Tom Clancy 辦ret tom 1



Tom Clancy

Dekret

Tom pierwszy

Przek艂ad: Krzysztof Wawrzyniak

Data wydania: 1999
Data wydania oryginalnego: 1997
Tytu艂 orygina艂u: Executive Orders

Ronaldowi Wilsonowi Reaganowi,
czterdziestemu prezydentowi Stan贸w Zjednoczonych,
cz艂owiekowi, kt贸ry wygra艂 wojn臋,
ksi膮偶k臋 t臋 po艣wi臋cam.

Zanosz臋, mod艂y pod niebiosa, by obdarzy艂y swym
b艂ogos艂awie艅stwem ten dom i wszystkich, kt贸rzy po mnie w jego
progi wst膮pi膮. Oby m臋drcy jeno i ludzie cnotliwi rz膮dzili spod
tego dachu.

John Adams, drugi prezydent Stan贸w Zjednoczonych.
(fragment listu do 偶ony, Abigail Smith Adams,
z 2 listopada 1800 roku, tu偶 po przeprowadzce do Bia艂ego Domu)

Prolog.

Zaczynamy od zaraz

To chyba musi by膰 objaw szoku, pomy艣la艂 Ryan. Wydawa艂o mu si臋, 偶e siedzi w nim dwu ludzi naraz. Jeden z nich wygl膮da艂 przez okno biura CNN w Waszyngtonie i patrzy艂 w os艂upieniu na po偶ar, trawi膮cy ruiny Kapitolu. 呕贸艂te j臋zyki wyskakiwa艂y raz po raz w niebo z pomara艅czowej kuli, niczym koszmarne ornamenty na mogile ponad tysi膮ca ludzi, kt贸rych niespe艂na godzin臋 wcze艣niej poch艂on臋艂y p艂omienie. Rozpacz na razie t艂umi艂o odr臋twienie, ale wiedzia艂, 偶e i na ni膮 przyjdzie czas — tak jak b贸l przychodzi w chwil臋 po ciosie w twarz, a nie w momencie jego zadania. Po raz kolejny 艣mier膰 spojrza艂a mu w oczy. Widzia艂, jak przysz艂a, jak wyci膮gn臋艂a r臋k臋, jak zawaha艂a si臋, by si臋 wreszcie wycofa膰. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e dzieci nie wiedzia艂y, jak bliskie przedwczesnego ko艅ca by艂o ich 偶ycie. Dla nich by艂 to po prostu wypadek, co艣 czego nie rozumia艂y. Tuli艂y si臋 teraz do matki, ciesz膮c si臋 iluzorycznym bezpiecze艅stwem, podczas gdy tata musia艂 gdzie艣 i艣膰. Znowu jedna z tych sytuacji, do kt贸rych oboje zd膮偶yli ju偶 przywykn膮膰, cho膰 nie polubi膰. I oto John Patrick Ryan sta艂 przy oknie i patrzy艂 na zgliszcza, kt贸re pozostawi艂a po sobie 艣mier膰.

W tym drugim Ryanie ten sam widok przywo艂ywa艂 inne my艣li. Wiedzia艂, 偶e nale偶y co艣 zrobi膰, lecz cho膰 stara艂 si臋 zmusi膰 m贸zg do logicznego my艣lenia, nie mia艂 poj臋cia, od czego zacz膮膰.

— Panie prezydencie — us艂ysza艂 zza plec贸w g艂os Andrei Price, agentki Tajnej S艂u偶by.

— Tak? — odpar艂 Ryan po d艂u偶szej chwili, gdy zorientowa艂 si臋 wreszcie, 偶e m贸wiono do niego. Nie odwracaj膮c si臋 od okna, popatrzy艂 na odbicie w szybie. Zobaczy艂 Andre臋 i jeszcze sze艣ciu agent贸w Tajnej S艂u偶by z broni膮 gotow膮 do strza艂u. Przed nimi, za drzwiami sto艂贸wki biura CNN t艂oczy艂 si臋 pewnie t艂um dziennikarzy. Jedni przyszli tu z zawodowego obowi膮zku, inni z czystej ciekawo艣ci, by zobaczy膰 na w艂asne oczy, jak tworzy si臋 historia. Zastanawiali si臋, co by zrobili na jego miejscu, zupe艂nie jakby dla niego to wydarzenie mia艂o jakie艣 inne znaczenie ni偶 dla nich. Umys艂 ka偶dego cz艂owieka, postawiony nagle przed niepoj臋tym, przed 艣mierci膮 na skutek wypadku samochodowego czy ci臋偶kiej choroby, b臋dzie na pr贸偶no usi艂owa艂 zracjonalizowa膰 tragedi臋 wydarzenia. Im ci臋偶szy pocz膮tkowy szok, tym d艂u偶ej trwa proces konsolidacji my艣li. Ryan mia艂 na szcz臋艣cie wok贸艂 siebie ludzi przeszkolonych do w艂a艣ciwego reagowania w takich sytuacjach.

— Panie prezydencie, musimy pana przewie藕膰...

— W bezpieczne miejsce? Ciekawe gdzie? — zapyta艂 Jack, zaraz w my艣li karc膮c si臋 za okrutny wyd藕wi臋k tego, co powiedzia艂. To nie by艂a wina Tajnej S艂u偶by. W tamtym koszmarnym stosie p艂on臋艂y cia艂a co najmniej dwudziestu koleg贸w i kole偶anek ludzi, kt贸rzy teraz byli razem ze swoim nowym prezydentem w tej sali. Nie mia艂 prawa przelewa膰 swych 偶al贸w na nich. — Gdzie jest moja rodzina?

— W koszarach piechoty morskiej na rogu Ulicy I i 脫smej, panie prezydencie. Tak jak pan rozkaza艂.

Tak, meldowanie o wykonaniu rozkaz贸w mo偶e by膰 dla nich istotne, pomy艣la艂 Ryan, kiwaj膮c powoli g艂ow膮. A i jemu ul偶y艂o, gdy dowiedzia艂 si臋, 偶e jego rozkaz wykonano. Zreszt膮 dobrze zrobi艂. Ale czy to b臋d膮 podwaliny czegokolwiek?

— Panie prezydencie, je偶eli ten atak by艂 cz臋艣ci膮 jakiego艣 szerzej zakrojonego...

— Nie by艂. Nigdy dot膮d tak nie by艂o, prawda? — zapyta艂 Ryan. Zm臋czenie s艂yszalne w jego g艂osie zaskoczy艂o jego samego. Przypomnia艂 sobie zaraz, 偶e szok i stres wyczerpuj膮 si艂y organizmu du偶o szybciej ni偶 jakikolwiek wysi艂ek fizyczny. Zdawa艂o mu si臋, 偶e nawet nie mo偶e pokr臋ci膰 g艂ow膮, by otrz膮sn膮膰 si臋 z odr臋twienia, w jakie popad艂.

— Ale mo偶e tak by膰 tym razem — zauwa偶y艂a Price.

Mo偶e i racja, przyzna艂 Ryan w duchu.

— To co powinni艣my zrobi膰?

— Rzepka — odpar艂a Price, u偶ywaj膮c kryptonimu Awaryjnego Powietrznego Stanowiska Dowodzenia, przerobionego samolotu Boeing 747, kt贸ry stacjonowa艂 w bazie powietrznej Andrews.

Ryan rozwa偶a艂 przez chwil臋 t臋 mo偶liwo艣膰, potem zachmurzy艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nie. Nie mog臋 tak po prostu uciec. Chyba powinienem si臋 tam wybra膰 — odpar艂, wskazuj膮c podbr贸dkiem pomara艅czow膮 po艣wiat臋 za oknem. Tak, to moje miejsce, pomy艣la艂. Tam teraz powinienem by膰, nie tu.

— Panie prezydencie, my艣l臋 偶e to zbyt niebezpieczne.

— Andrea, to moje miejsce. Musz臋 tam i艣膰.

No prosz臋, ju偶 m贸wi jak polityk, pomy艣la艂a zawiedziona Andrea Price.

Ryan wyczyta艂 to z twarzy agentki i wiedzia艂, 偶e b臋dzie jej to musia艂 wyja艣ni膰. Jedna z nauk, kt贸re kiedy艣 pobra艂 — jedyna, kt贸ra pasowa艂a do tej sytuacji — przysz艂a mu teraz do g艂owy i wybija艂a si臋 spomi臋dzy innych, jak migaj膮cy znak drogowy.

— Andrea, chodzi o konsekwencj臋 bycia dow贸dc膮. Tego nauczyli mnie w Quantico. 呕o艂nierze musz膮 widzie膰, 偶e robisz to, co do ciebie nale偶y. 呕e jeste艣 tam z nimi i dla nich, a nie wysy艂asz ich na 艣mier膰, samemu dekuj膮c si臋 na ty艂ach. — Poza tym, doda艂 w my艣lach, musz臋 te偶 sobie udowodni膰, 偶e to ja tu dowodz臋, 偶e to nie sen i 偶e naprawd臋 jestem prezydentem.

W艂a艣nie, czy jestem nim naprawd臋?

Agenci Tajnej S艂u偶by uwa偶ali, 偶e tak. Przecie偶 z艂o偶y艂 przysi臋g臋, wypowiadaj膮c u艂o偶one na t臋 okazj臋 s艂owa i wezwa艂 Boga na 艣wiadka swych poczyna艅. Ale to wszystko dzia艂o si臋 za szybko i zbyt wcze艣nie. Po raz kolejny w swoim 偶yciu John Patrick Ryan zamkn膮艂 oczy i chcia艂 si臋 obudzi膰 ze snu, w kt贸ry wida膰 zapad艂, bo to, co go otacza艂o, by艂o po prostu zbyt nieprawdopodobne, by stanowi膰 cz臋艣膰 realnego 艣wiata. Ale gdy je otworzy艂, pomara艅czowa 艂una wci膮偶 by艂a na swoim miejscu i nadal strzela艂y z niej 偶贸艂te j臋zyki p艂omieni. Wiedzia艂, 偶e dopiero co wyg艂asza艂 jakie艣 przem贸wienie, ale nie pami臋ta艂 z niego ani s艂owa. Bierzmy si臋 do roboty, tak brzmia艂y jego ostatnie s艂owa. To pami臋ta艂. Banalny, wy艣wiechtany frazes. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

* * *

Jack Ryan zebra艂 si艂y i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, po czym odwr贸ci艂 si臋 do agent贸w w sali.

— No dobra. Kto ocala艂?

— Sekretarze handlu i spraw wewn臋trznych — odpar艂a agent Price, po zasi臋gni臋ciu konsultacji przez radiotelefon. — Sekretarz handlu by艂 w San Francisco, a spraw wewn臋trznych w Nowym Meksyku. Ju偶 ich wezwano do Waszyngtonu. Przylec膮 samolotami Si艂 Powietrznych. Opr贸cz nich zgin臋li wszyscy pozostali cz艂onkowie gabinetu, dyrektor Shaw z FBI, wszyscy s臋dziowie S膮du Najwy偶szego i cz艂onkowie Kolegium Szef贸w Sztab贸w. Jeszcze nie wiemy, ilu kongresman贸w i senator贸w nie by艂o obecnych na po艂膮czonej sesji obu izb.

— A Pierwsza Dama?

Price pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Nie, panie prezydencie. Nie wydosta艂a si臋 stamt膮d. Dzieci s膮 w Bia艂ym Domu.

Jack w zamy艣leniu pokiwa艂 g艂ow膮. Zacisn膮艂 wargi i a偶 zamkn膮艂 oczy, gdy dosz艂o do niego, jaki spad艂 na niego obowi膮zek. Dla dzieci Rogera i Anne Durling贸w to nie by艂o wydarzenie wagi pa艅stwowej. Dla nich samob贸jczy atak mia艂 bardzo proste i tragiczne nast臋pstwa: mama i tata zgin臋li, a oni stali si臋 sierotami. Jack zna艂 je, rozmawia艂 z nimi. Chocia偶 w艂a艣ciwie, co to za rozmowa? U艣miech, skinienie g艂ow膮 i pozdrowienie, rzucone w przelocie, gdy szli co艣 omawia膰 z Rogerem, zdawkowe uprzejmo艣ci wobec dzieci znajomych. Pr贸bowa艂 je sobie teraz przypomnie膰. Pewnie tak jak i on, mrugaj膮 oczyma z niedowierzaniem, pr贸buj膮c obudzi膰 si臋 z koszmaru, kt贸ry uparcie trwa.

— Czy one wiedz膮?

— Tak, panie prezydencie. Ogl膮da艂y transmisj臋 z uroczysto艣ci. Wys艂ano ju偶 ludzi po dziadk贸w i innych cz艂onk贸w rodziny. — Oszcz臋dzi艂a mu szczeg贸艂贸w: tego 偶e par臋 ulic na zach贸d od Bia艂ego Domu, w specjalnie zabezpieczonych pomieszczeniach Centrum Operacyjnego Tajnej S艂u偶by przechowuje si臋 plany awaryjne na wszystkie, w tym i takie, okazje. 呕e w zalakowanych kopertach wraz z instrukcjami alarmowymi znajdowa艂y si臋 tak偶e adresy, pod kt贸rymi nale偶a艂o szuka膰 reszty prezydenckiej rodziny. Tyle 偶e teraz nie tylko tych dwoje sta艂o si臋 sierotami. Tysi膮c zabitych osieroci艂o par臋 tysi臋cy dzieci.

Jack odsun膮艂 na chwil臋 na bok te my艣li.

— Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e jestem wszystkim, co zosta艂o z rz膮du Stan贸w Zjednoczonych?

— Na to wygl膮da, panie prezydencie. I dlatego...

— I dlatego musz臋 zrobi膰 to, co do mnie nale偶y — doko艅czy艂 z naciskiem Jack. Ruszy艂 do drzwi, a agenci otoczyli go ze wszystkich stron. Na korytarzu by艂y ju偶 kamery telewizyjne. Ryan przeszed艂 obok nich, nie zwracaj膮c na nie uwagi. Ochroniarze utorowali mu drog臋, a dziennikarze byli zbyt zaskoczeni, by zdoby膰 si臋 na cokolwiek poza obs艂ug膮 swoich narz臋dzi pracy. Nikt nie zada艂 ani jednego pytania, co Ryan, bez satysfakcji, uzna艂 za wyj膮tkowe. Nawet nie zastanawia艂 si臋 nad tym, jaki wyraz ma jego twarz w tej chwili. Winda ju偶 czeka艂a i p贸艂 minuty p贸藕niej znale藕li si臋 w obszernym holu. Poza agentami nie by艂o w nim teraz nikogo. Co drugi z agent贸w Tajnej S艂u偶by w holu sta艂 z pistoletem maszynowym w r臋ku. Przez te dwadzie艣cia minut musia艂o ich chyba przyby膰, bo przedtem nie by艂o ich a偶 tylu. Na zewn膮trz zauwa偶y艂 偶o艂nierzy piechoty morskiej, w wi臋kszo艣ci nieregulaminowo umundurowanych. Kilku z nich marz艂o w czerwonych podkoszulkach z herbem Korpusu, wci艣ni臋tych po艣piesznie w 艂aciate spodnie od mundur贸w polowych.

— Potrzebowali艣my wsparcia — wyja艣ni艂a Andrea. — Poprosi艂am o piechot臋 morsk膮.

— Aha — kiwn膮艂 g艂ow膮 Ryan. Nikt si臋 nie b臋dzie dziwi艂, 偶e marines chroni膮 prezydenta Stan贸w Zjednoczonych w takiej chwili. Jack popatrzy艂 na nich. To by艂y g艂贸wnie dzieciaki, na ich g艂adkich twarzach nie malowa艂y si臋 偶adne odczucia. Ryan wiedzia艂, 偶e to bardzo niebezpieczny stan w przypadku uzbrojonego cz艂owieka. 艢ciskaj膮c mocno karabiny, wodzili po parkingu czujnymi oczyma ps贸w go艅czych. Dowodz膮cy nimi kapitan sta艂 przy drzwiach, konferuj膮c z agentem Tajnej S艂u偶by. Kiedy stan臋li w drzwiach, oficer wypr臋偶y艂 si臋 i zasalutowa艂. Czyli on te偶 wierzy, 偶e to ja jestem prezydentem, pomy艣la艂 Ryan. Skin膮艂 mu g艂ow膮 i ruszy艂 do najbli偶szego Hummvie'go.

— Na Kapitol — rzuci艂 kierowcy.

Jazda by艂a znacznie szybsza, ni偶 si臋 spodziewa艂. Policja zablokowa艂a g艂贸wne ulice miasta i przepuszcza艂a tylko wozy stra偶y po偶arnej. Kolumn臋 prowadzi艂 Suburban Tajnej S艂u偶by, krzy偶贸wka lekkiej ci臋偶ar贸wki z samochodem kombi. Pewnie wewn膮trz wszyscy przeklinaj膮 pod nosem g艂upot臋 nowego Szefa, pomy艣la艂 Ryan.

Ogon Jumbo Jeta stercza艂 z rumowiska prawie nie tkni臋ty, niczym brzechwa strza艂y z boku 艣miertelnie ni膮 zranionego zwierz臋cia. Ryan dziwi艂 si臋, 偶e wszystko jeszcze p艂onie. Kapitol zbudowano przecie偶 z kamienia! No tak, ale wewn膮trz by艂o mn贸stwo drewnianych biurek, papier贸w i B贸g jeden wie czego jeszcze, a teraz to wszystko p艂on臋艂o. Nad gorej膮cym rumowiskiem kr膮偶y艂y wojskowe 艣mig艂owce, a pomara艅czowy blask roz艣wietla艂 wiruj膮ce p艂aszczyzny ich wirnik贸w. Wok贸艂 sta艂o mn贸stwo bia艂o-czerwonych woz贸w stra偶y po偶arnej, zalewaj膮cych okolic臋 b艂yskaj膮cym 艣wiat艂em bia艂ych i czerwonych lamp stroboskopowych. Stra偶acy biegali wok贸艂, pod nogami k艂臋bi艂o si臋 w臋偶owisko przewod贸w pod艂膮czonych do wszystkich hydrant贸w w okolicy. Wiele ze z艂膮czy na w臋偶ach puszcza艂o wod臋, tworz膮c male艅kie wodotryski i szybko zamarzaj膮ce w zimnym wieczornym powietrzu ka艂u偶e.

Po艂udniowa strona budynku Kapitolu le偶a艂a ca艂kowicie w gruzach. Wida膰 by艂o stopnie, ale zar贸wno kolumny, jak i dach znikn臋艂y, a w miejscu sali obrad zia艂 ogromny krater wype艂niony zwa艂ami osmalonego gruzu. Znad p贸艂nocnej cz臋艣ci budynku znikn臋艂a kopu艂a, ale w艣r贸d rumowiska da艂o si臋 rozpozna膰 jej wi臋ksze fragmenty, daj膮ce 艣wiadectwo kunsztu in偶ynier贸w, kt贸rzy zbudowali j膮 z 偶elaza w czasie wojny secesyjnej. W 艣rodkowej cz臋艣ci budynku trwa艂a akcja ga艣nicza, zbiega艂a si臋 tam wi臋kszo艣膰 w臋偶y, pompuj膮c wod臋 do pr膮downic r臋cznych i tych umieszczonych na wysi臋gnikach, kt贸re razem tworzy艂y kurtyn臋 wodn膮, maj膮c膮 zapobiega膰 rozszerzaniu si臋 po偶aru.

Najbardziej wstrz膮saj膮cym jednak widokiem by艂y karetki pogotowia. Sta艂y w kilku grupach, a ich za艂ogi bezczynnie przygl膮da艂y si臋 akcji stra偶ak贸w. Puste nosze le偶a艂y obok, a wysoko wykwalifikowanym cz艂onkom zespo艂贸w ratowniczych nie pozosta艂o nic innego, jak tylko przygl膮da膰 si臋 bia艂emu ogonowi z wymalowanym na nim czerwonym, troch臋 okopconym przez sadz臋, 偶urawiem. Japo艅skie Linie Lotnicze. Wszyscy my艣leli, 偶e wojna z Japoni膮 si臋 sko艅czy艂a. Czy ta tragedia by艂a jej ostatnim akordem, czy tylko aktem desperacji? Mo偶e zemst膮? A mo偶e tylko jak膮艣 ironi膮 losu, przypadkow膮 katastrof膮? Ryana uderzy艂o podobie艅stwo tej sceny do jakiego艣 zwyk艂ego, cho膰 w wyolbrzymionej skali, wypadku samochodowego. Dla za艂贸g karetek to by艂 jeszcze jeden raz, gdy wezwano ich za p贸藕no. Teraz ju偶 nie mieli nic do roboty, mogli tylko patrze膰 i czeka膰. Za p贸藕no na powstrzymanie po偶aru. Za p贸藕no na ratowanie czyjegokolwiek 偶ycia.

Hummvie zatrzyma艂 si臋 ko艂o po艂udniowo-wschodniego naro偶nika budynku, obok skupiska woz贸w stra偶ackich. Zanim Ryan zd膮偶y艂 si臋gn膮膰 do klamki, wok贸艂 samochodu pojawi艂 si臋 mur 偶o艂nierzy piechoty morskiej. Kapitan otworzy艂 drzwi nowemu prezydentowi.

— Kto tu dowodzi? — zapyta艂 Jack Andrei Price. Pierwszy raz poczu艂 jak zimna jest ta noc.

— Chyba kto艣 ze stra偶ak贸w — odpar艂a.

— No to go poszukajmy.

Jack ruszy艂 w stron臋 grupy samochod贸w po偶arniczych. Zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰 w swoim cienkim we艂nianym garniturze. Zaraz, jakie kaski maj膮 dow贸dcy stra偶y po偶arnej? Bia艂e? Tak, bia艂e. I przyje偶d偶aj膮 zwyk艂ymi samochodami, przypomnia艂 sobie z m艂odo艣ci w Baltimore. W wozach bojowych im za ciasno. O, tam stoj膮 jakie艣 trzy czerwone samochody osobowe, na masce jednego kto艣 co艣 ogl膮da w 艣wietle latarki.

Skr臋ci艂 w tamt膮 stron臋, zaskakuj膮c ochron臋.

— Panie prezydencie! — krzykn臋艂a Price i s艂ycha膰 by艂o, 偶e ledwie si臋 powstrzymuje, 偶eby go nie strofowa膰. Agenci na nowo uformowali szyk ubezpieczaj膮cy, tym razem kieruj膮c si臋 tam, gdzie ich Szef. 呕o艂nierze tak偶e si臋 pogubili i nie mogli si臋 zdecydowa膰, czy maj膮 przewodzi膰 grupie, czy te偶 i艣膰 jej 艣ladem. Przez chwil臋 panowa艂o zamieszanie. Nikt nie napisa艂 instrukcji, jak os艂ania膰 Szefa ignoruj膮cego zasady bezpiecze艅stwa. Jeden z agent贸w od艂膮czy艂 si臋 od grupy i po chwili wr贸ci艂 z podgumowanym stra偶ackim p艂aszczem.

— Prosz臋, panie prezydencie, niech pan to w艂o偶y. Przynajmniej troch臋 pana ogrzeje — g艂adko sk艂ama艂 agent Raman. Price u艣miechn臋艂a si臋 do niego aprobuj膮co i by艂 to pierwszy moment odpr臋偶enia odk膮d ten cholerny Jumbo wyl膮dowa艂 na Kapitolu. Skoro Szef wzi膮艂 p艂aszcz i nie zrozumia艂, o co naprawd臋 chodzi, tym lepiej. Od tej chwili rozpocz膮艂 si臋 wi臋c pojedynek Tajnej S艂u偶by z prezydentem o to, kto kim dowodzi, pojedynek potrzeby do zapewnienia bezpiecze艅stwa g艂owie pa艅stwa z jej wybuja艂ym ego.

Pierwszy facet w bia艂ym kasku, kt贸rego znalaz艂 Ryan, trzyma艂 w r臋ku radiotelefon i m贸wi艂 do niego bez przerwy, poganiaj膮c swoich podw艂adnych. Obok sta艂 inny m臋偶czyzna, w cywilnym ubraniu, przyciskaj膮cy do maski samochodu roz艂o偶ony arkusz papieru. Jack pomy艣la艂, 偶e to pewnie plany budynku. Poczeka艂 chwil臋, a偶 cywil oderwa艂 wzrok od plan贸w i razem z tym w bia艂ym kasku om贸wili co艣, wskazuj膮c palcami r贸偶ne miejsca. Kiedy sko艅czyli i oficer stra偶y po偶arnej podj膮艂 na nowo swoj膮 litani臋 przez radiotelefon, Jack podszed艂 bli偶ej.

— Tylko uwa偶ajcie na te cholerne obruszone bloki kamienne! — sko艅czy艂 brygadier Paul Magill swoj膮 przemow臋 przez radiotelefon. Zamkn膮艂 oczy i powoli przetar艂 powieki palcami. Kiedy ponownie je otworzy艂, sta艂 przed nim jaki艣 facet w stra偶ackiej kurtce, otoczony zgraj膮 uzbrojonych ludzi.

— Do cholery, co艣 ty za jeden?

— To nowy prezydent Stan贸w Zjednoczonych — odpar艂a za Ryana Andrea Price.

Magill popatrzy艂 na ni膮, potem na agent贸w Tajnej S艂u偶by z pistoletami maszynowymi, na 偶o艂nierzy piechoty morskiej i uzna艂, 偶e nawet je艣li tak nie jest, nie warto si臋 spiera膰.

— Cholerna rze藕, panie prezydencie — zacz膮艂.

— Kto艣 prze偶y艂?

Stra偶ak pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Z tej strony nie. Z tamtej trzy osoby, mocno poturbowane. Zdaje si臋, 偶e byli gdzie艣 w okolicach szatni i wybuch wyrzuci艂 ich przez okno. Dwie sekretarki i facet z Tajnej S艂u偶by, zdrowo poparzeni i poobijani. Ca艂y czas szukamy, ale szanse s膮 w艂a艣ciwie 偶adne. Nawet je艣li si臋 kto艣 nie upiek艂, to po偶ar zu偶y艂 ca艂y tlen i po prostu go udusi艂. — Paul Magill by艂 barczystym Murzynem, r贸wnym wzrostem Ryanowi. Jego r臋ce usiane by艂y jasnymi plamami, kt贸re 艣wiadczy艂y, 偶e kiedy艣 zawar艂 bardzo blisk膮 znajomo艣膰 z ogniem.

— Mo偶e kto艣 jeszcze mia艂 szcz臋艣cie, panie prezydencie. Mo偶e w jakim艣 ma艂ym pokoiku, mo偶e za jakimi艣 zamkni臋tymi drzwiami? Wed艂ug plan贸w w tym cholernym budynku by艂y miliony ma艂ych pokoik贸w. Mo偶e kto艣 jeszcze si臋 uchowa艂? To si臋 ju偶 zdarza艂o. Ale wi臋kszo艣膰 ludzi... — Stra偶ak pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Uda艂o si臋 zlokalizowa膰 po偶ar, ju偶 nie b臋dzie si臋 rozprzestrzenia艂.

— Nikogo z kongresman贸w? — upewni艂 si臋 Raman. Tak naprawd臋 chodzi艂o mu o nazwisko cudem uratowanego agenta, ale tego pytania nie m贸g艂 zada膰. To by by艂o zachowanie wysoce nieprofesjonalne.

— Nie — odpar艂 Magill, patrz膮c w p艂omienie. — Wszystko posz艂o piorunem — doda艂 po chwili, zn贸w kr臋c膮c g艂ow膮.

— Chcia艂bym tam p贸j艣膰 i rzuci膰 okiem — powiedzia艂 Ryan.

— Nie ma mowy — natychmiast sprzeciwi艂 si臋 Magill. — Panie prezydencie, to zbyt niebezpieczne. — Widz膮c, 偶e Ryan zbiera si臋, by jeszcze co艣 powiedzie膰, szybko udaremni艂 dalsz膮 dyskusj臋. — Panie prezydencie, to m贸j po偶ar i ja tu rz膮dz臋. Zrozumiano?

— Ale ja musz臋 tam p贸j艣膰 — upiera艂 si臋 Ryan. Przez chwil臋 mierzyli si臋 wzrokiem. Stra偶akowi nie podoba艂 si臋 ten pomys艂. Popatrzy艂 jeszcze raz na 艣wit臋 natr臋ta, na bro艅 w r臋kach jego ochrony i b艂臋dnie uzna艂, 偶e popieraj膮 jego pomys艂. Nie wiedzia艂, czy to naprawd臋 nowy prezydent, bo wezwanie do po偶aru wyrwa艂o go z drzemki, a potem nie by艂o czasu na ogl膮danie dziennika.

— Skoro pan musi. To nie b臋dzie zbyt przyjemny widok, panie prezydencie.

* * *

Na Hawajach s艂o艅ce w艂a艣nie zasz艂o. Kontradmira艂 Robert Jackson podchodzi艂 do l膮dowania w bazie lotnictwa Marynarki na przyl膮dku Barbers. K膮tem oka dostrzeg艂 rz臋si艣cie o艣wietlone hotele na po艂udniowym wybrze偶u Oahu i przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mu my艣l, ile te偶 teraz mo偶e kosztowa膰 pok贸j. Ostatni raz mieszka艂 w jednym z tych hoteli kiedy mia艂 ko艂o dwudziestki. Na przepustkach wynajmowali wtedy we dw贸ch lub trzech jeden pok贸j, 偶eby wi臋cej pieni臋dzy zosta艂o na wizyty w barach, gdzie pr贸bowali szcz臋艣cia u miejscowej p艂ci pi臋knej, hojnie szafuj膮c morskimi opowie艣ciami. Tomcat Jacksona przyziemi艂 艂agodnie, mimo 偶e mieli za sob膮 szmat drogi. Trzy razy po drodze tankowali w powietrzu. Robby nadal uwa偶a艂 si臋 za my艣liwca, a wi臋c arystokrat臋 w艣r贸d pilot贸w. Nie wypada艂o mu tak po prostu 艂upa膰 w beton jak byle „mleczarzowi”, powo偶膮cemu powietrzn膮 cystern膮.

— Pi臋膰 Zero Zero, ko艂uj dalej pasem a偶 do...

— By艂em ju偶 tu par臋 razy, panienko — przerwa艂 kontrolerce, 艂ami膮c wszelkie mo偶liwe regulaminy. W ko艅cu by艂 nie tylko my艣liwcem, ale do tego cholernym admira艂em, wi臋c nikt go za to nie przeczo艂ga, nie?

— Pi臋膰 Zero Zero, na ko艅cu pasa czeka samoch贸d.

— Dzi臋kuj臋. — Teraz dopiero go dostrzeg艂. Sta艂 pod 艣cian膮 hangaru, dok艂adnie za marynarzem, kt贸ry pokazywa艂 drog臋 艣wiec膮cymi pa艂kami.

— Nie藕le, jak na starszego pana — doszed艂 go w s艂uchawkach g艂os z tylnej kabiny.

— Twoja pochwa艂a zosta艂a odnotowana — odpar艂 Jackson. Cholera, dawniej tak nie sztywnia艂em, pomy艣la艂. Poprawi艂 si臋 w fotelu. Ty艂ek bola艂 go od siedzenia nieruchomo przez tyle godzin. Chyba si臋 starzej臋. Wtedy zabola艂a go noga. Cholerny artretyzm! Musia艂 rozkazem zmusi膰 Sancheza do wydania mu tego Tomcata. Wyp艂yn臋li za daleko w morze, 偶eby mogli po niego przylecie膰 na USS „John C. Stennis” samolotem z Pearl Harbor, a przecie偶 rozkaz by艂 wyra藕ny: „Wraca膰 natychmiast”. Podpieraj膮c si臋 nim, zmusi艂 Sancheza do tego, 偶eby mu da艂 Tomcata, w kt贸rym wysiad艂 system kontroli uzbrojenia, wi臋c i tak nie nadawa艂 si臋 do walki. Tankowa艂 z cystern Si艂 Powietrznych i w ten spos贸b, pewnie po raz ostatni w 偶yciu, w siedem godzin przelecia艂 my艣liwcem p贸艂 Pacyfiku. Jackson poruszy艂 si臋 w fotelu raz jeszcze, gdy zjecha艂 z pasa na drog臋 ko艂owania i w nagrod臋 z艂apa艂 go skurcz mi臋艣ni grzbietu.

— Kurcz臋 — mrukn膮艂 cicho, rozpoznaj膮c sylwetk臋 w bia艂ym mundurze przy b艂otniku samochodu. — Sam dow贸dca Floty Pacyfiku?

Tak, to by艂 admira艂 David Seaton we w艂asnej osobie. Opiera艂 si臋 o bok samochodu i przegl膮da艂 jakie艣 depesze, czekaj膮c a偶 Jackson zgasi silniki i podniesie os艂on臋 kabiny. Marynarz przystawi艂 do burty drabink臋 i pom贸g艂 mu rozpi膮膰 pasy. Kobieta w kombinezonie personelu naziemnego zaj臋艂a si臋 jego baga偶em. Wida膰 by艂o, 偶e si臋 艣piesz膮.

— K艂opoty — powiedzia艂 Seaton zamiast powitania, gdy tylko Robby stan膮艂 na ziemi.

— Przecie偶 wygrali艣my — odpar艂 Jackson i znieruchomia艂 na gor膮cym betonie. Jego m贸zg mia艂 tak samo dosy膰 jak reszta cia艂a. Dopiero teraz instynkt powiedzia艂 mu, 偶e co艣 tu nie gra. Kroi艂o si臋 co艣 niezwyk艂ego.

— Prezydent nie 偶yje i mamy nowego — Seaton poda艂 mu podk艂adk臋 z przypi臋t膮 klipsem depesz膮. — Zosta艂 nim tw贸j kumpel. A my wracamy do Defcon 3.

— Co si臋 tam, do jasnej...? — burkn膮艂 pod nosem kontradmira艂 Jackson, czytaj膮c pierwsz膮 stron臋 wiadomo艣ci. Przerzuci艂 stron臋 i podni贸s艂 znad niej zdumiony wzrok. — Jack jest nowym...?

— A co, nie wiedzia艂e艣, 偶e zosta艂 wiceprezydentem?

Jackson pokr臋ci艂 milcz膮co g艂ow膮.

— Mia艂em co innego na g艂owie a偶 do dzi艣 rana, kiedy kazali艣cie mi wraca膰. Dobry Bo偶e! — wykrztusi艂, gdy doczyta艂 do ko艅ca drug膮 depesz臋.

Seaton pokiwa艂 g艂ow膮.

— Ed Kealty zrezygnowa艂 z powodu skandalu z seksualnym molestowaniem, a wtedy prezydent Durling nam贸wi艂 Ryana, 偶eby obj膮艂 wiceprezydentur臋 do czasu przysz艂orocznych wybor贸w. Kongres to przyklepa艂, ale zanim Ryan zd膮偶y艂 wej艣膰 do sali, japo艅ski Jambo Jet wmeldowa艂 si臋 w sam 艣rodek Kapitolu. Szefowie Sztab贸w zgin臋li w komplecie, wi臋c 艣ci膮gaj膮 zast臋pc贸w. Mickey Moore wezwa艂 natychmiast wszystkich naczelnych dow贸dc贸w teatr贸w dzia艂a艅 wojennych do Waszyngtonu. W bazie Si艂 Powietrznych Hickam czeka na nas transportowy VC-10. — Genera艂 armii Michael Moore by艂 zast臋pc膮 przewodnicz膮cego Kolegium Szef贸w Sztab贸w.

— Co艣 si臋 szykuje? — Jackson rozumia艂 ju偶 teraz ten po艣piech. By艂 zast臋pc膮 J-3, szefa dzia艂u planowania operacyjnego Kolegium Szef贸w Sztab贸w.

— Teoretycznie nie. Wywiad uspokaja, 偶e Japo艅czycy maj膮 ju偶 do艣膰...

— Ale jeszcze nigdy nie oberwali艣my tak mocno jak teraz, tak? — doko艅czy艂 za niego Jackson.

— Samolot czeka. Przebierzesz si臋 po drodze. W tej chwili elegancja ma najmniejsze znaczenie.

* * *

Jak zwykle 艣wiat podzielony by艂 przez czas i przestrze艅. Pewnie bardziej nawet przez czas, ni偶 przez przestrze艅, pomy艣la艂aby, gdyby mia艂a kiedy. Sko艅czy艂a ju偶 sze艣膰dziesi膮tk臋; jej w膮t艂e cia艂o przygi臋艂y do ziemi lata pracy dla innych. Spraw臋 pogarsza艂 jeszcze fakt, 偶e tak niewiele m艂odych chcia艂o i艣膰 w jej 艣lady. To nie fair, m贸wi艂a sobie. Ona zluzowa艂a swoje poprzedniczki, kt贸re te偶 w swoim czasie zast膮pi艂y poprzednie pokolenie. A teraz nie mia艂 kto jej zast膮pi膰. Nie 偶ali艂a si臋, nie narzeka艂a. To by by艂o jej niegodne. Niegodne jej, niegodne jej miejsca na ziemi i 艣lub贸w, kt贸re z艂o偶y艂a Bogu ponad czterdzie艣ci lat temu. Teraz zreszt膮 mia艂a co do tych 艣lub贸w w膮tpliwo艣ci, ale nikomu o tym nie m贸wi艂a, nawet spowiednikowi. To, 偶e je przed nim zatai艂a, te偶 niepokoi艂o jej sumienie i to nawet bardziej, ni偶 same w膮tpliwo艣ci. Czy by艂y grzechem? Nawet je艣li, to spowiednik nie zrobi艂by z tego wielkiej sprawy. Zawsze by艂 tak spokojny i 艂agodny, bo sam mia艂 w膮tpliwo艣ci. Oboje byli w wieku, w kt贸rym, mimo osi膮gni臋膰 ca艂ego 偶ycia, patrzy si臋 za siebie i zastanawia, czego mog艂o by si臋 dokona膰, gdyby pokierowa膰 nim inaczej.

Jej siostra, osoba r贸wnie religijna jak ona, wybra艂a najpowszechniejsze z powo艂a艅 i teraz by艂a ju偶 babci膮. Siostra Jeanne Baptiste dokona艂a wyboru bardzo dawno temu, cho膰 doskonale pami臋ta艂a, co j膮 do tego sk艂oni艂o. Z dzisiejszej perspektywy jej wyb贸r, cho膰 ze wszech miar celowy i chyba w ostatecznym rozrachunku s艂uszny, by艂 jednak bardzo pochopny. Wtedy wszystko wydawa艂o si臋 takie proste. Kobiety w czerni otacza艂 powszechny szacunek. Nawet niemieckie w艂adze okupacyjne, cho膰 wiedzia艂y o ukrywaniu zestrzelonych lotnik贸w alianckich, szanowa艂y je, wiedz膮c, 偶e w potrzebie wszystkich traktowa艂yby na r贸wni. Zreszt膮 Niemcy cz臋sto korzystali z ich szpitala, kt贸ry leczy艂 tak偶e przypadki w s艂u偶bie zdrowia Wehrmachtu uwa偶ane za beznadziejne. Taki status napawa艂 dum膮, a chocia偶 duma to grzech, to przecie偶 pope艂niany Bogu na chwa艂臋. Kiedy wi臋c nadszed艂 czas na decyzj臋, podj臋艂a j膮 bez trudu. Wiele nowicjuszek odesz艂o przed z艂o偶eniem 艣lub贸w, ale ona nie zdecydowa艂a si臋 na to, widz膮c ogrom ludzkiego nieszcz臋艣cia po wojnie. Wtedy jeszcze nie dostrzega艂a innego wyboru, tote偶 po kr贸tkim rozwa偶eniu my艣li o odej艣ciu, od艂o偶y艂a j膮 na bok i przyj臋艂a 艣luby.

Przez lata swej s艂u偶by siostra Jeanne Baptiste sta艂a si臋 wysoko wykwalifikowan膮 piel臋gniark膮, nabra艂a ogromnego do艣wiadczenia zawodowego i niejedno w 偶yciu widzia艂a. Tu, do serca Afryki, przyjecha艂a jeszcze w czasach, gdy by艂a to kolonia jej ojczyzny. Kiedy ju偶 ni膮 by膰 przesta艂a, pozosta艂a na miejscu. Krajem co chwila wstrz膮sa艂y polityczne burze, ale ona zawsze robi艂a swoje, nie czyni膮c rozr贸偶nienia mi臋dzy pacjentami. Jednak zaczyna艂a ju偶 odczuwa膰 trudy tych czterdziestu lat.

Nie, nie straci艂a zapa艂u do pracy. Nie wykonywa艂a jej po 艂ebkach. Nic z tych rzeczy. Po prostu mia艂a ju偶 prawie sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 lat, a nadal musia艂a wykonywa膰 tak膮 sam膮 prac臋 jak dwadzie艣cia lat wcze艣niej, bo nie mia艂 jej kto zast膮pi膰. Czasem siostry pracowa艂y tu i po czterna艣cie godzin na dob臋, a przecie偶 umia艂y jako艣 znale藕膰 jeszcze czas na kilkugodzinne mod艂y. To znakomicie dzia艂a艂o na dusz臋, ale cia艂o, zw艂aszcza w tym klimacie, zaczyna艂o si臋 poddawa膰. W m艂odo艣ci by艂a zdrowa jak ryba i silna jak byk, pacjenci przezywali j膮 „Siostra-Ska艂a”, bo nic nie dawa艂o jej rady. Lekarze przychodzili i odchodzili, a ona trwa艂a na posterunku. Ale z biegiem lat nawet ska艂y si臋 krusz膮, a zm臋czenie, kt贸re powoli stawa艂o si臋 dla niej stanem chronicznym, powoduje, 偶e ludzie zaczynaj膮 si臋 myli膰.

Wiedzia艂a, przed czym si臋 chroni膰. Tu, w Afryce, je偶eli chce si臋 偶y膰, nie mo偶na by膰 pracownikiem s艂u偶by zdrowia i nie dba膰 o siebie. Wiara chrze艣cija艅ska pr贸bowa艂a zapu艣ci膰 tu korzenie od bardzo dawna, dla wi臋kszo艣ci tubylc贸w by艂a jednak tylko powierzchownym obrz臋dem. Chrze艣cija艅ska moralno艣膰, a zw艂aszcza idea艂 cielesnej pow艣ci膮gliwo艣ci, nie cieszy艂y si臋 powodzeniem. Rozwi膮z艂o艣膰 p艂ciowa, z kt贸r膮 styka艂a si臋 tu od pierwszego dnia, najpierw j膮 przera偶a艂a, ale potem, gdy przez szpital przewin臋艂y si臋 dwa pokolenia jej pacjent贸w, przywyk艂a. Nadal jej nie pochwala艂a, ale potrafi艂a si臋 z ni膮 pogodzi膰. To nie by艂 tylko problem moralny — ponad jedna trzecia jej pacjent贸w cierpia艂a na chorob臋, kt贸r膮 tu nazywano „chorob膮 chudych ludzi”, a kt贸rej gdzie艣 tam w 艣wiecie nadano nazw臋 AIDS. Zasady higieny, chroni膮ce przed zara偶eniem si臋 ni膮, wszyscy pracownicy szpitala mieli wpojone tak g艂臋boko, 偶e sta艂y si臋 odruchem. To w艂a艣nie siostra Jeanne Baptiste wyk艂ada艂a je innym i pilnowa艂a ich przestrzegania. Ci臋偶ko to przychodzi艂o przyzna膰, ale jedyne, co lekarze i piel臋gniarki mogli na to poradzi膰, to samemu uchroni膰 si臋 przed zachorowaniem. Pod tym wzgl臋dem AIDS niewiele r贸偶ni艂a si臋 od 艣redniowiecznej d偶umy.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e w przypadku tego pacjenta nie mog艂o by膰 o tym mowy. Ch艂opiec mia艂 osiem lat, wi臋c nawet w tym klimacie jeszcze chyba nie prowadzi艂 偶ycia seksualnego. Bardzo 艂adny ch艂opczyk, a przy tym prymus szk贸艂ki niedzielnej. By膰 mo偶e kiedy艣 poczuje powo艂anie i zostanie ksi臋dzem. Mieszka艅com Afryki przychodzi艂o to w tych czasach o wiele 艂atwiej, ni偶 Europejczykom. Ko艣ci贸艂 zach臋ca艂 ich do tego, daj膮c murzy艅skim ksi臋偶om dyspensy na ma艂偶e艅stwa, o kt贸rych reszta duchowie艅stwa nie mia艂a nawet co marzy膰. Na razie jednak ch艂opiec by艂 chory. Pojawi艂 si臋 w szpitalu tu偶 przed p贸艂noc膮, kilka godzin temu, przywieziony przez ojca, wysokiego urz臋dnika pa艅stwowego, jego w艂asnym samochodem. Lekarz rozpozna艂 u ch艂opca atak malarii m贸zgowej, ale w karcie nadal nie odnotowano wynik贸w bada艅 z laboratorium. Z tym by艂 zawsze du偶y problem. Co chwila zdarza艂o si臋, 偶e pr贸bki krwi gdzie艣 si臋 zapodziewa艂y. Objawy zgadza艂y si臋 co do joty. Silne b贸le g艂owy, wymioty, dr偶enie ko艅czyn, zaburzenia r贸wnowagi, wysoka gor膮czka. Czy偶by to 艣wi艅stwo znowu mia艂o wybuchn膮膰 w okolicy? Mia艂a nadziej臋, 偶e nie. Choroba by艂a wprawdzie uleczalna, ale pod warunkiem wczesnego wykrycia i zg艂oszenia si臋 do lekarza, a z tym bywa艂y du偶e k艂opoty.

Na oddziale by艂o bardzo spokojnie, jak zwykle tak p贸藕no w nocy, czy jak kto woli, tak wcze艣nie rano. Przed艣wit by艂 najprzyjemniejsz膮 por膮 dnia w gor膮cym, r贸wnikowym klimacie. Teraz by艂o najch艂odniej, ca艂a przyroda si臋 uspokaja艂a, powietrze nadal sta艂o w miejscu, ale robi艂o si臋 ca艂kiem rze艣kie. Najwi臋kszym problemem ch艂opca by艂a gor膮czka, wi臋c odkry艂a go i zacz臋艂a obmywa膰 jego drobne cia艂o wilgotn膮 g膮bk膮. To zdawa艂o si臋 przynosi膰 mu ulg臋, wi臋c nie 艣pieszy艂a si臋, a przy okazji dok艂adnie ogl膮da艂a go, szukaj膮c symptom贸w zdradzaj膮cych jakie艣 inne przypad艂o艣ci. Lekarze lekarzami, ale ona, z jej czterdziestoletnim do艣wiadczeniem tak偶e wiedzia艂a, czego szuka膰 — i to mo偶e nawet lepiej ni偶 niejeden z nich, zw艂aszcza tych m艂odych. Niczego jednak nie znalaz艂a, poza przybrudzonym plastrem na lewym ramieniu. Jak to si臋 sta艂o, 偶e doktor go nie zauwa偶y艂? Siostra Jeanne Baptiste wr贸ci艂a do dy偶urki, gdzie drzema艂y jej dwie kole偶anki. Nie by艂o sensu ich budzi膰, w ko艅cu opatrunki zmienia艂a codziennie od tylu lat, 偶e jeden wi臋cej nie robi艂 偶adnej r贸偶nicy. Zabra艂a banda偶, plaster, 艣rodek dezynfekuj膮cy i wr贸ci艂a na oddzia艂. To pewnie jaka艣 drobnostka, ale w tym klimacie trzeba uwa偶a膰 na wszelkie infekcje, bo bakterie mno偶膮 si臋 tu w zupe艂nie niewyobra偶alnym tempie. Oderwa艂a r贸g plastra od rany. Nawet na kawowej sk贸rze ch艂opca wida膰 by艂o 艣lad odbarwienia i zeschni臋tego kauczukowego przylepca. Powoli oderwa艂a plaster. By艂a tak zm臋czona, 偶e zamruga艂a powiekami, kt贸re ju偶 zaczyna艂y jej si臋 zamyka膰. Plaster skrywa艂 rank臋, a dok艂adniej dwie ma艂e ranki, jak od z臋b贸w ma艂ego psa. A mo偶e ma艂py? To ju偶 mog艂o by膰 niebezpieczne. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e zapomnia艂a gumowych r臋kawiczek. Powinna teraz p贸j艣膰 po nie z powrotem do dy偶urki, zanim zrobi cokolwiek przy tym skaleczeniu. Tak, tylko 偶e do dy偶urki by艂o jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w, a ona by艂a taka zm臋czona... Pacjent uspokoi艂 si臋, przesta艂 dygota膰, wi臋c odkr臋ci艂a butelk臋 ze 艣rodkiem dezynfekuj膮cym i powoli obr贸ci艂a r臋k臋 ch艂opca tak, by ca艂kiem odkry膰 ran臋. Kiedy potrz膮sa艂a butelk膮, spryskuj膮c ran臋, kilka kropelek polecia艂o na twarz pacjenta. Ch艂opiec wykrzywi艂 twarz, gdy opary zakr臋ci艂y mu w nosie i kichn膮艂 bezwiednie, opryskuj膮c j膮 przy tym. Siostra Jeanne Baptiste nie przej臋艂a si臋 zbytnio. Zamoczy艂a w p艂ynie tampon i metodycznie przemy艂a nim rank臋 na ramieniu. Kiedy sko艅czy艂a, zakr臋ci艂a butelk臋 i nalepi艂a nowy plaster z opatrunkiem. Pozbiera艂a z 艂贸偶ka opakowania, tampony oraz stary plaster i wcisn臋艂a je w torebk臋 po gazie. Dopiero teraz obtar艂a twarz wierzchem d艂oni, nie zauwa偶aj膮c, 偶e kiedy ch艂opiec kichn膮艂, ranka otworzy艂a si臋 od wstrz膮su i kropla krwi kapn臋艂a na jej r臋k臋, podtrzymuj膮c膮 rami臋. Teraz wtar艂a kropl臋 w czo艂o, 艣cieraj膮c stamt膮d 艣lin臋 chorego. Prawdopodobnie nawet r臋kawiczki by jej w tej sytuacji nie uratowa艂y, co mog艂oby stanowi膰 pewn膮 pociech臋, gdyby trzy dni p贸藕niej jeszcze pami臋ta艂a o swojej nieostro偶no艣ci...

* * *

Powinienem tam zosta膰, pomy艣la艂 Jack, gdy dw贸ch ratownik贸w z pogotowia prowadzi艂o go pobie偶nie odgruzowanym korytarzem wschodniej strony budynku. Wok贸艂 t艂oczy艂a si臋 grupa agent贸w Tajnej S艂u偶by i 偶o艂nierzy, nadal staraj膮cych si臋 zamaskowa膰 bojowymi minami fakt, 偶e nikt z nich nie wiedzia艂, co robi膰. Gdyby nie ponure sceny wok贸艂, zapewne roz艣mieszy艂oby go to do 艂ez. Potem doszli do niemal nieprzerwanej linii stra偶ak贸w, kt贸rzy polewali wod膮 z w臋偶y szalej膮ce p艂omienie, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e podmuch po偶aru odrzuca im j膮 w twarze na przejmuj膮cym do szpiku ko艣ci zimnie. Dzi臋ki ich wysi艂kom po偶ar w tej cz臋艣ci sali obrad zosta艂 cho膰 troch臋 przyt艂umiony przez rozpylon膮 wod臋, co pozwoli艂o ekipom ratunkowym dosta膰 si臋 do rumowiska. Nie trzeba eksperta, by natychmiast zrozumie膰, co tam znale藕li. Nikt nawet nie podni贸s艂 g艂owy, nie pokrzykiwa艂, nie gestykulowa艂 gor膮czkowo. Stra偶acy uwa偶nie patrzyli pod nogi, wybieraj膮c starannie miejsca, w kt贸rych stawiali stopy. Ta wzmo偶ona troska o w艂asne bezpiecze艅stwo m贸wi艂a sama za siebie — nie ma sensu gin膮膰 za zmar艂ych.

Dobry Bo偶e, pomy艣la艂 Ryan. Zna艂 tych ludzi. W izbie byli nie tylko Amerykanie. Zauwa偶y艂 zwalon膮 cz臋艣膰 galerii i przypomnia艂 sobie, 偶e tam znajdowa艂a si臋 lo偶a korpusu dyplomatycznego. Dyplomaci, zagraniczni dygnitarze, ich rodziny. Wi臋kszo艣膰 z nich zna艂 osobi艣cie. Przyszli tu na w艂asn膮 zgub臋, by by膰 艣wiadkiem jego zaprzysi臋偶enia. Czy to czyni艂o go winnym ich 艣mierci?

Opu艣ci艂 budynek CNN, bo musia艂 co艣 zrobi膰 — a w ka偶dym razie wtedy tak uwa偶a艂. Teraz nie mia艂 ju偶 tej pewno艣ci. Czy chodzi艂o mu tylko o zmian臋 miejsca? A mo偶e przygna艂o go tu to samo, co tych ludzi po drodze, t艂ocz膮cych si臋 na ulicy, tak jak on patrz膮cych bezczynnie, bezsilnie i w milczeniu? Wci膮偶 by艂 oszo艂omiony tym, co si臋 sta艂o. Przyjecha艂, oczekuj膮c, 偶e znajdzie tu inspiracj臋, kt贸ra pomo偶e prze艂ama膰 odr臋twienie. Zamiast tego na ka偶dym kroku napotyka艂 widoki, kt贸re powodowa艂y, 偶e wpada艂 w coraz wi臋ksze przygn臋bienie.

— Panie prezydencie, niech pan chocia偶 odejdzie od tych zraszaczy. Strasznie tu zimno — napomnia艂a go agentka Price.

— Dobrze — odmrukn膮艂 Ryan, czuj膮c, jakby p臋k艂a otaczaj膮ca go ba艅ka mydlana. Odszed艂 kilka krok贸w od linii stra偶ak贸w. Teraz dopiero si臋 zorientowa艂, 偶e stra偶acka kurtka wcale nie grzeje. Ryan znowu poczu艂 dreszcze i mia艂 nadziej臋, 偶e to tylko z zimna.

Tym razem telewizja jako艣 nie 艣pieszy艂a si臋 na miejsce zdarze艅, ale w ko艅cu zespo艂y reporterskie r贸偶nych stacji z przeno艣nymi kamerami (wszystkimi japo艅skiej produkcji, co艣 szepta艂o mu z rozdra偶nieniem w zakamarku m贸zgu) zacz臋艂y si臋 pojawia膰. Jak zwykle uda艂o im si臋 przedrze膰 przez kordon policyjny i kr臋cili si臋 stra偶akom pod nogami. Dziennikarze obst膮pili dowodz膮cych akcj膮 i podtykali im pod nosy mikrofony, 艣wiec膮c w oczy silnymi reflektorami. Par臋 z tych 艣wiate艂, jak zauwa偶y艂, wycelowanych by艂o tak偶e w jego kierunku. Ludzie w ca艂ym kraju i poza jego granicami patrzyli na niego, oczekuj膮c, 偶e wie co ma zrobi膰. Zawsze si臋 dziwi艂, jak to si臋 dzieje, 偶e doro艣li, wydawa艂oby si臋 i my艣l膮cy ludzie, bez 偶adnych w膮tpliwo艣ci zak艂adaj膮, 偶e wysoki urz臋dnik pa艅stwowy musi by膰 bardziej rozgarni臋ty od pierwszego z brzegu lekarza rodzinnego, adwokata czy ksi臋gowego? Przypomnia艂 sobie sw贸j pierwszy tydzie艅 s艂u偶by w Korpusie Piechoty Morskiej. Tam te偶 za艂o偶ono, 偶e skoro dosta艂 podporucznikowskie belki, to znaczy, 偶e wie jak dowodzi膰 plutonem. A potem dosz艂o do wydarzenia, kt贸re wprawi艂o go w os艂upienie. Oto starszy od niego o dziesi臋膰 lat sier偶ant przyszed艂 do niego, g贸wniarza z mlekiem pod nosem, bez 偶ony i dzieci, po porad臋 w swoich problemach rodzinnych! Dzisiaj w Korpusie co艣 takiego nazwano by „wyzwaniem dla zdolno艣ci dow贸dczych”, ale istota problemu pozosta艂a niezmieniona: i tak nie mia艂by zielonego poj臋cia, co mu odpowiedzie膰. Ale tu ju偶 nie chodzi艂o o jednego sier偶anta. Ca艂y nar贸d patrzy艂 na niego przez te kamery i co艣 przecie偶 zrobi膰 musia艂.

Ale, podobnie jak wtedy, nie mia艂 poj臋cia co. Przecie偶 w艂a艣nie po to tu przyjecha艂, 偶eby szuka膰 jakiego艣 katalizatora, czego艣, co by go wyrwa艂o z odr臋twienia i popchn臋艂o do dzia艂ania. Zamiast tego zobaczy艂 rzeczy, kt贸re tylko pog艂臋bi艂y poczucie jego bezsilno艣ci.

— Gdzie jest Arnie van Damm? — zapyta艂.

— W Bia艂ym Domu, panie prezydencie — odpar艂a Price.

— Dobra, jed藕my tam. Nic tu po nas.

— Panie prezydencie — odpar艂a po chwili wahania Andrea — nie wiem, czy to najlepszy pomys艂. To mo偶e by膰 niebezpieczne, je偶eli...

— Nie mog臋 do jasnej cholery tak po prostu uciec. Nie mog臋 odlecie膰 Rzepk膮 do Camp David. Ani wczo艂ga膰 si臋 w jak膮艣 cholern膮 dziur臋 w ziemi! Nie rozumiecie tego? — Nawet nie by艂 w艣ciek艂y, raczej roz偶alony. Po chwili milczenia wskaza艂 r臋k膮 p艂on膮ce ruiny Kapitolu. — Ci ludzie nie 偶yj膮. Teraz, z bo偶膮 pomoc膮, ja jestem rz膮dem, a rz膮d nie mo偶e tak po prostu uciec.

* * *

— Wygl膮da na to, 偶e prezydent Ryan jest na miejscu katastrofy, zapewne pr贸buje zapanowa膰 nad akcj膮 ratunkow膮 — m贸wi艂 z ciep艂ego, suchego studia dziennikarz. — Jak wiemy, sztuka opanowywania kryzys贸w nie jest prezydentowi Ryanowi obca.

— O, tak. Znam go od prawie sze艣ciu lat — w艂膮czy艂 si臋 analityk, staraj膮c si臋 nie patrze膰 w kamer臋, tak, by wygl膮da艂o na to, 偶e jego wypowied藕 skierowana jest do dziennikarza prowadz膮cego program. Obaj znale藕li si臋 tu wieczorem, by komentowa膰 mow臋 prezydenta Durlinga podczas uroczysto艣ci zaprzysi臋偶enia Ryana. Tak naprawd臋 wcale nie zna艂 Ryana, cho膰 wpadali czasem na siebie przy r贸偶nych oficjalnych okazjach, a ca艂膮 wiedz臋 czerpa艂 z przeczytanego po drodze do studia opracowania. — Jest to cz艂owiek nie dbaj膮cy o rozg艂os, ale z pewno艣ci膮 jeden z najb艂yskotliwszych umys艂贸w w ca艂ej administracji.

Taka pochwa艂a nie mog艂a przej艣膰 nie zauwa偶ona. Prowadz膮cy program odwr贸ci艂 g艂ow臋 od monitora przekazuj膮cego zdj臋cia z Kapitolu i skierowa艂 wzrok na wp贸艂 do analityka, na wp贸艂 do kamery, nad kt贸r膮 w艂a艣nie zapali艂a si臋 lampka.

— Ale偶 John, on nie jest przecie偶 politykiem! Nie ma do艣wiadczenia politycznego, zaplecza, nic. To tylko specjalista od bezpiecze艅stwa narodowego, w dodatku w czasach, gdy nie jest ju偶 ono zagadnieniem tej rangi, co kiedy艣 — o艣wiadczy艂.

Analityk zdo艂a艂 zdusi膰 w sobie cisn膮cy si臋 na usta komentarz, co jednak nie uda艂o si臋 niekt贸rym widzom przed telewizorami.

* * *

— Tak, i co jeszcze, dupku? — mrukn膮艂 Ding Chavez. — A ten cholerny samolot pewnie tylko zab艂膮dzi艂, co? Jezu, co za kretyn!

— A widzisz, Ding, m贸j ch艂opcze, s艂u偶ymy jednak cudownemu krajowi. Gdzie indziej na 艣wiecie p艂ac膮 pi臋膰 milion贸w rocznie za to, 偶e brak ci pi膮tej klepki? — odpar艂 John Clark i dopi艂 rozpocz臋te piwo. Nie by艂o sensu wraca膰 teraz do Waszyngtonu, zanim nie zostan膮 wezwani. Oni byli tylko od wykonywania rozkaz贸w, pszczo艂ami-robotnicami. Nic po nich na razie w Sodomie nad Potomakiem. Ca艂e najwy偶sze pi臋tro CIA lata艂o teraz pewnie jak z pi贸rkiem, bo to ich dzia艂ka. Zreszt膮 w takiej chwili niewiele by艂o do zrobienia, poza dobrym wra偶eniem, a na to im, pszczo艂om robotnicom, szkoda by艂o czasu.

* * *

Nie dzia艂o si臋 nic, co mo偶na by pokazywa膰 w programach telewizyjnych, wi臋c stacje powtarza艂y w k贸艂ko przem贸wienie prezydenta Durlinga. Technicy zmontowali przekazywany przez zdalnie kierowane kamery sieci C-SPAN materia艂, pokazuj膮c na stopklatkach co znaczniejsze z os贸b zasiadaj膮cych na sali. Komentatorzy odczytywali ich list臋 niczym apel poleg艂ych. Zgin臋li wszyscy sekretarze administracji Durlinga, z wyj膮tkiem dw贸ch, kt贸rych akurat nie by艂o w stolicy. Zgin臋li cz艂onkowie Kolegium Szef贸w Sztab贸w, dyrektorzy wi臋kszo艣ci agend federalnych, prezes Banku Rezerw Federalnych, dyrektorzy Federalnego Biura 艢ledczego, Biura Zarz膮dzania i Bud偶etu, NASA, wszyscy s臋dziowie S膮du Najwy偶szego. Monotonnej wyliczance komentator贸w towarzyszy艂y obrazy z sali, a偶 do chwili, gdy wbiegli na ni膮 agenci Tajnej S艂u偶by, powoduj膮c kr贸tkotrwa艂e zamieszanie. Wszyscy odwracali g艂owy, by zobaczy膰 co si臋 dzieje, wypatrywali niebezpiecze艅stwa, szukali wzrokiem ewentualnych zamachowc贸w na galeriach, lecz na pr贸偶no. Ostatnim obrazem z sali by艂o uj臋cie rozpadaj膮cej si臋 艣ciany, po czym na ekranach zapanowa艂a ju偶 tylko ciemno艣膰. Gospodarz dziennika i komentator wr贸cili na ekran, patrz膮c pilnie to w monitory wmontowane w blaty biurek, to zn贸w na siebie nawzajem, jakby dopiero teraz dotar艂a do nich groza sytuacji.

— Tak wi臋c najpilniejszym zadaniem nowego prezydenta b臋dzie, jak si臋 wydaje, odbudowa rz膮du, o ile jest to w og贸le mo偶liwe — zamy艣lonym tonem podj膮艂 komentator po przed艂u偶aj膮cej si臋 chwili milczenia. — M贸j Bo偶e, zgin臋艂o tylu dobrych ludzi, m臋偶czyzn i kobiet... — W tej chwili co艣 jeszcze za艣wita艂o mu w g艂owie. Zanim zosta艂 starszym analitykiem sieci, sp臋dzi艂 w tej sali tak wiele godzin, komentuj膮c obrady wraz z tak wieloma przyjaci贸艂mi. Gdyby nie awans, zapewne by艂by w niej i tego wieczoru, razem z nimi. Ta my艣l dopiero uzmys艂owi艂a mu ogrom tragedii, do jakiej dosz艂o. R臋ce zacz臋艂y mu dr偶e膰 pod blatem stolika. Wprawdzie lata wprawy pozwoli艂y mu zapanowa膰 nad g艂osem, ale nie uda艂o mu si臋 ca艂kowicie kontrolowa膰 twarzy, na kt贸rej odbi艂 si臋 g艂臋boki i szczery 偶al. Jego twarz na ekranie poblad艂a nagle, co by艂o widoczne nawet pod grub膮 warstw膮 makija偶u,

* * *

— B贸g tak chcia艂 — mrukn膮艂 do ekranu Mahmud Had偶i Darjaei, podnosz膮c pilota, by uciszy膰 natr臋tnych gadu艂贸w.

B贸g tak chcia艂. Ka偶dy to przyzna. Ameryka! Kolos, kt贸ry wgni贸t艂 w ziemi臋 tak wielu, opuszczony przez Boga kraj bezbo偶nych ludzi, w samym zenicie chwa艂y, tu偶 po kolejnym wiekopomnym zwyci臋stwie — i prosz臋, 艣miertelnie zraniony jednym, jedynym ciosem. Czy偶 by艂oby to mo偶liwe, gdyby nie zdarzy艂o si臋 z woli Allacha? Czeg贸偶 mog艂oby to by膰 wyrazem, je艣li nie woli bo偶ej?

Ryan. Spotka艂 go ju偶 raz i os膮dzi艂 w贸wczas, 偶e jest typowym Amerykaninem, aroganckim i wynios艂ym, jak oni wszyscy. Teraz tak nie wygl膮da艂. Zbli偶enia kamer pokaza艂y cz艂owieka, kurczowo 艣ciskaj膮cego w r臋ku po艂y kurtki, bezwiednie kr臋c膮cego g艂ow膮 na lewo i prawo z lekko otwartymi ustami. Nie, stanowczo nie by艂 teraz arogancki i wynios艂y. Wygl膮da艂 na oszo艂omionego. Ajatollah widywa艂 ju偶 ten wyraz na twarzach ludzi. Ciekawe.

* * *

Te same s艂owa i obrazy obiega艂y teraz 艣wiat, t艂oczone przez satelity do miliard贸w par oczu przed telewizorami. Prawie wszystkie stacje telewizyjne na 艣wiecie przerywa艂y program, by nada膰 nadzwyczajne wydanie wiadomo艣ci. Miliardy ludzi przerzuca艂o kana艂y, szukaj膮c obszerniejszych relacji. Na ich oczach dzia艂a si臋 historia, to trzeba by艂o zobaczy膰.

Dotyczy艂o to zw艂aszcza mo偶nych tego 艣wiata, dla kt贸rych informacja jest podstaw膮 w艂adzy. W innym kra艅cu globu przed telewizorem siedzia艂 jeszcze jeden z takich ludzi. Spojrzawszy na elektroniczny zegar obok ekranu, policzy艂 chwil臋 w pami臋ci. W jego kraju s艂o艅ce niedawno wzesz艂o, podczas gdy w Ameryce ten obfituj膮cy w wydarzenia dzie艅 dobiega艂 dopiero ko艅ca. Za oknem, po wy艂o偶onym kamiennymi p艂ytami placu przewala艂o si臋 ju偶 morze g艂贸w, potoki rower贸w, chocia偶 samochod贸w tak偶e nie brakowa艂o. Wed艂ug danych statystycznych by艂o ich ju偶 dziesi臋ciokrotnie wi臋cej ni偶 jeszcze kilka lat temu, ale rower nadal dominowa艂 i to wydawa艂o mu si臋 nie w porz膮dku.

Chcia艂 zmieni膰 ten stan rzeczy, szybko i zdecydowanie, jak na standardy historii, kt贸rej by艂 pilnym badaczem. Bardzo chcia艂. Przygotowa艂 doskona艂y plan i ju偶 zacz膮艂 wprowadza膰 go w 偶ycie, gdy wmieszali si臋 w to Amerykanie i zdusili go w zarodku. Nigdy nie wierzy艂 w Boga, teraz raczej te偶 mu to nie grozi艂o, ale wierzy艂 w wyroki Losu, a to co widzia艂 na ekranie japo艅skiego telewizora musia艂o by膰 wyrokiem losu. Los jest kapry艣ny niczym p艂ocha kobieta, pomy艣la艂, si臋gaj膮c po fili偶ank臋 z zielon膮 herbat膮. Jeszcze dziesi臋膰 dni temu sprzyja艂 Amerykanom i prosz臋, teraz odwr贸ci艂 si臋 do nich plecami. Ale dlaczego? Niewa偶ne, zdecydowa艂 stary cz艂owiek. Jego w艂asne zamiary, potrzeby i wola — znaczy艂y wi臋cej. Si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋 telefonu, ale po chwili zrezygnowa艂. I tak wkr贸tce zadzwoni膮. B臋d膮 go pyta膰 o opini臋, wi臋c lepiej spokojnie pomy艣le膰, p贸ki mo偶na. Poci膮gn膮艂 艂yczek z fili偶anki. Gor膮ca woda sparzy艂a mu usta, orze藕wiaj膮c umys艂. To dobrze, bo musi teraz skoncentrowa膰 si臋, a b贸l spycha my艣li do wewn膮trz, tam gdzie rodz膮 si臋 wa偶ne pomys艂y.

Niezale偶nie od pora偶ki, jego plan wcale nie by艂 z艂y. Zawiod艂o raczej wykonanie, spartaczone przez niekompetentnych ludzi, kt贸rym powierzy艂 swoje ukochane dziecko. Jego zamys艂 powi贸d艂by si臋 na pewno, gdyby nie zabrak艂o mu b艂ogos艂awie艅stwa Losu, kt贸ry opowiedzia艂 si臋 po stronie Amerykan贸w. Teraz, gdy Los odwr贸ci艂 swe oblicze od Ameryki, pojawi艂a si臋 szansa udowodnienia swojej wy偶szo艣ci w drugim podej艣ciu. Nik艂y u艣miech zago艣ci艂 na jego twarzy, podczas gdy umys艂 odp艂yn膮艂 w niedalek膮 przysz艂o艣膰, zastanawiaj膮c si臋, jak te偶 wtedy b臋dzie wygl膮da艂 艣wiat. Podoba艂a mu si臋 ta wizja. Mia艂 nadziej臋, 偶e telefon nie przerwie mu tego marzenia, bo musia艂 zastanowi膰 si臋 nad jeszcze odleglejsz膮 przysz艂o艣ci膮. Po kolejnej chwili dosz艂o do niego, 偶e w艂a艣ciwie g艂贸wne cele jego planu ju偶 si臋 zi艣ci艂y. Chcia艂 przetr膮ci膰 kr臋gos艂up Ameryce i jej kr臋gos艂up zosta艂 przetr膮cony. Niewa偶ne, 偶e dosz艂o do tego w inny ni偶 sobie wymarzy艂 spos贸b. Liczy艂 si臋 skutek. Zreszt膮, pomy艣la艂 po chwili, mo偶e Los mia艂 nawet lepszy pomys艂?

Tak. Chyba tak.

A wi臋c? Skoro pocz膮tek zosta艂 zrobiony, mo偶na chyba przyst膮pi膰 do realizacji dalszych cz臋艣ci planu?

Los igra艂 ludzkimi dzia艂aniami, ich skutkami i biegiem historii. Nie opowiada艂 si臋 po niczyjej stronie. Mo偶e nawet mia艂 jakie艣 perwersyjne poczucie humoru? Kto wie? — pomy艣la艂 stary cz艂owiek. Kto wie?

* * *

Reakcj膮 kolejnej osoby 艣ledz膮cej dziennik by艂 gniew. Zaledwie kilka dni temu zosta艂a dotkliwie upokorzona przez jakiego艣 przekl臋tego cudzoziemca, by艂ego gubernatora jakiego艣 prowincjonalnego stanu, kt贸ry mia艂 czelno艣膰 dyktowa膰 jej, co ma robi膰 ona i kierowany przez ni膮 rz膮d suwerennego mocarstwa. A przecie偶 by艂a tak ostro偶na. Wszystko przygotowano tak precyzyjnie i z tak wielk膮 dba艂o艣ci膮. Rz膮dowi Indii nie mo偶na by艂o zarzuci膰 nic, poza zorganizowaniem manewr贸w morskich na wi臋ksz膮 ni偶 kiedykolwiek w historii kraju skal臋. Manewry odby艂y si臋 na pe艂nym morzu, na wodach mi臋dzynarodowych, do kt贸rych przecie偶 ka偶dy ma r贸wny dost臋p. Nikomu nie wysy艂ali 偶adnych not z pogr贸偶kami, nie wyst臋powali z 偶adnymi demarch茅, gabinet nie zajmowa艂 偶adnego stanowiska. A偶 tu nagle Amerykanie robi膮 z tego wielk膮 afer臋, zwo艂uj膮 posiedzenie Rady Bezpiecze艅stwa, wysuwaj膮 jakie艣 absurdalne zarzuty, na poparcie kt贸rych nie maj膮 ani 艣ladu dowodu. To by艂y zwyk艂e manewry. Pokojowe manewry, rzecz jasna. Czy to ich wina, 偶e zbieg艂y si臋 w czasie z konfliktem z Japoni膮 i zmusi艂y Amerykan贸w do podzielenia swych si艂? Czy Indie mog艂y przewidzie膰, planuj膮c z wyprzedzeniem manewry, 偶e tak si臋 stanie? Oczywisty nonsens.

Na biurku le偶a艂y w艂a艣nie dokumenty, maj膮ce przywr贸ci膰 marynarce Indii jej zdolno艣膰 operacyjn膮. O nie, pokr臋ci艂a g艂ow膮, teraz to nie wystarczy. Nie b臋dzie ju偶 wi臋cej dzia艂a膰 samotnie, ani ona, ani jej kraj. Do realizacji plan贸w potrzeba b臋dzie wiele 艣rodk贸w i wielu przyjaci贸艂, ale to przecie偶 dla ich urzeczywistnienia zosta艂a premierem. Nie po to, by s艂ucha膰 jak byle ch艂ystek wydaje jej polecenia.

Ona tak偶e upi艂a 艂yczek herbaty z bia艂ej porcelanowej fili偶anki. To by艂a mocna herbata, przyrz膮dzona z cukrem i odrobin膮 mleka, po angielsku. Produkt tej ziemi, tak jak i ona. Pani premier swoje obecne stanowisko zawdzi臋cza艂a pochodzeniu, charakterowi i wykszta艂ceniu. Ze wszystkich ludzi ogl膮daj膮cych na 艣wiecie przekaz z Waszyngtonu, ona chyba najlepiej zrozumia艂a, jak膮 szans膮 dla niej i jej kraju s膮 tragiczne wydarzenia na Kapitolu. Ca艂o艣膰 dodatkowo os艂adza艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e nadarzy艂a si臋 tak szybko po tym, jak musia艂a w tym samym gabinecie ugi膮膰 si臋 przed dyktatem cz艂owieka, kt贸rego ju偶 nie by艂o w艣r贸d 偶ywych. Zaprzepaszczenia takiej szansy nigdy by sobie nie darowa艂a.

* * *

— To straszne, panie C — powiedzia艂 Domingo Chavez, przecieraj膮c powieki. Nie pami臋ta艂 ju偶 od jak dawna nie spa艂, jego os艂abiony rozregulowaniem biologicznego zegara m贸zg — w ko艅cu pokona艂 ostatnio kilkana艣cie stref czasowych — nie ogarnia艂 tego. Rozci膮gni臋ty na kanapie w salonie, z bosymi stopami opartymi na stoliku do kawy, pr贸bowa艂 pozbiera膰 my艣li. Kobiety posz艂y ju偶 spa膰, jedna, bo mia艂a jutro mn贸stwo pracy, druga, bo jutro czeka艂 j膮 wa偶ny egzamin. Jeszcze nie wiedzia艂a, 偶e jutro szko艂y nie b臋d膮 czynne.

— O co ci chodzi, Ding? — zapyta艂 Clark. Nie przejmowa艂 si臋 biadaniami m臋drk贸w z telewizji, ale w ko艅cu jego m艂odszy partner robi艂 w艂a艣nie dyplom ze stosunk贸w mi臋dzynarodowych, wi臋c pewnie przejmowa艂 si臋 nie bez racji.

— Jeszcze nigdy w czasie pokoju nie dosz艂o do takiej sytuacji — odpar艂 Dingo, nie otwieraj膮c oczu. — 艢wiat zmieni艂 si臋 bardzo niewiele od zesz艂ego tygodnia, John. A w zesz艂ym tygodniu 艣wiat by艂 bardzo skomplikowany. Wygrali艣my t臋 wojenk臋, w kt贸r膮 nas wci膮gni臋to, ale ani 艣wiata to wiele nie zmieni艂o, ani my nie stali艣my si臋 od tego ani troch臋 mocniejsi.

— Rozumiem. 艢wiat nie znosi pr贸偶ni, tak?

— Co艣 w tym rodzaju — ziewn膮艂 Chavez. — Bardzo bym si臋 zdziwi艂, gdyby kto艣 nie pr贸bowa艂 jej zape艂ni膰.

* * *

— No c贸偶, chyba niewiele tu osi膮gn膮艂em, prawda? — spyta艂 Ryan ponurym g艂osem. Dopiero teraz zacz膮艂 ogarnia膰 ca艂o艣膰 tragedii. 艁una po偶aru nadal by艂a widoczna, cho膰 znad ruin wznosi艂a si臋 teraz w wi臋kszym stopniu para, ni偶 dym. Bardziej przygn臋biaj膮cy by艂 jednak widok procesji, wnosz膮cej do budynku pod艂u偶ne, mi臋kkie przedmioty. Worki na zw艂oki. Wielkie wory z podgumowanej tkaniny z uszami do noszenia na ko艅cach, zapinane na suwak, biegn膮cy przez 艣rodek wierzchniej cz臋艣ci. Przynoszono ich mn贸stwo, coraz wi臋cej. Cz臋艣膰, ju偶 wype艂nionych, stra偶acy wynosili na zewn膮trz, przeciskaj膮c si臋 po schodach przez rumowisko gruzu. To by艂 dopiero pocz膮tek, a ko艅ca nie by艂o wida膰. Do tej pory nawet nie widzia艂 ani jednego cia艂a. Z jakiego艣 powodu widok work贸w podzia艂a艂 na niego jeszcze gorzej.

— Chyba nie, sir — odpar艂a Angela z tym samym wyrazem twarzy, co prezydent. — To nie najlepszy spos贸b na rozpocz臋cie rz膮d贸w.

— Wiem. — Ryan kiwn膮艂 g艂ow膮 i odwr贸ci艂 wzrok.

Nie mam poj臋cia, co robi膰, pomy艣la艂. Gdzie, do cholery, znale藕膰 podr臋cznik, w kt贸rym ucz膮, jak by膰 prezydentem? Kogo o to spyta膰? Gdzie p贸j艣膰? Cholera, nie chcia艂em tej roboty!

Po chwili sam si臋 zruga艂 w duchu za te bezsensowne my艣li. Przyszed艂 w to straszliwe miejsce, wpychaj膮c si臋 przed kamery, jakby wiedzia艂 doskonale, co robi膰. To by艂o k艂amstwo. Mo偶e nie z premedytacj膮, mo偶e tylko g艂upie, ale k艂amstwo. Po choler臋 tu przylaz艂, zawraca艂 g艂ow臋 temu oficerowi stra偶y po偶arnej durnymi pytaniami o to, jak wygl膮da sytuacja, zupe艂nie jakby ka偶dy 艣rednio rozgarni臋ty cz艂owiek ze zdrowymi oczyma nie m贸g艂 tego sam oceni膰?

— Kto艣 ma jaki艣 pomys艂? — zapyta艂 wreszcie.

Agentka Price wzi臋艂a g艂臋boki oddech i spe艂ni艂a marzenie ka偶dego agenta Tajnej S艂u偶by od czas贸w Pinkertona.

— Panie prezydencie — powiedzia艂a — przede wszystkim powinien pan sobie wszystko w艂a艣ciwie pouk艂ada膰. — Umilk艂a na chwil臋, pod wra偶eniem tego, na jak wiele sobie pozwoli艂a. — S膮 sprawy, kt贸rymi mo偶e pan sam si臋 zaj膮膰, a s膮 te偶 takie, do kt贸rych potrzebuje pan ludzi. Niech pan zacznie od tego, by ich pozna膰 i pozwoli膰 im wykonywa膰 ich zadania. Potem przyjdzie kolej na to, 偶eby pan zacz膮艂 wykonywa膰 swoje.

— To co? Z powrotem do Bia艂ego Domu?

— Tam s膮 telefony, panie prezydencie.

— Kto dowodzi Tajn膮 S艂u偶b膮?

— Andy Walker ni膮 dowodzi艂, sir. — Nie musia艂a mu wyja艣nia膰, 偶e to ju偶 przesz艂o艣膰.

Ryan spojrza艂 na ni膮 i podj膮艂 swoj膮 pierwsz膮 prezydenck膮 decyzj臋.

— W艂a艣nie dosta艂a艣 awans.

Price skin臋艂a g艂ow膮.

— Prosz臋 za mn膮, panie prezydencie.

Z przyjemno艣ci膮 zauwa偶y艂a, 偶e i ten prezydent, jak wszyscy przed nim, nauczy艂 si臋 wreszcie wykonywa膰 polecenia ochrony. Przynajmniej w tej chwili je wykonywa艂. Par臋 metr贸w dalej Ryan po艣lizgn膮艂 si臋 na zamarzni臋tej ka艂u偶y i przewr贸ci艂. Dwaj agenci pomogli mu wsta膰. Nagle wyda艂 si臋 jakby s艂abszy, bardziej nara偶ony na czyhaj膮ce zewsz膮d niebezpiecze艅stwa. Jaki艣 fotograf uwieczni艂 to zdarzenie, sprzedaj膮c „Newsweekowi” zdj臋cie na ok艂adk臋 kolejnego numeru.

* * *

— Jak pa艅stwo widz膮, prezydent Ryan opuszcza Wzg贸rze Kapitoli艅skie samochodem wojskowym, a nie limuzyn膮 Tajnej S艂u偶by. Jak my艣lisz, na co to mo偶e wskazywa膰? Jakie mog膮 by膰 zamierzenia tego cz艂owieka na najbli偶sze dni i godziny? — z tym pytaniem dziennikarz zwr贸ci艂 si臋 do towarzysz膮cego mu w studiu analityka.

— Mimo ca艂ej sympatii dla nowego prezydenta, musz臋 w膮tpi膰, czy w tej chwili ma on ju偶 jakie艣 klarowne plany — odpar艂 zagadni臋ty.

Trzy dziesi膮te sekundy p贸藕niej ta opinia trafi艂a do telewizor贸w na ca艂ym 艣wiecie, wywo艂uj膮c skini臋cia g艂ow膮 zar贸wno u wrog贸w, jak i u przyjaci贸艂.

* * *

Trzeba ku膰 偶elazo, p贸ki gor膮ce. Nie wiedzia艂, czy to, co chce zrobi膰, by艂o dobre — w porz膮dku, wiedzia艂 doskonale, 偶e nie — ale czasami cel powoduje, 偶e przez palce patrzy si臋 na prowadz膮ce do niego 艣rodki. Pochodzi艂 z rodziny o d艂ugich tradycjach w polityce, zacz膮艂 w niej si臋 udziela膰 praktycznie nazajutrz po uko艅czeniu studi贸w prawniczych, innymi s艂owy: nie mia艂 偶adnego zawodu, nigdy, przez ca艂e 偶ycie ani jednego dnia nie musia艂 zarabia膰 pieni臋dzy na swoje utrzymanie. Nie mia艂 w艂a艣ciwie 偶adnego praktycznego do艣wiadczenia w dziedzinie finans贸w, je艣li nie liczy膰 lokowania 艂ap贸wek, bo tym zajmowali si臋 radcy prawni i finansowi rodziny, z kt贸rymi styka艂 si臋 w艂a艣ciwie tylko raz w roku, podpisuj膮c zeznanie podatkowe. Nigdy nie pracowa艂 w zawodzie prawnika, mimo 偶e w swoim 偶yciu przy艂o偶y艂 r臋k臋 do powstania tysi臋cy przepis贸w. Nigdy nie s艂u偶y艂 swemu krajowi w mundurze, chocia偶 uwa偶a艂 si臋 za eksperta w dziedzinie bezpiecze艅stwa narodowego. Wiele przemawia艂o za tym, 偶e nie powinien robi膰 tego, co mia艂 zamiar zrobi膰, ale zna艂 sztuk臋 rz膮dzenia krajem od podszewki, bo praktykowa艂 j膮 przez ca艂e swoje doros艂e 偶ycie. 呕ycie sprawi艂o, 偶e kraj bardzo teraz potrzebowa艂 ludzi z jego do艣wiadczeniem. Kraj potrzebuje uzdrowienia, doszed艂 do wniosku by艂y wiceprezydent USA Ed Kealty, a on wiedzia艂, jak to zrobi膰.

Si臋gn膮艂 wi臋c po s艂uchawk臋 telefonu.

— Cliff? Tu Ed...

1
Pocz膮tek

Centrum Kryzysowe FBI na pi膮tym pi臋trze Budynku Hoovera zajmuje pok贸j o kszta艂cie zbli偶onym do tr贸jk膮ta i jest zaskakuj膮co ma艂e — pi臋tna艣cioro ludzi mie艣ci si臋 tam od biedy, ale co chwila zderzaj膮 si臋 ramionami. Szesnastym, nowo przyby艂ym, by艂 zast臋pca dyrektora FBI, Daniel E. Murray. Oficerem dy偶urnym Centrum by艂 jego stary przyjaciel, inspektor Pat O'Day. By艂 to m臋偶czyzna pot臋偶nie zbudowany, a cho膰 urodzi艂 si臋 i kszta艂ci艂 w stanie New Hampshire, nosi艂 robione na zam贸wienie kowbojskie buty, bo jego hobby by艂o prowadzenie rancza w Wirginii, na kt贸rym hodowa艂 byd艂o. Siedzia艂 teraz na swoim fotelu, przyciskaj膮c do ucha s艂uchawk臋, a w pokoju panowa艂a zadziwiaj膮ca, jak na warunki prawdziwego kryzysu, cisza. Wej艣cie Murraya skwitowa艂 jedynie lekkim skinieniem g艂owy i podniesion膮 r臋k膮. Zwierzchnik poczeka艂 na zako艅czenie rozmowy.

— Mamy co艣, Pat?

— W艂a艣nie dzwonili z Andrews. Maj膮 zapisy wskaza艅 radaru i ca艂膮 reszt臋. Pos艂a艂em tam agent贸w z waszyngto艅skiego biura terenowego, 偶eby przes艂uchali personel z wie偶y kontrolnej. W drodze jest ekipa Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa Transportu. Na razie wygl膮da na to, 偶e pilot Boeinga 747 Japo艅skich Linii Lotniczych dokona艂 samob贸jczego zamachu. Dy偶urni z wie偶y w Andrews m贸wi膮, 偶e pilot zg艂osi艂 si臋 jako pozarozk艂adowy samolot linii KLM z awari膮 i poprosi艂 o zezwolenie na awaryjne l膮dowanie. Kiedy go podprowadzili nad lotnisko, zboczy艂 z kursu w lewo, a potem... No, c贸偶, sam wiesz, co sta艂o si臋 potem. — O'Day wzruszy艂 ramionami. — Ekipa waszyngto艅skiego biura terenowego zacz臋艂a ogl臋dziny miejsca zdarzenia na Kapitolu. My艣l臋, 偶e katastrof臋 mo偶na uzna膰 za akt terroru, wi臋c to nasza dzia艂ka.

— Gdzie jest zast臋pca dyrektora sekcji waszyngto艅skiej? — Murray wiedzia艂, 偶e mieszka w Buzzard Point nad Potomakiem, wi臋c ju偶 dawno powinien dojecha膰.

— Na wyspie Saint Lucia, pojecha艂 z Angie na wakacje. Tony to ma pecha — mrukn膮艂 inspektor dy偶urny. Tony Caruso wyjecha艂 zaledwie trzy dni temu. — Zreszt膮 wielu ludzi mia艂o dzi艣 gorszego pecha. B臋dzie du偶o ofiar, Dan. Wi臋cej ni偶 w Oklahoma City trzy lata temu. 艢ci膮gam zespo艂y kryminalistyczne z ca艂ego kraju do pomocy w identyfikacji. Wiele cia艂 jest tak zdeformowanych, 偶e trzeba b臋dzie si臋 opiera膰 na pr贸bkach DNA. Aha, a jacy艣 m膮drale z telewizji pytali jak to jest mo偶liwe, 偶e Si艂y Powietrzne do tego dopu艣ci艂y. — O'Day pokr臋ci艂 g艂ow膮 z obrzydzeniem. Wida膰 by艂o, 偶e musi si臋 na kim艣 wy艂adowa膰, a idioci z telewizji zawsze byli wymarzonym koz艂em ofiarnym. Wszyscy rozumieli, 偶e w innych biurach r贸wnie偶 ich szukano i mieli nadziej臋, 偶e tym razem nikt nie wybierze FBI na ch艂opca do bicia.

— Wiemy co艣 jeszcze?

Pat pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nie. To troch臋 potrwa, Dan.

— Ryan?

— By艂 na Wzg贸rzu, teraz jest w drodze do Bia艂ego Domu. Telewizja pokazywa艂a go na Kapitolu. Wygl膮da na nie藕le wstrz膮艣ni臋tego. Ludzie z Tajnej S艂u偶by te偶 mieli ci臋偶ki dzie艅. Facet z kt贸rym gada艂em dziesi臋膰 minut temu ma艂o nie wyszed艂 z siebie. Chyba b臋dziemy si臋 musieli z nimi bi膰 o to, kto poprowadzi dochodzenie.

— No, pi臋knie — parskn膮艂 Murray. — Dobra, niech PG to rozs膮dzi, to w ko艅cu le偶y w jego kompe... — Dopiero teraz dotar艂o do niego, 偶e prokurator generalny nie 偶yje i nie b臋dzie m贸g艂 niczego rozs膮dzi膰. Tak偶e sekretarz Departamentu Skarbu, kt贸remu podlega艂o Biuro, zgin膮艂 na Kapitolu.

Pat O'Day nie chcia艂 si臋 w to zag艂臋bia膰. Prawo federalne sk艂ada艂o prowadzenie dochodzenia w sprawie zamachu na prezydenta w r臋ce Tajnej S艂u偶by, ale jednocze艣nie inna ustawa federalna oddawa艂a kierownictwo dochodzenia w sprawach zamach贸w terrorystycznych w r臋ce FBI. Co gorsza, prawodawstwo Dystryktu Columbia oddawa艂o ka偶d膮 spraw臋 o morderstwo w r臋ce waszyngto艅skiej policji miejskiej. Do tego dochodzi艂a Narodowa Rada Bezpiecze艅stwa Transportu, bo rozbity zosta艂 samolot pasa偶erski i, dop贸ki si臋 tego nie wykluczy z ca艂膮 pewno艣ci膮, m贸g艂 to by膰 zwyk艂y, tragiczny w skutkach wypadek. Ka偶da z wymienionych agend dysponowa艂a wysoko wykwalifikowanymi zespo艂ami dochodzeniowymi i ogromnym do艣wiadczeniem. Tajna S艂u偶ba, cho膰 mniej liczna z natury rzeczy od FBI, mia艂a najlepsze zespo艂y techniczne i dost臋p do najbardziej nowoczesnych technicznych 艣rodk贸w dochodzeniowych. NRBT dysponowa艂a najlepszymi ekspertami od wypadk贸w lotniczych i wiedzia艂a o katastrofach wi臋cej, ni偶 ktokolwiek na 艣wiecie. Ale to Biuro powinno prowadzi膰 dochodzenie. Szkoda, 偶e dyrektor Shaw zgin膮艂, on by wiedzia艂, jak wyszarpa膰 to dochodzenie konkurencji...

Jezu, pomy艣la艂 nagle Murray. Bill Shaw. Znali si臋 od czas贸w Akademii, razem zaczynali prac臋 jako nowicjusze w biurze terenowym w Filadelfii, razem 艣cigali rabusi bankowych... A teraz Billa ju偶 nie ma.

— Tak, Dan, troch臋 to trwa, zanim si臋 cz艂owiek w tym wszystkim po艂apie. Dostali艣my w dup臋, jak si臋 patrzy — skomentowa艂 O'Day, podaj膮c mu r臋cznie spisan膮 list臋 ludzi, o kt贸rych wiadomo by艂o, 偶e zgin臋li na Wzg贸rzu.

Jasna cholera, pomy艣la艂 Murray, wznosz膮c brwi. Przelecia艂 wzrokiem list臋 nazwisk. Nawet bomba atomowa nie wyrz膮dzi艂aby wi臋kszych szk贸d pa艅stwu. W sytuacji kryzysu globalnego przynajmniej wiadomo, 偶e co艣 si臋 艣wi臋ci i mo偶na zawczasu ewakuowa膰 cz艂onk贸w rz膮du i legislatury, po cichu, powoli, tak by nie zgin臋li ju偶 podczas pierwszego ataku. Nie tak jak teraz.

* * *

Ryan bywa艂 w Bia艂ym Domu tysi膮ce razy. Sk艂ada艂 wizyty, przedstawia艂 raporty, odbywa艂 spotkania, raz wa偶ne, kiedy indziej tylko zabieraj膮ce czas, a ostatnio pracowa艂 tu na sta艂e, jako doradca prezydenta do spraw bezpiecze艅stwa narodowego. Tym razem po raz pierwszy w 偶yciu nie musia艂 nikomu pokazywa膰 przepustki, przechodzi膰 przez bramki do wykrywania metalu i tak dalej. Zreszt膮 nawet przeszed艂 przez jedn膮 z nich z przyzwyczajenia, tylko 偶e tym razem nawet si臋 nie zatrzyma艂, 偶eby pokaza膰 stra偶nikowi klucze, kt贸re w艂膮czy艂y dzwonek. Zmiana w zachowaniu agent贸w Tajnej S艂u偶by by艂a uderzaj膮ca. Okaza艂o si臋, 偶e — jak wszystkim — dobrze im robi powr贸t na w艂asne 艣mieci. Cho膰 ca艂y kraj dopiero co mia艂 okazj臋 si臋 przekona膰, do jakiego stopnia iluzoryczne jest bezpiecze艅stwo zapewniane przez ochron臋 prezydentowi, cz艂onkowie Tajnej S艂u偶by nadal w ni膮 wierzyli i dopiero tu, w domu, poczuli si臋 zwolnieni z obowi膮zk贸w, schowali wreszcie bro艅, kt贸r膮 trzymali na widoku od kilku godzin, pozapinali marynarki, paru nawet si臋 u艣miechn臋艂o. W sieni Wschodniego Wej艣cia bez w膮tpienia da艂o si臋 s艂ysze膰 kilka westchnie艅 ulgi.

Jaki艣 wewn臋trzny g艂os m贸wi艂 Jackowi, 偶e to teraz jego dom, ale nadal w to nie wierzy艂. Prezydenci uwielbiali nazywa膰 ten budynek Domem Narodu, daj膮c upust typowej politykom hipokryzji i fa艂szywej skromno艣ci. Przecie偶 bij膮c si臋 o miejsce w tym fotelu, byli gotowi st膮pa膰 po trupach w艂asnych dzieci, a teraz, gdy wreszcie w nim zasiedli, nak艂adali mask臋 u艣miechu i mizdrzyli si臋 do kamer m贸wi膮c, 偶e to nic takiego, ot, po prostu taki troch臋 wi臋kszy gabinet z troch臋 wi臋ksz膮 obs艂ug膮. Gdyby k艂amstwa pozostawia艂y plamy na 艣cianach, to ten budynek dawno ju偶 nadawa艂by si臋 do remontu, pomy艣la艂 Jack. Pr贸cz ma艂o艣ci i zwyczajnych 艣wi艅stw, 艣ciany Bia艂ego Domu by艂y 艣wiadkiem wielu wielkich wydarze艅 i czyn贸w. To tu James Monroe opracowa艂 swoj膮 doktryn臋 i po raz pierwszy og艂osi艂 strategiczne aspiracje USA. To st膮d Lincoln zdo艂a艂 utrzyma膰 kraj w jedno艣ci, maj膮c za sob膮 jedynie si艂臋 w艂asnej woli. To tu Teddy Roosevelt uczyni艂 ze Stan贸w Zjednoczonych licz膮ce si臋 w 艣wiecie mocarstwo, wysy艂aj膮c swoj膮 Bia艂膮 Flot臋, by we wszystkich zak膮tkach globu pokaza艂a pot臋g臋 Ameryki. I tak偶e tutaj jego kuzyn, Franklin Delano Roosevelt, uratowa艂 kraj przed wewn臋trznym chaosem i by膰 mo偶e rewolucj膮, przy pomocy si艂y woli, nosowej wymowy i cygarniczki, kt贸rej niemal nie wypuszcza艂 z ust. To tu Eisenhower pe艂ni艂 sw贸j mandat tak umiej臋tnie, 偶e ma艂o kto w og贸le dostrzega艂, 偶e Ameryka ma prezydenta. To tu Kennedy star艂 si臋 z Chruszczowem i wygranie tego starcia sprawi艂o, 偶e ma艂o kto zarzuca艂 mu potem, i偶 nie musia艂oby doj艣膰 do tego spotkania, gdyby nie pope艂ni艂 wcze艣niej serii b艂臋d贸w. To tu wreszcie Reagan snu艂 plany, kt贸re doprowadzi艂y do upadku jego najwi臋kszego przeciwnika, a potem znosi艂 oskar偶enia o to, 偶e nic nie robi艂 i przespa艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 swoich obu kadencji. Co liczy艂o si臋 bardziej w og贸lnym rozrachunku? Te osi膮gni臋cia, czy ma艂e i wi臋ksze 艣wi艅stewka, pope艂niane czasem, gdy wielki cz艂owiek na chwil臋 wypadnie ze swej roli? Ale to w艂a艣nie te fa艂szywe kroki 偶y艂y w pami臋ci ludzkiej na wieki, podczas gdy reszt臋 wi臋kszo艣膰 bra艂a za oczywisto艣膰 i szybko zapomina艂a.

To nadal nie by艂 jego dom.

Za wej艣ciem otwiera艂o si臋 co艣 w rodzaju tunelu, biegn膮cego pod Wschodnim Skrzyd艂em, w kt贸rym mie艣ci艂y si臋 biura Pierwszej Damy. Jeszcze p贸艂torej godziny temu by艂y to biura Anne Durling. Wed艂ug prawa Pierwsza Dama by艂a osob膮 prywatn膮 (cho膰 to raczej fikcja, bior膮c pod uwag臋, 偶e mia艂a op艂acan膮 z kieszeni podatnik贸w s艂u偶b臋), ale jej rola tak naprawd臋 by艂a bardzo wa偶na, cho膰 raczej nieoficjalna. Wok贸艂 otacza艂y Ryana mury, przywodz膮ce na my艣l bardziej muzeum, ni偶 dom. Przeszli przez ma艂e kino, w kt贸rym prezydent z nieca艂膮 setk膮 ludzi z jego otoczenia i przyjaci贸艂 mogli ogl膮da膰 filmy. W salce sta艂y patriotyczne rze藕by Fredericka Remingtona, na 艣cianach wisia艂y za艣 portrety poprzednich prezydent贸w. Ryan spojrza艂 na nie i wydawa艂o mu si臋, 偶e martwe oczy z obraz贸w patrz膮 na niego podejrzliwie i z pow膮tpiewaniem. Oni wszyscy, ci, kt贸rzy dawno ju偶 odeszli w przesz艂o艣膰, oceniani dobrze i oceniani 藕le, patrzyli teraz na niego i...

Jestem historykiem, pomy艣la艂 Ryan. Napisa艂em kilka ksi膮偶ek, w kt贸rych ocenia艂em post臋pki innych ludzi z bezpiecznego dystansu, zar贸wno w czasie, jak i w przestrzeni. Co ten czy 贸w zrobi艂 dobrze, co mu nie wysz艂o i dlaczego — po latach mog艂em si臋 bezpiecznie m膮drzy膰 i poucza膰. Teraz, poniewczasie, wiem ju偶 jak to wygl膮da od 艣rodka. Z zewn膮trz mo偶na si臋 uwa偶nie rzeczy przypatrzy膰, rozwa偶y膰 i wybra膰 najlepsz膮, z jakiego艣 punktu widzenia, mo偶liwo艣膰. Mo偶na siedzie膰 nad jakim艣 zagadnieniem ile dusza zapragnie, mo偶na nawet przerwa膰, zacz膮膰 od pocz膮tku, by lepiej je zrozumie膰, albo i rzuci膰 to wszystko w diab艂y, by zaj膮膰 si臋 czym艣 prostszym i przyjemniejszym. Ale tu, w 艣rodku zdarze艅, nie ma o tym mowy. Tu wszystko leci na ciebie jakby艣 sta艂 z wajch膮 do przestawiania zwrotnic na 艣rodku w臋z艂a kolejowego, po kt贸rego szynach poci膮gi przemykaj膮 we wszystkich kierunkach naraz, kieruj膮c si臋 nieznanym ci rozk艂adem jazdy. Poprzedni zwrotnicowi, ci, kt贸rzy patrz膮 si臋 z tych 艣cian, trafiali tu z w艂asnej woli, na fali spo艂ecznego poparcia i mieli ca艂e dywizje zaufanych doradc贸w. On trafi艂 tu przypadkiem. Ale historyk贸w nie b臋dzie to obchodzi艂o. Mo偶e kt贸ry艣, lituj膮c si臋 nad koleg膮 po fachu, wspomni o tym w kr贸tkim paragrafie z艂o偶onym petitem, gdzie艣 na ko艅cu wst臋pu do mia偶d偶膮cej krytyki jego prezydentury. Wszystko, co zrobi lub powie, b臋dzie poddane drobiazgowej analizie — i to nie tylko jego dzia艂ania lub mowy w przysz艂o艣ci, ale i te z przesz艂o艣ci, z kt贸rych autor b臋dzie m贸g艂 wnioskowa膰 o jego charakterze, przekonaniach, intencjach. Od chwili, w kt贸rej w budynek Kapitolu uderzy艂 japo艅ski samolot, by艂 prezydentem, czy mu si臋 to podoba艂o, czy nie. Jego codzienne 偶ycie zostanie odarte z prywatno艣ci i nawet kiedy ju偶 wreszcie umrze, nie uwolni si臋 od w艣cibstwa ludzi, kt贸rzy b臋d膮 wiedzieli lepiej, co i kiedy powinien by艂 zrobi膰, nie maj膮c zarazem poj臋cia, jak to jest by膰 tutaj, w tym wiecznym wi臋zieniu i pope艂nia膰 nieuniknione b艂臋dy, kt贸re mu wytkn膮. Kraty tego wi臋zienia s膮 niewidoczne, ale przez to jeszcze bardziej prawdziwe.

Tak wielu ludzi zabija si臋 o t臋 robot臋, tylko po to, by si臋 przekona膰 na w艂asnej sk贸rze, jak straszna jest i jak bardzo obfituje w rozczarowania. Jack pozna艂 z bliska trzech kolejnych lokator贸w Gabinetu Owalnego. Oni przynajmniej trafili tu, bo niczego innego nie pragn臋li, ich oczy l艣ni艂y entuzjazmem i je偶eli co艣 spartolili, to zawsze mo偶na im by艂o zarzuci膰, 偶e ich za艣lepione ego przeros艂o mo偶liwo艣ci intelektualne. A jak si臋 zabior膮 do kogo艣, kto doskonale wiedzia艂, o co w tym wszystkim chodzi i nie pcha艂 si臋 nigdy do tego zaszczytu? Czy kto艣 potraktuje to jako okoliczno艣膰 艂agodz膮c膮? Czy chocia偶 zauwa偶y ironi臋 losu?

Dla Tajnej S艂u偶by przyszed艂 czas odpr臋偶enia. Szcz臋艣ciarze, pomy艣la艂 z zazdro艣ci膮 Ryan. Ich zadaniem by艂a ochrona jego i jego rodziny. On mia艂 na g艂owie miliony wsp贸艂obywateli.

— T臋dy, panie prezydencie. — Price wskaza艂a odnog臋 korytarza prowadz膮c膮 w lewo. Stali w niej ludzie z personelu Bia艂ego Domu, kt贸rzy przyszli zobaczy膰 nowego Szefa, cz艂owieka, kt贸remu mieli s艂u偶y膰 najlepiej jak potrafi膮. Jak wszyscy inni, po prostu stali tam i patrzyli, nie wiedz膮c co mu powiedzie膰. Badali go wzrokiem i cho膰 teraz ich oczy nie zdradza艂y opinii, jakie sobie o nim wyrobili, wiedzia艂, 偶e przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji szatnie b臋d膮 a偶 dudni膰 od p贸艂g艂osem wymienianych uwag. Jack ci膮gle jeszcze ubrany by艂 w stra偶ack膮 kurtk臋, jak wtedy, gdy chodzi艂 po zgliszczach. Woda ze zraszaczy, kt贸ra zamarz艂a na jego w艂osach i sprawia艂a wra偶enie przedwczesnej siwizny, zaczyna艂a teraz topnie膰. Widz膮c to, jeden z kamerdyner贸w pobieg艂 gdzie艣 i wr贸ci艂 po chwili z r臋cznikiem, przedzieraj膮c si臋 przez zwarty pier艣cie艅 ochrony.

— Dzi臋kuj臋 — wydusi艂 zaskoczony Ryan. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i zacz膮艂 wyciera膰 r臋cznikiem w艂osy. W tym momencie zobaczy艂 nadbiegaj膮cego fotoreportera, kt贸ry wycelowa艂 w niego obiektyw i zacz膮艂 trzaska膰 migawk膮, o艣lepiaj膮c go fleszem. Tajna S艂u偶ba nawet nie pr贸bowa艂a powstrzymywa膰 natr臋ta, co uzmys艂owi艂o Jackowi, 偶e to pewnie oficjalny fotograf Bia艂ego Domu, maj膮cy za zadanie utrwala膰 ka偶dy jego grymas dla potomno艣ci. No, pi臋knie, pomy艣la艂. Nawet swoich trzeba si臋 b臋dzie wystrzega膰! Ale chyba nie czas teraz na k艂贸tnie o byle drobiazgi.

— Dok膮d idziemy, Andrea? — zapyta艂, gdy mijali kolejne portrety spogl膮daj膮cych na niego prezydent贸w i pierwszych dam.

— Do Gabinetu Owalnego, panie prezydencie. Pomy艣la艂am, 偶e...

— Nie. — Jack zatrzyma艂 si臋 nagle. — Chod藕my do Sali Sytuacyjnej. Chyba jeszcze nie jestem got贸w do tego, 偶eby wchodzi膰 do Owalnego... Dobrze?

— Oczywi艣cie, panie prezydencie. — Doszli do ko艅ca korytarzem na parterze, skr臋cili z niego do niewielkiego holu, wy艂o偶onego zaskakuj膮co tandetn膮 boazeri膮, a potem z powrotem na dw贸r, bo z Bia艂ego Domu nie by艂o bezpo艣redniego przej艣cia do Skrzyd艂a Zachodniego, gdzie mie艣ci艂a si臋 sala. Aha, to dlatego nikt mi jeszcze nie zabra艂 tej kurtki, domy艣li艂 si臋 Ryan.

— Kawy — rzuci艂 w przelocie kr贸tkie polecenie. Przynajmniej jedzenie tu lepsze ni偶 w Langley, pomy艣la艂. Sto艂贸wk臋 Bia艂ego Domu obs艂ugiwali stewardzi Marynarki, wi臋c pierwsz膮 prezydenck膮 kaw臋, nalan膮 ze srebrnego dzbanka do porcelanowej fili偶anki, poda艂 mu na tacy marynarz, kt贸rego u艣miech by艂 w r贸wnej mierze szczery, co profesjonalny. Ryan zauwa偶y艂 w jego oczach zaciekawienie nowym Szefem i to ju偶 zacz臋艂o go troch臋 denerwowa膰. Poczu艂 si臋 jak nowe zwierz臋 w zoo. Ciekawe, nawet fascynuj膮ce, dla tych wszystkich po drugiej stronie pr臋t贸w — tylko jak on si臋 zaadaptuje w nowej klatce?

Zna艂 t臋 sal臋 doskonale, ale jeszcze nie ogl膮da艂 jej z tego fotela. Miejsce prezydenta znajdowa艂o si臋 po艣rodku sto艂u, tak by jego doradcy mogli si臋 zebra膰 po obu stronach blatu. Ryan podszed艂 tam i usiad艂, sam si臋 dziwi膮c, 偶e przychodzi mu to tak naturalnie. W ko艅cu to tylko fotel. Taki sam jak ka偶dy inny w tej sali. Tak zwane pu艂apki w艂adzy by艂y dla niego jedynie przedmiotami, a sama w艂adza jest w zasadzie iluzj膮, bo wi膮za艂y si臋 z ni膮 zobowi膮zania o wiele dalej id膮ce, ni偶 uprawnienia z nimi przychodz膮ce. W艂adz臋 wida膰 i mo偶na jej u偶ywa膰. Zobowi膮zania mo偶na by艂o tylko czu膰, wisia艂y w powietrzu tej dusznej, pozbawionej okien sali. Jack poci膮gn膮艂 艂yczek kawy i powoli rozejrza艂 si臋 po wn臋trzu. Zegar na 艣cianie wskazywa艂 23.14. A wi臋c by艂 prezydentem ju偶 od... Zaledwie p贸艂torej godziny? To tyle ile trwa艂by przejazd z ich domu do... do ich nowego domu. No, chyba 偶eby korek...

— Gdzie jest Arnie?

— Tu, panie prezydencie — odpar艂 Arnie van Damm, staj膮c w drzwiach. By艂 szefem personelu Bia艂ego Domu podczas kadencji dw贸ch prezydent贸w, teraz mia艂 pobi膰 rekord wszech czas贸w, towarzysz膮c trzeciemu. Pierwszy z nich musia艂 ust膮pi膰 w nies艂awie. Drugi zgin膮艂 tragicznie. Co b臋dzie z trzecim? Do trzech razy sztuka, czy, jak mawiali Rosjanie, Boh trojcu ljubit? S膮 tylko dwie mo偶liwo艣ci i obie si臋 wykluczaj膮. Spojrza艂 na Jacka i wyczyta艂 w jego oczach pytanie: Co teraz?

— Wyst膮pienie telewizyjne by艂o ca艂kiem niez艂e, panie prezydencie — powiedzia艂, siadaj膮c naprzeciw Ryana. Jak zwykle robi艂 wra偶enie osoby spokojnej i kompetentnej, nie zdradzaj膮c ani drgni臋ciem powieki, ile go ten spok贸j kosztowa艂 w wiecz贸r, w kt贸rym straci艂 o wiele wi臋cej przyjaci贸艂 ni偶 nowy prezydent.

— Nawet nie bardzo pami臋tam, co powiedzia艂em — przyzna艂 si臋 Jack, bezskutecznie poszukuj膮c w pami臋ci cho膰by urywka swojej mowy inauguracyjnej.

— To normalne u debiutant贸w — pob艂a偶liwie u艣miechn膮艂 si臋 van Damm. — Mimo to wypad艂o ca艂kiem nie藕le. Zawsze uwa偶a艂em, 偶e tw贸j instynkt jest w porz膮dku. To dobrze, bo b臋dziesz go bardzo potrzebowa艂.

— Od czego zaczniemy?

— Zamykamy banki, gie艂d臋 i urz臋dy pa艅stwowe, powiedzmy do ko艅ca tygodnia, mo偶e d艂u偶ej. Musimy zaplanowa膰 pogrzeb pa艅stwowy dla Anne i Rogera. Do tego tydzie艅 偶a艂oby narodowej i pewnie z miesi膮c flagi do po艂owy masztu. W izbie by艂o wielu ambasador贸w, a to oznacza, 偶e w najbli偶szym czasie b臋dzie mn贸stwo roboty na forum dyplomatycznym. To s膮 pierwsze sprawy, nazwijmy to porz膮dkami w domu. Wiem — powiedzia艂, wznosz膮c d艂o艅, by uciszy膰 w zarodku protest Jacka — Przepraszam, ale jako艣 to trzeba nazwa膰.

— A kto...?

— Od tego masz szefa protoko艂u, Jack — przerwa艂 mu van Damm. — Jego zesp贸艂 ju偶 siedzi nad swoimi biurkami i robi膮 to za ciebie. Mamy tu te偶 zesp贸艂 pisz膮cy przem贸wienia, oni zajm膮 si臋 oficjalnymi wyst膮pieniami. Poza tym prasa i telewizja stoj膮 ju偶 w kolejce do ciebie. Musisz zaprezentowa膰 si臋 narodowi. Musisz upewni膰 ludzi, 偶e to nie koniec 艣wiata. Musisz w nich wzbudzi膰 zaufanie...

— Kiedy?

— Najp贸藕niej w porze porannych dziennik贸w. CNN i wszystkie g艂贸wne sieci. Jak dla mnie, to mogliby艣my ju偶 za godzin臋, ale nie ma takiej potrzeby. Na razie mo偶emy ich pos艂a膰 do diab艂a, m贸wi膮c, 偶e jeste艣my zaj臋ci. Bo b臋dziemy zaj臋ci — zapewni艂 go Arnie. — Poza tym trzeba to przygotowa膰, poinstruowa膰 co wolno ci powiedzie膰 telewizji, a czego w 偶adnym wypadku nie mo偶esz. Im zreszt膮 te偶 trzeba zrobi膰 odpraw臋, 偶eby wiedzieli, o co mog膮 pyta膰, a o co w 偶adnym wypadku nie powinni. W tej sytuacji pewnie p贸jd膮 na wsp贸艂prac臋. Mo偶na za艂o偶y膰, 偶e masz u nich tydzie艅 for贸w, ale to oni zadecyduj膮, kiedy ko艅czy si臋 okres ochronny i nie mamy tu nic do gadania.

— A potem?

— A potem zostaniesz kolejnym prezydentem i b臋dziesz si臋 musia艂 zachowywa膰 tak jak prezydent — powiedzia艂, nie owijaj膮c w bawe艂n臋 Arnie. — Nikt ci臋 nie zmusza艂 do z艂o偶enia przysi臋gi, pami臋tasz?

Ryan rozejrza艂 si臋 po sali, napotykaj膮c zewsz膮d kamienne spojrzenia ochroniarzy. By艂 dla nich po prostu nowym Szefem, a ich spojrzenia nie r贸偶ni艂y si臋 teraz od tych, kt贸re 艣ledzi艂y go z portret贸w, mijanych na korytarzu Wschodniego Skrzyd艂a. Oczekiwali od niego, 偶e wie, co ma robi膰. B臋d膮 go wspiera膰 i chroni膰 przed innymi, a w razie potrzeby przed samym sob膮, ale nie dla zabawy, tylko dlatego, 偶e mia艂 do spe艂nienia zadanie. Nie pozwol膮 mu te偶 uciec. Tajna S艂u偶ba mia艂a wszelkie pe艂nomocnictwa, by chroni膰 go przed zagro偶eniami fizycznymi. Arnie van Damm spr贸buje go uchroni膰 przed zagro偶eniami politycznymi. Inni cz艂onkowie personelu Bia艂ego Domu te偶 b臋d膮 go chroni膰 i mu s艂u偶y膰. Obs艂uga b臋dzie go karmi膰, prasowa膰 mu koszule i zaparza膰 kaw臋. Ale ka偶dy z osobna i wszyscy razem nie pozwol膮 mu uciec, ani z tego miejsca, ani od tych zada艅.

To by艂o wi臋zienie.

Ale to, co m贸wi艂 Arnie, te偶 by艂o prawd膮. M贸g艂 odm贸wi膰 z艂o偶enia przysi臋gi. Nie, nie m贸g艂, pomy艣la艂, patrz膮c w swoje odbicie na polerowanym d臋bowym blacie sto艂u. Wtedy by艂by ju偶 na wieki pot臋piony jako tch贸rz. A nawet jeszcze gorzej, sam sobie by nie wybaczy艂. Jego sumienie by艂o gro藕niejszym przeciwnikiem, ni偶 jakikolwiek wr贸g zewn臋trzny. Tak膮 ju偶 mia艂 natur臋, 偶e nigdy nie by艂 zadowolony ze swego odbicia w lustrze. By艂 dobrym cz艂owiekiem, wiedzia艂 o tym, ale nie do艣膰 dobrym. Co go do tego przekonania popycha艂o? Warto艣ci, kt贸re wpoili mu rodzice, potem nauczyciele, Korpus Piechoty Morskiej, ci wszyscy ludzie, z kt贸rymi si臋 spotyka艂, te wszystkie niebezpiecze艅stwa kt贸rym stawia艂 czo艂o? Co go zaprowadzi艂o do tego miejsca? Co sprawi艂o, 偶e sta艂 si臋 tym, kim si臋 sta艂? I w艂a艣ciwie kim by艂 naprawd臋 John Patrick Ryan? Znowu podni贸s艂 wzrok na reszt臋 sali, zastanawiaj膮c si臋, kim by艂 dla tych ludzi. Co o nim my艣leli? By艂 teraz ich prezydentem, m贸g艂 im wydawa膰 rozkazy, a oni mieli obowi膮zek je wype艂nia膰. B臋dzie wyg艂asza艂 mowy, kt贸re napisze dla niego jaki艣 cz艂owiek, a inni b臋d膮 je w pocie czo艂a analizowa膰, pr贸buj膮c si臋 z nich dowiedzie膰, jakim jest cz艂owiekiem. B臋dzie decydowa艂, co maj膮 zrobi膰 Stany Zjednoczone, a inni, kt贸rzy nigdy w 偶yciu nie b臋d膮 mieli poj臋cia, jak lepiej zrobi膰 to, co krytykuj膮, b臋d膮 bezlito艣nie ocenia膰 jego poczynania. Od tej pory nie by艂 ju偶 osob膮. By艂 funkcj膮. Funkcj臋 pe艂ni jaki艣 facet, kiedy艣 mo偶e nawet pe艂ni膰 j膮 b臋dzie jaka艣 kobieta. Ten facet stara si臋 przemy艣le膰 to, co ma do zrobienia i wybra膰 najlepsze rozwi膮zanie, ale to nikogo nie b臋dzie obchodzi膰. Dla niego, Johna Patricka Ryana, z艂o偶enie tej przysi臋gi p贸艂torej godziny temu by艂o w艂a艣ciwym posuni臋ciem. Z艂o偶y膰 j膮 i potem stara膰 si臋 wykonywa膰 swoje obowi膮zki najlepiej, jak potrafi. Os膮d historii jest du偶o mniej wa偶ny od jego w艂asnego zdania na sw贸j temat, od tego, co b臋dzie my艣la艂 rano przy goleniu, patrz膮c na odbicie w lustrze. Prawdziwym wi臋zieniem nie by艂 wcale ten budynek. Prawdziwym wi臋zieniem by艂a jego w艂asna dusza.

Cholera jasna.

* * *

Po偶ar powoli dogasa艂. Brygadier Magill wiedzia艂, 偶e jego ludzie musz膮 by膰 teraz bardzo ostro偶ni. Na pogorzelisku zawsze s膮 miejsca, gdzie ogie艅 przygas艂, nie dlatego, 偶e zala艂a go woda, ale raczej z braku tlenu. Wystarczy takie miejsce potr膮ci膰, by buchn膮艂 stamt膮d p艂omie艅, zaskakuj膮c, a mo偶e nawet zabijaj膮c nieostro偶nego. Niekt贸re w臋偶e zwijano, cz臋艣膰 ludzi wraca艂a wozami bojowymi do stra偶nic. Nie mogli tu stercze膰 bez przerwy. Do gaszenia tego po偶aru Magill 艣ci膮gn膮艂 sprz臋t z ca艂ego miasta, a przecie偶 偶ywio艂 nie spa艂 i gdzie indziej w mie艣cie bez pomocy stra偶ak贸w ludzie mogliby gin膮膰 w p艂omieniach. Wok贸艂 jego samochodu zacz臋艂o robi膰 si臋 t艂oczno, wsz臋dzie kr臋cili si臋 ludzie w ortalionowych kurtkach z wielkimi literami na plecach. Kogo tam nie by艂o! FBI z centrali i FBI z waszyngto艅skiego biura terenowego, Tajna S艂u偶ba, policja miejska, ekipa Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa Transportu, agenci Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej Departamentu Skarbu, ekipa dochodzeniowa Stra偶y Po偶arnej. I wszyscy szukali Kogo艣, Kto Tu Dowodzi, tylko po to, 偶eby mu zakomunikowa膰, 偶e od tej chwili to oni przejmuj膮 dowodzenie akcj膮. Zamiast zebra膰 si臋 na boku i ustali膰, kto si臋 czym zajmuje, stali jak te barany, ka偶dy w swoim towarzystwie i patrzyli na siebie nawzajem spode 艂ba, jakby jeden drugiemu chcia艂 ukra艣膰 ten cholerny po偶ar i te wszystkie trupy wewn膮trz. Magill pokr臋ci艂 g艂ow膮 z rezygnacj膮. Cholera, ile ju偶 razy widzia艂 ten spektakl? Czy oni si臋 nigdy nie naucz膮?

Zw艂ok przybywa艂o z ka偶d膮 minut膮. Na razie zabierano je do Arsena艂u, jakie艣 dwa kilometry na p贸艂noc od Kapitolu, przy torach kolejowych. Magill nie zazdro艣ci艂 roboty zespo艂om identyfikuj膮cym, cho膰 do tej pory nie mia艂 kiedy zej艣膰 do krateru i zobaczy膰, jaki jest stopie艅 zniszcze艅.

— Pan tu dowodzi? — us艂ysza艂 po raz kolejny.

— Tak.

— Narodowa Rada Bezpiecze艅stwa Transportu. Czy mo偶emy zacz膮膰 poszukiwania RPL?

Cz艂owiek w kurtce wskaza艂 na stercz膮cy statecznik samolotu. Cho膰 ogon samolotu by艂 powa偶nie uszkodzony, to jednak znaczna jego cz臋艣膰 ocala艂a i gdzie艣 tam znajdowa艂 si臋 Rejestrator Parametr贸w Lotu, zwany przez dziennikarzy czarn膮 skrzynk膮, cho膰 w rzeczywisto艣ci jest jaskrawopomara艅czow膮 kul膮. Rejon wok贸艂 ogona maszyny wygl膮da艂 ca艂kiem nie藕le. Gruz zosta艂 odrzucony przez wybuch na boki, wok贸艂 nie by艂o ju偶 ognia, wi臋c pojawi艂y si臋 szanse na szybkie odnalezienie urz膮dzenia.

— Dobra. — Magill skin膮艂 g艂ow膮 i pokaza艂 d艂oni膮 dw贸m stra偶akom, by towarzyszyli ekipie.

— Czy m贸g艂by pan poleci膰 swoim ludziom, by w miar臋 mo偶liwo艣ci nie przesuwali cz臋艣ci samolotu? B臋dziemy musieli zrekonstruowa膰 przebieg zdarze艅, w zwi膮zku z tym dobrze by艂oby, gdyby cz臋艣ci le偶a艂y tam, gdzie upad艂y.

— Dla nas przede wszystkim licz膮 si臋 ludzie, eee... zw艂oki — odpar艂 Magill.

— Rozumiem. — Urz臋dnik umilk艂 na chwil臋. — Gdyby艣cie natkn臋li si臋 na cia艂a za艂ogi, prosz臋 ich nie rusza膰 i powiadomi膰 nas jak najszybciej. My si臋 nimi zajmiemy. W porz膮dku?

— A jak ich pozna膰?

— B臋d膮 w bia艂ych koszulach, na ramionach powinni mie膰 naramienniki z oznakami stopni. No i prawdopodobnie b臋d膮 to Japo艅czycy.

Dla kogo艣 postronnego ta rozmowa mog艂a zrobi膰 absurdalne wra偶enie, ale oni rozumieli si臋 w p贸艂 zdania. Magill wiedzia艂, 偶e cia艂a ofiar katastrof lotniczych cz臋sto zachowywa艂y si臋 w doskona艂ym stanie, w og贸le bez 艣lad贸w jakichkolwiek uszkodze艅 zewn臋trznych, tak, 偶e czasami trudno by艂o przy pierwszym badaniu ustali膰 przyczyn臋 艣mierci. To doprowadza艂o nowicjuszy do histerii. Ci臋偶ko si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e cia艂o ludzkie jest bardziej wytrzyma艂e, ni偶 偶ycie, kt贸re si臋 w nim ko艂acze. Jednocze艣nie okazywa艂o si臋 to b艂ogos艂awie艅stwem dla tych, kt贸rzy musieli identyfikowa膰 zw艂oki. Nie musieli patrze膰 na poskr臋cane, przypalone kawa艂ki mi臋sa, cho膰 w takim przypadku 艂atwiej pogodzi膰 si臋 ze 艣mierci膮 denata, ni偶 wtedy gdy ten po prostu le偶y na stole i nie odpowiada na pytania. Magill ponownie skin膮艂 g艂ow膮 i jeden z jego adiutant贸w przekaza艂 polecenie stra偶akom na pogorzelisku.

Ci us艂yszeli ju偶 kilka takich polece艅, b臋d膮cych rezultatem poprzednich wizyt na stanowisku dowodzenia. Pierwsze z nich dotyczy艂o poszukiwania cia艂a prezydenta Durlinga. To by艂o zadanie absolutnie priorytetowe, na zw艂oki czeka艂a ju偶 specjalna karetka. Nawet zw艂oki Pierwszej Damy nie by艂y r贸wnie wa偶ne i w razie odnalezienia, mia艂y poczeka膰 na cia艂o m臋偶a. Specjalnie w tym celu wypo偶yczony d藕wig w艂a艣nie manewrowa艂 w艣r贸d gruz贸w, zajmuj膮c najdogodniejsz膮 pozycj臋 do poszukiwania zw艂ok w rumowisku blok贸w kamiennych, kt贸re tak niedawno by艂y lo偶膮 prezydenck膮. Na skutek wybuchu ca艂o艣膰 rozlecia艂a si臋, niczym tr膮cona przez dziecko budowla z klock贸w. W ostrym 艣wietle reflektor贸w ta iluzja nabiera艂a mocy i wydawa艂o si臋, 偶e do pe艂nego obrazu brakuje ju偶 tylko cyfr i liter na bokach klock贸w.

* * *

Urz臋dnicy, zw艂aszcza ci wy偶si rang膮, ci膮gn臋li zewsz膮d do budynk贸w rz膮dowych. W normalnych warunkach widok zape艂nionego o p贸艂nocy do ostatniego miejsca parkingu dla VIP-贸w pod Departamentem Stanu m贸g艂by dziwi膰, ale to by艂 taki wiecz贸r, 偶e nic ju偶 nikogo nie by艂o w stanie zdziwi膰. 艢ci膮gni臋to te偶 z dom贸w stra偶nik贸w, bo atak na jedn膮 agend臋 rz膮du federalnego oznacza艂 mo偶liwo艣膰 ataku na pozosta艂e, cho膰 sam spos贸b, w jaki przeprowadzono zamach, raczej pozbawia艂 sensu 艣ci膮ganie w 艣rodku nocy t艂umu ludzi z broni膮. Taka by艂a jednak procedura alarmowa i nikt nie zastanawia艂 si臋 nad sensem poszczeg贸lnych jej cz艂on贸w, gdy ju偶 machina zosta艂a puszczona w ruch. Przyjechali, pokiwali g艂owami nad bezsensem tego wszystkiego, ale w ko艅cu dostan膮 dodatek za nadgodziny, w przeciwie艅stwie do tych wa偶niak贸w mieszkaj膮cych w Chevy Chase i wiejskich rezydencjach Wirginii, kt贸rzy zaludniali w艂a艣nie swoje gabinety, po to jedynie by pogada膰 z innymi wa偶niakami o wydarzeniach minionego dnia.

Jeden z VIP-贸w postawi艂 sw贸j samoch贸d na parkingu w podziemiu, potem w艂o偶y艂 w otw贸r czytnika kart臋 identyfikacyjn膮, uzyskuj膮c dost臋p do windy kierownictwa i pojecha艂 na si贸dme pi臋tro. Od wszystkich innych odr贸偶nia艂o go to, 偶e on wiedzia艂, po co tu przyjecha艂, cho膰 przez ca艂膮 drog臋 z domu w Great Falls zastanawia艂 si臋, czy zdecyduje si臋 na realizacj臋 swojego zadania. Mia艂 powa偶ne opory, ale czy偶 m贸g艂 odm贸wi膰? Zawdzi臋cza艂 przecie偶 Kealty'emu wszystko, co osi膮gn膮艂: pozycj臋 w waszyngto艅skim 艣wiatku, karier臋 w Departamencie Stanu, wszystko. Kraj potrzebowa艂 teraz kogo艣 takiego jak Ed. Tak powiedzia艂 Ed, uzasadniaj膮c swoj膮 pro艣b臋. Jaki艣 nik艂y g艂os w g艂臋bi duszy m贸wi艂 mu w samochodzie, 偶e to, co zaplanowali jest zdrad膮 stanu. Inny g艂os m贸wi艂, 偶e to bzdura, bo w definicji zbrodni zdrady stanu — jedynej definicji prawnej przest臋pstwa, zawartej w konstytucji — wyra藕nie m贸wi si臋, zdrad膮 jest „udzielanie pomocy i schronienia wrogom pa艅stwa”, a przecie偶 nie to planowa艂 Ed Kealty, prawda?

To by艂a kwestia lojalno艣ci. By艂 cz艂owiekiem Kealty'ego, jak wielu innych. To si臋 zacz臋艂o jeszcze na Harwardzie, od piw i wsp贸lnych randek w domku jego rodziny nad jeziorem, w tych dawnych, dobrych, m艂odzie艅czych latach. By艂 zaledwie proletariuszem, a jednak go艣ci艂 w domu jednej z bardziej szacownych rodzin Ameryki. Dlaczego? Nie pyta艂 i chyba ju偶 nigdy si臋 nie dowie. To by艂a przyja藕艅. Po prostu, tak si臋 z艂o偶y艂o, a Ameryka jest krajem, w kt贸rym nawet syn robotnika, kt贸ry w艂asn膮, ci臋偶k膮 prac膮 dorobi艂 si臋 stypendium na Harwardzie, mo偶e si臋 zaprzyja藕ni膰 z potomkiem wielkiej rodziny. Zapewne sam by sobie poradzi艂 nie gorzej. By膰 mo偶e. B贸g da艂 mu wrodzon膮 inteligencj臋, a rodzice ukierunkowali j膮 i wpoili mu zasady oraz warto艣ci. Ta my艣l spowodowa艂a, 偶e zamkn膮艂 na chwil臋 oczy, zanim zdecydowa艂 si臋 wyj艣膰 z windy na si贸dmym pi臋trze. Warto艣ci. W艂a艣nie. Lojalno艣膰 by艂a jedn膮 z nich, nieprawda偶? Bez poparcia Eda osi膮gn膮艂by najwy偶ej stanowisko zast臋pcy asystenta sekretarza stanu. Dzi臋ki Kealty'emu pierwszy cz艂on jego tytu艂u znikn膮艂 ze z艂otej tabliczki, zdobi膮cej drzwi do jego gabinetu. Gdyby 艣wiat by艂 sprawiedliwy, mia艂by szans臋 na usuni臋cie i tego drugiego, bo w ko艅cu kto na tym ca艂ym pi臋trze zna艂 si臋 na polityce zagranicznej lepiej od niego? Nawet tego nie osi膮gn膮艂by bez poparcia Eda Kealty'ego. Bez tych przyj臋膰, na kt贸rych Ed szepta艂 mu na ucho, z kim wymienia膰 u艣ciski d艂oni i gada膰 po ca艂ych nocach, by pi膮膰 si臋 po waszyngto艅skiej drabinie na szczyty. I bez pieni臋dzy. Nigdy nie zbruka艂 sobie r膮k 偶adn膮 艂ap贸wk膮, ale jego przyjaciel Ed m膮drze doradza艂 mu (dok艂adniej m贸wi膮c, porady przekazywa艂 mu doradca inwestycyjny Eda, ale co to za r贸偶nica?) w co i kiedy inwestowa膰, by dorobi膰 si臋 wreszcie finansowej niezale偶no艣ci i jeszcze kupi膰 w Great Falls dom o powierzchni prawie pi臋ciuset metr贸w kwadratowych, przepchn膮膰 w艂asnego syna na Uniwersytet Harwarda i to nie na stypendium, bo Clifton Rutledge III by艂 ju偶 teraz synem kogo艣, a nie, jak jego ojciec, produktem robotniczych l臋d藕wi. Cho膰by si臋 nie wiem jak stara艂, bez Eda nie zaszed艂by sam tak wysoko i jego wdzi臋czno艣膰 wobec Kealty'ego by艂a czym艣 naturalnym.

Ta my艣l sprawi艂a, 偶e Clifton Rutledge II (w艂a艣ciwie w metryce mia艂 napisane Junior, ale dla cz艂owieka o jego obecnej pozycji tak trywialny przydomek by艂 po prostu obra藕liwy), zast臋pca sekretarza stanu, odzyska艂 przekonanie do swej misji.

Najwa偶niejsze by艂o rozplanowanie w czasie. Na si贸dmym pi臋trze zawsze czuwali stra偶nicy, tym bardziej w tych okoliczno艣ciach. Stra偶nicy znali go doskonale i, je偶eli tylko b臋dzie robi艂 wra偶enie, jakby wiedzia艂, czego tu szuka, na pewno nie b臋dzie mia艂 z nimi 偶adnych k艂opot贸w. A zreszt膮, nawet gdyby... No c贸偶, najwy偶ej zadzwoni do Eda i powie mu: „Cze艣膰, stary, s艂uchaj, nie by艂o tam tego 艣wistka” albo co艣 w tym rodzaju. Stoj膮c pod drzwiami swego gabinetu, przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy to nie by艂oby lepsze wyj艣cie. Przys艂uchiwa艂 si臋 przez chwil臋 krokom rozlegaj膮cym si臋 na korytarzu. Po pi臋trze chodzi艂o dw贸ch stra偶nik贸w. W takim miejscu nie potrzeba liczniejszej ochrony. Bez wa偶nego powodu nikogo nie wpuszczano w og贸le do budynku, nie m贸wi膮c ju偶 o wy偶szych pi臋trach. W ci膮gu dnia ka偶dy odwiedzaj膮cy porusza艂 si臋 w towarzystwie stra偶nika, a w nocy ochrona mia艂a jeszcze 艂atwiejsze zadanie. Na si贸dme pi臋tro dochodzi艂y tylko dwie windy, dost臋pu do nich broni艂y zamki kodowe, otwierane kart膮 identyfikacyjn膮. Mi臋dzy nimi sta艂 trzeci stra偶nik. Kwestia sprowadza艂a si臋 do wyboru w艂a艣ciwej chwili. Rutledge sprawdza艂 kilkakrotnie na zegarku czas przej艣cia stra偶nik贸w i przekona艂 si臋, 偶e okres ten powtarza si臋 z dok艂adno艣ci膮 do dziesi臋ciu sekund. To dobrze. Trzeba po prostu poczeka膰 do kolejnego obchodu.

— Cze艣膰, Wally.

— Dobry wiecz贸r, sir — odpar艂 stra偶nik. — Paskudna noc, prawda?

— Mo偶esz mi wy艣wiadczy膰 przys艂ug臋?

— O co chodzi, sir?

— Musz臋 si臋 napi膰 kawy, a nie ma sekretarki i nie wiem, gdzie trzyma sw贸j zapas. M贸g艂by艣 skoczy膰 na d贸艂 do sto艂贸wki i poprosi膰, 偶eby kto艣 podrzuci艂 kilka termos贸w kawy na g贸r臋? Niech je ustawi膮 w sali konferencyjnej, bo za kilka minut b臋dziemy mie膰 narad臋.

— Oczywi艣cie. Mam to za艂atwi膰 ju偶 teraz?

— Gdyby艣 m贸g艂, Wally...

— Ju偶 lec臋, panie Rutledge. Za pi臋膰 minut b臋d臋 z powrotem. — Stra偶nik ruszy艂 do windy s艂u偶bowej, skr臋ci艂 za naro偶nik korytarza i znikn膮艂 Cliftonowi z oczu.

Rutledge odliczy艂 do dziesi臋ciu i skierowa艂 si臋 w przeciwn膮 stron臋 korytarza. Podw贸jne drzwi do gabinetu sekretarza stanu nie by艂y zamkni臋te. Przeszed艂 przez pierwsz膮 par臋, potem przez drug膮 i zapali艂 艣wiat艂o. Mia艂 trzy minuty. Jaka艣 cz臋艣膰 jego duszy 偶ywi艂a nadziej臋, 偶e dokument b臋dzie zamkni臋ty w sejfie w biurze Bretta Hansona. Wtedy na pewno mu si臋 nie uda, bo tylko Brett, jego dwaj sekretarze i szef ochrony znali szyfr do zamka, a poza tym sejf zosta艂 wyposa偶ony w instalacj臋 alarmow膮. Ale Brett by艂 d偶entelmenem starej daty, cz艂owiekiem niefrasobliwym, pe艂nym zaufania do ludzi, z takich co nie zamykaj膮 drzwi do samochodu, czy nawet mieszkania, chyba 偶e ich 偶ona zmusi. Je偶eli wi臋c dokument le偶a艂 na wierzchu, to m贸g艂 by膰 jedynie w dw贸ch miejscach. Rutledge wyci膮gn膮艂 艣rodkow膮 szuflad臋 biurka, gdzie, jak zwykle, le偶a艂 stos o艂贸wk贸w i tanich d艂ugopis贸w, kt贸re Hanson wiecznie gubi艂. W ci膮gu minuty Clifton szczeg贸艂owo przeszuka艂 biurko i nic w nim nie znalaz艂. Prawie poczu艂 ulg臋, gdy raz jeszcze omi贸t艂 wzrokiem blat biurka i wtedy niemal si臋 roze艣mia艂. Na samym 艣rodku blatu, tu偶 pod jego nosem, le偶a艂a bia艂a koperta adresowana do sekretarza stanu, ale bez znaczka. Rutledge podni贸s艂 j膮, trzymaj膮c za brzegi. Nie by艂a zaklejona. Otworzy艂 j膮 i wyj膮艂 ze 艣rodka arkusz papieru, zawieraj膮cy dwa kr贸tkie akapity wydrukowane na drukarce laserowej. Poczu艂 zimny dreszcz przebiegaj膮cy po plecach. Do tej pory by艂a to tylko teoria. Jeszcze w tej chwili m贸g艂 po prostu wsadzi膰 t臋 kartk臋 z powrotem, zapomnie膰 o tym, 偶e kiedykolwiek tu by艂, zapomnie膰 o telefonie Eda, zapomnie膰 o wszystkim. Min臋艂y dwie minuty.

Czy Brett pokwitowa艂 odbi贸r tego listu? Ma艂o prawdopodobne. Nie by艂 wystarczaj膮co bezwzgl臋dny. On by tak nie poni偶y艂 Eda.

Kealty post膮pi艂 szlachetnie sk艂adaj膮c rezygnacj臋, na co Brett zapewne u艣cisn膮艂 mu r臋k臋, popatrzy艂 ze smutkiem w oczy i na tym si臋 to wszystko sko艅czy艂o. Dwie minuty pi臋tna艣cie sekund.

Zdecydowa艂 si臋. Wetkn膮艂 kopert臋 do kieszeni marynarki, ruszy艂 do drzwi, zgasi艂 艣wiat艂o i wyszed艂 na korytarz, cicho podchodz膮c do drzwi swego gabinetu. Czeka艂 niespe艂na p贸艂 minuty.

— Cze艣膰, George.

— Dobry wiecz贸r, panie Rutledge.

— Pos艂a艂em Wally'ego po kaw臋. Zaraz b臋dzie narada.

— Dobry pomys艂, sir. Paskudna noc. Czy to prawda, 偶e...?

— Tak, obawiam si臋, 偶e tak. Brett zapewne zgin膮艂 z ca艂膮 reszt膮.

— Cholera.

— Przysz艂o mi co艣 do g艂owy. Mo偶e kto艣 by zamkn膮艂 drzwi do jego gabinetu. Przed chwil膮 sprawdza艂em drzwi i by艂y...

— Jasne, panie Rutledge — odpar艂 George Armitage i odpi膮艂 od pasa p臋k kluczy, przez chwil臋 szukaj膮c w艂a艣ciwego. — Pan Hanson by艂 zawsze taki...

— Wiem, George — skin膮艂 g艂ow膮 Clifton.

— Niech pan sobie wyobrazi, dwa tygodnie temu znowu zostawi艂 otwarty sejf. Zamkn膮艂 go na klamk臋, ale nie przekr臋ci艂 zamka. — Stra偶nik pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Pewnie nigdy w 偶yciu go nie okradli, co?

— No c贸偶, to zawsze jest problem z ochron膮 — zgodzi艂 si臋 zast臋pca sekretarza stanu. — Szychy nigdy nie doceniaj膮 jej znaczenia.

* * *

Fantastyczny pomys艂. Kto go zrealizowa艂? G艂upie pytanie. Kamerzy艣ci nie mieli co pokazywa膰, wi臋c centralnym elementem ka偶dej transmisji by艂y zbli偶enia statecznika pionowego japo艅skiego samolotu. Pami臋ta艂 znak tego przewo藕nika, jeszcze z czas贸w, gdy w ramach jednej z operacji, kt贸re prowadzi艂, wysadzono w powietrze samolot z identycznym 偶urawiem na ogonie. Teraz prawie tego 偶a艂owa艂, ale przewa偶y艂o poczucie zazdro艣ci. To by艂a kwestia presti偶u. To on, jeden z najwi臋kszych terroryst贸w 艣wiata — sam siebie tak nazywa艂 — powinien by艂 wpa艣膰 na ten cudowny pomys艂, a nie jaki艣 zasrany amator. Bo to by艂 jaki艣 zasrany amator. Gdyby dokona艂 tego kto艣 z bran偶y, ju偶 by zna艂 jego nazwisko, a tak dowie si臋 tego, jak miliony ludzi na ca艂ym 艣wiecie, z telewizji. Co za ironia losu! On, kt贸ry praktycznie od dzieci艅stwa oddawa艂 si臋 z pasj膮 teorii i praktyce politycznej przemocy, wymy艣laniem, dowodzeniem, planowaniem i dokonywaniem akt贸w terroru. Na co mu przysz艂o na stare lata? Jaki艣 amator jednym ruchem r臋ki usun膮艂 dorobek jego ca艂ego 偶ycia na margines anna艂贸w. Usun膮艂 go w cie艅, jak szmacian膮 lalk臋. Mia艂 skurwiel szcz臋艣cie, 偶e ju偶 nie 偶y艂, bo nie spodoba艂aby mu si臋 droga, jak膮 by go wys艂a艂 w za艣wiaty, gdyby by艂o inaczej.

Oderwa艂 si臋 od tych ponurych rozwa偶a艅 nad zdeptanym ego i rozwa偶y艂 implikacje tego fantastycznego wyczynu. To musia艂 by膰 jeden cz艂owiek. Najwy偶ej dw贸ch. Ale raczej jeden. Jak zwykle, pomy艣la艂 kiwaj膮c g艂ow膮. Jeden cz艂owiek got贸w po艣wi臋ci膰 swe 偶ycie dla Sprawy (w tym przypadku nawet nie mia艂 poj臋cia, co to by艂a za Sprawa) jest gro藕niejszy ni偶 ca艂a armia, zw艂aszcza gdy opanuje jak膮艣 specjaln膮 umiej臋tno艣膰 lub posiada specjalne narz臋dzie.

Tak, niew膮tpliwie, bez umiej臋tno艣ci pilota偶u tego cz艂owieka i jego samolotu, nic by z tego nie wysz艂o. No i to jednoosobowe wykonanie. Jednemu cz艂owiekowi zawsze 艂atwiej dochowa膰 tajemnicy. Tak, z tym zawsze s膮 najwi臋ksze problemy. Najtrudniejsz膮 cz臋艣ci膮 operacji jest zawsze znalezienie odpowiednich ludzi. Ludzi, kt贸rym mo偶na zaufa膰, a kt贸rzy nie ufaj膮 innym i nie b臋d膮 im si臋 zwierza膰, kt贸rzy dziel膮 jego oddanie Sprawie i zdolni s膮 zachowa膰 odpowiedni膮 dyscyplin臋, a przy tym naprawd臋 gotowi s膮 odda膰 swe 偶ycie. Z tym zawsze by艂 problem, a teraz, gdy 艣wiat tak si臋 zmieni艂, sytuacja jeszcze si臋 pogorszy艂a. Studnia, z kt贸rej zwykle czerpa艂, zacz臋艂a wysycha膰 i 偶adne zaprzeczenia nie by艂y w stanie tego zmieni膰. Zaczyna艂o brakowa膰 m臋czennik贸w.

Zawsze by艂 sprytniejszy i patrzy艂 dalej ni偶 jego koledzy, tote偶 jego kariera kandydata na m臋czennika sko艅czy艂a si臋 po trzech operacjach. W ich trakcie potrafi艂 opanowa膰 si臋 na tyle, by wykona膰, co do niego nale偶a艂o. To by艂o cholernie niebezpieczne. Nie chodzi艂o o to, 偶e si臋 ba艂 艣mierci. Nie, tylko 偶e martwy terrorysta by艂 dla niego r贸wnie u偶yteczny, co martwy zak艂adnik. Wszyscy byli gotowi na m臋cze艅sk膮 艣mier膰, ale po co jej szuka膰? Jemu chodzi艂o nie o zabijane dla zabijania, on chcia艂 zwyci臋偶a膰, zbiera膰 owoce swego zwyci臋stwa, by膰 postrzeganym jako wyzwoliciel, zdobywca, by膰 kim艣 wi臋cej ni偶 jeszcze jedn膮 艣mierteln膮 ofiar膮 walk partyzanckich w jakim艣 pustynnym zadupiu. Ten cudowny widok na ekranie telewizora wielu uzna za straszliw膮 katastrof臋. Nie czyn cz艂owieka, a jaki艣 wypadek, jak tornado, pow贸d藕, czy inny wybuch wulkanu. O r贸偶nicy stanowi艂o to, 偶e jakkolwiek pomys艂 by艂 fantastyczny i wykonanie bez zarzutu, nie s艂u偶y艂o to 偶adnemu celowi politycznemu. I to ujmowa艂o znaczenie temu odwa偶nemu atakowi. Szcz臋艣cie to nie wszystko. Zawsze musi istnie膰 jaki艣 cel i jakie艣 skutki. Atak tylko wtedy mo偶e by膰 udany, je艣li czemu艣 s艂u偶y, a to najwyra藕niej nie s艂u偶y艂o 偶adnemu innemu celowi. To niedobrze. Rzadko si臋 zdarza艂o...

Nie, poprawi艂 si臋 w my艣lach, si臋gaj膮c po sok pomara艅czowy. Co艣 takiego jeszcze nigdy si臋 nie zdarzy艂o. To by艂o zagadnienie filozoficzne. Si臋gaj膮c wstecz, asasyni byli w stanie sparali偶owa膰 s膮siednie kr贸lestwa, zabijaj膮c ich w艂adc贸w. Tyle tylko, 偶e w ich czasach chodzi艂o o likwidacj臋 pojedynczych ludzi i, mimo wszelkich zachwyt贸w nad brawur膮 zamachowc贸w, to ju偶 nie by艂y te czasy. Wsp贸艂czesny 艣wiat nie by艂 tak prosty. Je艣li si臋 zabije prezydenta, premiera czy nawet jednego z tych niedobitk贸w monarchii, kt贸rzy jeszcze rz膮dz膮 tu i 贸wdzie, zawsze wylezie gdzie艣 spod kamienia kto艣, kto zajmie jego miejsce. Tu te偶 tak by艂o. Z jedn膮, za to zasadnicz膮 r贸偶nic膮. Ten nowy prezydent nie mia艂 za sob膮 administracji, nie mia艂 swojego rz膮du, nie mia艂 kto mu okaza膰 solidarno艣ci, woli kontynuacji i determinacji.

C贸偶 za ironia losu. Marnowa艂a si臋 taka wspania艂a szansa. Gdyby tylko wiedzia艂. Gdyby tylko ten facet z samolotu da艂 komukolwiek zna膰, co zamierza! No, ale przecie偶 m臋czennicy tak nie post臋puj膮, prawda? Kretyni zawsze planuj膮 samotnie, dzia艂aj膮 samotnie, to i gin膮 samotnie. W tym ich osobistym sukcesie le偶y 藕r贸d艂o ostatecznej kl臋ski. A mo偶e nie? W ko艅cu ten ba艂agan w Ameryce jeszcze troch臋 potrwa...

* * *

— Panie prezydencie — odezwa艂 si臋 agent Tajnej S艂u偶by, kt贸ry podni贸s艂 s艂uchawk臋 — FBI do pana.

Normalnie telefony odbierali podoficerowie Marynarki, ale Tajna S艂u偶ba by艂a ci膮gle zbyt rozgor膮czkowana, by dopu艣ci膰 w pobli偶e prezydenta kogokolwiek.

Ryan wyci膮gn膮艂 s艂uchawk臋 z uchwytu pod blatem.

— S艂ucham.

— Tu Dan Murray. — Jack prawie si臋 u艣miechn膮艂 na d藕wi臋k g艂osu przyjaciela. Znali si臋 od tak dawna. Murray pewnie z trudem zwalczy艂 w sobie ch臋膰 przywitania go zwyczajnym „Cze艣膰, Jack!”, ale nie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰, nawet gdyby go Ryan do tego namawia艂. Po pierwsze, teraz dzieli艂a ich zbyt du偶a r贸偶nica rangi urz臋du, a po drugie, ryzykowa艂by w ten spos贸b nieprzychylne komentarze w Biurze, gdzie, jak wsz臋dzie, nie lubiano lizus贸w. Jeszcze jedna przeszkoda na drodze do normalnego 偶ycia, pomy艣la艂 Jack. Teraz nawet przyjaciele b臋d膮 do niego m贸wi膰 „panie prezydencie”.

— O co chodzi, Dan?

— Przepraszam, 偶e panu g艂ow臋 zawracam, panie prezydencie, ale trzeba 偶eby kto艣 wreszcie wyznaczy艂 prowadz膮cego 艣ledztwo. Na Kapitolu zjawi艂o si臋 kilka konkurencyjnych ekip i...

— No, tak. K艂ania si臋 zasada jedno艣ci dowodzenia — mrukn膮艂 Ryan. Niepotrzebnie pyta艂, o co mu chodzi. Wiedzia艂 przecie偶, 偶e zgin臋li wszyscy, kt贸rzy mogli ten problem rozwi膮za膰 na ni偶szym szczeblu. — Jak to ujmuje prawo, Dan?

— Problem w tym, 偶e nie ujmuje wcale, panie prezydencie. — W g艂osie Murraya wyra藕nie odbija艂o si臋 zmieszanie. Nie chcia艂 zawraca膰 g艂owy cz艂owiekowi, kt贸ry mia艂 teraz tyle problem贸w. Cz艂owiekowi, kt贸ry by艂 jego przyjacielem i kt贸ry zapewne w mniej oficjalnych okoliczno艣ciach by艂by nim nadal. Napotka艂 jednak w swej pracy problem, z kt贸rym nie potrafi艂 si臋 upora膰 sam i zwr贸ci艂 si臋 z nim do niego, jako do swego prze艂o偶onego.

— Aha, ka偶dy ci膮gnie w swoj膮 stron臋, tak?

— Tak, panie prezydencie.

— No c贸偶, to chyba mo偶na wst臋pnie zakwalifikowa膰 jako atak terrorystyczny. Zdaje si臋, 偶e obaj mamy do艣wiadczenie w tego typu sprawach.

— Tak, panie prezydencie.

Jack rozejrza艂 si臋 po pokoju, zanim odpowiedzia艂.

— Spraw臋 prowadzi Biuro. Wszyscy inni maj膮 si臋 zameldowa膰 do ciebie do pomocy. Wybierz kogo艣 dobrego do prowadzenia sprawy.

— Tak jest, panie prezydencie.

— Dan?

— Tak, panie prezydencie?

— Kto jest teraz u was najstarszy rang膮?

— Pierwszym zast臋pc膮 dyrektora jest Chuck Floyd. Pojecha艂 do Atlanty wyg艂osi膰 odczyt i... — Byli jeszcze trzej zast臋pcy, wszyscy starsi rang膮 od Murraya.

— Nie znam go. Znam za to ciebie i od tej chwili jeste艣 do odwo艂ania pe艂ni膮cym obowi膮zki dyrektora Biura.

To wyra藕nie zaskoczy艂o rozm贸wc臋.

— Nie no, Jack, przecie偶 ja...

— Dan, ja te偶 bardzo lubi艂em Shawa. Obejmujesz t臋 funkcj臋 i nie ma gadania.

— Tak jest, panie prezydencie.

Ryan od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i wyja艣ni艂 pozosta艂ym, o czym rozmawiali z Murrayem.

Pierwsza zaprotestowa艂a Price.

— Ale偶 panie prezydencie, ka偶dy atak na g艂ow臋 pa艅stwa le偶y w jurysdykcji...

Ryan przerwa艂 jej, podnosz膮c r臋k臋.

— Biuro ma wi臋cej do艣wiadczenia i 艣rodk贸w ni偶 Tajna S艂u偶ba, a poza tym kto艣 musi przecie偶 dowodzi膰. Chc臋 si臋 z tym upora膰 najszybciej jak to mo偶liwe.

— Trzeba powo艂a膰 specjaln膮 komisj臋 dochodzeniow膮 — w艂膮czy艂 si臋 van Damm.

— Tak? A kto jej b臋dzie przewodniczy艂? S臋dzia S膮du Najwy偶szego? Mo偶e jaki艣 gubernator albo senator? Murray to zawodowiec z d艂ugim sta偶em. Je偶eli koniecznie chcesz mie膰 t臋 komisj臋, to wybierz do kierowania jej pracami najstarszego urz臋dem ocala艂ego s臋dziego wydzia艂u karnego Departamentu Sprawiedliwo艣ci, i niech on kieruje jej pracami. Andrea, znajd藕 najlepszego dochodzeniowca od was na zast臋pc臋 Murraya. Po co nam kto艣 z zewn膮trz? Mo偶emy to za艂atwi膰 mi臋dzy nami. Wybierzmy najlepszych ludzi i pozw贸lmy im dzia艂a膰. Chyba mo偶emy zaufa膰 agencjom powo艂anym do rozwi膮zywania takich spraw? — Przerwa艂 na chwil臋. — 艢ledztwo ma si臋 posuwa膰 pe艂n膮 par膮, czy to jasne?

— Tak jest, panie prezydencie — odpar艂a Price, a Ryan k膮tem oka zauwa偶y艂 aprobuj膮ce kiwni臋cie g艂ow膮 Arnie'ego. Czy偶by wi臋c mia艂 racj臋? Ale nie nacieszy艂 si臋 d艂ugo t膮 my艣l膮. Pod 艣cian膮 sta艂 rz膮d telewizor贸w, nastawionych na r贸偶ne stacje. Wszystkie pokazywa艂y w tej chwili w艂a艣ciwie ten sam obraz, a rozb艂yski fleszy przyci膮gn臋艂y wzrok prezydenta. Na wszystkich czterech ekranach wida膰 by艂o r贸偶ne uj臋cia ekipy wynosz膮cej po schodach Kapitolu worki z cia艂ami. Jeszcze jedne zw艂oki do identyfikacji, po gumowanej tkaninie worka nawet nie mo偶na by艂o pozna膰, czy to kobieta czy m臋偶czyzna, du偶y czy ma艂y, wa偶ny czy nie. Jedyne co by艂o widoczne, to napi臋te, zm臋czone twarze stra偶ak贸w i w艂a艣nie ten widok przyci膮gn膮艂 kamerzyst贸w, przywracaj膮c Ryana do smutnej rzeczywisto艣ci. Kamery odprowadza艂y kolejn膮 tr贸jk臋: dw贸ch 偶ywych i zw艂oki, a偶 do podn贸偶a schod贸w, gdzie w otwartych drzwiach ambulansu pi臋trzy艂 si臋 ca艂y stos podobnych work贸w. Kolejne zw艂oki zosta艂y delikatnie u艂o偶one na pozosta艂ych, a potem stra偶acy wr贸cili do swego makabrycznego zadania, nios膮c na g贸r臋 pusty worek. Ludzie w Sali Sytuacyjnej ucichli, wszyscy 艣ledzili te sceny w milczeniu. Rozleg艂o si臋 kilka westchnie艅, oczy powoli odwraca艂y si臋 od ekran贸w i wbija艂y ponuro w blat sto艂u. Czyja艣 fili偶anka zadzwoni艂a potr膮cona na spodeczku. Ten d藕wi臋k jeszcze podkre艣li艂 cisz臋, jaka zapanowa艂a w sali; nie pad艂y 偶adne s艂owa.

— Co jeszcze mamy do zrobienia? — zapyta艂 wreszcie Jack. Nagle zacz膮艂 odczuwa膰 straszne zm臋czenie. Te godziny przy艣pieszonego bicia serca, gdy walczy艂 o 偶ycie swoje i rodziny, i potem, gdy patrzy艂 na te straszne sceny na pogorzelisku, dopiero teraz dawa艂y o sobie zna膰. Czu艂 pustk臋 w piersiach, ramiona mu opad艂y, jakby by艂y z o艂owiu i nagle nawet utrzymanie g艂owy w pionie sta艂o si臋 powa偶nym wysi艂kiem. Min臋艂a 23.35, a ten dzie艅 zacz膮艂 si臋 dla niego o 4.10 wiadomo艣ci膮 o tym, 偶e ma obj膮膰 stanowisko, kt贸re potem piastowa艂 przez ca艂e osiem minut, zanim w gwa艂towny i nie chciany spos贸b awansowa艂. Nap艂yw adrenaliny, kt贸ra utrzymywa艂a go w gotowo艣ci przez ostatnie dwie godziny usta艂 teraz, pozosta艂o jedynie wielkie zm臋czenie. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂 i zada艂 najwa偶niejsze w tej chwili dla niego pytanie:

— Gdzie dzi艣 b臋d臋 spa艂? — Bo to, 偶e nie tu, nie ulega艂o dla niego w膮tpliwo艣ci. Nie m贸g艂 spa膰 w 艂贸偶ku tragicznie zmar艂ego prezydenta, przez 艣cian臋 z jego dzie膰mi. Chcia艂 by膰 teraz ze swoj膮 rodzin膮. Chcia艂 patrze膰 na swoje dzieci, pewnie ju偶 艣pi膮ce, bo dzieci potrafi膮 spa膰 w ka偶dych warunkach. Chcia艂 poczu膰 obecno艣膰 偶ony. Rodzina by艂a jedynym sta艂ym punktem w jego 偶yciu, fundamentem, kt贸rego nie zdo艂a艂y zniszczy膰 偶adne zawieruchy, w przypadkowy i gwa艂towny spos贸b rz膮dz膮ce jego 偶yciem.

Agenci wymienili pe艂ne konsternacji spojrzenia, a potem odezwa艂a si臋 Andrea Price, przejmuj膮c dowodzenie, zgodnie ze swoj膮 natur膮 i pe艂nion膮 obecnie funkcj膮.

— Mo偶e w koszarach piechoty morskiej na rogu 脫smej i I?

— Tak, na razie to chyba najlepsze rozwi膮zanie — zgodzi艂 si臋 Ryan.

Price si臋gn臋艂a po mikrofon, przypi臋ty do ko艂nierza kostiumu.

— Miecznik wyrusza. Podstawcie samochody pod Zachodnie Wej艣cie.

Agenci z osobistej ochrony prezydenta wstali. Jak jeden m膮偶 rozpi臋li marynarki i si臋gn臋li po pistolety, wchodz膮c w otwarte drzwi.

— Obudz臋 ci臋 o pi膮tej — obieca艂 Arnie, dodaj膮c: — Wy艣pij si臋 porz膮dnie.

Ryan odpowiedzia艂 mu ponurym spojrzeniem, podnosz膮c si臋 z fotela. Za drzwiami kamerdyner zarzuci艂 mu na ramiona jaki艣 p艂aszcz. Nawet si臋 nie zastanowi艂, czyj to mo偶e by膰 p艂aszcz i sk膮d si臋 wzi膮艂. Usiad艂 na tylnym siedzeniu Suburbana, kt贸ry natychmiast ruszy艂, poprzedzony przez identyczny samoch贸d z przodu i eskortowany przez jeszcze trzy z ty艂u. Jack m贸g艂 zamkn膮膰 oczy, ale d藕wi臋ki i tak do niego dociera艂y. Za pancernymi szybami wci膮偶 jeszcze wy艂y syreny i Ryan zmusi艂 si臋 do patrzenia; ucieczka przed tymi widokami by艂aby dowodem tch贸rzostwa. 艁una po偶aru ju偶 znikn臋艂a, ale nadal na Wzg贸rzu b艂yska艂y 艣wiat艂a pojazd贸w stra偶ackich, policyjnych i karetek. Policja wci膮偶 blokowa艂a g艂贸wne ulice, wi臋c kawalkada prezydencka jecha艂a szybko, w ci膮gu dziesi臋ciu minut docieraj膮c do kompleksu budynk贸w Dow贸dztwa Korpusu Piechoty Morskiej. Tu wci膮偶 wszyscy byli na nogach, ale ju偶 regulaminowo umundurowani, ka偶dy 偶o艂nierz by艂 uzbrojony, a saluty energiczne.

Willa komendanta Korpusu Piechoty Morskiej zosta艂a wybudowana w pocz膮tkach dziewi臋tnastego wieku i by艂a jednym z nielicznych budynk贸w rz膮dowych, kt贸re Brytyjczycy oszcz臋dzili, puszczaj膮c z dymem Waszyngton w czasie swojej ostatniej wizyty tutaj, w roku 1814. Komendant zgin膮艂 na Kapitolu, a 偶e by艂 wdowcem, kt贸rego doros艂e dzieci dawno rozpocz臋艂y w艂asne 偶ycie, dom pozosta艂 pusty. Na jego progu sta艂 teraz pu艂kownik w 艣wie偶o wyprasowanym mundurze polowym i z pistoletem u pasa, a wok贸艂 domu rozstawi艂 si臋 chyba ca艂y pluton marines w pe艂nym uzbrojeniu.

— Panie prezydencie — zameldowa艂 pu艂kownik Mark Porter — pa艅ska rodzina zosta艂a rozlokowana na g贸rze. Bezpiecze艅stwa strze偶e pe艂na kompania wartownicza, a druga jest ju偶 w drodze.

— Dziennikarze? — zapyta艂a Price.

— Nic o tym nie by艂o w rozkazach, kt贸re otrzyma艂em. Mia艂em chroni膰 naszych go艣ci, wi臋c w promieniu dwustu metr贸w nie ma 偶adnych niepowo艂anych os贸b.

— Dzi臋kuj臋 panu, panie pu艂kowniku — powiedzia艂 Ryan, nie przejmuj膮c si臋 dziennikarzami. Ruszy艂 do drzwi, kt贸re otworzy艂 sier偶ant piechoty morskiej, salutuj膮c jak na paradzie. Ryan, wiedziony odruchem, odda艂 salut, dopiero po chwili uzmys艂awiaj膮c sobie, 偶e jako by艂y marine nie powinien salutowa膰 do go艂ej g艂owy. Wewn膮trz inny podoficer wskaza艂 mu drog臋 na schody, r贸wnie偶 salutuj膮c. Dla Ryana sta艂o si臋 jasne, 偶e od tej pory nigdzie nie b臋dzie ju偶 sam — po schodach ruszy艂a za nim Andrea i dw贸ch 偶o艂nierzy piechoty morskiej.

Na korytarzu pierwszego pi臋tra zauwa偶y艂 dw贸ch agent贸w i jeszcze pi臋ciu marines. Wreszcie, o 23.54, wszed艂 do sypialni, gdzie na 艂贸偶ku siedzia艂a 偶ona.

— Cze艣膰, kochanie.

— Jack — odwr贸ci艂a si臋 ku niemu — czy to wszystko prawda?

Skin膮艂 g艂ow膮, a potem z oci膮ganiem usiad艂 ko艂o Cathy.

— Co z dzieciakami?

— 艢pi膮. — Po chwili przerwy ci膮gn臋艂a dalej. — Nadal nie wiedz膮, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o. To jest nas ju偶 czw贸rka.

— Pi膮tka.

— Czy prezydent nie 偶yje?

Ryan kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Ledwie zd膮偶y艂am go pozna膰.

— To by艂 dobry cz艂owiek. Dzieci Durling贸w zosta艂y w Bia艂ym Domu. Teraz te偶 艣pi膮. Nie m贸g艂bym tam z nimi zosta膰, wi臋c przyjecha艂em tutaj. — Ryan si臋gn膮艂 do ko艂nierzyka koszuli i rozlu藕ni艂 krawat. Zdecydowa艂, 偶e idzie spa膰 bez mycia. Nie chcia艂 budzi膰 dzieci, a poza tym nie mia艂 ju偶 si艂y ani ochoty na spacer do 艂azienki.

— I co teraz?

— Musz臋 si臋 wyspa膰. Obudz膮 mnie o pi膮tej.

— Ale co my teraz zrobimy?

— Naprawd臋 nie mam poj臋cia — odpar艂 rozbieraj膮c si臋 i 偶ywi膮c nadziej臋, 偶e ten nowy dzie艅 da odpowiedzi chocia偶 na cz臋艣膰 z pyta艅, kt贸re przyni贸s艂 wiecz贸r.

2
Przed艣wit

Jak by艂o do przewidzenia, nie dali mu pospa膰 ani sekundy d艂u偶ej. Ryanowi zdawa艂o si臋, 偶e ledwie przy艂o偶y艂 ucho do poduszki, kiedy delikatne pukanie do drzwi wyrwa艂o go ze snu. Opad艂y go pytania, zwyczajne w przypadku, gdy cz艂owiek budzi si臋 w obcym otoczeniu: gdzie ja jestem? Co tu robi臋? Najpierw pomy艣la艂, 偶e mia艂 d艂ugi, koszmarny, lecz niezno艣nie realistyczny sen, ale ju偶 po chwili uzmys艂owi艂 sobie z przera偶eniem, 偶e nawet je偶eli to by艂 sen, to jeszcze si臋 z niego nie obudzi艂. Czu艂 si臋 jakby porwa艂o go tornado zdarze艅, przera偶enia i zam臋tu, wymi臋tosi艂o i rzuci艂o w to obce 艂贸偶ko. Po pi臋ciu, czy dziesi臋ciu sekundach by艂 ju偶 ca艂kiem rozbudzony. Wygrzeba艂 si臋 spod ko艂dry, postawi艂 stopy na pod艂odze i ruszy艂 do drzwi.

— Dobra, ju偶 wsta艂em — powiedzia艂 drzwiom i rozejrza艂 si臋 za 艂azienk膮. Nie by艂o jej, wi臋c jednak b臋dzie musia艂 wyj艣膰 z pokoju.

— Dzie艅 dobry, panie prezydencie — powita艂 go m艂ody, przej臋ty swoj膮 rol膮 agent, podaj膮c szlafrok. W艂a艣ciwie to te偶 powinno by膰 zadaniem ordynansa, ale jedyny marine widoczny w korytarzu sta艂 wypr臋偶ony na baczno艣膰 z pistoletem u pasa. Jack pomy艣la艂, 偶e pewnie gdy spa艂, Tajna S艂u偶ba i Korpus rzucili si臋 sobie do garde艂, walcz膮c o przywilej zapewnienia bezpiecze艅stwa Pierwszej Rodzinie. Najwyra藕niej S艂u偶ba wygra艂a, bo w korytarzu zosta艂 ju偶 tylko jeden 偶o艂nierz. Te my艣li przerwa艂o mu zdziwienie na widok szlafroka. To by艂 jego w艂asny szlafrok.

— Przywie藕li艣my tu troch臋 pa艅skich rzeczy wieczorem, panie prezydencie — wyja艣ni艂 agent, uprzedzaj膮c pytanie Szefa. Drugi agent poda艂 mu raczej przechodzon膮, krwi艣cie czerwon膮 podomk臋 Cathy. Kto艣 w艂ama艂 si臋 wieczorem do ich domu! Pewnie 偶e tak, przecie偶 nikomu nie dawa艂 kluczy. Ciekawe, ile czasu zaj臋艂o im wy艂膮czenie alarmu przeciww艂amaniowego, kt贸ry ostatnio zainstalowa艂... Pocz艂apa艂 z powrotem do 艂贸偶ka, z艂o偶y艂 na nim podomk臋 i raz jeszcze ruszy艂 do drzwi, za kt贸rymi trzeci z kolei agent wskaza艂 mu drog臋 do nie u偶ywanej drugiej sypialni, w kt贸rej wisia艂y jego cztery garnitury, cztery 艣wie偶o wyprasowane koszule, gar艣膰 krawat贸w i wszystko, czego m贸g艂 potrzebowa膰 do ubrania. Z艂o艣膰 powoli przechodzi艂a. Ludzie, kt贸rzy go otaczali, wiedzieli, albo chocia偶 domy艣lali si臋, przez co przechodzi i robili co w ich mocy, aby uczyni膰 jego 偶ycie zno艣niejszym. Prosz臋, nawet te trzy pary but贸w kto艣 wypucowa艂 tak, 偶e najbardziej rygorystyczny instruktor musztry piechoty morskiej musia艂by na ich widok oszale膰 ze szcz臋艣cia. Z t膮 my艣l膮 poszed艂 do 艂azienki, gdzie, oczywi艣cie, znowu wszystko by艂o na swoim miejscu — nawet jego ulubione myd艂o Zest. Obok sta艂 balsam do cia艂a, kt贸rego u偶ywa艂a Cathy. Nikt nie twierdzi艂, 偶e 偶ycie prezydenta jest wolne od trosk, ale ci ludzie naprawd臋 wychodzili ze sk贸ry, 偶eby usun膮膰 z jego drogi ka偶dy pow贸d do zmartwienia, nawet tak drobny, jak brak ulubionego gatunku myd艂a.

Ciep艂y prysznic pom贸g艂 rozlu藕ni膰 napi臋te mi臋艣nie, golenie przed zaparowanym lustrem pozwoli艂o zebra膰 my艣li. Porann膮 toalet臋 sko艅czy艂 o 5.20 i zszed艂 na d贸艂. Przez okno dostrzeg艂 wartownik贸w z piechoty morskiej, stoj膮cych na posterunkach wok贸艂 willi i ob艂oczki pary, wydobywaj膮ce si臋 z ich ust. Wartownicy wewn膮trz pr臋偶yli si臋 i salutowali, gdy przechodzi艂 obok. On i jego rodzina przynajmniej przespali te par臋 godzin, ci ludzie pewnie oka nie zmru偶yli. Trzeba b臋dzie o tym pami臋ta膰, pomy艣la艂 Jack, wyczuwaj膮c zapachy z kuchni.

— Baczno艣膰 — g艂os podaj膮cego komend臋 sier偶anta by艂 tym razem bardzo cichy, ze wzgl臋du na dzieci 艣pi膮ce na g贸rze. Po raz pierwszy od kolacji poprzedniego wieczoru Ryan zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰.

— Spocznij — powiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋 i ruszy艂 do ekspresu po kaw臋, ale ubieg艂a go w tym pani kapral, zanim zd膮偶y艂 si臋gn膮膰 po kubek. Do kubka nala艂a odpowiedni膮 ilo艣膰 kawy, uzupe艂ni艂a 艣mietank膮 w takiej proporcji, jak zwykle nalewa艂 i pos艂odzi艂a dok艂adnie odmierzon膮 p艂ask膮 艂y偶eczk膮 cukru. Oho, pomy艣la艂 Jack, kto艣 odrobi艂 lekcje.

— Pa艅scy doradcy czekaj膮 w sali bankietowej, panie prezydencie — poinformowa艂 go sier偶ant.

— Dzi臋kuj臋 — odpar艂 Ryan, kieruj膮c si臋 we wskazanym kierunku. Twarze grona jego wsp贸艂pracownik贸w zdradza艂y, 偶e mieli za sob膮 pracowit膮 noc. Jackowi niemal wstyd by艂o jego 艣wie偶o艣ci. Potem zauwa偶y艂 plik dokument贸w, kt贸re dla niego przygotowali.

— Dzie艅 dobry, panie prezydencie — powita艂a go Andrea Price. Reszta zacz臋艂a wstawa膰 z krzese艂, wi臋c Ryan machn膮艂 do nich r臋k膮, 偶eby siadali i wycelowa艂 palec w Murraya.

— Czego si臋 ju偶 dowiedzieli艣cie, Dan?

— Jakie艣 dwie godziny temu znaleziono cia艂o kapitana samolotu. Identyfikacja nie sprawi艂a 偶adnych problem贸w. Nazywa艂 si臋 Sato, tak jak przewidywali艣my. Bardzo do艣wiadczony pilot. Drugiego pilota nadal szukamy. — Murray przerwa艂 na chwil臋. — P艂yny ustrojowe kapitana s膮 badane na obecno艣膰 alkoholu i narkotyk贸w, ale zdziwi艂bym si臋, gdyby cokolwiek znaleziono. NRBT ma czarn膮 skrzynk臋. Znale藕li j膮 oko艂o czwartej, teraz dopiero jest badana. Jak dot膮d wydobyto cia艂a ponad dwustu os贸b...

— Prezydent?

Price pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Jeszcze nie. W tej cz臋艣ci budynku... Tam jest straszne rumowisko, wi臋c zdecydowali si臋 poczeka膰 do rana z ruszaniem blok贸w, 偶eby dodatkowo nie zdeformowa膰 zw艂ok.

— Kto艣 prze偶y艂?

— Tylko te trzy osoby, o kt贸rych dowiedzieli艣my si臋 wczoraj wieczorem.

— Dobrze, dzi臋kuj臋. — Ryan pokiwa艂 g艂ow膮 w zadumie. To by艂a wa偶na wiadomo艣膰, ale niczego nie zmienia艂a. — Czy wiemy jeszcze co艣 wa偶nego?

Murray zajrza艂 do notatek.

— Samolot wylecia艂 z Vancouver w Kanadzie. Za艂oga poda艂a kontroli obszaru fa艂szywy plan lotu do Londynu, na Heathrow, i skierowali si臋 na wsch贸d, opuszczaj膮c kanadyjsk膮 przestrze艅 powietrzn膮 o 19.51 czasu miejscowego. Do tego momentu wszystko przebiega艂o rutynowo. Zak艂adamy, 偶e jeszcze troch臋 polecieli tym kursem, a gdy wyszli poza zasi臋g radaru, zawr贸cili na po艂udniowy zach贸d, kieruj膮c si臋 do Waszyngtonu. I wtedy raz jeszcze oszukali kontrol臋 lot贸w.

— Jak?

Murray zamiast odpowiedzi skin膮艂 g艂ow膮 nie znanemu Ryanowi m臋偶czy藕nie.

— Jestem Ed Hutchins, panie prezydencie, reprezentuj臋 NRBT. To nie by艂o trudne. Podali si臋 za samolot czarterowy KLM w drodze do Orlando. Chwil臋 p贸藕niej zg艂osili awari臋. W takim przypadku nasi ludzie maj膮 obowi膮zek sprowadzi膰 uszkodzony samolot na najbli偶sze lotnisko. Ten dra艅 wiedzia艂 doskonale, jakie guziki naciska膰. Nie mieli艣my 偶adnej mo偶liwo艣ci obrony, ani zapobie偶enia temu, co si臋 sta艂o — zako艅czy艂 tonem wyt艂umaczenia.

— Na ta艣mie jest tylko jeden g艂os — wtr膮ci艂 Murray.

— Mamy te偶 nagrania wskaza艅 radaru kontroli obszaru. Ustawi艂 transponder na w艂a艣ciwy kod i symulowa艂 lot z uszkodzeniem systemu sterowania. Za偶膮da艂 awaryjnego l膮dowania w Andrews i dosta艂 to, czego chcia艂. A ze 艣cie偶ki schodzenia na Andrews do Kapitolu to ju偶 tylko minuta lotu.

— Jeden z naszych zd膮偶y艂 odpali膰 Stingera — z dum膮 zabarwion膮 smutkiem zauwa偶y艂a Price.

Hutchins jedynie pokr臋ci艂 g艂ow膮. Tego ranka w Waszyngtonie by艂 to niew膮tpliwie najpopularniejszy gest.

— Przeciw czterosilnikowemu kolosowi... R贸wnie dobrze m贸g艂 na niego splun膮膰.

— Co na to Japonia?

— Ca艂y nar贸d jest w stanie szoku — w艂膮czy艂 si臋 Scott Adler, jeden z wy偶szych urz臋dnik贸w Departamentu Stanu i przyjaciel Ryana. — Zaraz po tym, jak si臋 pan uda艂 na spoczynek, zadzwoni艂 ich premier. Jeszcze troch臋 roztrz臋siony po wydarzeniach poprzedniego tygodnia, ale ju偶 wyra藕nie z powrotem w siodle. Chcia艂by przyjecha膰 tu i osobi艣cie przekaza膰 wyrazy ubolewania. Odpowiedzieli艣my, 偶e rzecz wymaga konsul...

— Powiedzcie mu, 偶eby przyje偶d偶a艂 — przerwa艂 Adlerowi Ryan.

— Jeste艣 tego pewien, Jack? — zapyta艂 Arnie van Damm.

— A czy kt贸ry艣 z was uwa偶a, 偶e to by艂 umy艣lny atak z ich strony?

— Tego jeszcze nie mo偶na wykluczy膰 — zastrzeg艂a si臋 Price.

— Na miejscu katastrofy nie stwierdzono 艣lad贸w materia艂贸w wybuchowych — zauwa偶y艂 Murray. — Gdyby na pok艂adzie by艂...

— To by mnie tu nie by艂o — doko艅czy艂 za niego Ryan i wypi艂 resztk臋 kawy. Kapral natychmiast nape艂ni艂a ponownie fili偶ank臋. — Jak zawsze oka偶e si臋, 偶e to robota jednego, g贸ra dw贸ch czubk贸w.

Hutchins z namys艂em pokiwa艂 g艂ow膮.

— Materia艂y wybuchowe s膮 relatywnie lekkie. Zabranie nawet paru ton na pok艂ad nie zrobi艂oby takiemu kolosowi jak 747-400 偶adnej r贸偶nicy, natomiast zysk, w kategoriach promienia ra偶enia, by艂by ogromny. A tu mamy do czynienia ze zwyk艂膮 kraks膮. Zniszczenia powsta艂y przy eksplozji zapas贸w paliwa — a by艂o tego po艂owa porcji na lot do Londynu, jakie艣 osiemdziesi膮t ton. To straszna si艂a, prosz臋 pa艅stwa — zako艅czy艂, wk艂adaj膮c w t臋 uwag臋 trzydzie艣ci lat do艣wiadczenia w ekspertyzie wypadk贸w lotniczych.

— Jeszcze za wcze艣nie na wyci膮ganie jakichkolwiek wniosk贸w — ostrzeg艂a Price.

— Scott?

— Gdyby to by艂... Nie, do cholery, to nie mog艂a by膰 robota ich rz膮du — zaprzeczy艂 z pasj膮 Scott Adler. — Oni tam dostali kompletnego fio艂a. Gazety domagaj膮 si臋 g艂贸w ludzi odpowiedzialnych za obalenie rz膮du, a Koga prawie si臋 pop艂aka艂 przez telefon. Nawet je偶eli kto艣 to u nich zaplanowa艂, to znajd膮 go i podadz膮 nam jego g艂ow臋 na srebrnej tacy.

— Ich pogl膮dy na dopuszczalno艣膰 skutecznych metod dochodzeniowych nie s膮 tak humanitarne jak nasze — zgodzi艂 si臋 Murray. — Andrea ma racj臋, 偶e jeszcze za wcze艣nie na wyci膮ganie daleko id膮cych wniosk贸w, ale wszystkie ustalenia zdaj膮 si臋 wskazywa膰 na to, 偶e nie by艂 to zaplanowany akt terroryzmu pa艅stwowego. — Murray umilk艂 na chwil臋. — Je偶eli ju偶 o tym mowa, to przecie偶 wiemy, 偶e Japo艅czycy dysponowali broni膮 nuklearn膮, prawda?

Jego uwaga zmrozi艂a nie tylko kaw臋 na stole.

