolno by艂o kupi膰 bilety przestronnej, wygodnej pierwszej klasy. Bob Herbert by艂 艣wi臋cie przekonany, 偶e Stany Zjednoczone po艣wi臋caj膮 tyle uwagi Japonii i krajom Bliskiego Wschodu, poniewa偶 negocjatorzy i dyplomaci uznaj膮 wy艂膮cznie pierwsz膮 klas臋. Przepowiada艂, 偶e kiedy limit powi臋kszony zostanie do dwudziestu czterech godzin, frontem handlowej i politycznej walki stanie si臋 Australia.
Paul Hood mia艂 wprawdzie skurcze, ale przynajmniej odpocz膮艂. Herbert nie myli si臋, pomy艣la艂. Sekret spania w samolocie nie polega艂 na wygodzie. W ko艅cu nie by艂o mu bynajmniej wygodnie, a jednak si臋 przespa艂. Kluczem okaza艂a si臋 cisza. Zatyczki do uszu sprawi艂y cud.
Hood usiad艂 wyprostowany. Zmarszczy艂 brwi. Przez g艂ow臋 przelecia艂o mu: „Przyjechali艣my do Niemiec na zaproszenie wiceministra spraw zagranicznych, przyjrze膰 si臋 sprz臋towi technicznemu warto艣ci milion贸w dolar贸w, a tymczasem szcz臋艣liwym cz艂owiekiem uczyni艂 mnie kawa艂ek plastiku rodem z Brooklynu, kosztuj膮cy ca艂e pi臋膰dziesi膮t cent贸w. jest w tym jaki艣 mora艂".
Wyj膮艂 zatyczki i, wk艂adaj膮c je do ebonitowego pojemniczka, pr贸bowa艂 przypomnie膰 sobie, nie tyle to co w 艣nie sprawi艂o mu przyjemno艣膰, lecz przynajmniej zatrzyma膰 znikaj膮ce wra偶enie przyjemno艣ci. Nie uda艂o mu si臋 to jednak. Podni贸s艂 zas艂on臋 i, mru偶膮c oczy, wyjrza艂 na 艣wiat艂o s艂oneczne.
Sny, m艂odo艣膰, mi艂o艣膰... - pomy艣la艂. To, czego po偶膮da si臋 najbardziej, znika najszybciej. A mo偶e po偶膮da si臋 czego艣 w艂a艣nie dlatego, 偶e znika?
W ka偶dym razie - powiedzia艂 sobie - jaki mam pow贸d, 偶eby narzeka膰 na 偶ycie? 呕ona i dzieciaki s膮 zdrowe i szcz臋艣liwe. Kocham je i moj膮 prac臋. Mam powody do rado艣ci, kt贸rych brakuje wielu ludziom.
Zirytowany na samego siebie, pochyli艂 si臋 ku Mattowi Stollowi. Korpulentny oficer wsparcia operacyjnego siedzia艂 w fotelu przy przej艣ciu, po jego prawej stronie. W艂a艣nie zdejmowa艂 s艂uchawki.
-聽Dzie艅 dobry - powiedzia艂 mu Hood.
-聽Dzie艅 dobry. - Matt w艂o偶y艂 s艂uchawki do schowka w siedzeniu przed nim. Zerkn膮艂 na zegarek, po czym obr贸ci艂 ku przyjacielowi wielk膮, rumian膮 twarz, przypominaj膮c膮 swoim wyrazem oblicze weso艂ej laleczki Kewpie. - Przylecieli艣my dwadzie艣cia pi臋膰 minut przed czasem - oznajmi艂 wysokim, ostrym g艂osem pedanta. - A tak chcia艂em wys艂ucha膰 „Rocking'聽68" po raz dziewi膮ty!
-聽Co? Przez osiem godzin s艂ucha艂e艣 muzyki?
-聽No, przecie偶! W trzydziestej 贸smej minucie najpierw jest Cream, potem Cowsills a potem Steppenwolf. To jak cudowna brzydota Quasimodo - „Indian Lake" mi臋dzy „Sunshine of Your Love" i „Born to be Wild".
Paul Hood tylko si臋 u艣miechn膮艂. Nie mia艂 zamiaru przyznawa膰 si臋 do tego, 偶e kiedy dorasta艂, lubi艂 Cowsills.
-聽W ka偶dym razie te zatyczki od Boba wyp艂yn臋艂y mi po prostu z uszu. Zapominasz, 偶e my, ludzie s艂usznej postury, pocimy si臋 bardziej ni偶 chudzielce.
Hood spojrza艂 za Stolla. Siedz膮cy po przeciwnej stronie przej艣cia siwow艂osy oficer wywiadu nadal spa艂.
-聽Mo偶e ja te偶 powinienem s艂ucha膰 muzyki? - stwierdzi艂. - Wiesz, mia艂em sen i...
-聽Zapomnia艂e艣? Hood skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Znam to uczucie. To jak przerwa w dostawie pr膮du, przez kt贸r膮 gin膮 dane w pami臋ci komputera. Wiesz, co robi臋, kiedy zdarzy mi si臋 co艣 takiego?
-聽S艂uchasz muzyki, co?
Stoll spojrza艂 na niego, zdziwiony.
-聽Pewnie w艂a艣nie dlatego ty jeste艣 szefem, a nie ja - powiedzia艂. Jasne, s艂ucham muzyki. Czego艣, co kojarzy mi si臋 z czym艣 przyjemnym. Cz艂owiekowi od razu robi si臋 l偶ej na duszy.
Z drugiej strony przej艣cia rozleg艂 si臋 nagle g艂os z wyra藕nym po艂udniowym akcentem.
-聽A ja polegam wy艂膮cznie na zatyczkach. Zapewniaj膮 mi spok贸j. Jak ci si臋 spodoba艂y, szefie?
-聽S膮 wspania艂e. Zasn膮艂em, nim min臋li艣my Halifax.
-聽A nie m贸wi艂em? Powinien pan wypr贸bowa膰 je w biurze. Nast臋pnym razem, kiedy genera艂 Rodgers dostanie jednego z tych swoich napad贸w albo Martha zacznie si臋 m膮drzy膰 jak zwykle, niech pan je za艂o偶y i udaje, 偶e s艂ucha.
-聽Nie wydaje mi si臋, 偶eby to mia艂o zadzia艂a膰 - wtr膮ci艂 Stoll. - Mike m贸wi wi臋cej milcz膮c ni偶 gadaj膮c, a Martha rozsy艂a po ca艂ym mie艣cie swoje diatryby poczt膮 elektroniczn膮.
-聽Panowie, dajcie spok贸j Marcie - ostrzeg艂 ich Hood. - Jest dobra w tym, co robi...
-聽Jasne - przytakn膮艂 Herbert. - A gdyby艣my jej tego nie przyznali, oskar偶y艂a by nas wszystkich o rasizm i napastowanie seksualne...
Paul Hood nie pofatygowa艂 si臋, aby zaprzeczy膰. Pierwsze, czego nauczy艂 si臋 jako burmistrz Los Angeles to to, 偶e nie zmienia si臋 przekona艅 ludzi dyskusj膮 na ich temat. Lepiej zamkn膮膰 dzi贸b. Stawia to dyskutant贸w w pozycji gorszych, a cz艂owieka otacza aur膮 godno艣ci. Na ten wy偶szy poziom dyskutant mo偶e si臋 dosta膰 tylko po艣wi臋caj膮c co艣 z ni偶szego poziomu, a to ju偶 kompromis. Pr臋dzej czy p贸藕niej wszyscy zmuszeni zostan膮 do zawarcia kompromisu. Nawet Bob, cho膰 jemu zajmie to wi臋cej czasu ni偶 innym.
Odrzutowiec zako艅czy艂 kotowanie. R臋kaw ruszy艂 powoli w jego kierunku. - Niech to diabli, oto nowy wspania艂y 艣wiat - kontynuowa艂 Herbert. - Mam wra偶enie, 偶e teraz najbardziej potrzebujemy elektronicznych zatyczek do uszu. Nie s艂ysz膮c tego, czego nie chcemy s艂ysze膰, nie ryzykujemy politycznej niepoprawno艣ci.
-聽Infostrada ma podobno otwiera膰 umys艂y, a nie zamyka膰 je - zauwa偶y艂 Stoll.
-聽No, dobra, ale ja jestem z Filadelfii w Missisipi. Za moich czas贸w nie by艂o tam infostrad, tylko gruntowe drogi, kt贸re wiosn膮 zalewa艂a pow贸d藕, wi臋c zbierali艣my si臋 wszyscy, 偶eby je oczy艣ci膰.
Zgas艂 napis ZAPI膭膯 PASY. Ludzie zacz臋li wstawa膰... wszyscy opr贸cz Herberta. Zbierali podr臋czny baga偶 z p贸艂ek, a on siedzia艂, wpatrzony w zapalone 艣wiate艂ko do czytania. Pi臋tna艣cie lat temu, w zamachu na ambasad臋 ameryka艅sk膮 w Bejrucie straci艂 w艂adz臋 w nogach; Hood zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e parali偶 nadal mu dokucza i cho膰 pracownicy Centrum nic sobie nie robili z jego kalectwa, Herbert nie lubi艂 nawi膮zywa膰 kontaktu wzrokowego z obcymi. Nienawidzi艂 wielu rzeczy, a wsp贸艂czucie znajdowa艂o si臋 na samym czele tej listy.
-聽Wiecie - powiedzia艂 z namys艂em - tam, w domu, wszyscy zaczynali艣my z jednego miejsca na drodze i pracowali艣my razem. Kiedy pojawia艂y si臋 r贸偶nice zda艅 co do tego, co powinni艣my zrobi膰 i jak, rozwi膮zywano je pr贸buj膮c najpierw tak, a jak si臋 nie uda艂o, to inaczej, i w ko艅cu odwalali艣my robot臋. Teraz, kiedy si臋 z kim艣 nie zgodzisz, to zaraz oskar偶aj膮 ci臋 o nienawi艣膰 do tej grupy mniejszo艣ciowej, do kt贸rej ten kto艣 akurat przypadkiem nale偶y.
-聽Bo tak jest naj艂atwiej - przyzna艂 Stoll. - Robi膰 to, co naj艂atwiej zrobi膰, oto nowe ameryka艅skie marzenie.
-聽Tylko niekt贸rych - zaprotestowa艂 Hood. - Tylko niekt贸rych.
Po otwarciu drzwi samolot zacz膮艂 si臋 przeludnia膰, a kiedy w przej艣ciu nie by艂o ju偶 nikogo, pojawi艂a si臋 stewardesa z w贸zkiem inwalidzkim linii lotniczej. W贸zek Herberta, z wbudowanym telefonem kom贸rkowym i laptopem, przylecia艂 do Niemiec jako baga偶.
Dziewczyna ustawi艂a sk艂adany w贸zek obok siedzenia, po czym wyci膮gn臋艂a ku Bobowi pomocn膮 d艂o艅.
-聽Nie trzeba - burkn膮艂 kaleka. - Robi臋 to od czasu, gdy pani nosi艂a jeszcze koszul臋 w z臋bach. - Pot臋偶nie umi臋艣nione ramiona unios艂y go ponad por臋czami, bez k艂opot贸w znalaz艂 si臋 na sk贸rzanym siedzeniu. Ruszy艂, sam obracaj膮c ko艂a, a Hood i Stoll poszli za nim, d藕wigaj膮c r臋czny baga偶.
Upa艂 hamburskiego lata przedosta艂 si臋 do r臋kawa, ale by艂 niczym w por贸wnaniu z tym, co pozostawili za sob膮, w Waszyngtonie. Wkr贸tce znale藕li si臋 w ruchliwym, klimatyzowanym terminalu. Stewardesa wskaza艂a im urz臋dnika ambasady, kt贸rego przys艂a艂 im na spotkanie fang i kt贸ry mia艂 im pom贸c w za艂atwianiu formalno艣ci paszportowych i celnych. Potem po偶egna艂a si臋 z nimi, ale nim odesz艂a, Herbert z艂apa艂 j膮 za nadgarstek
-聽Przepraszam za nieuprzejme s艂owa - powiedzia艂 - ale to... - poklepa艂 oparcia w贸zka - ...i ja jeste艣my starymi przyjaci贸艂mi.
-聽Rozumiem i przykro mi, je艣li pana urazi艂am. - Ale偶 nie, sk膮d偶e znowu!
Dziewczyna odesz艂a z u艣miechem, a tymczasem urz臋dnik ju偶 si臋 przy nich znalaz艂. Poinformowa艂, 偶e gdy tylko dope艂ni膮 formalno艣ci limuzyna zawiezie ich nad jezioro, do hotelu „Alster Hof”. Potem wskaza艂 im drog臋, a kiedy Herbert rozp臋dzi艂 w贸zek, zosta艂 z ty艂u i ruszy艂 za nimi. Przez wielkie okna wida膰 by艂o ruchliwy Paul Baumer Platz.
-聽Cholera - powiedzia艂 nagle Bob. - Co za ironia! - Ironia? - zdziwi艂 si臋 Hood.
-聽Za diab艂a nie potrafi臋 znale藕膰 wsp贸lnego j臋zyka z rodakami, za to tu, na lotnisku zbombardowanym przez Aliant贸w wraz z potow膮 tego cholernego Hamburga, przepraszam za ostre s艂owa m艂od膮 niemieck膮 stewardes臋. I jestem got贸w wsp贸艂pracowa膰 bez ogranicze艅 z lud藕mi, kt贸rzy postrzelili mojego tat臋 w Ardenach. Trzeba troch臋 czasu, 偶eby do tego przywykn膮膰.
-聽Sam powiedzia艂e艣, 偶e to nowy 艣wiat.
-聽A pewnie. Rzuca mi wyzwanie, musz臋 dotrzyma膰 mu kroku. I dotrzymam, Paul. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e dotrzymam.
Z tym s艂owami mocno pchn膮艂 kota. Jecha艂 wymijaj膮c Amerykan贸w, Europejczyk贸w i Japo艅czyk贸w... Hood by艂 pewien, 偶e ka偶dy z nich na sw贸j spos贸b te偶 stara艂 si臋 wygra膰 wy艣cig z uciekaj膮cym mu 艣wiatem.
3
Czwartek, 09.59 - Garbsen, Niemcy
Gdy, okr膮偶ywszy wzg贸rze, Werner Dagover zobaczy艂 siedz膮c膮 pod drzewem kobiet臋, skrzywi艂 si臋 z niesmakiem.
Ci na drodze odwalili dobr膮, naprawd臋 doskona艂膮 robot臋, pomy艣la艂. Przepu艣cili t臋 bab臋.
Pami臋ta艂 czasy, kiedy w Niemczech podobna niedba艂o艣膰 ko艅czy艂a wszelkie marzenia o karierze.
Podchodz膮c do kobiety, ten pot臋偶ny, sze艣膰dziesi臋ciodwuletni m臋偶czyzna wspomina艂, jak, kiedy mia艂 siedem lat, zamieszka艂 z nim wuj Fritz. Fritz Dagover by艂 naczelnym siodlarzem w wojskowej szkole je藕dziectwa i najstarszym stopniem 偶o艂nierzem na s艂u偶bie, kiedy pijany instruktor jazdy konnej ukrad艂 o p贸艂nocy konia Generalmajora, zabra艂 go na pr贸bny galop i z艂ama艂 mu nog臋. Cho膰 wuj Fritz nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego i nawet nie wiedzia艂 o kradzie偶y, wraz z instruktorem postawiony zosta艂 przed s膮dem polowym i karnie zwolniony ze s艂u偶by. I mimo 偶e podczas wojny brakowa艂o cywilnych robotnik贸w, a on by艂 do艣wiadczonym kaletnikiem, nie m贸g艂 znale藕膰 pracy. W siedem miesi臋cy p贸藕niej odebra艂 sobie 偶ycie, wypijaj膮c kufel nasyconego arszenikiem piwa.
To prawda, my艣la艂 Werner, 偶e podczas dwunastu lat istnienia III Rzeszy pope艂niono wiele z艂a. Ale te偶 wielki nacisk k艂adziono w贸wczas na odpowiedzialno艣膰 osobist膮. Odcinaj膮c si臋 od przesz艂o艣ci, odrzucili艣my r贸wnie偶 dyscyplin臋, etyk臋 pracy i wiele innych cn贸t.
Dzi艣 niewielu stra偶nik贸w decydowa艂o si臋 ryzykowa膰 偶yciem za dzienn膮 stawk臋. Je艣li sama ich obecno艣膰 na planie filmowym albo w sklepie nie odstraszy艂a przest臋pcy, tym gorzej dla pracodawcy. Dla wi臋kszo艣ci z nich nic nie znaczy艂 fakt, 偶e wykonuj膮 akurat taki a nie inny zaw贸d.
Dla Wernera Dagovera z Sichem GmbH fakt ten znaczy艂 jednak bardzo wiele. Sama nazwa jego hamburskiej firmy znaczy艂a przecie偶 „bezpiecze艅stwo". Niezale偶nie od tego, czy mia艂 do czynienia z kobiet膮 przypadkowo przerywaj膮c膮 zdj臋cia, czy z uzbrojonym gangiem celebruj膮cym urodziny Hitlera w trakcie Dni Naporu, Werner got贸w by艂 wype艂ni膰 powierzone mu zadanie.
Po poinformowaniu szefa zmiany o obecno艣ci w lesie nieznanej kobiety wy艂膮czy艂 kr贸tkofal贸wk臋. Nast臋pnie wyprostowa艂 si臋, sprawdzi艂, czy oznaka firmy nie przekrzywi艂a si臋 i zgarn膮艂 rozwichrzone w艂osy pod czapk臋. Trzydzie艣ci lat pracy w hamburskiej policji nauczy艂o go 偶e, by wzbudzi膰 szacunek, nale偶y co najmniej sprawia膰 wra偶enie cz艂owieka godnego szacunku.
Jako dow贸dca ochrony firmy Sichern na t臋 operacj臋, Werner obj膮艂 stanowisko w przyczepie stoj膮cej na g艂贸wnej ulicy ma艂ego miasteczka. Gdy otrzyma艂 telefon od Bernarda Buby, wsiad艂 na rower, przejecha艂 nim na plan, niespe艂na p贸艂 kilometra, i zostawi艂 go przy przyczepie z rekwizytami. Potem, staraj膮c si臋 nie wzbudzi膰 zainteresowania cz艂onk贸w ekipy, ruszy艂 wok贸艂 wzg贸rza, by wreszcie znale藕膰 si臋 w dziesi臋ciohektarowym lesie. Po przeciwnej stronie lasu bieg艂a druga droga, na kt贸rej powinien znajdowa膰 si臋 posterunek pilnuj膮cy ludzi, maj膮cych ochot臋 urz膮dzi膰 sobie w lesie piknik, obserwowa膰 ptaki czy robi膰 to co tu robi艂a ta kobieta.
Zbli偶aj膮c si臋 do drzewa, czuj膮c na plecach ciep艂e promienie s艂o艅ca, Werner nadepn膮艂 na 艂upin臋 orzecha. Szczup艂a m艂oda kobieta poderwa艂a si臋 zaniepokojona i obr贸ci艂a w jego kierunku. By艂a wysoka, twarz mia艂a arystokratyczn膮, o wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych, ostry nos i oczy sprawiaj膮ce wra偶enie p艂ynnego, mieni膮cego si臋 w s艂o艅cu z艂ota. Ubrana by艂a w lu藕n膮 bia艂膮 bluzk臋, d偶insy i czarne mocne buty.
-聽Dzie艅 dobry - powiedzia艂a lekko zdyszanym g艂osem.
-聽Dzie艅 dobry - odpar艂 spokojnie Werner, zatrzymuj膮c si臋 o dwa kroki od niej. Uchyli艂 czapki. - Prosz臋 pani, tam, za tym wzg贸rzem, kr臋cony jest film i, niestety, nikomu nie wolno tu przebywa膰. - Machn膮艂 r臋k膮, wskazuj膮c za siebie. - Prosz臋 ze mn膮, odprowadz臋 pani膮 do g艂贸wnej drogi.
-聽Ale偶 oczywi艣cie. Przepraszam. Tak si臋 zastanawia艂am, co te偶 robi膮 na drodze ci m臋偶czy藕ni. My艣la艂am, 偶e zdarzy艂 si臋 jaki艣 wypadek.
-聽Gdyby to by艂 wypadek, us艂ysza艂aby pani sygna艂 karetek - zauwa偶y艂 Werner.
-聽No tak, ma pan racj臋. - Dziewczyna si臋gn臋艂a za drzewo. - Pan pozwoli, 偶e wezm臋 plecak.
Stra偶nik po艂膮czy艂 si臋 przez kr贸tkofal贸wk臋 z szefem zmiany, informuj膮c go, 偶e odprowadzi nieproszonego go艣cia na drog臋.
-聽Powiedzia艂 pan, film? - Dziewczyna zarzuci艂a plecak na rami臋. Mo偶e gra w nim kto艣 s艂awny?
Werner mia艂 w艂a艣nie wyja艣ni膰 jej, 偶e niewiele wie o filmie i s艂ynnych aktorach, kiedy nad g艂ow膮 us艂ysza艂 szum li艣ci. Spojrza艂 w g贸r臋 w sam czas, by dostrzec zeskakuj膮cych z najni偶szej ga艂臋zi dw贸ch ubranych na zielono m臋偶czyzn w kominiarkach na twarzach. Ni偶szy z nich wyl膮dowa艂 przed nim. W d艂oni trzyma艂 Walthera P38. Wy偶szego, kt贸ry znalaz艂 si臋 za jego plecami, nawet nie mia艂 okazji zobaczy膰.
-聽Nic nie m贸w - powiedzia艂 m臋偶czyzna z pistoletem. - Potrzebujemy tylko twojego munduru.
Werner spojrza艂 na dziewczyn臋, wyjmuj膮c膮 w艂a艣nie z plecaka Uzi ze sk艂adan膮 kolb膮. Twarz mia艂a nieruchom膮, spokojn膮; w 偶aden spos贸b nie zareagowa艂a na pogardliwe spojrzenie, kt贸rym j膮 obrzuci艂. Podesz艂a do ni偶szego m臋偶czyzny, kolanem usun臋艂a go na bok i przycisn臋艂a luf臋 Uzi do brody Wernera. Spojrza艂a na wisz膮c膮 mu na piersi plakietk臋 z nazwiskiem.
-聽Niech pan mnie dobrze zrozumie, panie Dagover - powiedzia艂a. My zabijamy bohater贸w. Ma pan zdj膮膰 mundur... natychmiast.
Werner jednak waha艂 si臋 przez chwil臋 nim rozpi膮艂 i zdj膮艂 pas. Nacisn膮艂 kr贸tkofal贸wk臋 upewniaj膮c si臋, 偶e nie wypadnie, po czym po艂o偶y艂 go na ziemi. Zacz膮艂 odpina膰 wielkie mosi臋偶ne guziki bluzy, a tymczasem kobieta przykl臋k艂a i podnios艂a pas. Wyj臋艂a kr贸tkofal贸wk臋, obr贸ci艂a j膮 i oczy si臋 jej zw臋zi艂y.
Pali艂o si臋 ma艂e, czerwone 艣wiate艂ko nadawania. Stra偶nik poczu艂, jak w gardle robi mu si臋 nagle sucho. Zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e w艂膮czenie nadawania - umo偶liwienie szefowi pods艂uchania ich rozmowy to ryzyko, ale w jego pracy ryzyko by艂o czasami konieczne. Nie 偶a艂owa艂 tego, co zrobi艂.
Dziewczyna przycisn臋艂a przycisk LOCK, przerywaj膮c transmisj臋. Nad ramieniem Wernera spojrza艂a na stoj膮cego za nim m臋偶czyzn臋. Skin臋艂a g艂ow膮. Werner Dagover sapn膮艂, gdy na jego szyi zacisn臋艂o si臋 p贸艂 metra cienkiego, miedzianego drutu. Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 poczu艂 w 偶yciu, by艂 przera藕liwy b贸l rozchodz膮cy si臋 od szyi w d贸艂 kr臋gos艂upa.
Niewysoki, pot臋偶nie zbudowany Rolf Mumau z Drezna, znajduj膮cego si臋 niegdy艣 w Niemieckiej Republice Demokratycznej, sta艂 obok wielkiego d臋bu. Ten dziewi臋tnastolatek, uzbrojony, uwa偶ny, obserwowa艂 wzg贸rze oddzielaj膮ce go od planu filmowego. W r臋ku trzyma艂 Walthera P38, ale nie by艂a to jedyna bro艅, kt贸r膮 dysponowa艂. Zatkni臋ta za pas kominiarka nabita by艂a o艂owianymi kr膮偶kami, kt贸re czyni艂y z niej w walce gro藕n膮 pa艂k臋. Wyostrzona szpilka do kapelusza 艣wietnie nadawa艂a si臋 do przebijania garde艂, wystarczy艂o tylko przy艂o偶y膰 jej ostrze do sk贸ry i pchn膮膰. Szkie艂ko zegarka przynosi艂o zdumiewaj膮co dobre efekty, przeci膮gni臋te po oczach przeciwnika. Natomiast bransoletka z prawej r臋ki, zsuni臋ta na d艂o艅, 艣wietnie sprawdza艂a si臋 jako kastet przy b贸jce na pi臋艣ci.
Od czasu do czasu odwraca艂 si臋, by sprawdzi膰, czy nikt nie zbli偶a si臋 od strony drogi. Oczywi艣cie nikt si臋 nie zbli偶y艂. Zgodnie z planem, wraz z dwoma innymi cz艂onkami Feuer zaparkowali samochody z boku drogi i przeszli j膮, kiedy stra偶nicy zrobili sobie przerw臋 na kaw臋. Tak si臋 przy tym zagadali, 偶e nie zauwa偶yliby nawet s艂onia.
Ciemne oczy Rolfa otwarte by艂y czujnie, blade usta za艣 mocno zaci艣ni臋te. To tak偶e skutek treningu. Ci臋偶ko pracowa艂, by kontrolowa膰 mruganie. Wojownik czeka, kiedy przeciwnik mrugnie i wtedy atakuje. 膯wiczy艂 te偶 zawsze z zamkni臋tymi ustami. Zwyk艂e chrz膮kni臋cie mo偶e poinformowa膰 przeciwnika, 偶e zada艂 dobry cios albo 偶e masz jakie艣 k艂opoty. I wystarczy odrobin臋 wysun膮膰 j臋zyk, by odgry藕膰 go sobie po uderzeniu w podbr贸dek.
S艂uchaj膮c dziwek, peda艂贸w i bogaczy, roj膮cych si臋 za wzg贸rzem, na planie filmowym, czu艂 si臋 silny i dumny. Oni wszyscy zgin膮 w p艂omieniu Feuer. Niekt贸rzy dzi艣, wi臋kszo艣膰 p贸藕niej, ale w ko艅cu, dzi臋ki ludziom takim jak Karin i s艂ynny Herr Richter, 艣wiatowa wizja Fuhrera zostanie zrealizowana.
G艂ow臋 ch艂opaka pokrywa艂y kr贸tkie, ciemne w艂osy, zaledwie os艂aniaj膮ce wyci臋t膮 na sk贸rze g艂owy, ognistoczerwon膮 swastyk臋. Pod nie zdejmowan膮 od p贸艂 godziny mask膮 zgromadzi艂 si臋 pot, nadaj膮c kr贸tkim w艂osom ch艂opi臋cy po艂ysk. Pot 艣cieka艂 mu tak偶e do oczu, ale Rolf ani drgn膮艂. Karin zwraca艂a wielk膮 uwag臋 na dyscyplin臋 i nigdy nie dopu艣ci艂aby, gdyby kt贸ry艣 z jej ludzi wytar艂 czo艂o lub si臋 podrapa艂. To wolno by艂o wy艂膮cznie Manfredowi, a i on rzadko korzysta艂 z przywileju. Dyscyplina wcale jednak nie przeszkadza艂a Rolfowi Murauowi. Karin twierdzi艂a, 偶e bez niej s膮 jak „ogniwa, kt贸re nie tworz膮 艂a艅cucha". Oczywi艣cie, mia艂a racj臋. Przedtem, wraz z czterema, pi臋cioma przyjaci贸艂mi atakowa艂 przecie偶 indywidualnych wrog贸w, nigdy jednak nie O艣mieli艂 si臋 wyst膮pi膰 przeciw sile. Nigdy nie o艣mieli艂by si臋 wyst膮pi膰 przeciw policji albo oddzia艂owi antyterrorystycznemu. I on, i przyjaciele, nie wiedzieli, jak da膰 Uj艣cie gniewowi i pasji. Karin w艂a艣nie mia艂a to zmieni膰.
Po prawej, za d臋bem, dziewczyna sko艅czy艂a zdziera膰 mundur ze stra偶nika. Wk艂ada艂 go pot臋偶ny Manfred Piper. Gdy cia艂o rozebrane zosta艂o do bielizny, dwudziestoo艣mioletnia dziewczyna poci膮gn臋艂a je po mi臋kkiej trawie w stron臋 g艂azu. Rolf nie zaproponowa艂 jej pomocy. Kiedy wreszcie ustalili rozmiar munduru, odes艂a艂a go, 偶eby sta艂 na warcie. A wi臋c musia艂 sta膰 na warcie.
K膮tem oka obserwowa艂 wbijaj膮cego si臋 w mundur Manfreda. Plan zak艂ada艂, 偶e Karin i jeden z nich dostan膮 si臋 w pobli偶e planu zdj臋ciowego, a wi臋c dziewczynie musia艂 towarzyszy膰 kto艣 w mundurze stra偶nika Sichern. Poniewa偶 stra偶nik by艂 pot臋偶nie zbudowany, jego mundur na Rolfie wygl膮da艂by po prostu 艣miesznie, wi臋c, cho膰 r臋kawy okaza艂y si臋 dla niego za kr贸tkie, a ko艂nierzyk za ciasny, t臋 robot臋 dosta艂 Manfred.
-聽Ju偶 t臋skni臋 za lu藕n膮 wiatr贸wk膮 - m贸wi艂 w艂a艣nie, z trudem dopinaj膮c kurtk臋. - Obserwowali艣cie pana Dagovera, kiedy do nas podchodzi艂?
Rolf zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e pytanie nie jest skierowane do niego, wi臋c nawet si臋 nie odezwa艂. Karin pr贸bowa艂a ukry膰 zw艂oki w wysokiej trawie za g艂azem. Nie odpowiedzia艂a.
-聽Widzieli艣cie, jak poprawi艂 sobie znaczek i czapk臋? - m贸wi艂 dalej Manfred. - By艂 dumny z munduru. Szed艂 wyprostowany. Od razu wida膰, 偶e wychowa艂a go III Rzesza. Bardzo mo偶liwe, 偶e nale偶a艂 do Hitlerjugend. S膮dz臋, 偶e w sercu by艂 jednym z nas. - Wsp贸艂za艂o偶yciel Feuer pokr臋ci艂 wielk膮, 艂ys膮 g艂ow膮. Sko艅czy艂 zapina膰 guziki i spr贸bowa艂 troch臋 naci膮gn膮膰 r臋kawy. - Niedobrze, 偶e ludzie jego kalibru zmi臋kli od wyg贸d. Gdyby tylko nie zabrak艂o mu ambicji i wyobra藕ni... m贸g艂 bardzo przys艂u偶y膰 si臋 sprawie.
Karin wsta艂a. W milczeniu podesz艂a do drzewa i zdj臋ta wisz膮ce na ga艂臋zi plecak i bro艅. Nie by艂a gadu艂膮 jak Manfred.
A jednak, pomy艣la艂 Rolf, on ma racj臋. Werner Dagover prawdopodobnie bardzo ich przypomina艂. I kiedy wreszcie nadejdzie burza, znajd膮 sojusznik贸w w艣r贸d ludzi takich jak on. Nie zabraknie kobiet i m臋偶czyzn gotowych bez strachu oczy艣ci膰 ziemi臋 z podludzi: kalekich fizycznie i psychicznie, kolorowych, niepo偶膮danych ze wzgl臋du na pochodzenie lub religi臋. Lecz... stra偶nik pr贸bowa艂 skontaktowa膰 si臋 z dow贸dc膮, a Karin nie nale偶y do ludzi, okazuj膮cych mi艂osierdzie przeciwnikom. Gdyby si臋 sprzeciwi艂, zabi艂aby nawet jego... i mia艂aby racj臋. Kiedy rzuci艂 szko艂臋, 偶eby zosta膰 偶o艂nierzem powiedzia艂a mu przecie偶, 偶e je艣li kto艣 sprzeciwi ci si臋 raz, prawdopodobnie sprzeciwi si臋 znowu. A tego - powiedzia艂a - nie mo偶e ryzykowa膰 偶aden dow贸dca.
W艂a艣nie podnios艂a Uzi, wsun臋艂a go do plecaka i podesz艂a do Manfreda. Ten trzydziestoczteroletni m臋偶czyzna nie mia艂 zapa艂u i oczytania m艂odszego towarzysza broni, by艂 za to ca艂kowicie jej oddany. W ci膮gu dw贸ch lat sp臋dzonych w Feuer Rolf nie widzia艂, 偶eby kiedykolwiek rozdzielili si臋 na d艂u偶ej. Nie wiedzia艂, czy to mi艂o艣膰, czy chc膮 si臋 tylko broni膰 nawzajem, czy te偶 mo偶e jedno i drugie, ale zazdro艣ci艂 im tej wi臋zi.
Karin by艂a gotowa. Zamar艂a na chwil臋, wczuwaj膮c si臋 w rol臋 naiwnej zagubionej dziewczyny, kt贸r膮 zagra艂a dla stra偶nika, a potem spojrza艂a na wzg贸rze.
-聽Idziemy - powiedzia艂a niecierpliwie.
Manfred uj膮艂 jej rami臋 sw膮 wielk膮 d艂oni膮 i poprowadzi艂 j膮 w stron臋 planu. Kiedy znikli mu z oczu, Rolf obr贸ci艂 si臋 i truchtem pobieg艂 w stron臋 drogi. Tam na nich zaczeka.
4
Czwartek, 03.04 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Przygl膮daj膮c si臋 niewielkiej kupce le偶膮cych na jego 艂贸偶ku komiks贸w, genera艂 Mike Rodgers zadawa艂 sobie pytanie, gdzie, do cholery, podzia艂a si臋 niewinno艣膰.
Odpowied藕 na to pytanie oczywi艣cie zna艂. Umar艂a. Wszyscy i wszystko musi kiedy艣 umrze膰.
Czterdziestopi臋cioletni zast臋pca dyrektora Centrum obudzi艂 si臋 o drugiej nad ranem i nie m贸g艂 ju偶 zasn膮膰. Od dnia 艣mierci podpu艂kownika W. Charlesa Squiresa, dowodz膮cego w misji oddzia艂em Iglica, Rodgers nie przestawa艂 wspomina膰 owej rozprawy z Rosjanami. Si艂y powietrzne zachwycone by艂y dziewiczym lotem zbudowanego w technologii stealth helikoptera Mosquito, pilotom za艣 przyznano, 偶e robili wszystko, by wydoby膰 Squiresa z p艂on膮cego poci膮gu.
Rodgers przes艂u偶y艂 dwie tury w Wietnamie, dowodzi艂 brygad膮 zmechanizowan膮 w Zatoce Perskiej i mia艂 doktorat z historii wsp贸艂czesnej. A偶 za dobrze rozumia艂 s艂owa Lorda Macaulaya: „istot膮 wojny jest gwa艂t". Wiedzia艂, 偶e w walce gin膮 ludzie... czasami tysi膮ce ludzi. Liczba ofiar nie u艂atwia jednak pogodzenia si臋 z jedn膮 艣mierci膮, zw艂aszcza je艣li zabity 偶o艂nierz pozostawi艂 po sobie 偶on臋 i ma艂ego synka.
Zamiast le偶e膰 w 艂贸偶ku i p艂aka膰, Rodgers wyjecha艂 ze swego skromnego domu w wiejskim stylu do najbli偶szego 7-Eleven. Rano mia艂 si臋 zobaczy膰 z Billem Squiresem; nie chcia艂 przyj艣膰 na spotkanie z pustymi r臋kami. Melissa Squires nie przepada艂a za prezentami typu s艂odycze czy gry wideo, komiksy wyda艂y mu si臋 jednak dobrym pomys艂em. Ma艂y kocha艂 superbohater贸w.
Jasnobr膮zowymi oczami Rodgers wpatrywa艂 si臋 w przestrze艅, zn贸w wspominaj膮c swojego superbohatera. Charlie by艂 m臋偶czyzn膮 kochaj膮cym 偶ycie, a jednak nie zawaha艂 si臋 po艣wi臋ci膰 go, by ocali膰 rannego nieprzyjaciela. To co zrobi艂 uszlachetni艂o ich wszystkich - nie tylko tak blisko ze sob膮 zwi膮zanych cz艂onk贸w Iglicy i siedemdziesi臋ciu o艣miu pracownik贸w Centrum - ale wszystkich razem i ka偶dego z osobna obywatela kraju, kt贸ry Charlie kocha艂.
W oczach Rodgersa pojawi艂y si臋 艂zy. Nie chcia艂 o tym my艣le膰, wi臋c wr贸ci艂 do wertowania komiks贸w.
Najpierw zszokowa艂o go, 偶e s膮 dwunastokrotnie dro偶sze ni偶 w czasach, kiedy on je czyta艂; kosztuj膮 nie dwana艣cie cent贸w, lecz dolar pi臋膰dziesi膮t sztuka. Wyszed艂 z domu maj膮c w kieszeni zaledwie par臋 dolar贸w drobnymi i musia艂 zap艂aci膰 za to cholerstwo kart膮 kredytow膮. Bardziej niepokoj膮ce wyda艂o mu si臋 jednak, 偶e nie potrafi odr贸偶ni膰 z艂ych facet贸w od dobrych facet贸w. Superman mia艂 d艂ugie w艂osy i piekielny charakterek, Batman by艂 w艂a艣ciwie psychopat膮, Robin nie przypomina艂 ju偶 grzecznego ch艂opca z przedmie艣cia, lecz 艂obuza z ulicznego gangu, a odpalaj膮ca papierosa od papierosa, kompletnie zwariowana baba imieniem Wolverine najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰 czerpa艂a z rozszarpywania ludzi szponami na kawa艂ki.
Je艣li Melissa nie mo偶e si臋 pogodzi膰 z batonikami, to tego z pewno艣ci膮 nie prze艂knie, pomy艣la艂. Zrzuci艂 komiksy z 艂贸偶ka na pod艂og臋. Nie, czego艣 takiego nie mo偶e da膰 dzieciakowi.
Mo偶e powinienem poczeka膰 troch臋 i kupi膰 mu „Hardy Boys" - pomy艣la艂 jeszcze, ale nie by艂 ca艂kiem pewien, czy chce pozna膰 dalsze losy Franka i Joe'ego. Bracia mieli najprawdopodobniej kolczyki w nosie, tasaki i temperament w艣ciek艂ych ps贸w. A ich ojciec, Fenton, przedwcze艣nie posiwia艂 i spotyka艂 si臋 wy艂膮cznie z kobietami powa偶nie my艣l膮cymi o ma艂偶e艅stwie. Jak ja, stwierdzi艂 genera艂.
Niech to diabli, podjad臋 do sklepu z zabawkami i kupi臋 mu jak膮艣 figurk臋. Figurk臋 i mo偶e dobr膮 dokumentaln膮 kaset臋 wideo albo szachy. Co艣 dla r膮k i co艣 dla g艂owy.
Rodgers machinalnie pog艂adzi艂 si臋 po garbatym nosie, a potem si臋gn膮艂 po pilota. Usiad艂, podpar艂 si臋 poduszk膮, w艂膮czy艂 telewizor i sprawdzi艂, co nadaj膮 na r贸偶nych kana艂ach. Kolorowe, puste wsp贸艂czesne filmy i blade stare komedyjki. Zdecydowa艂 si臋 wreszcie na kana艂 starych film贸w, na kt贸rym nadawano co艣 z Lonem Chaneyem, Jr., wilko艂akiem. Chaney b艂aga艂 w艂a艣nie m艂odego m臋偶czyzn臋 w bia艂ym fartuchu o skr贸cenie cierpie艅.
-聽Wiem, co czujesz - pocieszy艂 go.
Na og贸艂 Channey mia艂 jednak szcz臋艣cie - jego cierpienia skraca艂a srebrna kula. On sam jednak, jak to si臋 zdarza tym wszystkim, kt贸rzy prze偶yli wojn臋, byli ofiarami przest臋pstwa lub ludob贸jstwa, czu艂 b贸l, nie tak gwa艂towny jak kiedy艣, lecz nadal obecny. B贸l, rani膮cy najdotkliwiej w sytuacji takiej jak dzi艣, wcze艣nie rano, kiedy cz艂owiek jest ze sob膮 sam na sam, a rzeczywisto艣膰 dociera do niego wy艂膮cznie w postaci monotonnego szumu telewizora i b艂ysk贸w 艣wiate艂 przeje偶d偶aj膮cych pod oknem samochod贸w. Sir Fulke Greville napisa艂 w jednej z elegii: „Cisza wzmacnia 偶al".
Wy艂膮czy艂 telewizor, pogasi艂 艣wiat艂a, uklepa艂 poduszki i po艂o偶y艂 si臋 na brzuchu. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie jest w stanie zmieni膰 tego, co czuje. Wiedzia艂 tak偶e, 偶e nie powinien poddawa膰 si臋 smutkowi. Musia艂 my艣le膰 o wdowie i jej synu, czeka艂 go tak偶e gorzki obowi膮zek wyboru kolejnego dow贸dcy Iglicy, a poza tym musia艂 dowodzi膰 Centrum do ko艅ca tygodnia, do przyjazdu Paula Hooda z Europy. A dzi艣 czeka艂 go jeden z gorszych dni w pracy. Jak to s艂usznie powiedzia艂 prawnik Centrum, Lowell Coffey II, „w kurniku pojawi si臋 lisica".
W 艣rodku nocy, w艣r贸d panuj膮cej wok贸艂 ciszy, szczeg贸lnie 艂atwo by艂o uzna膰, 偶e tego si臋 nie da zrobi膰, 偶e to za du偶o. Nagle Rodgers pomy艣la艂 jednak o ludziach, kt贸rym nie dane by艂o 偶y膰 wystarczaj膮co d艂ugo, by przygni贸t艂 ich ci臋偶ar 偶ycia i nagle ci臋偶ar ten przesta艂 wydawa膰 si臋 a偶 tak przygniataj膮cy.
Zasn膮艂 my艣l膮c, 偶e mo偶e nie powinien dziwi膰 si臋 lekkim napadom szale艅stwa Batmana w 艣rednim wieku.
5
Czwartek, 10.04 - Garbsen, Niemcy
Jodie wesz艂a do przyczepy. Zerkn臋艂a na list臋 rekwizyt贸w i skrzywi艂a si臋.
-聽艢wietnie - burkn臋艂a pod nosem. - Po prostu 艣wietnie!
Udawana pogoda, kt贸r膮 zademonstrowa艂a w rozmowie z panem Bub膮, zmieni艂a si臋 w prawdziwy niepok贸j. To, czego potrzebowa艂a, znajdowa艂o si臋 w ma艂ej 艂azience przyczepy. Omini臋cie zagradzaj膮cych jej drog臋 sto艂贸w i kufr贸w samo w sobie mia艂o by膰 zadaniem trudnym. Bior膮c pod uwag臋 jak dopisywa艂o jej dzi艣 szcz臋艣cie, Lankford nakr臋ci robion膮 w艂a艣nie scen臋 bez dubli, ode艣le film do wywo艂ania i przejdzie do nast臋pnej, nim ona zdo艂a si臋 st膮d wydosta膰.
Od艂o偶y艂a ci臋偶ki notes i dok艂adniej przyjrza艂a si臋 torowi przeszk贸d. Najszybciej by艂oby po prostu przeczo艂ga膰 si臋 pod sto艂ami, by艂a jednak pewna, 偶e gdyby spr贸bowa艂a, kto艣 by j膮 zauwa偶y艂. Kiedy dosta艂a dyplom i profesor Ruiz oznajmi艂 jej, 偶e przyznano jej praktyk臋, powiedzia艂 jeszcze, 偶e Hollywood mo偶e pr贸bowa膰 okra艣膰 j膮 z jej pomys艂贸w, z jej tw贸rczych zdolno艣ci i entuzjazmu, ale obieca艂, 偶e rany szybko si臋 zabli藕ni膮. Ostrzeg艂 j膮 jednak, by nigdy, nigdy nie po艣wi臋ca艂a swej godno艣ci, bo raz po艣wi臋cona, godno艣膰 nie wr贸ci nigdy. Wi臋c Jodie godnie ruszy艂a pomi臋dzy sto艂y, zr臋cznie i pracowicie pokonuj膮c labirynt.
Zgodnie z list膮 rekwizyt贸w potrzebowa艂a dwustronnego zimowego munduru, kt贸ry nosi艂 jeden z marynarzy „Tirpitza". Mundur wisia艂 w 艂azience, poniewa偶 w szafie znajdowa艂a si臋 stara, muzealna bro艅. Miejscowe w艂adze rozkaza艂y trzyma膰 j膮 w zamkni臋ciu, a na klucz zamyka艂y si臋 wy艂膮cznie drzwi szafy.
Wreszcie dotar艂a do 艂azienki. Drzwi, zastawione ci臋偶kim sto艂em i jeszcze ci臋偶szym kufrem, otwiera艂y si臋 tylko cz臋艣ciowo. Uda艂o si臋 jej jako艣 wcisn膮膰 do 艣rodka; zatrzasn臋艂y si臋 i Jodie natychmiast dosta艂a ataku kaszlu. Zapach kamfory wr臋cz dusi艂, silniejszy nawet ni偶 w mieszkaniu jej babci w Brooklynie. Oddychaj膮c przez usta, zacz臋艂a grzeba膰 w艣r贸d mniej wi臋cej czterdziestu plastikowych work贸w z ubraniami, szukaj膮c przymocowanych do nich nalepek. Bardzo pragn臋艂a otworzy膰 okno, ale wstawiono w nie krat臋 - ochron臋 przed z艂odziejami - wi臋c si臋gni臋cie do klamki graniczy艂oby z cudem.
Zakl臋艂a w duchu. To ju偶 szczyt wszystkiego, pomy艣la艂a. Nic gorszego nie mo偶e mi si臋 przydarzy膰: napisy na nalepkach z opisem zawarto艣ci work贸w by艂y w j臋zyku niemieckim.
W notatniku powinna znajdowa膰 si臋 kartka z t艂umaczeniem, wi臋c, kln膮c jeszcze raz, wydosta艂a si臋 jako艣 z 艂azienki i ruszy艂a z powrotem, coraz bardziej zaniepokojona. Mniej wi臋cej w po艂owie drogi us艂ysza艂a dobiegaj膮ce z dworu, zbli偶aj膮ce si臋 g艂osy.
Do diab艂a z entuzjazmem i zdolno艣ciami tw贸rczymi, profesorze Ruiz, pomy艣la艂a. By艂a pewna, 偶e jej kariera w 艣wiecie filmu sko艅czy si臋 za jakie艣 dwadzie艣cia sekund.
Pokusa, by zacz膮膰 si臋 czo艂ga膰, by艂a przemo偶na, lecz Jodie oparta si臋 jej z wysi艂kiem. Kiedy znalaz艂a si臋 ju偶 wystarczaj膮co blisko, pochyli艂a si臋 jak najdalej, zahaczy艂a palcem o k贸艂ko i przyci膮gn臋艂a notatnik ku sobie. Zrozpaczona, zacz臋ta co艣 nuci膰 pod nosem, udaj膮c przed sam膮 sob膮, 偶e ta艅czy jak nie ta艅czy艂a nigdy od czasu balu zapoznawczego pierwszoroczniak贸w. Pomog艂o, wkr贸tce zn贸w by艂a w 艂azience. Przymkn臋艂a drzwi, po艂o偶y艂a notatnik na umywalce i jak najszybciej potrafi艂a, zacz臋艂a odczytywa膰 naklejki, por贸wnuj膮c je z kartk膮 wydruku komputerowego.
6
Czwartek, 10.07-Garbsen, Niemcy
Buba us艂ysza艂 dobiegaj膮ce zza przyczepy g艂osy.
-聽...nale偶臋 do tych ludzi, kt贸rzy po prostu nie maj膮 szcz臋艣cia - m贸wi艂a kobieta szybkim, zdyszanym g艂osem. - Kiedy wchodz臋 do sklepu, to w chwil臋 potem, jak wysz艂a z niego gwiazda filmowa. Kiedy id臋 do restauracji, to w dzie艅 po przyj臋ciu zorganizowanym przez s艂ynnych ludzi. Na lotnisku mijam si臋 z nimi dos艂ownie o minuty.
Buba tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. M贸j Bo偶e, babka ma gadane, pomy艣la艂. Biedny Werner.
-聽No i tak - dwie postaci wy艂oni艂y si臋 zza przyczepy - zupe艂nie przypadkowo trafi艂am na plan filmowy, od gwiazd dziel膮 mnie zaledwie metry, a pan nie pozwala mi zobaczy膰 nawet jednej.
Patrzy艂 na nich, kiedy si臋 do niego zbli偶ali. Kobieta zas艂ania艂a mu Wernera, kt贸ry nasun膮艂 czapk臋 nisko na oczy. Szerokie ramiona wysuni臋te mia艂 do przodu. Babka ta艅czy艂a prawie, wymachuj膮c r臋kami. Buba chcia艂 jej powiedzie膰, 偶e gwiazdy filmowe wcale nie s膮 takie zn贸w wspania艂e. Niczym nie r贸偶ni膮 si臋 od normalnych ludzi, tyle 偶e normalni ludzie nie wymagaj膮 ci膮g艂ej opieki i nie w艣ciekaj膮 si臋 tak 艂atwo. Mimo wszystko 偶al mu by艂o dziewczyny. Werner wyj膮tkowo 艣ci艣le przestrzega艂 polece艅, ale mo偶e da艂oby si臋 nagi膮膰 je na tyle, 偶eby zobaczy艂a jak膮艣 gwiazd臋 filmow膮.
-聽S艂uchaj - powiedzia艂 - skoro pani i tak jest naszym go艣ciem, czemu nie mia艂aby...
Nie dane mu by艂o sko艅czy膰 zdania. Manfred wyszed艂 zza domagaj膮cej si臋 spotkania z gwiazd膮 kobiety i uderzy艂 go pa艂k膮 Wernera. Pierwszy cios trafi艂 stra偶nika wprost w usta; Buba upad艂 na przyczep臋, krztusz膮c si臋 krwi膮 i wybitymi z臋bami. Drugi cios w praw膮 skro艅 odrzuci艂 mu g艂ow臋 na lewe rami臋. Ochryp艂y kaszel ucich艂 niemal natychmiast. Cia艂o Buby opad艂o na ziemi臋; siedzia艂 teraz oparty o przyczep臋, a po brodzie i ramieniu 艣cieka艂a mu krew.
Manfred otworzy艂 drzwi do przyczepy, wrzuci艂 do niej pa艂k臋 i sam wskoczy艂 do 艣rodka. W tej samej chwili kto艣 z ekipy filmowej krzykn膮艂: - Jodie! Karin obr贸ci艂a si臋, po艂o偶y艂a plecak i wyj臋ta z niego Uzi.
Niewysoki m臋偶czyzna pokr臋ci艂 z dezaprobat膮 g艂ow膮 i ruszy艂 w ich kierunku.
-聽Jodie, co ty do cholery tam wyrabiasz, ty nasza by艂a praktykantko?
Karin wyprostowa艂a si臋 i odwr贸ci艂a. Asystent re偶ysera zatrzyma艂 si臋 jak wro艣ni臋ty w ziemi臋. Sta艂 jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w od niej.
-聽Hej! - krzykn膮艂, mru偶膮c oczy. Oskar偶ycielskim gestem wymierzy艂 palec w kierunku przyczepy - Kim pani jest? I czy to jeden z naszych rekwizyt贸w? Nie wolno pani...
Szybkie paf-paf-paf Uzi przerwa艂o przemow臋 Hollisa Arlenny. Upad艂 na wznak, nie widz膮cymi oczami wpatruj膮c si臋 w niebo, a gdy pada艂, ludzie rozbiegli si臋 na wszystkie strony, wrzeszcz膮c przera藕liwie. Ponaglony przez 艣liczn膮 gwiazdk臋, m艂ody aktor pr贸bowa艂 dotrze膰 do le偶膮cego na ziemi asystenta re偶ysera. Czo艂ga艂 si臋 w jego kierunku, gdy druga kr贸tka seria pozbawi艂a go czubka g艂owy. Skuli艂 si臋, jakby zapad艂 si臋 w sobie. Gwiazdka, ukryta za kamer膮, rozkrzycza艂a si臋 i nie mog艂a przesta膰.
Rykn膮艂 pot臋偶ny silnik ci臋偶ar贸wki. Manfred przycisn膮艂 gaz, zag艂uszaj膮c wrzaski ekipy.
-聽Jedziemy! - krzykn膮艂 do Karin, zatrzaskuj膮c drzwi przyczepy. Dziewczyna przez chwil臋 sz艂a ty艂em, celuj膮c z Uzi w potencjalnych przeciwnik贸w. Twarz mia艂a kamienn膮. Kiedy ci臋偶ar贸wka nabra艂a pr臋dko艣ci, wskoczy艂a do 艣rodka, podci膮gn臋艂a sk艂adane schodki i zamkn臋艂a drzwi.
Manfred ruszy艂 drog膮 przez las. Cia艂o martwego Buby bezw艂adnie opad艂o na ziemi臋.
7
Czwartek, 10.12 - Hamburg, Niemcy
Jean-Michel nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e jego spotkanie z przyw贸dc膮, z nowym Fuhrerem z w艂asnego nadania, powinno nast膮pi膰 w St. Pauli w Hamburgu.
W 1682 roku tu, na zboczu wzg贸rza nad 艂ab膮, wzniesiono ko艣ci贸艂 pod wezwaniem 艣wi臋tego Paw艂a. W 1814 roku Francuzi zniszczyli spokojn膮 wiosk臋. Po ich ataku nic ju偶 nie by艂o takie jak przedtem. Wybudowano hoteliki, tancbudy i burdele, maj膮ce s艂u偶y膰 za艂ogom rzecznych parowc贸w i w po艂owie XIX wieku St. Pauli sta艂o si臋 znane jako dzielnica rozpusty. Dzi艣, po zmroku, nadal ni膮 by艂o. Jaskrawe neony i prowokacyjne wystawy reklamowa艂y wszystko, pocz膮wszy od jazzu a sko艅czywszy na kr臋gielniach, pocz膮wszy od seksualnych spektakli a sko艅czywszy na tatua偶ach, pocz膮wszy od gabinet贸w figur woskowych a sko艅czywszy na grach hazardowych. Niewinnie brzmi膮ce pytania: „Ma pan chwilk臋 czasu?", ,jest pan sam?" kojarzy艂y go艣ci z prostytutkami, narkotyki za艣 oferowano nazywaj膮c je bez os艂onek, tyle 偶e 艣ciszonym g艂osem.
Doprawdy bardzo dobrze si臋 z艂o偶y艂o, 偶e przedstawiciel Nowych Jakobin贸w w艂a艣nie tu spotka si臋 z Felixem Richterem. Francuska inwazja jeszcze raz mia艂a zmieni膰 Niemcy, ale tym razem przy wsp贸艂udziale samych Niemc贸w. I na lepsze.
Francuz zostawi艂 obu swych towarzyszy 艣pi膮cych w hotelu na An der Alster. Przed wej艣ciem z艂apa艂 taks贸wk臋. Pi臋tnastominutowa droga do St. Psuli zako艅czy艂a si臋 na Grosse Freiheit, w samym sercu dzielnicy zmys艂owych rozrywek, pustej teraz, je艣li nie liczy膰 turyst贸w, kt贸rzy mieli ochot臋 po prostu j膮 sobie obejrze膰, nie kosztuj膮c zakazanego owocu.
Jean-Michel odgarn膮艂 z czo艂a g臋ste, ciemne w艂osy i zapi膮艂 ciemnozielony sweter. Wysoki, nieco przyci臋偶ki, czterdziestotrzyletni wiceprezes Demain z przyjemno艣ci膮 oczekiwa艂 spotkania z Richterem. Ci, kt贸rzy go znali (a by艂o ich niewielu) i ci, kt贸rzy znali go dobrze (tych by艂o zaledwie kilku) zgadzali si臋 w dw贸ch sprawach. Po pierwsze, Richter by艂 oddany sprawie. Doskonale! Pan Dominique wraz z reszt膮 swego francuskiego zespo艂u to te偶 ludzie oddani sprawie. Co wi臋cej, pan Dominique nienawidzi艂 pertraktowa膰 z lud藕mi oboj臋tnymi.
Po drugie, zgodnie z panuj膮c膮 powszechnie opini膮, Richter by艂 cz艂owiekiem nieobliczalnym, zdolnym powita膰 kogo艣 jak przyjaciela, a w nast臋pnej chwili wyda膰 rozkaz jego zamordowania, je艣li tylko taki mia艂 kaprys. I pod tym wzgl臋dem wydawa艂 si臋 duchowym bratem tajemniczego mocodawcy Jean-Michela. Pan Dominique albo kocha艂 ludzi, albo ich nienawidzi艂, by艂 wielkoduszny lub bezwzgl臋dny, w zale偶no艣ci od wymaga艅 chwili. Podobnie zachowywali si臋 na przyk艂ad Napoleon lub Hitler.
Co艣 takiego po prostu tkwi w przyw贸dcach, pomy艣la艂 Jean-Michel. Nie potrafi膮 by膰 letni.
Dum膮 napawa艂o go, 偶e zna pana Dominique'a. Mia艂 nadziej臋, i偶 poznanie Richtera tak偶e b臋dzie powodem do dumy.
Podszed艂 do czarnych metalowych drzwi prowadz膮cych do jego klubu, „Auswechseln". Nie znalaz艂 w nich niczego szczeg贸lnego: jak ka偶de drzwi, wyposa偶one by艂y w judasza i dzwonek. Po lewej, na framudze, widnia艂a marmurowa kozia g艂owa.
Francuz nacisn膮艂 przycisk dzwonka i czeka艂.
„Auswechseln" - czyli „Substytut" - nale偶a艂 do najbardziej nies艂awnych, dekadenckich i ciesz膮cych si臋 najwi臋kszym powodzeniem nocnych klub贸w St. Pauli. Wpuszczano do艅 wy艂膮cznie pary. Ka偶da dostawa艂a przy wej艣ciu naszyjniki, jeden r贸偶owy, a jeden niebieski, z r贸偶nymi numerami. Nowe pary - na jeden wiecz贸r - dobiera艂y si臋 tymi w艂a艣nie numerami. Do uczestnictwa w owym misterium dopuszczano wy艂膮cznie dobrze ubranych, przystojnych ludzi.
Z otwartego pyska koziej g艂owy rozleg艂 si臋 ostry g艂os: - Kto tam?
-聽Jean-Michel Horne - odpowiedzia艂 Francuz. Ju偶 mia艂 zamiar doda膰 po niemiecku: „Jestem um贸wiony z Herr Richterem, ale w ostatniej chwili zrezygnowa艂. Je艣li pomocnicy Richtera nie wiedz膮, z kim si臋 on spotyka, to jego operacja prowadzona jest po dyletancku. Od takiej operacji Jean-Michel i jego ludzie powinni si臋 trzyma膰 z daleka.
Drzwi otworzy艂y si臋 niemal natychmiast. Przesz艂o dwumetrowy kulturysta uprzejmie zaprosi艂 go do 艣rodka, zamkn膮艂 i zaryglowa艂 drzwi, a potem po艂o偶y艂 mu na ramieniu 艂ap臋 wielk膮 jak bochen chleba. Przesun膮艂 Francuza pod 艣cian臋 obok kasy, bardzo dok艂adnie obszuka艂 i kaza艂 mu poczeka膰.
Jean-Michel zauwa偶y艂 zainstalowan膮 w 艣cianie kamer臋 wideo. Kulturysta mia艂 w uchu s艂uchawk臋. Napewno kto艣 por贸wnywa艂 teraz twarz Francuza ze zdj臋ciem, przys艂anym faksem z biura pana Dominique'a w Demain. Po kr贸tkiej chwili wielkolud powiedzia艂: - Chwileczk臋 - i znik艂 w mroku.
Skuteczne, pomy艣la艂 Jean-Michel, s艂uchaj膮c dudni膮cych po parkiecie ci臋偶kich krok贸w wielkiego ochroniarza. Ostro偶no艣膰 nale偶a艂o tylko pochwali膰. Pan Dominique te偶 nie dotar艂 tam, gdzie dotar艂, dzi臋ki lekkomy艣lno艣ci.
Rozejrza艂 si臋. Jedyne w tym pomieszczeniu 艣wiat艂o pada艂o z czterech czerwonych neonowych lamp w kszta艂cie ko艂a, 艣wiec膮cych nad barem, po jego prawej r臋ce. Widzia艂 wi臋c niewiele i trudno by艂o mu powiedzie膰 nie tylko, jak wygl膮da klub, lecz tak偶e czy wielki ochroniarz w og贸le wyszed艂 z sali. Jedyne, co m贸g艂 stwierdzi膰 na pewno to, 偶e mimo szumu ci臋偶ko pracuj膮cych wentylator贸w we wn臋trzu czu膰 by艂o lekki, mdl膮cy zapach dymu papierosowego, alkoholu i po偶膮dania.
Po minucie, mo偶e dw贸ch, us艂ysza艂 powracaj膮ce kroki, bardzo r贸偶ni膮ce si臋 od poprzednich: lekkie cho膰 zdecydowane; id膮cy cz艂owiek niew膮tpliwie nie pow艂贸czy艂 nogami.
W chwil臋 p贸藕niej w kr膮g padaj膮cego znad baru czerwonego 艣wiat艂a wst膮pi艂 Felix Richter.
Francuz rozpozna艂 tego eleganckiego trzydziestodwulatka ze zdj臋膰, kt贸re pokazano mu przed wyjazdem, 偶adna fotografia nie by艂a jednak w stanie uchwyci膰 si艂y tego m臋偶czyzny. Richter mia艂 oko艂o metra osiemdziesi臋ciu centymetr贸w wzrostu, kr贸tkie, starannie przystrzy偶one jasne w艂osy, ubrany za艣 by艂 w nienagannie skrojony garnitur z kamizelk膮, l艣ni膮ce lakierki i czarny krawat w czerwone paski. Nie nosi艂 偶膮dnej bi偶uterii; w jego 艣rodowisku zami艂owanie do niej odbierano jako cech臋 kobiec膮, a na takie skojarzenie nie m贸g艂 sobie pozwoli膰.
„Ordery. Moim ludziom pozwalam nosi膰 wy艂膮cznie order” - napisa艂 kiedy艣 we wst臋pniaku swej gazety, „Unser Kampf” - „Nasza Walka". Znacznie bardziej uderzaj膮ce od stroju by艂y jednak jego oczy. Fotografia w og贸le nie odda艂a ich mory. Nawet w s艂abym, czerwonym 艣wietle po prostu przykuwa艂y. I nieruchomia艂y, wpatrzone w cz艂owieka. Richter nie nale偶a艂 najwyra藕niej do ludzi zwyk艂ych odwraca膰 wzrok.
Zbli偶aj膮c si臋, Niemiec wykona艂 gest taki, jakby wyci膮ga艂 rewolwer z kabury, dziwny, lecz elegancki. D艂oni膮 przesun膮艂 wzd艂u偶 nogawki spodni a偶 na biodro, a potem szybko wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Jean-Michel uj膮艂 j膮, dziwi膮c si臋 sile u艣cisku.
-聽Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e m贸g艂 pan przyjecha膰 - powiedzia艂 Richter. My艣la艂em tylko, 偶e b臋dzie panu towarzyszy艂 pa艅ski pracodawca.
-聽Jak pan wie, pan Dominique woli prowadzi膰 interesy z siedziby swej firmy. Dysponuje technik膮, kt贸ra umo偶liwia ograniczenie wyjazd贸w do minimum.
-聽Rozumiem. Nie pozwala si臋 fotografowa膰, rzadko go mo偶na zobaczy膰. Tajemniczy cz艂owiek.
-聽Pan Dominique jest tajemniczy, lecz nie oznacza to braku zainteresowania. Mam reprezentowa膰 go w naszych rozmowach; w trakcie Dni Naporu b臋d臋 te偶 jego oczami i uszami.
Richter u艣miechn膮艂 si臋.
-聽Chce sprawdzi膰, czy jego szczodre datki s膮 w艂a艣ciwie wykorzystywane?
Jean-Michel pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Tu si臋 pan myli, panie Richter. Pan Dominique nie dzia艂a w ten spos贸b. Inwestuje tylko w ludzi, kt贸rym wierzy.
Niemiec pu艣ci艂 d艂o艅 go艣cia, stan膮艂 obok niego, uj膮艂 go za 艂okie膰 i poprowadzi艂 w ciemno艣膰.
-聽Prosz臋 nie s膮dzi膰, 偶e musi pan broni膰 Dominique'a przede mn膮 t艂umaczy艂. - Warto sprawdzi膰 od czasu do czasu, co robi膮 towarzysze broni.
Towarzysze broni? - pomy艣la艂 Jean-Michel. Pan Dominique by艂 w艂a艣cicielem firmy wartej miliardy dolar贸w. Kontrolowa艂 jedn膮 z najwi臋kszych prawicowych organizacji we Francji, ba - na 艣wiecie! Niewielu by艂o ludzi, kt贸rych sk艂onny by艂by uwa偶a膰 za swych „towarzysz”. Mimo wsp贸lnoty interes贸w, Herr Richter nie mie艣ci艂 si臋 w tej grupie.
Richter nagle zmieni艂 temat.
-聽Pok贸j hotelowy, kt贸ry panu zarezerwowali艣my... - spyta艂 - ...czy podoba si臋 panu?
-聽Jest doskona艂y. - Francuza nadal irytowa艂a arogancja jego rozm贸wcy. - Doskonale. Mieszka pan w jednym z niewielu prawdziwie starych hoteli w Hamburgu. Podczas wojny alianci obr贸cili w perzyn臋 niemal ca艂e miasto. Hamburg mia艂 pecha. To port. Jest jaka艣 ironia w tym, 偶e przetrwa艂o tak wiele starych drewnianych budynk贸w. - Wyci膮gn膮艂 ramiona, jakby pragn膮艂 obj膮膰 ca艂e St. Pauli. - Alianci nie zabijali prostytutek i pijak贸w, wy艂膮cznie matki z dzie膰mi. Nas jednak nazywaj膮 potworami i to fa艂szuj膮c wydarzenia. Na przyk艂ad mityczny Holocaust...
Jean-Michel zauwa偶y艂, 偶e nag艂y wybuch rozm贸wcy nie pozostawi艂 go oboj臋tnym. Cho膰 w Niemczech negowanie Holocaustu karane by艂o w majestacie prawa, podczas studi贸w na akademii medycznej Richter robi艂 to nieustannie. Nie przesta艂 nawet, gdy za antysemickie uwagi odebrano mu stypendium. Organa w艂adzy niech臋tnie kara艂y agitator贸w nie uciekaj膮cych si臋 do gwa艂tu, musia艂y jednak zareagowa膰, bowiem 艣wiatowe stacje telewizyjne nagra艂y i pokaza艂y jego antysemickie przem贸wienie w O艣wi臋cimiu, zatytu艂owane „呕ydowskie k艂amstwa". Sp臋dzi艂 w wi臋zieniu dwa lata. M艂odzi wsp贸艂pracownicy prowadzili jego raczkuj膮cy w贸wczas interes i dbali, by legenda ich szefa ros艂a.
Poniewa偶 cz艂owiek ten by艂 odwa偶ny i oddany sprawie, Jean-Michel postanowi艂 zapomnie膰 o kiepskim pocz膮tku spotkania.
Podeszli do stolika. Richter w艂膮czy艂 stoj膮c膮 na nim lamp臋. Przedstawia艂a Pana graj膮cego na fletni.
Usiedli obaj. 艢wiat艂o nie si臋ga艂o oczu Niemca, lecz Francuz widzia艂 je mimo to, niemal tak nieprzejrzyste jak sam mrok. Ten go艣膰 zarobi艂 miliony na klubie i na firmie wynajmuj膮cej hostessy w Berlinie, Stuttgarcie, Frankfurcie i Hamburgu, ale bez ryzyka mo偶na by艂o przyj膮膰, 偶e nawet gdy jeszcze nie mia艂 tej forsy, ju偶 by艂 sukinsynem.
Podni贸s艂 oczy na antresol臋. Drzwi, drzwi, drzwi, prowadz膮ce najpewniej do pokoi dla go艣ci, kt贸rzy pragn臋li nie tylko pota艅czy膰.
-聽Jak rozumiem, ma pan tam mieszkanie?
-聽Owszem, ale korzystam z niego przez jedn膮, mo偶e dwie noce w tygodniu. Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzam w siedzibie Narodowej Partii Socjalistycznej XXI Wieku w Bergedorfie, na po艂udniu. Tam w艂a艣nie rodzi si臋 wszystko to, co najwa偶niejsze w naszym ruchu. Tam piszemy mowy, udzielamy porad telefonicznych, stamt膮d wysy艂amy poczt臋 elektroniczn膮, tam publikujemy gazet臋... ma pan „Kampf” z tego tygodnia?
Jean-Michel skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Wspaniale! Wszystko to jest ca艂kowicie legalne. Nie tak jak niegdy艣, na pocz膮tku, kiedy w艂adze 艣ciga艂y mnie za to czy tamto wymy艣lone naruszenie prawa. Ach tak, przyby艂 pan tu dla uczczenia Dni Naporu? B臋dzie pan tak偶e reprezentowa艂 swego pracodawc臋 w „rozmowach", jak to okre艣li艂 w naszej jedynej kr贸tkiej rozmowie telefonicznej?
-聽Tak, Herr Richter. - Jean-Michel pochyli艂 si臋, opieraj膮c d艂onie na stole. - Przyby艂em z艂o偶y膰 panu propozycj臋.
Rozczarowa艂 si臋. Richter ani drgn膮艂.
-聽S艂ucham pana z uwag臋 - powiedzia艂 tylko.
-聽Pan Dominique, cho膰 si臋 tym nie chwali, wspomaga finansowo neonazistowskie ruchy na ca艂ym 艣wiecie. Razorheads w Anglii, 呕o艂nierzy Polski, Whites Only Association w Stanach Zjednoczonych. Pr贸buje stworzy膰 艣wiatow膮 sie膰 organizacji, kt贸rych wsp贸lnym celem jest czysto艣膰 etniczna.
-聽Wraz z Nowymi Jakobinami by艂oby to jakie艣 sze艣膰 tysi臋cy ludzi stwierdzi艂 Richter.
-聽Owszem, w przybli偶eniu. A kiedy w艂膮czy si臋 w Stanach do Internetu, liczba ta z ca艂膮 pewno艣ci膮 wzro艣nie.
-聽Owszem, najprawdopodobniej tak. Widzia艂em jego gry. Wspania艂a rozrywka.
-聽Pan Dominique proponuje, by pa艅ska organizacja, XXI Wiek, do艂膮czy艂a do innych. Dostarczy panu funduszy, udzieli dost臋pu do technologii Demain, umo偶liwi odegranie roli w kszta艂towaniu przysz艂o艣ci 艣wiata.
-聽Roli - powt贸rzy艂 Richter. - Jak w teatrze. - Nie w teatrze. W historii.
Niemiec u艣miechn膮艂 si臋 zimno.
-聽A dlaczego mia艂bym gra膰 w jego sztuce, kiedy jestem w stanie wystawi膰 w艂asn膮?
I zn贸w Francuza zszokowa艂a ta zarozumia艂o艣膰.
-聽Poniewa偶 dysponuje on 艣rodkami, o jakich pan m贸g艂by najwy偶ej marzy膰. Dzi臋ki swym powi膮zaniom mo偶e te偶 zapewni膰 panu ochron臋 zar贸wno polityczn膮, jak i osobist膮.
-聽Ochron臋 przed kim? Rz膮d nie o艣mieli si臋 mnie tkn膮膰. Dwa lata sp臋dzone w wi臋zieniu uczyni艂y ze mnie m臋czennika za spraw臋. Moi ludzie s膮 mi oddani.
-聽Istniej膮 inni. Inni potencjalni nowi Fuhrerzy - stwierdzi艂 Jean-Michel. W jego g艂osie pojawi艂a si臋 gro藕ba.
-聽Doprawdy? Ma pan na my艣li kogo艣 okre艣lonego?
Faceta nale偶a艂o koniecznie przycisn膮膰 i chyba nadarzy艂a si臋 po temu okazja.
-聽Szczerze m贸wi膮c, Herr Richter, pojawiaj膮 si臋 opinie, 偶e Karin Doring i jej Feuer to wschodz膮ce gwiazdy przysz艂o艣ci.
-聽Pojawiaj膮 si臋 opinie..? - powt贸rzy艂 spokojnie Richter.
Jean-Michel skin膮艂 g艂ow膮. Wiedzia艂, 偶e Felix Richter i Karin Doring s膮 jawnymi nieprzyjaci贸艂mi od dw贸ch lat, kiedy to Karin przyby艂a ze Wschodnich Niemiec g艂osz膮c terroryzm, jako doktryn臋 walki ideologicznej. Richter, kt贸ry w艂a艣nie wyszed艂 z wi臋zienia, by艂 zwolennikiem dzia艂alno艣ci politycznej. Oboje krytykowali si臋 otwarcie, a偶 wreszcie dosz艂o do tego, 偶e cz艂onkowie Feuer zabili w zasadzce dw贸ch ludzi Richtera. Przyw贸dc贸w obu ruch贸w wezwano na spotkanie w berli艅skim hotelu, po kt贸rym to spotkaniu zgodzili si臋 walczy膰 swymi metodami, nie atakuj膮c si臋 wzajemnie. Niemniej mi臋dzy terrorystk膮 ze Wschodu a dobrze wychowanym lekarzem nadal istnia艂o napi臋cie.
-聽Karin jest energiczn膮, charyzmatyczn膮 osobowo艣ci膮 - powiedzia艂. Ma na koncie par臋 艣mia艂ych akcji. Wiemy, 偶e zaplanowa艂a i przeprowadzi艂a atak na bank w Bremie, podpali艂a tak偶e sal臋 s膮dow膮 w Norymberdze...
-聽Zrobi艂a to i nie tylko to - zgodzi艂 si臋 Richter. - Umie walczy膰. Jest jak kot, kt贸ry przewodzi innym kotom, kot 艣mietnikowy, doskona艂y dow贸dca w terenie. Zar贸wno pan, jak i pa艅scy protektorzy nie zdajecie sobie jednak sprawy z tego, 偶e nie zdo艂a nigdy zbudowa膰 i poprowadzi膰 partii politycznej. Nadal nalega na osobisty udzia艂 we wszystkich swych akcjach. Pewnego dnia wpadnie w r臋ce w艂adz. A je艣li nawet nie, wystarczy jedna wadliwie skonstruowana bomba...
-聽By膰 mo偶e. Ale w ci膮gu zaledwie dw贸ch lat Feuer zdoby艂 sobie tysi膮c trzystu cz艂onk贸w oraz trzydziestu regularnych 偶o艂nierzy.
-聽S艂usznie, lecz to w wi臋kszo艣ci Ossies - wschodni Niemcy. Zwierz臋ta. W ci膮gu pi臋ciu lat zdoby艂em sobie pi臋膰 tysi臋cy zwolennik贸w po tej stronie by艂ej granicy. To, panie Horne, jest podstaw膮 ruchu politycznego. To, panie Horne, jest nasza przysz艂o艣膰.
-聽Ka偶dy ma swoje miejsce. Zdaniem pana Dominique'a oboje byliby艣cie warto艣ciowymi sojusznikami. Dlatego w艂a艣nie poinstruowa艂 mnie, bym porozmawia艂 tak偶e z ni膮.
Przenikliwe spojrzenie przykuwaj膮cych oczu przesun臋艂o si臋 z zegara na twarz go艣cia. Niemiec mia艂 oczy robota, wszystko widz膮ce, pozbawione 艣ladu uczucia. Wsta艂. Ich kr贸tkie spotkanie najwyra藕niej w艂a艣nie mia艂o si臋 zako艅czy膰. Jean-Michel nie ukrywa艂 zdumienia.
-聽Dzi艣 o wp贸艂 do sz贸stej po po艂udniu, przyjd臋 do pana do hotelu oznajmi艂 Niemiec. - I ona, i ja b臋dziemy obecni na wieczornym zlocie w Hanowerze. Tam zobaczy pan na w艂asne oczy, kto wydaje rozkazy, a kto je wykonuje. Do zobaczenia.
Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia. Z cienia za plecami Francuza wy艂oni艂 si臋 wielki bramkarz.
-聽Chwileczk臋, Herr Richter! - zawo艂a艂 wyzywaj膮co Jean-Michel. Richter zatrzyma艂 si臋. Go艣膰 wsta艂.
-聽Otrzyma艂em instrukcje, by skontaktowa膰 si臋 z moim mocodawc膮 dzi艣 rano, a nie dzi艣 wieczorem. Co mam mu powiedzie膰?
Richter odwr贸ci艂 si臋. W mroku p艂on臋艂y jego niesamowite oczy.
-聽Prosz臋 mu powiedzie膰, 偶e rozwa偶臋 jego hojn膮 ofert臋. A tymczasem chcia艂bym mie膰 jego poparcie i przyja藕艅.
-聽A jednak mnie pan wyprasza!
-聽Wypraszam? - Pytanie to zosta艂o zadane g艂osem pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu.
-聽Nie jestem ani popychad艂em, ani jakim艣 gorylem. Jako przedstawiciel pana Dominique'a spodziewam si臋 co najmniej uprzejmo艣ci.
Niemiec podszed艂 do niego powoli. - Przedstawiciel Dominique'a...
-聽Pana Dominique'a Jemu przynajmniej winien pan jest szacunek Chce pana wspom贸c...
-聽Francuzi zawsze wspomagaj膮 przedstawicieli opozycji. Pomogli艣cie Dacko obali膰 Bokass臋 w Republice 艢rodkowej Afryki, w 1979 roku. Go艣cili艣cie ajatollaha Chomeiniego, podczas gdy planowa艂 powr贸t do Iranu. Francuzi spodziewaj膮 si臋, 偶e wr贸ciwszy do w艂adzy go艣cie oka偶膮 im wdzi臋czno艣膰, cho膰 rzadko si臋 jej doczekuj膮. Szanuj臋 Dominique'a - g艂os Richtera mrozi艂 - lecz w odr贸偶nieniu od pana, panie Horne, nie musz臋 czepia膰 si臋 niczyjego fartuszka. On chce mojej pomocy. Ja nie potrzebuj臋 pomocy od niego.
Ten cz艂owiek jest szale艅cem, pomy艣la艂 Jean-Michel. Us艂ysza艂 ju偶 do艣膰. - Pozwoli pan, 偶e odejd臋 - powiedzia艂.
-聽Nie, nie pozwol臋. Nie odejdzie pan, p贸ki przed panem stoj臋 - odpar艂 Richter.
Francuz przeszy艂 go w艣ciek艂ym spojrzeniem. Odwr贸ci艂 si臋. Wpad艂 na bramkarza, kt贸ry z艂apa艂 go za szyj臋 i bezceremonialnie obr贸ci艂 twarz膮 do Niemca.
-聽Richter, jeste艣 szalony! - wycharcza艂 Horne.
-聽To bez znaczenia. Wa偶ne jest, 偶e wydaj臋 rozkazy.
-聽Nie zdajesz sobie sprawy z tego, 偶e pan Dominique o wszystkim us艂yszy? Uwa偶asz, 偶e nie zaprotestuje? Przecie偶 my...
-聽My! - przerwa艂 Richter, patrz膮c go艣ciowi wprost w oczy. - Ca艂e to „my wiemy..:”, „my s艂yszeli艣my..:” - By艂 nieprzytomny z w艣ciek艂o艣ci. „My”, monsieur? Kim pan jest?
I w tej chwili Richter wyci膮gn膮艂 d艂o艅, tak jak przy spotkaniu, tylko tym razem w d艂oni tej by艂 n贸偶, kt贸rego ostrze zatrzyma艂o si臋 milimetry przed lewym okiem Jean-Michela. Uniesione, mierzy艂o prosto w 藕renic臋.
-聽Wiesz, kim jeste艣? - spyta艂 Richter. - Jeste艣 pieskiem pokojowym. Mimo w艣ciek艂ego gniewu, Francuz poczu艂 przera藕liwy skurcz 偶o艂膮dka. To szale艅stwo, pomy艣la艂. Nagle poczu艂 si臋 tak, jakby wpad艂 w p臋tl臋 czasu. Przecie偶 w 艣wiecie telewizyjnych kamer i natychmiastowego mi臋dzynarodowego krzyku oburzenia nie ma miejsca na Gestapo,. a jednak stoi oko w oko z gestapowcem, kt贸ry w艂a艣nie grozi mu torturami!
Richter wpatrywa艂 si臋 w niego, a jego oczy by艂y a偶 nazbyt przytomne. M贸wi艂 r贸wnym g艂osem, nie krzycza艂.
-聽Rozmawia艂e艣 ze mn膮, jakby艣my byli sobie r贸wni. Czego w 偶yciu dokona艂e艣 opr贸cz za艂apania si臋 do dru偶yny cz艂owieka, kt贸ry ma wizj臋 przysz艂o艣ci?
Francuz czu艂, jak gard艂o zaciska mu si臋 coraz mocniej. Prze艂kn膮艂, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale nie powiedzia艂 nic. Za ka偶dym mrugni臋ciem przypominaj膮ce lancet ostrze p艂ytko ci臋to mu powiek臋. Pr贸bowa艂 znie艣膰 to w milczeniu, ale w ko艅cu j臋kn膮艂.
-聽Myli艂em si臋 - ci膮gn膮艂 Richter. - Nie jeste艣 nawet pieskiem pokojowym. Jeste艣 owc膮, kt贸r膮 pasterz wys艂a艂 w swym zast臋pstwie. 呕eby mi z艂o偶y膰 propozycj臋, lecz tak偶e by sprawdzi膰, jak mocne mam z臋by. A je艣li ci臋 zagryz臋? Dominique czego艣 si臋 o mnie dowie. B臋dzie wiedzia艂, 偶e nie l臋kam si臋 jego wys艂annik贸w. B臋dzie wiedzia艂, 偶e w przysz艂o艣ci ma mnie traktowa膰 inaczej. A je艣li o ciebie chodzi... - wzruszy艂 ramionami - ...c贸偶, znajdzie sobie innego lokaja.
-聽Nie! - krzykn膮艂 Francuz. Gniew na moment pokona艂 strach. - Pan nie rozumie!
-聽Ale偶 rozumiem. Sprawdza艂em twoje dane w komputerze, kiedy wchodzi艂e艣 przez drzwi. Do艂膮czy艂e艣 do organizacji Dominique'a dwadzie艣cia jeden lat i jedena艣cie miesi臋cy temu. Awansowa艂e艣 dzi臋ki zdolno艣ciom naukowym. Otrzyma艂e艣 patent na czterobitowy procesor do gier, kt贸ry umo偶liwi艂 Demain sprzeda偶 bardziej skomplikowanych produkt贸w w czasach, kiedy inne firmy mia艂y procesory jedno, mo偶e dwubitowe. Zwi膮zany by艂 z tym niewielki skandal w Stanach Zjednoczonych. Jedna z kalifornijskich firm zg艂osi艂a, 偶e tw贸j wynalazek dziwnie przypomina produkt, kt贸ry w艂a艣nie mieli skierowa膰 na rynek.
Jean-Michel przesun膮艂 si臋 lekko. Czy Richter przekazuje wy艂膮cznie posiadane fakty, czy te偶 mo偶e wie co艣 wi臋cej o pocz膮tkach Demain?
-聽Niedawno uzyska艂e艣 patent na uk艂ad bezpo艣rednio stymuluj膮cy kom贸rki nerwowe; uk艂ad, kt贸rego Demain b臋dzie u偶ywa膰 w swych nowych programach komputerowych. W szkole by艂e艣 jednak apolityczny. Kiedy Demain ci臋 kupi艂o, przyj膮艂e艣 pogl膮dy Dominique'a i dopiero wtedy dopuszczony zosta艂e艣 do wewn臋trznego kr臋gu jego Nowych Jakobin贸w, pragn膮cych uwolni膰 Francj臋 od Algierczyk贸w, Maroka艅czyk贸w, Arab贸w i naszych wsp贸lnych przeciwnik贸w, 呕yd贸w. Najwa偶niejszym s艂owem jest tu jednak s艂owo „pomoc", panie Horne. W hierarchii wa偶no艣ci ta etniczna n臋dza stoi najni偶ej. Oddani s艂udzy zajmuj膮 miejsce nad ni膮, ale ich te偶 mo偶na zast膮pi膰. Francuz milcza艂.
-聽Pozosta艂a nam wi臋c do rozstrzygni臋cia jeszcze jedna sprawa. Jak g艂臋boko potrafi臋 ugry藕膰.
Richter uni贸s艂 ostrze no偶a. Jean-Michel pr贸bowa艂 poruszy膰 g艂ow膮, ale wielki bramkarz tylko mocniej uchwyci艂 go za w艂osy. N贸偶 przesun膮艂 si臋 wy偶ej i porusza艂 si臋 powoli ku k膮cikowi oka.
-聽Wiesz, 偶e przed przy艂膮czeniem si臋 do partii XXI Wieku studiowa艂em medycyn臋? Odpowiedz.
-聽Tak. - I nienawidz膮c si臋 za to, co robi, Jean-Michel doda艂 jeszcze: - Prosz臋 pana, b艂agam...
-聽By艂em lekarzem - kontynuowa艂 Richter. - Gdybym zdecydowa艂 si臋 praktykowa膰, by艂bym wybitnym lekarzem. Ale na to si臋 nie zdecydowa艂em - a wiesz, dlaczego? Bo u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie potrafi艂bym leczy膰 genetycznie upo艣ledzonych. Wspomnia艂em o tym bo, jak widzisz, znalaz艂em inny spos贸b na u偶ycie nabytej podczas studi贸w wiedzy. U偶ywam jej, by kontrolowa膰 ludzi. Kontroluj膮c cia艂o, kontroluj臋 te偶 umys艂. Na przyk艂ad, przesuwaj膮c n贸偶 coraz wy偶ej wiem, 偶e napotka on pewien mi臋sie艅, a je艣li go przetnie, b臋dziesz mia艂 spore problemy z patrzeniem w g贸r臋 lub w d贸艂. B臋dziesz musia艂 nosi膰 opask臋 - trudno jest wykonywa膰 najprostsze czynno艣ci, gdy oczy pracuj膮 niezale偶nie, no i - roze艣mia艂 si臋 - wygl膮da艂by艣 do艣膰 przera偶aj膮co z jednym okiem patrz膮cym do przodu, a drugim poruszaj膮cym si臋 zupe艂nie niezale偶nie.
Jean-Michel dysza艂 ci臋偶ko. Nogi mu dr偶a艂y, gdyby bramkarz nie przytrzymywa艂 go za w艂osy, by艂by upad艂. Widzia艂 tylko zamazany kszta艂t ostrza no偶a i zaczerwienion膮 twarz Niemca. Poczu艂 bolesne uk艂ucie nad ga艂k膮.
-聽Prosz臋, nie... - zaszlocha艂. - Mon Dieu, Herr Richter...
Na policzki pociek艂y mu 艂zy i nie widzia艂 ju偶 prawie nic. Dr偶a艂a mu szcz臋ka, a to powodowa艂o ruchy oka, ka偶dy podkre艣lony spazmem b贸lu. Bardzo powoli Richter przysun膮艂 do no偶a lew膮 d艂o艅. Dotkn膮艂 ni膮 r臋koje艣ci, jakby ju偶 za chwil臋 mia艂 pchn膮膰...
-聽A czy wiesz mo偶e - spyta艂 spokojnie - 偶e to, co w艂a艣nie robimy, jest cz臋艣ci膮 procesu prania m贸zgu? Studiowa艂em zastosowania tej techniki przez KGB. Byli w niej mistrzami. To, co m贸wi si臋 cz艂owiekowi przera偶onemu i cierpi膮cemu b贸l, jego m贸zg przyjmuje za prawd臋. Oczywi艣cie, by osi膮gn膮膰 trwa艂y efekt, nale偶y czynno艣膰 powtarza膰. Systematycznie i dok艂adnie.
Delikatnie pchn膮艂 n贸偶 do g贸ry. B贸l, przy kt贸rym dotychczasowe do艣wiadczenia wydawa艂y si臋 niczym, wybuchn膮艂 pod czo艂em Jean-Michela, kt贸ry krzykn膮艂 przera藕liwie, a potem ju偶 tylko j臋cza艂. Cho膰 strasznie si臋 tego wstydzi艂, nie m贸g艂 przesta膰.
-聽I jak my艣lisz, ma艂y baranku, jeste艣my sobie r贸wni?
-聽My艣l臋... - Francuz prze艂kn膮艂 z wysi艂kiem - ...my艣l臋, 偶e udowodni艂 pan to, co chcia艂 pan udowodni膰.
-聽Ja udowodni艂em? Prosz臋, pierwsza rozs膮dna wypowied藕, jak膮 us艂ysza艂em z pa艅skich ust. Niew膮tpliwie przypadkowa.
Poruszy艂 no偶em, wywo艂uj膮c kolejny przera藕liwy okrzyk b贸lu.
-聽A pr贸bowa艂em udowodni膰 rzecz nast臋puj膮c膮. W niedalekiej przysz艂o艣ci Dominique b臋dzie potrzebowa艂 mnie bardziej, ni偶 ja b臋d臋 potrzebowa艂 jego. 呕o艂nierze Nowych Jakobin贸w to niewielka si艂a, odpowiednia wy艂膮cznie do wykonywania zada艅 lokalnych, ja natomiast mam mo偶liwo艣ci dzia艂ania na skal臋 mi臋dzynarodow膮. I b臋d臋 dzia艂a艂 na skal臋 mi臋dzynarodow膮. Nowe gry komputerowe znajd膮 si臋 w sieci, b臋d膮 dost臋pne w ca艂ej Ameryce, ale potrzeba czasu, by wywar艂y odpowiedni efekt. Ja i moi ludzie mo偶emy pojecha膰 do Stan贸w, spotka膰 si臋 z ameryka艅skimi nazistami, wywrze膰 na nich bezpo艣redni wp艂yw. My jeste艣my z Vaterlandu, ojczyzny ruchu, wy nale偶ycie do tych, kt贸rych podbito i nauczono s艂u偶y膰. 艢wiat pod膮偶y za mn膮 i to teraz, zaraz, a nie za pi臋膰, dziesi臋膰 czy dwadzie艣cia lat. I - co r贸wnie wa偶ne - dostan臋 pieni膮dze. A to, panie Horne, sprawia, 偶e nie jestem tylko r贸wny panu Dominique'owi. Nie! W rzeczywisto艣ci jestem od niego lepszy.
Richter u艣miechn膮艂 si臋 i pu艣ci艂 n贸偶, kt贸ry wyl膮dowa艂 na jego otwartej d艂oni. Odst膮pi艂, chowaj膮c go w ukrytej w r臋kawie pochwie. Francuz j臋kn膮艂, lecz tym razem nie tylko z b贸lu, lecz tak偶e ulgi.
-聽A wi臋c prosz臋 przy najbli偶szej okazji powiedzie膰 panu Dominique'owi o lekcji pokory, jakiej panu udzieli艂em. Jestem pewien, 偶e on to zrozumie. Prosz臋 mu tak偶e powiedzie膰, 偶e nikt, nawet Karin Doring, nie zostanie" przyw贸dc膮 ruchu w Niemczech. To moje przeznaczenie. Czy mamy jeszcze co艣 do za艂atwienia?
Bramkarz zwolni艂 u艣cisk na chwil臋, umo偶liwiaj膮c Francuzowi gorliwe potrz膮艣ni臋cie g艂ow膮.
-聽Doskonale! - Richter obr贸ci艂 si臋. - Ewald wezwie panu taks贸wk臋. Ma pan chwil臋 czasu, by jako艣 si臋 ogarn膮膰. Ufam, 偶e dzi艣 spotkamy si臋 jeszcze raz. To b臋dzie pami臋tny wiecz贸r.
Kiedy jego szef znik艂, bramkarz pu艣ci艂 w艂osy Jean-Michela. Francuz zwali艂 si臋 na ziemi臋 i przewr贸ci艂 na bok. Dr偶a艂 na ca艂ym ciele. Lewym okiem widzia艂 niewyra藕nie, jakby przez czerwon膮 zas艂on臋 - to krew gromadzi艂a mu si臋 na g贸rnej powiece i 艣cieka艂a na doln膮.
Le偶膮c bezw艂adnie, nadal nieprzytomny z przera偶enia, Jean-Michel wyj膮艂 chusteczk臋 z kieszeni. Dotkn膮艂 ni膮 oka i przyjrza艂 si臋 blador贸偶owej plamie - krwi zmieszanej ze 艂zami. Za ka偶dym mrugni臋ciem czu艂 uk艂ucia pal膮cego b贸lu. Gorsze od fizycznych by艂y jednak cierpienia duchowe. Na my艣l o tym, jak si臋 zachowa艂 i jakim okaza艂 si臋 tch贸rzem, czu艂 straszliwy wstyd. 艢cieraj膮c krew delikatnymi ruchami chusteczki, u艣wiadomi艂 sobie jednak, 偶e mimo wszystko wype艂ni艂 zadanie, wyznaczone mu przez pana Dominique'a. Z艂o偶y艂 propozycj臋, kt贸ra zosta艂a odrzucona przez tego pr贸偶nego a偶 do szale艅stwa durnia.
Richter nie podejrzewa艂 jednak nawet, jaki cel przy艣wieca艂 panu Dominique'owi, co wr臋cz nakazywa艂o mu podporz膮dkowanie sobie niemieckiego faszysty. Nie chodzi艂o o wzmocnienie ruchu czysto艣ci etnicznej, lecz o wywo艂anie kryzysu zaufania do niemieckiego rz膮du. Pan Dominique pragn膮艂 zdestabilizowa膰 Niemcy w stopniu wystarczaj膮cym, by reszta Europy uzna艂a, 偶e nar贸d ten nie jest w stanie dyktowa膰 jej przysz艂o艣ci w 艂onie Wsp贸lnoty Europejskiej. Rola przyw贸dcy musia艂a przypa艣膰 Francji, a opinie Francji kszta艂towa膰 b臋dzie niewielka grupa wartych grube miliardy dolar贸w magnat贸w przemys艂owych.
Gdzie p贸jdzie Wsp贸lnota Europejska, tam pod膮偶y za ni膮 Azja i reszta 艣wiata.
Jean-Michel nie mia艂 co do tego najmniejszych nawet w膮tpliwo艣ci, zw艂aszcza je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 panuj膮cy w Stanach Zjednoczonych chaos. A kiedy cel zostanie osi膮gni臋ty, pomy艣la艂, pan Dominique pozb臋dzie si臋 Richtera. P贸艂 wieku temu Francja przekona艂a si臋 bole艣nie, jak niebezpiecznie jest pozwoli膰 wzrosn膮膰 w si艂臋 niemieckim faszystom.
Min臋艂o kilka minut. Francuz d藕wign膮艂 si臋 na kolana. W ko艅cu zdo艂a艂 nawet podci膮gn膮膰 si臋 na krze艣le i powsta膰. Sta艂 zgarbiony, niemal wisz膮c na oparciu.
Na razie musisz zapomnie膰 o tym, co ci臋 tu spotka艂o - powiedzia艂 sobie. Praca naukowa nauczy艂a go cierpliwo艣ci. A poza tym, jak przed wyjazdem powiedzia艂 mu pan Dominique, nawet nieszcz臋艣cie czego艣 cz艂owieka uczy. A to nieszcz臋艣cie wiele nauczy艂o go o nowym Fuhrerze.
Wreszcie schowa艂 chusteczk臋 i ruszy艂 w kierunku drzwi, nie czekaj膮c na pomoc Ewalda. Otworzy艂 je, os艂oni艂 zranione oko przed ostrym blaskiem s艂o艅ca i poszed艂 do czekaj膮cej na niego taks贸wki.
8
czwartek, 11.05 - Hamburg, Niemcy
Jazda autostrad膮 z lotniska do centrum miasta trwa艂a mniej wi臋cej trzydzie艣ci pi臋膰 minut. jak zawsze podczas podr贸偶y s艂u偶bowej Paul Hood 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e zatrzyma膰 samochodu i obejrze膰 przynajmniej niekt贸rych z budynk贸w, pomnik贸w i muze贸w, kt贸re mijali. Wr臋cz niezno艣na by艂a 艣wiadomo艣膰, i偶 z p臋dz膮cego sto czterdzie艣ci kilometr贸w na godzin臋 samochodu mo偶e zaledwie rzuci膰 okiem na ko艣cio艂y, kt贸re ju偶 by艂y stare, gdy Ameryk臋 zamieszkiwali tylko Indianie, lecz gdyby nawet dysponowa艂 czasem wcale nie mia艂 pewno艣ci, czy po艣wi臋ci艂by go na zwiedzanie zabytk贸w. Gdziekolwiek jecha艂, stara艂 si臋 wszystkie swe si艂y odda膰 sprawie, kt贸r膮 w艂a艣nie za艂atwia艂. A to nie zostawia艂o wielu okazji na zabaw臋 w turyst臋. Po艣wi臋cenie obowi膮zkom s艂u偶bowym zyska艂o mu nawet przydomek „Papie偶a Paw艂a Centrum". Paul nie by艂 tego ca艂kiem pewien, podejrzewa艂 jednak, 偶e przydomek ten wymy艣lony zosta艂 przez rzecznika prasowego Centrum, Ann Farris.
Czu艂 nieokre艣lony smutek patrz膮c na przemykaj膮ce za oknami nowoczesne wie偶owce. Smutek wywo艂any zachowaniem Ann... i swoim r贸wnie偶. M艂oda rozw贸dka niemal nie ukrywa艂a swych uczu膰, a kiedy zostawali we dwoje w pracy, po godzinach, ich blisko艣膰 wydawa艂a mu si臋 wr臋cz niebezpieczna. Tkwi艂o w tym co艣 dziwnego, nieokre艣lonego lecz poci膮gaj膮cego; co艣, czemu 艂atwo by艂oby si臋 podda膰. Lecz... jaki m贸g艂 by膰 tego koniec? By艂 przecie偶 偶onaty, mia艂 dw贸jk臋 ma艂ych dzieci i nigdy nie zgodzi艂by si臋 z nimi rozsta膰. Racja, od jakiego艣 czasu nie mia艂 jako艣 szczeg贸lnej ochoty na kochanie si臋 z 偶on膮 i czasami, cho膰 si臋 za to nienawidzi艂, musia艂 przed samym sob膮 przyzna膰, 偶e ch臋tnie w og贸le by z tego zrezygnowa艂. Nie by艂a ju偶 t膮 darz膮c膮 go bezgranicznym podziwem, opieku艅cz膮, energiczn膮 Sharon Kent, kt贸r膮 po艣lubi艂. By艂a mamu艣k膮, postaci膮 z telewizji kablowej, maj膮c膮 swe w艂asne 偶ycie i wsp贸艂pracownik贸w, kt贸rych zna艂 wy艂膮cznie z bo偶onarodzeniowych przyj臋膰. By艂a starsza, zm臋czona i nie pragn臋艂a go ju偶 tak jak niegdy艣.
Za艣 ty sam, pomy艣la艂, w ka偶dym razie co najmniej w marzeniach, nadal jeste艣 Cydem z kopi膮 nietkni臋t膮 przez czas, siedz膮cym na galopuj膮cym koniu.
Oczywi艣cie, to tylko wyobra偶enia. W rzeczywisto艣ci - przyznawa艂 to z niech臋ci膮 - fizycznie w niczym nie przypomina艂 nieustraszonego rycerza... no, chyba 偶e takim widzia艂a go Ann. I mo偶e dlatego co艣 nieuchronnie go ku niej poci膮ga艂o.
Lecz przecie偶 wraz z Sharon wybudowali sobie pa艂ac wspomnie艅 i mi艂o艣膰, cho膰 inn膮 ni偶 niegdy艣, dawno temu. Gdyby musia艂 wr贸ci膰 do domu, do rodziny, po kr贸tkiej przygodzie w biurze, jakby si臋 w贸wczas czu艂? W艂a艣ciwie sam nie wiedzia艂, jakby si臋 w贸wczas czu艂. A przecie偶 zastanawia艂 si臋 nad tym wystarczaj膮co cz臋sto, podczas d艂ugiej powrotnej drogi samochodem z Andrews, po tym, jak po ca艂onocnej dyskusji uzgodnili wreszcie z Ann tre艣膰 kolejnego o艣wiadczenia dla prasy. Pewnie czu艂by si臋 jak jaki艣 cholerny robal, pe艂zaj膮cy po ziemi i w g艂臋bi niej szukaj膮cy tego, co potrzebne mu jest do prze偶ycia.
Zreszt膮... gdyby nawet potrafi艂 poradzi膰 sobie z poczuciem winy, tego rodzaju zwi膮zek nie by艂by w porz膮dku ze wzgl臋du na ni膮. Ann by艂a wspania艂膮 dziewczyn膮, mia艂a serce anio艂a. Prowadzi膰 j膮 niczym na smyczy... dawa膰 jak膮艣 nadziej臋 tam, gdzie nie ma najmniejszej nadziei, zwi膮za膰 swe 偶ycie w najintymniejszy mo偶liwy spos贸b z 偶yciem jej i jej synka... nie, by艂oby to po prostu z艂e.
A jednak, mimo wszystko, bardzo jej pragniesz - powiedzia艂 sobie Paul Hood. Mo偶e dlatego oboje z Sharon postanowili pracowa膰 tak ci臋偶ko. Zamienili wzajemny fascynuj膮cy zwi膮zek na co艣, co nadal gotowi byli robi膰 z ca艂ym entuzjazmem m艂odo艣ci, na co艣, co ka偶dego dnia wydawa艂o si臋 im nowe, 艣wie偶e, jeszcze nie do艣wiadczone.
Dobry Bo偶e, da艂bym wszystko za jedn膮 noc tego, co by艂o niegdy艣 mi臋dzy nami, pomy艣la艂.
Hotel „Alster Hof” wybudowany zosta艂 pomi臋dzy dwoma najpi臋kniejszymi jeziorami Hamburga. Paul, Stoll i Herbert nie podziwiali jednak widok贸w - mieli zaledwie tyle czasu, by umy膰 si臋 i przebra膰, i ju偶 musieli wychodzi膰. Herbert zdo艂a艂 jednak wyjrze膰 przez okno, podczas gdy Stoll sprawdza艂, czy w ich pokoju nie za艂o偶ono pods艂uchu.
-聽Krajobraz maj膮 tu ca艂kiem przyjemny - zauwa偶y艂, kiedy zje偶d偶ali wind膮 do recepcji. Machinalnie obraca艂 p贸艂metrowy kawa艂ek kija od szczotki, ukryty pod lewym oparciem fotela, po prostu dla ochrony. Pod prawym trzyma艂 n贸偶 my艣liwski. - Tyle 偶agl贸wek... bardzo przypomina mi to Chesapeake.
-聽To Binnenaslter i Aussenalster - podpowiedzia艂 us艂u偶ny niemiecki windziarz. - Alster Wewn臋trzny i Alster Zewn臋trzny.
-聽Ca艂kiem dorzeczne nazwy - przyzna艂 Herbert, wk艂adaj膮c kij w uchwyt - cho膰 ja pewnie nazwa艂bym je Alsterem Wi臋kszym i Alsterem Mniejszym. To wi臋ksze jezioro... pewnie ma z dziesi臋膰 razy tyle powierzchni co mniejsze?
-聽Trzysta pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 akr贸w wi臋ksze, a mniejsze czterdzie艣ci pi臋膰 - podpowiedzia艂 us艂u偶nie windziarz.
-聽Zmie艣ci艂em si臋 w granicach b艂臋du - stwierdzi艂 weso艂o Herbert. I nadal uwa偶am, 偶e moje nazwy s膮 lepsze. 艂atwo jest odr贸偶ni膰 to, co ma艂e och tego, co du偶e. Za to 艂atwo pomyli膰 si臋, kiedy cz艂owiek nie wie, kt贸ra cz臋艣膰 miasta jest „wewn臋trzna", a kt贸ra „zewn臋trzna".
-聽To mo偶e zechcia艂by pan umie艣ci膰 list ze swymi uwagami w specjalnej skrytce, w recepcji. - Windziarz palcem wskaza艂 im kierunek. - To tam, tu偶 obok skrzynki pocztowej.
Herbert przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie. Paul tak偶e si臋 w niego upatrzy艂; nie potrafi艂 zdecydowa膰, czy ch艂opak z nich kpi, czy po prostu pragnie by膰 pomocny. Niemcy nie s艂yn膮 z poczucia humoru, cho膰 podobno nowe pokolenie nauczy艂o si臋 sztuki kpiny z ameryka艅skich film贸w i z telewizji.
-聽Mo偶e i tak zrobi臋 - stwierdzi艂 Herbert, wyje偶d偶aj膮c z windy. Zerkn膮艂 na Stolla, ugi臋tego pod ci臋偶arem plecaka. - Masz t艂umacza. Jakby to brzmia艂o po niemiecku?
Stoll uderzy艂 w klawisze elektronicznego urz膮dzenia wielko艣ci ma艂ego notesu.
-聽Zdaje si臋, 偶e Grossealster i Kleinealster - poinformowa艂 przyjaciela. - Nie brzmi to szczeg贸lnie elegancko - zauwa偶y艂 Hood.
-聽A nie - zgodzi艂 si臋 Herbert - ale wiesz co? Wydaje si臋 o ca艂e niebo lepsze od tego, co mamy w Filadelfii, w Missisipi. Jeziorko Zdech艂ego Kota, B艂otnisty Strumyk...
-聽A ja uwa偶am, 偶e si臋 mylisz. Przynajmniej od razu ma si臋 przed oczami w艂a艣ciwy obraz - zauwa偶y艂 Stoll.
-聽S艂usznie. Cho膰 nie jest to obraz, kt贸ry chcia艂oby si臋 widzie膰 na poczt贸wce. No i na obrotowym stojaczku w sklepie rzeczywi艣cie mamy zdj臋cia g艂贸wnej ulicy, starej szko艂y i nic wi臋cej.
-聽To ju偶 wola艂bym jeziorko i strumyk - zako艅czy艂 dyskusj臋 Stoll. Szli zat艂oczonym hotelowym holem. Hood rozgl膮da艂 si臋 w poszukiwaniu Martina Langa i wiceministra spraw zagranicznych Richarda Hausena. Tego ostatniego nie zna艂, ale z niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂 kolejnego spotkania z wielkim przedsi臋biorc膮 w dziedzinie elektroniki, Langiem. Rozmawiali ze sob膮 przez d艂u偶szy czas w Los Angeles, z okazji kolacji wydanej dla uczestnik贸w mi臋dzynarodowych targ贸w komputerowych. Szczero艣膰 i inteligencja Niemca bardzo mu wtedy zaimponowa艂y. Od razu zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e ma do czynienia z humanist膮 rozumiej膮cym, 偶e nie ma firmy bez zadowolonych pracownik贸w. P艂ynno艣膰 kadr by艂a u niego praktycznie zerowa. Problemy rozwi膮zywali dyrektorzy wy偶szego szczebla, zwykli pracownicy nawet si臋 o nich nie dowiadywali.
Kiedy nadszed艂 czas na praktyczne zastosowanie pomys艂u Mike'a Rodgersa i Matta Stolla, pomys艂u stworzenia Centrum Regionalnego, czyli CR, do wyposa偶enia go w komputery Lang nadawa艂 si臋 najlepiej i on pierwszy przyszed艂 im na my艣l. Jego firma opatentowa艂a opart膮 na fotonach technik臋 Lichtturm, „Latarnia Morska" - elastyczn膮, nowoczesn膮... i kosztown膮. Jak to zwykle w sprawach z udzia艂em rz膮du, samo stworzenie CR wymaga膰 mia艂o delikatno艣ci i niemal akrobatycznej zr臋czno艣ci, z czego Hood doskonale zdawa艂 sobie spraw臋. Przeprowadzenie przez Kongres p贸艂miliardowego bud偶etu mia艂o by膰 trudne, a - gdyby wyposa偶enie kupiono za granic膮 - mog艂o w og贸le okaza膰 si臋 niemo偶liwe. Jednocze艣nie
Centrum mia艂oby k艂opoty z wprowadzeniem CR za granic臋, gdyby nie zawiera艂o ono sprz臋tu produkcji miejscowej.
W ko艅cu, rozmy艣la艂 Hood, da si臋 to sprowadzi膰 do dw贸ch spraw. Jedna to fakt, 偶e Niemcy b臋d膮 wkr贸tce przewodzi膰 Wsp贸lnocie Europejskiej. Zdolno艣膰 mniej wi臋cej dowolnego przemieszczania ruchomego centrum szpiegowskiego do i z Niemiec, umo偶liwi Stanom Zjednoczonym obserwacj臋 tego, co dzieje si臋 w ca艂ej Europie. Kongresowi bardzo si臋 to spodoba. Po drugie, firma Langa, Hauptschlussel, czyli „Klucz Uniwersalny" b臋dzie musia艂a zgodzi膰 si臋 na zakup sporej cz臋艣ci materia艂贸w, potrzebnych w tym lub owym celu, od firm ameryka艅skich. Wi臋kszo艣膰 wydanych na CR pieni臋dzy tak czy inaczej pozostanie wi臋c w Stanach.
Paul by艂 przekonany, 偶e uda mu si臋 sprzeda膰 to rozwi膮zanie Langowi. Wraz z Mattem mia艂 zamiar pokaza膰 mu nowe techniki, na kt贸re Niemcy z pewno艣ci膮 nabior膮 apetytu; co艣, na co niewielki dzia艂 badawczy Centrum wpad艂 przy okazji szukania sposob贸w na sprawdzenie prawid艂owo艣ci funkcjonowania obwod贸w elektronicznych o wysokiej szybko艣ci. Lang to z ca艂膮 pewno艣ci膮 cz艂owiek honorowy, lecz jest tak偶e biznesmenem i patriot膮. Znaj膮c na wylot sprz臋t CR i jego mo偶liwo艣ci, mo偶e pr贸bowa膰 przekona膰 w艂asny rz膮d do zgody na znalezienie sposob贸w jego zneutralizowania. On sam p贸jdzie za艣 do Kongresu po pieni膮dze na zneutralizowanie tego zagro偶enia i te pieni膮dze wyda ju偶 w firmach ameryka艅skich.
U艣miechn膮艂 si臋. Cho膰 Sharon, nienawidz膮ca negocjacji, nie potrafi艂a tego zrozumie膰, podobnie jak nie b臋d膮cy dyplomat膮 Mike Rodgers, jego samego naprawd臋 to bawi艂o. Przeprowadzanie w艂asnych pomys艂贸w na arenie mi臋dzynarodowej przypomina艂o skomplikowan膮 parti臋 szach贸w. Cho膰 偶aden gracz nie wychodzi艂 z niej bez strat, fajnie by艂o walczy膰 o to, by zachowa膰 na planszy jak najwi臋cej pionk贸w.
Zatrzymali si臋 obok automat贸w telefonicznych, z dala od t艂umu go艣ci. Hood przyjrza艂 si臋 barokowemu wystrojowi wn臋trza, spojrza艂 na dziwn膮 mieszank臋 eleganckich biznesmen贸w i niedbale ubranych turyst贸w. Stoj膮c w tym wzgl臋dnie spokojnym miejscu m贸g艂 obserwowa膰 ludzi skupionych na w艂asnych sprawach, w艂asnych problemach, id膮cych w艂asn膮 drog膮 ku...
Przy drzwiach wej艣ciowych b艂ysn臋艂y jasne w艂osy. Zwr贸ci艂 na nie uwag臋 nie dlatego, 偶e lubi艂 blondynki, lecz raczej ze wzgl臋du na charakterystyczny ruch. Wychodz膮c z hotelu, kobieta przechyli艂a g艂ow臋 lekko w prawo i pewnym, szybki ruchem przerzuci艂a d艂ugie w艂osy z ramienia na rami臋.
Hood sta艂, zdumiony. Jak ptak podrywaj膮cy si臋 do lotu, pomy艣la艂. Patrzy艂, niezdolny wykona膰 najdrobniejszego ruchu. Widzia艂, jak kobieta wychodzi na dw贸r i za drzwiami skr臋ca w prawo. Przez chwil臋 zapomnia艂 nawet mruga膰. Irytuj膮cy ha艂as hotelowego holu w jednej sekundzie zmieni艂 si臋 w niemal nies艂yszalny szum.
-聽Szefie, widzi pan ich? - spyta艂 Stoll.
Hood nie odpowiedzia艂. Zmusi艂 si臋 do ruszenia z miejsca; pobieg艂 w kierunku drzwi, omijaj膮c kr臋c膮cych si臋 wok贸艂 ludzi i le偶膮ce na pod艂odze sterty baga偶u; odpychaj膮c 艂okciami tych, kt贸rzy, pogr膮偶eni w rozmowie, przypadkowo stali mu na drodze.
Z艂ota dama, pomy艣la艂.
Wypad艂 na dw贸r. Skr臋ci艂 w prawo.
-聽Taks贸wk臋? - spyta艂 go uprzejmie od藕wierny w liberii.
Nie us艂ysza艂 jego pytania. Widzia艂 samoch贸d, jad膮cy podjazdem w stron臋 szosy. Jaskrawe s艂o艅ce odbija艂o si臋 od jego szyb. Nie dostrzeg艂 pasa偶era. Spojrza艂 na od藕wiernego.
-聽Czy do tej taks贸wki wsiad艂a kobieta? - spyta艂. - Ja.
-聽Czy pan j膮 zna? - spyta艂 podniesionym g艂osem i nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e m贸g艂 nawet przestraszy膰 ch艂opaka. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. - Przepraszam -powiedzia艂. - Nie chcia艂em tak na pana krzycze膰. Chodzi o to, 偶e... 偶e ja chyba znam t臋 kobiet臋. Czy jest waszym go艣ciem?
-聽Nein. Przynios艂a paczk臋.
-聽Do recepcji? - Hood gestem wskaza艂 wej艣cie.
-聽Nie, nie do recepcji. Odda艂a j膮 komu艣 w 艣rodku.
Obok nich zmaterializowa艂a si臋 nagle starsza Angielka, koniecznie potrzebuj膮ca taks贸wki.
-聽Pan wybaczy - przeprosi艂 go od藕wierny. Podszed艂 do kraw臋偶nika, dm膮c w gwizdek. Paul sta艂 z opuszczon膮 g艂ow膮, podekscytowany. Nagle znalaz艂 si臋 przy nim Stoll, a za nim przed hotel wyjecha艂 Herbert.
-聽Cze艣膰 - powiedzia艂 spokojnie Matt.
Paul sta艂 przy kraw臋偶niku, pr贸buj膮c jako艣 si臋 uspokoi膰.
-聽Wystartowa艂e艣, jakby pies uciek艂 ci na autostrad臋 - zauwa偶y艂 Stoll. - Dobrze si臋 czujesz?
Hood tylko skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Ach, od razu nas przekona艂e艣 - za偶artowa艂 Herbert.
-聽Wszystko w porz膮dku. Tylko... zreszt膮 nic. To d艂uga historia.
-聽Jak „Diuna” Uwielbiam takie historie. Chcia艂by艣 porozmawia膰? Kto艣 znajomy?
-聽Tak - przyzna艂 po d艂u偶szej chwili Hood. - Kto? - zainteresowa艂 si臋 Herbert.
-聽Z艂ota dama - odpar艂 cicho Hood. Stoll gwizdn膮艂 cicho.
-聽Aha! Przepraszam, 偶e spyta艂em. - Zerkn膮艂 na Herberta, kt贸ry tylko wzruszy艂 ramionami, samym spojrzeniem daj膮c do zrozumienia, 偶e nic nie pojmuje.
Od藕wierny wr贸ci艂 tymczasem na sw贸j posterunek.
-聽Mo偶e widzia艂 pan, komu odda艂a t臋 paczk臋? - spyta艂 go cicho Paul. Ch艂opak z 偶alem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
-聽Przepraszam, ale nie - powiedzia艂. - Wzywa艂em taks贸wk臋 dla pana Tsubaraya i nie zauwa偶y艂em.
-聽Nic nie szkodzi. Rozumiem. - Hood wyci膮gn膮艂 z kieszeni dziesi臋ciodolarowy banknot. - Je艣li jeszcze kiedy艣 si臋 tu zjawi, czy spr贸buje pan dowiedzie膰 si臋, kim jest? Prosz臋 jej powiedzie膰, 偶e Paul... - zawaha艂 si臋. - Nie. Niech jej pan nie m贸wi, kto si臋 o ni膮 pyta艂. Prosz臋 tylko spr贸bowa膰 czego艣 si臋 o niej dowiedzie膰.
-聽Jawohl! - stwierdzi艂 rado艣nie od藕wierny i podszed艂 do kraw臋偶nika, by odtworzy膰 drzwi nadje偶d偶aj膮cej taks贸wki.
Stoll szturchn膮艂 szefa 艂okciem.
-聽Hej, za dych臋 nawet ja posta艂bym tu na bramce. I bardzo bym uwa偶a艂.
Paul zignorowa艂 jego uwag臋. Co to za szale艅stwo? Nie potrafi艂 okre艣li膰, czy prze偶ywa pi臋kny sen, czy koszmar.
Stali tak w milczeniu, kiedy do kraw臋偶nika podjecha艂a d艂uga, czarna limuzyna. Od藕wierny pok艂usowa艂 w jej kierunku. Z otwartych przez niego drzwiczek wy艂oni艂 si臋 t臋gi, siwy m臋偶czyzna. On i Paul dostrzegli si臋 w tej samej chwili.
-聽Herr Hood! - Martin Lang podni贸s艂 d艂o艅 w ge艣cie powitania, u艣miechaj膮c si臋 szczerym, serdecznym u艣miechem. Ruszy艂 przed siebie drobnym, energicznym krokiem, wyci膮gaj膮c r臋k臋. - Jak to mi艂o zn贸w pana zobaczy膰. Wygl膮da pan doskonale, po prostu doskonale.
-聽Waszyngton s艂u偶y mi bardziej ni偶 Los Angeles - odpar艂 Paul. Cho膰 patrzy艂 na Langa, przed oczami mia艂 nadal obraz kobiety, ruch g艂owy, jasne, odrzucone w艂osy...
Przesta艅! - skarci艂 si臋 w my艣li. Masz tu robot臋 do zrobienia. I masz w艂asne 偶ycie!
-聽Tak naprawd臋 - mrukn膮艂 Stoll - Paul dobrze si臋 prezentuje, bo przespa艂 si臋 w samolocie. Mnie i Boba b臋dzie musia艂 poszturchiwa膰, 偶eby艣my nie zasn臋li podczas rozm贸w.
-聽Bardzo w to w膮tpi臋 - stwierdzi艂 Lang. - W odr贸偶nieniu ode mnie, panowie jeste艣cie m艂odzi. Pe艂ni si艂.
Podczas, gdy Paul przedstawia艂 mu swych towarzyszy, z limuzyny wysiad艂 jasnow艂osy, wygl膮daj膮cy bardzo godnie m臋偶czyzna, maj膮cy niewiele ponad czterdzie艣ci lat. Podszed艂 do nich powoli.
-聽Herr Hood - powiedzia艂 Lang - zechce pan pozna膰 Richarda Hausena.
-聽Witajcie w Hamburgu. - G艂os Hausena by艂 g艂臋boki, d藕wi臋czny, angielszczyzna za艣 wr臋cz doskona艂a. U艣cisn膮艂 d艂o艅 ka偶demu z nich z osobna, k艂aniaj膮c si臋 przy tym lekko. Paula zaskoczy艂o, 偶e przyby艂 sam; ameryka艅scy urz臋dnicy tej rangi nie ruszali si臋 nigdzie bez co najmniej dw贸ch asystent贸w na pos艂ugi.
Stoll odni贸s艂 zupe艂nie inne wra偶enie. - Przypomina mi Drakul臋 - szepn膮艂.
Paul Hood ignorowa艂 na og贸艂 cz臋ste cho膰 dyskretne komentarze swego oficera wsparcia operacyjnego, musia艂 jednak przyzna膰, 偶e ten jest wyj膮tkowo celny. Hausen mia艂 na sobie czarny garnitur, jego twarz za艣 by艂a blada, napi臋ta. Zachowywa艂 si臋 te偶 z uderzaj膮c膮, staro艣wieck膮 uprzejmo艣ci膮. Bior膮c jednak pod uwag臋 to, co uda艂o mu si臋 przeczyta膰 przed wyjazdem, Hood nabra艂 przekonania, 偶e w艂a艣ciwsze by艂oby raczej por贸wnanie do kata Drakuli, doktora Van Helsinga. Jednak, zamiast tropi膰 wampiry, Richard Hausen zwalcza艂 neonazist贸w. Psycholog Centrum, Liz Gordon, u偶y艂a zasob贸w gophera* Organizacji Narod贸w Zjednoczonych w Internecie dla sporz膮dzenia jego profilu psychologicznego.
Napisa艂a w nim, 偶e „z nienawi艣ci膮 kapitana Ahaba tropi prawicowych radyka艂贸w. Stwierdzi艂a te偶, 偶e ten cz艂owiek traktuje ich nie tylko jako zagro偶enie statusu jego kraju na arenie mi臋dzynarodowej, lecz tak偶e „atakuje ich z zapa艂em, sugeruj膮cym niech臋膰 natury osobistej, wywodz膮c膮 si臋 by膰 mo偶e z przesz艂o艣ci. Jej 藕r贸d艂em mog膮 by膰 prze艣ladowania w okresie dzieci艅stwa, co zdarza si臋 wielu dzieciom z rodzin farmerskich, wysy艂anych do szko艂y w wielkim mie艣cie”. W przypisie Martha Mackall doda艂a ostrze偶enie - wed艂ug niej Hausen mo偶e szuka膰 bli偶szych zwi膮zk贸w z USA po to tylko, by podra偶ni膰 nacjonalist贸w i 艣ci膮gn膮膰 ich ataki na siebie. „Uczyni艂oby to z niego m臋czennika" - napisa艂a - „a uzyskanie opinii m臋czennika jest dla polityka du偶膮 pokus膮".
Hood zapami臋ta艂 t臋 uwag臋 pod has艂em PRAWDOPODOBNE. Na razie obecno艣膰 Hausena uzna艂 po prostu za dow贸d, 偶e niemiecki przemys艂 elektroniczny ch臋tnie robi艂by interesy z rz膮dem Stan贸w Zjednoczonych.
Lang poprowadzi艂 ich do limuzyny. Obieca艂 im „najlepszy autentycznie niemiecki obiad w Niemczech z rewelacyjnym widokiem na 艂ab臋". Hooda nie obchodzi艂o, co zje i gdzie. Pragn膮艂 tylko jak najszybciej zabra膰 si臋 do pracy, pogr膮偶y膰 w negocjacjach, odzyska膰 wreszcie jakie艣 poczucie perspektywy.
Tak si臋 jednak z艂o偶y艂o, 偶e obiad smakowa艂 mu wy艣mienicie cho膰, kiedy sprz膮tano po deserze, Stoll pochyli艂 i wyzna艂 szeptem, 偶e zupa z w臋gorza i czarne jagody ze 艣mietan膮 i cukrem nie zaspakajaj膮 apetytu tak, jak dobre t艂uste taco i koktajl mleczno-truskawkowy.
Jak na niemieckie obyczaje jedli wcze艣nie i restauracja by艂a niemal pusta. Rozmawiali prawie wy艂膮cznie o polityce, a rozmowa zacz臋艂a si臋 od uwagi o pi臋膰dziesi臋cioleciu Planu Marshalla. Paul, od dwudziestu lat spotykaj膮cy si臋 s艂u偶bowo z mi臋dzynarodow膮 艣mietank膮 przemys艂owc贸w, inwestor贸w i polityk贸w wiedzia艂, 偶e Niemcy wdzi臋czni s膮 Amerykanom za program ekonomiczny, kt贸ry podni贸s艂 ich kraj z powojennej ruiny. Wiedzia艂 tak偶e, 偶e ci sami Niemcy poczuwaj膮 si臋 do odpowiedzialno艣ci za dzia艂ania III Rzeszy i przy ka偶dej okazji demonstruj膮 g艂臋bok膮 skruch臋. Zauwa偶y艂 te偶, 偶e w ci膮gu kilku ostatnich lat pojawi艂a si臋 w艣r贸d nich tak偶e duma z tego, jak w pe艂ni i bez zastrze偶e艅 przyj臋li na siebie konsekwencje tego, co w czasie II wojny 艣wiatowej uczyni艂 ich kraj. Richard Hausen osobi艣cie uczestniczy艂 we wprowadzeniu programu odszkodowa艅 dla wi臋藕ni贸w oboz贸w koncentracyjnych.
Martin Lang by艂 nie tylko dumny, lecz tak偶e rozgoryczony.
-聽Rz膮d japo艅ski w og贸le nie u偶y艂 s艂owa „przepraszamy" a偶 do obchod贸w pi臋膰dziesi膮tej rocznicy zako艅czenia wojny - powiedzia艂, nim jeszcze podano przystawki. - Francuzi jeszcze d艂u偶ej czekali z przyznaniem si臋, i偶 ich kraj wsp贸艂uczestniczy艂 w deportacjach siedemdziesi臋ciu pi臋ciu tysi臋cy 呕yd贸w. To, co zrobili Niemcy, by艂o wr臋cz niewyobra偶alna ohyd膮, ale przynajmniej usi艂ujemy jako艣 poj膮膰, co si臋 zdarzy艂o.
Lang zauwa偶y艂 tak偶e, 偶e efektem ubocznym niemieckiej skruchy s膮 napi臋te stosunki tego kraju z Francj膮 i Japoni膮.
-聽Jest tak, jakby艣my, przyznaj膮c si臋 do zbrodni, z艂amali bandyck膮 regu艂臋 milczenia. Uwa偶aj膮 nas teraz za tch贸rzy, za nar贸d niezdolny do wierno艣ci w艂asnym przekonaniom.
-聽I w艂a艣nie dlatego Japo艅czyk贸w trzeba by艂o bomb膮 atomow膮 sk艂oni膰 do uznania kl臋ski - mrukn膮艂 Herbert.
Inn膮 znacz膮c膮 zmian膮, kt贸r膮 Hood zaobserwowa艂 w ci膮gu ostatnich kilku lat, by艂a rosn膮ca niech臋膰 w stosunku do by艂ych Niemiec Wschodnich. Okaza艂a si臋 kolejnym Zahnschmertzen Hausena, kt贸ry on sam okre艣la艂 uprzejmie jako „uprzedzenie".
-聽To inny kraj - m贸wi艂. - Zupe艂nie jakby Stany Zjednoczone chcia艂y zjednoczy膰 si臋 z Meksykiem. Wschodni Niemcy to nasi bracia, ale bracia ci przyj臋li sowieck膮 kultur臋 i sowiecki spos贸b 偶ycia. S膮 leniwi i uwa偶aj膮, 偶e winni艣my im odszkodowanie, bo porzucili艣my ich po wojnie. Wyci膮gaj膮 r臋ce nie po narz臋dzia, nie po wykszta艂cenie, ale po pieni膮dze. A kiedy ich m艂odzie偶 nie dostaje pieni臋dzy, staje si臋 gwa艂towna, organizuje si臋 w gangi. Wsch贸d wci膮ga nasz kraj w finansow膮 i duchow膮 przepa艣膰, z kt贸rej wydobywa膰 si臋 b臋dziemy przez dziesi臋ciolecia.
Hood zdumiony by艂 tak otwarcie wyra偶on膮 niech臋ci膮 wysokiej rangi polityka. Jeszcze bardziej zdumia艂o go jednak, 偶e dyskretny i pod ka偶dym wzgl臋dem doskona艂y, nie odst臋puj膮cy ich na krok, kelner o艣mieli艂 si臋 chrz膮kni臋ciem wyrazi膰 aprobat臋 dla tej opinii.
Hausen wskaza艂 go palcem.
-聽Jedna pi膮ta z ka偶dej zarobionej przez niego marki w臋druje na wsch贸d - wyja艣ni艂.
Podczas posi艂ku nie dyskutowali. Na to czas nadej艣膰 mia艂 p贸藕niej, w hamburskim biurze Hausena. Niemcy wyznawali zasad臋, 偶e partnera najpierw trzeba pozna膰, nim spr贸buje si臋 go wykorzysta膰.
Pod koniec posi艂ku za膰wierka艂 telefon kom贸rkowy. Hausen przeprosi艂 towarzystwo i obr贸ci艂 si臋 plecami do obecnych. M贸wi艂 niewiele, ale kiedy zn贸w spojrza艂 na obecnych, jego b艂yszcz膮ce oczy wydawa艂y si臋 za膰mione, a w膮skie usta wykrzywia艂 grymas.
-聽Dzwoni艂 m贸j asystent - wyja艣ni艂, odk艂adaj膮c telefon na st贸艂. Spojrza艂 na Langa, a potem na Hooda. - Terrory艣ci zaatakowali ekip臋 filmow膮 niedaleko Hanoweru. Cztery osoby nie 偶yj膮, a m艂oda Amerykanka zagin臋艂a. Mamy podstawy podejrzewa膰, 偶e zosta艂a porwana.
Lang zblad艂.
-聽Ekipa filmowa? - powt贸rzy艂. - Czy偶by chodzi艂o o „Tirpitza"? Hausen skin膮艂 g艂ow膮. By艂 wyra藕nie poruszony.
-聽Czy wiadomo, kto to zrobi艂? - spyta艂 Herbert.
-聽Nikt si臋 nie przyzna艂 - odpar艂 Hausen - ale wiadomo, 偶e strzela艂a kobieta.
-聽Doring - stwierdzi艂 Lang. Spojrza艂 na Hausena, a potem na Herberta. - To mog艂a by膰 tylko Karin Doring, przyw贸dczyni Feuer. Jej grupa jest najagresywniejsza ze wszystkich niemieckich grup neonazistowskich. Jest dok艂adnie tak, jak m贸wi艂 Richard - wyja艣ni艂 smutnym, spokojnym g艂osem. - Rekrutuje dzikus贸w ze wschodu i sama ich szkoli.
-聽Plan zdj臋ciowy nie by艂 zabezpieczony? - zdziwi艂 si臋 Herbert. - Jedn膮 z ofiar jest stra偶nik - wyja艣ni艂 Hausen.
-聽Ale po co atakowa膰 ekip臋 filmow膮? - spyta艂 Hood.
-聽Film jest koprodukcj膮 ameryka艅sko-niemieck膮 - odpar艂 Hausen. Dla Doring samo to jest wystarczaj膮cym powodem. Chce wyrzuci膰 z Niemiec wszystkich cudzoziemc贸w. Terrory艣ci ukradli jednak tak偶e ci臋偶ar贸wk臋 pe艂n膮 nazistowskich pami膮tek: medali, mundur贸w, broni i tak dalej. - Sentymentalne sukinsyny - zakpi艂 Herbert.
-聽Mo偶e? - przyzna艂 Hausen. - A mo偶e pami膮tki potrzebne im s膮 z innych powod贸w. Widzicie, panowie, w naszym kraju od wielu lat ma miejsce pewne obrzydliwe wydarzenie, nazywane Dniami Naporu.
-聽Co艣 o tym s艂ysza艂em - przyzna艂 Herbert.
-聽Podejrzewam, 偶e nie z gazet. Nasi dziennikarze nie chc膮 reklamowa膰 tego wydarzenia.
-聽Czy nie czyni ich to wsp贸lnikami w czym艣 w rodzaju nazistowskiej cenzury? - zastanowi艂 si臋 Stoll.
-聽Nie, do diabla - odpar艂 Herbert. Twarz wykrzywi艂 mu grymas. Wcale ich za to nie wini臋. Przyjaciele z Interpolu opowiadali mi o tych Dniach Naporu. Co艣 doprawdy wstr臋tnego.
-聽Dok艂adnie - przytakn膮艂 Hausen. Spojrza艂 na Stolla, a potem na Hooda. - Przesycone nienawi艣ci膮 gangi z Niemiec i nawet innych europejskich kraj贸w przyje偶d偶aj膮 do Hanoweru, znajduj膮cego si臋 jakie艣 sto kilometr贸w na po艂udnie st膮d. Spotykaj膮 si臋, wymieniaj膮 chorymi ideami, literatur膮. Niekt贸re z nich, na przyk艂ad grupa Doring, zwyk艂y w tym czasie dokonywa膰 zar贸wno symbolicznych, jak i strategicznie ukierunkowanych atak贸w.
-聽W ka偶dym razie nasze informacje zdaj膮 si臋 wskazywa膰 na Doring uzupe艂ni艂 Lang. - Jest b艂yskotliwa i bardzo, bardzo dok艂adna w planowaniu. - A rz膮d nie atakuje podczas Dni Naporu, boj膮c si臋 stworzy膰 m臋czennik贸w - zako艅czy艂 Herbert.
-聽Rzeczywi艣cie, wiele osobisto艣ci rz膮dowych l臋ka si臋 w艂a艣nie tego przyzna艂 Hausen. - L臋ka si臋 powi臋kszania podziwu, jaki ma wielu sk膮din膮d trze藕wo my艣l膮cych Niemc贸w dla tego, co dokona艂 nasz nar贸d o偶ywiony i zmobilizowany pod rz膮dami Hitlera. Ludzie ci uwa偶aj膮, 偶e mo偶na prawnie wyrugowa膰 radykalizm bez karania samych radyka艂贸w. Rz膮d woli czasami post臋powa膰 ostro偶nie, co szczeg贸lnie wida膰 w trakcie Dni Naporu, gdy ma si臋 do czynienia ze tego rodzaju zag臋szczeniem wrogich sobie element贸w. - A jakie jest pa艅skie zdanie? - spyta艂 Hood.
-聽Uwa偶am, 偶e powinni艣my robi膰 jedno i drugie. Niszczy膰 tych ludzi tam, gdzie ich widzimy, u偶y膰 prawa by wykurzy膰 tych, kt贸rzy kryj膮 si臋 w cieniu.
-聽I uwa偶a pan, 偶e ta Karin Doring - czy z kimkolwiek mamy tu do czynienia - potrzebuje pami膮tek na Dni Naporu? - zwr贸ci艂 si臋 do polityka Herbert.
-聽Ci, kt贸rzy je otrzymaj膮, zostan膮 zwi膮zani bezpo艣rednio z Rzesz膮. Hausen sprawia艂 takie wra偶enie, jakby my艣la艂 g艂o艣no. - Prosz臋 sobie wyobrazi膰, jak膮 da im to motywacj臋.
-聽Motywacj臋 do czego? Kolejnych atak贸w?
-聽Tak. Ale by膰 mo偶e nie chodzi o nic wi臋cej ni偶 kolejny rok lojalnej s艂u偶by. Siedemdziesi膮t do osiemdziesi臋ciu grup werbuje cz艂onk贸w. W tej sytuacji lojalno艣膰 nabiera dodatkowego znaczenia.
-聽Mo偶e to tak偶e podnie艣膰 serca tych, kt贸rzy ca艂膮 spraw臋 znaj膮 wy艂膮cznie z gazet - wtr膮ci艂 Lang. - Ludzi, kt贸rzy, jak wspomnia艂 Richard, nadal podziwiaj膮 Hitlera.
-聽A co wiadomo o tej Amerykance? - zmieni艂 temat Herbert.
-聽By艂a praktykantk膮 - wyja艣ni艂 Hausen. - Po raz ostatni widziano j膮 w ci臋偶ar贸wce. Policja s膮dzi, 偶e mog艂a zosta膰 porwana wraz z ni膮. Herbert zerkn膮艂 na Hooda, Paul my艣la艂 przez chwil臋, a potem skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Przepraszam na chwil臋 - powiedzia艂 g艂o艣no Herbert. Odje偶d偶aj膮c od sto艂u, poklepa艂 wbudowany w por臋cz w贸zka telefon. - Znajd臋 sobie jaki艣 cichy, spokojny k膮cik i wykonam par臋 telefon贸w. By膰 mo偶e zdo艂amy doda膰 co艣 do posiadanych przez was informacji.
Lang wsta艂, podzi臋kowa艂 im i przeprosi艂 za k艂opot. Herbert zapewni艂 go, 偶e nie ma powodu do przeprosin.
-聽Straci艂em 偶on臋 i nogi w ataku terrorystycznym w Bejrucie - wyja艣ni艂. - Mam ochot臋 zapolowa膰 na ka偶dego z tych 艂otr贸w, kt贸ry cho膰by poka偶e g臋b臋. - Spojrza艂 na Hausena. - Te 艂obuzy to m贸j wrz贸d na... na r臋ce, Herr Hausen, a wrz贸d nale偶y przeci膮膰.
Zakr臋ci艂 i pojecha艂 mi臋dzy stolikami. Hausen usiad艂, wyra藕nie pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. Hood przygl膮da艂 mu si臋 uwa偶nie. Liz mia艂a racj臋, co艣 tu by艂o nie tak.
-聽Prowadzimy t臋 walk臋 od przesz艂o pi臋膰dziesi臋ciu lat - powiedzia艂 powa偶nie polityk. - Mo偶na si臋 zaszczepi膰 przeciwko chorobie, mo偶na znale藕膰 schronienie przed burz膮, lecz jak broni膰 si臋 przeciwko czemu艣 takiemu? Jak walczy膰 z nienawi艣ci膮? A nienawi艣膰 ro艣nie. Z roku na rok mamy wi臋cej grup, a ka偶da z nich ma wi臋cej cz艂onk贸w. Niech nas B贸g chroni, je艣li si臋 kiedykolwiek zjednocz膮.
-聽M贸j zast臋pca w Centrum jest zdania, 偶e z ide膮 walczy si臋 lepsz膮 ide膮 - stwierdzi艂 Paul. - Chcia艂bym wierzy膰, 偶e ma racj臋. je艣li nie... wskaza艂 kciukiem Herberta, kieruj膮cego si臋 na taras od strony rzeki ...zgadzam si臋 z moim szefem wywiadu. Upolujemy ich.
-聽S膮 doskonale zamaskowani - powiedzia艂 Hausen - 艣wietnie uzbrojeni i niemal nie spos贸b ich zinfiltrowa膰, poniewa偶 przyjmuj膮 wy艂膮cznie bardzo m艂odych nowych cz艂onk贸w. Rzadko kiedy wiemy z g贸ry, co planuj膮.
-聽To chwilowe - pocieszy艂 go Matt Stoll. Lang przyjrza艂 mu si臋 ze zdziwieniem.
-聽Co pan ma na my艣li, Herr Stoll? - zainteresowa艂 si臋.
-聽Widzieli艣cie panowie ten plecak, kt贸ry zostawi艂em w samochodzie? Obaj Niemcy jednocze艣nie skin臋li g艂owami. Stoll u艣miechn膮艂 si臋.
-聽No wi臋c je艣li dogadamy si臋 w sprawie CR, wykurzymy myszki z naszej spi偶arni!
9
Czwartek, 11.42 - Wunstorf, Niemcy
Kiedy Jodie Thompson us艂ysza艂a rozlegaj膮ce si臋 na zewn膮trz krzyki, pomy艣la艂a najpierw, 偶e Hollis Arlenna wo艂a w艂a艣nie j膮. Praktycznie zamkni臋ta w 艂azience, jeszcze szybciej przebiera艂a w ubraniach, przeklinaj膮c rekwizytor贸w, kt贸rzy opisali je po niemiecku i Arlenn臋 za to, 偶e jest takim sukinsynem.
Nagle us艂ysza艂a strza艂y. Wiedzia艂a, 偶e nie nale偶膮 one do sceny, kt贸r膮 miano w艂a艣nie kr臋ci膰. W艣r贸d rekwizyt贸w by艂a ca艂a filmowa bro艅, a jedyny klucz do szafki mia艂 pan Buba. Strza艂om zawt贸rowa艂y okrzyki b贸lu i strachu, i wtedy ju偶 zorientowa艂a si臋, 偶e to co艣 strasznego. Da艂a sobie spok贸j z torbami. Przy艂o偶y艂a ucho do drzwi.
Rykn膮艂 silnik ci臋偶ar贸wki. By艂a pewna, 偶e to kto艣 z ekipy pr贸buje uciec od tego czego艣, co zdarzy艂o si臋 na planie. Potem trzasn臋艂y drzwi i us艂ysza艂a kroki. Jaki艣 cz艂owiek kr臋ci艂 si臋 po przyczepie w milczeniu, co Wzi臋艂a za z艂y znak. Gdyby by艂 stra偶nikiem, rozmawia艂by przez kr贸tkofal贸wk臋.
Nagle 艂azienka wyda艂a si臋 jej bardzo duszna i bardzo ma艂a. Dostrzeg艂a, 偶e pozostawi艂a drzwi otwarte. Podesz艂a do nich chwiejnie i zamkn臋艂a je na zamek. Potem przykucn臋艂a w艣r贸d wype艂nionych kostiumami plastikowych toreb, trzymaj膮c si臋 nich mocno, bo ci臋偶ar贸wk膮 hu艣ta艂o. Mia艂a zamiar kry膰 si臋, p贸ki kto艣 po ni膮 nie przyjdzie.
Bardzo uwa偶nie s艂ucha艂a tego, co dzieje si臋 dooko艂a. Nie nosi艂a zegarka i up艂yw czasu oceni膰 mog艂a tylko wed艂ug d藕wi臋k贸w. Teraz intruz bawi si臋 sztyletami, le偶膮cymi na stole po lewej. Teraz podchodzi do gabloty z medalami. Teraz stukaj膮 otwierane i zamykane szuflady.
Nagle, przez szum wentylatora na suficie, us艂ysza艂a potrz膮sanie drzwiami po drugiej stronie przyczepy. W chwil臋 p贸藕niej rozleg艂y si臋 cztery g艂o艣ne trzaski. Z艂apa艂a jedn膮 z toreb tak kurczowo, 偶e a偶 przebi艂a j膮 paznokciami. Co do diab艂a tam si臋 dzia艂o?! Cofn臋艂a si臋 pod 艣cian臋. Serce podesz艂o jej do gard艂a.
Ci臋偶ar贸wka skr臋ci艂a ostro; drzwi schowka otworzy艂y si臋 z trzaskiem. Tajemniczy kto艣 mija艂 st贸艂, ale szed艂 nie tak niezdarnie i ostro偶nie jak ona, lecz szybko, zdecydowanie. Szed艂 w stron臋 drzwi do 艂azienki. Nagle pomys艂 schronienia si臋 tu nie wydawa艂 si臋 ju偶 Jodie a偶 tak doskona艂y.
Rozejrza艂a si臋 dooko艂a. 艁azienka mia艂a okno z nieprzezroczystego szk艂a. Niestety, zakratowane. Nikt nie m贸g艂 dosta膰 si臋 przez nie do 艣rodka czy te偶, jak w jej przypadku, wyj艣膰 na zewn膮trz.
Intruz nacisn膮艂 klamk臋. Jodie skuli艂a si臋, ukryta za ko艂ysz膮cymi si臋 艂agodnie torbami, a potem cofn臋艂a si臋 a偶 pod toalet臋. Za plecami mia艂a male艅k膮 kabink臋 prysznicu. Wcisn臋艂a si臋 w jej szklane drzwi. W uszach czu艂a uderzenia serca.
Seria strza艂贸w zag艂uszy艂a bicie serca. Jodie krzykn臋艂a g艂osem st艂umionym przez 艣ciskany w z臋bach kciuk. Z drzwi wprost na torby odprys艂y drzazgi drewna i kawa艂ki plastiku. Zaskrzypia艂y i dziewczyna dostrzeg艂a najpierw luf臋, rozgarniaj膮c膮 torby z ubraniami, a potem wpatrzon膮 w siebie twarz. Kobiec膮 twarz. Spojrza艂a najpierw na to co艣, co przypomina艂o luf臋 pistoletu maszynowego, a potem w zimne, z艂ote oczy. Nadal przygryza艂a kciuk. Lufa broni unios艂a si臋. Jakby ponaglona tym gestem, Jodie wsta艂a. Opu艣ci艂a ramiona. Pot ciek艂 jej po udach.
Us艂ysza艂a kilka wypowiedzianych po niemiecku s艂贸w. - Nie... nie rozumiem - powiedzia艂a.
-聽M贸wi臋: podnie艣 r臋ce i obr贸膰 si臋. - Angielszczyzna kobiety daleka by艂a od doskona艂o艣ci.
Jodie pos艂usznie unios艂a d艂onie... i zawaha艂a si臋. Na wyk艂adach powiedziano jej kiedy艣, 偶e zak艂adnikom cz臋sto strzela si臋 w ty艂 g艂owy.
-聽Prosz臋, nie... - przem贸wi艂a. - Jestem tylko praktykantk膮. Przydzielono mnie do tego filmu zaledwie kilka tygodni temu i...
-聽Obr贸膰 si臋! - warkn臋艂a kobieta.