* * *

Te zw艂oki znalaz艂 pod krzakiem, kiedy przestawiali drabin臋 wzd艂u偶 zachodniej 艣ciany Kapitolu. Mia艂 za sob膮 ju偶 siedem godzin pracy bez przerwy, by艂 przemarzni臋ty na ko艣膰 i ca艂kiem ot臋pia艂y. M贸zg ludzki ma ograniczon膮 ch艂onno艣膰 okropie艅stw. Po przekroczeniu pewnego progu, zw艂oki staj膮 si臋 po prostu przedmiotami. Mo偶e cia艂o dziecka, albo jakiej艣 pi臋knej dziewczyny zdo艂a艂oby go jeszcze poruszy膰, ale to co艣, na czym przypadkowo stan膮艂, nie nale偶a艂o ani do jednej ani do drugiej kategorii. Bo w艂a艣ciwie nie by艂o to cia艂o, a jego cz臋艣膰, tors bez g艂owy i r膮k, kt贸remu brakowa艂o n贸g od kolan w d贸艂. Bez w膮tpienia by艂y to zw艂oki m臋偶czyzny, ubranego nadal w strz臋py niegdy艣 bia艂ej koszuli, z naramiennikiem na jednym z r臋kaw贸w. Na naramienniku widnia艂y trzy paski. Przez chwil臋 zastanowi艂 si臋, co to m贸g艂 by膰 za jeden, ale zm臋czenie nie wp艂ywa艂o korzystnie na zdolno艣膰 kojarzenia. Odwr贸ci艂 si臋 i kiwn膮艂 r臋k膮 na porucznika, kt贸ry sta艂 nie opodal. Ten z kolei klepn膮艂 w rami臋 stoj膮c膮 obok niego kobiet臋 w winylowej wiatr贸wce z literami FBI.

Agentka podesz艂a, poci膮gaj膮c po drodze 艂yk kawy z plastikowego kubka i marz膮c o papierosie. Wiedzia艂a, 偶e to marzenie 艣ci臋tej g艂owy, w powietrzu wci膮偶 czu膰 by艂o opary rozlanego wsz臋dzie wok贸艂 paliwa.

— W艂a艣nie je znalaz艂em. Troch臋 dziwne miejsce, nie?

— Aha, dziwne — odpar艂a agentka, podnosz膮c aparat fotograficzny i robi膮c zdj臋cia dokumentuj膮ce obraz miejsca zdarzenia, a dzi臋ki elektronicznemu wy艣wietlaczowi tak偶e czas odkrycia. Potem wyj臋艂a z kieszeni notes i zapisa艂a w nim pozycj臋 kolejnego cia艂a odnalezionego w jej rejonie. Nie by艂o tego du偶o, tors zosta艂 oznaczony numerem 4. Teraz jeszcze tylko 偶贸艂ta ta艣ma na kilku ko艂kach i po sprawie. Zacz臋艂a wypisywa膰 przywieszk臋.

— Mo偶e go pan obr贸ci膰?

Pod cia艂em le偶a艂a tafla zielonego szk艂a, czy przezroczystego plastiku. Agentka zrobi艂a kolejne zdj臋cie. Ciekawe, 偶e przez wizjer niekt贸re rzeczy wydaj膮 si臋 bardziej interesuj膮ce ni偶 go艂ym okiem. Spojrza艂a w g贸r臋 i zauwa偶y艂a szczerb臋 w marmurowej balustradzie. Wok贸艂 le偶a艂y jakie艣 metalowe przedmioty, kt贸rymi ju偶 wcze艣niej interesowa艂 si臋 inspektor z NRBT, rozmawiaj膮cy w艂a艣nie z tym samym oficerem stra偶y po偶arnej, kt贸ry przed chwil膮 wys艂a艂 j膮 tutaj. Musia艂a trzy razy machn膮膰, zanim wreszcie zauwa偶y艂 jej znaki.

— Tak, s艂ucham? — odezwa艂 si臋 inspektor, czyszcz膮c chusteczk膮 szk艂a okular贸w.

— Widzia艂 pan t臋 koszul臋? — spyta艂a, wskazuj膮c palcem cia艂o.

— Za艂oga — orzek艂 natychmiast inspektor. — Mo偶e nawet pilot. O, a co to takiego? — Tym razem to on wskaza艂 na co艣 palcem.

W bia艂ej tkaninie poszarpanej koszuli, tu偶 obok lewej kieszeni, widnia艂a pod艂u偶na dziura o bardzo r贸wnych brzegach, obwiedziona rdzawoczerwon膮 plam膮. Agentka skierowa艂a na ni膮 艣wiat艂o latarki i w jej blasku wida膰 by艂o, 偶e plama jest zaschni臋ta. Cia艂o znalaz艂o si臋 na mrozie w chwili katastrofy. Krew na urwanej szyi by艂a zamarzni臋ta i purpurowa, jak jaki艣 przera偶aj膮cy sorbet 艣liwkowy. Dwadzie艣cia centymetr贸w ni偶ej, krew na piersi zd膮偶y艂a wi臋c zaschn膮膰, zanim mia艂a okazj臋 zamarzn膮膰.

— Prosz臋 nie dotyka膰 tego cia艂a — powiedzia艂a stra偶akom. Jak wi臋kszo艣膰 agent贸w FBI, trafi艂a do Akademii po kilku latach s艂u偶by w policji. Cholera, ale zimno, pomy艣la艂a, czuj膮c jak policzki k膮sa mr贸z.

— To pani pierwsza katastrofa lotnicza? — zapyta艂 inspektor NRBT, fa艂szywie interpretuj膮c blado艣膰 jej twarzy.

Skin臋艂a g艂ow膮.

— Katastrofa pierwsza, ale ofiary morderstwa ju偶 nie raz widzia艂am — odpar艂a, si臋gaj膮c po kr贸tkofal贸wk臋. Tu by艂o potrzeba ekipy 艣ledczej i ekspert贸w kryminalistyki.

* * *

Ka偶de pa艅stwo 艣wiata przys艂a艂o telegramy z kondolencjami. Wi臋kszo艣膰 by艂a rozwlek艂a, a przecie偶 wszystkie trzeba by艂o przeczyta膰 — no, mo偶e przynajmniej z tych bardziej licz膮cych si臋 pa艅stw. Togo mog艂o zaczeka膰 na swoj膮 kolej.

— Sekretarze Handlu i Spraw Wewn臋trznych s膮 ju偶 w mie艣cie i czekaj膮 na posiedzenie gabinetu, wraz z zast臋pcami tych, kt贸rzy zgin臋li — poinformowa艂 Arnie van Damm Ryana, przerzucaj膮cego w艂a艣nie plik depesz i udaj膮cego, 偶e mo偶liwe jest jednoczesne czytanie i s艂uchanie. — Zebrali si臋 ju偶 tak偶e zast臋pcy cz艂onk贸w Kolegium Szef贸w Sztab贸w i Naczelnego Dow贸dztwa na narad臋 w sprawie bezpiecze艅stwa narodowego.

— Waszyngton jest w艂a艣ciwie zamkni臋ty na k艂贸dk臋 — powiedzia艂 Murray. — Radio i telewizja apelowa艂y o pozostanie w domach. Gwardia Narodowa wysz艂a z koszar. Trzeba zluzowa膰 tych ze Wzg贸rza, a Gwardia w Waszyngtonie to brygada 偶andarmerii, wi臋c mog膮 si臋 przyda膰 na ulicach. Trzeba jeszcze b臋dzie znale藕膰 kogo艣 na miejsce stra偶ak贸w, bo ci s膮 ju偶 pewnie ca艂kiem wyczerpani.

— Kiedy b臋dzie mo偶na pozna膰 jakie艣 konkretne ustalenia 艣ledztwa?

— A kto to mo偶e wiedzie膰, Jack... eee... panie prezydencie.

Ryan znowu podni贸s艂 oczy znad belgijskiego telegramu z kondolencjami.

— Dan, od jak dawna si臋 znamy? S艂uchaj, nie zosta艂em nagle bogiem, rozumiesz? Nikt ci臋 nie zastrzeli za to, 偶e od czasu do czasu zwr贸cisz si臋 do mnie po imieniu.

Murray u艣miechn膮艂 si臋.

— Dobrze. W takich sprawach nie mo偶na prognozowa膰 post臋p贸w. Prze艂omy po prostu przychodz膮, wcze艣niej czy p贸藕niej, ale przychodz膮 na pewno — obieca艂. — Skierowali艣my do tej sprawy naprawd臋 doskona艂y zesp贸艂 dochodzeniowy.

— To co mog臋 powiedzie膰 dziennikarzom? — Jack potar艂 oczy, kt贸re ju偶 go troch臋 bola艂y od czytania tych wszystkich telegram贸w. Mo偶e Cathy mia艂a racj臋? Mo偶e naprawd臋 ju偶 czas na okulary? Si臋gn膮艂 do teczki le偶膮cej przed nim na stole. By艂 tam plan jego porannych wyst膮pie艅. O 7.08 CNN, o 7.20 CBS, NBC o 7.37, ABC o 7.50, a Fox o 8.08. Wszystkie wywiady mia艂y si臋 odby膰 w Sali Roosevelta w Bia艂ym Domu, gdzie pewnie ju偶 teraz ustawiono kamery. Kto艣 uzna艂 za niego, 偶e jeszcze nie czas na oficjalne wyst膮pienie i mia艂 racj臋, bo bez sensu by艂oby wyg艂aszanie or臋dzia do narodu, je偶eli w艂a艣ciwie jeszcze nie bardzo m贸g艂 cokolwiek powiedzie膰. To mia艂a by膰 po prostu okazja do spokojnego, pe艂nego godno艣ci, ale bardzo osobistego przedstawienia si臋 rodakom, kt贸rzy w艂a艣nie czytaj膮 gazety i popijaj膮 porann膮 kaw臋.

— Ulgowe pytania. O to ju偶 zadbali艣my — zapewni艂 go Arnie. — Odpowiadaj na wszystkie. M贸w powoli, wyra藕nie i jasno. B膮d藕 zrelaksowany, o, w艂a艣nie taki jak teraz. Unikaj dramatycznych gest贸w. Ludzie tego nie lubi膮. Oni chc膮 wiedzie膰, 偶e kto艣 tu po staremu odbiera telefony i 偶e ten cyrk nadal ma dyrektora. Sam wiesz, 偶e jeszcze za wcze艣nie na m贸wienie wa偶nych rzeczy.

— Co z dzie膰mi Rogera?

— Chyba jeszcze 艣pi膮. Reszta rodziny ju偶 jest w mie艣cie. S膮 teraz w Bia艂ym Domu.

Prezydent Ryan kiwn膮艂 g艂ow膮, nie podnosz膮c wzroku znad papier贸w. Nie mia艂 odwagi spojrze膰 w oczy ludziom siedz膮cym wok贸艂 tego sto艂u, zw艂aszcza gdy porusza艂 takie tematy. Na tak膮 okoliczno艣膰 te偶 by艂a przewidziana procedura alarmowa. Ekipa przeprowadzkowa pewnie ju偶 jest w drodze. Rodzin臋 prezydenta, a raczej to co z niej zosta艂o, usunie si臋 z Bia艂ego Domu grzecznie, ale szybko, bo to ju偶 nie by艂 ich dom. Kraj potrzebowa艂 na ich miejsce kogo艣 innego i ten kto艣 powinien si臋 tam rozgo艣ci膰 jak najszybciej, co sprawia艂o, 偶e r贸wnie szybko znikn膮膰 stamt膮d musia艂y wszelkie 艣lady po poprzednich lokatorach. To nie przejaw bezduszno艣ci, zda艂 sobie spraw臋 Jack, lecz kwestia odpowiedzialno艣ci. Na pewno przydzieli im si臋 psychologa, by pom贸g艂 im si臋 dostosowa膰 do nowej sytuacji, ale kraj by艂 wa偶niejszy. W nieub艂aganym cyklu 偶ycia nawet tak sentymentalny nar贸d jak Amerykanie musia艂 i艣膰 naprz贸d. Kiedy na Ryana przyjdzie kolej opuszczenia Bia艂ego Domu w ten, czy inny spos贸b, procedura b臋dzie identyczna. Kiedy艣 eks-prezydenci po inauguracji nast臋pcy szli na Union Station kupowa膰 bilet kolejowy do domu, teraz ich dobytkiem zajmowa艂y si臋 wyspecjalizowane firmy, a do domu wracali samolotem Si艂 Powietrznych, ale zasada pozostawa艂a ta sama. Konieczne, czy nie, przyjemne to na pewno nie by艂o, pomy艣la艂 wracaj膮c do belgijskiego telegramu. Dla ilu os贸b by艂oby lepiej, 偶eby ten przekl臋ty samolot nie spad艂 na Kapitol...

Rzadko kiedy przychodzi艂o mu pociesza膰 po stracie ojca dzieci przyjaciela, a ju偶 na pewno nigdy r贸wnocze艣nie nie wyrzuca艂 ich z zajmowanego domu. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. To przecie偶 nie jego wina, tak si臋 z艂o偶y艂o.

Telegram m贸wi艂 o tym, 偶e w tym wieku Ameryka dwa razy przychodzi艂a z pomoc膮 temu ma艂emu pa艅stwu, a potem chroni艂a go tarcz膮 Paktu P贸艂nocnoatlantyckiego, 偶e Ameryk臋 i Belgi臋 艂膮czy艂y wi臋zy wsp贸lnie przelanej krwi i szczerej przyja藕ni. To by艂a prawda. Mimo wszystkich b艂臋d贸w, jakie jego kraj pope艂nia艂, mimo wszelkich niedoskona艂o艣ci, Stany Zjednoczone zawsze cz臋艣ciej robi艂y rzeczy dobre ni偶 z艂e. 艢wiat by艂 dzi臋ki temu du偶o lepszy i w艂a艣nie dlatego trzeba by艂o robi膰 swoje, niezale偶nie od napotykanych przeszk贸d.

* * *

Inspektor Patrick O'Day z wdzi臋czno艣ci膮 przyjmowa艂 ch艂贸d poranka. Ju偶 od trzydziestu lat babra艂 si臋 w brudach tego 艣wiata i widok sali pe艂nej zw艂ok i ich porozrywanych szcz膮tk贸w nie by艂 dla niego niczym nowym. Pierwszy raz pami臋ta艂 nadal doskonale, to by艂o w maju, w Missisipi, gdzie Ku-Klux-Klan wysadzi艂 w powietrze szk贸艂k臋 niedzieln膮, pe艂n膮 czarnych dzieciak贸w. By艂o wtedy jedena艣cioro zabitych, a ich zw艂oki w skwarze p贸藕nej wiosny okropnie 艣mierdzia艂y. Tu przynajmniej ch艂贸d nie pozwala艂 im si臋 rozk艂ada膰 tak szybko.

O'Day nigdy nie pcha艂 si臋 w g贸r臋 hierarchii Biura. Ranga inspektora mia艂a w niej bardzo r贸偶n膮 warto艣膰, byli inspektorzy, kt贸rzy kierowali biurami terenowymi i byli inspektorzy, kt贸rym podlega艂o zaledwie dw贸ch-trzech agent贸w. On, podobnie jak Murray, pe艂ni艂 rol臋 swoistej „stra偶y po偶arnej” waszyngto艅skiego biura FBI, cho膰 cz臋sto przydzielano mu tak偶e sprawy z terenu ca艂ego kraju, zw艂aszcza te delikatne i dra偶liwe. Uznawano go za doskona艂ego agenta dochodzeniowego, tote偶 zwyk艂y nadz贸r nad takimi sprawami nudzi艂 go i w rezultacie najcz臋艣ciej przejmowa艂 je, uparcie pchaj膮c je naprz贸d, a偶 do rozwi膮zania.

Zast臋pca dyrektora Tony Caruso doszed艂 do swej pozycji inn膮 drog膮. By艂 agentem terenowym, potem pe艂ni膮cym obowi膮zki kierownika i kierownikiem kolejno dw贸ch biur terenowych, stamt膮d przeszed艂 na stanowisko szefa dzia艂u szkolenia FBI, a w ko艅cu obj膮艂 biuro waszyngto艅skie, kt贸rego waga i wielko艣膰 powodowa艂a, 偶e wi膮za艂 si臋 z nim tytu艂 zast臋pcy dyrektora. Cieszy艂y go w艂adza, presti偶, wysoka pensja i w艂asne miejsce na parkingu Biura, ale cz膮stka jego duszy zazdro艣ci艂a staremu dobremu Patowi tego, 偶e czasem mia艂 okazj臋 pobrudzi膰 sobie r臋ce.

— No, i co o tym my艣lisz? — zapyta艂, spogl膮daj膮c w d贸艂, na zw艂oki. Ci膮gle jeszcze by艂o na tyle ciemno, 偶e musieli korzysta膰 ze sztucznego o艣wietlenia. S艂o艅ce ju偶 wschodzi艂o, ale po przeciwnej stronie budynku.

— Do s膮du z tym na razie nie mo偶na p贸j艣膰, ale na moje oko, w chwili upadku facet by艂 sztywny od paru godzin.

Obaj ogl膮dali w milczeniu czynno艣ci szpakowatego patologa z wydzia艂u kryminalistycznego Biura. Mia艂 mn贸stwo test贸w do przeprowadzenia, a pomiar temperatury wewn臋trznej zw艂ok, kt贸ry, po uwzgl臋dnieniu przez komputer warunk贸w zewn臋trznych, powinien w przybli偶eniu ustali膰 godzin臋 艣mierci, by艂 tylko jednym z nich. By艂a to metoda znacznie mniej dok艂adna ni偶 obaj mogli sobie 偶yczy膰, ale ka偶dy wynik lokuj膮cy zgon denata przed 21.46 poprzedniego wieczoru dawa艂 im odpowied藕, kt贸rej szukali.

— Dosta艂 no偶em w samo serce — p贸艂g艂osem powiedzia艂 Caruso i chocia偶 dla niego trupy te偶 nie by艂y nowo艣ci膮, a偶 si臋 wzdrygn膮艂 na sam膮 my艣l o tym. Do brutalno艣ci morderstwa normalny cz艂owiek nigdy si臋 nie przyzwyczai. Pojedyncza, czy liczona w setkach, gwa艂towna 艣mier膰 jest zawsze wstrz膮saj膮ca, a liczba w ka偶dym wypadku okre艣la jedynie, ile indywidualnych teczek oznaczono tym samym numerem sprawy. — Mamy te偶 kapitana.

— S艂ysza艂em — kiwn膮艂 g艂ow膮. — Ten ma trzy paski, czyli to drugi pilot i zosta艂 zamordowany. A wi臋c to mog艂a by膰 robota jednego cz艂owieka.

— Ile os贸b za艂ogi musia艂 mie膰 ten samolot? — zapyta艂 Caruso stoj膮cego nie opodal inspektora NRBT.

— Dwie. Kiedy艣 niezb臋dny by艂 jeszcze mechanik pok艂adowy, ale nowe wersje 747 obywaj膮 si臋 bez niego. Reszta za艂ogi to ju偶 tylko obs艂uga pasa偶er贸w. Na bardzo dalekie rejsy zabiera si臋 jeszcze czasem zapasowego pilota, ale w dzisiejszych czasach to ju偶 raczej zbytek przezorno艣ci, bo i tak wi臋ksz膮 cz臋艣膰 trasy leci si臋 na automatycznym pilocie.

Patolog podni贸s艂 si臋 znad cia艂a i kiwn膮艂 na ludzi z workiem na zw艂oki, po czym do艂膮czy艂 do dyskutuj膮cej grupki.

— Chcecie wst臋pn膮 opini臋?

— Jasne, wal.

— Facet z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie 偶y艂, zanim dosz艂o do katastrofy. W og贸le nie ma siniak贸w od obra偶e艅 w momencie uderzenia w ziemi臋. Rana klatki piersiowej jest ju偶 zaschni臋ta. Powinny by膰 obtarcia i zasinienia od pas贸w bezpiecze艅stwa, a ich nie ma. S膮 tylko p臋kni臋cia i rozdarcia, za to krwi tyle co na lekarstwo. Z tej urwanej szyi krew powinna si臋 la膰 jak z kranu. Zreszt膮 w og贸le bardzo ma艂o tu krwi. Z tego wynika, 偶e zosta艂 zamordowany w fotelu. Pasy utrzyma艂y go w pozycji siedz膮cej, a to spowodowa艂o, 偶e krew sp艂yn臋艂a w dolne partie cia艂a. Nogi zosta艂y oderwane przy uderzeniu i dlatego tu prawie nie ma krwi. Mam jeszcze kup臋 wynik贸w do uwzgl臋dnienia, ale wed艂ug mnie nie 偶y艂 ju偶 od jakich艣 trzech godzin, mo偶e nawet d艂u偶ej. — Will Gettys si臋gn膮艂 do plastikowego worka i poda艂 im portfel. — Tu s膮 dokumenty tego biedaka. Wygl膮da na to, 偶e nie mia艂 nic wsp贸lnego z zamachem.

— Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e b臋dziesz musia艂 zmieni膰 swoj膮 opini臋 na podstawie wynik贸w test贸w? — zapyta艂 O'Day.

— Bardzo bym si臋 zdziwi艂, Pat. Mo偶e czas zgonu przesunie si臋 o godzin臋, p贸艂torej, ale to i tak bez znaczenia, bo on ju偶 by艂 martwy. Tu nie ma do艣膰 krwi na to, 偶eby 偶y艂 w momencie katastrofy. To pewne jak w banku — doda艂, zdaj膮c sobie doskonale spraw臋 z tego, 偶e od 艣cis艂o艣ci tej ekspertyzy zale偶y jego dalsza kariera.

— Dzi臋ki Bogu — westchn膮艂 Caruso. Ta ekspertyza znacznie upraszcza艂a dochodzenie. Pewnie, 偶e jeszcze przez p贸艂 wieku wielu b臋dzie snu艂o spiskowe teorie na temat okoliczno艣ci 艣mierci tych ludzi, a Biuro b臋dzie robi艂o swoje, sprawdzaj膮c ka偶d膮 z nich we wsp贸艂pracy z Japo艅czykami, ale to oznacza艂o, 偶e by艂 tylko jeden sprawca. Tylko jeden cz艂owiek wycelowa艂 ten samolot w budynek i dokona艂 masowego morderstwa, ale by艂 to tylko kolejny szale艅czy akt pojedynczej osoby. I tak nie wszyscy w to uwierz膮. — Przeka偶 to osobi艣cie Murrayowi — poleci艂 Patowi. — Dan jest teraz u prezydenta.

— Tak jest, sir — odpar艂 O'Day i odszed艂 w kierunku swej p贸艂ci臋偶ar贸wki z silnikiem Diesla, zaparkowanej nie opodal. To chyba jedyny taki samoch贸d w mie艣cie, pomy艣la艂 patrz膮c na pickupa z policyjnym migaczem na dachu, w艂膮czonym w gniazdo zapalniczki. Wiadomo艣ci takiej wagi po prostu nie mo偶na by艂o przekazywa膰 przez radio, kodowane czy nie.

* * *

Kontradmira艂 Jackson przebra艂 si臋 w mundur galowy na p贸艂torej godziny przed l膮dowaniem w Andrews, zdo艂awszy przespa膰 w powietrzu ponad sze艣膰, tak mu teraz potrzebnych, godzin. Przedtem wprowadzono go w wiele spraw, kt贸re w艂a艣ciwie nie mia艂y dla niego a偶 takiego znaczenia. Mundur troch臋 si臋 pogni贸t艂 w torbie na garnitury, ale w tej chwili i tak nikt na to nie zwraca艂 zbytniej uwagi, a granatowa we艂na ca艂kiem nie藕le kry艂a fa艂dy. Zreszt膮, nawet gdyby kto艣 mu si臋 uwa偶nie przygl膮da艂, to pi臋膰 rz臋d贸w baretek pod z艂otymi skrzyd艂ami zapewne bardziej przyci膮gnie jego wzrok, ni偶 te par臋 przygniecionych kant贸w. Tego ranka wia艂 wiatr ze wschodu, tote偶 KC-10 podchodzi艂 do l膮dowania znad Wirginii, nad Kapitolem. Widok, jaki rozci膮ga艂 si臋 z g贸ry wywo艂a艂 zduszone „O, Jezu!” gdzie艣 z ty艂u, co 艣ci膮gn臋艂o do okien wszystkich pozosta艂ych pasa偶er贸w, kt贸rzy na moment zapomnieli, 偶e nie s膮 turystami. Krwistoczerwone promienie wschodz膮cego s艂o艅ca miesza艂y si臋 z bia艂oczerwonymi b艂yskami 艣wiate艂 woz贸w stra偶ackich wok贸艂 tego, co jeszcze nie tak dawno by艂o symbolem Waszyngtonu, stolicy ich pa艅stwa. Ka偶dy z nich ogl膮da艂 bezpo艣rednie transmisje z miejsca katastrofy, ale ten obraz, widziany na w艂asne oczy, dzia艂a艂 na nich niepor贸wnanie mocniej. Pi臋膰 minut p贸藕niej samolot wyl膮dowa艂 w bazie Andrews i oficerowie przesiedli si臋 na pok艂ad 艣mig艂owca z 1. Dywizjonu 艢mig艂owc贸w Si艂 Powietrznych USA, kt贸ry mia艂 ich przetransportowa膰 na l膮dowisko Pentagonu. Ten lot, wolniejszy i na ni偶szym pu艂apie, da艂 im kolejn膮 mo偶liwo艣膰 zapoznania si臋 z ogromem zniszcze艅.

— O Bo偶e — j臋kn膮艂 w interkom Dave Seaton. — Czy w og贸le kto艣 z tego wyszed艂 偶ywy?

Robby odezwa艂 si臋 dopiero po chwili:

— Ciekawe, gdzie by艂 Jack, kiedy do tego dosz艂o? — Przypomnia艂 sobie tradycyjny toast armii brytyjskiej „Za krwawe wojny i wielkie zarazy!”, kt贸ry bez ogr贸dek wskazywa艂 jedyne pewne drogi awansu dla oficera. Ka偶demu z nich zdarza艂o si臋 przecie偶 awansowa膰 w miejsce zwolnione przez kogo艣 przed czasem. Wielu ludzi wyp艂ynie teraz na szczyty, cho膰 mo偶e nie oczekiwali awansu za tak膮 cen臋, a ju偶 na pewno nie jego najlepszy przyjaciel gdzie艣 tam, w dole, w tym zranionym mie艣cie.

* * *

Wida膰 by艂o, 偶e 偶o艂nierze pe艂ni膮 wart臋 w wielkim napi臋ciu. O'Day zaparkowa艂 swoj膮 p贸艂ci臋偶ar贸wk臋 po drugiej stronie 脫smej Ulicy. Koszary piechoty morskiej zosta艂y zabarykadowane zgodnie z wymogami sztuki wojennej. Wzd艂u偶 kraw臋偶nika zaparkowano rz膮d samochod贸w, podw贸jny w miejscach, gdzie naprzeciw by艂y przerwy w zabudowie. Inspektor wysiad艂 i podszed艂 do bramy. Mia艂 na sobie wiatr贸wk臋 z wielkim napisem FBI i ju偶 z daleka pokazywa艂 w wyci膮gni臋tej r臋ce legitymacj臋 z odznak膮.

— Ja w sprawie s艂u偶bowej, sier偶ancie — powiedzia艂 do podoficera dy偶urnego na bramie.

— Pan do kogo? — zapyta艂 sier偶ant, por贸wnuj膮c zdj臋cie z twarz膮 Pata.

— Do pana Murraya.

— Prosz臋 zostawi膰 bro艅 s艂u偶bow膮 do depozytu. Takie mamy rozkazy — wyja艣ni艂 sier偶ant.

— Jasne. — O'Day odpi膮艂 od pasa kabur臋 ze swoim S&W 1076 i dwoma zapasowymi magazynkami. Wewn膮trz tego ogrodzenia i tak mu do niczego nie b臋dzie potrzebny. — Sier偶ancie, ilu macie tu ludzi? — zapyta艂 z wyrazem lekkiego zdziwienia, widz膮c wok贸艂 mn贸stwo 偶o艂nierzy.

— Dwie kompanie — odpar艂 podoficer. — Trzecia ochrania Bia艂y Dom.

Oczywi艣cie. Najlepiej zamkn膮膰 stajni臋, kiedy konia ju偶 wyprowadzili, pomy艣la艂 inspektor. W dodatku w艂a艣nie przywozi艂 wie艣ci, sprawiaj膮ce, 偶e ca艂a ta maskarada zdawa艂a si臋 psu na bud臋. Sier偶ant tymczasem przywo艂a艂 gestem porucznika, kt贸ry najwyra藕niej nie mia艂 nic do roboty, bo s艂u偶ba przy bramie to robota dla podoficer贸w, by ten zaprowadzi艂 go艣cia do celu jego wizyty. Porucznik zasalutowa艂 przybyszowi.

— Mam si臋 spotka膰 z dyrektorem Murrayem. Jeste艣my um贸wieni — powiedzia艂 O'Day.

— Prosz臋 za mn膮, sir.

Okaza艂o si臋, 偶e wewn膮trz ogrodzenia stoi druga linia wartownik贸w, a za pierwszym rz臋dem budynk贸w trzecia, z karabinami maszynowymi. Dwie kompanie, m贸wi艂 ten sier偶ant? To razem daje jakie艣 trzysta bagnet贸w. No tak, prezydent Ryan na pewno by艂 bezpieczny wewn膮trz tej fortecy, chyba 偶e znajdzie si臋 jeszcze jeden szaleniec z samolotem. Po drodze legitymacj臋 O'Daya obejrza艂 jeszcze raz jaki艣 kapitan. To ju偶 przegi臋cie, pomy艣la艂 inspektor. Kto艣 musi im szybko powiedzie膰, jak si臋 sprawy maj膮, bo jeszcze chwila i wyprowadz膮 czo艂gi na ulice. Murray ju偶 czeka艂 na niego w sieni.

— Na ile to pewne?

— My艣l臋, 偶e wystarczaj膮co.

— Chod藕. — Murray zaprowadzi艂 go艣cia do sto艂贸wki. — To jest inspektor Pat O'Day — przedstawi艂 go zebranym. — Chyba znasz tych ludzi, Pat?

— Dzie艅 dobry. Wracam ze Wzg贸rza. Znale藕li艣my co艣, o czym jak my艣l臋, powinni pa艅stwo wiedzie膰 — zacz膮艂 i w ci膮gu kilku minut przedstawi艂 zebranym histori臋 odnalezienia zw艂ok drugiego pilota i wst臋pne wyniki ogl臋dzin.

— Na ile to pewne? — zapyta艂a Andrea Price.

— Wie pani sama jak to jest na tym etapie 艣ledztwa — odpar艂 O'Day. — Mamy na razie wst臋pne wyniki ogl臋dzin, ale mnie wydaj膮 si臋 ca艂kiem przekonywaj膮ce. Ostateczne wyniki b臋d膮 zapewne dost臋pne przed obiadem. Identyfikacja przebiega na razie troch臋 chaotycznie, bo do tej pory nie znale藕li艣my g艂owy denata, a ludzie s膮 zupe艂nie wyko艅czeni. Na razie nie m贸wi臋, 偶e sprawa jest zamkni臋ta. Mamy wst臋pne dane, kt贸re potwierdzaj膮 inne ustalenia.

— Czy mog臋 o tym powiedzie膰 w telewizji? — zapyta艂 Ryan.

— W 偶adnym wypadku — kategorycznie zaprzeczy艂 van Damm. — Po pierwsze, to jeszcze nie jest potwierdzone. A po drugie, jeszcze za wcze艣nie, by ktokolwiek w to uwierzy艂.

Murray i O'Day spojrzeli po sobie. 呕aden z nich nie by艂 politykiem, w przeciwie艅stwie do van Damma. Dla nich tajemnica 艣ledztwa s艂u偶y艂a g艂贸wnie do ochrony materia艂u dowodowego, do tego, 偶eby przysi臋gli orzekali w sprawie, nie maj膮c o niej wyrobionego zdania i 偶eby nie wystraszy膰 sprawc贸w. Dla Arnie'ego kontrola nad wiadomo艣ciami o ustaleniach 艣ledztwa s艂u偶y艂a czemu艣 diametralnie innemu: ochronie cz艂onk贸w spo艂ecze艅stwa przed wiadomo艣ciami, kt贸rych mogliby nie zrozumie膰 w czystej formie. Trzeba je wi臋c wed艂ug Arnie'ego odpowiednio pokroi膰 i przerzu膰, a dopiero potem podawa膰 ludziom, 艂y偶eczka po 艂y偶eczce, powoli, 偶eby si臋 bro艅 Bo偶e nie zad艂awili. Obaj zauwa偶yli te偶 przeci膮g艂e spojrzenie, kt贸rym Ryan obrzuci艂 szefa personelu Bia艂ego Domu.

* * *

Os艂awiona czarna skrzynka jest niczym wi臋cej jak zwyk艂ym magnetofonem, pod艂膮czonym do mikrofon贸w w kabinie pilot贸w i czujnik贸w, kontroluj膮cych prac臋 przyrz膮d贸w pok艂adowych, w tym nadzoruj膮cych prac臋 silnik贸w. Japo艅skie Linie Lotnicze JAL s膮 w艂asno艣ci膮 pa艅stwow膮, wi臋c samolot by艂 najnowszym krzykiem techniki. Rejestrator parametr贸w lotu dzia艂a艂 w technologii cyfrowej, tote偶 odczytywanie zapisu sz艂o bardzo sprawnie. Najpierw szef zespo艂u analityk贸w wykona艂 kopi臋 oryginalnej ta艣my, by nie zniekszta艂ci膰 jej zapis贸w przed ewentualn膮 powt贸rn膮 ekspertyz膮. Orygina艂 po skopiowaniu pow臋drowa艂 natychmiast do sejfu i od tej chwili przedmiotem prac by艂a wy艂膮cznie kopia. Kto艣 ju偶 艣ci膮gn膮艂 t艂umacza j臋zyka japo艅skiego, kt贸ry oczekiwa艂 na swoj膮 kolej.

— Wygl膮da na to, 偶e zapis jest idealny — skomentowa艂 pierwsze prace analityk. — W samolocie wszystko by艂o w porz膮dku, nic nie siad艂o — doda艂, pokazuj膮c linie na ekranie komputera. — 艁adne, r贸wne skr臋ty, silniki chodz膮 jak z艂oto. Wszystko jak z podr臋cznika pilota偶u. I tak a偶 do tej chwili. — Pukn膮艂 palcem w ekran. — O, tu wykona艂 gwa艂towny zwrot, zszed艂 z kursu zero-sze艣膰-siedem na zero-dziewi臋膰-sze艣膰 i wyr贸wna艂, wytracaj膮c gwa艂townie wysoko艣膰, a偶 do chwili upadku.

— W kabinie w og贸le nie by艂o 偶adnych rozm贸w — odezwa艂 si臋 inny technik. — Na ta艣mie jest jedynie rutynowa korespondencja ze stacjami naziemnymi. Przewin臋 teraz do samego pocz膮tku i zobaczymy, mo偶e wcze艣niej co艣 by艂o.

Tak naprawd臋, to ta艣ma nie mia艂a pocz膮tku. Urz膮dzenie by艂o ca艂kowicie hermetyczne, jego konstruktorzy nie przewidywali mo偶liwo艣ci wymiany ta艣my, tote偶 kr膮偶y艂a ona wewn膮trz magnetofonu, a kolejne nagrania kasowa艂y to, co si臋 na niej znajdowa艂o poprzednio. Ta艣ma by艂a bardzo d艂uga, umo偶liwia艂a nagrywanie nawet najd艂u偶szych rejs贸w, trwaj膮cych po czterdzie艣ci i wi臋cej godzin. Znalezienie ko艅c贸wki poprzedniego lotu zaj臋艂o technikowi par臋 minut, a potem z g艂o艣nika rozleg艂y si臋 g艂osy obu cz艂onk贸w za艂ogi, prowadz膮cych rozmowy mi臋dzy sob膮 po japo艅sku, a z wie偶膮 kontroln膮 po angielsku. Rozmowy urywa艂y si臋 tu偶 po zje藕dzie samolotu z pasa na drog臋 ko艂owania. Potem przez dwie minuty panowa艂a cisza i nagranie zaczyna艂o si臋 ponownie, gdy znowu uruchomiono przyrz膮dy pok艂adowe w kabinie i za艂oga zacz臋艂a procedur臋 przedstartow膮. Analitycy wezwali do pokoju t艂umacza, pracownika Agencji Bezpiecze艅stwa Narodowego.

Jako艣膰 nagrania by艂a doskona艂a. Wszyscy wyra藕nie s艂yszeli pstrykni臋cia przerzucanych wy艂膮cznik贸w i szum w艂膮czanych mechanizm贸w. Najg艂o艣niej s艂ycha膰 by艂o oddech drugiego pilota, kt贸rego 艣cie偶k臋 przes艂uchiwali w tej chwili.

— Stop — powiedzia艂 t艂umacz. — Prosz臋 cofn膮膰 troszeczk臋. Tam jest jeszcze jaki艣 g艂os, s艂abo go s艂ysz臋... O, teraz ju偶 lepiej. „Gotowe?” To pewnie kapitan. Tak, to na pewno on. Trzasn臋艂y drzwi, a wi臋c dopiero wszed艂 do kabiny. „Procedura przedstartowa zako艅czona. Procedura startowa w trakcie wykonywania”. O, Bo偶e! On go zamordowa艂! Prosz臋 jeszcze raz cofn膮膰!

Agent FBI, stoj膮cy za plecami t艂umacza, za艂o偶y艂 drug膮 par臋 s艂uchawek. Dla nich obu by艂 to pierwszy raz. Agent widzia艂 ju偶 jak wygl膮da morderstwo na ta艣mie z kamery bankowej, ale ani on, ani t艂umacz, nigdy nie s艂yszeli, jak si臋 zabija cz艂owieka. Nie s艂yszeli mla艣ni臋cia towarzysz膮cego uderzeniu no偶em, zgrzytu ostrza po ko艣ci, st臋kni臋cia 艣miertelnie ugodzonego cz艂owieka, kt贸remu zaskoczenie jeszcze nie pozwoli艂o poczu膰 b贸lu, charkotu, kt贸ry wydoby艂 si臋 z ust i wreszcie spokojnego g艂osu drugiego cz艂owieka.

— Co to by艂o? — zapyta艂 agent.

— Prosz臋 to pu艣ci膰 jeszcze raz — poprosi艂 wstrz膮艣ni臋ty t艂umacz, wbijaj膮c oczy w 艣cian臋. — On m贸wi: „Bardzo mi przykro, 偶e musz臋 to zrobi膰”. — Przez chwil臋 t艂umacz nie m贸wi艂 nic, ci臋偶ko dysz膮c, wreszcie mrukn膮艂 pod nosem:

— Jezu!

Z drugiego g艂o艣nika pop艂yn膮艂 spokojny, zr贸wnowa偶ony g艂os informuj膮cy wie偶臋, 偶e samolot uruchomi艂 silniki.

— To Sato, kapitan — poinformowa艂 ekspert NRBT. — To z jego 艣cie偶ki. Zabi艂 drugiego pilota.

— I dalej ju偶 nic nie ma na jego 艣cie偶ce — poinformowa艂 technik. Z g艂o艣nika dochodzi艂y tylko d藕wi臋ki z wn臋trza kabiny.

— Zabi艂 drugiego pilota — zgodzi艂 si臋 agent. Mog膮 przes艂uchiwa膰 t臋 ta艣m臋 jeszcze setki, ba, tysi膮ce razy, oni, Tajna S艂u偶ba, NRBT, ktokolwiek, ale wnioski b臋d膮 takie same. 艢ledztwo b臋dzie trwa艂o jeszcze miesi膮cami, ale w艂a艣ciwie mo偶na je by艂o zamkn膮膰 ju偶 w tej chwili, nieca艂e dziewi臋膰 godzin po jego rozpocz臋ciu.

* * *

Ulice Waszyngtonu przedstawia艂y niezwyk艂y widok. O tej porze dnia stolica by艂a zwykle zakorkowana na amen samochodami urz臋dnik贸w federalnych, lobbyst贸w, kongresman贸w, pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy prawnik贸w prowadz膮cych praktyki w mie艣cie, ich sekretarek, nie licz膮c pracownik贸w s艂u偶b miejskich i robotnik贸w. Ryan zna艂 to z w艂asnego do艣wiadczenia a偶 za dobrze. A dzisiaj nic, pustka. Gdyby nie to, 偶e na ka偶dym skrzy偶owaniu sta艂 radiow贸z policji miejskiej albo pomalowany w barwy ochronne w贸z Gwardii Narodowej, mo偶na by pomy艣le膰, 偶e to weekend w 艣rodku lata i wszyscy wyjechali z miasta. Najwi臋kszy ruch panowa艂 na ulicach, kt贸rymi odsy艂ano samochody gapi贸w, chc膮cych si臋 dosta膰 na Kapitol. Napotykali oni na stanowcz膮, cho膰 grzeczn膮 blokad臋 ju偶 dziesi臋膰 przecznic przed wjazdem na wzg贸rze. Prezydencka kawalkada jecha艂a bez przeszk贸d wyludnion膮 Pennsylvania Avenue. Jack siedzia艂 z ty艂u Chevroleta Suburbana, a pojazdy piechoty morskiej nadal poprzedza艂y i os艂ania艂y z ty艂u samochody Tajnej S艂u偶by. S艂o艅ce sta艂o ju偶 wysoko. Niebo by艂o czyste, b艂臋kitne, bez chmurki, i dopiero po chwili zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 tu nie gra, 偶e panorama miasta zosta艂a wyszczerbiona.

Jumbo nie uszkodzi艂 nawet drzew. Nic nie rozproszy艂o energii uderzenia. Na rumowisku pracowa艂o sze艣膰 d藕wig贸w, przenosz膮c kamienne bloki z wn臋trza krateru, kt贸ry jeszcze wczoraj by艂 siedzib膮 parlamentu, na ci臋偶ar贸wki, wywo偶膮ce je gdzie艣 dalej. Odjecha艂y ju偶 prawie wszystkie wozy stra偶y po偶arnej. Widowiskowa cz臋艣膰 tragedii dobieg艂a ko艅ca. Teraz pozosta艂a ju偶 tylko rana do zaleczenia.

Reszta miasta zdawa艂a si臋 nie naruszona. Ryan wyjrza艂 raz jeszcze przez przyciemnion膮 szyb臋 samochodu na rumowisko i, gdy Suburban skr臋ca艂 w Constitution Avenue, przeni贸s艂 wzrok na zegarek. 6.40. Zobaczy艂 jakich艣 ludzi. Samochod贸w nie przepuszczano, ale porannymi biegaczami nikt sobie g艂owy nie zawraca艂. Wielu z nich zapewne biega艂o t臋dy co rano, ale wielu wybra艂o si臋 gnanych ciekawo艣ci膮. Wszyscy stali i patrzyli w milczeniu na sceny rozgrywaj膮ce si臋 po drugiej stronie ulicy. Ryan popatrzy艂 na ich twarze, kilku z nich oderwa艂o si臋 na chwil臋 od rumowiska, by odprowadzi膰 wzrokiem kawalkad臋 samochod贸w. Stali w ma艂ych grupkach, dziel膮c si臋 wra偶eniami, wskazuj膮c co艣 palcami i kr臋c膮c z niedowierzaniem g艂owami. Jack zauwa偶y艂, 偶e agenci w samochodzie przypatruj膮 im si臋 uwa偶nie, jakby si臋 bali, 偶e kt贸ry艣 wyci膮gnie zaraz spod dresu granatnik przeciwpancerny.

Tak szybka jazda przez Waszyngton by艂a nowo艣ci膮, je艣li chodzi o prezydenck膮 kawalkad臋. Zdecydowano si臋 skorzysta膰 z wyludnienia ulic, bo, po pierwsze, szybko poruszaj膮cy si臋 cel trudniej trafi膰, po drugie, czas Ryana liczy艂 si臋 teraz podw贸jnie i nie mia艂 ani sekundy do stracenia. Gna艂 wi臋c teraz ile si艂 w koniach pod mask膮 ku temu, czego tak serdecznie nie znosi艂. Przecie偶 zgodzi艂 si臋 na t臋 propozycj臋 tymczasowej wiceprezydentury przy boku Durlinga, 偶eby wreszcie, raz na zawsze, sko艅czy膰 z prac膮 dla rz膮du. Ta my艣l zmusi艂a go do zamkni臋cia oczu. Jak to jest, do ci臋偶kiej cholery, 偶e ilekro膰 chce od czego艣 uciec, zawsze pakuje si臋 w sam 艣rodek? Przecie偶 to nie z nadmiaru odwagi, wr臋cz przeciwnie. Tak si臋 ba艂 zdemaskowania swojego tch贸rzostwa, 偶e zawsze robi艂 to, na co innym brakowa艂o odwagi. C贸偶 m贸g艂 poradzi膰 na to, 偶e nie zawsze by艂o pod r臋k膮 honorowe wyj艣cie, z kt贸rego m贸g艂by skorzysta膰?

— B臋dzie dobrze — powiedzia艂 van Damm, domy艣laj膮c si臋, o czym my艣li nowy prezydent.

Nie, nie b臋dzie dobrze, pomy艣la艂 Jack, ale nie zdoby艂 si臋 na to, 偶eby swoje przewidywania wypowiedzie膰 na g艂os.

3
艢ledztwo

Sala Roosevelta zawdzi臋cza swe imi臋 Theodore'owi Rooseveltowi, tu bowiem wisi jego dyplom Pokojowej Nagrody Nobla, kt贸r膮 przyznano mu w roku 1905 za „mediacj臋” w wojnie rosyjsko-japo艅skiej. Historycy dowodz膮 teraz, 偶e za ten n贸偶 wbity w plecy cara Amerykanie s艂ono p贸藕niej zap艂acili. Wygrana podgrza艂a mocarstwowe ambicje Japonii, a Rosjan zrani艂a tak g艂臋boko, 偶e jeszcze Stalin, kt贸rego trudno przecie偶 podejrzewa膰 o sympati臋 do dynastii Romanow贸w, uzasadnia艂 wiaro艂omstwem Teddy'ego Roosevelta nieufno艣膰 w stosunku do Amerykan贸w. Nagroda Nobla by艂a jednak nagrod膮 Nobla i jej polityczn膮 wymow臋 trudno by艂o lekcewa偶y膰, nawet je艣li w rzeczywisto艣ci nic za ni膮 nie sta艂o. W sali tej wydawano w Bia艂ym Domu pomniejsze bankiety i organizowano konferencje prasowe, gdy偶 znajdowa艂a si臋 niedaleko Gabinetu Owalnego. Dostanie si臋 tam by艂o jednak trudniejsze, ni偶 sobie Jack wyobra偶a艂. Korytarze Bia艂ego Domu s膮 do艣膰 w膮skie, jak na przewalaj膮ce si臋 po nich t艂umy, a w dodatku z uwagi na konieczno艣膰 wpuszczenia obcych ludzi, liczba agent贸w Tajnej S艂u偶by zosta艂a podwojona. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e chocia偶 pochowali bro艅, pomy艣la艂 Jack. Zaraz za drzwiami, do grupy, kt贸ra go eskortowa艂a, do艂膮czy艂o ich chyba jeszcze dziesi臋ciu, zupe艂nie niezra偶onych wyra偶aj膮cym bezsilne cierpienie westchni臋ciem Miecznika. Wszystko by艂o nowe, a chmara agent贸w, kt贸ra kiedy艣 budzi艂a w nim poczucie bezpiecze艅stwa, a potem rozbawienie, teraz stawa艂a si臋 jeszcze jednym przypomnieniem tego, 偶e w jego 偶yciu nast膮pi艂a dramatyczna zmiana.

— Co teraz? — zapyta艂 Jack.

— T臋dy, prosz臋. — Agent otworzy艂 drzwi, za kt贸rymi na prezydenta czeka艂a charakteryzatorka. Wszystko co potrzebne do przygotowania g艂owy pa艅stwa do wyst臋pu przed kamerami, spoczywa艂o w wielkiej, znoszonej czarnej walizce z dermy, nad kt贸r膮 siedzia艂a kobieta pod pi臋膰dziesi膮tk臋. Tej cz臋艣ci wyst臋pu w telewizji Jack nigdy nie zdo艂a艂 polubi膰, mimo 偶e jako doradca do spraw bezpiecze艅stwa narodowego, zmuszony by艂 co jaki艣 czas wyst臋powa膰 przed kamer膮. Trwanie w bezruchu w czasie, gdy kto艣 nak艂ada艂 mu na twarz p艂ynny podk艂ad za pomoc膮 g膮bki, sypa艂 pudrem, uk艂ada艂 fryzur臋 lakierem, kt贸rego si臋 potem przez dwa dni nie dawa艂o zmy膰, by艂o niemal ponad jego si艂y. W dodatku kobieta nie odzywa艂a si臋 ani s艂owem, a jej twarz zdradza艂a, 偶e jeszcze chwila i wybuchnie p艂aczem.

— Ja te偶 go lubi艂em — powiedzia艂 w ko艅cu, przerywaj膮c niezr臋czn膮 cisz臋. Jej d艂o艅 nagle zastyg艂a w p贸艂 ruchu, a ich spojrzenia si臋 spotka艂y.

— Zawsze by艂 taki mi艂y. Wiem, 偶e tego nie znosi艂, zupe艂nie jak pan, ale nigdy si臋 nie poskar偶y艂, zawsze mia艂 jaki艣 偶art w zanadrzu... Czasem, tak dla zabawy, charakteryzowa艂am te偶 jego dzieci. Nawet ch艂opak to lubi艂, wie pan? Zwykle, jak mia艂 wyg艂asza膰 or臋dzie, dzieciaki wcze艣niej bawi艂y si臋 z kamerzystami, a oni potem oddawali im te ta艣my i...

— Ju偶 dobrze, niech pani nie p艂acze. — Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. Wreszcie kto艣 z jego otoczenia nie traktowa艂 tej tragedii jak zwyk艂ej zmiany pracodawcy i w kt贸rego obecno艣ci nie czu艂 si臋 jak ma艂pa w zoo. — Jak si臋 pani nazywa?

— Mary Abbot — odpar艂a g艂osem pe艂nym skruchy za chwil臋 s艂abo艣ci.

— Od dawna pani tu pracuje?

— Przysz艂am tu偶 przed odej艣ciem pana Cartera — powiedzia艂a, wycieraj膮c oczy.

— To mo偶e udzieli mi pani paru rad?

— Och, nie. Nie mam o tym zielonego poj臋cia... — Na jej ustach zago艣ci艂 u艣miech zak艂opotania.

— To tak jak ja. Czy to ju偶 koniec? — zapyta艂, spogl膮daj膮c w lustro.

— Tak, panie prezydencie.

— Dzi臋kuj臋 pani, pani Abbot.

Posadzili go w drewnianym fotelu z por臋czami. Reflektory ju偶 by艂y ustawione, a co gorsza, tak偶e zapalone, przez co temperatura w pokoju wzros艂a do prawie czterdziestu stopni, a przynajmniej jemu si臋 tak wydawa艂o. D藕wi臋kowiec przypi膮艂 mu do krawata mikrofon z tak膮 sam膮 delikatno艣ci膮, z jak膮 muska艂a jego w艂osy przed chwil膮 pani Abbot, co nie dziwi艂o, bior膮c pod uwag臋, 偶e ka偶dy ruch jego d艂oni 艣ledzony by艂 pilnie przez dw贸ch agent贸w z r臋kami pod marynarkami. Ka偶dy z cz艂onk贸w ekipy otrzyma艂 towarzystwo, a Andrea Price sta艂a w drzwiach i stamt膮d mia艂a na oku wszystkich. Jej podejrzliwie spogl膮daj膮cych ciemnych oczu nie rozja艣nia艂 fakt, 偶e ka偶dy element wyposa偶enia ekipy zosta艂 dwukrotnie sprawdzony, ani to, 偶e ka偶dy z jej cz艂onk贸w przeszed艂 dok艂adn膮 rewizj臋. Detektory mo偶na oszuka膰, w ko艅cu w filmach pokazywali jak szale艅cy buduj膮 pistolety pozbawione metalowych cz臋艣ci. Plastikowa, czy nie, bro艅 musi mie膰 jakie艣 kszta艂ty i wymiary, a jej u偶ycie musi poprzedza膰 jaki艣 odbiegaj膮cy od normy ruch. Wyczuwalne napi臋cie ochrony udziela艂o si臋 ekipie telewizyjnej, kt贸ra stara艂a si臋 trzyma膰 r臋ce na widoku i powstrzymywa膰 od gwa艂townych gest贸w.

— Dwie minuty — powt贸rzy艂 producent wiadomo艣膰 ze s艂uchawki. — Teraz lec膮 reklamy.

— Zdo艂a艂 si臋 pan dzi艣 cho膰 kr贸tko przespa膰? — zapyta艂 akredytowany w Bia艂ym Domu dziennikarz CNN. Jak wszyscy, chcia艂 jak najszybciej wiedzie膰, z kim ma do czynienia.

— Za kr贸tko — odpar艂 Jack, nagle czuj膮c ogarniaj膮ce go napi臋cie. Naprzeciw sta艂y dwie kamery. Skrzy偶owa艂 nogi i opar艂 d艂onie na udach, by powstrzyma膰 dr偶enie palc贸w. Jakie wra偶enie powinien teraz sprawia膰? Ma by膰 ponury, przej臋ty 偶alem, czy spokojny i pewny siebie, a mo偶e przygnieciony tym wszystkim i zagubiony? Teraz ju偶 by艂o za p贸藕no na ustalenia. Cholera, dlaczego nie zapyta艂 o to wcze艣niej Arnie'ego?

— P贸艂 minuty — odezwa艂 si臋 producent.

Jack spr贸bowa艂 si臋 pozbiera膰. Tylko odpowiada膰 na pytania. W ko艅cu nieraz to ju偶 robi艂.

— Witam pa艅stwa w dzienniku osiem minut po si贸dmej — odezwa艂 si臋 dziennikarz, patrz膮c prosto w obiektyw kamery. — Jeste艣my teraz w Bia艂ym Domu, u prezydenta Johna Ryana. Panie prezydencie, to by艂a d艂uga noc, prawda?

— Obawiam si臋, 偶e tak — zgodzi艂 si臋 Jack.

— Co mo偶e nam pan powiedzie膰 o wydarzeniach ostatnich godzin?

— Jak pa艅stwo wiedz膮, trwa nadal akcja ratownicza. Nie odnaleziono jeszcze cia艂a prezydenta Durlinga. Ekipa 艣ledcza, kt贸rej prace koordynuje FBI, rozpocz臋艂a dochodzenie, maj膮ce na celu wyja艣nienie przebiegu zdarze艅.

— Jakie s膮 dotychczasowe ustalenia?

— Obawiam si臋, 偶e jeszcze za wcze艣nie na jakiekolwiek pewne ustalenia, ale spodziewam si臋, 偶e po po艂udniu b臋d膮 ju偶 znane pocz膮tkowe ustalenia i wyniki ekspertyz. — Ryan dostrzeg艂 zaw贸d w oczach dziennikarza, mimo 偶e ten przecie偶 przed wej艣ciem tu wiedzia艂, 偶e nie otrzyma wi膮偶膮cej odpowiedzi na to pytanie.

— Dlaczego w艂a艣nie FBI prowadzi 艣ledztwo? Przecie偶 sprawy zamach贸w na prezydent贸w le偶膮 w gestii Tajnej S艂u偶by?

— Szkoda czasu na spory kompetencyjne. Dochodzenie w sprawie tej wagi musia艂o si臋 rozpocz膮膰 natychmiast, tote偶 postanowi艂em, 偶e b臋dzie je prowadzi膰 Biuro, w 艣cis艂ym powi膮zaniu z Departamentem Sprawiedliwo艣ci i innymi agendami federalnymi. Potrzebujemy odpowiedzi, i to szybko, a ten spos贸b wydaje nam si臋 najlepszy.

— Chodz膮 s艂uchy, 偶e mianowa艂 pan te偶 nowego dyrektora FBI.

Jack skin膮艂 g艂ow膮.

— Tak, Barry, dokona艂em tej nominacji. Poprosi艂em Daniela E. Murraya, by zgodzi艂 si臋 tymczasowo pe艂ni膰 obowi膮zki dyrektora Biura. Dan jest pracownikiem FBI z d艂ugim do艣wiadczeniem i ostatnio pe艂ni艂 rol臋 zast臋pcy dyrektora Shawa. Znali艣my si臋 w tr贸jk臋 od wielu lat i jestem zdania, 偶e pan Murray to jeden z najlepszych policjant贸w, jakich w tej chwili rz膮d ma do swojej dyspozycji.

* * *

— Murray? Co to za jeden?

— Policjant, podobno ekspert od terroryzmu i wywiadu — odpar艂 szef wywiadu.

— Hmm — mrukn膮艂, wracaj膮c do fili偶anki gorzkiej kawy.

* * *

— A co mo偶e nam pan powiedzie膰 o przygotowaniach do dzia艂a艅 rz膮du w ci膮gu tych najbli偶szych paru dni?

— Barry, te plany dopiero powstaj膮. Najwa偶niejsz膮 spraw膮 jest na razie umo偶liwienie FBI i innym organom dochodzeniowym ich pracy. Jeszcze dzi艣 dost臋pne b臋d膮 inne informacje, ale to by艂a d艂uga i trudna noc dla bardzo wielu ludzi w tym mie艣cie.

Korespondent skin膮艂 g艂ow膮 i postanowi艂 zada膰 bardziej osobiste pytanie.

— Panie prezydencie, gdzie pan i pa艅ska rodzina spali艣cie tej nocy? Bo podobno nie tutaj?

— W koszarach piechoty morskiej przy 脫smej Ulicy.

— Jasna cholera, Szefie! — mrukn臋艂a z wyrzutem Andrea Price. Paru pismak贸w i tak ju偶 o tym wiedzia艂o, ale S艂u偶ba nikomu tego nie potwierdza艂a, odpowiadaj膮c, 偶e rodzina Ryan贸w sp臋dzi艂a t臋 noc w „nieujawnionym miejscu”. No dobra, trzeba b臋dzie poszuka膰 innego lokum na dzisiejsz膮 noc.

— A dlaczego tam?

— Wiesz, to mog艂o by膰 gdziekolwiek, ale akurat tam wydawa艂o mi si臋 najdogodniej. A poza tym, Barry, kiedy艣 by艂em oficerem piechoty morskiej, wi臋c ci膮gn臋艂o mnie na stare 艣mieci — wyja艣ni艂.

* * *

— Pami臋tasz t臋 noc, kiedy ich wysadzili艣my w powietrze?

— Pi臋kna noc — przypomnia艂 sobie szef wywiadu, wspominaj膮c jak to wypatrywa艂 oczy przez lornetk臋 z dachu bejruckiego „Holiday Inn”. To on pomaga艂 to zorganizowa膰. Zaj膮艂 si臋 najtrudniejsz膮 spraw膮, znalezieniem kierowcy. Amerykanie mieli hopla na punkcie tych swoich marines, przypisywali im jakie艣 wr臋cz mistyczne moce. Ale okaza艂o si臋, 偶e gin臋li r贸wnie 艂atwo, jak inni niewierni. Nieraz zastanawia艂 si臋 potem w 偶artach, czy w tym ca艂ym Waszyngtonie jego ludziom nie uda艂oby si臋 znale藕膰 odpowiednio du偶ej ci臋偶ar贸wki... Od艂o偶y艂 te przyjemne rozwa偶ania na bok, mia艂 mn贸stwo roboty do wykonania. Nieraz by艂 w Waszyngtonie i rozpoznawa艂 tam wiele obiekt贸w, w tym koszary piechoty morskiej, w艂a艣nie pod k膮tem ewentualnej akcji. Nie, zbyt 艂atwo by艂o je obroni膰. A szkoda. Polityczna warto艣膰 takiego ataku by艂aby trudna do przecenienia.

* * *

— Niezbyt sprytnie — zauwa偶y艂 Ding znad porannej kawy.

— A co, my艣la艂e艣, 偶e si臋 b臋dzie chowa艂? — zapyta艂 Clark.

— Ty go znasz, tato? — zapyta艂a Patricia.

— Tak. Razem z Dingiem byli艣my jego ochron膮, kiedy jeszcze pracowa艂 w CIA. A jeszcze wcze艣niej mia艂em okazj臋 pozna膰 jego ojca — doda艂 zupe艂nie bez zastanowienia, co mu si臋 nigdy dot膮d nie zdarza艂o.

— I jaki on jest, Ding? — zapyta艂a Patsy swego narzeczonego, g艂adz膮c 艣wie偶o otrzymany pier艣cionek zar臋czynowy.

— 艁ebski facet — oceni艂 go Chavez. — Spokojny. Zawsze znajdzie dla ludzi 偶yczliwe s艂owo. No, w ka偶dym razie, zwykle znajduje.

— Kiedy trzeba, potrafi by膰 twardy — zauwa偶y艂 Clark, spogl膮daj膮c na c贸rk臋 i swego partnera, a zarazem przysz艂ego zi臋cia.

— To prawda — zgodzi艂 si臋 z nim Ding.

* * *

Przez te reflektory poci艂 si臋 strasznie, ale dzielnie zwalcza艂 pokus臋 podrapania si臋 po policzku. Nad r臋kami zdo艂a艂 zapanowa膰, ale mi臋艣nie twarzy zacz臋艂y mu drga膰 i mia艂 jedynie nadziej臋, 偶e kamera tego nie wy艂apie.

— Obawiam si臋, 偶e na to pytanie nie b臋d臋 ci m贸g艂 odpowiedzie膰, Barry — ci膮gn膮艂, 艣ci艣le sk艂adaj膮c d艂onie. — Jeszcze za wcze艣nie na odpowied藕 na wiele wa偶nych pyta艅. Udzielimy na nie odpowiedzi, gdy tylko przyjdzie na to czas. A na razie, przepraszam, ale nie mamy nic do powiedzenia.

— Ma pan dzi艣 przed sob膮 pracowity dzie艅, panie prezydencie — w g艂osie dziennikarza pojawi艂o si臋 wsp贸艂czucie.

— Dla nas wszystkich, Barry, b臋dzie to d艂ugi i ci臋偶ki dzie艅.

— Dzi臋kuj臋 panu, panie prezydencie. — Poczeka艂 a偶 艣wiat艂a zgasn膮 i z centrali w Atlancie przyjdzie potwierdzenie zako艅czenia transmisji, zanim znowu si臋 odezwa艂: — Dzi臋kuj臋 panu, panie prezydencie. To by艂 dobry wywiad.

Do pokoju wszed艂 Arnie, odsuwaj膮c z drogi Andre臋. Niewielu by艂o w tym budynku ludzi, mog膮cych sobie pozwoli膰 na dotkni臋cie agenta Tajnej S艂u偶by bez nara偶enia na powa偶ne konsekwencje, nie m贸wi膮c ju偶 o odepchni臋ciu go, ale Arniemu usz艂o to na sucho.

— Ca艂kiem nie藕le. Nic nie kombinuj. Odpowiadaj zwi臋藕le na pytania.

Pani Abbot poprawi艂a mu makija偶. D艂o艅 delikatnie dotyka艂a czo艂a, podczas gdy druga ma艂ym p臋dzelkiem muska艂a w艂osy. Gdyby nie powaga chwili, Ryan chyba by si臋 roze艣mia艂. Od czasu balu maturalnego nikt dot膮d nie przejawia艂 takiej troski o jego sztywne czarne w艂osy.

Dziennikarka CBS mia艂a oko艂o trzydziestu pi臋ciu lat, a jej wygl膮d dowodzi艂, 偶e intelekt i uroda wcale nie musz膮 si臋 nawzajem wyklucza膰.

— Panie prezydencie — zapyta艂a po kilku konwencjonalnych pytaniach — co pozosta艂o z rz膮du?

— Mary — trzyma艂 si臋 nadal zalecenia, by zwraca膰 si臋 do dziennikarzy prowadz膮cych wywiad po imieniu. Nie wiedzia艂, dlaczego tak trzeba, ale skoro tak mu poradzono, wida膰 istnia艂 jaki艣 pow贸d — ostatnie dwana艣cie godzin by艂o dla nas wszystkich szokiem, ale chcia艂bym tobie i wszystkim przypomnie膰 s艂owa prezydenta Durlinga sprzed zaledwie kilku dni. Powiedzia艂 wtedy, 偶e Ameryka pozostaje Ameryk膮. I tak w艂a艣nie jest. Wszystkie organa rz膮du federalnego dzia艂aj膮 nadal, zarz膮dzane przez kierownik贸w resort贸w, a...

— Ale przecie偶 Waszyngton...

— Tak, to prawda, 偶e urz臋dy federalne w stolicy s膮 zamkni臋te ze wzgl臋d贸w bezpiecze艅stwa...

Znowu mu przerwa艂a, nie ze wzgl臋du na brak wychowania, ale dlatego, 偶e mieli tylko cztery minuty na antenie.

— A wojsko na ulicach?

— Mary, policja miejska i stra偶 po偶arna prze偶y艂y najgorsz膮 noc w swojej historii. By艂a ci臋偶ka, d艂uga i mro藕na. Gwardia Narodowa zosta艂a wezwana na pomoc cywilnym organom porz膮dku z uwagi na wyczerpanie ich rezerw ludzkich i sprz臋towych. Tak samo dzieje si臋 w przypadkach kl臋sk naturalnych, jak powodzie, tornada, trz臋sienia ziemi. FBI wsp贸艂pracuje z biurem burmistrza, staraj膮c si臋 jak najszybciej zaprowadzi膰 porz膮dek. — To by艂o tego ranka jego najd艂u偶sze wyst膮pienie. Zorientowa艂 si臋, 偶e 艣ciska r臋ce tak mocno, 偶e kostki mu zbiela艂y i musia艂 si臋 zmusi膰 do rozlu藕nienia chwytu.

* * *

— Popatrz na jego r臋ce — powiedzia艂a pani premier. — Co my o nim wiemy?

Szef wywiadu otworzy艂 le偶膮c膮 na kolanach teczk臋, kt贸rej zawarto艣膰 zna艂 ju偶 niemal na pami臋膰.

— To zawodowy oficer wywiadu. S艂ysza艂a pani zapewne o tych incydentach w Londynie i w Stanach par臋 lat temu...

— A, o tych — odpar艂a, poci膮gaj膮c ma艂y 艂yczek herbaty z fili偶anki. — Czyli szpieg...

— I to bardzo powa偶any. Nasz rosyjski przyjaciel wyra偶a si臋 o nim w samych superlatywach. W Century House te偶 mu nie szcz臋dz膮 pochwa艂 — jako 偶e oboje zawdzi臋czali wykszta艂cenie Brytyjczykom, on akademii w Sandhurst, a ona uniwersytetowi w Oksfordzie, nie musia艂 jej t艂umaczy膰, 偶e ten budynek jest siedzib膮 brytyjskiego wywiadu. — Jest cz艂owiekiem o wysokiej inteligencji. Mamy podstawy twierdzi膰, 偶e jako doradca do spraw bezpiecze艅stwa narodowego prezydenta Durlinga kierowa艂 ameryka艅skimi dzia艂aniami przeciw Japonii.

— I przeciwko nam? — zapyta艂a, wbijaj膮c w niego wzrok. Telewizja satelitarna to jednak straszna wygoda. O ka偶dej porze dnia i nocy mo偶na w艂膮czy膰 jaki艣 program i zobaczy膰 na 偶ywo tego, czy innego przyw贸dc臋 艣wiata. Ju偶 nie trzeba wsiada膰 do samolotu, lecie膰 ca艂y dzie艅 i ogl膮da膰 go na 偶ywo, w kontrolowanej sytuacji, w wybranym przez gospodarza momencie. Teraz wystarczy艂o w艂膮czy膰 telewizor i patrzy膰 na cz艂owieka dzia艂aj膮cego pod wp艂ywem stresu, zap臋dzanego w naro偶nik i ocenia膰 jego reakcje. Szpieg, czy nie szpieg, nie wygl膮da艂 w tej chwili zbyt pewnie. Ka偶dy ma swoje ograniczenia.

— Bez w膮tpienia, pani premier.

— Nie wygl膮da raczej na cz艂owieka, kt贸ry tego wszystkiego dokona艂 — powiedzia艂a. Niepewny, zaskoczony, wstrz膮艣ni臋ty... Nie by艂o w膮tpliwo艣ci: okoliczno艣ci go przeros艂y.

* * *

— Kiedy b臋dzie nam pan m贸g艂 co艣 wi臋cej powiedzie膰 o przebiegu wypadk贸w?

— W tej chwili naprawd臋 nie mog臋 nic twierdzi膰 kategorycznie. Jest jeszcze za wcze艣nie. Pewnych spraw nie da si臋, niestety, przy艣pieszy膰 — odpar艂 Ryan. Zaczyna艂o do niego niejasno dociera膰, 偶e straci艂 panowanie nad tym wywiadem. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e za drzwiami Sali Roosevelta stoi co艣 na kszta艂t kolejki do kasy w supermarkecie, 偶e ka偶dy z dziennikarzy chce zab艂ysn膮膰, pytaj膮c o co艣 innego ni偶 pozostali, i 偶e nie zale偶a艂o im na tym, by zrobi膰 wra偶enie na nowym prezydencie, ale na widzach, kt贸rzy w艂a艣nie w艂膮czaj膮 sw贸j ulubiony program. Lojalno艣膰 widz贸w liczy艂a si臋 dla nich bardziej ni偶 cokolwiek na 艣wiecie, bo to widzowie p艂acili im pensje. Niezale偶nie wi臋c od tego, jak ci臋偶ko ucierpia艂 kraj, Ryan by艂 tylko kolejnym rozm贸wc膮, z kt贸rego trzeba wyci膮gn膮膰 co艣 ciekawego. Przewidywania Arnie'ego na temat ich sk艂onno艣ci do wsp贸艂pracy, mimo ca艂ego jego politycznego do艣wiadczenia, okaza艂y si臋 mrzonk膮. Na szcz臋艣cie czas wywiad贸w by艂 ograniczony, bo dwadzie艣cia pi臋膰 minut po pe艂nej godzinie w ka偶dej sieci przychodzi艂 czas na wiadomo艣ci lokalne. Cho膰by nie wiadomo co wydarzy艂o si臋 w kraju, czy na 艣wiecie, ludzie musieli przecie偶 si臋 dowiedzie膰, jaka b臋dzie pogoda i gdzie tworz膮 si臋 korki. 艁atwo by艂o o tym zapomnie膰 wewn膮trz obwodnicy waszyngto艅skiej, bo praca w stolicy sprzyja艂a traktowaniu jej jako p臋pka 艣wiata, ale na zewn膮trz 偶ycie toczy艂o si臋 jak zwykle. M臋czarnie wreszcie dobieg艂y ko艅ca i Mary odwr贸ci艂a si臋 do kamery, m贸wi膮c:

— Dzi臋kujemy pa艅stwu.

Mia艂 teraz dwana艣cie minut, zanim we藕mie go w obroty NBC. Kawa, kt贸r膮 wypi艂 na 艣niadanie zacz臋艂a dzia艂a膰 i musia艂 szybko poszuka膰 艂azienki, ale kiedy wsta艂, zapl膮ta艂 si臋 w przewody i o ma艂o nie run膮艂 na pod艂og臋.

— T臋dy, panie prezydencie. — Wskazano mu prowadz膮cy w lewo korytarz, kt贸ry potem skr臋ca艂 w prawo i, jak poniewczasie pozna艂 Jack, prowadzi艂 do Gabinetu Owalnego. Zatrzyma艂 si臋 przed progiem i musia艂 zebra膰 wszystkie si艂y, by si臋 prze艂ama膰 i jednak wej艣膰 w te drzwi. Nadal uwa偶a艂, 偶e Gabinet nie jest jego, ale p臋cherz zmusi艂 go do porzucenia rozmy艣la艅 nad t膮 kwesti膮. 艁azienka to tylko 艂azienka, zreszt膮 nawet nie by艂a cz臋艣ci膮 Gabinetu, tylko poczekalni. Nareszcie by艂 gdzie艣 sam, bez tej zgrai wiernych owczark贸w, t艂ocz膮cych si臋 wok贸艂 niego, jakby przeprowadzali owieczk臋 ze z艂otym runem przez las pe艂en wilk贸w. Na razie jeszcze nie wiedzia艂, 偶e wej艣cie do 艂azienki zapala艂o lampk臋 nad jej drzwiami, a Tajna S艂u偶ba dzi臋ki wizjerowi w drzwiach mia艂a okazj臋 chroni膰 go nawet tam.

Myj膮c r臋ce, Ryan spojrza艂 w lustro, co w takich chwilach zawsze jest b艂臋dem. Makija偶 sprawia艂, 偶e wygl膮da艂 m艂odziej, co samo w sobie nie by艂o takie z艂e, ale te sztuczne rumie艅ce na twarzy, w miejscach, gdzie nigdy ich nie mia艂, by艂y naprawd臋 idiotyczne. Zwalczy艂 ch臋膰 starcia tego 艣wi艅stwa z twarzy przed powrotem na fotel, gdzie pewnie ju偶 czeka艂a ekipa NBC.

Tym razem naprzeciw usiad艂 ros艂y Murzyn, a wymieniaj膮c u艣cisk r臋ki Ryan pocieszy艂 si臋, 偶e z twarz膮 dziennikarza obeszli si臋 jeszcze gorzej ni偶 z jego. Nie zdawa艂 sobie do dzi艣 sprawy z faktu, 偶e 艣wiat艂o reflektor贸w dzia艂a na cer臋 ludzk膮 tak, aby na ekranie wygl膮da艂a ona naturalnie, i w tym celu trzeba pokrywa膰 j膮 makija偶em, kt贸ry w normalnym o艣wietleniu zdaje si臋 zupe艂nie bezsensowny.

— Co ma pan na dzisiaj w planie, panie prezydencie? — brzmia艂o czwarte pytanie Nathana Andrewsa.

— Odb臋d臋 dzi艣 spotkanie z pe艂ni膮cym obowi膮zki dyrektora FBI, panem Murrayem. Prawd臋 m贸wi膮c, przez jaki艣 czas b臋dziemy si臋 spotykali dwa razy dziennie. Poza tym mam zaplanowane spotkanie z personelem biura doradcy do spraw bezpiecze艅stwa narodowego. Potem spotkam si臋 z ocala艂ymi cz艂onkami Kongresu, a po po艂udniu odb臋dzie si臋 posiedzenie gabinetu.

— A co z przygotowaniami do pogrzebu?

— Na to jeszcze za wcze艣nie — pokr臋ci艂 g艂ow膮 Ryan. — Wiem, 偶e to trudne dla nas wszystkich, ale takie rzeczy zawsze troch臋 trwaj膮. — Nie powiedzia艂, 偶e wieczorem szef protoko艂u ma go zapozna膰 ze stanem przygotowa艅.

— To by艂 samolot japo艅ski, w dodatku nale偶膮cy do przewo藕nika pa艅stwowego. Czy mamy pow贸d przypuszcza膰, 偶e...?

— Nie, Nathan, nie mamy 偶adnych podstaw do wyci膮gania zbyt daleko id膮cych wniosk贸w. Jeste艣my w sta艂ym kontakcie z rz膮dem japo艅skim, a premier Koga przyrzek艂 swoj膮 pe艂n膮 wsp贸艂prac臋 i b臋dziemy go trzyma膰 za s艂owo. Chcia艂bym raz jeszcze podkre艣li膰, 偶e konflikt z Japoni膮 zosta艂 zako艅czony. Zdarzenia, kt贸re mia艂y miejsce pomi臋dzy naszymi dwoma krajami by艂y nast臋pstwem serii akt贸w przest臋pczych, kt贸rych sprawc贸w japo艅ski aparat sprawiedliwo艣ci 艣ciga teraz z ca艂膮 stanowczo艣ci膮. Nie wiemy jeszcze, jak dosz艂o do wczorajszej tragedii, ale p贸ki tego ca艂kiem nie wyja艣nimy, chcia艂bym prosi膰 o powstrzymanie si臋 od nieodpowiedzialnych spekulacji na ten temat, kt贸re nikomu nie pomog膮, a mog膮 jedynie zaszkodzi膰 i tak ju偶 napi臋tym stosunkom pomi臋dzy naszymi krajami. My艣l臋, 偶e wszyscy mamy ju偶 dosy膰 szk贸d i 偶e teraz nadszed艂 czas na ich napraw臋, a nie dalsze j膮trzenie ran.

* * *

— Domo arigato — wyszepta艂 japo艅ski premier. Po raz pierwszy widzia艂 i s艂ysza艂 Ryana. Twarz i g艂os by艂y zaskakuj膮co m艂ode, jak na to wszystko, co s艂ysza艂 w ci膮gu dnia na temat drogi 偶yciowej tego cz艂owieka. Dostrzeg艂 napi臋cie i niepewno艣膰, ale zauwa偶y艂 te偶, 偶e kiedy musia艂 odpowiedzie膰 na jakie艣 k艂opotliwe pytanie, kt贸rych bezczelni pismacy mu nie szcz臋dzili, w g艂osie i w oczach nast臋powa艂a zmiana. Ta zmiana by艂a bardzo subtelna, ale Koga przywyk艂 zwraca膰 uwag臋 nawet na najdrobniejsze szczeg贸艂y. No c贸偶, to jedna z zalet wychowywania si臋 w Japonii, bardzo przydatna w ci膮gu lat politycznej kariery.

— To bardzo gro藕ny przeciwnik — zauwa偶y艂 minister spraw zagranicznych. — W przesz艂o艣ci dowi贸d艂 te偶, 偶e jest odwa偶nym cz艂owiekiem.

Koga wr贸ci艂 w my艣lach do teczki Ryana, kt贸r膮 przegl膮da艂 dwie godziny temu. Ryan nie cofa艂 si臋 przed stosowaniem przemocy, od kt贸rej stroni艂 Koga. Ale od tych dw贸ch dziwnych Amerykan贸w, kt贸rzy uratowali mu 偶ycie, gdy zagra偶ali mu jego rodacy, dowiedzia艂 si臋, 偶e przemoc ma swoje miejsce w 偶yciu, tak jak chirurgia. Ryan ucieka艂 si臋 do przemocy, by ochroni膰 偶ycie innych. Gdy by艂o trzeba, walczy艂 twardo i umiej臋tnie, a gdy bitwa ucich艂a, okaza艂 艂ask臋 i wsp贸艂czucie pobitemu wrogowi.

— Tak, to cz艂owiek wielkiej odwagi — potwierdzi艂. — I honoru. — Umilk艂 na chwil臋. To dziwne, ale odczuwa艂 co艣, jakby pocz膮tki przyja藕ni z tym cz艂owiekiem, kt贸rego nigdy w 偶yciu nie widzia艂 i z kt贸rym zaledwie tydzie艅 temu jego kraj toczy艂 wojn臋. — To samuraj, cho膰 gajdzin.

Dziennikarka ABC, m艂oda blondynka, mia艂a na imi臋 Joy, co Ryanowi wydawa艂o si臋 tego dnia nieco niestosowne, ale przecie偶 jej rodzice nie mogli tego przewidzie膰. Je偶eli Mary z NBC by艂a atrakcyjna, to Joy by艂a po prostu ol艣niewaj膮ca i zapewne dlatego dano jej to poranne okienko w wiadomo艣ciach, najbardziej presti偶owe poza wieczornym dziennikiem. Jej u艣cisk d艂oni na powitanie by艂 ciep艂y i przyjacielski. I mia艂 w sobie co艣, co sprawi艂o, 偶e serce 偶ywiej mu zabi艂o.

— Dzie艅 dobry, panie prezydencie — powiedzia艂a mi臋kkim g艂osem, bardziej pasuj膮cym do wytwornego przyj臋cia, ni偶 porannego dziennika w telewizji.

— Dzie艅 dobry. Prosz臋. — Wskaza艂 fotel obok siebie.

— Witam pa艅stwa. Jestem w Sali Roosevelta Bia艂ego Domu i rozmawiam z prezydentem Johnem Patrickiem Ryanem. Panie prezydencie, to by艂a d艂uga i ci臋偶ka noc dla naszego kraju. Co mo偶e nam pan o niej powiedzie膰?

Ten punkt programu Ryan mia艂 ju偶 do tego stopnia opanowany, 偶e odpowiada艂 niemal bez udzia艂u 艣wiadomo艣ci. M贸wi艂 g艂osem spokojnym, nieco mechanicznym, wpatruj膮c si臋 w ni膮, tak jak go uczono. Zreszt膮 nie by艂o trudno skoncentrowa膰 si臋 na jej piwnych oczach, cho膰 po d艂u偶szej chwili takiego wpijania si臋 w nie, zacz膮艂 si臋 czu膰 jako艣 dziwnie. Mia艂 nadziej臋, 偶e tego bardzo nie wida膰.

— Panie prezydencie, ostatnie miesi膮ce obfitowa艂y w dramatyczne momenty, a ostatnia noc by艂a tylko ich kulminacj膮. Za kilka kwadrans贸w ma si臋 pan spotka膰 z doradcami do spraw bezpiecze艅stwa narodowego i cz艂onkami Kolegium Szef贸w Sztab贸w. Czym najbardziej si臋 panowie w tej chwili martwicie?

— Joy, dawno temu jeden z ameryka艅skich prezydent贸w powiedzia艂, 偶e nie mamy czego si臋 ba膰, poza samym strachem. To prawda i teraz. Nasz kraj jest dzi艣 r贸wnie silny jak by艂 wczoraj.

* * *

— O, tak, to prawda — mrukn膮艂 pod nosem Darjaei. Spotka艂 ju偶 raz Ryana. By艂 wtedy arogancki i wojowniczy, jak pies wysuwaj膮cy si臋 przed pana, marz膮cy o zatopieniu w kim艣 z臋b贸w. Teraz pana ju偶 nie by艂o, a Ryan wci膮偶 zachowywa艂 si臋 jak pies, wbijaj膮cy oczy w t臋 pi臋kn膮, wyuzdan膮 kobiet臋. A偶 dziwne, 偶e nie wywali艂 j臋zyka i nie dyszy. Mo偶e ze zm臋czenia? Ryan by艂 zm臋czony, to si臋 rzuca艂o w oczy. A jaki mia艂by by膰? By艂 taki, jak jego kraj. Wygl膮da艂 na silnego cz艂owieka. Wci膮偶 jeszcze m艂ody, wyprostowany, barczysty. Spojrzenie mia艂 przenikliwe, g艂os mocny, ale kiedy go spytano o si艂臋 jego kraju, m贸wi艂 o strachu. Ciekawe.

Darjaei wiedzia艂, 偶e si艂a i pot臋ga s膮 przymiotami w wi臋kszym stopniu ducha, ni偶 cia艂a, co odnosi si臋 zar贸wno do ludzi, jak ich pa艅stw. Ameryka by艂a dla niego zagadk膮, podobnie jak jej przyw贸dcy. Czy jednak musia艂 wiedzie膰 o nich du偶o wi臋cej, by domy艣li膰 si臋 reszty? Ameryka by艂a bezbo偶nym krajem. To dlatego ten ca艂y Ryan m贸wi艂 o strachu. Bez Boga zar贸wno cz艂owiek, jak i pa艅stwo trac膮 orientacj臋. Niekt贸rzy m贸wili wprawdzie to samo o jego kraju, ale nawet je艣li by艂a w tym cho膰 odrobina prawdy, to przecie偶 z innego powodu.

Podobnie jak inni widzowie, Darjaei koncentrowa艂 si臋 na twarzy i glosie Ryana. Odpowied藕 na pierwsze pytanie by艂a oczywista i udzielona niemal mechanicznie. Czegokolwiek Amerykanie dowiedzieli si臋 o wczorajszym cudownym zrz膮dzeniu losu, b臋d膮 milcze膰. Zreszt膮 pewnie i tak niewiele wiedzieli, co by艂o zrozumia艂e w tych okoliczno艣ciach. Dla Darjaeiego by艂 to koniec d艂ugiego dnia, z kt贸rego nie zmarnowa艂 ani minuty. Wezwa艂 do siebie ministra spraw zagranicznych, by ten nakaza艂 kierownikowi departamentu ameryka艅skiego (kt贸ry od czasu rewolucji rozr贸s艂 si臋 tak, 偶e zajmowa艂 ca艂y biurowiec w centrum Teheranu) przygotowa膰 opracowanie na temat tego, jak dzia艂a w艂adza w Ameryce. Sytuacja okaza艂a si臋 jeszcze lepsza, ni偶 sobie za艂o偶y艂. Nie mogli teraz stanowi膰 偶adnego nowego prawa, na艂o偶y膰 偶adnego nowego podatku, nawet wydawa膰 pieni臋dzy z bud偶etu, dop贸ki nie zbierze si臋 nowy Kongres, a to zajmie sporo czasu. Ten szczeniak Ryan to resztki w艂adz USA. Na dodatek, te resztki nie wzbudzi艂y jako艣 respektu u siedemdziesi臋ciodwuletniego ajatollaha.

Stany Zjednoczone d艂awi艂y Iran od lat. Nies艂ychana pot臋ga. Nawet po redukcjach w si艂ach zbrojnych, kt贸re by艂y konsekwencj膮 upadku Zwi膮zku Radzieckiego, tego „Mniejszego Szatana”, Ameryka nadal zdolna by艂a robi膰 rzeczy, o kt贸rych nie 艣ni艂y inne kraje. Jedyne czego jej do tego by艂o trzeba, to ch臋膰 i polityczna decyzja. Mo偶e nie dochodzi艂o do tego cz臋sto, ale gro藕ba by艂a realna i zawsze wisia艂a w powietrzu. Co jaki艣 czas nar贸d ameryka艅ski zbiera艂 si臋 w gar艣膰 i kolejny przyw贸dca pa艅stwowy, kt贸remu zdarza艂o si臋 o tym na chwil臋 zapomnie膰, gorzko tego 偶a艂owa艂. Ostatnio przekona艂 si臋 o tym Irak, kt贸remu Wielki Szatan przetr膮ci艂 kark jednym klapsem, doprowadzaj膮c do kl臋ski, do kt贸rej on sam i jego wielki poprzednik nie zdo艂ali doprowadzi膰 niemal dziesi臋cioma d艂ugimi latami krwawej wojny. Ameryka by艂a zagro偶eniem, z kt贸rym nale偶a艂o si臋 liczy膰. Ale teraz, szcz臋艣liwym zrz膮dzeniem Allacha, pot臋ga USA chwia艂a si臋 po ciosie, kt贸ry o ma艂o nie pozbawi艂 olbrzyma g艂owy. Nawet najwi臋kszego olbrzyma mo偶na pokona膰 silnym ciosem w kark, a co dopiero w g艂ow臋...

Jeden cz艂owiek, pomy艣la艂 Darjaei, nie s艂uchaj膮c s艂贸w dobiegaj膮cych z telewizora. S艂owa nie mia艂y znaczenia. Ryan i tak nie m贸wi艂 nic wa偶nego, ale samym sposobem m贸wienia zdradzi艂 wiele cz艂owiekowi 艣ledz膮cemu jego wyst膮pienie z drugiego ko艅ca 艣wiata. Nowa g艂owa pa艅stwa opiera艂a si臋 na szyi, na kt贸rej Darjaei skoncentrowa艂 teraz wzrok. Tak, ca艂y problem polega na tym, by doko艅czy膰 proces oddzielenia g艂owy od cia艂a. Teraz 艂膮czy艂a je ju偶 tylko ta cienka szyjka...

* * *

— Dziesi臋膰 minut przerwy — oznajmi艂 Arnie, gdy Joy wysz艂a z Sali Roosevelta. Reporter kana艂u telewizyjnego Fox w艂a艣nie si臋 charakteryzowa艂.

— Jak mi posz艂o? — zapyta艂 Jack, tym razem odpinaj膮c mikrofon zanim wsta艂. Musia艂 rozprostowa膰 nogi.

— Nie najgorzej — 艂askawie oceni艂 van Damm. Zawodowemu politykowi nie oszcz臋dzi艂by prawdy, ale te偶 zawodowiec otrzyma艂by du偶o trudniejsze pytania. Je偶eli Ryan mia艂 w og贸le funkcjonowa膰 w swojej roli, to nale偶a艂o w nim podbudowa膰 poczucie w艂asnej warto艣ci. Prezydentura jest ci臋偶kim kawa艂kiem chleba, nawet kiedy wszystko idzie jak z p艂atka. Ka偶dy lokator tego domu mia艂 kiedy艣 tak膮 chwil臋, w kt贸rej marzy艂, by jaki艣 kataklizm zmi贸t艂 z powierzchni ziemi t臋 cholern膮 bud臋 na Wzg贸rzu, razem z tymi darmozjadami, kt贸rzy w niej siedz膮, a gdyby przy okazji zabra艂 te偶 reszt臋 agencji i departament贸w, to ju偶 by艂aby pe艂nia szcz臋艣cia. Ale teraz, gdy wreszcie si臋 to zi艣ci艂o, w艂a艣nie Ryan b臋dzie si臋 musia艂 na w艂asnej sk贸rze przekonywa膰, jak niezb臋dny by艂 ten ca艂y aparat dla funkcjonowania pa艅stwa, kt贸re nagle zwali艂o mu si臋 na barki.

— Pewnie jeszcze wiele musz臋 si臋 nauczy膰, co? — zapyta艂 Jack, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋 sali i wznosz膮c oczy ku sufitowi.

— Nauczysz si臋 — zapewni艂 go Arnie.

— Mo偶e — u艣miechn膮艂 si臋 Ryan, na chwil臋 zapominaj膮c o tym, 偶e ten zbiorowy gwa艂t, kt贸ry prze偶ywa艂 od rana i kt贸ry mia艂 jeszcze trwa膰, to nie wszystkie jego k艂opoty. Trwa艂o to do chwili, w kt贸rej agent Tajnej S艂u偶by poda艂 mu kawa艂ek papieru faksowego.

* * *

Nie by艂o to mo偶e w porz膮dku w stosunku do innych rodzin, ale wydobycie cia艂a prezydenta Durlinga mia艂o absolutny priorytet na rumowisku kapitoli艅skim. A偶 cztery d藕wigi ustawiono w zachodnim rogu budynku, a ich ruchami kierowa艂 majster w kasku, stoj膮cy na poziomie pod艂ogi izby posiedze艅 plenarnych. Robotnicy znajdowali si臋 stanowczo za blisko siebie i hak贸w d藕wig贸w, ale dzi艣 nikt z inspektoratu pracy nie mia艂 wst臋pu na rumowisko. Jedynymi pa艅stwowymi inspektorami, z kt贸rymi nale偶a艂o si臋 dzi艣 liczy膰, byli ludzie z Tajnej S艂u偶by. FBI mog艂o sobie pe艂ni膰 nadz贸r nad 艣ledztwem, ale 偶aden fedzio nie by艂 im w stanie przeszkodzi膰 w poszukiwaniu zw艂ok tego, kt贸rego mieli broni膰 i oddaniu mu ostatniej pos艂ugi. Na miejscu by艂 te偶 lekarz i zesp贸艂 ratowniczy, cho膰 nikt ju偶 nie 艂udzi艂 si臋, 偶e dokopi膮 si臋 do kogo艣, kto prze偶y艂. Najwi臋ksz膮 sztuk膮 by艂a koordynacja pracy d藕wig贸w, 偶eby, zag艂臋biaj膮c si臋 w rumowisku, nawzajem sobie nie przeszkadza艂y. Z zewn膮trz wygl膮da艂o to jakby cztery 偶yrafy naraz usi艂owa艂y napi膰 si臋 z tego samego 藕r贸de艂ka. Od zdolno艣ci operator贸w zale偶a艂o, 偶eby si臋 nie stukn臋艂y g艂owami.

— Patrzcie! — krzykn膮艂 jeden z robotnik贸w, wskazuj膮c palcem. Spod bloku piaskowca ukaza艂a si臋 sczernia艂a r臋ka 艣ciskaj膮ca kurczowo pistolet. To pewnie Andy Walker, szef ochrony prezydenckiej. Ostatni obraz z kamery telewizyjnej pokazywa艂 go o p贸艂 metra od Durlinga, biegn膮cego, by zepchn膮膰 go z m贸wnicy i nakry膰 w艂asnym cia艂em. Na nic si臋 to nie zda艂o i zgin臋li obaj.

Nast臋pny d藕wig si臋gn膮艂 w d贸艂 po kolejn膮 bry艂臋. Obwi膮zany stalow膮 lin膮 blok piaskowca drgn膮艂, lekko obr贸ci艂 si臋 na rozprostowuj膮cej si臋 linie i powoli uni贸s艂 si臋 w g贸r臋, ods艂aniaj膮c reszt臋 cia艂a zabitego agenta, czyj膮艣 nog臋 oraz resztki po艂amanej i zw臋glonej d臋bowej m贸wnicy. Obok wala艂y si臋 lekko nadpalone kartki. Ogie艅 nie si臋gn膮艂 tak daleko w g艂膮b stosu gruz贸w w tej cz臋艣ci budynku.

— Sta膰! — Majster z艂apa艂 za rami臋 agenta Tajnej S艂u偶by i nie pozwoli艂 mu podej艣膰 bli偶ej. — Oni ju偶 i tak nie 偶yj膮, wi臋c co za sens za nich gin膮膰? Poczekajcie te par臋 minut.

Odczeka艂 a偶 rami臋 d藕wigu zabierze bry艂臋 kamienia i zejdzie z drogi operatorowi drugiego. Gestami r膮k podprowadzi艂 go na miejsce i tam kaza艂 opu艣ci膰 hak. Dw贸ch robotnik贸w za艂o偶y艂o liny na kolejny blok i odsun臋艂o si臋, a majster zakr臋ci艂 r臋k膮 w powietrzu i bry艂a ruszy艂a do g贸ry.

— Mamy Skoczka — powiedzia艂 do mikrofonu agent. Zesp贸艂 ratowniczy natychmiast podbieg艂 na miejsce, nie zwa偶aj膮c na ostrzegawcze okrzyki robotnik贸w, ale ju偶 z odleg艂o艣ci paru metr贸w wida膰 by艂o, 偶e ich po艣piech na nic si臋 nie zda. Lewa r臋ka denata wci膮偶 trzyma艂a plik kartek z tekstem przem贸wienia. Prezydenta zabi艂y pewnie spadaj膮ce bloki sklepienia, jeszcze zanim po偶ar wyssa艂 st膮d ca艂y tlen. Ogie艅 zdo艂a艂 jedynie osmali膰 sk贸r臋 i opali膰 w艂osy. Spadaj膮ce kamienie zdeformowa艂y cia艂o i poszarpa艂y ubranie, ale garnitur, prezydencka spinka do krawata i z艂oty zegarek na przegubie r臋ki, bez najmniejszych w膮tpliwo艣ci identyfikowa艂y zw艂oki prezydenta Rogera Durlinga. Wszystko wok贸艂 zamar艂o. D藕wigi zastyg艂y w miejscu, ich silniki leniwie kr臋ci艂y si臋 na ja艂owym biegu, a operatorzy zrobili sobie przerw臋 na kaw臋. Na rumowisko wbieg艂a ekipa fotograf贸w z zespo艂u kryminalistycznego i zacz臋艂a robi膰 zdj臋cia miejsca zdarze艅 z ka偶dego mo偶liwego uj臋cia.

Nie 艣pieszyli si臋. W innych cz臋艣ciach rumowiska sali obrad 偶o艂nierze Gwardii Narodowej, kt贸rzy tymczasem przej臋li to smutne zadanie od stra偶ak贸w, pakowali zw艂oki w plastikowe worki i wynosili je. Tajna S艂u偶ba otoczy艂a znalezione cia艂o szczelnym kordonem i nie dopuszcza艂a nikogo obcego do wn臋trza pi臋tnastometrowego kr臋gu, wewn膮trz kt贸rego oddawa艂a ostatni膮 pos艂ug臋 Skoczkowi, jak, na pami膮tk臋 jego s艂u偶by w 82. Dywizji Powietrznodesantowej, Tajna S艂u偶ba ochrzci艂a Durlinga. Nikt si臋 nie roztkliwia艂, za du偶o ju偶 czasu min臋艂o, ale i na to przyjdzie pora. Kiedy wreszcie ratownicy i fotografowie si臋 wynie艣li, czterech agent贸w w wiatr贸wkach z napisem TAJNA S艁U呕BA podesz艂o bli偶ej. Najpierw unie艣li cia艂o Andy'ego Walkera, kt贸ry zgin膮艂, zas艂aniaj膮c swoim cia艂em Szefa, i delikatnie z艂o偶yli je do plastikowego worka, zabezpieczaj膮c wcze艣niej wyj臋t膮 z zaci艣ni臋tej d艂oni bro艅. Potem przysz艂a kolej na le偶膮cego pod nim prezydenta Durlinga. Z tym posz艂o ju偶 trudniej. Cia艂o zesztywnia艂o w rigor mortis, a potem zamarz艂o z r臋k膮 sztywno wyci膮gni臋t膮 przed siebie, przez co nie mie艣ci艂a si臋 ona w worku. Agenci popatrzyli po sobie, zastanawiaj膮c si臋 co robi膰. Cia艂o by艂o dowodem, wi臋c nie mo偶na go by艂o uszkodzi膰, na przyk艂ad 艂ami膮c r臋k臋. Poza tym 偶adnemu nie mog艂o si臋 pomie艣ci膰 w g艂owie, 偶e mo偶na zrobi膰 co艣 takiego ze zw艂okami Szefa. Pokr臋cili si臋 przez chwil臋 wok贸艂 i wreszcie jako艣 uda艂o im si臋 zapakowa膰 do worka oporne zw艂oki, cho膰 z t膮 wystaj膮c膮 z niego r臋k膮, Durling wygl膮da艂 jak jaki艣 koszmarny pomnik Kapitana Ahaba. Czterej agenci wynie艣li worek, z wysi艂kiem znajduj膮c w艣r贸d gruz贸w drog臋 na zewn膮trz, do sanitarki czekaj膮cej specjalnie na to cia艂o. Widok procesji kieruj膮cej si臋 do stoj膮cej na uboczu karetki zaalarmowa艂 fotoreporter贸w, kt贸rzy zlecieli si臋 zewsz膮d jak s臋py, trzaskaj膮c migawkami i kr臋c膮c obiektywami kamer.

Wiadomo艣膰 o odnalezieniu cia艂a przerwa艂a wywiad, kt贸rego Ryan udziela艂 stacji telewizyjnej Fox. Prezydent i dziennikarz wpatrywali si臋 razem w stoj膮cy na stole monitor. Jack dopiero teraz uzna艂 si臋 oficjalnie za prezydenta. Durling naprawd臋 nie 偶y艂 i Ryan naprawd臋 zaj膮艂 jego miejsce. Kamera wychwyci艂a zmian臋 w twarzy Jacka, gdy przypomnia艂 sobie jak Durling zwr贸ci艂 na niego uwag臋, zaufa艂 mu, polega艂 na nim, popiera艂 go...

Ot贸偶 to. Zawsze mia艂 si臋 na kim oprze膰. Pewnie, 偶e i inni opierali si臋 na nim, nadstawia艂 za nich karku w czasie kryzysu, ale zawsze by艂 kto艣, do kogo mo偶na si臋 by艂o odwo艂a膰 i kto pochwali艂 go za to, co robi艂. Teraz niby te偶 mia艂 tych ludzi wok贸艂 siebie, ale wiedzia艂, 偶e od tej pory us艂yszy najwy偶ej opinie, a nie oceny. Teraz wystawianie ocen nale偶a艂o do niego. R贸偶ne rzeczy us艂yszy. Jego doradcy b臋d膮 jak prawnicy w czasie procesu, b臋d膮 si臋 spiera膰 i przedstawia膰 r贸偶ne koncepcje wzajemnie si臋 wykluczaj膮ce, ale kiedy sko艅cz膮, to on b臋dzie musia艂 wybra膰 t臋 w艂a艣ciw膮 i to jego b臋d膮 z niej rozlicza膰.

Zapomnia艂 na chwil臋 o charakteryzacji i potar艂 r臋k膮 twarz. Nie wiedzia艂, 偶e Fox, podobnie jak inne sieci, nadaje teraz jednocze艣nie zdj臋cia z Kapitolu i z Bia艂ego Domu, prezentuj膮c je na podzielonym na p贸艂 ekranie. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 jak cz艂owiek, kt贸ry zrozumia艂, 偶e musi pogodzi膰 si臋 z czym艣, czego nie chce, a jego twarz by艂a w tej chwili tak bardzo pozbawiona wyrazu, 偶e nawet przepe艂niaj膮cy go smutek si臋 na niej nie odbi艂. Na Kapitolu d藕wigi znowu zacz臋艂y si臋 krz膮ta膰 nad rumowiskiem.

— I co teraz b臋dzie? — zapyta艂 dziennikarz Foxa. To nie by艂o pytanie z listy, ale ludzka reakcja na obrazy, przesy艂ane przez telewizj臋. Przerwa na nadzwyczajn膮 relacj臋 z wydarze艅 na Kapitolu zaj臋艂a wi臋kszo艣膰 czasu, przeznaczonego na wywiad. W innych okoliczno艣ciach, po prostu prze艂o偶yliby rozmow臋 na p贸藕niej, ale personel Bia艂ego Domu by艂 nieub艂agany.

— Mamy przed sob膮 mn贸stwo roboty — odpar艂 Ryan.

— Dzi臋kuj臋, panie prezydencie. Ogl膮dali pa艅stwo bezpo艣redni膮 transmisj臋 z Bia艂ego Domu, gdzie rozmawia艂em z prezydentem Johnem Ryanem.

Jack spojrza艂 na gasn膮ce 艣wiate艂ko na kamerze. Producent odczeka艂 jeszcze kilka sekund i dopiero wtedy machn膮艂 r臋k膮, 偶e ju偶 po wszystkim. Prezydent odpi膮艂 mikrofon. Jego pierwszy maraton z mediami dobieg艂 ko艅ca. Zanim wyszed艂 z sali, obrzuci艂 kamery uwa偶nym spojrzeniem. Kiedy艣 uczy艂 historii, potem nie raz referowa艂 zagadnienia na odprawach, ale zawsze mia艂 przed sob膮 偶yw膮 publiczno艣膰, kt贸rej reakcje m贸g艂 艣ledzi膰 na bie偶膮co. Widzia艂, czy go rozumiej膮, czy m贸wi za szybko, czy mo偶e za wolno, czy mo偶e trzeba rzuci膰 jaki艣 偶arcik, 偶eby rozrusza膰 s艂uchaczy, a mo偶e co艣 powt贸rzy膰, bo nie wszyscy zrozumieli. A teraz nagle mia艂 m贸wi膰 do czerwonego 艣wiate艂ka na kamerze. To mu si臋 te偶 nie podoba艂o. Wyszed艂 z Gabinetu Owalnego, a na ca艂ym 艣wiecie widzowie oceniali nowego prezydenta Ameryki. Komentatorzy w ponad pi臋膰dziesi臋ciu krajach 艣wiata zacz臋li wyg艂asza膰 swoje uwagi w momencie, gdy Jack poczu艂, 偶e znowu musi i艣膰 do 艂azienki.

* * *

— To najlepsze, co zdarzy艂o si臋 temu krajowi od czasu Jeffersona — stwierdzi艂 starszy z m臋偶czyzn, we w艂asnej opinii znawca historii. Thomas Jefferson zas艂u偶y艂 na jego uwielbienie stwierdzeniem, 偶e najlepiej rz膮dzone jest pa艅stwo, kt贸re najmniej rz膮dzi. To 艣wiat艂e, cho膰 wyrwane z kontekstu zdanie w艂a艣ciwie wyczerpywa艂o jego znajomo艣膰 dzie艂 i my艣li klasyka ameryka艅skiej my艣li politycznej.

— Racja. I pomy艣le膰, 偶e trzeba by艂o pieprzonego 偶贸艂tka, 偶eby do tego dosz艂o — dorzuci艂 drugi, na chwil臋 zastanawiaj膮c si臋, czy aby dobrze robi, 艣ci艣le trzymaj膮c si臋 wyznawanego przez siebie rasizmu.

Nie spali ca艂膮 noc, ogl膮daj膮c nieprzerwan膮 transmisj臋 z Waszyngtonu, kt贸ra trwa艂a nawet teraz, o 5.20 miejscowego czasu. Zreszt膮 pismaki wygl膮da艂y jeszcze gorzej ni偶 ten ca艂y Ryan. Strefy czasowe mia艂y jednak swoje dobre strony. Ko艂o p贸艂nocy dali sobie spok贸j z piwem i przerzucili si臋 na kaw臋. Nie mogli sobie pozwoli膰 na sen. Nie w takim momencie, gdy, skacz膮c po kana艂ach telewizji, 艂apanych na talerz anteny satelitarnej, stoj膮cej obok domku, ogl膮dali wielki telewizyjny maraton. W dodatku maraton po艣wi臋cony nie zbieraniu pieni臋dzy na kalekie dzieci czy inne ofiary AIDS, albo, co gorsza, na szko艂y dla czarnuch贸w. To by艂a noc szcz臋艣cia. Wygl膮da艂o na to, 偶e kto艣 wreszcie pu艣ci艂 ten pieprzony Kapitol z dymem i tych wszystkich skurwieli z Waszyngtonu wydusi艂 ze szcz臋tem.

— Biurokraci z grilla — powt贸rzy艂 Peter Holbrook ju偶 chyba po raz siedemnasty tego wieczoru. Ten bon moi przyszed艂 mu do g艂owy oko艂o 23.00 i od tej chwili napawa艂 si臋 nim a偶 do znudzenia.

— A niech ci臋 cholera, Pete! — parskn膮艂 Ernest Brown, rozlewaj膮c kaw臋 na spodnie. To okre艣lenie nadal go 艣mieszy艂o.

— To by艂a d艂uga noc — zauwa偶y艂 Holbrook, tak偶e si臋 u艣miechaj膮c. Przemow臋 Durlinga ogl膮dali z kilku powod贸w. Po pierwsze, wszystkie sieci przerwa艂y programy, by j膮 transmitowa膰, co oznacza艂o, 偶e zapowiada艂o si臋 co艣 interesuj膮cego. Oczywi艣cie, maj膮c dost臋p do 117 program贸w zawsze mogli wybra膰 jaki艣, na kt贸rym nie pojawia艂 si臋 偶aden dupek z rz膮du, ale kry艂 si臋 za tym wa偶niejszy pow贸d. Wszyscy cz艂onkowie ruchu kultywowali starannie swoj膮 niech臋膰 do rz膮du, a w tym celu co najmniej godzin臋 dziennie sp臋dzali przed telewizorem nastawionym na C-SPAN-1 lub -2 i uzupe艂niaj膮c zjadliwymi komentarzami wypowiedzi polityk贸w. Teraz mogli sobie pou偶ywa膰 do woli na samym prezydencie.

— Co to za go艣膰, ten Ryan? — zapyta艂, t艂umi膮c ziewanie, Brown.

— Jeszcze jeden pieprzony gryzipi贸rek. Biurokrata pieprz膮cy biurokratyczne pierdo艂y.

— 艢wi臋ta racja — zgodzi艂 si臋 Brown. — I, jak oni wszyscy, wzi膮艂 si臋 znik膮d i nikt za nim nie stoi, nie, Pete?

— Taa. — Holbrook odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na przyjaciela. — Wiesz, to jest my艣l... — Holbrook skierowa艂 si臋 ku zajmuj膮cej po艂udniow膮 艣cian臋 pokoju bibliotece. Wyci膮gn膮艂 stamt膮d dobrze podniszczony egzemplarz konstytucji, kt贸r膮 czyta艂 w ka偶dej wolnej chwili, odnajduj膮c, w swoim mniemaniu, prawdziwe intencje jej autor贸w, wypaczone z biegiem lat przez cholernych polityk贸w. — Wiesz co, Pete? Tu nie ma ani s艂owa o takiej sytuacji jak ta.

— Naprawd臋?

— Naprawd臋 — odpar艂 Holbrook, kiwaj膮c g艂ow膮.

— A niech mnie cholera — w zadumie powiedzia艂 Brown.

* * *

— Zamordowany? — zapyta艂 prezydent Ryan, papierowymi r臋czniczkami 艣cieraj膮c z twarzy resztki charakteryzacji.

— To tylko wst臋pna opinia, ale poparta ogl臋dzinami zw艂ok i zapisem z ta艣my czarnej skrzynki — potwierdzi艂 Murray, przerzucaj膮c strony dokument贸w otrzymanych faksem dwadzie艣cia minut wcze艣niej.

Ryan odchyli艂 si臋 na oparcie fotela. Podobnie jak wi臋kszo艣膰 wyposa偶enia Gabinetu Owalnego, by艂 to nowy fotel. Z kredensu za nim znikn臋艂y ramki z fotografiami rodziny Durling贸w. Papiery z biurka zabrali do przejrzenia ludzie z kancelarii Bia艂ego Domu. W pokoju pozosta艂y tylko przedmioty ze sta艂ego wyposa偶enia Gabinetu Owalnego. Ryan zd膮偶y艂 ju偶 polubi膰 ten fotel, zaprojektowany z my艣l膮 o wygodzie i ochronie kr臋gos艂upa cz艂owieka, kt贸ry mia艂 na nim siedzie膰. To by艂 zreszt膮 tylko tymczasowy mebel z magazyn贸w Bia艂ego Domu. Wkr贸tce mia艂 go zast膮pi膰 fotel zbudowany na miar臋 dla Ryana. Dostaw膮 prezydenckich foteli zajmowa艂a si臋 pewna firma, kt贸ra wykonywa艂a je szybko, dobrze, w dodatku nie bior膮c za nie ani centa i nie domagaj膮c si臋 reklamy. Od paru minut pogodzi艂 si臋 ju偶 z my艣l膮 o tym, 偶e przyjdzie mu tu pracowa膰. Sekretarki mia艂y tu swoje biura i nie by艂o fair zmusza膰 je do biegania do przyleg艂ego budynku, bo prezydent boi si臋 ducha swego poprzednika. Z prac膮 w tej cz臋艣ci Bia艂ego Domu ju偶 si臋 pogodzi艂, ale spanie tu — to ju偶 zupe艂nie inna sprawa. Na to pewnie te偶 przyjdzie pora, ale jeszcze nie teraz.

A wi臋c, zmieni艂 temat swoich rozmy艣la艅, to by艂o morderstwo?

— Zosta艂 zastrzelony?

— Nie — pokr臋ci艂 g艂ow膮 Murray. — Dosta艂 no偶em prosto w serce. Jeden cios. Rana wygl膮da, wed艂ug agenta, kt贸ry j膮 ogl膮da艂, na zadan膮 no偶em o w膮skiej klindze, takim jak do stek贸w. Z ta艣m z kabiny wygl膮da na to, 偶e dosz艂o do tego tu偶 przed startem. Moment 艣mierci drugiego pilota mo偶na okre艣li膰 do艣膰 dok艂adnie. Od tej chwili, a偶 do katastrofy, na ta艣mie s艂ycha膰 tylko g艂os kapitana. Nazywa艂 si臋 Sato, by艂 bardzo do艣wiadczonym pilotem. Japo艅ska policja przys艂a艂a nam sporo wiadomo艣ci na jego temat. Wygl膮da na to, 偶e w czasie ostatniego konfliktu straci艂 brata i jedynego syna. Brat dowodzi艂 niszczycielem, kt贸ry zatopili艣my wraz z ca艂膮 za艂og膮, a syn by艂 pilotem my艣liwskim. Zabi艂 si臋, l膮duj膮c na postrzelanej maszynie. W dodatku obaj zgin臋li tego samego dnia, czy dzie艅 po dniu. Tak wi臋c zak艂adamy, 偶e dzia艂a艂 z pobudek osobistych. Mia艂 motyw i mia艂 mo偶liwo艣膰 dokonania tego czynu, Jack. — Murray pozwoli艂 sobie na poufa艂o艣膰, bo w gabinecie byli tylko we dw贸ch, je艣li nie liczy膰 Andrei. Tej ostatniej niezbyt si臋 to podoba艂o, nie wiedzia艂a jeszcze, jak wiele 艂膮czy tych dw贸ch ludzi.

— Co艣 szybko si臋 uwin臋li艣cie z t膮 identyfikacj膮 — zauwa偶y艂a.

— To trzeba b臋dzie jeszcze potwierdzi膰 — zgodzi艂 si臋 Murray. — Robimy ju偶 testy DNA. Nagranie ze skrzynki jest bardzo dobrej jako艣ci i nadaje si臋 do identyfikacji g艂osu. Tak przynajmniej twierdzi agent, kt贸ry je przes艂uchiwa艂. Kanadyjczycy maj膮 ta艣my z zapisem lotu a偶 do opuszczenia ich przestrzeni powietrznej, wi臋c, po zestawieniu z naszymi, mo偶na 艂atwo odtworzy膰 przebieg wypadk贸w. Mamy zapisy identyfikuj膮ce ten samolot od Guam, przez Japoni臋 po Vancouver i a偶 do Waszyngtonu, panie prezydencie. — Tym razem Andrea nie mia艂a zastrze偶e艅 do formy, w jakiej Murray zwraca艂 si臋 do Miecznika. — Pewnie potrwa ze dwa miesi膮ce, zanim zbadamy ka偶dy 艣lad i w膮tek, i zanim b臋dziemy mogli zamkn膮膰 spraw臋 ostatecznie, ale w mojej opinii, sprawa jest ju偶 bliska zamkni臋cia.

— A je偶eli si臋 mylicie? — zapyta艂 Ryan.

— Teoretycznie mo偶emy si臋 myli膰, ale nie przypuszczam. To by艂 akt pojedynczego szale艅ca. Nie, to nie by艂 szaleniec, raczej cz艂owiek doprowadzony do ostateczno艣ci przez rozpacz. W ka偶dym razie, gdyby to nie by艂a improwizacja, spiskowcy musieliby dok艂adnie zaplanowa膰 ca艂y zamach, a nic na to nie wskazuje. Sk膮d wiedzieliby, 偶e przegraj膮 wojn臋? Sk膮d wiedzieliby o po艂膮czonej sesji obu izb? Poza tym, gdyby planowali zamach, to przecie偶 mogli, jak wspomnia艂 ten facet z NRBT, za艂adowa膰 dziesi臋膰 ton trotylu na pok艂ad.

— Albo atom贸wk臋 — wtr膮ci艂 Jack.

— Albo bomb臋 atomow膮 — zgodzi艂 si臋 Murray. — O, w艂a艣nie. Przypomnia艂em sobie o czym艣. Attach茅 lotniczy ma dzi艣 obejrze膰 t臋 ich fabryk臋, kt贸r膮 podejrzewali艣my o zdolno艣膰 do produkcji broni nuklearnej. W艂a艣nie leci tam nasz ekspert. — Murray zajrza艂 do faksu. — Doktor Woodrow Lowell. Hej, ja go znam. Prowadzi laboratorium w Instytucie Livermore'a. Premier Koga powiedzia艂 naszemu ambasadorowi, 偶e chce, 偶eby ca艂膮 spraw臋 rozpozna膰 i jak najszybciej usun膮膰 to 艣wi艅stwo z jego kraju.

Ryan obr贸ci艂 si臋 na fotelu. Okno za biurkiem wychodzi艂o na pomnik Waszyngtona. Wok贸艂 obelisku wznosi艂 si臋 wianuszek maszt贸w flagowych, w po艂owie wysoko艣ci kt贸rych wisia艂y opuszczone na znak 偶a艂oby flagi. Przed wej艣ciem wida膰 by艂o jednak kolejk臋 os贸b ch臋tnych do wjazdu wind膮 na szczyt. Tury艣ci po staremu chcieli podziwia膰 panoram臋 stolicy. Tym bardziej dzisiaj, gdy w dodatku mogli zobaczy膰 ruin臋 Kapitelu. Wiedzia艂, 偶e okna gabinetu by艂y kuloodporne, na wypadek, gdyby jeden z nich wybra艂 si臋 tam z karabinem pod p艂aszczem...

— Ile z tego mo偶na powiedzie膰 ludziom?

— My艣l臋, 偶e do艣膰 du偶o.

— Jest pan pewien? — zapyta艂a Andrea.

— Tak. Przecie偶 nie musimy chroni膰 dowod贸w przed rozpraw膮, bo jej nie b臋dzie. Podejrzany nie 偶yje. B臋dziemy szuka膰 ewentualnych spiskowc贸w, ale te informacje w niczym nam tego nie utrudni膮. Zwykle nie popieram przedwczesnego ujawniania dowod贸w zdobytych w 艣ledztwie, ale ludzie musz膮 przecie偶 dowiedzie膰 si臋 czego艣.

No tak, a ju偶 zupe艂nym przypadkiem Biuro zbierze same laurki w prasie, pomy艣la艂a Price. Taka powa偶na sprawa i nagle hop-siup, dwana艣cie godzin i dochodzenie zamkni臋te. Przynajmniej jedno toczy si臋 po staremu.

— Kto prowadzi spraw臋 z ramienia Departamentu Sprawiedliwo艣ci? — zapyta艂a.

— Pat Martin.

— O? A kto go wyznaczy艂 do tej sprawy? — zdumia艂a si臋 Andrea.

— No, ja — wyb膮ka艂, niemal rumieni膮c si臋, Murray. — Prezydent powiedzia艂, 偶eby wyznaczy膰 najlepszego z dost臋pnych prokurator贸w, wi臋c pad艂o na Pata. Od dziewi臋ciu miesi臋cy kieruje wydzia艂em karnym Departamentu, a wcze艣niej prowadzi艂 dochodzenia w sprawach o szpiegostwo. Przyszed艂 tam z Biura. To doskona艂y prawnik, prawie trzydzie艣ci lat praktyki. Bili Shaw chcia艂 go na s臋dziego. M贸wi艂 nawet o tym z prokuratorem generalnym w zesz艂ym tygodniu.

— Na pewno jest dobry? — zapyta艂 Ryan.

— Ju偶 kiedy艣 razem pracowali艣my — odpar艂a Andrea. — To naprawd臋 fachowiec i Dan ma racj臋, 偶e doskona艂y materia艂 na s臋dziego. Twardy jak cholera, ale uczciwy. Nadzorowa艂 spraw臋 o fa艂szerstwo pieni臋dzy, kt贸r膮 kiedy艣 prowadzi艂am z moim dawnym partnerem w Nowym Orleanie.

— Dobra, wi臋c niech on zdecyduje co z tego mo偶na wypu艣ci膰. Mo偶e pogada膰 z dziennikarzami po obiedzie. — Ryan spojrza艂 na zegarek. W艂a艣nie min臋艂a dwunasta godzina jego prezydentury.

* * *

Pu艂kownik w stanie spoczynku Armii USA Pierre Alexandre zachowa艂 postaw臋 zawodowego wojskowego, co bynajmniej nie przeszkadza艂o dziekanowi. Dave James polubi艂 swego go艣cia od pierwszej chwili, gdy ten zaj膮艂 miejsce przed jego biurkiem. Lektura 偶yciorysu go艣cia spowodowa艂a, 偶e jego uczucia jeszcze si臋 ociepli艂y, a to, co us艂ysza艂 o nim przez telefon, bardzo go ucieszy艂o. Pu艂kownik Alexandre, kt贸rego jego liczni przyjaciele nazywali Alexem, by艂 ekspertem w dziedzinie chor贸b zaka藕nych; sp臋dzi艂 ponad dwadzie艣cia lat w ofiarnej i po偶ytecznej s艂u偶bie swojemu krajowi, dziel膮c czas pomi臋dzy szpital wojskowy imienia Waltera Reeda w Waszyngtonie i Instytut Medycyny w Fort Detrick w stanie Maryland. W tym czasie odby艂 tak偶e wiele podr贸偶y s艂u偶bowych do r贸偶nych cz臋艣ci 艣wiata, gdzie potrzebna by艂a jego wiedza i do艣wiadczenie. Uko艅czy艂 Akademi臋 w West Point i wydzia艂 medyczny Uniwersytetu w Chicago. Doskonale, pomy艣la艂 James, przenosz膮c wzrok na informacje dotycz膮ce przebiegu kariery zawodowej pu艂kownika. Lista publikacji naukowych liczy艂a osiem stron g臋stego druku. Alexandre'a przedstawiano kilkakrotnie do wa偶nych nagr贸d naukowych, ale jak dot膮d nie mia艂 szcz臋艣cia w tej dziedzinie. No c贸偶, mo偶e praca u Hopkinsa to zmieni. Komisje lubi膮 naukowc贸w z renomowanych uczelni. W ciemnych oczach oficera nie wida膰 by艂o ani 艣ladu arogancji, cho膰 bez w膮tpienia nale偶a艂y do cz艂owieka pewnego siebie i zdaj膮cego sobie spraw臋 z w艂asnej warto艣ci. I 艣wiadomego tego, 偶e i jego rozm贸wca j膮 docenia.

— Znam Gusa Lorenza — powiedzia艂 dziekan James, u艣miechaj膮c si臋 znad curriculum vitae pu艂kownika. — Razem pracowali艣my na internie w szpitalu Petera Brenta Brighama.

— B艂yskotliwy facet — zgodzi艂 si臋 Alexandre, a w jego g艂osie zabrzmia艂 wyra藕ny kreolski akcent. W kr臋gach medycznych panowa艂o powszechne przekonanie, 偶e za prace o gor膮czce Lassa Gusowi nale偶y si臋 nagroda Nobla. — I doskona艂y lekarz.

— To dlaczego nie z艂o偶y艂 pan podania do jego instytutu w Atlancie? Gus m贸wi艂 mi, 偶e czeka na pana z otwartymi ramionami.

— Panie dziekanie...

— M贸w mi Dave.

— Alex — odpar艂 pu艂kownik. Cywilne 偶ycie mia艂o jednak swoje zalety. W oczach pu艂kownika dziekan James by艂 odpowiednikiem genera艂a dywizji, mo偶e nawet genera艂a broni, bo szpital uniwersytecki imienia Johna Hopkinsa by艂 plac贸wk膮 presti偶ow膮. W wojsku kto艣 taki na pewno nie zaproponowa艂by m贸wienia sobie po imieniu w pracy. — Dave, ca艂e niemal 偶ycie sp臋dzi艂em w laboratoriach. Chc臋 znowu leczy膰 pacjent贸w. Bardzo lubi臋 Gusa, du偶o razem pracowali艣my w Brazylii w 1987 roku i sz艂o nam razem bardzo dobrze — zapewni艂 dziekana — ale skr臋ca mnie na sam widok slajd贸w i wydruk贸w.

Aha, to dlatego odrzuci艂 ofert臋 Pfizera, kt贸ry proponowa艂 mu utworzenie i kierowanie nowym laboratorium, pomy艣la艂 James. Choroby zaka藕ne zaczyna艂y wreszcie by膰 modne w 艣wiatku medycznym i obaj mieli nadziej臋, 偶e nie jest na to jeszcze za p贸藕no. Jak to si臋 sta艂o, 偶e odszed艂 z wojska bez generalskich gwiazdek? Pewnie znowu cholerna polityka. Armia te偶 mia艂a z tym problemy, zupe艂nie jak Hopkins. No c贸偶, jej strata...

— Rozmawia艂em o tobie z Gusem wczoraj wieczorem.

— O? — Nie by艂 specjalnie zdziwiony. Na tym poziomie wszyscy znali wszystkich.

— M贸wi, 偶eby ci臋 bra膰...

— To 艂adnie z jego strony — u艣miechn膮艂 si臋 Alexandre.

— Zanim ci臋 nie zgarnie Harry Tuttle z Yale.

— Aha, Harry'ego te偶 znasz? — No tak, nie tylko wszyscy si臋 znali, ale i wszyscy wiedzieli, co kto robi.

— Byli艣my kumplami z jednego roku. Razem umawiali艣my si臋 na randki z Wendy. No c贸偶, wybra艂a jego. Wygl膮da na to, 偶e niewiele nam pozosta艂o do om贸wienia, Alex.

— To chyba dobrze?

— Masz racj臋. Na pocz膮tek zaczniesz prac臋 pod kierunkiem Ralpha Forstera. B臋dziecie mieli mn贸stwo pracy laboratoryjnej, ale to doskona艂y zesp贸艂. W ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu lat Ralph zorganizowa艂 doskona艂e laboratorium, ale nie b贸j si臋, ostatnio zaczyna tak偶e leczy膰 ludzi. Poza tym stary Ralph ma ju偶 do艣膰 podr贸偶y po 艣wiecie, wi臋c przygotuj si臋 na to, 偶e troch臋 b臋dziesz musia艂 poje藕dzi膰 po r贸偶nych krajach. A za jakie艣 p贸艂 roku obejmiesz kierownictwo nad kliniczn膮 stron膮 ich dzia艂alno艣ci. Sze艣膰 miesi臋cy chyba ci wystarczy na to, 偶eby艣 si臋 tu rozejrza艂, co?

— Mam nadziej臋, 偶e tak. — Pu艂kownik z namys艂em skin膮艂 g艂ow膮. — Powinno starczy膰. Musz臋 sobie sporo rzeczy przypomnie膰. Jasny gwint, kiedy si臋 cz艂owiek wreszcie przestaje uczy膰?

— Kiedy zostaje administratorem i zaczyna mie膰 w nosie to, czym kieruje.

— Aha, czyli ju偶 wiesz, dlaczego odwiesi艂em do szafy zielony garnitur? No w艂a艣nie, chcieli mnie wrobi膰 w dowodzenie szpitalem wojskowym. Wiesz, gabinet, biurko, godziny urz臋dowania, podbi膰 kart臋 na wej艣ciu, podbi膰 kart臋 na wyj艣ciu. Cholera, wiem, 偶e w laboratorium jestem dobry. Podobno nawet bardzo dobry. Ale kiedy艣 uczy艂em si臋, jak leczy膰 ludzi i potem mo偶e uczy膰 tak偶e innych, jak to robi膰. Kocham leczy膰 ludzi, Dave. Uwielbiam patrze膰, jak chorzy zdrowiej膮 i wysy艂a膰 ich zdrowych z powrotem do domu. Kiedy艣 pewien facet w Chicago t艂umaczy艂 mi, 偶e na tym polega ten zaw贸d.

Ten facet powinien wyk艂ada膰 w szkole dla sprzedawc贸w i agent贸w ubezpieczeniowych, pomy艣la艂 James. W Yale mogli mu zaproponowa膰 r贸wnorz臋dn膮 posad臋, ale od nich Alexandre mia艂 blisko do Fort Detrick, a do Atlanty p贸艂torej godziny lotu. No i mia艂by pod bokiem zatok臋 Chesapeake, a dziekan wiedzia艂, 偶e pu艂kownik jest zapalonym w臋dkarzem. Zreszt膮 czego si臋 innego spodziewa膰 po cz艂owieku wychowanym w艣r贸d bagien Luizjany? W og贸lnym rozrachunku Yale mia艂o pecha. Profesor Tuttle by艂 doskona艂ym fachowcem, mo偶e nawet lepszym od Forstera, ale by艂 jeszcze m艂ody, a Ralph p贸jdzie za pi臋膰 lat na emerytur臋. Alexandre mia艂 zadatki na gwiazd臋 i b臋dzie ju偶 wtedy jasno b艂yszcza艂 na firmamencie. Wyszukiwanie gwiazd by艂o hobby dziekana Jamesa. Gdyby nie zosta艂 lekarzem, by艂by pewnie dyrektorem zespo艂u baseballowego. A wi臋c to ju偶 za艂atwione. Zamkn膮艂 le偶膮c膮 na biurku teczk臋.

— Panie doktorze, witamy w艣r贸d pracownik贸w Szpitala Klinicznego Wydzia艂u Medycyny Uniwersytetu imienia Johna Hopkinsa.

4
A 偶ycie p艂ynie

Reszt臋 dnia zapami臋ta艂 jak przez mg艂臋. Zreszt膮, zanim jeszcze trafi艂 w ten m艂yn, wiedzia艂, 偶e zapami臋ta tylko okruchy tego, w czym przyjdzie mu wzi膮膰 udzia艂. Pierwszy raz widzia艂 komputery, kiedy by艂 studentem w Boston College. Czasy komputer贸w osobistych by艂y jeszcze bardzo odleg艂e, wtedy u偶ywa艂 jako terminala zwyk艂ego teleksu. Za jego pomoc膮 kontaktowa艂 si臋 z maszyn膮, kt贸rej nawet nigdy nie widzia艂, mieszcz膮c膮 si臋 w jakiej艣 mrocznej instytucji uczestnicz膮cej w programie „dzielenia czasu”. Dzielenie czasu to jeszcze jeden zapomniany termin, instytucja z tych odleg艂ych czas贸w, kiedy tylko nieliczne biura i laboratoria sta膰 by艂o na wydanie miliona dolar贸w za urz膮dzenie, kt贸re potrafi艂o mniej ni偶 teraz co drugi elektroniczny zegarek i po godzinach pracy 艂askawie pozwala艂y z nich korzysta膰 zwyk艂ym 艣miertelnikom. Termin ten doskonale oddawa艂 istot臋 ameryka艅skiej prezydentury. Mo偶liwo艣膰 dopilnowania jakiej艣 sprawy od pocz膮tku do ko艅ca sta艂a si臋 nieosi膮galnym luksusem, praca prezydenta polega艂a na 艣ledzeniu r贸偶nych w膮tk贸w, rozwijaj膮cych si臋 na kolejnych posiedzeniach co raz to nowych zespo艂贸w fachowc贸w. To tak, jakby kto艣 pr贸bowa艂 pilnowa膰 rozwoju wydarze艅 w kilkunastu serialach telewizyjnych naraz, prze艂膮czaj膮c pilotem kana艂y i pr贸buj膮c nie myli膰 ich ze sob膮, przy jednoczesnej pewno艣ci, 偶e to niemo偶liwe.

Kiedy po偶egna艂 Murraya i Price, zacz膮艂 si臋 m艂yn. Na pocz膮tek posz艂o posiedzenie zespo艂u bezpiecze艅stwa narodowego, na kt贸rym jeden z oficer贸w wywiadu przydzielonych do Bia艂ego Domu przedstawi艂 ocen臋 sytuacji i mo偶liwych zagro偶e艅. W ci膮gu dwudziestu sze艣ciu minut dowiedzia艂 si臋 tego wszystkiego, co ju偶 wiedzia艂 wczoraj, kiedy sam jeszcze pe艂ni艂 funkcj臋 doradcy do spraw bezpiecze艅stwa narodowego. Musia艂 jednak wys艂ucha膰 oceny do ko艅ca, cho膰by po to, by pozna膰 punkt widzenia cz艂owieka, kt贸ry j膮 przygotowa艂. Ka偶dy z nich by艂 inny, ka偶dy mia艂 odmienn膮, w艂asn膮 perspektyw臋, z kt贸rej ocenia艂 wydarzenia i Ryan musia艂 j膮 w ka偶dym przypadku pozna膰, by m贸c potem obiektywnie rozwa偶y膰 przedstawiane mu raporty sytuacyjne.

— Czyli na razie nic nowego na horyzoncie?

— Nic, co wzbudzi艂oby niepok贸j Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa, panie prezydencie. Ale zna pan potencjalne punkty zapalne r贸wnie dobrze jak ja i wie pan tak偶e, 偶e sytuacja zmienia si臋 z dnia na dzie艅.

Facet wykr臋ci艂 si臋 od odpowiedzi z gracj膮 kogo艣, kto od lat ta艅czy w takt tej muzyki. Ryan zachowa艂 kamienn膮 twarz tylko dlatego, 偶e ju偶 nie raz widzia艂 podobny spektakl. Prawdziwy specjalista od spraw wywiadu nie boi si臋 艣mierci, niestraszna mu wizja zastania swej 偶ony w 艂贸偶ku najlepszego przyjaciela, ani inne rzeczy, przyprawiaj膮ce zwyk艂ych 艣miertelnik贸w o dr偶enie 艂ydek. Boi si臋 tylko jednego: 偶eby nie da膰 si臋 przy艂apa膰 na sformu艂owaniu b艂臋dnej opinii, gdy wyst臋puje w swej s艂u偶bowej roli. Recepta na szcz臋艣cie doradcy do spraw wywiadu by艂a prosta: nie wolno zajmowa膰 jasnego stanowiska w 偶adnej sprawie. Ta zaraza nie ogranicza艂a si臋 do wywiadu, ca艂a administracja by艂a ni膮 przesi膮kni臋ta od g贸ry do do艂u. Tylko prezydent musia艂 mie膰 zdanie w r贸偶nych kwestiach i jedynie od jego szcz臋艣cia i trafnego doboru wsp贸艂pracownik贸w zale偶a艂o, czy otrzyma od nich informacje pozwalaj膮ce mu na podj臋cie s艂usznych decyzji.

— Chcia艂bym pana o co艣 poprosi膰 — powiedzia艂 Ryan po kilku sekundach namys艂u.

— S艂ucham, panie prezydencie — ostro偶nie odpar艂 zagadni臋ty.

— Chcia艂bym od pana dowiedzie膰 si臋 nie tylko tego, co pan wie, ale tak偶e tego co pan i pa艅scy ludzie my艣l膮 o przedstawianych faktach. Pan odpowiada za to, co pan wie, ale pozwol臋 sobie wzi膮膰 na siebie odpowiedzialno艣膰 za to, 偶e czasem pokieruj臋 jak膮艣 spraw膮 wed艂ug tego, co si臋 panu zdaje na jaki艣 temat. Jak pan wie, znam t臋 robot臋 do艣膰 dobrze od podszewki. Umowa stoi?

— Oczywi艣cie, panie prezydencie. — U艣miech na twarzy analityka przes艂oni艂 przera偶enie na sam膮 my艣l o czym艣 takim. — Przeka偶臋 to moim wsp贸艂pracownikom.

— Dzi臋kuj臋 panu — po偶egna艂 go Ryan, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e je艣li naprawd臋 ma do tego doj艣膰, to b臋dzie potrzebowa艂 dobrego i zaufanego doradcy do spraw bezpiecze艅stwa narodowego. Tylko sk膮d takiego we藕mie?

Drzwi otworzy艂y si臋 przed wychodz膮cym wywiadowc膮, jakby pchni臋te magiczn膮 si艂膮. To agent Tajnej S艂u偶by, kt贸ry przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 posiedzenia podgl膮da艂 je przez wizjer w drzwiach, otworzy艂 je przed nim, a jego miejsce wkr贸tce zaj膮艂 zesp贸艂 z Departamentu Obrony.

Kierowa艂 nim genera艂 dywizji, kt贸ry na wst臋pie poda艂 Ryanowi plastikow膮 kart臋.

— Panie prezydencie, powinien pan nosi膰 j膮 ze sob膮 w portfelu.

Jack kiwn膮艂 g艂ow膮, wiedz膮c, co to takiego, jeszcze zanim jego d艂o艅 dotkn臋艂a pomara艅czowego plastiku. Wygl膮da艂a jak zwyk艂a karta kredytowa, ale by艂o na niej wyt艂oczone kilka grup cyfr i nie mia艂a 偶adnych napis贸w.

— Kt贸ra? — zapyta艂 Ryan.

— Pan wybiera — odpar艂 genera艂.

Ryan wybra艂 trzeci膮 grup臋, odczytuj膮c j膮 dwukrotnie. Towarzysz膮cy genera艂owi major i pu艂kownik zapisali cyfry z grupy, kt贸r膮 wybra艂 i z kolei oni dwukrotnie mu je odczytali, a on sprawdzi艂 je z kart膮. Od tej chwili prezydent Ryan m贸g艂 wyda膰 rozkaz u偶ycia strategicznej broni nuklearnej.

— Po co mi ta karta? — zapyta艂. — Przecie偶 w zesz艂ym roku wys艂ali艣my na z艂om ostatni膮 rakiet臋 balistyczn膮?

— Panie prezydencie, w naszym arsenale nadal pozosta艂y pociski manewruj膮ce, kt贸re mo偶na uzbroi膰 w g艂owice W-80 i bomby B-61, kt贸re przenosi膰 mog膮 nasze samoloty bombowe. Nadal potrzebujemy pa艅skiej zgody na ich u偶ycie w razie potrzeby, a karta pozwoli na przy艣pieszenie procedur na wypadek, gdyby...

— Gdybym pad艂 ofiar膮 pierwszego uderzenia, tak? — doko艅czy艂 za genera艂a, kt贸ry wyra藕nie zawaha艂 si臋, dochodz膮c do tego punktu wyja艣nie艅.

No, Jack, teraz dopiero sta艂e艣 si臋 wa偶ny, powiedzia艂 jaki艣 z艂o艣liwy g艂os gdzie艣 wewn膮trz jego czaszki. Teraz mo偶esz zacz膮膰 jak膮艣 drobn膮 wojenk臋 nuklearn膮...

— Nienawidz臋 tego 艣wi艅stwa — powiedzia艂 po przed艂u偶aj膮cej si臋 chwili milczenia. — Zawsze nienawidzi艂em.

— Nikt od pana nie wymaga, 偶eby j膮 pan pokocha艂 — zgodzi艂 si臋 genera艂, szybko zmieniaj膮c temat. — Jak pan zapewne wie, do pa艅skiej dyspozycji pozostaje dywizjon 艣mig艂owcowy piechoty morskiej VMH-1, do kt贸rego zada艅 nale偶y zapewnienie panu bezpiecznej ewakuacji w ka偶dej chwili, gdy zajdzie...

Ryan s艂ucha艂 dalszych wyja艣nie艅, zastanawiaj膮c si臋 w duchu, czy powinien w tej chwili zrobi膰 to, co podobno zrobi艂 Jimmy Carter, kt贸ry s艂ysz膮c to zapewnienie, odpar艂: „Tak? No to przekonajmy si臋. Powiedzcie im, 偶e chc臋 si臋 st膮d wydosta膰. Natychmiast!”

Jezu, co si臋 wtedy dzia艂o! Wysz艂a z tego wielka kompromitacja i paru marines narobi艂o sobie strasznego wstydu. Nie wypada艂o mu tego powtarza膰. Wi臋kszo艣膰 ludzi mog艂aby nie zrozumie膰, 偶e chodzi艂o mu o sprawdzenie, czy rzeczywi艣cie system dzia艂a, tak jak go zapewniaj膮 wsp贸艂pracownicy, i wyszed艂by na paranoidalnego p贸艂g艂贸wka. Poza tym, dzisiaj VMH-1 mia艂 prawo by膰 lekko rozprz臋偶ony po wydarzeniach poprzedniej nocy.

Czwartym cz艂onkiem delegacji by艂 chor膮偶y wojsk l膮dowych w cywilnym ubraniu, nosz膮cy wygl膮daj膮c膮 ca艂kiem normalnie akt贸wk臋, kt贸r膮 ze wzgl臋du na 艂膮cz膮ce j膮 z nadgarstkiem kajdanki nazywano popularnie „kul膮 u nogi”. Wewn膮trz akt贸wki znajdowa艂 si臋 skoroszyt, zawieraj膮cy plan na wypadek ataku, czy raczej ca艂y plik gotowych plan贸w na r贸偶ne mo偶liwe okoliczno艣ci.

— Prosz臋 mi pokaza膰 te plany. — Ryan wskaza艂 palcem na teczk臋. Chor膮偶y, po chwili wahania, si臋gn膮艂 do zamka szyfrowego, otworzy艂 teczk臋 i wyj膮艂 granatowy skoroszyt, podaj膮c go prezydentowi. Ryan zacz膮艂 go kartkowa膰.

— Panie prezydencie, jeszcze ich nie zmienili艣my od czasu, gdy...

Pierwszy plik kartek nosi艂 tytu艂 OPCJA ATAKU NA WIELK膭 SKAL臉. Wewn膮trz znajdowa艂a si臋 mapa Japonii, na kt贸rej niekt贸re miasta oznaczone by艂y r贸偶nokolorowymi punktami. Legenda na dole strony wyja艣nia艂a znaczenie kolor贸w, podaj膮c w megatonach moc bomb koniecznych do zniszczenia poszczeg贸lnych miast. Prawdopodobnie inna strona podawa艂a odpowiednio liczb臋 ofiar atak贸w. Ryan otworzy艂 pier艣cienie skoroszytu i wyj膮艂 ca艂y plik.

— Spali膰 to — poleci艂. — Nie chc臋 tego wi臋cej widzie膰. — Oczywi艣cie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e polecenie to spowoduje jedynie prze艂o偶enie plan贸w do innej szuflady tu w Waszyngtonie i w Omaha, gdzie przechowywane by艂y zapasowe egzemplarze. Takie dokumenty nigdy nie znika艂y bezpowrotnie.

— Ale偶 panie prezydencie — zaoponowa艂 genera艂 — nie mamy jeszcze potwierdzenia, 偶e Japo艅czycy zniszczyli swoje wyrzutnie, ani 偶e ju偶 zneutralizowali wszystkie g艂owice. Nie mo偶emy...

— Panie generale, to jest rozkaz — spokojnie odpar艂 Ryan. — Jak panu zapewne wiadomo, mam prawo go wyda膰.

Genera艂 wyprostowa艂 si臋 na fotelu.

— Tak jest, panie prezydencie.

Ryan przekartkowa艂 reszt臋 zawarto艣ci skoroszytu. Mimo pe艂nienia uprzednio wysokich urz臋d贸w w pionie bezpiecze艅stwa narodowego, jego zawarto艣膰 by艂a dla niego rewelacj膮. Zawsze udawa艂o mu si臋 unikn膮膰 zbyt intymnego kontaktu z wiadomo艣ciami na temat tej przekl臋tej broni. Odrzuca艂 od siebie my艣l o tym, 偶e kto艣 m贸g艂by jej rozmy艣lnie u偶y膰. Po zamachu w Denver fala przera偶enia, kt贸ra przetoczy艂a si臋 po 艣wiecie spowodowa艂a, 偶e znalaz艂a si臋 pod jeszcze bardziej 艣cis艂膮 kontrol膮 ni偶 do tej pory. Podczas wojny z Japoni膮 dosz艂y do niego s艂uchy, 偶e gdzie艣 tam jaki艣 zesp贸艂 przygotowuje plany uderzenia odwetowego na wypadek u偶ycia broni j膮drowej przez Japo艅czyk贸w, ale skoncentrowa艂 si臋 na wysi艂kach maj膮cych nie dopu艣ci膰 do ich realizacji. Czu艂 osobist膮 satysfakcj臋, 偶e prezydent nigdy nawet nie musia艂 zastanawia膰 si臋 nad realizacj膮 plan贸w, kt贸rych podsumowanie wci膮偶 trzyma艂 w lewej r臋ce. Operacja D艂ugi N贸偶 przeczyta艂 nag艂贸wek i poczu艂 mr贸wki na plecach. Co za sukinsyn wymy艣la艂 takie kryptonimy? Przecie偶 to brzmia艂o, jakby by艂 dumny z tego planu.

— Operacja Wy艂膮cznik? — przeczyta艂 na g艂os kolejny nag艂贸wek. — A to co takiego?

— To jest, panie prezydencie, plan ataku nuklearnego za pomoc膮 impulsu elektromagnetycznego. Zdetonowanie g艂owicy na bardzo du偶ej wysoko艣ci powoduje, 偶e brakuje no艣nika fali uderzeniowej, bo na tej wysoko艣ci prawie nie ma ju偶 powietrza, wi臋c wi臋ksza cz臋艣膰 energii wybuchu zamienia si臋 w fal臋 impulsu elektromagnetycznego, kt贸ra niszczy sieci energetyczne i 艂膮czno艣ciowe, nie powoduj膮c wi臋kszych strat w ludziach na ziemi. W naszych planach operacyjnych na wypadek wojny z Rosj膮 zawsze mieli艣my par臋 g艂owic zaprogramowanych na eksplozj臋 w wy偶szych warstwach atmosfery. Ich systemy 艂膮czno艣ci telefonicznej by艂y tak prymitywne, 偶e 艂atwo by艂oby je w ten spos贸b zniszczy膰, unieruchamiaj膮c ca艂e pa艅stwo bez zabijania nikogo, zanim dosz艂oby do prawdziwej wojny.

— Rozumiem. — Ryan zamkn膮艂 odchudzony skoroszyt i odda艂 go chor膮偶emu, kt贸ry natychmiast wrzuci艂 go do teczki i przekr臋ci艂 rozetki zamk贸w. — Czy w tej chwili dzieje si臋 na 艣wiecie co艣, co wymaga艂oby uderzenia nuklearnego jakiegokolwiek typu? Z tego, co mi przedstawiono, wynika, 偶e raczej nie.

— Zgadza si臋, panie prezydencie.

— Po co wi臋c ten cz艂owiek ma siedzie膰 przed moim gabinetem ca艂膮 dob臋?

— A czy jest pan w stanie przewidzie膰 ka偶de mo偶liwe zagro偶enie? — odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie genera艂. Facet musia艂 si臋 nie藕le natrudzi膰, by to powiedzie膰 z kamienn膮 twarz膮, pomy艣la艂 Ryan, gdy tylko min膮艂 pierwszy szok.

— Chyba nie — musia艂 przyzna膰 prezydent.

* * *

Biurem Protoko艂u Bia艂ego Domu kierowa艂a Judy Simmons, kt贸ra przesz艂a na to stanowisko z Departamentu Stanu cztery miesi膮ce wcze艣niej. W Biurze Protoko艂u w podziemiach budynku od p贸艂nocy, gdy dojecha艂a na miejsce ze swego domu w Burke, w stanie Wirginia, panowa艂 ci膮g艂y ruch. Jej niewdzi臋cznym zadaniem by艂y przygotowania do najwi臋kszego w dziejach Ameryki uroczystego pogrzebu na koszt pa艅stwa. Zajmowa艂o si臋 tym ponad stu urz臋dnik贸w, kt贸rzy znajdowali si臋 ju偶 na granicy wyczerpania, a przecie偶 nie nadesz艂a jeszcze nawet pora lunchu.

Pe艂n膮 list臋 poleg艂ych trzeba by艂o dopiero sporz膮dzi膰, ale z analizy nagra艅 telewizyjnych wiadomo by艂o, kto znajdowa艂 si臋 w Izbie w chwili zamachu. Zbierano o nich teraz informacje — na temat stanu cywilnego, krewnych, wyznania — by na ich podstawie zestawi膰 pierwsze, z konieczno艣ci na razie bardzo og贸lne, plany uroczysto艣ci. Cokolwiek by si臋 jeszcze w nich zmieni艂o, Jack b臋dzie musia艂 by膰 mistrzem tej ponurej ceremonii i z tej racji musia艂 by膰 na bie偶膮co informowany o post臋pach prac. To b臋dzie pogrzeb tysi膮ca ludzi, kt贸rych w wi臋kszo艣ci nawet nie zna艂, na kt贸rych cia艂a czeka艂y teraz w napi臋ciu rodziny.

— Katedra Narodowa? — przeczyta艂, przewracaj膮c stron臋. Dalej zestawiono przybli偶one dane na temat wyznania poleg艂ych, na podstawie kt贸rych kler r贸偶nych wyzna艅 podzieli pomi臋dzy siebie zadania w czasie ekumenicznej mszy.

— Tak, panie prezydencie. To tam zwykle odprawia si臋 takie uroczysto艣ci — potwierdzi艂a szefowa protoko艂u, podnosz膮c podkr膮偶one z niewyspania oczy na prezydenta. — Nie starczy tam miejsca na wszystkie trumny — ci膮gn臋艂a, nie dodaj膮c nawet, 偶e jeden z jej wsp贸艂pracownik贸w zaproponowa艂 msz臋 na otwartej przestrzeni, przeniesienie ca艂ej uroczysto艣ci na stadion RFK. — Wewn膮trz zmieszcz膮 si臋 trumny prezydenta, Pierwszej Damy i reprezentatywnej grupy z obu izb Kongresu. Skontaktowali艣my si臋 z rz膮dami jedenastu pa艅stw, kt贸rych przedstawiciele zgin臋li na galerii korpusu dyplomatycznego. Otrzymali艣my ju偶 te偶 pierwsz膮 wersj臋 listy oficjalnych go艣ci z zagranicy, kt贸rzy przyjad膮 na uroczysto艣ci. — Poda艂a mu g臋sto zadrukowane kartki.

Ryan przelecia艂 je wzrokiem. Ta lista oznacza艂a, 偶e po pogrzebie odb臋dzie ca艂膮 seri臋 „nieformalnych” spotka艅 z g艂owami wielu pa艅stw, na kt贸rych, r贸wnie „nieformalnie”, rozstrzygnie wiele spraw. B臋dzie potrzebowa艂 analizy ewentualnych spraw do om贸wienia z ka偶dym z go艣ci, a poza tym, niezale偶nie od wszystkiego, o co b臋dzie m贸g艂 zapyta膰 lub poprosi膰, ka偶dy z nich b臋dzie go pr贸bowa艂 wybada膰. Jack wiedzia艂, jak to wygl膮da. Na ca艂ym 艣wiecie kr贸lowie, prezydenci, premierzy, a pewnie i paru satrap贸w, kt贸rzy jeszcze gdzieniegdzie rz膮dz膮 lud藕mi, siedz膮 w tej chwili nad wszelkimi dokumentami, jakie uda艂o si臋 wydosta膰 ich wywiadom i staraj膮 si臋 go rozgry藕膰, dowiedzie膰 si臋 z nich, co to za jeden ten Ryan i czego mo偶na si臋 po nim spodziewa膰. Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy przypadkiem nie znaj膮 odpowiedzi na pytania, kt贸re sam sobie zadawa艂, ale po namy艣le odrzuci艂 tak膮 mo偶liwo艣膰. Ich analitycy wywiadu na pewno ta艅cz膮 ten sam taniec siedmiu zas艂on, co jego. Wi臋c przylec膮 tu czered膮 rz膮dowych odrzutowc贸w, po cz臋艣ci by odda膰 ho艂d poleg艂emu koledze po fachu, po cz臋艣ci by rzuci膰 okiem na jego nast臋pc臋. Ich obecno艣膰 wynika膰 b臋dzie po cz臋艣ci z potrzeb wewn臋trznej polityki, a po cz臋艣ci z tego, 偶e wypada pojawia膰 si臋 na takich uroczysto艣ciach. Wynika艂o z tego, 偶e cho膰 dla tysi臋cy os贸b bliskich tym, kt贸rzy zgin臋li tej strasznej nocy, b臋dzie to wydarzenie bolesne i tragiczne, dla nich stanie si臋 kolejn膮, mechanicznie odbyt膮 czynno艣ci膮, kt贸re sk艂adaj膮 si臋 na bycie politykiem wielkiego formatu. Jackowi chcia艂o si臋 od tego wy膰, ale c贸偶 m贸g艂 na to poradzi膰? Zabici byli zabitymi i 偶aden b贸l tego 艣wiata nie przywr贸ci ich do grona 偶ywych. Przedstawienie musi toczy膰 si臋 dalej.

— Niech Scott Adler te偶 to przejrzy — poprosi艂. Kto艣 musi okre艣li膰, ile czasu trzeba po艣wi臋ci膰 ka偶demu z licznych go艣ci, a Ryan nie czu艂 si臋 na si艂ach ustala膰 偶adnego rankingu.

— Tak, panie prezydencie.

— Jakie przemowy b臋d臋 musia艂 wyg艂osi膰?

— Nasi ludzie ju偶 nad tym pracuj膮. Na jutro po po艂udniu powinny by膰 gotowe streszczenia wa偶niejszych m贸w.

Ryan kiwn膮艂 g艂ow膮 i w艂o偶y艂 plik papier贸w do przegr贸dki z korespondencj膮 wychodz膮c膮. Po wyj艣ciu szefowej protoko艂u, do gabinetu wesz艂a sekretarka, nios膮c kolejn膮 porcj臋 telegram贸w kondolencyjnych i rozk艂ad zaj臋膰 na ca艂y dzie艅, przygotowany bez konsultacji z nim. Ju偶 mia艂 przeciw temu zaprotestowa膰, ale zanim zd膮偶y艂 otworzy膰 usta, sekretarka powiedzia艂a:

— Otrzymali艣my tak偶e ponad dziesi臋膰 tysi臋cy telegram贸w i wiadomo艣ci poczt膮 elektroniczn膮 od obywateli.

— Aha. I co pisz膮?

— G艂贸wnie, 偶e modl膮 si臋 za pana.

— O? — Ta wiadomo艣膰 troch臋 go zaskoczy艂a. Ale czy Najwy偶szy zechce wys艂ucha膰 ich mod艂贸w? Powr贸ci艂 do czytania oficjalnych depesz i pierwszy dzie艅 prezydentury potoczy艂 si臋 wed艂ug planu.

* * *

W czasie gdy prezydent poznawa艂 uroki swej nowej pracy, 偶ycie w kraju toczy艂o si臋 w zwolnionym tempie. Banki i gie艂dy pozostawa艂y nieczynne, szko艂y zamkni臋to, w wielu firmach pracownicy dostali dzie艅 wolny. Wszystkie sieci telewizyjne przenios艂y swe studia do Waszyngtonu, wianuszek kamerzyst贸w otacza艂 wci膮偶 rumowisko na Kapitolu, przekazuj膮c na 偶ywo kolejne etapy operacji ratowniczej. Ram贸wki telewizyjne trafi艂 szlag, reporterzy musieli zape艂ni膰 gadaniem ca艂e godziny obecno艣ci na antenie i komentowali, jak umieli, to co ich kamery przekazywa艂y widzom w ca艂ym kraju. Oko艂o jedenastej d藕wig uni贸s艂 resztki ogona Jumbo Jeta i z艂o偶y艂 je na wielkiej platformie, kt贸r膮 odholowano do hangaru w bazie Andrews, gdzie zaj膮膰 si臋 nim mia艂 zesp贸艂 dochodzeniowy. Wkr贸tce potem z rumowiska wywieziono w tym samym kierunku dwa z czterech silnik贸w maszyny, kt贸re, podobnie jak ogon, kamerzy艣ci odprowadzali a偶 do bramy bazy lotniczej, za kt贸r膮 nie wpu艣cili ich 偶andarmi.

Reporterom dzielnie towarzyszyli w wype艂nianiu ciszy w eterze przer贸偶nej ma艣ci samozwa艅czy eksperci, spekuluj膮cy jak mog艂o doj艣膰 do takiej katastrofy i jaki by艂 jej prawdziwy przebieg. To by艂o najtrudniejsze, bo przeciek贸w, jak nigdy, praktycznie nie by艂o, ale radzili sobie dzielnie, wymy艣laj膮c najdziksze teorie. Dziennikarze nie odst臋powali ekip przemierzaj膮cych rumowisko wzd艂u偶 i w poprzek, ale ich cz艂onkowie byli zbyt zaj臋ci, by cokolwiek im powiedzie膰, do kamery, czy tylko na ucho. 呕aden z reporter贸w si臋 do tego nie przyznawa艂, ale jak na razie najobfitszym 藕r贸d艂em informacji by艂o samo rumowisko, w kt贸re wycelowano obiektywy trzydziestu czterech kamer. Przepytywano 艣wiadk贸w i wyznaczano nagrody, ale jak dot膮d nie znalaz艂a si臋 ani jedna ta艣ma wideo pokazuj膮ca upadek samolotu i eksplozj臋, co w Waszyngtonie samo w sobie by艂o ju偶 zadziwiaj膮ce. Na ogonie, p贸ki stercza艂 z rumowiska, widoczne by艂y znaki rejestracyjne i wielu reporter贸w zawraca艂o g艂ow臋 federalnym w艂adzom lotniczym, 偶膮daj膮c potwierdzenia ich autentyczno艣ci. Szybko potwierdzono tak偶e autentyczno艣膰 znak贸w w艂a艣ciciela samolotu, Japo艅skich Linii Lotniczych. Kolejnym daniem wszystkich sieci telewizyjnych by艂a pe艂na historia maszyny od opuszczenia hali produkcyjnej Boeinga w Seattle po wiecz贸r poprzedniego dnia. Reporterzy przes艂uchiwali przed kamer膮 przedstawicieli producenta, kt贸rzy powiedzieli jednak niewiele ponad to, 偶e 747-400 wa偶y na pusto dwie艣cie ton i zabiera w powietrze drugie tyle paliwa, baga偶u i pasa偶er贸w. Pilot United Airlines, kt贸ry zna艂 ten typ maszyny, wyja艣ni艂 w dw贸ch sieciach, w jaki spos贸b samolot m贸g艂 dotrze膰 nad Waszyngton, a dwie inne sieci uzyska艂y te same wiadomo艣ci od jego kolegi z Delty. Obaj zreszt膮 mylili si臋 w paru ma艂o istotnych zagadnieniach.

— Ale przecie偶 Tajna S艂u偶ba ma rakiety przeciwlotnicze, prawda? — zapyta艂 jeden z dziennikarzy w studiu.

— Prosz臋 pana — odpowiedzia艂 po chwili nieco zaskoczony tym zdaniem pilot, z min膮 wyra藕nie zdradzaj膮c膮 jego opini臋 na temat poziomu umys艂owego rozm贸wcy — czy wierzy pan, 偶e przestrzelenie jednej opony w jad膮cej z g贸ry z pr臋dko艣ci膮 stu kilometr贸w na godzin臋 osiemnastotonowej ci臋偶ar贸wce naprawd臋 jest j膮 w stanie zatrzyma膰? Prosz臋 pana, trzysta ton spadaj膮cych w d贸艂 z ca艂膮 moc膮 silnik贸w nie zatrzymuje si臋 ot, tak, w miejscu.

— Tak wi臋c nie by艂o sposobu na to, 偶eby powstrzyma膰 ten zamach? — zapyta艂 raz jeszcze dziennikarz.

— Nie, nie by艂o. — Pilot ca艂kowicie zdawa艂 sobie spraw臋 z faktu, 偶e reporter dalej nic z tego nie rozumia艂, ale nie przychodzi艂o mu do g艂owy 偶adne, bardziej przyst臋pne wyja艣nienie.

Realizator, siedz膮cy przed pulpitem w biurach sieci na Nebraska Avenue, prze艂膮czy艂 obraz na inn膮 kamer臋, pokazuj膮c膮 dw贸ch gwardzist贸w znosz膮cych kolejne zw艂oki ze stopni Kapitolu. Obok jego asystent siedzia艂 nad monitorem pokazuj膮cym obraz z tej kamery i zaznacza艂 kolejnymi kreskami na kartce liczb臋 work贸w zniesionych do samochod贸w. Wiedziano ju偶 o tym, 偶e cia艂a prezydenta i Pierwszej Damy zosta艂y odnalezione i przewiezione do szpitala Waltera Reeda na autopsj臋, jak wymagaj膮 tego przepisy w przypadku ka偶dego gwa艂townego zgonu. W siedzibie stacji w Nowym Jorku przegl膮dano wszystkie materia艂y dotycz膮ce prezydenta, wybieraj膮c sekwencje do puszczania w trakcie przygotowa艅 do pogrzebu. Reporterzy rozjechali si臋 po kraju, wyszukuj膮c i odpytuj膮c ka偶dego, kto mia艂 z nim kiedykolwiek do czynienia. Psychologowie udzielali wywiad贸w o tym, jak powinny sobie poradzi膰 ze stresem dzieci Durling贸w, a tak偶e jakie d艂ugotrwa艂e nast臋pstwa dla ca艂ego spo艂ecze艅stwa b臋dzie mia艂 zamach i jak ludzie powinni sobie z tym radzi膰. Na razie pozostawiono na uboczu w膮tki wyznaniowe. To, 偶e wielu z zabitych wierzy艂o w Boga i czasem nawet chodzi艂o do ko艣cio艂a, nie wydawa艂o si臋 warte czasu antenowego, z wyj膮tkiem jednej stacji, kt贸ra po艣wi臋ci艂a ca艂e trzy minuty na pokazanie ludzi modl膮cych si臋 w 艣wi膮tyniach w ca艂ej Ameryce.

* * *

I wszystko zacz臋艂o si臋 sprowadza膰 do liczb, pomy艣la艂 Jack. Liczby si臋 zmienia艂y, ale indywidualna rozpacz i cierpienia, dodane do sumy pozosta艂ych rozpaczy i cierpie艅, nie robi艂y ju偶 na nikim wra偶enia. Ta rozpacz i to cierpienie nie r贸偶ni艂y si臋 niczym od innych. Udawa艂o mu si臋 od nich ucieka膰 przez ca艂y dzie艅, ale w ko艅cu mia艂 ju偶 dosy膰 w艂asnego tch贸rzostwa.

Dzieci Durling贸w by艂y jakby zawieszone pomi臋dzy pe艂nym ot臋pienia odrzuceniem 艣wiadomo艣ci tego, co si臋 zdarzy艂o, a przera偶aj膮cym poczuciem tego, 偶e ca艂y 艣wiat rozpad艂 si臋 nagle na ich oczach, 偶e oto widzia艂y to w telewizji, na 偶ywo i z efektami d藕wi臋kowymi. Ju偶 nigdy nie zobacz膮 mamy i taty. Cia艂a by艂y zbyt zdeformowane, by mo偶na je by艂o wystawi膰 na widok publiczny. Nie b臋dzie ostatnich s艂贸w, 偶adnych po偶egna艅, nic nie z艂agodzi b贸lu wyrwania im spod st贸p tego, na czym opiera艂o si臋 ca艂e ich dotychczasowe 偶ycie.

Cz艂onkowie rodziny nap艂ywali do Waszyngtonu, wi臋kszo艣膰 z nich przybywa艂a samolotami Si艂 Powietrznych z Kalifornii. Byli wstrz膮艣ni臋ci nie mniej od dzieci, ale w ich obecno艣ci starali si臋 ze wszystkich si艂 tego nie okazywa膰 i pom贸c przej艣膰 przez to dzieciakom. W ten spos贸b sami mogli si臋 czym艣 zaj膮膰 i oderwa膰 od rozmy艣la艅. Agenci Tajnej S艂u偶by, przydzieleni do ochrony Ja艂owca i Juniora, przechodzili to chyba najgorzej. Szkolono ich do ochrony „pryncypa艂a”, w tym przypadku dzieci prezydenta, przed ka偶dym mo偶liwym przeciwnikiem i w pe艂nej gotowo艣ci do po艣wi臋cenia za nich 偶ycia. 呕aden, ani 偶adna z nich (kobiety stanowi艂y ponad po艂ow臋 tego zespo艂u) nie zawahaliby si臋 przed tym ani sekundy, ale w takiej sytuacji byli kompletnie bezbronni i bezradni. Agenci tego oddzia艂u byli bardzo z偶yci z dzie膰mi, bawili si臋 z nimi, kupowali im prezenty na 艣wi臋ta i urodziny, pomagali w odrabianiu lekcji i bardzo ci臋偶ko prze偶ywali ich b贸l. Ryan patrzy艂 na ich twarze i postanowi艂 zapyta膰 Andre臋, czy S艂u偶ba nie mog艂aby im przydzieli膰 jakiego艣 psychologa, kt贸ry pom贸g艂by im si臋 z tym upora膰.

— Nie, nie bola艂o ich — odpowiedzia艂 na pytanie, siadaj膮c, by dzieci nie musia艂y podnosi膰 na niego wzroku. — Wcale ich nie bola艂o.

— To dobrze — odpar艂 Mark Durling. Dzieci by艂y ubrane bez zarzutu, pewnie kt贸ry艣 z krewnych uzna艂, 偶e to wa偶ne, by spotka艂y si臋 z nast臋pc膮 ich taty od艣wi臋tnie ubrane. Do ucha Jacka dolecia艂o g艂臋bokie westchnienie i gdy pod膮偶y艂 za nim wzrokiem zobaczy艂 agenta wyra藕nie na granicy za艂amania. Andrea wzi臋艂a go pod rami臋 i poprowadzi艂a do drzwi, zanim dzieci cokolwiek zauwa偶y艂y.

— Zostaniemy tutaj?

— Tak — zapewni艂 ch艂opca Jack. To by艂o k艂amstwo, ale nie z gatunku tych, kt贸re rani膮. — A gdyby艣 potrzebowa艂 czego艣, czegokolwiek, mo偶esz zawsze przyj艣膰 do mnie i powiedzie膰. Okej?

Ch艂opiec kiwn膮艂 g艂ow膮, staraj膮c si臋 zachowa膰 odpowiednio do swej roli. Ryan u艣cisn膮艂 mu d艂o艅, traktuj膮c jak kogo艣 znacznie starszego i doceniaj膮c ci臋偶ar, jaki spad艂 na niego wraz z przedwczesn膮 doros艂o艣ci膮. Dzieciakowi pewnie chcia艂o si臋 p艂aka膰, ale kr臋powa艂 si臋 jego obecno艣ci膮.

Jack wyszed艂 do holu na pi臋trze z sypialniami. Agent wyprowadzony przez Andre臋, wysoki, pot臋偶nie zbudowany Murzyn, szlocha艂 par臋 metr贸w dalej. Ryan podszed艂 do niego.

— Wszystko w porz膮dku?

— G贸wno tam w porz膮dku... Przepraszam, znaczy... Cholera! — agent kr臋ci艂 g艂ow膮, wstydz膮c si臋 swego wybuchu. Jego ojciec zgin膮艂 przed laty w wypadku lotniczym w Fort Rucker, kiedy przysz艂y agent specjalny Tony Wills mia艂 zaledwie dwana艣cie lat. Price wiedzia艂a, 偶e by艂 bardzo z偶yty z dzie膰mi. W takich chwilach si艂a cz臋sto zmienia si臋 w s艂abo艣膰.

— Nie przepraszaj za ludzkie odruchy. Ja te偶 straci艂em oboje rodzic贸w w katastrofie lotniczej na Midway Airport — m贸wi艂 Ryan, a w jego g艂osie wyczu膰 mo偶na by艂o zm臋czenie po dniu pe艂nym napi臋cia. — Ich Boeing 737 zagubi艂 si臋 w 艣nie偶ycy i spad艂 przed pasem startowym. Jedyna r贸偶nica, 偶e ja ju偶 by艂em wtedy doros艂y.

— Wiem, panie prezydencie. — Agent wyprostowa艂 si臋, z艂apa艂 oddech i przetar艂 oczy. — Ju偶 mi lepiej.

Ryan poklepa艂 go po ramieniu i ruszy艂 ku windom.

— Zabierajmy si臋 st膮d w choler臋 — rzuci艂 p贸艂g艂osem Andrei.

Suburban ruszy艂 na p贸艂noc, skr臋ci艂 w lewo na Massachusetts Avenue, kt贸ra doprowadzi艂a ich do Obserwatorium Marynarki i siedziby wiceprezydent贸w, przypominaj膮cej przero艣ni臋t膮 stodo艂臋 z piernika w stylu wiktoria艅skim. Na stra偶y sta艂a piechota morska, oddaj膮ca honory wje偶d偶aj膮cej kolumnie. Jack wysiad艂 i przeszed艂 do drzwi domu. W wej艣ciu sta艂a Cathy i wystarczy艂o jej tylko jedno spojrzenie, by odgadn膮膰 nastr贸j m臋偶a.

— Ci臋偶ko by艂o? — spyta艂a.

Jack zdoby艂 si臋 jedynie na skini臋cie g艂ow膮. Przytuli艂 j膮 do siebie, czuj膮c nap艂ywaj膮ce do oczu 艂zy. K膮cikiem dostrzeg艂 agent贸w stoj膮cych pod 艣cianami i zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e b臋dzie musia艂 przywykn膮膰 do tego, 偶e b臋d膮 tam stali jak kamienne pomniki i b臋d膮 艣wiadkami ka偶dej, nawet najbardziej intymnej chwili jego 偶ycia.

Nienawidz臋 tej roboty, powiedzia艂 sobie w duchu.

* * *

W odr贸偶nieniu od Ryana, genera艂 brygady Marion Diggs uwielbia艂 swoje zaj臋cie. Nie wszyscy pogr膮偶yli si臋 w rozpaczy. Koszary piechoty morskiej w Waszyngtonie, a w 艣lad za nimi personel bazy piechoty morskiej w Quantico w stanie Wirginia i w ko艅cu ca艂a reszta formacji, pracowa艂y na najwy偶szych obrotach. Tym ludziom nie pozwalano spa膰 — a w ka偶dym razie nie wszystkim na raz. Jedn膮 z takich jednostek, gdzie praca toczy艂a si臋 na okr膮g艂o, by艂 Fort Irwin na pustyni Mojave w Kalifornii. W ci膮gu ostatnich pi臋tnastu lat ma艂y o艣rodek poligonowy rozwin膮艂 si臋 do rozmiar贸w przewy偶szaj膮cych ca艂y stan Rhode Island. Krajobraz by艂 tu na tyle ubogi, 偶e nawet ekolodzy musieli si臋 nie藕le natrudzi膰, by znale藕膰 tu jakie艣 przejawy 偶ycia poza kolczastymi krzewami. Po paru piwach mo偶na by艂oby od nich us艂ysze膰, 偶e chyba na Ksi臋偶ycu okolica jest bardziej interesuj膮ca ni偶 tu. Co nie zmienia faktu, 偶e nie u艂atwiali 偶ycia 偶o艂nierzom, pomy艣la艂 genera艂 rozgl膮daj膮c si臋 przez lornetk臋. Znale藕li tu jaki艣 specyficzny gatunek 偶贸艂wia pustynnego, kt贸ry podobno czym艣 tam si臋 r贸偶ni艂 od zwyk艂ego 偶贸艂wia pustynnego i kt贸rego 偶o艂nierze mieli chroni膰. Poniewa偶 ekologia by艂a teraz bardzo modna, jego ludzie co jaki艣 czas zbierali wszelkie 偶贸艂wie, jakie znale藕li i wywozili na specjalnie ogrodzony teren o takiej powierzchni, 偶e cholerne gady pewnie przez ca艂e 偶ycie nie zdawa艂y sobie sprawy z obecno艣ci p艂otu. Rejon ten znany by艂 miejscowym jako najwi臋kszy na 艣wiecie burdel dla 偶贸艂wi. Pozosta艂e przejawy 偶ycia, o ile istnia艂y, dawa艂y sobie rad臋 na w艂asn膮 r臋k臋 i to na tyle dobrze, 偶e nikt ich nie widzia艂. No, mo偶e czasem jaki艣 kojot pojawi艂 si臋 na horyzoncie — ale to ju偶 wszystko. Zreszt膮 kojoty nie by艂y gatunkiem zagro偶onym.

W odr贸偶nieniu od go艣ci. Fort Irwin by艂 siedzib膮 Narodowego O艣rodka Szkoleniowego si艂 l膮dowych, a jego za艂og臋 stanowi艂a jednostka znana pod nazw膮 OpFor — Opposing Force, a wi臋c „si艂y przeciwnika”. Pierwotnie sk艂adaj膮ca si臋 z dw贸ch batalion贸w, pancernego i piechoty zmechanizowanej, OpFor wkr贸tce przyj臋艂a nazw臋 32. pu艂ku piechoty zmotoryzowanej Gwardii. Ta, nieco dziwna jak na ameryka艅sk膮 jednostk臋 wojskow膮 nazwa wzi臋艂a si臋 st膮d, 偶e jej organizacja i taktyka dzia艂ania oparte by艂y 艣ci艣le na regulaminach Armii Radzieckiej, do spotkania z kt贸r膮, walki na r贸wninach Europy i ostatecznego zwyci臋stwa przygotowywa艂 od swego uruchomienia w 1980 roku o艣rodek Fort Irwin. 呕o艂nierze 32. pu艂ku Gwardii nosili wzorowane na radzieckich mundury, je藕dzili radzieckim sprz臋tem (pocz膮tkowo, gdy utrzymanie w sprawno艣ci obcego sprz臋tu by艂o trudne, by艂y to tylko makiety przyspawane do pojazd贸w ameryka艅skich), kierowali si臋 radzieckimi za艂o偶eniami taktycznymi i mieli mn贸stwo zabawy pogr膮偶aj膮c dumne, elitarne jednostki, chc膮ce r贸wna膰 si臋 z nimi na ich terenie. Zabawa nie by艂a tak do ko艅ca fair. 呕o艂nierze OpFor mieszkali tu, szkolili si臋 i po jakim艣 czasie znali ka偶dy kamie艅 poligonu, a zmieniaj膮ce si臋 czterna艣cie razy do roku oddzia艂y regularne trenuj膮ce w Fort Irwin trafia艂y tu raz na cztery lata. Ale kto powiedzia艂, 偶e wojna ma by膰 prowadzona fair?

Po upadku ZSRR czasy si臋 zmieni艂y, ale zadania o艣rodka pozosta艂y niezmienione. OpFor rozros艂a si臋 do trzech batalion贸w, kt贸re zreszt膮 nazywano teraz szwadronami, jako 偶e 32. pu艂k Gwardii sta艂 si臋 tymczasem 11. pu艂kiem kawalerii pancernej, przejmuj膮c tradycje jednostki s艂ynnej z walk z Indianami. W tym kontek艣cie ich pochodz膮cy z lat zimnej wojny kryptonim „Czerwoni” nabiera艂 specyficznego znaczenia.

Genera艂 porucznik Gienadij Josefowicz Bondarienko wiedzia艂 o tym wszystkim, mo偶e z wyj膮tkiem „偶贸艂wiego burdelu”, bo akurat o tym na odprawie przed wyjazdem nie wspomniano, ale i tak bardzo mu si臋 tu podoba艂o.

— Pan, zdaje si臋, zaczyna艂 w wojskach 艂膮czno艣ci? — zapyta艂 Diggs. Poprawi艂 jaka艣 fa艂d臋 na swoich „pieguskach”, jak od wzoru kamufla偶u nazywano pustynne mundury maskuj膮ce i stara艂 si臋 ukry膰 to, 偶e, podobnie, jak jego go艣膰, wiedzia艂 to z materia艂贸w przekazanych na odprawie wywiadu.

— Zgadza si臋 — skin膮艂 g艂ow膮 Bondarienko. — Ale zawsze lubi艂em szuka膰 k艂opot贸w. Pierwszy raz to by艂o w Afganistanie, kiedy mud偶ahedini, my艣my ich nazywali duszmanami, wybrali si臋 na rajd za nasz膮 granic臋. Zaatakowali o艣rodek naukowo-badawczy, kt贸ry akurat wizytowa艂em. Dzielni ludzie, ale kiepsko dowodzeni, wi臋c uda艂o nam si臋 odeprze膰 ich atak. — Rosjanin opowiada艂 zwi臋藕le i monotonnie, jakby ta opowie艣膰 dotyczy艂a kogo innego. Diggs zauwa偶y艂 na piersi baretki odznacze艅, kt贸re jego go艣膰 otrzyma艂 za t臋 przygod臋. On tak偶e nie wypad艂 sroce spod ogona. Dowodzi艂 na pocz膮tku szwadronem kawalerii, kt贸ry szed艂 w szpicy 24. pu艂ku piechoty zmechanizowanej Barry'ego McCaffrey'a i poprowadzi艂 daleko w g艂膮b pozycji irackich zagon na lewym skrzydle ameryka艅skiego sektora operacyjnego w czasie operacji Pustynna Burza. Potem dowodzi艂 s艂ynnymi „Bizonami”, 10. pu艂kiem kawalerii pancernej, kt贸ry nadal stacjonowa艂 na pustyni Negew w Izraelu, w ramach ameryka艅skich si艂 pokojowych na Bliskim Wschodzie. Obaj mieli po czterdzie艣ci dziewi臋膰 lat, obaj w膮chali proch i obaj szli w g贸r臋 jak balon.

— Macie taki teren gdzie艣 tam u was? — zapyta艂 gospodarz.

— Mamy ka偶dy teren, jaki sobie jeste艣cie w stanie wyobrazi膰. To sprawia, 偶e 膰wiczenia staj膮 si臋 wyzwaniem, zw艂aszcza w dzisiejszych czasach. O — kiwn膮艂 r臋k膮 Bondarienko — ruszy艂o si臋!

Pierwsza grupa czo艂g贸w zje偶d偶a艂a w d贸艂 szerokiej kotliny o okr膮g艂ym dnie, zwanej Dolin膮 艢mierci. S艂o艅ce zachodzi艂o za br膮zowymi g贸rami i szybko zapada艂a ciemno艣膰. Wok贸艂 czo艂g贸w uwija艂y si臋 Hummvie rozjemc贸w, bog贸w Narodowego O艣rodka Szkoleniowego, kt贸rzy mieli oko na wszystko i na wszystkich, 艣ledz膮c ka偶dy krok i oceniaj膮c go na bie偶膮co. NOS by艂 najbardziej interesuj膮c膮 szko艂膮 na 艣wiecie. Obaj genera艂owie mogli wprawdzie obserwowa膰 bitw臋 z siedziby dow贸dztwa szko艂y, zwanej Sal膮 Gwiezdnych Wojen, ale woleli zobaczy膰 j膮 na w艂asne oczy. Ka偶dy z pojazd贸w zosta艂 wyposa偶ony w nadajnik, dzi臋ki kt贸remu jego pozycja pokazywana by艂a na ekranach pokrywaj膮cych 艣ciany Sali Gwiezdnych Wojen. Pokazywa艂y one gdzie pojazd si臋 znajduje, w kt贸rym kierunku si臋 porusza, z jak膮 pr臋dko艣ci膮, a kiedy dochodzi艂o do starcia, tak偶e gdzie, kiedy i z jakim skutkiem strzela. Opieraj膮c si臋 na tych danych, komputer NOS wysy艂a艂 za艂ogom sygna艂y, powiadamiaj膮c je, 偶e w艂a艣nie zgin臋艂y, ale nie wyja艣niaj膮c, jak do tego dosz艂o. Od tego byli rozjemcy. Genera艂owie nie chcieli ogl膮da膰 tego wszystkiego na ekranach. Diggs widzia艂 to ju偶 zbyt wiele razy, a Bondarienko mia艂 od tego m艂odszych oficer贸w. Chcieli sami poczu膰 w nozdrzach raz jeszcze zapach pola bitwy.

— To wasze wyposa偶enie techniczne wygl膮da jak w powie艣ci fantastyczno-naukowej.

Diggs wzruszy艂 ramionami.

— E, tam. Od pi臋tnastu lat niewiele si臋 tu zmieni艂o, no, mo偶e teraz mamy troch臋 wi臋cej kamer na wzg贸rzach. — Diggsowi z trudem przychodzi艂o zaakceptowa膰 fakt, 偶e wkr贸tce wiele z tego sprz臋tu sprzedadz膮 Rosjanom. Mimo 偶e by艂 za m艂ody na Wietnam, nale偶a艂 do pierwszego pokolenia genera艂贸w, kt贸rzy nie mieli za sob膮 tego do艣wiadczenia, dorasta艂 w czasach, w kt贸rych wszyscy szkolili si臋 do walki z Rosjanami w Europie, do kt贸rej, jak si臋 wszystkim zdawa艂o, wcze艣niej, czy p贸藕niej musi doj艣膰. Ca艂e swoje zawodowe 偶ycie by艂 oficerem kawalerii pancernej, jego przeznaczeniem by艂o p贸j艣膰 w szpicy ataku na czele pu艂ku pierwszego rzutu — w rzeczywisto艣ci wzmocnionej brygady. Kilka razy by艂 pewien, 偶e tym razem to naprawd臋 i 偶e za kilka dni przyjdzie mu zgin膮膰 gdzie艣 pod Fuld膮, walcz膮c z kim艣 takim jak jego dzisiejszy rozm贸wca, z kt贸rym wczoraj pi艂 piwo, opowiadaj膮c pieprzne historyjki o rozmna偶aniu 偶贸艂wi.

— Do przodu — powiedzia艂 Bondarienko z szelmowskim u艣miechem, jakby czytaj膮c w jego my艣lach. Diggsowi zdawa艂o si臋, 偶e Ruscy to napuszone ponuraki, ale ca艂y przebieg wizyty temu przeczy艂. Genera艂 odczeka艂 dziesi臋膰 sekund i odpar艂:

— Do ty艂u.

Po kolejnych dziesi臋ciu sekundach tym razem Diggs zacz膮艂:

— Do przodu.

Obaj genera艂owie roze艣mieli si臋. Za pierwszym razem Bondarienko nie od razu poj膮艂 sens tego dialogu, kt贸ry by艂 dy偶urnym 偶artem bazy. Kiedy wreszcie po p贸艂 minuty dosz艂o to do niego, wybuchn膮艂 艣miechem tak, 偶e a偶 go brzuch rozbola艂.

— Tak si臋 powinno prowadzi膰 wojny — wyst臋ka艂 wreszcie, gdy si臋 pozbiera艂.

— Zaczynaj膮 si臋 schody. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

— Hej, to nasza taktyka — zauwa偶y艂 Bondarienko, patrz膮c przez lornetk臋 na szyk, formowany przez szpic臋 atakuj膮cej jednostki.

— A czemu nie? W Iraku sprawdzi艂a si臋 doskonale — odpar艂 Diggs, odwracaj膮c si臋 ku Rosjaninowi.

Tej pierwszej nocy turnusu szkoleniowego mia艂o doj艣膰 do ci臋偶kich walk. Si艂y Czerwonych mia艂y zaatakowa膰 Niebieskich i znie艣膰 ich oddzia艂y rozpoznawcze. Niebieskimi by艂a tym razem brygada 5. Dywizji Zmechanizowanej, kt贸ra mia艂a przej艣膰 do obrony, reaguj膮c najlepiej jak potrafi艂a na ten atak. 11. pu艂k symulowa艂 natarcie si艂ami dywizji na nowo przyby艂e oddzia艂y luzuj膮ce obro艅c贸w odcinka. Z do艣wiadcze艅 wynika艂o, 偶e takie p臋dzenie kota ju偶 od pierwszej chwili to najlepszy spos贸b na zapoznanie 偶o艂nierzy z pustyni膮.

— Ruszajmy st膮d. — Diggs i Bondarienko wsiedli do Hummvie i pojechali na wzg贸rze zwane 呕elaznym Tr贸jk膮tem. Tam dotar艂a do nich kr贸tka wiadomo艣膰 radiowa od starszego rozjemcy, kt贸ra wyra藕nie wzburzy艂a Diggsa.

— Jasna cholera! — mrukn膮艂 pod nosem.

— Co艣 si臋 sta艂o?

Diggs podni贸s艂 map臋.

— To wzg贸rze jest najwa偶niejszym punktem na ca艂ej tej pieprzonej pustyni, a te ofermy w og贸le go nie zauwa偶y艂y. To drobne przeoczenie b臋dzie ich drogo kosztowa膰. No c贸偶, to si臋 zdarza — zako艅czy艂. Pojazdy zwiadowcze 11. pu艂ku w艂a艣nie zacz臋艂y zajmowa膰 wzg贸rze.

* * *

— Dlaczego wyg艂osi艂 takie kr贸tkie przem贸wienie? Dlaczego tak rzadko pokazuje si臋 publicznie?

Szef wywiadu m贸g艂 w odpowiedzi powiedzie膰 wiele. Prezydent Ryan bez w膮tpienia mia艂 pe艂ne r臋ce roboty. Tyle by艂o do zrobienia. Ca艂y system administracji tego kraju by艂 w strz臋pach i zanim przyjdzie czas na przemawianie, trzeba te strz臋py posk艂ada膰. Mia艂 na g艂owie organizacj臋 pogrzebu. Musia艂 rozmawia膰 z przedstawicielami zagranicznych rz膮d贸w, by zapewni膰 ich, 偶e polityka zagraniczna USA pozostaje niezmienna. Do wszystkiego dochodzi艂a jeszcze kwestia bezpiecze艅stwa jego w艂asnej osoby. To wszystko prawda, ale nie to chcia艂 us艂ysze膰 jego prze艂o偶ony.

— Wzi臋li艣my tego Ryana pod lup臋 — powiedzia艂. Materia艂u by艂o sporo, g艂贸wnie z artyku艂贸w prasowych, przefaksowanych przez ich przedstawicielstwo przy ONZ. — Do tej pory w og贸le ma艂o wyst臋powa艂 publicznie, a i wtedy raczej po to, 偶eby przekaza膰 pogl膮dy swoich zwierzchnik贸w. To oficer wywiadu, w dodatku analityk, cz艂owiek z tylnych rz臋d贸w. Dobry fachowiec, ale 偶adna gwiazda.

— Skoro tak, to dlaczego Durling pozwoli艂 mu zaj艣膰 tak wysoko?

— Ameryka艅skie gazety te偶 si臋 nad tym wczoraj zastanawia艂y. Ich konstytucja wymaga, by stanowisko wiceprezydenta by艂o stale obsadzone. Skoro poprzedni wiceprezydent z艂o偶y艂 dymisj臋, Durling potrzebowa艂 kogo艣, kto jednocze艣nie wzmocni艂by jego zesp贸艂 zajmuj膮cy si臋 stosunkami mi臋dzynarodowymi. Ryan ma w tym zakresie troch臋 do艣wiadczenia. No i nie藕le sobie radzi艂 w czasie konfliktu z Japoni膮.

— Czyli to raczej typ asystenta ni偶 przyw贸dcy?

— Zgadza si臋. Nigdy nie ubiega艂 si臋 o wysokie urz臋dy. Z naszych informacji wynika, 偶e zgodzi艂 si臋 na obj臋cie stanowiska wiceprezydenta wy艂膮cznie w charakterze tymczasowego zast臋pcy, na ten nieca艂y rok, kt贸ry pozosta艂 Durlingowi do wybor贸w.

— To mnie nie dziwi — podsumowa艂 Darjaei. Spojrza艂 raz jeszcze w notatki. Asystent wiceadmira艂a Greera, zast臋pcy dyrektora CIA do spraw wywiadu. Przez kr贸tki czas pe艂ni膮cy obowi膮zki zast臋pcy. Potem wicedyrektor CIA, nast臋pnie doradca do spraw bezpiecze艅stwa narodowego i w ko艅cu czasowo pe艂ni膮cy obowi膮zki wiceprezydenta. A wi臋c jego opinia o Ryanie by艂a s艂uszna od samego pocz膮tku: to typ wykonawcy cudzych rozkaz贸w. Utalentowany i fachowiec, jak wielu z jego w艂asnych sekretarzy i asystent贸w, ale niezdolny do samodzielnego kierowania pa艅stwem. A wi臋c nie jest godnym przeciwnikiem. To dobrze. — Co艣 jeszcze?

— Jako by艂y pracownik CIA jest doskona艂ym znawc膮 stosunk贸w mi臋dzynarodowych. To chyba najlepszy fachowiec od tych zagadnie艅, jakiego Ameryka mia艂a na tak wysokim stanowisku od lat. Z drugiej strony, osi膮gn膮艂 to kosztem niemal kompletnej nieznajomo艣ci sytuacji wewn臋trznej kraju. — Szef wywiadu pokr贸tce zrelacjonowa艂 artyku艂 z „New York Timesa”.

— Ciekawe. — Twarz ajatollaha poja艣nia艂a. Ostatnia informacja spowodowa艂a, 偶e rozpocz臋艂o si臋 planowanie tego, co do tej pory by艂o tylko niejasnym projektem. Ten stan rzeczy mia艂 si臋 wkr贸tce zmieni膰.

* * *

— No to jak wam idzie w waszej armii? — zapyta艂 Diggs. Obaj genera艂owie stali samotnie na szczycie dominuj膮cego nad terenem wzniesienia, 艣ledz膮c przez noktowizory rozw贸j bitwy, tocz膮cej si臋 na poligonie u ich st贸p. Jak by艂o do przewidzenia, Czerwoni roznie艣li w py艂 szpic臋 i stra偶 przedni膮 Niebieskich, oskrzydlili ich od lewej i w艂a艣nie przetaczali si臋 przez stanowiska si艂 g艂贸wnych. Na pustyni pob艂yskiwa艂o coraz wi臋cej 偶贸艂tych b艂yskaj膮cych 艣wiate艂ek, oznaczaj膮cych zniszczone pojazdy.

— Paskudnie — odpar艂 Bondarienko. — Musimy odbudowa膰 wszystko od samego pocz膮tku.

— I dlatego tu przyjechali艣cie? — Diggs odwr贸ci艂 si臋 ku swojemu go艣ciowi. Ca艂e szcz臋艣cie, pomy艣la艂, 偶e przynajmniej nie macie k艂opot贸w z narkotykami. A偶 za dobrze pami臋ta艂 czasy, w kt贸rych jako m艂ody podporucznik obawia艂 si臋 wchodzi膰 do koszar bez pistoletu. Gdyby Rosjanie zaatakowali wtedy, w pocz膮tkach lat siedemdziesi膮tych... — Naprawd臋 chcecie wprowadzi膰 u siebie nasz system?

— Mo偶e. — Jedynym b艂臋dem, jaki pope艂nili Amerykanie organizuj膮c OpFor by艂o za艂o偶enie, 偶e Armia Radziecka pozwala dow贸dcom ni偶szych szczebli na elastyczne reagowanie i inicjatyw臋 taktyczn膮. W rzeczywisto艣ci nigdy jej nie tolerowano, ale gdyby by艂o inaczej, to rezultaty po艂膮czenia inicjatywy taktycznej z doktryn膮 wypracowan膮 w Akademii Woroszy艂owa mog艂yby si臋 okaza膰 op艂akane dla NATO. Warto to zapami臋ta膰 na przysz艂o艣膰. On sam zreszt膮 cz臋sto 艂ama艂 zasady, gdy dochodzi艂o do starcia, i mo偶e dlatego by艂 trzygwiazdkowym genera艂em, nowo mianowanym szefem operacji Armii Rosyjskiej, a nie poleg艂ym na polu chwa艂y pu艂kownikiem. — I tak wszystko b臋dzie zale偶e膰 od bud偶etu.

— Sk膮d ja to znam? — u艣miechn膮艂 si臋 Diggs.

Bondarienko chcia艂 zmniejszy膰 liczebno艣膰 armii o po艂ow臋 i zaoszcz臋dzone w ten spos贸b pieni膮dze wyda膰 na porz膮dne szkolenie pozosta艂ej po艂owy. Do jakich mog艂o to prowadzi膰 rezultat贸w, widzia艂 u podn贸偶y wzg贸rza. Armia Radziecka tradycyjnie polega艂a na masach ludzi i sprz臋tu rzucanych w pole, ale Amerykanie i tu, i w Iraku dowiedli, 偶e na wsp贸艂czesnym polu walki liczy si臋 g艂贸wnie poziom wyszkolenia. Sprz臋t mieli dobry, zreszt膮 zapozna si臋 z nim dok艂adnie jutro, ale przede wszystkim zazdro艣ci艂 Diggsowi ludzi.

— Panie generale — zasalutowa艂 nowo przyby艂y oficer — melduj臋, 偶e jak zwykle pu艣cili艣my ich bez gaci!

— To pu艂kownik Al Hamm — przedstawi艂 przybysza Diggs Bondarience — dow贸dca 11. pu艂ku. Jest tu ju偶 na drugiej turze. Poprzednio by艂 szefem sztabu 32. pu艂ku Gwardii. Lepiej nie gra膰 z nim w karty — ostrzeg艂.

— Pan genera艂 raczy przesadza膰. Witamy na pustyni, panie generale. — Hamm wyci膮gn膮艂 wielk膮 jak bochen d艂o艅 w kierunku Bondarienki.

— Prosz臋 przyj膮膰 gratulacje z powodu wzorowo przeprowadzonego ataku — pochwali艂 Rosjanin.

— Dzi臋kuj臋 bardzo, sir. To zas艂uga moich podw艂adnych i niezdecydowania Niebieskich. Zaskoczyli艣my ich w trakcie przegrupowania — wyja艣ni艂 Hamm.

Bondarienko doszed艂 do wniosku, 偶e w艂a艣ciwie pu艂kownik m贸g艂by spokojnie uchodzi膰 za Rosjanina. Zwaliste, pot臋偶ne ch艂opisko, z okr膮g艂膮, rumian膮 g臋b膮, w kt贸rej 艣wieci艂y 艂obuzerskim b艂yskiem niebieskie oczy. Zreszt膮, pewnie na u偶ytek go艣cia, ubrany by艂 w radziecki mundur z czas贸w 32. pu艂ku Gwardii, 艂膮cznie z gwiazd膮 na klamrze pasa, kt贸rym 艣cisn膮艂 w pasie gimnastiork臋. Bondarienko wiedzia艂, 偶e to tylko przebieranka, ale doceni艂 szacunek okazany mu przez Amerykanina.

— Mia艂 pan racj臋, Diggs. Niebiescy powinni zrobi膰 wszystko, 偶eby zaj膮膰 najpierw to wzg贸rze. Ale wyznaczyli艣cie im punkt wyj艣cia zbyt oddalony od niego, by na pierwszy rzut oka mogli doceni膰 jego znaczenie.

— Taka to ju偶 uroda pola walki, towarzyszu generale — odpowiedzia艂 za swojego dow贸dc臋 Hamm. — Zwykle to pole walki wybiera uczestnik贸w bitwy, a nie odwrotnie. I tego przede wszystkim powinni si臋 nauczy膰 ch艂opcy z 5. Zmechanizowanej. Je偶eli pozwolisz innym wybiera膰 za ciebie miejsce i czas walki, to ju偶 po tobie.

5
Przygotowania

Okaza艂o si臋, 偶e zar贸wno Sato, jak i drugi pilot oddawali krew dla rannych w czasie ostatniego konfliktu z Ameryk膮, ale w rezultacie niewielkich strat ponoszonych w walce, zapasy tej krwi nie zosta艂y u偶yte. Pr贸bki zlokalizowane przez komputer japo艅skiego Czerwonego Krzy偶a zosta艂y zaj臋te przez policj臋 i wys艂ane samolotem kurierskim do Vancouver, jako 偶e w nast臋pstwie zamachu 偶adnych japo艅skich samolot贸w nie wpuszczano do przestrzeni powietrznej USA. Stamt膮d VC-20 Si艂 Powietrznych zawi贸z艂 je wraz z kurierem, starszym ju偶 oficerem japo艅skiej policji, kt贸ry mia艂 teczk臋 z pr贸bkami przykut膮 kajdankami do przegubu, do Waszyngtonu. Na lotnisku w bazie Andrews na kuriera czeka艂o trzech agent贸w FBI, kt贸rzy eskortowali go do Budynku Hoovera na rogu 10. Ulicy i Pennsylvania Avenue. Pr贸bki natychmiast przeniesiono do laboratorium test贸w DNA, gdzie przyst膮piono do bada艅 por贸wnawczych z pr贸bkami tkanek pobranymi z cia艂 cz艂onk贸w za艂ogi. Grupy krwi zgadza艂y si臋 od razu, zreszt膮 ca艂a sprawa i tak wydawa艂a si臋 ju偶 rozwi膮zana, niemniej badania wykonywano z tak膮 sam膮 staranno艣ci膮, jakby chodzi艂o o wyniki powoduj膮ce prze艂om w 艣ledztwie. Dan Murray, pe艂ni膮cy obowi膮zki dyrektora Biura, nie by艂 typem niewolnika regulaminu, ale waga sprawy by艂a tak wielka, 偶e regulamin stawa艂 si臋 niemal Pismem 艢wi臋tym. Wraz z Murrayem nad spraw膮 pracowali Tony Caruso, kt贸ry ju偶 wr贸ci艂 ze swych niezbyt udanych wakacji i pracowa艂 bez wytchnienia prowadz膮c 艣ledztwo oraz Pat O'Day, kt贸ry wr贸ci艂 do swej funkcji „stra偶y po偶arnej” FBI, oraz setki, je艣li nie tysi膮ce innych pracownik贸w FBI. Murray spotka艂 si臋 z Japo艅czykiem w sali konferencyjnej. Podobnie jak Ryan, Dan tak偶e jeszcze mia艂 k艂opoty z zaj臋ciem gabinetu po tragicznie zmar艂ym przyjacielu.

— W tej chwili przeprowadzamy tak偶e nasze w艂asne testy — powiedzia艂 starszy inspektor Jisaburo Tanaka, spogl膮daj膮c na zegarek, a w艂a艣ciwie zegarki, jako 偶e mia艂 ich na przegubie dwa: jeden wskazuj膮cy czas tokijski, a drugi waszyngto艅ski. — Rezultaty zostan膮 wys艂ane faksem natychmiast po ich dostarczeniu. — Ponownie otworzy艂 dopiero co zamkni臋t膮 teczk臋. — Oto grafik zaj臋膰 kapitana Sato z tygodnia poprzedzaj膮cego wypadek, stenogramy z przes艂ucha艅 cz艂onk贸w rodziny i koleg贸w oraz jego 偶yciorys.

— Szybka robota. Bardzo dzi臋kujemy. — Murray wzi膮艂 podane mu pliki papieru, niezbyt pewny, co ma teraz zrobi膰. Wygl膮da艂o na to, 偶e go艣膰 ma jeszcze du偶o do powiedzenia. Nigdy do tej pory nie widzia艂 Tanaki, ale fama znacznie go wyprzedzi艂a. Japo艅czyk by艂 wytrawnym i zdolnym dochodzeniowcem, specjalist膮 od spraw korupcji polityk贸w, dzi臋ki czemu mia艂 zawsze pe艂ne r臋ce roboty. Zreszt膮 wystarczy艂o spojrze膰 na jego surow膮, nieco kromwelowsk膮 twarz, by si臋 przekona膰, 偶e by艂 w艂a艣ciwym cz艂owiekiem do takiej pracy. Lata grzebania si臋 w brudach zaplecza b艂yszcz膮cego 艣wiata polityki uczyni艂y z niego niemal mnicha, ale raczej w typie Savonaroli, ni偶 艢wi臋tego Franciszka.

— Mo偶e pan liczy膰 na pe艂n膮 wsp贸艂prac臋 z naszej strony. Zosta艂em upowa偶niony do przekazania panu, 偶e gdyby pana agencja wyrazi艂a 偶yczenie wys艂ania swego przedstawiciela do nadzorowania prac dochodzeniowych w naszym kraju, powitamy go z ca艂膮 偶yczliwo艣ci膮. — Przerwa艂 na par臋 sekund, opuszczaj膮c wzrok. — Ta sprawa przynosi ujm臋 mojemu krajowi. Jak ci dwaj z艂oczy艅cy 艣mieli wykorzysta膰 nas wszystkich?

Jak na przedstawiciela narodu s艂yn膮cego z pow艣ci膮gliwo艣ci, Tanaka by艂 zaskoczeniem dla Murraya. Jego ciemne oczy p艂on臋艂y gniewem, r臋ce zacisn膮艂 w pi臋艣ci tak, 偶e a偶 mu pobiela艂y kostki. Z okien sali konferencyjnej obaj doskonale widzieli roz艣wietlone nadal reflektorami ekip ratowniczych rumowisko Kapitolu na przeciwleg艂ym ko艅cu Pennsylvania Avenue.

— Drugi pilot zosta艂 zamordowany — powiedzia艂 Murray. Mo偶e to chocia偶 troch臋 ul偶y Japo艅czykowi?

— Zamordowany?

Dan kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Tak. Pchni臋ty no偶em w serce. Wiele wskazuje na to, 偶e dosz艂o do tego zanim samolot oderwa艂 si臋 od ziemi. Wygl膮da wi臋c na to, 偶e Sato dzia艂a艂 sam, przynajmniej je艣li chodzi o sam膮 faz臋 wykonawcz膮 zamachu. — Laboratorium ustali艂o, 偶e narz臋dziem mordu by艂 w膮ski, pi艂kowany n贸偶, typu u偶ywanego do ci臋cia stek贸w w klasie biznes dobrych linii lotniczych. Mo偶liwo艣ci laboratorium nigdy nie przestawa艂y zadziwia膰 Murraya, cho膰 ju偶 od tylu lat korzysta艂 z nich w swej pracy.

— Rozumiem. No tak, teraz to ma sens — powiedzia艂 w zamy艣leniu Tanaka. — Widzi pan, 偶ona drugiego pilota jest w ci膮偶y, mieli mie膰 bli藕ni臋ta. Przebywa teraz w szpitalu, pod sta艂膮 obserwacj膮 lekarsk膮. Nie mogli艣my doj艣膰, co mog艂o go popchn膮膰 do uczestnictwa w czym艣 takim, by艂 przecie偶 oddanym, kochaj膮cym m臋偶em i cz艂owiekiem, kt贸ry nie interesowa艂 si臋 polityk膮. Ta informacja zupe艂nie zmienia posta膰 rzeczy.

— A czy Sato mia艂 jakie艣 powi膮zania z...?

Tanaka energicznie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Przynajmniej nic o tym nie wiemy. Tyle 偶e wi贸z艂 na Saipan jednego ze spiskowc贸w i po drodze rozmawiali na r贸偶ne tematy. Poza tym, Sato by艂 pilotem na liniach mi臋dzynarodowych, kontaktowa艂 si臋 przede wszystkim ze swymi kolegami z pracy, spo艣r贸d nich wywodzili si臋 wszyscy jego przyjaciele. 呕y艂 spokojnie w ma艂ym domku niedaleko lotniska Narita. Natomiast jego brat by艂 wysokim oficerem Morskich Si艂 Samoobrony, syn za艣 pilotem my艣liwskim. Obaj polegli w czasie ostatniego konfliktu.

Murray ju偶 o tym wiedzia艂. Tak wi臋c Sato mia艂 motyw i sposobno艣膰. Zanotowa艂 na boku, 偶eby poleci膰 przedstawicielowi FBI w Tokio skorzysta膰 z oferty nadzoru nad japo艅sk膮 cz臋艣ci膮 艣ledztwa, ale potrzebowa艂 do tego aprobaty Departament贸w Sprawiedliwo艣ci i Stanu. Oferta wygl膮da艂a na szczer膮, co znacznie mog艂o u艂atwi膰 spraw臋.

* * *

— No, taki ruch to mi si臋 podoba — mrukn膮艂 Chavez. Jechali autostrad膮 I-95 ko艂o Springfield Mall. Normalnie o tej porze, chocia偶 na dworze by艂o jeszcze ciemno, staliby pewnie w korku, bo autostrada by艂aby wype艂niona po brzegi samochodami urz臋dnik贸w i lobbyst贸w 艣piesz膮cych do stolicy. Ale nie dzisiaj. Gdyby ktokolwiek mia艂 w膮tpliwo艣ci, kto jest wa偶niejszy dla bezpiecze艅stwa narodowego, oni czy ci, kt贸rych tu dzi艣 nie by艂o, poranne wezwanie do Waszyngtonu rozwiewa艂o je ca艂kowicie.

Clark nie odezwa艂 si臋, wi臋c m艂odszy z pasa偶er贸w zada艂 pytanie:

— Ciekawe, jak sobie radzi Ryan jako prezydent?

Tym razem Clark zareagowa艂: wzruszy艂 ramionami.

— Zwija si臋 pewnie jak w ukropie. Lepiej, 偶e to na niego trafi艂o, ni偶 na mnie.

— Tak jest, panie C. Moi kumple z uniwerka b臋d膮 mieli uciech臋.

— Tak my艣lisz?

— John, on b臋dzie musia艂 odbudowa膰 od podstaw ca艂y mechanizm w艂adzy pa艅stwowej. To b臋dzie tak, jakby艣 wprowadza艂 w 偶ycie sytuacj臋 mo偶liw膮 tylko w podr臋czniku. Nikt tego jeszcze nie robi艂, bracie. Wiesz czego si臋 przy okazji mo偶na dowiedzie膰?

— Aha. — Clark kiwn膮艂 g艂ow膮. — Mo偶na b臋dzie sprawdzi膰, czy system w og贸le dzia艂a. — Raz jeszcze pomy艣la艂, 偶e lepiej, 偶e to pad艂o na kogo innego. Ich wzywano w innej sprawie. Mieli z艂o偶y膰 raport z przebiegu ich japo艅skiej operacji. Na tym te偶 mo偶na si臋 by艂o nie藕le przejecha膰. Clark by艂 w tej bran偶y d艂ugo, ale nie na tyle d艂ugo, 偶eby polubi膰 te spowiedzi. Znowu musieli kogo艣 zabi膰, a nie jest 艂atwo opowiada膰 takie rzeczy z detalami komu艣, kto nigdy w 偶yciu nie trzyma艂 w r臋ku broni, a ju偶 na pewno nie musia艂 jej u偶y膰. Tajemnice, nie tajemnice, przysi臋gi, nie przysi臋gi, zawsze mog艂o si臋 zdarzy膰, 偶e kt贸ry艣 z nich si臋 wygada i wtedy b臋dzie co najmniej smr贸d w prasie. No i jeszcze mo偶liwo艣膰 wezwania na przes艂uchania przed komisj膮 kongresow膮 i konieczno艣膰 odpowiadania na pytania dupk贸w, kt贸rzy wiedzieli o 偶yciu jeszcze mniej ni偶 urz臋dasy z Firmy, kt贸re zza biurka decyduj膮 o 偶yciu i 艣mierci ludzi w terenie, nadstawiaj膮cych za nich ty艂ek. To akurat przez jaki艣 czas im raczej nie grozi, poprawi艂 si臋 w my艣lach. A potem? W najgorszym razie mog艂o si臋 to sko艅czy膰 spraw膮 s膮dow膮, bo to co robili nie by艂o wprawdzie ca艂kiem nielegalne, ale ca艂kiem legalne te偶 nie by艂o. Tak si臋 jako艣 z艂o偶y艂o, 偶e ani konstytucja, ani inne ustawy nie mia艂y wiele wsp贸lnego z tym, co czasem robi艂 rz膮d, ale nikt nie o艣mieli艂 si臋 tego powiedzie膰 na forum publicznym. Jego pogl膮dy na to, czego czasem wymaga sytuacja taktyczna, mog艂y si臋 okaza膰 dla wielu szokuj膮ce, ale dzi臋ki temu mia艂 czyste sumienie. Zreszt膮 Ryan zdawa艂 si臋 go rozumie膰, a to ju偶 by艂o du偶o.

* * *

— No i co tam nowego s艂ycha膰? — zapyta艂 Ryan.

— Oczekujemy, 偶e operacja wydobywania zw艂ok z ruin Kapitolu zostanie zako艅czona dzi艣 wieczorem, panie prezydencie — odpar艂 Patrick O'Day, ko艅cz膮c sprawozdanie FBI. Usprawiedliwi艂 przy tym Murraya, kt贸ry nie m贸g艂 przyby膰 na porann膮 odpraw臋 z powodu nawa艂u obowi膮zk贸w. Inspektor poda艂 teczk臋 z list膮 zidentyfikowanych do tej pory cia艂. Prezydent przekartkowa艂 j膮 pobie偶nie. Bo偶e, pomy艣la艂, jak po czym艣 takim zdo艂am cokolwiek zje艣膰 na 艣niadanie? Na razie wypi艂 tylko fili偶ank臋 kawy.

— Co艣 jeszcze?

— Cz臋艣ci uk艂adanki coraz lepiej zaczynaj膮 do siebie pasowa膰. Odnale藕li艣my cia艂o, nale偶膮ce, jak si臋 wydaje, do drugiego pilota. Cz艂owiek ten zosta艂 zamordowany na kilka godzin przed upadkiem samolotu, co wskazywa艂oby na to, 偶e zamachowiec dzia艂a艂 jednak samotnie. W tej chwili trwaj膮 badania kodu DNA maj膮ce na celu identyfikacj臋 zw艂ok pilot贸w. — Inspektor przewr贸ci艂 kilka kartek. — Wyniki test贸w na obecno艣膰 alkoholu lub innych narkotyk贸w s膮 negatywne. Dane z analizy zapisu rejestratora pok艂adowego, nagrania rozm贸w prowadzonych przez pilota z ziemi膮, zapisy radar贸w i wszystko, co do tej pory zebrali艣my wskazuje na to, 偶e by艂a to akcja przeprowadzona przez jednego cz艂owieka. W tej chwili Dan konferuje z wysokim rang膮 przedstawicielem policji japo艅skiej.

— Jakie przewidujecie nast臋pne kroki?

— Prowadzimy 艣ledztwo 艣ci艣le wed艂ug wymaga艅 procedury. Odtwarzamy w tej chwili ka偶dy krok Sato, tak si臋 nazywa艂 kapitan samolotu, w ci膮gu ostatniego miesi膮ca. Rozmowy telefoniczne, wyjazdy, kontakty, krewni i przyjaciele, poszukujemy pami臋tnika, je偶eli jaki艣 prowadzi艂, wszystko... Chcemy stworzy膰 jak najwierniejszy portret tego faceta i sprawdzi膰, czy nie bra艂 udzia艂u w jakim艣 spisku. To troch臋 potrwa i b臋dzie kosztowa膰 mn贸stwo wysi艂ku.

— A jaka jest robocza hipoteza?

— Uwa偶amy, 偶e by艂a to samodzielna akcja jednego cz艂owieka — powt贸rzy艂 O'Day, tym razem pewniej.

— Chyba jeszcze za wcze艣nie na wi膮偶膮ce wnioski — zaprotestowa艂a Andrea.

— To nie jest wcale wniosek — odpar艂 O'Day. — Pan prezydent zapyta艂 o hipotez臋. Z mojego do艣wiadczenia dochodzeniowego wynika, 偶e mog艂o to by膰 dobrze zaplanowane morderstwo w afekcie. 艢wiadczy o tym cho膰by spos贸b, w jaki pozby艂 si臋 drugiego pilota. Nawet nie ruszy艂 cia艂a z kabiny. Wed艂ug zapisu z ta艣m przeprosi艂 faceta zaraz po tym, jak pchn膮艂 go no偶em.

— Zaplanowane morderstwo w afekcie? — Andrea nie posiada艂a si臋 ze zdumienia.

— Piloci linii lotniczych s膮 bardzo zorganizowanymi lud藕mi — powiedzia艂 O'Day. — Sprawy, kt贸re laikowi wyda艂yby si臋 bardzo skomplikowane, dla nich s膮 proste jak zapi臋cie suwaka w rozporku. Wi臋kszo艣膰 zab贸jstw to przypadkowa robota wyobcowanych jednostek. Tu mieli艣my na dok艂adk臋 do czynienia z cz艂owiekiem bardzo zdolnym, kt贸ry powodzenie zamachu zawdzi臋cza g艂贸wnie w艂asnym dzia艂aniom. Tak czy inaczej, sprawa przedstawia si臋 na razie w spos贸b, w jaki j膮 przedstawi艂em.

— Gdyby to jednak mia艂 by膰 przejaw jakiego艣 spisku, czego by艣cie szukali?

— Panie prezydencie, spiski tego rodzaju bardzo rzadko dochodz膮 do skutku — odpar艂 O'Day. Price znowu si臋 zje偶y艂a, ale Pat, nie przejmuj膮c si臋 tym, kontynuowa艂. — Problemem jest natura ludzka. Cz艂owiek zwykle lubi si臋 chwali膰 wszystkim co robi, lubi si臋 dzieli膰 sekretami, by i inni mieli szans臋 dzieli膰 jego przekonanie o tym, jaki to on bystry i czego potrafi dokona膰. Wi臋kszo艣膰 przest臋pc贸w wpada przez gadatliwo艣膰, gdy powiedz膮 o jedno s艂owo za du偶o, o jednej za wiele osobie. Pewnie, 偶e to nie jest robota byle tuzinkowego zb贸ja, ale zasada pozostaje nie zmieniona. Budowanie siatki maj膮cej dokona膰 zamachu, wymaga rozm贸w i czasu, a to powoduje nieuchronne przecieki. Nawet je偶eli ju偶 grupa si臋 zorganizuje, pozostaje problem wy艂onienia z jej grona wykonawcy zamachu. To te偶 trwa. A w tym przypadku ewentualni organizatorzy nie mieliby na to czasu. Wiadomo艣ci o specjalnej sesji po艂膮czonych izb Kongresu ukaza艂y si臋 zbyt p贸藕no, by pozostawi膰 czas na dyskusje w gronie spiskowc贸w. Tak偶e zamordowanie drugiego pilota wskazuje, moim zdaniem, na dzia艂anie inspirowane chwil膮. Przecie偶 n贸偶 jest o wiele mniej skutecznym narz臋dziem zab贸jstwa ni偶 bro艅 palna, tym bardziej n贸偶 do stek贸w, kt贸ry 艂atwo m贸g艂by si臋 z艂ama膰 lub zgi膮膰 o 偶ebro.

— Wiele pan prowadzi艂 spraw o morderstwo?

— My艣l臋, 偶e wystarczaj膮co du偶o. Zw艂aszcza tu, w Waszyngtonie. Nasze biuro terenowe w stolicy od lat wspiera policj臋 miejsk膮. W ka偶dym razie, gdyby Sato mia艂 by膰 narz臋dziem spisku, musia艂by si臋 z kim艣 w jaki艣 spos贸b kontaktowa膰. B臋dziemy rekonstruowa膰 to, co robi艂 w wolnym czasie — zajmuj膮 si臋 tym Japo艅czycy. Ale jak do tej pory nic nie wskazuje na spisek. Wr臋cz przeciwnie, wszystkie okoliczno艣ci wskazuj膮 na to, 偶e by艂 to cz艂owiek, kt贸ry nagle odkry艂 niepowtarzaln膮 sposobno艣膰 i skorzysta艂 z niej, ulegaj膮c impulsowi.

— A je偶eli to nie Sato pilotowa艂?

— Pani Price, ta艣my z kabiny zawieraj膮 nagrania jeszcze sprzed startu w Vancouver. Nasze laboratorium zidentyfikowa艂o g艂osy bez cienia w膮tpliwo艣ci, a mamy do czynienia z zapisem cyfrowym, o doskona艂ej jako艣ci nagrania. Ten sam cz艂owiek, kt贸ry wystartowa艂 z lotniska Narita, doprowadzi艂 samolot nad Waszyngton i rozbi艂 si臋 na Kapitolu. Gdyby to nie by艂 Sato, to dlaczego drugi pilot tego nie zauwa偶y艂? Przecie偶 oni zawsze lataj膮 w tych samych zespo艂ach i drugiego pilota na pewno zaciekawi艂oby, co robi obcy w jego kabinie, prawda? Gdyby natomiast obaj byli spiskowcami, to po co Sato zabija艂by koleg臋 przed startem z Vancouver? Kanadyjczycy przes艂uchuj膮 teraz pozosta艂膮 cz臋艣膰 za艂ogi, ale zar贸wno oni, jak personel naziemny zidentyfikowali obu pilot贸w bez w膮tpliwo艣ci. A testy DNA potwierdz膮 to ostatecznie.

— Panie inspektorze, m贸wi pan bardzo przekonywuj膮co — wtr膮ci艂 si臋 do dyskusji policjant贸w Ryan.

— Panie prezydencie, to b臋dzie d艂ugie i trudne dochodzenie, jak zwykle w przypadkach tej wagi, ale wydaje mi si臋, 偶e nic nowego si臋 nie pojawi. Fa艂szowanie dowod贸w na miejscu zbrodni jest bardzo trudne. Mo偶na zmieni膰 kilka rzeczy, ale 艣lad贸w pozostaje zawsze mn贸stwo. Oczywi艣cie, w teorii zmylenie ekipy 艣ledczej jest mo偶liwe, ale to wymaga miesi臋cy przygotowa艅, a ewentualni spiskowcy nie mieli tyle czasu. Ca艂y ten trop wyklucza jedna okoliczno艣膰: informacja o po艂膮czonej sesji Kongresu i Senatu zosta艂a podana do wiadomo艣ci w chwili, gdy samolot Sato przelatywa艂 nad 艣rodkiem Pacyfiku. — Zgodnie z przewidywaniem Pata, Andrea nie mog艂a odeprze膰 tego argumentu.

Price wiedzia艂a o O'Dayu do艣膰 du偶o. Kiedy par臋 lat wcze艣niej Emil Jacobs przywr贸ci艂 instytucj臋 „lataj膮cego inspektora”, stara艂 si臋 wyszukiwa膰 ludzi, kt贸rzy przedk艂adali prac臋 dochodzeniow膮 ponad zarz膮dzanie. O'Day by艂 cz艂owiekiem, dla kt贸rego awans i kierowanie biurem terenowym przypomina艂oby roz艂o偶on膮 na lata kastracj臋. Ju偶 wcze艣niej nale偶a艂 do ma艂ego zespo艂u do艣wiadczonych inspektor贸w, podlegaj膮cych bezpo艣rednio dyrektorowi FBI i przydzielanych przez niego do prowadzenia spraw opornych lub delikatnych. O'Day by艂 znakomitym policjantem, kt贸ry nie znosi艂 pracy za biurkiem i, znaj膮c jego dokonania, Price musia艂a przyzna膰: O'Day wiedzia艂, jak trzeba prowadzi膰 dochodzenie. Co wi臋cej, nie zale偶a艂o mu na stanowisku w s艂u偶bowej hierarchii i nigdy nie robi艂 nic na skr贸ty, byle si臋 przypodoba膰 kierownictwu. Je藕dzi艂 p贸艂ci臋偶ar贸wk膮 z nap臋dem na obie osie, chodzi艂 w kowbojskich butach i wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸remu popularno艣膰 w gazetach jest r贸wnie niezb臋dna, jak dziura w mo艣cie. W dodatku, w odr贸偶nieniu od Tony'ego Caruso, kt贸ry formalnie by艂 jego zwierzchnikiem, sk艂ada艂 raporty bezpo艣rednio Murrayowi, a ten wysy艂a艂 go nawet w swoim zast臋pstwie do prezydenta. Wiedzia艂a, 偶e Murray to doskona艂y fachowiec. W ko艅cu dla Billa Shawa by艂 tym, czym O'Day dla dyrekcji FBI: tajn膮 broni膮, rzucan膮 na zagro偶one odcinki. Jego lojalno艣膰 w s艂u偶bie by艂a poza w膮tpliwo艣ci膮, wi臋c nie posy艂a艂by tu byle kogo. Z O'Dayem sprawa by艂a jeszcze prostsza. Ten facet 偶y艂 z tego, 偶e rozwi膮zywa艂 sprawy kryminalne i chocia偶 zdawa艂 si臋 zbyt szybko wyci膮ga膰 wnioski, to trzyma艂 si臋 przy tym bardzo dok艂adnie procedury i nie mo偶na si臋 by艂o do niczego przyczepi膰. Trzeba uwa偶a膰 na tego go艣cia, pomy艣la艂a. Ludziom z FBI nic tak dobrze nie wychodzi jak udawanie durnia. Ale Tajnej S艂u偶by nie oszuka, pocieszy艂a si臋 na koniec.

* * *

— Mieli艣cie udane wakacje? — zapyta艂a zm臋czonym g艂osem Mary Pat Foley. Clark raz jeszcze pomy艣la艂, 偶e ze wszystkich ocala艂ych wy偶szych urz臋dnik贸w najd艂u偶ej, cho膰 i to pewnie za ma艂o, pozwalaj膮 spa膰 Ryanowi. D艂ugo w ten spos贸b nie poci膮gn膮. Ludzie, kt贸rym nie pozwala si臋 wyspa膰, nie s膮 w stanie da膰 z siebie wszystkiego. Drogo kosztowa艂a go ta nauka, ale kiedy si臋 tego wreszcie dowiedzia艂, zapad艂a mu g艂臋boko w umys艂. Zdawa艂o mu si臋, 偶e niekt贸rzy dyrektorzy z do艣wiadczeniem terenowym tak偶e j膮 znaj膮, ale okazuje si臋, 偶e wystarczy posadzi膰 cz艂owieka odpowiednio wysoko, 偶eby takie zmartwienia zwyk艂ych 艣miertelnik贸w, jak wydolno艣膰 organizmu, przesta艂y dla nich istnie膰. A potem b臋d膮 si臋 miesi膮cami zastanawia膰, dlaczego co艣 si臋 spieprzy艂o i dlaczego jaki艣 biedny robaczek, kt贸rego wys艂ali w teren po nieprzespanej nocy, dosta艂 w 艂eb.

— Mary Pat, kiedy, do cholery, ostatni raz spa艂a艣? — Niewielu mog艂o sobie pozwoli膰 na taki ton, ale John kiedy艣 by艂 jej nauczycielem i wiele uchodzi艂o mu p艂azem.

— John, nie jeste艣 moj膮 matk膮 — odpar艂a z cieniem u艣miechu.

— Gdzie Ed?

— Wraca znad Zatoki Perskiej. By艂 na konferencji z Saudyjczykami — wyja艣ni艂a. Chocia偶 Mary Pat by艂a r贸wna rang膮 Edowi, Saudyjczycy, jako m臋scy szowini艣ci, nie doro艣li jeszcze do kontakt贸w z Kr贸low膮 Szpieg贸w. Poza tym Ed zawsze lepiej znosi艂 konferencje.

— Czy powinienem co艣 wiedzie膰?

— Nic.

— A jak idzie Jackowi?

— Mia艂am z nim um贸wione spotkanie dzi艣 po obiedzie, ale wcale si臋 nie zdziwi臋, je偶eli odwo艂a to w ostatnim momencie. W tej chwili nie ma si臋 kiedy w nos podrapa膰.

— Czy gazety pisa艂y prawd臋 o tym, jak da艂 si臋 w to wszystko wrobi膰?

— Tak, to prawda — przyzna艂a zast臋pczyni dyrektora CIA do spraw operacji. — Mamy przygotowa膰 ca艂o艣ciow膮 ocen臋 zagro偶e艅. Chc臋, 偶eby艣cie wy dwaj te偶 nad tym usiedli.

— Dlaczego my? — zapyta艂 Chavez.

— Bo ju偶 mi bokiem wychodz膮 oceny autorstwa wydzia艂u wywiadu. M贸wi臋 wam, ta ca艂a historia ma jedn膮 dobr膮 stron臋: nareszcie mamy prezydenta, kt贸ry rozumie wag臋 tego, co tu robimy. Mam zamiar wzmocni膰 Operacyjny tak, 偶eby wystarczy艂o wykr臋ci膰 numer telefonu, zada膰 pytanie i natychmiast dosta膰 zrozumia艂膮 odpowied藕.

— Plan B艁臉KIT? — upewni艂 si臋 Clark i otrzyma艂 aprobuj膮ce skini臋cie g艂ow膮. B艁臉KIT by艂 jego projektem, kt贸ry zg艂osi艂 przed opuszczeniem o艣rodka szkoleniowego CIA, zwanego Farm膮, mieszcz膮cego si臋 nie opodal magazyn贸w j膮drowych Marynarki w Yorktown, w stanie Wirginia. Clark postulowa艂 w nim, 偶eby zamiast zarzucania sieci w艣r贸d jajog艂owych smarkaczy z najlepszych uniwersytet贸w, spr贸bowa膰 艣ci膮gn膮膰 do CIA policjant贸w, zwyk艂ych gliniarzy z ulicy albo z miejskich dochodzeni贸wek. Policjant贸w nie trzeba uczy膰 od podstaw sztuki kontakt贸w z informatorami, nie trzeba si艂膮 odrywa膰 od filozofii i uczy膰, 偶e na ulicy kto艣 im mo偶e da膰 w 艂eb, je艣li nie b臋d膮 uwa偶a膰. Oni 偶yj膮 z informator贸w i skoro do偶yli rekrutacji, to pewnie umiej膮 porusza膰 si臋 w nocy po ulicach getta. Za pieni膮dze zaoszcz臋dzone na uczeniu ich abecad艂a mo偶na by poprawi膰 wyszkolenie specjalistyczne i w ten spos贸b zyska膰 lepszych oficer贸w terenowych ni偶 do tej pory. Ju偶 dw贸ch kolejnych zast臋pc贸w do spraw operacji od艂o偶y艂o plan B艁臉KIT ad acta, ale Mary Pat wiedzia艂a o nim od pocz膮tku i od dawna uznawa艂a za dobry pomys艂. — Uda ci si臋 to przepchn膮膰?

— Tak, je偶eli mi pomo偶esz. Popatrz na Dinga, jak z nim ci 艂adnie posz艂o.

— To ja tu nie trafi艂em w ramach popierania mniejszo艣ci etnicznych? — zdziwi艂 si臋 Chavez.

— Nie, Ding. Tym mo偶na wyt艂umaczy膰 jedynie twoj膮 znajomo艣膰 z c贸rk膮 Johna. — Mary Pat u艣miechn臋艂a si臋. — Ryan na to p贸jdzie. Tak czy inaczej, macie z艂o偶y膰 raport z przebiegu Drzewa sanda艂owego.

— A co z nasz膮 przykrywk膮? — zapyta艂 Clark. Nie musia艂 wyja艣nia膰 o co chodzi. Wprawdzie Mary Pat nigdy nie pobrudzi艂a sobie r膮k krwi膮, jej dzia艂k膮 by艂o szpiegostwo, a nie „dzia艂ania operacyjne”, ale zrozumia艂a w lot.

— John, dzia艂ali艣cie na podstawie rozkaz贸w prezydenta. Rozkazy by艂y na pi艣mie i zosta艂y zgodnie z regulaminem wprowadzone do akt sprawy. Nikt nie b臋dzie grzeba艂 w tym, co艣cie zrobili, zw艂aszcza przy ratowaniu Kogi. Zreszt膮 obaj zostali艣cie za t臋 akcj臋 przedstawieni do Gwiazdy Wywiadu. Prezydent Durling chcia艂 je wam osobi艣cie wr臋czy膰 w Camp David. My艣l臋, 偶e Jack ch臋tnie go w tym zast膮pi.

Nie藕le, pomy艣la艂 Chavez, nawet nie mrugn膮wszy okiem. Czego innego spodziewa艂 si臋 po drodze z Yorktown.

— Kiedy zaczynamy prac臋 nad analiz膮 zagro偶e艅? — zapyta艂.

— Od jutra. A co? — odpar艂a Mary Pat.

— Co艣 mi si臋 zdaje, prosz臋 pani, 偶e b臋dziemy mieli mn贸stwo roboty.

— Oby艣 si臋 myli艂 — powiedzia艂a, kiwaj膮c g艂ow膮.

* * *

— Dzisiaj mam w planie dwie operacje — powiedzia艂a Cathy, ogl膮daj膮c szwedzki st贸艂 zastawiony do 艣niadania. Nikt nie wiedzia艂, co Ryanowie jadaj膮 na 艣niadanie, wi臋c obs艂uga powyk艂ada艂a wszystkiego po trochu. Sally i Ma艂emu Jackowi bardzo si臋 to podoba艂o, a jeszcze bardziej wiadomo艣膰, 偶e dzi艣 nie b臋dzie szko艂y. Katie, kt贸ra dopiero niedawno przesz艂a z kaszek na prawdziwe jedzenie, podesz艂a do sprawy bardziej filozoficznie, prze偶uwaj膮c mi臋dlony w r臋ku plaster bekonu i przygl膮daj膮c si臋 kawa艂kowi tostu z mas艂em, kt贸ry le偶a艂 przed ni膮 na stole. Dla dzieci najbardziej liczy艂a si臋 chwila bie偶膮ca. Sally, od niedawna w powa偶nym wieku lat pi臋tnastu (czyli, jak czasem lamentowa艂 jej ojciec, zbli偶aj膮ca si臋 do trzydziestki), najdalej z ca艂ej tr贸jki si臋ga艂a my艣l膮, ale obecnie najbardziej martwi艂 j膮 wp艂yw prezydentury ojca na jej 偶ycie towarzyskie. Dla nich wszystkich tata by艂 po prostu tat膮, niezale偶nie od tego, jak膮 prac臋 akurat wykonywa艂. Maj膮 jeszcze czas na to, 偶eby si臋 przekona膰, 偶e tak nie jest, pomy艣la艂 Jack.

— No nie wiem, tego jeszcze nie ustalili艣my — odpar艂 na uwag臋 偶ony, nabieraj膮c jajecznic臋 z bekonem. Dzi艣 przyda mu si臋 ka偶da porcja energii.

— Jack, uk艂ad by艂 taki, 偶e nadal b臋d臋 mog艂a wykonywa膰 swoj膮 prac臋, pami臋tasz?

— Pani Ryan — w艂膮czy艂a si臋 Andrea Price, stale kr膮偶膮ca wok贸艂 jak anio艂-str贸偶, cho膰 anio艂y rzadko kiedy nosz膮 pistolety pod marynarkami 偶akiet贸w. — Nadal opracowujemy plan ochrony i...

— Moi pacjenci mnie potrzebuj膮, Jack. Bernie Katz i Hal Marsh mog膮 mnie zast膮pi膰 przy wielu czynno艣ciach, ale jeden z moich pacjent贸w b臋dzie potrzebowa艂 nie ich, tylko mnie — zerkn臋艂a na zegarek — za jakie艣 cztery godziny. — Jack nie mia艂 podstaw, by w to w膮tpi膰. Profesor Caroline Ryan by艂a najwy偶szej klasy specjalistk膮 od operacji siatk贸wki. Jej operacje przyje偶d偶ali ogl膮da膰 najlepsi fachowcy z ca艂ego 艣wiata.

— Ale przecie偶 szko艂y s膮 zamkni臋te.

— Nie medyczne. Nie mo偶emy odes艂a膰 pacjent贸w do domu, bo uniwersytet jest zamkni臋ty. Wiem, 偶e to komplikuje mn贸stwo spraw i przepraszam za to, ale ode mnie te偶 zale偶y wielu ludzi i nie mog臋 ich zawie艣膰. — Cathy rozejrza艂a si臋, szukaj膮c twarzy wyra偶aj膮cej aprobat臋 dla jej punktu widzenia. Obs艂uga jadalni, m臋偶czy藕ni i kobiety, wszyscy w mundurach Marynarki, przep艂ywali obok, udaj膮c, 偶e nic nie s艂ysz膮. Ludzie z Tajnej S艂u偶by tak偶e udawali g艂uchot臋, ale na ich twarzach malowa艂a si臋 wyra藕na niech臋膰 do tego pomys艂u.

Pierwsza Dama, w my艣l za艂o偶e艅 ojc贸w-za艂o偶ycieli, by艂a tylko towarzyszk膮 偶ycia swego m臋偶a. Tego za艂o偶enia rodem sprzed dwustu lat nie dawa艂o si臋 d艂ugo utrzyma膰 i w ostatnich dziesi臋cioleciach by艂o ono nieraz naginane do aktualnych potrzeb. Prawdziw膮 katastrof膮 b臋dzie dopiero wyb贸r pierwszej kobiety-prezydenta, bo wtedy wszystko wywr贸ci si臋 do g贸ry nogami. Zwykle 偶ona polityka s艂u偶y艂a mu jedynie jako ornament na m贸wnicy, czasem dopuszczany do g艂osu, by wypowiedzia艂 kilka starannie dobranych s艂贸w i czaruj膮co si臋 u艣miecha艂, a w czasie kampanii wyborczej umia艂a rozpr臋偶y膰 swego wojownika i prze偶y膰 zdumiewaj膮co brutalne u艣ciski d艂oni. No tak, z tym te偶 b臋dzie k艂opot, bo pani Ryan na pewno nie pozwoli si臋 szarpa膰 za swoje precyzyjnie operuj膮ce, delikatne r臋ce chirurga. Chyba po raz pierwszy 偶ona prezydenta mia艂a prawdziwy zaw贸d. Ma艂o tego, by艂a wybitn膮 specjalistk膮 w swojej profesji, laureatk膮 nagrody Laskera i wkr贸tce obj膮膰 mia艂a katedr臋 na swojej uczelni. Je偶eli Price dobrze zrozumia艂a to wszystko, czego dowiedzia艂a si臋 o Cathy Ryan, jest oddana przede wszystkim swojemu powo艂aniu, a dopiero potem m臋偶owi. Mo偶e to i godne pochwa艂y, ale jej ochronie to 偶ycia nie u艂atwi, tego by艂a pewna. Co gorsza, do jej osobistej ochrony wyznaczono Roya Altmana, pot臋偶nie zbudowanego eks-spadochroniarza, kt贸rego zreszt膮 Pierwsza Dama jeszcze nie widzia艂a. Wyb贸r Altmana zosta艂 podyktowany nie tylko warto艣ciami jego intelektu, ale i wygl膮dem. Nigdy nie zaszkodzi, 偶eby chronionej osobie towarzyszy艂 widoczny z daleka goryl, zw艂aszcza je偶eli w膮t艂a postura samego VIP-a mo偶e zach臋ca膰 zamachowc贸w do spr贸bowania szcz臋艣cia. Obecno艣膰 Roya mia艂a powodowa膰, by zastanowili si臋 dwa razy, zanim do tego dojdzie. Reszta ochrony mia艂a si臋 wtopi膰 w otoczenie, by w razie potrzeby przyj艣膰 im z pomoc膮. Rozmiary Altmana u艂atwia艂y mu tak偶e inn膮 funkcj臋: w razie ataku z u偶yciem broni palnej mia艂 zas艂oni膰 pani膮 Ryan cia艂em. Wszystkich agent贸w uczono tego, ale 偶aden z nich nie roztrz膮sa艂 tego zagadnienia.

Ka偶de z dzieci Ryan贸w tak偶e mia艂o swoj膮 ochron臋, a najtrudniej by艂o wybra膰 ochroniarza dla ma艂ej Katie, bo agenci omal si臋 o ni膮 nie pobili. Zaszczyt ten w ko艅cu przypad艂 szefowi oddzia艂u chroni膮cego dzieci, najstarszemu jego cz艂onkowi, Donowi Russellowi, zwanemu „Dziadkiem”. Ma艂ym Jackiem zajmowa艂 si臋 m艂ody entuzjasta r贸偶nych sport贸w. Sally trafi艂a pod opiek臋 trzydziestoletniej agentki, panny z wyboru, bo w opinii Andrei dziewczyny naprawd臋 wystrza艂owej, kt贸ra nie musia艂a sobie przypomina膰 z zamierzch艂ej przesz艂o艣ci jak si臋 sp艂awia podrywaczy i robi zakupy w butikach. Wyborem agent贸w rz膮dzi艂a zasada, by uczyni膰 ca艂膮 sytuacj臋 jak najmniej uci膮偶liw膮 dla cz艂onk贸w rodziny, kt贸rym odt膮d wsz臋dzie, z wyj膮tkiem 艂azienki, towarzyszy膰 mieli ludzie z na艂adowan膮 broni膮 i radiotelefonami. Prezydent Ryan z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e ochrona jest konieczna i rozumia艂 jej wymogi, ale jego rodzina dopiero musia艂a si臋 nauczy膰 z tym wszystkim 偶y膰.

— Pani profesor, o kt贸rej musi pani wyj艣膰? — zapyta艂a Price.

— Za jakie艣 — spojrza艂a na zegarek — czterdzie艣ci minut. To zale偶y od kork贸w na drodze...

— Od tej chwili ju偶 nie — poprawi艂a Pierwsz膮 Dam臋 Andrea. Dzie艅 i tak b臋dzie trudny. Wed艂ug planu rodzina wiceprezydenta mia艂a poprzedniego dnia odby膰 odpraw臋 z ochron膮 na temat tego wszystkiego, co si臋 w ich 偶yciu zmieni. Jak wszystkie plany na wczoraj, tak i ten wzi膮艂 w 艂eb. Altman siedzia艂 teraz za 艣cian膮 nad mapami. Do Baltimore prowadzi艂y trzy drogi: autostrada mi臋dzystanowa I-95, Waszyngton-Baltimore Parkway i autostrada US1. Korki panuj膮ce na nich zazwyczaj z rana by艂yby niczym w por贸wnaniu z piek艂em, jakie rozp臋ta艂oby si臋 na nich, gdyby w 艣rodek tej masy samochod贸w pu艣ci膰 jad膮cy pe艂nym gazem konw贸j Tajnej S艂u偶by. To jeszcze i tak nic w por贸wnaniu z tym, 偶e ograniczony wyb贸r drogi u艂atwia艂 ewentualnemu zamachowcowi przewidywanie trasy przejazdu. Szpital Johna Hopkinsa mia艂 na dachu wydzia艂u pediatrycznego l膮dowisko dla 艣mig艂owc贸w, ale nikt si臋 nie zastanawia艂 nad politycznymi reperkusjami codziennego podrzucania Pierwszej Damy do pracy 艣mig艂owcem VH-60 piechoty morskiej. Chocia偶 na dzi艣 to mo偶e nawet nie najgorszy pomys艂, zdecydowa艂a wreszcie Price. Wysz艂a z jadalni, by naradzi膰 si臋 z Altmanem i nagle rodzina Ryan贸w zosta艂a przy stole sama, jakby to by艂o normalne rodzinne 艣niadanie.

— Na mi艂o艣膰 bosk膮, Jack...

— Wiem. — Przez chwil臋 kontemplowali cisz臋, ale oboje grzebali widelcami w talerzach, zamiast je艣膰.

— Dzieci b臋d膮 potrzebowa膰 ubra艅 na pogrzeb — przem贸wi艂a wreszcie Cathy.

— M贸wi艂a艣 ju偶 o tym Andrei?

— Dobrze, powiem jej. Wiesz, kiedy to b臋dzie?

— Nie, ale dzisiaj powinienem si臋 dowiedzie膰.

— B臋d臋 mog艂a nadal wykonywa膰 swoj膮 prac臋? — Pod nieobecno艣膰 Andrei mog艂a sobie pozwoli膰 na okazanie jak bardzo j膮 to trapi.

— Tak — odpar艂. — S艂uchaj, postaram si臋 ze wszystkich si艂, 偶eby艣my mogli 偶y膰 jak najbardziej normalnie i doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 z tego, jak wa偶na jest dla ciebie ta praca. Nie mia艂em jeszcze okazji powiedzie膰 ci, co my艣l臋 o tej twojej nagrodzie, kt贸r膮 dopiero co zgarn臋艂a艣. — U艣miechn膮艂 si臋. — Jestem z ciebie cholernie dumny, male艅ka.

Andrea wr贸ci艂a do jadalni.

— Profesor Ryan?

— Mo偶e upro艣膰my sobie 偶ycie, bo zdaje si臋, 偶e b臋dziemy na siebie skazane przez jaki艣 czas. Na imi臋 mi Cathy.

Price nie mog艂a na to przysta膰, ale w tej chwili i tak problem schodzi艂 na plan dalszy.

— Dop贸ki nie wymy艣limy czego艣 innego, b臋dziemy pani膮 wozi膰 do pracy 艣mig艂owcem. Maszyna piechoty morskiej jest ju偶 w drodze.

— Czy to aby nie za drogo wyniesie?

— Tak, nie jest to mo偶e najta艅sze rozwi膮zanie, ale dop贸ki nie ustalimy odpowiednich procedur, to naj艂atwiejszy spos贸b rozwi膮zania problemu. Profesor Ryan, to jest Roy Altman — powiedzia艂a, usuwaj膮c si臋 z drzwi, w kt贸rych stan膮艂 Roy. — Roy b臋dzie pani osobist膮 ochron膮.

— Oo. — Cathy nie by艂a w stanie nic wi臋cej wypowiedzie膰, widz膮c niemal dwumetrowego olbrzyma, wa偶膮cego na oko 110 kilogram贸w. Roy by艂 blondynem o nieco bladej cerze i niewinnym wyrazie twarzy cz艂owieka kr臋puj膮cego si臋 swojej postury. Jego garnitur skrojony by艂, jak wszystkie ubiory Tajnej S艂u偶by, tak, by kry膰 s艂u偶bowy pistolet, ale przy wymiarach Altmana mo偶na by pod nim schowa膰 bez przeszk贸d nawet karabin maszynowy. Agent podszed艂 do Cathy i przywita艂 si臋 z ni膮, nadspodziewanie delikatnie ujmuj膮c jej d艂o艅.

— Prosz臋 pani, wie pani, na czym polega moja praca. B臋d臋 w pobli偶u, ale tak, by jak najmniej wchodzi膰 wszystkim pod nogi.

Do pokoju wesz艂o jeszcze dw贸ch ludzi. Altman przedstawi艂 ich jako reszt臋 zespo艂u, kt贸ry mia艂 im dzisiaj towarzyszy膰. Sk艂ad ekipy m贸g艂 jeszcze ulec zmianie, w zale偶no艣ci od tego, jak si臋 u艂o偶膮 stosunki mi臋dzy ochroniarzami a ochranian膮. Tego nigdy nie dawa艂o si臋 z g贸ry przewidzie膰, nawet z lud藕mi na pierwszy rzut oka tak sympatycznymi, jak Ryanowie.

Cathy przez chwil臋 mia艂a ochot臋 zapyta膰, czy to na pewno niezb臋dne, ale si臋 powstrzyma艂a. Bo偶e, jak ona si臋 poka偶e na korytarzu szpitalnym z t膮 mena偶eri膮?! Spojrza艂a na m臋偶a, a on na ni膮 i przypomnia艂a sobie, 偶e nie mia艂aby tego k艂opotu, gdyby si臋 nie zgodzi艂a na obj臋cie wiceprezydentury przez Jacka. Ile te偶 trwa艂a ta jego wiceprezydentura? Pi臋膰 minut? Mo偶e nawet kr贸cej. W tej samej chwili us艂yszeli podchodz膮cy do l膮dowania 艣mig艂owiec Black Hawk, kt贸ry z rykiem wyl膮dowa艂 obok domu, spowijaj膮c dawne obserwatorium astronomiczne w bia艂膮 chmur臋 艣niegu. Jack spojrza艂 na zegarek i doszed艂 do wniosku, 偶e je偶eli wezwano ten 艣mig艂owiec w czasie chwilowej nieobecno艣ci Andrei, to za艂ogi VMH-1 rzeczywi艣cie dzia艂aj膮 b艂yskawicznie, tak jak go zapewniano. Ciekawe, ile potrwa, zanim ta troska zacznie ich wprawia膰 we w艣ciek艂o艣膰?

* * *

— Ogl膮daj膮 pa艅stwo transmisj臋 na 偶ywo z terenu Obserwatorium Marynarki przy Massachusetts Avenue — gor膮czkowo m贸wi艂 do mikrofonu reporter NBC. — Wygl膮da na to, 偶e przylecia艂 jeden z helikopter贸w piechoty morskiej, co wskazywa艂oby na to, 偶e prezydent Ryan b臋dzie wkr贸tce wyrusza艂 w jak膮艣 podr贸偶. — Chmura 艣niegu zacz臋艂a opada膰, wi臋c operator kamery wyostrzy艂 obraz.

* * *

— To Black Hawk. Ale jaka艣 specjalna wersja. — Oficer wywiadu dotkn膮艂 palcem ekranu telewizora. — O, tu, widzicie? To Black Hole, system och艂adzaj膮cy spaliny i zmniejszaj膮cy emisj臋 w podczerwieni.

— Skuteczny?

— Bardzo, ale dla rakiet naprowadzanych laserem nie stanowi 偶adnej przeszkody. Tym bardziej dla broni maszynowej. — Wirnik 艣mig艂owca nie zd膮偶y艂 si臋 jeszcze zatrzyma膰, gdy wok贸艂 l膮dowiska pojawi艂 si臋 szpaler 偶o艂nierzy. — Dajcie mi map臋 tej okolicy. To miejsce, sk膮d filmuje ta kamera... Doskona艂e stanowisko dla mo藕dzierza. Gdziekolwiek si臋ga kamera, mo藕dzierz te偶 si臋gnie. To samo dotyczy Bia艂ego Domu. — A mo藕dzierz, to wiedzieli wszyscy obecni, potrafi obs艂ugiwa膰 ka偶dy, zw艂aszcza od czasu, jak Brytyjczycy zbudowali pociski z laserowym mechanizmem naprowadzaj膮cym, kt贸re wszyscy natychmiast zacz臋li kopiowa膰. To Amerykanie mawiaj膮 w swojej armii: je偶eli co艣 widzisz, to mo偶na to trafi膰; je偶eli mo偶na to trafi膰, to mo偶na te偶 zabi膰.

Plan zacz膮艂 si臋 powoli wykluwa膰. Spojrza艂 na zegarek, odnalaz艂 w艂膮cznik stopera, opar艂 na nim palec i czeka艂. 呕eby tylko re偶yserowi tam, dziewi臋膰 tysi臋cy kilometr贸w st膮d, nie znudzi艂 si臋 obraz z tej kamery. Do 艣mig艂owca podjecha艂 du偶y pojazd, z kt贸rego wysiad艂y cztery osoby. Ruszy艂y do 艣mig艂owca, kt贸rego za艂oga natychmiast odsun臋艂a drzwi.

* * *

— To pani Ryan — z niejakim zdumieniem zauwa偶y艂 komentator. — Profesor Ryan jest chirurgiem w szpitalu Johna Hopkinsa w Baltimore.

— Uwa偶a pan, 偶e poleci tym 艣mig艂owcem do pracy? — zapyta艂 drugi g艂os.

— Dowiemy si臋 pewnie za jak膮艣 minut臋.

* * *

Trafi艂 niemal co do sekundy. Oficer wywiadu pchn膮艂 w艂膮cznik stopera w momencie, gdy zatrzasn臋艂y si臋 drzwi 艣mig艂owca. Wirnik ruszy艂 kilka sekund p贸藕niej, powoli nabieraj膮c coraz wy偶szych obrot贸w, a偶 wreszcie maszyna oderwa艂a si臋 od ziemi, unios艂a, opu艣ci艂a nos, jak wszystkie helikoptery i, nabieraj膮c wysoko艣ci, ruszy艂a na p贸艂noc. Spojrza艂 na zegarek, by sprawdzi膰, ile czasu min臋艂o od zamkni臋cia drzwi do startu. Za艂oga by艂a wojskowa, wi臋c pewnie szczyci si臋 tym, 偶e za ka偶dym razem robi to tak samo. Kupa czasu. Trzy razy wi臋cej ni偶 potrzeba pociskowi mo藕dzierzowemu na pokonanie takiej odleg艂o艣ci.

* * *

To by艂 jej pierwszy 艣wiadomy lot 艣mig艂owcem. Posadzili j膮 na rozk艂adanym krzese艂ku, zamocowanym do przegrody za fotelami pilot贸w, na 艣rodku mi臋dzy nimi, ty艂em do kierunku lotu. Nikt nie powiedzia艂 jej dlaczego. W razie katastrofy kad艂ub Black Hawka by艂 obliczony na przeci膮偶enie rz臋du 14 g, a ze statystyki wynika艂o, 偶e to w艂a艣nie jest najbezpieczniejsze miejsce w kabinie. Dzi臋ki cztero艂opatowemu wirnikowi lot przebiega艂 g艂adko i jedyne, co jej przeszkadza艂o, to dotkliwy ch艂贸d. Jeszcze nikt nie zbudowa艂 wojskowego 艣mig艂owca z efektywnym uk艂adem ogrzewania. W艂a艣ciwie, to by nawet mog艂o by膰 fajne prze偶ycie, gdyby nie za偶enowanie, 偶e to wszystko dzieje si臋 z jej powodu. No i ci agenci, kt贸rzy ci膮gle wygl膮dali przez okna, jakby jechali wozem przez las pe艂en wilk贸w. To potrafi艂o obrzydzi膰 nawet najprzyjemniejsze prze偶ycia.

* * *

— Chyba rzeczywi艣cie wybiera si臋 do pracy — zdecydowa艂 si臋 wreszcie reporter. Kamera nadal 艣ledzi艂a znikaj膮cy na horyzoncie 艣mig艂owiec, do chwili w kt贸rej schowa艂 si臋 za drzewami. To by艂 rzadki moment rozlu藕nienia w sieciach telewizyjnych, kt贸re od chwili zamachu co godzina powtarza艂y do znudzenia te same przera偶aj膮ce obrazy, zupe艂nie jak po zamachu na Kennedy'ego, z t膮 tylko r贸偶nic膮, 偶e sieci by艂o teraz wi臋cej ni偶 w 1963 roku i nadawa艂y przez ca艂膮 dob臋. Stacje kablowe zyskiwa艂y przez to tysi膮ce nowych widz贸w, ale powa偶ne sieci telewizyjne nie mog艂y post臋powa膰 inaczej, bo ho艂dowa艂y zasadom odpowiedzialnego dziennikarstwa. Stara艂y si臋 wi臋c jak najlepiej wywi膮zywa膰 z tego, jak pojmowa艂y swoj膮 misj臋.

— No tak, przecie偶 ona jest lekarzem — odkry艂 Ameryk臋 komentator. — Jak偶e 艂atwo nam zapomnie膰, 偶e pomimo tej katastrofy, kt贸ra dotkn臋艂a rz膮d, tam, poza obwodnic膮 waszyngto艅sk膮, nadal toczy si臋 偶ycie, ludzie chodz膮 do pracy. Rodz膮 si臋 dzieci. 呕ycie toczy si臋 dalej — zako艅czy艂 pompatycznie komentator.

— Tak, w ca艂ym kraju — zgodzi艂 si臋 z nim reporter, wyczekuj膮c kiedy te偶 re偶yser wreszcie wy艂膮czy t臋 cholern膮 kamer臋 i pu艣ci reklamy. Obr贸ci艂 si臋 twarz膮 do kamery, daj膮c znak, 偶e transmisja sko艅czona i nie m贸g艂 s艂ysze膰 komentarza, kt贸ry pad艂 z ust widza z drugiego ko艅ca 艣wiata:

— Do czasu.

* * *

Ochroniarze rozprowadzili dzieci i mo偶na by艂o si臋 wreszcie wzi膮膰 do prawdziwej roboty. Arnie van Damm wygl膮da艂 upiornie. Kombinacja 偶alu za poleg艂ymi przyjaci贸艂mi i ci臋偶kiej roboty wyka艅cza艂a go w zastraszaj膮cym tempie. Oczywi艣cie, prezydenta nale偶a艂o oszcz臋dza膰, ale Ryan nie m贸g艂 si臋 zgodzi膰 na to, by odbywa艂o si臋 to kosztem zdrowia jego najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w.

— Arnie, gadaj szybko, co masz do powiedzenia i wyno艣 si臋 spa膰.

— Dobrze wiesz, 偶e nie mog臋...

— Andrea?

— Tak, panie prezydencie?

— Jak sko艅czymy t臋 odpraw臋, niech kt贸ry艣 z waszych ludzi odwiezie Arnie'ego do domu. I nie wpuszcza膰 go do Bia艂ego Domu przed szesnast膮. Zrozumiano? Arnie — zwr贸ci艂 si臋 do swego szefa sztabu — nie mo偶esz si臋 spali膰 zbyt wcze艣nie. Za bardzo ci臋 potrzebuj臋.

Szef personelu Bia艂ego Domu by艂 zbyt zm臋czony, by w jakikolwiek spos贸b wyrazi膰 wdzi臋czno艣膰. Poda艂 swojemu szefowi teczk臋.

— To plan uroczysto艣ci pogrzebowej. Pojutrze.

Ryan przerzuci艂 kartki. Ktokolwiek uk艂ada艂 ten plan, mia艂 talent do takich rzeczy i wiele taktu. By膰 mo偶e na tak膮 okazj臋 te偶 przechowywano gdzie艣 „gotowce”? Ryan nie mia艂 zamiaru o to pyta膰, ale tak czy inaczej, kto艣 odwali艂 porz膮dn膮 robot臋. Trumny Rogera i Anne Durling贸w mia艂y zosta膰 wystawione w Bia艂ym Domu, jako 偶e Rotunda na Kapitolu le偶a艂a w gruzach. Przez dwadzie艣cia cztery godziny ludzie b臋d膮 mogli przechodzi膰 przed nimi, wchodz膮c przez bram臋 od frontu i wychodz膮c przez Wschodnie Skrzyd艂o. Surow膮 nago艣膰 艣cian o偶ywi膮 w tych trudnych momentach flagi i portrety obojga Durling贸w. Nast臋pnego ranka, po zamkni臋ciu Bia艂ego Domu, karawan przewiezie trumny do Katedry Narodowej, gdzie znowu stan膮 na widoku, wraz z trzema trumnami parlamentarzyst贸w: jednego katolika, jednego protestanta i jednego 呕yda, i tam te偶 odb臋dzie si臋 ekumeniczne nabo偶e艅stwo 偶a艂obne. Ryan mia艂 wyg艂osi膰 dwa przem贸wienia, kt贸rych teksty tak偶e znajdowa艂y si臋 w teczce.

* * *

— A to po co? — zapyta艂a Cathy, korzystaj膮c z tego, 偶e jej he艂m pod艂膮czony by艂 do wewn臋trznej sieci 艂膮czno艣ci 艣mig艂owca. Wskaza艂a widoczny w odleg艂o艣ci pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w bli藕niaczy 艣mig艂owiec.

— Zawsze latamy z zapasowym helikopterem, prosz臋 pani — odpar艂 jeden z pilot贸w. — To na wypadek, gdyby co艣 si臋 sta艂o i trzeba by艂o l膮dowa膰. Mo偶na si臋 wtedy przesi膮艣膰 do zapasowego 艣mig艂owca, nie trac膮c czasu. — To te偶, ale przecie偶 nie b臋dzie jej m贸wi艂, 偶e leci nim jeszcze czterech agent贸w Tajnej S艂u偶by z ci臋偶sz膮 broni膮.

— Cz臋sto si臋 wam zdarza korzysta膰 z tej zapasowej maszyny, panie pu艂kowniku?

— Za moich czas贸w jeszcze ani razu — odpar艂, znowu nie m贸wi膮c, 偶e jeden z Black Hawk贸w dywizjonu piechoty morskiej VMH-1 rozbi艂 si臋 nad Potomakiem w 1993 roku, zabijaj膮c wszystkich pasa偶er贸w i za艂og臋. To ju偶 tak dawno. Oczy pilota nieustannie przepatrywa艂y horyzont. Wszyscy w dywizjonie pami臋tali o incydencie, kt贸ry Tajna S艂u偶ba odebra艂a jako pr贸b臋 staranowania 艣mig艂owca prezydenckiego, do kt贸rej dosz艂o nad domem Ronalda Reagana w Kalifornii. W rzeczywisto艣ci by艂 to b艂膮d w pilota偶u niedo艣wiadczonego pilota, ale zdaje si臋, 偶e po wycisku, jaki da艂a mu Tajna S艂u偶ba, zew przestworzy wyparowa艂 z niego bezpowrotnie. Pu艂kownik Hank Goodman wiedzia艂 z do艣wiadczenia, 偶e tajniacy to straszne smutasy, ludzie kompletnie wyprani z poczucia humoru. Powietrze by艂o ch艂odne, wi臋c spokojne. M贸g艂 sobie pozwoli膰 na pilotowanie czubkami palc贸w, gdy pod膮偶ali wzd艂u偶 I-95 na p贸艂nocny wsch贸d. Baltimore by艂o ju偶 wida膰, a podej艣cie do Hopkinsa zna艂 jeszcze z czas贸w s艂u偶by w bazie Patuxent River, gdy偶 piloci Marynarki i Korpusu cz臋sto przewozili tam ofiary wypadk贸w, do kt贸rych wzywa艂a ich policja. Szpital Hopkinsa, w ramach stanowego programu pomocy ofiarom nag艂ych wypadk贸w, specjalizowa艂 si臋 w leczeniu uraz贸w pediatrycznych.

Podobne my艣li kr膮偶y艂y po g艂owie Cathy. W dole zobaczy艂a budynek oddzia艂u urazowego, ten sam, do kt贸rego trafi艂a po swojej pierwszej podr贸偶y 艣mig艂owcem, ale wtedy by艂a nieprzytomna. Terrory艣ci z ULA pr贸bowali zabi膰 j膮 i Sally. A teraz, gdyby kto艣 znowu pr贸bowa艂, ci wszyscy ludzie dooko艂a mieliby k艂opot. Dlaczego mia艂by pr贸bowa膰? Cho膰by z powodu tego, jak wysoko zaszed艂 Jack.

— Panie Altman? — us艂ysza艂a w s艂uchawkach g艂os pilota.

— Tak, panie pu艂kowniku?

— Rozmawia艂 pan z nimi o naszym l膮dowaniu, prawda?

— Tak, zostali uprzedzeni o tym, 偶e przylecimy.

— Nie o to mi chodzi. Pyta艂 pan o to, czy ten dach nadaje si臋 dla sze艣膰dziesi膮tki?

— Nie rozumiem.

— Pytam o to, czy ten dach nas utrzyma. Ten ptaszek wa偶y troch臋 wi臋cej ni偶 wiatraki, kt贸rych u偶ywa policja stanowa. Pytam, czy to l膮dowisko jest dopuszczone do l膮dowania Black Hawkiem. — Odpowiedzia艂a mu cisza. Pu艂kownik i drugi pilot spojrzeli po sobie z wiele m贸wi膮cym grymasem. — No dobra, zobaczymy. Mo偶e chocia偶 raz wytrzyma.

— Z lewej czysto.

— Z prawej czysto — odpar艂 Goodman. Oblecia艂 l膮dowisko jeden raz, sprawdzaj膮c wiatr nad wymalowanym na dachu kr臋giem. Wiatr by艂 s艂aby, z p贸艂nocnego wschodu. Pu艂kownik podszed艂 do l膮dowania i przyziemi艂 bardzo g艂adko, nie spuszczaj膮c z oka maszt贸w radiowych z prawej strony l膮dowiska. Nie zmniejszy艂 obrot贸w wirnika, by nie osiada膰 ca艂ym ci臋偶arem maszyny na nie sprawdzonym przez Tajn膮 S艂u偶b臋 dachu. Pewnie nie by艂o to konieczne, bo architekci zazwyczaj projektuj膮 budynki z solidnym zapasem, ale Goodman zosta艂 pu艂kownikiem mi臋dzy innymi dzi臋ki temu, 偶e nie ryzykowa艂 bez potrzeby. Szef obs艂ugi otworzy艂 drzwi, wypuszczaj膮c pasa偶er贸w. Pierwsi wyskoczyli agenci Tajnej S艂u偶by, omiataj膮c czujnymi spojrzeniami pusty dach. Przez ca艂y czas Goodman nie wypuszcza艂 z r臋ki d藕wigni zespolonej, got贸w w ka偶dej chwili, na pierwszy znak zagro偶enia wystrzeli膰 z dachu w niebo, odwo偶膮c pasa偶era w bezpieczniejsze miejsce. Kiedy ju偶 upewnili si臋, 偶e na dachu jest bezpiecznie, Altman wr贸ci艂 do maszyny i pom贸g艂 wysi膮艣膰 pani Ryan.

— Panie Altman — powiedzia艂 pu艂kownik do agenta, gdy Pierwsza Dama zdj臋艂a ju偶 he艂mofon — prosz臋 zadzwoni膰 gdzie trzeba i dowiedzie膰 si臋, jaka jest wytrzyma艂o艣膰 tego dachu. Chcia艂bym te偶 plany budynku do naszego archiwum.

— Tak jest, panie pu艂kowniku. To po prostu posz艂o za szybko, sir.

— Mnie to pan m贸wi? — mrukn膮艂 Goodman, prze艂膮czaj膮c si臋 na radio. — Marine Trzy, tu Marine Dwa.

— Dwa, s艂ucham ci臋, Trzy — odpowiedzia艂 natychmiast kr膮偶膮cy w pobli偶u drugi 艣mig艂owiec.

— Zabieramy si臋. — Goodman poci膮gn膮艂 za d藕wigni臋 zespolon膮 i 艣mig艂owiec odlecia艂 z dachu na po艂udnie.

— Troch臋 si臋 denerwowa艂em przed samym l膮dowaniem — przyzna艂 si臋 szef personelu pok艂adowego.

— Ja te偶 — powiedzia艂 Goodman. — Jak tylko przylecimy, sam do nich zadzwoni臋.

* * *

Tajna S艂u偶ba zadzwoni艂a do doktora Katza, kt贸ry czeka艂 na Cathy wewn膮trz, wraz z trzema szefami ochrony szpitala. Panowie nawzajem powiedzieli sobie, czego od siebie oczekuj膮, agenci Tajnej S艂u偶by otrzymali identyfikatory, wed艂ug kt贸rych byli teraz cz艂onkami cia艂a pedagogicznego wydzia艂u medycznego Uniwersytetu Johna Hopkinsa i dzie艅 pracy pani profesor Ryan m贸g艂 si臋 wreszcie rozpocz膮膰.

— Co u pani Hart?

— Widzia艂em si臋 z ni膮 dwadzie艣cia minut temu, Cathy. Trzeba powiedzie膰, 偶e perspektywa trafienia pod n贸偶 Pierwszej Damy bardzo przypad艂a jej do gustu. — Kwa艣na reakcja profesor Ryan wyra藕nie zaskoczy艂a Katza.

6
Egzamin

Zakorkowa膰 lotnisko bazy Andrews to sztuka wymagaj膮ca wiele wysi艂ku. Bezkresne wst臋gi jej betonowych pas贸w zdaj膮 si臋 zajmowa膰 wi臋cej miejsca ni偶 stan Nebraska, ale w tej chwili znajdowa艂o si臋 na nim tyle i tak r贸偶norodnych samolot贸w, 偶e mo偶na by艂o pomyli膰 je z baz膮 Tucson w Arizonie, gdzie sk艂adowane s膮 wycofane z u偶ytku samoloty wojskowe. Ochrona lotniska odpowiada艂a wprawdzie za bezpiecze艅stwo, ale ka偶dy z samolot贸w przywi贸z艂 swoj膮 w艂asn膮 ochron臋, kt贸ra traktowa艂a ameryka艅skich koleg贸w ze, zwyk艂膮 w tym nieco paranoicznym fachu, doz膮 braku zaufania. W t艂umie szerokokad艂ubowc贸w r贸偶nych typ贸w wyr贸偶nia艂y si臋 egzotycznymi liniami dwa Concorde, jeden brytyjski, drugi francuski. Cz臋艣膰 samolot贸w nale偶a艂a do dywizjon贸w rz膮dowych, inne delegacje wypo偶yczy艂y samoloty rejsowe swoich narodowych przewo藕nik贸w, wi臋c ca艂a ta zbieranina b艂yszcza艂a kolorami wielu towarzystw lotniczych. Szefowie rz膮d贸w lubi膮 zadawa膰 szyku, tote偶 wyborem maszyny rz膮dzi艂a raczej wielko艣膰 samolotu, ni偶 rzeczywiste potrzeby — chyba 偶aden z tych samolot贸w nie przywi贸z艂 wi臋cej ni偶 jednej trzeciej swej nominalnej 艂adowno艣ci. Witanie go艣ci by艂o zadaniem po艂膮czonych zespo艂贸w protoko艂u Departamentu Stanu i Bia艂ego Domu, a przez ambasady poinformowano zje偶d偶aj膮ce na pogrzeb g艂owy pa艅stw, 偶e prezydent Ryan nie b臋dzie w stanie po艣wi臋ci膰 ka偶demu go艣ciowi tyle uwagi, na ile on, czy ona, zas艂uguje. Wszystkich jednak wita艂a kompania reprezentacyjna Si艂 Powietrznych, daj膮c par臋 razy na godzin臋 popis kunsztownej musztry przewidzianej na takie okazje przez regulamin. Czerwonego dywanu nawet nie zwijano, pozostawiaj膮c pilotom trosk臋 o to, by drzwi znalaz艂y si臋 w jednej linii z pocz膮tkiem chodnika. Im p贸藕niej, tym tempo si臋 zwi臋ksza艂o i w ko艅cu powitania zacz臋艂y przypomina膰 ta艣m臋 produkcyjn膮, gdy偶 samoloty podko艂owywa艂y do chodnika, podium orkiestry i kompanii reprezentacyjnej natychmiast po odje藕dzie poprzednika. Go艣cie schodzili, wyg艂aszano kr贸tkie przem贸wienia przed obiektywami baterii kamer telewizyjnych i podje偶d偶a艂y limuzyny.

I tu dopiero zaczyna艂y si臋 problemy. Ka偶dej z limuzyn dyplomatycznych towarzyszy艂y samochody Tajnej S艂u偶by, z kt贸rych uformowano cztery zespo艂y ochrony, poruszaj膮ce si臋 wahad艂owo mi臋dzy lotniskiem a miastem. Suitland Parkway i autostrada I-395 zatka艂y si臋 na amen, ale uda艂o si臋 dowie藕膰 ka偶dego prezydenta, premiera, kr贸la czy ksi臋cia do swojej ambasady bez zgrzyt贸w, g艂贸wnie dlatego, 偶e wi臋kszo艣膰 ambasad mie艣ci艂a si臋 przy Massachusetts Avenue. By艂 to triumf improwizacji.

W ambasadach odbywa艂y si臋 ciche powitania go艣ci, niekt贸rzy korzystali z okazji, by spotka膰 si臋 na osobno艣ci z kolegami po fachu i pogada膰, je艣li nie o interesach, to cho膰by o tym, jak im si臋 偶yje. Ambasador brytyjski, jako najstarszy w艣r贸d dyplomat贸w pa艅stw NATO i zarazem Brytyjskiej Wsp贸lnoty Narod贸w, wyda艂 „nieformalne” przyj臋cie dla dwudziestu dw贸ch g艂贸w pa艅stw.

— No, tym razem przynajmniej wypu艣ci艂 podwozie — mrukn膮艂 kapitan Si艂 Powietrznych spogl膮daj膮c przez lornetk臋 na kolejnego go艣cia.

Tak si臋 sk艂ada艂o, 偶e na wie偶y kontrolnej dy偶ur pe艂ni艂a ta sama grupa, kt贸ra by艂a na s艂u偶bie tego strasznego wieczoru, kt贸ry w konsekwencji doprowadzi艂 do tego zlotu. Nic wi臋c dziwnego, 偶e z pewnym napi臋ciem 艣ledzi艂a manewry japo艅skiego Jumbo Jeta, schodz膮cego w艂a艣nie do l膮dowania na pasie Zero-Jeden. Ciekawe, czy piloci zauwa偶yli szcz膮tki bli藕niaczej maszyny, z艂o偶one opodal hangaru we wschodniej cz臋艣ci bazy? W艂a艣nie w tej chwili roz艂adowywano z platformy szcz膮tki kolejnego silnika, wydobyte z rumowiska Kapitolu. Japo艅ski 747 osiad艂 na pasie, wytraci艂 pr臋dko艣膰, a u ko艅ca pasa skr臋ci艂 zgodnie ze wskaz贸wkami obs艂ugi na drog臋 ko艂owania prowadz膮c膮 w lewo i podjecha艂 na koniec kolejki samolot贸w oczekuj膮cych na uroczysto艣膰 powitania ich pasa偶er贸w. Pilot nawet nie zauwa偶y艂 kamer, ani tego jak ich operatorzy po艣piesznie wybiegli z budynku obok, by 艣ledzi膰 obiektywami przybycie tak interesuj膮cych go艣ci. Chcia艂 co艣 powiedzie膰 do swego kolegi, ale powstrzyma艂 si臋. Kapitan Torad偶iro Sato by艂 jego, je偶eli nie przyjacielem, to w ka偶dym razie bardzo bliskim koleg膮. Ha艅ba, jak膮 sprowadzi艂 na sw贸j kraj, linie lotnicze i ich profesj臋, b臋dzie dla nich wszystkich trudna do zniesienia jeszcze przez d艂ugie lata. Gorzej mog艂oby ju偶 by膰 tylko wtedy, gdyby do tego mia艂 pasa偶er贸w na pok艂adzie, bo pierwszym przykazaniem pilota linii lotniczej jest troska o ich 偶ycie i bezpiecze艅stwo. Spo艂ecze艅stwo prze偶y艂o szok, mimo 偶e japo艅ska kultura zna poj臋cie honorowego samob贸jstwa dla sprawy i takich samob贸jc贸w otacza czci膮. Tym razem by艂o inaczej i ludzie byli t膮 tragedi膮 wstrz膮艣ni臋ci bardziej, ni偶 czymkolwiek w ostatnich latach. Piloci, kt贸rzy zawsze nosili swe mundury z dum膮, teraz przebierali si臋 w nie dopiero w pracy i czym pr臋dzej zdejmowali je, gdy tylko zako艅czyli swe obowi膮zki. Kapitan otrz膮sn膮艂 si臋 z tych my艣li, wyjrza艂 za okno, ile jeszcze zosta艂o do chodnika i delikatnie zahamowa艂. Staromodne schodki na ko艂ach podjecha艂y do drzwi samolotu, a obaj piloci wymienili zak艂opotane spojrzenia. Ciekawe, co ich tu czeka? Pewnie zamiast noclegu w jakim艣 hotelu 艣redniej klasy, jak zwykle dot膮d, zakwateruj膮 ich gdzie艣 w koszarach w bazie i niewykluczone, 偶e b臋d膮 mieli stra偶 pod drzwiami. I to uzbrojon膮.

Drzwi samolotu otworzy艂a starsza stewardesa. Premier Mogataru Koga w zapi臋tym garniturze, z idealnie wypr臋偶onym w wyci臋ciu klap krawatem, poprawionym jeszcze w ostatniej chwili przez sekretarza, stan膮艂 na kr贸tko w drzwiach, zaatakowany zimnym lutowym wiatrem i ruszy艂 po schodkach w d贸艂. Orkiestra Si艂 Powietrznych zagra艂a marsza „Ruffles and Flourishes”.

Pe艂ni膮cy obowi膮zki sekretarza stanu Scott Adler czeka艂 u st贸p schodk贸w. Nigdy si臋 wcze艣niej nie spotkali, ale obaj otrzymali przed tym spotkaniem wyczerpuj膮ce informacje na sw贸j temat. Dla Adlera by艂o to czwarte ju偶 dzi艣, a na pewno najwa偶niejsze, powitanie. Koga wygl膮da艂 dok艂adnie tak, jak na zdj臋ciach, bardzo zwyczajnie, jak pierwszy z brzegu przechodzie艅. Mierzy艂 jakie艣 metr sze艣膰dziesi膮t pi臋膰, w 艣rednim wieku, z g臋stymi czarnymi w艂osami. Jego ciemne oczy mia艂y neutralny wyraz, a w ka偶dym razie, jak szybko poprawi艂 si臋 Adler, Koga pr贸bowa艂 im taki wyraz nada膰. Po bli偶szym przyjrzeniu si臋, wida膰 w nich by艂o smutek. Trudno si臋 temu dziwi膰, pomy艣la艂 dyplomata, wyci膮gaj膮c r臋k臋 na powitanie.

— Witamy w Ameryce, panie premierze.

— Dzi臋kuj臋 panu, panie Adler.

Podeszli do podium i Adler wyg艂osi艂 par臋 s艂贸w powitania, kt贸rych u艂o偶enie zaj臋艂o w Departamencie Stanu prawie godzin臋, a ich wypowiedzenie oko艂o minuty. Gdy sko艅czy艂, do mikrofonu podszed艂 Koga.

— Chcia艂bym serdecznie podzi臋kowa膰 panu Adlerowi i waszemu narodowi za to, 偶e pozwolili mi tu dzi艣 przyjecha膰. Gest ten by艂 dla mnie pocz膮tkowo zaskoczeniem, ale zrozumia艂em, 偶e wywodzi si臋 on z tradycji tego wielkiego i wspania艂omy艣lnego kraju. Przyjecha艂em tu dzi艣 reprezentowa膰 w艂adze i spo艂ecze艅stwo mojego kraju w misji smutnej, acz koniecznej. Mam nadziej臋, 偶e moja wizyta pomo偶e wzajemnie zabli藕ni膰 rany po obu stronach. Mam tak偶e nadziej臋, 偶e nasze narody dostrzeg膮 w tej tragedii most, kt贸ry zaprowadzi nas razem ku pokojowej przysz艂o艣ci. — Koga zrobi艂 krok do ty艂u i Adler sprowadzi艂 go na czerwony chodnik. Orkiestra zagra艂a „Kimagayo”, japo艅ski hymn, u艂o偶ony ponad sto lat temu przez brytyjskiego kompozytora. Premier pr贸bowa艂 co艣 wyczyta膰 z twarzy 偶o艂nierzy kompanii honorowej, szuka艂 艣lad贸w nienawi艣ci lub chocia偶 niech臋ci, ale na ich kamiennych twarzach nie pojawi艂y si臋 偶adne uczucia. Adler wsiad艂 za nim do limuzyny.

— Jak si臋 pan czuje?

— Dzi臋kuj臋, dobrze. Przespa艂em si臋 w samolocie. — Koga za艂o偶y艂, 偶e pytanie by艂o czystym konwenansem, ale wkr贸tce dosz艂o do niego, 偶e tak nie jest. To by艂, o dziwo, pomys艂 Ryana, nie Adlera, a pora dnia te偶 by艂a sposobna. S艂o艅ce opad艂o ju偶 za horyzont, wida膰 by艂o, 偶e zmierzch b臋dzie kr贸tki, bo ci臋偶kie chmury zasnuwa艂y niebo od p贸艂nocnego zachodu.

— Mo偶emy odwiedzi膰 prezydenta Ryana po drodze do pa艅skiej ambasady, je偶eli ma pan ochot臋. Pan prezydent poleci艂 mi przekaza膰, 偶e je偶eli nie b臋dzie pan mia艂 na to ochoty z powodu zm臋czenia po locie lub jakiegokolwiek innego, nie b臋dzie si臋 czu艂 ura偶ony.

— Ta propozycja jest dla mnie zaszczytem.

Adlera zaskoczy艂a natychmiastowa decyzja Kogi. Sekretarz stanu wyci膮gn膮艂 kr贸tkofal贸wk臋 z kieszeni p艂aszcza.

— Orze艂 do Gniazda Miecznika. Zgoda.

Adler u艣mia艂 si臋, gdy po raz pierwszy us艂ysza艂 sw贸j kryptonim, dos艂owne t艂umaczenie swojego niemiecko-偶ydowskiego nazwiska.

— Gniazdo Miecznika, potwierdzam: zgoda — zaskrzypia艂 g艂o艣nik.

— Orze艂, bez odbioru.

Kolumna pojazd贸w p臋dzi艂a Suitland Parkway. W innych okoliczno艣ciach na pewno towarzyszy艂by im 艣mig艂owiec stacji telewizyjnej, ale z uwagi na specjalne 艣rodki bezpiecze艅stwa w zwi膮zku ze zjazdem g艂贸w pa艅stw, obszar powietrzny nad stolic膮 zosta艂 zamkni臋ty. Zamkni臋to nawet lotnisko National, przenosz膮c rejsy na Dulles i do Baltimore-Waszyngton. W贸z zjecha艂 z Suitland Parkway, przecznic臋 dalej wjecha艂 na autostrad臋 I-295 i zaraz potem z niej na I-395, kt贸ra ponad rzek膮 Anacostia prowadzi艂a do centrum Waszyngtonu. Gdy tylko wjechali na g艂贸wn膮 drog臋, ich przed艂u偶ony Lexus zjecha艂 na prawo, a jego miejsce w konwoju trzech Suburban贸w Tajnej S艂u偶by zaj膮艂 drugi, identyczny samoch贸d. Ca艂y manewr nie trwa艂 nawet pi臋ciu sekund. Pustymi ulicami w szybkim czasie dojechali do zachodniego wjazdu.

— Panie prezydencie, jad膮 — powiedzia艂a Price, wys艂uchawszy radiowego meldunku stra偶nika z bramy.

Jack wyszed艂 na dw贸r w momencie, w kt贸rym samoch贸d si臋 zatrzyma艂. Nie by艂 pewien, czy to co zrobi艂, by艂o w zgodzie z wymogami protoko艂u. No c贸偶, jeszcze wielu rzeczy b臋dzie si臋 musia艂 nauczy膰 w swej nowej pracy. Z rozp臋du omal nie zabra艂 si臋 do otwierania drzwi limuzyny, ale ubieg艂 go kapral piechoty morskiej, uchylaj膮c drzwi i salutuj膮c jak robot.

— Panie prezydencie — powiedzia艂 Koga, prostuj膮c si臋 z uk艂onu.

— Prosz臋, panie premierze, prosz臋 t臋dy — odpar艂 Ryan, pokazuj膮c drog臋 do wn臋trza.

Koga jeszcze nigdy nie odwiedzi艂 Bia艂ego Domu. Poprzednim razem by艂 w Waszyngtonie — ile? trzy miesi膮ce temu? — na negocjacjach handlowych, kt贸re zamiast ugody doprowadzi艂y do tej nieszcz臋snej wojny. Kolejny zaw贸d, jak偶e bolesny. Otrz膮sn膮艂 si臋 z tych my艣li pod wp艂ywem zachowania Ryana. Jasne, czyta艂 ju偶 kiedy艣, 偶e w tym kraju ceremonia艂 pa艅stwowych wizyt nie jest w najwy偶szej cenie, ale chyba nie o to tym razem chodzi艂o. Prezydent wychodz膮cy samotnie wita膰 go艣cia — to musia艂o co艣 znaczy膰, to nie mog艂a by膰 po prostu ignorancja nowicjusza. Zastanawia艂 si臋 nad tym id膮c na g贸r臋 po schodach i potem, gdy przemkn臋li przez Zachodnie Skrzyd艂o. Minut臋 p贸藕niej byli ju偶 sami w Gabinecie Owalnym, oddzieleni jedynie niskim stolikiem, na kt贸rym sta艂a taca z kaw膮.

— Dzi臋kuj臋 za okazane wzgl臋dy — rozpocz膮艂 ceremonialnie Koga.

— Musieli艣my si臋 spotka膰 i porozmawia膰 w spokoju — odpar艂 Ryan. — W przeciwnym razie byliby艣my otoczeni t艂umem ludzi, kt贸rzy liczyliby nam ka偶d膮 minut臋 i starali si臋 czyta膰 z warg. — Nala艂 kawy do fili偶anek i poda艂 jedn膮 z nich go艣ciowi.

— Hai. U nas prasa te偶 zrobi艂a si臋 ostatnio strasznie natr臋tna — zgodzi艂 si臋 Koga i uni贸s艂 fili偶ank臋, ale zatrzyma艂 r臋k臋 w p贸艂 drogi. — Komu mam podzi臋kowa膰 za uratowanie mnie od Yamaty?

— Decyzja zapad艂a w tym pokoju. Je偶eli chcia艂by pan raz jeszcze spotka膰 si臋 osobi艣cie z tymi dwoma agentami CIA, to obaj s膮 w Waszyngtonie.

— Je偶eli to mo偶liwe... — Koga upi艂 艂yczek z fili偶anki. Wola艂by herbat臋, ale Ryan tak si臋 stara艂 by膰 dobrym gospodarzem, a jego gest tak go uj膮艂, 偶e nie chcia艂 wybrzydzaniem psu膰 atmosfery. — Raz jeszcze dzi臋kuj臋 za zaproszenie mnie na uroczysto艣ci, panie prezydencie.

— Zanim do tego wszystkiego dosz艂o, pr贸bowa艂em rozmawia膰 z Rogerem na temat problem贸w handlowych, ale... No c贸偶, wida膰 by艂em za ma艂o przekonywuj膮cy. Potem obawia艂em si臋, 偶e co艣 si臋 mo偶e sta膰 z Goto, ale nie dzia艂a艂em do艣膰 szybko. Wie pan, mieli艣my wtedy na g艂owie t臋 wizyt臋 w Rosji i tak dalej. To wszystko, co potem zasz艂o, to jedno wielkie nieporozumienie, jak ka偶da wojna. Tak czy inaczej, naprawa szk贸d spoczywa teraz w naszych r臋kach i my艣l臋, 偶e im szybciej tego dokonamy, tym lepiej.

— Wszyscy spiskowcy zostali aresztowani i b臋d膮 s膮dzeni za zdrad臋 stanu — obieca艂 Koga.

— To wasza sprawa — odpar艂 Ryan. Nie by艂a to do ko艅ca prawda. Japo艅skie s膮dy do艣膰 dowolnie traktowa艂y prawo, naginaj膮c je czasem do zwyczaj贸w g艂臋boko zakorzenionych w kulturze, co dla Amerykan贸w by艂o nie do pomy艣lenia. Ryan i Ameryka oczekiwali, 偶e przynajmniej w tej sprawie wszystko odb臋dzie si臋 w zgodzie z liter膮 prawa i Koga doskonale to rozumia艂. Od tej sprawy zale偶a艂o pojednanie mi臋dzy Ameryk膮 i Japoni膮 oraz wiele drobniejszych spraw, o kt贸rych nie miejsce i nie czas by艂o teraz m贸wi膰. Ze swej strony Koga upewni艂 si臋, 偶e s臋dziowie wyznaczeni do tej sprawy zdaj膮 sobie spraw臋 z wagi problemu.

— Nigdy nie my艣la艂em, 偶e mo偶e doj艣膰 do czego艣 takiego. Ten szaleniec Sato... Przyni贸s艂 ha艅b臋 naszemu narodowi i krajowi. Tyle trzeba b臋dzie teraz zrobi膰...

— Po obu stronach — kiwn膮艂 g艂ow膮 Jack. — Zrobimy to. — Przerwa艂 na chwil臋. — Sprawami technicznymi niech si臋 zajmuj膮 ministrowie. Mi臋dzy nami m贸wi膮c, chcia艂em si臋 tylko upewni膰, 偶e rozumiemy si臋 nawzajem. Wierz臋 w pa艅sk膮 dobr膮 wol臋.

— Dzi臋kuj臋, panie prezydencie. — Koga odstawi艂 fili偶ank臋 i przygl膮da艂 si臋 swojemu rozm贸wcy, siedz膮cemu na sofie po drugiej stronie stolika. Jak na tak wysokie stanowisko, by艂 jeszcze cz艂owiekiem m艂odym, cho膰 w przesz艂o艣ci piastowali to stanowisko ludzie jeszcze m艂odsi. Theodore'a Roosevelta chyba ju偶 nikt w tym wzgl臋dzie nie przebije. Po drodze z Tokio czyta艂 opracowanie na temat Johna Patricka Ryana. Wi臋cej ni偶 jeden raz przysz艂o mu osobi艣cie zabija膰 ludzi, gro偶ono 艣mierci膮 jemu i jego rodzinie, a potem podobno robi艂 tak偶e rzeczy, o kt贸rych ludzie z jego wywiadu tylko spekulowali. Spogl膮daj膮c na twarz rozm贸wcy zastanawia艂 si臋, jak to mo偶liwe, 偶e kto艣 taki mo偶e by膰 tak oddany sprawie pokoju. Nie znalaz艂 jednak na niej 偶adnych wskaz贸wek i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, 偶e mo偶e w naturze Amerykan贸w le偶y co艣, czego dot膮d nie pojmowa艂. Widzia艂 w niej inteligencj臋 i ciekawo艣膰, ale i zm臋czenie oraz smutek. Te ostatnie dni musia艂y mu nie藕le da膰 w ko艣膰, tego Koga by艂 pewien. Gdzie艣 tu, w tym budynku, mieszka艂y nadal dzieci Rogera i Anne Durling贸w, a to musia艂o by膰 dla tego cz艂owieka dodatkowym, niemal fizycznym, ci臋偶arem. Premiera uderzy艂 fakt, 偶e cho膰 Ryan, jak wi臋kszo艣膰 ludzi Zachodu, mia艂 trudno艣ci z ukrywaniem emocji, jego b艂臋kitne oczy nie zdradza艂y, co si臋 za nimi dzieje. Spojrzenie nie nios艂o gro藕by, ale pobudza艂o ciekawo艣膰. Ryan chyba rzeczywi艣cie jest samurajem, jak powiedzia艂 o nim w swoim biurze kilka dni temu. Koga od艂o偶y艂 na bok te rozwa偶ania. To nie by艂o w tej chwili najwa偶niejsze, a poza tym by艂o co艣, o co chcia艂 spyta膰. Co艣, co mu przysz艂o do g艂owy nad 艣rodkiem Pacyfiku.

— Je偶eli to mo偶liwe, chcia艂bym pana o co艣 poprosi膰.

— S艂ucham pana, o co chodzi?

* * *

— Panie prezydencie, to chyba nie jest najlepszy pomys艂 — zaprotestowa艂a kilka minut p贸藕niej Andrea Price.

— Dobry czy z艂y, ma by膰 zrealizowany. Prosz臋 si臋 zaj膮膰 przygotowaniami.

— Tak jest — powiedzia艂a Andrea i wysz艂a.

Koga obserwowa艂 t臋 scen臋 i dowiedzia艂 si臋 o Ryanie jeszcze czego艣. Ten cz艂owiek potrafi艂 podejmowa膰 decyzje i wydawa膰 rozkazy, nie bawi膮c si臋 w teatralne sztuczki.

Samochody sta艂y nadal u Zachodniego Wej艣cia, wi臋c przygotowania polega艂y jedynie na za艂o偶eniu p艂aszczy i zaj臋ciu miejsc. Cztery Suburbany zawr贸ci艂y na parkingu i ruszy艂y na po艂udnie, wkr贸tce skr臋caj膮c na wsch贸d, ku Wzg贸rzu. Tym razem jechali w ca艂kowitej ciszy, bez 偶adnych syren ani 艣wiate艂 i 艣ci艣le stosuj膮c si臋 do przepis贸w ruchu drogowego. No, mo偶e niezupe艂nie. Puste ulice u艂atwia艂y przeskakiwanie czerwonych 艣wiate艂, wi臋c w bardzo kr贸tkim czasie dojechali pod Kapitol. Na Wzg贸rzu by艂o du偶o mniej 艣wiate艂, ni偶 dot膮d. Schody zosta艂y uprz膮tni臋te z gruzu, wi臋c wej艣cie na g贸r臋 nie przypomina艂o ju偶 karko艂omnej wspinaczki, jak tu偶 po katastrofie. Ryan poprowadzi艂 Kog臋 schodami i wkr贸tce patrzyli w d贸艂 na lej, w miejscu gdzie jeszcze kilka dni temu by艂a izba posiedze艅 plenarnych.

Japo艅ski premier sta艂 wyprostowany przez chwil臋, potem g艂o艣no klasn膮艂 w d艂onie, by 艣ci膮gn膮膰 na siebie uwag臋 duch贸w zabitych, kt贸re, zgodnie z jego religi膮, nadal kr膮偶y艂y w pobli偶u. Uk艂oni艂 im si臋 g艂臋boko i zacz膮艂 modlitw臋. Ryan poczu艂 potrzeb臋 p贸j艣cia w jego 艣lady. 呕adna kamera nie uwiecznia艂a tego momentu, bo cho膰 pozosta艂o ich tam jeszcze kilka, dzienniki by艂y ju偶 pomontowane i kamery po prostu sta艂y bez ruchu, a ich obs艂ugi pi艂y kaw臋 w wozach transmisyjnych, nie maj膮c poj臋cia, co si臋 dzieje kilkaset metr贸w od nich. Po zako艅czeniu modlitwy Amerykanin wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do swego japo艅skiego go艣cia i obaj m臋偶czy藕ni spojrzeli sobie g艂臋boko w oczy, osi膮gaj膮c to, czego nie uda艂o si臋 przez miesi膮ce ministerstwom, sztabom i traktatom. W ten zimny, wietrzny lutowy wiecz贸r mi臋dzy oboma pa艅stwami nareszcie zapanowa艂 trwa艂y pok贸j. Andrea Price, stoj膮ca par臋 metr贸w od nich, skin臋艂a na fotografa Bia艂ego Domu, przy okazji mrugaj膮c oczyma, by pozby膰 si臋 艂ez w k膮cikach oczu. Cholerny wiatr. A potem poprowadzi艂a obu przyw贸dc贸w wraz z ich ochron膮 w d贸艂 do samochod贸w.

* * *

— Ale dlaczego zareagowali tak brutalnie? — zapyta艂a pani premier, podnosz膮c kieliszek sherry.

— No c贸偶, jak pani wie, nie znam tych wydarze艅 zbyt dobrze — zastrzeg艂 si臋 ksi膮偶臋 Walii, daj膮c do zrozumienia, 偶e nie wypowiada si臋 w tej chwili w imieniu Korony — ale wasze manewry morskie naprawd臋 wygl膮da艂y na bardzo powa偶ne zagro偶enie.

— Sri Lanka musi upora膰 si臋 z problemem tamilskim. Tamilowie uparcie odmawiaj膮 przyst膮pienia do powa偶nych rozm贸w, wi臋c staramy si臋 ich do tego nak艂oni膰, tak偶e przez demonstracje si艂y. W ko艅cu mamy na wyspie swoje wojska w ramach si艂 pokojowych, a to sporo kosztuje i nie mo偶emy ich tam utrzymywa膰 w niesko艅czono艣膰.

— Rozumiem, ale dlaczego w takim razie odm贸wi艂a pani wycofania tych si艂 na pro艣b臋 rz膮du Sri Lanki?

Pani premier westchn臋艂a ci臋偶ko. By艂a zm臋czona po d艂ugim locie, a nieoficjalna atmosfera spotkania pozwala艂a na wiele.

— Wasza Wysoko艣膰, gdyby艣my wycofali wojska, zanim zapanuje tam trwa艂y pok贸j, mieliby艣my znowu k艂opoty z naszymi w艂asnymi Tamilami. To bardzo niezr臋czna sytuacja. Pr贸bowali艣my pom贸c prze艂ama膰 przed艂u偶aj膮cy si臋 polityczny impas, ale okaza艂o si臋, 偶e rz膮d lankijski nie jest w stanie w艂asnymi si艂ami zako艅czy膰 wojny domowej u siebie, kt贸ra grozi艂a destabilizacj膮 tak偶e u nas. A wtedy zupe艂nie bez powodu wmieszali si臋 w to jeszcze Amerykanie, zadaj膮c nam powa偶ne straty i wzmacniaj膮c rebeli臋.

— A kiedy przyleci premier Sri Lanki? — zapyta艂 ksi膮偶臋. Odpowiedzi膮 by艂 grymas na twarzy pani premier.

— Zaoferowali艣my mu wsp贸lny przelot, tak, by艣my mogli po drodze wyja艣ni膰 kilka spraw, ale, niestety, odm贸wi艂. Chyba jutro. O ile z ich samolotem nic si臋 po drodze nie stanie — doda艂a. Cejlo艅ski przewo藕nik s艂yn膮艂 ze z艂ego stanu technicznego swej floty, na co jeszcze nak艂ada艂o si臋 ci膮g艂e zagro偶enie zamachami terrorystycznymi.

— Je偶eli sobie pani 偶yczy, nasz ambasador mo偶e zaaran偶owa膰 wam dyskretne spotkanie na neutralnym gruncie.

— My艣l臋, 偶e nie przynios艂oby to 偶adnego rezultatu. Wola艂abym raczej, 偶eby Amerykanie zrozumieli wreszcie, co si臋 dzieje w naszej cz臋艣ci 艣wiata. Oni s膮 tak beznadziejni w tej kwestii...

A, tu ci臋 boli, zrozumia艂 wreszcie cel tej rozmowy ksi膮偶臋. Wiedzia艂a, 偶e on i Ryan przyja藕ni膮 si臋 od lat, wi臋c Indie chc膮, by sta艂 si臋 ich po艣rednikiem w kontaktach z nowym prezydentem. No c贸偶, to ju偶 nie pierwszy raz, kiedy kto艣 sk艂ada mu podobn膮 propozycj臋, ale za ka偶dym razem nast臋pca tronu konsultowa艂 si臋 najpierw z rz膮dem, a wi臋c w przypadku Waszyngtonu z ambasadorem, przedstawicielem rz膮du Jej Kr贸lewskiej Mo艣ci. Zreszt膮 obecno艣膰 w tym miejscu akurat jego, przedstawiciela rodziny kr贸lewskiej, a nie rz膮du, tak偶e wynika艂a z politycznej kalkulacji kogo艣 z Whitehall, kto wpad艂 na pomys艂, 偶e jego osobista przyja藕艅 z nowym prezydentem mo偶e znaczy膰 wi臋cej ni偶 rutynowe kontakty mi臋dzyrz膮dowe. Poza tym Jego Wysoko艣膰 m贸g艂 przy okazji odwiedzi膰 tereny w Wyoming, b臋d膮ce w艂asno艣ci膮 rodziny kr贸lewskiej.

— Rozumiem — odpar艂 ksi膮偶臋. Wi臋cej nie m贸g艂 w tej chwili powiedzie膰, ale wiedzia艂, 偶e Wielka Brytania we藕mie pro艣b臋 Indii pod powa偶n膮 rozwag臋. Indie, niegdy艣 per艂a w koronie brytyjskiego imperium, nadal pozostawa艂y wa偶nym partnerem handlowym, cho膰 cz臋sto dostarcza艂y tak偶e powa偶nych zmartwie艅. Bezpo艣redni kontakt dw贸ch g艂贸w pa艅stw m贸g艂 by膰 k艂opotliwy, jako 偶e przes艂awne lanie, kt贸re hinduska marynarka zebra艂a od Amerykan贸w, uton臋艂o jako艣 we wrzawie z okazji zako艅czenia wojny z Japoni膮 i obu stronom zale偶a艂o na utrzymaniu tego stanu rzeczy. Ryan mia艂 wystarczaj膮co zmartwie艅 na g艂owie, stary przyjaciel zdawa艂 sobie z tego doskonale spraw臋. Mia艂 nadziej臋, 偶e Jack mia艂 chocia偶 czas si臋 wyspa膰. Rozgl膮daj膮c si臋 po sali widzia艂, 偶e wi臋kszo艣膰 go艣ci walczy z senno艣ci膮, co by艂o nast臋pstwem gwa艂townej zmiany czasu. Przez najbli偶sze dwa dni bardzo mu si臋 przydadz膮 si艂y, kt贸rych w ten spos贸b nabierze.

Kolejka ci膮gn臋艂a si臋 bez ko艅ca, si臋ga艂a a偶 za Budynek Skarbu, a jej koniec przypomina艂 postrz臋piony koniec liny, kt贸ry dopiero po jakim艣 czasie splata艂 si臋 i wyci膮ga艂 w r贸wn膮, zdyscyplinowan膮 kolejk臋. Sprawia艂o to wra偶enie, i偶 kolejka tworzy si臋 z niczego, jakby z powietrza wci膮ga艂a kolejnych ch臋tnych, dzi臋ki kt贸rym nie skraca艂a si臋 mimo 偶wawego tempa posuwania. Ludzi wpuszczano do budynku w grupach po oko艂o pi臋膰dziesi膮t os贸b, a wpuszczaniem kolejnych grup rz膮dzi艂 kto艣, kto albo patrzy艂 na zegarek, albo liczy艂 przesuwaj膮cych si臋 obywateli. Wok贸艂 trumien sta艂a warta honorowa, wystawiona przez wszystkie cztery rodzaje broni, kt贸r膮 w tej chwili dowodzi艂 kapitan Si艂 Powietrznych. Wartownicy stali nieruchomo w艣r贸d potoku ludzi, przesuwaj膮cych si臋 przez sal臋.

Ryan, od chwili, gdy przyjecha艂 do biura, na ekranie telewizora ogl膮da艂 twarze wchodz膮cych do sali ludzi. Zastanawia艂 si臋, co te偶 oni my艣l膮 i dlaczego tu przyszli. Przecie偶 tylko niewielka cz臋艣膰 z nich popiera艂a Rogera Durlinga. Roger trafi艂 na ten fotel niemal w ten sam spos贸b, co Ryan, jako wiceprezydent, zast臋puj膮c ust臋puj膮cego ze stanowiska Boba Fowlera. Ameryka jednak zawsze jednoczy艂a si臋 wok贸艂 swego prezydenta, niezale偶nie od tego, w jaki spos贸b dostawa艂 si臋 do Bia艂ego Domu. Dotyczy艂o to zw艂aszcza prezydent贸w, kt贸rzy zgin臋li w czasie kadencji i teraz Roger zbiera艂 wyrazy szacunku i mi艂o艣ci, kt贸rych za 偶ycia zapewne nigdy by si臋 nie doczeka艂.

* * *

A w艂a艣ciwie czemu by nie? Taka my艣l wpad艂a im do g艂owy, gdy wyl膮dowali na lotnisku Dullesa. Mieli szcz臋艣cie i znale藕li tani motel przy 呕贸艂tej Linii metra. Potem pojechali podziemn膮 kolejk膮 do miasta i wysiedli na Farragut Station, par臋 przecznic od Bia艂ego Domu, 偶eby si臋 rozejrze膰. Dla obu by艂 to pierwszy raz w stolicy, w tym przekl臋tym ma艂ym miasteczku nad poboczn膮 rzeczu艂k膮, kt贸re wysysa艂o krew i pieni膮dze z ca艂ego kraju, w zamian truj膮c je swymi miazmatami. Znalezienie ko艅ca kolejki zaj臋艂o im troch臋 czasu, potem sp臋dzili w niej kilka godzin. Przynajmniej wiedzieli, jak si臋 ubra膰 odpowiednio do temperatury, a nie jak ci idioci ze Wschodniego Wybrze偶a, kt贸rzy trz臋艣li si臋 obok w kolejce w cienkich p艂aszczykach i z go艂ymi g艂owami. Nabijaj膮c si臋 z nich, przynajmniej mogli si臋 powstrzyma膰 od wymiany 偶arcik贸w na temat tego, co si臋 sta艂o. Zamiast tego s艂uchali, co m贸wili ludzie z kolejki. Bardzo si臋 na nich zawiedli. Wielu z nich pewnie by艂o pracownikami federalnymi i rz膮d p艂aci艂 im za to, 偶eby teraz roztkliwiali si臋 nad tym, jakie to smutne, jakim klawym facetem by艂 prezydent Durling, jak膮 sympatyczn膮 mia艂 偶on臋 i jakie 艂adne dzieciaki, kt贸rym teraz musi by膰 okropnie.

Fakt, nawet oni musieli przyzna膰, 偶e dzieciaki nie by艂y temu wszystkiemu winne i pewnie czu艂y si臋 okropnie. Ka偶dy lubi dzieci i lituje si臋 nad nimi, nie? Ale w ko艅cu kwoka te偶 nie lubi widoku jajecznicy. A czy one bardzo si臋 roztkliwia艂y nad losem tych wszystkich uczciwych obywateli, kt贸rzy cierpieli prze艣ladowania ze strony ich tatusia tylko dlatego, 偶e 偶膮dali, aby ta ca艂a banda darmozjad贸w z Waszyngtonu respektowa艂a prawa gwarantowane im przez konstytucj臋? Nie m贸wili im tego. Trzymali g臋by na k艂贸dk臋 i dreptali powoli wzd艂u偶 ulicy. Obaj znali histori臋 Budynku Skarbu, kt贸ry zas艂ania艂 ich przed podmuchami lodowatego wiatru. Pami臋tali, 偶e to Andy Jackson kaza艂 go przesun膮膰, 偶eby nie widzie膰 z Bia艂ego Domu Kapitolu (i tak by艂o jeszcze za ciemno, 偶eby cokolwiek mogli zobaczy膰), powoduj膮c s艂ynny i denerwuj膮cy niekt贸rych wyst臋p w zabudowie Pennsylvania Avenue. W tej chwili to i tak nikomu nie przeszkadza艂o, bo ulic臋 zamkni臋to dla ruchu. I po co? 呕eby chroni膰 prezydenta przed jego w艂asnymi wsp贸艂obywatelami! Bo przecie偶 obywatelom nie mo偶na ufa膰 i dopuszcza膰 zbyt blisko tronu. Nie mogli tego m贸wi膰 w tym miejscu. Dyskutowali o tym w czasie lotu. Nigdy nie wiadomo, gdzie rz膮d nas艂a艂 swoich szpieg贸w, ale w tej kolejce do Bia艂ego Domu byli na pewno. Gdyby nie to, 偶e t臋 nazw臋 wybra艂 pono膰 Davy Crockett, nigdy nie przesz艂aby im ona przez gard艂o. Holbrook widzia艂 to w jakim艣 filmie, kt贸ry nadawali w telewizji, chocia偶 tytu艂u nie pami臋ta艂. Wiedzia艂 natomiast, 偶e stary Dave by艂 bez w膮tpienia tym samym typem dobrego Amerykanina, co oni, cz艂owiekiem, kt贸ry nada艂 imi臋 swemu ulubionemu karabinowi.

Bia艂y Dom by艂 niczego sobie, a wewn膮trz mieszka艂o kiedy艣 paru porz膮dnych ludzi. Andy Jackson, kt贸ry kiedy艣 powiedzia艂 S膮dowi Najwy偶szemu, gdzie sobie mo偶e wsadzi膰 swoje gl臋dzenie. Lincoln, twardy, ale uczciwy kawa艂 sukinsyna. Jaka szkoda, 偶e ten kretyn Booth zabi艂 go, zanim stary Abe zdo艂a艂 zrealizowa膰 sw贸j plan zapakowania wszystkich czarnuch贸w na statki i wys艂ania tam, sk膮d przyszli, do Afryki, czy Ameryki Po艂udniowej. Z tego samego powodu lubili Jamesa Monroe, kt贸ry nawet za艂o偶y艂 czarnuchom pa艅stwo w Afryce, Liberi臋, ale, niestety, jego nast臋pcom zabrak艂o jaj, 偶eby doko艅czy膰 to zbo偶ne dzie艂o. Teddy Roosevelt, my艣liwy i 偶o艂nierz, kt贸ry chcia艂 p贸j艣膰 daleko w reformowaniu rz膮du. To nie tego budynku wina, 偶e ostatni z tych porz膮dnych ludzi opu艣ci艂 go dziewi臋膰dziesi膮t lat temu, a od tej pory mieszka艂y tu same miernoty. To by艂 zreszt膮 problem z ca艂ym Waszyngtonem. W ko艅cu na Kapitolu bywali kiedy艣 tacy ludzie, jak Henry Clay i Daniel Webster. Patrioci, a nie taka banda, jak ci, kt贸rych usma偶y艂 ten 偶贸艂tek.

Przekraczaj膮c ogrodzenie Bia艂ego Domu poczuli napi臋cie, jak 偶o艂nierz wkraczaj膮cy na teren wroga. Przy bramie stali nie umundurowani stra偶nicy z Tajnej S艂u偶by, za bram膮 wida膰 by艂o 偶o艂nierzy piechoty morskiej. C贸偶 to za ha艅ba! Piechota morska. Prawdziwi Amerykanie, nawet tych paru kolorowych, pewnie dlatego, 偶e przechodzili ten sam trening, co biali. Mo偶e nawet by艂o w艣r贸d nich troch臋 patriot贸w? Szkoda, 偶e czarnuchy, ale na to si臋 nic nie poradzi. I teraz ci wszyscy ch艂opcy musz膮 robi膰 to, co im ka偶膮 pieprzeni biurokraci. To okropne. Tyle 偶e to by艂y dopiero dzieciaki, mo偶e jeszcze zm膮drzej膮 z czasem — przecie偶 i w ich szeregach mo偶na by znale藕膰 wielu eks-wojskowych. Marines dr偶eli w d艂ugich p艂aszczach i bia艂ych r臋kawicach, a jeden z nich, plutonowy, s膮dz膮c z naszywek, otworzy艂 wreszcie przed nimi drzwi.

Niez艂y domek, pomy艣leli, rozgl膮daj膮c si臋 ciekawie po wysokim przedsionku. A wi臋c na to id膮 ich podatki? No, nic dziwnego, 偶e niejednemu w tych murach zdrowo odbija i zaczyna si臋 uwa偶a膰 za nie wiadomo kogo. Takiego przepychu trzeba si臋 wystrzega膰. Lincoln wychowywa艂 si臋 w g贸rskiej cha艂upie, Teddy Roosevelt mieszka艂 w namiocie, kiedy polowa艂 w g贸rach, ale teraz przesiaduj膮 tu ju偶 tylko pieprzeni biurokraci. Wewn膮trz by艂o jeszcze wi臋cej 偶o艂nierzy piechoty morskiej, warta honorowa wok贸艂 dw贸ch trumien i, co gorsza, t艂um cywil贸w z drutami si臋gaj膮cymi do uszu spod marynarek. Tajna S艂u偶ba. Federalne gliny. Agenci Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej. O, ta nazwa doskonale oddaje stosunek rz膮du do obywateli. Pierwszym buntem przeciw rz膮dowi centralnemu by艂a Whisky Rebellion — pow贸d dla kt贸rego ich ruch nie do ko艅ca powa偶a艂 Jerzego Waszyngtona, kt贸ry wtedy by艂 prezydentem. Bardziej liberalnie nastawieni zauwa偶ali, 偶e nawet dobremu cz艂owiekowi zdarza艂y si臋 z艂e dni, ale Waszyngton nie by艂 facetem, z kt贸rym op艂aca艂oby si臋 szuka膰 zwady. Nie patrzyli w twarze tajniakom — z nimi te偶 nie op艂aca艂o si臋 szuka膰 zwady.

Agentka Price wesz艂a do holu. Szef by艂 bezpieczny w Gabinecie, ale jej obowi膮zki dow贸dcy ochrony rozci膮ga艂y si臋 na ca艂y budynek. Kolejka ludzi oddaj膮cych ostatni ho艂d prezydentowi nie stanowi艂a zagro偶enia dla bezpiecze艅stwa Bia艂ego Domu. Z punktu widzenia S艂u偶by by艂a po prostu niepotrzebn膮 komplikacj膮. Nawet gdyby w kolejce ukry艂a si臋 ca艂a banda, to pomi臋dzy dwiema parami zamykanych drzwi znajdowa艂o si臋 dwudziestu agent贸w z pistoletami maszynowymi. Wykrywacz metali wmontowany we framug臋 dyskretnie dawa艂 zna膰, na kogo nale偶a艂o zwraca膰 uwag臋, a cze艣膰 agent贸w me艂艂a w d艂oniach pliki zdj臋膰 ludzi podejrzewanych o przynale偶no艣膰 do grup mog膮cych sprawia膰 k艂opoty i na bie偶膮co por贸wnywa艂a je z twarzami wchodz膮cych. Poza tym mogli polega膰 na instynkcie i wyszkoleniu, pomagaj膮cym im wyszukiwa膰 ludzi, kt贸rych zachowanie odbiega艂o od normy. Problemem by艂a mro藕na pogoda na zewn膮trz. Kiedy przemarzni臋ci ludzie wchodzili do ciep艂ego pomieszczenia, wielu z nich wykonywa艂o dziwne ruchy, kt贸re stopniowo przyt臋pia艂y wra偶liwo艣膰 ochrony na zachowania mog膮ce sygnalizowa膰 rzeczywiste nieprawid艂owo艣ci. Cz臋艣膰 szura艂a i tupa艂a butami, inni chodzili z r臋kami wbitymi g艂臋boko w kieszenie, poprawiali ubrania, dr偶eli, rozgl膮dali si臋 dziwnie wok贸艂 — to wszystko rozprasza艂o uwag臋 agent贸w. I je偶eli tak zachowywa艂 si臋 na przyk艂ad cz艂owiek, przy kt贸rego wej艣ciu 艣wieci艂a bramka wykrywaj膮ce metale, agent si臋ga艂 r臋k膮 niby to do w艂os贸w, 偶eby je przeczesa膰, ale w rzeczywisto艣ci podstawia艂 sobie pod nos mikrofon, w kt贸ry rzuca艂, na przyk艂ad:

— Facet w niebieskim p艂aszczu, metr osiemdziesi膮t.

Taki komunikat powodowa艂, 偶e w kierunku faceta w niebieskim p艂aszczu obraca艂o si臋 pi臋膰 czy sze艣膰 g艂贸w i uwa偶nie 艣ledzi艂o ka偶dy jego ruch. A tymczasem by艂 to tylko zwyk艂y dentysta z Richmond, kt贸ry w艂a艣nie prze艂o偶y艂 w臋dkarski grzejnik do r膮k z jednej kieszeni do drugiej. Jego twarz por贸wnana zosta艂a ze zdj臋ciami wywrotowc贸w, tym razem ju偶 tylko wybranymi, tymi, kt贸rzy pasowali do niego wzrostem i, mimo 偶e do 偶adnego z nich podobny nie by艂, a偶 do bramy na ulic臋 odprowadza艂y go ju偶 czujne spojrzenia agent贸w, a ukryta kamera zarejestrowa艂a na wszelki wypadek jego twarz. W ekstremalnych przypadkach, gdyby na przyk艂ad kt贸re艣 ze zdj臋膰 pasowa艂o, jeden z agent贸w m贸g艂 si臋 wmiesza膰 w grup臋 偶a艂obnik贸w i 艣ledzi膰 takiego kogo艣, by na przyk艂ad zapisa膰 numery rejestracyjne jego samochodu. Dawno rozwi膮zane Dow贸dztwo Lotnictwa Strategicznego uczyni艂o swoj膮 dewiz膮 s艂owa „Pok贸j to nasze zaj臋cie”. Dla Tajnej S艂u偶by zaj臋ciem by艂o kultywowanie paranoi — a 偶e mia艂a ona sens, 艣wiadczy艂y najlepiej dwie trumny, kt贸re ci ludzie dzi艣 przychodzili obejrze膰.

* * *

Brown i Holbrook sp臋dzili nad trumnami mo偶e pi臋膰 sekund. Dwie drogie trumny, zakupione bez w膮tpienia za pa艅stwowe pieni膮dze i blu藕nierczo nakryte gwia藕dzistymi flagami. No, mo偶e w przypadku Pierwszej Damy nie by艂o to blu藕nierstwo, bo kobieta by艂a po prostu lojalna wobec swego m臋偶a i tak powinno by膰. T艂um wyni贸s艂 ich w lewo, a pokryte pluszem liny skierowa艂y ku schodom. Czu膰 by艂o zmian臋, jaka zachodzi艂a w ludziach. Wszyscy wzdychali, par臋 bab poci膮ga艂o nosem, ale m臋偶czy藕ni pozostali niewzruszeni, jak oni obaj. Po drodze do wyj艣cia podziwiali rze藕by d艂uta Remingtona stoj膮ce wzd艂u偶 korytarza, ale wkr贸tce odetchn臋li z ulg膮, gdy 艣wie偶e powietrze po艂o偶y艂o kres rz膮dowemu zaduchowi. W milczeniu odeszli na ubocze.

— 艁adne im jesionki kupili艣my, nie? — zacz膮艂 Holbrook.

— Szkoda, 偶e by艂y zamkni臋te. — Brown rozejrza艂 si臋 ostro偶nie. W pobli偶u nie zauwa偶y艂 nikogo, kto m贸g艂by pods艂ucha膰 ich s艂owa. — Zosta艂y po nich dzieciaki — powiedzia艂 po chwili. Ruszyli na po艂udnie, chodnikiem wzd艂u偶 Pennsylvania Avenue.

— Tak, tak, zosta艂y. I je te偶 pewnie wychowaj膮 na pieprzonych biurokrat贸w. — Znowu przeszli par臋 krok贸w w milczeniu. — Cholera!

Nie by艂o nic wi臋cej do powiedzenia, wi臋c Pete milcza艂, bo nie lubi艂 powtarza膰 po Ernie'em.

S艂o艅ce wschodzi艂o, a brak wysokiego budynku na Wzg贸rzu drastycznie rzuca艂 si臋 w oczy na ciemnym tle nocnego, zimowego nieba. To by艂a ich pierwsza podr贸偶 do Waszyngtonu, ale obaj na tyle cz臋sto widzieli ten pejza偶, 偶e nieprawid艂owo艣膰 od razu rzuci艂a im si臋 w oczy. Pete cieszy艂 si臋, 偶e Erniemu uda艂o si臋 go nam贸wi膰 do wyjazdu. Sam ten widok wystarcza艂, by wynagrodzi膰 wszelkie niewygody podr贸偶y.

— Ernie — powiedzia艂 po chwili — jaki偶 to inspiruj膮cy widok!

— Racja.

* * *

Objawy choroby zaczyna艂y jednoznacznie wskazywa膰 na jej rodzaj, wi臋c bardzo martwi艂a si臋 o swego pacjenta. Taki mi艂y ch艂opiec i tak ci臋偶ko chory. Siostra Jeanne Baptiste mierzy艂a mu temperatur臋, kt贸ra nigdy nie spada艂a poni偶ej 40,4掳 Celsjusza. Ju偶 sama gor膮czka mog艂a si臋 okaza膰 dla niego zab贸jcza, a przecie偶 by艂y i inne, jeszcze bardziej niepokoj膮ce symptomy. Nasila艂a si臋 utrata orientacji przestrzennej, a w 艣lad za ni膮 wymioty. W wymiocinach pojawi艂a si臋 krew, co by艂o oznak膮 wewn臋trznego krwawienia. To wszystko mog艂o wskazywa膰 na kilka chor贸b, ale ona najbardziej obawia艂a si臋, 偶e to mo偶e by膰 wirus ebola. W d偶unglach tego kraju kry艂o si臋 wiele chor贸b i cho膰 konkurencja mi臋dzy nimi o tytu艂 najgorszego paskudztwa by艂a zaci臋ta, Ebola Zaire wygrywa艂 j膮 o dwie d艂ugo艣ci. Znaj膮c wysoko艣膰 stawki, pobiera艂a krew do analizy bardzo ostro偶nie. Pierwsza pr贸bka gdzie艣 si臋 zawieruszy艂a, bo, niestety, tutejszemu m艂odszemu personelowi medycznemu brakowa艂o tej staranno艣ci, jak膮 daje porz膮dne europejskie wykszta艂cenie. Rodzice trzymali pacjenta za rami臋, gdy wk艂uwa艂a si臋 w 偶y艂臋 i nabiera艂a krew do pojemnika. Oczywi艣cie, mia艂a na r臋kach gumowe r臋kawiczki, ale wszystko posz艂o g艂adko, bo ch艂opiec by艂 nieprzytomny. Wyci膮gn臋艂a ig艂臋 z 偶y艂y i natychmiast wyrzuci艂a j膮 do plastikowego pojemnika na odpady do spalenia. Prob贸wka by艂a na zewn膮trz bezpieczna, ale i ona natychmiast pow臋drowa艂a do pojemnika. Najbardziej obawia艂a si臋 o ig艂臋. Zbyt wielu ludzi z administracji szpitala usi艂owa艂o oszcz臋dza膰 pieni膮dze poprzez powt贸rne u偶ywanie sprz臋tu i to w dzisiejszych czasach, gdy AIDS i inne przenoszone z krwi膮 choroby by艂y na porz膮dku dziennym! Sama zniszczy ten pojemnik, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e ig艂y, kt贸re przejd膮 przez jej r臋ce, nie b臋d膮 ponownie u偶ywane.

Nie mia艂a czasu dalej przygl膮da膰 si臋 pacjentowi. Wychodz膮c z oddzia艂u, przesz艂a 艂膮cznikiem do pozosta艂ej cz臋艣ci szpitala. Szpital mia艂 d艂ug膮 i zaszczytn膮 histori臋, a zbudowano go z pe艂nym uwzgl臋dnieniem miejscowych warunk贸w. Sk艂ada艂 si臋 z du偶ej liczby niskich pawilon贸w, po艂膮czonych 艂膮cznikami, laboratorium te偶 powsta艂o na miejscu, ledwie pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej. Byli w o tyle dobrej sytuacji, 偶e od jakiego艣 czasu wzi臋艂a ich pod nadz贸r WHO, 艢wiatowa Organizacja Zdrowia, dzi臋ki kt贸rej otrzymali du偶o nowoczesnego sprz臋tu, oraz sze艣ciu m艂odych lekarzy po angielskich i ameryka艅skich szko艂ach. Szkoda tylko, 偶e 偶adnych piel臋gniarek.

Doktor Mohammed Moudi siedzia艂 przy stole w laboratorium. Wysoki, szczup艂y, o smag艂ej twarzy, odnosi艂 si臋 nieco oschle do innych ludzi, ale by艂 bardzo powa偶anym specjalist膮. S艂ysz膮c, 偶e wchodzi, odwr贸ci艂 si臋 ku niej i zauwa偶y艂, 偶e bardzo starannie obchodzi si臋 z pojemnikami przeznaczonymi do zniszczenia.

— A c贸偶 tam mamy, siostro? — zapyta艂.

— Pr贸bka krwi pacjenta Benedicta Mkusy, ch艂opca, lat osiem — odpar艂a, podaj膮c lekarzowi histori臋 choroby. Moudi wyj膮艂 kart臋 z koperty i zacz膮艂 czyta膰. Nic dziwnego, 偶e siostra Jeanne Baptiste, doskona艂a piel臋gniarka i pobo偶na kobieta, cho膰 niewierna, bo przecie偶 katoliczka, tak bardzo uwa偶a艂a z t膮 ig艂膮. B贸l g艂owy, dreszcze, zaburzenia r贸wnowagi, wymioty i na dodatek objawy krwawienia wewn臋trznego. Gdy podni贸s艂 wzrok znad papier贸w, w jego oczach wida膰 by艂o zatroskanie. Je偶eli nast臋pne b臋d膮 wybroczyny, to sprawa stanie si臋 jasna.

— Czy on nadal le偶y na oddziale og贸lnym?

— Tak, panie doktorze.

— Prosz臋 go natychmiast przenie艣膰 do izolatki. Przyjd臋 tam za p贸艂 godziny.

— Tak jest, panie doktorze.

Wychodz膮c obtar艂a pokryte potem czo艂o. Przekl臋ty upa艂. Europejczyk mo偶e tu prze偶y膰 ca艂e 偶ycie i ci膮gle si臋 do niego nie przyzwyczai膰. Chyba trzeba b臋dzie wzi膮膰 aspiryn臋.

7
Publiczny wizerunek

Zacz臋艂o si臋 wcze艣nie, gdy dwa samoloty E-3B Sentry wystartowa艂y o 8.00 czasu miejscowego z bazy Si艂 Powietrznych Tinker w Oklahomie i skierowa艂y si臋 do bazy Pope w P贸艂nocnej Karolinie. Wreszcie kto艣 doszed艂 do wniosku, 偶e zamkni臋cie wszystkich lotnisk jest lekk膮 przesad膮. Zamkni臋te pozosta艂o lotnisko National, do kt贸rego zreszt膮 i tak ju偶 kongresmani nie 艣pieszyli w weekendy, by rozlecie膰 si臋 do swoich okr臋g贸w wyborczych. Loty z National podzielono mi臋dzy oba pozosta艂e lotniska: Dulles i Waszyngton-Baltimore i zaplanowano tak, by omija艂y przestrze艅 powietrzn膮 w promieniu trzydziestu kilometr贸w wok贸艂 Bia艂ego Domu. Kontrolerzy ruchu powietrznego dostali w tej sprawie bardzo stanowcze instrukcje. Je偶eli jakikolwiek statek powietrzny chcia艂by si臋 kierowa膰 w stron臋 strefy zakazanej, mieli nawi膮za膰 z nim 艂膮czno艣膰 i nakaza膰 mu zmian臋 kursu. Gdyby to nie poskutkowa艂o, intruza przechwyci膰 mia艂a dy偶urna para my艣liwc贸w, a gdyby i to nie odnios艂o skutku, koniec intruza by艂by oczywisty i spektakularny, bo dy偶urna para uzbrojona zosta艂a w ostr膮 amunicj臋 i bojowe rakiety. Wok贸艂 miasta, na pu艂apie odpowiednio sze艣ciu i siedmiu tysi臋cy metr贸w, kr膮偶y艂y dwie grupy po cztery F-16 ka偶da, gotowe w ka偶dej chwili przechwyci膰 intruza. Wyb贸r pu艂apu podyktowany by艂 tym, 偶e z tej wysoko艣ci samolot贸w niemal nie by艂o s艂ycha膰 na ziemi, a w razie potrzeby mog艂y zwali膰 si臋 przez skrzyd艂o i szybko osi膮gn膮膰 pr臋dko艣膰 nadd藕wi臋kow膮 w nurkowaniu. Z ziemi nie by艂o ich s艂ycha膰, ale smugi kondensacyjne, ci膮gn膮ce si臋 za nimi, wprawnemu obserwatorowi m贸wi艂y r贸wnie wiele, co podobne smugi ci膮gn膮ce si臋 podczas II wojny 艣wiatowej za bombowcami 8. Armii Powietrznej w drodze nad niemieckie miasta.

O tej samej porze 260. Brygada 呕andarmerii waszyngto艅skiej Gwardii Narodowej obstawi艂a skrzy偶owania, by „kierowa膰 ruchem”. W bocznych uliczkach stan臋艂o ponad sto Hummvie, kt贸rym towarzyszy艂y pojazdy policji i FBI, blokuj膮c dojazd do trasy konduktu. Ulice wzd艂u偶 trasy obstawi艂a warta honorowa, wybrana ze wszystkich rodzaj贸w wojsk i nikt nie by艂 pewien, czy ich karabiny nie s膮 aby za艂adowane. Mimo to atmosfera wyra藕nie si臋 rozlu藕ni艂a, bo z ulic znikn臋艂y pojazdy opancerzone.

W mie艣cie przebywa艂o sze艣膰dziesi臋ciu dw贸ch szef贸w pa艅stw, wi臋c zapewnienie im wszystkim bezpiecze艅stwa oznacza艂o koszmar dla wszystkich, a media stara艂y si臋, by nikt nie utraci艂 okazji wzi臋cia udzia艂u w tym pandemonium.

Na ostatni膮 tego typu okazj臋 Jacqueline Kennedy wybra艂a, ku powszechnemu zgorszeniu, porann膮 toalet臋, ale min臋艂o ju偶 trzydzie艣ci pi臋膰 lat, wi臋c tym razem wystarcz膮 ciemne s艂u偶bowe garnitury, chyba 偶e kt贸ry艣 z go艣ci zdecyduje si臋 wyst膮pi膰 w mundurze (na przyk艂ad ksi膮偶臋 Walii jest przecie偶 oficerem), lub w stroju narodowym, co dotyczy艂o g艂贸wnie go艣ci z egzotycznych kraj贸w. Cz臋艣膰 z nich zdecydowa艂a si臋, mimo mrozu, pocierpie膰 w imi臋 narodowej dumy i zwyczaju. Ju偶 zebranie ich i dostarczenie do Bia艂ego Domu nastr臋cza艂o niema艂o problem贸w. W jakiej kolejno艣ci ustawi膰 t臋 procesj臋? Wed艂ug alfabetu? Ale jak: wed艂ug nazwisk, czy nazw kraj贸w? A mo偶e wed艂ug starsze艅stwa na urz臋dzie, tak jak si臋 ustawia hierarchi臋 ambasador贸w? No tak, ale wtedy na pierwszych miejscach znajd膮 si臋 g艂贸wnie dyktatorzy, z kt贸rymi by膰 mo偶e Ameryka ma poprawne stosunki, ale kt贸rym wcale nie ma zamiaru udziela膰 w ten spos贸b poparcia na arenie mi臋dzynarodowej. W ko艅cu jako艣 wszyscy przyjad膮 do Bia艂ego Domu i przejd膮 obok trumien, oddaj膮c cze艣膰 prochom zmar艂ego prezydenta. Potem pojawi膮 si臋 w Sali Wschodniej, gdzie grupa urz臋dnik贸w Departamentu Stanu b臋dzie stara艂a si臋 ich jako艣 zabawi膰 kaw膮 i ciasteczkami.

Ryanowie ko艅czyli si臋 w艂a艣nie ubiera膰 na g贸rze, przy pomocy personelu Bia艂ego Domu. Najlepiej znosi艂y t臋 pomoc dzieci, przyzwyczajone do tego, 偶e rodzice przyczesuj膮 im w艂osy przed wyj艣ciem. Teraz odczuwa艂y dzik膮 satysfakcj臋, widz膮c, jak kto艣 robi to samo tacie i mamie. Jack trzyma艂 w r臋ku tekst swojego pierwszego przem贸wienia. By艂o ju偶 za p贸藕no na to, 偶eby zamkn膮膰 oczy i pr贸bowa膰 si臋 obudzi膰 z tego snu. Czu艂 si臋 jak skrajnie wyczerpany bokser, niezdolny do wykonania uniku, ale stoj膮cy twardo, inkasuj膮cy ka偶dy cios i troszcz膮cy si臋 ju偶 tylko o to, by nie skompromitowa膰 si臋 przed publiczno艣ci膮. Mary Abbot sko艅czy艂a uk艂ada膰 mu w艂osy i teraz utrwali艂a fryzur臋 lakierem. Ryan nigdy w 偶yciu nie zrobi艂by czego艣 takiego z w艂asnej woli.

— Czekaj膮 ju偶 na pana, panie prezydencie — powiedzia艂 Arnie.

— Wiem — mrukn膮艂 Jack, oddaj膮c tekst mowy agentowi Tajnej S艂u偶by. Wyszed艂 z pokoju, a za nim ruszy艂a Cathy, prowadz膮c za r臋k臋 ma艂膮 Katie. Sally wzi臋艂a za r臋k臋 Jacka juniora i pod膮偶yli za rodzicami na korytarz i potem schodami na d贸艂. Prezydent Ryan schodzi艂 wolno kr臋conymi schodami, a potem skierowa艂 kroki w lewo, ku Sali Wschodniej. G艂owy obr贸ci艂y si臋 ku niemu, gdy wszed艂 przez drzwi. Wszyscy patrzyli na niego, ale nie by艂y to zwyczajne, zdawkowe spojrzenia na nowego go艣cia. Prawie ka偶da para oczu nale偶a艂a do jakiej艣 g艂owy pa艅stwa, albo ambasadora, kt贸ry wieczorem usi膮dzie do pisania raportu na temat tego, co widzia艂 i czego zdo艂a艂 si臋 dowiedzie膰 o nowym prezydencie USA lub wywnioskowa膰 z jego zachowania. Szcz臋艣ciem Jacka by艂o to, 偶e pierwsza osoba, z kt贸r膮 mia艂 tu do czynienia, nie nale偶a艂a do 偶adnej z tych kategorii.

— Panie prezydencie — powiedzia艂 m臋偶czyzna w galowym mundurze Kr贸lewskiej Marynarki Wojennej. Jego ambasador zgrabnie to za艂atwi艂. Zreszt膮 Londyn tak偶e by艂 zadowolony z nowego uk艂adu. Specjalne stosunki, zawsze 艂膮cz膮ce Wielk膮 Brytani臋 i Stany Zjednoczone, musia艂y sta膰 si臋 jeszcze bardziej specjalne, skoro na fotelu prezydenta zasiad艂 kawaler Krzy偶a Komandorskiego Orderu Wiktorii.

— Wasza wysoko艣膰 — odpar艂 prezydent Ryan i pozwoli艂 sobie na u艣miech, 艣ciskaj膮c podan膮 na powitanie d艂o艅. — Szmat czasu up艂yn膮艂 od tamtego dnia w Londynie, gdy si臋 poznali艣my.

— Rzeczywi艣cie.

* * *

S艂o艅ce nie grza艂o tak, jak powinno, co by艂o sprawk膮 lodowatego wiatru, a ostre cienie powodowa艂y, 偶e wszystkim wydawa艂o si臋, 偶e jest jeszcze zimniej ni偶 w rzeczywisto艣ci. Policja waszyngto艅ska otwiera艂a procesj臋 eskort膮 motocyklist贸w, za kt贸rymi kroczy艂o trzech dobosz贸w i dru偶yna 偶o艂nierzy z trzeciego plutonu kompanii B pierwszego batalionu 501. pu艂ku piechoty spadochronowej 82. Dywizji Powietrznodesantowej, w kt贸rym kiedy艣 s艂u偶y艂 Roger Durling. Za 偶o艂nierzami prowadzono konia bez je藕d藕ca, z odwr贸conymi butami w strzemionach i dwie lawety armatnie, na kt贸rych wieziono obok siebie trumny m臋偶a i 偶ony. Potem zaczyna艂a si臋 d艂uga kolumna samochod贸w. Zimne powietrze nios艂o warkot werbli daleko wzd艂u偶 kamiennych kanion贸w ulic. W miar臋 jak procesja post臋powa艂a na p贸艂nocny zach贸d, marynarze, 偶o艂nierze, lotnicy i marines z warty honorowej prezentowali bro艅, najpierw przed starym, a potem przed nowym prezydentem. W艣r贸d publiczno艣ci wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn ods艂ania艂a g艂owy przed trumnami, cho膰 cz臋艣膰 o tym zapomina艂a.

Brown i Holbrook nie zapomnieli. Durling m贸g艂 sobie by膰 pieprzonym biurokrat膮, ale trumny okrywa艂a flaga, a fladze nale偶a艂a si臋 cze艣膰, bo to nie jej wina, 偶e do niecnych cel贸w j膮 u偶yto. Widzieli 偶o艂nierzy w czerwonych beretach i wysokich sznurowanych butach spadochroniarskich, kt贸rymi t艂ukli w bruk a偶 mi艂o i wiedzieli z radia, 偶e znale藕li si臋 tutaj, bo Durling by艂 jednym z nich. Widzieli te偶 dw贸ch 偶o艂nierzy, krocz膮cych przed lawetami, z kt贸rych jeden ni贸s艂 flag臋 prezydenck膮, a drugi oprawione w ramk臋 odznaczenia bojowe prezydenta. Jedno z nich dosta艂 za uratowanie jednego ze swoich podw艂adnych pod ogniem. S艂yszeli, 偶e ten 偶o艂nierz te偶 gdzie艣 maszeruje w procesji pogrzebowej, a zanim ruszy艂a, udzieli艂 kilkunastu wywiad贸w, bardzo ciep艂o wspominaj膮c tamten dzie艅. Szkoda, 偶e po tym wszystkim tak zszed艂 na psy, pomy艣leli.

Nowego prezydenta te偶 zobaczyli, przeje偶d偶a艂 obok limuzyn膮, kt贸r膮 艂atwo by艂o pozna膰, bo przy ka偶dym jej rogu truchta艂 agent Tajnej S艂u偶by. Ten nowy by艂 dla nich zagadk膮. Wiedzieli o nim tyle, co wyczytali z gazet i widzieli w telewizji. Strzelec. I to pono膰 niez艂y. Pisali, 偶e zabi艂 w艂asnor臋cznie dw贸ch ludzi, jednego z pistoletu, drugiego z Uzi. W dodatku by艂y oficer piechoty morskiej. To budzi艂o sympati臋 i nadziej臋. Ale w telewizji pokazywali do znudzenia tak偶e jego przem贸wienia i konferencje prasowe oraz wyst臋py w programach telewizyjnych. Te pierwsze wychodzi艂y mu jeszcze jako tako, wida膰 by艂o, 偶e jest kompetentnym m贸wc膮, ale w talk shows wyra藕nie czu艂 si臋 nie na miejscu.

Wi臋kszo艣膰 okien przeje偶d偶aj膮cych limuzyn mia艂a przyciemnione okna, ale ta prezydencka, rzecz jasna, nie. Z chodnika wida膰 by艂o, 偶e jego troje dzieci siedzia艂o przed nim, na odchylanych siedzeniach, ty艂em do kierunku jazdy, a 偶ona obok niego.

* * *

— W艂a艣ciwie co wiemy na pewno o prezydencie Ryanie?

— Niewiele — przyzna艂 komentator. — Jego s艂u偶ba pa艅stwowa mia艂a g艂贸wnie zwi膮zek z CIA. Cieszy艂 si臋 uznaniem Kongresu, co w tych kr臋gach rzadkie i to obu stron sali, co w艂a艣ciwie si臋 nie zdarza. Od wielu lat wsp贸艂pracowa艂 w Kongresie z deputowanymi Alem Trentem i Samem Fellowsem, i mo偶e dzi臋ki temu obaj oni prze偶yli t臋 katastrof臋. Wszyscy s艂yszeli艣my ju偶 nie raz o tej historii sprzed lat, gdy zaatakowali go terrory艣ci...

— Tak, to zdumiewaj膮ca historia, jakby 偶ywcem z Dzikiego Zachodu — przerwa艂 mu dziennikarz. — Ale co s膮dzi膰 o prezydencie, kt贸ry...

— Zabija艂 ludzi? — odwdzi臋czy艂 si臋 pi臋knym za nadobne komentator. Mia艂 ju偶 do艣膰 pracy w nadgodzinach, zw艂aszcza z tym nad臋tym dupkiem. — No c贸偶, nie on pierwszy w naszej historii. Jerzy Waszyngton by艂 genera艂em, Andy Jackson te偶. William Henry Harrison by艂 偶o艂nierzem, Grant i wi臋kszo艣膰 prezydent贸w obejmuj膮cych urz膮d po wojnie secesyjnej te偶. Potem oczywi艣cie Teddy Roosevelt. Truman by艂 偶o艂nierzem. Eisenhower. Kennedy s艂u偶y艂 w Marynarce, podobnie jak Nixon, Carter i George Bush — to zwi臋z艂e, ale tre艣ciwe przypomnienie historii wyra藕nie zrobi艂o wra偶enie na redaktorze, wi臋c przezornie zmieni艂 temat.

— Ale zosta艂 wybrany wiceprezydentem w艂a艣ciwie tylko jako tymczasowy zast臋pca, w nagrod臋 za swoj膮 rol臋 w rozwi膮zaniu konfliktu z Japoni膮, czy偶 nie? — Wszyscy w telewizji wystrzegali si臋 s艂owa „wojna” na okre艣lenie tego, co zasz艂o mi臋dzy Ameryk膮 a Japoni膮 w ostatnich tygodniach. To mia艂o pokaza膰 staremu komentatorowi jego miejsce. A poza tym, kto powiedzia艂, 偶e prezydent ma prawo do miodowego miesi膮ca?

* * *

Ryan chcia艂 raz jeszcze zajrze膰 do swej przemowy, ale okaza艂o si臋, 偶e nie by艂o na to czasu. W limuzynie panowa艂 ch艂贸d, ale to i tak nic w por贸wnaniu z sytuacj膮 na chodnikach, gdzie ci wszyscy ludzie stali na mrozie, w pi臋ciu czy dziesi臋ciu rz臋dach wzd艂u偶 ulic i odprowadzali wzrokiem przeje偶d偶aj膮ce samochody. Byli tak blisko, 偶e wida膰 by艂o wyraz ich twarzy. Wielu pokazywa艂o go palcami i co艣 m贸wi艂o, pewnie informuj膮c innych, 偶e to jedzie ich nowy prezydent. Niekt贸rzy kiwali mu d艂o艅mi, wyra藕nie zak艂opotani i nie wiedz膮cy, czy ten gest jest na miejscu w takich okoliczno艣ciach, ale chcieli mu jako艣 przekaza膰, 偶e s膮 z nim, 偶e mu wsp贸艂czuj膮. Inni k艂aniali si臋 z tym typowo pogrzebowym u艣miechem, m贸wi膮cym: „Trzymaj si臋, ch艂opie”. Jack zastanawia艂 si臋, czy odpowiada膰 im gestami, ale zdecydowa艂, 偶e nie. Patrzy艂 wi臋c tylko na nich z neutralnym, jak mu si臋 wydawa艂o, wyrazem twarzy, nic nie m贸wi膮c, bo nawet nie wiedzia艂, co m贸g艂by im powiedzie膰. To b臋dzie napisane w przem贸wieniu, pomy艣la艂, rozczarowany tym, 偶e jemu nic w tej chwili nie przychodzi艂o na my艣l.

* * *

— Nie wygl膮da na zachwyconego — szepn膮艂 Brown do Holbrooke'a. Poczekali kilka minut, a偶 t艂um si臋 przerzedzi. Nie wszyscy widzowie zainteresowani byli ogl膮daniem kolumny zagranicznych dygnitarzy, tym bardziej, 偶e jechali w limuzynach z ciemnymi szybami i zamkni臋tymi oknami. Bez tego, 艣ledzenie flag na b艂otnikach zamienia艂o si臋 w gr臋 pod has艂em: „Jezu, a co to za jeden?”, w dodatku zwykle z niew艂a艣ciwymi odpowiedziami, bo Amerykanie, maj膮c ogromn膮 ilo艣膰 informacji do przyswojenia o w艂asnym olbrzymim kraju, reszt臋 艣wiata traktowali w szko艂ach bardzo og贸lnikowo. Skoro wi臋c t艂um zacz膮艂 si臋 rozchodzi膰, Ludzie z G贸r przepchn臋li si臋 do parku.

— On chyba jest inny — zaryzykowa艂 Holbrook.

— E, tam, inny. To taki sam biurokrata. Pami臋tasz „Zasad臋 Petera”? — To by艂a ksi膮偶ka, kt贸ra w ich opinii wyja艣nia艂a mechanizmy rz膮dz膮ce administracj膮 rz膮dow膮. W ka偶dej hierarchii ludzie awansowali tak d艂ugo, a偶 osi膮gn臋li stanowisko odpowiadaj膮ce poziomowi swojej niekompetencji. — Ja my艣l臋 o tym w ten spos贸b.

— Mo偶e to i racja... — odpar艂 Pete, ogl膮daj膮c si臋 raz jeszcze ku ulicy, kolumnie samochod贸w i furkocz膮cym chor膮giewkom.

* * *

Ochrona w Katedrze Narodowej by艂a wr臋cz hermetyczna. Agenci Tajnej S艂u偶by wiedzieli o tym i wiedzieli tak偶e, 偶e 偶aden zab贸jca — prawdziwy, a nie wytw贸r hollywoodzkiej wyobra藕ni — nie zaryzykuje 偶yciem w takich warunkach. Na dachu ka偶dego budynku, z kt贸rego wida膰 by艂o neogotyck膮 katedr臋, znajdowali si臋 policjanci, 偶o艂nierze i agenci Tajnej S艂u偶by, w tym snajperzy Tajnej S艂u偶by, z ich precyzyjnymi karabinami, kt贸re, za dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w od sztuki, zapewnia艂y w r臋kach kompetentnego strzelca trafienie w cel wielko艣ci g艂owy z dystansu ponad siedmiuset metr贸w. A zesp贸艂 snajper贸w S艂u偶by sk艂ada艂 si臋 wy艂膮cznie z kompetentnych strzelc贸w, o czym 艣wiadczy艂y tytu艂y zdobywane przez nich na ka偶dych zawodach strzeleckich z regularno艣ci膮 i nieuchronno艣ci膮 przyp艂yw贸w morza. Codzienne treningi pozwala艂y tej elitarnej grupie utrzyma膰 umiej臋tno艣ci na niezmiennie wysokim poziomie. Zawodowiec, wiedz膮cy o ich obecno艣ci, na pewno da sobie spok贸j, a amator贸w mog艂y odstraszy膰 inne, bardziej ostentacyjne przygotowania, kt贸re ka偶dego potencjalnego zamachowca musia艂y natchn膮膰 w膮tpliwo艣ciami, czy to aby dobry dzie艅 na umieranie.

Napi臋cie dawa艂o si臋 wszystkim we znaki, a gdy na horyzoncie pojawi艂a si臋 procesja, agenci spi臋li si臋 jeszcze bardziej. Jeden z nich, wyczerpany trzydziestogodzinn膮 ju偶 s艂u偶b膮, pi艂 w艂a艣nie kolejny kubek kawy, gdy potkn膮艂 si臋 i wyla艂 jego zawarto艣膰 na kamienne stopnie katedry. Kln膮c pod nosem, zgni贸t艂 w d艂oni plastikowy kubek i wcisn膮艂 go w kiesze艅. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂, a nie widz膮c nic podejrzanego, zameldowa艂 do mikrofonu wpi臋tego w klap臋, 偶e na jego posterunku wszystko w porz膮dku. Plama kawy zamarz艂a niemal natychmiast na lodowatym granicie schod贸w.

Wewn膮trz katedry inny zesp贸艂 agent贸w przetrz膮sa艂 po raz ostatni wszelkie ciemne k膮ty i zajmowa艂 wyznaczone na czas ceremonii posterunki. Pracownicy protoko艂u dyplomatycznego w po艣piechu czynili ostatnie przygotowania, sprawdzaj膮c wszystko z instrukcjami przes艂anymi w ostatniej chwili faksem i zastanawiali si臋, co te偶 tym razem p贸jdzie nie tak.

Lawety zajecha艂y pod katedr臋, a w 艣lad za nimi zacz臋艂y podje偶d偶a膰 kolejno limuzyny. Ryan wysiad艂 z samochodu pierwszy i skierowa艂 si臋 ku Durlingom, a za nim pod膮偶y艂a rodzina. Dzieci by艂y nadal zszokowane. Jack nie wiedzia艂, czy to lepiej, czy gorzej. Co mo偶e zrobi膰 cz艂owiek w chwilach takich jak ta? Po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu syna swego poprzednika. Za nimi ustawia艂 si臋 orszak oficjalnych go艣ci. Pozostali nap艂ywali do katedry bocznymi wej艣ciami, przechodz膮c przez przeno艣ne bramki do wykrywania metali. Wcze艣niej w ten sam spos贸b sprawdzono ko艣cielnych i ch贸rzyst贸w, kt贸rzy zajmowali w艂a艣nie swoje miejsca.

Jack pomy艣la艂, 偶e Roger musia艂 by膰 dumny ze s艂u偶by w 82. Dywizji. 呕o艂nierze, kt贸rzy prowadzili orszak, weszli do ko艣cio艂a i przygotowywali si臋 do wzi臋cia udzia艂u w uroczysto艣ci pod dow贸dztwem m艂odego kapitana Si艂 Powietrznych i dw贸ch podoficer贸w. Wszyscy wygl膮dali bardzo m艂odo, zw艂aszcza 偶e g艂owy pod beretami mieli ogolone niemal na zero. Przypomnia艂 sobie, 偶e przecie偶 widzia艂 zdj臋cie ojca z czas贸w jego s艂u偶by w „konkurencyjnej” 101. Dywizji w czasie II wojny 艣wiatowej. Wygl膮da艂 na nim dok艂adnie tak, jak te dzieciaki, no mo偶e mia艂 troch臋 wi臋cej w艂os贸w, bo strzy偶enie na zero nie by艂o jeszcze tak modne w latach 40. Ale na jego twarzy malowa艂a si臋 ta sama twardo艣膰, zadziorna duma i determinacja, by zrobi膰 swoje, cokolwiek by si臋 dzia艂o wok贸艂. Przygotowania zdawa艂y si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰. Ryan, podobnie jak 偶o艂nierze, nie m贸g艂 si臋 rozgl膮da膰. Musia艂 sta膰 na baczno艣膰, zupe艂nie jak wtedy, kiedy sam nosi艂 mundur Korpusu. Pozwala艂 sobie tylko na rzucanie spojrze艅 na boki. Dzieci kr臋ci艂y g艂owami i przest臋powa艂y z nogi na nog臋 z zimna. Cathy, kt贸ra ich pilnowa艂a, przejmowa艂a si臋 ewentualnymi przezi臋bieniami tak samo, jak Jack, ale nic na to nie mog艂a poradzi膰, bo znale藕li si臋 w sytuacji, kt贸ra przeros艂a nawet rodzicielsk膮 trosk臋 o dzieci. Czym by艂o to cholerne poczucie obowi膮zku, 偶e nawet 艣wie偶o osierocone dzieci wiedzia艂y, 偶e trzeba tam po prostu sta膰 i wytrzyma膰 to wszystko?

Ostatni go艣cie wysiedli wreszcie z samochod贸w i zaj臋li swoje miejsca. 呕o艂nierze ruszyli do lawet, po siedmiu do ka偶dej. Oficer dowodz膮cy uroczysto艣ci膮 odkr臋ci艂 najpierw jeden, potem drugi uchwyt, a nast臋pnie 偶o艂nierze unie艣li trumny i odeszli z nimi w bok, poruszaj膮c si臋 jak roboty. 呕o艂nierz nios膮cy prezydenck膮 flag臋 ruszy艂 po schodach, a w 艣lad za nim pod膮偶y艂y trumny. Trumna prezydenta wnoszona by艂a jako pierwsza, poprzedza艂 j膮 kapitan dowodz膮cy wart膮 honorow膮, a przed drug膮 trumn膮 wchodzi艂 jeden z sier偶ant贸w.

To nie by艂a niczyja wina. Po ka偶dej stronie trumn臋 trzyma艂o trzech 偶o艂nierzy, stawiaj膮cych kroki powoli, w takt komend sier偶anta. Troch臋 ju偶 zesztywnieli po kwadransie z g贸r膮 stania na baczno艣膰 na mrozie, zaraz po d艂ugim spacerze w g贸r臋 Massachusetts Avenue. 艢rodkowy 偶o艂nierz z prawej strony po艣lizgn膮艂 si臋 na zamarzni臋tej kawie dok艂adnie w tej chwili, gdy wszyscy stawiali kolejny krok. Nieszcz臋艣nik przewr贸ci艂 si臋 padaj膮c do 艣rodka, a nie na zewn膮trz i podci膮艂 koleg臋 id膮cego za nim. Nier贸wno podparty 艂adunek ponad dwustu kilogram贸w drewna, metalu i zw艂ok prezydenta spad艂 na le偶膮cego po艣rodku 偶o艂nierza, 艂ami膮c mu obie nogi na granitowych stopniach.

T艂um, czekaj膮cych na zewn膮trz katedry, wyda艂 j臋k grozy. Agenci Tajnej S艂u偶by podbiegli, obawiaj膮c si臋, 偶e 偶o艂nierz pad艂 od strza艂u oddanego przez snajpera. Andrea Price wysun臋艂a si臋 przed Ryana, trzymaj膮c pod p艂aszczem r臋k臋 na uchwycie pistoletu, a inni agenci ustawili si臋 obok, gotowi w ka偶dej chwili odci膮gn膮膰 obie prezydenckie rodziny poza zasi臋g zagro偶enia. 呕o艂nierze ju偶 zdejmowali trumn臋 z rannego kolegi o twarzy nagle pobiela艂ej z b贸lu.

— L贸d — sykn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by do sier偶anta. — Po艣lizgn膮艂em si臋. — Mia艂 nawet na tyle samokontroli, by w ostatniej chwili powstrzyma膰 przekle艅stwo, cisn膮ce mu si臋 na usta, gdy pomy艣la艂 o k艂opotach, jakich narobi艂. Agent spojrza艂 na stopie艅 poni偶ej i zobaczy艂 br膮zowaw膮, po艂yskuj膮c膮 plam臋. Wykona艂 uspokajaj膮cy gest pod adresem Andrei i potwierdzi艂 to przez mikrofon:

— To tylko po艣lizgni臋cie, tylko po艣lizgni臋cie.

Ryan skrzywi艂 si臋 na mgnienie oka, widz膮c ca艂e zdarzenie. Roger Durling i tak tego nie czu艂, ale dzieci, kt贸re odwr贸ci艂y g艂owy, gdy trumna g艂ucho r膮bn臋艂a o stopnie, musia艂y bole艣nie odczu膰 to, 偶e nawet po 艣mierci nie zaznaje spokoju. Pierwszy otrz膮sn膮艂 si臋 syn, z powrotem staj膮c sztywno jak przedtem, cho膰 gdzie艣 w g艂臋bi musia艂 si臋 przecie偶 zastanawia膰, czy ojca to nie bola艂o. Zaledwie par臋 godzin temu wsta艂 w 艣rodku nocy, wyszed艂 ze swego pokoju na korytarz i chcia艂 zapuka膰 do pokoju rodzic贸w by sprawdzi膰, czy mo偶e ju偶 wr贸cili.

* * *

— O m贸j Bo偶e — j臋kn膮艂 komentator. Kamery pokaza艂y w zbli偶eniu, jak 偶o艂nierze wyci膮gaj膮 rannego koleg臋 spod trumny i jak sier偶ant zajmuje jego miejsce. Sekund臋 p贸藕niej trumna zosta艂a ponownie podniesiona i wida膰 by艂o wyra藕nie odbit膮 politur臋 w miejscu, kt贸rym uderzy艂a w granit.

* * *

— Baczno艣膰! Naprz贸d marsz! — odezwa艂 si臋 sier偶ant ze swojego nowego miejsca. — Lewa!

— Tato! — zawo艂a艂 Mark Durling. — Tato!

W ciszy, kt贸ra zapad艂a po upadku trumny, wszyscy us艂yszeli ten g艂os. 呕o艂nierze zagry藕li wargi. Agenci Tajnej S艂u偶by, kt贸rych zawodowa duma i tak ci臋偶ko ucierpia艂a po utracie pryncypa艂a, spojrzeli pod nogi, albo po sobie nawzajem. Jack instynktownie obj膮艂 ch艂opca, ale nie mia艂 poj臋cia, co m贸g艂by mu powiedzie膰. Co jeszcze p贸jdzie nie tak? Na szcz臋艣cie trumny prezydenta Durlinga i jego ma艂偶onki zosta艂y doniesione do katedry bez 偶adnych incydent贸w.

— Ju偶 dobrze, Mark — powiedzia艂 Ryan, poklepuj膮c ch艂opca po ramieniu i prowadz膮c go ku drzwiom katedry. Gdyby cho膰 na chwil臋 m贸g艂 mu jako艣 ul偶y膰. Ale nie m贸g艂 i to jeszcze bardziej go przybi艂o.

Wewn膮trz by艂o nieco cieplej. Urz臋dnicy protoko艂u zaj臋li swoje miejsca i kierowali go艣ci na wyznaczone miejsca. Ryanowie zaj臋li pierwsz膮 艂awk臋 po prawej, Durlingom przypad艂a pierwsza z lewej. Trumny spocz臋艂y na katafalkach przed o艂tarzem, a za nimi sta艂y jeszcze trzy, jedna senatora i dwie kongresman贸w, po raz ostatni wyst臋puj膮cych w roli reprezentant贸w narodu. Organy zagra艂y co艣, czego Ryan nie rozpozna艂. Dobrze przynajmniej, 偶e to nie „Requiem” Mozarta z tym powtarzaj膮cym si臋, brutalnie brzmi膮cym motywem rodem z maso艅skiej procesji, kt贸re tak natr臋tnie wtyka si臋 w 艣cie偶k臋 d藕wi臋kow膮 ka偶dego filmu o holokau艣cie. Kap艂ani trzech wyzna艅 ustawili si臋 przed trumnami z wyrazem profesjonalnej zadumy na twarzach. Przed Ryanem, w miejscu, gdzie zwykle le偶a艂by psa艂terz, kto艣 po艂o偶y艂 tekst jego przem贸wienia.

* * *

Scena w telewizji nale偶a艂a do gatunku, kt贸ry u ludzi jego profesji wywo艂ywa艂 obrzydzenie albo dreszcze rozkoszy, z kt贸r膮 偶aden seks nie m贸g艂 si臋 nawet r贸wna膰. Ach, 偶eby to moja robota... Ale takie okazje mog艂y si臋 zdarzy膰 tylko przypadkowo i nie pozostawia艂y czasu na przygotowania. Zadania tej wagi bez przygotowa艅 nie da si臋 po prostu wykona膰. Nie 偶eby to by艂y jakie艣 trudno艣ci nie do pokonania, co to, to nie, ale trzeba troch臋 gimnastyki my艣lowej, 偶eby opracowa膰 metod臋. Mo偶e znowu jego ulubiony mo藕dzierz? Da艂o by si臋 go zamontowa膰 na platformie zwyk艂ej ci臋偶ar贸wki, kt贸r膮 bez trudu mo偶na znale藕膰 w ka偶dym wi臋kszym mie艣cie 艣wiata. A potem tylko wycelowa膰 i pocisk poszybuje ponad dachami i w d贸艂, prosto do celu. W gr臋 wchodzi stosunkowo du偶y cel, wi臋c jak si臋 odpali dziesi臋膰, pi臋tna艣cie, mo偶e nawet dwadzie艣cia pocisk贸w, na pewno kt贸ry艣 trafi. Cel to cel, a terror to terror i nie ma si臋 co roztkliwia膰, skoro wykonuje si臋 taki zaw贸d.

— No i popatrz na nich wszystkich — mrukn膮艂. Kamery pokazywa艂y ludzi zape艂niaj膮cych poszczeg贸lne 艂awki. Przede wszystkim m臋偶czy藕ni, kobiet ma艂o, pousadzanych wed艂ug jakiego艣 nie do ko艅ca przejrzystego klucza, cz臋艣膰 szepcz膮ca co艣 sobie nawzajem, wi臋kszo艣膰 siedz膮ca cicho i t臋pym spojrzeniem omiataj膮ca wn臋trze. Potem dzieci zabitego prezydenta, syn i c贸rka, siedz膮ce tam z wyrazem twarzy dziecka nagle skrzywdzonego przez los. Co one mog膮 wiedzie膰 o 偶yciu? Pozbieraj膮 si臋, nie ma co do tego w膮tpliwo艣ci. Dzieci zadziwiaj膮co dobrze znosz膮 takie rzeczy. Nic im nie b臋dzie, tym bardziej, 偶e teraz przestaj膮 by膰 elementem wa偶nym politycznie, wi臋c jego zainteresowanie nimi by艂o natury czysto akademickiej. Potem na ekranie znowu pojawi艂a si臋 twarz Ryana, a zbli偶enie pozwoli艂o na analiz臋 mimiki.

* * *

Jeszcze si臋 nie po偶egna艂 z Rogerem Durlingiem. Jack nie mia艂 nawet czasu pozbiera膰 my艣li i skoncentrowa膰 si臋 nad tym, bo ostatni tydzie艅 by艂 bardzo pracowity, ale co chwila przy艂apywa艂 si臋 na tym, 偶e patrzy na t臋 trumn臋. Anne zna艂 w艂a艣ciwie s艂abo, a tych pozosta艂ych trzech praktycznie wcale, bo wybrano ich jedynie dlatego, 偶e wyznawali trzy r贸偶ne religie. Natomiast Roger by艂 przyjacielem. To Roger wyrwa艂 go na powr贸t z prywatnego 偶ycia, da艂 mu wa偶ne zaj臋cie i zaufa艂 mu. Zwykle s艂ucha艂 rad Jacka, cho膰 czasem potrafi艂 go tak偶e osadzi膰 i sprowadzi膰 na ziemi臋, ale zawsze jako przyjaciel. To by艂o ci臋偶kie zaj臋cie, tym ci臋偶sze, odk膮d zacz臋艂a si臋 ta historia z Japoni膮. Durling i Ryan przeszli przez to razem i chocia偶 Durling chcia艂 doko艅czy膰 dzie艂a innymi 艣rodkami, potrafi艂 uszanowa膰 to, 偶e dla Ryana sprawa by艂a ju偶 zako艅czona, w chwili gdy umilk艂y dzia艂a. Nie naciska艂, ale pozwoli艂 mu przej艣膰 do prywatnego 偶ycia, a potem zaproponowa艂 t臋 ostatni膮 misj臋, maj膮c膮 zwie艅czy膰 jego karier臋 rz膮dow膮, a kt贸ra sta艂a si臋 teraz jego pu艂apk膮.

Ale gdyby zaproponowa艂 to komu innemu — gdzie bym si臋 znalaz艂 tej nocy? Odpowied藕 by艂a prosta. Wtedy jego miejsce by艂oby w pierwszym rz臋dzie foteli w sali posiedze艅 plenarnych i prawdopodobnie we wn臋trzu jednej z tych trumien. Ta my艣l porazi艂a go tak, 偶e a偶 zamruga艂 oczyma. Roger uratowa艂 mu 偶ycie. I mo偶e nie tylko jemu. Cathy, a pewnie i dzieci, by艂yby przecie偶 na galerii, razem z Anne Durling.

Mark Durling zanosi艂 si臋 od p艂aczu. Jego starsza siostra, Amy, przytuli艂a go do siebie. Jack lekko skr臋ci艂 g艂ow臋, by k膮cikiem oka spojrze膰 na nich. Bo偶e, dlaczego one musz膮 przez to przechodzi膰? Przecie偶 to jeszcze dzieci! Spu艣ci艂 oczy i wbi艂 wzrok w posadzk臋. Nawet nie by艂o na kim wy艂adowa膰 gniewu. Zab贸jca prezydenta sam przy tym zgin膮艂, jego poszarpane cia艂o le偶a艂o w waszyngto艅skiej kostnicy, a na rodzin臋, je偶eli jak膮艣 zostawi艂, spada艂o odium publicznej odrazy do cz艂owieka, kt贸ry okry艂 rodak贸w nies艂aw膮. To w艂a艣nie dlatego 艣wiatli ludzie m贸wi膮 o ka偶dym akcie przemocy, 偶e jest pozbawiony sensu. 呕aden z nich niczego nikogo nie nauczy, pozostawi tylko ofiary. Podobnie jak rak, czy inna 艣miertelna choroba, zamachowiec uderzy艂 bez planu, na 艣lepo i nie by艂o przed nim obrony. Jeden cz艂owiek postanowi艂, 偶e nie b臋dzie samotny w drodze do takiego 偶ycia po 偶yciu, w jakie wierzy艂. Jak膮, do cholery, nauk臋 mieli z tego wyci膮gn膮膰 pozostali przy 偶yciu? Ryan, cho膰 od lat zajmowa艂 si臋 badaniem ludzkiego zachowania, nie zna艂 odpowiedzi. Skrzywi艂 si臋 wi臋c tylko i nadal wpatrywa艂 w posadzk臋, ws艂uchuj膮c si臋 w dochodz膮ce z s膮siedniej 艂awki pochlipywanie osieroconego ch艂opca.

* * *

To s艂abeusz. Wida膰 to na twarzy. Taki niby twardziel, prezydent USA, a siedzi tam jak zbity szczeniak i ledwie powstrzymuje 艂zy. Czy偶by nie wiedzia艂, 偶e 艣mier膰 jest nieod艂膮cznym elementem 偶ycia? Zreszt膮, zdarza艂o mu si臋 samemu zabija膰, prawda? Nie wiedzia艂, czym jest 艣mier膰? Dopiero teraz si臋 dowiedzia艂? Ci inni wiedzieli. Byli powa偶ni, nawet mo偶e ponurzy, bo na pogrzebie tak wypada, ale w ko艅cu ka偶de 偶ycie prowadzi do 艣mierci i Ryan powinien ju偶 w tym wieku o tym wiedzie膰. Zdarza艂o mu si臋 stan膮膰 twarz膮 w twarz z niebezpiecze艅stwem, ale to by艂o dawno. Mo偶e zd膮偶y艂 ju偶 zapomnie膰? Ludziom zdarza si臋 zapomina膰 takie rzeczy. Zadziwiaj膮ce, jak wiele mo偶na w ci膮gu paru sekund wyczyta膰 z ludzkiej twarzy.

Ale to dobrze, 偶e Ryan jest s艂aby. To upraszcza wiele spraw.

* * *

Pani premier Indii siedzia艂a pi臋膰 rz臋d贸w za nim, prawie w r贸wnej linii. Nie widzia艂a jego twarzy, ale uwa偶nie obserwowa艂a jego sylwetk臋. G艂owa pa艅stwa nie zachowuje si臋 w ten spos贸b. G艂owa pa艅stwa jest aktorem, graj膮cym na najwa偶niejszej scenie 艣wiata, a do tego trzeba wiedzy, jak to si臋 robi i jak nale偶y si臋 zachowywa膰. Przez ca艂e 偶ycie uczestniczy艂a w r贸偶nych poch贸wkach. Lider, chc膮cy odgrywa膰 istotn膮 rol臋 na politycznej scenie, musi mie膰 w艣r贸d ludzi licz膮cych si臋 na niej cho膰by sojusznik贸w, je艣li nie przyjaci贸艂, i okazywa膰 im szacunek, pojawiaj膮c si臋 na uroczysto艣ciach pogrzebowych nawet tych, kt贸rych za 偶ycia szczerze nienawidzi艂. Zreszt膮 w tym ostatnim przypadku chodzi艂a na nie nawet ch臋tnie. Poniewa偶 w jej kraju cia艂a zwykle kremowano, cz臋sto wyobra偶a艂a sobie, 偶e by膰 mo偶e jej wr贸g tam, na marach, nie jest jeszcze ca艂kiem martwy i pal膮 go 偶ywcem. Oczywi艣cie, to by艂y tylko my艣li na prywatny u偶ytek, ale trening w udawaniu zasmucenia bardzo si臋 w 偶yciu politykowi przydawa艂. „Tak, dzieli艂y nas z szanownym zmar艂ym r贸偶nice, czasem g艂臋bokie, ale by艂 to cz艂owiek godny szacunku, wsp贸艂praca z kt贸rym dawa艂a mi wiele satysfakcji, a jego pomys艂y zawsze godne by艂y rozwa偶enia” i tak dalej. Przez lata dosz艂a do takiej wprawy, 偶e ci, kt贸rzy ocaleli przed jej gniewem, zacz臋li w to wierzy膰. Mo偶e dlatego, 偶e sami bardzo chcieli w to wierzy膰. Przez lata uprawiania polityki mo偶na si臋 nauczy膰 u艣miecha膰, m贸wi膰 i wyra偶a膰 偶al w stosownych do sytuacji proporcjach. Wi臋cej — trzeba si臋 tego nauczy膰. Przyw贸dcy polityczni nie mogli okazywa膰 prawdziwych uczu膰. Prawdziwe uczucia obna偶a艂y s艂abe punkty, a na to tylko czekaj膮 przeciwnicy, kt贸rzy nigdy nie wahali si臋 zrobi膰 z tej wiedzy u偶ytku, wi臋c trzeba by艂o je chowa膰 coraz g艂臋biej. Ale to dobrze, bo politykowi uczucia mog膮 tylko przeszkadza膰.