-聽Prosz臋, nie... - szepn臋艂a Jodie, mimo wszystko wykonuj膮c jej polecenie. Stan臋艂a twarz膮 do zakratowanego okna. Us艂ysza艂a szelest przesuwanych ubra艅. Na karku poczu艂a dotyk lufy.
-聽Prosz臋... ! - chlipn臋艂a.
Drgn臋艂a, kiedy kobieta przesun臋艂a d艂oni膮 po lewej stronie jej cia艂a, od ud po pier艣, a potem po prawej. Obmaca艂a j膮 tak偶e za paskiem, po czym obr贸ci艂a. Lufa pistoletu mierzy艂a wprost w usta dziewczyny.
-聽Nie wiem... przecie偶 nawet nie wiem, o co tu chodzi. - Jodie p艂aka艂a, 艂zy ciek艂y jej po policzkach. - Nic nikomu nie powiem...
-聽Cisza!
Jodie zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e zrobi wszystko, co rozka偶e jej ta kobieta. Przera偶aj膮ce by艂o stwierdzenie, 偶e bro艅 w r臋ce kogo艣, kto jest zdecydowany jej u偶y膰, ca艂kowicie pozbawia cz艂owieka wolnej woli.
Otworzy艂y si臋 drzwi przyczepy i do 艣rodka wszed艂 m艂ody m臋偶czyzna. Stan膮艂 za Karin. Zajrza艂 do 艂azienki. Twarz mia艂 blad膮, we w艂osach wystrzy偶ony znak swastyki. Nie odrywaj膮c oczu od zak艂adniczki, Karin odwr贸ci艂a si臋 w jego kierunku.
-聽Zaczynaj - zakomenderowa艂a.
Ch艂opak strzeli艂 obcasami i zabra艂 si臋 za przegl膮danie zawarto艣ci przyczepy.
Karin nadal wpatrywa艂a si臋 w Amerykank臋.
-聽Nie lubi臋 zabija膰 kobiet - powiedzia艂a w ko艅cu. - Ale nie mog臋 te偶 wzi膮膰 zak艂adniczki. Strac臋 swobod臋 ruch贸w.
A wi臋c tak. Us艂ysza艂a w艂a艣nie wyrok 艣mierci. Sta艂a niczym sparali偶owana. Szlocha艂a. Nagle przypomnia艂a sobie, jak by艂a w pierwszej klasie, nauczyciel na ni膮 krzykn膮艂 i zmoczy艂a majtki, jak p艂aka艂a wtedy i nie umia艂a przesta膰 i jak 艣mia艂y si臋 z niej inne dzieci. Nie zosta艂 jej ju偶 nawet najmniejszy strz臋p pewno艣ci siebie, poczucia w艂asnej warto艣ci i godno艣ci.
By艂a w stanie zrobi膰 tylko jedno. Upad艂a na pod艂og臋. Kl臋cza艂a, obr贸cona plecami do kabinki prysznica, k膮cikiem zap艂akanych oczu patrzy艂a na toalet臋 i umywalk臋, b艂aga艂a o 偶ycie.
I - zamiast j膮 zastrzeli膰 - terrorystka wezwa艂a jeszcze jednego m臋偶czyzn臋, tym razem starszego. Rozkaza艂a mu, by zabra艂 kostiumy. Potem zamkn臋艂a 艂azienk臋. Zaskoczona Jodie czeka艂a, co b臋dzie dalej, w ka偶dej chwili oczekuj膮c rozdzieraj膮cej drzwi serii. Stan臋艂a na sedesie, odwr贸cona bokiem, by stanowi膰 jak najmniejszy cel. Nie doczeka艂a si臋 jednak strza艂贸w, us艂ysza艂a tylko szuranie i stuk czego艣 ci臋偶kiego. Czego艣, co zosta艂o oparte o drzwi.
Nie zastrzel膮 mnie, pomy艣la艂a. Zosta艂am tylko uwi臋ziona!
Czeka艂a, stoj膮c na sedesie w ca艂kiem przepoconym ubraniu. Przy艂o偶y艂a ucho do 艣ciany; pragn臋艂a us艂ysze膰 wszystko, co si臋 b臋dzie dzia艂o. Najpierw rozleg艂 si臋 zgrzyt metalu, jakby co艣 przekr臋cano z wysi艂kiem, potem stuki, potem d藕wi臋k metalu przebijanego raz, drugi i trzeci. Kto艣 rozdar艂 jaki艣 materia艂 i w powietrzu uni贸s艂 si臋 zapach benzyny.
Paliwo, pomy艣la艂a w strasznym przera偶eniu. Otworzyli zbiornik z paliwem.
-聽Nie! - krzykn臋艂a, zeskakuj膮c z toalety. Ca艂ym cia艂em rzuci艂a si臋 na drzwi. - Przecie偶 m贸wi艂a艣, 偶e nie lubisz zabija膰 kobiet! Prosz臋!
W chwil臋 p贸藕niej poczu艂a dym, us艂ysza艂a tupot n贸g ludzi wybiegaj膮cych z przyczepy, a na matowym szkle szyby dostrzeg艂a odbicie pomara艅czowych p艂omieni. Ci ludzie mieli zamiar spali膰 przyczep臋 wraz z ni膮! Nagle zda艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e ta kobieta w rzeczywisto艣ci wcale jej nie zabija, po prostu pozwala jej umrze膰.
Jeszcze raz rzuci艂a si臋 na drzwi. Ani drgn臋艂y. Stan臋艂a w male艅kiej 艂azience,- rozja艣nionej blaskiem p艂omieni i zacz臋艂a krzycze膰 ze strachu i rozpaczy.
10
Czwartek, 05.47 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Liz Gordon sko艅czy艂a mieli膰 kaw臋 i w艂a艣nie zapala艂a pierwszego tego dnia papierosa, kiedy zadzwoni艂 telefon.
-聽Ciekawe, kto to mo偶e by膰? - spyta艂a sam膮 siebie trzydziestodwuletnia kobieta, mocno zaci膮gaj膮c si臋 papierosem. Popi贸艂 spad艂 na nocn膮 koszul臋; strzepn臋艂a go machinalnie. Sta艂a, drapi膮c si臋 po g臋stych kasztanowatych, kr臋conych w艂osach, zastanawiaj膮c si臋, gdzie wetkn臋艂a s艂uchawk臋 telefonu bezprzewodowego.
-聽Gdzie si臋 do cholery podzia艂 ten telefon? - sykn臋艂a Liz, kopi膮c g贸r臋 gazet wzniesion膮 przy kuchennym stole.
Nie, nie obawia艂a si臋, 偶e ten, kto do niej dzwoni, znudzi si臋 i od艂o偶y s艂uchawk臋. O tej godzinie mog艂a by膰 to przecie偶 wy艂膮cznie Monica, dzwoni膮ca z W艂och. Wsp贸艂lokatorka i najlepsza przyjaci贸艂ka za 偶adne skarby 艣wiata nie zrezygnowa艂aby z przyjemno艣ci zamienienia z ni膮 paru s艂贸w. W ko艅cu przecie偶 nie widzia艂y si臋 przez niemal ca艂y dzie艅!
A je艣li telefonuje Sinatra, pomy艣la艂a Liz, dy偶urny psycholog Centrum, lepiej dowiedzie膰 si臋 o tym od razu i zaraz oddzwoni膰.
Przez trzy lata wsp贸lnego mieszkania, Monica - muzyk-pracoholik obs艂u偶y艂a chyba wszystkie nocne kluby, 艣luby i Bar Micwy w okolicy. W rzeczywisto艣ci pracowa艂a tak ci臋偶ko, 偶e Liz nie tylko nakaza艂a jej wakacje, ale jeszcze w po艂owie je op艂aci艂a, po prostu by mie膰 pewno艣膰, 偶e dojd膮 do skutku.
Na jednym z kuchennych krzese艂 znalaz艂a wreszcie telefon. Nim go jednak w艂膮czy艂a, skupi艂a si臋 na moment, by „zmieni膰 艣wiat". Do tego stopnia uto偶samia艂a si臋 z pacjentami, 偶e dla ka偶dego z nich kreowa艂a w my艣li odr臋bny 艣wiat, 艣wiat umo偶liwiaj膮cy jej jak najpe艂niejsze ich leczenie. W innym przypadku nieuchronnie natyka艂aby si臋 na przeszkody, nie umia艂a skupi膰 uwagi, zajmowa艂a rzeczami najzupe艂niej zb臋dnymi. Cho膰 Monica by艂a przyjaci贸艂k膮, nie pacjentk膮, rozr贸偶nienie tych dw贸ch kategorii przychodzi艂o jej czasami z najwi臋ksz膮 trudno艣ci膮.
W艣lizguj膮c si臋 w jej 艣wiat, Liz sprawdzi艂a jeszcze notatki przyczepione do drzwi lod贸wki popiersiem Chopina na magnesie. By艂y tylko dwa telefony: od jej perkusisty, Angelo „Tima" Panniego i matki; oboje dzwonili wy艂膮cznie po to, by dowiedzie膰 si臋, czy bez problemu dotar艂a do Rzymu.
-聽Pronto, pani Sheard - powiedzia艂a wreszcie do s艂uchawki. Telefoniczne „s艂ucham" nale偶a艂o do dw贸ch znanych jej w艂oskich s艂贸w.
-聽Przykro mi Liz, ale to nie Monica - odpar艂 zdecydowanie m臋ski g艂os. - M贸wi Bob Herbert.
-聽Bob? Co za niespodzianka! Co s艂ycha膰 w ojczy藕nie Freuda? - Zawsze my艣la艂em, 偶e Freud by艂 Austriakiem.
-聽By艂, ale Niemcy mieli go dla siebie przez rok. Anszlus mia艂 miejsce w 1938. Freud zmar艂 w 1939.
-聽W tej chwili wcale nie wydaje mi si臋 to zabawne. Wygl膮da na to, 偶e Vaterland pr臋偶y mi臋艣nie i szykuje si臋 do budowy nowej tysi膮cletniej Rzeszy. Liz si臋gn臋艂a po papierosa.
-聽Co si臋 sta艂o? - spyta艂a.
-聽Nie widzia艂a艣 dzisiejszych wiadomo艣ci?
-聽Pierwsze wiadomo艣ci b臋d膮 o sz贸stej. Bob, co si臋 do diab艂a sta艂o?
-聽Banda neonazist贸w zaatakowa艂a ekip臋 filmow膮 - wyja艣ni艂 Herbert. - Zabili kilka os贸b, ukradli przyczep臋 z pami膮tkami z czas贸w hitlerowskiej Rzeszy i odjechali. Nie nawi膮zali 偶adnego kontaktu, ale wygl膮da na to, 偶e wzi臋li zak艂adniczk臋, Amerykank臋.
-聽Jezu! - Psycholog zaci膮gn臋艂a si臋 kilka razy.
-聽Ich dow贸dc膮 by艂a chyba kobieta. Karin Doring. S艂ysza艂a艣 co艣 o niej? - Nazwisko brzmi znajomo. - Liz ruszy艂a w kierunku gabinetu. Zaczekaj sekundk臋, sprawdz臋, co mamy na ten temat. - W艂膮czy艂a komputer, wesz艂a do bazy danych w Centrum i za偶膮da艂a pliku Doring. W niespe艂na dziesi臋膰 sekund mia艂a go ju偶 na monitorze.
-聽Karin Doring - powt贸rzy艂a. - Upi贸r z Halle. - Upi贸r sk膮d?
-聽Z Halle. - Liz szybko przejrza艂a zawarto艣膰 pliku. - To jej rodzinne miasto we Wschodnich Niemczech. Nazywaj膮 j膮 „upiorem", bo ma zwyczaj znika膰 ze sceny, nim pojawi si臋 cho膰by najmniejsza szansa jej z艂apania. Nie u偶ywa kominiarek ani przebra艅 - chce, 偶eby ludzie wiedzieli, czego dokona艂a. I rzeczywi艣cie, cieszy si臋 popularno艣ci膮. W zesz艂ym roku udzieli艂a wywiadu gazecie „Nasza Walka". Opisa艂a si臋 w nim jako nazistowski Robin Hood, walcz膮cy w imi臋 gn臋bionej niemieckiej wi臋kszo艣ci.
-聽To偶 to szale艅stwo!
-聽Ale ona nie jest szalona, niestety. To w艂a艣nie najwi臋kszy problem z tego typu lud藕mi. - Liz rozkaszla艂a si臋 i, nadal pal膮c papierosa, przegl膮da艂a tekst na monitorze. - Na studiach, pod koniec lat siedemdziesi膮tych, przez kr贸tki czas by艂a cz艂onkiem enerdowskiej partii komunistycznej SED.
-聽Szpiegowa艂a przeciwnika, co? - Najprawdopodobniej nie.
-聽Dobra, dobra, ju偶 lepiej si臋 zamkn臋.
-聽Nie, my艣lisz prawid艂owo. Wyci膮gn膮艂e艣 logiczny wniosek z przes艂anek, tyle, 偶e wniosek ten jest najprawdopodobniej b艂臋dny. Najwyra藕niej pr贸bowa艂a odkry膰, ideologicznie m贸wi膮c, sam膮 siebie. Komuni艣ci i prawicowi ekstremi艣ci maj膮 ze sob膮 wiele wsp贸lnego, przede wszystkim brak elastyczno艣ci w my艣leniu. Jest to zreszt膮 cecha wszystkich radyka艂贸w. Ci Ludzie nie potrafi膮 okre艣li膰 przyczyn w艂asnej frustracji, wi臋c szukaj膮 ich wok贸艂 siebie. Potrafi膮, najcz臋艣ciej pod艣wiadomie, przekona膰 samych siebie, 偶e ich nieszcz臋艣cia zawinione s膮 przez innych, przy czym „innych" oznacza wszystkich, kt贸rzy si臋 od nich r贸偶ni膮. W hitlerowskich Niemczech win臋 za bezrobocie zrzucono na 呕yd贸w, bo w bankach, na uniwersytetach i w艣r贸d lekarzy by艂o ich nieproporcjonalnie wielu. Rzucali si臋 w oczy, byli zamo偶ni i wyra藕nie odr贸偶niali si臋 od reszty spo艂ecze艅stwa. 呕yli w innej tradycji, mieli swoje w艂asne obrz臋dy, swoje w艂asne 艣wi臋ta. Stanowili 艂atwy cel. To samo dotyczy艂o 呕yd贸w w komunistycznej Rosji.
-聽Rozumiem. Masz co艣 na temat jej kontakt贸w, kryj贸wek, zwyczaj贸w? Liz nadal przegl膮da艂a dokument. By艂 on podzielony na rozdzia艂y: NAJWA呕NIEJSZE FAKTY, BIOGRAFIA, SPOS脫B DZIA艁ANIA.
-聽Jest samotniczk膮 - powiedzia艂a po chwili. - W 艣wiecie terroryst贸w oznacza to, 偶e pracuje wy艂膮cznie w ma艂ej grupie, z tr贸jk膮, najwy偶ej czw贸rk膮 ludzi. Nigdy nie wysy艂a nikogo do wykonania zadania, kt贸rego nie podj臋艂aby si臋 sama.
-聽Pasuje to do dzisiejszego ataku - przyzna艂 Herbert. - Jakie jej akcje znamy?
-聽Nigdy nie przyznaje si臋 do ataku... - To te偶 si臋 zgadza...
-聽...ale 艣wiadkowie 艂膮cz膮 j膮 z pod艂o偶eniem bomb zapalaj膮cych w centrum handlowym w Bonn, b臋d膮cym w艂asno艣ci膮 Arab贸w, dostarczeniem bomby-pu艂apki w kartonie alkoholu na zabaw臋 w konsulacie Republiki Po艂udniowej Afryki w Berlinie. Jedno i drugie mia艂o miejsce w zesz艂ym roku. - Jest te偶 bezlitosna - zauwa偶y艂 Bob.
-聽Owszem. I dlatego podoba si臋 twardym neonazistom. Chocia偶 jedna rzecz wydaje si臋 dziwna. Podpalony przez ni膮 sklep sprzedawa艂 m臋skie ubrania, a zabawa w ambasadzie by艂a wieczorem kawalerskim.
-聽A co w tym dziwnego? Mo偶e nienawidzi m臋偶czyzn?
-聽Zupe艂nie nie pasowa艂oby to do neonazistowskiej ideologii.
-聽S艂usznie. Zabijaj膮 masowo, bez podzia艂u na kobiety i m臋偶czyzn. Mo偶e to dobrze ze wzgl臋du na t臋 dziewczyn臋, je艣li rzeczywi艣cie jest ich zak艂adniczk膮? Mo偶e jej nie zabij膮?
-聽Nie stawia艂abym na to - zaprotestowa艂a Liz. - „Nie zabija膰 kobiet" nie musi by膰 ich przykazaniem, tylko swego rodzaju kurtuazj膮. Mam tu informacj臋, 偶e dwaj 艣wiadkowie, pr贸buj膮cy zidentyfikowa膰 j膮 osobi艣cie, zgin臋li w ci膮gu kilku dni po nawi膮zaniu kontaktu z w艂adzami, jeden w wypadku samochodowym, drugi w wyniku napadu. 艢wiadek z wypadku by艂 kobiet膮. Inna kobieta, pr贸buj膮ca opu艣ci膰 jej grup臋, Feuer - to znaczy „Ogiery” - tak偶e zosta艂a zabita.
-聽Za艂atwili j膮. Zupe艂nie jak mafia.
-聽Niezupe艂nie. Dezerterka zosta艂a utopiona w toalecie po pobiciu i poranieniu brzytw膮. W ka偶dym razie za艂atwia to spraw臋 oszcz臋dzania kobiet.
Liz wr贸ci艂a do biografii Karin.
-聽Zaraz sprawdzimy, sk膮d wywodzi si臋 nasza panna Doring. - Przerwa艂a na chwil臋, pogr膮偶ona w lekturze. - No i mamy! Matka zmar艂a, gdy c贸rka mia艂a sze艣膰 lat. Wychowywa艂 j膮 ojciec. Za艂o偶臋 si臋 o dolary przeciw pesos, 偶e prze偶y艂a nieprzyjemne chwile.
-聽Zn臋canie si臋?
-聽Oczywi艣cie. I zn贸w, klasyczna sytuacja. Jako dziecko Karin by艂a albo bita, albo wykorzystywana seksualnie, albo jedno i drugie. Chowa艂a to w sobie, a potem zacz臋艂a szuka膰 sposobu na wy艂adowanie gniewu. Spr贸bowa艂a komunizmu, nie spodoba艂 si臋 jej z jakiego艣 powodu...
-聽W艂a艣nie zdycha艂 - podpowiedzia艂 Bob.
-聽...a potem odkry艂a neonazizm, przy艂膮czy艂a si臋 do niego i zaj臋艂a postaw臋 ojcowsk膮; tak膮, jakiej brakowa艂o jej u ojca.
-聽A co porabia papa Doring?
-聽Nie 偶yje. Marsko艣膰 w膮troby. Zmar艂, kiedy Karin mia艂a lat pi臋tna艣cie, mniej wi臋cej w tym czasie, gdy odkry艂a polityk臋.
-聽Doskonale. A wi臋c mniej wi臋cej wiemy, kim jest nasz przeciwnik. Uwielbia zabija膰 m臋偶czyzn, nie waha si臋 zabija膰 kobiet. Za艂o偶y艂a grup臋 terrorystyczn膮 szalej膮c膮 po kraju i atakuj膮c膮 cudzoziemc贸w oraz ich firmy. A w艂a艣ciwie po co? 呕eby ich wystraszy膰?
-聽Karin z pewno艣ci膮 zdaje sobie spraw臋 z tego, 偶e to beznadziejne. Ambasady b臋d膮 istnie膰, ludzie b臋d膮 handlowa膰. Bardziej prawdopodobne, 偶e jest to odpowiednik plakatu rekrutacyjnego. Co艣, co pomaga jej skupia膰 wok贸艂 siebie agresywnych nieudacznik贸w. Przy okazji, Bob, najwyra藕niej jest to za艂o偶enie s艂uszne. Cztery miesi膮ce temu, kiedy jej akta aktualizowano po raz ostatni, Feuer mia艂 tysi膮c trzystu cz艂onk贸w z rocznym przyrostem ich liczby rz臋du dwudziestu procent. Z kryj贸wki do kryj贸wki przenosi si臋 z Karin trzydziestu sta艂ych 偶o艂nierzy.
-聽A wiemy przynajmniej, Karin?
-聽Zmieniaj膮 je. W archiwum mamy trzy zdj臋cia. - Przyjrza艂a si臋 im po kolei. Przeczyta艂a podpisy. - Jedno zrobione zosta艂o nad jeziorem w Meklemburgii, drugie w lasach Bawarii, trzecie w g贸rach, gdzie艣 na granicy z Austri膮. Nie znamy ich 艣rodk贸w transportu, ale wed艂ug mnie wygl膮da to tak, jakby rozbijali namioty w pierwszym lepszym miejscu.
-聽Maj膮 pewnie mikrobus albo p贸艂ci臋偶ar贸wk臋. - Herbert sprawia艂 wra偶enie mocno rozczarowanego. - Grupy partyzanckie tej wielko艣ci wypracowuj膮 sobie na og贸艂 jakie艣 trasy, cho膰by po to, 偶eby 艂atwiej by艂o organizowa膰 zaopatrzenie. Ale... z telefonami kom贸rkowymi i przy kurierskich dostawach paczek, nie ma ju偶 偶adnych ogranicze艅. Ile znamy le艣nych kryj贸wek?
-聽Wy艂膮cznie te trzy.
Telefon zapiszcza艂, sygnalizuj膮c, 偶e kto艣 oczekuje na po艂膮czenie. Z pewno艣ci膮 dzwoni艂a Monica, po odbi贸r wiadomo艣ci. Dostanie sza艂u, ale Liz nie mog艂a teraz przerwa膰 rozmowy.
-聽A podw艂adni? Komu ufa?
-聽Jej najbli偶szym wsp贸艂pracownikiem jest Manfred Piper. Przy艂膮czy艂 si臋 do grupy po maturze. Najwyra藕niej ona zajmuje si臋 sprawami wojskowymi, a on funduszami, sprawdzaniem kandydat贸w i innymi tego rodzaju drobiazgami.
Herbert milcza艂 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.
-聽Niewiele mamy, co? - zauwa偶y艂 w ko艅cu.
-聽Wystarczaj膮co wiele, 偶eby j膮 zrozumie膰. Ale do z艂apania... nie. Herbert zn贸w zamilk艂.
-聽S艂uchaj, Liz - wr贸ci艂 do tematu - nasi niemieccy gospodarze s膮dz膮, 偶e ukrad艂a ci臋偶ar贸wk臋, 偶eby mie膰 pami膮tki do rozdania na Dzie艅 Naporu, takie tutejsze 艣wi臋to nienawi艣ci. Czy ma to sens wobec posiadanych przez nas informacji o wyborze cel贸w politycznych?
-聽Chyba macie nie to, co trzeba. Jaki to by艂 film? - „Tirpitz". O tym okr臋cie.
Liz wlogowa艂a si臋 do KR臉CONE FILMY, strony Internetu zawieraj膮cej wszystkie informacje o produkowanych na 艣wiecie filmach. Znalaz艂a „Tirpitza".
-聽Ekipa filmowa by艂a celem politycznym, Bob - wyja艣ni艂a. - Ten film kr臋cono w koprodukcji z Amerykanami.
-聽A wi臋c albo pami膮tki by艂y premi膮, albo premi膮 byli ameryka艅scy filmowcy?
-聽S艂usznie.
-聽S艂uchaj, mam teraz zamiar porozmawia膰 z tutejszymi w艂adzami. Mo偶e odwiedz臋 te偶 obchody Dni Naporu?
-聽Uwa偶aj, Bob. Na widok faceta w w贸zku inwalidzkim, neonazi艣ci nie otwieraj膮 mu uprzejmie drzwi. Pami臋taj, jeste艣 inny...
-聽Zapami臋tam. S艂uchaj, jakby艣 dowiedzia艂a si臋 jeszcze czego艣 o tej damie i jej grupie, zadzwo艅 na m贸j telefon kom贸rkowy.
-聽Za艂atwione. Uwa偶aj na siebie i ciao - po偶egna艂a go, u偶ywaj膮c drugiego ze znanych sobie w艂oskich s艂贸w.
11
Czwartek, 11.52 -Tuluza, Francja
Obity boazeri膮 pok贸j by艂 wielki i ciemny. O艣wietla艂a go jedna lampa, stoj膮ca obok pot臋偶nego mahoniowego biurka. Na biurku sta艂y wy艂膮cznie: telefon, faks i komputer, ustawione w ciasnym p贸艂okr臋gu. W mroku zaledwie wida膰 by艂o p贸艂ki na tylnej 艣cianie. Zape艂nia艂y je miniaturowe gilotyny. Niekt贸re z nich, z drzewa i 偶elaza, rzeczywi艣cie mog艂y co艣 obci膮膰, inne zrobione by艂y ze szk艂a lub metalu, by艂 nawet plastikowy model sprzedawany w Stanach Zjednoczonych.
We Francji gilotyny u偶ywane by艂y przy wykonywaniu wyrok贸w 艣mierci a偶 do 1939 roku, kiedy to przed wi臋zieniem 艣w. Piotra w Wersalu stracono w ten spos贸b morderc臋 Eugena Weidmanna. Dominique nie lubi艂 jednak owych nowoczesnych maszyn, wyposa偶onych w wielkie, solidne kosze na g艂owy, os艂ony zabezpieczaj膮ce kata przez fontann膮 krwi, mi臋kkie zawieszenie t艂umi膮ce g艂uchy stuk ostrza. Dominique lubi艂 wy艂膮cznie orygina艂y.
Naprzeciw jego biurka, w upiornym cieniu, sta艂a niespe艂na dwumetrowa gilotyna rzeczywi艣cie u偶ywana w czasach rewolucji francuskiej. Nigdy nie poddano jej restauracji. Podpory mia艂a nadgni艂e, a doln膮 poprzeczn膮 belk臋 wyg艂adzi艂y cia艂a, kt贸re przyj臋艂a w swe obj臋cia Madame La Guillotine. Ostrze, podci膮gni臋te niemal na sam膮 g贸r臋, zardzewia艂o od krwi i deszczu, za艣 wiklinowy kosz, tak偶e orygina艂, by艂 dziurawy. Dominique widzia艂 na niej jednak kawa艂ki niedomielonej m膮ki, u偶ywanej do wysuszania krwi, a w koszu nadal znajdowa艂y si臋 w艂osy. W艂osy pochwycone przez ga艂膮zki wikliny, kiedy g艂owy wtacza艂y si臋 do kosza.
Gilotyna wygl膮da艂a dok艂adnie tak jak w 1796 roku, kiedy to po raz ostatni zapi臋to pasy pod pachami i na nogach nieszcz臋艣nika i gdy lunette, 偶elazny ko艂nierz, kt贸ry przytrzymywa艂 jego g艂ow臋, unieruchamia艂 ofiar臋 dok艂adnie w tym, a nie innym, miejscu. Niezale偶nie jak bardzo bali si臋 艣mierci, skaza艅cy nie mogli unikn膮膰 drewnianego bala z wpuszczonym we艅 ostrzem. W momencie gdy kat je uwalnia艂, nic ju偶 nie by艂o w stanie uratowa膰 ich przed czterdziestokilogramow膮 mas膮. G艂owa spada艂a do kosza, cia艂o odpychano do innego kosza i ju偶 prowadzono nast臋pn膮 ofiar臋. Dzia艂o si臋 to tak szybko, 偶e podobno cia艂a w koszach nadal oddycha艂y, opr贸偶niaj膮c p艂uca z powietrza przez szyj臋, a wci膮偶 偶ywe m贸zgi w odci臋tych g艂owach umo偶liwia艂y ofiarom gilotyny obserwowanie upiornych pozosta艂o艣ci po w艂asnej egzekucji.
W szczytowym okresie Wielkiego Terroru kat Charles Henri-Sanson wraz z pomocnikami potrafi艂 podobno 艣cina膰 jedn膮 osob臋 na minut臋. W ci膮gu trzech dni od ostrza gilotyny zgin臋艂o trzystu ludzi, w ci膮gu sze艣ciu tygodni tysi膮c trzystu z dw贸ch tysi臋cy o艣miuset trzydziestu jeden 艣ci臋tych pomi臋dzy sz贸stym kwietnia 1793 roku a 29 lipca 1795 roku.
Ciekawe, co by pan na to powiedzia艂, Herr Hitler? - pomy艣la艂 Dominique. Komory gazowe w Treblince zaprojektowano do zabijania dwustu os贸b w pi臋tna艣cie minut, komory gazowe O艣wi臋cimia do zabijania dw贸ch tysi臋cy. Czy mistrzowi mordu gilotyna zaimponowa艂aby, czy te偶 rozbawi艂aby go amatorszczyzna jej tw贸rc贸w.
Gilotyna by艂a oczkiem w g艂owie pana Dominique'a. Za ni膮, na 艣cianie, wisia艂y gazety z czas贸w rewolucji oraz oprawione w ozdobne ramy ryciny, a tak偶e dokumenty podpisane przez Dantona i innych przyw贸dc贸w rewolucji francuskiej, lecz nic nie porusza艂o go tak jak gilotyny. Nawet w ciemno艣ci, przy zaci膮gni臋tych zas艂onach, wyczuwa艂 ich obecno艣膰, obecno艣膰 narz臋dzi dowodz膮cych, 偶e by odnie艣膰 sukces, nale偶y post臋powa膰 bezwzgl臋dnie. Dzieci arystokracji gin臋艂y od ostrza jego gilotyny, lecz taka jest cena rewolucji.
Zapiszcza艂 telefon - trzeci z telefon贸w, jego prywatna linia; telefon贸w z tej linii nie odbiera艂a sekretarka. Ten numer znali tylko jego wsp贸lnicy i Horne.
Dominique pochyli艂 si臋 w mi臋kko wy艣cie艂anym sk贸rzanym fotelu. By艂 to szczup艂y m臋偶czyzna o wydatnym nosie, wysokim czole i mocnym podbr贸dku. W艂osy mia艂 kr贸tko przystrzy偶one i tak czarne, 偶e wr臋cz dramatycznie kontrastowa艂y z bia艂ym swetrem o wywijanym ko艂nierzu i bia艂ymi spodniami, kt贸re mia艂 na sobie.
Wcisn膮艂 przycisk odbioru. - Tak? - spyta艂 cicho.
-聽Dzie艅 dobry, panie Dominique. Tu Horne. Dominique zerkn膮艂 na zegarek.
-聽Jest bardzo wcze艣nie - zauwa偶y艂. - Spotkanie nie trwa艂o d艂ugo.
-聽Prosz臋 mi o nim opowiedzie膰.
Jean-Michel spe艂ni艂 polecenie. Opowiedzia艂 o wyk艂adzie, do kt贸rego wys艂uchania zmuszono go torturami, i o tym, jak to Richter uwa偶a si臋 za r贸wnego samemu Dominique'owi. Przekaza艂 tak偶e te kilka fakt贸w dotycz膮cych Karin Doring, o kt贸rych wspomnia艂 Richter.
Jego pracodawca wys艂ucha艂 tego wszystkiego, nie przerywaj膮c mu ani s艂owem. Kiedy Jean-Michel sko艅czy艂, spyta艂:
-聽A jak twoje oko?
-聽S膮dz臋, 偶e wszystko b臋dzie dobrze. Na dzi艣 po po艂udniu zam贸wi艂em sobie wizyt臋 u okulisty.
-聽Doskonale. Wiesz, 偶e nie powiniene艣 p贸j艣膰 na spotkanie z Richterem bez Jeana i Yvesa? Po to ich z tob膮 pos艂a艂em.
-聽Wiem, monsieur i bardzo przepraszam. Nie chcia艂em onie艣mieli膰 Richtera.
-聽No i nie onie艣mieli艂e艣 go. - Dominique m贸wi艂 spokojnym g艂osem, szerokie usta skrzywi艂 nawet w u艣miechu, ciemne oczy patrzy艂y jednak przed siebie z wyra藕nie widoczn膮 w艣ciek艂o艣ci膮.
-聽Czy jest tam Henri? - Tak - odpar艂 Horne.
-聽Daj mi go. I, Jean-Michel, nie zapomnij zabra膰 ich ze sob膮 dzisiaj wieczorem.
-聽Oczywi艣cie, panie Dominique.
A wi臋c ma艂y Fuhrer atakuje, pomy艣la艂 Dominique. Zniewa偶a pos艂贸w. Nie zaskoczy艂o go to. Pr贸偶no艣膰 Richtera sprawi艂a, 偶e bez zastrze偶e艅 wierzy艂 w to, co o nim pisano. Pr贸偶no艣膰 i to, 偶e jest Niemcem. Ci ludzie nie rozumiej膮 znaczenia s艂owa „pokora".
Henri przem贸wi艂 do s艂uchawki. Rozmowa z nim trwa艂a zaledwie kilka sekund. Kiedy sko艅czyli, Dominique przerwa艂 po艂膮czenie i rozsiad艂 si臋 w fotelu.
Richter ci膮gle jeszcze by艂 zbyt s艂aby, by stanowi膰 w Niemczech prawdziw膮 si艂臋, ale trzeba wskaza膰 mu jego miejsce, nim wzro艣nie w si艂臋. Zdecydowanie i niekoniecznie 艂agodnie. Nadal by艂 g艂贸wnym kandydatem Francuza w Niemczech, lecz je艣li nie zdob臋dzie si臋 jego, zdob臋dzie si臋 Karin Doring. Ona te偶 by艂a niezale偶na, lecz tak偶e potrzebowa艂a pieni臋dzy. A kiedy zobaczy, co spotka艂o Richtera, b臋dzie si臋 zachowywa艂a rozs膮dnie.
Przygl膮da艂 si臋 czarnemu cieniowi gilotyny, a gniew powoli odp艂ywa艂 z jego oczu. Jak Danton, kt贸ry sw膮 krucjat臋 przeciw monarchii rozpocz膮艂 jako cz艂owiek umiarkowany, i on b臋dzie musia艂 stawa膰 si臋 coraz surowszy. Je艣li nie, to zar贸wno na przeciwnikach, jak i na zwolennikach zacznie wywiera膰 wra偶enie coraz s艂abszego.
Do艣膰 to skomplikowane - Richter musi ponie艣膰 kar臋 surow膮, ale nie a偶 tak surow膮, by go od niego odepchn臋艂a. Lecz, zgodnie ze s艂owami Dantona, wypowiedzianymi w 1792 roku: „艢mia艂o艣膰, zawsze 艣mia艂o艣膰, tylko 艣mia艂o艣”. 艢mia艂o艣膰 gilotyny, 艣mia艂o艣膰 przekona艅. Jak wtedy, tak i teraz tego potrzebowali ludzie, by zwyci臋偶y膰 w rewolucji.
A jego rewolucja zwyci臋偶y. I wtedy sp艂aci dawne d艂ugi. Nie chodzi o rachunki z Richterem, lecz o rachunki z innym Niemcem, z Niemcem, kt贸ry zdradzi艂 go pewnej nocy, dawno temu. Z cz艂owiekiem, kt贸ry pu艣ci艂 wszystko w ruch.
Richard Hausen musi zosta膰 zniszczony.
12
Czwartek, 11.55 - W眉nstorf, Niemcy
W 艂azience rozleg艂 si臋 d藕wi臋k alarmu po偶arowego. Tylko dzi臋ki niemu Jodie opanowa艂a si臋 i przesta艂a krzycze膰.
To dym, przedostaj膮cy si臋 do 艣rodka przez przewody wentylacyjne, uruchomi艂 alarm. Jednostajny d藕wi臋k przedar艂 si臋 przez pancerz paniki, przywracaj膮c dziewczynie poczucie rzeczywisto艣ci, u艣wiadamiaj膮c jej, w jakiej znalaz艂a si臋 sytuacji. Odetchn臋艂a g艂臋boko i uspokoi艂a si臋.
-聽Chc膮 wysadzi膰 przyczep臋 w powietrze - powiedzia艂a do siebie. Jak wtedy, kiedy sta艂a wpatrzona w luf臋 pistoletu, tak i teraz, Jodie Thompson doskonale 艣wiadoma by艂a tego, 偶e ka偶da chwila mo偶e by膰 jej ostatni膮. Podesz艂a do okna i prze艂o偶y艂a d艂o艅 przez metalowe kraty. Odblokowa艂a zamek czubkami palc贸w i otworzy艂a je. Przycisn臋艂a twarz do krat; w tej pozycji widzia艂a ton膮cy d艂ugi kawa艂ek materia艂u. P艂omienie bucha艂y, podsycane nieskr臋powanym przep艂ywem powietrza. Jodie wysun臋艂a rami臋, pr贸buj膮c si臋gn膮膰 szmacianego lontu. Zabrak艂o jej dobrych trzydziestu centymetr贸w.
-聽O Bo偶e, nie!
Odskoczy艂a od krat, odgarn臋艂a w艂osy z czo艂a, pr贸bowa艂a my艣le膰. Musi by膰 co艣, co pomog艂oby jej go dosi臋gn膮膰. Umywalka. Sedes. Nic. Umywalka.
Mog艂aby zala膰 ogie艅, ale nie mia艂a 偶adnego naczynia, wiadra, konewki... - My艣l! - krzykn臋艂a w艣ciekle.
Rozejrza艂a si臋 uwa偶nie. Prysznic... ale nie mia艂a r臋cznika Pr贸bowa艂a oderwa膰 r膮czk臋, na kt贸rej go wieszano, lecz nie da艂a rady. G艂贸wka prysznicu przyczepiona by艂a do gumowego w臋偶a.
Zerwa艂a go ze 艣ciany, pu艣ci艂a wod臋, podbieg艂a do okna. Tym razem brakowa艂o zaledwie kilku centymetr贸w. " P艂omie艅 niemal si臋ga艂 wlewu do baku, kiedy, szczerz膮c z gniewu z臋by,
Jodie pu艣ci艂a prysznic i z艂apa艂a w usta r臋czniczek do r膮k. Namoczy艂a go w toalecie, podbieg艂a do okna wysun臋艂a przez nie r臋k臋 na ca艂膮 d艂ugo艣膰 i wyrzuci艂a go na zewn膮trz. Rozleg艂 si臋 syk. Wyjrza艂a.
Uda艂o si臋 jej zdusi膰 p艂omie艅. Cz臋艣ciowo, bowiem lont pod przyczep膮 pali艂 si臋 nadal. Pozosta艂 tylko jeden r臋cznik.
Jodie b艂yskawicznie 艣ci膮gn臋艂a bluzk臋. J膮 te偶 zanurzy艂a w wodzie. Tym razem jednak nie wyrzuci艂a kawa艂ka mokrego materia艂u, tylko z ca艂ej si艂y uderzy艂a nim w 艣ciank臋 przyczepy. Pociek艂a woda. Jeszcze raz. Woda trysn臋艂a w d贸艂, niczym deszcz podczas silnej burzy. Ogie艅 zasycza艂 i znik艂, a w g贸r臋 unios艂a si臋 cienka wst膮偶ka dymu. Nigdy jeszcze nie czu艂a s艂odszego zapachu.
-聽Pieprz si臋! - krzykn臋艂a do terrorystki, kt贸rej zawdzi臋cza艂a wszystkie te prze偶ycia. - Nie lubisz zabija膰 kobiet? No, to nie zabi艂a艣 kobiety! Nie dostaniesz mnie!
W艂o偶y艂a rozkosznie mokr膮 koszul臋 i z kolei przyjrza艂a si臋 drzwiom. - Wy nast臋pne - powiedzia艂a z odzyskan膮 pewno艣ci膮 siebie.
Nie musia艂a si臋 ju偶 艣pieszy膰 z wyrwaniem pr臋ta do r臋cznik贸w ze 艣cianki kabiny prysznicowej. Mocno oparta o 艣cian臋, wymierzy艂a mu solidnego kopniaka. Maj膮c ju偶 odpowiednie narz臋dzie, podesz艂a do zablokowanych drzwi. Podparte ramieniem przesun臋艂y si臋 akurat na tyle, by mo偶na by艂o w艂o偶y膰 pr臋t w szczelin臋 przy framudze. Pcha艂a przez kilka minut p贸ki co艣, czym przyci艣ni臋to drzwi, nie przesun臋艂o si臋 na tyle, by mog艂a si臋 wydosta膰 na zewn膮trz.
Przesz艂a nad przewr贸conym sto艂em, podbieg艂a do drzwi przyczepy i otworzy艂a je.
-聽Nie dosta艂a艣 mnie - powt贸rzy艂a. Szcz臋k臋 wojowniczo wysun臋艂a do przodu, unios艂a pi臋艣ci. Obr贸ci艂a si臋, spojrza艂a na swe niedawne wi臋zienie... i a偶 zadr偶a艂a.
A co, je艣li ci ludzie oczekuj膮 eksplozji? Czy, je艣li jej nie us艂ysz膮, powr贸c膮?
Cho膰 wyczerpana, obieg艂a przyczep臋. Ga艂膮zk膮 zdj臋艂a zw臋glon膮 szmat臋 z baku. Wspi臋艂a si臋 do kabiny, wcisn臋艂a elektryczn膮 zapalniczk臋. Czekaj膮c, a偶 si臋 ogrzeje, wyrwa艂a kilka kawa艂k贸w materia艂u z obicia kufra w przyczepie. Kiedy zapalniczka by艂a ju偶 wystarczaj膮co ciep艂a, zapali艂a ni膮 jeden z tych kawa艂k贸w i podesz艂a do baku. Drugim wytar艂a wod臋, po czym trzeci w艂o偶y艂a do zbiornika. P艂on膮cym strz臋pem podpali艂a go, upu艣ci艂a i uciek艂a-do lasu, byle dalej. Na filmach, a obejrza艂a ich wiele, widzia艂a mn贸stwo p艂on膮cych samochod贸w, ale one wybucha艂y nie w po偶arze paliwa, lecz od pod艂o偶onych przez fachowc贸w 艂adunk贸w wybuchowych. Nie mia艂a poj臋cia, jak wielki i g艂o艣ny b臋dzie ten wybuch.
Kiedy bieg艂a, pomy艣la艂a, 偶e powinna zas艂oni膰 uszy d艂o艅mi.
Niemal natychmiast us艂ysza艂a st艂umiony, g艂uchy huk wybuchu, g艂o艣niejszy od niego trzask rozrywanego metalu i og艂uszaj膮c膮 eksplozj臋 opon. Chwil臋 p贸藕niej uderzy艂a w ni膮 fala gor膮cego powietrza. Czu艂a, jak parzy j膮 przez mokr膮 bluzk臋, przez w艂osy, zapomnia艂a jednak o nim natychmiast, gdy wok贸艂 niej zacz臋艂y pada膰 rozgrzane do czerwono艣ci kawa艂ki metalu wraz z od艂amkami szk艂a. Przypomnia艂a sobie grad ognia z „Dziesi臋ciu Przykaza艅" i to, 偶e, kiedy ogl膮da艂a film, pomy艣la艂a, i偶 nie spos贸b si臋 skry膰 przed czym艣 takim. Pad艂a na ziemi臋, okrywaj膮c g艂ow臋 d艂o艅mi, podci膮gaj膮c kolana do piersi. Wielki kawa艂 b艂otnika przedar艂 si臋 przez ga艂臋zie drzew, run膮艂 na ziemi臋 tu偶 przy jej stopach. Zerwa艂a si臋 i pobieg艂a dalej.
Skr臋ci艂a w stron臋 drzewa z nadziej膮, 偶e ga艂臋zie os艂oni膮 j膮 przed co wi臋kszymi fragmentami rozerwanej przyczepy. Przytuli艂a si臋 do pnia, pad艂a na kolana, szlochaj膮c, jakby wyczerpa艂 si臋 ca艂y zapas jej odwagi. Pozosta艂a w tej pozycji, nawet gdy nic jej ju偶 nie zagra偶a艂o. Nogi dr偶a艂y jej, nie by艂a w stanie si臋 podnie艣膰. Po chwili pu艣ci艂a nawet drzewo.
Wreszcie wsta艂a i ruszy艂a przed siebie. Kra艅cowo wyczerpana, zagubiona w lesie, postanowi艂a troch臋 odpocz膮膰. Cho膰 mi臋kka, zielona trawa wr臋cz zaprasza艂a, by si臋 na niej u艂o偶y膰, wspi臋艂a si臋 na drzewo. Znalaz艂a dwie rosn膮ce blisko siebie ga艂臋zie, wtuli艂a si臋 w nie, z艂o偶y艂a g艂ow臋 na jednej z nich i zamkn臋艂a oczy.
Zostawili mnie, 偶ebym umar艂a, pomy艣la艂a jeszcze. Zabili ludzi na planie!
Szloch ustawa艂 powoli. Strach jednak nie opuszcza艂 dziewczyny, cho膰 zdawa艂a sobie spraw臋 nie tylko z tego, jak 艂atwo przysz艂o im j膮 skrzywdzi膰, lecz tak偶e z tego, 偶e znalaz艂a w sobie nieoczekiwanie du偶o si艂y. Nie da艂am si臋 zabi膰, my艣la艂a.
W pami臋ci pozosta艂 jej niczym nie zm膮cony obraz zimnej twarzy Karin. Nienawidzi艂a jej, nienawidzi艂a jej pewno艣ci siebie i jej spokoju. Pragn臋艂a powiedzie膰 temu potworowi, 偶e cho膰 omal nie zabra艂 jej 偶ycia, to nie tkn膮艂 nawet jej ducha.
Z ch臋ci膮 zemsty zwyci臋偶y艂a jednak potrzeba snu.
13
Czwartek, 06.40 - Quantico, Wirginia
Mike Rodgers nie zamierza艂 sk艂ada膰 wizyty Billowi Squiresowi przed si贸dm膮, ale kiedy tu偶 po sz贸stej zadzwoni艂a do niego Melissa, wskoczy艂 w mundur, z艂apa艂 komiksy - nie mia艂 ju偶 czasu na kupienie innego prezentu, a nie chcia艂 przyje偶d偶a膰 z pustymi r臋kami - i ruszy艂 w drog臋.
-聽To nic szczeg贸lnie gro藕nego - powiedzia艂a mu przez telefon Melissa - ale czy nie m贸g艂by艣 przyjecha膰 troch臋 wcze艣niej? Chcia艂abym, 偶eby艣 co艣 zobaczy艂. - Powiedzia艂a te偶, 偶e nie chce nic teraz wyja艣nia膰, bo Billy jest w pokoju, ale na miejscu go艣膰 sam zorientuje si臋, o co chodzi.
Mike Rodgers nienawidzi艂 tajemnic i przez ca艂e czterdzie艣ci minut drogi wyobra偶a艂 sobie wszystkie mo偶liwe zagro偶enia, od plagi mr贸wek albo nietoperzy po co艣, co ch艂opak m贸g艂 zmalowa膰 ca艂kiem samodzielnie.
Nie wymy艣li艂 nic, co nawet w przybli偶eniu przypomina艂oby rzeczywisto艣膰.
Baza oddzia艂u Iglica znajdowa艂a si臋 w Akademii FBI w Quantico, w Wirginii. Cz艂onkowie oddzia艂u kwaterowali w mieszkaniach w bazie, rodziny mia艂y domy w mie艣cie. Melissa i Billy mieszkali w najwi臋kszym z nich, po艂o偶onym najbli偶ej basenu.
By艂oby cudem, gdyby艣my znale藕li nowego dow贸dc臋 Iglicy przed pocz膮tkiem nowego tysi膮clecia, pomy艣la艂 genera艂. Cz艂owiek, kt贸rego naprawd臋 chcia艂 mie膰 na tym stanowisku, pu艂kownik Brett August, ju偶 zd膮偶y艂 mu odm贸wi膰 i to nawet dwukrotnie. I pewnie odm贸wi po raz trzeci, przy okazji kolejnego telefonu. Funkcj臋 t臋 pe艂ni艂 wi臋c tymczasowo major Shooter, wypo偶yczony z bazy si艂 powietrznych Andrews. Wszyscy go lubili, okaza艂 si臋 doskona艂ym strategiem, ale brakowa艂o mu, niestety, do艣wiadczenia bojowego. Nie da艂 nikomu powodu do przypuszcze艅, by mia艂 si臋 nie sprawdzi膰 w terenie, ale te偶 trudno by艂o o pewno艣膰, 偶e si臋 sprawdzi. Bior膮c pod uwag臋 ekstremalne, pe艂ne szczeg贸lnego napi臋cia misje, jakie Iglica wykona艂a w P贸艂nocnej Korei i Rosji, by艂o to ryzyko, na kt贸re nie mogli sobie pozwoli膰.
Zaparkowa艂 swego nowiutkiego, jaskrawoczerwonego Blazera przy kraw臋偶niku i ruszy艂 w kierunku domu. Melissa otworzy艂a drzwi, nim przed nimi stan膮艂. Wygl膮da艂a normalnie, wydawa艂a si臋 odpr臋偶ona i Rodgers zwolni艂 nieco kroku.
Wbieg艂 po schodach. U艣cisn臋li si臋 przyja藕nie.
-聽Dzi臋kuj臋, 偶e przyjecha艂e艣, Mike.
-聽艁adnie pachniesz. Szampon morelowy?
Skin臋艂a g艂ow膮.
-聽Co艣 nowego?
-聽Postanowi艂am zmieni膰 par臋 rzeczy w 偶yciu. - Melissa opu艣ci艂a wzrok. - No, wiesz...
Mike poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.
-聽Oczywi艣cie.
Omin膮艂 j膮, u艣miechni臋ty. Nadal dziwnie si臋 czu艂, wchodz膮c do tego domu i nie czuj膮c zapachu najlepszej kawy na rynku. Chanie pija艂 tylko najlepsz膮 kaw臋.
-聽Gdzie jest Billy?
-聽Bierze k膮piel. Zu偶ywa mn贸stwo energii w k膮pieli, wi臋c potem jest spokojniejszy w szkole.
Rodgers s艂ysza艂 dobiegaj膮ce z g贸ry pluski. Spojrza艂 na Meliss臋. - Czy偶by dziwnie si臋 zachowywa艂?
-聽Od kilku dni. Dlatego poprosi艂am, 偶eby艣 przyjecha艂 troch臋 wcze艣niej. Melissa wesz艂a do du偶ego pokoju i gestem poprosi艂a Mike'a, 偶eby poszed艂 za ni膮. Znale藕li si臋 w pokoju rekreacyjnym, udekorowanym oprawionymi zdj臋ciami samolot贸w bojowych. Po艂o偶y艂 komiksy obok drukarki. Melissa w艂膮czy艂a komputer.
-聽Pomy艣la艂am sobie, 偶e Billy mia艂by zabaw臋 i troch臋 odmiany, gdyby pod艂膮czy膰 go do Internetu - powiedzia艂a. - To gopher.
-聽Co? - zdziwi艂 si臋 Rodgers.
-聽Rozumiem, 偶e niewiele wiesz o Internecie?
-聽Nie. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e niewiele wiem o technologicznych rozrywkach biernych.
Melissa skin臋艂a g艂ow膮.
-聽Gopher jest w艂a艣ciwie systemem komputerowego menu, u艂atwiaj膮cym u偶ytkownikom dost臋p do tekstowych zasob贸w Internetu.
-聽Jak system dziesi臋tny Deweya w dobrych bibliotekach?
-聽Co艣 takiego. - Melissa u艣miechn臋艂a si臋. - Chodzi o to, 偶e w sieci istniej膮 takie miejsca... jakby grupy... umo偶liwiaj膮ce kontakty dzieciom, kt贸re straci艂y ojc贸w. Kontakty anonimowe, dzieci nie widz膮 si臋, rasa nie ma 偶adnego znaczenia. Billy rozmawia艂 z nimi, nawi膮za艂 kontakt ze wspania艂ymi dzieciakami, kt贸re mia艂y mu wiele do zaoferowania. Zesz艂ego wieczora jeden z korespondent贸w, dwunastolatek nazwiskiem Jim Eagle, poprowadzi艂 go na netsurfing, zako艅czony w czym艣 co nazywa si臋 Centrum Wiadomo艣ci.
Komputer obudzi艂 si臋 do 偶ycia. Melissa pochyli艂a si臋 nad klawiatur膮. Wlogowa艂a si臋 w Centrum Wiadomo艣ci i Rodgers natychmiast zorientowa艂 si臋, co za informacje oferuje to szczeg贸lne Centrum.
„S" w znaku firmowym do z艂udzenia przypomina艂o faszystowskie „SS". Melissa wywo艂a艂a plik FAQ - Cz臋sto Zadawanych Pyta艅 - wysy艂any do nowych uczestnik贸w listy. Rodgers odczyta艂 jego zawarto艣膰 z rosn膮cym niesmakiem.
Pierwsze pytanie dotyczy艂o „netykiety": w艂a艣ciwych okre艣le艅 na czarnuch贸w, 呕yd贸w, homoseksualist贸w, Latynos贸w i cz艂onk贸w innych mniejszo艣ci. Drugie zawiera艂o list臋 dziesi臋ciu najwi臋kszych postaci historycznych, wraz z kr贸tkim opisem ich osi膮gni臋膰. Pierwszy na li艣cie by艂 Adolf Hitler, dalsze miejsca zajmowali: zamordowany przyw贸dca faszyst贸w ameryka艅skich George Lincoln Rockwell, zab贸jca Martina Luthera Kinga James Earl Ray oraz dow贸dca kawalerii Po艂udnia w wojnie domowej, genera艂 Nathan Bedford Forrest. Na li艣cie znajdowa艂 si臋 tak偶e jeden bohater literacki, Simon Legree, nadzorca niewolnik贸w z „Chaty wuja Toma”.
-聽Billy nie zrozumia艂, o co chodzi w tym FAQu, wi臋c na 艣lepo poszed艂 za Jimem Eagle'em i w艂膮czy艂 si臋 w dyskusj臋 - t艂umaczy艂a Melissa. - Ten dzieciak - je艣li to rzeczywi艣cie dzieciak, w co w膮tpi臋 - najwyra藕niej przegl膮da zasoby sieci, szukaj膮c pe艂nych 偶alu, samotnych malc贸w i pr贸buje ich skaptowa膰.
-聽Podstawiaj膮c autorytet za ojca lub matk臋? - Dok艂adnie.
Melissa wprowadzi艂a Mike'a w tocz膮c膮 si臋 w艂a艣nie dyskusj臋.
Sk艂ada艂y si臋 na ni膮 kr贸tkie, naszpikowane b艂臋dami ortograficznymi listy, przepe艂nione nienawi艣ci膮 do jednostek i grup etnicznych b膮d藕 wyznaniowych. Inne podstawia艂y nowe,, obrzydliwe s艂owa do s艂ynnych piosenek, by艂 nawet przepis na to, jak zabi膰 i wyfiletowa膰 Murzynk臋.
-聽To w艂a艣nie zobaczy艂 Billy - powiedzia艂a cicho Melissa, wskazuj膮c na drukark臋. - Przys艂ali mu nawet grafik臋. Zostawi艂am j膮 tu, nie chcia艂am robi膰 z tego wielkiej sprawy. Nie chcia艂am go wystraszy膰.
Na podajniku drukarki le偶a艂a kolorowa ilustracja. Z boku i z g贸ry przedstawia艂a le偶膮ce cia艂o, z kt贸rego usuni臋to szkielet. Zdj臋cie zaopatrzone by艂o w strza艂ki i w instrukcje. S膮dz膮c ze szczeg贸艂贸w, zrobione zosta艂o w kostnicy. Rodgersa do md艂o艣ci doprowadza艂y fotografie z pola walki, ale tam zw艂oki zawsze by艂y anonimowe, to zdj臋cie za艣 przedstawia艂o cz艂owieka, i przedstawia艂o go z niew膮tpliwym sadyzmem. Przez moment mia艂 ochot臋 porwa膰 na strz臋py Pierwsz膮 Poprawk臋, opanowa艂 jednak wybuch gniewu, cho膰 wy艂膮cznie dlatego, 偶e w gniewie upodabnia艂 si臋 do tych sukinsyn贸w.
Zabra艂 wydruk, z艂o偶y艂 go i schowa艂 do kieszeni.
-聽Poprosz臋 naszych specjalist贸w z Centrum, 偶eby przyjrzeli si臋 temu bli偶ej. Mamy taki program, Samson, kt贸ry blokuje dzia艂anie innych program贸w. Mo偶e uda si臋 nam ich powstrzyma膰?
-聽Ale przecie偶 zaczn膮 od nowa - zauwa偶y艂a Melissa. - A poza tym to wcale nie jest najgorsze.
Jeszcze raz pochyli艂a si臋 nad klawiatur膮. Przesz艂a na stron臋 WWW, na kt贸rej co pi臋tna艣cie sekund pokazywano kr贸tki, animowany fragment gry.
Sekwencja przedstawia艂a m臋偶czyzn臋 ze sznurem w d艂oni, 艣cigaj膮cego Murzyna przez las. By dogoni膰 uciekaj膮cego, 艣cigaj膮cy musia艂 przeskakiwa膰 przez trupy i uchyla膰 si臋 przed nogami zlinczowanych wisielc贸w. Napis u g贸ry ekranu g艂osi艂:
Mamy dla ciebie P臉TL臉! Za dziewi臋膰 godzin i dwadzie艣cia minut b臋dziesz m贸g艂 艣ci膮gn膮膰 sobie „Wieszanie", gr臋 WHOA! I nie tylko to! - Wiesz mo偶e, co to takiego WHOA*? - spyta艂 Rodgers.
-聽Ja wiem - rozleg艂 si臋 za ich plecami dziecinny g艂os. - Jim mi powiedzia艂.
Obr贸cili si臋 oboje jak na komend臋. Billy ruszy艂 w ich kierunku ra藕nym krokiem.
-聽Cze艣膰 - powita艂 go Rodgers. Zasalutowa艂 ch艂opcu, kt贸ry uroczy艣cie odda艂 mu honory, a potem przykl臋kn膮艂 i chwyci艂 malca w obj臋cia.
-聽Dzie艅 dobry, generale Rodgers - doko艅czy艂 powitania Billy. WHOA to skr贸t od Whites Only Association. Jim powiedzia艂, 偶e chc膮 powstrzyma膰 wszystkich innych. „Wystarczy krzykn膮膰 WHOA!"
-聽Rozumiem. - Rodgers nie wstawa艂 z kl臋czek. - A co o tym my艣lisz?
Ch艂opak tylko wzruszy艂 ramionami. - Nie wiem - przyzna艂.
-聽Nie wiesz? - wtr膮ci艂a Melisa.
-聽No, bo... wczoraj wieczorem, kiedy zobaczy艂em to zdj臋cie, pomy艣la艂em o tacie. Zabili go. By艂em rozgniewany.
-聽Ale rozumiesz - powiedzia艂 Rodgers - 偶e ci ludzie s膮 bardzo, bardzo 藕li. I 偶e wi臋kszo艣膰 ludzi nie wierzy w te straszne rzeczy, w kt贸re wierz膮 oni.
-聽Jim twierdzi, 偶e wierz膮, tylko boj膮 si臋 przyzna膰.
-聽To nieprawda. Ka偶dy z nas ma swoje drobne uprzedzenia, nie znosi r贸偶nych drobiazg贸w, alarm贸w samochodowych, szczekaj膮cych ps贸w. A niekt贸rzy nie znosz膮 paru os贸b, s膮siada, szefa w pracy albo...
-聽Tata m贸wi艂, 偶e nienawidzi ludzi pij膮cych kaw臋 nesk臋. M贸wi艂, 偶e to Filico艣tam.
-聽Filistyni - uzupe艂ni艂a Melissa. Odwr贸ci艂a si臋, wargi mia艂a mocno zaci艣ni臋te.
Rodgers u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
-聽- Jestem pewien, 偶e tak naprawd臋 tw贸j tata wcale ich nie nienawidzi艂. S艂owa nienawi艣膰 cz臋sto u偶ywamy w oderwaniu od tego, co oznacza. Kr贸tko m贸wi膮c, Jim nie ma racji. Znam mn贸stwo ludzi, ale w艣r贸d tych ludzi nie ma nikogo, kto nienawidzi艂by ca艂ej grupy os贸b. Jim i jemu podobni... im sprawia przyjemno艣膰 poni偶anie innych. Musz膮 nienawidzi膰, to jest jak choroba. Choroba umys艂owa. Gdyby nie nienawidzili cudzoziemc贸w albo wyznawc贸w religii innej ni偶 ich religia, nienawidziliby ludzi, kt贸rzy maj膮 inne w艂osy ni偶 oni, albo s膮 od nich ni偶si, albo lubi膮 hamburgery, a nie lubi膮 hotdog贸w.
Billy zachichota艂.
-聽Pr贸buj臋 ci wyt艂umaczy膰, 偶e oni s膮 藕li i nie powiniene艣 wierzy膰 we wszystko, co ci m贸wi膮. Mam ksi膮偶ki i ta艣my o ludziach takich jak Winston Churchill, Frederick Douglass, Mohandas Gandhi*.
-聽艢mieszne nazwisko.
-聽Mo偶e ci si臋 wydawa膰 niecodzienne, ale ten cz艂owiek mia艂 doskona艂e pomys艂y. Oni wszyscy mieli wiele cudownych rzeczy do powiedzenia. Nast臋pnym razem przynios臋 ci co艣 o nich. Mo偶emy razem poczyta膰 ksi膮偶ki, obejrze膰 wideo.
-聽Dobrze - zgodzi艂 si臋 Billy.
Mike Rodgers wsta艂. Kciukiem wskaza艂 na stoliczek do drukarki. U艣wiadomi艂 sobie nagle, 偶e d艂ugow艂osy Superman nie wydaje mu si臋 a偶 tak z艂y.
-聽A tymczasem - oznajmi艂 - przywioz艂em ci troch臋 komiks贸w. Dzi艣 Batman, Gandhi nast臋pnym razem.
-聽Dzi臋ki! - Billy zerkn膮艂 na matk臋, kt贸ra w odpowiedzi skin臋艂a g艂ow膮. Podbieg艂 do stolika, chwyci艂 komiksy, zacz膮艂 je przerzuca膰.
-聽Poczytasz po szkole - upomnia艂a go matka.
-聽Oczywi艣cie - popar艂 j膮 genera艂. - A teraz, je艣li szybko si臋 przygotujesz, podrzuc臋 ci臋 do szko艂y. Zatrzymamy si臋 w naszym barze na racje polowe i mo偶e jak膮艣 gr臋 komputerow膮, a poza tym b臋dziesz pierwsz膮 osob膮, kt贸ra przejedzie si臋 w moim nowym Blazerze.
-聽Gr臋 komputerow膮? Maj膮 tam „Blazing Combattle"! - To wspaniale.
Billy zasalutowa艂 genera艂owi, jeszcze raz podzi臋kowa艂 mu za komiksy i wybieg艂. Kiedy na schodach na pi臋tro rozleg艂 si臋 tupot jego n贸g, Melissa chwyci艂a d艂o艅 go艣cia.
-聽Jestem ci bardzo, bardzo wdzi臋czna - powiedzia艂a i poca艂owa艂a go w policzek. Zaskoczony, Rodgers poczu艂, 偶e si臋 rumieni. Obr贸ci艂 g艂ow臋. Melissa pu艣ci艂a jego d艂o艅, a on ruszy艂 w 艣lad za ch艂opcem.
-聽Mike? Zatrzyma艂 si臋.
-聽To nic wielkiego. Po prostu czuj臋 si臋 z tob膮 zwi膮zana. Po tym, co razem przeszli艣my... nic na to nie poradzisz.
Genera艂 zaczerwieni艂 si臋 jeszcze bardziej. Chcia艂 powiedzie膰, 偶e oczywi艣cie, kocha ich oboje, kocha艂 Charliego, ale milcza艂. W tej chwili wcale nie by艂 pewny, co czuje.
-聽Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 w ko艅cu z u艣miechem, nie dodaj膮c nic wi臋cej.
Billy zbieg艂 ze schod贸w. Genera艂 Mike Rodgers poszed艂 za nim, ch艂opak tymczasem jak rakieta wybieg艂 z pokoju, ci膮gn膮c za sob膮 plecak. M艂odzie艅czy apetyt wywia艂 go na ulic臋 w tempie i艣cie ekspresowym.
-聽Tylko 偶adnych s艂odyczy, generale! - krzykn臋艂a Melissa w chwili, gdy drzwi zatrzaskiwa艂y si臋 z hukiem. - I niech si臋 za bardzo nie ekscytuje t膮 gr膮.
14
Czwartek, 08.02 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Senator Barbara Fox i jej dw贸ch doradc贸w przyjechali do bazy si艂 powietrznych Andrews Mercedesem pani senator. Starszy doradca, Neil Lippes siedzia艂 z ty艂u, obok Barbary Fox, m艂odszy doradca, Bobby Winter, prowadzi艂, na siedzeniu pasa偶era le偶a艂a teczka.
Na spotkanie o 贸smej trzydzie艣ci przyjechali za wcze艣nie, o czym uprzejmie poinformowa艂 ich wpuszczaj膮cy samoch贸d wartownik.
-聽Wr臋cz przeciwnie - stwierdzi艂a pani senator. - Jeste艣my jakie艣 dwadzie艣cia pi臋膰 milion贸w dolar贸w za p贸藕no.
Samoch贸d ruszy艂 ku niczym si臋 nie wyr贸偶niaj膮cemu, pi臋trowemu budynkowi, stoj膮cemu w pobli偶u stanowisk dla samolot贸w rezerwy marynarki. W czasie zimnej wojny za 艣cianami koloru ko艣ci s艂oniowej znajdowa艂a si臋 sala pilot贸w, tam te偶 odbywa艂y si臋 odprawy. To ci piloci mieli za zadanie ewakuowa膰 najwa偶niejsze osobisto艣ci Waszyngtonu na wypadek ataku nuklearnego.
Teraz, po dokonanym kosztem stu milion贸w dolar贸w remoncie, mie艣ci艂a si臋 w nim kwatera g艂贸wna Centrum - Narodowego Centrum Rozwi膮zywania Sytuacji Kryzysowych. Zatrudnia艂o na pe艂en etat siedemdziesi臋ciu o艣miu pracownik贸w: najlepszych taktyk贸w, logistyk贸w, 偶o艂nierzy, dyplomat贸w, analityk贸w wywiadu, specjalist贸w komputerowych, psycholog贸w, ekspert贸w zwiadu, specjalist贸w od ochrony 艣rodowiska, prawnik贸w i 艂膮cznik贸w ze 艣rodkami masowego przekazu. Centrum mia艂o te偶 czterdziestu dw贸ch pracownik贸w wsp贸艂pracuj膮cych stale z Departamentem Obrony i CIA, oraz dowodzi艂o taktycznym oddzia艂em uderzeniowym Iglica.
Barbara Fox by艂a jednym z pomys艂odawc贸w Centrum, o czym bezustannie przypominali jej koledzy senatorowie, dla kt贸rych oczkiem w g艂owie by艂y pieni膮dze podatnik贸w. Niegdy艣 te偶 aktywnie je popiera艂a. Pierwotnie mia艂a to by膰 organizacja 艂膮cznikowa i wspomagaj膮ca CIA, Agencj臋 Bezpiecze艅stwa Narodowego, Bia艂y Dom, Departament Stanu, Departamentu Obrony, Agencj臋 Wywiadu Wojskowego, Narodowe Biuro Rozpoznania i Centrum Analiz Zagro偶e艅. Lecz, po uporaniu si臋 ze spraw膮 zak艂adnik贸w w Filadelfii, kt贸r膮 zrzuci艂a im na barki onie艣mielona nagle FBI, po odkryciu i zlikwidowaniu sabota偶u na promie kosmicznym, Centrum dor贸wna艂o ka偶dej z wymienionych tu instytucji, a potem nawet je przewy偶szy艂o. Organizacja maj膮ca by膰 w za艂o偶eniu centrum informacyjnym o mo偶liwo艣ciach SWAT*, jako jedyna mia艂a teraz przywilej 艣ledzenia, rozpoczynania i prowadzenia operacji o zasi臋gu mi臋dzynarodowym.
Do tych mo偶liwo艣ci dostosowano nowy bud偶et sze艣膰dziesi臋ciu jeden milion贸w dolar贸w, o czterdzie艣ci trzy procent wy偶szy ni偶 w poprzednim roku, w kt贸rym przewy偶szy艂 on bud偶et sprzed dw贸ch lat zaledwie o osiem procent. Na co艣 takiego pi臋膰dziesi臋cioo艣mioletnia pani senator z Kalifornii, zasiadaj膮ca w Senacie przez czwart膮 kadencj臋, nie mia艂a zamiaru pozwoli膰. Nie - bior膮c pod uwag臋, 偶e ten rok by艂 rokiem wybor贸w. Nie - bior膮c pod uwag臋, 偶e jej koledzy z CIA i FBI zacz臋li si臋 domaga膰 podobnego traktowania. Paul Hood m贸g艂 sobie by膰 przyjacielem, kt贸remu pomog艂a uzyska膰 posad臋 dyrektora Centrum, ale i on, i jego arogancki zast臋pca, Mike Rodgers, b臋d膮 po prostu musieli dostosowa膰 skal臋 swych operacji do mo偶liwo艣ci. Mo偶liwo艣ci, kt贸re z pewno艣ci膮 uznaj膮 za dalece niewystarczaj膮ce.
Winter zaparkowa艂 samoch贸d przy betonowej donicy na kwiatki, pe艂ni膮cej jednocze艣nie rol臋 barykady przeciwko atakowi samochodu-pu艂apki. Wysiedli i ruszyli 艣cie偶k膮 z ceramicznych p艂ytek po艂o偶onych na kr贸tko przyci臋tej trawie. Kiedy doszli do drzwi, sfilmowa艂a ich kamera wideo. Niemal w tej samej chwili dobiegaj膮cy z g艂o艣nik贸w kobiecy g艂os zaprosi艂 ich do 艣rodka. Zabrz臋cza艂 elektryczny zamek.
W budynku powitali ich dwaj uzbrojeni stra偶nicy. Jeden sta艂 na korytarzu, drugi za szyb膮 z kuloodpornego szk艂a. Sprawdzono im przepustki Kongresu (ze zdj臋ciami), po teczkach przesuni臋to r臋cznymi wykrywaczami metalu. Przeszli korytarzem parteru - na parterze mie艣ci艂a si臋 administracja - do znajduj膮cej si臋 na jego ko艅cu windy, przy kt贸rej sta艂 trzeci stra偶nik.
-聽Ju偶 widz臋, na czym mogliby艣my oszcz臋dzi膰 jakie艣 pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy dolar贸w - powiedzia艂a pani senator do starszego doradcy, gdy drzwi windy zamyka艂y si臋 za nimi.
Obaj doradcy zachichotali. Winda o srebrzystych 艣cianach 艣mign臋艂a w d贸艂, do podziemi, w kt贸rych dzia艂o si臋 to, co w Centrum najwa偶niejsze. Kolejny uzbrojony stra偶nik przywita艂 ich, kiedy wyszli z windy. Sprawdzi艂 im przepustki (Barbara Fox mrukn臋艂a: „siedemdziesi膮t pi臋膰 tysi臋cy") i skierowa艂 ich do poczekalni.
Pani senator pos艂a艂a mu mia偶d偶膮ce spojrzenie.
-聽Jeste艣my tu, by zobaczy膰 si臋 z genera艂em Rodgersem, a nie czeka膰, kiedy znajdzie dla nas czas.
-聽Bardzo przepraszam, prosz臋 pani, ale genera艂 jest nieobecny.
-聽Nieobecny? - Senator Fox zerkn臋艂a za zegarek, wyra藕nie zirytowana. - M贸j Bo偶e, a by艂am pewna, 偶e genera艂 Rodgers tu mieszka! - Spojrza艂a na stra偶nika. - Ma telefon w samochodzie?
-聽Tak, prosz臋 pani.
-聽Niech pan do niego zadzwoni.
-聽Bardzo mi przykro, ale nie znam numeru. Ma go pan Abram.
-聽To niech pan zadzwoni do niego! I powie mu, 偶e z nim te偶 chcemy si臋 zobaczy膰. I 偶e nie przywykli艣my wysiadywa膰 w poczekalniach.
Stra偶nik wykona艂 polecenie. Cho膰 zmiana drugiego zast臋pcy dyrektora sko艅czy艂a si臋 oficjalnie o sz贸stej rano, mia艂 on prawo podejmowania decyzji pod nieobecno艣膰 prze艂o偶onych.
Tymczasem otworzy艂y si臋 drzwi windy i na korytarz wysz艂a Martha Macali, analityk polityczny i ekonomiczny Centrum. Na twarzy tej przystojnej, czterdziestodziewi臋cioletniej Murzynki wida膰 by艂o charakterystyczny wyraz porannego znudzenia. Znik艂 on natychmiast, gdy tylko dostrzeg艂a go艣ci.
-聽Senator Fox! - u艣miechn臋艂a si臋 serdecznie. - Jak si臋 pani czuje? - Cholernie zniecierpliwiona - odpowiedzia艂a pani senator.
Poda艂y sobie r臋ce.
Martha zerkn臋艂a na m艂odego stra偶nika. - Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a.
-聽Nie s膮dzi艂am, 偶e Superman musi spa膰 - odpar艂a Barbara Fox. - Superman?
-聽Genera艂 Rodgers.
-聽Och! - Martha Macali zn贸w si臋 roze艣mia艂a. - Rozumiem! Powiedzia艂, 偶e dzi艣 rano ma zamiar wpa艣膰 do Squires贸w.
-聽Mam nadziej臋, 偶e chodzi mu o ch艂opca. Zmieszany stra偶nik odwr贸ci艂 wzrok.
-聽A mo偶e zaczekamy na niego w moim gabinecie? - spyta艂a Martha, wyci膮gaj膮c r臋k臋. - Ka偶臋 przynie艣膰 nam kaw臋 z rogalikami.
-聽Rogaliki? - pani senator odpowiedzia艂a jej u艣miechem, a zwracaj膮c si臋 do Neila doda艂a: - Siedemdziesi膮t pi臋膰 tysi臋cy i par臋 setek.
Obaj doradcy, podobnie jak Martha, roze艣mieli si臋 na te s艂owa. Barbara Fox wiedzia艂a, 偶e Martha Macali nie ma poj臋cia, o czym w艂a艣ciwie rozmawiaj膮. Zareagowa艂a wy艂膮cznie po to, by uczyni膰 siebie cz臋艣ci膮 ich grupy. Oczywi艣cie nie by艂o w tym nic z艂ego, ale - cho膰 jej u艣miech obna偶a艂 mn贸stwo bia艂ych z臋b贸w - nie m贸wi艂 nic o osobie, kt贸ra si臋 u艣miecha艂a. Prawd臋 m贸wi膮c, zdaniem senator Fox, Martha nie mia艂a za grosz poczucia humoru.
Kiedy wy艂o偶onym wyk艂adzin膮 korytarzem szli do jej gabinetu, spyta艂a: - A co s艂ycha膰 w Komitecie Nadzoru Wywiadu? Nic nie wiem o tym, by dzia艂ania Iglicy na terenie Rosji spowodowa艂y jakie艣 daleko id膮ce reperkusje?
-聽Bior膮c pod uwag臋, 偶e zapobiegli przewrotowi, nic w tym dziwnego. - Rzeczywi艣cie.
-聽S艂ysza艂am nawet, 偶e prezydent 呕anin za偶yczy艂 sobie, aby wmurowano w odbudowany most plakietk臋 upami臋tniaj膮c膮 podpu艂kownika Squiresa.
-聽Co za wspania艂y pomys艂!
Dotarli na miejsce. Martha wystuka艂a sw贸j numer na umieszczonej we framudze drzwi klawiaturze elektronicznego zamka, po czym przepu艣ci艂a go艣ci przed sob膮. Nim senator Fox usiad艂a na fotelu, w jej gabinecie pojawi艂 si臋 Bill Abram.
-聽Dzie艅 dobry - powita艂 ich pogodny, w膮saty 偶o艂nierz. - Pragn臋 przekaza膰 wiadomo艣膰 pa艅stwu, 偶e przed minutk膮 dzwoni艂 genera艂 Rodgers z informacj膮, 偶e sp贸藕ni si臋 odrobink臋.
Senator Fox spojrza艂a na niego, zdumiona. Brwi mia艂a uniesione, usta lekko rozwarte - jej d艂uga twarz wydawa艂a si臋 jeszcze d艂u偶sza.
-聽K艂opoty z samochodem? - zainteresowa艂a si臋. Martha Mackall roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.
-聽Tkwi w korku - wyja艣ni艂 Abram. - Twierdzi, 偶e nie wiedzia艂, i偶 o tej porze korki s膮 takie okropne. Zawsze przyje偶d偶a艂 wcze艣niej. Barbara Fox opad艂a na mi臋kko wy艣cie艂any fotel. Jej doradcy stan臋li za ni膮.
-聽A czy pan genera艂 wyja艣ni艂, dlaczego dzi艣 przyje偶d偶a p贸藕niej? Chyba nie zapomnia艂 o naszym spotkaniu?
-聽Nie, nie zapomnia艂. - Abram lekko poruszy艂 w膮sikiem. - Prosi艂, 偶eby przekaza膰, 偶e... eee... gra wojenna z udzia艂em personelu Iglicy okaza艂a si臋... eee... fascynuj膮ca.
Martha spojrza艂a na Abrama karc膮cym wzrokiem.
-聽Nie planowa艂 przecie偶 偶adnej gry wojennej na dzi艣 rano. - Jej oczy miota艂y b艂yskawice. - Chyba 偶e chodzi o jedn膮 z tych ich s艂ynnych bitew w basenie...
-聽Ale偶 nie, sk膮d - zapewni艂 j膮 Abram, machinalnie poprawiaj膮c muszk臋. - To by艂o co艣 innego. Co艣... eee... nie planowanego.
Senator Fox potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
-聽Poczekam - powiedzia艂a stanowczo. S艂ysz膮c te s艂owa, Bill Winter po艂o偶y艂 jej teczk臋 obok fotela. - Poczekam, bo to, co mam do powiedzenia, nie mo偶e czeka膰. Obiecuj臋 jednak wam wszystkim, 偶e po przyje藕dzie genera艂 Rodgers znajdzie Centrum ca艂kiem innym ni偶 to, z kt贸rego wyjecha艂 wczoraj. - Zadar艂a ostry nos. - Ca艂kiem i na zawsze innym.
15
Czwartek, 14.10 - Hamburg, Niemcy
Paul Hood wraz z towarzysz膮cymi mu osobami opu艣ci艂 restauracj臋 o pierwszej dwadzie艣cia. Po drodze do siedziby Hauptschlussel GmbH, firmy Martina Langa mieszcz膮cej si臋 w malowniczej miejscowo艣ci Gluckstadt, trzydzie艣ci minut jazdy samochodem na p贸艂nocny zach贸d od Hamburga, podrzucili do hotelu Boba Herberta, kt贸ry mia艂 zamiar zatelefonowa膰 jeszcze w par臋 miejsc w zwi膮zku z atakiem na ekip臋 filmow膮.
Podobnie jak Hamburg, ma艂e Gluckstadt tak偶e roz艂o偶y艂o si臋 nad brzegiem 艁aby, w odr贸偶nieniu od Hamburga sprawia艂o jednak wra偶enie bardzo spokojnego i bardzo prowincjonalnego. Wygl膮da艂o jak ostatnie miejsce na ziemi, kt贸re nadawa艂oby si臋 na siedzib臋 nowoczesnej firmy elektronicznej. Sam budynek te偶 na ni膮 nie wygl膮da艂; przypomina艂 przyci臋t膮 piramid臋, od g贸ry do do艂u wy艂o偶on膮 czarnymi zwierciad艂ami.
-聽Galaretka w technologii stealth - za偶artowa艂 na jego widok Stoll.
-聽Niez艂y opis - odpar艂 Lang. - Zosta艂 zaprojektowany tak, by raczej podkre艣la膰 charakter otoczenia, ni偶 je niszczy膰.
Do rozmowy wtr膮ci艂 si臋 Richard Hausen.
-聽Kiedy zorientowali艣my si臋, do jakiego stopnia komuni艣ci zanieczy艣cili powietrze i wod臋, niszcz膮c pi臋kno Wschodnich Niemiec, zacz臋li艣my powa偶niej pracowa膰 nad gmachami przyjemnymi nie tylko dla oka, lecz tak偶e dla pracownik贸w - powiedzia艂.
Hood musia艂 przyzna膰 mu jedno - w odr贸偶nieniu od polityk贸w ameryka艅skich polityk niemiecki nie przemawia艂 starannie wymanikiurowanymi, oczekiwanymi przez s艂uchaczy s艂owami.
Wn臋trze trzypi臋trowego budynku wydawa艂o si臋 jasne i przestronne. Parter podzielony by艂 na trzy cz臋艣ci. Tu偶 za drzwiami znajdowa艂y si臋 indywidualne stanowiska dla ludzi pracuj膮cych przy komputerach. Szereg drzwi po prawej stronie prowadzi艂 do gabinet贸w. Za stanowiskami komputer贸w, oddzieleni od nich szk艂em, m臋偶czy藕ni i kobiety w bia艂ych laboratoryjnych fartuchach, maskach i p艂贸ciennych czapkach na g艂owach pracowali nad skomplikowanym procesem fotoredukcji, miniaturyzuj膮c z pe艂nowymiarowych plan贸w procesory i uk艂ady scalone.
Nadal mi艂y, cho膰 wyra藕nie przygn臋biony terrorystycznym atakiem, Lang powiedzia艂:
-聽Moi ludzie pracuj膮 od 贸smej do pi膮tej z dwiema p贸艂godzinnymi i jedn膮 godzinn膮 przerw膮. Mamy sal臋 gimnastyczn膮, w piwnicy jest basen, dysponujemy tak偶e ma艂ymi pokoikami z 艂贸偶kiem i prysznicem dla tych, kt贸rzy pragn膮 odpocz膮膰 lub od艣wie偶y膰 si臋.
-聽Ju偶 widz臋 艂贸偶ka i prysznice w Waszyngtonie - zakpi艂 Stoll. - Te t艂umy biurokrat贸w ju偶 by w og贸le nic nie robi艂y.
Pokazawszy go艣ciom niewielki parter, Lang zabra艂 ich na znacznie obszerniejsze pierwsze pi臋tro. Zaledwie si臋 tam znale藕li, zadzwoni艂 telefon kom贸rkowy Hausena.
-聽Mo偶e to informacja w sprawie terroryst贸w - powiedzia艂 polityk, odchodz膮c w k膮t.
Ju偶 pod jego nieobecno艣膰 Amerykanie obejrzeli hal臋, w kt贸rej roboty produkowa艂y masowo uk艂ady scalone. Stoll nie m贸g艂 oderwa膰 od nich wzroku; obserwowa艂 panele kontrolne, kamery i wysi臋gniki wykonuj膮ce prac臋, do kt贸rej potrzebne kiedy艣 by艂y pewne r臋ce, lutownice i precyzyjne pi艂ki do metalu. Odstawi艂 plecak na st贸艂, po czym wda艂 si臋 w rozmow臋 z jednym z technik贸w, doskonale m贸wi膮c膮 po angielsku kobiet膮, sprawdzaj膮c膮 pod mikroskopem gotowy produkt. Kiedy spyta艂, czy mo偶e popatrzy膰, dziewczyna zerkn臋艂a na Langa, kt贸ry skinieniem g艂owy udzieli艂 pozwolenia, i cofn臋艂a si臋 o krok. Matt przycisn膮艂 oczy do okularu, a potem wypowiedzia艂 kilka banalnych komplement贸w na temat najwyra藕niej bardzo nowoczesnego uk艂adu przetwarzania d藕wi臋ku.
Wycieczka sko艅czy艂a si臋 na drugim pi臋trze. Podeszli do windy, czekaj膮c na Hausena. Sta艂, zgarbiony, w k膮cie, zatyka艂 ucho palcem i raczej s艂ucha艂 ni偶 m贸wi艂. Stoll tymczasem zajrza艂 do plecaka, zabra艂 go ze sto艂u i do艂膮czy艂 do nich. U艣miechn膮艂 si臋 do Hooda. Paul w odpowiedzi pu艣ci艂 do niego oko.
-聽Bardzo 偶a艂uj臋 - m贸wi艂 w艂a艣nie Lang - 偶e nie mog臋 zabra膰 was do laboratori贸w na drugim pi臋trze, w kt贸rych prowadzi si臋 badania naukowe i doskonali nasze produkty. Zapewniam pan贸w, 偶e to nic osobistego doda艂, zerkaj膮c na Stolla - po prostu udzia艂owcy by mi si臋 zbuntowali. Rozumiecie, to ca艂kiem nowa technologia, kt贸ra zrewolucjonizuje przemys艂.
-聽Rozumiem - przytakn膮艂 Matt. - A ta nowa technologia... czy nie ma ona przypadkiem czego艣 wsp贸lnego z kwantami i zasad膮 nak艂adania mechaniki kwantowej?
Po raz drugi tego dnia Lang poblad艂. Sprawia艂 wra偶enie, jakby bardzo pragn膮艂 co艣 powiedzie膰, ale nie by艂 w stanie. Stoll u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Pami臋ta pan mo偶e, co m贸wi艂em o tej mojej absolutnie bezu偶ytecznej maszynce?
Lang tylko skin膮艂 g艂ow膮.
Matt poklepa艂 plecak, kt贸ry trzyma艂 w zaci艣ni臋tej gar艣ci.
-聽No wi臋c, Herr Lang, w艂a艣nie by艂 pan 艣wiadkiem tego, co potrafi! Stoj膮cy w rogu przy laboratorium, Richard Hausen mia艂 wra偶enie, 偶e 艣wiat wok贸艂 niego znika. S艂ucha艂 g艂osu z przesz艂o艣ci, z koszmarnej przesz艂o艣ci, nie wierz膮c, by g艂os ten by艂 rzeczywisty.
-聽Cze艣膰, Haussier - powita艂 go 贸w g艂os z wyra藕nym francuskim akcentem. U偶y艂 przydomku, pod jakim Hausen znany by艂 podczas studi贸w ekonomicznych na Sorbonie: „Haussier", finansowy byk. Zna艂o go bardzo niewielu ludzi.
-聽S艂ucham? - odpar艂 ostro偶nie. - Kto m贸wi?
-聽Tw贸j przyjaciel i kolega z grupy, Gerard Dupre - odpar艂 cicho g艂os. Na bladej twarzy Hausena pojawi艂 si臋 wyraz ca艂kowitej pustki. W g艂osie nie by艂o tego gniewu, tego o偶ywienia, kt贸re pami臋ta艂 doskonale, lecz przecie偶 to mo偶e by膰 Dupre, pomy艣la艂. Przez chwil臋 nie by艂 w stanie powiedzie膰 nic. Przed oczami widzia艂 upiorny taniec twarzy, obraz贸w.
-聽Tak, Dupre. - Twarz i obrazy znik艂y na d藕wi臋k g艂osu w s艂uchawce. - Ten, kt贸remu grozi艂e艣. Ten, kt贸rego ostrzeg艂e艣, by nie wraca艂. A jednak wr贸ci艂em. Jako Gerard Dominique, rewolucjonista.
-聽Nie wierz臋, 偶e to ty - wykrztusi艂 Hausen.
-聽Mam poda膰 ci nazw臋 kawiarni? Nazw臋 ulicy? - W g艂osie zabrzmia艂a stal. - Nazwiska dziewczyn?
-聽Nie! Ty to zrobi艂e艣, nie ja!
-聽Twoje s艂owa przeciw moim. - M贸wi臋 prawd臋!
-聽Twoje s艂owa przeciw moim - powt贸rzy艂 powoli g艂os. - Sk膮d masz ten numer?
-聽Dostan臋 wszystko, czego chc臋. Dostan臋 ka偶dego, kogo chc臋. Hausen tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Dlaczego akurat teraz? Przecie偶 min臋艂o pi臋tna艣cie lat...
-聽W oczach bog贸w to zaledwie chwilka. - W s艂uchawce rozleg艂 si臋 艣miech. - Tych bog贸w, kt贸rzy teraz pragn膮 ci臋 os膮dzi膰.
-聽Os膮dzi膰 mnie? Za co? Przecie偶 powiedzia艂em tylko prawd臋 o twoich zbrodniach. To, co zrobi艂em, by艂o s艂uszne...
-聽S艂uszne? - przerwa艂 mu g艂os. - Nie pieprz. Lojalno艣膰, Haussier. Lojalno艣膰 jest kluczem do wszystkiego. Lojalno艣膰 zar贸wno w dobrych, jak i w z艂ych czasach. Lojalno艣膰 w 偶yciu i lojalno艣膰 w chwili 艣mierci. Tylko lojalno艣膰 odr贸偶nia ludzi od podludzi. Poniewa偶 tak bardzo pragn臋 wyeliminowa膰 podludzi, Haussier, mam zamiar zacz膮膰 od ciebie.
-聽Dzi艣 jeste艣 potworem takim samym jak wtedy - wysycza艂 Hausen. Czu艂, jak poc膮 mu si臋 d艂onie. Musia艂 艣ciska膰 s艂uchawk臋 z ca艂ej si艂y, inaczej na pewno by j膮 upu艣ci艂.
-聽Nie - zaprzeczy艂 g艂os. - Dzi艣 jestem znacznie wi臋kszym potworem. Znacznie, znacznie wi臋kszym, bowiem dysponuj臋 nie tylko wol膮 przeprowadzenia tego, co chc臋 przeprowadzi膰, lecz tak偶e 艣rodkami.
-聽Ty? 艢rodki masz wy艂膮cznie dzi臋ki ojcu...
-聽A w艂a艣nie 偶e nie! - W g艂osie zabrzmia艂a w艣ciek艂o艣膰. - Wszystko zawdzi臋czam sobie! Tacie po wojnie dopisa艂o szcz臋艣cie. Ka偶dy kto mia艂 fabryk臋, zarabia艂 wtedy krocie. Nie, on by艂 g艂upcem jak ty, Haussier, cho膰 przynajmniej starczy艂o mu rozs膮dku, by zdechn膮膰.
-聽Dupre - powiedzia艂 Hausen, my艣l膮c przy tym: co to za szale艅stwo? - A mo偶e powinienem powiedzie膰: Dominique? Nie wiem, gdzie jeste艣 i kim si臋 sta艂e艣, ale pami臋taj, ja te偶 nie jestem tym, kim by艂em. Nie jestem zwyk艂ym studentem, kt贸rego pami臋tasz.
-聽Och, oczywi艣cie! - W s艂uchawce zn贸w rozleg艂 si臋 艣miech. - Znam ka偶dy tw贸j ruch. Ka偶dy tw贸j ruch, nawet najmniejszy. Awans w polityce, kampania przeciw grupom nienawi艣ci, ma艂偶e艅stwo, urodziny c贸reczki, rozw贸d. A w艂a艣nie, 艣liczna ta twoja c贸rka. Nadal tak lubi balet?
Hausen jeszcze mocniej zacisn膮艂 d艂o艅 na telefonie.
-聽Je艣li zrobisz jej krzywd臋, w艂asnor臋cznie ci臋 zamorduj臋!
-聽Bardzo pochopne s艂owa jak na takiego ostro偶nego polityka. Lecz na tym polega pi臋kno ojcostwa, prawda? Kiedy zagrozi si臋 dziecku, nic innego nie ma znaczenia. Ani zdrowie, ani fortuna...
-聽Je艣li chcesz walczy膰, walcz ze mn膮 - wykrztusi艂 Hausen.
-聽Oczywi艣cie, wiem, Haussier. Alors, problem polega na tym, 偶e zawsze pr贸bowa艂em trzyma膰 si臋 z dala od nastolatek. Same z nimi k艂opoty. Rozumiesz, prawda?
Niemiec wpatrywa艂 si臋 w pokryt膮 terakot膮 pod艂og臋, przed oczami mia艂 jednak posta膰 m艂odego Gerarda Dupre. W艣ciek艂ego, agresywnego, przepe艂nionego nienawi艣ci膮. On sam nie potrafi艂 podda膰 si臋 w艣ciek艂o艣ci. Nawet wobec zimnych gr贸藕b skierowanych przeciw jego c贸rce.
-聽A wi臋c chcesz mnie os膮dzi膰 - powiedzia艂, uspokajaj膮c si臋 ca艂膮 si艂膮 woli. - Jak nisko bym upad艂, ty upadniesz ni偶ej.
-聽Ale偶 nie, nie s膮dz臋. Bo wiesz, w odr贸偶nieniu od ciebie, mnie od mej prawdziwej dzia艂alno艣ci oddzielaj膮 szczelne kordony wiernych pracownik贸w. Zbudowa艂em imperium ludzi, kt贸rzy my艣l膮 podobnie jak ja. Wynaj膮艂em nawet specjalnego cz艂owieka do 艣ledzenia 偶ycia i poczyna艅 Richarda Hausena. Odszed艂 ju偶, ale dostarczy艂 mi wielu wa偶nych informacji na tw贸j temat.
-聽Nadal istnieje co艣 takiego jak prawo. Wsp贸lnikiem przest臋pstwa mo偶na by膰 na wiele sposob贸w.
-聽Kto ma to wiedzie膰, je艣li nie ty? - spyta艂 z wyra藕n膮 kpin膮 g艂os w s艂uchawce. - W ka偶dym razie ta paryska sprawa ju偶 si臋 przedawni艂a. Prawo nie mo偶e ukara膰 ani ciebie, ani mnie. Zastan贸w si臋 jednak, co powiedzieliby wyborcy, gdyby o wszystkim si臋 dowiedzieli? Gdyby kto艣 opublikowa艂 zrobione tamtej nory zdj臋cia?
Zdj臋cia, pomy艣la艂 Hausen. Aparat... Czy偶by Dupre robi艂 zdj臋cia?
-聽W ka偶dym razie pragn臋 ci臋 poinformowa膰, 偶e mam plan zniszczenia ciebie i twojej kariery - poinformowa艂 g艂os. - Chc臋, 偶eby艣 to sobie przemy艣la艂. Chc臋, 偶eby艣 czeka艂.
-聽Nie! - odpar艂 stanowczo Hausen. - To ja znajd臋 spos贸b, 偶eby zniszczy膰 ciebie.
-聽By膰 mo偶e - zgodzi艂 si臋 g艂os. - Ale przecie偶 trzeba jeszcze rozwa偶y膰 losy pewnej 艣licznej trzynastoletniej tancerki. Ja wprawdzie przysi膮g艂em sobie nie dotyka膰 nastolatek, ale inni cz艂onkowie mej grupy...
Hausen przycisn膮艂 LOCK, przerywaj膮c rozmow臋. Schowa艂 telefon do kieszeni i obr贸ci艂 si臋. Przywo艂a艂 na twarz sztuczny u艣miech, a potem zapyta艂 kogo艣 o toalet臋. Nast臋pnie gestem poprosi艂 Langa, by zabra艂 go艣ci na d贸艂 i nie czeka艂 na niego. Powinien uciec st膮d, powinien wszystko przemy艣le膰.
Znalaz艂szy si臋 w 艂azience Hausen pochyli艂 si臋 nad umywalk膮, nabra艂 wody w z艂o偶one d艂onie i przemy艂 ni膮 twarz. Pozwoli艂 wodzie wycieka膰 powoli mi臋dzy palcami, a kiedy jego r臋ce by艂y puste, i tak nie oderwa艂 ich od twarzy.
Gerard Dupre.
Mia艂 nadziej臋, 偶e nigdy ju偶 nie us艂yszy tego nazwiska. Mia艂 nadziej臋, 偶e nigdy ju偶 nie zobaczy tej twarzy, nawet oczami wyobra藕ni.
Lecz Dupre wr贸ci艂... a on sam te偶 powr贸ci艂 do Pary偶a, powr贸ci艂 do tej najczarniejszej nocy swego 偶ycia, powr贸ci艂 w 艣wiat strachu i poczucia winy, od kt贸rych uwalnia艂 si臋 przez ca艂e lata.
Trzymaj膮c twarz w d艂oniach Hausen zap艂aka艂 艂zami strachu... i wstydu.
16
Czwartek, 08.16 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Podrzuciwszy Billy'ego do szko艂y i odpocz膮wszy nieco po emocjach dw贸ch rozgrywek „Pola bitwy", Rodgers zadzwoni艂 z samochodu do Darrella McCaskeya, oficera 艂膮cznikowego Centrum z FBI. McCaskey zako艅czy艂 ju偶 prac臋 i genera艂 z艂apa艂 go w jego samochodzie. Nie by艂by zaskoczony, gdyby okaza艂o si臋, 偶e podczas rozmowy min臋li si臋 na autostradzie. Powoli zaczyna艂 wierzy膰, 偶e ca艂a wsp贸艂czesna technika to nic wi臋cej, ni偶 sprzedawanie ludziom dw贸ch puszek na sznurku za tysi膮ce, tysi膮ce dolar贸w. Oczywi艣cie te szczeg贸lne puszki zaopatrzone by艂y w zabezpieczenie przed pods艂uchem, wymieniaj膮ce wysokie i niskie tony g艂osu na wyj艣ciu i odtwarzaj膮ce je prawid艂owo na wej艣ciu. Sygna艂 przypadkowo odebrany innym telefonem jawi艂by si臋 jako bezsensowny be艂kot.
-聽Cze艣膰, Darrell - powiedzia艂 genera艂.
-聽Dzie艅 dobry, generale. - McCaskey, jak zwykle rankiem, by艂 w raczej kiepskim humorze. - Niech pan mnie lepiej nie pyta o ten mecz siatk贸wki. Departament Obrony strasznie da艂 nam w sk贸r臋.
-聽Dobrze, nie zapytam. Ale s艂uchaj, mam tu co艣 i chc臋, 偶eby艣 to dla mnie sprawdzi艂. Nazywaj膮 si臋 WHOA - Whites Only Association. S艂ysza艂e艣 o nich?
-聽A jak偶e, s艂ysza艂em. Niech pan mi nie m贸wi, 偶e dowiedzia艂 si臋 pan czego艣 o BALTIC AVENUE. Ta operacja mia艂a by膰 艣ci艣le tajna.
-聽Nie. Nic o niej nie wiem.
BALTIC AVENUE by艂o bie偶膮c膮 nazw膮 operacji FBI przeciw „przeciwnikowi wewn臋trznemu". Zapo偶yczyli t臋 nazw臋 z „Monopol”. BALTIC AVENUE by艂a pierwszym zadaniem po GO - czyli pocz膮tku misji. Nazwa kodowa zmienia艂a si臋 co tydzie艅 i Rodgers nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 poniedzia艂k贸w, kiedy to McCaskey wtajemnicza艂 go w nowe nazwy.
-聽Czy偶by BALTIC AVENUE interesowa艂a si臋 WHOA? - Nie. W ka偶dym razie nie bezpo艣rednio.
Genera艂 zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e nie ma sensu pyta膰 rozm贸wcy o t臋 szczeg贸ln膮 akcj臋. Cho膰 linia by艂a zabezpieczona przed pods艂uchem, zabezpieczenie to skutkowa艂o wy艂膮cznie wobec czyjego艣 przypadkowego w艂膮czenia si臋 na ni膮. Rozmowy mo偶na by艂o monitorowa膰 i rozkodowywa膰, a niekt贸re z tych rasistowskich grup by艂y wyj膮tkowo dobrze przygotowane do nowoczesnej pracy operacyjnej i wywiadowczej.
-聽Powiedz mi, co wiesz o `.NHOA? - spyta艂 wobec tego.
-聽Du偶a organizacja. Maj膮 kilka oboz贸w treningowych na po艂udniowym wschodzie, po艂udniowym zachodzie i p贸艂nocnym zachodzie. Oferuj膮 pe艂en zakres us艂ug, od kurs贸w w rodzaju: „Sam zr贸b sobie amunicj臋” po pozaszkolne zaj臋cia dla dzieci. Publikuj膮 ilustrowany magazyn „Phurer", co wymawia si臋 F眉hrer, maj膮cy redakcje i biura sprzeda偶y w Nowym Jorku, Los Angeles i Chicago, i sponsoruj膮 popularny zesp贸艂 rockowy AWED: „All Whites Electric Dudes”.
-聽S膮 te偶 w Internecie - doda艂 Rodgers.
-聽Wiem. A od kiedy to surfujesz po sieci?
-聽Nie surfuj臋. To zaj臋cie ch艂opaka Charliego Squiresa. Znalaz艂 nawet gr臋 o linczowaniu czarnuch贸w.
-聽O, cholera!
-聽Powtarzasz moje w艂asne s艂owa. M贸w, co wiesz.
-聽Ciekawe, 偶e ty mnie o to pytasz. Przed chwil膮 rozmawia艂em z niemieckim kumplem z Biura Ochrony Konstytucji w Dusseldorfie. Cholernie si臋 martwi膮 Dniami Naporu, na kt贸rych zbieraj膮 si臋 nazi艣ci z okolicy; tajni wy艂a偶膮 z dziur, a jawni w艂a偶膮 w dziury, je艣li rozumiesz, o czym m贸wi臋. - Wcale nie jestem pewien.
-聽To pos艂uchaj. Neonazizm jest nielegalny, wi臋c jego zdeklarowani zwolennicy nie mog膮 gromadzi膰 si臋 publicznie. Spotykaj膮 si臋 na le艣nych polanach, w stodo艂ach, w opuszczonych fabrykach. jednak ci, kt贸rzy udaj膮 dzia艂aczy politycznych, mog膮 spotyka膰 si臋 publicznie, cho膰by g艂osili, pogl膮dy nazistowskie.
-聽Teraz wszystko jasne - westchn膮艂 Rodgers. - Ale dlaczego nie obserwuj膮 tych zdeklarowanych?
-聽Obserwuj膮 - wyja艣ni艂 McCaskey - je艣li umiej膮 ich znale藕膰. Ale kiedy nawet ich znajd膮 - na przyk艂ad takiego Richtera, kt贸ry siedzia艂 w wi臋zieniu - to ci go艣cie id膮 po prostu do s膮du, skar偶膮 si臋 na prze艣ladowania policyjne, no i trzeba ich zostawi膰 w spokoju. Ludzie bardzo nie lubi膮 skinhead贸w, ale - ich zdaniem - wygadanych i dobrze ubranych sukinsyn贸w pokroju Richtera nale偶y zostawi膰 w spokoju.
-聽A rz膮d nie mo偶e sobie pozwoli膰 na utrat臋 zbyt wielu wyborc贸w.
-聽Nie mo偶e, a poza tym nie mo偶e te偶 pozwoli膰 na to, by neonazi艣ci wyszli na ofiary systemu. Niekt贸rzy z tych ma艂ych hitlerk贸w maj膮 od cholery charyzmy. Ciebie by nawr贸cili. Doskonale radz膮 sobie przed kamerami telewizji i 艣wietnie wychodz膮 w wieczornych wiadomo艣ciach.
Mike'owi Rodgersowi nie podoba艂o si臋 to, co w艂a艣nie us艂ysza艂. Od d艂u偶szego czasu musia艂 jako艣 godzi膰 si臋 z tym, 偶e 艣rodki masowego przekazu po prostu pomagaj膮 kryminalistom. By艂o co艣 w smutnej twarzy oskar偶onego i zdeterminowanej twarzy oskar偶yciela, co przeci膮ga艂o uwielbiaj膮c膮 przegranych publiczno艣膰 na stron臋 tego pierwszego.
-聽Wi臋c co z tym twoim niemieckim przyjacielem?
-聽Biuro Ochrony Konstytucji ma zmartwienie. Do Dni Naporu doszed艂 im jeszcze ten nowy fenomen, Thule Network. To zbi贸r mniej wi臋cej setki skrzynek pocztowych i bulletin boards, umo偶liwiaj膮cych grupkom i kom贸rkom neonazist贸w wzajemny kontakt i nawi膮zywanie sojuszy. Nie ma sposobu, by prze艣ledzi膰 korespondencje do 藕r贸d艂a, wi臋c w艂adze s膮 bezradne, nie potrafi膮 jej powstrzyma膰.
-聽A co to takiego to Thule?
-聽Legendarne 藕r贸d艂o cywilizacji europejskiej, le偶膮ce gdzie艣 na p贸艂nocy. - McCaskey roze艣mia艂 si臋. - Kiedy by艂em ma艂y, czyta艂em mn贸stwo ksi膮偶ek fantasy i ca艂a kupa opowie艣ci o r贸偶nych bohaterskich barbarzy艅cach dzia艂a si臋 w艂a艣nie tam. „Ursus z Ultima Thule", tego rodzaju rzeczy.
-聽Prawdziwa m臋sko艣膰 i europejska czysto艣膰 - zaduma艂 si臋 Rodgers. - Symbole nie do odparcia.
-聽Aha. Chocia偶 nie jestem w stanie uwierzy膰, 偶e miejsce podobno tak pi臋kne wyda艂o co艣 a偶 tak obrzydliwego.
-聽Zak艂adam, 偶e Thule Network znalaz艂o sobie jakie艣 doj艣cie do Stan贸w? - spyta艂 Rodgers.
-聽Nie jako Thule. Od jaki艣 dw贸ch lat federalni, Centrum Praw Ubogich Po艂udnia w Alabamie i Centrum Szymona Wiesenthala dok艂adnie obserwuj膮 艣lady, jakie na infostradzie pozostawi艂y grupy nienawi艣ci. Problemem, jak w Niemczech, jest to, 偶e 藕li faceci dzia艂aj膮 na og贸艂 zgodnie z prawem. A poza tym Pierwsza Poprawka broni ich w ca艂ej pe艂ni.
-聽Pierwsza Poprawka nie uprawnia do zach臋cania do gwa艂tu.
-聽I nie zach臋caj膮. Jasne, 艣mierdz膮 pod niebiosa, ale s膮 cholernie ostro偶ni. - Musz膮 si臋 gdzie艣 potkn膮膰. - Rodgers by艂 pewny siebie. - A jak ju偶 si臋 potkn膮, chce by膰 na miejscu z m艂otkiem i gwo藕dziami do trumny.
-聽Jak na razie si臋 nie potkn臋li. FBI obserwuje wszystkie neonazistowskie strony WWW - maj膮 pi臋膰 stron gier plus osiem narodowych bulletin boards. Mamy tak偶e dwustronn膮 umow臋 z Niemcami o wymianie wszelkich informacji zdobytych w sieci.
-聽Tylko z Niemcami?
-聽Z nimi, z Anglikami, Kanadyjczykami i Izraelem. Nikt inny nie chce wywo艂ywa膰 wilka z lasu. Jak na razie nie trafili艣my na nic nielegalnego. - Tylko niemoralnego - stwierdzi艂 Rodgers.
-聽Jasne. Ale sam wiesz najlepiej, 偶e walczyli艣my w ca艂ej kupie wojen, by zapewni膰 prawo wyra偶ania w艂asnych pogl膮d贸w wszystkim Amerykanom, tak偶e tym z WHOA.
-聽Walczyli艣my tak偶e w wojnie maj膮cej udowodni膰, 偶e Hitler by艂 z艂y. Bo by艂 i pozosta艂. Je艣li o mnie chodzi, nadal prowadzimy wojn臋 z tymi sukinsynami.
-聽A skoro ju偶 m贸wimy o wojnie, przed wyj艣ciem z domu mia艂em telefon od Boba Herberta. Zapewne ca艂kiem przypadkowo potrzebuje informacji o niemieckiej grupie terrorystycznej Feuer. S艂ysza艂e艣 o ich porannym ataku?
Mike Rodgers wyja艣ni艂, 偶e nie ogl膮da艂 wiadomo艣ci, wi臋c McCaskey wszystko mu pokr贸tce opowiedzia艂. Morderstwa po raz kolejny u艣wiadomi艂y genera艂owi, 偶e neonazi艣ci s膮 r贸wnie bezwzgl臋dni co potwory, kt贸re ich zrodzi艂y: Hitler, Heydrich, Himmler. Nie potrafi艂 uwierzy膰 i nigdy nie uwierzy, 偶e takich ludzi mieli na my艣li Ojcowie Za艂o偶yciele, kiedy pisali konstytucj臋.
-聽Masz kogo艣, kto szuka tego, czego potrzebuje Bob? - spyta艂.
-聽Liz zdoby艂a dodatkowe informacje o Feuer - odpar艂 McCaskey. Mam zamiar si臋 z ni膮 spotka膰, gdy tylko dojad臋 do biura. Przejrz臋 je i wy艣l臋 co najwa偶niejsze Bobowi, CIA i Interpolowi. Szukaj膮 sprawc贸w, a tak偶e tej porwanej dziewczyny.
-聽Doskonale. Kiedy sko艅czysz, przynie艣 mi dane. Pogadamy sobie we tr贸jk臋, z Liz. Nie s膮dz臋, 偶eby spotkanie z senator Fox d艂ugo potrwa艂o.
-聽O rany! B臋dziesz sta艂 na w艂asnych nogach po spotkaniu z pani膮 senator?
-聽Nic mi nie b臋dzie - zapewni艂 go Rodgers. - Skoro tak twierdzisz...
-聽Nie wierzysz mi, co?
-聽Paul jest dyplomat膮 - stwierdzi艂 po prostu McCaskey. - Ty kopiesz ludzi po ty艂kach. Nie widzia艂em jeszcze senatora wra偶liwego na cokolwiek opr贸cz dotyku ust na po艣ladku.
-聽Rozmawiali艣my o tym z Paulem. Uwa偶a, 偶e skoro udowodnili艣my nasz膮 warto艣膰 w Korei i w Rosji, mo偶emy nieco ostrzej postawi膰 si臋 Kongresowi. Uwa偶amy, 偶e - bior膮c pod uwag臋 skuteczno艣膰 i po艣wi臋cenie Iglicy - pani senator zawaha si臋 przed powiedzeniem mi „nie" na 偶膮danie zwi臋kszenia bud偶etu.
-聽Zwi臋kszenia?! Generale, zast臋pca dyrektora Clayton z naszego biura powiedzia艂 mi, 偶e musi obci膮膰 ze swojego bud偶etu dziewi臋膰 procent. A i tak mia艂 szcz臋艣cie. Plotki g艂osz膮, 偶e CIA ma ci膮膰 od dwunastu do pi臋tnastu procent!
-聽Porozmawiam z pani膮 senator - obieca艂 Rodgers. - Potrzebujemy ludzi w terenie. Bior膮c pod uwag臋 wszystkie te zmiany w Europie, na Bliskim Wschodzie, a ju偶 zw艂aszcza w Turcji, bardzo, bardzo potrzebujemy ludzi w terenie. S膮dz臋, 偶e potrafi臋 jej to wyt艂umaczy膰.
-聽Generale, mam nadziej臋, 偶e si臋 pan nie myli. Nie s膮dz臋, by ta dama cho膰 raz pomy艣la艂a trze藕wo od dnia, kiedy zamordowano jej c贸rk臋, a m膮偶 w艂o偶y艂 luf臋 w usta i poci膮gn膮艂 za spust.
-聽Przecie偶 nadal zasiada w komitecie, kt贸rego zadaniem jest pomoc w ochronie tego kraju. I to jest chyba najwa偶niejsze.
-聽Ale odpowiada przed p艂ac膮cymi podatki wyborcami. W ka偶dym razie 偶ycz臋 panu szcz臋艣cia, generale.
-聽Dzi臋kuj臋.
W rzeczywisto艣ci Rodgers wcale nie by艂 taki pewny siebie, nie wtajemniczy艂 tak偶e McCaskeya w s艂owa A. E. Housmana o szcz臋艣ciu: „Szcz臋艣cie to przypadek, k艂opoty to pewno艣膰”. A je艣li senator Fox mia艂a z czym艣 co艣 wsp贸lnego, k艂opoty rzeczywi艣cie by艂y pewne.
W dwie minuty p贸藕niej Rodgers zjecha艂 z autostrady na szos臋 prowadz膮c膮 do bazy Andrews. Zadzwoni艂 do Hooda i porozmawia艂 z nim kr贸tko o aktualnych sprawach. Poinformowa艂 go o przygodzie Billy'ego z sieci膮 i prosi艂 o przekazanie, 偶e przydziela t臋 spraw臋 Darrellowi, kt贸rego zadaniem b臋dzie odszukanie tw贸rcy gry. Hood zgodzi艂 si臋 ze wszystkimi jego posuni臋ciami.
Potem genera艂 zatopi艂 si臋 w rozmy艣laniach o grupach nienawi艣ci. Czy to mo偶liwe, 偶e s膮 dzi艣 skuteczniejsze ni偶 kiedykolwiek, czy te偶 mo偶e pot臋ga i szybko艣膰 reakcji medi贸w uwra偶liwi艂a ludzi na ich istnienie.
A mo偶e chodzi o jedno i drugie na raz, pomy艣la艂, mijaj膮c stoj膮cego w bramie stra偶nika. Informacje medi贸w prowokowa艂y podobnie jak faszy艣ci my艣l膮cych ludzi do zak艂adania w艂asnych grup, a to z kolei sk艂ania艂o media do kolejnych informacji o ich nie kontrolowanym rozro艣cie.
Jedna brudna r臋ka myje drug膮 brudn膮 r臋k臋.
Zaparkowa艂 i ra藕no ruszy艂 ku wej艣ciu. Z pani膮 senator mia艂 si臋 spotka膰 O 贸smej trzydzie艣ci, a ju偶 by艂o dwadzie艣cia pi臋膰 po. Pani senator znana by艂a z tego, 偶e przyje偶d偶a wcze艣niej i tak偶e z tego, 偶e w艣cieka si臋, je艣li druga strona nie jest na to przygotowana.
Prawdopodobnie przegrywam ju偶 jeden do zera. Dwa do zera, je艣li jest w szczeg贸lnie z艂ym humorze.
Kiedy wysiad艂 z windy na dolnym poziomie i na twarzy stra偶niczki, Anny Mui, dostrzeg艂 wyraz wsp贸艂czucia, zda艂 sobie spraw臋, 偶e przegrywa dwa zero.
C贸偶, pomy艣la艂 jeszcze, jako艣 b臋d臋 musia艂 sobie z tym poradzi膰. Dow贸dcy radz膮 sobie w ka偶dej sytuacji, a Rodgers uwielbia艂 dowodzi膰. Uwielbia艂 dowodzi膰 Iglic膮, uwielbia艂 kierowa膰 Centrum pod nieobecno艣膰 Paula Hooda, uwielbia艂 widzie膰, jak rodzi si臋 co艣 dobrego dla Ameryki. Dum膮 napawa艂 go fakt, 偶e by艂 k贸艂kiem, cho膰by nawet ma艂ym, w wielkiej maszynerii.
Zadaniem k贸艂ka jest wsp贸艂pracowa膰 z innymi k贸艂kami - powiedzia艂 sobie. Nawet je艣li tymi k贸艂kami s膮 politycy.
Przechodz膮c obok gabinetu Marthy Macall, zatrzyma艂 si臋 jak wryty. Przez otwarte drzwi dostrzeg艂 siedz膮c膮 w 艣rodku Barbar臋 Fox. Z ponurego wyrazu jej twarzy 艂atwo przysz艂o mu wywnioskowa膰, 偶e przegrywa ju偶 trzy do zera. Przed rozpocz臋ciem meczu.
Spojrza艂 na zegarek. 脫sma trzydzie艣ci dwa. - Przepraszam - powiedzia艂.
-聽Niech pan wejdzie, generale Rodgers. - G艂os senator Barbary Fox by艂 wysoki, napi臋ty. - Pani Mackall w艂a艣nie opowiada艂a mi o swoim ojcu. Moja c贸rka by艂a wielbicielk膮 jego muzyki.
-聽Wszyscy lubili艣my Macka - odpar艂 genera艂. - Kiedy by艂em w Wietnamie, nazywali艣my go Dusz膮 Sajgonu.
Martha Macall przybra艂a powa偶ny, profesjonalny wyraz twarzy. Rodgers zna艂 go doskonale i wiedzia艂 te偶, 偶e ma zwyczaj przyjmowa膰 pogl膮dy ludzi, kt贸rzy byliby w stanie przy艣pieszy膰 jej karier臋. Je艣li senator by艂a przeciw niemu, Martha r贸wnie偶 b臋dzie przeciw niemu. Znacznie bardziej ni偶 zazwyczaj.
Przysiad艂 na kraw臋dzi jej biurka. Senator Fox chcia艂a mie膰 przewag臋 serwisu - najwygodniejszego fotela. Zgoda, ale b臋dzie musia艂a patrzy膰 na niego do g贸ry.
-聽Niestety - rozpocz臋艂a przem贸wienie - nie przyjecha艂am tu dyskutowa膰 z panem o muzyce, panie generale Rodgers. B臋dziemy rozmawia膰 nie o muzyce, lecz o bud偶ecie. Czu艂am si臋 bardzo rozczarowana, kiedy sekretarka dyrektora Hooda poinformowa艂a mnie wczoraj, 偶e ma on wa偶niejsze sprawy do za艂atwienia. 呕e wydaje pieni膮dze, kt贸rych nie b臋dzie mia艂. Zdecydowa艂am jednak, 偶e mimo wszystko przyjad臋.
-聽Wsp贸lnie opracowywali艣my bud偶et Centrum, pani senator. Potrafi臋 odpowiedzie膰 na ka偶de zadane przez pani膮 pytanie.
-聽Wystarczy odpowied藕 na jedno. Od kiedy to rz膮dowa drukarnia zacz臋艂a publikowa膰 fantastyk臋 naukow膮?
Rodgers poczu艂, 偶e 偶o艂膮dek zaczyna go pali膰. McCaskey mia艂 racj臋, t膮 spraw膮 winien zaj膮膰 si臋 Paul.
Senator Fox po艂o偶y艂a teczk臋 na kolanach i otworzy艂a j膮.
-聽Poprosili艣cie o zwi臋kszenie bud偶etu o osiemna艣cie procent w chwili, gdy wszystkie agencje rz膮dowe dokonuj膮 drastycznych ci臋膰. - Wr臋czy艂a genera艂owi jego w艂asny, trzynastostronicowy dokument. - Ja tymczasem wr臋cz臋 komisji finansowej ten bud偶et. Bud偶et z dokonanymi przeze mnie, w艂asnor臋cznie, niebieskim o艂贸wkiem, ci臋ciami opiewaj膮cymi na trzydzie艣ci procent.
Rodgers zamar艂, patrz膮c jej w oczy. - Ci臋ciami?
-聽Mo偶emy porozmawia膰 o tym, na co przeznaczy膰 pozosta艂e siedemdziesi膮t procent, ale ci臋cia nie podlegaj膮 negocjacjom.
Genera艂 mia艂 ochot臋 cisn膮膰 w ni膮 bud偶etem. Odczeka艂 chwilk臋, a偶 przejdzie mu ta ochota. Wreszcie, spokojnie, od艂o偶y艂 go na biurko Marthy. - Nie brak pani odwagi, pani senator - powiedzia艂 tylko.
-聽I panu, generale. - Barbara Fox siedzia艂a nieporuszona.
-聽Wiem. Sw膮 odwag臋 udowodni艂em wobec Wietnamczyk贸w z P贸艂nocy, Irakijczyk贸w i Korea艅czyk贸w.
-聽Wszyscy wiemy o pa艅skich medalach. - Pani senator zachowywa艂a si臋 nadzwyczaj uprzejmie. - Ale medale nie daj膮 panu przecie偶 wy艂膮czno艣ci na odwag臋.
-聽Nie, nie daj膮 - przyzna艂 spokojnie Rodgers. - S膮 wyrokiem 艣mierci. Mamy najlepszy mo偶liwy oddzia艂 bojowy, a przecie偶 stracili艣my Bassa Moore'a w Korei i Charliego Squiresa w Rosji. Je艣li obetnie nam pani bud偶et, nie b臋d臋 w stanie da膰 moim ludziom wsparcia, kt贸rego potrzebuj膮.
-聽Wsparcia? A po co im wsparcie? Maj膮 zamiar zn贸w prze偶y膰 kilka przyg贸d za granic膮?
-聽Nie. Ca艂y wywiad naszego kraju opiera si臋 na elektronice. To FLINT. Satelity szpiegowskie. Pods艂uchy. Fotografie wywiadowcze. Komputery. To dobre narz臋dzia, ale one same nie wystarcz膮. Trzydzie艣ci, czterdzie艣ci lat temu na ca艂ym 艣wiecie mieli艣my ludzi. HUMINT - to klucz. Mieli艣my ludzi, kt贸rzy infiltrowali obce rz膮dy, organizacje wywiadowcze i grupy terrorystyczne, ludzi stosuj膮cych zdrowy rozs膮dek, inicjatyw臋, zdolno艣膰 tw贸rczego my艣lenia i odwag臋, by zdoby膰 dla nas informacje. Najlepsza kamera wszech艣wiata nie wyjmie dokument贸w z zamkni臋tej szuflady. Tylko cz艂owiek mo偶e w艂ama膰 si臋 do komputera nie pod艂膮czonego do sieci. Satelita szpiegowski nie spojrzy terrory艣cie w oczy i nie powie nam, czy jest on ju偶 fanatykiem, czy te偶 nadaje si臋 mo偶e do normalnego 偶ycia. Musimy odbudowa膰 te zasoby.
-聽Pi臋kna przemowa, ale w tym pana nie popr臋. Nie potrzebujemy jakiego艣 HUMINT-u, by chroni膰 ameryka艅skie interesy. Iglica powstrzyma艂a korea艅skich szale艅c贸w od zniszczenia Tokio. Ocali艂a administracj臋 prezydenta Rosji; prezydenta, kt贸ry musi jeszcze udowodni膰, 偶e jest naszym sojusznikiem. Dlaczego ameryka艅scy podatnicy maj膮 utrzymywa膰 mi臋dzynarodowe si艂y policyjne?
-聽Bo tylko oni s膮 do tego zdolni - odpar艂 spokojnie Rodgers. - Walczymy z rakiem, pani senator. Kom贸rki rakowe wycina si臋, gdziekolwiek si臋 pojawi膮.
-聽Zgadzam si臋 z pani膮, senator Fox - odezwa艂a sil; za jego plecami Martha Macall. - Istniej膮 powo艂ane do tego celu instytucje, kt贸rym Stany Zjednoczone mog膮 przedstawi膰 problemy polityki mi臋dzynarodowej. ONZ i Trybuna艂 Mi臋dzynarodowy powsta艂y w艂a艣nie po to, by si臋 nimi zajmowa膰. No i jest jeszcze NATO.
Rodgers nawet si臋 nie obejrza艂. - Gdzie, Martho? - spyta艂 tylko. - S艂ucham?
-聽Gdzie by艂y ONZ i NATO, kiedy rakieta Nodong wystartowa艂a z terytorium Korei P贸艂nocnej? My byli艣my lekarzami, dzi臋ki kt贸rym Japonia nie dosta艂a gor膮czki wysoko艣ci mniej wi臋cej miliona stopni.
-聽Oczywi艣cie, by艂 to przyk艂ad doskonale wykonanej pracy - przyzna艂a senator Fox. - Ale po raz kolejny twierdz臋, 偶e pracy tej nie powinien wykonywa膰 rz膮d Stan贸w Zjednoczonych. Stany Zjednoczone przetrwa艂y wojn臋 Zwi膮zku Radzieckiego z Afganistanem. Stany Zjednoczone przetrwa艂y wojn臋 Iraku z Iranem. Przetrwaj膮 wszystkie tego rodzaju konflikty.
-聽Prosz臋 to powiedzie膰 ameryka艅skim rodzinom ofiar zamach贸w terrorystycznych. Nie prosimy o zabawki. Nie prosimy o luksusy. Prosimy o zapewnienie bezpiecze艅stwa obywatelom naszego pa艅stwa!
-聽W doskona艂ym 艣wiecie byliby艣my w stanie chroni膰 ka偶dy budynek, ka偶dy samolot, ka偶de 偶ycie - stwierdzi艂a pani senator, zamykaj膮c teczk臋. - Nasz 艣wiat nie jest jednak doskona艂y. Ci臋cia w bud偶ecie pozostan膮, dok艂adnie takie, jakie zaznaczy艂am. Nie b臋dzie dyskusji, nie b臋dzie przes艂ucha艅 w Kongresie.
-聽Doskonale. Kiedy wr贸ci Paul, zacznie pani ci臋cia od mojej pensji. Barbara Fox przymkn臋艂a oczy.
-聽Panie generale, bardzo pana prosz臋... Poradzimy sobie doskonale bez dramatycznych gest贸w.
-聽Nie jestem specjalist膮 od dramatycznych gest贸w. - Genera艂 wsta艂, obci膮gaj膮c mundur. - Po prostu nie wierz臋 w wykonywanie pracy w po艂owie. Jest pani izolacjonistk膮, pani senator. Jest ni膮 pani od czasu tej tragedii we Francji.
-聽Francja nie ma nic wsp贸lnego z...
-聽Ale偶 oczywi艣cie, 偶e ma. I doskonale rozumiem, jak si臋 pani czuje. Francuzi nie znale藕li mordercy pani c贸rki, prawda? Nie sprawiali nawet wra偶enia szczeg贸lnie zainteresowanych jego znalezieniem, wi臋c po co im pomaga膰? Pozwoli艂a pani jednak, by sprawy prywatne przy膰mi艂y pani prawid艂owy os膮d sytuacji. Wesz艂y w konflikt z interesami narodu.
-聽Generale - wtr膮ci艂a Martha - ja nie straci艂am nikogo za granic膮, a jednak zgadzam si臋 z pani膮 senator. Centrum powsta艂o celem wspomagania innych agencji, a nie wspomagania innych narod贸w. Stracili艣my z oczu jego g艂贸wny cel.
Rodgers wreszcie na ni膮 popatrzy艂.
-聽Tw贸j ojciec 艣piewa艂 tak膮 piosenk臋. „Ch艂opiec, kt贸ry zgasi艂 艣wiat艂o". O bia艂ym ch艂opaku, kt贸ry zgasi艂 艣wiat艂o w klubie, by m贸g艂 w nim wyst膮pi膰 murzy艅ski 艣piewak...
-聽Prosz臋 mi nie cytowa膰 ojca! - Martha niemal krzycza艂a. - I prosz臋 mi nie m贸wi膰, 偶e mam szcz臋艣cie i za艂apa艂am si臋 do tego klubu, bo nikt mi nie pomaga艂...
-聽Je艣li tylko pozwolisz mi sko艅czy膰... - Rodgers pozosta艂 idealnie spokojny. Nigdy nie podni贸s艂 g艂osu na kobiet臋, jego mama nie tak wychowa艂a syna. - ...wyja艣ni臋, 偶e wcale nie to mia艂em na my艣li. Przez ca艂y czas chodzi mi o jedno. To, co Goschen* nazwa艂 „splendid isolation**", po prostu nie istnieje. Nie istnieje w 艣wiecie muzyki i nie istnieje w 艣wiecie polityki. Je艣li za艂amie si臋 Rosja, b臋dzie to mia艂o wp艂yw na Chiny, pa艅stwa nadba艂tyckie i Europ臋. Je艣li ucierpi Japonia...
-聽Teorii domina uczy艂am si臋 w szkole podstawowej - zaprotestowa艂a Martha.
-聽Wszyscy si臋 jej uczyli艣my - popar艂a j膮 senator Fox. - Czy rzeczywi艣cie wierzy pan, 偶e genera艂 Michael Rodgers i Centrum to dwa filary, na kt贸rych wspiera si臋 ca艂y wsp贸艂czesny 艣wiat? .
-聽Robimy, co do nas nale偶y - odpar艂 genera艂. - A musimy robi膰 wi臋cej.
-聽A ja twierdz臋 - wybuch艂a senator - 偶e ju偶 zrobili艣my za wiele. Gdy by艂am jeszcze nowicjuszk膮 w Senacie, Francja zabroni艂a samolotom ameryka艅skim przelotu nad swoim terytorium, kiedy chcieli艣my zbombardowa膰 Trypolis i Benghazi. A Francuzi s膮 podobno naszymi sojusznikami! Powiedzia艂am w贸wczas podczas sesji, 偶e zbombardowali艣my nie t臋 stolic臋. I m贸wi艂am powa偶nie. Ca艂kiem niedawno rosyjscy terrory艣ci wysadzili tunel w Nowym Jorku. Czy Federalna S艂u偶ba Bezpiecze艅stwa Rosjan rozpocz臋ta ich energiczne poszukiwania? Czy wasi nowi najlepsi przyjaciele z rosyjskiego O艣rodka nas ostrzegli? A dzi艣, czy ich funkcjonariusze poluj膮 na rosyjskich gangster贸w na naszej ziemi? Nie, generale. Odpowied藕 brzmi: „nie!"
-聽Paul pojecha艂 do Rosji nawi膮za膰 kontakty z ich O艣rodkiem. S膮dzimy, 偶e b臋d膮 wsp贸艂pracowa膰.
-聽Wiem. Czyta艂am jego raport. A czy wie pan mo偶e, kiedy zaczn膮? Z pewno艣ci膮 po tym, jak ju偶 w艂adujemy w ich O艣rodek dziesi膮tki milion贸w dolar贸w, czyni膮c go r贸wnie nowoczesnym co nasze Centrum. Tylko... kiedy genera艂 Or艂ow p贸jdzie na emerytur臋, jego miejsce zajmie kto艣 wrogi Stanom Zjednoczonym, a my zn贸w staniemy twarz膮 twarz z przeciwnikiem, kt贸rego sami uczynili艣my silniejszym!
-聽Ameryka艅ska polityka doskonale zna ryzyko zwi膮zane z takimi zwi膮zkami. Ponosili艣my kl臋ski. Ale o wiele cz臋艣ciej otwarto艣膰 bardziej si臋 nam op艂aca艂a. Nie wolno nam porzuci膰 nadziei. Musimy by膰 optymistami.
Barbara Fox wsta艂a. Wr臋czy艂a teczk臋 jednemu ze swych doradc贸w i wyg艂adzi艂a czarn膮 sp贸dnic臋.
-聽Generale, pa艅ski talent oratorski jest doskonale znany, ale ja nie lubi臋, kiedy wyg艂asza mi si臋 wyk艂ad. Jestem optymistk膮 i mam nadziej臋, 偶e uda si臋 nam rozwi膮za膰 wszystkie ameryka艅skie problemy. Nie popr臋 jednak Centrum jako bazy mi臋dzynarodowych si艂 pokojowych. Funkcje doradcze - tak. 殴r贸d艂o informacji wywiadowczych - tak. O艣rodek rozwi膮zywania kryzys贸w wewn臋trznych - tak. Dru偶yna ameryka艅skich Superman贸w na wakacjach - nie! Na te funkcje, kt贸re wymieni艂am, bud偶et b臋dziecie mieli wystarczaj膮cy.
Skin臋艂a g艂ow膮 Rodgersowi, poda艂a r臋k臋 Marthcie Macali i ruszy艂a do wyj艣cia.
-聽Pani senator? - zatrzyma艂 j膮 genera艂.
Obr贸ci艂a si臋. Mike Rodgers podszed艂 do niej. Byli niemal jednego wzrostu; wpatrywa艂a si臋 w niego bez drgnienia powiek.
-聽Darrell McCaskey i Liz Gordon maj膮 pracowa膰 wsp贸lnie celem rozwi膮zania pewnego problemu. S膮dz臋, 偶e s艂ysza艂a pani o ataku grupy terrorystycznej na ekip臋 kr臋c膮c膮 film w Niemczech?
-聽Nie. „Post" o tym nie informowa艂.
Oczywi艣cie. Rz膮dz膮cy czerpali informacje z „Washington Post" i CNN. Rodgers liczy艂 na to, 偶e pani senator nic jeszcze nie wie.
-聽Atak mia艂 miejsce oko艂o czterech godzin temu. S膮 ofiary 艣miertelne. Bob Herbert pojecha艂 do Niemiec s艂u偶bowo. Prosi艂 nas o pomoc.
-聽A pan uwa偶a, 偶e powinni艣my pom贸c w 艣ledztwie niemieckim w艂adzom? Jakie podstawowe interesy naszego pa艅stwa zosta艂y naruszone przez ten atak? Czy dokonano rachunku koszt贸w? Co sobie pomy艣l膮 podatnicy?
Rodgers g艂臋boko zastanowi艂 si臋 nad doborem w艂a艣ciwych s艂贸w. Zastawi艂 pu艂apk臋 i Fox w艂a艣nie w ni膮 wpad艂a. Pani senator niepr臋dko otrz膮艣nie si臋 z szoku.
-聽Wiem, co pomy艣li sobie dw贸jka podatnik贸w. Rodzice dwudziestojednoletniej Amerykanki, kt贸r膮 prawdopodobnie porwali terrory艣ci. Spojrzenie stalowych, niebieskoszarych oczu senator Fox nagle jakby si臋 rozp艂yn臋艂o. Zadr偶a艂a lekko, zachwia艂a si臋 i natychmiast wyprostowa艂a. Przez kr贸tk膮 chwil臋 nie by艂a w stanie wykrztusi膰 s艂owa.
-聽Nie bierze pan je艅c贸w, prawda, panie generale? - Kiedy przeciwnik si臋 podda, bior臋, pani senator.
Barbara Fox po prostu patrzy艂a mu w oczy. By艂 w nich straszliwy smutek, jakby skupia艂y 偶al ca艂ego 艣wiata. Rodgers czu艂 si臋 strasznie.
-聽I jakiej spodziewa si臋 pan odpowiedzi? Oczywi艣cie, macie pom贸c im ocali膰 t臋 dziewczyn臋. Jest przecie偶 Amerykank膮.
-聽Dzi臋kuj臋 pani... i bardzo mi przykro. Interesy ameryka艅skie bywaj膮 ukryte we wszystkim, co robimy.
Senator Fox wpatrywa艂a si臋 w genera艂a jeszcze przez chwil臋, a potem spojrza艂a na Marth臋. 呕yczy艂a jej mi艂ego dnia, po czym wysz艂a niemal biegiem. Doradcy truchtali tu偶 za ni膮.
Rodgers nie pami臋ta艂, kiedy wzi膮艂 bud偶et z biurka, ale kiedy ruszy艂 do wyj艣cia, zda艂 sobie spraw臋, 偶e trzyma go w r臋ku.
17
Czwartek, 14.30 - Hamburg, Niemcy
Henri Toron i Yves Lambesc nie odczuwali zm臋czenia. Ju偶 nie. Powr贸t Jean-Michela obudzi艂 ich, a telefon pana Dominique'a doprowadzi艂 do pe艂nej fizycznej i umys艂owej sprawno艣ci. Co prawda nieco po fakcie.
To, co si臋 sta艂o, by艂o oczywi艣cie win膮 Jean-Michela. Wys艂ano ich jako jego obstaw臋, ale on zdecydowa艂 si臋 p贸j艣膰 do klubu na St. Pauli sam. Przylecieli z Francji o pierwszej w nocy. Do wp贸艂 do trzeciej dwaj goryle grali w blackjacka. Gdyby szef ich obudzi艂, poszliby za nim, dziarscy i gotowi broni膰 go przed Hunami. Ale nie. Pozwoli艂 im spa膰. Bo i czy偶 m贸g艂 oczekiwa膰 nieszcz臋艣cia?
-聽Jak pan my艣li, dlaczego Dominique nas z panem wys艂a艂? - rykn膮艂 Henri, kiedy poraniony Horne pojawi艂 si臋 w drzwiach. - 呕eby艣my si臋 wysypiali, czy 偶eby艣my pana bronili?
-聽Nie spodziewa艂em si臋 偶adnego zagro偶enia.
-聽Kiedy ma si臋 do czynienia z Hunami - powiedzia艂 sentencjonalnie Henri - zagro偶enie-istnieje zawsze.
Dominique zadzwoni艂, kiedy Yves wk艂ada艂 kostki lodu do r臋cznika przeznaczonego jako kompres na skaleczon膮 powiek臋. Telefon odebra艂 wi臋c Henri.
Pan Dominique nie podni贸s艂 g艂osu. Nigdy nie podnosi艂 g艂osu. Poinstruowa艂 ich po prostu i wys艂a艂 do roboty. Obaj goryle wiedzieli, 偶e za to niedopatrzenie czeka ich miesi膮c dodatkowej s艂u偶by. Taka by艂a standardowa kara za pierwsz膮 wpadk臋. Ci, kt贸rzy pozwolili sobie na drug膮, wylatywali z hukiem. Wstyd spowodowany faktem, 偶e zawiedli zaufanie, sprawia艂 b贸l o wiele wi臋kszy, ni偶 obci臋cie koniuszka palca, kt贸ry na pocz膮tku swej kariery obaj musieli zostawi膰 w koszyku jednej z ma艂ych gilotynek pana Dominique.
No wi臋c pojechali taks贸wk膮 na St. Pauli. W tej chwili stali oparci o samoch贸d, zaparkowany po przeciwnej stronie „Auswechseln". Na ulice wyroi艂 si臋 ju偶 t艂um turyst贸w, dwudziestometrowy odcinek przecznicy miedzy Francuzami a klubem pozostawa艂 jednak pusty.
Pot臋偶nie zbudowany, mierz膮cy sobie dobre metr dziewi臋膰dziesi膮t Henri pali艂 papierosy, r贸wnie pot臋偶nie zbudowany i o kilka centymetr贸w wy偶szy Yves 偶u艂 gum臋. Yves uzbrojony by艂 w Berett臋 92F, kt贸r膮 trzyma艂 w kieszeni. Henri wola艂 belgijski pistolet FN HP. Prac臋 mieli prost膮: wej艣膰 do klubu i doprowadzi膰 Herr Richtera do telefonu... u偶ywaj膮c takich metod, jakie oka偶膮 si臋 konieczne.
Od przesz艂o dw贸ch godzin Jean obserwowa艂 wej艣cie do klubu przez dym palonych jeden za drugim papieros贸w. Kiedy si臋 wreszcie otworzy艂y, poklepa艂 Yvesa po ramieniu i obaj ruszyli szybko w ich kierunku.
Z klubu wychodzi艂 prawdziwy gigant. Francuzi udali, 偶e chc膮 go omin膮膰, po czym nagle si臋 odwr贸cili. Gigant nie zd膮偶y艂 jeszcze na dobre wyj艣膰, kiedy Henri wepchn膮艂 mu luf臋 w brzuch i rozkaza艂 cofn膮膰 si臋 do 艣rodka.
-聽Nein - us艂ysza艂 w odpowiedzi.
Mog艂o to oznacza膰 jedno z dwojga - albo facet by艂 bardzo oddany swemu pracodawcy, albo nosi艂 kamizelk臋 kuloodporn膮. Henri nie strz臋pi艂 sobie g臋by, po prostu mocno przydepn膮艂 mu stop臋 i wepchn膮艂 go do budynku. Wielkolud pad艂 na bar, j臋cz膮c, lufa za艣 przenios艂a si臋 z 偶o艂膮dka na czo艂o. Yves, tak偶e z broni膮 w r臋ku, znikn膮艂 w ciemno艣ci po prawej.
-聽Richter. Ou est-il? - spyta艂 Jean.
Bramkarz klubu po niemiecku poinformowa艂 go, 偶e mo偶e i艣膰 do diab艂a. Henri by艂 lingwist膮 w stopniu wystarczaj膮cym do rozpoznania s艂owa Holle. Reszty domy艣li艂 si臋 z tonu g艂osu. Przy艂o偶y艂 luf臋 do lewego oka je艅ca.
-聽Le dernier temps - powiedzia艂. - Pytam po raz ostatni. Richter. Tout de suite.
Z ciemno艣ci rozleg艂 si臋 m贸wi膮cy po francusku g艂os.
-聽Nikt nie wdziera si臋 do mojego klubu z broni膮 w r臋ku i nie 偶膮da niczego takim tonem. Pu艣膰 Ewalda.
Z ty艂u klubu dobieg艂 ich odg艂os krok贸w. Henri nadal trzyma艂 bro艅 w oku wielkiego ochroniarza. Niewyra藕na posta膰 pojawi艂a si臋 przy ko艅cu baru i usiad艂a na wysokim sto艂ku.
-聽Rozkaza艂em ci go pu艣ci膰. Natychmiast - powiedzia艂 Richter.
Yves podszed艂 do niego z prawej. Richter nawet na niego nie spojrza艂. Henri ani drgn膮艂.
-聽Herr Richter - powiedzia艂 tylko - m贸j przyjaciel ma zamiar nakr臋ci膰 pewien numer na barowym telefonie i wr臋czy膰 panu s艂uchawk臋.
-聽Nic z tego, p贸ki trzymasz na muszce mojego pracownika.
Yves znalaz艂 si臋 ju偶 za jego plecami. Niemiec nie obr贸ci艂 si臋 w jego kierunku. Henri przygl膮da艂 mu si臋 w ciemno艣ci. Mia艂 przed sob膮 alternatyw臋. M贸g艂 po prostu pu艣ci膰 Ewalda, ale w ten spos贸b spe艂ni艂by wol臋 Richtera, a to by艂oby kiepskim pocz膮tkiem pracy, kt贸r膮 mieli dzi艣 wykona膰. M贸g艂 go tak偶e najzwyczajniej w 艣wiecie zastrzeli膰 i w ten spos贸b wstrz膮sn膮膰 jego upartym pracodawc膮, ale ryzykowa艂by pojawienie si臋 policji. I, strzelaj膮c, wcale nie zagwarantowa艂by sobie, 偶e Richter spe艂ni jego polecenie.
Wi臋c... w艂a艣ciwie nie mia艂 wyj艣cia. Pan Dominique poleci艂 im, aby zmusili Richtera, by do niego zadzwoni艂, a tak偶e kaza艂 im wykona膰 t臋 drug膮 robot臋. Nie kaza艂 zwyci臋偶a膰 w pojedynku na siln膮 wol臋.
Odst膮pi艂 o krok, puszczaj膮c bramkarza. Ewald wyprostowa艂 si臋 powoli, obrzuci艂 go bardzo nieprzyjaznym spojrzeniem i zaraz podszed艂 do szefa.
-聽Nic si臋 nie sta艂o - powiedzia艂 mu Richter. - Ci ludzie mnie nie skrzywdz膮. S膮dz臋, 偶e przyszli za艂atwi膰 spotkanie z Dominique'iem.
-聽Prosz臋 pana, nie zostawi臋 pana z nimi samego.
-聽Ewald, naprawd臋, jestem ca艂kiem bezpieczny. To wprawdzie Francuzi, ale przecie偶 nie musz膮 by膰 beznadziejnie t臋pi. Id藕. 呕ona na ciebie czeka, a ja nie chc臋, 偶eby si臋 denerwowa艂a.
Wielki bramkarz spojrza艂 z nienawi艣ci膮 na Yvesa.
-聽Tak jest, prosz臋 pana - powiedzia艂 w ko艅cu. - Jeszcze raz 偶ycz臋 panu mi艂ego popo艂udnia.
-聽I nawzajem. Spotkamy si臋 jutro rano.
Ewald jeszcze raz spojrza艂 na Yvesa, odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia. Po drodze mocno tr膮ci艂 Jeana.
Stukn臋艂y zamykane drzwi. W zapad艂ej nagle ciszy Henri s艂ysza艂 tykanie swego zegarka. G艂ow膮 wskaza艂 stoj膮cy na kra艅cu baru, czarny biurowy telefon.
-聽No, ju偶 - powiedzia艂 koledze. - Dzwo艅.
Yves wykr臋ci艂 numer i wyci膮gn膮艂 s艂uchawk臋 do Richtera. Richter siedzia艂 z r臋kami na kolanach. Bez ruchu. Henri skrzywi艂 si臋.
-聽W艂膮cz g艂o艣nik - poleci艂.
Yves wcisn膮艂 odpowiedni przycisk i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Us艂yszeli ponad dziesi臋膰 sygna艂贸w, nim rozmowa zosta艂a przyj臋ta.
-聽Felix? - zabrzmia艂o przez g艂o艣nik. - Tak, Dominique, to ja.
-聽Jak si臋 masz?
-聽Doskonale. - Richter spojrza艂 na Henri ego, kt贸ry w艂a艣nie przypala艂 nowego papierosa od starego. - Chocia偶 nie odpowiada mi towarzystwo pa艅skich goryli. - Dlaczego pan mnie obra偶a, monsieur? Dlaczego straszy mnie pan u偶yciem si艂y? Czy my艣la艂 pan, 偶e nie zechc臋 rozmawia膰?
-聽Ale偶 sk膮d - odpar艂 dobrodusznie Dominique. - Nie po to ich przys艂a艂em. Prawd臋 m贸wi膮c, Felix, przyszli, by zamkn膮膰 pa艅ski klub.
Dominique m贸g艂by przysi膮c, 偶e s艂yszy, jak Richter nagle si臋 prostuje.
-聽Zamkn膮膰 klub? Za przystrzy偶enie pa艅skiego baranka, pana Horne'a?
-聽Nie. Pope艂ni艂 b艂膮d odwiedzaj膮c ci臋 sam. Zas艂u偶y艂 sobie na to. Chc臋 ci po prostu wykaza膰, 偶e jeste艣 bezradny i. musisz przysta膰 na moj膮 propozycj臋.
-聽U偶yje pan si艂y jak zwyk艂y mafiozo? Spodziewa艂em si臋 po panu czego艣 lepszego.
-聽To ju偶, Richter, tw贸j problem. Utrzymuj臋 wp艂ywy wszelkimi dost臋pnymi mi sposobami. A skoro ju偶 mowa o sposobach, nie dzwo艅 dzi艣 wiecz贸r do swoich hostess, sprawdzi膰, ile maj膮 zam贸wie艅. Dziewcz臋ta, ch艂opcy zreszt膮 te偶, gremialnie przenie艣li si臋 do konkurencji.
-聽Moi ludzie tego nie znios膮. Nie da si臋 zmusi膰 ich do pos艂usze艅stwa si艂膮.
Henri zauwa偶y艂 zmian臋 w g艂osie Richtera. Swobodna pewno艣膰 siebie gdzie艣 znik艂a. I czu艂 na sobie jego spojrzenie; spojrzenie 艣ledz膮ce jego d艂o艅, k艂ad膮c膮 zapalonego papierosa na otwartym rejestrze go艣ci.
-聽Oczywi艣cie. Nie b臋d膮 pos艂uszni sile. P贸jd膮 za panem. A pan b臋dzie pos艂uszny moim rozkazom, albo straci pan co艣 wi臋cej ni偶 艣rodki do 偶ycia. Ksi膮偶ka go艣ci niemal natychmiast zacz臋艂a dymi膰. Richter wsta艂 i zrobi艂 krok w kierunku Henri ego, kt贸ry po prostu podni贸s艂 pistolet, zatrzymuj膮c go szybko i skutecznie.
-聽Przemawia przez pana w艣ciek艂o艣膰, monsieur, nie zdrowy rozs膮dek - powiedzia艂 Niemiec. - Kto odniesie korzy艣膰, je艣li si臋 nawzajem wykrwawimy? Tylko opozycja.
-聽Pan przela艂 pierwsz膮 krew. Miejmy nadzieje, 偶e wi臋cej si臋 jej nie poleje.
Karta ksi膮偶ki go艣ci zab艂ys艂a p艂omieniem, o艣wietlaj膮cym twarz Richtera - twarz o 艣ci膮gni臋tych brwiach i skrzywionych ustach.
-聽Jest pan ubezpieczony wystarczaj膮co wysoko, by zacz膮膰 od nowa kontynuowa艂 Dominique - ja tymczasem dopilnuj臋, by pa艅skiej grupie nie zabrak艂o pieni臋dzy na prowadzenie bie偶膮cej dzia艂alno艣ci. Sprawa nie ucierpi. Zraniona zosta艂a tylko pa艅ska pr贸偶no艣膰. A to, Richter, nie zak艂贸ci mi spokojnego snu.
Ksi膮偶ka go艣ci p艂on臋艂a, jej kartki zwija艂y si臋 w 偶arze, zmienia艂y w czarny popi贸艂. Jean zani贸s艂 j膮 na bar. Dorzuci艂 do ognia serwetki koktajlowe; kilka z nich rozsypa艂 tak偶e po drodze do zbiornika dwutlenku w臋gla, s艂u偶膮cego do robienia wody sodowej.
-聽A teraz proponuj臋, 偶eby艣 wyszed艂 z moimi wsp贸艂pracownikami. Nie jest to ten rodzaj Feuer, do kt贸rego chcia艂by艣 si臋 zbli偶y膰 na niebezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Do widzenia, Felixie.
Trzasn臋li odk艂adana s艂uchawka. W g艂o艣niku rozleg艂 si臋 sygna艂 wolnej linii. Henri podszed艂 do drzwi. Gestem wskaza艂 pozosta艂ej dw贸jce, 偶e maj膮 i艣膰 za nim.
-聽Mamy zaledwie dwuminutow膮 zw艂ok臋 - powiedzia艂. - Lepiej ju偶 chod藕my.
Zza plec贸w Richtera wyszed艂 Yves. Wyj膮艂 z ust gum臋 i przyklei艂 j膮 pod barem. Richter jednak nawet si臋 nie poruszy艂.
-聽Herr Richter - powiedzia艂 Henri - aby zapobiec gro藕bie st艂umienia ognia, pan Dominique nakaza艂 mi upewni膰 si臋, 偶e pan wyszed艂... lub 偶e nigdy pan nie wyjdzie. Prosz臋 wybiera膰.
Richter wpatrywa艂 si臋 we Francuz贸w; oczy l艣ni艂y mu odbitym blaskiem p艂omienia. Nagle spojrza艂 przed siebie i poszed艂 do wyj艣cia ra藕nym krokiem. Henri i Yves wybiegli z klubu za nim.
Przeszed艂 ulic膮 kilka metr贸w i zatrzyma艂 taks贸wk臋. Henri i Yves pobiegli w przeciwnym kierunku, w stron臋 b艂臋kitnej 艁aby. Nie odwr贸cili si臋 s艂ysz膮c huk eksplozji, trzask spadaj膮cych na ulic臋 gruz贸w i krzyki ludzi - rannych, przera偶onych, wo艂aj膮cych o pomoc.
Wybuch spowodowa艂, 偶e taks贸wkarz zjecha艂 na pobocze, obejrza艂 si臋 za siebie, zakl膮艂 i wyskoczy艂 z samochodu, by przyj艣膰 z pomoc膮 ofiarom eksplozji. Felix Richter nie do艂膮czy艂 do niego. Pozosta艂 w samochodzie, gapi膮c si臋 przed siebie. Nie wiedzia艂, jak wygl膮da Dominique, nie widzia艂 wi臋c jego twarzy; przed oczami mia艂 krwaw膮 mg艂臋. I tu, w zamkni臋tym samochodzie, zacz膮艂 wrzeszcze膰. Krzycza艂, p贸ki w p艂ucach nie zabrak艂o mu powietrza, krzycza艂 z g艂臋bi duszy, p贸ki dusza nie zazna艂a spokoju, krzycza艂, a偶 rozbola艂o go gard艂o i uszy. Potem zn贸w nabra艂 powietrza i zn贸w krzykn膮艂 g艂osem nabrzmia艂ym nienawi艣ci膮 i w艣ciek艂ym gniewem.
Wreszcie umilk艂. Z czo艂a a偶 w k膮ciki oczu 艣cieka艂 mu pot. Oddycha艂 ci臋偶ko, ale zn贸w by艂 spokojny i zn贸w my艣la艂 jasno; rozwa偶a艂, co powinien zrobi膰. Spojrza艂 przed siebie, na t艂um gapi膮cy si臋 na p艂omienie. Niekt贸rzy ludzie przygl膮dali mu si臋, on jednak nie opu艣ci艂 wzroku. Niczego si臋 nie wstydzi艂 i niczego nie ba艂.
T艂um, pomy艣la艂 nagle. T艂um by艂 si艂膮 Fuhrera. T艂um by艂 krwi膮, kt贸r膮 jego serce pompowa艂o w krwiobieg ojczyzny. T艂um...
Nie, teraz ju偶 z pewno艣ci膮 nie do艂膮czy do Dominique'a. Nie b臋dzie pionkiem w jego grze, nie zostanie zwyci臋偶ony. Nie pozwoli, by Dominique'owi usz艂o na sucho co艣 tak potwornego.
Nie spos贸b go zniszczy膰, pomy艣la艂.
Dobrze, wi臋c nale偶y go upokorzy膰. Zaskoczy膰.
T艂um. Ludzie. 呕ywa krew narodu. Trzeba im da膰 serce. A rz膮d... cia艂o... musi stosowa膰 si臋 do woli ludzi.
Obserwuj膮c w lusterku zag艂ad臋 swego klubu Richter planowa艂, co zrobi. Wysiad艂 z taks贸wki i przeszed艂 dwie przecznice, oddalaj膮c si臋 od t艂umu. Z艂apa艂 inn膮 taks贸wk臋, kt贸ra zawioz艂a go do domu, gdzie czeka艂 na niego telefon. Ta rozmowa z ca艂膮 pewno艣ci膮 zmieni histori臋 Niemiec... i 艣wiata.
18
Czwartek, 08.34 - Nowy Jork
Trzypi臋trowa, licowana br膮zowym piaskowcem kamienica na Christopher Street w West Village wybudowana zosta艂a w 1844 roku. Drzwi, parapety okien i ganek, do kt贸rego wchodzi艂o si臋 po dw贸ch schodkach, pozosta艂y oryginalne. Maj膮ca ju偶 swoje lata br膮zowa farba 艂uszczy艂a si臋 wprawdzie, wn臋trze wygl膮da艂o jednak elegancko, cho膰 wiekowo. Budynek sta艂 do艣膰 blisko rzeki Hudson, na niepewnym gruncie, pod艂ogi wi臋c troch臋 si臋 wypaczy艂y, a wiele nie pomalowanych cegie艂 obluzowa艂o. Na fasadzie powsta艂y faliste, symetryczne linie. Zapraw臋 uzupe艂niono w miejscach, w kt贸rych wykruszy艂a si臋 i odpad艂a.
Gmach ten usytuowany by艂 pomi臋dzy znajduj膮c膮 si臋 na rogu kwiaciarni膮 i sklepem ze s艂odyczami. Od chwili przybycia do Stan贸w Zjednoczonych w pocz膮tku lat osiemdziesi膮tych pa艅stwo Dae-jung, ma艂偶e艅stwo Korea艅czyk贸w, w艂a艣ciciele kwiaciarni, nie zwracali najmniejszej nawet uwagi na ludzi wchodz膮cych i wychodz膮cych ze stupi臋膰dziesi臋cioletniego budynku. Podobnie panowie Daniel Tetter i Matty Stevens, obaj w 艣rednim wieku, w艂a艣ciciele sklepu ze s艂odyczami „Voltaire Candied Shop”. Od czasu, gdy przed dwudziestu siedmioma laty otworzyli interes, Tetter i Stevens zaledwie par臋 razy widzieli w艂a艣ciciela budynku, mieszkaj膮cego w Pittsburghu.
Nagle, przed trzema miesi膮cami, trzydziestosiedmioletni starszy agent specjalny Douglas DiMonda z nowojorskiego biura FBI i czterdziestotrzyletni szef biura detektyw贸w policji nowojorskiej Peter Arden odwiedzili Dae jung贸w oraz Tettera i Stevensa w ich domach. W艂a艣ciciele sklep贸w zostali poinformowani, 偶e cztery miesi膮ce temu si艂ami FBI i policji utworzono oddzia艂 do zada艅 specjalnych, prowadz膮cy 艣ledztwo przeciw mieszka艅com kamienicy. Powiedziano im tylko, 偶e wynajmuj膮cy w niej mieszkanie Earl Gurney jest bia艂ym rasist膮, podejrzewanym o przeprowadzenie zako艅czonych rozlewem krwi akcji przeciw Murzynom i homoseksualistom w Detroit i Chicago. W艂a艣ciciele sklep贸w nie zostali natomiast poinformowani, 偶e paramilitarna grupa, do kt贸rej nale偶a艂 Gurney, Pure Nation*, przed rokiem zinfiltrowana zosta艂a przez agenta FBI. W zaszyfrowanych listach do „mamy", mieszkaj膮cej w Grenada Hills w Kalifornii, „John Wooley" przekaza艂 informacje o obozie treningowym Pure Nation w g贸rach Mohawk w Arizonie i planach grupy wynajmowania si臋 jako zbrojne rami臋 innych organizacji rasistowskich. Agent wiedzia艂, 偶e planowana jest jaka艣 wielka akcja w Nowym Jorku, co艣 znacznie powa偶niejszego, ni偶 zamordowanie trzech Murzyn贸w w Detroit i zgwa艂cenie pi臋ciu lesbijek w Chicago, lecz, niestety, nie zosta艂 wys艂any na Manhattan wraz z grup膮 uderzeniow膮 i nie wiedzia艂, co Pure Nation dla niej zaplanowa艂a. Plany zna艂 tylko dow贸dca, Gurney.
Mija艂y miesi膮ce, podczas kt贸rych 艣ledzono podejrzanych z ulicy i z zaparkowanych samochod贸w, zbierano odciski palc贸w z wyci膮gni臋tych ze 艣mietnik贸w butelek i puszek, sprawdzano ich przesz艂o艣膰 w komputerach. DiMonda i Arden nabrali w ko艅cu przekonania, 偶e maj膮 w gar艣ci najgro藕niejszych cz艂onk贸w Pure Nation. Sze艣ciu z siedmiu mieszkaj膮cych w budynku m臋偶czyzn oraz jedna z dw贸ch kobiet oskar偶eni byli w przesz艂o艣ci o powa偶ne przest臋pstwa. Niestety, w艂adze nadal nie mia艂y poj臋cia, co w艂a艣ciwie planuje Gurney. Pods艂uch telefoniczny ujawni艂 wy艂膮cznie rozmowy o pogodzie, pracy i rodzinach, nie by艂o faks贸w. Ze sprawdzanych za zgod膮 s臋dziego list贸w oraz paczek nie dowiedziano si臋 niczego. Przest臋pcy z ca艂膮 pewno艣ci膮 zak艂adali, 偶e s膮 obserwowani i pods艂uchiwani kolejny dow贸d na to, 偶e co艣 si臋 rzeczywi艣cie dzieje.
Nagle, dwa tygodnie przed rozmow膮 z Dae jungami oraz Tetterem i Stevensem, zesp贸艂 obserwacyjny dostrzeg艂 co艣, co uczyni艂o koniecznym jak najszybsz膮 interwencj臋 w rozw贸j wydarze艅. Dziewi臋cioro mieszka艅c贸w kamienicy coraz cz臋艣ciej przynosi艂o do niej pud艂a, torby i walizki. Przychodzili wy艂膮cznie parami; jedna osoba z pary zawsze mia艂a r臋ce wolne i zawsze trzyma艂a je w kieszeniach kurtki. Policjanci nie mieli w膮tpliwo艣ci, 偶e r臋ce owe zaci艣ni臋te s膮 na broni i 偶e pud艂a, torby i walizki r贸wnie偶 s膮 jej pe艂ne. DiMonda z Ardenem nie mieli jednak zamiaru zadowoli膰 si臋 zaledwie paroma sztukami broni. Na g贸rze znajdowa艂 si臋 najprawdopodobniej jej sk艂ad - i o to im chodzi艂o.
Pomys艂 z nakazem rewizji zosta艂 z miejsca odrzucony. Nim zdo艂aliby dotrze膰 na trzecie pi臋tro - kwater臋 g艂贸wn膮 lokowano zazwyczaj najwy偶ej jak si臋 tylko da艂o - kompromituj膮ce dokumenty i dyskietki komputerowe z pewno艣ci膮 zosta艂yby zniszczone. Poza tym ani policja, ani FBI nie mia艂y zamiaru cacka膰 si臋 z terrorystami. Szef Biura, Moe Gera, zgodzi艂 si臋 na wprowadzenie na scen臋 grupy uderzeniowej, tak cicho i spokojnie jak to tylko mo偶liwe.
W艂a艣ciciele obu sklep贸w rado艣nie oddali je do dyspozycji w艂adzom. To prawda, l臋kali si臋 nie tylko samej akcji, lecz tak偶e jej p贸藕niejszych nast臋pstw, ale w 1995 roku brali przecie偶 udzia艂 w marszu protestacyjnym przeciw atakom skinhead贸w, uznali wi臋c, 偶e nie mogliby 偶y膰 wiedz膮c, 偶e zgin臋li przez nich ludzie. DiMonda obieca艂, 偶e policja da im ochron臋 w domu i w pracy.
Oddzia艂 szturmowy wprowadzano do akcji etapami. Agent FBI pochodzenia korea艅skiego, Park, pos艂any zosta艂 do pracy w kwiaciarni. Tetter i Stevens zatrudnili w charakterze sprzedawcy Jonesa, czarnego detektywa nowojorskiej policji. Obaj pracownicy sp臋dzali sporo czasu na chodniku przed swymi sklepami, pal膮c papierosy i w og贸le rzucaj膮c si臋 w oczy wchodz膮cym i wychodz膮cym z domu ludziom. Po dw贸ch miesi膮cach w obu sklepach znalaz艂o si臋 jeszcze po trzech nowych sprzedawc贸w, tak 偶e og贸lna liczba agent贸w na miejscu si臋gn臋艂a o艣miu. Wszyscy pracowali w dzie艅, kiedy przed kamienic膮 by艂 najwi臋kszy ruch. Prawdziwym sprzedawcom zap艂acono, by siedzieli w domu.
Ka偶dy z nowo zatrudnionych dba艂 o to, by stale rzuca膰 si臋 w oczy kr臋c膮cym si臋 przed domem ludziom. Cz臋sto zauwa偶ani, stali si臋 w ko艅cu niewidzialni.
Policjant patroluj膮cy zazwyczaj t臋 ulic臋 otrzyma艂 nowy rejon. Zast膮pi艂 go detektyw Arden. Zamaskowawszy bary kulturysty pod lu藕nym ubraniem, DiMonda w艂贸czy艂 si臋 po ulicy jako bezdomny n臋dzarz, sypiaj膮cy na ganku domu i od czasu do czasu sp臋dzany z niego kopniakami. Sam Gurney w kt贸rym艣 momencie zwr贸ci艂 si臋 do Ardena z 偶膮daniem, 偶eby trzyma艂 „to cholerne 艣mierdz膮ce 艣cierwo” z dala od jego domu. Arden obieca艂, 偶e zrobi co si臋 da.
FBI dosta艂o plany budynku od w艂a艣ciciela, pewnego, 偶e ma do czynienia z obiecuj膮cym kupcem. Wskanowano je do komputera w nowojorskim biurze FBI. Na ich podstawie program wygenerowa艂 tr贸jwymiarowy obraz wn臋trza. Opracowano plan ataku. Wybrano odpowiedni dzie艅. Zdecydowano si臋 na atak rano, kiedy jednokierunkowa uliczka, przy kt贸rej sta艂a kamienica, mia艂a by膰 najmniej zat艂oczona. Zwykli ludzie byli ju偶 o tej porze w pracy, a tury艣ci nie docierali jeszcze do Greenwich Village.
Nieco wcze艣niej rano w dniu ataku, gdy na dworze by艂o jeszcze ciemno, policjanci po cywilnemu zaj臋li miejsca w sklepach, po pi臋ciu w ka偶dym. Ich zadanie polega艂o na aresztowaniu szczur贸w, wykurzonych na dw贸r podczas akcji. Policjant贸w ze sklep贸w poinformowano, 偶e maj膮 wkroczy膰 do akcji, gdy DiMonda krzyknie „Hej; ty!". Ka偶dy z nich mia艂 te偶 zaczyna膰, gdyby DiMonda zosta艂 przez kogo艣 zaatakowany lub gdyby Arden pr贸bowa艂 usun膮膰 go z ganku. W momencie ataku przez oddzia艂 g艂贸wny, dwunastoosobowy oddzia艂 pomocniczy mia艂 wyskoczy膰 z p贸艂ci臋偶ar贸wki, zaparkowanej za rogiem, na Bleecker Street. Sze艣ciu z dwunastu funkcjonariuszy otrzyma艂o rozkaz wkroczenia do akcji wy艂膮cznie w przypadku strzelaniny. Gdyby tak si臋 sta艂o, policja gotowa by艂a zamkn膮膰 uliczk臋 i dopilnowa膰, by nikt nie wyszed艂 z mieszkania. Gdyby neonazistom uda艂o si臋 wyrwa膰 z budynku, pozosta艂ych sze艣ciu agent贸w z grupy pomocniczej mia艂o czeka膰 na nich na ulicy. Na Bleecker sta艂a tak偶e zaparkowana karetka - na wszelki wypadek.
Wszystko zacz臋艂o si臋 o 贸smej trzydzie艣ci cztery, kiedy to na ganku ulokowa艂 si臋 DiMonda z kubkiem kawy w jednym r臋ku i bagietk膮 w drugim. W ci膮gu ostatnich kilku tygodni pierwsza dw贸jka cz艂onk贸w Pure Nation opuszcza艂a kamienic臋 mi臋dzy dziesi膮t膮 a wp贸艂 do jedenastej, jecha艂a metrem na Trzydziest膮 Trzeci膮 Ulic臋, a stamt膮d sz艂a do biura na Sz贸stej Alei. W biurze nie ukrywano niczego - by艂 to oddzia艂 redakcyjny wraz z lokalnym dzia艂em sprzeda偶y rasistowskiego magazynu „Phurer". Opuszczali biuro z czymkolwiek, co akurat dostarczy膰 mieli do domu. FBI sprawdzi艂a dostarczane do redakcji paczki, nie znalaz艂a jednak ani 艣ladu broni. Nale偶a艂o przypuszcza膰, 偶e pracownicy kupuj膮 bro艅, amunicj臋 i no偶e na ulicach i przechowuj膮 je na potrzeby Pure Nation lub kogokolwiek, kto ich potrzebuje.
Drzwi kamienicy otworzy艂y si臋 o 贸smej czterdzie艣ci cztery. W tym momencie DiMonda rzuci艂 kubeczkiem po kawie w prawo, przed sklep ze s艂odyczami, i wpad艂 do 艣rodka jakby straci艂 r贸wnowag臋. Arden, czekaj膮cy w sklepie, wyszed艂 dok艂adnie w momencie, kiedy dostrzeg艂 lec膮cy w jego kierunku kubeczek.
M艂oda, twarda kobieta z ufarbowanymi na blond w艂osami, przesz艂a nad le偶膮cym cia艂em.
-聽Panie w艂adzo! - krzykn臋艂a. - Niech pan go st膮d zabiera!
Wysoki, w膮saty m臋偶czyzna z艂apa艂 o wiele od siebie ni偶szego DiMond臋. Mia艂 zamiar wywali膰 go na ulic臋.
-聽Hej, ty! - krzykn膮艂 DiMonda.
Funkcjonariusz, kt贸ry wyszed艂 z kwiaciarni, stan膮艂 bezpo艣rednio za kobiet膮. Kiedy ruszy艂a, by popchn膮膰 „w艂贸cz臋g臋", wskoczy艂 mi臋dzy nich i odepchn膮艂 j膮. Kobieta zatoczy艂a si臋 z krzykiem w stron臋 kwiaciarni, przed kt贸r膮 czeka艂 ju偶 na ni膮 drugi policjant, kt贸ry dokona艂 formalnego aresztowania. Poniewa偶 opiera艂a mu si臋, dwaj kolejni zaci膮gn臋li j膮 na zaplecze. Arden tymczasem wszed艂 do kamienicy.
-聽Co pan do cholery wyprawia! - krzykn膮艂 na niego neonazista, kt贸ry zmaga艂 si臋 z niechlujnym DiMond膮 na ulicy. Czekali tam ju偶 na niego dwaj agenci. Trafi艂 do cukierni.
-聽Niech si臋 pan nie martwi, panie szanowny! - krzykn膮艂 Arden. - Za艂atwi臋 tego w艂贸cz臋g臋 tak, 偶eby ju偶 nigdy nie wszed艂 panu w drog臋. - Mia艂 nadziej臋, 偶e uspokoi tym okrzykiem ka偶dego, komu przysz艂oby do g艂owy przys艂uchiwa膰 si臋 wydarzeniom na klatce schodowej. Arden mia艂 ju偶 w r臋ku dziewi臋ciomilimetrowego Sig Sauera P226. Sta艂 przy 艣cianie, po lewej stronie schod贸w. DiMonda do艂膮czy艂 do niego, uzbrojony w Colta M1911A O艣miu pozosta艂ych agent贸w wesz艂o parami. Pierwsza para zaj臋艂a si臋 pokoikiem na parterze, tu偶 za schodami. Jeden z nich kl臋kn膮艂 przy drzwiach, drugi pozosta艂 na schodach, obserwuj膮c je a偶 do pi臋tra. Druga para min臋艂a Ardena i DiMond臋, zajmuj膮c miejsce na pi臋trze. Agenci szli ostro偶nie, wyprostowani, stawiaj膮c stopy po艣rodku schod贸w. W ten spos贸b minimalizowali szans臋 skrzypni臋cia starych schod贸w.
Nast臋pna para dotar艂a w ten spos贸b do drugiego p贸艂pi臋tra. Czwarta na drugie pi臋tro. Jeden agent z pary stawa艂 przy drzwiach, drugi zajmowa艂 si臋 schodami. Ostatnia z par ulokowa艂a si臋 wreszcie na p贸艂pi臋trze trzeciego pi臋tra, na kt贸re wspi臋li si臋 DiMonda z Ardenem. DiMonda stan膮艂 naprzeciw drzwi, Arden po prawej stronie schod贸w. Wpatrywa艂 si臋 w partnera. Decydowa艂o FBI - je艣li ich cz艂owiek wejdzie, policjant mia艂 p贸j艣膰 za nim, je艣li nie wejdzie, got贸w by艂 ubezpieczy膰 jego odwr贸t i sam si臋 st膮d wynie艣膰.
Z kieszeni oberwanej kurtki DiMonda wyj膮艂 ma艂e urz膮dzenie, przypominaj膮ce troch臋 strzykawk臋 ze zbiorniczkiem wielko艣ci mniej wi臋cej trzech ustawionych na sobie dziesi臋ciocent贸wek. Przykucn膮艂, 艣ciskaj膮c bro艅 w prawej r臋ce i ostro偶nie wsun膮艂 cienk膮 „ig艂臋" w zamek Nast臋pnie przy艂o偶y艂 oko do „zbiorniczka".
FOALSAC - aparat fotograficzny i urz膮dzenie do podgl膮dania w jednym kawa艂ku, zbudowane na 艣wiat艂owodach - umo偶liwia艂o obserwacj臋 wn臋trza przez dziurk臋 od klucza, nie generuj膮c przy tym ani 艣wiat艂a, ani d藕wi臋ku. W „zbiorniczku” mie艣ci艂a si臋 ma艂a bateria kadmowa i film, na kt贸rym mo偶na by艂o utrwali膰 to, co wida膰 by艂o przez obiektyw. DiMonda przejecha艂 obiektywem od lewej do prawej, naciskaj膮c lekko sp贸d kasety z filmem za ka偶dym razem, kiedy chcia艂 zrobi膰 zdj臋cie. Je艣li dojdzie do procesu sukinsyn贸w, zdj臋cia b臋d膮 wa偶nym dowodem, zw艂aszcza, 偶e FOALS.9C ujawni艂 stosy pistolet贸w maszynowych, kilka granatnik贸w M-79 oraz pewn膮 liczb臋 ustawionych w kozio艂 karabin贸w maszynowych FMK. W pokoju znajdowa艂y si臋 poza tym trzy osoby. Kobieta i m臋偶czyzna jedli 艣niadanie przy stole stoj膮cym w prawym rogu pomieszczenia, a trzeci cz艂onek grupy, sam Gurney, siedzia艂 twarz膮 do drzwi przy stoliku komputerowym i pracowa艂 na laptopie. Oznacza艂o to, 偶e pozostali neonazi艣ci znajduj膮 si臋 w mieszkaniach na ni偶szych pi臋trach.
DiMonda wskaza艂 na pok贸j i podni贸s艂 do g贸ry trzy palce. Arden spojrza艂 w d贸艂, powtarzaj膮c jego gest. Nast臋pnie odczeka艂, a偶 pozostali agenci sprawdz膮 swoje pokoje. Wreszcie przysz艂a wiadomo艣膰, 偶e doliczono si臋 wszystkich cz艂onk贸w grupy; znajdowali si臋 po dw贸ch na mieszkanie. DiMonda pokaza艂 swoim ludziom uniesiony w g贸r臋 kciuk, co oznacza艂o, 偶e przechodz膮 teraz do nast臋pnego etapu. Pracowali szybko, by zd膮偶y膰, nim komu艣 zechce si臋 wyj艣膰 na spacer albo po gazet臋.
DiMonda od艂o偶y艂 FOALSAC Poniewa偶 istnia艂o du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e drzwi zosta艂y wzmocnione metalowymi pr臋tami, nie pr贸bowano ich wywa偶y膰. Agenci za艂o偶yli na nich 艂adunki plastiku, umieszczaj膮c je nieco w lewo od klamek. 艂adunki dobrano tak, by bez problemu wywali艂y zamki i wyrwa艂y drzwi z futryny, na ka偶dy z nich za艂o偶ono te偶 niewielk膮 metalow膮 tarcz臋, skupiaj膮c膮 fal臋 uderzeniow膮 oraz zegarek kwarcowy na magnesie. Zegarki zabezpieczone by艂y plastikow膮 nak艂adk膮, po jej zdarciu rozpoczyna艂o si臋 dziesi臋ciosekundowe odliczanie, po kt贸rym z zegarka przez tarcz臋 dociera艂 do 艂adunku pr膮d elektryczny, powoduj膮c wybuch.
DiMonda odchyli艂 g艂ow臋. P贸艂 pi臋tra ni偶ej sta艂, obserwuj膮c go, jeden z agent贸w. Na skinienie odpowiedzia艂 skinieniem. Na trzy, odliczane kiwaniem g艂owy, wszyscy agenci zerwali plastikowe nak艂adki z zegark贸w.
Rozpocz臋艂o si臋 ciche oczekiwanie. Stoj膮cy na p贸艂pi臋trach agenci szybko przysun臋li si臋 do drzwi. Podczas planowania operacji rozwa偶ono wszystkie mo偶liwe opcje rozmieszczenia bandyt贸w i teraz post臋powano wed艂ug z g贸ry za艂o偶onego planu. Agenci Park i Johns weszli na g贸r臋. Park stan膮艂 za DiMond膮, Johns na schodach, za Ardenem. Pozostali rozstawili si臋 w podobny spos贸b na reszcie pi臋ter.
DiMonda przesun膮艂 si臋 w lewo; gdyby zosta艂 na miejscu, mog艂aby go uderzy膰 oderwana wybuchem klamka. Najpierw wskaza艂 na siebie, potem na Parka, na ko艅cu na Jonesa. Po wej艣ciu mieli zaj膮膰 si臋 nazistami w tym porz膮dku, licz膮c od lewej do prawej. Arden by艂 „wolny" - mia艂 wspom贸c tego, kto akurat wymaga艂by pomocy.
Zegar sko艅czy艂 dziesi臋ciosekundowe odliczanie. Rozleg艂 si臋 wybuch, przypominaj膮cy nieco p臋kni臋cie nape艂nionej powietrzem papierowej torby. Mosi臋偶na klamka przelecia艂a obok nich i jednocze艣nie drzwi si臋 otworzy艂y.
DiMonda wpad艂 do 艣rodka jako pierwszy, za nim wbiegli Park, Johns i Arden. Wyskoczyli z powsta艂ej po wybuchu chmury dymu; gdy tylko znale藕li si臋 w 艣rodku, odsun臋li si臋 od siebie. Jak jeden m膮偶 wrzasn臋li, „Nie rusza膰 si臋!". Uczono ich tak krzycze膰 twardym, mo偶liwie najdono艣niejszym g艂osem, maj膮cym przestraszy膰 i sparali偶owa膰 zatrzymanych.
M臋偶czyzna i kobieta, przedtem spokojnie jedz膮cy 艣niadanie, zerwali si臋 na r贸wne nogi. Stali niczym sparali偶owani. Gurney mia艂 najlepszy refleks. Zerwa艂 si臋 z miejsca, rzuci艂 laptopem w Parksa i praw膮 r臋k膮 si臋gn膮艂 pod st贸艂. Parks opu艣ci艂 bro艅, z艂apa艂 komputer i krzykn膮艂 do Ardena: „Bierz go!".
Arden zareagowa艂 nim us艂ysza艂 krzyk. Zatoczy艂 艂uk swym dziewi臋ciomilimetrowym pistoletem, Gurney zdo艂a艂 jednak wyrwa膰 z kabury pod sto艂em Skorpiona. Wystrzeli艂 pierwszy, a pierwsza z wystrzelonych przez niego kul trafi艂a Ardena w sam膮 kraw臋d藕 kamizelki kuloodpornej z kewlaru, roztrzaskuj膮c mu lewe rami臋, odrzuci艂a go przy tym jednak od toru nast臋pnych pocisk贸w z serii, bezpiecznie dziurawi膮cych 艣cian臋. Policjant zd膮偶y艂 wystrzeli膰, podobnie jak Parks, kt贸ry przedtem kl臋kn膮艂 jeszcze i od艂o偶y艂 komputer. Jedna z kul Ardena trafi艂a nazist臋 w lewe biodro, druga w praw膮 stop臋. Parks wystrzeli艂 dziur臋 w jego prawym przedramieniu.
W艣ciekle skrzywiony z b贸lu, Gurney upu艣ci艂 bro艅 i pad艂 na lewy bok. Park podbieg艂 do niego i przy艂o偶y艂 mu pistolet do skroni. Podczas tego czterosekundowego pojedynku stoj膮cy przy stole kobieta i m臋偶czyzna nie zd膮偶yli si臋 nawet poruszy膰.
Na ni偶szych pi臋trach wszystko przebieg艂o g艂adko, strza艂y na trzecim sprowadzi艂y jednak na miejsce oddzia艂 rezerwowy. Policjanci wpadli do mieszkania w chwili, gdy Park zakuwa艂 krwawi膮cego Gurneya. DiMonda i Johns rzucili swymi je艅cami o 艣cian臋, do kt贸rej musieli przytuli膰 twarze; r臋ce mieli z艂o偶one na plecach. Podczas zakuwania w kajdanki kobieta wrzeszcza艂a, 偶e DiMonda jest zdrajc膮 swej rasy, m臋偶czyzna za艣 grozi艂 mu zemst膮 na rodzinie. Oboje konsekwentnie ignorowali Johnsa.
Trzej cz艂onkowie oddzia艂u rezerwowego wpadli do 艣rodka w formacji dwa-jeden: dwaj wskakiwali pierwsi, rozchodz膮c si臋 w lewo i w prawo, trzeci le偶a艂 na brzuchu w drzwiach, kryj膮c ich. Kiedy zobaczyli rannych Ardena i Gurneya, a pozosta艂ych neonazist贸w w kajdankach, wezwali karetk臋 i sami zaj臋li si臋 aresztowanymi.
DiMonda podszed艂 do Ardena.
-聽Nie mog臋 w to uwierzy膰 - j臋kn膮艂 Arden.
-聽Nic nie m贸w - poradzi艂 mu DiMonda, kl臋kaj膮c przy jego g艂owie. Je艣li ci co艣 z艂amali, lepiej 偶eby nie by艂o przemieszczenia.
-聽Jasne, 偶e co艣 mi z艂amali - j臋cza艂 Arden. - Z艂amali mi cholerne rami臋! Dwadzie艣cia lat pracy i najmniejszej ranki. Cz艂owieku, ten kutas przerwa艂 mi szcz臋艣liw膮 pass臋. I jak g艂upio. Najstarszy numer 艣wiata, strza艂 spod sto艂u.
Cho膰 ranny, Gurney postanowi艂 wtr膮ci膰 swoje trzy grosze. - Umrzesz - powiedzia艂. - Wszyscy umrzecie.
-聽Kiedy艣 z pewno艣ci膮 - odpar艂 DiMonda, obserwuj膮c, jak uk艂adaj膮 go na noszach. - Ale na razie, nadal b臋dziemy wykurza膰 z nor takie szczury jak wy.
Neonazista tylko si臋 roze艣mia艂.
-聽Nie b臋dziecie musieli wykurza膰. - Zakaszla艂, zacisn膮艂 z臋by. - Sami wyjdziemy, 偶eby was zagry藕膰.
19
Czwartek, 14.45 - Hamburg, Niemcy
Paul Hood i Martin Lang byli nies艂ychanie zdziwieni, kiedy Hausen zjawi艂 si臋 z informacj膮, 偶e musi ich opu艣ci膰.
-聽Zobaczymy si臋 p贸藕niej, w moim biurze - powiedzia艂, potrz膮saj膮c d艂oni膮 Hooda. Stolla oraz Langa po偶egna艂 lekkim uk艂onem, i natychmiast wyszed艂. 呕aden z nich nie spyta艂 go nawet, co si臋 sta艂o, po prostu patrzyli, jak szybko idzie po parkingu do swego samochodu, kt贸ry pozostawi艂 tam wcze艣niej.
Stoll, obserwuj膮c ruszaj膮cy samoch贸d, spyta艂:
-聽Jest Supermanem czy co艣 w tym rodzaju? Zachowuje si臋 jakby chcia艂 powiedzie膰 „wygl膮da to na robot臋 dla 脺bermenscha!".
-聽Nigdy go takim nie widzia艂em -stwierdzi艂 Lang. - Sprawia艂 wra偶enie wyj膮tkowo poruszonego. Zauwa偶yli艣cie, jakie mia艂 oczy?
-聽Jak to, oczy? - zdziwi艂 si臋 Hood. - Podkr膮偶one. Moim zdaniem p艂aka艂. - Mo偶e zmar艂 mu kto艣 w rodzinie?
-聽Mo偶e. Ale wtedy by nam powiedzia艂. Prze艂o偶y艂by spotkanie. - Lang powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Bardzo dziwne.
Hood czu艂 si臋 nieswojo, chocia偶 nie wiedzia艂, dlaczego. Cho膰 prawie nie zna艂 Hausena, nabra艂 przekonania, 偶e wiceminister spraw zagranicznych RFN to cz艂owiek o niezwyk艂ej sile woli, pe艂en zrozumienia i wsp贸艂czucia. 呕e jest politykiem twardo trzymaj膮cym si臋 swych przekona艅, pewnym, i偶 w ten spos贸b najlepiej s艂u偶y krajowi. Z przygotowanych przez Liz Gordon materia艂贸w wiedzia艂, 偶e sprzeciwi艂 si臋 publicznie neonazistom podczas pierwszych Dni Naporu, przed wielu laty, 偶e napisa艂 seri臋 niepopularnych komentarzy do gazet, domagaj膮c si臋 w nich publikacji „Ksi臋gi 艢mierci z Auschwitz" - sporz膮dzonej przez Gestapo listy ludzi zamordowanych w tym obozie koncentracyjnym. 呕eby Hausen przed czym艣 ucieka艂... nie, nie le偶a艂o to w jego charakterze.
C贸偶, nadal mieli robot臋 do zrobienia. Lang przybra艂 oboj臋tny, zawodowy wyraz twarzy i poprowadzi艂 ich do swego gabinetu.
-聽Czego potrzebuje pan do prezentacji? - spyta艂 Stolla. - P艂askiej powierzchni. Biurko b臋dzie w sam raz.
Pozbawiony okien pok贸j by艂 zdumiewaj膮co ma艂y. O艣wietla艂y go wpuszczone w sufit lampy fluorescencyjne, jedynymi meblami by艂y za艣 dwie obite bia艂膮 sk贸r膮 kanapy, stoj膮ce pod przeciwleg艂ymi 艣cianami. Biurko Langa sk艂ada艂o si臋 z szerokiej tafli szk艂a spoczywaj膮cej na dw贸ch bia艂ych, marmurowych kolumnach. 艢ciany pomalowane by艂y na bia艂o, pod艂oga wy艂o偶ona zosta艂a r贸wnie偶 bia艂ymi kafelkami.
-聽Zak艂adam, 偶e lubi pan biel - zauwa偶y艂 Stoll.
-聽M贸wi膮, 偶e ma dodatni wp艂yw na psychik臋 - odpar艂 Lang. - A gdzie mog臋 to po艂o偶y膰?
-聽Na biurku. Nic si臋 nie stanie, jest ca艂kiem mocne, a ta powierzchnia si臋 nie rysuje.
Stoll postawi艂 plecak ko艂o bia艂ego telefonu.
-聽Dodatni wp艂yw na psychik臋? - zainteresowa艂 si臋. - To znaczy, 偶e nie jest tak przygn臋biaj膮ca jak czer艅, smutna jak b艂臋kit i tak dalej?
-聽O to w艂a艣nie chodzi.
-聽Ju偶 widz臋, jak prosz臋 senator Fox o pieni膮dze na przerobienie Centrum w bieli - powiedzia艂 Paul.
-聽Zrobi艂oby si臋 jej czerwono przed oczami - za偶artowa艂 Stoll. - Nigdy nie da艂aby ci zielonego 艣wiat艂a.
Hood skrzywi艂 si臋. Lang nie bra艂 udzia艂u w tej wymianie zda艅. Z napi臋ciem przygl膮da艂 si臋 plecakowi.
Matt Stoll wyj膮艂 z niego srebrn膮 skrzynk臋 mniej wi臋cej wielko艣ci pude艂ka na buty. Z przodu skrzynka mia艂a co艣 w rodzaju migawki, z ty艂u okular.
-聽Laser p贸艂przewodnikowy z podgl膮dem - wyja艣ni艂. Drugi przedmiot przypomina艂 miniaturowy faks.
-聽To system odtwarzania obrazu z 艂膮czami optycznymi i elektrycznymi - doda艂.
Na biurku pojawi艂o si臋 jeszcze nieco mniejsze od pierwszego pude艂ko, z kt贸rego stercza艂y kable.
-聽A to zasilanie - zako艅czy艂 obja艣nienia. - Nigdy nie wiadomo, kiedy zdarzy si臋 robota na wolnym powietrzu. Albo na laboratoryjnym stole - doda艂 z u艣miechem.
-聽Robota? Jaka robota? - Lang przygl膮da艂 si臋 z zainteresowaniem le偶膮cym na jego biurku cude艅kom.
-聽M贸wi膮c najpro艣ciej - przeszed艂 do rzeczy Stoll - mamy tu co艣, co nazywamy T-Birdem. Ukierunkowuje on szybkie impulsy lasera p贸艂przewodnikowego, generuj膮c sygna艂y laserowe. Trwaj膮 one... och... oko艂o stu femtosekund, jedn膮 dziesi膮t膮 trylionowej cz臋艣ci sekundy. - Wcisn膮艂 czerwony przycisk zasilania. - Otrzymujemy teraherzow膮 oscylacj臋 w pa艣mie od podczerwieni do fal radiowych, a dzi臋ki temu z kolei mo偶emy powiedzie膰, co jest w lub za czym艣 cienkim - papierem, drewnem, plastikiem, prawie wszystkim. 呕eby powiedzie膰, co to, nale偶y tylko w艂a艣ciwie zinterpretowa膰 formy fal. W po艂膮czeniu z tym - poklepa艂 system odtwarzania obrazu - mo偶na rzeczywi艣cie zobaczy膰 to, co si臋 wykry艂o.
-聽Jak w promieniach Roentgena? - podpowiedzia艂 Lang.
-聽Ale bez promieni Roentgena - odpar艂 Stoll. - Urz膮dzenie to pozwala tak偶e na chemiczn膮 analiz臋 przedmiotu - na przyk艂ad t艂uszczu na kawa艂ku szynki. No i jest znacznie mniejsze ni偶 klasyczny rentgen. Matt podszed艂 do przemys艂owca z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮. - Mog臋 poprosi膰 o portfel? - spyta艂.
Lang wr臋czy艂 mu portfel wyj臋ty z tylnej kieszeni marynarki. Stoll postawi艂 go jak najbli偶ej przeciwleg艂ej kraw臋dzi biurka. Nast臋pnie nacisn膮艂 zielony guzik. Srebrne pude艂ko zabucza艂o cicho, a potem „faks" wyplu艂 z siebie kawa艂ek papieru.
-聽Dzia艂a niemal bezg艂o艣nie - zauwa偶y艂. - W艂膮czy艂em go w pa艅skim laboratorium, a stoj膮cy obok mnie technik nawet si臋 nie zorientowa艂. Papier wysun膮艂 si臋 do ko艅ca. Stoll wyj膮艂 wydruk, zerkn膮艂 na艅 i poda艂 Langowi.
-聽呕ona i dzieci? - spyta艂.
Lang przyjrza艂 si臋 nieco zamazanemu rodzinnemu zdj臋ciu. - Zdumiewaj膮ce. A偶 nie do wiary - przyzna艂.
-聽A prosz臋 sobie wyobrazi膰, co osi膮gn臋liby艣my przepuszczaj膮c to zdj臋cie przez komputer. Wyostrzyliby艣my je, wzmocniliby艣my detale i... - Kiedy nasze laboratorium wybudowa艂o prototyp, pr贸bowali艣my za jego pomoc膮 okre艣li膰, jakie p艂yny i gazy znajduj膮 si臋 w bombie terrorysty - wtr膮ci艂 Hood. - Gdyby si臋 to uda艂o, mogliby艣my neutralizowa膰 艂adunki wybuchowe, nawet si臋 do nich nie zbli偶aj膮c. Mieli艣my jednak problem potrzebny by艂 odbiornik po drugiej stronie obiektu, analizuj膮cy przep艂ywaj膮ce przeze艅 „promienie T'. W ko艅cu nasz dzia艂 bada艅 i rozwoju doszed艂 jednak do tego, jak analizowa膰 je u 藕r贸d艂a. Dziki temu T Bird mo偶e pracowa膰 jako narz臋dzie wywiadowcze.
-聽A jaki jest efektywny zasi臋g? - spyta艂 Lang.
-聽Ksi臋偶yc - odpar艂 Hood. - Nie testowali艣my urz膮dzenia na dalsz膮 odleg艂o艣膰. Zajrzeli艣my do l膮downika Apollo 11. Armstrong i Aldrin najwyra藕niej nie znosili ba艂aganu. Teoretycznie urz膮dzenie powinno pracowa膰 na taki odleg艂o艣膰, na jak膮 si臋ga promie艅 lasera.
-聽M贸j Bo偶e, przecie偶 to pi臋kne!
Hood, do tej pory stoj膮cy w k膮cie, zbli偶y艂 si臋 do przemys艂owca.
-聽T Bird b臋dzie najwa偶niejszym urz膮dzeniem Centrum Regionalnego - oznajmi艂. - Musimy je jednak zmniejszy膰, a tak偶e poprawi膰 rozdzielczo艣膰, by agenci mogli u偶ywa膰 go w terenie. Musimy tak偶e uzyska膰 zdolno艣膰 oddzielania czynnik贸w zewn臋trznych - na przyk艂ad pr臋t贸w zbrojeniowych w betonie.
-聽I tu w艂a艣nie wchodz膮 pa艅skie ma艂e procesorki - wtr膮ci艂 Stoll. Chcemy, 偶eby nasz facet m贸g艂 sta膰 pod ambasad膮 i czyta膰 otwieran膮 w 艣rodku poczt臋.
-聽Proponujemy panu zamian臋 technologiami - oznajmi艂 Hood. - Dostanie pan to, co kryje si臋 w tych pude艂kach, a my dostaniemy pa艅skie procesory.
-聽Wspania艂e urz膮dzenie - powt贸rzy艂 Lang. - Czy jest co艣, przez co T Bird nie widzi?
-聽Przede wszystkim metal - wyja艣ni艂 Stoll. - Ale pracujemy i nad tym problemem.
-聽Zdumiewaj膮ce. - Lang nie potrafi艂 wr臋cz oderwa膰 wzroku od fotografii.
-聽A wie pan, co w tym wszystkim najlepsze? - Matt Stoll nie m贸g艂 powstrzyma膰 sil od 偶artu. - P贸ki nie rozwi膮偶emy tego naszego problemu, niech pan pomy艣li o forsie, jak膮 zrobimy na wyk艂adanych metalow膮 foli膮 portfelach!
20
Czwartek, 08.47 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
-聽Zachowa艂e艣 si臋 jak prawdziwy sukinsyn.
To stwierdzenie Marthy Macall wydawa艂o si臋 wisie膰 w powietrzu przez kilka sekund, jakby na co艣 czekaj膮c. Mike Rodgers zatrzyma艂 si臋, nie docieraj膮c do drzwi. Kiedy wreszcie zdecydowa艂 si臋 na odpowied藕, by艂 ju偶 ca艂kowicie spokojny. Cho膰 nienawidzi艂 tego z ca艂ego serca, pozosta艂o faktem, 偶e dzi艣 ludzie nie mogli ju偶 rozmawia膰 po prostu jak ludzie. Martha by艂a od niego lepsza, gdy dochodzi艂o do ostrej konfrontacji, ale bia艂y m臋偶czyzna, decyduj膮c si臋 na ostr膮 konfrontacj臋 z czarn膮 kobiet膮, wr臋cz prosi艂 si臋 o spraw臋 s膮dow膮. Ta patologia by艂a nieuniknionym i nawet koniecznym dziedzictwem dzia艂a艅 takich 艂obuz贸w jak cz艂onkowie WHOA.
-聽Bardzo mi przykro, 偶e tak to odbierasz - powiedzia艂. - I cho膰 niewiele to znaczy, przykro mi tak偶e, 偶e zdenerwowa艂em pani膮 senator.
-聽Szczerze m贸wi膮c, nic si臋 w艂a艣ciwie nie sta艂o. U偶y艂e艣 艣mierci jej c贸rki, 偶eby pozbawi膰 j膮 argument贸w w rozmowie, a potem nazwa艂e艣 j膮 wrogiem. A teraz bezczelnie m贸wisz „przepraszani'.
-聽Racja, powiedzia艂em „przepraszam'. Ale nie bezczelnie. Naprawd臋 mi jej 偶al, Martho.
-聽Naprawd臋?
Rodgers ruszy艂 do wyj艣cia, ale Martha Macall zagrodzi艂a mu drog臋. Pochyli艂a si臋, a偶 ich twarze dzieli艂y zaledwie centymetry.
-聽Powiedz mi, Mike, czy wykr臋ci艂by艣 ten sam numer z Jackiem Chanem, Jedem Lee lub kt贸rymkolwiek m臋偶czyzn膮-senatorem, z kt贸rym wsp贸艂pracujemy? Czy wobec nich zachowa艂by艣 si臋 tak bezwzgl臋dnie?
Jej ton sprawi艂, 偶e Mike poczu艂 si臋 jak w s膮dzie. Bardzo chcia艂 powiedzie膰 Marcie, 偶eby sil wynios艂a sama wie gdzie, ale zdecydowa艂 si臋 na inn膮 odpowied藕.
-聽Prawdopodobnie nie.
-聽Masz cholern膮 racj臋. Prawdopodobnie nie. W m臋skim klubie m臋偶czy藕ni o siebie dbaj膮.
-聽Nie w tym rzecz. Potraktowa艂bym ich inaczej, bo oni nie pr贸bowaliby przyci膮膰 mnie przy samej ziemi.
-聽Och, a wi臋c s膮dzisz, 偶e jej zachowanie skierowane by艂o przeciwko tobie? Senator Fox gn臋bi genera艂a Rodgersa, bo czuje do niego nieukrywan膮 nienawi艣膰?
-聽Cz臋艣ciowo tak. Nie z powodu mojej p艂ci, nie ma w tym nic osobistego, ale dlatego, i偶 wierz臋, 偶e jako jedyne pozosta艂e na tym 艣wiecie supermocarstwo, Stany Zjednoczone maj膮 obowi膮zek interweniowa膰 tam, gdzie to konieczne i w taki spos贸b, w jaki jest to konieczne. Centrum jest w tym uk艂adzie najwa偶niejsz膮 cz膮stk膮, bo mo偶e interweniowa膰 b艂yskawicznie. Martho, czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e przemawia艂em za sob膮?
-聽Owszem. Tak to wygl膮da艂o.
-聽Nie. Chodzi艂o mi o ciebie. Ciebie, mnie, Paula, Ann, Liz, ducha Charliego Squiresa. Broni艂em Centrum i Iglicy. Ile pieni臋dzy, ile ofiar w ludziach kosztowa艂aby nowa wojna korea艅ska? Albo wy艣cig zbroje艅 z nowym Zwi膮zkiem Radzieckim? To, czego tu dokonali艣my, zaoszcz臋dzi艂o naszemu krajowi miliardy dolar贸w!
M贸wi膮c to dostrzeg艂, 偶e Martha odrobin臋 si臋 uspokoi艂a. Zaledwie odrobin臋.
-聽Dlaczego nie rozmawia艂e艣 z ni膮 tak, jak teraz rozmawiasz ze mn膮? - spyta艂a.
-聽Poniewa偶 zosta艂em postawiony wobec fait accompli - odpar艂 genera艂. - Odbija艂aby moje argumenty jak pi艂eczki od 艣ciany.
-聽Widzia艂am, jak przyjmowa艂e艣 gorsze ci臋gi od Paula. - Podlegam mu s艂u偶bowo.
-聽A czy Centrum nie podlega s艂u偶bowo pani senator Fox, Chanowi, Lee i innym cz艂onkom kongresowej Komisji Nadzoru Wywiadu
-聽Do pewnego stopnia, oczywi艣cie. Ale najwa偶niejszym s艂owem jest tu s艂owo „komisja". Senatorowie Chan i Lee nie s膮 bezkompromisowymi izolacjonistami. Porozmawialiby z Paulem lub ze mn膮 o cieciach, daliby nam szans臋 przedyskutowania sprawy.
Martha podnios艂a zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰 na wysoko艣膰 twarzy.
-聽Za艂atwimy t臋 spraw臋 w dymie cygar w bibliotece - zakpi艂a. - Za艂atwiono tak wiele spraw.
-聽M臋偶czy藕ni je za艂atwili. Ale niech B贸g broni, by kobieta podj臋艂a decyzj臋 i za偶膮da艂a od m臋偶czyzny wprowadzenia jej w 偶ycie. Je艣li spr贸buje, odwr贸cisz si臋 i zdzielisz j膮 w 艂eb.
-聽Co najmniej r贸wnie mocno, jak ona zdzieli艂a w 艂eb mnie. My艣lisz, 偶e jestem kawa艂kiem drewna? Kto tu prosi o odrobin臋 r贸wnouprawnienia, przynajmniej od czasu do czasu?
Na to pytanie Martha Macall nie znalaz艂a ju偶 odpowiedzi. Rodgers opu艣ci艂 wzrok.
-聽Moim zdaniem ta sprawa po prostu wyrwa艂a si臋 spod kontroli. Mamy inne problemy. Jacy艣 idioci lada chwila wprowadz膮 do sieci gry, w kt贸rych biali linczuj膮 czarnych. Mam zamiar spotka膰 si臋 p贸藕niej z Liz i Darrellem, i zobaczy膰, czy nie uda si臋 nam im przeszkodzi膰. Chcia艂bym us艂ysze膰 twoje zdanie na ten temat.
Martha przytakn臋艂a skinieniem g艂owy. Mike spojrza艂 na ni膮. Czu艂 si臋 parszywie.
-聽S艂uchaj, nie znosz臋 ludzi z typem umys艂owo艣ci pozwalaj膮cym im widzie膰 tylko st膮d dot膮d. Nie znosz臋 tego zw艂aszcza u siebie. Przypuszczam, 偶e to jak w艂asne terytorium u zwierz膮t: armia broni armii, marines broni膮 marines...
-聽Kobiety kobiet. Genera艂 u艣miechn膮艂 si臋.
-聽Touche. S膮dz臋, 偶e w g艂臋bi serca wszyscy jeste艣my zwierz臋tami terytorialnymi.
-聽My艣l臋, 偶e to jeden z dobrych przyk艂ad贸w naci膮gni臋cia fakt贸w do tezy.
-聽Wiec pos艂uchaj jeszcze innego. „B臋d臋 rz膮dzi膰 autokratycznie. To moja praca. Dobry B贸g mi wybaczy - to jego praca". Kobieta wypowiedzia艂a te s艂owa. Katarzyna Wielka. C贸偶, Martho, czasami bywam autokrat膮. A kiedy nim jestem, mam nadziej臋, 偶e mi wybaczysz.
Oczy Marthy zw臋zi艂y si臋 lekko. Sprawia艂a wra偶enie, jakby postanowi艂a gniewa膰 si臋 dalej, ale ju偶 nie potrafi艂a.
-聽Odpowiadasz ciosem na cios - przyzna艂a z u艣miechem. Genera艂 te偶 si臋 u艣miechn膮艂, a potem zerkn膮艂 na zegarek.
-聽Musz臋 zadzwoni膰. Mo偶esz od razu skontaktowa膰 si臋 z Liz i Darrellem. To przy艣pieszy sprawy. Zobaczymy si臋 p贸藕niej.
Martha rozlu藕ni艂a si臋 i ust膮pi艂a mu z drogi.
-聽Mike? - powiedzia艂a jeszcze, kiedy j膮 mija艂. - Tak?
-聽Zada艂e艣 pani senator ci臋偶ki cios. Prosz臋, zr贸b mi przys艂ug臋 i zadzwo艅 do niej jeszcze. Po prostu, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e nic jej nie jest. - Sam o tym pomy艣la艂em. - Mike Rodgers by艂 ju偶 na korytarzu. Wiesz, ja te偶 potrafi臋 wybacza膰.
21
Czwartek, 14.55 - Hamburg, Niemcy
Bob Herbert sp臋dzi艂 ponad godzin臋 ze s艂uchawk膮 przy uchu. By艂o to strasznie frustruj膮ce zaj臋cie.
Siedz膮c w w贸zku i u偶ywaj膮c prywatnej linii telefonicznej najpierw porozmawia艂 ze swym asystentem w Centrum, Alberto Grimotesem. Alberto trafi艂 do nich niedawno wprost z kliniki Johna Hopkinsa, by艂 bardzo rozgarni臋tym doktorem psychologii i miewa艂 niez艂e pomys艂y. Temu bardzo jeszcze m艂odemu cz艂owiekowi najbardziej brakowa艂o do艣wiadczenia 偶yciowego, ale przynajmniej umia艂 ci臋偶ko pracowa膰. Herbert traktowa艂 go jak m艂odszego brata.
-聽Pytanie pierwsze - powiedzia艂 - brzmi: kt贸ry z sojuszniczych wywiad贸w m贸g艂by udzieli膰 Centrum informacji z ostatniej chwili na temat niemieckich terroryst贸w?
-聽Najprawdopodobniej izraelski, brytyjski lub polski; tylko oni uwa偶nie obserwuj膮 te grupy - odpar艂 Alberto. - Innym narodom brak charakterystycznego, instynktownego strachu przed Niemcami.
Herbert czeka艂, podczas gdy Alberto sprawdza艂 baz臋 danych HUMINT - agent贸w terenowych. Informacje o nich zawiera艂 plik, o kt贸rym m贸wi艂, 偶e jest pelis膮 Centrum - nazywa艂 si臋 FUT'RO.
Bob zawsze wstydzi艂 si臋 konieczno艣ci b艂agania o strz臋py informacji, ale pozostawa艂o prawd膮, 偶e ich w艂asne 藕r贸d艂a w Niemczech znik艂y, jakby ich nigdy nie by艂o. Przed po艂膮czeniem wschodnich i zachodnich Niemiec, Stany Zjednoczone usilnie i skutecznie pomaga艂y RFN w wy艂apywaniu cz艂onk贸w grup terrorystycznych, przybywaj膮cych ze wschodu. Po zjednoczeniu wywiad ameryka艅ski dos艂ownie znik艂 z tego kraju. Niemieccy terrory艣ci to oczywi艣cie problem europejski, nie ameryka艅ski. Bior膮c pod uwag臋 upust krwi, jaki w postaci ci臋膰 bud偶etowych Kongres zaserwowa艂 CIA, Narodowej Agencji Rozpoznania i innym organizacjom wyspecjalizowanym w zbieraniu informacji, walczy艂y one jak w艣ciek艂e tylko o to, by opanowa膰 Chiny, Rosj臋 i p贸艂kul臋 zachodni膮.
To tyle, je艣li chodzi o nasze kryszta艂owe kule do przewidywania miejsca przysz艂ych k艂opot贸w, pomy艣la艂 gorzko Herbert.
Nawet przy za艂o偶eniu, 偶e jaki艣 sojuszniczy rz膮d ma swoich ludzi w Niemczech, nie by艂o przecie偶 gwarancji, i偶 zechce podzieli膰 si臋 informacjami. Od czasu przeciek贸w z lat osiemdziesi膮tych i dziewi臋膰dziesi膮tych, szeroko omawianych w prasie, Amerykanom starano si臋 m贸wi膰 jak najmniej. Nikt nie lubi demaskowa膰 w艂asnych 藕r贸de艂 informacji.
-聽Hub i Shlomo maj膮 w terenie odpowiednio czterech i dziesi臋ciu ludzi - poinformowa艂 Alberto. M贸wi艂 o komandorze Hubbardzie z wywiadu brytyjskiego i Uri Shlomo Zoharze z Mossadu.
Nie rozmawiali przez bezpieczn膮 lini臋, wi臋c Herbert nie pyta艂 o szczeg贸艂y. Wiedzia艂 jednak, 偶e agenci Hubbarda zajmuj膮 si臋 przede wszystkim pr贸bami zastopowania przemytu broni z Rosji, agenci Mossadu za艣 zastopowaniem przemytu broni do kraj贸w arabskich.
-聽A wygl膮da mi na to, 偶e ch艂opcy Bogdana sprz膮taj膮 po Ruskich doda艂 Alberto, m贸wi膮c o Bogdanie Zag贸rskim z wywiadu polskiego i komentuj膮c jego niedawn膮 wojn臋 z wywiadem rosyjskim. - Chcesz si臋 po艣mia膰? - spyta艂 nagle.
-聽Ch臋tnie, bo wcale mi nie do 艣miechu - stwierdzi艂 Herbert.
-聽Patrz臋 na list臋 i my艣l臋, 偶e jedyn膮 osob膮, kt贸ra naprawd臋 mog艂aby nam pom贸c, jest Bernard.
Gdyby sytuacja nie by艂a tak powa偶na, Herbert rzeczywi艣cie by si臋 roze艣mia艂.
On ma nam pom贸c? - spyta艂 z niedowierzaniem. - Nigdy! -
A jednak. Pozw贸l, 偶e przeczytam ci raport od Darrella.
Bob czeka艂, wystukuj膮c „Drog臋 do Alabamy” na por臋czy inwalidzkiego w贸zka.
„Bernard" odnosi艂o si臋 do pu艂kownika Bernarda Benjamina Ballona z francuski臋j Groupe d'Intervention de la Gendarmerie Nationale. Tradycyjnie ta instytucja policyjna 艣lepca i g艂uch艂a, gdy dochodzi艂o do zbrodni na tle rasowym, zw艂aszcza tych pope艂nionych na 呕ydach i emigrantach. 呕andarmeria mia艂a tak偶e swego rodzaju uk艂ada Niemcami. jak d艂ugo francuscy agenci trzymali si臋 od nich z daleka, Niemcy nie wyjawiali nazwisk tysi臋cy kolaborant贸w wsp贸艂pracuj膮cych z Rzesz膮 w czasie wojny. Niekt贸rzy z nich, m臋偶czy藕ni i kobiety, zajmowali teraz prominentne stanowiska w polityce i biznesie. Wykorzystywali je, naciskaj膮c na francuskich oficer贸w wywiadu, by pilnowali w艂asnego nosa.
Maj膮cy lat czterdzie艣ci par臋, Ballon by艂 jednym z najfantastyczniejszych policjant贸w znanych Herbertowi. Wyznawa艂 zasad臋 bezwzgl臋dnego zwalczania przest臋pstw. Wyrwa艂, nie licz膮c si臋 z niczym, 偶andarmeri臋 z bagienka apatii.
Mimo wszystko jednak odpowiada艂 za swe dzia艂ania przed rz膮dem, a rz膮d ten nie s艂yn膮艂 z sympatii do Stan贸w Zjednoczonych. Francja rzuci艂a si臋 w obj臋cia fanatycznego, odnowionego nacjonalizmu do tego stopnia, 偶e ze s艂ownik贸w wyrzucano zapo偶yczone z angielskiego s艂owa, z menu restauracji ameryka艅skie potrawy, z ekran贸w kin hollywoodzkie filmy. Sam pomys艂, jakoby Francuzi byli w stanie pom贸c Amerykanom, ju偶 wydawa艂 si臋 niepokoj膮cy, a jeszcze bardziej niepokoj膮ce wydawa艂o si臋 Bobowi to, 偶e by膰 mo偶e b臋dzie musia艂 prosi膰 o co艣 tych gn臋bicieli Ameryki. Pomys艂, by pozytywnie odnie艣li si臋 do jego pro艣by, robi艂 wra偶enie zdecydowanie absurdalnego.
-聽Bernard ma teraz problemy w domu - odezwa艂 si臋 wreszcie Albert. - Szuka mo偶liwych powi膮za艅 mi臋dzy wrogimi ugrupowaniami Francji i Niemczech. W zesz艂ym tygodniu skontaktowa艂 si臋 z „Wielkim Okiem*", a oni z kolei skontaktowali si臋 z Darrellem. Darrell pom贸g艂 Bernardowi zdoby膰 troch臋 z poszukiwanych przez niego informacji.
„Wielkie Oko" by艂o stosowanym przy rozmowach po nie zabezpieczonych przed pods艂uchem liniach, slangowym okre艣leniem Interpolu. Darrell pe艂ni艂 nie tylko rol臋 艂膮cznika Centrum z FBI, mia艂 tak偶e swe kontakty z Interpolem i innymi mi臋dzynarodowymi organizacjami zwalczaj膮cymi przest臋pczo艣膰.
-聽A czego chcia艂? - zainteresowa艂 si臋 Herbert. Nadal stuka艂 palcami po por臋czy w贸zka. Bardzo, ale to bardzo nie chcia艂 kontaktowa膰 si臋 z Francuzami.
-聽Tego nie mamy w aktach. Informacja wy艂膮cznie dla Darrella. Musia艂bym zapyta膰 go osobi艣cie.
-聽To zapytaj. I zadzwo艅 do mnie, jak tylko b臋dziesz co艣 wiedzia艂. - Dobrze. Masz mo偶e dost臋p do jakiej艣 bezpiecznej linii?
-聽Nie b臋d臋 mia艂 czasu na szukanie. Musisz zaryzykowa膰 i zadzwoni膰 na fotel. Nie zapomnij poinformowa膰 o wszystkim genera艂a Rodgersa.
-聽Nie zapomn臋. A poniewa偶 z pewno艣ci膮 o to zapyta, powiedz mu, co masz zamiar zrobi膰?
-聽Powt贸rz mu ode mnie, 偶e mam zamiar sprawdzi膰 kilka teorii. - Rozumiem.
-聽Masz jakie艣 informacje o tym, gdzie na og贸艂 koncentruj膮 si臋 obchody Dni Naporu?
-聽Co艣 jak bar z drinkami za darmo? - To wcale nie jest 艣mieszne.
-聽Przepraszam. I szukam.
Bob Herbert us艂ysza艂 stuk klawiszy komputera.
-聽jest. W zesz艂ym roku i dwa lata temu uczestnicy konwencji zaczynali na og贸l o sz贸stej po po艂udniu, toastem w Bierhalle w Hanowerze.
-聽Ciekawe, dlaczego wcale mnie to nie zaskoczy艂o - burkn膮艂 Bob. Rzeczywi艣cie, nie powinno. Nies艂awnej pami臋ci pucz 1923 roku, kiedy Hitler po raz pierwszy pr贸bowa艂 si臋gn膮膰 po w艂adz臋 i dosta艂 po 艂apach, zacz膮艂 si臋 w piwiarni w Monachium. Ci ludzie najwyra藕niej uwa偶ali, 偶e mo偶e uda膰 si臋 im tam, gdzie nie uda艂o si臋 Hitlerowi.
Drugie ponad p贸艂 godziny Bob Herbert sp臋dzi艂 poszukuj膮c samochodu z r臋cznym gazem i hamulcem. Kilka firm wypo偶ycza艂o samochody dla niepe艂nosprawnych, ale z kierowcami, a to mu wcale nie odpowiada艂o. Mia艂 zamiar poszuka膰 informacji podczas obchod贸w Dni Naporu, w sercu wydarze艅, i nie chcia艂 nara偶a膰 kierowcy.
Znalaz艂 w ko艅cu co艣 dla siebie, cho膰 bez kuloodpornych szyb i katapulty - „tylko tak sobie 偶artuj臋", upewni艂 pozbawionego poczucia homoru pracownika wypo偶yczalni - i kaza艂 podprowadzi膰 samoch贸d pod Hotel. Postanowi艂 zrezygnowa膰 z elegancji, rozwi膮za艂 krawat, 艣ci膮gn膮艂 bia艂膮 koszul臋 i zast膮pi艂 je prezentem od siostry, lu藕n膮 bluz膮 z wypisanymi na piersi s艂owami: MY NAME IS HERBERT... BOB HERBERT. Narzuci艂 na ni膮 sportow膮 marynark臋 i pojecha艂 na d贸艂. Z pomoc膮 obs艂ugi wsadzi艂 otwarty w贸zek na specjalnie przygotowane na inwalidzkie w贸zki miejsce, zamiast tylnego siedzenia. Ruszy艂, z roz艂o偶onym na siedzeniu pasa偶era otwartym planem miasta. Obok planu le偶a艂 zdj臋ty z w贸zka przeno艣ny telefon i elektroniczny t艂umacz Matta Stolla. Tak wyposa偶ony, Bob Herbert wyjecha艂 na ulice miasta swym nowym Mercedesem.
Co za ironia, pomy艣la艂. Kaleka o bardzo ograniczonych mo偶liwo艣ciach poruszania si臋 sam jeden reprezentuje ca艂o艣膰 siatki szpiegowskiej USA w Niemczech. No, ale z drugiej strony nie brak艂o mu do艣wiadczenia i ch臋ci dzia艂ania, a poza tym mia艂 za sob膮 pot臋偶n膮, wspieraj膮c膮 go organizacj臋. Agenci pracowali w terenie, dysponuj膮c znacznie s艂abszymi atutami. 1 cho膰 nie spodziewa艂 si臋, by kiedykolwiek zdo艂a艂 zgin膮膰 w t艂umie, w pe艂ni podpisywa艂 si臋 pod mottem agenta: „Doce艅 to, 偶e ludzie wiedz膮 wi臋cej, ni偶 si臋 im zazwyczaj wydaje i 偶e mog膮 powiedzie膰 wszystko, gdy s膮 nieostro偶ni, pijani lub g艂upi".
Cieszy艂 si臋, 偶e jest niezale偶ny, a ju偶 rozkosz膮 napawa艂o go, i偶 dzia艂a. Dopiero teraz zrozumia艂, co musia艂 czu膰 Mike Rodgers w Korei, gdy zn贸w znalaz艂 si臋 w akcji.
Z hotelu jecha艂 niespe艂na dwie godziny; prosto, bez problem贸w, biegn膮c膮 z p贸艂nocy na po艂udnie autostrad膮 Al, nie maj膮c膮 ograniczenia pr臋dko艣ci, lecz jedynie pr臋dko艣膰 zalecan膮, sto do stu trzydziestu kilometr贸w na godzin臋, cho膰 wszystkich jad膮cych poni偶ej stu trzydziestu traktowano tu jak grafin - hrabin臋: powoln膮, stateczn膮, przyci臋偶k膮.
Bob jecha艂 spokojnie i r贸wno sto czterdzie艣ci kilometr贸w na godzin臋. Otworzy艂 okno, ciesz膮c si臋 orze藕wiaj膮cym powiewem wiatru. Nawet przy tej pr臋dko艣ci nie umkn臋艂o mu jednak nic z pi臋kna zielonej Dolnej Saksonii. Przygn臋biaj膮ce by艂o tak u艣wiadomi膰 sobie, 偶e w tych wspania艂ych lasach i starych, stuletnich wioskach narodzi艂 si臋 jeden z najgwa艂towniejszych i najzara藕liwszych ruch贸w rasistowskich w historii.
Taki jest ten nasz raj, pomy艣la艂. Pod ka偶dym drzewem czai si臋, w膮偶. Niejeden w膮偶.
Co innego my艣la艂 o ludziach i pi臋knie, kiedy po raz pierwszy, wraz z 偶on膮, przyjecha艂 do Libanu. Wspania艂e b艂臋kitne niebo, zabytki, niekt贸re zwyk艂e, a niekt贸re wr臋cz majestatyczne, oddani Bogu chrze艣cijanie i muzu艂manie. Francuzi wycofali si臋 z Libanu w 1946 roku i wtedy to religijni „bracia” rozpocz臋li okrutn膮, bratob贸jcz膮 wojn臋. Ameryka艅ska piechota morska zgasi艂a po偶ar w 1958 roku, ale walki wybuch艂y ponownie w roku 1970. Amerykanie w ko艅cu wr贸cili. Niebo nadal by艂o b艂臋kitne, a zabytki wci膮偶 pi臋kne, kiedy, w 1983 roku, muzu艂manie dokonali samob贸jczego ataku na ambasad臋 ameryka艅sk膮 w Bejrucie. Zgin臋艂o pi臋膰dziesi膮t os贸b, o wiele wi臋cej by艂o rannych. Od tego czasu pi臋kno nigdy ju偶 nie wydawa艂o si臋 Bobowi niewinne, prawd臋 m贸wi膮c niewiele o nie dba艂. Nawet 偶ycie, niegdy艣 pe艂ne obietnic, sta艂o si臋 po prostu sposobem czekania na chwil臋, kiedy zn贸w po艂膮czy si臋 z 偶on膮.
Hanower uderzaj膮co nie pasowa艂 do okolicy. Prawd臋 m贸wi膮c, nie pasowa艂 do niczego. Podobnie jak Hamburg, podczas II wojny 艣wiatowej zosta艂 ci臋偶ko zbombardowany. Pomi臋dzy nowoczesnymi gmachami, w g臋stwinie szerokich dr贸g przelotowych, przy w膮skich uliczkach, w艣r贸d barokowych ogr贸dk贸w, sta艂y gdzieniegdzie grupki szesnastowiecznych domk贸w z pruskiego muru. Nie bardzo mu si臋 to podoba艂o, wola艂 otwarte przestrzenie, w艣r贸d kt贸rych si臋 wychowa艂. Jeziorka, komary, 偶aby, sklepiki na rogach ulic. A jednak zaskoczy艂y go te dwa oblicza miasta.
Pasuje, pomy艣la艂, kieruj膮c si臋 w stron臋 Rathenauplatz. W mie艣cie o dw贸ch obliczach mieszkaj膮 ludzie o dw贸ch twarzach.
Ironia losu sprawi艂a, 偶e wi臋kszo艣膰 kawiarenek i restauracji znajdowa艂a si臋 w spokojnej, starszej cz臋艣ci Hanoweru. jego uroda kry艂a jadowite gady. Na miejsce dotar艂 jad膮c po prostu za zauwa偶onymi przedtem na drodze trzema skinheadami na motocyklach. Ani przez chwil臋 nie s膮dzi艂, by jechali do Sprengel Museum na wystaw臋 sztuki nowoczesnej.
Droga zabra艂a mu dziesi臋膰 minut. Gdy dotar艂 na miejsce, natychmiast zauwa偶y艂 Bierhalle. Znajdowa艂a si臋 po艣rodku rz臋d贸w kawiarni i bar贸w, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 by艂a zamkni臋ta. Piwiarnia mia艂a ceglan膮, otynkowan膮 na bia艂o fasad臋 i prosty szyld z nazw膮 wypisan膮 wielkimi czerwonymi literami na czarnym tle.
-聽No jasne - szepn膮艂 do siebie Bob, przeje偶d偶aj膮c obok niej. Kolory faszystowskich Niemiec. Swastyki wystawione na widok publiczny by艂y w Niemczech nielegalne, ci ludzie jednak przywo艂ywali je nie 艂ami膮c prawa. W rzeczywisto艣ci, co przypomnia艂 im podczas obiadu Hausen, cho膰 sam neonazizm r贸wnie偶 by艂 nielegalny, grupy nazist贸w obchodzi艂y prawo, nazywaj膮c si臋 na wszelkie mo偶liwe sposoby, od Syn贸w Wilk贸w pocz膮wszy na Narodowych Socjalistach XXI Wieku sko艅czywszy.
Mimo 偶e sama Bierhalle nie by艂 niespodziank膮, zgromadzeni przed ni膮 ludzie byli.
Dziesi臋膰 okr膮g艂ych stolik贸w przed wej艣ciem nie mie艣ci艂o go艣ci, kt贸rych liczba ros艂a w oczach. Przed piwiarni膮 sta艂o, siedzia艂o na chodniku, kraw臋偶niku, wprost na ulicy, a nawet opiera艂o si臋 o zaparkowane wok贸艂 samochody, kt贸rych w艂a艣ciciele nie zd膮偶yli zabra膰 i kt贸re odzyskaj膮 dopiero za trzy dni, po zako艅czeniu uroczysto艣ci, oko艂o trzystu na og贸艂 m艂odych 艂udzi. Przez t艂um szybko przebijali si臋 ci nieliczni, kt贸rzy zdecydowali si臋 wyj艣膰 dzisiaj z domu. Z przodu ruchem ulicznym kierowa艂o czterech policjant贸w. Pij膮cych starannie omija艂y jad膮ce ulic膮 samochody.
Bob Herbert spodziewa艂 si臋 zobaczy膰 armi臋 skinhead贸w i br膮zowych koszul: ogolone 艂by i tatua偶e lub starannie wyprasowane nazistowskie mundury z naramiennikami. Skin贸w rzeczywi艣cie by艂o kilkudziesi臋ciu; trzymali si臋 w grupkach, dziesi臋ciu tu, kilkunastu tam, ale w wi臋kszo艣ci go艣cie Bierhalle, zar贸wno m臋偶czy藕ni, jak i kilka kobiet, ubrani byli w drogie cho膰 pozornie niedba艂e ubrania, w艂osy za艣 przystrzy偶one mieli modnie, cho膰 mo偶e nieco konserwatywnie. 艢miali si臋 i 偶artowali swobodnie, sprawiaj膮c wra偶enie m艂odych prawnik贸w lub mo偶e makler贸w gie艂dowych, kt贸rzy przyjechali do miasta na zjazd bran偶owy. Scena ta by艂a wr臋cz przera偶aj膮ca w swej niewinno艣ci. Co艣 podobnego mog艂o si臋 zdarzy膰 w ukochanym, rodzinnym miasteczku Herberta.
Wy膰wiczonym okiem Bob podzieli艂 scen臋 na fragmenty, a nast臋pnie zapami臋ta艂 ka偶dy z osobna. Nie zajmowa艂 si臋 szczeg贸艂ami. Przeanalizuje je p贸藕niej, wydobyte z wy膰wiczonej pami臋ci.
Przeje偶d偶aj膮c powoli, stara艂 si臋 tak偶e ws艂ucha膰 w rozmowy. Nie m贸wi艂 dobrze po niemiecku, ale sporo rozumia艂. Ci ludzie rozmawiali o polityce, o komputerach i o gotowaniu, na lito艣膰 bosk膮! Nie tego oczekiwa艂; spodziewa艂 si臋 raczej starych niemieckich pie艣ni pijackich. Nic dziwnego, 偶e w艂adze trzyma艂y si臋 z dala od 艣wi臋tuj膮cych Dni Naporu. Gdyby zamkn臋艂y to towarzystwo, musia艂yby zapewne przyzna膰 si臋 potem do aresztowania s艂ynnych lekarzy, prawnik贸w, makler贸w gie艂dowych, dziennikarzy, dyplomat贸w i jeden B贸g wie, kogo jeszcze! I niech B贸g ich wspomaga, je艣li kiedykolwiek ludzie ci znajd膮 pow贸d, by przeciw nim wyst膮pi膰. Na razie nie byli wystarczaj膮co silni, lecz gdy si臋 wzmocni膮 i zjednocz膮, demokratyczne Niemcy rozpadn膮 si臋 jak domek z kart.- Nastanie epoka wodza, kt贸rego 艣wiat b臋dzie mia艂 wszelkie powody si臋 l臋ka膰.
Bob Herbert poczu艂, jak zaciska mu si臋 偶o艂膮dek. Chcia艂 krzycze膰: „Nie macie prawa, sukinsyny!", ale wiedzia艂, 偶e przeciwnie, sukinsyny maj膮 prawo. Co za ironia - to w艂a艣nie pokonanie Hitlera umo偶liwi艂o tym ludziom m贸wienie i robienie niemal wszystkiego, jak d艂ugo to, co m贸wili i robili, nie mia艂o wyra藕nego podtekstu religijnego lub rasistowskiego, i nie zaprzecza艂o Holocaustowi.
Przy ko艅cu ulicy. odbywa艂a si臋 rejestracja - przy stoliku siedzia艂o kilka os贸b, m臋偶czy藕ni i kobiety. Przed stolikiem ros艂a kolejka, ale nikt si臋 nie przepycha艂, nikt si臋 nie skar偶y艂, nic nie zak艂贸ca艂o wszechobecnego poczucia wsp贸lnoty. Bob obserwowa艂 organizator贸w zbieraj膮cych pieni膮dze i rozdaj膮cych porz膮dek dnia, czarno-czerwone nalepki na samochody oraz znaczki.
Cholera, uruchomili tu niez艂y ma艂y interes, pomy艣la艂 zdumiony. Wszystko to sprawia艂o wra偶enie przemy艣lanego, legalnego... i szalenie niebezpiecznego. W odr贸偶nieniu od skinhead贸w, uwa偶anych w tym 艣rodowisku za klas臋 ni偶sz膮, otoczonych powszechn膮 pogard膮, ci m臋偶czy藕ni i tych kilka kobiet by艂o wystarczaj膮co m膮drych, by nie przekracza膰 granic prawa. A kiedy b臋dzie ich ju偶 wystarczaj膮co wielu, by wyst膮pi膰 i wygra膰 wybory, z pewno艣ci膮 zmieni膮 prawo. Dok艂adnie tak, jak je zmienili w 1933 roku, kiedy to w pe艂ni zgodnie z prawem oferowali Hitlerowi w艂adz臋 absolutn膮 nad Niemcami.
Jeden z gospodarzy, wysoki m艂ody cz艂owiek o bardzo jasnych w艂osach, sta艂 wyprostowany przy stole, potrz膮saj膮c d艂oni膮 ka偶dego nowo zarejestrowanego cz艂onka ruchu. Wydawa艂 si臋 sztywniejszy w obliczu niewielu skinhead贸w„ bardziej rozlu藕niony, gdy nie by艂o ich w pobli偶u.
Nawet szczury maj膮 swoj膮 hierarchi臋, pomy艣la艂 Bob. Z zaciekawieniem dostrzeg艂, jak jeden z owych skin贸w wyrwa艂 d艂o艅 w u艣cisku i wyprostowa艂 j膮 w tradycyjnym hitlerowskim pozdrowieniu. By艂 to tylko pojedynczy, nostalgiczny wyskok, kt贸rym pozostali wydawali si臋 by膰 za偶enowani. Wygl膮da艂o to troch臋 tak, jakby pijak wszed艂 do baru podczas odbywaj膮cego si臋 tam przyj臋cia i zam贸wi艂 piwo. Tolerowali tego cz艂owieka, ale nie odpowiedzieli na jego pozdrowienie. Najwyra藕niej w nowej Rzeszy schizmy rodzi艂y si臋 r贸wnie cz臋sto, jak w starej. Pojawia艂y si臋 ju偶 podzia艂y, kt贸rymi mo偶na by艂oby manipulowa膰 z zewn膮trz.
Za Mercedesem Herberta zd膮偶y艂 si臋 ju偶 ustawi膰 korek. Bob zwolni艂 r臋czny hamulec, pchn膮艂 d藕wigni臋 gazu i gwa艂townie ruszy艂 spod piwiarni. By艂 w艣ciek艂y: w艣ciek艂y na te o艣lizg艂e gady, spadkobierc贸w wojny i ludob贸jstwa, w艣ciek艂y na system, dzi臋ki kt贸remu istnieli i prosperowali.
Skr臋ci艂 za rogiem i zorientowa艂 si臋, 偶e na s膮siednich uliczkach wprowadzono zakaz parkowania. Cieszy艂 si臋, 偶e nie by艂o tu cywila z lizakiem. Gdyby by艂, za bardzo przypomina艂oby to jaki艣 cholerny, niewinny wiejski jarmark.
Miejsce na samoch贸d znalaz艂 na jednej z dalszych ulic. Nacisn膮艂 znajduj膮cy si臋 obok radia przycisk. Lewe tylne drzwi otworzy艂y si臋, wysun膮艂 si臋 uchwyt z w贸zkiem i opu艣ci艂 w贸zek na ulic臋. Bob bez wysi艂ku przesun膮艂 go ku przednim drzwiom. Postanowi艂, 偶e zrobi interes z lud藕mi produkuj膮cymi takie samochody. Zacznie sprowadza膰 je do Stan贸w. Doprawdy, nies艂ychanie u艂atwia艂y 偶ycie.
W艣lizgn膮艂 si臋 na fotel, skulony, jakby zaraz mia艂 ruszy膰 do walki. Przycisn膮艂 guzik i uchwyt na w贸zek cofn膮艂 si臋 do samochodu. Zamkn膮艂 drzwi i pojecha艂 chodnikiem w kierunku Bierhalle.
22
Czwartek, 15.28 - Tuluza, Francja
Dominique czu艂 ju偶 smak zwyci臋stwa. Czu艂 jego wag臋, widzia艂 jego kszta艂t i wiedzia艂, 偶e jest blisko. Bardzo blisko.
Szczeg贸lnie mocno czu艂 blisko艣膰 zwyci臋stwa od chwili, gdy jego nowojorski prawnik zadzwoni艂 z informacj膮, 偶e policja miasta Nowy Jork i FBI po艂kn臋艂y przyn臋t臋. Oddzia艂 Pure Nation, wyznaczony do tego celu przed wieloma miesi膮cami, zosta艂 wreszcie aresztowany. Gurney i jego ludzie znios膮 aresztowania jak prawdziwi nazi艣ci: dumnie, bez strachu. A przy okazji zdradz膮 FBI sk艂ady broni i literatury, oraz to偶samo艣膰 cz艂owieka, kt贸ry zgwa艂ci艂 te lesbijki w Chicago. FBI b臋dzie si臋 napawa艂o zwyci臋stwem.
Te偶 mi zwyci臋stwo! Dominique u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Zbieranie odpadk贸w. Zajmie im to czas, odci膮gnie ludzi od innych spraw, a przy okazji poprowadzi policj臋 we w艂a艣ciwym, czyli niew艂a艣ciwym kierunku.
Zdumia艂a go 艂atwo艣膰, z jak膮 FBI da艂o si臋 oszuka膰. Przys艂ali szpiega. Zawsze przysy艂aj膮 szpieg贸w. Przyj臋to go wraz z grup膮 kandydat贸w do organizacji, lecz poniewa偶 ten ich John Wooley mia艂 ju偶 prawie trzydzie艣ci lat, a przedtem nigdzie nie nale偶a艂, dwaj wypr贸bowani cz艂onkowie Pure Nation pojechali do Kalifornii odwiedzi膰 „matk臋", do kt贸rej pisywa艂. I cho膰 FBI wynaj臋艂o dla niej dom i opracowa艂o legend臋, telefonowa艂a ona dwa lub trzy razy dziennie z automatu w miejscowym sklepie spo偶ywczym. Film z ukrytej kamery wideo ujawni艂, 偶e dzwoni艂a do biura FBI w Phoenix. Ric Myers, przyw贸dca Pure Nation, podejrzewa艂, 偶e pani Wooley sama jest do艣wiadczon膮 agentk膮. Wooleya nie wyrzucono z organizacji dla potrzeb FBI podawano mu po prostu fa艂szywe informacje.
Dominique tymczasem szuka艂 ameryka艅skich neonazist贸w, sk艂onnych wykona膰 dla niego pewne zadanie. Jean-Michel znalaz艂 Pure Nation; obecno艣膰 Wooleya w grupie doskonale pasowa艂a do plan贸w Francuza.
Pani膮 Wooley i jej synkiem zajmiemy si臋 we w艂a艣ciwym czasie, pomy艣la艂 Dominique. Ju偶 za par臋 tygodni, kiedy w Stanach zapanuje chaos, Wooleyowie b臋d膮 jednymi z jego pierwszych ofiar. Starsza pani zostanie zgwa艂cona i o艣lepiona w swym wynaj臋tym domku, szpiega wykastruje si臋, ale pozostawi 偶ywego, na przestrog臋 innym niedopieczonym bohaterom.
Przez jednostronne lustro Dominique patrzy艂 w g艂膮b przylegaj膮cej do gabinetu sali konferencyjnej, z kt贸rej z kolei wida膰 by艂o jego podziemn膮 fabryk臋. Poziom ni偶ej, tam gdzie niegdy艣, w XIII wieku, podczas krucjaty przeciw albigensom, wytwarzano zbroje i bro艅, jego ludzie montowali cartridge i t艂oczyli CD-ROM-y z grami. W oddzielonym od reszty sali pomieszczeniu, przy izolowanej, przylegaj膮cej do rzeki 艣cianie, technicy 艂adowali wersje demonstracyjne do Internetu na ca艂ym 艣wiecie. Klienci dostan膮 te gry w ka偶dym mo偶liwym formacie.
Wi臋kszo艣膰 przygotowywanych w Demain gier zapewnia艂o najzupe艂niej normaln膮, uczciw膮 rozrywk臋. Tyle, 偶e grafika, d藕wi臋k i poziom atrakcyjno艣ci by艂y tak doskona艂e, 偶e ju偶 pierwsza z nich, "Rycerz", zapewni艂a francuskiej firmie miejsce w艣r贸d najwi臋kszych firm produkuj膮cych oprogramowania na 艣wiecie.
Inne gry by艂y jednak znacznie, ale to znacznie bli偶sze sercu Dominique'a. I stanowi艂y o przysz艂o艣ci przedsi臋biorstwa. W rzeczywisto艣ci stanowi艂y tak偶e klucz do przysz艂o艣ci 艣wiata.
Mojego 艣wiata, pomy艣la艂. 艢wiata, kt贸rym b臋d臋 rz膮dzi艂 ukryty w cieniu. „Rozbierz Cygank臋” by艂a pierwsz膮 z tych nowych, wa偶nych gier. Pojawi艂a si臋 przed dziewi臋cioma miesi膮cami, a chodzi艂o w niej o Cygank臋 podejrzanej konduity. Gracz mia艂 wymusi膰 w wiosce wszystkie informacje prowadz膮ce do znalezienia jej oraz cz臋艣ci jej ubra艅, rozrzuconych po okolicy. 艂膮czna sprzeda偶 „Cyganki" przekroczy艂a dziesi臋膰 tysi臋cy egzemplarzy. Mo偶na j膮 by艂o kupi膰 wy艂膮cznie za zaliczeniem pocztowym, w meksyka艅skim przedstawicielstwie firmy, a w Meksyku przekupione w艂adze nie o艣mieli艂yby sil ruszy膰 Demain, niezale偶nie od tego, jakie gry oferowa艂aby na sprzeda偶. T臋 tak偶e umieszczono w sieci i reklamowano w faszystowskich magazynach.
Po „Rozbierz Cygank臋" pojawi艂 si臋 "Rozpruwacz z getta", kt贸rego akcja toczy艂a si臋 w warszawskim getcie, „Strumyk Inwalid贸w" - tu nale偶a艂o doprowadzi膰 kaleki nad strumie艅 i utopi膰 je - "Reorientacja", 膰wiczenie z grafiki komputerowej polegaj膮ce na tym, by azjatyckim twarzom nada膰 europejskie rysy i „Strzelnica ciot", w kt贸rym gracze strzelali do homoseksualist贸w podczas ich parady.
Dominique najbardziej lubi艂 jednak gry najnowsze. „Ob贸z koncentracyjny" i „Wieszanie" by艂y o wiele bardziej skomplikowane. Prowadzenie obozu koncentracyjnego w szata艅ski spos贸b uczy艂o podstaw biznesu, a podczas polowania na czarnuch贸w gracze mogli da膰 my艣liwym swe twarze. „Wieszanie" ju偶 przedstawiono w Internecie w Stanach i ju偶 przyj臋to rekordow膮 liczb臋 zam贸wie艅. „Ob贸z koncentracyjny" miano przedstawi膰 najpierw we Francji, Polsce i Niemczech... w jednym, specjalnym miejscu w Niemczech.
Gry mia艂y zaszczepi膰 w graczach nietolerancj臋, ale i tak by艂 to tylko pocz膮tek. W cztery tygodnie po rozpocz臋ciu ich sprzeda偶y Dominique mia艂 zamiar wcieli膰 w 偶ycie najambitniejszy ze swych projekt贸w, ukoronowanie d艂ugich lat pracy. T臋 gr臋 mieli otrzyma膰 darmo u偶ytkownicy Internetu na ca艂ym 艣wiecie. Nazywa艂a si臋 „Zemsta to tylko pocz膮tek", a s艂u偶y艂a wy艂膮cznie przy艣pieszeniu kryzysu takiego, o jakim Ameryka mog艂a 艣ni膰 wy艂膮cznie w najgorszych koszmarach. I - podczas gdy Stany b臋d膮 si臋 zajmowa膰 swoimi problemami, a Niemcy walczy膰 ze swymi szalej膮cymi neonazistami - on, Dominique, oraz jego wsp贸lnicy spokojnie rozbuduj膮 swe przemys艂owe imperia.
Rozbudujemy przemys艂owe imperia? - pomy艣la艂. Nie! We藕miemy tylko to, co zawsze nale偶a艂o do nas.
W latach osiemdziesi膮tych prezydent Mitterand, pragn膮c skierowa膰 strumie艅 pieni臋dzy do pustej pa艅stwowej kasy, znacjonalizowa艂 wiele prosperuj膮cych francuskich firm. W latach dziewi臋膰dziesi膮tych firmy te pod ci臋偶arem 艣wiadcze艅 socjalnych, funduszy emerytalnych, darmowej opieki zdrowotnej i w og贸le troski o obywatela, przyzwyczajonego do pa艅stwa zajmuj膮cego si臋 nim od ko艂yski po gr贸b, zacz臋艂y si臋 wali膰. Poci膮gn臋艂y za sob膮 banki, a wszystko to spowodowa艂o, 偶e bezrobocie osi膮gn臋艂o szokuj膮ce dwana艣cie i p贸艂 procenta w 1995 roku, a pi臋tna艣cie procent obecnie; w艣r贸d wykszta艂conych specjalist贸w procent ten by艂 zreszt膮 dwukrotnie wy偶szy. Zgromadzenie Narodowe nie uczyni艂o nic, by zapobiec tej sytuacji, podpisywa艂o si臋 tylko pod kolejnymi pomys艂ami pana prezydenta i elity jego doradc贸w.
Dominique mia艂 zamiar rozpocz膮膰 kuracj臋 przez wykupienie ilu si臋 da spo艣r贸d zbankrutowanych firm pa艅stwowych i ponowne ich sprywatyzowanie. Niekt贸re z przywilej贸w pracowniczych ulegn膮 oczywi艣cie ograniczeniu, ale bezrobotni dostan膮 prac臋, a pracuj膮cy pewno艣膰, 偶e za tydzie艅 te偶 b臋d膮 pracowa膰. Mia艂 tak偶e zamiar zdoby膰 pakiet kontrolny pewnego francuskiego banku. Pieni膮dze Demain podnios艂yby go z upadku, za艣 filie zagraniczne u艂atwi艂yby inwestycje mi臋dzynarodowe. M贸g艂by w贸wczas przelewa膰 du偶e sumy z kraju do kraju, unika膰 podatk贸w, handlowa膰 walutami na zasadach preferencyjnych. Ju偶 podpisa艂 umowy o zakup brytyjskiego studia filmowego, chi艅skiej fabryki papieros贸w, kanadyjskiej firmy farmaceutycznej i niemieckiej agencji ubezpieczeniowej. A gdy za granic膮 mia艂o si臋 du偶y biznes, zaciska艂o si臋 p臋tl臋 na szyi zagranicznego rz膮du.
Pojedynczy ludzie i ma艂e firmy nie mia艂y a偶 takich mo偶liwo艣ci dzia艂ania, ale mi臋dzynarodowe koncerny, owszem. Racj臋 mia艂 ojciec, m贸wi膮c: „Kiedy masz sto tysi臋cy frank贸w, zarobi膰 milion to problem, ale je艣li masz milion, nie uda ci si臋 unikn膮膰 zarobienia drugiego".
To, czego w latach osiemdziesi膮tych bezskutecznie pr贸bowa艂a Japonia - dominacji ekonomii 艣wiatowej - Francja mia艂a osi膮gn膮膰 w dwudziestym pierwszym wieku. A on, Dominique; b臋dzie ni膮 rz膮dzi艂 jako szara eminencja.
Niemcy, pomy艣la艂 z pogard膮. Weszli do historii jako nar贸d pokonany. pobity przez Juliusza Cezara w 55 roku p.n.e. Uratowa艂 ich dopiero Karol Wielki. Cesarz... Frank贸w.
Dominique ju偶 zam贸wi艂 u francuskiego piosenkarza co艣, co nazwa艂 „Hitla Rap". W prostym, hipnotycznym rytmie rapu piosenka opisywa艂a Niemc贸w takich, jakimi s膮 naprawd臋 - jako nar贸d ponurych wie艣niak贸w. Po osi膮gni臋ciu swych cel贸w we Francji mia艂 zamiar wskaza膰 Hunom ich w艂a艣ciwe miejsce, cho膰 nie m贸g艂 si臋 oprze膰 pokusie zabrania si臋 nieco wcze艣niej za jednego z nich, Hausena.
Henri telefonowa艂 ju偶 z informacj膮 o tym, 偶e ich misja zako艅czy艂a si臋 sukcesem. We Francji o po偶arze grzmia艂y 艣rodki masowego przekazu. Nim stra偶acy zdo艂ali opanowa膰 sytuacj臋, spali艂o si臋 kilka zabytkowych dom贸w w St. Pauli. Doskonale, cho膰 ciekawe, co te偶 arystokratyczny pan Richter wymy艣li w odpowiedzi? Czy zabije Jean-Michela? Zaatakuje dystrybutora produkt贸w Demain na Niemcy? Wielce w膮tpliwe. Podnios艂oby to stawk臋 do wysoko艣ci dla Niemca niebezpiecznej, jemu samemu za艣 nie wyrz膮dzi艂oby wi臋kszej szkody. Czy wi臋c Richter skapituluje i zajmie swe miejsce przy nodze? To tak偶e w膮tpliwe. Jest cz艂owiekiem zbyt dumnym, by gi膮膰 si臋 w pas. Mo偶e zdradzi prasie tajne plany wroga? Niezbyt prawdopodobne, wie o nich za ma艂o, a w og贸le, to kto by mu uwierzy艂? Jest przecie偶 neonazistowskim sprzedawc膮 seksu. W ka偶dym razie niczego nie da si臋 udowodni膰 jemu, Dominique'owi, osobi艣cie.
Ale przecie偶 Richter co艣 zrobi. Musi. Wymaga tego jego honor. Dominique stan膮艂 ty艂em do lustra i wr贸ci艂 do gabinetu. Jedno wiedzia艂 na pewno: lepiej mu by艂o w swych w艂asnych butach, ni偶 w butach Richtera.
23
Czwartek; 15.23 - nad rzek膮 Leine, Niemcy
Wychodz膮c zza k臋py drzew, Karin Doring rozejrza艂a si臋 i pozwoli艂a sobie na jeden ze swych bardzo rzadkich u艣miech贸w.
Jeszcze nigdy nie widzia艂a niczego tak pi臋knego jak ten ob贸z. Teren nad brzegami Leine rodzina Manfreda wykupi艂a przed przesz艂o dziesi臋ciu laty: dwadzie艣cia akr贸w pachn膮cego lasu, ograniczonego rzek膮 na wschodzie i wysokimi wzg贸rzami na zachodzie, dok艂adnie za ich plecami. Od p贸艂nocy chroni艂 ich g艂臋boki w膮w贸z, drzewa za艣 uniemo偶liwia艂y jak膮kolwiek obserwacj臋 z powietrza.
W obozie jej ludzie postawili namioty, cztery rz臋dy po pi臋膰; w ka偶dym z nich mieszka艂y dwie osoby. Od g贸ry zamaskowane zosta艂y ga艂膮zkami i li艣膰mi, tak 偶e by艂y niewidoczne dla w艂adz, szukaj膮cych skradzionej z planu filmowego ci臋偶ar贸wki. Samochody; kt贸rymi przyjechali do obozu cz艂onkowie grupy, zaparkowano w rz臋dzie od strony po艂udniowej i r贸wnie偶 zamaskowano.
Najbli偶szym wi臋kszym miasteczkiem by艂o Garbsen, le偶膮ce w odleg艂o艣ci ponad trzydziestu kilometr贸w na po艂udnie. Poszukiwania terroryst贸w, kt贸rzy zaatakowali ekip臋 filmow膮, rozpoczn膮 si臋 w艂a艣nie tam i b臋d膮 kontynuowane w kierunku Hanoweru, stolicy Dni Naporu, a wi臋c daleko na po艂udniowy wsch贸d od nich. Nikt nie b臋dzie ich szuka艂 tu, po艣rodku krainy niemal wyj臋tej z ba艣ni braci Grimm. Policji po prostu zabraknie ludzi, zw艂aszcza podczas trzydniowych obchod贸w Dni Naporu, a nim si臋 one zako艅cz膮, Karin i jej oddzia艂 zd膮偶膮 opu艣ci膰 to miejsce. A nawet je艣li komu艣 uda si臋 doj艣膰, 偶e napad by艂 jej dzie艂em, nawet je艣li ob贸z zostanie odnaleziony, w艂adze nie dostan膮 ani jej, ani jej grupy. Wartownicy zd膮偶膮 ostrzec j膮 w por臋, specjalnie wyszkolone psy op贸藕ni膮 nadej艣cie policji, a tymczasem pami膮tki utopi si臋 w jeziorze lub spali. Przykre by to by艂o, ale jednak konieczne; nie mo偶na przecie偶 dopu艣ci膰, by kto艣 znalaz艂 tu dowody zbrodni.
Niech tylko spr贸buj膮 nas z艂apa膰, pomy艣la艂a Karin i by艂o to wyzwanie. Gdyby zasz艂a taka konieczno艣膰, znajduj膮cy si臋 w obozie ludzie walczyliby wraz i ni膮 a偶 do ostatniego 偶o艂nierza. Rz膮d Niemiec mo偶e sobie wprowadza膰 wszystkie te upokarzaj膮ce prawa, jakby bezustannie przeprasza艂 za wszystko ca艂y 艣wiat, mo偶e da膰 si臋 prowadzi膰 na pasku Ameryce i Europie, ale ona i jej zwolennicy nigdy si臋 nie ugn膮! Przyjdzie czas, 偶e wszyscy Niemcy oddadz膮 cze艣膰 dziedzictwu, kt贸re pomog艂a zachowa膰.
Czterdziestu cz艂onk贸w Feuer, kt贸rzy znale藕li si臋 w obozie, nale偶a艂o do jej najbardziej oddanych zwolennik贸w. Wje偶d偶aj膮cy samoch贸d powita艂y wiwaty. Rolf zaledwie zd膮偶y艂 zaparkowa膰 go w rz臋dzie innych, na po艂udnie od obozu, a ju偶 przed jego mask膮 zgromadzili si臋 w p贸艂kolu jej Feuermenschen, „ludzie ognia", bo tak ich nazywa艂a. Z wzniesionymi prawymi r臋kami, d艂o艅mi zaci艣ni臋tym w pi臋艣膰, krzyczeli niezmordowanie Sieger, Feuer! - Zwyci臋偶aj, ogniu!
Karin w milczeniu wysiad艂a z samochodu. Okr膮偶y艂a go, otworzy艂a tylne drzwi i wyj臋艂a henn, nieco zardzewia艂y: Rzemyk pod brod臋 by艂 szorstki, pop臋kany, ale czerwie艅, czep i biel, bia艂a tarcza po prawej stronie oraz srebrno-bia艂y Wehrmachtadler, orze艂 i swastyka, po lewej, b艂yszcza艂y czysto.
Uj臋ta he艂m w obie d艂onie i podnios艂a w wyprostowanych r臋kach na wysoko艣膰 twarzy, jakby koronowa艂a kr贸la.
-聽呕o艂nierze! - powiedzia艂a. - Dzi艣 odnie艣li艣my wielkie zwyci臋stwo: Te pami膮tki po Rzeszy odebrane zosta艂y kolekcjonerom kurioz贸w, profesorom, niegdysiejszym wojownikom. Trafi艂y z powrotem w r臋ce ludzi gotowych walczy膰. Trafi艂y z powrotem w r臋ce patriot贸w!
Zn贸w rozleg艂 si臋 g艂o艣ny okrzyk- Sieger, Feuer. Karin poda艂a he艂m stoj膮cemu obok niej m艂odemu m臋偶czy藕nie, kt贸ry uca艂owa艂 go, dr偶膮c, i wyci膮gn膮艂 d艂o艅 po wi臋cej, bo Karin Doring rozdawa艂a swym ludziom kolejne pami膮tki. Sztylet SA zachowa艂a dla siebie.
-聽Strze偶cie ich - powiedzia艂a jeszcze. - Dzi艣 przywr贸cimy im ich dawn膮 艣wietno艣膰. Od dzi艣 zn贸w b臋d膮 narz臋dziami wojny.
呕o艂nierze Feuer t艂oczyli si臋 wok贸艂 niej. W tym momencie podszed艂 siedz膮cy do tej pory w kabinie Manfred.
-聽Jest do ciebie telefon - powiedzia艂. Spojrza艂a na niego pytaj膮co.
-聽Felix Richter.
Twarz dziewczyny pozosta艂a nieruchoma; prawie zawsze by艂a nieruchoma. Niemniej telefon od Richtera j膮 zaskoczy艂. Podczas obchod贸w w Hanowerze nie spodziewa艂a si臋 od niego telefonu.
Wr臋czy艂a Manfredowi trzymany w d艂oni karabin, obesz艂a samoch贸d, wspi臋ta si臋 do kabiny i zamkn臋艂a drzwi. Manfred po艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na siedzeniu. Podnios艂a j膮 i zawaha艂a si臋.
Karin nie lubi艂a Richtera. I nie tylko dlatego, 偶e byli rywalami - jego ruch polityczny przeciw jej ruchowi militarnemu. By艂y to po prostu dwie r贸偶ne drogi prowadz膮ce do osi膮gni臋cia tego samego celu, spe艂nienia snu rozpocz臋tego w 1933 roku, gdy Hitler obj膮艂 urz膮d kanclerza Rzeszy: ustanowienia aryjskiego 艣wiata. Oboje zdawali sobie przecie偶 spraw臋 z tego, 偶e cel ten mo偶na osi膮gn膮膰 wy艂膮cznie poprzez wielkie nat臋偶enie nacjonalizmu oraz ekonomiczny Blitzkrieg przeciwko zagranicznym inwestorom i zagranicznej kulturze. Oboje zdawali te偶 sobie spraw臋, 偶e - by cel ten osi膮gn膮膰 - potrzebne b臋d膮 organizacje silniejsze i bardziej elastyczne ni偶 te, kt贸rymi dysponowali obecnie.
Nie, u Richtera niepokoi艂o j膮 jedno - nie potrafi艂a si臋 jako艣 przekona膰, 偶e jest oddany nazizmowi. Mia艂a wra偶enie, 偶e pragnie tylko zosta膰 dyktatorem, dyktatorem wszystko jedno czego. W odr贸偶nieniu od niej, kt贸ra kocha艂a Niemcy nad 偶ycie, on wydawa艂 si臋 jej cz艂owiekiem, kt贸ry by艂by szcz臋艣liwy rz膮dz膮c Birm膮, Ugand膮 lub cho膰by Irakiem.
Wcisn臋艂a przycisk.
-聽Dzie艅 dobry, Feliksie - powiedzia艂a do s艂uchawki.
-聽Dzie艅 dobry, Karin. S艂ysza艂a艣?
-聽O czym?
-聽A wi臋c nie s艂ysza艂a艣, bo inaczej by艣 nie pyta艂a. Zostali艣my zaatakowani. Niemcy zosta艂y zaatakowane. Nasz ruch!
-聽O czym ty m贸wisz! Przez kogo?
-聽Przez Francuz贸w - powiedzia艂 Richter.
To jedno s艂owo wystarczy艂o, by zepsu膰 jej dzie艅. Dziadek Karin by艂 Oberfeldarztem, podpu艂kownikiem s艂u偶b medycznych. Stacjonowa艂 w okupowanej Francji. Francuzi zabili go, gdy opatrywa艂 niemieckich 偶o艂nierzy rannych podczas upadku St. Sauveur. Kiedy dorasta艂a, le偶a艂a w 艂贸偶ku s艂uchaj膮c rodzic贸w i ich przyjaci贸艂 rozmawiaj膮cych o tch贸rzostwie Francuz贸w, o ich absolutnym braku lojalno艣ci i o tym, jak zdradzili sw贸j w艂asny kraj.
-聽M贸w dalej.
-聽Dzi艣 rano spotka艂em si臋 z wys艂annikiem, kt贸rego Dominique przys艂a艂 na Dni Naporu. Za偶膮da艂, bym przy艂膮czy艂 sw膮 organizacj臋 do niego. Kiedy odm贸wi艂em, zniszczy艂 m贸j klub. Spali艂 go do fundament贸w.
Karin nie obchodzi艂o to w najmniejszym nawet stopniu. Jego klub przeznaczony by艂 dla degenerat贸w - bardzo dobrze, 偶e ju偶 nie istnieje.
-聽A gdzie艣 ty by艂? - spyta艂a. - Trzymali mnie na muszce.
Karin spojrza艂a na swoich ludzi, id膮cych w艣r贸d drzew. Ka偶dy z nich mia艂 ze sob膮 jaki艣 symbol Rzeszy. 呕aden z nich nie uciek艂by przed Francuzem, uzbrojonym czy nie uzbrojonym.
-聽Gdzie teraz jeste艣?
-聽Dopiero co przyjecha艂em do mieszkania. Karin, oni chc膮 stworzy膰 sie膰 organizacji, maj膮cych im s艂u偶y膰. Wyobra偶aj膮 sobie, 偶e b臋dziemy jednym z g艂os贸w w tym ch贸rze.
-聽To niech sobie wyobra偶aj膮! Fuhrer pozwoli艂, by inne rz膮dy wyobra偶a艂y sobie, co chc膮. Potem zmusi艂 je do pos艂usze艅stwa.
-聽A jak? - spyta艂 Richter
-聽O co ci chodzi? Narzuci艂 im swoj膮 wol臋. Mia艂 armi臋.
-聽Nie! Nie u偶y艂 armii, lecz po prostu ludzi. Nie rozumiesz? Pr贸bowa艂 obali膰 rz膮d Bawarii w puczu 1923 roku. Zabrak艂o mu poparcia i zosta艂 aresztowany. W wi臋zieniu napisa艂 „Mein Kampf”, dzie艂o zawieraj膮ce jego wizj臋 przysz艂ych Niemiec, i w ci膮gu dziesi臋ciu lat sta艂 si臋 przyw贸dc膮 narodu. Nie zmieni艂 si臋 i nie zmieni艂 pogl膮d贸w, ale „Moja walka" podbi艂a masy, a kontroluj膮c masy kontrolowa艂 Vaterland. W贸wczas nie mia艂o ju偶 znaczenia, co my艣la艂y lub robi艂y inne narody.
-聽Feliksie, nie musz臋 wys艂uchiwa膰 lekcji historii. - Karin by艂a nieco zdezorientowana.
-聽To nie historia, to przysz艂o艣膰! Musimy kontrolowa膰 ludzi, a ludzie s膮 tu, Karin, tu i teraz. Mam plan, chc臋 dzi艣 uczyni膰 co艣, co na zawsze zapisze si臋 w historii.
Richter nadal nie obchodzi艂 jej w najmniejszym nawet stopniu. W ko艅cu jest tylko pr贸偶nym, egoistycznym sukinsynem, maj膮cym wprawdzie arogancj臋 Fuhrera i co艣 z jego 艣mia艂ej wizji, ale bez koniecznej do jej zrealizowania odwagi.
A mo偶e nie? - pomy艣la艂a. Mo偶e po偶ar go zmieni艂. - Dobrze, Feliksie. S艂ucham. Co proponujesz?
Powiedzia艂. Wys艂ucha艂a go z wielkim zainteresowaniem i nabra艂a do niego odrobin臋 szacunku.
Oczywi艣cie, nadal chodzi艂o mu o chwa艂臋 Niemiec... i Felixa Richtera. Wida膰 to by艂o w ka偶dym jego s艂owie, ka偶dej jego my艣li, ale to, co powiedzia艂, mia艂o sens. I chocia偶 Karin ka偶d膮 ze swych trzydziestu dziewi臋ciu akcji przeprowadzi艂a po dok艂adnym planowaniu, podoba艂a si臋 jej powsta艂a pod wp艂ywem chwili idea Richtera. To rzeczywi艣cie co艣 nieoczekiwanego. Co艣 艣mia艂ego. Co艣 doprawdy historycznego.
Spojrza艂a na sw贸j ob贸z, swych wojownik贸w, na pami膮tki, kt贸re 艣ciskali w d艂oniach. Tu by艂o wszystko, co kocha艂a, tu by艂o wszystko, czego potrzebowa艂a. A jednak to, co proponowa艂 Richter dawa艂o jej szans臋 zachowania tego wszystkiego oraz zadania mia偶d偶膮cego ciosu Francuzom. Francuzom... wraz z reszt膮 艣wiata.
-聽W porz膮dku, Felixie - powiedzia艂a. - Masz racj臋, powinni艣my spr贸bowa膰. Przyjed藕 do mojego obozu przed spotkaniem; to wszystko sobie om贸wimy. Dzi艣 wieczorem Francuzi dowiedz膮 si臋, 偶e nie s膮 w stanie zwalczy膰 ognia ogniem.
-聽Doskonale. Bardzo mi si臋 to podoba. Lecz jeden z nich dowie si臋 tego wcze艣niej. Dowie si臋 tego znacznie wcze艣niej.
Richter przerwa艂 po艂膮czenie. Karin siedzia艂a, nie wypuszczaj膮c s艂uchawki z d艂oni. Tak zasta艂 j膮 Manfred.
-聽Wszystko w porz膮dku? - spyta艂.
-聽A czy kiedykolwiek wszystko jest w porz膮dku? - odpar艂a gorzko. Wr臋czy艂a mu telefon; schowa艂 go do kieszeni wiatr贸wki.
Karin wysiad艂a z samochodu i zabra艂a si臋 do tego, co lubi艂a najbardziej: dawania swym ludziom broni do r臋ki i rozniecania ognia w ich sercach.
24
Czwartek, 15.45 - Hamburg, Niemcy
Hood i Stoll sp臋dzili wczesne popo艂udnie, wyja艣niaj膮c Marlinowi Langowi, czego potrzebuj膮 i ile s膮 sk艂onni za to zap艂aci膰. Lang zaprosi艂 do gabinetu kilku swych najlepszych in偶ynier贸w, by zaopiniowali, kt贸re z potrzeb Centrum dadz膮 si臋 zaspokoi膰. Hood z rado艣ci膮, cho膰 bez szczeg贸lnego zdumienia, przyj膮艂 informacj臋, 偶e wi臋kszo艣膰 z tego, czego potrzebowali, znajduje si臋 co najmniej na desce kre艣larskiej. Z braku programu Apollo, finansuj膮cego badania naukowe oraz oferuj膮cego nowe technologie do dowolnego wykorzystania, ca艂y ci臋偶ar post臋pu nie艣膰 musia艂y firmy prywatne. Oczywi艣cie kosztowa艂o je to drogo, sukces oznacza艂 jednak miliardy dolar贸w zysku. Pierwsze firmy patentuj膮ce dzi艣 nowe technologie mia艂y sta膰 si臋 w przysz艂o艣ci nowymi Apple Computers, nowymi Microsoftami.
Obie strony zacz臋艂y si臋 w艂a艣nie dogadywa膰 co do koszt贸w technik potrzebnych Centrum Regionalnemu, kiedy w fabryce rozleg艂 si臋 nagle d藕wi臋czny g艂os gongu. Hood i Stoll a偶 podskoczyli w krzes艂ach. Lang 艣cisn膮艂 d艂o艅 Paula.
-聽Bardzo mi przykro - powiedzia艂. - Doprawdy, powinienem was uprzedzi膰. Mamy tu cyfrow膮... dzwonnic臋. Dzwon wybija dziesi膮t膮, dwunast膮 i trzeci膮 po po艂udniu. Sygnalizuje przerw臋.
-聽Urocze - stwierdzi艂 Paul Hood. Serce nadal wali艂o mu w piersiach jak m艂otem.
-聽Naszym zdaniem jest to co艣 przyjemnie staro艣wieckiego. Aby stworzy膰 poczucie braterstwa, dzwon wybija godziny jednocze艣nie we wszystkich naszych fabrykach w Niemczech. S膮 po艂膮czone 艣wiat艂owodami.
-聽Rozumiem - pochwali艂 si臋 Matt. - To taki wasz dzwonnik Quasimodo.
Hood uni贸s艂 pytaj膮co brwi.
Po spotkaniu i powrocie do Hamburga, Hood, Stoll i Lang pojechali pi臋膰 kilometr贸w na p贸艂nocny wsch贸d, do nowoczesnej dzielnicy City Nord. Ograniczona kr臋giem Ubresee Ring, dzielnica ta by艂a centrum administracyjnym i ekonomicznym Hamburga. W smuk艂ych budynkach mie艣ci艂o si臋 wszystko, pocz膮wszy od Ministerstwa Energetyki, a sko艅czywszy na zagranicznych firmach komputerowych, oraz sklepy i restauracje; nie zabrak艂o nawet hotelu. Codziennie, z wyj膮tkiem sob贸t i niedziel, do City Nord, do pracy lub zabawy, doje偶d偶a艂o przesz艂o dwadzie艣cia tysi臋cy ludzi.
Kiedy wreszcie znale藕li si臋 na miejscu, miody, schludny sekretarz Hausena, Reiner, wprowadzi艂 ich od razu do gabinetu wiceministra spraw zagranicznych. Stoll podziwia艂 przez chwil臋 wisz膮cy na 艣cianie stereogram.
-聽Dyrygenci - powiedzia艂 w ko艅cu. - Sprytne. Nigdy czego艣 takiego nie widzia艂em.
-聽To m贸j projekt - stwierdzi艂 dumnie Reiner.
Hamburski gabinet Hausena znajdowa艂 si臋 na szczycie kompleksu biurowego; jego okna wychodzi艂y na czterystuczterdziestopi臋cioakrowy Stadtpark. Kiedy weszli, Hausen rozmawia艂 przez telefon. Stop, oczywi艣cie, natychmiast zainteresowa艂 si臋 jego komputerami. Lang patrzy艂 mu przez rami臋, Paul Hood tymczasem podszed艂 do wielkiego okna. W g艂臋bokim, z艂otym 艣wietle p贸藕nego popo艂udnia dostrzeg艂 basen, tereny sportowe, widowni臋 na otwartym powietrzu i s艂ynny park ornitologiczny:
Na pierwszy rzut oka mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e Hausen jest zn贸w spokojny i opanowany - jak zwykle. Cokolwiek martwi艂o go przedtem zosta艂o albo za艂atwione, albo po prostu przesta艂o martwi膰.
Gdybym tylko m贸g艂 to samo powiedzie膰 o sobie, pomy艣la艂 smutno Hood. Poczu艂 si臋 bardzo 藕le, kiedy Rodgers powiedzia艂 mu o grze w komputerze Billy'ego, ale jeszcze w Los Angeles mia艂 do czynienia z takim nat臋偶eniem nienawi艣ci, 偶e wcale go to szczeg贸lnie nie zdumia艂o.
Z nienawi艣ci膮 i 艣mierci膮 potrafi艂 sobie poradzi膰, nie potrafi艂 jednak zapomnie膰 o dziewczynie w hotelu. Wszystkie te szlachetne my艣li o Ann Farris i Sharon pozosta艂y daleko.
Zdumia艂a go i przerazi艂a gor膮czka, niepok贸j, wr臋cz strach towarzysz膮cy rozmowie z od藕wiernym.
Bo偶e, pomy艣la艂 Paul, jak偶e pragn膮艂bym jej nienawidzi膰. Pr贸bowa艂, ale teraz, jak i przed laty, zawsze ko艅czy艂o si臋 to tak samo, zaczyna艂 nienawidzi膰 sam siebie. Nie potrafi艂 obroni膰 si臋 przed wra偶eniem, 偶e to wszystko przez niego.
Ale tego nigdy nie dowiesz si臋 na pewno - powiedzia艂 sobie. I ta pewno艣膰 by艂a niemal r贸wnie dokuczliwa jak poczucie kl臋ski. Nie wiedzie膰, dlaczego ponios艂o si臋 kl臋sk臋.
Machinalnie przesun膮艂 d艂oni膮 po sportowej marynarce w miejscu, gdzie znajdowa艂a si臋 wewn臋trzna kiesze艅. W tej kieszeni tkwi艂 portfel, w portfelu za艣 znajdowa艂y si臋 bilety. A wraz z biletami wspomnienia.
-聽Niez艂y widok, co? - spyta艂 Hausen. Jego pytanie zaskoczy艂o Paula. Wytr膮ci艂o go z r贸wnowagi. Rzeczywisto艣膰 zwali艂a si臋 na niego ca艂ym swym ci臋偶arem.
-聽Rzeczywi艣cie, wspania艂y. U siebie w domu nie mam nawet okna. Hausen u艣miechn膮艂 si臋.
-聽Mamy po prostu inne obowi膮zki zawodowe, Herr Hood. Ja musz臋 widzie膰 ludzi, kt贸rym s艂u偶臋. Musz臋 widzie膰 m艂odych ludzi pchaj膮cych dziecinne w贸zki. Musz臋 widzie膰 stare ma艂偶e艅stwa spaceruj膮ce po parku, trzymaj膮ce si臋 za r臋ce. Musz臋 widzie膰, jak bawi膮 si臋 dzieci.
-聽I tego panu zazdroszcz臋 - przyzna艂 Paul. - Ja w godzinach pracy patrz臋 na mapy, oceniaj膮c, czy 艂adunek bomb spe艂ni swe zadanie lepiej ni偶 inny rodzaj broni.
-聽A wi臋c pana zadaniem jest niszczenie zepsucia i tyranii. Moim natomiast... - Hausen zawaha艂 si臋, uczyni艂 gest, jakby zrywa艂 jab艂ko z jab艂oni, znalaz艂 w艂a艣ciwe s艂owo i kontynuowa艂 - ...moim natomiast przeciwie艅stwo tego, co pan robi. Staram si臋 chroni膰 偶ycie, wsp贸艂prac臋.
-聽Wsp贸lnie byliby艣my wi臋c cholernie dobrym biblijnym patriarch膮 u艣miechn膮艂 si臋 Paul.
Hausen odpowiedzia艂 mu pogodnym u艣miechem. - Ma pan na my艣li S臋dziego?
-聽S艂ucham? - Paulowi umkn臋艂o delikatne rozr贸偶nienie.
-聽S臋dziego - powt贸rzy艂 Niemiec. - Przepraszam. Nie chcia艂em pana poprawia膰; ale Biblia jest moim hobby. W艂a艣ciwie nawet pasj膮, w ko艅cu chodzi艂em do katolickiej szko艂y podstawowej. Szczeg贸lnie lubi臋 Stary Testament. Czy wie pan, kim byli S臋dziowie?
Hood musia艂 przyzna膰, 偶e nie. M贸g艂 tylko za艂o偶y膰, 偶e chodzi o co艣 w rodzaju wsp贸艂czesnych prawnik贸w, cho膰 nie mia艂 zamiaru dzieli膰 si臋 z nikim swym podejrzeniem. Kiedy by艂 jeszcze burmistrzem Los Angeles, mia艂 na 艣cianie plakietk臋 z tekstem: „Je艣li nie wiesz na pewno, trzymaj g臋b臋 na k艂贸dk臋". Rada ta wielce przys艂u偶y艂a mu si臋 podczas sprawowania urz臋du.
-聽S臋dziowie - wyja艣ni艂 Hausen - to ludzie, kt贸rzy wyro艣li spo艣r贸d r贸偶norodnych plemion Izraela, by sta膰 si臋 bohaterami narodowymi. Pan nazwa艂by ich zapewne przyw贸dcami spontanicznymi, poniewa偶 nie mieli 偶adnych zwi膮zk贸w z w艂adcami. Lecz kiedy raz obj臋li dow贸dztwo, posiadali autorytet moralny i rozstrzygali wszystkie spory.
Hausen zn贸w spojrza艂 za okno. Sprawia艂 teraz wra偶enie znacznie bardziej ponurego. Paula powa偶nie zaintrygowa艂 wreszcie ten cz艂owiek, kt贸ry nienawidzi艂 neonazist贸w, zna艂 histori臋 呕yd贸w i najwyra藕niej, jakby to powiedziano w telewizji, „kry艂 jaki艣 sekret".
-聽Niegdy艣, Herr Hood, a by艂em w贸wczas bardzo m艂odym cz艂owiekiem, uwa偶a艂em, 偶e S臋dziowie to ostateczny i najw艂a艣ciwszy system rz膮d贸w. My艣la艂em w贸wczas nawet: „Hitler to rozumia艂. By艂 jak S臋dzia Izraela. Mo偶e od Boga dosta艂 mandat na sprawowanie w艂adzy?".
-聽Uwa偶a艂 pan, 偶e Hitler spe艂nia bo偶e dzie艂o? - Paul przyjrza艂 mu si臋 z niedowierzaniem. - Zabijaj膮c ludzi i wszczynaj膮c wojny?
-聽S臋dziowie zabili wielu ludzi i wszcz臋li wiele wojen. Prosz臋 nas zrozumie膰, panie Hood. Hitler pom贸g艂 nam odzyska膰 dum臋 po pora偶ce I wojny 艣wiatowej. Pom贸g艂 zako艅czy膰 kryzys. Zdoby艂 ziemie, do kt贸rych wielu ludzi, wed艂ug swych w艂asnych kryteri贸w, mia艂o niezaprzeczalne prawo. Zaatakowa艂 narody, kt贸rymi wielu Niemc贸w pogardza艂o. Jak pan my艣li, dlaczego neonazizm jest dzi艣 a偶 tak popularny? Odpowiem panu: wielu Niemc贸w nadal s膮dzi, 偶e mia艂 racj臋!
-聽Lecz przecie偶 pan walczy dzi艣 z tymi lud藕mi. Jak to si臋 sta艂o, 偶e przejrza艂 pan na oczy?
-聽Nie chcia艂bym okaza膰 si臋 cz艂owiekiem nieuprzejmym, panie Hood powiedzia艂 Hausen powa偶nym, st艂umionym i bezd藕wi臋cznym g艂osem ale tego problemu nigdy jeszcze z nikim nie dyskutowa艂em. Nie mam te偶 zamiaru zrzuca膰 go na barki nowych przyjaci贸艂.
-聽A czemu偶 to nie? Wraz z nowymi przyjaci贸艂mi pojawiaj膮 si臋 nowe punkty widzenia.
-聽Nie na ten temat - stwierdzi艂 sucho Niemiec.
Hausen lekko przymkn膮艂 oczy. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e nie widzi ju偶 parku i spaceruj膮cych po parku ludzi. Znalaz艂 si臋 w jakim艣 innym, przygn臋biaj膮cym 艣wiecie. Paul zda艂 sobie nagle spraw臋 z tego, jak g艂臋boko si臋 myli艂. Nie stworzyliby razem idealnego patriarchy, nie stworzyliby razem idealnego S臋dziego. Byli po prostu par膮 facet贸w 偶yj膮cych w cieniu tego, co przydarzy艂o im si臋 ca艂e lata temu.
-聽Jest pan cz艂owiekiem umiej膮cym wsp贸艂czu膰 - powiedzia艂 Hausen wi臋c podziel臋 si臋 z panem pewn膮 my艣l膮...
-聽Przepraszam, panowie - odezwa艂 si臋 nagle Stoll. - Co my tu w艂a艣ciwie mamy...
Hood obejrza艂 si臋. Hausen po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu, jakby pragn膮艂 powstrzyma膰 go od odej艣cia.
-聽W li艣cie 艣wi臋tego Jakuba Aposto艂a, 2:10, czytamy: „Cho膰by kto艣 przestrzega艂 ca艂ego Prawa, a przest膮pi艂by jedno tylko przykazanie, ponosi win臋 za wszystkie". - Hausen cofn膮艂 d艂o艅. - Wierz臋 w Bibli臋 = wyzna艂 - ale ponad wszystko wierz臋 w to.
-聽Panowie... meine Herren... - Matt Stoll wpatrywa艂 si臋 w komputer - podejd藕cie wreszcie tu, dobra?
Hausen nigdy jeszcze nie wydawa艂 si臋 Paulowi postaci膮 a偶 tak tajemnicz膮, ale w g艂osie Matta us艂ysza艂 znajom膮 nutk臋: co艣 tu jest bardzo, bardzo nie tak. A Lang zas艂oni艂 usta d艂o艅mi, jakby przed chwil膮 by艂 艣wiadkiem wypadku samochodowego. Klepn膮艂 wi臋c zrezygnowanego Hausena po ramieniu, mocno, i po艣pieszy艂 do komputera.
25
Czwartek, 09.50 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
-聽Bardzo panu dzi臋kuj臋, panie generale. Szczerze panu dzi臋kuj臋. Ale odpowied藕 nadal brzmi: „nie".
Siedz膮cy w gabinecie, niedbale odchylony w fotelu, genera艂 Mike Rodgers doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e w艂a艣ciciel przemawiaj膮cego do niego g艂osu m贸wi dok艂adnie to, co my艣li: Zdawa艂 sobie tak偶e spraw臋 z tego, 偶e w艂a艣ciciel g艂osu niemal nigdy nie odwo艂ywa艂 tego, co powiedzia艂. Brett August zna艂 cen臋 s艂owa ju偶 w wieku lat mniej wi臋cej sze艣ciu.
On sam jednak tak偶e m贸wi艂 szczerze; wi臋cej - pragn膮艂 szczerze mie膰 pu艂kownika na stanowisku dow贸dcy Iglicy. A nie nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy si臋 poddaj膮, a ju偶 zw艂aszcza wtedy, kiedy zna艂 nie tylko mocne, lecz tak偶e s艂abe punkty przeciwnika.
Weterani dziesi臋cioletniej s艂u偶by w dow贸dztwie oddzia艂贸w specjalnych si艂 powietrznych, August by艂 przyjacielem Mike'a Rodgersa z dzieci艅stwa. Samoloty uwielbia艂 bardziej nawet ni偶 sam Rodgers filmy sensacyjne. Dwaj m艂odzi ch艂opcy w weekendy je藕dzili na rowerach drog膮 22 do Bradley Filed w Harford w Connecticut. Wystarczy艂o im, 偶e siedzieli na pustym polu i obserwowali startuj膮ce i l膮duj膮ce samoloty. Obaj mieli wystarczaj膮co wiele lat, by pami臋ta膰, jak samoloty o nap臋dzie t艂okowym ust膮pi艂y pola odrzutowcom; Rodgers pami臋ta艂 nawet doskonale, jak si臋 podnieca艂 przy starcie kt贸rego艣 z tych nowych 707. August po prostu wychodzi艂 wtedy z siebie.
Ka偶dego dnia po szkole wsp贸lnie odrabiali zadania domowe, jeden rozwi膮zywa艂 problem matematyczny, drugi przyrodniczy; w ten spos贸b szybciej mieli wszystko za sob膮. Potem kleili modele samolot贸w, pilnie dbaj膮c, by pomalowa膰 je w zgodzie z rzeczywisto艣ci膮 i by kalkomanie znalaz艂y si臋 dok艂adnie w tych miejscach, w kt贸rych powinny si臋 znale藕膰. jeden jedyny raz si臋 pobili - i to podczas dyskusji, gdzie nale偶y umie艣ci膰 bia艂膮 gwiazd臋 na FH-1 Phantom. Na pude艂ku znajdowa艂a si臋 tu偶 pod usterzeniem ogonowym, Mike Rodgers by艂 jednak pewien, 偶e umieszczono j膮 tam b艂臋dnie. Po b贸jce obaj poszli do biblioteki sprawdzi膰, kt贸ry z nich mia艂 racj臋. Mike mia艂 racj臋. Gwiazda powinna znajdowa膰 si臋 na kad艂ubie, dok艂adnie mi臋dzy ogonem i skrzyd艂ami. Brett zachowa艂 si臋 jak prawdziwy m臋偶czyzna i przeprosi艂 przyjaciela.
Brett August uwielbia艂 tak偶e astronaut贸w. 艢ledzi艂 z zapa艂em wzloty i upadki ameryka艅skiego programu kosmicznego. Zdaniem Mike'a nigdy nie by艂 tak szcz臋艣liwy jak tego dnia, kiedy Ham, pierwsza ameryka艅ska ma艂pa w kosmosie, przyjecha艂a do Harford z wizyt膮 promocyjn膮. Patrz膮c na tego pierwszego swego prawdziwego kosmonaut臋, po prostu -wpad艂 w eufori臋. Nie sprawia艂 wra偶enia a偶 tak szcz臋艣liwego nawet wtedy, kiedy wyzna艂, 偶e wreszcie uda艂o mu si臋 zaci膮gn膮膰 do 艂贸偶ka Barb Mathias.
Nadszed艂 czas odbycia s艂u偶by wojskowej. Obaj znale藕li si臋 w Wietnamie. Rodgers zaci膮gn膮艂 si臋 do armii, Brett do si艂 powietrznych. Mike walczy艂 w d偶ungli, Brett za艣 odbywa艂 loty rozpoznawcze nad P贸艂nocnym Wietnamem. Podczas jednego z nich zosta艂 zestrzelony na p贸tnocny zach贸d od Hue i wzi臋ty do niewoli. Ponad rok sp臋dzi艂 w obozie dla je艅c贸w wojennych, z kt贸rego, wraz z jeszcze jednym wi臋藕niem, uciek艂 w 1970 roku. Przez trzy miesi膮ce przedziera艂 si臋 na po艂udnie i wreszcie znaleziony zosta艂 przez patrol piechoty morskiej.
Prze偶ycia te nie za艂ama艂y Bretta Augusta. Wr臋cz przeciwnie, odwaga wykazywana przez ameryka艅skich je艅c贸w wojennych najwyra藕niej doda艂a mu ducha. Powr贸ci艂 do Stan贸w, odzyska艂 si艂y i zdrowie, i wr贸ci艂 do Wietnamu jako organizator siatki szpiegowskiej, kt贸rej zadaniem by艂o wyszukiwanie je艅c贸w wojennych. Pozosta艂 w ukryciu rok po wycofaniu si臋 Amerykan贸w, a nast臋pnie sp臋dzi艂 trzy lata na Filipinach, pomagaj膮c prezydentowi Marcosowi w jego walce z secesjonistami Moro. By艂 艂膮cznikiem si艂 powietrznych z NASA - organizowa艂 ochron臋 wystrzele艅 kolejnych satelit贸w szpiegowskich, po czym do艂膮czy艂 do SOC* jako ekspert od walki z terroryzmem.
Chocia偶 Mike i Brett w latach po wojnie wietnamskiej widywali si臋 rzadko, gdy tylko zdarzy艂a si臋 im okazja do rozmowy, czuli si臋 tak, jakby po偶egnali si臋 wczoraj. Kt贸ry艣 z nich przynosi艂 na spotkanie model samolotu, drugi farby i kleje, i wtedy wreszcie obaj dobrze si臋 bawili.
Wi臋c kiedy pu艂kownik August powiedzia艂 swemu staremu przyjacielowi, 偶e mu dzi臋kuje, Rodgers uwierzy艂. Nie uwierzy艂 natomiast w „nie ".
-聽Brett - powiedzia艂 - popatrz na to w ten spos贸b. Przez ostatnie dwadzie艣cia pi臋膰 lat wi臋cej by艂e艣 poza krajem, ni偶 w kraju. Wietnam, Filipiny, Przyl膮dek Canaveral...
-聽Ale dowcip, panie generale.
-聽...a teraz W艂ochy. Mocno przestarza艂a baza NATO na uboczu...
-聽O czwartej zero zero przenosz臋 si臋 na pok艂ad luksusowego „Eisenhowera" pogada膰 z paroma krzykliwymi Francuzami i W艂ochami. Masz szcz臋艣cie, 偶e mnie z艂apa艂e艣.
-聽Czy偶bym rzeczywi艣cie ci臋 z艂apa艂?
-聽Przecie偶 wiesz, co mam na my艣li. 1, generale... - Mike.
-聽I, Mike, mnie si臋 tu naprawd臋 podoba. W艂osi s膮 ca艂kiem fajni.
-聽A pomy艣l tylko, jak by艣my si臋 wspaniale bawili, gdyby艣 wr贸ci艂 do domu. Dobra, powiem ci nawet o niespodziance.
-聽Je艣li nie znalaz艂e艣 tego Messerschmitta Bf-109, kt贸rego szukali艣my jako dzieci, to nie ma takich skarb贸w...
-聽A Barb Mathias? - rzuci艂 w telefon Mike.
W s艂uchawce us艂ysza艂 cisz臋 g艂臋bok膮 jak ocean.
-聽Znalaz艂em j膮. Jest rozwiedziona, nie ma dzieci. Mieszka w Enfield w Connecticut. Pracuje w dziale reklamy miejscowej gazety i twierdzi, 偶e z rado艣ci膮 by si臋 z tob膮 zobaczy艂a.
-聽Nadal wie pan, jak oszukiwa膰 w kartach, generale.
-聽Brett, cholera, przyjed藕 przynajmniej, to porozmawiamy sobie o tym w cztery oczy. A mo偶e powinienem znale藕膰 tu kogo艣, kto wyda ci rozkaz przyjazdu?
-聽Generale, zaszczytem by艂oby dowodzi膰 jednostk膮 tak膮 jak Iglica, ale przez prawie ca艂y czas musia艂bym siedzie膰 w Quantico, a to z pewno艣ci膮 doprowadzi艂oby mnie do szale艅stwa. Teraz mog臋 sobie przynajmniej poje藕dzi膰 po Europie, wtykaj膮c swoje trzy grosze w ten czy inny projekt.
-聽Trzy grosze? Brett, masz w g艂owie wiedz臋 wart膮 miliony! Chc臋 kupi膰 j膮 ca艂膮. Powiedz, czy ci tam ludzie cz臋sto s艂uchaj膮 tego, co masz im do powiedzenia?
-聽Bardzo rzadko - przyzna艂 Brett August.
-聽No w艂a艣nie. Jeste艣 najlepszym taktykiem i strategiem w mundurze armii ameryka艅skiej, i wszyscy powinni ci臋 s艂ucha膰.
-聽Mo偶e i masz racj臋. Ale przecie偶 s艂u偶臋 w si艂ach powietrznych. A poza tym mam ju偶 czterdzie艣ci pi臋膰 lat. Nie jestem pewien, czy da艂bym rad臋 lata膰 wok贸艂 G贸r Diamentowych w P贸艂nocnej Korei, zestrzeliwuj膮c rakiety Nodong.
-聽Pieprzysz. Jestem pewien, 偶e nadal robisz te pompki na jednej r臋ce, kt贸re robili艣my czekaj膮c na samoloty w Bradley. Tw贸j w艂asny program ma艂ego astronauty.
-聽Nadal je robi臋, cho膰 nie tyle, co przedtem.
-- Mo偶e i nie-tyle, ale z pewno艣ci膮 wi臋cej, ni偶 ja by艂bym w stanie zrobi膰. 1 prawdopodobnie znacznie wi臋cej, ni偶 s膮 w stanie zrobi膰 g贸wniarze z Iglicy. - Rodgers pochyli艂 si臋 i opar艂 na biurku. - Brett, przyjed藕 tu, to pogadamy. Potrzebuj臋 ci臋. Chryste, przecie偶 nie mieli艣my okazji popracowa膰 razem od dnia, kiedy si臋 zaci膮gn臋li艣my.
-聽Dwa lata temu skleili艣my ten model F-14A Tomcat..
-聽Przecie偶 wiesz, o co mi chodzi. Nie prosi艂bym ci臋, gdybym nie wierzy艂, 偶e dobrze si臋 nam b臋dzie pracowa艂o. S艂uchaj, chcia艂e艣 napisa膰 ksi膮偶k臋 o Wietnamie, ale skar偶y艂e艣 si臋, 偶e brak ci czasu. Dam ci czas. Chcia艂e艣 nauczy膰 si臋 gra膰 na pianinie. Kiedy masz zamiar to wszystko zrobi膰?
-聽Kiedy艣. W ko艅cu mam przecie偶 zaledwie czterdzie艣ci pi臋膰 lat. Mike Rodgers zmarszczy艂 brwi.
-聽Zabawne, 偶e raz to jest a偶 czterdzie艣ci pi臋膰 lat, a raz tylko czterdzie艣ci pi臋膰 lat.
-聽Zabawne?
Tym razem Mike zacz膮艂 stuka膰 palcami po biurku. Pozosta艂a mu w r臋ce ju偶 tylko jedna karta i mia艂 zamiar zagra膰 j膮 dobrze.
-聽Poza tym t臋sknisz za domem - powiedzia艂 w ko艅cu. - Sam mi to powiedzia艂e艣, kiedy widzieli艣my si臋 tu po raz ostatni. A co je艣li obiecam ci, 偶e nie b臋dziesz siedzia艂 kamieniem w jednym miejscu? Mam zamiar wys艂a膰 Iglic臋 na manewry z r贸偶nymi oddzia艂ami specjalnymi z ca艂ego 艣wiata. Zr贸bmy to razem. Pracujemy teraz nad Centrum Regionalnym. Kiedy ju偶 b臋dzie gotowe, wraz z Iglic膮 b臋dziesz przenosi艂 si臋 z miejsca na miejsce. B臋dziesz m贸g艂 sp臋dza膰 miesi膮c we W艂oszech ze wszystkimi swoimi w艂oskimi przyjaci贸艂mi, potem miesi膮c w Niemczech, miesi膮c w Norwegii...
-聽Teraz te偶 mog臋.
-聽Ale grasz nie w tej dru偶ynie. Po prostu przyjed藕 na par臋 dni. Porozmawiasz ze mn膮, obejrzysz sobie ludzi... Ty przywieziesz klej, ja za艂atwi臋 samolot.
Brett August zawaha艂 si臋.
-聽Dobrze - powiedzia艂 po d艂ugiej przerwie. - Za艂atwi臋 sobie przepustk臋 u genera艂a DiFate. Ale wracam tylko po to, 偶eby pogada膰 i z艂o偶y膰 model. 呕adnych zobowi膮za艅.
-聽呕adnych zobowi膮za艅 - zgodzi艂 si臋 Rodgers.
-聽To za艂atw mi jeszcze kolacj臋 z Barb. Wymy艣l, jak 艣ci膮gn膮膰 j膮 do Waszyngtonu.
-聽Za艂atwione.
Brett podzi臋kowa艂 mu i odwiesi艂 s艂uchawk臋.
Mike Rodgers rozsiad艂 si臋 wygodnie w fotelu. U艣miechn膮艂 si臋 szerokim, zadowolonym u艣miechem. Po utarczce z senator Fox i Marth膮 czu艂 si臋 teraz tak, jakby sam obj膮艂 dow贸dztwo Iglicy. Wszystko dobre, byle wynie艣膰 si臋 z tego budynku, byle dalej od ca艂ego tego politycznego g贸wna, byle tylko zrobi膰 co艣 sensownego, zamiast siedzie膰 na ty艂ku. Perspektywa pracy z Brettem podnios艂a go na duchu. Nie wiedzia艂, czy ma si臋 cieszy膰, czy wstydzi膰, 偶e nadal jest w nim tyle z ma艂ego ch艂opca.
Zadzwoni艂 telefon.
Mike Rodgers zdecydowa艂, 偶e jak d艂ugo jest szcz臋艣liwy i robi swoj膮 robot臋 nie ma wi臋kszego znaczenia, czy czuje si臋, jakby mia艂 lat pi臋膰, czy czterdzie艣ci pi臋膰. Si臋gaj膮c po s艂uchawk臋 doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e szcz臋艣cie nie mo偶e trwa膰 wiecznie.
26
Czwartek, 15.51 - Hanower, Niemcy
Bob Herbert posapywa艂 lekko, oddalaj膮c si臋 od samochodu.
Nie mia艂 silniczka przy w贸zku i nie mia艂 zamiaru go zak艂ada膰. Kiedy do偶yje dziewi臋膰dziesi膮tki, os艂abnie, i nie b臋dzie w stanie pojecha膰 na d艂u偶szy spacer, po prostu przestanie je藕dzi膰 na d艂u偶sze spacery. Uwa偶a艂, 偶e fakt, i偶 nie mo偶e chodzi膰, nie oznacza jeszcze, 偶e w og贸le nie mo偶e si臋 porusza膰. I cho膰 by艂 za stary, by bawi膰 si臋 w wy艣cigi na w贸zkach jak niekt贸re dzieciaki w centrum rehabilitacyjnym, nie widzia艂 sensu w powolnym pyrkaniu tu i tam, je艣li r贸wnie wolno m贸g艂 przenosi膰 si臋 tu i tam si艂膮 w艂asnych mi臋艣ni. Liz Gordon powiedzia艂a mu kiedy艣, 偶e w ten spos贸b chce si臋 ukara膰 za to, 偶e 偶yje, a jego 偶ona zgin臋艂a, ale Bob tego nie kupi艂. Po prostu lubi艂 by膰 samowystarczalny, a poza tym lubi艂 te偶 nag艂y przyp艂yw energii ogarniaj膮cy go, gdy w艂asnymi si艂ami porusza艂 m艂y艅skie ko艂a w贸zka. Przed tragedi膮 1983 roku nigdy nie 膰wiczy艂 regularnie, a pchanie w贸zka i tak wydawa艂o mu si臋 lepsze od bifetamin, kt贸re dawano im w Bejrucie, by nie zasn臋li podczas kryzysu. W Libanie kryzys by艂 zjawiskiem permanentnym.