Ryan nie mia艂 o tym wszystkim poj臋cia. Pokazywa艂 swoj膮 prawdziw膮 natur臋 w najmniej stosownym miejscu, na oczach przyw贸dc贸w ca艂ego 艣wiata, kt贸rzy to zobacz膮 i oceni膮, a te oceny od艂o偶膮 do wykorzystania na p贸藕niej. Tak jak ona. Zadziwiaj膮ce, pomy艣la艂a, raz jeszcze zachowuj膮c kamienn膮, powa偶n膮 twarz na pogrzebie cz艂owieka, kt贸rego szczerze nienawidzi艂a. Kiedy organista zacz膮艂 gra膰 pierwszy psalm, otworzy艂a psa艂terz na odpowiedniej stronie i zacz臋艂a 艣piewa膰 wraz z innymi.

* * *

Pierwszy wyst膮pi艂 rabin. Ka偶dy z duchownych mia艂 zaledwie dziesi臋膰 minut, ale do艣wiadczenie w zawodzie pozwoli艂o im zmie艣ci膰 si臋 w limicie. Wszyscy trzej kap艂ani byli, pr贸cz s艂u偶enia swemu Bogu, tak偶e uczonymi teologami. Rabi Benjamin Fleischmann wyrecytowa艂 odpowiednie cytaty z Tory i Talmudu, a potem m贸wi艂 o honorze, wierze i mi艂osierdziu boskim. Po nim na podium wyszed艂 wielebny Frederick Ralston, kapelan Senatu. W t臋 tragiczn膮 noc by艂 poza miastem i w ten spos贸b oszcz臋dzono mu udzia艂u w tej uroczysto艣ci w zupe艂nie innym charakterze. Baptysta z Po艂udnia, uznany autorytet w sprawach Nowego Testamentu, m贸wi艂 o m臋ce pa艅skiej i o swym przyjacielu, senatorze Richardzie Eastmanie z Oregonu, kt贸rego trumna sta艂a u st贸p o艂tarza. Wspomina艂 znanego wszystkim z uczciwo艣ci kongresmana, p艂ynnie przechodz膮c p贸藕niej w pochwa艂臋 zmar艂ego prezydenta, o kt贸rym wszyscy wiedzieli, 偶e jest przyk艂adnym ojcem rodziny...

Ryan wiedzia艂, 偶e nie ma idealnego sposobu za艂atwiania takich rzeczy. Mo偶e lepiej by si臋 sta艂o, gdyby kap艂ani mieli troch臋 wi臋cej czasu na przemy艣lenia, 偶eby ta tragedia zatar艂a si臋 troch臋 w umys艂ach... Nie, tak by膰 nie mo偶e! Przecie偶 oni robi膮 z tego teatr! I to na oczach dzieci zmar艂ego, siedz膮cych zaledwie par臋 metr贸w od tych zadowolonych z siebie, tokuj膮cych cietrzewi. To Mark i Amy powinni si臋 tu liczy膰, a zamiast tego zrobiono z ca艂ej sprawy przedstawienie na u偶ytek zupe艂nie kogo innego. Zrobiono z pogrzebu imprez臋 dla pocieszenia ca艂ego narodu i zapewnienia go, 偶e mimo wszystko, interes toczy si臋 po staremu. By膰 mo偶e ludzie, kt贸rym dwadzie艣cia trzy kamery przekazywa艂y to wszystko, naprawd臋 tego potrzebowali, ale na miejscu byli ci, kt贸rzy potrzebowali pociechy bardziej od innych: dzieci Durling贸w, doros艂e ju偶 dzieci Dicka Eastmana, wdowa po Davidzie Kohnie, deputowanym z Rhode Island, rodzina Marissy Henrik, deputowanej z Teksasu. 呕a艂ob臋 tych prawdziwych ludzi zaprz臋gni臋to do s艂u偶by krajowi. Do cholery z krajem! Jacka nagle zacz臋艂a z艂o艣ci膰 hipokryzja ca艂ej tej szopki. Kraj mia艂 swoje potrzeby, ale to jeszcze nie pow贸d, by z tej okazji depta膰 potrzeby przera偶onych dzieci.

I w dodatku reprezentant jego wyznania, katolicki arcybiskup Waszyngtonu, kardyna艂 Michael O'Leary, przyni贸s艂 takie samo rozczarowanie.

— B艂ogos艂awieni niech b臋d膮 ci, kt贸rzy pok贸j nie艣li 艣wiatu, albowiem ich b臋dzie... — zacz膮艂.

Dla Marka i Amy ich tata nie by艂 „tym, kt贸ry ni贸s艂 pok贸j”. Dla nich by艂 po prostu ojcem, a teraz go nie by艂o. Dosy膰 tej ob艂udnej farsy. Arcybiskup sko艅czy艂, rozleg艂 si臋 kolejny psalm i przysz艂a jego kolej.

Agenci Tajnej S艂u偶by znowu spi臋li si臋 w sobie, gdy偶 Miecznik, id膮cy powoli 艣rodkiem nawy, by艂 w tej chwili idealnym celem. Ryan podszed艂 do pulpitu i przekona艂 si臋, 偶e kardyna艂 O'Leary spe艂ni艂 pro艣b臋 przedstawicieli Bia艂ego Domu i pozostawi艂 na nim kopi臋 tekstu prezydenckiego przem贸wienia. Nie, pomy艣la艂. Nie b臋d臋 go ju偶 potrzebowa艂. Opar艂 si臋 r臋kami o pulpit, nabra艂 g艂臋boko powietrza i powi贸d艂 wzrokiem po twarzach zebranych, spogl膮daj膮c na koniec na dzieci poprzednika. B贸l w ich oczach 艂ama艂 mu serce. 艢cisn膮艂 kanciaste kraw臋dzie d臋bowego pulpitu jeszcze mocniej, by b贸l palc贸w pozwoli艂 mu pozbiera膰 my艣li.

— Marku, Amy — zacz膮艂 — wasz ojciec by艂 moim przyjacielem. Mia艂em zaszczyt pracowa膰 u jego boku i pomaga膰 mu w miar臋 moich mo偶liwo艣ci, ale jak sami wiecie, on pomaga艂 nam, swoim wsp贸艂pracownikom, nawet bardziej, ni偶 my jemu. Wiem, 偶e zawsze trudno si臋 wam by艂o pogodzi膰 z tym, 偶e mama i tata mieli bardzo odpowiedzialn膮 prac臋 i nie zawsze znajdowali czas na rzeczy naprawd臋 wa偶ne, ale mog臋 was zapewni膰, 偶e wasz ojciec robi艂 co by艂o w jego mocy, by sp臋dza膰 z wami jak najwi臋cej czasu, bo kocha艂 was bardziej ni偶 kogokolwiek na 艣wiecie. Kocha艂 was bardziej, ni偶 bycie prezydentem i te wszystkie rzeczy, kt贸re si臋 z tym wi膮za艂y, bardziej ni偶 wszystko, mo偶e z wyj膮tkiem waszej mamy. J膮 tak偶e kocha艂 bardzo...

* * *

Co za bzdury! Oczywi艣cie, mo偶na si臋 troszczy膰 o dzieci. On sam, Darjaei, troszczy艂 si臋 o swoje, ale one ju偶 dawno doros艂y i nic nie by艂o w stanie tego zmieni膰. Mia艂y si臋 uczy膰, s艂u偶y膰 i pewnego dnia zacz膮膰 robi膰 to, czego wymaga si臋 od doros艂ych. Do tego momentu by艂y po prostu dzie膰mi i robi艂y to, co nakazywa艂 im 艣wiat, przeznaczenie i niesko艅czenie mi艂osierny Allach. Podoba艂a mu si臋 oracja 偶ydowskiego kap艂ana. Cytowa艂 te same wersety, kt贸re zawarte s膮 i w Koranie. M贸g艂 sobie wybra膰 inne, ale to ju偶 kwestia gustu. Zreszt膮 to i tak posz艂o na marne, jak zwykle przy okazji takich oficja艂ek. Ten kretyn Ryan w艂asnymi r臋kami rozwala szans臋 na zebranie do kupy narodu zaszokowanego po tym, co si臋 sta艂o w Waszyngtonie. Powinien gra膰 rol臋 pewnego siebie i pot臋偶nego w艂adcy supermocarstwa, by przypomnie膰 wszystkim, kto siedzi w siodle i trzyma w d艂oniach cugle w艂adzy, a ten m贸wi do dzieci...

* * *

Jego polityczni doradcy chyba dostali zawa艂u na ten widok, pomy艣la艂a pani premier. Z najwy偶szym trudem zachowa艂a kamienn膮 twarz. Po chwili postanowi艂a jednak przyoblec j膮 we wsp贸艂czucie. Je偶eli ten facet jest na tyle g艂upi, 偶eby odstawi膰 taki numer w takiej chwili, to mo偶e i na to da si臋 nabra膰? M贸g艂 na ni膮 teraz patrze膰, a jej, jako kobiecie i matce, nie wypada艂o 艣ledzi膰 tej wzruszaj膮cej sceny z twarz膮 pokerzysty. Przechyli艂a lekko g艂ow臋 w prawo, by lepiej widzie膰 prezydenta i by on m贸g艂 zauwa偶y膰 jej wyraz twarzy w tej chwili. To mu si臋 powinno spodoba膰. Jeszcze z minut臋 tej szopki i si臋gnie po chusteczk臋 do torebki. Powinien to zauwa偶y膰...

* * *

— 呕a艂uj臋, 偶e nie mia艂em okazji lepiej pozna膰 waszej matki. My艣leli艣my z Cathy, 偶e b臋dziemy na to mieli czas p贸藕niej, wsp贸艂pracuj膮c z waszym ojcem. Chcia艂em, 偶eby艣cie si臋 zaprzyja藕nili z Sally, Katie i Jackiem juniorem, m贸wi艂em o tym z waszym tat膮 jeszcze tego ostatniego dnia. Obawiam si臋, 偶e nie wyjdzie to tak, jak sobie zaplanowali艣my. — Ta my艣l uderzy艂a Jacka jak obuchem w 偶o艂膮dek.

— Pewnie chcieliby艣cie wiedzie膰, dlaczego to si臋 zdarzy艂o. Nie wiem, dzieciaki. Nie wiem, cho膰 chcia艂bym wiedzie膰. Chcia艂bym, 偶eby kto艣 to wiedzia艂 i 偶ebym m贸g艂 go o to zapyta膰. Ale takiej osoby zapewne nigdy nie znajdziemy.

* * *

— Jezu! — j臋kn膮艂 Clark, patrz膮c na ekran stoj膮cego w jego gabinecie w Langley telewizora. — Te偶 par臋 razy takiego faceta szuka艂em.

— Wiesz co, John? — zapyta艂 Chavez, kt贸ry troch臋 lepiej to znosi艂. W jego kulturze m臋偶czyzna by艂 od tego, 偶eby w takich przypadkach zachowywa膰 zimn膮 krew, by kobiety i dzieci mia艂y u kogo szuka膰 pociechy.

— Co takiego, Ding?

— On to rozumie. Pracujemy dla kogo艣, kto rozumie.

John obr贸ci艂 si臋 ku swemu m艂odemu wsp贸艂pracownikowi. Kt贸偶 by w to uwierzy艂? Dwaj specjali艣ci od mokrej roboty, kt贸rzy maj膮 te same my艣li, co ich prezydent. To mi艂o znale藕膰 potwierdzenie, 偶e w艂a艣ciwie odczyta艂 tego cz艂owieka od pierwszej chwili. Cholera, by艂 dok艂adnie taki sam, jak jego stary. A potem zastanowi艂 si臋, czy Jackowi powiedzie si臋 jego prezydentura. Nie zachowywa艂 si臋 tak, jak wszyscy pozostali. Reagowa艂 jak prawdziwy cz艂owiek. Czy to a偶 taki grzech?

* * *

— Chcia艂bym, 偶eby艣cie wiedzieli, 偶e zawsze mo偶ecie przyj艣膰 do mnie i Cathy. Nie jeste艣cie sami na tym 艣wiecie. Nigdy nie b臋dziecie sami. Macie swoj膮 rodzin臋, w艣r贸d kt贸rej teraz siedzicie, ale macie tak偶e moj膮 rodzin臋 — obieca艂 znad pulpitu. Roger by艂 przyjacielem, a trzeba si臋 troszczy膰 o dzieci przyjaci贸艂. Robi艂 to dla rodziny sier偶anta Bucka Zimmera, a teraz zrobi to tak偶e dla dzieci Rogera.

— Chcia艂bym, 偶eby艣cie byli dumni z mamy i taty. Wasz ojciec by艂 wspania艂ym cz艂owiekiem i dobrym przyjacielem. Pracowa艂 bardzo ci臋偶ko, by ludziom by艂o lepiej na 艣wiecie. To wielka praca i zabra艂a mu wiele czasu, kt贸ry powinien sp臋dzi膰 z wami, ale to by艂 wielki cz艂owiek, a wielcy ludzie robi膮 wielkie rzeczy. Wasza matka zawsze by艂a przy nim i ona te偶 dokonywa艂a wielkich rzeczy. Dzieci, miejcie ich zawsze w swoich sercach.

Wyprostowa艂 si臋 i rozlu藕ni艂 u艣cisk na pulpicie, maj膮c nadziej臋, 偶e cho膰 troch臋 pom贸g艂 os艂abi膰 cios, wymierzony im przez los. Czas ju偶 by艂o ko艅czy膰.

— Marku, Amy, B贸g zdecydowa艂 si臋 zabra膰 wam matk臋 i ojca. On nie wyja艣nia swoich decyzji w spos贸b zrozumia艂y dla nas, 艣miertelnik贸w i nie mo偶emy... nie potrafimy si臋 przeciwstawi膰 jego woli, kiedy wprowadza j膮 w 偶ycie. Nie potrafimy... — Dopiero teraz g艂os mu si臋 za艂ama艂.

* * *

To bardzo odwa偶ne z jego strony, tak uzewn臋trznia膰 emocje, pomy艣la艂 Koga. Ta mowa do dzieci to wspania艂y chwyt socjotechniczny, pomy艣la艂 na pocz膮tku. Potem, widz膮c panik臋 w艣r贸d otoczenia prezydenta, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to nie 偶aden chwyt. Prezydent pokaza艂, 偶e jest cz艂owiekiem. Nie jest aktorem, nie ma zahamowa艅 przed pokazaniem wewn臋trznej si艂y i charakteru. Koga wiedzia艂, sk膮d si臋 to bra艂o. Lepiej ni偶 ktokolwiek z obecnych w katedrze. Rozszyfrowa艂 go ju偶 pierwszego dnia. Ryan by艂 samurajem. Wi臋cej nawet — mia艂 si艂臋 robi膰, to co uwa偶a艂 za stosowne i nie przejmowa膰 si臋 opiniami innych. Japo艅ski premier mia艂 nadziej臋, 偶e nie jest to b艂膮d z jego strony, 艣ledz膮c jak Ryan schodzi z m贸wnicy w g艂臋bokiej ciszy, jaka zapad艂a w katedrze i podchodzi do dzieci zabitego prezydenta. Obj膮艂 je ramionami i doskonale wida膰 by艂o 艂zy, sp艂ywaj膮ce mu po policzkach. Wok贸艂 s艂ycha膰 by艂o poci膮ganie nosami, ale wiadomo by艂o, 偶e to w wi臋kszo艣ci gra, a w najlepszym przypadku przelotny przejaw g艂臋boko zduszonej lepszej natury, drzemi膮cej w politykach. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e si臋 do tego przy艂膮czy膰, ale jego kultura narzuca艂a bardzo twarde regu艂y tego, co jest dopuszczalne w miejscu publicznym. Poza tym nie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰, jako przedstawiciel pa艅stwa, na kt贸rym spoczywa艂a odpowiedzialno艣膰 za t臋 tragedi臋. Musia艂 wi臋c zachowa膰 kamienn膮 twarz i bardzo zazdro艣ci艂 Ryanowi, 偶e ten ma na tyle si艂y, 偶e nie musi nic gra膰. Zastanawia艂 si臋, czy Ameryka zdaje sobie spraw臋 z tego, jakie szcz臋艣cie j膮 spotka艂o.

* * *

— Ale偶 on w og贸le pomin膮艂 ca艂y przygotowany tekst przem贸wienia — zaprotestowa艂 komentator, gdy zebrani w studiu och艂on臋li ju偶 z zaskoczenia. Tekst przem贸wienia dostarczono wszystkim agencjom prasowym i sieciom telewizyjnym, komentator przeczyta艂 go i pozaznacza艂 sobie fragmenty do cytowania i omawiania. I nagle ca艂a jego praca posz艂a na marne, musia艂 na bie偶膮co robi膰 notatki, co nie sz艂o mu najlepiej, bo ju偶 wiele czasu min臋艂o od chwili, gdy przeszed艂 z dzia艂u reporta偶y do relacji.

— Tak, to prawda — przytakn膮艂 drugi z komentuj膮cych uroczysto艣膰. Tak si臋 po prostu nie robi. Na ekranie monitora Ryan wci膮偶 przytula艂 dzieci Durling贸w, trwa艂o to ju偶 troch臋 za d艂ugo. — To przypuszczalnie wa偶ny moment dla prezydenta...

— Tak, bez w膮tpienia.

— Jak m贸wi艂em, to mo偶e wa偶ny moment dla prezydenta osobi艣cie, ale przecie偶 do jego obowi膮zk贸w nale偶y rz膮dzenie pa艅stwem. — Komentator pokr臋ci艂 z niedowierzaniem g艂ow膮. Z trudem powstrzyma艂 cisn膮ce mu si臋 na usta s艂owa pot臋pienia.

* * *

Jack musia艂 si臋 w ko艅cu wyzwoli膰 z u艣cisk贸w. W ich oczach widzia艂 teraz tylko b贸l. Sk艂oni艂 si臋 i wr贸ci艂 na swoje miejsce. Cathy patrzy艂a na niego i te偶 mia艂a 艂zy w oczach. Nie mog艂a wydusi膰 z siebie ani s艂owa, ale 艣cisn臋艂a mu r臋k臋. Jack raz jeszcze przekona艂 si臋, z jak inteligentn膮 kobiet膮 zwi膮za艂 sw贸j los. Nie umalowa艂a si臋, wi臋c teraz nie musia艂a obciera膰 czarnych smug, jak wiele kobiet w pobli偶u. U艣miechn膮艂 si臋 w duchu. Nie lubi艂, jak si臋 malowa艂a. Naprawd臋 tego nie potrzebowa艂a.

* * *

— Co o niej wiemy?

— Jest chirurgiem-okulist膮, i to podobno 艣wietnym. — Zajrza艂 do notatek. — Ameryka艅skie gazety pisz膮, 偶e nadal pracuje w klinice, mimo pe艂nienia oficjalnych obowi膮zk贸w.

— A co z dzie膰mi?

— O nich na razie nic nie mamy, ale chyba b臋dzie si臋 mo偶na dowiedzie膰, do jakich szk贸艂 chodz膮. — Zauwa偶y艂 zdziwienie na twarzy rozm贸wcy, wi臋c kontynuowa艂. — Skoro jego 偶ona pracuje tam, gdzie zwykle, to pewnie i dzieci b臋d膮 chodzi膰 do tych samych szk贸艂.

— Dobrze, ale sk膮d b臋dziemy wiedzie膰, do kt贸rych?

— To proste. Przez Internet mo偶na si臋 dosta膰 do archiw贸w wszystkich ameryka艅skich gazet i sieci telewizyjnych. Ryan by艂 tematem wielu artyku艂贸w. Mo偶na tam znale藕膰 wszystko, co nas interesuje. — Prawd臋 m贸wi膮c, ju偶 szuka艂, ale nie znalaz艂 niczego o rodzinie. 呕ycie wywiadowcy w dzisiejszych czasach znacznie u艂atwia艂y wynalazki techniczne ostatniej doby. Wiedzia艂 o Ryanie wszystko: wzrost, wiek, waga, kolor oczu i w艂os贸w, przyzwyczajenia i nawyki, ulubione potrawy i napoje, nazwy klub贸w golfowych, kt贸rych by艂 cz艂onkiem, wszystkie te drobnostki, kt贸re w jego pracy wcale nie by艂y drobnostkami. Nie musia艂 pyta膰, do czego zmierza jego prze艂o偶ony. Okazja, jak膮 stwarza艂a obecno艣膰 tych wszystkich bonz贸w pod jednym dachem Katedry Narodowej w艂a艣nie mija艂a, ale bez w膮tpienia zdarzy si臋 jaka艣 inna.

* * *

Po kolejnym psalmie uroczysto艣膰 dobieg艂a ko艅ca. 呕o艂nierze wr贸cili po trumny i ca艂a procesja zacz臋艂a si臋 przesuwa膰 w odwrotnym kierunku. Mark i Amy przestali p艂aka膰, i w towarzystwie rodziny poszli za trumnami rodzic贸w. Jack na czele swej rodziny ruszy艂 zaraz za nimi. Katie ju偶 si臋 znudzi艂a i cieszy艂a si臋 z okazji do spaceru. Jack junior 偶a艂owa艂 dzieci Durling贸w, a Sally wygl膮da艂a na wystraszon膮. Trzeba b臋dzie z ni膮 porozmawia膰. Obejrza艂 si臋 za siebie, spogl膮daj膮c na twarze, niezbyt zaskoczony tym, 偶e pierwsze cztery, pi臋膰 rz臋d贸w patrzy na niego, a nie na trumny. Nigdy si臋 od niego nie odczepi膮? Rany boskie, w co za bagno wdepn膮艂em, pomy艣la艂 Jack. Tylko kilka twarzy mia艂o przyjazny wyraz. Ksi膮偶臋 Walii, kt贸ry nie b臋d膮c g艂ow膮 pa艅stwa, ani szefem rz膮du, wyl膮dowa艂 zgodnie z wymogami protoko艂u na tyle procesji, kiwn膮艂 mu g艂ow膮. Tak, przynajmniej on zrozumia艂. Poczu艂 si臋 tak zm臋czony napi臋ciem tego dnia, 偶e chcia艂 spojrze膰 na zegarek, ale przypomnia艂 sobie jak bardzo mu to odradzano — posuni臋to si臋 wr臋cz do tego, by zaleci膰 mu chodzenie bez zegarka. Prezydent nie potrzebuje zegarka, przekonywano, od pilnowania czasu ma ca艂y personel Bia艂ego Domu. Zawsze by艂 przy nim kto艣, kto mu powie co i kiedy ma nast臋pnego w planach, tak jak teraz byli wok贸艂 ludzie, kt贸rzy ju偶 pozdejmowali z wieszak贸w ich p艂aszcze, sprawdzili, czy kto艣 do nich czego艣 nie podrzuci艂 i czekali z nimi w r臋kach, gotowi poda膰 je, gdy tylko Ryanowie dojd膮 do drzwi. Tak jak zawsze, byli przy nim Andrea Price i ludzie z Oddzia艂u, jak nazywano w Tajnej S艂u偶bie bezpo艣redni膮 ochron臋 prezydenta. Na zewn膮trz czeka艂o ich jeszcze wi臋cej, miniaturowa armia ludzi z broni膮 w r臋ku i g艂owami pe艂nymi strachu, oraz samoch贸d, kt贸ry mia艂 go dowie藕膰 na kolejne miejsce przeznaczenia, gdzie b臋dzie znowu wykonywa艂 oficjalne obowi膮zki, do momentu, gdy znowu przewioz膮 go gdzie indziej. I tak bez ko艅ca.

Nie mo偶e pozwoli膰 tym obcym ludziom a偶 tak zaw艂adn膮膰 jego 偶yciem. B臋dzie pracowa艂, ale nigdy nie powt贸rzy b艂臋du, jaki pope艂nili Roger i Anne. My艣la艂 o tych twarzach, kt贸re widzia艂 wychodz膮c z katedry i po raz kolejny zda艂 sobie spraw臋 z tego, w jakim towarzystwie b臋dzie si臋 musia艂 obraca膰. To by艂 klub, do kt贸rego mogli go na si艂臋 wepchn膮膰, ale do kt贸rego nigdy nie b臋dzie chcia艂 nale偶e膰. A przynajmniej tak sobie obiecywa艂.

8
Zmiana dow贸dztwa

Cz臋艣膰 uroczysto艣ci odbywaj膮ca si臋 na lotnisku bazy Andrews by艂a na szcz臋艣cie kr贸tka. Trumny przejecha艂y z katedry ju偶 normalnymi karawanami, a kawalkada pojazd贸w powoli topnia艂a, w miar臋 jak przeje偶d偶ali przez dzielnic臋 ambasad. Air Force One czeka艂 na pasie, by po raz ostatni przewie藕膰 prezydenta Durlinga wraz z ma艂偶onk膮 do ich rodzinnej Kalifornii. Oprawa tej podr贸偶y zdawa艂a si臋 jakby bardziej chaotyczna od uroczysto艣ci powitania go艣ci. By艂a kompania honorowa, by przywita膰 udrapowane we flagi trumny, ale inna. Publiczno艣膰 by艂a znacznie mniejsza, sk艂ada艂a si臋 teraz g艂贸wnie z 偶o艂nierzy Si艂 Powietrznych i innych rodzaj贸w wojsk, kt贸rzy mieli jakie艣 zwi膮zki z prezydentem. W艂a艣ciwa uroczysto艣膰 pogrzebowa mia艂a by膰, na 偶yczenie rodziny, znacznie skromniejsza, z udzia艂em jedynie najbli偶szych, co zreszt膮 odpowiada艂o wszystkim. Tak wi臋c tu, na lotnisku, ostatni raz zagrano Rogerowi Durlingowi „Ruffles and Flourishes” i „Hail to the Chief”. Mark stan膮艂 na baczno艣膰, z r臋k膮 na piersi, po raz ostatni s艂uchaj膮c tych melodii granych dla jego ojca — jego zdj臋cie w tej pozie obieg艂o pras臋 ca艂ego 艣wiata. Podno艣nik uni贸s艂 trumny do luku baga偶owego, ale samo pakowanie odby艂o si臋 z drugiej strony samolotu, by ta bolesna przemiana z szefa pa艅stwa w baga偶 nie rani艂a dodatkowo rodziny i go艣ci. Potem przysz艂a kolej na rodzin臋. Jeden po drugim krewni prezydenta znikali w drzwiach VC-25. Zreszt膮 w tej podr贸偶y ich samolot nie mia艂 ju偶 nawet znaku wywo艂awczego Air Force One, gdy偶 to oznaczenie sz艂o za prezydentem, nowym prezydentem, a jego na pok艂adzie nie by艂o. Ryan odprowadza艂 wzrokiem ko艂uj膮cy, a potem startuj膮cy samolot. Kamery telewizji 艣ledzi艂y go a偶 do chwili, gdy sta艂 si臋 jedynie kropk膮 na niebie. Po chwili do l膮dowania zacz臋艂y podchodzi膰 F-16, patroluj膮ce od rana niebo nad Waszyngtonem. Kiedy ostatni my艣liwiec dotkn膮艂 ko艂ami pasa, Ryanowie ruszyli ku 艣mig艂owcowi piechoty morskiej, kt贸ry mia艂 ich zawie藕膰 z powrotem do Bia艂ego Domu. Za艂oga u艣miecha艂a si臋 do dzieci i by艂a bardzo opieku艅cza. Ma艂y Jack dosta艂 naszywk臋 z god艂em jednostki, gdy tylko przypi臋to go pasami do siedzenia. Nastr贸j dnia zacz膮艂 si臋 zmienia膰. Marines z dywizjonu VMH-1 mieli pod opiek膮 now膮 rodzin臋, 偶ycie toczy艂o si臋 dalej.

Personel Bia艂ego Domu zastali ju偶 przy pracy, robotnicy w艂a艣nie wnosili nowe meble i dobytek Ryan贸w po tym, jak rano usun臋li rzeczy pozosta艂e po Durlingach. Dzi艣 sp臋dz膮 swoj膮 pierwsz膮 noc w domu, kt贸ry wybra艂 sobie na siedzib臋 John Adams. Dzieci, jak to dzieci, ciekawie rozgl膮da艂y si臋 z okien l膮duj膮cego 艣mig艂owca.

Na ich l膮dowanie czeka艂 ju偶 na Po艂udniowym Trawniku oficjalny fotograf Bia艂ego Domu. Opuszczono schodki i stan膮艂 przy nich kapral piechoty morskiej w galowym, granatowym mundurze. Prezydent wyszed艂 pierwszy, powitany spr臋偶ystym salutem. Zamy艣lony, zn贸w da艂 si臋 zaskoczy膰 i machinalnie odda艂 salut, ulegaj膮c nawykowi wyrobionemu w czasie szkolenia w Quantico ponad dwadzie艣cia lat wcze艣niej. Za nim wysiad艂a Cathy i dzieci. Agenci uformowali do艣膰 lu藕ny szpaler, kt贸rym Ryanowie przeszli do wej艣cia do budynku. Na zach贸d od l膮dowiska wida膰 by艂o kilka ekip telewizyjnych, ale dziennikarze nie wykrzykiwali pyta艅. Na razie, powiedzia艂 sobie w duchu. To si臋 wkr贸tce zmieni. Wewn膮trz Bia艂ego Domu skierowali ich do windy i ni膮 prosto na pi臋tro, do sypialni. Czeka艂 tam ju偶 Arnie van Damm.

— Panie prezydencie...

— Mam si臋 przebra膰, Arnie? — zapyta艂 Jack, podaj膮c p艂aszcz kamerdynerowi. Sam a偶 si臋 zdziwi艂, jak 艂atwo zaakceptowa艂 fakt, 偶e teraz nawet g艂upiego p艂aszcza nie mo偶e sam powiesi膰. Zosta艂 prezydentem i nagle zacz膮艂 si臋 zachowywa膰 jak prezydent. Z jakiego艣 powodu uderzy艂o go to bardziej, ni偶 wszystko, co do tej pory zrobi艂.

— Nie. Prosz臋. — Szef personelu poda艂 mu list臋 go艣ci, oczekuj膮cych w Sali Wschodniej. Jack szybko przelecia艂 po niej oczyma, stoj膮c nadal na 艣rodku pokoju. Nazwiska, jak nazwiska, ale te kraje. Z wieloma si臋 przyja藕nili, z paroma 艂膮czy艂y ich tylko interesy, inne by艂y tylko plamami na mapach, ale niekt贸re... Nawet jako doradca do spraw bezpiecze艅stwa narodowego nie wiedzia艂 o nich tego wszystkiego, co powinien wiedzie膰. Kiedy tak czyta艂, Cathy zap臋dzi艂a dzieci do 艂azienki, przy czynnej pomocy agenta Tajnej S艂u偶by. Ryan poszed艂 po chwili do 艂azienki przy ich sypialni i spojrza艂 w lustro. Przyczesa艂 je sam, bez pani Abbot, ale nadal pod czujnym okiem van Damma. Nawet tu nie mam spokoju, pomy艣la艂.

— Jak d艂ugo to potrwa, Arnie?

— Tego nie wie nikt, panie prezydencie.

— Pos艂uchaj, Arnie. — Jack odwr贸ci艂 si臋 do swego rozm贸wcy. — Na osobno艣ci nadal mam na imi臋 Jack. Mo偶e i uda艂o wam si臋 wcisn膮膰 mi ten sto艂ek, ale pomaza艅cem bo偶ym od tego nie zosta艂em.

— W porz膮dku, Jack.

— To dotyczy tak偶e dzieciak贸w.

— Bardzo mi mi艂o. Jack, jak dot膮d, idzie ci nie藕le.

— Autor przem贸wienia pewnie klnie w 偶ywy kamie艅? — zapyta艂, poprawiaj膮c krawat.

— Instynkt ci dobrze podpowiedzia艂, ale nast臋pnym razem trzeba to b臋dzie wzi膮膰 pod uwag臋 przy pisaniu mowy.

Ryan zamy艣li艂 si臋 nad tym, oddaj膮c list臋 Arniemu.

— Wiesz, przez to, 偶e zosta艂em prezydentem, nie przesta艂em nagle by膰 cz艂owiekiem z ulicy.

— S艂uchaj, Jack, pog贸d藕 si臋 z tym wreszcie, dobrze? Jeste艣 prezydentem i od tej chwili ju偶 nie jeste艣 cz艂owiekiem z ulicy. Mia艂e艣 par臋 dni na to, 偶eby do tego przywykn膮膰. Tam, na dole tych schod贸w nie b臋dziesz cz艂owiekiem z ulicy, tylko uciele艣nieniem Stan贸w Zjednoczonych Ameryki. To dotyczy zar贸wno ciebie, jak twojej 偶ony, a do pewnego stopnia dzieci te偶. — Ta ostatnia uwaga spotka艂a si臋 z bardzo wrogim spojrzeniem, kt贸re jednak przetrzyma艂 przez kilka sekund. Taki to ju偶 zaw贸d, stary, zdawa艂o si臋 m贸wi膰 jego w艂asne spojrzenie. — Czy jest pan ju偶 gotowy, panie prezydencie?

Jack skin膮艂 g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋, czy Arnie mia艂 racj臋 i dlaczego w艂a艣ciwie to proste stwierdzenie faktu tak go zdenerwowa艂o. Z Arnie'em nigdy nie wiadomo, kiedy m贸wi powa偶nie. Tak to ju偶 jest z nauczycielami, 偶e czasem zmy艣laj膮 dla podkre艣lenia wagi tego, co przekazuj膮.

W korytarzu pokaza艂 si臋 Don Russell, prowadz膮c za r膮czk臋 Katie. We w艂osach mia艂a czerwon膮 wst膮偶eczk臋.

— Mamo! — pisn臋艂a i podbieg艂a do Cathy. — Popatrz, co mi zrobi艂 wujek Don!

No, 艂adnie, pomy艣la艂 Jack. Jego rodzina powi臋kszy艂a si臋 o agent贸w Tajnej S艂u偶by...

— Pani Ryan, lepiej je b臋dzie wszystkie teraz zaprowadzi膰 do 艂azienki, bo na dole nie ma toalety — doradzi艂 Russell.

— Jak to? 呕adnej?

Russell pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nie, prosz臋 pani. Jako艣 nikt o nich nie pomy艣la艂, kiedy budowano ten dom.

Caroline Ryan wzi臋艂a za r臋ce dwoje najm艂odszych dzieci i odesz艂a na bok. Wr贸ci艂a po kilku minutach.

— Czy mog臋 j膮 znie艣膰 na d贸艂? — zapyta艂 agent ze szczerym u艣miechem dobrotliwego dziadka na twarzy. — Trudno si臋 po tych schodach schodzi w szpilkach. Oddam j膮 pani na dole.

— Jasne, dzi臋kuj臋.

艢wita prezydencka zacz臋艂a si臋 zbiera膰 na schodach. Andrea si臋gn臋艂a po mikrofon.

— Miecznik przechodzi z apartament贸w na d贸艂.

— Zrozumia艂em — zaskrzecza艂 g艂o艣nik.

Gwar dochodz膮cy z sali us艂yszeli jeszcze zanim pokonali ostatni odcinek marmurowych schod贸w. Russell postawi艂 Katie na pod艂odze obok matki. Pozostali agenci rozeszli si臋, nagle nikn膮c w t艂umie, gdy Pierwsza Rodzina wesz艂a do Sali Wschodniej.

— Panie i panowie — zapowiedzia艂 kamerdyner — prezydent Stan贸w Zjednoczonych John Ryan z rodzin膮.

Rozmowy ucich艂y, g艂owy odwr贸ci艂y si臋 ku wej艣ciu. Szybko przemin臋艂y oklaski, ale spojrzenia w wi臋kszo艣ci pozosta艂y wycelowane w nowych gospodarzy Bia艂ego Domu. W wi臋kszo艣ci by艂y przyjazne, zauwa偶y艂 Jack, cho膰 uwa偶ne i badawcze. Przeszli z Cathy na lewo i stan臋li w rz臋dzie do powitania.

Go艣cie podchodzili pojedynczo, cho膰 niekt贸rym g艂owom pa艅stw towarzyszy艂y ma艂偶onki. Urz臋dniczka protoko艂u szepta艂a mu w ucho nazwiska poszczeg贸lnych go艣ci i Ryan zaczyna艂 si臋 dziwi膰, jak to mo偶liwe, 偶e zna ich wszystkich. Kolejka go艣ci okaza艂a si臋 bardziej uporz膮dkowana, ni偶 mu si臋 na pocz膮tku zdawa艂o. Ambasadorowie kraj贸w, kt贸rych przyw贸dcy nie mogli przyjecha膰, na razie trzymali si臋 na uboczu, ale i oni nie kryli zawodowej ciekawo艣ci, popijaj膮c koktajle w oczekiwaniu na swoj膮 kolej i ogl膮daj膮c w jaki spos贸b prezydent wita poszczeg贸lnych go艣ci.

— Premier Belgii, pan Arnaud — szepn臋艂a urz臋dniczka. Oficjalny fotograf pstryka艂 zdj臋cia, uwieczniaj膮c to powitanie, podobnie jak dwie kamery sieci telewizyjnych, kt贸re jednak pracowa艂y bezszelestnie.

— Pa艅ski telegram bardzo mnie wzruszy艂, panie premierze — powiedzia艂 Ryan. — Przyszed艂 w bardzo odpowiedniej chwili. — Zastanawia艂 si臋, czy Arnaud wie, 偶e to szczera prawda. Pewnie nawet go nie czyta艂 przed wys艂aniem. Nie, musia艂 go przecie偶 zatwierdzi膰.

— Pa艅ska mowa do dzieci bardzo mnie poruszy艂a. Jestem pewien, 偶e wszyscy na tej sali podzielamy pa艅skie uczucia — odpar艂 premier, podkre艣laj膮c to u艣ciskiem d艂oni i spojrzeniem w oczy, bardzo zadowolony z siebie i wyuczonej fa艂szywo艣ci swej przemowy. Czyta艂 telegram przed wys艂aniem, dorzuci艂 do niego nawet par臋 s艂贸w, a teraz doczeka艂 si臋 za艅 pochwa艂y. Belgia by艂a sojusznikiem, wi臋c Arnaud do艣膰 du偶o wiedzia艂 o swym rozm贸wcy. Zapoznawa艂 go z nim szef belgijskiego wywiadu, kt贸ry przy kilku okazjach mia艂 do czynienia z Ryanem osobi艣cie na konferencjach NATO i zawsze by艂 pod wra偶eniem talentu Amerykanina do zagl膮dania w karty Rosjanom. Jako polityk stanowi艂 na pewno wielk膮 niewiadom膮, ale jako wywiadowca by艂 doskona艂ym i b艂yskotliwym analitykiem. Arnaud m贸g艂 teraz na nim potrenowa膰 w艂asne zdolno艣ci analityczne, skoro los postawi艂 go na czele kolejki do powitania. Po chwili post膮pi艂 o krok i znalaz艂 si臋 ko艂o Cathy.

— Pani profesor, tak wiele o pani s艂ysza艂em — powiedzia艂, podnosz膮c jej d艂o艅 i po europejsku ca艂uj膮c j膮. S艂ysza艂 o jej pozycji zawodowej, ale nikt mu nie powiedzia艂, 偶e to tak pi臋kna kobieta. Jej d艂onie by艂y bardzo delikatne. No tak, przecie偶 jest chirurgiem. Wida膰, 偶e to dla niej nowo艣膰, jeszcze jest troch臋 zawstydzona, ale dzielnie daje sobie rad臋. B臋d膮 z niej ludzie.

— Dzi臋kuj臋, panie premierze — odpar艂a Cathy, kt贸rej tak偶e zd膮偶ono ju偶 szepn膮膰 z ty艂u, z kim ma do czynienia. To ca艂owanie po r臋kach... Strasznie teatralne, ale ca艂kiem mi艂e.

— Wasze dzieci to po prostu anio艂ki.

— Bardzo mi艂o mi to s艂ysze膰 — odpar艂a i ju偶 stan膮艂 przed ni膮, nast臋pny w kolejce, prezydent Meksyku.

Kamery telewizyjne kr膮偶y艂y po sali, po kt贸rej uwija艂o si臋 tak偶e pi臋tnastu reporter贸w, gdy偶 powitanie by艂o jeszcze elementem roboczego spotkania. Pianista w p贸艂nocno-wschodnim rogu gra艂 jakie艣 lekkie melodie, mo偶e nie na poziomie radiowej gumy do 偶ucia dla uszu, ale na kraw臋dzi.

— A pan od dawna zna prezydenta Ryana? — zapyta艂 premier Kenii, zadowolony, 偶e spotka艂 w Bia艂ym Domu czarnosk贸rego admira艂a.

— Sporo razem przeszli艣my, sir — wymijaj膮co odpar艂 Robby Jackson.

— Robby! O, przepraszam — poprawi艂 si臋 z czaruj膮cym u艣miechem ksi膮偶臋 Walii. — Witam, panie admirale.

— Panie komandorze — odpar艂 urz臋dowym tonem Robby, ale serdeczny u艣cisk d艂oni przeczy艂 tej osch艂o艣ci. — 艁adnych par臋 lat si臋 ju偶 nie widzieli艣my, sir.

— To panowie si臋 znaj膮? — wyb膮ka艂 premier Kenii, ale na szcz臋艣cie zobaczy艂 koleg臋 z Tanzanii, wi臋c mia艂 pretekst, by ich zostawi膰 na osobno艣ci.

— Jak mu leci? — zapyta艂 ksi膮偶臋. — Ale tak naprawd臋 — doda艂, nieco rozczarowuj膮c Robby'ego. No tak, przyjaciel, nie przyjaciel, zlecono mu robot臋 do wykonania. Jackson wiedzia艂, 偶e wys艂anie tu akurat jego by艂o decyzj膮 polityczn膮, i 偶e po powrocie do ambasady b臋dzie musia艂 podyktowa膰 raport o tym, czego si臋 dowiedzia艂. Z drugiej strony, pytanie zas艂ugiwa艂o na odpowied藕, tym bardziej, 偶e zadawa艂 je cz艂owiek, z kt贸rym mieli okazj臋 pewnej sztormowej nocy walczy膰 rami臋 przy ramieniu z Jackiem.

— Dwa dni temu odby艂a si臋 odprawa z udzia艂em zast臋pc贸w cz艂onk贸w Kolegium Szef贸w Sztab贸w. Jutro mamy sesj臋 robocz膮. Jack sobie poradzi. — Reszty sam si臋 domy艣l. Tylko tyle m贸g艂 mu powiedzie膰, ale w艂o偶y艂 w to ca艂膮 zdolno艣膰 przekonywania. W tej chwili Jack by艂 jego naczelnym wodzem i lojalno艣膰 wobec niego by艂a ju偶 nie tylko kwesti膮 stosunk贸w mi臋dzy nimi, ale jego s艂u偶bowym i moralnym obowi膮zkiem.

— A co u twojej 偶ony? — zapyta艂 ksi膮偶臋, spogl膮daj膮c na Sissy, gwarz膮c膮 z Cathy.

— Dalej gra na drugim fortepianie w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej.

— A kto na pierwszym?

— Miklos Dimitri. Ma wi臋ksze d艂onie — doda艂 i ugryz艂 si臋 w j臋zyk, tu偶 przed zadaniem w艂asnych pyta艅 o rodzin臋 ksi臋cia. W ko艅cu czyta艂 gazety.

— Dobrze sobie poradzili艣cie na Pacyfiku.

— Na szcz臋艣cie nie musieli艣my nikogo wi臋cej zabija膰. — Spojrza艂 rozm贸wcy prosto w oczy. — Zabijanie ludzi naprawd臋 nie sprawia mi przyjemno艣ci.

— Ale czy on sobie poradzi, Robby? Znasz go przecie偶 lepiej ni偶 ja.

— Panie komandorze — odpar艂 Jackson — on nie ma innego wyj艣cia, jak tylko sobie poradzi膰. — Obejrza艂 si臋 przez rami臋 i spogl膮da艂 na swego najwy偶szego zwierzchnika, zastanawiaj膮c si臋, ile te偶 go musi kosztowa膰 odgrywanie pajaca przed nimi wszystkimi. Przecie偶 nienawidzi takich okazji. Patrz膮c, jak radzi sobie z kolejnymi rozm贸wcami, nie m贸g艂 uciec od wspomnie艅. — Tak, wasza wysoko艣膰, wiele si臋 zmieni艂o od czasu, gdy uczy艂 historii w Akademii.

Dla Cathy Ryan by艂o to kolejne 膰wiczenie w sztuce chronienia r膮k. Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e mia艂a troch臋 wi臋cej do艣wiadczenia w pe艂nieniu obowi膮zk贸w oficjalnych ni偶 jej m膮偶. Jako prodziekan Instytutu Okulistycznego Wilmera na Uniwersytecie Johna Hopkinsa, cz臋sto musia艂a bra膰 udzia艂 w imprezach maj膮cych na celu zebranie pieni臋dzy na potrzeby instytutu, czyli zajmowa膰 si臋 偶ebraniem na balach charytatywnych. Jack zwykle si臋 z tych imprez wykr臋ca艂, co troch臋 mia艂a mu za z艂e. I teraz znowu musia艂a spotyka膰 si臋 z lud藕mi, tyle tylko, 偶e tym razem nie zna艂a ich, nie mia艂a okazji polubi膰, a co gorsza, 偶aden z nich nie mia艂 do zaoferowania nic jej wydzia艂owi. Czyli czysta strata czasu.

— Pani premier Indii — dobieg艂 szept z ty艂u.

— Witam, pani premier — powita艂a j膮 Cathy, u艣miechaj膮c si臋 promiennie i ciesz膮c si臋 z delikatnego tym razem u艣cisku d艂oni.

— Musi pani by膰 bardzo dumna z m臋偶a.

— Zawsze by艂am dumna z Jacka. — By艂y tego samego wzrostu. Cathy zauwa偶y艂a, 偶e Hinduska mru偶y oczy za okularami. Oho, przyda艂oby si臋, 偶eby okulista j膮 obejrza艂 i przepisa艂 nowe szk艂a, bo od tych pewnie cz臋sto g艂owa j膮 boli. Dziwne. Tam w Indiach maj膮 niez艂ych lekarzy, przecie偶 nie wszyscy przyjechali do nas.

— I jakie wspania艂e dzieci.

— Bardzo mi mi艂o — odpar艂a z machinalnym u艣miechem, r贸wnie szczerym, co pochwa艂y rozm贸wczyni. Teraz dojrza艂a w jej oczach jeszcze co艣, na co do tej pory nie zwr贸ci艂a uwagi. To co艣 bardzo si臋 jej nie spodoba艂o. Wygl膮da艂o na to, 偶e Hinduska najwyra藕niej w 艣wiecie uwa偶a si臋 za kogo艣 lepszego od niej. Ale dlaczego? Bo jest politykiem, a nie tylko lekark膮? Czy gdyby by艂a prawniczk膮, by艂oby lepiej? Raczej nie. Pami臋ta艂a jeszcze doskonale ten wiecz贸r w tej samej Sali Wschodniej, kiedy osadzi艂a Elizabeth Elliott. Tamta ma艂pa mia艂a dok艂adnie to samo wypisane na czole: „Jestem lepsza od ciebie, bo jestem kim jestem i robi臋 to, co robi臋”. Spojrza艂a jeszcze raz w ciemne oczy go艣cia. Tam si臋 wyra藕nie czai艂o co艣 wi臋cej, ale kolejka porusza艂a si臋 dalej i musia艂a pu艣ci膰 jej r臋k臋, by powita膰 kolejnego go艣cia.

Pani premier odesz艂a na bok i poszuka艂a wzrokiem kr膮偶膮cego w pobli偶u kelnera. Wzi臋艂a z tacy szklank臋 soku. Na razie nie mog艂a jeszcze zrobi膰 tego, na co mia艂a ochot臋, ale jutro, w Nowym Jorku, przyjdzie ju偶 na to pora. Popatrzy艂a po sali i zauwa偶y艂a premiera Chi艅skiej Republiki Ludowej. Wznios艂a szklank臋 lekko, najwy偶ej par臋 centymetr贸w i skin臋艂a g艂ow膮, bez u艣miechu. Po co si臋 jeszcze u艣miecha膰? I tak oczy przekaza艂y wiadomo艣膰.

— Czy to prawda, 偶e teraz nazywaj膮 pana Miecznikiem? — zapyta艂 z 偶artobliwym b艂yskiem w oku ksi膮偶臋 Ali ibn Szeik.

— Tak, wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰. I to w艂a艣nie pa艅skiemu podarunkowi to zawdzi臋czam — odpar艂 Jack. — Dzi臋kuj臋 za obecno艣膰 na naszej smutnej uroczysto艣ci.

— Przyjacielu, wiele nas 艂膮czy — powiedzia艂 na to ksi膮偶臋. Nie by艂 formalnie g艂ow膮 pa艅stwa, ale w zwi膮zku z chorob膮 w艂adcy, Ali przejmowa艂 coraz wi臋cej obowi膮zk贸w zwi膮zanych z rz膮dzeniem kr贸lestwem. W tej chwili sprawy polityki zagranicznej i wywiadu spoczywa艂y ju偶 ca艂kowicie w jego r臋kach, cho膰 nadal wiele pomocy udzielali mu doradcy brytyjscy w pierwszej z tych dziedzin, a izraelscy w drugiej. Ta pomoc Mossadu by艂a szczeg贸lnie uderzaj膮c膮 ironi膮 losu, bior膮c pod uwag臋 tradycyjn膮 polityk臋 pa艅stw arabskich. Tote偶 ukrywano j膮 skrz臋tnie przed wszystkimi. Ryan wiedzia艂 o tym wszystkim i cieszy艂 si臋 z takiego obrotu rzeczy. By膰 mo偶e Ali zarzuci艂 sobie na plecy ci臋偶ki worek, ale zdecydowanie by艂 w stanie go unie艣膰.

— Chyba nie mia艂 pan dot膮d okazji pozna膰 Cathy, wasza wysoko艣膰?

— Nie — odpar艂 ksi膮偶臋 — ale mia艂em do czynienia z pani koleg膮, doktorem Katzem, kt贸ry uczy艂 mojego okulist臋. Pani m膮偶 jest do prawdy szcz臋艣ciarzem, pani profesor.

No, prosz臋. A przecie偶 Arabowie mieli by膰 t臋pi, pozbawieni poczucia humoru i szacunku wobec kobiet. Je偶eli tak, to ten jest zupe艂nie inny. O, i jak delikatnie uj膮艂 r臋k臋.

— Ach, pewnie pan pozna艂 Berniego w 1994 roku, kiedy wyjecha艂 nad Zatok臋? — Ich instytut pomaga艂 wtedy uruchomi膰 klinik臋 w Rijadzie i Katz wyjecha艂 tam na pi臋ciomiesi臋czny kontrakt, by dopilnowa膰 wszystkiego na miejscu.

— Tak. Operowa艂 wtedy mojego kuzyna, kt贸ry odni贸s艂 obra偶enia w wypadku lotniczym. Ju偶 wr贸ci艂 do latania. Czy to wasze dzieci?

— Tak, wasza wysoko艣膰. — Ali pow臋druje do szufladki z fajnymi go艣膰mi, postanowi艂a.

— Czy m贸g艂bym z nimi zamieni膰 kilka s艂贸w?

— Ale偶 oczywi艣cie.

Caroline Ryan, odnotowa艂 w pami臋ci, bardzo inteligentna, bezpo艣rednia. Dumna. M膮偶 znajdzie w niej wa偶nego pomocnika, je偶eli tylko potrafi z tego skorzysta膰. Jaka szkoda, 偶e jego w艂asna kultura nie pozwala艂a wykorzystywa膰 w艂a艣ciwie kobiecych talent贸w. No c贸偶, p贸ki nie zostanie kr贸lem, niewiele mo偶e na to poradzi膰. A i wtedy, je偶eli w og贸le do tego dojdzie, zmiany b臋d膮 musia艂y zachodzi膰 powoli. W ci膮gu zaledwie dw贸ch pokole艅 w 偶yciu jego rodak贸w zasz艂y zapieraj膮ce dech w piersiach zmiany, ale i tak pozosta艂 do pokonania jeszcze szmat drogi. Tak czy inaczej, mi臋dzy nim a Ryanem istnia艂y silne wi臋zi, a w tej sytuacji oznacza艂o to silne wi臋zi mi臋dzy jego kr贸lestwem a Ameryk膮. Podszed艂 do dzieci, ale w艂a艣ciwie zanim znalaz艂 si臋 na miejscu, wiedzia艂 ju偶 wszystko, co chcia艂. Dzieciaki by艂y wyra藕nie przyt艂oczone tym wszystkim. Najm艂odsza z nich, dziewczynka, mia艂a naj艂atwiej, bo w og贸le nic z tego nie rozumia艂a i w tej chwili jej najwi臋kszym zmartwieniem by艂 sok, kt贸ry pi艂a na kolanach omiataj膮cego czujnym wzrokiem otoczenie agenta Tajnej S艂u偶by. Kilka pa艅 usi艂owa艂o nawi膮za膰 z ni膮 rozmow臋, ale raczej bez wi臋kszego powodzenia. Ma艂a przywyk艂a do tego, 偶e wszyscy si臋 ni膮 zajmuj膮, wi臋c jej to nie przeszkadza艂o. Ch艂opak by艂 najbardziej zdezorientowany, ale to naturalne w tym wieku, gdy ju偶 nie jest si臋 dzieckiem, a jeszcze nie jest si臋 m臋偶czyzn膮. Najstarsza c贸rka, kt贸ra oficjalnie mia艂a na imi臋 Olivia, ale wszyscy nazywali j膮 Sally, nie藕le sobie radzi艂a z tym wszystkim, ale ksi膮偶臋 Ali by艂 zaskoczony wyra藕nym brakiem przystosowania dzieci do takich okazji. Wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e rodzice chronili je do ostatniej chwili przed obowi膮zkami wynikaj膮cymi z oficjalnego statusu ojca. Mo偶e by艂y troch臋 rozpuszczone, ale brakowa艂o im tego znudzonego, wynios艂ego spojrzenia, jakim dzieci mo偶nych rodzic贸w zwykle 艣ledz膮 podobne wydarzenia. Wiele mo偶na powiedzie膰 o ludziach, patrz膮c na ich dzieci. Pochyli艂 si臋 nad Katie. Dziewczynka pocz膮tkowo cofn臋艂a si臋, zaskoczona jego ubiorem — Ali by艂 w stroju narodowym i powa偶nie martwi艂 si臋, czy nie przezi臋bi艂 si臋 w czasie uroczysto艣ci w katedrze Narodowej — ale ju偶 po chwili u艣miech wr贸ci艂 na jej twarz i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶eby pobawi膰 si臋 jego brod膮. Podni贸s艂 wzrok na siwow艂osego agenta, kt贸ry jej pilnowa艂 i obaj m臋偶czy藕ni wymienili spojrzenia. Wiedzia艂, 偶e i Cathy Ryan 艣ledzi w tej chwili ka偶dy jego ruch. Naj艂atwiej wzbudzi膰 sympati臋 ludzi, okazuj膮c serdeczno艣膰 im dzieciom. Nie chodzi艂o mu o to, ale zapisa艂 w pami臋ci, 偶eby w raporcie podkre艣li膰, 偶e Ryan jest cz艂owiekiem o bardzo skomplikowanej osobowo艣ci i nie nale偶y wyci膮ga膰 pochopnych ocen z takich rzeczy, jak jego blama偶 w czasie mowy pogrzebowej. To, 偶e kto艣 w kierowaniu krajem schodzi z utartej 艣cie偶ki, wcale nie oznacza, 偶e nie nadaje si臋 do tego. Wielu ludzi tego nie mo偶e poj膮膰. Wielu z nich kr膮偶y w tej chwili po tej sali.

* * *

Siostra Jeanne Baptiste robi艂a co mog艂a, by ignorowa膰 b贸l, ci臋偶ko pracuj膮c do zachodu s艂o艅ca. Wmawia艂a sobie, 偶e to tylko oznaka staro艣ci, a poza tym b贸l jest lekki, wi臋c szybko przejdzie, 偶e to niezno艣ny upa艂 powoduje, 偶e jej cia艂o jest tak rozpalone. W tym wieku i w tym klimacie nie ma ludzi zdrowych — s膮 tylko 藕le zdiagnozowani. Ju偶 w pierwszym tygodniu pobytu roz艂o偶y艂a j膮 malaria, a to choroba z tych, kt贸re nigdy cz艂owieka nie opuszczaj膮. Pocz膮tkowo zreszt膮 my艣la艂a, 偶e to kolejny nawr贸t, ale okaza艂o, si臋, 偶e nie. Nie by艂a to tak偶e wina kongijskiego upa艂u. Zacz臋艂a si臋 ba膰, i to j膮 zaskoczy艂o. Do tej pory, cho膰 przez ca艂e doros艂e 偶ycie pociesza艂a chorych na r贸偶ne choroby, nie pojmowa艂a tak do ko艅ca ich strachu. Wiedzia艂a oczywi艣cie, 偶e si臋 boj膮. Stara艂a si臋 ten strach os艂abi膰 serdecznym stosunkiem do chorych, swoj膮 偶yczliwo艣ci膮 dla nich i modlitw膮 za ich uzdrowienie. A teraz, po raz pierwszy w 偶yciu, zaczyna艂a rozumie膰 ten strach, sama zaczyna艂a si臋 ba膰, bo zdawa艂o si臋 jej, 偶e wie, co jej jest. Widywa艂a ju偶 chorych na t臋 chorob臋. Niezbyt cz臋sto, bo zwykle by艂o ju偶 za p贸藕no, zanim trafiali do szpitala. Benedict Mkusa trafi艂 do nich od razu, ale to niewiele mog艂o zmieni膰. Do wieczora pewnie umrze, tak przynajmniej m贸wi艂a siostra Maria Magdalena po porannej mszy. Jeszcze trzy dni temu westchn臋艂aby tylko ci臋偶ko i pocieszy艂a si臋 my艣l膮, 偶e ju偶 wkr贸tce b臋dzie w niebie, w艣r贸d anio艂k贸w. Trzy dni temu tak, ale nie dzi艣. Teraz zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e je偶eli do tego dojdzie, ona b臋dzie nast臋pna w kolejce. Opar艂a si臋 ci臋偶ko o framug臋 drzwi. Jaki b艂膮d pope艂ni艂a? By艂a uwa偶n膮 piel臋gniark膮. Nie pope艂nia艂a b艂臋d贸w.

Musia艂a wyj艣膰 z oddzia艂u. Posz艂a prosto do 艂膮cznika i stamt膮d do laboratorium. Doktor Moudi jak zwykle siedzia艂 przy stole, nad mikroskopem, ca艂kowicie poch艂oni臋ty prac膮. Nawet nie us艂ysza艂, 偶e wesz艂a. Kiedy podni贸s艂 g艂ow臋, tr膮c zm臋czone po dwudziestu minutach patrzenia w obiektyw oczy, zdumia艂 go widok zakonnicy siedz膮cej przy stoliku obok. Mia艂a podwini臋ty r臋kaw, czerwon膮 gum臋 zaci艣ni臋t膮 wok贸艂 przedramienia i ig艂臋 wbit膮 w 偶y艂臋 w zgi臋ciu 艂okcia. Nape艂ni艂a w艂a艣nie krwi膮 trzeci膮 prob贸wk臋 i si臋ga艂a po czwart膮.

— Co si臋 sta艂o, siostro?

— Panie doktorze, prosz臋 to obejrze膰 jak najszybciej. I niech pan nie zapomni o r臋kawiczkach.

Moudi podni贸s艂 si臋 zaskoczony i podszed艂, staj膮c metr od niej, gdy piel臋gniarka wyci膮gn臋艂a z 偶y艂y ig艂臋 i przy艂o偶y艂a tampon. W艂a艣ciwie niewiele si臋 r贸偶ni艂a od kobiet z jego rodzinnego miasta, Kum, 艣wi臋tego miasta szyit贸w. Ubiera艂a si臋 skromnie, jak przystoi kobietom. Wiele mu si臋 w tych siostrach zakonnych podoba艂o: ich optymizm, zapa艂 do ci臋偶kiej pracy, nawet ich g艂臋boka, cho膰 niew艂a艣ciwie skierowana wiara. W艂a艣nie, niew艂a艣ciwa, a nie ba艂wochwalcza, jak utrzymywali szyici. Przecie偶 one te偶 nale偶a艂y do Lud贸w Ksi臋gi, sam prorok szanowa艂 ich wiar臋, to dopiero szyici zacz臋li traktowa膰 ludzi ich wyznania jako wcielenie Szatana. Spojrza艂 w jej oczy i od razu zrozumia艂, sk膮d ta uwaga o r臋kawiczkach. Ona ju偶 wiedzia艂a, mimo 偶e zewn臋trzne objawy by艂y jeszcze trudno rozpoznawalne.

— Prosz臋 usi膮艣膰, siostro.

— Nie, ja musz臋...

— Siostro — powiedzia艂 z naciskiem Moudi — jest siostra teraz moim pacjentem, wi臋c niech siostra robi to, co ka偶臋, dobrze?

— Panie doktorze, ja...

Doktor spu艣ci艂 z tonu. Nie by艂o sensu by膰 dla niej osch艂ym, a poza tym ta kobieta naprawd臋 nie zas艂u偶y艂a na los, kt贸ry przeznaczy艂 jej B贸g.

— Siostro, okazywa艂a siostra swoim pacjentom wiele troski i oddania przez te lata. Przez wzgl膮d na to, prosz臋 siostr臋 o to, 偶eby mi siostra pozwoli艂a okaza膰 sobie cho膰 troch臋 troski i oddania.

Siostra Jeanne Baptiste spe艂ni艂a wreszcie jego pro艣b臋. Moudi za艂o偶y艂 r臋kawiczki i zmierzy艂 jej t臋tno i ci艣nienie. T臋tno 88, ci艣nienie 138/90, temperatura 39 stopni. Pierwsze dwa wyniki by艂y wyra藕nie podwy偶szone, zapewne z powodu trzeciego, kt贸ry z kolei zapowiada艂 to, czego si臋 obawia艂a. To mog艂o by膰 cokolwiek, od g艂upiego przezi臋bienia po malari臋, ale ona mia艂a do czynienia z ma艂ym Mkus膮, kt贸ry w艂a艣nie umiera艂 na o wiele powa偶niejsz膮 chorob臋. Zostawi艂 j膮 tam, gdzie siedzia艂a, a sam przeszed艂 z prob贸wkami do mikroskopu.

Kiedy艣 chcia艂 zosta膰 chirurgiem. By艂 najm艂odszym z czterech syn贸w, bratank贸w przyw贸dcy swego kraju i niecierpliwie czeka艂 doros艂o艣ci, by, jak jego bracia, p贸j艣膰 na wojn臋 z Irakiem. Dwaj z nich polegli na niej, trzeci wr贸ci艂 okaleczony i po paru miesi膮cach pope艂ni艂 samob贸jstwo. To wtedy postanowi艂 zosta膰 chirurgiem, by ul偶y膰 doli rannych bojownik贸w Allacha, by mogli po wyzdrowieniu dalej walczy膰 o 艢wi臋t膮 Spraw臋. Potem wojna si臋 sko艅czy艂a i Moudi zamiast chirurgii zacz膮艂 studiowa膰 epidemiologi臋, bo walczy膰 o Spraw臋 mo偶na na wiele sposob贸w. Teraz, po latach oczekiwania wreszcie przysz艂a chwila, w kt贸rej b臋dzie m贸g艂 walczy膰 o ni膮, wykorzystuj膮c zdobyt膮 wiedz臋.

Po kilku minutach poszed艂 do swojego gabinetu na oddziale zaka藕nym. Moudi zawsze wyczuwa艂 tu wr臋cz namacalnie aur臋 艣mierci. Pewnie to tylko kwestia wyobra藕ni, ale miejsce rzeczywi艣cie naznaczone by艂o jej obecno艣ci膮. Podzieli艂 pr贸bk臋 krwi siostry na dwie prob贸wki, zapakowa艂 jedn膮 z nich do wysy艂ki lotnicz膮 poczt膮 kuriersk膮 do Atlanty w stanie Georgia w Stanach Zjednoczonych, gdzie mie艣ci艂o si臋 艣wiatowe Centrum Chor贸b Zaka藕nych, o艣rodek zajmuj膮cy si臋 diagnozowaniem najniebezpieczniejszych jednostek chorobowych w 艣wiecie. Drug膮 zamrozi艂 do ewentualnych dalszych bada艅. CCZ by艂o sprawne jak zawsze — na stole le偶a艂 ju偶 przys艂any godzin臋 temu teleks, identyfikuj膮cy przypadek ch艂opca jako chorob臋 wywo艂an膮 wirusem ebola. Dalej nast臋powa艂a d艂uga seria ostrze偶e艅 i zalece艅, r贸wnie zb臋dnych, co sama diagnoza. Ma艂o co na 艣wiecie zabija艂o tak nieodwo艂alnie, a nic tak szybko jak ebola.

Wygl膮da艂o to tak, jakby Najwy偶szy rzuci艂 kl膮tw臋 na ma艂ego Mkus臋, co przecie偶 nie mog艂o by膰 prawd膮, bo Allach jest niesko艅czenie mi艂osierny i nigdy z rozmys艂em nie ugodzi艂by swym gniewem niewinnego dziecka. Pewnie by艂o mu to pisane, ale to i tak nie pocieszy ani pacjenta, ani rodzic贸w. Siedzieli teraz przy jego 艂贸偶ku, ubrani w ochronne kombinezony i patrzyli, jak na ich oczach 艣wiat wali im si臋 w gruzy. Ch艂opiec cierpia艂 potwornie. Cz臋艣膰 jego cia艂a by艂a ju偶 martwa i gni艂a, podczas gdy serce nadal usi艂owa艂o pompowa膰 krew, a m贸zg kierowa膰 funkcjami obumieraj膮cego organizmu. Por贸wnywalne rezultaty mog艂o chyba da膰 tylko wystawienie ludzkiego cia艂a na dzia艂anie bardzo silnego promieniowania przenikliwego. Jeden po drugim, potem parami, grupami, a wreszcie wszystkie na raz, jego organy wewn臋trzne obumiera艂y. Nie mia艂 ju偶 nawet si艂y wymiotowa膰, krew wylewa艂a si臋 z niego przez przew贸d pokarmowy. Tylko oczy sprawia艂y jeszcze wra偶enie funkcjonuj膮cych normalnie, cho膰 i w nich wida膰 by艂o wylewy. Ciemne oczy dziecka, smutne i nie rozumiej膮ce, nie pojmuj膮ce tego, 偶e 偶ycie, tak niedawno rozpocz臋te, musi si臋 zaraz sko艅czy膰, wypatrywa艂y rodzic贸w, by przyszli do niego i na powr贸t wszystko u艂o偶yli, jak zawsze przez te osiem lat. Izolatka cuchn臋艂a krwi膮, potem i odchodami. Ch艂opiec le偶a艂 bez ruchu, ale mimo to sprawia艂 wra偶enie, jakby si臋 oddala艂. Doktor Moudi zamkn膮艂 oczy i zm贸wi艂 modlitw臋 za ch艂opca, kt贸ry, cho膰 nie by艂 muzu艂maninem, by艂 dzieckiem religijnym i nie ponosi艂 winy za to, 偶e nie pozwolono mu pozna膰 nauk Proroka. Allach jest przecie偶 niesko艅czenie mi艂osierny i bez w膮tpienia przymknie na to oczy, okazuj膮c mu 艂ask臋 i zabieraj膮c do Raju. Lepiej, 偶eby zrobi艂 to jak najszybciej.

艢mier膰 obejmowa艂a ch艂opca swoim u艣ciskiem centymetr po centymetrze. Oddech by艂 coraz p艂ytszy, oczy zasnuwa艂y si臋 mg艂膮 i porusza艂y coraz wolniej, ko艅czyny, kt贸re jeszcze niedawno drga艂y w konwulsjach, teraz le偶a艂y nieruchomo i tylko palce dr偶a艂y, ale i to powoli ust臋powa艂o.

Siostra Maria Magdalena, stoj膮ca za plecami rodzic贸w, po艂o偶y艂a im r臋ce na ramionach, a doktor Moudi podszed艂 bli偶ej, by przy艂o偶y膰 do piersi ch艂opca stetoskop. Z wn臋trza klatki piersiowej dochodzi艂y r贸偶ne d藕wi臋ki: kapanie krwi, gulgotanie obumieraj膮cych i p臋kaj膮cych tkanek, ale serca nie by艂o ju偶 s艂ycha膰. Przy艂o偶y艂 jeszcze s艂uchawk臋 obok, by si臋 upewni膰, a potem podni贸s艂 wzrok na rodzic贸w.

— Bardzo mi przykro, ale pa艅stwa syn ju偶 nie 偶yje.

M贸g艂 doda膰, 偶e jak na ebola, 艣mier膰 ich syna by艂a bardzo 艂agodna, ale i tak niczego by to nie zmieni艂o. Zreszt膮, inne przypadki zna艂 tylko z ksi膮偶ek i artyku艂贸w, to by艂o jego pierwsze bezpo艣rednie zetkni臋cie z wirusem. Wystarczy艂o nawet tego, by przej膮膰 go zgroz膮 do g艂臋bi.

Rodzice przyj臋li to nadzwyczaj m臋偶nie. Zreszt膮 wiedzieli o tym ju偶 od wczoraj, mieli mn贸stwo czasu, by si臋 z t膮 艣mierci膮 pogodzi膰, a widok przed艣miertnych m臋czarni dziecka sprawi艂, 偶e nawet zacz臋li jej wygl膮da膰, by po艂o偶y艂a ju偶 kres jego m臋ce. Wirus zostawi艂 im akurat tyle czasu, by zd膮偶yli si臋 z ni膮 pogodzi膰, ale nie do艣膰, by szok ich z艂ama艂. Teraz p贸jd膮 poszuka膰 ukojenia w modlitwie, i tak w艂a艣nie by膰 powinno.

Cia艂o Benedicta zostanie spalone, a wraz z nim wirus, kt贸ry go zamordowa艂. Teleks z Atlanty zaleca艂 to kategorycznie. Szkoda.

* * *

Ryan potrz膮sn膮艂 r臋k膮, by j膮 rozlu藕ni膰, gdy kolejk膮 go艣ci wreszcie dobieg艂a ko艅ca. Spojrza艂 na 偶on臋, kt贸ra te偶 rozciera艂a swoj膮 d艂o艅 i g艂臋boko westchn膮艂.

— Przynie艣膰 ci co艣? — zapyta艂.

— Tak, ale co艣 lekkiego. Mam jutro dwie operacje.

Ryan przypomnia艂 sobie, 偶e wci膮偶 jeszcze nie obmy艣lili 偶adnego sposobu na bezpieczne i nie rzucaj膮ce si臋 w oczy dojazdy do pracy.

— Du偶o b臋dziemy musieli miewa膰 takich atrakcji? — zapyta艂a po chwili.

— Nie mam poj臋cia — sk艂ama艂 Jack. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e terminarz mieli ju偶 ustalony na kilka miesi臋cy naprz贸d i 偶e, niezale偶nie od tego, co o tym terminarzu my艣l膮, b臋d膮 musieli odby膰 wszystkie zapisane w nim spotkania. Z up艂ywem ka偶dego dnia ogarnia艂o go coraz wi臋ksze zdziwienie tym, 偶e s膮 ludzie gotowi na ka偶d膮 pod艂o艣膰 i wyrzeczenie, byle obj膮膰 t臋 posad臋. Wi膮za艂o si臋 z ni膮 tyle pobocznych obowi膮zk贸w, 偶e w艂a艣ciwie nie pozostawia艂y ju偶 czasu na wykonywanie tych zasadniczych. W tej chwili podszed艂 jeden z kelner贸w z tac膮 napoj贸w dla prezydenckiej pary. Na serwetkach wydrukowana by艂a sylwetka Bia艂ego Domu i s艂owa DOM PREZYDENTA. Zauwa偶yli to jednocze艣nie i gdy podnie艣li oczy, by sobie to nawzajem zakomunikowa膰, porozumieli si臋 bez s艂贸w.

— Pami臋tasz, jak pierwszy raz zabrali艣my Sally do Disneylandu? — zapyta艂a Cathy.

Jack wiedzia艂, o co jej chodzi艂o. To by艂o tu偶 po trzecich urodzinach ich c贸reczki, tu偶 przed tym brzemiennym w skutki wyjazdem do Londynu. Sally zafascynowa艂 zamek Kr贸lewny 艢nie偶ki, stoj膮cy w 艣rodku Magicznego Kr贸lestwa. Gdziekolwiek poszli, jej oczy by艂y w niego stale wbite. Nazywa艂a go Domem Myszki Miki. A teraz, prosz臋, mieli sw贸j w艂asny zamek, przynajmniej na jaki艣 czas. Cena, jak膮 za to musieli p艂aci膰, by艂a jednak stanowczo zbyt wysoka.

Cathy podesz艂a do k膮ta, w kt贸rym Robby i Sissy Jacksonowie rozmawiali z ksi臋ciem Walii. Jack poszuka艂 wzrokiem van Damma.

— Jak r臋ka? — zapyta艂 Arnie.

— Nie narzekam.

— Twoje szcz臋艣cie, 偶e nie musia艂e艣 prowadzi膰 kampanii wyborczej. Ma si臋 wtedy mn贸stwo do czynienia z lud藕mi, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e u艣cisk jest tym bardziej serdeczny, im wi臋cej si艂y w niego w艂o偶膮. Ci przynajmniej troch臋 uwa偶aj膮. — Arnie poci膮gn膮艂 艂yk Perriera i rozejrza艂 si臋 po sali. Przyj臋cie toczy艂o si臋 zgodnie z planem. Szefowie rz膮d贸w, g艂owy pa艅stw i ambasadorzy podzielili si臋 na dyskutuj膮ce grupki. Sk膮d艣 doszed艂 go nawet przyt艂umiony 艣miech, b臋d膮cy pewnie reakcj膮 na jaki艣 ostro偶ny 偶art. Nastr贸j wyra藕nie si臋 rozlu藕ni艂.

— Jak mi dzi艣 posz艂o? — zapyta艂 cicho Ryan.

— Szczerze? Nie mam poj臋cia. Wszyscy oczekiwali czego innego i o tym powiniene艣 pami臋ta膰. — Nie doda艂 ju偶, 偶e cz臋艣ci z nich by艂o to ca艂kiem oboj臋tne, bo mieli swoje wewn臋trzne problemy na g艂owie.

— Tyle to ju偶 si臋 sam domy艣li艂em, Arnie. To co, teraz rundka po sali, co?

— Pogadaj z Hindusk膮. Scott twierdzi, 偶e to mo偶e by膰 wa偶ne.

— Dobra. — Przynajmniej pami臋ta艂 jak wygl膮da pani premier. Wi臋kszo艣膰 twarzy z kolejki zd膮偶y艂a si臋 ju偶 zatrze膰 i zla膰 w jedn膮 wielk膮 plam臋, jak to bywa na zbyt wielkich przyj臋ciach. Ryan jednak przej膮艂 si臋 tym i poczu艂 jak uzurpator, bo przecie偶 politycy powinni mie膰, jak policjanci, fotograficzn膮 pami臋膰 do twarzy i nazwisk. On nie mia艂 i zastanawia艂 si臋, czy mo偶na tej umiej臋tno艣ci naby膰 przez jaki艣 trening. Odstawi艂 pust膮 szklank臋 na tac臋 przechodz膮cego kelnera, wytar艂 wilgotn膮 d艂o艅 w jedn膮 z serwetek z nadrukami i wyruszy艂 na poszukiwanie go艣cia z Indii. Po drodze trafi艂 na Rosjanina.

— Witam, panie ambasadorze — odpar艂 na jego powitanie. Walerij Bogdanowicz Liermonsow wita艂 si臋 ju偶 z prezydentem, ale w kolejce nie mieli czasu na to, by porozmawia膰. Raz jeszcze u艣cisn臋li sobie d艂onie. Liermonsow by艂 zawodowym dyplomat膮 z d艂ugim sta偶em i w艣r贸d korpusu dyplomatycznego cieszy艂 si臋 powszechnym szacunkiem. Wszyscy wiedzieli, 偶e jego sta偶 w KGB jest r贸wnie d艂ugi jak w MSZ, ale w ko艅cu ma艂o kt贸ry z tych, kt贸rzy te plotki roznosili, nie pracowa艂 na dw贸ch etatach, a poza tym Ryan nie mia艂 nic przeciwko temu.

— M贸j rz膮d pragnie si臋 dowiedzie膰, czy skorzysta pan z zaproszenia do z艂o偶enia wizyty w Moskwie? — zapyta艂 ambasador.

— Nie mam nic przeciwko, ale przecie偶 poprzedni prezydent dopiero co z艂o偶y艂 wam wizyt臋, a poza tym w zaistnia艂ej sytuacji czeka mnie bardzo wiele pracy i nie wiem, czy uda si臋 na ni膮 znale藕膰 czas, panie ambasadorze — odpar艂 Jack.

— Nie w膮tpi臋, ale m贸j rz膮d pragn膮艂by przy okazji om贸wi膰 kilka bardzo wa偶nych dla obu stron zagadnie艅. — To sformu艂owanie spowodowa艂o, 偶e Ryan bacznie przyjrza艂 si臋 ambasadorowi.

— Tak?

— Obawia艂em si臋, 偶e nat艂ok pa艅skich obowi膮zk贸w mo偶e sta膰 na przeszkodzie w odbyciu wizyty. Czy w takim razie zgodzi艂by si臋 pan przyj膮膰, z zachowaniem daleko id膮cej dyskrecji, osobistego wys艂annika naszego prezydenta i spr贸bowa膰 z nim om贸wi膰 te zagadnienia?

Mowa mog艂a by膰 o tylko jednej osobie i Jack wiedzia艂 o tym.

— Siergiej Niko艂ajewicz?

— Czy zgodzi si臋 pan go przyj膮膰? — powt贸rzy艂 ambasador.

Ryan przez chwil臋 poczu艂 je艣li nie strach, to przynajmniej niepok贸j. Go艂owko by艂 teraz przewodnicz膮cym SWR, S艂u偶by Wywiadu Zagranicznego, o wiele mniejszej, ale nadal gro藕nej spadkobierczyni KGB. By艂 te偶 jednym z niewielu ludzi w rz膮dzie Rosji, kt贸rzy odznaczali si臋 jednocze艣nie zdrowym rozs膮dkiem i zaufaniem prezydenta Gruszawoja w stopniu odpowiednim, by m贸c pe艂ni膰 rol臋 jego osobistego wys艂annika o szerokich kompetencjach. Go艂owko do pewnego stopnia pe艂ni艂 rol臋, kt贸r膮 dla Stalina wykonywa艂 Beria: by艂 jego doradc膮, s艂u偶y艂 mu swoim m贸zgiem, do艣wiadczeniem i w razie potrzeby aparatem zdolnym do wprowadzenia w 偶ycie ich wsp贸lnych decyzji. No, mo偶e analogia z Beri膮 sz艂a tu za daleko, ale je偶eli Go艂owko si臋 do niego wybiera艂, to na pewno nie po szczypt臋 soli. „Bardzo wa偶ne dla obu stron zagadnienia” i ten po艣piech mog艂y oznacza膰 tylko jedno: k艂opoty. Kolejn膮 wskaz贸wk膮 by艂o to, 偶e wizyt臋 omawiano bezpo艣rednio z nim, a nie przez Departament Stanu. No i ta wiele m贸wi膮ca natarczywo艣膰 do艣wiadczonego w ko艅cu dyplomaty. To wszystko dodawa艂o powagi sytuacji.

— Siergiej to m贸j stary przyjaciel — powiedzia艂 z u艣miechem, nie dodaj膮c ju偶, 偶e zaprzyja藕nili si臋, gdy „stary przyjaciel” trzyma艂 w r臋ku pistolet wymierzony w jego g艂ow臋. — W moim domu jest zawsze mile widzianym go艣ciem. Prosz臋 powiadomi膰 o terminie wizyty Arnie'ego, dobrze?

— Dzi臋kuj臋, panie prezydencie — z wyra藕n膮 ulg膮 odpar艂 ambasador. Cholera, to co艣 naprawd臋 powa偶nego, utwierdzi艂 si臋 w przekonaniu Jack. Kiwn膮艂 ambasadorowi g艂ow膮 i odszed艂. Ksi膮偶臋 Walii zabawia艂 rozmow膮 pani膮 premier Indii, czekaj膮c a偶 Rosjanin p贸jdzie sobie wreszcie.

— Pani premier, wasza wysoko艣膰 — powiedzia艂 Ryan, sk艂aniaj膮c si臋 lekko.

— Pomy艣leli艣my sobie, 偶e pewne wa偶ne sprawy wymagaj膮 wyja艣nienia.

— Tak? A o co chodzi? — zapyta艂 Ryan, czuj膮c ju偶 przez sk贸r臋, o czym b臋dzie mowa.

— O ten nieszcz臋sny incydent na Oceanie Indyjskim, oczywi艣cie. M贸j Bo偶e, tyle nieszcz臋艣膰 przez zwyk艂e nieporozumienie.

— Rzeczywi艣cie, to powa偶na sprawa...

* * *

Nawet w wojsku s膮 dni wolne i dzi艣, z okazji pogrzebu prezydenta, by艂 jeden z nich. Niebiescy i Czerwoni skorzystali z tego dnia, by odpocz膮膰. Tak偶e dow贸dcy mieli wolne i spotkali si臋 w domu genera艂a Diggsa. Dom po艂o偶ony by艂 na wzg贸rzu, z kt贸rego rozpo艣ciera艂 si臋 widok na monotonn膮 panoram臋 doliny. Widok by艂 wspania艂y, pustyni臋 owiewa艂 ciep艂y meksyka艅ski wiatr, a na ogrodzonym podw贸rzu za domem dymi艂 i skwiercza艂 grill.

— Spotka艂 pan kiedy艣 prezydenta Ryana? — zapyta艂 Bondarienko, opuszczaj膮c od ust puszk臋 piwa.

Diggs powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮, przewracaj膮c hamburgery na ruszcie. Si臋gn膮艂 po sos.

— Nie. Z tego co wiem, mia艂 co艣 wsp贸lnego z wys艂aniem 10. pu艂ku do Izraela, ale osobi艣cie go nie spotka艂em. Znam za to Robby'ego Jacksona, kt贸ry jest teraz szefem planowania w Kolegium Szef贸w Sztab贸w. Robby bardzo go chwali.

— To ameryka艅ski zwyczaj? — zapyta艂 znowu Bondarienko, wskazuj膮c puszk膮 na murowany grill.

— Ojciec mnie tego nauczy艂 — odpar艂 Diggs, podnosz膮c wzrok znad rusztu. — Mo偶esz mi poda膰 moje piwo? — Kiwn膮艂 g艂ow膮, gdy Rosjanin poda艂 mu jego puszk臋. — Nie znosz臋 traci膰 czasu przeznaczonego na szkolenie, ale... — Ale, tak jak i jego go艣膰, lubi艂 sobie czasem zrobi膰 wolne.

— Fajnie tu macie, Marion. — Bondarienko rozejrza艂 si臋 po okolicy. Zaplecze bazy wygl膮da艂o jak typowe ameryka艅skie przedmie艣cie, z ulicami i domami kadry, ale dalej okolica nie przypomina艂a Ameryki z kolorowych magazyn贸w. Jak okiem si臋gn膮膰, ca艂a dolina by艂a kompletnie go艂a. Nic tu nie ros艂o, poza kilkoma kolczastymi krzewami. Ziemia by艂a jasnobr膮zowa, nawet g贸ry wygl膮da艂y na ca艂kowicie ja艂owe. Mimo to widok by艂 naprawd臋 zapieraj膮cy dech w piersiach. I w dodatku przypomina艂 mu podobne widoki w Tad偶ykistanie. Mo偶e dlatego tak na niego dzia艂a艂?

— To za co panu nawieszali tych blaszek, panie generale? — zapyta艂 Diggs. Wiedzia艂, 偶e to wysokie odznaczenia bojowe i 偶e za biurkiem si臋 takich nie dostaje. Go艣膰 lekko zadr偶a艂. Zimno mu, czy co?

— Ano Afga艅czycy wybrali si臋 kiedy艣 do nas z nie zapowiedzian膮 wizyt膮. Mieli艣my tam w jednym miejscu tajny o艣rodek badawczy, teraz ju偶 nieczynny, bo od paru lat le偶y ju偶 za granic膮, wiesz...

Diggs kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Jestem kawalerzyst膮, nie fizykiem, wi臋c mo偶esz sobie darowa膰 wszystko to, co tajne.

— Dobra. Broni艂em budynku mieszkalnego, hotelu dla naukowc贸w i ich rodzin. Wzi膮艂em pod komend臋 pluton wojsk pogranicznych KGB i zaj臋li艣my pozycje na parterze. Afga艅czycy atakowali w sile kompanii, w nocy, pod os艂on膮 burzy 艣nie偶nej. Przez jak膮艣 godzin臋, albo co艣 ko艂o tego, by艂o ca艂kiem ciekawie — podsumowa艂 Gienadij i poci膮gn膮艂 艂yk piwa.

Diggs widzia艂 kilka blizn, kiedy poprzedniego dnia spotkali si臋 pod prysznicem.

— Rzeczywi艣cie s膮 tacy dobrzy, jak si臋 s艂yszy?

— Afga艅czycy? — Bondarienko pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Lepiej, 偶eby艣 im nie wpad艂 w r臋ce. To s膮 ludzie, kt贸rzy niczego si臋 nie boj膮, ale to czasami gra na ich niekorzy艣膰. Od razu wida膰, czy grupa, z kt贸r膮 masz do czynienia, ma kompetentnego dow贸dc臋, czy nie. Ten, z kt贸rym walczy艂em, by艂 dobry. Ani si臋 obejrzeli艣my, jak p贸艂 laboratorium posz艂o w diab艂y, a my... — Wstrz膮sn膮艂 nim znowu dreszcz. — My艣my po prostu mieli cholerne szcz臋艣cie. W ko艅cu wdarli si臋 do budynku. No i okaza艂em si臋 lepszym strzelcem.

— Bohater Zwi膮zku Radzieckiego — mrukn膮艂 Diggs znad rusztu. Pu艂kownik Hamm ca艂y czas s艂ucha艂, nie odzywaj膮c si臋 ani s艂owem. W ich 艣rodowisku tak si臋 w艂a艣nie mierzy艂o warto艣膰 ludzi: nie wed艂ug tego co, ale jak opowiadali.

Bondarienko u艣miechn膮艂 si臋.

— Marion, ja naprawd臋 nie mia艂em innego wyboru. Nie by艂o dok膮d ucieka膰, a poza tym widzia艂em ju偶 wcze艣niej, co oni wyprawiali z wzi臋tymi do niewoli oficerami. No wi臋c dali blach臋, dali awans, co, mia艂em nie bra膰? A potem tak si臋 porobi艂o, 偶e m贸j kraj... Jak to powiedzie膰? Wyparowa艂? — To nie by艂a ca艂a historia. Bondarienko by艂 potem w Moskwie, w czasie puczu Janajewa i po raz pierwszy w 偶yciu stan膮艂 przed moralnym dylematem. Podj膮艂 w艂a艣ciw膮 decyzj臋, co nie usz艂o uwagi kilku ludzi, kt贸rych zdanie bardzo si臋 liczy艂o w rz膮dzie nowego, znacznie mniejszego pa艅stwa.

— No, ale teraz to zupe艂nie inny kraj — odezwa艂 si臋 Hamm — i teraz si臋 przyja藕nimy.

— Zgadza si臋, panie pu艂kowniku. Dobrze pan m贸wi, a jeszcze lepiej dowodzi.

— Dzi臋kuj臋, ale to przesada. Ja g艂贸wnie siedz臋 na ty艂ku, a pu艂k sam si臋 dowodzi. — Wszyscy wiedzieli, 偶e to k艂amstwo, ale dobremu oficerowi nie wypada艂o powiedzie膰 inaczej.

— Dobrze pan dowodzi — powt贸rzy艂 Bondarienko — ale dzia艂a pan wed艂ug naszej doktryny! — Go艣膰 wydawa艂 si臋 nadal poruszony tym odkryciem.

— Skoro to si臋 sprawdza, to czemu nie? — odpar艂 Hamm i dopi艂 swoje piwo.

Pewnie, 偶e si臋 sprawdza, pomy艣la艂 Bondarienko. W jego armii te偶 wreszcie zacznie si臋 sprawdza膰, kiedy dokona reformy i postawi j膮 z g艂owy na nogi, jak jeszcze nigdy, jak historia Rosji d艂uga. Nawet w latach najwi臋kszej 艣wietno艣ci, gdy spycha艂a Hitlera do Berlina, Armia Radziecka by艂a jak obuch siekiery: t臋pa, masywna i polegaj膮ca g艂贸wnie na sile bezw艂adno艣ci. Przy pewnej dozie szcz臋艣cia nawet obuchem da si臋 艣ci膮膰 drzewo. Ale szcz臋艣ciu trzeba pomaga膰, na przyk艂ad konstruuj膮c najlepszy czo艂g drugiej wojny 艣wiatowej, T-34. A T-34 te偶 by nie powsta艂, gdyby nie ludzie, kt贸rzy wyszukali i kupili w Ameryce patent Christiego na zawieszenie czo艂gu na wa艂kach skr臋tnych, kt贸rym nikt nie by艂 zainteresowany, i inni, kt贸rzy we Francji znale藕li dieslowski silnik do nap臋du sterowc贸w, a potem jeszcze inni, kt贸rzy to zebrali do kupy i ci臋偶k膮 prac膮 zbudowali pojazd, kt贸ry wygra艂 wojn臋 na Wschodzie. Ten czo艂g by艂 wytworem my艣li konstruktorskiej na 艣wiatowym poziomie, kt贸ry w dodatku pojawi艂 si臋 we w艂a艣ciwym miejscu i czasie, i pozwoli艂 obroni膰 ojczyzn臋. Tamte czasy jednak nieodwracalnie min臋艂y i jego ojczyzna nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej polega膰 na sile obucha i szcz臋艣ciu. Amerykanie pokazali drog臋, przechodz膮c w latach 80. na system dot膮d na 艣wiecie nieznany: stworzyli stosunkowo nieliczn膮, ca艂kowicie zawodow膮 armi臋 doskonale wyposa偶onych i wyszkolonych 偶o艂nierzy, wybranych starannie spo艣r贸d ochotnik贸w, zg艂aszaj膮cych si臋 do jej szereg贸w. 11. pu艂k Hamma nie przypomina艂 mu 偶adnej jednostki z tych, kt贸re w 偶yciu mia艂 okazj臋 widzie膰. Po odprawie przed 膰wiczeniami wiedzia艂, czego m贸g艂 si臋 spodziewa膰, ale bra艂 wi臋kszo艣膰 z tego, co us艂ysza艂, za przechwa艂ki. To si臋 jednak sprawdzi艂o co do joty. W sprzyjaj膮cym terenie taki pu艂k m贸g艂 podj膮膰 r贸wn膮 walk臋 z dywizj膮 i, w co jeszcze trudniej by艂o uwierzy膰, wygra膰 j膮. Czyli je偶eli uda艂o si臋 siekier臋 odwr贸ci膰 ostrzem do pnia, drzewo dawa艂o si臋 艣ci膮膰 du偶o 艂atwiej. Przecie偶 Niebiescy te偶 nie wypadli sroce spod ogona, a mimo to ich dow贸dca nie przyszed艂 tu z nimi na piwo, wykorzystuj膮c wolny dzie艅 na dodatkowe zaj臋cia ze swoimi podw艂adnymi, by nast臋pnym razem spisali si臋 lepiej.

Do wielu rzeczy, kt贸rych si臋 tu nauczy艂, dosz艂a jeszcze jedna, o tym jak Amerykanie reagowali na takie nauczki. Starsi oficerowie sztabowi regularnie doznawali upokorze艅 w czasie 膰wicze艅 i odpraw po 膰wiczeniach, na kt贸rych rozjemcy bezlito艣nie przeprowadzali wiwisekcj臋 ich b艂臋d贸w, odtwarzaj膮c na podstawie swoich zapis贸w ka偶dy krok, analizuj膮c go i surowo oceniaj膮c.

— Wiecie co? — zacz膮艂 Bondarienko. — U nas, jakby taki jeden z drugim rozjemca pozwoli艂 sobie w taki spos贸b prowadzi膰 odpraw臋, to by szybko w z臋by dosta艂 od innych i by mu przesz艂o.

— Normalka, u nas na pocz膮tku te偶 o ma艂o do tego nie dochodzi艂o — uspokoi艂 go Diggs. — Kiedy zaczynali艣my, dow贸dc贸w, kt贸rzy u nas przegrywali, zdejmowali ze sto艂k贸w. Dopiero potem kto艣 si臋 paln膮艂 w czo艂o i wreszcie zdali sobie spraw臋 z tego, po co powo艂ano do 偶ycia nasz o艣rodek, 偶e jeste艣my tu po to, 偶eby by艂o trudno. To Pete Taylor doprowadzi艂 do tego, 偶e NOS zacz膮艂 dzia艂a膰 jak nale偶y. Rozjemc贸w troch臋 utemperowa艂, Niebieskim wbi艂 do g艂owy, 偶e przyje偶d偶aj膮 si臋 tutaj uczy膰, a nie walczy膰, wi臋c je艣li kto艣 u nich daje cia艂a, to nale偶y mu wyt艂umaczy膰 dlaczego, a nie od razu wyrzuca膰 na zielon膮 traw臋. Tak czy inaczej, Gienadij, nie ma na 艣wiecie drugiej armii, kt贸ra tak daje swoim oficerom w ko艣膰 jak my.

— To prawda, panie generale. Zreszt膮 wczoraj w艂a艣nie rozmawiali艣my na ten sam temat z Seanem Connollym. Connolly dowodzi 10. pu艂kiem kawalerii pancernej na pustyni Negew — wyja艣ni艂 Bondarience. — Izraelczycy nadal nie mog膮 si臋 pogodzi膰 z tym, jak im nasi rozjemcy nawtykali.

— Montujemy im tam coraz wi臋cej kamer — Diggs 艣miej膮c si臋, nak艂ada艂 na talerze hamburgery — ale nadal maj膮 k艂opoty z uwierzeniem w to, co sami potem ogl膮daj膮 na ta艣mach.

— Tak, ci膮gle jeszcze zadzieraj膮 za wysoko nosa — zgodzi艂 si臋 Hamm. — Zreszt膮, zanim zosta艂em tu na dobre, sam par臋 razy nie藕le dosta艂em w dup臋 od moich obecnych podw艂adnych.

— Gienadij, po wojnie z Irakiem 3. pu艂k kawalerii zmechanizowanej przyjecha艂 tu na regularn膮 tur臋 膰wicze艅. Jak pami臋tasz, to w艂a艣nie oni stanowili szpic臋 24. Dywizji Zmechanizowanej Barry'ego McCaffeya...

— Fakt. We wszystkich gazetach pisali, jacy to z nich zawodowcy, bo w cztery dni weszli na ponad trzysta kilometr贸w w g艂膮b Kuwejtu, a potem Iraku — potwierdzi艂 Hamm.

Bondarienko pokiwa艂 g艂ow膮. On tak偶e studiowa艂 ze szczeg贸艂ami histori臋 tej wojny.

— No i dwa miesi膮ce p贸藕niej przyjechali do nas, a my艣my im wyz艂ocili ty艂ki tak, 偶e blask za膰mi艂 im aureole, kt贸re mieli nad g艂owami. I tu tkwi w艂a艣nie sedno sprawy, panie generale. My szkolimy tak, 偶e jest gorzej, ni偶 na prawdziwej wojnie. Nie ma na tym 艣wiecie oddzia艂u lepiej wyszkolonego ni偶 11. pu艂k Ala...

— A Bizony? — wtr膮ci艂 si臋 znowu Hamm. Diggs u艣miechn膮艂 si臋 na wzmiank臋 o 10. pu艂ku. Zd膮偶y艂 ju偶 przywykn膮膰 do tego, 偶e Hamm ci膮gle si臋 wtr膮ca艂.

— Masz racj臋, Al Wracaj膮c do g艂贸wnego w膮tku: je偶eli kto艣 oka偶e si臋 tylko r贸wny Czerwonym, to znaczy, 偶e ma oddzia艂 gotowy do stawienia czo艂a ka偶demu przeciwnikowi na 艣wiecie, cho膰by tamten mia艂 trzykrotn膮 przewag臋.

Bondarienko pokiwa艂 g艂ow膮 z u艣miechem. Szybko si臋 uczy艂. Ma艂a grupka oficer贸w, kt贸rych ze sob膮 zabra艂 te偶 nie pr贸偶nowa艂a, w臋sz膮c po ca艂ej bazie i ucz膮c si臋, ucz膮c si臋 zawzi臋cie wszystkiego, czego mo偶na si臋 by艂o nauczy膰. Armia rosyjska nie zwyk艂a walczy膰 z przeciwnikami trzykrotnie od niej liczniejszymi, ale to si臋 mog艂o szybko zmieni膰, je偶eli b臋d膮 musieli stan膮膰 do walki z Chinami. Je偶eli dojdzie do takiej walki, b臋dzie si臋 ona toczy膰 na najdalej wysuni臋tych kra艅cach linii zaopatrzeniowych i przeciw wielkiej, ale poborowej armii. Jedyn膮 recept膮 na zwyci臋stwo by艂o szybkie przerobienie ich w艂asnej armii na mod艂臋 ameryka艅sk膮. Zadaniem Bondarienki by艂a ca艂kowita zmiana rosyjskiej doktryny wojennej, nawet dalej, ca艂kowita zmiana rosyjskich pogl膮d贸w na kwestie militarne. A tu najlepiej mo偶na si臋 by艂o dowiedzie膰, jak to zrobi膰.

* * *

Pieprzysz, pomy艣la艂 prezydent, kryj膮c ten os膮d pod uprzejmym u艣miechem. Trudno by艂o polubi膰 Indie. Hindusi m贸wili o sobie, 偶e s膮 najwi臋ksz膮 demokracj膮 艣wiata, ale to bzdura. M贸wili o wznios艂ych idea艂ach, ale je偶eli tylko nadarza艂a si臋 okazja, rozpychali si臋 艂okciami w艣r贸d s膮siad贸w, rozwijali potajemnie program j膮drowy i jeszcze ta buta, z kt贸r膮 ich poprzedni premier zwraca艂 ameryka艅skiemu ambasadorowi uwag臋, 偶e „w ko艅cu ten ocean nie przypadkiem nazywa si臋 Indyjski”, czyli innymi s艂owy: „zasada wolno艣ci m贸rz zasad膮 wolno艣ci m贸rz, ale wyno艣cie si臋 st膮d do siebie”. I w dodatku Ryan by艂 pewien, 偶e je偶eli tylko Marynarka wycofa si臋 poza zasi臋g uderzenia samolot贸w z lotniskowc贸w, Indie zrobi膮 z dawna zapowiadany porz膮dek ze Sri Lank膮. W艂a艣nie dopiero co tego pr贸bowali, a im bardziej temu zaprzeczaj膮, tym bardziej wida膰, 偶e o niczym innym nie marz膮. No, ale przecie偶 nie mo偶na szefowej ich rz膮du roze艣mia膰 si臋 w nos i powiedzie膰, 偶eby przesta艂a pieprzy膰. Szkoda.

Jack s艂ucha艂 wi臋c cierpliwie, popijaj膮c z kolejnej szklanki Perriera. Sytuacja na Sri Lance by艂a skomplikowana, co doprowadzi艂o do tego po偶a艂owania godnego nieporozumienia, kt贸re zaowocowa艂o spi臋ciem, kt贸rego Indie 偶a艂uj膮, cho膰 nie chowaj膮 do nikogo urazy, ale uwa偶aj膮, 偶e w interesie 艣wiatowego bezpiecze艅stwa b臋dzie, 偶eby obie strony od艂o偶y艂y bro艅 i ust膮pi艂y sobie nawzajem z drogi. Marynarka Indii wraca do baz, mimo 偶e ameryka艅ska interwencja, w wyniku kt贸rej kilka hinduskich jednostek odnios艂o uszkodzenia, przeszkodzi艂a w ich zako艅czeniu. Nie potrzebowa艂a s艂贸w, by sens tego wywodu dotar艂 do Ryana: „Ty brutalu!”.

Ciekawe, co w takim razie maj膮 o was do powiedzenia Cejlo艅czycy? Jacka korci艂o, 偶eby zada膰 to pytanie, ale w por臋 ugryz艂 si臋 w j臋zyk.

— No c贸偶, by膰 mo偶e mogliby艣my w por臋 powstrzyma膰 nasze dzia艂ania, gdyby ambasador Williams zdo艂a艂 ja艣niej nakre艣li膰 nam ca艂y obraz — ze smutkiem w g艂osie podsumowa艂 Ryan.

— Takie rzeczy si臋 zdarzaj膮 w dyplomacji — odpar艂a pani premier. — Wie pan, tak mi臋dzy nami, David to czaruj膮cy cz艂owiek, ale chyba w jego wieku nasz klimat jest ju偶 dla niego zbyt gor膮cy.

Jasna cholera, jeszcze chwila i zacznie mi m贸wi膰, kogo mam sk膮d odwo艂ywa膰! Z tym nieoficjalnym uznaniem Williamsa za persona non grata to ju偶 przesadzili. Ryan pr贸bowa艂 zachowa膰 kamienn膮 twarz, ale w tym momencie nie zdo艂a艂. Bardzo potrzebowa艂 teraz Scotta Adlera, sekretarz stanu kr臋ci艂 si臋 jednak gdzie艣 po sali.

— Mam nadziej臋, 偶e rozumie pani, 偶e w tej chwili nie mam mo偶liwo艣ci przeprowadzania powa偶nych zmian w korpusie dyplomatycznym. — Spadaj, ropucho.

— Och, nie, nie to mia艂am na my艣li. W pe艂ni doceniam trudno艣膰 po艂o偶enia, w jakim znalaz艂 si臋 pan na skutek tego po偶a艂owania godnego incydentu. Chcia艂am tylko zwr贸ci膰 pana uwag臋 na okoliczno艣膰, kt贸ra mog艂aby w przysz艂o艣ci wiele spraw u艂atwi膰. — A jak nie zrobisz jak chc臋, to ci mog臋 sporo nabru藕dzi膰.

— Bardzo pani dzi臋kuj臋 za t臋 sugesti臋, pani premier. By膰 mo偶e ambasador Indii zechce potem porozmawia膰 o tym ze Scottem?

— Tak, to dobry pomys艂. Porozmawiam z nim o tym na pewno. — U艣cisn臋li sobie d艂onie i rozeszli si臋. Jack odczeka艂 chwil臋 i spojrza艂 na ksi臋cia.

— Wasza wysoko艣膰, jak to si臋 nazywa, kiedy dwoje ludzi na wysokich stanowiskach 艂偶e sobie prosto w oczy i oboje o tym wiedz膮? — zapyta艂.

— Dyplomacja — odpar艂 ksi膮偶臋.

9
Wycie z oddali

Raport ambasadora o nowym prezydencie nie wzbudzi艂 w Go艂owce wi臋kszego wsp贸艂czucia dla jego bohatera. Ryan by艂 „zaszczuty”, „nie na swoim miejscu”, „przyt艂oczony sytuacj膮” i „fizycznie wycie艅czony”. Tak, tego si臋 nale偶a艂o spodziewa膰. Ta jego mowa pogrzebowa by艂a zupe艂nie nie na miejscu, co do tego raporty dyplomatyczne i opinie ameryka艅skich medi贸w zgadza艂y si臋 ca艂kowicie. Tego te偶 nale偶a艂o si臋 spodziewa膰, a w ka偶dym razie mogli si臋 tego spodziewa膰 ci, kt贸rzy osobi艣cie znali Ryana i wiedzieli o jego sentymentalnym usposobieniu. To mu przebacza艂 bez wahania, w ko艅cu Rosjanie to ludzie o szerokiej duszy. Nie powinien by艂 tego robi膰, ale w ko艅cu nic z艂ego si臋 nie sta艂o. Go艂owko czyta艂 tekst oficjalnego przem贸wienia, pe艂en zapewnie艅 dla wszystkich s艂uchaczy i ta mowa bardzo mu si臋 podoba艂a. No, ale Ryan zawsze by艂 w takich przypadkach nieobliczalny, co z jednej strony u艂atwia艂o jego ocen臋, ale z drugiej wcale mu si臋 nie podoba艂o. Ryan by艂 Amerykaninem, a wiadomo, 偶e s膮 to ludzie, kt贸rych zachowanie trudno przewidzie膰. Ca艂e swoje 偶ycie zawodowe stara艂 si臋 przewidzie膰, jak Amerykanie zareaguj膮 na to, czy inne posuni臋cie i swoj膮 karier臋 zawdzi臋cza艂 tylko temu, 偶e zwykle stara艂 si臋 przedstawi膰 w raporcie przynajmniej trzy mo偶liwe kontrposuni臋cia przeciwnika — kt贸re艣 zawsze musia艂o pasowa膰, ale nigdy nie by艂o wiadomo do ko艅ca, kt贸re.

Tak wi臋c, jak mo偶na by艂o przewidzie膰, Ryan by艂 nieprzewidywalny. Trudno. Go艂owko my艣la艂 o nim jak o przyjacielu, co mo偶e by艂o lekk膮 przesad膮, poniewa偶 toczyli ze sob膮 gr臋. Grali jednak czysto, cho膰 czasami ostro, a prawie zawsze po przeciwnych stronach boiska, ale szanowali si臋 nawzajem. Go艂owko by艂 zawodowcem i przemawia艂o za nim wi臋ksze do艣wiadczenie, ale Ryan by艂 zdolnym amatorem, no i na jego korzy艣膰 dzia艂a艂o to, 偶e system ameryka艅ski tolerowa艂 wybryki, na kt贸re sobie pozwala艂.

— Co ty kombinujesz, Jack? — wyszepta艂 pod nosem Go艂owko. W tej chwili w Waszyngtonie by艂a noc, to w ko艅cu osiem stref czasowych od Moskwy, w kt贸rej s艂o艅ce w艂a艣nie wstawa艂o, rozpoczynaj膮c kr贸tki, zimowy dzie艅.

Liermonsow, ambasador Rosji w Waszyngtonie, nie by艂 zachwycony Ryanem i Go艂owko postanowi艂 doda膰 do raportu w艂asne uwagi, by ustrzec sw贸j rz膮d przed wyci膮gni臋ciem pochopnych wniosk贸w. Ryan by艂 zbyt szczwanym lisem i zbyt niebezpiecznym przeciwnikiem w czasach Zwi膮zku Radzieckiego, by go lekcewa偶y膰 z powodu chwilowej s艂abo艣ci. Liermonsow oczekiwa艂 kogo艣 podobnego do innych polityk贸w ameryka艅skich, zawi贸d艂 si臋 i swoj膮 frustracj臋 wyla艂 w sprawozdaniu, trac膮c z oczu istot臋 sprawy. Jack dawa艂 si臋 艂atwo zaszufladkowa膰. Mia艂 mo偶e nie tyle nadmiernie skomplikowan膮 osobowo艣膰, co po prostu inn膮. Tu w Rosji nie mieli Ryan贸w, taki typ ludzi u nich nie zaszed艂by w skostnia艂ej biurokracji nawet na najni偶sze stanowiska kierownicze. Szybko si臋 nudzi艂, z charakteru by艂 cholerykiem, cho膰 zwykle stara艂 si臋 trzyma膰 nerwy na wodzy. Go艂owko sam widzia艂 kilka razy, jak Ryan zaczyna si臋 gotowa膰, ale samego wybuchu nie dane mu by艂o zobaczy膰. O tych erupcjach kr膮偶y艂y w CIA barwne opowie艣ci, kt贸re trafia艂y cz臋sto do tych uszu co trzeba, a za ich po艣rednictwem tu, na 艁ubiank臋. Daj mu Bo偶e szcz臋艣cie na nowym stanowisku.

Ale co on si臋 tu martwi o Ryana, swoich problem贸w mu nie wystarczy? Wci膮偶 jeszcze mia艂 na g艂owie SWR, bo Gruszawoj nie mia艂 zbytnio powod贸w ufa膰 spadkobierczyni „Tarczy i Miecza Partii” i chcia艂, by kontrol臋 nad przyczajonym potworem sprawowa艂 kto艣, na kim m贸g艂 polega膰. Jakby tego by艂o ma艂o, Siergiej by艂 jednocze艣nie g艂贸wnym doradc膮 do spraw polityki zagranicznej prezydenta Rosji, a wi臋c w praktyce to on j膮 prowadzi艂, bo problemy wewn臋trzne Rosji by艂y tak wielkie, 偶e prezydent nie mia艂 po prostu na to czasu i zgadza艂 si臋 na wszystko, co zaproponowa艂 by艂y szpieg. Go艂owko wzi膮艂 to sobie bardzo do serca i powa偶nie podchodzi艂 do swoich obowi膮zk贸w. Polityka wewn臋trzna Gruszawoja przypomina艂a walk臋 z hydr膮. Na miejsce ka偶dej odr膮banej g艂owy mafii dos艂ownie wyrasta艂y trzy nowe. Go艂owko mia艂 mniej problem贸w, ale za to wi臋kszego kalibru. Cz臋艣膰 jego duszy gor膮co pragn臋艂a powrotu starego porz膮dku i starej KGB. Wtedy wszystko by艂o proste — ot, podnie艣膰 telefon, powiedzie膰 par臋 s艂贸w i nast臋pnego dnia odebra膰 raport o tym, 偶e przest臋pcy pojechali na bia艂e nied藕wiedzie. No, mo偶e to lekka przesada, ale by艂by porz膮dek, by艂oby du偶o spokojniej. Bardziej przewidywalnie. Jego kraj bardzo teraz potrzebowa艂 stabilizacji i porz膮dku. Tyle 偶e to ju偶 teraz nie jego dzia艂ka. Drugi Zarz膮d G艂贸wny, tajna policja, by艂a teraz instytucj膮 samodzieln膮, ale wykastrowan膮 i ludzie 艣mieli si臋 w nos tajniakom, kt贸rzy jeszcze par臋 lat temu przepe艂niali ich zgroz膮. W tym kraju nigdy nie by艂o takiego porz膮dku, jak si臋 tym na Zachodzie wydawa艂o, a teraz by艂o jeszcze gorzej. Rosja chwia艂a si臋 na kraw臋dzi anarchii, odk膮d zacz臋艂a si臋 ta cholerna demokracja. To w艂a艣nie anarchia wynios艂a do w艂adzy Lenina, bo Rosjanie, przyzwyczajeni do tego, 偶e zawsze kto艣 tward膮 r臋k膮 trzyma za uzd臋, pragn臋li by po s艂abowitym rz膮dzie Kiere艅skiego kto艣 wreszcie wzi膮艂 wszystko za mord臋 i zaprowadzi艂 porz膮dek. Go艂owko ju偶 dawno wyr贸s艂 z komunizmu, a ze swego wysokiego miejsca dobrze widzia艂, co marksizm-leninizm zrobi艂 z jego ojczyzny. Nie chcia艂 powrotu starego re偶imu, ale t臋skni艂 do czas贸w, gdy m贸g艂 podejmowa膰 decyzje, czuj膮c za sob膮 si艂臋 zorganizowanego pa艅stwa. Doskonale wiedzia艂, 偶e s艂abo艣膰 wewn臋trzna pa艅stwa przyci膮ga k艂opoty z zewn膮trz — par臋 razy mia艂 do czynienia z „bratni膮 pomoc膮” udzielan膮 w takim przypadkach innym krajom przez ZSRR i nie chcia艂, by tym razem przysz艂a kolej na jego ojczyzn臋. To tak, jak wtedy gdy ranny cz艂owiek broni si臋 przed wilkami. P贸ki zapach krwi nie rozejdzie si臋 zbyt daleko, s艂ycha膰 tylko wycie zgrai, najpierw z oddali, potem coraz bli偶ej. A do niego nale偶a艂o odp臋dzanie wilk贸w.

Ryan w por贸wnaniu z nim mia艂 sytuacj臋 wr臋cz komfortow膮. Jego kraj dosta艂 wprawdzie mocno w g艂ow臋, ale nadal pr臋偶y艂 mi臋艣nie i zachowywa艂 艣wietne zdrowie. Inni mo偶e tego nie zauwa偶ali, ale Go艂owko wiedzia艂 lepiej od nich i liczy艂 na to, 偶e Ryan wys艂ucha jego pro艣by o pomoc.

Chiny. Amerykanie pobili Japoni臋, ale to nie ona by艂a ich prawdziwym wrogiem. Ca艂e biurko mia艂 zas艂ane 艣wie偶ymi zdj臋ciami z satelit贸w. Te chi艅skie manewry by艂y zakrojone na podejrzanie wielk膮 skal臋. Za du偶o dywizji. No i ich jednostki rakietowe nie odwo艂a艂y stan贸w alarmowych i nie odda艂y g艂owic j膮drowych do magazyn贸w. A Rosjanie ju偶 nie mieli 偶adnych rakiet, bo zniszczyli je, mimo chi艅skiego zagro偶enia, pod naciskiem Zachodu, za po偶yczki na rozw贸j kraju. To mo偶e nie by艂a a偶 taka dysproporcja, bo chi艅skim rakietom daleko by艂o do ameryka艅skich, a Rosjanie nadal mieli bombowce strategiczne i pociski manewruj膮ce z g艂owicami nuklearnymi, ale Chi艅czykom mog艂o si臋 wydawa膰 inaczej. W ka偶dym razie pozostawa艂o faktem, 偶e chi艅ska Armia Ludowo-Wyzwole艅cza by艂a w szczytowej formie i w stanie pe艂nej gotowo艣ci bojowej, podczas gdy wojska Dalekowschodniego Okr臋gu Wojskowego Armii Rosyjskiej sta艂y na najni偶szym poziomie gotowo艣ci w ca艂ej swej historii. Pociesza艂 si臋, 偶e po wyeliminowaniu Japonii Chi艅czycy mo偶e nie zdecyduj膮 si臋 ruszy膰 sami. Mo偶e. Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Je偶eli Amerykan贸w trudno by艂o zrozumie膰, to przy nich Chi艅czycy mogli by膰 r贸wnie dobrze kosmitami. A raz ju偶 doszli prawie nad Ba艂tyk. Go艂owko, jak wi臋kszo艣膰 Rosjan, wiele my艣la艂 o historii swojego kraju. Rosja by艂a jak ranny w臋drowiec, kt贸ry le偶a艂 skrwawiony w 艣niegu, 艣ciskaj膮c w r臋ku kij i nas艂uchiwa艂. Ramiona mia艂 krzepkie, kij t臋gi i na tyle d艂ugi, by pysk bestii nie si臋gn膮艂 cia艂a. Ale co b臋dzie, je艣li b臋dzie ich wi臋cej? Dokument, kt贸ry le偶a艂 na lewo od zdj臋膰 satelitarnych stanowi艂 pierwsz膮 zapowied藕 nowych k艂opot贸w. Jak st艂umione odleg艂o艣ci膮 wycie kolejnego wilka, kt贸re mrozi krew rannego w臋drowca. A kiedy cz艂owiek le偶y, wszystko wydaje si臋 dalej, ni偶 jest w rzeczywisto艣ci.

* * *

Zadziwiaj膮ce, 偶e trwa艂o to tak d艂ugo. Ochrona osobisto艣ci przed zamachami to przecie偶 bardzo skomplikowane zadanie, zw艂aszcza, gdy ochraniany wychodzi z siebie, by tylko narobi膰 sobie jak najwi臋cej wrog贸w. Oczywi艣cie, mo偶liwo艣膰 bezlitosnej eksterminacji ka偶dej osoby, kt贸r膮 si臋 podejrzewa o jakiekolwiek knowania, bardzo w tym dziele pomaga, podobnie jak kultywowanie zwyczaju porywania z ulicy podejrzanych, po kt贸rych potem wszelki s艂uch zanika. Je偶eli do tego doda膰 przejawian膮 wielokrotnie sk艂onno艣膰 do traktowania w ten spos贸b nie pojedynczych os贸b, ale ca艂ych rodzin, to czynnik odstraszania stanie si臋 jeszcze bardziej znacz膮cy. To ju偶 tylko sprawa wywiadu, kt贸ry typuje ludzi, kt贸rych trzeba b臋dzie „znikn膮膰”. Bardzo mu si臋 podoba艂 ten niby-czasownik, wynalazek argenty艅ski z okresu rz膮d贸w wojskowych. Zreszt膮 wywiad te偶 powinien by膰 w cudzys艂owie, bo zwykle chodzi艂o o zwyczajne donosy, p艂atne w pieni膮dzach lub zaszczytach: tymi drugimi p艂acono zwykle ch臋tniej, bo ta艅sze, a poza tym gwarantowa艂y, 偶e wkr贸tce ich beneficjent stanie si臋 bohaterem korespondencji i w rezultacie mo偶na si臋 go b臋dzie pozby膰, robi膮c miejsce u 偶艂obu dla kolejnego ch臋tnego. Najbardziej lubili za艣 tych, kt贸rzy donosili bezinteresownie. Tych cieszy艂a sama 艣wiadomo艣膰, 偶e je偶eli powt贸rz膮 gdzie trzeba, 偶e ten i 贸w opowiada dowcipy o w膮saczach, to dowcipni艣 wkr贸tce przestanie wchodzi膰 im w drog臋. To by艂o dobre na pocz膮tku. Potem, jak wsz臋dzie, zacz臋艂a si臋 profesjonalizacja i w tym fachu. Instytucje, jak to instytucje, zacz臋艂y wyznacza膰 plan donos贸w i rozlicza膰 informator贸w, a ludzie, jak to ludzie, zawsze mieli swoje sympatie i antypatie, wi臋c donos贸w nie brakowa艂o. W艂adza korumpowa艂a na r贸wni wielkich i maluczkich, zw艂aszcza je艣li by艂a to w艂adza nad 偶yciem i 艣mierci膮 bli藕nich. Wkr贸tce system zacz膮艂 zjada膰 w艂asny ogon i terror osi膮gn膮艂 poziom, na kt贸rym zap臋dzony w naro偶nik pos艂uszny ludzki zaj膮c odkrywa艂, 偶e on te偶, jak lis, kt贸ry na niego polowa艂, ma z臋by, 偶e nie ma nic do stracenia i w dodatku, 偶e zaj膮cowi te偶 mo偶e dopisa膰 szcz臋艣cie.

Tak wi臋c sam terror nie by艂 skutecznym zabezpieczeniem. Konieczne by艂y te偶 pasywne 艣rodki ochrony. 艁atwe samo z siebie zadanie zamordowania wa偶nej osobisto艣ci mo偶na skomplikowa膰, zw艂aszcza, je偶eli rzecz si臋 dzieje w pa艅stwie totalitarnym. Na pocz膮tek co艣 prostego, na przyk艂ad kilka linii stra偶nik贸w, ograniczaj膮cych dost臋p. Wiele, czasem nawet dwadzie艣cia, identycznych samochod贸w z ciemnymi szybami, posuwaj膮cych si臋 r贸偶nymi trasami w kolumnach po par臋, tak by ewentualny zamachowiec nigdy nie by艂 pewny kt贸r臋dy i w kt贸rym z nich jedzie w艂adca. Jego 偶ycie jest wype艂nione obowi膮zkami, wi臋c nie od rzeczy b臋dzie znale藕膰 sobowt贸ra, albo nawet kilku sobowt贸r贸w, wyg艂aszaj膮cych przem贸wienia w kilku miastach na raz. Ma艂o si臋 ch臋tnych znajdzie, kt贸rzy zaryzykuj膮 偶yciem za szans臋 po偶ycia w takim stylu przez jaki艣 czas?

Poza tym trzeba bardzo starannie dobiera膰 ochroniarzy. Trudno wy艂owi膰 z morza nienawi艣ci wiern膮 ryb臋. Najlepiej wi臋c zda膰 si臋 na rodzin臋 rybaka, kt贸ra p贸ki ich krewny rz膮dzi i tylko dlatego, 偶e ich krewny rz膮dzi, 偶yje na poziomie, o jakim marzy膰 by si臋 nawet obawia艂a, zanim doszed艂 on do w艂adzy. Trzeba ich zwi膮za膰 艣ci艣le z w艂adc膮, najlepiej w taki spos贸b, 偶eby sami zrozumieli, 偶e 艣mier膰 ich patrona nie b臋dzie dla nich oznacza膰 tylko utraty dobrze p艂atnej, rz膮dowej posady. Doprowadzi膰 do sytuacji, w kt贸rej ich 偶ycie oraz 偶ycie ich rodzin, a nie tylko jego poziom, b臋d膮 zale偶e膰 od tego, czy ich krewny sprawuje w艂adz臋. To doskonale wp艂ywa na wzmocnienie motywacji do osi膮gania jak najlepszych wynik贸w w pracy.

Wszystko jednak sprowadza si臋 do jednego: cz艂owiek staje si臋 niezwyci臋偶ony, bo ludzi, kt贸rzy w to wierz膮, jest wi臋cej ni偶 niedowiark贸w. Bezpiecze艅stwo w艂adcy zale偶y wi臋c od stanu umys艂贸w. Ten sam czynnik decyduje o ludzkiej odwadze i motywacji do czyn贸w, a jak 艣wiat 艣wiatem, strach nigdy na d艂u偶sz膮 met臋 nie pozwala艂 na pe艂n膮 kontrol臋 nad ludzkimi umys艂ami. Zawsze znajdowali si臋 w艣r贸d nich ch臋tni rzuci膰 swe 偶ycie na szal臋 — dla mi艂o艣ci, patriotyzmu, zasady, czy Boga. I bywa艂o ich tylu, by ich czyny przewa偶y艂y nad strachem tych, kt贸rych obawa parali偶owa艂a. To od nich zale偶a艂 post臋p 艣wiata.

Pu艂kownik ryzykowa艂 swym 偶yciem tak cz臋sto, 偶e ju偶 nawet nie pami臋ta艂 ile razy. Robi艂 to po to, by si臋 wybi膰, by go zauwa偶yli, by zaliczyli go do elity i pozwolili wraz z ni膮 rosn膮膰. D艂ugo trwa艂o, zanim zdo艂a艂 si臋 zbli偶y膰 do W膮sacza. Osiem lat. Osiem lat torturowa艂 m臋偶czyzn, kobiety i dzieci, patrz膮c na ich m臋czarnie oboj臋tnymi, wypranymi z lito艣ci oczyma. Gwa艂ci艂 c贸rki na oczach ojc贸w, matki na oczach syn贸w. Ci膮偶y艂o na nim tyle grzech贸w, 偶e stu ludzi str膮ci艂yby na samo dno piekie艂. Nie mia艂 innego wyj艣cia. 呕eby dowie艣膰 jak bardzo gardzi swoj膮 religi膮, pi艂 alkohol w takich ilo艣ciach, 偶e nawet niewierni nie posiadali si臋 z podziwu. A wszystko to robi艂 w imi臋 Allacha, modl膮c si臋 o 艂ask臋 przebaczenia, desperacko usi艂uj膮c sobie wm贸wi膰, 偶e to mu by艂o pisane, 偶e wcale mu si臋 nie podoba to, co robi, 偶e 偶ycia, kt贸re odbiera, po艣wi臋ca dla wykonania wielkiego planu, 偶e w zwi膮zku z tym po艣wi臋ca je dla Sprawy. Musia艂 w to uwierzy膰, 偶eby nie zwariowa膰, bo wtedy wszystko posz艂oby na marne. Jego zadanie sta艂o si臋 dla niego misj膮, obsesj膮, jedynym sensem 偶ycia, nici膮 przewodni膮, kt贸rej podporz膮dkowa艂 ka偶dy ruch i ka偶d膮 my艣l. A wszystko po to, by wkra艣膰 si臋 w ich 艂aski na tyle, by znale藕膰 si臋 odpowiednio blisko tego cz艂owieka na t臋 ostatni膮 w swoim 偶yciu sekund臋, w czasie kt贸rej wype艂ni swoje przeznaczenie.

Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e sta艂 si臋 tym, kogo on i wszyscy pozostali obawiali si臋 najbardziej. Ka偶da odprawa i ka偶da popijawa ko艅czy艂a si臋 tym samym: rozwa偶aniami nad ich zawodem i jego niebezpiecze艅stwami. A te rozwa偶ania prowadzi艂y ich niezmiennie do tego samego wniosku: to mo偶e zrobi膰 jedynie samotny, przepe艂niony poczuciem misji zab贸jca, got贸w po艣wi臋ci膰 swe 偶ycie, cz艂owiek cierpliwy, zdolny d艂ugo czeka膰 na t臋 jedn膮, jedyn膮, niepowtarzaln膮 okazj臋. Takiego cz艂owieka boi si臋 ka偶dy ochroniarz na 艣wiecie, oboj臋tnie: trze藕wy, czy pijany, na s艂u偶bie, czy w 艂贸偶ku 偶ony, nawet we 艣nie. To dlatego ka偶dego, kto mia艂 chroni膰 W膮sacza, sprawdzano tak dok艂adnie.

W膮sacz by艂 jego celem. Jako cz艂owiek, wcale go nie obchodzi艂. Zreszt膮, jaki tam z niego cz艂owiek? Wyrzutek, ateista bezczeszcz膮cy islam, zbrodniarz na tak膮 skal臋, 偶e gdy go wreszcie diabli wezm膮, to w piekle b臋d膮 mu musieli nowy kocio艂 postawi膰, bo nikt z nim nie b臋dzie m贸g艂 wytrzyma膰. Z daleka m贸g艂 si臋 komu艣 wydawa膰 pot臋偶ny i niezwyci臋偶ony, ale z bliska nigdy. Ochroniarze wiedzieli o nim wszystko. Widzieli chwile s艂abo艣ci i strachu, niegodziwe uczynki uderzaj膮ce w tych, kt贸rzy na nie wcale nie zas艂u偶yli. Widzieli, jak W膮sacz mordowa艂 dla zabawy, zupe艂nie jakby chcia艂 sprawdzi膰, czy jego Makarow dzi艣 te偶 b臋dzie dzia艂a膰. Widzieli, jak z okna bia艂ego Mercedesa wypatruje m艂odych kobiet, kt贸re oni mu potem przywozili si艂膮 do pa艂acu. To przecie偶 oni po jednej nocy sp臋dzonej w pa艂acu podrzynali im gard艂a i sp艂awiali Eufratem, je偶eli oczywi艣cie nie broni艂y si臋 zbyt mocno i W膮sacz im sam gard艂a przy okazji nie poder偶n膮艂. Czasem, powodowany kaprysem, odsy艂a艂 je do domu 偶ywe, z pieni臋dzmi i ha艅b膮. M贸g艂 sobie by膰 pot臋偶ny, sprytny i okrutny, ale niezwyci臋偶ony nie by艂 na pewno. Ju偶 czas, by stan膮艂 przed obliczem Allacha.

W膮sacz wyszed艂 z pa艂acu na kru偶ganek, okr膮偶ony najwierniejszymi z wiernych. Sztywno zasalutowa艂 t艂umom zebranym na placu, a te odpowiedzia艂y mu starannie prze膰wiczonym rykiem zachwytu. I w艂a艣nie w tej chwili stoj膮cy o trzy metry od niego pu艂kownik wyszarpn膮艂 z kabury pistolet, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i odda艂 jeden, jedyny starannie wycelowany strza艂 w g艂ow臋 swej ofiary. Stoj膮cy w pierwszych rz臋dach na placu widzieli, jak pocisk wylecia艂 przez lewe oko W膮sacza, a w promieniach s艂o艅ca b艂ysn臋艂a czerwona mgie艂ka krwi. Nast膮pi艂 jeden z tych moment贸w, gdy wszystkim si臋 zdaje, 偶e ziemia stan臋艂a w bezruchu, serca zamar艂y i nagle ucich艂 t艂um.

Pu艂kownik nawet nie pr贸bowa艂 odda膰 drugiego strza艂u. Nie musia艂. By艂 pewien swego rzemios艂a, od o艣miu lat strzela艂 w potylice codziennie, wi臋c wiedzia艂, jak to si臋 robi. Widzia艂, 偶e pocisk trafi艂, wi臋c rezultatu by艂 pewien. Nie odwraca艂 si臋, nie pr贸bowa艂 ucieka膰, broni膰 si臋. Po co zabija膰 kumpli, z kt贸rymi razem si臋 pi艂o i gwa艂ci艂o dwunastolatki? Inni to zrobi膮. Nawet si臋 nie u艣miechn膮艂, cho膰 przecie偶 by艂o si臋 z czego 艣mia膰. Cho膰by z tego, jak g艂upio musia艂 si臋 poczu膰 W膮sacz, kt贸ry w jednej chwili z pogard膮 patrzy艂 na wiwatuj膮cy t艂um, a ju偶 po chwili spogl膮da艂 na oblicze Najwy偶szego i zastanawia艂 si臋, co si臋 sta艂o. Opu艣ci艂 r臋k臋 z pistoletem i czeka艂. Ju偶 po sekundzie pierwsze kule zacz臋艂y miota膰 jego cia艂em. Nie czu艂 b贸lu. Za bardzo skoncentrowa艂 si臋 na widoku W膮sacza le偶膮cego na kamiennej posadzce w szybko rosn膮cej ka艂u偶y krwi. Ciekawe, czu艂 jak pociski przebijaj膮 jego cia艂o, czu艂, jak rozrywaj膮 tkanki, a mimo to w og贸le nie odczuwa艂 b贸lu. Gdy posadzka zacz臋艂a mu rosn膮膰 w oczach, szepta艂 modlitw臋, prosz膮c Allacha o 艂ask臋 wyrozumia艂o艣ci i odpuszczenie tych wszystkich zbrodni, kt贸re musia艂 pope艂ni膰 w imi臋 Jego i jego sprawiedliwo艣ci. Do ostatniej chwili s艂ysza艂 nie strza艂y, a dochodz膮ce z placu okrzyki t艂umu, do kt贸rego jeszcze nie dotar艂o, 偶e ich przyw贸dca nie 偶yje.

* * *

— Tak, s艂ucham. — Ryan spojrza艂 na zegar. Cholera, te czterdzie艣ci minut snu bardzo by mu si臋 przyda艂y.

— Panie prezydencie, m贸wi major Canon z piechoty morskiej — odpowiedzia艂 nieznany g艂os w s艂uchawce.

— Aha. Bardzo mi mi艂o. A co艣 pan za jeden? — Ryan walcz膮c z senno艣ci膮 zapomnia艂 na chwil臋 o grzeczno艣ci, ale mia艂 nadziej臋, 偶e oficer to zrozumie. A je偶eli to nie b臋dzie co艣 naprawd臋 wa偶nego, zapomni o niej na dobre.

— Panie prezydencie, pe艂ni臋 obowi膮zki oficera dy偶urnego S艂u偶by 艁膮czno艣ci Bia艂ego Domu. Otrzymali艣my wiadomo艣膰 o tym, 偶e dziesi臋膰 minut temu zamordowano prezydenta Iraku.

— 殴r贸d艂o? — Senno艣膰 odlecia艂a jak r臋k膮 odj膮艂.

— Kuwejt i Arabia Saudyjska jednocze艣nie, panie prezydencie. Zamach mia艂 miejsce w czasie uroczysto艣ci transmitowanej na 偶ywo przez telewizj臋. Za chwil臋 mamy otrzyma膰 przekaz obrazu od naszych ludzi, kt贸rzy monitoruj膮 irack膮 telewizj臋. Na razie m贸wi si臋 o tym, 偶e zosta艂 zastrzelony z pistoletu, jeden strza艂 z bliska w g艂ow臋. — Ton narracji zdradza艂, 偶e major ma ochot臋 na wyg艂oszenie komentarza w rodzaju: „Wreszcie kto艣 kropn膮艂 skurwysyna!” i jedynie powaga urz臋du prezydenta go przed tym powstrzymuje. No i nie wiadomo, kim jest ten „kto艣”.

— Dzi臋kuj臋, majorze. Co przewiduje w takiej sytuacji instrukcja? — Odpowied藕 przysz艂a natychmiast, wi臋c pewnie kto艣 ju偶 by艂 przygotowany na to pytanie. Po chwili Ryan od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

— Co si臋 dzieje? — zapyta艂a Cathy. Jack odpowiedzia艂 dopiero po tym, jak zestawi艂 stopy na pod艂og臋.

— Zastrzelono prezydenta Iraku.

Cathy chcia艂a ju偶 powiedzie膰, 偶e to dobrze, ale si臋 powstrzyma艂a. Ta 艣mier膰 przesta艂a by膰 nagle czym艣 odleg艂ym. To dziwne, 偶e czu艂a co艣 takiego w stosunku do cz艂owieka, kt贸ry najlepiej m贸g艂 si臋 przys艂u偶y膰 ludzko艣ci znikaj膮c z tego 艣wiata.

— To takie wa偶ne?

— Za jakie艣 dwadzie艣cia minut mi powiedz膮. — Odkaszln膮艂 i zamilk艂 na chwil臋. — Tak, to mo偶e mie膰 powa偶ne nast臋pstwa — powiedzia艂 i zrobi艂 to od czego ka偶dy Amerykanin zaczyna dzie艅: uprzedzaj膮c 偶on臋, pod膮偶y艂 do 艂azienki. Cathy zrobi艂a wi臋c za niego to, co zwykle robi Amerykanin po wyj艣ciu z 艂azienki: si臋gn臋艂a po pilota i w艂膮czy艂a telewizor. Zdziwi艂o j膮, 偶e nawet w CNN jeszcze nic o tym nie wiedz膮 i spokojnie informuj膮 o op贸藕nieniach odlot贸w na lotniskach. To potwierdza艂o opini臋 Jacka o sprawno艣ci S艂u偶by 艁膮czno艣ci Bia艂ego Domu.

— By艂o ju偶 co艣? — zapyta艂 Jack, wracaj膮c do pokoju.

— Jeszcze nic.

Jack zacz膮艂 szuka膰 cz臋艣ci garderoby, zastanawiaj膮c si臋, jak te偶 prezydent powinien si臋 ubra膰 na tak膮 okazj臋. Znalaz艂 szlafrok, kt贸ry mia艂 ju偶 za sob膮 kolejn膮 przeprowadzk臋 i otworzy艂 drzwi sypialni. Agent poda艂 mu trzy gazety, Jack podzi臋kowa艂 i drzwi si臋 zamkn臋艂y.

Cathy, wychodz膮ca w艂a艣nie z 艂azienki, zobaczy艂a t臋 scen臋 i poniewczasie u艣wiadomi艂a sobie, 偶e troch臋 niezr臋cznie czuje si臋, maj膮c tylu obcych ludzi tu偶 za drzwiami sypialni. Odwr贸ci艂a si臋 do Jacka, z u艣miechem, kt贸ry pojawia艂 si臋 na jej twarzy, gdy przy艂apywa艂a go na gor膮cym uczynku robienia ba艂aganu w kuchni.

— Jack?

— Tak, kochanie?

— Je偶eli kt贸rej艣 nocy udusz臋 ci臋 w 艂贸偶ku, to ci ludzie z broni膮 dorw膮 mnie od razu, czy dopiero rano si臋 wyda?

* * *

Najwi臋cej roboty by艂o teraz w Fort Meade. Iracka transmisja telewizyjna przechwycona zosta艂a przez stacj臋 nas艂uchow膮, kryj膮c膮 si臋 pod kryptonimem Palma, nadzoruj膮c膮 znad granicy kuwejcko-irackiej po艂udniowo-wschodni膮 cz臋艣膰 kraju wok贸艂 Basry i stacj臋 zwiadu elektronicznego Sztorm w Arabii Saudyjskiej, wychwytuj膮c膮 wszelkie sygna艂y z Bagdadu. Stamt膮d kablem 艣wiat艂owodowym obrazy wys艂ano do nie rzucaj膮cego si臋 w oczy budynku w obr臋bie bazy King Chalid, b臋d膮cego siedzib膮 bliskowschodniego oddzia艂u Agencji Bezpiecze艅stwa Narodowego, sk膮d przes艂ano je przez satelit臋 do centrali ABN. Dziesi臋ciu ludzi, wezwanych przez m艂odego oficera dy偶urnego, t艂oczy艂o si臋 wok贸艂 ma艂ego monitora, na kt贸rym pojawi艂y si臋 obrazy zarejestrowane kilka minut temu przez kamery irackiej telewizji. W szklanej klatce biura wy偶si rang膮 oficerowie spogl膮dali na ekran, popijaj膮c porann膮 kaw臋.

— Gol! — wykrzykn膮艂 sier偶ant Si艂 Powietrznych, obserwuj膮c scen臋 zamachu. — W samo okienko! — Reszta obecnych wymieni艂a r贸wnie entuzjastyczne komentarze, kilku przybi艂o pi膮tk臋 z g艂o艣nym kla艣ni臋ciem. Starszy oficer dy偶urny, kt贸ry jako pierwszy zawiadomi艂 S艂u偶b臋 艁膮czno艣ci Bia艂ego Domu, wyrazi艂 sw膮 aprobat臋 w bardziej stonowany spos贸b, kiwaj膮c powoli g艂ow膮. Zaraz te偶 przes艂a艂 obrazy do Bia艂ego Domu i zam贸wi艂 elektroniczne powi臋kszenia kilku wybranych klatek. Dysponuj膮cy olbrzymi膮 moc膮 obliczeniow膮 komputer Cray, mieszcz膮cy si臋 w podziemiach budynku, powinien upora膰 si臋 z tym zadaniem za kilka minut.

* * *

Podczas gdy Cathy zaj臋艂a si臋 szykowaniem dzieci do szko艂y, a potem sama przygotowa艂a si臋 do wyznaczonych na ten dzie艅 operacji, Jack siedzia艂 w centrali 艂膮czno艣ci, ogl膮daj膮c raz za razem scen臋 zab贸jstwa irackiego dyktatora. Jego dy偶urny oficer wywiadu jeszcze nie wyjecha艂 z CIA, czekaj膮c na nowe wiadomo艣ci, kt贸re m贸g艂by przekaza膰 prezydentowi na porannej odprawie. Stanowisko doradcy do spraw bezpiecze艅stwa narodowego nie zosta艂o jeszcze obsadzone.

— O rany! — skomentowa艂 scen臋 na ekranie major Canon. Prezydent kiwn膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do swego poprzedniego wcielenia oficera wywiadu.

— Dobra, co ju偶 wiemy?

— Wiemy, 偶e kto艣 zgin膮艂 i 偶e m贸g艂 to by膰 prezydent Iraku.

— Sobowt贸r?

— By膰 mo偶e, ale Sztorm meldowa艂 mas臋 transmisji radiowych z Bagdadu na falach ultrakr贸tkich, na cz臋stotliwo艣ciach wojskowych i policyjnych. — Oficer piechoty morskiej wskaza艂 monitor komputera, na kt贸rym liczby pokazuj膮ce ilo艣膰 meldunk贸w radiowych przechwyconych przez r贸偶ne terenowe o艣rodki ABN ros艂y w szale艅czym tempie. — T艂umaczenie zajmie troch臋 czasu, ale analiza ruchu w eterze to moja specjalno艣膰 i m贸wi臋 panu, 偶e co艣 si臋 tam dzieje. Mo偶e to jaka艣 podpucha, ale nie da艂bym za to... O, jest!

Na ekranie pojawi艂o si臋 t艂umaczenie transmisji, kt贸r膮 zidentyfikowano jako pochodz膮c膮 z wojskowej sieci 艂膮czno艣ci.

On nie 偶yje. Powtarzam, on nie 偶yje. Og艂o膰cie alarm i przygotujcie si臋 do natyvhmiastwego wkroczenia do miasta.

Odbiorca: p艂uk specjalny Gwardii Republika艅skiej w Salman Pak.

Odpowied藕: Wykonam, wtkonam, kto wydaje rozkazy, jakie rozkazy?

— Ale liter贸wek — zauwa偶y艂 Ryan.

— Panie prezydencie, naszym ludziom trudno t艂umaczy膰 i pisa膰 w tym samym momencie. Zwykle zreszt膮 czy艣cimy to, zanim...

— Spokojnie, majorze, ja pos艂uguj臋 si臋 tylko trzema palcami. Niech pan mi raczej powie, co pan o tym s膮dzi?

— Ale偶 panie prezydencie, ja tu jestem od niedawna, to dlatego mi wsadzili ten nocny dy偶ur...

— Panie majorze, gdyby pan by艂 idiot膮, to by tu pana nie by艂o. Nie tylko na nocnej zmianie, ale w og贸le.

Canon kiwn膮艂 g艂ow膮, pogodzony ju偶 z tym, 偶e si臋 nie wykr臋ci.

— Trup jak si臋 patrzy, sir. Irak potrzebuje teraz nowego dyktatora. Mamy transmisj臋 na 偶ywo, gwa艂towny wzrost korespondencji radiowych, co pasuje do scenariusza zamachu. Tyle mojego zdania na ten temat. — Zamilk艂 na chwil臋 i zaraz doda艂, asekuruj膮c si臋 jak wytrawny szpieg zza biurka: — O ile oczywi艣cie nie jest to gra obliczona na wyci膮gni臋cie z kryj贸wek ewentualnej opozycji wewn膮trz w艂asnej kliki. To jest mo偶liwe, cho膰 raczej ma艂o prawdopodobne. Nie robiliby czego艣 takiego w publicznym miejscu.

— Zamachowiec-samob贸jca?

— Tak jest, panie prezydencie. Co艣 takiego mo偶na zrobi膰 tylko raz, ale nawet ten jeden raz m贸g艂by si臋 okaza膰 zbyt niebezpieczny.

— Zgadzam si臋 z panem. — Ryan podszed艂 do dzbanka z kaw膮. Wzi膮艂 dwa kubki i wr贸ci艂 do stolika, nios膮c, ku zgorszeniu wszystkich obecnych, kaw臋 majorowi. — Szybka robota. Prosz臋 ode mnie podzi臋kowa膰 wszystkim, kt贸rzy wzi臋li w tym udzia艂, dobrze?

— Tak jest, sir.

— Z kim mam si臋 skontaktowa膰, 偶eby pu艣ci膰 wszystko w ruch?

— Tu mam wszelkie potrzebne telefony.

— 艢ci膮gnijcie jak najszybciej Adlera, zast臋pc臋 dyrektora CIA do spraw wywiadu... Kogo jeszcze? Ekspert贸w od Iraku z Firmy i Departamentu Stanu. Przedstawiciela DIA z ocen膮 stanu irackiej armii. Prosz臋 si臋 dowiedzie膰, czy ksi膮偶臋 Ali jest jeszcze w mie艣cie, a je偶eli tak, to 偶eby pozosta艂 w pogotowiu. B臋d臋 z nim chcia艂 rozmawia膰 jak najszybciej. Co by tu jeszcze?

— Mo偶e szefa Centrum 艁膮czno艣ci Rz膮dowej? Ma w Tampa najlepszych specjalist贸w od 艂膮czno艣ci wojskowej. To znaczy, najlepiej obeznanych z terenem, sir.

— 艁apa膰 go. Nie, czekaj pan. Zrobimy to po normalnej linii i damy mu troch臋 czasu, 偶eby si臋 zapozna艂 z sytuacj膮.

— Ju偶 si臋 robi, sir — odpar艂 Canon znad notatnika.

Ryan klepn膮艂 go w rami臋 i ruszy艂 do wyj艣cia.

— Aha — odwr贸ci艂 si臋 w drzwiach — jeszcze kogo艣 z Narodowej Agencji Telekomunikacji. Oni te偶 si臋 na tym znaj膮.

— To prawda, co s艂ysza艂am? — zapyta艂a Andrea Price, kt贸ra nagle pojawi艂a si臋 znik膮d obok prezydenta.

— Czy wy kiedykolwiek 艣picie? Chc臋, 偶eby艣 si臋 tym zaj臋艂a.

— Ale... Panie prezydencie, ja...

— Zdaje si臋, 偶e masz jakie艣 poj臋cie na temat zamach贸w?

— No, tak, panie prezydencie.

— A wi臋c potrzebuj臋 ci臋 bardziej ni偶 szpieg贸w.

* * *

Mo偶na by艂o wybra膰 lepszy moment. Darjaei by艂 zaskoczony wiadomo艣ci膮, kt贸r膮 mu przyniesiono. Nie sprawi艂a mu przykro艣ci, ale chwila by艂a nienajszcz臋艣liwsza. Zamy艣li艂 si臋 na chwil臋 i zacz膮艂 szepta膰 modlitwy, najpierw dzi臋kczynn膮 do Allacha, potem za dusz臋 nieznanego zab贸jcy. Zab贸jcy? Mo偶e raczej s臋dziego, jednego z wielu, kt贸rych wys艂a艂 do Iraku w czasie wojny. O wi臋kszo艣ci z nich s艂uch zagin膮艂, pewnie zgin臋li w ten, czy inny spos贸b. To by艂 jego pomys艂. Eksperci od wywiadu, przewa偶nie ocaleni agenci Savaku szacha, szkoleni przez Izraelczyk贸w, wy艣miewali si臋 z niego, bo nie obiecywa艂 szybkich rezultat贸w. To byli ludzie zdolni i efektywni w swoim zawodzie, ale w gruncie rzeczy zwykli najemnicy, cho膰by nie wiadomo jak g艂o艣no krzyczeli o swej religijno艣ci i przywi膮zaniu do jedynej wiary i duchowych przyw贸dc贸w kraju. Uwa偶ali, 偶e nadal mog膮 post臋powa膰 w konwencjonalny spos贸b, 偶e nawet w tak niekonwencjonalnych warunkach, jakie panowa艂y w Iraku, stare metody, jak przekupstwo, czy popieranie spisk贸w, b臋d膮 skuteczne. Oczywi艣cie, ponosili kl臋sk臋 za kl臋sk膮, i Darjaei zacz膮艂 w ko艅cu podejrzewa膰, 偶e by膰 mo偶e Najwy偶szy w jaki艣 przewrotny spos贸b chroni tego cz艂owieka. To by艂a jednak tylko chwila zw膮tpienia, w ko艅cu nawet on, ajatollah Darjaei, jest cz艂owiekiem i ulega ludzkim s艂abo艣ciom. Potem okaza艂o si臋, 偶e tak偶e Amerykanie pr贸buj膮 si臋 pozby膰 W膮sacza i to w ten sam nieskuteczny spos贸b, wyszukuj膮c niezadowolonych dow贸dc贸w, inspiruj膮c pr贸by puczu, jakby to by艂 jeszcze jeden z tych wielu kraj贸w, w kt贸rych to robili. Nie doceniali talentu W膮sacza, nie brali pod uwag臋, 偶e niekonwencjonalny cel mo偶na zniszczy膰 tylko niekonwencjonalnymi metodami. Jego eksperci ponie艣li kl臋sk臋, Izraelczycy ponie艣li kl臋sk臋, Amerykanie ponie艣li kl臋sk臋. Wszyscy po艂amali sobie z臋by na W膮saczu. Wszyscy, tylko nie on.

Jego spos贸b te偶 nie by艂 zbyt nowatorski, s艂yszano o nim ju偶 w staro偶ytno艣ci. Jeden cz艂owiek g艂臋bokiej wiary, dzia艂aj膮cy samotnie, got贸w na wszystko, byle wype艂ni膰 sw膮 misj臋, by艂 w stanie wykona膰 ka偶de zadanie. Darjaei wys艂a艂 do Iraku jedenastu takich ludzi. Dzia艂ali samodzielnie, nie kontaktuj膮c si臋 z nikim, a wszelkie wzmianki o nich starannie wymazano z archiw贸w, tak by nawet najwy偶ej postawieni iraccy agenci nie mogli si臋 dowiedzie膰 o ca艂ej sprawie. Teraz nadesz艂a godzina spe艂nienia. Pewnie zaraz zaczn膮 si臋 pojawia膰 pierwsi wsp贸艂pracownicy z gratulacjami, dzi臋kuj膮c Bogu i s艂awi膮c m膮dro艣膰 szefa. Pewnie tak, ale nawet oni nie wiedzieli wszystkiego o tej sprawie.

* * *

Cyfrowo obrobiony obraz nie wni贸s艂 wiele nowego, cho膰 teraz 艂膮cznik CIA, zobaczywszy jakie s膮 mo偶liwo艣ci komputera, odnosi艂 si臋 do sprawy z wi臋ksz膮 doz膮 profesjonalnego sceptycyzmu.

— Panie prezydencie, ka偶dy, kto ma porz膮dny komputer, m贸g艂by sfa艂szowa膰 taki obraz. Wszyscy ogl膮dali艣my generowane komputerowo obrazy w kinie, a przecie偶 film ma du偶o wi臋ksz膮 rozdzielczo艣膰, ni偶 telewizja. Wszystko mo偶na teraz podrobi膰.

— Daruj pan sobie. Wezwa艂em tu pana, 偶eby mi pan powiedzia艂, co si臋 tam sta艂o — wytkn膮艂 Ryan. Przed chwil膮 po raz ju偶 chyba 贸smy obejrza艂 w zwolnionym tempie ca艂膮 sekwencj臋 zamachu i zaczyna艂 ju偶 mie膰 tego do艣膰.

— Ale偶 panie prezydencie, nie mo偶emy stwierdzi膰 z ca艂膮 pewno艣ci膮...

Mo偶e w tym tygodniu Ryan spa艂 za ma艂o, a mo偶e to sprawa stresu zwi膮zanego w og贸le z prac膮, czy te偶 stresu z powodu konieczno艣ci stawienia czo艂a drugiemu powa偶nemu kryzysowi w ci膮gu tygodnia? Zreszt膮 mo偶e nadal czu艂 si臋 bardziej oficerem wywiadu ni偶 prezydentem, do艣膰 偶e ten buc doprowadzi艂 go do szewskiej pasji.

— S艂uchaj no, pan, jeszcze raz powt贸rz臋: pa艅ska praca tutaj nie polega na os艂anianiu w艂asnego ty艂ka, tylko na os艂anianiu mojego. Zrozumiano?

— Wiem o tym, panie prezydencie, w艂a艣nie dlatego przekazuj臋 panu wszelkie wiadomo艣ci o sprawie, a tak偶e wszelkie w膮tpliwo艣ci... — Ryan ju偶 nie s艂ucha艂. Zna艂 ten tekst na pami臋膰, wypowiadano go w jego obecno艣ci setki razy.

— Scott?

— Jak dla mnie, to sukinsyn jest sztywny jak wczorajsza ryba — odpar艂 Adler.

— Kto艣 si臋 nie zgadza? — Ryan spojrza艂 wzd艂u偶 sto艂u. Oczywi艣cie, nikt ani drgnie, nawet ten dupek z CIA nagle wyzby艂 si臋 w膮tpliwo艣ci. No i pewnie. On przedstawi艂 mo偶liwe scenariusze i da艂 wyraz w膮tpliwo艣ciom, ale od tej chwili, je艣li co艣 p贸jdzie nie tak, to b臋dzie to wina sekretarza stanu, a nie jego.

— Kto strzela艂? — zapyta艂a Andrea. Odpowiedzia艂 jej inny cz艂owiek z Langley, szef zespo艂u analityk贸w zajmuj膮cego si臋 Irakiem.

— Nie znamy go. Moi ludzie siedz膮 nad ta艣mami z poprzednich wyst膮pie艅 publicznych, 偶eby sprawdzi膰, czy poprzednio te偶 stanowi艂 cz臋艣膰 艣wity. Wygl膮da na to, 偶e by艂 jednym ze starszych ochroniarzy, w stopniu pu艂kownika, i 偶e...

— Rozumiem, ja te偶 doskonale znam ka偶dego z cz艂onk贸w ochrony — doko艅czy艂a Andrea. — Tak wi臋c, kimkolwiek by艂 zamachowiec, by艂 zaufanym cz艂onkiem najbli偶szego kr臋gu, a wi臋c ktokolwiek za tym stoi, zdo艂a艂 spenetrowa膰 otoczenie zamordowanego, wprowadzaj膮c na sam szczyt cz艂owieka na tyle oddanego swej sprawie, by wykona艂 zamach, nie licz膮c si臋 z nast臋pstwami. To musia艂o trwa膰 latami. — Dalsze sceny zdumia艂y Andre臋. Zobaczy艂a cia艂o zamachowca zryte kulami, a przecie偶 ka偶da ochrona na 艣wiecie d膮偶y艂a zwykle do tego, by zamachowca uj膮膰 偶ywcem. Trupy nie sypi膮, a zabi膰 zawsze si臋 go zd膮偶y. Chyba 偶e... Chyba 偶e strzelaj膮 pozostali spiskowcy, by upewni膰 si臋, 偶e ich udzia艂 nie zostanie wykryty. Jaka jednak pewno艣膰, 偶e wi臋cej ni偶 jeden z zab贸jc贸w zdo艂a艂 dosta膰 si臋 tak wysoko? No c贸偶, o to mo偶na by zapyta膰 Indir臋 Ghandi. Przecie偶 tego fatalnego dnia w ogrodzie strzela艂 do niej ca艂y oddzia艂 ochrony. Dla Price co艣 takiego by艂o nie do wyobra偶enia, zamordowa膰 cz艂owieka, kt贸rego przysi臋ga艂o si臋 broni膰 do ostatniej kropli krwi. No, ale takiego bydlaka nie przysi臋ga艂a broni膰. Co艣 jeszcze zwr贸ci艂o jej uwag臋.

— Przyjrzeli艣cie si臋 dobrze facetowi?

— O co ci chodzi? — zapyta艂 Ryan.

— Sp贸jrzcie w jaki spos贸b unosi bro艅, strzela, a potem po prostu stoi tam i patrzy, jak gracz w golfa, 艣ledz膮cy lot pi艂ki. Wygl膮da na to, 偶e d艂ugo czeka艂 na tak膮 szans臋. Bardzo, bardzo d艂ugo. Musia艂 marzy膰 o tej chwili. Chcia艂, by ten zamach by艂 perfekcyjny. Chcia艂 zrobi膰 to i smakowa膰 widok do momentu, w kt贸rym Saddam padnie. — Pokr臋ci艂a powoli g艂ow膮. — To nie by艂 spisek, panowie. To robota samotnego, bardzo silnie umotywowanego zab贸jcy. — Andrea napawa艂a si臋 cisz膮 i skupieniem tych ludzi, s艂uchaj膮cych jej wywodu. Tyle razy j膮 i jej ludzi traktowali nie jak wysoko wykwalifikowanych specjalist贸w, ale jak element wyposa偶enia, mebel, czy pokojowego pieska. Rzadko si臋 zdarza艂o, by kto艣 zasi臋ga艂 ich opinii w kwestii bardziej skomplikowanej ni偶 dob贸r krawata.

— To bardzo ciekawe, prosz臋 kontynuowa膰.

— Musia艂 by膰 cz艂owiekiem z zewn膮trz, mie膰 absolutnie czyste konto. To nie by艂 cz艂owiek szukaj膮cy osobistej zemsty za, powiedzmy, zamordowanie matki, czy co艣 takiego. To by艂 kto艣 kto bardzo cierpliwie, powoli i ostro偶nie wspi膮艂 si臋 na sam szczyt drabiny.

— To mi pachnie Iranem — powiedzia艂 analityk z CIA. — To tylko domys艂, ale chyba najtrafniejszy. Motywacja religijna. Poczucie misji. Nawet nie pr贸bowa艂 ucieczki ani obrony, a wi臋c nie zale偶a艂o mu na 偶yciu. Nie mo偶na wykluczy膰 osobistej zemsty, ale pani Price ma racj臋, ten kto艣 musia艂 by膰 kryszta艂owo czysty. Kogo艣, kto m贸g艂by si臋 m艣ci膰 za jak膮艣 krzywd臋 nie dopuszczono by tak wysoko. Izraelczycy odpadaj膮, Francuzi te偶, bo co艣 by艣my o tym wiedzieli. Brytyjczycy ju偶 takich rzeczy nie robi膮. Wewn臋trznych wrog贸w W膮sacz sam eliminowa艂. To nie by艂a robota za pieni膮dze, to nie by艂a osobista zemsta, polityk臋 chyba tak偶e mo偶emy sobie darowa膰. Pozostaje motywacja religijna, a to mo偶e oznacza膰 tylko Iran.

— Nie znam si臋 na wywiadzie, ale to, co widzieli艣my na ta艣mie zdaje si臋 to potwierdza膰 — zgodzi艂a si臋 Andrea. — Facet by艂 ca艂kowicie skoncentrowany na tym, 偶eby zamach wyszed艂 doskonale, zupe艂nie jakby to by艂 jaki艣 obrz臋d religijny, a nie zab贸jstwo. Tak si臋 tym zaj膮艂, 偶e ca艂a reszta w og贸le si臋 dla niego nie liczy艂a.

— Czy kto艣 m贸g艂by to potwierdzi膰?

— Panie prezydencie, takimi sprawami zajmuje si臋 z niez艂ym powodzeniem pracownia psychologiczna FBI. Stale z nimi wsp贸艂pracujemy.

— Dobry pomys艂. My w CIA zajmiemy si臋 identyfikacj膮 strzelca, ale nawet je艣li nam si臋 uda, to skoro oni si臋 nie po艂apali, co jest grane, nas tym bardziej nigdzie to nie zaprowadzi — powiedzia艂 analityk z Langley.

— A co z wyborem terminu zamachu?

— Je偶eli za艂o偶ymy, 偶e zamachowiec by艂 na miejscu ju偶 od d艂u偶szego czasu, to wyborem pory mog艂o rz膮dzi膰 wiele r贸偶norodnych czynnik贸w.

— Cudownie — mrukn膮艂 prezydent. — Co teraz, Scott?

— Bert? — Sekretarz stanu przekaza艂 pytanie szefowi swojego zespo艂u irackiego, Bertowi Vasco.

— Panie prezydencie, jak wszyscy wiemy, Irak jest krajem wi臋kszo艣ci szyickiej, rz膮dzonym przez mniejszo艣膰 sunnick膮 przy pomocy partii Baas. Zawsze si臋 obawiali艣my, 偶e eliminacja naszego przyjaciela mo偶e...

— Skoncentrujmy si臋 na tym, czego wszyscy tu nie wiemy, je艣li 艂aska — przerwa艂 Ryan.

— Panie prezydencie, nie mamy poj臋cia co do si艂y ewentualnej opozycji wewn臋trznej, kt贸rej zreszt膮 mo偶e tam w og贸le nie by膰, bo obecny re偶im bardzo skutecznie pieli艂 grz膮dki. Paru irackich oficjeli uciek艂o do Iranu, ale 偶aden z nich nie by艂 do艣膰 wysoko, 偶eby sta艂a za nim jaka艣 znacz膮ca grupa. Znamy ich nazwiska, bo przemawiali do narodu w audycjach radiowych nadawanych z Iranu, ale nie mamy poj臋cia, czy i jaki odzew wywo艂uj膮 te audycje. Wiadomo, 偶e re偶im nie cieszy si臋 popularno艣ci膮, ale nie mamy poj臋cia, czy dzia艂a tam jaka艣 zorganizowana grupa, zdolna skorzysta膰 z szansy.

— Bert ma racj臋 — popar艂 go kolega z CIA. — Ten cz艂owiek mia艂 nadzwyczajny talent do wyszukiwania i likwidowania potencjalnych wrog贸w. Wiele razy pr贸bowali艣my im pom贸c w trakcie i po wojnie w Zatoce, ale osi膮gali艣my tylko tyle, 偶e gin臋li jeden po drugim. Teraz ju偶 nikt tam nam nie ufa.

Ryan upi艂 troch臋 kawy i pokiwa艂 g艂ow膮. Sam si臋 t膮 spraw膮 zajmowa艂 w 1991 roku, ale nikt nie wzi膮艂 pod uwag臋 jego zalece艅, bo wtedy jeszcze jego g艂os liczy艂 si臋 za ma艂o.

— Mamy jakie艣 warianty do wyboru?

— Szczerze? — zapyta艂 Bert. — 呕adnych.

— Nie mamy tam nikogo — zgodzi艂 si臋 analityk CIA. — Jedyne informacje, jakie otrzymujemy, dotycz膮 program贸w broni masowego ra偶enia, ale o polityce nie mamy zielonego poj臋cia. To ju偶 wi臋cej dowiadujemy si臋 o tym z Iranu. Mo偶emy tam troch臋 poniucha膰, ale w Iraku nawet nie ma co pr贸bowa膰.

Po prostu cudownie. Wielki kraj w najbardziej zapalnym regionie 艣wiata chyli si臋 ku upadkowi, a najwi臋ksza pot臋ga wolnego 艣wiata nie mo偶e zrobi膰 nic wi臋cej, jak tylko ogl膮da膰 w telewizji relacj臋 na 偶ywo.

— Arnie?

— Tak, panie prezydencie?

— Par臋 dni temu musieli艣my skre艣li膰 spotkanie z Mary Pat z rozk艂adu dnia. Chc臋 si臋 z ni膮 spotka膰 i to jeszcze dzi艣. Zr贸b dla niej miejsce w grafiku.

— Zobacz臋, co si臋 da zrobi膰, ale...

— Ale jak dochodzi do takich rzeczy — przerwa艂 mu Ryan — to prezydent Stan贸w Zjednoczonych powinien trzyma膰 w r臋ku co艣 wi臋cej ni偶 tylko swoj膮 fujark臋, zgodzisz si臋 ze mn膮? — Po chwili wr贸ci艂 do g艂贸wnego tematu spotkania. — Jak my艣licie, czy Iran si臋 ruszy?

10
Polityka

Ksi膮偶臋 Ali szykowa艂 si臋 w艂a艣nie do odlotu swoim osobistym samolotem, starzej膮cym si臋, ale nadal wygodnym Lockheedem L-1011, kiedy nadesz艂a wiadomo艣膰 z Bia艂ego Domu. Ksi膮偶臋 wyruszy艂 natychmiast z saudyjskiej ambasady, wraz ze swoj膮 podw贸jn膮 ochron膮 z Tajnej S艂u偶by i w艂asnej gwardii pa艂acowej, sk艂adaj膮cej si臋 g艂贸wnie z by艂ych 偶o艂nierzy brytyjskiej SAS. U drzwi Bia艂ego Domu powita艂 go Scott Adler, kt贸ry zaprowadzi艂 go艣cia na g贸r臋 i do Gabinetu Owalnego. Ani witaj膮cy, ani ta trasa nie by艂y nowo艣ci膮 dla ksi臋cia Alego.

— Witam, panie prezydencie — powiedzia艂, wchodz膮c z sekretariatu.

— Dzi臋kuj臋 za przybycie w tak kr贸tkim czasie, wasza wysoko艣膰 — odpar艂 Ryan, 艣ciskaj膮c r臋k臋 i wskazuj膮c miejsce na jednej z dw贸ch sof. Kto艣 ju偶 zd膮偶y艂 napali膰 w kominku, fotograf Bia艂ego Domu zrobi艂 kilka zdj臋膰, zanim go wyproszono. — Ogl膮da艂 pan dzi艣 rano dziennik?

— Tak. C贸偶 mo偶na powiedzie膰 w takiej chwili? — Na twarzy Saudyjczyka zago艣ci艂 ostro偶ny u艣miech. — Op艂akiwa膰 go raczej nie b臋dziemy, ale nowa sytuacja stwarza dla nas powa偶ne zagro偶enie.

— Czy wasza wysoko艣膰 wie co艣, o czym my nie wiemy?

— Nie — pokr臋ci艂 zdecydowanie g艂ow膮. — Dla nas by艂o to takim samym zaskoczeniem, jak dla wszystkich.

— Po tym, jak wydali艣my tyle pieni臋dzy na...

Ksi膮偶臋 podni贸s艂 d艂o艅, przerywaj膮c Jackowi.

— Wiem, wiem. Mnie te偶 czeka rozmowa na ten temat z moimi ministrami, gdy tylko wyl膮duj臋 w kraju.

— Iran.

— Bez w膮tpienia.

— Rusz膮 si臋?

W Gabinecie Owalnym zapad艂a cisza, przerywana jedynie trzaskiem polan na kominku. Trzej m臋偶czy藕ni siedzieli bez s艂owa nad stolikiem, na kt贸rym sta艂a nie tkni臋ta taca z kaw膮. Jak zwykle sz艂o o rop臋. Zatoka Perska by艂a w膮sk膮 kiszk膮 wody otoczon膮 morzem ropy. Wi臋kszo艣膰 ziemskich zapas贸w tego surowca znajdowa艂a si臋 w艂a艣nie tam, podzielona mi臋dzy Arabi臋 Saudyjsk膮, Kuwejt, Iran, Irak i pomniejsze pa艅stewka, jak Bahrajn, Katar, czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Naj艂adniejszym z tych kraj贸w by艂 Iran, potem Irak. Pa艅stwa P贸艂wyspu Arabskiego by艂y bogatsze, ale ziemia przykrywaj膮ca ich p艂ynne bogactwo nigdy nie by艂aby w stanie sama wy偶ywi膰 du偶ego narodu. Pr臋dzej, czy p贸藕niej musia艂o doj艣膰 do konfliktu i w 1991 roku, gdy Irak zaatakowa艂 Kuwejt, do takiego konfliktu dosz艂o. Ryan ju偶 wcze艣niej kilka razy m贸wi艂, 偶e ta wojna by艂a ze swej natury zwyk艂ym napadem rabunkowym, tyle 偶e na wi臋ksz膮 skal臋. Saddam wykorzysta艂 zadawniony zatarg terytorialny i jakie艣 trywialne spory handlowe jako pretekst do ataku, maj膮cego w razie powodzenia podwoi膰 bogactwo jego kraju. Gdyby mu si臋 uda艂o, zyska艂by podstaw臋 wyj艣ciow膮 do zaatakowania jeszcze Arabii Saudyjskiej i ponownego podwojenia swych zapas贸w ropy. Do tej pory nie wiadomo w艂a艣ciwie, dlaczego zatrzyma艂 si臋 na saudyjskiej granicy i w tej sytuacji pozostanie to zagadk膮 na zawsze, skoro Saddam zabra艂 t臋 tajemnic臋 ze sob膮 do grobu. Ca艂a wojna by艂a wi臋c o rop臋 i bogactwo z niej p艂yn膮ce, ale nie tylko. Saddam zachowywa艂 si臋 jak podrz臋dny mafioso, widzia艂 w tym wszystkim tylko rop臋, pieni膮dze z ropy i w艂adz臋 p艂yn膮c膮 z tej masy pieni臋dzy. Iranowi przy艣wieca艂y dalej id膮ce cele.

Wszystkie kraje le偶膮ce wok贸艂 zatoki by艂y muzu艂ma艅skie, wi臋kszo艣膰 z nich ortodoksyjnie muzu艂ma艅ska. Wyj膮tkami od tej regu艂y by艂y tylko Bahrajn i Irak. W tym pierwszym przypadku z艂o偶a ropy znajdowa艂y si臋 ju偶 na wyczerpaniu i kraj, a dok艂adniej miasto-pa艅stwo, po艂膮czone z Arabi膮 Saudyjsk膮 tylko grobl膮, zamieni艂o si臋 w rodzaj arabskiej Newady, miejsce, gdzie surowe prawa religii od艂o偶ono na bok, by zamo偶ni obywatele ortodoksyjnie muzu艂ma艅skich kraj贸w mogli si臋 odpr臋偶y膰 przy hazardzie, napi膰 zabronionego gdzie indziej alkoholu i poszuka膰 innych uciech doczesnego 偶ycia. Irak to zupe艂nie inna historia. Irak by艂 pa艅stwem 艣wieckim, gdzie religia s艂u偶y艂a g艂贸wnie za parawan i do dekoracji uroczysto艣ci pa艅stwowych, co po cz臋艣ci wyja艣nia艂o, dlaczego kariera jego prezydenta trwa艂a tak d艂ugo.

Kluczem do zrozumienia specyfiki regionu by艂a jednak, i d艂ugo jeszcze zapewne b臋dzie, religia. Arabia Saudyjska jest bij膮cym sercem islamu. To tam urodzi艂 si臋 Prorok. To tam le偶a艂y 艣wi臋te miasta Mekka i Medyna. To stamt膮d trzecia najwi臋ksza religia 艣wiata bra艂a sw贸j pocz膮tek. Tak wi臋c, je艣li chodzi艂o o Arabi臋 Saudyjsk膮, od ropy bardziej liczy艂a si臋 wiara. Arabia Saudyjska by艂a bastionem islamu w odmianie sunnickiej, podczas gdy Iran by艂 centrum islamu w odmianie szyickiej. Ryanowi kiedy艣 t艂umaczono r贸偶nice pomi臋dzy oboma od艂amami, ale wtedy nie by艂 to jeszcze tak wa偶ny problem i Jack nawet nie pr贸bowa艂 tego zapami臋ta膰. B艂膮d, teraz to ju偶 wiedzia艂. R贸偶nice okaza艂y si臋 dla muzu艂man贸w na tyle istotne, 偶e dwa wielkie pa艅stwa nie waha艂y si臋 toczy膰 wojny o to, kt贸re z nich wyznaje prawdziw膮 wiar臋. Tu nie chodzi艂o o pieni膮dze. Tu chodzi艂o o inny rodzaj w艂adzy, w艂adzy bior膮cej si臋 z serc i umys艂贸w, a nie z portfela. Tymczasem obcy widzieli w tym to, co ich najbardziej interesowa艂o: przepychank臋 w drodze do kasy. Du偶o bardziej interesowali si臋 rop膮, i nic w tym dziwnego. Od niej zale偶a艂 los gospodarki pa艅stw rozwini臋tych, a wszystkie pa艅stwa Zatoki ba艂y si臋 Iranu, jego licznej ludno艣ci, a zw艂aszcza religijnego zapa艂u, tym bardziej, 偶e ich wiara by艂a w odczuciu sunnit贸w wyra藕nym odej艣ciem od prawdziwej wiary. Obawiano si臋, co si臋 stanie, gdy heretycy obejm膮 kontrol臋 nad religi膮, bo islam jest sp贸jnym systemem wierze艅, maj膮cym swoje bezpo艣rednie odzwierciedlenie w prawie cywilnym, karnym, polityce i wszelkich innych rodzajach ludzkiej dzia艂alno艣ci, bo dla muzu艂man贸w S艂owo Bo偶e samo w sobie jest prawem. Tak wi臋c ludziom Zachodu chodzi艂o o interesy, ale dla Arab贸w, bo Iran nie jest pa艅stwem arabskim, chodzi艂o o najbardziej fundamentalne zagadnienia 艣wiatopogl膮dowe, o ich kontakty z Bogiem.

— Tak, panie prezydencie — odpar艂 ksi膮偶臋 Ali po chwili. — Iran si臋 ruszy.

G艂os saudyjskiego ksi臋cia by艂 zadziwiaj膮co spokojny, cho膰 Ryan wiedzia艂, 偶e nie oddaje on obrazu duszy Alego. Saudyjczycy nigdy nie pragn臋li upadku Saddama. W膮sacz by艂 wrogiem, ateist膮 i agresorem, to wszystko prawda, ale wype艂nia艂 bardzo po偶膮dan膮 dla swych s膮siad贸w funkcj臋 bufora pomi臋dzy nimi a Iranem. W tym przypadku religia gra艂a drugie skrzypce po polityce, kt贸ra pozwala艂a osi膮ga膰 po偶膮dane z punktu widzenia religii rezultaty. Odrzucaj膮c S艂owo Bo偶e rz膮d Iraku zdo艂a艂 wy艂膮czy膰 z gry szyick膮 wi臋kszo艣膰 swego narodu, za co warto by艂o patrze膰 przez palce na 偶膮dania rewizji granic z Kuwejtem i Arabi膮 Saudyjsk膮. Je偶eli jednak partia Baas padnie w 艣lad za swym liderem, Irak m贸g艂by si臋 sta膰 pa艅stwem wyznaniowym, a w贸wczas granica iracko-ira艅ska sta艂aby si臋 granic膮 mi臋dzy dwoma pa艅stwami szyickimi.

Iran na pewno si臋 ruszy, bo ju偶 od lat si臋 rusza. Religia Mahometa rozprzestrzeni艂a si臋 od P贸艂wyspu Arabskiego po Maroko na zachodzie i Filipiny na wschodzie, a zdobycze cywilizacji pozwoli艂y zaprezentowa膰 j膮 ka偶demu narodowi 艣wiata. Iran od dawna u偶ywa艂 swego bogactwa, by zdoby膰 pozycj臋 o艣rodka Prawdziwej Wiary. Finansowa艂 ruchy polityczne w 艣wiecie arabskim, zaprasza艂 do Kum duchownych na studia teologiczne, zaopatrywa艂 w bro艅 i doradc贸w wojskowych potrzebuj膮ce ich muzu艂ma艅skie narody — jak cho膰by Afga艅czyk贸w, czy ostatnio Bo艣niak贸w.

— A wi臋c Anschluss — pomy艣la艂 g艂o艣no Adler, a ksi膮偶臋 w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

— Mamy jaki艣 plan na tak膮 sytuacj臋? — zapyta艂 Jack, cho膰 zna艂 odpowied藕. Nie, ani oni, ani nikt inny nie przewidywa艂 takiego rozwoju wypadk贸w. Przecie偶 to w艂a艣nie dlatego ograniczono cele wojny o Kuwejt. Saudyjczycy, z kt贸rych zdaniem bardzo si臋 liczono przy planowaniu Pustynnej Burzy nie pozwolili Amerykanom, ani 偶adnemu z sojusznik贸w, nawet my艣le膰 o doko艅czeniu wojny i obaleniu tyrana, cho膰 po rozmieszczeniu irackiej armii w Kuwejcie Bagdad le偶a艂 na wyci膮gni臋cie r臋ki, go艂y jak szwedzka turystka na pla偶y. Ryan wtedy od razu zauwa偶y艂, 偶e chocia偶 w telewizji przewija艂o si臋 mn贸stwo gadaj膮cych g艂贸w, 偶aden z tych m膮drali nawet nie zaj膮kn膮艂 si臋 o tym, 偶e wojna w Zatoce w og贸le powinna omin膮膰 Kuwejt. Tak jak w boksie — po co si臋 m臋czy膰, bij膮c w gard臋, skoro mo偶na uderzy膰 w g艂ow臋, a ta padaj膮c poci膮gnie za sob膮 reszt臋 cia艂a. Ciekawe, 偶e jako艣 nikt na to nie wpad艂.

— Wasza wysoko艣膰, jaki wp艂yw jeste艣cie w stanie wywrze膰 na nowe w艂adze Iraku?

— Praktycznie 偶aden. Mo偶emy wyci膮gn膮膰 pomocn膮 d艂o艅, zaoferowa膰 kredyty, poprosi膰 ONZ o zniesienie sankcji, by poprawi膰 warunki 偶ycia, ale...

— W艂a艣nie, ale... — zgodzi艂 si臋 Ryan. — Wasza wysoko艣膰, prosz臋 przekazywa膰 nam ka偶d膮 informacj臋, jak膮 uda wam si臋 uzyska膰. Nasze gwarancje bezpiecze艅stwa dla Arabii Saudyjskiej pozostaj膮 niezmienne.

— Przeka偶臋 to mojemu rz膮dowi — sk艂oni艂 g艂ow臋 ksi膮偶臋 Ali.

* * *

— 艁adna, profesjonalna robota — zauwa偶y艂 Ding, ogl膮daj膮c w telewizji sceny z Iraku. — Z jednym zastrze偶eniem.

— Tak, ja te偶 bym wola艂 zainkasowa膰 honorarium z g贸ry. — Clark by艂 kiedy艣 na tyle m艂ody i przepe艂niony agresj膮, by rozumie膰 odczucia strzelca, ale z wiekiem nabra艂 dystansu do tych spraw. Mary Pat zapowiedzia艂a mu, 偶e chce go zabra膰 do Bia艂ego Domu, wi臋c przegl膮da艂 jakie艣 dokumenty, by si臋 przygotowa膰 do tej rozmowy. A przynajmniej pr贸bowa艂.

— John, czyta艂e艣 kiedy艣 o asasynach? — zapyta艂 Chavez, gasz膮c pilotem telewizor.

— Chyba kiedy艣 ogl膮da艂em jaki艣 film... A co? — Clark nie podni贸s艂 nawet oczu znad papier贸w.

— To byli powa偶ni zawodnicy. Zreszt膮 przy tym wyborze broni, jakim wtedy dysponowali, nie mieli innego wyj艣cia. 呕eby kogo艣 za艂atwi膰 no偶em albo mieczem, trzeba podej艣膰 naprawd臋 blisko. — Machn膮艂 r臋k膮 w kierunku telewizora. — Ten go艣膰 by艂 jak jeden z nich, inteligentna bomba na dw贸ch nogach. Niewa偶ne, 偶e zginie, byle tylko wcze艣niej zniszczy膰 cel. Assasyni stworzyli pierwsze na 艣wiecie pa艅stwo terrorystyczne. 艢wiat chyba jeszcze wtedy nie by艂 gotowy na co艣 takiego i to jedno ma艂e miasto-pa艅stwo trz臋s艂o ca艂ym regionem, bo byli w stanie do ka偶dego dotrze膰 wystarczaj膮co blisko, by go zabi膰.

— Domingo, dzi臋kuj臋 za lekcj臋 historii, ale...

— John, zastan贸w si臋. Je偶eli dostali si臋 do niego, to mog膮 dosta膰 si臋 do ka偶dego. W zawodzie dyktatora nie ma emerytury, wi臋c ka偶dy naprawd臋 pilnie strze偶e tam swojego ty艂ka. A mimo to komu艣 si臋 uda艂o go podej艣膰 i sprz膮tn膮膰. To daje do my艣lenia, nie s膮dzisz?

Clark ci膮gle musia艂 sobie w duchu przypomina膰, 偶e Chavez nie jest idiot膮. Mo偶e i nadal 艣miesznie m贸wi艂, z tym swoim akcentem, zdarza艂o mu si臋 u偶ywa膰 w towarzystwie kr贸tkich 偶o艂nierskich s艂贸w, ale z pewno艣ci膮 w ci膮gu ca艂ego swojego 偶ycia Clark nie spotka艂 kogo艣 robi膮cego r贸wnie ogromne post臋py w tak kr贸tkim czasie. Nauczy艂 si臋 nawet trzyma膰 na wodzy sw贸j latynoski temperament, co zakrawa艂o niemal na cud. Oczywi艣cie, panowa艂 nad nim tylko wtedy, kiedy mia艂 na to ochot臋.

— No i co z tego? To by艂y inne czasy, inna kultura, inna motywacja, inne...

— Ja m贸wi臋 nie o tym, cz艂owieku, tylko o mo偶liwo艣ciach i politycznej woli ich wykorzystania, o cierpliwo艣ci. To musia艂o trwa膰 ca艂e lata. Do tej pory s艂ysza艂o si臋 o szpiegach-艣piochach, ale pierwszy raz widzia艂em 艣piocha-zamachowca.

— E, tam. To m贸g艂 by膰 zwyk艂y facet, kt贸remu naraz odbi艂o i wtedy...

— Nie, John. Takiemu komu艣 nie chcia艂oby si臋 przy tym gin膮膰. Wybra艂by inn膮 okazj臋, nie wiem, waln膮艂by go艣cia w nocy, jak p贸jdzie do kibla, albo co艣 takiego, a potem pr贸bowa艂by da膰 nog臋. Nie, panie C. Ten facet zrobi艂 to tak, jakby przekazywa艂 jak膮艣 wiadomo艣膰. I to nie tylko W膮s膮czowi, ale tak偶e swoim szefom.