Jad膮c pod g贸r臋 wznosz膮c膮 si臋 lekko uliczk膮 postanowi艂, 偶e nie b臋dzie si臋 jednak pr贸bowa艂 zarejestrowa膰 przy stoliku. Nie mia艂 zielonego poj臋cia o niemieckim prawie, ale zapewne nie zezwala艂o mu ono na niepokojenie nawet neonazist贸w. Natomiast na pewno nie mog艂o mu zabroni膰 wej艣cia do baru i kupienia sobie drinka, a to w艂a艣nie mia艂 zamiar zrobi膰. Napi膰 si臋 - to po pierwsze - i - po drugie - dowiedzie膰 si臋 czego艣 o Karin Doring. Nie spodziewa艂 si臋 oczywi艣cie, by przysz艂o mu wymusza膰 od kogo艣 informacje przy u偶yciu si艂y, ale ludzie lubi膮 m贸wi膰, cz臋sto a偶 za bardzo. Ludzie spoza bran偶y zawsze zdumiewali si臋 s艂ysz膮c, ile informacji uzyska膰 mo偶na po prostu pods艂uchuj膮c.
Oczywi艣cie, pomy艣la艂, by pods艂ucha膰 kogo艣 nale偶y zbli偶y膰 si臋 do niego na odleg艂o艣膰 ucha. T艂um neonazist贸w mo偶e oczywi艣cie pr贸bowa膰 go zatrzyma膰. I nie dlatego, 偶e jest inwalid膮 na w贸zku; w ko艅cu nie urodzi艂 si臋 kalek膮, zosta艂 okaleczony w s艂u偶bie swego kraju, lecz dlatego; 偶e nie jest Niemcem i nie jest faszyst膮. Ale, cho膰by ci twardziele nie wiem jak pr贸bowali zmieni膰 sytuacj臋, Niemcy nadal by艂y wolnym krajem. Albo wpuszcz膮 go do piwiarni, albo b臋d膮 mieli na g艂owie mi臋dzynarodowy incydent.
Objecha艂 piwiarni臋 od ty艂u i zbli偶y艂 si臋 do niej z drugiej strony, omijaj膮c w ten spos贸b stolik rejestracji i unikaj膮c mo偶liwego widoku kolejnych wzniesionych w hitlerowskim salucie d艂oni. Stoj膮cy najbli偶ej m臋偶czyzna obejrza艂 si臋 i przyjrza艂 mu ciekawie. Szturchn膮艂 s膮siad贸w; obr贸ci艂o si臋 jeszcze kilka g艂贸w. M艂ode twarze, patrz膮ce z pogard膮 oczy, g艂o艣ny 艣miech.
-聽Panowie, kogo my tu mamy! Franklin Roosevelt zab艂膮dzi艂 w drodze do Ja艂ty!
Ach, przecie偶 mieli nie kpi膰 z kaleki, pomy艣la艂 Bob. No, w ka偶dej grupie ludzi zawsze znajdzie si臋 jaki艣 dowcipni艣. Tylko dziwne, 偶e ten facet odezwa艂 si臋 po angielsku. I nagle Herbert przypomnia艂 sobie, co ma napisane na bluzie.
Kolejny m臋偶czyzna podni贸s艂 kufel piwa.
-聽Panie Roosevelt, co za punktualno艣膰! W艂a艣nie zacz臋ta si臋 nowa wojna. - Ja! - przytakn膮艂 ten, kt贸ry odezwa艂 si臋 jako pierwszy. - Tylko inaczej si臋 sko艅czy.
Herbert posuwa艂 si臋 do przodu. 呕eby dojecha膰 do piwiarni, musia艂 przejecha膰 przez t艂um tych schludnych ma艂ych hitlerk贸w. Od najbli偶szego z nich dzieli艂o go dwadzie艣cia metr贸w.
Zerkn膮艂 w lewo. Po艣rodku ulicy; jakie艣 dwie艣cie metr贸w dalej, sta艂 policjant. Patrzy艂 w drug膮 stron臋, zaabsorbowany kierowaniem ruchem. Nie s艂ysza艂, co m贸wi膮 ci kretyni? - pomy艣la艂 Bob. Czy mo偶e bardzo
si臋 stara, 偶eby nie wpl膮ta膰 si臋 w jakie艣 k艂opoty.
Stoj膮cy przed nim m臋偶czy藕ni patrzyli w r贸偶ne strony. Gdy znalaz艂 si臋 pi臋膰 metr贸w od nich, jak na komend臋 odwr贸cili si臋 ku niemu. Jeszcze dwa metry. Jeszcze metr. Niekt贸rzy ju偶 byli pijani, ca艂ym swoim zachowaniem sugeruj膮c, 偶e dobrze czuj膮 si臋 w t艂umie i post膮pi膮 tak jak inni. Widz膮c twarze Bob oceni艂, 偶e tylko jakie艣 dwadzie艣cia pi臋膰 procent obecnych ma siln膮 wol臋 i przekonania. Reszta to barany, gotowe i艣膰 gdzie im ka偶膮 i robi膰 co im ka偶膮. Tego nie powie ci 偶aden satelita szpiegowski.
Neonazi艣ci nie poruszyli si臋. Ko艂a w贸zka niemal naje偶d偶a艂y im ju偶 na p贸艂buty, na drogie adidasy. Nagle zatrzyma艂y si臋.
Podczas podobnych sytuacji, w Libanie i nie tylko w Libanie, Bob Herbert zawsze stara艂 si臋 zachowa膰 spok贸j. Je艣li konfrontacja ko艅czy艂a si臋 przedwcze艣nie, mo偶na by艂o z g贸ry za艂o偶y膰, 偶e obie strony ponios膮 ofiary. Odbij si艂膮 zak艂adnik贸w z opanowanego przez terroryst贸w samolotu, a na pewno dostaniesz porywaczy, ale mo偶esz straci膰 zak艂adnik贸w. Nikt jednak wiecznie nie utrzyma zak艂adnik贸w, albo nie b臋dzie ci sta艂 na drodze. Je艣li odczeka si臋 wystarczaj膮co d艂ugo, zawsze istnieje mo偶liwo艣膰 zawarcia kompromisu. - Chcia艂bym przejecha膰 - powiedzia艂 spokojnie.
Jeden z m臋偶czyzn spojrza艂 mu w oczy.
-聽Nie. Ulica jest zamkni臋ta. To zabawa prywatna.
W jego oddechu czu膰 by艂o alkohol. Nie, z nim si臋 nie dogadasz. Bob spojrza艂 na kogo艣 innego.
-聽Widzia艂em, jak inni przechodzili do wej艣cia. Prosz臋 mnie przepu艣ci膰. - Masz racj臋 - odpar艂 ten pierwszy. - Widzia艂e艣 innych ludzi, jak t臋dy przechodzili. Ale ty nie chodzisz, wi臋c nie mo偶esz przej艣膰.
Bob zwalczy艂 pokus臋 przejechania mu po nodze. Jedyne co by na tym wygra艂 to lanie kuflami piwa i pi臋艣ciami.
-聽Nie szukam k艂opot贸w - powiedzia艂 wobec tego. - Chce mi si臋 pi膰. Chc臋 tylko kupi膰 co艣 do picia.
Rozleg艂y si臋 艣miechy. Herbert poczu艂 si臋 jak wsiowy zast臋pca szeryfa, kt贸ry pr贸buje aresztowa膰 bandyt臋 pod nieobecno艣膰 tego偶 szeryfa.
Przez t艂um przedar艂 si臋 inny m臋偶czyzna, trzymaj膮cy w r臋ku kufel. Zatrzyma艂 si臋 i wyprostowa艂 r臋k臋 tak, ze kufel zawis艂 nad g艂ow膮 Boba. - Chce ci si臋 pi膰? To mo偶e spr贸bujesz mojego piwa?
-聽Nie pijam alkoholu.
-聽A wi臋c nie jeste艣 m臋偶czyzn膮!
-聽Powiedziane jak na bohatera przysta艂o.
Boba Herberta zdumia艂 d藕wi臋k w艂asnego g艂osu; zdumia艂o go to, 偶e by艂 taki spokojny. Ten go艣膰 by艂 zwyk艂ym g贸wnianym tch贸rzem, tyle 偶e mia艂 za sob膮 dwustu-, albo i trzystuosobow膮 armi臋. Tak naprawd臋 Bob marzy艂 o tym, 偶eby m贸c wyzwa膰 go na pojedynek, tak jak tata wyzwa艂 raz na pojedynek kogo艣, kto kiedy艣, tam, w Missisipi, o艣mieli艂 si臋 go obrazi膰.
Niemcy nadal si臋 na niego gapili. M臋偶czyzna z kuflem u艣miecha艂 si臋 wprawdzie, ale nie sprawia艂 wra偶enia szcz臋艣liwego. Wida膰 to by艂o po jego oczach.
To dlatego, pomy艣la艂 Herbert, 偶e w艂a艣nie sobie u艣wiadomi艂, i偶 nic nie wygra wylewaj膮c na mnie to piwo. Przecie偶 sam powiedzia艂, 偶e nie jestem m臋偶czyzn膮. Zaatakowa膰 mnie to poni偶ej jego godno艣ci.
Z drugiej strony, piwo doda艂o temu facetowi odwagi. Mo偶e na przyk艂ad waln膮膰 kogo艣 w 艂eb tym ci臋偶kim kuflem. Gestapo uwa偶a艂o 呕yd贸w za podludzi, co nie przeszkadza艂o im zatrzymywa膰 ich na ulicach i wyrywa膰 im brody obc臋gami.
Po chwili m臋偶czyzna przy艂o偶y艂 kufel do ust. Poci膮gn膮艂 艂yk piwa i przytrzyma艂 go w ustach, jakby zastanawia艂 si臋, czy nie warto splun膮膰. Ale doszed艂 do wniosku, 偶e nie warto.
Kto艣 podszed艂 do w贸zka od prawej strony. M艂ody ch艂opak powiesi艂 si臋 niemal na oparciu, tym, w kt贸re wmontowany by艂 telefon.
-聽M贸wili艣my ju偶, 偶e to prywatne przyj臋cie. Nie zosta艂e艣 na nie zaproszony.
Herbert mia艂 do艣膰. Przyby艂 tu na zwiad, chcia艂 zebra膰 informacje, zrobi膰 swoj膮 robot臋. Ci ludzie postawili go jednak w sytuacji „nieprzewidzianej", cz臋sto spotykanej w operacjach z u偶yciem czynnika ludzkiego. Mia艂 teraz przed sob膮 alternatyw臋. Mo偶e si臋 wycofa膰, przy czym nie b臋dzie w stanie wype艂ni膰 zadania i straci reszt臋 szacunku dla samego siebie lub mo偶e zosta膰, nara偶aj膮c si臋 na ci臋偶kie lanie. Ma jednak szans臋 - niewielk膮 szans臋 - przekonania tych 艣mieci, 偶e si艂y, kt贸re niegdy艣 ich ju偶 powstrzyma艂y, nadal istniej膮 i wcale tak bardzo nie os艂ab艂y.
Postanowi艂 zosta膰.
Spojrza艂 ch艂opakowi wprost w oczy.
-聽A wiesz, 偶e nawet gdyby zaproszono mnie na wasz膮 zabaw臋, nie przyj膮艂bym zaproszenia. Nie lubi臋 towarzystwa popychade艂, zadaj臋 si臋 z tymi, kt贸rzy wydaj膮 rozkazy, a nie z tymi, kt贸rzy je wykonuj膮.
Niemiec nadal jedn膮 r臋k膮 wspiera艂 si臋 na fotelu. W drugiej dzier偶y艂 kufel piwa. Patrz膮c w jego szaroniebieskie oczy Herbert dostrzeg艂 jednak, jak uchodzi z niego powietrze, jak ca艂a jego duma wylatuje z sykiem, pozostawiaj膮c pust膮 skorup臋. Wiedzia艂, co teraz nast膮pi. Wsun膮艂 praw膮 d艂o艅 pod oparcie w贸zka.
Za ca艂膮 bro艅 Niemiec mia艂 ju偶 wy艂膮cznie piwo. Manifestuj膮c pogard臋, przechyli艂 kufel i powoli wyla艂 je Bobowi na kolana.
Bob Herbert przyj膮艂 policzek. Wydawa艂o mu si臋 wa偶ne - pokaza膰, 偶e potrafi przyj膮膰 obraz臋. Kiedy pijak sko艅czy艂 i odst膮pi艂 na bok, nagrodzony za sw贸j wyczyn bardzo s艂abymi brawami, wyszarpn膮艂 spod oparcia przyci臋ty kij od szczotki, wycelowa艂 go szybkim ruchem nadgarstka i mocno d藕gn膮艂 napastnika w j膮dra. Facet z wrzaskiem zgi膮艂 si臋 wp贸艂, polecia艂 do ty艂u i wyl膮dowa艂 w ramionach przyjaci贸艂. Nie wypu艣ci艂 kufla; 艣ciska艂 go w gar艣ci niczym kr贸licz膮 艂apk臋 na szcz臋艣cie.
Rozleg艂 si臋 krzyk i t艂um zaszar偶owa艂, niemal w histerii. Herbert widzia艂 takie histeryczne t艂umy przed ameryka艅skimi ambasadami i zawsze by艂 to przera偶aj膮cy widok. Nagle w 艣rodku 艣wiata powsta艂 mikrokosmos, w kt贸rym cywilizacja znika艂a, a ludzie zmieniali si臋 w prymitywne drapie偶niki. Zacz膮艂 si臋 wycofywa膰. Pragn膮艂 oprze膰 si臋 plecami o 艣cian臋, os艂oni膰 flank臋 i wali膰 w tych Filistyn贸w jak Samson, uzbrojony w o艣l膮 szcz臋k臋.
Nagle poczu艂 szarpni臋cie i zorientowa艂 si臋, 偶e jedzie szybciej, ni偶 by艂by w stanie sam popchn膮膰 w贸zek.
-聽Halt! - krzykn膮艂 za nim jaki艣 zdyszany g艂os.
Obejrza艂 si臋. Szczup艂y, mniej wi臋cej pi臋膰dziesi臋cioletni policjant zrezygnowa艂 z kierowania ruchem. Podbieg艂 i sta艂 teraz za nim, trzymaj膮c r膮czki w贸zka i oddychaj膮c ci臋偶ko. Sprawia艂 wra偶enie wstrz膮艣ni臋tego, cho膰 piwnymi oczami patrzy艂 na faszyst贸w ze spokojn膮 si艂膮.
Z t艂umu rozleg艂y si臋 okrzyki. Policjant odkrzykn膮艂 co艣 w odpowiedzi. Z tonu g艂osu i kilku s艂贸w, kt贸re zrozumia艂, Herbert zorientowa艂 si臋, 偶e nazi艣ci m贸wili policjantowi, co ten cudzoziemiec zrobi艂 i 偶e radzili mu, 偶eby zaj膮艂 si臋 w艂asnymi sprawami. Policjant opowiedzia艂 im, 偶e w艂a艣nie si臋 nimi zajmuje. 呕e jego spraw膮 jest pilnowanie porz膮dku nie tylko na ulicy, ale i na chodniku.
Rozleg艂y si臋 gwizdy i pogr贸偶ki.
Po kr贸tkiej wymianie zda艅, policjant zapyta艂 Herberta po angielsku: - Ma pan samoch贸d?
-聽Tak.
-聽Gdzie go pan zaparkowa艂?
Herbert wyja艣ni艂 mu, gdzie zaparkowa艂 Mercedesa.
Policjant nadal cofa艂 jego w贸zek. Bob po艂o偶y艂 d艂onie na ko艂ach i zatrzyma艂 go.
-聽Dlaczego mam ucieka膰? - spyta艂. - Przecie偶 to mnie napadni臋to. - Poniewa偶 moim zadaniem jest zachowanie porz膮dku - wyja艣ni艂 policjant - a mog臋 go utrzyma膰 tylko w ten spos贸b. Jest nas za ma艂o, a podobne spotkania odbywaj膮 si臋 w Bonn, w Berlinie, w Hamburgu. Bardzo mi przykro, Mein Herr, ale nie mam czasu zajmowa膰 si臋 pa艅sk膮 spraw膮. Pomog臋 panu dotrze膰 do samochodu, by m贸g艂 pan opu艣ci膰 t臋 dzielnic臋 miasta.
-聽Ale przecie偶 te sukinsyny mnie zaatakowa艂y. - Herbert zda艂 sobie nagle spraw臋, 偶e nadal trzyma w d艂oni kij. Schowa艂 go, nim policjantowi przysz艂o do g艂owy, 偶eby mu go odebra膰. - Co by by艂o, gdybym ich oskar偶y艂, gdybym zdecydowa艂 si臋 ujawni膰 przed s膮dem, co zrobili?
-聽Przegra艂by pan - stwierdzi艂 policjant. Obr贸ci艂 w贸zek, tak 偶e t艂um znalaz艂 si臋 za ich plecami. - Powiedzieli, 偶e ten cz艂owiek chcia艂 pom贸c panu wjecha膰 do piwiarni i 偶e go pan uderzy艂.
-聽Jasne, pewnie...
-聽Powiedzieli te偶, 偶e przez pana rozla艂 piwo. W najlepszym razie kazaliby panu za nie zap艂aci膰.
-聽I pan by w to wszystko uwierzy艂?
-聽Nie ma najmniejszego znaczenia, w co bym uwierzy艂 - stwierdzi艂 spokojnie policjant. - Kiedy si臋 odwr贸ci艂em, zobaczy艂em uderzonego m臋偶czyzn臋. Pan trzyma艂 w r臋ku kij. To widzia艂em i to musia艂bym umie艣ci膰 w raporcie.
-聽Rozumiem. Zobaczy艂 pan m臋偶czyzn臋 w 艣rednim wieku, je偶d偶膮cego na w贸zku inwalidzkim, stoj膮cego naprzeciwko dwustu zdrowych m艂odych faszyst贸w i doszed艂 pan do wniosku, 偶e to ja jestem tym z艂ym facetem.
-聽Bo w 艣wietle prawa pan nim jest - stwierdzi艂 spokojnie policjant. Herbert poj膮艂 te s艂owa i kontekst, w jakim zosta艂y wypowiedziane. Wielokrotnie s艂ysza艂 je wypowiadane w Stanach w podobnej sytuacji; dotyczy艂y tam one innych kryminalist贸w, innych 艣mieci, lecz tak samo go zdumiewa艂y. Przecie偶 obaj wiedzieli, 偶e sukinsyny 艂偶膮, lecz nikt nie mia艂 zamiaru ukara膰 ich za to, co zrobili. l jak d艂ugo nikt z rz膮du i si艂 porz膮dku nie zaryzykuje w艂asnym bezpiecze艅stwem, tak d艂ugo wszystko b臋dzie uchodzi膰 im na sucho.
W ka偶dym razie Boba pocieszy艂 fakt, 偶e jemu te偶 ujdzie na sucho. No i szturchni臋cie tej 艣wini w jaja niemal warte by艂o piwnej k膮pieli. Odje偶d偶a艂, s艂ysz膮c tr膮bi膮ce nerwowo samochody; pod nieobecno艣膰 policjanta na skrzy偶owaniu natychmiast powsta艂 pot臋偶ny korek. By艂 niespokojny, rozdra偶niony, w艣cieka艂 si臋; ucieka艂, ale przysi膮g艂 sobie, 偶e dorwie jeszcze tych 艂obuz贸w - nie tu, nie teraz, lecz gdzie艣, kiedy艣 i to wkr贸tce.
M臋偶czyzna wyszed艂 z t艂umu przed piwiarni膮. Wszed艂 do 艣rodka, przeszed艂 przez kuchni臋, wyszed艂 na podw贸rko, wskoczy艂 na kosz od 艣mieci i przeszed艂 przez ogrodzenie. Alejk膮 na ty艂ach dom贸w wyszed艂 na uliczk臋, na kt贸rej pojawili si臋 Bob Herbert i policjant. Szli w kierunku zaparkowanego Mercedesa. M艂ody m臋偶czyzna poszed艂 za nimi. Karin Doring nakaza艂a mu obserwowanie ka偶dego cz艂owieka, kt贸ry m贸g艂 ich obserwowa膰. Sympatycy ruchu, nie zwi膮zani z 偶adnym szczeg贸lnym ugrupowaniem, nawet by o tym nie pomy艣leli.
艢ledzi艂 Boba i policjanta z do艣膰 du偶ej odleg艂o艣ci. Widzia艂, jak policjant pom贸g艂 kalece wsi膮艣膰 do samochodu, jak umie艣ci艂 w贸zek inwalidzki na specjalnym stanowisku z ty艂u, jak sta艂 czekaj膮c, a偶 Mercedes ruszy, po czym z wewn臋trznej kieszeni bluzy wyj膮艂 pi贸ro i telefon kom贸rkowy. Poda艂 typ i numer rejestracyjny odje偶d偶aj膮cego Mercedesa. Kiedy policjant odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 szybko na skrzy偶owanie, on odwr贸ci艂 si臋 tak偶e i wr贸ci艂 do piwami.
W chwil臋 p贸藕niej z parkingu trzy przecznice dalej wyjecha艂a p贸艂ci臋偶ar贸wka.
27
Czwartek, 16.00 - Hamburg, Niemcy
-聽Co si臋 dzieje? - spyta艂 Hood, szybko podchodz膮c do siedz膮cego przy komputerze Matta Stolla. Lang sta艂, blady, sprawiaj膮c wra偶enie za偶enowanego, a Stoll jak szalony wali艂 w klawisze.
-聽Dzieje si臋 co艣 chorego - powiedzia艂. - Za sekundk臋 wszystko ci poka偶臋. Wprowadzi艂em program diagnostyczny, staram si臋 doj艣膰, jak to co艣 tu trafi艂o.
Do Hooda podszed艂 Hausen. - Jak co tu trafi艂o? - spyta艂.
-聽Wie pan, wcale nie jestem pewien, czy mam ochot臋 to co艣 komu艣 opisywa膰.
Paul Hood zaczyna艂 si臋 ju偶 czu膰 dok艂adnie jak Alicja, kiedy znalaz艂a si臋 po drugiej stronie lustra. Gdziekolwiek si臋 obr贸ci艂, zdarza艂y si臋 dziwne rzeczy i ludzie zachowywali si臋 coraz bardziej niezrozumiale.
-聽Sprawdza艂em wielko艣膰 pami臋ci pomocniczej i znalaz艂em plik, umieszczony w komputerze dzi艣, dwana艣cie po pierwszej po po艂udniu.
-聽Dwana艣cie po pierwszej? Przecie偶 jedli艣my wtedy lunch. - S艂usznie.
-聽Panie Stoll, ale przecie偶 nikogo tu w贸wczas nie by艂o, z wyj膮tkiem Reinera.
-聽Wiem. A tak przy okazji, Reiner wyszed艂. Hausen przyjrza艂 mu si臋 dziwnie.
-聽Wyszed艂?
-聽Znik艂. - Matt wskaza艂 przez rami臋 na recepcj臋. - Gdy tylko usiad艂em przy komputerze, zabra艂 torb臋, zabra艂 t臋 w艂osk膮 kurtk臋 i wyni贸s艂 si臋 w choler臋. Od tej chwili pana telefony przyjmuje komputer.
Hausen spojrza艂 na komputer. - jak pan si臋 zorientowa艂?
-聽Po pierwsze, zostawi艂 panu li艣cik mi艂osny. Za sekundk臋 poka偶臋 go na ekranie. Najpierw chcia艂bym jednak obejrze膰 sobie to.
Palcami wskazuj膮cymi wystuka艂 komend臋. Niebieski do tej pory ekran 艣ciemnia艂. Pojawi艂y si臋 na nim bia艂e poziome pasy, z艂o偶y艂y si臋 w ogrodzenie z drutu kolczastego, po czym zmieni艂y si臋 w napis: OB脫Z KONCEMRACYJNY, a偶 wreszcie sp艂yn臋艂y w zalewaj膮c膮 ekran krew.
Rozpocz臋to si臋 wprowadzenie do gry. Na ekranie pojawi艂a g艂贸wna brama obozu koncentracyjnego w O艣wi臋cimiu, brama z napisem ARBEIT MACHT FREI.
-聽Praca wyzwala - przet艂umaczy艂 Lang. Usta zas艂oni艂 d艂oni膮. Rozpocz膮艂 si臋 kr贸tki, doskonale animowany film sk艂adaj膮cy si臋 z poszczeg贸lnych uj臋膰. T艂um m臋偶czyzn, kobiet i dzieci wchodz膮cych przez bram臋 na teren obozu. M臋偶czy藕ni w pasiakach odwr贸ceni twarz膮 do muru i esesmani bij膮cy ich gi臋tkimi pa艂kami. M臋偶czy藕ni, kt贸rym golono g艂owy. Obr膮czka, wr臋czana esesmanowi w zamian za buty. Ostre 艣wiat艂o z wie偶y stra偶niczej przecinaj膮ce porann膮 mg艂臋 i obraz esesmana wrzeszcz膮cego: - Arbeitskomando austreten!
-聽Formowa膰 dru偶yny robocze - przet艂umaczy艂 Lang. R臋ka mu dr偶a艂a. Wi臋藕niowie, 艂api膮cy 艂omy i 艂opaty. Wi臋藕niowie mijaj膮cy bram臋, zdejmuj膮cy czapki przed wypisanym na niej sloganem. Wi臋藕niowie bici i kopani przez stra偶nik贸w. Wi臋藕niowie buduj膮cy drog臋.
Du偶a ich grupa rzuci艂a nagle narz臋dzia pracy i znik艂a w ciemno艣ci. W ten spos贸b rozpocz臋艂a si臋 gra. Menu oferowa艂o graczowi wyb贸r j臋zyka. Stoll zdecydowa艂 si臋 na angielski.
Na zbli偶eniu pojawi艂 si臋 oficer SS, przemawiaj膮c do gracza. Mia艂 twarz Hausena.
-聽Dwudziestu pi臋ciu wi臋藕ni贸w zbieg艂o do lasu - powiedzia艂. - Twoim zadaniem jest tak rozdzieli膰 ludzi, by ich znale藕膰, utrzymuj膮c przy tym produktywno艣膰 obozu i nadal pal膮c zw艂oki podludzi.
Na ekranie pojawi艂y si臋 obrazy kontrolowanych przez gracza 偶o艂nierzy i ps贸w na przemian z obrazami pi臋trz膮cych si臋 przy krematoriach zw艂ok. Stoll przestawi艂 gr臋 na automatyczne odgrywanie; nie potrafi艂 uk艂ada膰 trup贸w na paletach, do spalenia.
-聽List - przypomnia艂 mu wpatrzony w ekran Hausen. - Co by艂o w tym li艣cie?
Stoll uderzy艂 Ctrl/Alt/Delete, likwiduj膮c gr臋 i resetuj膮c komputer. Znalaz艂 list.
-聽Facet by艂 raczej ma艂om贸wny, co? - spyta艂, uderzaj膮c w klawisze. - Tak - przyzna艂 Hausen. - Dlaczego pan pyta?
-聽Nie mam poj臋cia, co napisa艂 w li艣cie, ale jest on raczej kr贸tki.
List pojawi艂 si臋 na ekranie. Lang pochyli艂 si臋 nad komputerem i przet艂umaczy艂 go dla Amerykan贸w.
„Panie Zbawco Narodu" - przeczyta艂. - „Mam nadziej臋, ze spodoba si臋 panu ta gra... p贸ki jeszcze jest tylko gr膮". Podpisano: „Reiner”.
Paul uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 Hausenowi. Wiceminister sta艂 wyprostowany. Usta mia艂 skrzywione; wygl膮da艂o na to, 偶e zaraz si臋 rozp艂acze.
-聽Cztery lata - powiedzia艂. - Byli艣my razem cztery lata. Walczyli艣my o prawa jednostki w gazetach, na ulicach, w telewizji.
-聽Wygl膮da na to, 偶e mia艂 za zadanie pana szpiegowa膰 - stwierdzi艂 Hood. Hausen odwr贸ci艂 si臋 od komputera.
-聽Nie wierz臋 - powiedzia艂 z dziecinnym uporem. - Chodzi艂em na obiady do jego rodzic贸w, u niego w domu. Pyta艂 mnie, co my艣l臋 o jego narzeczonej. To niemo偶liwe.
-聽W ten spos贸b budz膮 zaufanie. Hausen spojrza艂 Paulowi wprost w oczy:
-聽Cztery lata! - Niemal krzycza艂. - Dlaczego teraz?
-聽Dni Naporu - wtr膮ci艂 fang. Sta艂, bezradny; r臋ce bezw艂adnie wisia艂y mu po bokach. - To jego przewrotna deklaracja na Dni Naporu.
-聽Bardzo bym si臋 dziwi艂, gdyby chodzi艂o tylko o to - stwierdzi艂 Paul. - Co te偶 pan m贸wi! Czy偶 to nie oczywiste? - zdziwi艂 si臋 Lang.
-聽Nie. To nie jest amatorska gierka. Reiner, moim zdaniem, nie by艂by w stanie jej stworzy膰. Wprowadzi艂 j膮 do komputera za kogo艣... kogo艣, kto ju偶 go tu nie potrzebowa艂.
Hausen schowa艂 nagle twarz w d艂oniach. J臋kn膮艂 tak g艂o艣no, zebrani w gabinecie spojrzeli na niego wstrz膮艣ni臋ci.
-聽Chryste Panie! - wychrypia艂. Opu艣ci艂 d艂onie, zacisn膮艂 je w pi臋艣ci. Reiner to g艂os ludu, o kt贸rym m贸wi艂.
-聽O kt贸rym kto m贸wi艂!? - Paul Hood spojrza艂 mu wprost w twarz. - Dominique. Gerard Dominique.
-聽Kto to jest Dominique? - spyta艂 Lang. - Nie spotka艂em si臋 z nikim o tym nazwisku.
-聽I lepiej dla pana, 偶eby tak pozosta艂o. - Hausen bezradnie pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Dominique dzwoni艂, oznajmiaj膮c, 偶e wraca. A jednak w膮tpi臋, czy kiedykolwiek si臋 wycofa艂. Moim zdaniem zawsze tu by艂, czeka艂 z jadem w chorej duszy.
-聽Richard, powiedz mi wszystko - poprosi艂 Lang. - Powiedz mi, kim jest ten cz艂owiek.
-聽To nie cz艂owiek. To Belial. To szatan wcielony. - Hausen potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby pr贸bowa艂 otrz膮sn膮膰 si臋 z szoku. - Panowie, bardzo przepraszam, ale nie mog臋 teraz o tym m贸wi膰.
-聽Wi臋c niech pan nie m贸wi. - Paul po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu. Matt, dasz rad臋 wys艂a膰 t臋 gr臋 do Centrum?
Stoll skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Doskonale. Panie Hausen, czy rozpozna艂 pan swoje zdj臋cie w tej grze?
-聽Bardzo mi przykro, ale nie.
-聽Nic nie szkodzi. Matt, masz co艣, co poradzi艂oby sobie z tym problemem?
-聽Niestety. Potrzebujemy programu lepszego ni偶 m贸j MatchBook. To, co przywioz艂em na dyskietce, mo偶e s艂u偶y膰 tylko do odnalezienia poszczeg贸lnych zdj臋膰. To jak przeszukiwanie dokumentu w celu znalezienia jednego specyficznego s艂owa.
-聽Rozumiem.
-聽Trzeba b臋dzie pu艣ci膰 go do naszego archiwum fotograficznego tam, w domu. Mo偶e dowiemy si臋, sk膮d je wzi臋to.
-聽T艂o za postaci膮 z twarz膮 pana Hausena to tak偶e fotografia - zauwa偶y艂 Paul.
-聽I to wysokiej jako艣ci - przytakn膮艂 Stoll. - Nie s膮dz臋, by pochodzi艂a z jakiego艣 pisma. Ka偶臋 moim ludziom pu艣ci膰 Geologue. Zobaczymy, czego si臋 dowiemy.
Geologue by艂o sporz膮dzon膮 przez satelity dok艂adn膮 tr贸jwymiarow膮 map膮 艣wiata. U偶ywaj膮c jej, komputery by艂y w stanie wygenerowa膰 tr贸jwymiarowy obraz ka偶dego metra kwadratowego na powierzchni Ziemi, widzianego pod dowolnym k膮tem. Mog艂o to potrwa膰 par臋 dni, ale - o ile zdj臋cia nie retuszowano - dowiedz膮 si臋, gdzie zosta艂o zrobione.
Paul da艂 Mattowi woln膮 r臋k臋. Stoll zadzwoni艂 do swego asystenta, Eddiego Mediny, uprzedzaj膮c go, co trafi za chwil臋 do ich komputer贸w. Hood tymczasem mocno z艂apa艂 Hausena za rami臋.
-聽Chod藕my na spacer - zaproponowa艂. - Dzi臋kuj臋, ale nie mam ochoty.
-聽Za to ja potrzebuj臋 spaceru. Dla mnie te偶 by艂 to dziwny ranek Hausen zdo艂a艂 si臋 jako艣 u艣miechn膮膰.
-聽No, dobrze - powiedzia艂.
-聽Doskonale. Matt, zadzwo艅 na telefon kom贸rkowy, gdyby艣 co艣 znalaz艂.
-聽Jak rozkazano, tako偶 i b臋dzie - powiedzia艂 nieporuszony geniusz komputerowy.
-聽Panie Lang, mo偶emy potrzebowa膰 pa艅skiej pomocy. Pan Stoll nie za dobrze m贸wi po niemiecku.
-聽Rozumiem. Prosz臋 si臋 nie martwi膰, zostan臋.
-聽Dzi臋kuj臋. - Paul u艣miechn膮艂 si臋 z wdzi臋czno艣ci膮. - To nie potrwa d艂ugo.
Niemiec i Amerykanin wyszli z biura. Wsiedli do windy. Paul Hood nadal trzyma艂 d艂o艅 na ramieniu Hausena.
Hausen, oczywi艣cie, k艂ama艂. Paul spotyka艂 ju偶 przedtem takich k艂amc贸w. Biedak marzy艂 oczywi艣cie, by porozmawia膰 o tym, co go gn臋bi艂o, jednak, poczucie w艂asnej godno艣ci kaza艂o mu milcze膰. Trzeba b臋dzie to co艣 z niego wyci膮gn膮膰. Z pewno艣ci膮 nie jest przypadkiem, 偶e jednego dnia co艣 bardzo podobnego przytrafi艂o si臋 wiceministrowi spraw zagranicznych Niemiec i Billowi Squiresowi. A gdy podobne „przypadki" zdarza艂y si臋 na dw贸ch kontynentach, sprawa z pewno艣ci膮 le偶a艂a w kompetencjach Centrum.
28
Czwartek, 10.02 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Po obiecuj膮cej rozmowie z Brettem Augustem, w oczach genera艂a Rodgersa poranek nabra艂 nagle kolor贸w, zdarzenia za艣 zacz臋ty nast臋powa膰 szybko po sobie. Asystent Matta Stolla, Eddie, poinformowa艂 go o tym, co zdarzy艂o si臋 w Niemczech, powiedzia艂 tak偶e, 偶e dzwoni艂 do Bernarda Ballona z Gendarmerie Nationale, Ballon jednak bra艂 w艂a艣nie udzia艂 w akcji przeciw terrorystom, Nowym Jakobinom, i na razie nie odpowiedzia艂 na telefon.
Genera艂a najbardziej jednak martwi艂o to, 偶e Bob Herbert osobi艣cie postanowi艂 sprawdzi膰, co w艂a艣ciwie dzieje si臋 podczas Dni Naporu. Nie chodzi艂o mu wcale o to, 偶e Bob je藕dzi艂 na w贸zku inwalidzkim. Martwi艂 si臋, poniewa偶 za bardzo przypomina艂 on psa ze smakowit膮 ko艣ci膮 w z臋bach. Nie lubi艂 odpuszcza膰 sprawy - zw艂aszcza sprawy nie rozwi膮zanej, Centrum za艣 by艂o w stanie udzieli膰 mu pomocy tylko do pewnych granic. W odr贸偶nieniu od Stan贸w Zjednoczonych, gdzie mogli korzysta膰 z system贸w 艂膮czno艣ci przez lokalne biura FBI, CIA lub nawet komisariaty policji, za granic膮 trudno by艂o zmontowa膰 sie膰 komunikacyjn膮. Wprawdzie satelity mo偶na by艂o ustawi膰 na pojedyncze telefony kom贸rkowe lub na odbi贸r z niewielkiego terenu, ale opr贸cz tego, co konieczne, wy艂apywa艂y one tak偶e mn贸stwo szum贸w. To w艂a艣nie pr贸bowa艂 wyt艂umaczy膰 senator Fox. Operacji wymagaj膮cej chirurgicznej precyzji nie spos贸b przeprowadzi膰 bez udzia艂u ludzi.
Herbert by艂 w terenie dobrym agentem, cho膰 Mike nie potrafi艂 przesta膰 martwi膰 si臋 o to, co zrobi pozbawiony czynnika 艂agodz膮cego w postaci Paula Hooda. Z drugiej strony Bob pozostawiony sam sobie... co za ekscytuj膮ca perspektywa. Je艣li ktokolwiek m贸g艂 w og贸le sk艂oni膰 senator贸w do dofinansowania okaleczonego programu HUMIM, to tylko on.
Liz Gordon pojawi艂a si臋 wkr贸tce po telefonie Eddiego. Przekaza艂a genera艂owi najnowsze dane o Iglicy. Major Shooter pojawi艂 si臋 w Quantico z w艂a艣ciwym piechocie morskiej wdzi臋kiem - czy te偶, jak to uj臋艂a Liz, brakiem tego偶 - i szkoli艂 偶o艂nierzy zgodnie z podr臋cznikiem musztry.
-聽W gruncie rzeczy wcale nie jest to najgorsze - oznajmi艂a. - Pu艂kownik Squires stosowa艂 bardzo oryginalne metody. Shooter pomo偶e im zaakceptowa膰 rzeczywisto艣膰 i to, 偶e wszystko si臋 teraz zmieni艂o. 呕o艂nierze cierpi膮 i jako pokut臋 wielu z nich stosuje szczeg贸lnie ci臋偶ki trening.
-聽Pokutuj膮, bo s膮dz膮, 偶e zawiedli Charliego? - spyta艂 Rodgers.
-聽Tak. I maj膮 poczucie winy. Syndrom Ocalonego. Oni 偶yj膮, on - nie. - Jak ich przekona膰, 偶e zrobili, co mogli?
-聽Nie spos贸b ich o tym przekona膰. Potrzebuj膮 czasu, poczucia perspektywy. To zachowanie powszechnie spotykane w podobnych sytuacjach.
-聽Powszechnie spotykane w podobnych sytuacjach - powt贸rzy艂 z gorycz膮 genera艂 - ale zupe艂nie nowe dla ludzi, kt贸rzy musz膮 sobie z nim poradzi膰.
-聽Oczywi艣cie.
-聽Mam pytanie praktyczne - czy s膮 w stanie wykona膰 zadanie, je艣li wykonanie zadania oka偶e si臋 konieczne?
Liz zamy艣li艂a si臋 na chwil臋.
-聽Obserwowa艂am ich dzi艣 rano - powiedzia艂a w ko艅cu. - Wszyscy byli skupieni i opr贸cz wyzwolonej gniewem energii wydawali si臋 w porz膮dku. Ale b臋d臋 musia艂a to jeszcze sprawdzi膰. Dzi艣 rano wykonywali zwyk艂e, mechaniczne, powtarzalne czynno艣ci. Nie ponosz臋 odpowiedzialno艣ci za to, jak zachowaj膮 si臋 pod ogniem.
-聽Liz - Mike Rodgers lekko si臋 zdenerwowa艂. - Potrzebuj臋 w艂a艣nie takich gwarancji.
-聽Bardzo ci臋 przepraszam, ale nie mam w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e Iglica nie zawaha si臋 w decyduj膮cym momencie. Wr臋cz przeciwnie - obawiam si臋, 偶e zareaguje zbyt gwa艂townie, zaprezentuje klasyczny Syndrom Odreagowania Poczucia Winy. Ludzie b臋d膮 ryzykowa膰, by ochrania膰 si臋 nawzajem, by mie膰 pewno艣膰, 偶e nie powt贸rzy si臋 sytuacja z Rosji.
-聽Czy jest kto艣, kto napawa ci臋 szczeg贸lnym niepokojem?
-聽Sandra DeVonne i Walter Pupshaw s膮 najbardziej roztrz臋sieni. Rodgers postuka艂 palcem w blat biurka.
-聽Mam zadanie dla sk艂adu podstawowego, dla 艣iedmiu os贸b. Mam siedmioro ludzi, Liz?
-聽Prawdopodobnie. Prawdopodobnie masz przynajmniej siedmioro. - Niewiele mi to daje.
-聽Wiem. Ale w tej chwili po prostu nie jestem w stanie powiedzie膰 ci nic pewnego. Dzi艣 po po艂udniu wracam i odb臋d臋 indywidualne sesje z kilkoma cz艂onkami Iglicy. B臋d臋 wiedzie膰 wi臋cej.
Darrell McCaskey zapuka艂 do drzwi i zosta艂 wpuszczony do 艣rodka. Wszed艂, usiad艂 i natychmiast w艂膮czy艂 laptopa.
-聽Doskonale - powiedzia艂 do Liz Mike Rodgers. - Tym, kt贸rych nie jeste艣 pewna, damy przepustki. Zadzwoni臋 do Shootera i ka偶臋 mu wyznaczy膰 czterech lub pi臋ciu rezerwowych ludzi z Andrews. Mo偶e ich doprowadzi膰 do formy na okre艣lonych pozycjach i w艂膮czy膰 do zespo艂u, je艣li zajdzie taka potrzeba.
-聽Niech na razie nie sprowadza ich do bazy. Nie chcesz chyba demoralizowa膰 ludzi, walcz膮cych ze skutkami 偶alu i gniewu.
Rodgers kocha艂 i szanowa艂 swych ludzi z Iglicy, nie by艂 jednak pewien, czy wybrana przez Liz droga rzeczywi艣cie by艂a najlepsza i najkr贸tsza. W latach sze艣膰dziesi膮tych, kiedy s艂u偶y艂 w Wietnamie, nikogo za choler臋 nie obchodzi艂y i smutek, i syndromy, i B贸g jeden wie, co jeszcze. Kiedy kumpel zgin膮艂 w zasadzce, robi艂e艣 co w twojej mocy, by zabra膰 z niej pluton w choler臋, dba艂e艣 o to, 偶eby ludzie zjedli, wyspali si臋, wyp艂akali i rankiem zn贸w szli na patrol. Mo偶e na tym patrolu szlochali, a z pewno艣ci膮 byli o wiele bardziej ostro偶ni i troszk臋 gniewniejsi, mo偶e i gotowi byli strzela膰 do cienia, ale 艣ciskali w gar艣ci M-16 i robili swoj膮 robot臋.
-聽艢wietnie - powiedzia艂 ostro. - Personel zast臋pczy mo偶e 膰wiczy膰 w Quantico.
-聽Jest jeszcze jedna rzecz - stwierdzi艂a Liz. - Nie jest chyba najlepszym pomys艂em, 偶ebym komukolwiek dawa艂a przepustk臋. Raport ze wzmiank膮 o syndromie ocalonego z powodu tak w gruncie rzeczy niewielkiej w skali operacji straty, mo偶e rzuci膰 d艂ugi cie艅 na ich karier臋. Chyba b臋dzie lepiej, je艣li poprosz臋 doktora Masura o znalezienie u nich jaki艣 dolegliwo艣ci fizycznych. Takich, kt贸rych istnienia nie b臋d膮 w stanie stwierdzi膰 sami u siebie, na przyk艂ad takich jak anemia. A mo偶e jaki艣 rosyjski zarazek?
-聽Jezu! - westchn膮艂 Rodgers. - Czym ja tu dowodz臋, przedszkolem? - Pod pewnymi wzgl臋dami rzeczywi艣cie tak - stwierdzi艂a Liz. - Nie chc臋 u偶ywa膰 akademickiego 偶argonu, ale jako doro艣li zbyt dobrze pami臋tamy rany i 偶ale dzieci艅stwa. W momencie stresu lub kiedy cierpimy, na powierzchni臋 wyp艂ywa samotne dziecko w ka偶dym z nas. Wys艂a艂by艣 pi臋ciolatka do Rosji, Mike? Albo do Korei?
Rodgers przetar艂 oczy grzbietem d艂oni. Najpierw musia艂 t艂umaczy膰 pewne rzeczy doros艂ym ludziom niczym dzieciom, a teraz mia艂 jeszcze k艂ama膰 偶o艂nierzom i odgrywa膰 z nimi g艂upie gierki. No, ale to Liz by艂a psychologiem, nie on; on chcia艂 tylko zrobi膰 dla swych ludzi to, co najlepsze dla nich, a nie to, co najlepsze dla niego. Szczerze jednak m贸wi膮c, gdyby pi臋ciolatek nie wykona艂 jego polecenia, dosta艂by w ty艂ek i tylko wysz艂oby mu to na dobre. No, ale ten rodzaj ojcowskiej troski te偶 wyszed艂 z mody w latach sze艣膰dziesi膮tych.
-聽Cokolwiek uznasz za stosowne, Liz - powiedzia艂 wi臋c tylko i spojrza艂 na McCaskeya. - Darrell, powiedz mi co艣 weso艂ego.
-聽No, wi臋c FBI jest szcz臋艣liwe jak cholera. - BALTIC AVENUE?
-聽Aha. Wszystko posz艂o wr臋cz doskonale. Maj膮 ludzi z Pure Kation i ich komputer, a w komputerze nazwiska, adresy, troch臋 kont bankowych, listy subskrypcyjne prawicowych magazyn贸w, skrytki broni i tak dalej.
-聽Jak dalej? - zainteresowa艂 si臋 Rodgers.
-聽Najwa偶niejsze s膮 chyba plany ataku na mityng stowarzyszenia Chaka Zulu w Harlemie, w przysz艂ym tygodniu. Planowali wzi膮膰 zak艂adnik贸w i za偶膮da膰 osobnego pa艅stwa dla czarnosk贸rych Amerykan贸w.
Liz parskn臋艂a drwi膮co.
-聽Co艣 ci si臋 nie podoba? - spyta艂 j膮 Mike.
-聽Nie wierz臋 w te cuda. Ludzie pokroju cz艂onk贸w Pure Nation nie s膮 aktywistami politycznymi, tylko szalonymi rasistami. Nie domagaj膮 si臋 osobnych pa艅stw dla mniejszo艣ci, tylko je po prostu likwiduj膮.
-聽FBI jest tego 艣wiadoma. Uwa偶aj膮, 偶e Pure Nation chce nieco z艂agodzi膰 sw贸j wizerunek, by zyska膰 akceptacj臋 u bia艂ych.
-聽Bior膮c zak艂adnik贸w?
-聽W komputerze by艂 pierwszy szkic informacji dla prasy - oznajmi艂 McCaskey, otworzy艂 plik na swoim laptopie i odczyta艂 z ekranu: - Istotny fragment brzmi: „Siedemdziesi膮t osiem procent bia艂ych Amerykan贸w nie chce, by kolorowi 偶yli w艣r贸d nich. Zamiast niszczy膰 bia艂y 艣wiat, by oszcz臋dzi膰 trup贸w po obu stronach, apelujemy do wi臋kszo艣ci: piszcie petycje do Waszyngtonu, 偶膮daj膮c powstania nowej Afryki. 呕膮damy miejsca, w kt贸rym biali obywatele nie b臋d膮 nara偶eni na muzyk臋 rap, s艂uchanie niezrozumia艂ego j臋zyka, patrzenie na stroje cyrkowych klown贸w i 艣wi臋tokradcze portrety czarnego Jezusa". - Darrell spojrza艂 na Liz. - Dla mnie to wystarczaj膮co w艣ciek艂e.
Liz skrzy偶owa艂a nogi. Macha艂a stop膮.
-聽No, nie wiem - powiedzia艂a. - Co艣 tu jest nie tak. - Ale co? - spyta艂 j膮 Rodgers.
-聽Nienawi艣膰 z samej swej natury jest ekstremalna. To nietolerancja posuni臋ta do ostatecznych granic. Nienawi艣膰 nie szuka kompromisu z tym, czego nienawidzi, a tylko jego zniszczenia. To o艣wiadczenie jest... zbyt 艂agodne.
-聽Propozycje wygnania z kraju grupy obywateli dobranych wed艂ug kryteri贸w rasowych nazywasz 艂agodn膮? - zdumia艂 si臋 McCaskey.
-聽Nie. Chodzi o to, 偶e na standardy Pure Nation jest ona ca艂kiem przyzwoita. I dlatego nie kupuj臋 tego pomys艂u.
-聽Liz, przecie偶 nawet takie grupy si臋 zmieniaj膮. Zmieniaj膮 si臋 przyw贸dcy, cele...
Psycholog tylko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
-聽Zmienia si臋 tylko obraz dla publiczno艣ci, mo偶na nazwa膰 to kosmetyk膮. Chodzi o to, 偶eby prawid艂owo my艣l膮cy ludzi dali im kawa艂ek sznurka, na kt贸rym mo偶na by powiesi膰 tych, kt贸rych nienawidz膮.
-聽Zgoda. Wi臋c niekt贸rzy z Pure Nation chc膮 czarnych martwych, a inni nie chc膮 ich na swojej ulicy.
-聽O ile wiem, cz艂onkowie tej grupy oskar偶eni zostali o zgwa艂cenie i zlinczowanie czarnej dziewczynki w 1994 roku. Powiedzia艂abym, 偶e to nieco wi臋cej, ni偶 brak sympatii do kolorowych s膮siad贸w.
-聽Przecie偶 nawet polityka grup nienawi艣ci musi jako艣 ewoluowa膰 zauwa偶y艂 McCaskey. - A mo偶e padli ofiar膮 schizmy? W takich grupach zawsze wyst臋puj膮 podzia艂y, rozbicia na frakcje. Nie mamy przecie偶 do czynienia z najstabilniejszymi psychicznie lud藕mi na tej planecie.
-聽I tu si臋 mylisz - poprawi艂a go Liz. - Niekt贸rzy z tych ludzi s膮 wr臋cz przera偶aj膮co stabilni psychicznie.
-聽Wyja艣nij - poprosi艂 j膮 Rodgers.
-聽Potrafi膮 艣ledzi膰 wybran膮 osob臋 lub grup臋 os贸b z wytrwa艂o艣ci膮, kt贸ra by tob膮 wstrz膮sn臋艂a. Kiedy chodzi艂am do szko艂y, s艂ysza艂am o przypadku wo藕nego w jednej ze szk贸艂 prywatnych w Connecticut. Wy艂o偶y艂 plastikiem wszystkie korytarze, po obu stronach, przy listwie pod艂ogowej. Udawa艂, 偶e zeskrobuje gum臋 do 偶ucia z pod艂ogi. Z艂apano go dwa dni przed planowanym wysadzeniem budynku w powietrze. Na procesie zezna艂, 偶e przemyca艂 plastik po p贸l metra dziennie.
-聽A ile go znaleziono?
-聽Dwie艣cie siedemdziesi膮t pi臋膰 metr贸w - powiedzia艂a Liz.
Rodgers nie przes膮dzi艂 jeszcze, kto w tej dyskusji ma, a kto nie ma racji, ale zawsze by艂 zdania, 偶e lepiej jest przeceni膰 si艂y przeciwnika. A poza tym, cho膰 Liz mog艂a nie mie膰 racji, podoba艂a mu si臋 przyj臋ta przez ni膮 twarda linia.
-聽Za艂贸偶my, 偶e masz racj臋 - powiedzia艂. - Co si臋 za tym kryje? Dlaczego Pure Nation mia艂aby napisa膰 tego rodzaju o艣wiadczenie prasowe? - 呕eby nami zakr臋ci膰 - odpar艂a od razu Liz. - Przynajmniej takie mam wra偶enie.
-聽M贸w dalej.
-聽Dobrze. Za艂o偶yli sklepik na Christopher Street, ulicy zamieszkanej w du偶ej cz臋艣ci przez homoseksualist贸w. Zagrozili wzi臋ciem zak艂adnik贸w ze stowarzyszenia czarnych. FBI ich zgarnia, mamy publiczny proces, homoseksuali艣ci i czarni s膮 wkurzeni.
-聽1 uwaga ludzi zostaje skupiona na grupach nienawi艣ci - zako艅czy艂 McCaskey. - Po co im to, do diab艂a, potrzebne?
-聽Uwaga ludzi zostaje skupiona na tej grupie nienawi艣ci - poprawi艂a go Liz. McCaskey tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Przecie偶 znasz 艣rodki masowego przekazu - powiedzia艂. - jak znajdziesz w臋偶a, zaraz pisz膮 o gnie藕dzie w臋偶y. Znajdziesz gniazdo w臋偶y, szukaj膮 nast臋pnego.
-聽Dobra, w tym masz racj臋. No wi臋c media znajduj膮 inne gniazda. Pure Nation, Stowarzyszenie Bia艂ych, Bractwo Ameryka艅skich Aryjczyk贸w. Prawdziwa parada psychopat贸w. I co dalej?
-聽Dalej? Przeci臋tny obywatel dostaje sza艂u i rz膮d przyjmuje twardy kurs wobec rasist贸w. Koniec sprawy.
-聽呕aden koniec sprawy. - Liz energicznie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Twardy kurs rz膮du nie wyko艅czy takich grup, wiesz? Zawsze przetrwaj膮, cho膰by w podziemiu. Co wi臋cej, fala powraca. Historia uczy, 偶e prze艣ladowanie rodzi si艂y oporu. Informacja o planowanym ataku Pure Nation - je艣li planowali jaki艣 atak, czego wcale nie jeste艣my pewni - spowoduje powstanie si艂 oporu czarnych, si艂 oporu homoseksualist贸w, si艂 oporu 呕yd贸w. Pami臋tacie slogan 呕ydowskiej Ligi Obronnej z lat sze艣膰dziesi膮tych, „Nigdy Wi臋cej"? Ka偶da milicja przyjmie jak膮艣 jego wersj臋. A kiedy ta polaryzacja zacznie si臋 rozszerza膰, kiedy zagrozi infrastrukturze pa艅stwa, zagrozi spo艂ecze艅stwu jako takiemu, przeci臋tny bia艂y Amerykanin si臋 przestraszy. Zabawne, ale rz膮d nie b臋dzie mu w stanie pom贸c, poniewa偶 nie mo偶e wyst膮pi膰 ostro wobec mniejszo艣ci. Je艣li zacznie z czarnymi, czarni b臋d膮 krzycze膰, 偶e to rasizm. Z homoseksualistami czy 呕ydami b臋dzie podobnie. Nadepnie na wszystkich i b臋dziemy mieli wojn臋 domow膮.
-聽Wi臋c nasz przeci臋tny Amerykanin - zako艅czy艂 za ni膮 Rodgers normalnie ca艂kiem przyzwoity facet, zacznie grawitowa膰 ku rasistowskim grupom bia艂ych. Pure Nation, WHOA i ca艂a reszta zaczn膮 nagle wygl膮da膰 na zbawc贸w narodu.
-聽O to w艂a艣nie chodzi - przytakn臋艂a Liz. - Jak to powiedzia艂 przed paru laty przyw贸dca milicji z Michigan? Co艣 jak „naturalna dynamika zemsty i zemsty za zemst臋 wyznacza im w艂asny kurs”? Kiedy rozejdzie si臋 informacja o Pure Nation i jej planach, to samo zdarzy si臋 tu.
-聽No wi臋c Pure Nation daje si臋 z艂apa膰 - zauwa偶y艂 Rodgers. - Osaczono ich, z艂apano, rozwi膮zano grup臋, postawiono poza prawem. S膮 m臋czennikami sprawy bia艂ych.
-聽I strasznie im si臋 to podoba - doda艂a Liz. McCaskey skrzywi艂 si臋.
-聽To jak jaka艣 surrealistyczna sztuka - powiedzia艂, i 艣piewnym g艂osem zadeklamowa艂: - Oto biali rasi艣ci, kt贸rzy wystawili policji w艂asn膮 grup臋, by zrobi膰 z nich m臋czennik贸w, by spowodowa膰 rozruchy w艣r贸d mniejszo艣ci, by przestraszy膰 bia艂ych, by stworzyli oni baz臋 popieraj膮c膮 inne ruchy bia艂ych rasist贸w. - Gwa艂townie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Mam wra偶enie, 偶e oboje przypisujecie tym degeneratom znacznie wi臋cej inteligencji, ni偶 posiadaj膮. Mieli plan. Zostali z艂apani. Koniec.
Zadzwoni艂 telefon.
-聽Nie jestem pewien, czy kupuj臋 to wszystko, co sugeruje Liz - powiedzia艂 jeszcze do McCaskeya Mike Rodgers - ale warto si臋 nad tym zastanowi膰.
-聽Pomy艣l o tym, jakie szkody mog膮 wyrz膮dzi膰 jako zwyk艂a przyn臋ta - doda艂a jeszcze psycholog.
Rodgersowi nagle zrobi艂o si臋 zimno. Ma艂a grupka rasist贸w mog艂a przecie偶 wodzi膰 FBI za nos, po manowcach, we wszystkich kierunkach opr贸cz w艂a艣ciwego. Maj膮c na karku stado dziennikarzy, FBI po prostu nie b臋dzie mog艂a si臋 przyzna膰, 偶e z jej agent贸w zrobiono idiot贸w.
Podni贸s艂 s艂uchawk臋. - Tak? - powiedzia艂.
Okaza艂o si臋, 偶e dzwoni Bob Herbert.
-聽Bob? Alberto wprowadzi艂 mnie w spraw臋 przed kilkoma minutami. Gdzie jeste艣?
-聽Gdzie艣 w Niemczech, na drodze w jakim艣 zadupiu - odpar艂 spokojnie Bob - i potrzebuj臋 czego艣.
-聽Czego?
-聽Algo natychmiastowej pomory, albo bardzo kr贸tkiej modlitwy.
29
Czwartek, 16.11 - Hamburg, Niemcy
P贸藕nym popo艂udniem Hamburg wygl膮da艂 uroczo, wi臋cej - czaruj膮co. Promienie zachodz膮cego s艂o艅ca odbija艂y si臋 od powierzchni dw贸ch jezior. Paul Hood odnosi艂 wr臋cz wra偶enie, 偶e kto艣 zapali艂 pod miastem tysi膮ce lamp. Drzewa w parku i stoj膮ce po ich obu stronach budynki odbija艂y czarnymi sylwetkami od intensywnie niebieskiego nieba.
Powietrze w Hamburgu tak偶e r贸偶ni si臋 od powietrza we wszystkich innych miastach. Pachnie przedziwn膮 mieszank膮 natury i przemys艂u. Czuje si臋 w nim odrobin臋 soli, niesionej przez 拢ab臋 z Morza P贸艂nocnego, paliwo i dym silnik贸w tysi臋cy statk贸w p艂yn膮cych rzek膮 oraz zapach niezliczonej ilo艣ci drzew i kwiat贸w, doskonale czuj膮cych si臋 na hamburskiej ziemi. Nie jest to zapach osza艂amiaj膮cy, pomy艣la艂 Paul, ale z pewno艣ci膮 r贸偶ny od wszystkich innych.
Nie mia艂 jednak wiele czasu na zastanawianie si臋 nad urokami 艣rodowiska naturalnego. Gdy tylko wyszli z budynku i znale藕li si臋 w parku, Hausen natychmiast zacz膮艂 m贸wi膰.
-聽Dlaczego ten dzie艅 wydaje si臋 panu taki dziwny? - spyta艂.
Paul wcale nie mia艂 szczeg贸lnej ochoty rozmawia膰 o sobie, mia艂 jednak nadziej臋, 偶e odrobina wyzna艅 z jego strony pomo偶e rozwi膮za膰 Hausenowi j臋zyk. Daj i bierz, bierz i daj - oto walczyk znany ka偶demu, komu przysz艂o 偶y膰 i pracowa膰 w Waszyngtonie. Ten taniec okaza艂 si臋 po prostu nieco bardziej osobisty i znacznie wa偶niejszy od wi臋kszo艣ci innych.
-聽Kiedy Matt, Bob i ja czekali艣my na was w hotelu, mia艂em wra偶enie... nie, m贸g艂bym przysi膮c, 偶e widzia艂em dziewczyn臋, kt贸r膮 kiedy艣 zna艂em. Wybieg艂em za ni膮 jak szalony.
-聽1 to by艂a ona?
-聽Nie wiem. - Samo wspomnienie o tym, co si臋 sta艂o, zn贸w doprowadzi艂o go do rozpaczy. Rozpaczy, 偶e nigdy nie dowie si臋, czy rzeczywi艣cie by艂a to Nancy, rozpaczy, poniewa偶 Nancy nadal panowa艂a nad jego dusz膮. - Wsiad艂a do taks贸wki, nim j膮 dogoni艂em. Ale tak trzyma艂a g艂ow臋... i b艂ysk jej w艂os贸w... je艣li nie ona, by艂a to z pewno艣ci膮 jej c贸rka.
-聽A ma c贸rk臋?
Paul tylko wzruszy艂 ramionami. Sama my艣l o tym, 偶e Nancy Jo mo偶e mie膰 m臋偶a, dzieci, 偶e mo偶e mie膰 w艂asne 偶ycie, o kt贸rym on nic nie wie, wystarczy艂a, by wyprowadzi膰 go z r贸wnowagi.
Wi臋c czemu powracasz do tej sprawy? - spyta艂 sam siebie i natychmiast odpowiedzia艂 sobie na to pytanie: bo chc臋 zmusi膰 Hausena do gadania.
Westchn膮艂 ci臋偶ko. R臋ce trzyma艂 g艂臋boko w kieszeniach. Wpatrywa艂 si臋 w traw臋. Niech臋tnie powr贸ci艂 my艣lami do Los Angeles sprzed dwudziestu lat.
-聽Kocha艂em t臋 dziewczyn臋 - powiedzia艂. - Nazywa艂a si臋 Nancy Jo Bosworth. - Spotkali艣my si臋 na wyk艂adach z informatyki na Uniwersytecie Po艂udniowej Kalifornii; na studiach dla zaawansowanych. By艂a delikatna, pe艂na 偶ycia, w艂osy mia艂a jak z艂ota fala... - u艣miechn膮艂 si臋. - Strasznie to pretensjonalne, wiem, ale po prostu nie umiem ich inaczej opisa膰. Mia艂a w艂osy mi臋kkie, g臋ste, anielskie i oczy b艂yszcz膮ce nienasycon膮 ch臋ci膮 偶ycia. Nazywa艂em j膮 ma艂ym z艂otym anio艂em, by艂em dla niej wielkim srebrnym rycerzem. Po prostu 艣ci臋艂a mnie z n贸g.
-聽To wida膰 - zauwa偶y艂 Hausen i u艣miechn膮艂 si臋, po raz pierwszy od bardzo dawna. Paul cieszy艂 si臋, 偶e do czego艣 dochodzi, bo snucie tych wspomnie艅 zabija艂o go od nowa, powoli i okrutnie.
-聽Zar臋czyli艣my si臋 zaraz po studiach - m贸wi艂 dalej. - Da艂em jej pier艣cionek ze szmaragdem; razem go wybrali艣my. Dosta艂em posad臋 asystenta burmistrza Los Angeles, a Nancy zacz臋艂a pracowa膰 jako programistka w firmie produkuj膮cej gry komputerowe. Dwa razy w tygodniu lata艂a na p贸艂noc, do Sunnyvale, tylko dlatego, 偶eby艣my nie byli daleko od siebie. Pewnego dnia w kwietniu 1979 roku - dwudziestego pierwszego kwietnia, przez d艂ugi czas wyrywa艂em t臋 kartk臋 ze wszystkich kalendarzy czeka艂em nad ni膮 przed kinem. Nie przysz艂a. Zadzwoni艂em do niej do domu. Nikt nie podni贸s艂 s艂uchawki, wi臋c natychmiast pojecha艂em na miejsce. Prowadzi艂em jak szalony. Mia艂em klucze; wszed艂em i znalaz艂em list.
Paul zwolni艂 kroku. Nadal pami臋ta艂 panuj膮cy w jej mieszkaniu zapach. Pami臋ta艂 艂zy, pami臋ta艂, jak 艣ciska艂o mu si臋 gard艂o. Pami臋ta艂 piosenk臋, dobiegaj膮c膮 z s膮siedniego mieszkania: Brooklyn Bridge, „The Worst That Could Happen".
-聽Napisa艂a ten list odr臋cznie i najwyra藕niej w po艣piechu. Normalnie pisa艂a starannie, czytelnie. Napisa艂a, 偶e musi wyjecha膰, 偶e nie wr贸ci i 偶e nie powinienem jej szuka膰. Zabra艂a troch臋 ubra艅, ale wszystko inne zosta艂o na miejscu: p艂yty, ksi膮偶ki, kwiatki w doniczkach, albumy ze zdj臋ciami, dyplom. Wszystko. Aha, zabra艂a tak偶e pier艣cionek zar臋czynowy. Zabra艂a albo wyrzuci艂a.
-聽Nikt nie wiedzia艂, co si臋 z ni膮 sta艂o? - spyta艂 zdziwiony Hausen. - Nikt. Nawet FBI. Ich agenci przyszli nast臋pnego dnia rano i zacz臋li mnie wypytywa膰 nie m贸wi膮c, o co w艂a艣ciwie chodzi. Nie mog艂em im wiele powiedzie膰, ale mia艂em nadziej臋, 偶e j膮 znajd膮. Niezale偶nie od tego, co zrobi艂a, chcia艂em jej pom贸c. Kilka nast臋pny dni i nocy sp臋dzi艂em na poszukiwaniach; odwiedzi艂em profesor贸w, kt贸rych wyk艂ad贸w s艂uchali艣my, naszych wsp贸lnych przyjaci贸艂, rozmawia艂em z lud藕mi, z kt贸rymi pracowa艂a i kt贸rzy bardzo si臋 o ni膮 niepokoili. Zadzwoni艂em nawet do jej ojca. Nie utrzymywa艂a bli偶szych stosunk贸w z rodzin膮, wi臋c wcale nie zaskoczy艂o mnie, 偶e nic o niej nie wiedzia艂. W ko艅cu doszed艂em do wniosku, 偶e z pewno艣ci膮 pope艂ni艂em jaki艣 b艂膮d. A mo偶e mia艂a kogo艣 i uciek艂a z nim?
-聽Gott! I potem ju偶 nigdy si臋 nie odezwa艂a? Hood powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Nie odezwa艂a si臋 i niczego si臋 o niej nie dowiedzia艂em. Chcia艂em, wie pan, przez ciekawo艣膰, ale sam nie pr贸bowa艂em ju偶 jej znale藕膰. By艂o to ponad moje si艂y. Za jedno powinienem jej jednak podzi臋kowa膰. Ratunek znalaz艂em w pracy, nawi膮za艂em wiele warto艣ciowych kontakt贸w... wtedy nie nazywali艣my jeszcze tego „metod膮"... - u艣miechn膮艂 si臋 - i w rezultacie wystartowa艂em do wybor贸w na stanowisko burmistrza i wygra艂em je. By艂em najm艂odszym burmistrzem w historii Los Angeles.
Hausen spojrza艂 na obr膮czk臋 na jego palcu. - Pan jest 偶onaty, prawda? - spyta艂.
-聽Tak - przytakn膮艂 Paul i r贸wnie偶 zerkn膮艂 na obr膮czk臋. - O偶eni艂em si臋. Mam wspania艂膮 rodzin臋 i ciekaw膮 prac臋. - Opu艣ci艂 d艂o艅 i potar艂 palcami kiesze艅 z portfelem, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 bilety - nie wiedzia艂a o nich nawet jego 偶ona. - Ale od czasu do czasu nadal my艣l臋 o Nancy i prawdopodobnie dobrze si臋 sta艂o, 偶e tam, w hotelu, to nie by艂a ona.
-聽Nie wie pan, czy to nie by艂a ona. - Nie, nie wiem.
-聽Ale nawet je艣li by艂a, pa艅ska Nancy jest cz臋艣ci膮 przesz艂o艣ci. Nale偶a艂a do innego Paula Hooda. Gdyby pan j膮 teraz spotka艂, najprawdopodobniej poradzi艂by pan sobie z sytuacj膮.
-聽Najprawdopodobniej, cho膰 wcale nie jestem pewien, czy ten Paul Hood a偶 tak bardzo r贸偶ni si臋 od tamtego. Nancy kocha艂a we mnie ch艂opca, kt贸ry 偶ycie i mi艂o艣膰 traktowa艂 jak przygod臋. Teraz jestem ojcem, by艂em burmistrzem, sta艂em si臋 czystej krwi obywatelem Waszyngtonu, ale to wcale a偶 tak mnie nie zmieni艂o. Lubi臋 gr臋 i ryzyko, denerwuj臋 si臋 na filmach z Godzill膮 i nadal s膮dz臋, 偶e jedynym przyzwoitym Batmanem by艂 Adam West, a jedynym przyzwoitym Supermanem Christopher Reeve. Gdzie艣, w g艂臋bi duszy, nadal jestem ch艂opcem uwa偶aj膮cym si臋 za rycerza, kt贸rego dam膮 serca by艂a Nancy. Szczerze m贸wi膮c nie wiem, jak zareagowa艂bym, gdyby艣my spotkali si臋 twarz膮 w twarz.
Paul zn贸w w艂o偶y艂 r臋ce w kieszenie. Zn贸w dotkn膮艂 portfela. Kogo pr贸bujesz oszuka膰? - spyta艂 sam siebie. Wiedzia艂 doskonale, 偶e gdyby teraz spotka艂 si臋 z Nancy, dawna mi艂o艣膰 natychmiast zap艂on臋艂aby z now膮 si艂膮.
-聽No wi臋c tak wygl膮da moja historia - powiedzia艂. Szli obok siebie; szybko zerkn膮艂 w lewo, na Hausena. - Teraz pa艅ska kolej. Czy telefon, kt贸ry odebra艂 pan w biurze, mia艂 co艣 wsp贸lnego z wielk膮 utracon膮 mi艂o艣ci膮, z tajemniczym znikni臋ciem?
Przez moment Hausen szed艂 obok niego, pogr膮偶ony w godnej ciszy, a potem powiedzia艂 powa偶nie:
-聽Z tajemniczym znikni臋ciem, owszem. Ale z mi艂o艣ci膮, nie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie dotyczy艂 mi艂o艣ci. - Przerwa艂 i odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do Paula. Wia艂 lekki wiatr, mierzwi膮c mu w艂osy, poruszaj膮c jego p艂aszczem. - Panie Hood, ufam panu. Wyczuwam prawd臋 w pana b贸lu, w pana uczuciach; jest pan cz艂owiekiem umiej膮cym wsp贸艂czu膰... i szczerym. - Rozejrza艂 si臋 dooko艂a, po czym spu艣ci艂 wzrok. - Wi臋c ja te偶 szczerze panu wszystko wyznam, cho膰 z mojej strony jest to najprawdopodobniej szale艅stwo. Nigdy nie m贸wi艂em o tym nikomu, nawet siostrze, nawet przyjacio艂om. - To politycy maj膮 przyjaci贸艂?
Niemiec u艣miechn膮艂 si臋.
-聽Niekt贸rzy maj膮. ja mam. Nie chcia艂em obci膮偶a膰 ich t膮 spraw膮, ale przecie偶 kto艣 musi o wszystkim wiedzie膰, zw艂aszcza teraz, kiedy on wr贸ci艂. Kto艣 musi wiedzie膰 na wypadek, gdyby co艣 mi si臋 sta艂o.
Hausen spojrza艂 mu w oczy. W jego wzroku by艂o cierpienie takie, jakiego Paul nie widzia艂 jeszcze nigdy w 偶yciu. Zaskoczy艂o go to, kaza艂o mu natychmiast zapomnie膰 o Nancy... i wzmog艂o ciekawo艣膰.
-聽Dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu - rozpocz膮艂 Hausen - studiowa艂em nauki polityczne na Sorbonie. Moim najlepszym przyjacielem by艂 Gerard Dupre, syn bogatego przemys艂owca, radyka艂. Nie wiem, czy chodzi艂o mu o zabieraj膮cych prac臋 Francuzom imigrant贸w, czy te偶 do g艂osu dosz艂a po prostu mroczna cz臋艣膰 jego natury. W ka偶dym razie nienawidzi艂 Amerykan贸w i Azjat贸w, a ju偶 zw艂aszcza Arab贸w, Murzyn贸w i katolik贸w. Bo偶e, nienawi艣膰 prze偶era艂a go na wylot.
Niemiec obliza艂 wargi i zn贸w opu艣ci艂 wzrok. Hood nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e walczy ze sob膮 i 偶e dotyczy to nie tylko samego faktu spowiedzi, lecz i tego, co uczyni艂... cokolwiek to by艂o.
-聽Pewnego wieczora siedzieli艣my w kawiarni „L'Exchange” na Rue Mouffetard na lewym brzegu, bardzo blisko uniwersytetu. W takiej niedrogiej knajpce. Cieszy艂a si臋 wielk膮 popularno艣ci膮 w艣r贸d student贸w, powietrze w niej zawsze ci臋偶kie by艂o od zapachu mocnej kawy i jeszcze mocniejszych dyskusji. By艂o to zaraz na pocz膮tku drugiego roku studi贸w. Tego dnia Gerarda wszystko denerwowa艂o. Kelner si臋 sp贸藕nia艂, drinki by艂y letnie, noc zimna, a kolekcja m贸w Trockiego obejmowa艂a tylko jego przem贸wienia z Moskwy; nie opublikowano w niej niczego z czas贸w meksyka艅skich, co zdaniem Gerarda by艂o prawdziwym przest臋pstwem. Zap艂aci艂 rachunek - jak zawsze, tylko jemu nigdy nie brakowa艂o pieni臋dzy i poszli艣my na spacer wzd艂u偶 brzeg贸w Sekwany. By艂o ciemno, kiedy spotkali艣my dwie ameryka艅skie studentki, kt贸re dopiero co przyjecha艂y do Pary偶a. - Wyznania najwyra藕niej przychodzi艂y Hausenowi z trudno艣ci膮. - Chcia艂y zrobi膰 kilka zdj臋膰 na pustym brzegu rzeki, pod mostem. Tymczasem zasz艂o s艂o艅ce i nie wiedzia艂y, jak wr贸ci膰 do akademika. Chcia艂em im pom贸c, ale Gerard przerwa艂 mi, powiedzia艂, 偶e do tej pory by艂 przekonany, i偶 Amerykanie wiedz膮 wszystko. Wrzeszcza艂, w艣cieka艂 si臋 na te dziewczyny. Powiedzia艂, 偶e Amerykanie przyjechali do jego kraju, 偶e go ukradli, wi臋c jakim cudem dwie Amerykanki nie wiedz膮, jak trafi膰 do domu?
Hood poczu艂, jak 艣ciska mu si臋 gard艂o. Chyba zna艂 ju偶 koniec tej historii.
-聽Dziewczyny my艣la艂y, 偶e 偶artuje - m贸wi艂 dalej Hausen. - jedna z nich po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu. Chcia艂a co艣 powiedzie膰, nie pami臋tam ju偶 nawet, co. A on na to, 偶e jak 艣mie traktowa膰 go tak protekcjonalnie... no i odepchn膮艂 j膮. Dziewczyna potkn臋艂a si臋 i wpad艂a do rzeki. W tym miejscu woda nie by艂a g艂臋boka, ale sk膮d ta bidula mia艂a o tym wiedzie膰? Zacz臋艂a krzycze膰. Bo偶e, ale krzycza艂a! Przyjaci贸艂ka rzuci艂a aparat, pobieg艂a jej na ratunek, ale on z艂apa艂 j膮, z艂apa艂 i ramieniem dusi艂 za szyj臋. Ta w wodzie krzycza艂a, ta druga ledwie dysza艂a, a ja sta艂em jak sparali偶owany. Nigdy w 偶yciu nie zdarzy艂o mi si臋 nic podobnego. W ko艅cu jednak pobieg艂em na pomoc tej dziewczynie w rzece. 艁ykn臋艂a wody i zacz臋艂a si臋 krztusi膰. Tak si臋 rzuca艂a, 偶e nie potrafi艂em jej unieruchomi膰, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, by wyci膮gn膮膰 j膮 na brzeg. Gerard w艣ciek艂 si臋 na mnie za to, 偶e jej pomagam, wrzeszcza艂 na mnie, no i trzyma艂 t臋 swoj膮 dziewczyn臋 tak mocno...
Hausen przerwa艂. W oczach nadal mia艂 wyraz cierpienia, jego czo艂o by艂o blade, usta rozchylone. D艂onie mu dr偶a艂y. Zacisn膮艂 je w pi臋艣ci, by nie by艂o wida膰 tego dr偶enia. Paul zrobi艂 krok w jego kierunku.
-聽Nie musi pan... - powiedzia艂.
-聽Wr臋cz przeciwnie, musz臋. Teraz, kiedy Gerard wr贸ci艂, ta historia musi zosta膰 opowiedziana. Mo偶e sko艅czy si臋 to moim upadkiem, ale on tak偶e musi upa艣膰. - Hausen zacisn膮艂 wargi. Milcza艂 chwil臋, pr贸buj膮c si臋 opanowa膰.
-聽Gerard rzuci艂 dziewczyn臋 na ziemi臋. By艂a nieprzytomna. Potem wskoczy艂 do rzeki i utopi艂 t臋 drug膮. Pr贸bowa艂em go powstrzyma膰, ale po艣lizgn膮艂em si臋. Przytrzyma艂 mi g艂ow臋... - Hausen gestami pokazywa艂, jak to si臋 odby艂o - ...wrzeszcza艂 co艣 o tym, jak to wszystkie Amerykanki s膮 kurwami. Nim wylaz艂em na brzeg, by艂o ju偶 za p贸藕no. Dziewczyna sp艂ywa艂a z nurtem, widzia艂em ci膮gn膮ce si臋 za ni膮 d艂ugie kasztanowate w艂osy. Zostawi艂 j膮, wyszed艂 i wrzuci艂 do Sekwany t臋 drug膮. Potem powiedzia艂, 偶ebym szed艂 za nim. Nie wiem... by艂em prawie nieprzytomny... potyka艂em si臋 w ciemno艣ci, pozbiera艂em swoje rzeczy i uciek艂em z nim. Niech mi B贸g dopomo偶e, nie wiedzia艂em nawet, czy ta Amerykanka, kt贸r膮 dusi艂, rzeczywi艣cie nie 偶yje, ale uciek艂em razem z nim.
-聽I nikt was nie widzia艂? Nikt nic nie s艂ysza艂, nie przybieg艂 sprawdzi膰, co si臋 dzieje?
-聽Kto艣 pewnie wszystko s艂ysza艂, ale nic to nikogo nie obesz艂o. Studenci zawsze si臋 przekrzykiwali albo wrzeszczeli.
-聽I co pan zrobi艂 potem?
-聽Pojechali艣my na poludnie Francji, do posiad艂o艣ci ojca Gerarda. Sp臋dzili艣my tam kilka tygodni. Gerard prosi艂, 偶ebym zosta艂, 偶ebym wraz z nim zabra艂 si臋 za interesy. On mnie naprawd臋 lubi艂. Pochodzili艣my z zupe艂nie innych 艣rodowisk, a jednak szanowa艂 moje opinie. Tylko ja jeden mia艂em 艣mia艂o艣膰 powiedzie膰 mu, 偶e jest hipokryt膮, 偶e 偶yje w luksusie za pieni膮dze rodziny, a jednocze艣nie podziwia Trockiego i Marksa. Lubi艂 spos贸b, w jaki go prowokowa艂em. Ale nie m贸g艂bym z nim pracowa膰. Wi臋c wr贸ci艂em do Niemiec. I tu nie znalaz艂em jednak spokoju...
Hausen umilk艂. Spojrza艂 na swe zaci艣ni臋te w pi臋艣ci d艂onie. Nadal dr偶a艂y, wi臋c kilkakrotnie rozprostowa艂 palce.
-聽Poszed艂em do ambasady francuskiej w Niemczech - oznajmi艂 w ko艅cu - i opowiedzia艂em im o wszystkim. O wszystkim. Powiedzieli, 偶e przes艂uchaj膮 Gerarda, a ja im powiedzia艂em, gdzie mog膮 mnie znale藕膰. By艂em got贸w i艣膰 do wi臋zienia, byle odkupi膰 win臋.
-聽I co dalej?
-聽Francuska policja w niczym nie przypomina policji innych kraj贸w stwierdzi艂 gorzko Hausen. - Im zale偶y na tym, 偶eby umarza膰 sprawy, a nie na tym, 偶eby je rozwi膮zywa膰, a ju偶 szczeg贸lnie wtedy, gdy ofiarami s膮 cudzoziemcy. Dla nich sprawa tych dziewcz膮t pozosta艂a nie rozwi膮zana i mia艂a tak膮 pozosta膰.
-聽Czy kiedykolwiek przes艂uchano Gerarda?
-聽Nie wiem, lecz je艣li nawet go przes艂uchano... niech pan pomy艣li, co znaczy s艂owo biednego Niemca w por贸wnaniu ze s艂owem syna francuskiego przemys艂owca, miliardera.
-聽Ale musia艂by wyja艣ni膰, dlaczego rzuci艂 studia i...
-聽Herr Hood, Gerard nale偶a艂 do ludzi zdolnych; naprawd臋 zdolnych przekona膰 cz艂owieka, 偶e rzuci艂 studia, bo w ksi膮偶ce nie by艂o meksyka艅skich m贸w Trockiego.
-聽Co z rodzicami dziewcz膮t?
-聽A czego mogli dokona膰? Przyjechali do Francji, za偶膮dali sprawiedliwo艣ci. Z艂o偶yli doniesienia o przest臋pstwie w ambasadzie francuskiej w Waszyngtonie i ambasadzie ameryka艅skiej w Pary偶u. Wyznaczyli nagrody za dostarczenie informacji. Cia艂a ich c贸rek odtransportowano do Stan贸w, Francuzi nie zrobili nic i to by艂oby mniej wi臋cej wszystko.
-聽Mniej wi臋cej?
W oczach Hausena pojawi艂y si臋 艂zy.
-聽Gerard napisa艂 do mnie kilka tygodni p贸藕niej. Napisa艂, 偶e pewnego dnia powr贸ci, by ukara膰 mnie za tch贸rzostwo i zdrad臋.
-聽1 potem ju偶 si臋 do pana nie odezwa艂?
-聽A偶 do dzi艣, kiedy zadzwoni艂. Tu, w Niemczech, wr贸ci艂 do mnie stary wstyd i poczucie winy.
-聽Przecie偶 nie zrobi艂 pan nic karygodnego. Pr贸bowa艂 pan go powstrzyma膰.
-聽Moj膮 zbrodni膮 by艂o milczenie zaraz po fakcie - stwierdzi艂 Hausen. - Jak wielu tych, kt贸rzy w膮chali dymy O艣wi臋cimia, milcza艂em i nie protestowa艂em.
-聽Istnieje kwestia stopnia winy, nie uwa偶a pan? Niemiec tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Milczenie jest milczeniem - powiedzia艂. - Milcza艂em i dzi臋ki temu morderca pozosta艂 na wolno艣ci. Nazywa si臋 teraz Gerard Dominique. Grozi mnie i mojej trzynastoletniej c贸reczce.
-聽Nie wiedzia艂em, 偶e ma pan dzieci. Gdzie ona mieszka?
-聽Z matk膮, w Berlinie. B臋d膮 strze偶one, ale Gerard jest pot臋偶ny i umie dzia艂a膰 skrycie. Mo偶e 艂ap贸wkami nawi膮za膰 kontakt z lud藕mi, kt贸rzy nie aprobuj膮 mojej dzia艂alno艣ci. - Hausen potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Gdybym tego dnia krzykn膮艂 „Policja!", przytrzyma艂 Gerarda, zrobi艂 co艣, pozosta艂e lata prze偶y艂bym w spokoju. Ale nie zrobi艂em nic. jedynym sposobem zado艣膰uczynienia by艂a walka z nienawi艣ci膮 tak膮 jak ta, kt贸ra spowodowa艂a 艣mier膰 dziewczyn.
-聽Nie mia艂 pan kontaktu z Gerardem, ale czy przez te wszystkie lata co艣 pan o nim s艂ysza艂?
-聽Nie. Znik艂, jak pa艅ska Nancy. Chodzi艂y plotki, 偶e zacz膮艂 pracowa膰 dla ojca, ale kiedy ten umar艂, zamkn膮艂 fabryk臋 cz臋艣ci dla Airbusa, przez wiele lat przynosz膮c膮 ogromne dochody. M贸wiono te偶, 偶e ma decyduj膮ce wp艂ywy w wielu radach nadzorczych, cho膰 w nich nie zasiada, ale o tym nie wiem nic pewnego.
Paul mia艂 zamiar zada膰 Hausenowi wiele pyta艅: o interesy starego Dupre, o to偶samo艣膰 dziewcz膮t, o to, jak Centrum mo偶e pom贸c mu w rozwi膮zaniu problemu wygl膮daj膮cego na powa偶ny przypadek szanta偶u, lecz kto艣 stoj膮cy za nim powiedzia艂 cicho jedno s艂owo:
-聽Paul?
Hood odwr贸ci艂 si臋 i blask Hamburga przygas艂 w jego oczach. Hausen, miasto, sam czas przesta艂y si臋 liczy膰, bo oto alejk膮 szed艂 w jego kierunku smuk艂y, wysoki anio艂. Paul Hood zn贸w sta艂 przed kinem, czekaj膮c na Nancy.
I tym razem Nancy si臋 zjawi艂a.
30
Czwartek, 16.22 - Hanower, Niemcy
Bob Herbert nie zadzwoni艂 do Mike'a Rodgersa, gdy po raz pierwszy zobaczy艂 w lusterku bia艂膮 p贸艂ci臋偶ar贸wk臋.
Pojawi艂a si臋 tam, kiedy kr膮偶y艂 po mie艣cie pr贸buj膮c postanowi膰, co robi膰 teraz. Nie po艣wi臋ci艂 uwagi jad膮cemu za nim samochodowi, zaj臋ty by艂 wymy艣leniem sposob贸w na zdobycie jaki艣 informacji o porwanej dziewczynie. Po prostu nie da si臋 tego zrobi膰, ale jak膮艣 okr臋偶n膮 drog膮...
Kiedy skr臋ci艂 z Herrenhauser Strasse w boczn膮 uliczk臋, a p贸艂ci臋偶ar贸wka skr臋ci艂a za nim, obejrza艂 j膮 sobie bli偶ej. Z przodu i na tylnym siedzeniu siedzieli ludzie z kominiarkami na twarzach. Herbert zerkn膮艂 na plan miasta, po czym skr臋ci艂 gwa艂townie w kilka kolejnych bocznych uliczek; po prostu sprawdza艂, czy p贸艂ci臋偶ar贸wka rzeczywi艣cie jedzie za nim, jecha艂a. Kto艣 musia艂 obserwowa膰 go pod piwiarni膮, a potem wys艂a膰 za nim pluton egzekucyjny. Podczas gdy Hanower pogr膮偶a艂 si臋 w zapadaj膮cym szybko zmroku, zadzwoni艂 do Centrum. Alberto po艂膮czy艂 go z Mike'em Rodgersem. To w贸wczas poprosi艂 o natychmiastow膮 pomoc lub kr贸tk膮 modlitw臋.
-聽Co si臋 sta艂o? - spyta艂 go Mike.
-聽Mia艂em drobne starcie z neonazistami, pod piwiarni膮. Teraz chc膮 zla膰 mi ty艂ek.
-聽Gdzie jeste艣?
-聽Trudno powiedzie膰. - Herbert rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Widz臋 brzezin臋, ogrody, jezioro. - Za oknem przemkn膮艂 wielki znak z nazw膮 miejscowo艣ci. - Dzi臋ki ci, Bo偶e. To co艣 nazywa si臋 Welfengarten.
-聽Bob! - krzykn膮艂 Rodgers. - jest tu Darrell. Ma numer telefonu miejscowego komisariatu policji. Mo偶esz go zapisa膰 i zadzwoni膰?
Herbert znalaz艂 pi贸ro w kieszonce na piersi. Stukn膮艂 nim w desk臋 rozdzielcz膮. Pop艂yn膮艂 atrament.
-聽Dobra, strzelaj.
Nim jednak dowiedzia艂 si臋 numeru, p贸艂ci臋偶ar贸wka uderzy艂a w b艂otnik jego Mercedesa. Samoch贸d skoczy艂 do przodu, pasy bezpiecze艅stwa mocno wbi艂y mu si臋 w pier艣.
-聽Cholera! - wrzasn膮艂, wyprzedzi艂 jaki艣 samoch贸d i doda艂 gazu. Generale, jest problem.
-聽Co si臋 dzieje?
-聽Stukn臋li mnie. Musz臋 si臋 zatrzyma膰, nim zaczn臋 rozje偶d偶a膰 przechodni贸w. Powiedzcie Landespolitzei, 偶e jestem w bia艂ym Mercedesie.
-聽Nie, Bob, nie zatrzymuj si臋! - wrzasn膮艂 Mike. - Je艣li wci膮gn膮 ci臋 do 艣rodka, to koniec!
-聽Oni nie chc膮 mnie porwa膰! Chc膮 mnie zabi膰!
P贸艂ci臋偶ar贸wka zn贸w uderzy艂a go w lewy tylny b艂otnik. Prawymi ko艂ami Mercedes wskoczy艂 na chodnik, omal nie rozje偶d偶aj膮c m臋偶czyzny, kt贸ry w艂a艣nie wyprowadzi艂 na spacer pieska. Bob zdo艂a艂 wr贸ci膰 na drog臋, cho膰 przy okazji otar艂 si臋 o zaparkowany samoch贸d. Zderzak odpad艂 i wl贸k艂 si臋 z trzaskiem po asfalcie.
Zahamowa艂. Ba艂 si臋, 偶e metal mo偶e przeci膮膰 opon臋. Wrzuci艂 tylny bieg. Uda艂o mu si臋, oderwany zderzak z trzaskiem opad艂 na asfalt.
Zerkn膮艂 w boczne lusterko, by sprawdzi膰, czy ma woln膮 drog臋 i mo偶e ruszy膰. Ca艂a ta scena by艂a w gruncie rzeczy surrealistyczna. Przechodnie biegli, a naoko艂o 艣miga艂y samochody. 1, nim zd膮偶y艂 w艂膮czy膰 si臋 w powa偶nie zak艂贸cony ruch uliczny, po jego lewej stronie pojawi艂a si臋 bia艂a p贸艂ci臋偶ar贸wka. Siedz膮cy obok kierowcy m臋偶czyzna odwr贸cony by艂 w jego stron臋. Przez otwarte okno wystawa艂 pistolet maszynowy.
M臋偶czyzna poci膮gn膮艂 za spust.
31
Czwartek, 16.33 - Hamburg, Niemcy
Ubrana w kr贸tk膮 czarn膮 sp贸dnic臋 z pasuj膮cym do niej 偶akietem oraz bia艂膮 bluzk臋, z prostym naszyjnikiem z pere艂 na szyi, Nancy wy艂oni艂a si臋 z przesz艂o艣ci powoli, jak mira偶 i jak w mira偶u jej posta膰 wydawa艂a si臋 niewyra藕na. By膰 mo偶e dlatego, 偶e Paul mia艂 w oczach 艂zy.
Skrzywi艂 si臋. Mrugn膮艂. D艂onie zacisn膮艂 w pi臋艣ci; w sercu czu艂 burz臋 uczu膰, r贸偶nych uczu膰. Nancy powoli si臋 do niego zbli偶a艂a.
To ty, pomy艣la艂 najpierw.
A potem: dlaczego to u diab艂a zrobi艂a艣?
I: jeste艣 pi臋kniejsza od tej dziewczyny, kt贸r膮 zapami臋ta艂em.
I: A Sharon? Powinienem j膮 rzuci膰, lecz nie potrafi臋.
A wreszcie: Odejd藕. Nie tego mi teraz potrzeba.
Ale Nancy by艂a mu potrzebna. Napawa艂 si臋 jej widokiem. Nie walczy艂 z fal膮 dawnej szalonej mi艂o艣ci, kt贸ra nagle zala艂a mu serce. Nie walczy艂 z fal膮 dawnego szalonego po偶膮dania. Nie walczy艂 z fal膮 wspomnie艅.
-聽Herr Hood? - zaniepokoi艂 si臋 Hausen. Jego g艂os dobieg艂 Paula st艂umiony i daleki, jakby dobywa艂 si臋 z wn臋trza ziemi. - Co si臋 sta艂o?
-聽Nic. - Jego w艂asny g艂os brzmia艂 r贸wnie niewyra藕nie.
Paul nie odrywa艂 wzroku od Nancy. Nie znik艂a, ale te偶 nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem. Nie odwr贸ci艂a g艂owy, zbli偶a艂a si臋 id膮c ku niemu zmys艂owym krokiem modelki.
-聽To Nancy - zdo艂a艂 wykrztusi膰 pod adresem Hausena. - Jak pana tu znalaz艂a? - zastanowi艂 si臋 Niemiec.
Nancy, wreszcie, by艂a ju偶 blisko niego. Paul Hood nie pr贸bowa艂 nawet wyobrazi膰 sobie, co s膮dzi o jego wygl膮dzie. Sta艂 sparali偶owany przez szok, z otwartymi ustami, ze 艂zami w oczach, powoli kr臋c膮c g艂ow膮. By艂 pewien jednego: w niczym nie przypomina艂 rycerza w srebrzystej zbroi.
Teraz, z bliska, dostrzeg艂 na twarzy dziewczyny wyraz rozbawienia, o kt贸rym 艣wiadczy艂o tylko lekkie wygi臋cie warg; niemal natychmiast ust膮pi艂 on jednak jak偶e dla niej charakterystycznemu, podniecaj膮co szczeremu u艣miechowi.
-聽Cze艣膰 - powiedzia艂a cicho.
Jej g艂os, podobnie jak twarz, wydawa艂 si臋... dojrzalszy. W k膮cikach b艂臋kitnych oczu pojawi艂y si臋 zmarszczki, dostrzeg艂 te偶 zmarszczki na niegdy艣 tak g艂adkim czole i w k膮cikach ust, przy g贸rnej, tak cudownej i dolnej, nieco wydatniejszej, wardze. Zmarszczki nie odebra艂y jej jednak uroku, przeciwnie, wyda艂y si臋 Paulowi nieprawdopodobnie podniecaj膮ce. By艂y 艣wiadectwem tego, 偶e 偶y艂a, kocha艂a, walczy艂a i przetrwa艂a, i 偶e nadal 偶yje, 偶e nie z艂ama艂y jej kaprysy losu.
Wygl膮da艂a tak偶e bardziej zdrowo, ni偶 kiedykolwiek przedtem. Wysoka, sprawia艂a wra偶enie klasycznej rze藕by; niew膮tpliwie uprawia艂a aerobik, biega艂a lub p艂ywa艂a. Obr贸ci艂a 膰wiczenia na sw膮 korzy艣膰, uczyni艂y one dla niej dok艂adnie to, co chcia艂a, by uczyni艂y. Tak膮 mia艂a siln膮 wol臋, taka by艂a zdecydowana.
Ale偶 oczywi艣cie, pomy艣la艂 z gorycz膮. Wystarczy艂o jej silnej woli, by ode mnie odej艣膰.
Nie u偶ywa艂a ju偶 ciemnej wi艣niowej szminki, kt贸r膮 pami臋ta艂 tak dobrze. Zast膮pi艂a j膮 czym艣 bledszym, znacznie bardziej stonowanym. Na powiekach pojawi艂 si臋 tak偶e cie艅 makija偶u, a w uszach mia艂a diamentowe kolczyki. Paul walczy艂 z przemo偶n膮 ch臋ci膮 przytulenia jej i omal nie przegra艂 tej walki.
W ko艅cu zdecydowa艂 si臋 na dwa proste s艂owa.
-聽Cze艣膰, Nancy - powiedzia艂. Nie wyda艂o mu si臋 to najw艂a艣ciwszymi powitaniem po wszystkich tych latach, ale w ka偶dym razie brzmia艂o lepiej od wyzwisk i oskar偶e艅, kt贸re jako pierwsze przysz艂y mu na my艣l. Jak ka偶dy m臋czennik mi艂o艣ci, Paul odkry艂 urok 艣wi臋toszkowatego minimalizmu.
Nancy odwr贸ci艂a od niego wzrok. Poda艂a d艂o艅 Hausenowi. - Nancy Jo Bosworth - przedstawi艂a si臋.
-聽Richard Hausen.
-聽Wiem. Pozna艂am pana.
Nast膮pi艂a kr贸tka wymiana zda艅, kt贸rej Paul nie by艂 艣wiadomy. Nancy Jo Bosworth, powtarza艂 w my艣li. Nale偶a艂a do tego rodzaju kobiet, kt贸re z pewno艣ci膮 zmieni艂yby nazwisko. A wi臋c nie wysz艂a za m膮偶. Poczu艂 przyp艂yw szalonej rado艣ci, a zaraz po nim zalewaj膮c膮 dusz臋 fal臋 poczucia winy. Przecie偶 jest 偶onaty.
Z trudem zmusi艂 si臋 do spojrzenia na Hausena. By艂 艣wiadomy wysi艂ku, jaki w艂o偶y艂 w obr贸cenie g艂owy; gdyby nie 贸w wysi艂ek, nawet by nie drgn臋艂a. W oczach Niemca dostrzeg艂 wyraz wsp贸艂czucia, niemal smutku; wsp贸艂czucia i smutku, kt贸re skierowane by艂y pod jego adresem. Rozumia艂 to uczucie. Je艣li nie b臋dzie uwa偶a艂, mo偶e zniszczy膰 niejedno 偶ycie.
-聽Chcia艂bym na moment pozosta膰 sam - powiedzia艂. - Prosz臋 bardzo. Spotkamy si臋 w moim biurze.
Paul skin膮艂 g艂ow膮.
-聽A je艣li chodzi o to, co powiedzia艂 mi pan przed chwil膮, jeszcze porozmawiamy: Z pewno艣ci膮 b臋d臋 w stanie panu pom贸c.
-聽Dzi臋kuj臋 bardzo.
Niemiec sk艂oni艂 si臋 im uprzejmie i odszed艂.
Paul Hood zn贸w spojrza艂 na Nancy. Nie wiedzia艂, co dostrzeg艂a w jego oczach, ale on dostrzeg艂 w jej oczach oddanie oraz po偶膮danie; mieszank臋, kt贸rej nikt nie potrafi艂by si臋 oprze膰.
-聽Bardzo ci臋 przepraszam - powiedzia艂a Nancy.
-聽Nic nie szkodzi. W艂a艣ciwie ju偶 sko艅czyli艣my. U艣miechn臋艂a si臋 na te s艂owa.
-聽Nie to mam na my艣li.
Paul poczu艂 rumieniec na policzkach i szyi. Czu艂 si臋 jak kompletny idiota. Nancy delikatnie dotkn臋艂a jego twarzy.
-聽Mia艂am pow贸d, by ci臋 opu艣ci膰 w ten straszny spos贸b - powiedzia艂a. - Ale偶 z pewno艣ci膮. - Poczu艂, 偶e odzyskuje odrobin臋 zdrowego rozs膮dku. - Nigdy niczego nie zrobi艂a艣 bez powodu. - Odsun膮艂 d艂oni膮 jej d艂o艅. - Jak mnie tu znalaz艂a艣?
-聽Musia艂am wr贸ci膰 z papierami do hotelu. Recepcjonista poinformowa艂 mnie, 偶e pyta艂 o mnie „Paul", kt贸ry potem wyszed艂 z wiceministrem spraw zagranicznych Hausenem. Zadzwoni艂am do biura Hausena, a potem zaraz tu przysz艂am.
-聽Ale dlaczego? Nancy roze艣mia艂a si臋.
-聽Przecie偶 mia艂am mn贸stwo doskona艂ych powod贸w. Chcia艂am ci臋 zobaczy膰, chcia艂am ci臋 przeprosi膰, chcia艂am wszystko ci wyja艣ni膰... ale przede wszystkim chcia艂am ci臋 zobaczy膰. Strasznie za tob膮 t臋skni艂am. 艢ledzi艂am twoj膮 karier臋 w Los Angeles tak dok艂adnie, jak to tylko mo偶liwe. By艂am bardzo dumna z tego, czego dokona艂e艣.
-聽Mia艂em motywacj臋.
-聽Zabawne, ale od razu si臋 tego domy艣li艂am. Nigdy nie s膮dzi艂am, 偶e twoje ambicje skieruj膮 si臋 w t臋 stron臋.
-聽Motywem nie by艂a ambicja, lecz raczej rozpacz. Pracowa艂em ci臋偶ko by nie sta膰 si臋 Heathcliffem, siedz膮cym w Wichrowych Wzg贸rzach i czekaj膮cym na 艣mier膰. To mi w艂a艣nie zrobi艂a艣, Nancy. Pozostawi艂a艣 mnie w niepewno艣ci, nie wiedzia艂em, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o, pragn膮艂em jednego - znalezienia ci臋 i zado艣膰uczynienia za b艂膮d, kt贸ry by膰 mo偶e pope艂ni艂em. Pragn膮艂em ci臋 a偶 tak, 偶e gdyby okaza艂o si臋, 偶e uciek艂a艣 z innym m臋偶czyzn膮, zazdro艣ci艂bym mu raczej ni偶 nienawidzi艂 go.
-聽Nie chodzi艂o o innego m臋偶czyzn臋.
-聽Nie szkodzi. Czy potrafisz cho膰by wyobrazi膰 sobie tak膮 rozpacz? Teraz Nancy lekko si臋 zaczerwieni艂a.
-聽Tak - powiedzia艂a - bo ja czu艂am co艣 bardzo podobnego. Ale wpad艂am w straszne k艂opoty. Gdybym pozosta艂a... gdybym cho膰by powiedzia艂a ci, gdzie jestem...
-聽To co? Co by si臋 sta艂o? Co takiego mog艂oby by膰 gorsze od tego, co rzeczywi艣cie si臋 sta艂o? - Musia艂 odwr贸ci膰 od niej twarz.
-聽Wybacz mi - powiedzia艂a Nancy b艂agalnie, podesz艂a i jeszcze raz pog艂adzi艂a go po policzku. Tym razem nie powstrzyma艂 jej d艂oni.
-聽Paul, ukrad艂am plany nowego uk艂adu scalonego, kt贸ry moja firana mia艂a sprzedawa膰 zagranicznym kontrahentom. Dosta艂am za nie mn贸stwo pieni臋dzy. My艣la艂am, 偶e we藕miemy 艣lub, 偶e b臋dziemy bogaci, 偶e staniesz si臋 wielkim politykiem, politykiem nie do pokonania.
-聽Uwa偶a艂a艣, 偶e tego w艂a艣nie pragn臋? Wielko艣ci za cudze pieni膮dze? Nancy tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮.
-聽Mia艂e艣 nic o tym nie wiedzie膰. Chcia艂am, 偶eby艣 m贸g艂 wystartowa膰 do wybor贸w, nie troszcz膮c si臋 o pieni膮dze. Czu艂am, 偶e by艂by艣 w stanie dokona膰 wielkich rzeczy, gdyby艣 tylko nie musia艂 si臋 martwi膰 o grupy interes贸w, o sponsor贸w. W tamtych czasach... my艣la艂am, 偶e co艣 takiego mo偶e uj艣膰 cz艂owiekowi bezkarnie.
-聽Nie uwierzy艂bym, 偶e to zrobi艂a艣.
-聽Wiem. I dlatego nic ci nie powiedzia艂am. I dlatego te偶 milcza艂am, kiedy wszystko si臋 rozpad艂o. Straci艂am ci臋... nie znios艂abym jeszcze twej pogardy. Mia艂e艣 bardzo okre艣lone pogl膮dy na to, co jest nielegalne. Nawet w drobiazgach. Pami臋tasz jak si臋 rozz艂o艣ci艂e艣 na mandat za z艂e parkowanie, kt贸ry dosta艂am pod „Cinerama Dome", kiedy poszli艣my na „Marato艅czyka”? Ostrzega艂e艣 mnie, 偶e dostan臋 mandat.
-聽Pami臋tam - powiedzia艂.
Oczywi艣cie, 偶e pami臋tam, pomy艣la艂. Pami臋tam wszystko, co robili艣my razem.
Nancy cofn臋艂a r臋k臋. Odwr贸ci艂a si臋.
-聽No i jako艣 mnie znale藕li - powiedzia艂a. - Przez przyjaci贸艂k臋... pami臋tasz Jessic臋?
Hood skin膮艂 g艂ow膮. Czu艂 zapach jej perfum, Chanel, widzia艂 per艂y, kt贸re zawsze nosi艂a; widzia艂 je tak wyra藕nie, jakby dziewczyna wcale si臋 od niego nie odsun臋艂a.
-聽Jessica pracowa艂a do bardzo p贸藕na. W艂a艣nie wychodzi艂am, 偶eby si臋 z tob膮 spotka膰 w kinie, kiedy zadzwoni艂a z informacj膮, 偶e by艂o u niej dw贸ch agent贸w FBI. Powiedzia艂a, 偶e jad膮 do mnie i chc膮 zada膰 mi kilka pyta艅. Wystarczy艂o mi czasu tylko na tyle, 偶eby zabra膰 paszport, kart臋 Bank- -Americard i troch臋 ubra艅, i napisa膰 ci ten kr贸tki li艣cik. Zaraz wynios艂am si臋 z domu. - Opu艣ci艂a wzrok. - Wynios艂am si臋 z kraju - wyzna艂a.
-聽Wynios艂a艣 si臋 z mojego 偶ycia. - Paul Hood mocno zacisn膮艂 usta. Wcale nie by艂 pewien, czy pragnie, by Nancy kontynuowa艂a opowie艣膰.
-聽Jak ju偶 wspomnia艂am, by艂 jeszcze jeden pow贸d, dla kt贸rego nie skontaktowa艂am si臋 z tob膮. - Nancy zn贸w spojrza艂a mu w oczy. - Za艂o偶y艂am, 偶e zostaniesz przes艂uchany, 偶e b臋d膮 ci臋 obserwowa膰, 偶e mog膮 za艂o偶y膰 ci pods艂uch na telefon. Gdybym zadzwoni艂a lub napisa艂a, z pewno艣ci膮 wpad艂abym w 艂apy FBI.
-聽Masz racj臋 - przyzna艂. - Agenci FBI byli i u mnie. Przes艂uchali mnie nie m贸wi膮c, o co jeste艣 oskar偶ona. Zgodzi艂em si臋 poinformowa膰 ich, gdyby艣 si臋 ze mn膮 skontaktowa艂a.
-聽Zgodzi艂e艣 si臋? Zgodzi艂e艣 si臋 mnie wyda膰?
-聽Zgodzi艂em si臋. Tylko 偶e nigdy bym ci臋 nie porzuci艂.
-聽Przecie偶 nie mia艂by艣 wyboru. Odby艂by si臋 proces, posz艂abym do wi臋zienia...
-聽Zgoda. A ja bym czeka艂.
-聽Czeka艂by艣 dwadzie艣cia lat?
-聽Gdybym musia艂. Ale nie musia艂bym. Szpiegostwo przemys艂owe, m艂oda zakochana dziewczyna... zawar艂aby艣 uk艂ad z prokuratorem, przyzna艂a si臋 do winy i wysz艂a po pi臋ciu latach.
Pi臋膰 lat. Po艣lubi艂by艣 kryminalistk臋. - Nie. Po艣lubi艂bym ciebie.
-聽Dobrze. Po艣lubi艂by艣 dziewczyn臋 po wyroku. Nikt nigdy nie dopu艣ci艂by ani mnie, ani ciebie do jakiegokolwiek sekretu. Tak zako艅czy艂yby si臋 wszystkie twe sny o polityce.
-聽I co z tego? Mia艂em wra偶enie, 偶e ko艅czy si臋 ca艂e moje 偶ycie!
Nancy zamilk艂a, a potem zn贸w si臋 u艣miechn臋艂a.
-聽Biedny Paul. Bardzo to romantyczne, a tak偶e odrobin臋 teatralne... za to te偶 ci臋 kocha艂am. Prawda wygl膮da jednak inaczej. Twoje 偶ycie nie sko艅czy艂o si臋, kiedy odesz艂am. Spotka艂e艣 dziewczyn臋... 艣liczn膮 dziewczyn臋. O偶eni艂e艣 si臋. Masz dzieci, kt贸rych tak bardzo pragn膮艂e艣. Znalaz艂e艣 swoje miejsce na ziemi.
Te偶 mi miejsce, pomy艣la艂 Paul, nim zdo艂a艂 si臋 powstrzyma膰. Poczu艂 si臋 obrzydliwie i w my艣li przeprosi艂 Sharon.
-聽1 co dalej? - spyta艂. Wola艂 raczej my艣le膰 ni偶 m贸wi膰.
-聽Przenios艂am si臋 do Pary偶a - odpar艂a Nancy. - Szuka艂am pracy jako programistka, ale perspektywy mia艂am kiepskie. Nie by艂 to jeszcze wielki rynek, a w dodatku protekcjonistyczny; Francuzi nie chcieli, by Amerykanie zabierali im miejsca pracy. W ko艅cu wyda艂am to, co dosta艂am... Pary偶 jest drogi, zw艂aszcza je艣li trzeba przekupywa膰 w艂adze, bo gdyby dosta艂o si臋 wiz臋, nazwisko pojawi艂oby si臋 na formularzach w ambasadzie... Przenios艂am si臋 do Tuluzy, gdzie siedzib臋 mia艂a ta firma.
-聽Ta firma?
-聽Ta, dla kt贸rej wykrad艂am plany. Wol臋 nie podawa膰 ci nazwy, bo w swojej znanej powszechnie szlachetno艣ci m贸g艂by艣 si臋 na nich zem艣ci膰. Wiem, 偶e by艣 pr贸bowa艂.
Mia艂a racj臋. Zaraz po powrocie do Waszyngtonu poci膮gn膮艂by za sznurki i znalaz艂 jaki艣 spos贸b, 偶eby ich przycisn膮膰.
-聽Najgorsze - m贸wi艂a dalej Nancy - jest to, 偶e przez ca艂y czas podejrzewa艂am o wydanie mnie tego go艣cia, kt贸remu sprzeda艂em plany. Chcia艂 mnie w ten spos贸b zmusi膰, 偶ebym zacz臋艂a pracowa膰 dla nich. Nie dlatego, bym by艂a taka b艂yskotliwa, o nie, przecie偶 ukrad艂am sw贸j najlepszy pomys艂, ale dlatego, 偶e uwa偶a艂, i偶 jak b臋d臋 od niego zale偶na, to nigdy go nie wydam. Nie chcia艂am si臋 u niego zatrudni膰, wstydzi艂am si臋 tego, co zrobi艂am, ale przecie偶 potrzebowa艂am pracy. - U艣miechn臋艂a si臋 smutno. - A na dodatek w mi艂o艣ci ponosi艂am kl臋sk臋 za kl臋sk膮, bo wszystkich por贸wnywa艂am do ciebie.
-聽No, prosz臋! Nie potrafi臋 ci nawet powiedzie膰, jak bardzo mi mi艂o to s艂ysze膰.
-聽Nie, nie. Nie zachowuj si臋 w ten spos贸b. Przecie偶 nadal ci臋 kocha艂am. Na stoiskach z pras膮 zagraniczn膮 kupowa艂am „Los Angeles Times" tylko po to, 偶eby 艣ledzi膰 post臋py twej kariery. Nie wiem ju偶, ile razy chwyta艂am za pi贸ro lub s艂uchawk臋, 偶eby si臋 z tob膮 skontaktowa膰, ale zawsze my艣la艂am, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li tego nie zrobi臋.
-聽Wi臋c czemu nagle zdecydowa艂a艣 si臋 ze mn膮 zobaczy膰? - Paul zn贸w poczu艂 b贸l... b贸l i smutek. - Czy偶by艣 my艣la艂a, 偶e dzi艣 to ju偶 nie b臋dzie bola艂o?
-聽Po prostu nic ju偶 nie potrafi艂am na to poradzi膰 - przyzna艂a Nancy. - Kiedy dowiedzia艂am si臋, 偶e jeste艣 w Hamburgu, poczu艂am, 偶e d艂u偶ej bez ciebie nie wytrzymam. 1 wydawa艂o mi si臋, 偶e ty chcia艂by艣 zobaczy膰 mnie.
-聽To prawda - przyzna艂 Hood. - Jezu, Nancy, nadal nie potrafi臋 uwierzy膰, 偶e to rzeczywi艣cie ty.
-聽To ja - powiedzia艂a po prostu.
Paul spojrza艂 w oczy, w kt贸re kiedy艣 patrzy艂 za dnia i w nory. Poci膮ga艂a go, i by艂o to jednocze艣nie cudowne i wstr臋tne, sen i koszmar. Opiera艂 si臋 jej czarowi, ale mimo ca艂ej swej si艂y nie gra艂 po prostu w tej samej lidze, musia艂 przegra膰.
Ch艂odny o zmroku wiatr zmrozi艂 mu kark. Jak偶e pragn膮艂 jej nienawidzi膰, jak偶e pragn膮艂 po prostu odej艣膰. Najbardziej jednak pragn膮艂 cofn膮膰 si臋 w czasie i powstrzyma膰 j膮, nim go opu艣ci艂a.
Patrz膮c mu wprost w oczy, Nancy uj臋艂a jego d艂onie. Jej dotyk poczu艂 jak szok elektryczny, pr膮d przeszywaj膮cy ca艂e cia艂o. Teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e musi przed ni膮 uciec.
Cofn膮艂 si臋 i nie czu艂 ju偶 nic.
-聽Nie mog臋 tego zrobi膰 - powiedzia艂.
-聽Czego nie mo偶esz zrobi膰? B膮d藕 szczery. - I doda艂a jeszcze drobn膮 z艂o艣liwo艣膰, tak膮, z jakiej zawsze by艂a dumna. - Co z ciebie zrobi艂a ta polityka!
-聽Przecie偶 wiesz, 偶e to nie kwestia polityki. Nie mog臋 tu z tob膮 zosta膰.
-聽Nawet na godzin臋? Nie mo偶emy napi膰 si臋 kawy? Porozmawia膰? - Nie - stwierdzi艂 Paul. - Niczego od ciebie nie chc臋.
Nancy u艣miechn臋艂a si臋.
-聽To nieprawda, Paul. 1 doskonale wiesz, 偶e to nieprawda.
Mia艂a racj臋. Jej oczy, jej spos贸b chodzenia, sama jej obecno艣膰... wszystko to tchn臋艂o nowe 偶ycie w co艣, co nie ca艂kiem jeszcze umar艂o. Paul omal nie krzykn膮艂.
Stan膮艂 obok Nancy. Ona patrzy艂a na po艂udnie, on patrzy艂 na p贸艂noc.
-聽Jezu, Nancy - powiedzia艂 - nie mam zamiaru wp臋dzi膰 si臋 z twego powodu w kompleks winy! To ty uciek艂a艣 ode mnie! Porzuci艂a艣 mnie bez s艂owa wyja艣nienia. Spotka艂em kogo艣, kogo艣 z kim 偶y艂em, kogo艣, kto powierzy艂 mi 偶ycie i serce. Nie zrobi臋 nic, by to zepsu膰.
-聽O nic ci臋 nie prosi艂am. Wsp贸lna kawa to przecie偶 nie zdrada ma艂偶e艅ska.
-聽Tak jak pijali艣my kaw臋, by艂aby to zdrada. Nancy u艣miechn臋艂a si臋. Spu艣ci艂a wzrok.
-聽Rozumiem. 呕al mi tego, co stracili艣my... bardziej, ni偶 potrafi艂by艣 sobie wyobrazi膰. Ale rozumiem. - Spojrza艂a mu w oczy. - Mieszkam w ,r4mbasadorze". Zostaj臋 tam do dzisiejszego wieczora. Je艣li zmienisz zdanie, zostaw mi wiadomo艣膰.
-聽Nie zmieni臋 zdania. - Paul nie opu艣ci艂 wzroku. - Cho膰 bardzo bym chcia艂.
Nancy u艣cisn臋艂a mu d艂o艅.
-聽A wi臋c polityka ci臋 nie skorumpowa艂a. Nie jestem zaskoczona. Raczej rozczarowana.
-聽Zapomnisz o rozczarowaniu. W ko艅cu potrafi艂a艣 przecie偶 zapomnie膰 o mnie.
Wyraz twarzy dziewczyny zmieni艂 si臋 nagle. Po raz pierwszy Paul dostrzeg艂 prawdziwy smutek, ukryty do tej pory pod u艣miechem i t臋sknym spojrzeniem.
-聽Czy ty rzeczywi艣cie w to wierzysz?
-聽Oczywi艣cie. Inaczej nie zostawi艂aby艣 mnie w ten spos贸b.
-聽M臋偶czy藕ni nie rozumiej膮 mi艂o艣ci - powiedzia艂a Nancy. - Nigdy, w najpi臋kniejszy nawet dzie艅, z najwspanialszym nawet m臋偶czyzn膮, nie czu艂am si臋 jak przy tobie. Nie spotka艂am nikogo tak inteligentnego, tak 艂agodnego, tak wsp贸艂czuj膮cego. - Pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a go w policzek. - Przykro mi, 偶e wstrz膮sn臋艂am tob膮, wracaj膮c w twoje 偶ycie, ale chcia艂am, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e nigdy ci臋 nie zapomnia艂am, Paul. I nigdy ci臋 nie zapomn臋.
Ruszy艂a w stron臋 wyj艣cia z parku, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. On jednak patrzy艂 na ni膮. Paul Hood zn贸w sta艂 pod kinem, z dwoma biletami w kieszeni, cierpi膮c, bo porzuci艂a go kobieta, kt贸r膮 kocha.
32
Czwartek, 16.35 - Hanower, Niemcy
Gdy tylko zobaczy艂 bro艅, Bob Herbert wrzuci艂 wsteczny bieg i z ca艂ej si艂y poci膮gn膮艂 r臋czny gaz. Nag艂e przy艣pieszenie rzuci艂o go na pas. Krzykn膮艂, czuj膮c nag艂y ucisk na piersi, pociski omin臋艂y go jednak, dziurawi膮c wy艂膮cznie mask臋 i przedni b艂otnik. Herbert nadal cofa艂 samoch贸d, mimo i偶 trafi艂 b艂otnikiem w latarni臋 z si艂膮, kt贸ra wyrzuci艂a Mercedesa z powrotem na ulic臋. Nadje偶d偶aj膮ce samochody hamowa艂y lub skr臋ca艂y ostro, by unikn膮膰 kolizji, kierowcy wrzeszczeli i tr膮bili na niego jak szaleni.
Bob ca艂kowicie ich ignorowa艂. Spojrza艂 przed siebie - pasa偶er z przedniego siedzenia p贸艂ci臋偶ar贸wki w艂a艣nie wychyla艂 si臋 przez okno. Celowa艂 wprost w niego.
-聽Te sukinsyny wcale nie maj膮 zamiaru przesta膰! - wrzasn膮艂. Nie by艂 do艣膰 szybki, wszystko musia艂 robi膰 r臋koma. Wcisn膮艂 gaz, obracaj膮c kierownic臋 w lewo, lew膮 r臋k膮 wpar艂 si臋 w ni膮 mocno. P臋dz膮c przed siebie, b艂yskawicznie pokona艂 dziel膮ce go od bia艂ego samochodu trzy metry. Uderzy艂 go w lewy tylny b艂otnik. Rozleg艂 si臋 trzask gniecionego metalu, p贸艂ci臋偶ar贸wka skoczy艂a do przodu, m贸g艂 ju偶 wyjecha膰 na ulic臋. Z r臋k膮 na gazie przemkn膮艂 obok niej, od strony kierowcy, i pop臋dzi艂 przed siebie.
Gdzie艣 tam, z ty艂u, ruch uliczny zosta艂 ju偶 ca艂kowicie zahamowany. Przechodnie uciekali w panice. Bob nagle przypomnia艂 sobie o telefonie kom贸rkowym. Podni贸s艂 go z siedzenia.
-聽Mike, jeste艣 tam?
-聽Chryste, czy偶by艣 nie s艂ysza艂, jak wrzeszcz臋?
-聽Nie. Jezu, w艣ciekli si臋 teraz na mnie na dw贸ch kontynentach. - Bob, o co...
Herbert nie us艂ysza艂 reszty. Upu艣ci艂 telefon, kln膮c strasznie - to tramwaj skr臋ci艂 w ulic臋 tu偶 przed mask膮 jego samochodu. Przy艣pieszy艂, zdo艂a艂 go wymin膮膰 i zostawi膰 za sob膮 jako przeszkod臋 dla p贸艂ci臋偶ar贸wki. Z艂apa艂 s艂uchawk臋.
-聽Przepraszam, generale, nie s艂ysza艂em, co pan m贸wi. - Pyta艂em, co si臋 dzieje.
-聽Mike, mam za sob膮 uzbrojonych szale艅c贸w, kt贸rzy postanowili zorganizowa膰 sobie prywatne Grand Prix w Hanowerze.
-聽Wiesz, gdzie jeste艣?
Bob zerkn膮艂 we wsteczne lusterko. Bia艂a p贸艂ci臋偶ar贸wka z piskiem opon obje偶d偶a艂a w艂a艣nie tramwaj.
-聽Zaczekaj - powiedzia艂 do s艂uchawki.
Od艂o偶y艂 telefon i po艂o偶y艂 na kierownicy obie d艂onie. 艢cigaj膮cy go samoch贸d mkn膮艂 ulic膮, Bob za艣 rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Budynki Hanoweru przemyka艂y obok niego; p臋dzi艂 Lange Laube, skr臋ci艂 ostro raz i drugi, i znalaz艂 si臋 na Goethe Strasse. Zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e ma szcz臋艣cie; ruch tu by艂 niewielki, wi臋kszo艣膰 ludzi zdecydowa艂a si臋 przeczeka膰 Dni Naporu w domu.
Nagle us艂ysza艂 s艂aby g艂os Mike'a Rodgersa.
-聽O, cholera! - zakl膮艂, podnosz膮c s艂uchawk臋. - Przepraszam, Mike. Ju偶 jestem.
-聽A gdzie dok艂adnie jeste艣? - Nie mam poj臋cia.
-聽Widzisz jak膮艣 tabliczk臋 z nazw膮 ulicy?
-聽Nie. Zaczekaj, tak. - Wpatrzy艂 si臋 w przemykaj膮ce obok kamienice. - Goethe Strasse. Jestem na Goethe Strasse.
-聽Wywo艂ujemy map臋 na komputerze. Trzymaj si臋! - Dobra, dobra. Mam jaki艣 wyb贸r?
P贸艂ci臋偶ar贸wka wypad艂a na Goethe Strasse, potr膮caj膮c przy tym zaparkowany samoch贸d, i jeszcze przy艣pieszy艂a. Nie potrafi艂 rozstrzygn膮膰, czy tym durniom sam Pan B贸g zagwarantowa艂 nietykalno艣膰, czy byli g艂upsi ni偶 ustawa przewiduje, czy te偶 mo偶e po prostu i zwyczajnie w艣ciekli, ale najwyra藕niej nie mieli zamiaru da膰 za wygran膮. Bob uzna艂, 偶e s膮 wkurzeni, bo o艣mieli艂 si臋 postawi膰 im nie do艣膰, 偶e Amerykanin, to jeszcze kaleka. Tego rodzaju zachowania nie mieli zamiaru tolerowa膰.
No i oczywi艣cie w zasi臋gu wzroku nie ma 偶adnego policjanta, pomy艣la艂 jeszcze. Ale jak powiedzia艂 ten glina sprzed piwiarni, niemal ca艂a Landespolitzai zaj臋ta by艂a obserwowaniem uczestnik贸w Dni Naporu, a poza tym kto m贸g艂 si臋 spodziewa膰 wy艣cigu samochodowego w samym centrum miasta. W s艂uchawce rozleg艂 si臋 g艂os Rodgersa.
-聽Bob, na razie jest nie藕le. Jed藕 Goethe Strasse na wsch贸d, je艣li tylko mo偶esz. Biegnie prosto do Rathenau Strasse, skr臋caj膮cej na po艂udnie. Tam zorganizujemy ci pomoc.
-聽O cholera! - wrzasn膮艂 Herbert po raz kolejny i po raz kolejny pu艣ci艂 telefon.
P贸艂ci臋偶ar贸wka zn贸w troch臋 si臋 do niego zbli偶y艂a. Strzelec wychyli艂 si臋 z okna i zacz膮艂 wali膰 w opony. Bob nie mia艂 wyboru: musia艂 skr臋ci膰 na mniej zat艂oczony pas, prowadz膮cy z powrotem do miasta. Szybko nadrobi艂 troch臋 dystansu.
P臋dzi艂 przed siebie; na drodze wok贸艂 niego robi艂o si臋 pusto. Nagle pr臋dko艣膰 ucieczki zmniejszy艂a si臋 radykalnie i omal nie straci艂 poczucia kierunku. Wpad艂 w dziur臋 na drodze, zacz膮艂 si臋 艣lizga膰 i tylko z najwi臋kszym trudem, delikatnie operuj膮c hamulcem, opanowa艂 rozta艅czonego Mercedesa. Zatrzyma艂 si臋 mask膮 na zach贸d, w kierunku, z kt贸rego przyjecha艂. P贸艂ci臋偶ar贸wka min臋艂a go i z wyciem opon zatrzyma艂a si臋 jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej.
Z艂apa艂 za telefon.
-聽Mike, jedziemy z powrotem. Goethe do Lange Laube.
-聽Zrozumia艂em. Darrell ju偶 siedzi na telefonie. Nie panikuj, pomo偶emy ci. - Nie panikuj臋. - P贸艂ci臋偶ar贸wka ruszy艂a ku niemu z rykiem silnika. Tylko dopilnuj, 偶ebym by艂 w stanie panikowa膰 w przysz艂o艣ci.
W tylnym lusterku dostrzeg艂 strzelca prze艂adowuj膮cego bro艅. Ci ludzi nie wiedzieli po prostu, co to znaczy da膰 za wygran膮, a jego szcz臋艣cie pr臋dzej czy p贸藕niej musia艂o si臋 wyczerpa膰. Nagle k膮tem oka dostrzeg艂 stoj膮cy z ty艂u w贸zek inwalidzki. Postanowi艂, 偶e go po prostu wyrzuci. Nie zatrzyma w ten spos贸b 艣cigaj膮cego go samochodu, ale z pewno艣ci膮 troch臋 go uszkodzi. No i, je艣li prze偶yje, dobrze si臋 zabawi, wype艂niaj膮c zapotrzebowanie na kolejny.
„Pow贸d utraty" (by艂 to jedyny punkt nie wymagaj膮cy odpowiedzi „tak" lub „nie”): „Wyrzucony z p臋dz膮cego samochodu podczas ucieczki przed neonazistowskimi zab贸jcami”.
Zwolni艂 i kiedy p贸艂ci臋偶ar贸wka znalaz艂a si臋 wystarczaj膮co blisko, wcisn膮艂 przycisk na desce rozdzielczej. Tylne drzwi nie otworzy艂y si臋 jednak, tylko 艣piewny kobiecy g艂os poinformowa艂 go uprzejmie: „呕a艂ujemy, lecz urz膮dzenie nie dzia艂a, gdy pojazd jest w ruchu".
Nacisn膮艂 r臋czny gaz i Mercedes gwa艂townie przy艣pieszy艂. Bob obserwowa艂 p贸艂ci臋偶ar贸wk臋 w lusterku pilnuj膮c, by znajdowa艂a si臋 wprost za nim. W ten spos贸b trudno go by艂o trafi膰 z bocznego okna. Dostrzeg艂 jednak, jak strzelec wypycha nog膮 przedni膮 szyb臋, jak szyba wypada, b艂yska w s艂o艅cu, uderza o asfalt i rozpryskuje si臋 na drobne kawa艂eczki. W dziurze pojawi艂a si臋 lufa pistoletu maszynowego. Trzymaj膮cy go m臋偶czyzna celowa艂, walcz膮c z wpadaj膮cym do szoferki powietrzem. W tym obrazie by艂o co艣 koszmarnego; facet przypomina艂 czarownic臋 na miotle, zmagaj膮c膮 si臋 z porywistym wiatrem.
Bob mia艂 na reakcj臋 zaledwie u艂amek sekundy. Z ca艂ej si艂y uderzy艂 d艂oni膮 w hamulec. Mercedes zatrzyma艂 si臋 nagle, a 艣cigaj膮cy go samoch贸d z ca艂ej si艂y wyr偶n膮艂 go w baga偶nik, kt贸ry uni贸s艂 si臋 i zwin膮艂 w harmonijk臋. Ponad ni膮 Herbert dostrzeg艂 strzelca, rzuconego na pust膮 ram臋 i puszczaj膮cego bro艅. Pistolet maszynowy zadudni艂 po dachu Mercedesa. Kierowca r贸wnie偶 rzucony zosta艂 do przodu, mocno uderzaj膮c piersi膮 w kierownic臋. Straci艂 kontrol臋 nad p贸艂ci臋偶ar贸wk膮, zatrzyma艂a si臋 jednak, gdy tylko noga ze艣lizgn臋艂a mu si臋 z gazu.
Jedyn膮 kontuzj膮 Herberta by艂o bolesne otarcie w miejscu, w kt贸rym pas zn贸w wer偶n膮艂 mu si臋 w cia艂o.
Zapad艂a przera藕liwa cisza, lecz niemal natychmiast przerwa艂 j膮 d藕wi臋k odleg艂ych samochodowych klakson贸w.
Nie do ko艅ca pewny, czy uda艂o mu si臋 w pe艂ni zneutralizowa膰 za艂og臋 p贸艂ci臋偶ar贸wki, Bob Herbert wcisn膮艂 gaz, zamierzaj膮c ucieka膰 dalej. Mercedes nawet nie drgn膮艂, cho膰 ko艂a z piskiem 艣lizga艂y si臋 po asfalcie. Zderzaki szczepi艂y si臋 ze sob膮 tak, 偶e nie spos贸b ich by艂o rozerwa膰. Bob zaprzesta艂 wysi艂k贸w. Dopiero teraz zda艂 sobie spraw臋 z tego, jak mocno bije mu serce. Ciekawe, pomy艣la艂, czy uda mi si臋 wyci膮gn膮膰 w贸zek, czy uda mi si臋 wysi膮艣膰.
Nagle rykn膮艂 silnik p贸艂ci臋偶ar贸wki. Herbert poczu艂 szarpni臋cie. Spojrza艂 w lusterko. Kto艣 nowy zaj膮艂 miejsce za kierownic膮, wrzuci艂 wsteczny bieg i pu艣ci艂 sprz臋g艂o. Zaraz potem ruszy艂 do przodu, i zn贸w do ty艂u, i jeszcze raz w prz贸d.
Pr贸buje oberwa膰 zderzaki, pomy艣la艂, i w tym momencie samochody si臋 rozdzieli艂y. P贸艂ci臋偶ar贸wka ruszy艂a na wstecznym biegu, przy艣pieszy艂a i znik艂a za rogiem.
Bob siedzia艂 kurczowo trzymaj膮c si臋 kierownicy. Pr贸bowa艂 zdecydowa膰, co w艂a艣ciwie powinien teraz zrobi膰. Z daleka dobieg艂 go d藕wi臋k policyjnej syreny, syreny, kt贸ra zmusi艂a terroryst贸w do ucieczki. By艂a to jedna z tych dono艣nych syren, kt贸re sprawia艂y, 偶e policyjne Ople brzmia艂y jak ameryka艅skie Buicki. Pod oknem Mercedesa pojawili si臋 ludzie, pytaj膮c go o co艣 cichymi g艂osami. M贸wili po niemiecku.
-聽Danke. Dzi臋kuj臋. Dobrze si臋 czuj臋. Gesund. jestem zdrowy.
Zdrowy? - pomy艣la艂. Pomy艣la艂 te偶 o przes艂uchaniu na policji. Niemieccy gliniarze nie s艂yn臋li z uprzejmo艣ci. W najlepszym przypadku potraktuj膮 go obiektywnie. W najgorszym...
W najgorszym przypadku, pomy艣la艂, na komisariacie spotkam paru sympatyk贸w neonazizmu. W najgorszym przypadku trafi臋 do wi臋zienia. W najgorszym przypadku kto艣 odwiedzi mnie w celi o p贸艂nocy, zaopatrzony w n贸偶 albo kawa艂ek stalowego drutu.
-聽Pieprz臋 to - powiedzia艂 g艂o艣no, podzi臋kowa艂 gapiom, uprzejmie poprosi艂, 偶eby ust膮pili z drogi, wrzuci艂 bieg, podni贸s艂 telefon i pojecha艂 za p贸艂ci臋偶ar贸wk膮.
33
Czwartek, 11.00 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Nazywa艂 si臋 „Kraken”, jak legendarna wielka morska o艣miornica. Ustawi艂 go Matt Stoll, jako jeden z pierwszych pracownik贸w zatrudnionych w Centrum.
Kraken by艂 pot臋偶nym systemem komputerowym, po艂膮czonym ze 艣wiatowymi bazami danych. Mia艂 dost臋p do archiw贸w fotograficznych i do zbior贸w odcisk贸w palc贸w FBI, do ksi膮偶ek Biblioteki Kongresu i archiw贸w wycink贸w prasowych w ka偶dym wi臋kszym ameryka艅skim mie艣cie, do danych gie艂dowych, rozk艂ad贸w jazdy poci膮g贸w i lot贸w linii lotniczych, do ksi膮偶ek telefonicznych z ca艂ego 艣wiata i spisu policyjnych oraz wojskowych jednostek w Stanach i za granic膮.
Stoll ze swym jak偶e niewielkim personelem napisa艂 te偶 program, kt贸ry zapewnia艂 nie tylko dost臋p do danych, lecz tak偶e ich analiz臋. Program ten umo偶liwia艂 na przyk艂ad wyodr臋bnienie ust, nosa lub oka terrorysty i znalezienie ich w dowolnym zbiorze danych policji lub prasy. Za jego pomoc膮 mo偶na by艂o te偶 por贸wnywa膰 pejza偶e przez wyodr臋bnienie kszta艂tu g贸ry, fragmentu horyzontu lub wybrze偶a morskiego. Dwaj zatrudnieni na pe艂en etat operatorzy, dzienny i nocny, dy偶urowali w archiwum. Zdolno艣膰 systemu wynosi艂a ponad trzydzie艣ci operacji jednocze艣nie.
Odnalezienie w艂a艣ciwej fotografii wiceministra spraw zagranicznych Hausena zaj臋艂o Krakenowi zaledwie pi臋tna艣cie minut. Zdj臋cie to zrobi艂 fotograf Reutera. Opublikowa艂a je przed pi臋cioma miesi膮cami berli艅ska gazeta, z okazji wyst膮pienia Hausena na przyj臋ciu dla niedobitk贸w Holocaustu. Dowiedziawszy si臋 o tym Eddie nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od refleksji nad okrucie艅stwem losu, kt贸ry spowodowa艂 takie wykorzystanie zdj臋cia zrobionego przy takiej okazji.
Pejza偶 za jego plecami by艂 nieco trudniejszy do rozpoznania, programi艣ci mieli jednak szcz臋艣cie. Zamiast szuka膰 po ca艂ym 艣wiecie, Deirdre Donahue i Natt Mendelshon zacz臋li od Niemiec, po czym sprawdzili Austri臋, Polsk臋 i Angli臋. Po czterdziestu siedmiu minutach program odnalaz艂 w艂a艣ciwe miejsce na mapie - po艂udniow膮 Francj臋. Deirdre sprawdzi艂a 藕r贸d艂o informacji, zapisa艂a histori臋 poszukiwa艅 i w艂膮czy艂a j膮 do pliku.
Eddie przefaksowa艂 informacj臋 Mattowi, Kraken zwin膮艂 za艣 pot臋偶ne macki i spocz膮艂, czujny, w swej sekretnej jaskini.
34
Czwartek, 17.02 - Hamburg, Niemcy
Paul Hood wraca艂 do biura Hausena pogr膮偶ony w oceanie wspomnie艅, czystych i jasnych, cho膰 spoczywaj膮cych do tej pory w najg艂臋bszym ukryciu umys艂u. Wspomnie艅 o tym, co robili i o czym rozmawiali przed przesz艂o dwudziestu laty Nancy Jo Bosworth i on sam.
Pami臋ta艂, jak siedzieli w meksyka艅skiej restauracji w Studio City dyskutuj膮c, czy b臋d膮, czy te偶 nie b臋d膮 mieli dzieci. Zdecydowali, 偶e owszem, b臋d膮 i przy taco i gorzkiej kawie do bia艂ego rana omawiali wady i zalety 偶ycia rodzinnego.
Pami臋ta艂, jak w kinie w Westwood, czekaj膮c na pocz膮tek filmu z Paulem Newmanem, omawiali post臋powanie Komisji Prawnej Kongresu dyskutuj膮cej, czy postawi膰 prezydenta Nixona w stan oskar偶enia. Czu艂 zapach popcornu Nancy i smak batonik贸w, kt贸re zajada艂.
Pami臋ta艂, jak po raz pierwszy wypr贸bowali czarno-bia艂膮 gr臋 wideo „Pond”, a potem przegadali noc, zastanawiaj膮c si臋 nad przysz艂o艣ci膮 techniki.
Od lat nie my艣la艂 o tych (i innych) okazjach, potrafi艂 jednak przytoczy膰 dos艂ownie ca艂e zdania z ich dyskusji, pami臋ta艂 zapachy, pami臋ta艂, na co patrzyli i co widzieli. Pami臋ta艂 wyraz jej twarzy i to, w co by艂a ubrana. Pami臋ta艂, tak jakby zdarzy艂o si臋 to wczoraj. Pami臋ta艂 jej energi臋, 偶ywotno艣膰; uwielbia艂 j膮, cho膰 niemal go onie艣miela艂a. Nancy nale偶a艂a do kobiet ciekawych wszystkiego, wykorzystuj膮cych ka偶d膮 now膮 mo偶liwo艣膰, badaj膮cych ka偶de nowe zjawisko. A kiedy ten uroczy szaleniec nie pracowa艂, bawi艂 si臋 na dyskotekach i w 艂贸偶ku, wrzeszcza艂 a偶 do ochrypni臋cia na meczach futbolu, koszyk贸wki, baseballu, krzycza艂 ze z艂o艣ci lub uciechy przy Scrabble lub nowej grze komputerowej, je藕dzi艂 na rowerze po Griffith Park i kolejk膮 po Bronson Caverns, podczas gdy Paul pr贸bowa艂 zlokalizowa膰 miejsce, w kt贸rym nakr臋cono „Robot Monster". Nancy nie potrafi艂a wytrzyma膰 na filmie bez notesu, w kt贸rym zapisywa艂a pomys艂y, cho膰 potem nie potrafi艂a odczyta膰 wykonanych po ciemku gryzmo艂贸w. Nie mia艂o to jednak najmniejszego znaczenia, by艂o cz臋艣ci膮 procesu tw贸rczego, warunkiem koniecznym my艣lenia i robienia czego艣, co zawsze j膮 fascynowa艂o. Jego za艣 fascynowa艂a jej energia, entuzjazm, nieskr臋powana tw贸rcza fantazja, jej magnetyzm. By艂a jak grecka muza Terpsychora, pogr膮偶ona w cielesnym i duchowym ta艅cu, kt贸ry oczarowany 艣ledzi艂.
I niech ci臋 diabli, pomy艣la艂, ale nadal jeste艣 ni膮 oczarowany. Chryste, sztorcowa艂 si臋 w duchu. Cz艂owieku, doro艣nij!
Nic jednak nie jest a偶 tak proste. By艂 doros艂y, by艂 rozs膮dny, doros艂o艣ci i rozs膮dkowi zawdzi臋cza艂 jednak wy艂膮cznie wiedz臋 o tym, dlaczego co艣 si臋 dzieje, a nie jak poradzi膰 sobie z tym, co si臋 zdarzy艂o.
Wi臋c co si臋 w艂a艣ciwie zdarzy艂o? Jakim cudem Nancy uda艂o si臋 sprawi膰, 偶e znik艂o gdzie艣 dwadzie艣cia lat w艣ciek艂o艣ci, kt贸r膮 odczuwa艂 dzie艅 po dniu wraz z dwudziestoma latami nowego 偶ycia, kt贸re zbudowa艂 sobie z takim trudem.
Paul 艣ledzi艂 w my艣li, jakby szed艂 po schodach, ka偶dy krok, kt贸ry doprowadzi艂 go do dzisiejszej sytuacji. Nancy znika. Rozpacz. Spotyka Sharon w sklepie z ramami. Ona chce oprawi膰 dyplom szko艂y kucharskiej, on podpisane zdj臋cie gubernatora. Rozmawiaj膮. Wymieniaj膮 numery telefon贸w. Dzwoni do niej. Sharon jest 艂adna, inteligentna, spokojna. Poza kuchni膮, kt贸r膮 kocha, nie jest tw贸rcza i brak jej nadnaturalnej energii Nancy. Gdyby istnia艂o co艣 takiego jak reinkarnacja, mo偶na by艂oby powiedzie膰, 偶e w 偶y艂ach Nancy p艂ynie krew kilkunastu os贸b, za艣 w 偶y艂ach Sharon krew samej Sharon i nikogo wi臋cej.
I bardzo dobrze - powiedzia艂 sobie wtedy z naciskiem. Je艣li chcesz si臋 ustabilizowa膰, za艂o偶y膰 rodzin臋, musisz znale藕膰 kogo艣, kto potrafi si臋 ustabilizowa膰. A tej umiej臋tno艣ci Nancy z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie posiada艂a. Jego 偶ycie nie by艂o mo偶e doskona艂e, lecz cho膰 z Sharon nie prze偶ywa艂 niebia艅skich uniesie艅, dobrze czu艂 si臋 w Waszyngtonie maj膮c przy boku rodzin臋 szanuj膮c膮 go, kochaj膮c膮 i nie maj膮c膮 zamiaru ucieka膰 w nieznane. Czy Nancy kiedykolwiek rzeczywi艣cie go szanowa艂a? Co w nim w og贸le widzia艂a? Po jej znikni臋ciu podczas ci膮gn膮cych si臋 w niesko艅czono艣膰 miesi臋cy wielokrotnie dokonywa艂 sekcji ich mi艂o艣ci, lecz nigdy nie uda艂o mu si臋 stwierdzi膰, jaki by艂 w ni膮 jego wk艂ad.
Wszed艂 do budynku, wsiad艂 do windy i nagle doszed艂 do wniosku, 偶e si臋 nim manipuluje. Nancy rzuci艂a go, objawi艂a si臋 kilkana艣cie lat p贸藕niej i natychmiast mu si臋 oferowa艂a. Praktycznie rzuci艂a mu si臋 w ramiona. Dlaczego? Czy偶by z poczucia winy? Nie, nie ona, ona mia艂a sumienie cyrkowego klowna. Tort w twarz, woda za spodnie, ach, huragan 艣miechu i wszystko zostaje zapomniane, przynajmniej przez ni膮. Ludzie to akceptowali, bo cho膰 egoistka, nie by艂a z艂o艣liwa, raczej czaruj膮ca. Samotno艣膰? Nancy nie zna艂a prawdziwej samotno艣ci. Nawet sama zawsze znajdowa艂a towarzystwo, zdolne j膮 co najmniej rozbawi膰. Wyzwanie? Tak, to mo偶liwe. Niemal s艂ysza艂, jak zadaje sobie pytanie: „Czy nadal masz w sobie to co艣, Nancy, stara przyjaci贸艂ko?".
Gdyby nawet odpowiedzia艂 sobie na wszystkie pytania, niczego by to oczywi艣cie nie zmieni艂o. W ko艅cu dzi艣 jest dzi艣, 艣wiat rzeczywisty jest rzeczywisty, on ma lat czterdzie艣ci, nie dwadzie艣cia, a zamiast szalonej komety jego wszech艣wiatem rz膮dzi stabilna ma艂a planetka. Nancy przysz艂a, Nancy odesz艂a; teraz przynajmniej wie, co si臋 sta艂o.
Nast臋pna my艣l mocno go zaskoczy艂a.
Mo偶esz wreszcie przesta膰 obwinia膰 Sharon, 偶e nie jest Nancy, pomy艣la艂. Czy偶by rzeczywi艣cie gdzie艣, w g艂臋bi duszy, obwinia艂 偶on臋 o to, 偶e nie jest kim艣 innym? Bo偶e, ale偶 go to przestraszy艂o! Schodami wspomnie艅 zst膮pi艂 w g艂膮b jaki艣 zaro艣ni臋tych paj臋czynami loch贸w.
Jakby tego by艂o ma艂o, Paulowi Hoodowi 偶al by艂o w dodatku Hausena, kt贸rego zostawi艂 z obna偶on膮 dusz膮 i s艂owami mrocznej spowiedzi na wargach. Pozostawi艂 go bez pomocy ze strony tego, kt贸remu cz艂owiek 贸w wyzna艂 sw贸j najtajniejszy sekret. Przeprosi go za to, oczywi艣cie, a Hausen, prawdziwy d偶entelmen, przeprosiny te z pewno艣ci膮 przyjmie. Poza tym sam te偶 wyzna艂 mu sw贸j sekret, m臋偶czyzna rozumie m臋偶czyzn臋. Je艣li chodzi o tajemnice serca i szale艅stwa m艂odo艣ci, m臋偶czy藕ni z 艂atwo艣ci膮 sobie wybaczaj膮.