Clark podni贸s艂 wreszcie wzrok znad dokument贸w i zastanowi艂 si臋 nad s艂owami swego partnera. Kto inny na jego miejscu mo偶e pu艣ci艂by to mimo uszu, ale on trafi艂 do tej roboty, poniewa偶 nie potrafi艂 przej艣膰 oboj臋tnie obok zbyt wielu spraw. Poza tym pami臋ta艂 sw贸j pobyt w Iranie, gdy wraz z t艂umem krzycza艂: „艢mier膰 Ameryce!” do zak艂adnik贸w z ambasady, oprowadzanych wok贸艂 ogrodzenia w czasie seans贸w nienawi艣ci. Co wi臋cej, doskonale pami臋ta艂, kto jeszcze z tego t艂umu dosta艂 w 艂eb, bo operacja NIEBIESKIE 艢WIAT艁O nie wypali艂a i jak blisko by艂 tego, by podzieli膰 ich los. Po fiasku operacji, Chomeini sk艂ania艂 si臋 naprawd臋 ku decyzji o przekszta艂ceniu zatargu w prawdziw膮 wojn臋. Chocia偶 do tego w ko艅cu nie dosz艂o i zak艂adnicy wreszcie wr贸cili 偶ywi, od tej pory ira艅skie 艣lady ci膮gn臋艂y si臋 za niemal ka偶dym aktem terroryzmu na ca艂ym 艣wiecie.

— No c贸偶, Domingo, teraz ju偶 wiesz, po co nam wi臋cej ludzi w terenie.

* * *

Cathy mia艂a wiele powod贸w, 偶eby nie by膰 zadowolon膮 z prezydentury m臋偶a. Po pierwsze, nie zobaczy艂a go dzi艣 rano, kiedy wychodzi艂a do pracy. Gdzie艣 poszed艂, na jak膮艣 odpraw臋, narad臋 czy co艣 tam. Ogl膮da艂a dziennik, wiedzia艂a wi臋c, 偶e to mia艂o jaki艣 zwi膮zek z zamachem na Saddama, zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e i jej si臋 mo偶e kiedy艣 zdarzy膰 wymkn膮膰 z domu na jak膮艣 nieprzewidzian膮 operacj臋 w szpitalu, ale nie spodoba艂 si臋 jej ten precedens.

Spojrza艂a na kolumn臋 samochod贸w. Nie da艂o si臋 tego inaczej nazwa膰 — to by艂o sze艣膰 Suburban贸w Tajnej S艂u偶by. Trzy z nich sk艂ada艂y si臋 na grup臋, maj膮c膮 za zadanie rozwie艣膰 do szk贸艂 Sally i Jacka juniora, pozosta艂e trzy zawozi艂y Katie do przedszkola. Po cz臋艣ci to by艂a jej wina, bo upar艂a si臋, by nie wprowadza膰 zbyt wielu zmian w ich 偶yciu. Chcia艂a im oszcz臋dzi膰 gwa艂townej zmiany otoczenia, przenoszenia do innych szk贸艂, zrywania przyja藕ni tylko dlatego, 偶e sta艂y si臋 dzie膰mi prezydenta. To nie ich wina. By艂a na tyle g艂upia, 偶e zgodzi艂a si臋, by Jack obj膮艂 wiceprezydentur臋, a potem zdarzy艂a si臋 ta tragedia, przez kt贸r膮 tylko pi臋膰 minut poby艂 wiceprezydentem. Ale by艂 tym wiceprezydentem i teraz wszyscy musieli zaakceptowa膰 tego konsekwencje. Jednym z nich by艂a ta codzienna wyprawa w kawalkadzie radiowoz贸w do szk贸艂, przyjaci贸艂ek i zabaw w piaskownicy.

— Dzie艅 dobry, Katie — us艂ysza艂a serdeczny g艂os Dona Russella, kt贸ry z艂o偶y艂 si臋 niemal w p贸艂, by jej c贸reczka mog艂a go obj膮膰 i uca艂owa膰. Cathy nie mog艂a nie u艣miechn膮膰 si臋 na ten widok. Russell by艂 darem niebios. Sam by艂 dziadkiem i naprawd臋 kocha艂 dzieci, zw艂aszcza te ma艂e, a Katie zaakceptowa艂a go od pierwszej chwili. Cathy poca艂owa艂a na do widzenia c贸reczk臋 i u艣cisn臋艂a r臋k臋 ochroniarzowi. Bo偶e, co za czasy! Trzyletnie dziecko potrzebuje zbrojnej eskorty w drodze do przedszkola! Zbyt dobrze jednak pami臋ta艂a swoje do艣wiadczenie z terrorystami, by stawia膰 op贸r w tej sprawie. Russell podni贸s艂 Katie i wsiedli do samochodu. Zapi膮艂 jej pasy na specjalnym foteliku z ty艂u wozu i pierwsze trzy pojazdy ruszy艂y.

— Cze艣膰, mamo. — Sally przechodzi艂a t臋 faz臋, w kt贸rej by艂y ju偶 tylko przyjaci贸艂kami, i nie potrzebuj膮 si臋 ca艂owa膰 na do widzenia. Cathy zaakceptowa艂a to, ale bez zbytniego entuzjazmu. Ma艂y Jack poszed艂 w 艣lady siostry, wi臋c te偶 tylko pomachali sobie r臋kami. John Patrick Ryan junior by艂 ju偶 na tyle m臋偶czyzn膮, 偶e nie pozwoli艂 si臋 zagna膰 na tylne siedzenie. Przynajmniej ten jeden raz, potem si臋 zobaczy. Obie grupy zosta艂y wzmocnione z powodu szczeg贸lnych okoliczno艣ci towarzysz膮cych obj臋ciu prezydentury przez Jacka i w tej chwili bezpiecze艅stwa ich dzieci strzeg艂o a偶 dwudziestu agent贸w. Tak b臋dzie przynajmniej przez pierwszy miesi膮c, jak jej zapowiedziano. Potem dzieci b臋d膮 je藕dzi膰 z mniejsz膮 obstaw膮 i zwyk艂ymi samochodami, a nie opancerzonymi Suburbanami. A na ni膮 czeka艂 艣mig艂owiec.

Cholera. Znowu to zamieszanie. Kiedy cudem prze偶y艂a tamten atak terroryst贸w z ULA Sally chodzi艂a do przedszkola, a ona mia艂a urodzi膰 Ma艂ego Jacka. Po co, do cholery, znowu si臋 na to wszystko zgodzi艂a? Mimo 偶e by艂a 偶on膮 podobno najpot臋偶niejszego cz艂owieka na 艣wiecie, zar贸wno on, jak i jego rodzina wci膮偶 musieli s艂ucha膰 rozkaz贸w obcych ludzi.

— Wiem, pani profesor — powiedzia艂 Roy Altman, jej osobisty goryl, zanim zdo艂a艂a si臋 odezwa膰. — Do cholery z takim 偶yciem, prawda?

Cathy przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie.

— Czyta pan w my艣lach?

— No c贸偶, prosz臋 pani, to cz臋艣膰 mojego zawodu...

— Mam na imi臋 Cathy.

Altman w duchu u艣miechn膮艂 si臋. Widzia艂 ju偶 kilka razy, jak Pierwsze Damy nadyma艂y si臋 jak balon aur膮 w艂adzy swoich m臋偶贸w, dzieci polityk贸w te偶 czasami pokazywa艂y co potrafi膮, ale Ryanowie byli zupe艂nie inni ni偶 ludzie, kt贸rych dot膮d chronili, co podkre艣lali na boku wszyscy agenci im przydzieleni. Pod pewnym wzgl臋dem by艂a to z艂a wiadomo艣膰, ale przynajmniej dawali si臋 lubi膰.

— Prosz臋. — Poda艂 jej szar膮 kopert臋, wewn膮trz kt贸rej znalaz艂a komplet dokumentacji potrzebnej na dzisiejszy dzie艅.

— Dwie operacje i par臋 bada艅 — poinformowa艂a go po chwili. Hmm, lot 艣mig艂owcem mia艂 swoje dobre strony. Przynajmniej nie traci艂a czasu i mog艂a w czasie przelotu odwali膰 papierkow膮 robot臋.

— Tak, wiem. Poprosili艣my profesora Katza, 偶eby nas o tym informowa艂. To pomaga uk艂ada膰 program zaj臋膰 — doda艂, widz膮c chmur臋 na jej twarzy.

— Pewnie sprawdzacie te偶 moich pacjent贸w? — zapyta艂a, zdecydowana obr贸ci膰 spraw臋 w 偶art.

— Oczywi艣cie — us艂ysza艂a ku swojemu zdziwieniu. — Dostajemy ze szpitala nazwiska, daty urodzenia i numery ubezpieczenia. Na tej podstawie sprawdzamy je, przepuszczaj膮c przez archiwa policyjne i nasz膮 w艂asn膮 list臋 ludzi, kt贸rych... mamy na oku.

Reakcja na ten wyk艂ad nie by艂a przyjazna, ale Altman nie wzi膮艂 tego do siebie. Po chwili wr贸cili do budynku, a p贸藕niej wyszli ponownie, tym razem w kierunku czekaj膮cego na l膮dowisku 艣mig艂owca. Obok sta艂 rz膮d kamer telewizyjnych, kr臋c膮cych, tym razem z bliska, jak Pierwsza Dama rusza do pracy. Pu艂kownik Hank Goodman uruchomi艂 turbiny.

W centrali Tajnej S艂u偶by, par臋 dom贸w dalej, zmieni艂y si臋 lampki przy kryptonimach chronionych obiekt贸w. Czerwona dioda Miecznika pali艂a si臋 przy oznaczeniu Bia艂ego Domu, a Chirurga przy oznaczeniu drogi do pracy. Cie艅, Pi艂karz i Foremka, znani rodzicom i otoczeniu jako Sally, Jack junior i Katie, mieli swoje lampki na oddzielnej tablicy. Obie tablice mia艂y swoje wt贸rniki w biurze Andrei Price, tu偶 obok Gabinetu Owalnego. Pozosta艂a cz臋艣膰 ochrony czeka艂a ju偶, rozmieszczona na w艂a艣ciwych miejscach, to znaczy w le偶膮cym w pobli偶u Annapolis przedszkolu w Giant Steps i katolickiej szkole 艣w. Marii, oraz w szpitalu Uniwersytetu Johna Hopkinsa w Baltimore. Policja stanu Maryland zosta艂a powiadomiona o tym, 偶e dzieci Ryan贸w poruszaj膮 si臋 drog膮 numer 50 i skierowano na ni膮 dodatkowe radiowozy patrolowe. W powietrzu by艂y tak偶e trzy 艣mig艂owce — dwa wioz膮ce Chirurga i zesp贸艂 ochrony w drodze do Baltimore, a trzeci, z zespo艂em wsparcia, kr膮偶y艂 wzd艂u偶 trasy przejazdu ich kolumny. Gdyby kto艣 planowa艂 zamach, ta demonstracja si艂y nie mog艂aby uj艣膰 jego uwadze. Agenci w Suburbanach ze wzmo偶on膮 uwag膮 ogl膮dali mijaj膮ce kolumn臋 pojazdy, tak samo jak inni, prowadz膮cy nie oznakowane samochody poprzedzaj膮ce i zamykaj膮ce kolumn臋. Pe艂nego zakresu ochrony nigdy nie przedstawiano „obiektom”, chyba 偶e wprost o to zapytano, ale bardzo rzadko zdarza艂 si臋 na tyle dociekliwy obiekt. I tak rozpocz膮艂 si臋 kolejny dzie艅 w 偶yciu Pierwszej Rodziny.

* * *

Ju偶 nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Doktor Moudi nie musia艂 jej nic m贸wi膰. B贸le g艂owy si臋 nasila艂y, ogarnia艂o j膮 coraz wi臋ksze zm臋czenie. Zupe艂nie jak u ma艂ego Mkusy. Na pocz膮tku pociesza艂a si臋, 偶e mo偶e przesadza, mo偶e to tylko nawr贸t malarii i, po raz pierwszy w 偶yciu, my艣l o malarii nape艂ni艂a j膮 rado艣ci膮. Ale potem przysz艂y b贸le 偶o艂膮dka, a nie staw贸w i sta艂o si臋 jasne, 偶e to nie malaria. Ten b贸l by艂 jak odleg艂e grzmoty nadci膮gaj膮cej burzy, 偶ywio艂u, na kt贸ry mia艂a r贸wnie znikomy wp艂yw, co na t臋 chorob臋. Cz臋艣膰 jej 艣wiadomo艣ci jeszcze nie chcia艂a si臋 z tym pogodzi膰, jeszcze wmawia艂a jej, 偶e to przecie偶 niemo偶liwe, ale inna cz臋艣膰 ju偶 si臋 z tym pogodzi艂a i pr贸bowa艂a si臋 zatopi膰 w modlitwie i wierze, ale w rezultacie zachowywa艂a si臋 jak cz艂owiek z horroru, kt贸ry r臋kami zas艂ania twarz z przera偶enia, jednocze艣nie wypatruj膮c zagro偶enia przez szczeliny mi臋dzy palcami. Ta ucieczka swoj膮 daremno艣ci膮 tylko pog艂臋bia艂a przera偶enie. Nudno艣ci by艂y coraz silniejsze, wkr贸tce ju偶 nie b臋dzie w stanie ich opanowa膰 si艂膮 woli.

Le偶a艂a w jednej z nielicznych izolatek szpitala. Na zewn膮trz s艂o艅ce 艣wieci艂o jak co dnia, niebo by艂o czyste, trwa艂 pi臋kny dzie艅 nie ko艅cz膮cego si臋 afryka艅skiego lata. Obok 艂贸偶ka sta艂 stojak z kropl贸wk膮, przez przew贸d pod艂膮czony do ig艂y wbitej w 偶y艂臋 w jej przedramieniu p艂yn膮艂 roztw贸r fizjologiczny zmieszany ze 艣rodkami przeciwb贸lowymi i glukoz膮. Siostra Jeanne Baptiste wiedzia艂a jednak, 偶e pozosta艂o jej tylko czeka膰. By艂a wyczerpana, wszystko bola艂o j膮 tak, 偶e potrzebowa艂a minuty na to, by obr贸ci膰 g艂ow臋 do okna i obejrze膰 ukwiecone drzewa za nim. Nagle ogarn臋艂a j膮 pot臋偶na fala nudno艣ci, ale zdo艂a艂a utrzyma膰 misk臋. Zobaczy艂a w niej krew, mimo 偶e siostra Maria Magdalena zabra艂a j膮 natychmiast i opr贸偶ni艂a nad specjalnym pojemnikiem. Twarz przyjaci贸艂ki i towarzyszki 偶ycia zakonnego, cho膰 ledwie widoczna pod mask膮 plastikowego kombinezonu ochronnego, wyra偶a艂a g艂臋boki smutek i rezygnacj臋.

— Witam, siostro — us艂ysza艂a g艂os wchodz膮cego doktora Moudiego. On tak偶e nosi艂 podobny kombinezon. Sprawdzi艂 kart臋 z wykresem gor膮czki, wisz膮c膮 w nogach 艂贸偶ka. Ostatni zapis pochodzi艂 sprzed zaledwie dziesi臋ciu minut, znowu wy偶szy od poprzedniego. Przed chwil膮 dosta艂 faks z Atlanty z wynikami bada艅 jej krwi i to z jego powodu natychmiast poszed艂 odwiedzi膰 izolatk臋. Sk贸ra zakonnicy kilka godzin temu by艂a bardzo blada, teraz jakby si臋 zarumieni艂a i wysch艂a. Mo偶e da si臋 j膮 cho膰 troch臋 och艂odzi膰, najpierw alkoholem, a potem mo偶e lodem. Najbardziej uderzy艂o go jej spojrzenie. Ona ju偶 wie. Ale i tak b臋dzie to musia艂 powiedzie膰.

— Siostro, test krwi siostry wykaza艂 obecno艣膰 przeciwcia艂 wirusa ebola.

Powoli skin臋艂a g艂ow膮.

— Rozumiem.

— W takim razie wie siostra zapewne tak偶e, 偶e statystyki dowodz膮, i偶 dwadzie艣cia procent pacjent贸w prze偶ywa t臋 chorob臋. Nie wolno siostrze traci膰 nadziei. Jestem niez艂ym lekarzem. Siostra Maria Magdalena to znakomita piel臋gniarka. Dzi臋ki 艂膮czno艣ci satelitarnej mo偶emy si臋 konsultowa膰 na bie偶膮co z najlepszymi specjalistami. Nie zrezygnujemy z walki o siostr臋 i od siostry tak偶e tego oczekujemy. M贸dl si臋 do swojego Boga, siostro. Kogo艣 tak cnotliwego jak siostra musi przecie偶 wys艂ucha膰. — S艂owa jakby same nap艂ywa艂y do niego. Sam si臋 zdziwi艂, do jakiego stopnia wierzy w to, co m贸wi.

— Dzi臋kuj臋, doktorze.

— Prosz臋 mnie informowa膰 na bie偶膮co — powiedzia艂 do Marii Magdaleny.

— Oczywi艣cie, panie doktorze.

Moudi wyszed艂 z izolatki, skr臋ci艂 w lewo, do 艣luzy, tam zdj膮艂 ochronny kombinezon i wrzuci艂 do pojemnika. Jeszcze raz obieca艂 sobie, 偶e p贸jdzie do administratora szpitala i przypomni mu, jak wa偶ne przy tym rozwoju wypadk贸w jest przestrzeganie wszelkich procedur dotycz膮cych obchodzenia si臋 z materia艂em zaka偶onym. Tu nie by艂o miejsca na bezmy艣lno艣膰, na tych dwojgu epidemia musi si臋 sko艅czy膰. Zesp贸艂 ekspert贸w WHO by艂 ju偶 w drodze do rodzic贸w Benedicta Mkusy, by spr贸bowa膰 si臋 dowiedzie膰 od nich i ich s膮siad贸w, sk膮d ma艂y m贸g艂 si臋 zarazi膰. Na razie najbardziej prawdopodobne pozostawa艂o uk膮szenie przez ma艂p臋.

Ale to tylko hipoteza. O wirusie ebola w og贸le niewiele wiedziano na pewno, co gorsza, najwa偶niejsze czynniki chorobotw贸rcze le偶a艂y wci膮偶 w sferze domys艂贸w. Na pewno obecny by艂 tu od stuleci, albo i d艂u偶ej, tyle 偶e dopiero niedawno go opisano. By艂 jeszcze jedn膮 ze 艣miertelnych chor贸b, kt贸re czyha艂y na cz艂owieka w tym zak膮tku globu. Jeszcze trzydzie艣ci lat temu wi臋kszo艣膰 z nich wrzucano do jednego worka i wpisywano w karty zgonu „gor膮czk臋 d偶unglow膮” albo inn膮 r贸wnie og贸ln膮 jednostk臋 chorobow膮. Nadal niewiadom膮 pozostawa艂o 艣rodowisko nosicieli wirusa. Wielu uwa偶a艂o, 偶e chorob臋 przenosz膮 ma艂py, ale nigdy u 偶adnej jej nie wykryto, mimo 偶e ekspedycje zastrzeli艂y tysi膮ce ma艂p, poszukuj膮c na pr贸偶no 艣lad贸w wirusa w ich krwi. Zreszt膮 nadal nie wiadomo nawet, czy mo偶na t臋 chorob臋 zaliczy膰 do tropikalnych, skoro pierwszy opisany przypadek epidemii mia艂 miejsce w Niemczech. Bardzo podobne w objawach przypadki meldowano tak偶e na Filipinach.

Wirus ebola pojawia艂 si臋 i znika艂, jak jaki艣 z艂y duch. W dodatku dawa艂o si臋 zauwa偶y膰 regularno艣膰 wyst臋powania ognisk choroby — do epidemii dochodzi艂o w odst臋pach co osiem do dziesi臋ciu lat. To by艂a kolejna zagadka, podobnie jak sam mechanizm dzia艂ania zarazka. Potrafiono wprawdzie okre艣li膰 struktur臋 wirusa i opisano symptomy, ale na tym koniec, a bior膮c pod uwag臋 osiemdziesi臋cioprocentow膮 艣miertelno艣膰 choroby, nie nale偶a艂o to z pewno艣ci膮 do pomy艣lnych wiadomo艣ci. Tylko co pi膮ta ofiara prze偶ywa艂a, i znowu — nikt nie mia艂 poj臋cia, dlaczego tak si臋 dzia艂o.

Wirus ebola by艂 zab贸jc膮 tak doskona艂ym, 偶e cz艂owiek niewiele zna艂 organizm贸w mog膮cych si臋 z nim r贸wna膰. Jedynie instytuty w Atlancie, Pasteura w Pary偶u i jeszcze kilka w krajach, kt贸re sta膰 by艂o na utrzymywanie laboratori贸w, w kt贸rych naukowcy w ochronnych skafandrach wzgl臋dnie bezpiecznie mogli z nim obcowa膰, dysponowa艂y znikomymi ilo艣ciami wirus贸w. Prace badawcze by艂y jeszcze w powijakach, tote偶 nawet nie by艂o wiadomo, czy uda si臋 kiedykolwiek wyprodukowa膰 jak膮kolwiek szczepionk臋 przeciw tej potwornej chorobie, bo cztery do tej pory odkryte odmiany ebola, diametralnie si臋 od siebie r贸偶ni艂y. Ten czwarty, przypadkiem odkryty w Ameryce Po艂udniowej, zabija艂 na przyk艂ad tylko ma艂py, natomiast nie atakowa艂 ludzi. Pewnie w tej chwili naukowcy w Atlancie, a paru z nich zna艂 osobi艣cie, siedz膮 z nosem w okularach mikroskopu elektronowego i usi艂uj膮 dowiedzie膰 si臋 czego艣 nowego, ogl膮daj膮c 艣wie偶e wirusy w pr贸bce krwi ch艂opca i zakonnicy. To im zajmie tygodnie, a pewnie i tak niewiele pomo偶e. Zanim nie odkryje si臋 prawdziwego zarodka choroby, ebola pozostanie niezbadanym wirusem, tajemniczym, 艣miertelnym zagro偶eniem, o kt贸rym wiadomo tyle, co o Marsjanach.

Przypadek Zero, Benedict Mkusa, ju偶 nie 偶y艂, jego cia艂o spalono i wirus zgin膮艂 wraz z nim. Moudi pobra艂 pr贸bki krwi, ale tego by艂o za ma艂o. Z zakonnic膮 to zupe艂nie inna historia. Moudi pomy艣la艂 przez chwil臋, a potem podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer ira艅skiej ambasady w Kinszasie. Mia艂 wiele pracy do wykonania, jeszcze wi臋cej si臋 szykowa艂o. Przez chwil臋 zawaha艂 si臋, zatrzymuj膮c s艂uchawk臋 w p贸艂 drogi pomi臋dzy wide艂kami a uchem. A je偶eli B贸g wys艂ucha jego modlitw? Przecie偶 m贸g艂. Sta膰 go by艂o na wspania艂omy艣lno艣膰, zw艂aszcza wobec kobiety wielkiej cnoty, kt贸ra sp臋dza艂a na modlitwach nie mniej czasu ni偶 kt贸rykolwiek z wiernych w Kum, kt贸rej wiara w Boga by艂a silna i nie zachwiana, kt贸ra po艣wi臋ci艂a ca艂e 偶ycie s艂u偶bie najbardziej potrzebuj膮cym. To przecie偶 trzy z pi臋ciu filar贸w islamu, a w ko艅cu jej posty to prawie jak Ramadan, wi臋c i czwarty z nich w艂a艣ciwie... To by艂y niebezpieczne my艣li, ale je偶eli Allach pos艂ucha艂by jej mod艂贸w... A je偶eli nie wys艂ucha? Moudi wcisn膮艂 s艂uchawk臋 mi臋dzy ucho a rami臋 i poprosi艂 o po艂膮czenie z numerem wewn臋trznym.

* * *

— Panie prezydencie, nie mo偶emy tego d艂u偶ej odk艂ada膰.

— Tak, Arnie, wiem.

W艂a艣ciwie problem by艂 natury technicznej. Cia艂a trzeba by艂o zidentyfikowa膰, bo cz艂owiek przestaje 偶y膰 dopiero wtedy, gdy wystawi si臋 papierek stwierdzaj膮cy ten fakt. A dop贸ki nie ma urz臋dowego dokumentu stwierdzaj膮cego, 偶e cz艂owiek jest martwy, a ten cz艂owiek jest deputowanym albo senatorem, jego miejsce jest nadal zaj臋te i nie mo偶na przeprowadzi膰 wybor贸w uzupe艂niaj膮cych w jego okr臋gu. Dzi艣 trzeba b臋dzie wreszcie wystawi膰 艣wiadectwa zgonu i ju偶 za kilka godzin zaczn膮 si臋 urywa膰 telefony od gubernator贸w, prosz膮cych o wskaz贸wki lub informuj膮cych o swoich zamiarach. Co najmniej jeden z gubernator贸w stanowych mia艂, wed艂ug pog艂osek, kr膮偶膮cych po Waszyngtonie, jecha膰 do Waszyngtonu, by osobi艣cie obj膮膰 fotel w Senacie.

* * *

Zalew informacji by艂 osza艂amiaj膮cy, nawet dla kogo艣, kto wiedzia艂, jak korzysta膰 ze 藕r贸de艂. Wiadomo艣ci pochodzi艂y z ostatnich czternastu lat, by艂y bardzo obfite, a poza tym trudno o wyb贸r lepszej pory na ich zbieranie. Agencje prasowe z ca艂ego 艣wiata okupowa艂y te same serwery, czerpi膮c te same wiadomo艣ci i ca艂kowicie maskuj膮c w zalewie zg艂osze艅 jego wej艣cia do poszczeg贸lnych archiw贸w. Gdyby nagle ni st膮d ni z owad, jaki艣 samotny w艣cibski internauta, w dodatku z takiego kraju, zacz膮艂 grzeba膰 akurat w tych 藕r贸d艂ach i zbiera膰 wiadomo艣ci akurat na temat tej osoby, mog艂oby to wzbudzi膰 podejrzenia. A tak, by艂 tylko jednym z wielu tysi臋cy szukaj膮cych tych samych wiadomo艣ci. Doskonale. W dodatku do sieci wesz艂y serwisy wszystkich niemal gazet i stacji, dzi臋ki czemu ilo艣膰 dost臋pnych informacji wielokrotnie wzros艂a, cho膰 musia艂 d艂ugie godziny sp臋dza膰 na odsiewaniu ziarna od plew. Za psi grosz m贸g艂 myszkowa膰 po archiwach agencji, albo bibliotekach szkolnych — to nawet lepiej, bo w og贸le za darmo, a niejeden z jego koleg贸w po fachu m贸g艂by si臋 zdziwi膰, co mo偶na znale藕膰 w bibliotece szko艂y 艣redniej na zapad艂ej prowincji. Nat艂ok zg艂osze艅 maskowa艂 jego wej艣cia, ale i tak wola艂 dmucha膰 na zimne, a raczej dmuchali jego podw艂adni. Jego poszukiwania prowadzone by艂y spod europejskich numer贸w telefon贸w, g艂贸wnie londy艅skich, przez za艂o偶one specjalnie w tym celu nowe konta internetowe, likwidowane natychmiast po 艣ci膮gni臋ciu potrzebnych danych, lub og贸lnodost臋pne konta akademickie. Has艂a RYAN JOHN PATRICK, RYAN JACK, RYAN CAROLINE, RYAN CATHY, DZIECI RYAN脫W, czy RODZINA RYAN脫W powodowa艂y natychmiastowy odzew w postaci setek stron tekstu, nie zawsze jednak na po偶膮dany temat, bo Ryan to bardzo popularne nazwisko.

Pierwsze naprawd臋 interesuj膮ce wiadomo艣ci o prezydencie Ryanie pochodzi艂y z czas贸w, gdy ten sko艅czy艂 trzydziestk臋. Wtedy po raz pierwszy trafi艂 w sfer臋 zainteresowania medi贸w, udaremniaj膮c zamach na nast臋pc臋 tronu w Londynie. W archiwach by艂y nawet zdj臋cia i chocia偶 ich 艣ci膮ganie trwa艂o ca艂e wieki, warto by艂o poczeka膰. Zw艂aszcza pierwsze by艂o bardzo interesuj膮ce. M艂ody cz艂owiek siedzia艂 na ulicy sp艂ywaj膮cej krwi膮. Pi臋kny widok, nieprawda偶? Cz艂owiek na fotografii wygl膮da艂 nienajlepiej, ale ranni zwykle tak na pocz膮tku wygl膮daj膮, a z podpisu wynika艂o, 偶e odni贸s艂 do艣膰 powa偶ne rany. A potem ten wrak Porsche i 艣mig艂owiec l膮duj膮cy na dachu szpitala, gdzie艣 w Ameryce. Nast臋pnie Ryan znikn膮艂 z pierwszych stron gazet, przewija艂 si臋 najwy偶ej gdzie艣 w tle, wzywany na przes艂uchania za zamkni臋tymi drzwiami komisji Kongresu. I nagle pojawia si臋 znowu, pod koniec prezydentury Fowlera, po tej wielkiej aferze, kiedy podobno w pojedynk臋 zapobieg艂 wystrzeleniu rakiet nuklearnych na Rosj臋. Tak, to samo powtarza艂 Darjaei, podobno Ryan osobi艣cie da艂 mu to do zrozumienia. Nigdy nikt tego nie potwierdzi艂, a Ryan nigdy potem publicznie si臋 na ten temat nie wypowiada艂. To wa偶na sprawa, bo du偶o o nim m贸wi. Ale mo偶e fa艂szywy trop?

呕ona. Ni膮 te偶 si臋 sporo zajmowano. O, jeden z dziennikarzy poda艂 nawet numer jej pokoju w szpitalu. Do艣wiadczony chirurg okulista. No tak, ostatnio pisali, 偶e nie zrezygnowa艂a z pracy. Doskonale. B臋dzie wiadomo, gdzie jej szuka膰.

Dzieci. Najm艂odsze chodzi艂o do tego samego przedszkola, co starsze. Nawet zdj臋cie jest. Co za g艂upota. A w jednym z artyku艂贸w o Ryanie z czas贸w, gdy zosta艂 doradc膮, opisano szko艂y starszych dzieci...

Zadziwiaj膮ce. Zaczyna艂 szuka膰 informacji, spodziewaj膮c si臋 najwy偶ej jakich艣 ma艂o znacz膮cych uzupe艂nie艅 do oficjalnych informacji. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e mog膮 to by膰 wa偶ne szczeg贸艂y, ale zamiast tego w jeden dzie艅, nie ruszaj膮c si臋 z biura, zebra艂 wi臋cej wiadomo艣ci, ni偶 zebra艂by przez ca艂y tydzie艅 zesp贸艂 na miejscu, inwigiluj膮c cel i nara偶aj膮c si臋 na znaczne ryzyko w razie wykrycia. Ale偶 g艂upi ci Amerykanie... A偶 si臋 prosz膮, 偶eby im przy艂o偶y膰. Poj臋cia nie maj膮, co to ochrona albo chocia偶 zwyk艂a, najdurniejsza ostro偶no艣膰. Co innego publiczne wyst膮pienia, nawet z rodzin膮 — to si臋 zdarza ka偶demu. Ale po co pozwala膰 ka偶demu dowiadywa膰 si臋 szczeg贸艂贸w, kt贸re nie powinny go obchodzi膰?

Plik z wiadomo艣ciami — ponad 2.500 stron! — zostanie teraz zanalizowany i por贸wnany z posiadanymi danymi wywiadu. Na razie to tylko informacje, nie mieli 偶adnego planu ich wykorzystania. Na razie.

* * *

— Wiesz, zaczyna mi si臋 podoba膰 to latanie — powiedzia艂a Cathy Ryan do Roya Altmana.

— Tak? — z u艣miechem zapyta艂 ochroniarz.

— Mniej napi臋cia i nerw贸w, ni偶 podczas jazdy samochodem i mo偶na za艂atwi膰 po drodze papierkow膮 robot臋. — Zamilk艂a na chwil臋 i doda艂a: — To ju偶 pewnie d艂ugo nie potrwa.

— Pewnie nie — potwierdzi艂 Altman i po raz kolejny zlustrowa艂 kolejk臋 z tacami w bufecie, w kt贸rej stali. W bufecie by艂o jeszcze dw贸ch innych ludzi z Tajnej S艂u偶by, kt贸rzy rozpaczliwie starali si臋 nie wyr贸偶nia膰 z otoczenia i nie bardzo im to wychodzi艂o. Wprawdzie szpital by艂 du偶y, samych lekarzy i student贸w by艂o prawie trzy tysi膮ce, ale prawie wszyscy znali si臋, je艣li nie osobi艣cie, to z widzenia, wi臋c obcy z plakietkami lekarskimi rzucali si臋 w oczy. No i lekarze zazwyczaj nie nosili broni w pracy. Altman nie odst臋powa艂 profesor Ryan, kt贸ra zdawa艂a si臋 z tym wreszcie pogodzi膰. I dobrze, jeden problem z g艂owy. Rano towarzyszy艂 jej na sali operacyjnej w czasie dw贸ch zabieg贸w. Po po艂udniu b臋dzie mia艂a wyk艂ad. To by艂y nowe do艣wiadczenia zawodowe dla Altmana; po raz pierwszy osoba, kt贸r膮 ochrania艂, nie zajmowa艂a si臋 polityk膮. Pani profesor jad艂a jak przys艂owiowy wr贸belek, jej taca by艂a prawie pusta, zanim jeszcze zacz臋li je艣膰. Doszli do kasy i tu, wbrew jego burzliwym protestom, zap艂aci艂a tak偶e za jego obiad.

— Nie ma mowy, Roy — powiedzia艂a twardo. — Teraz jeste艣 na moim terenie, a tutaj ja rz膮dz臋. — Rozejrza艂a si臋 wok贸艂, szukaj膮c cz艂owieka, z kt贸rym chcia艂a porozmawia膰 przy obiedzie. Znalaz艂a go i ruszy艂a ku niemu, a Roy Altman za ni膮. — Cze艣膰, Dave!

Dziekan James i jego go艣膰 wstali.

— Witaj, Cathy. Chcia艂bym ci przedstawi膰 naszego nowego koleg臋, Pierre'a Alexandre'a. Alex, to pani Cathy Ryan...

— Ta sama, kt贸ra...?

— To nie ma nic do rzeczy. Tu jestem nadal lekarzem.

— ...kt贸ra dosta艂a w tym roku nagrod臋 Laskera? — doko艅czy艂 nie zra偶ony pu艂kownik Alexandre.

Promienny u艣miech Cathy rozja艣ni艂 natychmiast zg臋szczon膮 atmosfer臋.

— Ta sama.

— Moje gratulacje, pani profesor — powiedzia艂, podaj膮c r臋k臋. Cathy musia艂a odstawi膰 tac臋, by j膮 u艣cisn膮膰. Altman trzyma艂 swoj膮 tac臋 lew膮 r臋k膮, prawa pozostawa艂a wolna, a uwag臋 skupi艂 na twarzy go艣cia. Oczy zdawa艂y si臋 mie膰 naturalny, neutralny wyraz, ale dostrzega艂 w nich co艣 niepokoj膮cego.

— A pan pewnie ze S艂u偶by? — zapyta艂 Alexandre, zwracaj膮c si臋 do towarzysz膮cego Cathy m臋偶czyzny.

— Tak jest, sir. Roy Altman.

— Doskonale. Tak wielkiemu skarbowi nale偶y si臋 odpowiednia ochrona — skomentowa艂 Alexandre. — Dopiero co zdj膮艂em mundur, panie Altman. W czasie s艂u偶by w wojsku nieraz spotyka艂em pa艅skich koleg贸w w szpitalu imienia Waltera Reeda. A kiedy c贸rka prezydenta Fowlera przywioz艂a jakie艣 tropikalne paskudztwo z wizyty w Brazylii, to w艂a艣nie ja j膮 leczy艂em.

— Alex b臋dzie pracowa艂 z Ralphem Forsterem — wyja艣ni艂 dziekan, gdy ju偶 wszyscy usiedli.

— Forster jest epidemiologiem — wyja艣ni艂a Altmanowi Cathy.

— Na razie dopiero przecieram sobie 艣cie偶ki — powiedzia艂 Alexandre — ale skoro dosta艂em ju偶 przepustk臋 na parking, to chyba mog臋 si臋 uwa偶a膰 za cz艂onka rodziny?

— Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie pan r贸wnie dobrym nauczycielem, jak Ralph.

— Ralph jest 艣wietny — przyzna艂 pu艂kownik.

Nowy spodoba艂 si臋 Cathy. Od razu wida膰, 偶e Po艂udniowiec. Ten akcent, te maniery.

— Rano polecia艂 do Atlanty — uzupe艂ni艂 dziekan.

— Co艣 nag艂ego?

— Prawdopodobne ognisko ebola w Kongo. Ch艂opiec, lat osiem. Dzi艣 rano przysz艂a poczta elektroniczna na ten temat.

Oczy Cathy 艣ci膮gn臋艂y si臋 na t臋 my艣l. Zajmowa艂a si臋 wprawdzie zupe艂nie inn膮 dziedzin膮 medycyny, ale trudno by艂o czyta膰 pras臋 fachow膮 i nie zauwa偶a膰 wzmianek o wci膮偶 tajemniczej chorobie. Pras臋 czytali wszyscy, bo zaw贸d lekarza wymaga艂 ustawicznego kszta艂cenia si臋.

— Tylko ten jeden przypadek?

— Na razie tak. Wygl膮da na to, 偶e ugryz艂a go ma艂pa. Ju偶 raz si臋 w to bawi艂em. Pojechali艣my tam z Fort Detrick w 1990 roku, kiedy nast膮pi艂 poprzedni wybuch epidemii.

— Z Gusem Lorenzem? — wtr膮ci艂 dziekan James.

— Nie, Gus zajmowa艂 si臋 wtedy czym innym. Wypraw膮 kierowa艂 George Westphal.

— A, i potem...

— Tak, a potem umar艂 — potwierdzi艂 Alex. — Nie m贸wiono tego g艂o艣no, ale George z艂apa艂 tam to 艣wi艅stwo. Ja go wtedy piel臋gnowa艂em. To nie by艂 najprzyjemniejszy widok.

— Jaki b艂膮d pope艂ni艂? Nie zna艂em go najlepiej, ale Gus m贸wi艂, 偶e to wschodz膮ca gwiazda. Westphal by艂 z UCLA, o ile si臋 nie myl臋?

— George by艂 艣wietnie zapowiadaj膮cym si臋, b艂yskotliwym naukowcem i zachowywa艂 te same 艣rodki bezpiecze艅stwa, co my wszyscy. Nigdy si臋 pewnie nie dowiemy, co si臋 sta艂o. Wtedy zmar艂o szesnastu ludzi. Prze偶y艂y dwie ofiary, obie kobiety po dwadzie艣cia kilka lat, ale poza tym nic ich nie 艂膮czy艂o. Nie mamy poj臋cia, dlaczego ocala艂y. Mo偶e po prostu mia艂y szcz臋艣cie? — Alexandre nie wierzy艂 w szcz臋艣cie przy epidemiach. Musia艂 by膰 jaki艣 pow贸d. Na razie go nie znaleziono, ale jego zadaniem by艂o znalezienie tego powodu. — W ka偶dym razie, przypadk贸w by艂o 艂膮cznie tylko osiemna艣cie i tyle dobrych wiadomo艣ci. Siedzieli艣my tam sze艣膰, czy siedem tygodni. Chcieli艣my odnale藕膰 nosiciela, wi臋c ca艂ymi dniami polowa艂em na ma艂py. Zabi艂em ich chyba ze sto, ale bez rezultatu. Tamten szczep wirusa nazwano ebola Mayinga. Ciekawe, czy bardzo r贸偶ni si臋 od tego, kt贸rego z艂apa艂 ten ch艂opiec. Ebola to paskudne 艣wi艅stwo.

— Tylko jeden przypadek? — powt贸rzy艂a Cathy.

— Tyle na razie wiadomo. Droga zaka偶enia nieznana.

— A ma艂pa?

— Nie uda艂o si臋 upolowa膰 pierwotnego nosiciela. Jak zawsze.

— Czy to naprawd臋 a偶 tak bardzo 艣miertelna choroba? — wtr膮ci艂 si臋 Roy.

— Wie pan, to trudno okre艣li膰. Oficjalnie m贸wi si臋, 偶e osiemdziesi膮t procent przypadk贸w ko艅czy si臋 艣mierci膮. Obrazowo t艂umacz膮c: gdyby pan wyci膮gn膮艂 teraz sw贸j pistolet i w poprzek tego sto艂u strzeli艂 mi w klatk臋 piersiow膮, to mia艂bym wi臋ksze szans臋 na to, 偶e prze偶yj臋, ni偶 gdybym z艂apa艂 to cholerstwo — odpar艂 pu艂kownik Alexandre, smaruj膮c mas艂em bu艂k臋. Przypomnia艂 sobie wizyt臋 u wdowy po Westphalu. Apetyt opu艣ci艂 go na dobre. — Wi臋ksze szans臋 mia艂by pan, choruj膮c na bia艂aczk臋 albo raka. Z AIDS ju偶 gorzej, ale da si臋 z tym 偶y膰 jeszcze z dziesi臋膰 lat. Ebola nie podaruje panu nawet dziesi臋ciu dni.

11
Ma艂py

Ryan przez ca艂e 偶ycie sam przepisywa艂 swoje prace. Napisa艂 dwie ksi膮偶ki z historii wojen na morzu i niezliczone opracowania dla CIA. Za ka偶dym razem pisa艂 sam, najpierw na maszynie, a potem, kiedy mo偶na ju偶 by艂o mie膰 je w domu — na komputerze. Nigdy nie lubi艂 pisa膰, to by艂a ci臋偶ka i 偶mudna praca, ale lubi艂 boryka膰 si臋 z my艣lami w ciszy i odosobnieniu, bezpieczny od wszelkich przejaw贸w codziennego 偶ycia, pr贸buj膮c przela膰 na papier my艣li, kt贸re przelatywa艂y mu przez g艂ow臋, zmagaj膮c si臋 z form膮, a偶 do osi膮gni臋cia maksymalnej jej zgodno艣ci z tre艣ci膮. Ale zawsze by艂y to jego my艣li i to by艂o uczciwe.

Teraz mia艂o by膰 inaczej. Jego g艂贸wn膮 autork膮 przem贸wie艅 okaza艂a si臋 Callie Weston, drobna blondynka, zdolna wyczynia膰 cuda ze s艂owami. Jak wi臋kszo艣膰 personelu Bia艂ego Domu, tak偶e ona przysz艂a tu z prezydentem Fowlerem i tak ju偶 zosta艂o.

— Nie podoba艂a si臋 panu moja mowa na pogrzeb? — zapyta艂a, nie bawi膮c si臋 w uprzejmo艣ci.

— M贸wi膮c szczerze, zdecydowa艂em, 偶e jednak powinienem powiedzie膰 co innego... — Co jest, do diab艂a? Zaczynam si臋 broni膰, a nawet nie znam tej baby!

— P艂aka艂am. — Odczeka艂a chwil臋, by zwi臋kszy膰 efekt, w tym czasie patrz膮c mu w oczy bez mrugni臋cia powiek膮, jak jadowity w膮偶 oceniaj膮cy swoj膮 ofiar臋. — Pan jest inny.

— To dobrze czy 藕le?

— Wie pan... Prezydent Fowler wybra艂 mnie, poniewa偶 wyg艂aszaj膮c moje przem贸wienia wychodzi艂 na cz艂owieka serdecznego, pe艂nego wsp贸艂czucia. Pan wie r贸wnie dobrze jak ja, 偶e tak naprawd臋 mia艂 w sobie tyle ciep艂a co ryba. Prezydent Durling zostawi艂 mnie na stanowisku, bo nie chcia艂o mu si臋 szuka膰 nikogo innego. Ci膮gle musz臋 walczy膰 ze 艣wit膮 prezydent贸w, bo ci uwielbiaj膮 redagowa膰 teksty, kt贸re pisz臋. Arnie staje po mojej stronie, bo chodzi艂am do szko艂y z jego ulubion膮 siostrzenic膮, a poza tym jestem dobra w swoim fachu. To nie zmienia faktu, 偶e wielu tutaj ma ze mn膮 na pie艅ku. Chcia艂am, 偶eby pan to wiedzia艂, zanim zaczniemy wsp贸艂prac臋.

— Dlaczego jestem inny? — zapyta艂 Jack.

— Pan m贸wi to, co my艣li, zamiast tego, co pan my艣li, 偶e ludzie chc膮, 偶eby pan powiedzia艂. Ci臋偶ko b臋dzie pisa膰 panu przem贸wienia. Nie pasuje pan do 偶adnej szufladki. B臋d臋 si臋 musia艂a od nowa nauczy膰 pisa膰 tak, jak kiedy艣 lubi艂am pisa膰, a nie tak, jak mi za to p艂acono i b臋d臋 si臋 musia艂a nauczy膰 pisa膰 tak, jak pan m贸wi. B臋dzie ci臋偶ko. — Wida膰 by艂o, 偶e ju偶 si臋 zbiera w sobie do tej ci臋偶kiej przeprawy.

— Rozumiem.

Poniewa偶 pani Weston nie by艂a cz艂onkiem sztabu prezydenckiego, Andrea Price by艂a ca艂y czas obecna przy tej rozmowie, oparta o 艣cian臋 (gdyby Gabinet Owalny mia艂 rogi, sta艂aby w rogu) i z pokerow膮 twarz膮 obserwowa艂a rozmow臋. Ryan zd膮偶y艂 ju偶 na tyle pozna膰 j臋zyk cia艂a swej szefowej ochrony, 偶e mimo kamiennej twarzy domy艣la艂 si臋, 偶e obie panie nie darz膮 si臋 sympati膮. Ciekawe.

— To co pani wyczaruje w ci膮gu tych kilku godzin?

— Zale偶y, co pan b臋dzie chcia艂 powiedzie膰 — odbi艂a pi艂eczk臋. Ryan poda艂 jej w punktach kilka my艣li przewodnich. Nie robi艂a 偶adnych notatek, s艂ucha艂a nie przerywaj膮c, a potem u艣miechn臋艂a si臋 i znowu przem贸wi艂a.

— Oni chc膮 pana zniszczy膰. Pan zreszt膮 o tym wie. Mo偶e Arnie nie zd膮偶y艂 jeszcze panu tego powiedzie膰, mo偶e nikt ze sztabu te偶 pana nie uprzedzi艂, ale ja panu m贸wi臋, 偶e b臋d膮 pr贸bowa膰. — S艂owa autorki przem贸wie艅 podzia艂a艂y na Andre臋 jak elektrowstrz膮s. Ju偶 nie opiera艂a si臋 o 艣cian臋, czekaj膮c czujnie na dalszy rozw贸j wypadk贸w.

— A sk膮d my艣l, 偶e chc臋 zosta膰 tu na d艂u偶ej?

— S艂ucham? — Zamruga艂a oczyma ze zdumienia. — Przepraszam, ale ja naprawd臋 nie przywyk艂am do czego艣 takiego.

— Prosz臋 pani, to by nawet mog艂a by膰 ciekawa rozmowa, ale...

— Czyta艂am przedwczoraj jedn膮 z pa艅skich ksi膮偶ek. Nie radzi pan sobie najlepiej z imies艂owami, to oczywi艣cie tylko uwaga techniczna, na marginesie, ale trzeba panu przyzna膰, 偶e umie pan jasno wyra偶a膰 sw贸j punkt widzenia. B臋d臋 musia艂a troch臋 upro艣ci膰 moj膮 retoryk臋, 偶eby brzmia艂a jak pa艅ska. Kr贸tkie zdania. Dobra gramatyka. Pewnie katolicka szko艂a, co? Potrafi pan m贸wi膰 wprost. — U艣miechn臋艂a si臋. — Jak d艂uga mowa?

— Powiedzmy, pi臋tna艣cie minut.

— B臋d臋 za trzy godziny — obieca艂a i podnios艂a si臋 z kanapy.

Ryan skin膮艂 g艂ow膮 i wysz艂a. Jack spojrza艂 na Andre臋.

— No, wyrzu膰 to wreszcie z siebie — powiedzia艂.

— Nad臋ta g贸wniara. W zesz艂ym roku rzuci艂a si臋 na jednego z m艂odszych asystent贸w prezydenta, tak 偶e stra偶nik musia艂 ich rozdziela膰.

— O co posz艂o?

— Tamten powiedzia艂 co艣 z艂ego o jednym z jej przem贸wie艅 i zacz膮艂 spekulowa膰 na temat jej prowadzenia. Nast臋pnego dnia z艂o偶y艂 wym贸wienie. Niewielka strata, swoj膮 drog膮. Ale nie mia艂a prawa m贸wi膰 tego, co panu powiedzia艂a.

— A je偶eli mia艂a racj臋?

— Panie prezydencie, to nie moja sprawa, ale...

— No wi臋c mia艂a, czy nie?

— Pan jest inny, panie prezydencie — zgodzi艂a si臋 Price, ale tak偶e nie powiedzia艂a, czy to 藕le, czy dobrze, a Ryan nie nalega艂. Mia艂 zreszt膮 co innego do roboty. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 telefonu na biurku i odezwa艂a si臋 sekretarka.

— Prosz臋 mnie po艂膮czy膰 z panem Georgem Winstonem z Columbus Group.

— Tak, panie prezydencie, zaraz 艂膮cz臋. — Nie mia艂a numeru w podr臋cznym notesie, wi臋c najpierw wykr臋ci艂a numer centrali 艂膮czno艣ci. Bosman z centrali mia艂 numer zanotowany na 偶贸艂tej kartce przyklejonej nad biurkiem, wi臋c poda艂 go jej od razu. Chwil臋 potem triumfalnie wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w kierunku kapral piechoty morskiej, siedz膮cej przy s膮siednim biurku. Kapral u艣miechn臋艂a si臋 kwa艣no, pogrzeba艂a w torebce i po艂o偶y艂a na wyci膮gni臋tej d艂oni bosmana cztery 膰wier膰dolar贸wki.

— Panie prezydencie, pan Winston na linii — odezwa艂 si臋 g艂os z interkomu.

— George?

— Tak, panie prezydencie.

— Jak pr臋dko mo偶esz si臋 tu pojawi膰?

— Jack... znaczy, panie prezydencie, na razie staram si臋 posk艂ada膰 m贸j interes do kupy i...

— To znaczy kiedy?

Winston musia艂 si臋 zastanowi膰 przez chwil臋. Jego Gulfstream nie by艂 dzisiaj w pogotowiu, musia艂by jecha膰 do Newark... — Nast臋pnym poci膮giem, panie prezydencie.

— Daj zna膰, jak kupisz bilety. Wy艣l臋 kogo艣 po ciebie na dworzec.

— Dzi臋kuj臋, ale chcia艂bym, 偶eby pan wiedzia艂, 偶e nie mog臋...

— Owszem, mo偶esz. Do zobaczenia za par臋 godzin. — Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i spojrza艂 na Price. — Andrea, wy艣lij kogo艣 z samochodem po niego na dworzec.

— Tak jest, panie prezydencie.

Ryan zdecydowa艂, 偶e podoba mu si臋 wydawanie rozkaz贸w, kt贸re s膮 wype艂niane. Cz艂owiek jako艣 szybko do tego si臋 przyzwyczaja.

* * *

— Nie chc臋 tu widzie膰 偶adnej broni! — powiedzia艂a to na tyle g艂o艣no, 偶e kilka g艂贸w obr贸ci艂o si臋 w jej kierunku. Dzieci dopiero po kilku sekundach wr贸ci艂y do swoich kredek i klock贸w. W sali by艂o dzi艣 dziwnie du偶o doros艂ych, a trzej z nich mieli takie 艣mieszne spiralne przewody wetkni臋te w uszy. Te trzy g艂owy odwr贸ci艂y si臋 w stron臋 zatroskanej matki. Don Russell, jako dow贸dca grupy, wzi膮艂 to na siebie.

— Dzie艅 dobry — powiedzia艂, trzymaj膮c w wyci膮gni臋tej r臋ce legitymacj臋 s艂u偶bow膮. — Mog臋 w czym艣 pom贸c?

— Czego tu szukacie?! Musicie si臋 tu kr臋ci膰?

— Owszem, musimy. Mog臋 pani膮 poprosi膰 o nazwisko?

— A co to pana obchodzi? — zacz臋艂a si臋 stawia膰 Sheila Walker.

— Bo widzi pani, dobrze wiedzie膰, z kim si臋 ma do czynienia — rzeczowo wyja艣ni艂 Russell. Czasem dobrze pogrzeba膰 takiemu komu艣 w 偶yciorysie, ale tego ju偶 nie dopowiedzia艂.

— To jest pani Walker — odpowiedzia艂a zamiast niej pani Marlene Daggett, dyrektorka przedszkola w Giant Steps.

— A, to pani zapewne jest matk膮 Justina, prawda? — u艣miechn膮艂 si臋 serdecznie Russell. Czterolatek budowa艂 w艂a艣nie wie偶臋 z drewnianych klock贸w, by zaraz j膮 przewr贸ci膰, ku wielkiej uciesze reszty dzieci.

— Nie znosz臋 broni palnej i nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby ktokolwiek nosi艂 j膮 w obecno艣ci dzieci.

— Pani Walker, po pierwsze, jeste艣my policjantami, wi臋c umiemy nosi膰 bro艅 bezpiecznie. Po drugie, regulamin wymaga od nas, 偶eby艣my zawsze byli uzbrojeni na s艂u偶bie. I wreszcie, po trzecie, wola艂bym, 偶eby pani spojrza艂a na to w ten spos贸b: pani syn jest tu w czasie naszej obecno艣ci bezpieczniejszy, ni偶 gdziekolwiek indziej. Nie b臋dzie si臋 pani ju偶 nigdy musia艂a martwi膰, 偶e, na przyk艂ad, kto艣 przyjdzie tutaj i porwie pani synka.

— Dlaczego ona musi tu chodzi膰?

Russell znowu przywo艂a艂 na twarz serdeczny u艣miech, chocia偶 ta baba zaczyna艂a mu dzia艂a膰 na nerwy.

— Pani Walker, przecie偶 to nie Katie zosta艂a prezydentem, ale jej ojciec. Czy ona nie ma prawa do normalnego dzieci艅stwa, tak jak Justin?

— Ale to niebezpieczne i...

— Nie wtedy, kiedy my tu jeste艣my, prosz臋 pani — zapewni艂 j膮 raz jeszcze. Nie s艂ucha艂a. Odwr贸ci艂a si臋 bez s艂owa.

— Justin! — zawo艂a艂a. Jej synek odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zobaczy艂 mam臋, trzymaj膮c膮 w r臋kach kurtk臋. Przez chwil臋 si臋 zawaha艂, ale w ko艅cu odwr贸ci艂 si臋 ku swojej budowli i popchn膮艂 palcem jeden z klock贸w. Cofn膮艂 si臋 o krok i spokojnie patrzy艂, jak ponadmetrowej wysoko艣ci wie偶a powoli traci stabilno艣膰 i wali si臋 jak podci臋te drzewo.

— I jak tu nie wierzy膰 w kawa艂y o blondynkach? — us艂ysza艂 w s艂uchawce Russell. — Spisz臋 jej numery rejestracyjne.

Don skin膮艂 g艂ow膮 agentce przy drzwiach. Trzeba b臋dzie pogrzeba膰. Pewnie si臋 oka偶e, 偶e to tylko jaka艣 nawiedzona mi艂o艣niczka New Age, ale je偶eli b臋dzie mia艂a przesz艂o艣膰 psychopatki (cz艂owieku, te oczy!), albo, co mniej prawdopodobne, jakiego艣 haka na policji, to trzeba b臋dzie na ni膮 uwa偶a膰. Odruchowo rozejrza艂 si臋 po sali, po chwili sam si臋 na tym przy艂apuj膮c. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Katie by艂a normalnym dzieckiem, otoczonym przez normalne dzieci. W tej chwili akurat ma偶e kredkami po papierze, z twarz膮 skr臋con膮 w grymasie skupienia. To by艂 normalny dzie艅, zjad艂a normalny obiad, normalnie le偶akowa艂a, a teraz czeka艂a j膮 tylko nienormalna podr贸偶 do zdecydowanie nienormalnego domu. Nawet nie zwr贸ci艂a uwagi na scysj臋 z mam膮 Justina. Dzieciaki mia艂y na tyle rozumu, 偶eby zachowywa膰 si臋 jak dzieciaki, czego nie mo偶na by艂o powiedzie膰 o niekt贸rych z ich rodzic贸w.

Pani Walker odprowadzi艂a Justina do samochodu (Volvo kombi, oczywi艣cie) i zapi臋艂a dok艂adnie pasy na jego foteliku z ty艂u. Agentka zapami臋ta艂a numer samochodu, ale ju偶 wiadomo by艂o, 偶e nic z tego nie b臋dzie. To znaczy, sprawdz膮 i tak, na wszelki wypadek. W艂a艣nie, wypadek. Nagle wr贸ci艂o do niej to, po co tu si臋 znale藕li. Przecie偶 to by艂o przedszkole w Giant Steps, to samo, do kt贸rego kiedy艣 chodzi艂a najstarsza c贸rka prezydenta. To przecie偶 st膮d, spod sklepu 7-Eleven, wyjechali terrory艣ci, 艣ledz膮c Porsche obecnej Pierwszej Damy, by przed mostem na pi臋膰dziesi膮tce zaatakowa膰 i potem w czasie ucieczki zabi膰 jeszcze policjanta stanowego. Profesor Ryan by艂a w贸wczas w ci膮偶y, ale z Pi艂karzem, synem prezydenta, a o tej ma艂ej nawet im si臋 jeszcze nie 艣ni艂o. Dziwnie to wszystko dzia艂a艂o na agentk臋 specjaln膮 Marcell臋 Hilton. Niezam臋偶na — znowu, po drugim ju偶 z kolei rozwodzie — bezdzietna, przy dzieciach odczuwa艂a co艣 dziwnego, jaki艣 dreszcz w sercu, chocia偶 przecie偶 by艂a tward膮 profesjonalistk膮. To pewnie hormony, my艣la艂a, spos贸b, w jaki zaprogramowany jest kobiecy organizm, a mo偶e po prostu lubi艂a dzieci i chcia艂aby mie膰 swoje, kto wie? Tak czy inaczej, my艣l o tym, 偶e kto艣 m贸g艂by chcie膰 z zimn膮 krwi膮 zrobi膰 krzywd臋 ma艂emu dziecku, zmrozi艂a j膮 na kr贸tk膮 chwil臋, niczym przelotny powiew mro藕nego wiatru.

Przedszkole by艂o zbyt ods艂oni臋te. Na 艣wiecie nie brakowa艂o ludzi, kt贸rych nie obchodzi艂o, 偶e ich ofiarami mog膮 pa艣膰 dzieci. Naprzeciw przedszkola nadal sta艂 ten sam sklep 7-Eleven, przypominaj膮cy o wydarzeniach sprzed lat. Dlatego c贸rk臋 prezydenta chroni艂o teraz a偶 sze艣ciu ludzi. Za par臋 dni zostanie ich po艂owa, bo Tajna S艂u偶ba nie jest z gumy, wbrew temu, co ludzie o niej s膮dz膮. Pewnie, 偶e by艂a silna i mia艂a zdolnych dochodzeniowc贸w. Prawda, 偶e jako jedyna w艣r贸d licznych policji federalnych w Ameryce zawsze mog艂a zapuka膰 do czyich艣 drzwi i przeprowadzi膰 „rozmow臋 ostrzegawcz膮” z ka偶dym obywatelem, na kt贸rym ci膮偶y艂 cho膰 cie艅 podejrzenia o to, 偶e stanowi zagro偶enie. W dodatku, mog艂a to zrobi膰 nawet wtedy, gdy nie dysponowa艂a dowodami na tyle silnymi, by p贸j艣膰 z nimi do s膮du. Chodzi艂o o to, by ten, z kim si臋 tak膮 rozmow臋 przeprowadza, mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e kto艣 ma na niego oko. To nie mog艂o by膰 zawsze prawd膮, bo w ca艂ych Stanach Tajna S艂u偶ba nie liczy艂a nawet 1.200 funkcjonariuszy, w wi臋kszo艣ci zaj臋tych ochron膮 prezydenta i dochodzeniami w sprawach fa艂szerstw pieni臋dzy. W ka偶dym razie starcza艂o zwykle, 偶eby wystraszy膰 ludzi, kt贸rzy gadali niew艂a艣ciwe rzeczy w niew艂a艣ciwe uszy.

Jednak nie oni byli gro藕ni. Zawsze si臋 jako艣 zdradzali i wydzia艂 rozpoznania S艂u偶by wy艂awia艂 ich bez trudu. Gro藕ni byli dopiero ci, o kt贸rych si臋 nie s艂ysza艂o. Tych mo偶na by艂o do pewnego stopnia spr贸bowa膰 odstraszy膰 demonstracjami si艂y, takimi jak ta, ale na d艂u偶sz膮 met臋 okazywa艂o si臋 to zbyt kosztowne. I nawet ochrona mo偶e nie pom贸c, jak dowodzi艂y wypadki, maj膮ce miejsce kilka miesi臋cy po ataku na pani膮 Ryan, w ich domu nad zatok膮. By艂 tam ca艂y oddzia艂 Tajnej S艂u偶by, przypomnia艂a sobie. Ta historia by艂a prezentowana co roku kolejnym rocznikom Akademii Tajnej S艂u偶by w Beltsville. W domu Ryan贸w nakr臋cono film szkoleniowy, prezentuj膮cy wiern膮 rekonstrukcj臋 zdarze艅. Zgin臋li Chuck Avery, dobry, do艣wiadczony agent, i ca艂y jego oddzia艂. Pami臋ta艂a, jak na szkoleniu ogl膮dali ten film z komentarzem, podkre艣laj膮cym kolejno pope艂niane b艂臋dy. Jak 艂atwo pope艂ni膰 ma艂e, pozornie nieistotne b艂臋dy, kt贸re przy braku szcz臋艣cia i na艂o偶eniu si臋 na siebie, mog膮 decydowa膰 o 偶yciu i 艣mierci agenta, ale, co gorsza, tak偶e wielu jego koleg贸w i os贸b chronionych.

— Ten cholerny sklep nadal tam stoi, nie?

Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a Dona Russella, kt贸ry wyszed艂 zaczerpn膮膰 艣wie偶ego powietrza.

— Zna艂e艣 Chucka Avery'ego?

— By艂 dwa lata wy偶ej w Akademii. Inteligentny, ostro偶ny i doskonale strzela艂. Wtedy, zanim zgin膮艂, po艂o偶y艂 jednego z tych sukinsyn贸w dwoma strza艂ami w pier艣, z trzydziestu metr贸w, w kompletnych ciemno艣ciach. — Pokr臋ci艂 g艂ow膮. — W tym zawodzie nie wolno pope艂nia膰 drobnych b艂臋d贸w, Marci.

Po raz drugi przeszed艂 j膮 dreszcz, z takich, co to cz艂owiek ma ochot臋 si臋gn膮膰 do r臋koje艣ci pistoletu, tylko po to, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e wci膮偶 jest na swoim miejscu.

— Ona jest taka s艂odziutka, Don.

— Rzadko si臋 widuje j臋dze w tym wieku — odpar艂 Russell. Teraz powinien pewnie powiedzie膰, 偶e nie ma obaw, bo dobrze si臋 ni膮 opiekuj膮, albo co艣 w tym rodzaju, ale nie powiedzia艂 nic. Zamiast tego razem patrzyli na drzewa, drog臋 i sklep 7-Eleven po jej drugiej stronie, zastanawiaj膮c si臋, po raz nie wiadomo kt贸ry, co mogli przeoczy膰 i obliczaj膮c, ile trzeba by wyda膰 na kamery monitoruj膮ce okolic臋.

* * *

George Winston przyzwyczai艂 si臋 do tego, 偶e po niego wychodzono. To jednak cholerna wygoda, naprawd臋. Wysiada si臋 z samolotu, prawie zawsze z samolotu, a tam ju偶 kto艣 czeka i prowadzi do samochodu, za kierownic膮 kt贸rego siedzi kto艣, kto wie jak najszybciej dojecha膰 do celu podr贸偶y. Nie trzeba si臋 bawi膰 w wypo偶yczanie samochodu, bezowocne zwykle pr贸by czytania ma艂ych mapek w czasie jazdy i w rezultacie gubi膰 si臋 w obcym mie艣cie. Wys艂anie kogo艣 kosztuje, ale op艂aca si臋, bo pozwala oszcz臋dza膰 czas, a czasu zawsze brakuje. Cz艂owiek ma w 偶yciu tylko tyle czasu, ile go dostanie, a co gorsza, nie ma mo偶liwo艣ci sprawdzenia, ile go jeszcze zosta艂o, wi臋c lepiej korzysta膰 z niego rozwa偶nie.

Poci膮g przyjecha艂 na peron sz贸sty zgodnie z rozk艂adem. Po drodze Winston troch臋 poczyta艂, a mi臋dzy Trenton a Baltimore zdo艂a艂 si臋 nawet przespa膰. Szkoda, 偶e koleje trac膮 na przewozach pasa偶erskich, ale te偶 fakt, 偶e do latania nie trzeba kupowa膰 powietrza, a tory le偶膮 na ziemi, kt贸r膮 trzeba wykupi膰. Zabra艂 p艂aszcz i teczk臋, a potem skierowa艂 si臋 do wyj艣cia, po drodze zostawiaj膮c napiwek stewardowi.

— Pan Winston? — zapyta艂 czekaj膮cy na peronie m臋偶czyzna.

— Zgadza si臋.

M臋偶czyzna pokaza艂 legitymacj臋 agenta federalnego w sk贸rzanej oprawce. Winston k膮cikiem oka zauwa偶y艂 drugiego m臋偶czyzn臋 w rozpi臋tym p艂aszczu, stoj膮cego dziesi臋膰 metr贸w od nich.

— Prosz臋 t臋dy.

Ruszyli do wyj艣cia przez zat艂oczony terminal kolejowy.

* * *

Taka masa informacji musia艂a oznacza膰 wiele teczek dokument贸w, ale i tak by艂o tego tyle, 偶e trzeba je by艂o redagowa膰, by nie porozsadza艂y szaf w tajnej kancelarii. Niestety, komputery nie radzi艂y sobie jeszcze najlepiej z trudnym j臋zykiem jego rodak贸w, wi臋c nie mo偶na ich by艂o upchn膮膰 tam, sk膮d przysz艂y — w trzewiach tej piekielnej maszyny. Weryfikacja wiadomo艣ci nie powinna by膰 zbyt trudna. Po pierwsze, prasa nadal b臋dzie w臋szy膰 i, 艣ledz膮c jej doniesienia, b臋dzie mo偶na zmienia膰 to, co zmiany b臋dzie wymaga膰. Zreszt膮 i tak naj艂atwiej wszystko sprawdzi膰 osobi艣cie, wsiadaj膮c na miejscu w samoch贸d i odwiedzaj膮c par臋 miejsc. To nie by艂o niebezpieczne. Tajna S艂u偶ba mog艂a by膰 sprawna i dok艂adna, ale na pewno nie by艂a wszechobecna i wszechpot臋偶na. Ten ca艂y Ryan mia艂 rodzin臋, 偶on臋, kt贸ra je藕dzi艂a do pracy, dzieci, kt贸re chodzi艂y do szko艂y i rozk艂ad dnia, kt贸rego musia艂 si臋 trzyma膰. W oficjalnej siedzibie byli bezpieczni — przynajmniej teoretycznie, bo ostatnie wypadki dowiod艂y, 偶e je艣li bardzo si臋 chce, to nie ma miejsc bezpiecznych — ale kiedy z niego wychodzili, to ju偶 inna sprawa. W razie czego b臋dzie to tylko spraw膮 pieni臋dzy i planowania. Trzeba si臋 rozejrze膰 za sponsorem.

* * *

— Ile ci potrzeba? — zapyta艂 handlarz.

— A ile masz? — odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie klient.

— Na pewno mam osiemdziesi膮t. Mog臋 mie膰 sto — odpar艂 sprzedawca, popijaj膮c piwo.

— Kiedy?

— Mo偶e by膰 tydzie艅? — Rozmowa toczy艂a si臋 w Nairobi, stolicy Kenii, 艣wiatowego centrum handlu tym towarem. — Do bada艅?

— Tak. Naukowcy mojego klienta maj膮 jaki艣 podobno interesuj膮cy program badawczy do realizacji.

— Aha. O co chodzi?

— Nie mog臋 powiedzie膰 — pad艂a spodziewana odpowied藕. Klient te偶 nie powiedzia艂, kto w takim razie jest w艂a艣ciwym nabywc膮, skoro on jest tylko po艣rednikiem. Sprzedawcy i tak by艂o wszystko jedno, byle zap艂aci艂 w terminie.

— Je偶eli b臋dziemy zadowoleni, to mo偶na si臋 spodziewa膰 kolejnych, du偶ych zam贸wie艅.

No tak, jak zwykle. Sprzedawca pokiwa艂 g艂ow膮. Na razie potargujemy si臋 o t臋 parti臋, synku.

— Musi pan zrozumie膰, 偶e nie da si臋 tak po prostu p贸j艣膰 do sklepu i zdj膮膰 towaru z p贸艂ki. To droga zabawa. Trzeba zebra膰 ludzi i zap艂aci膰 im z g贸ry, bo inaczej si臋 wypn膮, albo donios膮. Potem trzeba znale藕膰 koloni臋 zwierz膮t, kt贸re pan zam贸wi艂. A dopiero potem zaczyna si臋 w艂a艣ciwe pozyskiwanie materia艂u, transport, licencje eksportowe i trudno艣ci z biurokracj膮. — Handel ma艂pami zielonymi rozkr臋ci艂 si臋 ostatnio na du偶膮 skal臋. Wiele firm farmaceutycznych u偶ywa艂o ich do przeprowadzania eksperyment贸w naukowych, na czym ma艂py nie wychodzi艂y najlepiej, ale ich sprzedawcy wr臋cz przeciwnie. Zreszt膮 w Afryce ma艂p by艂o mn贸stwo, wi臋c kto by si臋 przejmowa艂? Gatunek nie by艂 zagro偶ony wygini臋ciem, a nawet gdyby, to co go to obchodzi? Zwierz臋ta stanowi艂y wa偶ne 藕r贸d艂o dewiz dla jego kraju. Arabowie mogli ci膮gn膮膰 spod ziemi rop臋 i sprzedawa膰 za ci臋偶ki szmal, to dlaczego niby oni nie mieliby mie膰 prawa do eksploatacji jedynego bogactwa ich ziemi? Ma艂pa r贸wna si臋 pieni膮dze i nie ma si臋 co bawi膰 w sentymenty. Gryzie toto, pluje, drapie i mord臋 wydziera po ca艂ych dniach. Chyba tylko turystom mog膮 si臋 wydawa膰 sympatyczne — mo偶e dostrzegaj膮 jakie艣 podobie艅stwo, kto wie? W dodatku z偶eraj膮 rolnikom plony, wi臋c ci ich nie lubi膮 i ch臋tnie wskazuj膮 miejsca, gdzie 偶eruj膮 szkodniki.

— Prosz臋 pana, nas to nie obchodzi. Zale偶y nam tylko na szybko艣ci dostawy. Przekona si臋 pan, 偶e potrafimy doceni膰 kontrahent贸w, na kt贸rych mo偶emy polega膰.

— W porz膮dku. — Sprzedawca postanowi艂 dla wi臋kszego efektu zrobi膰 teraz pauz臋, wi臋c doko艅czy艂 piwo, podni贸s艂 r臋k臋 i pstrykn膮艂 palcami na kelnera. Pokaza艂 gestem, 偶e prosi o powt贸rk臋 i wr贸cili do negocjacji. Teraz przyszed艂 czas na podanie ceny wyj艣ciowej, w kt贸rej mie艣ci艂a si臋 spora dola dla niego, poza kosztami naj臋cia my艣liwych, 艂ap贸wek dla policji, celnik贸w, stra偶y le艣nej i urz臋dnik贸w terenowych. Cena by艂a oczywi艣cie wyg贸rowana, jak zawsze na pocz膮tku negocjacji.

— Zgoda. — Cholera, trzeba by艂o za艣piewa膰 wi臋cej. Skoro po艣rednik tak 艂atwo prze艂yka tak膮 sum臋, to ile on musi z tego mie膰?! Z drugiej strony szybka odpowied藕 przynios艂a rozczarowanie. Sprzedawca uwielbia艂 si臋 targowa膰, to nale偶a艂o do afryka艅skiego obyczaju. Przygotowa艂 sobie ca艂膮 oracj臋 o trudno艣ciach zwi膮zanych z tym zam贸wieniem, a ten cham tak po prostu zgodzi艂 si臋 i obrabowa艂 go z jego jedynej przyjemno艣ci w tym dosy膰 w sumie nieprzyjemnym zawodzie. No, ale z drugiej strony klient p艂aci, klient wymaga, klient ma zawsze racj臋.

— Robi膰 z panem interesy to czysta przyjemno艣膰. Prosz臋 o telefon za, powiedzmy, pi臋膰 dni. Mo偶e co艣 si臋 da za艂atwi膰 szybciej?

Po艣rednik kiwn膮艂 g艂ow膮, dopi艂 drinka, zap艂aci艂 rachunek i wyszed艂. Dziesi臋膰 minut p贸藕niej zadzwoni艂 do ambasady. To by艂 ju偶 trzeci jego telefon tego dnia i trzeci w tej samej sprawie. Nie wiedzia艂, 偶e ambasada odbiera takich telefon贸w znacznie wi臋cej, tak偶e z zagranicy, z Ugandy, Mali, Kongo i Tanzanii.

* * *

Jack pami臋ta艂 sw贸j pierwszy pobyt w Gabinecie Owalnym. Po przej艣ciu przez sekretariat wchodzi艂o si臋 w co艣, co okaza艂o si臋 wpuszczonymi w 艣cian臋, zamaskowanymi boazeri膮 drzwiami, zupe艂nie jak w osiemnastowiecznym pa艂acu. Zreszt膮 trudno si臋 dziwi膰, Bia艂y Dom by艂 w艂a艣nie takim pa艂acem, cho膰 ca艂kiem skromnym jak na 贸wczesne warunki. Pierwszym, co rzuca艂o si臋 w oczy, zw艂aszcza w s艂oneczny dzie艅, by艂y okna. Grubo艣膰 szyb nadawa艂a im zielonkawy odcie艅, zupe艂nie jak 艣ciankom akwarium przeznaczonego dla zupe艂nie wyj膮tkowej ryby. Potem zauwa偶a艂o si臋 wielkie biurko. Ono zawsze onie艣miela艂o, a ju偶 zw艂aszcza, gdy wstawa艂 zza niego prezydent, by wyj艣膰 na powitanie go艣cia. I bardzo dobrze, miejmy nadziej臋, 偶e na innych to dzia艂a tak samo, pomy艣la艂 Jack.

— Witaj, George — powiedzia艂, wstaj膮c zza biurka i podchodz膮c z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮.

— Panie prezydencie — odpar艂 George, niezra偶ony tym, 偶e za jego plecami stoi dw贸ch agent贸w Tajnej S艂u偶by, gotowych w ka偶dej chwili posieka膰 go na plasterki, gdyby tylko zrobi艂 jaki艣 nieostro偶ny ruch. Nie trzeba ich nawet s艂ysze膰. Ich wzrok, wbity w plecy go艣cia, jest tak intensywny, 偶e po prostu si臋 go czuje, a niekt贸rzy 偶artowali, 偶e przed wizyt膮 u prezydenta dobrze sobie naszy膰 na plecach marynarki 艂at臋, bo inaczej wypal膮 w niej dziur臋 oczyma. U艣cisn膮艂 d艂o艅 Ryana i zdoby艂 si臋 na u艣miech. Nie zna艂 go zbyt blisko. Pracowali kr贸tko razem w czasie tej ostatniej historii z Japoni膮, a przedtem mo偶e par臋 razy wpadli na siebie na jakich艣 przyj臋ciach, ale to wszystko. No i wcze艣niej s艂ysza艂 co艣 o zwi膮zkach Ryana z gie艂d膮, na kt贸rej gra艂 dyskretnie, ale skutecznie. Przynajmniej czego艣 si臋 ch艂op w tym wywiadzie nauczy艂.

— Siadaj — wskaza艂 prezydent go艣ciowi miejsce na sofie. — Odpr臋偶 si臋. Jak podr贸偶?

— Jak zwykle. — Steward w mundurze Marynarki pojawi艂 si臋 jak spod ziemi i nala艂 kawy w dwie fili偶anki. Kawa okaza艂a si臋 wy艣mienita, a fili偶anka by艂a z naprawd臋 dobrej porcelany.

— Potrzebuj臋 ci臋 — od razu przeszed艂 do rzeczy Ryan.

— Panie prezydencie, straty, jakie w wyniku ostatniego konfliktu ponios艂a moja...

— Ojczyzna? — podpowiedzia艂 Ryan.

To by艂 chwyt poni偶ej pasa.

— Nigdy si臋 nie prosi艂em o pa艅stwow膮 posad臋, Jack. — Odpowied藕 nadesz艂a od razu i bez zb臋dnych ozd贸bek. „Pan prezydent” znikn膮艂 bez 艣ladu.

Ryan opar艂 si臋 wygodniej, jego fili偶anka pozosta艂a nietkni臋ta.

— Jak my艣lisz, po co ci臋 potrzebuj臋? Urz臋dnik贸w mam na kopy, ale musz臋 zebra膰 zesp贸艂, sw贸j zesp贸艂. Dzi艣 wieczorem mam wyg艂osi膰 or臋dzie do narodu. Powinno ci si臋 spodoba膰. W tej chwili musz臋 znale藕膰 kogo艣, kto by si臋 zaj膮艂 Departamentem Skarbu. Obrona na razie ujdzie, a Departament Stanu w r臋kach Adlera chodzi jak z艂oto. Ale Skarb jest na pierwszym miejscu mojej listy do wymiany. To musi by膰 kto艣 dobry i nie st膮d. Ty jeste艣 dobry i nie st膮d. — Urwa艂 nagle i po chwili zapyta艂 wprost: — Masz czyste r臋ce?

— Co...? Pewnie, 偶e tak, do cholery! Ka偶dego centa zarobi艂em uczciwie i wszyscy o tym wiedz膮. — Winston by艂 wzburzony, ale tylko do chwili, gdy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e na to w艂a艣nie liczy艂 rozm贸wca.

— No i dobrze. Potrzeba nam w艂a艣nie kogo艣, komu wierz膮 bankierzy. A tobie wierz膮. Potrzebuj臋 kogo艣, kto wie, jak naprawd臋 dzia艂a system. A ty wiesz. Potrzebuj臋 kogo艣, kto wie, co wymaga naprawy, a co jest w porz膮dku i nie wolno w tym grzeba膰. Ty to wiesz. Potrzebuj臋 kogo艣, kto nie jest politykiem. Ty nie jeste艣. I potrzebuj臋 beznami臋tnego profesjonalisty, kogo艣, kto b臋dzie nienawidzi艂 tej roboty tak, jak ja nienawidz臋 swojej.

— Jak mam to rozumie膰, panie prezydencie?

Ryan odchyli艂 na chwil臋 g艂ow臋 na oparcie i przymkn膮艂 oczy, po czym odpowiedzia艂:

— Wpad艂em w tryby systemu, kiedy mia艂em dwadzie艣cia jeden lat. Raz si臋 wyrwa艂em, nawet nie藕le mi sz艂o na Wall Street, ale wessa艂o mnie z powrotem i w ko艅cu trafi艂em a偶 tu. — Dopiero teraz otworzy艂 powieki. — Odk膮d trafi艂em do CIA, patrzy艂em, jak tu si臋 robi r贸偶ne rzeczy i wiesz co? Nigdy mi si臋 to nie podoba艂o. Jak pami臋tasz, zaczyna艂em na gie艂dzie i wtedy pogrywa艂em ostro, ale uczciwie i z niez艂ym powodzeniem. Ale doszed艂em do wniosku, 偶e od przek艂adania papierk贸w bardziej bawi mnie ich zapisywanie, wi臋c zosta艂em naukowcem. Historia to moja mi艂o艣膰 i mia艂em nadziej臋, 偶e b臋d臋 studiowa艂, pisa艂, uczy艂 jej, dochodzi艂 co i dlaczego si臋 zdarzy艂o, a co mog艂o si臋 zdarzy膰, a si臋 nie zdarzy艂o, a potem przekazywa艂 moj膮 wiedz臋 innym. Prawie mi si臋 uda艂o i, chocia偶 nie wszystko posz艂o po mojej my艣li, wiele si臋 dowiedzia艂em i mn贸stwo nad tym my艣la艂em. A teraz, George, mam zamiar zebra膰 zesp贸艂.

— Ale po co?

— Twoim zadaniem b臋dzie zrobi膰 porz膮dek w Departamencie Skarbu. Wyregulowa膰 polityk臋 monetarn膮 i fiskaln膮.

— Mam si臋 tym zaj膮膰 na ca艂ego? 呕adnych pogrywek politycznych? — Musia艂 o to zapyta膰.

— S艂uchaj, George, ja nie wiem, jak by膰 politykiem, bo nigdy nim nie by艂em i teraz nie mam czasu si臋 tego uczy膰. Nigdy nie lubi艂em tej gry i, z niewielkimi wyj膮tkami, nie lubi艂em ludzi, kt贸rzy w ni膮 grali. Zawsze stara艂em si臋 s艂u偶y膰 mojemu krajowi najlepiej, jak potrafi艂em. Czasem mi wychodzi艂o, czasem nie. Nie mia艂em wyboru. Pami臋tasz, jak si臋 to zacz臋艂o? Chcieli zabi膰 mnie i ca艂膮 moj膮 rodzin臋. Nie chcia艂em si臋 w to wci膮ga膰, ale przekona艂em si臋, 偶e, do jasnej cholery, kto艣 to musi robi膰. Nie mog臋 sam tego robi膰 dalej, George, ale nie chc臋 obsadzi膰 tych sto艂k贸w kolejnymi darmozjadami, kt贸rych obchodzi tylko 偶艂贸b i nic poza nim. Chc臋 mie膰 u siebie ludzi z pomys艂ami, a nie polityk贸w sp艂acaj膮cych d艂ugi zaci膮gni臋te podczas kampanii wyborczej.

Winston odstawi艂 fili偶ank臋 na stolik i uda艂o mu si臋 to zrobi膰 po cichu. W艂a艣ciwie nawet si臋 zdziwi艂, 偶e mu si臋 d艂onie nie trz臋s膮. Rozmach tego, co proponowa艂 Ryan, daleko wykracza艂 poza jego przewidywania. Zgoda mog艂a poci膮gn膮膰 nast臋pstwa id膮ce daleko dalej, ni偶 si臋 na pierwszy rzut oka wydawa艂o. Musia艂by si臋 odci膮膰 od przyjaci贸艂, przynajmniej na czas sprawowania urz臋du. Ale za to nie musia艂by si臋 przejmowa膰 tym, 偶e firmy z Wall Street mog膮 obci膮膰 dotacje na fundusz wyborczy, uzale偶nione zawsze od tego, na ile bankierom podoba艂y si臋 decyzje Departamentu Skarbu. Tak by艂o zawsze i cho膰 Winston sam w tym nie uczestniczy艂, nie raz rozmawiali o tym w gronie ludzi, kt贸rzy mieli od dawna do艣wiadczenie w tej grze.

— Cholera — mrukn膮艂. — M贸wisz powa偶nie, prawda? Miliony ludzi powierza艂y mu do tej pory, jako za艂o偶ycielowi i szefowi funduszu inwestycyjnego Columbus Group, swoje pieni膮dze, po艣rednio lub bezpo艣rednio, co dawa艂o mu teoretyczn膮 mo偶liwo艣膰 zostania z艂odziejem na wprost niewyobra偶aln膮 skal臋. Nie m贸g艂 tego zrobi膰. Po pierwsze, to by by艂o nielegalne i mo偶na by艂o si臋 w ten spos贸b dorobi膰 przed艂u偶onych wakacji w jakim艣 federalnym kurorcie o raczej pod艂ych warunkach zakwaterowania, za to solidnie zabezpieczonym przed w艂amywaczami. Ale nie o to chodzi艂o. Po prostu nie m贸g艂 okra艣膰 tych ludzi, kt贸rzy mu zaufali, uwierzyli, 偶e jest uczciwy i sprytny na tyle, by z korzy艣ci膮 ulokowa膰 ich pieni膮dze, 偶e b臋dzie ich pieni臋dzy lepiej u偶ywa艂, bo oni nie umieli obraca膰 nimi tak skutecznie. Mi艂o by艂o czasem dosta膰 jaki艣 list z podzi臋kowaniami od biednej wdowy, ale to wychodzi艂o od niego, to on potrzebowa艂 gra膰 fair, bo inaczej gra nie przynosi艂aby mu satysfakcji. Albo si臋 jest cz艂owiekiem honoru, albo nie, a jak to kiedy艣 napisa艂 jaki艣 scenarzysta: „honor jest najpi臋kniejszym prezentem, jaki mo偶e sobie ofiarowa膰 cz艂owiek”. Uczciwie zarabia艂 tyle, 偶e nie musia艂 oszukiwa膰.

— Podatki?

— Najpierw trzeba posk艂ada膰 z powrotem Kongres. — Zauwa偶y艂 Ryan. — Ale masz racj臋.

Winston zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrza.

— To ogromne zadanie, Jack.

— Mnie to m贸wisz? — Na twarzy Ryana zago艣ci艂 u艣miech.

— To mi nie przysporzy przyjaci贸艂.

— Jednocze艣nie zostaniesz szefem Tajnej S艂u偶by. Chyba zdo艂acie ochroni膰 swojego prze艂o偶onego, co, Andrea?

Andrea nie przywyk艂a do wci膮gania jej do rozm贸w, ale dosz艂a ostatnio do wniosku, 偶e podczas prezydentury Ryana b臋dzie si臋 musia艂a do tego przyzwyczai膰.

— Hmm, my艣l臋, 偶e tak, panie prezydencie.

— Jezu, tam jest taki burdel...

— No to zr贸b z nim porz膮dek.

— Krew si臋 mo偶e pola膰.

— Kup szmat臋. Masz wyczy艣ci膰 sw贸j departament, odchudzi膰 go i prowadzi膰 tak, jakby to by艂a firma przynosz膮ca doch贸d. Jak to zrobisz, twoja sprawa. Potem trzeba b臋dzie to samo zrobi膰 w Departamencie Obrony. Tam najwi臋kszy problemem jest natury administracyjnej. Potrzebuj臋 w Obronie kogo艣, kto potrafi prowadzi膰 firm臋, wypracowa膰 zysk i zlikwidowa膰 biurokracj臋. To najgorszy problem we wszystkich agendach rz膮du federalnego.

— Znasz Tony'ego Bretano?

— Tego z TRW? Zdaje si臋, 偶e kierowa艂 ich dzia艂em satelitarnym, tak? — Ryan przypomnia艂 sobie, 偶e ju偶 kiedy艣 Bretano by艂 brany pod uwag臋 przy obsadzie jakiego艣 wysokiego stanowiska w Pentagonie, ale zdecydowanie odm贸wi艂 przyj臋cia posady. Wielu wspania艂ych ludzi tak reagowa艂o na propozycj臋 rz膮dowej pracy. Trzeba to b臋dzie prze艂ama膰.

— Lockheed-Martin ma na niego chrapk臋, a przynajmniej tak s艂ysza艂em. Maj膮 si臋 dogada膰 za dwa tygodnie i to w艂a艣nie dlatego ich akcje tak zwy偶kuj膮. Moi ludzie 艂api膮, co tylko pojawi si臋 w ofercie. TRW pod jego rz膮dami posz艂o w g贸r臋 o pi臋膰dziesi膮t dwa procent w ci膮gu dw贸ch lat, nie藕le jak na in偶yniera, kt贸ry nie powinien mie膰 poj臋cia o zarz膮dzaniu. Grywam z nim czasami w golfa. 呕eby艣 s艂ysza艂, jak czasem klnie na rz膮dowe zam贸wienia...

— Powiedz mu, 偶e chcia艂bym si臋 z nim spotka膰.

— Lockheed ma mu da膰 woln膮 r臋k臋...

— To jest my艣l, George.

— A co z moj膮 robot膮, Jack? To znaczy, co ja mam robi膰?

— Rozumiem. Na razie b臋dziesz pe艂ni膮cym obowi膮zki szefa resortu, do momentu, gdy pozbieramy do kupy Kongres i b臋dziemy ci臋 mogli zatwierdzi膰 na stanowisku sekretarza Departamentu Skarbu.

— Dobra. Chcia艂bym 艣ci膮gn膮膰 ze sob膮 paru swoich ludzi.

— Nie mam zamiaru m贸wi膰 ci, jak masz wykonywa膰 swoj膮 robot臋. Nawet nie mam zamiaru ci m贸wi膰 wszystkiego, co masz zrobi膰. Masz to po prostu zrobi膰, George. Chc臋 tylko, 偶eby艣 mnie uprzedza艂 o swoich zamierzeniach, 偶ebym nie musia艂 si臋 o tym dowiadywa膰 z gazet.

— Kiedy zaczynam?

— Biuro jest puste, samoch贸d mo偶esz mie膰 na dole za par臋 minut.

— B臋d臋 o tym musia艂 pogada膰 z rodzin膮.

— Jak wiesz, w pa艅stwowych biurach te偶 s膮 telefony i wszystko, czego potrzeba. S艂uchaj, wiem kim jeste艣. Wiem, co robisz. Sam mog艂em robi膰 to co ty, tylko 偶e swego czasu doszed艂em do wniosku, 偶e samo zarabianie pieni臋dzy mi nie wystarczy. Zaczyna膰 co艣 od nowa to zupe艂nie co innego. W porz膮dku, zarz膮dzanie pieni臋dzmi to te偶 powa偶na praca. Mnie akurat ona nie odpowiada艂a, ale bycie lekarzem te偶 mnie jako艣 nie poci膮ga艂o. Dla ka偶dego co艣 mi艂ego i te rzeczy. Ale wiem te偶, 偶e d艂ugo siedzia艂e艣 nad piwem i precelkami z r贸偶nymi lud藕mi, dyskutuj膮c nad tym, co i jak spieprzono w tym mie艣cie i co z tym nale偶y zrobi膰. Teraz masz szans臋. Jedyn膮 i niepowtarzaln膮, George, bo ju偶 nigdy nikt, miejmy nadziej臋, nie spu艣ci nam na g艂ow臋 odrzutowca, 偶eby znowu mo偶na by艂o mianowa膰 na to miejsce kogo艣 bez politycznych powi膮za艅. Nie mo偶esz tej oferty odrzuci膰, bo sobie tego nigdy nie darujesz.

Winston zastanawia艂 si臋, jak to mo偶liwe, 偶e da艂 si臋 zap臋dzi膰 w naro偶nik w pokoju o okr膮g艂ych 艣cianach.

— Szybko si臋 uczysz polityki, Jack — powiedzia艂 wreszcie.

— Andrea, poznaj swojego nowego szefa.

Ze swej strony agentka Price pomy艣la艂a, 偶e mo偶e Callie Weston jednak si臋 myli艂a.

* * *

Wiadomo艣膰 o tym, 偶e prezydenckie or臋dzie zostanie wyg艂oszone dzi艣 wieczorem, wywr贸ci艂a starannie u艂o偶ony plan, ale odwlek艂a ca艂o艣膰 tylko na ten jeden dzie艅. Bardziej martwiono si臋, jak skoordynowa膰 to z wydarzeniem, kt贸re szykowano ju偶 od jakiego艣 czasu. Koordynacja czasowa stanowi o polityce, a oni sp臋dzili tydzie艅 na wyt臋偶onych przygotowaniach. Nawet ekspert贸w nie by艂o sk膮d wzi膮膰, bo nikt nigdy nie spotka艂 si臋 z tak膮 sytuacj膮. To poci膮ga艂o ze sob膮 ryzyko, ale gdyby Edward J. Kealty nie ryzykowa艂 i nie stawia艂 dot膮d na w艂a艣ciwego konia, nigdy nie zaszed艂by tak wysoko. Kealty by艂 na艂ogowym hazardzist膮 i, jak oni wszyscy, nie dowierza艂 ani pozosta艂ym graczom, ani bankierowi i ka偶d膮 decyzj臋 opatrywa艂 wieloma „je艣li”.

Zastanawiali si臋 nawet, czy nale偶y to wyci膮ga膰. Nie chodzi艂o nawet o zwyk艂e polityczne przepychanki: kto si臋 ucieszy, a kto si臋 obrazi, ale czy to, co zamierzali jest w艂a艣ciwe, uczciwe, wreszcie czy jest moralne. To rzadkie rozwa偶ania w 偶yciu do艣wiadczonego polityka. Oczywi艣cie, to 偶e ich ok艂amywano, upraszcza艂o spraw臋. Doskonale wiedzieli, 偶e s膮 ok艂amywani. Wiedzieli, 偶e on wie, 偶e oni wiedz膮, 偶e ich ok艂ama艂, ale na to si臋 godzili. Inaczej z艂amaliby zasady gry.

— A wi臋c tak naprawd臋 nigdy nie z艂o偶y艂e艣 tej rezygnacji, Ed? — zapyta艂 szef jego zespo艂u doradc贸w. Chcia艂, by k艂amstwo by艂o na tyle jasne, 偶eby reszta mog艂a si臋 zaklina膰, 偶e to prawda.

— Nadal mam ten list — powiedzia艂 by艂y wiceprezydent, klepi膮c si臋 po kieszeni. — Brett i ja omawiali艣my t臋 spraw臋, i doszli艣my do wniosku, 偶e pewne sformu艂owania tego listu wymagaj膮 modyfikacji, i 偶e ta wersja nie jest w艂a艣ciwa. Mia艂em nazajutrz przynie艣膰 poprawion膮 wersj臋, z now膮 dat膮 i tak dalej, 偶eby to za艂atwi膰 po cichu, ale kt贸偶 m贸g艂 przewidzie膰, 偶e tak si臋 potem sprawy potocz膮...

— Czyli m贸g艂by艣 o ca艂ej sprawie w艂a艣ciwie zapomnie膰.

— Ba, chcia艂bym — powiedzia艂 po chwili Kealty, zmartwionym g艂osem. To te偶 mia艂 dobrze prze膰wiczone. — Ale, na Boga, stan, w kt贸rym znalaz艂 si臋 kraj mi na to nie pozwala. Ryan, no c贸偶, to nie jest z艂y cz艂owiek, wiem o tym, bo znamy si臋 od lat, ale on przecie偶 nie ma poj臋cia o tym, jak si臋 rz膮dzi pa艅stwem.

— 呕adne prawo tego nie reguluje, Ed. Nie ma wyk艂adni konstytucyjnej, a nawet gdyby by艂a, to nie ma S膮du Najwy偶szego, by dzia艂a艂 na jej podstawie — w艂膮czy艂 si臋 doradca prawny Kealty'ego, niegdy艣 jego asystent w Senacie. — To wszystko opiera si臋 na czystej politycznej spekulacji, a to nigdy nie wygl膮da najlepiej. Ludzie...

— To wa偶ne stwierdzenie — zanotowa艂 szef doradc贸w. — Robimy to z powod贸w apolitycznych, by s艂u偶y膰 interesom kraju. Ed wie, 偶e pope艂nia polityczne samob贸jstwo. — Tego, 偶e planuje po nim natychmiastowe zmartwychwstanie w CNN, nie trzeba by艂o dopowiada膰.

Kealty wsta艂 i zacz膮艂 chodzi膰 po pokoju, gestykulacj膮 podkre艣laj膮c to, co m贸wi艂.

— Nie m贸wmy o polityce! Polityka nic do tego nie ma, do cholery! Rz膮d zosta艂 zniszczony. Kto go posk艂ada z powrotem do kupy? Przecie偶 ten Ryan to tylko cholerny szpieg z cholernego CIA. Nie wie nic o dzia艂aniach rz膮du. Trzeba mianowa膰 S膮d Najwy偶szy, prowadzi膰 polityk臋, posk艂ada膰 do kupy Kongres. Ten kraj potrzebuje przyw贸dcy, a Ryan nie ma poj臋cia o tym, jak to zrobi膰. Mo偶e i kopi臋 sobie polityczny gr贸b, ale kto艣 przecie偶, do cholery, musi stan膮膰 w obronie naszego kraju!

Nikt si臋 nie roze艣mia艂. Co dziwniejsze, nawet im to w g艂owach nie za艣wita艂o. Cz艂onkowie sztabu Kealty'ego, obaj pracuj膮cy z nim od dwudziestu lat, byli tak zwi膮zani z jego osob膮, 偶e nie mieli innego wyboru w tej materii. Ten dramatyczny ozdobnik by艂 tu r贸wnie niezb臋dny, co kwestie ch贸ru w tragediach Sofoklesa, czy inwokacja Homera do muz. Politycznych obyczaj贸w trzeba strzec. Od czasu do czasu trzeba powiedzie膰 co艣 o ojczy藕nie, o jej potrzebach i s艂u偶bie Eda Kealty'ego na jej rzecz, o tym, 偶e zna艂 si臋 na tym, bo robi艂 to d艂ugo, wi臋c teraz, kiedy wszystko run臋艂o, tylko on mo偶e odbudowa膰 struktur臋 pa艅stwa. Rz膮d to przecie偶 pa艅stwo. Ca艂e swoje zawodowe 偶ycie odda艂 jego s艂u偶bie. Co wi臋cej, oni w to wierzyli. Ed zreszt膮 ju偶 sam nie wiedzia艂, na ile to, co robi by艂o spraw膮 jego osobistej ambicji, bo je偶eli cz艂owiek ca艂e 偶ycie co艣 sobie wmawia, to w ko艅cu nie ma takiej si艂y, 偶eby sobie nie uwierzy艂. Kraj czasem schodzi ze 艣cie偶ki, kt贸r膮 mu wyznaczaj膮 jego przekonania, a wtedy nie ma wyboru, musi pr贸bowa膰 go zawr贸ci膰 na w艂a艣ciw膮 drog臋, tak jak przez pi臋膰 kadencji robi艂 to w Senacie, a potem, znacznie kr贸cej, na stanowisku wiceprezydenta.

Dobrze by艂oby wykorzysta膰 do tego media, tak jak zawsze robi艂 w przesz艂o艣ci. Dziennikarze uwielbiali go za jego polityczne korzenie, a surowe pogl膮dy i g艂臋boka wiara sprawi艂y, 偶e przez ponad pi臋tna艣cie lat nazywano go Sumieniem Senatu. Kiedy艣 zawsze zaprasza艂 do siebie reprezentant贸w medi贸w na konsultacje, zaznajamia艂 ich z projektem ustawy, czy poprawki, wys艂uchiwa艂 ich uwag, a dziennikarze uwielbiali by膰 pytani o nie. Teraz nie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰. T臋 gr臋 musia艂 rozegra膰 zgodnie z regu艂ami. Nie mo偶e wyj艣膰 tak, jakby si臋 chcia艂 komu艣 podlizywa膰. 艢wiadome unikni臋cie tego manewru mog艂o legitymizowa膰 ca艂膮 akcj臋. Jakie to g贸rnolotne. I tak maj膮 to ludzie zapami臋ta膰. Teraz tylko trzeba by艂o wybra膰 odpowiedni moment. To ju偶 mo偶na za艂atwi膰 przez kontakty w mediach.

* * *

— O kt贸rej? — zapyta艂 Ryan.

— Dwudziesta trzydzie艣ci czasu wschodniego — odpar艂 Arnie van Damm. — Dzi艣 wieczorem puszczaj膮 programy specjalne, podsumowuj膮ce ubieg艂y tydzie艅 i prosili, 偶eby si臋 do nich dostosowa膰.

Ryan m贸g艂 si臋 na to z偶yma膰, ale da艂 sobie spok贸j. Co nie oznacza艂o, 偶e zachowa艂 pokerow膮 twarz.

— Poza tym — po艣pieszy艂 uzupe艂ni膰 Arnie, widz膮c min臋 prezydenta — na Zachodnim Wybrze偶u b臋dziemy mieli mn贸stwo ludzi, s艂uchaj膮cych tego w radiu po drodze do domu. Mamy wszystkie pi臋膰 sieci plus CNN i C-SPAN. To grzeczno艣膰 z ich strony, wcale nie musieli tego robi膰. Polityczne przemowy...

— Arnie, wiesz dobrze, 偶e to nie b臋dzie polityczne przem贸wienie, tylko...

— Panie prezydencie, najwy偶szy ju偶 czas si臋 przyzwyczai膰, 偶e nawet pa艅skie wizyty w toalecie s膮 aktem politycznym, tak d艂ugo, jak pe艂ni pan ten urz膮d. Od tego nie da si臋 uciec, bo nawet brak polityki jest polityk膮 — cierpliwie t艂umaczy艂 nowicjuszowi arkana sztuki Arnie. Ryan s艂ucha艂 zazwyczaj uwa偶nie, ale nie zawsze si臋 potem do jego porad stosowa艂.

— Dobrze. Czy FBI zatwierdzi艂o to wszystko, co chc臋 powiedzie膰 o 艣ledztwie?

— Dwadzie艣cia minut temu rozmawia艂em z Murrayem. Zgodzi艂 si臋 bez zastrze偶e艅. Poprosi艂em od razu Callie, 偶eby to w艂膮czy艂a do tekstu przem贸wienia.

Mog艂a mie膰 lepsze biuro. Jako g艂贸wna autorka prezydenckich przem贸wie艅 mog艂a za偶膮da膰 z艂oconego komputera i biurka z blatem z kararyjskiego marmuru, z du偶ymi szansami na to, 偶e naprawd臋 je dostanie. Zamiast tego mia艂a dziesi臋cioletniego Mackintosha Classic, kt贸ry przynosi艂 jej szcz臋艣cie i kt贸rego lubi艂a na tyle, 偶e nie przeszkadza艂 jej ma艂y monitor. Jej biuro mie艣ci艂o si臋 w jakiej艣 kom贸rce przylegaj膮cej do Sali Traktat贸w India艅skich i w tamtych czasach pewnie s艂u偶y艂o za garderob臋. Biurko powsta艂o w warsztatach w wi臋zieniach federalnych, a fotel, cho膰 wygodny, liczy艂 sobie ju偶 trzydzie艣ci lat. Jedno dobre, 偶e chocia偶 sufit by艂 wysoko, dzi臋ki czemu mog艂a sobie w biurze pali膰, gwa艂c膮c w ten spos贸b wszelkie mo偶liwe przepisy federalne i wewn臋trzne Bia艂ego Domu. Pr贸b stosowania ich do niej zaniechano po tym, jak ostatnim razem agent musia艂 j膮 si艂膮 odrywa膰 od jakiego艣 g贸wniarza z prezydenckiego sztabu, 偶eby mu oczu nie wydrapa艂a. To, 偶e za to z miejsca nie wylecia艂a, by艂o jasnym znakiem dla reszty personelu Bia艂ego Domu: UWAGA, 艢WI臉TE KROWY SA W艢R脫D NAS. Jedn膮 z nich by艂a Callie Weston.

W jej biurze nie by艂o okien. Nie potrzebowa艂a ich. Dla niej realnym 艣wiatem by艂 ekran komputera i tych par臋 zdj臋膰 na 艣cianach. Na jednym widnia艂 jej pies, starzej膮cy si臋 angielski owczarek, wabi膮cy si臋 Holmes (to po Olivierze Wendellu Holmesie, kt贸rego proz臋 uwielbia艂a, nie po Sherlocku). Na innych r贸偶ni politycy, przyjaciele i wrogowie, kt贸rym przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie i bez ustanku. Za ni膮 sta艂 magnetowid i ma艂y telewizor, zwykle nastawiony na C-SPAN l lub 2, albo na CNN. Magnetowidu u偶ywa艂a do odtwarzania nagra艅 przem贸wie艅 napisanych przez innych i wyg艂aszanych w najprzer贸偶niejszych miejscach. Mowa polityczna, w jej opinii, by艂a najwy偶sz膮 form膮 sztuki komunikowania. Shakespeare mia艂 dwie, trzy godziny na to, 偶eby przekaza膰 widzom swoje pos艂anie, w Hollywood potrzebowali mniej wi臋cej tyle samo czasu, a jej musia艂 na to samo wystarczy膰 kwadrans, od wielkiego dzwonu dwa lub trzy kwadranse. W tym czasie musia艂a przeci臋tnego obywatela uwie艣膰, zdoby膰 i rzuci膰 do st贸p politykowi, kt贸ry wyg艂asza mow臋. Musia艂a tej samej sztuki dokona膰 jednocze艣nie z przeci臋tnym obywatelem, do艣wiadczonym politykiem i cynicznym dziennikarzem.

Najpierw studiowa艂a tezy przemowy, potem zaj臋艂a si臋 Ryanem, ogl膮daj膮c raz jeszcze te kilka s艂贸w, kt贸re wyg艂osi艂 w noc zamachu, a potem poranne wywiady. 艢ledzi艂a jego oczy, gesty, napi臋cia i odpr臋偶enia, postaw臋 i j臋zyk cia艂a. To, co widzia艂a, podoba艂o jej si臋 osobi艣cie, ale z zawodowego punktu widzenia zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e b臋dzie bardzo trudno. Ryan by艂 typem cz艂owieka, kt贸remu powierzy艂aby pieni膮dze jako doradcy inwestycyjnemu, ale, 偶eby si臋 sta膰 politykiem, potrzebowa艂 jeszcze d艂ugo si臋 uczy膰. Kto艣 powinien go nauczy膰 na przyk艂ad tego, 偶e... A mo偶e nie? Mo偶e w艂a艣nie dlatego, 偶e nie jest zawodowym politykiem...

Uda si臋, czy nie, na pewno b臋dzie kupa zabawy. Po raz pierwszy w 偶yciu praca mo偶e jej przynie艣膰 rozrywk臋. Nikt nie chcia艂 tego przyzna膰, ale ze wszystkich ludzi, kt贸rzy tu pracowali, by艂a chyba najbardziej spostrzegawcza. Fowler o tym wiedzia艂, dlatego j膮 tu wzi膮艂, Durling te偶 o tym wiedzia艂 i dlatego tolerowa艂 jej ekscentryczne zachowanie. Zawodowi politycy z ich sztab贸w nienawidzili jej, traktowali jak bardziej, czy mniej u偶yteczne narz臋dzie i zazdro艣cili jej zaufania, okazywanego przez prezydent贸w, wyra偶aj膮cego si臋 codziennym nie ograniczonym dost臋pem do Gabinetu Owalnego. Ca艂kiem niedawno doprowadzi艂o to do komentarza, 偶e chyba prezydent ma jaki艣 specjalny pow贸d do tego zaufania, bo wiadomo: Pierwsza Dama ju偶 nie pierwszej m艂odo艣ci, a pewne dziewczyny nie s膮 staro艣wieckie w tych sprawach... Zastanawia艂a si臋, czy potem samodzielnie wsta艂 z pod艂ogi, kiedy ju偶 j膮 odci膮gn臋li. R臋ce jej oderwali od jego oczu, ale ciosu kolanem ju偶 nie zd膮偶yli zatrzyma膰. Wszystko pozosta艂o w czterech 艣cianach, co nawet j膮 zdziwi艂o. Arnie wyt艂umaczy艂 temu gnojkowi, 偶e powr贸t do Kr臋gu W艂adzy b臋dzie mu utrudnia艂 zarzut molestowania seksualnego, a potem i tak wsadzi艂 go na czarn膮 list臋. To jej si臋 u Arnie'ego podoba艂o.

Ten tekst te偶 jej si臋 podoba艂. Wprawdzie zaj臋艂o jej to cztery, a nie, jak obiecywa艂a, trzy godziny, ale ju偶 by艂 gotowy. Cztery godziny pracy to mn贸stwo wysi艂ku, jak na dwana艣cie i p贸艂 minuty tekstu. Zawsze pisa艂a troch臋 kr贸cej, ni偶 mia艂a trwa膰 przemowa, bo prezydenci powinni wyg艂asza膰 je wolniej, ni偶 normalnie czytali. Ryan te偶 b臋dzie si臋 musia艂 tego nauczy膰. Wcisn臋艂a klawisze Ctrl i P, wywo艂uj膮c arkusz drukarki, ustawi艂a czcionk臋 na czternastopunktow膮 Helvetic臋 z podw贸jnym odst臋pem, w trzech kopiach i nacisn臋艂a Enter. Jaki艣 dupek ze sztabu prezydenta pewnie zaraz nad tym usi膮dzie i b臋dzie chcia艂 poprawia膰. Kiedy drukarka ucich艂a, porozk艂ada艂a kopie, spi臋艂a je w rogu i podnios艂a s艂uchawk臋, wciskaj膮c najwy偶szy guzik na tablicy szybkiego wybierania. Po drugiej stronie ulicy na biurku zapali艂a si臋 lampka.

— Weston do szefa — powiedzia艂a sekretarce.

— Chod藕 zaraz, ju偶 czeka.

I tak powinno by膰.

* * *

B贸g widocznie nie chcia艂 wys艂ucha膰 jej modlitw. Znowu ten sam, stary problem: je偶eli B贸g jest mi艂osierny, to czemu dopuszcza do niesprawiedliwo艣ci na 艣wiecie? Po powrocie b臋dzie sobie m贸g艂 o tym podyskutowa膰 z imamem, ale na razie musia艂o mu wystarczy膰, 偶e takie rzeczy si臋 zdarzaj膮 nawet tym nielicznym sprawiedliwym.

Pod blad膮 sk贸r膮 Europejki wyra藕nie rysowa艂y si臋 coraz liczniejsze krwawe wybroczyny. Dobrze, 偶e regu艂a zakonna zakazywa艂a im u偶ywa膰 luster. Moudi nigdy tego nie m贸g艂 zrozumie膰, chocia偶 docenia艂 intencj臋, ale teraz przynajmniej zakonnica nie widzia艂a czerwonych plam na swojej twarzy. To ju偶 nie by艂a sprawa estetyki, tylko wp艂ywu, jaki widok tych pos艂a艅c贸w 艣mierci m贸g艂 wywrze膰 na jej psychik臋.

Mia艂a teraz 40,2掳 gor膮czki, a by艂oby tego wi臋cej, gdyby wyj膮膰 l贸d, kt贸rym mia艂a ob艂o偶one pachwiny i kark. Oczy by艂y matowe, cia艂o zwiotcza艂e. Wybroczyny wyra藕nie wskazywa艂y na wewn臋trzne krwawienie. Wirus ebola wywo艂ywa艂 gor膮czk臋 i krwotoki, atakowa艂 organy wewn臋trzne, pozwalaj膮c krwi wylewa膰 si臋 z nich do otrzewnej, co w ko艅cu musia艂o doprowadzi膰 do zatrzymania akcji serca z braku krwi w krwioobiegu. Taki by艂 og贸lny mechanizm dzia艂ania choroby; 艣wiat medycyny dopiero poznawa艂 szczeg贸艂y. Nikt nie by艂 w stanie powstrzyma膰 jego dzia艂ania, chyba 偶e z jakich艣 nieznanych przyczyn organizm zrywa艂 si臋 do walki i system immunologiczny zwalcza艂 naje藕d藕c臋. Tylko w dwudziestu procentach przypadk贸w choroba si臋 poddawa艂a, a wybroczyny by艂y odpowiedzi膮 na pytanie, czy w tym przypadku te偶 tak si臋 stanie. Niestety, odpowiedzi膮 negatywn膮.

Dotkn膮艂 jej nadgarstka, by zmierzy膰 t臋tno. Nawet przez r臋kawiczki m贸g艂 wyczu膰, 偶e jej sk贸ra jest gor膮ca, sucha i lu藕na. A wi臋c ju偶 si臋 zacz臋艂o. Naukowo nazywa艂o si臋 to obumieraniem strukturalnym, cia艂o po prostu zacz臋艂o si臋 rozpada膰. Pierwsza pewnie by艂a, jak zwykle, w膮troba. Z jakich艣 nieznanych powod贸w ebola zawsze zaczyna艂a swoj膮 makabryczn膮 uczt臋 w艂a艣nie od tego organu. Nawet ci, kt贸rzy prze偶ywali atak choroby, op艂acali to przewa偶nie ci臋偶kimi uszkodzeniami w膮troby. Ci, kt贸rzy nie mieli tyle szcz臋艣cia, nie mieli czasu umrze膰 na marsko艣膰 w膮troby, bo po niej przychodzi艂a kolej na wszystkie pozosta艂e narz膮dy i tkanki, najpierw po kolei, a potem ju偶 wszystkie na raz. B贸l musia艂 by膰 okropny. Moudi poleci艂 zwi臋kszy膰 dawk臋 morfiny w kropl贸wce, by go st艂umi膰. Tak by艂o lepiej i dla pacjenta, i dla personelu, bo dr臋czony niezno艣nym b贸lem pacjent m贸g艂by si臋 rzuca膰 na 艂贸偶ku, a wtedy osoby dogl膮daj膮ce chorego z obfitymi krwotokami nara偶one by艂y na zaka偶enie. I tak trzeba by艂o przywi膮za膰 lew膮 r臋k臋 pacjentki, by chroni膰 wbity w 偶y艂臋 na przedramieniu kateter, do kt贸rego do艂膮czony by艂 przew贸d kropl贸wki. Gdyby go teraz wyrwa膰, trudno b臋dzie wbi膰 nast臋pny, bo degradacja tkanki 偶ylnej post臋powa艂a z ka偶d膮 chwil膮.

Chorej dogl膮da艂a siostra Maria Magdalena. Twarz mia艂a zakryt膮 mask膮, ale przepe艂nione smutkiem oczy m贸wi艂y same za siebie. Moudi popatrzy艂 na ni膮 przez chwil臋, a ona na niego i zdziwi艂a si臋, widz膮c wsp贸艂czucie na jego twarzy, bo do tej pory mia艂 raczej opini臋 zimnej ryby.

— M贸dl si臋 za ni膮, siostro. Musz臋 teraz za艂atwi膰 kilka spraw. — I to szybko. Wyszed艂 z pokoju, zdj膮艂, jak zwykle, w 艣luzie skafander i wrzuci艂 do pojemnika na odpady ska偶one, kt贸re tu ameryka艅skim zwyczajem nazywano „gor膮cymi”. Wszystkie odpady z tych pojemnik贸w by艂y bardzo skrupulatnie niszczone, wbrew powszechnemu w Afryce nonszalanckiemu podej艣ciu do spraw higieny. W艂a艣nie nonszalancja by艂a przyczyn膮 pierwszego wybuchu epidemii w Zairze, w roku 1976. Tamten szczep ebola nazwano Mayinga, od nazwiska pierwszej ofiary, piel臋gniarki, kt贸ra nie do艣膰 ostro偶nie obchodzi艂a si臋 z pacjentem. Od tej pory sporo si臋 w tej sprawie zmieni艂o, ale Afryka pozostawa艂a nadal Afryk膮.

Po powrocie do biura zadzwoni艂 raz jeszcze.

* * *

— Kawaleria zd膮偶y艂a z odsiecz膮 — o艣wiadczy艂a Callie Weston, wchodz膮c do Gabinetu Owalnego. Kontrast mi臋dzy t膮 dumn膮 zapowiedzi膮, a postur膮 osoby, kt贸ra j膮 wyg艂asza艂a, spowodowa艂, 偶e Ryan roze艣mia艂 si臋, a Price skrzywi艂a. Szef sztabu prezydenckiego zauwa偶y艂, 偶e Callie dalej chodzi艂a w byle czym. Nawet sekretarki wydawa艂y wi臋cej pieni臋dzy na ubrania, ni偶 g艂贸wna autorka przem贸wie艅 trzeciego ju偶 z rz臋du prezydenta. — Prosz臋. — Poda艂a trzy kopie mowy Arniemu, kt贸ry bez s艂owa wyci膮gn膮艂 po nie r臋k臋.

Ryan by艂 wdzi臋czny za du偶膮 czcionk臋. Nie musia艂 zak艂ada膰 okular贸w, ani prosi膰 o wydrukowanie wi臋kszymi literami. Zwykle czyta艂 szybko, ale ten tekst przestudiowa艂 powoli i starannie.

— Mo偶na jedn膮 zmian臋? — zapyta艂 wreszcie.

— Jak膮? — podejrzliwie zapyta艂a Callie.

— Mamy ju偶 nowego sekretarza skarbu. George Winston.

— Ten miliarder?

Ryan nie odpowiedzia艂 od razu. Przewr贸ci艂 pierwsz膮 stron臋.

— No c贸偶, pewnie, 偶e mog艂em wzi膮膰 byle w艂贸cz臋g臋 z 艂awki w parku, ale zdawa艂o mi si臋, 偶e lepiej, 偶eby to by艂 kto艣, kto ma jakie takie poj臋cie o funkcjonowaniu rynku kapita艂owego.

— Jack, teraz si臋 nie m贸wi „w艂贸cz臋ga”, tylko „osoba bezdomna” — poprawi艂 go Arnie.

— Mog艂em te偶 wzi膮膰 jajog艂owego, ale z tego 艣rodowiska mog艂em zaufa膰 tylko Buzzowi Fiedlerowi — kontynuowa艂 Jack. Fiedler, jak rzadko kt贸ry naukowiec, wiedzia艂, czego nie wie. — To jest dobre, pani Weston.

Arnie doczyta艂 do strony trzeciej.

— Callie...

— Arnie, kochanie, dla George'a C. Scotta nie pisze si臋 tekst贸w pod Laurence'a Oliviera. Olivier jest dla Oliviera, a Scott dla Scotta. — Wiedzia艂a doskonale, 偶e ze swoim talentem mo偶e w ka偶dej chwili pojecha膰 na lotnisko, kupi膰 bilet do Los Angeles i z lotniska pojecha膰 prosto do Paramountu czy Twentieth Century, gdzie po p贸艂 roku dorobi艂aby si臋 domu na Beverly Hills, Porsche ze sta艂膮 rezerwacj膮 parkingu na Melrose Boulevard i z艂oconego komputera. Ale nie. Skoro ca艂y 艣wiat jest scen膮, wo艂a艂a pisa膰 role dla pierwszoplanowych postaci. Publiczno艣膰 mo偶e nie wiedzie膰 kim jest, ale ona wiedzia艂a, 偶e w Bia艂ym Domu jej s艂owa maj膮 moc zmieniania 艣wiata.

— To jaki ja w ko艅cu jestem? — zapyta艂 Ryan, podnosz膮c oczy znad kartki.

— Inny. Ju偶 to panu m贸wi艂am.

12
Prezentacja

Niewiele rzeczy dawa艂o si臋 przewidzie膰 tak dok艂adnie jak to. Zjad艂 lekki obiad, by zdenerwowanie nie wywraca艂o mu 偶o艂膮dka zbyt gwa艂townie, a potem przez ca艂e popo艂udnie wy艂膮czy艂 si臋 z 偶ycia rodziny, czytaj膮c po wielekro膰 tekst swojego or臋dzia. W kilku miejscach zaznaczy艂 o艂贸wkiem poprawki, prawie zawsze jakie艣 drobnostki, inne s艂owo, czasem zmiana szyku zdania, rzeczy na tyle drobne, 偶e Callie bez szemrania je zaakceptowa艂a i sama wprowadzi艂a poprawki do tekstu. Potem przes艂ali 艂膮czem elektronicznym tekst do hali maszyn. Callie by艂a autorem, nie maszynistk膮, a sekretarki z zespo艂u obs艂ugi prezydenckiej pisa艂y na maszynach z szybko艣ci膮, kt贸ra Ryanowi zawsze zapiera艂a dech w piersiach. Kiedy wreszcie ostateczna wersja by艂a gotowa, wydrukowano j膮 i przyniesiono prezydentowi, a potem za艂adowano do telepromptera, kt贸ry mia艂 pokazywa膰 tekst w miar臋 jego czytania wieczorem przed kamer膮. Callie Weston pilnowa艂a, by wersja na papierze by艂a zgodna co do s艂owa z t膮, kt贸r膮 znajdzie si臋 na ekranie telepromptera. Zdarza艂o si臋 ju偶 w przesz艂o艣ci, 偶e w ostatniej chwili kto艣 co艣 zmienia艂, Callie o tym wiedzia艂a, wi臋c czuwa艂a nad swoim tekstem, jak lwica nad nowo narodzonymi koci臋tami.

Najgorsze spotka艂o go jednak, co by艂o do przewidzenia, ze strony van Damma:

— Jack, to jest najwa偶niejsze przem贸wienie w twoim 偶yciu. Po prostu odpr臋偶 si臋 i powiedz to.

Dzi臋ki, Arnie, nikt tak nie dodaje otuchy jak ty. Szlag by ci臋 trafi艂! Szef sztabu by艂 jak trener, nigdy nie bra艂 udzia艂u w grze, ale zawsze mia艂 najwi臋cej do powiedzenia.

Kamery sta艂y ju偶 na miejscach, g艂贸wna i pomocnicza, ta ostatnia tylko na wszelki wypadek, jak zawsze, ale obie wyposa偶one w teleprompter. Reflektory ju偶 te偶 by艂y rozstawione, a przez czas wyg艂aszania przem贸wienia ich blask o艣wietli jego sylwetk臋 na tle okna. B臋dzie wygl膮da艂 jak jele艅 na rykowisku, na brzegu lasu, na tle zachodz膮cego s艂o艅ca, idealny cel dla snajpera, ale to ju偶 zmartwienie Tajnej S艂u偶by. Szyba w oknie za nim obliczona by艂a na zatrzymanie pocisku nawet z wielkokalibrowego karabinu maszynowego, wi臋c nie powinno mu nic grozi膰. Kamerzy艣ci znani byli osobi艣cie agentom Tajnej S艂u偶by, wielokrotnie prze艣wietlani przez kolejne kierownictwa oddzia艂u ochrony prezydenckiej, ale i tak musieli przechodzi膰 przez bramk臋 do wykrywania metali, a ich sprz臋t by艂 rozkr臋cany na 艣rubki. Wszyscy wiedzieli, 偶e wielka chwila nadchodzi. W zapowiedziach programowych sieci powiadomiono ju偶 o tym widz贸w, potem zapowied藕 powt贸rzono w dziennikach. Dla wszystkich, poza g艂贸wnym aktorem wieczornego przedstawienia, by艂a to normalka, rutyna. Tylko dla niego by艂o to co艣 nowego i przera偶aj膮cego.

* * *

Oczekiwa艂 telefonu, ale przecie偶 nie o tej porze. Numer jego telefonu kom贸rkowego zna艂o zaledwie kilka os贸b. Nadal zbyt niebezpieczne by艂o posiadanie prawdziwego telefonu z prawdziwym numerem. Mossad by艂 wci膮偶 za dobry w 艣ciganiu i likwidowaniu swoich wrog贸w. Panuj膮cy teraz na Bliskim Wschodzie pok贸j nic w tej kwestii nie zmieni艂, a jego akurat mieli powody nie lubi膰. Zreszt膮 kom贸rka te偶 nie by艂a bezpieczna. Wci膮偶 jeszcze pami臋ta艂 ten cwany numer, jaki wykr臋cili jego koledze. Najpierw zablokowali mu numer jego w艂asnego telefonu, a potem pod艂o偶yli inny, lekko zmodernizowany — z dziesi臋cioma gramami pentrytu zamiast cz臋艣ci baterii. Kiedy do niego zadzwonili, jak wie艣膰 niesie, sam szef Mossadu przedstawi艂 mu si臋 i poprosi艂, by wys艂ucha艂 uwa偶nie wiadomo艣ci, jak膮 dla niego mieli. A potem nacisn膮艂 detonator. Cwana sztuczka, ale nie z nim takie numery. Poza tym, na ten numer nikt wi臋cej nie da si臋 nabra膰.

Jeszcze raz za艣wiergota艂 sygna艂. Kogo tam, do cholery, niesie o takiej porze? Zakl膮艂 raz jeszcze i otworzy艂 oczy. Zaledwie godzin臋 temu poszed艂 do 艂贸偶ka.

— Tak?

— Zadzwo艅 do Jusufa. — W s艂uchawce zapad艂a cisza.

Dodatkowym zabezpieczeniem by艂 fakt, 偶e rozmowa przechodzi艂a po drodze przez kilkana艣cie innych numer贸w, z kt贸rych ka偶dy ustawiony by艂 na przekazywanie rozmowy pod kolejny numer skrzynki kontaktowej, a sama wiadomo艣膰 by艂a tak kr贸tka, 偶e nikt, kto by j膮 pods艂ucha艂, nie mia艂 szans na namierzenie. Jego telefon by艂 kolejn膮 skrzynk膮 kontaktow膮, przekazuj膮c膮 rozmow臋 dalej, ale jednocze艣nie zmodyfikowany tak, 偶e umo偶liwia艂 jej odebranie. Kto艣, kto zdo艂a艂by wy艣ledzi膰 tras臋 tej rozmowy dooko艂a 艣wiata, powinien wzi膮膰 ten numer za kolejn膮 stacj臋 przeka藕nikow膮. A mo偶e nie we藕mie? Cholera, te gierki, maj膮ce zapewni膰 mu bezpiecze艅stwo, zaczyna艂y by膰 denerwuj膮co uci膮偶liwe w codziennym 偶yciu, a i tak nigdy nie mo偶na by艂o mie膰 pewno艣ci, 偶e to w og贸le zadzia艂a. Cz艂owiek m贸g艂 by膰 tego pewnym tylko wtedy, gdy umar艂 w spos贸b naturalny, a to troch臋 d艂ugotrwa艂y i ma艂o poci膮gaj膮cy spos贸b sprawdzania tego, czy si臋 mia艂o w 偶yciu szcz臋艣cie.

Nadal mrucz膮c pod nosem, zwl贸k艂 si臋 z 艂贸偶ka, ubra艂 i wyszed艂 z domu. Samoch贸d ju偶 czeka艂, telefon kierowcy by艂 jedn膮 z kolejnych skrzynek kontaktowych. Wraz z dwoma ochroniarzami pojechali do bezpiecznego domu w bezpiecznym miejscu. M贸g艂 panowa膰 pok贸j z Izraelem, OWP mog艂a sta膰 si臋 zwyk艂膮 parti膮, jakich wiele w Knesecie — swoj膮 drog膮, ludzie, w jakich czasach nam przysz艂o 偶y膰?! Przez tych cholernych Amerykan贸w jego ziomkowie zacz臋li bezczelnie kolaborowa膰 z 呕ydami i jeszcze si臋 tym chwal膮 w telewizji! — ale w Bejrucie prawdziwi patrioci nadal mogli dzia艂a膰. Uk艂ad o艣wietlonych i zaciemnionych okien odpowiada艂 sygna艂owi, 偶e wszystko w porz膮dku, wi臋c mo偶e wyj艣膰 z samochodu i wej艣膰 do 艣rodka. Czy tak by艂o w istocie, przekona si臋 za p贸艂 minuty. Nie ba艂 si臋 tego. Zbyt d艂ugo w 偶yciu si臋 ba艂, by wci膮偶 odczuwa膰 strach.

Na solidnym stole sta艂a, jak si臋 nale偶a艂o spodziewa膰, mocna, gorzka kawa. Wymienili pozdrowienia i rozpocz臋li rozmow臋.

— P贸藕no ju偶.

— Lot si臋 op贸藕ni艂 — wyt艂umaczy艂 si臋 go艣膰. — Potrzebujemy ci臋.

— Do czego?

— Mo偶na to nazwa膰 misj膮 dyplomatyczn膮 — zacz膮艂 wyja艣nienia przybysz.

* * *

— Dziesi臋膰 minut — us艂ysza艂 Ryan.

Jeszcze troch臋 charakteryzacji. Dochodzi艂a 20.21. Siedzia艂 ju偶 na swoim miejscu, Mary Abbot ko艅czy艂a uk艂ada膰 mu w艂osy, co powodowa艂o, 偶e Ryan coraz bardziej czu艂 si臋 jak aktor, a nie... Nie, politykiem te偶 przecie偶 nie by艂. Nie pozwoli sobie przypi膮膰 tej etykietki, niech sobie Arnie i inni m贸wi膮, co chc膮. W otwartych drzwiach do sekretariatu dostrzeg艂 Callie Weston, pr贸buj膮c膮 doda膰 mu otuchy u艣miechem, kt贸ry pokrywa艂 jej w艂asny niepok贸j. Napisa艂a arcydzie艂o, zawsze tak ocenia艂a swoje mowy, a teraz powierzy艂a jego prawykonanie pocz膮tkuj膮cemu aktorzynie z prowincji. Pani Abbot obesz艂a go i popatrzy艂a na swoje dzie艂o od przodu, tak jak je zobacz膮 telewidzowie. Kiwn臋艂a g艂ow膮, 偶e ujdzie. Ryan siedzia艂 na swoim fotelu i robi艂, co m贸g艂, by opanowa膰 dreszcze. Wiedzia艂, 偶e zaraz zacznie si臋 poci膰 pod charakteryzacj膮, b臋dzie go cholernie sw臋dzia艂o, a on nie b臋dzie si臋 m贸g艂 podrapa膰, bo prezydent贸w nic nie sw臋dzi i si臋 nie drapi膮. S膮 pewnie jeszcze tacy, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e prezydenci nie chodz膮 te偶 do toalety, nie musz膮 si臋 goli膰 i pewnie nie zawi膮zuj膮 sznurowade艂.

— Pi臋膰 minut, panie prezydencie. Pr贸ba mikrofonu.

— Raz, dwa, trzy, cztery, pi臋膰 — pos艂usznie powiedzia艂 Jack.

— Dzi臋kuj臋, panie prezydencie — odpar艂 realizator zza 艣ciany. Ryanowi zdarza艂y si臋 kiedy艣 rozwa偶ania nad prezydenckimi przemowami do narodu. Zawsze, jeszcze od czas贸w Roosevelta, kt贸ry swoimi „gaw臋dami przy kominku” rozpocz膮艂 t臋 tradycj臋 w latach trzydziestych, wtedy tylko przez radio, prezydenci robili wra偶enie pewnych siebie, pewnych tego, co robi膮, spokojnych i zawsze zdumiewa艂o go to, 偶e w og贸le udawa艂o im si臋 co艣 takiego. On absolutnie tego nie odczuwa艂. Jeszcze jeden punkt na jego niekorzy艣膰. Kamery ju偶 pewnie pracuj膮, a gdzie艣 magnetowid czyha na ka偶d膮 jego min臋, grymas, dr偶enie r膮k, nerwowe przebieranie palcami i przek艂adanie papier贸w. Zastanawia艂 si臋, czy Tajna S艂u偶ba kontroluje te ta艣my, czy te偶 licz膮 na uczciwo艣膰 telewizji, 偶e nie przedostanie si臋 to do publiczno艣ci. Zreszt膮 przecie偶 dziennikarze telewizyjni te偶 si臋 czasem potkn膮, zakln膮, gdy kawa obleje im spodnie, zap艂acz膮 si臋 w kable, czy opieprz膮 technika, kt贸ry wtyka si臋 przed kamer臋 tu偶 przed wej艣ciem na 偶ywo. Jak oni nazywaj膮 takie potkni臋cia na ta艣mie? Micha艂ki? Jako艣 tak. Pewnie S艂u偶ba ma ca艂e godziny takich prezydenckich micha艂k贸w gdzie艣 w tych swoich przepastnych archi...

— Dwie minuty.

Na obu kamerach za艂o偶one by艂y telepromptery. Ryan widzia艂 je ju偶 nieraz, ale nigdy nie przestawa艂y go dziwi膰. Urz膮dzenie to sk艂ada艂o si臋 z ma艂ego monitora telewizyjnego, powieszonego z przodu kamery, na kt贸rym tekst przewija艂 si臋 z prawa na lewo, w lustrzanym odbiciu. Nad ekranem monitora umieszczono uko艣ne zwierciad艂o, w kt贸rym ten obraz si臋 odbija艂, przez co tekst pojawia艂 si臋 teraz tak, jak trzeba — z lewa na prawo i by艂 czytelny. Lustro by艂o przezroczyste z jednej strony, tak, 偶e obiektyw kamery widzia艂 przez nie, dzi臋ki czemu osoba czytaj膮ca tekst patrzy艂a prosto w obiektyw, a wi臋c prosto w oczy widzom przed odbiornikami. Patrzenie przez tekst w obiektyw, kt贸rego nie widzia艂 i m贸wienie do milion贸w ludzi, kt贸rych, oczywi艣cie, te偶 nie widzia艂, wywiera艂o na nim zawsze dziwne wra偶enie: cz艂owiek przemawia do w艂asnego przem贸wienia. Ryan pokr臋ci艂 g艂ow膮, gdy na lustrze pojawi艂 si臋 tekst, szybko przewijany dla sprawdzenia funkcjonowania urz膮dzenia.

— Uwaga, jedna minuta.

Dobra. Ryan poprawi艂 si臋 w fotelu. Po艂o偶y膰 r臋ce na blacie? A mo偶e na kolanach? Na pewno nie wolno si臋 za daleko odchyla膰 w fotelu, bo wtedy wygl膮da si臋 arogancko. Zwykle bardzo si臋 kr臋ci艂, bo od utrzymywania zbyt d艂ugo jednej pozycji bola艂 go nadwer臋偶ony niegdy艣 kr臋gos艂up. A mo偶e tylko sobie to wmawia艂? Teraz ju偶 troch臋 za p贸藕no na takie rozwa偶ania. Poczu艂 strach, skr臋caj膮ce uczucie gor膮ca w 偶o艂膮dku. Pr贸bowa艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋, ale zasch艂o mu w ustach.

— Pi臋tna艣cie sekund.

Strach zacz膮艂 si臋 przeradza膰 w panik臋. Nie m贸g艂 ju偶 uciec. Ludzie polegali na nim. Za ka偶d膮 kamer膮 by艂 operator. Za nimi trzej agenci Tajnej S艂u偶by. Za 艣cian膮 siedzia艂 realizator. Tylko oni byli teraz jego publiczno艣ci膮, ale ledwo ich widzia艂 pod 艣wiat艂o. Sk膮d b臋dzie wiedzia艂, jak zareaguje prawdziwa widownia?

Cholera!

Minut臋 wcze艣niej spikerzy weszli na anten臋, zapowiadaj膮c or臋dzie prezydenta. Wieczorny program przewr贸cono do g贸ry nogami, 偶eby zrobi膰 dla niego miejsce. W ca艂ym kraju tysi膮ce ludzi ze znudzeniem unios艂o piloty, 偶eby prze艂膮czy膰 si臋 na film na kabl贸wce, gdy tylko na ekranach ukaza艂a si臋 piecz臋膰 prezydencka. Ryan wzi膮艂 g艂臋boki oddech, zacisn膮艂 wargi i spojrza艂 w bli偶sz膮 z dw贸ch kamer. Zab艂ys艂o czerwone 艣wiat艂o. Odliczy艂 do dw贸ch i zacz膮艂.

— Dobry wiecz贸r. Drodzy rodacy, zabieram dzi艣 g艂os, by powiedzie膰 wam, co si臋 zdarzy艂o w Waszyngtonie w ci膮gu ostatniego tygodnia i co si臋 wydarzy w ci膮gu nadchodz膮cych dni.

Po pierwsze, Federalne Biuro 艢ledcze i Departament Sprawiedliwo艣ci, przy wsp贸艂pracy Tajnej S艂u偶by, Narodowej Rady Bezpiecze艅stwa Transportu i innych agend federalnych, prowadzi艂y 艣ledztwo w sprawie 艣mierci tylu naszych przyjaci贸艂. Daleko id膮c膮 pomoc w tych dzia艂aniach okaza艂y im japo艅ska Policja Pa艅stwowa i Kanadyjska Kr贸lewska Policja Konna. Pe艂ne informacje na ten temat FBI og艂osi dzi艣 wieczorem, wi臋c rano przeka偶膮 je gazety w ca艂ym kraju, a na razie chcia艂em przekaza膰 najwa偶niejsze ustalenia 艣ledztwa.

Katastrofa Boeinga 747 Japo艅skich Linii Lotniczych by艂a rozmy艣lnym aktem jednego cz艂owieka. Cz艂owiek ten nazywa艂 si臋 Torad偶iro Sato i by艂 kapitanem tych linii. W ramach dochodzenia wiele dowiedzieli艣my si臋 o kapitanie Sato. Wiemy, 偶e w ostatnim konflikcie pomi臋dzy naszymi krajami straci艂 brata i syna. Najwyra藕niej ten fakt zachwia艂 jego r贸wnowag膮 psychiczn膮 i postanowi艂 on wzi膮膰 sw贸j w艂asny, prywatny odwet na naszym kraju.

Po dotarciu do Vancouver w Kanadzie, kapitan Sato sfa艂szowa艂 polecenie wylotu do Londynu, gdzie jakoby mia艂 zast膮pi膰 inny, uszkodzony samolot swoich linii. Tu偶 przed startem kapitan Sato zamordowa艂 z zimn膮 krwi膮 swojego drugiego pilota, cz艂owieka, z kt贸rym pracowa艂 wiele lat. Po dokonaniu tego zab贸jstwa, kontynuowa艂 lot samodzielnie, ca艂y czas ze zw艂okami przypi臋tymi pasami na s膮siednim fotelu. — Ryan przerwa艂 na chwil臋, 艣ledz膮c oczyma s艂owa przesuwaj膮ce si臋 po lustrze. Czu艂 sucho艣膰 w ustach. Zgodnie ze wskaz贸wk膮 na ekranie telepromptera przewr贸ci艂 kartk臋.

— Sk膮d o tym wiemy? Po pierwsze, FBI potwierdzi艂a poprzez analizy DNA, 偶e cia艂a znalezione na miejscu katastrofy rzeczywi艣cie nale偶膮 do kapitana Sato i jego drugiego pilota. Ta sama pr贸ba, dokonana jednocze艣nie w laboratorium policji japo艅skiej w Tokio, da艂a identyczny rezultat. W celu weryfikacji wyniku, pr贸bki bada艂o jeszcze trzecie, niezale偶ne laboratorium i rezultat okaza艂 si臋 taki sam. Prawdopodobie艅stwo pomy艂ki w tym badaniu jest praktycznie 偶adne.

Pozostali cz艂onkowie za艂ogi, kt贸rzy pozostali w Vancouver, przes艂uchiwani przez FBI i policj臋 kanadyjsk膮, zgodnie zeznali, 偶e to kapitan Sato znajdowa艂 si臋 na pok艂adzie samolotu, maj膮cego lecie膰 do Londynu. Mamy wi臋cej podobnych zezna艅 naocznych 艣wiadk贸w, urz臋dnik贸w kanadyjskiego ministerstwa transportu i ameryka艅skich pasa偶er贸w, kt贸rzy przylecieli samolotem kapitana Sato do Vancouver, 艂膮cznie ponad pi臋膰dziesi臋ciu os贸b. Znaleziono odciski palc贸w kapitana Sato na sfa艂szowanym planie przelotu. Kryminalistyczne badanie zapisu rozm贸w pilot贸w r贸wnie偶 identyfikuje pilota. Tak wi臋c nie ma w膮tpliwo艣ci co do to偶samo艣ci os贸b obecnych na pok艂adzie samolotu w chwili katastrofy.

Po drugie, zapis rozm贸w w kabinie na ta艣mie rejestratora pok艂adowego pozwala nam dok艂adnie okre艣li膰 czas pierwszego morderstwa. Na ta艣mie jest nawet g艂os kapitana Sato, przepraszaj膮cego zamordowanego za to, co zrobi艂. Od tej chwili na ta艣mach zapisany jest ju偶 tylko g艂os kapitana Sato. Nagrania z kabiny por贸wnano z innymi zapisami jego g艂osu i na tej podstawie, w spos贸b nie budz膮cy w膮tpliwo艣ci, zidentyfikowano.

Po trzecie, badania kryminalistyczne dowiod艂y, 偶e drugi pilot nie 偶y艂 od co najmniej czterech godzin, gdy dosz艂o do katastrofy. Zosta艂 pchni臋ty no偶em w serce. Nie ma 偶adnych podstaw do tego, by 艂膮czy膰 go w jakikolwiek spos贸b z wypadkami, kt贸re nast膮pi艂y p贸藕niej. By艂 on po prostu pierwsz膮 z niewinnych ofiar tej potwornej zbrodni. Pozostawi艂 po sobie ci臋偶arn膮 偶on臋 i chcia艂bym z tego miejsca prosi膰 was wszystkich, by艣cie pomy艣leli o jej stracie i pami臋tali o niej i ich dzieciach w waszych modlitwach.

Japo艅ska policja w pe艂ni wsp贸艂pracuje z FBI, umo偶liwiono nam nieograniczony dost臋p do materia艂贸w 艣ledztwa i pozwolono na dodatkowe przes艂uchania 艣wiadk贸w. W chwili obecnej dysponujemy pe艂n膮 wiedz膮 na temat wszystkiego, czym kapitan Sato zajmowa艂 si臋 w ci膮gu dw贸ch ostatnich tygodni swego 偶ycia, gdzie jada艂, kiedy sypia艂, z kim rozmawia艂 i o czym. Nie znale藕li艣my 偶adnego dowodu na istnienie jakiegokolwiek spisku, ani na to, 偶e ten czyn szale艅ca by艂 cz臋艣ci膮 jakiego艣 planu, w kt贸rym mia艂by jakikolwiek udzia艂 rz膮d japo艅ski. Dochodzenie b臋dzie nadal kontynuowane, dop贸ki nie uzyskamy pewno艣ci, 偶e odwr贸cili艣my ka偶dy kamie艅 i zajrzeli艣my pod ka偶dy li艣膰, dop贸ki nie wykluczymy ka偶dej, cho膰by najbardziej niewiarygodnej hipotezy. Wiadomo艣ci uzyskane do tej pory, pozwoli艂yby z ca艂膮 pewno艣ci膮 przekona膰 艂aw臋 przysi臋g艂ych i dlatego te偶 przedstawiam je w tej chwili publicznie. — Znowu przerwa艂, pochylaj膮c si臋 o kilka centymetr贸w do przodu.

— Panie i panowie, konflikt pomi臋dzy Ameryk膮 a Japoni膮 nale偶y ju偶 do przesz艂o艣ci. Ci, kt贸rzy go wywo艂ali, stan膮 przed s膮dem. Mam na to osobiste zapewnienie premiera Kogi. Pan Koga jest cz艂owiekiem honoru i wielkiej odwagi. W tej chwili mog臋 po raz pierwszy wyjawi膰, 偶e pan Koga zosta艂 porwany i omal nie zosta艂 zamordowany przez tych samych z艂oczy艅c贸w, kt贸rzy doprowadzili do konfliktu pomi臋dzy naszymi krajami. Zosta艂 odbity z ich r膮k w ramach operacji specjalnej, przeprowadzonej w samym centrum Tokio przez ameryka艅ski oddzia艂, przy wydatnej pomocy japo艅skich czynnik贸w oficjalnych. Po uwolnieniu z r膮k porywaczy, pan Koga, nie zwa偶aj膮c na osobiste zagro偶enie, do艂o偶y艂 wszelkich stara艅, by jak najszybciej doprowadzi膰 do pokojowego zako艅czenia konfliktu pomi臋dzy naszymi krajami i ograniczy膰 rozmiary szk贸d, poniesionych przez obie strony. Gdyby nie jego starania, ten konflikt m贸g艂 przynie艣膰 du偶o wi臋ksze straty. Jest dla mnie zaszczytem, 偶e mog臋 uwa偶a膰 pana Kog臋 za swego osobistego przyjaciela. Zaledwie kilka dni temu, w par臋 chwil po przybyciu do naszego kraju, odby艂em rozmow臋 z panem Kog膮, tu, w Gabinecie Owalnym. St膮d pojechali艣my na ruiny Kapitelu i odbyli艣my wsp贸ln膮 modlitw臋 za dusze poleg艂ych. Nigdy nie zapomn臋 tego momentu.

By艂em na Wzg贸rzu podczas katastrofy. Znajdowa艂em si臋 w tunelu 艂膮cz膮cym Kapitol z budynkami biur parlamentarnych, wraz z 偶on膮 i dzie膰mi. Widzia艂em 艣cian臋 p艂omieni, kt贸ra lecia艂a prosto na nas, widzia艂em te偶, jak si臋 zatrzyma艂a i cofn臋艂a. Tego widoku te偶 pewnie nigdy nie zapomn臋. Chcia艂bym m贸c, ale skoro to niemo偶liwe, to postaram si臋 cho膰by odsun膮膰 to wspomnienie w jak najg艂臋bszy zakamarek pami臋ci. Zrobi臋 tak, poniewa偶 pok贸j pomi臋dzy naszymi narodami zosta艂 ca艂kowicie przywr贸cony. Nigdy nie mieli艣my i nadal nie mamy 偶adnych spornych kwestii z narodem japo艅skim. Wzywam was wszystkich, aby艣cie i wy od艂o偶yli na bok wszelkie animozje, jakie mo偶ecie 偶ywi膰 wzgl臋dem Japo艅czyk贸w teraz i na przysz艂o艣膰. — Przerwa艂, 艣ledz膮c tekst, przep艂ywaj膮cy po ekranie. Znowu prze艂o偶y艂 kartk臋.

— Chcia艂bym dzi艣 tak偶e powiedzie膰 o wielkim zadaniu, kt贸re nas czeka. Panie i panowie, kapitan Sato, cz艂owiek o zaburzonej r贸wnowadze psychicznej, uwa偶a艂, 偶e jest w stanie zada膰 naszemu krajowi 艣miertelny cios. Myli艂 si臋. Pochowali艣my naszych zmar艂ych i b臋dziemy ich utrat臋 op艂akiwa膰 jeszcze przez d艂ugie lata, ale nasz kraj 偶yje nadal i ci, kt贸rzy zgin臋li tej strasznej nocy, nie zgin臋li na marne. Thomas Jefferson rzek艂 kiedy艣, 偶e drzewo wolno艣ci wymaga, by je od czasu do czasu podla膰 krwi膮. T臋 krew przelano, a teraz czas, by drzewo znowu ros艂o. Ameryka jest krajem, kt贸ry patrzy przed siebie, a nie wstecz. Nikt z nas nie jest w stanie zmieni膰 historii. Mo偶emy si臋 natomiast z niej uczy膰, opiera膰 na naszych przesz艂ych sukcesach i pr贸bowa膰 unikn膮膰 powtarzania b艂臋d贸w.

Nasz kraj jest bezpieczny i stabilny. Nasze si艂y zbrojne stoj膮 nadal na posterunkach na ca艂ym 艣wiecie i nasi potencjalni przeciwnicy zdaj膮 sobie z tego spraw臋. Naszej gospodarce zadano powa偶ny cios, ale prze偶y艂a go i nadal jest najsilniejsza na 艣wiecie. To jest nadal Ameryka. My nadal jeste艣my Amerykanami i nasza przysz艂o艣膰 nadal zaczyna si臋 co dzie艅.

Dzi艣 rano powierzy艂em George'owi Winstonowi obowi膮zki sekretarza Departamentu Skarbu. George jest za艂o偶ycielem i prezesem wielkiej nowojorskiej firmy inwestycyjnej. Odegra艂 zasadnicz膮 rol臋 w ograniczeniu, a potem naprawie szk贸d, jakie odnios艂a nasza gospodarka, a zw艂aszcza rynek kapita艂owy. Jest cz艂owiekiem, kt贸ry sam stworzy艂 podstawy swej pozycji, tak jak Ameryka jest krajem, kt贸ry sam stworzy艂 podstawy swej egzystencji. Wkr贸tce dokonam kolejnych nominacji na inne stanowiska w gabinecie i o nich tak偶e b臋d臋 was powiadamia艂.

George nie mo偶e jednak zosta膰 pe艂noprawnym cz艂onkiem gabinetu, dop贸ki nie odbudujemy Senatu, kt贸rego cz艂onkowie, z mocy konstytucji, zatwierdzaj膮 takie nominacje. Na pocz膮tku przysz艂ego tygodnia gubernatorzy niekt贸rych stan贸w b臋d膮 musieli mianowa膰 nowych senator贸w. — Kolejna pauza. Tym razem cisza przed burz膮, bo teraz zaczyna si臋 cz臋艣膰 najbardziej ryzykowna. Spi膮艂 si臋 w sobie i znowu wychyli艂 naprz贸d w fotelu.

— Moi drodzy rodacy... Nie, nie lubi臋 tej frazy. Nigdy mi si臋 nie podoba艂a. A wam? — Jack pokr臋ci艂 g艂ow膮 i mia艂 nadziej臋, 偶e nie wypad艂o to zbyt teatralnie.

— Nazywam si臋 Jack Ryan. M贸j ojciec by艂 policjantem. S艂u偶b臋 krajowi rozpocz膮艂em w piechocie morskiej, zaraz po uko艅czeniu Boston College. To nie trwa艂o d艂ugo. Odnios艂em powa偶ne obra偶enia w wypadku 艣mig艂owca i do dzi艣 dokucza mi kr臋gos艂up. Kiedy mia艂em trzydzie艣ci jeden lat wszed艂em w drog臋 terrorystom, wszyscy s艂yszeli艣cie o tej historii i jak si臋 sko艅czy艂a, ale zapewne nie wiecie, 偶e to w艂a艣nie ten incydent z terrorystami sprawi艂, 偶e wr贸ci艂em do s艂u偶by publicznej. Do tej pory cieszy艂em si臋 z 偶ycia, jakie prowadzi艂em. Zarobi艂em troch臋 pieni臋dzy na gie艂dzie, ale potem odszed艂em z biznesu, by wr贸ci膰 do historii, kt贸ra by艂a moj膮 pierwsz膮 mi艂o艣ci膮. Uczy艂em historii w Akademii Marynarki. Uwielbia艂em uczy膰 i my艣l臋, 偶e by艂bym zadowolony mog膮c to robi膰 do ko艅ca 偶ycia, podobnie jak moja 偶ona, Cathy, ponad wszystko uwielbia leczy膰 ludzi i zajmowa膰 si臋 mn膮 i dzie膰mi. Byliby艣my szcz臋艣liwi, mog膮c mieszka膰 w naszym domu, robi膰 swoje i wychowywa膰 dzieci. Naprawd臋. Ale nie by艂o nam to dane. Kiedy terrory艣ci zaatakowali moj膮 rodzin臋, postanowi艂em, 偶e musz臋 zrobi膰 co艣, by j膮 broni膰. Wkr贸tce przekona艂em si臋, 偶e nie tylko moja 偶ona i dzieci potrzebuj膮 obrony, i 偶e mam talent w pewnych dziedzinach, wi臋c wr贸ci艂em do s艂u偶by pa艅stwowej i musia艂em porzuci膰 swoj膮 ulubion膮 belferk臋. S艂u偶y艂em swemu krajowi do艣膰 d艂ugo, ale nigdy nie by艂em politykiem i, jak powiedzia艂em dzi艣 w swoim biurze George'owi Winstonowi, nie mam kiedy uczy膰 si臋 nim by膰. Ale wi臋kszo艣膰 czasu, jaki sp臋dzi艂em s艂u偶膮c memu krajowi, sp臋dzi艂em w wewn臋trznych kr臋gach w艂adzy i mia艂em okazj臋 nauczy膰 si臋 paru rzeczy o tym, jak powinien funkcjonowa膰 rz膮d.

Panie i panowie, nie czas teraz na to, by robi膰 zwyk艂e rzeczy w zwyk艂y spos贸b. Musi nas by膰 sta膰 na wi臋cej i lepiej. John Kennedy powiedzia艂, 偶eby艣my nie pytali, co nasz kraj mo偶e zrobi膰 dla nas, tylko co my mo偶emy zrobi膰 dla naszego kraju. To by艂y s艂owa pe艂ne g艂臋bokiej prawdy, ale zapomnieli艣my o nich. Pora je teraz przypomnie膰. Nasz kraj potrzebuje nas wszystkich. Potrzebuj臋 waszej pomocy, by m贸c wykona膰 swoj膮 robot臋. Je偶eli zdaje wam si臋, 偶e mog臋 j膮 zrobi膰 sam, to si臋 mylicie. Je偶eli s膮dzicie, 偶e rz膮d mo偶e si臋 odbudowa膰 sam, to te偶 jeste艣cie w b艂臋dzie. Mylicie si臋 r贸wnie偶, s膮dz膮c, 偶e rz膮d, naprawiony, czy nie, jest w stanie sam zatroszczy膰 si臋 o was wszystkich na wszelkie sposoby. To nie tak mia艂o by膰. Wy jeste艣cie Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Ja tylko dla was pracuj臋. Moim zadaniem jest ochrania膰 i w razie potrzeby broni膰 konstytucji Stan贸w Zjednoczonych, i to zadanie b臋d臋 wype艂nia艂 ze wszystkich si艂 i najlepiej jak potrafi臋, ale ka偶dy z was te偶 nale偶y do dru偶yny. Potrzebujemy rz膮du, by wykonywa艂 za nas rzeczy, kt贸rych sami nie jeste艣my w stanie wykona膰. By zapewnia艂 nam wszystkim obron臋, pilnowa艂 przestrzegania prawa, reagowa艂 na kl臋ski 偶ywio艂owe. To wszystko m贸wi nam konstytucja. Ten dokument, kt贸rego przysi臋ga艂em broni膰, jest zbiorem regu艂, spisanych przez grupk臋 zwyk艂ych obywateli. Nawet nie wszyscy z nich byli prawnikami, a mimo to spisali jeden z najwa偶niejszych dokument贸w w historii ludzko艣ci. Chcia艂bym, 偶eby艣cie o tym pami臋tali. To byli zwykli ludzie, kt贸rzy dokonali czego艣 niezwyk艂ego. Rz膮dzenie nie ma w sobie nic z magii.

Potrzebuj臋 nowego Kongresu, z kt贸rym m贸g艂bym wsp贸艂pracowa膰. Pierwszy odrodzi si臋 Senat, bo gubernatorzy mianuj膮 nast臋pc贸w tych dziewi臋膰dziesi臋ciu jeden kobiet i m臋偶czyzn, senator贸w, kt贸rzy zgin臋li w zesz艂ym tygodniu. Izba Reprezentant贸w by艂a jednak zawsze izb膮 ludu i to do was nale偶y zadanie wybrania do niej ludzi, kt贸rzy b臋d膮 wykonywali w waszym imieniu wasze prawa. — No, trzymaj si臋, Jack. Teraz idziemy na ca艂o艣膰.

Tak wi臋c mam do was i do pi臋膰dziesi臋ciu gubernator贸w stanowych pro艣b臋. Prosz臋, nie przysy艂ajcie mi tu polityk贸w. Nie mamy czasu do stracenia na przepychanie wszystkiego przez Kongres w taki spos贸b, jak to zwykle mia艂o miejsce. Potrzebuj臋 ludzi, kt贸rzy robi膮 realne rzeczy w realnym 艣wiecie. Nie potrzebuj臋 ludzi, kt贸rzy chc膮 pomieszka膰 w Waszyngtonie. Nie potrzebuj臋 ludzi, kt贸rzy chc膮 co艣 sobie za艂atwi膰. Potrzebuj臋 ludzi, kt贸rzy przyjad膮 tu, po艣wi臋caj膮c wiele, by wykona膰 prac臋 wa偶n膮 dla wszystkich, a potem wr贸ci膰 do dom贸w, do normalnego 偶ycia. Prosz臋 was o in偶ynier贸w, kt贸rzy wiedz膮 jak si臋 buduje domy. Prosz臋 was o lekarzy, kt贸rzy wiedz膮, jak leczy膰 chorych. Prosz臋 was o policjant贸w, kt贸rzy umiej膮 艂apa膰 z艂oczy艅c贸w. Prosz臋 o farmer贸w, kt贸rzy wiedz膮, w jaki spos贸b hodowa膰 prawdziw膮 偶ywno艣膰 na prawdziwej ziemi. Prosz臋 was o ludzi, kt贸rzy wiedz膮 jak to jest p艂aci膰 raty za dom, wychowywa膰 dzieci i martwi膰 si臋 o przysz艂o艣膰. Takich ludzi chc臋, takich ludzi potrzebuj臋 tu ponad wszystko. A pewnie i wielu spo艣r贸d was chcia艂oby tu mie膰 takich ludzi.

Kiedy ju偶 wy艣lecie tu tych ludzi, waszym zadaniem jest patrzy膰 im na r臋ce, upewniaj膮c si臋, 偶e dotrzymali s艂owa, 偶e s膮 wam wierni. Bo to jest wasz rz膮d, wasza w艂adza. Wielu ludzi wam to powtarza艂o, ale ja naprawd臋 w to wierz臋. Powiedzcie swoim gubernatorom, czego od nich oczekujecie, gdy b臋d膮 nominowali do Senatu, a potem sami wybierzcie ludzi do Izby Reprezentant贸w. To b臋d膮 ludzie, kt贸rzy b臋d膮 decydowa膰 o tym, ile rz膮d we藕mie od was pieni臋dzy i na co je wyda. To wasze pieni膮dze, nie moje. To wasz kraj, tak samo jak m贸j. Wszyscy razem pracujemy dla was.

Ze swej strony, postaram si臋 dobra膰 do gabinetu najlepszych ludzi. Ludzi, kt贸rzy znaj膮 si臋 na tym, co robi膮, ludzi kt贸rzy ju偶 czego艣 w 偶yciu swoj膮 ci臋偶k膮 prac膮 dokonali. Ka偶dy z nich otrzyma te same zadania: obj膮膰 sw贸j odcinek, wytyczy膰 priorytety i zapewni膰 ich efektywn膮 realizacj臋. To wielkie zadania, ale ju偶 wcze艣niej nie raz o nich s艂yszeli艣cie. Tyle 偶e ja nie musia艂em prowadzi膰 kampanii, by zasi膮艣膰 przed wami. Nie mam 偶adnych zobowi膮za艅, nie musz臋 nikogo sp艂aca膰, nie musz臋 nikogo wynagradza膰 i nie wi膮偶膮 mnie 偶adne tajemne obietnice. B臋d臋 dawa艂 z siebie wszystko, by wykonywa膰 swoje obowi膮zki najlepiej jak potrafi臋. By膰 mo偶e nie zawsze b臋d臋 mia艂 racj臋, ale je偶eli b臋d臋 si臋 myli膰, zadaniem waszym i ludzi, kt贸rych wybierzecie, b臋dzie mi o tym powiedzie膰, a ja was i ich wys艂ucham.

B臋d臋 regularnie informowa艂 was o tym, co si臋 dzieje i co robi wasz rz膮d. B臋d臋 wykonywa艂 swoje obowi膮zki. I chc臋, by艣cie wy je tak偶e wykonywali. Dzi臋kuj臋 i dobranoc. — Jack policzy艂 w my艣li do dziesi臋ciu, zanim upewni艂 si臋, 偶e kamery zosta艂y wy艂膮czone. Potem podni贸s艂 ze sto艂u szklank臋 z wod膮 i pr贸bowa艂 si臋 jej napi膰, ale r臋ce tak mu si臋 trz臋s艂y, 偶e prawie j膮 rozla艂. I czego si臋 teraz trz臋sie? Przecie偶 najgorsze ju偶 za nim, tak?

— Hej, posz艂o nie藕le, nawet si臋 pan nie porzyga艂 — us艂ysza艂 nagle tu偶 nad uchem g艂os Callie Weston.

— Czy to dobrze?

— O tak, panie prezydencie. Wymioty na 偶ywo we wszystkich sieciach telewizji publicznej naraz mog艂yby wzbudzi膰 do pana niech臋膰 obywateli. — Autorka przem贸wie艅 zanios艂a si臋 perlistym 艣miechem.

Andrea Price marzy艂a o wpakowaniu w t臋 kuk艂臋 ca艂ego magazynka ze s艂u偶bowego pistoletu.

Arnie tylko popatrzy艂 na wszystkich zmartwionym wzrokiem. Wiedzia艂, 偶e nie zdo艂a zawr贸ci膰 Ryana z obranego kursu. Zawsze najskuteczniej dyscyplinowa艂o si臋 prezydent贸w, wskazuj膮c w jaki spos贸b to, czy inne wyst膮pienie wp艂ynie na ich szans臋 reelekcji. W przypadku Ryana nie by艂o o tym mowy. A jak mo偶na ochroni膰 kogo艣, kto na samym wst臋pie m贸wi, 偶e nie obchodzi go jedyna sprawa, kt贸ra tak naprawd臋 si臋 w ca艂ym tym cyrku liczy?

* * *

— Pami臋tacie „Harakiri”? — zapyta艂 Ed Kealty.

— Rany, kto mu napisa艂 ten podr臋cznik dla samob贸jc贸w? — jego doradca prawny mia艂 to samo odczucie. Wszyscy trzej wr贸cili do telewizora. Obraz zmieni艂 si臋 z panoramy Bia艂ego Domu na wn臋trze studia.

— No c贸偶, trzeba przyzna膰, 偶e by艂o to bardzo ciekawe wyst膮pienie — zacz膮艂 z pokerow膮 twarz膮 jeden z prowadz膮cych. — Widz臋, 偶e tym razem prezydent nie odst膮pi艂 od przygotowanego tekstu.

— Tak, interesuj膮ce i jak偶e dramatyczne — zgodzi艂 si臋 zaproszony komentator. — Raczej nietypowe, jak na prezydenckie or臋dzie.

— Czy widzisz jaki艣 pow贸d, John, dla kt贸rego prezydent Ryan tak bardzo upiera si臋 przy pomy艣le, by w kierowaniu rz膮dem pomoc膮 s艂u偶yli mu ludzie pozbawieni do艣wiadczenia? Czy偶 zadania odbudowy systemu administracji kraju nie powinno si臋 z艂o偶y膰 raczej w r臋ce ludzi rozporz膮dzaj膮cych odpowiednim do艣wiadczeniem w tej materii?

— Tak, to pytanie zapewne padnie dzi艣 z niejednych ust w tym mie艣cie...

— Trudno, 偶eby nie — skomentowa艂 szef sztabu Kealty'ego.

— ...a najbardziej ciekawe w tym wszystkim jest to, 偶e przecie偶 prezydent musi o tym wiedzie膰, a gdyby nawet nie wiedzia艂, to trudno si臋 spodziewa膰, by Arnie van Damm, jeden z najzr臋czniejszych graczy politycznych, jakich to miasto kiedykolwiek widzia艂o, mu o tym nie powiedzia艂.

— A co mo偶na powiedzie膰 o pierwszym nominowanym do nowego gabinetu, o George'u Winstonie?

— Winston jest prezesem Columbus Group, firmy inwestycyjnej, kt贸r膮 za艂o偶y艂. Jest to cz艂owiek, kt贸ry, jak to powiedzia艂 prezydent Ryan, doszed艂 w艂asn膮 prac膮 do olbrzymiej fortuny. Na pewno potrzeba nam na stanowisku sekretarza skarbu cz艂owieka, kt贸ry zna si臋 na pieni膮dzach i inwestycjach, a tego panu Winstonowi nikt nie mo偶e odm贸wi膰...

— A jak na to przem贸wienie zareaguje oficjalny Waszyngton?

* * *

— Jaki oficjalny Waszyngton, do cholery? — zapyta艂 Ryan. To go spotka艂o po raz pierwszy. Dwie ksi膮偶ki, kt贸re wyda艂, krytycy przyj臋li na og贸艂 pozytywnie, ale wtedy na pierwsze reakcje musia艂 czeka膰 kilka tygodni. By膰 mo偶e ogl膮danie komentarza na gor膮co by艂o b艂臋dem, ale nie da艂o si臋 tego unikn膮膰. Prezydent i jego najbli偶sze otoczenie ogl膮da艂o naraz wszystkie kana艂y, kt贸re transmitowa艂y or臋dzie.

— Oficjalny Waszyngton, Jack, to pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy prawnik贸w i lobbyst贸w — odpar艂 Arnie. — Mo偶e nikt ich nie mianuje i nie wybiera, ale s膮 oficjalni jak cholera. Media te偶.

— Rozumiem.

— W tej chwili bardzo potrzebujemy do艣wiadczonych profesjonalist贸w, 偶eby posk艂adali wszystko do kupy. Oto co powiedz膮. I wielu przyzna im racj臋.

— A co my艣lisz o tych rewelacjach na temat wojny i zamachu na Kongres?

— Bardzo zainteresowa艂y mnie informacje na temat premiera Kogi. Ta historia z porwaniem przez rodak贸w i uwolnieniem przez Amerykan贸w. My艣l臋, 偶e dalsze informacje na ten temat mog膮 by膰 pasjonuj膮ce. Wysi艂ki prezydenta na rzecz zbli偶enia mi臋dzy nami a Japo艅czykami zas艂uguj膮 z pewno艣ci膮 na pochwa艂臋 i my艣l臋, 偶e co do tego nie ma w膮tpliwo艣ci. W trakcie trwania or臋dzia prezydenckiego otrzymali艣my z Bia艂ego Domu zdj臋cie. — Na ekranie ukazali si臋 Ryan i Koga na tle ruin Kapitolu. — To dramatyczne uj臋cie pochodzi z oficjalnego serwisu prasowego Bia艂ego Domu...

— Tak, ale Kapitol nadal le偶y w gruzach i do jego odbudowy potrzeba nam do艣wiadczonych architekt贸w i budowniczych. Podobnie rzecz si臋 ma z rz膮dem, on tak偶e le偶y w gruzach i proponowane przez prezydenta Ryana pospolite ruszenie niewiele mo偶e na to pom贸c. — Prowadz膮cy obr贸ci艂 si臋 do kamery i jego go艣膰 znikn膮艂 z kadru. — Tak wi臋c obejrzeli艣my pierwsze or臋dzie do narodu prezydenta Ryana. B臋dziemy pa艅stwa informowa膰 o dalszym rozwoju wypadk贸w w miar臋 nap艂ywania kolejnych informacji. A teraz powracamy do zaplanowanych pozycji naszego wieczornego programu.

— No i mamy temat, Ed. — Szef sztabu Kealty'ego wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋. — W艂a艣nie to musimy powiedzie膰 i w艂a艣nie dlatego musia艂e艣 wr贸ci膰 na scen臋 polityczn膮, nie licz膮c si臋 z kosztami.

— Dzwo艅 od razu — podj膮艂 decyzj臋 Ed.

* * *

— Panie prezydencie. — Kamerdyner podszed艂 ze srebrn膮 tac膮, na kt贸rej sta艂a szklanka z drinkiem. Ryan wzi膮艂 j膮 i poci膮gn膮艂 艂yczek sherry.

— Dzi臋kuj臋.

— Panie prezydencie, wreszcie...

— Mary Pat, jak d艂ugo si臋 znamy? — Jezu, ka偶dego b臋d臋 musia艂 o to pyta膰?

— Co najmniej dziesi臋膰 lat.

— Tak wi臋c nowe zarz膮dzenie prezydenta, wi臋cej, rozkaz, brzmi: po godzinach, kiedy podaj膮 drinki, mam na imi臋 Jack.

— Muy bien, jefe — skomentowa艂 z u艣miechem, ale z rezerw膮 w spojrzeniu, Chavez.

— Irak? — Ryan przeszed艂 do rzeczy.

— Spokojnie, ale napi臋cie du偶e. Niewiele mo偶na si臋 dowiedzie膰, wygl膮da na to, 偶e kraj jest sparali偶owany. Wojsko wysz艂o na ulice, ludzie siedz膮 po domach i ogl膮daj膮 telewizj臋. Pogrzeb odb臋dzie si臋 jutro. Co potem, nie wiemy. W Iranie mamy ca艂kiem niez艂e 藕r贸d艂o, w sferach politycznych. Zamach by艂 wed艂ug niego kompletnym zaskoczeniem. Nie wiadomo nic o tym, kto za nim sta艂. Wszyscy, zgodnie z oczekiwaniami, s膮 wdzi臋czni Allachowi za to, 偶e zabra艂 Saddama do siebie.

— Pod warunkiem, 偶e b臋dzie go chcia艂 u siebie — w艂膮czy艂 si臋 milcz膮cy dot膮d Clark. — To by艂a pi臋kna robota — zabrzmia艂a fachowa pochwa艂a. — Typowy schemat w tej strefie kulturowej. Samotny m臋czennik, po艣wi臋cenie dla sprawy i takie tam. Doj艣cie do tego miejsca musia艂o mu zaj膮膰 lata, ale Darjaei to cz艂owiek cierpliwy. Zreszt膮, sam o tym wiesz, bo mia艂e艣 go okazj臋 spotka膰. Powiedz nam co艣 o nim, Jack.

— Najbardziej gniewne oczy, jakie w 偶yciu widzia艂em — powiedzia艂 Ryan, podnosz膮c szklaneczk臋. — On umie nienawidzi膰.

— Iran ruszy si臋. M贸wi臋 wam, 偶e si臋 ruszy. — Clark podni贸s艂 swoj膮 whisky. — Saudyjczykom musi si臋 nie藕le gotowa膰 pod siedzeniami.

— To ma艂o powiedziane — rzek艂a Mary Pat. — Ed siedzi tam od paru dni i m贸wi, 偶e og艂osili stan najwy偶szej gotowo艣ci w armii.

— I tyle o tym wszystkim wiemy? — podsumowa艂 Ryan.

— W艂a艣ciwie tak. Dostajemy mn贸stwo przechwyconych wiadomo艣ci z Iraku, ale nie mo偶na si臋 z nich dowiedzie膰 niczego nowego. Pokrywka na razie siedzi mocno, ale w garnku gotuje si臋 jak diabli. To by艂o do przewidzenia. Zwi臋kszyli艣my nadz贸r, zintensyfikowali艣my rozpoznanie satelitarne...

— Dobra, Mary Pat, do rzeczy — przerwa艂 jej Ryan.

— Chc臋 powi臋kszy膰 m贸j wydzia艂.

— O ile? — Zastanowi艂a go jej reakcja. Wzi臋艂a g艂臋boki wdech i spi臋艂a si臋. Jack po raz pierwszy zobaczy艂 Mary Pat Foley obawiaj膮c膮 si臋 reakcji na to, co ma powiedzie膰.

— Trzykrotnie. Mamy teraz dok艂adnie sze艣ciuset pi臋膰dziesi臋ciu siedmiu ludzi w terenie. W ci膮gu trzech lat chc臋 t臋 liczb臋 zwi臋kszy膰 do dw贸ch tysi臋cy. — Ostatnie zdanie wyrzuci艂a z siebie jak karabin maszynowy, jakby obawiaj膮c si臋, 偶e kto艣 jej przerwie.

— Zgadzam si臋, ale je偶eli znajdziesz jaki艣 spos贸b na realizacj臋 tego bez zwi臋kszania bud偶etu Firmy.

— To proste, Jack — za艣mia艂 si臋 Clark. — Wyrzuci膰 dwa tysi膮ce urz臋das贸w i jeszcze si臋 na tym oszcz臋dzi.

— Ci ludzie maj膮 rodziny, John — zwr贸ci艂 mu uwag臋 Ryan.

— Wydzia艂y wywiadu i administracji maj膮 od cholery etat贸w, tkwi艂e艣 w tym d艂ugo i przecie偶 wiesz o tym doskonale. Warto to zrobi膰 cho膰by po to, by roz艂adowa膰 korki na parkingach. Obni偶enie wieku emerytalnego za艂atwi艂oby wi臋ksz膮 cz臋艣膰 problemu.

Ryan przez chwil臋 zastanowi艂 si臋 nad tym.

— Kto艣 b臋dzie musia艂 t臋 rze藕 wzi膮膰 na siebie. MP, jak zniesiesz sytuacj臋, w kt贸rej Ed znowu b臋dzie nad tob膮?

— Jak co wiecz贸r, Jack — odpar艂a pani Foley z filuternym b艂yskiem b艂臋kitnych oczu. — Ed by艂 zawsze lepszy w administrowaniu, a ja w pracy w terenie.

— Plan B艁臉KIT?

— Tak, Jack — odpar艂 Clark. — Potrzebujemy gliniarzy, m艂odych detektyw贸w, zwyk艂ych mundurowych. Wiesz dobrze, dlaczego: maj膮 przygotowanie i umiej膮 prze偶y膰 na ulicy.

Ryan kiwn膮艂 g艂ow膮.

— Dobrze. Mary Pat, za tydzie艅 z prawdziwym 偶alem przyjm臋 rezygnacj臋 zast臋pcy dyrektora do spraw wywiadu i mianuj臋 Eda na jego miejsce. Powiedz mu, 偶e ma mi przedstawi膰 konkretny plan przesuni臋膰 etat贸w, maj膮cych na celu wzmocnienie operacyjnego kosztem wywiadu i administracji, a ja go zatwierdz臋.

— Wspaniale! — Mary Pat wznios艂a sw贸j kieliszek z winem, przepijaj膮c do zwierzchnika si艂 zbrojnych.

— I jeszcze co艣. John?

— Tak, panie prezydencie?

— Kiedy Roger prosi艂 mnie o obj臋cie wiceprezydentury, poprosi艂em go o co艣.

— Tak?

— Mam zamiar obj膮膰 prezydenck膮 amnesti膮 niejakiego Johna T. Kelly'ego. Zostanie to og艂oszone w tym roku. Powiniene艣 mi powiedzie膰, 偶e m贸j ojciec prowadzi艂 dochodzenie w twojej sprawie.

Po raz pierwszy od lat komu艣 uda艂o si臋 zaskoczy膰 Clarka. Zblad艂 jak trup.

— Sk膮d... Sk膮d si臋 dowiedzia艂e艣?

— Znalaz艂em raport w osobistych papierach Jima Greera. Pami臋tam t臋 spraw臋. Te wszystkie zamordowane kobiety. Pami臋tam, jak si臋 nad tym m臋czy艂 i jak by艂 szcz臋艣liwy, 偶e wreszcie zostawi艂 to za sob膮. Nigdy potem o tym nie wspomina艂, ale wiedzia艂em, co o tym my艣la艂. — Jack spu艣ci艂 wzrok, patrz膮c na kostki lodu kr膮偶膮ce wok贸艂 艣cianek naczynia w takt ruch贸w jego r臋ki. — Chyba by艂by szcz臋艣liwy z takiego zako艅czenia. I pewnie by si臋 ucieszy艂 wiedz膮c, 偶e nie utopi艂e艣 si臋 wtedy pod tym statkiem.

— Jezu, Jack... Znaczy, cholera...

— Zas艂ugujesz na to, by wr贸ci膰 wreszcie do swego prawdziwego nazwiska. Nie mog臋 wymaza膰 rzeczy, kt贸re zrobi艂e艣. Teraz, jako prezydent, nawet mi o tym nie wolno my艣le膰. Mo偶e m贸g艂bym jako zwyk艂y obywatel, nie wiem. Ale zas艂uguje pan na swoje prawdziwe nazwisko, panie Kelly.

— Dzi臋kuj臋, panie prezydencie. Ja... Dzi臋kuj臋.

Chavez zastanawia艂 si臋, o co tu chodzi. Przypomnia艂 sobie rozmow臋 z tym facetem na Saipanie, emerytowanym podoficerem Stra偶y Przybrze偶nej o przydomku „Dni贸wka”. I te par臋 s艂贸w, po艣piesznie przerwane, o zabijaniu jakich艣 ludzi. Na ile zna艂 pana C, zabijanie nie powodowa艂o u niego takiej blado艣ci, wi臋c to musia艂a by膰 jaka艣 grubsza historia.

— Co艣 jeszcze? — zapyta艂 Jack. — Chcia艂bym wr贸ci膰 do swojej rodziny, zanim wszystkie dzieci pozasypiaj膮.

— Czyli plan B艁臉KIT jest zatwierdzony?

— Tak, MP. Mo偶ecie zacz膮膰 go realizowa膰, jak tylko Ed dostarczy mi go na papierze.

— Ka偶臋 mu wraca膰 natychmiast — obieca艂a Mary Pat.

— No i dobrze. — Jack wsta艂 i ruszy艂 do drzwi, a go艣cie poszli w jego 艣lady.

— Panie prezydencie? — us艂ysza艂 g艂os Chaveza.

— Tak?

— Co b臋dzie z wyborami prezydenckimi?

— A co ma by膰?

— Wpad艂em dzi艣 rano na uczelni臋 i doktor Alpher powiedzia艂, 偶e wszyscy powa偶ni kandydaci z obu partii zgin臋li na Kapitelu, a przecie偶 dawno min臋艂y terminy zg艂aszania nowych kandydat贸w. Nikt si臋 ju偶 nie mo偶e zg艂osi膰. Mamy rok wyborczy, a nikt nie kandyduje. Prasa na razie tego nie zauwa偶y艂a.

Nawet Andrea Price zamruga艂a ze zdumienia. Po chwili wszyscy zdali sobie spraw臋 z tego, 偶e to prawda.

* * *

— Do Pary偶a?

— Profesor Rousseau z Instytutu Pasteura w Pary偶u jest zdania, 偶e by膰 mo偶e wynalaz艂 metod臋 leczenia tej choroby. To jedyna szansa, jaka nam pozosta艂a.

Rozmawiali na korytarzu przed izolatk膮 siostry Jeanne Baptiste, nadal ubrani w niebieskie skafandry, podobne do ubior贸w kosmonaut贸w. Sp艂ywali potem, mimo klimatyzator贸w wisz膮cych wewn膮trz przy paskach. Ich pacjentka umiera艂a i cho膰 ju偶 sam fakt by艂 straszny, spos贸b, w jaki si臋 to dokonywa艂o, przekracza艂 najgorsze wyobra偶enia. Benedict Mkusa mia艂 niebywa艂e szcz臋艣cie, 偶e wirus ebola z jakiej艣 niewyt艂umaczalnej przyczyny zaatakowa艂 w pierwszej kolejno艣ci serce, dzi臋ki czemu jego agonia, cho膰 i tak przera偶aj膮ca, trwa艂a kr贸tko. By艂 to rzadki akt 艂aski, skracaj膮cy mu wydatnie cierpienia. Ta pacjentka nie mia艂a takiego szcz臋艣cia. Analizy krwi wykazywa艂y, 偶e wirus niszczy w膮trob臋, ale nast臋puje to powoli. Serce pozosta艂o na razie nietkni臋te. Wirus ebola unicestwia艂 jej cia艂o systematycznie, nie 艣piesz膮c si臋. Jej uk艂ad pokarmowy po prostu rozpada艂 si臋. Traci艂a mn贸stwo krwi, zar贸wno przez wymioty, jak i biegunk臋. B贸l by艂 straszliwy, ale jej cia艂o nadal toczy艂o, z g贸ry skazan膮 na niepowodzenie, walk臋 o przetrwanie. Jedyne, co na tej walce zyskiwa艂a, to jeszcze wi臋cej b贸lu, tak 偶e nawet pot臋偶na dawka morfiny nie dawa艂a sobie ju偶 z nim do ko艅ca rady.

— Ale jak my j膮...? — nie musia艂a ko艅czy膰. Tylko Air Afrique lata艂a regularnie do Pary偶a, ale nie by艂o mowy o tym, by ta, czy jakakolwiek inna linia zgodzi艂a si臋 gdziekolwiek przetransportowa膰 osob臋 zaatakowan膮 wirusem ebola. To doskonale wsp贸艂gra艂o z planami doktora Moudi.

— Sam zajm臋 si臋 transportem. Pochodz臋 z bogatej rodziny. Mog臋 za艂atwi膰 prywatny odrzutowiec, kt贸rym polecimy do Pary偶a. W ten spos贸b 艂atwiej b臋dzie potem zdezynfekowa膰 艣rodek transportu.

— No nie wiem. Musz臋 chyba zapyta膰...

— Nie chc臋 siostry ok艂amywa膰. Ona zapewne i tak umrze, ale je偶eli jest jakakolwiek szansa na jej uratowanie, to jest ni膮 tylko profesor Rousseau. Studiowa艂em u niego i je偶eli on m贸wi, 偶e co艣 ma, to tak jest na pewno. Prosz臋 mi pozwoli膰 艣ci膮ga膰 samolot.

— Nie mog臋 panu tego odm贸wi膰, ale musz臋...

— Rozumiem.

* * *

Prywatnym odrzutowcem, o kt贸rym m贸wi艂 Moudi, by艂 Gulfstream G-IV, kt贸ry w艂a艣nie l膮dowa艂 na lotnisku Rashid na wschodnim brzegu Tygrysu, kt贸ry w tych stronach nazywano Nahr Dulah. Samolot nosi艂 rejestracj臋 szwajcarsk膮, gdy偶 nale偶a艂 do maj膮cej tam siedzib臋 firmy, kt贸ra nie prowadzi艂a interes贸w na rynku wewn臋trznym Szwajcarii i p艂aci艂a na czas podatki, co powodowa艂o, 偶e pozostawa艂a poza zainteresowaniem miejscowych w艂adz. Lot by艂 kr贸tki i raczej nie zas艂ugiwa艂by na wzmiank臋, gdyby nie pora dnia i trasa, kt贸r膮 przylecia艂: z Bejrutu przez Teheran do Bagdadu.

Naprawd臋 nazywa艂 si臋 Ali Badrajn i, chocia偶 zdarza艂o mu si臋 wyst臋powa膰 i pracowa膰 pod wieloma innymi nazwiskami, w tej misji powr贸ci艂 do niego, gdy偶 zdradza艂o irackie pochodzenie. Jego rodzina wyemigrowa艂a dawno temu do Jordanii, gdzie obiecywano im lepsze 偶ycie, ale, podobnie jak rzesze innych uchod藕c贸w, dostali si臋 w tryby historii, kt贸rej ko艂a kr臋ci艂y si臋 tutaj wyj膮tkowo energicznie. W dodatku m艂ody Badrajn sta艂 si臋 cz艂onkiem ruchu, kt贸ry za cel postawi艂 sobie likwidacj臋 pa艅stwa Izrael. Ruch ten zacz膮艂 zagra偶a膰 kr贸lowi Husajnowi, kt贸ry w ko艅cu postanowi艂 si臋 z nim raz na zawsze rozprawi膰 i pozby膰, je艣li nie z tego 艣wiata, to chocia偶 z tego kraju. W rezultacie Badrajnowie stracili wszystko, czego z trudem dorobili si臋 w nowej ojczy藕nie. Ali nie przej膮艂 si臋 tym w贸wczas zbytnio.

Teraz to ju偶 co innego. Uroki 偶ycia terrorysty przez te lata straci艂y na atrakcyjno艣ci i, chocia偶 zaszed艂 bardzo wysoko w hierarchii swojego zawodu, gdzie sta艂 si臋 cenionym specjalist膮 od zbierania informacji, niewiele z tego mia艂 na staro艣膰, je艣li nie liczy膰 dozgonnej 艣miertelnej wrogo艣ci najbardziej skutecznej s艂u偶by kontrwywiadowczej 艣wiata. Zamiast tego nie pogniewa艂by si臋 na odrobin臋 komfortu i poczucia bezpiecze艅stwa. Mo偶e, kiedy uda mu si臋 to zadanie, b臋dzie m贸g艂 ich zazna膰. Irackie pochodzenie i zas艂ugi w walce zyska艂y mu tu wiele kontakt贸w. Pom贸g艂 wy艣ledzi膰 dw贸ch ludzi, kt贸rych chcia艂 zlikwidowa膰 iracki wywiad, obu z pozytywnym rezultatem. To dawa艂o mu fory na wej艣ciu, dlatego wybrano w艂a艣nie jego.

Samolot zako艅czy艂 dobieg i poko艂owa艂 do miejsca, w kt贸rym drugi pilot otworzy艂 drzwi i opu艣ci艂 schodki. Podjecha艂 samoch贸d, Badrajn wsiad艂 do niego i Mercedes zaraz ruszy艂.

— Pok贸j z tob膮, bracie — powiedzia艂 do cz艂owieka, kt贸ry siedzia艂 w samochodzie.

— Pok贸j? — 偶achn膮艂 si臋 na to pozdrowienie genera艂. — To jedno, czego nam brakuje.

Wygl膮da艂 jakby nie zmru偶y艂 oka od chwili zamachu. R臋ce trz臋s艂y mu si臋 od nadmiaru kawy, a mo偶e od alkoholu, kt贸ry wypi艂, by uspokoi膰 nerwy. Rozmy艣lania nad tym, czy do偶yje si臋 wraz z rodzin膮 ko艅ca tygodnia, mog膮 by膰 lekko stresuj膮ce. Z jednej strony cz艂owiek nie mo偶e by膰 pewien dnia ni godziny, wi臋c lepiej mie膰 si臋 na baczno艣ci. Z drugiej musi si臋 od tego oderwa膰, 偶eby nie zwariowa膰. Genera艂 mia艂 偶on臋, dzieci i kochank臋, mia艂 si臋 o kogo martwi膰. Inni pewnie te偶. To dobrze.

— Sytuacja nie jest najlepsza, ale na razie pod kontrol膮, co?

Jedno spojrzenie na genera艂a wystarczy艂o mu za odpowied藕. Pozytywny aspekt udanego zamachu by艂 taki, 偶e gdyby strzelec sfuszerowa艂 i W膮sacz odni贸s艂by tylko ran臋, genera艂 stan膮艂by pod murem za niedopilnowanie prezydenta. Bycie szefem wywiadu dyktatora to niebezpieczne zadanie, zw艂aszcza je偶eli pryncypa艂 ma wielu wrog贸w. Zaprzeda艂 dusz臋 diab艂u i my艣la艂, 偶e ten nigdy nie przyjdzie po swoje? Jak tak inteligentny cz艂owiek m贸g艂 by膰 r贸wnocze艣nie takim idiot膮?

— Po co tu przyjecha艂e艣? — zapyta艂 wreszcie genera艂.

— Ofiarowa膰 wam pomocn膮 d艂o艅.

13
Wyzwanie

Na ulicach sta艂y czo艂gi, a czo艂gi nale偶a艂y do obiekt贸w, kt贸re analitycy obraz贸w z rozpoznania powietrznego lubili liczy膰. Na orbicie znajdowa艂y si臋 trzy satelity szpiegowskie KH-11. Jeden z nich powoli zamiera艂 po jedenastu latach wiernej s艂u偶by. Dawno wyczerpa艂 zapas paliwa do silnik贸w manewrowych, jeden z paneli jego baterii s艂onecznych by艂 ju偶 tak niesprawny, 偶e nie zdo艂a艂by zasili膰 nawet latarki, ale jego trzy kamery wci膮偶 robi艂y zdj臋cia i przesy艂a艂y je do geostacjonarnych satelit贸w telekomunikacyjnych, zawieszonych nad Oceanem Indyjskim. Za ich po艣rednictwem za艣 trafia艂y do r贸偶nych instytucji, zajmuj膮cych si臋 ich analiz膮, w tym i do CIA.

— Tak, martwy sezon dla kieszonkowc贸w — skomentowa艂 analityk, spogl膮daj膮c na zegarek. Doda艂 osiem godzin i wysz艂o mu, 偶e na miejscu jest dziesi膮ta rano. O tej porze ulice powinny by膰 pe艂ne ludzi pod膮偶aj膮cych do pracy, handluj膮cych, pracuj膮cych, siedz膮cych w kafejkach na ulicach i popijaj膮cych t臋 mordercz膮 mieszank臋, kt贸r膮 upierali si臋 nazywa膰 kaw膮. A dzisiaj nic, 偶ywej duszy, tylko czo艂gi na ulicach. Tu i 贸wdzie kilka os贸b, pojedynczych, z wygl膮du kobiety — pewnie wymykaj膮ce si臋 na zakupy. Na g艂贸wnych ulicach czo艂gi sta艂y u wylotu co czwartej przecznicy i na licznych rondach. Na pomniejszych ulicach wida膰 by艂o l偶ejsze pojazdy, na ka偶dym skrzy偶owaniu ustawi艂y si臋 grupki 偶o艂nierzy. Wida膰 by艂o, 偶e s膮 uzbrojeni, ale oczywi艣cie 偶adnych odznak, wi臋c ani stopni, ani rodzaju wojsk zidentyfikowa膰 si臋 nie dawa艂o.

— Nie m臋drkuj, tylko licz — pouczy艂 go szef.

— Tak jest — odpar艂 analityk. Po to tu siedzia艂, 偶eby liczy膰 czo艂gi, wi臋c nie narzeka艂. Po dzia艂ach m贸g艂 nawet okre艣li膰 typy. Maj膮c typy i ilo艣膰 mo偶na by艂o sprawdzi膰 jednostk臋, por贸wnuj膮c stan pojazd贸w w parkach sprz臋tu. Regularnie liczyli wszelkie czo艂gi w polu widzenia, sprawdzaj膮c, ile pojazd贸w pancernych na chodzie maj膮 Irakijczycy. Wed艂ug tego dawa艂o si臋 okre艣li膰 stan gotowo艣ci si艂 zbrojnych. O poziomie ich umiej臋tno艣ci strzeleckich nic to nie m贸wi艂o, czego najlepszy dow贸d mieli podczas wojny w Zatoce, ale jak cz艂owiek widzi czo艂g, to zwykle zak艂ada, 偶e dzia艂a, prawda? To jedyne sensowne podej艣cie. Pochyli艂 si臋 nad przegl膮dark膮 i wtedy zauwa偶y艂 bia艂y samoch贸d, z kszta艂t贸w s膮dz膮c Mercedesa, jad膮cego drog膮 numer 7. Wygl膮da艂o na to, 偶e kierowa艂 si臋 w kierunku toru wy艣cigowego Sibak al Mansur, gdzie zebra艂o si臋 jeszcze kilka podobnych samochod贸w. No i co z tego? On mia艂 liczy膰 czo艂gi.

* * *

Zr贸偶nicowanie klimatyczne Iraku nie ma sobie r贸wnego na 艣wiecie. W ten lutowy poranek 艣wieci艂o ostre s艂o艅ce, ale temperatura wynosi艂a zaledwie kilka stopni powy偶ej zera. Za par臋 godzin na s艂o艅cu dojdzie do trzydziestu stopni, a nikt nawet na to nie zwr贸ci uwagi. Zebrani oficerowie byli ubrani w zimowe, we艂niane mundury z wysokimi ko艂nierzami i bogato szamerowane z艂otem. Wi臋kszo艣膰 z nich pali艂a, wszyscy si臋 martwili. Gospodarz przedstawi艂 go艣cia tym, kt贸rzy go jeszcze nie znali. Nie trudzono si臋 zbyt wylewnymi powitaniami. Nikt jako艣 nie by艂 w nastroju do tradycyjnych kwiecistych pozdrowie艅. Ci ludzie byli zaskakuj膮co zachodni w obej艣ciu, zauwa偶y艂 Badrajn, zachowywali si臋 i wygl膮dali ca艂kowicie po 艣wiecku. Podobnie jak ich zamordowanemu przyw贸dcy, religia s艂u偶y艂a im jedynie za marny parawan i ubarwia艂a sztafa偶 uroczysto艣ci, cho膰 okoliczno艣ci sprawi艂y, 偶e bardziej intensywnie ni偶 zwykle zastanawiali si臋 nad tym, czy nauki o pot臋pieniu i piekle by艂y prawd膮. Doskonale wiedzieli, 偶e ju偶 wkr贸tce wielu z nich przekona si臋 o tym na w艂asnej sk贸rze. Ta mo偶liwo艣膰 martwi艂a ich na tyle, 偶e zdecydowali si臋 porzuci膰 swe klimatyzowane biura i przyby膰 na ten tor wy艣cigowy, by wys艂ucha膰, co on ma im do powiedzenia.

Wiadomo艣膰, kt贸r膮 mia艂 im przekaza膰, by艂a prosta.

— I mamy ci wierzy膰? — zapyta艂 szef sztabu armii, gdy sko艅czy艂.

— A macie inne wyj艣cie?

— Oczekujesz, 偶e porzucimy nasz膮 ojczyzn臋 i przejdziemy... do niego? — rozczarowanie pr贸bowa艂 ukry膰 za mask膮 gniewu.

— Pa艅ski wyb贸r, panie generale, to ju偶 pa艅ska prywatna sprawa. Je偶eli zdecyduje si臋 pan zosta膰 i walczy膰, to prosz臋 bardzo. Mnie poproszono tylko, 偶ebym tu przyby艂 i przekaza艂 wam wiadomo艣膰. Co te偶 i uczyni艂em — odpowiedzia艂 spokojnie Badrajn.

— Z kim mamy negocjowa膰? — rzeczowo zapyta艂 dow贸dca lotnictwa.

— Mo偶ecie przekaza膰 wasz膮 odpowied藕 mnie, ale jak ju偶 m贸wi艂em, nie ma mowy o 偶adnych negocjacjach. Nasza propozycja jest chyba uczciwa? — Nawet szczodra, cho膰 na to nie zas艂uguj膮. Wyjd膮 z tego nie tylko cali i zdrowi, oni i ich najbli偶si, ale jeszcze pozostan膮 bogaci. Ich prezydent ulokowa艂 du偶e sumy na rachunkach w r贸偶nych zak膮tkach 艣wiata, gdzie w wi臋kszo艣ci unikn臋艂y wykrycia i zamro偶enia lub zaj臋cia. Mieli dost臋p do wszelkich dokument贸w to偶samo艣ci i podr贸偶nych z ca艂ego 艣wiata — w tej dziedzinie wywiad iracki, wsp贸艂pracuj膮cy 艣ci艣le z kom贸rk膮 legalizacyjn膮 Ministerstwa Skarbu cieszy艂 si臋 zas艂u偶on膮 renom膮. — Macie jego przysi臋g臋 przed Bogiem, 偶e nie b臋dziecie prze艣ladowani, dok膮dkolwiek pojedziecie. — To musieli bra膰 na serio. Szef Badrajna by艂 ich wrogiem. Tak zaci臋tym i znienawidzonym, jak tylko m贸g艂 by膰 wr贸g na tym 艣wiecie. Ale jednocze艣nie by艂 duchownym, znanym z oddania swej religii, kt贸ry nie przywo艂uje imienia boskiego nadaremnie.

— Do kiedy mamy przekaza膰 odpowied藕? — Dow贸dca si艂 l膮dowych by艂 wr臋cz uni偶enie grzeczny.

— Do jutra, nawet do pojutrza. A potem, no c贸偶... Potem ju偶 niczego nie b臋d臋 m贸g艂 zagwarantowa膰. Moje instrukcje na razie si臋gaj膮 tylko do pojutrza.

— Warunki podr贸偶y?

— Mo偶ecie je ustali膰 sami, oczywi艣cie w granicach rozs膮dku. — Badrajn zastanawia艂 si臋, czego jeszcze mogli oczekiwa膰 od niego i od jego sponsora.

Ale decyzja, kt贸rej od nich oczekiwa艂, by艂a trudniejsza, ni偶 m贸g艂 sobie wyobrazi膰. Patriotyzm zebranych genera艂贸w by艂 do艣膰 szczeg贸lnego rodzaju. Kochali sw贸j kraj, g艂贸wnie dlatego, 偶e go ca艂kowicie kontrolowali. Tu mieli w艂adz臋, byli prawdziwymi panami 偶ycia i 艣mierci, a w艂adza to silniejszy narkotyk ni偶 pieni膮dze. Tak silny, 偶e ludzie gotowi s膮 dla niego ryzykowa膰 偶yciem i dusz膮. Jednemu z nich, my艣leli, czy te偶 mieli nadziej臋, mo偶e uda艂oby si臋 wyj艣膰 z tego ca艂o. Mo偶e m贸g艂by przej膮膰 sched臋 po zamordowanym prezydencie i przywr贸ci膰 dawny porz膮dek rzeczy. Mo偶e trzeba by si臋 by艂o otworzy膰 na 艣wiat, wpu艣ci膰 te cholerne inspekcje z ONZ, niech sobie ogl膮daj膮 co chc膮, byle si臋 odczepili i cofn臋li sankcje gospodarcze. Mo偶e uda艂oby si臋 wszystko zacz膮膰 od nowa, korzystaj膮c ze 艣mierci W膮sacza, cho膰 przecie偶 i tak wszyscy na 艣wiecie widzieliby, 偶e nic nowego si臋 nie dzieje. Tu co艣 obieca膰, tam co艣 obieca膰, wspomnie膰 o demokracji, wyborach, to musia艂o zadzia艂a膰 i dawni 艣miertelni wrogowie zadeptaliby si臋 na 艣mier膰, 艣piesz膮c z pomoc膮, by da膰 im now膮 szans臋. Od lat ju偶 nie zaznali takiego spokoju jak teraz. Ka偶dy z nich zna艂 tych, kt贸rzy zgin臋li z r膮k ich ukochanego przyw贸dcy albo w „wypadkach” organizowanych z jego woli. Tragicznie zmar艂y przyw贸dca ukocha艂 zw艂aszcza katastrofy 艣mig艂owc贸w. Teraz mieli do wyboru 偶ycie przy w艂adzy i w spokoju, gdyby ten scenariusz wypali艂, albo 偶ycie wygna艅ca gdzie艣 na obczy藕nie. Ka偶dy z nich zazna艂 w艂adzy i 偶ycia w luksusie. Ka偶dy z nich mia艂 na skinienie wielu ludzi gotowych wykona膰 ka偶de 偶yczenie i nie chodzi艂o o s艂u偶膮cych, ale 偶o艂nierzy. Tylko jedna drobnostka: pozostanie w kraju by艂o najwi臋kszym w 偶yciu hazardem, na jaki kiedykolwiek kt贸rykolwiek z nich m贸g艂 si臋 zdecydowa膰. Kraj nie bez powodu zosta艂 sparali偶owany najwi臋ksz膮 w ich 偶yciu koncentracj膮 wojska na ulicach. Nikt nie mia艂 poj臋cia, co tak naprawd臋 my艣leli ludzie, kt贸rzy jeszcze przed paroma dniami zdzierali sobie gard艂a krzycz膮c, jak bardzo kochaj膮 Drogiego Przyw贸dc臋. Zaledwie tydzie艅 temu by艂a to rzecz bez znaczenia, ale teraz liczy艂a si臋, i to bardzo. Przecie偶 偶o艂nierze, kt贸rymi dowodzili, przyszli z tego morza ludzi. Kt贸ry z nich b臋dzie mia艂 na tyle charyzmy, by teraz obj膮膰 nad nimi dow贸dztwo? Kt贸ry z nich obejmie kontrol膮 parti臋 Baas? Czy kt贸ry艣 z nich ma na tyle si艂y woli, by inni poszli za nim? Tylko wtedy, je偶eli znajd膮 w swoich szeregach kogo艣 takiego, kogo艣, za kim ca艂y nar贸d poszed艂by z w艂asnej woli, a nie pod bagnetami, mog艂oby im si臋 to wszystko uda膰. Tylko wtedy mogliby patrze膰 w przysz艂o艣膰, je艣li nie bez strachu, to w ka偶dym razie z nadziej膮, 偶e ich odwaga i do艣wiadczenie wystarcz膮, by stawi膰 czo艂o wyzwaniom, jakie mog膮 napotka膰. Patrzyli teraz po sobie z niemym pytaniem: Kto?

Znalezienie w ich gronie cz艂owieka z charyzm膮 i odwag膮 by艂o nie lada problemem. Je偶eli tacy ludzie kiedykolwiek trafiali do tego grona, to ich ko艣ci, wymieszane ze szcz膮tkami 艣mig艂owc贸w, biela艂y teraz we wszystkich zak膮tkach kraju. A nie mogli stworzy膰 junty, bo dyktatura nie znosi sp贸艂ek. Ka偶dy z nich dostrzega艂 doskonale swoje zalety i wady pozosta艂ych. Prywatne zawi艣ci i rywalizacja ze偶ar艂aby ich na tyle, 偶e mogliby polu藕ni膰 偶elazn膮 r臋k臋, kt贸r膮 musieliby trzyma膰 rodak贸w za gard艂a i wtedy nieszcz臋艣cie gotowe. Nie raz ju偶 tak bywa艂o w historii ich kraju? Zawsze ko艅czy艂o si臋 to spotkaniem o 艣wicie twarz膮 w twarz z w艂asnymi 偶o艂nierzami, za to plecami do 艣ciany koszar.

Nic ich nie 艂膮czy艂o, nie mieli 偶adnego celu opr贸cz w艂adzy i ch臋ci z niej korzystania. Jednemu cz艂owiekowi mog艂o to wystarczy膰, ale dla junty to za ma艂o. Junt臋 musia艂oby co艣 jednoczy膰, cokolwiek, jaka艣 nadrz臋dna idea narzucona przez kogo艣, albo wyp艂ywaj膮ca od nich samych, ale wyznawana wsp贸lnie. 呕aden z nich nie czu艂 si臋 na si艂ach narzuci膰 czego艣 pozosta艂ym, a razem nie byli w stanie wytyczy膰 wsp贸lnego celu. Mieli pot臋偶n膮 w艂adz臋, ale byli s艂abymi lud藕mi, bo nie istnia艂o nic, w co by wierzyli. Mogli dowodzi膰 z zaplecza, ale nie sta膰 ich by艂o na to, by prowadzi膰 walk臋 z pierwszej linii. Przynajmniej byli na tyle inteligentni, by sobie zdawa膰 z tego spraw臋. I dlatego Badrajn przylecia艂 do Bagdadu. Patrzy艂 im w oczy i czyta艂 ich my艣li, jak w ksi膮偶ce, cho膰 zdawa艂o im si臋, 偶e zachowuj膮 kamienne twarze. Gdyby by艂 w艣r贸d nich cz艂owiek odwa偶ny, dawno narzuci艂by im swoje przyw贸dztwo. Ale dzielnych dawno wyci膮艂 kto艣 jeszcze dzielniejszy i bardziej bezwzgl臋dny, kt贸rego z kolei 艣ci臋艂a niewidzialna r臋ka kogo艣, kto mia艂 wi臋cej cierpliwo艣ci i by艂 jeszcze bardziej bezwzgl臋dny — na tyle, by teraz przedstawi膰 im t臋 wspania艂omy艣ln膮 ofert臋. Badrajn wiedzia艂 z g贸ry, jaka b臋dzie odpowied藕, r贸wnie dobrze jak oni. Zamordowany prezydent Iraku nie pozostawi艂 po sobie nast臋pcy, bo tak nie post臋puj膮 ludzie, kt贸rzy nie wierz膮 w nic poza sob膮.

* * *

Telefon zadzwoni艂 o 6.05. Ryanowi nie przeszkadza艂o wstawanie przed si贸dm膮. Od lat budzi艂 si臋 o tej porze, a teraz ju偶 nie musia艂 doje偶d偶a膰 do pracy. Teraz drog臋 do pracy pokonywa艂 wind膮 i mia艂 prawo oczekiwa膰, 偶e skoro tak, to czas zaoszcz臋dzony na je藕dzie b臋dzie m贸g艂 przespa膰. Zreszt膮 pami臋ta艂 jeszcze drzemki na tylnym siedzeniu w drodze do Langley.

— Tak?

— Czy to pan, panie prezydencie? — Jack zdziwi艂 si臋, s艂ysz膮c g艂os Arnie'ego. Poczu艂 pokus臋, by zapyta膰 kogo to, do cholery, innego spodziewa艂 si臋 zasta膰 o tej porze pod tym numerem.

— Co si臋 dzieje?

— K艂opoty.

* * *

By艂y wiceprezydent Edward J. Kealty nie zmru偶y艂 oka przez ca艂膮 noc, ale nawet wytrawny obserwator nigdy by si臋 tego nie domy艣li艂. G艂adko ogolony, wyprostowany, z b艂yskiem w oku wkroczy艂 wraz z 偶on膮 i doradcami do budynku CNN, gdzie, w towarzystwie um贸wionego przez telefon producenta, skierowali si臋 do windy. Wymieniono tylko najniezb臋dniejsze pozdrowienia.

Od trzech godzin trwa艂a wymiana telefon贸w, przygotowuj膮cych t臋 chwil臋. Najpierw do szefa sieci. Stary przyjaciel, do艣wiadczony menad偶er telewizyjny, po raz pierwszy w dobiegaj膮cej ju偶 schy艂ku karierze poczu艂 si臋 tak, jakby piorun w niego strzeli艂. No bo co艣 w cz艂owieku telewizji oczekuje niespodziewanych katastrof, kraks lotniczych, wykolejania si臋 poci膮g贸w, strasznych zbrodni i innych przera偶aj膮cych wydarze艅 dnia codziennego, z kt贸rych relacjonowania 偶yje telewizja, ale o czym艣 takim jeszcze nie s艂ysza艂. Dwie godziny p贸藕niej zadzwoni艂 do Arnie'ego van Damma, te偶 starego kumpla, bo z czas贸w reporterskiej m艂odo艣ci zapami臋ta艂 doskonale, 偶e naczeln膮 zasad膮 偶ycia skutecznego dziennikarstwa jest 艣cis艂e przestrzeganie zasady OWD: Os艂aniaj W艂asn膮 Dup臋. Nie by艂 to jedyny pow贸d tego telefonu. Szef CNN by艂 tak偶e cz艂owiekiem, kt贸ry kocha艂 sw贸j kraj, cho膰 mo偶e nie obnosi艂 si臋 z tym publicznie. Nie mia艂 zielonego poj臋cia, dok膮d ta historia mo偶e ich zaprowadzi膰. Zadzwoni艂 te偶 do doradcy prawnego sieci, by艂ego s臋dziego, kt贸ry teraz konferowa艂 przez telefon z ekspertem konstytucjonalist膮 z Uniwersytetu Georgetown. Szef sieci ponownie zadzwoni艂 do Eda Kealty'ego, tym razem do studia.

— Jeste艣 tego pewien, Ed? — zapyta艂.

— Nie mam wyboru. Chcia艂bym mie膰, ale nie mam.

— To b臋dzie tw贸j pogrzeb. Przyjd臋 popatrze膰. — G艂os w s艂uchawce umilk艂. Nastr贸j na jej drugim ko艅cu by艂 o wiele pogodniejszy. Ludzie, co za materia艂! I znowu CNN b臋dzie pierwsza! Obowi膮zkiem dziennikarzy jest przekazywa膰 wiadomo艣ci i tyle.

* * *

— Arnie, im kompletnie odbi艂o, czy to tylko sen?

Siedzieli na g贸rze, w prezydenckim prywatnym salonie. Jack by艂 ubrany w jakie艣 domowe ciuchy, van Damm nie zd膮偶y艂 jeszcze za艂o偶y膰 krawata, a w dodatku mia艂 skarpetki nie do pary. Co gorsza, van Damm wygl膮da艂 na kompletnie zszokowanego, jak jeszcze nigdy dot膮d.

— Chyba trzeba b臋dzie poczeka膰 i zobaczy膰...

Obaj odwr贸cili si臋, s艂ysz膮c otwierane drzwi.

— Panie prezydencie — powiedzia艂 m臋偶czyzna w wieku oko艂o pi臋膰dziesi膮tki, odziany w nienaganny urz臋dowy garnitur. By艂 wysoki i zdradza艂 oznaki lekkiego zdenerwowania. Za nim post臋powa艂a Andrea. Ona ju偶 tak偶e wiedzia艂a mniej wi臋cej co si臋 sta艂o.

— To pan Patrick Martin — przedstawi艂 go艣cia Arnie.

— Prokurator z wydzia艂u karnego Departamentu Sprawiedliwo艣ci, tak? — upewni艂 si臋 Ryan, wstaj膮c, by u艣cisn膮膰 d艂o艅.

— Pat jest jednym z naszych najlepszych specjalist贸w od procedury, a tak偶e wyk艂ada prawo konstytucyjne na Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona — uzupe艂ni艂 prezentacj臋 szef sztabu.

— I co pan o tym wszystkim s膮dzi? — zapyta艂 Jack, a w jego g艂osie da艂o si臋 s艂ysze膰 zaskoczenie i niedowierzanie.

— Chyba najpierw powinni艣my zobaczy膰, co ma do powiedzenia strona przeciwna — rozs膮dnie odpar艂 s臋dzia Martin.

— Pan od dawna w wydziale? — zapyta艂 Jack, siadaj膮c.

— Dwadzie艣cia trzy lata. Przedtem w FBI — odpar艂 go艣膰, przyjmuj膮c fili偶ank臋 z kaw膮. Zdecydowa艂 si臋 posta膰.

— O, zaczyna si臋 — zauwa偶y艂 Arnie i w艂膮czy艂 艣ciszony dot膮d g艂o艣nik telewizora.

— Panie i panowie, z wizyt膮 w naszym waszyngto艅skim studiu jest dzi艣 wiceprezydent Edward J. Kealty. — Szef dzia艂u politycznego CNN te偶 wygl膮da艂 na wyci膮gni臋tego z 艂贸偶ka i by艂 autentycznie poruszony. Ryan zauwa偶y艂, 偶e ze wszystkich, kt贸rzy mieli z t膮 spraw膮 jakikolwiek zwi膮zek, tylko sam Kealty wygl膮da prawie normalnie. — Ma pan nam do zakomunikowania co艣 bardzo niezwyk艂ego, czy tak?

— Tak, Barry, mam. Powinienem chyba zacz膮膰 od tego, 偶e to najtrudniejsza rzecz, jak膮 w ci膮gu trzydziestu lat mojej publicznej kariery przysz艂o mi powiedzie膰. — G艂os Kealty'ego by艂 spokojny, stonowany, dobitny, jasny i wyra藕ny, jakby s艂owami rze藕bi艂 ludziom w g艂owach, a nie tylko przekazywa艂 komunikat. — Jak wszyscy wiemy, prezydent Durling poprosi艂 mnie, 偶ebym ust膮pi艂 ze stanowiska wiceprezydenta. Przyczyn膮 by艂o moje zachowanie jeszcze z czas贸w senackich. No c贸偶, nie jest dla nikogo tajemnic膮, 偶e moje zachowanie nie zawsze mog艂oby stanowi膰 w艂a艣ciwy wzorzec, tak jak powinno. To dotyczy wielu os贸b z 偶ycia publicznego, co oczywi艣cie nie stanowi usprawiedliwienia w moim przypadku. Om贸wili艣my t臋 sytuacj臋 z Rogerem i wsp贸lnie doszli艣my do wniosku, 偶e najlepiej b臋dzie, je偶eli opuszcz臋 zajmowane stanowisko, tak by przez czas, jaki pozosta艂 do wybor贸w, m贸g艂 znale藕膰 bardziej odpowiedniego kandydata na wiceprezydentur臋. Do czasu wybor贸w moje stanowisko mia艂 obj膮膰 John Ryan, jako czasowo pe艂ni膮cy obowi膮zki wiceprezydenta. Zgadza艂em si臋 z Rogerem w ca艂ej rozci膮g艂o艣ci, naprawd臋. Ju偶 tyle lat sp臋dzi艂em w s艂u偶bie publicznej, 偶e perspektywa spokojnej emerytury, zabaw z wnukami i od czasu do czasu wyg艂oszenia tu i 贸wdzie odczytu, naprawd臋 mi odpowiada艂a. Tak wi臋c zgodzi艂em si臋 spe艂ni膰 pro艣b臋 Rogera w imi臋, no c贸偶, w imi臋 nadrz臋dnego interesu kraju, dla jego dobra. Zgodzi艂em si臋, ale tak naprawd臋 rezygnacji nigdy nie z艂o偶y艂em.

— Chwileczk臋. — Barry podni贸s艂 r臋k臋, jakby 艂apa艂 pi艂k臋 na meczu baseballowym. — Zdaje mi si臋, 偶e naszym widzom nale偶y si臋 w tym miejscu jakie艣 wyja艣nienie. Jak to: nie z艂o偶y艂 pan rezygnacji?

— Widzisz, Barry, pojecha艂em wtedy do Departamentu Stanu. Konstytucja wymaga, by urz臋duj膮cy prezydent lub wiceprezydent sk艂ada艂 swoj膮 rezygnacj臋 sekretarzowi stanu. Spotka艂em si臋 z sekretarzem Hansonem i w prywatnej rozmowie om贸wili艣my to zagadnienie. Mia艂em nawet ze sob膮 przygotowany dokument, ale okaza艂o si臋, 偶e zawiera on b艂臋dy formalne, wi臋c Brett poprosi艂 mnie, 偶ebym go przepisa艂. Tak wi臋c wr贸ci艂em do domu, by zastanowi膰 si臋 nad koniecznymi zmianami i um贸wili艣my si臋, 偶e przywioz臋 poprawiony dokument nast臋pnego dnia. Niestety, nikt z nas nie by艂 w stanie przewidzie膰 wydarze艅, kt贸re rozegra艂y si臋 tego wieczoru. Wstrz膮sn臋艂y one mn膮 r贸wnie silnie, jak wszystkimi, a kto wie, czy nawet nie mocniej. Przecie偶 tego strasznego wieczoru w Kongresie zgin臋艂o tylu moich przyjaci贸艂, z kt贸rymi tyle lat przepracowa艂em wsp贸lnie dla powszechnego dobra. I wszystkich ich zabrak艂o w wyniku tego tch贸rzliwego i barbarzy艅skiego ataku. Moja rezygnacja nie dosz艂a jednak do skutku. — Kealty spu艣ci艂 wzrok, zagryzaj膮c warg臋, ale tylko na chwil臋. — Barry, to by nawet tak mog艂o zosta膰. Da艂em s艂owo Durlingowi i nadal chc臋 go dotrzyma膰. Ale nie mog臋, Barry. Po prostu nie mog臋 w tej sytuacji. Znam Jacka Ryana od z g贸r膮 dziesi臋ciu lat. To wspania艂y cz艂owiek, bardzo odwa偶ny, zas艂u偶ony dla kraju, ale, niestety, nie jest to cz艂owiek zdolny uleczy膰 kraj z ran, jakie odni贸s艂. A najlepszym dowodem na to jest jego wczorajsze nieszcz臋sne or臋dzie do narodu. Jak mo偶emy oczekiwa膰, 偶e rz膮d b臋dzie zdolny nale偶ycie funkcjonowa膰 w tych ci臋偶kich warunkach, skoro zamykamy ludziom zdolnym do rz膮dzenia, do艣wiadczonym w tym zakresie, drog臋 do opr贸偶nionych stanowisk?

— Ale to przecie偶 pan Ryan jest prezydentem, czy偶 nie tak? — zapyta艂 Barry, tonem wskazuj膮cym na to, 偶e ledwie wierzy w艂asnym uszom.

— Barry, przecie偶 on nawet nie wie, jak poprowadzi膰 porz膮dne 艣ledztwo. Zastan贸w si臋 nad tym, co wygadywa艂 wczoraj. Ledwie tydzie艅 min膮艂, a on ju偶 wszystko wie. Czy mo偶na w co艣 takiego uwierzy膰? — Kealty zada艂 to pytanie oskar偶ycielskim tonem. — Czy mo偶na w co艣 takiego naprawd臋 uwierzy膰? Kto nadzoruje to 艣ledztwo? Kto tak naprawd臋 je prowadzi? Komu melduje o jego post臋pach? I co, ju偶, szast-prast i w tydzie艅 zamkni臋te dochodzenie w tak skomplikowanej sprawie? Jak nar贸d ameryka艅ski ma w co艣 takiego uwierzy膰? Kiedy zamordowano prezydenta Kennedy'ego, 艣ledztwo prowadzi艂 s臋dzia S膮du Najwy偶szego. A dlaczego? Bo wszyscy chcieli by膰 pewni, 偶e poprowadzi je jak nale偶y, ot co.

— Przepraszam, panie wiceprezydencie, ale pan nie odpowiedzia艂 na moje pytanie.

— Barry, Ryan nigdy nie zosta艂 wiceprezydentem, bo ja nigdy nie ust膮pi艂em. Stanowisko nie by艂o wolne ani przez chwil臋, a konstytucja pozwala na tylko jednego wiceprezydenta. On nawet nie z艂o偶y艂 przysi臋gi wymaganej na tym stanowisku.

— Ale...

— My艣lisz, 偶e chc臋 tego, co robi臋? Nie mam wyboru. Jak mo偶na odbudowa膰 Kongres i rz膮d, opieraj膮c go na amatorach? Wczoraj wieczorem pan Ryan powiedzia艂 gubernatorom stan贸w, 偶e chce, by mu przys艂ano ludzi bez do艣wiadczenia w rz膮dzeniu. Jak ludzie bez poj臋cia jak si臋 to robi mog膮 stanowi膰 prawo? Barry, to jest m贸j pierwszy raz, kiedy pope艂niam samob贸jstwo na 偶ywo w telewizji. Czuj臋 si臋 jak jeden z senator贸w na rozprawie Andrew Jacksona. Spogl膮dam pod nogi, w otwarty gr贸b mojej politycznej kariery, ale niech tam. M贸j kraj liczy si臋 dla mnie wi臋cej od niej i je偶eli b臋dzie trzeba, zrobi臋 ten krok naprz贸d, bez wahania. To moja powinno艣膰. — Podni贸s艂 wzrok i skierowa艂 oczy prosto w obiektyw. Kamera powi臋kszy艂a jego naznaczon膮 bolesn膮 determinacj膮 twarz. Niemal mo偶na si臋 by艂o dopatrzy膰 艂ez, gdy tak deklarowa艂 pe艂n膮 samozaparcia mi艂o艣膰 do ojczyzny.

* * *

— Zawsze dobrze sukinsyn wypada艂 w telewizji — mrukn膮艂 van Damm.

— Ludzie, nie mog臋 w to uwierzy膰 — ze zdumieniem westchn膮艂 Ryan.

— Lepiej uwierz — odpar艂 Arnie. — Panie Martin, czy mo偶emy poprosi膰 o pa艅sk膮 opini臋?

— Przede wszystkim niech kto艣 uda si臋 do Departamentu Stanu i rzuci okiem na papiery sekretarza Hansona.

— FBI? — zapyta艂 Arnie.

— Tak — kiwn膮艂 g艂ow膮 Martin. — Nic na pewno nie znajdziemy, ale od tego trzeba zacz膮膰. Potem trzeba sprawdzi膰 dzienniki telefoniczne sekretariatu i notatki. Po nich przyjdzie kolej na przes艂uchiwanie os贸b. I tu zaczn膮 si臋 problemy. Sekretarz Hanson i jego 偶ona nie 偶yj膮. Prezydent z ma艂偶onk膮, oczywi艣cie tak偶e. Ci ludzie mieli na ten temat najwi臋cej do powiedzenia. W tej sytuacji przewiduj臋, 偶e nie uda nam si臋 zebra膰 zbyt wiele powa偶nych dowod贸w w tej sprawie, a i poszlak chyba te偶.

— Roger m贸wi艂 mi... — zacz膮艂 Arnie.

— To tylko pog艂oski — przerwa艂 mu Martin. — M贸wi pan, 偶e kto艣 panu powiedzia艂 co艣, co us艂ysza艂 od kogo艣. Z tym do s膮du nie mo偶emy p贸j艣膰.

— Prosz臋 kontynuowa膰.

— Panie prezydencie, nie ma przepis贸w reguluj膮cych tak膮 sytuacj臋, ani w konstytucji, ani w prawie stanowionym.

— Tak, tak. — Ryan machn膮艂 r臋k膮. — I orzeczenia S膮du Najwy偶szego te偶 nie ma, wiem. — Po chwili k艂opotliwego milczenia, doda艂: — A co, je偶eli to prawda?

— Panie prezydencie — odpar艂 Martin — to, czy te twierdzenia s膮, czy nie s膮 prawd膮, jest w tej chwili bez znaczenia. Je偶eli mu udowodnimy, 偶e k艂amie, a na to si臋 nie zanosi, to i tak na sw贸j spos贸b wygra艂. A skoro ju偶 m贸wimy o S膮dzie Najwy偶szym, to nawet po odtworzeniu Senatu i przepchni臋ciu przez niego nominacji, co nigdy nie przebiega艂o bez zatarg贸w i op贸藕nie艅, i tak wszyscy s臋dziowie b臋d膮 si臋 musieli odsun膮膰 od tej sprawy, by unikn膮膰 podejrze艅 o osobiste zaanga偶owanie w spraw臋, gdy偶 to pan podpisze ich nominacje. Tak wi臋c ten problem nie ma mo偶liwo艣ci rozwi膮zania na drodze prawnej.

— Ale przecie偶 nie ma 偶adnego prawa, kt贸re...

— No w艂a艣nie. I to jest sedno sprawy. — S臋dzia Martin zamy艣li艂 si臋. — Dobrze, prezydent lub wiceprezydent przestaje sprawowa膰 urz膮d z chwil膮 z艂o偶enia pisemnej rezygnacji. Z艂o偶enie pisemnej rezygnacji nast臋puje z chwil膮, gdy nadawca dostarczy w jakikolwiek spos贸b pismo do w艂a艣ciwego adresata. Tyle 偶e adresat nie 偶yje i mo偶emy z du偶膮 doz膮 prawdopodobie艅stwa za艂o偶y膰, 偶e dokumentu w jego biurze nie znajdziemy. Sekretarz Hanson bez w膮tpienia powiadomi艂 telefonicznie prezydenta o z艂o偶eniu tak wa偶nego dokumentu...

— Powiadomi艂 — potwierdzi艂 van Damm.

— ...ale prezydent te偶 nie 偶yje i nie mo偶e tego potwierdzi膰. Jego zeznanie mia艂oby rozstrzygaj膮c膮 warto艣膰, ale go nie otrzymamy. Czyli wracamy do punktu wyj艣cia. — Martinowi nie podoba艂o si臋 to, ale jednoczesne m贸wienie i analizowanie sytuacji by艂o ju偶 wystarczaj膮co trudne, 偶eby sobie tym nie zawraca膰 g艂owy. To przypomina艂o parti臋 szach贸w na szachownicy bez linii, na kt贸rej kto艣 na chybi艂 trafi艂 porozrzuca艂 pola.

— Ale...

— Tak, dzienniki sekretarek Hansona i prezydenta wyka偶膮, 偶e sekretarz dzwoni艂 do prezydenta, 艣wietnie. Tylko co powiedzia艂 sekretarz? Mo偶e tylko narzeka艂 na z艂膮 redakcj臋 dokumentu? Mo偶e zapowiada艂, 偶e jutro dostanie poprawiony dokument? To jest polityka, a nie prawo, panowie. Tak d艂ugo, jak Durling by艂 prezydentem, Kealty musia艂 odej艣膰 z powodu...

— Dochodzenia w sprawie seksualnego napastowania. — Arnie zaczyna艂 rozumie膰.

— W艂a艣nie. W swojej wypowiedzi nawet o tym wspomnia艂, wi臋c bardzo zr臋cznie zneutralizowa艂 ten punkt zaczepienia.

— Czyli wr贸cili艣my do punktu wyj艣cia — oceni艂 Ryan.

— Tak jest, panie prezydencie.

Ta uwaga wywo艂a艂a s艂aby u艣miech.

— Mi艂o, 偶e chocia偶 pan w to jeszcze wierzy.

* * *

Inspektor O'Day w towarzystwie trzech innych agent贸w z centrali FBI wysiad艂 z samochodu przed wej艣ciem do budynku. Kiedy umundurowany stra偶nik pojawi艂 si臋 i zacz膮艂 protestowa膰, O'Day machn膮艂 legitymacj膮 i po prostu poszed艂 dalej. Zatrzyma艂 si臋 przed portierni膮 na dole i zrobi艂 to samo.

— Powiedz swojemu szefowi, 偶e czekam na niego na si贸dmym pi臋trze — powiedzia艂. — G贸wno mnie obchodzi, co teraz robi — doda艂, widz膮c, 偶e stra偶nik zabiera si臋 do protestowania. — Ma tam by膰 i to zaraz. — Po czym, nie czekaj膮c na odpowied藕, wszyscy czterej agenci ruszyli do windy.

— Ej, Pat, nie przesadzasz troch臋? — zapyta艂 jeden z nich, ale dopiero gdy zamkn臋艂y si臋 drzwi w kabinie. Pozostali trzej byli funkcjonariuszami Biura Odpowiedzialno艣ci Zawodowej, kom贸rki kontroli wewn臋trznej FBI. Nieraz sami robili ostre wej艣cia, ale to w ko艅cu by艂 Departament Stanu, a nie biuro szeryfa w Pipid贸wce Dolnej. Ich zadaniem by艂o utrzymanie czystych r膮k Biura i z tej racji cieszyli si臋 bardzo szerokimi prerogatywami, stosownie do zada艅. Jeden z nich prowadzi艂 nawet kiedy艣 dochodzenie w sprawie samego dyrektora FBI. Ich przepisy stanowi艂y, 偶e najwy偶sz膮 warto艣ci膮 dla nich jest poszanowanie prawa i w jego granicach mogli robi膰 dos艂ownie wszystko. O dziwo jednak, w odr贸偶nieniu od pokrewnych instytucji w podobnych s艂u偶bach, BOZ cieszy艂o si臋 szacunkiem szeregowych agent贸w.

Stra偶nik z holu zadzwoni艂 ju偶 wida膰 gdzie trzeba, bo u drzwi windy czeka艂 dy偶urny stra偶nik. Dzi艣 by艂 nim George Armitage, kt贸ry w tym tygodniu mia艂 poranny dy偶ur.

— FBI — przedstawi艂 si臋 O'Day. — Gdzie biuro sekretarza?

— Prosz臋 t臋dy, panowie — odpar艂 Armitage, wskazuj膮c kierunek.

— Kto z niego teraz korzysta?

— Szykujemy si臋 w艂a艣nie do przekazania go panu Adlerowi. Dopiero co sko艅czyli艣my wynosi膰 rzeczy sekretarza Hansona i...

— Czyli ludzie wci膮偶 wchodz膮 tam i wychodz膮?

— Tak jest, sir.

O'Day pomy艣la艂, 偶e nie nale偶y si臋 wi臋c wiele spodziewa膰 po 艣ci膮ganiu ekipy ogl臋dzinowej, bo nawet je偶eli by艂y tam jakie艣 艣lady, to dawno nic z nich nie zosta艂o. Ale ekspert贸w i tak trzeba b臋dzie 艣ci膮gn膮膰. To dochodzenie musia艂o by膰 prowadzone dok艂adnie wed艂ug procedury.

— Dobra. Chcemy porozmawia膰 z ka偶d膮 osob膮, kt贸ra znalaz艂a si臋 w biurze Hansona od czasu, gdy ostatni raz je opu艣ci艂. Ka偶d膮 sekretark膮, sprz膮taczk膮, ekip膮 wynosz膮c膮 meble, z ka偶dym.

— Prosz臋 bardzo, ale i tak zaczn膮 przychodzi膰 dopiero za p贸艂 godziny.

— W porz膮dku. M贸g艂by pan otworzy膰 te drzwi?

Armitage zrobi艂 to, wpuszczaj膮c ich do sekretariatu, a potem otwieraj膮c drzwi w艂a艣ciwego gabinetu. Agenci stan臋li w drzwiach, na razie tylko rozgl膮daj膮c si臋. Po chwili jeden z nich stan膮艂 w drzwiach na korytarz.

— Dzi臋kujemy, panie... — O'Day spojrza艂 na identyfikator — panie Armitage. Od tej chwili ten gabinet jest traktowany jak miejsce przest臋pstwa. Nikt nie mo偶e tu wej艣膰, ani st膮d wyj艣膰 bez naszej zgody. Potrzebujemy pokoju do przes艂ucha艅. Poprosz臋 pana o sporz膮dzenie imiennej listy wszystkich, o kt贸rych pan wie, 偶e tu wchodzili, je偶eli to mo偶liwe z dat膮 i czasem pobytu.

— Tego mo偶na si臋 dowiedzie膰 od ich sekretarek.

— W porz膮dku. Ale my chcemy takiej listy tak偶e od pana, zrozumiano? — O'Day spojrza艂 na korytarz, wyra藕nie rozdra偶niony. — Kazali艣my tu 艣ci膮gn膮膰 waszego szefa. Nie wie pan, gdzie on si臋, do cholery, m贸g艂 podzia膰?

— Zwykle nie wstaje przed 贸sm膮...

— To prosz臋 do niego zadzwoni膰. Chcemy z nim rozmawia膰 i to natychmiast.

— Prosz臋 bardzo, sir. — Armitage gor膮czkowo zastanawia艂 si臋, o co tu, do cholery, chodzi. Nie ogl膮da艂 rano dziennika, wi臋c nie wiedzia艂 co si臋 dzieje. I tak go to nic nie obchodzi艂o. Mia艂 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat i po trzydziestu dw贸ch latach s艂u偶by, tu偶 przed emerytur膮, zale偶a艂o mu ju偶 tylko na tym, 偶eby zrobi膰 swoje i p贸j艣膰 do domu.

— Dobra robota, Dan — powiedzia艂 Martin do s艂uchawki telefonu w Gabinecie Owalnym. — Nawzajem. — Odwiesi艂 s艂uchawk臋 i obr贸ci艂 si臋.

— Murray wys艂a艂 tam Pata O'Daya, jednego ze swoich ludzi do specjalnych porucze艅. To dobry facet, specjalista od trudnych rob贸t. Pojecha艂 tam z lud藕mi z BOZ. Kolejny dobry ruch. Oni s膮 apolityczni. W ten spos贸b Murray nie jest w to zamieszany.

— Jak to? — zapyta艂 Jack.

— To pan go mianowa艂 pe艂ni膮cym obowi膮zki dyrektora, tak? Zreszt膮 ja te偶 nie b臋d臋 si臋 m贸g艂 w to miesza膰. B臋dzie pan musia艂 wyznaczy膰 kogo艣 do prowadzenia dochodzenia. To musi by膰 kto艣 inteligentny, czysty i ca艂kowicie poza podejrzeniami o powi膮zania polityczne. Chyba najlepiej, 偶eby to by艂 s臋dzia. — Martin zastanowi艂 si臋 przez chwil臋. — Mo偶e kt贸ry艣 z prezes贸w okr臋gowych s膮d贸w apelacyjnych? To zwykle doskonali prawnicy.

— Ma pan na my艣li kogo艣 konkretnie? — zapyta艂 Arnie.

— Nie, 偶adne nazwisko nie mo偶e wyj艣膰 ode mnie. Nie musz臋 chyba podkre艣la膰, jak wa偶ne jest, by nikt nie m贸g艂 mu zarzuci膰 stronniczo艣ci. Panowie, to jest sprawa wagi konstytucyjnej. — Martin przerwa艂 na chwil臋, sprawdzaj膮c, czy rozumiej膮 powag臋 sytuacji, po czym zacz膮艂 wyja艣nia膰. — Dla mnie konstytucja jest jak Biblia. Dla was oczywi艣cie te偶, ale ja zaczyna艂em jako agent FBI. Tam zajmowa艂em si臋 sprawami swob贸d obywatelskich na Po艂udniu, wiecie, Murzyni, Klan, te rzeczy. Tego, jak wa偶ne s膮 prawa obywatelskie, uczy艂em si臋 identyfikuj膮c zebrane z ulic cia艂a tych, kt贸rzy walczyli o nie dla ludzi, kt贸rych nawet nie znali. Potem opu艣ci艂em Biuro, trafi艂em na sal臋 s膮dow膮, ale w g艂臋bi duszy zosta艂em gliniarzem. Jako prokurator zajmowa艂em si臋 sprawami przest臋pczo艣ci zorganizowanej, szpiegostwem, teraz prowadz臋 wydzia艂 kryminalny. To dla mnie wa偶ne sprawy. Dlatego musicie robi膰 wszystko zgodnie z liter膮 prawa.

— B臋dziemy — zapewni艂 go Ryan. — Dobrze by艂oby jednak wiedzie膰 jak.

Martin uni贸s艂 r臋ce.

— Ba, 偶ebym to ja wiedzia艂. Ale to trzeba robi膰 tak, 偶eby nikt nie m贸g艂 nic kwestionowa膰. Formalnie dochodzenie musi by膰 bez zarzutu. Ja wiem, 偶e to niemo偶liwe, ale trzeba przynajmniej spr贸bowa膰. To na tyle o stronie prawnej. Polityk臋 zostawiam panom.

— Dobra. A co z dochodzeniem w sprawie katastrofy? — Ryan m贸wi膮c to, zda艂 sobie spraw臋, 偶e ostatnie wydarzenia zepchn臋艂y mu w cie艅 t臋 spraw臋. Cholera!

Prokurator Martin u艣miechn膮艂 si臋, ale pr贸偶no by w tym u艣miechu szuka膰 serdeczno艣ci.

— O, tu to mi Kealty wlaz艂 na odcisk, panie prezydencie. Nie znosz臋, jak mi kto艣 m贸wi, jak mam prowadzi膰 艣ledztwo. Gdyby Sato prze偶y艂, zaci膮gn膮艂bym go do s膮du jeszcze dzi艣. To, co Kealty m贸wi艂 o dochodzeniu po zamachu w Dallas by艂o niedorzeczne. W takich sprawach powinno si臋 prowadzi膰 dok艂adne 艣ledztwo, a nie robi膰 z nich biurokratyczny cyrk. To jest proste dochodzenie. Wielkiej wagi, ale z punktu widzenia procedury proste. W艂a艣ciwie sprawa ju偶 jest zamkni臋ta. Bardzo pomogli nam Kanadyjczycy. Odwalili za nas kawa艂 solidnej roboty, posprawdzali mn贸stwo rzeczy, odcisk贸w palc贸w, znale藕li wielu 艣wiadk贸w, powyci膮gali nawet dla nas ludzi, kt贸rzy lecieli tym samolotem. No, a Japo艅czycy, ci to by sobie palce poodgryzali, gdyby tylko mogli nam w ten spos贸b pom贸c. Byli tak w艣ciekli, 偶e ich rozmowy z ocala艂ymi spiskowcami natychmiast przynios艂y mn贸stwo materia艂u. Chyba nie jestem ciekaw, jakimi metodami to z nich wyci膮gali, fakt, 偶e musia艂y by膰 skuteczne, bo by艂o tego du偶o. Ale to ju偶 ich sprawa. Jestem got贸w broni膰 tego, co pan powiedzia艂 wieczorem, nawet og艂osi膰 wszystko, co nam si臋 uda艂o zebra膰.

— Niech pan to zrobi — powiedzia艂 van Damm. — Jeszcze dzi艣 po po艂udniu. Postaram si臋 o odpowiedni膮 opraw臋 prasow膮.

— Tak jest.

— Tak wi臋c nie mo偶e pan si臋 zaj膮膰 spraw膮 Kealty'ego?

— Nie, panie prezydencie. Tej sprawy nie mo偶emy zabagni膰 ani troch臋.

— Ale mo偶e mi pan w niej doradza膰? Bo chyba b臋d臋 potrzebowa艂 dobrego prawnika.

— Ma pan racj臋, panie prezydencie. Oczywi艣cie, mog臋 panu s艂u偶y膰 pomoc膮 w tym zakresie.

— Wie pan, panie Martin, 偶e jak ju偶 wszystko si臋 uspokoi...

Ryan spiorunowa艂 wzrokiem van Damma, zanim ten zd膮偶y艂 sko艅czy膰.

— Nie, Arnie, 偶adnych takich! Co ci do g艂owy przysz艂o, do cholery?! W nic takiego nie b臋dziemy gra膰. Panie Martin, podoba mi si臋 pa艅ski stosunek do tej sprawy. B臋dziemy j膮 rozgrywa膰 absolutnie zgodnie z regu艂ami. Wyznaczymy do niej profesjonalist贸w i zaufamy ich zdolno艣ciom. Mam dosy膰 wszelkich specjalnych prokurator贸w, specjalnych komisji, specjalnego tego i specjalnego tamtego. Je偶eli si臋 nie ma na co dzie艅 ludzi, kt贸rym mo偶na zaufa膰, 偶e robi膮 swoje, to po co ich w og贸le trzyma膰?

— Jack, Bo偶e, jaki艣 ty naiwny — zdziwi艂 si臋 van Damm.

— Dobra, Arnie, mo偶e i naiwny. Ale popatrz, dok膮d nas doprowadzi艂y rz膮dy tych nie naiwnych, co to si臋 znali na polityce. No tylko popatrz! — Ryan zerwa艂 si臋 z miejsca i zacz膮艂 chodzi膰 po pokoju. Jako prezydent m贸g艂 sobie na to pozwoli膰. — Mam tego dosy膰. Gdzie si臋 podzia艂a uczciwo艣膰? Co si臋 sta艂o z prawd膮, Arnie? Wszystkim rz膮dz膮 jakie艣 pieprzone gierki, w kt贸rych stawk膮 jest nie prawda i uczciwo艣膰, tylko to, 偶eby zosta膰 na swoim pieprzonym sto艂ku i nic wi臋cej! Tak nie powinno by膰! I niech mnie cholera, je偶eli mia艂bym te偶 w to gra膰, bo ja nienawidz臋 tej gry! — Umilk艂 i po chwili zwr贸ci艂 si臋 do Martina. — Niech mi pan opowie o tym dochodzeniu, kt贸re pan prowadzi艂 w FBI.

Martin zamruga艂 ze zdziwienia, nie wiedz膮c, do czego zmierza Ryan, ale opowiedzia艂.

— Nawet kiedy艣 nakr臋cili o tym film, ale kiepski. Lokalny Klan sprz膮tn膮艂 paru aktywist贸w ruchu swob贸d obywatelskich. Poniewa偶 byli w to zamieszani dwaj lokalni zast臋pcy szeryfa, sprawa utkn臋艂a i zanosi艂o si臋 na to, 偶e nic z tego nie b臋dzie. Wtedy w艂膮czy艂o si臋 w ni膮 Biuro, na podstawie ustaw o stosunkach mi臋dzystanowych i o prawach obywatelskich. To by艂o w czasach, gdy Dan Murray i ja byli艣my jeszcze 偶贸艂todziobami. On dzia艂a艂 wtedy w Filadelfii, a ja w Buffallo, ale 艣ci膮gn臋li nas do centrali i przydzielili do „Wielkiego Joe” Fitzgeralda, kt贸ry by艂 wtedy „stra偶akiem” Hoovera. By艂em tam, gdy znaleziono cia艂a. — Martin wzdrygn膮艂 si臋 na wspomnienie widoku, a zw艂aszcza smrodu. — Oni tylko namawiali obywateli, 偶eby rejestrowali si臋 do g艂osowania, nic wi臋cej. I zostali za to zamordowani, a lokalni policjanci nic w tej sprawie nie robili. Wie pan, to dziwne, ale jak si臋 co艣 takiego zobaczy, to jako艣 przestaje to by膰 abstrakcj膮, nagle cz艂owiek czuje, 偶e to ju偶 nie jest jeden papierek wi臋cej do wype艂nienia. Starczy spojrze膰 na cia艂a le偶膮ce dwa tygodnie w ziemi i nagle robi si臋 to cholernie konkretne. Te gnojki z Klanu z艂ama艂y prawo i zabi艂y wsp贸艂obywateli, kt贸rzy robili co艣, na co konstytucja nie tylko pozwala, ale co wr臋cz nakazuje. Wi臋c ich znale藕li艣my i dorwali艣my.

— Dlaczego? — zapyta艂 Jack. Odpowied藕 by艂a dok艂adnie taka, jakiej oczekiwa艂.

— Bo przysi臋ga艂em, 偶e tak zrobi臋, panie prezydencie. Dlatego.

— No w艂a艣nie, panie Martin. Ja te偶. — I pieprz臋 gry, doda艂 w my艣li.

* * *

W powietrzu roi艂o si臋 od przekaz贸w radiowych. Iracka armia u偶ywa艂a setek cz臋stotliwo艣ci, g艂贸wnie w wysokich pasmach UKF i teraz na wszystkich trwa艂a ca艂膮 dob臋 o偶ywiona korespondencja. Wiadomo艣ci by艂y w wi臋kszo艣ci rutynowe, ale ich nagromadzenie wyra藕nie wskazywa艂o na niezwyk艂o艣膰 sytuacji. By艂y ich tysi膮ce i stacji Sztorm zaczyna艂o brakowa膰 t艂umaczy do przek艂adania ich na bie偶膮co. Radiostacje dow贸dztwa w wi臋kszo艣ci by艂y kodowane, wi臋c i tak transmisje, trudne do odr贸偶nienia uchem od zwyk艂ego szumu t艂a, trafia艂y do deszyfruj膮cych je powoli komputer贸w. Na szcz臋艣cie nap艂yw dezerter贸w, 艣ci膮gni臋tych oferowanymi przez Saudyjczyk贸w znacznymi nagrodami, przyni贸s艂 im tak偶e oryginalne dekodery, wi臋c sprawa polega艂a tylko na z艂amaniu dziennego klucza. Nat臋偶enie ruchu w eterze nadal ros艂o, zamiast male膰, co wskazywa艂o na to, 偶e sytuacja jest na tyle powa偶na, i偶 iraccy dow贸dcy bardziej przejmowali si臋 szybko艣ci膮 uzyskania informacji, ni偶 mo偶liwo艣ci膮 ich przechwycenia przez obcych. Zagro偶enie musi by膰 wi臋c wewn臋trzne, bo u偶ycie radiostacji wskazuje na obawy przed pods艂uchem telefonicznym. To wiele m贸wi艂o oficerom dy偶urnym i memoranda na ten temat natychmiast przes艂ano do zast臋pcy dyrektora CIA do spraw wywiadu i za jego po艣rednictwem do prezydenta.

Sztorm nie odbiega艂 wygl膮dem od innych tego typu stacji. Sk艂ada艂a si臋 na ni膮 „klatka na s艂onie”, jak nazywano powszechnie wielkie, przypominaj膮ce a偶urow膮 beczk臋 zestawy anten, kt贸re przechwytywa艂y i namierza艂y sygna艂y radiowe, oraz g膮szcz maszt贸w anten pr臋towych, kt贸re zajmowa艂y si臋 ca艂膮 reszt膮. Ca艂a stacja nas艂uchowa powsta艂a w czasie po艣piesznej mobilizacji przed Pustynn膮 Burz膮 i mia艂a pocz膮tkowo s艂u偶y膰 zbieraniu informacji taktycznych, ale po wojnie zosta艂a na miejscu i zbiera艂a informacje z ca艂ego regionu. Wdzi臋czni Kuwejtczycy ufundowali podobn膮 stacj臋, o kryptonimie Palma, na swoim terytorium, za co dzielono si臋 z nimi wi臋kszo艣ci膮 uzyskanych informacji.

— Trzech — powiedzia艂 operator konsoli, odczytuj膮c dane z monitora. — Trzech gada na raz, jad膮 na tor wy艣cigowy. Co艣 wcze艣nie, jak na koniki, nie?

— Spotkanie na uboczu? — zainteresowa艂a si臋 porucznik. Stacja by艂a wojskowa i operator, sier偶ant z pi臋tnastoletnim sta偶em, zna艂 si臋 na tej robocie du偶o lepiej od swojego nowego zwierzchnika. Dobrze przynajmniej, pomy艣la艂 sier偶ant, 偶e ma na tyle oleju w g艂owie, 偶eby si臋 pyta膰.

— Tak wygl膮da, prosz臋 pani.

— Ale dlaczego tam?

— 艢rodek miasta, budynek nie urz臋dowy. Jak si臋 kto艣 umawia z kochank膮, to raczej nie w domu, nie? — Ekran mign膮艂. Operator spojrza艂 na niego. — O, mamy jeszcze czwartego. Dow贸dca wojsk lotniczych te偶 tam chyba jest. Analiza nas艂uch贸w m贸wi, 偶e spotkanie sko艅czy艂o si臋 jak膮艣 godzin臋 temu. Cholera, 偶eby te komputery chodzi艂y szybciej...

— Co艣 ju偶 rozszyfrowa艂y poza sygna艂ami wywo艂awczymi?

— Tylko polecenia dla kierowc贸w. Nic o tym, co by艂o na spotkaniu.

— Kiedy pogrzeb, sier偶ancie?

— O zachodzie s艂o艅ca.

* * *

— Tak? — Ryan podni贸s艂 s艂uchawk臋. Poniewa偶 zadzwoni艂 zielony aparat, mo偶na by艂o si臋 domy艣la膰, 偶e to co艣 wa偶nego. Dzwoniono ze S艂u偶by 艁膮czno艣ci.

— M贸wi major Canon, panie prezydencie. Dostali艣my nas艂uch z Arabii Saudyjskiej i wywiad teraz w nim grzebie. Polecili mi o tym pana poinformowa膰.

— Dzi臋kuj臋. — Ryan od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. — No tak, za dobrze by by艂o, gdyby wszystko wali艂o si臋 po kolei. Co艣 si臋 dzieje w Iraku, ale na razie nie wiadomo co. Chyba trzeba si臋 b臋dzie tym zaj膮膰. Dobra, czy mamy jeszcze co艣 do zrobienia?

— Niech pan przydzieli Kealty'emu ochron臋 Tajnej S艂u偶by. I tak, jako by艂y wiceprezydent, ma do niej prawo przez sze艣膰 miesi臋cy po opuszczeniu urz臋du, prawda, Andrea? — podsun膮艂 Martin.

— Tak jest, panie prokuratorze — odpar艂a Price.

— Czy brali艣cie to wcze艣niej pod uwag臋?

— Nie, panie prokuratorze — przyzna艂a si臋 Andrea.

— A szkoda. To by nam oszcz臋dzi艂o sporo wysi艂ku.

14
Krew w wodzie

Samolotem dyspozycyjnym Eda Foleya by艂 wielki i niezbyt urodziwy transportowy Lockheed C-141B Starlifter, przezywany przez pilot贸w my艣liwskich „艢mieciark膮”. W jego 艂adowni przewo偶ona by艂a wielka przyczepa mieszkalna, kt贸ra sama w sobie mia艂a bardzo ciekaw膮 histori臋. Powsta艂a ponad dwadzie艣cia lat wcze艣niej w firmie Airstream z przeznaczeniem dla astronaut贸w z programu Apollo. Wielkie 艣mig艂owce transportowe mia艂y ich w niej przewozi膰 z lotniskowca stacjonuj膮cego w pobli偶u miejsca wodowania kapsu艂y na suchy l膮d. Ta akurat przyczepa by艂a zapasowa i nigdy nie zosta艂a u偶yta zgodnie z przeznaczeniem. Jaki艣 czas temu stoj膮c膮 w magazynie przyczep臋 wypatrzy艂 kto艣 z Firmy i od tej pory s艂u偶y艂a cz艂onkom kierownictwa CIA jako komfortowa salonka na dalekie podr贸偶e. Takie rozwi膮zanie mia艂o wiele zalet, z kt贸rych najwi臋ksz膮 by艂o chyba to, 偶e salonk膮 dla VIP-贸w m贸g艂 zosta膰 pierwszy z brzegu Starlifter w ci膮gu p贸艂 godziny, potrzebnej na zamontowanie przyczepy w 艂adowni. A w dodatku, Si艂y Powietrzne mia艂y setki identycznych C-141B i ka偶dy z zewn膮trz wygl膮da艂 tak samo jak ten — wielki, zielony i brzydki jak noc. Idealny kamufla偶.

Samolot Foleya wyl膮dowa艂 w Andrews tu偶 przed po艂udniem, po wyczerpuj膮cym, ponad siedemnastogodzinnym locie z dwoma tankowaniami w powietrzu, w ci膮gu kt贸rego pokonali tras臋 o d艂ugo艣ci ponad dziesi臋ciu tysi臋cy kilometr贸w. Foley odby艂 t臋 podr贸偶 z jeszcze trzema osobami, w tym dwoma ochroniarzami. Nastr贸j bardzo si臋 poprawi艂, gdy mogli si臋 wreszcie wyk膮pa膰, a nie bez znaczenia by艂 te偶 fakt, 偶e pozwolono im po drodze porz膮dnie si臋 wyspa膰. Kiedy rampa wreszcie si臋 otworzy艂a ca艂kowicie, by艂 ju偶 od艣wie偶ony i poinformowany o zmianach sytuacji. Po otwarciu drzwi zobaczy艂 swoj膮 偶on臋, kt贸ra powita艂a go poca艂unkiem, co jeszcze bardziej poprawi艂o mu humor. Sta艂o si臋 to na tyle widoczne, 偶e nawet obs艂uga naziemna zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, dlaczego ich pasa偶er nagle zrobi艂 si臋 taki rze艣ki. Za艂odze by艂o wszystko jedno, czu艂a zbyt wielkie zm臋czenie.

— Cze艣膰, kochanie.

— Trzeba b臋dzie kiedy艣 si臋 razem wybra膰 na tak膮 przeja偶d偶k臋 — zauwa偶y艂 Ed z b艂yskiem w oku. Ale za chwil臋 przeszli do rzeczy. — Co艣 s艂ycha膰 w Iraku?

— Zaczyna si臋 gotowa膰. Co najmniej dziewi臋ciu oficer贸w z najwy偶szego kierownictwa odby艂o dyskretne spotkanie. Nie wiemy o co chodzi艂o, ale pewnie nie uk艂adali menu na styp臋. — Ruszyli do samochodu, wsiedli do ty艂u. Mary Pat poda艂a m臋偶owi teczk臋.

— A, by艂abym zapomnia艂a. Awansowa艂e艣.

— Co? — G艂owa Eda podnios艂a si臋 znad przegl膮danych dokument贸w.

— Zosta艂e艣 zast臋pc膮 dyrektora do spraw wywiadu. A my ruszamy z Planem Niebieskim. Ryan chce, 偶eby艣 go sprzeda艂 Kongresowi. Ja zostaj臋 w operacyjnym, bo kto艣 musi pilnowa膰 interesu, czy偶 nie, kochanie? — zapyta艂a ze s艂odkim u艣miechem, po czym wr贸ci艂a do omawiania innych zagadnie艅.

* * *

Clark mia艂 teraz swoje w艂asne biuro w Langley, a wysoka ranga zapewnia艂a okno z widokiem na parking i drzewa, wielki post臋p po klatce bez okien, dzielonej z innymi. Tu mia艂 nawet sekretark臋, cho膰 na sp贸艂k臋 z czterema innymi starszymi agentami. Langley by艂o dla niego jednak nadal obc膮 krain膮. Dot膮d by艂 instruktorem na Farmie, wi臋c czasami tylko pojawia艂 si臋 w centrali, gdzie sk艂ada艂 raporty i otrzymywa艂 zadania, ale nie podoba艂o mu si臋 tam. Dow贸dztwo zawsze cuchn臋艂o dla niego st臋chlizn膮. Urz臋dasy zwykle mia艂y co艣 do powiedzenia, a im si臋 kt贸ry mniej na czym艣 zna艂, tym g艂o艣niej si臋 na ten temat m膮drzy艂. Wymagali od agent贸w dzia艂ania zgodnie z regulaminem, kt贸ry sami pisali, nie maj膮c poj臋cia o tym, jak wygl膮da praca w terenie. Nie lubili nadgodzin, bo mogliby straci膰 ulubione programy w telewizji. Nie znosili niespodzianek i wiadomo艣ci, kt贸re burzy艂y ich schematy. Byli biurokratycznym ogonem, ci膮gn膮cym si臋 za CIA, ale by艂o ich tylu, 偶e po pewnym czasie to nie pies merda艂 tym ogonem, ale ogon zaczyna艂 porusza膰 psem i zdawa艂o mu si臋, 偶e jest g艂ow膮. Nic nadzwyczajnego, ale kiedy zaczyna艂o 艣mierdzie膰, to agent terenowy nadstawia艂 za nich g艂ow臋, a dla nich by艂 tylko nazwiskiem, kt贸re w razie czego przepisze si臋 z jednej kolumny do drugiej i wrzuci poprawion膮 list臋 do odpowiedniej teczki. Je偶eli nazwiska w pierwszej kolumnie ju偶 si臋 sko艅cz膮, to w ko艅cu nic si臋 takiego nie stanie, bo oni swoje opracowania i tak opieraj膮 na tym, co znajd膮 w porannej gazecie.

— S艂ysza艂e艣 pan nowiny o poranku, panie C? — zapyta艂 Chavez, wchodz膮c do pokoju.

— Wsta艂em dzi艣 o pi膮tej — odpar艂 Clark, podnosz膮c teczk臋 z nadrukiem PLAN B艁臉KIT. Siedzia艂 nad tymi papierami bez przerwy, by jak najszybciej wys艂a膰 je Foleyowi.

— To w艂膮cz CNN.

John w艂膮czy艂 telewizor, oczekuj膮c kolejnej wiadomo艣ci, kt贸r膮 dziennikarze wygrzebali przed CIA. Doczeka艂 si臋 jej, ale to nie by艂o ca艂kiem to, czego si臋 spodziewa艂.

* * *

— Panie i panowie, prezydent Stan贸w Zjednoczonych.

Musia艂 wyst膮pi膰 publicznie, i to szybko, co do tego wszyscy byli zgodni. Ryan wszed艂 do sali prasowej, stan膮艂 za m贸wnic膮 i roz艂o偶y艂 notatki na pulpicie. 艁atwiej przychodzi艂o mu si臋 skoncentrowa膰, patrz膮c na nie, ni偶 na reszt臋 sali, najmniejsz膮 i najbardziej obskurn膮 cz臋艣膰 Bia艂ego Domu, zbudowan膮 nad dawnym basenem. W sali mie艣ci艂o si臋 sze艣膰 rz臋d贸w po osiem krzese艂. Po drodze zauwa偶y艂, 偶e by艂y wype艂nione co do jednego.

— Dzi臋kuj臋 za szybkie przybycie — przywita艂 Jack dziennikarzy g艂osem tak spokojnym, na jaki tylko m贸g艂 si臋 zdoby膰.

— Ostatnie wydarzenia w Iraku maj膮 istotny wp艂yw na bezpiecze艅stwo tego regionu o wielkim znaczeniu dla interes贸w Ameryki i jej sojusznik贸w. Bez wi臋kszego 偶alu powitali艣my wie艣膰 o 艣mierci prezydenta Iraku. Jak doskonale wiecie, jego agresywne zap臋dy doprowadzi艂y do wybuchu dw贸ch wojen w tym jak偶e zapalnym regionie 艣wiata, odpowiedzialny by艂 te偶 za brutalne prze艣ladowania mniejszo艣ci kurdyjskiej i pozbawienie wi臋kszo艣ci obywateli swojego kraju podstawowych swob贸d i wolno艣ci obywatelskich. Irak to kraj, kt贸ry powinien rozkwita膰. Rozporz膮dza znaczn膮 cz臋艣ci膮 艣wiatowych zasob贸w ropy naftowej, ma rozwini臋ty przemys艂 i du偶y potencja艂 ludzki. Do szcz臋艣cia brakowa艂o mu tylko rz膮du respektuj膮cego potrzeby obywateli. 呕ywimy nadziej臋, 偶e odej艣cie poprzedniego przyw贸dcy daje teraz szans臋 na osi膮gni臋cie po偶膮danego stanu. — Jack podni贸s艂 wzrok znad notatek. — Ameryka wyci膮ga wi臋c pomocn膮 d艂o艅 ku Irakowi. Mamy nadziej臋 na normalizacj臋 stosunk贸w, by raz na zawsze po艂o偶y膰 kres konfliktom mi臋dzy Irakiem a jego s膮siadami znad Zatoki Perskiej. Poinstruowa艂em pe艂ni膮cego obowi膮zki sekretarza stanu Scotta Adlera, by nawi膮za艂 stosunki z rz膮dem irackim, by艣my mogli w drodze negocjacji za艂atwi膰 sprawy obop贸lnie interesuj膮ce nasze kraje. W razie gdyby nowy rz膮d pozytywnie odni贸s艂 si臋 do spraw przestrzegania praw cz艂owieka i zobowi膮za艂 si臋 przeprowadzi膰 wolne i demokratyczne wybory, Ameryka wyra偶a gotowo艣膰 do wnioskowania na forum mi臋dzynarodowym o odwo艂anie sankcji gospodarczych na艂o偶onych na to pa艅stwo i szybkie przywr贸cenie pe艂nych stosunk贸w dyplomatycznych.

Dosy膰 ju偶 wzajemnej wrogo艣ci mi臋dzy naszymi krajami. To nienormalne, by kraj rozporz膮dzaj膮cy takimi bogactwami naturalnymi znajdowa艂 si臋 nadal na uboczu spraw 艣wiatowych. Ameryka oferuje swoje us艂ugi w zakresie mediacji w procesie odbudowy podstaw pokojowego wsp贸艂istnienia pomi臋dzy naszymi sojusznikami w Zatoce a Irakiem. Oczekujemy pozytywnej odpowiedzi z Bagdadu na nasze propozycje, by艣my mogli zacz膮膰 realizowa膰 nasze obietnice. — Prezydent Ryan z艂o偶y艂 notatki i odsun膮艂 je na bok. — I na tym ko艅czy si臋 moje przygotowane wyst膮pienie. S膮 pytania?

Przerwa trwa艂a zaledwie kilka mikrosekund.

— Prosz臋 pana — jako pierwszy wyrwa艂 si臋 korespondent „New York Timesa” — wiceprezydent Kealty twierdzi, 偶e to on jest prezydentem, a nie pan. Co pan ma na ten temat do powiedzenia?

— Twierdzenia pana Kealty'ego s膮 pozbawione podstaw — ch艂odno odpar艂 Ryan. — Prosz臋 o nast臋pne pytanie.

Dopiero co kl膮艂 na te gierki, a teraz sam je prowadzi艂. Nikt nie da艂 si臋 nabra膰. Wszyscy wiedzieli doskonale, 偶e o艣wiadczenie na temat Iraku m贸g艂 wyg艂osi膰 ktokolwiek, rzecznik Bia艂ego Domu czy Departamentu Stanu. Nie wymaga艂o to udzia艂u prezydenta, a jednak to w艂a艣nie on si臋 tu pojawi艂 i sta艂 teraz w 艣wietle jupiter贸w, patrz膮c na twarze zgromadzonych, jak chrze艣cijanin w Koloseum na lwy. To mo偶e ju偶 przesada, chrze艣cijanie nie miewali raczej ochrony z Tajnej S艂u偶by.

— Ja w tej samej sprawie — zapyta艂 dziennikarz z „Timesa”. — A co je偶eli on naprawd臋 nie zrezygnowa艂?

— Pan Kealty zrezygnowa艂. Gdyby by艂o inaczej, nie zosta艂bym desygnowany i zaprzysi臋偶ony na swoje stanowisko. W tej sytuacji pa艅skie pytanie nie ma sensu.

— Ale je偶eli on m贸wi prawd臋?

— Nie m贸wi. — Ryan zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrze, jak uczy艂 go Arnie i dopiero po chwili kontynuowa艂: — Pan Kealty z艂o偶y艂 dymisj臋 na wniosek prezydenta Durlinga. Wszyscy znacie jej powody. FBI prowadzi艂a w jego sprawie dochodzenie o molestowanie seksualne w czasach, gdy by艂 jeszcze senatorem. Dochodzenie dotyczy艂o napa艣ci na tle seksualnym, by nie u偶y膰 sformu艂owania „usi艂owanie zgwa艂cenia”, na jedn膮 z asystentek senatora Kealty'ego. Jego dymisja by艂a cz臋艣ci膮 uk艂adu zawartego przed s膮dem i maj膮cego na celu unikni臋cie post臋powania karnego w tej sprawie. — Ryan spojrza艂 po sali i zdziwi艂 si臋 sam na widok poblad艂ych twarzy starych wyg. Rzuci艂 r臋kawic臋 Kealty'emu i s艂ycha膰 by艂o, 偶e spad艂a z 艂oskotem. W martwej ciszy dobitnie powiedzia艂: — Wiecie ju偶 kto jest prezydentem. Czy mogliby艣my si臋 teraz zaj膮膰 sprawami naprawd臋 wa偶nymi dla kraju?

— Co pan zrobi w tej sprawie? — zapyta艂 dziennikarz sieci ABC.

— W kt贸rej? Kealty'ego czy Iraku? — zapyta艂 Ryan, a z intonacji g艂osu wyczyta膰 mo偶na by艂o wyra藕nie, 偶e preferuje wypowied藕 na ten drugi temat.

— W sprawie Kealty'ego, sir.

— Poprosi艂em FBI o sprawdzenie tej sprawy. Oczekuj臋 dzi艣 po po艂udniu raportu na ten temat i na jego podstawie podejm臋 dalsze dzia艂ania. I bez tego mamy wiele do zrobienia.

— W tej samej kwestii... Co pan powie o swoim wczorajszym apelu do gubernator贸w, kt贸ry skomentowa艂 dzi艣 na antenie wiceprezydent Kealty? Czy pan naprawd臋 chce odda膰 najwa偶niejsze sprawy kraju w r臋ce amator贸w?

— Tak. Tak w艂a艣nie mam zamiar zrobi膰. Po pierwsze, rodzi si臋 pytanie o to, czy mamy wielu ludzi do艣wiadczonych w pracy parlamentarnej? Odpowied藕 jest prosta. Nie, nie mamy. Tych par臋 os贸b, kt贸re prze偶y艂y t臋 noc, to wszystko. Bo kto poza nimi? Ci, kt贸rych wyborcy odwo艂ali z Izby w poprzednich wyborach? Czy naprawd臋 chcemy ich powrotu? Ja nie chc臋 i my艣l臋, 偶e inni obywatele tego kraju tak偶e tego nie pragn膮. Chc臋 za to, i my艣l臋, 偶e inni te偶 tego chc膮, ludzi zdolnych robi膰 najr贸偶niejsze rzeczy. Prawda jest taka, 偶e rz膮d jest ze swej natury niewydolny. Nie pomo偶e mu wybranie do niego jeszcze wi臋kszej liczby ludzi, kt贸rzy od zawsze w nim pracowali. Ojcowie-za艂o偶yciele Stan贸w Zjednoczonych chcieli, by prawodawcami byli zwykli obywatele, a nie jaka艣 dziedziczna rz膮dz膮ca kasta. Z tego te偶 powodu my艣l臋, 偶e moja pro艣ba by艂a zgodna z g艂贸wnymi za艂o偶eniami tw贸rc贸w konstytucji. Nast臋pne pytanie?

— Ale kto rozstrzygnie problem? — zapyta艂 dziennikarz z „Los Angeles Timesa”. Nie musia艂 ju偶 precyzowa膰, o kt贸ry problem chodzi.

— Problem ju偶 zosta艂 rozstrzygni臋ty — zdecydowanie o艣wiadczy艂 Ryan. — Dzi臋kuj臋 za liczne przybycie. Prosz臋 mi wybaczy膰, ale mam dzisiaj jeszcze mn贸stwo pracy. — Zebra艂 kartki i wyszed艂 zza m贸wnicy w kierunku drzwi z prawej strony sali.

— Panie Ryan! Panie Ryan! — dosz艂y go liczne g艂osy z sali. Jack nie zatrzyma艂 si臋, wyszed艂 i stan膮艂 dopiero za rogiem korytarza.

— Bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci, wysz艂o ca艂kiem nie藕le — ostro偶nie pochwali艂 go Arnie.

— Mo偶e i nie藕le, ale z jednym wyj膮tkiem — odpar艂 Ryan. — Przez ca艂y czas ani razu nikt nie powiedzia艂 do mnie „panie prezydencie”.

* * *

Moudi odebra艂 telefon, rozmowa trwa艂a zaledwie kilka sekund. Potem wyszed艂 do oddzia艂u zaka藕nego. Za艂o偶y艂 str贸j ochronny, przedtem starannie sprawdzaj膮c szczelno艣膰 szw贸w. Kombinezon by艂 wyprodukowany w Europie, na wz贸r ameryka艅skich kombinezon贸w Racal. Gruby, nieprzezroczysty niebieski plastik wzmacniany by艂 w艂贸knem kewlarowym. Z ty艂u, na pasie, wisia艂 klimatyzator, t艂ocz膮cy do wn臋trza filtrowane powietrze. Wewn膮trz utrzymywa艂o si臋 lekkie nadci艣nienie, aby w razie przebicia lub nieszczelno艣ci zaka偶one powietrze nie dostawa艂o si臋 do 艣rodka. Nie by艂o na razie wiadomo, czy ebola przenosi si臋 drog膮 powietrzn膮, ale lepiej nie sta膰 si臋 pierwszym przypadkiem, kt贸ry tego dowiedzie. Przeszed艂 przez 艣luz臋, ruszy艂 korytarzem do drzwi izolatki zakonnicy i wszed艂 do 艣rodka. Siostra Maria Magdalena trwa艂a, jak zwykle, na posterunku, ubrana w taki sam kombinezon. Obie piel臋gniarki wiedzia艂y a偶 za dobrze, co znaczy dla pacjenta widok kogo艣 ubranego w hermetyczny kombinezon.

— Dobry wiecz贸r, siostro — powiedzia艂, si臋gaj膮c r臋k膮 w r臋kawiczce po kart臋 chorej. Niedobrze. 41,4掳 mimo lodu. T臋tno 115, o wiele za szybkie. Oddech 24, p艂ytki. Spadek ci艣nienia krwi bez w膮tpienia na skutek wewn臋trznego krwawienia. I to mimo podania czterech jednostek krwi. Pewnie straci艂a jeszcze wi臋cej. Sk艂ad krwi zdradza艂 kompletny rozstr贸j organizmu. Dawki morfiny ju偶 nie mo偶na powi臋ksza膰, bo zaczn膮 si臋 trudno艣ci z oddychaniem. Siostra Jeanne Baptiste by艂a p贸艂przytomna, na granicy 艣pi膮czki, ze wzgl臋du na wielk膮 ilo艣膰 艣rodk贸w przeciwb贸lowych, ale mimo to b贸l nie pozwala艂 jej zapa艣膰 w 艣pi膮czk臋.

Siostra Maria Magdalena popatrzy艂a na niego przez plastikow膮 szyb臋 maski, a w jej oczach odbija艂 si臋 g艂臋boki smutek, popadaj膮cy wr臋cz w rozpacz, kt贸rej nawet religijny zapa艂 nie by艂 ju偶 w stanie zwalczy膰. Podobnie jak Moudi i Jeanne Baptiste, Maria Magdalena tak偶e widzia艂a ju偶 wszelkie rodzaje 艣mierci, na malari臋, na raka, na AIDS. Ale nic nie dor贸wnywa艂o brutaln膮 艂apczywo艣ci膮 i okrucie艅stwem tej chorobie. Uderza艂a ona i powala艂a tak szybko, 偶e pacjentowi nie zostawia艂a wcale czasu na przygotowanie si臋, na zebranie my艣li, na wzmocnienie duszy modlitw膮 i wiar膮. By艂a jak wypadek samochodowy, zabija艂a skutecznie, ale na tyle d艂ugo, by wyniszczy膰 cierpieniem, do kt贸rego organizm nie mia艂 ju偶 si臋 czasu przyzwyczai膰. Je偶eli szatan cokolwiek tworzy艂, to bez w膮tpienia by艂 to jego podarek dla 艣wiata.

— Samolot ju偶 jest w drodze.

— Co teraz b臋dzie?

— Profesor Rousseau zasugerowa艂 terapi臋 uderzeniow膮. Zaczniemy od wymiany ca艂ej krwi w organizmie i przep艂ukania krwioobiegu natlenionym roztworem soli fizjologicznej. Potem zaczniemy przetacza膰 z powrotem krew, ale zdrow膮, zawieraj膮c膮 przeciwcia艂a ebola, kt贸re powinny zaatakowa膰 i zniszczy膰 namno偶one wirusy w ca艂ym ciele.

Siostra zastanowi艂a si臋 nad tym, co us艂ysza艂a. To nawet nie by艂o tak radykalne rozwi膮zanie, jak si臋 wielu mog艂o zdawa膰. Kompletna wymiana ca艂ej krwi w organizmie by艂a stosowana w lecznictwie ju偶 od ko艅ca lat 60. Oczywi艣cie, nie by艂a to metoda do stosowania na co dzie艅 i w dodatku wymaga艂a u偶ycia p艂ucoserca. Ale to by艂a jej przyjaci贸艂ka i w tej chwili nie mog艂a si臋 zdecydowa膰 na rozmy艣lania o przydatno艣ci metody profesora Rousseau.

Siostra Jeanne Baptiste otworzy艂a w tej chwili oczy. Patrzy艂a gdzie艣 w dal, nic nie widz膮c. Mo偶e nawet nie by艂a przytomna, mo偶e po prostu jaki艣 bolesny skurcz mi臋艣ni otworzy艂 powieki. Moudi spojrza艂 na kropl贸wk臋 z morfin膮. Gdyby chodzi艂o tylko o b贸l, m贸g艂 po prostu odkr臋ci膰 kurek i u艣mierzy膰 go cho膰by za cen臋 po艂o偶enia kresu cierpieniom pacjentki. Ale nie m贸g艂 sobie na to pozwoli膰. Musia艂 dowie藕膰 j膮 偶yw膮 i, cho膰 los na pewno b臋dzie dla niej okrutny, to nie on go dla niej wybra艂.

— Musz臋 z ni膮 jecha膰 — o艣wiadczy艂a siostra Maria Magdalena. Moudi pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nie mog臋 si臋 na to zgodzi膰.

— Taka jest regu艂a zakonu. Nie mo偶e podr贸偶owa膰 samotnie.

— To b臋dzie niebezpieczne, siostro. Ju偶 samo jej przenoszenie niesie ze sob膮 ryzyko. W samolocie b臋dziemy oddycha膰 powietrzem w obiegu zamkni臋tym. Zwi臋kszania kr臋gu nara偶onych na zaka偶enie nie ma sensu. — Jeden trup po drodze ca艂kowicie wystarczy.

— Nie mam wyboru.

— Jak sobie siostra 偶yczy — pokiwa艂 g艂ow膮. Jej przeznaczenia tak偶e nie wybiera艂.

* * *

Samolot wyl膮dowa艂 na lotnisku mi臋dzynarodowym imienia Jomo Kenyatty, pi臋tna艣cie kilometr贸w od Nairobi, i poko艂owa艂 do terminalu towarowego. To by艂 stary Boeing 707, niegdy艣 maszyna z osobistej floty powietrznej szacha, dawno obdarta z luksusowego wyko艅czenia do go艂ego metalu. Ci臋偶ar贸wki ju偶 czeka艂y. Pierwsza podjecha艂a do tylnego luku na prawej burcie, otwartego w kilka sekund po tym, jak obs艂uga naziemna podstawi艂a kliny pod ko艂a samolotu.

Na ci臋偶ar贸wkach sta艂o sto pi臋膰dziesi膮t drewnianych klatek, z kt贸rych ka偶da zawiera艂a jedn膮 afryka艅sk膮 ma艂p臋 zielon膮. Wszyscy czarni robotnicy prze艂adowuj膮cy klatki nosili r臋kawice ochronne, bo ma艂py, jakby czuj膮c pismo nosem, wpad艂y w histeri臋, wykorzystuj膮c ka偶d膮 okazj臋, by gry藕膰 i drapa膰. Wrzeszcza艂y jak op臋tane, oddawa艂y mocz i wypr贸偶nia艂y si臋, ale wszystko na pr贸偶no. Wewn膮trz za艂oga 艣ledzi艂a wysi艂ki 艂adowaczy z dystansem, nie chc膮c mie膰 nic do czynienia z tym wszystkim. By膰 mo偶e Koran nie ob艂o偶y艂 fatw膮 tych ma艂ych, ha艂a艣liwych, paskudnych stworze艅, ale by艂y one na tyle obrzydliwe, 偶e nie istnia艂a chyba taka potrzeba. Zreszt膮 i tak po l膮dowaniu b臋dzie ich czeka艂o ma艂o przyjemne zadanie czyszczenia i dezynfekowania ca艂ego samolotu. Za艂adunek trwa艂 p贸艂 godziny. Klatki zosta艂y ustawione, przymocowane do uchwyt贸w w pod艂odze, 艂adowacze odebrali swoj膮 zap艂at臋 i odjechali zadowoleni, 偶e wreszcie sko艅czyli. Miejsce ich ci臋偶ar贸wki zaj臋艂a nisko zawieszona cysterna z paliwem.

— Doskonale — pochwali艂 nabywca handlarza.

— Mieli艣my szcz臋艣cie. M贸j znajomy mia艂 akurat du偶膮 parti臋, ale odbiorca zwleka艂 z zap艂at膮. W zwi膮zku z tym...

— Rozumiem. Dziesi臋膰 procent ekstra?

— To powinno wystarczy膰.

— Z przyjemno艣ci膮. Jutro rano dostanie pan dodatkowy czek. A mo偶e woli pan got贸wk臋?

Boeing uruchomi艂 silniki i obaj m臋偶czy藕ni odwr贸cili si臋 na ten d藕wi臋k. Za kilka minut samolot odleci do Entebbe w Ugandzie.

* * *

— Co艣 tu 艣mierdzi — stwierdzi艂 Bert Vasco, zamykaj膮c teczk臋.

— Mo偶esz co艣 konkretniej? — zapyta艂a Mary Pat.

— Jestem z Kuby. M贸j ojciec opowiada艂 mi kiedy艣 o tej nocy, kt贸rej Batista uciek艂 z kraju. Starszyzna z armii zebra艂a si臋 wtedy gdzie艣 na boku, a potem zacz臋艂a po kolei wsiada膰 do samolot贸w, cicho, szybko i sprawnie wynosz膮c si臋 tam, gdzie mieli depozyty bankowe, pozostawiaj膮c reszt臋 na lodzie. — Bert Vasco stanowi艂 wyj膮tek od regu艂y: by艂 pracownikiem Departamentu Stanu, kt贸ry nie brzydzi艂 si臋 CIA, wi臋cej, mia艂 tam wielu przyjaci贸艂. Mo偶e z powodu swojego kuba艅skiego pochodzenia rozumia艂, 偶e wywiad i dyplomacja zawsze w jednym sta艂y domku i 偶e lepiej, 偶eby ze sob膮 wsp贸艂pracowa艂y, ni偶 偶eby mia艂y wchodzi膰 sobie w drog臋. Nie by艂 to pogl膮d popularny w departamencie. To by艂 jeden z g艂贸wnych problem贸w ca艂ej machiny rz膮dowej: ka偶dy uprawia艂 tylko swoje poletko i zazdro艣nie zerka艂 przez miedz臋 na rabatki s膮siada.

— My艣lisz, 偶e o to chodzi? — MP znowu wyprzedzi艂a m臋偶a o u艂amek sekundy.

— Tak wygl膮da.

— A jeste艣 tego na tyle pewny, 偶eby p贸j艣膰 z tym do prezydenta?

— Kt贸rego? — zapyta艂 Vasco. — 呕eby艣cie s艂yszeli co si臋 u nas m贸wi w departamencie, odk膮d FBI okupuje si贸dme pi臋tro. Tak czy inaczej, raczej jestem pewny. To tylko domys艂, ale oparty na dobrych podstawach. Trzeba si臋 dowiedzie膰, czy i kto pr贸bowa艂 si臋 z nimi dogadywa膰. Nikogo tam nie macie, co?

Oboje Foleyowie opu艣cili g艂owy, co wystarczy艂o za odpowied藕.

* * *

Oskar偶enia pana Ryana dowodz膮, 偶e intrygowania w polityce nauczy艂 si臋 du偶o szybciej, ni偶 pozytywnych stron tej profesji — o艣wiadczy艂 Ed Kealty g艂osem, w kt贸rym poczucie 偶alu g贸rowa艂o nad ledwie zaznaczonym gniewem. — Naprawd臋 bardzo si臋 zawiod艂em na panu Ryanie.

Tak wi臋c, zaprzecza pan zarzutom? — zapyta艂 dziennikarz ABC.

Oczywi艣cie, 偶e tak. Nie jest tajemnic膮, 偶e miewa艂em kiedy艣 problemy z alkoholem, ale ju偶 sobie z nimi poradzi艂em. Nie jest r贸wnie偶 tajemnic膮, 偶e moje zachowanie czasami budzi艂o w膮tpliwo艣ci, ale i to ju偶 si臋 zmieni艂o, z pomoc膮 ko艣cio艂a i mojej ma艂偶onki — doda艂, 艣ciskaj膮c jej d艂o艅, a ona popatrzy艂a na niego wzrokiem, w kt贸rym 艣lepy wyczyta艂by wsp贸艂czucie i 偶elazne poparcie. — Te zarzuty w og贸le nie maj膮 nic wsp贸lnego ze spraw膮. Trzeba stawia膰 interesy ojczyzny na pierwszym miejscu. Osobiste urazy nijak si臋 do tego maj膮, Sam. Od ludzi na pewnych stanowiskach wymaga si臋, by byli si臋 w stanie wznie艣膰 ponad nie.

— Skurwysyn — wymamrota艂 Jack.

— A czy kto艣 m贸wi艂, 偶e to b臋dzie droga wymoszczona r贸偶ami?

— Jak on mo偶e to wygra膰, Arnie?

— To zale偶y. Na razie jeszcze nie wiadomo do ko艅ca, w co on gra.

— ...m贸g艂bym te偶 powiedzie膰 o panu Ryanie, ale nie tego oczekuje od nas w tej chwili nasza ojczyzna. Kraj potrzebuje stabilizacji, a nie swar贸w. Nar贸d potrzebuje przyw贸dztwa. Do艣wiadczonego i znaj膮cego si臋 na rzeczy prezydenta.

— Arnie, ile ten skurwysyn...?

— Swego czasu chwali艂 si臋, 偶e zer偶n膮艂by nawet w臋偶a, gdyby kto艣 go potrzyma艂. Jack, nie o to chodzi. Nawet nie my艣l o tym. Pami臋taj, co powiedzia艂 kiedy艣 Allen Drury: w tym mie艣cie ma si臋 do czynienia nie z lud藕mi, ale z opiniami o nich. Prasa kocha Eda, zawsze go kocha艂a. Kocha jego, jego rodzin臋, jego pogl膮dy...

— Pieprz臋 to!

— Pos艂uchaj uwa偶nie, Jack. Chcesz by膰 prezydentem? Chcesz? To nie wolno ci si臋 denerwowa膰. Zapami臋taj to sobie raz na zawsze. Kiedy prezydenci trac膮 panowanie nad sob膮, ludzie trac膮 偶ycie. Nieraz sam to widzia艂e艣, tak? Ludzie tam, za 艣cian膮, chc膮 wiedzie膰, 偶e tu siedzi facet, kt贸ry zawsze trzyma nerwy na wodzy, my艣li trze藕wo i jest rozs膮dny. Zawsze, rozumiesz?

Ryan prze艂kn膮艂 艣lin臋 i pokiwa艂 g艂ow膮. Od czasu do czasu mo偶na sobie pozwoli膰 na roz艂adowanie gniewu, ale trzeba wiedzie膰 kiedy. Tego jeszcze musia艂 si臋 nauczy膰.

— To co mi radzisz?

— Jeste艣 prezydentem. Zachowuj si臋 jak prezydent. R贸b swoje. Wygl膮daj jak prezydent. To, co powiedzia艂e艣 na konferencji prasowej by艂o w porz膮dku. Zarzuty Kealty'ego s膮 bezpodstawne. FBI je sprawdza, bo tak trzeba, ale i tak si臋 nie licz膮. Z艂o偶y艂e艣 przysi臋g臋, mieszkasz tutaj i o to chodzi. B膮d藕 ponad to, spraw by si臋 przesta艂 liczy膰, to sobie wreszcie p贸jdzie. Bo je艣li si臋 przejmiesz tym, co on wygaduje, i skupisz ca艂膮 uwag臋 na walce z nim, to tym samym uznasz, 偶e mo偶e mie膰 racj臋 i wtedy b臋dzie po tobie.

— A media?

— Daj im szans臋, a na pewno wszystko p贸jdzie jak trzeba.

* * *

— To co, Ralph, dzi艣 wracamy do domu?

Augustus Lorenz i Ralph Forster byli starymi zawodowcami. Obaj zaczynali swe kariery w wojsku, jeden jako chirurg, drugi jako internista. W czasach prezydenta Kennedy'ego, na d艂ugo zanim wojna rozgorza艂a na dobre, zostali przydzieleni do Grupy Doradc贸w Wojskowych w Wietnamie. Tam przekonali si臋, 偶e na tym niedoskona艂ym 艣wiecie dzieje si臋 mn贸stwo rzeczy, o kt贸rych na studiach s艂yszeli, ale nie zapami臋tali. 呕e oto gdzie艣 w odleg艂ych zak膮tkach 艣wiata nadal choroby zabijaj膮 wi臋cej ludzi ni偶 s膮siedzi. Wychowani w ameryka艅skich miastach widzieli na w艂asne oczy wielkie triumfy medycyny, poskromienie gru藕licy, zapalenia p艂uc i choroby Heine-Medina. Jak wielu z ich pokolenia, my艣leli, 偶e w epoce szczepie艅 choroby zaka藕ne to ju偶 przesz艂o艣膰. W d偶ungli relatywnie wtedy jeszcze spokojnego Wietnamu przekonali si臋, 偶e wcale tak nie jest. M艂odzi, silni, zaszczepieni na wszystkie znane cywilizacji choroby 偶o艂nierze ameryka艅scy i po艂udniowowietnamscy marli na ich oczach, zabici przez zarazki, o kt贸rych nigdy si臋 nie uczyli i na kt贸re nie znano lekarstwa. Pewnego wieczoru w barze „Caravelle” doszli do wsp贸lnego wniosku, 偶e tak by膰 nie powinno. Byli m艂odzi, pe艂ni zapa艂u i idealizmu, wr贸cili wi臋c do szko艂y i zacz臋li od nowa uczy膰 si臋 zawodu, zapocz膮tkowuj膮c proces, kt贸ry trwa艂 do tej pory i pewnie b臋dzie trwa艂, kiedy ich ju偶 nie b臋dzie na 艣wiecie. Forster trafi艂 do Hopkinsa, Lorenz do Atlanty, gdzie zosta艂 kierownikiem oddzia艂u epidemiologicznego. Zanim do tego dosz艂o, obaj wylatali wi臋cej godzin, ni偶 kapitanowie linii lotniczych i byli w miejscach bardziej egzotycznych, ni偶 fotografowie „National Geographic”, wci膮偶 w po艣cigu za organizmami zbyt ma艂ymi, by je by艂o wida膰, a zbyt 艣mierciono艣nymi, by je mo偶na zlekcewa偶y膰.

— Chyba trzeba b臋dzie, zanim ten nowy zajmie m贸j fotel na dobre.

Kandydat do Nobla w dziedzinie medycyny roze艣mia艂 si臋.

— Alex jest dobry. Ciesz臋 si臋, 偶e mu si臋 uda艂o wreszcie urwa膰 z wojska. Kiedy艣 艂owili艣my razem ryby w Brazylii, wtedy jak mieli... — Nie doko艅czy艂, bo technik pomacha艂 r臋k膮 znad mikroskopu elektronowego, 偶e pr贸bka jest ju偶 widoczna. — O, popatrz sobie na naszego ma艂ego przyjaciela.

Niekt贸rzy nazywali ten wirus pastora艂em. Lorenzowi bardziej przypomina艂 egipski Ankh, ale to te偶 nie by艂o to. W ka偶dym razie pi臋kna trudno si臋 by艂o w tym doszukiwa膰, bo male艅ki wirus by艂 wcieleniem z艂a. Pionowe, zakrzywione pasmo RNA, kwasu rybonukleinowego, zawiera艂o kod genetyczny wirusa. Z jego szczytu wyrasta艂y dziwne, poskr臋cane struktury proteinowe. Nikt do tej pory nie wiedzia艂, jak funkcjonuj膮, ale obaj uwa偶ali, 偶e by膰 mo偶e kieruj膮 one dzia艂aniem wirusa. By膰 mo偶e. Ani oni, ani nikt inny nie by艂 tego pewny, mimo 偶e od dwudziestu lat trwa艂y intensywne badania.

To bydl臋 w og贸le nie 偶y艂o, a mimo to zabija艂o. Organizmowi do 偶ycia niezb臋dne s膮 RNA i DNA r贸wnocze艣nie, a wirus ebola ma albo jeden albo drugi kwas. I mimo to jako艣 trwa w u艣pieniu, dop贸ki nie napotka 偶ywej kom贸rki. Kiedy raz si臋 do niej dostanie, o偶ywa i morduje wszystko, co napotka na drodze, w samob贸jczym p臋dzie niszcz膮c 偶ywiciela, mno偶膮c si臋 i z偶eraj膮c go, a偶 wreszcie nic nie pozostanie i wtedy znowu zapadnie w 艣pi膮czk臋, albo trafi na nowego 偶ywiciela. Ebola jest male艅ki. Sto tysi臋cy wirus贸w, ustawionych w rz臋dzie zape艂ni艂oby centymetr na linijce. A zabi膰 potrafi ju偶 jeden.

Pami臋膰 medycyny nie by艂a tak d艂uga, jak by sobie tego 偶yczy艂 lekarz. W 1918 roku grypa „hiszpanka”, zapewne jaka艣 zmutowana odmiana zapalenia p艂uc, w ci膮gu dziewi臋ciu miesi臋cy obesz艂a ca艂y 艣wiat, zabijaj膮c co najmniej dwadzie艣cia milion贸w ludzi, mo偶liwe, 偶e du偶o wi臋cej, czasami w mgnieniu oka. Donoszono o przypadkach ludzi, kt贸rzy k艂ad膮c si臋 spa膰 w doskona艂ym zdrowiu, rano ju偶 si臋 nie budzili. Symptomy choroby by艂y powszechnie znane i udokumentowane, ale post臋p medycyny do tej pory nie poszed艂 jeszcze tak daleko, by pozwoli艂 ustali膰 genez臋 choroby. Do dzi艣 w艂a艣ciwie nie wiadomo, co to by艂o, sk膮d si臋 wzi臋艂o i dlaczego pojawi艂o si臋 w艂a艣nie tam i w艂a艣nie wtedy. Dosz艂o w ko艅cu do tego, 偶e zdecydowano si臋 w latach 70. na ekshumacj臋 szcz膮tk贸w ofiar pochowanych w wiecznej zmarzlinie na Alasce. Pomys艂 by艂 niez艂y, ale niestety nic nie da艂. Dla lekarzy to zamierzch艂a przesz艂o艣膰, panuje w艣r贸d nich przekonanie, 偶e je艣li choroba nawet na nowo si臋 pojawi, to nowoczesnymi metodami na pewno dadz膮 jej rad臋. Specjali艣ci epidemiolodzy nie s膮 tego tacy pewni. To by艂 pewnie jaki艣 wirus, jak HIV, czy ebola, a medycyna z wirusami zupe艂nie sobie nie radzi. Chorobom wirusowym mo偶na zapobiega膰 przez szczepienia, ale je偶eli wirus ju偶 zaatakuje cz艂owieka, to medycyna nic na to nie poradzi — albo system odporno艣ciowy pacjenta go zwalczy, albo nie. Najlepszym lekarzom nie pozostaje nic innego jak sta膰 i patrzy膰. Zreszt膮 lekarze to te偶 ludzie i, podobnie jak specjali艣ci z ka偶dej dziedziny, maj膮 predylekcj臋 do ignorowania tego, czego nie widz膮 i nie rozumiej膮. To jedyne wyt艂umaczenie tak powolnego rozpoznania AIDS jako jednostki chorobowej. AIDS to kolejny prezent z Afryki, z kt贸rym dwaj starzy doktorzy nie raz krzy偶owali szpady, czy raczej ig艂y preparacyjne.

— Wiesz co, Gus? Czasem si臋 zastanawiam, czy my kiedykolwiek rozgryziemy to skurwysy艅stwo.

— Na pewno, Ralph. Pr臋dzej czy p贸藕niej, ale na pewno — odpar艂 Lorenz znad mikroskopu, a w艂a艣ciwie znad ekranu komputera, obrabiaj膮cego obraz spod mikroskopu elektronowego. Odchyli艂 si臋 na oparcie krzes艂a i zachcia艂o mu si臋 nagle zapali膰 fajk臋. Nigdy nie zrezygnowa艂 z tego na艂ogu, mimo 偶e praca w budynku federalnym czyni艂a folgowanie mu koszmarem. C贸偶 z tego, skoro z fajk膮 po prostu lepiej mu si臋 my艣la艂o. Obaj patrzyli teraz na ekran, przypatruj膮c si臋 proteinowym strukturom wirusa.

— To od tego ch艂opca.

Szli 艣ladami gigant贸w. Lorenz pisa艂 prac臋 o Walterze Reedzie i Williamie Gorgasie, dw贸ch lekarzach wojskowych, kt贸rzy drog膮 systematycznego 艣ledztwa i bezwzgl臋dnego narzucania zalece艅 zwalczyli 偶贸艂t膮 febr臋. Wiedza w tej dziedzinie medycyny przyrasta艂a jednak bardzo powoli i za bardzo wysok膮 cen臋.

— Do艂贸偶 ten drugi, Kenny.

— Tak jest, panie doktorze — odezwa艂 si臋 z interkomu technik. Po chwili na ekranie pokaza艂 si臋 jeszcze jeden obraz.

— Aha — powiedzia艂 Forster. — Sk贸ra 偶ywcem zdj臋ta z tatusia.

— Ten jest siostry zakonnej. A popatrz teraz. — Lorenz si臋gn膮艂 do telefonu i naciskaj膮c guzik, powiedzia艂: — Dobra, Kenny, pu艣膰 to przez komputer.

Za chwil臋 na ekranie pojawi艂y si臋 dwa przestrzenne obrazy wirusa. Komputer obr贸ci艂 je, dopasowa艂 i w ko艅cu na艂o偶y艂. Pasowa艂y idealnie.

— No to przynajmniej wiemy, 偶e nie zmutowa艂 po drodze.

— Nie mia艂 za bardzo kiedy. Tylko dwoje pacjent贸w. No i szybko ich izolowano. Mo偶e mieli艣my szcz臋艣cie. Rodzice dzieciaka zostali przebadani, s膮 czy艣ci, a przynajmniej tak m贸wi teleks. W s膮siedztwie cisza b艂oga, ale zesp贸艂 WHO nadal sprawdza teren. Jak zwykle: ma艂py, nietoperze, psy i tak dalej. Jak dot膮d nic. Mo偶e to jaka艣 anomalia? — To ostatnie to bardziej nadzieja, ni偶 os膮d.

— Troch臋 si臋 z nim pobawi臋. Zam贸wi艂em ma艂py, mam zamiar wyhodowa膰 to cholerstwo, posia膰 na szalkach i wtedy b臋d臋 nadzorowa艂 minuta po minucie. Wyodr臋bni膰 zaka偶one kom贸rki, pobiera膰 co minut臋 pr贸bki, wypali膰 ultrafioletem, zamrozi膰 w ciek艂ym azocie i pod mikroskop. Chcia艂bym rzuci膰 okiem na zmiany RNA. Mo偶e da si臋 wyodr臋bni膰 jak膮艣 sekwencj臋, sam nie wiem. Co艣 mi 艣wita. — Gus otworzy艂 szuflad臋 biurka, wyci膮gn膮艂 fajk臋 i zapali艂. Co do diab艂a, w ko艅cu jest w swoim gabinecie, a skoro lepiej mu si臋 my艣la艂o z fajk膮, to sobie zapali. Co, wyrzuc膮 go mo偶e za to z pracy? W terenie przynajmniej m贸g艂 twierdzi膰, 偶e odstrasza komary, zreszt膮 i tak si臋 nie zaci膮ga艂. Tylko z grzeczno艣ci wobec go艣cia otworzy艂 okno.

Pomys艂, kt贸ry mu przyszed艂 do g艂owy, by艂 du偶o bardziej skomplikowany ni偶 jego kr贸tki wyk艂ad i obaj doskonale o tym wiedzieli. Je偶eli maj膮 cokolwiek na tym skorzysta膰, procedura eksperymentu musi zosta膰 powt贸rzona tysi膮ce razy, a to dopiero pocz膮tek. Potem trzeba b臋dzie dok艂adnie zbada膰 i opisa膰 ka偶d膮 pr贸bk臋. To b臋dzie trwa艂o latami, ale je偶eli Lorenz mia艂 racj臋, to w ko艅cu uzyskaj膮 po raz pierwszy zapis tego, jak RNA wirusa dzia艂a na zaatakowan膮 kom贸rk臋.

— W Baltimore wpadli艣my na to samo.

— O?

— Tyle 偶e u nas skoncentrowali艣my si臋 na genach i zamierzali艣my odczytywa膰, jak to bydl臋 atakuje kom贸rki na poziomie molekularnym. Jakim cudem si臋 powiela, bez kompletnego materia艂u genetycznego. Tu trzeba si臋 jeszcze wielu rzeczy nauczy膰, ale dzi臋ki temu mo偶e dowiemy si臋, czego nie wiemy. Musimy sformu艂owa膰 pytania, zanim zaczniemy szuka膰 odpowiedzi. A potem posadzi si臋 nad komputerem jakiego艣 geniusza i niech nauczy t臋 maszyn臋 to analizowa膰.

Brwi Lorenza pow臋drowa艂y w g贸r臋.

— Jak daleko zaawansowane s膮 prace?

— Kreda na tablicy — wzruszy艂 ramionami Forster.

— No, ja przynajmniej zam贸wi艂em ma艂py. Jak si臋 czego艣 dowiem, zaraz prze艣l臋 ci wyniki. Mo偶e chocia偶 te pr贸bki na co艣 si臋 przydadz膮?

* * *

Pogrzeb by艂 wspania艂ym widowiskiem, z udzia艂em tysi臋cy statyst贸w, wykrzykuj膮cych swoje uwielbienie dla zmar艂ego. Na ich twarzach malowa艂o si臋 jednak co艣 wi臋cej ni偶 obowi膮zkowy smutek — wygl膮dali jakby si臋 z zak艂opotaniem rozgl膮dali i zastanawiali „i co teraz?”. Wszystko by艂o jak trzeba: laweta armatnia, ko艅 bez je藕d藕ca, 偶o艂nierze z karabinami kolbami do g贸ry. Wida膰, 偶e brytyjskie zwyczaje wojskowe zawa偶y艂y w Iraku nie tylko na kroju generalskich mundur贸w. Kamery irackiej telewizji pokazywa艂y procesj臋 pogrzebow膮 i maszeruj膮cych 偶o艂nierzy, a stacja Sztorm przekazywa艂a ten obraz przez satelit臋 do Waszyngtonu.

— Szkoda, 偶e pokazuj膮 tak ma艂o twarzy — powiedzia艂 cicho Vasco.

— Tak — zgodzi艂 si臋 prezydent. Nie u艣miechn膮艂 si臋, cho膰 mia艂 ochot臋. Chyba ju偶 nigdy nie przestanie by膰 szpiegiem. Zawsze chcia艂 艣wie偶ych, nie przetrawionych informacji wywiadowczych. Nie wystarcza艂o mu przekazanie najistotniejszej tre艣ci przez kogo艣 obcego. Nie, on musia艂 sam, zupe艂nie jak wtedy, kiedy nie mia艂 wi臋kszych zmartwie艅. Teraz te偶 — upar艂 si臋, 偶e transmisj臋 z pogrzebu Saddama b臋dzie ogl膮da艂 na 偶ywo, w towarzystwie tych, kt贸rzy te偶 mieli co艣 do powiedzenia na ten temat.

Samo widowisko istotnie okaza艂o si臋 ciekawe. Pokolenie temu co艣 takiego nazwano by w Ameryce happeningiem. Aktorzy-naturszczycy po kolei wyst臋powali i wyg艂aszali swoje wyuczone kwestie, bo tak by艂o trzeba. Morze ludzi wype艂nia艂o plac, kt贸rego nazwy w艂a艣nie przed chwil膮 nikt nie m贸g艂 sobie przypomnie膰 i patrzy艂o. Co ciekawe, nawet tylne rz臋dy, kt贸re nie mog艂y nic widzie膰... A, no tak. Widok z innej kamery wyja艣ni艂 zagadk臋. Dooko艂a placu sta艂y wielkie telewizyjne ekrany, na kt贸rych mo偶na by艂o 艣ledzi膰 ca艂膮 uroczysto艣膰. Ciekawe, czy b臋d膮 te偶 powt贸rki? Za lawet膮 szed艂 podw贸jny szereg genera艂贸w. I dotrzymywali kroku. Naszym te偶 by si臋 taki spacer przyda艂...

— Ilu z nich zwieje za granic臋? — zapyta艂 Ryan.

— Trudno powiedzie膰, panie prezydencie.

— Masz na imi臋 Bert, tak?

— Tak jest, panie prezydencie.

— Bert, jak b臋d臋 chcia艂 us艂ysze膰, 偶e czego艣 nie wiadomo, to spytam kogo艣 z mojego sztabu.

Vasco zamruga艂 powiekami. Po chwili zastanowienia doszed艂 do wniosku, 偶e niczym nie ryzykuje,

— Jak dla mnie, to o艣miu na dziesi臋ciu da nog臋 i to szybko.

— Dlaczego? Maj膮 du偶o do stracenia.

— Nie bardzo maj膮 inne wyj艣cie. Dyktatury nie da si臋 kontynuowa膰 wsp贸lnie, a w ka偶dym razie, niezbyt d艂ugo. 呕aden z nich nie ma na tyle jaj, 偶eby wzi膮膰 to wszystko na siebie. Je偶eli zostan膮 i dojdzie do zmiany rz膮du, to oni na tym dobrze nie wyjd膮. Raz ju偶 to przerabiali, kiedy Saddam dochodzi艂 do w艂adzy, tyle 偶e wtedy uda艂o im si臋 ustawi膰 po w艂a艣ciwej stronie karabinu, a teraz nie maj膮 na to gwarancji. Mo偶e stan膮 do walki, ale raczej w膮tpi臋. Na pewno ulokowali gdzie艣 za granic膮 pieni膮dze. Teraz po nie pojad膮 i ju偶. Wie pan, picie daiquiri na pla偶y po kres dni swoich nie jest mo偶e zaj臋ciem tak ekscytuj膮cym, jak bycie genera艂em w totalitarnym pa艅stwie, ale bije na g艂ow臋 w膮chanie kwiatk贸w od strony korzonk贸w. No i maj膮 rodziny.

— Czyli do w艂adzy dojdzie kto艣 zupe艂nie inny?

— Tak uwa偶am, panie prezydencie.

— Iran?

— Prywatnie postawi艂bym na to pi臋膰 dolar贸w, panie prezydencie, ale nie mamy na tyle pewnych danych, 偶eby na nich opiera膰 jakiekolwiek urz臋dowe prognozy. Bardzo chcia艂bym m贸c panu powiedzie膰 wi臋cej, ale za spekulacje mi pan nie p艂aci.

— Dobra. Na razie wystarczy. — Nie wystarczy艂o, ale Ryan widzia艂, 偶e Bert stara si臋 i nie boi m贸wi膰 o swoich domys艂ach. — Nie mo偶emy nic na to poradzi膰? — To ju偶 by艂o pytanie do Foley贸w.

— Nic — potwierdzi艂 Ed. — Mo偶e nawet uda艂oby si臋 tam kogo艣 umie艣ci膰, mo偶e podes艂a膰 kt贸rego艣 z naszych ludzi z Arabii Saudyjskiej, ale z kim mia艂by si臋 tam spotka膰? Nie mamy poj臋cia, kto tam teraz rz膮dzi.

— Je偶eli w og贸le kto艣 rz膮dzi — doda艂a Mary Pat, patrz膮c na defilad臋 na ekranie telewizora. Wszyscy 偶o艂nierze szli r贸wn膮 艂aw膮, nikt nie wy艂amywa艂 si臋 z szyku.

* * *

— Jak to? — oburzy艂 si臋 odbiorca.

— Nie zap艂aci艂 pan w terminie — wyja艣ni艂 handlarz i bekn膮艂 po opr贸偶nieniu pierwszego piwa duszkiem. — Znalaz艂 si臋 inny klient i c贸偶...

— Ale to by艂y tylko dwa dni! Mieli艣my k艂opoty z transferem pieni臋dzy i...

— A teraz macie pieni膮dze?

— Tak.

— No to poczekajcie par臋 dni i znajd臋 wam jakie艣 ma艂py. — Handlarz podni贸s艂 r臋k臋 i pstrykn膮艂 palcami, wzywaj膮c kelnera. Angielski plantator w tym samym barze pi臋膰dziesi膮t lat temu nie potrafi艂by tego zrobi膰 lepiej. — W ko艅cu 偶aden problem. Tydzie艅, mo偶e nawet kr贸cej?

— Ale Atlanta chce je natychmiast. Samolot ju偶 tu leci!

— Zrobi臋 co b臋dzie w mojej mocy. Prosz臋 powiedzie膰 klientowi, 偶e je偶eli wymaga terminowej dostawy, to powinien si臋 liczy膰 z tym, 偶e kto艣 mo偶e wymaga膰 terminowej p艂atno艣ci. Dzi臋kuj臋 — odebra艂 piwo od kelnera. — Dla mojego go艣cia te偶 — doda艂. Po odebraniu honorarium za ma艂py od poprzedniego klienta m贸g艂 sobie pozwoli膰 na szeroki gest.

— Jak d艂ugo?

— M贸wi艂em: tydzie艅, mo偶e mniej. — Czego si臋 tak ciska? Te par臋 dni uratuje ludzko艣膰, czy co?

Nabywca nie mia艂 wyboru, przynajmniej tu, w Kenii. Zdecydowa艂 si臋 wypi膰 piwo i pogada膰 o innych sprawach. A potem mo偶e zadzwoni do Tanzanii. W ko艅cu tych cholernych ma艂p nie brakuje w ca艂ej 艣rodkowej Afryce.

Dwie godziny p贸藕niej przekona艂 si臋, 偶e by艂 w b艂臋dzie. Ma艂p wsz臋dzie brakowa艂o i w ci膮gu najbli偶szych paru dni, zanim my艣liwi nie na艂api膮 nowych, na pewno ich nie dostanie.

* * *

Vasco poza komentowaniem zajmowa艂 si臋 tak偶e t艂umaczeniem z arabskiego.

Nasz m膮dry i ukochany przyw贸dca, kt贸remu tak wiele zawdzi臋czamy...

— Tak, zw艂aszcza zdecydowane ograniczenie populacji Iraku — wtr膮ci艂 z przek膮sem Foley.

呕o艂nierze, sami gwardzi艣ci republika艅scy, przenie艣li trumn臋 do wykopanego grobu, spuszczaj膮c wraz z ni膮 do ziemi ponad dwie dekady historii Iraku. Ryan zastanawia艂 si臋, kto napisze jej nast臋pny rozdzia艂.

15
Dostawy

— No i? — zapyta艂 Ryan, po wypuszczeniu ostatnich go艣ci.

— Listu, je偶eli tam w og贸le by艂, nie znaleziono — odpar艂 inspektor O'Day. — Jedyne czego si臋 dowiedzieli艣my, to tego, 偶e sekretarz Hanson nie przyk艂ada艂 wi臋kszej wagi do ochrony tajnych dokument贸w. To opinia szefa ochrony Departamentu Stanu. M贸wi, 偶e wielokrotnie zwraca艂 mu na to uwag臋. Moi ludzie przes艂uchuj膮 teraz osoby, kt贸re mog艂y wchodzi膰 i wychodzi膰 z gabinetu od dnia zamachu.

— Kto prowadzi spraw臋? — zapyta艂 Ryan. Hanson m贸g艂 by膰 dobrym i skutecznym dyplomat膮, ale nigdy nie s艂ucha艂 uwa偶nie dobrych rad.

— Pan Murray przekaza艂 to BOZ, kt贸re ma j膮 prowadzi膰 niezale偶nie od dyrektora. W ten spos贸b ja te偶 zosta艂em odsuni臋ty od 艣ledztwa, jako cz艂owiek, kt贸ry kiedy艣 sk艂ada艂 panu bezpo艣rednio raporty. Ta wizyta jest ostatnim moim dzia艂aniem w tej sprawie.

— Zgodnie z przepisami, co?

— Panie prezydencie, nic na to nie poradzimy. Musi tak by膰. B臋d膮 im pomaga膰 radcy prawni Biura. To dobrzy agenci. — O'Day zastanowi艂 si臋 przez chwil臋. — A kto wchodzi艂 do biura wiceprezydenta?

— Tu, w Bia艂ym Domu?

— Tak jest, panie prezydencie.

— Ostatnio nikt — odpowiedzia艂a Andrea Price. — Nikt go nie u偶ywa艂, odk膮d Kealty odszed艂. Razem z nim odesz艂a jego sekretarka...

— Niech kto艣 sprawdzi jej maszyn臋 do pisania. Je偶eli u偶ywa艂a takiej normalnej, z ta艣m膮...

— Racja! — Price niemal wybieg艂a z Gabinetu Owalnego. — Zaraz, ale mo偶e lepiej, 偶eby to wasi ludzie...

— Zaraz do nich zadzwoni臋 — zapewni艂 O'Day. — Przepraszam, powinienem o tym pomy艣le膰 wcze艣niej. Czy mogliby艣cie zaplombowa膰 biuro do czasu ich przybycia?

— Oczywi艣cie — odpar艂a Andrea.

* * *

Ha艂as by艂 niezno艣ny. Ma艂py s膮 zwierz臋tami stadnymi, zwykle 偶yj膮cymi w grupach licz膮cych nawet i po osiemdziesi膮t zwierz膮t, zamieszkuj膮cymi okolice obrze偶a d偶ungli i skraju sawanny, gdzie 偶eruj膮 i sk膮d mog膮 ucieka膰 w razie zagro偶enia na drzewa. W ci膮gu ostatnich stu lat nauczy艂y si臋 atakowa膰 tak偶e farmy, gdzie jedzenia by艂o w br贸d, za to brakowa艂o drapie偶nik贸w. Dla lamparta czy hieny afryka艅ska ma艂pa zielona to smako艂yk, ale r贸wnie smaczne s膮 ciel臋ta, tote偶 farmerzy trzebili drapie偶niki, by je chroni膰. W rezultacie zak艂贸cony zosta艂 ekosystem. Wytrzebili drapie偶niki, legalnie lub wbrew prawu, ale skutecznie. Dzi臋ki temu populacja ma艂p rozmno偶y艂a si臋 nad miar臋 i las nie by艂 ich w stanie wy偶ywi膰. W rezultacie ma艂py zjada艂y plony farmer贸w, cho膰 tak偶e owady-szkodniki, kt贸re mog艂yby tym plonom zagra偶a膰. Dla farmer贸w sprawa by艂a du偶o prostsza ni偶 dla ekolog贸w. Co艣 zjada艂o ich inwentarz, to trzeba to by艂o zabi膰. Jak co艣 zjada艂o ich plony, to te偶 nale偶a艂o to zabi膰. Owad贸w nie by艂o wida膰, ale ma艂py tak, wi臋c rzadko kt贸ry z farmer贸w mia艂 co艣 przeciwko my艣liwym, kt贸rzy polowali na ma艂py.

Ma艂py zielone odznaczaj膮 si臋 偶贸艂tymi bokobrodami i zielono-z艂ot膮 pr臋g膮 na plecach. Do偶ywaj膮 trzydziestki, ale zwykle tylko w komfortowych warunkach niewoli, gdzie nic nie poluje na nie i prowadz膮 o偶ywione 偶ycie towarzyskie. Stada sk艂adaj膮 si臋 zwykle z samic z ma艂ymi, do kt贸rych samce, prowadz膮ce samotnicze 偶ycie, do艂膮czaj膮 na trwaj膮cy kilka tygodni sezon rui. Zwykle samc贸w jest w takiej sytuacji o wiele mniej ni偶 samic, tote偶 rzadko dochodzi do konflikt贸w, ale w samolocie rzecz mia艂a si臋 zupe艂nie inaczej. Klatki by艂y st艂oczone jedne na drugich, jak klatki z kurcz臋tami w drodze na targ. Samice by艂y w rui, ale niedost臋pne, co rozw艣ciecza艂o ewentualnych zalotnik贸w. Samce st艂oczone ko艂o siebie w klatkach sycza艂y, plu艂y i drapa艂y s膮siad贸w. Ca艂膮 sytuacj臋 pogarsza艂 fakt, 偶e wszystkie klatki by艂y tej samej wielko艣ci, podczas gdy samce ma艂py zielonej s膮 niemal dwukrotnie wi臋ksze od samic. Na to nak艂ada艂y si臋 jeszcze nieznane zapachy i d藕wi臋ki samolotu, brak wody i g艂贸d, st艂oczenie i strach. W rezultacie ma艂py podnios艂y straszny rwetes, nie mog膮c w inny spos贸b roz艂adowa膰 stresu. Ich wrzask zag艂uszy艂 nawet silniki JT-8, kt贸re nios艂y Boeinga nad Oceanem Indyjskim.

W kabinie pilot贸w za艂oga szczelnie zamkn臋艂a drzwi dziel膮ce j膮 od 艂adowni i docisn臋艂a s艂uchawki do uszu. Ha艂as wprawdzie lekko zel偶a艂, ale nie pomaga艂o to wcale na okropny fetor, przenoszony tam i z powrotem przez pok艂adow膮 klimatyzacj臋. Za艂odze robi艂o si臋 od niego niedobrze, a 艂adunek wpada艂 w jeszcze wi臋ksz膮 histeri臋.

Pilotowi, cz艂owiekowi wyj膮tkowo sprawnie pos艂uguj膮cemu si臋 cz臋艣ci膮 s艂ownictwa zwykle nie odnotowywan膮 przez s艂owniki j臋zyka farsi, sko艅czy艂 si臋 zapas przekle艅stw i znudzi艂o si臋 ju偶 wzywanie Allacha, by zes艂a艂 zag艂ad臋 na te cholerne wyjce i star艂 je z powierzchni ziemi. W zoo pewnie pokazywa艂by je palcem swoim obu ma艂ym synkom, razem z nimi 艣mia艂by si臋 z nich i rzuca艂by im orzeszki. Ale tu mia艂 ich ju偶 serdecznie dosy膰. Ich i ca艂ego tego lotu. Si臋gn膮艂 pod fotel i wyj膮艂 mask臋 od awaryjnej butli tlenowej. Odkr臋ci艂 kurek i zaci膮gn膮艂 si臋 艣wie偶ym powietrzem, bez 艣ladu okropnego smrodu. Gdyby to tylko od niego zale偶a艂o, zaraz poszed艂by na ty艂, otworzy艂 drzwi i pozwoli艂, by dekompresja wyssa艂a za burt臋 ten fetor razem z jego przyczyn膮. Mo偶e l偶ej by mu by艂o, gdyby wiedzia艂 to, czego domy艣la艂y si臋 ma艂py. Los chowa艂 dla nich w zanadrzu du偶o gorsz膮 niespodziank臋.

* * *

Badrajn spotka艂 si臋 z nimi ponownie w bunkrze 艂膮czno艣ci. Jako艣 te masy betonu wok贸艂 nie zapewnia艂y mu poczucia bezpiecze艅stwa. Ca艂o艣膰 sta艂a jeszcze tylko dlatego, 偶e bunkier zamaskowany by艂 z zewn膮trz obiektem przemys艂owym, a dok艂adniej drukarni膮, kt贸ra swego czasu wydrukowa艂a nawet par臋 ksi膮偶ek. Ten i par臋 innych bunkr贸w, ocala艂o tylko dlatego, 偶e Amerykanie mieli niepe艂ne rozeznanie co do ich przeznaczenia. Dwa razy atakowano budynek po drugiej stronie ulicy. Nadal wida膰 tam by艂o krater w miejscu, gdzie wed艂ug Amerykan贸w mia艂 si臋 znajdowa膰 bunkier. Trzeba go by艂o zobaczy膰, 偶eby uwierzy膰. To nie to samo, co zobaczy膰 w telewizorze albo us艂ysze膰 o tym. Nad jego g艂ow膮 by艂o pi臋膰 metr贸w 偶elbetonu. Pi臋膰 metr贸w. Skorupa by艂a jednocz臋艣ciowa, z jednego odlewu, zbudowana przez niemieckich specjalist贸w za ci臋偶kie pieni膮dze. Na 艣cianach wida膰 by艂o nadal odcisk szalunku ze sklejki. Nie by艂o ani jednej szczeliny, ani p臋kni臋cia — a przecie偶 to wszystko istnia艂o jeszcze tylko dlatego, 偶e Amerykanie pomylili strony ulicy. Nowoczesna bro艅 ma straszliw膮 si艂臋 ra偶enia i chocia偶 Ali Badrajn ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂 w 艣wiecie broni i wojny, dopiero teraz, po raz pierwszy to do niego dotar艂o.

Nie mo偶na im by艂o odm贸wi膰 go艣cinno艣ci. Dogl膮da艂 go oficer w stopniu pu艂kownika, napoje i jedzenie podawa艂o dw贸ch sier偶ant贸w. Ogl膮da艂 pogrzeb Saddama w telewizji. Widowisko zawiera艂o r贸wnie wiele niespodzianek, co ameryka艅ski serial o policjantach. Od pierwszej chwili by艂o wiadomo, jak si臋 to sko艅czy. Irakijczycy, jak w og贸le ludzie w tym regionie 艣wiata, byli narodem 艂atwo poddaj膮cym si臋 nastrojom, pod warunkiem, 偶e zbierze si臋 ich w jednym miejscu odpowiedni膮 liczb臋 i wzniesie odpowiednie okrzyki. 艁atwo by艂o nimi wtedy pokierowa膰 ka偶demu, kto znalaz艂 si臋 tam w odpowiednim miejscu i czasie. Bo przecie偶 szczero艣ci w tym zbiorowym lamencie darmo by szuka膰. Nadal co drugi z nich pilnowa艂 reszty i donosi艂, kto nie okazywa艂 wystarczaj膮cego 偶alu. Aparat bezpiecze艅stwa, kt贸ry zawi贸d艂 drogiego przyw贸dc臋, w stosunku do nich by艂 nadal w stanie dzia艂a膰 bardzo skutecznie i wszyscy o tym wiedzieli.

Powoli nap艂ywali pozostali uczestnicy spotkania. Pojawiali si臋 pojedynczo, z rzadka parami i rozp艂ywali si臋 gdzie艣 w czelu艣ciach bunkra, ustalaj膮c co potem, ju偶 jako jedna grupa, b臋d膮 chcieli us艂ysze膰. Go艣cie otworzyli rze藕biony drewniany barek pe艂en butelek i szklanek, z kt贸rego zacz臋li robi膰 u偶ytek, 艂ami膮c prawa Koranu. Badrajn nie mia艂 im tego za z艂e. Sam nala艂 sobie szklank臋 w贸dki, kt贸r膮 polubi艂 dwadzie艣cia lat wcze艣niej na szkoleniu w Moskwie.

Jak na ludzi tak pot臋偶nej w艂adzy, byli zadziwiaj膮co cisi, a tym bardziej rzuca艂o si臋 to w oczy, gdy wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e byli przecie偶 go艣膰mi na stypie po cz艂owieku, kt贸rego nigdy nie kochali. Popijali drinki, g艂贸wnie zreszt膮 whisky, i patrzyli to na siebie, to na Badrajna, to wreszcie na telewizor. Lokalna stacja nadawa艂a w艂a艣nie powt贸rk臋 ceremonii pogrzebowej, a komentator nachwali膰 si臋 nie m贸g艂 zas艂ug drogiego zmar艂ego dla ojczyzny. Genera艂owie patrzyli i s艂uchali, ale na twarzach malowa艂 im si臋 raczej strach, ni偶 偶al i smutek. Dla nich nast膮pi艂 koniec ich 艣wiata. Nie obchodzi艂y ich okrzyki wznoszone przez obywateli, ani komentarz spikera. Oni wiedzieli co naprawd臋 si臋 sta艂o.

Wreszcie pojawi艂 si臋 ostatni z nich. By艂 nim szef wywiadu, z kt贸rym Badrajn rozmawia艂 wcze艣niej. W艂a艣nie wraca艂 ze sztabu. Wszyscy popatrzyli na niego z tak wymownym pytaniem w oczach, 偶e nie musieli go zadawa膰 s艂owami.

— Nic si臋 nie dzieje, przyjaciele. — Na razie. Tego nie musia艂 dopowiada膰.

Badrajn m贸g艂 to dopowiedzie膰, ale darowa艂 sobie. Po co si臋 rozmienia膰 na drobne? Przez te lata nieraz przychodzi艂o mu kogo艣 do czego艣 przekonywa膰, motywowa膰 wiele os贸b do robienia wielu rzeczy i wiedzia艂 jak to si臋 robi, ale w tych okoliczno艣ciach jego milczenie nios艂o wi臋cej tre艣ci ni偶 najbardziej elokwentne przem贸wienie. Siedzia艂 tam po prostu i patrzy艂 na nich, wiedz膮c, 偶e jego oczy m贸wi膮 teraz wystarczaj膮co wiele.

— To mi si臋 nie podoba — powiedzia艂 wreszcie kt贸ry艣 z nich. 呕adna twarz nawet nie drgn臋艂a. Nic dziwnego. 呕adnemu z nich si臋 to nie podoba艂o. Ten, kt贸ry to powiedzia艂, po prostu wyrazi艂 powszechn膮 opini臋. I zdradzi艂, 偶e jest z nich najs艂abszy. Pierwszy p臋k艂.

— Sk膮d mo偶emy wiedzie膰, 偶e mo偶emy ufa膰 twojemu szefowi? — zapyta艂 dow贸dca Gwardii Republika艅skiej.

— Bo z艂o偶y艂 przysi臋g臋 na Allacha — powt贸rzy艂 Badrajn, odstawiaj膮c szklank臋. — Je偶eli sobie 偶yczycie, mo偶ecie wys艂a膰 do niego delegacj臋 i sami z nim porozmawia膰. Ja pozostan臋 tu w charakterze zak艂adnika. Z tym, 偶e je偶eli na to si臋 zdecydujecie, to musicie si臋 艣pieszy膰.

O tym te偶 wiedzieli. To, czego si臋 obawiali, mog艂o si臋 zdarzy膰 r贸wnie dobrze zanim odlec膮, jak i potem. Znowu zapad艂a cisza. Nawet szklanki rzadko w臋drowa艂y w g贸r臋. Badrajn czyta艂 z ich twarzy, jak z otwartej ksi臋gi. Chcieli, 偶eby kto艣 zaj膮艂 jakie艣 stanowisko, to si臋 z nim albo zgodz膮, albo b臋d膮 polemizowa膰, ale 偶aden nie chcia艂 by膰 tym pierwszym. Kiedy ju偶 znajd膮 zaj膮ca, pewnie dojd膮 do jednolitego stanowiska, ale dwu, czy trzech pewnie zacznie co艣 kombinowa膰 na boku, zastanawiaj膮c si臋 nad alternatywnymi rozwi膮zaniami. Wreszcie jeden przem贸wi艂.

— P贸藕no si臋 o偶eni艂em — zacz膮艂 dow贸dca wojsk lotniczych. Fakt, zanim do tego dosz艂o, by艂 pilotem my艣liwskim i nie mia艂 czasu na 偶ycie rodzinne. — Mam ma艂e dzieci. — Popatrzy艂 woko艂o i przez chwil臋 pomilcza艂. — My艣l臋, 偶e wszyscy wiemy, co si臋 mo偶e sta膰, czy raczej co si臋 stanie z naszymi rodzinami, gdyby wypadki potoczy艂y si臋 niepomy艣lnie.

C贸偶 za szlachetny gambit, pomy艣la艂 Badrajn. Przecie偶 nie wypada艂o im m贸wi膰 o w艂asnym strachu, w ko艅cu byli 偶o艂nierzami.

Przysi臋ga na Boga, jak膮 z艂o偶y艂 Darjaei nie by艂a dla nich zbyt przekonywaj膮ca. 呕aden z nich od dawna nie praktykowa艂 islamu, meczet odwiedzali przy okazji 艣wi膮t pa艅stwowych, 偶eby pokaza膰 si臋 na zdj臋ciach w gazecie.

— Zak艂adam, 偶e nie chodzi wam o pieni膮dze — powiedzia艂 Badrajn, by si臋 upewni膰, ale i zwr贸ci膰 ich uwag臋 na ten aspekt. Kilka g艂贸w odwr贸ci艂o si臋 ku niemu i dostrzeg艂 na nich wyraz prawie rozbawienia. Chocia偶 oficjalne irackie rachunki bankowe za granic膮 zosta艂y zamro偶one, to funkcjonowa艂o przecie偶 mn贸stwo nieoficjalnych. Trudno ustali膰 narodowo艣膰 rachunku bankowego, zw艂aszcza du偶ego, wi臋c, jak wiedzia艂 Badrajn, ka偶dy z zebranych mia艂 dost臋p do rachunku z sum膮 co najmniej dziewi臋ciocyfrow膮 i to w twardych walutach, zwykle w dolarach albo funtach. A wi臋c dobrze. Teraz powinni zapyta膰, gdzie mog膮 si臋 wynie艣膰 i jak dosta膰 si臋 tam szybko, dyskretnie i bezpiecznie. Badrajn widzia艂 to pytanie na ich twarzach. Ironi膮 losu, kt贸r膮 tylko on m贸g艂 doceni膰, by艂o, 偶e ich wr贸g, ten, kt贸rego si臋 bali, kt贸remu nie wierzyli, naprawd臋 nie pragn膮艂 niczego innego, jak tylko rozwiania ich obaw i dotrzymania s艂owa. Ale Ali wiedzia艂, 偶e On jest cz艂owiekiem cierpliwym, kt贸ry umia艂 czeka膰. Gdyby by艂o inaczej, nie zaszed艂by tam, gdzie by艂 teraz.

* * *

— Jeste艣 pewien?

— Sytuacja jest prawie idealna — zapewni艂 go艣膰 ajatollaha, po czym wda艂 si臋 w szczeg贸艂owe wyja艣nienia. Nawet dla cz艂owieka wierz膮cego w wol臋 Boga, zbieg okoliczno艣ci by艂 a偶 nadto 艂askawy. A mimo to zaistnia艂, a przynajmniej wiele na to wskazywa艂o.

— I?

— I dzia艂amy wed艂ug planu.

— Doskonale. — To by艂a nieprawda, Darjaei wola艂by za艂atwi膰 te sprawy po kolei, koncentruj膮c umys艂 na ka偶dej z osobna. To by艂o jednak niemo偶liwe i by膰 mo偶e w tym kry艂 si臋 jaki艣 sygna艂 dla niego. Tak czy inaczej, nie mia艂 wyboru. Ciekawe, w艂a艣ciwie powinien si臋 czu膰 uwik艂any w zdarzenia, kt贸re sam wywo艂a艂.

* * *

Najgorzej by艂o z kolegami ze 艢wiatowej Organizacji Zdrowia. Mo偶e dlatego, 偶e dotychczasowe wiadomo艣ci by艂y tak pomy艣lne. Przypadek Zero, Benedict Mkusa, nie 偶y艂 i jego cia艂o zosta艂o spalone. Zesp贸艂 pi臋tnastu lekarzy przeczesywa艂 okolic臋 i, jak na razie, nie znalaz艂 niczego. Up艂yn膮艂 ju偶 okres inkubacji, wynosz膮cy dla wirusa ebola cztery do dziesi臋ciu dni, cho膰 znane by艂y wypadki zar贸wno dwudniowej jak i trwaj膮cej dziewi臋tna艣cie dni, ale pojawi艂 si臋 tylko jeden przypadek pochodny. Okaza艂o si臋, 偶e Mkusa by艂 mi艂o艣nikiem natury, ca艂e dni w艂贸czy艂 si臋 po d偶ungli i nie wiadomo, sk膮d przyni贸s艂 wirusa. Ca艂y zesp贸艂 musia艂 wi臋c p贸j艣膰 w jego 艣lady; 艂apa艂 ma艂py, nietoperze i szczury w okolicy, poszukuj膮c nosiciela. Przede wszystkim jednak wszyscy 偶yli nadziej膮, 偶e tym razem los u艣miechn膮艂 si臋 do nich i sko艅czy si臋 na dw贸ch ofiarach. Przypadek Zero trafi艂 natychmiast do szpitala z powodu wysokiego statusu rodziny. Jego rodzice, wykszta艂ceni i wp艂ywowi, oddali ch艂opca w r臋ce specjalist贸w, zamiast pr贸bowa膰 samemu go leczy膰. Zapewne uratowa艂o im to 偶ycie, cho膰 prze偶yli niejedn膮 straszliw膮 chwil臋 przeczekuj膮c okres inkubacji, maj膮c wci膮偶 przed oczyma potworne obrazy agonii ma艂ego Benedicta. Codziennie pobierano im krew do test贸w na obecno艣膰 przeciwcia艂 i, zanim poznali wyniki, prze偶ywali ci臋偶kie chwile. Potem zreszt膮 te偶, bo jaki艣 idiota nie omieszka艂 im si臋 zwierzy膰, 偶e w艂a艣ciwie wyniki mog膮 by膰 myl膮ce. Zesp贸艂 WHO 偶ywi艂 jednak cich膮 nadziej臋, 偶e na dw贸ch zgonach si臋 sko艅czy.

W tej sytuacji mieli rozwa偶a膰 propozycj臋 Moudiego. Oczywi艣cie, podnios艂y si臋 g艂osy sprzeciwu. Zairscy lekarze nalegali na leczenie na miejscu. Mieli wi臋cej do艣wiadczenia w kontaktach z wirusem ebola ni偶 ktokolwiek na 艣wiecie, cho膰 i tak nie na wiele si臋 to mog艂o zda膰. Specjali艣ci z WHO nie chcieli ich urazi膰, bo wrodzone poczucie wy偶szo艣ci europejskich lekarzy nie raz ju偶 doprowadzi艂o do zatarg贸w, ale obie strony mia艂y w tej sprawie racj臋. Kwalifikacje lekarzy afryka艅skich by艂y nier贸wne, cz臋艣膰 by艂a znakomita, cz臋艣膰 okropna, a reszta przeci臋tna. Du偶e znaczenie mia艂a s艂awa profesora Rousseau, prawdziwego bohatera mi臋dzynarodowego 艣rodowiska lekarskiego, utalentowanego naukowca i wybitnego klinicysty, kt贸ry odrzuca艂 dogmat o nieuleczalno艣ci chor贸b wirusowych. Poprzednio pr贸bowa艂 podawa膰 ofiarom wirusa ebola ribavirin i interferon, i rezultaty by艂y obiecuj膮ce. Jego ostatnia koncepcja by艂a radykalna i mog艂a si臋 okaza膰 niewypa艂em, cho膰 do艣wiadczenia na ma艂pach wskazywa艂y na du偶e szanse powodzenia. Trzeba j膮 jednak by艂o wypr贸bowa膰 na chorym cz艂owieku w precyzyjnie kontrolowanych warunkach klinicznych. Nikt nie uwa偶a艂 jej nawet przez sekund臋 za metod臋, kt贸r膮 da si臋 stosowa膰 na wi臋ksz膮 skal臋, ale od czego艣 trzeba zacz膮膰. Szal臋 przewa偶y艂a jednak osoba pacjentki. Wi臋kszo艣膰 zespo艂u WHO zna艂a j膮 osobi艣cie z czas贸w poprzedniej epidemii ebola w Kikwit. Siostra Jeanne Baptiste nadzorowa艂a tam prac臋 miejscowych piel臋gniarek, a w ko艅cu lekarze te偶 s膮 lud藕mi i maj膮 tendencj臋 do lepszego traktowania znajomych. Ostatecznie wi臋c pozwolono Moudiemu przetransportowa膰 pacjentk臋 do Pary偶a.

Z samym za艂adunkiem te偶 by艂o mn贸stwo k艂opot贸w. Zawie藕li j膮 na lotnisko ci臋偶ar贸wk膮, a nie karetk膮, bo pak臋 ci臋偶ar贸wki 艂atwiej wyszorowa膰, ni偶 zdezynfekowa膰 wn臋trze sanitarki. Pacjentk臋 podniesiono na plastikowej p艂achcie, prze艂o偶ono na w贸zek i wytoczono na korytarz, opr贸偶niony uprzednio z ludzi. Moudi i siostra Maria Magdalena dotoczyli w贸zek do drzwi, a w 艣lad za nimi ca艂a ekipa sanitariuszy w niebieskich kombinezonach spryskiwa艂a pod艂og臋, 艣ciany, sufit, a nawet powietrze roztworem odka偶aj膮cym. Ca艂a procesja post臋powa艂a naprz贸d w oparach 艣mierdz膮cego aerozolu, kt贸ry przypomina艂 spaliny, ci膮gn膮ce si臋 za starym samochodem. Pacjentka zosta艂a nafaszerowana 艣rodkami uspokajaj膮cymi i bardzo starannie unieruchomiona. Ca艂e jej cia艂o spowija艂 plastikowy kokon, maj膮cy zapobiega膰 wyciekom silnie zaka偶onej wirusem krwi. Plastikowe p艂achty, na kt贸rych le偶a艂a, spryskane zosta艂y tym samym 艣rodkiem dezynfekuj膮cym. Moudi popycha艂 w贸zek od ty艂u, sam dziwi膮c si臋 w艂asnemu szale艅stwu, kt贸re kaza艂o mu bawi膰 si臋 w kotka i myszk臋 z czym艣 tak 艣mierciono艣nym, jak ebola. Twarz pacjentki by艂a naznaczona wybroczynami, ale rozlu藕niona i b艂oga od niebezpiecznie wysokiej dawki morfiny. Wyjechali na ramp臋, gdzie ju偶 czeka艂a ci臋偶ar贸wka. Kierowca by艂 tak przera偶ony, 偶e ba艂 si臋 nawet spojrze膰 na nich, chyba 偶e w lusterku wstecznym. Paka ci臋偶ar贸wki zosta艂a spryskana roztworem odka偶aj膮cym, w贸zek wtoczony i unieruchomiony. Pojazd ostro偶nie wyjecha艂 ze szpitala w asy艣cie policyjnej i, nie przekraczaj膮c trzydziestki, ruszy艂 na lotnisko. Na razie sz艂o dobrze. S艂o艅ce by艂o jeszcze wysoko, tote偶 wkr贸tce w kombinezonach zrobi艂o si臋 gor膮co, ale zd膮偶yli si臋 ju偶 do tego przyzwyczai膰.

Samolot czeka艂 na p艂ycie. Gulfstream przylecia艂 dwie godziny wcze艣niej prosto z Teheranu. Ca艂e wyposa偶enie wn臋trz, poza dwoma siedzeniami i le偶ank膮, utworzon膮 z dw贸ch z艂o偶onych foteli, zosta艂o zdemontowane. Ci臋偶ar贸wka stan臋艂a, otwarto klap臋. Obok zebra艂o si臋 kilka si贸str i ksi膮dz w ochronnych kombinezonach, kt贸rzy w milczeniu patrzyli na ludzi przenosz膮cych na plastikowej p艂achcie pacjentk臋 do kabiny b艂yszcz膮cego bia艂ego samolotu. Min臋艂o ca艂e pi臋膰 minut, zanim spocz臋艂a na przeznaczonej dla niej le偶ance i zosta艂a starannie przypi臋ta pasami. Moudi popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie, po czym zmierzy艂 t臋tno (znowu wzros艂o) i ci艣nienie krwi (ci膮gle mala艂o). Zaniepokoi艂 si臋. Musia艂a 偶y膰 jak najd艂u偶ej. Usiad艂 na fotelu, zapi膮艂 pasy i ponagli艂 gestem za艂og臋.

Wyjrza艂 za okno. Z przera偶eniem zauwa偶y艂 kamer臋 telewizyjn膮 wycelowan膮 w samolot. Przynajmniej trzymaj膮 si臋 z daleka, pomy艣la艂. Pierwszy silnik ju偶 si臋 zacz膮艂 obraca膰. Na zewn膮trz sanitariusze odka偶ali ci臋偶ar贸wk臋. Wygl膮da艂o to nad wyraz teatralnie. Wirus ebola, cho膰 zabija艂 z 艂atwo艣ci膮, sam by艂 raczej wra偶liwy i nawet bez tego ultrafiolet z silnych promieni s艂onecznych zabi艂by go sam, bez pomocy cz艂owieka. Wirus 藕le znosi艂 tak偶e wysokie temperatury — to dlatego poszukiwanie nosiciela nigdy nic nie daje. Co艣 przecie偶 musi to paskudztwo przenosi膰, samo dawno by z g艂odu zdech艂o. Cokolwiek to by艂o, w nagrod臋 wirus darowa艂 nosicielowi 偶ycie, wi臋c pewnie wiele jeszcze czasu up艂ynie, zanim kto艣 wreszcie t臋 zmor臋 zidentyfikuje. Kiedy艣 sam mia艂 nadziej臋 znale藕膰 nosiciela, ale zawsze przegrywa艂. Zamiast tego mia艂 co艣 r贸wnie dobrego — 偶ywego pacjenta, na kt贸rym wirusy 偶ywi艂y si臋 lepiej i liczniej, ni偶 na organizmie nosiciela. Do tej pory wszystkie cia艂a palono lub chowano w ziemi dok艂adnie nas膮czonej chemikaliami. Z tym cia艂em b臋dzie zupe艂nie inaczej. Samolot wreszcie ruszy艂. Moudi sprawdzi艂 pasy. Bo偶e, ale bym si臋 czego艣 napi艂, pomy艣la艂 doktor.

Z przodu dwaj piloci tak偶e nosili kombinezony ochronne, za艂o偶one na ich ubrania z nomexu, spryskane 艣rodkiem odka偶aj膮cym. Maski kombinezon贸w t艂umi艂y ich g艂osy, wi臋c dwukrotnie musieli powtarza膰 pro艣b臋 o zezwolenie na start, ale w ko艅cu j膮 otrzymali. Gulfstream potoczy艂 si臋 po pasie startowym i oderwa艂 od ziemi, kieruj膮c si臋 na p贸艂noc. Pierwszy etap ich podr贸偶y wynosi艂 ponad cztery tysi膮ce kilometr贸w i b臋dzie trwa艂 nieco ponad sze艣膰 godzin. Inny, niemal identyczny Gulfstream l膮dowa艂 w艂a艣nie w Benghazi, a jego za艂oga po paru minutach uda艂a si臋 na odpraw臋.

* * *

— 艢cierwojady. — Holbrook pokr臋ci艂 g艂ow膮 z wyrazem niedowierzania. Spa艂 dzi艣 do p贸藕na, bo wczoraj d艂ugo w noc ogl膮da艂 dyskusje r贸偶nych m膮drali w C-SPAN na temat or臋dzia Ryana. To by艂a niez艂a mowa, musia艂 to przyzna膰. Gorsze ju偶 widywa艂. Szkoda tylko, 偶e to wszystko 艂garstwa na u偶ytek telewidz贸w. Niekt贸re nawet mu si臋 podoba艂y, ale przecie偶 wiadomo, 偶e cz艂owiek stamt膮d nie mo偶e takich rzeczy m贸wi膰 na serio. To pisa艂 jaki艣 艂ebski go艣膰, bardzo sprawnie podrzuca艂 ludziom to, co chcieli us艂ysze膰, 偶eby w 艣rodku przemyca膰 k艂amstwa. Oni mieli naprawd臋 bardzo utalentowanych ludzi u siebie. Holbrook i inni Ludzie z G贸r od lat pr贸bowali na pr贸偶no porwa膰 za sob膮 otumanion膮 wi臋kszo艣膰 spo艂ecze艅stwa. Na pr贸偶no. Przecie偶 nie dlatego, 偶e ich program by艂 z艂y, czy co艣 takiego. Wszyscy o tym wiedzieli. Ale nie potrafili swoich idei opakowa膰 atrakcyjnie i sprzeda膰 ludziom, bo tylko rz膮d i jego propagandowa tuba, Hollywood, rozporz膮dza艂y takimi 艣rodkami, by sta膰 ich by艂o na wynajmowanie magik贸w od m膮cenia w g艂owach. To w艂a艣nie oni tak sko艂owali biednych ludzi, 偶e prawda do nich nie dociera艂a, ot co. Ale oto do waszyngto艅skiego bagienka zakrad艂a si臋 niezgoda: pojawi艂 si臋 pretendent do tronu w Bia艂ym Domu.

Ernie Brown, kt贸ry przyjecha艂 do Holbrooka i obudzi艂 go, by pos艂ucha膰 nowych wiadomo艣ci, 艣ciszy艂 telewizor.

— Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e dla tych dw贸ch miasto sta艂o si臋 za ma艂e, Pete.

— My艣lisz, 偶e do wieczora jednego ju偶 ub臋dzie?

— Dobrze by by艂o.

Komentarz eksperta, kt贸rego CNN zaprosi艂a do studia, by艂 r贸wnie jasny jak marsz miliona czarnuch贸w na Waszyngton.

— No c贸偶, eee... W艂a艣ciwie, hmm, no wi臋c... Konstytucja nie przewiduje takiej mo偶liwo艣ci.

— To dajcie im czterdziestkipi膮tki i niech to rozstrzygn膮 o zachodzie s艂o艅ca na Pennsylvania Avenue — podpowiedzia艂 Ernie, 艣miej膮c si臋 z w艂asnego dowcipu.

— Jasne — zgodzi艂 si臋 Pete. — To by dopiero by艂a atrakcja turystyczna, nie?

— E, nic z tego nie b臋dzie. Dla nich to zbyt ameryka艅skie. — Brown przypomnia艂 sobie jednak, 偶e Ryan ju偶 raz to robi艂, by艂y nawet zdj臋cia w gazetach i telewizji. To chyba nawet by艂a prawda, bo obaj przypominali sobie sprzed lat t臋 afer臋 w Londynie. Prawd臋 m贸wi膮c, byli wtedy dumni z tego, 偶e Jankes pokaza艂 tym europejskim zasra艅com, jak nale偶y robi膰 u偶ytek z broni. Oni tam g贸wno o tym wiedz膮. Szkoda, 偶e si臋 potem ten Ryan zborsuczy艂. Najlepszy dow贸d to ta jego mowa do narodu. Pieprzy艂 jak oni wszyscy. O tyle chocia偶 lepszy od tego skurwysyna Kealty'ego, 偶e m贸g艂 szuka膰 oparcia w rodzinie. A zreszt膮, to i tak sami z艂odzieje i bandyci. Tak go wychowali i taki by艂. Przynajmniej nie udawa艂 nikogo innego, jak Ryan. Nie by艂 hipokryt膮. Kojot, jaki jest ka偶dy widzi. Kealty ca艂e 偶ycie by艂 bydlakiem i by艂 w tym dobry. Czy偶 mo偶na wini膰 kojota za to, 偶e wyje do ksi臋偶yca? Taka jego kojocia natura i tyle. Po prostu by艂 sob膮. Tak, tylko 偶e do kojot贸w przynajmniej mo偶na strzela膰 do woli...

Brown odwr贸ci艂 si臋.

— Pete?

— Tak, Ernie? — Holbrook si臋gn膮艂 po pilota, 偶eby 艣ciszy膰 znowu telewizor.

— Czyli mamy kryzys konstytucyjny, tak?

Teraz to Holbrook si臋 do niego odwr贸ci艂.

— Tak przynajmniej gadaj膮 te m膮drale.

— I robi si臋 coraz gorzej?

— Chodzi ci o Kealty'ego? Na to wygl膮da. — Holbrook opu艣ci艂 pilota. Ernie mia艂 znowu jaki艣 pomys艂.

— A gdyby艣my tak... — Urwa艂 i patrzy艂 na wyciszony telewizor. Formu艂owanie my艣li zawsze zajmowa艂o mu troch臋 czasu, ale cz臋sto warto by艂o czeka膰.

* * *

Boeing wyl膮dowa艂 w Teheranie nie藕le po p贸艂nocy. Za艂oga lecia艂a z n贸g po trzydziestosze艣ciogodzinnym locie z kr贸tkimi tylko przerwami, przekraczaj膮cym wszelkie limity dopuszczalne w lotnictwie cywilnym. W tamt膮 stron臋 by艂o jeszcze zno艣nie, ale z powrotem to by艂 po prostu koszmar. A ju偶 na podej艣ciu do l膮dowania dosz艂o w kabinie do k艂贸tni, kt贸ra o ma艂o nie zaowocowa艂a r臋koczynami. Ale kiedy us艂yszeli g艂o艣ny pisk opon dotykaj膮cych pasa i poczuli wstrz膮s przyziemienia, rozleg艂o si臋 zbiorowe westchnienie ulgi, nast膮pi艂o rozlu藕nienie i zrobi艂o im si臋 troch臋 g艂upio, 偶e tak si臋 na siebie w艣ciekali. Pilot pokr臋ci艂 g艂ow膮, przetar艂 twarz r臋k膮 i ruszy艂 drog膮 ko艂owania na po艂udnie, pomi臋dzy niebieskimi 艣wiat艂ami. Port lotniczy Mehrabad jest tak偶e baz膮 lotnictwa wojskowego, a stary Boeing, mimo cywilnej rejestracji, by艂 samolotem wojskowym, tote偶 samolot skierowa艂 si臋 ku rozleg艂emu stanowisku postojowemu obok dow贸dztwa wojsk lotniczych. Czeka艂y tam ju偶 ci臋偶ar贸wki, kt贸rych widok ucieszy艂 za艂og臋 nie mniej ni偶 pomy艣lne l膮dowanie. Pilot w艂膮czy艂 odwrotny ci膮g, zatrzymuj膮c samolot. Mechanik pok艂adowy wy艂膮czy艂 silniki, a pilot zaci膮gn膮艂 hamulce. Wszyscy trzej zwr贸cili si臋 ku sobie.

— To by艂 d艂ugi dzie艅, przyjaciele — powiedzia艂 pilot, jakby si臋 usprawiedliwiaj膮c.

— A po nim nast膮pi d艂ugi sen, je艣li B贸g pozwoli — odpar艂 mechanik, przyjmuj膮c w ten spos贸b przeprosiny kapitana, kt贸ry p贸艂 godziny wcze艣niej strasznie go opieprzy艂. Zreszt膮 i tak byli teraz zbyt zm臋czeni, 偶eby si臋 d艂u偶ej k艂贸ci膰, a jak si臋 wy艣pi膮, to pewnie zapomn膮, o co chodzi艂o.

Zdj臋li maski tlenowe, ale smr贸d kaza艂 im je ponownie za艂o偶y膰. Nawet nie mogli wyj艣膰 st膮d, chyba 偶e wyskoczyliby oknami, ale to by艂oby zbyt upokarzaj膮ce. Ca艂y kad艂ub zosta艂 zapchany na r贸wno klatkami odbieranymi w kolejnych portach lotniczych 艣rodkowej Afryki, tak 偶e nie mogliby przej艣膰 do drzwi. Uwi臋zieni w kabinie, musieli czeka膰 na roz艂adowanie samolotu.

Roz艂adunkiem zajmowali si臋 偶o艂nierze, a ca艂y proces znacznie utrudni艂o to, 偶e nikt nie ostrzeg艂 ich dow贸dc贸w, i偶 potrzebne b臋d膮 r臋kawice. Ka偶da klatka zosta艂a wyposa偶ona w druciany uchwyt na wierzchu, wi臋c ma艂py przynajmniej nie mog艂y gry藕膰, ale drapa艂y i szczypa艂y unosz膮ce je r臋ce jak op臋tane. 呕o艂nierze r贸偶nie na to reagowali. Niekt贸rzy t艂ukli w klatki, zastraszaj膮c ma艂py, ale to pomaga艂o na kr贸tko i potem zwierz臋ta by艂y jeszcze bardziej rozdra偶nione. Inni, sprytniejsi, po艣ci膮gali kurtki mundurowe i nakrywali nimi klatki, izoluj膮c ma艂py od swoich r膮k. Wkr贸tce uformowa艂 si臋 艂a艅cuch r膮k, przekazuj膮cych sobie kolejne klatki po drodze z 艂adowni na ci臋偶ar贸wki. W Teheranie by艂o tej nocy zaledwie dziesi臋膰 stopni, temperatura, do kt贸rej ma艂py nie by艂y przyzwyczajone. Nowy stres spowodowa艂 kolejny wybuch wrzask贸w, kt贸re nios艂y si臋 daleko w nocnej ciszy lotniska. Nikt, kto kiedykolwiek s艂ysza艂 wrzask ma艂p, nie pomyli go z niczym innym, ale nic si臋 nie da艂o na to poradzi膰. Wreszcie sko艅czyli. Otwarto drzwi i za艂oga mog艂a si臋 przekona膰, co 艂adunek zrobi艂 z ich jeszcze tak niedawno nienagannie czystym samolotem. Samo wietrzenie b臋dzie musia艂o trwa膰 tygodniami, a nad tym, jak b臋dzie wygl膮da膰 mycie wn臋trza, nawet nie mieli w tej chwili si艂y si臋 zastanawia膰.

Ma艂py podr贸偶owa艂y ci臋偶ar贸wkami po raz ostatni w 偶yciu, na p贸艂noc. Konw贸j jecha艂 autostrad膮 zbudowan膮 jeszcze za szacha i skr臋ci艂 z niej w drog臋 na Hasanabad. Dojecha艂 ni膮 do kolejnego zjazdu, tym razem na wielk膮 farm臋, od dawna s艂u偶膮c膮 temu samemu celowi, kt贸ry przy艣wieca艂 przewiezieniu zwierz膮t ze 艣rodka Afryki na Bliski Wsch贸d. Farma by艂a pa艅stwowa, oficjalnie s艂u偶y艂a eksperymentom z nowymi nawozami i uprawami, kt贸rych plonami planowano nakarmi膰 wrzeszcz膮cych go艣ci. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e w 艣rodku zimy nie ma ju偶 偶adnych zapas贸w, wi臋c sprowadzono kilka ci臋偶ar贸wek daktyli z po艂udniowego wschodu kraju. Ma艂py wyczu艂y jedzenie na doje偶d偶aj膮cych do farmy ci臋偶ar贸wkach, gdy pojazdy zbli偶y艂y si臋 do trzykondygnacyjnego betonowego budynku, kt贸ry okaza艂 si臋 ich miejscem przeznaczenia. Jedzenie rozbudzi艂o je jeszcze mocniej, jako 偶e od opuszczenia Afryki nie dosta艂y po偶ywienia ani wody. Teraz wyczuwa艂y posi艂ek i to smaczny. Jak to zwykle bywa z ostatnim posi艂kiem dla skaza艅c贸w.

* * *

Gulfstream wyl膮dowa艂 w Benghazi dok艂adnie wed艂ug planu. Bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci, by艂a to ca艂kiem przyjemna podr贸偶. Nawet powietrze nad Sahar膮, zwykle wzburzone i pe艂ne zawirowa艅, tym razem by艂o g艂adkie jak st贸艂. Siostra Jeanne Baptiste pozostawa艂a nieprzytomna, kilka tylko razy przechodz膮c w stan p贸艂jawy, wi臋c sp臋dzi艂a ca艂膮 podr贸偶 wygodniej ni偶 reszta, kt贸rym kombinezony ochronne nie pozwala艂y nawet napi膰 si臋 wody.

W czasie postoj贸w drzwi pozostawa艂y zamkni臋te. Cysterny podje偶d偶a艂y tylko do samolotu i pod艂膮czano przewody do wlew贸w w bia艂ych skrzyd艂ach. Doktor Moudi czuwa艂 bez przerwy w napi臋ciu, ale siostra Maria Magdalena drzema艂a. By艂a ju偶 w wieku pacjentki, ponadto od czasu gdy jej przyjaci贸艂ka zachorowa艂a, dogl膮da艂a jej bezustannie, wi臋c nie bardzo mia艂a kiedy si臋 wyspa膰. To niedobrze, pomy艣la艂 Moudi, wygl膮daj膮c za okno. To niesprawiedliwe. Nie potrafi艂 odnale藕膰 w sercu nienawi艣ci do tych ludzi. Kiedy艣 by艂o inaczej. Wtedy uwa偶a艂 wszystkich ludzi z Zachodu za 艣miertelnych wrog贸w swojej ojczyzny, ale te dwie kobiety na pewno nimi nie by艂y. Ich ojczyzna by艂a wobec jego kraju ca艂kowicie neutralna. By艂y to pobo偶ne kobiety, nie 偶adne tam czarne animistyczne dzikusy z Afryki, nie znaj膮ce prawdziwego Boga. One po艣wi臋ci艂y swe 偶ycie Jego s艂u偶bie i zadziwi艂y go szacunkiem, z jakim odnosi艂y si臋 do jego modlitw i wiary. Jemu z kolei spodoba艂o si臋 ich prze艣wiadczenie, 偶e 偶arliwo艣ci膮 religijn膮 cz艂owiek jest w stanie osi膮gn膮膰 post臋p w swoim 偶yciu i nie musi zdawa膰 si臋 na to, co mu pisane, je偶eli wierzy odpowiednio mocno. To by艂a idea niezbyt mo偶e zgodna z Koranem, ale w ko艅cu na pewno nie blu藕niercza. Siostra Maria Magdalena, zanim zasn臋艂a, modli艂a si臋 d艂ugo, nadal trzyma艂a w r臋kach r贸偶aniec, za pomoc膮 kt贸rego odlicza艂a modlitwy do Marii, matki proroka Jezusa, kt贸rego Koran wspomina艂 z nie mniejsz膮 czci膮 ni偶 Mahometa. 艢mia艂o mog艂a stanowi膰 wzorzec dla wszystkich pobo偶nych kobiet na 艣wiecie.

Moudi znowu odwr贸ci艂 g艂ow臋, wygl膮daj膮c za okno. Nie wolno pozwala膰 sobie na takie my艣li. Zlecono mu zadanie. Jednej z zakonnic Allach zes艂a艂 ten los, druga sama go wybra艂a. Nie on wybra艂 sobie to zadanie, nie jemu wi臋c je s膮dzi膰. Cysterny zako艅czy艂y tankowanie, odjecha艂y od maszyny i za艂oga uruchomi艂a silniki. 艢pieszy艂o im si臋, jemu te偶 si臋 艣pieszy艂o, tym lepiej wi臋c, 偶e najtrudniejsza cz臋艣膰 rejsu pozostanie wkr贸tce za nimi i zacznie si臋 ta 艂atwiejsza. By艂o si臋 z czego cieszy膰. Tyle lat sp臋dzi艂 w艣r贸d pogan, 偶yj膮c w tropikalnym upale. Nie m贸g艂 nawet poszuka膰 ukojenia w meczecie bez konieczno艣ci wyjazdu na kilka dni. N臋dzne jedzenie, ci膮g艂e obawy, czy aby nie je czego艣 nieczystego. Teraz zostawi to za sob膮. B臋dzie nareszcie s艂u偶y艂 Bogu i ojczy藕nie.

Dwa samoloty wystartowa艂y z g艂贸wnego pasa, ci膮gn膮cego si臋 z po艂udnia na p贸艂noc, podskakuj膮c na nier贸wno艣ciach betonowych p艂yt, nagrzanych s艂o艅cem. Pierwszym z nich by艂 samolot Moudiego. Drugim — identyczna maszyna, r贸偶ni膮ca si臋 tylko ostatni膮 liter膮 znaku rejestracyjnego na ogonie, kt贸ra ruszy艂a prosto na p贸艂noc. Gulfstream Moudiego skr臋ci艂 natomiast na po艂udniowy wsch贸d, udaj膮c si臋 w d艂ug膮 nocn膮 drog臋 nad pustyni膮 ku Sudanowi.

Jego dubler skr臋ci艂 wkr贸tce lekko na zach贸d, kieruj膮c si臋 do korytarza prowadz膮cego ku Francji. Nied艂ugo przeleci obok Malty, sk膮d radar lotniska La Valetta nadzorowa艂 ruch powietrzny nad Morzem 艢r贸dziemnym. Za艂og臋 samolotu stanowili piloci ira艅skich si艂 powietrznych, kt贸rzy zwykle wozili polityk贸w i biznesmen贸w z jednego punktu w drugi. Robota by艂a bezpieczna, dobrze p艂atna i przera藕liwie nudna. Dzi艣 mia艂o by膰 inaczej. Drugi pilot dzieli艂 uwag臋 mi臋dzy przymocowan膮 na udzie map臋 i ekran systemu nawigacji satelitarnej GPS. Trzysta kilometr贸w od Malty, na pu艂apie 13.000 metr贸w spojrza艂 na pilota, a gdy ten kiwn膮艂 g艂ow膮, przestawi艂 transponder na symbole identyfikacyjne 7711.

* * *

— Kontrola Valetta, kontrola Valetta, tu November Juliet Alfa. Mayday, mayday, mayday.

Kontroler z Malty natychmiast zauwa偶y艂 trzy k贸艂ka, kt贸re pojawi艂y si臋 obok znaku przedstawiaj膮cego samolot na jego ekranie radarowym. To by艂a spokojna zmiana w kontroli obszaru. Zwykle w nocy ruch by艂 niewielki. A偶 do tej chwili. Jedn膮 r臋k膮 w艂膮czy艂 mikrofon, a drug膮 pomacha艂 w g贸rze, wzywaj膮c kierownika zmiany.

— Juliet Alfa, Juliet Alfa, tu Valetta. Czy potwierdzacie zg艂oszenie awarii?

— Valetta, tu Juliet Alfa, potwierdzam. Mamy na pok艂adzie ci臋偶ko chorego w drodze do Pary偶a z Kongo. Stracili艣my silnik numer dwa i mamy problemy z instalacj膮 elektryczn膮. B膮d藕cie na nas艂uchu.

— Juliet Alfa, tu Valetta, potwierdzam, nas艂uch. — Ekran pokazywa艂, 偶e samolot traci wysoko艣膰. Wskazania spada艂y: 13.000, 12.800, 12.600... — Juliet Alfa, tu Valetta, tracicie wysoko艣膰.

G艂os w s艂uchawkach nagle zmieni艂 spokojny dot膮d ton.

— Mayday, mayday, mayday! Oba silniki stan臋艂y, powtarzam, oba silniki stan臋艂y! Pr贸buj臋 uruchomi膰. Tu Juliet Alpha — spanikowany pilot zapomnia艂 na pocz膮tku si臋 przedstawi膰.

— Kurs bezpo艣redni na Valett臋 trzy-cztery-trzy, powtarzam, bezpo艣redni Valetta trzy-cztery-trzy. Odbi贸r.

— Roger. — To wszystko, co us艂ysza艂 kontroler. Odczyt wysoko艣ci wskazywa艂 11.000 metr贸w.

— Co si臋 dzieje? — zapyta艂 kierownik zmiany.

— M贸wi, 偶e oba silniki wysiad艂y, szybko traci wysoko艣膰. — Ekran komputera potwierdzi艂 plan lotu i identyfikowa艂 maszyn臋 jako Gulfstreama.

— Na razie nie藕le mu idzie szybowanie — optymistycznie zauwa偶y艂 kierownik. Radar wskazywa艂 ju偶 10.000 metr贸w. Obaj doskonale wiedzieli, 偶e z Gulfstreama 偶aden szybowiec.

— Juliet Alfa, tu Valetta.

Nic.

— Juliet Alfa, tu kontrola Valetta.

— Jest tam co艣 w pobli偶u? — zapyta艂 kierownik, sam zagl膮daj膮c w ekran. W okolicy nie by艂o 偶adnego innego samolotu, a zreszt膮 nawet gdyby by艂, to i tak m贸g艂by tylko popatrze膰.

* * *

Pilot zredukowa艂 ci膮g, by jeszcze lepiej zasymulowa膰 awari臋 silnik贸w. Z trudem zwalczali pokus臋 przy艣pieszania biegu wydarze艅, by jak najszybciej mie膰 to z g艂owy. Popchn膮艂 kolumn臋 wolantu naprz贸d, by przy艣pieszy膰 opadanie, a potem skr臋ci艂 lekko w lewo, jakby kierowa艂 si臋 ku Malcie. To powinno ucieszy膰 tych z wie偶y, pomy艣la艂, zauwa偶aj膮c na wysoko艣ciomierzu, 偶e w艂a艣nie przekroczyli 8.300 metr贸w. Czu艂 si臋 doskonale, jak tylko doskonale mo偶e si臋 czu膰 pilot my艣liwski, zmuszony przez wiele lat do powo偶enia landar膮, kt贸remu nagle pozwolili raz jeszcze pobawi膰 si臋 w kotka i myszk臋 po niebie. Jeszcze lepiej zrobi艂o mu si臋 na duszy, gdy wyobrazi艂 sobie swoich codziennych pasa偶er贸w i ich reakcj臋 na takie latanie jak w tej chwili, te poblad艂e twarze, panik臋 i szukanie torebek. Takie latanie naprawd臋 kocha艂!

* * *

— Musi mie膰 strasznie ci臋偶ki 艂adunek — zauwa偶y艂 kierownik.

— Mia艂 lecie膰 do Pary偶a, na de Gaulle — odczyta艂 z planu lotu kontroler. Wzruszy艂 ramionami i skrzywi艂 si臋. — Dopiero co mia艂 post贸j w Benghazi.

— Paliwo do kitu?

Kontroler raz jeszcze wzruszy艂 ramionami. Nie jest jasnowidzem.

To przypomina艂o ogl膮danie 艣mierci na 偶ywo, ale wra偶enie by艂o jeszcze potworniejsze, bo wyobra藕nia, pozbawiona wyra藕nego obrazu, podsuwa艂a im najstraszniejsze obrazy tego, co dzia艂o si臋 na pok艂adzie samolotu, kt贸rego pozycj臋 wyznacza艂 tylko punkt na ekranie, obok kt贸rego cyfry odczytu wysoko艣ci kr臋ci艂y si臋 jak obrazki w jednor臋kim bandycie.

Kierownik podni贸s艂 s艂uchawk臋.

— Dzwo艅 do Libijczyk贸w. Zapytaj, czy mog膮 wys艂a膰 samolot na poszukiwania maszyny, kt贸ra zaraz spadnie do Wielkiej Syrty.

— Kontrola Valetta, kontrola Valetta, tu USS „Radford”, jak mnie s艂yszysz, odbi贸r? — zachrz臋艣ci艂 nagle g艂o艣nik.

— „Radford”, „Radford”, tu Valetta, s艂ysz臋 g艂o艣no i wyra藕nie.

— Mamy na radarze wasz samolot. Wygl膮da na to, 偶e szybko traci wysoko艣膰 — m贸wi艂 kapitan Marynarki USA, pe艂ni膮cy tego dnia nocn膮 wacht臋 w centrali okr臋towej.

„Radford” by艂 starzej膮cym si臋 ju偶 niszczycielem klasy Spruance, w drodze do Neapolu po wsp贸lnych 膰wiczeniach z egipsk膮 marynark膮 wojenn膮. Po drodze, jak zwykle ameryka艅skie okr臋ty wojenne, wszed艂 do Wielkiej Syrty, by zaznaczy膰 obecno艣膰 Marynarki USA w tym regionie i jej oddanie dla idei wolno艣ci 偶eglugi na tym akwenie, do kt贸rego Libijczycy ro艣cili sobie wy艂膮czne prawa. By艂a to tradycja niemal tak stara, jak sam okr臋t i kiedy艣 prowadzi艂a do napi臋膰, a nawet incydent贸w zbrojnych. Te dni dawno przesz艂y ju偶 do historii, inaczej nikt nie wys艂a艂by tam samotnego niszczyciela, ale tradycji musia艂o sta膰 si臋 zado艣膰. Marynarze w centrali nudzili si臋 tak strasznie, 偶e pods艂uchiwali nawet cywilne cz臋stotliwo艣ci, szukaj膮c rozrywki.

— Wasz obiekt osiem-zero mil na zach贸d ode mnie. Utrzymuj臋 kontakt radarowy.

— Mo偶ecie wzi膮膰 udzia艂 w akcji ratunkowej?

— Valetta, budz臋 dow贸dc臋. Dajcie nam pi臋膰 minut na zorganizowanie paru spraw, ale spr贸bujemy na pewno. Odbi贸r.

— Leci jak kamie艅 — zauwa偶y艂 znad ekranu obs艂uguj膮cy klawiatur臋 bosman. — Lepiej, 偶eby szybko zacz膮艂 wyci膮ga膰, bo b臋dzie krucho.

— Obiekt to samolot dyspozycyjny Gulfstream G-IV. Wed艂ug naszych odczyt贸w pu艂ap 5.300 i szybko opada — powiedzia艂 kontroler z Malty.

— Dzi臋kuj臋, nasz radar pokazuje mniej wi臋cej to samo. Przechodzimy na nas艂uch.

— Co si臋 dzieje? — zapyta艂 dow贸dca okr臋tu, kt贸ry w艂a艣nie pojawi艂 si臋 w centrali, ubrany w spodnie od munduru i podkoszulek. W skupieniu wys艂ucha艂 kr贸tkiego meldunku. — Dobra, ka偶 grza膰 wiatrak. — Podni贸s艂 s艂uchawk臋 telefonu pok艂adowego. — Mostek, tu dow贸dca z centrali. Ca艂a naprz贸d, kurs... — Spojrza艂 pytaj膮co na radarzyst臋.

— Dwa-siedem-pi臋膰, sir — poinformowa艂 bosman. — Obiekt znajduje si臋 na kursie dwa-siedem-pi臋膰 w odleg艂o艣ci osiem-trzy mil, sir.

— Kurs dwa-siedem-pi臋膰 — doko艅czy艂 rozkaz dow贸dca.