Hausen sta艂 wraz ze sto艂em w swym gabinecie. Obok nich tkwi艂 nieruchomy Lang.
-聽Dosta艂 pan to, czego pragn膮艂? - spyta艂 Hooda polityk.
-聽A偶 za du偶o - odpar艂 Paul z u艣miechem. - Bardzo panu dzi臋kuj臋. A tu, wszystko w porz膮dku?
-聽Ciesz臋 si臋, 偶e porozmawiali艣my - stwierdzi艂 Niemiec i jakim艣 cudem r贸wnie偶 zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰.
Stoll tymczasem pracowicie stuka艂 w klawiatur臋.
-聽Szefie - stwierdzi艂, nie odrywaj膮c wzroku od monitora - Herc Hausen nie zdradzi艂 nam wprawdzie, gdzie si臋 pan podzia艂, uwa偶am jednak za zastanawiaj膮ce, 偶e Paul Hood i Superman nigdy nie pojawiaj膮 si臋 w tym samym czasie.
-聽Daj spok贸j. - W g艂osie Hooda zabrzmia艂 wyra藕ny ton ostrze偶enia. - Natychmiast, szefie. Prosz臋 o wybaczenie.
Paulowi natychmiast zrobi艂o si臋 偶al, 偶e tak na niego naskoczy艂.
-聽Nic nie szkodzi - powiedzia艂 znacznie 艂agodniej. - Co za cholerny dzie艅. Znale藕li艣my co艣?
Matt Stoll wywo艂a艂 na ekran plansz臋 rozpoczynaj膮c膮 gr臋.
-聽No... jak t艂umaczy艂em w艂a艣nie panom Hausenowi i Langowi, ta gra zosta艂a zainstalowana wraz z uruchamiaj膮cym j膮 kodem czasowym. Wprowadzi艂 j膮 asystent wiceministra spraw zagranicznych, Hans...
-聽Kt贸ry najwyra藕niej znik艂 - uzupe艂ni艂 Lang. - Pr贸bowali艣my u niego w domu i na si艂owni, z kt贸rej zwykle korzysta. Nie znale藕li艣my go.
-聽I jego skrzynka nie przyjmuje elektronicznej poczty - doda艂 Stoll. - Tak wi臋c z ca艂膮 pewno艣ci膮 da艂 dyla. Wiemy tyle, 偶e fotografia pana Hausena zrobiona zosta艂a podczas przem贸wienia na przyj臋ciu dla 呕yd贸w, kt贸rzy przetrwali Holocaust, t艂o za艣 pochodzi st膮d.
Wyda艂 odpowiedni膮 komend臋. Tytu艂owa strona gry znik艂a z monitora, zast膮piona fotografi膮 wprowadzon膮 do systemu przez Krakena Centrum. Hood pochyli艂 si臋 i przeczyta艂 podpis.
-聽Rzeka Tarn w Montauban, most le Vieux Pont. - Wyprostowa艂 si臋. - Francja czy Kanada? - spyta艂.
-聽Po艂udniowa Francja - odpar艂 Stoll. - Kiedy wszed艂e艣, mia艂em w艂a艣nie zamiar pokaza膰 raport Deirdre. - Wywo艂a艂 na ekran w艂a艣ciwy plik. Route nationale - czyta艂 - bla, bla, bla... biegnie na p贸艂noc i p贸艂nocny zach贸d wzd艂u偶 rzeki Garonne a偶 do Tarn w Montauban, ludno艣膰 pi臋膰dziesi膮t jeden tysi臋cy, w mie艣cie znajduje si臋 to i to... - przesun膮艂 na ekranie dane demograficzne - ...aha, mam. Budynek jest twierdz膮 zbudowan膮 w 1144 roku, historycznie zwi膮zan膮 z tendencjami separatystycznymi Langwedocji. Jako forteca s艂u偶y艂 podczas wojen religijnych i dla miejscowych ludzi jest nadal symbolem oporu.
Matt wr贸ci艂 do poszukiwa艅 istotnych danych, przeskakuj膮c po szczeg贸艂ach tekstu.
-聽Mamy co艣 o w艂a艣cicielu? - zainteresowa艂 si臋 Hood.
-聽Szukam. - Matt wpisa艂 s艂owo W艂A艢C1CIEL i za偶膮da艂 poszukiwa艅. Tekst przeskoczy艂 w przy艣pieszonym tempie i na monitorze ukaza艂o si臋, podkre艣lone, poszukiwane s艂owo. - Mam. „Sprzedane w zesz艂ym roku firmie produkuj膮cej oprogramowanie komputerowe pod warunkiem, 偶e w艂a艣ciciel nie dokona zmian... " i tak dalej, i tak dalej. O, tu. „... prywatnej francuskiej firmie Demain, zarejestrowanej w mie艣cie Tuluza w 1979 roku".
Paul spojrza艂 na niego ostro i sam pochyli艂 si臋 nad ekranem.
-聽Zaczekaj - poprosi艂. Sprawdzi艂 dat臋. - Zawiadom Deirdre albo Nata, 偶eby zdobyli mi wi臋cej informacji o tej firmie. Jak najszybciej.
Matt Stoll przytakn膮艂, wyczy艣ci艂 ekran i wydzwoni艂 „Stra偶nik贸w Krakena", jak nazywa艂 sw贸j personel. Wys艂a艂 im poczt膮 elektroniczn膮 polecenia wyszukania dodatkowych informacji o Demain, rozsiad艂 si臋 w fotelu, za艂o偶y艂 r臋ce na piersi i czeka艂.
Nie musia艂 czeka膰 d艂ugo. Deirdre niemal natychmiast przys艂a艂a kr贸tki artyku艂 z „Videogaming Illustrated", wydanie z czerwca 1990 roku.
Gry dnia jutrzejszego.
Asteroidy ju偶 ci si臋 znudzi艂y? Masz do艣膰 „Inwazji”? Nawet je艣li nie, nawet je艣li nadal kochasz hity dnia wczorajszego, z pewno艣ci膮 zainteresuje ci臋 francuska firma Demain, co dos艂ownie oznacza „Jutro „. Firma ta opracowa艂a ca艂kowicie nowe gry na domowe systemy Atari, Intellivision i Odyssey. Pierwsza z nich, gra przygodowa pod tytu艂em „Rycerz", znajdzie si臋 w sklepach ju偶 w tym tygodniu. To jak na razie jedyna gra opracowana na trzy dominuj膮ce na rynku systemy gier wideo. Podczas konferencji prasowej, szef dzia艂u bada艅 i rozwoju Demain, Jean-Michel Horne, powiedzia艂: „Dzi臋ki rewolucyjnemu, bardzo szybkiemu opracowanemu przez nas procesorowi, grafika i spos贸b rozgrywki b臋d膮 dok艂adniejsze i znacznie bardziej interesuj膮ce ni偶 w innych grach".
„Rycerz" ma kosztowa膰 $ 34.00 - wraz z kuponem uprawniaj膮cym do zni偶ki na nast臋pny produkt firmy, gr臋 przygodow膮 „Doberman".
Paul przez chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad konsekwencjami tego, co podano w artykule. Informacje te niew膮tpliwie pozwoli艂y z艂o偶y膰 w ca艂o艣膰 kilka oddzielnych kawa艂k贸w 艂amig艂贸wki.
Nancy ukrad艂a plany nowego procesora i sprzeda艂a je francuskiej firmie, by膰 mo偶e - nie, prawdopodobnie! - w艂a艣nie Demain. Gerard, rasista, zrobi艂 fortun臋 na produkcji gier komputerowych. I, na boku, zainwestowa艂 w gry rasistowskie.
Dlaczego? Bo takie ma hobby? Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie. Ma艂e zastrzyki nienawi艣ci, aplikowane od czasu do czasu, z pewno艣ci膮 nie satysfakcjonowa艂yby cz艂owieka, kt贸rego opisa艂 mu Hausen.
Za艂贸偶my jednak, 偶e produkuje takie gry, my艣la艂 Paul. Na jedn膮 z nich trafi艂 ch艂opak Charliego Squiresa. A co, je艣li jej tw贸rc膮 jest Dominique? Czy co艣 takiego da si臋 rozsy艂a膰 Internetem?
Ponownie - za艂贸偶my, 偶e tak. Po co? Z pewno艣ci膮 nie tylko po to, 偶eby zarobi膰. Hausen nie pozostawi艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e Dominique ma wystarczaj膮co wiele forsy.
Z pewno艣ci膮 chodzi mu o co艣 znacznie powa偶niejszego. W Internecie pojawiaj膮 si臋 rasistowskie gry. Hausen jest szanta偶owany. Czy偶by mia艂o to co艣 wsp贸lnego z rozpoczynaj膮cymi si臋 Dniami Naporu?
Tego rodzaju rozmy艣lania nie prowadzi艂y niestety do niczego. Brakowa艂o zbyt wielu element贸w 艂amig艂贸wki. By艂a jednak osoba, kt贸ra, gdyby zechcia艂a, mog艂aby je dla niego odnale藕膰.
-聽Panie Hausen? - spyta艂. - Czy m贸g艂bym na kr贸tki czas po偶yczy膰 od pana samoch贸d z kierowc膮?
-聽Ale偶 oczywi艣cie. Czego jeszcze panu potrzeba?
-聽Na razie niczego. Matt, wy艣lij ten artyku艂 do genera艂a Rodgersa. Poinformuj go, 偶e niejaki Dominique mo偶e by膰 dystrybutorem rasistowskich gier, cz艂owiekiem, kt贸rego szukamy. Je艣li maj膮 co艣 o nim...
-聽Na pewno co艣 dostaniemy. Pa艅skie 偶yczenie jest dla mnie rozkazem. - Doceniam to. - Paul poklepa艂 go po ramieniu i natychmiast ruszy艂 w stron臋 drzwi. Matt Stoll odprowadzi艂 go wzrokiem.
-聽Nie ma najmniejszych w膮tpliwo艣ci - powiedzia艂 w powietrze. - Szef jest Supermanem.
35
Czwartek, 17.17, Hanower, Niemcy
-聽Bob - odezwa艂 si臋 g艂os w s艂uchawce. - Mamy dobre wie艣ci.
Bob Herbert z rado艣ci膮 dowiedzia艂 si臋, 偶e jego asystent, Alberto ma dla niego jakie艣 dobre wie艣ci. Klatka piersiowa cholernie bola艂a go w miejscu, gdzie otar艂y j膮 pasy, a w dodatku w艣cieka艂 si臋 na my艣l o tym, 偶e terrory艣ci mu uciekli. Nie zdo艂a艂 znale藕膰 p贸艂ci臋偶ar贸wki, wi臋c z ko艅cu zjecha艂 w kt贸r膮艣 z bocznych uliczek i z telefonu kom贸rkowego wydzwoni艂 Centrum. Na jego pro艣b臋 Alberto mia艂 si臋 skontaktowa膰 z Narodowym Biurem Rozpoznania i przy ich pomocy spr贸bowa膰 znale藕膰 terroryst贸w. Gdy go znajd膮, on sam mia艂 zamiar uda膰 si臋 na wskazane przez nich miejsce. Niemieckiej policji by艂o w okolicy tak niewiele, 偶e z pewno艣ci膮 nie m贸g艂 na ni膮 liczy膰.
Zdumia艂o go, kiedy telefon zadzwoni艂 zaledwie sze艣膰 minut p贸藕niej. Przestawienie satelitarnego „oka" z jednego obiektu na inny trwa艂o na og贸艂 sze艣膰 razy d艂u偶ej.
-聽Masz szcz臋艣cie - oznajmi艂 Alberto. - NBR ju偶 wcze艣niej obserwowa艂o tw贸j teren dla Larry'ego, zajmuj膮cego si臋 spraw膮 porwania praktykantki z planu filmowego. Larry chce pobi膰 Griffa w tej sprawie. No i bardzo dobrze. Reszta naszych stacjonarnych satelit贸w zaj臋ta jest obserwowaniem rozwoju sytuacji na po艂udniowych Ba艂kanach.
„Lamy" odnosi艂o si臋 do dyrektora CIA Larry'ego Rachlia, „Griff” do dyrektora FBI, Griffa Egenesa. Obaj rywalizowali ze sob膮 zaciekle i od bardzo dawna. Podobnie jak Centrum, FBI i CIA mia艂y dost臋p do danych NBR. Egenes znany by艂 z tego, 偶e zbiera informacje jak wiewi贸rka orzeszki.
-聽No i co ma NBR? - spyta艂 Herbert. Nie czu艂 si臋 dobrze, rozmawiaj膮c z Alberto przez nie zabezpieczon膮 lini臋, ale jaki mia艂 wyb贸r? M贸g艂 tylko mie膰 nadziej臋, 偶e nie s艂ucha go nikt niepowo艂any.
-聽Dla Larry'ego, nic. Ani 艣ladu filmowej ci臋偶ar贸wki, ani 艣ladu dziewczyny. Darrell twierdzi, 偶e Griff te偶 nie ma niczego nowego. Wygl膮da na to, 偶e jego policyjne 藕r贸d艂a zaj臋te s膮 gdzie indziej. .
-聽To akurat wcale mnie nie dziwi. Ca艂a policja jest w terenie. Ugania si臋 za faszystami.
-聽Lepiej za faszystami ni偶 z faszystami, nie?
-聽S艂usznie. A co z moim samochodem, Alberto? Nie chcesz mi powiedzie膰, czy co?
-聽je艣li ju偶 o to chodzi, to rzeczywi艣cie, nie chc臋. Szefie, jeste艣 sam jak palec, nikt nie mo偶e ci臋 wesprze膰. Nie powiniene艣...
-聽Gdzie?!
Alberto westchn膮艂.
-聽Stephen go znalaz艂. Pomy艂ka wykluczona. Pojawi艂 si臋 dok艂adnie tam, gdzie wed艂ug ciebie powinien si臋 pojawi膰. jedzie na zach贸d jedn膮 z autostrad, cho膰 z fotografii nie wynika, kt贸r膮.
-聽Nie szkodzi. Znajd臋 j膮 na mapie.
-聽Wiem, 偶e traci艂bym tylko czas pr贸buj膮c odwie艣膰 ci臋... - S艂usznie, synu.
-聽...wi臋c tylko poinformuj臋 genera艂a Rodgersa, co masz zamiar zrobi膰. Potrzeba ci jeszcze czego艣?
-聽Tak. Daj mi zna膰, gdyby zjechali z autostrady.
-聽No jasne. Stephen ci臋 zna, Bob. Powiedzia艂, 偶e ka偶e swoim ludziom, aby mieli go na oku. Osobista przys艂uga.
-聽Podzi臋kuj mu i powiedz, 偶e ma m贸j g艂os na tegorocznego Conrada. Chocia偶, lepiej nic nie m贸w. To rozbudzi jego pr贸偶ne nadzieje.
-聽A czy jego pr贸偶ne nadzieje nie s膮 zawsze rozbudzone? - spyta艂 Alberto i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.
Bob Herbert wy艂膮czy艂 telefon. Na twarzy pojawi艂 mu si臋 szeroki u艣miech; po tym, co przeszed艂, u艣miech poprawi艂 mu samopoczucie. Sprawdzaj膮c map臋 w poszukiwaniu biegn膮cej ze wschodu na zach贸d autostrady, przypomnia艂 sobie Conrady i jeszcze powesela艂.
Conrady by艂y nieoficjaln膮, nawet 偶artobliw膮, nagrod膮 wr臋czan膮 na bardzo prywatnej kolacji przez najwy偶szych rang膮 pracownik贸w ameryka艅skiego wywiadu. jej nazwa pochodzi艂a od nazwiska polskiego pisarza Josepha Conrada, kt贸ry w 1907 roku opublikowa艂 powie艣膰 „Tajny agent", jedn膮 z pierwszych wielkich historii szpiegowskich o agencie-prowokatorze, pracuj膮cym w zakazanych dzielnicach Londynu. Kolacja mia艂a odby膰 si臋 za pi臋膰 tygodni. Uroczysto艣膰 ta zawsze wypada艂a wspaniale - w du偶ej cz臋艣ci dzi臋ki biednemu Stephenowi Viensowi.
Bob zapami臋ta艂 drog臋 i zmusi艂 swego okulawionego wierzchowca do pracy. Samoch贸d ruszy艂, cho膰 trzeszcza艂 i piszcza艂 w spos贸b bardzo dla tej marki nietypowy.
Viens by艂 najlepszym przyjacielem Matta Stolla na uczelni i cz艂owiekiem r贸wnie powa偶nym, co Matt weso艂ym. Od czasu, gdy najpierw obj膮艂 funkcj臋 zast臋pcy dyrektora, a potem dyrektora NBR, u偶ywa艂 zdumiewaj膮cych talent贸w technicznych do zwi臋kszenia wagi i skuteczno艣ci dzia艂ania swej agencji. W ci膮gu ostatnich czterech lat setka satelit贸w podlegaj膮cych NBR, dostarczy艂a dok艂adne czarno-bia艂e fotografie powierzchni Ziemi w ka偶dym 偶膮danym powi臋kszeniu i pod ka偶dym 偶膮danym k膮tem. Viens lubi艂 powtarza膰: dam wam zdj臋cie szko艂y wraz z s膮siedztwem... lub zdj臋cie dziecka, czytaj膮cego elementarz na boisku.
Poniewa偶 by艂 cz艂owiekiem powa偶nym, Stephen Viens bardzo powa偶nie traktowa艂 Conrady. Naprawd臋 pragn膮艂 dosta膰 nagrod臋, o czym wiedzieli wszyscy i w艂a艣nie dlatego komitet postanowi艂, 偶e rok po roku b臋dzie przegrywa艂... jednym g艂osem. Bobowi 偶art ten nigdy si臋 nie podoba艂, ale, jak stwierdzi艂 szef CIA i przewodnicz膮cy komitetu Conrada, Rachlin: „Do diab艂a, przecie偶 jeste艣my tajnymi agentami".
W ka偶dym razie Bob zdecydowa艂, 偶e tego roku ze艂ga Larry'emu, a potem zag艂osuje na Viensa. Podj膮艂 t臋 decyzj臋 nie tyle nawet ze wzgl臋du na jako艣膰 wykonanej przez niego pracy, co jego postaw臋 i charakter. Z powodu wzrostu aktywno艣ci terroryst贸w w Stanach Zjednoczonych Pentagon wystrzeli艂 seri臋 satelit贸w Ricochet, ka偶dy wart czterysta milion贸w dolar贸w. Umieszczono je na wysoko艣ci trzydziestu pi臋ciu tysi臋cy kilometr贸w nad Ameryk膮 P贸艂nocn膮 z zadaniem obserwacji terytorium Stan贸w Zjednoczonych. Gdyby si臋 o tym dowiedziano, wszyscy - pocz膮wszy od skrajnej lewicy, a sko艅czywszy na skrajnej prawicy - protestowaliby przeciw oczom Wielkiego Brata 艣ledz膮cym ich z nieba. Oczy te by艂y jednak pod kontrol膮 Viensa, wi臋c ci, co o nich wiedzieli nie mieli 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do tego, i偶 nigdy nie zostan膮 u偶yte dla osi膮gni臋cia dora藕nych politycznych lub osobistych korzy艣ci.
Herbert wyjecha艂 na autostrad臋. Mercedes nie ci膮gn膮艂 ju偶 tak g艂adko jak niegdy艣 i nie spos贸b by艂o wydusi膰 z niego wi臋cej ni偶 osiemdziesi膮tk臋 - wolniej od g膮sienicy, jak m贸wi艂a prababcia Shel w Missisipi.
I nagle zadzwoni艂 telefon. Od poprzedniego po艂膮czenia min臋艂a zaledwie chwila, wi臋c by艂 to prawdopodobnie Paul Hood, nakazuj膮cy mu zaprzestania akcji. Bob zdecydowa艂 ju偶 jednak, 偶e jej nie zaprzestanie. Nie, p贸ki nie obedrze drani ze sk贸ry i nie zapakuje ich do swego canoe.
-聽Tak? - powiedzia艂 do s艂uchawki.
-聽Bob, tu Alberto, mam nowe zdj臋cie terenu, K2K.
K2K oznacza艂o ko艂o o 艣rednicy dw贸ch kilometr贸w z celem po艣rodku. Satelity zosta艂y zaprogramowane na zdj臋cia w p贸艂kilometrowych interwa艂ach i to polecenie mo偶na im by艂o wyda膰 jedn膮 prost膮 komend膮. Zdj臋cia o r贸偶nej 艣rednicy dawa艂o si臋 wykona膰 po przeprogramowaniu urz膮dzenia, co wymaga艂o zestawu bardziej skomplikowanych komend.
-聽Twoi ludzie zjechali z autostrady - oznajmi艂 Alberto. - Gdzie? Daj mi jaki艣 charakterystyczny punkt terenu.
-聽Mam tylko jeden. Niewielki las i dwupasmowa droga, prowadz膮ca na p贸艂nocny zach贸d.
Bob rozejrza艂 si臋 dooko艂a.
-聽Od cholery tu drzew i las贸w, wiesz? - powiedzia艂. - Masz mo偶e co艣 jeszcze?
-聽A mam. Policj臋. Mniej wi臋cej tuzin gliniarzy otacza pozosta艂o艣ci spalonego pojazdu.
Bob wpatrywa艂 si臋 przed siebie, ale tak naprawd臋 nic nie widzia艂. W g艂owie ko艂ata艂a mu jedna tylko my艣l.
-聽Tego z filmu?
-聽Czekaj. Stephen przysy艂a kolejne zdj臋cie.
Herbert mocno zacisn膮艂 wargi. Po艂膮czenie Centrum z NBR pozwala艂o Albertowi na ogl膮danie zdj臋膰 w tej samej chwili, w kt贸rej dostawali je ludzie Viensa. Z CIA by艂o podobnie, lecz - z powodu braku agent贸w w terenie CIA nikogo nie mog艂a przys艂a膰 na miejsce zdarzenia, ani oficjalnie, ani nieoficjalnie.
-聽Mamy widok p贸艂kilometrowy - poinformowa艂 go asystent. W tle Herbert s艂ysza艂 ha艂as rozm贸w.
-聽Levy i Warren zagl膮daj膮 mi przez rami臋. - poskar偶y艂 si臋 Alberto.
-聽S艂ysz臋, s艂ysz臋.
Marsha Levy i Jim Warren byli analitykami materia艂贸w fotograficznych. Tworzyli wsp贸lnie wspania艂y zesp贸艂. Marsha mia艂a oko jak mikroskop, Jima los obdarzy艂 talentem dopasowywania wypatrzonych przez ni膮 szczeg贸艂贸w do ca艂o艣ciowego obrazu sytuacji. Kiedy wsp贸lnie ogl膮dali zdj臋cie, zleceniodawca dowiadywa艂 si臋 nie tylko tego, co na nim jest, lecz tak偶e co mo偶e by膰 w tle lub poza obrze偶em, i jak to wszystko znalaz艂o si臋 tu, gdzie si臋 znalaz艂o.
-聽Twierdz膮, 偶e widz膮 pozosta艂o艣ci drewnianych mebli, kt贸re znajdowa艂y si臋 w przyczepie. Powi臋kszamy. Marsha twierdzi, 偶e wygl膮da na modrzew. - To ma sens. Tanie i twarde, nadaje si臋 do obijania po wiejskich drogach.
-聽S艂usznie. Jim uwa偶a, 偶e ogie艅 wybuch艂 z ty艂u, od zbiornika paliwa. - Zapalnik czasowy. Mogli spokojnie uciec.
-聽M贸wi, 偶e masz racj臋. Zaczekaj, jedzie kolejne zdj臋cie.
Bob spojrza艂 przed siebie, szukaj膮c oznaczenia zjazdu z autostrady. Terrory艣ci mieli nad nim niewielk膮 przewag臋. Ciekawe, czy pojechali tu przypadkiem... czy wr臋cz przeciwnie.
-聽S艂uchaj! - w g艂osie Alberta brzmia艂o podniecenie. - Mamy p贸艂kilometrowe zdj臋cie terenu na wsch贸d od wraku. Marsha twierdzi, 偶e widzi fragment polnej drogi i co艣 jak ludzki kszta艂t na jednym z drzew.
-聽Co艣 jak?
Nagle odezwa艂a si臋 Marsha Levy. Bob bez trudu wyobrazi艂 sobie, jak ta ma艂a, twarda brunetka wyrywa telefon Albertowi.
-聽Tak, Bob, „co艣 jak". Pod li艣膰mi widz臋 ciemny kszta艂t. Z pewno艣ci膮 nie ga艂膮藕; no i jest za wielki jak na ptasie gniazdo lub gniazdo os.
-聽Przera偶ona dziewczyna mog艂a ukry膰 si臋 na drzewie. - Albo ostro偶na dziewczyna.
-聽S艂uszna uwaga. A gdzie jest moja bia艂a p贸艂ci臋偶ar贸wka?
-聽Mia艂am j膮 na zdj臋ciu z przyczep膮 filmow膮. Policjanci nie zwr贸cili na ni膮 uwagi.
To ju偶 by艂by szczyt, pomy艣la艂 Herbert. Wsiowi gliniarze w starciu z neonazistowskimi terrorystami.
Po prawej dostrzeg艂 zjazd. Droga prowadzi艂a do lasu. Wok贸艂 rozci膮ga艂y si臋 pola. Cudowny wiejski pejza偶.
-聽Chyba jestem tu, gdzie powinienem by膰 - powiedzia艂 w s艂uchawk臋. - Jest jaki艣 spos贸b na dostanie si臋 pod to drzewo tak, 偶eby nie zwr贸ci膰 na siebie uwagi policji?
S膮dz膮c z odg艂os贸w, w Centrum odby艂a si臋 najprawdopodobniej kr贸tka konferencja.
-聽Tak - powiedzia艂 w ko艅cu Alberto. - Mo偶esz zjecha膰 z autostrady, zatrzyma膰 si臋 na poboczu i skorzysta膰 z tej gruntowej drogi.
-聽Nie mog臋. Je艣li porywacze uciekaj膮 w las, a nie z lasu, m贸g艂bym na nich wpa艣膰. Albo oni mogliby wpa艣膰 na mnie. A tego przecie偶 nie chcemy. - No, dobrze. Wi臋c mo偶esz ich obej艣膰 udaj膮c si臋... niech no sprawdz臋... na po艂udniowy wsch贸d... taca... jakie艣 p贸艂 kilometra, do strumienia. Skr臋膰 na wsch贸d, jakie艣 trzysta metr贸w przed... o, cholera, nie mam 偶adnego punktu charakterystycznego.
-聽Poradz臋 sobie.
-聽Szefie...
-聽Powiedzia艂em, 偶e sobie poradz臋. Co dalej?
-聽Potem, po jaki艣 osiemdziesi臋ciu metrach drogi trafisz na powykr臋cane stare co艣. A, Martha m贸wi, 偶e to d膮b. Cholernie trudny teren!
-聽Wspi膮艂em si臋 raz na szczyt pomnika Waszyngtona. Wlaz艂em tam na ty艂ku i ty艂em, a schodzi艂em do przodu.
-聽Wiem. By艂o to jedena艣cie lat temu i tutaj, w Stanach.
-聽Nic mi nie b臋dzie. Jak bierzesz fors臋, musisz by膰 gotowy na grzebanie w g贸wnie. Nie mo偶na ca艂y czas opala膰 si臋 na le偶aczku.
-聽Nie m贸wi臋 o grzebaniu w g贸wnie, szefie, tylko o facecie na w贸zku inwalidzkim, pr贸buj膮cym przeprawia膰 si臋 przez strumienie i wje偶d偶a膰 w g贸rki-do艂ki.
Bob Herbert poczu艂 w tym momencie pewne w膮tpliwo艣ci, ale zaraz o nich zapomnia艂. Chcia艂 to zrobi膰. Nie, musia艂 to zrobi膰. I w g艂臋bi serca wiedzia艂, 偶e da rad臋 to zrobi膰.
-聽S艂uchaj - powiedzia艂 - nie mo偶emy zawiadomi膰 policji, bo nie wiemy, czy jacy艣 policjanci nie sprzyjaj膮 przypadkiem tym gorylom. Ile czasu minie, nim dziewczyna zdecyduje si臋 podda膰, bo jest g艂odna i zm臋czona? Po prostu nie mamy wyboru.
-聽Mamy - zaprotestowa艂 Alberto. - Ludzie Larry'ego najpewniej wyci膮gn臋li ju偶 z tych zdj臋膰 te same wnioski co my. Niech no zadzwoni臋, sprawdz臋, co chc膮 zrobi膰.
-聽Nie. Nie b臋d臋 siedzia艂 na ty艂ku, podczas gdy czyje艣 偶ycie jest w niebezpiecze艅stwie.
-聽呕ycie was obojga b臋dzie w niebezpiecze艅stwie.
-聽Ch艂opcze, w wi臋kszym niebezpiecze艅stwie by艂em dzi艣 po prostu prowadz膮c ten cholerny samoch贸d - stwierdzi艂 Herbert zje偶d偶aj膮c z autostrady. - B臋d臋 ostro偶ny i dotr臋 do niej, zobaczycie. Obiecuj臋. Zabior臋 ze sob膮 telefon. B臋dzie w艂膮czony, nie otworz臋 jednak g臋by, p贸ki nie upewni臋 si臋, 偶e w pobli偶u nie ma nikogo.
-聽Oczywi艣cie. - Alberto westchn膮艂. - Nadal mi si臋 to nie podoba doda艂 - ale... powodzenia, szefie.
-聽Dzi臋ki.
Herbert skierowa艂 sfatygowanego Mercedesa na dwupasmow膮 drog臋. Sta艂a tam stacja benzynowa z restauracj膮 i motelem. BRAK WOLNYCH MIFJSC - g艂osi艂a wywieszka, co oznacza艂o, 偶e albo motel pe艂en jest neonazist贸w na wycieczce, albo w艂a艣ciciel nie 偶yczy ich sobie w okolicy. Zjecha艂 na parking, zatrzyma艂 si臋 za parterowym, nowoczesnym budynkiem, zacisn膮艂 kciuki i uruchomi艂 mechanizm wysuwaj膮cy fotel inwalidzki. Ba艂 si臋, 偶e uderzenie w baga偶nik mog艂o go uszkodzi膰, nie uszkodzi艂o jednak i w pi臋膰 minut p贸藕niej zje偶d偶a艂 ju偶 po 艂agodnej pochy艂o艣ci w niebiesko-pomara艅czowym 艣wietle zapadaj膮cego zmroku.
36
Czwartek, 17.30 - Hamburg, Niemcy
Punktualnie o wp贸艂 do sz贸stej przed hotel, w kt贸rym zatrzyma艂 si臋 Jean-Michel, zajecha艂a d艂uga limuzyna.
Wszystkie popo艂udniowe dzienniki donosi艂y o po偶arze w klubie na St. Pauli i wszystkie by艂y te偶 pe艂ne s艂贸w pot臋pienia pod adresem jego w艂a艣ciciela. Feministki by艂y zadowolone z tego, 偶e si臋 spali艂, komuni艣ci byli zadowoleni z tego, 偶e si臋 spali艂, a prasa zachowywa艂a si臋 tak, jakby i jedni, i drudzy znale藕li si臋 nagle poza wszelkim podejrzeniem. Jean-Michel mia艂 wra偶enie, 偶e Richter pot臋piany by艂 na r贸wni za prowadzenie klubu oraz agencji towarzyskiej i za dzia艂alno艣膰 polityczn膮. Pokazano nawet stare nagranie, w kt贸rym broni艂 si臋 przed zarzutami twierdz膮c, 偶e prostytucja ma znaczenie terapeutyczne. Twierdzi艂, 偶e towarzystwo kobiet relaksuje m臋偶czyzn, dzi臋ki czemu s膮 w stanie stawi膰 czo艂o wyzwaniom codziennego 偶ycia.
Ten cz艂owiek nie jest idiot膮, pomy艣la艂 Francuz. Pot臋pienie przez feministki, komunist贸w i pras臋, nie ciesz膮cych si臋 bynajmniej sympati膮 przeci臋tnego obywatela, s艂u偶y艂o wy艂膮cznie zbli偶eniu tego偶 do Narodowej Partii Socjalistycznej XXI Wieku.
Horne wyszed艂 przed hotel dwadzie艣cia pi臋膰 po pi膮tej. Czeka艂 pod markiz膮, nie maj膮c wcale pewno艣ci, czy Richter si臋 pojawi, a je艣li tak, to czy nie przyjedzie ci臋偶ar贸wk膮 pe艂n膮 goryli, pragn膮cych wy艂膮cznie zemsty za spalenie klubu. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie jest to w jego stylu. Z tego, co s艂ysza艂, w ten spos贸b post膮pi艂a by raczej Karin Doring. Richter by艂 cz艂owiekiem dumnym.
Kiedy limuzyna zatrzyma艂a si臋 przed hotelem i od藕wierny otworzy艂 drzwi, Francuz spojrza艂 w lewo i lekko skin膮艂 g艂ow膮. Pan Dominique nalega艂, by Henry i Yves wzi臋li udzia艂 w wycieczce, wi臋c teraz obaj ulokowali si臋 w samochodzie, z podopiecznym 艣ci艣ni臋tym pomi臋dzy ich masywnymi cielskami. Usiedli ty艂em do kierunku jazdy, opieraj膮c si臋 o przegrod臋 oddzielaj膮c膮 kabin臋 pasa偶ersk膮 od kierowcy. Yves zamkn膮艂 drzwi. W sk膮pym 艣wietle dochodz膮cym zza przyciemnianych szyb twarze ich wszystkich wydawa艂y si臋 szare, niezdrowe.
Jean-Michel nie zdziwi艂 si臋 bynajmniej, kiedy stwierdzi艂, 偶e Richter zachowuje si臋 znacznie spokojniej ni偶 podczas ich poprzedniego spotkania. Siedzia艂 sam na tylnym siedzeniu, naprzeciwko ich tr贸jki, nie drgn膮艂 nawet, milcza艂 i tylko si臋 w nich wpatrywa艂. Na powitanie odpowiedzia艂 wy艂膮cznie skinieniem g艂owy, a kiedy ju偶 ruszyli, po prostu po偶era艂 ich wzrokiem. Twarz ukryt膮 mia艂 w cieniu, plecy wyprostowane, r臋ce z艂o偶one na kolanach, na 偶贸艂tobr膮zowym materiale spodni.
Oczywi艣cie trudno by艂o oczekiwa膰, by okaza艂 si臋 serdeczny i rozmowny. Ju偶 Don Kichot wiedzia艂, 偶e obowi膮zkiem zwyci臋zcy jest opatrzy膰 rany pokonanego. A poza tym mieli przecie偶 sprawy do za艂atwienia.
-聽Herr Richter - powiedzia艂 cicho - pan Dominique nie chcia艂, by sprawy posun臋艂y si臋 tak daleko.
Przed chwil膮 Richter wpatrywa艂 si臋 w Henriego; teraz jego oczy przesun臋艂y si臋, niczym sterowane ma艂ym silniczkiem.
-聽Mam to traktowa膰 jako przeprosiny? Horne potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
-聽Jako ga艂膮zk臋 oliwn膮, kt贸ra - mam nadziej臋 - zostanie przyj臋ta odpar艂.
-聽Pluj臋 na ni膮 i na pana. - W g艂osie Niemca nie by艂o 艣ladu uczucia. Jean-Michela nieco to zaskoczy艂o. Henri chrz膮kn膮艂 i poruszy艂 si臋 niespokojnie.
-聽Herr Richter - powiedzia艂 w ko艅cu Francuz. - Przecie偶 musi pan zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e z nami pan nie wygra.
Richter u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
-聽To samo powtarza mi Hauptmann Rosenlocher z hamburskiej policji, a przecie偶 wygrywam. Przy okazji, bardzo dzi臋kuj臋 za po偶ar w klubie. HerrHaumptman jest tak zaj臋ty szukaniem kogo艣, kto pragn膮艂 mnie zabi膰, 偶e i on, i jego przepracowany oddzia艂 nieprzekupnych wypu艣cili mnie z gar艣ci.
-聽Pan Dominique nie jest policjantem. Jest wyj膮tkowo hojnym patronem. Pa艅ska dzia艂alno艣膰 polityczna nie dozna艂a najmniejszego uszczerbku, a w dodatku otrzyma pan pieni膮dze w ilo艣ci wystarczaj膮cej, by bez przeszk贸d wr贸ci膰 do interes贸w.
-聽A jak膮 cen臋 b臋d臋 musia艂 za to zap艂aci膰? - Cen臋 wzajemnego szacunku.
-聽Szacunku? Mam mu si臋 podporz膮dkowa膰! Je艣li zrobi臋 to, czego 偶膮da, prze偶yj臋. Je艣li nie, nie prze偶yj臋!
-聽Pan nic nie rozumie.
-聽Nie rozumiem? - zdziwi艂 si臋 Richter, si臋gaj膮c do kieszeni marynarki. Henri i Yves unie艣li si臋 z siedzenia, ale Niemiec zignorowa艂 ich, wyci膮gn膮艂, papiero艣nic臋, w艂o偶y艂 do ust papierosa, a papiero艣nic臋 schowa艂 do kieszeni. I zn贸w zamar艂, wpatrzony w Horne'a. - Doskonale pana rozumiem. Ca艂e popo艂udnie my艣la艂em, pr贸buj膮c odkry膰, dlaczego upokorzenie mnie by艂o dla was takie wa偶ne.
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 z kieszeni. Trzej Francuzi w tej samej chwili dostrzegli, 偶e w d艂oni nie trzyma zapalniczki, lecz by艂o ju偶 za p贸藕no. Male艅ki Browning FN Model Baby wystrzeli艂 dwukrotnie. Strza艂 okaza艂 si臋 g艂o艣ny, zag艂uszy艂 nawet charakterystyczne „puk", z jakim pociski przeszy艂y czo艂a obu goryli.
Samoch贸d skr臋ci艂 w lewo; dwa bezw艂adne cia艂a przesun臋艂y si臋 na stron臋 kierowcy. Horne, kt贸remu ci膮gle dzwoni艂o w uszach, z przera偶eniem spojrza艂 na opieraj膮ce si臋 o niego zw艂oki Henri'ego. Br膮zowoczerwona krew sp艂ywa艂a mu z male艅kiej rany na grzbiet nosa. Na p贸艂 z krzykiem, na p贸艂 z j臋kiem Jean-Michel odepchn膮艂 swego ochroniarza, spojrza艂 na Yvesa, kt贸remu krew zd膮偶y艂a ju偶 rozla膰 si臋 po twarzy i wreszcie wbi艂 przera偶ony wzrok w twarz Richtera.
-聽Kiedy ju偶 dotrzemy na miejsce, ka偶臋 ich pogrzeba膰 w lesie - powiedzia艂 Niemiec, wypluwaj膮c papierosa. - A przy okazji, nie pal臋. Nadal trzymaj膮c w d艂oni Browninga, Richter pochyli艂 si臋, wyjmuj膮c bro艅 z kabur pod pachami obu goryli. Jeden z pistolet贸w po艂o偶y艂 obok siebie, na siedzeniu, drugiemu przyjrza艂 si臋 dok艂adnie.
-聽FAB PA-15 - stwierdzi艂. - Pistolet armii francuskiej. Obaj byli 偶o艂nierzami, prawda?
Francuz zaledwie skin膮艂 g艂ow膮.
-聽To wyja艣nia ich fatalny refleks. Francuskie wojsko nigdy nie umia艂o wyszkoli膰 偶o艂nierza do walki. W odr贸偶nieniu od niemieckiego.
Od艂o偶y艂 pistolety, troskliwie obmaca艂 pier艣 i boki go艣cia, po czym wygodnie rozpar艂 si臋 w siedzeniu, za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋, a ramiona skrzy偶owa艂 na piersiach.
-聽Najwa偶niejsze s膮 szczeg贸艂y - stwierdzi艂. - Je艣li je widzisz, czujesz, s艂yszysz i pami臋tasz, w najgorszym razie przetrwasz, a w najlepszym zwyci臋偶ysz. No i zaufanie - stwierdzi艂 powa偶nie. - Nie wolno ci szafowa膰 zaufaniem. Ponios艂em ryzyko b臋d膮c wobec pana szczerym... i zap艂aci艂em cen臋.
-聽By艂em torturowany! - Jean-Michel w艂a艣ciwie wrzeszcza艂. Z r贸wnowagi wyprowadzi艂o go nie tylko 艣mier膰 obu ochroniarzy, lecz tak偶e spok贸j, z jakim rozprawi艂 si臋 z nimi Richter. Z trudem powstrzyma艂 si臋 przed wyskoczeniem z limuzyny. Ale... jest przecie偶 przedstawicielem pana Dominique'a. Musi zachowa膰 si臋 spokojnie, musi zachowa膰 si臋 z godno艣ci膮.
-聽Czy pan rzeczywi艣cie s膮dzi, 偶e Dominique zaatakowa艂 mnie w艂a艣nie dlatego? - spyta艂 Richter. U艣miechn膮艂 si臋 szeroko po raz pierwszy tego popo艂udnia. Wydawa艂 si臋 wr臋cz rozlu藕niony. - Niech pan zm膮drzeje z 艂aski swojej. Dominique zaatakowa艂 mnie, by wskaza膰 mi w艂a艣ciwe miejsce. I wskaza艂. U艣wiadomi艂 mi, 偶e moje w艂a艣ciwe miejsce jest na szczycie, nie na dole drabiny.
-聽Na szczycie? - Zdumiewaj膮ca by艂a bezczelno艣膰 tego cz艂owieka. Oburzenie pozwoli艂o Francuzowi zapomnie膰 o strachu, o poczuciu s艂abo艣ci. - Szczyt pa艅skiej drabiny to dwa martwe cia艂a. - Wskaza艂 trupy. - Odpowie pan za 艣mier膰 tych ludzi!
-聽Nie. Nadal mam pieni膮dze. No i dowodz臋 najwi臋ksz膮 grup膮 neonazist贸w na 艣wiecie.
-聽K艂amstwo! Pa艅ska grupa nie jest...
-聽Nie by艂a - przerwa艂 mu Richter, u艣miechaj膮c si臋 tajemniczo.
Horne nie wiedzia艂, o co mu chodzi. Siedzia艂 zmieszany i nadal bardzo, bardzo przestraszony. Richter poprawi艂 si臋 na siedzeniu.
-聽Dzisiejszy dzie艅 przys艂u偶y艂 mi si臋, wie pan, panie Horne? - powiedzia艂. - Otworzy艂 mi oczy. Rozumie pan, nas wszystkich zajmuj膮 interesy, osi膮ganie cel贸w, pu艂apki rzeczywisto艣ci. Tracimy poj臋cie o w艂asnej sile. Pozbawiony mo偶liwo艣ci zarabiania na 偶ycie, musia艂em zada膰 sobie pytanie o to, gdzie le偶y moja si艂a. O to, jakie stawiam sobie cele. I wtedy w艂a艣nie u艣wiadomi艂em sobie ze zdziwieniem, 偶e zbyt dawno nie zadawa艂em sobie tego pytania. Wie pan, nie sp臋dzi艂em dzisiejszego dnia op艂akuj膮c straty. Dzwoni艂em do ludzi, kt贸rzy mnie popieraj膮 z pro艣b膮, by przybyli do Hanoweru o 贸smej wieczorem. Powiedzia艂em im, 偶e wyg艂osz臋 o艣wiadczenie. O艣wiadczenie, zmieniaj膮ce ton polityki niemieckiej... polityki europejskiej!
Horne milcza艂, obserwuj膮c uwa偶nie Niemca.
-聽Przed dwiema godzinami Karin i ja zawarli艣my porozumienie, 艂膮cz膮ce Feuer i Narodowych Socjalist贸w XXI Wieku. W Hanowerze og艂osimy utworzenie unii.
Jean-Michel wyprostowa艂 si臋 w siedzeniu.
-聽Co? Wy? Przecie偶 jeszcze dzi艣 rano twierdzi艂 pan, 偶e nie jest przyw贸dczyni膮...
-聽Powiedzia艂em tylko, 偶e nie jest wizjonerk膮 - sprostowa艂 Richter. To dlatego ja b臋d臋 przyw贸dc膮 zwi膮zku, a ona jego dow贸dc膮 wojskowym. Nasza partia znana b臋dzie pod nazw膮 Das National Feuer - Narodowy Ogie艅. Spotkam si臋 z Karin w jej obozie. Poprowadzimy Feuer do Hanoweru, a tam, z moim lud藕mi oraz mniej wi臋cej tysi膮cem nie zrzeszonych zwolennik贸w, ju偶 obecnych na miejscu, w trzy tysi膮ce zorganizujemy marsz taki, jakiego Niemcy nie widzia艂y od lat. W艂adze nie zrobi膮 oczywi艣cie nic, by nas powstrzyma膰. Nawet je艣li podejrzewaj膮 Karin o dzisiejszy atak na ekip臋 filmow膮, zabraknie im odwagi, by j膮 aresztowa膰. Dzi艣, panie Horne... dzi艣 b臋dzie pan 艣wiadkiem narodzin nowej si艂y w Niemczech, a jej przyw贸dc膮 b臋dzie cz艂owiek, kt贸rego pr贸bowa艂 pan upokorzy膰.
S艂uchaj膮c tego przem贸wienia Jean-Michel u艣wiadomi艂 sobie w ca艂ej pe艂ni, do czego doprowadzi艂, jak bardzo zawi贸d艂 pana Dominique'a. Na moment zapomnia艂 nawet o strachu.
-聽Herr Richter, pan Dominique ma swoje plany - powiedzia艂 udaj膮c spok贸j. - Wspania艂e plany, oraz wi臋ksze od pa艅skich 艣rodki, by wprowadzi膰 je w 偶ycie. Je艣li potrafi zdezorganizowa膰 偶ycie w Stanach Zjednoczonych - a potrafi i zdezorganizuje - z pewno艣ci膮 zdo艂a zniszczy膰 pana.
-聽Spodziewam si臋, 偶e b臋dzie pr贸bowa艂. Ale nie zabierze mi Niemiec. Czego mo偶e u偶y膰? Pieni臋dzy? Niekt贸rych Niemc贸w da si臋 mo偶e kupi膰, ale z pewno艣ci膮 nie wszystkich. Je艣li za艣 zaatakuje mnie bezpo艣rednio, stworzy bohatera. Je艣li mnie zabije, b臋dzie mia艂 do czynienia z Karin Doring, a ona go znajdzie, to mog臋 panu obieca膰. Czy pami臋ta pan, jak skutecznie Algierczycy sterroryzowali Pary偶 w 1995 roku, podk艂adaj膮c bomby w metrze i gro偶膮c wysadzeniem w powietrze wie偶y Eiffla? Je艣li Dominique wypowie nam wojn臋, my wypowiemy wojn臋 Francji. Organizacja Dominique'a jest wielka, a wi臋c stanowi 艂atwy cel. My operujemy na mniejsz膮 skal臋, jeste艣my trudniejsi do trafienia. Dzi艣 mo偶na nam zniszczy膰 firm臋, jutro jakie艣 biuro, ale my po prostu przeniesiemy si臋 i otworzymy nowe. A za ka偶dym razem depcz膮cy nas mamut straci kolejny kawa艂ek futra.
Limuzyna jecha艂a z Hamburga na po艂udnie. Za jej przyciemnianymi szybami szybko zapada艂 zmrok, ciemny jak przeczucia Horne'a.
Richter wzi膮艂 g艂臋boki oddech.
-聽Za kilka lat ten kraj b臋dzie m贸j - powiedzia艂 cicho. - Ja go odbuduj臋, tak jak Hitler odbudowa艂 pot臋g臋 Niemiec na ruinach Republiki Weimarskiej. Ironia losu kaza艂a panu, panie Horne, by膰 architektem tej odbudowy. Pokaza艂 mi pan, 偶e mam wroga, z kt贸rego istnienia w og贸le nie zdawa艂em sobie sprawy.
-聽Herr Richter, nie wolno panu traktowa膰 pana Dominique'a jako wroga! On nadal mo偶e panu pom贸c.
-聽Jest pan wspania艂ym dyplomat膮, panie Horne. - Niemiec u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co. - Pewien cz艂owiek pali mi firm臋 i pozbawia mnie 艣rodk贸w do 偶ycia, a pan nie tylko twierdzi, 偶e jest on sojusznikiem, ale jeszcze w dodatku w to wierzy. Nie. My艣l臋, 偶e nie ma przesady w twierdzeniu, 偶e nasze cele s膮 diametralnie r贸偶ne.
-聽Pan si臋 myli. - Jean-Michel tak bardzo ba艂 si臋 zawie艣膰 mocodawc臋, 偶e znalaz艂 w sobie odwag臋 na zaprzeczenie Richterowi. - Marzy pan, by zn贸w da膰 Niemcom pow贸d do dumy. Pan Dominique chce tego samego. Silne Niemcy oznaczaj膮 silniejsz膮 Europ臋. Nasi wrogowie to nie Europejczycy, lecz Azjaci i Amerykanie. Sojusz z panem znaczy dla nas bardzo wiele. Wie pan, jak m贸j mocodawca kocha histori臋, jak bardzo pragnie odnowi膰 stare zwi膮zki...
-聽Do艣膰! - Richter powstrzyma艂 potok wymowy Francuza, unosz膮c w g贸r臋 d艂o艅. - Dzi艣 dowiedzia艂em si臋, jak widzia艂 nasz sojusz. Nasz sojusz mia艂 polega膰 na tym, 偶e on rozkazuje, a ja s艂ucham.
-聽Tylko dlatego, 偶e jego plany s膮 bardziej dalekosi臋偶ne! Richter wpad艂 w furi臋. Zerwa艂 si臋 z siedzenia.
-聽Bardziej dalekosi臋偶ne! - krzykn膮艂. - Kiedy siedzia艂em w biurze trz臋s膮c si臋 z gniewu, telefonuj膮c po ludziach i pr贸buj膮c odzyska膰 szacunek dla samego siebie, zada艂em sobie nast臋puj膮ce pytanie: „Je艣li Dominique nie popiera mych cel贸w, cho膰 udaje, 偶e je popiera, to o co mu chodzi?" 1 nagle zda艂em sobie spraw臋, 偶e jest jak pszczelarz. Budzi nas tu, w Niemczech, budzi Ameryk臋 i Angli臋 by艣my latali bzycz膮c, 偶膮dlili, niepokoili, wyprowadzali z r贸wnowagi. Po co? By to, co stanowi o wielko艣ci ka偶dego narodu - jego biznes - zacz膮艂 inwestowa膰 w przemys艂, finanse i przysz艂o艣膰 jedynego stabilnego kraju na zachodzie. Europy: Francji! - Niemiec uspokoi艂 si臋 troch臋, ale jego oczy nadal miota艂y p艂omienie. - Moim zdaniem Dominique tworzy przemys艂ow膮 oligarchi臋, kt贸r膮 ma zamiar rz膮dzi膰.
-聽Pan Dominique ma zamiar rozszerzy膰 pole swej dzia艂alno艣ci ekonomicznej. To oczywiste - przytakn膮艂 Horne. - Ale nie robi tego dla siebie. Nie robi tego nawet dla Francji. Robi to dla Europy!
-聽Lass mich in Ruhe - powiedzia艂 Richter z kpi膮cym u艣miechem. Usiad艂, trzymaj膮c bro艅 pod r臋k膮. Si臋gn膮艂 do samochodowego barku, wypi艂 kilka 艂yk贸w wody mineralnej i przymkn膮艂 oczy.
Daj mu spok贸j, przestrzeg艂 sam siebie Jean-Michel. Przecie偶 to szale艅stwo. Richter jest szale艅cem. W samochodzie wioz膮cym dwa trupy, stoj膮c twarz膮 w twarz ze 艣wiatem, kt贸ry lada chwila zostanie zburzony i odbudowany na nowo, postanowi艂 uci膮膰 sobie drzemk臋!
-聽Herr Richter - powiedzia艂. - Nalegam, by zgodzi艂 si臋 pan na wsp贸艂prac臋 z panem Dominique. Jest w stanie panu pom贸c... i pomo偶e. Obiecuj臋. - Panie Horne, nie mam ochoty d艂u偶ej pana s艂ucha膰 - odpowiedzia艂
Niemiec, nie otwieraj膮c oczu. - Mam za sob膮 d艂ugi, ci臋偶ki dzie艅, a od celu dziel膮 nas jeszcze co najmniej dwie godziny jazdy. Niekt贸re z bocznych dr贸g nie s膮 w najlepszym stanie. Pan te偶 powinien odpocz膮膰. Sprawia pan wra偶enie nieco zdenerwowanego.
-聽Herr Richter, b艂agam. Gdyby tylko zechcia艂 mnie pan wys艂ucha膰... - Nie zechc臋. Dojedziemy na miejsce w milczeniu, a potem pan b臋dzie s艂ucha艂. A p贸藕niej przeka偶e pan swe obserwacje i wnioski Dominique'owi. Cho膰 nie wykluczam, 偶e zdecyduje si臋 pan nie wraca膰 do Francji, bowiem wkr贸tce dowie si臋 pan, dlaczego jestem taki pewien, i偶 to Felix Richter, a nie Gerard Dominique, b臋dzie nast臋pnym Fuhrerem Europy.
37
Czwartek, 17.47 - Hamburg, Niemcy
Hotel „Ambasador” znajdowa艂 si臋 w Heidenkampsweg, po drugiej stronie Hamburga. Paul Hood nie zdawa艂 sobie niemal sprawy z tego, 偶e jedzie samochodem po zat艂oczonych ulicach, nie widzia艂 pi臋kna krzy偶uj膮cych si臋 kana艂贸w, nie widzia艂 fontann. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, wyskoczy艂 z limuzyny i natychmiast pobieg艂 do znajduj膮cych si臋 w hotelowym holu telefon贸w. Poprosi艂 central臋 o po艂膮czenie z pann膮 Bosworth. Przys艂uchiwa艂 si臋 ciszy w s艂uchawce pewien, 偶e lada chwila recepcja poinformuje go, i偶 panna Bosworth ju偶 si臋 wyprowadzi艂a albo nigdy nie mieszka艂a w tym hotelu i po prostu go oszuka艂a.
-聽Prosz臋 zaczeka膰 - odezwa艂 si臋 po angielsku m臋ski g艂os. - Po艂膮cz臋 pana z jej pokojem.
Hood podzi臋kowa艂 i sta艂 nieruchomo, 艣ciskaj膮c s艂uchawk臋 w d艂oni. Serce bi艂o mu szybko, mocno, jakby chcia艂o wyrwa膰 si臋 z piersi. My艣la艂 o wszystkim i o niczym. Pr贸bowa艂 skupi膰 si臋 na Gerardzie Dominique'u, ale nie umia艂, oczami wyobra藕ni widzia艂 wy艂膮cznie Nancy. My艣la艂 o tym, co mieli i o tym, co mu zrobi艂a. O tym, co stracili. I w艣cieka艂 si臋 na siebie, bo mocno bij膮ce serce najwyra藕niej wyrywa艂o mu si臋 spod kontroli. Nancy Jo ponownie zaw艂adn臋艂a nim ca艂ym. A to nie prowadzi艂o... nie mog艂o prowadzi膰 do niczego dobrego.
-聽S艂ucham?
Paul bezw艂adnie opar艂 si臋 o 艣cian臋. - Cze艣膰 - powiedzia艂 do s艂uchawki.
-聽Paul? To ty? - Nancy wydawa艂a si臋 szczerze zaskoczona. Ale chyba przyjemnie zaskoczona.
-聽Tak, to ja. Jestem na dole. Mo偶emy porozmawia膰? - Oczywi艣cie. Wjed藕 do mnie, na g贸r臋.
-聽Mo偶e b臋dzie lepiej, je艣li ty zjedziesz na d贸艂.
-聽Dlaczego? Boisz si臋, 偶e rzuc臋 si臋 na ciebie? Jak niegdy艣?
-聽Nie. - Paul poczu艂 si臋 nieco nieswojo. Przecie偶 nie ba艂 si臋, wcale si臋 nie ba艂, do cholery!
-聽Wi臋c wjed藕 na g贸r臋 i pom贸偶 mi si臋 pakowa膰. Pi膮te pi臋tro, skr臋膰 w prawo, ostatni pok贸j po lewej.
Odwiesi艂a s艂uchawk臋. Paul sta艂 przez moment, ws艂uchany w sygna艂. Przynajmniej serce mu si臋 troch臋 uspokoi艂o.
Co robisz, idioto? - spyta艂 sam siebie, ale nim pogr膮偶y艂 si臋 w 偶alu, trze藕wo odpowiedzia艂 sobie na to pytanie: szukam informacji o Gerardzie Dominique'u. Szukam informacji o rasistowskich grach. O tym, co by膰 mo偶e dzieje si臋 w Tuluzie. Wkr贸tce wr贸c臋 do biura Hausena zda膰 mu relacj臋 z tego, czego si臋 dowiedzia艂em.
Odwiesi艂 s艂uchawk臋 i poszed艂 do windy.
Nancy otworzy艂a mu drzwi ubrana w obcis艂e d偶insy i koszulk臋 polo w艂o偶on膮 w spodnie, uwydatniaj膮ca jej w膮t艂e ramiona. Ko艂nierzyk podkre艣la艂 smuk艂o艣膰 szyi. W艂osy zwi膮za艂a w ko艅ski ogon - jak niegdy艣, kiedy jechali na wycieczki rowerowe. U艣miechn臋艂a si臋 do niego swym charakterystycznym, uroczym u艣miechem, po czym podesz艂a do 艂贸偶ka, na kt贸rym le偶a艂a otwarta walizka. Paul ruszy艂 za ni膮. Zauwa偶y艂, 偶e w艂a艣nie ko艅czy si臋 pakowa膰.
-聽Zaskoczy艂e艣 mnie - powiedzia艂a Nancy. - My艣la艂am, 偶e skoro powiedzieli艣my sobie „do widzenia”, to 偶egnamy si臋 na zawsze.
-聽Ju偶 raz po偶egna艂a艣 si臋 ze mn膮 na zawsze.
Spojrza艂a na niego, zaskoczona. Sta艂 w nogach 艂贸偶ka, czekaj膮c na odpowied藕.
-聽Dobrze, masz racj臋 - przyzna艂a. Domkn臋艂a walizk臋, zestawi艂a j膮 na pod艂og臋 i usiad艂a na 艂贸偶ku z wdzi臋ki m, jakby siada艂a w kobiecym siodle. U艣miech powoli znik艂 z jej warg. - Wi臋c o co ci chodzi, Paul? Dlaczego przyszed艂e艣?
-聽Mam m贸wi膰 szczerze? Przyszed艂em zada膰 ci kilka pyta艅 na temat twej pracy.
-聽M贸wisz powa偶nie? - spyta艂a, obrzucaj膮c go zdumionym spojrzeniem.
Paul przymkn膮艂 oczy i skin膮艂 g艂ow膮.
-聽A wi臋c wola艂abym, 偶eby艣 nie by艂 taki szczery. - Nancy wsta艂a i odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami. - Nie zmieni艂e艣 si臋, Paul, prawda? W sypialni jeste艣 romantyczny jak Scaramouche, w pracy 艣wi臋ty jak 艣wi臋ty Franciszek.
-聽Nie. Przecie偶 jestem w sypialni... i zachowuj臋 si臋 jak 艣wi臋ty Franciszek. U艣miechn臋艂a si臋... a potem roze艣mia艂a g艂o艣no.
-聽Prowadzisz dwa do zera, 艣wi臋ty Pawle - przyzna艂a.
-聽Papie偶u Pawle - poprawi艂 j膮. - A przynajmniej tak nazywaj膮 mnie w Waszyngtonie.
-聽Wcale mnie to nie dziwi. - Podesz艂a do niego bli偶ej. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e zosta艂e艣 tak nazwany przez sfrustrowan膮 wielbicielk臋.
-聽No... masz racj臋. - Paul Hood zarumieni艂 si臋 mocno.
Nancy by艂a ju偶 bardzo blisko. Pr贸bowa艂 si臋 odsun膮膰, ale obj臋艂a go w pasie, zaczepi艂a palce o pasek spodni i przytrzyma艂a. Patrzy艂a mu prosto w oczy.
-聽No wi臋c, papie偶u Pawle, o co chcia艂e艣 mnie zapyta膰?
Paul patrzy艂 jej w oczy. Nie wiedzia艂, co zrobi膰 z r臋kami, w ko艅cu za艂o偶y艂 je za plecy, przytrzymuj膮c lewe rami臋 praw膮 d艂oni膮. Czu艂 dotyk jej kolana po wewn臋trznej stronie swego uda.
A co, my艣la艂e艣, 偶e to b臋dzie takie 艂atwe? - spyta艂 sam siebie. Przecie偶 wiedzia艂e艣; 偶e nie, pomy艣la艂 jeszcze. Najbardziej niepokoi艂o go jednak, 偶e ci膮gle jej pragnie.
-聽Jeste艣 niepowa偶na - stwierdzi艂. - Jak mog臋 tak z tob膮 rozmawia膰?
-聽Pierwsze zdanie ju偶 powiedzia艂e艣. - G艂os Nancy by艂 mi臋kki, cichy. - Pora na nast臋pne.
-聽Nancy, nie - powiedzia艂 stanowczo. - Nie mo偶emy. Po prostu nie mo偶emy.
Nancy cofn臋艂a si臋. Opu艣ci艂 wzrok.
-聽Twoja praca - powiedzia艂 i odetchn膮艂 g艂臋boko. - Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰... chodzi o to - teraz ju偶 zacz膮艂 si臋 uspokaja膰 - 偶e musz臋 wiedzie膰, nad czym w艂a艣ciwie pracujesz.
Spojrza艂a na niego, ju偶 nie tak przyja藕nie.
-聽Ty艣 chyba zwariowa艂 - stwierdzi艂a, odwracaj膮c si臋. - Nancy...
-聽Najpierw mnie odtr膮casz, a potem m贸wisz, 偶e potrzebujesz mojej pomocy. Dla mnie to pewien problem, wiesz?
-聽Nie odtr膮ci艂em ci臋. Ja ci臋 nie odtr膮ci艂em.
-聽Wi臋c czemu w艂a艣ciwie stoj臋 tu, a ty stoisz tam? Paul wyj膮艂 portfel z kieszeni marynarki.
-聽Bo to ty odtr膮ci艂a艣 mnie - stwierdzi艂. Wypu艣ci艂 z d艂oni dwa bilety do kina. Sp艂yn臋艂y wolno na 艂贸偶ko. Nancy 艣ledzi艂a ich lot. - A teraz mam swoje 偶ycie i nie my艣l臋 go rujnowa膰. Nie mog臋.
Podnios艂a bilety, przyjrza艂a si臋 im, pocieraj膮c je lekko kciukiem i palcem wskazuj膮cym, i nagle przedar艂a. Po艂贸wk臋 wr臋czy艂a Paulowi, drug膮 schowa艂a w kieszeni d偶ins贸w.
-聽Nie odtr膮ci艂am ci臋 - powiedzia艂a cicho. - Ka偶dego dnia 偶a艂owa艂am, 偶e nie porwa艂am ci臋 ze sob膮. Przecie偶 widzia艂am j膮 w tobie, t臋 dum臋 b艂臋dnego rycerza. Jeste艣 jedynym znanym mi cz艂owiekiem, kt贸ry w Sylwestra nie 偶a艂uje niczego. Robisz zawsze to, co uwa偶asz za s艂uszne. Podejmujesz decyzj臋 i trzymasz si臋 jej bez wzgl臋du na okoliczno艣ci.
Paul schowa艂 swe pot贸wki bilet贸w z powrotem do portfela.
-聽Je艣li ma ci臋 to pocieszy膰, wiedz,. 偶e wola艂bym, by艣 mnie ze sob膮 porwa艂a. - U艣miechn膮艂 si臋 nagle. - Cho膰 nie wiem, jak podoba艂oby mi si臋 odgrywanie Bonnie i Clyde'a w samolotach.
-聽Nie podoba艂oby ci si臋. Sk艂oni艂by艣 mnie pewnie, 偶ebym odda艂a si臋 w r臋ce sprawiedliwo艣ci.
Wzi膮艂 j膮 w ramiona, przytuli艂. Odpowiedzia艂a mu u艣ciskiem, .mocnym, coraz mocniejszym. Tym razem by艂o to jednak niewinne. I z jakiego艣 powodu poczu艂 smutek.
-聽Nancy?
-聽Wiem - powiedzia艂a, ale nie pu艣ci艂a go. - Chcesz dowiedzie膰 si臋 wszystkiego o mojej pracy.
-聽W sieci zdarzy艂o si臋 dzi艣 co艣 nieprzyjemnego...
-聽Ale co艣 bardzo przyjemnego dzieje si臋 w tym pokoju. Czuj臋 si臋 ca艂kowicie bezpieczna. Czy nie mog臋 czu膰 si臋 tak bezpieczna jeszcze przez jaki艣 czas?
Paul sta艂, s艂uchaj膮c tykania swego zegarka, patrz膮c na zapadaj膮cy za oknem mrok, koncentruj膮c si臋 na wszystkim, byle nie na wspomnieniach i tym, co si臋 z nimi wi膮偶e. Doba hotelowa zaczyna si臋 wczesnym popo艂udniem, my艣la艂. Nie wyprowadzi艂a si臋, bo chcia艂a mnie zobaczy膰. Spodziewa艂a si臋 czego艣 wi臋cej.
Nie przyszed艂 jednak spe艂nia膰 jej oczekiwa艅. Najwy偶szy czas sko艅czy膰 z tym, co si臋 tu dzia艂o.
-聽Nancy - szepn膮艂 jej do ucha. - Musz臋 ci zada膰 jedno pytanie. - Tak? - W jej g艂osie brzmia艂a nadzieja.
-聽Czy s艂ysza艂a艣 kiedy艣 o m臋偶czy藕nie nazwiskiem Gerard Dominique? Zesztywnia艂a mu w ramionach. Nagle, gwa艂townie, odepchn臋艂a go.
-聽Nie potrafisz by膰 bardziej romantyczny? Paul zaczerwieni艂 si臋, jakby dosta艂 w twarz.
-聽Bardzo ci臋 przepraszam. Wiesz... - zawaha艂 si臋. Spojrza艂 jej w oczy. - Przecie偶 wiesz, 偶e potrafi臋 by膰 bardziej romantyczny. Ale nie przyszed艂em do ciebie w poszukiwaniu romansu.
W jej oczach dostrzeg艂 b贸l. Nancy nagle opu艣ci艂a wzrok. Spojrza艂a na zegarek.
-聽Musz臋 zd膮偶y膰 na samolot - powiedzia艂a. - Powinnam ju偶 jecha膰. - Zerkn臋艂a na 艂贸偶ko, na le偶膮c膮 obok niego walizk臋. - I nie pojad臋 twoim samochodem. Dzi臋kuj臋.
Paul nie poruszy艂 si臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e dwadzie艣cia lat znik艂o jakby nigdy nie istnia艂o. Zn贸w sta艂 w jej mieszkaniu i zn贸w si臋 k艂贸cili. Zawsze zaczyna艂o si臋 od jednego p艂atka 艣niegu i zawsze ko艅czy艂o 艣nie偶yc膮. Zabawne, jak 艂atwo zapomina si臋 o k艂贸tniach, a przecie偶 by艂o ich wiele.
-聽Nancy - powiedzia艂 - s膮dzimy, 偶e Gerard Dominique mo偶e sta膰 za rasistowskimi grami, kt贸re pojawi艂y si臋 w Stanach. Podobna gra pojawi艂a si臋 tak偶e w komputerze Hausena... i Hausen w niej wyst臋puj臋.
-聽Gry komputerowe 艂atwo wyprodukowa膰. - Nancy podesz艂a do szafy, wyj臋艂a modny kremowy 偶akiet i w艂o偶y艂a go. - Zeskanowanie zdj臋cia tak偶e nie jest trudne. Potrafi to ka偶dy nastolatek wyposa偶ony w odpowiednie urz膮dzenia.
-聽Dominique dzwoni艂 dzi艣 do Hausena z pogr贸偶kami.
-聽Do funkcjonariuszy rz膮dowych bez przerwy kto艣 telefonuje z pogr贸偶kami. A mo偶e Hausen sobie na to zas艂u偶y艂? Potrafi denerwowa膰.
-聽Jego trzynastoletnia c贸reczka tak偶e? Nancy zacisn臋艂a wargi.
-聽Przykro mi. Nie powinnam tego powiedzie膰.
-聽Oczywi艣cie, rozumiem, pytanie brzmi jednak nast臋puj膮co: pomo偶esz mi, czy nie? Czy pracujesz dla tego cz艂owieka?
Nancy odwr贸ci艂a si臋.
-聽My艣lisz, 偶e skoro przed laty raz ju偶 zdradzi艂am pracodawc臋, jestem gotowa zrobi膰 to powt贸rnie, prawda?
-聽S膮 pewne subtelne r贸偶nice.
Westchn臋艂a. Sta艂a przygarbiona. Paul zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e burza min臋艂a, nim naprawd臋 si臋 zacz臋ta.
-聽W rzeczywisto艣ci nie ma 偶adnych r贸偶nic. Paul Hood potrzebuje czego艣 ode mnie, wi臋c zn贸w mam sobie zmarnowa膰 偶ycie, by dosta艂 czego chce. - Mylisz si臋. Za pierwszym razem o nic ci臋 nie prosi艂em.
-聽Jeste艣 prawdziwie wsp贸艂czuj膮cym cz艂owiekiem.
-聽Bardzo ci臋 przepraszam. 呕al mi tej upartej dziewczyny, kt贸r膮 kiedy艣 zna艂em, ale to, co zrobi艂a艣, zmieni艂o 偶ycie bardzo wielu os贸b. Twoje, moje, mojej 偶ony, m臋偶czyzn, kt贸rych ty pozna艂a艣, ludzi, kt贸rych mogli艣my pozna膰 wsp贸lnie...
-聽Twoich dzieci - doda艂a z gorycz膮. - I naszych dzieci. Dzieci, kt贸rych nigdy nie mieli艣my.
I Nancy zn贸w go obj臋艂a. Rozp艂aka艂a si臋. Przytuli艂 j膮, czu艂, jak dr偶y mu w ramionach. Co za strata. Co za cholerna strata. Po co by艂o to wszystko... - pomy艣la艂.
-聽Tak - przyzna艂a. - Pracuj臋 dla Gerarda Dominique'a. Ale nie wiem nic ani o jego pogl膮dach politycznych, ani o jego 偶yciu osobistym, wi臋c nie s膮dz臋, 偶eby艣 m贸g艂 mi w czym艣 pom贸c.
-聽Nic wi臋cej nie mo偶esz mi powiedzie膰? Nad czym pracujesz? - Nad planami. Planami ameryka艅skich miast.
-聽Takimi zwyk艂ymi, jak mapa?
-聽Nie - odpar艂a, potrz膮saj膮c g艂ow膮. - To co艣, co nazywamy „obrazem z punktu widzenia". Podr贸偶ny wprowadza koordynaty i na monitorze dostaje obraz dok艂adnie taki, jaki ma przed sob膮. Potem m贸wi, dok膮d chce dotrze膰, albo pyta, co jest za rogiem, albo gdzie jest najbli偶sza stacja metra lub przystanek autobusowy i komputer pokazuje mu drog臋. Z jego punktu widzenia. Mo偶e tak偶e za偶膮da膰 wydruku zwyk艂ej mapy. Pomaga to ludziom planowa膰 podr贸偶 albo podejmowa膰 decyzje, jak porusza膰 si臋 po danym mie艣cie.
-聽Czy Dominique robi艂 przedtem przewodniki turystyczne? - Je艣li tak, to nic o tym nie wiem. Te b臋d膮 pierwsze.
Paul milcza艂 przez chwil臋. Musia艂 to sobie przemy艣le膰. - Widzia艂a艣 plany marketingu? - spyta艂 w ko艅cu.
-聽Nie. Ale w tym nie ma nic dziwnego. To nie moja dzia艂ka. Chocia偶... jest co艣 takiego... nie pu艣cili艣my 偶adnych informacji prasowych. Na og贸艂 dziennikarze przychodz膮 do mnie i pytaj膮, co jest wyj膮tkowego w programie, dlaczego ludzie musz膮 go mie膰, no, wiesz. Na og贸艂 robi si臋 to bardzo wcze艣nie, 偶eby dzia艂 sprzeda偶y zd膮偶y艂 pozbiera膰 zam贸wienia na targach komputerowych. Ale je艣li chodzi o mapy - nada.
-聽Nancy, musia艂em ci臋 o to zapyta膰. Przepraszam. Opr贸cz mnie odpowied藕 poznaj膮 tylko moi najbli偶si wsp贸艂pracownicy.
-聽Mo偶esz umie艣ci膰 og艂oszenie w „Newsweeku". Nie potrafi臋 niczego ci odm贸wi膰, kiedy zn贸w widz臋 ci臋 tak cholernie przej臋tego prac膮.
-聽Nancy, by膰 mo偶e zgin膮 ludzie.
-聽Prosz臋, nie t艂umacz si臋. Innego ci臋 kocha艂am, rycerzu. Hood zn贸w si臋 zarumieni艂.
-聽Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 i spr贸bowa艂 skoncentrowa膰 si臋 na tym, co mia艂 jeszcze do zrobienia. - Nancy, a powiedz mi, czy Demain pracuje nad jak膮艣 now膮 technologi膮?
-聽Zawsze. Ale do sprzeda偶y gotowa jest w艂a艣ciwie tylko jedna rzecz: uk艂ad krzemowy stymuluj膮cy kom贸rki nerwowe. Wyprodukowano go dla ludzi po amputacjach, do lepszego operowania protezami, a tak偶e dla podtrzymania zamieraj膮cych funkcji rdzenia pacierzowego. - U艣miechn臋艂a si臋. - Wcale nie jestem taka pewna, czy to rzeczywi艣cie my opracowali艣my ten uk艂ad, czy te偶 Demain dosta艂a go t膮 drog膮, co i m贸j „prezent". W ka偶dym razie wprowadzili艣my sporo zmian. Umieszczony w joysticku generuje impulsy, jedne wywo艂uj膮ce u gracza poczucie przyjemno艣ci i drugie, sugeruj膮ce niebezpiecze艅stwo. Wypr贸bowa艂am je. Oddzia艂uj膮 poza 艣wiadomo艣ci膮.
Paul mia艂 wra偶enie takie, jakby rzeczywisto艣膰 da艂a mu pa艂k膮 w 艂eb. Uk艂ad stymuluj膮cy odczucia przyjemno艣ci lub agresji, kt贸rym handluje bigot. Rasistowskie gry w sieci w Stanach. Co艣 niczym akcja w powie艣ci fantastyczne-naukowej, ale sama technika le偶a艂a przecie偶 na ulicy, gotowa do wzi臋cia.
-聽Czy te dwie sprawy mo偶na po艂膮czy膰? Rasistowskie gry i uk艂ad stymulowania odczu膰?
-聽Jasne. Czemu nie.
-聽I s膮dzisz, 偶e Dominique by艂by do tego zdolny?
-聽Przecie偶 m贸wi艂am ci ju偶, 偶e nie nale偶臋 do wtajemniczonych. Po prostu nie wiem. Nie zdawa艂am sobie nawet sprawy z tego, 偶e mo偶e sta膰 za tymi grami.
-聽M贸wisz tak, jakby ci臋 to zaskoczy艂o.
-聽Bo i zaskoczy艂o. Kiedy dla kogo艣 pracujesz, to si艂膮 rzeczy jako艣 go sobie wyobra偶asz. Dominique jest z pewno艣ci膮 patriot膮, ale 偶eby zaraz radyka艂em?
Paul przypomnia艂 sobie, 偶e obieca艂 Hausenowi nie wspomina膰 nikomu ani s艂owem o jego przesz艂o艣ci. Zreszt膮 w膮tpi艂, czy Nancy uwierzy艂aby mu, gdyby wspomnia艂.
-聽A zajmowa艂a艣 si臋 mo偶e Tuluz膮?
-聽Jasne. U偶yli艣my obrazu mostu prowadz膮cego do tej 艣licznej fortecy jako t艂a dla jakiej艣 promocji gry.
-聽Widzia艂a艣 mo偶e produkt ko艅cowy? Nancy potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
-聽Ja natomiast widzia艂em. W grze w komputerze Hausena. Nancy, jeszcze tylko jedno. Czy mo偶liwe jest, 偶e twoje mapy zostan膮 u偶yte w grach?
-聽Oczywi艣cie.
-聽Z na艂o偶onymi na nie postaciami?
-聽Tak, to nie problem. Mo偶na przecie偶 艂膮czy膰 zdj臋cia i obrazy generowane przez komputer. Jak w filmie.
Paul Hood mia艂 wra偶enie, 偶e w g艂owie zaczyna mu si臋 formowa膰 ca艂o艣ciowy obraz sytuacji... obraz wyj膮tkowo ma艂o atrakcyjny. Powoli podszed艂 do telefonu, usiad艂 i podni贸s艂 s艂uchawk臋.
-聽Dzwoni臋 do biura - powiedzia艂. - Dzieje si臋 co艣, czego zaczynam si臋 powa偶nie ba膰.
-聽Prosz臋 bardzo. A poniewa偶 chodzi tu o losy 艣wiata, nie musisz dzwoni膰 na koszt osoby wzywanej.
Spojrza艂 na ni膮 zdziwiony. U艣miecha艂a si臋 weso艂o. Niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi, pomy艣la艂. Za to, 偶e humor zmienia ci si臋 tak b艂yskawicznie jak dawniej.
Wystukuj膮c numer Rodgersa, powiedzia艂 jeszcze:
-聽By膰 mo偶e wcale si臋 nie mylisz i rzeczywi艣cie chodzi tu o losy 艣wiata. I by膰 mo偶e tylko ty b臋dziesz w stanie go ocali膰.
38
Czwartek, 12.02 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Zanotowawszy wszystko, o czym m贸wi艂 Paul, Mike Rodgers przekaza艂 jego pro艣by Ann, Liz i Darrellowi. W my艣l normalnej procedury po informacje nale偶a艂o zg艂asza膰 si臋 oddzielnie do wywiadu, archiwum, dzia艂u rozpracowywania kod贸w i tak dalej, Paul potrzebowa艂 jednak bardzo wielu r贸偶nych informacji, a poza tym przekazanie pro艣by numerowi drugiemu by艂o dobrym sposobem na wtajemniczenie go w spraw臋.
Mike powiedzia艂 tylko, 偶e skontaktuje si臋 z nim najszybciej jak to b臋dzie mo偶liwe.
W chwil臋 p贸藕niej zadzwoni艂 Alberto z informacj膮 o planach Boba Herberta. Genera艂 podzi臋kowa艂 mu i powiedzia艂, 偶e nie ma zamiaru rozprasza膰 go w tej chwili telefon i. Nawet gdyby Bob wy艂膮czy艂 dzwonek, wci膮偶 dzia艂a艂by sygnalizator wibracyjny kom贸rki. A poza tym wiedzia艂, 偶e on, Mike, pomo偶e mu w potrzebie. Tylko oni dwaj rzeczywi艣cie walczyli, a to 艂膮czy ludzi.
Rodgers od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, czuj膮c dum臋 z poczyna艅 wsp贸艂pracownika i zarazem trosk臋 o niego. Instynkt nakazywa艂 mu zadzwoni膰 po oddzia艂 jednej z ameryka艅skich baz w Niemczech, ale ostatni膮 rzecz膮, jakiej pragn臋艂y oba rz膮dy, by艂 incydent z udzia艂em ameryka艅skiego obywatela w mundurze, mog膮cy sprowokowa膰 neofaszyst贸w do eskalacji zdarze艅. W tych okoliczno艣ciach chyba rzeczywi艣cie najlepiej by艂o pozwoli膰 Herbertowi na samodzielne dzia艂anie.
Genera艂 zastanawia艂 si臋 w艂a艣nie, jakie ma Bob szanse na sukces, kiedy pojawi艂 si臋 Darrell McCaskey. Jak to zwykle w podobnej sytuacji sprawia艂 wra偶enie ura偶onego, pod pach膮 za艣 ni贸s艂 stosik charakterystycznych dla FBI bia艂ych teczek, ka偶da oznaczona: 艢CI艢LE TAJNE.
-聽Szybko sobie poradzi艂e艣. McCaskey ci臋偶ko opad艂 na fotel.
-聽Tylko dlatego, 偶e jak mawia Larry Rachlin mamy na tego go艣cia okr膮g艂e nic. Przynios艂em ci troch臋 innych informacji, ale je艣li o niego chodzi, zero. - A co w og贸le wiemy?
McCaskey otworzy艂 pierwsz膮 teczk臋.
-聽Tak naprawd臋 nazywa si臋 Gerard Dupre. Jego ojciec mia艂 w Tuluzie 艣wietnie prosperuj膮c膮 fabryk臋 cz臋艣ci do Airbusa. W latach osiemdziesi膮tych, kiedy zawali艂a si臋 gospodarka francuska, Gerard zainwestowa艂 rodzinn膮 fortun臋 w gry komputerowe i komputery. Pozostaje jedynym w艂a艣cicielem firmy Demain, wartej oko艂o miliarda dolar贸w.
-聽Tak forsa to nie... jak to powiedzia艂e艣...
-聽Okr膮g艂e nic. Nie, rzeczywi艣cie. Ale go艣膰 jest czysty jak ko艅 lady Godivy. Jedyna plamka na jego honorze to pr贸ba prania pieni臋dzy przez Nauru Phosphate Investement Trust Fund. Dosta艂 za to po 艂apach.
-聽Opowiedz mi wszystko. - Rodgers mia艂 wra偶enie, 偶e s艂ysza艂 kiedy艣 nazw臋 Nauru, ale zupe艂nie nie potrafi艂 sobie przypomnie膰, kiedy. McCaskey zajrza艂 do teczki.
-聽W 1992 roku Dominique wraz z kilkoma innymi francuskimi biznesmenami wp艂aca艂 podobno pieni膮dze do fikcyjnego banku na Nauru. W rzeczywisto艣ci poprzez 艂a艅cuch prawdziwych bank贸w trafia艂y one do Szwajcarii.
-聽A ze Szwajcarii?
-聽Pow臋drowa艂y na pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 r贸偶nych kont w ca艂ej Europie. - Za艣 z kt贸regokolwiek z tych pi臋膰dziesi臋ciu dziewi臋ciu kont mog艂y wyby膰 dok膮dkolwiek?
-聽Dok艂adnie. Dominique zosta艂 ukarany grzywn膮 za unikanie francuskich podatk贸w, zap艂aci艂 j膮 wraz z zaleg艂ymi podatkami i na tym si臋 sko艅czy艂o. Poniewa偶 kilka z tych „przej艣ciowych" bank贸w by艂o w Stanach Zjednoczonych, FBI za艂o偶y艂o mu teczk臋.
-聽Nauru to na Pacyfiku, mam racj臋? McCaskey zajrza艂 w akta.
-聽Tak. Na p贸艂noc od Wysp Salomona. Ma jakie艣 szesna艣cie kilometr贸w kwadratowych, prezydenta, 偶adnych podatk贸w i najwy偶szy na 艣wiecie doch贸d na g艂ow臋 obywatela. Jedyny przemys艂 to wydobywanie fosfat贸w. S艂u偶膮 do produkcji nawoz贸w sztucznych.
Aha, o tym w艂a艣nie s艂ysza艂em, pomy艣la艂 Rodgers. Rozmy艣laj膮c o Herbercie siedzia艂 w fotelu zgarbiony, teraz jednak wyprostowa艂 si臋 nagle. - Tak, Nauru - powt贸rzy艂. - Japo艅czycy okupowali Nauru podczas wojny. A troch臋 wcze艣niej wyspa by艂a koloni膮 niemieck膮.
-聽Wierz臋 ci na s艂owo.
-聽A co z nazwiskiem Dominique? Wola艂 je ni偶 Dupre? Wstydzi艂 si臋 rodziny?
-聽Liz pracowa艂a ze mn膮 i kiedy dostali艣my dane, zacz臋艂a zadawa膰 te same pytania. Nie ma jednak 偶adnego dowodu na to, 偶eby rzeczywi艣cie wstydzi艂 si臋 rodziny. Wychowywano go w wierze katolickiej, rodzice byli bardzo religijni, wi臋c Liz twierdzi, 偶e mo偶e wzi膮艂 nazwisko od imienia 艣wi臋tego Dominika. FBI jest zdania, 偶e daje kup臋 forsy na dobroczynn膮 dzia艂alno艣膰 dominikan贸w i na szko艂臋 nazwan膮 imieniem najwi臋kszego z nich, 艣wi臋tego Tomasza z Akwinu. Liz s膮dzi, 偶e przynale偶no艣膰 do szereg贸w domini canes, „ps贸w bo偶ych", podoba mu si臋 ze wzgl臋du na katolick膮 ortodoksj臋 oraz zmys艂 organizacyjny.
-聽O ile dobrze pami臋tam, 艣wi臋ty Dominik mia艂 te偶 opini臋 kogo艣 w rodzaju inkwizytora. Niekt贸rzy historycy przypisuj膮 mu rol臋 organizatora masakry albigens贸w w Langwedocji.
-聽Ja tam nie znam si臋 na tego rodzaju sprawach - przyzna艂 McCaskey. - Ale skoro ju偶 o tym wspomnia艂e艣, mamy tu jedn膮 interesuj膮c膮 spraw臋. - Zajrza艂 do kolejnej teczki, oznaczonej s艂owami GRUPY NIENAWI艢CI. - S艂ysza艂e艣 mo偶e kiedy艣 o jakobinach?
Mike skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Tak nazywali si臋 francuscy bracia z zakonu dominikan贸w, w XIII wieku. Mieli siedzib臋 na Rue St. Jacques, st膮d nazwa. Podczas rewolucji francuskiej antymonarchi艣ci zbieraj膮cy si臋 w tym klasztorze dominikan贸w tak偶e nazwani zostali jakobinami. Byli skrajnym od艂amem rewolucji. Nale偶eli do nich: Robespierre, Danton i Marat.
McCaskey skrzywi艂 si臋.
-聽Nie mam poj臋cia, dlaczego w艂a艣ciwie ucz臋 ci臋 historii. Dobra, spr贸bujemy jeszcze raz. A o Nowych Jakobinach s艂ysza艂e艣?
-聽Zdziwisz si臋, ale owszem. Po raz pierwszy us艂ysza艂em o nich w艂a艣nie dzi艣. Alberto wspomnia艂 co艣 o pu艂kowniku Gendarmerie, kt贸remu si臋 nie podobaj膮.
-聽Pewnie chodzi艂o mu o pu艂kownika Ballona. Dziwny facet, a na ich punkcie ma fio艂a. Od siedemnastu lat Nowi Jakobini atakuj膮 cudzoziemc贸w we Francji, g艂贸wnie Maroka艅czyk贸w i Algierczyk贸w. Dzia艂aj膮 dok艂adnie odwrotnie; ni偶 wi臋kszo艣膰 chciwych chwa艂y terroryst贸w, kt贸rzy natychmiast przypisuj膮 sobie publicznie ka偶de porwanie, ka偶dy zamach. Uderzaj膮 mocno, celnie i znikaj膮.
-聽Siedemna艣cie lat? - Rodgers my艣la艂 przez chwil臋. - A kiedy Dupre zmieni艂 nazwisko?
McCaskey u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Trafi艂e艣 - oznajmi艂.
Genera艂 patrzy艂 w przestrze艅 niewidz膮cym wzrokiem. Szed艂 za ciosem. - A wi臋c Dominique mo偶e by膰 zwi膮zany z grup膮 francuskich terroryst贸w, a nawet jej przewodzi膰. Je艣li my o tym wiemy, to z pewno艣ci膮 wiedz膮 o tym tak偶e Francuzi.
-聽Musimy siedzie膰 i czeka膰, co Ballon b臋dzie mia艂 nam na ten temat do powiedzenia. Poinformowano mnie, 偶e siedzi teraz w zasadzce i nie ma nastroju do przyjmowania telefon贸w.
-聽A偶 tak 藕le mu idzie?
-聽Najwyra藕niej. Dominique uwielbia samotno艣膰, jak wszyscy miliarderzy. - Zami艂owanie do samotno艣ci nie czyni cz艂owieka nieosi膮galnym. Je艣li nie da si臋 pobi膰 go atakiem frontalnym, mo偶na zawsze spr贸bowa膰 manewru okr膮偶aj膮cego. Co z tymi pieni臋dzmi, kt贸re transferowa艂 przez Nauru? Mo偶na ich u偶y膰 przeciw niemu. By膰 mo偶e to tylko jedna ga艂膮藕 wielkiego drzewa?
-聽Niew膮tpliwie. Cz艂owiek pokroju Dominique'a by艂by w stanie u偶y膰 setek, je艣li nie tysi臋cy bank贸w do finansowania rasist贸w.
-聽Dobra, tylko czemu mia艂by ich finansowa膰? Jego front rozci膮ga si臋 na ca艂y 艣wiat, musi by膰 w nim jaki艣 s艂aby punkt. Pragnie w艂adzy? Wcale mi na to nie wygl膮da. Jest francuskim patriot膮, wi臋c co go obchodzi Anglia, Po艂udniowa Afryka i tak dalej? Dlaczego os艂abia si臋, operuj膮c na tak膮 skal臋?
-聽Bo jest tak偶e mi臋dzynarodowym biznesmenem. Ataki terrorystyczne bezb艂臋dnie osi膮gaj膮 jeden cel: os艂abiaj膮 wiar臋 w system. Je艣li terrory艣ci porw膮 samolot, przestajemy wierzy膰 w system bezpiecze艅stwa lotnisk i na pewien czas liniom lotniczym spadaj膮 dochody. Je艣li bomba wybucha w tunelu, ludzie zaczynaj膮 je藕dzi膰 po mostach albo w og贸le nie wychodz膮 z domu.
-聽Ale w ko艅cu wszystko wraca do normy.
-聽Do tej pory wraca艂o - zgodzi艂 si臋 McCaskey. - Co si臋 jednak stanie., je艣li jednocze艣nie os艂abi si臋 kilka ogniw w 艂a艅cuchu. Albo kilkakrotnie, raz za razem, zaatakuje jedno? Przyjrzyj si臋 W艂ochom. Czerwone Brygady porwa艂y premiera Aldo Moro w 1978 roku i mocno wstrz膮sn臋艂o to krajem. W 1991 roku nap艂yn臋艂o tam mn贸stwo uchod藕c贸w alba艅skich, uciekaj膮cych przed n臋dz膮 w domu i terrory艣ci zn贸w zacz臋li atakowa膰. Mi臋dzy tymi wydarzeniami up艂yn臋艂o trzyna艣cie lat, z dok艂adno艣ci膮 niemal do tygodnia, a przecie偶 biznes zacz膮艂 mie膰 w膮tpliwo艣ci. Dla biznesu W艂ochy zn贸w s膮 niepewne. Rz膮d straci艂 zaufanie. Zagraniczne inwestycje spad艂y niemal z dnia na dzie艅. Co by si臋 sta艂o, gdyby terrory艣ci jeszcze bardziej si臋 uaktywnili? Straty finansowe nie da艂yby si臋 nawet oszacowa膰. Tylko popatrz na Hollywood.
-聽A co ma do tego Hollywood?
-聽Pewnie my艣lisz, 偶e wytw贸rnie zacz臋艂y budowa膰 studia na Florydzie, bo jest tam wi臋cej s艂o艅ca przy ni偶szych cenach nieruchomo艣ci? Nic takiego. Ba艂y si臋, 偶e trz臋sienia ziemi i rozruchy na tle rasowym zniszcz膮 przemys艂 filmowy.
Genera艂 pr贸bowa艂 uporz膮dkowa膰 fakty, kt贸rymi zarzuci艂 go McCaskey. S膮dz膮c z wyrazu twarzy, McCaskey zaj臋ty by艂 mniej wi臋cej tym samym. - Darrell, jak my艣lisz, ile grup bia艂ych rasist贸w mamy w Stanach Zjednoczonych?
-聽Nie musz臋 my艣le膰. - Policjant szybko przekartkowa艂 akta w trzymanej na kolanach teczce. - Wed艂ug najnowszych oblicze艅 FBI istnieje siedemdziesi膮t siedem grup bia艂ych rasist贸w, neonazist贸w, skinhead贸w i tak dalej, zrzeszaj膮cych oko艂o trzydziestu siedmiu tysi臋cy cz艂onk贸w, z czego siedem tysi臋cy to uzbrojeni 偶o艂nierze.
-聽A jak to si臋 rozk艂ada?
-聽Geograficznie? Og贸lnie rzecz bior膮c s膮 w ka偶dym wi臋kszym mie艣cie ka偶dego stanu; w艂膮czaj膮c w to Hawaje. Niekt贸rzy atakuj膮 czarnych, niekt贸rzy Azjat贸w, niekt贸rzy 呕yd贸w, niekt贸rzy Meksykan贸w, niekt贸rzy wszystkich na raz, ale s膮 wsz臋dzie.
-聽Jako艣 wcale mnie to nie dziwi. - Rodgers by艂 w艣ciek艂y, ale nie rezygnowa艂. Pami臋ta艂 z historii bolesne rozczarowanie Ojc贸w Za艂o偶ycieli, kiedy zdali sobie spraw臋, 偶e odzyskanie niepodleg艂o艣ci nie po艂o偶y艂o kresu nier贸wno艣ci i nienawi艣ci. Pami臋ta艂 nawet cytat z listu Jeffersona do Johna Adamsa. By zd艂awi膰 nienawi艣膰, by da膰 ludziom r贸wno艣膰, Jefferson pisa艂: „Pop艂yn膮 jeszcze rzeki krwi, min膮艂 lata spustosze艅, a jednak jest to cel wart rzek krwi i lat spustoszenia”. Nie dopu艣ci, by on sam lub ktokolwiek z jego wsp贸艂pracownik贸w ugi膮艂 si臋 pod tym ci臋偶arem.
-聽O czym my艣lisz? - spyta艂 go McCaskey.
-聽O tym, jak nakopa膰 durniom w dup臋 w imieniu Jeffersona - odpar艂 Mike, nie zwracaj膮c najmniejszej uwagi na zdumione spojrzenie policjanta. Odchrz膮kn膮艂. - Powiedz, czy w komputerze Pure Nation znaleziono co艣 naprawd臋 istotnego?
McCaskey zajrza艂 do trzeciej teczki.
-聽Nie - powiedzia艂. - W艂a艣ciwie to wszyscy dziwimy si臋, jak niewiele by艂o tam nowych informacji.
-聽Pech, czy mo偶e zd膮偶yli wymaza膰 dane?
-聽Nie jestem pewien. W Biurze po prostu boj膮 si臋 zagl膮da膰 darowanemu koniowi w z臋by. Wygl膮da na to, 偶e b臋dziemy mieli wspania艂膮 pras臋, a ju偶 zw艂aszcza w艣r贸d czarnych. Nikomu nic si臋 nie sta艂o, a za kratkami mamy kilku naprawd臋 z艂ych facet贸w.
-聽Tylko posz艂o wam troch臋 za g艂adko - doda艂 za niego Rodgers.
-聽Owszem. Posz艂o nam troch臋 za g艂adko. I, jak s膮dz臋, Biuro jest dok艂adnie tego samego zdania. Najwa偶niejsze pytanie na dzi艣 brzmi: dlaczego do ataku na Chaka Zulu przys艂ano ludzi z zewn膮trz? Jedna z najw艣cieklejszych grup rasistowskich, Koalition, ma swoj膮 baz臋 w Queens. To zaraz na drugim brzegu East River, bli偶ej ni偶 Pure Nation mia艂a do nich nawet w Nowym Jorku. A jednak nie mamy dowodu cho膰by na to, 偶e si臋 kontaktowali.
-聽Ciekawe, czy powt贸rzyli taktyk臋 Osi z czas贸w wojny. - Chodzi ci o dezinformacj臋?
Rodgers skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Bob i ja mamy t臋 spraw臋 w aktach. Je艣li znajdziesz chwil臋 czasu, przejrzyj „Das Bait". W najwi臋kszym skr贸cie wygl膮da to tak: je艣li chcesz dostarczy膰 przeciwnikowi fa艂szywych informacji, pozw贸l mu wzi膮膰 do niewoli oddzia艂 swoich 偶o艂nierzy, tylko przedtem udziel im fa艂szywych informacji. Je艣li przeciwnik kupi to, co mu powiedz膮, dziesi臋ciu - dwunastu ludzi mo偶e sparali偶owa膰 dywizj臋 lub nawet ca艂膮 armi臋, czekaj膮c膮 na inwazj臋, kt贸ra nigdy nie nast膮pi lub zastawiaj膮c膮 pu艂apk臋 w z艂ym miejscu. Alianci nie uprawiali tego typu praktyk ze wzgl臋du na z艂e traktowanie 偶o艂nierzy w obozach jenieckich, ale Niemcy i Japo艅czycy robili to praktycznie bez przerwy. Je艣li w dodatku uj臋ci 偶o艂nierze nie wiedz膮, 偶e zostali oszukani, prawdziwych informacji nie wydob臋dzie si臋 z nich nawet za pomoc膮 narkotyk贸w. Trzeba wys艂a膰 ludzi w teren, przeprowadzi膰 艣ledztwo. Ilu agent贸w FBI prowadzi艂o t臋 spraw臋?
-聽Mniej wi臋cej trzydziestu.
-聽A teraz? Ilu sprawdza tropy albo przes艂uchuje zatrzymanych? - Siedemdziesi臋ciu do osiemdziesi臋ciu w ca艂ym kraju.
-聽A s膮 to najlepsi eksperci od rozpracowywania grup rasistowskich. A wi臋c par臋 os贸b trafia do wi臋zienia i co si臋 dzieje? FBI 艣ci膮ga z pola niemal wszystkich swych ludzi!
McCaskey milcza艂 chwil臋. W ko艅cu potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
-聽Ma to jaki艣 sens jako taktyka, ale nie wygl膮da mi na zachowanie pasuj膮ce do tych twardzieli. Oni wierz膮 w pa艂k臋, nie w blef. Ju偶 raczej poszliby na dno, grzmi膮c ze wszystkich dzia艂.
-聽Wi臋c czemu nie walczyli?
-聽Ale偶 walczyli. Pr贸bowali zabi膰 naszych ludzi...
-聽Ale nikogo nie zabili. I przecie偶 pozwolili si臋 zgarn膮膰.
-聽Mieli艣my przewag臋. FBI ci膮gle jeszcze potrafi walczy膰. - McCaskey wydawa艂 si臋 broni膰 swej agencji.
-聽Przecie偶 wiem. Tylko, 偶e je艣li s膮 tacy twardzi, to czemu si臋 poddali? Czy nie przys艂u偶yliby si臋 lepiej sprawie, gdyby udawali m臋czennik贸w, a z FBI zrobili t臋pych zab贸jc贸w?
-聽To nie 偶adni kamikadze. Mo偶e tylko si臋 chwal膮, mo偶e s膮 bezlito艣ni tylko wobec s艂abszych, mo偶e po prostu chc膮 偶y膰.
-聽呕y膰? Przecie偶 nic im si臋 nie stanie. O co w艂a艣ciwie mo偶na ich oskar偶y膰? Strzelali do agent贸w federalnych. Spiskowali. Zbierali bro艅. Je艣li przyznaj膮 si臋 do winy w zamian za obni偶enie wymiaru kary, sp臋dz膮 w wi臋zieniu osiem do dziesi臋ciu lat. Osiem do dziesi臋ciu lat sp臋dz膮 ogl膮daj膮c telewizj臋 kablow膮 i 膰wicz膮c w doskonale wyposa偶onych salach gimnastycznych, a wyjd膮 maj膮c trzydzie艣ci pi臋膰 do czterdziestu lat. Przez swoich ludzi zostan膮 powitani jak bohaterowie. Co艣 takiego musi si臋 spodoba膰 ka偶demu 偶膮dnemu chwa艂y psychopacie.
-聽Mo偶e. Ale zupe艂nie nie pasuje do schematu, kt贸ry znamy z do艣wiadczenia. Podda膰 si臋, przekazuj膮c fa艂szywy sygna艂, a potem spokojnie p贸j艣膰 do wi臋zienia? Nie. Nadal twierdz臋, 偶e to za ma艂o, by usatysfakcjonowa膰 tych ludzi.
-聽A ja twierdz臋, 偶e by膰 mo偶e rodzi si臋 nowe pokolenie terroryst贸w. Zdolne do prowadzenia skomplikowanych gierek.
McCaskey przyjrza艂 mu si臋, zaskoczony.
-聽Wiem, co my艣lisz - stwierdzi艂 Rodgers. - Nadal uwa偶asz, 偶e przypisujemy im przesadn膮 dalekowzroczno艣膰.
-聽Jakakolwiek dalekowzroczno艣膰 wydaje si臋 przesadna. Nie lubi臋 nie docenia膰 przeciwnika, ale to ludzie o mentalno艣ci obl臋偶onej twierdzy, kt贸rymi rz膮dzi wy艂膮cznie 艣lepa w艣ciek艂o艣膰. Ka偶da zmiana ich zachowania wydaje mi si臋 aberracj膮.
-聽Umiej膮 jednak s艂ucha膰 rozkaz贸w. Je艣li pos艂u偶ysz si臋 odpowiedni膮 marchewk膮, zrobi膮, co chcesz. Przemy艣l to sobie. Jaka cena sk艂oni艂aby bia艂ego rasist臋 do wykonania takiego polecenia?
-聽Swoboda. Swoboda zaatakowania celu, kt贸rego najbardziej nienawidzi. - Kupuj臋. A co daje ka偶demu cz艂owiekowi moralne prawo do ataku? - To, 偶e zosta艂 zaatakowany jako pierwszy.
-聽W艂a艣nie. - Genera艂 zacz膮艂 si臋 rozkr臋ca膰. McCaskey mo偶e sobie my艣le膰 co mu si臋 podoba, Mike czu艂 jednak przez sk贸r臋, 偶e w tym przypadku to on ma racj臋. - A teraz za艂贸偶, 偶e chcesz, by kto艣 ci臋 zaatakowa艂. Co robisz? Antagonizujesz go. Sprawiasz, 偶e czuje si臋 zagro偶ony...
Zadzwoni艂 telefon.
-聽Rasistowskie gry komputerowe - powiedzia艂 nagle McCaskey. - Samo to nie wystarczy.
Nagle w oczach agenta pojawi艂o si臋 zrozumienie... i strach.
-聽Wystarczy, je艣li ofiary b臋d膮 dodatkowo zastraszone gro藕b膮 ataku. Wystarczy zasugerowa膰 jednej grupie czarnych, 偶e jest zagro偶ona, a ju偶 galwanizuj膮 si臋 wszyscy czarni. Chryste, Mike, to jest w艂a艣nie to, za co Pure Nation z rozkosz膮 da艂aby si臋 aresztowa膰. Za to, 偶eby da膰 Chaka Zulu do zrozumienia, 偶e byli celem ataku, nawet je艣li wcale nim nie byli. Ani si臋 obejrzysz, a ju偶 wszyscy czarni popr膮 zmilitaryzowan膮 grup臋 Zulu, a wtedy ca艂e mn贸stwo bia艂ych nie b臋dzie mia艂o wyboru, tylko obr贸ci膰 si臋 przeciw nim.
Mike Rodgers energicznie skin膮艂 g艂ow膮 i w tym momencie telefon zadzwoni艂 ponownie. Zerkn膮艂 na okienko u podstawy aparatu - wy艣wietlony by艂 na nim kod Ann Farris.
-聽Dok艂adnie to zdarzy艂o si臋 przecie偶 w latach sze艣膰dziesi膮tych - m贸wi艂 dalej McCaskey - kiedy Czarne Pantery sta艂y si臋 zbrojnym ramieniem grup obrony praw obywatelskich.
-聽Je艣li to wszystko rzeczywi艣cie do siebie pasuje - Dominique, jego pieni膮dze, grupy nienawi艣ci, destabilizacja Europy i Stan贸w Zjednoczonych, to mamy powa偶ny problem o skali 艣wiatowej - stwierdzi艂 genera艂 i w艂膮czy艂 g艂o艣nik telefonu. - Przepraszam, 偶e kaza艂em ci czeka膰, Ann powiedzia艂 do s艂uchawki.
-聽Mike, Darrell m贸wi艂 mi, 偶e szukasz informacji prasowych o Demain. Zadzwoni艂am do „D'Alton i D'Altori”, do ich nowojorskiej agencji prasowej. Przefaksowali mi najnowsze informacje.
-聽No i co?
-聽Prawie wszystko to klasyczne reklamy gier komputerowych, opr贸cz jednej informacji. O nowym joysticku.
-聽I..
-聽Z nowym Enjoystickiem nie tylko grasz w gr臋, lecz j膮 czujesz. Rodgers wyprostowa艂 si臋 w fotelu. A偶 za dobrze pasowa艂o to do rasistowskich gier. Poczu艂, jak na czo艂o wyst臋puje mu zimny pot.
-聽M贸w dalej.
-聽Ma aprobat臋 Federalnej Komisji 艂膮czno艣ci. Konstrukcja opiera si臋 na nowej technologii stymulowania kom贸rek nerwowych przez po艂膮czenie bioelektroniczne do linii papilarnych. Chyba po to, 偶eby nie dopu艣ci膰 do aktywowania go innymi ni偶 palce cz臋艣ciami cia艂a. Demain twierdzi, 偶e z Enjoystickiem gracz dzieli uczucia z bohaterem gry.
-聽Mi艂o艣膰, nienawi艣膰 i wszystko, co mie艣ci si臋 pomi臋dzy?
-聽A偶 tak dok艂adni nie s膮. Osobi艣cie nie wierz臋 w mo偶liwo艣膰 stworzenia czego艣 takiego. Czuj臋 si臋, jakbym wpad艂a w 艣rodek akcji filmu fantastyczno-naukowego.
-聽Nie wpad艂a艣. Wi臋kszo艣膰 ludzi ci膮gle nie pojmuje pot臋gi techniki, ale technika nie przestaje od tego istnie膰. Dzi臋ki, Ann. Bardzo mi pomog艂a艣. - Nie ma o czym m贸wi膰, Mike.
Rodgers odwiesi艂 s艂uchawk臋. Mimo - a mo偶e z powodu, pomy艣la艂 pal膮cej konieczno艣ci u艂o偶enia klock贸w zagadki Pure Nation, wdzi臋czny by艂 Ann za t臋 kr贸tk膮 rozmow臋. Nie nale偶eli nawzajem do swych fan-klub贸w. Ann nie robi艂a sekretu z tego, 偶e uwielbia Paula Hooda, broni艂a go zawsze i w ka偶dej sytuacji, co cz臋sto stawia艂o j膮 po przeciwnej stronie barykady, jako 偶e Rodgers w rozwi膮zywaniu kryzys贸w nie by艂 a偶 tak dyplomatyczny. On jednak pracowa艂 nad popraw膮 sytuacji, a ona uczy艂a si臋, 偶e nie wszystkie sprawy trzeba koniecznie za艂atwia膰 na spos贸b Hooda.
Jest w tym prawdopodobnie lekcja dla ca艂ej cywilizacji, pomy艣la艂 genera艂. Niestety, nie by艂 to najlepszy czas na wyg艂aszanie kaza艅. Spojrza艂 na McCaskeya, kre艣l膮cego notatki na ok艂adce jednej z teczek.
Agent stenografowa艂 b艂yskawicznie, sto czterdzie艣ci s艂贸w na minut臋.
-聽To wszystko tu jest, Mike - powiedzia艂 podniecony. - Niech to diabli, cholera, przecie偶 wszystko tu mamy.
-聽No to dawaj.
McCaskey sko艅czy艂 pisa膰.
-聽Powiedzmy, 偶e Dominique, tak jak to zrobi艂 w przypadku Nauru, u偶ywa bank贸w do przekazywania funduszy rasistowskim grupom - powiedzia艂. - Wybija nas 偶 uderzenia, oferuj膮c nam Pure Nation z bogactwem fa艂szywych informacji, a sam cicho oliwi k贸艂ka maszynerii. Jest tak偶e gotowy do rozpowszechniania rasistowskich gier po sieci; gier, kt贸re mo偶na rozgrywa膰 przy pomory Enjoysticka. Ludzie dobrze si臋 czuj膮, wyst臋puj膮c przeciw mniejszo艣ciom. - Podni贸s艂 wzrok znad notatek. - Zgadzam si臋 z Ann, ten kawa艂ek wygl膮da jak z „Niesamowitych opowie艣ci?”, ale t臋 spraw臋 mo偶emy od艂o偶y膰 na p贸藕niej. Nie jest w ko艅cu najwa偶niejsza.
-聽Zgoda.
-聽Czarni oburzaj膮 si臋 na gry. Gazety te偶 si臋 oburzaj膮. Przyzwoici obywatele r贸wnie偶. Tymczasem Pure Nation wcale nie wyst臋puje o uk艂ad. Nic z tych rzeczy. Wol膮 proces, sala s膮dowa to forum publiczne takie, o jakim marz膮. Proces rozpoczyna si臋 szybko, dowody s膮 w ko艅cu przekonywaj膮ce, wi臋c FBI naciska na s膮d, 偶eby znalaz艂 termin, a oskar偶eni nie maj膮 zamiaru przeszkadza膰 w skompletowaniu 艂awy przysi臋g艂ych. Udowadniaj膮 jary to z nich prawdziwi m臋偶czy藕ni, robi膮c z siebie koz艂y ofiarne. Swe pogl膮dy prezentuj膮 spokojnie, kulturalnie. Je艣li b臋d膮 dobrzy - a wielu z tych ludzi jest dobrych - mog膮 nawet sprawi膰, 偶e zabrzmi膮 one racjonalnie.
-聽Kupuj臋. Bardzo wielu bia艂ych przyzna im racj臋, cho膰by w sekrecie. Tych bia艂ych, kt贸rzy win膮 za wysokie podatki obci膮偶aj膮 bezrobocie i opiek臋 spo艂eczn膮, za艣 win膮 za bezrobocie i opiek臋 spo艂eczn膮 obci膮偶aj膮 czarnych.
-聽No w艂a艣nie. W miar臋 post臋pu procesu murzy艅scy aktywi艣ci s膮 coraz bardziej w艣ciekli i kto艣 - oboj臋tne po kt贸rej stronie - robi co艣, co doprowadza do incydentu. I tak zaczynaj膮 si臋 rozruchy, bo od pocz膮tku chodzi艂o tu tylko o rozruchy. Ludzie Dominique'a pilnuj膮, 偶eby zacz臋艂y si臋 rozszerza膰, a偶 wreszcie w Nowym Jorku i Los Angeles, w Chicago i Filadelfii, w Detroit i Dallas, dochodzi do wybuchu. Wkr贸tce ca艂e Stany staj膮 w ogniu.
-聽Nie tylko Stany. Bob Herbert uwa偶a, 偶e podobnie stanie si臋 w Niemczech.
-聽No i masz. Dominique wszczyna piek艂o wsz臋dzie... z wyj膮tkiem Francji. To dlatego Nowi Jakobini dzia艂aj膮 cicho, skutecznie i bez zwracania na siebie uwagi. - McCaskey otworzy艂 teczk臋 Dominique'a i zacz膮艂 przerzuca膰 kartki. - Ci faceci s膮 wyj膮tkiem w艣r贸d terroryst贸w, bo rzeczywi艣cie terroryzuj膮. Doniesie艅 o przest臋pstwie jest wyj膮tkowo niewiele; najcz臋艣ciej gro偶膮 ludziom przemoc膮, a potem wydaj膮 szczeg贸艂owe rozkazy: ta grupa ma opu艣ci膰 to a to miasteczko, a je艣li wr贸c膮, to po偶a艂uj膮. Nie ruszaj膮 wielkiej polityki, na przyk艂ad, jak wyrzuci膰 Brytyjczyk贸w z Irlandii. Ich rozkazy da si臋 wykona膰 bez problemu.
-聽Chirurgiczne uderzenia, nie stanowi膮ce dobrego materia艂u dla prasy - zauwa偶y艂 Rodgers.
-聽Nie stanowi膮ce 偶adnego materia艂u dla prasy - poprawi艂 go agent FBI. - Francuzi mafi膮 to w nosie. No wi臋c 艣wiat si臋 wali, Francja za艣 sprawia na tym tle wra偶enie wyj膮tkowo stabilnej. Dominique 艣ci膮ga pod swe skrzyd艂a banki, przemys艂, inwestycje. Staje si臋 bardzo powa偶nym mi臋dzynarodowym graczem. By膰 mo偶e nawet najpowa偶niejszym.
-聽1 nikt nie jest w stanie powi膮za膰 go z terroryzmem.
-聽Je艣li cho膰by spr贸buje, noc膮 odwiedzaj膮 go Nowi Jakobini. - McCaskey nie odrywa艂 wzroku od akt. - Ci go艣cie maj膮 wszystkie cechy starej dobrej mafii. Pobicia, wypadki, egzekucje i tak dalej.
Mike Rodgers opad艂 na fotel.
-聽Paul powinien ju偶 wr贸ci膰 do biura Richarda Hausena w Hamburgu stwierdzi艂. Zajrza艂 do le偶膮cego przed nim notatnika. - Kod RH3 automatycznie wybierze jego numer. Przeka偶 mu, co ustalili艣my i powiadom go, 偶e zrobi臋 wszystko, 偶eby skontaktowa膰 si臋 z pu艂kownikiem Ballonem. Ten Dominique to facet, do kt贸rego powinni艣my dotrze膰 jak najszybciej. Wygl膮da, 偶e wy艂膮cznie Ballon ma na to jak膮艣 szans臋.
-聽Powodzenia. Co艣 mi wygl膮da na to, 偶e siedzisz w wyj膮tkowo kolczastych malinach.
-聽W艂o偶臋 r臋kawiczki. Je艣li uda mi si臋 zamieni膰 z nim kilka s艂贸w, a my艣l臋, 偶e mi si臋 uda, zaoferuj臋 mu co艣, czego z pewno艣ci膮 nie znajdzie we Francji.
-聽Co takiego? - zainteresowa艂 si臋 McCaskey.
-聽Pomoc.
39
Czwartek, 18.25 - W眉nstorf, Niemcy
Je艣li bra膰 pod uwag臋 wy艂膮cznie fizyczne zm臋czenie, by艂a to najtrudniejsza, najbardziej frustruj膮ca, ale te偶 i najbardziej owocna godzina w 偶yciu Boba Herberta.
Musia艂 pokona膰 teren pokryty patykami, zgni艂ymi li艣膰mi, ob艂amanymi ga艂臋ziami drzew, miejscami wyj膮tkowo b艂otnisty. Na przeszkodzie stan膮艂 mu tak偶e strumyk, kt贸ry, cho膰 g艂臋boki na zaledwie kilkana艣cie centymetr贸w, mimo wszystko op贸藕ni艂 go dodatkowo. Kilkakrotnie wspina艂 si臋 na strome wzg贸rza - tak strome, 偶e musia艂 zsiada膰 z w贸zka i ci膮gn膮膰 go za sob膮. Kilka minut po sz贸stej zacz臋艂o si臋 robi膰 ciemno w ten szczeg贸lny, mroczny spos贸b, jak偶e charakterystyczny dla g臋stych las贸w. Cho膰 jego w贸zek wyposa偶ony by艂 w dwie pot臋偶ne latarki, po jednej pod ka偶d膮 ze st贸p, Bob widzia艂 przed sob膮 na odleg艂o艣膰 nie wi臋ksz膮 od 艣rednicy ko艂a w贸zka. To tak偶e go spowalnia艂o; nie mia艂 zamiaru wpa艣膰 w jak膮艣 szczelin臋 i sko艅czy膰 jak ten my艣liwy sprzed pi臋ciu tysi臋cy lat, kt贸rego znaleziono zamarzni臋tego, le偶膮cego twarz膮 w d贸艂 na zboczu jakiej艣 g贸ry.
Jeden B贸g wie, co by sobie o mnie pomy艣leli za pi臋膰 tysi臋cy lat, zastanowi艂 si臋. Mimo wszystko bardzo mu si臋 jednak spodoba艂 ten pomys艂. Wyobrazi艂 sobie kilku nad臋tych uczonych, mozol膮cych si臋 nad jego szcz膮tkami w roku siedmiotysi臋cznym. Pr贸bowa艂 tak偶e wymy艣li膰, za co wzi臋liby tatua偶 Motomyszy na jego lewym bicepsie.
A w dodatku ca艂y by艂 obola艂y. Bola艂y go zadrapania po ga艂膮zkach, mi臋艣nie, oraz oczywi艣cie klatka piersiowa w miejscu, w kt贸rym podczas po艣cigu samochodowego kilkakrotnie wrzyna艂 si臋 w ni膮 pas bezpiecze艅stwa.
Nawigowa艂 po lesie, korzystaj膮c z maj膮cego ju偶 lat trzydzie艣ci kompasu, kt贸ry zwiedzi艂 z nim ca艂y 艣wiat. Przebyty dystans mierzy艂 licz膮c obroty k贸艂; jeden pe艂ny obr贸t oznacza艂 cztery przejechane metry. Pr贸bowa艂 tak偶e wyobrazi膰 sobie, dlaczego neonazi艣ci skierowali si臋 w艂a艣nie tu. Zgoda, nie mogli wezwa膰 na pomoc swych sojusznik贸w w policji, jako 偶e wezwanie to us艂yszeliby inni policjanci. Tu przynajmniej mieli policj臋 na miejscu. Tylko... dlaczego w og贸le potrzebowali pomocy? Potrafi艂 wymy艣li膰 jedn膮 tylko odpowied藕 na to pytanie: szukali kogo艣, 偶eby im znalaz艂 Boba Herberta. Przypuszczenie to by艂o dla niego do艣膰 pochlebne, zgoda, ale jednocze艣nie ca艂kiem sensowne. Uciekli przed syren膮, przestraszyli si臋, 偶e Bob zdo艂a ich zidentyfikowa膰 i teraz zechcieli go dorwa膰, bo pewnie z艂o偶y艂 na nich doniesienie na komisariacie. Gdyby z艂o偶y艂, policjant m贸g艂by udzieli膰 im informacji, kim jest i gdzie si臋 zatrzyma艂.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. By艂oby doprawdy ironi膮 losu, gdyby znalaz艂 tu dziewczyn臋. Pojecha艂 do Hanoweru wy艂膮cznie po informacje i prosz臋, ci durnie doprowadzili go do niej, sami o tym nie wiedz膮c.
U艣miechn膮艂 si臋. Kt贸偶 m贸g艂by pomy艣le膰, 偶e dzie艅 rozpocz臋ty w wygodnym fotelu lotniczym zako艅czy si臋 szalon膮 w臋dr贸wk膮 po lesie w poszukiwaniu zak艂adniczki, z neonazistami na tropie.
Zaledwie kilka minut zabra艂o mu znalezienie drzewa, na kt贸rym, by膰 mo偶e, kry艂a si臋 dziewczyna. Wyra藕nie odr贸偶nia艂o si臋 od innych: wysokie, powykr臋cane, ciemne. Mia艂o co najmniej trzysta lat; wr臋cz trudno by艂o op臋dzi膰 si臋 od my艣li o tyranach, kt贸rych widzia艂o... wzrastaj膮cych w si艂臋 i upadaj膮cych. Bob czu艂 si臋 lekko zawstydzony, wyobra偶aj膮c sobie, jak g艂upie musia艂y wydawa膰 mu si臋 ich szale艅stwa.
Wyj膮艂 latark臋 z pokrowca przy podn贸偶ku i za艣wieci艂 ni膮 w g贸r臋. - Jodie % - zawo艂a艂 cicho. - Jeste艣 tam?
Czu艂 si臋 nieco g艂upio, wo艂aj膮c siedz膮c膮 na drzewie m艂od膮 dziewczyn臋. Niemniej z uwag膮 wodzi艂 wzrokiem po li艣ciach i nadstawia艂 uszu. Nic nie us艂ysza艂.
-聽Jodie - powt贸rzy艂. - Nazywam si臋 Bob Herbert. Jestem Amerykaninem. Je艣li siedzisz tam, na g贸rze, zejd藕, prosz臋. Pragn臋 ci pom贸c. Czeka艂. Nadal nic si臋 nie dzia艂o. Po mniej wi臋cej minucie zdecydowa艂, 偶e objedzie drzewo i sprawdzi, co wida膰 z drugiej strony, nim jednak zdo艂a艂 si臋 poruszy膰, za plecami us艂ysza艂 trzask 艂amanej ga艂膮zki. Obejrza艂 si臋 pewien, 偶e to musi by膰 Jodie, ze zdumieniem zda艂 sobie jednak spraw臋 z tego, 偶e widzi wysok膮 sylwetk臋, przytulon膮 do pnia.
-聽Jodie? - powt贸rzy艂 raz jeszcze, cho膰 mia艂 ju偶 ca艂kowit膮 pewno艣膰, 偶e nie mo偶e to by膰 dziewczyna.
W odpowiedzi us艂ysza艂 g艂臋boki, m臋ski g艂os. - Mein Herr, r臋ce do g贸ry.
Us艂ucha艂 rozkazu. Powoli podni贸s艂 r臋ce na wysoko艣膰 twarzy. M臋偶czyzna ruszy艂 w ciemno艣ci w jego kierunku. Gdy znalaz艂 si臋 bli偶ej, wszed艂 w promie艅 艣wiat艂a latarki i w贸wczas okaza艂o si臋, 偶e jest funkcjonariuszem policji, mundurem nie przypomina艂 jednak 偶adnego z funkcjonariuszy przy p贸艂ci臋偶ar贸wce. Mia艂 na sobie granatow膮 policyjn膮 kurtk臋 i czapk臋.
I nagle Bob Herbert wszystko zrozumia艂. Syreny. Nag艂y koniec po艣cigu. Ucieczk臋 w ten las.
Wpad艂 w pu艂apk臋.
-聽Pi臋knie, pi臋knie - powiedzia艂 g艂o艣no.
Policjant zatrzyma艂 si臋 w odleg艂o艣ci ponad metra od w贸zka, poza zasi臋giem siedz膮cego na nim cz艂owieka, nawet gdyby cz艂owiekowi temu uda艂o si臋 wyj膮膰 kij spod oparcia. Sta艂 na lekko rozstawionych nogach, . twarz zas艂ania艂 mu daszek czapki tak, 偶e w 偶aden spos贸b nie da艂o si臋 odczyta膰 jej wyrazu. Pod rozpi臋t膮 kurtk膮 wida膰 by艂o sk贸rzany pas z zatkni臋tym za艅 telefonem kom贸rkowym.
Bob przyjrza艂 mu si臋 dok艂adnie.
-聽Zadzwonili po ciebie z samochodu, kiedy jeszcze ci膮gle byli w mie艣cie, prawda? - spyta艂. - Udawali, 偶e uciekaj膮 przed policj膮. Wiedzieli, 偶e za nimi pojad臋. Ty jecha艂e艣 za mn膮.
Policjant nie zrozumia艂 chyba ani s艂owa z tej przemowy. Nie mia艂o to zreszt膮 najmniejszego znaczenia. Herbert czu艂 obrzydzenie do samego siebie. Policja bez k艂opotu dowiedzia艂a si臋, kto wynaj膮艂 Mercedesa. Sam u艂atwi艂 im spraw臋, p艂ac膮c cholern膮 firmowa kart膮 got贸wkow膮. Narodowe Centrum Rozwi膮zywania Sytuacji Kryzysowych - oficjalna nazwa Centrum. Samo to, w po艂膮czeniu z hukiem, z jakim pojawi艂 si臋 w Hanowerze, powiedzia艂o im, 偶e czego艣 szuka. Zawo艂a艂 Jodie, wi臋c teraz wiedzieli ju偶 nawet, czego. 呕ycie uprzyjemni膰 m贸g艂 tym ludziom wy艂膮cznie wr臋czaj膮c im kopie fotografii satelitarnych.
Dobrze przynajmniej, 偶e Jodie nie kry艂a si臋 jednak na drzewie, -bo gdyby si臋 tam ukry艂a, wraz z nim od 艣mierci dzieli艂yby j膮 ju偶 tylko sekundy.
Nie mia艂 zamiaru b艂aga膰 o 偶ycie. Nie chcia艂 umiera膰, ale nie chcia艂 te偶 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e prosi艂 tak膮 艣wini臋 o cokolwiek. Pope艂ni艂 b艂膮d i musi za niego zap艂aci膰. Przynajmniej, pomy艣la艂, nie b臋d臋 musia艂 pe艂zn膮膰 jak 偶贸艂w przez ca艂膮 powrotn膮 drog臋 do samochodu.
Ciekawe, czy us艂ysz臋 huk strza艂u, nim dosi臋gnie mnie pocisk. M臋偶czyzna sta艂 blisko.
-聽Auf Wiedersehen - powiedzia艂 policjant.
40
Czwartek, 18.26 - Tuluza, Francja
Znajduj膮ca si臋 w odleg艂o艣ci kr贸tkiej przeja偶d偶ki samochodem od popularnego Place du Capitole i rzeki Garonne, Rue St. Rome to jedyna handlowa uliczka w obr臋bie starego miasta Tuluzy. Wiele z jedno- i dwupi臋trowych 艣redniowiecznych dom贸w star贸wki osiad艂o w ziemi lub pochyli艂o si臋 ze staro艣ci, pod艂ogi za艣 wypaczy艂y si臋 z powodu blisko艣ci rzeki. Stare domy uparcie trzyma艂y si臋 jednak uliczek, zupe艂nie jakby chcia艂y powiedzie膰 tanim, l艣ni膮cym, zupe艂nie do nich nie pasuj膮cym neonom reklamuj膮cym motorowery i zegarki Seiko, niegdy艣 nowym antenom telewizyjnym i ci膮gle nowym antenom satelitarnym: „Nie. Nie oddamy wam naszej ziemi!". Tak wi臋c obserwatorzy setek lat podboj贸w i ucieczek, milcz膮cy 艣wiadkowie tysi臋cy ludzkich istnie艅, tysi臋cy ludzkich marze艅, nadal kr贸lowali nad sieci膮 krzywych uliczek i t艂umami 艣piesz膮cych si臋 ludzi.
Na drugim pi臋trze jednego z tych dom贸w, w kt贸rym mie艣ci艂 si臋 odrapany sklepik „Magasin Vert" i kt贸ry zosta艂 specjalnie do tego celu wynaj臋ty, siedzia艂 pu艂kownik Bernard Ballon z Gendarmerie Nationale, na czterech ma艂ych telewizyjnych ekranach obserwuj膮c obrazy przekazywane przez kamery umieszczone na zewn膮trz Demain. Siedziba firmy znajdowa艂a si臋 jakie艣 trzydzie艣ci kilometr贸w na p贸艂noc od centrum miasta, ale jak na dane wywiadowcze, kt贸re uda艂o mu si臋 zebra膰, r贸wnie dobrze mog艂aby sobie by膰 oddalona o trzydzie艣ci kilometr贸w na p贸艂noc od centrum kuli ziemskiej.
Ballon i jego ludzie umie艣cili ukryte kamery z czterech stron starej budowli znajduj膮cej si臋 w miasteczku Montauban. Nagrywali ka偶d膮 wje偶d偶aj膮c膮 do 艣rodka lub wyje偶d偶aj膮c膮 na zewn膮trz ci臋偶ar贸wk臋, ka偶dego id膮cego do pracy lub wychodz膮cego z pracy cz艂owieka. Potrzebowali zaledwie jednej twarzy na filmie, twarzy kt贸rego艣 ze znanych policji Nowych jakobin贸w. Gdyby j膮 dostrzegli, Ballon wraz z elitarnym szturmowym oddzia艂em policji by艂by w 艣rodku w ci膮gu dwudziestu minut. Samochody sta艂y niedaleko, policjanci siedzieli przy radiostacjach lub obserwowali pozosta艂e monitory, bro艅 czeka艂a, przygotowana, w brezentowych torbach, nawet nakazy rewizji mieli wype艂nione... pod warunkiem, 偶e znajd膮 co艣, co s膮dy nazywaj膮 raison de suspicion - uzasadnionym podejrzeniem. Na tyle uzasadnionym, by opar艂o si臋 w s膮dzie w艣ciek艂emu atakowi obrony.
By膰 mo偶e „wielka akcja" Dominique'a rzeczywi艣cie by艂a blisko, ale ten tajemniczy przemys艂owiec nie zrobi艂 si臋 przez to ani odrobin臋 mniej ostro偶ny. Ballon podejrzewa艂, 偶e czas „wielkiej akcje” rzeczywi艣cie zbli偶a si臋 wielkimi krokami. Po siedemnastu d艂ugich, frustruj膮cych latach 艣ledzenia nieuchwytnego miliardera, siedemnastu latach nieustannej obserwacji, areszt贸w i pr贸b z艂amania Nowych Jakobin贸w, po siedemnastu latach, podczas kt贸rych praca zmieni艂a si臋 w obsesj臋, Ballon by艂 pewien, 偶e Dominique jest got贸w do akcji. I nie chodzi bynajmniej o reklamowan膮 wsz臋dzie gr臋 komputerow膮. Wielokrotnie wprowadza艂 na rynek nowe gry i nigdy nie pracowa艂o przy tym tylu ludzi.
Sam Dominique te偶 nigdy jeszcze nie pracowa艂 z takim po艣wi臋ceniem, pomy艣la艂 Ballon.
Dominique pozostawa艂 teraz w pracy na noc, z rzadka tylko wracaj膮c do swej wiejskiej posiad艂o艣ci pod Mountauban. Jego pracownicy siedzieli po godzinach - nie tylko programi艣ci, lecz tak偶e eksperci od Internetu i sprz臋tu komputerowego. Pu艂kownik obserwowa艂 na monitorach, jak wchodz膮 i wychodz膮.
Jean Goddard... Marie Page... Elile Tourneur...
Zna艂 ich wszystkich, cho膰 tylko z widzenia. Wiedzia艂, gdzie si臋 urodzili i wychowali. Zna艂 imiona ich bliskich oraz przyjaci贸艂. Wiedz臋 o Dominique'u i jego wsp贸艂pracownikach zdobywa艂 wsz臋dzie tam, gdzie si臋 da艂o. Robi艂 to wszystko, bo by艂 przekonany, 偶e dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu, w Pary偶u, gdy on sam by艂 艣wie偶o upieczonym policjantem, cz艂owiek ten pope艂ni艂 morderstwo.
Czterdziestoczteroletni Ballon zesztywnia艂 w niewygodnym, sk艂adanym drewnianym krzese艂ku. Niezdarnie zmieni艂 pozycj臋, wyprostowa艂 nogi, roztargnionym spojrzeniem obrzuci艂 prowizoryczne centrum dowodzenia. Piwne oczy mia艂 przekrwione, brod臋 i czerwone policzki pokrywa艂 mu kilkudniowy zarost, zaciska艂 cienkie wargi. Podobnie jak pozosta艂ych siedmiu m臋偶czyzn, mia艂 na sobie d偶insy i flanelow膮 koszul臋. W ko艅cu oni wszyscy byli przecie偶 robotnikami, remontuj膮cymi wynaj臋ty przez siebie budynek. Na parterze trzech kolejnych policjant贸w pracowicie ci臋艂o drewno na deski, kt贸re nigdy nie zostan膮 u偶yte.
Ballon z najwy偶szym trudem przekona艂 prze艂o偶onych, by dali mu miesi膮c na zorganizowanie zasadzki. Gendarmerie Nationale by艂a, przynajmniej w teorii, jednostk膮 samodzieln膮, 艣lep膮 na podzia艂y polityczne i terytorialne. W rzeczywisto艣ci wszyscy jednak zdawali sobie spraw臋 z tego, jak pot臋偶ne si艂y prawa i medi贸w potrafi艂by rzuci膰 przeciw nim Dominique.
-聽I po co to wszystko? - spyta艂 go komisarz Canton. - Bo podejrzewasz cz艂owieka o przest臋pstwo pope艂nione przed przesz艂o dwudziestu laty? Przecie偶 s膮d nie m贸g艂by go za nie skaza膰!
Oczywi艣cie. Ta zbrodnia uleg艂a przedawnieniu. Czy偶 jednak samo przest臋pstwo i cz艂owiek, kt贸ry je pope艂ni艂, stali si臋 przez to mniej potworni? Owego wieczora, podczas 艣ledztwa na miejscu zbrodni, m艂ody w贸wczas Ballon dowiedzia艂 si臋, 偶e widziano tu Gerarda Dupre wraz z innym, nie zidentyfikowanym m臋偶czyzn膮. Dowiedzia艂 si臋, 偶e zaraz po morderstwie obaj wyjechali do Tuluzy. Policja nie zamierza艂a ich 艣ciga膰. Nie zamierza艂a 艣ciga膰 Gerarda Dupre, pomy艣la艂 z gorycz膮 Ballon, tej bogatej 艣wini. W rezultacie najprawdopodobniej unikn膮艂 on oskar偶enia o morderstwo.
G艂臋boko rozczarowany, zrezygnowa艂 w贸wczas z pracy w policji. Przeszed艂 do Gendarmerie, zaj膮艂 si臋 rodzin膮 Dupre. Mija艂y lata; co艣, co niegdy艣 by艂o wy艂膮cznie hobby, sta艂o si臋 pasj膮 jego 偶ycia. Z tajnych rz膮dowych akt, przechowywanych w archiwum w Tuluzie, dowiedzia艂 si臋, 偶e stary Dupre podczas II wojny 艣wiatowej kolaborowa艂 z Niemcami, by艂 wtyczk膮 w Resistance i doni贸s艂 na wielu cz艂onk贸w ruchu oporu. W ci膮gu trzech lat zgin臋艂o przez tego sukinsyna co najmniej trzydzie艣ci os贸b. Po wojnie otworzy艂 fabryk臋, kt贸ra odnios艂a wielki finansowy sukces, produkuj膮c cz臋艣ci dla Aerospatiale Airbus. Uczyni艂 to dzi臋ki ameryka艅skim pieni膮dzom przeznaczonym na odbudow臋 zniszczonej wojn膮 Europy.
Gerard za艣 najwyra藕niej nienawidzi艂 wszystkiego, co zwi膮zane by艂o z ojcem. Pere Dupre prze偶y艂 wojn臋 sprzedaj膮c informacje Niemcom, Gerard otacza艂 si臋 m艂odymi niemieckimi studentami, kt贸rzy potrzebowali jego pieni臋dzy, by prze偶y膰. Pere Dupre po wojnie ukrad艂 pieni膮dze Amerykanom, Gerard produkowa艂 programy na ameryka艅ski rynek i za to bra艂 ci臋偶k膮 fors臋. Pere Dupre nienawidzi艂 komunist贸w, wi臋c, jako student, Gerard bardzo si臋 do nich zbli偶y艂. Wszystko, co robi艂, robi艂 przeciw ojcu.
A potem z m艂odym Dupre zdarzy艂o si臋 co艣 dziwnego. Opu艣ci艂 Sorbon臋 i zabra艂 si臋 za kolekcjonowanie dokument贸w historycznych. Ballon rozmawia艂 z kilkoma antykwariuszami, u kt贸rych dokonywa艂 zakup贸w. Mieli wra偶enie, i偶 Gerarda Dupre zdumiewa sama mo偶liwo艣膰 posiadania list贸w napisanych przez wielkie postaci z historii.
Jeden z nich powiedzia艂 mu: „Gerard czu艂 si臋 tak, jakby zagl膮da艂 wielkiemu cz艂owiekowi przez rami臋. Oczy mu b艂yszcza艂y na my艣l, 偶e mo偶e 艣ledzi膰 bieg historii”.
Dupre kupowa艂 dokumenty z czas贸w rewolucji francuskiej oraz ubrania, bro艅 i pami膮tki z epoki. Kupowa艂 jeszcze starsze dokumenty religijne. Kupowa艂 nawet gilotyny.
-聽Nie ma niczego niezwyk艂ego w tym, 偶e ludzie, rozczarowani rzeczywisto艣ci膮, za pomoc膮 pami臋tnik贸w i list贸w kreuj膮 sw贸j w艂asny, bezpieczny 艣wiat - powiedzia艂 wsp贸艂pracuj膮cy z 偶andarmeri膮 psycholog.
-聽A mo偶e zechce rozszerzy膰 ten 艣wiat? - spyta艂 go w贸wczas Ballon. - Bardzo prawdopodobne - odpar艂 psycholog. - Spokojna przysta艅 nigdy nie jest zbyt wielka.
Kiedy Dupre zmieni艂 nazwisko na Dominique, Ballon nie mia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e uwa偶a si臋 on za wsp贸艂czesnego 艣wi臋tego. 艢wi臋tego - patrona Francji. Lub mo偶e oszala艂. Lub jedno i drugie. Kiedy na terrorystycznej scenie w tym samym czasie pojawili si臋 Nowi Jakobini, nie mia艂 te偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e s膮 oni 偶o艂nierzami strzeg膮cymi duchowej czysto艣ci fortecy Dominique'a, Francji, tak czystej i cnotliwej jak w wizjach oryginalnych jakobin贸w.
呕andarmeria nie zgodzi艂a si臋 na wszcz臋cie 艣ledztwa. I nie tylko dlatego, 偶e Dominique by艂 cz艂owiekiem pot臋偶nym. Ballon bardzo szybko odkry艂, 偶e Gendarmerie jest niemal r贸wnie ksenofobiczna jak cz艂owiek, przeciwko kt贸remu chcia艂 wyst膮pi膰. Nie zrezygnowa艂 dlatego, 偶e tylko m贸g艂 utrzyma膰 przy 偶yciu ide臋 prawa s艂u偶膮cego ludziom - wszystkim ludziom. Niezale偶nie od rasy i religii. Syn belgijskiej 偶yd贸wki, kt贸r膮 rodzina wydziedziczy艂a za ma艂偶e艅stwo z ubogim francuskim katolikiem, Ballon doskonale rozumia艂, do czego mo偶e doprowadzi膰 nienawi艣膰. Gdyby odszed艂, bigoci zwyci臋偶yliby po raz kolejny.
Wpatruj膮c si臋 teraz w obraz siedziby Demain Ballon musia艂 si臋 zastanowi膰, czy przypadkiem ju偶 nie wygrali.
Silnymi palcami przesun膮艂 po policzkach. Podoba艂o mu si臋 to, jakie s膮 szorstkie. Oto dow贸d m臋sko艣ci, kt贸rego pr贸偶no szuka艂by gdzie indziej. Jak tu czu膰 si臋 prawdziwym m臋偶czyzn膮, siedz膮c na ty艂ku w gor膮cym, dusznym pokoju? Podczas nie ko艅cz膮cych si臋 powt贸rek z procedury: „Niebieski" - sygna艂 ataku, „Czerwony" - sygna艂 „zosta艅 gdzie jeste艣, „呕贸艂ty” - wycofa膰 si臋, „Bia艂y" - cywil w niebezpiecze艅stwie; sygna艂y radiowe w sytuacji, gdy g艂os mo偶e kogo艣 zdradzi膰: jeden impuls - atak, dwa „zosta艅 gdzie jeste艣, trzy - wycofa膰 si臋. Plany na wypadek nieprzewidzianego niebezpiecze艅stwa...
Ballon zaczyna艂 ju偶 nawet powa偶nie podejrzewa膰, 偶e Dominique wie o zastawionej przez niego pu艂apce i specjalnie nie robi nic, by go skompromitowa膰 i tym sposobem wbi膰 osinowy ko艂ek w dusz臋 prowadzonego przeciw niemu 艣ledztwa.
A mo偶e popadam w paranoj臋? - spyta艂 samego siebie. S艂ysza艂, 偶e je艣li zbyt wiele czasu po艣wi臋ca si臋 jednej sprawie, paranoja jest nieunikniona. Kiedy艣 艣ledzi艂 jednego z ludzi Dominique'a, Jean-Michela Horne'a. Pewnego dnia Horne szed艂 sobie na jakie艣 spotkanie pogwizduj膮c, a on my艣la艂, 偶e gwi偶d偶e specjalnie, 偶eby go zirytowa膰.
Mocniej pog艂adzi艂 si臋 po twarzy. Uda si臋, pomy艣la艂 i nagle z obrzydzeniem poderwa艂 si臋 z krzes艂a. Z najwy偶szym trudem powstrzyma艂 si臋 przed kopni臋ciem w witra偶owe okno, kt贸re z pewno艣ci膮 by艂o starsze od niego.
Siedz膮cy w pokoju policjanci a偶 podskoczyli.
-聽Prosz臋 mi powiedzie膰, sier偶ancie - zgrzytn膮艂 Ballon - dlaczego po prostu nie zdob臋dziemy Demain szturmem? I nie zastrzelimy Dominique'a? Dopiero wtedy mieliby艣my spok贸j!
-聽Szczerze m贸wi膮c, nie wiem - przyzna艂 siedz膮cy obok niego sier偶ant Maurice Ste. Marie. - Ju偶 wola艂bym zgin膮膰 w akcji, ni偶 z nud贸w.
-聽Dostan臋 go! - Ballon zignorowa艂 sier偶anta. Wymachiwa艂 teraz pi臋艣ciami w kierunku telewizyjnych monitor贸w. Ca艂y a偶 si臋 trz膮s艂. - To zdegenerowany do szpiku ko艣ci, sadystyczny szaleniec, kt贸ry chce skorumpowa膰 艣wiat i uczyni膰 go rajem sadyst贸w.
-聽Czyli odwrotnie ni偶 my - stwierdzi艂 spokojnie sier偶ant. Pu艂kownik obrzuci艂 go ostrym spojrzeniem.
-聽O co panu chodzi?
-聽Jeste艣my szale艅cami walcz膮cymi o wolno艣膰 艣wiata, mno偶膮cego sadyst贸w takich jak Dominique. Tak czy inaczej, to wszystko wydaje mi si臋 bez sensu.
-聽Bo jest, je艣li zapomnimy o nadziei. - Ballon z艂apa艂 krzes艂o, ustawi艂 je na miejscu i usiad艂 na nim ci臋偶ko. - Czasami sam o niej zapominam, ale nadal mam nadziej臋. Matka zawsze mia艂a nadziej臋, 偶e rodzina wybaczy jej ma艂偶e艅stwo z ojcem. Ta nadzieja przebija艂a z ka偶dej urodzinowej kartki, kt贸r膮 im wysy艂a艂a.
-聽A czy jej wybaczyli? - zainteresowa艂 si臋 sier偶ant. Ballon przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie.
-聽Nie. Ale dzi臋ki tej nadziei nie wpad艂a w depresj臋. Dzi臋ki nadziei i mi艂o艣ci do ojca i do mnie. - Wpatrzy艂 si臋 w monitor. - Nadzieja i nienawi艣膰, jak膮 偶ywi臋 do Dominique'a, ratuje mnie z g艂臋bokiej depresji. Dostan臋 go...
Zadzwoni艂 telefon. S艂uchawk臋 podni贸s艂 jeden z m艂odszych policjant贸w. Zamocowane by艂o na niej urz膮dzenie przeciwpods艂uchowe, mieszaj膮ce wysokie i niskie tony g艂osu na wyj艣ciu i porz膮dkuj膮ce je na wej艣ciu.
-聽Panie pu艂kowniku, mamy kolejn膮 rozmow臋 ze Stanami - powiedzia艂. - Przecie偶 m贸wi艂em im, 偶e maj膮 nie 艂膮czy膰! - wrzasn膮艂 Ballon. - To albo jaki艣 cholerny wygodni艣, pragn膮cy na naszych ramionach przejecha膰 lini臋 mety, albo sabota偶ysta pr贸buj膮cy nas powstrzyma膰. Ka偶 mu wynosi膰 si臋 do diab艂a.
-聽Tak jest, panie pu艂kowniku.
-聽Teraz chc膮 mi pomaga膰! - w艣cieka艂 si臋 Ballon. - Teraz! A gdzie byli przez siedemna艣cie lat!
-聽Mo偶e chodzi im o co艣 zupe艂nie innego - powiedzia艂 ostro偶nie sier偶ant Ste. Marie.
-聽Jakie mamy na to szanse? Dominique zatrudnia ludzi na ca艂ym 艣wiecie. Lepiej, 偶eby艣my zostali czy艣ci, nie do kupienia...
-聽Gotowali si臋 we w艂asnym sosie - podpowiedzia艂 sier偶ant. Pu艂kownik Ballon przyjrza艂 si臋 filmowanym przez kamer臋 li艣ciom, przewiewanym pod murem 艣redniowiecznej fortecy b臋d膮cej dzi艣 siedzib膮 Demain. Jego podw艂adny mia艂 oczywi艣cie racj臋. Cztery dni... i 偶adnych rezultat贸w.
-聽Czekajcie - warkn膮艂.
呕andarm powt贸rzy艂 to s艂owo do s艂uchawki. Z twarz膮 bez wyrazu obserwowa艂 dow贸dc臋.
Ballon pog艂aska艂 zaro艣ni臋te policzki. Nie pozna odpowiedzi, p贸ki nie przyjmie rozmowy. Co jest wa偶niejsze? - spyta艂 si臋 w duszy. Duma czy dorwanie Dominique'a?