— Tak jest, panie komandorze. Ster dwa-siedem-pi臋膰, ca艂a naprz贸d — powt贸rzy艂 polecenie dy偶urny. Na mostku przesuni臋to manetki, pompuj膮c wi臋cej paliwa do pot臋偶nych turbin gazowych firmy General Electric, zapewniaj膮cych nap臋d okr臋tu. Bezpo艣rednie kierowanie przepustnicami z mostka nie mia艂o mo偶e posmaku tradycji, w przeciwie艅stwie do ceremonia艂u z telegrafem maszynowym, ale pozwala艂o na du偶o szybsze wykonanie rozkazu. „Rudford” lekko zadr偶a艂, potem uni贸s艂 dzi贸b, przy艣pieszaj膮c z pr臋dko艣ci podr贸偶nej osiemnastu w臋z艂贸w.

Dow贸dca rozejrza艂 si臋 po centrali bojowej okr臋tu. Wachtowi byli czujni, kilku potrz膮sa艂o g艂owami, odp臋dzaj膮c resztki senno艣ci. Radarzy艣ci prze艂膮czali swoje urz膮dzenia. Zmieni艂 si臋 obraz na g艂贸wnym ekranie, pokazuj膮c teraz dok艂adniej okolic臋, w kt贸rej mia艂 si臋 znajdowa膰 poszukiwany samolot.

— Og艂osi膰 alarm bojowy — postanowi艂 dow贸dca. Przy okazji ch艂opaki troch臋 potrenuj膮. Trzydzie艣ci sekund p贸藕niej ca艂a za艂oga by艂a ju偶 na nogach, biegn膮c na stanowiska bojowe.

* * *

Schodz膮c nisko nad powierzchni臋 morza w nocy, trzeba bardzo uwa偶a膰. Pilot bacznie kontrolowa艂 wysoko艣ciomierz i wariometr. Brak widoczno艣ci utrudnia艂 mu zadanie, m贸g艂 艂atwo doprowadzi膰 do zderzenia z falami. Ich zadaniem by艂o wprawdzie odegranie katastrofy, ale nikt nie wymaga艂 a偶 takiego autentyzmu. Jeszcze chwila, a wyjd膮 poza zasi臋g radaru z Malty i b臋dzie mo偶na zacz膮膰 wyci膮ga膰. Teraz martwi艂o go tylko czy tam w dole nie ma jakiego艣 statku, ale w 艣wietle ksi臋偶yca na spokojnym morzu nie dostrzeg艂 偶adnych kilwater贸w.

— Jest p贸艂tora — powiedzia艂, gdy osi膮gn臋li pu艂ap tysi膮ca pi臋ciuset metr贸w. Pu艣ci艂 kolumn臋 wolantu i zwolni艂 nieco opadanie. Kontrola w Valetcie mog艂a to zauwa偶y膰, je偶eli dalej dostawali sygna艂 z transpondera. Nawet je艣li tak, to pomy艣l膮 pewnie, 偶e da艂 sobie spok贸j z nurkowaniem w celu odpalenia pogas艂ych silnik贸w i teraz wyr贸wnuje do wodowania.

* * *

— Tracimy go — powiedzia艂 kontroler. Znak na ekranie zgas艂, mign膮艂, pojawi艂 si臋 znowu i zgas艂 definitywnie.

Kierownik kiwn膮艂 g艂ow膮 i w艂膮czy艂 mikrofon.

— „Radford”, tu Valetta. Juliet Alfa znikn膮艂 z ekranu. Ostatni odczyt wysoko艣ci tysi膮c osiemset i malej膮cy, kurs trzy-cztery-trzy.

* * *

— Roger, Valetta. My go nadal mamy, obecnie tysi膮c trzysta, pr臋dko艣膰 opadania zmala艂a, utrzymuje kurs trzy-cztery-trzy — odpar艂 dy偶urny centrali bojowej niszczyciela. Dwa metry od niego komandor rozmawia艂 z dow贸dc膮 lotnictwa pok艂adowego, jak nie bez uszczypliwo艣ci tytu艂owali pilota ich jedynego 艣mig艂owca. Poderwanie w g贸r臋 SH-60B zajmie jakie艣 dwadzie艣cia minut. Ko艅czy艂 si臋 w艂a艣nie przegl膮d w hangarze, potem helikopter zostanie stamt膮d wyci膮gni臋ty na pok艂ad, gdzie roz艂o偶y si臋 i zablokuje 艂opaty wirnika. Pilot spojrza艂 na ekran radaru.

— Morze jest spokojne. Je偶eli ma 艂eb na karku, mo偶e si臋 z tego wygrzeba膰. Powinien spr贸bowa膰 wyr贸wna膰 i wodowa膰 z jak najbardziej p艂askiego k膮ta podej艣cia. Siada膰 na brzuchu i wyhamowa膰... — Zamy艣li艂 si臋. — Dobra, bierzmy si臋 do roboty, panie komandorze — powiedzia艂 po kr贸tkiej chwili i wyszed艂 z centrali drzwiami w kierunku rufy.

— Gubi臋 go pod lini膮 horyzontu — zameldowa艂 radarzysta. — W艂a艣nie zszed艂 poni偶ej pi臋ciu setek. Chyba b臋dzie siada艂.

— Przeka偶cie to do Valetty.

* * *

Pilot Gulfstreama wyr贸wna艂, kiedy odczyt radarowego wysoko艣ciomierza pokaza艂 pi臋膰set metr贸w. Ni偶ej ju偶 nie chcia艂 ryzykowa膰. Doda艂 gazu, by odzyska膰 normaln膮 pr臋dko艣膰 przelotow膮, wykona艂 zwrot w lewo i skierowa艂 si臋 na po艂udnie, z powrotem do Libii. Jego uwaga by艂a teraz napi臋ta do granic mo偶liwo艣ci. Lot na niskiej wysoko艣ci by艂 zawsze wyzwaniem dla pilota, nawet w najlepszych warunkach, a co dopiero w nocy i nad morzem. Rozkazy by艂y jednak jasne i nie pozostawia艂y w tym zakresie w膮tpliwo艣ci, cho膰 nie t艂umaczy艂y celu tej ca艂ej zabawy. W ka偶dym razie wszystko posz艂o sprawnie. Za czterdzie艣ci minut b臋dzie z powrotem na lotnisku.

* * *

Pi臋膰 minut p贸藕niej „Radford” rozpocz膮艂 „przygotowania do operacji lotniczych”, jak regulamin nazywa艂 manewry okr臋tem, maj膮ce na celu w艂a艣ciwe ustawienie jego pok艂adu startowego wzgl臋dem wiatru. System nawigacji taktycznej Seahawka skopiowa艂 dane nawigacyjne z sieci taktycznej centrali bojowej okr臋tu. Wed艂ug rozkazu dow贸dcy okr臋tu mia艂 penetrowa膰 powierzchni臋 morza w promieniu pi臋tnastu mil wok贸艂 „Radforda” w poszukiwaniu rozbitk贸w lub szcz膮tk贸w zaginionej maszyny. Udzielenie pomocy cz艂owiekowi za burt膮 by艂o najwa偶niejszym i najstarszym prawem morza. Zaraz po starcie 艣mig艂owca niszczyciel wr贸ci艂 na stary kurs i jego cztery silniki nada艂y mu ponownie pr臋dko艣膰 34 w臋z艂贸w, z kt贸r膮 skierowa艂 si臋 w przewidywane miejsce katastrofy. Dow贸dca zawiadomi艂 o wydarzeniach Neapol, prosz膮c o wsparcie inne jednostki, przebywaj膮ce w okolicy. Na tym akwenie nie by艂o wi臋cej okr臋t贸w ameryka艅skich, ale z p贸艂nocy zbli偶a艂a si臋 w艂oska fregata, a wkr贸tce o dok艂adne informacje poprosi艂o lotnictwo libijskie, wprawiaj膮c tym Amerykan贸w w niema艂e zdziwienie.

* * *

„Zaginiony” Gulfstream osiad艂 na pasie startowym dok艂adnie w chwili, w kt贸rej 艣mig艂owiec Marynarki USA dotar艂 w przewidywany rejon jego rzekomej katastrofy. Za艂oga posz艂a co艣 zje艣膰 w czasie tankowania i w drodze do kasyna widzieli, jak z lotniska staruje libijski An-26, maj膮cy pomaga膰 w ich poszukiwaniu. Libijczycy w艂膮czali si臋 obecnie do takich akcji, pr贸buj膮c cho膰 w ten spos贸b zaznaczy膰 swoj膮 wol臋 powrotu do spo艂eczno艣ci mi臋dzynarodowej. Wida膰 by艂o jednak, 偶e nawet oni nie maj膮 poj臋cia o ich akcji — i bardzo dobrze. Ca艂o艣膰 zosta艂a za艂atwiona paroma telefonami, ale nawet ten, kt贸ry je odbiera艂, wiedzia艂 tylko, 偶e przylec膮 dwa samoloty i trzeba je b臋dzie zatankowa膰. Godzin臋 p贸藕niej wystartowali ponownie i polecieli w trzygodzinn膮 podr贸偶 do Damaszku, stolicy Syrii. Pocz膮tkowo mieli wraca膰 do Szwajcarii, ale pilot s艂usznie zauwa偶y艂, 偶e dwa samoloty tej samej firmy, przelatuj膮ce nad tym samym obszarem w tym samym czasie mog膮 spowodowa膰 zadawanie niepotrzebnych pyta艅.

W dole, po lewej, rozci膮ga艂a si臋 Wielka Syrta, nad kt贸r膮 miga艂y 艣wiat艂a samolot贸w i, jak zauwa偶yli ze zdziwieniem, jakiego艣 艣mig艂owca. Maszyny spala艂y paliwo, ludzie wypatrywali oczy, zarywali noc i wszystko na nic. Pilot przez chwil臋 bawi艂 si臋 t膮 my艣l膮, ale po minucie ustawi艂 maszyn臋 na kursie i w艂膮czy艂 autopilota.

* * *

— Jeste艣my ju偶 na miejscu?

Moudi odwr贸ci艂 si臋. W艂a艣nie zmienia艂 kropl贸wk臋 pacjentce. Nie ogolona twarz sw臋dzia艂a go pod mask膮. Siostra Maria Magdalena tak偶e musia艂a mie膰 to poczucie braku 艣wie偶o艣ci, bo tu偶 po przebudzeniu pr贸bowa艂a przetrze膰 r臋k膮 twarz, na co nie pozwoli艂 jej plastik kombinezonu.

— Nie, siostro, ale ju偶 nied艂ugo. Prosz臋 odpoczywa膰. Ja si臋 tym zajm臋.

— Nie, nie, panie doktorze, pan musi by膰 bardzo zm臋czony... — Zacz臋艂a si臋 podnosi膰.

— Jestem m艂odszy i bardziej wypocz臋ty — przerwa艂 jej stanowczo, podniesieniem r臋ki urywaj膮c dalsz膮 dyskusj臋. Zmieni艂 butelk臋 z morfin膮 na now膮. Na szcz臋艣cie pacjentka nadal by艂a spokojna.

— Kt贸ra godzina?

— Najlepsza do spania, siostro. Prosz臋 oszcz臋dza膰 energi臋. B臋dzie jeszcze siostrze potrzebna. — To by艂a prawda.

Zakonnica nie odpowiedzia艂a. Przez ca艂e 偶ycie przywyk艂a do wykonywania polece艅 prze艂o偶onych i lekarzy, wi臋c i tym razem odwr贸ci艂a g艂ow臋 do 艣ciany, wyszepta艂a modlitw臋 i zamkn臋艂a oczy. Kiedy si臋 upewni艂, 偶e g艂臋boko 艣pi, poszed艂 do kabiny pilot贸w.

— D艂ugo jeszcze?

— Jakie艣 czterdzie艣ci minut. Mieli艣my wiatr w plecy, wi臋c b臋dziemy troch臋 wcze艣niej.

— Czyli l膮dowa膰 b臋dziemy przed 艣witem?

— Tak.

— Co jej jest? — zapyta艂 drugi pilot, znudzony d艂ugim lotem, ale nie na tyle, 偶eby odwr贸ci膰 g艂ow臋.

— Lepiej, 偶eby艣 nie wiedzia艂 — zapewni艂 go Moudi.

— Umrze?

— Tak. A samolot trzeba b臋dzie podda膰 ca艂kowitej dezynfekcji, zanim b臋dzie go mo偶na ponownie u偶y膰 — przypomnia艂 Moudi.

— Tak, m贸wili nam o tym — odpar艂 pilot, wzruszaj膮c ramionami. Nie mia艂 poj臋cia, jak bardzo powinien si臋 ba膰 tego, co przewozi艂. Moudi wiedzia艂. Par臋 minut temu zauwa偶y艂 plam臋 zaka偶onej krwi na plastikowej p艂achcie pod jego pacjentk膮. Trzeba j膮 b臋dzie bardzo ostro偶nie przenosi膰, pomy艣la艂.

* * *

Badrajn cieszy艂 si臋, 偶e darowa艂 sobie alkohol. Po paru godzinach by艂 najbardziej trze藕w膮 osob膮 w sali. Ile to ju偶 trwa? Dziesi臋膰 godzin? Nie do wiary, ju偶 dziesi臋膰 godzin gadaj膮, k艂贸c膮 si臋 i targuj膮 jak stare przekupki na suku.

— Czy on p贸jdzie na to? — zapyta艂 jeszcze raz dow贸dca Gwardii.

— No c贸偶, przynajmniej nie jest to propozycja nierozs膮dna — odpar艂 Ali. Pi臋ciu starszych mu艂艂贸w mia艂o przyjecha膰 do Bagdadu i sta膰 si臋 zak艂adnikami, po艣wiadczaj膮cymi, je艣li nie dobr膮 wol臋 ich przyw贸dcy, to przynajmniej to, 偶e dotrzyma s艂owa. Propozycja irackich genera艂贸w by艂a mu na r臋k臋 nawet bardziej, ni偶 sobie zebrani w bunkrze wyobra偶ali. Za艂atwiwszy kolejny punkt negocjacji, genera艂owie popatrzyli po sobie i pokiwali g艂owami.

— Zgadzamy si臋 — powiedzia艂 w ich imieniu dow贸dca Gwardii. Kilkuset ich bezpo艣rednich podw艂adnych zostanie z r臋k膮 w nocniku, ale to nie ich sprawa. Przez te dziesi臋膰 godzin 偶aden nawet si臋 o nich nie zaj膮kn膮艂.

— W takim razie musz臋 zadzwoni膰 — powiedzia艂 Badrajn. Szef wywiadu wyprowadzi艂 go do s膮siedniego pomieszczenia. Do Teheranu zawsze by艂a st膮d bezpo艣rednia linia mikrofalowa, nawet w czasie wojny. Teraz dosz艂a jeszcze ca艂kowicie bezpieczna od pods艂uch贸w linia 艣wiat艂owodowa. Pod uwa偶nym wzrokiem irackich oficer贸w wystuka艂 d艂ugi numer, kt贸rego nauczy艂 si臋 na pami臋膰 kilka dni wcze艣niej.

— Tu Jusuf — powiedzia艂. — Mam wiadomo艣ci.

— Prosz臋 czeka膰 — pad艂a odpowied藕.

* * *

Budzenie przed czasem nie podoba艂o si臋 Darjaeiemu jak ka偶demu innemu cz艂owiekowi. Zw艂aszcza, 偶e od paru dni 藕le sypia艂. Kiedy dzwonek stoj膮cego obok 艂贸偶ka telefonu zadzwoni艂 po raz drugi, potwierdzaj膮c, 偶e to nie omam, zamruga艂 oczami i dopiero nast臋pnych kilka d藕wi臋k贸w sk艂oni艂o go do wyci膮gni臋cia r臋ki po s艂uchawk臋.

— Tak?

— Tu Jusuf. Zgodzili si臋. Potrzebujemy pi臋ciu przyjaci贸艂.

Allachowi Najwy偶szemu niech b臋d膮 dzi臋ki, gdy偶 zaprawd臋 wielki i mi艂osierny jest. Wszystkie te lata wojny i pokoju wyda艂y teraz owoc. Nie, jeszcze nie czas na 艣wi臋towanie. Wiele jeszcze zosta艂o do zrobienia. Ale najtrudniejsze w艂a艣nie si臋 dokona艂o.

— Kiedy zaczynamy?

— Jak najszybciej.

— Dzi臋kuj臋. Nie zapomn臋 ci tego, przyjacielu. — By艂 ju偶 ca艂kiem rozbudzony. Tego ranka, po raz pierwszy od wielu lat, zapomnia艂 o porannych modlitwach. B贸g to zrozumie i wybaczy, bo jego dzie艂o musi by膰 czynione szybko.

* * *

Ale偶 musia艂a by膰 zm臋czona, pomy艣la艂 Moudi. Obie zakonnice wr贸ci艂y do przytomno艣ci, gdy samolot dotkn膮艂 pasa startowego. Stopniowo grzechot k贸艂 na nier贸wno艣ciach pasa zwolni艂, a potem ucich艂, a odg艂os chlupotania ze strony le偶anki siostry Jeanne Baptiste uzmys艂owi艂 Moudiemu, 偶e pacjentka rzeczywi艣cie krwawi艂a, jak si臋 tego obawia艂. Przynajmniej do偶y艂a ko艅ca podr贸偶y. Jej oczy by艂y teraz otwarte, ze zdziwieniem patrzy艂a w 艂ukowaty sufit kabiny. Siostra Maria Magdalena wyjrza艂a za okno, ale lotnisko wygl膮da艂o jak ka偶de lotnisko na 艣wiecie, zw艂aszcza w nocy. Chwil臋 p贸藕niej maszyna zatrzyma艂a si臋 i otwar艂y si臋 drzwi.

I znowu czeka艂a ich jazda ci臋偶ar贸wk膮. Do kabiny wesz艂y cztery postacie w plastikowych kombinezonach. Moudi poodpina艂 pasy mocuj膮ce siostr臋 Jeanne Baptiste do jej 艂o偶a bole艣ci i gestem poleci艂 drugiej zakonnicy pozosta膰 na miejscu. Czterech wojskowych sanitariuszy bardzo ostro偶nie uj臋艂o p艂acht臋 za rogi i unios艂o j膮 do g贸ry, ruszaj膮c do drzwi. Kiedy do nich dochodzili, Moudi zauwa偶y艂, 偶e co艣 kapn臋艂o na le偶ank臋. To nie jego sprawa. Za艂oga doskonale wie, co ma zrobi膰 z samolotem, a on ma inne zmartwienia na g艂owie. Kiedy ju偶 pacjentka znalaz艂a si臋 na skrzyni ci臋偶ar贸wki z plandek膮, Moudi i siostra Maria Magdalena tak偶e wysiedli. Oboje zdj臋li he艂my kombinezon贸w ochronnych i zaczerpn臋li 艣wie偶ego powietrza. Moudi wzi膮艂 manierk臋 od jednego z 偶o艂nierzy, otaczaj膮cych samolot i poda艂 j膮 zakonnicy, a sam wzi膮艂 drug膮 od innego 偶o艂nierza. Oboje wypili po litrze wody, zanim za艂o偶yli z powrotem he艂my i wsiedli do ci臋偶ar贸wki. Byli zdezorientowani po d艂ugim locie, ona jeszcze bardziej, bo nie mia艂a poj臋cia, gdzie si臋 naprawd臋 znalaz艂a. Moudi zobaczy艂 obok starego Boeinga 707, ale nie wiedzia艂, dlaczego postawiono go w艂a艣nie tutaj.

— Jeszcze nigdy nie widzia艂am Pary偶a — powiedzia艂a zakonnica, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂, zanim opuszczona z g贸ry plandeka nie zakry艂a jej widoku. — Tyle, co z samolotu, jak czasem przelatywa艂am nad nim.

Szkoda, bo ju偶 go nie zobaczysz, siostro, pomy艣la艂.

16
Iracki przerzut

— Niczego tu nie ma — mrukn膮艂 pilot 艣mig艂owca. Seahawk kr膮偶y艂 na wysoko艣ci trzystu metr贸w, przeszukuj膮c powierzchni臋 morza radarem, kt贸ry powinien wykry膰 jakie艣 szcz膮tki. W ko艅cu konstruowano go z my艣l膮 o wykrywaniu peryskop贸w okr臋t贸w podwodnych. Obaj z obserwatorem nosili gogle noktowizyjne, dzi臋ki kt贸rym mogliby odr贸偶ni膰 b艂ysk plamy paliwa od normalnego odblasku na wodzie, ale na razie niczego nie zauwa偶yli.

— Nie藕le musia艂 gruchn膮膰, je艣li nic nie zosta艂o — powiedzia艂 obserwator.

— Chyba 偶e szukamy nie tam, gdzie trzeba. — Pilot spojrza艂 na ekran systemu nawigacyjnego. Wed艂ug przyrz膮d贸w byli dok艂adnie tam, gdzie mieli by膰. Paliwo? Jeszcze na godzin臋 lotu. Trzeba zacz膮膰 my艣le膰 o powrocie na „Radforda”, kt贸ry sam przeczesywa艂 morze w pobli偶u. 艢miesznie wygl膮da艂 z tymi zapalonymi reflektorami, przesuwaj膮cymi si臋 po powierzchni wody, jak z jakiego艣 filmu o drugiej wojnie 艣wiatowej. Libijski Antonow te偶 kr膮偶y艂 w pobli偶u, pr贸buj膮c pomaga膰, ale tylko przeszkadza艂, bo ci膮gle musieli uwa偶a膰, 偶eby si臋 z nim nie zderzy膰.

— Macie co艣? — zapyta艂 „Radford”.

— Nie. Nic, powtarzam, nic nie widzia艂em tam na dole. Paliwa zosta艂o na godzin臋. Odbi贸r.

— Potwierdzam, paliwo na godzin臋. Bez odbioru.

— Panie komandorze, ostatni namiar pokazywa艂, 偶e obiekt kierowa艂 si臋 kursem trzy-cztery-trzy z pr臋dko艣ci膮 cztery-sze艣膰-zero kilometr贸w na godzin臋 i opada艂 w tempie tysi膮ca metr贸w na minut臋. Jak go nie ma dok艂adnie w tym punkcie, to nie wiem gdzie by m贸g艂 by膰. — Starszy radarzysta popuka艂 palcem w map臋. Dow贸dca poci膮gn膮艂 艂yk zimnej kawy i wzruszy艂 ramionami. Zesp贸艂 ratowniczy pozostawa艂 w pogotowiu. Dwaj ratownicy siedzieli w kombinezonach do nurkowania, za艂oga kutra czeka艂a na sygna艂 do jego spuszczenia. Wszystkie nadbud贸wki obsadzono obserwatorami, wypatruj膮cymi lampek na kamizelkach ratunkowych czy w og贸le jakiegokolwiek 艣ladu. Nic. Sonar szuka艂 d藕wi臋ku p艂awy ratunkowej lub markera czarnej skrzynki, kt贸re powinny si臋 uruchomi膰 automatycznie po zanurzeniu w wodzie i, zasilane bateriami, powinny dzia艂a膰 kilka dni. Sonar „Radforda” by艂 tak czu艂y, 偶e m贸g艂 wykry膰 jedno czy drugie z trzydziestu mil, a przecie偶 oni znajdowali si臋 dok艂adnie w punkcie, w kt贸rym samolot powinien spa艣膰. I nic, ani 艣ladu. Wprawdzie nigdy dot膮d nie uczestniczyli w akcji ratunkowej, ale przecie偶 regularnie 膰wiczyli takie sytuacje i za艂oga wykonywa艂a wszystko tak, 偶e nawet dow贸dca, cho膰 mia艂 opini臋 wyj膮tkowej pi艂y, nie m贸g艂 im nic zarzuci膰.

— USS „Radford”, USS „Radford”, tu kontrola Valetta, odbi贸r. Komandor podni贸s艂 mikrofon.

— Valetta, tu „Radford”.

— Znale藕li艣cie co艣, odbi贸r?

— Nie, Valetta. Nasz 艣mig艂owiec przeszukuje ca艂y akwen, na razie bez skutku. — Prosili ju偶 Malt臋 o potwierdzenie ostatniej pozycji, kursu i pr臋dko艣ci samolotu, ale okaza艂o si臋, 偶e cywile stracili go szybciej ni偶 ich w艂asny radar. Po obu stronach rozm贸wcy westchn臋li. Wiedzieli, co si臋 b臋dzie dzia艂o dalej. Jeszcze mo偶e z dzie艅, nie kr贸cej i nie d艂u偶ej, pokr臋c膮 si臋 w pobli偶u, nic nie znajd膮 i to b臋dzie na tyle. Producenta ju偶 powiadomiono, 偶e jeden z jego samolot贸w zagin膮艂 na morzu. Przedstawiciele Gulfstreama polec膮 do Berna, gdzie zarejestrowany by艂 samolot, przejrz膮 dane dotycz膮ce eksploatacji i remont贸w, w nadziei, 偶e mo偶e tam co艣 znajd膮. Kiedy nic nie znajd膮, ca艂a sprawa pow臋druje do rubryki „niewyja艣nione” w czyjej艣 ksi臋dze. Ale to wszystko trzeba zrobi膰, a zreszt膮 i tak mia艂 zarz膮dzi膰 膰wiczenia — przynajmniej nie musia艂 traci膰 czasu na wymy艣lanie sytuacji. Za艂oga jako艣 to prze偶yje. I tak nie znali nikogo z pasa偶er贸w, chocia偶 udana akcja ratownicza wywar艂aby doskona艂y wp艂yw na morale.

* * *

To chyba ten zapach powiedzia艂 jej, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Droga z lotniska by艂a kr贸tka. Na zewn膮trz panowa艂a jeszcze ciemno艣膰. Oboje byli bardzo zm臋czeni podr贸偶膮, ale najwa偶niejsze by艂o teraz, 偶eby chora znalaz艂a si臋 w instytucie. Dopiero wtedy mogli si臋 pozby膰 ochronnych kombinezon贸w. Siostra Maria Magdalena przyg艂adzi艂a swoje kr贸tkie siwe w艂osy i ci臋偶ko oddycha艂a, nareszcie mog艂a si臋 rozejrze膰 wok贸艂. To, co zobaczy艂a, bardzo j膮 zdziwi艂o. Moudi zauwa偶y艂 jej zmieszanie i wprowadzi艂 j膮 do budynku, zanim zd膮偶y艂a cokolwiek powiedzie膰.

I wtedy poczu艂a ten zapach, znajomy afryka艅ski smrodek, pozosta艂o艣膰 po prze艂adunku ma艂p kilka godzin wcze艣niej. Tego zapachu nijak nie dawa艂o si臋 po艂膮czy膰 ani z Pary偶em, ani w szczeg贸lno艣ci z miejscem tak czystym i porz膮dnym, jakim powinien by膰 Instytut Pasteura. Dopiero teraz zacz臋艂a si臋 przygl膮da膰 dok艂adniej i zauwa偶y艂a, 偶e na 艣cianach nie ma ani jednego napisu po francusku. Na razie jeszcze by艂a tylko zdziwiona, ale wkr贸tce zacz臋艂y jej si臋 cisn膮膰 do g艂owy pytania, nie zd膮偶y艂a ich jednak zada膰. Podszed艂 do niej 偶o艂nierz, wzi膮艂 pod rami臋 i gdzie艣 poprowadzi艂, ale nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Obr贸ci艂a g艂ow臋, odszukuj膮c wzrokiem nieogolonego lekarza w zielonym fartuchu i patrzy艂a na niego bez s艂owa, a smutek na jego twarzy wywo艂ywa艂 jeszcze wi臋kszy niepok贸j.

— Co to za jedna? Po co艣 j膮 tu przywi贸z艂? — zapyta艂 dyrektor instytutu.

— Ich religia zabrania im podr贸偶owania samotnie — wyja艣ni艂 Moudi. — Bez niej nie m贸g艂bym przywie藕膰 chorej.

— Chora jeszcze 偶yje?

— Tak — kiwn膮艂 g艂ow膮 Moudi. — Wydaje mi si臋, 偶e jeszcze jakie艣 trzy, cztery dni poci膮gnie.

— A ta druga?

— To ju偶 nie mnie decydowa膰.

— No, w ko艅cu zawsze mo偶na j膮 te偶 zarazi膰...

— Nie! To by ju偶 by艂o barbarzy艅stwo! — zaprotestowa艂 Moudi. — B贸g by nas za to pokara艂.

— A to, co planujemy, niby nim nie jest? — z cyniczn膮 drwin膮 zapyta艂 dyrektor. Co艣 ten Moudi za d艂ugo siedzia艂 w buszu, ca艂kiem zmi臋k艂. No, ale nie czas na k艂贸tnie o byle co. Jeden 偶ywiciel wirusa ca艂kowicie im wystarcza艂, a gdyby nie, to si臋 kogo艣 innego znajdzie. — Dobra, umyj si臋 i p贸jdziemy j膮 obejrze膰.

Moudi ruszy艂 do pokoju lekarskiego na pi臋trze. Ze zdziwieniem zauwa偶y艂, 偶e kombinezon przetrwa艂 tak d艂ug膮 podr贸偶 bez nawet jednego rozdarcia. Zwin膮艂 go w kul臋 i wrzuci艂 do wielkiego plastikowego kosza, a potem poszed艂 pod prysznic. Gor膮ca woda wraz z chemicznymi 艣rodkami dezynfekuj膮cymi w ci膮gu pi臋ciu minut oczy艣ci艂y jego cia艂o. W czasie lotu zastanawia艂 si臋, czy jeszcze kiedy艣 b臋dzie czysty. Teraz, gdy cia艂o ju偶 zosta艂o oczyszczone, jego dusza zada艂a mu to samo pytanie. Na razie odsun膮艂 je od siebie. Za艂o偶y艂 艣wie偶膮 bielizn臋 i kitel, po czym wr贸ci艂 do swoich zaj臋膰. Sanitariusz roz艂o偶y艂 mu na le偶ance w pokoju lekarskim 艣wie偶y kombinezon — tym razem by艂 to oryginalny Racal, prosto z pude艂ka. Za艂o偶y艂 go i wyszed艂 na korytarz, gdzie ju偶 czeka艂 podobnie ubrany dyrektor. Razem ruszyli korytarzem do sal operacyjnych oddzia艂u zaka藕nego.

Sal by艂o cztery. Od reszty o艣rodka oddziela艂y je hermetyczne drzwi, przed kt贸rymi stali uzbrojeni wartownicy. O艣rodek podlega艂 ira艅skiej armii. Lekarze byli oficerami, a sanitariusze w wi臋kszo艣ci mieli za sob膮 wojenne do艣wiadczenie. Zewn臋trzna ochrona obiektu by艂a bardzo szczelna. Mimo to na parterze sta艂 wartownik, a jeszcze jeden nacisn膮艂 guzik otwieraj膮cy przed nimi drzwi 艣luzy. Te rozsun臋艂y si臋 z sykiem hydraulicznych si艂ownik贸w, ukazuj膮c nast臋pne, podobne drzwi z drugiej strony 艣luzy. Umieszczony nad wej艣ciem pasek jedwabiu odchyli艂 si臋 do 艣rodka, wskazuj膮c, 偶e w 艣luzie panuje podci艣nienie. Wszystko gra艂o. System filtrowentylacyjny dzia艂a艂 jak nale偶y. Obaj jako艣 nie dowierzali rodakom i woleliby, 偶eby ca艂y o艣rodek zbudowali in偶ynierowie zagraniczni. Na Bliskim Wschodzie panowa艂a w tym wzgl臋dzie moda na Niemc贸w, kt贸rej, na swoje nieszcz臋艣cie, ulegli Irakijczycy. Pedantyczni Niemcy archiwizowali wszelkie plany budowlane i dzi臋ki temu wi臋kszo艣膰 ich budowli zosta艂a zmielona ameryka艅skimi bombami na proszek. Po tej nauczce w Iranie postanowiono, 偶e cho膰 sprz臋t techniczny do wyposa偶enia o艣rodka zostanie zakupiony na Zachodzie, sam budynek wybuduj膮 w艂asnymi si艂ami. To ich napawa艂o troch臋 niepokojem, bo od jako艣ci wykonania zale偶a艂o ich 偶ycie, ale nic na to nie mogli poradzi膰. Wewn臋trznych drzwi nie dawa艂o si臋 otworzy膰, dop贸ki zewn臋trzne nie zosta艂y hermetycznie zamkni臋te. Kiedy zapali艂a si臋 sygnalizuj膮ca to lampka, dyrektor wcisn膮艂 guzik otwieraj膮cy drugie drzwi i weszli do 艣rodka.

Siostra Jeanne Baptiste le偶a艂a w ostatniej sali po prawej. Krz膮ta艂o si臋 wok贸艂 niej trzech sanitariuszy. W艂a艣nie ko艅czyli rozcina膰 ostatnie okrywaj膮ce j膮 ubrania. Widok by艂 przera偶aj膮cy nawet dla zahartowanych weteran贸w. Na 偶adnym polu walki nie widzieli tak potwornych obra偶e艅. Szybko oczy艣cili jej cia艂o i nakryli, szanuj膮c jej wstyd, jak nakazywa艂 islam. Dyrektor spojrza艂 na kropl贸wk臋 z morfin膮 i przykr臋ci艂 kurek, zmniejszaj膮c dawk臋 o jedn膮 trzeci膮.

— W ten spos贸b d艂u偶ej po偶yje — wyja艣ni艂.

— Ale b贸l...

— Trudno, nic si臋 na to nie da poradzi膰 — uci膮艂 dyskusj臋 dyrektor. Chcia艂 obsztorcowa膰 Moudiego, ale po chwili zrezygnowa艂. W ko艅cu sam by艂 lekarzem i rozumia艂, 偶e trudno by膰 bezwzgl臋dnym wobec w艂asnego pacjenta. On jej nie leczy艂, wi臋c jego sta膰 by艂o na dystans. Widzia艂 w niej nie pacjentk臋, ale starsz膮 kobiet臋, Europejk臋, ot臋pia艂膮 od morfiny, kt贸ra ju偶 zaczyna艂a mie膰 z tego powodu k艂opoty z oddychaniem. Sanitariusze pod艂膮czyli elektrody EKG i kiedy spojrza艂 na ekran, zdziwi艂 si臋, jak jej serce jeszcze dobrze pracuje. To dobrze. Ci艣nienie krwi by艂o, jak nale偶a艂o przewidywa膰, niskie, wi臋c kaza艂 poda膰 dwie jednostki krwi. Im wi臋cej krwi, tym lepiej.

Sanitariusze byli dobrze przeszkoleni. Wszystko, co wraz z pacjentk膮 trafi艂o w te mury, zosta艂o natychmiast wrzucone do wielkich plastikowych work贸w, kt贸re z kolei zapakowano w jeszcze wi臋ksze plastikowe worki. Jeden z sanitariuszy wynosi艂 je po kolei do opalanego gazem pieca do niszczenia zaka偶onych odpad贸w, w kt贸rym pozostawa艂y z nich tylko sterylne popio艂y. Pacjentka by艂a dla nich tylko wielk膮 szalk膮 Petriego, w kt贸rej hodowali wirusy. Do tej pory ca艂y materia艂, jakim mogli rozporz膮dza膰, sprowadza艂 si臋 do paru centymetr贸w sze艣ciennych krwi pobranej z cia艂 chorych do analizy. Pozytywny wynik analizy normalnie oznacza艂 natychmiastow膮 izolacj臋, szybki zgon i usuni臋cie cia艂a przez spalenie. Nie tym razem. Ju偶 wkr贸tce b臋dzie mia艂 do dyspozycji wi臋cej wirus贸w, ni偶 ktokolwiek na 艣wiecie kiedykolwiek ich widzia艂. I b臋dzie je hodowa艂 dalej, mno偶y艂 i dobiera艂 te najbardziej czynne, najsilniej dzia艂aj膮ce.

— Jak ona si臋 tym zarazi艂a, Moudi?

— Leczy艂a Przypadek Zero.

— Tego murzy艅skiego ch艂opca?

— Tak.

— Wiadomo, jaki b艂膮d pope艂ni艂a?

— Nie. Pyta艂em j膮 o to, kiedy jeszcze by艂a przytomna. Nie robi艂a mu 偶adnych zastrzyk贸w, a z pacjentami zawsze ostro偶nie si臋 obchodzi艂a. To bardzo do艣wiadczona piel臋gniarka — doda艂 machinalnie. By艂 zbyt zm臋czony, by zrobi膰 cokolwiek innego poza opowiadaniem wszystkiego, co wiedzia艂. Dyrektor nie mia艂 nic przeciwko temu. — Pracowa艂a ju偶 wcze艣niej z pacjentami zara偶onymi wirusem ebola, w Kikwit i jeszcze innych miejscach. U nas uczy艂a personel zasad bezpiecze艅stwa.

— Zaka偶enie drog膮 kropelkow膮?

— Centrum Chor贸b Zaka藕nych uwa偶a, 偶e to jaka艣 mutacja ebola-Mayinga, tego szczepu nazwanego na cze艣膰 piel臋gniarki, kt贸ra zarazi艂a si臋 nim w nie ustalony spos贸b.

Ta uwaga wywo艂a艂a badawcze spojrzenie ze strony dyrektora.

— Jeste艣 pewien tego, co powiedzia艂e艣?

— W tej chwili nie jestem pewien niczego, ale rozmawia艂em z ca艂ym personelem szpitala i wiem, 偶e ta siostra nie dawa艂a Przypadkowi Zero 偶adnych zastrzyk贸w. By膰 mo偶e mamy do czynienia z zaka偶eniem drog膮 kropelkow膮.

To by艂 typowy przyk艂ad dw贸ch wiadomo艣ci: dobrej i z艂ej. Tak niewiele wiedziano o wirusie ebola. Choroba przenosi si臋 przez krew i inne wydzieliny cia艂a, zapewne tak偶e drog膮 p艂ciow膮, cho膰 to ostatnie by艂o mo偶liwo艣ci膮 czysto teoretyczn膮 — chory nie by艂 raczej w stanie prowadzi膰 zbyt intensywnego 偶ycia seksualnego. Przypuszczano, 偶e poza cia艂em 偶ywiciela wirus ginie szybko, tote偶 raczej nie brano pod uwag臋 mo偶liwo艣ci zaka偶enia przez zarazki unosz膮ce si臋 w powietrzu, jak to ma miejsce na przyk艂ad z zapaleniem p艂uc i innymi popularnymi chorobami. Ale z drugiej strony, za ka偶dym razem, kiedy dochodzi艂o do wybuchu epidemii, zdarza艂y si臋 przypadki niewyja艣nione. Cho膰by ta biedaczka Mayinga, nikt do tej pory nie wie, jak si臋 zarazi艂a. Mo偶e co艣 przemilcza艂a, mo偶e tylko zapomnia艂a, a mo偶e naprawd臋 zdarzy艂 si臋 wirus, kt贸ry prze偶y艂 na otwartej przestrzeni wystarczaj膮co d艂ugo, by si臋 nim zarazi艂a? Je偶eli tak, to le偶膮ca przed nimi zakonnica by艂a 艣rodkiem przenoszenia broni biologicznej o sile zdolnej zatrz膮艣膰 posadami 艣wiata. A je偶eli tak, to w tej chwili, przebywaj膮c w tym pomieszczeniu, graj膮 w ko艣ci ze 艣mierci膮. Najmniejsza pomy艂ka mog艂a ich zabi膰. Bezwiednie oczy dyrektora pow臋drowa艂y do kratki wywietrznika na suficie. Budynek powstawa艂 z my艣l膮 o zapobieganiu ucieczce 艣mierciono艣nych wirus贸w, kt贸rymi si臋 zajmowali. Powietrze wchodz膮ce by艂o czyste, czerpane ponad dwie艣cie metr贸w poza o艣rodkiem. Powietrze wychodz膮ce z „gor膮cej” strefy przepuszczane by艂o po drodze przez filtr ultrafioletowy, zabijaj膮cy wszelkie zarazki i dla pewno艣ci przez filtry chemiczne, w kt贸rych to samo zadanie wype艂nia艂y zwi膮zki fenolu. Dopiero po przej艣ciu przez oba filtry powietrza mog艂o wydosta膰 si臋 na zewn膮trz, gdzie klimat te偶 nie sprzyja艂 prze偶yciu wirusa. Wymiany wk艂ad贸w w filtrach, dok艂adnie co dwana艣cie godzin, pilnowano tu bardziej ni偶 regularno艣ci modlitw, co w Iranie 艣wiadczy艂o o rzeczywi艣cie najwy偶szym priorytecie. Promienniki ultrafioletowe, kt贸rych by艂o pi臋膰 razy wi臋cej, ni偶 potrzeba, podlega艂y nieustannej kontroli. W „gor膮cym” laboratorium utrzymywano podci艣nienie, zapobiegaj膮ce wyciekom zaka偶onego powietrza. Podci艣nienie pozwala艂o te偶 kontrolowa膰 na bie偶膮co szczelno艣膰 budynku. Reszty musia艂o dope艂ni膰 odpowiednie wyszkolenie personelu i zaopatrzenie w sprz臋t ochronny.

Dyrektor o艣rodka by艂 lekarzem, szkolonym w Pary偶u i Londynie, ale lata ju偶 min臋艂y, odk膮d leczy艂 ostatniego pacjenta. Ca艂膮 ostatni膮 dekad臋 po艣wi臋ci艂 biologii molekularnej, a zw艂aszcza wirusologii. Wiedzia艂 o wirusach wszystko, co m贸g艂 wiedzie膰 cz艂owiek, ale nadal by艂o tej wiedzy 偶a艂o艣nie ma艂o. Wiedzia艂, jak je hodowa膰, a przed sob膮 mia艂 najwi臋ksz膮 koloni臋 wirusa ebola, jaka kiedykolwiek trafi艂a do laboratorium. W dodatku razem z po偶ywk膮, w jak膮 los zamieni艂 t臋 nieszcz臋sn膮 kobiet臋. Nie zna艂 jej przedtem, nie wsp贸艂pracowa艂 z ni膮, nigdy z ni膮 nie rozmawia艂. I bardzo dobrze. Mo偶e i by艂a doskona艂膮 piel臋gniark膮, jak m贸wi艂 Moudi, ale to ju偶 przesz艂o艣膰 i nie ma sensu zbytnio si臋 przywi膮zywa膰 do kogo艣, kogo za trzy dni i tak ju偶 nie b臋dzie w艣r贸d 偶ywych.

W czasie gdy Moudi bra艂 prysznic zaj膮艂 si臋 inn膮 spraw膮. T臋 drug膮 kobiet臋 przeniesiono na oddzia艂 interny, dano jej ubranie i pozostawiono samej sobie. Siostra Maria Magdalena wzi臋艂a prysznic, nadal zastanawiaj膮c si臋, gdzie jest i co si臋 tutaj dzieje. Na razie by艂a zbyt zdezorientowana, by si臋 niepokoi膰 i zbyt zm臋czona, by si臋 ba膰. Podobnie jak Moudi, my艂a si臋 d艂ugo i oczyszczenie cia艂a pomog艂o jej oczy艣ci膰 umys艂 na tyle, by zacz膮膰 stawia膰 sobie w艂a艣ciwe pytania. Za par臋 minut poszuka doktora i spyta, co si臋 tutaj wyprawia. Tak, to w艂a艣nie trzeba zrobi膰, pomy艣la艂a ubieraj膮c si臋. Znajomy kr贸j i zapach drelich贸w medycznych nieco j膮 uspokoi艂. Mia艂a ze sob膮 nadal r贸偶aniec, kt贸ry wzi臋艂a pod prysznic. To by艂 r贸偶aniec metalowy, 艂atwy do wysterylizowania. Ten prawdziwy, kt贸ry dosta艂a czterdzie艣ci lat temu, sk艂adaj膮c 艣luby zakonne, pozosta艂 w Kongo, razem z habitem. Postanowi艂a, 偶e modlitwa b臋dzie odpowiednim przygotowaniem do wyprawy po informacje, wi臋c ukl臋k艂a, prze偶egna艂a si臋 i zacz臋艂a odmawia膰 r贸偶aniec. Poch艂oni臋ta modlitw膮 nie us艂ysza艂a drzwi, kt贸re bezszelestnie otworzy艂y si臋 za m膮.

呕o艂nierz sta艂 za drzwiami od jakiego艣 czasu. M贸g艂 wprawdzie wej艣膰 ju偶 dawno i wykona膰 polecenie, ale wtargn膮膰 tam, do nagiej kobiety pod prysznicem, nie, na to si臋 nie m贸g艂 zdecydowa膰. Przecie偶 i tak mu nigdzie nie ucieknie. Ucieszy艂o go, 偶e po zako艅czeniu ablucji zacz臋艂a si臋 modli膰. Wida膰 by艂o, 偶e cz臋sto to robi艂a. Wykazywa艂a tak膮 wpraw臋 we wszystkich ruchach, taka spokojna, odpr臋偶ona, taka ufna, 偶e B贸g jej s艂ucha. To dobrze. Nawet zbrodniarzowi daje si臋 przed egzekucj膮 szans臋 pojednania z Bogiem, odm贸wienie jej tego by艂oby ci臋偶kim grzechem. W dodatku 艂atwiej b臋dzie, bo modli si臋 ty艂em do drzwi. Uni贸s艂 pistolet i popchn膮艂 lekko drzwi. Rozmawia艂a nadal z Bogiem...

Teraz mog艂a ju偶 z Nim m贸wi膰 twarz膮 w twarz. Spu艣ci艂 napi臋ty kurek, schowa艂 pistolet do kabury i kaza艂 sanitariuszom posprz膮ta膰. Nie raz ju偶 zabija艂 ludzi — taki zaw贸d, nie by艂o w nim nic zaszczytnego ani rozkosznego, a kto艣 to musia艂 robi膰 i pad艂o na niego — ale chyba po raz pierwszy w 偶yciu po zabiciu cz艂owieka zdziwi艂 si臋 swoj膮 reakcj膮. Bo po raz pierwszy chyba wys艂a艂 jak膮艣 dusz臋 prosto do raju. Troch臋 mu g艂upio by艂o odczuwa膰 zadowolenie z tego powodu.

* * *

Tony Bretano przylecia艂 firmowym samolotem korporacji TRW. Okaza艂o si臋, 偶e wcale nie przyj膮艂 propozycji Lockheeda-Martina i Ryan z przyjemno艣ci膮 przekona艂 si臋, 偶e nawet George Winston mo偶e mie膰 czasem niedok艂adne informacje. Przynajmniej okaza艂o si臋, 偶e nie ma wtyczek doskona艂ych, zawsze kto艣 mo偶e zbytnio zaufa膰 swej intuicji.

— Ju偶 wcze艣niej powiedzia艂em „nie”, panie prezydencie.

— Owszem, nawet dwa razy — przypomnia艂 mu Ryan. — Raz odm贸wi艂 pan kierowania ARPA, a drugi raz nie przyj膮艂 pan posady podsekretarza w Departamencie Nauki. Potem typowano pana na dyrektora Narodowego Biura Rozpoznania, ale bior膮c pod uwag臋 poprzednie odmowy, nawet nie zaproponowano panu tego stanowiska.

— Co艣 na ten temat do mnie dotar艂o — potwierdzi艂 Bretano. By艂 bardzo niski, a jego wojowniczo艣膰 wskazywa艂a na kompleksy z tego wynikaj膮ce. M贸wi艂 z akcentem kogo艣 z w艂oskiego getta na Manhattanie, cho膰 od wielu lat mieszka艂 na Zachodnim Wybrze偶u. To te偶 o czym艣 艣wiadczy艂o. Lubi艂 podkre艣la膰, sk膮d si臋 wywodzi, cho膰 dwa doktoraty na MIT z 艂atwo艣ci膮 mog艂y go nawr贸ci膰 na akcent z Cambridge.

— Nie przyj膮艂 pan tych posad, bo w Pentagonie panuje za du偶y burdel, czy tak?

— Za du偶y ogon, a za ma艂o z臋b贸w. Gdybym w ten spos贸b chcia艂 prowadzi膰 biznes, udzia艂owcy by mnie zlinczowali.

— Wi臋c niech pan zrobi z tym porz膮dek.

— Tego si臋 nie da uporz膮dkowa膰.

— Panie Bretano, co mi pan tu opowiada? Co jeden cz艂owiek spieprzy, drugi zawsze mo偶e naprawi膰. A je偶eli pan uwa偶a, 偶e brakuje panu jaj, 偶eby to zrobi膰, to niech mi pan to od razu powie i oszcz臋dzimy sobie mn贸stwo cennego czasu.

— Chwil臋...

— Nie, to pan niech chwil臋 pos艂ucha. Widzia艂 pan moje przem贸wienie w telewizji, wi臋c nie b臋d臋 si臋 powtarza艂. Chc臋 tu posprz膮ta膰 i potrzebuj臋 do tego odpowiednich ludzi, a skoro pan odpada, to trudno, b臋d臋 musia艂 poszuka膰 kogo innego, na tyle twardego, 偶eby...

— Twardego? — Bretano niemal podskoczy艂 na sofie. — Twardego? S艂uchaj pan, m贸j stary sprzedawa艂 jab艂ka z w贸zka na rogu ulicy. G贸wno dosta艂em od 艣wiata, o wszystko musia艂em walczy膰! I nie b臋dzie mi 偶aden... — przerwa艂 nagle, widz膮c, 偶e Ryan zwija si臋 ze 艣miechu. Przez chwil臋 zbarania艂, ale potem pomy艣la艂 i te偶 si臋 u艣miechn膮艂. — Niez艂a podpucha — pochwali艂, wracaj膮c do pozy statecznego przemys艂owca.

— George Winston m贸wi艂, 偶e jest pan strasznie zapalczywy — wyja艣ni艂 Ryan. — Od dziesi臋ciu lat nie mieli艣my porz膮dnego sekretarza obrony. Chyba si臋 nie pomyli艂em co do pana, ale je偶eli pope艂niam b艂臋dy, to chc臋, 偶eby ludzie mi o tym m贸wili.

— Co bym mia艂 zrobi膰?

— Chc臋, 偶eby rzeczy zaczyna艂y si臋 dzia膰, kiedy podnios臋 s艂uchawk臋 telefonu. Chc臋 wiedzie膰, 偶e je偶eli kiedy艣 b臋d臋 musia艂 wys艂a膰 ch艂opak贸w na wojn臋, to b臋d膮 porz膮dnie umundurowani, wyszkoleni, zaopatrzeni i dowodzeni. Chc臋, 偶eby ludzie zacz臋li my艣le膰 o tym, do czego jeste艣my zdolni, jak nam si臋 nadepnie na odcisk. To znacznie u艂atwia robot臋 Departamentowi Stanu. — Wskaza艂 za okno. — jak by艂em dzieciakiem w Baltimore i spotka艂em policjanta na Monument Street, to wiedzia艂em dwie rzeczy. Wiedzia艂em, 偶e zadziera膰 z nim to g艂upi pomys艂, ale wiedzia艂em te偶, 偶e je艣li b臋d臋 potrzebowa膰 pomocy, to mog臋 na niego liczy膰.

— Innymi s艂owy, chce pan towar, kt贸ry mogliby艣my dostarczy膰 wtedy i tam, gdzie b臋dzie trzeba?

— Zgadza si臋.

— Strasznie si臋 tam zabagni艂o — powiedzia艂 Bretano.

— Chcia艂bym, 偶eby sobie pan dobra艂 odpowiednich ludzi i wraz z nimi zaprojektowa艂 tak膮 struktur臋 armii, jakiej nam potrzeba. A potem przeorganizowa艂 odpowiednio Pentagon.

— Ile mam czasu?

— Na przygotowania daj臋 panu dwa tygodnie.

— Niewiele.

— Znowu pan zaczyna? Przecie偶 prace nad t膮 struktur膮 trwaj膮 ju偶 tak d艂ugo. Zawsze si臋 dziwi艂em, 偶e w naszym kraju jeszcze rosn膮 jakie艣 drzewa, kt贸rych nie zu偶yto na brudnopisy. Doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 z tego, co was czeka, w ko艅cu to by艂a przez par臋 lat moja dzia艂ka. Miesi膮c temu toczyli艣my z Japoni膮 wojn臋 i okaza艂o si臋, 偶e tak naprawd臋 jeste艣my s艂absi. Dopisa艂o nam szcz臋艣cie, ale nie chc臋 by膰 zdany tylko na szcz臋艣cie, jak znowu dojdzie do konfliktu zbrojnego. Chc臋, 偶eby pan wypleni艂 biurokracj臋 do tego stopnia, 偶e je偶eli co艣 ma by膰 zrobione, to si臋 to robi, a nie tylko gada. Co wi臋cej, chcia艂bym, 偶eby sprawy by艂y za艂atwiane, zanim rz膮d si臋 nimi zajmie. Je偶eli zrobimy to jak nale偶y, to ka偶dy stuknie si臋 w g艂ow臋, zanim podniesie na nas r臋k臋. Problem tylko w tym, czy pan ma ch臋膰 i zdolno艣ci, by to zrobi膰, doktorze Bretano?

— To b臋dzie rze藕.

— Nie ma sprawy, moja 偶ona jest chirurgiem.

— Wojsko to tylko po艂owa roboty. Do niczego si臋 nie przyda z dziadowskim wywiadem — wytkn膮艂 Bretano.

— Wiem. CIA ju偶 si臋 zaj膮艂em. George powinien sobie poradzi膰 w Skarbie. Teraz przegl膮dam listy s臋dzi贸w, 偶eby obsadzi膰 Departament Sprawiedliwo艣ci. M贸wi艂em to wszystko w telewizji. Zbieram dru偶yn臋. Chc臋, 偶eby艣 w niej gra艂. Ja te偶 doszed艂em do wszystkiego swoj膮 prac膮. Czy dw贸ch takich jak my, dosz艂oby gdziekolwiek indziej tak wysoko? Czas zacz膮膰 sp艂aca膰 d艂ug, Bretano.

Na taki argument nie by艂o obrony.

— Kiedy zaczynam?

Ryan spojrza艂 za zegarek.

— Dasz rad臋 jutro rano?

* * *

Mechanicy pojawili si臋 tu偶 po wschodzie s艂o艅ca. Dooko艂a samolotu sta艂a wojskowa warta, kt贸rej jedynym zadaniem by艂o trzymanie na dystans ciekawskich, bo to lotnisko by艂o i tak najbezpieczniejsze na 艣wiecie. W ko艅cu znajdowa艂o si臋 pod Teheranem, a terrorysta, jak ptak, nie kala w艂asnego gniazda. Arkusz papieru na podk艂adce szefa brygady zawiera艂 list臋 koniecznych zabieg贸w, kt贸rej d艂ugo艣膰 zdziwi艂a go, ale na kr贸tko. Takie samoloty zawsze by艂y traktowane specjalnie, zupe艂nie jak ludzie, kt贸rzy zwykle nimi latali. Co za r贸偶nica? Mia艂 swoj膮 robot臋 do zrobienia i nikt nie musia艂 mu powtarza膰, 偶e akurat w tych samolotach powinien j膮 wykona膰 bardzo starannie. Zreszt膮 jego ludzie byli zawsze bardzo dok艂adni. Drugim arkuszem by艂a karta remontowa samolotu, kt贸ra wskazywa艂a, 偶e nadszed艂 czas na wymian臋 dw贸ch przyrz膮d贸w w kabinie pilot贸w. Oba nowe le偶a艂y w pude艂kach w skrzynce narz臋dziowej, kt贸r膮 przyni贸s艂. Trzeba je b臋dzie wykalibrowa膰. Druga cz臋艣膰 brygady zajmie si臋 silnikami, zmian膮 oleju i tankowaniem. Potem wsp贸lnie posprz膮taj膮 kabin臋.

Ledwie zacz臋li, nagle pojawi艂 si臋 jaki艣 kapitan z nowymi rozkazami i, jak si臋 nale偶a艂o spodziewa膰, nowe rozkazy by艂y sprzeczne ze starymi. Wed艂ug tych nowych mieli jak najszybciej zamontowa膰 siedzenia i zatankowa膰 paliwo, bo samolot ma zaraz startowa膰 do kolejnego lotu. Oficer nie powiedzia艂 dok膮d, ale w ko艅cu, co to sier偶anta obchodzi艂o. Kaza艂 si臋 po艣pieszy膰 mechanikowi montuj膮cemu przyrz膮dy w kabinie. Fajny by艂 ten Gulfstream. Jak co艣 si臋 zwali艂o w kabinie, wymienia艂o si臋 ca艂y modu艂 i z g艂owy, nie to co w tych starych pud艂ach, gdzie trzeba by艂o p贸艂 kabiny roz艂o偶y膰 na 艣rubki, 偶eby si臋 do czegokolwiek dosta膰. Podjecha艂a ci臋偶ar贸wka z siedzeniami zdemontowanymi dwa dni temu i zacz臋li je przykr臋ca膰 na miejscach. Majster zastanawia艂 si臋, co za sens by艂o je zdejmowa膰 tylko po to, 偶eby teraz pieprzy膰 si臋 z nimi raz jeszcze? Trudno, ka偶膮, to si臋 robi, nie ma sensu pyta膰 o cokolwiek. Tylko cholery mo偶na dosta膰 z tym ci膮g艂ym po艣piechem. P贸ki nie by艂o foteli, mo偶na by艂o porz膮dnie wysprz膮ta膰 kabin臋, a teraz to g贸wno, nie robota. Czterna艣cie foteli wr贸ci艂o na swoje miejsca, przekszta艂caj膮c samolot na powr贸t w komfortow膮 miniatur臋 liniowca pasa偶erskiego. Fotele zosta艂y wyprane po zdemontowaniu, jak zwykle przy takiej okazji, popielniczki opr贸偶nione i wytarte. Po chwili przyjecha艂 dostawca z jedzeniem z kateringu i od razu w samolocie zacz臋艂o k艂臋bi膰 si臋 od ludzi, kt贸rzy przeszkadzali sobie nawzajem. Nie jego wina, po co by艂o wszystkich naraz pop臋dza膰? A potem zrobi艂o si臋 jeszcze szybciej. Przyjecha艂a nowa za艂oga z mapami i planem lotu, wchodz膮 — a tu t艂ok jak na suku. Pilot idzie do kabiny, a tam mechanik le偶y p贸艂 na fotelu, p贸艂 na pod艂odze i ko艅czy prac臋 przy tablicy przyrz膮d贸w. I co, poszed艂, 偶eby mu nie przeszkadza膰? Sk膮d, stoi jak palant w drzwiach i my艣li, 偶e jak b臋dzie patrzy艂 ze srog膮 min膮, to robota si臋 sama zrobi. Mechanikowi nie sprawia艂o to 偶adnej r贸偶nicy, chce, niech stoi, cholera z nim. Spokojnie, dok艂adnie pod艂膮czy艂 ostatni kabel, zamkn膮艂 obudow臋 i podci膮gn膮艂 si臋 na fotel. W艂膮czy艂 program testuj膮cy i sprawdzi艂 poprawno艣膰 funkcjonowania nowego przyrz膮du. Dopiero by go skleli, gdyby z tego po艣piechu co艣 spartoli艂. Jeszcze nie zd膮偶y艂 dobrze wsta膰, gdy pilot usiad艂 na fotelu obok i ponownie uruchomi艂 ten sam program testuj膮cy, zupe艂nie jakby nie widzia艂, 偶e ju偶 raz wszystko posz艂o jak potrzeba. Ech, soko艂y, nie dowierzacie wy fachowcom.

Wychodz膮c, zrozumia艂 sk膮d ten po艣piech. Na pasie obok sta艂o pi臋ciu mu艂艂贸w i niecierpliwie spogl膮dali co chwila na bia艂y samolot, strasznie czym艣 przej臋ci. Mechanik i wszyscy inni znali ich nawet z nazwiska, bo cz臋sto wyst臋powali w telewizji. Wszyscy sk艂onili im si臋 z szacunkiem i teraz ju偶 sami zacz臋li si臋 pogania膰. Rezultat by艂 taki, 偶e sprz膮taczy odwo艂ano, zanim zd膮偶yli zrobi膰 cokolwiek poza przetarciem na mokro paru miejsc po zamontowaniu foteli. Pasa偶erowie wsiedli natychmiast po ich wyj艣ciu i zebrali si臋 w tylnej cz臋艣ci kabiny, z o偶ywieniem nad czym艣 konferuj膮c. Za艂oga uruchomi艂a silniki i Gulfstream ruszy艂 z miejsca tak szybko, 偶e ci臋偶ar贸wki z 偶o艂nierzami nie zd膮偶y艂y nawet odjecha膰, kiedy samolot by艂 ju偶 w powietrzu.

* * *

L膮duj膮cy w Damaszku drugi Gulfstream dosta艂 rozkaz natychmiastowego startu do Teheranu. Za艂oga kl臋艂a, ale zrobi艂a, co jej kazali. Sp臋dzili na ziemi tylko czterdzie艣ci minut.

* * *

W Palmie nie narzekali na brak zaj臋cia. Co艣 wisia艂o w powietrzu. 艁膮czno艣膰 na szyfrowanych kana艂ach dow贸dztwa irackiego to gwa艂townie narasta艂a, to znowu ca艂kowicie si臋 urywa艂a, by za jaki艣 czas znowu narasta膰 i znowu zanika膰. Teraz w艂a艣nie zanik艂a. Komputery w bazie King Chalid usi艂owa艂y rozgry藕膰 generowane przez mikroprocesorowe urz膮dzenia szyfry, zabezpieczaj膮ce korespondencj臋. Kiedy艣 na tak skomplikowane urz膮dzenia mog艂y sobie pozwoli膰 tylko najbardziej rozwini臋te armie 艣wiata, dzi艣 rewolucja komputerowa uczyni艂a je powszechnie dost臋pnymi dla nawet najbiedniejszych u偶ytkownik贸w. Skoro Malezja pos艂uguje si臋 kodami trudniejszymi do z艂amania od rosyjskich, to trudno wymaga膰, by Irak nie poszed艂 w ich 艣lady. A wszystko dzi臋ki ameryka艅skim mi艂o艣nikom Internetu, kt贸rzy bali si臋, 偶e FBI b臋dzie czyta膰 ich opowiadania erotyczne. Kodery 艂膮czno艣ci taktycznej by艂y oczywi艣cie nieco prostsze, ale do 艂amania szyfrowanej nimi korespondencji i tak trzeba by艂o Craya, rok wcze艣niej przewiezionego samolotami do Arabii Saudyjskiej. Ten komputer by艂 wyrazem wdzi臋czno艣ci dla Saudyjczyk贸w za ufundowanie stacji i pokrywanie koszt贸w jej u偶ytkowania.

— Na rozm贸wki o rodzinie im si臋 zebra艂o? — zdziwi艂 si臋 sier偶ant Si艂 Powietrznych. To co艣 nowego. Par臋 razy zdarza艂o im si臋 ju偶 w艂膮czy膰 w jakie艣 m臋skie rozmowy mi臋dzy irackimi genera艂ami i dowiedzieli si臋 wtedy sporo o ich indywidualnych upodobaniach, ale to by艂a nowo艣膰.

— B臋d膮 spieprza膰 — oceni艂 siedz膮cy obok starszy sier偶ant sztabowy, szef zmiany. — M贸wi臋 ci, 偶e daj膮 nog臋. Pani porucznik! — krzykn膮艂 do oficera dy偶urnego. — Co艣 si臋 ruszy艂o!

Porucznik pracowa艂a nad czym innym. Kuwejcki port lotniczy rozporz膮dza艂 pot臋偶nym radarem, zamontowanym po wojnie w Zatoce i pracuj膮cym w dw贸ch zakresach: jednym dla kontroli obszaru, a drugim dla si艂 powietrznych. Kontrola obszaru zg艂osi艂a, 偶e po raz kolejny w ci膮gu kilku dni samolot dyspozycyjny z Iranu polecia艂 do Bagdadu. Trasa by艂a identyczna z poprzednimi lotami, tak samo sygna艂 transpondera. Dwie stolice dzieli艂o zaledwie sze艣膰set kilometr贸w, dolna granica, przy kt贸rej op艂aca艂o si臋 wychodzi膰 po drodze na pu艂ap przelotowy dla oszcz臋dno艣ci paliwa. I tylko dlatego wlatywa艂 w zasi臋g kuwejckiego radaru. Powy偶ej kr膮偶y艂 E-3B Sentry, samolot wczesnego ostrzegania, ale on kontaktowa艂 si臋 bezpo艣rednio z baz膮 King Chalid, a nie z nimi. Pomi臋dzy Palm膮 a rozpoznaniem powietrznym panowa艂a ostra rywalizacja o to, kto pierwszy co艣 wykryje, kt贸ra zaostrzy艂a si臋 jeszcze od czas贸w, kiedy personel Palmy zacz臋li stanowi膰 w wi臋kszo艣ci podoficerowie Si艂 Powietrznych. Porucznik doczyta艂a raport do akapitu i ruszy艂a w kierunku stanowiska, z kt贸rego j膮 wo艂ano.

— Co jest, szefie? — zapyta艂a.

Sier偶ant wywo艂a艂 na ekran t艂umaczenia kilku ostatnich przechwyconych wiadomo艣ci. Od czasu do czasu puka艂 palcem w ekran, podkre艣laj膮c szczeg贸lnie interesuj膮ce fragmenty.

— Ch艂opaki zabieraj膮 dup臋 w troki, pani porucznik — podsumowa艂 sier偶ant na u偶ytek prze艂o偶onej i kuwejckiego majora, kt贸ry w艂a艣nie podszed艂 z boku. Major Ismael Sabah by艂 dalekim krewnym kuwejckiej rodziny kr贸lewskiej, wykszta艂cenie odebra艂 w Darthmouth i by艂 raczej lubiany przez Amerykan贸w ze stacji. Podczas wojny pozosta艂 na terenach okupowanych i kierowa艂 grup膮 dywersyjn膮, jedn膮 z najbardziej skutecznych. Nie wychyla艂 niepotrzebnie g艂owy, zbiera艂 dok艂adne informacje o sile i rozmieszczeniu wojsk irackich, i przesy艂a艂 je na zewn膮trz, korzystaj膮c z telefon贸w kom贸rkowych, kt贸re dzia艂a艂y w saudyjskiej sieci, obejmuj膮cej swym zasi臋giem spor膮 cz臋艣膰 Kuwejtu. Irakijczycy szukali radiostacji, ale nie byli w stanie namierzy膰 kom贸rek, zw艂aszcza 偶e ludzie majora zawsze pami臋tali, 偶eby je natychmiast po seansie 艂膮czno艣ci wy艂膮czy膰. W ci膮gu wojny straci艂 trzech cz艂onk贸w rodziny, zamordowanych przez wojska okupacyjne w odwecie za jego dzia艂alno艣膰. Do艣wiadczenia tej dzia艂alno艣ci nauczy艂y go wiele, w tym nienawi艣ci do s膮siad贸w z p贸艂nocy. By艂 spokojnym, raczej introwertycznym cz艂owiekiem po trzydziestce i co dzie艅 zdawa艂 si臋 uczy膰 wi臋cej. Ch艂on膮艂 wiedz臋 jak g膮bka. Teraz pochyli艂 si臋 nad ekranem i przygl膮da艂 si臋 t艂umaczeniom.

— Jak wy to m贸wicie? Szczury uciekaj膮 z ton膮cego okr臋tu?

— Pan te偶 tak my艣li, majorze? — zapyta艂 sier偶ant, zanim porucznik zd膮偶y艂a odpowiedzie膰.

— Ale do Iranu? — Porucznik by艂a szczerze zdziwiona. — Wiem, 偶e na to wychodzi, ale to przecie偶 bez sensu!

— Kto m贸wi, 偶e to musi mie膰 sens? — skrzywi艂 si臋 major. — A czy ewakuacja lotnictwa do Iranu przed rozpocz臋ciem Pustynnej Burzy mia艂a sens? Ira艅czycy zatrzymali samoloty, pilot贸w pu艣cili jednak z powrotem do domu. Du偶o si臋 pani jeszcze musi nauczy膰 o tutejszych obyczajach, pani porucznik.

Jedno co si臋 o nich do tej pory dowiedzia艂am, to tyle, 偶e trudno si臋 w nich doszukiwa膰 sensu, przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋.

— Mamy co艣 jeszcze? — zapyta艂 sier偶anta Sabah.

— Troch臋 pogadaj膮, potem cisza. Potem znowu pogadaj膮 i znowu cisza. Sporo tego na艂apali艣my, ale jeszcze to rozgryzaj膮 w King Chalid.

— Radar melduje samolot dyspozycyjny z Teheranu do Bagdadu.

— O, znowu? Czy to ten sam, co poprzednio?

— Tak jest, panie majorze.

— I nic wi臋cej?

— Panie majorze, co艣 chyba b臋dzie w tych nas艂uchach, kt贸re teraz obrabiaj膮 w King Chalid. Mamy je dosta膰 za jakie艣 — spojrza艂 na zegarek — trzydzie艣ci minut.

Sabah zapali艂 papierosa. Palma by艂a nominalnie stacj膮 kuwejck膮 i wolno tu by艂o pali膰, co jednych cieszy艂o, a innych doprowadza艂o do rozpaczy. Jego stosunkowo niska ranga nie przeszkadza艂a mu w rzeczywisto艣ci wysoko sta膰 w hierarchii kuwejckiego wywiadu wojskowego, ale by艂 cz艂owiekiem rzeczowym i skromnym.

— Jaka jest wasza opinia? — zapyta艂 w ko艅cu, gdy jego w艂asna opinia by艂a ju偶 ca艂kowicie ukszta艂towana.

— Tak jak pan m贸wi艂, sir. Uciekaj膮 — odpar艂 sier偶ant.

Major Sabah doko艅czy艂 za niego:

— W przeci膮gu godzin, a najwy偶ej dni, Irak przestanie mie膰 rz膮d, a Iran dopilnuje, by w Bagdadzie zapanowa艂 chaos.

— Niedobrze — mrukn膮艂 sier偶ant.

— Mnie raczej przychodzi na my艣l s艂owo „katastrofalnie” — zauwa偶y艂 Sabah. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋, co zyska艂o mu jeszcze wi臋cej sympatii ze strony ameryka艅skich szpieg贸w.

* * *

Gulfstream wyl膮dowa艂 w ch艂odnym powietrzu bagdadzkiego lotniska w trzydzie艣ci sze艣膰 minut po starcie z Teheranu. Punktualny jak Swissair, zauwa偶y艂 Badrajn, opuszczaj膮c mankiet na zegarek. Gdy tylko samolot zatrzyma艂 si臋, otwarto drzwi i pi臋ciu mu艂艂贸w zesz艂o na p艂yt臋. Po kilku minutach powita艅, ma艂y konw贸j Mercedes贸w ruszy艂 do centrum miasta, gdzie duchownych zakwaterowano w luksusowych apartamentach, kt贸re w razie gdyby sprawy posz艂y 藕le, sta艂yby si臋 ich grobem. Ledwie odjecha艂y samochody, gdy dwaj genera艂owie z 偶onami, dzie膰mi i jednym ochroniarzem ka偶dy, wyszli z poczekalni dla VIP-贸w i wsiedli do samolotu. Drugi pilot zatrzasn膮艂 drzwi, uruchomiono silniki i, wed艂ug zegarka Badrajna, w mniej ni偶 dziesi臋膰 minut po l膮dowaniu, samolot by艂 z powrotem w powietrzu. Za艂oga wie偶y kontrolnej nie mog艂a tego nie zauwa偶y膰. Zabezpieczenie operacji stanowi艂o problem, kt贸ry najbardziej trapi艂 Badrajna. Nie da si臋 jej utrzyma膰 w tajemnicy, a w ka偶dym razie nie na d艂ug膮 met臋. Lepiej by艂oby u偶ywa膰 do tego rejsowego samolotu i traktowa膰 genera艂贸w jak zwyk艂ych turyst贸w, ale oba kraje nie utrzymywa艂y normalnej komunikacji lotniczej, a genera艂owie nie daliby si臋 traktowa膰 w tak plebejski spos贸b. I tak personel wie偶y wiedzia艂 ju偶 o specjalnych lotach do i z Teheranu, a personel lotniska obs艂ugiwa艂 genera艂贸w w poczekalni i tak偶e nie m贸g艂 przeoczy膰 faktu, 偶e dygnitarze siedzieli tam z rodzinami na walizkach. Gdyby chodzi艂o o jeden taki lot, to pal sze艣膰. Ale b臋d膮 nast臋pne.

Zreszt膮 to i tak pewnie niewiele znaczy. Biegu wypadk贸w, kt贸ry pom贸g艂 pu艣ci膰 w ruch, nie da si臋 ju偶 teraz zatrzyma膰. Ale Badrajn nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰 z tak amatorskim sposobem wykonania planu. To obra偶a艂o jego profesjonaln膮 dum臋. Powinno si臋 to wszystko zrobi膰 po cichu. Wzruszy艂 ramionami, kieruj膮c si臋 w stron臋 terminalu. Za sw贸j wk艂ad w t臋 operacj臋 zyska艂 wdzi臋czno艣膰 pot臋偶nego w艂adcy pot臋偶nego pa艅stwa. I za co? Przecie偶 on tylko m贸wi艂 ludziom to, o czym doskonale wiedzieli i pomaga艂 podj膮膰 decyzj臋 w sytuacji, w kt贸rej nie mieli wyboru.

* * *

— Znowu ten sam. Kurcz臋, szybko si臋 uwin膮艂 — zauwa偶y艂 sier偶ant.

Troch臋 pokr臋cili ga艂kami i wyizolowali cz臋stotliwo艣膰, na kt贸rej samolot prowadzi艂 艂膮czno艣膰 z ziemi膮. Sygna艂y do i z Gulfstreama trafia艂y do s艂uchawek t艂umacza, gdy偶 samolot komunikowa艂 si臋 z ziemi膮 w farsi, cho膰 j臋zykiem 艂膮czno艣ci by艂 w lotnictwie cywilnym angielski. Pewnie mia艂o to by膰 dodatkowe zabezpieczenie, ale im akurat pomog艂o w namierzaniu. Samolot by艂 teraz 艣ledzony radarem i namiernikiem radiowym. Korespondencja by艂a ca艂kiem zwyczajna, a gdyby nie j臋zyk korespondencji i fakt, 偶e w Bagdadzie maszyna nawet nie zatankowa艂a, wszystko wygl膮da艂oby normalnie. Szybki start oznacza艂 za艣, 偶e by艂o to z g贸ry zaplanowane, co nikogo w Palmie nie zaskoczy艂o. Gulfstreama wzi膮艂 teraz pod lup臋 tak偶e E-3B, kt贸rego przesuni臋to z normalnej strefy patrolowania i dodano mu eskort臋 czterech saudyjskich F-15. Ira艅ski i iracki wywiad na pewno odnotuj膮 to wzmo偶one zainteresowanie i zdziwi膮 si臋, bo najwyra藕niej jeszcze nie wiedz膮, co si臋 kroi. Gra zaczyna艂a si臋 robi膰 fascynuj膮ca, obie strony nie wiedzia艂y jeszcze wszystkiego, i ka偶da my艣la艂a gor膮czkowo co ju偶 wie, a czego jeszcze nie wie przeciwnik. Teraz zrobi艂o si臋 jeszcze ciekawiej, bo w gr臋 zaanga偶owa艂y si臋 ju偶 trzy strony i cho膰 ka偶da uwa偶a艂a, 偶e przeciwnik wie za du偶o, w rzeczywisto艣ci 偶adna nie wiedzia艂a wi臋cej ni偶 pozosta艂e.

* * *

Rozmowa na pok艂adzie Gulfstreama toczy艂a si臋 po arabsku. Obaj genera艂owie nerwowo i po cichu konferowali w tyle samolotu, gdzie szum silnik贸w zag艂usza艂 ich s艂owa. Ich 偶ony siedzia艂y z przodu, wci膮偶 nerwowe i spi臋te, a dzieci spa艂y lub ogl膮da艂y ksi膮偶eczki. Najgorzej mieli ochroniarze, kt贸rzy wiedzieli, 偶e je偶eli w Iranie co艣 p贸jdzie nie tak, to zgin膮 ca艂kiem niepotrzebnie. Jeden z nich siedzia艂 w 艣rodku kabiny i odkry艂, 偶e jego siedzenie jest wilgotne. Nie wiedzia艂 co to, ale by艂o czerwone i lepi膮ce si臋. Jaki艣 keczup albo sok pomidorowy? Rozdra偶niony ruszy艂 do 艂azienki i umy艂 po tym 艣wi艅stwie r臋ce, zabieraj膮c r臋cznik, 偶eby wytrze膰 siedzenie. Gdy sko艅czy艂, rzuci艂 go na siedzenie obok i usiad艂 z powrotem, spogl膮daj膮c na g贸ry za oknem. Zastanawia艂 si臋, czy zobaczy jeszcze kiedy艣 wsch贸d s艂o艅ca, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e w艂a艣nie sam ograniczy艂 ich liczb臋 do dwudziestu.

* * *

— O, mamy analiz臋 g艂os贸w — powiedzia艂 sier偶ant. — To zast臋pca dow贸dcy ich si艂 powietrznych i dow贸dca 2. Korpusu. Z rodzinami — doda艂. Rozszyfrowanie zaj臋艂o dwie godziny od chwili przechwycenia wiadomo艣ci.

— Na odstrza艂? — zapyta艂a pani porucznik. Szybko si臋 uczy, pomy艣leli pozostali.

— Do pewnego stopnia tak — potwierdzi艂 major Sabah. — Trzeba sprawdzi膰, czy nie b臋dzie kolejnego samolotu z Teheranu wkr贸tce po l膮dowaniu Gulfstreama.

— Dok膮d, majorze?

— A w艂a艣nie, oto jest pytanie, pani porucznik.

— Sudan? — podrzuci艂 sier偶ant. To by艂a jego druga tura w Palmie.

— Te偶 bym tak obstawia艂, sier偶ancie — zgodzi艂 si臋 Sabah. — Potwierdzenia dostarczy monitorowanie wylot贸w z Bagdadu. — Mimo ca艂ego do艣wiadczenia major nie mia艂 poj臋cia, dok膮d mo偶e to wszystko prowadzi膰, cho膰 powiadomi艂 ju偶 swoich prze艂o偶onych, 偶e co艣 si臋 dzieje.

* * *

Dwadzie艣cia minut p贸藕niej wst臋pny raport trafi艂 z King Chalid do Fort Meade w stanie Maryland. Agencja Bezpiecze艅stwa Narodowego przes艂a艂a go 艣wiat艂owodow膮 lini膮 do Langley, gdzie trafi艂 do komputer贸w systemu szyfrowego Mercury i po rozkodowaniu do Centrum Operacyjnego CIA, sali 7-F-27 starego budynku dyrekcji.

Dy偶ur w centrali pe艂ni艂 tego wieczoru Ben Goodley, szybko pn膮cy si臋 w g贸r臋 w hierarchii wydzia艂u wywiadu, od niedawna w randze Narodowego Oficera Wywiadu, ale z powodu najni偶szego starsze艅stwa w艣r贸d NOW zepchni臋ty na psi膮 wacht臋. Goodley zwr贸ci艂 si臋 do dy偶urnego eksperta bliskowschodniego, wr臋czaj膮c mu raport, gdy tylko ca艂o艣膰 wysz艂a z drukarki.

— Pocz膮tek ko艅ca — zwi臋藕le uj膮艂 ocen臋 sytuacji ekspert, dochodz膮c do ko艅ca trzeciej strony. Konstatacja nie by艂a specjalnie odkrywcza, do przyjemnych te偶 nie nale偶a艂a.

— Nie ma w膮tpliwo艣ci? — upewni艂 si臋 jeszcze Ben, cho膰 sam 偶adnych nie 偶ywi艂.

— M贸j drogi ch艂opcze — specjalista mia艂 dok艂adnie dwadzie艣cia lat wi臋cej sta偶u w Firmie od swego prze艂o偶onego — przecie偶 nie pojechali do Teheranu na zakupy.

— Wysy艂amy SOW? — Goodley mia艂 na my艣li Specjaln膮 Ocen臋 Wywiadu, dokument u偶ywany do przekazywania wiadomo艣ci o wielkiej wadze dla spraw bezpiecze艅stwa narodowego, zwykle oznajmiaj膮cy nowe sytuacje kryzysowe.

— Chyba tak. Rz膮d iracki pada. — To nie by艂a niespodzianka.

— Trzy dni?

— Najwy偶ej.

Goodley wsta艂 zza biurka.

— Dobra, chod藕my to napisa膰.

17
Odrodzenie

Tak si臋 zwykle sk艂ada, 偶e wa偶ne rzeczy dziej膮 si臋 w najmniej odpowiednich chwilach. Czy to urodziny dziecka, czy zagro偶enie bezpiecze艅stwa narodowego, przewa偶nie tego typu zdarzenia zaskakuj膮 ludzi we 艣nie lub podczas choroby. W tym przypadku nic na to nie mo偶na by艂o poradzi膰. CIA nie mia艂a nikogo na miejscu, 偶eby sprawdzi膰 wiadomo艣膰 pochodz膮c膮 z nas艂uchu i chocia偶 by艂 to region, kt贸rym Firma by艂a w najwy偶szym stopniu zainteresowana, nic nie mogli zrobi膰. Media na razie niczego nie podawa艂y i CIA b臋dzie jak zwykle udawa艂a, 偶e nic nie wie. Dzi臋ki temu raz jeszcze opinia publiczna utwierdzi si臋 w przekonaniu, 偶e agencje prasowe s膮 sprawniejsze w pozyskiwaniu wiadomo艣ci od CIA. Nie zawsze tak w rzeczywisto艣ci bywa艂o, ale zdarza艂o si臋 tak, i to cz臋艣ciej, ni偶 Goodley by艂 w stanie zaakceptowa膰.

SOW by艂a kr贸tka. Nie warto by艂o si臋 rozpisywa膰, a wnioski te偶 by艂y oczywiste. Po p贸艂 godziny dokument by艂 got贸w. Drukarka wyplu艂a jedn膮 kopi臋 do akt wewn臋trznych CIA, a sam dokument zosta艂 rozes艂any modemem przez bezpieczne linie do zainteresowanych agencji rz膮dowych. Obaj dy偶urni wr贸cili do Centrali.

* * *

Go艂owko powoli otworzy艂 oczy. Aerof艂ot kilka miesi臋cy temu kupi艂 dziesi臋膰 Boeing贸w 777 do obs艂ugi linii transatlantyckich. By艂y du偶o wygodniejsze i mniej si臋 psu艂y od samolot贸w w艂asnej produkcji, kt贸rymi lata艂 przez lata, ale tak d艂ugi lot na dw贸ch silnikach, niechby i ameryka艅skich, ale tylko dw贸ch, zamiast czterech, napawa艂 go niepokojem. Fotele by艂y jednak wygodne, przynajmniej w pierwszej klasie, a w贸dka, kt贸r膮 zam贸wi艂 zaraz po starcie okaza艂a si臋 wy艣mienitej marki. Po艂膮czenie tych dw贸ch czynnik贸w da艂o mu pi臋膰 i p贸艂 godziny snu, zanim towarzysz膮ce zwykle podr贸偶y poczucie dezorientacji wybi艂o go ze snu nad Grenlandi膮. Jego ochroniarz na s膮siednim fotelu nadal spa艂. Stewardesy pewnie te偶 spa艂y gdzie艣 z ty艂u na sk艂adanych fotelach.

Kiedy艣 wszystko wygl膮da艂oby inaczej. Lecia艂by specjalnym samolotem, mia艂by do dyspozycji komplet urz膮dze艅 艂膮czno艣ci, daj膮cy mu natychmiast zna膰 o wydarzeniach rozgrywaj膮cych si臋 w najdalszych zak膮tkach globu, tak szybko, jak w Moskwie nad膮偶ano by z wysy艂aniem szyfr贸wek. Ale od samej 艣wiadomo艣ci gorsze by艂o to, 偶e naprawd臋 co艣 si臋 dzia艂o. Irak i Chiny. Dobrze, 偶e chocia偶 jedno gor膮ce miejsce oddziela od drugiego tak du偶a odleg艂o艣膰. No tak, pomy艣la艂 Go艂owko, ale z Moskwy do Waszyngtonu jest jeszcze dalej: ca艂a noc samolotem. Zastanawiaj膮c si臋 nad tym, doszed艂 do wniosku, 偶e bardzo potrzebuje snu.

* * *

Najtrudniejsz膮 spraw膮 wcale nie by艂o wydostanie genera艂贸w z Iraku. O wiele bardziej skomplikowany okaza艂 si臋 przerzut z Iranu do Sudanu. Dawno ju偶 偶adnemu ira艅skiemu samolotowi nie pozwolono na przelot nad Arabi膮 Saudyjsk膮, chyba 偶e w czasie pielgrzymki do Mekki. W tej sytuacji samoloty musia艂y lata膰 dooko艂a P贸艂wyspu Arabskiego, wzd艂u偶 wybrze偶a Morza Czerwonego i potem na zach贸d do Chartumu, co trzykrotnie wyd艂u偶a艂o drog臋. Nast臋pny lot do Bagdadu nie m贸g艂 si臋 odby膰, dop贸ki genera艂owie nie dotarli na miejsce i nie zadzwonili, przekazuj膮c zakodowane has艂o, 偶e 偶yj膮 i maj膮 si臋 dobrze. Za艂adowanie ich wszystkich w du偶y samolot i wys艂anie ca艂o艣ci jednym lotem na trasie Badgad-Teheran-Chartum by艂oby du偶o prostsze, ale niemo偶liwe. R贸wnie niemo偶liwe jak omini臋cie Arabii Saudyjskiej przez Jordani臋. To by znacznie skr贸ci艂o drog臋, ale oznacza艂oby przelot w niebezpiecznie bliskiej odleg艂o艣ci od Izraela, a na to by nie przystali genera艂owie. I jeszcze wzgl臋dy bezpiecze艅stwa na miejscu... Sytuacja zaczyna艂a by膰 m臋cz膮ca.

Dla kogo艣 s艂abszego ni偶 Darjaei, by艂aby wr臋cz denerwuj膮ca. Ale on sta艂 spokojnie przy oknie w zamkni臋tej cz臋艣ci terminalu lotniczego i patrzy艂 na Gulfstreama, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 obok budynku. Otwarto drzwi i kilka os贸b po艣piesznie wysiad艂o z niego, przechodz膮c do schodk贸w drugiego samolotu, stoj膮cego nie opodal. Baga偶owi szybko przerzucili niewielkie baga偶e pasa偶er贸w, zawieraj膮ce bez w膮tpienia co艣 o niewielkiej masie i por臋cznego, a o du偶ej warto艣ci, zapewne bi偶uteri臋. Zaledwie par臋 minut po zako艅czeniu prze艂adunku ruszy艂 drugi samolot.

Przyj艣cie tutaj tylko po to, 偶eby zobaczy膰 tych paru ludzi, przemykaj膮cych chy艂kiem z jednego samolotu do drugiego nie by艂o mo偶e zbyt rozs膮dnym krokiem, ale dla niego te sceny tam na dole stanowi艂y ukoronowanie dwudziestu lat wysi艂k贸w. Mahmud Had偶i Darjaei by艂 s艂ug膮 bo偶ym, pozosta艂 jednak na tyle cz艂owiekiem, by pragn膮膰 ujrze膰 owoce, jakie przynosi jego trud. Ca艂e 偶ycie s艂u偶y艂 temu celowi, a przecie偶 czeka艂a go jeszcze druga po艂owa pracy, kto wie, czy nie trudniejsza. A 偶ycie przecieka艂o przez palce...

Jak ka偶demu cz艂owiekowi, napomnia艂 si臋 Darjaei. 呕ycie ucieka, co sekund臋, co minut臋, co dzie艅 zostaje go mniej, ale siedemdziesi臋ciolatkowi wydaje si臋, 偶e jego czas ucieka szybciej. To tak, jak z klepsydr膮 — im mniej piasku zosta艂o, tym szybciej zdaje si臋 sypa膰. Popatrzy艂 na swoje r臋ce, na blizny i zmarszczki, kt贸rymi je 偶ycie naznaczy艂o. Cz臋艣膰 z nich by艂a naturalna, cz臋艣膰 nie. Dwa palce z艂amali mu ludzie Savaku, tajnej policji szacha, szkolonej przez Izraelczyk贸w. Pami臋ta艂 ten b贸l. Jeszcze lepiej pami臋ta艂 p贸藕niejsze spotkanie z dwoma lud藕mi, kt贸rzy go w贸wczas przes艂uchiwali. Nie powiedzia艂 ani s艂owa. Po prostu sta艂 tam jak pos膮g i patrzy艂, jak tych dw贸ch wywlekaj膮 pod mur. Naprawd臋 nie odczuwa艂 偶adnej satysfakcji. Byli tylko funkcjonariuszami, wykonywali rozkazy innych. Nie czuli nic osobistego do ludzi, kt贸rych torturowali, do niego te偶 nie odczuwali 偶adnej nienawi艣ci. Byli tylko narz臋dziem. Mu艂艂a podszed艂 do ka偶dego z nich, pomodlili si臋, bo odm贸wienie im szansy na pojednanie si臋 z Allachem przed 艣mierci膮 by艂oby grzechem, a z reszt膮, co to zmienia艂o? W ko艅cu to tylko ma艂y krok w podr贸偶y 偶ycia, cho膰 ich podr贸偶 okaza艂a si臋 du偶o kr贸tsza od jego.

Ca艂e 偶ycie przy艣wieca艂 mu jeden cel. Chomeini schroni艂 si臋 na wygnaniu we Francji, w przeciwie艅stwie do Darjaeiego. Ten pozosta艂 w kraju, z ukrycia kieruj膮c ruchem w imieniu swego przyw贸dcy. Dzi臋ki temu prze偶y艂, bo aresztowano go w艂a艣ciwie przypadkiem, nic nie powiedzia艂 na przes艂uchaniach, a dzia艂a艂 na tyle samotnie, 偶e nie mia艂 kto na niego donie艣膰. Wypu艣cili go. To by艂 b艂膮d szacha, jeden z wielu, kt贸re go w ko艅cu doprowadzi艂y do upadku. Szach nie potrafi艂 si臋 zdecydowa膰. By艂 zbyt liberalny, by szyicki kler m贸g艂 go zaakceptowa膰, a r贸wnocze艣nie zbyt reakcyjny, jak na gusta jego zachodnich poplecznik贸w. Siedzia艂 okrakiem na barykadzie i pr贸bowa艂 znale藕膰 na jej szczycie jakie艣 miejsce dla siebie w kraju, gdzie cz艂owiek ma tylko dwie mo偶liwo艣ci do wyboru. A w艂a艣ciwie tylko jedn膮, poprawi艂 si臋 Darjaei, gdy samolot znikn膮艂 za horyzontem. Irak pr贸bowa艂 tej drugiej drogi, bez Boga, i prosz臋, dok膮d go to zaprowadzi艂o. Hussajn zacz膮艂 wojn臋 z Iranem, my艣l膮c, 偶e 艂atwo pokona s艂abe i pozbawione w艂adcy pa艅stwo. Nic z tego nie wysz艂o. Potem spr贸bowa艂 si臋gn膮膰 na po艂udnie i oberwa艂 po 艂apach jeszcze gorzej, a wszystko to w poszukiwaniu doczesnej, przemijaj膮cej w艂adzy.

Z nim by艂o inaczej. Nigdy nie straci艂 z oczu swego celu, tak jak Chomeini. Mimo jego 艣mierci, dzie艂o bo偶e nadal si臋 dokonuje. Jego cel le偶a艂 tam, na zachodzie, za daleko, by go zobaczy膰, ale by艂 tam na pewno. 艢wi臋te miasta: Mekka, Medyna i Jerozolima. W tych dwu pierwszych by艂, w ostatnim nie. Jako m艂ody i pobo偶ny ch艂opiec chcia艂 zobaczy膰 Ska艂臋 Abrahama, ale co艣, ju偶 teraz nie pami臋ta艂 co, stan臋艂o im wtedy na przeszkodzie i nie pojechali tam z ojcem. Mo偶e kiedy艣? Widzia艂 natomiast miasto, w kt贸rym urodzi艂 si臋 Prorok, odby艂 oczywi艣cie pielgrzymk臋 i to wiele razy, mimo politycznych i religijnych spor贸w, kt贸re dzieli艂y Iran i Arabi臋 Saudyjsk膮. Chcia艂 tam pojecha膰 raz jeszcze, by pomodli膰 si臋 w cieniu Kaaby. A mo偶e po co艣 wi臋cej?

By艂 tytularnym szefem pa艅stwa, ale to mu nie wystarcza艂o. Nie chcia艂 nic dla siebie, o nie. D膮偶y艂 do wy偶szych cel贸w. Obszar, na kt贸rym wyznawano islam, rozci膮ga艂 si臋 od zachodnich kra艅c贸w Afryki po wschodnie kra艅ce Azji, je艣li nie liczy膰 enklaw muzu艂ma艅skich w Europie, jak Bo艣nia, czy Albania. To by艂a pot臋偶na si艂a, ale od tysi膮ca lat nie mia艂a ona jednolitego przyw贸dcy i jednego celu. Darjaei 偶a艂owa艂 takiego stanu rzeczy. Przecie偶 by艂 tylko jeden B贸g i jedno S艂owo Bo偶e, a mimo to nie mogli si臋 porozumie膰. To musia艂o smuci膰 bardzo Allacha. By艂a tylko jedna przyczyna, dla kt贸rej ca艂a ludzko艣膰 pozbawiona by艂a szansy na poznanie Prawdziwej Wiary i gdyby uda艂o mu si臋 to zmieni膰, by膰 mo偶e m贸g艂by zmieni膰 ca艂y 艣wiat i przyprowadzi膰 ca艂膮 ludzko艣膰 do st贸p tronu Boga. Ale to wymaga艂o...

艢wiat by艂 tylko 艣wiatem, niedoskona艂ym instrumentem, w kt贸rym niedoskona艂e zasady rz膮dzi艂y zachowaniem niedoskona艂ych ludzi, ale takim go Allach stworzy艂 i nie jemu to zmienia膰. Gorzej, 偶e znajd膮 si臋 ludzie, kt贸rzy b臋d膮 przeciwstawiali si臋 wszystkiemu co zrobi. I to, co gorsza, zar贸wno w艣r贸d niewiernych, jak i w艣r贸d wiernych, co napawa艂o go raczej smutkiem ni偶 gniewem. Darjaei nie czu艂 nienawi艣ci do Saudyjczyk贸w i reszty s膮siad贸w zza Zatoki Perskiej. To nie byli 藕li ludzie. Wszyscy byli wiernymi i chocia偶 dzieli艂y ich z nim, i z jego krajem spory i r贸偶nice, nigdy nie odm贸wili mu prawa do odwiedzenia 艣wi臋tych miejsc. Ich wiara nie by艂a prawdziw膮 wiar膮 i nic na to nie mo偶na by艂o poradzi膰. Obro艣li w t艂uszcz i bogactwo, toczy艂 ich rak zepsucia, temu akurat mo偶na by艂o zaradzi膰. Darjaei musia艂 opanowa膰 Mekk臋, je艣li chcia艂 odrodzi膰 islam. By to osi膮gn膮膰, Iran musia艂 sta膰 si臋 mocarstwem, a to oznacza艂o robienie sobie wrog贸w. Ale to nie by艂o nic nowego, a on w艂a艣nie wygra艂 pierwsz膮 bitw臋.

Gdyby tylko nie trwa艂o to a偶 tak d艂ugo. Darjaei cz臋sto m贸wi艂 o cnocie cierpliwo艣ci, ale to by艂o zadanie na ca艂e 偶ycie, a on mia艂 ju偶 siedemdziesi膮t dwa lata i nie chcia艂 sko艅czy膰 jak jego duchowy ojciec, kt贸rego zabrak艂o, zanim wykonali cho膰by pierwszy krok na d艂ugiej drodze do ich wielkiego celu. Darjaei by艂 got贸w wiele po艣wi臋ci膰 i wielu rzeczy dokona膰 dla realizacji idei zjednoczenia islamu. Sam jeszcze nie do ko艅ca zdawa艂 sobie spraw臋 z ogromu zadania, kt贸rego si臋 podj膮艂, bo nie zada艂 sobie jeszcze wszystkich pyta艅. Ale cel by艂 tak szczytny i tak czysty, a on mia艂 tak ma艂o czasu na jego osi膮gni臋cie, 偶e z g贸ry godzi艂 si臋 wej艣膰 w ciemno艣膰, by go osi膮gn膮膰.

Dobrze. Odwr贸ci艂 si臋 od okna i wyszed艂 z sali, kieruj膮c si臋 do samochodu. A wi臋c wszystko si臋 zacz臋艂o.

* * *

Ludziom wywiadu nie p艂aci si臋 za wiar臋 w zbiegi okoliczno艣ci, a oni w dodatku mieli mapy i zegarki. Znali zasi臋g Gulfstreama na jednym tankowaniu, a odleg艂o艣ci do pokonania by艂y 艂atwe do obliczenia. AWACS raportowa艂, 偶e samolot kieruje si臋 z Teheranu na po艂udnie. Sygna艂y transpondera podawa艂y typ samolotu, radar podawa艂 pr臋dko艣膰, kurs i wysoko艣膰 — w tej chwili pu艂ap ekonomiczny, 15.000 metr贸w. Sprawdzili rozk艂ad obu lot贸w w czasie, a kurs powiedzia艂 im jeszcze wi臋cej.

— Sudan — potwierdzi艂 domys艂 sier偶anta major Sabah. Mogli polecie膰 gdzie indziej. On osobi艣cie wola艂by na ich miejscu Brunei, ale nie, Brunei by艂o za daleko od Szwajcarii. Bo przecie偶 pieni膮dze pewnie spoczywa艂y w szwajcarskich bankach, gdzie偶by indziej.

Po stwierdzeniu tego wszystkiego wys艂ali sygna艂 do Ameryki, do Langley.

* * *

Plac贸wka CIA w Chartumie by艂a bardzo ma艂a. W艂a艣ciwie sk艂ada艂a si臋 tylko z szefa plac贸wki, dw贸ch agent贸w terenowych i sekretarki do wsp贸lnego u偶ytku z sekcj膮 艂膮czno艣ci ABN. Szefem by艂 na szcz臋艣cie dobry agent, kt贸ry potrafi艂 zwerbowa膰 wielu Suda艅czyk贸w. Zreszt膮 rz膮d Sudanu i tak nie mia艂 nic do ukrycia, a w dodatku by艂 za biedny na to, by wzbudzi膰 nadmierne zainteresowanie. Kiedy艣 wykorzystywali swoje geograficzne po艂o偶enie, by bawi膰 si臋 w kotka i myszk臋 ze Wschodem i Zachodem, napuszczaj膮c je na siebie i inkasuj膮c pieni膮dze z obu stron, ale wraz z ko艅cem zimnej wojny ta lukratywna ga艂膮藕 gospodarki narodowej usch艂a nieodwo艂alnie, jak dla wi臋kszo艣ci kraj贸w trzeciego 艣wiata, 偶yj膮cych z walki o wp艂ywy pomi臋dzy supermocarstwami. Teraz Sudan musia艂 polega膰 na w艂asnych zasobach, kt贸re by艂y w艂a艣ciwie 偶adne. W艂adaj膮cy krajem wyznawali islam i grali na tym, ha艂a艣liwym g艂oszeniem wiary, wyci膮gaj膮c pomoc od braci, g艂贸wnie Iranu i Libii, bo bogatym krajom Zatoki los Sudanu jako艣 nie sp臋dza艂 snu z powiek. Ta gra by艂a nie mniej ryzykowna ni偶 poprzednio, bo cho膰 pieni臋dzy trafia艂o sporo, to wraz z nimi przychodzi艂y 偶膮dania nawracania animistycznych pogan na po艂udniu, a to grozi艂o destabilizacj膮 w kraju. Co gorsza, pieni膮dze trafia艂y te偶 bezpo艣rednio do kleru, rozbudzaj膮c w艣r贸d niego ambicje polityczne. Mu艂艂owie wiedzieli zdecydowanie za du偶o o prawdziwym poziomie wiary w艂adaj膮cych krajem i mogli kiedy艣 spr贸bowa膰 ich zast膮pi膰 przy poparciu hojnych sponsor贸w. Na razie jednak by艂o im to na r臋k臋, bo woleli by膰 wierz膮cy i bogaci, ni偶 wierz膮cy i biedni.

W rezultacie dla Amerykan贸w z ambasady w Chartumie sytuacja by艂a kompletnie nieprzewidywalna. Jednego dnia Chartum by艂 dla nich bezpieczny, bo kasa rz膮dowa by艂a pe艂na i fundamentalistom zak艂adano kaganiec. Innego dnia, gdy skarb 艣wieci艂 pustkami, spuszczano ich z 艂a艅cucha, by sponsorzy widzieli, jak w艂adze niech臋tne s膮 Zachodowi i wsparli datkami t臋 dzieln膮 postaw臋. W tej chwili na szcz臋艣cie skarb by艂 chyba pe艂en i Amerykanie musieli si臋 obawia膰 tylko skutk贸w zatrucia 艣rodowiska i okropnego klimatu, kt贸re nawet bez zagro偶enia terrorystycznego bezapelacyjnie lokowa艂y plac贸wk臋 chartumsk膮 w ostatniej dziesi膮tce poszukiwanych posad w ameryka艅skiej s艂u偶bie zagranicznej. Dla szefa plac贸wki by艂 to awans, ale na wszelki wypadek zostawi艂 偶on臋 z dwojgiem dzieci w domu, w Wirginii, jak wi臋kszo艣膰 personelu ambasady. Jakby tego wszystkiego by艂o ma艂o, AIDS szerzy艂 si臋 jak po偶ar na prerii, co w艂a艣ciwie pozbawia艂o ich jakichkolwiek nocnych rozrywek i stanowi艂o powa偶ny problem w razie jakiegokolwiek wypadku wymagaj膮cego transfuzji. Lekarz wojskowy przydzielony do ambasady bardzo si臋 tym martwi艂.

Szef plac贸wki otrz膮sn膮艂 si臋 z nieweso艂ych my艣li. Ta nominacja oznacza艂a dla niego spory awans, w dodatku mia艂 widoki na dalsz膮 karier臋, gdy偶 ostatnio uda艂y mu si臋 dobre werbunki. Zw艂aszcza jeden z nich m贸g艂 mu bardzo pom贸c si臋 wyrwa膰 z tego zadupia: wysoko postawiony urz臋dnik suda艅skiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kt贸ry mia艂 wgl膮d we wszystko, czym zajmuje si臋 rz膮d. To nie wina szefa plac贸wki, 偶e ten akurat nie zajmowa艂 si臋 niczym, co interesowa艂oby biurokrat贸w z Centrali. W ko艅cu lepiej wiedzie膰 wszystko o niczym, ni偶 nie wiedzie膰 nic o wszystkim, prawda?

Przydzielonym w艂a艣nie zadaniem b臋dzie si臋 musia艂 zaj膮膰 osobi艣cie. Sprawdzi艂 czas i odleg艂o艣膰 na mapie i zdecydowa艂, 偶e zd膮偶y jeszcze zje艣膰 obiad, zanim b臋dzie musia艂 jecha膰 na lotnisko, le偶膮ce zaledwie par臋 kilometr贸w od centrum miasta. Ochrona lotniska by艂a typowo afryka艅ska, wi臋c bez trudu znalaz艂 sobie miejsce z dobrym widokiem i to w cieniu. Rz膮dowy terminal 艂atwiej by艂o nadzorowa膰 ni偶 rejsowy, zreszt膮 p贸艂metrowy teleobiektyw pozwala艂 prowadzi膰 obserwacj臋 z naprawd臋 bezpiecznej odleg艂o艣ci. Mia艂 jeszcze wystarczaj膮co du偶o czasu, 偶eby sprawdzi膰, czy wszystko w aparacie jest ustawione jak nale偶y. Wibracja telefonu kom贸rkowego zawiadomi艂a go, 偶e samolot ju偶 jest na podej艣ciu do l膮dowania, co potwierdzi艂o pojawienie si臋 kolumny limuzyn, wygl膮daj膮cych na rz膮dowe. Przypomnia艂 sobie twarze z fotografii przys艂anych z Langley. Dw贸ch irackich genera艂贸w, tak? No c贸偶, po 艣mierci Saddama wcale to nie dziwi. W zawodzie dyktatora problem polega na tym, 偶e nie przewiduje si臋 w nim emerytury dla ludzi z samej g贸ry.

Bia艂y samolot dyspozycyjny osiad艂 na pasie, wznosz膮c chmurk臋 py艂u i dymu z opon. Szef plac贸wki z艂apa艂 go w obiektyw i pstrykn膮艂 kilka zdj臋膰, by upewni膰 si臋, 偶e silniczek przewijaj膮cy film dzia艂a. Teraz martwi艂 si臋 tylko, 偶e maszyna stanie pod takim k膮tem, 偶e zas艂oni mu widok na wysiadaj膮cych pasa偶er贸w. Nic na to w艂a艣ciwie nie m贸g艂 poradzi膰. W ko艅cu Gulfstream stan膮艂 i otworzy艂y si臋 drzwi. Dok艂adnie w 艣rodku celownika na mat贸wce wizjera. Szef plac贸wki nacisn膮艂 migawk臋 i przytrzyma艂 j膮, robi膮c kilka zdj臋膰 zebranym dla powitania go艣ci urz臋dnikom 艣redniego szczebla. Z tego, kto rozdawa艂 u艣ciski, a kto rozgl膮da艂 si臋 uwa偶nie po okolicy, jasno mo偶na by艂o wyczyta膰, kto jest VIP-em, a kto ochron膮. Jeszcze par臋 klatek. Jedn膮 twarz rozpozna艂 na pewno, t臋 drug膮 prawdopodobnie. Po paru minutach by艂o po wszystkim, go艣cie wsiedli do samochod贸w i odjechali, ale szef nie martwi艂 si臋 tym, dok膮d si臋 udali. Od tego ma agentur臋. Zosta艂o jeszcze osiem klatek, wi臋c zrobi艂 par臋 zdj臋膰 samolotu, w kt贸rym w艂a艣nie uzupe艂niano paliwo. Postanowi艂 poczeka膰 chwil臋 i przekona膰 si臋, co si臋 b臋dzie dalej z nim dzia艂o. Po trzydziestu minutach za艂oga uruchomi艂a silniki i odlecia艂a, a on wr贸ci艂 do ambasady. Rzuci艂 rolk臋 filmu do wywo艂ania jednemu z podw艂adnych, a sam podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 numer w Langley.

* * *

— Potwierdzenie — powiedzia艂 Goodley, zbli偶aj膮cy si臋 do ko艅ca dy偶uru. — Dw贸ch irackich genera艂贸w wyl膮dowa艂o pi臋膰dziesi膮t minut temu w Chartumie. Czyli rzeczywi艣cie wiej膮.

— Masz szcz臋艣cie, Ben, bo to potwierdza twoj膮 SOW — odpar艂 dy偶urny specjalista. — Mam nadziej臋, 偶e potraktuj膮 ten nag艂贸wek powa偶nie.

Ben u艣miechn膮艂 si臋.

— Tym niech si臋 ju偶 martwi nast臋pna zmiana.

— Cholera, nie jest dobrze — zas臋pi艂 si臋 specjalista. Nie trzeba by膰 szpiegiem od dwudziestu paru lat, 偶eby na to wpa艣膰.

— Zdj臋cia id膮! — krzykn膮艂 dy偶urny 艂膮czno艣ciowiec.

* * *

Pierwsza rozmowa odby艂a si臋 z Teheranem. Darjaei kaza艂 ambasadorowi nakre艣li膰 spraw臋 najja艣niej, jak to by艂o mo偶liwe. Iran bierze na siebie wszelkie wydatki. Go艣ciom nale偶y zapewni膰 jak najlepsze warunki. Ca艂o艣ciowy koszt nie b臋dzie zbyt du偶y, ale tym dzikusom imponuje byle co. Dziesi臋膰 milion贸w dolar贸w, w ko艅cu co to za pieni膮dze, powinny pokry膰 wszelkie koszty z nawi膮zk膮. Telefon od ambasadora potwierdzi艂, 偶e pierwszy przerzut odby艂 si臋 bez problem贸w i 偶e samolot jest w drodze powrotnej.

To dobrze. Mo偶e teraz Irakijczycy zaczn膮 mu ufa膰. Eliminacja tych bydlak贸w sprawi艂aby mu wiele osobistej rado艣ci, ale to si臋 zawsze da jeszcze za艂atwi膰. Na razie da艂 s艂owo, a poza tym nie chodzi艂o mu o osobist膮 satysfakcj臋. Zanim od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 minister lotnictwa 艣ci膮ga艂 ju偶 kolejny samolot, maj膮cy odebra膰 nast臋pn膮 grup臋. Im szybciej si臋 to za艂atwi, tym lepiej.

* * *

Badrajn by艂 tego samego zdania. Ucieczka musi wyj艣膰 na jaw, je艣li nie jutro, to za dwa dni, nie p贸藕niej. Pozostawiali zbyt starych, by znie艣膰 emigracj臋 i zbyt nisko postawionych, by si臋 wystarczaj膮co nakradli. Jedni i drudzy nie b臋d膮 zachwyceni rol膮 koz艂贸w ofiarnych i je偶eli dowiedz膮 si臋 o ewakuacji, mog膮 pr贸bowa膰 w niej przeszkodzi膰. Jemu wydawa艂o si臋 to jasne, ale im jakby nie do ko艅ca. Zamiast pop臋dzi膰 ich do wyjazdu, ta my艣l zdawa艂a si臋 ich przepe艂nia膰 nie do ko艅ca sprecyzowan膮 obaw膮, kt贸ra podsyca艂a z kolei strach przed przysz艂o艣ci膮. Stali na pok艂adzie okr臋tu p艂on膮cego u obcego, wrogiego wybrze偶a i nie umieli p艂ywa膰. Jeszcze nie ton臋li, ale okr臋t p艂on膮艂 — o tym musi ich przekona膰.

* * *

Ryan zaczyna艂 si臋 ju偶 przyzwyczaja膰 do dyskretnego pukania, kt贸re budzi艂o go rano. To w ko艅cu przyjemniejsze ni偶 ostre tony radiobudzika, kt贸re rozpoczyna艂y jego dzie艅 w domu. Otworzy艂 oczy, potem wsta艂, za艂o偶y艂 szlafrok, przeszed艂 par臋 metr贸w do drzwi, odebra艂 gazety i rozk艂ad zaj臋膰. Potem skierowa艂 si臋 do 艂azienki, a z niej do salonu, sk膮d us艂ysza艂, 偶e jego 偶ona te偶 rozpoczyna dzie艅.

Jack zaczyna艂 t臋skni膰 za dniami, kiedy po prostu czyta艂 gazety. „Washington Post” nie by艂 mo偶e tak pasjonuj膮cy, jak dokumenty wywiadu, le偶膮ce teraz rano na jego stole, ale pisywa艂 nie tylko o rzeczach zwi膮zanych z rz膮dzeniem i pozwala艂 mu by膰 na czasie ze wszystkim, co si臋 dzia艂o wok贸艂. Tym razem jednak jego wzrok przyci膮gn臋艂a szara koperta z nadrukiem SOW. Wewn膮trz znalaz艂 spi臋ty plik kartek. Wyj膮艂 go z koperty i potar艂 powieki, zanim si臋 zabra艂 do czytania.

Cholera. Fakt, mog艂o by膰 gorzej. Przynajmniej nie zawracali mu g艂owy po nocy, komunikuj膮c co艣, czego i tak nie m贸g艂 zmieni膰. Zajrza艂 do planu. Aha, Scott przyjdzie om贸wi膰 to zagadnienie. Dobrze. We藕mie ze sob膮 tego Vasco. Fajnie, facet ma 艂eb na karku. I co jeszcze ciekawego na dzisiaj? Przelecia艂 wzrokiem po stronie. Go艂owko? Zaraz, to ju偶 dzisiaj? Dobrze, wreszcie jaka艣 odmiana. Kr贸tka konferencja prasowa, na kt贸rej przedstawi kandydatur臋 Bretano na sekretarza obrony. A tu lista przewidywanych pyta艅 i wskaz贸wki od Arnie'ego. Pytania o Kealty'ego ignorowa膰, p贸ki si臋 da. „Niech Kealty i jego oskar偶enia spokojnie umr膮 sobie w k膮ciku”. Pi臋kne, na cytat jak znalaz艂. Nala艂 sobie troch臋 kawy. Bo偶e, ile偶 musia艂 si臋 nawojowa膰, 偶eby wywalczy膰 przywilej nalewania sobie swojej w艂asnej kawy w taki spos贸b, 偶eby stewardzi Marynarki nie poczuli si臋 osobi艣cie dotkni臋ci! Mia艂 nadziej臋, 偶e nie b臋d膮 ura偶eni, ale przywyk艂 to robi膰 sam i g艂upio si臋 czu艂, gdy mu us艂ugiwano. Osi膮gn臋li tyle, 偶e teraz stewardzi tylko nakrywaj膮 do 艣niadania i zostawiaj膮 Ryan贸w samym sobie.

— Dzie艅 dobry, Jack. — W salonie pojawi艂a si臋 Cathy.

Poca艂owa艂 j膮 i u艣miechn膮艂 si臋.

— Dzie艅 dobry, kochanie.

— No i jak tam 艣wiat, nie zatrzyma艂 si臋 przez noc? — spyta艂a, si臋gaj膮c po kaw臋. To oznacza艂o, 偶e dzi艣 nie b臋dzie operowa膰. Zwykle w dni, kiedy mia艂a komu艣 grzeba膰 w oku, unika艂a kawy, by kofeina nie powodowa艂a dr偶enia d艂oni w czasie operacji. Brr, wizja d艂ubania komu艣 w ga艂ce ocznej zawsze wywo艂ywa艂a u niego dreszcz, nawet je艣li teraz u偶ywa艂o si臋 do tego nie skalpela, a lasera.

— Wygl膮da na to, 偶e rz膮d Iraku pada.

— A nie pad艂 w zesz艂ym tygodniu?

— To by艂 tylko pierwszy akt. Dzisiaj zacz膮艂 si臋 akt trzeci. — Albo i czwarty, kt贸偶 to wie? Zastanawia艂 si臋, jaki b臋dzie akt pi膮ty.

— To wa偶ne?

— Mo偶liwe. Co masz dzi艣 w planie?

— Klinik臋 i par臋 bada艅, narad臋 bud偶etow膮 z Katzem.

— Aha. — Jack przeni贸s艂 wzrok na „Rannego ptaszka”, wyb贸r wycink贸w z g艂贸wnych gazet kraju. K膮tem oka zauwa偶y艂, 偶e Cathy przegl膮da jego plan dnia.

— Go艂owko? Czy to nie ten, z kt贸rym rozmawiali艣my w Moskwie? Ten co 偶artowa艂 o przystawianiu ci pistoletu do g艂owy?

— To nie by艂 偶art — odpar艂 Ryan. — To si臋 naprawd臋 zdarzy艂o.

— Daj spok贸j!

— Potem mi powiedzia艂, 偶e bro艅 nie by艂a nabita. — Jack wci膮偶 zastanawia艂 si臋, czy Go艂owko powiedzia艂 prawd臋.

— To by艂o naprawd臋? — zapyta艂a z niedowierzaniem.

Prezydent spojrza艂 na ni膮 i u艣miechn膮艂 si臋. Ciekawe, 偶e teraz wydawa艂o mu si臋 to niez艂ym kawa艂em.

— No c贸偶, by艂 na mnie wtedy nie藕le wkurzony, dopiero co pomog艂em wybra膰 wolno艣膰 przewodnicz膮cemu KGB.

— Wiesz co, Jack? Nigdy nie wiem, kiedy 偶artujesz, a kiedy m贸wisz powa偶nie — powiedzia艂a, bior膮c porann膮 gazet臋.

Jack zastanowi艂 si臋 przez chwil臋. Formalnie rzecz bior膮c, Pierwsza Dama by艂a cywilem, zwyk艂ym obywatelem. Zw艂aszcza taka Pierwsza Dama, jak Cathy, kt贸ra nie by艂a typow膮 偶on膮 polityka, bluszczem okr臋caj膮cym bujne drzewo jego kariery, tylko praktykuj膮cym lekarzem, kt贸rego polityka poci膮ga艂a r贸wnie silnie, co jego seks grupowy. Jako zwyk艂y obywatel nie mia艂a dost臋pu do tajemnic pa艅stwowych, ale przecie偶 ka偶dy cz艂owiek mo偶e mie膰 potrzeb臋 zwierzy膰 si臋 z czego艣 komu艣 i to brano pod uwag臋. W ko艅cu jej opinia ma t臋 sam膮 warto艣膰, co jego i chocia偶 mo偶e si臋 nie zna膰 na polityce zagranicznej, codziennie musi podejmowa膰 decyzje nawet w silniejszym stopniu wp艂ywaj膮ce na 偶ycie ludzi, ni偶 jego. Prezydent rzadko widzi tych, kt贸rzy p艂ac膮 za jego b艂臋dy, a ona, gdyby jaki艣 pope艂ni艂a, dowie si臋 o tym od razu.

— Cathy, my艣l臋, 偶e zbli偶a si臋 czas, by艣 dowiedzia艂a si臋 w czym tkwi艂em przez te wszystkie lata. Na razie powiem ci tylko tyle, 偶e owszem, by艂a taka chwila, w kt贸rej Go艂owko celowa艂 mi w g艂ow臋 z pistoletu na lotnisku w Moskwie, a by艂o to wtedy, gdy pomog艂em w ucieczce dw贸m radzieckim dygnitarzom. Jednym z nich by艂 szef KGB.

Spojrza艂a na niego i pomy艣la艂a znowu o tych koszmarach sennych, kt贸re nawiedza艂y jej m臋偶a kilka lat temu, przez ca艂e miesi膮ce nie pozwalaj膮c mu zmru偶y膰 oka.

— I gdzie oni teraz s膮? — zapyta艂a.

— Gdzie艣 w rejonie Waszyngtonu, nie pami臋tam dok艂adnie gdzie. — Jack przypomnia艂 sobie, jak s艂ysza艂, 偶e Katierina Gierasimowa, c贸rka dezertera, zar臋czy艂a si臋 ze spadkobierc膮 sporej fortuny z okolic Winchester. No c贸偶, uda艂o jej si臋 zamieni膰 jedn膮 form臋 uprzywilejowanego 偶ycia na drug膮. Nawet bez tego, za pieni膮dze, jakie p艂aci艂a im Firma, mogli 偶y膰 ca艂kiem nie藕le.

Cathy przywyk艂a do kawa艂贸w Jacka. Jak wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn, lubi艂 snu膰 mocno przesadzone opowiastki o swoich przewagach, a sk艂onno艣膰 t臋 dodatkowo uwypukla艂o irlandzkie pochodzenie. Tym razem zwr贸ci艂o jej uwag臋, 偶e opowiada o tym ca艂kiem beznami臋tnie, jak o meczu baseballowym. Nie widzia艂 jej wzroku wbitego w ty艂 jego g艂owy. Tak, zdecydowanie chcia艂abym o tym us艂ysze膰, postanowi艂a, ale w艂a艣nie na progu salonu pojawi艂y si臋 dzieci.

— Tato! — wrzasn臋艂a Katie, zauwa偶aj膮c najpierw Jacka. — Mamusiu! — dope艂ni艂a po sekundzie. Od tej chwili wszystkie sprawy 艣wiata zesz艂y na dalszy plan. Katie by艂a ju偶 ubrana do przedszkola. Jak wi臋kszo艣膰 ma艂ych dzieci, wsta艂a w dobrym humorze.

— Cze艣膰. — Nast臋pna by艂a Sally, wyra藕nie naburmuszona.

— Co si臋 dzieje? — zapyta艂a Cathy.

— Ci wszyscy ludzie, czy oni si臋 tu ci膮gle musz膮 kr臋ci膰? Cz艂owiek nie mo偶e poby膰 sam nawet przez chwil臋! — wykrzycza艂a, si臋gaj膮c po szklank臋 soku. I w dodatku nie mia艂a ochoty na p艂atki Frosted Flakes, wola艂aby Just Right, ale trzeba by po nie zej艣膰 na d贸艂, do kuchni. — Czuj臋 si臋 jak w hotelu, a nie w domu!

— Aha — Cathy nauczy艂a si臋 ju偶 czyta膰 mi臋dzy wierszami — to z czego b臋dzie dzi艣 ta klas贸wka?

— Matma — przyzna艂a si臋 Sally.

— Uczy艂a艣 si臋?

— Pewnie, mamo.

Jack nie w艂膮cza艂 si臋. Zala艂 mlekiem p艂atki Katie. Pojawi艂 si臋 Jack junior i z miejsca w艂膮czy艂 telewizor na Cartoon Network, gdzie lecia艂y akurat kresk贸wki ze Strusiem P臋dziwiatrem. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e Katie te偶 lubi艂a Strusia, wi臋c nie dosz艂o do wojny.

Na zewn膮trz dzie艅 zaczyna艂 si臋 te偶 dla innych. 艁膮cznik z CIA dopracowywa艂 szczeg贸艂y podsumowania wydarze艅 na porann膮 odpraw臋, kt贸rej wszyscy si臋 obawiali. Strasznie ci臋偶ko by艂o prezydentowi dogodzi膰. Konserwator dogl膮da艂 jakich艣 prac. W 艂azience kamerdyner uk艂ada艂 ubrania dla prezydenta i Pierwszej Damy. Pod bram臋 zaje偶d偶a艂y samochody, maj膮ce odwie藕膰 dzieci do szk贸艂. Dodatkowe patrole policji stanu Maryland wyje偶d偶a艂y na tras臋 do Annapolis, kt贸r膮 mia艂y jecha膰 dzieci. Piechota morska szykowa艂a 艣mig艂owiec, Pierwsza Dama mia艂a uda膰 si臋 nim do pracy — tego problemu wci膮偶 nie udawa艂o si臋 inaczej rozwi膮za膰. Ca艂a maszyneria zosta艂a puszczona w ruch.

* * *

Gus Lorenz dotar艂 do swego biura wcze艣niej, by odebra膰 telefon z Afryki. Wczoraj wieczorem zadzwoni艂 do agenta, kt贸ry mia艂 dla niego kupi膰 ma艂py i, nie zastawszy go, kaza艂 oddzwoni膰 do siebie z samego rana. Gdzie s膮 do cholery te ma艂py? Okaza艂o si臋, 偶e dostawca sprzeda艂 zam贸wion膮 dla nich parti臋 komu innemu, poniewa偶 Centrum sp贸藕ni艂o si臋 dwa dni z p艂atno艣ci膮. Teraz trzeba b臋dzie poczeka膰, a偶 z艂api膮 w d偶ungli kolejn膮 parti臋, co mo偶e potrwa膰 oko艂o tygodnia.

Lorenz by艂 bardzo zawiedziony. Mia艂 nadziej臋, 偶e jeszcze w tym tygodniu rozpocznie prace. Zacz膮艂 co艣 maza膰 na bloku, zastanawiaj膮c si臋, kto te偶 u diaska m贸g艂 go podkupi膰? I po co temu komu艣 by艂o tyle ma艂p? Czy偶by Rousseau z Pary偶a wpad艂 na ten sam pomys艂 co on? Trzeba b臋dzie do niego potem zadzwoni膰, ale to ju偶 po porannym obchodzie. Dobra wiadomo艣膰, wie藕li tam do niego t臋 piel臋gniark臋, to przy okazji... Cholera, niedobrze. WHO donosi, 偶e samolot si臋 rozbi艂, wszyscy zgin臋li. Szkoda. Dobrze przynajmniej, 偶e nie by艂o nowych przypadk贸w. Okres inkubacji wprawdzie jeszcze ca艂kiem nie min膮艂, ale nie stwierdzono nawet podejrze艅, a nie tylko pe艂noobjawowych chorych. Miejmy nadziej臋, 偶e tak ju偶 zostanie. Ten cholerny szczep jest chyba najpaskudniejszy ze wszystkich odmian wirusa ebola. Nie wiadomo, czy to koniec, bo nosiciel nadal nie zosta艂 schwytany i mo偶e jeszcze kogo艣 zarazi. Ustalenie nosiciela wirusa b臋dzie chyba jeszcze trudniejsze ni偶 nosiciela malarii. Przecie偶 sama nazwa, dos艂ownie „z艂e powietrze” po w艂osku, wskazuje na to, 偶e to w艂a艣nie powietrze roznosi t臋 drug膮 chorob臋. Miejmy nadziej臋, 偶e gdzie艣 gnije w lesie, albo jaka艣 ci臋偶ar贸wka zabi艂a to bydl臋. Wzruszy艂 ramionami. Tak te偶 mog艂o by膰.

* * *

Zmniejszenie dawki morfiny spowodowa艂o, 偶e siostra Jeanne Baptiste powr贸ci艂a do stanu p贸艂jawy. By艂a na tyle przytomna, 偶eby wiedzie膰, 偶e j膮 boli, ale nie rozumia艂a, co si臋 wok贸艂 niej dzieje. B贸l by艂 jednak jej g艂贸wnym odczuciem, a najgorsze by艂o to, 偶e doskonale wiedzia艂a, co oznacza ka偶da jego fala. Najgorszy by艂 b贸l w jamie brzusznej, gdzie choroba unicestwia艂a przew贸d pokarmowy na ca艂ej jego dziesi臋ciometrowej d艂ugo艣ci, dos艂ownie po偶eraj膮c delikatne tkanki, maj膮ce przerabia膰 jedzenie na sk艂adniki od偶ywcze.

Czu艂a si臋 tak, jakby ca艂e jej cia艂o k艂uto, zgniatano i przypalano jednocze艣nie. Chcia艂a si臋 poruszy膰, zrobi膰 cokolwiek, cho膰by po to, by przez chwil臋 zabola艂o j膮 co innego, ale okaza艂o si臋, 偶e jest ca艂kowicie unieruchomiona pasami zapinanymi na rzepy. Na chwil臋 fala oburzenia przes艂oni艂a b贸l, ale jedyny zysk z tego by艂 taki, 偶e dosta艂a ataku nudno艣ci i drgawek. Zauwa偶ywszy to, posta膰 w niebieskim kombinezonie obr贸ci艂a 艂贸偶ko wok贸艂 osi pod艂u偶nej, dzi臋ki czemu mog艂a wymiotowa膰 do podstawionego tam wiadra. Spojrza艂a na wymiociny, sk艂ada艂y si臋 g艂贸wnie z czarnej, martwej krwi. Ten widok znowu odsun膮艂 od niej na chwil臋 b贸l, ale te偶 by艂a ju偶 ca艂kiem pewna, 偶e tego nie prze偶yje, 偶e choroba zasz艂a za daleko, 偶e jej cia艂o umiera. Zacz臋艂a si臋 wi臋c modli膰 o jak najszybsze zes艂anie 艣mierci, kt贸ra przyniesie ulg臋 w cierpieniach. Gdzie si臋 podzia艂a Maria Magdalena? Czy by艂a skazana na umieranie w samotno艣ci? Zakonnica popatrzy艂a na cz艂owieka w niebieskim kombinezonie, szukaj膮c znajomej twarzy za szyb膮 maski, ale oczy, cho膰 przyjazne i wsp贸艂czuj膮ce, nale偶a艂y do nie znanego jej cz艂owieka. A kiedy pojawi艂 si臋 drugi, j臋zyk, w kt贸rym si臋 porozumiewali, tak偶e nie by艂 jej znany.

Ten drugi najpierw sprawdzi艂, czy rami臋 zakonnicy jest ca艂kowicie unieruchomione. Potem jeszcze poprosi艂 sanitariusza, by dla pewno艣ci je przytrzyma艂. Dwie silne r臋ce uj臋艂y jej rami臋. Sam ostro偶nie ustawi艂 si臋 tak, by, nawet w przypadku bardzo gwa艂townego ruchu, trzyma膰 ig艂臋 z dala od r膮k pomocnika. Popatrzy艂 chwil臋 na rami臋, wybieraj膮c 偶y艂臋, w ko艅cu decyduj膮c si臋 na jedn膮 z nich. Mi膮艂 szcz臋艣cie i pewnie du偶o praktyki, bo ju偶 za pierwszym razem wprowadzi艂 ig艂臋 prosto do 偶y艂y. Krew by艂a ciemna, du偶o ciemniejsza, ni偶 normalnie. Po nape艂nieniu od艂膮czy艂 strzykawk臋, zatka艂 i ostro偶nie wstawi艂 do pojemnika, sk膮d po kolei wyjmowa艂 jeszcze trzy. W ko艅cu wyj膮艂 ig艂臋 i przytkn膮艂 tampon ze spirytusem. Ranka krwawi艂a nadal. Sanitariusz rozlu藕ni艂 chwyt, zauwa偶aj膮c, 偶e nawet tak kr贸tki ucisk pozostawi艂 na ramieniu zakonnicy rozleg艂e siniaki. Przybysz zakry艂 pude艂ko pokrywk膮 i wyszed艂, a jej opiekun podszed艂 do 艣ciany i nad umywalk膮 w rogu dok艂adnie op艂uka艂 r臋ce w roztworze jodyny. Wszyscy przeszli bardzo dok艂adne szkolenie, wyja艣niaj膮ce, jak niebezpieczna b臋dzie to s艂u偶ba, ale ma艂o kto w to wierzy艂, mimo film贸w, slajd贸w i wyk艂ad贸w. Kilka minut w tej sali potrafi艂o przekona膰 najtwardszego niedowiarka. Wszyscy sanitariusze, w ko艅cu nie dzieci, a zahartowani weterani wojenni, jak jeden m膮偶 modlili si臋, by Allach zmi艂owa艂 si臋 wreszcie nad t膮 pobo偶n膮, a tak ci臋偶ko do艣wiadczon膮 kobiet膮 i zabra艂 j膮 z tego 艣wiata ku przeznaczeniu, kt贸re dla niej planowa艂. 艢ledzenie rozpadu jej organizmu by艂o potwornym prze偶yciem. My艣l o tym, 偶e wskutek najmniejszego b艂臋du mo偶na jej w tej drodze towarzyszy膰, podnosi艂a im w艂osy na g艂owie. Nigdy nie widzieli czego艣 podobnego. Ta kobieta jakby si臋 roztapia艂a od wewn膮trz. Nagle jej krzyk spowodowa艂, 偶e odwr贸ci艂 si臋 znad umywalki, gdzie obmywa艂 r臋ce. Kobieta mia艂a otwarte oczy, a z szeroko otwartych ust wydobywa艂 si臋 straszliwy krzyk b贸lu, g臋sty, metaliczny w brzmieniu, pe艂en skargi dziecka m臋czonego przez samego diabla.

Strzykawki pe艂ne krwi trafi艂y natychmiast do laboratorium, ale po艣piech nie oznacza艂 wcale mniejszej staranno艣ci w obchodzeniu si臋 z nimi. Moudi i dyrektor byli w swoim biurze. Nie musieli przebywa膰 w laboratorium w czasie samej analizy, a poza tym 艂atwiej by艂o ocenia膰 wyniki bez konieczno艣ci noszenia ubrania ochronnego.

— Ale偶 to szybko post臋puje. — Dyrektor pokr臋ci艂 g艂ow膮 w zadumie.

— Tak, ebola po prostu zalewa system odporno艣ciowy organizmu, jak fala przyp艂ywu — zgodzi艂 si臋 Moudi.

Na ekranie komputera pojawi艂 si臋 obraz spod mikroskopu elektronowego, pe艂en twor贸w o kszta艂cie pastora艂u. W polu widzenia znajdowa艂o si臋 kilka przeciwcia艂, ale wygl膮da艂y jak owce w stadzie lw贸w i, bez w膮tpienia, mia艂y podobne mo偶liwo艣ci dzia艂ania. Krwinki by艂y w wi臋kszo艣ci zaatakowane i zniszczone. Gdyby mieli mo偶liwo艣膰 pobrania pr贸bek organ贸w wewn臋trznych, przekonaliby si臋, 偶e 艣ledziona zmieni艂a si臋 w co艣, co przypomina艂o tward膮 kauczukow膮 pi艂eczk臋, pe艂n膮 bia艂ych kryszta艂k贸w, kt贸re stanowi艂y kapsu艂y transportowe dla wirus贸w. Swoj膮 drog膮, nie od rzeczy by艂oby robi膰 co jaki艣 czas laparoskopi臋 i bada膰, co te偶 ebola wyprawia z wewn臋trznymi organami. To mog艂o jednak przy艣pieszy膰 艣mier膰 pacjentki, a na takie ryzyko nie mogli si臋 zgodzi膰.

Badania wymiocin wykaza艂y skrawki tkanek g贸rnego odcinka przewodu pokarmowego. To by艂o ciekawe, bo skrawki nie tylko by艂y oderwane od narz膮d贸w, ale w dodatku martwe. Du偶e cz臋艣ci nadal 偶ywego cia艂a pacjentki by艂y ju偶 ca艂kowicie obumar艂e i oddziela艂y si臋 od 偶ywych, w miar臋 jak organizm toczy艂 daremn膮 walk臋 o uratowanie tego, co jeszcze 偶y艂o. Zaka偶on膮 krew rozdzieli si臋 na wir贸wkach i zamrozi do ewentualnego p贸藕niejszego u偶ytku. Wynik badania poziomu enzym贸w wskazuje, 偶e serce ma wci膮偶 zdrowe, nie tak jak Przypadek Zero.

— Dziwne, jak ten wirus r贸偶nicuje metody ataku — zauwa偶y艂 dyrektor, 艣ledz膮c wydruk wynik贸w bada艅.

Moudi popatrzy艂 tylko w przestrze艅, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e przez te wszystkie betonowe 艣ciany s艂yszy krzyki siostry Jeanne Baptiste. By艂oby aktem niezwyk艂ej 艂aski p贸j艣膰 tam teraz i po prostu odkr臋ci膰 kurek na rurce z morfin膮, by zabi艂 j膮 parali偶 uk艂adu oddechowego.

— My艣lisz, 偶e ten murzy艅ski ch艂opak m贸g艂 mie膰 wcze艣niej k艂opoty z uk艂adem kr膮偶enia? — zapyta艂 dyrektor.

— Mo偶e. Nikt mnie w ka偶dym razie o tym nie informowa艂.

— Funkcje w膮troby lec膮 na 艂eb, na szyj臋, tak jak si臋 spodziewali艣my — zauwa偶y艂 znowu dyrektor znad wydruku wynik贸w badania sk艂adu krwi. Wszystkie parametry wychodzi艂y poza 艣rednie, tylko serce jeszcze si臋 trzyma艂o. — Mamy podr臋cznikowy przypadek, Moudi.

— Tak, bez w膮tpienia.

— Ten szczep jest jeszcze silniejszy, ni偶 my艣la艂em — ci膮gn膮艂 dyrektor. — Gratuluj臋, Moudi. Dobra robota.

* * *

— ...Anthony Bretano obroni艂 dwa doktoraty na MIT, z matematyki i optyki. Ma za sob膮 imponuj膮ce osi膮gni臋cia w zarz膮dzaniu zak艂adami przemys艂owymi i oczekuj臋, 偶e b臋dzie r贸wnie skuteczny w kierowaniu Departamentem Obrony. — Ryan zako艅czy艂 odczytywanie przygotowanego wyst膮pienia i podni贸s艂 wzrok znad pulpitu. — Czy s膮 jakie艣 pytania?

— Sir, wiceprezydent Kealty...

— By艂y wiceprezydent, by艂y — przerwa艂 Ryan. — Przecie偶 z艂o偶y艂 rezygnacj臋, prawda?

— On twierdzi, 偶e nie — upiera艂 si臋 korespondent „Chicago Tribune”.

— A gdyby twierdzi艂, 偶e dopiero co rozmawia艂 z Elvisem, te偶 by pan w to uwierzy艂? — zapyta艂 Ryan, maj膮c nadziej臋, 偶e jasno wyk艂ada sw贸j punkt widzenia. Rozejrza艂 si臋 po sali, szukaj膮c reakcji na swoje s艂owa. Sala znowu by艂a pe艂na, wszystkie czterdzie艣ci osiem krzese艂 by艂o zaj臋te, a pod 艣cianami sta艂o jeszcze ze dwudziestu dziennikarzy. Z艂o艣liwa uwaga Jacka wywo艂a艂a zdziwienie, cho膰 r贸wnie偶 par臋 u艣miech贸w. — Dobrze, mo偶e wr贸cimy do pa艅skiego pytania?

— Pan Kealty za偶膮da艂 powo艂ania specjalnej komisji 艣ledczej dla stwierdzenia stanu faktycznego w sporze z panem. Jak pan na to zareagowa艂?

— Spraw臋 bada w tej chwili Federalne Biuro 艢ledcze, kt贸re jest g艂贸wn膮 agend膮 dochodzeniow膮 rz膮du. Niezale偶nie od tego, jak naprawd臋 przedstawia si臋 stan faktyczny, nale偶y go ustali膰, zanim zacznie si臋 formu艂owa膰 jakiekolwiek oceny. Ale chyba mog臋 si臋 pokusi膰 o prognoz臋 co do dalszego rozwoju wypadk贸w. Pan Kealty zrezygnowa艂 i wszyscy pa艅stwo wiecie dlaczego. Z szacunku, jaki 偶ywi臋 dla prawa, skierowa艂em t臋 spraw臋 do rozpoznania FBI, ale moja ocena jest prosta i jasna. Pan Kealty mo偶e sobie gada膰 do skutku. Ja mam tu prac臋 do wykonania i szkoda mi czasu na ja艂owe spory. Nast臋pne pytanie? — Jack by艂 pewien, 偶e zrozumieli.

— Panie prezydencie — Jack lekko skin膮艂 g艂ow膮, gdy korespondentka „Miami Herald” wypowiedzia艂a te s艂owa — w pa艅skiej mowie do narodu powiedzia艂 pan, 偶e nie jest pan politykiem, a jedynie wykonuje polityczn膮 robot臋. Mimo to nar贸d ameryka艅ski chcia艂by pozna膰 pa艅ski punkt widzenia na wiele zagadnie艅.

— Na przyk艂ad?

— Jak cho膰by, co pan s膮dzi o przerywaniu ci膮偶y?

— Jestem przeciw — odpar艂 Ryan bez zastanowienia. — Jak zapewne pa艅stwo wiedz膮, jestem katolikiem i uwa偶am, 偶e w tej kwestii moralnej m贸j ko艣ci贸艂 zajmuje prawid艂owe stanowisko. Pomimo to uznaj臋 decyzj臋 S膮du Najwy偶szego w sprawie Roe przeciw Wade za zasad臋 prawn膮 obowi膮zuj膮c膮 bez ogranicze艅, p贸ki organ ten nie postanowi inaczej. Jako prezydent jestem zobligowany do respektowania orzecze艅 s膮d贸w federalnych. Stawia mnie to w dosy膰 niewygodnej pozycji, ale nie zwalnia od obowi膮zku przestrzegania prawa, tak jak przysi臋ga艂em wst臋puj膮c na ten urz膮d. — Nie藕le z tego wybrn膮艂em, pomy艣la艂 Jack.

— Tak wi臋c popiera pan prawo kobiet do wyboru? — dr膮偶y艂a dalej dziennikarka, niczym rekin, kt贸ry czuje krew w wodzie.

— Do wyboru czego? — zapyta艂 Ryan, zadowolony, 偶e rozmowa zesz艂a z tematu Kealty'ego. — Prosz臋 pani, kiedy艣 kto艣 pr贸bowa艂 zamordowa膰 moj膮 偶on臋, gdy by艂a w ci膮偶y i prawie uda艂o mu si臋 to z moj膮 najstarsz膮 c贸rk膮. My艣l臋, 偶e 偶ycie jest zbyt cenn膮 warto艣ci膮, by mo偶na ni膮 by艂o lekko szafowa膰. Przekona艂em si臋 o tym na w艂asnej sk贸rze i mam nadziej臋, 偶e ludzie te偶 o tym pomy艣l膮, zanim podejm膮 decyzj臋 o dokonaniu aborcji.

— To nie jest odpowied藕 na pytanie.

— Nie mog臋 ludzi przed tym powstrzyma膰. Czy mi si臋 to podoba, czy nie, prawo im na to pozwala, a jako prezydent, nie mog臋 go 艂ama膰.

— Czy wi臋c wybieraj膮c s臋dzi贸w S膮du Najwy偶szego b臋dzie pan traktowa艂 to zagadnienie jako wa偶ne kryterium? Czy b臋dzie pan pr贸bowa艂 nak艂oni膰 S膮d Najwy偶szy do uchylenia orzeczenia w sprawie Roe przeciw Wade?

— Nie podoba mi si臋 orzeczenie w sprawie Roe przeciw Wade. Uwa偶am, 偶e jest pomy艂k膮. I powiem wam dlaczego. Ot贸偶 S膮d Najwy偶szy przekroczy艂 w tej sprawie swoje uprawnienia, wkraczaj膮c w materi臋, moim zdaniem, zastrze偶on膮 dla prawodawstwa. Konstytucja nie zajmuje stanowiska w tej kwestii, a w takich sprawach decyduj膮cy g艂os maj膮 legislatury stanowe i federalna, bo to ich zadaniem jest stanowienie prawa. — Ten kr贸tki wyk艂ad na temat prawodawstwa powinni zrozumie膰 bez trudu. — A teraz, co do nominacji do S膮du Najwy偶szego. B臋d臋 szuka艂 najlepszych s臋dzi贸w, jakich mo偶na znale藕膰. Tym zajmiemy si臋 ju偶 wkr贸tce. Konstytucja jest Bibli膮 Stan贸w Zjednoczonych Ameryki, a s臋dziowie S膮du Najwy偶szego s膮 ich najwy偶szymi teologami, kt贸rzy rozstrzygaj膮, jak nale偶y interpretowa膰 jej wersety. Pisanie nowych to nie ich zadanie. Je偶eli potrzebna jest zmiana konstytucji, istniej膮 mechanizmy pozwalaj膮ce na tak膮 zmian臋 i u偶ywano ich ju偶 ponad dwadzie艣cia razy.

— Czyli postawi pan na ludzi 艣ci艣le trzymaj膮cych si臋 litery prawa, kt贸rzy b臋d膮 pr贸bowali obali膰 orzeczenie w sprawie Roe przeciw Wade, jako wykraczaj膮ce poza kompetencje S膮du Najwy偶szego?

O Bo偶e, do nich mo偶na m贸wi膰 jak do 艣ciany. Ryan pomilcza艂 chwil臋, zanim odpowiedzia艂.

— Mam nadziej臋 wybra膰 najlepszych s臋dzi贸w, jakich mamy. Nie mam zamiaru przepytywa膰 ich o stosunek do poszczeg贸lnych orzecze艅.

Korespondent „Boston Globe” poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

— Panie prezydencie, a co w przypadku, gdy zagro偶one jest 偶ycie matki? Ko艣ci贸艂 katolicki...

— Odpowied藕 jest oczywista. 呕ycie matki jest najwa偶niejsze.

— Ale ko艣ci贸艂 m贸wi, 偶e...

— Nie jestem rzecznikiem prasowym ko艣cio艂a katolickiego. Jak ju偶 m贸wi艂em, nie mog臋 艂ama膰 prawa.

— Ale chce je pan zmieni膰 — wytkn膮艂 „Globe”.

— My艣l臋, 偶e lepiej b臋dzie dla nas wszystkich, gdyby to zagadnienie wr贸ci艂o do legislatur stanowych. Tylko one s膮 w艂adne stanowi膰 prawo zgodnie z wol膮 swoich wyborc贸w.

— Ale przecie偶 wtedy — zatroska艂 si臋 „San Francisco Examiner” — w kraju b臋dziemy mieli istn膮 艂amig艂贸wk臋 prawn膮. W jednych stanach aborcja b臋dzie legalna, w innych nie.

— To ju偶 zale偶y od wyborc贸w. W ten spos贸b dzia艂a demokracja.

— Ale co z kobietami o bardzo niskich dochodach?

— Nie do mnie nale偶y odpowied藕 na to pytanie — odpar艂 Ryan, coraz bardziej w艣ciek艂y na to, 偶e tak si臋 da艂 wpu艣ci膰 w kana艂.

— Czyli b臋dzie pan za poprawk膮 do konstytucji w sprawie przerywania ci膮偶y? — zapyta艂a „Atlanta Constitution”.

— Nie, nie uwa偶am, by by艂a to kwestia rangi konstytucyjnej. Uwa偶am, 偶e jest to zagadnienie czysto legislacyjne.

— A wi臋c, reasumuj膮c, jest pan osobi艣cie, z powod贸w moralnych i religijnych, przeciw przerywaniu ci膮偶y, ale nie b臋dzie pan pozbawia艂 kobiet ich praw. Powo艂a pan konserwatywnych s臋dzi贸w S膮du Najwy偶szego, kt贸rzy zapewne obal膮 orzeczenie w sprawie Roe przeciw Wade, ale nie zainicjuje pan kampanii na rzecz poprawki do konstytucji, znosz膮cej prawo wyboru — podsumowa艂 „New York Times”, u艣miechaj膮c si臋 promiennie. — To w ko艅cu jakie pan ma w tej kwestii zdanie?

Ryan potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, zacisn膮艂 wargi i powstrzyma艂 pierwsz膮 wersj臋 odpowiedzi, kt贸ra cisn臋艂a mu si臋 na usta.

— My艣l臋, 偶e jasno wy艂o偶y艂em sw贸j pogl膮d w tej kwestii. Mo偶e by艣my si臋 wreszcie zaj臋li czym innym?

— Dzi臋kujemy, panie prezydencie — powiedzia艂 sekretarz prasowy, ponaglany gestami przez Arnie'ego van Damma. Ryan rozejrza艂 si臋 zdziwiony, wyszed艂 zza pulpitu i skr臋ci艂 w korytarz. Czekaj膮cy za zakr臋tem szef sztabu z艂apa艂 go za rami臋 i prawie rzuci艂 nim o 艣cian臋, ale ochrona nawet nie drgn臋艂a.

— Gratulacje, Jack, w艂a艣nie uda艂o ci si臋 wkurzy膰 ca艂y kraj, wszystkich, rozumiesz?!

— O co ci chodzi? — Chocia偶 ty m贸g艂by艣 si臋 odczepi膰 ode mnie!

— Cz艂owieku, jak si臋 leje benzyn臋 do baku, to trzeba, do cholery, zgasi膰 papierosa! Czy ty sobie w og贸le zdajesz spraw臋, co艣 narobi艂?

— Z wyrazu twarzy Ryana wyczyta艂, 偶e chyba nie.

— Zwolennicy dopuszczalno艣ci aborcji pomy艣l膮, 偶e chcesz im zabra膰 ich prawa. Przeciwnicy dojd膮 do wniosku, 偶e masz w nosie ich pogl膮dy. To by艂o 艣wietne, Jack. Pi臋膰 minut i masz z g艂owy ca艂y pieprzony kraj! — Arnie van Damm sko艅czy艂 swoj膮 kwesti臋 i w艣ciek艂y odszed艂, zostawiaj膮c zdziwionego Ryana pod 艣cian膮 korytarza. Pewnie obawia艂 si臋, 偶e nie zdo艂a si臋 opanowa膰 ju偶 ani chwili d艂u偶ej.

— Kto艣 wie, o co mu chodzi艂o? — zapyta艂 Ryan. Agenci Tajnej S艂u偶by nic nie odpowiedzieli. Polityka to nie ich sprawa, a zreszt膮, jak w ca艂ym kraju, tak偶e wewn膮trz S艂u偶by panowa艂y w tej kwestii r贸偶ne pogl膮dy.

* * *

To by艂o tak, jakby dziecku zabra膰 lizaka. I tak jak z dzieckiem, gdy pocz膮tkowy szok minie, p艂acz b臋dzie rozdziera艂 uszy.

— Bizon Sze艣膰, tu Proporzec Sze艣膰, odbi贸r.

Podpu艂kownik Herbert Masterman, dla przyjaci贸艂 „Ksi膮偶臋”, sta艂 na wie偶y „Mad Maxa 2”, swojego wozu dowodzenia, przerobionego czo艂gu M1A2 Abrams, trzymaj膮c w r臋kach lornetk臋 i mikrofon radiostacji. Przed nim rozci膮ga艂o si臋 kilkadziesi膮t kilometr贸w kwadratowych poligonu na pustyni Negew, upstrzone transporterami opancerzonymi i czo艂gami Merkava izraelskiej 7. Brygady Pancernej, stoj膮cymi w chmurach fioletowego dymu i b艂yskaj膮cymi 偶贸艂tymi stroboskopami. Ten dym to by艂 pomys艂 samych Izraelczyk贸w, rzekomo po to, by podnie艣膰 realizm 膰wicze艅 — czo艂gi trafione w walce przecie偶 p艂on膮 — ale tak naprawd臋 chodzi艂o o to, by Amerykanie nie mogli oszukiwa膰 i gdy laserowy system treningowy MILES zanotuje trafienie ich pojazdu, po prostu nie zas艂onili lampy i nie walczyli dalej. Tylko cztery czo艂gi i sze艣膰 transporter贸w opancerzonych M3 Bradley Mastermana b艂yska艂y 艣wiate艂kami i dymi艂y.

— Proporzec Sze艣膰, s艂ucham ci臋 Bizon Sze艣膰 — odezwa艂 si臋 pu艂kownik Sean Magruder, dowodz膮cy Bizonami, ameryka艅skim 10. pu艂kiem kawalerii pancernej.

— Chyba ju偶 po wszystkim, panie pu艂kowniku. Worek wypchany po brzegi.

— Zrozumia艂em, Ksi膮偶臋. Wracaj do dow贸dztwa. Zaraz b臋dzie tu pe艂no wkurzonych Izraelczyk贸w. — 艁膮czno艣膰 i tak na wszelki wypadek by艂a szyfrowana.

— Ruszam, sir. — Masterman zeskoczy艂 z wie偶y i wsiad艂 do swojego Hummvie'go, kt贸ry stan膮艂 obok. W 艣lad za dow贸dc膮 za艂oga czo艂gu tak偶e uruchomi艂a silnik i zacz臋艂a si臋 zbiera膰 do odjazdu.

Lepiej by si臋 i tak ju偶 nie da艂o. Masterman czu艂 si臋 jak zawodnik podstawowego sk艂adu dru偶yny futbolowej. Dowodzi艂 1. szwadronem 10. pu艂ku kawalerii pancernej. W piechocie by si臋 to nazywa艂o batalionem, ale na szcz臋艣cie oni nie byli piechot膮. U nich by艂o inaczej, oni mieli 偶贸艂te lam贸wki na pagonach, na antenach woz贸w powiewa艂y czerwono-bia艂e proporczyki i w og贸le, jak wiadomo, 艣wiat dzieli si臋 na kawalerzyst贸w i to, co wypada spod ko艅skiego ogona.

— Skopali艣my im dup臋, panie pu艂kowniku? — zada艂 retoryczne pytanie kierowca, widz膮c, jak dow贸dca zapala hawa艅skie cygaro.

— Rze藕 niewini膮tek, Perkins — wyszczerzy艂 z臋by Masterman i poci膮gn膮艂 艂yk z manierki. Tu偶 nad nimi przelecia艂a para izraelskich F-16, wyra偶aj膮c w ten spos贸b oburzenie z faktu, 偶e je „zestrzelono”, zanim zd膮偶y艂y czegokolwiek dokona膰. Masterman wyj膮tkowo starannie rozstawi艂 dzi艣 obron臋 przeciwlotnicz膮, na kt贸r膮 sk艂ada艂y si臋 wozy Avenger, uzbrojone w wyrzutnie rakiet Stinger, i dopilnowa艂, by wesz艂y do akcji w odpowiednim momencie. Nie podoba wam si臋, 偶e przegrali艣cie? Trudno, panowie.

Miejscowa Sala Gwiezdnych Wojen by艂a dok艂adn膮 kopi膮 tej z Fort Irwin. G艂贸wny ekran by艂 mo偶e nieco mniejszy, a fotele wygodniejsze, ale najwa偶niejsze, 偶e mo偶na by艂o pali膰. Wszed艂 do budynku, otrzepuj膮c py艂 z drelich贸w maskuj膮cych i wkroczy艂 na sal臋, niczym Patton do Bastogne. Izraelczycy ju偶 na niego czekali.

Wiedzieli, 偶e to by艂o bardzo po偶yteczne 膰wiczenie. Ale odczucia mieli raczej pod艂e. 7. Brygada Pancerna by艂a dum膮 izraelskiej armii. Praktycznie w艂asnymi si艂ami zatrzyma艂a na wzg贸rzach Golan w 1973 roku ca艂y syryjski korpus pancerny, a dowodzi艂 ni膮 obecnie 贸wczesny porucznik, kt贸ry na w艂asn膮 r臋k臋 obj膮艂 dow贸dztwo osieroconej kompanii i b艂yskotliwie j膮 poprowadzi艂 w b贸j. Nie by艂 to cz艂owiek przywyk艂y do pora偶ek i widok swej ukochanej brygady zmiecionej z powierzchni ziemi przez byle batalion, praktycznie bez strat w艂asnych, w ci膮gu zaledwie p贸艂 godziny, musia艂 nim wstrz膮sn膮膰 do g艂臋bi.

— Panie generale — powiedzia艂 Masterman, wyci膮gaj膮c do niego na powitanie r臋k臋.

Przeciwnik z widocznym oci膮ganiem uj膮艂 d艂o艅 oprawcy.

— Panie generale, to tylko biznes, nic osobistego — pocieszy艂 go podpu艂kownik Nick Sarto, dow贸dca 2. szwadronu Byk贸w, kt贸ry dopiero co zap臋dzi艂 izraelsk膮 brygad臋 pod lufy Mastermana.

— Mo偶emy ju偶 zaczyna膰, panowie? — zapyta艂 starszy rozjemca. Dla zapewnienia bezstronno艣ci rozjemcy w tych 膰wiczeniach byli po po艂owie Izraelczykami i Amerykanami, ale w tej chwili ci臋偶ko by艂o pozna膰, kt贸ra z obu grup jest bardziej zmieszana.

Najpierw obejrzeli w przy艣pieszonym tempie powt贸rk臋 wydarze艅, kt贸re doprowadzi艂y do ko艅cowego starcia. Pojazdy izraelskie, pokazane na ekranie jako niebieskie, pojawi艂y si臋 u wylotu p艂ytkiej doliny, gdzie napotka艂y pododdzia艂y rozpoznawcze Bizon贸w. Amerykanie natychmiast si臋 wycofali, ale nie w kierunku umocnionych pozycji szwadronu, ale pod k膮tem do nich. Izraelczycy, wietrz膮c podst臋p, zwr贸cili si臋 na zach贸d, pr贸buj膮c oskrzydli膰 przeciwnika. I wtedy wjechali prosto pod lufy okopanych czo艂g贸w, a ze wschodu pokaza艂y si臋 Byki, zbli偶aj膮c si臋 tak szybko, 偶e 3. szwadron pu艂ku, dowodzony przez Douga Millsa, nie zd膮偶y艂 nawet wej艣膰 do walki, kiedy by艂o ju偶 po wszystkim. Izraelczycy pope艂nili kardynalny b艂膮d. Dow贸dcy pododdzia艂贸w 7. Brygady polegali na domys艂ach co do ugrupowania przeciwnika, zamiast wys艂a膰 zwiadowc贸w, 偶eby je rozpoznali.

Izraelski dow贸dca obserwowa艂 powt贸rk臋 i, w miar臋, jak pojawia艂y si臋 kolejne uj臋cia, powietrze uchodzi艂o z niego jak z przek艂utego balonika. Amerykanie nie 艣miali si臋 z niego. Ka偶dy kiedy艣 sam to przechodzi艂, ale fakt, 偶e z pozycji wygrywaj膮cego wygl膮da to du偶o przyjemniej.

— Wiesz, Benny, tych zwiadowc贸w mo偶na by艂o wys艂a膰 troch臋 dalej — dyplomatycznie zauwa偶y艂 jeden z izraelskich rozjemc贸w.

— Arabowie tak nie walcz膮! — odwarkn膮艂 Benjamin Eitan.

— A powinni — odpar艂 Masterman — bo to typowa radziecka doktryna, a przecie偶 to Ruscy ich szkolili. Wci膮gn膮膰 w zasadzk臋 i odci膮膰 odwr贸t. Zreszt膮 przecie偶 pan zrobi艂 tak samo w siedemdziesi膮tym trzecim, na Centurionach. Czyta艂em pa艅sk膮 ksi膮偶k臋 o tej walce — doda艂 Amerykanin. Ta uwaga roz艂adowa艂a sytuacj臋. Amerykanie na pewno nauczyli si臋 tutaj dyplomacji. Genera艂 Eitan zdoby艂 si臋 na u艣miech.

— Mnie pan to m贸wi? Wtedy rzeczywi艣cie tak zrobi艂em.

— No w艂a艣nie. Rozwali艂 pan ca艂y syryjski pu艂k w czterdzie艣ci minut, o ile pami臋tam?

Eitan ucieszy艂 si臋 z komplement贸w, chocia偶 wiedzia艂, 偶e s艂u偶膮 one tylko pocieszaniu go.

Obecno艣膰 Magrudera, Mastermana, Sarto i Millsa nie by艂a przypadkowa. Wszyscy czterej walczyli nad Zatok膮 Persk膮, gdy trzy szwadrony 2. pu艂ku kawalerii nadzia艂y si臋 na elitarn膮 brygad臋 pancern膮 Gwardii Republika艅skiej i, mimo braku wsparcia powietrznego, bo pogoda by艂a okropna, w ci膮gu kilku godzin spisali j膮 ze stanu irackiej armii. Izraelczycy wiedzieli o tym i 偶aden nie m贸g艂 narzeka膰, 偶e to 偶o艂nierze zza biurka.

Wynik „bitwy” te偶 nie by艂 niczym niezwyk艂ym. Eitan zosta艂 dow贸dc膮 dopiero miesi膮c temu, a poza tym wiedzia艂, 偶e u Amerykan贸w 膰wiczenia by艂y zawsze ci臋偶sze od prawdziwej walki. Jak ci臋偶kie, przekonali si臋 jednak dopiero tutaj, gdy przyniesiono mu jego g艂ow臋 na srebrnej tacy. Jedyn膮 s艂abo艣ci膮 Izraelczyk贸w by艂 nadmiar pychy, a Magruder wiedzia艂, 偶e zadaniem o艣rodk贸w takich jak ten, czy Fort Irwin, jest odrze膰 z niej dow贸dc臋 do poziomu, na kt贸rym ju偶 nie zagra偶a 偶yciu i zdrowiu podw艂adnych.

— Dobrze wi臋c — przerwa艂 wymian臋 uprzejmo艣ci starszy rozjemca. — Jaki wniosek mo偶na wyci膮gn膮膰 z dzisiejszych 膰wicze艅?

Nie zadziera膰 z Bizonami, pomy艣leli ch贸rem ameryka艅scy dow贸dcy, ale trzymali j臋zyki za z臋bami. Marion Diggs, zanim odszed艂 dowodzi膰 o艣rodkiem w Fort Irwin, doprowadzi艂 ich na najwy偶szy poziom wyszkolenia, ugruntowuj膮c ich reputacj臋. Chocia偶 w armii izraelskiej nadal si臋 na nich jeszcze boczono, gdy偶 trzepali im ty艂ek, a偶 furcza艂o, gdziekolwiek poszli na przepustk臋, spotykali si臋 z sympati膮 ze strony miejscowej ludno艣ci. Obecno艣膰 10. pu艂ku i dw贸ch dywizjon贸w F-16 by艂a dowodem na to, 偶e Ameryka powa偶nie traktowa艂a swoje zobowi膮zania w dziedzinie obronno艣ci, tym bardziej, 偶e nie przyjechali si臋 tu opala膰, a szkolili armi臋 izraelsk膮 do poziomu, kt贸rego nie osi膮gn臋艂a od czasu inwazji na Liban w 1982 roku. B臋d膮 ludzie z Eitana, my艣leli ameryka艅scy dow贸dcy. Jeszcze przed ich wyjazdem mog膮 mie膰 z nim problemy. Ale to nic pewnego. Nie przyjechali tu w ko艅cu dawa膰 for贸w.

* * *

— Pami臋tam czasy, w kt贸rych przekonywa艂 mnie pan do urok贸w demokracji, panie prezydencie — zauwa偶y艂 cierpko Go艂owko, wchodz膮c do gabinetu Ryana.

— O, widz臋, 偶e ogl膮da艂e艣 rano telewizj臋.

— Ogl膮da艂em, a jak偶e, ogl膮da艂em. Pami臋tam tak偶e czasy, gdzie za takie pytania mo偶na by艂o u nas trafi膰 pod 艣cian臋.

Andrea Price stoj膮ca za plecami Rosjanina zastanawia艂a si臋, jak daleko jeszcze go艣膰 posunie si臋 w swojej bezczelno艣ci.

— No c贸偶, u nas jako艣 to nie jest w modzie — odpar艂 Jack, siadaj膮c. — Andrea, Siergiej jest moim starym przyjacielem. Mo偶esz nas zostawi膰 samych. — Rozmowa mia艂a by膰 prywatna, nawet sekretarz prezydencki mia艂 z niej nie robi膰 notatki, ale i tak ka偶de s艂owo wypowiedziane w Gabinecie Owalnym jest nagrywane i potem spisywane. Rosjanin o tym wiedzia艂, a Jack wiedzia艂, 偶e on wie, ale docenia wag臋 tego spotkania w cztery oczy.

— Dzi臋kuj臋 — powiedzia艂 Go艂owko, gdy drzwi zamkn臋艂y si臋 za agentk膮.

— A, co tam, w ko艅cu jeste艣my starymi przyjaci贸艂mi, nie?

— Kiedy艣 by艂e艣 wspania艂ym przeciwnikiem — u艣miechn膮艂 si臋 Go艂owko.

— A teraz?

— Jak tam rodzina? Ju偶 si臋 przyzwyczai艂a?

— Nie藕le, prawie tak jak ja — odpar艂 Ryan i wr贸ci艂 do tematu.

— Mia艂e艣 trzy godziny w ambasadzie na to, 偶eby si臋 dowiedzie膰.

Go艂owko kiwn膮艂 g艂ow膮. Formalne spotkanie, czy nieformalne, Ryan jak zwykle dobrze odrobi艂 lekcje. Rosyjska ambasada by艂a zaledwie par臋 przecznic st膮d, na Szesnastej Ulicy i do Bia艂ego Domu Siergiej doszed艂 spacerem. To w艂a艣ciwie rozwi膮zanie w mie艣cie, gdzie korki praktycznie uniemo偶liwiaj膮 jazd臋, a poza tym nie zwraca艂 na siebie uwagi dyplomatyczn膮 limuzyn膮 z flag膮.

— Nie spodziewa艂em si臋, 偶e Irak tak szybko si臋 posypie.

— Ja te偶. Ale chyba nie z tego powodu przyjecha艂e艣, Siergieju Niko艂ajewiczu? Chiny?

— Wasze satelity daj膮 r贸wnie ostre zdj臋cia, jak nasze. Ich armia jest na bardzo wysokim stopniu gotowo艣ci bojowej.

— Panuj膮 u nas podzielone zdania na ten temat — odpar艂 Ryan. — Niekt贸rzy s膮dz膮, 偶e to tylko straszak na Tajwan, bo najintensywniej 膰wiczy marynarka.

— Owszem, bo do tej pory by艂a najbardziej zap贸藕niona w rozwoju. I tak jeszcze nie jest gotowa do walki. Za to wojska l膮dowe s膮, jak najbardziej, i rakietowe te偶. Ani jedno, ani drugie nie wybiera si臋 na drug膮 stron臋 Cie艣niny Tajwa艅skiej.

Aha, tu ci臋 mam. Po to przyjecha艂e艣. Jack wyjrza艂 za okno, na pomnik Waszyngtona, otoczony lasem maszt贸w z flagami. Jak to powiedzia艂 stary dobry Jerzy Waszyngton o mieszaniu si臋 w zagraniczne konflikty? No, ale on m贸g艂 sobie na to pozwoli膰, bo wtedy Stany nie le偶a艂y nad dwoma oceanami, a przez Atlantyk do Europy by艂o dwa miesi膮ce statkiem, a nie sze艣膰 godzin samolotem.

— Ameryka pot臋pi wszelki atak Chin na Rosj臋. Ewentualny konflikt mia艂by bardzo z艂y wp艂yw na stabilno艣膰 sytuacji na 艣wiecie i m贸g艂by przeszkodzi膰 Rosji w dochodzeniu do standard贸w europejskiej demokracji. Wystarczaj膮co d艂ugo byli艣my wrogami. Teraz powinni艣my zosta膰 przyjaci贸艂mi, a Ameryce zale偶y na tym, by jej przyjaciele 偶yli bezpiecznie i pokojowo.

— Oni nas nienawidz膮 i bardzo zale偶y im na tym, co mamy — powiedzia艂 Go艂owko. Wida膰 by艂o, 偶e wypowied藕 Ryana nie satysfakcjonuje go.

— Siergiej, czasy gdy narody krad艂y to, czego nie mog艂y si臋 dorobi膰, ju偶 min臋艂y. To ju偶 historia, kt贸ra si臋 nigdy nie powt贸rzy.

— Dobrze, a je偶eli mimo to si臋 rusz膮?

— Tym si臋 zajmiemy, gdy przyjdzie na to pora, Siergieju. Chodzi raczej o to, jak temu zapobiec. Je偶eli b臋dzie wygl膮da膰 na to, 偶e rzeczywi艣cie co艣 g艂upiego im chodzi po g艂owie, b臋dziemy si臋 starali ich nam贸wi膰, by ponownie si臋 nad tym zastanowili. Mamy to wszystko na oku.

— Ty ich chyba nie rozumiesz. — Znowu naciska. Oj, nie藕le ich przypili艂o.

— A czy ich ktokolwiek rozumie? My艣lisz, 偶e oni sami wiedz膮, czego chc膮? — u艣miechn膮艂 si臋 Ryan.

— Tak, to jest problem — zgodzi艂 si臋 Go艂owko. — Pr贸buj臋 wyja艣ni膰 mojemu prezydentowi, 偶e trudno prognozowa膰 zachowanie ludzi niezdecydowanych. Maj膮 du偶e mo偶liwo艣ci, ale my te偶, a reszta to ju偶 wygl膮da inaczej z r贸偶nych punkt贸w widzenia. I dochodz膮 do tego sprawy osobowo艣ciowe. Wierchuszka Chin to starzy ludzie, Jack. Starzy ludzie, wierz膮cy w stare idea艂y. Ich osobowo艣膰 bardzo si臋 w tym wszystkim liczy.

— Osobowo艣膰 tak, ale tak偶e historia, kultura, gospodarka i handel. Jeszcze nie mia艂em okazji si臋 z nimi zetkn膮膰 oko w oko. Moja wiedza o tym regionie jest w艂a艣ciwie 偶adna. Ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂em na tym, 偶eby raczej was rozgry藕膰.

— Czy w razie czego mo偶emy na ciebie liczy膰?

Ryan powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Jest jeszcze za wcze艣nie na takie spekulacje. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, by zapobiec ewentualnemu konfliktowi mi臋dzy Rosj膮 a ChRL. Je偶eli do tego dojdzie, u偶yjecie broni atomowej. Ja to wiem, ty to wiesz i mam nadziej臋, 偶e oni te偶 to wiedz膮.

— Mo偶e i wiedz膮, ale nie wierz膮.

— Sierio偶a, nikt nie mo偶e by膰 a偶 tak g艂upi! — A je偶eli? Trzeba b臋dzie pogada膰 ze Scottem, on si臋 na tym regionie zna du偶o lepiej ode mnie. Czas sko艅czy膰 z tym i zaj膮膰 si臋 czym innym. — Irak. Co wy na to?

— Trzy miesi膮ce temu rozbili nasz膮 siatk臋 — skrzywi艂 si臋 Go艂owko. — Dwudziestu ludzi, wszystkich powiesili albo rozstrzelali, oczywi艣cie po przes艂uchaniach. Chodz膮 s艂uchy, 偶e ich genera艂owie co艣 szykuj膮.

— Dw贸ch dzi艣 rano pojawi艂o si臋 w Sudanie. Z rodzinami. — Ryan z satysfakcj膮 patrzy艂 na min臋 go艣cia. Rzadko si臋 go udawa艂o czym艣 zaskoczy膰.

— Tak szybko?

— Aha — potwierdzi艂 Ryan, podaj膮c mu zdj臋cia z Chartumu.

Go艂owko obejrza艂 je, ale twarze nic mu nie m贸wi艂y. Nie musia艂y. Informacje na tym szczeblu z regu艂y by艂y dok艂adne. Nawet w stosunku do dawnego wroga nie robi si臋 takich numer贸w. Odda艂 zdj臋cia.

— A wi臋c to Iran. Mamy tam paru ludzi, ale ostatnio nie s艂yszeli艣my nic nowego. Dzia艂aj膮 w bardzo niebezpiecznych warunkach, sam wiesz. Przypuszczamy, 偶e Darjaei zaplanowa艂 zamach na Saddama, ale dowod贸w nie mamy. — Umilk艂 na chwil臋. — To mo偶e mie膰 bardzo powa偶ne skutki.

— Czyli wy te偶 nie mo偶ecie nic na to poradzi膰?

— Nie, Jack, nie mo偶emy. Ani wy, ani my nie mamy tam takich wp艂yw贸w.

18
Ostatni gasi 艣wiat艂o

Nast臋pny samolot wystartowa艂 przed czasem. Trzecia i ostatnia maszyna firmy zarejestrowanej w Szwajcarii zosta艂a wezwana z Europy i, po zmianie za艂ogi, by艂a gotowa do drogi trzy godziny przed czasem. Dzi臋ki temu pierwszy Gulfstream m贸g艂 lecie膰 do Bagdadu po kolejnych genera艂贸w. Badrajn zacz膮艂 si臋 czu膰 jak agent biura podr贸偶y, albo dyspozytor bazy transportu, a nie dyplomata. Mia艂 nadziej臋, 偶e ten cyrk nie potrwa ju偶 d艂ugo. Zabranie si臋 ostatnim samolotem mog艂o by膰 niebezpieczne, bo nigdy nie wiadomo tak naprawd臋, kt贸ry oka偶e si臋 rzeczywi艣cie ostatni. Genera艂owie nadal tego nie pojmowali, nie rozumieli, 偶e ostatni samolot mo偶e by膰 odprowadzany seriami pocisk贸w smugowych, 偶e zostawi膮 za sob膮 tysi膮ce ludzi, kt贸rych los nawet jego napawa艂 dreszczem. No c贸偶, 偶ycie jest w og贸le ryzykowne, a jemu ca艂kiem nie藕le za to ryzyko p艂ac膮. W ka偶dym razie za trzy godziny b臋dzie tu samolot, a pi臋膰 godzin potem nast臋pny. Jak tak dalej p贸jdzie, trzeba b臋dzie dziesi臋ciu albo i jedenastu lot贸w, 偶eby t臋 zgraj臋 wywie藕膰, a to zajmie ze trzy dni. Trzy dni to czasem wi臋cej ni偶 wieczno艣膰.

Poza lotniskiem iracka armia nadal sta艂a na ulicach, ale ten stan rzeczy b臋dzie musia艂 si臋 zmieni膰. 呕o艂nierze, nawet elitarni gwardzi艣ci, zaczynali popada膰 w nud臋 i rutyn臋, a to jest niebezpieczne dla ka偶dego wojska. Pozbawieni zaj臋cia b臋d膮 si臋 snu膰 z k膮ta w k膮t, pali膰 papierosy i mie膰 g艂upie my艣li. Zaczn膮 sobie zadawa膰 pytanie: Co si臋 dzieje? Pocz膮tkowo nie znajd膮 odpowiedzi. Sier偶anci p贸jd膮 do oficer贸w i, zgodnie z ich rad膮, b臋d膮 pytaj膮cych odsy艂a膰 do jasnej cholery, radz膮c, by si臋 lepiej zaj臋li swoimi sprawami. Ale ile razy mo偶na to powtarza膰? W ko艅cu podoficer贸w te偶 m臋czy ta sama niepewno艣膰. A dow贸dcy pluton贸w zaczn膮 pyta膰 wy偶ej i tak to pytanie b臋dzie w臋drowa膰 coraz wy偶ej, p贸ki znajdzie si臋 kto艣 wystarczaj膮co wysoko, kto zaciekawi si臋 wzmo偶onym ruchem na lotnisku. Genera艂owie powinni takie rzeczy wiedzie膰, ale genera艂owie w tej cz臋艣ci 艣wiata odznaczali si臋 bardzo kiepsk膮 pami臋ci膮. Po prostu zapominali. Zapominali, 偶e wille i s艂u偶膮cy to nie oznaki bosko艣ci, a zaledwie doczesne wygody, kt贸re mog膮 znikn膮膰, rozwia膰 si臋 jak mg艂a o poranku. Wci膮偶 bardziej obawiali si臋 Darjaeiego ni偶 w艂asnych rodak贸w i podw艂adnych, a to ju偶 g艂upota.

* * *

Siedzenie z prawej strony kabiny pasa偶erskiej by艂o wci膮偶 wilgotne. Tym razem siedzia艂a na nim najm艂odsza c贸reczka genera艂a, kt贸ry jeszcze kilkana艣cie minut temu dowodzi艂 4. Dywizj膮 Zmotoryzowan膮 Gwardii, a teraz naradza艂 si臋 na tylnych siedzeniach z koleg膮 z lotnictwa. Dziecko poczu艂o wilgo膰 na d艂oni i zaciekawione, poliza艂o palce, a偶 matka pos艂a艂a j膮 do 艂azienki, by tam umy艂a r臋ce. Potem poskar偶y艂a si臋 ira艅skiemu stewardowi, kt贸ry siedzia艂 z nimi. Ten przeni贸s艂 dziecko na inny fotel i zanotowa艂, by po l膮dowaniu w Teheranie wymieni膰 siedzenie. Tym razem pasa偶erowie nie byli ju偶 tak spi臋ci. Pierwsza grupa zawiadomi艂a ich z Chartumu, 偶e wszystko jest w porz膮dku. Ich siedziby strzeg艂 ca艂y pluton suda艅skiej armii. Genera艂owie postanowili, 偶e op艂aca si臋 zap艂aci膰 nawet spor膮 sum臋 do skarbu pa艅stwa, by zapewni膰 sobie bezpiecze艅stwo i wygod臋 w czasie, miejmy nadziej臋, kr贸tkiego pobytu w tym kraju, zanim si臋 z niego wynios膮. Szef wywiadu, ci膮gle jeszcze w Bagdadzie, siedzia艂 nad telefonem, wydzwaniaj膮c do r贸偶nych ludzi w r贸偶nych krajach, za艂atwiaj膮c dla nich bezpieczne schronienie. Szwajcaria? Kraj zimny, zar贸wno klimatycznie, jak uczuciowo, ale przynajmniej bezpieczny, a w dodatku nie wtr膮ca si臋 w 偶ycie ludzi, kt贸rzy maj膮 pieni膮dze i inwestuj膮 je na miejscu.

* * *

— Kto tam mo偶e mie膰 te trzy Gulfstreamy?

— Zarejestrowano je w Szwajcarii, pani porucznik — powiedzia艂 Sabah, podaj膮c jej zdj臋cia. Komputer 艂atwo pozwoli艂 je zidentyfikowa膰. — Wszystkie trzy nale偶膮 do tej samej firmy. Trzeba si臋 b臋dzie jej przyjrze膰. — Ale tym si臋 ju偶 zajmie kto inny i pewnie nie dowiedz膮 si臋 nic nowego. Firma importowo-eksportowa, raczej skrzynka kontaktowa ni偶 prawdziwe przedsi臋biorstwo, pewnie ma艂e biuro, 偶eby uwiarygodni膰 ca艂o艣膰. Firma b臋dzie mia艂a 艣redniej wielko艣ci konto w banku komercyjnym, pewnie b臋dzie klientem jakiej艣 firmy prawniczej, pilnuj膮cej, 偶eby wszystko by艂o w zgodzie z przepisami, a Szwajcaria to kraj, w kt贸rym prawo jest 艣wi臋te. Dochodzenie utkwi w martwym punkcie, bo Szwajcarzy nie zwykli niepokoi膰 firm, kt贸re p艂ac膮 podatki na czas i przestrzegaj膮 przepis贸w. Kombinowanie bardzo nie pop艂aca, bo wtedy mo偶e si臋 okaza膰, 偶e Szwajcarzy potrafi膮 surowo kara膰.

K艂opot w tym, 偶e Sabah rozpozna艂 dw贸ch oficer贸w, a pewnie i spo艣r贸d nast臋pnych wybra艂by niejednego, kt贸rego z wielk膮 rozkosz膮 doprowadzi艂by pod s膮d, zw艂aszcza tu, w Kuwejcie. Kiedy Irak napada艂 na Kuwejt, nie byli jeszcze na tak wysokich stanowiskach i osobi艣cie brali udzia艂 w grabie偶ach oraz morderstwach. Sabah pami臋ta艂 doskonale czasy, gdy musia艂 si臋 przemyka膰 ulicami, staraj膮c si臋 nie rzuca膰 w oczy, podczas gdy wielu pr贸bowa艂o si臋 przeciwstawia膰 okupacji czynnie, co by艂o aktem wielkiej odwagi. Wi臋kszo艣膰 z nich pojmano i stracono, zwykle razem z ca艂ymi rodzinami i chocia偶 teraz tych, kt贸rzy prze偶yli, fetowano i podziwiano, ich akcje zda艂yby si臋 psu na bud臋 bez informacji, kt贸re on zbiera艂. Nie zazdro艣ci艂 im s艂awy. Pochodzi艂 z bogatej rodziny i sta膰 go by艂o na zabaw臋 w szpiega. Bardzo to zreszt膮 lubi艂. Teraz ju偶 nigdy jego kraj nie da si臋 ponownie tak zaskoczy膰 jak wtedy. Osobi艣cie tego dopilnuje.

Tak czy inaczej, wyje偶d偶aj膮cy genera艂owie byli mniejszym zmartwieniem, ni偶 ci, kt贸rzy ju偶 wkr贸tce zajm膮 ich miejsca.

* * *

— C贸偶, obawiam si臋, 偶e to wyst膮pienie pana Ryana nale偶y zakwalifikowa膰 do raczej niefortunnych — zauwa偶y艂 w po艂udniowym dzienniku CNN Ed Kealty. — Po pierwsze, doktor Bretano jest przemys艂owcem, kt贸ry od dawna funkcjonuje poza s艂u偶b膮 publiczn膮. By艂em przy tym, jak proponowano jego kandydatur臋 na wysoki urz膮d pa艅stwowy i by艂em te偶 艣wiadkiem jego odmowy, kt贸ra, jak mniemam, wynika艂a st膮d, 偶e na urz臋dzie nie da si臋 zarobi膰 tyle pieni臋dzy. To jest bardzo utalentowany cz艂owiek, nie przecz臋, zapewne znakomity in偶ynier — ci膮gn膮艂 Kealty z tolerancyjnym u艣mieszkiem — ale sekretarz obrony? Zdecydowanie nie. — Podkre艣li艂 sw贸j os膮d, kr臋c膮c g艂ow膮.

— A co pan s膮dzi o fragmencie wyst膮pienia prezydenta Ryana na temat aborcji? — zapyta艂 prowadz膮cy.

— Barry, wyja艣nijmy sobie co艣. Pan Ryan nie jest prezydentem — 艂agodnym tonem skarci艂 go Kealty. — Trzeba to wyra藕nie powiedzie膰. Jego brak rozeznania opinii publicznej ujawni艂 si臋 bardzo wyra藕nie w tym wewn臋trznie sprzecznym i nie przemy艣lanym wyst膮pieniu w Sali Prasowej. Orzeczenie w sprawie Roe przeciw Wade nadal obowi膮zuje. I to wszystko, co pan Ryan ma w tej kwestii do powiedzenia. A przecie偶 prezydent ma zapewnia膰 wykonywanie prawa, nawet je艣li mu si臋 ono nie podoba. Brak rozeznania w opinii Amerykan贸w na ten temat dowodzi jednak nie tyle oboj臋tno艣ci na kwesti臋 sprawy wolno艣ci wyboru kobiet, ale po prostu niekompetencji. Ryan powinien s艂ucha膰 tego, co m贸wi膮 mu doradcy, a, jak wyra藕nie wida膰 w tym przypadku, nawet tego nie potrafi. To jest cz艂owiek nieodpowiedzialny — podsumowa艂 Kealty, spogl膮daj膮c prosto w obiektyw. — Nie potrzeba nam takich w Bia艂ym Domu.

— Ale pa艅skie twierdzenia...

Kealty przerwa艂 mu, unosz膮c d艂o艅.

— To nie s膮 twierdzenia, Barry. To jest prawda. Nigdy nie zrezygnowa艂em z mego urz臋du. Nigdy nie przesta艂em by膰 wiceprezydentem. A skoro tak, to z chwil膮 艣mierci prezydenta Durlinga z mocy konstytucji obj膮艂em jego stanowisko. Nale偶y teraz powo艂a膰 komisj臋 prawnicz膮, by rozstrzygn臋艂a to zagadnienie konstytucyjne i zdecydowa艂a, kt贸ry z nas dw贸ch jest prezydentem. Je偶eli panu Ryanowi naprawd臋, tak jak twierdzi, zale偶y na dobru kraju, powinien tak zrobi膰. Je偶eli tego nie zrobi, oznacza膰 to b臋dzie, 偶e stawia swoje dobro wy偶ej, ni偶 dobro pa艅stwa. Oczywi艣cie, wierz臋 w szczero艣膰 intencji Jacka Ryana. To cz艂owiek honoru i w przesz艂o艣ci nieraz wykazywa艂 si臋 odwag膮. Teraz, niestety, troch臋 si臋 pogubi艂, co wyra藕nie by艂o wida膰 w czasie dzisiejszej porannej konferencji prasowej.

— Nam贸wi艂by zakonnic臋 do zdj臋cia majtek, Jack — zauwa偶y艂 van Damm, 艣ciszaj膮c telewizor. — Widzisz, jaki jest w tym dobry?

— Jasna cholera, Arnie! — Ryan o ma艂o nie zerwa艂 si臋 z krzes艂a. — Przecie偶 ja w艂a艣nie to powiedzia艂em, chyba ze trzy albo cztery razy! To jest prawo i ja nie mog臋 go z艂ama膰. Dok艂adnie to powiedzia艂em!

— Pami臋tasz, co ci m贸wi艂em o trzymaniu nerw贸w na wodzy? — powiedzia艂 Arnie, czekaj膮c a偶 Ryan och艂onie i znikn膮 wypieki. Znowu wr贸cili do ogl膮dania telewizji.

— Najbardziej jednak niepokoj膮ce jest to, co Ryan powiedzia艂 o nominacjach do S膮du Najwy偶szego — ci膮gn膮艂 Kealty. — Wyra藕nie z tego wida膰, 偶e chce odwr贸ci膰 wiele rzeczy ju偶 ustalonych. Wynika to z tego, co m贸wi艂 o orzeczeniu aborcyjnym, o tym, 偶e stosunek do niego b臋dzie papierkiem lakmusowym w procesie nominacji, 偶e b臋dzie mianowa艂 s臋dzi贸w o pogl膮dach konserwatywnych, rygorystycznie trzymaj膮cych si臋 litery prawa. To sprawia, 偶e mo偶na si臋 zacz膮膰 zastanawia膰, kiedy w takim razie przyjdzie kolej na skasowanie programu awansu spo艂ecznego Afroamerykan贸w i B贸g jeden wie czego jeszcze. Co gorsza, ma to miejsce w sytuacji, gdy, na skutek okoliczno艣ci, urz臋duj膮cy prezydent ma bardzo siln膮 w艂adz臋, a Ryan nie ma poj臋cia, jak j膮 sprawowa膰. Nie wiem, jak ciebie, Barry, ale mnie to napawa niepokojem.

— Czy on z byka spad艂? — zaperzy艂 si臋 znowu Ryan. — Przecie偶 to nie ja m贸wi艂em o konserwatystach, tylko dziennikarz. I nie ja m贸wi艂em o stosunku do aborcji jako kryterium doboru, tylko dziennikarka!

— Jack, tu nie chodzi o to, co naprawd臋 powiedzia艂e艣, tylko o to, co ludzie zapami臋tali — odpar艂 Arnie.

— Jak wiele szk贸d pana zdaniem mo偶e wi臋c wyrz膮dzi膰 prezydent Ryan? — zapyta艂 prowadz膮cy. Arnie z podziwem pokr臋ci艂 g艂ow膮. Kealty zrobi艂 z dziennikarza marionetk臋 i na 偶ywo, na oczach widz贸w, przywi膮za艂 mu teraz sznurki do r膮k. Barry jeszcze si臋 wprawdzie asekurowa艂, nazywaj膮c Ryana prezydentem, ale jednocze艣nie z tymi duserami gruchn臋艂o pytanie, kt贸re musia艂o podkopa膰 w ludziach wszelk膮 wiar臋 w jego zdolno艣膰 do rz膮dzenia. Skoro starego dziennikarza tak wystawi艂, to nic dziwnego, 偶e z kobietami nie mia艂 偶adnych problem贸w. Ma艂o kt贸ry widz b臋dzie sobie zdawa艂 spraw臋 z tego, jak kunsztownie tego dokona艂. Co to jednak znaczy profesjonalizm.

— W takiej sytuacji, gdy rz膮d zosta艂 w艂a艣ciwie rozbity? Naprawianie tego, co zepsuje, mo偶e trwa膰 ca艂ymi latami — powiedzia艂 wreszcie po chwili milczenia Kealty z zatroskanym wyrazem twarzy lekarza rodzinnego, oznajmiaj膮cego, 偶e nowotw贸r jednak okaza艂 si臋 z艂o艣liwy. — Nie dlatego, 偶e zrobi艂 to umy艣lnie. Nie, pan Ryan na pewno nie jest z艂ym cz艂owiekiem. Ale on po prostu nie ma poj臋cia, jak sprawowa膰 urz膮d prezydenta Stan贸w Zjednoczonych. On tego nie wie, Barry.

— Wr贸cimy na anten臋 po przerwie na reklam臋 — powiedzia艂 Barry.

Van Damm podni贸s艂 pilota i wy艂膮czy艂 telewizor. Zobaczyli ju偶 dosy膰, a na reklamy 偶aden z nich nie mia艂 ochoty.

— Panie prezydencie, do tej pory si臋 tym nie przejmowa艂em, ale teraz zaczynam — powiedzia艂. — Jutro zobaczy pan wst臋pniaki w najwi臋kszych gazetach, podkre艣laj膮ce konieczno艣膰 powo艂ania tej jego cholernej komisji i chyba nie b臋dziemy mieli innego wyboru, jak p贸j艣膰 na to.

— Chwileczk臋, przecie偶 prawo nie m贸wi, 偶e...

— Prawo w og贸le nic nie m贸wi na ten temat, pami臋tasz? A nawet gdyby m贸wi艂o, to nie ma S膮du Najwy偶szego, kt贸ry m贸g艂by to rozstrzygn膮膰. To jest demokratyczny kraj, wola ludu decyduje kto jest prezydentem. Wol臋 ludu tworz膮 media, a ty nigdy nie b臋dziesz w nich tak dobrze wychodzi艂, jak Ed.

— Zaraz, Arnie, przecie偶 on zrezygnowa艂. Kongres zatwierdzi艂 mnie na wiceprezydenta. Potem zgin膮艂 Roger i ja zosta艂em jego nast臋pc膮. Tak m贸wi pieprzone prawo! A ja go musz臋 przestrzega膰! Przysi臋ga艂em to i przysi臋gi dotrzymam. Nigdy nie chcia艂em tej pieprzonej roboty, ale nigdy w 偶yciu od niczego nie ucieka艂em i teraz te偶 niech mnie cholera, je偶eli uciekn臋! — By艂o jeszcze co艣. Ryan nie znosi艂 Kealty'ego. Nie lubi艂 jego pogl膮d贸w politycznych, nie cierpia艂 jego poczucia wy偶szo艣ci, nie podoba艂o mu si臋 jego 偶ycie osobiste, brzydzi艂 si臋 jego sposobem traktowania kobiet. — Wiesz, kim on jest, Arnie?

— Tak. To bandyta, alfons i dziwkarz. Nie uznaje 偶adnych zasad. Nigdy nie wykonywa艂 偶adnej ustawy, ale napisa艂 ich setki. Nie jest lekarzem, ale stworzy艂 narodowy system ochrony zdrowia. Nie przepracowa艂 uczciwie ani dnia w 偶yciu, bo od najwcze艣niejszej m艂odo艣ci by艂 politykiem, zawsze na pa艅stwowej posadzie. Nigdy w 偶yciu nic nie stworzy艂, ale ca艂e 偶ycie ustala艂 podatki i decydowa艂, na co zostan膮 wydane. Jedyni Murzyni, jakich w 偶yciu spotka艂 to piastunka i pokoj贸wki, kt贸re sprz膮ta艂y jego pok贸j w dzieci艅stwie, ale jest niez艂omnym bojownikiem o prawa mniejszo艣ci. To hipokryta i szarlatan. I wygra, je偶eli pan nie przestanie si臋 mazgai膰 i nie pozbiera do kupy, panie prezydencie. A wie pan dlaczego? Bo on umie gra膰 w t臋 gr臋, a pan nie.

* * *

Pacjent w pa藕dzierniku przebywa艂 na Dalekim Wschodzie, m贸wi艂a historia choroby, i w Bangkoku pozwoli艂 sobie skorzysta膰 z uciech, z jakich Tajlandia s艂yn臋艂a w 艣wiecie. Pierre Alexandre zna艂 to z autopsji. Te偶 sobie kiedy艣 zafundowa艂 tak膮 wycieczk臋, kiedy by艂 jeszcze kapitanem, przydzielonym do szpitala wojskowego w tym tropikalnym kraju. Nie mia艂 z tego powodu wyrzut贸w sumienia. By艂 m艂ody, g艂upi i rozpiera艂a go energia, dok艂adnie jak innych ludzi w jego wieku. Ale to zdarzy艂o si臋 w tej zamierzch艂ej erze przed pojawieniem si臋 AIDS. A on teraz musia艂 powiedzie膰 pacjentowi, bia艂emu, lat trzydzie艣ci sze艣膰, 偶e w jego krwi wykryto przeciwcia艂a HIV, 偶e nie b臋dzie si臋 m贸g艂 kocha膰 z 偶on膮 bez zabezpieczenia, i 偶e 偶ona te偶 powinna si臋 przebada膰 i to jak najszybciej. A, jest w ci膮偶y? No to natychmiast. Ju偶 jutro, je偶eli to mo偶liwe.

Alexandre czu艂 si臋 jak s臋dzia. To nie pierwszy raz, kiedy musia艂 co艣 takiego powiedzie膰 pacjentowi i na pewno nie ostatni. Z tym, 偶e s臋dzia, og艂aszaj膮c wyrok 艣mierci, przynajmniej wie, 偶e to za ci臋偶k膮 zbrodni臋, a skazany mo偶e apelowa膰. Ten biedak za艣 nie by艂 winien niczego, mo偶e poza tym, 偶e przebywa艂 dwadzie艣cia stref czasowych od domu, pewnie lekko pijany i cholernie samotny. Mo偶e si臋 pok艂贸ci艂 przez telefon z 偶on膮? Mo偶e by艂a ju偶 w tak zaawansowanej ci膮偶y, 偶e odm贸wi艂a wsp贸艂偶ycia? A mo偶e to po prostu wp艂yw egzotycznej okolicy? Alexandre sam pami臋ta艂, jak na niego to wtedy dzia艂a艂o. No i te Tajki, prawie dzieci, a jak cholernie poci膮gaj膮ce. A zreszt膮, czy to wa偶ne? I tak nie b臋dzie apelacji. By膰 mo偶e si臋 to kiedy艣 zmieni. Alex mia艂 tak膮 nadziej臋. Zawsze m贸wi艂 to pacjentom, bo nie wolno odbiera膰 ludziom nadziei. To samo przecie偶 m贸wili od pokole艅 chorym lekarze onkolodzy i tak si臋 sta艂o. Wielu uczonych nad tym pracowa艂o, z nim samym w艂膮cznie, wi臋c prze艂om m贸g艂 nast膮pi膰 cho膰by jutro. Albo za sto lat. Ten pacjent mia艂 ich jednak przed sob膮 co najwy偶ej dziesi臋膰.

— Nieszczeg贸lnie pan wygl膮da, doktorze — us艂ysza艂 jaki艣 g艂os. Podni贸s艂 wzrok znad karty.

— A, pani profesor Ryan.

— Panie doktorze, zna pan ju偶 Roya, prawda? — Wskaza艂a za siebie tac膮 z talerzami. Sto艂贸wka by艂a dzi艣 zapchana jak rzadko. — Mo偶na si臋 przysi膮艣膰?

— Prosz臋 bardzo — rzek艂, zbieraj膮c ze sto艂u papiery.

— Z艂y dzie艅?

— Chory z typem E. — Ju偶 zbiera艂 si臋 do wyja艣nie艅, ale okaza艂o si臋, 偶e nie by艂y potrzebne.

— HIV? Tajlandia? I teraz w kraju?

— Widz臋, 偶e czyta pani w biuletynach nie tylko o swojej specjalizacji — u艣miechn膮艂 si臋.

— Ano, trzeba czasem si臋 rozerwa膰. Typ E, powiada pan? Jest pan pewien?

— Sam sprawdza艂em. Z艂apa艂 to w Tajlandii, na delegacji. 呕ona jest w ci膮偶y.

Profesor Ryan skrzywi艂a si臋 na t臋 wzmiank臋.

— Oj, niedobrze.

— Kto艣 ma AIDS? — w艂膮czy艂 si臋 Roy Altman. Reszta ochrony Pierwszej Damy rozproszy艂a si臋 po sali. Woleliby pewnie, 偶eby jada艂a w swoim gabinecie, ale ona upar艂a si臋, 偶e to jedna z nielicznych form 偶ycia towarzyskiego lekarzy Hopkinsa i nie chcia艂a wypa艣膰 z obiegu. Wobec tego Roy codziennie mia艂 okazj臋 dowiedzie膰 si臋 czego艣 nowego, jednego dnia o pediatrii, innego, jak dzisiaj, o chorobach zaka藕nych.

— Typ E — skin膮艂 g艂ow膮 Alexandre. — U nas wyst臋puje g艂贸wnie B, w Afryce te偶.

— To du偶a r贸偶nica?

— Typem B do艣膰 trudno si臋 zarazi膰 — wyja艣ni艂a Cathy. — Zwykle wymaga to bezpo艣redniego kontaktu z krwi膮, dlatego najszybciej szerzy si臋 w艣r贸d narkoman贸w, u偶ywaj膮cych brudnych igie艂, ale tak偶e w艣r贸d homoseksualist贸w, kt贸rzy maj膮 uszkodzenia nask贸rka od tarcia lub w wyniku innych, zwyk艂ych chor贸b wenerycznych.

— Zapomnia艂a pani jeszcze o pechu przy transfuzjach, ale to najwy偶ej jeden procent — uzupe艂ni艂 Alexandre. — Typ E, ten tajlandzki, z艂apa膰 du偶o 艂atwiej i dlatego szerzy si臋 w艣r贸d heteroseksualist贸w. Zaczyna ju偶 dogania膰 B w statystykach.

— Czy CCZ to ju偶 poda艂o oficjalnie?

— Nie, ale to sprawa kilku miesi臋cy, przynajmniej tak m贸wili dwa tygodnie temu.

— Bardzo 藕le? — zapyta艂 Altman. Ta praca zaczyna艂a by膰 ciekawa, tyle rzeczy si臋 mo偶na dowiedzie膰.

— Ralph Forster polecia艂 tam pi臋膰 lat temu, 偶eby si臋 przekona膰. Znasz t臋 histori臋, Alex?

— Nie w szczeg贸艂ach, ale czyta艂em wyniki.

— Ralph polecia艂 tam w delegacj臋, wiesz, pa艅stwowy bilet, oficjalna podr贸偶, te rzeczy. Wysiada z samolotu, wys艂annik rz膮du tajlandzkiego odbiera go z c艂a, prowadzi do samochodu i pyta, czy potrzebuje dziewczynki na noc. W tej chwili przekona艂 si臋, 偶e jest naprawd臋 藕le.

— Nie dziwi臋 mu si臋 — odpar艂 Alexandre. Kiedy艣 by si臋 serdecznie u艣mia艂 z tej anegdotki, ale teraz ledwie uda艂o mu si臋 zapanowa膰 nad dreszczem. — Statystyki s膮 przera偶aj膮ce. Wie pan, panie Altman, 偶e w tej chwili jedna trzecia poborowych do armii tajskiej jest nosicielami wirusa HIV? G艂贸wnie typu E.

Altman by艂 poruszony t膮 proporcj膮.

— Jedna trzecia? Co trzeci dzieciak?

— Za czas贸w Ralpha by艂a dopiero jedna czwarta. To robi wra偶enie, nie?

— Ale przecie偶 to znaczy, 偶e...

— 呕e za pi臋膰dziesi膮t lat mo偶e ju偶 nie by膰 Tajlandii — doko艅czy艂a profesor Ryan g艂osem, kt贸rego spok贸j maskowa艂 przera偶enie. — Kiedy chodzi艂am do szko艂y, wydawa艂o mi si臋, 偶e onkologia to miejsce dla twardzieli. — Wskaza艂a Altmanowi stolik w pobli偶u. — Marty, Bert, Curt i Louise, ci co siedz膮 w rogu. Mnie si臋 zdawa艂o, 偶e tego nie wytrzymam, 偶e nie mog艂abym znie艣膰 stresu codziennego obcowania ze skaza艅cami, wi臋c wzi臋艂am si臋 za d艂ubanie w oczach. By艂am w b艂臋dzie. Teraz potrafimy walczy膰 z rakiem, ale nie z tymi cholernymi wirusami.

— Klucz do rozwi膮zania tej sprawy, Cathy, le偶y w zrozumieniu z艂o偶onych interakcji pomi臋dzy genami wirusa i ofiary, a to nie powinno by膰 takie trudne, do diab艂a. Wirusy to takie male艅kie skurwysy艅stwa. Nie potrafi膮 zrobi膰 tak wiele jak ludzkie geny przy zap艂odnieniu, a przecie偶 funkcje ludzkich gen贸w poznali艣my z grubsza. Kiedy to rozgryziemy, b臋dziemy je mogli pokona膰. — Alexandre, jak wi臋kszo艣膰 badaczy, by艂 optymist膮.

— To tak jak z badaniami ludzkich kom贸rek? — zapyta艂 Altman. Zaczyna艂o go to naprawd臋 wci膮ga膰.

— Nie, Roy. Wirusy s膮 znacznie mniejsze. W tej chwili to ju偶 badania poszczeg贸lnych gen贸w. To tak, jakby艣 wzi膮艂 jakie艣 nie znane ci urz膮dzenie i rozk艂ada艂 je, usi艂uj膮c si臋 domy艣li膰 na ka偶dym kroku, do czego mo偶e s艂u偶y膰 cz臋艣膰, kt贸r膮 w艂a艣nie wyj膮艂e艣. Wcze艣niej czy p贸藕niej dochodzisz do stadium, w kt贸rym masz na pod艂odze kupk臋 cz臋艣ci, wiesz, do czego s艂u偶膮, ale teraz trzeba si臋 zastanowi膰, jak to powinno dzia艂a膰 po z艂o偶eniu. Jeste艣my w tej fazie.

— A wiesz, do czego si臋 to wszystko sprowadza? — zapyta艂a Cathy i sama udzieli艂a odpowiedzi: — Do matematyki.

— Gus z Atlanty te偶 tak twierdzi.

— Zaraz, zaraz — zaprotestowa艂 Altman. — A co do tego ma matematyka?

— Na najni偶szym poziomie na kod genetyczny cz艂owieka sk艂adaj膮 si臋 cztery aminokwasy, oznaczone A, C, G i T. Kolejno艣膰 ich po艂膮czenia przes膮dza o wszystkim — wyja艣nia艂 Alex. — R贸偶ne kombinacje determinuj膮 r贸偶ne rzeczy i r贸偶nie ze sob膮 wsp贸艂dzia艂aj膮. Gus pewnie ma racj臋, 偶e te interakcje mo偶na zdefiniowa膰 matematycznie. Kod genetyczny jest w rzeczywisto艣ci szyfrem i mo偶na go z艂ama膰, a co wi臋cej, by膰 mo偶e mo偶na nawet zrozumie膰. Kto艣 pewnie ju偶 pr贸buje przypisa膰 im warto艣ci liczbowe.

— Tyle 偶e na razie nie ma takiego m膮drego, kt贸ry by to zrobi艂 — zako艅czy艂a Cathy. — Pi艂ka jest na polu karnym, Roy. Kiedy艣 wreszcie musi si臋 znale藕膰 kto艣, kto do niej dobiegnie i trafi do bramki. To by nam da艂o klucz do zwalczenia wszystkich chor贸b, jakie trapi膮 cz艂owieka. Wszystkich, co do jednej. To by艂by klucz do nie艣miertelno艣ci.

— Tak, a dla nas bilet na zielon膮 trawk臋, Cathy. Jak tylko si臋 dorw膮 do tego kodu, od razu skasuj膮 w nim cukrzyc臋, kr贸tkowzroczno艣膰 i wtedy...

— I wtedy ty polecisz szybciej, ni偶 ja, bo okulista mo偶e jeszcze operowa膰 urazy — doko艅czy艂a za niego z filuternym u艣miechem.

— Pr臋dzej czy p贸藕niej do tego dojdzie.

Ale czy na tyle wcze艣nie, by pom贸c temu biedakowi z typem E? Chyba nie.

* * *

Teraz ich kl臋艂a, g艂贸wnie po francusku, ale i po flamandzku. I tak nie rozumieli 偶adnego z tych j臋zyk贸w. Moudi zna艂 francuski na tyle, 偶eby si臋 zorientowa膰, 偶e cho膰 padaj膮 s艂owa bardzo ostre, to najwyra藕niej nie s膮 ju偶 kierowane przez 艣wiadomy umys艂. Choroba zaatakowa艂a wi臋c m贸zg i siostra Jeanne Baptiste nie by艂a ju偶 nawet w stanie rozmawia膰 z Bogiem. Wiedzieli te偶, 偶e serce r贸wnie偶 zosta艂o zaatakowane, co dawa艂o nadziej臋 na to, 偶e 艣mier膰 wreszcie zlituje si臋 nad kobiet膮, kt贸ra zas艂ugiwa艂a na wiele wi臋cej, ni偶 dosta艂a od 偶ycia. Delirium mog艂o jej jedynie przynie艣膰 ulg臋. Mo偶e to od艂膮czenie si臋 duszy od cia艂a, niewiedza, gdzie si臋 znajduje, kim jest i co posz艂o 藕le, powodowa艂o, 偶e b贸l mniej j膮 m臋czy艂. Doktor potrzebowa艂 tej iluzji.

Twarz pacjentki pokrywa艂y wylewy, wygl膮da艂a jakby zosta艂a brutalnie pobita, a jej blada sk贸ra przypomina艂a matow膮 艣ciank臋 butelki pe艂nej krwi. Nie potrafi艂 rozpozna膰, czy jej oczy s膮 jeszcze czynne. Krew wyp艂ywa艂a na zewn膮trz i tworzy艂a wylewy wewn膮trz ka偶dej ga艂ki, wi臋c je偶eli nawet jeszcze widzia艂a, to nie potrwa to d艂ugo. P贸艂 godziny temu o ma艂o nie umar艂a i kiedy przybieg艂 do sali, zobaczy艂 jak sanitariusze usi艂uj膮 oczy艣ci膰 jej zatkane wymiocinami drogi oddechowe, unikaj膮c w miar臋 mo偶liwo艣ci rozdarcia r臋kawic. Uchwyty unieruchamia艂y j膮, ale nawet mi臋kko wy艂o偶one pasy pozdziera艂y jej sk贸r臋, powoduj膮c kolejne krwawienia i dodatkowy b贸l. Tkanka 偶y艂 by艂a ju偶 bardzo zniszczona i krew z kropl贸wek wycieka艂a w r贸wnej ilo艣ci do organizmu, co pod 艂贸偶ko, a ka偶da kropla by艂a bardziej 艣mierciono艣na, ni偶 jakakolwiek znana cz艂owiekowi trucizna. Sanitariusze byli przera偶eni, gdy musieli jej dotkn膮膰 i 偶adne kombinezony ani r臋kawice tego nie by艂y w stanie zmieni膰. Przekona艂 si臋 o tym, widz膮c, jak sanitariusz wnosi wiadro z roztworem jodyny i macza w nim r臋kawice, otrz膮saj膮c z p艂ynu, ale nie osuszaj膮c ich, tak, by mi臋dzy r臋kawic膮 a zarazkami powstawa艂a dodatkowa, chemiczna bariera, odgradzaj膮ca go od wirus贸w. To by艂o niepotrzebne, bo r臋kawice i tak by艂y grube, ale trudno ich by艂o wini膰 za to, 偶e ten widok tak przera偶a艂. Zmieniali si臋 teraz co godzin臋, w艂a艣nie pojawi艂a si臋 nowa ekipa. Jeden ze schodz膮cych odwr贸ci艂 si臋 w drzwiach 艣luzy i popatrzy艂 na ni膮, odmawiaj膮c cich膮 modlitw臋 do Allacha, by nie musia艂 ju偶 tu wraca膰, by j膮 zabra艂, zanim nadejdzie jego nast臋pna zmiana. Po wyj艣ciu lekarz poprowadzi艂 ca艂膮 zmian臋 do sali dezynfekcyjnej, gdzie op艂ukali dok艂adnie kombinezony, a potem cia艂a, podczas gdy zdj臋te przez nich kombinezony trafi艂y do pieca. Moudi mia艂 pewno艣膰, 偶e tych, kt贸rzy kontaktowali si臋 z chor膮, nikt nie b臋dzie musia艂 pilnowa膰 przy dezynfekcji. Ze strachu b臋d膮 si臋 dezynfekowa膰 dwa razy d艂u偶ej, ni偶 przewiduje instrukcja, a frontowych weteran贸w nie jest 艂atwo nastraszy膰. I b臋d膮 si臋 bali, jeszcze wiele dni po tym, jak st膮d wyjd膮.

Gdyby mia艂 ze sob膮 bro艅, zabi艂by j膮 na miejscu i niech si臋 potem dzieje, co chce. Jeszcze par臋 godzin temu m贸g艂by j膮 u艣mierci膰 zastrzykiem powietrza, ale teraz by艂oby to nieskuteczne: 偶y艂y mia艂y zbyt os艂abione 艣cianki. To jej silna wola sprawia艂a, 偶e agonia by艂a tak straszliwa. Mo偶e i by艂a w膮t艂a, ale czterdzie艣ci lat ci臋偶kiej pracy zahartowa艂o zakonnic臋 i da艂o zadziwiaj膮co dobre zdrowie. Cia艂o, w kt贸rym ko艂ata艂a si臋 jej dzielna dusza, nie chcia艂o skapitulowa膰, mimo 偶e walka by艂a z g贸ry przegrana.

— Chod藕, Moudi, nie my艣l tyle — us艂ysza艂 za plecami g艂os dyrektora.

— O co ci chodzi? — zapyta艂, nie odwracaj膮c si臋.

— Czy jakby zosta艂a tam w Afryce, cokolwiek by to zmieni艂o? Czy nie przechodzi艂aby przez to samo? Czy mo偶na j膮 by艂o wyleczy膰? Tak samo podawano by jej kropl贸wk膮 krew i roztw贸r fizjologiczny, tak samo by czekali, a偶 umrze. Ich religia nie uznaje eutanazji. Tu mo偶e ma nawet lepsz膮 opiek臋, ni偶 tam — powiedzia艂 zimnym, cho膰 rozs膮dnym tonem. Wzi膮艂 do r臋ki kart臋. — Pi臋膰 litr贸w. Doskonale.

— Mogliby艣my...

— Nie. — Dyrektor pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Kiedy jej serce si臋 zatrzyma, spu艣cimy reszt臋 krwi. Potem trzeba b臋dzie pobra膰 w膮trob臋, nerki i 艣ledzion臋 do bada艅. Dopiero wtedy b臋dziemy mogli rozpocz膮膰 w艂a艣ciw膮 prac臋.

— Kto艣 by m贸g艂 chocia偶 zm贸wi膰 modlitw臋 za jej dusz臋.

— Ty j膮 zm贸wisz, Moudi. Jeste艣 dobrym lekarzem. Troszczysz si臋 nawet o niewiernych, mo偶esz by膰 z tego dumny. Gdyby mo偶na j膮 by艂o uratowa膰, bez w膮tpienia by艣 to zrobi艂. Ja to wiem, ty to wiesz i ona te偶 to wie.

— To, co tu robimy, to co szykujemy...

— Niewiernym — przypomnia艂 mu dyrektor. — Tym, kt贸rzy nienawidz膮 naszego kraju i naszej wiary, kt贸rzy pluj膮 na s艂owa Proroka. Moudi, mog臋 si臋 z tob膮 zgodzi膰, 偶e to by艂a zacna kobieta. Allach b臋dzie dla niej mi艂osierny, jestem tego pewien. To nie ty wybra艂e艣 jej ten los. Ani nie ja. — Ale si臋 ten Moudi rozkleja, kto by pomy艣la艂. Trzeba go b臋dzie mie膰 na oku. Ch艂opak by艂 doskona艂ym lekarzem, naprawd臋 wy艣mienitym. Zbyt dobrym. Dyrektor dzi臋kowa艂 Allachowi, 偶e ostatnie dziesi臋膰 lat sp臋dzi艂 w laboratorium, bo, jak wida膰, praca z pacjentami strasznie rozmi臋kcza charakter.

* * *

Badrajn nalega艂. Tym razem lecia艂o ich trzech. Wszystkie fotele by艂y zape艂nione, na jednym nawet dwoje dzieci przypi臋to razem. Teraz ju偶 zaczyna艂o do nich dociera膰. Wyja艣ni艂 im to, wskazuj膮c na wie偶臋, z kt贸rej kontrolerzy obserwowali ka偶dy lot do i z lotniska, zdaj膮c sobie przecie偶 doskonale spraw臋 z tego, co si臋 dzieje. Aresztowanie kontroler贸w nic by nie da艂o, bo rodziny od razu by si臋 po艂apa艂y, 偶e znikn臋li, a gdyby zabra膰 ich razem z rodzinami, to przecie偶 s膮siedzi zauwa偶膮. Niech臋tnie zgodzili si臋 z nim. Mia艂 ochot臋 wys艂a膰 do Teheranu wiadomo艣膰, 偶eby nast臋pnym razem przys艂ali porz膮dny samolot liniowy, bo tymi male艅stwami to nie robota, ale przecie偶 zawsze znalaz艂by si臋 kto艣, tam, czy tu, kto mia艂by co艣 przeciwko. Nie wa偶ne co robisz, co m贸wisz, jak si臋 starasz, zawsze znajdzie si臋 kto艣, kto jest przeciw. W Iranie, czy tu, niewa偶ne. Tak czy inaczej, kto艣 m贸g艂 przez to zgin膮膰. Nie, kto艣 przez to na pewno zginie. Teraz m贸g艂 ju偶 tylko czeka膰. Czeka膰 i martwi膰 si臋. M贸g艂 si臋 te偶 napi膰, ale nie chcia艂. Nie raz ju偶 w 偶yciu pi艂. Tyle lat sp臋dzi艂 w Bejrucie. Bejrut by艂 jak Bahrajn, miejscem, w kt贸rym surowe zakazy religii troch臋 si臋 rozlu藕nia艂y i mo偶na by艂o zakosztowa膰 zachodniej dekadencji. Ale teraz nie czas na to i nie miejsce. Tu 艣mier膰 mo偶e by膰 za blisko, a on by艂 muzu艂maninem. Niewa偶ne, dobrym, czy z艂ym, 艣wi臋tym, czy grzesznikiem. By艂 wiernym, a wiernemu nie przystoi patrze膰 艣mierci w oczy wzrokiem zm膮conym przez alkohol. Pi艂 wi臋c kaw臋, wygl膮daj膮c przez okno z fotela ko艂o telefonu, i wmawia艂 sobie, 偶e r臋ce trz臋s膮 mu si臋 tylko od kofeiny.

* * *

— Pan jest Jackson? — zapyta艂 Tony Bretano. Sp臋dzi艂 ca艂y ranek z pe艂ni膮cymi obowi膮zki cz艂onk贸w Kolegium Szef贸w Sztab贸w, teraz przychodzi艂a kolej na tych, kt贸rzy rzeczywi艣cie odwalaj膮 ca艂膮 robot臋.

— Tak jest, sir. Jestem pana szefem planowania operacyjnego — odpar艂 Robby, siadaj膮c na fotelu.

— Jest bardzo 藕le?

— W tej chwili cienko prz臋dziemy, panie sekretarzu. Nadal mamy dwie grupy lotniskowcowe na Oceanie Indyjskim, pilnuj膮ce Indii i Sri Lanki. Przerzucamy drog膮 powietrzn膮 kilka batalion贸w piechoty na Mariany, by wzmocni膰 nasz膮 obecno艣膰 w tym rejonie i dopilnowa膰 wycofania Japo艅czyk贸w. To ju偶 postanowione, sprawa jest czysto polityczna i nie powinno by膰 z tym wi臋kszych problem贸w. Nasze wysuni臋te jednostki lotnicze trzeba by艂o odwo艂a膰 do kraju na uzupe艂nienie stan贸w. Ten aspekt operacji przeciw Japonii przebieg艂 znakomicie.

— B臋dzie pan wi臋c nalega艂 na przy艣pieszenie wprowadzania my艣liwc贸w F-22 i ponowne rozpocz臋cie produkcji bombowc贸w B-2? Tak mi m贸wiono w Si艂ach Powietrznych.

— Dopiero co udowodnili艣my, 偶e samoloty stealth s膮 doskona艂ym wzmocnieniem naszych si艂, panie sekretarzu. W razie gdyby znowu dosz艂o do czego艣, b臋dziemy potrzebowa膰 ich jak najwi臋cej.

— Zgadzam si臋. A co z reszt膮 struktury si艂 zbrojnych?

— W tej chwili mamy o wiele za ma艂o si艂 do wype艂nienia wszystkich naszych zobowi膮za艅. Gdyby艣my teraz musieli przerzuca膰 si艂y do Kuwejtu, jak w 1991 roku, to nic by z tego nie wysz艂o. Po prostu nie mamy ju偶 tyle wojsk, ile wtedy wystawili艣my. Wie pan, co le偶y w moim zakresie obowi膮zk贸w. Mam wymy艣li膰, jak zrobi膰 to, co mamy do zrobienia tym, czym rozporz膮dzamy. Operacja przeciw Japonii wyczerpa艂a w tej chwili nasze si艂y i...

— Mickey Moore powiedzia艂 mi wiele dobrego o planie, kt贸ry razem wymy艣lili艣cie.

— To bardzo mi艂o ze strony genera艂a Moore'a. Tak jest, panie sekretarzu, plan si臋 sprawdzi艂, ale ca艂y czas gonimy resztkami, a nie jest to spos贸b, w jaki powinno si臋 prowadzi膰 operacje wojskowe. Powinny one by膰 prowadzone tak, by przeciwnik fajda艂 w portki na sam widok pierwszego szeregowego wysiadaj膮cego z samolotu. Je偶eli b臋dzie trzeba, to potrafi臋 improwizowa膰, ale nie na tym polega moja praca. Pr臋dzej czy p贸藕niej co艣 mi nie p贸jdzie, albo komu艣 co艣 nie p贸jdzie, i ch艂opaki zaczn膮 wraca膰 w plastikowych workach.

— Podzielam pa艅ski punkt widzenia tak偶e w tej sprawie — powiedzia艂 Bretano, odgryzaj膮c k臋s kanapki. — Prezydent da艂 mi woln膮 r臋k臋 w sprawie robienia porz膮dk贸w w Departamencie Obrony w spos贸b, jaki uznam za stosowne. Mam dwa tygodnie na przedstawienie nowej struktury si艂 zbrojnych.

— Dwa tygodnie, sir? — Jackson zblad艂by jak papier, gdyby to by艂o mo偶liwe.

— Jackson, jak d艂ugo pan ju偶 w mundurze?

— Wliczaj膮c Akademi臋? Ze trzydzie艣ci lat.

— Je偶eli si臋 tego nie da zrobi膰 na jutro, to 藕le pan wybra艂 zaw贸d. Ale ja panu daj臋 ca艂e dziesi臋膰 dni — zako艅czy艂 wspania艂omy艣lnie.

— Ale偶 panie sekretarzu, ja jestem z dzia艂u operacji, a dzia艂 personalny to...

— Uwa偶am, 偶e dzia艂 personalny jest po to, 偶eby wype艂nia膰 zadania stawiane przed nim przez operacyjny. W wojsku powinni decydowa膰 偶o艂nierze, a nie buchalterzy. W TRW te偶 tak by艂o, kiedy tam przyszed艂em. Dosz艂o do tego, 偶e ksi臋gowi m贸wili in偶ynierom, jak maj膮 konstruowa膰 samoloty. Nie. — Bretano pokr臋ci艂 g艂ow膮. — To nie dzia艂a艂o, bo nie mia艂o prawa dzia艂a膰. Je偶eli si臋 co艣 buduje, to in偶ynierowie powinni rz膮dzi膰 firm膮. Departamentem powinni rz膮dzi膰 偶o艂nierze, a ksi臋gowi s膮 od tego, 偶eby to jako艣 zmie艣ci膰 w bud偶ecie. Zawsze jest walka, ale to dzia艂 produkcyjny powinien podejmowa膰 decyzje.

O cholera, pomy艣la艂 Jackson, z trudem t艂umi膮c u艣miech.

— Jakie parametry?

— Prosz臋 wybra膰 najwi臋ksze z mo偶liwych zagro偶e艅, najwi臋kszy konflikt przed jakim mo偶emy stan膮膰 i zaproponowa膰 struktur臋 armii zdoln膮 sobie z nim poradzi膰. — Obaj wiedzieli, 偶e to ma艂o. Kiedy艣 rz膮dzi艂a doktryna „dw贸ch i p贸艂 wojny”, zgodnie z kt贸r膮 Ameryka mia艂a by膰 zdolna prowadzi膰 na raz dwie powa偶ne wojny i jeszcze powinno starczy膰 si艂 na jakie艣 drobne konflikty regionalne. Ma艂o kto zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e tak naprawd臋 ju偶 od czas贸w Eisenhowera, kt贸ry j膮 sformu艂owa艂, by艂a ona fikcj膮. Dzi艣 Ameryka nie by艂a w stanie prowadzi膰 nawet jednego porz膮dnego konfliktu zbrojnego. Marynarka by艂a o po艂ow臋 s艂absza w por贸wnaniu do stanu sprzed dziesi臋ciu lat, Armia mia艂a si臋 jeszcze gorzej. Si艂y Powietrzne utrzymywa艂y zdolno艣膰 do walki tylko dzi臋ki zaawansowanej technice, bo w liczbach bezwzgl臋dnych zmniejszy艂y si臋 r贸wnie偶 o ponad po艂ow臋. W艂a艣ciwie tylko piechota morska nadawa艂a si臋 do czegokolwiek, ale Korpus by艂 zawsze jednostk膮 ekspedycyjn膮, gotow膮 do wej艣cia do walki, zaj臋cia przycz贸艂ka i oczekiwania na posi艂ki, s艂abo wyposa偶on膮 w ci臋偶sze uzbrojenie i bez zaplecza, w razie gdyby te posi艂ki nie nadesz艂y, a tak si臋 w艂a艣nie mia艂a sytuacja. Anemii jeszcze nie wykryto, ale dieta wyra藕nie nie wychodzi艂a pacjentce na zdrowie.

— Dziesi臋膰 dni?

— Zak艂adam, 偶e ma pan wst臋pny plan w szufladzie? — Ci z planowania zawsze mieli, wiedzia艂 o tym dobrze.

— Owszem, mam, sir, ale b臋d臋 potrzebowa艂 par臋 dni na dopasowanie tego i owego.

— Jackson?

— Tak, panie sekretarzu?

— 艢ledzi艂em na bie偶膮co pa艅sk膮 dzia艂alno艣膰 na Pacyfiku. Jeden z moich ludzi w TRW, by艂y podwodniak, Skip Tyler, by艂 niez艂y w te klocki, wi臋c codziennie 艣ledzili艣my rozw贸j sytuacji na mapach. Operacje, kt贸re pan zaplanowa艂, zrobi艂y na mnie ogromne wra偶enie. Wojna to zmagania nie tylko fizyczne. To tak偶e psychologia. Wygrywa ten, kto ma najlepszych ludzi. Dzia艂a i samoloty si臋 licz膮, ale najbardziej licz膮 si臋 m贸zgi. Jestem niez艂ym menad偶erem i dobrym in偶ynierem. Nie jestem 偶o艂nierzem. Dlatego b臋d臋 s艂ucha艂 tego, co pan i pana koledzy powiedz膮, bo panowie wiedz膮, jak walczy膰. B臋d臋 za wami stawa艂, ilekro膰 i gdziekolwiek trzeba b臋dzie. W zamian za to chc臋 wiedzie膰, czego naprawd臋 potrzebujecie, a nie czego by艣cie chcieli. Na to na razie nie mo偶emy sobie pozwoli膰. Mo偶emy za to zwalczy膰 biurokracj臋 i od tego jest dzia艂 personalny, zar贸wno ten w mundurach, jak ten po cywilnemu. Mam zamiar tu zrobi膰 porz膮dek. W TRW pozby艂em si臋 mn贸stwa niepotrzebnych ludzi. To jest firma produkcyjna i teraz rz膮dz膮 w niej in偶ynierowie. Departament Obrony jest firm膮, kt贸ra zajmuje si臋 przeprowadzaniem operacji, wi臋c b臋d膮 ni膮 rz膮dzi膰 ludzie, kt贸rzy je przeprowadzaj膮, ludzie, kt贸rzy maj膮 karby na r臋koje艣ciach pistolet贸w. Maj膮 by膰 rozs膮dni, dobrzy w swojej robocie, twardzi i sprytni. Rozumie pan, o co mi chodzi?

— My艣l臋, 偶e tak, sir.

— Dziesi臋膰 dni, Jackson. Mniej, je艣li si臋 uda. Prosz臋 do mnie zadzwoni膰, kiedy pan sko艅czy.

* * *

— Clark — przedstawi艂 si臋 John, podnosz膮c s艂uchawk臋 bezpo艣redniej linii.

— Holtzman — us艂ysza艂 w s艂uchawce. Nazwisko spowodowa艂o, 偶e oczy Clarka rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia.

— Teraz pewnie powinienem zapyta膰, sk膮d pan ma m贸j numer, a pan na to odpowie, 偶e nie ujawni 藕r贸d艂a?

— Bingo — zgodzi艂 si臋 reporter. — Pami臋ta pan nasz uroczy obiadek w „U Estebana”?

— Jak przez mg艂臋 — sk艂ama艂 Clark. — To by艂o strasznie dawno. — Doskonale pami臋ta艂, tak偶e to, 偶e wcale nie jad艂 z nim obiadu, ale magnetofon nagrywaj膮cy t臋 rozmow臋 o tym nie wiedzia艂.

— Nale偶y si臋 panu rewan偶. Mo偶e dzi艣 wieczorem?

— Oddzwoni臋 do pana — odpar艂 Clark i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, wbijaj膮c oczy w blat biurka. O co tu, do diab艂a, chodzi?

* * *

— Daj spok贸j, przecie偶 Ryan wcale tego nie powiedzia艂 — przekonywa艂 van Damm redaktora „New York Timesa”.

— Ale to mia艂 na my艣li, Arnie. Ja to wiem i ty to wiesz.

— S艂uchaj, dajcie mu troch臋 odetchn膮膰. On nie jest politykiem.

— Nie moja wina, Arnie. Wyszed艂 na boisko, to niech gra zgodnie z regu艂ami.

Arnold van Damm kiwn膮艂 g艂ow膮, maskuj膮c gniew na t臋 uwag臋, rzucon膮 ot, tak sobie. Wiedzia艂, 偶e dziennikarz ma racj臋. Tak si臋 w t臋 gr臋 gra艂o. Ale jednocze艣nie wiedzia艂, 偶e dziennikarz si臋 myli. Mo偶e za bardzo si臋 przywi膮za艂 do Jacka jako prezydenta? Na tyle w ka偶dym razie, 偶eby przej膮膰 niekt贸re z tych jego dziwacznych pomys艂贸w? Media sk艂adaj膮ce si臋 w ca艂o艣ci z pracownik贸w sektora prywatnego, w wi臋kszo艣ci sp贸艂ek akcyjnych, uros艂y w si艂臋 na tyle, by m贸wi膰 ludziom, co s艂yszeli. To niedobrze. Co gorsza, bardzo zasmakowali w tym aspekcie swojej pracy i doskonale zdawali sobie spraw臋 z tego, 偶e mog膮 wykreowa膰 albo zniszczy膰 ka偶dego w tym mie艣cie. To oni ustalali regu艂y gry. A kto 艂amie innych, mo偶e te偶 by膰 z艂amany, o czym zdawali si臋 nie pami臋ta膰.

Ryan by艂 naiwny. Co do tego nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Trzeba na jego obron臋 powiedzie膰, 偶e nie pragn膮艂 tej posady. Trafi艂 tu przypadkiem, bo chcia艂 s艂u偶y膰 krajowi, koronuj膮c sw膮 karier臋 s艂ugi pa艅stwa i, po jej zako艅czeniu, raz na zawsze odej艣膰 ze s艂u偶by do 偶ony i dzieci. Nikt go nie wybra艂 na fotel prezydenta. Ale medi贸w te偶 nikt nie wybiera艂, a ramy tego co robi艂 Ryan, wyznacza艂a konstytucja. Media przekracza艂y niewidzialn膮 lini臋, opowiadaj膮c si臋 po jednej stronie w sporze konstytucyjnym i w dodatku po tej niew艂a艣ciwej.

— A kto ustala zasady tej gry?

— One po prostu s膮 i obowi膮zuj膮.

— Dobra. Prezydent nie ma zamiaru podwa偶a膰 orzeczenia w sprawie aborcji. Nigdy nie powiedzia艂, 偶e ma taki zamiar. Ale nie mo偶e przecie偶 wybiera膰 s臋dzi贸w S膮du Najwy偶szego z 艂awki w parku. Nie b臋dzie powo艂ywa艂 aktywist贸w ruch贸w liberalnych, ale skrajnych konserwatyst贸w te偶 nie. Zreszt膮 by艂e艣 tam, wi臋c chyba sam o tym wiesz.

— Czyli co, Ryan si臋 przej臋zyczy艂? — U艣miech reportera m贸wi艂 ca艂膮 reszt臋. Wiadomo by艂o, 偶e napisze o tym, twierdz膮c, 偶e wysoki funkcjonariusz z najbli偶szego otoczenia prezydenta usi艂owa艂 wp艂yn膮膰 na niego „wyja艣niaj膮c, czyli poprawiaj膮c wypowied藕 prezydenta”, jak zapewne napisze w artykule.

— Nie, ty go po prostu nie zrozumia艂e艣.

— Mnie si臋 wydawa艂o, 偶e m贸wi艂 ca艂kiem jasno, Arnie.

— To tylko dlatego, 偶e przyzwyczai艂e艣 si臋 s艂ucha膰 zawodowych polityk贸w i czyta膰 mi臋dzy wierszami. Obecny prezydent stawia sprawy jasno i je艣li o mnie chodzi, to mi si臋 to nawet podoba — sk艂ama艂 Arnie i by艂 za to na siebie w艣ciek艂y. — Tobie te偶 si臋 powinno spodoba膰, bo dzi臋ki temu masz 艂atwiejsz膮 prac臋. Nie musisz wr贸偶y膰 z fus贸w, wystarczy, 偶e b臋dziesz dok艂adnie notowa艂. Zgadzamy si臋, 偶e to nie jest polityk, a mimo to traktujesz go tak, jakby nim by艂. Po prostu s艂uchaj tego, co m贸wi, dobrze? — Albo sobie obejrzyj na ta艣mie, palancie. W tej chwili Arnie chodzi艂 po kraw臋dzi. Rozmowy na boku z pras膮 przypominaj膮 pieszczoty z nowym kotem. Nigdy nie wiadomo, kiedy zacznie drapa膰.

— Daj spok贸j, Arnie. Jeste艣 najbardziej lojalnym facetem, jakiego to miasto kiedykolwiek nosi艂o na swoich chodnikach. Cholera, cz艂owieku, gdyby艣 by艂 lekarzem, zapisa艂bym do ciebie ca艂膮 rodzin臋. Wszyscy to wiedz膮. Ale ten Ryan to beznadziejny przypadek. Najpierw ta heca w katedrze, potem to durne przem贸wienie z Gabinetu Owalnego. On si臋 tak nadaje na prezydenta, jak przewodnicz膮cy ko艂a rotarian z Pipid贸wki Dolnej.

— Aha. A kto decyduje, kto si臋 nadaje na prezydenta, a kto nie?

— W Nowym Jorku ja. — Dziennikarz u艣mia艂 si臋 ze swojego dowcipu. — Co do Chicago, zapytaj kogo innego.

— Mo偶e i tak, ale on jest prezydentem Stan贸w Zjednoczonych.

— Ed Kealty twierdzi, 偶e jest inaczej. I przynajmniej stary Ed zachowuje si臋 jak na prezydenta przysta艂o.

— Ed jest sko艅czony. Z艂o偶y艂 rezygnacj臋. Sekretarz Hanson dzwoni艂 do Rogera, a ten mi o tym powiedzia艂. Zreszt膮, do jasnej cholery, przecie偶 to ty o tym pisa艂e艣!

— Ale z jakiego powodu mia艂by...?

— A z jakiego powodu pcha艂 si臋 pod ka偶d膮 sp贸dniczk臋, jak膮 zobaczy艂? — No 艂adnie, pomy艣la艂 Arnie. Teraz mnie ju偶 zaczyna ponosi膰.

— Ed zawsze lata艂 za dupami, zw艂aszcza odk膮d przesta艂 pi膰. To mu przynajmniej nie przeszkadza艂o w wykonywaniu swoich obowi膮zk贸w.

— Wi臋c jak膮 pozycj臋 zajmie „NYT”?

— Przy艣l臋 ci kopi臋 wst臋pniaka, zanim p贸jdzie do dystrybucji — obieca艂 dziennikarz.

* * *

Nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂 sze艣膰 cyfr, patrz膮c w mrok za oknem. S艂o艅ce ju偶 zasz艂o, zbiera艂y si臋 chmury. Zanosi艂o si臋 na zimn膮, deszczow膮 noc, po kt贸rej przyjdzie poranek, kt贸ry... Albo i nie przyjdzie, kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰?

— Tak? — G艂os odezwa艂 si臋 w po艂owie pierwszego dzwonka.

— Badrajn. Dobrze by by艂o, 偶eby nast臋pny samolot by艂 wi臋kszy.

— Mamy tu Boeinga 737 w pogotowiu, ale potrzebuj臋 zgody na jego wys艂anie.

— Zajm臋 si臋 tym.

Kropl膮, kt贸ra przela艂a kielich by艂 dziennik telewizyjny. Jeszcze bardziej stonowany, ni偶 dot膮d, ani jednej wiadomo艣ci politycznej. Ani jednej! W kraju, w kt贸rym nierzadko prognoz臋 pogody opatrywano komentarzem politycznym! I w dodatku reporta偶 o meczecie, o starym szyickim meczecie, kt贸ry popad艂 w ruin臋. Reporter biada艂 nad tym, opowiadaj膮c jego d艂ug膮 i zaszczytn膮 histori臋, za to ca艂kowicie pomijaj膮c fakt, 偶e meczetu nie remontowano, bo by艂 kiedy艣 miejscem spotka艅 grupy oskar偶onej, zapewne s艂usznie, o przygotowywanie zamachu na Ukochanego Przyw贸dc臋. Je偶eli on, emigrant, o tym wiedzia艂, to znaczy, 偶e wiedzia艂o ka偶de dziecko. A ju偶 szczytem by艂 obrazek pi臋ciu mu艂艂贸w, stoj膮cych opodal meczetu. Nawet nie patrzyli w kamer臋, po prostu stali obok i wskazywali palcami na pot艂uczone niebieskie kafle, zapewne m贸wi膮c, jakich prac b臋dzie wymaga艂a restauracja 艣wi膮tyni. To byli ci sami mu艂艂owie, kt贸rych przywi贸z艂 jako zak艂adnik贸w. Na ekranie nie by艂o jednak wida膰 ani jednego uzbrojonego cz艂owieka. A przecie偶 Irakijczycy znali co najmniej dwie z tych twarzy i to bardzo dobrze. Kto艣 musia艂 dotrze膰 do telewizji, a dok艂adniej, do ludzi tam pracuj膮cych. Powiedzia艂 im pewnie, 偶e je艣li chc膮 uratowa膰 g艂ow臋 i prac臋, to czas zacz膮膰 si臋 ustawia膰 w nowej rzeczywisto艣ci. Czy te kilka kr贸tkich minut na antenie wystarcz膮, by pro艣ci ludzie rozpoznali twarze z ekranu i zrozumieli, co si臋 dzieje? Znalezienie odpowiedzi na te pytania mog艂o si臋 okaza膰 niebezpieczne.

Prostymi lud藕mi si臋 nie martwi艂. Przejmowa艂 si臋 majorami, pu艂kownikami i genera艂ami spoza listy. Nied艂ugo si臋 dowiedz膮. Paru mo偶e ju偶 wie. Teraz pewnie dzwoni膮, 偶eby si臋 dowiedzie膰, co jest grane. Niekt贸rym wystarcz膮 k艂amstwa. Inni zaczn膮 my艣le膰 i kontaktowa膰 si臋 z pozosta艂ymi. Przez nast臋pne dziesi臋膰, dwana艣cie godzin b臋d膮 podejmowa膰 trudne decyzje. To byli ludzie, kt贸rzy uto偶samiali si臋 z upad艂ym re偶imem. Tacy, kt贸rzy nie maj膮 dok膮d ucieka膰, bo nie przygotowali kryj贸wek, ani pieni臋dzy za granic膮, tacy, kt贸rzy musieli zosta膰. Ich powi膮zania ze starym re偶imem mog艂y oznacza膰 dla nich wyrok 艣mierci, a dla wielu oznacza艂y na pewno. Inni mogli mie膰 szans臋. 呕eby j膮 mie膰, b臋d膮 musieli zrobi膰 to, co robi膮 przest臋pcy na ca艂ym 艣wiecie — zaoferowa膰 grubsz膮 ryb臋 zamiast siebie. Zawsze tak by艂o. Dla pu艂kownik贸w takimi rybami byli genera艂owie.

I wreszcie genera艂owie zrozumieli.

— Boeing 737 czeka w pogotowiu. Wszyscy si臋 w nim zmie艣cicie. Mo偶e tu by膰 za p贸艂torej godziny — oznajmi艂 im.

— I nie zabijecie nas od razu w Teheranie? — zapyta艂 zast臋pca szefa sztabu armii irackiej.

— Wola艂by pan zgin膮膰 tu, na miejscu?

— A je艣li to pu艂apka?

— Zawsze istnieje ryzyko. Je偶eli tak b臋dzie, to te pi臋膰 gwiazd telewizji zginie. — Pewnie, 偶e nie. To musia艂by zrobi膰 kto艣 lojalny wobec ju偶 nie偶ywych genera艂贸w. Taki rodzaj lojalno艣ci w tym kraju po prostu nie wyst臋puje i o tym wszyscy wiedzieli. Samo wzi臋cie zak艂adnik贸w by艂o odruchem, kt贸ry teraz, po tej migawce w telewizji, nie mia艂 ju偶 偶adnego znaczenia. Kto艣, kto do tego dopu艣ci艂, przekre艣li艂 wag臋 tej polisy ubezpieczeniowej. Kto? Kto艣 z telewizji, czy raczej pu艂kownik, kt贸ry mia艂 ich pilnowa膰? No prosz臋, a to mia艂 by膰 zaufany oficer wywiadu, lojalny sunnita, syn cz艂onka kierownictwa partii Baas. To mo偶e wskazywa膰, 偶e i partia si臋 wali. Szybko si臋 to rozwija艂o. Mu艂艂owie pewnie si臋 nie kryli z charakterem ich wizyty. To ju偶 teraz bez znaczenia. Ich zabicie nic by nie zmieni艂o. Genera艂owie i tak zgin膮, a m臋cze艅ska 艣mier膰 ira艅skim duchownym nie przeszkadza — wi臋cej, stanowi integraln膮 cz臋艣膰 szyickiej tradycji.

Klamka zapad艂a. Genera艂owie wreszcie zdawali si臋 to rozumie膰. Do tej pory nic do nich nie dociera艂o. Nic dziwnego, dawno by ju偶 nie 偶yli, gdyby by艂o inaczej, bo ich Ukochany Przyw贸dca nie lubi艂 ludzi kompetentnych.

— Tak — powiedzia艂 w ko艅cu najstarszy z nich.

— Dzi臋kuj臋 — Badrajn podni贸s艂 s艂uchawk臋 i wcisn膮艂 klawisz REDIAL.

* * *

Rozmiary, kt贸re przybra艂 kryzys konstytucyjny, w jakim znalaz艂a si臋 obecnie Ameryka, nie by艂y oczywiste a偶 do wczoraj. Sprawa mo偶e si臋 wydawa膰 czysto techniczna, ale jej sedno na pewno nie jest drobnostk膮.
John Patrick Ryan jest na pewno cz艂owiekiem zdolnym, jednak to, czy posiada cechy predestynuj膮ce go do roli prezydenta Stan贸w Zjednoczonych, pozostaje ci膮gle spraw膮 nie rozstrzygni臋t膮. Jego pierwsze posuni臋cia raczej nie napawaj膮 optymizmem. S艂u偶ba w rz膮dzie to nie zaj臋cie dla amator贸w. Nasz kraj ju偶 nie raz odwo艂ywa艂 si臋 do takich ludzi w potrzebie, ale zawsze byli oni wtedy w mniejszo艣ci i mogli dorasta膰 do odpowiedzialnych stanowisk w naturalny spos贸b.

Do niedawna, trzeba to przyzna膰, pan Ryan we w艂a艣ciwy i odpowiedzialny spos贸b dokonywa艂 trudnej pracy stabilizacji rz膮du. Jego tymczasowa nominacja Daniela Murraya na stanowisko dyrektora FBI wydaje si臋 by膰 wy艣mienitym poci膮gni臋ciem, podobnie wyb贸r George'a Winstona na tymczasowo pe艂ni膮cego obowi膮zki sekretarza skarbu, zdaje si臋 odpowiedni, cho膰 pan Winston nie ma do艣wiadczenia w polityce. Scott Adler, wieloletni, bardzo utalentowany urz臋dnik s艂u偶by zagranicznej, zdaje si臋 by膰 najja艣niejszym punktem obecnej administracji...

Ryan przerwa艂 czytanie i omin膮艂 dwa akapity.

Wiceprezydent Edward Kealty, cho膰 mo偶e mie膰 wady, zna si臋 przynajmniej na rz膮dzeniu, a jego kompromisowe pogl膮dy na wiele najwa偶niejszych dla narodu spraw zapewniaj膮 stabilny kurs rz膮d贸w do czasu wybor贸w, kt贸re pozwol膮 wybra膰 now膮 administracj臋. Czy jednak jego twierdzenia s膮 prawdziwe?

— A kogo to obchodzi? — zapyta艂 Ryan, opuszczaj膮c kartk臋 z przefaksowanym tekstem jutrzejszego wst臋pniaka „New York Timesa”.

— Oni znaj膮 Eda, a ciebie nie — odpar艂 Arnie. Chcia艂 co艣 jeszcze doda膰, ale w tej samej chwili zadzwoni艂 telefon.

— Tak?

— Pan Foley do pana, panie prezydencie. M贸wi, 偶e to wa偶ne.

— Prosz臋 艂膮czy膰. Ed? Czekaj, dam ci臋 na g艂o艣nik. Arnie s艂ucha razem ze mn膮 — powiedzia艂, wciskaj膮c guzik g艂o艣nika i odk艂adaj膮c s艂uchawk臋.

— To ju偶 pewne. Iran wchodzi do gry. Mam dla ciebie materia艂 telewizyjny.

— Dawaj. — Jack wiedzia艂, co trzeba robi膰. W tym i wielu innych biurach sta艂y telewizory, pod艂膮czone do bezpiecznej sieci kablowej, 艂膮cz膮cej je z Pentagonem, Langley i wieloma innymi agentami rz膮du. Wyj膮艂 z szuflady pilota i w艂膮czy艂 telewizor. Materia艂 trwa艂 zaledwie pi臋tna艣cie sekund, a potem zosta艂 powt贸rzony i wreszcie zatrzymany na stopklatce.

— Co to za jedni? — zapyta艂 Jack.

Foley odczyta艂 nazwiska. Dwa by艂y Jackowi znajome.

— To wszystko doradcy Darjaeiego, 艣redni i najwy偶szy szczebel. S膮 w Bagdadzie i kto艣 postanowi艂 da膰 o tym zna膰 艣wiatu. Wiemy, 偶e genera艂owie wylatuj膮 z Bagdadu. A teraz pi臋ciu mu艂艂贸w omawia remont meczetu w pa艅stwowej telewizji.

— Mamy cokolwiek od ludzi stamt膮d?

— Nic a nic — przyzna艂 si臋 Ed. — Omawia艂em z szefem palc贸wki w Rijadzie spraw臋 wys艂ania tam kogo艣 na rozmow臋, ale to zajmie tyle czasu, 偶e w Iraku nie b臋dzie ju偶 z kim gada膰.

* * *

— O, ten ju偶 jaki艣 wi臋kszy — zauwa偶y艂 oficer na pok艂adzie AWACS-a. Odczyta艂 numery transpondera. — Panie pu艂kowniku — powiedzia艂 po prze艂膮czeniu si臋 na lini臋 dow贸dcy. — Mam na ekranie Boeinga 737 w locie czarterowym z Mehrabadu do Bagdadu, kurs dwa-dwa-zero, pr臋dko艣膰 siedem-dwa-zero kilometr贸w na godzin臋, pu艂ap 6.700 metr贸w. Palma melduje kodowan膮 艂膮czno艣膰 z Bagdadem na jego cz臋stotliwo艣ci.

Z ty艂u maszyny dow贸dca zmiany sprawdzi艂 odczyty na swoim ekranie, przestawi艂 swoje radio na odpowiedni膮 cz臋stotliwo艣膰 i wywo艂a艂 King Chalid.

* * *

Reszta przyby艂a razem. Powinni jeszcze troch臋 poczeka膰, pomy艣la艂 Badrajn.

Zabawnie by艂o teraz patrze膰 na tych pan贸w 偶ycia i 艣mierci. Jeszcze tydzie艅 temu wsz臋dzie by si臋 pchali, pewni swej w艂adzy i zajmowanego miejsca, z piersiami pokrytymi baretkami order贸w za bohatersk膮 s艂u偶b臋 tego czy innego rodzaju. To by艂o niesprawiedliwe. Wielu z nich rzeczywi艣cie prowadzi艂o 偶o艂nierzy do boju, jeden, czy paru nawet osobi艣cie zabi艂o jakiego艣 wroga. Ira艅czyka. Jednego z tych, kt贸rym dzi艣 zawierzyli, boj膮c si臋 w艂asnych rodak贸w. I stali teraz w ma艂ych grupkach, nie wierz膮c nawet w艂asnym gorylom. Zw艂aszcza im. Byli blisko i mieli bro艅, a gdyby ochronie mo偶na by艂o ufa膰, to nie wpakowaliby si臋 w t臋 kaba艂臋.

Nawet obawa o w艂asne 偶ycie nie mog艂a st艂umi膰 w Badrajnie rozbawienia na ich widok. Ca艂e doros艂e 偶ycie sp臋dzi艂 szykuj膮c taki w艂a艣nie moment. Od bardzo dawna marzy艂, 偶e kiedy艣 zobaczy takie sceny na lotnisku w Tel Awiwie, oficjeli porzucaj膮cych swoich ludzi na niepewny los, zmuszonych do ucieczki w wyniku jego... Nie by艂o w tej ironii losu nic zabawnego. Trzydzie艣ci lat walki i wszystko, co osi膮gn膮艂, to obalenie arabskiego pa艅stwa? Swojej ojczyzny w dodatku? A Izrael? Stoi, jak sta艂, i Ameryka nadal go popiera. Wszystko, czego dokona艂, to drobne przetasowanie nad Zatok膮 Persk膮.

Iraccy genera艂owie mieli przed sob膮 przynajmniej 偶ycie w luksusie i pieni膮dze. Przed nim nie rysowa艂a si臋 偶adna przysz艂o艣膰. Badrajn zakl膮艂 i opad艂 na oparcie fotela w chwili, gdy na pasie ukaza艂 si臋 jaki艣 ciemniejszy kszta艂t. Ochroniarz pilnuj膮cy drzwi z o偶ywieniem gestykulowa艂, pokazuj膮c go reszcie zebranych. Dwie minuty p贸藕niej Boeing 737 pokaza艂 si臋 ponownie. Nie trzeba go by艂o tankowa膰, wi臋c tylko w kierunku samolotu potoczy艂y si臋 schody na ci臋偶ar贸wce. Dotar艂y na miejsce, jeszcze zanim otworzono drzwi, i genera艂owie, ich 偶ony, dzieci, kochanki oraz ochroniarze wybiegli z poczekalni w zimn膮 m偶awk臋. Badrajn wyszed艂 ostatni, ale i tak musia艂 zaczeka膰. Irakijczycy st艂oczyli si臋 u do艂u schod贸w, zbijaj膮c si臋 w sk艂臋bion膮 mas臋 ludzk膮, i zapomnieli o wszelkiej godno艣ci, 艂okciami toruj膮c sobie drog臋 do maszyny. Na g贸rze wita艂 ich umundurowany steward, u艣miechaj膮cy si臋 sztucznie do ludzi, kt贸rych mia艂 wszelkie powody nienawidzi膰. Ali poczeka艂, a偶 t艂um si臋 przewali, a potem ruszy艂 w g贸r臋 schodami. Na pode艣cie przed drzwiami obr贸ci艂 si臋 i rozejrza艂. Nie dostrzeg艂 偶adnego powodu do paniki. 呕adnych ci臋偶ar贸wek z 偶o艂nierzami, nic. Jeszcze za godzin臋 te偶 by pewnie zd膮偶yli. W ko艅cu si臋 jednak pozbieraj膮, ale wtedy zastan膮 tylko pusty dworzec lotniczy. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i wszed艂 do samolotu. Steward zamkn膮艂 za nim drzwi.

Kapitan otrzyma艂 z wie偶y pozwolenie na ko艂owanie. Kontrolerzy wywo艂ywali samoloty, przekazywali informacje, a skoro nie rozkazano inaczej, po prostu robili swoje. Odprowadzali wzrokiem samolot, kt贸ry rozp臋dza艂 si臋 po pasie, a偶 wreszcie oderwa艂 si臋 od ziemi i odlecia艂 w mrok, kt贸ry w艂a艣nie zapada艂 nad ich krajem.

19
Recepty

— Dawno si臋 nie widzieli艣my, panie Clark.

— Owszem, panie Holtzman, dawno. — Siedzieli znowu w tej samej lo偶y, pod sam膮 艣cian膮 z ty艂u, tu偶 obok szafy graj膮cej. Restauracja „U Estebana” by艂a nadal mi艂ym miejscem na rodzinn膮 kolacj臋 przy Wisconsin Avenue i jak zwykle przy stolikach siedzia艂o sporo pedagog贸w z pobliskiego Uniwersytetu Georgetown. Clark pami臋ta艂 jednak, 偶e nie podawa艂 reporterowi nazwiska.

— A gdzie pa艅ski przyjaciel?

— Pracuje dzi艣 wieczorem. — Tak naprawd臋 Ding wyszed艂 wcze艣niej z pracy i pojecha艂 do Yorktown, zabra膰 Patsy na kolacj臋, ale to nie pismaka interes. I tak ju偶 wiedzia艂 za du偶o. — Czym mog臋 panu s艂u偶y膰?

— Jak pan by膰 mo偶e pami臋ta, zawarli艣my pewn膮 umow臋.

— Pami臋tam doskonale. R贸wnie偶 i to, 偶e mia艂a obowi膮zywa膰 pi臋膰 lat. Te pi臋膰 lat jeszcze nie min臋艂o.

— Czasy si臋 zmieniaj膮. — Holtzman otworzy艂 menu. Lubi艂 meksyka艅skie jedzenie, ale ostatnio meksyka艅skie jedzenie nie bardzo lubi艂o jego.

— Umowa to umowa. — Clark nie patrzy艂 w menu, ale na wprost, przez st贸艂. Wi臋kszo艣膰 ludzi mia艂a problemy z wytrzymaniem jego spojrzenia.

— I tak si臋 ju偶 wyda艂o. Katierina zar臋czy艂a si臋 z jakim艣 forsiastym paniczykiem z Winchester.

— Nie wiedzia艂em — przyzna艂 si臋 Clark. Zreszt膮 wcale go to nie obchodzi艂o.

— Nie spodziewa艂em si臋, 偶eby pan wiedzia艂. Nie jest pan ju偶 oficerem do zada艅 specjalnych. Nie t臋skno panu czasem za robot膮 w terenie?

— Je偶eli o tym chce pan rozmawia膰, to wie pan, 偶e nie mog臋...

— Tym bardziej 偶a艂uj臋. Cieszy si臋 pan znakomit膮 reputacj膮, a s艂uchy nios膮, 偶e pana m艂ody przyjaciel niewiele panu ust臋puje. A ten wasz japo艅ski numer... — z zachwytem ci膮gn膮艂 dziennikarz. — Bo to przecie偶 pan uratowa艂 premiera Kog臋.

Clark 偶a艂owa艂, 偶e nie jest bazyliszkiem.

— Sk膮d panu to przysz艂o do g艂owy?

— Rozmawia艂em z Kog膮 w czasie jego wizyty. M贸wi艂, 偶e zesp贸艂 by艂 dwuosobowy. Du偶y facet i ma艂y facet. Ten du偶y mia艂 niebieskie oczy, o intensywnym spojrzeniu, twarde, ale m贸wi艂 rozs膮dnie. Czy d艂ugo musia艂em kombinowa膰, 偶eby kogo艣 pod to podstawi膰? — Holtzman u艣miechn膮艂 si臋. — Ostatnim razem m贸wi艂 mi pan, 偶e by艂by ze mnie niez艂y szpieg. — Pojawi艂 si臋 kelner z dwoma piwami. — Pi艂 pan to ju偶 kiedy艣? Duma Marylandu, ma艂y lokalny browar na Wschodnim Wybrze偶u.

Gdy kelner odszed艂, Clark pochyli艂 si臋 nad sto艂em.

— S艂uchaj pan, szanuj臋 pana zdolno艣ci, a zw艂aszcza to, 偶e kiedy si臋 ostatnim razem umawiali艣my, dotrzyma艂 pan s艂owa, ale chcia艂bym, 偶eby pan pami臋ta艂, 偶e kiedy idziemy w teren, nasze 偶ycie zale偶y od...

— Nigdy nie ujawni臋 waszych nazwisk. Takich rzeczy si臋 nie robi. Z trzech powod贸w. Bo to nie w porz膮dku, bo to wbrew prawu, a przede wszystkim, bo komu艣 takiemu jak pan nie op艂aca si臋 stawa膰 na odcisk. — Holtzman zamoczy艂 wargi w kuflu. — Kt贸rego艣 pi臋knego dnia bardzo ch臋tnie napisz臋 o panu ksi膮偶k臋. Je偶eli cho膰 po艂owa tych historii, kt贸re o panu s艂ysza艂em jest prawdziwa, to...

— Dobra, zr贸b pan z tego film. Tylko w roli g艂贸wnej ma wyst臋powa膰 Val Kilmer.

— E, nie — Holtzman pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Za 艂adny ch艂opczyk. Nick Cage ma lepsze spojrzenie. Ale nie o tym chcia艂em rozmawia膰... — Przerwa艂 na chwil臋. — To Ryan wyci膮gn膮艂 stamt膮d jej ojca, tylko dalej nie wiem jak. Pan wydosta艂 z pla偶y Katierin臋 i jej matk臋, zawi贸z艂 j膮 pan na okr臋t podwodny. Nie wiem kt贸ry, ale na pewno jeden z naszych. Ale ja nie o tym...

— To w ko艅cu o czym?

— Ryan, tak jak pan, to typ cichego bohatera. — Holtzman ucieszy艂 si臋 widz膮c zaskoczenie w oczach Clarka. — Podoba mi si臋 ten facet. Chcia艂bym mu pom贸c.

— Dlaczego? — zapyta艂 Clark, zastanawiaj膮c si臋, czy mo偶na mu ufa膰.

— Moja 偶ona, Libby, zbiera艂a materia艂y na Kealty'ego. Za wcze艣nie to opublikowa艂a i teraz temat jest spalony. To skurwysyn, nawet jak na kryteria Waszyngtonu. Nie wszyscy w bran偶y podzielaj膮 ten pogl膮d, ale Libby rozmawia艂a z kilkoma jego ofiarami. Kiedy艣 facetowi takie rzeczy mog艂y uchodzi膰 na sucho, zw艂aszcza takiemu, kt贸ry prowadzi „poprawn膮” polityk臋. Teraz ju偶 nie, a w ka偶dym razie nie powinno mu si臋 to udawa膰. Co do Ryana, te偶 nie do ko艅ca jestem przekonany, czy to aby najlepszy kandydat na prezydenta, ale przynajmniej jest uczciwy. Jak m贸wi艂 Roger Durling, to dobry cz艂owiek na niepogod臋. Chcia艂bym ten pogl膮d sprzeda膰 moim wydawcom.

— W jaki spos贸b?

— Chc臋 napisa膰 artyku艂 o tym, jak zrobi艂 co艣 wa偶nego dla kraju. Co艣 na tyle dawno, 偶e ju偶 nie 艣mierdzi, a na tyle niedawno, 偶e ludzie jeszcze pami臋taj膮 o sprawie. Jezu, Clark! Przecie偶 ten facet uratowa艂 Rosj臋! Zapobieg艂 wewn臋trznym rozgrywkom, kt贸re mog艂y przed艂u偶y膰 zimn膮 wojn臋 o co najmniej dekad臋. To jest cholerna zas艂uga, a nikt nie ma o tym zielonego poj臋cia, bo Ryan nigdy nikomu nawet nie pisn膮艂 s艂贸wkiem. Oczywi艣cie, wyra藕nie napiszemy, 偶e to nie Ryan pu艣ci艂 t臋 wiadomo艣膰. Mo偶emy nawet z tym p贸j艣膰 do niego przed puszczeniem materia艂u do druku i doskonale wiesz, co nam odpowie...

— 呕eby tego nie drukowa膰 — zgodzi艂 si臋 Clark. Z kim rozmawia艂 Holtzman? Sk膮d ma te wiadomo艣ci? S臋dzia Arthur Moore? Bob Ritter? Czy oni by to pu艣cili? Normalnie pewnie by go pogonili do diab艂a, ale teraz? Teraz nie by艂 pewien. Wystarczy wznie艣膰 si臋 na odpowiednio wysoki szczebel i ludzie zaczynaj膮 uwa偶a膰 rozpowiadanie tajemnic za wy偶sz膮 form臋 s艂u偶by krajowi.

— Ale偶 to jest zbyt dobra historia, by jej nie opublikowa膰. Ca艂e lata zbiera艂em do tego materia艂. Opinia publiczna ma prawo wiedzie膰, jaki cz艂owiek siedzi w Gabinecie Owalnym, zw艂aszcza je艣li to w艂a艣ciwy cz艂owiek na w艂a艣ciwym miejscu. — Holtzman nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy rabina przekonaliby o zaletach szynki.

— Bob, nie wiesz nawet po艂owy — powiedzia艂 Clark, zanim ugryz艂 si臋 w j臋zyk. To by艂a g艂臋boka woda, a on pr贸bowa艂 w niej p艂ywa膰 w pasie z ci臋偶arkami. A zreszt膮... — Dobra, powiedz mi co ju偶 wiesz na temat Jacka.

* * *

Zgodzono si臋 na to, 偶e u偶yj膮 tego samego samolotu i, ku uldze obu stron, nie pozostan膮 w Iranie ani minuty d艂u偶ej, ni偶 to konieczne. Problem w tym, 偶e 737 nie mia艂 takiego zasi臋gu, jak znacznie mniejszy Gulfstream, ale postanowiono, 偶e zatankuj膮 w Jemenie. Irakijczycy nawet nie zeszli na ziemi臋 w Mehrabadzie, ale gdy podjecha艂y schodki, Badrajn wysiad艂, bez s艂owa nawet podzi臋kowania ze strony tych, kt贸rym uratowa艂 偶ycie. Samoch贸d ju偶 czeka艂. Nie obejrza艂 si臋. Genera艂owie byli dla niego przesz艂o艣ci膮, tak jak on dla nich.

Samoch贸d zawi贸z艂 go do miasta. Opr贸cz niego w samochodzie by艂 tylko kierowca, kt贸remu nie 艣pieszy艂o si臋 zanadto. Ruch nie by艂 bardzo intensywny o tej porze i czterdzie艣ci minut p贸藕niej samoch贸d zatrzyma艂 si臋 przed dwupi臋trowym budynkiem. Wok贸艂 wida膰 by艂o wartownik贸w. A wi臋c, pomy艣la艂 Badrajn, teraz mieszka w Teheranie? Wysiad艂 z samochodu. Umundurowany stra偶nik por贸wna艂 jego zdj臋cie z twarz膮 i gestem zaprosi艂 go do drzwi. Wewn膮trz kolejny wartownik, tym razem kapitan, s膮dz膮c z trzech guz贸w na naramienniku, grzecznie go zrewidowa艂. Poszli na g贸r臋, do sali konferencyjnej. By艂a trzecia w nocy czasu miejscowego.

Darjaei siedzia艂 w wygodnym fotelu, czytaj膮c jakie艣 papiery, spi臋te w rogu spinaczem. O dziwo, dokument a nie Koran. Zreszt膮, ten ostatni studiuje ju偶 tak d艂ugo, 偶e chyba zd膮偶y艂 si臋 go nauczy膰 na pami臋膰.

— Pok贸j z tob膮, wasza 艣wi膮tobliwo艣膰 — powita艂 go Ali.

— I z tob膮 pok贸j — odpowiedzia艂 Darjaei. Nie by艂a to odpowied藕 machinalna, kt贸rej spodziewa艂 si臋 Ali. Stary cz艂owiek podni贸s艂 si臋 z fotela i podszed艂 do go艣cia z szeroko roz艂o偶onymi ramionami. Jego twarz by艂a o wiele bardziej rozlu藕niona, ni偶 oczekiwa艂. Na pewno by艂 zm臋czony, to by艂 dla niego d艂ugi i ci臋偶ki dzie艅, w dodatku nie pierwszy, ale wydarzenia ostatnich dni wyra藕nie dodawa艂y mu si艂. — Wszystko w porz膮dku? — zapyta艂 troskliwie, wskazuj膮c krzes艂o.

Ali westchn膮艂, zanim usiad艂.

— Teraz ju偶 wszystko w porz膮dku. Ale tam, w Bagdadzie, zastanawia艂em si臋, jak d艂ugo jeszcze uda mi si臋 zachowa膰 kontrol臋 nad sytuacj膮.

— Niezgoda rujnuje. Moi przyjaciele m贸wili mi, 偶e stary meczet wymaga remontu.

Badrajn m贸g艂 o tym nie wiedzie膰 — i nie wiedzia艂 — ale to dlatego, 偶e ju偶 od bardzo dawna nie ogl膮da艂 偶adnego meczetu od 艣rodka, co jak przypuszcza艂, nie zyska mu zbyt wiele sympatii ze strony Darjaeiego.

— Wiele trzeba b臋dzie zrobi膰 — odpowiedzia艂 ostro偶nie.

— O, tak, wiele. — Darjaei wr贸ci艂 na sw贸j fotel, odk艂adaj膮c na bok papiery. — Twoja pomoc by艂a bardzo cenna. Czy napotka艂e艣 wielkie trudno艣ci?

Badrajn pokr臋ci艂 g艂ow膮.

— Nie, naprawd臋 偶adnych. Propozycja by艂a bardzo wspania艂omy艣lna, a genera艂owie nie mieli innego wyj艣cia. Czy oni zostan膮...? — pozwoli艂 sobie zapyta膰, ale nie mia艂 odwagi doko艅czy膰.

— Nie. Niech odejd膮 w pokoju.

To go zaskoczy艂o, ale zachowa艂 pokerow膮 twarz. Darjaei nie mia艂 偶adnego powodu, by oszcz臋dzi膰 tych ludzi. Wszyscy uratowani oficerowie iraccy kierowali wojn膮 z Iranem i odpowiadali za 艣mier膰 i kalectwo dziesi膮tk贸w tysi臋cy. Ta rana wci膮偶 by艂a 艣wie偶a. Utrata tych tysi臋cy m艂odych ludzi by艂a jednym z powod贸w, dla kt贸rych Iran wci膮偶 nie odgrywa艂 na 艣wiecie takiej roli, do kt贸rej go predestynowa艂y warunki naturalne. Ale to si臋 wkr贸tce zmieni, prawda?

— Czy mog臋 spyta膰, co b臋dzie dalej?

— Irak tak d艂ugo cierpia艂, odseparowany od prawdziwej wiary, b艂膮dz膮cy w ciemno艣ci.

— I duszony przez embargo — doda艂 Badrajn, ciekawy jak膮 reakcj臋 wywo艂a ta uwaga.

— Czas ju偶 na po艂o偶enie mu kresu — zgodzi艂 si臋 Darjaei.

Co艣, co Ali zobaczy艂 w jego oczach, by艂o dla niego nagrod膮 za zadanie tego pytania. To by艂o jasne. Troch臋 myd艂a w oczy Zachodowi, by zni贸s艂 sankcje. 呕ywno艣膰 zaleje kraj i ludno艣膰 pokocha now膮 w艂adz臋. No i Allacha. Darjaei by艂 jednym z tych, kt贸rzy wierzyli, 偶e ich polityk膮 kieruje Allach. Badrajn ju偶 dawno wyzby艂 si臋 tych mrzonek.

— Z Ameryk膮 b臋dzie problem. I z innymi, nieco bli偶ej.

— Rozwa偶amy te zagadnienia.

To mia艂o sens. Pewnie od lat obmy艣la艂 ten ruch i w chwili takiej, jak ta, musia艂 si臋 czu膰 niepokonany. Darjaei zawsze uwa偶a艂, 偶e Allach stoi po jego stronie, czy raczej u jego boku. Mo偶e i tak by艂o, ale tu chodzi nie tylko o to. Tak musia艂o by膰, gdy si臋 bardzo pragnie sukcesu. Najlepsze rezultaty przynosz膮 cuda poprzedzone d艂ugimi przygotowaniami. A mo偶e sprawdzi膰, czy da艂oby si臋 wzi膮膰 udzia艂 w kolejnym cudzie?

— Przygl膮da艂em si臋 temu nowemu przyw贸dcy ameryka艅skiemu.

— Tak? — Oczy Darjaeiego skupi艂y si臋 na rozm贸wcy.

— To nie by艂o trudne, w dzisiejszych czasach zbieranie wiadomo艣ci to fraszka. Ameryka艅skie 艣rodki masowego przekazu publikuj膮 tyle materia艂u, 偶e wystarczy tylko posk艂ada膰 to do kupy. W tej chwili kilku moich ludzi przygotowuje dok艂adne dossier. — Badrajn stara艂 si臋 m贸wi膰 spokojnym g艂osem. Brzmia艂a w nim nie twardo艣膰, tylko potworne zm臋czenie. — To zastanawiaj膮ce, jak podatni s膮 teraz na ciosy.

— Doprawdy? Opowiedz mi wi臋cej.

— W tej chwili kluczem do Ameryki jest ten Ryan. Czy偶 to nie oczywiste?

* * *

— Kluczem do zmian w Ameryce jest zwo艂anie konstytuanty — powiedzia艂 wreszcie po d艂ugich dniach namys艂u Ernie Brown. Pete Holbrook zmienia艂 pilotem slajdy. Zu偶y艂 trzy rolki filmu na ruiny Kapitolu i jeszcze kilka na okoliczne budynki w rodzaju Bia艂ego Domu, kt贸rego, udaj膮c turyst臋, nie m贸g艂 przecie偶 pomin膮膰. Zakl膮艂 widz膮c, 偶e jeden ze slajd贸w zosta艂 w艂o偶ony do magazynka do g贸ry nogami. Brown tak d艂ugo si臋 namy艣la艂, a do tak oczywistego wniosku doszed艂.

— Dawno ju偶 to m贸wi艂em — powiedzia艂, wyci膮gaj膮c magazynek z rzutnika. — Tylko jak chcesz...?

— Ich do tego zmusi膰? To proste. Jak nie b臋dzie prezydenta i konstytucja nie m贸wi nic o tym, sk膮d go wzi膮膰, to co艣 si臋 musi ruszy膰, nie?

— Zabi膰 prezydenta, powiadasz? — ironicznie zapyta艂 Pete. — Faktycznie, drobnostka. A kt贸rego, je艣li wolno zapyta膰?

To by艂 rzeczywi艣cie problem. Nie trzeba by膰 konstruktorem rakiet, 偶eby si臋 domy艣li膰, 偶e je偶eli zabij膮 Ryana, to Kealty go zast膮pi. Je艣li zabij膮 Kealty'ego, to Ryanowi w to graj. Trudna sprawa. Obaj pami臋tali 艣rodki bezpiecze艅stwa, widziane podczas wizyty w Bia艂ym Domu. Kt贸regokolwiek zabij膮, esesmani[6] natychmiast otocz膮 drugiego takim murem, 偶e potrzeba by bomby atomowej, 偶eby doko艅czy膰 dzie艂a. A oni nie mieli takich zabawek. Woleli klasyczn膮 ameryka艅sk膮 bro艅 — karabin. Z tym te偶 k艂opot. Po艂udniowy Trawnik przed Bia艂ym Domem by艂 g臋sto obsadzony drzewami i przegrodzony bardzo sprytnie zakamuflowanymi w艣r贸d drzew skarpami. Widok na Bia艂y Dom by艂 tylko od strony fontanny. Okoliczne budynki nale偶膮 do agend rz膮du federalnego i na dachach pewnie roi si臋 od ludzi z lornetkami i broni膮. O tak, esesmani byli dobrzy w odgradzaniu narodu od ich prezydenta, s艂ugi ludu, kt贸rego goryle wyra藕nie nie ufali ludowi. Bo przecie偶 gdyby w tym domu mieszka艂 naprawd臋 kto艣 z ludu, a nie z kasty rz膮dz膮cej, to te wszystkie zabezpieczenia by艂yby niepotrzebne. Teddy Roosevelt nie potrzebowa艂 esesman贸w, drzwi do Bia艂ego Domu by艂y zawsze otwarte i jego gospodarz sam wychodzi艂 do ludzi, u艣cisn膮膰 im r臋k臋. Nie ma mowy, 偶eby teraz zn贸w co艣 takiego si臋 zdarzy艂o.

— Obu naraz. Ryan b臋dzie trudniejszym celem, nie? Siedzi tam, gdzie jest najlepsza obrona. Kealty porusza si臋 po mie艣cie, gada z tymi wypierdkami z gazet i tak dalej, wi臋c nie jest tak 艣ci艣le chroniony. — Wyj膮艂 z kieszeni telefon kom贸rkowy. — 艁atwo to b臋dzie skoordynowa膰.

— M贸w dalej.

— Trzeba b臋dzie rozpozna膰 jego rozk艂ad dnia i wybra膰 odpowiedni moment.

— Drogo nas to wyniesie — zauwa偶y艂 Holbrook, zmieniaj膮c kolejny slajd. Przedstawia艂 on widok fotografowany codziennie przez tysi膮ce ludzi: z male艅kiego okna na samym szczycie Pomnika Waszyngtona, w d贸艂 na Bia艂y Dom. Ernie Brown te偶 zrobi艂 to zdj臋cie, a potem zam贸wi艂 u fotografa powi臋kszenie du偶ego formatu. Przygl膮da艂 mu si臋 godzinami. Kupi艂 map臋 i sprawdzi艂 na niej skal臋, a potem robi艂 wst臋pne przymiarki.

— Najwi臋ksze koszty to cena betoniarki i wynaj臋cie miejsca niezbyt daleko od centrum.

— Co?

— Wiem gdzie, Pete. I wiem jak. Teraz to ju偶 tylko kwestia wyboru terminu.

* * *

Do rana nie doci膮gnie, uzna艂 Moudi. Jej oczy by艂y szeroko otwarte, ale nikt nie wiedzia艂, czy cokolwiek widzia艂a. Widywa艂 ju偶 kiedy艣 ludzi w tym stanie, g艂贸wnie chorych na raka i zawsze by艂 to zwiastun bliskiej 艣mierci. Za ma艂o zna艂 si臋 na neurochirurgii, by do ko艅ca zrozumie膰 przyczyny. Mo偶e to prze艂adowanie synaps, kt贸rymi w臋drowa艂y impulsy elektrochemiczne, a mo偶e ustanie jakiej艣 funkcji m贸zgu. Organizm ju偶 zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e walka jest przegrana i po prostu wy艂膮cza艂 sygna艂 alarmowy — b贸l. A mo偶e to tylko jego wyobra藕nia? Mo偶e uszkodzenia cia艂a by艂y zbyt rozleg艂e, by na cokolwiek reagowa艂a. Krwotoki do wn臋trza ga艂ek o艣lepi艂y j膮. 呕y艂y by艂y ju偶 tak zniszczone, 偶e kropl贸wka wypad艂a i teraz otw贸r po igle by艂 jeszcze jednym miejscem, przez kt贸re ucieka艂a krew. Tylko kropl贸wka z morfin膮, kt贸rej kateter przyklejony by艂 plastrem, pozosta艂a na miejscu. Serce z coraz wi臋kszym trudem pompowa艂o resztk臋 krwi, kt贸ra jeszcze w niej zosta艂a.

Siostra Jeanne Baptiste wydawa艂a jakie艣 odg艂osy, czasem g艂o艣niejsze pomruki, kt贸re trudno by艂o rozpozna膰, gdy偶 przez kombinezon ledwie je by艂o s艂ycha膰, ale w swojej regularno艣ci przypomina艂y mu one modlitwy. I mo偶e rzeczywi艣cie nimi by艂y. Wprawdzie utraci艂a poczytalno艣膰, ale by膰 mo偶e umys艂, nawyk艂y do dyscypliny d艂ugich godzin modlitwy, wr贸ci艂 do nich, nie mog膮c znale藕膰 sobie innego zaj臋cia. Nagle zakrztusi艂a si臋, a po chwili us艂ysza艂 jakie艣 g艂o艣niejsze pomruki. Nachyli艂 si臋 i s艂ucha艂.

— ...m贸dl si臋 za nami grzesznymi, teraz i w godzin臋...

— Nie walcz ju偶, siostro — powiedzia艂 do niej Moudi. — To ju偶 tw贸j czas. Ju偶 nie walcz.

Oczy poruszy艂y si臋. Wprawdzie nic nie widzia艂y, ale mechaniczny nawyk pod膮偶ania ga艂ek ocznych za 藕r贸d艂em g艂osu pozosta艂.

— Doktor Moudi? Jest pan tu? — us艂ysza艂 powolne, troch臋 niewyra藕ne, ale przecie偶 zrozumia艂e s艂owa.

— Tak, siostro. Jestem tu. — Odruchowo uj膮艂 jej d艂o艅. Bo偶e, czy偶by ona by艂a przytomna?

— Dzi臋kuj臋 za pomoc... B臋d臋 si臋... modli艂a za pana.

B臋dzie. Wiedzia艂 o tym. Raz jeszcze poklepa艂 jej d艂o艅, a potem si臋gn膮艂 do zaworu kropl贸wki z morfin膮 i odkr臋ci艂 go do ko艅ca. Dosy膰 tego. I tak ju偶 nie mo偶na przez ni膮 przepu艣ci膰 wi臋cej krwi, by zakazi膰 j膮 wirusami. Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Obaj sanitariusze siedzieli w rogu, zadowoleni z tego, 偶e doktor sam si臋 zajmuje pacjentk膮. Podszed艂 do nich.

— Zawo艂aj dyrektora. No, ruszaj si臋.

— Tak jest. — Sanitariuszowi nie trzeba by艂o dwa razy powtarza膰. By艂 szcz臋艣liwy, 偶e cho膰 na chwil臋 mo偶e si臋 wyrwa膰 z tego piek艂a.

Moudi odczeka艂 dziesi臋膰 sekund od wyj艣cia pierwszego sanitariusza.

— Przynie艣 艣wie偶e r臋kawice — powiedzia艂, podnosz膮c r臋ce. Sanitariusz wyszed艂. Moudi mia艂 najwy偶ej minut臋.

Na nerce z boku le偶a艂o wszystko, czego potrzebowa艂. Wyj膮艂 z opakowania dwudziestocentymetrow膮 strzykawk臋, za艂o偶y艂 na ni膮 ig艂臋 i wbi艂 w butelk臋 z morfin膮. Odci膮gn膮艂 t艂ok, w ko艅cu nape艂niaj膮c strzykawk臋 ca艂kowicie. Wr贸ci艂 do pacjentki, podni贸s艂 plastikow膮 p艂acht臋 i poszuka艂 odpowiedniego miejsca. Tu. Z ty艂u lewej r臋ki by艂a jeszcze nie ca艂kiem rozlana 偶y艂a. Wbi艂 w ni膮 ig艂臋 i wcisn膮艂 t艂oczek strzykawki a偶 do dna.

— 艢pij, siostro — powiedzia艂, odchodz膮c. Nie sprawdza艂, czy zareagowa艂a na te s艂owa. Szybko wyrzuci艂 strzykawk臋 do pojemnika na „gor膮ce” odpady. Ledwie opad艂a pokrywa pojemnika, gdy do sali wr贸ci艂 sanitariusz wys艂any po r臋kawiczki.

— Prosz臋.

Moudi kiwn膮艂 g艂ow膮 i 艣ci膮gn膮艂 wierzchnie r臋kawiczki lateksowe, za艂o偶one na r臋kawice kombinezonu. Wr贸ci艂 do 艂贸偶ka i popatrzy艂 jak niegdy艣 niebieskie oczy zakonnicy zamykaj膮 si臋 po raz ostatni. Ekran EKG pokazywa艂 znaczne przy艣pieszenie akcji serca, linie na wykresie by艂y nieregularne, o znacznie ni偶szej amplitudzie ni偶 powinny. To ju偶 tylko kwestia czasu. Teraz pewnie modli艂a si臋 we 艣nie. Wreszcie by艂 pewien, 偶e nie czu艂a b贸lu. Nawet w tak os艂abionym uk艂adzie krwiono艣nym dawka morfiny wielokrotnie przekraczaj膮ca 艣mierteln膮 musia艂a ju偶 dociera膰 do m贸zgu, moleku艂y narkotyku blokuj膮 receptory i uwalniaj膮 dopamin臋, kt贸ra m贸wi organizmowi, 偶e to ju偶 koniec.

Jej klatka piersiowa wznosi艂a si臋 w p艂ytkim, ale kosztuj膮cym j膮 wiele energii oddechu. W pewnej chwili oddech zatrzyma艂 si臋, jak przy czkawce, ale po chwili powr贸ci艂. By艂 teraz nieregularny i przez to dop艂yw tlenu do krwi zosta艂 znacznie ograniczony. Akcja serca jeszcze przy艣pieszy艂a. I wtedy oddech usta艂. Serce nie zatrzyma艂o si臋 od razu. Musia艂o by膰 bardzo mocne, waleczne, ze smutkiem pomy艣la艂 lekarz, podziwiaj膮c ten up贸r ze strony g艂贸wnego organu martwego przecie偶 ju偶 cia艂a. Wiedzia艂, 偶e to ju偶 nied艂ugo. Wkr贸tce i ekran EKG zamar艂, prosta linia wywo艂a艂a sygna艂 alarmowy. Nikt i tak nie mia艂 zamiaru przeprowadza膰 reanimacji, wi臋c Moudi si臋gn膮艂 do aparatu i wy艂膮czy艂 go. Zauwa偶y艂 grymas ulgi na twarzach sanitariuszy.

— Ju偶? — zapyta艂 dyrektor, wchodz膮c do sali i widz膮c p艂ask膮 lini臋 na EKG.

— Serce. Wewn臋trzny krwotok. — Nic wi臋cej nie musia艂 m贸wi膰.

— Widz臋. A wi臋c jeste艣my gotowi?

— Zgadza si臋.

Dyrektor machn膮艂 do sanitariuszy, kt贸rym pozosta艂o jeszcze jedno zadanie do wykonania. Jeden z nich podwin膮艂 plastikow膮 p艂acht臋, na kt贸rej le偶a艂a, by nic nie skapn臋艂o na pod艂og臋. Inny od艂膮czy艂 ostatni膮 kropl贸wk臋 i elektrody EKG. Szybko si臋 z tym uwin臋li, i kiedy ich by艂a pacjentka zosta艂a ju偶 zawini臋ta w plastik, jak po艂贸wka 偶ywca w rze藕ni, zwolnili hamulce na k贸艂kach 艂贸偶ka i wytoczyli je poza sal臋. Potem mieli wr贸ci膰 i gruntownie zdezynfekowa膰 sal臋. Nikt po nich nie b臋dzie musia艂 sprawdza膰. Dosy膰 si臋 napatrzyli, by dopilnowa膰, 偶eby nic nie prze偶y艂o na pod艂odze, 艣cianach i suficie.

Moudi i dyrektor szli za 艂贸偶kiem do kostnicy, kt贸ra r贸wnie偶 mie艣ci艂a si臋 w zamkni臋tej cz臋艣ci o艣rodka. Na 艣rodku pomieszczenia sta艂y dwa sto艂y sekcyjne z wypolerowanej stali nierdzewnej. Dojechali 艂贸偶kiem do sto艂u, ods艂onili cia艂o i przetoczyli na st贸艂, k艂ad膮c twarz膮 w d贸艂. Lekarze zak艂adali w rogu fartuchy sekcyjne na kombinezony. By艂o to w艂a艣ciwie bardziej kwesti膮 nawyku ni偶 potrzeby. W por贸wnaniu z kombinezonem fartuch by艂 偶adnym zabezpieczeniem, a po sekcji i tak jeden i drugi p贸jdzie do spalenia. Sanitariusze z艂o偶yli p艂acht臋 i zlali z niej do pojemnika oko艂o p贸艂 litra krwi. P艂achta pow臋drowa艂a do pojemnika na „gor膮ce” odpady, kt贸ry natychmiast wyniesiono do spalenia. Wszystkie czynno艣ci wykonywali w nerwowym po艣piechu, ale wygl膮da艂o na to, 偶e nie uronili nigdzie ani kropli.

— Bardzo dobrze — pochwali艂 dyrektor i nacisn膮艂 przycisk, podnosz膮c koniec sto艂u, na kt贸rym le偶a艂y jej nogi. Z nawyku przycisn膮艂 palcem t臋tnice szyjne, najpierw lew膮, potem praw膮, upewniaj膮c si臋, 偶e pacjentka na pewno nie 偶yje. Kiedy st贸艂 nachyli艂 si臋 pod k膮tem oko艂o dwudziestu stopni, wzi膮艂 z tacy du偶y skalpel sekcyjny i przeci膮艂 obie t臋tnice, razem z okolicznymi 偶y艂ami. Krew, kt贸ra nap艂yn臋艂a pod wp艂ywem si艂y ci臋偶ko艣ci, chlusn臋艂a na wkl臋s艂y blat, a stamt膮d kanalikami do pojemnika podwieszonego na ko艅cu sto艂u. W ci膮gu kilku minut sp艂yn臋艂o do niego, wed艂ug skali na pojemniku, nieca艂e cztery litry krwi. Cia艂o bardzo szybko zmienia艂o barw臋. Jeszcze chwil臋 przedtem by艂o ca艂e pokryte czerwonymi i fioletowymi plamami, a teraz blad艂o w oczach. Technik laboratoryjny zabra艂 pojemnik z krwi膮 i ostro偶nie umie艣ci艂 go na specjalnym w贸zku. Nikt nie chcia艂 czego艣 takiego nosi膰, nawet tylko za 艣cian臋, gdzie mie艣ci艂o si臋 laboratorium.

— Jeszcze nigdy nie robi艂em sekcji choremu na ebola — zwierzy艂 si臋 dyrektor. Zreszt膮 to w艂a艣ciwie nie by艂a sekcja. Przyczyna 艣mierci by艂a oczywista, a spos贸b, w jaki dyrektor j膮 wykrwawi艂, zdradza艂, 偶e ma do niej r贸wnie wiele uczu膰 ludzkich, co do jagni臋cia zarzynanego podczas Ramadanu.

Nadal jednak zachowywa艂 daleko posuni臋t膮 ostro偶no艣膰. W takim przypadku w polu operacyjnym mog艂a by膰 tylko jedna para r膮k, bo konsekwencje przypadkowego zranienia by艂yby straszliwe. Moudi patrzy艂 z boku, jak dyrektor wykonuje zamaszyste, brutalnie skuteczne ci臋cia i stalowymi hakami podnosi sk贸r臋 wraz z przeci臋tymi mi臋艣niami na plecach, tak jak si臋 otwiera klapk臋 w plecach m贸wi膮cej lalki, by jej wymieni膰 baterie. Moudi przej膮艂 haki, ca艂y czas 艣ledz膮c wzrokiem r臋k臋 dyrektora ze skalpelem. Po minucie dyrektor ods艂oni艂 lew膮 nerk臋. Zaczekali na powr贸t sanitariuszy. Jeden z nich ustawi艂 na stole stalow膮 tac臋, a dyrektor odci膮艂 nerk臋 i zacz膮艂 j膮 przek艂ada膰 na ni膮. Widok by艂 przera偶aj膮cy. Efektem choroby wywo艂ywanej wirusem ebola by艂 rozk艂ad, a w艂a艣ciwie rozpad, tkanek. Nerka by艂a na wp贸艂 p艂ynna, a kiedy dyrektor po odci臋ciu 偶y艂 i przewod贸w moczowych zacz膮艂 j膮 wyci膮ga膰, p臋k艂a na dwie cz臋艣ci i rozla艂a si臋 jak jaki艣 przera偶aj膮cy czerwonobr膮zowy pudding. Dyrektor zakl膮艂 pod nosem, rozdra偶niony swoja nieostro偶no艣ci膮. Przecie偶 powinien si臋 tego spodziewa膰, a jednak zapomnia艂.

— Straszne, co ten wirus robi z tkankami, prawda?

— Z w膮trob膮 b臋dzie to samo, a 艣ledziona...

— Tak, wiem. Twarda jak ceg艂a. Uwa偶aj na r臋ce, Moudi — przypomnia艂. Wzi膮艂 z tacy przyrz膮d wygl膮daj膮cy jak chochla i zacz膮艂 wybiera膰 szcz膮tki nerki z jamy cia艂a. Kiedy sko艅czy艂, sanitariusz zabra艂 tac臋 i zani贸s艂 j膮 do laboratorium. Nauczony do艣wiadczeniem dyrektor obchodzi艂 si臋 z praw膮 znacznie ostro偶niej. Po odci臋ciu 偶y艂, na pro艣b臋 dyrektora obaj lekarze wzi臋li j膮 w r臋ce i uda艂o im si臋 wyj膮膰 j膮 ca艂膮. P臋k艂a dopiero na tacy, zalewaj膮c j膮. Przynajmniej dobrze, 偶e by艂a za mi臋kka, by uszkodzi膰 podw贸jne r臋kawice. Co nie znaczy, 偶e si臋 tego przy ka偶dym ruchu nie obawiali.

— Chod藕 tu kt贸ry! — zawo艂a艂 dyrektor na sanitariuszy. — Obr贸膰cie j膮.

Sanitariusze podeszli, jeden wzi膮艂 cia艂o za ramiona, drugi za kolana i, jak najszybciej zdo艂ali, obr贸cili cia艂o na plecy. Krew i szcz膮tki tkanek rozprysn臋艂y si臋 przy tym i zabrudzi艂y ich kombinezony. Sanitariusze odskoczyli, jak oparzeni.

— Jeszcze tylko w膮troba i 艣ledziona — powiedzia艂 dyrektor. — Jak sko艅czymy, owi艅cie cia艂o w plastik i wynie艣cie do spalenia. Potem zdezynfekowa膰 sal臋.

Otwarte oczy siostry Jeanne Baptiste by艂y r贸wnie pozbawione wyrazu, jak p贸艂 godziny wcze艣niej. Moudi zakry艂 jej twarz kawa艂kiem plastiku i wyszepta艂 modlitw臋.

— Tak, Moudi, ona ju偶 jest w raju. Mo偶e by艣my si臋 tak wzi臋li do roboty? — zapyta艂 niecierpliwie dyrektor. Wzi膮艂 znowu skalpel numer 22 i wykona艂 klasyczne ci臋cie sekcyjne w kszta艂cie litery Y, rozcinaj膮c krta艅 i rozk艂adaj膮c p艂aty sk贸ry na boki r贸wnie bezceremonialnie, co na plecach. Przypomina艂 teraz bardziej rze藕nika, ni偶 chirurga. Ale widok, jaki si臋 przed nimi ods艂oni艂, przerazi艂 nawet jego. — Jak ona z tym mog艂a 偶y膰 tak d艂ugo? — wymamrota艂.

Moudi przypomnia艂 sobie nauk臋 anatomii z pierwszego roku medycyny i zaj臋cia w sali, gdzie, zanim poszli do prosektorium, ogl膮dali narz膮dy wewn臋trzne na plastikowym modelu. To wygl膮da艂o tak, jakby kto艣 wzi膮艂 wiadro rozpuszczalnika i chlusn膮艂 do 艣rodka. Nie by艂o organu, kt贸ry by nie ucierpia艂. Pow艂oki zewn臋trzne wszystkich zosta艂y... po prostu rozpuszczone. Jama brzuszna wype艂niona by艂a czarn膮 krwi膮. Z tej ca艂ej krwi, kt贸r膮 w ni膮 wlali, wyciek艂o niewiele wi臋cej ni偶 po艂owa. Zadziwiaj膮ce.

— Ssak! — za偶膮da艂 dyrektor, kt贸ry ju偶 otrz膮sn膮艂 si臋 z pierwszego szoku.

Sanitariusz podszed艂 z boku z plastikow膮 rur膮, pod艂膮czon膮 w臋偶em do pojemnika pr贸偶niowego. D藕wi臋k by艂 obrzydliwy. Operacja oczyszczania jamy brzusznej trwa艂a ca艂e dziesi臋膰 minut. Obaj lekarze stali obok i 艣ledzili ruchy sanitariusza, kt贸ry pos艂ugiwa艂 si臋 rur膮 jak pokoj贸wka odkurzaczem. Do pojemnika pow臋drowa艂o jeszcze trzy litry silnie zaka偶onej wirusem krwi.

Koran naucza艂, 偶e cia艂o ludzkie jest 艣wi膮tyni膮 偶ycia. A co oni z ni膮 zrobili? Przekszta艂cili j膮 w fabryk臋 艣mierci. Dyrektor wr贸ci艂 do sto艂u sekcyjnego i Moudi patrzy艂, jak ostro偶nie ods艂ania w膮trob臋. Pewnie ta krew w jamie cia艂a tak na niego podzia艂a艂a. Poprzecina艂 偶y艂y, wyci膮艂 tkank臋 艂膮czn膮. Dyrektor od艂o偶y艂 skalpel i uj膮艂 haki. Moudi si臋gn膮艂 w g艂膮b cia艂a, bardzo ostro偶nie wyj膮艂 organ i po艂o偶y艂 go na kolejnej tacy.

— Ciekawe, dlaczego 艣ledziona zachowuje si臋 w tak odmienny spos贸b?

* * *

Na dole inny zesp贸艂 偶o艂nierzy r贸wnie偶 pracowa艂. Klatki z ma艂pami w艂a艣nie przenoszono z magazynu. Ma艂py by艂y nakarmione, ale nadal w szoku po podr贸偶y, co troch臋 os艂abi艂o ich zapa艂 do drapania i gryzienia r膮k w r臋kawicach. Panika wybucha艂a jednak na nowo, gdy tylko klatka wnoszona by艂a do pomieszczenia obok. Trafia艂y tu w partiach po dziesi臋膰. Gdy tylko drzwi za nimi szczelnie si臋 zamyka艂y, zwierz臋ta wiedzia艂y, 偶e to ju偶 koniec. Gdyby nawet nie wiedzia艂y, to ub贸j przeprowadzano na oczach kolejnych ofiar. Jedna po drugiej trafia艂y na st贸艂, jeden z 偶o艂nierzy otwiera艂 drzwi klatek, a drugi wsadza艂 do 艣rodka kij, zako艅czony p臋tl膮 z drutu. P臋tla zarzucana by艂a na szyj臋 ma艂py i zaciskana mocnym szarpni臋ciem, kt贸remu zwykle towarzyszy艂 chrupot 艂amanego karku. Zwierz臋 najpierw t臋偶a艂o, a potem bezw艂adnie zwiesza艂o si臋 z p臋tli, z regu艂y z otwartymi oczyma, w kt贸rych ja艣nia艂o nieme oburzenie tym morderstwem. Ta sama p臋tla s艂u偶y艂a teraz do wyci膮gni臋cia cia艂a z klatki. Po jej zwolnieniu, 偶o艂nierz rzuca艂 bezw艂adne truch艂o drugiemu, kt贸ry wynosi艂 je do kolejnego pomieszczenia. Czekaj膮ce na swoj膮 kolej ofiary wrzeszcza艂y na swoich oprawc贸w, ale klatki by艂y za ma艂e, by mog艂y si臋 w nich schowa膰. Niekt贸re pr贸bowa艂y si臋 broni膰, wsadzaj膮c w p臋tl臋 r臋ce, ale osi膮ga艂y tylko tyle, 偶e opr贸cz karku 艂ama艂a im ona tak偶e ramiona. Zwierz臋ta by艂y na tyle inteligentne, 偶e rozumia艂y zagro偶enie, a niejedna z nich w 偶yciu widzia艂a z bliska geparda wspinaj膮cego si臋 na ich drzewo, coraz wy偶ej i wy偶ej... Ich jedyn膮 obron膮 m贸g艂 by膰 wrzask, kt贸rego wielkie koty cz臋sto po prostu nie wytrzymywa艂y i rezygnowa艂y z ha艂a艣liwej zdobyczy. Ma艂py zanosi艂y si臋 wi臋c krzykiem, ale na 偶o艂nierzach nie robi艂o to wi臋kszego wra偶enia.

Za 艣cian膮, przy pi臋ciu sto艂ach pracowa艂o pi臋膰 zespo艂贸w oprawiaj膮cych cia艂a ma艂p. Zw艂oki by艂y unieruchamiane zaciskami za szyj臋 i ogon. Potem jeden z sanitariuszy zakrzywionym skalpelem rozcina艂 je wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, a drugi wykonywa艂 ci臋cie prostopad艂e i rozwiera艂 sk贸r臋. Wtedy ten pierwszy wycina艂 nerki i wrzuca艂 resztki ma艂py do wielkiej beczki na odpadki, kt贸ra potem w臋drowa艂a do spalenia. Pierwszy zanosi艂 nerki do specjalnego pojemnika, i zanim wr贸ci艂 do sto艂u, drugi mia艂 ju偶 na nim nast臋pn膮 ma艂p臋. Przerobienie partii ma艂p zajmowa艂o im cztery minuty. W ci膮gu p贸艂torej godziny wszystkie ma艂py by艂y ju偶 martwe, bo komu艣 tam na g贸rze bardzo si臋 z jakiego艣 powodu 艣pieszy艂o. Zrobili swoje i przez otwory ze 艣luzami w 艣cianie podali pojemniki z nerkami do laboratorium.

Tam ju偶 nie dostrzega艂o si臋 tego gor膮czkowego po艣piechu, kt贸ry panowa艂 w rze藕ni. Ka偶dy cz艂owiek, znajduj膮cy si臋 w pomieszczeniu nosi艂 niebieskawy kombinezon ochronny, a ich ruchy by艂y precyzyjnie odmierzone, celowe i powolne. W czasie d艂ugich szkole艅 wbijano im w g艂owy wszelkie mo偶liwe zagro偶enia, wynikaj膮ce z po艣piechu, a je偶eli nawet kt贸ry艣 z nich czego艣 zapomnia艂, dy偶ur na g贸rze, w tej przera偶aj膮cej sali, w kt贸rej umiera艂a europejska zakonnica, dzia艂a艂 cuda w zakresie przywr贸cenia pami臋ci. Je偶eli kt贸rykolwiek rusza艂 cokolwiek ze sto艂u, uprzedza艂 o tym innych, a ci natychmiast usuwali mu si臋 z drogi.

Krew znajdowa艂a si臋 w podgrzewaczu, co chwila na powierzchni p臋ka艂y p臋cherzyki powietrza. Dwa wiadra z nerkami ma艂p trafi艂y do zwyk艂ej elektrycznej maszynki do mi臋sa, gdzie je dok艂adnie zmielono, a nast臋pnie wylano papk臋 na szalki, gdzie zosta艂a zmieszana z p艂ynnymi od偶ywkami. Na razie ca艂y proces przypomina艂 im przygotowywanie potraw na zapleczu restauracji. Teraz do szalek nalano obfite ilo艣ci krwi z podgrzewacza, a i tak zosta艂o jej jeszcze drugie tyle. Reszt臋 rozlano do plastikowych pojemnik贸w i zamro偶ono w ciek艂ym azocie.

W laboratorium panowa艂y upa艂 i wilgo膰, jak w tropikalnej d偶ungli. 艢wiat艂a by艂y przygaszone i os艂oni臋te filtrami, blokuj膮cymi i tak ju偶 szcz膮tkowe promieniowanie ultrafioletowe 艣wietl贸wek. Wirusy bardzo nie lubi膮 ultrafioletu. Dla rozwoju potrzebuj膮 sprzyjaj膮cych warunk贸w i du偶o po偶ywienia, a to zapewnia艂a im papka z nerek ma艂p, odpowiednia temperatura i w艂a艣ciwa wilgotno艣膰.

* * *

— Sk膮d dowiedzia艂e艣 si臋 a偶 tyle? — zapyta艂 Darjaei.

— Z gazet i telewizji — wyja艣ni艂 Badrajn.

— Wszyscy dziennikarze to szpiedzy! — zaprotestowa艂 ajatollah.

— Wielu tak s膮dzi — zgodzi艂 si臋 z u艣miechem Badrajn. — Ale nie s膮 nimi tak naprawd臋. Oni s膮... Kim艣 w rodzaju 艣redniowiecznych herold贸w. Widz膮 to, co widz膮 i o tym m贸wi膮. Nie s膮 lojalni wobec nikogo. Tak, szpieguj膮, ale szpieguj膮 wszystkich, bez wyj膮tku, a najch臋tniej swoich. Zgadzam si臋, 偶e to g艂upie, ale przez to jeszcze bardziej prawdziwe.

— Czy oni wierz膮 w cokolwiek? — Gospodarzowi trudno to by艂o ogarn膮膰 my艣l膮.

Jeszcze jeden u艣miech.

— W nic, co mo偶naby nazwa膰. To znaczy, Amerykanie s膮 oddani sprawie Izraela, ale i to bez przesady. Wiele lat zaj臋艂y mi pr贸by zrozumienia ich natury. Dziennikarze s膮 jak psy, rzuc膮 si臋 na ka偶dego i ugryz膮 ka偶d膮 d艂o艅, cho膰by nie wiem jak je pieszcz膮c膮. Szukaj膮, a kiedy znajd膮, obwieszczaj膮 to ka偶demu. Dzi臋ki temu zebra艂em mn贸stwo informacji o Ryanie, o jego domu, rodzinie, szko艂ach, do kt贸rych ucz臋szczaj膮 jego dzieci, znam nawet numer pokoju, w kt贸rym przyjmuje w szpitalu jego 偶ona.

— A je偶eli cz臋艣膰 z tych informacji to podst臋p? — podejrzliwie zapyta艂 Darjaei. Sporo dowiedzia艂 si臋 o naturze ludzi Zachodu przez lata obcowania z nimi, ale natura reporter贸w nadal pozosta艂a dla niego zagadk膮.

— Bardzo 艂atwo je zweryfikowa膰. Na przyk艂ad miejsce pracy jego 偶ony. Przecie偶 w艣r贸d za艂ogi tego szpitala musi si臋 znale藕膰 cho膰 jeden muzu艂manin, kt贸ry mo偶e to sprawdzi膰. Po prostu trzeba kogo艣 takiego znale藕膰 i zada膰 mu kilka niewinnych pyta艅. Co do domu, ten pewnie jest dobrze pilnowany, to samo z dzie膰mi. Dla takich ludzi to prawdziwy problem. Musz膮 mie膰 jak膮艣 ochron臋, 偶eby si臋 bezpiecznie porusza膰, ale ochron臋 wida膰 z daleka i to od razu zdradza z kim mamy do czynienia. Na podstawie informacji, kt贸re zebra艂em, wiem ju偶 nawet, gdzie nale偶a艂oby zacz膮膰 poszukiwania. — Badrajn m贸wi艂 prosto i zwi臋藕le. Darjaei nie by艂 g艂upi, on tylko trzyma艂 si臋 na uboczu i trzeba mu by艂o niekt贸re rzeczy wyja艣nia膰, jedn膮 z zalet tych wszystkich lat sp臋dzonych w Libanie, by艂o to, 偶e z wieloma rzeczami Ali m贸g艂 si臋 zetkn膮膰 i wielu nauczy膰. Przede wszystkim nauczy艂 si臋, 偶e aby cokolwiek zrobi膰, trzeba mie膰 sponsora, a Mahmud Had偶i Darjaei, je偶eli uda艂oby si臋 go zainteresowa膰 planem, by艂by sponsorem doskona艂ym. To by艂 cz艂owiek z wizj膮 i potrzebowa艂 ludzi do jej realizacji, a z jakich艣 wzgl臋d贸w najwyra藕niej nie ufa艂 tym, kt贸rych ju偶 mia艂. Badrajna nie interesowa艂y powody.

— Czy tacy ludzie s膮 dobrze chronieni? — spyta艂 po chwili ajatollah, g艂adz膮c w zamy艣leniu brod臋.

— Bardzo dobrze — odpar艂 Badrajn, notuj膮c w my艣li, 偶e to troch臋 dziwne pytanie. — Ameryka艅ska policja jest bardzo sprawna. Ich problemy z przest臋pczo艣ci膮 nie maj膮 nic wsp贸lnego z policj膮. Po prostu nie potrafi膮 skutecznie obchodzi膰 si臋 ze z艂apanymi przest臋pcami. A co do prezydenta — Badrajn przerwa艂 na chwil臋, prostuj膮c plecy — to nale偶y si臋 liczy膰, 偶e b臋dzie otoczony przez doskonale wyszkolony zesp贸艂 znakomitych strzelc贸w, ludzi silnie umotywowanych i ca艂kowicie mu oddanych. — Ten ostatni ust臋p Badrajn doda艂, by wysondowa膰 rozm贸wc臋. Darjaei by艂 na tyle zm臋czony, 偶e da艂 si臋 na to wzi膮膰. — Oczywi艣cie, ochrona, to tylko ochrona. Procedury s膮 proste i chyba nie musz臋 ich wyja艣nia膰.

— M贸wi艂e艣 co艣 o podatno艣ci Ameryki na cios?

— Tak, jest znaczna. Ich rz膮d jest w rozsypce. Ale tego tak偶e nie musz臋 chyba wyja艣nia膰.

— Trudno ich zrozumie膰, tych Amerykan贸w... — zamy艣li艂 si臋 Darjaei.

— Ich si艂a militarna jest ogromna. Ich wola polityczna jest nieprzewidywalna, o czym na w艂asnej sk贸rze nie tak dawno przekona艂 si臋 cz艂owiek, z kt贸rym obaj mieli艣my do czynienia... Nie docenia膰 ich, to wielki b艂膮d. Ameryka jest jak 艣pi膮cy lew, nale偶y go traktowa膰 ostro偶nie i z szacunkiem.

— Ale jak pobi膰 lwa?

Badrajn zamilk艂 na chwil臋. Kiedy艣, w Tanzanii, gdzie doradza艂 rz膮dowi, jak zwalcza膰 partyzantk臋, pojechali na safari z pu艂kownikiem tanza艅skiego wywiadu. Spotkali wtedy lwa, starego samca, kt贸remu jednak uda艂o si臋 co艣 upolowa膰. Mo偶e ta gazela by艂a chora, kt贸偶 to m贸g艂 wiedzie膰? W ka偶dym razie obok kr臋ci艂o si臋 stadko hien. Tanza艅czyk na ten widok zatrzyma艂 UAZ-a, kt贸rym jechali, wr臋czy艂 mu lornetk臋 i kaza艂 patrzy膰, by przekona艂 si臋, do czego mog膮 by膰 zdolni wywrotowcy. Zobaczy艂 co艣, czego nigdy nie zapomni. To by艂 naprawd臋 olbrzymi lew, stary ju偶 i nie tak sprawny, jak kiedy艣, ale nadal pot臋偶ny drapie偶nik, napawaj膮cy przera偶eniem ka偶dego przeciwnika i ofiar臋. Nawet na nim z tych stu metr贸w robi艂 wspania艂e wra偶enie. Hieny by艂y du偶o mniejsze, podobne do ps贸w, garbate i obrzydliwe. Najpierw zebra艂y si臋 jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w od lwa, kt贸ry pr贸bowa艂 po偶ywi膰 si臋 sw膮 zdobycz膮. Hieny ruszy艂y i otoczy艂y lwa pier艣cieniem. Gdy wielki kot pochyli艂 si臋 nad 艣cierwem swojej ofiary, z ty艂u podbiega艂a do niego hiena, gryz膮c w wypi臋te po艣ladki i genitalia. Lew obraca艂 si臋, rycza艂 i rzuca艂 si臋 w po艣cig, ale hieny ju偶 dawno tam nie by艂o. Kiedy tak sta艂 i rozgl膮da艂 si臋 za bezczelnym maluchem, kolejna hiena atakowa艂a go od ty艂u i ucieka艂a. Gdyby lew zdo艂a艂 wreszcie kt贸r膮艣 pochwyci膰, hiena mia艂aby wobec kr贸la sawanny r贸wnie wiele szans, co wie艣niak z no偶em wobec 偶o艂nierza z karabinem maszynowym. Poniewa偶 jednak mu si臋 to nie udawa艂o, nie by艂 w stanie obroni膰 nie tylko swej zdobyczy, ale nawet siebie. Po zaledwie pi臋ciu minutach lew m贸g艂 si臋 ju偶 tylko broni膰, ale nawet z tym mia艂 trudno艣ci, bo zawsze z ty艂u czatowa艂a jaka艣 hiena, gotowa capn膮膰 go z臋bami za klejnoty, kt贸re stara艂 si臋 chroni膰, przyciskaj膮c zad do ziemi. Hieny zmusi艂y dumnego kr贸la zwierz膮t do komicznego biegania w p贸艂siedz膮cej pozycji i ci膮g艂ego manewrowania. I w ko艅cu lew zrozumia艂, 偶e nic tu nie wsk贸ra, odszed艂 w zapadaj膮cy zmrok, nawet nie rycz膮c, ani nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie, a hieny rzuci艂y si臋 na jego zdobycz, zanosz膮c si臋 przypominaj膮cym chichot wyciem, jakby ciesz膮c si臋 z niezas艂u偶onego posi艂ku. I tak s艂abszy pokona艂 silniejszego. Lew b臋dzie potem jeszcze starszy, jeszcze bardziej niezdolny do obrony, a偶 wreszcie przyjdzie dzie艅, w kt贸rym nie b臋dzie ju偶 w stanie odeprze膰 ataku hien na siebie samego. Pr臋dzej czy p贸藕niej, m贸wi艂 pu艂kownik, hieny go zabij膮. Ta pogl膮dowa lekcja stan臋艂a teraz Badrajnowi przed oczyma tak wyra藕nie, jakby dopiero wczoraj wr贸ci艂 z Tanzanii. Spojrza艂 uwa偶nie w oczy gospodarza.

— To jest mo偶liwe.

20
Nowa administracja

W Sali Wschodniej zebra艂o si臋 ich trzydziestu, mo偶e czterdziestu. Jack zdziwi艂 si臋, 偶e wszyscy przyprowadzili ze sob膮 偶ony. Przechodz膮c przez sal臋 uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 twarzom. Niekt贸re mu si臋 podoba艂y, a i inne mniej, lub wcale. Podobali mu si臋 ludzie, na kt贸rych twarzach widzia艂 oszo艂omienie, podobne do jego w艂asnego. Martwi艂y go twarze emanuj膮ce samozadowoleniem, pewno艣ci膮 i u艣miechni臋te.

Jak si臋 do nich odnosi膰? Tego nawet Arnie, mimo ca艂ego swojego do艣wiadczenia, nie wiedzia艂. By膰 mocnym i pogoni膰 im kota? Jasne, a jutro przeczyta w gazetach, 偶e mu si臋 wydaje, i偶 jest kr贸lem Jackiem I. Bra膰 to wszystko na spok贸j? Wtedy napisz膮, 偶e jest s艂abeuszem i nie potrafi obj膮膰 przyw贸dztwa. Ryan zaczyna艂 si臋 obawia膰 prasy. Kiedy艣 nie by艂o wcale tak 藕le. By艂 pszcz贸艂k膮-robotnic膮, a takie medi贸w nie obchodzi艂y. Nawet jako doradca do spraw bezpiecze艅stwa narodowego za Durlinga by艂 uwa偶any za kukie艂k臋 brzuchom贸wcy, m贸wi膮c膮 g艂osem prezydenta. Teraz by艂o zupe艂nie inaczej i nie m贸g艂 powiedzie膰 偶adnego s艂owa ani wykona膰 偶adnego gestu, kt贸rych by nie przekr臋cili. Waszyngton ju偶 dawno wyczerpa艂 zdolno艣ci do obiektywnego pojmowania rzeczy. Wszystko by艂o tu polityk膮, polityka by艂a ideologi膮, a ideologia sprowadza艂a si臋 do osobistych uprzedze艅. Nikt nie doszukiwa艂 si臋 nawet prawdy. Gdzie ci wszyscy ludzie si臋 uczyli, 偶e prawda nie mia艂a dla nich najmniejszego znaczenia?

Jack patrzy艂 na te twarze, zastanawiaj膮c si臋, jaki te偶 baga偶 ze sob膮 nios膮. Mo偶e niemo偶no艣膰 poj臋cia mechanizm贸w, jakie rz膮dzi艂y tym cyrkiem by艂a jego s艂abo艣ci膮, ale dot膮d wi贸d艂 偶ycie cz艂owieka, kt贸rego pomy艂ki dos艂ownie zabija艂y, czy — w przypadku Cathy — o艣lepia艂y ludzi. Dla Jacka te ofiary to byli prawdziwi ludzie, kt贸rzy mieli nazwiska i rodziny. Dla Cathy to byli ludzie, kt贸rych twarzy dotyka艂a w sali operacyjnej. A dla polityk贸w, by艂y to tylko abstrakcyjne poj臋cia i liczby, pozostaj膮ce gdzie艣 na uboczu, przes艂oni臋te znacznie im bli偶szymi ideami.

— Zupe艂nie jak w zoo — szepn臋艂a Cathy, maskuj膮c t臋 uwag臋 czaruj膮cym u艣miechem. Wr贸ci艂a do domu w ostatniej chwili, tylko dzi臋ki 艣mig艂owcowi, akurat na czas, by w艂o偶y膰 now膮, bia艂膮 jedwabn膮 sukni臋 i z艂oty naszyjnik, kt贸ry Jack kupi艂 jej na Gwiazdk臋, tu偶 przed atakiem irlandzkich terroryst贸w.

— Tak, tylko ze z艂otymi kratami — odpar艂 Jack, przyoblekaj膮c twarz w r贸wnie fa艂szywy u艣miech.

— Ciekawe, kim dla nich jeste艣my? — zapyta艂a, gdy nowo mianowani senatorzy powitali ich oklaskami. — Lwem i lwic膮? Bykiem i krow膮? Czy par膮 kr贸lik贸w do艣wiadczalnych, kt贸rym zaraz nalej膮 szamponu w oczy?

— To zale偶y od punktu widzenia, kochanie. — Ryan mocniej uj膮艂 r臋k臋 偶ony i razem podeszli do mikrofonu.

— Panie i panowie, witajcie w Waszyngtonie — zacz膮艂 i odczeka艂, a偶 ucichnie kolejna porcja oklask贸w. Jeszcze jedna rzecz, o kt贸rej musi pami臋ta膰: ludzie kwituj膮 oklaskami w艂a艣ciwie wszystko, co dotyczy ich prezydenta. Nie mniejszy aplauz wywo艂a艂aby wiadomo艣膰, 偶e w jego 艂azience s膮 drzwi. Si臋gn膮艂 do kieszeni i wyci膮gn膮艂 plik ma艂ych kartek, na kt贸rych prezydenci zawsze otrzymuj膮 g艂贸wne punkty przemowy. Kartki przygotowywa艂a Callie Weston, a jej r臋cznie pisane drukowane litery by艂y na tyle du偶e, 偶e nie potrzebowa艂 okular贸w.

— Nasz kraj ma potrzeby, a 偶e kraj jest du偶y, to i potrzeby s膮 niema艂e. Znale藕li艣cie si臋 tutaj w tym samym celu, co ja. Mianowano was, by艣cie zape艂nili szczerby. Dostali艣cie zadania, kt贸rych wielu z was nigdy nie oczekiwa艂o, a niekt贸rzy mo偶e nawet nie chcieli. — To by艂o niepotrzebne pochlebstwo, ale pewnie chcieli je us艂ysze膰, a dok艂adniej chcieli, by kamery C-SPAN zainstalowane w sali zarejestrowa艂y, 偶e je us艂yszeli. Na tej sali znajdowa艂y si臋 mo偶e ze trzy osoby, kt贸re nie by艂y zawodowymi politykami. W艣r贸d tej reszty pojawi艂 si臋 nawet jeden z gubernator贸w, kt贸ry dla senatorskiego fotela zamieni艂 si臋 ze swoim zast臋pc膮 nie tylko miejscem, ale nawet przynale偶no艣ci膮 partyjn膮 i teraz obj膮艂 godno艣膰 senatora z przeciwnej partii, ni偶 ta, kt贸rej zawdzi臋cza艂 ca艂膮 swoj膮 karier臋 polityczn膮. By艂 to numer tak bezczelny, 偶e nawet gazety zamurowa艂o i dopiero teraz zaczyna艂y sobie na nim u偶ywa膰.

— To dobrze. Gotowo艣膰 obywateli do s艂u偶by na rzecz narodu ma bardzo d艂ug膮 tradycj臋, si臋gaj膮c膮 co najmniej Rzymianina Cyncynatusa, kt贸ry wiele razy stawa艂 na wezwanie ojczyzny, by potem wraca膰 do 偶ycia rodzinnego i uprawy roli. Jedno z naszych wielkich miast nosi nazw臋 na jego cze艣膰 — doda艂 Jack, k艂aniaj膮c si臋 senatorowi z Ohio. Senator by艂 z Dayton, w ko艅cu par臋 krok贸w od Cincinnati.

— Nie byliby艣cie tutaj, gdyby艣cie nie rozumieli przynajmniej cz臋艣ci tych potrzeb. Ale nie o tym chcia艂em wam dzi艣 powiedzie膰. Moim w艂a艣ciwym przes艂aniem jest to, 偶e musimy pracowa膰 razem. Nie mamy czasu i, co wa偶niejsze, nasz kraj nie ma czasu na k艂贸tnie i swary. — Znowu musia艂 przeczeka膰 oklaski. By艂 w艣ciek艂y, ale zdo艂a艂 podnie艣膰 znad m贸wnicy twarz obleczon膮 w mask臋 u艣miechu i wdzi臋czno艣ci.

— Panowie senatorzy, obiecuj臋, 偶e 艂atwo b臋dzie si臋 wam ze mn膮 wsp贸艂pracowa艂o. Moje drzwi s膮 zawsze otwarte, umiem odbiera膰 telefon, a w razie potrzeby przez t臋 ulic臋 mo偶na przej艣膰 z obu stron. Jestem otwarty na dyskusje na ka偶dy temat. Wys艂uchuj臋 ka偶dego punktu widzenia. I nie ma dla mnie regu艂 innych, ni偶 konstytucja Stan贸w Zjednoczonych, kt贸rej przysi臋ga艂em strzec, chroni膰 i broni膰. Ludzie, kt贸rzy was tu wys艂ali, ci ludzie mieszkaj膮cy poza waszyngto艅sk膮 obwodnic膮, oczekuj膮 od nas, 偶e zrobimy swoje. Nie oczekuj膮 od nas stawania do kolejnych wybor贸w, ale wyt臋偶onej pracy i dania z siebie wszystkiego, na co nas sta膰. To my pracujemy dla nich, a nie oni dla nas. Mamy wzgl臋dem nich obowi膮zki. Robert E. Lee powiedzia艂 kiedy艣, 偶e obowi膮zek jest najszczytniejszym s艂owem w naszym j臋zyku. Teraz to s艂owo jest jeszcze szczytniejsze i nawet wa偶niejsze ni偶 wtedy, bo 偶aden z nas nie trafi艂 tu z wyboru. Reprezentujemy ludzi w demokratycznym porz膮dku, ale nie trafili艣my tu w spos贸b, jaki ten porz膮dek dyktuje. O ile偶 wi臋c wi臋ksze brzemi臋 obowi膮zku spada na nasze barki.

Oklaski.

— Nie mo偶na nikogo obdarzy膰 wi臋kszym zaufaniem, ni偶 to, kt贸re sta艂o si臋 naszym udzia艂em. Nie jeste艣my szlacht膮, kt贸rej wysoki status i w艂adza nale偶膮 si臋 z urodzenia. Jeste艣my s艂ugami, nie panami, s艂ugami tych, kt贸rych zgoda da艂a nam w艂adz臋, jak膮 rozporz膮dzamy. Naszym 偶yciem kieruj膮 cienie gigant贸w. Dla was wzorem powinni by膰 Henry Clay, Daniel Webster, John Calhoun i wielu innych cz艂onk贸w waszej izby, kt贸rzy przynie艣li jej zaszczyt. Pami臋tacie, o co na 艂o偶u 艣mierci zapyta艂 Webster? Umiera艂, ale jego najwi臋ksz膮 trosk膮 by艂o to, jaki jest stan Unii. Dzi艣 ten stan zale偶y od nas. To my o nim zdecydujemy. Lincoln nazwa艂 kiedy艣 Ameryk臋 ostatni膮 i najwi臋ksz膮 nadziej膮 艣wiata. Ostatnie dwadzie艣cia lat, jak nigdy, dowiod艂y s艂uszno艣ci tych s艂贸w szesnastego prezydenta Stan贸w Zjednoczonych.

— A teraz — Ryan zwr贸ci艂 si臋 prezesa S膮du Apelacyjnego Czwartego Okr臋gu, najwy偶szego rang膮 s臋dziego s膮d贸w apelacyjnych Ameryki — nadszed艂 czas na to, by艣cie do艂膮czyli do dru偶yny.

S臋dzia William Staunton z Richmond podszed艂 do mikrofonu. Ma艂偶onki senator贸w uj臋艂y Biblie, a nowo mianowani senatorzy po艂o偶yli na nich lewe d艂onie, wznosz膮c prawe.

— Ja, senator stanu...

Ryan 艣ledzi艂 uwa偶nie zaprzysi臋偶enie nowych senator贸w. Byli przej臋ci sw膮 rol膮, co dobrze rokowa艂o na przysz艂o艣膰. Kilku z nich uca艂owa艂o na koniec Bibli臋, z przekona艅 religijnych, a mo偶e z powodu obecno艣ci kamer, kt贸偶 to wie? A potem poca艂owali 偶ony, kt贸re w wi臋kszo艣ci a偶 poja艣nia艂y ze szcz臋艣cia. Rozleg艂o si臋 zbiorowe westchni臋cie, a potem personel Bia艂ego Domu zacz膮艂 roznosi膰 drinki, gdy tylko pogas艂y 艣wiate艂ka nad kamerami. Ryan wzi膮艂 z tacy szklaneczk臋 Perriera i zszed艂 z podium na 艣rodek sali, u艣miechem maskuj膮c zm臋czenie i brak rutyny w wykonywaniu funkcji urz臋dowych.

* * *

Znowu przysz艂y fotografie. Ochrona na chartumskim lotnisku nie uleg艂a zaostrzeniu i tym razem a偶 trzech Amerykan贸w robi艂o zdj臋cia wysiadaj膮cym z samolotu ludziom. Ka偶dy dziwi艂 si臋, 偶e pismaki jeszcze nie wyczu艂y tej historii. Kolumna rz膮dowych limuzyn, chyba wszystkie, jakie w tym ubogim kraju uda艂o si臋 znale藕膰, odwioz艂a pasa偶er贸w samolotu. Kiedy roz艂adunek i tankowanie dobieg艂y ko艅ca, Boeing 737 odlecia艂 na wsch贸d, a trzej szpiedzy ruszyli do ambasady. Dw贸ch innych zaj臋艂o pozycje wok贸艂 kwater przeznaczonych dla irackich genera艂贸w. Ich lokalizacj臋 zawdzi臋czali wtyczce szefa plac贸wki w suda艅skim MSZ. Tak偶e i oni wr贸cili do ambasady po wykonaniu swoich zdj臋膰, wi臋c laborant w ciemni w ambasadzie mia艂 pe艂ne r臋ce roboty, wywo艂uj膮c negatywy, robi膮c odbitki i faksuj膮c je przez satelit臋. W Langley Bert Vasco identyfikowa艂 twarze w towarzystwie dw贸ch ekspert贸w CIA. Na stole le偶a艂y akta z wcze艣niejszymi zdj臋ciami irackich genera艂贸w.

— Tak jak m贸wi艂em — powiedzia艂 wreszcie Vasco. — To ca艂e dow贸dztwo wojskowe. Nie ma tu jednak ani jednego cywila z partii Baas.

— No to ju偶 wiemy, kto b臋dzie koz艂em ofiarnym — powiedzia艂 Ed Foley.

— Tak — kiwn臋艂a g艂ow膮 Mary Pat. — Dzi臋ki temu ci, kt贸rzy zostali, b臋d膮 mogli ich aresztowa膰, os膮dzi膰 za zdrad臋 i w ten spos贸b okaza膰 wierno艣膰 nowej w艂adzy. Niech to szlag — podsumowa艂a. — To za szybko posz艂o, — Szef plac贸wki w Rijadzie nie zd膮偶y艂 nic za艂atwi膰, zreszt膮 Saudyjczycy te偶 nie zd膮偶yli og艂osi膰 programu pomocy dla nowych w艂adz w Bagdadzie. A teraz by艂o ju偶 za p贸藕no.

Ed Foley pokr臋ci艂 g艂ow膮 z podziwem.

— Nie pos膮dza艂em ich o tak膮 sprawno艣膰. Zdmuchn膮膰 W膮sacza, czemu nie, ale pozby膰 si臋 wszystkich licz膮cych si臋 nast臋pc贸w tak szybko i tak 艂atwo? Kto by si臋 spodziewa艂?

— W pe艂ni si臋 z panem zgadzam — w艂膮czy艂 si臋 Vasco. — Kto艣 musia艂 wynegocjowa膰 ten uk艂ad. Tylko kto?

— Do roboty, pszcz贸艂ki — kwa艣no u艣miechn膮艂 si臋 Foley. — Dowiedzcie si臋. I to jak najszybciej.

* * *

To wygl膮da艂o jak jaki艣 koszmarny gulasz. W p艂ytkich stalowych misach ciemna ludzka krew miesza艂a si臋 z czerwonobr膮zowym przecierem z ma艂pich nerek, troskliwie nakryta filtrem poch艂aniaj膮cym zab贸jczy dla wirus贸w ultrafiolet. Nie by艂o tam od dawna 偶adnych ludzi. Teraz trzeba by艂o tylko utrzymywa膰 stabilny mikroklimat, a tym zajmowa艂y si臋 maszyny. Moudi i dyrektor weszli do laboratorium w ochronnych kombinezonach i zacz臋li obch贸d. Drugie tyle krwi siostry Jeanne Baptiste trzymali w ch艂odni na wypadek, gdyby z pierwsz膮 hodowl膮 wirusa ebola-Mayinga co艣 posz艂o nie tak. Zanim tu weszli, dokonali bardzo dok艂adnej kontroli aparatury filtrowentylacyjnej. Kontrola ta by艂a wnikliwsza, ni偶 wszystkie dot膮d, gdy偶 w tej chwili o艣rodek sta艂 si臋 dos艂ownie fabryk膮 艣mierci. 艢rodki ostro偶no艣ci zosta艂y podw贸jnie zaostrzone i stosowane zar贸wno wewn膮trz, jak i na zewn膮trz o艣rodka. Z t膮 sam膮 troskliwo艣ci膮, z jak膮 starali si臋 zapewni膰 wirusom najlepsze warunki do rozwoju i mno偶enia si臋 w tej sali, przekszta艂cali wszelkie inne w 艣miertelne pu艂apki dla wirus贸w, kt贸re zdo艂a艂yby si臋 wymkn膮膰 spod kontroli. Ka偶dy milimetr kwadratowy pozosta艂ej cz臋艣ci o艣rodka by艂 kilka razy dziennie spryskiwany 艣rodkami dezynfekuj膮cymi. Z tego te偶 powodu powietrze pobierane do sali hodowlanej musia艂o by膰 dodatkowo filtrowane i oczyszczane z jakichkolwiek pozosta艂o艣ci 艣rodk贸w, mog膮cych zaszkodzi膰 wirusom, a potem ponownie filtrowane i dezynfekowane, by nie zakazi膰 reszty o艣rodka.

— Naprawd臋 my艣lisz, 偶e mo偶liwe jest zaka偶enie drog膮 kropelkow膮?

— Ten szczep nosi nazw臋 od nazwiska piel臋gniarki, kt贸ra zarazi艂a si臋, mimo stosowania wszelkich 艣rodk贸w ostro偶no艣ci. Nasza pacjentka — Moudi wola艂 unika膰 wymawiania jej nazwiska — by艂a piel臋gniark膮 z czterdziestoletnim sta偶em i mia艂a do艣wiadczenie w pracy z wirusem ebola. Nie robi艂a zastrzyk贸w i sama nie wiedzia艂a, sk膮d mog艂a si臋 zarazi膰. Bior膮c to wszystko pod uwag臋, uwa偶am, 偶e tak, nale偶y domniemywa膰, 偶e taka droga zaka偶enia istnieje.

— Mam nadziej臋, Moudi, 偶e si臋 nie mylisz — szepn膮艂 pod nosem bardzo cicho dyrektor. Moudi us艂ysza艂 to jednak. — Trzeba b臋dzie sprawdzi膰...

To b臋dzie 艂atwiejsze, pomy艣la艂 Moudi. Tamtych przynajmniej nie zna艂 osobi艣cie. Zastanawia艂 si臋, czy mia艂 racj臋 co do drogi zaka偶enia. Mo偶e zakonnica pope艂ni艂a jaki艣 b艂膮d, tylko nie pami臋ta艂a o tym? Ale nie, przecie偶 dok艂adnie ogl膮da艂 jej cia艂o, szukaj膮c jakiejkolwiek rany i nic nie znalaz艂. Siostra Maria Magdalena tak偶e nic nie znalaz艂a. O czym to mog艂o 艣wiadczy膰? Tylko o tym, 偶e wirus szczepu Mayinga mo偶e prze偶y膰 przez kr贸tki czas w powietrzu, stanowi膮c najpot臋偶niejsz膮 bro艅 masowego ra偶enia, jak膮 m贸g艂 posi膮艣膰 cz艂owiek. To by艂a bro艅 silniejsza od j膮drowej i ta艅sza od chemicznej, w dodatku taka, kt贸ra sama si臋 reprodukuje i przenoszona jest przez swoje ofiary, a potem wygasa wraz z nimi. Bo przecie偶 epidemia wyga艣nie. Tak jak wszystkie dot膮d. Zawsze wygasa艂y. Musia艂a wygasn膮膰, bo przecie偶...

A je偶eli nie wyga艣nie?

Moudi chcia艂 si臋 w zamy艣leniu podrapa膰 w brod臋, ale trafi艂 na plastik kombinezonu. Nie zna艂 odpowiedzi na to pytanie. W Zairze i innych pa艅stwach afryka艅skich epidemie wygasa艂y mimo sprzyjaj膮cych warunk贸w klimatycznych. Ale z drugiej strony, Zair by艂 pa艅stwem prymitywnym, o 艣ladowej sieci dr贸g i chory nie zd膮偶y艂 oddali膰 si臋 od ogniska epidemii zbyt daleko, zanim by艂o ju偶 po wszystkim. Ebola kosi艂 ca艂e wioski, ale nie m贸g艂 wiele wi臋cej. A jak to b臋dzie w rozwini臋tym kraju? Teoretycznie mo偶na by zakazi膰 samolot, powiedzmy lot mi臋dzynarodowy na lotnisko Kennedy'ego. Pasa偶erowie na miejscu przesi膮d膮 si臋 do innych samolot贸w. By膰 mo偶e ju偶 tam b臋d膮 w stanie roznosi膰 chorob臋, kaszl膮c i kichaj膮c. Zreszt膮, nawet je艣li nie, to i tak bez znaczenia. Wielu z tych pasa偶er贸w wkr贸tce b臋dzie lecie膰 na innych trasach, roznosz膮c chorob臋 po najdalszych zak膮tkach globu.

Rozprzestrzenianie chor贸b to kwestia czasu i okoliczno艣ci. Im pr臋dzej i dalej zostanie rozniesiona z centrum epidemii, tym wi臋ksza szansa na rozprzestrzenienie. Tworzono nawet modele matematyczne mechanizmu roznoszenia, ale by艂y to prace teoretyczne, oparte na r贸wnaniach z wieloma niewiadomymi, z kt贸rych ka偶da by艂a w stanie zmieni膰 wynik o rz膮d wielko艣ci. To, 偶e epidemia wyga艣nie z czasem by艂o pewne. Pytanie tylko, jak d艂ugi to b臋dzie czas? To z kolei b臋dzie zale偶e膰 od tego, ilu ludzi zostanie zainfekowanych, zanim podj臋te 艣rodki ochronne przynios膮 efekt. Ilu ludzi zachoruje? Jeden procent spo艂ecze艅stwa? Dziesi臋膰? A mo偶e pi臋膰dziesi膮t? Ameryka nie by艂a krajem odludk贸w. Ka偶dy kiedy艣 styka艂 si臋 z ka偶dym. Wirus przenoszony drog膮 kropelkow膮 z trzydniowym okresem inkubacji... Nie przeprowadzano chyba takiej symulacji, a w ka偶dym razie Moudi o niej nie s艂ysza艂. Najwi臋ksza dot膮d zairska epidemia choroby wywo艂anej wirusem ebola, w Kikwit, poci膮gn臋艂a za sob膮 prawie trzysta ofiar 艣miertelnych, a zacz臋艂a si臋 od jednego pechowego drwala. Od niego zarazi艂a si臋 rodzina, potem s膮siedzi, a potem to ju偶 posz艂o w post臋pie geometrycznym. Trzysta os贸b od jednego Przypadku Zerowego. A wi臋c, skoro chce si臋 osi膮gn膮膰 lepszy wynik, wszystko zale偶y od zara偶enia jak najwi臋kszej liczby ludzi na samym pocz膮tku. Zacz膮膰 nie od jednego cz艂owieka i jednej rodziny, ale od razu od setek ludzi i rodzin, a mo偶e nawet tysi臋cy? Od kilku tysi臋cy ludzi zarazi si臋 kilkaset tysi臋cy nast臋pnych, a mo偶e nawet o rz膮d wielko艣ci wi臋cej — par臋 milion贸w. Z tak膮 epidemi膮 偶adna s艂u偶ba zdrowia sobie nie poradzi. By膰 mo偶e w og贸le nie da si臋 jej zatrzyma膰. Nikt nie zna艂 mo偶liwych konsekwencji umy艣lnego zainfekowania tysi臋cy ludzi w ruchliwym spo艂ecze艅stwie rozwini臋tym. Skutki mog艂y by膰 wr臋cz globalne. Ale mo偶e nie? Nie, na pewno nie, uzna艂 Moudi, zagl膮daj膮c do nakrytych grubymi szybami zbrojonymi drutem mis, w kt贸rych rozwija艂y si臋 wirusy. Pierwsze pokolenie wirusa przesz艂o z nieznanego nosiciela i zabi艂o tego murzy艅skiego ch艂opca. Drugie pokolenie te偶 mia艂o na sumieniu tylko jedn膮 ofiar臋, dzi臋ki szcz臋艣ciu i dzia艂aniom lekarzy. Trzecie pokolenie wirusa dojrzewa艂o w艂a艣nie na jego oczach. Jak daleko zajdzie, jeszcze nie by艂o wiadomo, ale kolejne generacje przes膮dz膮 o losie wrogiego kraju.

Teraz by艂o 艂atwiej. Siostra Jeanne Baptiste mia艂a twarz i g艂os, a jej 偶ycie by艂o zwi膮zane z jego 偶yciem. Nie m贸g艂 sobie wi臋cej pozwoli膰 na powtarzanie tego samego b艂臋du. By艂a wprawdzie niewiern膮, ale osob膮 praw膮 i teraz ju偶 pewnie trafi艂a przed oblicze Najwy偶szego. Allach w swojej 艂askawo艣ci na pewno wys艂ucha艂 jego modlitw za jej dusz臋. W Ameryce, czy gdzie indziej, takich jak ona nie znalaz艂oby si臋 zbyt wielu. Wiedzia艂 dobrze, 偶e Amerykanie nienawidzili jego ojczyzny i wy艣miewali si臋 z jego wiary. Mogli mie膰 nazwiska i twarze, ale on ich nie zna艂, a poza tym mieszkali dziesi臋膰 tysi臋cy kilometr贸w st膮d. Telewizor mo偶na 艂atwo wy艂膮czy膰.

— Tak — powiedzia艂. — To b臋dzie 艂atwo sprawdzi膰.

* * *

— S艂uchajcie — m贸wi艂 George Winston do grupki trzech nowych senator贸w — gdyby rz膮d federalny produkowa艂 samochody, to p贸艂ci臋偶ar贸wka Chevroleta kosztowa艂aby osiemdziesi膮t tysi臋cy dolar贸w i co dziesi臋膰 przecznic musia艂aby tankowa膰. Wy si臋 znacie na tym, jak si臋 robi interesy i ja si臋 na tym znam. Razem mo偶emy zrobi膰 to lepiej.

— Naprawd臋 jest a偶 tak 藕le? — zapyta艂 senator z Connecticut.

— Por贸wnajcie dane dotycz膮ce wydajno艣ci. Gdyby Detroit pracowa艂o tak jak rz膮d, to wszyscy je藕dziliby艣my ju偶 od dawna japo艅skimi samochodami — odpar艂 Winston, dziobi膮c senatora palcem w pier艣. Cholera, trzeba b臋dzie si臋 pozby膰 Mercedesa, albo chocia偶 odstawi膰 go na jaki艣 czas, pomy艣la艂.

— To tak jakby艣cie chcieli jednym radiowozem obstawi膰 ca艂e wschodnie Los Angeles — m贸wi艂 Tony Bretano do pi臋ciu innych, w tym dw贸ch z Kalifornii. — Nie mamy w tej chwili si艂 nawet na jeden PKR... Powa偶ny Konflikt Regionalny — wyja艣ni艂 nowicjuszom, widz膮c zdziwienie skr贸tem. — A przecie偶 mamy, na papierze oczywi艣cie, by膰 zdolni do toczenia dw贸ch naraz i jeszcze powinno zosta膰 si艂 na jakie艣 misje pokojowe i kl臋ski 偶ywio艂owe. Prawda? Tak wi臋c chc臋 dla swojego resortu szansy na restrukturyzacj臋 naszych si艂 tak, 偶eby najwa偶niejsze znowu sta艂y si臋 jednostki bojowe, a ty艂y je wspiera艂y, a nie odwrotnie. Ksi臋gowi i prawnicy te偶 si臋 przydaj膮, ale rz膮d ma ich pod dostatkiem w Departamentach Sprawiedliwo艣ci i Skarbu, wi臋c je艣li b臋dziemy ich potrzebowa膰, zawsze b臋dzie ich sk膮d po偶yczy膰. Moja dzia艂ka w rz膮dzie to w艂a艣ciwie zadania policyjne, a nam brakuje policjant贸w na ulicach.

— Ale kto za to zap艂aci? — zapyta艂 m艂odszy senator z Kalifornii.

— Prosz臋 pana, Pentagon to nie zak艂ad pracy chronionej. O tym musimy pami臋ta膰. Za tydzie艅 b臋d臋 mia艂 ju偶 ocen臋 tego, czego mi potrzeba i przyjd臋 z ni膮 na Wzg贸rze, a wtedy razem zastanowimy si臋 jak to przeprowadzi膰, mo偶liwie najmniejszym kosztem dla bud偶etu.

— A nie m贸wi艂em? — zapyta艂 cicho van Damm, przechodz膮c ko艂o Ryana. — Pozw贸l im to robi膰 za ciebie. Ty po prostu st贸j na 艣rodku i si臋 u艣miechaj.

— Dobrze pan m贸wi艂, panie prezydencie — pozwoli艂 sobie na ocen臋 nowy senator z Ohio, popijaj膮cy whisky z wod膮 sodow膮. — Wie pan, jeszcze w szkole pisa艂em prac臋 o Cyncynatusie i...

— No c贸偶, wszyscy musimy pami臋ta膰 o tym, 偶e dobro kraju nale偶y stawia膰 ponad w艂asnym — odpar艂 Jack.

— Jak pani godzi swoje obowi膮zki i znajduje czas na leczenie ludzi? — zainteresowa艂a si臋 偶ona senatora z Wisconsin.

— Opr贸cz tego jeszcze ucz臋, i to dla mnie najwa偶niejsze — kiwn臋艂a g艂ow膮 Cathy, 偶a艂uj膮c 偶e przez te szopki nie mo偶e usi膮艣膰 na g贸rze nad notatkami i zaj膮膰 si臋 historiami chor贸b swoich pacjent贸w. Trudno, jutro je przejrzy w 艣mig艂owcu po drodze. — Nigdy nie przerw臋 swojej prawdziwej pracy. Przywracam wzrok niewidomym. Kiedy im potem zdejmuj臋 banda偶e, to jest dla mnie najpi臋kniejszy widok na 艣wiecie. Naprawd臋.

— Nawet pi臋kniejszy ode mnie, kochanie? — zapyta艂 Jack, obejmuj膮c j膮 ramieniem. Mo偶e to i racja, pomy艣la艂. Arnie i Callie m贸wili mu, 偶e musi ich oczarowa膰.

* * *

Lawina ruszy艂a. Pu艂kownik przydzielony do pilnowania pi臋ciu duchownych szyickich wszed艂 za nimi do meczetu i tam, pod wra偶eniem nastroju chwili, zacz膮艂 si臋 z nimi modli膰. Na koniec najstarszy z mu艂艂贸w przem贸wi艂 do niego, g臋sto posi艂kuj膮c si臋 ulubionymi wersetami z Koranu, nawi膮zuj膮c porozumienie. To przypomnia艂o pu艂kownikowi jego dzieci艅stwo i ojca, cz艂owieka honoru i wielkiej wiary, zanim partia Baas zmusi艂a go do jej porzucenia. Ludzi ka偶dej kultury urabia si臋 w ten sam spos贸b. Trzeba im da膰 m贸wi膰, prawid艂owo odczyta膰 ich s艂owa, a potem wybra膰 odpowiedni do tego spos贸b i temat rozmowy. Mu艂艂a by艂 ira艅skim duchownym od ponad czterdziestu lat, mia艂 ogromne do艣wiadczenie w doradzaniu ludziom, rozwi膮zywaniu ich problem贸w, zar贸wno duchowej, jak doczesnej natury, tote偶 czyta艂 w swoim stra偶niku, cz艂owieku, kt贸ry mia艂 ich zabi膰 na rozkaz swoich prze艂o偶onych, jak w otwartej ksi臋dze. Genera艂owie pozwolili sobie na b艂膮d, wybieraj膮c cz艂owieka im wiernego, a nie najemnika. Cz艂owiek wierny komu艣 lub czemu艣, to cz艂owiek zasad, a tacy ludzie s膮 podatni na przeorientowanie, je偶eli przedstawi im si臋 ide臋 wyra藕nie lepsz膮 od tej, kt贸r膮 obecnie wyznaj膮. A pod tym wzgl臋dem nie by艂o absolutnie w膮tpliwo艣ci, 偶e islam, ze swoj膮 d艂ug膮 i szczytn膮 tradycj膮, bije na g艂ow臋 re偶im, kt贸remu wierno艣膰 艣lubowa艂 pu艂kownik.

— To musia艂a by膰 ci臋偶ka walka, tam, na bagnach — powiedzia艂 duchowny po kilku minutach rozmowy, gdy zesz艂a ona na stosunki pomi臋dzy oboma muzu艂ma艅skimi krajami.

— Wojna jest z艂em. Zabijanie nigdy nie sprawia艂o mi przyjemno艣ci — zwierzy艂 si臋 pu艂kownik. Ni st膮d, ni zow膮d 艂zy nap艂yn臋艂y mu do oczu, gdy przypomnia艂 sobie, co robi艂 przez te lata. To, co robi艂, nie sprawia艂o mu przyjemno艣ci, ale pod wp艂ywem rzeczy, kt贸re widzia艂, przesta艂 ju偶 odr贸偶nia膰 niewinnych od winnych, prawych od zepsutych i wykonywa艂 to, co mu polecono, tylko dlatego, 偶e to by艂 rozkaz, a nie dlatego, 偶e wierzy艂 w to, co robi艂. Teraz nagle to wszystko stan臋艂o mu przed oczyma.

— Cz艂owiek jest omylny, czasem si臋 potyka, ale przez s艂owa Proroka zawsze mo偶e odnale藕膰 drog臋 do mi艂o艣ciwego Allacha. Ludzie zapominaj膮 o swoich obowi膮zkach, ale Allach nigdy. — Mu艂艂a po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu oficera. — Mam nadziej臋, 偶e nie sko艅czy艂e艣 modlitw na dzisiejszym dniu. Razem b臋dziemy si臋 modli膰 do Allacha i razem odnajdziemy spok贸j dla twojej duszy.

Potem wszystko posz艂o jak z p艂atka. Pu艂kownik wiedzia艂 ju偶, 偶e genera艂owie wyje偶d偶aj膮, a on wcale nie mia艂 zamiaru da膰 si臋 dla nich zabi膰. Mia艂 natomiast zamiar wr贸ci膰 na drog臋 prawdziwej wiary, zw艂aszcza je偶eli dzi臋ki temu m贸g艂 prze偶y膰 i utrzyma膰 si臋 w wojsku. Zebra艂 dwie kompanie 偶o艂nierzy, zorganizowa艂 im spotkanie z ira艅skimi duchownymi i odebra艂 od nich rozkazy. 呕o艂nierzom by艂o 艂atwiej, oni tylko wykonywali rozkazy oficer贸w, jak zwykle. 呕adnemu nie przesz艂o nawet przez my艣l nic innego.

O 艣wicie kopniaki wywa偶y艂y drzwi w wielu willach w najlepszych dzielnicach Bagdadu. Cz臋艣膰 mieszka艅c贸w spa艂a, cz臋艣膰 by艂a pijana jak bele, a cz臋艣膰 siedzia艂a na walizkach, pr贸buj膮c, wzorem najwy偶szego dow贸dztwa, wia膰 gdzie pieprz ro艣nie. Dla nich wszystkich zrozumienie tego, co si臋 dzieje wok贸艂, przysz艂o za p贸藕no. Cz臋sto tylko minuty wyznacza艂y r贸偶nic臋 pomi臋dzy dostatnim 偶yciem a gwa艂town膮 艣mierci膮. Kilku stawia艂o op贸r, a jeden, kt贸remu prawie si臋 uda艂o uciec, zgin膮艂 wraz z 偶on膮, przeci臋ty niemal na p贸艂 d艂ug膮 seri膮 z Ka艂asznikowa. Pozosta艂ych zawleczono do ci臋偶ar贸wek, ale i oni wiedzieli, co ich czeka.

* * *

R臋czne kr贸tkofal贸wki nie by艂y kodowane z racji ma艂ego zasi臋gu. Mimo to Sztorm dysponowa艂 tak czu艂ymi antenami, 偶e odbiera艂 rozmowy przez nie prowadzone, cho膰 sygna艂 by艂 bardzo s艂aby. Poszczeg贸lne grupy meldowa艂y nazwiska zatrzymanych, kt贸re oficerowie wywiadu radioelektronicznego w King Chalid skrz臋tnie notowali. Do Langley pow臋drowa艂y alarmowe depesze o najwy偶szym priorytecie.

* * *

Ryan w艂a艣nie odprowadza艂 do drzwi ostatnich senator贸w, gdy podesz艂a Andrea Price.

— Te buty mnie wyko艅cz膮, a jutro mam dwie operacje... — m贸wi艂a w艂a艣nie Cathy, ale widz膮c min臋 agentki przerwa艂a.

— Panie prezydencie, pilne wiadomo艣ci.

— Irak?

— Tak, panie prezydencie.

Jack poca艂owa艂 偶on臋.

— Id藕cie spa膰, ja pewnie p贸藕no wr贸c臋.

Cathy nie mia艂a innego wyboru, jak tylko kiwn膮膰 g艂ow膮 i ruszy膰 do windy; w jej drzwiach ju偶 czeka艂 kamerdyner. Dzieci pewnie s膮 ju偶 w 艂贸偶kach. Prace domowe, bez w膮tpienia z pomoc膮 ochroniarzy, zosta艂y poodrabiane. Obejrza艂a si臋 za Jackiem i zobaczy艂a jego plecy, znikaj膮ce za zakr臋tem korytarza prowadz膮cego do przej艣cia do Zachodniego Skrzyd艂a i Sali Sytuacyjnej.

— M贸w — odezwa艂 si臋 prezydent, wchodz膮c.

— Zacz臋艂o si臋 — powiedzia艂 Ed Foley z ekranu na 艣cianie. Teraz mogli tylko czeka膰 na rozw贸j wypadk贸w.

* * *

Iracka telewizja pa艅stwowa od rana wita艂a nowy dzie艅 w zmienionej rzeczywisto艣ci. Zdumieni telewidzowie us艂yszeli wiadomo艣ci zaczynane przez spiker贸w od inwokacji do Allacha. Spikerki w og贸le znikn臋艂y z ekranu.

— Hosanna — z udawanym zapa艂em religijnym zaintonowa艂 tonem telewizyjnego kaznodziei dy偶urny sier偶ant ze stacji Palma. Program by艂 og贸lnokrajowy, wi臋c odbierali go ze stacji przeka藕nikowej w pobli偶u Basry. Odwr贸ci艂 si臋 od monitora i podni贸s艂 r臋k臋, machaj膮c w kierunku dy偶urki.

— Panie majorze! — zawo艂a艂 kuwejckiego oficera wywiadu.

— Tak, tak, szefie — pokiwa艂 g艂ow膮 major Sabah, podchodz膮c. Jego przewidywania sprawdzi艂y si臋 co do joty. Wprawdzie prze艂o偶eni wyra偶ali w膮tpliwo艣ci, ale oni zawsze mieli w膮tpliwo艣ci. Nie znali przeciwnika tak dobrze jak on. Spojrza艂 na zegarek. Dopiero za dwie godziny b臋d膮 w biurach. To i tak bez znaczenia. Po艣piechem nic si臋 nie zwojuje. Tama p臋k艂a i woda si臋 rozleje. Czas na jej powstrzymanie min膮艂.

Spiker m贸wi艂, 偶e w tej nadzwyczajnej sytuacji wojsko przej臋艂o w艂adz臋 w kraju. Tak, jakby dot膮d mia艂 j膮 kto inny, u艣miechn膮艂 si臋 Sabah. Uformowa艂a si臋 Rada Sprawiedliwo艣ci Rewolucyjnej. Winni zbrodni przeciw narodowi (C贸偶 za u偶yteczna formu艂a!) zostali aresztowani i b臋d膮 s膮dzeni za swe zbrodnie. Dzie艅 dzisiejszy og艂asza si臋 艣wi臋tem narodowym. Dzia艂a膰 b臋d膮 tylko zak艂ady pracuj膮ce w ruchu ci膮g艂ym i zak艂ady u偶yteczno艣ci publicznej. Reszcie obywateli zaleca si臋 sp臋dzi膰 ten dzie艅 na mod艂ach o pojednanie narodowe, podstaw臋 odbudowy 偶ycia spo艂ecznego. 艢wiatu obiecano, 偶e nowy Irak b臋dzie pa艅stwem mi艂uj膮cym pok贸j. Reszty niech si臋 domy艣li.

* * *

Darjaei sporo ju偶 rozmy艣la艂 nad tym wszystkim. Spa艂 tylko trzy godziny przed porannymi mod艂ami. Odkry艂, 偶e im jest starszy, tym mniej snu potrzebuje. Zapewne jego organizm rozumia艂, 偶e czasu zosta艂o ju偶 niewiele; znalaz艂 za to czas na sny. Darjaei 艣ni艂 o lwach. O martwych lwach. Lew by艂 symbolem perskiego cesarstwa. Badrajn mia艂 racj臋, lwa mo偶na zabi膰. Te prawdziwe, kt贸re kiedy艣 zamieszkiwa艂y Persj臋, zanim sta艂a si臋 Iranem, wytrzebiono do szcz臋tu ju偶 dawno. Te symboliczne, dynasti臋 Pahlavich, tak偶e uda艂o si臋 wytrzebi膰, umiej臋tnie dozuj膮c up贸r, cierpliwo艣膰 i bezwzgl臋dno艣膰. Sam przy艂o偶y艂 r臋k臋 do tego zbo偶nego dzie艂a. Metody do niego prowadz膮ce nie by艂y zawsze r贸wnie zbo偶ne. Sam rozkaza艂 kiedy艣 podpalenie zat艂oczonego kina, w kt贸rym setki ludzi zgin臋艂y w strasznych m臋czarniach. To by艂o jednak konieczne, niezb臋dne w jego kampanii, kt贸ra doprowadzi艂a Persj臋 do powrotu na 艣cie偶k臋 prawdziwej wiary. 呕a艂owa艂 tych ludzi i modli艂 si臋 regularnie o przebaczenie za ten czyn, ale nie 偶a艂owa艂 go ani troch臋. On by艂 bowiem mieczem w r臋ku Boga, a Koran g艂osi potrzeb臋 prowadzenia 艢wi臋tej Wojny w obronie wiary.

Szachy by艂y kolejnym darem Persji dla 艣wiata. Nauczy艂 si臋 tej gry w dzieci艅stwie. Niekt贸rzy twierdz膮 wprawdzie, 偶e gra jest hinduska, ale ciekawe dlaczego w takim razie nazwa wywodzi si臋 z farsi, bo „szach” to przecie偶 po persku „kr贸l”, a s艂owa ko艅cz膮ce gr臋, „szach mat” znacz膮 „kr贸l nie 偶yje”. Wyr贸s艂 z gier, ale zapami臋ta艂, 偶e dobry gracz my艣li nie na jedno, ale na trzy albo cztery posuni臋cia naprz贸d. Jedyny problem z szachami, podobnie jak z 偶yciem, polega艂 na tym, 偶e je偶eli przeciwnik jest utalentowanym graczem, to mo偶e podsuwa膰 nam narzucaj膮ce si臋 rozwi膮zania, maskuj膮c nimi prawdziwe zamiary. Czasem, wybiegaj膮c my艣l膮 zbyt daleko naprz贸d, traci si臋 z oczu to, co zagra偶a w najbli偶szym ruchu. Gra rozwija si臋 i mo偶e przybra膰 r贸偶ny obr贸t, do samego ko艅ca trudno przewidzie膰, jak si臋 to wszystko sko艅czy. Gracz, kt贸ry traci z oczu sytuacj臋 na szachownicy, mo偶e si臋 nagle znale藕膰 na ods艂oni臋tej pozycji, bez pion贸w i bez pola do manewru. Jedyne co mu pozostaje, to podda膰 gr臋, zanim przeciwnik go wyko艅czy. Do takiej sytuacji dosz艂o w艂a艣nie dzi艣 rano w Iraku. Przeciwnik, a w艂a艣ciwie ca艂a ich banda, poddali gr臋 i uciekli, a Darjaei z przyjemno艣ci膮 na to przysta艂. Uniemo偶liwienie im tej ucieczki le偶a艂o w jego mo偶liwo艣ciach i nawet sprawi艂oby mu jeszcze wi臋ksz膮 przyjemno艣膰, ale celem gry nie by艂a satysfakcja, tylko wygrana. A wygrana znaczy艂a, 偶e jego ruch okaza艂 si臋 na tyle zaskakuj膮cy, 偶e przeciwnik pogubi艂 si臋, a, zmuszony do obrony, traci艂 czas. W meczu szachowym, tak jak w 偶yciu, czas jest ograniczony i w艂a艣nie min膮艂.

Tak jak z lwami. Nawet pot臋偶nego kr贸la zwierz膮t o wiele mniejsze i s艂absze stworzenia mog膮 pokona膰, je偶eli czas i sposobno艣膰 sprzyjaj膮. To by艂 wniosek i zarazem lekcja na przysz艂o艣膰. Darjaei zako艅czy艂 poranne mod艂y i kaza艂 wezwa膰 Badrajna. Ten m艂ody cz艂owiek okaza艂 si臋 zr臋cznym taktykiem i 艂owc膮 wiadomo艣ci. Potrzeba mu by艂o jeszcze wiele wiedzy z zakresu strategii, ale je艣li we藕mie go pod swoje skrzyd艂a, mo偶e by膰 z niego jeszcze du偶y po偶ytek.

* * *

Jedynym wnioskiem z ca艂ogodzinnej dyskusji w gronie najlepszych specjalist贸w Ameryki by艂a konstatacja, 偶e prezydent nie jest w stanie nic zrobi膰 w tej sprawie. Trzeba po prostu czeka膰 na rozw贸j wypadk贸w, nie ma innego wyj艣cia. To m贸g艂 zrobi膰 akurat ka偶dy, ale eksperci uwa偶ali, 偶e zareaguj膮 na rozw贸j wydarze艅 szybciej ni偶 zwykli obywatele. Prezydent wyszed艂 z sali i poszed艂 schodami na g贸r臋, a potem na zewn膮trz, staj膮c w drzwiach i patrz膮c na deszcz, w kt贸rym m贸k艂 Po艂udniowy Trawnik. Typowy marcowy dzie艅, zaczyna艂 si臋 mrozem, ko艅czy艂 deszczem.

— To powinno za艂atwi膰 reszt臋 艣niegu — powiedzia艂a Andrea, sama dziwi膮c si臋, 偶e odezwa艂a si臋 nie pytana.

Ryan odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂.

— Wiesz, Price, zadziwiasz mnie. Pracujesz ci臋偶ej ode mnie, a przecie偶 jeste艣...

— Kobiet膮? — doko艅czy艂a, zauwa偶aj膮c wahanie w g艂osie prezydenta.

— Przepraszam, zdaje si臋, 偶e m贸j szowinizm znowu pokaza艂 sw贸j ohydny 艂eb. Tak naprawd臋, to chcia艂em poprosi膰 o papierosa. Rzuci艂em palenie par臋 lat temu... To znaczy, Cathy mnie zmusi艂a do rzucenia palenia par臋 lat temu, zreszt膮 nie po raz pierwszy. — Znowu si臋 u艣miechn膮艂. — Jak si臋 cz艂owiek o偶eni z lekarzem, to czasem ma za swoje.

— Jak si臋 cz艂owiek w og贸le o偶eni, to czasem ma za swoje, panie prezydencie — odpar艂a Andrea. Ona zwi膮za艂a si臋 na ca艂e 偶ycie ze S艂u偶b膮, z m臋偶czyznami jako艣 nie wychodzi艂o. Po dw贸ch pr贸bach da艂a sobie spok贸j. A podobno tylko m臋偶czy藕ni bez reszty mog膮 si臋 odda膰 pracy i teraz znowu ten temat wyszed艂. Przecie偶 to takie proste, a oni nadal nie mogli si臋 z tym pogodzi膰.

— Dlaczego my to robimy, Andrea?

Agentka Price te偶 nie wiedzia艂a. Na pocz膮tku prezydent by艂 dla niej wzorcem, cz艂owiekiem, kt贸ry powinien sam zna膰 odpowiedzi na wszystkie pytania. Dziesi臋膰 lat s艂u偶by w Oddziale sprawi艂o, 偶e teraz ju偶 nie mia艂a z艂udze艅. Za m艂odu kim艣 takim by艂 dla niej jej ojciec. Potem doros艂a, uko艅czy艂a nauk臋, wst膮pi艂a do Tajnej S艂u偶by i szybko pi臋艂a si臋 w g贸r臋 po 艣liskiej drabinie kariery zawodowej, troch臋 gubi膮c si臋 w 偶yciu po drodze. Teraz zasz艂a na szczyt zaplanowanej drogi i mia艂a na co dzie艅 do czynienia z „ojcem narodu”, tylko po to, by si臋 dowiedzie膰, 偶e 偶ycie nie pozwala ludziom dowiedzie膰 si臋 wszystkiego, co chcieliby wiedzie膰. I bez tego mia艂a ci臋偶k膮 prac臋. Jego zadanie by艂o jeszcze trudniejsze i chyba taki uczciwy, honorowy cz艂owiek jak John Patrick Ryan, niezbyt do tego pasowa艂. Twardemu skurwielowi ta praca mog艂aby wyrz膮dzi膰 mniejsz膮 krzywd臋.

— Ty te偶 nie wiesz? — u艣miechn膮艂 si臋 Ryan, spogl膮daj膮c w deszcz. — Pewnie powinienem sobie powiedzie膰, 偶e kto艣 to musi robi膰. Jezu, dopiero co pr贸bowa艂em uwie艣膰 trzydziestu facet贸w naraz, mo偶esz to sobie wyobrazi膰? Uwie艣膰, zupe艂nie jak panienki z koled偶u i zupe艂nie jakbym by艂 tego rodzaju facetem. Kurwa, ja si臋 do tego nie nadaj臋! — Zamilk艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. — Przepraszam.

— Nie ma sprawy, panie prezydencie. Zd膮偶y艂am ju偶 w 偶yciu par臋 razy us艂ysze膰 to s艂owo, i to nawet z ust pana poprzednik贸w.

— Masz kogo艣, komu mo偶esz si臋 zwierzy膰? Kiedy艣 zwierza艂em si臋 ojcu, ksi臋dzu, Jamesowi Greerowi, kiedy razem pracowali艣my, potem Rogerowi. A teraz nagle wszyscy przybiegaj膮 ze swoimi problemami do mnie. Wiesz, w podchor膮偶贸wce Korpusu w Quantico m贸wili nam, 偶e dow贸dca jest cz艂owiekiem samotnym. Wtedy my艣la艂em, 偶e sobie 偶artuj膮. Okaza艂o si臋, 偶e to prawda.

— Ma pan wspania艂膮 偶on臋, panie prezydencie — odpar艂a Price, zazdroszcz膮c im wzajemnych stosunk贸w.

— Ka偶dy uwa偶a, 偶e zawsze jest kto艣 m膮drzejszy od niego, kto艣, do kogo si臋 chodzi, gdy cz艂owiek nie jest czego艣 pewny. A teraz wszyscy wal膮 do mnie jak w dym. Ja nie jestem a偶 tak m膮drym cz艂owiekiem! — przerwa艂 i dopiero teraz dotar艂o do niego to, co m贸wi艂a Price. — Masz racj臋, ale Cathy ma ju偶 wystarczaj膮co du偶o na g艂owie i nie chc臋 jej dorzuca膰 jeszcze swoich problem贸w.

Price postanowi艂a spr贸bowa膰 troch臋 rozlu藕ni膰 atmosfer臋.

— Panie prezydencie — powiedzia艂a, 艣miej膮c si臋 — w艂a艣nie wy艂azi z pana m臋ski szowinista.

— S艂ucham?! — Ton g艂osu zupe艂nie nie pasowa艂 do miny prezydenta i 艣miechu, kt贸ry po tym nast膮pi艂. — Tylko nie m贸w dziennikarzom o naszej rozmowie — poprosi艂.

— Panie prezydencie — nieco ura偶onym tonem odpar艂a Price — dziennikarzom nie m贸wi臋 nawet, gdzie jest 艂azienka.

Ryan ziewn膮艂.

— Co si臋 szykuje na jutro?

— Poranek zdominuje na pewno sprawa Iraku, b臋dzie pan pewnie ca艂y dzie艅 siedzia艂 w Gabinecie. Korzystaj膮c z tego zrobi臋 sobie obch贸d i posprawdzam ochron臋 pa艅skich dzieci. Potem b臋dziemy mieli narad臋 nad tym, czy nie pora ju偶 wysadzi膰 Pierwsz膮 Dam臋 ze 艣mig艂owca...

— Z tym jest pewnie problem, co?

— Pierwsza Dama, kt贸ra ma prawdziwy zaw贸d, to dla nas nowo艣膰.

— Prawdziwy zaw贸d, kurcz臋! Przecie偶 ona od dziesi臋ciu lat, odk膮d odszed艂em z gie艂dy, zarabia wi臋cej pieni臋dzy ode mnie! Jako艣 tym si臋 gazety nie chc膮 zaj膮膰. Przecie偶 ona jest wspania艂ym lekarzem.

Oho, s艂owa mu si臋 zaczynaj膮 pl膮ta膰. Jest ju偶 za bardzo zm臋czony, 偶eby trze藕wo my艣le膰. No c贸偶, prezydentom te偶 si臋 to zdarza.

— Pacjenci j膮 kochaj膮, tak m贸wi Roy. W ka偶dym razie, jutro zajm臋 si臋 ochron膮 dzieci. To rutynowa kontrola. Jako szef ochrony odpowiadam za bezpiecze艅stwo ca艂ej rodziny. Jutro zast膮pi mnie przy panu agent Raman. To doskona艂y ch艂opak, szybko idzie w g贸r臋.

— To ten, kt贸ry poda艂 mi kurtk臋 stra偶ack膮 tam, na Wzg贸rzu, pierwszej nocy, 偶eby mnie wtopi膰 w otoczenie?

— Pan o tym wiedzia艂? — Price by艂a zaskoczona.

Prezydent odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do sieni. U艣miech na jego twarzy 艣wiadczy艂 o zm臋czeniu, ale w jego niebieskich oczach zapali艂y si臋 figlarne iskierki.

— A偶 taki g艂upi to ja nie jestem, Andrea.

Nie. Jednak skurwiel nie by艂by lepszy na tym stanowisku.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO

193



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tom Clancy ?kret tom 2
Tom Clancy ?kret tom 3
CLANCY Tom ?kret tom 1
Clancy Tom ?kret Tom II
CLANCY Tom ?kret tom 2
Clancy Tom ?kret Tom III
CLANCY Tom ?kret tom 3
Clancy Tom ?kret Tom I
Tom Clancy Splinter?ll Operacja?rakuda
Tom Clancy Splinter?ll Szach Mat
Clancy Tom Zwierciad艂o (Mandragora76)
Tom Clancy Polowanie Na Czerwony Pazdziernik
Tom Clancy Suma wszystkich strach贸w tom 1
Clancy Tom Czerwony krolik
Clancy Tom Zwiadowcy 03 Walka ko艂owa
Clancy Tom ?ntrum04 Racja Stanu (Mandragora76)
Clancy Tom Zwiadowcy Wandale

wi臋cej podobnych podstron