-聽Przyjm臋 rozmow臋 - zdecydowa艂, ruszaj膮c w stron臋 telefonu z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮. Sier偶ant Ste. Marie obserwowa艂 go z wyra藕nie widocznym na twarzy zachwytem.
-聽Nie szczerzcie si臋 tak, sier偶ancie. Sam podj膮艂em t臋 decyzj臋. Nie mieli艣cie z ni膮 nic wsp贸lnego.
-聽Tak jest, panie pu艂kowniku - odpar艂 s艂u偶bi艣cie sier偶ant, ale nie przesta艂 szczerzy膰 z臋b贸w.
Pu艂kownik wzi膮艂 s艂uchawk臋.
-聽Tu Ballon. O co chodzi? - rzuci艂.
-聽Panie pu艂kowniku - powiedzia艂 telefonista - mam na linii genera艂a Rodgersa z Narodowego Centrum...
-聽Pu艂kowniku Ballon - przerwa艂 mu Rodgers - prosz臋 mi wybaczy膰, ale po prostu musz臋 z panem porozmawia膰.
-聽C'est evidemment.
-聽Czy m贸wi pan po angielsku? Je艣li nie, natychmiast 艣ci膮gn臋 t艂umacza... - M贸wi臋 po angielsku - przyzna艂 niech臋tnie Ballon. - O co chodzi, generale Rodgers?
-聽Jak rozumiem, poluje pan na naszego wsp贸lnego przeciwnika. - Poluj臋. Bez skutku. ..
-聽Naszym zdaniem ma on zamiar rozpowszechni膰 za pomoc膮 sieci oprogramowanie komputerowe, mog膮ce spowodowa膰 rozruchy w wielu miastach na ca艂ym 艣wiecie. Naszym zdaniem chce wykorzysta膰 te rozruchy do wywo艂ania chaosu gospodarczego w Stanach Zjednoczonych i pa艅stwach europejskich.
Ballon poczu艂 sucho艣膰 w ustach. Tego cz艂owieka albo zes艂a艂 mu B贸g, albo sam szatan.
-聽Sk膮d pan to wie?
-聽Gdybym nie wiedzia艂, rz膮d odebra艂by nam wszystkie przeznaczone na Centrum pieni膮dze.
To stwierdzenie te偶 spodoba艂o si臋 Francuzowi.
-聽A co z jego oddzia艂ami terrorystycznymi? - spyta艂. - Co pan o nich wie? - Mia艂 wielk膮 nadziej臋 na uzyskanie nowych informacji. Jakichkolwiek nowych informacji.
-聽Nic - przyzna艂 Amerykanin. - Podejrzewam jednak, 偶e nasz cz艂owiek wsp贸艂pracuje blisko z szeregiem neonazistowskich grup w moim kraju.
Ballon milcza艂 przez chwil臋. Nadal nie w pe艂ni ufa艂 rozm贸wcy.
-聽Pa艅skie informacje s膮 interesuj膮ce, ale niezbyt u偶yteczne - stwierdzi艂 w ko艅cu. - Ja potrzebuj臋 dowod贸w. Musz臋 wiedzie膰, co dzieje si臋 w 艣rodku tej fortecy.
-聽Je艣li w tym problem, mog臋 pom贸c. - W g艂osie Rodgersa brzmia艂o niemal b艂aganie. - Dzwoni臋, pu艂kowniku Ballon, by zaproponowa膰 panu pomoc dow贸dcy si艂 NATO we W艂oszech. Nazywa si臋 pu艂kownik Brett August i jego specjalno艣ci膮 jest...
-聽Czyta艂em informacje o pu艂kowniku Augu艣cie. Fachowiec od antyterroryzmu.
-聽I m贸j przyjaciel z dzieci艅stwa. Je艣li go poprosz臋, b臋dzie z panem wsp贸艂pracowa艂. Mam tak偶e, w Niemczech, sprz臋t, kt贸ry mog臋 panu po偶yczy膰.
-聽Jaki to sprz臋t? - Ballon zn贸w sta艂 si臋 podejrzliwy. W tym miejscu i w tym czasie ten cz艂owiek wyda艂 mu si臋 po prostu za dobry. Tak dobry, 偶e wr臋cz nie spos贸b mu si臋 by艂o oprze膰. Tak dobry, 偶e by膰 mo偶e pos艂uszny rozkazom Dominique'a. Tak dobry, 偶e by膰 mo偶e zastawiaj膮cy na niego pu艂apk臋.
-聽To taki nowy rodzaj... rentgena - t艂umaczy艂 genera艂 Rodgers. - Taki, z kt贸rym m贸j cz艂owiek mo偶e prawie dokona膰 cud贸w.
-聽Nowy rodzaj rentgena? - powt贸rzy艂 z pow膮tpiewaniem Ballon. Przecie偶 nic mi to nie pomo偶e. Nie musz臋 wiedzie膰, gdzie siedz膮 ludzie... - Ale pomo偶e panu przeczyta膰 ich gazet臋. Albo zobaczy膰 ruch warg. Ballon by艂 zainteresowany, ale nie pozby艂 si臋 podejrzliwo艣ci.
-聽Generale Rodgers, jak膮 mam pewno艣膰, 偶e nie wsp贸艂pracuje pan z Gerardem Dominique'em? - spyta艂.
-聽Tak膮, 偶e ja r贸wnie偶 wiem o podw贸jnym morderstwie, kt贸re pope艂ni艂 dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu. Wiem, poniewa偶 mamy cz艂owieka, kt贸ry by艂 z nim podczas jego pope艂nienia. Nie mog臋 powiedzie膰 panu nic wi臋cej opr贸cz tego, 偶e chc臋, by Dominique stan膮艂 przed obliczem sprawiedliwo艣ci.
Ballon spojrza艂 na swoich ludzi. Gapili si臋 na niego wyczekuj膮co. - Patrzcie w monitory! - rykn膮艂.
Us艂uchali. Pu艂kownik mia艂 do艣膰. Pragn膮艂 ju偶 tylko, by co艣 wreszcie zacz臋艂o si臋 dzia膰.
-聽Doskonale - powiedzia艂. - Jak mam si臋 skontaktowa膰 z tym pa艅skim cudotw贸rc膮?
-聽Niech pan nie rusza si臋 z miejsca. Zadzwoni do pana.
Ballon potwierdzi艂 i odwiesi艂 s艂uchawk臋. Sier偶antowi Ste. Marie rozkaza艂 zabra膰 czterech ludzi na zewn膮trz i obserwowa膰 budynek. Gdyby nabra艂 podejrze艅, 偶e kto艣 ma na nich oko lub 偶e dom jest otoczony, mia艂 mu o tym natychmiast meldowa膰 przez radio. Pu艂kownik czu艂 jednak instynktownie, 偶e Rodgers nale偶y do tych dobrych, podobnie jak instynktownie czu艂, 偶e Dominique nale偶y do z艂ych.
Mam tylko nadziej臋, 偶e instynkt mnie nie oszuka, pomy艣la艂. Ludzie sier偶anta wyszli, a on zasiad艂 przy telefonie.
41
Czwartek, 09.34 - Studio City, Kalifornia
Nazywa艂 sam siebie „Naro偶nikiem”. Ta艣my magnetofonowe sprzedawa艂 z plecaka ze sk贸ry pantery. Od przesz艂o roku codziennie, mniej wi臋cej o si贸dmej rano, ten m艂ody m臋偶czyzna zostawia艂 poobijanego Volkswagena na parkingu za ci膮giem sklep贸w przy Laurel Canyon w Studio City, po czym rusza艂 na Ventura Boulevard. Szed艂 niespiesznie; d艂ugie, smuk艂e nogi, widoczne spod suszonych li艣ci suda艅skiej pagana przytrzymywanej paskiem na ramieniu, zrobionym ze sk贸ry geparda, obute mia艂 w czarne sk贸rzane sanda艂y. Spod paska sukni wida膰 by艂o przepocon膮 czarn膮 podkoszulk臋 z wypisanymi na niej na bia艂o s艂owami NARO呕NY RAP. W艂osy z boku g艂owy mia艂 wystrzy偶one, za艣 te na ciemieniu splecione wok贸艂 kawa艂ka drewna. Oczy os艂ania艂y mu lustrzane okulary. Wbite w nos i j臋zyk kolczyki z drobniutkimi diamentami l艣ni艂y od potu i 艣liny.
Naro偶nik nigdy nie 艣pieszy艂 si臋 z doj艣ciem na miejsce. Szed艂 powoli, z u艣miechem. W kt贸rym艣 momencie wyrzuca艂 skr臋ta i psychicznie przygotowywa艂 si臋 na wyst臋py... i na sprzeda偶. Dymek pomaga艂 mu si臋 odpr臋偶y膰, powodowa艂, 偶e chude ramiona i- ko艣ciste d艂onie same porusza艂y si臋 w rytm brzmi膮cej mu w g艂owie muzyki. Zaczyna艂 podrygiwa膰 w jej rytm. Klaska艂 w d艂onie.
Na ka偶dy dzie艅 mia艂 nowe s艂owa. Te na dzi艣 brzmia艂y: MamMamMam co chc臋 jak dymka uszczkn膮膰 mog臋. Kiedy dymka mam wreszcie jestem sam. Kto skr臋ta kopci jest wolny od chciwo艣ci. Kiedy si臋 nie bawi臋 od chciwo艣ci innych krwawi臋. A kiedy si臋 bawi臋 jestem wolny prawie. HejHejHej bracia jak ja palcie, palcie, palcie".
Naro偶nik zatrzyma艂 si臋 na rogu, ale jego cia艂o porusza艂o si臋 nadal. Zrzuci艂 plecak, nie gubi膮c rytmu. Wyj膮艂 z niego nagrane kasety, w艂膮czy艂 ma艂y magnetofon i rozpocz膮艂 przedstawienie. Sprzedawa艂 jakie艣 pi臋膰 do sze艣ciu ta艣m dziennie, na zasadzie d偶entelme艅skiej umowy z kupuj膮cym. Poniewa偶 nie zamierza艂 przerywa膰 ta艅ca, napis na kawa艂ku tektury instruowa艂 klienta, by wzi膮艂 sobie kaset臋 p艂ac膮c za ni膮 ile uwa偶a. Wi臋kszo艣膰 zostawia艂a mu pi臋膰 dolar贸w, niekt贸rzy dolara lub dwa, niekt贸rzy nawet dziesi膮tk臋. Przeci臋tnie wychodzi艂o z tego jakie艣 trzydzie艣ci dolar贸w dziennie. Wystarcza艂o mu to na jedzenie, dymka i benzyn臋.
„MamMamMam co chc臋... "
Raz mu si臋 uda艂o. Przyprowadzono go wtedy do studia po drugiej stronie ulicy, na Radford Avenue. Pojawi艂 si臋 w serialu komediowym, w scenie ulicznej i zarobi艂 tyle, 偶eby nagra膰 sobie par臋 kaset. Przedtem wszystkie nagrywa艂 podczas wyst臋pu na ulicy. W贸wczas ka偶da kaseta Naro偶nika by艂a orygina艂em. Teraz klienci mieli wyb贸r.
Prac臋 ko艅czy艂 zazwyczaj mi臋dzy 贸sm膮 i dziewi膮t膮 wieczorem, kiedy wypo偶yczalnia wideo przy jego ulicy wypo偶yczy艂a ju偶 wszystko, co mia艂o tego dnia p贸j艣膰, drugstore i ksi臋garnia zamyka艂y swe podwoje, a ruch mala艂. Wraca艂 wtedy do samochodu, zje偶d偶a艂 w boczn膮 uliczk臋 albo na parking sklepu spo偶ywczego i czyta艂 przy 艣wietle ulicznej lampy lub 艣wieczki.
W ostatnim dniu swego 偶ycia Naro偶nik przyszed艂 na miejsce pracy o si贸dmej dziesi臋膰. W ci膮gu nast臋pnych dw贸ch godzin sprzeda艂 jedn膮 ta艣m臋 za dziesi臋膰 dolc贸w. O dziewi膮tej pi臋tna艣cie zapali艂 skr臋ta i za艣piewa艂: „Pieprz臋 dystrykt, Waszyngton, DC".
Ta艅czy艂 z zamkni臋tymi oczami, kiedy dwaj m艂odzi m臋偶czy藕ni przechodzili przez Laurel Canyon. Obaj byli wysocy, jasnow艂osi. Szli niespiesznie, zajadaj膮c kebaby. Ubrani byli w bia艂e tenisowe stroje, przez rami臋 przewieszone mieli sportowe torby. Kiedy zbli偶yli si臋 do rapera, jeden z nich zaj膮艂 pozycj臋 nieco za nim, po jego lewej stronie, drugi pozycj臋 nieco za nim, po jego prawej stronie. Kiedy przechodnie wok贸艂 nich st艂oczyli si臋, pragn膮c zd膮偶y膰 na zielone 艣wiat艂o, obaj jak jeden m膮偶 wyj臋li z toreb 艂y偶ki do opon, zamachn臋li si臋 i uderzyli Naro偶nika po kolanach.
Raper pad艂, wyj膮c. Uderzy艂 twarz膮 o chodnik, lustrzane okulary rozprys艂y si臋 na ma艂e kawa艂eczki. Ludzi zwolnili i gapili si臋 na niego, widzieli, jak z wysi艂kiem zwija si臋 w k艂臋bek. Nim jednak zd膮偶y艂 cho膰by spojrze膰 na napastnik贸w, jeden, a potem drugi, z ca艂ych si艂 uderzyli go 艂y偶kami po g艂owie. Cho膰 czaszka rozprys艂a si臋 od razu, cho膰 chodnik wok贸艂 le偶膮cego zalany by艂 krwi膮, ka偶dy z m艂odych m臋偶czyzn zada艂 jeszcze dwa sosy. Cia艂o Naro偶nika podskakiwa艂o, uderzane, a potem znieruchomia艂o.
-聽Jezu! - krzykn臋艂a jaka艣 dziewczyna. Straszna prawda o tym, co si臋 w艂a艣nie sta艂o dociera艂a do t艂umu powoli, pe艂zn膮c jak w膮偶. - Jezu! Twarz dziewczyny by艂a straszliwie blada. - Co wy艣cie zrobili!
Jeden z m艂odych m臋偶czyzn sta艂 w bezruchu. Drugi, kl臋cz膮c, obmacywa艂 ubranie ofiary.
-聽Uciszyli艣my to g贸wno - powiedzia艂 ten, kt贸ry wsta艂.
Stara, czarna, opieraj膮ca si臋 na lasce kobieta, krzykn臋艂a: - Policja Pomocy!
Jasnow艂osy ch艂opak spojrza艂 na ni膮, po czym podszed艂 do niej powoli. Ludzie ust臋powali mu z drogi. Staruszka zrobi艂a krok wstecz, lecz nie spu艣ci艂a wzroku.
-聽Hej! - krzykn膮艂 bia艂y w 艣rednim wieku, wciskaj膮c si臋 pomi臋dzy nich. - Daj pan...
Ch艂opak mocno przydepn膮艂 mu nog臋. M臋偶czyzna pad艂, krzycz膮c z b贸lu. Murzynka wtuli艂a si臋 w okno wystawowe drugstore'u. Napastnik zbli偶y艂 si臋 do niej, pochyli艂.
-聽Zamknij t臋 艣mierdz膮c膮 jap臋! - wysycza艂.
-聽Nie zamkn臋, p贸ki oddycham ameryka艅skim powietrzem - odpar艂a Murzynka.
Blondyn tylko u艣miechn膮艂 si臋 krzywo i wbi艂 jej w usta koniec 艂y偶ki do opon. Staruszka skuli艂a si臋; z jej przewr贸ceniem nie mia艂 najmniejszych k艂opot贸w. M艂ody bia艂y z t艂umu rzuci艂 si臋 i przykry艂 j膮 swym cia艂em.
-聽Mam - powiedzia艂 ten, kt贸ry kl臋cza艂 przeszukuj膮c kieszenie Naro偶nika, pokazuj膮c kluczyki do Volkswagena.
Jego kolega cofn膮艂 si臋 spokojnie, powoli, jakby przygotowywa艂 si臋 do drugiego serwisu po pierwszym, kt贸ry ugrz膮z艂 w siatce. Obaj m艂odzie艅cy stan臋li obok siebie, rami臋 w rami臋, t艂um za艣 otoczy艂 ich lu藕nym, lecz gro藕nym kotem.
-聽Nie powstrzymaj膮 nas wszystkich! - krzykn膮艂 kto艣.
Ch艂opak trzyma艂 kluczyki w lewej r臋ce. Praw膮 wyci膮gn膮艂 z torby Colta M1911A kalibru 0,45 cala.
-聽Za艂o偶ymy si臋? - spyta艂.
T艂um nie tyle rozst膮pi艂 si臋 przed nimi, co wr臋cz rozp艂yn膮艂. Napastnicy poszli powoli Laurel Canyon, ignoruj膮c spojrzenia przechodni贸w i rozlegaj膮ce si臋 za ich plecami krzyki. Bez problemu znale藕li samoch贸d Naro偶nika; wiedzieli, gdzie parkuje, 艣ledzili go przez kilkana艣cie dni. Odjechali, skr臋caj膮c z Laurel Canyon w stron臋 Hollywood Hills. Przez nikogo nie 艣cigani, znikli w艣r贸d samochod贸w jad膮cych do Hollywood.
Policja pojawi艂a si臋 w siedem minut p贸藕niej.. Do akcji w艂膮czy艂y si臋 helikoptery. Jeden z nich znalaz艂 Volkswagena, zaparkowanego przy skrzy偶owaniu Coldwater Canyon i Mulholland Drive. Zosta艂 tam porzucony, w 艣rodku za艣 nie znaleziono 偶adnych 艣lad贸w. Stra偶acy z remizy na szczycie wzg贸rza przypomnieli sobie wprawdzie, 偶e widzieli samoch贸d, stoj膮cy na poboczu z w艂膮czonym silnikiem, ale nie zapami臋tali ani marki, ani wygl膮du kierowcy. 呕aden z nich nie zauwa偶y艂 przyjazdu Volkswagena, ani odjazdu owego samochodu. `
Policja zabra艂a plecak Naro偶nika. Nie znaleziono w nim ta艣m, tylko czterdzie艣ci dolar贸w i troch臋 drobnych.
42
Czwartek, 18.41 - Hamburg, Niemcy
Gdy Paul Hood pojawi艂 si臋 z powrotem w biurze Hausena, kilka krok贸w za nim sz艂a Nancy, kt贸ra do 艣rodka wesz艂a niepewnie, jakby nie wiedzia艂a, czy spotka przyjaci贸艂, czy wrog贸w. Zasta艂a jednak tam ludzi, kt贸rych, przynajmniej na razie, ca艂kowicie poch艂ania艂y ich w艂asne problemy.
W recepcji siedzia艂 Hausen, rozmawiaj膮c przez telefon kom贸rkowy najwyra藕niej doszed艂 do wniosku, 偶e normalne telefony mog膮 by膰 na pods艂uchu. Telefony kom贸rkowe nie by艂y ca艂kowicie bezpieczne, ale korzystaj膮c z nich nie musia艂 si臋 przynajmniej obawia膰, 偶e przeciwnik s艂ucha ka偶dego s艂owa.
Lang przysiad艂 na brzegu biurka, z zaci艣ni臋tymi wargami przygl膮daj膮c si臋 Hausenowi. Matt siedzia艂 przy biurku tego ostatniego, stukaj膮c w klawisze komputera.
Niemiecki polityk rozmawia艂 po niemiecku z kim艣, kto mia艂 na imi臋 Envin. Ten j臋zyk zawsze wydawa艂 si臋 Hoodowi szorstki, ale nigdy taki szorstki jak w tej chwili. No i rozm贸wca nie sprawia艂 wra偶enia zachwyconego.
Kiedy go zobaczy艂, Lang natychmiast ruszy艂 w jego kierunku.
-聽Pozwoli pan przedstawi膰 sobie Nancy Jo Bosworth - powiedzia艂 Hood. - Jest pracowniczk膮 Demain. - Wypowiadaj膮c te s艂owa zdumiewa艂 si臋, 偶e wysz艂y one z jego ust. Musia艂 oszale膰, 偶e w og贸le do niej pojecha艂. Musia艂 kompletnie i beznadziejnie oszale膰.
-聽Rozumiem - odpar艂 uprzejmie Lang, krzywi膮c wargi w ledwie widocznym u艣miechu.
-聽Nie jestem przyjaci贸艂k膮 Dominique'a - po艣pieszy艂a z wyja艣nieniami Nancy. - Nawet go nie znam.
-聽Wygl膮da na to, 偶e nikt go nie zna. - Lang nadal u艣miecha艂 si臋 zimnym u艣mieszkiem.
Hood przeprosi艂 go i przedstawi艂 Nancy Stollowi. Zostawi艂 j膮 przy komputerze, a potem wr贸ci艂 do recepcji.
-聽Z kim rozmawia Herr Hausen? - spyta艂 przemys艂owca.
-聽Z ambasadorem Francji w Berlinie. Pr贸buje zorganizowa膰 natychmiastowy wyjazd do Francji celem przeprowadzenia 艣ledztwa w sprawie tej gry i przeciw jej producentowi. Chce spotka膰 si臋 z Dominique'em w obecno艣ci przedstawicieli francuskich w艂adz. - Pochyli艂 si臋 nieco w kierunku rozm贸wcy. - Pr贸bowa艂 zadzwoni膰 bezpo艣rednio do Dominique'a, ale nie zdo艂a艂 przedrze膰 si臋 a偶 tak daleko. Wydaje si臋 bardzo poruszony. Zawsze wyj膮tkowo powa偶nie traktowa艂 przest臋pstwa o pod艂o偶u rasistowskim.
-聽I jak mu idzie z ambasadorem?
-聽Wcale mu nie idzie. Dominique ma najwyra藕niej ogromne wp艂ywy. Kontroluje banki, kilka ga艂臋zi przemys艂u i wr臋cz przera偶aj膮c膮 liczb臋 polityk贸w.
Paul spojrza艂 na niego ze wsp贸艂czuciem. Wiedzia艂, jak trudne s膮 wojny z systemem w Waszyngtonie, ale nie potrafi艂 nawet wyobrazi膰 sobie, jakie granice przebiegaj膮 mi臋dzy narodami, zw艂aszcza narodami maj膮cymi, jak te dwa, d艂ug膮 tradycj臋 wzajemnej nienawi艣ci.
Wr贸ci艂 do gabinetu. Stan膮艂 obok Nancy obserwuj膮c, jak Stoll p艂ynnie prowadzi przez bagna animowanego psa. Stwierdzi艂, 偶e z trudno艣ci膮 koncentruje si臋 na grze.
-聽jak ci idzie, Matt? - spyta艂.
Stoll wcisn膮艂 P, pauzuj膮c gr臋. Obr贸ci艂 si臋. Czo艂o mia艂 zmarszczone.
-聽Ale obrzydlistwo, szefie. To, co postacie robi膮 z lud藕mi za pomoc膮 sznur贸w, no偶y i ps贸w jest wr臋cz niewyobra偶alne. Zreszt膮 b臋dzie pan m贸g艂 sobie to wszystko obejrze膰. Pod艂膮czy艂em magnetowid do monitora. Mam gr臋 na ta艣mie. Przejrz臋 j膮 p贸藕niej, poszukam obraz贸w skierowanych do pod艣wiadomo艣ci i w og贸le wszystkiego, co mog艂em przeoczy膰 za pierwszym razem.
-聽Rozumiem, 偶e to ta gra, kt贸r膮 otrzyma艂 Herr Hausen? - wtr膮ci艂a Nancy.
-聽Tak. - Stoll wr贸ci艂 do gry. Niemal natychmiast jeden z prowadzonych przez niego ps贸w wpad艂 w lotne piaski i zacz膮艂 w nich ton膮膰. Cholera! - wrzasn膮艂. - Wiecie, kiedy by艂em sam, sz艂o mi...
-聽Graj dalej. - Nancy podesz艂a i przycisn臋艂a skierowan膮 w d贸艂 strza艂k臋 kursora.
-聽Hej, co pani wyprawia? Prosz臋 si臋 nie wtr膮ca膰 w moj膮 gr臋. - Co艣 pan przeoczy艂.
-聽Ja przeoczy艂em... ?
Tymczasem za naci艣ni臋ciem strza艂ki pies przelecia艂 przez pu艂apk臋 i znalaz艂 si臋 w podziemnej jaskini. Sterowany strza艂k膮 w prawo i strza艂k膮 w lewo zbiera艂 nazistowskie pami膮tki i jak膮艣 szalon膮 liczb臋 punkt贸w.
-聽Sk膮d wiedzia艂a艣, co zrobi膰? - spyta艂 Hood.
-聽Bo to adaptacja mojej gry, „Potw贸r Z Moczar贸w" - odpar艂a Nancy. - Ma jej sceny - pierwszy plan, t艂o, pu艂apki. Inne s膮 jednak i scenariusz, i postaci. U mnie by艂 potw贸r z bagien, uciekaj膮cy przed swym tw贸rc膮 i w艣ciek艂ymi wie艣niakami. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie co艣 takiego.
-聽Ale to bez w膮tpienia twoja gra?
-聽Bez w膮tpienia. - Nancy odesz艂a od klawiatury. - Niech pan wyjdzie przez 艣ciek burzowy po lewej - poinstruowa艂a Stolla.
-聽Dzi臋ki - odburkn膮艂, poch艂oni臋ty gr膮.
Hood te偶 si臋 odsun膮艂. Przezwyci臋偶y艂 jako艣 pokus臋 z艂apania Nancy za r臋k臋 i odci膮gni臋cia jej. Zauwa偶y艂, 偶e Stoll odprowadza ich wzrokiem. Mimo wszystkich cn贸t Centrum, mimo podj臋tych przy zatrudnianiu pracownik贸w 艣rodk贸w bezpiecze艅stwa, nie r贸偶nili si臋 oni od ludzi pracuj膮cych w niemal wszystkich innych instytucjach na 艣wiecie. Potrafili utrzyma膰 w sekrecie tajemnice wagi pa艅stwowej, ale poj臋cie „prywatnej sprawy” nie mie艣ci艂o si臋 w ich s艂owniku.
Nancy posz艂a za nim z w艂asnej woli. W jej oczach dostrzeg艂 trosk臋, mi艂o艣膰... i 艣lady rozczarowania.
-聽Paul - powiedzia艂a cicho - wiem, 偶e w przesz艂o艣ci zawali艂am par臋 spraw, ale to nie moja robota. Tych zmian mog艂o dokona膰 mn贸stwo ludzi. - Masz na my艣li ludzi z wewn臋trznego kr臋gu Dominique'a?
Skin臋艂a g艂ow膮.
-聽Wierz臋 ci. Ale pytanie brzmi: co mamy teraz zrobi膰?
Hood nie doczeka艂 si臋 jednak odpowiedzi, w tym momencie zapiszcza艂 bowiem jego telefon kom贸rkowy.
-聽S艂ucham?
-聽Paul? Tu Darrell. Mo偶emy pogada膰? - Tak.
-聽Rozmawia艂em z Liz i Mike'em. Wysz艂o nam, 偶e ten facet to sam Pan Macher. Wystarczaj膮co pot臋偶ny, 偶eby unikn膮膰 aresztowania.
-聽Wyja艣nij.
-聽Najwyra藕niej u偶ywa 艂a艅cuszka bank贸w do prania pieni臋dzy i inwestowania ich w grupy nienawi艣ci na ca艂ym 艣wiecie. Prawo obw膮chuje mu nogawki, ale jeszcze ani razu nie ugryz艂o. Tymczasem klient got贸w jest wprowadzi膰 na rynek nowy joystick, umo偶liwiaj膮cy graczowi odczuwanie tego, co czuj膮 postaci.
-聽Zak艂adam, 偶e jest on kompatybilny z nazistowskimi grami?
-聽A pewnie. Na razie mamy jednak wa偶niejsze problemy. Pure Nation, ta grupa, kt贸r膮 zgarn臋li艣my dzi艣 rano, mog艂a by膰 podstawiona. Wygl膮da na to, 偶e oni i te gry s膮 cz臋艣ci膮 planu zmienienia Stan贸w Zjednoczonych w stref臋 walk rasowych. I zn贸w - brak nam jasnych dowod贸w. Tylko w膮t艂e powi膮zania i intuicja.
-聽Intuicja rzadko nas zawodzi艂a. Czy wiecie, jak ma to by膰 roz艂o偶one w czasie?
-聽Trudno powiedzie膰. Media obsiad艂y Pure Nation jak muchy i nie wygl膮da, 偶eby mia艂y zrezygnowa膰.
-聽Z pewno艣ci膮 nie zrezygnuj膮.
-聽Gry s膮 ju偶 gotowe do 艂adowania z sieci. To skoordynowana akcja, a koordynator nie dopu艣ci do tego, 偶eby ludzie przestali si臋 ba膰. Kilka uderze艅 w mniejszo艣ci rasowe i beczka prochu nie tyle zapali si臋, co wybuchnie. Rozmawia艂em w艂a艣nie z kilkoma przyjaci贸艂mi w Biurze. Zgadzamy si臋 co do jednego - w najgorszym wypadku pojedyncze incydenty zaczn膮 wyst臋powa膰 w ci膮gu kilku dni, je艣li nie kilku godzin.
Paul Hood nawet nie pyta艂, jakim cudem jeden zagraniczny biznesmen zdo艂a艂 ustawi膰 na w艂a艣ciwym miejscu tyle klock贸w 艂amig艂贸wki - czy, jak to mawia艂 Rodgers, kiepskich wie艣ci - nie zauwa偶ony i nie odkryty. Dysponuj膮c wy艂膮cznie pieni臋dzmi i cierpliwo艣ci膮, w latach 1987-1995 japo艅ska sekta Aum Shiriko operowa艂a spokojnie z manhatta艅skiego biura, kupuj膮c co jej si臋 tylko podoba艂o, od sprz臋tu komputerowego i systemu laserowego zdolnego analizowa膰 pluton pocz膮wszy, do kilkudziesi臋ciu ton stali na wyr贸b no偶y sko艅czywszy, a wszystko to, by przy艣pieszy膰 wybuch wojny mi臋dzy Stanami Zjednoczonymi i Japoni膮. Cho膰 do wojny prawdopodobnie by nie dosz艂o, jedno z miast ameryka艅skich mog艂o ucierpie膰 w wybuchu j膮drowym, gdyby nie agenci senackiej Komisji Dochodzeniowej, kt贸rzy wsp贸lnie z CIA i FBI spenetrowali sekt臋 i aresztowali wyznawc贸w kultu zag艂ady.
-聽Jak z waszej strony wygl膮daj膮 szanse powstrzymania go? - spyta艂 Paul.
-聽Na razie nie wiemy, czego go艣膰 chce, nie znamy cel贸w, wi臋c oczywi艣cie nie spos贸b odpowiedzie膰 na to pytanie.
-聽Ale s膮dzisz... czujesz... 偶e to., co si臋 dzieje, jest dzie艂em jednego cz艂owieka?
-聽Moim zdaniem tak - potwierdzi艂 McCaskey.
-聽Wi臋c je艣li dostaniemy tego cz艂owieka, poradzimy sobie z reszt膮? - Prawdopodobnie.
-聽Wi臋c na tym si臋 skupimy. A przy okazji - czy kto艣 wie co艣 o Bobie? - No, w艂a艣ciwie... owszem.
Hoodowi bardzo nie spodoba艂o si臋 to twierdzenie. - O co chodzi?
McCaskey zda艂 relacj臋 z plan贸w Herberta. Paul s艂ucha艂, czuj膮c zalewaj膮ce go poczucie winy; w ko艅cu to on pozwoli艂 Bobowi na samodzielne dzia艂anie. Kaleka w w贸zku inwalidzkim i oddzia艂 neonazist贸w, 艣cigaj膮cy si臋 po jakim艣 niemieckim lesie... to偶 to absurd! I nagle si臋 w艣ciek艂. Herbert powinien zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, 偶e je艣li co艣 mu si臋 stanie, Kongres uziemi Centrum. Nie mia艂 prawa nara偶a膰 istnienia ca艂ej organizacji.
Mia艂 racj臋 czy nie, stworzy艂 jednoosobowy ameryka艅ski oddzia艂 walcz膮cy z neonazistami w Niemczech. Je艣li naruszy prawo, je艣li cho膰by zostanie z艂apany, faszy艣ci wykr臋c膮 si臋 twierdz膮c, 偶e byli prze艣ladowani, 偶e zostali zaatakowani i musieli si臋 broni膰. Fala krytyki przeleje si臋 nad Centrum, administracj膮 waszyngto艅sk膮 i Hausenem.
No i, oczywi艣cie, zawsze istnia艂o niebezpiecze艅stwo, 偶e neonazi艣ci wyeliminuj膮 go raczej ni偶 z艂api膮. Ci m臋偶czy藕ni z p贸艂ci臋偶ar贸wki mogli nie wiedzie膰, kim jest, ale nawet je艣li wiedz膮, nie wszyscy radyka艂owie pragn膮 rozg艂osu. Niekt贸rym wystarcza to, 偶e pozb臋d膮 si臋 przeciwnika.
Gdyby s膮dzi艂, 偶e Bob go pos艂ucha, Paul w tej chwili rozkaza艂by mu wr贸ci膰 do hotelu. Posun膮艂by si臋 nawet do poproszenia Hausena o wys艂anie po niego ludzi... ale mia艂 jeszcze co najmniej dwie w膮tpliwo艣ci. Musia艂by zaufa膰 obowi膮zuj膮cym w biurze wiceministra zasadom bezpiecze艅stwa, kt贸rym nie m贸g艂 ju偶 ufa膰 i musia艂by wierzy膰, 偶e znajd膮 czuwaj膮cego spokojnie w zasadzce Boba, nie robi膮c ha艂asu i sami nie tworz膮c niebezpiecznej sytuacji, a w to nie wierzy艂.
-聽Czy Viens go obserwuje? - spyta艂.
-聽Niestety, nie - odpar艂 McCaskey. - Ma tylko jednego satelit臋 w tej okolicy, nie m贸g艂 po艣wi臋ci膰 go wy艂膮cznie nam. Wygl膮da艂o to tak, 偶e musieli艣my wy艂膮czy膰 Larry'ego, by da膰 Bobowi troch臋 z tego, czego chcia艂.
-聽Podzi臋kujcie mu ode mnie. - Hood powiedzia艂 to ca艂kiem szczerze, cho膰 w duchu a偶 si臋 skr臋ca艂. A wi臋c to tak. B臋dzie musia艂 po prostu czeka膰, a偶 sko艅czy si臋 ta gra w nadziei, 偶e Herbert pozostanie anonimowy... i bezpieczny.
-聽Paul, czekaj. W艂a艣nie 艂膮cz膮 rozmow臋 o wa偶niejszym priorytecie. Czeka艂. W s艂uchawce s艂ysza艂 g艂os dziennikarza CNN. Dziennikarz m贸wi艂 co艣 o 艣mierci jakiej艣 wa偶nej osobisto艣ci w Atlancie. Us艂ysza艂 tylko kilka s艂贸w i McCaskey zn贸w by艂 na linii.
-聽S艂uchaj, Mike jest z nami. Zdaje si臋, 偶e mamy k艂opoty. - Co si臋 dzieje?
-聽Dzwoni艂 m贸j kontakt w FBI, Don Worby - wyja艣ni艂 McCaskey. W艂a艣nie dostali wiadomo艣膰 o pi臋ciu r贸wnoczesnych zab贸jstwach czarnych przez bia艂ych w pi臋ciu r贸偶nych miastach. Nowy Jork, Los Angeles, Nowy Orlean, Baltimore i Atlanta. Wszystkie podobne: od dw贸ch do czterech m艂odych bia艂ych p艂ci m臋skiej zabija czarnego tapera. W Atlancie dostali Sweet T, najs艂ynniejsz膮 taperk臋, kiedy wychodzi艂a z mieszkania...
-聽Musia艂em s艂ysze膰 w艂a艣nie to. - Sk膮d?
-聽Z CNN.
-聽Powinni艣my zatrudni膰 ich ludzi.
-聽Czy obaj w pe艂ni zdajecie sobie spraw臋, co to znaczy? - wtr膮ci艂 si臋 Mike Rodgers. G艂os mia艂 powa偶ny, wr臋cz ponury. - Te ataki to wsp贸艂czesna wersja Nocy. Kryszta艂owej.
Paul nie skojarzy艂 ich sobie w ten spos贸b, ale Mike mia艂 racj臋. Bardzo przypomina艂o to Noc Kryszta艂ow膮, kiedy to Gestapo zorganizowa艂o akty wandalizmu skierowane przeciw 偶ydowskim bo偶nicom, cmentarzom, szpitalom, szko艂om, warsztatom i sklepom w ca艂ym kraju. Aresztowano r贸wnie偶 trzydzie艣ci tysi臋cy 呕yd贸w, rozpoczynaj膮c tym histori臋 Holocaustu. Aresztowani zgin臋li w piecach Dachau, Sachsenhausen i Buchenwaldzie.
Atak by艂 podobny, pomy艣la艂 Paul, ale s膮 du偶e r贸偶nice.
-聽Nie! - powiedzia艂 nagle, mocno zaniepokojony. - To nie by艂a druga Noc Kryszta艂owa. To by艂 tylko wst臋p.
-聽Jak to? - Rodgers r贸wnie偶 si臋 zaniepokoi艂.
-聽Neonazi艣ci zabili taper贸w. W艣ciekn膮 si臋 tylko ich najwierniejsi zwolennicy. Zaatakuj膮 bia艂ych, z kt贸rych wielu w og贸le nie aprobuje rapu. Sko艅czy si臋 to eskalacj膮 incydent贸w rasowych, walkami ulicznymi; ameryka艅skie miasta stan膮 w ogniu. Dopiero wtedy objawi膮 si臋 neonazi艣ci. Wtedy, gdy bia艂a Ameryka b臋dzie mia艂a do艣膰 tego, 偶e awanturnik贸w powstrzymuje si臋 raczej ni偶 atakuje. Wtedy, kiedy przeci臋tny obywatel b臋dzie mia艂 do艣膰 tego, 偶e dokonano tak niewielkiej liczby aresztowa艅. Kiedy telewizja poka偶e czarnych radyka艂贸w domagaj膮cych si臋 ich krwi. Wtedy dopiero nast膮pi prawdziwa Noc Kryszta艂owa.. Skoordynowany, zbrojny atak.
-聽Ale jaki b臋d膮 mieli z tego po偶ytek sami neonazi艣ci? - zainteresowa艂 si臋 Rodgers. - Nie mog膮 艂ama膰 prawa, a potem stawa膰 do wybor贸w.
-聽Ci co 艣liczniejsi, owszem. Ci, co zgani膮 艂amanie prawa, ale nie nietolerancj臋, kt贸ra za nim sta艂a.
Ten plan mia艂 sens i im d艂u偶ej Paul o nim my艣la艂, tym b艂yskotliwszy wydawa艂, mu si臋 w swej prostocie. Przypomnia艂 sobie sw膮 c贸rk臋, Harleigh, kt贸ra przecie偶 tak偶e s艂ucha艂a rapu. By艂 wprawdzie wielkim zwolennikiem wolno艣ci s艂owa i wypowiedzi, ale przes艂uchiwa艂 ka偶d膮 p艂yt臋 z nalepk膮 ZA ZGOD膭 RODZIC脫W - nie po to, 偶eby co艣 cenzurowa膰, lecz po to, by porozmawia膰. Teksty cz臋sto wydawa艂y mu si臋 zbyt brutalne - sam nie mia艂by nic przeciw temu, by niekt贸rzy taperzy znale藕li sobie inn膮 prac臋. A przecie偶 swego czasu by艂 liberalnym politykiem! Z rozm贸w z innymi rodzicami - w szkole i po ko艣ciele - wiedzia艂, 偶e podzielaj膮 oni jego uczucia, tylko wyra偶aj膮 je znacznie dosadniej. Gdyby czarni zacz臋li m艣ci膰 zabitych taper贸w, sympatie bia艂ej klasy 艣redniej by艂yby prawdopodobnie po stronie morderc贸w, zw艂aszcza gdyby twierdzili oni, 偶e pr贸bowali tylko zapobiec „wi臋kszemu z艂u". A kolejne ataki czarnych tylko udowodni膮 prawd臋 tego twierdzenia. Rozpoczn膮 si臋 rozruchy, sytuacja zmusi policj臋 do ograniczenia dzia艂a艅 i neonazi艣ci stan膮 si臋 anio艂ami-str贸偶ami bia艂ych. A tak偶e, oczywi艣cie, zwyci臋zcami nast臋pnych wybor贸w.
W niespe艂na pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat po 艣mierci Hitlera jego pogrobowcy mog膮 sta膰 si臋 powa偶n膮 si艂a polityczn膮 w Ameryce, pomy艣la艂.
-聽Z艂amane marzenia o harmonii spo艂ecznej zamiast 艂amanych w kazamatach palc贸w - powiedzia艂 g艂o艣no. - Co za koszmar.
-聽Paul - pocieszy艂 go Rodgers. - Nadal mo偶emy ich powstrzyma膰. Je艣li poka偶emy ludziom, co szykowa艂 dla nich Dominique, zorientuj膮 si臋, jak obrzydliwie nimi manipulowano. ..
-聽Je艣li powiesz mi jak, ch臋tnie za艂atwi臋 faceta.
-聽Spos贸b by膰 mo偶e istnieje. W艂a艣nie sko艅czy艂em rozmow臋 z pu艂kownikiem Bernardem Ballonem z francuskiej Grupe d'Intervention de la Gendarmerie Nationale. Jest w Tuluzie, zastawi艂 tam sid艂a na naszego zwierza, cho膰 poluje na niego z innych powod贸w.
-聽Jakich? - spyta艂 Paul. W tym momencie do gabinetu wszed艂 Hausen. Sprawia艂 wra偶enie g艂臋boko poruszonego.
-聽Zdaniem Ballona Dominique jest g艂ow膮 ugrupowania terrorystycznego znanego pod nazw膮 Nowi Jakobini. Walcz膮 przede wszystkim z cudzoziemcami, co pasuje do tego, co wiemy.
-聽I co pan pu艂kownik zamierza zrobi膰 z monsieur Dominique'em, kiedy go ju偶 dostanie? - spyta艂 Hood.
Hausen, przygl膮daj膮cy si臋 Nancy, obr贸ci艂 si臋 nagle i wbi艂 spojrzenie w jego twarz.
-聽O tym nie rozmawiali艣my - przyzna艂 Rodgers. - Zak艂adam, 偶e jego zadaniem jest aresztowanie faceta i Nowych Jakobin贸w. Ballon obawia si臋 jednak, 偶e Dominique mu si臋 wymknie. Przy jego pieni膮dzach i wp艂ywach...
-聽Tu si臋 mo偶e myli膰. - Paul patrzy艂 na Hausena. My艣la艂 o sprawie morderstwa dw贸ch studentek. - Co o nim s膮dzisz. Nieoficjalnie?
-聽Z rozmowy wnioskuj臋, 偶e Ballon nale偶y do ludzi, kt贸rzy serdecznie by si臋 ucieszyli, gdyby Dominique potkn膮艂 si臋 przypadkiem na bardzo w膮skich i bardzo stromych betonowych schodach.
-聽Jak rozumiem, Mike, znalaz艂e艣 jaki艣 spos贸b na nawi膮zanie z nim przyjacielskich stosunk贸w?
-聽Jeden. Potrzebuje bardzo dok艂adnych informacji, kt贸rych nie jest w stanie dostarczy膰 satelita.
-聽Nie m贸w nic wi臋cej! - Paul Hood zerkn膮艂 na jak偶e niewinnie wygl膮daj膮cy plecak Matta Stolla. - Jak mog臋 skontaktowa膰 si臋 z pu艂kownikiem Ballonem?
Zapisa艂 podany mu numer telefonu, obserwuj膮c Hausena. Ju偶 poprzednio widzia艂 go zdenerwowanego, ale teraz w jego twarzy dostrzeg艂 co艣 wi臋cej ni偶 zdenerwowanie. Wygl膮da艂o na to, 偶e pokrywaj膮cy j膮 przez z g贸r膮 dwadzie艣cia pi臋膰 lat werniks p臋k艂 nagle i odpad艂, obna偶aj膮c nie maskowan膮 niczym nienawi艣膰. Paul szybko zako艅czy艂 rozmow臋. Poprosi艂 Rodgersa, 偶eby ten informowa艂 go o wszystkim na bie偶膮co, przypomnia艂 McCaskeyowi, 偶e ma si臋 z nim skontaktowa膰 natychmiast, gdy tylko dowie si臋 czego艣 o Herbercie, zako艅czy艂 rozmow臋 i natychmiast zwr贸ci艂 si臋 do Hausena.
-聽Jak panu posz艂o? - spyta艂.
-聽Kiepsko. Ambasador Francji „da mi zna膰”, kiedy b臋dziemy mogli wkroczy膰 do akcji. W j臋zyku dyplomacji oznacza to „id藕 do diabla". Hausen nie spuszcza艂 wzroku z Hooda. - Co to by艂o z tym Dominique'em? - spyta艂.
-聽W Tuluzie jest pu艂kownik 偶andarm贸w, ch臋tny do ta艅ca z jego g艂ow膮 na tacy - odpar艂 Paul. Zerkn膮艂 na Nancy. - Przepraszam -powiedzia艂 - ale tak to wygl膮da.
Nancy skrzywi艂a si臋 smutno.
-聽Rozumiem, ale chyba lepiej b臋dzie, jak sobie p贸jd臋. Ruszy艂a do wyj艣cia. Paul z艂apa艂 j膮 za r臋k臋.
-聽Nancy, nie wracaj do niego - poprosi艂.
-聽Dlaczego? Czy偶by艣 uwa偶a艂, 偶e w trudnej sytuacji mog臋 potrzebowa膰 czyjej艣 obrony?
Hausen natychmiast podszed艂 do Stolla i Langa, i pilnie zaj膮艂 si臋 gr膮. Paul poprowadzi艂 Nancy w drugi r贸g gabinetu.
-聽To naprawd臋 bardzo trudna sytuacja - powiedzia艂 jej z naciskiem. - Je艣li Ballon wejdzie do siedziby Demain i aresztuje jej personel, rozpocznie si臋 艣ledztwo, si臋gaj膮ce tak daleko jak to tylko mo偶liwe.
-聽Istnieje co艣 takiego jak przedawnienie.
-聽Oczywi艣cie. Prawo nic ci nie mo偶e zrobi膰. Co si臋 jednak stanie, je艣li twoje nazwisko znajdzie si臋 na czarnej li艣cie? Jaka firma zatrudni kogo艣 oskar偶onego o szpiegostwo przemys艂owe, nadu偶ycie albo przekazywanie tajemnic produkcyjnych konkurencji?
-聽Jaka艣 firma podobna do Demain - odpar艂a Nancy.
Paul zrobi艂 krok w jej kierunku. Nadal trzyma艂 j膮 za r臋k臋, ale raczej czule ni偶 mocno. Tak, jak trzyma si臋 za r臋k臋 kobiet臋, nie je艅ca.
-聽Niewiele istnieje firm podobnych do Demain - powiedzia艂. - I dzi臋ki Bogu. To, co robi膮, jest z艂e. Cokolwiek si臋 zdarzy, nie wolno ci tam wr贸ci膰. - Ka偶da wielka firma ma swoje wstydliwe sekrety.
-聽Ale nie takie. Je艣li kiedykolwiek otworzy si臋 ta szczeg贸lna puszka Pandory, zgin膮 setki, by膰 mo偶e tysi膮ce ludzi. Zmieni si臋 ca艂y 艣wiat... i to bynajmniej nie na lepsze.
Cho膰 Nancy patrzy艂a na niego, jednocze艣nie buntowniczym i smutnym wzrokiem, jej d艂o艅 zamkni臋ta w jego d艂oni promieniowa艂a ciep艂em oddania. Paul pragn膮艂 przytuli膰 j膮, poca艂owa膰, ochroni膰 przed 艣wiatem. Kim jestem, by m贸wi膰 o niemoralno艣ci? - spyta艂 sam siebie.
-聽A wi臋c - stwierdzi艂a Nancy - nie chcesz, 偶ebym wr贸ci艂a do pracy. I chcesz, 偶ebym pomog艂a ci postawi膰 Dominique'a przed obliczem sprawiedliwo艣ci?
Z jej d艂oni膮 w swej d艂oni, nadal patrz膮c jej w oczy, Hood powiedzia艂 cicho: - Tak.
-聽Nawet je艣li go dopadniecie, Dominique os膮dzony zostanie wed艂ug prawa w wersji dla bogaczy. Takiego, jakim uwielbia szafowa膰 francuska sprawiedliwo艣膰, bo to ono kupuje politykom nadmorskie rezydencje.
-聽Nie zdo艂a w ten spos贸b zap艂aci膰 za wszystko, co zrobi艂.
-聽A co b臋dzie ze mn膮? Co stanie si臋 z informatorem, donosicielem, g艂贸wnym 艣wiadkiem oskar偶enia?
-聽Obiecuj臋, 偶e ci pomog臋. Obiecuj臋 .ci, 偶e dostaniesz dobr膮 prac臋.
-聽O cholera, wielkie dzi臋ki. Jeszcze si臋 nie domy艣li艂e艣, 偶e nie tego 贸d ciebie chc臋, Paul.
Odwr贸ci艂a si臋 od niego. Patrzy艂a w ziemi臋. Hood nie pu艣ci艂 jej d艂oni. Nie powiedzia艂 nic wi臋cej. Nie chcia艂 wzbudza膰 fa艂szywych nadziei. Nancy opanowa艂a si臋 po chwili i zn贸w spojrza艂a mu w oczy.
-聽Oczywi艣cie, 偶e ci pomog臋 - oznajmi艂a. - Zrobi臋 dla ciebie wszystko, czego b臋dziesz chcia艂.
-聽Dzi臋kuj臋.
-聽Prosz臋 bardzo. Od czego s膮 w ko艅cu by艂e narzeczone?
Hood dotkn膮艂 jej policzka i na tym si臋 sko艅czy艂o. Sprawdzi艂 w notatniku numer Ballona. Wystukuj膮c go, nie patrzy艂 na Nancy. Po偶膮danie w jego wzroku rozwia艂oby wprawdzie wszystkie jej w膮tpliwo艣ci, ale oboje doprowadzi艂oby do katastrofy.
43
Czwartek, 18.44 - W眉nstorf, Niemcy
Trzask, kt贸ry us艂ysza艂 Bob Herbert, nie by艂 odg艂osem wystrza艂u z pistoletu. Zda艂 sobie z tego spraw臋 natychmiast - wystrzelony pocisk rozsadzi艂by mu m贸zg, pozbawiaj膮c go zdolno艣ci us艂yszenia czegokolwiek, nim dobieg艂aby go fala d藕wi臋kowa.
Prawie natychmiast zorientowa艂 si臋 te偶, 偶e d藕wi臋k ten dobieg艂 z g贸ry. Z drzewa z hukiem spad艂a ga艂膮藕. Wprawdzie niemiecki policjant odskoczy艂 przed ni膮, ale nie zd膮偶y艂 ju偶 uchyli膰 si臋 przed dziewczyn膮, kt贸ra w chwil臋 p贸藕niej zlecia艂a mu na g艂ow臋. Oboje przewr贸cili si臋 na ziemi臋, dziewczyna jednak znalaz艂a si臋 ,na g贸rze i pierwsza zdo艂a艂a stan膮膰 na nogach. Policjant nie wypu艣ci艂 z d艂oni pistoletu, wi臋c nadepn臋艂a mu na nadgarstek i wyrwa艂a bro艅.
-聽Masz! - Praktycznie wepchn臋艂a j膮 si艂膮 w r臋k臋 Herberta. Bob natychmiast wycelowa艂 w g艂ow臋 Niemca, kt贸ry pos艂usznie znieruchomia艂.
Bob przyjrza艂 si臋 wybawicielce. Sta艂a obok niego, chwiej膮c si臋 lekko, najwyra藕niej mocno zszokowana.
-聽Jodie Thompson? - upewni艂 si臋.
Dwukrotnie, szybko, skin臋艂a g艂ow膮. Dysza艂a, niemal zach艂ystuj膮c si臋 powietrzem. Serce pewnie wali jej. ze strachu, jakby chcia艂o wyskoczy膰 z piersi. Biedactwo.
-聽Nazywam si臋 Bob Herbert. Pracuj臋 dla rz膮du Stan贸w Zjednoczonych. Jestem pani bezgranicznie wdzi臋czny za to, co pani dla mnie zrobi艂a.
-聽Nie pierwszy... raz rzucam si臋 na przystojnego... faceta - wydysza艂a Jodie. Bob u艣miechn膮艂 si臋. Musia艂a jecha膰 na czystej adrenalinie, ze strachu i by膰 mo偶e troch臋 z podniecenia nieoczekiwan膮 przygod膮.
-聽Zak艂adam, 偶e nie spad艂a pani z drzewa, bo si臋 tam pani urodzi艂a? - Nie. Sz艂am i zab艂膮dzi艂am. Zasn臋艂am na ga艂臋zi. Obudzi艂 mnie pan tymi krzykami. Od razu zda艂am sobie spraw臋 z tego, co si臋 dzieje.
-聽Dzi臋ki Bogu za to, 偶e nie sypia pani twardo. A teraz chyba najlepiej b臋dzie upewni膰 si臋, 偶e nasz przyjaciel...
-聽Uwaga! - wrzasn臋艂a dziewczyna.
Bob nie odwr贸ci艂 si臋 wprawdzie ty艂em do je艅ca, ale pope艂ni艂 b艂膮d patrz膮c na dziewczyn臋. Niemiec poderwa艂 si臋 z ziemi, nim Amerykanin zd膮偶y艂 wystrzeli膰 i rzuci艂 si臋 na bro艅. W贸zek inwalidzki przewr贸ci艂 si臋; dwaj m臋偶czy藕ni rozpaczliwie walczyli o 偶ycie. Herbert straci艂 w tym pojedynku kontakt z pistoletem i zdecydowa艂 si臋 wcale go nie szuka膰. Le偶a艂 na plecach, przykryty cia艂em napastnika. W tej pozycji zdo艂a艂 wyci膮gn膮膰 spod prawego oparcia swego „Miejskiego Rze藕nika". Jodie doskoczy艂a do Niemca i zacz臋艂a szarpa膰 go za kurtk臋, daj膮c mu czas na uj臋cie no偶a za specjalnie dostosowan膮 do d艂oni r臋koje艣膰 tak, 偶e pi臋ciocentymetrowe ostrze stercza艂o mi臋dzy wskazuj膮cym i 艣rodkowym palcem prawej pi臋艣ci.
Policjant maca艂 wok贸艂 w贸zka i samego Boba. Drapa艂 ziemi臋 paznokciami w poszukiwaniu pistoletu. Jodie wrzeszcza艂a w niebog艂osy, szarpi膮c Niemca i w tym momencie Bob z艂apa艂 go lew膮 r臋k膮 za w艂osy, unieruchomi艂 mu g艂ow臋 i zada艂 cios w mi臋kk膮 tkank臋 podbr贸dka. Poci膮gn膮艂 ostrze w d贸艂, przecinaj膮c zar贸wno 偶y艂臋, jak i t臋tnic臋 szcz臋kow膮. N贸偶 utkwi艂 wreszcie w mi臋艣niach szyi.
Niemiec przesta艂 szuka膰 broni, cho膰 nie przesta艂 si臋 rusza膰. Najpierw pr贸bowa艂 wyj膮膰 n贸偶, ale przeciw sile lewej r臋ki Boba, ci膮gn膮cej g艂ow臋 w d贸艂, i prawej, pchaj膮cej n贸偶 do g贸ry, niewiele m贸g艂 zdzia艂a膰. Herbert nie zwolni艂 nacisku - przede wszystkim nie chcia艂, by przeciwnik zacz膮艂 krzycze膰, a poza tym wcale nie marzy艂 o tym, by zdo艂a艂 odwr贸ci膰 si臋 tak, 偶e Jodie dostrze偶e ran臋.
Min臋艂o zaledwie kilka sekund, a Niemiec ju偶 mia艂 k艂opoty z oddychaniem. Krew wype艂ni艂a mu usta i zacz臋艂a 艣cieka膰 po wargach. Pr贸bowa艂 si臋 odtoczy膰, ale dwie mocne d艂onie nie dopu艣ci艂y i do tego. Patrzy艂 na swego zab贸jc臋 wzrokiem, w kt贸rym by艂 b贸l i niezmierne zdumienie, a krew zmienia艂a w b艂oto ziemi臋 dooko艂a. S艂abo, jak dziecko, pr贸bowa艂 go uderzy膰, a偶 wreszcie, wreszcie, zwiotcza艂. I tym razem z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie mia艂 ju偶 wsta膰.
Bob rozkaza艂 Jodie, by odesz艂a i odwr贸ci艂a si臋.
-聽Jest pan pewien, 偶e nic si臋 nie stanie? - spyta艂a dziewczyna s艂abym g艂osem.
-聽Jestem pewien - upewni艂 j膮 Bob.
Wsta艂a, zatoczy艂a si臋 lekko i oddali艂a o kilka krok贸w. Bob przede wszystkim zepchn膮艂 z siebie Niemca, po czym odsun膮艂 si臋 nieco i od w贸zka, i od martwego cia艂a. Nast臋pnie wytar艂 n贸偶 o kurtk臋 ofiary i schowa艂 go z powrotem do pochwy.
-聽W porz膮dku, Jodie? - spyta艂. Dziewczyna skin臋艂a g艂ow膮.
-聽Nie 偶yje, prawda? - upewni艂a si臋.
-聽Tak, nie 偶yje. Przykro mi, ze wzgl臋du na ciebie.
Jodie jeszcze raz skin臋艂a g艂ow膮, tym razem jakby z wi臋kszym o偶ywieniem.
Herbert odczeka艂 chwil臋, a potem powiedzia艂:
-聽Je艣li pomo偶esz mi si膮艣膰 na w贸zku, to si臋 st膮d wyniesiemy. Pomog艂a mu bez s艂owa skargi.
-聽Panie Herbert... - powiedzia艂a w pewnej chwili. - M贸w mi Bob.
-聽Bob... czy wiesz co艣 o ludziach, kt贸rzy pr贸bowali mnie zabi膰? Przywo艂a艂 w pami臋ci opis satelitarnego zdj臋cia okolicy.
-聽S膮dz臋, 偶e s膮 na p贸艂noc od nas, nad jeziorem. - Jak daleko na p贸艂noc?
-聽Kilka minut. - Si臋gn膮艂 po telefon. - Zaraz poinformuj臋 prze艂o偶onych, 偶e ci臋 odnalaz艂em. Potem pojedziemy do Hamburga i odlecisz do domu.
-聽Wola艂abym nie.
-聽Dlaczego? Jeste艣 zm臋czona? Ranna? G艂odna? Wprawdzie nie mam jedzenia, ale...
-聽Nie, w og贸le nie o to chodzi. Tylko... kiedy siedzia艂am tak na drzewie, my艣la艂am tylko o tym, jak bardzo ich nienawidz臋.
-聽Ja r贸wnie偶. Podobni do nich pozbawili mnie n贸g i 偶ony. Walczyli o spraw臋, kt贸ra dzi艣 nie ma ju偶 najmniejszego sensu.
-聽I my艣la艂am te偶, 偶e mo偶e prze偶y艂am po co艣.
-聽Oczywi艣cie. Po to, 偶eby ca艂o i zdrowo wr贸ci膰 do domu, do rodziny. - Je艣li to prawda, to i tak do nich wr贸c臋. Tyle, 偶e nieco p贸藕niej. Przecie偶 musz臋 co艣 zrobi膰.
-聽Doskonale. Kiedy wr贸cisz do Stan贸w, sprzedaj prawa filmowe do swojej przygody. M贸wi臋 zupe艂nie powa偶nie. Niech ludzie wiedz膮, co si臋 dzieje w rzeczywistym 艣wiecie. Ale umow臋 podpisz pod warunkiem, 偶e mnie zagra Tom Selleck. I musisz zachowa膰 pe艂n膮 kontrol臋 nad filmem, pami臋taj. Inaczej wyjdzie z tego jakie艣 dr臋twe g贸wno.
-聽Studiowa艂am w szkole filmowej. Moment najwi臋kszego napi臋cia jeszcze przecie偶 nie nadszed艂.
Bob skrzywi艂 si臋 straszliwie.
-聽Co to za bzdury? - Praw膮, wyprostowan膮 d艂oni膮 uczyni艂 gest, jakby co艣 艣cina艂. - Dziewczyna z Long Island pomaga agentowi rz膮dowemu zabi膰 neonazistowskiego niemieckiego policjanta. Wygl膮da mi to na moment cholernego napi臋cia.
-聽Ale nie ostatecznego. Jak ci si臋 widzi co艣 takiego: „Ameryka艅ska dziewczyna wbija dziadka w dum臋 walcz膮c z jego dawnymi nieprzyjaci贸艂mi?". Wi臋cej tre艣ci, mniej sensacji.
-聽Masz 藕le w g艂owie - orzek艂 Bob i zabra艂 si臋 za wybieranie numeru. - W Bejrucie mawiali艣my o takich: dzielny, ale g艂upek.
-聽Czasami cz艂owiek musi zrobi膰 to, co po prostu musi zrobi膰. - Jodie podesz艂a do trupa policjanta, wyj臋艂a mu z d艂oni pistolet i wytar艂a go o nogawk臋 d偶ins贸w.
-聽Od艂贸偶 go! - rozkaza艂 jej stanowczo. - Nie chcemy, 偶eby przypadkiem wystrzeli, wzywaj膮c posi艂ki.
Jodie tymczasem przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie.
-聽Takich P-38 u偶ywali艣my podczas kr臋cenia filmu - wyja艣ni艂a. - Rekwizytor pokaza艂 mi, jak strzela膰.
-聽Brawo dla rekwizytora. I co, strzela艂a艣? Skin臋艂a g艂ow膮.
-聽Trafi艂am w pie艅 z dziesi臋ciu metr贸w - pochwali艂a si臋.
-聽艢licznie. Ale powinna艣 wiedzie膰 jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, trzymasz w d艂oni P5, a nie P1, bo tak brzmi wsp贸艂czesna nazwa Walthera P38, kt贸rego u偶ywa艂a艣. Oba strzelaj膮 nabojami 9x19 mm i s膮 do siebie bardzo podobne. To po pierwsze. Po drugie i wa偶niejsze, pnie na og贸艂 nie odpowiadaj膮 ogniem. Ludzie za艣, owszem.
Sko艅czy艂 wybiera膰 numer. Czeka艂 na po艂膮czenie, kiedy Jodie podesz艂a do niego cichutko, z zaci艣ni臋tymi ustami. Przycisn臋艂a guzik wy艂膮czaj膮cy telefon.
-聽Hej! Won z tym paluchem - zdenerwowa艂 si臋 Bob.
-聽Bardzo panu dzi臋kuj臋 za pomoc, panie Herbert... Bob... ale teraz id臋. - Nigdzie nie idziesz. W tym obozie siedz膮 pewnie setki uzbrojonych psychopat贸w. Nawet nie wiesz, do czego s膮 zdolni!
-聽Mam wra偶enie, 偶e jednak wiem.
-聽Nie, nie wiesz! - Herbert niemal krzycza艂. - Porwa艂a ci臋 Karin Doring! Wiesz, dlaczego nie zgin臋艂a艣 od razu? Bo wy艣wiadczy艂a ci przys艂ug臋, jak kobieta kobiecie!
-聽Wiem. Sama mi to wyja艣ni艂a.
-聽Nie pope艂ni tego b艂臋du po raz drugi. - Bob zacz膮艂 si臋 uspokaja膰. A szeregowi cz艂onkowie jej organizacji nie pope艂ni膮 go nawet po raz pierwszy! Chryste, z pewno艣ci膮 nie zdo艂asz nawet przedosta膰 si臋 przez stra偶e. - Znajd臋 jaki艣 spos贸b. Potrafi臋 zachowywa膰 si臋 cicho.
-聽No dobra, za艂贸偶my, 偶e wartownicy b臋d膮 zieloni, albo ud艂awi膮 si臋 w艂asn膮 艣lin膮, albo jedno i drugie na raz. Co masz zamiar zrobi膰, kiedy znajdziesz si臋 w obozie? Zabi膰 Karin?
-聽Nie - odpar艂a Jodie. - Nie chc臋 by膰 jak ona. Chc臋 tylko, 偶eby mnie zobaczy艂a. Chc臋, 偶eby zobaczy艂a mnie 偶yw膮 i wcale nie przestraszon膮. W tej przyczepie zostawi艂a mnie bez niczego. Odar艂a mnie z nadziei, z dumy... Musz臋 odzyska膰 jedno i drugie.
-聽Przecie偶 odzyska艂a艣!
-聽To, co widzisz, nazywasz dum膮? To nie jest 偶adna duma, tylko wstyd. Strach przed wstydem. Wstydz臋 si臋 tego, 偶e by膰 mo偶e nie starczy mi odwagi, by stan膮膰 z ni膮 twarz膮 w twarz. Musz臋 odgry藕膰 ucho katowi, kt贸ry mnie torturowa艂.
Bob kompletnie straci艂 w膮tek.
-聽Co, prosz臋? - spyta艂, zdezorientowany.
-聽Dziadek mi to kiedy艣 powiedzia艂. Je艣li nie odgryz臋 ucha katowi, nigdy nie b臋d臋 w stanie wej艣膰 do ciemnego pokoju albo w pust膮 uliczk臋. Ju偶 zawsze b臋d臋 si臋 ba艂a. Dziadek twierdzi艂 tak偶e, 偶e Hitler rz膮dzi艂, bo wzbudza艂 strach. Chc臋, 偶eby ci ludzie zobaczyli teraz, 偶e wcale mnie nie przestraszyli. A nie mog臋 im tego pokaza膰, je艣li nie wejd臋 do obozu.
Bob podjecha艂 do dziewczyny.
-聽Co艣 w tym jest - przyzna艂 - ale wypad do obozu niczego nie za艂atwi. Prze偶yjesz jakie艣 dziesi臋膰 sekund chwa艂y, a potem ci臋 pochowaj膮.
-聽Nie, je艣li mi pomo偶esz. - Jodie pochyli艂a si臋 ku niemu. - Chc臋 si臋 im pokaza膰, to wszystko - powt贸rzy艂a. - Je艣li teraz nie uciekn臋, nie b臋d臋 ucieka膰 ju偶 nigdy, ale je艣li uciekn臋, to tej suce si臋 uda艂o. Uda艂o si臋 jej zabi膰 moj膮 dusz臋!
Z tym Herbert nie m贸g艂 si臋 ju偶 spiera膰. Gdyby by艂 na miejscu Jodie, pragn膮艂by zrobi膰 dok艂adnie to, co chcia艂a zrobi膰 ona... nie, wi臋cej! Nie znaczy艂o to jednak, 偶e ma zamiar podda膰 si臋 jej decyzji.
-聽A jak niby ja mam 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e co艣 ci si臋 sta艂o? - spyta艂. - A poza tym, zastan贸w si臋. Nie wpad艂a艣 w panik臋. Walczy艂a艣, uratowa艂a艣 mi 偶ycie. Niczego ju偶 nie musisz udowadnia膰.
-聽Wr臋cz przeciwnie. M贸j osobisty demon jest gdzie艣 tam, na wolno艣ci. Mam zamiar stawi膰 mu czo艂a i nikt nie zdo艂a mnie przed tym powstrzyma膰. Z pewno艣ci膮 poruszam si臋 szybciej ni偶 ty.
-聽Niech ci臋 nie zmyli w贸zek inwalidzki, pani Joyner-Kersee*. Kiedy chc臋, potrafi臋 nim lata膰. - Bob usun膮艂 jej palec z telefonu i zn贸w wystuka艂 numer. - A poza tym, nie mog臋 przecie偶 pozwoli膰 im ci臋 zabi膰, bo b臋dziesz potrzebna jako 艣wiadek na procesie. Dzisiejszy ranek sp臋dzi艂em w towarzystwie pewnego cz艂onka niemieckiego rz膮du. Wiceministra spraw zagranicznych Richarda Hausen. Pan minister jest niezwykle oddany idei zniszczenia neonazist贸w. Zem艣cij si臋 w ten spos贸b.
-聽Jest oddany idei zniszczenia neonazist贸w - powt贸rzy艂a Jodie. A oni prawdopodobnie oddani s膮 idei zniszczenia jego. Setki na jednego. Jak my艣lisz, kto wygra?
-聽Zale偶y, kim jest ten „jeden”. - No w艂a艣nie.
Bob spojrza艂 jej w oczy.
-聽Trafi艂a艣 w dziesi膮tk臋 - przyzna艂. - Ale nadal nie pozwalam ci i艣膰. Jodie skrzywi艂a si臋, wsta艂a i odesz艂a.
-聽Jodie, uspok贸j si臋 - sykn膮艂 Herbert. - Wracaj natychmiast. Dziewczyna nawet nie pofatygowa艂a si臋 odpowiedzie膰, potrz膮sn臋艂a tylko g艂ow膮, nie zwalniaj膮c kroku. Bob zakl膮艂 pod nosem, wy艂膮czy艂 telefon i ruszy艂 W pogo艅. Podje偶d偶a艂 w艂a艣nie pod niewielkie wzniesienie w艣r贸d g臋stej k臋py drzew, jecha艂 po go艂ej ziemi, kiedy za plecami us艂ysza艂 trzask ga艂膮zki. Zatrzyma艂 si臋, chwil臋 nads艂uchiwa艂, po czym zakl膮艂 znowu w duchu.
Kto艣 nadchodzi艂. Albo ich us艂yszano, albo postanowiono sprawdzi膰, co sta艂o si臋 z policjantem. Zreszt膮 nie mia艂o to najmniejszego znaczenia. Jodle wyprzedzi艂a go o jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w i oddala艂a si臋 nadal. Nie m贸g艂 na ni膮 krzykn膮膰, gdy偶 natychmiast zdradzi艂by swoje po艂o偶enie. M贸g艂 zrobi膰 tylko jedno.
W lesie panowa艂a niemal absolutna ciemno艣膰. Powoli, cicho, Herbert wprowadzi艂 w贸zek za jedno z drzew. Zatrzyma艂 si臋 i czeka艂, wyt臋偶aj膮c s艂uch.
Sz艂o dw贸ch ludzi; wyra藕nie s艂ysza艂 ich kroki. Zatrzyma艂y si臋 mniej wi臋cej tam, gdzie le偶a艂o cia艂o. Czy zrezygnuj膮 teraz, czy p贸jd膮 dalej?
Po kr贸tkiej chwili przerwy kroki zn贸w zacz臋艂y si臋 zbli偶a膰. Wyj膮艂 kij spod oparcia i czeka艂. Dobiegaj膮ce z prawej kroki Jodie ucich艂y. W艣cieka艂 si臋, bo nie by艂 w stanie w 偶aden spos贸b nakaza膰 jej powrotu.
Oddycha艂 powoli; wci膮ga艂 powietrze a偶 do 偶o艂膮dka. Nauczy艂 si臋 tego podczas rehabilitacji, nazywano to „Brzuchem Buddy". Podczas rehabilitacji nauczy艂 si臋 te偶, 偶e m臋sko艣膰 nie mierzy si臋 tym, czy ma nogi tylko tym, czy potrafi dzia艂a膰...
Intruzi min臋li go, niczego nie podejrzewaj膮c. Zaczeka艂 a偶 odejd膮 kawa艂ek, ,szybko podjecha艂 do tego, kt贸ry szed艂 z ty艂u, zamachn膮艂 si臋 i z ca艂ej si艂y uderzy艂 go w udo. M臋偶czyzna skuli艂 si臋 i osun膮艂 na ziemi臋, a kiedy jego przyjaciel obr贸ci艂 si臋, si臋gaj膮c po pistolet maszynowy, dosta艂 czubkiem kija w kolano. Pad艂 g艂ow膮 w stron臋 napastnika i drugi cios wyl膮dowa艂 na jego potylicy. Pierwszy trafiony j臋cza艂, ale pr贸bowa艂 wsta膰. Bob trafi艂 go艣cia w kark, pozbawiaj膮c go przytomno艣ci. Unieszkodliwiwszy obu, przyjrza艂 si臋 im z szyderczym u艣miechem.
Powinienem ich zabi膰, pomy艣la艂 si臋gaj膮c po n贸偶. Ale... zab贸jstwo z zimn膮 krwi膮 uczyni艂oby go r贸wnie z艂ym jak oni. Schowa艂 wi臋c kij i zabieraj膮c pistolet maszynowy, czeskiego Skorpiona, po艣pieszy艂 za Jodie.
Jecha艂 przez ciemny las najszybciej jak potrafi艂, cho膰 zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e Jodie odesz艂a najprawdopodobniej zbyt daleko, 偶eby zd膮偶y艂 j膮 dogoni膰. Zastanowi艂 si臋, czy nie warto przypadkiem zadzwoni膰 do Hausena z pro艣b膮 o pomoc, ale czy Hausen mo偶e komu艣 zaufa膰? Z tego, co m贸wi艂 Paul, wynika艂o, 偶e nawet jego osobisty sekretarz okaza艂 si臋 neonazist膮. Policja odpada艂a tak偶e. Herbert zabi艂 cz艂owieka; prawdopodobnie aresztowano by go, nim zdecydowano by si臋 pom贸c Jodie. Zreszt膮, nawet gdyby wezwani policjanci okazali si臋 uczciwi, jaki glina wmaszerowa艂by do obozu uzbrojonych po z臋by neonazist贸w w czasie Dni Naporu? Zw艂aszcza takich, kt贸rzy z zimn膮 krwi膮 zmasakrowali ekip臋 filmow膮.
Tak, jak uczono go od pocz膮tku jego kariery w wywiadzie, Bob Herbert spokojnie dokona艂 inwentaryzacji tego, co wiedzia艂 na pewno. Po pierwsze, jest w sytuacji, w kt贸rej zda膰 si臋 mo偶e wy艂膮cznie na siebie. Po drugie je艣li Jodie dotrze do obozu neonazist贸w, nim on zdo艂a j膮 dogoni膰, zginie. Po trzecie, prawdopodobnie zdo艂a dotrze膰 na miejsce przed nim.
Zaciskaj膮c z臋by z b贸lu, o kt贸ry przyprawia艂y go liczne cho膰 drobne skaleczenia, zacisn膮艂 d艂onie na ko艂ach w贸zka i pojecha艂 w ciemno艣膰.
44
Czwartek, 18:53 - Tuluza, Francja
Wpatruj膮c si臋 w jeden ze stoj膮cych przed nim monitor贸w, pu艂kownik Ballon snu艂 my艣li niewiele r贸偶ni膮ce si臋 od my艣li przeci臋tnego Francuza a mianowicie, 偶e nie lubi Amerykan贸w. Mia艂 dwie m艂odsze siostry, obie mieszka艂y w Quebecu. Obie a偶 nazbyt ch臋tnie karmi艂y go historiami o prymitywnych, pewnych siebie, prostackich Amerykanach, kt贸rych jest tak wielu i kt贸rzy s膮, do diab艂a, za blisko! Kontakty z turystami w Pary偶u u艣wiadomi艂y mu w czym problem. Amerykanie pragn臋li po prostu by膰 Francuzami! Pili, palili i ubierali si臋 jak Francuzi. Udawali, 偶e jak Francuzi s膮 artystami, 偶e s膮 nonszalanccy jak Francuzi. Nie umieli wy艂膮cznie m贸wi膰 jak Francuzi; nawet w Pary偶u spodziewali si臋, 偶e wszyscy znaj膮 angielski.
By艂y tak偶e inne sprawy. Poniewa偶 Napoleon poni贸s艂 straszliw膮 kl臋sk臋 w kampanii rosyjskiej, wydawali si臋 uwa偶a膰, 偶e francuscy 偶o艂nierze do pi臋t nie dorastaj膮 ameryka艅skim i nale偶膮 im si臋 w najlepszym razie z rzadka i z 艂aski rzucane ko艣ci z pa艅skiego sto艂u.
Ale przecie偶 Waterloo i linia Maginota to tylko niechlubne wyj膮tki w sk膮din膮d dumnej historii zwyci臋stw, my艣la艂 Ballon. I mia艂 racj臋. Bez francuskiej pomocy dla Jerzego Waszyngtona nie by艂oby dzi艣 Stan贸w Zjednoczonych, cho膰 Amerykanie za skarby 艣wiata by si臋 do tego nie przyznali. I nie przyznaliby si臋 do tego, 偶e to bracia Lumiere, a nie Edison, wymy艣lili film. I 偶e to bracia Montgolfier, a nie bracia Wright, nauczyli ludzi lata膰. Jedyne dobre w Amerykanach by艂o to, 偶e dzi臋ki nim Francuzi nie musieli ju偶 nienawidzi膰 wy艂膮cznie Niemc贸w.
Zapiszcza艂 telefon. Pu艂kownik przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋. To pewnie on. Paul Hood. Nie pragn膮艂 rozmawia膰 z monsieur Hoodem, ale za to pragn膮艂 dorwa膰 Dominique'a, wi臋c rzeczywi艣cie nie mia艂 wyboru. B艂yskawicznie rozstrzygn膮wszy swe problemy - jak rozstrzyga艂 wszystkie problemy - Ballon r贸wnie b艂yskawicznie si臋gn膮艂 po telefon.
-聽Oui?
-聽Pu艂kownik Ballon? - Oui.
Rozm贸wca nawet si臋 nie zawaha艂.
-聽Je suis Paul Hood. Vous avez besoin d'assistance? Ballona straszliwie to zaskoczy艂o.
-聽Oui - odpowiedzia艂. - Vous parlez la langue? - Je parte en peu - us艂ysza艂 w odpowiedzi. Hood m贸wi艂 po francusku. Odrobin臋.
-聽A wi臋c rozmawiajmy po angielsku -. zdecydowa艂 Ballon: - Nie mam zamiaru s艂ucha膰, jak morduje pan m贸j ojczysty j臋zyk. Za bardzo go lubi臋. .
-聽Rozumiem. Sze艣膰 lat francuskiego w szkole 艣redniej i na studiach nie czyni z cz艂owieka lingwisty.
-聽Szkota nikogo nie czyni kim艣. Kszta艂tuje nas 偶ycie. Ale nie rozmawiamy o 偶yciu. Siedzenie w tym cholernym pokoiku to z pewno艣ci膮 nie 偶ycie, panie Hood. Chc臋 Dominique'a. Powiedziano mi, 偶e dysponuje pan sprz臋tem, dzi臋ki kt贸remu go dostan臋.
-聽Dysponuj臋.
Sk膮d pan dzwoni? - Z Hamburga.
-聽Doskonale. Mo偶e pan przylecie膰 jednym z tych Airbus贸w, kt贸re przynios艂y fortun臋 staremu Dominique'owi. Je艣li si臋 pan po艣pieszy, mo偶emy si臋 spotka膰 za jakie艣 dwie godziny.
-聽Przyjedziemy jak najszybciej.
-聽Przyjedziemy? - Ballon czu艂 wr臋cz, jak odp艂ywa z niego rado艣膰. Przyjedziemy z kim?
-聽B臋dzie ze mn膮 wiceminister spraw zagranicznych Richard Hausen i dw贸jka wsp贸艂pracownik贸w.
Jeszcze przed chwil膮 Ballon by艂 cz艂owiekiem szcz臋艣liwym. Zmieni艂o si臋 to b艂yskawicznie. Niemiec, oczywi艣cie, pomy艣la艂. I to w dodatku ten Niemiec. B贸g mnie nie kocha, chocia偶 obiecywa艂. Przecie偶 obiecywa艂!
-聽Pu艂kowniku Ballon, czy co艣 si臋 sta艂o?
-聽Sta艂o. Nie b臋d臋 siedzia艂 tu bezczynnie przez dwie godziny. Mam co robi膰. Zaraz wszczynam wojn臋 z moim rz膮dem o wpuszczenie do Francji z nieoficjaln膮 wizyt膮 niemieckiego polityka, kt贸remu tylko rozg艂os w g艂owie.
-聽Ja jestem o nim lepszego zdania - stwierdzi艂 Hood. - Szukanie rozg艂osu mo偶e by膰 bezinteresowne, je艣li pomaga w osi膮gni臋ciu szlachetnego celu.
-聽Niech mnie pan nie uczy bezinteresowno艣ci. On jest genera艂em, ja siedz臋 w okopach. Ale - doda艂 Francuz szybko - ta dyskusja jest oczywi艣cie bezprzedmiotowa. Ja potrzebuj臋 pana, pan chce mie膰 tu jego, wi臋c sprawa za艂atwiona. Zadzwoni臋 w par臋 miejsc, a potem, o 贸smej, spotkamy si臋 na Aerodrome de Lasbordes.
-聽Jeszcze chwilk臋. Panie pu艂kowniku, zada艂 mi pan swoje pytania, a teraz ja pragn臋 zada膰 panu swoje.
-聽Oczywi艣cie.
-聽Naszym zdaniem Dominique ma zamiar wykorzysta膰 Internet do dzia艂a艅 szerz膮cych nienawi艣膰, nak艂aniaj膮cych do rozruch贸w i destabilizuj膮cych rz膮dy.
-聽Pana wsp贸艂pracownik, genera艂 Rodgers, wspomnia艂 mi co艣 o tym. - Doskonale. Czy wspomnia艂 panu co艣 o tym, 偶e chcemy go powstrzyma膰, nie straszy膰?
-聽Nie wspomina艂. Da艂 do zrozumienia. Moim jednak zdaniem Dominique jest terroryst膮. Je艣li pomo偶e mi pan udowodni膰, 偶e mam racj臋, wejd臋 do jego firmy i aresztuj臋 go.
-聽M贸wiono mi, 偶e w przesz艂o艣ci udawa艂o mu si臋 unikn膮膰 aresztowania. - Udawa艂o - przyzna艂 Ballon. - Ja jednak nie mam zamiaru wy艂膮cznie go aresztowa膰. Pozwoli pan, 偶e przedstawi臋 mu, jak wygl膮da sytuacja, co, jak s膮dz臋, zast膮pi odpowiedzi na wszystkie pa艅skie pytania. My, Francuzi, udzielamy ogromnego poparcia naszym prywatnym przedsi臋biorcom. Prosperowali mimo trudno艣ci, jakie prze偶ywa艂a nasza gospodarka. Prosperowali mimo kajdan贸w, jakie na艂o偶y艂 na nich rz膮d. Przyznaj臋 tak偶e, cho膰 ze wstydem, 偶e bardzo wielu Francuz贸w aprobuje dzia艂ania Nowych Jakobin贸w. Nikt tu nie lubi imigrant贸w, a Nowi Jakobini atakuj膮 ich jak stado ps贸w. Gdyby ludzie wiedzieli, 偶e za tymi atakami stoi Dominique, by艂by on dla nich jeszcze wi臋kszym bohaterem. - M贸wi膮c te s艂owa Ballon z napi臋ciem wpatrywa艂 si臋 w monitor. Oczami wyobra藕ni widzia艂 Dominique'a, siedz膮cego w gabinecie, dumnego i zadowolonego z siebie. - Francuzi to ludzie rz膮dz膮cy si臋 emocjami - m贸wi艂 dalej - wi臋kszo艣膰 z nas wierzy w harmoni臋. W zaleczanie ran. We wzajemn膮 zgod臋. Dla was, Amerykan贸w, oznacza to wywieszenie bia艂ej flagi, ja jednak nazywam to inaczej. Nazywam to cywilizacj膮. A Dominique nie jest cywilizowany. Dominique gwa艂ci prawo francuskie i prawa boskie. Jak ojciec, ma diamentowe sumienie - nic go nie dra艣nie. Moim celem jest sprawi膰, by odpowiedzia艂 za swe zbrodnie.
-聽Jak pan, wierz臋 w krucjaty moralne - powiedzia艂 Hood - i pana krucjat臋 popr臋 za pomoc膮 wszystkich 艣rodk贸w, jakimi dysponuje moja organizacja, ale nadal nie wiem, jaki jest cel tej krucjaty.
-聽Celem tej krucjaty jest Pary偶 - stwierdzi艂 po prostu Ballon. - S艂ucham?
-聽Mam zamiar aresztowa膰 Dominique'a, skonfiskowa膰 jego papiery i programy komputerowe, po czym rzuci膰 s艂u偶b臋 w 偶andarmerii. Prawnicy dopilnuj膮 ju偶, by Dominique nigdy nie stan膮艂 przed s膮dem, ale podczas gdy b臋d膮 si臋 uk艂adali, ja p贸jd臋 do prasy z katalogiem jego zbrodni. Morderstw i gwa艂t贸w, kt贸re pope艂ni艂 b膮d藕 kaza艂 pope艂ni膰, podatk贸w, kt贸rych nie zap艂aci艂, firm, kt贸re zrujnowa艂, i funduszy, kt贸re sprzeniewierzy艂. Jako pracownik w s艂u偶bie rz膮du nie m贸g艂bym tego zrobi膰.
-聽Bardzo dramatyczny gest, lecz je艣li prawo francuskie w czymkolwiek przypomina prawo ameryka艅skie, zostanie pan oskar偶ony, aresztowany i postawiony przed s膮dem.
-聽Oczywi艣cie, lecz m贸j proces b臋dzie procesem Dominique'a. Kiedy si臋 sko艅czy, on tak偶e b臋dzie sko艅czony. Skompromitowany.
-聽Pan r贸wnie偶.
-聽W moim zawodzie, owszem. Ale s膮 inne zawody. Potrafi臋 uczciwie urobi膰 na 偶ycie.
-聽Czy pa艅scy koledzy maj膮 podobne odczucia?
-聽Nie wszyscy - przyzna艂 Ballon. - Ale wszyscy b臋d膮 dzia艂a膰 w ramach... jak brzmi to s艂owo... ogranicze艅?
-聽Ogranicze艅 - podpowiedzia艂 Hood.
-聽O! S艂usznie. B臋d膮 dzia艂ali w ramach ogranicze艅 misji. I pana te偶 nie prosz臋 o nic wi臋cej. Je艣li i pan pomo偶e udowodni膰 艣wiatu, czym rzeczywi艣cie zajmuje si臋 Demain, je艣li da mi pan pow贸d, bym wyda艂 rozkaz ataku, Dominique jest sko艅czony. I mo偶e to nast膮pi膰 dzi艣.
-聽To mi wystarczy. Tak czy inaczej, przyje偶d偶amy - powiedzia艂 Hood i doda艂 jeszcze: - Merci.
Ballon podzi臋kowa艂 mu szorstko, przerwa艂 rozmow臋 i tylko siedzia艂 w fotelu ze s艂uchawk膮 w gar艣ci. Palec po艂o偶y艂 na wide艂kach.
-聽Dobre wie艣ci? - zainteresowa艂 si臋 sier偶ant Ste. Marie.
-聽Bardzo dobre wie艣ci - odpar艂 pu艂kownik bez entuzjazmu. - Mamy pomoc. Niestety, pomocy tej udzielaj膮 nam Amerykanie. I jeden Niemiec. Richard Hausen.
Sier偶ant tylko j臋kn膮艂.
-聽No to mo偶emy i艣膰 do domu - stwierdzi艂. - Hun za艂atwi przecie偶 Dominique'a jedn膮 r臋k膮.
-聽Zobaczymy. Zobaczymy, na co sta膰 fiutka, kiedy w pobli偶u nie ma 偶adnego podziwiaj膮cego go dziennikarza.
I Ballon, czuj膮c, jak szok powoli ust臋puje w艣ciek艂o艣ci - Amerykanie i Niemiec! - zadzwoni艂 do starego przyjaciela z CDT, Comite Departamental de Tourisme, by sprawdzi膰, czy nie mogliby po prostu przymkn膮膰 oko, kiedy samolot wyl膮duje. Je艣li nie, b臋dzie musia艂 rozpocz膮膰 walk臋 na 艣mier膰 i 偶ycie. Walk臋 z drapie偶nikami z Pary偶a.
45
Czwartek, 18.59 - Hamburg, Niemcy
Kiedy Paul Hood pomaga艂 Mattowi Stollowi zbiera膰 ekwipunek, fang dzwoni艂 przez telefon kom贸rkowy na lotnisko pod Hamburgiem, polecaj膮c przygotowa膰 do startu odrzutowiec swojej firmy. Matt Stoll zapi膮艂 plecak, sprawiaj膮c wra偶enie wyra藕nie zaniepokojonego.
-聽By膰 mo偶e umkn臋艂o mi to i owo z twojej rozmowy z Herr Langiem - powiedzia艂 - ale prosz臋, wyja艣nij mi, dlaczego w艂a艣ciwie lec臋 do Francji.
-聽Masz prze艣wietli膰 siedzib臋 Demain pod Tuluz膮.
-聽To rozumiem. Ale do 艣rodka wkrocz膮 przygotowani ludzie? Profesjonali艣ci?
Hood spojrza艂 na Hausena. Niemiec sta艂 w drzwiach mi臋dzy gabinetem i recepcj膮, rozmawiaj膮c przez telefon. Za艂atwia艂 w艂a艣nie sprawy formalne zwi膮zane z przelotem i l膮dowaniem Ixarjeta 36A Langa. Samolot mie艣ci艂 dwie osoby za艂ogi, sze艣ciu pasa偶er贸w i m贸g艂 przelecie膰 bez mi臋dzyl膮dowania pi臋膰 tysi臋cy kilometr贸w. Bior膮c pod uwag臋 艣redni膮 pr臋dko艣膰 przelotu - sze艣膰set pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋 - z pewno艣ci膮 dotr膮 na miejsce o czasie.
-聽Za艂atwione! - zgodzi艂 si臋 Lang, zako艅czy艂 rozmow臋 i spojrza艂 na zegarek. - Samolot b臋dzie got贸w na si贸dm膮 trzydzie艣ci - oznajmi艂.
Hood nie spuszcza艂 oka z Hausena. Przez g艂ow臋 w艂a艣nie przelecia艂a mu my艣l, jednocze艣nie irytuj膮ca i mro偶膮ca krew w 偶y艂ach. Hausena zdradzi艂 jego w艂asny doradca. A co, je艣li w biurze za艂o偶ono pods艂uch? Odci膮gn膮艂 Matta na bok.
-聽S艂uchaj, chyba mam skleroz臋. Ten ch艂opak pracuj膮cy dla niego... Reiner. M贸g艂 tu co艣 zostawi膰.
Stoll skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Masz na my艣li co艣 takiego? - spyta艂. Si臋gn膮艂 do kieszeni koszuli, wyjmuj膮c z niej zwini臋ty kawa艂ek celofanu. W 艣rodku znajdowa艂 si臋 ma艂y owalny przedmiot, niewiele wi臋kszy od 艂ebka szpilki. - Wyczy艣ci艂em pok贸j, kiedy wyszed艂e艣. Zapomnia艂em ci o tym powiedzie膰, bo pojawi艂a si臋 gra i w og贸le zrobi艂o si臋 gor膮co.
Paul westchn膮艂. 艢cisn膮艂 go za rami臋.
-聽Niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi, Matt - powiedzia艂. - Czy oznacza to, 偶e nie musz臋 jecha膰?
Hood tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Domy艣la艂em si臋, ale co szkodzi艂o zapyta膰? - Stoll by艂 niepocieszony.
Odszed艂. Paul, nadal w艣ciek艂y na siebie za tak powa偶ne przeoczenie, obr贸ci艂 si臋 ku Nancy, kt贸ra akurat przechodzi艂a obok. Czeka艂a ich niebezpieczna misja - za spapranie czego艣 takiego mogli zap艂aci膰 niepowodzeniem misji, zniszczeniem kariery, a nawet 偶yciem.
Skup si臋 na pracy, upomnia艂 sam siebie. Nie daj si臋 zbi膰 z tropu ani Nancy, ani g艂upim przypuszczeniom.
-聽Co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a go dziewczyna. - Nie, nic - odpar艂.
-聽Pami臋tam ten wyraz twarzy. Stoisz tu i w my艣lach karcisz si臋 za co艣.
Paul rozejrza艂 si臋 dooko艂a, pragn膮c upewni膰 si臋, 偶e Matt ich nie obserwuje.
-聽Wszystko w porz膮dku - upewni艂a go Nancy.
-聽Co w porz膮dku? - odpowiedzia艂 pytaniem. Zaczyna艂o brakowa膰 mu cierpliwo艣ci. Bardzo pragn膮艂 ju偶 si臋 st膮d wydosta膰, jako艣 si臋 od niej oddali膰.
-聽Jeste艣 tylko cz艂owiekiem. To w porz膮dku, 偶e od czasu do czasu pope艂niasz pomy艂ki, albo pragniesz czego艣, co nie nale偶y do ciebie. Albo 偶e pragniesz czego艣, co do ciebie nale偶y.
Paul poszuka艂 wzrokiem Hausena - robi艂 to tylko dlatego, by nie sprawi膰 wra偶enia, 偶e ucieka od Nancy. Ale... w rzeczywisto艣ci przecie偶 od niej ucieka艂. I ona najwyra藕niej zdawa艂a sobie spraw臋, bo zast膮pi艂a mu drog臋.
-聽Bo偶e, Paul, dlaczego tak strasznie si臋 m臋czysz? Tylko po to, 偶eby by膰 doskona艂ym?
-聽S艂uchaj, to nie czas ani miejsce...
-聽Tak? A my艣lisz, 偶e b臋dzie lepszy czas, lepsze miejsce? - Nie - odpar艂 po prostu.
-聽Wi臋c przez chwil臋 zapomnij o mnie. Sp贸jrz na siebie. Kiedy byli艣my m艂odsi, pracowa艂e艣 ci臋偶ko tylko po to, 偶eby wyrwa膰 si臋 przed stawk臋. Teraz jeste艣 przed stawk膮 i nadal si臋 szarpiesz. Dlaczego? Dla kogo? Chcesz by膰 przyk艂adem dla dzieci, dla podw艂adnych?
-聽Nie. - Hood by艂 ju偶 mocno zirytowany. Dlaczego wszyscy zawsze czepiaj膮 si臋 jego pracy, jego zasad? - Pr贸buj臋 tylko robi膰 to, co uwa偶am za s艂uszne. I w 偶yciu osobistym, i w pracy chc臋 robi膰 po prostu to, co jest s艂uszne. Je艣li wszystkim innym ludziom na 艣wiecie wydaje si臋 to zbyt proste, zbyt nieokre艣lone, to ju偶 ich problem, nie m贸j.
-聽Mo偶emy rusza膰 - powiedzia艂 w tym momencie Hausen, chowaj膮c telefon do kieszeni marynarki. Podszed艂 do nich szybkim krokiem, najwyra藕niej bardzo zadowolony z siebie. Z pewno艣ci膮 nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e co艣 przerywa. - Dostali艣my pozwolenie na natychmiastowy start. Martin - zwr贸ci艂 si臋 do Langa - wszystko za艂atwi艂e艣?
-聽Samolot jest tw贸j. Ja nie lec臋. Tylko pl膮ta艂bym si臋 wam pod nogami.
-聽Rozumiem - stwierdzi艂 Hausen. - No to lepiej si臋 zbierajmy. Stoll z wysi艂kiem za艂o偶y艂 na ramiona plecak z T-Birdem.
-聽Pewnie - powiedzia艂 ponurym g艂osem - lepiej si臋 zbierajmy. Po co wraca膰 do hotelu, w kt贸rym m贸g艂bym zam贸wi膰 sobie gor膮c膮 kolacyjk臋 i zje艣膰 j膮 w gor膮cej k膮pieli? Lepiej pcha膰 si臋 do Francji i walczy膰 z terrorystami.
Hausen gestem wskaza艂 im drzwi. Wida膰 by艂o, 偶e si臋 niecierpliwi jak kto艣, kto pragnie wyprawi膰 z domu go艣ci po bardzo p贸藕nej kolacji. Paul nie widzia艂 go jeszcze a偶 tak o偶ywionego. Czy偶by, pomy艣la艂, kapitan Ahab poczu艂 wreszcie blisko艣膰 wieloryba, czy mo偶e, jak s膮dzi艂 Ballon, to reakcja polityka, heroicznym czynem mog膮cego zdoby膰 sobie wielkie poparcie i popularno艣膰 prasy?
Wzi膮艂 Nancy za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 j膮 w kierunku wyj艣cia. Opar艂a mu si臋, zatrzyma艂a i odwr贸ci艂a. W niczym nie przypomina艂a ju偶 tej pewnej siebie kobiety, kt贸ra podesz艂a do niego w parku. Samotna, smutna, opuszczona i wymagaj膮ca opieki, wyda艂a mu si臋 bardzo poci膮gaj膮ca.
Wiedzia艂, co my艣li. Nancy my艣la艂a o tym, 偶e powinna ich powstrzyma膰, a nie aktywnie pomaga膰 im w zniszczeniu tego, co pozosta艂o z jej 偶ycia. Patrz膮c na ni膮, przez chwil臋 mia艂 nawet ochot臋 sk艂ama膰, powiedzie膰 to, co chcia艂aby us艂ysze膰: 偶e mo偶e spr贸bowa膰 od nowa. Mia艂 przecie偶 za zadanie chroni膰 sw贸j kraj i potrzebowa艂 do tego jej pomocy.
A kiedy raz jej sk艂amiesz, pomy艣la艂, b臋dziesz w stanie ok艂ama膰 Mike'a i innych, Kongres; nawet Sharon.
-聽Nancy, mamy robot臋 do zrobienia - powiedzia艂 tylko. - Obieca艂em, 偶e ci pomog臋 i dotrzymam obietnicy.
Mia艂 jeszcze zamiar po raz kolejny przypomnie膰 jej, kto odszed艂 od kogo, ale w ko艅cu zrezygnowa艂, bo i jaki mia艂oby to cel? Kobiety nie my艣l膮 logicznie, a ju偶 zw艂aszcza konsekwentnie.
-聽To m贸j problem, nie tw贸j - powiedzia艂a nagle Nancy, jakby odczyta艂a jego my艣li i zapragn臋艂a udowodni膰 mu, jak bardzo si臋 myli. - Powiedzia艂e艣, 偶e b臋dzie ci potrzebna moja pomoc. Doskonale. Drugi raz ju偶 ci臋 nie porzuc臋.
Odrzucaj膮c w艂osy tym gestem, kt贸ry zwr贸ci艂 na ni膮 jego uwag臋 w hotelu, Nancy ruszy艂a w kierunku Hausena. D艂ugie jasne w艂osy ods艂oni艂y skro艅 i policzek; by艂o tak, jakby ten jeden ruch zwyci臋偶y艂 wszystkie jej w膮tpliwo艣ci, ca艂y gniew.
46
Czwartek, 13.40 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Kiedy by艂 jeszcze ma艂ym ch艂opcem mieszkaj膮cym w Houston w Teksasie, Darrell McCaskey wystruga艂 sobie z drzewa balsa Smith & Wessona i nosi艂 go za paskiem spodni zawsze, w ka偶dej sytuacji; czyta艂, 偶e tak post臋puj膮 prawdziwi agenci FBI. Do lufy przyczepi艂 okr膮g艂膮 muszk臋, wyposa偶y艂 bro艅 w szczerbink臋 i do niej umocowa艂 gumk臋. Zaczepi艂 j膮 o kurek i kiedy naciska艂 spust, m贸g艂 strzela膰 kawa艂kami kartonu jak prawdziwymi kulami. Trzyma艂 te „kule" w kieszonce koszuli, na piersiach, 艂atwo je by艂o wyci膮gn膮膰, no i by艂y, oczywi艣cie, ca艂kiem bezpieczne.
Zacz膮艂 nosi膰 przy sobie bro艅 w sz贸stej klasie. Trzyma艂 j膮, ukryt膮 pod zapi臋t膮 na wszystkie guziki koszul膮. Przez to chodzi艂 sztywnym krokiem Johna Wayne'a i inne dzieciaki si臋 z niego 艣mia艂y, ale ma艂ego Darrella nic to nie obchodzi艂o. jego koledzy nie rozumieli po prostu, 偶e przestrzeganie prawa to obowi膮zek wszystkich, a nie praca niekt贸rych. Poza tym Darrell by艂 niewysoki, za艣 hippisi i inne obdartusy bez przerwy urz膮dza艂y strajki i okupacje, wi臋c lepiej by艂o mie膰 przy sobie co艣 do obrony.
McCaskey strzeli艂 do pierwszego nauczyciela, kt贸ry pr贸bowa艂 go rozbroi膰. Potem napisa艂 wypracowanie, do kt贸rego przygotowywa艂 si臋 bardzo dok艂adnie, studiuj膮c konstytucj臋. Dotyczy艂o ono prawa do posiadania broni i dzi臋ki niemu pozwolono mu zatrzyma膰 Smith & Wessona pod warunkiem, 偶e b臋dzie go u偶ywa艂 wy艂膮cznie do samoobrony przed radyka艂ami.
Jako 艣wie偶o upieczony agent FBI, Darrell McCaskey lubi艂 - wi臋cej, uwielbia艂 - zasadzki i prowadzenie 艣ledztwa bezpo艣rednio w terenie. Polubi艂 je jeszcze bardziej, kiedy zosta艂 zast臋pc膮 specjalnego agenta, bo dawa艂o mu to wi臋ksz膮 autonomi臋. Kiedy awansowa艂 na specjalnego agenta, a potem specjalnego agenta nadzoruj膮cego, zacz膮艂 si臋 martwi膰, bo mniej czasu sp臋dza艂 teraz na ulicy.
Kiedy zaproponowano mu stanowisko szefa biura w Dallas, przyj膮艂 awans przede wszystkim z powodu 偶ony i tr贸jki dzieci. Zarabia艂 znacznie lepiej, praca by艂a bezpieczniejsza i m贸g艂 cz臋艣ciej widywa膰 si臋 z rodzin膮. Siedz膮c za biurkiem i koordynuj膮c prac臋 innych, na nowo u艣wiadomi艂 sobie jednak, jak bardzo brak mu zasadzek i 艣wie偶ego miejskiego powietrza. Dwa lata wsp贸艂pracy z w艂adzami policyjnymi Meksyku podsun臋艂y mu pomys艂 nawi膮zania oficjalnych sojuszy z zagranicznymi si艂ami prawa i porz膮dku. Dyrektor FBI zaaprobowa艂 pomys艂 wst臋pnego opracowania Federalnego Uk艂adu o Wsp贸艂pracy Mi臋dzynarodowej, znanego jako FIAT.*
B艂yskawicznie zaaprobowany przez Kongres i jedena艣cie zagranicznych rz膮d贸w, FIAT umo偶liwi艂 McCaskeyowi prac臋 w Mexico City, Londynie, Tel-Awiwie i paru innych 艣wiatowych stolicach. Przeni贸s艂 si臋 z rodzin膮 do Waszyngtonu, znacznie szybciej, ni偶 odby艂oby si臋 to normalnie, awansowa艂 na zast臋pc臋 dyrektora wydzia艂u i by艂 jedynym cz艂owiekiem, kt贸rego Paul Hood poprosi艂 o pe艂nienie funkcji 艂膮cznika Centrum z innymi agencjami wywiadowczymi. Obiecano mu (i dano) wzgl臋dn膮 samodzielno艣膰, m贸g艂 blisko wsp贸tpracowa膰 z CIA, Tajn膮 S艂u偶b膮, przyjaci贸艂mi z dawnych czas贸w z FBI i mn贸stwem zagranicznych wywiad贸w i policji.
Nadal by艂 jednak przywi膮zany do biurka. Dzi臋ki 艣wiat艂owodom i komputerom nie musia艂 te偶 wychodzi膰 zza niego tak cz臋sto, jak wtedy, kiedy uruchamia艂 FIAT-a. Dzi臋ki dyskietkom i poczcie elektronicznej nie musia艂 chodzi膰 do sali ksero, nie musia艂 nawet wychyla膰 si臋 ze swego gabinetu! 呕a艂owa艂, 偶e min臋艂y czasy jego bohater贸w z dzieci艅stwa, agenta FBI Melvina Purvisa i agenta Urz臋du Skarbowego Eliota Nessa. Niemal czu艂 smak przygody, jak膮 by艂o 艣ciganie Kelly'ego Rozpylacza po ca艂ym 艢rodkowym Zachodzie, lub tropienie bandyt贸w AI Capone'a po chwiejnych schodkach melin i ciemnych, dachach dom贸w w zau艂kach Chicago.
Nacisn膮艂 kilka przycisk贸w w telefonie. Zamiast 艣ciga膰 bandyt贸w, uruchamiam kod 艂膮cz膮cy z NBR, pomy艣la艂. Wiedzia艂, 偶e nic w tym wstydliwego, cho膰 nie wydawa艂o mu si臋 prawdopodobne, by jego dzieciaki, zainspirowane przyk艂adem ojca, zacz臋ty wystrugiwa膰 z drewna... telefony.
Bez zw艂oki po艂膮czono go ze Stephenem Viensem. NBR w艂a艣nie odbiera艂a satelitarne zdj臋cia siedziby Demain w Tuluzie, ale same satelitarne zdj臋cia to za ma艂o. Mike Rodgers poinformowa艂 go, 偶e Ballon i jego ludzie b臋d膮 by膰 mo偶e musieli wkroczy膰 do 艣rodka, a je艣li tak, to nie powinni porusza膰 si臋 na 艣lepo. Poza tym, niezale偶nie od tego co Rodgers nagada艂 Francuzowi, nikt z zespo艂u technicznego Matta Stopa nie wiedzia艂, do jakiego stopnia ta nowa aparatura b臋dzie w stanie prze艣wietli膰 Demain i ile im powie o uk艂adzie pomieszcze艅 oraz rozmieszczeniu si艂 przeciwnika.
Viens u偶ywa艂 satelity do odbioru sygna艂贸w fonicznych, pods艂uchuj膮c wychodz膮ce z Demain rozmowy. Satelita ten „czyta艂" 艣ciany budynku na tej samej zasadzie, na jakiej laser czyta p艂yt臋 CD, tylko 偶e zamiast wy偶艂obie艅 CD rozpoznawa艂 i interpretowa艂 wibracje. Czysto艣膰 odbioru zale偶a艂a od sk艂adu i grubo艣ci 艣cian. Maj膮c do czynienia na przyk艂ad z metalem, przenosz膮cym drgania ze znacznie wi臋ksz膮 wierno艣ci膮 ni偶 porowata ceg艂a, komputer m贸g艂 odczyta膰 tre艣膰 prowadzonej w 艣rodku rozmowy. Potr贸jne okna sprawia艂y mu jednak k艂opot, zewn臋trzna szyba nie wpada艂a w drgania, a przynajmniej nie na tyle, by da艂o si臋 co艣 z tego odczyta膰.
-聽Budynek jest z czerwonej ceg艂y - powiedzia艂 Viens i w jego g艂osie 艂atwo da艂o si臋 odczyta膰 rozczarowanie.
McCaskey smutno zwiesi艂 g艂ow臋.
-聽W艂a艣nie mia艂em dzwoni膰 do ciebie z t膮 informacj膮, ale przedtem chcia艂em si臋 jeszcze upewni膰, 偶e niczego nie uzyskamy - m贸wi艂 dalej szef NBR. - W 艣rodku maj膮 nowocze艣niejsze materia艂y, prawdopodobnie p艂yty kartonowo-gipsowe na stela偶u z aluminium, ale ceg艂a t艂umi wszystko, co inaczej mog艂oby wychodzi膰 na zewn膮trz.
-聽A samochody?
-聽Brak nam wystarczaj膮co czystych zdj臋膰 samochod贸w. Za du偶o w okolicy drzew, pag贸rk贸w i rozjazd贸w autostrad.
-聽No to nas za艂atwili.
-聽Generalnie rzecz bior膮c, owszem.
McCaskey czu艂 si臋 teraz tak, jak czu艂by si臋 dow贸dca najnowocze艣niejszego niszczyciela stoj膮cego w suchym doku. Zar贸wno on sam, jak i Paul oraz Mike, bezustannie podkre艣lali konieczno艣膰 posiadania na miejscu ludzkich 藕r贸de艂 informacji i oto trafili na klasyczny przyk艂ad braku tych偶e. „Miliardy utopione w sprz臋cie, a brak nam Maty Hari" - powiedzia艂 kiedy艣 Herbert. Mia艂 racj臋.
Podzi臋kowa艂 Viensowi i zako艅czy艂 rozmow臋. Jak偶e chcia艂by by膰 teraz w terenie, jak偶e chcia艂by by膰 tym agentem, szpiegiem, od kt贸rego zale偶a艂oby powodzenie ca艂ej operacji. Zazdro艣ci艂 Mattowi Stollowi, trzymaj膮cemu w gar艣ci wszystkie 藕r贸d艂a informacji. Najgorsze, 偶e Matt prawdopodobnie wcale nie docenia艂 sytuacji, w kt贸rej si臋 znalaz艂. Zapewne rzeczywi艣cie by艂 geniuszem komputerowym, ale nie najlepiej funkcjonowa艂 pod presj膮.
McCaskey wr贸ci艂 do komputera, zapisa艂 fotografie i natychmiast uruchomi艂 pentago艅ski STTSIM, symulacj臋 sytuacyjn膮, dla ELTS - Europejskiego Terytorialnego Uderzenia Taktycznego. Polityczne skutki zniszczenia gospodarek narodowych wydawa艂y si臋 ci臋偶kie i bardzo dalekosi臋偶ne. Podobnie z taktyk膮 Stan贸w Zjednoczonych g艂osz膮c膮, 偶e nale偶y oszcz臋dza膰 zabytki kultury, nawet gdyby oznacza艂o to zwi臋kszenie strat. W przypadku siedziby Demain dopuszczalne „strat”, jak to eufemistycznie okre艣lano, wygl膮da艂y nast臋puj膮co: pojedyncza seria uszkadzaj膮ca struktur臋 lub inne niewielkie uszkodzenia umo偶liwiaj膮ce natychmiastow膮 rekonstrukcj臋. Innymi s艂owy, gdyby nieostro偶nie trafi艂 seri膮 w mur, niefortunny strzelec znalaz艂by si臋 w niez艂ych tarapatach. A gdyby chlusn臋艂a na ni膮 twa krew, to lepiej dla ciebie, 偶eby艣 przeprosi艂 i mia艂 pod r臋k膮 wiadro wody i szczotk臋.
W jednej z francuskich baz danych McCaskey znalaz艂 dok艂adne plany fortecy, kt贸r膮 by膰 mo偶e przyjdzie im zdobywa膰. Okaza艂y si臋 one bezwarto艣ciowe, poniewa偶 ukazywa艂y stan na rok tysi膮c siedemset siedemdziesi膮ty si贸dmy, gdy znajduj膮cy si臋 w najbli偶szym s膮siedztwie most Vieux Pont by艂 dopiero w budowie. Dominique z pewno艣ci膮 dokona艂 pewnych zmian we w艂asnym zakresie, a je艣li otrzyma艂 na to jakie艣 pozwolenie, to w papierach nie by艂o o nim nawet wzmianki. By膰 mo偶e dostarczy艂 wymagane plany, ale je艣li tak, to nikt o tym nie widzia艂. Ten Dominique najwyra藕niej smarowa艂 wiele d艂oni i to przez wiele, wiele lat.
McCaskey jeszcze raz sprawdzi艂 zdj臋cia NBR, ale nie powiedzia艂y mu one niczego. Zazdro艣ci艂 Stollowi, musia艂 jednak przyzna膰, 偶e mia艂 si臋 on czego obawia膰. Nawet z pomoc膮 Ballona Dominique b臋dzie mia艂 nad nimi spor膮 przewag臋 ognia, gdyby sytuacja zrobi艂a si臋 powa偶na. Narzucono im te偶 za wiele ogranicze艅. Akta Nowych Jakobin贸w by艂y co najmniej skromne, niemniej zawarte w nich informacje o szczeg贸艂ach metod u偶ywanych przy zastraszaniu lub mordowaniu ofiar i o torturach stosowanych celem zdobycia informacji wr臋cz mrozi艂y. Je艣li zdecyduj膮 si臋 na wej艣cie, b臋dzie musia艂 przekaza膰 te dane Hoodowi. I b臋dzie musia艂 mu jeszcze powiedzie膰, 偶e nawet Melvin Purvis i Eliot Ness przemy艣leliby sobie wszystko kilkakrotnie przed podj臋ciem decyzji.
Nie mamy czasu na przetransportowanie Iglicy na pozycje, pomy艣la艂 McCaskey, a jedyny taktyk jakiego mamy w okolicy, Bob Herbert, ani si臋 odezwie.
Przycisn膮艂 guzik 艂膮cz膮cy go z Mike'em Rodgersem. Musi przekaza膰 mu wszystkie z艂e wiadomo艣ci dotycz膮ce fortecy Dominique'a. Powinni te偶 zastanowi膰 si臋 wsp贸lnie, jakie dzia艂ania podj膮膰, by nie dopu艣ci膰 do rzezi ich odwa偶nego, lecz jak偶e niedo艣wiadczonego oddzia艂u, jedynego, kt贸rym dysponowali w terenie.
47
Czwartek, 20.17 - W眉nstorf, Niemcy
Podczas rehabilitacji Bob Herbert przeszed艂 przez dwie fazy emocjonalne.
Najpierw by艂 艣wi臋cie przekonany, 偶e kalectwo go nie pokona. Zadziwi lekarzy, b臋dzie chodzi艂. Potem, gdy wyszed艂 ze szpitala i fizykoterapia ruszy艂a pe艂n膮 par膮, nabra艂 przekonania, 偶e ju偶 nigdy nie b臋dzie w stanie zrobi膰 niczego.
Pracowa艂 nad zwi臋kszeniem si艂y ramion, mi臋sni l臋d藕wiowych i mi臋艣ni brzucha. Bola艂o tak, jakby sam szatan d藕ga艂 mu je wid艂ami. Jedyne, czego naprawd臋 w贸wczas pragn膮艂 to podda膰 si臋, uciec, zaszy膰 w domu, 偶y膰 z rz膮dowej renty inwalidzkiej, ogl膮da膰 telewizj臋 i nie rusza膰 si臋 nawet na podw贸rko. Dwie 艣wi臋te piel臋gniarki sposobem, a jak trzeba by艂o to i si艂膮, przeprowadzi艂y go jednak przez rehabilitacj臋. Jedna z nich, rezygnuj膮c na moment ze 艣wi臋to艣ci, przekona艂a go tak偶e, 偶e mo偶e mie膰 normalne, w pe艂ni satysfakcjonuj膮ce 偶ycie seksualne. Nabrawszy tej pewno艣ci Bob nie mia艂 ju偶 zamiaru rezygnowa膰 z czegokolwiek i kiedykolwiek.
A偶 do dzi艣.
Poniewa偶 nie pragn膮艂 zawiadomi膰 zgromadzonych w obozie ludzi o tym, 偶e nadchodzi, nie m贸g艂 u偶y膰 niewielkich, lecz pot臋偶nych 艣wiate艂, kt贸re wbudowa艂 mu w w贸zek elektryk Centrum, Finar Kinlock. Grunt by艂 nier贸wny i trudny. Czasami opada艂 gwa艂townie, a miejscami by艂 tak stromy, 偶e nie spos贸b by艂o nim zjecha膰. W ciemno艣ci w贸zek bezustannie pl膮ta艂 mu si臋 w jakie艣 krzaki. Musia艂 wypycha膰 go z nich tak mocno, 偶e dwukrotnie l膮dowa艂 na ziemi. Stawianie w贸zka i wspinanie si臋 do艅 by艂o najci臋偶sz膮 prac膮, jak膮 przysz艂o mu wykona膰 w 偶yciu; za drugim razem niemal zabrak艂o mu ju偶 si艂. Kiedy wreszcie usiad艂 na sk贸rzanym siedzeniu, koszul臋 mia艂 przemoczon膮 od zimnego potu i by艂 tak zm臋czony, 偶e a偶 dr偶a艂. Nie pragn膮艂 niczego opr贸cz mo偶liwo艣ci wezwania pomocy. Musia艂 raz za razem przekonywa膰 samego siebie, 偶e nie wolno mu zaufa膰 nikomu. Strach przed zdrad膮 kojarzy艂 mu si臋 z dawnymi, hitlerowskimi Niemcami bardziej ni偶 wszystko, co prze偶y艂 dot膮d.
Przez ca艂膮 drog臋 wpatrywa艂 si臋 w stary, fosforyzuj膮cy kompas, a mimo to po przesz艂o godzinie drogi zobaczy艂 艣wiat艂a o dobre dwie艣cie metr贸w na po艂udniowy zach贸d od miejsca, w kt贸rym si臋 zatrzyma艂. Bardzo uwa偶nie 艣ledzi艂 wzrokiem drog臋 samochodu. Jecha艂 powoli po gruntowej drodze, o kt贸rej wspomnia艂 Alberto. Cho膰 艣wiat艂a stopu mia艂 s艂abe, Bob dostrzeg艂 w oddali ich b艂ysk. Za艣wieci艂o 艣wiat艂o w kabinie, otworzy艂y si臋 drzwi, ciemne sylwetki oddali艂y si臋 od pojazdu, po czym zn贸w zapad艂a ciemno艣膰 i cisza.
Najwyra藕niej trafi艂 tu, gdzie powinien by艂 trafi膰.
Bob Herbert ruszy艂 lasem w stron臋, w kt贸r膮 pojecha艂 samoch贸d. Nie m贸g艂 skorzysta膰 z drogi, nie mia艂 pewno艣ci, czy nie pojawi si臋 na niej kto艣 jeszcze. Ramiona niemal odm贸wi艂y mu pos艂usze艅stwa. Mia艂 tylko wdziej臋, 偶e Jodie nie we藕mie go za niemieckiego nazist臋 i nie skoczy na niego z drzewa.
Kiedy dotar艂 wreszcie do samochodu, zwolni艂. Do tej pory trzyma艂 Skorpiona na kolanach, teraz ukry艂 bro艅 pod nog膮, cho膰 w razie potrzeby nadal m贸g艂 jej szybko u偶y膰. Kiedy wystarczaj膮co zbli偶y艂 si臋 ju偶 do obozu, dostrzeg艂 wierzcho艂ki namiot贸w, a za nimi wzbijaj膮cy si臋 w g贸r臋 dym z ognisk. Widzia艂 tak偶e stoj膮cych pomi臋dzy namiotami m艂odych m臋偶czyzn, spogl膮daj膮cych w kierunku ognisk. Wreszcie zauwa偶y艂 r贸wnie偶 t艂um dwustu do trzystu os贸b, zwr贸conych w stron臋 m臋偶czyzny i kobiety, stoj膮cych na kawa艂ku wolnego miejsca nad brzegiem jeziora.
Przemawia艂 m臋偶czyzna. Herbert schowa艂 si臋 za drzewem. S艂ucha艂 go, zafascynowany; rozumia艂 prawie wszystko.
-聽...dzisiejszy dzie艅 ko艅czy czas walki o r贸偶ne cele. Od dzi艣 na zawsze nasze grupy b臋d膮 pracowa膰 razem, zjednoczone wsp贸lnym celem i nazw膮: Das National Feuer!
M臋偶czyzna wykrzykn膮艂 t臋 nazw臋 nie tylko dla efektu, lecz po prostu po to, by go us艂yszano. T艂um rykn膮艂, a Herbert poczu艂, jak nagle wraca mu si艂a, a wraz z ni膮 pojawia si臋 tak偶e gniew. Ci ludzie wrzeszczeli i wymachiwali r臋kami, jakby ich dru偶yna zdoby艂a w艂a艣nie puchar 艣wiata. Nie zaskoczy艂o go nawet, 偶e darowali sobie hitlerowskie pozdrowienie, 偶e nie krzyczeli: Sieg Heil! Bo cho膰 niew膮tpliwie wyczekiwali zwyci臋stwa i oczyszczenia, cho膰 nie brak艂o mi臋dzy nimi 艂otr贸w i zab贸jc贸w, nie byli to Partaigenose Adolfa Hitlera. Nie, ci tu wydawali si臋 znacznie niebezpieczniejsi, poniewa偶 najwyra藕niej wiele nauczyli si臋 na b艂臋dach poprzednik贸w. Mimo to niemal ka偶dy z nich trzyma艂 co艣 we wzniesionej d艂oni: sztylet, medal, cho膰by par臋 but贸w - najprawdopodobniej pami膮tki ukradzione z planu filmowego. Na tym nowym Partaitagu Adolf Hitler by艂 wi臋c jednak reprezentowany.
Kiedy owacje wreszcie mocno przycich艂y, Bob us艂ysza艂 za plecami cichy glos.
-, Czeka艂am na ciebie.
Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 Jodie. Wydawa艂a si臋 zdenerwowana.
-聽Powinna艣 zaczeka膰 na mnie tam - wyszepta艂, wskazuj膮c za plecy. - Przyda艂aby mi si臋 pomoc. - Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. - Jodie, prosz臋, wracajmy. Bardzo ci臋 prosz臋. Przecie偶 to szale艅stwo.
Dziewczyna 艂agodnie wyswobodzi艂a si臋 z jego u艣cisku.
-聽Boj臋 si臋, to prawda - przyzna艂a. - Ale te偶 lepiej ni偶 przedtem wiem, 偶e musz臋 zwalczy膰 strach.
-聽Boisz si臋, lecz tak偶e cierpisz na obsesj臋, kt贸rej obiekt zacz膮艂 ju偶 偶y膰 w艂asnym 偶yciem. Uwierz mi, Jodie, p贸j艣膰 tam teraz, do nich... to wcale nie jest takie wa偶ne, jak ci si臋 wydaje.
Zamilk艂, bo i tak zag艂uszy艂y go wrzeszcz膮ce g艂o艣niki. Wola艂by nie s艂ysze膰 tych s艂贸w; m臋偶czyzna m贸wi艂 jednak czysto, dono艣nie i na dobr膮 spraw臋 wcale nie potrzebowa艂 mikrofonu. Bob poci膮gn膮艂 Jodie, ale dziewczyna nie zamierza艂a ruszy膰 si臋 z miejsca.
-聽Stoj膮ca obok mnie kobieta - nios艂o si臋 po lesie - wsp贸艂przyw贸dczyni naszego ruchu, Karin Doring... .
I zn贸w rozleg艂y si臋 entuzjastyczne okrzyki. M臋偶czyzna przerwa艂. Kobieta pochyli艂a g艂ow臋, lecz nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem.
-聽Karin wys艂a艂a emisariuszy do Hanoweru - m贸wca odezwa艂 si臋 natychmiast, gdy przycich艂a owacja. - Za kilka minut wszyscy pojedziemy do miasta, do naszej piwiarni, gdzie og艂osimy 艣wiatu fakt zjednoczenia. Zaprosimy braci, by przy艂膮czyli si臋 do naszego ruchu. Wsp贸lnie poka偶emy cywilizowanemu 艣wiatu jego przysz艂o艣膰. Przysz艂o艣膰, w kt贸rej nagradzana b臋dzie zaradno艣膰 i ci臋偶ka praca...
Owacja: - ...w kt贸rej zdegenerowana kultura i bezwarto艣ciowe jednostki oddzielone zostan膮 od zdrowego pnia spo艂ecze艅stwa...
Owacja. Ha艂a艣liwa i tym razem bynajmniej nie cichn膮ca.
-聽...w kt贸rej oczy 艣wiata skupione b臋d膮 na naszych sztandarach i naszych osi膮gni臋ciach.
Ha艂as by艂 ju偶 niemal nie do zniesienia. Herbert wykorzysta艂 go, krzycz膮c do Jodie.
-聽Chod藕! - Szarpn膮艂 j膮 za r臋k臋. - Ci ludzie rzuc膮 si臋 na ciebie jak stado w艣ciek艂ych ps贸w.
Dziewczyna spojrza艂a w ich kierunku. W ciemno艣ci Bob nie widzia艂 wyrazu jej twarzy. Z trudem opanowa艂 ochot臋, by przerzuci膰 j膮 przez kolano i odjecha膰 jak najszybciej si臋 da.
-聽Je艣li w艂adze wypuszcz膮 na nas w Hanowerze swe psy - pozw贸lmy im na to. Pozw贸lmy im Ja sam, osobi艣cie, przez przesz艂o rok prze艣ladowany by艂em przez Hauptmanna Rosenlochera z hamburskiej policji. By艂 przy mnie, kiedy przekroczy艂em nakazan膮 pr臋dko艣膰. By艂 przy mnie, kiedy zbyt g艂o艣no pu艣ci艂em muzyk臋. By艂 przy mnie, kiedy spotyka艂em si臋 z przyjaci贸艂mi. Ale nigdy, nigdy mnie nie pokona艂. Niech atakuj膮 wszystkich nas razem i ka偶dego z osobna. Zobacz膮, 偶e nasz ruch jest dobrze zorganizowany, a nasza wola jest silniejsza od ich woli.
Jodie nadal przygl膮da艂a si臋 zebranym.
-聽Nie chc臋 umrze膰 - powiedzia艂a nagle. - Ale nie chc臋 te偶 偶y膰 偶a艂o艣nie, pokonana.
-聽S艂uchaj, przecie偶 nie...
Dziewczyna wyrwa艂a mu si臋. Nawet nie pr贸bowa艂 zn贸w jej z艂apa膰. Pojecha艂 za ni膮, przeklinaj膮c up贸r, przez kt贸ry nie za艂o偶y艂 w w贸zku silnika. Potem zacz膮艂 przeklina膰 dziewczyn臋, chocia偶 rozumia艂 j膮 i nawet czu艂 dla niej szacunek, mimo i偶 by艂a ca艂kowicie g艂ucha na wszelkie rozs膮dne argumenty.
Podobnie jak on.
Tymczasem owacja przycich艂a nieco i Herbert mia艂 wra偶enie, 偶e kroki Jodie s艂ycha膰 ca艂kiem wyra藕nie. Zreszt膮 us艂ysza艂 je chyba tak偶e stoj膮cy najbli偶ej nich wartownik, bo odwr贸ci艂 si臋 nagle, dostrzeg艂 w p艂omieniach ognisk ich sylwetki i zacz膮艂 krzycze膰 co艣 do znajduj膮cych si臋 najbli偶ej m臋偶czyzn i kobiet. W chwil臋 p贸藕niej ju偶 bieg艂 w ich kierunku, zaalarmowani za艣 ludzie formowali si臋 w szereg, nie maj膮c najwyra藕niej zamiaru dopu艣ci膰 ani Boba, ani dziewczyny w pobli偶e t艂umu i Karin Doring, jej celu.
Bob przystan膮艂. Jodie, bynajmniej. Prychaj膮c z niech臋ci膮, Herbert chc膮c nie chc膮c ruszy艂 jej 艣ladem.
48
Czwartek, 20.36 - na po艂udniowy zach贸d od Vichy
-聽Nikt mnie nie pyta艂 o zdanie. Od pocz膮tku wiadomo by艂o, 偶e naucz臋 si臋 pilota偶u.
Paul Hood sta艂 za Richardem Hausenem, pilotuj膮cym learjeta nad Francj膮. Hausen musia艂 m贸wi膰 bardzo g艂o艣no, by przekrzycze膰 ryk dw贸ch pot臋偶nych turboodrzutowych silnik贸w. Etatowy pilot Langa, kobieta nazwiskiem Elisabeth Stroth, siedzia艂a w fotelu drugiego pilota. By艂a to 艂adna, m艂oda, najwy偶ej dwudziestosiedmioletnia brunetka, m贸wi膮ca doskonale zar贸wno po francusku, jak i po angielsku. Lang nakaza艂 jej lecie膰 z nimi; po wyl膮dowaniu mia艂a pozosta膰 w maszynie i wr贸ci膰 wraz z ni膮. Elisabeth nie bra艂a udzia艂u w konwersacji, ograniczaj膮c si臋 do rozm贸w z wie偶膮 kontroln膮 w Hamburgu i - teraz - w Tuluzie oraz do poinformowania pasa偶er贸w o planie lotu. Je艣li interesowa艂o j膮, co m贸wi艂 Hausen, to w 偶aden spos贸b nie da艂a tego po sobie pozna膰.
Hood pocz膮tkowo siedzia艂 w kabinie wraz z Mattem i Nancy. Po dziewi臋膰dziesi臋ciu minutach lotu nie marzy艂 ju偶 o niczym innym tylko o tym, by znale藕膰 si臋 jak najdalej od nich. Stoll wyprowadzi艂 go z r贸wnowagi, poniewa偶 nie m贸g艂 przesta膰 m贸wi膰, Nancy, poniewa偶 nie mog艂a zacz膮膰.
Rozparty na jednej z pluszowych kanap umieszczonych wzd艂u偶 burt odrzutowca, Matt opowiada艂, jak to nigdy nie przypuszcza艂, 偶e b臋dzie musia艂 z kim艣 wsp贸艂pracowa膰. Poszed艂 do Centrum w艂a艣nie dlatego, 偶e jest samotnikiem i dlatego, 偶e potrzebowano tam samotnika, kogo艣 samodzielnie pisz膮cego programy i - kiedy trzeba - majstruj膮cego przy komputerach. Wspomnia艂 te偶, a jak偶e, 偶e nie jest cz艂onkiem Iglicy i nie ma obowi膮zku dzia艂a膰 w terenie. Robi to, bo szanuje szefa, a nie dlatego, 偶e jest taki odwa偶ny. Reszt臋 czasu zaj臋艂o mu u偶alanie si臋 nad niedoskona艂o艣ci膮 aparatury. Powiedzia艂, 偶e nie daje 偶adnych gwarancji. Paul stwierdzi艂, 偶e oczywi艣cie, rozumie.
Nancy prawie przez ca艂y czas wpatrywa艂a si臋 w okno. Paul pyta艂 j膮, o czym my艣li, ale nie chcia艂a mu odpowiedzie膰. Oczywi艣cie, 偶e si臋 domy艣la艂. 呕a艂owa艂, 偶e w niczym nie mo偶e jej pomoc.
Dziewczyna udzieli艂a im jednak pewnych informacji na temat rozk艂adu pomieszcze艅 w siedzibie Demain. Matt zgra艂 je z planami budynku, kt贸re wcze艣niej otrzyma艂 z Centrum. Do ich odbioru u偶y艂 w艂asnor臋cznie napisanego programu komunikacji radiowej, dzi臋ki kt贸remu, nale偶膮ce do NBR satelity Hermit wyposa偶one by艂y w mo偶liwo艣ci Ultrapipeline: maszyny Centrum mog艂y komunikowa膰 si臋 drog膮 radiow膮 z komputerami w terenie. Opatentowany przez Stolla program zwi臋ksza艂 przepustowo艣膰 Herwitlinku z dwu- do pi臋ciokilobajtowych blok贸w przez u偶ycie protoko艂u Z-modem w po艂膮czeniu z szerokozakresow膮 transmisj膮 radiow膮 o cz臋stotliwo艣ci od 2,4 do 2,483 gigahertz贸w.
Nie spowodowa艂o to w ich sytuacji jednak 偶adnego prze艂omu. Nancy nie mog艂a im wiele powiedzie膰. Zna艂a uk艂ad pomieszcze艅 produkcyjnych i dzia艂u programist贸w, nic nie wiedzia艂a jednak o tym, jak wygl膮daj膮 gabinety dyrekcji albo prywatne pomieszczenia Dominique'a.
Paul pozostawi艂 j膮 wreszcie z jej my艣lami, a Stolla z wersj膮 gry „Dungeon" dla wielu graczy, kt贸rej u偶ywa艂, aby si臋 odpr臋偶y膰 i poszed艂 do kabiny pilot贸w. Weso艂y, niemal w ekstazie, Hausen opowiedzia艂 mu tam o swej m艂odo艣ci.
Jego ojciec, Maximilian, by艂 pilotem Luftwaffe, specjalist膮 od lot贸w nocnych. Podczas pierwszego lotu bojowego jego Heinkel He-219 zestrzeli艂 pi臋膰 lancaster贸w. Jak wielu Niemc贸w, i on bez wstydu opowiada艂 o wojennych wyczynach ojca. S艂u偶by wojskowej nie spos贸b by艂o przecie偶 unikn膮膰 i nie pomniejsza艂a ona w niczym szacunku i mi艂o艣ci, jakimi Richard Hausen darzy艂 ojca. Niemniej us艂yszawszy o zestrzelonych samolotach Paul nie m贸g艂 obroni膰 si臋 przed my艣l膮 o rodzinach za艂贸g tych pi臋ciu bombowc贸w.
Wyczuwszy zapewne jego zak艂opotanie, Niemiec spyta艂: - A pana ojciec... s艂u偶y艂 w wojsku?
-聽By艂 lekarzem wojskowym - odpar艂 Hood. - Stacjonowa艂 w Ford McC7ellan w Alabamie, sk艂adaj膮c po艂amane ko艣ci i walcz膮c z... - zerkn膮艂 na siedz膮c膮 w fotelu drugiego pilota dziewczyn臋 - ...r贸偶nymi chorobami - doko艅czy艂.
-聽Rozumiem - powiedzia艂 Hausen.
-聽Ja te偶 - wtr膮ci艂a Elisabeth, u艣miechaj膮c si臋 lekko.
Paul odpowiedzia艂 jej u艣miechem. Czu艂 si臋 troch臋 jak w Centrum, gdzie bezustannie zmuszany by艂 do balansowania na cienkiej linie mi臋dzy poprawno艣ci膮 polityczn膮 a dyskryminacj膮 seksualn膮.
-聽A pan nigdy nie marzy艂 o zawodzie lekarza? - zainteresowa艂 si臋 Hausen. - Nie, nigdy. Chcia艂em pomaga膰 ludziom. S膮dzi艂em, 偶e najlepszym sposobem dopomo偶enia im jest polityka. W moim pokoleniu cz臋艣ciej spotyka艂o si臋 przekonanie, 偶e lepsza by艂aby rewolucja, ja jednak zdecydowa艂em si臋 pracowa膰 z tak zwanym establishmentem.
M膮dry wyb贸r. Rewolucje rzadko s膮 odpowiedzi膮 na jakiekolwiek pytanie.
-聽A pan? Zawsze chcia艂 pan by膰 politykiem? Hausen potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
-聽Od chwili kiedy zacz膮艂em chodzi膰, pragn膮艂em lata膰 - wyzna艂. Mia艂em siedem lat, kiedy na naszej farmie w Westfalii, niedaleko Renu, ojciec nauczy艂 mnie lata膰 na jednop艂atowym Fokkerze Spider z 1913 roku, kt贸rego sam odrestaurowa艂. Kiedy chodzi艂em do szko艂y podstawowej w Bonn, mia艂em wtedy dziesi臋膰 lat, przesiad艂em si臋 na dwumiejscowego dwup艂atowego Buckera. - Niemiec u艣miechn膮艂 si臋. - Niestety, widzia艂em jak to, co z powietrza pi臋kne, na ziemi zmienia si臋 nie do poznania. Wi臋c, podobnie jak pan, kiedy doros艂em, postanowi艂em pomaga膰 ludziom.
-聽Rodzice musieli by膰 z pana bardzo dumni. . Hausen zmarszczy艂 brwi.
-聽Nie, nie byli. Wytworzy艂a si臋 raczej skomplikowana sytuacja. Ojciec nale偶a艂 do ludzi o zdecydowanych przekonaniach; mi臋dzy innymi wiedzia艂 tak偶e, jak jego syn powinien zarabia膰 na 偶ycie.
-聽Chcia艂, 偶eby pan lata艂?
-聽Chcia艂, 偶ebym robi艂 to, co on, owszem.
-聽Dlaczego? Przecie偶 nie porzuci艂 pan rodzinnego biznesu? - Gorzej. Porzuci艂em rodzinne przekonania.
-聽Rozumiem. Nadal si臋 gniewaj膮?
-聽Ojciec odszed艂 dwa lata temu. Tu偶 przed jego 艣mierci膮 d艂ugo rozmawiali艣my, cho膰 wiele pozosta艂o nie dopowiedziane. Z matk膮 kontaktuj臋 si臋 do艣膰 regularnie, cho膰 po 艣mierci ojca bardzo si臋 zmieni艂a.
S艂uchaj膮c go Paul przypomnia艂 sobie rozmow臋 z Ballonem i jego sugesti臋 jakoby Hausen marzy艂 wy艂膮cznie o popularno艣ci. Sam b臋d膮c politykiem, docenia艂 znaczenie dobrej prasy. Pragn膮艂 wierzy膰, 偶e ten cz艂owiek jest szczery. W ka偶dym razie, we Francji z pewno艣ci膮 nie b臋d膮 cierpie膰 na nadmiar zainteresowania dziennikarzy.
Polityczny „Paragraf 22", pomy艣la艂 z odrobin膮 autoironii. Nikogo, by doni贸s艂 o naszym tryumfie. To niedobrze. Ale dobrze, 偶e nie b臋dzie te偶 tam nikogo opisuj膮cego upokorzenie, kt贸rego doznamy, je艣li poniesiemy kl臋sk臋.
Mia艂 w艂a艣nie wraca膰 do kabiny; kiedy wezwa艂 go do niej krzyk Stolla. - Szefie, chod藕 szybko. Co艣 si臋 dzieje w komputerze.
W g艂osie komputerowego czarodzieja nie by艂o ju偶 strachu. Jego miejsce zast膮pi艂 g艂臋boki niepok贸j. Hood niemal bieg艂 bia艂ym, grubym dywanem. - Co si臋 dzieje? - wydysza艂.
-聽Zobacz tylko, co si臋 przyczepi艂o do mojej gry.
Paul usiad艂 obok niego, nieco po prawej. Nancy opu艣ci艂a swe miejsce przy oknie i usiad艂a po jego lewej. Matt opu艣ci艂 zas艂on臋 na okno, by u艂atwi膰 im czytanie z ekranu laptopa. Wszyscy wpatrywali si臋 we艅 z napi臋ciem.
Na monitorze pojawi艂 si臋 obraz pseudogotyckiego zwoju. Jedna bia艂a d艂o艅 przytrzymywa艂a go u g贸ry, druga na dole. Napis na zwoju g艂osi艂:
S艂uchajcie, przyjaciele! I raczcie wybaczy膰 nam, 偶e przerywamy wasz膮 przygod臋.
Czy wiecie, 偶e z danych grupy obywatelskiej Projekt Wyrok wynika, 偶e trzecia cz臋艣膰 czarnych m臋偶czyzn w grupie wiekowej dwadzie艣cia-dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat przebywa w wi臋zieniu, pod nadzorem s膮dowym lub na zwolnieniu warunkowym? Czy wiecie, 偶e oznacza to dziesi臋cioprocentowy wzrost w ostatnich pi臋ciu latach? Czy wiecie, 偶e ci czarni kosztuj膮 nasz nar贸d przesz艂o sze艣膰 miliard贸w dolar贸w rocznie? B臋dziemy z wami za osiemdziesi膮t trzy minuty. Czekajcie!
-聽Matt, sk膮d to si臋 wzi臋艂o? - spyta艂 Paul. - Nie mam zielonego poj臋cia.
-聽Narzucone informacje pojawiaj膮 si臋 zwykle na interaktywnych portach terminali lub portach transferu plik贸w... - wtr膮ci艂a Nancy.
-聽Albo na portach poczty elektronicznej, nie? - przerwa艂 jej Matt. Problem w tym, 偶e ta informacja nie urodzi艂a si臋 w Centrum, tylko gdzie艣... indziej. A to „gdzie艣 indzie” jest zapewne doskonale ukryte.
-聽Co to znaczy?
-聽Skomplikowane wiadomo艣ci, takie jak ta, przeprowadza si臋 na og贸艂 przez seri臋 komputer贸w.
-聽Nie mo偶esz odtworzy膰 ich drogi? Stoll pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Masz racj臋 s膮dz膮c, 偶e wtr臋ty tworzy si臋 u偶ywaj膮c jednego komputera, 偶eby w艂ama膰 si臋 do drugiego, tego drugiego, 偶eby wej艣膰 na trzeci i tak dalej. Ale wcale nie wygl膮da to jak 艂膮czenie kropek, gdzie ka偶dy komputer jest jedn膮 kropk膮. Ka偶da maszyna to tysi膮ce mo偶liwych 艣cie偶ek. Jak stacja rozrz膮dowa, tylko tor贸w dla naszego wyobra偶onego poci膮gu jest mn贸stwo, a ka偶dy prowadzi w innym kierunku.
Na ekranie pojawi艂 si臋 kolejny zw贸j.
Czy wiecie, 偶e bezrobocie w艣r贸d czarnych m臋偶czyzn i kobiet jest ponad dwukrotnie wi臋ksze, ni偶 w艣r贸d bia艂ych m臋偶czyzn i kobiet? Czy wiecie, 偶e dziewi臋膰 z dziesi臋ciu album贸w na li艣cie przeboj贸w kasowych nagrali czarni i 偶e wasze bia艂e c贸rki i wasi biali synowie kupuj膮 sze艣膰dziesi膮t procent tej tak zwanej muzyk? Czy wiecie, 偶e pi臋膰 procent kupowanych w naszym kraju ksi膮偶ek kupuj膮 czarni? B臋dziemy z wami za osiemdziesi膮t dwie minuty. Czekajcie!
-聽Czy to co艣 - Hood palcem wskaza艂 ekran - pojawia si臋 wsz臋dzie? Stop ju偶 stuka艂 w klawiatur臋 jak oszala艂y.
-聽Sprawdzam - powiedzia艂, wywo艂uj膮c adres:
listserv@cfrvm.sfc.ufs.stn.
-聽To grupa dyskusyjna zajmuj膮ca si臋 filmami kun臋-fu robionymi w Hongkongu - wyja艣ni艂. - Nie znam dziwniejszego adresu poczty elektronicznej.
Ekran zmieni艂 si臋 po chwili. Pojawi艂a si臋 na nim korespondencja:
Moim zdaniem interpretacja postaci Wong Fei Honga dokonana przez Jackie Chana jest ostateczna. Wprawdzie bohater Jackiego poza bezpo艣redni膮 akcj膮 ukazuje ci臋 mocno ucharakteryzowany, niemniej oddzia艂uje na widza...
-聽Mo偶emy spokojnie uzna膰 - stwierdzi艂 Matt - 偶e nasi przyjaciele ograniczyli si臋 do graczy.
-聽I bardzo m膮drze - wtr膮ci艂a Nancy. - Bior膮c pod uwag臋, 偶e maj膮 zamiar rzuci膰 na ten rynek rasistowskie gry...
-聽Ale przecie偶 nie b臋d膮 rozdawa膰 ich jawnie - zauwa偶y艂 Paul. - To znaczy, chodzi mi o to, 偶e nie mog膮 ich przecie偶 reklamowa膰 w zwyk艂ych miejscach na Internecie.
-聽Nie mog膮 - przyzna艂 Stoll - ale wie艣ci rozchodz膮 si臋 szybko. Je艣li kto艣 zechce zagra膰, b臋dzie wiedzia艂, gdzie szuka膰 gry.
-聽Z Enjoystickiem, kt贸ry dostarczy mu dodatkowych wra偶e艅 - stwierdzi艂 Paul. - Dzieciaki, kt贸re w og贸le nie wiedz膮 o co tu chodzi, b臋d膮 mia艂y uciech臋.
-聽A kwestie prawne? - zainteresowa艂a si臋 Nancy. - Mia艂am wra偶enie, 偶e s膮 pewne ograniczenia co do tre艣ci, kt贸re wolno przesy艂a膰 przez Internet? - Bo s膮 - przyzna艂 Stoll. Wr贸ci艂 do sieciowych „Dungeons” i prezentowanych na nim zwoi. Na moment zapomnia艂 najwyra藕niej o wszystkich swych strachach. - Internetem rz膮dz膮 te same prawa, co wszystkimi innymi rynkami wymiany informacji. 艢ciga si臋 i ka偶e ludzi handluj膮cych dzieci臋c膮 pornografi膮. Nie wolno szuka膰 p艂atnych morderc贸w. Jednak brak przepisu zabraniaj膮cego rozpowszechniania informacji statystycznych, kt贸re 艂atwo znale藕膰 w ka偶dej bibliotece, nawet je艣li cytuje si臋 je w jawnie rasistowskim celu. Ci ludzie pope艂nili jedno przest臋pstwo: w艂amali si臋 do gry. Gwarantuj臋 wam, 偶e te zwoje znikn膮 za par臋 godzin, nim kontrolerzy Internetu zd膮偶膮 zacz膮膰 je tropi膰.
Nancy zerkn臋艂a na Paula.
-聽Jeste艣 oczywi艣cie pewien, 偶e to robota Dominique'a - stwierdzi艂a. - Mo偶liwo艣ci ma, prawda? - Paul odpowiedzia艂 jej pytaniem.
-聽Co jeszcze nie czyni z niego kryminalisty. - Nie. Ale zab贸jstwo i kradzie偶, owszem.
Dziewczyna przez chwil臋 patrzy艂a mu w oczy, a potem opu艣ci艂a wzrok. Stoll, najwyra藕niej nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co dzieje si臋 w kabinie, powiedzia艂:
-聽Jest w tym wszystkim co艣, co przypomina mi t臋 gr臋 u Hausena. Pochyli艂 si臋 i dotkn膮艂 palcem ekranu. - Cieniowanie pod dolnym zwojem nie jest czarne, lecz granatowe. Kto艣, kto ma zwi膮zki z biznesem wydawniczym, zrobi艂by co艣 takiego po prostu z przyzwyczajenia. W rozbiciu kolor贸w granatowe cienie wychodz膮 lepiej ni偶 czarne. I faktura papieru... wygl膮da jak prawdziwy... - dotkn膮艂 g贸ry zwoju - ...podobnie wygl膮da艂a sk贸ra jelenia w lesie w poprzedniej grze.
-聽To ju偶 przesada. - Nancy usiad艂a wygodniej.
Matt zdecydowanie pokr臋ci艂 g艂ow膮.
-聽Ze wszystkich ludzi w tym samolocie najlepiej wiesz, jak tw贸rcy przyozdabiaj膮 swe gry - powiedzia艂. - Prawdopodobnie pami臋tasz pocz膮tki znacznie lepiej ode mnie. Pami臋tasz, jak 艂atwo by艂o odr贸偶ni膰 kiedy艣 gryy Activision od gier Imagicu albo Atari; ka偶da mia艂a sw贸j specyficzny styl. Jezu, 艂atwo by艂o nawet odr贸偶ni膰 gry Davida Crane'a od innych gier Activision. Tw贸rcy zostawiali odciski palc贸w na ca艂ym ekranie.
-聽Znam te czasy lepiej nawet ni偶 s膮dzisz, Matt. I m贸wi臋 ci z ca艂膮 pewno艣ci膮: Demain nie pracuje w ten spos贸b. Naszym zadaniem jest w艂adowanie w gr臋 tak wielu kolor贸w i realistycznej grafiki, jak to tylko mo偶liwe.
-聽Co nie znaczy przecie偶, 偶e ta gra nie jest dzie艂em Demain - wtr膮ci艂 Hood. - Dominique nie ryzykowa艂by chyba produkowania rasistowskich gier wygl膮daj膮cych dok艂adnie tak, jak wszystkie inne z jego firmy.
-聽Widzia艂am projekty pracuj膮cych dla niego ludzi - Nancy natychmiast ostudzi艂a jego zapa艂. - Siedzia艂am tu, zastanawiaj膮c si臋 w艂a艣nie nad grafik膮. Niepodobna do niczego.
-聽A kto艣 z zewn膮trz? - spyta艂 j膮 Paul.
-聽W kt贸rym艣 momencie nawet kogo艣 z zewn膮trz system po prostu przewieli. Testowanie, sprawdzanie, 艂adowanie - jest mn贸stwo okazji. - A co, je艣li ca艂y proces przeprowadzono na zewn膮trz?
Stoll strzeli艂 palcami.
-聽Ten ma艂y Reiner Asystent Hausena. M贸wi艂, 偶e robi stereogramy. Z pewno艣ci膮 zna艂 si臋 na komputerach.
-聽S艂usznie - zgodzi艂 si臋 Paul. - Nancy, s艂uchaj, je艣li gr臋 zaprojektowa艂 kto艣 z zewn膮trz, jaka jest minimalna liczba ludzi w Demain maj膮cych styczno艣膰 z dyskietkami?
-聽Po pierwsze i najwa偶niejsze - odpar艂a dziewczyna - co艣 a偶 tak niebezpiecznego z pewno艣ci膮 nie dotar艂oby do firmy na dyskietkach.
-聽A to czemu?
-聽Bo dyskietka to jak dymi膮cy rewolwer w d艂oni mordercy. Zapisany na niej program zawieraj膮cy kod czasowy by艂by w s膮dzie dowodem, 偶e Dominique rozpowszechnia materia艂y rasistowskie.
-聽Chyba 偶e wymazano by je natychmiast po wgraniu programu - zauwa偶y艂 Stoll.
-聽Nie. Materia艂y wyj艣ciowe trzyma si臋, p贸ki nie b臋dzie ca艂kowitej pewno艣ci, 偶e wszystko posz艂o dobrze. Tak to si臋 po prostu u nas robi. W ka偶dym razie tego rodzaju materia艂 z pewno艣ci膮 zosta艂 przekazany 艂膮czem modemowym na pozbawion膮 nap臋du dyskietek stacj臋 robocz膮.
My te偶 takie mamy, szefie - wtr膮ci艂 Matt. - U偶ywamy ich do przechowywania potencjalnie niebezpiecznych materia艂贸w, kt贸re nigdy nie powinny zosta膰 skopiowane z serwera - z komputera w艂膮czonego do sieci - na dyskietk臋, 艂atw膮 przecie偶 do ukrycia.
Techniczna wiedza Paula Hooda zaledwie wystarcza艂a do zrozumienia, o czym mowa.
-聽Jedyni ludzie dysponuj膮cymi stacjami roboczymi bez nap臋d贸w dyskietek - wtr膮ci艂a Nancy - to wiceprezesi Demain odpowiedzialni za nowe gry i strategie sprzeda偶y.
Matt zako艅czy艂 dzia艂aj膮cy na jego laptopie program.
-聽Podaj mi nazwiska kogo艣 z pracownik贸w Demain - poprosi艂 - wystarczaj膮co bieg艂ego, by zrozumie膰 funkcjonowanie programu.
-聽Ze szczeg贸艂ami? Jest ich zaledwie dw贸jka: Etienne Escabort i Jean-Michel Horne.
Stoll wpisa艂 te nazwiska do komputera, przes艂a艂 je Centrum i poprosi艂 o wszystkie dost臋pne informacje. Podczas gdy czekali na odpowied藕, Hood rozmy艣la艂 nad czym艣, co nie dawa艂o mu spokoju od czasu rozmowy z Ballonem. Pu艂kownik bez entuzjazmu przyj膮艂 informacje, 偶e Hausen ma wzi膮膰 udzia艂 w akcji. Nazwa艂 go psem na pras臋.
A co, je艣li w rzeczywisto艣ci wygl膮da to znacznie gorzej? - spyta艂 sam siebie. Nie podoba艂o mu si臋 to, 偶e my艣li 藕le o cz艂owieku, kt贸ry wyda艂 mu si臋 z gruntu sympatyczny, ale c贸偶, tak膮 mia艂 prac臋. jej cz臋艣ci膮 by艂o bezustanne powtarzanie prostego pytania: „A co, je艣li...?". A co, je艣li Hausen i Dominique wcale nie s膮 przeciwnikami? Przecie偶 za jedyny dow贸d na to, 偶e nimi s膮, ma s艂owo samego Hausena i jego relacj臋 o tym, co zdarzy艂o si臋 w Pary偶u przed ponad dwudziestu laty. A co, je艣li pracuj膮 razem? Chryste, Ballon powiedzia艂 przecie偶, 偶e ojciec Dominique'a zrobi艂 fortun臋 na Airbusach. Na samolotach! A Hausen jest cholernym asem pilota偶u!
Hood poszed艂 tym tropem. A co, je艣li Reiner zrobi艂 dok艂adnie to, czego za偶膮da艂 od niego szef? A co, je艣li jego zadaniem by艂o przedstawienie Hausena jako ofiary rasistowskich przekona艅, by wci膮gn膮膰 Centrum, Ballona i niemiecki rz膮d w 艣mierdz膮c膮 spraw臋 drastycznego przekroczenia kompetencji? Kto zaatakowa艂by Dominique'a po raz drugi, gdyby pierwszy atak sko艅czy艂 si臋 kompromitacj膮 atakuj膮cych?
-聽Aha! - przerwa艂 mu te rozmy艣lania Stoll. - No i mamy. W aktach prawnych Lowella Coffeya znale藕li艣my informacje, 偶e w 1981 pani Escarbot oskar偶ona zosta艂a przez jedn膮 z paryskich firm o kradzie偶 z IBM programu do wy艣wietlania map bitowych. Demain zap艂aci艂o za odst膮pienie od oskar偶enia. Przeciw Horne'owi dziewi臋tna艣cie lat temu wszcz臋to post臋powanie o przest臋pstwo kryminalne, kt贸re nast臋pnie umorzono. Wygl膮da na to, 偶e opatentowa艂 we Francji bardzo zaawansowany czterobitowy uk艂ad, wed艂ug pewnej kalifornijskiej firmy ukradziony od nich. Kalifornijczycy nie potrafili jednak udowodni膰 mu kradzie偶y. Nie potrafili tak偶e znale藕膰 winnego wyprowadzenia uk艂adu z ich firmy...
Matt przerwa艂 nagle. Poblad艂 strasznie, spojrza艂 na Paula, potem na Nancy...
-聽Oczywi艣cie - powiedzia艂a spokojnie dziewczyna. - W tym biznesie nie istniej膮 dwie Nancy Jo Bosworth. Chodzi o mnie.
-聽Wszystko w porz膮dku - upewni艂 go Paul. - Wiem o tym, co si臋 zdarzy艂o.
Matt nie potrafi艂 tak od razu przej艣膰 nad tym do porz膮dku dziennego. Skin膮艂 g艂ow膮, wpatruj膮c si臋 w dziewczyn臋.
-聽Bardzo ci臋 przepraszam - powiedzia艂 - ale sam troch臋 programuj臋 i po prostu musz臋 powiedzie膰, 偶e to mocno nie w porz膮dku.
-聽Wiem.
-聽Matt, daj spok贸j! - wyst膮pi艂 ostro Hood.
-聽Dobra, dobra. - Stoll wyprostowa艂 si臋 w fotelu, zacisn膮艂 pas, kt贸rego nie odpi膮艂 od momentu startu, obr贸ci艂 si臋 i zaj膮艂 ogl膮daniem widok贸w za oknem.
I wtedy to w艂a艣nie Paul Hood pomy艣la艂: „A niech to wszystko diabli wezm膮”. Prosz臋, oto warczy na Matta, podczas gdy tak naprawd臋 powinien zacz膮膰 zastanawia膰 si臋, co w艂a艣ciwie Nancy mia艂a do roboty w parku. I to akurat wtedy, kiedy szczerze sobie rozmawia艂 z Hausenem. Czy偶by rzeczywi艣cie by艂 to przypadek, czy te偶 oni wszyscy wsp贸艂pracowali z Dominique'em. Nagle Hood poczu艂 si臋 strasznie niepewnie. W nawale spraw, czuj膮c wr臋cz przymus powstrzymania Dominique'a przed rozpowszechnieniem swych rasistowskich przekona艅 i swych rasistowskich gier, on sam beznadziejnie zaniedba艂 kwestie bezpiecze艅stwa i najprostsz膮 wr臋cz ostro偶no艣膰. Co wi臋cej, pozwoli艂 na rozbicie swej grupy. A jego ekspert od spraw bezpiecze艅stwa, Bob Herbert, po prostu pojecha艂 sobie gdzie艣 w plener.
Prawdopodobnie powa偶nie przesadza艂. Instynkt podpowiada艂 mu, 偶e przesadza, m贸zg jednak szepta艂: my艣l, pr贸buj, odkryj prawd臋. Odkryj prawd臋 przed dotarciem do siedziby Demain.
Nie opu艣ci艂 Stolla, cho膰 Nancy usiad艂a po przeciwnej stronie samolotu. Wiele rzeczy jej si臋 tu nie podoba艂o i nie mia艂a zamiaru robi膰 z tego tajemnicy. Stoll, przepe艂niony niesmakiem, nie pr贸bowa艂 nawet ukry膰 swych uczu膰. Tylko Paul Hood utrzymywa艂 swe uczucia w tajemnicy, cho膰 z pewno艣ci膮 nie na d艂ugo.
W g艂o艣nikach rozbrzmia艂 g艂os Elisabeth oznajmiaj膮cej, 偶e rozpocz臋li podej艣cie do l膮dowania w Tuluzie.
-聽Matt, daj mi swego laptopa - powiedzia艂 Paul.
-聽Chcesz, 偶ebym w艂膮czy艂 pasjansa? - spyta艂 Stoll. Pasjans by艂 ulubion膮 gr膮 komputerow膮 jego szefa.
-聽Nie. - Hood w艂膮czy艂 komputer. - Mam zamiar spr贸bowa膰 „Tetrisa”. - M贸wi膮c to, szybko stuka艂 w klawisze.
Matt,
pojawi艂o si臋 na ekranie,
prosz臋, nic nie m贸w. Po prostu po艂膮cz mnie z Darrellem.
Stop potar艂 nos, pochyli艂 si臋 i wpisa艂 numer telefonu oraz swe has艂o. Zaszumia艂 dysk. Na monitorze pojawi艂 si臋 napis PROSZ臉 CZEKA膯. Kiedy znik艂, zast膮piony s艂owem GOT脫W, wygodniej rozsiad艂 si臋 w fotelu. G艂ow臋 odwr贸ci艂 w stron臋 okna, ale nadal wpatrywa艂 si臋 w ekran.
Paul szybko wpisa艂 sw贸j osobisty kod transmisji, a po nim wiadomo艣膰:
Darrell, potrzebuj臋 ka偶dego szczeg贸艂u, kt贸ry b臋dziesz w stanie zdoby膰, dotycz膮cego wiceministra spraw zagranicznych w rz膮dzie Niemiec, Richarda Hausena. Sprawd藕 jego deklaracje podatkowe z lat siedemdziesi膮tych. Szukaj dowod贸w zatrudnienia w Airbus Industries albo przez cz艂owieka nazwiskiem Dupre lub Dominique. Potrzebuj臋 tak偶e danych o powojennym 偶yciu, pracy i pogl膮dach pilota Luftwaffe nazwiskiem Maximillian Hausen. Zadzwo艅, je艣li co艣 zdob臋dziesz. Danych potrzebuj臋 na dzi艣, najp贸藕niej o 16.00 Standardowego Czasu Wschodniego.
Paul sko艅czy艂 i z niesmakiem wpatrzy艂 si臋 w ekran.
-聽I zn贸w zawali艂em -stwierdzi艂. - Matt, co powinienem zrobi膰 teraz? Stoll przej膮艂 od niego komputer i wys艂a艂 wiadomo艣膰 poczt膮 elektroniczn膮. - Chcesz zapisa膰 kt贸r膮艣 z tych gier? - spyta艂.
-聽Nie.
Wpisa艂 na ekranie :-).
-聽W艂a艣ciwie - Paul wy艂膮czy艂 komputer - chcia艂bym machn膮膰 twoim laptopem i wyrzuci膰 go za okno.
-聽Nie powiniene艣 gra膰, kiedy jeste艣 napi臋ty - zauwa偶y艂a Nancy. Przez szeroko艣膰 kabiny spojrza艂a na niego. - To jak ze sportem albo z seksem. Przede wszystkim trzeba si臋 rozlu藕ni膰.
Komputer wr贸ci艂 do w艂a艣ciciela. Hood przysiad艂 si臋 do dziewczyny. Zapi膮艂 pasy.
-聽Przykro mi, 偶e ci臋 w to wpl膮ta艂em -powiedzia艂.
-聽Kt贸re „to”? Wypraw臋 do Francji czy ca艂y ten niewyra藕ny interes?
-聽Wypraw臋 do Francji. Nie powinienem narzuca膰 ci czego艣 takiego w imi臋 naszej... - przerwa艂, szukaj膮c w艂a艣ciwego s艂owa i, nie znalaz艂szy lepszego, zako艅czy艂: - ...przyja藕ni.
-聽Nic nie szkodzi - odpar艂a Nancy. - Naprawd臋, nic nie szkodzi, Paul. Szczerze m贸wi膮c jestem ju偶 zm臋czona nie ko艅cz膮c膮 si臋 ucieczk膮, Demain i 偶yciem emigrantki, w kt贸rym trzeba pogr膮偶y膰 si臋 po uszy, by si臋 nim nacieszy膰. Jak to powiedzia艂 Sidney Carton w drodze na szubienic臋, w „Opowie艣ci o dw贸ch miastach"? „Robi臋 rzecz znacznie, znacznie lepsz膮 od wszystkiego co robi艂em dotychczas". To znacznie, znacznie lepsza rzecz od tych, kt贸re robi艂am dotychczas.
Paul u艣miechn膮艂 si臋 do niej ciep艂o. Tak bardzo pragn膮艂 powiedzie膰 jej, 偶eby nie martwi艂a si臋 szubienic膮, ale nie wiedzia艂 przecie偶, co si臋 z ni膮 stanie, tak jak nie wiedzia艂, komu w istocie pozosta艂a wierna. Samolot mi臋kko dotkn膮艂 ko艂ami pasa startowego, a on mia艂 tylko nadziej臋, 偶e widoczny na twarzy dziewczyny strach dotyczy艂 jej, a nie jego, przysz艂o艣ci.
49
Czwartek, 14,59 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Poczt臋 elektroniczn膮 Paula Hooda odebra艂 pierwszy zast臋pca Darrella McCaskeya, Sharri Jurmain. Absolwent Akademii FBI przekaza艂 go tak膮 sam膮 poczt膮 elektroniczn膮 do osobistego komputera szefa oraz do doktora Johna Benna z O艣rodka Informacji Centrum.
O艣rodek Informacji sk艂ada艂 si臋 w rzeczywisto艣ci z dw贸ch ma艂ych, po艂膮czonych ze sob膮 pokoik贸w oraz dwudziestu dw贸ch komputer贸w obs艂ugiwanych przez dw贸ch programist贸w, pracuj膮cych pod osobistym nadzorem doktora Benna, by艂ego bibliotekarza Biblioteki Kongresu. Ten urodzony w Wielkiej Brytanii kawaler przez dwa lata pracowa艂 w dziale informacyjnym ambasady w Katarze i by艂 tam w 1971 roku, gdy to arabskie pa艅stwo og艂osi艂o niepodleg艂o艣膰, wyswobadzaj膮c si臋 spod w艂adzy Anglik贸w. Pozosta艂 na miejscu jeszcze siedem lat, po czym przeni贸s艂 si臋 do Waszyngtonu, gdzie mieszka艂 z siostr膮, wdow膮 po dyplomacie. Oczarowany samym Waszyngtonem oraz Amerykanami, Benn nie wr贸ci艂 ju偶 do Anglii. W 1988 roku otrzyma艂 ameryka艅skie obywatelstwo.
Jedynym nabytym podczas spokojnych lat sp臋dzonych w Katarze talentem, kt贸rym popisywa艂 si臋 ze szczeg贸ln膮 dum膮, by艂a zdolno艣膰 cytowania z pami臋ci ca艂ych fragment贸w najdziwniejszych i najdawniej zapomnianych dzie艂 literatury angielskiej. Nawet z pomoc膮 grup Usenetowych* jeszcze nigdy nikt w Centrum nie odgad艂 prawid艂owo ani jednego z nich.
Kiedy dotar艂a do niego poczta elektroniczna od Hooda, Benn pi艂 w艂a艣nie przedwczesn膮 popo艂udniow膮 herbatk臋 udaj膮c, 偶e jest panem Boffinem z „Naszego wsp贸lnego przyjaciela” Dickensa. Wezwanie poprzedzi艂 syntetyzowany g艂os oznajmiaj膮cy s艂owami Yeatsa z „The Lake Isle of Innisfree": „A teraz wstan臋 i p贸jd臋”, a tak偶e podaj膮cy kod osoby przedstawiaj膮cej wezwanie.
-聽Jeszcze raz atakujemy wy艂om, przyjaciele, jeszcze raz - zadeklamowa艂 Benn, przysiadaj膮c si臋 do komputera numer jeden. I on, i jego asystenci, Sylvester Neuman i Alfred Smythe, natychmiast rozpoznali „pozdrowienia” Stolla, obrazek „ :-) ", 艣mieszka, le偶膮c膮 na boku u艣miechni臋t膮 twarz. Podczas jednego z ci臋偶szych atak贸w paranoi Stoll poinformowa艂 ich, 偶e gdyby kiedy艣 zmuszony zosta艂 do nadania informacji, podpisze j膮 znaczkiem „ :-( ", czyli smutn膮 bu藕k膮.
Zesp贸艂 wzi膮艂 si臋 do pracy, sprawnie zbieraj膮c informacje.
Po biografi臋 wiceministra spraw zagranicznych Richarda Hausena oraz informacje o jego ojcu, Smythe wszed艂 na sie膰, by 艣ci膮gn膮膰 dane z ECRC Munich, Deutche Elektronen Synchotron, German Elecro-Synchotron, DKFZ Heidelberg, Gesellschaft fur Wissenschaftliche Dataverarbeitung GmbH, Konrad Zuse Zentrum fur Informationstechnik, Kanrad Zuse Center i Comprehensive TeX Archiwe Network Heidelberg.
Neuman u偶y艂 trzech komputer贸w na wej艣cie do gopher贸w Internetu i odszukanie informacji w Deutches Klimarechenzentrum Hamburg, Eunet Germany, German Network Information Center i ZIB, Berlin au Ufer. Z pomoc膮 doradcy Matta Stolla, asystenta oficera operacyjnego Grady'ego Reynoldsa, zdobyli informacje dotycz膮ce deklaracji podatkowych, zatrudnienia i wykszta艂cenia zar贸wno z Niemieckiej Republiki Federalnej, jak i by艂ej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Niestety, akta wielu Niemc贸w, zw艂aszcza tych ze wschodu, do tej pory istnia艂y tylko na papierze, dane dotycz膮ce wykszta艂cenia i finans贸w polityk贸w musia艂y jednak zosta膰 wpisane do komputera celem udost臋pnienia ich r贸偶nym komisjom. Co wi臋cej, wiele licz膮cych si臋 firm wskanowa艂o wszystkie swe dokumenty i przynajmniej te by艂y ju偶 dost臋pne.
Biuro Darrella McCaskeya, maj膮ce niemal wy艂膮czno艣膰 na kontakty z innymi rz膮dowymi agencjami, udost臋pni艂o im 艂膮cza do FBI, Interpolu oraz kilku niemieckich instytucji prawa i porz膮dku, takich jak: Bundeskriminalamt -niemiecki odpowiednik FBI, Landespolitzei- co艣 w rodzaju policji stanowej, Bundespostpolitzei - Policja Pocztowa i Bundeszollpolizei, czyli S艂u偶by Celne. Zar贸wno Bundespostpolitzei, jak i Bundeszollpolitzei cz臋sto udawa艂o si臋 z艂apa膰 przest臋pc贸w, z kt贸rymi zwyk艂a policja mia艂a spore problemy.
Podczas gdy dwaj asystenci przegl膮dali archiwa sieciowe i wyci膮gali z nich dane o Hausenie, dr Benn zapisywa艂 ich tre艣膰 w kr贸tkim, 艂atwym do zapami臋tania raporcie. Poniewa偶 Paul prosi艂 o telefon, raport zostanie mu odczytany. Dane pozostan膮 jednak w komputerach, przygotowane do wys艂ania sieci膮 i wydruku.
Czytaj膮c docieraj膮ce do niego informacje, pami臋taj膮c brzmienie oryginalnej pro艣by, doktor powoli nabiera艂 pewno艣ci, 偶e Hoodowi nic si臋 nie pomyli艂o. Wygl膮da艂o na to, 偶e istniej膮 pewne w膮tpliwo艣ci, kt贸ry Hausen robi艂 co i w trakcie czyjej kariery. Mimo to Benn nie przerywa艂 pracy; musia艂 si臋 艣pieszy膰, by zd膮偶y膰 na wyznaczony termin.
50
Czwartek, 15.01 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Ka偶dej skierowanej do Centrum pro艣bie o informacje komputer nadawa艂 automatycznie numer, notowa艂 te偶 czas jej nadej艣cia. Numery poprzedzone by艂y cyfr膮 albo dwu- lub trzycyfrow膮 liczb膮, identyfikuj膮c膮 nadawc臋. Poniewa偶 o pro艣by takie cz臋sto zwracali si臋 ludzie znajduj膮cy si臋 w niebezpiecznej sytuacji, o ich nadej艣ciu informowani byli i inni. Gdyby co艣 drastycznego spotka艂o agenta w terenie, jego zast臋pca mia艂 wkroczy膰 i zako艅czy膰 spraw臋.
O nadej艣ciu zg艂oszenia nadanego przez Hooda, Mike'a Rodgersa poinformowa艂 dobiegaj膮cy z jego komputera pisk. Gdyby nie by艂o go w pokoju, pisk ten rozlega艂by si臋 co minut臋. Mike by艂 jednak w gabinecie, zajadaj膮c sp贸藕niony lunch. Pogryzaj膮c odgrzanego w kuchence mikrofalowej hamburgera, zapozna艂 si臋 z tre艣ci膮 zg艂oszenia. I zacz膮艂 si臋 powa偶nie niepokoi膰.
Genera艂 i jego szef pod wieloma wzgl臋dami bardzo si臋 od siebie r贸偶nili, a przede wszystkim mieli ca艂kiem inny 艣wiatopogl膮d. Paul wierzy艂 g艂臋boko, 偶e ludzie s膮 w zasadzie dobrzy, podczas gdy Rodgers uwa偶a艂 ludzko艣膰 za zbiorowisko z natury egoistycznych jednostek, najbardziej przypominaj膮cych poluj膮cych na wyznaczonym sobie terytorium drapie偶nik贸w. Uwa偶a艂 te偶, 偶e ma dow贸d na s艂uszno艣膰 swych przekona艅, bowiem gdyby nie by艂y s艂uszne i on, i miliony 偶o艂nierzy takich jak on, pozostaliby bez pracy.
Wierzy艂 r贸wnie偶, 偶e je艣li Paul ma jakie艣 w膮tpliwo艣ci co do klanu Hausen贸w, to s膮 to w膮tpliwo艣ci uzasadnione.
-聽Leci do Francji na akcj臋 przeciw terrorystom, a za wsparcie ma Matta Stolla - oznajmi艂 czterem 艣cianom pustego gabinetu. Zerkn膮艂 na monitor komputera. Jak偶e 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e wstuka膰 komendy CR i niemal natychmiast mie膰 do dyspozycji Centrum Regionalne wraz z lud藕mi z Iglicy. A tak musia艂 zacz膮膰 od komendy MAPEURO.
Na monitorze pojawi艂a si臋 barwna mapa Europy. Na艂o偶y艂 na ni膮 siatk臋 i przygl膮da艂 si臋 jej przez d艂u偶sz膮 chwil臋.
-聽Przesz艂o osiemset kilometr贸w - powiedzia艂 do siebie, szacuj膮c odleg艂o艣膰 mi臋dzy p贸艂nocnymi W艂ochami i po艂udniow膮 Francj膮.
Nacisn膮艂 ESC. Wystuka艂 NATOITALY.
Po pi臋ciu sekundach na ekranie pojawi艂o si臋 dwukolumnowe menu, Oferuj膮ce wyb贸r praktycznie wszystkiego, od rozmieszczenia oddzia艂贸w do 艣rodk贸w transportowych, od uzbrojenia po gry wojenne. Wybra艂 transport. Kolejne menu. Powietrzny. Trzecie menu oferowa艂o wyb贸r samolot贸w i lotnisk. Wolny by艂 akurat helikopter Sikorsky CH-53i Gigantyczna, dwusilnikowa maszyna mia艂a zasi臋g przesz艂o dw贸ch tysi臋cy kilometr贸w i 艂adowni臋 wystarczaj膮co wielk膮 dla jego plan贸w. Pr臋dko艣膰 maksymalna trzystu pi臋tnastu kilometr贸w na godzin臋 by艂a jednak zdecydowanie za ma艂a. Przesun膮艂 wzrokiem w d贸艂 listy. Znalaz艂, czego potrzebowa艂.
V-22 Osprey. Maszyna pionowego startu i l膮dowania, wsp贸lne dzie艂o Bella i Boeinga. Zasi臋g - blisko dwa tysi膮ce. Pr臋dko艣膰 podr贸偶na - sze艣膰set kilometr贸w na godzin臋. I - co najlepsze ze wszystkiego - jeden z prototyp贸w VI Flota testowa艂a w艂a艣nie w Neapolu.
Genera艂 Rodgers u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Skasowa艂 menu i wywo艂a艂 na ekran sw膮 osobist膮 ksi膮偶k臋 telefoniczn膮. Kursorem najecha艂 na pozycj臋 NATO - BEZPO艢REDNIE POL膭CZENIA, a z niej wybra艂 numer telefonu najwy偶szego rang膮 dow贸dcy oddzia艂贸w NATO w Europie, genera艂a Vincenza DiFate.
W ci膮gu trzech minut Rodgers zdo艂a艂 odnale藕膰 genera艂a na przyj臋ciu w ambasadzie Hiszpanii w Londynie i przerwa膰 mu zabaw臋. Pokr贸tce wyt艂umaczy艂, dlaczego musi wypo偶yczy膰 Ospreya i dziesi臋ciu francuskich 偶o艂nierzy.
51
Czwartek, 21.02 - W眉nstorf, Niemcy - Ty durny kaleko!
W swoim czasie Herbert s艂ysza艂 gorsze epitety. S艂ysza艂, jak miotano je na czarnych w Missisipi, na 呕yd贸w w dawnym Zwi膮zku Radzieckim, na Amerykan贸w w Bejrucie. To jednak, co wykrzykn膮艂 m艂ody wartownik zbli偶aj膮c si臋 do Jodie, wydawa艂o mu si臋 najg艂upsz膮 obelg膮 pod s艂o艅cem. A jednak, cho膰 by艂 bardzo s艂aby, poczu艂, 偶e si臋 wkurza.
Wyrwa艂 ukryt膮 w w贸zku latark臋. Przez okno od strony pasa偶era zajrza艂 do 艣rodka samochodu, za kt贸rym tu dojecha艂. Nast臋pnie szybko przejecha艂 na bok, ubezpieczaj膮c si臋 na wypadek, gdyby komu艣 wpad艂o do g艂owy strzela膰 do 艣wiat艂a. Ukryty w mroku widzia艂, jak wartownik podszed艂 do Jodie i jak dziewczyna wreszcie si臋 zatrzyma艂a. Wyci膮gn膮艂 spod nogi Skorpiona.
Jodie oraz ch艂opak znajdowali si臋 jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w od niego i mniej wi臋cej dwadzie艣cia pi臋膰 metr贸w od t艂umu neonazist贸w. Zabawa trwa艂a, niezak艂贸cona.
Jodie zas艂ania艂a mu cel.
Ch艂opak odezwa艂 si臋 po niemiecku. Odpar艂a, 偶e nie rozumie. Krzykn膮艂 co艣 za siebie, pewnie nie wiedzia艂, co ma robi膰 i prosi艂 o instrukcje. Obracaj膮c si臋, przesun膮艂 si臋 nieco w lewo. Bob wymierzy艂 w jego 艂ydk臋 i strzeli艂. Muskularny m艂ody Niemiec pad艂, wrzeszcz膮c.
-聽Teraz i ty jeste艣 kalek膮 - mrukn膮艂 Herbert, podjecha艂 w贸zkiem do pasa偶erskich drzwi p贸艂ci臋偶ar贸wki i otworzy艂 je.
T艂um ucich艂 jak na rozkaz. Ludzie rzucili si臋 na ziemi臋, daleko od le偶膮cego ch艂opaka. Ukszta艂towanie terenu uniemo偶liwia艂o im strzelanie z miejsca, w kt贸rym le偶eli, nie by艂o jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e d艂ugo tak le偶e膰 nie b臋d膮.
-聽Jodie, r贸b co masz zrobi膰 i wiejemy! - wrzasn膮艂 na dziewczyn臋. Jodie obejrza艂a si臋 na niego, a potem spojrza艂a na wlepione w siebie, blade twarze.
-聽Nie dostali艣cie mnie! - krzykn臋艂a mocnym, pewnym g艂osem. l nigdy nie dostaniecie! .
Bob otworzy艂 drzwi od strony pasa偶era. - ju偶! - ponagli艂 j膮.
Jodie zerkn臋艂a jeszcze na rannego ch艂opaka, a potem pobieg艂a.
-聽Siadaj za kierownic膮 - poinstruowa艂 j膮 Herbert, wci膮gaj膮c si臋 na siedzenie pasa偶era. - Zostawili kluczyki w stacyjce.
W tym momencie rozleg艂y si臋 krzyki. Jeden z odwa偶niejszych neonazist贸w wsta艂. W r臋ku trzyma艂 pistolet, kt贸ry wycelowa艂 w ich kierunku.
-聽O, cholera - zakl膮艂 Herbert i natychmiast wystrzeli艂 przez otwarte drzwi. Dziewczyna wrzasn臋艂a w panice, obiema d艂o艅mi zakrywaj膮c uszy. Trafiony w udo Niemiec zwali艂 si臋 na ziemi臋, na traw臋 trysn臋艂a krew.
Bob wysiad艂 z samochodu, wpe艂z艂 na w贸zek i os艂ania艂 ich odwr贸t zza otwartych drzwi. Jodie uda艂o si臋 uruchomi膰 silnik. Ju偶 nie by艂a taka spokojna jak przedtem, trz臋s艂a si臋, oddycha艂a ci臋偶ko, zdradza艂a wszystkie objawy za艂amania po ci臋偶kim stresie. Nie wolno by艂o dopu艣ci膰, by wpad艂a w histeri臋.
-聽Jodie, pos艂uchaj, co mam ci do powiedzenia. Rozp艂aka艂a si臋.
-聽Jodie...
-聽Co?! - wrzasn臋艂a. - Co?! Co?! Co?! - Cofaj. Bardzo powoli.
Dziewczyna kurczowo 艣ciska艂a kierownic臋. Wzrok mia艂a wbity we w艂asne nogi. Za szpalerem nacieraj膮cych k艂臋bi艂 si臋 zdezorientowany t艂um. Dalej wida膰 by艂o przemawiaj膮cego przedtem m臋偶czyzn臋 - rozmawia艂 ze stoj膮c膮 obok kobiet膮. Atak m贸g艂 nast膮pi膰 w ka偶dej chwili, ju偶 za par臋 sekund.
-聽Jodie - powiedzia艂 Herbert, bardzo spokojnie. - Wrzu膰 wsteczny bieg i ruszaj powoli. Powoli.
Bob doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e nie wsi膮dzie do samochodu, je艣li przedtem nie opu艣ci Skorpiona, a opuszczaj膮c bro艅 przy艣pieszy tylko moment ataku. Zerkn膮艂 za siebie. Niewiele widzia艂 w ciemno艣ci, ale mia艂 wra偶enie, 偶e przez co najmniej kilkaset metr贸w teren jest piaski i nie zaro艣ni臋ty. Jego plan zak艂ada艂, 偶e otwarte drzwi jad膮cego ty艂em, powolutku, samochodu b臋d膮 go pcha艂y wraz z w贸zkiem, umo偶liwiaj膮c mu prowadzenie ognia. Potem m贸g艂by wsi膮艣膰 i dopiero wtedy zacz臋艂aby si臋 prawdziwa ucieczka.
W ka偶dym razie taki wymy艣li艂 plan. - Jodie, s艂ysza艂a艣, co m贸wi艂em.
Dziewczyna chlipn臋艂a, poci膮gn臋艂a nosem i, nareszcie, przesta艂a p艂aka膰. - Dasz rad臋 ruszy膰 i pojecha膰 do ty艂u? Bardzo, bardzo powoli? Niepewnie, bole艣nie wr臋cz powolnie, opu艣ci艂a d艂o艅 na d藕wigni臋 bieg贸w.
-聽Jodie - g艂os Herberta by艂 nadal bardzo spokojny. - Naprawd臋 powinni艣my ju偶 si臋 st膮d wynosi膰.
Poruszy艂a d藕wigni膮 i w tym momencie przednie opony eksplodowa艂y. Prz贸d samochodu podskoczy艂, z daleka rozleg艂 si臋 warkot serii. Otwarte drzwi odrzuci艂y do ty艂u w贸zek wraz z siedz膮cym w nim Herbertem. W metal karoserii uderzy艂y pociski z pistoletu maszynowego. T艂um rozst膮pi艂 si臋, robi膮c miejsce kobiecie trzymaj膮cej pod ramieniem ziej膮c膮 ogniem bro艅. Dzi艣 rano - czy rzeczywi艣cie by艂o to zaledwie dzi艣 rano? Lang powiedzia艂 o niej: „To mo偶e by膰 tylko Karin Doring”.
Rzeczywi艣cie.
Herbert cofn膮艂 si臋 za samoch贸d, otworzy艂 drzwi z ty艂u i - ukryty za nimi - wystrzeli艂 seri臋. Przydusi艂 ni膮 do ziemi pierwsz膮 lini臋, ale nie powstrzyma艂 kobiety. Sz艂a ku nim, nieuchronna i twarda jak sama 艣mier膰.
Jodie zn贸w si臋 rozp艂aka艂a. Bob zobaczy艂 le偶膮c膮 na tylnym siedzeniu bro艅... oraz co艣, czego m贸g艂by u偶y膰.
Wystrzeli艂 w t艂um.
-聽Jodie - powiedzia艂. - Musisz mnie os艂oni膰. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie mia艂a poj臋cia, o co mu chodzi.
W przednie drzwi zn贸w uderzy艂y pociski. Jeszcze seria, a przebij膮 je na wylot, pomy艣la艂 Herbert. Potem przebij膮 tylne drzwi. Potem przebij膮 mnie.
-聽Jodie! - wrzasn膮艂. - Si臋gnij na tylne siedzenie, we藕 bro艅 i strzelaj! Strzelaj, albo zginiemy.
Jodie kurczowo trzyma艂a si臋 kierownicy. - Jodie!
Po policzkach p艂yn臋艂y jej 艂zy.
Zrozpaczony, Bob strzeli艂 ko艂o jej uda. W powietrze unios艂a si臋 chmurka g膮bki z siedzenia. Dziewczyna wrzasn臋艂a.
-聽Jodie, we藕 bro艅 i zastrzel Karin Doring, albo zwyci臋偶y na zawsze! Jodie spojrza艂a na niego szeroko rozwartymi oczami. To zrozumia艂a. Obr贸ci艂a si臋 i z tylnego siedzenia 艣ci膮gn臋艂a dwa pistolety.
-聽Zwolnij bezpieczniki. Takie ma艂e d藕wigienki na... - Zwolni艂am.
Spojrza艂 na ni膮. Poci膮ga艂a nosem, ale ju偶 nie p艂aka艂a. Strzeli艂a w szyb臋, odchyli艂a si臋 na siedzeniu i z bojowym okrzykiem wykopa艂a z ramy pop臋kane szk艂o.
-聽Zdumiewaj膮ce! - wyszepta艂 z podziwem. - Celuj - powiedzia艂 g艂o艣niej, zagl膮daj膮c do samochodu. - Oszcz臋dzaj amunicj臋!
Nie spuszczaj膮c wzroku z pierwszej linii przeciwnika wzi膮艂 z samochodu sze艣膰 butelek gazowanej wody mineralnej. Karin Doring zbli偶a艂a si臋; jeden z m臋偶czyzn na jej widok nabra艂 odwagi. Wsta艂.
-聽O, sukinsyn! - krzykn臋艂a Jodie i strzeli艂a w jego kierunku. Spud艂owa艂a, oczywi艣cie, ale Niemiec rzuci艂 si臋 na ziemi臋.
Wychowa艂em sobie ma艂膮 morderczyni臋, pomy艣la艂 Bob, potrz膮saj膮c g艂ow膮. Z dw贸ch butelek wyla艂 wod臋, cofn膮艂 si臋 nieco i no偶em wyci膮艂 kawa艂ek lewej opony w贸zka, uzyskuj膮c w ten spos贸b rurk臋. Nawet Karin Doring nie da rady przej艣膰 przez 艣cian臋 ognia.
W dach samochodu uderzy艂y kule... i zrykoszetowa艂y. Jodie rzuci艂a si臋 w lewo, zrozumia艂a, 偶e w ten spos贸b nic nie zyska, bo blokuj膮 j膮 drzwi i pad艂a na siedzenia. Niemal w tej samej chwili kolejna seria wbi艂a si臋 w oparcia.
-聽Jodie! - wrzasn膮艂 Bob. - W艂膮cz zapalniczk臋.
Jodie w艂膮czy艂a zapalniczk臋 i natychmiast zn贸w si臋 po艂o偶y艂a. Jasne by艂o, 偶e ju偶 nie wstanie.
Karin zbli偶y艂a si臋 na odleg艂o艣膰 trzystu metr贸w. Jej ludzie poj臋li wreszcie, 偶e niebezpiecze艅stwo nie jest wcale takie wielkie i r贸wnie偶 ruszyli przed siebie. Herbert tymczasem zd膮偶y艂 otworzy膰 bak i z zaimprowizowanego w臋偶a w艂a艣nie nape艂nia艂 butelki. Pociski wali艂y w karoseri臋 samochodu ju偶 niemal bez przerwy. W艣r贸d t艂umu g臋sto pojawia艂y si臋 iskierki p艂omieni wylotowych. Jeszcze z p贸艂 minutki i czeka ich oboje los potwora profesora Frankensteina, wraz z narzeczon膮 wydanego w 艂apy w艣ciek艂ych i wystraszonych wie艣niak贸w.
Us艂ysza艂 trzask wyskakuj膮cej zapalniczki. Nie, Jodle z pewno艣ci膮 mu nie pomo偶e. Podjecha艂 do przodu, najszybciej jak potrafi艂. Dziur w tych drzwiach by艂o stanowczo za wiele. Si臋gn膮艂 do 艣rodka, wydar艂 troch臋 g膮bki z rozdartego strza艂ami siedzenia. Jedn膮 butelk臋 postawi艂 na pod艂odze, drug膮 nabi艂 g膮bk膮. Wyrwa艂 gor膮c膮 zapalniczk臋, przy艂o偶y艂 do g膮bki i czeka艂, a偶 zacznie si臋 tli膰.
Nic z tego. Nagle, przera偶ony Bob Herbert u艣wiadomi艂 sobie, 偶e siedzenie samochodu zrobiono w ca艂o艣ci z niepalnych materia艂贸w.
Zakl膮艂 i wcisn膮艂 zaimprowizowan膮 zatyczk臋 do butelki. Wrzuci艂 zapalniczk臋 do benzyny i rzuci艂 bomb臋 wysokim 艂ukiem. Modli艂 si臋, by g膮bka wpad艂a do 艣rodka.
Jego modlitwa zosta艂a wys艂uchana. Butelka wybuch艂a w powietrzu, oblewaj膮c t艂um kroplami p艂on膮cej benzyny i obrzucaj膮c odpryskami szk艂a. Rozleg艂y si臋 rozpaczliwe wrzaski. Jodle unios艂a g艂ow臋 z siedzenia. Spojrza艂a na fajerwerki, a potem na ich autora.
-聽Bomby mi si臋 sko艅czy艂y - oznajmi艂 Bob. - Proponuj臋, 偶eby艣my wynosili si臋 st膮d w choler臋.
Jodle ruszy艂a ty艂em, a on tymczasem przymkn膮艂 drzwi. Zamkn膮膰 ju偶 si臋 nie da艂y. Karin Doring przepycha艂a si臋 przez t艂um. Strzela艂a do samochodu. Inni do艂膮czyli do niej.
-聽Auuu...
Herbert spojrza艂 w lewo. Jodle zachwia艂a si臋, opar艂a na jego ramieniu. Samoch贸d zwolni艂, stan膮艂. Bob pochyli艂 si臋 i dostrzeg艂, 偶e Jodle zosta艂a ranna. Na oko powy偶ej 偶eber, a poni偶ej obojczyka. Powieki mia艂a mocno zaci艣ni臋te, dysza艂a ci臋偶ko. Spr贸bowa艂 przesun膮膰 si臋 nieco, tak, by jej rami臋 spocz臋艂o na jego barku, nie uciskaj膮c rany. Uk艂adaj膮c j膮 dostrzeg艂, 偶e w kieszeni bluzki ma paczk臋 papieros贸w. Wyj膮艂 j膮 szybko i a偶 podskoczy艂 z rado艣ci, kiedy zobaczy艂 wci艣ni臋ty za celofan kartonik zapa艂ek.
艂agodnie po艂o偶y艂 dziewczyn臋 na siedzeniu. Pochyli艂 si臋 b艂yskawicznie, podni贸s艂 z pod艂ogi drug膮 butelk臋 benzyny i postawi艂 j膮 mi臋dzy nogami. Karin zd膮偶y艂a przej艣膰 ju偶 przez t艂um; przystan臋艂a teraz, wciskaj膮c nowy magazynek do gniazda pistoletu maszynowego. Bob zatka艂 butelk臋 chusteczk膮. Zapali艂 zapa艂k臋. Chusteczka pali艂a si臋 znacznie szybciej ni偶 zak艂ada艂.
-聽Ci twoi ludzie albo s膮 niepalni, albo spal膮 ci臋 na stosie - powiedzia艂 wychylaj膮c si臋 i rzucaj膮c bomb臋 w Karin. Us艂ysza艂 trzask p臋kaj膮cego szk艂a, zobaczy艂 b艂ysk - zaro艣la wok贸艂 zaj臋艂y si臋 b艂yskawicznie.
Teraz najwa偶niejsza sta艂a si臋 Jodle. Dziewczyna trzyma艂a si臋 za bark. Wiedzia艂, 偶e w tej chwili czuje tylko odr臋twienie, 偶e b贸l pojawi si臋 dopiero wtedy, kiedy zacznie si臋 porusza膰.
Z艂o偶y艂 fotel i wci膮gn膮艂 go do samochodu, g艂贸wnie po to, 偶eby mie膰 w razie potrzeby pod r臋k膮 telefon. Nie by艂 pewien, czy telefon w limuzynie przetrwa艂 strzelanin臋. Ostro偶nie pom贸g艂 Jodle usi膮艣膰.
-聽S艂uchaj - powiedzia艂. - Musisz co艣 zrobi膰. S艂yszysz, co m贸wi臋? Skin臋艂a g艂ow膮 raz, s艂abo.
-聽Nie mog臋 doda膰 gazu. B臋dziesz musia艂a nacisn膮膰 peda艂 za mnie. My艣lisz, 偶e dasz rad臋?
Kolejne skinienie.
Bob bokiem przesun膮艂 si臋 nieco za ni膮 i po艂o偶y艂 d艂onie na kierownicy. Kiedy uni贸s艂 wzrok przez moment widzia艂 jakiego艣 m臋偶czyzn臋, si艂膮 powstrzymuj膮cego Karin przed szar偶膮 przez ogie艅.
-聽Jodle? Zaczyna brakowa膰 nam czasu. B臋d臋 ci臋 broni艂, ale teraz lepiej ju偶 st膮d wiejmy.
Po raz trzeci dziewczyna tylko skin臋艂a g艂ow膮. Obliza艂a wargi. J臋kn臋艂a, wyci膮gaj膮c nog臋. Oczy nadal mia艂a zamkni臋te, Herbert jednak widzia艂, jak po omacku szuka stop膮 w艂a艣ciwego peda艂u.
-聽Doskonale - powiedzia艂 spokojnie, serdecznie. - No, ju偶. A teraz przyci艣nij lekko.
Spe艂ni艂a jego polecenie. Samoch贸d powoli pojecha艂 ty艂em. Obejmuj膮c j膮 jedn膮 r臋k膮, z drug膮 na kierownicy, Herbert obr贸ci艂 g艂ow臋 i poprowadzi艂 limuzyn臋 wyboist膮 drog膮 w las. W tylnym oknie odbija艂a si臋 pomara艅czowa 艂una po偶aru.
Chaos w Dni Naporu, pomy艣la艂 z satysfakcj膮. Feuer zatrzymany przez ogie艅. By艂a w tym ironia, przepyszna... gdyby mia艂 czas si臋 ni膮 delektowa膰. Samoch贸d nadal jecha艂 ty艂em. Czu艂 szarpni臋cia kierownicy - jechali w ko艅cu na felgach, a w dodatku od czasu do czasu trafiali w jakie艣 krzaki. Wkr贸tce to, co by艂o obozem, zmieni艂o si臋 w odblask p艂omienia na chmurach zas艂aniaj膮cych nocne niebo. Bob pomy艣la艂 nawet, 偶e by膰 mo偶e wydostan膮 si臋 偶ywi z tego lasu.
W tym momencie zgas艂 silnik samochodu.
52
Czwartek, 21.14 - W眉nstorf, Niemcy
Karm Doring spokojnie strzepn臋艂a z r臋kawa p艂on膮ce krople benzyny. My艣la艂a o tch贸rzostwie swych 偶o艂nierzy, nie dopuszcza艂a jednak, by rozczarowanie przeszkodzi艂o jej w dzia艂aniu. Jak lis wpatrywa艂a si臋 w ofiary. Przez p艂omie艅 i dym, przez t艂um miotaj膮cych si臋 ludzi, jej ludzi, 艣ledzi艂a wzrokiem oddalaj膮cy si臋 samoch贸d.
Spryciarz z niego, pomy艣la艂a gorzko. Nie w艂膮czy艂 艣wiate艂. Jecha艂 ty艂em, wykorzystuj膮c s艂abe 艣wiate艂ka wstecznego biegu. I one jednak w ko艅cu znik艂y. Nie szkodzi. Przy pasie mia艂a sztylet SA. Pocisk dla m臋偶czyzny, ostrze no偶a dla dziewczyny.
Manfred podszed艂 od ty艂u i po艂o偶y艂 jej d艂o艅 na ramieniu.
-聽Karin, obud藕 si臋! Mamy rannych. Richter potrzebuje twojej pomocy, 偶eby doprowadzi膰 tu wszystko do...
-聽Chc臋 tych dwoje - warkn臋艂a w odpowiedzi. - Niech Richter sam radzi sobie z tym szale艅stwem. Chce by膰 przyw贸dc膮? Niech b臋dzie,
-聽Nie jest przyw贸dc膮 naszych ludzi. W tej chwili z pewno艣ci膮 go nie zaakceptuj膮.
-聽Wi臋c ty si臋 tym zajmij.
-聽Przecie偶 wiesz, 偶e do piek艂a p贸jd膮 wy艂膮cznie za tob膮.
Karin zrobi艂a krok wstecz, str膮caj膮c z ramienia przyjacielsk膮 d艂o艅. Obr贸ci艂a si臋. Jej twarz zastyg艂a w mask臋 furii.
-聽Do piek艂a? Wystarczy艂 jeden uzbrojony Amerykanin, 偶eby uciekali jak karaluchy. Pokona艂 ich kaleka na w贸zku inwalidzkim, maj膮cy do pomocy rozhisteryzowan膮 dziewczyn臋. Wstyd mi za nich. Wstyd mi za siebie.
-聽To jeszcze jeden pow贸d, by jak najszybciej zapomnie膰 o tym incydencie - stwierdzi艂 Manfred. - Przypadek jeden na tysi膮c. Przez chwil臋 nie byli艣my po prostu wystarczaj膮co czujni.
-聽Pragn臋 zemsty. Pragn臋 krwi.
-聽Nie! Zeszli艣my z tej drogi. Ta droga prowadzi do nik膮d. Zgoda, nie wypad艂o to najlepiej, ale przecie偶 nas nie pobili...
-聽To tylko s艂owa. G贸wniane s艂owa
-聽Karin, pos艂uchaj mnie. Mo偶esz doda膰 ludziom ducha w inny spos贸b. Mo偶esz pom贸c Richterowi, mo偶esz poprowadzi膰 nas do Hanoweru...
Karin Doring obr贸ci艂a si臋, przeszywaj膮c spojrzeniem p艂on膮ce zaro艣la.
-聽P贸ki tych dwoje 偶yje, nie mam prawa prowadzi膰 nikogo. Nigdzie. Sta艂am obok Richtera... widzia艂am jak moi ludzie... moi 偶o艂nierze... nie zrobili nic... - Znalaz艂a drog臋 przez ogie艅, znik艂a w k艂臋bach rzedniej膮cego dymu. Manfred poszed艂 za ni膮.
-聽Nie dogonisz samochodu - powiedzia艂.
-聽Jedzie gruntow膮 drog膮, bez 艣wiate艂. - Karin pobieg艂a r贸wnym truchtem. - Z艂api臋 go, albo przynajmniej wy艣ledz臋. To wcale nie powinno by膰 trudne.
Manfred pobieg艂 za ni膮.
-聽Nie my艣lisz - zauwa偶y艂. - Sk膮d wiesz, 偶e nie zastawi艂 na ciebie zasadzki?
-聽Nie wiem.
-聽Co ja bez ciebie zrobi臋? - krzykn膮艂 rozpaczliwie. - Do艂膮cz do Richtera. Sam proponowa艂e艣.
-聽Nie o to mi chodzi艂o. Bo偶e, porozmawiajmy chocia偶... Karin przy艣pieszy艂a i zacz臋艂a si臋 od niego oddala膰.
-聽Karin!
Wymagaj膮cy wielkiego wysi艂ku bieg w艣r贸d drzew, po nier贸wnym terenie, sprawia艂 jej wielk膮 przyjemno艣膰. Czu艂a budz膮c膮 si臋 w ciele energi臋: - Karin..!
Nie chcia艂a niczego s艂ysze膰. Nie my艣la艂a ju偶 o tym, do jakiego stopnia zawiedli j膮 zwolennicy i do jakiego stopnia ona zawiod艂a ich. Jednego jednak by艂a pewna: by wynagrodzi膰 im i sobie kl臋sk臋, kt贸r膮 w艂a艣nie ponie艣li, by zn贸w poczu膰 si臋 czyst膮, musi umy膰 d艂onie we krwi.
I umyje. Tak czy inaczej, w Niemczech lub w Stanach, dzi艣 lub jutro.
53
Czwartek, 21.32 - Tuluza, Francja
Podczas gdy Hausen pewnie i mi臋kko sadza艂 maszyn臋 na pasie, Paul Hood wygl膮da艂 przez okno. Od pocz膮tku nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, gdzie doko艂uj膮. Jaskrawe 艣wiat艂o umieszczone na dachu ma艂ego terminalu o艣wietla艂o grup臋 jedenastu m臋偶czyzn ubranych w d偶insy i robocze koszule. Dwunasty mia艂 na sobie ciemny garnitur. Raz za razem spogl膮da艂 na zegarek, bez przerwy przyg艂adza艂 w艂osy. Z pewno艣ci膮 nie by艂 prawnikiem. Brakowa艂o mu cierpliwo艣ci. W艣r贸d „robotnik贸w” Paul rozpozna艂 Ballona. To po prostu musia艂 by膰 ten facet z twarz膮 buldoga.
Ballon ruszy艂 w ich kierunku, nim samolot zd膮偶y艂 si臋 zatrzyma膰. M臋偶czyzna w garniturze truchta艂 za nim.
Matt Stoll odpi膮艂 pas. Wsta艂 i wyprostowa艂 si臋. Trzasn臋艂y kolana. - Nie dali nam nawet orzeszk贸w - zauwa偶y艂 z wyrzutem.
Paul przyjrza艂 si臋 m臋偶czy藕nie przypominaj膮cemu buldoga, kt贸ry w艂a艣nie rozkazywa艂 podtoczy膰 schodki. Tak, to z pewno艣ci膮 Ballon. Kiedy drugi pilot otworzy艂a w ko艅cu drzwi, schodki ju偶 czeka艂y. Wysiad艂 pierwszy; za nim szli Nancy, Stoll i Hausen. Francuz ogl膮da艂 sobie ka偶dego z go艣ci, ale szczeg贸lnie d艂ugo i nieprzyja藕nie przygl膮da艂 si臋 Hausenowi. Dopiero gdy Paul zszed艂 na pas, bli偶ej zainteresowa艂 si臋 jego osob膮.
-聽Dobry wiecz贸r - przywita艂 go Amerykanin. - Nazywam si臋 Paul Hood.
Francuz potrz膮sn膮艂 wyci膮gni臋t膮 d艂oni膮, odwzajemniaj膮c przywitanie. - Jestem pu艂kownik Ballon - powiedzia艂. Kciukiem wskaza艂 m臋偶czyzn臋 w garniturze. - A to monsieur Marais, celnik. Prosi艂, 偶ebym u艣wiadomi艂 wam, 偶e lotnisko w Tuluzie nie jest lotniskiem mi臋dzynarodowym i zezwolenie wam na l膮dowanie tu by艂o przys艂ug膮 oddan膮 mnie osobi艣cie oraz Groupe d'Intervention de la Gendarmerie Nationale.
-聽Vive la France - burkn膮艂 pod nosem Stoll.
-聽Les passeports - zwr贸ci艂 si臋 Marais do pu艂kownika.
-聽Chce zobaczy膰 wasze paszporty - przet艂umaczy艂 pu艂kownik. - Potem, mam nadziej臋, b臋dziemy mogli rusza膰 dalej.
-聽A je艣li zapomnia艂bym paszportu... czy to znaczy, 偶e m贸g艂bym wr贸ci膰 do domu? - zainteresowa艂 si臋 Stoll.
Francuz przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie.
-聽Czy to pan zna si臋 na tej maszynie? - spyta艂. - Owszem.
-聽Wi臋c nie. Jedzie pan z nami, cho膰bym mia艂 zastrzeli膰 Maraisa.
Widz膮c, 偶e nic si臋 nie da wytargowa膰, Matt - a za nim i reszta towarzystwa - wyj膮艂 paszport z kieszeni. Marais sprawdzi艂 je bardzo dok艂adnie, por贸wnuj膮c ka偶d膮 twarz z fotografi膮. Uroczy艣cie wr臋czy艂 te sprawdzone Ballonowi, a dopiero on odda艂 je w艂a艣cicielom.
-聽Continuez - po艣pieszy艂 pu艂kownika Marais.
-聽No, wi臋c... mam wam tak偶e powiedzie膰, 偶e oficjalnie w og贸le si臋 we Francji nie znale藕li艣cie. I 偶e powinni艣cie opu艣ci膰 jej terytorium przed up艂ywem dwudziestu czterech godzin.
-聽Nie istniejemy, ale istniejemy - zauwa偶y艂 Stoll. - Arystoteles zakocha艂by si臋 w tym facecie.
-聽Dlaczego akurat Arystoteles? - spyta艂a stoj膮ca za jego plecami Nancy. - Wierzy艂 w abiogenez臋, to znaczy uwa偶a艂, 偶e 偶ywe istoty mog膮 powsta膰 z materii nieo偶ywionej. W XVII wieku Francesco Redi dowi贸d艂 fa艂szywo艣ci tego twierdzenia. A my dowiedli艣my dzi艣 fa艂szywo艣ci dowodu Rediego.
Hood, rozdawszy paszporty, sta艂 patrz膮c Maraisowi w oczy. Czyta艂 w jego twarzy jak w otwartej ksi臋dze - co艣 tu by艂o nie tak. Marais zreszt膮 zaraz zabra艂 Ballona na stron臋. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 rozmawiali po cichu, po czym Ballon wr贸ci艂. Jego twarz przypomina艂a teraz pysk smutnego buldoga.
-聽Co si臋 sta艂o? - spyta艂 go Paul.
-聽Boi si臋. - Pu艂kownik spojrza艂 na Hausena. - Nie chce, by ta wyj膮tkowo nieformalna sprawa dotar艂a do prasy.
-聽Nie dziwi臋 mu si臋 - stwierdzi艂 zimno Hausen. - Nikt nie chcia艂by chyba szeroko reklamowa膰 faktu, 偶e jego kraj da艂 艣wiatu takiego Dominique'a.
-聽Nikt - przy艣wiadczy艂 Ballon - mo偶e z wyj膮tkiem obywatela kraju, kt贸ry da艂 艣wiatu Hitlera.
W podobnych sytuacjach instynkt nakazywa艂 Paulowi Hoodowi podj臋cie natychmiastowej mediacji, teraz jednak postanowi艂 on sobie, 偶e si臋 nie odezwie. I Niemiec, i Francuz zachowali si臋 nieodpowiedzialnie; gdyby interweniowa艂, zrobi艂by sobie z nich wrog贸w.
Nancy nie mia艂a takich skrupu艂贸w.
-聽Przyjecha艂am powstrzyma膰 nowego Hitlera, a nie s艂ucha膰 dowcipnych uwag o starym - powiedzia艂a. - Znajdzie si臋 tu mo偶e kto艣 ch臋tny do pomocy? - 1, nie czekaj膮c na odpowied藕, nie zwracaj膮c nawet uwagi na Ballona, Maraisa i reszt臋 偶andarm贸w, posz艂a w stron臋 terminalu.
Hausen spojrza艂 najpierw na Hooda, a potem na Francuza. Ma racj臋 - przyzna艂. - A ja bardzo pan贸w przepraszam.
Ballon zacisn膮艂 usta - najwyra藕niej nie by艂 ca艂kiem got贸w na przyj臋cie przeprosin - a potem nagle z艂agodnia艂.
-聽A demain - powiedzia艂 stanowczo, zwracaj膮c si臋 do Maraisa, po czym gestem wyda艂 rozkaz swym ludziom. Hood, Stoll i Hausen poszli `za nimi. Paul Hood, ra藕nym krokiem przemierzaj膮c terminal tuluza艅skiego lotniska zastanawia艂 si臋, czy s艂owa po偶egnania, wybrane przez Ballona, nie kry艂y przypadkiem drugiego dna. A demain oznacza艂o przecie偶 nie tylko „do jutra”, lecz takie precyzyjnie okre艣la艂o cel ich operacji.
Pu艂kownik poprowadzi艂 swych go艣ci do dw贸ch czekaj膮cych na nich p贸艂ci臋偶ar贸wek. Spokojnie, lecz stanowczo doprowadzi艂 do tego, 偶e Stoll znalaz艂 si臋 bezpiecznie w jednej z nich, wci艣ni臋ty mi臋dzy Paula Hooda i Nancy. Sam usiad艂 z przodu, obok kierowcy. Trzej z jego ludzi zaj臋li ostatnie siedzenie. 呕aden z nich nie by艂 chyba uzbrojony. Uzbrojeni policjanci jechali drugim samochodem, z Hausenem.
-聽Czuj臋 si臋 jak botanik na „Bounty" - zauwa偶y艂 Matt, kiedy ju偶 ruszyli w drog臋. - Jego zadaniem by艂o przesadzi膰 chlebowce, kt贸rych poszukiwa艂 kapitan Blight. Bardzo o niego dbano.
-聽A co z nami wszystkimi? - Nancy zmarszczy艂a si臋 lekko. - Sko艅czymy na Tahiti - orzek艂 Paul.
Nancy nie u艣miechn臋艂a si臋. Nawet na niego nie spojrza艂a. Paul nie potrafi艂 obroni膰 si臋 przed wra偶eniem, 偶e jest na „Statku G艂upc贸w” raczej ni偶 na „Bounty". Teraz, kiedy rzeczywisto艣膰 zast膮pi艂a romantyczne wspomnienia, doskonale pami臋ta艂 humory Nancy, pami臋ta艂 jak bez 偶adnego powodu raz by艂a smutna, to zn贸w gniewna lub przygn臋biona. Te jej humory nie trwa艂y d艂ugo, ale kiedy trwa艂y, zdarza艂y im si臋 przykre, bardzo przykre chwile. W艂a艣ciwie nie wiedzia艂, co przera偶a go bardziej: czy to, 偶e zd膮偶y艂 zapomnie膰, jak to by艂o, czy te偶 to, 偶e Nancy w艂a艣nie popad艂a w humorki.
Ballon odwr贸ci艂 si臋 ku nim z przedniego siedzenia.
-聽Wykorzysta艂em wszystkie wy艣wiadczone kiedykolwiek komukolwiek przys艂ugi, by 艣ci膮gn膮膰 was do Francji - powiedzia艂. - A niewiele ich zosta艂o po tym, jak dosta艂em nakaz rewizji w Demain. Ten nakaz ko艅czy si臋 dzi艣 o p贸艂nocy. Wola艂bym go nie zmarnowa膰. Za pomoc膮 zdalnie sterowanych kamer wideo obserwowali艣my siedzib臋 firmy dzie艅 i noc, z nadziej膮, 偶e znajdziemy co艣, co usprawiedliwia艂oby rozpocz臋cie akcji. Jak na razie nie znale藕li艣my niczego.
-聽A czego spodziewacie si臋 po nas?
-聽Je艣li ju偶 mamy pomarzy膰... najlepiej, gdyby艣cie pokazali nam twarze znanych terroryst贸w. Cz艂onk贸w... 偶o艂nierzy Nowych Jakobin贸w, pogrobowc贸w stronnictwa, kt贸re nie waha艂o si臋 mordowa膰 starc贸w i dzieci, je艣li tylko nale偶eli do arystokracji. - Kluczykiem wisz膮cym na 艂a艅cuszku u przegubu d艂oni, Ballon otworzy艂 samochodowy schowek. Wr臋czy艂 Hoodowi wyj臋t膮 z niego teczk臋. By艂o w niej kilkana艣cie rysunk贸w i zamazanych fotografii. - To znani nam jakobini - powiedzia艂. - Musz臋 zidentyfikowa膰 kt贸rego艣 z nich wewn膮trz, 偶eby rozpocz膮膰 akcj臋.
Paul przekaza艂 zdj臋cia Mattowi.
-聽B臋dziesz w stanie zobaczy膰 kt贸r膮艣 z tych twarzy wystarczaj膮co wyra藕nie, by dokona膰 pozytywnej identyfikacji? - spyta艂.
Stoll przejrza艂 materia艂y.
-聽Mo偶e? - stwierdzi艂. - To zale偶y od tego, za czym obiekt b臋dzie sta艂, czy b臋dzie si臋 porusza艂, ile czasu zajmie konstruowanie obrazu:..
-聽Zg艂asza fan mn贸stwo zastrze偶e艅 - zirytowa艂 si臋 Francuz. - A ja po prostu musz臋 zidentyfikowa膰 kt贸rego艣 z tych potwor贸w tam, w 艣rodku.
-聽Nakaz rewizji nie daje panu 偶adnych mo偶liwo艣ci? - zainteresowa艂 si臋 Hood.
-聽Najmniejszych. - Pu艂kownik by艂 wyra藕nie w艣ciek艂y. - Nie pozwol臋 jednak, by kiepsk膮 jako艣膰 zdj臋膰 wykorzysta膰 jako poz贸r do mylnej identyfikacji i interwencji.
-聽Fajnie - zauwa偶y艂 Stoll, oddaj膮c mu teczk臋. - Przynajmniej nie b臋d臋 pracowa艂 w stresie.
-聽Zdolno艣膰 do pracy w stresie odr贸偶nia amator贸w od prawdziwych profesjonalist贸w.
Nancy spojrza艂a gniewnie na Francuza.
-聽Mam wra偶enie, 偶e prawdziwy zawodowiec nie dopu艣ci艂by znanego terrorysty do 艣rodka - powiedzia艂a. - Mam te偶 wra偶enie, 偶e Dominique krad艂, prawdopodobnie zabija艂 i jest got贸w rozpocz膮膰 wojn臋. Zrobi艂 swoje. Czy czyni to z niego profesjonalist臋?
-聽Ludzie tary jak Dominique stawiaj膮 si臋 ponad prawem - odpar艂 spokojnie 偶andarm. - Nasza sytuacja nie jest niestety a偶 tak komfortowa. - Bzdura. Mieszkam w Pary偶u. Amerykanie s膮 tu traktowani jak 艣miecie
i to przez wszystkich, od w艂a艣cicieli budynk贸w, w kt贸rych wynajmuj膮 mieszkania, pocz膮wszy, na policji sko艅czywszy: Prawo nas nie broni.
-聽Ale przestrzega pani prawa, prawda? - Oczywi艣cie!
-聽W艂a艣nie. Kiedy jedna strona dzia艂a poza prawem, jest po prostu stron膮 dzia艂aj膮c膮 poza prawem. Jest si艂膮 z艂a. Ale je艣li obie strony dzia艂aj膮 poza prawem, mamy ju偶 co艣 innego. Chaos.
Paul postanowi艂 przerwa膰 im t臋 rozmow臋. Zmieni艂 temat. - D艂ugo jeszcze b臋dziemy jechali? - spyta艂.
-聽Mniej wi臋cej pi臋tna艣cie minut. - Ballon spojrza艂 na Nancy. Nancy odwr贸ci艂a wzrok. - Pani Bosworth - powiedzia艂 - przytoczy艂a pani dobre argumenty. Bardzo mi przykro, 偶e tak ostro potraktowa艂em pana Stolla. Ale mam do czynienia ze spraw膮 wielkiej wagi. - Przyjrza艂 si臋 po kolei ka偶demu z nich. - Czy rozwa偶yli艣cie pa艅stwo ryzyko zwyci臋stwa?
-聽Nie - przyzna艂 Paul, zaciekawiony. - Co ma pan na my艣li?
-聽Je艣li dokonamy chirurgicznego ci臋cia i upadnie sam Dominique, jego przedsi臋biorstwo i firmy z nim zwi膮zane przetrwaj膮. Je艣li jednak nie przetrwaj膮, stracimy miliardy dolar贸w. Francuska gospodarka i francuski rz膮d Mart膮 powa偶nie zdestabilizowane. Stworzy to pr贸偶ni臋 - tak膮, jak膮 znamy z przesz艂o艣ci. - Spojrza艂 na jad膮c膮 za nimi drug膮 p贸艂ci臋偶ar贸wk臋. - Pr贸偶ni臋, w kt贸rej, jak uczy historia, kwitnie niemiecki nacjonalizm. W kt贸rej niemieccy politycy podgrzewaj膮 atmosfer臋. - Ballon obr贸ci艂 wzrok. Patrzy艂 teraz Paulowi wprost w oczy. - Kiedy powstaje taka pr贸偶nia - stwierdzi艂 - Niemcy zaczynaj膮 艂akomie spogl膮da膰 na Austri臋, na Sudety, na Alzacj臋 i Lotaryngi臋. Pani Bosworth, panowie... spacerujemy po linie. Je艣li nie chcemy spa艣膰, musimy i艣膰 bardzo ostro偶nie. Prawo jest rozpi臋t膮 pod t膮 lin膮 siatk膮. Ostro偶no艣膰 i prawo - tylko one umo偶liwi膮 nam przej艣cie nad przepa艣ci膮.
Nancy wyjrza艂a za okno. Hood doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e nie oka偶e skruchy. Przerwanie k艂贸tni musia艂o wystarczy膰 Ballonowi za przeprosiny.
-聽Ja tak偶e wierz臋 w prawo i w system, kt贸ry zbudowali艣my, by je chroni膰. Pomo偶emy panu w pa艅skim spacerku, panie pu艂kowniku. Ballon lekko skin膮艂 g艂ow膮 - ten drobny gest by艂 jak do tej pory jedynym dowodem na to, 偶e toleruje ich obecno艣膰.
-聽Dzi臋ki, szefie - westchn膮艂 Stoll. - Jak m贸wi艂em, ciesz臋 si臋, 偶e nie b臋d臋 musia艂 pracowa膰 w stresie.
54
Czwartek, 21.33 - W眉nstorf, Niemcy
Kiedy samoch贸d stan膮艂, Jodie zdj臋艂a nog臋 z peda艂u gazu, opar艂a g艂ow臋 na zag艂贸wku i zamkn臋艂a oczy.
-聽Nie mog臋 si臋 rusza膰 - westchn臋艂a.
Bob Herbert w艂膮czy艂 艣wiate艂ko w kabinie. Pochyli艂 si臋 ku niej. - Kochanie, b臋dziesz musia艂a - stwierdzi艂.
-聽Nie...
Bob zacz膮艂 wydziera膰 g膮bk臋 z rozdartego siedzenia.
-聽Dalej nie pojedziemy - t艂umaczy艂 jej. - Albo ruszamy w drog臋, albo ju偶 nie 偶yjemy.
-聽Nie dam rady.
Herbert odchyli艂 ko艂nierz jej bluzki i delikatnie star艂 krew z rany. Rana wlotowa okaza艂a si臋 bardzo niewielka; nie zdziwi艂by si臋, gdyby pochodzi艂a od pocisku kalibru 5,6 mm, wystrzelonego przez jakiego艣 g贸wniarza z karabinka sportowego.
Dumy ma艂y ludzki 艣mie膰, pomy艣la艂. Porzyga艂by si臋 na widok w艂asnej krwi. - Boj臋 si臋 - powiedzia艂a nagle Jodie. - Myli艂am si臋 - doda艂a i j臋kn臋艂a: - Przecie偶 nadal si臋 boj臋!
-聽To normalne. Za wiele od siebie wymagasz.
Wsp贸艂czu艂 dziewczynie, ale nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na okazanie wsp贸艂czucia. Nie m贸g艂 jej straci膰. Nie teraz. Ani przez chwil臋 nie w膮tpi艂, 偶e Karin b臋dzie ich 艣ciga膰, sama lub w towarzystwie. Neofaszystowski kaduceusz domaga艂 si臋 ofiary krwi i tylko pomazany krwi膮 ofiar m贸g艂 s艂u偶y膰 jako symbol pot臋gi.
-聽S艂uchaj, Jodie, jeste艣my ju偶 blisko miejsca, w kt贸rym to wszystko si臋 zacz臋艂o, jaki艣 kilometr od g艂贸wnej drogi. Je艣li uda si臋 nam do niej dotrze膰, wszystko b臋dzie w porz膮dku.
Otworzy艂 schowek. Znalaz艂 w nim buteleczk臋 aspiryny. Da艂 dziewczynie dwie pastylki. Do popicia mia艂a butelk臋 wody mineralnej z tylnego siedzenia. Kiedy sko艅czy艂a, opu艣ci艂 d艂onie i zacz膮艂 nimi maca膰 za siedzeniem. Szuka艂 czego艣.
-聽Jodie, musimy wia膰. - Znalaz艂 to, czego szuka艂. - Ale najpierw, kochanie, musimy zaj膮膰 si臋 ran膮.
-聽Jak? - Jodie szeroko otworzy艂a oczy. Poruszy艂a ramieniem i skrzywi艂a si臋 z b贸lu.
-聽Przede wszystkim trzeba wyj膮膰 kul臋. Nie mam jednak ani banda偶a, ani nici, 偶eby szy膰 brzegi. B臋d臋 musia艂 u偶y膰... innego sposobu.
Dziewczyna nagle oprzytomnia艂a. - Przypalisz j膮, prawda?
-聽Ju偶 to kiedy艣 robi艂em. Musimy jako艣 wydosta膰 si臋 z tego bagna, a mnie brakuje si艂y, 偶eby zrobi膰 to samemu. Wiem, 偶e b臋dzie ci臋 bola艂o, ale przecie偶 i tak cierpisz. Musimy co艣 z tym zrobi膰.
Jodie odchyli艂a g艂ow臋.
-聽Kochanie? Nie mamy czasu do stracenia. - No... dobrze. Do roboty.
Trzymaj膮c d艂onie nisko, tak, by nie mog艂a ich zobaczy膰, Bob zapali艂 zapa艂k臋 i w jej p艂omieniu opali艂 czubek no偶a, sterylizuj膮c go w ten spos贸b. Po kilku sekundach zdmuchn膮艂 p艂omie艅. Palcami otworzy艂 ran臋. W 偶贸艂tym 艣wietle samochodowej lampki metal b艂ysn膮艂 s艂abo. Herbert odetchn膮艂 g艂臋boko. Lew膮 r臋k膮 zakry艂 usta dziewczyny.
-聽Ugry藕 mnie, je艣li chcesz - powiedzia艂, unosz膮c n贸偶. Jodie j臋kn臋艂a.
Ca艂y problem w wydobywaniu pocisku polega na tym, 偶eby nie pogorszy膰 sytuacji, nie spowodowa膰 obra偶e艅 wi臋kszych, ni偶 ju偶 istniej膮ce. Pocisk nale偶a艂o jednak wyj膮膰 koniecznie, bo inaczej m贸g艂 w臋drowa膰, rozdzieraj膮c tkanki, lub nawet rozpa艣膰 si臋. Szpitalny chirurg uczyni艂by to peanem lub p臋set膮, on jednak dysponowa艂 wy艂膮cznie no偶em. Oznacza艂o to, 偶e musi dosta膰 si臋 pod kul臋 i wyj膮膰 j膮 jak najszybciej. Jodie z pewno艣ci膮 b臋dzie pr贸bowa艂a si臋 wyrwa膰, ostrze rozetnie ran臋.
Przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋, oceniaj膮c sytuacj臋. Pocisk przeszed艂 pod k膮tem, z lewa na prawo. N贸偶 musi pod膮偶y膰 dok艂adnie jego 艣ladem. " Wstrzyma艂 oddech, znieruchomia艂 i zabra艂 si臋 do roboty.
Jodie krzykn臋艂a, lecz jej okrzyk st艂umi艂a po艂o偶ona na ustach r臋ka. Walczy艂a, wi艂a si臋, ale przytrzyma艂 j膮 艂atwo - w贸zek inwalidzki sprzyja rozwojowi mi臋艣ni g贸rnej cz臋艣ci cia艂a. Bez powa偶niejszych problem贸w pod艂o偶y艂 ostrze pod kul臋 i u偶y艂 go jak d藕wigni, by j膮 wyci膮gn膮膰. Wysz艂a powoli i stoczy艂a si臋 na d贸艂.
Herbert schowa艂 n贸偶. Pu艣ci艂 dziewczyn臋. W r臋ku trzyma艂 zapa艂ki. - Potrzebuj臋 pi臋ciu sekund na zasklepienie rany. Wytrzymasz? Skin臋艂a g艂ow膮 raz, szybko. Usta mia艂a mocno zaci艣ni臋te.
Bob zapali艂 zapa艂k臋, a ni膮 pude艂ko z pozosta艂ymi zapa艂kami. W ten spos贸b uzyska艂 wi臋ksz膮 temperatur臋 ni偶 przez podgrzanie ostrza no偶a, dzi臋ki czemu wszystko mog艂o odby膰 si臋 szybciej. A teraz liczy艂a si臋 ju偶 ka偶da sekunda.
Zn贸w zas艂oni艂 jej usta, po czym przycisn膮艂 do cia艂a p艂on膮ce zapa艂ki. Jodie zesztywnia艂a. Herbert zna艂 ten b贸l, wiedzia艂, 偶e pogorszy si臋 on jeszcze, gdy z cia艂a wyparuje wilgo膰. Ugryz艂a go, mocno. Nie krzykn膮艂 jednak, lecz pochyli艂 si臋 do jej ucha.
-聽Widzia艂a艣 mo偶e Kennetha Branagha w „Henryku V"?
Sekunda. Krew zacz臋艂a wrze膰. Jodie kurczowo z艂apa艂a go za nadgarstek. - Pami臋tasz, co powiedzia艂 swym 偶o艂nierzom?
Dwie sekundy. Cia艂o poczernia艂o. Z臋by przebi艂y mu sk贸r臋.
-聽Powiedzia艂, 偶e pewnego dnia poka偶膮 dzieciom blizny i b臋d膮 si臋 chwali膰, jacy byli twardzi.
Trzy sekundy. Cia艂o zacz臋艂o sycze膰. Jodie s艂ab艂a. Oczy uciek艂y jej w g艂膮b czaszki.
-聽To o tobie. Tylko, 偶e ty b臋dziesz pewnie mia艂a operacj臋 kosmetyczn膮. Cztery sekundy. Pod wp艂ywem ciep艂a rana zacz臋ta si臋 zasklepia膰. Jodie opu艣ci艂a r臋ce.
-聽Nikt ci nigdy nie uwierzy, 偶e rzeczywi艣cie zosta艂a艣 postrzelona. 呕e w Dniu 艢wi臋tego Kryspina ta艅czy艂a艣 u boku kr贸la Boba Herberta.
Pi臋膰 sekund. Wyci膮gn膮艂 zapa艂ki; wysz艂y ze spalonego cia艂a z cichym pla艣ni臋ciem. Wyrzuci艂 je, a potem strz膮sn膮艂 ze sk贸ry Jodie nadal tl膮ce si臋 na niej w臋gielki. Bolesna operacja wreszcie dobieg艂a ko艅ca. Rana zosta艂a zamkni臋ta.
Zdj膮艂 lew膮 d艂o艅 z jej twarzy. Krwawi艂a.
-聽No, to oboje mo偶emy si臋 teraz pochwali膰 bliznami - stwierdzi艂, otwieraj膮c drzwi. - Jak s膮dzisz, mo偶esz i艣膰?
Jodie spojrza艂a mu wprost w oczy. By艂a zlana potem:
-聽Poradz臋 sobie - powiedzia艂a. Nie patrz膮c na ran臋, poprawi艂a bluzk臋. - Skaleczy艂am ci臋 w r臋k臋, prawda?
-聽Nic mi nie b臋dzie - chyba 偶e masz w艣cieklizn臋. A teraz... mo偶e mog艂aby艣 mi pom贸c? Powinni艣my wynosi膰 si臋 st膮d, i to gazem.
Jodie wysiad艂a i obesz艂a samoch贸d. Porusza艂a si臋 wolno, niepewnie, ale z ka偶dym krokiem nabiera艂a pewno艣ci siebie i kiedy znalaz艂a si臋 obok niego, odzyska艂a ju偶 wiele z dawnego temperamentu. Mia艂a jednak pewne k艂opoty z wyci膮gni臋ciem w贸zka. Herbert wskoczy艂 na艅 wprost z samochodowego siedzenia.
-聽Idziemy - zarz膮dzi艂. - Wprost na wsch贸d. W lewo. - Ale przecie偶 ja nie przysz艂am z tej strony?
-聽Wiem. No, do roboty.
Pojechali. W贸zek wydawa艂 si臋 przewraca膰 na ka偶dym korzeniu, na ka偶dej ga艂臋zi. Gdzie艣, na razie jeszcze daleko za plecami, w艣r贸d ciszy ch艂odnej nory us艂yszeli trzask ga艂膮zki.
-聽Nigdy si臋 nam nie uda - powiedzia艂a Jodie.
-聽Uda si臋, uda. Je艣li tylko b臋dziemy dalej jecha膰 w tym kierunku. Jodie pochyli艂a si臋 i przy艣pieszy艂a lekko. Jechali w mroku i w tym mroku Bob wyjawi艂 dziewczynie, czego jeszcze od niej oczekuje.
55
Czwartek, 21.56 - Tuluza, Francja
Ballon, Hood, Hausen i Nancy wysiedli z zaparkowanych p贸艂ci臋偶ar贸wek. Rzek臋 Tarn przekroczyli pieszo, po wysokim, ceglanym mo艣cie. 艢wiat艂o umieszczonych mniej wi臋cej co dwadzie艣cia metr贸w latarni wystarczaj膮co skutecznie rozprasza艂o mrok. Widzieli dobrze. Paul by艂 艣wiadom tego, 偶e s膮 r贸wnie dobrze widziani. Nie mia艂o to jednak wielkiego znaczenia. Dominique z pewno艣ci膮 zak艂ada艂, 偶e jest obserwowany i ich wej艣cie na scen臋 nie powinno sk艂oni膰 go do przedsi臋wzi臋cia dodatkowych 艣rodk贸w ostro偶no艣ci.
Dotar艂szy do niegdysiejszej bastida ca艂e towarzystwo rozsiad艂o si臋 na opadaj膮cym w stron臋 rzeki pag贸rku na trawie, ukryte za g臋st膮 k臋p膮 krzaczk贸w. Stoll, przez ca艂y czas burcz膮cy co艣 do siebie, odda艂 komputer pod opiek臋 Nancy i zabra艂 si臋 za rozpakowywanie T-Birda.
-聽Jest pan pewien, 偶e nie robimy niczego nielegalnego? - zwr贸ci艂 si臋 do Ballona. - Nie mam zamiaru sko艅czy膰 jako gwiazda "Midnight Express II", skarcona lask膮.
-聽My, Francuzi, nie post臋pujemy w ten spos贸b - obruszy艂 si臋 Ballon. - I nie robimy nic nielegalnego.
-聽Powinienem zapozna膰 si臋 z nakazem jeszcze w samolocie. Ale co by mi z tego przysz艂o? Przecie偶 nie umiem po francusku.
Stoll pod艂膮czy艂 urz膮dzenie wielko艣ci pude艂ka do but贸w z procesorem obraz贸w wielko艣ci niedu偶ego faksu. Ustawi艂 go przodem do fasady budynku, a nast臋pnie w艂膮czy艂 liniowy skaner lasera. Zadaniem skanera by艂o oczy艣ci膰 obraz z szum贸w, spowodowanych rozpraszaj膮cymi 艣wiat艂o cz膮steczkami powietrza.
-聽Panie pu艂kowniku, wie pan mo偶e, jak grube s膮 te 艣ciany? - spyta艂 Ballona.
-聽Przewa偶nie pi臋tna艣cie centymetr贸w.
-聽Wi臋c nie powinny sprawia膰 wi臋kszych k艂opot贸w. - Stoll przykucn膮艂 i w艂膮czy艂 generator tetrahertzowy. Nie up艂yn臋艂o nawet dziesi臋膰 sekund, kiedy rozleg艂 si臋 cichy pisk - Ale na pewno b臋dziemy wiedzieli za jakie艣 p贸艂 minuty - doda艂.
Nie wstaj膮c wyczekiwa艂, kiedy generator obraz贸w wydrukuje to, co przetworzy艂. Papier wysuwa艂 si臋 ze szczeliny z pr臋dko艣ci膮 mniej wi臋cej 艣rednio szybkiego faksu. Ballon przygl膮da艂 mu si臋 z napi臋ciem.
Matt Stoll oderwa艂 kartk臋, gdy tylko wysun臋艂a si臋 w ca艂o艣ci. Francuz obejrza艂 j膮 przy 艣wietle ma艂ej latarki. Zagl膮dali mu przez rami臋, zaciekawieni... i, nagle, serce Paula Hooda sta艂o si臋 ci臋偶kie jak g艂az. Z czym艣 takim daleko nie zajad膮.
-聽Co to jest? - spyta艂 Ballon. - Woda w basenie?
Stoll podni贸s艂 si臋; kolana mu trzasn臋艂y. Przyjrza艂 si臋 kartce.
-聽To obraz 艣ciany grubszej ni偶 pi臋tna艣cie centymetr贸w - wyja艣ni艂. Przestudiowa艂 dane ze skanera, wydrukowane u spodu strony. - Promie艅 dotar艂 na g艂臋boko艣膰 stu pi臋膰dziesi臋ciu sze艣ciu milimetr贸w - wyja艣ni艂 i tam si臋 zatrzyma艂. Co oznacza, 偶e albo 艣ciana jest grubsza, ni偶 pan s膮dzi艂, albo co艣 j膮 ekranuje od 艣rodka.
Paul spojrza艂 na Nancy. Sta艂a ze zmarszczonymi brwiami, a potem przyjrza艂a si臋 uwa偶nie pi臋ciopi臋trowemu budynkowi. Wszystkie okna zas艂oni臋te by艂y okiennicami. Z pewno艣ci膮 wy艂o偶ono je materia艂ami odbijaj膮cymi fale radiowe.
Ballon z w艣ciek艂o艣ci膮 cisn膮艂 wydruk na ziemi臋.
-聽To po to tu przyjechali艣my? - niemal krzykn膮艂.
-聽P艂acisz i ryzykujesz. - Stoll najwyra藕niej odczu艂 ogromn膮 ulg臋. Chyba od razu wiedzieli艣my, 偶e nie b臋dzie to takie 艂atwe jak w艂amanie si臋 do rz膮dowych komputer贸w. - Ju偶 m贸wi膮c te s艂owa zorientowa艂 si臋, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d. Ballon o艣wietli艂 go latark膮. Hood patrzy艂 na niego zdziwiony.
-聽Pan umie w艂amywa膰 si臋 do komputer贸w? - spyta艂 Francuz. Matt rzuci艂 szefowi 偶a艂osne spojrzenie.
-聽No... Tak, to znaczy, umiem. Ale to nielegalne, a ju偶 zw艂aszcza...
-聽Pr贸bowali艣my z komputerami Dominique'a, ale nie znale藕li艣my ich nigdzie na sieci. Moi najlepsi ludzie ci膮gle pracuj膮 nad tym problemem. - Nie uda艂o si臋 wam dlatego, 偶e nie wiedzieli艣cie, gdzie szuka膰 - wtr膮ci艂a Nancy. - Znale藕li艣cie jakie艣 jego gry?
-聽Oczywi艣cie.
-聽Wi臋c zapewne kryli si臋 za nimi. Za MUD-ami; "Multi-User Dungeons".
-聽Hej, bawi艂em si臋 czym艣 takim w samolocie - ucieszy艂 si臋 Stoll.
-聽Wiem. Widzia艂am, jakie wystukujesz komendy. Tak偶e przy tej poczcie elektronicznej, kt贸r膮 wys艂a艂e艣.
Paulowi nagle zrobi艂o si臋 gor膮co ze wstydu.
-聽To jak czytanie z warg - wyt艂umaczy艂a mu dziewczyna. - Maj膮c odrobin臋 do艣wiadczenia, identycznie czytasz z klawiatury. W ka偶dym razie, kiedy programujemy jak膮艣 gr臋, zawsze zostawiamy ukryt膮 w niej bramk臋 do innej gry. W „呕elazn膮 Szcz臋k臋”, kt贸r膮 zrobi艂am dla Demain, wpisa艂am na przyk艂ad „Tetris".
-聽To twoja gra? - ucieszy艂 si臋 Stoll. - By艂a znakomita!
-聽Moja, moja. Nikt nigdy nie czyta przewijaj膮cych si臋 na ko艅cu napis贸w. Gdyby艣 je przeczyta艂, znalaz艂by艣 „Tetris". Wystarczy艂o tylko zaznaczy膰 w艂a艣ciwe litery w fikcyjnych imionach Ted Roberts i Trish Fallo.
-聽Jakim cudem mo偶na si臋 tego domy艣li膰? - zdumia艂 si臋 Hood.
-聽Nie mo偶na - Nancy u艣miechn臋艂a si臋 weso艂o. - Dlatego to taka fajna zabawa. Puszczamy informacje przez magazyny dla graczy i BBS*.
-聽I nikt nie pomy艣li, by poszuka膰 kodu aktywuj膮cego w niewinnej przygod贸wce, co?
-聽W艂a艣nie. Chodzi dok艂adnie o to. O niewinny kod. Program w czyim艣 komputerze w Pipid贸wie G贸rnej mo偶e uwolni膰 rasistowskie gry w ca艂ym Internecie.
-聽Dlaczego wcze艣niej niczego nie powiedzia艂a艣?
-聽Szczerze m贸wi膮c, wylecia艂o mi to po prostu z g艂owy. Nawet nie pomy艣la艂am, 偶e kto艣 mo偶e przemyci膰 rasistowskie gry w niewinnych rolplejach*. Dlaczego nie zg艂aszasz pretensji do Matta? On jest twoim komputerowym czarodziejem.
-聽Ma racj臋 dziewczyna - zgodzi艂 si臋 Stoll. - Powinienem by艂 o tym pomy艣le膰. To jak w tym starym powiedzeniu: zamiast polowa膰 na s艂onia powiniene艣 zajrze膰 do lod贸wki.
Hood nie pami臋ta艂 takiego przys艂owia; zreszt膮 przys艂owia nic go w tej chwili nie obchodzi艂y.
-聽A wi臋c rasistowskie gry zosta艂y ukryte - stwierdzi艂. - Gdzie ich szukamy?
-聽A je艣li nawet je znajdziemy - wtr膮ci艂 Hausen - to czy zdo艂amy prze艣ledzi膰 ich drog膮 do Dominique'a?
-聽Trudno powiedzie膰, gdzie szuka膰 - powiedzia艂 Stoll. - Mogli je zaprojektowa膰, 偶eby odbija艂y si臋 jak pi艂ka. Ze „Skorpion贸w” do „Phoenix", z „Kosmicznych Pazur贸w” do „Cz艂owieka-tygrysa".
-聽A czy taka ukryta gra musi objawi膰 si臋 w grze Demain? - spyta艂 Hood.
-聽Nie. Kiedy ju偶 j膮 ukryto, jest jak wirus. Wpisano w ni膮 czas, kiedy ma si臋 ujawni膰.
-聽A wi臋c nie spos贸b z艂apa膰 z艂odzieja z r臋k膮 w kieszeni ofiary?
-聽Nie spos贸b - zgodzi艂 si臋 Matt. - Nawet je艣li co艣 takiego znajdziemy i unieszkodliwimy, co wydaje mi si臋 w膮tpliwe, bo pewnie istniej膮 zapasowe kopie, odcisk贸w palc贸w tam nie b臋dzie.
-聽Nic mi to nie pomaga. Nic a nic - g艂os Ballona by艂 pe艂en obrzydzenia.
Hood zerkn膮艂 na zegarek.
-聽On zaraz b臋dzie w sieci - powiedzia艂. - Nancy, jeste艣 pewna, 偶e nic wi臋cej o tym nie wiesz? O sposobie, w jaki dzia艂a albo o tym, co mogli wymy艣li膰 programi艣ci?
-聽Jestem pewna. A poza tym, ja nie zajmuj臋 si臋 wyka艅czaniem tego rodzaju program贸w. Ustalam parametry, rysuj臋 kszta艂t. Inni zajmuj膮 si臋 jego kolorowaniem. Zarabiaj膮 kup臋 forsy, pracuj膮 oddzielnie i s膮 bezwzgl臋dnie lojalni w stosunku do szefa. Kiedy robimy co艣 takiego jak w艂膮czanie gry w gr臋; to g艂贸wnie ju偶 po wszystkim. To zupe艂nie nie moje pole dzia艂ania.
Na moment zapad艂a ca艂kowita cisza. Nagle Matt klasn膮艂 w d艂onie i niema] upad艂 na traw臋.
-聽Wiem, jak to zrobi膰! - krzykn膮艂. - Wiem, jak dorwa膰 sukinsyna! Ballon przysiad艂 obok niego.
-聽Jak?
Reszta towarzystwa zgromadzi艂a si臋 obok nich. Matt rozpl膮ta艂 kable laptopa i pod艂膮czy艂 go do T-Birda.
-聽Programi艣ci pracuj膮 jak malarze - wyja艣ni艂. - Widzieli艣my to przecie偶 w biurze pana Hausena. Korzystaj膮 z krajobrazu, kt贸ry maj膮 obok siebie. Teraz jest ciemno, ale je艣li zrobi臋 tetraherzowe „fotografie", drzewom, wzg贸rzom, ich sk艂ad chemiczny pojawi si臋 w formie graficznej. B臋dziemy wiedzieli, jaki kszta艂t ma tu wszystko, 艂膮cznie z li艣膰mi i kamieniami. Pod艂adujemy go do komputera...
-聽I dzi臋ki programowi por贸wnawczemu sprawdzimy, czy co艣 si臋 powtarza - doko艅czy艂a za niego Nancy. - Matt, to genialny pomys艂!
-聽A pewnie, 偶e genialny. je艣li mamy cho膰 odrobin臋 szcz臋艣cia, ca艂膮 operacj臋 da si臋 przeprowadzi膰 st膮d. Je艣li b臋d臋 potrzebowa艂 wi臋cej mocy, zawsze mog臋 pod艂adowa膰 pliki do Centrum.
Matt pracowa艂 szybko, pewnie. Paul sta艂 obok niego, niezbyt orientuj膮c si臋 wprawdzie, w czym rzecz, ale w pe艂ni ufaj膮c wsp贸艂pracownikowi. W tym momencie zadzwoni艂 jego telefon. Odszed艂 kilka krok贸w w stron臋 rzeki i w艂膮czy艂 go.
-聽Tak?
-聽Paul, tu John Benn. Mo偶esz rozmawia膰? - Mog臋.
-聽Mam dla ciebie pe艂en raport, ale to chyba jest najwa偶niejsze. Maximillian Hausen, ojciec naszego Hausena, pracowa艂 jako pilot dla Pierre'a Dupre od 1966 do 1979 roku.
-聽Powiedzia艂e艣, 1966? - Tak.
A wi臋c by艂o to przedtem, nim Richard Hausen i Gerard Dupre spotkali si臋 na uczelni. A wi臋c nie wydawa艂o si臋 szczeg贸lnie prawdopodobne, by spotkali si臋 dopiero na Sorbonie, jak twierdzi艂 Hausen. Niemal na pewno znali si臋 ju偶 wcze艣niej. Paul zerkn膮艂 na Niemca, przypatruj膮cego si臋 pracuj膮cemu Stollowi. Nie bardzo przejmowa艂 si臋 tym, kiedy si臋 spotkali, bardziej niepokoi艂o go pytanie, czy dalej si臋 kontaktuj膮. Czy s膮 wrogami, czy te偶 sojusznikami.
-聽Jest jeszcze co艣 - us艂ysza艂 w s艂uchawce. - Wygl膮da na to, 偶e Hausen senior pozosta艂 lojalnym nazist膮, spotykaj膮cym si臋 po wojnie, w tajemnicy, z innymi nazistami, nale偶膮cymi do grupy Bia艂ych Wilk贸w, planuj膮cych powstanie N Rzeszy.
Hood odwr贸ci艂 si臋 plecami do grupy.
-聽Czy Richard te偶 do nich nale偶a艂? - spyta艂 cicho. - Nie mamy dowod贸w ani na tak, ani na nie.
To przynajmniej przynios艂o mu jak膮艣 ulg臋. - Masz jeszcze co艣, John?
-聽Na razie nie.
-聽Dzi臋kuj臋. Bardzo mi pomog艂e艣.
-聽Nie ma o czym m贸wi膰 - powiedzia艂 Benn. - Dobrej nory.
Hood wy艂膮czy艂 telefon. Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 ciemnym wodom rzeki Tarn.
Dobrej nory? Czy to mo偶liwe? - spyta艂 sam siebie. Odwr贸ci艂 si臋 i do艂膮czy艂 do grupy.
56
Czwartek, 22.05 - W眉nstorf, Niemcy
Jorfie porusza艂a si臋 tak szybko, jak tylko pozwala艂y jej na to s艂abe, mocno uginaj膮ce si臋 nogi. Zdumiewaj膮ce, my艣la艂a, jak wiele rzeczy traktowa艂am do dzi艣 jako oczywiste. Na przyk艂ad zdrowe cia艂o. Na przyk艂ad spacer po lesie dla przyjemno艣ci. Pchanie, a czasami ci膮gni臋cie inwalidzkiego w贸zka z inwalid膮 w 艣rodku nadawa艂o spacerowi zupe艂nie inn膮 perspektyw臋. A je艣li doda膰 jeszcze do tego, 偶e 艣ciga艂 ich po owym lesie kto艣, kogo s艂yszeli, lecz nie widzieli, o przyjemno艣ci nie mog艂o by膰 po prostu mowy.
Jorfie potkn臋艂a si臋, odzyska艂a r贸wnowag臋, pchn臋艂a w贸zek, j臋kn臋艂a i wspar艂a si臋 na nim. W贸zek bez niej nie pojecha艂by ani kroku, ona bez w贸zka nie by艂aby w stanie utrzyma膰 si臋 na nogach.
-聽St贸j. Nawet nie pr贸buj zrobi膰 kroku! Zatrzyma艂a si臋 pos艂usznie.
-聽R臋ce nad g艂ow臋.
Us艂ucha艂a bez s艂owa sprzeciwu.
-聽Zr贸b dwa kroki w lewo. Nie ogl膮daj si臋!
Spe艂ni艂a i to polecenie. S艂ysza艂a, jak Karin Doring rusza przed siebie, ci臋偶ko dysz膮c. Drgn臋艂a, gdy trzy pociski jeden za drugim trafi艂y w sk贸rzane oparcie w贸zka. Martwe cia艂o osun臋艂o si臋 na ziemi臋.
-聽Bo偶e... Bo偶e! - westchn臋艂a.
Karin okr膮偶y艂a j膮. Nawet w ciemno艣ci przera偶ona dziewczyna widzia艂a jej w艣ciek艂膮 twarz. Widzia艂a tak偶e n贸偶.
-聽Jak 艣mia艂a艣 pojawi膰 si臋 w moim obozie!? - wrzasn臋艂a Karin. W jej g艂osie by艂o teraz znacznie wi臋cej gniewu, ni偶 kiedy spotka艂y si臋 po raz pierwszy. Kopn臋艂a zastawiaj膮cy jej drog臋 w贸zek. - Jak 艣mia艂a艣 rzuci膰 mi wyzwanie?! Jak 艣mia艂a艣 mnie obrazi膰!?
-聽Prze... przepraszam... - Jorfie a偶 trz臋s艂a si臋 ze strachu. - Przecie偶... przecie偶 gdyby艣 by艂a mn膮, zrobi艂aby艣 to samo.
-聽Ale ty nie jeste艣 mn膮! Nie po艣wi臋ci艂a艣 niczego..!
Nagle zza drzew rozleg艂y si臋 trzy strza艂y. Karin drgn臋艂a, ale utrzyma艂a sil na nogach, mimo 偶e trafi艂y j膮 trzy pociski. Unios艂a g艂ow臋; na jednej z ni偶szych ga艂臋zi dostrzeg艂a Herberta.
Pad艂a na kolana.
Bob rzuci艂 bro艅, a potem zawis艂 na ga艂臋zi. Ramiona mia艂 tak silne, 偶e nie sprawi艂o mu to najmniejszych k艂opot贸w.
-聽W tej chwili dziewczyna z pewno艣ci膮 bardzo cieszy si臋 z tego, 偶e nie jest tob膮, Karin - powiedzia艂.
Karin Doring przegrywa艂a walk臋 z opadaj膮cymi na oczy powiekami. Powoli potrz膮sa艂a g艂ow膮, pr贸bowa艂a unie艣膰 bro艅, ale pistolet wypad艂 jej ze s艂abn膮cej... z martwej d艂oni.
Jodie nie patrzy艂a na cia艂o. Nog膮 odsun臋艂a zw艂oki martwego policjanta, kt贸re poprzednio po艂o偶yli na w贸zku. Pomog艂a Bobowi usi膮艣膰. Potem, wyczerpana, opar艂a si臋 o drzewo.
-聽Zrobi艂a艣, co musia艂a艣 i zrobi艂a艣 to jak prawdziwy zawodowiec - powiedzia艂 jej Herbert. - Jestem z ciebie dumny. - Si臋gn膮艂 po upuszczon膮 wcze艣niej bro艅. - A teraz...
Nie zd膮偶y艂 doko艅czy膰 zdania. Z ciemno艣ci, z dzikim wrzaskiem zaatakowa艂 go jaki艣 cz艂owiek. Manfred Piper z rozmachem zada艂 mu cios no偶em w pier艣.
57
Czwartek, 22.06 -Tuluza, Francja
Paul Hood schowa艂 telefon do kieszeni marynarki i po pokrytym 艣lisk膮 traw膮 zboczu wr贸ci艂 do grupki swych towarzyszy, stoj膮cych pod drzewami, mniej wi臋cej w tym miejscu, w kt贸rym ich zostawi艂. Tylko Matt Stoll przesun膮艂 si臋 o par臋 metr贸w w stron臋 mostu. Z nowego miejsca mia艂 niczym nie zak艂贸cony widok na rzek臋 i jej przeciwleg艂y brzeg.
Podchodz膮c, Paul us艂ysza艂 skierowane do Nancy s艂owa Ballona:
-聽...mo偶e i nas widz膮, ale niech ich diabli. Nic mnie to nie obchodzi. Tak samo by艂o, kiedy wpad艂em na by艂膮 偶on臋 z kochankiem. To, co widzisz, mo偶e ci si臋 nie podoba膰, ale brak aprobaty nie zmieni rzeczywisto艣ci.
-聽Nie o to pyta艂am. Pyta艂am, czy spodziewa si臋 pan, 偶e widz膮 nas z Demain. A je艣li widz膮, to jak pan s膮dzi, co si臋 mo偶e zdarzy膰?
-聽Jeste艣my na terenie publicznym. Nawet gdyby nas widzieli, nie mogliby nic zrobi膰. Zreszt膮 nie s膮dz臋, by Dominique stan膮艂 do walki. Nie teraz, kiedy 艂aduj膮 si臋 jego gry.
Paul podszed艂 do Hausena. Ju偶 mia艂 zamiar poprosi膰 go o rozmow臋, kiedy akurat obok nich znalaz艂 si臋 Ballon.
-聽Wszystko w porz膮dku? - spyta艂.
-聽Nie jestem pewien. Matt, kontrolujesz sytuacj臋?
-聽Mniej wi臋cej. - Stoll siedzia艂 na ziemi z wyprostowanymi nogami. Na kolanach po艂o偶y艂 komputer. Wali艂 w klawiatur臋 jak oszala艂y. - Jak powiedzie膰 po francusku sztywniak?
-聽Trup to b臋dzie le cadaver...
-聽Dobra, niech b臋dzie kadawer. Nasi ch艂opcy to kadawery. Pierwsza gra ruszy艂a dok艂adnie o dziesi膮tej. Dok艂adnie. Dziesi膮ta zero zero. Zapisa艂em j膮 na dysku. T-Bird jednym zdj臋ciem pokrywa mniej wi臋cej trzydzie艣ci osiem stopni, wi臋c ca艂o艣膰 powinienem mie膰 za jakie艣 dziesi臋膰 minut.
-聽A potem... ?
-聽Potem b臋d臋 musia艂 zagra膰. Dosta膰 si臋 do kolejnych ekran贸w, kolejnych obraz贸w.
-聽Dlaczego nie prze艣lesz tego wszystkiego do Centrum?
-聽Bo nie zrobiliby niczego, czego nie jestem w stanie zrobi膰 tu. Pisz臋 ma艂膮 modyfikacj臋 do mojego „MatchBooka", 偶eby m贸g艂 czyta膰 obrazy z T-Birda. Potem wszystko ju偶 w r臋kach bog贸w. Je艣li niczego przesadnie nie spaprz臋, dostaniemy szereg obraz贸w t艂a z gry. Komputer pi艣nie, kiedy trafi na tutejszy. - Stoll przesta艂 wali膰 w klawisze i wzi膮艂 g艂臋boki, bardzo g艂臋boki oddech. W艂膮czy艂 gr臋. - Nie b臋d臋 si臋 przy niej dobrze bawi艂 o艣wiadczy艂. - Jest o linczu.
Nancy podesz艂a do nich, jeszcze gdy rozmawiali. Kl臋kn臋艂a za Mattem, delikatnie po艂o偶y艂a mu d艂onie na ramionach.
-聽Pomog臋 ci, dobrze? - spyta艂a. - Ca艂kiem nie藕le gram.
Paul przez chwil臋 si臋 im przygl膮da艂. To, jak dotkn臋艂a Matta, sprawi艂o, 偶e poczu艂 zazdro艣膰. Obserwowa艂 jej delikatne niczym p艂atki kwiatu d艂onie, opadaj膮ce na jego ramiona i czu艂 t臋sknot臋. Zar贸wno zazdro艣膰, jak i t臋sknota wyda艂y mu si臋 obrzydliwe.
Nagle, jakby 艣wiadomie wybra艂a ten moment, Nancy odwr贸ci艂a si臋 powoli. Mia艂 czas, by spojrze膰 w innym kierunku - gdyby chcia艂. Ale nie chcia艂. Ich spojrzenia spotka艂y si臋... i uton膮艂 w jej oczach. Dopiero my艣l o Hausenie sprawi艂a, 偶e oprzytomnia艂. Sprawa Hausena z pewno艣ci膮 wa偶niejsza by艂a od zauroczenia Nancy.
-聽Herr Hausen, czy m贸g艂bym zamieni膰 z panem kilka s艂贸w? Niemiec spojrza艂 na niego z nadziej膮, niemal b艂agalnie.
-聽Oczywi艣cie - powiedzia艂. Najwyra藕niej g艂臋boko poruszy艂o go to, czego by艂 艣wiadkiem... ale poruszenie nie dowodzi przecie偶, po kt贸rej stoi stronie. Paul po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu i odprowadzi艂 go kawa艂ek w stron臋 rzeki. Ballon szed艂 kilka krok贸w za nimi. W porz膮dku. Jego te偶 dotyczy艂a ta sprawa.
-聽Ten telefon, kt贸ry mia艂em przed chwil膮 - powiedzia艂 do Niemca by艂 z Centrum. Nie ma sposobu, 偶eby delikatnie zada膰 takie pytanie, wi臋c spytam po prostu: dlaczego nie powiedzia艂 nam pan, 偶e pa艅ski ojciec pracowa艂 dla Pierre'a Dupre?
Hausen stan膮艂 jak wro艣ni臋ty w ziemi臋. - A pan sk膮d o tym wie?
-聽Poprosi艂em moich ludzi, 偶eby zajrzeli w akta niemieckiego urz臋du podatkowego. Pracowa艂 dla Dupre seniora jako pilot od 1966 do 1979 roku. Przez chwil臋 nikt nic nie m贸wi艂.
-聽To prawda - przytakn膮艂 w ko艅cu Hausen. - I o to mi臋dzy innymi pok艂贸cili艣my si臋 z Gerardem tej nocy, w Pary偶u. M贸j ojciec nauczy艂 go pilota偶u, traktowa艂 go jak syna, zarazi艂 nienawi艣ci膮...
Ballon do艂膮czy艂 do nich. Pochyli艂 si臋, jego twarz zaledwie centymetry dzieli艂y od twarzy Niemca.
-聽Pa艅ski ojciec pracowa艂 dla tego potwora? - wysycza艂. - A gdzie jest teraz?
-聽Umar艂 dwa lata temu.
-聽To jeszcze nie wszystko - wtr膮ci艂 Hood. - Prosz臋 nam opowiedzie膰 o pogl膮dach politycznych ojca.
Hausen g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza.
-聽By艂y mi wstr臋tne - wyzna艂. - Ojciec nale偶a艂 do Bia艂ych Wilk贸w grupy, kt贸ra po wojnie podtrzymywa艂a przy 偶yciu hitlerowskie idea艂y. Jej cz艂onkowie regularnie si臋 spotykali. Ojciec...
-聽Co, ojciec? - ponagli艂 go Ballon. Hausen opanowa艂 si臋 z trudem.
-聽Wierzy艂 w Hitlera i w cele III Rzeszy. Koniec wojny by艂 dla niego po prostu przeszkod膮, nie kl臋sk膮. Walczy艂 dalej, na sw贸j spos贸b. Kiedy mia艂em jedena艣cie lat... - przerwa艂, odetchn膮艂 g艂臋boko - ...ojciec i dwaj jego przyjaciele wracali z kina do domu. Spotkali syna rabina. Szed艂 z synagogi. Potem matka wys艂a艂a mnie do Berlina, do szko艂y z internatem. Ojca zobaczy艂em znowu wiele lat p贸藕niej, ju偶 po tym, jak na Sorbonie zaprzyja藕ni艂em si臋 z Gerardem.
-聽Chce mi pan powiedzie膰, 偶e Gerard wst膮pi艂 na Sorbon臋 tylko po to, 偶eby si臋 z panem zaprzyja藕ni膰, 偶eby 艣ci膮gn膮膰 pana do domu? - w g艂osie Hooda brzmia艂o wyra藕ne niedowierzanie.
-聽Niech pan zrozumie, prosz臋, 偶e od najwcze艣niejszych lat by艂em kim艣, z kim trzeba si臋 by艂o liczy膰. To, co zrobi艂 ojciec, wzbudzi艂o we mnie najwy偶sze obrzydzenie. Ci膮gle s艂ysz臋, jak wo艂a, 偶ebym si臋 do nich przy艂膮czy艂, jakby by艂a to jaka艣 jarmarczna uciecha, kt贸rej nie powinienem przeoczy膰. S艂ysz臋, jak ten ch艂opak j臋czy, s艂ysz臋 zadawane mu ciosy, zgrzyt but贸w po chodniku, kiedy go kopali. Jakie to by艂o wstr臋tne! Matka kocha艂a ojca; wys艂a艂a mnie z domu tej samej nory, po to, 偶eby艣my si臋 nawzajem nie zniszczyli. Mieszka艂em z kuzynem w Berlinie. To tam za艂o偶y艂em pierwsz膮 antynazistowsk膮 grup臋. Na szesnaste urodziny dosta艂em w艂asny program radiowy, a w miesi膮c p贸藕niej ochron臋 policyjn膮. Jednym z powod贸w, dla kt贸rych pojecha艂em za granic臋, by艂a gro藕ba zamachu na moje 偶ycie. Nigdy nie udawa艂am, 偶e my艣l臋 inaczej, ni偶 my艣l臋. - Hausen spojrza艂 na Ballona. W jego wzroku by艂 gniew. - Nigdy... Czy jest pan w stanie to zrozumie膰?
-聽A co z Gerardem? - spyta艂 Paul.
-聽Prawie dok艂adnie to, co opowiedzia艂em panu wcze艣niej. By艂 bogatym i zepsutym m艂odym cz艂owiekiem, kt贸ry dowiedzia艂 si臋 wszystkiego na m贸j temat od mojego ojca. S膮dz臋, 偶e by艂em dla niego wyzwaniem. Bia艂ym Wilkom nie uda艂o si臋 mnie zastraszy膰. Gerard pr贸bowa艂 powstrzyma膰 mnie za pomoc膮 dyskusji, racjonalnej argumentacji. Tej nocy, kiedy zabi艂 dziewczyny... zrobi艂 to, by dowie艣膰, 偶e tylko barany i tch贸rze przejmuj膮 si臋 nakazami prawa. Jeszcze uciekaj膮c m贸wi艂, 偶e ludzie zmieniaj膮cy 艣wiat narzucaj膮 mu swe w艂asne regu艂y i zmuszaj膮 innych, by 偶yli wed艂ug nich.
Hausen spojrza艂 w ziemi臋, Paul na Ballona. Francuz by艂 wyra藕nie w艣ciek艂y. - By艂 pan co najmniej 艣wiadkiem zab贸jstwa - powiedzia艂 - ale nie zrobi艂 pan nic, tylko uciek艂 i ukry艂 si臋. Po czyjej pan jest stronie, panie Hausen?
-聽Post膮pi艂em w贸wczas 藕le i p艂ac臋 za to do tej pory. Zrobi艂bym wszystko, gdybym m贸g艂 dzi艣 powr贸ci膰 do tamtej nocy i wyda膰 Gerarda policji. Nie mog臋. Ba艂em si臋, nie wiedzia艂em, co robi膰... i uciek艂em. Pr贸bowa艂em naprawi膰 ten b艂膮d, panie Ballon. W ka偶dej chwili 偶ycia pr贸bowa艂em go naprawi膰.
-聽Niech mi pan powie co艣 wi臋cej o ojcu - przerwa艂 mu Hood.
-聽Po tej historii z synem rabina widzia艂em si臋 z nim zaledwie dwukrotnie. Po raz pierwszy w posiad艂o艣ci Pierre'a Dupre, kiedy uciekli艣my tam z Gerardem. Powiedzia艂, 偶e musz臋 si臋 do nich przy艂膮czy膰, 偶e tylko w ten spos贸b mog臋 si臋 uratowa膰. Kiedy odm贸wi艂em, nazwa艂 mnie zdrajc膮. Drugi raz... tej nocy, kiedy zmar艂. Pojecha艂em do niego, do Bonn. Umiera艂, ale zn贸w nazwa艂 mnie zdrajc膮. Czuwa艂em przy 艂o偶u 艣mierci ojca i nawet wtedy nie przyzna艂em mu racji. Matka by艂a 艣wiadkiem. Je艣li chcecie, mo偶ecie do niej zadzwoni膰, sprawdzi膰, czy k艂ami臋.
Ballon zerkn膮艂 na Paula, Paul jednak nadal wpatrywa艂 si臋 w twarz Hausena. Czu艂 to samo co podczas lotu do Francji. Chcia艂 wierzy膰, 偶e ten cz艂owiek jest szczery. Gra sz艂a jednak o 偶ycie wielu ludzi, no i mimo przekonywaj膮cych s艂贸w, mimo o艣wiadcze艅 polityka, pozosta艂 przecie偶 cie艅 w膮tpliwo艣ci. Wyj膮艂 telefon z kieszeni, wybra艂 numer. W s艂uchawce us艂ysza艂 g艂os Johna Benna.
-聽John, chc臋 wiedzie膰, kiedy umar艂 Maximillian Hausen.
-聽Nasz nagle wszechobecny nazista, co? Zajmie mi to jak膮艣 minutk臋. Zaczekasz?
-聽Zaczekam.
Benn odszed艂 od telefonu.
-聽Przepraszam - powiedzia艂 Hood do Hausena. - Jestem to winien Mattowi i Nancy.
-聽Na pana miejscu post膮pi艂bym podobnie - odpar艂 Hausen - ale powtarzam, 偶e nienawidz臋 Gerarda Dominique'a, jego Nowych jakobin贸w, neonazist贸w wszelkiej ma艣ci i wszystkiego, co sob膮 reprezentuj膮. Gdyby nie 艣mierdzia艂o to w艂a艣nie faszyzmem, wyda艂bym w艂asnego ojca.
-聽Musia艂 pan dokonywa膰 w 偶yciu trudnych wybor贸w.
-聽I dokona艂em ich. Gerard si臋 myli艂. Tylko tch贸rze operuj膮 poza prawem. - Paul? - rozleg艂o si臋 w s艂uchawce - Mam. Hausen senior nie 偶yje. W przysz艂ym miesi膮cu up艂yn膮 dwa lata od jego 艣mierci. W bo艅skiej gazecie by艂 kr贸tki nekrolog: by艂y pilot Luftwaffe, pilot prywatny i tak dalej.
-聽Dzi臋ki. Bardzo ci dzi臋kuj臋. - Hood wy艂膮czy艂 telefon. - Panie Hausen, jeszcze raz bardzo pana przepraszam.
-聽A ja powtarzam, 偶e nie ma powodu... - Paul!
Krzyk Motta przerwa艂 im rozmow臋. Ballon pop臋dzi艂 w jego kierunku. - Co masz? - Hood bieg艂 o krok za Ballonem.
-聽Zero. To znaczy, niezale偶nie od tego, co usi艂owa艂em zrobi膰, m贸j komputer nie by艂 wystarczaj膮co szybki, 偶eby zd膮偶y膰 z analiz膮 przed rokiem dwutysi臋cznym. Ju偶 mia艂em dzwoni膰 do Centrum o pomoc, kiedy Nancy wymy艣li艂a co艣 znacznie lepszego.
Nancy wsta艂a z kl臋czek.
-聽W innych grach Demain mo偶na przej艣膰 z poziomu na poziom pauzuj膮c gr臋 i wciskaj膮c strza艂ki kursora w okre艣lonej sekwencji - wyja艣ni艂a. - D贸艂, g贸ra, g贸ra, d贸艂, lewa, prawa, lewa, prawa.
-聽I jeste艣my ju偶 na poziomie drugim, chocia偶 nie doszli艣my do ko艅ca poziomu pierwszego.
-聽-Czy偶by Dominique by艂 tak g艂upi, by w nowych grach zostawi膰 kody starszych?
-聽W ka偶dym razie zostawi艂. Sprawdzili艣my to na komputerze. Tych kod贸w nie wpisuje si臋 do ka偶dej gry, raczej trzeba je usuwa膰 z nowych. Kto艣, gdzie艣 o tym zapomnia艂.
Ballon sta艂 wyprostowany, wpatrzony w siedzib臋 Demain. - No i co? - spyta艂 go Hood. - Czy to panu wystarczy? Pu艂kownik wyrwa艂 radiostacj臋 zza pasa.
-聽Zachowa艂 pan t臋 gr臋? - spyta艂.
-聽Przej艣cie z poziomu pierwszego na drugi zosta艂o zapisane na twardym dysku.
-聽Sier偶ancie Ste. Marie! - krzykn膮艂 do mikrofonu Francuz. - Allonsi
58
Czwartek, 22.12 - W眉nstorf, Niemcy
Manfred zaatakowa艂 godz膮c no偶em w d贸艂, w siedz膮cego na w贸zku inwalidzkim Boba Herberta.
Gdyby Bob m贸g艂 wsta膰, obrona przed takim atakiem przysz艂aby mu bez trudno艣ci. Ramieniem nale偶y po prostu pos艂u偶y膰 si臋 jak kr贸tk膮 pa艂k膮 wyci膮gn膮膰 je d艂oni膮 w g贸r臋 lub d艂oni膮 w d贸艂 i zablokowa膰 nim rami臋 napastnika. Jeden ruch wystarczy wtedy, by zbi膰 jego atak w g贸r臋 i od cia艂a, do siebie i od cia艂a, lub w d贸艂 i od cia艂a, jednocze艣nie schodz膮c mu z drogi, co daje czas na przyj臋cie nast臋pnego ciosu. Co wa偶niejsze, ma si臋 te偶 okazj臋 do kontrataku, bo przeciwnik zostaje wytr膮cony z r贸wnowagi, nadstawiaj膮c ods艂oni臋ty bok lub kark i a偶 prosi si臋, 偶eby mu sprawi膰 lanie.
Je艣li znajdujesz si臋 blisko napastnika lub pod nim, do obrony nadal u偶ywasz przedramienia, tylko najpierw zginasz je w 艂okciu w kszta艂t litery „V". Post臋pujesz tak jak poprzednio z jedn膮 r贸偶nic膮, blokowa膰 nale偶y bli偶ej nadgarstka ni偶 艂okcia, by n贸偶 nie ze艣lizgn膮艂 si臋 i nie ugodzi艂 ci臋 w korpus.
Manfred zaatakowa艂 z g贸ry, wspieraj膮c cios ci臋偶arem cia艂a. By odeprze膰 ten atak, Bob musia艂 zgi膮膰 r臋k臋 w 艂okciu. Wzni贸s艂 lewe rami臋 na wysoko艣膰 czo艂a, zaciskaj膮c d艂o艅 w pi臋艣膰, by skuteczniej oprze膰 si臋 naciskowi przeciwnika. Zablokowa艂 pierwsze uderzenie, po czym znienacka wyprowadzi艂 mocny prawy prosty. Niemiec niemal nie zauwa偶y艂 uderzenia. Cofn膮艂 trzymaj膮c膮 n贸偶 d艂o艅, przesun膮艂 j膮 lekko w prawo i zada艂 cios do lewej, celuj膮c w pier艣.
Herbert opu艣ci艂 wzniesion膮 r臋k臋, zgi膮艂 j膮 i os艂oni艂 si臋 po raz drugi. Us艂ysza艂 wrzask Jodie, ale nie zareagowa艂 na艅, nie kaza艂 dziewczynie ucieka膰, zbyt by艂 skupiony na walce. 呕o艂nierze gin膮 wcale nie dlatego, 偶e nie umiej膮 walczy膰, lecz dlatego, 偶e na moment przestali uwa偶a膰.
Tym razem napastnik ani my艣la艂 si臋 cofa膰. Poniewa偶 rami臋 mia艂 zablokowane, wygi膮艂 r臋k臋 w nadgarstku. Ostrze no偶a opiera艂o si臋 na sk贸rze Boba. Lada chwila mog艂o j膮 przeci膮膰 na ki艣ci d艂oni. Herbert kupi艂 sobie dodatkow膮 sekund臋, przesuwaj膮c rami臋 bli偶ej cia艂a przeciwnika i kiedy ten poprawia艂 uchwyt, si臋gn膮艂 praw膮 d艂oni膮 nad blokuj膮c膮 n贸偶 lew膮, z艂apa艂 Niemca za praw膮, zaci艣ni臋t膮 na r臋koje艣ci gar艣膰, kciukiem nacisn膮艂 cia艂o mi臋dzy jego kciukiem a palcem wskazuj膮cym, zacisn膮艂 d艂o艅, opu艣ci艂 przeszkadzaj膮ce mu teraz lewe rami臋 i skr臋ci艂 trzymaj膮c膮 n贸偶 r臋k臋 w kierunku zgodnym z ruchem wskaz贸wek zegara. Mocno i gwa艂townie.
Nadgarstek Manfreda p臋k艂 ze s艂yszalnym trzaskiem. N贸偶 upad艂 na ziemi臋. Niemiec skoczy艂 i z艂apa艂 go natychmiast w lew膮 d艂o艅. Wyj膮c z b贸lu i w艣ciek艂o艣ci, zada艂 Bobowi nieoczekiwany cios kolanem w brzuch. W贸zek przewr贸ci艂 si臋, napastnik run膮艂 na le偶膮c膮 na ziemi, bezradn膮 ofiar臋. Przyciskaj膮c j膮 ca艂ym cia艂em, uderzy艂. Sk贸ra oparcia w贸zka p臋k艂a ze s艂yszalnym trzaskiem. Drogi cios. Trzeci. Jodie wrzeszcza艂a: - Przesta艅! Przesta艅!
Niemiec, szczerz膮c z臋by, uni贸s艂 wysoko n贸偶 do kolejnego uderzenia. Nagle z boku rozleg艂 si臋 trzask. - Manfred znieruchomia艂 i si臋gn膮艂 do gard艂a.
W jego krtani zia艂a dziura, rana wlotowa, pozostawiona przez pocisk wystrzelony przez Jodie, z pistoletu Karin. Z przebitej pod 偶uchw膮 t臋tnicy szyjnej pop艂yn臋艂y dwa strumienie krwi. N贸偶 upad艂 na ziemi臋, w chwil臋 p贸藕niej w jego 艣lad posz艂o martwe cia艂o.
Bob odwr贸ci艂 si臋. Widzia艂 Jodie jako ciemn膮 sylwetk臋 na tle jeszcze ciemniejszego nieba.
-聽O Bo偶e! - Us艂ysza艂. - Bo偶e, Bo偶e, Bo偶e... - Nic ci nie jest?
-聽Zabi艂am cz艂owieka... - Nie mia艂a艣 wyboru.
-聽Zabi艂am cz艂owieka... Cz艂owieka! - Dziewczyna zaszlocha艂a.
-聽Nie. - Herbert zakr臋ci艂 w贸zkiem i ruszy艂 w jej stron臋. - Uratowa艂a艣 cz艂owiekowi 偶ycie. Uratowa艂a艣 偶ycie mnie.
-聽Przecie偶... przecie偶 go zastrzeli艂am - Musia艂a艣. Na wojnie gin膮 ludzie.
-聽Na wojnie?
-聽Wypowiedziano nam wojn臋 - stwierdzi艂 spokojnie Bob. - Pos艂uchaj mnie, on nie da艂 ci 偶adnej, najmniejszej szansy. Rozumiesz, co m贸wi臋? Nie zrobi艂a艣 nic z艂ego. Nic.
Jodie sta艂a nieruchomo. P艂aka艂a. - Rozumiesz? - powt贸rzy艂.
-聽Nie chcia艂am - powiedzia艂a do martwego cia艂a dziewczyna. - Nie chcia艂am.
-聽S艂uchaj, zajmijmy si臋 wa偶niejszymi sprawami. Czy mog艂aby艣 wy艣wiadczy膰 mi grzeczno艣膰.
Grzeczno艣膰? - Nie celuj we mnie, dobrze?
Powoli, bardzo powoli, Jodie poruszy艂a d艂oni膮, w kt贸rej trzyma艂a bro艅. Rozwarta zaci艣ni臋te palce, pistolet upad艂 na ziemi臋. Spojrza艂a na siedz膮cego na w贸zku m臋偶czyzn臋, jakby dopiero teraz go dostrzeg艂a.
-聽Nic ci nie jest? - wyszepta艂a. - Jakim cudem ci臋 nie zrani艂? Dobry, stary kewlar. Nigdzie si臋 bez niego nie ruszam. Kilkuwarstwowy, kuloodporny, na oparciu i na siedzeniu. Prezydent podda艂 mi ten pomys艂. Podobnie zabezpieczono jego fotel w Gabinecie Owalnym.
Jodie sprawia艂a wra偶enie, jakby w og贸le go nie s艂ysza艂a. Zachwia艂a si臋 l upad艂a na ziemi臋. Bob podjecha艂 do niej i delikatnie poci膮gn膮艂 j膮 za r臋k臋. Spojrza艂a mu w oczy.
-聽Wiele dzi艣 przesz艂a艣 - powiedzia艂, pomagaj膮c dziewczynie wsta膰. Nie przysz艂o jej to 艂atwo. - Ale ju偶 widzimy met臋. Ostatnia prosta, st膮d do autostrady mamy niespe艂na dwa kilometry. Wystarczy tylko...
Przerwa艂 i zacz膮艂 nads艂uchiwa膰. Z daleka dobieg艂 go tupot n贸g. - Co si臋 sta艂o? - spyta艂a Jodie.
Bob s艂ucha艂 jeszcze przez chwil臋.
-聽Cholera - powiedzia艂 w ko艅cu. - Wstawaj. Ruszamy. Powiedzia艂 to tak stanowczo, 偶e Jodie zareagowa艂a.
-聽Co si臋 dzieje?
-聽Masz natychmiast si臋 st膮d wynosi膰. - Dlaczego?
-聽Zbli偶aj膮 si臋. Prawdopodobnie, by sprawdzi膰, co si臋 sta艂o z szefostwem. - Herbert popchn膮艂 dziewczyn臋. - Znikaj!
-聽A co z tob膮?
-聽Ja te偶 b臋d臋 wia艂, ale na razie kto艣 musi os艂oni膰 tw贸j odwr贸t. - Nie. Nie zostawi臋 ci臋.
-聽Kochanie, mnie przecie偶 glac膮 za tak膮 robot臋. Tobie, nie. Pomy艣l o rodzicach. No, i w ka偶dym razie, tylko bym ci臋 op贸藕ni艂. Lepiej dla mnie, 偶ebym si臋 wkopa艂 w ziemi臋 i broni艂 nas st膮d.
-聽Nie! - krzykn臋艂a dziewczyna. - Sama nie uciekn臋!
Bob zorientowa艂 si臋, 偶e k艂贸tnia z ni膮 jest bez sensu. By艂a przera偶ona, wyczerpana i prawdopodobnie r贸wnie g艂odna jak on.
-聽Dobra - powiedzia艂. - jak razem, to razem.
Poprosi艂 Jodie, 偶eby posz艂a po pistolet maszynowy, kt贸ry upu艣ci艂 schodz膮c z drzewa, po czym podjecha艂 do cia艂a Karin. Zabra艂 bro艅 i przy 艣wietle latarki odnalaz艂 sztylet, kt贸ry wsun膮艂 pod lew膮 nog臋. Sprawdzi艂, czy w magazynku pozosta艂y naboje. Manfredowi zabra艂 n贸偶; innej broni przy nim nie znalaz艂. Przeszuka艂 mu tak偶e kieszenie, a potem do艂膮czy艂 do czekaj膮cej na艅 dziewczyny.
Przez prawie ca艂y czas Bob Herbert czu艂 si臋 tak, jakby trafi艂 wprost w „Wheelie and the Chopper Bunch", film rysunkowy, kt贸ry ogl膮da艂 podczas rehabilitacji. jego bohater nie uznawa艂 偶adnych zasad, a towarzyszy艂 mu zwariowany kierowca-kaskader. Dopiero w tej chwili, po raz pierwszy od czasu gdy utraci艂 nogi, poczu艂 si臋 jak Rambo - kto艣 ogarni臋ty obsesj膮 wykonania zadania i dysponuj膮cy wol膮 wystarczaj膮co siln膮, by je wykona膰. Przed przesz艂o p贸艂 wiekiem Murzyn, Jesse Owens, upokorzy艂 Hitlera pokonuj膮c jego aryjskich lekkoatlet贸w podczas olimpiady w Berlinie. Dzi艣, w艣ciek艂a pogo艅 Karin za jodle dowiod艂a, jak bardzo dziewczyna podwa偶y艂a jej autorytet. je艣li w dodatku kaleka na w贸zku inwalidzkim ucieknie bandzie twardzieli... by膰 mo偶e obali to mit nazistowskiego supermana. Przynajmniej w艣r贸d tej grupy neonazist贸w.
59
Czwartek, 22.41 -Tuluza, Francja
Paul Hood id膮c w stron臋 starej twierdzy - dzi艣 siedziby nowoczesnej firmy komputerowej - nie wiedzia艂, czego w艂a艣ciwie powinien si臋 spodziewa膰. Kiedy wraz z ma艂膮 grupk膮 wsp贸艂pracownik贸w przekracza艂 mostek w 艣lad za lud藕mi Ballona, zastanawia艂 si臋, ile wielkich armii maszerowa艂o w ci膮gu wiek贸w t膮 drog膮, ile z nich odnios艂o ol艣niewaj膮ce zwyci臋stwo, a ile ponios艂o druzgoc膮c膮 kl臋sk臋.
Prawie nie dyskutowano o tym, co zrobi膮, kiedy ju偶 dostan膮 si臋 do 艣rodka. Ballon stwierdzi艂 tylko, 偶e jego zamiarem zawsze by艂o odnalezienie dowod贸w zwi膮zku Dominique'a z Nowymi jakobinami, a potem aresztowanie go. jego ludzie zostali przygotowani do wykonania tego w艂a艣nie zadania. Hausenowi i Hoodowi uda艂o si臋 jednak przekona膰 go, by zgodzi艂 si臋 na zabranie Nancy i Matta - ich zadaniem by艂o sprawdzenie, co mo偶na znale藕膰 w komputerach firmy. Mo偶e kryje si臋 tam na przyk艂ad lista Nowych jakobin贸w i ich sympatyk贸w, albo jakie艣 dowody na zwi膮zek Demain z faszystowskimi grami? Cokolwiek, co mog艂oby spowodowa膰 upadek Dominique'a.
Nie rozmawiano tak偶e o tym, co Dominique mo偶e przedsi臋wzi膮膰, by ich powstrzyma膰. A cz艂owiek ten dysponowa艂 przecie偶 nie tylko armi膮 terroryst贸w. Zabija艂 sam. B臋dzie zapewne got贸w zrobi膰 wszystko, by uratowa膰 swe imperium.
Bo i czemu nie? - my艣la艂 Hood, podchodz膮c coraz bli偶ej g艂贸wnego wej艣cia. Dominique s膮dzi prawdopodobnie, 偶e stoi ponad prawem. Od czasu parali偶uj膮cego strajku kolei i metra w 1995 roku Francja ugina艂a si臋 pod ci臋偶arem dysput z pracownikami sektora publicznego i strasznego bezrobocia. Kto o艣mieli si臋 podnie艣膰 r臋k臋 na przemys艂owca zatrudniaj膮cego tylu pracownik贸w? Zw艂aszcza, je艣li ten b臋dzie si臋 g艂o艣no skar偶y艂, 偶e jest prze艣ladowany. Prze艂o偶eni Ballona b臋d膮 musieli przyzna膰 publicznie, 偶e ich cz艂owiek to fanatyk. A je艣li s膮 lud藕mi wielkiego mi艂osierdzia, to na rym poprzestan膮, pomy艣la艂 jeszcze Paul.
Do bastide wchodzi艂o si臋 przez 偶elazn膮 bram臋. jedynym ust臋pstwem wobec nowoczesno艣ci byty ma艂e; czarne kamery wideo, zamontowane na arabeskowym wzorze na jej szczycie. Tu偶 za bram膮 sta艂a wielka, ceglana budka, zaprojektowana w duchu epoki. Na powitanie zbli偶aj膮cej si臋 grupy wysz艂o z niej dw贸ch ludzi. Jednym by艂 uzbrojony stra偶nik, drugim m艂ody cz艂owiek w eleganckim garniturze. Nie sprawiali wra偶enia Zdziwionych.
-聽Jestem pu艂kownik Ballon z Groupe d'Intervention de la Gendarmerie Nationale - przedstawi艂 si臋 Ballon, kiedy podeszli do bramy. Wyci膮gn膮艂 z kieszeni sk贸rzany portfelik, wyj膮艂 z niego kawa艂ek papieru, rozwin膮艂 go i pokaza艂 przez pr臋ty. - Oto nakaz rewizji, wystawiony przez s臋dziego Christophe'a Labique'a z Pary偶a, podpisany tak偶e przez mego dow贸dc臋, genera艂a Francoisa Charriera.
M臋偶czyzna w garniturze wyci膮gn膮艂 przez bram臋 wymanikiurowan膮 d艂o艅. - Jestem Vaundran z kancelarii Vaundran, Vaundran i Boisnard. Reprezentujemy Demain. Prosz臋 pokaza膰 mi nakaz.
-聽Zdaje pan sobie spraw臋 z tego, 偶e mam obowi膮zek wy艂膮cznie przedstawi膰 dokument i wyja艣ni膰 cel wizyty?
-聽Wezm臋 go, przeczytam i dopiero w贸wczas zostaniecie wpuszczeni. - Prawo stanowi, 偶e mo偶e go pan przeczyta膰 podczas przeszukania. Zna pan prawo, prawda? Kiedy znajdziemy si臋 w 艣rodku, mo偶e pan go sobie zachowa膰.
-聽Zosta艂em poinstruowany, by przed wpuszczeniem was do 艣rodka okaza膰 dokument mojemu klientowi.
Ballon przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋, nieprzychylnie, a potem wyci膮gn膮艂 nakaz do kamery.
-聽Pana klient w艂a艣nie go ogl膮da - stwierdzi艂. - To nakaz, nie pro艣ba. Otw贸rzcie bram臋.
-聽Bardzo mi przykro, ale do tego musi pan mie膰 co艣 wi臋cej ni偶 kawa艂ek papieru. Musi pan mie膰 pow贸d.
-聽I mam. W grach firmy Demain i za艂adowanej do Internetu grze rasistowskiej „Wieszanie" pojawi艂y si臋 elementy identyczno艣ci.
-聽Jakie to elementy?
-聽Kod wyboru poziomu. Mamy to zapisane w komputerze. Macie prawo zapozna膰 si臋 z dowodami przed procesem, lecz nie przed przeszukaniem.
Prawnik przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 pu艂kownikowi, po czym westchn膮艂 i skin膮艂 na stra偶nika. Obaj ruszyli w kierunku budki. Stra偶nik zatrzasn膮艂 drewniane drzwi. Si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋 telefonu.
-聽Macie sze艣膰dziesi膮t sekund! - krzykn膮艂 do nich Ballon. Spojrza艂 na zegarek. - Sier偶ancie Ste. Marie?
-聽Tak jest, panie pu艂kowniku.
-聽Ma pan 艂adunki do wysadzenia zamka? - Tak jest, panie pu艂kowniku!
-聽Przygotujcie je.
-聽Tak jest, panie pu艂kowniku.
-聽Mam nadziej臋, 偶e zdaje pan sobie spraw臋 z tego, co zamierza robi膰 - wtr膮ci艂 prawnik.
Ballon nie odrywa艂 wzroku od zegarka.
-聽Mniejsze pomy艂ki rujnowa艂y ludziom kariery - zauwa偶y艂 Vaundran. Pu艂kownik zerkn膮艂 na niego.
-聽Dzi艣, tu, tylko jedna kariera nara偶ona jest na szwank - powiedzia艂. - Nie, dwie - poprawi艂 si臋 i opu艣ci艂 wzrok na cyferblat zegarka.
Hausen przet艂umaczy艂 t臋 wymian臋 zda艅 dla potrzeb Paula, Matta i Nancy. Obserwuj膮c wydarzenia Paul zastanawia艂 si臋, co te偶 mog膮 osi膮gn膮膰 dzi臋ki tej operacji. Dominique z pewno艣ci膮 艣wiadom by艂 ich obecno艣ci pod jego firm膮. Mia艂 wystarczaj膮co wiele czasu, by zniszczy膰 wszystkie kompromituj膮ce go materia艂y. Zyska艂 nawet kilka chwil, by upewni膰 si臋, 偶e o niczym nie zapomnia艂.
Przed up艂ywem minuty stra偶nik wystuka艂 kod na panelu w budce. Ballon zebra艂 swych ludzi przy bramie. W chwil臋 p贸藕niej prawnik znik艂 w bocznym wej艣ciu, a francuscy policjanci byli ju偶 w 艣rodku. Podeszli do wielkich z艂otych wr贸t. Jeden ze stra偶nik贸w otworzy艂 je kodem, wystukanym na znajduj膮cym si臋 na odrzwiach panelu cyfrowego zamka. Przed wej艣ciem do 艣rodka Ballon wr臋czy艂 mu nakaz.
Gdy tylko 偶andarmi znale藕li si臋 w budynku, natychmiast zaj臋li pozycje po obu stronach wej艣cia. Pu艂kownik wyja艣ni艂 im, 偶e gdyby znaleziono cokolwiek, co trzeba by艂oby zabra膰, zostan膮 wezwani. Hood wiedzia艂, 偶e 膰wiczyli to zadanie tak cz臋sto, 偶e prawdopodobnie byliby w stanie wykona膰 je z zawi膮zanymi oczami. Na razie mieli jednak sta膰, pilnowa膰 wej艣cia i nie wypuszcza膰 nikogo.
Ballon wraz z reszt膮 poszli w g艂膮b budynku. Przeszli holem, kt贸ry gdyby byli turystami na wycieczce - podziwialiby godzinami ze wzgl臋du na wspania艂o艣膰 艂uk贸w i fascynuj膮ce p艂askorze藕by. Do rzeczywisto艣ci przywr贸ci艂 Amerykan贸w dopiero g艂os pu艂kownika, kt贸ry przypomnia艂, dlaczego tu s膮.
-聽T臋dy - powiedzia艂 cicho Ballon, kiedy dotarli do ko艅ca korytarza. Ignoruj膮c spojrzenia kolejnych stra偶nik贸w, kt贸rzy najwyra藕niej tak偶e dostali polecenie, by ich przepu艣ci膰, ich pi膮tka przesz艂a kr贸tkim korytarzem o zas艂oni臋tych oknach do sali programist贸w.
Hood nie spodziewa艂 si臋 teraz, po nocy, spotka膰 w臋druj膮cych tu i tam pracownik贸w. Nie by艂o nawet sprz膮taczek. Tylko kilku stra偶nik贸w, kt贸rzy kompletnie ich ignorowali.
Mimo dodatk贸w w postaci 艣wiate艂, alarm贸w, kamer i nowoczesnych materia艂贸w dekoracyjnych, siedziba Demain zachowa艂a sw贸j 艣redniowieczny charakter. Przynajmniej tak si臋 wszystkim wydawa艂o, p贸ki stra偶nik nie wprowadzi艂 ich do sali komputerowej. By艂y refektarz przerobiony zosta艂 na co艣 przypominaj膮cego Narodowe Biuro Rozpoznania. 艢ciany pomalowano na bia艂o, w sufit wpuszczono jarzeniowe lampy. Na szklanych sto艂ach sta艂o przynajmniej trzydzie艣ci terminali komputerowych. Przed ka偶d膮 stacj膮 wpuszczono w pod艂og臋 plastikowe, formowane pr贸偶niowo krzes艂o. Jedyn膮 r贸偶nic臋 stanowi艂o - znowu - to, 偶e wszystkie stanowiska by艂y puste. Dominique nie ryzykowa艂. Nakaz rewizji traci艂 wa偶no艣膰 za nieco ponad godzin臋. Policja, nie maj膮c komu zadawa膰 pyta艅, z g贸ry znajdowa艂a si臋 na przegranej pozycji.
-聽Ale zabawki - stwierdzi艂 Stoll, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a. - Wi臋c niech pan zacznie si臋 bawi膰 - poleci艂 mu Ballon. Matt zerkn膮艂 na Paula, kt贸ry tylko skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Wybierz miejsce - zaproponowa艂 Nancy.
-聽Wszystkie s膮 r贸wnie dobre - odpar艂a. - Terminale pod艂膮czone s膮 do jednego centralnego komputera.
Stop skin膮艂 g艂ow膮, podszed艂 do najbli偶szego, pod艂膮czy艂 do艅 swego laptopa i w艂膮czy艂 go.
-聽Prawdopodobnie za艂o偶yli ograniczenia dost臋pu do systemu - zauwa偶y艂a Nancy. - Jak masz zamiar omin膮膰 je i zalogowa膰 si臋 do stacji? Mo偶e i mog艂abym spr贸bowa膰 pom贸c ci z niekt贸rymi has艂ami, ale zabierze to sporo czasu.
-聽Wcale nie musi. - Matt w艂o偶y艂 dyskietk臋 w nap臋d B. - Zawsze mam przy sobie program Bulldozer. Sam go napisa艂em. Zaczyna si臋 szybkim Handshake Locatorem, programem szukaj膮cym matematycznych kluczy do dekrypcji. Wcale nie musi poznawa膰 ich dok艂adnie. Je艣li nie dzia艂a jeden do sze艣ciu i osiem do dziesi臋ciu, nie pr贸buje si贸demek. Uczy si臋 j臋zyka, co trwa zwykle kilka minut. Potem w艂膮cza si臋 Bulldozer. Przeszukuje menu. Kiedy je ju偶 znajdzie, jestem w systemie. Podczas, gdy b臋dziemy przeszukiwali komputery, prze艣l臋 wszystkie dane do Centrum.
Ballon z艂apa艂 go za rami臋, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i przy艂o偶y艂 palec do ust. Stoll waln膮艂 si臋 r臋k膮 w czo艂o.
-聽O, cholera, zapomnia艂em, co jest z艂otem Francuz skin膮艂 g艂ow膮.
Nancy podpowiedzia艂a par臋 hase艂, kt贸re warto by艂o wypr贸bowa膰, Hausen tymczasem podszed艂 do Ballona.
-聽Pu艂kowniku, a co zrobimy w sprawie samego Dominique'a? - Zaczekamy.
-聽Na co?
Ballon podszed艂 bli偶ej.
-聽Czekamy, 偶eby si臋 zdenerwowa艂 - powiedzia艂 do ucha niemieckiego polityka. - Przed chwil膮 u艣wiadomi艂em panu Stollowi, 偶e Dominique z pewno艣ci膮 nas obserwuje. Mam nadziej臋, 偶e znajdziemy co艣 w tych komputerach.
-聽A je艣li nie znajdziemy? - To mam pana.
-聽Mnie?
-聽Poprosz臋 pana Stolla i pann臋 Bosworth, by wys艂ali komputerem wiadomo艣膰: pana zeznanie o morderstwie w Pary偶u. W ka偶dym razie mocno zaszkodzimy Dominique'owi. - Francuz u艣miechn膮艂 si臋. - Chocia偶 istnieje jeszcze trzecia mo偶liwo艣膰. Dominique czeka艂 na pana dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Je艣li przestraszy si臋 mo偶liwo艣ci ujawnienia sekret贸w z przesz艂o艣ci, poczuje siln膮 pokus臋 nie dopuszczenia do tego, by wyszed艂 pan od niego 偶ywy.
-聽Czy偶by spodziewa艂 si臋 pan, 偶e wy艣le przeciw nam swych Nowych Jakobin贸w?
-聽Zostawi艂em swoich ludzi nieco na uboczu, 偶e tak powiem. Je艣li uzna, 偶e dopadnie pana, nim zdo艂aj膮 si臋 wmiesza膰 w spraw臋, pokusa z pewno艣ci膮 b臋dzie wielka. Gdyby spr贸bowa艂, wyprowadz臋 st膮d was wszystkich i zwal臋 mu cha艂up臋 na g艂ow臋. - Ballon pu艣ci艂 oko; w jego wykonaniu wygl膮da艂o to niezbyt atrakcyjnie. - Przecie偶 wie pan, jak d艂ugo czeka艂em, 偶eby go dopa艣膰. Nie zamierzam teraz odpu艣ci膰.
Odszed艂 przyjrze膰 si臋, co porabiaj膮 Stoll i Nancy. Hausen pozosta艂 na miejscu; sta艂 jak wmurowany w pod艂og臋.
Paul zagl膮da艂 Mattowi przez rami臋. Z wyrazu twarzy Hausena odczyta艂, 偶e sprawy id膮 kiepsko. Zazwyczaj nieruchoma, teraz by艂a napi臋ta, zmarszczone brwi 艣wiadczy艂y o g艂臋bokim namy艣le. Zdecydowa艂, 偶e nie b臋dzie jednak zadawa膰 偶adnych pyta艅. Niemiec lubi艂 przemy艣le膰 sobie wszystko dok艂adnie, nim otworzy usta. Je艣li b臋dzie mia艂 co艣 do powiedzenia, powie we w艂a艣ciwej chwili.
Zosta艂 wi臋c na miejscu, z mieszanin膮 strachu i dumy obserwuj膮c w milczeniu stukaj膮cego w klawiatur臋 komputera m艂odego, poc膮cego si臋 m臋偶czyzn臋, od kt贸rego zale偶a艂y losy 艣wiata.
60
Czwartek, 17.05 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Kiedy przekazywane przez Matta Stolla z Francji dane pojawi艂y si臋 na komputerze Eddiego Mediny w Centrum, Eddie przede wszystkim zdj膮艂 marynark臋, wr贸ci艂 na miejsce i powiedzia艂 swemu zmiennikowi na wieczornej zmianie, drugiemu zast臋pcy oficera operacyjnego, Randallowi Battle'owi, by poinformowa艂 o wszystkim genera艂a Rodgersa.
Battle skontaktowa艂 si臋 z Mike'em, kiedy z ekranu znika艂a sygnaturka Stolla : ), czyli 艣mieszek. Zast膮pi艂 j膮 ekran z informacj膮 o pod艂adowywaniu wielkiego pliku nazwanego L'OPERATION ECOUTER.
Rodgers rozkaza艂 Battle'owi przes艂a膰 materia艂y na sw贸j komputer. Przegl膮da艂 je w towarzystwie Darrella McCaskeya i Marthy Mackall.
Pierwsza by艂a notatka od Stopa.
Eddie, nie chc臋 zabiera膰 czasu na linii d艂u偶szymi informacjami. Bulldozer dosta艂 si臋 do plik贸w Demain. Orygina艂y wymazano, ale kopie pozosta艂y. Mam zamiar przes艂a膰 wszystko w tej sesji.
Potem zacz臋艂y nadchodzi膰 fotografie ludzi, s艂u偶膮ce jako materia艂 wyj艣ciowy przy opracowywaniu gier. Potem segmenty testowe, ukazuj膮ce bia艂ych m臋偶czyzn 艣cigaj膮cych Murzyn贸w i Murzynki, bia艂ych m臋偶czyzn gwa艂c膮cych czarne kobiety, czarnych m臋偶czyzn rozrywanych przez psy. I zn贸w notatka od Stolla.
Orygina艂y gier wykluwaj膮 si臋 z gniazda gdzie艣 tam. Miejsce dobrze ukryte.
Obrazki czarnych m臋偶czyzn i kobiet wisz膮cych z drzew, przedstawiaj膮ce te sceny z r贸偶nych perspektyw. Runda premiowa: dzieciak 艣ciga si臋 z czasem, 膰wicz膮c strzelanie do hu艣taj膮cych si臋 na hu艣tawkach czarnych dzieci.
Ed, uruchomi艂em alarm. Wsz臋dzie tu ganiaj膮 jacy艣 ludzie. Nasz francuski opiekun, pu艂kownik Ballon, 艣ciska w gar艣ci wielkiego gnata. Mam si臋 wy艂膮czy膰. Cze艣膰.
Obrazy dochodzi艂y do nich jeszcze przez kilka chwil, ale Rodgers ju偶 ich nie obserwowa艂. W艂膮czy艂 si臋 na drug膮 lini臋 i ju偶 po kilku sekundach po艂膮czony by艂 z kabin膮 pilot贸w V-32 Osprey.
61
Czwartek, 23.07 - Tuluza, Francja - Padnij!
Lew膮 r臋k膮 pu艂kownik Ballon poci膮gn膮艂 Matta Stolla na ziemi臋, a kiedy ludzie Dominique'a wpadli do 艣rodka, przycisn膮艂 w艂膮cznik nadawania kr贸tkofal贸wki. W prawej d艂oni trzyma艂 pistolet - jedyn膮 bro艅, jak膮 dysponowa艂a ich pi膮tka.
Skulony wraz z innymi na pod艂odze Hood naliczy艂 dwunastu... pi臋tnastu... siedemnastu napastnik贸w wpadaj膮cych przez drzwi i zajmuj膮cych pozycj臋 przy 艣cianie od strony korytarza. Opr贸cz ma艂ych okienek, do kt贸rych trzeba by艂oby wspina膰 si臋 po drabinie, drzwi by艂y jedynym wyj艣ciem z sali komputerowej.
Hausen le偶a艂 na ziemi mi臋dzy nim a kl臋cz膮cym Ballonem.
-聽Gratulacje, panie pu艂kowniku - powiedzia艂. - Dominique po艂kn膮艂 Pr臋
Paul wiedzia艂, 偶e pomi臋dzy tymi dwoma zasz艂o co艣, o czym nie ma poj臋cia, ale w tym momencie nie mia艂o to chyba najmniejszego znaczenia, zw艂aszcza, 偶e Ballon wydawa艂 si臋 nie przejmowa膰 t膮 spraw膮. Spokojny, ch艂odno obserwowa艂 nowo przyby艂ych.
Paul zaledwie na nich zerkn膮艂, wydali mu si臋 jednak po prostu oberwa艅cami. Ubrani byli w stroje proste, w wielu przypadkach wr臋cz n臋dzne. Uzbrojenie te偶 mieli przer贸偶ne. Nie musia艂 pyta膰 Ballona, by wiedzie膰, 偶e to Nowi Jakobini.
-聽Mam nadziej臋, 偶e ci faceci to dow贸d, kt贸rego tak pan szuka艂? zainteresowa艂 si臋 Stoll.
-聽Levez! - krzykn膮艂 jeden z m臋偶czyzn, wymachuj膮c pistoletem. Reszta rozstawi艂a si臋 tak, by w razie potrzeby m贸c pokry膰 ogniem ca艂膮 sal臋.
-聽Chce, 偶eby艣my wstali - szepn膮艂 Ballon. - Je艣li wstaniemy, b臋d膮 mogli zacz膮膰 do nas strzela膰.
-聽Gdyby chcieli, ju偶 by zacz臋li - zauwa偶y艂a Nancy.
-聽Ale musieliby zaryzykowa膰 - odpar艂 Francuz. - Nie wiedz膮, kto z nas jest uzbrojony. - Pochyli艂 si臋 ku nim i powiedzia艂 ciszej: - Moi ludzie ju偶 wiedz膮, zajmuj膮 pozycje...
-聽Nim si臋 przygotuj膮, mo偶e by膰 za p贸藕no - zauwa偶y艂 Paul.
-聽Nie, je艣li pozostaniemy w ukryciu. Wtedy to oni b臋d膮 musieli przyj艣膰 do nas. Na to jeste艣my przygotowani.
-聽My, nie - powiedzia艂a Nancy.
-聽Gdyby艣cie przypadkiem znale藕li si臋 pod ostrza艂em, ale poza zasi臋giem wzroku moich ludzi, krzyczcie: Blance Bia艂e. To im powie, 偶e jeste艣cie nie uzbrojonym personelem.
-聽Mam zamiar da膰 tym bydlakom szans臋 postrzelania - przerwa艂 mu Hausen: - Zobaczymy, z czego s膮 zrobieni.
I wsta艂.
-聽Herr Hausen! - sykn膮艂 w艣ciek艂y Ballon.
Niemiec zignorowa艂 go. Hood wstrzyma艂 oddech, s艂ysza艂 uderzenia serca w uszach; czeka艂 w napi臋ciu na to, co mia艂o teraz nast膮pi膰.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nie dzia艂o si臋 nic. W ko艅cu jeden z jakobin贸w krzykn膮艂: - Anons donc!
-聽Chce, 偶eby Hausen wyszed艂 - przet艂umaczy艂 pu艂kownik. - Z sali czy z budynku? - spyta艂 go Hood.
-聽Albo mo偶e z tej niebezpiecznej sytuacji - doda艂 ponuro Stoll. Francuz tylko wzruszy艂 ramionami.
Hausen ruszy艂 w kierunku napastnik贸w. Jego odwaga imponowa艂a Paulowi, cho膰 pozosta艂 nieufny i po prostu musia艂 zada膰 sobie pytanie, czy to rzeczywi艣cie odwaga, czy mo偶e tylko pewno艣膰 siebie. Pewno艣膰 siebie zdrajcy.
Ballon czeka艂 tak偶e. Kiedy Hausen wyszed艂 za drzwi, jego kroki ucich艂y. Nads艂uchiwali, ale niczego nie us艂yszeli. Najwyra藕niej zosta艂 zatrzymany. Jakobini wezwali do wyj艣cia reszt臋 zak艂adnik贸w. Paul spojrza艂 pytaj膮co na pu艂kownika.
-聽Mia艂 pan do czynienia z tymi terrorystami. Co robi膮 w podobnych sytuacjach? - spyta艂.
-聽Bij膮 i morduj膮 ludzi w ka偶dej sytuacji. „艂aska" to s艂owo nie figuruj膮ce w ich s艂ownikach.
-聽Ale nie zabili Hausena - zauwa偶y艂a Nancy. - Maintenant! - rozleg艂o si臋 od drzwi.
-聽Dop贸ki nas nie rozbroj膮, nie zabij膮 nikogo - wyja艣ni艂 Francuz.
-聽A wi臋c powinni艣my wyprowadzi膰 st膮d Nancy i Matta - stwierdzi艂 Hood. - Mo偶e uda im si臋 uciec.
-聽I ciebie - powiedzia艂a Nancy.
-聽By膰 mo偶e warto by艂oby spr贸bowa膰 - Ballon zastanawia艂 si臋 przez chwil臋 - ale istnieje niebezpiecze艅stwo, 偶e wezm膮 was jako zak艂adnik贸w. B臋d膮 was zabija膰 pojedynczo, p贸ki nie wyjd臋.
-聽Jak mo偶emy temu zapobiec? - spyta艂a dziewczyna.
-聽Je艣li co艣 takiego mia艂oby si臋 zdarzy膰, wezw臋 ludzi. Szkolono ich, jak post臋powa膰 w podobnych sytuacjach.
-聽Ale nadal nie ma 偶adnych gwarancji - orzek艂 Paul.
Terrorysta zn贸w krzykn膮艂 co艣 w ich kierunku. Grozi艂, 偶e wyda swym ludziom rozkaz ataku, je艣li intruzi nie zastosuj膮 si臋 do jago polecenia. Natychmiast.
-聽Nie - zgodzi艂 si臋 Ballon z Paulem. - Nadal nie ma 偶adnych gwarancji. Ale je艣li zdecyduj膮 si臋 zabija膰 zak艂adnik贸w, b臋d膮 musieli ustawia膰 ka偶dego z was w drzwiach, tak, 偶ebym go widzia艂. W to, co widz臋, mog臋 strzela膰. Je艣li strzel臋, terrorysta trzymaj膮cy zak艂adnika zostanie zabity. Da wam to mo偶liwo艣膰 ucieczki.
Hood zazdro艣ci艂 Francuzowi jego bezczelnej pewno艣ci siebie. Od Mike'a Rodgersa nauczy艂 si臋, 偶e tego w艂a艣nie potrzeba ludziom dowodz膮cym takimi operacjami. On sam nie by艂 akurat pewien niczego. My艣la艂 wy艂膮cznie o 偶onie i dzieciach. My艣la艂 o tym, jak bardzo go potrzebuj膮 i o tym, jak je kocha. By膰 mo偶e nigdy go ju偶 nie zobacz膮, wy艂膮cznie z powodu z艂ego s艂owa wypowiedzianego w z艂ej godzinie, jakiego艣 drobnego b艂臋du.
Spojrza艂 na Nancy, u艣miechaj膮c膮 si臋 smutnym p贸艂u艣miechem. Tak bardzo chcia艂 wynagrodzi膰 jej sw贸j udzia艂 w tym, jak u艂o偶y艂o si臋 jej 偶ycie. Teraz jednak nie by艂 w stanie zrobi膰 nic, nie mia艂 nawet pewno艣ci, co uda艂oby mu si臋 zrobi膰 p贸藕niej, gdyby istnia艂o jakie艣 „p贸藕niej”. Wi臋c tylko u艣miechn膮艂 si臋 do niej weso艂o. Na razie musia艂o to wystarczy膰.
-聽Dobra - podj膮艂 decyzj臋 Ballon. - Wstawajcie i powoli id藕cie do drzwi. Zawahali si臋.
-聽Nogi jako艣 nie chc膮 mi si臋 ruszy膰 - wyzna艂 Stoll.
-聽Zmu艣 je - rozkaza艂 mu kr贸tko Hood. Wsta艂, Nancy r贸wnie偶. Matt, niech臋tnie, poszed艂 w ich 艣lady.
-聽No prosz臋, a zawsze by艂em pewien, 偶e to dobrzy faceci musz膮 wygra膰 - powiedzia艂 Matt. - No i co, podnosimy r臋ce, czy idziemy tak po prostu? Co robimy?
-聽Spr贸buj si臋 opanowa膰 - powiedzia艂 mu Hood, ruszaj膮c pomi臋dzy komputery.
-聽Dlaczego ludzie zawsze mi to powtarzaj膮 - poskar偶y艂 si臋 Stoll. Gdybym m贸g艂, to przecie偶 uspokoi艂bym si臋 i bez dobrych rad.
-聽Matt, zaczynasz mi dzia艂a膰 na nerwy - ostrzeg艂a go Nancy. Zamknij si臋, dobra?
Stoll zamkn膮艂 si臋 pos艂usznie. Reszt臋 drogi przeszli w milczeniu.
Gdy podeszli bli偶ej, Paul uwa偶niej przyjrza艂 si臋 najbli偶szemu terrory艣cie, temu, kt贸ry sta艂 przy drzwiach. M臋偶czyzna mia艂 g臋st膮 czarn膮 brod臋 oraz w膮sy, ubrany by艂 za艣 w szar膮 bluz臋, d偶insy i ci臋偶kie buty. Pod pach膮 trzyma艂 wojskowy karabin. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie zawaha si臋 go u偶y膰.
Wyszli na korytarz zachowuj膮c milczenie. Czeka艂 ju偶 tam na nich Hausen, obr贸cony twarz膮 do ceglanej 艣ciany; sta艂 oparty o ni膮 d艂o艅mi, z szeroko rozstawionymi nogami. Jeden z jakobin贸w trzyma艂 mu pistolet przy g艂owie.
-聽O cholera - skomentowa艂 sytuacj臋 Stoll.
Znale藕li si臋 w w膮skim, ciemnym korytarzyku. W tym momencie z艂apani zostali pod pachy, ka偶de przez dw贸ch terroryst贸w, i pchni臋ci na 艣cian臋. G艂贸w dotkn臋艂y lufy pistolet贸w. Przyw贸dca napastnik贸w by艂 spokojny; sta艂 przy drzwiach odwr贸cony do nich bokiem, tak 偶e widzia艂 i sal臋 komputerow膮, i je艅c贸w. Nancy dr偶a艂a, Stoll, stoj膮cy po jej prawej stronie, po prostu trz膮s艂 si臋 ze strachu. Patrzy艂 w g艂膮b korytarza, jakby rozwa偶a艂 mo偶liwo艣膰 ucieczki.
-聽Mamy nakaz rewizji - powiedzia艂. - My艣leli艣my, 偶e to wszystko odbywa si臋 legalnie.
-聽Tais-toi - warkn膮艂 przyw贸dca.
-聽呕aden ze mnie komandos. Wszyscy jeste艣my cywilami. Ja tylko pracuj臋 przy komputerach.
-聽Cisza.
Stop zamkn膮艂 usta.
Przyw贸dca Nowych Jakobin贸w przygl膮da艂 si臋 im uwa偶nie przez chwil臋, a potem zerkn膮艂 w g艂膮b sali. Krzykn膮艂, rozkazuj膮c wyj艣膰 ostatniemu z potencjalnych zak艂adnik贸w.
-聽Wyjd臋, kiedy wypu艣cicie ich wszystkich - odpowiedzia艂 mu po francusku Ballon.
-聽Nie. Wychodzisz pierwszy.
Tym razem pu艂kownik nie raczy艂 odpowiedzie膰. Najwyra藕niej postanowi艂 zostawi膰 wyb贸r kolejnego ruchu przeciwnikowi. Jakobin skinieniem g艂owy wskaza艂 Hausena. Stoj膮cy przy nim jego podw艂adny z艂apa艂 go za g艂ow臋. Kiedy ruszyli w stron臋 drzwi, Nancy krzykn臋艂a. Paul pomy艣la艂: czy dadz膮 Ballonowi jeszcze jedn膮 szans臋, czy te偶 po prostu zastrzel膮 ofiar臋, wrzuc膮 cia艂o do sali i zagro偶膮 egzekucj膮 kolejnego zak艂adnika.
Z ciemno艣ci, od strony drzwi prowadz膮cych do g艂贸wnego korytarza, rozleg艂 si臋 strza艂. Paul nie od razu u艣wiadomi艂 sobie, co si臋 dzieje; dopiero po chwili zrozumia艂, 偶e korzystaj膮c z zamieszania, krzyk贸w i k艂贸tni, nie s艂yszani przez nikogo ludzie Ballona usun臋li z drzwi ozdobn膮 klamk臋. Mieli na muszce wszystkich znajduj膮cych si臋 na korytarzu ludzi.
Terrorysta trzymaj膮cy Hausena upad艂. Trzyma艂 si臋 za prawe udo i wrzeszcza艂. Niemiec skorzysta艂 z zamieszania - rzuci艂 si臋 w kierunku drzwi, zza kt贸rych strzelano. Terrory艣ci zostawili go w spokoju. Z pewno艣ci膮 bali si臋, 偶e je艣li strzel膮, zostan膮 skoszeni.
Hausen otworzy艂 drzwi i znik艂 za nimi. Komandosi musieli widzie膰, 偶e si臋 zbli偶a i ukry膰 si臋, bo Paul nie dojrza艂 偶adnego. Hood nie mia艂 szansy na ucieczk臋, bo cho膰 trzymaj膮cy go m臋偶czyzna patrzy艂 w drug膮 stron臋, nadal czu艂 ucisk lufy na karku.
Hood poci艂 si臋; czu艂 pot sp艂ywaj膮cy mu spod pach i po piersi. Oparte o 艣cian臋 d艂onie by艂y niezno艣nie lepkie. Obieca艂 sobie, 偶e je艣li prze偶yje, uca艂uje nie tylko 偶on臋 i dzieci, lecz tak偶e Mike Rodgersa, bo przecie偶 Mike sp臋dzi艂, 偶ycie na stawianiu czo艂a podobnym sytuacjom. Jego szacunek dla zast臋pcy sta艂 si臋 bardzo wielki.
Nagle poczu艂, 偶e d艂onie mu dr偶膮.
Nie, pomy艣la艂, przecie偶 nie chodzi o d艂onie. Stare ceg艂y muru wpad艂y w wibracj臋. Niebo za zakratowanymi oknami poja艣nia艂o. Powietrze wydawa艂o si臋 drga膰. A przyw贸dca Nowych Jakobin贸w krzycza艂 na swoich ludzi, 偶eby ko艅czyli robot臋 i wynosili si臋 st膮d w diab艂y.
62
Czwartek, 23.15 - W眉nstorf, Niemcy
Pogo艅 by艂a coraz bli偶ej, Bob Herbert, przemierzaj膮cy las na w贸zku, nie my艣la艂 jednak o zbli偶aj膮cych si臋 krokach. My艣la艂 wy艂膮cznie o tym, o czym zapomnia艂 podczas ucieczki z obozu. My艣la艂 o tym, co by艂o kluczem do prze偶ycia... i do zwyci臋stwa.
Jak si臋, do cholery, nazywa艂 ten Niemiec?
Jodie dysza艂a, przedzieraj膮c si臋 przez las. Bob mia艂 ochot臋 poprosi膰 j膮, 偶eby podesz艂a od ty艂u i da艂a mu porz膮dnego kopniaka.
Nie pami臋tam.
Ale przypomni sobie. Nie ma wyboru. Nie pozwoli, 偶eby Mike Rodgers wygra艂 to starcie. Obaj z Mike'em byli wielbicielami historii wojskowo艣ci i na ten temat wielokrotnie dyskutowali. Gdyby艣 mia艂 wyb贸r pytali si臋 nawzajem - czy poszed艂by艣 do bitwy z ma艂ym oddzia艂em wy膰wiczonych 偶o艂nierzy czy te偶 wielk膮 armi膮 rekrut贸w? Rodgers zawsze wybiera艂 to drugie rozwi膮zanie i wtedy mocno si臋 spierali. Bob powo艂ywa艂 si臋 na przyk艂ad Samsona, kt贸ry pokona艂 Filistyn贸w, maj膮c do dyspozycji wy艂膮cznie o艣l膮 szcz臋k臋. W XIII wieku Aleksander Newski i jego n臋dznie uzbrojona armia rosyjskich ch艂op贸w odpar艂a atak ci臋偶kozbrojnych rycerzy teuto艅skich. W XV wieku, pod Agincourt, niewielka grupka Anglik贸w walcz膮cych u boku Henryka V pokona艂a przewa偶aj膮ce si艂y francuskie.
Na ka偶dy jego przyk艂ad Mike m贸g艂 jednak przedstawi膰 sw贸j. W 480 roku p.n.e. Persowie pobili dzielnych Spartan na Prze艂臋czy Termopilskiej, meksyka艅ski genera艂 Santa Anna zdoby艂 Alamo, brytyjska 27. brygada lansjer贸w, „Lekka Brygada", wybita zosta艂a do nogi podczas samob贸jczej szar偶y w czasie Wojny Krymskiej. Dodajcie do tej listy niejakiego Roberta Westa Herberta, my艣la艂, s艂uchaj膮c krok贸w i trzasku 艂amanych kopami w贸zka ga艂膮zek - faceta, kt贸remu nie wystarczy艂o rozs膮dku, by zapisa膰 mog膮ce uratowa膰 go i jego towarzyszk臋 nazwisko. Przynajmniej umrze w dobrym towarzystwie: kr贸la Leonidasa, Jima Bowie, Errola Flynna.
Wspomnienie Errola Flynna pomog艂o mu opanowa膰 nerwy, pomog艂o mu nastawi膰 si臋 w艂a艣ciwie do walki z tak wielk膮 si艂膮 przeciwnika. Pociesza艂 si臋 te偶 nadziej膮, 偶e Jodie ucieknie. Ci艣nienie skaka艂o mu na sam膮 my艣l o tym, 偶e stawk膮 mo偶e by膰 jej sk贸ra.
Nagle - i tylko dlatego, 偶e przesta艂 si臋 tym zamartwia膰 - potrzebne nazwisko samo wskoczy艂o mu do g艂owy.
-聽Jodie, popchnij mnie - poprosi艂.
Dziewczyna sz艂a do tej pory obok niego. Teraz podesz艂a do w贸zka od ty艂u.
-聽Pchaj! - pop臋dzi艂 j膮 Herbert. - Mo偶emy wyj艣膰 z tego ca艂o, ale b臋dziemy potrzebowali czasu.
Jodle, zm臋czona, obola艂a i ranna, wzi臋ta si臋 do roboty, Bob za艣 si臋gn膮艂 po bro艅, kt贸ra mia艂a da膰 mu zwyci臋stwo w bitwie.
W odr贸偶nieniu od skazanego na 艣mier膰 majora Vickersa granego przez Errola Flynna, Bob Herbert mia艂 zamiar powstrzyma膰 przeciwnika. W odr贸偶nieniu od Samsona, nie mia艂 zamiaru u偶y膰 jako broni o艣lej szcz臋ki. Dysponowa艂 przecie偶 satelitarnym telefonem kom贸rkowym.
63
Czwartek, 17.15 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Telefon Mike Rodgersa zadzwoni艂, gdy ten czeka艂 na po艂膮czenie z pu艂kownikiem Augustem, kt贸ry mia艂 mu przekaza膰 naj艣wie偶sze informacje. Ze swego telefonu kom贸rkowego dzwoni艂 Bob Herbert. Rodgers w艂膮czy艂 g艂o艣nik, tak by rozmow臋 s艂yszeli Darrell, Martha i ich rzecznik prasowy, Ann Farris.
-聽Jestem w ciemnym lesie, gdzie艣 mi臋dzy W眉nstorf a jeziorem - zameldowa艂 Bob. - Mam dobr膮 wiadomo艣膰: jest ze mn膮 Jodle Thompson. Mike wyprostowa艂 si臋 w fotelu, w tryumfie wyrzucaj膮c w powietrze zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰. Ann zeskoczy艂a z krzesiw i zacz臋ta bi膰 brawo.
-聽Wspaniale! - cieszy艂 si臋 genera艂. Rzuci艂 McCaskeyowi znacz膮ce spojrzenie. - Zrobi艂e艣 co艣, czego nie byli w stanie zrobi膰 ani Interpol, ani FBI, kt贸re nadal tylko zadaje pytania i opluwa niemieckie w艂adze.
-聽Dobra, ale jest te偶 z艂a wiadomo艣膰. Siedzi nam na ty艂ku banda neonazistowskich kundli. Musisz mi znale藕膰 numer telefonu.
Rodgers pochyli艂 si臋 do klawiatury, zawiadamiaj膮c Johna Benna o pilnym zleceniu kombinacj膮 klawiszy: F6/Enter/17.
-聽Czyj numer, Bob?
Bob powiedzia艂 mu, czyj. Rodgers wystuka艂 na komputerze:
Hauptmann Rosenlocher, Hamburg Landespolitzei.
McCaskey przysun膮艂 si臋 nieco bli偶ej i zerkn膮艂 na nazwisko. Podczas gdy genera艂 przekazywa艂 je Bennowi, on ju偶 dzwoni艂 do Interpolu.
-聽Ten Rosenlocher najwyra藕niej zawzi膮艂 si臋 na przyw贸dc臋 neonazist贸w. To chyba jedyny cz艂owiek, kt贸remu mo偶ecie zaufa膰 - t艂umaczy艂 Herbert. - Z tego, co pods艂ucha艂em, jest w Hanowerze.
-聽Znajdziemy go i ka偶emy mu si臋 z tob膮 skontaktowa膰 - obieca艂 Mike. - Lepiej by艂oby zaraz, ni偶 p贸藕niej. 艢pieszymy si臋 jak mo偶emy, ale ci go艣cie nadrabiaj膮 dystans. S艂ysz臋 samoch贸d. Je艣li znajd膮 trupy, kt贸re za sob膮 pozostawili艣my...
-聽Rozumiem. Trzymasz si臋?
-聽Wytrzymam tyle, co Jodle. Dziewczyna praktycznie mi si臋 przewraca. - Powiedz jej, 偶eby si臋 trzyma艂a. I ty te偶 si臋 trzymaj. - Rodgers prze艂膮czy艂 si臋 na program Geologue, znalaz艂 W眉nstorf, przyjrza艂 si臋 terenom pomi臋dzy miasteczkiem a jeziorem. Wygl膮da艂o to dok艂adnie tak jak w opisie Herberta. Drzewa, pag贸rki i niemal nic wi臋cej. - Bob, masz jakie艣 poj臋cie o tym, gdzie jeste艣cie? Widzisz jakie艣 cechy charakterystyczne terenu?
-聽Tu nic nie wida膰, Mike. Je艣li o mnie chodzi, mogli艣my nawet wykr臋ci膰 O. Corrigana.
„Odwrotnego Corrigana", przypomnia艂 sobie genera艂. Bob nie chcia艂 niepokoi膰 Jodie informacj膮, 偶e by膰 mo偶e zmierzaj膮 w z艂ym kierunku.
-聽Dobra, w porz膮dku. Zaraz b臋dziesz mia艂 informacje o po艂o偶eniu wszystkich zainteresowanych stron.
McCaskey nadal konwersowa艂 z Interpolem, wi臋c Rodgers osobi艣cie zadzwoni艂 do Viensa. Viens poinformowa艂 go, 偶e nawet satelity wyposa偶one we wzmacniacze 艣wiat艂a do obserwacji nocnych mog膮 szuka膰 cz艂owieka w terenie przez ca艂e p贸艂 godziny. Mike zwr贸ci艂 mu uwag臋, 偶e gra idzie o ludzkie 偶ycie. Viens powt贸rzy艂, ju偶 nie tak spokojnie, 偶e mo偶e to trwa膰 do p贸艂 godziny.
Mike grzecznie mu podzi臋kowa艂 i wr贸ci艂 do studiowania mapy. Rzeczywi艣cie, siedzieli tam, gdzie diabe艂 m贸wi dobranoc. A je艣li Bob s艂yszy pogo艅, to prawdopodobnie nie zd膮偶y go zdj膮膰 ani samoch贸d, ani nawet helikopter.
-聽No i co, mamy wreszcie co艣 o tym gliniarzu? - spyta艂 McCaskeya. - W艂a艣nie nad tym pracuj臋 - us艂ysza艂 w odpowiedzi.
„Pracuj臋”. Genera艂 instynktownie reagowa艂 na to s艂owo jak byk na czerwon膮 p艂acht臋. Nienawidzi艂 go. Robota nie mia艂a by膰 wykonywana, lecz wykonana. Nienawidzi艂 tak偶e przekazywania z艂ych wiadomo艣ci ludziom w terenie, ale lepsze to ni偶 utrzymywanie ich w nie艣wiadomo艣ci, wi臋c powr贸ci艂 do telefonu.
-聽Bob, NBR pr贸buje ci臋 namierzy膰. Mo偶e uda si臋 nam pom贸c ci w utrzymaniu dystansu od przeciwnika. I na razie ci膮gle szukamy tego policjanta. Problem w tym, 偶e nawet je艣li go znajdziemy, to jeste艣 w miejscu, do kt贸rego cholernie trudno dotrze膰.
-聽Jakbym nie wiedzia艂. Same cholerne drzewa i pag贸rki. - Nie lepiej by艂oby spr贸bowa膰 okr膮偶y膰 przeciwnika?
-聽Nie! Jad臋 po trudnym terenie, ale z obu stron teren jest jeszcze trudniejszy. Musieliby艣my dos艂ownie pe艂za膰. - Herbert zamilk艂 na chwil臋. - Generale - powiedzia艂 w ko艅cu - je艣li uda si臋 panu cho膰by znale藕膰 tego glin臋, jest jedna rzecz, kt贸rej mogliby艣my spr贸bowa膰.
Rodgers uwa偶nie wys艂ucha艂 wyja艣nie艅. To, co zaproponowa艂 jego oficer wywiadu, by艂o pomys艂owe, mog艂o by膰 skuteczne i ...nie rokowa艂o wi臋kszych szans powodzenia. Nie mieli jednak wyboru, musieli spr贸bowa膰.
64
Czwartek, 23.28-Tuluza, Francja
Dziesi臋膰 monitor贸w telewizji przemys艂owej zamontowanych zosta艂o w rz臋dach po pi臋膰, we wn臋ce w gabinecie Dominique'a. Nim jego siedziba zadr偶a艂a w posadach, Dominique siedzia艂 spokojnie w sk贸rzanym fotelu, bez niepokoju obserwuj膮c to, co dzia艂o si臋 w korytarzu i w sali komputerowej.
Ach, jacy偶 g艂upi s膮 ludzie, my艣la艂 obserwuj膮c, jak w艂amuj膮 si臋 do jego systemu. By艂 sk艂onny pozwoli膰 im odej艣膰 w spokoju, lecz okazali wyj膮tkow膮 bezczelno艣膰 i odnale藕li w komputerach te nieszcz臋sne pliki. Panna Bosworth nie by艂a a偶 tak dobra, wi臋c pewnie sprawy wzi膮艂 w swe r臋ce ten m艂ody cz艂owiek. Dominique mia艂 nadziej臋,- 偶e prze偶yje. Chcia艂 go zatrudni膰 u siebie.
Nie zaniepokoi艂 si臋 nawet, gdy komandosi odci臋li jego ludziom drog臋 ucieczki. Rozkaza艂 tylko Nowym Jakobinom otoczy膰 komandos贸w. Zadba艂 przecie偶, by w obiekcie by艂o a偶 pi臋膰dziesi臋ciu jego 偶o艂nierzy. Nic nie mia艂o prawa zak艂贸ci膰 艂adowania gier.
Nie martwi艂 si臋 niczym, p贸ki stara forteca nie wpad艂a w wibracje. Dopiero wtedy wysokie czo艂o zmarszczy艂o si臋, ciemne oczy zmru偶y艂y, a powieki opad艂y, os艂aniaj膮c je przed bij膮cym od monitor贸w blaskiem. Za pomoc膮 panelu kontrolnego wbudowanego w biurko, Dominique prze艂膮czy艂 kamery na widok na zewn膮trz budynku.
Uderzy艂o go bij膮ce od strony rzeki jaskrawe bia艂e 艣wiat艂o. Zmniejszy艂 kontrast i obserwowa艂, jak samolot zni偶a powoli lot, o艣wietlaj膮c sobie drog臋 艣wiat艂ami nawigacyjnymi. By艂 to samolot pionowego startu i l膮dowania, silniki ustawione mia艂 teraz 艣mig艂ami do g贸ry opuszcza艂. si臋 jak helikopter. Na parkingu tu i 贸wdzie sta艂y samochody, nie mia艂 miejsca, by dotkn膮膰 podwoziem ziemi, wi臋c zawis艂 na wysoko艣ci mniej wi臋cej pi臋ciu metr贸w. Opuszczono z niego sznurowe drabinki, po kt贸rych schodzili 偶o艂nierze.
Francuscy 偶o艂nierze.
Dominique zacisn膮艂 wargi. By艂 w艣ciek艂y. Co艣 w nim krzycza艂o: „Co tu robi armia i to w dodatku wyposa偶ona w ameryka艅skiego Ospreya?", cho膰 przecie偶 zna艂 odpowied藕 na to pytanie.
Podczas gdy dwudziestu 偶o艂nierzy l膮dowa艂o na asfalcie parkingu, zadzwoni艂 do Alaina Bouleza. By艂y szef paryskiej policji czeka艂 na niego w podziemnym centrum treningowym wraz z odwodem Nowych Jakobin贸w.
-聽Alain, obserwowa艂e艣 monitory?
-聽Tak, prosz臋 pana.
-聽Mo偶na odnie艣膰 wra偶enie, 偶e NATO nie ma do roboty nic lepszego ni偶 atakowanie sojusznik贸w. Dopilnuj, by zostali zawr贸ceni i poinformuj mnie o tym. B臋d臋 na pok艂adzie „艢mia艂ego”.
-聽Oczywi艣cie, prosz臋 pana.
Dominique zadzwoni艂 z kolei do swego szefa operacji.
-聽Etienne, jak wygl膮da 艂adowanie gier?
-聽„Ob贸z koncentracyjni” ju偶 jest dost臋pne. „Wieszanie" b臋dzie gotowe na dwunast膮.
-聽Masz si臋 po艣pieszy膰.
-聽Ale偶 prosz臋 pana, kiedy chowali艣my program nastawili艣my go... - Masz si臋 po艣pieszy膰!
Przerwa艂 rozmow臋 i po艂膮czy艂 si臋 z pilotem swego helikoptera LongRanger.
-聽Andre? Schodz臋 do ciebie. Przygotuj „艢mia艂ego".
-聽Natychmiast, prosz臋 pana.
Dominique wy艂膮czy艂 interkom, wsta艂 i na po偶egnanie przyjrza艂 si臋 swej kolekcji gilotyn. W 艣wietle telewizyjnych monitor贸w sprawia艂y upiorne wra偶enie. Us艂ysza艂 strza艂, potem drugi. Pomy艣la艂 o Dantonie, przed egzekucj膮 m贸wi膮cym katom: „Poka偶cie moj膮 g艂ow臋 ludowi. Warta jest ogl膮dania”. Lecz... nawet je艣li jego siedziba zostanie zdobyta, gry znajd膮 si臋 na sieci, a on b臋dzie wolny. Ukryje si臋 w jednej z wielu swych firm w kraju lub poza jego granicami; w ko艅cu opracowa艂 drogi ucieczki. Firma produkuj膮ca plastiki na Tajwanie. Bank w Pary偶u. T艂ocznia CD-ROM-贸w w Madrycie.
Wy艂膮czy艂 telewizory, w艂o偶y艂 sk贸rzane r臋kawiczki i szybkim krokiem wyszed艂 z gabinetu, kieruj膮c si臋 w stron臋 windy. Nie uciekam, t艂umaczy艂 sobie. Po prostu zmieniam kwater臋 g艂贸wn膮. Co to by by艂a za strata, gdybym sta艂 si臋 ofiar膮 pierwszego, w艂a艣ciwie przypadkowego starcia.
Winda zawioz艂a go do podziemnego przej艣cia, prowadz膮cego do znajduj膮cego si臋 z ty艂u budynku l膮dowiska. Na ko艅cu korytarza musia艂 otworzy膰 drzwi, wyposa偶one w elektroniczny zamek Po ich drugiej stronie zdj膮艂 pistolet ze znajduj膮cego si臋 tam rega艂u na bro艅 i po stromych schodach wszed艂 na poziom l膮dowiska.
Helikopter LongRanger grza艂 ju偶 silnik. Dominique ruszy艂 wzd艂u偶 ogona, zgi膮艂 si臋 lekko przechodz膮c pod wirnikiem no艣nym, a gdy znalaz艂 si臋 przy drzwiach do kabiny, zobaczy艂 biegn膮cego w jego kierunku jednego ze swych ludzi.
-聽Prosz臋 pana, stra偶 przemys艂owa nie zaanga偶owa艂a si臋 jeszcze w walk臋. Co mamy robi膰?
-聽Macie zatrze膰 wszelkie 艣lady moich zwi膮zk贸w z Nowymi Jakobinami. Zr贸bcie to tak, 偶eby wydawa艂o si臋, 偶e przybyli tu z w艂asnej woli, pragn膮c pozby膰 si臋 cudzoziemc贸w.
-聽Jak to zrobi膰, monsieur?
Dominique podni贸s艂 pistolet i strzeli艂 mu w czo艂o.
-聽Macie sprawia膰 wra偶enie, jakby艣cie si臋 im opierali - wyja艣ni艂, rzuci艂 pistolet i wskoczy艂 na pierwszy szczebel schodk贸w prowadz膮cych do kabiny helikoptera.
-聽Lecimy - rozkaza艂 pilotowi, wchodz膮c do obszernego wn臋trza i zamykaj膮c za sob膮 drzwi.
L膮dowisko widzia艂 przez lewe okno. Siedzenie drugiego pilota by艂o puste. Wn臋trze zajmowa艂y dwa rz臋dy mi臋kko wy艣cie艂anych foteli. Nie trudzi艂 si臋 zapinaniem pas贸w.
Helikopter powoli uni贸s艂 si臋 w powietrze. Rytmiczny 艂opot wirnik贸w wydawa艂 si臋 rozbija膰 mask臋 stoicyzmu Dominique'a. Skrzywi艂 si臋 gniewnie, wpatruj膮c w by艂膮 siedzib臋 swej firmy. Wisz膮cy do tej pory nad parkingiem samolot zacz膮艂 si臋 przesuwa膰 w stron臋 zwolnionego miejsca; usiad艂, zajmuj膮c niemal ca艂e l膮dowisko. 呕o艂nierzy nie by艂o ju偶 na parkingu. W dole dostrzeg艂 b艂yski strza艂贸w.
Dominique czu艂 si臋 strasznie. Ci 偶o艂nierze byli jak Wizygoci, niszczyli wszystko, co im wpad艂o w r臋ce. Jak偶e chcia艂 krzykn膮膰 na nich: „To co艣 wi臋cej, ni偶 jeste艣cie w stanie poj膮膰! Ja jestem wcieleniem przeznaczenia cywilizacji!".
Helikopter przelecia艂 rzek臋... i nagle zawr贸ci艂, wracaj膮c do twierdzy. - Andre! Andre, co robisz?! - zawo艂a艂 Dominique, przekrzykuj膮c ryk silnika.
呕adnej odpowiedzi. Helikopter obni偶y艂 lot. - Andre? Andre!
-聽Przez telefon powiedzia艂e艣 mi, 偶e 艣ledzi艂e艣 wszystkie moje ruchy. Ale tego jednego nie zdo艂a艂e艣 wy艣ledzi膰. Podkrad艂em si臋 do pilota i zdzieli艂em biedaka w 艂eb. Z si艂膮, kt贸ra wzbiera艂a we mnie przez dwadzie艣cia pi臋膰 lat.
Richard Hausen obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 swemu pasa偶erowi prosto w oczy. Dominique poczu艂, jak pot 艣cieka mu po karku.
-聽Wystartowa艂em, 偶eby zrobi膰 miejsce dla Ospreya - poinformowa艂 go Hausen. - A teraz wracamy, Gerardzie. A tak偶e, mo偶na by powiedzie膰, cofamy si臋 w czasie o dwadzie艣cia pi臋膰 lat.
Dominique przez chwil臋 szuka艂 w艂a艣ciwej odpowiedzi, ale tylko przez chwil臋. Jak wtedy, w Pary偶u, jak膮kolwiek dyskusj臋 uniemo偶liwi艂 unosz膮cy si臋 wok贸艂 przeciwnika od贸r fa艂szywej 艣wi臋to艣ci. Tego odoru Dominique nienawidzi艂, podobn膮 nienawi艣ci膮 zareagowa艂 w贸wczas, gdy Niemiec pr贸bowa艂 broni膰 tych dziewczyn.
Trac膮c kontrol臋 nad sob膮, nie rozpoznaj膮c ju偶 delikatnej granicy mi臋dzy rozs膮dkiem a 偶膮dz膮 zemsty, Dominique z dzikim okrzykiem rzuci艂 si臋 na Hausena. Z艂apa艂 go od ty艂u za w艂osy, szarpn膮艂, odgi膮艂 mu g艂ow臋 przez oparcie fotela. Niemiec krzykn膮艂; pierwsze szarpni臋cie omal nie skr臋ci艂o mu karku. Pu艣ci艂 dr膮偶ek i z艂apa艂 rami臋 przeciwnika. Helikopter run膮艂 w d贸艂. Dominique uderzy艂 o fotel pilota i musia艂 pu艣ci膰 Hausena, kt贸rego si艂a ci臋偶ko艣ci rzuci艂a na panel kontrolny.
Oszo艂omiony Niemiec, kt贸remu z rany na czole 艣cieka艂a do oczu krew, z trudem orientowa艂 si臋 w rzeczywisto艣ci. Helikopter wyszed艂 z lotu nurkowego. t艂o to napastnikowi mo偶liwo艣膰 oderwania si臋 od fotela. Dominique podni贸s艂 z pod艂ogi s艂uchawki i, k膮tem oka przygl膮daj膮c si臋 d藕wigni skoku 艂opat wirnika, zarzuci艂 ich sznur na Bryj臋 pilota.
Zacisn膮艂 go mocno.
65
Czwartek, 17.41 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Mike Rodgers studiowa艂 komputerow膮 map臋 Niemiec, kiedy Darrell McCaskey podskoczy艂 rado艣nie, pokazuj膮c mu wyprostowane kciuki.
-聽Z艂apa艂em go! - krzykn膮艂. - Mam na linii Hauptmanna Rosenlochera Mike porwa艂 s艂uchawk臋.
-聽Hauptmann Rosenlocher? Czy pan m贸wi po angielsku? - Owszem. Z kim mam przyjemno艣膰?
-聽Jestem genera艂 Mike Rodgers, dzwoni臋 z Waszyngtonu. Bardzo mi przykro, 偶e niepokoj臋 pana o tak p贸藕nej porze. Chodzi o atak na plan filmowy i porwanie tej dziewczyny.
-聽Ich wiess! - przerwa艂 mu niecierpliwie policjant. - Ca艂y dzie艅 prowadzili艣my intensywne 艣ledztwo. Dopiero przyjecha艂em...
-聽Mamy dziewczyn臋. - Was?
-聽Znalaz艂 j膮 jeden z moich ludzi. S膮 w lasach niedaleko W眉nstorfu.
-聽Tam odbywa si臋 jakie艣 spotkanie. Karin Doring i jej grupa. Mamy podstawy podejrzewa膰, 偶e Felix Richter z艂o偶y艂 im wizyt臋. Moi ludzie ju偶 si臋 tym zaj臋li.
-聽Pa艅scy ludzie niczego nie zdzia艂aj膮. - Sk膮d pan to mo偶e wiedzie膰?
-聽Sytuacja im nie sprzyja. Neonazi艣ci pr贸bowali zabi膰 mojego cz艂owieka i dziewczyn臋. Hauptmann, oni uciekaj膮 od kilku godzin. Nie ma ju偶 czasu, by pom贸c im na miejscu. Du偶a grupa tych bandyt贸w niemal ich do艣cign臋艂a. Tylko pan mo偶e pom贸c mi ich uratowa膰.
-聽Jak?
Rodgers wyja艣ni艂 mu, o co chodzi. Rosenlocher zgodzi艂 si臋 ch臋tnie. W minut臋 p贸藕niej ekspert od 艂膮czno艣ci, Rosalin Green, rozpocz臋艂a konieczne przygotowania.
66
Czwartek, 23.49 - W眉nstorf, Niemcy
W ciemno艣ci rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu. Znajduj膮cy si臋 najbli偶ej aparatu m艂ody ch艂opak nazwiskiem Rolf Murnau zamar艂 i zacz膮艂 nas艂uchiwa膰. Kiedy telefon zadzwoni艂 po raz drugi, obr贸ci艂 promie艅 latarki w lewo. Zrobi艂 kilka krok贸w, przedzieraj膮c si臋 przez g臋ste drzewa. 艢wiat艂o jego latarki o艣wietli艂o le偶膮ce na ziemi cia艂o; szerokie bary wskazywa艂y, 偶e jest to cia艂o Manfreda Pipera. Obok niego le偶a艂a Karin Doring.
-聽Chod藕cie tu! O m贸j Bo偶e, chod藕cie tu szybko! - krzykn膮艂 ch艂opak.
Kilka os贸b, kobiet i m臋偶czyzn, natychmiast ruszy艂o biegiem w jego kierunku; promienie ich latarek podskakiwa艂y w ciemno艣ci. Kiedy znale藕li si臋 ju偶 na miejscu, kiedy z niedowierzaniem gapili si臋 na Manfreda, telefon zadzwoni艂 po raz trzeci. Par臋 os贸b podesz艂o tak偶e do Karin.
Rolf przykl臋kn膮艂 przy Manfredzie. Widzia艂 wielk膮, wilgotn膮 plam臋 krwi na jego kurtce, widzia艂 _ 艣ciekaj膮ce z niej na ziemi臋 strumyczki. Powoli obr贸ci艂 cia艂o. M臋偶czyzna mia艂 zamkni臋te oczy.
-聽Nie 偶yje! - powiedzia艂 kto艣 o Karin. - Niech to diabli, nie 偶yje!
Telefon dzwoni艂 i dzwoni艂. Rolf spojrza艂 wprost w 艣wiat艂a latarek.
-聽I co mam teraz zrobi膰? - spyta艂.
Us艂ysza艂 kroki zbli偶aj膮cego si臋 cz艂owieka.
-聽Odbierz! - poleci艂 mu Felix Richter.
-聽Tak jest! - Ch艂opak, oszo艂omiony i odr臋twia艂y po stracie swych bohater贸w, swych ukochanych przyw贸dc贸w, si臋gn膮艂 do kieszeni kurtki Manfreda. Wyci膮gn膮艂 z niej telefon. Przez moment mia艂 wra偶enie takie, jakby okrada艂 zw艂oki, potem poczu艂 obrzydzenie, a wreszcie, z wahaniem, powiedzia艂: - ,/a? .
-聽M贸wi Hauptmann Karl Rosenlocher - rozleg艂o si臋 w s艂uchawce. Chc臋 rozmawia膰 z kim艣, kto teraz wami dowodzi, bydlaki.
Rolf podni贸s艂 g艂ow臋.
-聽Panie Richter, ten cz艂owiek chce rozmawia膰 z dow贸dc膮. - Kto to jest „ten cz艂owiek?
-聽Hauptmann Karl Rosenlocher.
Mimo ciemno艣ci ch艂opak zorientowa艂 si臋, 偶e Richter nagle sztywnieje. Wok贸艂 nich zbiera艂o si臋 coraz wi臋cej os贸b; wiadomo艣膰 o 艣mierci Karin i Manfreda rozchodzi艂a si臋 z ust do ust. Wok贸艂 cia艂 oraz stoj膮cego obok Richtera gromadzi艂a si臋 coraz wi臋ksza grupa os贸b. Jean-Michel pojawi艂 si臋 w chwili, w kt贸rej Richter podj膮艂 wreszcie decyzj臋 i zabra艂 Rolfowi telefon.
-聽M贸wi Felix Richter - powiedzia艂 do s艂uchawki.
-聽M贸j g艂os znasz. Dzwoni臋, 偶eby艣 m贸g艂 pos艂ucha膰 tego g艂osu.
Po chwili ze s艂uchawki rozleg艂 si臋 m贸wi膮cy po angielsku dziewcz臋cy g艂os: - Chc臋, 偶eby艣cie wiedzieli, 偶e nie uda艂o si臋 wam mnie pokona膰. I nigdy si臋 nie uda, 偶adnemu z was.
-聽Dziecko, dopadniemy ci臋 z pewno艣ci膮 - powiedzia艂 Richter. Na lini臋 wr贸ci艂 Rosenlocher.
-聽Nikogo nie dopadniecie, Richter - oznajmi艂. - Jodie jest teraz bezpieczna, pod ochron膮 mych ludzi, a wraz z ni膮 Amerykanin, kt贸ry jej pomaga艂. To od niego dowiedzia艂em si臋, gdzie s膮. A je艣li chodzi o ciebie... z tego po偶aru nic ci臋 nie uratuje.
Richter z niepokojem wpatrzy艂 si臋 w ciemny las. Gestem nakaza艂 kilku ludziom podej艣膰 bli偶ej. Zas艂oni艂 s艂uchawk臋 d艂oni膮.
-聽Bro艅 - powiedzia艂. - Przygotujcie bro艅. Rozkaz zosta艂 natychmiast wykonany.
-聽B臋dziecie musieli nas pokona膰 - oznajmi艂 do telefonu.
-聽Po co? - G艂os policjanta by艂 spokojny, pewny. - Ten po偶ar zacz膮艂 si臋 w waszym obozie.
-聽A co to ma znaczy膰?
-聽Jak my艣lisz, jakim cudem Amerykanin dosta艂 si臋 do was dzi艣 wieczorem? Przecie偶 by艂 tylko on, sam jak palec i na w贸zku inwalidzkim. Je藕dzi na w贸zku, nie myl臋 si臋, prawda?
Richter pr贸bowa艂 przeszy膰 wzrokiem mrok nory.
-聽Zinfiltrowali艣my was, Richter. Moi ludzie s膮 teraz w艣r贸d pa艅skich ludzi. Oni mu pomogli.
-聽To k艂amstwo!
-聽Byli z tob膮 przez ca艂y dzie艅. Obserwowali. Przygotowywali si臋. Pomogli Amerykaninowi. Straci艂e艣 dzisiaj paru wa偶nych ludzi, prawda, Richter?
W otaczaj膮cym go mroku Niemiec nie dostrzega艂 niczego gro藕nego, ale, szczerze m贸wi膮c, nie widzia艂 w og贸le nic.
-聽Nie wierz臋 w to i nie wierz臋 panu - stwierdzi艂.
-聽To zaatakuj mnie; Richter. Prosz臋 bardzo. By膰 mo偶e dojdzie nawet do strzelaniny? Ludzie b臋d膮 do siebie strzela膰 w kompletnej ciemno艣ci. Kto wie, czyja kula trafi kogo?
-聽Nie o艣mieli si臋 pan mnie zamordowa膰. Prawda wyjdzie na jaw. Zostanie pan zmia偶d偶ony. Jest przecie偶 jakie艣 prawo!
-聽Karin zignorowa艂a prawo, zabijaj膮c ludzi na planie filmowym. My艣lisz, 偶e ludzie przejm膮 si臋 twoim losem, Richter? Czy rzeczywi艣cie zmartwi膮 si臋, kiedy ich poinformujemy, 偶e w walce zgin臋艂a para morderc贸w?
-聽Pan nie wygra, Rosenlocher. Je艣li zaniecham po艣cigu, je艣li si臋 teraz wycofam, nic pan nie osi膮gnie.
-聽Decyzja nale偶y do ciebie. Ja tylko zadzwoni艂em si臋 po偶egna膰. No i poinformowa膰 ci臋 tak偶e, 偶e nie b臋d臋 p艂aka艂 na pogrzebie.
Policjant przerwa艂 rozmow臋. Richter cisn膮艂 telefonem o ziemi臋.
-聽Niech to wszyscy diabli! - krzykn膮艂.
-聽Co si臋 sta艂o? - spyta艂 kto艣.
Richter w艣ciekle gapi艂 si臋 na swych ludzi. Potrz膮sa艂 w powietrzu zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮.
-聽Hauptmann Rosenlocher twierdzi - wysycza艂 - 偶e zostali艣my zinfiltrowani przez ludzi z hamburskiej Landespolitzei.
-聽Tu? - zdumia艂 si臋 Rolf.
-聽Tu. - Richter rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Oczywi艣cie, 偶e k艂amie - my艣la艂 g艂o艣no. - To szale艅stwo, to idiotyzm Tylko... dlaczego mia艂by k艂ama膰? Przecie偶 ma ju偶 dziewczyn臋 i Amerykanina. Niczego przez to nie zyskuje.
-聽To mo偶e nie k艂ama艂? - spyta艂 nerwowo jeden z m臋偶czyzn. Richter niemal przeszy艂 go wzrokiem.
-聽Chcesz, 偶ebym odwo艂a艂 po艣cig? Mo偶e w艂a艣nie ty jeste艣 jego cz艂owiekiem...
-聽Herr Richter! - zawo艂a艂 kto艣. - Znam Jorgena od lat. Wiem, 偶e jest wierny sprawie.
-聽Mo偶e ten policjant jednak nie k艂ama艂? - odezwa艂 si臋 kto艣 inny, boja藕liwie.
-聽Dlaczego? Co zyskuje k艂ami膮c? Sieje strach? Chce spowodowa膰 roz艂am? Utrudni膰 podj臋cie decyzji? Wywo艂a膰 panik臋? - Richter umilk艂 na chwil臋, a potem wrzasn膮艂 gard艂owo: - Co chce zyska膰?!
-聽Czas - odpowiedzia艂 mu zza plac贸w g艂os Jean-Michela Horna. Niemiec gwa艂townie obr贸ci艂 si臋 w jego kierunku.
-聽Co pan wygaduje?! - krzykn膮艂.
-聽Policja zyskuje na czasie - wyja艣ni艂 spokojnie Francuz. - Znajdujemy cia艂a, zatrzymujemy si臋 przy nich, 偶eby je obejrze膰 i by膰 mo偶e pogrzeba膰, potem k艂贸cimy si臋 o to, kto mo偶e, a kto nie mo偶e by膰 zdrajc膮. A Rosenlocher jest coraz bli偶ej.
-聽No i co z tego? Przecie偶 ma, czego szuka艂?
-聽Ma? Doprawdy? Nie s膮dz臋, by Amerykanin i dziewczyna zd膮偶yli dotrze膰 do autostrady. Mo偶e ten pokurcz mia艂 przy sobie telefon? Mo偶e zadzwoni艂 na policj臋? Przecie偶 podczas przem贸wienia nazwa艂 pan swego najgorszego wroga po imieniu.
Richter nie m贸wi艂 nic, tylko si臋 na niego gapi艂.
-聽Przecie偶 nietrudno jest zorganizowa膰 telefoniczn膮 konferencj臋, udawa膰, 偶e Amerykanin i dziewczyna s膮 z policj膮.
Richter tylko przymkn膮艂 oczy.
-聽Pope艂ni艂 pan jeden z tych b艂臋d贸w, kt贸rych przyw贸dcom pope艂nia膰 nie wolno. - Francuz by艂 bezlitosny. - Poinformowa艂 pan Amerykanina, jak mo偶na pana pokona膰, poda艂 mu pan nazwisko jedynego cz艂owieka, kt贸remu m贸g艂 zaufa膰. A teraz daje mu pan szans臋 os艂abienia pana najstarsz膮 psychologiczn膮 zagrywk膮 艣wiata.
Pod Richterem ugi臋艂y si臋 kolana. Nagle wyprostowa艂 si臋, pogrozi艂 niebu Pi臋艣ci膮.
-聽Bra膰 ich - wrzasn膮艂. Ludzie zawahali si臋.
-聽Powinni艣my najpierw pogrzeba膰 Karin i Manfreda - powiedzia艂 kto艣. - Tego w艂a艣nie chce od was policja
-聽Nic mnie to nie obchodzi. Powinni艣my ich pogrzeba膰.
Rolf prze偶ywa艂 m臋ki 偶alu i w艣ciek艂o艣ci; zupe艂nie nie wiedzia艂, co powinien zrobi膰. Ale jedno pami臋ta艂: obowi膮zek przede wszystkim. Zatoczy艂 kr膮g 艣wiat艂em latarki.
-聽Id臋 za Amerykaninem - oznajmi艂. - Tego wymagaliby od nas Manfred i Karin. Mam zamiar ich 艣ciga膰.
Kilka os贸b posz艂o za nim bez s艂owa, inni wahali si臋, ale w ko艅cu si臋 do nich przy艂膮czali. Ruszyli szybko, by nadrobi膰 stracony czas i da膰 jakie艣 uj艣cie gniewowi.
A jednak, przedzieraj膮c si臋 przez las, Rolf p艂aka艂. P艂aka艂 艂zami ma艂ego dziecka kryj膮cego si臋 tu偶 pod powierzchni膮 jego 艣wie偶ej daty m臋sko艣ci, p艂aka艂 艂zami dziecka, kt贸rego sny o przysz艂o艣ci z Feuer w艂a艣nie zmieni艂y si臋 w popi贸艂.
67
Czwartek, 23.55-Tuluza, Francja
G艂贸wnym zaj臋ciem pu艂kownika Augusta w NATO by艂a pomoc przy planowaniu manewr贸w. Chocia偶 jego specjalno艣ci膮 pozosta艂a piechota, mia艂 szcz臋艣cie pracowa膰 z ekspertami od walk morskich i powietrznych. Jeden z jego koleg贸w, lotnik nazwiskiem Boisard, lata艂 nad Bo艣ni膮, ratuj膮c zestrzelonych pilot贸w. August lubi艂 pracowa膰 z fachowcami jak on, lubi艂 pr贸bowa膰, jakiego rodzaju rozwi膮zania taktyczne mo偶na przenosi膰 z jednego rodzaju wojsk do innego, jak je miesza膰, co zrobi膰, by zn贸w zaskoczy膰 przeciwnika.
Je艣li chodzi o tuluza艅sk膮 bastide zdecydowa艂 si臋 jednak na taktyk臋 najprostsz膮: „dw贸ch na dw贸ch". Dwaj ludzie poruszaj膮 si臋 do przodu, podczas gdy dwaj kryj膮 ich ogniem, po czym nast臋puje zamiana r贸l. Nawet je艣li atakowa艂 oddzia艂 kilku, dziesi臋ciu lub dwudziestu 偶o艂nierzy, czw贸rki czu艂y si臋 za siebie odpowiedzialne. Umo偶liwia艂o to dokonanie szybkiego, zdecydowanego uderzenia z chirurgiczn膮 wr臋cz precyzj膮. W przypadku, gdyby poleg艂 jeden z czw贸rki, tr贸jka porusza艂a si臋 „podw贸jnym 偶abim skokiem". Ten z ty艂u przesuwa艂 si臋 do 艣rodka pod ochron膮 kolegi z przodu, a potem do przodu pod ochron膮 kolegi z ty艂u; w ten spos贸b unika艂 niebezpiecze艅stwa postrzelenia przez swoich. W przypadku 艣mierci dw贸ch z czw贸rki, pozostali dwaj parli 偶abim skokiem. Gdyby zgin臋艂o trzech, czwarty mia艂 przywarowa膰 i ogniem przygniata膰 do ziemi przeciwnika.
Do siedziby Demain wesz艂o dwudziestu dw贸ch 偶o艂nierzy NATO pod dow贸dztwem samego pu艂kownika. Jeden z nich otrzyma艂 postrza艂 w d艂o艅, drugi w kolano. W艣r贸d 偶andarm贸w ranny by艂 wy艂膮cznie pu艂kownik Ballon, kt贸ry dosta艂 w rami臋. Trzech z dwudziestu o艣miu Nowych jakobin贸w zgin臋艂o, czternastu by艂o rannych.
August zeznawa艂 p贸藕niej przed specjaln膮 komisj膮 francuskiego Zgromadzenia Narodowego wyja艣niaj膮c, dlaczego terrory艣ci ponie艣li a偶 takie straty. jego zdaniem spowodowane to by艂o stawianym przez nich twardym, lecz chaotycznym oporem.
„Zachowywali si臋 jak gracze w szachy, znaj膮cy poszczeg贸lne ruchy, lecz nie og贸lne zasady gry" - czyta艂 z o艣wiadczenia przygotowanego przez Lowella Coffeya II. „Terrory艣ci zaatakowali z twierdzy bez planu, podzielili swe si艂y i dostali lanie. Kiedy schronili si臋 do budynku i pr贸bowali przegrupowa膰, zaatakowali艣my my. Wreszcie, gdy zostali okr膮偶eni, pr贸bowali si臋 przebi膰. Zaciskali艣my im p臋tl臋 na szyi, p贸ki si臋 nie poddali, i taki by艂 koniec. Ca艂a operacja od pierwszego do ostatniego wystrza艂u trwa艂a dwadzie艣cia dwie minut”.
Paulowi Hoodowi wydawa艂a si臋 znacznie d艂u偶sza.
Kiedy wielki V-22 Osprey usiad艂 na l膮dowisku i przyw贸dca Nowych jakobin贸w nakaza艂 egzekucj臋 zak艂adnik贸w, strza艂y pad艂y nie tylko przez wyj臋t膮 klamk臋, lecz tak偶e przez dziur臋 wydr膮偶on膮 w gipsie fa艂szywego stropu oraz przez okno, do kt贸rego spu艣ci艂 si臋 po linie jeden z 偶andarm贸w. Punkty wybrano fachowo - pierwsi zostali ranni terrory艣ci, kt贸rych zadaniem by艂o zastrzeli膰 Paula, Matta i Nancy.
Gdy tylko padli, Hood nuci艂 si臋 na przyjaci贸艂 i przycisn膮艂 ich do ziemi. Ballon zosta艂 ranny, kiedy pr贸bowa艂 os艂oni膰 Matta.
Nowi Jakobini wpadli w panik臋; pr贸buj膮c uciec z korytarza, w kt贸rym s艂u偶yli za tarcze strzeleckie, na otwart膮 przestrze艅, zupe艂nie zapomnieli o je艅cach. Wr贸cili po dziesi臋ciu minutach, usi艂uj膮c powstrzyma膰 atak. W tym czasie tr贸jka Amerykan贸w i Francuz zd膮偶yli schroni膰 si臋 w kuchence. Nancy przemy艂a i obanda偶owa艂a ran臋 Pu艂kownika, Paul Hood za艣 po艣wi臋ci艂 wszystkie si艂y na powstrzymanie go przed powrotem do walki. Matt siedzia艂 z boku, poniewa偶, wed艂ug jego w艂asnych s艂贸w, „mdli艂o go na widok kiwi".
Jako pierwsi do kuchenki dotarli 偶o艂nierze z mi臋dzynarodowego batalionu NATO. Korytarz zosta艂 ju偶 zabezpieczony, a do Ballona wezwano sanitariusza.
Tr贸jk臋 Amerykan贸w ewakuowano do Ospreya. August i jego francuski t艂umacz urz膮dzili sobie obok maszyny centrum dowodzenia. Odebrawszy raport o zabezpieczeniu przez oddzia艂 pierwszego pi臋tra i rozpocz臋ciu ataku na drugie, genera艂 dokona艂 formalnej prezentacji, a potem natychmiast zwr贸ci艂 si臋 do rozmawiaj膮cego przez radio t艂umacza. W tym czasie jego 偶o艂nierze atakowali ju偶 gabinety dyrekcji.
Paul za偶膮da艂 informacji o tym, czy na terenie znaleziono Dominique'a i Hausena. Marzy艂 tak偶e o kontakcie z Rodgersem. Ba艂 si臋 o Herberta; chcia艂 wiedzie膰, czy nic mu si臋 nie sta艂o. To jednak musia艂o zaczeka膰, przynajmniej do chwili, kiedy oni sami b臋d膮 ju偶 bezpieczni.
Matt Stoll rozgo艣ci艂 si臋 w kabinie. Hood mia艂 w艂a艣nie zaprosi膰 do 艣rodka Nancy, kiedy na niebie pojawi艂o si臋 艣wiat艂o, male艅kie niczym daleka gwiazda i przesuwaj膮ce si臋 ze wschodu na zach贸d. Nagle gwa艂townie uros艂o i zacz臋to si臋 zbli偶a膰. Wkr贸tce us艂yszeli charakterystyczny 艂opot wirnika helikoptera. Pu艂kownik August obserwowa艂 go pilnie.
-聽To jeden z pa艅skich? - spyta艂 Paul.
-聽Nie. By膰 mo偶e ten, kt贸ry wystartowa艂, robi膮c nam miejsce do l膮dowania. Zak艂adali艣my, 偶e wiej膮 nim jakie艣 szychy z Demain.
Z kra艅ca l膮dowiska podbieg艂 ku nim jeden z 偶andarm贸w. Przez rami臋 przerzucone mia艂 cia艂o m臋偶czyzny ubranego w sportow膮 koszul臋.
-聽Sous-lieutenant! - krzykn膮艂 do t艂umacza. Po艂o偶y艂 j臋cz膮cego cz艂owieka obok Ospreya i wda艂 si臋 w rozmow臋 z podporucznikiem. Po d艂u偶szej chwili Francuz odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 pu艂kownika.
-聽Ten m臋偶czyzna jest pilotem - wyja艣ni艂. - Rozgrzewa艂 silnik helikoptera Dominique'a, kiedy dosta艂 w g艂ow臋 od jakiego艣 blondyna.
-聽Hausen! - krzykn膮艂 Paul.
Helikopter traci艂 wysoko艣膰. Obraca艂 si臋 wok贸艂 osi; by艂o jasne, 偶e nie leci ju偶, lecz spada. August krzykn膮艂 do wszystkich, by padli na ziemi臋 i os艂onili g艂owy. Paul przykry艂 Nancy swym cia艂em, pu艂kownik jednak nie wykona艂 w艂asnego rozkazu. Na stoj膮co obserwowa艂, jak helikopter wyr贸wnuje lot na wysoko艣ci jaki艣 sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w i zaczyna oddala膰 si臋 w stron臋 rzeki.
-聽Kim jest ten Hausen, panie Hood? - spyta艂.
-聽Niemieckim politykiem i pilotem. Nienawidzi Dominique'a, cz艂owieka odpowiedzialnego za ca艂e to zamieszanie.
-聽Nienawidzi go wystarczaj膮co, by porwa膰 helikopter?
-聽Wi臋cej ni偶 wystarczaj膮co. S膮dz臋, 偶e by艂by sk艂onny pope艂ni膰 samob贸jstwo, byle zabra膰 Dominique'a ze sob膮.
-聽Dominique'a, helikopter i wszystko, co akurat znalaz艂oby si臋 pod helikopterem - powiedzia艂 August, nie odrywaj膮c oczu od maszyny. Zawr贸ci艂a na p贸艂noc, wznosz膮c si臋, a potem wyr贸wna艂a lot. - Widzia艂em to ju偶 przedtem, stare urazy wyrywaj膮ce si臋 spod kontroli. - Pu艂kownik zwr贸ci艂 si臋 do t艂umacza: - Czy Manigot i Boisard nadal s膮 na parterze? Podporucznik sprawdzi艂 przez radio i potwierdzi艂.
-聽Oczyszczaj膮 teren, panie pu艂kowniku - zameldowa艂. - Niech zjawi膮 si臋 tu natychmiast. Pan dowodzi.
-聽Tak jest. - Podporucznik zasalutowa艂 s艂u偶bi艣cie.
August spojrza艂 na siedz膮cego w kabinie Ospreya pilota. Palcem wskazuj膮cym zatoczy艂 kr膮g nad g艂ow膮. Pilot natychmiast w艂膮czy艂 silniki.
-聽O co tu chodzi? - spyta艂 go Hood.
Pu艂kownik ju偶 bieg艂 ku prowadz膮cym do kabiny schodkom.
-聽Kto艣 pragnie posadzi膰 ten helikopter, a kto艣 inny pragnie lecie膰 dalej - wyja艣ni艂. - Je艣li nie wyja艣nimy tej sytuacji na miejscu, nie nast膮pi ani jedno, ani drugie.
-聽Na miejscu?! - krzykn膮艂 Paul.
W tym momencie podbiegli do nich dwaj komandosi NATO. Wskoczyli na pok艂ad; silniki rykn臋艂y pot臋偶nie, uniemo偶liwiaj膮c jak膮kolwiek rozmow臋. Matt wybieg艂 z Ospreya, Paul i Nancy cofn臋li si臋, i - w niespe艂na dwie minuty od zauwa偶enia helikoptera - wielka maszyna ju偶 by艂a w powietrzu.
68
Pi膮tek, 00.04 - W眉nstorf, Niemcy
Policyjny radiow贸z p臋dzi艂 autostrad膮 ponad sto sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋. Hauptmann Rosenlocher patrzy艂 w lewo, lecz nie na kierowc臋; szuka艂 wzrokiem 艣lad贸w jakiejkolwiek „aktywno艣ci" na granicy lasu. Jechali z wy艂膮czon膮 syren膮. Od czasu do czasu, gdy istnia艂o niebezpiecze艅stwo, 偶e kto艣 zajedzie im drog臋, kierowca w艂膮cza艂 na moment migaj膮ce niebieskie 艣wiate艂ko. Z ty艂u siedzia艂 w milczeniu m臋偶czyzna w mundurze Landespolitzei. Podobnie jak jego dow贸dca, zaj臋ty by艂 obserwowaniem drogi.
Za radiowozem Rosenlochera jecha艂y dwa inne, nazwane kodowo Dw贸jk膮 i Tr贸jk膮. W ka偶dym z nich siedzia艂o sze艣ciu policjant贸w z jego pi臋tnastoosobowej jednostki taktycznej. Pi臋ciu z nich dysponowa艂o snajperskimi karabinami Ml. Pi臋ciu mia艂o pistolety maszynowe HK 53. Wszyscy uzbrojeni byli-w d艂ugolufe Walthery P1, wszyscy pilnie wypatrywali m臋偶czyzny na w贸zku inwalidzkim i m艂odej dziewczyny.
Siwow艂osy policjant o pomarszczonej twarzy zastanawia艂 si臋, czy Richter kupi艂 jego blef. On sam nie mia艂 偶adnego do艣wiadczenia w operacjach psychologicznych, by艂 ekspertem od tajnych operacji i t艂umienia rozruch贸w. Genera艂 Rodgers zapewni艂 go jednak, 偶e co艣 podobnego zadzia艂a艂o doskonale w przypadku chorwackich porywaczy samolotu TWA nad Pary偶em. A to, co m贸wi艂 genera艂 Rodgers, mia艂o sens. Wi臋kszo艣膰 rewolucjonist贸w, zw艂aszcza tych nowych, jeszcze niepewnych siebie, na og贸艂 艂atwo by艂o przekona膰; 偶e w ich szeregach jest zdrajca. Bo i na og贸艂 by艂. Zadzwoni艂 telefon.
-聽Ja? - rzuci艂 w s艂uchawk臋 Rosenlocher.
-聽Herr Hauptmann, tu Rodgers. Mamy wreszcie was wszystkich na naszym satelicie. Bob i dziewczyna s膮 jakie艣 trzy kilometry na p贸艂noc od pana. Kieruj膮 si臋 w stron臋 autostrady. Neonazi艣ci zatrzymali si臋, ale teraz zn贸w si臋 ruszaj膮. Nie spos贸b powiedzie膰, kto pierwszy spotka kogo. Loteria.
Policjant zerkn膮艂 na pr臋dko艣ciomierz.
-聽Szybciej - poleci艂 kierowcy. Ch艂opak o buzi dziecka tylko chrz膮kn膮艂. - Dzi臋kuj臋, generale - powiedzia艂 do telefonu Rosenlocher. - Zadzwoni臋, kiedy tylko b臋d臋 mia艂 co艣 do przekazania.
-聽呕ycz臋 szcz臋艣cia - us艂ysza艂 w odpowiedzi. Podzi臋kowa艂 raz jeszcze i na tym rozmowa si臋 sko艅czy艂a. Wyprostowa艂 si臋, wpatrzy艂 w noc. Na oparciu siedzenia czeka艂a 艣rut贸wka. Si臋gn膮艂 po ni膮. D艂onie mia艂 spocone, jak zawsze przed akcj膮. W odr贸偶nieniu od wszystkich innych mia艂 jednak nadziej臋, 偶e ta zako艅czy si臋 strzelanin膮. Bardzo pragn膮艂 wykorzysta膰 艣wietn膮 okazj臋 do rozdeptania robactwa, pragn膮cego zniszczy膰 jego kraj.
-聽Jeszcze troch臋 szybciej - powiedzia艂 do kierowcy. Ch艂opak zacisn膮艂 z臋by i doda艂 gazu.
Za oknami przemyka艂 nocny pejza偶. Pozosta艂e dwa samochody r贸wnie偶 przy艣pieszy艂y. I nagle po lewej stronie, w艣r贸d ciemnych zaro艣li, Rosenlocher dostrzeg艂 dwie ja艣niejsze postaci. Znik艂y b艂yskawicznie.
-聽Mamy jedno skrzyd艂o si艂 Richtera - powiedzia艂. - Wyczuwam tych sukinsyn贸w nawet przy stu osiemdziesi臋ciu kilometrach na godzin臋. Zwolnij. Kierowca zdj膮艂 nog臋 z gazu. W sekund臋 p贸藕niej z lasu, z wysi艂kiem, wy艂oni艂y si臋 kolejne dwie postaci: m臋偶czyzna na w贸zku inwalidzkim i m艂oda dziewczyna.
-聽Stop!
Samoch贸d zjecha艂 na pobocze. Rosenlocher z艂apa艂 za mikrofon radiostacji. Pozosta艂e samochody zatrzyma艂y si臋 r贸wnie偶.
-聽Dw贸jka i Tr贸jka, widzicie ich? - Dw贸jka, widz臋.
-聽Tr贸jka, tak, widz臋.
-聽Dw贸jka, kryjesz po艂udniow膮 flank臋. Tr贸jka, skr臋膰 na p贸艂noc, jak ich zabior臋.
Trzy samochody sta艂y na poboczu w odleg艂o艣ci dwudziestu metr贸w jeden 贸d drugiego. Kierowcy pozostali na miejscach, policjanci wysiedli. Gdyby ponie艣li straty, rannych natychmiast odwieziono by do szpitala w Hanowerze. Funkcjonariusze z Dw贸jki i Tr贸jki przesun臋li si臋 na p贸艂noc i na po艂udnie. W ciemno艣ci, ukryci za barierk膮, ustawili si臋 w tyralier臋. Gdyby do Amerykan贸w otwarto ogie艅, mieli rozkaz strzela膰.
Rosenlocher jako pierwszy przeskoczy艂 przez barierk臋. Od granicy lasu, z kt贸rego, jak najszybciej potrafili, zbli偶ali si臋 do nich Bob i Jodie, dzieli艂o go najwy偶ej trzydzie艣ci metr贸w. Podni贸s艂 艣rut贸wk臋. Wymierzy艂 za plecy dziewczyny; wydawa艂o mu si臋, 偶e dostrzeg艂 tam ruch.
-聽Po艣pieszcie si臋! - krzykn膮艂 do Herberta.
Jodie pcha艂a w贸zek jak najszybciej potrafi艂a. Dysza艂a spazmatycznie i potyka艂a si臋, ale nie ustawa艂a w wysi艂kach.
Policjant tymczasem widzia艂 ju偶 po艣cig. W 艣wiat艂ach przeje偶d偶aj膮cych od czasu do czasu samochod贸w dostrzega艂 nawet poszczeg贸lne twarze. M艂ode twarze, niekt贸re gniewne, niekt贸re po prostu wystraszone. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e wystarczy drobny b艂膮d kt贸rejkolwiek ze stron, a sytuacja wymknie si臋 spod kontroli. Mia艂 nadziej臋, 偶e instynkt samozachowawczy oka偶e si臋 silniejszy, 偶e nikt nie da si臋 ponie艣膰 emocjom.
Min臋艂o kilka chwil. Widzia艂 ju偶, jak napi臋ta jest twarz Herberta, obracaj膮cego ko艂a w贸zka, widzia艂, 偶e dziewczyna p艂acze, na p贸艂 pchaj膮c go, na p贸艂 si臋 na nim opieraj膮c. Widzia艂 te偶 grupk臋 neonazist贸w, kt贸ra wy艂oni艂a si臋 z lasu, ludzi najwyra藕niej sk艂onnych zaryzykowa膰 偶yciem, by da膰 dow贸d odwagi. Ju偶 po chwili zorientowa艂 si臋 jednak, 偶e nie zaatakuj膮. Nie by艂o w艣r贸d nich Karin Doring i Manfreda Pipera. Nie wiedzia艂, dlaczego ich nie ma, ale doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e bez g艂owy cia艂o nie b臋dzie my艣le膰, 偶e bez serca nie b臋dzie dzia艂a膰. 艁otry mog艂y targn膮膰 si臋 na 偶ycie osamotnionego przeciwnika, nie zaryzykuj膮 jednak starcia z wyszkolonymi policjantami.
Bob i Jodie dotarli do linii policjant贸w. Zgodnie z wcze艣niejszymi instrukcjami, kierowcy Dw贸jki i Tr贸jki wysiedli teraz, by pom贸c Herbertowi przedosta膰 si臋 przez barierk臋 autostrady. W ruchach policjant贸w nie by艂o ani po艣piechu, ani oznak niepokoju; pracowali sprawnie i skutecznie sprawno艣膰 i skuteczno艣膰 by艂a znakiem firmowym tego oddzia艂u.
Policjanci nie opuszczali stanowisk. Kierowcy ulokowali Amerykan贸w w pierwszym samochodzie i rozpocz臋艂a si臋 procedura wycofywania. Funkcjonariusze odchodzili od barierki po jednym, zaczynaj膮c od zewn臋trznych w szeregu. Zatrzymywali si臋 przy drzwiach samochod贸w, sk膮d os艂aniali swoich koleg贸w. Wkr贸tce przy barierce pozosta艂 tylko jeden cz艂owiek: Hauptman Rosenlocher.
Rosenlocher odwr贸ci艂 si臋 i spokojnie poszed艂 w stron臋 pierwszego samochodu. W艂a艣ciwie spodziewa艂 si臋, 偶e umrze. W ka偶dej grupie terroryst贸w i innych twardzieli nieodmiennie znajdowa艂 si臋 jeden tch贸rz. A jednak szed艂 z dumnie uniesion膮 g艂ow膮. Tch贸rzy onie艣mielali ludzie, kt贸rzy nie chcieli by膰 tch贸rzami. Ludzie, kt贸rzy nie okazywali strachu. Szed艂 艣wiadom ka偶dego d藕wi臋ku, s艂ysz膮c odg艂os swych krok贸w, z kt贸rych ka偶dy m贸g艂 by膰 ostatni.
Podszed艂 do samochodu od strony pasa偶era i spokojnie rozkaza艂 ludziom wsiada膰. Odjechali bez jednego strza艂u. Kierowca dosta艂 polecenie w艂膮czenia syreny. Musieli jak najszybciej dosta膰 si臋 do szpitala.
Siedz膮ca na tylnym siedzeniu radiowozu Jodie opar艂a si臋 ci臋偶ko o Boba. Nie by艂a w stanie opanowa膰 szlochu.
-聽Rami臋 mnie boli - poskar偶y艂a si臋. - Cicho, kochanie.
-聽Wszystko mnie boli! Wszystko! Bob przytuli艂 j膮 mocno.
-聽Zaraz si臋 o ciebie zatroszczymy - powiedzia艂 cicho. - Nic ci nie b臋dzie. Jeste艣 bezpieczna. Zachowa艂a艣 si臋 jak prawdziwa bohaterka.
Dziewczyna nie mog艂a si臋 od niego oderwa膰. Na szyi czu艂 ciep艂o jej oddechu i wilgo膰 艂ez. Tuli艂 j膮, tak dumny z tego, jak si臋 zachowa艂a, 偶e i jemu szkli艂y si臋 oczy.
-聽A co z panem, panie Herbert? Czy panu te偶 nic nie jest? - spyta艂 Rosenlocher.
-聽Nic. Zupe艂nie nic.
-聽Pana przyjaciel, genera艂, mia艂 艣wi臋t膮 racj臋. Powiedzia艂, 偶e wystarczy, 偶ebym kupi艂 panu odrobin臋 czasu. Niech pan rozlu藕ni p臋tl臋 - tak powiedzia艂 - a ju偶 Bob sam si臋 z niej wy艣lizgnie.
-聽Jasne. Wy艣lizgnie z szubienicy i wyl膮duje na lotnych piaskach. Dzi臋ki, 偶e pan nas stamt膮d wyci膮gn膮艂, Herr Hauptmann. Do 艣mierci b臋d臋 panu przysy艂a艂 kartki na Bo偶e Narodzenie.
Rosenlocher z u艣miechem si臋gn膮艂 po telefon. Poprosi艂 central臋 o po艂膮czenie z genera艂em Rodgersem w Waszyngtonie. Czekaj膮c, czu艂 ci臋偶ar opartej o prawe kolano 艣rut贸wki i my艣la艂 o tym, .偶e potrzeba by艂o wojny, 偶eby obali膰 Hitlera. Teraz, kiedy Bob i dziewczyna znajd膮 si臋 wreszcie w szpitalu, oni wr贸c膮 do lasu, by tropi膰 neonazist贸w. Co za ironia: po tylu latach po艣cigu i podchod贸w, po 膰wiczeniach w pos艂ugiwaniu si臋 broni膮 i w taktyce partyzanckiej, tego Fuhrera uda si臋, by膰 mo偶e, obali膰 bez jednego wystrza艂u.
Rzeczywi艣cie, to ironia, ale ironia pasuj膮ca do sytuacji, pomy艣la艂 jeszcze. By膰 mo偶e czego艣 si臋 jednak nauczyli艣my. Je艣li oprze膰 mu si臋 odpowiednio wcze艣nie, ka偶dy z tych samozwa艅czych kr贸l贸w okazuje si臋 nagi.
Rosenlocher rozkoszowa艂 si臋 podobnymi my艣lami, z przyjemno艣ci膮 przekazuj膮c s艂uchawk臋 Bobowi Herbertowi, by m贸g艂 on zameldowa膰 swemu prze艂o偶onemu, 偶e jego misja zako艅czy艂a si臋 sukcesem.
69
Pi膮tek, 00.16 - W眉nstorf, Niemcy
Felix Richter obserwowa艂 powracaj膮ce, rozbite si艂y swej armii. - Gdzie Amerykanie? - spyta艂 nerwowo.
Rolf by艂 w艣r贸d pierwszych, kt贸rzy do niego podeszli. Spojrza艂 na zw艂oki Karin i Manfreda. G艂owy i ramiona przykryto im wiatr贸wkami. Przypominali mu przejechane na drodze psy. Odwr贸ci艂 wzrok.
-聽Gdzie Amerykanie? - spyta艂 go Richter, podchodz膮c bli偶ej. - Czeka艂a na nich policja. Nic nie mogli艣my zrobi膰.
-聽Nic nie mogli艣cie zrobi膰?! - wrzasn膮艂 Richter. - Czy tak zachowa艂aby si臋 Karin?
-聽Karin by艂aby tam z nami! - krzykn膮艂 kto艣. - Nie czeka艂aby, a偶 wr贸cimy. Umia艂a nie tylko gada膰!
-聽Nigdy nie twierdzi艂em, 偶e jestem jak ona...
-聽Nie. Bo pan nie jest - przerwa艂 mu Rolf. - Odchodz臋. Felix Richter zast膮pi艂 mu drog臋.
-聽Pos艂uchaj mnie. Wszyscy s艂uchajcie - podni贸s艂 g艂os. - Nie wolno porzuca膰 sprawy tylko dlatego, 偶e zdarzy艂y si臋 przej艣ciowe trudno艣ci. Musimy walczy膰, jeste艣my to winni tym, kt贸rzy polegli.
Par臋 os贸b zatrzyma艂o si臋, podnios艂o cia艂a. Reszta na nich czeka艂a.
-聽Nie pozw贸lcie, 偶eby tak si臋 wszystko sko艅czy艂o! - krzykn膮艂 Richter. Nikt nie zwraca艂 na niego uwagi. Rozpocz膮艂 si臋 generalny exodus w kierunku obozu. Rolf szed艂 艣ladem przecinaj膮cych ciemno艣膰 promieni latarek Czy偶by to by艂y owe 艣wiat艂a scenicznych reflektor贸w, kt贸re tak niedawno mu obiecywano, maj膮ce o艣wietla膰 ich symbole, ich dokonania, ich przysz艂o艣膰?
-聽To tylko drobna niedogodno艣膰, nie pora偶ka - krzycza艂 Richter. Nie dajcie si臋 powstrzyma膰!
Nikt nie zwraca艂 na niego uwagi, mimo 偶e powtarza艂 te s艂owa raz za razem, pr贸buj膮c rozdmucha膰 iskierk臋 entuzjazmu.
-聽Ich nie obchodz膮 pa艅skie subtelne rozr贸偶nienia - odezwa艂 si臋 z ty艂u Jean-Michel Horne. - Herr Richter, ci ludzie wiedz膮 tylko, 偶e stracili serce. Je艣li oka偶e si臋 pan m膮dry i b臋dzie post臋powa艂 w spos贸b zdecydowany, niekt贸rzy by膰 mo偶e je odzyskaj膮. Teraz jednak czas wraca膰 do domu. - Francuz ruszy艂 przed siebie, 艣ladem latarek, pozostawiaj膮c Wodza samego w ciemno艣ci.
70
Pi膮tek, 00.17 - Tuluza, Francja
Osprey wisia艂 nad ziemi膮 jak burzowa chmura, ciemna i pomrukuj膮ca gro藕nie, a jego 艣wiat艂a nawigacyjne miga艂y niczym b艂yskawice. Pu艂kownik August sta艂 za fotelem pilota, obserwuj膮c jak jego maszyna wznosi si臋 na pu艂ap trzystu metr贸w.
Helikopter znajdowa艂 si臋 jakie艣 pi臋膰 kilometr贸w od nich w dole rzeki. Lecia艂 na po艂udniowy wsch贸d. Nadal zatacza艂 si臋 po niebie, od czasu do czasu nurkowa艂 ostro, a potem r贸wnie ostro si臋 wznosi艂. Przypomina艂 wagonik kolejki g贸rskiej w weso艂ym miasteczku, chocia偶 teraz jakby si臋 troch臋 uspokoi艂, niczym narowisty byk, z艂apany na lasso i powoli godz膮cy si臋 z losem. August nie zamierza艂 jednak ryzykowa膰, podejrzewa艂, 偶e z prawnego punktu widzenia nie uda mu si臋 usprawiedliwi膰 interwencji, chyba 偶e udowodni, 偶e pilot nie panowa艂 nad maszyn膮 i stanowi艂a ona zagro偶enie dla ludzi na ziemi.
-聽Przybli偶ona pr臋dko艣膰 dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋 poinformowa艂 go pilot Ospreya, obserwuj膮c oddalaj膮cy si臋 od nich helikopter. Ich maszyna pochyli艂a si臋 lekko, gondole silnik贸w przesz艂y do poziomu.
Zamiast wisie膰 w powietrzu, zacz臋li przesuwa膰 si臋 do przodu. Lec膮c z pr臋dko艣ci膮 rz臋du sze艣ciuset kilometr贸w na godzin臋, bez problemu mogli dogoni膰 helikopter, ale szef za艂ogi nie by艂 jeszcze gotowy. Wraz ze swymi trzema lud藕mi pracowa艂 w 艂adowni, przygotowuj膮c wci膮gark臋 o ud藕wigu tysi膮ca kilogram贸w oraz sze艣膰dziesi臋ciometrow膮 lin臋. U偶ywano ich przede wszystkim do za艂adunku na terenach, na kt贸rych maszyna nie mog艂a wyl膮dowa膰.
August rozkaza艂 obs艂udze przygotowa膰 wyci膮gark臋, a kiedy wyja艣ni艂, jak planuje jej u偶y膰, Manigot i Boisard poprosili go o postawienie przed s膮dem polowym i plutonem egzekucyjnym; stwierdzili, 偶e na wykonaniu zadania wcale nie wyjd膮 lepiej, a tak przynajmniej b臋d膮 mieli spok贸j. Pu艂kownik nie podziela艂 jednak ich optymizmu. Powiedzia艂 im to, co zawsze m贸wi艂 swym podkomendnym: je艣li robota zosta艂a dobrze zaplanowana i wykonana przez zawodowc贸w, idzie tak g艂adko jak wstanie rano z 艂贸偶ka, a zawsze mo偶liwe niespodzianki po prostu czyni膮 偶ycie bardziej interesuj膮cym.
Osprey par艂 przed siebie ze 艣mig艂ami ustawionymi prawie pionowo. Pu艂kownikowi Augustowi mniej chodzi艂o o pr臋dko艣膰, ni偶 o mo偶liwo艣膰 艣ledzenia helikoptera. Gdyby jego pilot zdecydowa艂 si臋 na gwa艂town膮 zmian臋 kursu, chcia艂 mie膰 mo偶liwo艣膰 powt贸rzenia jego manewru. Nakaza艂 tak偶e cisz臋 radiow膮. Nie ma nic bardziej deprymuj膮cego ni偶 przeciwnik bez g艂osu i twarzy.
Pilot Ospreya skorygowa艂 wysoko艣膰 - lecieli teraz jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w na helikopterem. Powtarza艂 jego manewry, kieruj膮c si臋 to na wsch贸d, to na zach贸d, zgodnie z biegiem rzeki. Najwyra藕niej facet kontroluj膮cy LongRangera zna艂 si臋 na pilota偶u, lecz ani w z膮b nie rozumia艂 zasad nawigacji. Ucieka艂, za przewodnika wzi膮wszy sobie rzek臋.
Doganiali helikopter niepowstrzymanie jak gwa艂towna, w艣ciek艂a burza. LongRanger dawa艂 z siebie wszystko, ale nie by艂 w stanie uciec. Nie min臋艂y nawet dwie minuty, a maszyna NATO ju偶 nad nim wisia艂a. Pr贸bowa艂 usun膮膰 si臋 na bok, ale samolot bezb艂臋dnie powtarza艂 wszystkie jego manewry. A obs艂uga wyci膮garki ca艂y czas przygotowywa艂a sprz臋t. Sko艅czy艂a wreszcie i jej szef po艂膮czy艂 si臋 z kabin膮 pilot贸w.
-聽Kapral Taylor gotowy, panie pu艂kowniku - zameldowa艂. Pu艂kownik August za艂o偶y艂 r臋kawiczki. Skin膮艂 g艂ow膮.
-聽Powiedz im, 偶eby otworzyli 艂adowni臋. Id臋 do nich.
Pilot przyj膮艂 rozkaz. August wyszed艂 z kabiny. Wn臋trzem kad艂uba szarpa艂 wiatr, powodowany przez wielkie 艂opaty 艣migie艂, obracaj膮ce si臋 przy otwartym w艂azie. Okrywaj膮cy wr臋gi kad艂uba brezent trzepota艂 g艂o艣no. Mimo owego huraganu pu艂kownik porusza艂 si臋 szybko. Zesp贸l przygotowa艂 si臋 wykonania zadania; najgorsz膮 rzecz膮, jaka mog艂a go teraz spotka膰, by艂o oczekiwanie. Oczekiwanie jest jak l贸d w upa艂; topnieje wysysaj膮c energi臋.
Dotar艂 na miejsce, kiedy jego ludzie sprawdzali zaczepy przy spadochronach.
-聽Gotowi? - spyta艂.
-聽Tak jest! - pad艂a odpowied藕.
Jeszcze raz przedstawi艂 im plan, przedyskutowany wcze艣niej z Manigotem i Boisardem. Taylor mia艂 opu艣ci膰 Manigota pi臋tna艣cie metr贸w w d贸艂, tu偶 za tylnym wirnikiem 艣mig艂owca, do miejsca znajduj膮cego si臋 w po艂owie d艂ugo艣ci mi臋dzy kabin膮 i ogonem. Poza zasi臋giem wirnika no艣nego akurat wystarcza艂o na to miejsca. Problem stanowi艂o tak naprawd臋 te pi臋膰 do o艣miu sekund, podczas kt贸rych wisz膮cy na linie 偶o艂nierz lub lina, na kt贸rej wisi, znajdowa艂y si臋 tu偶 poza ko艅c贸wkami 艂opat. Gdyby helikopter w tym momencie zwolni艂 albo zmieni艂 kierunek lotu, Manigot lub lina zosta艂yby posiekane na plasterki. Na wypadek, gdyby helikopter w og贸le zdecydowa艂 si臋 wykona膰 jaki艣 manewr, Manigot mia艂 rozkaz natychmiast zwolni膰 lin臋 i l膮dowa膰 na spadochronie; misja zosta艂aby w takim razie przerwana. Gdyby do tego nie dosz艂o, obaj 偶o艂nierze powinni wyl膮dowa膰 na belce ogonowej, przej艣膰 po niej i wtargn膮膰 do kabiny. W ka偶dym razie tak to sobie zaplanowali. 膯wiczyli nawet symulacje, z helikoptera na helikopter. Tylko, 偶e te 膰wiczebne helikoptery wisia艂y nieruchomo nad ziemi膮. Teraz, stoj膮c w otwartym luku, spogl膮daj膮c w d贸艂 na cel, pu艂kownik zda艂 sobie spraw臋 z ryzyka wysy艂ania ludzi z jednego ruchomego obiektu w powietrzu do innego.
Mia艂 ju偶 wyda膰 rozkaz przerwania misji, kiedy co艣 si臋 zdarzy艂o z LongRangerem.
71
Pi膮tek, 00.51 -Tuluza, Francja
Richard Hausen le偶a艂 w kabinie pilota, masuj膮c szyj臋 i zastanawiaj膮c si臋, dlaczego Dominique jeszcze go nie wyko艅czy艂. Dopiero po chwili us艂ysza艂 d藕wi臋k silnika goni膮cego ich samolotu, poczu艂 te偶 wibracje. Kto艣 siedzia艂 im na ogonie. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e 艣cigaj膮cy ich ludzie nie zestrzel膮 Dominique'a tak po prostu, 偶e mog膮 go powstrzyma膰 tylko w jeden spos贸b: przedostaj膮c si臋 na pok艂ad helikoptera.
Cho膰 by艂 niezbyt przytomny i mocno obola艂y, a w dodatku nie wiedzia艂 na pewno, czy co艣 takiego jest w og贸le wykonalne; rozumia艂 jednak, 偶e znacznie 艂atwiej by im by艂o, gdyby helikopter po prostu zawis艂 w powietrzu, nie wykonuj膮c 偶adnych unik贸w. Potrz膮sn膮艂 wi臋c g艂ow膮, mrugn膮艂 oczyszczaj膮c pole widzenia, a nast臋pnie poszuka艂 na tablicy przyrz膮d贸w automatycznej funkcji ZAWIS. Kiedy j膮 wreszcie znalaz艂, wcisn膮艂 przycisk, rzuci艂 si臋 na Dominique'a, i poci膮gn膮艂 go na pod艂og臋 kabiny.
72
Pi膮tek, 00.52 - Tuluza, Francja
Osprey przelecia艂 nad wisz膮cym helikopterem. August rozkaza艂 pilotowi zawr贸ci膰; pilot wykona艂 jego polecenie i wreszcie znale藕li si臋 bezpo艣rednio nad 艣cigan膮 maszyn膮.
Pu艂kownik obejrza艂 j膮 sobie przez otwarty w艂az. Obie maszyny tkwi艂y nieruchomo, cho膰 oczywi艣cie nie spos贸b by艂o powiedzie膰, jak d艂ugo potrwa to w przypadku LongRangera. By膰 mo偶e Dominique pr贸buje ich wywabi膰.
Nie, pomy艣la艂. Przecie偶 nie mo偶e mie膰 pewno艣ci, czy chc膮 go atakowa膰, czy te偶 po prostu tropi膰. Co wi臋cej, z kabiny ich nie zobaczy, nie b臋dzie wi臋c wiedzia艂, czy kto艣 z zespo艂u lub ca艂y zesp贸艂 opu艣ci艂 pok艂ad Ospreya. Instynkt podpowiada艂 mu, 偶e to nie Dominique unieruchomi艂 maszyn臋; a wi臋c, prawdopodobnie, dokona艂 tego Hausen.
Manigot, Boisard i Taylor czekali na rozkaz.
Kto nie ryzykuje, nie wygra, a ci, co boj膮 si臋 ryzyka, nie powinni nosi膰 munduru. Jest zadanie do wykonania i s膮 ludzie, gotowi je wykona膰.
-聽Do roboty - powiedzia艂 po prostu.
Taylor w艂膮czy艂 wci膮gark臋, szybko opuszczaj膮c Manigota. Manigot opada艂 w tempie metra na sekund臋; na belce ogonowej znalaz艂 si臋 po pi臋tnastu sekundach: Zaczepi艂 karabinek, umocowa艂 lin臋 i b艂ysn膮艂 latark膮. Boisard zjecha艂 czysto i 艂atwo, l膮duj膮c po przeciwnej stronie belki ogonowej. Manigot odczepi艂 lin臋, a Taylor wci膮gn膮艂 j膮 szybko. Ci臋偶ki hak na jej ko艅cu uniemo偶liwi艂 linie wkr臋cenie si臋 w wirnik.
W s艂abym 艣wietle padaj膮cym z otwartego w艂azu Ospreya August obserwowa艂 Boisarda, odczepiaj膮cego lin臋 od pasa i przesuwaj膮cego j膮 przez stalowe karabinki na pasie Manigota. Ubezpieczony, Manigot powoli ruszy艂 wzd艂u偶 belki ogonowej, kieruj膮c si臋 w stron臋 kabiny.
W tym momencie helikopter zanurkowa艂. Nie pionowo, rozpaczliwie, jak przedtem; wygl膮da艂o to raczej na dobrze przemy艣lan膮 pr贸b臋 ucieczki. Manigot zacz膮艂 zje偶d偶a膰 w stron臋 wirnika no艣nego. Tylko b艂yskawicznemu refleksowi zawdzi臋cza艂, 偶e nie spad艂 wprost na obracaj膮c膮 si臋 g艂owic臋; zd膮偶y艂 z艂apa膰 si臋 rury wydechowej tu偶 przed nim. Boisard dos艂ownie zawis艂 na belce ogonowej nurkuj膮cej maszyny.
Pu艂kownik dopad艂 radia i nakaza艂 pilotowi po艣cig, a potem wyt臋偶y艂 wzrok obserwuj膮c, czy jego ludzi nie skacz膮.
Nie skoczyli. maj byli 偶o艂nierzami pewnymi siebie, lecz z pewno艣ci膮 nie lekkomy艣lnymi. Najprawdopodobniej bali si臋, 偶e po skoku mog膮 wyl膮dowa膰 na obracaj膮cym si臋 wirniku.
W艣ciek艂y z powodu odleg艂o艣ci i niedostatecznego o艣wietlenia, pu艂kownik August trwa艂 przy otwartym w艂azie nawet wtedy, gdy jego maszyna rzuci艂a si臋 w pogo艅 za helikopterem, kt贸ry, w ko艅cu, zn贸w wyr贸wna艂 lot. Dow贸dca zwr贸ci艂 si臋 do kaprala Taylora.
-聽Opuszczaj wci膮gark臋! - krzykn膮艂. - Zje偶d偶am.
-聽Panie pu艂kowniku, nie mamy przecie偶 gwarancji, 偶e helikopter utrzyma lot poziomy...
-聽Ju偶! - warkn膮艂 August, wk艂adaj膮c wyci膮gni臋ty z szafki spadochron. - Podczepi臋 mu lin臋 od belki ogonowej, a kiedy dostan臋 si臋 do Boisarda, po prostu zawleczemy choler臋 do domu.
-聽Panie pu艂kowniku, testowali艣my urz膮dzenie na ton臋, a helikopter ma mas臋...
Wiem, jaka mas臋 ma helikopter. Ale jak d艂ugo obraca mu si臋 wirnik no艣ny, nie jest to istotne. Powiedz pilotowi, 偶e cna si臋 go Trzyma膰 niezale偶nie od wszystkiego. Kiedy zaczepi臋 hak, dwukrotnie b艂ysn臋 latark膮. Niech zawraca.
Taylor zasalutowa艂 i podszed艂 do panelu kontrolnego, manifestuj膮c pewno艣膰, kt贸rej najwyra藕niej nie czu艂.
Jak ptak, od kt贸rego wzu艂 sw膮 nazw臋 Osprey - rybo艂贸w - par艂 przed siebie, nie zwa偶aj膮c na przeszkody. Wci膮garka ruszy艂a i August zacz膮艂 zje偶d偶a膰 powoli, pod k膮tem do helikoptera. Wirowa艂 przy tym i obr贸ci艂 si臋 kilkakrotnie, nim wreszcie zdo艂a艂 chwyci膰 belk臋 ogonow膮. Poruszaj膮c si臋 .po przeciwnej ni偶 Boisard stronie helikoptera, tak by nie naruszy膰 jego r贸wnowagi.
Spojrza艂 przed siebie, a, potem zacz膮艂 przesuwa膰 si臋 wzd艂u偶 grzbietu belki ogonowej w kierunku Manigota. P臋d powietrza niemal zatrzymywa艂 go w miejscu, jednak zd膮偶y艂 si臋 ju偶 zbli偶y膰 do kabiny, kiedy LongRanger nagle wyprostowa艂 si臋 i skr臋ci艂 na wsch贸d. Osprey nieco sp贸藕ni艂 si臋 z powt贸rzeniem jego manewru, lina napi臋艂a si臋 i zagra艂a jak struna; helikopter zadr偶a艂 nagle... ale wci膮garka wytrzyma艂a.
August ze艣lizgn膮艂 si臋 z grzbietu kad艂uba na bok Przede wszystkim sprawdzi艂, czy nic nie sta艂o si臋 Manigotowi, a potem spojrza艂 w d贸艂. Jego stopy dzieli艂y od p艂ozy niespe艂na dwa metry, ciemne i przewiewane silnym wiatrem, ale mia艂 te p艂ozy pionowo pod sob膮. Gdyby si臋 teraz pu艣ci艂, po drodze w d贸艂 po postu musia艂by przelecie膰 obok nich.
Napi膮艂 mi臋艣nie ramion. Przywo艂a艂 w pami臋ci to wszystko, co twierdzi艂 zawsze o planowaniu. Te偶 mi planowanie! Znalaz艂 si臋 w sytuacji koszykarza wykonuj膮cego rzut osobisty - albo trafiasz, albo nie trafiasz.
Zdj膮艂 r臋kawice. Odpi膮艂 si臋 od liny, opinaj膮cej kad艂ub helikoptera, poczeka艂, a偶 zn贸w wyr贸wna on nieco lot i skoczy艂, ju偶 w locie wyci膮gaj膮c r臋ce.
P臋d powietrza pchn膮艂 go nieco w ty艂, ale nie a偶 tak daleko, by min膮艂 tyln膮 cz臋艣膰 p艂ozy. Zawis艂 na niej na lewym ramieniu, natychmiast z艂apa艂 si臋 jej prawym i podci膮gn膮艂. Wisia艂 tak pod k膮tem czterdziestu pi臋ciu stopni, szarpany wiatrem, uderzaj膮c w drzwi kabiny pasa偶erskiej, walcz膮c z si艂膮 grawitacji.
Zauwa偶y艂, 偶e pilot go obserwuje. Kto艣 jeszcze le偶a艂 na pod艂odze kabiny, pomi臋dzy siedzeniami, usi艂uj膮c wsta膰. Pilot odwr贸ci艂 si臋 i natychmiast spr贸bowa艂 rzuci膰 maszyn臋 w lot nurkowy. Lina wytrzyma艂a, obie po艂膮czone ni膮 maszyny a偶 si臋 zatrz臋s艂y i pilot helikoptera zn贸w zainteresowa艂 si臋 艣wiatem, tym razem nie patrzy艂 jednak na cz艂owieka, lecz na lin臋.
August rozpaczliwie macha艂 nogami, usi艂uj膮c zaczepi膰 je o p艂oz臋. Uda艂o mu si臋 wsta膰; natychmiast si臋gn膮艂 do drzwi kabiny, otwieraj膮c je gwa艂townym szarpni臋ciem. Wskoczy艂 do kabiny pasa偶erskiej. Dwa kroki, dziel膮ce go od kabiny pilot贸w, pokona艂 w u艂amku sekundy. Przeszed艂 nad zbieraj膮cym si臋 z pod艂ogi m臋偶czyzn膮 z r臋k臋 zgi臋t膮 w 艂okciu, na wysoko艣ci talii, i 艂okciem uderzy艂 pilota w g艂ow臋. Niczym maszyna waln膮艂 go jeszcze dwa razy, po czym wywl贸k艂 z siedzenia. Pad艂 na nie, z艂apa艂 dr膮偶ek i natychmiast zwr贸ci艂 si臋 do wstaj膮cego z pod艂ogi m臋偶czyzny.
-聽Hausen? Wstawaj! Cholernie potrzebny mi pilot! Niezbyt przytomny Niemiec zatacza艂 si臋 niczym pijak - Pr贸bowa艂em wyr贸wna膰... dla pana... dwa razy...
-聽Dzi臋ki, ale teraz...
Hausen pracowicie wspina艂 si臋 na siedzenie.
-聽Niech pan si臋 po艣pieszy! - wrzasn膮艂 na niego pu艂kownik - Przecie偶 ja nie wiem prawie nic o pilota偶u!
Zadyszany polityk wspi膮艂 si臋 wreszcie na fotel. R臋kawem koszuli przeci膮gn膮艂 po zakrwawionym czole.
-聽Ju偶 dobrze... mam go...
August wyskoczy艂 z fotela jak oparzony. Bez ceregieli wrzuci艂 Dominique'a do kabiny pasa偶erskiej, podszed艂 do otwartych drzwi, wychyli艂 si臋 przez nie i sprawdzi艂, co si臋 dzieje. Boisard dzielnie par艂 w stron臋 Manigota.
-聽My tu jeste艣my bezpieczni! - krzykn膮艂 do niego. - Kiedy go dostaniesz, odczep lin臋!
Boisard potwierdzi艂 i pu艂kownik wr贸ci艂 do kabiny. - Da pan sobie rad臋? - spyta艂 Hausena.
-聽Nic mi nie b臋dzie - zapewni艂 go Niemiec.
-聽Prosz臋 lecie膰 r贸wno, p贸ki nie powiem. Potem wr贸cimy do Demain. Hausen skin膮艂 g艂ow膮. August pochyli艂 si臋 nad Dominique'em, podni贸s艂 go i rzuci艂 na fotel.
-聽Nie wiem, co艣 zrobi艂 - oznajmi艂 - ale mam nadziej臋, 偶e co艣 wystarczaj膮co z艂ego, 偶eby trafi膰 za kratki do ko艅ca 偶ycia.
P贸艂przytomny, zakrwawiony Dominique zdo艂a艂 jednak podnie艣膰 g艂ow臋 i nawet si臋 u艣miechn膮膰.
-聽Mo偶ecie mnie powstrzyma膰 - wysycza艂 przez rozchwiane z臋by ale nie powstrzymacie nas wszystkich. Nienawi艣膰... nienawi艣膰 jest pewniejsza od lokaty bankowej.
-聽A na moim koncie zgromadzi艂o si臋 sporo z procent贸w - zakpi艂 August i przy艂o偶y艂 mu jeszcze raz. Dominique zwiotcza艂. Pu艂kownik podszed艂 do otwartego luku. Trz臋s膮c膮 si臋 ze zm臋czenia r臋k膮 pom贸g艂 wle藕膰 do 艣rodka Manigotowi, a kiedy Boisard odczepi艂 lin臋, tak偶e i jemu. Zamkn膮艂 wreszcie drzwi i ci臋偶ko opad艂 na pod艂og臋.
Najsmutniejsze, 偶e ten sukinsyn ma przecie偶 racj臋, pomy艣la艂. Ci, co sami nienawidz膮, i ci, co handluj膮 nienawi艣ci膮, maj膮 si臋 przecie偶 doskonale. Walczy艂 z nimi. libry by艂 w tej walce, nie ma co zaprzecza膰. I cho膰 jego zm臋czony m贸zg nie od razu dogoni艂 galopuj膮ce serce, pu艂kownik August u艣wiadomi艂 sobie, 偶e kiedy wreszcie wyl膮duj膮, b臋dzie musia艂 za艂atwi膰 pewien telefon.
73
Pi膮tek, 00.53 - Tuluza, Francja
呕andarmeria opanowa艂a sytuacj臋 w siedzibie Demain przed l膮dowaniem Ospreya. Nowych jakobin贸w wy艂apano, skuto kajdankami, rozdzielono na grupki po dw贸ch i zamkni臋to w niewielkich, przeszklonych pomieszczeniach biurowych; ka偶dego pilnowa艂o dw贸ch ludzi. Ballon wierzy艂 艣wi臋cie, 偶e m臋czennicy i bohaterowie to albo ekshibicjoni艣ci, albo nakr臋cane zabawki. Bez 艣wiadk贸w, jego zdaniem, nie b臋d膮 pr贸bowali niczego spektakularnego. B艂yskawiczna kl臋ska terroryst贸w potwierdzi艂a jeszcze jedno jego przekonanie - 偶e to tch贸rze poluj膮cy stadem, niezdolni do samotnej walki, do przeciwstawienia si臋 r贸wnej lub wi臋kszej liczbie przeciwnik贸w.
Mo偶e mia艂 racj臋, a mo偶e jej nie mia艂, w ka偶dym razie oby艂o si臋 bez oporu. Po wi臋藕ni贸w przyjecha艂y samochody miejscowej policji, pojawi艂a si臋 tak偶e karetka, Ballon jednak nie da艂 si臋 do niej wsadzi膰. Postanowi艂 czeka膰 na powr贸t Ospreya i helikoptera. Wraz z reszt膮 towarzystwa przygl膮da艂 si臋 z dala ich walce. O jej wyniku i uj臋ciu Dominique'a dowiedzieli si臋 dopiero z meldunku pilota ameryka艅skiej maszyny.
Po wyl膮dowaniu pu艂kownik August osobi艣cie zaj膮艂 si臋 Dominique'em. Wyszli razem; pu艂kownik trzyma艂 je艅ca chwytem policyjnym: wyprostowane rami臋, spoczywaj膮ce Pod pach膮 trzymaj膮cego, r臋ka wygi臋ta i skr臋cona w stron臋 cia艂a. Gdyby Francuz pr贸bowa艂 ucieka膰, wystarczy艂o przygi膮膰 mu d艂o艅, powoduj膮c niezno艣ny b贸l. Dominique nie pr贸bowa艂 jednak ucieka膰, zaledwie zdolny by艂 i艣膰 prosto. Pu艂kownik przekaza艂 go 偶andarmom. Ballon umie艣ci艂 wi臋藕nia w swoim samochodzie, pod stra偶膮 czterech ludzi.
-聽Powiedzcie Herr Hausenowi - powiedzia艂 Augustowi przed odjazdem - 偶e mo偶e wezwa膰 tylu dziennikarzy, ilu tylko zechce. Powiedzcie mu, 偶e sam napisz臋 pochwalny artyku艂!
Odjecha艂 z zapewnieniem, 偶e jego s艂owa zostan膮 przekazane.
Pilot Ospreya wezwa艂 przez radio sanitariuszy. Rany Boisarda i Manigota okazy si臋 wprawdzie powierzchowne, ale za to by艂o ich sporo. Poza tym Manigotowi p臋k艂y dwa 偶ebra. W najgorszym. stanie by艂 Hausen. Podczas lotu powrotnego, 偶eby zachowa膰 przytomno艣膰, si臋gn膮艂 po ostatnie rezerwy energii i ca艂y czas rozmawia艂 z pu艂kownikiem Augustem. Opowiada艂, jak to Dominique najpierw pr贸bowa艂 go udusi膰, ale on wyrywa艂 mu si臋 za ka偶dym razem, walczy艂 o kontrol臋 nad helikopterem. Zaraz po wyl膮dowaniu zamilk艂; straci艂 przytomno艣膰 i bezw艂adnie osun膮艂 si臋 na dr膮偶ek Paul wszed艂 na pok艂ad; pragn膮艂 towarzyszy膰 mu do momentu ewakuacji. Usiad艂 obok niego na fotelu drugiego pilota. Wsp贸lnie czekali, a偶 sanitariusze sko艅cz膮 z rannymi podczas akcji 偶o艂nierzami. W pewnym momencie powiedzia艂:
-聽Richard...
Hausen podni贸s艂 g艂ow臋. U艣miecha艂 si臋. - Dostali艣my go - wyszepta艂.
-聽Ty go dosta艂e艣.
-聽By艂em got贸w umrze膰, gdybym m贸g艂 zabra膰 go ze sob膮. O nic innego mi nie chodzi艂o. Przepraszam.
-聽Nie masz za co przeprasza膰. Wszystko dobrze si臋 sko艅czy艂o.
Pojawi艂a si臋 lekarka z asystentem; Paul wsta艂 i ust膮pi艂 im miejsca. Rany na szyi, czole, g艂owie i 偶uchwie niemieckiego polityka zosta艂y dok艂adnie zbadane, celem sprawdzenia, czy nie wyst臋puje niebezpiecze艅stwo krwotoku. Dziewczyna sprawdzi艂a mu nast臋pnie oczy, puls i wreszcie, ju偶 pobie偶nie, kr臋gos艂up.
-聽艁agodny szok - powiedzia艂a do asystenta. - Zabieramy go. Pojawi艂y si臋 nosze. Paul szed艂 z transportowanym do samochodu Hausenem.
-聽Paul - powiedzia艂 Niemiec, kiedy spuszczano go po schodach kabiny. - Tu jestem.
-聽Paul, nic si臋 nie sko艅czy艂o. Rozumiesz?
-聽Wiem. Uruchomimy Centrum Regionalne. Przejmij inicjatyw臋. A teraz nic ju偶 nie m贸w.
Hausen umilk艂 i odezwa艂 si臋 dopiero, kiedy nosze wk艂adano do samochodu.
-聽Waszyngton - powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 s艂abo. - Nast臋pnym razem spotkamy si臋 w Waszyngtonie. Tam jest spokojniej.
Hood po偶egna艂 go u艣miechem i u艣ciskiem d艂oni.
-聽Mo偶e powinni艣my zaprosi膰 go na przes艂uchanie w sprawie bud偶etu? - zauwa偶y艂 Matt Stoll, kt贸ry szed艂 za nimi. - Po tym co dzisiaj si臋 sta艂o, b臋dzie to kaszka z mleczkiem.
Paul odwr贸ci艂 si臋. 艢cisn膮艂 rami臋 przyjaciela.
-聽Zachowa艂e艣 si臋 jak prawdziwy bohater, Matt - powiedzia艂. - Dzi臋kuj臋.
-聽Ach, szefie, przecie偶 to nic takiego. Zdumiewaj膮ce, czego potrafi dokona膰 cz艂owiek.. kiedy nie ma wyboru i kiedy chodzi o jego w艂asny ty艂ek - To nie tak. Wielu ludzi wpada pod ogniem w panik臋. Ty nie wpad艂e艣. - A tam Po prostu niczego po sobie nie pokaza艂em Ale, ale... ma pan chyba do za艂atwienia jeszcze jedn膮 spraw臋, wi臋c odchodz臋 na bok i spokojnie dostan臋 za艂amania nerwowego.
Z tymi s艂owy Matt odszed艂. Nancy sta艂a za nim w cieniu. Paul przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋, a potem podszed艂 do niej. Bardzo chcia艂 powiedzie膰, 偶e ona te偶 zachowa艂a si臋 bohatersko, ale nie powiedzia艂 nic. Nancy nigdy nie przyjmowa艂a dobrze bezpo艣rednich, niewymy艣lnych komplement贸w, a poza tym wiedzia艂 doskonale, 偶e nie tego od niego oczekuje. Uj膮艂 jej d艂onie.
-聽C贸偶 - powiedzia艂 - mam wra偶enie, 偶e to ostatni nasz wsp贸lny wypad na miasto.
Nancy roze艣mia艂a si臋 kr贸tko. Po jej policzku p艂yn臋艂a 艂za.
-聽Wtedy rzeczywi艣cie nie umieli艣my korzysta膰 z 偶ycia. Kolacja, jaka艣 ksi膮偶ka, dziennik o dziesi膮tej, popo艂udniowy seans filmowy w weekendy... Paulowi zaci膮偶y艂 nagle portfel w wewn臋trznej kieszeni marynarki, a przede wszystkim dwa odcinki bilet贸w. Jej nie ci膮偶y艂o nic. Patrzy艂a mu w octy wzrokiem, w kt贸rym by艂a mi艂o艣膰 i t臋sknota. Nie mia艂a zamiaru u艂atwia膰 mu rozstania. Delikatnie pog艂adzi艂 jej d艂onie, uj膮艂 j膮 za ramiona i poca艂owa艂 w policzek S艂ony smak 艂ez... jak偶e pragn膮艂 obj膮膰 j膮, przytuli膰, uca艂owa膰.
Zrobi艂 krok wstecz.
-聽B臋dzie 艣ledztwo, spotkania przed komisjami, proces. Chcia艂bym znale藕膰 ci adwokata.
-聽Ch臋tnie. Dzi臋kuj臋.
-聽Jestem pewien, 偶e kto艣 przejmie w ko艅cu aktywa Demain, kiedy ta sprawa ju偶 ucichnie. Moi ludzie maj膮 kontakty w r贸偶nych dziwnych miejscach. Nie zostawimy ci臋 na lodzie. A na razie... Matt oczywi艣cie co艣 dla ciebie znajdzie.
-聽A wi臋c mam swojego rycerza - stwierdzi艂a sucho Nancy. Paul nagle si臋 zirytowa艂.
-聽Dla mnie tez nie jest to mi艂e. Ale nie mog臋 da膰 ci tego, czego pragniesz.
-聽Czy偶by?
-聽Chyba 偶e zabra艂bym co艣 komu艣 innemu. Komu艣, kogo kocham. Wi臋kszo艣膰 doros艂ego 偶ycia sp臋dzi艂em z Sharon. Jeste艣my ze sob膮 zwi膮zani. Traktuj臋 to bardzo powa偶nie.
-聽Czy偶by艣 rzeczywi艣cie tego tylko pragn膮艂? Bardzo powa偶nego zwi膮zku? Powiniene艣 wzlatywa膰 ku gwiazdom! Nam si臋 to zdarza艂o. Nawet kiedy k艂贸cili艣my si臋, w naszych k艂贸tniach by艂o uczucie.
-聽Owszem, ale nic ju偶 po nim nie pozosta艂o. Sharon i ja jeste艣my szcz臋艣liwym ma艂偶e艅stwem. Wiele przemawia za stabilizacj膮; dobrze jest wiedzie膰, 偶e kto艣 na ciebie czeka...
-聽Na dobre i z艂e, w dobrych i z艂ych czasach, w zdrowiu i chorobie... - stwierdzi艂a gorzko Nancy.
-聽To - i nawet taki drobiazg, 偶e przychodzi, kiedy um贸wili艣my si臋 do kina.
Nancy skrzywi艂a si臋. Nie spuszczaj膮c wzroku z jego twarzy, mrugn臋艂a kilkakrotnie, strz膮saj膮c 艂zy z powiek
-聽To si臋 nazywa bezpo艣rednie trafienie - powiedzia艂a w ko艅cu. Paulowi przykro by艂o, 偶e musia艂 j膮 zrani膰, ale cieszy艂o go, 偶e znalaz艂 w sobie si艂臋, by powiedzie膰 to, co powinno zosta膰 powiedziane. Nie sprawi艂o mu to przyjemno艣ci, lecz wiedzia艂, 偶e post膮pi艂 s艂usznie.
Nancy opu艣ci艂-a wzrok.
-聽A wi臋c wygl膮da na to - powiedzia艂a - 偶e powinnam pojecha膰 do domu z pu艂kownikiem Ballon.
-聽Policja ju偶 jedzie. Dopilnuje, 偶eby艣my dotarli do miasta.
-聽Zawsze by艂e艣 t臋py. Chodzi艂o mi o to, 偶e jest samotny. 呕artowa艂am - Rozumiem. Nie zrozumia艂em. Przykro mi.
Dziewczyna odetchn臋艂a g艂臋boko.
-聽Nie jest ci nawet w przybli偶eniu tak przykro jak mnie - powiedzia艂a i zn贸w spojrza艂a mu w oczy. - C贸偶, chocia偶 nie wysz艂o tak, jak si臋 spodziewa艂am, mi艂o by艂o zn贸w ci臋 zobaczy膰. Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 szcz臋艣liwy. Naprawd臋 ciesz臋 si臋.
Odesz艂a tym swoim ko艂ysz膮cym krokiem, kt贸ry przypomnia艂 sobie, kiedy zobaczy艂 j膮 przed hotelem; w艂osy przerzuca艂a z ramienia na rami臋. Hood odprowadzi艂 j膮 wzrokiem. Nie odwracaj膮c si臋, Nancy podnios艂a r臋k臋, jak policjant zatrzymuj膮cy ruch i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
Cho膰 sp贸藕niona, ich ostatnia randka jednak si臋 odby艂a.
74
Poniedzia艂ek, 09.32 - Waszyngton, Dystrykt Columbia
Hood, Stoll i Herbert powitani zostali w Centrum przyj臋ciem na par臋 os贸b, zorganizowanym w specjalnie zabezpieczonej sali konferencyjnej. Kiedy zjawili si臋 na miejscu, co starsi pracownicy oczekiwali ich ju偶 z kaw膮, rogalikami i babeczkami.
-聽Wykupili艣my z baru wszystkie ciasta o francuskich i niemieckich nazwach - powiedzia艂a Ann Farris, witaj膮c Paula cmokni臋ciem w powietrze.
Ed Medina i John Benn sp臋dzili sobot臋 i niedziel臋 buduj膮c scen臋 z 偶o艂nierzykami, symbolizuj膮cymi si艂y mi臋dzynarodowego batalionu NATO, Hooda i Herberta. Bronili oni fortu o nazwie „Uczciwo艣膰” przed zniekszta艂conymi sylwetkami wylewaj膮cymi si臋 z transportera o nazwie „Nazizm". Posiniaczony, lecz nieugi臋ty Bob wzruszy艂 si臋 na ten widok, Matt Stoll uda艂, 偶e niczego nie rozumie, a Paul poczu艂 si臋 za偶enowany. Mik膮 Rodgers, ukryty w cieniu, sta艂 z za艂o偶onymi na piersi r臋kami, sprawiaj膮c wra偶enie lekko zazdrosnego.
Zmuszony do wyg艂oszenia mowy, Paul wspi膮艂 si臋 na st贸艂.
-聽W wyj膮tkowej sytuacji zrobili艣my tylko to, co genera艂 Rodgers i jego Iglica robi膮 codziennie - powiedzia艂.
-聽Czyli dostali艣cie sza艂u za granic膮, przyczyniaj膮c pracy dyplomatom - podsumowa艂 Lowell Coffey.
-聽Ale偶 nie! - oburzy艂 si臋 Matt. - Walczyli艣my o prawd臋, sprawiedliwo艣膰 i ameryka艅ski styl 偶ycia!
-聽Zapomnia艂am zabra膰 chor膮giewki - poskar偶y艂a si臋 Ann. Paul uciszy艂 znajduj膮ce si臋 na sali dwadzie艣cia par臋 os贸b.
-聽Jak powiedzia艂em, szli艣my tylko za przyk艂adem naszych koleg贸w. A skoro ju偶 o tym mowa... Mik膮, chcia艂by艣 nam co艣 powiedzie膰?
Rodgers przecz膮co potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, gestem daj膮c zna膰 szefowi, 偶eby m贸wi艂 dalej. Paul bardzo pragn膮艂 zmusi膰 genera艂a do uczestnictwa w swym tryumfie, lecz ten cz艂owiek nie lubi艂 samochwalstwa. Pi艂ka by艂a po jego stronie boiska.
-聽Podczas weekendu genera艂 Rodgers sfinalizowa艂 plany przej臋cie dow贸dztwa Iglicy przez pu艂kownika Bretta A. Augusta. Pu艂kownik August osobi艣cie uj膮艂 Dominique'a. Ze wzgl臋du na encyklopedyczn膮 znajomo艣膰 operacji taktycznych i wielk膮 odwag臋 osobist膮 b臋dzie wspania艂ym uzupe艂nieniem naszego zespole.
Rozleg艂y si臋 pojedyncze oklaski.
-聽Jak z pewno艣ci膮 wszyscy zauwa偶yli艣cie, prasa rozpisywa艂a si臋 o upadku Dominique'a i znaczeniu operacji L'ECOUTER. Widzia艂em wiele artyku艂贸w rozwodz膮cych si臋 nad tym, jak to podejrzliwo艣膰 i uprzedzenia sk膮din膮d przyzwoitych obywateli mia艂y zosta膰 wykorzystane do niszczenia ludzi i podwa偶ania zasad, na kt贸rych opiera si臋 偶ycie spo艂eczne. Mam nadziej臋, 偶e zawarte w nich ostrze偶enie b臋dzie 偶y艂o d艂u偶ej ni偶 gazeta. Ann, chcia艂bym porozmawia膰 z tob膮 na ten temat. Zobaczymy, mo偶e uda si臋 nam opracowa膰 specjalny program dla szk贸艂.
Ann Farris skin臋艂a g艂ow膮, patrz膮c na niego z dum膮.
-聽Dowody, kt贸re Matt wygrzeba艂 z komputer贸w Demain, s膮 teraz w posiadaniu francuskiej policji. Poniewa偶 przest臋pstwo mia艂o wymiar mi臋dzynarodowy, przedstawiciele Stan贸w Zjednoczonych, Niemiec i innych kraj贸w dopilnuj膮, by Dominique si臋 nie wywin膮艂. Pragn臋 pogratulowa膰 Mattowi i jego zespo艂owi. Wczoraj uda艂o si臋 im znale藕膰 藕r贸d艂o rasistowskich gier i to tu, w naszym kraju, w bankowym komputerze w Montgomery w Alabamie. Zosta艂y tam umieszczone przez Internet. Przechowywane by艂y mo偶liwie jak najbli偶ej miejsca, w kt贸rym, w 1955 roku, Rosa Parks odm贸wi艂a ust膮pienia miejsca w autobusie bia艂emu m臋偶czy藕nie. Dominique wierzy艂 w histori臋. Szkoda tylko, 偶e niczego si臋 z niej nie nauczy艂.
-聽Samuel Coleridge powiedzia艂: „Gdyby cz艂owiek umia艂 uczy膰 si臋 od historii, jak偶e wspania艂ych lekcji by mu udzieli艂a. Lecz uczucia i podzia艂y za艣lepiaj膮 nasze oczy" - stwierdzi艂 powa偶nie Rodgers.
-聽Mam wra偶enie, 偶e uda艂o si臋 nam otworzy膰 kilka par oczu w Europie, zw艂aszcza dzi臋ki Bobowi - zauwa偶y艂 Paul.
-聽I Jodie Thompson - uzupe艂ni艂 Herbert. - Gdyby nie ona, le偶a艂bym gdzie艣 w lesie, przywalony kupka kamieni.
-聽Owszem - zgodzi艂 si臋 Hood - nie wolno nam zapomnie膰 o Jodie. Zosta艂em poinformowany, 偶e obchody Dni Naporu zawali艂y si臋 pod w艂asnym ci臋偶arem. Wielu m艂odych, rozczarowanych ludzi po prostu wcze艣niej wr贸ci艂o do domu.
-聽Biedne male艅stwa - u偶ali艂a si臋 nad nimi Martha. - Chcecie si臋 za艂o偶y膰, 偶e wr贸c膮?
-聽Masz racj臋. Nie po艂o偶yli艣my kresu nienawi艣ci. Ale przynajmniej zwr贸cili艣my uwag臋 ludzi na jej istnienie. O dziesi膮tej spotykam si臋 z senator Barbar膮 Fox...
Tu i tam rozleg艂y si臋 gwizdy. Paul podni贸s艂 r臋k臋.
-聽Zapewniam was, 偶e nie wyjdzie st膮d, p贸ki nie wycofa propozycji ci臋膰 w bud偶ecie, kt贸rymi nam grozi艂a. A tak naprawd臋... podczas weekendu my艣la艂em o tym, jak zu偶y膰 nadprogramowe fundusze. My艣la艂em o oddziale, dzia艂aj膮cym w ramach Centrum lub niezale偶nie od niego. Nazywa艂by si臋 Web Patrolem lub mo偶e Net Force i czuwa艂by nad Infostrad膮.
-聽Dlaczego nie nazwa膰 go Policj膮 Komputerow膮, albo mo偶e Drog贸wk膮 Infostrady? - zaproponowa艂 Stoll. Par臋 os贸b j臋kn臋艂o ci臋偶ko.
-聽O co wam chodzi? Net Force? Czy to brzmi lepiej?
-聽Tylko prasa i Kongres b臋d膮 w stanie potraktowa膰 to powa偶nie, a przecie偶 o to chodzi - stwierdzi艂 rozs膮dnie John Benn.
-聽A skoro ju偶 mowa o Kongresie - przerwa艂 im t臋 dyskusj臋 Paul to nie chc臋, 偶eby senator Fox na mnie czeka艂a. Wi臋c dzi臋kuj臋 wszystkim za to powitanie, a zw艂aszcza pragn臋 podzi臋kowa膰 genera艂owi Rodgersowi za pomoc, kt贸rej nam udzieli艂.
Wyszed艂, odprowadzany pe艂nymi szacunku pozdrowieniami i kilkoma weso艂ymi okrzykami. Po drodze klepn膮艂 Rodgersa w rami臋 i poprosi艂 go, by mu towarzyszy艂. Z sali wyszli razem.
-聽Czy mo偶emy zrobi膰 co艣, by pu艂kownik August poczu艂 si臋 u nas mile widziany? - spyta艂 genera艂a.
Mike potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
-聽Przychodzi mi na my艣l tylko jedna sprawa. Mam zamiar urwa膰 si臋 podczas lunchu do Waszyngtonu i poszuka膰 tam modelu my艣liwca Messerschmitt Bf 109. Kiedy艣, jako dzieci, kleili艣my modele samolot贸w. Tego jednego klasyka nam zabrak艂o.
-聽We藕 rachunek na firm臋. - Nie. Za to zap艂ac臋 sam.
-聽Rozumiem. Chcesz wzi膮膰 udzia艂 w spotkaniu z pani膮 senator?
-聽Nie. Raz na tydzie艅 to a偶 za cz臋sto. A poza tym z takimi sprawami zawsze radzi艂e艣 sobie lepiej ode mnie. Mnie brakuje wyczucia.
-聽Ca艂kiem niedawno spr贸bowa艂em zrobi膰 co艣, czym ty zarabiasz na 偶ycie. Musz臋 powiedzie膰, 偶e masz sporo wyczucia.
-聽No to za艂atwione. Je艣li jej nie przekonamy, wsadzimy j膮 do helikoptera w kajdankach.
-聽Jestem za.
W tym momencie asystent Hooda, „Pluskwa” Benet, wystawi艂 g艂ow臋 z gabinetu z wej艣ciem od korytarza informuj膮c ich, 偶e pani senator w艂a艣nie przyby艂a.
Na skrzyd艂ach dobrych 偶ycze艅 Mike'a, Paul Hood po艣pieszy艂 przywita膰 Barbar臋 Fox przy wyj艣ciu z windy. Pani senator przyby艂a w towarzystwie dw贸ch asystent贸w. Min臋 mia艂a chytr膮.
-聽Dzie艅 dobry, Paul - powiedzia艂a na powitanie. - Odpocz膮艂e艣 w weekend?
-聽Z przerwami. 呕ona w艣cieka艂a si臋 na mnie, bo omal nie da艂em si臋 zabi膰.
-聽To 艣wietnie. - Ruszyli korytarzem. - Je艣li o mnie chodzi - kontynuowa艂a Barbara Fox - to nie odpoczywa艂am. Zastanawia艂am si臋, jak mam wywali膰 ludzi pracuj膮cych dla cz艂owieka, kt贸ry w艂a艣nie ocali艂 wolny 艣wiat. Zaplanowa艂e艣 to sobie, Paul? Tylko po to, 偶eby utrudni膰 mi 偶ywe?
-聽Niczego nigdy nie uda mi si臋 ukry膰 przed kobiet膮.
-聽Telewizja b臋dzie mia艂a u偶ywanie. Zw艂aszcza, 偶e m臋偶czyzna je偶d偶膮cy na w贸zku inwalidzkim ocali艂 艂adn膮 dziewczyn臋. To nie tylko cud,
to marzenie dziennikarza! Prasa po prostu kocha pann臋 Thompson. Zw艂aszcza, 偶e godzi si臋 na sprzedanie praw filmowych do swoich przyg贸d wy艂膮cznie pod warunkiem, 偶e sama b臋dzie re偶yserowa艂a. Cwana
Dotarli pod drzwi gabinetu Hooda i tam zatrzymali si臋 na chwil臋.
-聽To Bob i Mike pomogli Jodie Thompson, nie ja - powiedzia艂 Paul. - S艂usznie. Ty tylko ugasi艂e艣 ognisko, ocali艂e艣 nasze miasta przed zag艂ad膮 w rozruchach rasowych i sko艅czy艂e艣 karier臋 miliardera gotowego zosta膰 kolejnym fuhrerem. Nic wi臋cej. C贸偶, jestem zdecydowana dokona膰 tych ci臋膰, Paul. Jestem to winna podatnikom.
-聽O tym powinni艣my porozmawia膰 w gabinecie. Ale w cztery tezy. Jest jedna bardzo wa偶na sprawa...
-聽Przed moimi wsp贸艂pracownikami nie ukrywam niczego. Nie s膮 mo偶e tak wspaniali jak twoi, ale pracuj膮 dla mnie.
-聽Rozumiem, lecz mimo wszystko chcia艂bym cho膰by przez-chwil臋 porozmawia膰 z tob膮 sam na sam.
Senator Fox spojrza艂a na doradc贸w.
-聽Zaczekajcie, dobrze? - poprosi艂a. - Zaraz wracam.
Neil Lippes i Bobby Winter odrzucili propozycj臋 powrotu do recepcji. Paul zamkn膮艂 drzwi gabinetu.
-聽Usi膮d藕, prosz臋 - powiedzia艂, obchodz膮c biurko. - Dzi臋kuj臋, postoj臋. To nie potrwa d艂ugo.
Paul uzna艂, 偶e nie powinien kry膰 si臋 za biurkiem. Osobi艣cie nie znosi艂 teatralnych gest贸w; chcia艂 przeprowadzi膰 ca艂膮 spraw臋 tak szybko i czysto, jak to tylko mo偶liwe. I wiedzia艂, 偶e powinien pom贸c tej kobiecie.
Podni贸s艂 le偶膮c膮 na biurku kopert臋. Poda艂 j膮 pani senator, ale nie pu艣ci艂.
-聽Dostarczono mi to w weekend, via niemiecka poczta dyplomatyczna. To od wiceministra spraw zagranicznych, Hausena - wyja艣ni艂 i umilk艂. Odwiedzi艂 wcze艣niej mieszkanie Matta Stolla. Poprosi艂 go o przeprowadzenie analizy komputerowej. Nie by艂o 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Ba艂 si臋 tej chwili, odk膮d spojrza艂 na zawarto艣膰 paczki. Moment prawdy nadszed艂 teraz; nie spos贸b by艂o go unikn膮膰.
-聽S艂ucham - ponagli艂a go senator.
-聽Wiele lat temu Gerard Dominique i Richard Hausen studiowali razem w Pary偶u. Pewnej nocy wypu艣cili si臋 na miasto. Pili.
Rumiane z natury policzki senator Fox przyblad艂y. Ciemnych oczu nie odrywa艂a od koperty.
-聽Mog臋? - poprosi艂a.
Paul odda艂 jej kopert臋. Unios艂a j膮 w obu d艂oniach. Przesun臋艂a po niej palcami, pr贸buj膮c wyczu膰, co jest w 艣rodku.
-聽Zdj臋cia - powiedzia艂a. Paul zrobi艂 krok w jej stron臋.
-聽Pani senator, mo偶e pani usi膮dzie - zaproponowa艂 艂agodnie:
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Wyj臋艂a jedn膮, przypadkowo wybran膮 fotografi臋. Przyjrza艂a si臋 jej. Zobaczy艂a dziewczyn臋, stoj膮c膮 na szczycie wie偶y Eiffla. Za ni膮 rozci膮ga艂a si臋 przymglona panorama Pary偶a
-聽Lury - powiedzia艂a cicho Barbara Fox. Od艂o偶y艂a zdj臋cie, przycisn臋艂a kopert臋 do piersi. - Co si臋 z ni膮 sta艂o, Paul?
-聽Hausen usi艂owa艂 go powstrzyma膰. - Paul Hood przygl膮da艂 si臋 kobiecie, p艂acz膮cej, tul膮cej do piersi kilka zdj臋膰. - To Dominique j膮 zamordowa艂. Te zdj臋cia by艂y w jego gabinecie w Demain.
-聽Moja ma艂a - wyszepta艂a senator. Oddycha艂a ci臋偶ko, szybko. - Moja ma艂a Lury.
Paul bardzo pragn膮艂 przytuli膰 j膮, pocieszy膰, ale tylko sta艂 nie robi膮c i nie m贸wi膮c nic, 艣wiadom tego, jak niewystarczaj膮ce by艂yby wszystkie jego s艂owa i gesty. By艂 tak偶e 艣wiadkiem tego, jak s艂owo stawa艂o si臋 cia艂em. Cokolwiek mia艂oby nast膮pi膰 w przysz艂o艣ci, senator Fox na zawsze pozostanie z nim zwi膮zana. Nie ucieknie od tego, co prze偶yli wsp贸lnie.
Barbara Fox najwyra藕niej tak偶e zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Westchn臋艂a ci臋偶ko i odda艂a mu kopert臋.
-聽Zatrzymaj j膮 dla mnie przez jaki艣 czas - poprosi艂a. - Po dwudziestu pi臋ciu latach... c贸偶, jakie to dzi艣 popularne okre艣lenie... po dwudziestu pi臋ciu latach pozna艂am prawd臋. Nie jestem jeszcze gotowa na to, by zn贸w radzi膰 sobie z krzywd膮, kt贸ra mnie spotka艂a. Na procesie Dominique'a du偶o b臋dzie si臋 pewnie m贸wi膰 o krzywdach.
-聽Oczywi艣cie, rozumiem. - Hood po艂o偶y艂 kopert臋 na biurku. Publiczna osobowo艣膰 Barbary Fox powr贸ci艂a na miejsce niemal natychmiast. 艁zy znik艂y, pani senator wyprostowa艂a si臋 i przem贸wi艂a mocnym g艂osem:
-聽A wi臋c? Wiesz, 偶e teraz nie mog臋 ju偶 dokona膰 ci臋膰?
-聽Nie zrobi艂em tego, co zrobi艂em, by zyska膰 w politycznej dyskusji. - Wiem. I to jeszcze jeden pow贸d, dla kt贸rego musz臋 walczy膰 o ciebie. Kiedy zaj臋艂am si臋 to spraw膮, by艂am ostra, to prawda, ale Centrum udowodni艂o, ile jest warte. I ty te偶. W wykonaniu ka偶dego innego znanego mi cz艂owieka ta chwila cuchn臋艂aby manipulacj膮. Waszyngton nie jest polem, na kt贸rym rosn膮膰 mo偶e wsp贸艂czucie, lecz dzisiaj to si臋 uda艂o. A ja ca艂ym sercem i dusz膮 wierz臋, 偶e musimy popiera膰 cennych ludzi. I cenne instytucje. - Poda艂a mu r臋k臋. Paul u艣cisn膮艂 j膮 z szacunkiem. - Dzi臋kuj臋 ci za to, czego dzi艣 dokona艂e艣 - powiedzia艂a jeszcze Barbara Fox. - Zadzwoni臋 p贸藕niej um贸wi膰 si臋 na kolejne spotkanie. Mo偶e uda si臋 nam zadowoli膰 zar贸wno podatnik贸w, jak i ciebie.
Paul u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
-聽Ostrzegam, b臋d臋 sporo potrzebowa艂. Mam pomys艂 na now膮 agencj臋.
-聽By膰 mo偶e znajd臋 spos贸b na za艂atwienie ci dodatkowych pieni臋dzy. Obetniemy troch臋 z bud偶etu Centrum i oddamy z dodatkami na t臋 now膮 inicjatyw臋. Taka g艂upia gierka, ale wszyscy s膮 zadowoleni.
Z tym s艂owy Barbara Fox wysz艂a z gabinetu i pomaszerowa艂a do windy, ignoruj膮c pytaj膮ce spojrzenia doradc贸w.
Paul zamkn膮艂 za ni膮 drzwi. Usiad艂 za biurkiem. Schowa艂 kopert臋 do szuflady. Wyci膮gn膮艂 portfel, wyj膮艂 z niego dwa bilety do kina, podar艂 je, schowa艂 do koperty i r贸wnie偶 wsun膮艂 do szuflady.
Po dwudziestu pi臋ciu latach on tak偶e pozna艂 prawd臋.
KONIEC
* System menu w Intemecie u艂atwiajacy nawigowanie po sieci, wymy艣lony na Uniwersytecie Minnesota, kt贸rego maskotk膮 jest 艣wistak (ang. gopher [przyp. red.].
* Odpowiednik polskiego: Prr! [przyp. red.].
* Chodzi oczywi艣cie o Mahatm臋" (Mohandasa Karamchanda) Gandhiego (1869-1948). Mahatma to okre艣lenie brami艅skiego m臋drca, nauczyciela, a tak偶e (zw艂aszcza w Indiach) ka偶dego cz艂owieka, kt贸rego m膮dro艣膰 i spos贸b 偶ycia wzbudzaj膮 najwy偶szy szacunek [przyp. t艂um.].
* Ameryka艅ska policyjna jednostka antyterrorystyczna [przyp. red.].
* George Joachim Goschen (1831-1907)- polityk brytyjski [przyp. red.].
** Splendid isolation (ang.) - cudowne odosobnienie - brytyjska doktryna izolacjonistyczna [przyp. red.].
* Pure nation (ang.)-czysty nar贸d (przyp. red.].
* (oryg.) Big 1 (偶argonowe okre艣lenie Interpolu), fonetycznie brzmi te偶 jak "wielkie oko" [przyp. red].
* Special Operations Center - Centrum Operacji Specjalnych [przyp. Red].
* S艂ynna ameryka艅ska lekkoatletka [przyp. red.].
* Federal International Alliance Treaty [przyp. red].
* Grupy zainteresowa艅 u偶ytkownik贸w Internetu [przyp. red.].
* Bulletin Board System - komputer wykonuj膮cy w trybie ci膮g艂ym specjalizowany program pozwalaj膮cy 艂膮czy膰 si臋 z nim innym komputerom [przyp. red.].
* Przygodowe gry komputerowe [przyp. red.].